FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Niesprawiedliwość życia [NZ][R6][03.12 zawieszony] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pon 20:13, 02 Lis 2009 Powrót do góry

Beta: Ekscentryczna., której jestem dozgonne podziękowania winna:) Dziękuję.
Miałam robić, owszem, PDF. Ale że mnie dzisiaj wpienił tak cholernie word i kilka rzeczy poza komputerem, nie mam siły się dosłownie żalić nad tym i męczyć i prosić komputer o uspokojenie się, więc cóż... pdf najwyżej kiedy indziej. Wklejam:) Aa... myślę. (myśli) Chyba mogą pojawić się przekleństwa, ale jak będą, to mało. A i nie pamiętam, żeby coś było. Ok, konic gadulstwa.

Rozdział 5.
Edward, dupek. Laurent… dupek.


Wysiadłam z samochodu. Chwilę później zauważyłam też, że Edward robił to samo, lecz postanowiłam to zignorować. Za każdym razem, gdy się do niego odzywałam, albo zachowywał się jak dupek, albo patrzył na mnie i modlił się, żeby jego magnetyczne spojrzenie zadziałało. Wzdrygnęłam się na myśl, że za każdym razem robiłam się słabsza.
Wjechaliśmy do budynku, dzięki czemu nie musiałam się martwić o fakt, że nie mam żadnego dowodu tożsamości. Edward musiał tylko pokazać swoje prawo jazdy, osobą siedzącą obok już się nie przejmowali.
Najwyraźniej nie tylko ja miałam coś do załatwienia - za sobą słyszałam kroki.
Doszłam do windy i nacisnęłam guzik na moje piętro, patrząc groźnie na Edwarda. Chyba zrozumiał, że nie życzę sobie, aby wsiadał do tej samej windy, co ja. Uśmiechnął się tylko zadziornie i ruszył do windy obok.
Sześć lat. Cholera, zasługuję, prawda?
Wyszłam na swoim piętrze i ruszyłam do biura zastępcy szefa. Cóż… każdy wiedział, że to on jest tu prawdziwym szefem, a ten drugi jest tylko wykreowany dla prasy. I, cóż, oskarżeń, ale o tym już nikt nie wiedział. Albo, powiedzmy, więzienia… i różnych takich.
Zapukałam.
- Proszę - usłyszałam głęboki bas.
Weszłam powoli do środka.
- Laurent. - Ukłoniłam lekko głowę.
- Ach, Isabello! Kupa czasu.
- A i owszem - przyznałam.
- Coś się stało? Podobno masz dzień wolny.
Spojrzałam na mężczyznę. Pamiętałam go z czasów, gdy miał jeszcze długie dredy. Na dzień dzisiejszy jednak, jego włosy były krótko obcięte. Chociaż nie wyglądał na groźnego, dobrze wiedziałam, że mógłby być trudniejszym przeciwnikiem niż się wydaje.
- W istocie. Zaszła pewna sytuacja… - No w czym, Bello? - pewna sytuacja, tak. W każdym razie, chciałam zapytać, czy mogę dostawać wolne weekendy. Pracuję już sześć lat i, cóż, chciałabym mieć trochę wolnego czasu. No i oczywiście pracuję o wiele więcej niż pracodawca może pozwolić pracownikowi.
Uniósł wysoko brwi. No co?
- Isabello, czy zapomniałaś, dlaczego pracujesz dla mnie już sześć lat?
Skamieniałam.
- Zapomniałaś już, jakie są nasze warunki? Wolnego czasu, powiadasz? Prawdopodobnie dzięki mnie w ogóle masz czas na cokolwiek. Mogłabyś już dawno mieć czas na wąchanie kwiatków spod spodu. Wolne weekendy? A może chcesz, żebym w takowe weekendy wysyłał cię tam, gdzie kiedyś?
Otworzyłam usta tylko po to, żeby je zamknąć.
- Oczywiście, że pamiętam nasze warunki, Laurencie. Po prostu pomyślałam, że to wszystko… opadło.
Zmrużył groźnie oczy. Poczułam adrenalinę w żyłach.
Schylił się i podniósł coś spod biurka.
Obserwowałam uważnie każdy ruch, jaki wykonywał czarno-srebrnym pistoletem.
- Zawsze możemy zerwać naszą umowę. Możesz “opaść” tu i teraz. Albo zginąć gdzie indziej. Isabello, chyba nie myślisz o tym poważnie? - Nagle drgnął. - A może chcesz wrócić do biznesu? - W jego głosie słychać było nadzieję.
- Nie chcę - odpowiedziałam szybko.
Zmarszczył brwi.
- Miałabyś wolny czas. No i… zapewniam, byłoby to dla ciebie wygodniejsze. Możesz być pewna, iż James… - pogłaskał pistolet, prawie że pieszczotliwie - nie dowiedziałby się o twojej córce. Te same warunki plus ten jeden nowy. Co ty na to? Dużo wolnego czasu – podkreślił wymownie ostatnie zdanie.
Kiwnęłam głową.
- Niestety, nie.
Spojrzał na mnie, wyraźnie zły.
- W takim razie będziesz pracować tak, jak dotychczas - oświadczył cicho.
Zmusiłam się do ruchu.
- Oczywiście - szepnęłam i wyszłam. Bezmózgi!
Zaraz przy drzwiach, opartego o ścianę, zobaczyłam Edwarda. Miał szeroko otwarte oczy i w tym samym czasie zmarszczone brwi.
Otworzył buzię żeby coś powiedzieć, a wtedy adrenalina wystrzeliła ze mnie hektolitrami. Przygniotłam jego usta dłonią, powodując, że uderzył o ścianę, wywołując dosyć głośne “puk”. Tupnęłam butem, po czym powiedziałam “ała!”.
- Coś się stało, Isabello? - Głos Laurenta tylko dodał emocji.
Patrzyłam się groźnie na Edwarda, przyciskając dłoń do jego ust i kiwając przecząco głową, z zimnym wyrazem twarzy. I poważnym. Tak bardzo, zajebiście, poważnym.
- Uderzyłam się. To nic takiego. - Lepiej było nie wydawać z siebie więcej popisowych dźwięków. Bardzo trudno było oszukać Laurenta.
Facet mruknął coś, czego nie dosłyszałam.
Edward zaczął zdejmować moją rękę. Pomyślałam, że chce odejść stąd równie szybko, jak ja, ale wtedy znowu otworzył usta.
- B… - Nie zdążył wypowiedzieć w pełni nawet tej jednej litery, więc ledwie cokolwiek usłyszałam. Po prostu ucisnęłam go w odpowiednie miejsce pod uchem, na co zdrętwiał. Przetoczyłam go przez przedpokój. Miałam trampki, dzięki czemu nie musiałam martwić się o stukot.
Złapałam Edwarda za koszulkę - tak, była bardzo rozciągliwa - i rzuciłam nim o ścianę nie przejmując się faktem, że patrzą się jacyś ludzie.
- Jak zatykam ci usta, to najwyraźniej znaczy, że masz się zamknąć - warknęłam, kipiąc wściekłością.
- O co mu chodziło? - szepnął.
- Masz o tym zapomnieć, jasne? - Musiałam się powstrzymać, żeby nie wrzasnąć. Naprawdę był takim tumanem?
- Nie zapomnę o tym. Masz jakiś problem?
- Mam jeden wielki problem. Ty nim jesteś. Masz o tym zapomnieć, nie dociera to do ciebie?
- Dotarł fakt, że koleś ci groził. Co na ciebie ma?
- Zajebiście dużo rzeczy. Odpuść.
- Powiedz mi, albo pójdę do niego i powiem, że wszystko słyszałem - zagroził.
Otworzyłam szeroko oczy i uniosłam brwi. Puściłam jego bluzkę i położyłam ręce na biodrach.
- Leć, proszę cię bardzo. - Nie odpuści. Wiedziałam to, odkąd zobaczyłam jego minę. Jestem tego absolutnie pewna. - Zabijesz siebie, mnie, moją córkę, prawdopodobnie też jej opiekunkę i swojego brata.
Zastygł w bezruchu.
- Tak, dupku - potwierdziłam, widząc jego minę.
- Jeśli mnie nie wtajemniczysz, powiem Emmettowi - powiedział po chwili zastanowienia. Miał zawziętą minę.
Uchyliłam się w jego stronę i szepnęłam mu do ucha:
- Dupek. - Kopnęłam go mocno w brzuch, naprawdę nie przejmując się tym, że ludzie się na nas patrzą.
Osunął się po ścianie z kamienną twarzą. Jakby nie chciał okazać bólu.
- Jak ktoś go podniesie - ogłosiłam - to wyląduje tu razem z nim.
Wybiegłam wściekła. Obiecałam sobie, że całą drogę do domu przebiegnę. Był to kawał drogi i jeszcze trochę, ale nie takie rzeczy już robiłam.
Widziałam nawet Volvo jadące w moją stronę, ale skręciłam szybko w inną drogę, unikając wzroku Edwarda. Mam nadzieję, że nie jedzie do mnie.
Podbiegłam pod blok mocno zdyszana. Schyliłam się, opierając ręce o nogi. Zaczęłam brać głębokie wdechy.
- Bella - usłyszałam nagle. Oczywiście, nie przestraszyłam się.
- Czego? - warknęłam.
Westchnął.
- Powiedz mi. Nie będę cię szantażować. Po prostu… wyrzuć to z siebie.
- Naprawdę życie ci niemiłe, dupku?
Wyjęłam komórkę i wybrałam numer Alice.
- Słucham?
- Alice, jesteś w domu z Renesmee? - zapytałam.
Zawahała się.
- Nie, jestem u siebie. Dlaczego?
- A, tak pytam... Cześć.
Dom wolny. Co za szczęście. Nie wiedziałam, jak by to było - wrócenie do domu tak wcześnie i zobaczenie Alice z Renesmee - ale wolałam pobyć w domu sama.
- Spadaj - spławiłam Edwarda i ruszyłam w stronę wieżowca.
- Nie pójdę - ostrzegł.
- Ależ pójdziesz. Chcesz się przekonać, że cię nie wpuszczę?
- Jak mnie nie wpuścisz, to opowiem wszystko Emmettowi.
Warknęłam rozgoryczona.
- I tak nic ze mnie nie wyciągniesz.
- To twoje zdanie - stwierdził.
- Ale ja zawsze mam rację.
- W takim razie zrzucę cię z tronu.
Wywróciłam oczami na tę, jakże słabą, metaforę.
Wjechałam windą na piętnaste piętro wieżowca, otwierając drzwi od domu kluczem. Rzuciłam go na szafkę.
- Oficjalnie możemy stwierdzić, że nic ze mnie nie wycisnąłeś. Na razie.
Wyjęłam zimną colę w puszce z lodówki i zaczęłam pić jak szalona, po czym westchnęłam głośno. A potem ponownie, gdy zobaczyłam Edwarda stojącego niedaleko mnie.
- Ty jeszcze tu? - No nie, co z nim jest nie tak?
- Powiedz, co tam zaszło. Bo sam zacznę węszyć.
Jęknęłam.
- Niczego się nie dowiesz.
- On ci groził. Życiem. O jakim biznesie mówił?
- Handel jabłkami na targu – sarknęłam, zła.
- Powiedz - nalegał.
- Matko Święta! - krzyknęłam. - Odpuść sobie wreszcie, upierdliwy dupku!
Odwróciłam się i uderzyłam go z rozmachu w twarz. Z pięści, jak zawsze. Ja nie biję z liści.
Otworzył zszokowany buzię i zaczął ruszać szczęką. Całe napięcie wzięło górę.
Rzuciłam się na niego, ale nie, żeby go pobić. Bardziej zgwałcić, gdyby nie był chętny. Od razu zapomniał o swoim policzku.

Edward opadł obok mnie, dysząc ciężko. Poszłam za jego przykładem, bo prawie się udusiłam.
- Jesteś niesamowita - szepnął.
Nabrałam dużo powietrza i wypuściłam je wolno.
Spojrzał na mnie z wahaniem. Po chwili przysunął się i spróbował mnie objąć.
- Odbiło ci? - zapytałam, odpychając jego rękę.
Żachnął się.
- Chyba tak. Zły wpływ.
- Czyj, na kogo?
- Mojego brata na mnie - wymamrotał.
Wywróciłam oczami.
- Więc… O czym gadał tamten facet?
Zdrętwiałam.

Wyrzuciłam go za drzwi, a następnie podałam mu bieliznę i ciuchy. Błagałam się w myślach, aby któryś z sąsiadów akurat tędy przechodził.
- Jak chcesz być dupkiem, to chociaż porządnym. - Zatrzasnęłam drzwi.

Miałam wolny weekend. Byłam zmęczona, zaspana. Nawet lekko rozdarta. Między Emmettem a Edwardem. Nie wiedziałam, co widziałam w tym drugim, prócz wyglądu, a że Emmett też jest bardzo przystojny, nie rozumiałam swojego skonfundowania.
Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie uczucie, gdy całowałam Edwarda. Po naszych ustach, pocierających się ciągle, przechodziły iskierki. Gdy nasze ciała spotykały się, przeszywał mnie lekki prąd. A gdy nasze języki stykały się… w moim ciele powstawała prawdziwa burza, eksplozja. Pioruny uderzały w każde części mojego ciała, a każdy elektryczny wstrząs łaskotał, podniecał i zachwycał.
Położyłam się na łóżku, rozmyślając o moim życiu. O Renesmee, o Emmecie i Edwardzie. Była może piętnasta. W prawdzie nie wiedziałam dokładnie, gdyż najzwyczajniej w świecie nie patrzyłam na zegarek, przez cały dzień. A może już siedemnasta? Kto wie…
Zasnęłam.

- Bella - szeptał ktoś. Poczułam ciepły dotyk na ramieniu. - Bella - upomniała się jakaś osoba, ponownie.
Otworzyłam powoli oczy. Coś trzęsło się niesamowicie.
Nie spałam twardo, ale nic nie pamiętałam. Rozbudziłam się dosyć szybko, co pozwoliło mi zrozumieć, że to ja się trzęsę.
Rozejrzałam się. Zobaczyłam Emmetta przed sobą. Nade mną? Albo obok.. Jakoś tak.
Uśmiechnęłam się.
- Cześć.
Uśmiechnął się lekko.
Przyłożył mi palec do oczu i starł lekko coś mokrego. Łzy – jak zrozumiałam.
- Znów płakałam przez sen? - wymamrotałam.
Kiwnął głową.
- I mówiłaś - przyznał.
Jęknęłam.
- Co takiego?
Spojrzał mi głęboko w oczy.
- Coś o… swoich przybranych rodzicach. - Uśmiechał się pocieszająco.
Zrobiłam smutną minę. Potrzebowałam ciepła. Przytuliłam się do niego. Dzięki ci mężczyzno, który wynalazł prysznic. Dzięki temu w szybki i łatwy sposób zmyłam z siebie Edwarda i nie czułam się teraz o dwieście procent gorzej, niż bym mogła.
- Chcesz mi o tym opowiedzieć? - Czemu miałam wrażenie, że nie pierwszy raz słyszę od niego takie pytanie?
- Moi rodzice zginęli w tragicznym wypadku, gdy byłam mała. Dostałam naprawdę paskudnych opiekunów, adoptowali mnie. Niedługo potem wzięli rozwód i zostałam sama z ciągle pijącą kobietą i jej okropną przyjaciółeczką. - Wzdrygnęłam się na te wspomnienia. - Znieważały mnie, gardziły, odrzucały od siebie… Byłam samotna, zaniedbana. Nie miałam nikogo bliskiego, nikt mnie nie lubił. W wieku piętnastu lat postanowiłam się przeciwstawić i wygarnęłam im wszystko. Dosłownie wszystko. Całe jedenaście lat. A następnie uciekłam z domu. Dowiedziałam się… - Przerwałam na chwilę. - Dowiedziałam się, gdzie pracowali moi rodzice i poszłam ich śladem. Przez pewien czas wiele razy było mi ciężko, ale potem zaczęłam robić się w tym bardzo dobra i ludzie, w końcu, zaczęli mnie szanować.
- Jak myślisz, dlaczego ci się to śniło? - zapytał czule. Czule. Tak, naprawdę. Był wobec mnie czuły.
Nie zapytał o zawód rodziców, przez co przy okazji nie musiałam ujawniać prawdziwej przyczyny ich śmierci…
- Nie wiem. Przed zaśnięciem myślałam, czy Renesmee czuje się tak samo. A uwierz mi, wtedy nigdy się nie uśmiechałam, ciągle ścinałam włosy… Potem, żeby być swoim własnym opiekunem prawnym, złożyłam wniosek o emancypację. Został przyjęty i… cóż. Wyszło mi to jedynie na dobre.
Ścisnął mnie mocniej.
- Wiedziałaś, co oznacza śmierć, gdy twoi rodzice odeszli?
Zdziwiłam się, że zadał mi takie pytanie. Było niezręczne i dziwne.
- Na początku nie. Po prostu wiedziałam, że ich cały czas nie ma i… dopiero jakoś tak potem… - Głos mi się załamał. Emmett miał na mnie strasznie dziwny wpływ.
- Przepraszam. Po prostu… ja żyłem w bardzo kochającej rodzinie, a mimo to… moja mama umarła, gdy byłem mały - tłumaczył się.
Żachnęłam się.
- A ja myślę tylko o sobie - mruknęłam.
- Wcale nie - zaprzeczył.
- Wcale tak - odparłam. Spojrzałam na jego twarz. Musiałam spróbować…
Pocałowałam go najdelikatniej jak potrafiłam. Czułam to dziwne, emanujące z niego ciepło. Było wspaniałe. Inne, niż to Edwarda, ale również wspaniałe. To tak, jakby jego brat był elektrycznością, a Emmett ogniem.
Skruszyłam się w sobie. Gdybym powiedziała teraz to, co mi chodzi po głowie, wyszłabym na idiotkę i, prawdopodobnie, Emmett uznałby, że jestem jakby dziwnie upośledzona i chcę ruszyć z wszystkim jak najszybciej.
Ale chrzanić to.
- Nie zasługuję na ciebie - szepnęłam jak najciszej. Spojrzałam na swoje skarpetki, jak najdalej od Emmetta.
- Dlaczego tak mówisz? - zapytał smutnawo po chwili ciszy.
- Bo jesteś za dobry. A ja… za zła. Okropna.
- Hej - zaoponował pocieszająco. - Wcale nie jesteś okropna. Jesteś dobrą osobą.
Pokiwałam przecząco głową.
- Nie jestem. Nie wiesz o mnie dużo.
Mruknął coś tylko pod nosem z dezaprobatą. Byłam pewna, że argumentów mu nie zabrakło, ale po prostu odpuścił.
- Co z Rosalie? - wywaliłam z armaty. Myślałam o niej zaledwie raz, może dwa. Nigdy nie szukała związku, nie uznawała ‘recyklingu’… „Bo coś, co raz było używane, już do niczego się nie nadaje”. Jej motto życiowe.
Ale gdyby teraz tak pomyśleć, możliwe, że Emmett także na nią wpływa dziwnie. Tak jak na mnie, na przykład. Jednostkę niezdolną do czterdziestu procent ludzkich zachowań.
- Próbowałem się do niej dodzwonić, ale zastałem tylko pocztę. Jasno mówiącą, że jeśli się z nią przespałem, to mam nie dzwonić.
Wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
- Ta… Rose.
Trwaliśmy w łóżku kilka minut.
- Znowu chcę mi się spać - powiedziałam oskarżycielskim tonem.
- Hm… Jest cicho, nikogo nie ma, leżymy w łóżku. Mamy prawo albo być senni albo aż nazbyt rozbudzeni. - Przytaknęłam. - Co ty na to, żeby wyjść gdzieś na miasto?
Mruknęłam niezadowolona.
- Na mieście bywam codziennie. W pracy.
- Ach. - Wydawał się lekko zbity z pantałyku. - No tak. To mam lepszy pomysł. Zamówmy dwie lub trzy pizze i jedzmy do upadłego.
Najpierw pokiwałam głową, jakby ten pomysł wydał mi się absurdem, ale zaraz po tym zauważyłam plusy takiej sytuacji. Dawno takiego czegoś nie robiłam. W sensie, nie jadłam w domu.
- Dobra. - Emmett uśmiechnął się. - Tak z ciekawości, jak na ciebie wołają w skrócie? - Nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
- Um… różnie. Edward lubi mnie denerwować i wołać Emi. Ojciec zawsze mówi “Em”. Ale zdecydowanie preferuję Emmetta.
- Emi - powtórzyłam i zaśmiałam się. Uderzył mnie lekko sójką w bok, szczerząc się.
Wyszliśmy z łóżka - niezgrabnie, prawie podarliśmy kołdrę, gdyż ja poszłam w swoją, a on w swoją stronę - i ruszyliśmy do kuchni.
- Gdzieś tutaj miałam numer jakiejś pizzerni... - Zawahałam się. - Nie wiem, czy w ogóle jeszcze taka istnieje. - Zaczęłam grzebać na tablicy korkowej, szukając czegoś w stercie, poprzylepianych do siebie, papierów.
Odwróciłam się i zobaczyłam, że Emmett trzyma telefon przy uchu. Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- Znam numer pizzerni z dostawą na pamięć - stwierdził wymijająco. Ktoś odezwał się po drugiej stronie telefonu i, po chwili, Emmett zaczął zamawiać. - Z czym lubisz? - zapytał, zakrywając ręką słuchawkę.
Z czym lubię? No z czym?
- Cokolwiek zamówisz, będzie dobre.
Kiwnął głową i zamówił trzy różne pizze - pierwsza bardzo tradycyjna, z pieczarkami, kurczakiem i serem, druga zaś miała mnóstwo różnych rzeczy na sobie - od szynki, po pomidor. Potem zaczął podawać jakieś nazwy, których, oczywiście, nie znałam.
Zaczęłam pokazywać mu na migi, czy chce coś do picia. Wskazałam na czajnik, a potem udawałam, że piję coś ze szklanki i wycelowałam w niego palcem.
Kiwnął głową i narysował w powietrzu “H”.
Otworzyłam losowo jedną z szafek. I drugą. Nawet trzecią… Już zaczęłam się denerwować, gdy Emmett podszedł do mnie, złapał opakowanie herbaty z blatu i pomachał mi nim przed nosem. Zaśmiałam się. Tylko co on tak długo zamawia?
Po chwili już wiedziałam, co tak długo zamawiał. Jedna z pizz, nazwana “Soprano” nie zmieściła się w drzwiach na szerokość, przez co dostawca musiał trochę się zamanewrować.
Jakby tego było mało, mężczyzna przyniósł po chwili ogromnego pieroga. Był większy od piłki nożnej. Właściwie, był jak trzy takie.
Facet ponownie poszedł po coś, przynosząc kanapkę - albo może raczej zapiekankę? Tosta? Kto to wie. W każdym bądź razie, była wielkości normalnej pizzy.
- A o tych normalnych pizzach zapomniałeś? - mruknęłam, gapiąc się na dostawę.
- Nie, dostawca zaraz je przyniesie.
Doszedł mnie zapach ogromnego, pieczonego tostu, zapach grzybów, ze strony pieroga-giganta i, tradycyjny, zapach pizzy, no, może gdyby nie fakt, że była cztery razy większa, niż być powinna.
Na końcu mężczyzna przyniósł dwie, małe pizze.
- Chyba nie powiesz mi, że w ciągu kilku sekund zjeżdżał windą na dół? - zapytałam retorycznie, ale Emmett postanowił mi odpowiedzieć.
- Mają ze sobą wózki.
Gapiłam się na całkowicie zawalone blaty, jak i wysepkę kuchenną.
- Błagam, powiedz mi, że tego nie zjemy - poprosiłam.
- Oczywiście, że nie. Ale musisz każdego spróbować.
Odetchnęłam z ulgą, nadymiwszy policzki.
Dostawca podał rachunek za całość. Poczułam wyraźny smak potrójnego sera i moje ślinianki postanowiły pracować trzy razy szybciej, niż normalnie.
- Poczekaj, portfel mam przy wieszaku.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Przecież ja płacę. - Naprawdę, był zaskoczony, że na to nie wpadłam.
- Nie ustaliliśmy nic takiego - obroniłam się.
Wywrócił oczami i podał mężczyźnie gotówkę.
- Smacznego i do widzenia - odparł na to dostawca, znikając w progu.
- Najpierw zapiekanka - zarządził Emmett.
- Jeśli przez ciebie trafię do szpitala przez zatrucie pokarmowe, kupię psa i nazwę go Emi - ostrzegłam.
Zaśmiał się tylko i chwycił folię z kanapką w środku. Gdy rozerwał opakowanie, myślałam, że rzucę się za równo na niego jak i na zapiekankę.
Była naprawdę dobrze zarumieniona. Wręcz ciemnopomarańczowa. I w ogóle… idealna.
- Gdzie są noże? - zapytał.
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, nawet wyciągnęłam rękę, żeby wskazać na jakąś szafkę, ale pozostałam w bezruchu, kiwając głową i próbując się wysłowić.
Spojrzał na mnie podejrzliwie.
- To twoje mieszkanie, tak? - To brzmiało jak żart, ale…
- Mojej córki - stwierdziłam tylko.
- Zaraz, myślałem, że ma sześć lat. Masz drugą, starszą? - Był najwyraźniej skonfundowany.
- Nie, to jest… - Czy to zabrzmi absurdalnie? - To jest mieszkanie sześciolatki. Ja tu tylko sypiam. I tak pracuję cały dzień.
- Nie wiesz, gdzie trzymasz NOŻE, w domu? - sapnął oszołomiony.
Pokiwałam tylko głową.
Przez chwilę wciąż tkwił w jednej pozycji, lecz już po chwili ze śmiechem zaczął przeszukiwać szuflady. Wskazał na tą, w której znalazł wszelkiego rodzaju sztućce.
- Pamiętaj - druga od wysepki.
Wyjął długi nóż i zaczął kroić kanapkę na kwadraciki. Podał mi moją część. Sprawdziłam, co ma w sobie.
- Sam ser? - zapytałam. Zwyczajnie, nie żeby mi to nie pasowało.
- Na około jest sam ser, głębiej szynka, i tym systemem co chwilę coś dodają.
- Aha… Mi by się nie chciało tak męczyć dla kanapki.
- Jesteś pewna? Ugryź.
Spojrzałam na lekko parujący kwadracik i ugryzłam odrobinę.
- Niebo w gębie! - krzyknęłam z pełnymi ustami. Była chrupiąca i zarazem miękka, miała wspaniały smak - jestem pewna, że czymś ją smarowali, albo coś - a ser był… no cóż, ser to zawsze ser, ale był smakowity.
Pokiwał głową z aprobatą, a następnie okroił kwadracik bardziej z środka.
- Z czym? - zapytałam.
- Szynka, grzyby, coś zielonego, ser, czekolada…
- Czekolada? - spytałam sceptycznie. Niezbyt pasowała mi CZEKOLADA do grzybów.
Wywróciłam oczami.
- Ugryź - Wyciągnął kanapkę w moją stronę. Ugryzłam kawałek i, tak, rzeczywiście poczułam czekoladę, ale tylko trochę, jakby sam smak.
Było pyszne.
- Głębiej jest jeszcze miód, więcej przypraw i w ogóle. Chyba nawet masło orzechowe.
Wzdrygnęłam się. To było niezdrowo smaczne.
Emmett odkrajał coraz to bliższe środkowi kwadraciki i dawał mi próbować. Sam jadł tylko to, co mi nie smakowało.
- Teraz pieróg. Mój ulubiony - powiedział. Spojrzałam na giganta.
- Jak go się w ogóle je?
Westchnął.
- Zero wyobraźni. Normalnie, kroisz, jesz, wyjadasz farsz.
Oczywiście, to też mi bardzo smakowało. No i polepszył mi humor fakt, że Emmett też jadł. Na zmianę brał łyżkę farszu dla siebie i dla mnie. Zaśmiałam się.
- Ale szczerze, boję się tamtej gigantycznej pizzy - przyznałam.
Wywrócił oczami.
- Jest najlepsza, jaką jadłem. Zjesz kawałek - powiedział pewny siebie i poszedł po ogromny karton.
Wrócił, po czym położył go na stoliku, który, nawiasem mówiąc, był zbyt mały. Otworzył opakowanie.
Jeden kawałek był długości normalnej pizzy. Albo nie, może nawet dłuższy.
I zjadłam cały jeden.
Przysiadłam się obok Emmetta, by już po chwili, wraz z nim, zacząć jeść kolejny - bo żadne z nas nie dało by rady zjeść go samemu. To znaczy, Emmett jadł mniej, ale chciał jeszcze zjeść pseudo zapiekankę.
- Musimy to powtórzyć - powiedziałam tylko, gdy już zjedliśmy wszystko, co mogliśmy. - Masz siłę iść do łazienki?
- Ani mi się śni - mruknął.
- Szkoda, bo byś mnie zaniósł.
Zaśmiał się i otoczył mnie ramieniem.
- Możesz ze mną spać, jeśli chcesz. Nie mam serca wyrzucać cię z pełnym brzuchem.
- Mogę zostać - zgodził się.
Oparłam głowę o łóżko i wyciągnęłam komórkę.

“Werdykt” odrzucony.

Wysłałam wiadomość do Alice. Wiedziałam, że będzie wydzwaniać, więc wyciszyłam telefon.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 20:37, 02 Lis 2009 Powrót do góry

pierwsza - edit po przeczytaniu
no dobra...
przeczytam i znowu przeczytalam i kurcze... zgubiłam się... za każdym razem w innym miejscu...
ogólnie - nie podoba mi się... zamieszałaś za bardzo... sypiać-sypiać... z jednym drugim, ale nie mieszać ... za dużo informacji jak na jeden rozdział....

podoba mi się Laurent - jakaś sprawa się za tym kryje - nie wiem jaka, ale podoba mi się sam pomysł...

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pon 20:53, 02 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Pon 23:05, 02 Lis 2009 Powrót do góry

Robi się mrocznie? tajemniczo? z tą sprawą Laurenta, no ciekawie ogólnie.
Wyjaśniłaś sprawę Rose. . .ale i tak nie jestem zadowolona z takiego obrotu spraw, sama nie wiem czemu, ogólnie mój mózg już nie pracuje, potrzebuje snu, więc logicznie nie wytłumaczę tego. Jak się wyśpię i będę miała czas to postaram się zrobić edit i jakoś racjonalnie to wytłumaczyć, bo głupio mi tak krytykować? bez uzasadnienia.

Po za tym bardzo lubię twój styl pisania i jak już chyba wspominałam podoba mis się sam pomysł ff.
Tak więc do zobaczenia przy następnym rozdziale i weny, CZASU, chęci i wszystkiego czego Ci potrzeba w tworzeniu(:

edit. a więc tak no może się nie wyspałam, znów (powinnam się już przyzwyczaić, ale nic na to nie poradzę że wręcz kocham spać), ale jestem bardziej myśląca niż poprzednio, tak więc postaram się racjonalnie wytłumaczyć moje niezadowolenie obrotem spraw. Wytłumaczyłaś, że Rose ma chłopaka jednorazowo i zapewne z Em. też tak będzie, ale ona gdy rozmawiała z B. pierwszy raz o nim to jak dla mnie była nim oczarowana i nie myślała jednorazowo, przynajmniej ja takie odniosłam wrażenie. Wydaje mi się, że duże znaczenie ma to, iż mimo tego, że uwielbiam Em. ogólnie jako postać wszędzie, to jestem zdecydowanie Team Edward, i gdy u Ciebie czytam większe zbliżenie między B. a Em. a nie tak jak zazwyczaj oczekuje Ed. to odczuwam niedosyt, niezadowolenie? Em. traktuje osobiście jako starszego brata, którego zresztą zawsze chciałam mieć,a zamiast tego mam młodszego i to dwóch, i te odczucia zazwyczaj przelewam na B.
Tak czy siak, nie mam zamiaru zrezygnować z czytania Twojego ff z tego powodu, muszę się uporać z tym że nie każdy jest T.Ed. i postaram się już nie wyrażać mojego niezadowolenia z obrotu spraw B&Em. Ale w duchu mam cichą nadzieję, że stykniesz B. z Ed.;D pożyjemy zobaczymy

Oczekująca na następny rozdział i pozdrawiająca Aja(:


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aja dnia Czw 15:22, 05 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Śro 5:18, 04 Lis 2009 Powrót do góry

Tościę zrobiły...
Więc Aja - no ja nie wiem, jestem w trakcie pisania i wiesz, właściwie, nie ukrywam, dużą rolę w tym ff robi ten confused Edward - Emmett. Chodzi o to zamieszanie w głowie Belli - no ale o tym przeczytacie w rozdziale siódmym. No więc ja jestem T. Emm., ale nie wiem, co mi wyjdzie w trakcie. Więc hm... :rollingeyes: nie wiem. Mi zawsze wszystko w trakcie wychodzi więc nie przyrzekam, że Bella się Edowi w ramiona rzuci Rolling Eyes

Paramox - Shocked Surprised wow2 wtf hot Zdziwiony O rany... Szok
Nie wiem, jak trafniej opisać twój komentarz. No ale!
Ulubiony ff?
Jamże marna pseudo pisarzyna. Rolling eyes Serio? Czekaj, odsapnę...
No więc tak - co do sytuacji z Laurentem... jak czytałaś SG to wiesz, że u mnie zawsze jest AKCJA i jest - staram się - KOMIZM. I teraz skoro tak bardzo kręci cię akcja, to dosłownie odparujesz w następnym rozdziale, który nawiasem mówiąc, jest u bety.
Więc tak - następny rozdział to w w 99,7% akcja. Serio, cały odcinek.
I właśnie tego się boję. Boję się, że to za wcześnie i że taka scena przyjmie się źle. Naprawdę, mam cykora. Ale tak po prostu musi być, żeby reszta rozdziałów poszła tak, jak mi się w głowie roi. Więc jestem dumna z siebie, że ciebie to już zadowoli i to zawsze jedna osoba, której to nie zniechęci, ale... no cóż, zobaczymy, co myślą o tym inni. Cykor.
No i wyjaśni się, kto jest ojcem Renesmee. O!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Czw 20:43, 05 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Czw 18:11, 05 Lis 2009 Powrót do góry

Przeze mnie sie pomeczysz i zrobisz edita :D
Przepraszam, ze tak pozno, ale mam problemy z komputerem, dopiero po 20 bede go miala z nowym sytemem. Teraz pisze na laptopie i mam wielka ochote wywalic go przez okno. Powinnam chyba zazywac melisse na uspokojenie.

Po tym rozdziale stwierdzam iz teraz to moje ulubione opowiadanie. Akcja sie rozkreca. Przez Ciebie nie bede spac po nocach i rozmyslac co sie moze stac oraz o co codzilo Laurentowi. Chociaz jesli taka cena jest za kolejny rozdzial, to pare nieprzespanych nocy nie zrobi mi roznicy.

Podoba mi sie jej dylemat, kogo wybrac. Jej sierpowy jest powalajacy. Moze to kiedys wspomnialam, ale lubie kobiety mocno stapajace po ziemi. Najdziwniejsze uczucia, od szoku do radosci, wywolala scena w gabinecie Laurenta. Szok spowodowany tym, o co chodzi z tym Jamesem, a radosc iz dzieje sie cos ciekawego. Jej przeszlosc jest smutna, rodzice ja zostawi, zycie w niekochacej rodzinie. Ciekawi mnie kto jest ojcem Renesmee. Bardzo lubie Emmetta i uwaga nie bijcie, ale bardziej niz Edwarda. Skacze z radosci na wiadomosc o zostawieniu przez Rose Emma. Mam taka cicha nadzieje, ze to Bella bedzie jego wybanka. Moja milosc do niego wzocnil momenent obzarstwa. Po bezadziejnym dniu ten rozdzial poprawil mi humor.

Gratuluje Tobie wspnialego rozdzialu i Ekscentrycznej. za dobrze poprawiony tekst.
Pozdrawiam i zycze weeny,
Paramox


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 23:10, 13 Lis 2009 Powrót do góry

Tak na wstępie, dziękuję Ekscentrycznej - miałam wielkie wątpliwości co do tego rozdziału.
Mam zwyczaj, że gdy beta odeśle mi tekst, sama go sprawdzam i co lepsze zaznaczam to co beta zaznaczyła pismem pochyłym(bo tu trzeba robić osobno).
Musicie mi przebaczyć, że dziś tego nie zrobię. Mam napisane chyba pół następnego rozdziału, może aż może tylko. Ale to pół tak pewnie zawiśnie na jakiś czas. A może nie - nie wiem. W każdym razie aktualnie nie mam czasu na nic, prowadzę trzy opowiadania - więc nic nie mogę obiecać na żadnym z nich. Więc naprawdę przepraszam, ale możecie trochę się naczekać na następny rozdział. (Albo wręcz przeciwnie, może wyjść szybko, jesli mnie jakoś wena złapie taka szybka).
Oto rozdział. I proszę o komentarze dla wena:D
Na śmierć zapomniałam, a padam na nos. W rozdziale występują zacenzurowane przekleństwa i przemoc.

Rozdział 6.
Wiadomość.


Westchnęłam rozmarzona, rzucając się na łóżko. Był piątek i, cóż, padałam na twarz.
Rozpłaszczyłam się na pościeli, trzymając każdą kończynę z dala od siebie. Miałam nadzieję, że zasnę, ale nie, oczywiście.
Znowu, jęknęłam w duchu. Nie pierwszy raz miałam problemy z zaśnięciem.
Wstałam leniwie i zapaliłam światło, pesymistycznym wzrokiem spod zmrużonych powiek obdarowując łóżko. Czego w nim brakowało? Było dobrze posłane, wygodne, ciepłe…
Ale nie było w nim Emmetta. Jak bardzo chore to było? Em zawsze był wygodny i ciepły, niczym samo łóżko... a nawet bardziej.
Nigdy, w całym swoim życiu, nie miałam żadnych romantycznych uniesień. Niedługi czas po emancypacji, po porzuceniu rodziny pijaków, szlajałam się po ulicach. Naprawdę niedługo - może tydzień. A to dlatego, że zaraz po tym zaczęłam szukać informacji na temat moich prawdziwych rodziców. W końcu dowiedziałam się, że nie umarli w “tragicznym wypadku” a zostali zamordowani. Chociaż nie wiedziałam wtedy, czy zabicie kogoś wyposażonego w noże, pistolety, pluskwy i granaty można nazwać morderstwem, ogarnęła mnie furia. Od tamtego czasu sypiałam wręcz śmiesznie mało, a wytrzymać na nogach potrafiłam nawet trzy dni, bez choćby minuty snu. I dopiero trzeciego dnia robiłam się śpiąca. Wtedy odkryłam mój “dar” – jeśli tylko chcę, potrafię nie spać cholernie długo. Pomijając resztę historii, naprawdę nie mogłam się nadziwić, co ostatnio wyprawiał ze mną Emmett. Po raz pierwszy naprawdę go zobaczyłam, gdy ten uprawiał seks z moją przyjaciółką-rozpustnicą. Dzięki Bogu, nie wykazała większego zainteresowania Emmettem, przez co nie musiałam się przejmować, że będzie na mnie wściekła.
Później trafiłam na Edwarda. Zachowywał się jak męska wersja Rosalie i, niech mnie piekło pochłonie, był na równym poziomie urody. Wtedy spałam z Emem - poczułam to dziwne ciepło, jakie od niego emanuje. Zasnęłam w mig, mimo, że spałam już dłużej, niż powinnam.
I ten sen okazał się strzałem w dziesiątkę. Był miękki, spokojny. Czułam się bezpieczna. To było po prostu wspaniałe. Pierwszy raz tak się czułam. Pierwszy raz od... od zawsze. I mimo iż Emmett potrafił zapewnić mi tak wspaniały sen, oraz miał pełno ciekawych pomysłów w głowie na spędzenie dnia - wciąż pozostawał Edward.
Tylko dlaczego musiał pozostawać? Był jak magnez, przyciągał mnie. Przeżycia z nim były zupełnie innego rodzaju. Z Emmettem wszystko było takie… czułe i ciepłe. Z Edwardem zaś co chwilę bałam się, że dostanę zwarcia, czy czegoś w tym rodzaju, że.. eksploduję!
Emmett - czuły, ciepły, spokojny. Balsam na rany. Edward - magnez. Dzika, elektryczna moc.
Za każdym razem gdy chciałam iść spać – a działo się to już od dłuższego czasu - ciągle odchodziłam od łóżka zniechęcona brakiem Ema. Ale za każdym razem, gdy skierowywałam myśli ku Edwardowi, robiłam się mokra. Dosłownie w sekundę. I niech mnie szlag, naprawdę. Ed jest denerwującym wrzodem na dupie. A wciąż, ciągle, po prostu muszę o nim myśleć. Jak bardzo głupie to jest?
Stałam tak i ponownie rozmyślałam o tych dwóch facetach, nie wiedząc, czemu właściwie ich porównuję. Byłam już lekko śpiąca, bo nie spałam od przedwczoraj. A z racji nawału pracy… potrzebowałam trochę snu. Piątek. Dlaczego nie mogę mieć wolnych weekendów? Ponownie położyłam się na łóżku, myśląc, co mam teraz zrobić. Był początek długiej, nudnej nocy. Byłam śpiąca, ale zarazem niezdolna do zaśnięcia. I co ja mam do jasnej cholery robić? Wygramoliłam się ponownie z łóżka i schwyciłam czarną teczkę. Usiadłam w fotelu, po czym zaczęłam wyciągać każdą kartkę papieru z osobna. Przeglądałam je uważnie, szukając czegoś, co opuściłam. I nie dość, że niewiele w tej teczce zostało, to, na dodatek, wszystko było zrobione. Niech to szlag. A miałam złudne nadzieje, że jeśli “prace domowe” zrobię w pracy, to gdy wrócę do mieszkania, będę na tyle padnięta, aby zasnąć. Nie zadziałało.
Ruszyłam w stronę komputera. Włączył się w kilkanaście sekund, a ja zaczęłam surfować w Internecie. A nie było tam nic, co przykułoby moją uwagę. Wyłączyłam maszynę z rozgoryczeniem. Miałam ochotę krzyczeć. Chodzenie po cichu nie sprawiało mi większych trudności, więc nie przejmowałam się, że obudzę Renesmee. Ale wtedy kichnęłam donośnie i zanim zdążyłam w jakiś sposób zareagować na drapanie w nosie, zakręciło mi się w głowie. Usiadłam szybko na kanapie, przewracając wazon z jakimiś kwiatkami. W reakcji na szum od razu ucichłam. Chciałam odetchnąć z ulgą, ale w połowie zmieniło się to w kolejne, głośne kichnięcie. Przeraziłam się na myśl, że muszę znaleźć termometr. Ruszyłam w kierunku przedpokoju, kiwając się leciutko na boki. Kucnęłam przy szafkach i zaczęłam je przeszukiwać. Dzięki ci Panie, Alice ustawiła wszelkie medykamenty w jednej szafce, przez co łatwo było się domyślić, gdzie może być termometr. Zdziwiona faktem, że mogę być chora, włożyłam go sobie pod pachę. Jedyna choroba, jaką kiedykolwiek przeżyłam, to najzwyklejsza w świecie świnka, w wieku jakichś pięciu lat. Ewentualnie trochę więcej.
Ponownie kichnęłam. Kręciło mi się w głowie zarazem od potrzeby snu jak i od choroby. Ta prawdopodobnie przejęła mój organizm, bo ten stwierdził, iż odetnie mnie od możliwości spania. Samo destrukcja, dosłownie.
I znów porównywałam Emmetta do lekarstwa. Gdyby tu był, spałabym. Wtedy mój organizm wypocząłby i odzyskał silniejszą odporność. Wstrętne zarazki sprzed kilku dni - z choroby Renesmee - musiały trzymać jakąś wartę i czekać, aż wysiądę.
Teraz Emmetta nie ma i nie mogę spać. Jak reakcja łańcuchowa, moja odporność poleciała w dół, z głośnym świstem. Bakterie, zarazki - czy cokolwiek to było - winszowały temu głośnymi kichnięciami. Ustalałam w głowie, jaki to sprytny plan miały bakterie, abym zachorowała. No proszę. Chyba odebrały mi mózg.
Termometr zapikał. Wyjęłam go i spojrzałam na cyferki. 38.9 No nie. To wyjaśnia zawroty głowy i… cholera. Po niezbyt długich rozmyślaniach na ten temat postanowiłam poczekać, aż jutro przyjdzie Alice, a wtedy poprosić ją o jakieś leki. Nie miałam najmniejszego pojęcia, jak wyleczyć grypę. Na wszelki wypadek, z racji, że było mi gorąco, napiłam się zimnej wody z lodówki , po czym odetchnęłam z ulgą. Chwiejnym krokiem ruszyłam do sypialni. Sama nie wiem, ile leżałam w łóżku, mając ochotę, by zwymiotować. Temperatura podskoczyła do 39.2, czego nie uznałam za dobry znak. Zaczęło świtać. I, jak na potwierdzenie moich słów, telefon zaczął wydzwaniać starą piosenką z filmu “Kill Bill”. Laurent - odnotowałam zdziwiona. Wstałam chwiejnie i chwyciłam w dłoń komórkę. Podniosłam klapkę, a moim oczom ukazała się informacja, iż mam wiadomość. Nacisnęłam “odczytaj”.

Hej, I. Zgadnij kto dziś mnie odwiedzi? Kto jest w mieście? Mam nadzieję, że będąc dziś w pracy, przywitasz się ładnie z James’em.

Moje oczy rozszerzyły się zarówno ze strachu, jak i szoku. Natychmiast zadzwoniłam do nadawcy owego sms’a.
- Szybko ci poszło - stwierdził.
- JAMES? - warknęłam na tyle głośno, na ile mogłam. - A umowa?
- Cóż, umowa dotyczyła nie zdradzania cię. Ale skoro sam tu przyjechał…
- On nie może tak po prostu przyjechać - stwierdziłam fakt.
- Och, oczywiście, że nie. Wziął ze sobą też Victorię, Bree i Aleca.
Rozszerzyłam szeroko oczy.
- Cała czwórka? - wyszeptałam, dygocąc. Sama nie wiedziałam, czy ze strachu, czy był to kolejny objaw grypy.
- W biznesach - odpowiedział wymijająco. - Ale James bardzo pragnie… cóż, spotkać się z tobą. Może nawet odwiedzi cię w domu. Kto wie, czego chce… - Specjalnie urwał.
Zamknęłam klapkę telefonu, przerażona. Co teraz? Renesmee, oczywiście. Jeśli tu przyjdzie, wyrzucę go. Jeśli będzie czegoś chciał, zgodzę się natychmiast. Byleby nie wszedł do mieszkania, zagadując mnie i namawiając, na co mu tam przyjdzie do głowy.
Wybrałam numer Alice. Nie odebrała za pierwszym razem, a dopiero za drugim. Była piąta rano.
- Słucham? - wymamrotał głos w telefonie. Męski, ale…
- Daj Alice - wywaliłam.
- Ally śpi. - Domyśliłam się, że to Jasper. Dopiero teraz. Naprawdę miał inny głos, gdy był zaspany!
- To ją obudź, cholera, to ważne! - krzyknęłam.
Usłyszałam syk po drugiej stronie telefonu i pojękiwanie imienia Alice.
- Taa, przy telefonie? - wyjąkała niespójnie, najwyraźniej padnięta.
- Musisz zabrać z domu Renesmee. I najlepiej będzie, jeśli weźmiesz Jaspera i wywieziecie stąd także jej ciuchy.
Cisza była stanowczo za długa.
- Cooo? - Naprawdę tego nie usłyszała!
- Alice! - krzyknęłam, czując ból w gardle i głowie jednocześnie. - Renesmee jest w niebezpieczeństwie. Zbieraj się. Natychmiast masz pojawić się u mnie, z pokaźnym samochodem, który przewiezie też jej ciuchy.
Cisza, tym razem jednak słyszałam jej przyśpieszony oddech.
- Teraz? - zapytała dla pewności.
- Nie wiem, kiedy może jej coś grozić. Może już teraz. A ja nie jestem w stanie jej wziąć, bo… cóż, to na mnie skupi się niebezpieczeństwo.
- Jasper, wstawaj. - Usłyszałam pacnięcie i zduszony jęk. - Zaraz będziemy.
Do kogo teraz? Rose!
- Siema, Bela.
- Bella - poprawiłam ją odruchowo. - Nie przychodź za żadne skarby dzisiaj do mojego domu, okej?
- Hmm… - zaśmiała się głośno. Chyba była pijana. - A jak przyjdę?
- To oderżnę ci łeb, zanim zdąży zrobić to ktoś inny. Nie przychodź.
Rozłączyłam się. To chyba wszystkie osoby, które potencjalnie mogły wpaść na pomysł, by dzisiaj do mnie przyjść.
Dziesięć minut później pojawiła się Ally i Jazz. Alice miała odstające włosy i wszędzie stojące koguty. Dosłownie gorzej, niż jakby miała długie włosy. Jej twarz była zapadnięta, ale oczy świeciły emocjami. Spod nogawek jeansów wystawała jej piżama. Jasper zaś wyglądał, jakby przymierzał się na robienie jeża, tyle tylko, że z o wiele za długimi włosami. Na twarzy miał wymalowany nieznaczny grymas.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się, gdy zobaczyła mnie leżącą na kanapie. Cholera, nawet nie pamiętałam, jak się tu znalazłam.
- Wyglądasz okropnie - stwierdziła.
- Mam grypę. Przeżyję. Obudź Nessie. Jazz, a ty bierz jej ciuchy. Co do jednej skarpetki. - Miałam zabrzmieć hardo, ale mój ton wskazywał bardziej na stwierdzenie, czy coś takiego. Mówiłam szeptem.
Ally, dzięki Bogu, nie budziła Renesmee całkowicie, a jedynie pomagała Jazzowi z ciuchami. Dzięki Bogu, bo przy okazji podała mi jakieś medykamenty. Łyknęłam wszystko na sucho.
Gdy upewnili się, że w pokoju nie ma nic, co wskazywałoby na to, iż ktoś tu mieszka - oprócz ścian, mebli i dywanu, ale z tego mogłabym się wykręcić - Jasper wziął Renesmee i oboje wyszli bez słowa. Nessie nawet nie zauważyła, że ktoś wyniósł ją z domu.
Leżałam, czekając, aż leki zaczną działać. Gdy przestało mi się kręcić w głowie, ruszyłam do łazienki. Otworzyłam szafkę za lustrem i rozbiłam jej podłoże. Wsadziłam rękę do dziury i wyjęłam jeden, dość duży pistolet. Trzymając broń, zbiłam nim szybę, robiąc straszny hałas. Zobaczyłam czarny, lśniący materiał. Wybiłam resztę szyby i wyciągnęłam strój. Uklęknęłam, po czym włożyłam rękę pod wannę, wyciągając kolejny pistolet. Westchnęłam, gdy kolejny już raz zakręciło mi się w głowie. Wzięłam ze sobą dwa gnaty i rzeczony strój. W szafie znalazłam czarne buty, część zestawu do stroju zza lustra. Na wszelki wypadek zanurkowałam do swojej szafki i z pary zwykłych rękawiczek wyjęłam kolejne, ponownie pasujące do zestawu od czarnego, lśniącego stroju.
Ruszyłam do kuchni i odsunęłam wysepkę kuchenną. Z tyłu miała otwór, który pozwalał dostać się pod spód. Wyjęłam spod niej długi, czarny pasek z wieloma miejscami na broń, noże i tym podobne. Otworzyłam jedną z szafek wysypując całą jej zawartość. Pistolatem walnęłam w dno pustej szafki. Oderwało się od reszty i na podłogę wypadł mały nożyk, sztylet i coś na wzór rzucanego ostrza.
Zaczesałam włosy i starannie związałam je w mocny warkocz. Tak na wszelki wypadek, jeśli musiałabym użyć wszystkich poukrywanych rzeczy. Poszłam jeszcze do salonu, grzebiąc przy jednej z kanap. Rozcięłam ją sztyletem i wyciągnęłam pięć pełnych magazynków do pistoletów i kilka akcesoriów. Wszystko to położyłam ostrożnie pod kołdrą w sypialni. Na wszelki wypadek.
Miałam ochotę zostać w domu i pilnować się, ale jednak… cóż, bezpieczniej będzie iść do pracy i tam spotkać Jamesa.
Ubrałam się w swój zwyczajny komplet. Wszystko to, co zostawiłam pod kołdrą w sypialni, spakowałam do teczki. Zmieściło się bez problemu, gdyż dziś była bardzo chuda.
Wyszłam do pracy.

Na szczęście, ochroniarze przy wjeździe nie musieli sprawdzać, czy mam i, co mam, w torbie, bo już niejednokrotnie widzieli ją grubą i wypchaną, a gdy ją otwierali, jedyne co ukazywało się ich oczom to sterta papierów.
Rozpakowałam się w swoim gabinecie i włożyłam zestaw z domu do szafki. Po chwili przyszła sekretarka, wręczając mi plik papierów. Był mniejszy, niż zwykle, ba, o wiele mniejszy. Spojrzałam na nią pytająco.
- Szef chce, abyś miała dzisiaj wolny czas. - Uśmiechnęła się tylko zakłopotana i wyszła.
Jęknęłam w duchu.
Podzieliłam sobie stos na “spotkania” - których swoją drogą było tylko pięć - oraz “do podpisania”. Byłam w trakcie przeglądania “spotkań” - wszystkich zaplanowanych na jutro lub później - gdy usłyszałam, że drzwi się otwierają.
- Isabella - przywitał się Laurent. Natychmiast odnotował, że mam warkocz. Zacmokał kilka razy. - Bojowy nastrój? – spytał, całkowicie na luzie.
Kiwnęłam tylko głową.
- Więc, będę miała dziś gości? - rzuciłam prosto z mostu.
- Tak. Victoria prawdopodobnie… przyjdzie z tobą porozmawiać, przekaże wiadomości od Jamesa.
- James nie ma zamiaru przyjść? - Zdziwiło mnie to. Może coś knuje?
- Zadowolona?
- A i owszem. Choć i za Victorią nie przepadam - przyznałam.
Zaśmiał się.
- Oj, bardzo dobrze o tym wiem. Ale w akcji jesteście najlepszymi przyjaciółkami… - Wyglądał, jakby się rozmarzył.
Przechyliłam głowę z powątpieniem.
- Wrogami. Byłyśmy tak efektywne bo zakładałyśmy się, która dostanie.
Roześmiał się.
- Więc, gdzie Alec, Bree i James się podziewają? - W rzeczy samej, to było podejrzane, że J. naprawdę powstrzymał się przed przyjściem tutaj. Po tym, jak “zrezygnowałam” na ugodzie, był… rozczarowany, może nawet zraniony. Przypuszczając, oczywiście, że ma jakieś uczucia.
- A, podziewają się tu i tam… - odpowiedział wymijająco. - O, Victoria! - krzyknął, patrząc w stronę korytarza.
Zmrużyłam oczy odruchowo, ale szybko cofnęłam ten ruch. Płomienno włosa kobieta weszła pewnym krokiem do mojego gabinetu. Miała na sobie jedynie gustowną suknię, co zupełnie nie było w jej stylu. Zawsze miała bzika na punkcie dodatków.
Spojrzała na mnie chytrym wzrokiem.
- Miło cię widzieć - mruknęła pustym tonem, odwracając wzrok i przeczesując mój gabinet.
- Z nikłą wzajemnością - odparłam z uśmiechem na twarzy.
- To ja zostawię was same - stwierdził Laurent. - Jak będziecie się bić, proszę, nagrajcie to. - Zamknął za sobą drzwi.
Jak na komendę, wzrok Victorii ponownie padł na mnie. Wierciła we mnie otwory. Było to trochę dziecinne, jakbyśmy siłowały się na spojrzenia.
- Więc rzuciłaś nas dla – wykonała bliżej nieokreślony ruch ręką - tego?
- Zraniona? - syknęłam z ironią.
- Bynajmniej - odparła słodkim tonem.
Podeszła do biurka i oparła się o nie, patrząc mi w oczy.
- Weź swoje tipsy z mojego biurka, proszę.
Uśmiechnęła się lekko i sztucznie.
- Wciąż odważna. Wciąż głupia. Nie mam pojęcia, po co James chce cię z powrotem - zacmokała.
Odszczeknęłam się, zanim zrozumiałam, co powiedziała.
- Może jestem lepsza? - Dopiero teraz uświadomiłam sobie, co powiedziała.
- Myślałam, że będziesz się opierać - uniosła brwi w zaskoczeniu.
- Bo będę. Skończyłam z tym - stwierdziłam.
- Z tym się nigdy nie kończy - syknęła. - Zwłaszcza w takiej grupie.
- Więc, przekaż mi co miałaś przekazać i… - Sięgnęłam po najprawdziwszy liść z jej włosów. - To chyba nie wymaga komentarza.
Zmierzyła mnie morderczym wzrokiem.
- Szkoda, że nie mogę cię teraz uszkodzić…
- Tylko spróbuj - szepnęłam prowokująco.
Po chwili obie się opanowałyśmy.
- Więc, James składa ci ofertę. Będziesz pracowała za te same pieniądze, tyle, że trzy dni w tygodniu. Okazjonalnie, będziesz nam… - zaczęła machać ręką, jakby szukała odpowiedniego słowa. - Cóż, będziesz na ławce rezerwowych.
- Nie - wypaliłam zaledwie sekundę po tym, gdy skończyła mówić.
Spojrzała na mnie wzburzona, po czym wyjęła telefon.
- James - przywitała się. - Znalazłeś coś w jej mieszkaniu? - zapytała słodko.
Serce mi zabiło. Dzięki, Alice…
Victoria ustawiła głośno mówiący.
- Tak jakby - usłyszałam jego pociągający, niski głos. - Oprócz faktu, że jakiś facet dobijał się do jej drzwi, to mogę stwierdzić, że ma cały swój ekwipunek.
Victoria rzuciła mi szybkie spojrzenie. Uśmiechnęłam się ironicznie.
- Chyba nie myślałaś, że przychodzę tutaj bez niczego? - sarknęłam.
James mruknął uwodząco z słuchawki.
- Dawno cię nie słyszałem, I.
- Nie dołączę do waszej grupy - odburknęłam.
- A znasz może tego mężczyznę? Czarne włosy, jakby lokowane… duże mięśnie… twój typ - stwierdził.
Głos uwiązł mi w gardle.
- Nie waż się - warknęłam.
- Jeszcze się nie ważyłem. Ale mogę…
Co Emmett robił w okolicy mojego domu?
- Więc jak będzie? - szepnął jeszcze bardziej uwodzicielskim tonem.
- Jak dużo? - złamałam się.
- Raz na tydzień, dwa, może nawet trzy…
Zamknęłam oczy i westchnęłam ciężko.
- No dalej, przeklnij - poprosił. - Brakuje mi tego.
- Mogłeś mnie nagrywać. Zgadzam się pod warunkiem, że będę wykonywała tę pracę co dwa tygodnie. - Zaczęłam handel.
Mruknął, prawie, że erotycznie.
- No tak, musisz rozruszać mięśnie… Odświeżyć pamięć. Pierwsze dwa miesiące co dwa tygodnie.
Zawahałam się.
- A potem?
- Kto wie, kto wie…
Zamknęłam oczy.
- Umowa stoi - mruknęłam przegrana.
Skoro będę w biznesie, nie będzie szukał na mnie haka. Może właśnie uratowałam Renesmee?
- Bye - szepnęła Victoria do głośnika i zatrzasnęła klapkę telefonu.
- Zdzira - skwitowałam.
- Zobaczymy się… tutaj, o północy. My - przeciwko tobie. Test. Nie wiemy, czy wciąż się nadajesz.
Zmrużyłam oczy.
- Punkt północ?
Kiwnęła głową z cwanym uśmiechem. Chcą zniszczyć całe piętro? Wyszła bez słowa.
Ku***. Przechodziłam przez ten psychicznie powalony test już dwa razy… Po co męczyć się i trzeci? Wyciągnęłam telefon i napisałam Alice wiadomość.

Renesmee zostanie z tobą przez następny tydzień.

Po robocie, gdy cały blok był pusty, założyłam na siebie swój strój. Idealnie dopasował się do mojego ciała, pokrywał się z nim niczym druga skóra.
Zapięłam pas na wysokości pępka i następny, mniejszy, na udzie. Do tego większego włożyłam magazynki i, dodatkowy, trzeci pistolet, oraz łańcuch, który wbrew pozorom też był bardzo przydatny. Był tak umiejscowiony, aby nie wydawał dźwięków i mógł być łatwo wyciągnięty. Do paska na udzie przypięłam rzucaną, ostrą gwiazdę, nożyk i sztylet.
Starałam się przypomnieć sobie ich techniki.
Victoria była bardzo celnym strzelcem, miała jeden, średnio szybki pistolet. Często nosiła ze sobą gwiazdy, czasem nawet cały pas.
Bree… jej styl był bardzo destrukcyjny. Zazwyczaj używała bazooki, ale w przypadku wieżowca i testu byłam pewna, że przyniesie karabin. Musiałam pamiętać, że bardzo szybko biega.
Alec… często używa zasłon dymnych. Jest w tym mistrzem… Często używał uzi. Cholera, niedobrze.
James… po nim nigdy nie można było się czegoś spodziewać. Kiedyś wybił czterech przeciwników, z bronią palną, mieczem.
Ja używałam dwóch szybkim pistoletów. Byłam zwinna. Moim atutem był łańcuch.
O co chodzi w teście? Proste. Muszę go przeżyć.
Wyszłam całkowicie uzbrojona. Pięć minut do startu.
Wybrałam jedno z mniej umeblowanych biur. Było tam jedynie biurko, na środku, a wokoło kwiatki, śmietnik i tym podobne pierdoły. To nie w moim stylu, gdyż ja zazwyczaj potrzebowałam dużej przestrzeni do popisu, jak korytarz, czy schody.
Serce zabiło mi głośniej, gdy usłyszałam donośne kroki. Podpucha? Byłam pewna, że ktoś poszedł do mojego biura. To na pewno James. Jako jedyny mógł zdradzić swoją pozycję w taki sposób. I nigdy nie wiadomo, co ma w zanadrzu.
Kroki ponownie się rozległy, zostawiając po sobie echo. Sprawdziłam godzinę. To było dziwne. Zaczynali za wcześnie. Ale… dobra karta.
Przykucnęłam, upewniając się, że jestem całkowicie zasłaniana przez biurko. Uniosłam ręce w łokciach, pistoletami w stronę sufitu i, czekałam.
Kroki zatrzymały się przy drzwiach. Adrenalina przeszyła mnie, poczułam ją w całym ciele.
- Isabella? - usłyszałam ciche pytanie. Prowokacja?
Wstałam i okręciłam się, celując w drzwi. Już miałam nacisnąć spust… Już się za to brałam…
Gdy zobaczyłam twarz Emmetta. Odskoczyłam w bok i cudem trafiłam w ścianę obok niego.
- Cholera! - krzyknęłam, upadając na ramię. Emmett zasłaniał się rękami, zszokowany. Jakby myślał “żyję, czy nie?”
Gra miała zacząć się za pół minuty, ale dźwięki stąd pochodzące były na pewno dobrą zachętą, aby rozpocząć wcześniej.
- Co ty tu robisz? - zapytałam rozwścieczona, wstając szybko. - Zresztą nieważne. Biegnij, jeśli chcesz przeżyć - warknęłam, przebiegając obok niego.
Skręciłam w lewo, na żywioł. Celowałam w dwie strony w razie, gdybym kogoś tu zastała.
Usłyszałam, że Emmett biegnie w moją stronę. Nie spojrzałam na niego, lecz wyczuwałam, że stał za mną.
- Schowaj się - rozkazałam.
- Co ty robisz? - zapytał przerażony.
- Staram się przeżyć. Chowaj się - powiedziałam.
Schowałam się za pobliską ścianą i ujrzałam Bree w końcu korytarza, z którego przed chwilą wybiegliśmy. Węszyła wokół drzwi. Trzymała karabin.
- Cholera - szepnęłam cichutko, posuwając się bezszelestnie w drugą stronę. W sąsiednim korytarzu była Victoria.
Spojrzałam przed siebie. Były tam schody i tam każdy się mnie spodziewał. Wolałam nie wchodzić w drogę Alecowi i Jamesowi, naraz.
Ale co z Emmettem?
Ku***, ku***, ku***, nic nie idzie tak, jak iść powinno.
Stał sztywny przy ścianie, obserwując mnie uważnie. Nie wyglądał już na przestraszonego, bardziej na… posłusznego? Sytuacja bez wyjścia. Dwa korytarze przedzielone grubą ścianą. Ja na końcu, dwie kobiety w nich. Jeśli tu dojdą, zobaczą mnie. Jeśli wyjdę na schody, zobaczą mnie. Nie zostało nic innego, jak atakować i uciekać, ale niech mnie szlag, co z Emmettem?
- Jak szybko biegasz? - Mój szept był tak cichy, że sama praktycznie nic nie usłyszałam.
- Robię duże kroki - odszepnął.
Kiwnęłam głową.
- Zostań tu, a gdy dam ci znak, biegnij.
Bree czy Victoria… Zaczęłam obmyślać technikę. I… Wybiegłam do korytarzu, w którym była Bree. Natychmiast na mnie spojrzała i wycelowała. Odskoczyłam w stronę biura obok, patrząc na podziurawioną podłogę.
Wybiegłam szybciej, niż mogła się tego spodziewać. W biegu wyciągnęłam łańcuch i rzuciłam nim z rozmachem w stronę Bree. Zahaczył o jej karabin, podrywając go w stronę sufitu i ugodził ją w twarz i ramię.
Zanim zdążyła go z powrotem nakierować, byłam na tyle blisko, iż uskoczyłam. Miałam nie wiele czasu przed zjawieniem się Victorii. Przyłożyłam Bree spluwę do skroni.
- Śmierć - szepnęłam, odbiegając. Przed tym z całej siły wcisnęłam jej palec w odpowiednie miejsce pod uchem, najmocniej jak potrafiłam. Jęknęła głośno i upadła na ziemię.
- TERAZ! - wrzasnęłam. Miał może pół minuty na dobiegnięcie razem ze mną, zanim Bree się zbudzi. Jeśli by go zobaczyła… Cóż, oficjalnie wykluczyłam ją z gry i właściwie niepotrzebnie sparaliżowałam, ale gdyby zobaczyła Emmetta, zastrzeliłaby go.
Uniosłam z powrotem dwa pistolety, jeden przed siebie, drugi za siebie, a następnie zaczęłam biec.
Gdzie jest Victoria?, krążyło mi po głowie. Dawno już powinna się gdzieś pojawić.
Minusem tej gry jest fakt, że jedynie ja wykluczam innych z gry, zaś oni naprawdę mogą mnie zabić.
Gdy byłam już blisko końca korytarza, zobaczyłam, jak Victoria wyskoczyła zza ściany. Cholera, to nie w jej typie.
Rzuciła trzema gwiazdami naraz. Skoczyłam na ziemię, zupełnie jakbym nurkowała. Wycelowałam w nią, lecz szybko uskoczyła. Martwiłam się, co z Emmettem, serce mi biło, lecz nie mogłam się odwrócić.
- Em? - szepnęłam.
- Jestem. - Usłyszałam bliżej, niż się spodziewałam.
Wyciągnęłam nóż i rzuciłam go w stronę Bree. Victoria dała się nabrać i szybko wyskoczyła z kryjówki. Gdy zobaczyła Emmetta, jej oczy rozszerzyły się. Ale celowała we mnie. Cholera, jednak nie dała się oszukać.
Przeturlałam się do drugiej ściany. Podczas okręcania się zauważyłam Emmetta wbiegającego do biura obok i kulę, która wbiła się w ziemie przed moją twarzą.
Wycelowałam w Victorię, lecz ta znów odskoczyła.
Najciszej jak potrafiłam, cofnęłam się do Bree. Stała już i masowała oszołomiona swoje ucho. Trzymała na wyciągnięciu mój łańcuch. Odebrałam go i bezszelestnie zaczęłam zbliżać się do kryjówki Victorii. Ponownie miałam tylko jeden pistolet. Zanim całkowicie zbliżyłam się do ściany, zamachnęłam się i uderzyłam łańcuchem o jej kant, tam, gdzie prawdopodobnie stała Victoria.
Usłyszałam pisk i krzyk.
Trafiona.
Rzuciłam łańcuch i cofnęłam się do ściany po mojej lewej, lecz tak, aby widzieć Victorię.
Celowała we mnie z pistoletu z krzywym uśmieszkiem. Klęczała.
I tak nie zdążyłabym uciec… Cholera.
Patrzyłam na nią z podniesionym pistoletem.
- Cholera - szepnęłam.
- Nareszcie, mam cię - powiedziała wyniośle i wyciągnęła rękę gotową do strzału.
Zaszeleścił mój łańcuch. Spojrzała się w tamtą stronę pytająco, ale zanim cokolwiek zrobiła, została ugodzona prosto w twarz. Z jej nosa pociekła krew. Wypuściła pistolet z ręki i upadła, kwiląc.
Uniosłam brwi na Emmetta. Byłam zszokowana.
Bree nie podniosła nawet broni, jedynie patrzyła na mnie pytająco. Jedyną moją odpowiedzą było przeczące kręcenie głową.
Chyba zrozumiała. Była najłagodniejsza z całej czwórki jeśli chodzi o… cóż, sprawy człowieczeństwa.
Podbiegłam do Victorii i szepnęłam jej słodko do ucha:
- Śmierć.
Wciąż płakała, nie otwierając oczu.
- Wezmę ją - oznajmiła Bree, gapiąc się na Emmetta.
Był blady.
Ukucnęłam przy ścianie, dając sobie chwilę spokoju.
- Co tu się dzieje? - szepnął hardziej niż myślałam, że jest w stanie.
- Zostało nam dwóch facetów do potencjalnego zabicia. Sęk w tym, że oni mogą mnie zabić naprawdę.
Spojrzał bez wyrazu na moje – ponownie oba w rękach - pistolety.
- Są sztuczne?
- Prawdziwe. Ale, Emmett, nie teraz. Muszę iść zapolować. Schowaj się... gdzieś.
Wstałam, ale złapał mnie za łokieć. Zauważywszy mój pasek na udzie, uniósł wysoko brwi i lekko rozchylił usta.
- Daj mi jakąś broń. Będę ci pomagał. Tylko… nie wiem, jak się właściwie strzela.
Zawahałam się.
- Schowaj się. Jestem dobra w te klocki, a tak, będziesz mi jedynie zawadzał.
- To daj mi chociaż coś do obrony. - To miało sens.
Podałam mu trzeci, zapasowy pistolet.
- Chowaj się - rozkazałam i wyszłam na korytarz. Szłam w miarę spokojnie. Przede mną jawiły się schody. James i Alec.
Otworzyłam cicho drzwi, przeczesując wszystko wzrokiem. Nikogo nie było.
Stanęłam pośrodku - ni to przy ścianie, ni to przy poręczy - i obserwowałam.
Wtedy usłyszałam szelest. Zobaczyłam, trzymającego się schodów i jakby stojącego na czymś, Jamesa. Machnął łańcuchem, który przeleciał po poziomie ziemi. Dobrze znałam łańcuchy. Łatwo rozplątać taki zawijas na nodze…
I tak nie zdążyłabym uskoczyć, więc jedynie patrzyłam, jak łańcuch zakręca się na mojej tylnej kończynie. I wtedy TO zobaczyłam.
Wrzasnęłam z bólu, czując jak coś wbija mi się w nogę. Jakby mini kosa przywiązana do końcówki łańcucha.
Upadłam na ramię i wycelowałam w twarz Jamesa. Po prostu zniknął, jakby zeskoczył albo zszedł po drabinie.
Łańcuch był długi i w porę zauważyłam, że zaczął się ciągnąć w stronę schodów.
Wyrwałam szybko ostry element i w momencie, w którym odwiązałam łańcuch - wciąż mając go w ręce - James pociągnął za niego z całej siły.
Puściłam w ostatniej chwili.
Spojrzałam na nogę. Rana była płytka, nawet bardzo, ale bolesna.
Wstałam i, niemal niedostrzegalnie kuśtykając, ruszyłam w stronę recepcji. Czekałam na Aleca.
Wtem zza biurka wychylił się rzeczony mężczyzna. Trzymał w ręku uzi, jak zawsze.
Przeklęłam głośno, szukając awaryjnego wyjścia. Dzięki adrenalinie mogłam biegać bez bólu.
Tak jak Alec strzelał, tak jak biegłam prosto przed siebie. Czułam centymetry za sobą kule, aż wskoczyłam do pierwszego lepszego korytarzu.
Szyby były szklane. Zauważyłam, że grzebie w płachcie. Zasłona dymna. Cholera.
Już chciałam się odsunąć, gdy do pomieszczenia wpadł Emmett. Alec spojrzał pytająco w górę, a ujrzał nie tą osobę, której się spodziewał. Em wycelował w faceta i, choć pudłował i wyglądał na śmiertelnie przerażonego, Alec podskoczył i upuścił zasłonę dymną, która odjęła mu pole widzenia, zaś nam nie zasłoniła nic.
James jest na dole, piętro niżej na bank, znając jego taktykę…
Machnęłam szybko na Emmetta ręką. Przybiegł, równie szybko. Natychmiast zlokalizował moją ranę.
- Postrzelili cię! - Był bardziej blady, niż wcześniej.
- Wcale nie. - Złapałam go za łokieć i pobiegłam w głąb korytarza, usuwając się z widoku szklanych szyb.
Wysławszy Emmetta za ścianę, na bezpieczniejszą pozycję, ukryłam się w cieniu jakiejś doniczki.
Widząc rozszerzone oczy Ema, zdobyłam się na:
- Spokojnie, spudłowałeś. - Pamiętałam swój pierwszy raz i strach, jaki wtedy czułam. Mimo iż byłam o wiele młodsza, wszędzie rozpoznałabym ten wyraz twarzy.
Wyjęłam z pasa na udzie nóż. Cisza dosłownie mordowała… Była gorsza niż dźwięk upadających naboi, trzask przeładowanej broni czy głośny strzał.
Alec wypadł z recepcji, krztusząc się i rozwiewając dym za sobą. Podbiegłam do niego bezszelestnie i przystawiłam nóż do gardła.
- Klasyka - wyszydził, przestając się ruszać i nawet oddychać.
- Stare ale jare - stwierdziłam, odbiegając od niego. Prawie natychmiast zaczął kaszleć. - Chodź - powiedziałam do Emmetta. Muszę go wysłać na któreś z pięter, na którym nikogo nie ma.
- Kim jest twój znajomy?! - krzyknął za nami Alec.
Odpowiedziałam tupotem naszych stóp - chociaż moich prawie nie było słychać.
Przystawiłam Emmetta do pobliskiej ściany, patrząc mu prosto w oczy.
- Czemu go nie obezwładniłaś? - szepnął.
Wywróciłam wymijająco oczami.
- Słuchaj, teraz najgorszy koleś. James. Nie wiem, jaką taktykę obierze oraz czym będzie próbował mnie zgładzić. Masz biegać za mną, gdzie bym nie poszła. Jak kogoś zobaczysz, pędź za mnie. Nie oddalaj się i nie próbuj gdzieś chować, jasne? - Gdyby tak się stało, James miałby “zakładnika”. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że już go dziś widział.
Em zawahał się, lecz ostatecznie kiwnął twierdząco głową.
- Edward może tu przyjść - wycedził nagle zszokowany.
Odwróciłam się, wystawiając dolną szczękę trochę do przodu.
- Co? - warknęłam.
- Edward - wymamrotał pod nosem.
Stłumiłam złość.
- Najwyżej go zastrzelą.
Ruszyliśmy z powrotem w stronę recepcji. Alec siedział na ziemi i masował sobie nogę. Poderwał głowę, gdy usłyszał tupot stóp Emmetta. Przyjrzał mu się uważnie.
- Widzieliśmy cię dzisiaj pod domem Isabelli. - Zmrużył oczy. – I., to twój pomocnik?
- Masz czas na zgadywanie - stwierdziłam tylko, wchodząc do pół zamglonego pomieszczenia.
Wtem z klatki schodowej rozległo się nawoływanie:
- Isabello! - Głos Jamesa, oczywiście. - Nie grasz fair! Lecz gdybyś tak robiła, skończyłabyś marnie - dodał bardziej do siebie, ale wciąż bardzo głośno. - Skończyliśmy test!
Przyszykowałam swoje pistolety i wychyliłam się zza ściany. James, w istocie, wchodził po schodach niewzruszony i bezbronny. Uśmiechnął się szeroko, gdy mnie zobaczył. Zaś gdy spojrzał na Emmetta, na jego twarzy zawitał grymas.
- No proszę…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Pią 23:17, 13 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Sob 11:15, 14 Lis 2009 Powrót do góry

Hmm. . . nie wiem co powiedzieć. Czyli B. jest a raczej była i teraz znów jest tajną agentką, czy coś w tym stylu? Ciekawie. Ta cała akcja w biurze przypominała mi "Mr.&Mrs. Smith"(:
Jestem chora więc nie jestem w stanie napisać coś bardziej sensownego, wiedz że podobało mi się i nie ważne jak długo to i tak będę czekać na kolejny rozdział. Czasu, czasu i weny w tworzeniu(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Sob 13:03, 14 Lis 2009 Powrót do góry

Każdy rozdział jest coraz lepszy. Dlatego mimo gorączki postaram się coś naskrobać. Smile

Ten rozdział jest powalający. Dowiadujemy się o rodzicach Belli, wcześniej nawet o nich nie pomyślałam, dzięki historii o jej matce i ojcu zaczęłam mieć podejrzenia co do jej przeszłości (a uwierz mi, teorii było parę). Jeśli dobrze zrozumiałam tekst, to woli Emmetta, ale jednocześnie coś przyciąga ją do Edwarda. Dajesz nam kolejne powody, aby sądzić, że oderwałaś się od kanonu postaci. Mało kto (ja nie znam nikogo) potrafi tyle nie spać i funkcjonować, jeszcze ta jej praca, nie ma nawet czasu wolnego. Po dalszym czytaniu nasunęło mi się pytanie, co to za umowa? Nie można mnie trzymać w niepewności tak długo.

Wnioskuję, aby Bella mogła uwolnić się od Jamesa, zawarła umowę z Laurentem, że będzie pilnie pracować, a w zamian on nie powie o jej "gangowi". Mylę się?

Nasza Bella udowadnia nam, że umie poradzić sobie z krytyczną sytuacją, zadzwoniła do Alice i wygoniła ją z domu. Silny jest z niej charakterek. Kiedy zaczęła wyjmować te wszystkie swoje akcesoria, moja szczena opadła na podłogę. Zaczęłam sobie myśleć, kto normalny ma tyle broni w domu i stwierdziłam, że musi być to coś poważniejszego. Akcja w burze była wspaniała, sceny walki opisane niesamowicie i zdaje mi się, że w końcu zrozumiałam ten wieli sekret. Ona była kiedyś w gangu z Jamesem, Victorią, Bree i Alecem. Teraz wydaje mi się to oczywiste i jestem z siebie dumna, że w końcu wszystko zrozumiałam.

Będzie pokręcone, (ale nie mowie złe) jeśli przyjdzie Edward...
Mam jeszcze jedno pytanie, skoro akcja z prologu się wydarzyła, to ile będzie jeszcze rozdziałów??
Życzę wam więcej takich wspaniałych rozdziałów, pozdrawiam,
P. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paramox22 dnia Sob 13:04, 14 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 19:44, 14 Lis 2009 Powrót do góry

jaaaaaa....
normalnie było ekstra... jak jakiś James Bond w babskim wydaniu...
taka akcja podobała mi się niesamowicie ...
ten biedny Emmett no i Edwarda... ciekawe czy sie pokaże... Twisted Evil

w sumie zaczynam coraz bardziej rozumieć Bells... Edward & Emmett ... w jednym łózku - nawet dobry pomysł... :)

ciekawa grupa... hm, wysokiego ryzyka... to stąd Bella ma takie 'tajniackie' sposoby na mężczyzn... paraliż itp :)

teraz po prostu będę czekać na rozstrzygnięcie Smile

bossskie.... Twisted Evil

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Sob 20:18, 14 Lis 2009 Powrót do góry

Aja - no, coś w stylu tajnej agentki. Coś w stylu. Życzę powrotu do zdrowia:)
Paramox22 - Cieszę się, że coraz lepszy:) Ale i boję, że następny będzie g orszy.... Co do wnioskowania, to mniej więcej tak, że Bella miała dość i na warunkach zgodziła się odseparować od grupy, ale w takim biznesie nie można po prostu odejść. Toteż mają ją na oku cały dzień przez cały tydzień. Tak, to coś powazniejszego. Co do rozdziałów nie wiem, nie mam pojęcia, może kolejne sześć, może więcej, nie mówię, bo mi wszystko zawsze w toku wychodzi Wink
kirke - Twój komentarz jest tak pozytywny, że jestem z siebie dumna i kiwam głową i wypinam się jak paw:D Ta, Edward i Emmett w jednym łóżku... pewnie by już dla niej miejsca nie było, haha:D
To tyle chyba. Spokojnie, to że prolog już był nie znaczy, że już kończę opowiadanie, ba, niee!
Grupa wysokiego ryzyka - ŚWIETNIE OKREŚLENIE, kirke. Chyba nawet tego użyję w opowiadaniu xD (Serio)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 20:28, 14 Lis 2009 Powrót do góry

Cytat:
kirke - Twój komentarz jest tak pozytywny, że jestem z siebie dumna i kiwam głową i wypinam się jak paw:D Ta, Edward i Emmett w jednym łóżku... pewnie by już dla niej miejsca nie było, haha:D

piętrowo się zmieszczą... serio-serio-serio Twisted Evil

Cytat:
Grupa wysokiego ryzyka - ŚWIETNIE OKREŚLENIE, kirke. Chyba nawet tego użyję w opowiadaniu xD (Serio)

skoro się podoba to bierz... Twisted Evil cieszę się, że mam jakiś wkład Smile

poza tym raz wspomniałaś (o ile dobrze pamiętam), że twój chłopak pokazywał ci jakieś takie ruchy (o samoobronę chodzi)... kurcze - co robi twój chłopak? (pytam o ile po informacji nie trzeba będzie mnie zabić Smile )

_______
opisałaś wszystko tak obrazowo i z taką intensywnością, że Cussler by się nie powstydził (a gość naprawdę dobre dynamiczne sceny tworzy)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
TempestaRosa
Wilkołak



Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff

PostWysłany: Nie 11:32, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Rozdział jest N i e s a m o w i t y. W ogóle nie spodziewałam się, że tak się akcja rozwinie, że zrobi to tak szybko, i że w tej akcji tyle AKCJI będzie. Sceny walki były naprawdę świetne! Kocham Bellę w takim wydaniu!
Ogólnie to nie jestem pewna, czym są James, Victoria, Bree i Alec (no i Bella). Jakąś grupą do zaddań specjalnych? Agentami? Mini-mafią? I czy Laurent też do nich należy? I najważniejsze: cczemu Bella od nich oddeszła? Skoro jest taka dobra?
I tak w ogóle, Bella ma grypę? Niezbyt oryginalne biorąc pod uwagę, że po chwili skakała w biurowcu i biła ludzi z łańcuchów. ^_^
Biedny Emmett, pewnie nie wie, co się w ogóle dzieje. To znaczy wie, ale... i tak mu współczuję. To prawie jak przeciążenie, zwłaszcza że widać, iż polubił Bellę nawet bardzo. Ciekawe co teraz zrobi i czy pojawi się Edward. To byłaby masakra.
I Kirke - yeah, popieram, niech Bella ma sobie trójkącik! Spełnienie do końca życia ^_^
Ciekawe, co teraz zrobi Bella. Skoro przeszła ten test i w ogóle to tak, jakby znów z nimi była. No i chyba nie ma zbyt duzego wyboru, nie?
Denerwuje mnie, w cudzysłowiu, to, że Bella się waha między Emmettem i Edwardem. Emmett to chyba jest taki odpowiednik chodzącej miłości, której Bella w życiu za wiele nie miała. Podejrzewam, żę to przez tych rodziców i życie, jakie później wiodła. Musiało być jej ciężko... Szkoda mi jej.
A Edward jest po prostu Edwardem, stąd też chętka na niego. Tylko dla mnie jest trochę zbyt prostolinijny. Chyba też sam sie już skapł, że z Bellą trzeba inaczej, nie? Bo na początku rozumiałam, że był jakiś taki... ale głupi chyba nie jest i się szczapnie, że ona na magnetyczny wzrok nie leci, i musi ważyć słowa?:D
Renesmee znów u Alice... jej, one się od siebie znów oddalają, a nawet nie zdążyły się przybliżyć. Kolejny cios dla Belli i, jakby nie było, Renesmee.
Hah scena dzwonienia do Alice mnie rozwaliła. Taka realna, żę o ja cię panie! Mówisz cośdo kogoś, a dana osoba już sobie śpi, zawiechę ma. No i głos Jaspera, też to soie wyobrażam.
Boże, skąd Bella ma tyle broni w domu? To chyba skłaniam się ku "mini-mafii".
To chyba tyle, pozdrawiam.
Alicee.

PS Rozdział był niesamowity, chcę szybko następny. I brawo dla Ekscentrycznej, nie znalazłam żadnego błedu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Wto 21:58, 17 Lis 2009 Powrót do góry

Jej, czemu odeszła skoro jest taka dobra, Tempestt, ja myślałam, że ci nie umknęło. Albo może mi umknęło i nie napisałam!
Chwilę potem.
AAaa już wiem! Haaa czaję! Okej, dobra, nie powiem ci, czemu. I git. Się do wiesz w następnym rozdziale.
Jezu... nie róbcie tutaj porządania o trójkącik, bo jakby co, to i tak wytnę opis i zostawię tylko czysty fakt, że było. A wtedy to lipa a i w ogóle nie chcę takiej sytuacji... chociaż... mam pomysł. Ok, nvm.
Wiesz, bo go znasz, ale mam narzeczonego, stąd ten realizm w scenie z telefonem;p
Pojutrze, może później, wezmę się za pisanie rozdziału, ale narazie czasu nie mam. Coś tam już napisałam wcześniej, ale...
Plus czas dla Ekscentrycznej, ona też zabiegana, trzeba jej przebaczyć. Jak ja ją rozumiem!
Tyle. Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ekscentryczna.
Wilkołak



Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 11:23, 19 Lis 2009 Powrót do góry

Pisałam ci już o tym, Al, lecz napiszę raz jeszcze - rozdział niczego sobie. (; A sytuacja robi się coraz bardziej skomplikowana, huh, podoba mi się.

I, Al, tak, jak ustalaliśmy na początku - w ciągu dwóch, góra trzech dni tłumaczę, więęc.. Tym przejmować się nie musisz. :3


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Czw 21:12, 03 Gru 2009 Powrót do góry

Popełnię dziś ogłoszenie, tego brudnego dnia zaznaczanego w kalendarzu jako trzeci grudnia.
Zawieszam - przykro mi. Ale schowajcie noże, już się tłumaczę! Mam nadzieję, że dzięki tym, sądzę, sensownym argumentom pozwolicie pożyć mi kilka dobrych lat, ba, kto wie, kilkanaście.
1. Mam grypę. Nie jakąś świńską, naah, normalną. Świnie to przede mną uciekają, bo się większa od nich robię - w końcu jestem w ciąży. Warto rzec, że mój doktor omalże mnie nie oskalpował gdy dowiedział się, że sypiam 7 godzin dziennie, a następnie chciał mnie zarżnąc, gdy dowiedział się że przed ciążą w tydzień potrafiłam spać tylko 28 godzin. Wracając do punktu wyjścia, "koło zatoczyło okrąg", muszę się kurować i to tak na poważniej, żeby wszystko było okej.
2. Jestem w ciąży. Może to się wydać dziwne - naturalne, owszem, ale wciąż; dziwne - ale robię się trochę duża i niezbyt wygodnie siada mi się przy komputerze, PLUS na kolanach jest chyba nawet gorzej. A nie chcę sobie dziecka upiec, trzymając laptop na brzuchu. Oczywiście wciąz mogę zasiąść przy komputerze i siedzieć, ale nie jest to bardzo komfortowe.
3. Mój narzeczony stwierdził, że się nade mną poznęca i wziął wolne. Ogólnie rzecz biorąc, cały tydzień, każdy dzień, od poniedziałku startując, w kalendarzu cały tydzień mam markerem pobuzdane "ADAAM"
Mam inny ff, ale ma on mniej stron na rozdział - staram się o 3 - 7. Tutaj przyjęłam 8 - 10 i nie chcę odwalać chały i dawać po 3 - 5, bo wydaje mi się to nieodpowiednie. Wolę przeczekać grypę i napisać soczysty rozdział. A i ostatnio przysiadłam, a mi wena NA TEN FF wysiadła. A do tamtego jeszcze ciągnę. Więc przykro mi, ale zawieszam.
Przepraszam za ewentualne pojawienie się sarkazmu albo wyśmiewanie z gospodyń domowych i matek, ale taki mam dziś humor. Pozdrawiam,
Alicee


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Czw 21:15, 03 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 22:03, 03 Gru 2009 Powrót do góry

Alicee... w pełni cię rozumiem i choć bardzo mi przykro i żal... i w ogóle źle... ale skoro obiecujesz wrócić i kontynuować inny ff... myśle, że dam radę poczekać na ciebie jakiś czas - błagam nie mów, że 9 miesięcy (podejrzewam, że nawet dłużej, ale oszukujmy się... błagam - okłam mnie)...

ciąża ważna sprawa i gratuluję obojgu, niedługo, rodzicom... fajna sprawa taki bobas :) mam nadzieje, że pochwalisz się co to - gdy będziesz wiedziała...

no i uważaj na te grypy cholerstwo się plącze i nie wolno tego bagatelizować tym bardziej w błogosławionym stanie...

mam nadzieje, że do zobaczenia w tym temacie już niedługo...

pozdrawia i życzy wszystkiego najlepszego
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ekscentryczna.
Wilkołak



Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 15:37, 07 Gru 2009 Powrót do góry

Al, w pełni cię rozumiem.
Więc.. kuruj się, moja droga. Mam nadzieję, iż bobas urodzi się okazem zdrowia. Zapewne da ci popalić.. ale to dobrze! To znak, że wszystko z nim w porządku! >D
Pozdrawiam,
E


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin