FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Po zmierzchu Rozdziały: 14 i 15[NZ] (27. 05.) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Athaya
Zły wampir



Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 398
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z przed ekranu komputera oczywiście

PostWysłany: Nie 23:40, 17 Sty 2010 Powrót do góry

Mając błogosławieństwo Niuni-Nem wrzucam kolejną czytankę Wink Mam nadzieję, że i was ujmie to pełne zaskoczeń opowiadanie tak jak mnie!
W tekście pojawiają się dosłowne cytaty książki.
Na początek dwa rozdziały



Tytuł: Po zmierzchu

Autor: Niunia

+ 18 ze względu na przekleństwa ( i wszystko co zalicza się do tej kategorii, a czego już nie pamiętam)

sequel "Zanim była Bella"

streszczenie: Tym razem wplątuję się w wątki "Twilight". Poniekąd pozostajecie w tymczasowej nie wiedzy, co działo się z Genevive i Edwardem pomiędzy 1953 a 2005 rokiem. Spokojnie, wszystko wyjaśni się w trakcie tej fabuły. Akcja zaczyna się w momencie, kiedy Edward i Bella są już razem. Po tym, jak Bella poznaje rodzinę Cullenów a przed meczem. W Forks zjawia się zupełnie niespodziewanie gość, którego Cullenowie się nie spodziewali. Szczerze powiedziawszy, ów gość też się ich tutaj nie spodziewał...

Narracja potrójnie pierwszoosobowa (czyt. perspektywa trójki bohaterów: Edwarda, Genevive i Belli)


Obsada:
Edward Cullen - Robert Pattison
Isabella Swan - Kristen Stewart
Genevive Leigh - Audrey Tautou
i inni




~ * ~

Forks, rok 2005


Edward

Dostrzegam, że niektórzy uczniowie co jakiś czas spoglądają na nas z zaciekawieniem. Pomyślałby kto, że po miesiącu takie sensacje, jak mój związek z Bellą, ucichną bezpowrotnie. Ale dla tak małego miasteczka, jak Forks to jedyne odmienne wydarzenie, które urozmaica wszystkim codzienny nudny tryb życia. Przewracam oczami nad kolejną osobą, zerkającą w naszą stronę.
- Może będziemy sprzedawać bilety, żeby sobie mogli was pooglądać? - Emmett rechocze za naszymi plecami, wyskakując z krwistoczerwonego kabrioletu Rosalie
Mimowolnie się uśmiecham, chociaż czuję, jak Bella przy moim boku napina się niespokojnie. Ona nie przepada za tym, że ludzie się jej przyglądają. Głównie dlatego, że nie jest przyzwyczajona. Nieustannie sobie wmawia, że nie jest warta, by na nią patrzeć. Takie nijakie coś mówi o sobie. Co oczywiście jest kompletnie absurdalne! Już dawno przyzwyczaiłem się do myśli śmiertelnych współczesnych nastolatek, które doszukują się w sobie najdrobniejszych mankamentów, chociaż nie powinny mieć sobie niczego do zarzucenia. A już zdecydowanie Bella nie powinna sobie niczego zarzucać! Jest przecież piękna, a to słowo i tak nie oddaje w pełni jej urody. Mógłbym wpatrywać się w nią nieustannie i wciąż odnajdywałbym nowe elementy jej urody, które oszołomiłyby mnie bardziej niż jej słodki, nęcący zapach.

- Zazdrościsz, bo to ja jestem tym przystojniejszym Cullenem. - mówię z przekąsem
- Ha! - Emmet prycha urażony, gotów za chwilę się założyć - Może zrobimy ankietę? - mówiłem, że będzie chciał się założyć
- Nie chcę cię rozczarować, Emmett - Bella wtrąca z lekkim uśmiechem - Ale chyba jednak byś przegrał.
Rosalie bez słowa rzuca wściekłe spojrzenie na nią, lecz błyskawicznie odwraca wzrok, kiedy to ja posyłam jej wymowne spojrzenie. Moja domniemana siostra nigdy za nikim nie przepadała, zwłaszcza za nikim śmiertelnym. Mam jednak wrażenie, że Bella czymś poważnym się jej naraziła. Co akurat mnie nie obchodzi, bo opinia Rosalie w tej kwestii jest dla mnie nieistotna.
- Nie to, żebyś był brzydki - moja dziewczyna z zakłopotaniem tłumaczy - Tylko że większość dziewczyn się boi...
Moja dziewczyna, jak to brzmi niesamowicie, nawet jeśli nie wypowiadam tego na głos. Prawie wiek życia, a jeszcze do tej pory nigdy o żadnej dziewczynie nie myślałem w ten sposób. W tak zaangażowany, oszalały wręcz sposób. Tak, momentami czuję się przy Belli, jakbym zupełnie postradał zmysły. Kto to widział, żeby wampir zadawał się ze swoją kolacją? Już kiedyś podobny scenariusz przerabiałem i skończył się on nieprzewidzianymi wypadkami. A jednak jakaś przeklęta siła nie pozwala mi się uwolnić od Belli. W pełni świadomie pcham się w tę pułapkę, którą niesie ze sobą jej osoba. Ona chyba urodziła się, by mnie dręczyć! W ten najbardziej przyjemny sposób.

- Boją się mnie? - Emmett krzywi się w niedowierzaniu
- Nie ciebie... - Bella mamrocze, rumieniąc się po czubek głowy i wtulając twarz w moje ramię
Wszyscy wybuchamy śmiechem. Wszyscy poza Rosalie, która oczywiście syczy wściekłością, potwierdzając tym samym tezę, że jest przerażająca a ewentualne rywalki powinny się jej bać.
- No ba! - mój brat się szczerzy z zadowoleniem - Mojej Rosalie, to nawet ja się boję. - obejmuje ją ramieniem mocno, chociaż ona udaje fochy i próbuje się wyrwać
Po kilku sekundach tej scenki rzekomego obrażenia ulega jednak i wtula się pomiędzy ramiona Emmetta, pozwalając sobie złożyć na czubku głowy pocałunek. O ile łatwiej im mieć siebie wzajemnie, kiedy żadnego z nich nie trawią co jakiś czas instynkty by przegryźć gardło tej drugiej osobie.

Niebywale świeży, słodki zapach krwi Belli ponownie uderza w moje zmysły, ale zachowuję spokój. Przez ostatnie tygodnie wyrobiłem w sobie silną kontrolę, która tylko momentami słabnie, gdy jesteśmy zbyt blisko... zbyt intymnie...

- Przestaniecie być najciekawszym niusem. - głowa Alice wychyla się nagle zza Jaspera - Ktoś przyjedzie.
Wszyscy przesuwamy na nią spojrzenia. Nawet Bella odwraca głowę, żeby z zaciekawieniem przyjrzeć się małej wróżce.
- Ktoś? - Bella pyta z nutą niepewności w głosie
Jest jeszcze nieprzyzwyczajona do wizji Alice, które czasami dotyczą tak drobnych i błahych kwestii. A czasami tych gorszych, z jakimi trudno jest sobie poradzić. Jednak dość łagodny, codzienny powiedziałbym, wyraz twarzy Alice nie wzbudza większego niepokoju we mnie. Nie, to zdecydowanie nie była zła wizja. Inaczej w jej myślach wychwyciłbym już coś alarmującego, a tymczasem pływają jedynie obrazy jadącego samochodu, sunącego po uliczkach Forks.
- Ktoś. Widziałam tylko samochód. - Alice krzywi swój mały zadarty nos z niezadowoleniem, zawsze lubi mieć pełne pojęcie o tym, co widzi - Ładny. - uśmiecha się - To chyba jaguar.
- Jaguar. - Emmett gwiżdże z podziwem

- Taki jaguar? - pytam, wskazując w stronę ulicy, przez którą przejeżdża właśnie ciemnozielone nowiutkie cacko
Zwraca nie tylko naszą uwagę, ale większości uczniów znajdujących się właśnie na dworze. Tym bardziej, że najnowszy model skręca właśnie na szkolny parking, powoli torując sobie drogę pomiędzy ludźmi i zatrzymując się na wolnym miejscu po przeciwnej stronie parkingu. Nie ma opcji, żeby Alice dostrzegła w swoim umyśle innego jaguara. Nie w Forks, tutaj pojawienie się takiego samochodu było okazją niemal świąteczną - nie licząc naszych aut. Jeszcze kilka dni temu wszyscy z fascynacją tłoczyli się przy czerwonym kabriolecie Rosalie, teraz wlepiają oczy w tego mechanicznego drapieżnika.

Nas, to znaczy mnie i moje rodzeństwo, o wiele bardziej jednak interesuje przyczyna, dla której to auto się tu zjawiło. Czy raczej osoba, która nim przyjechała. Alice nie miewa wizji bez powodu, zazwyczaj dotyczą tego, na czym się skupi. Jeśli przychodzą samoistnie, bez jej sprawstwa, muszą być ważne z innych powodów. Zaciskam ramię mocniej wokół Belli, chcąc ją chronić cokolwiek miałoby się wydarzyć. Mam niejasne przeczucie, że powinienem nastroszyć wszystkie zmysły. Nie dość, że Bella przyciąga kłopoty, jak magnes, to wizja Alice nie uspokaja nerwów.

I następuje to, czego nikt z nas tu obecnych się nie spodziewa. Ciemnozielone drzwiczki auta otwierają się. Początkowo grupa chłopaków, zafascynowanych autem, przesłania nam cały widok, ale w końcu rozsuwają się na boki. Czuję, jak całe moje ciało napina się dwukrotnie bardziej niż do tej pory, a palce na ramieniu Belli zaciskają się mocno. Ciche zdumione przekleństwo na ustach Emmetta, który oczywiście też dostrzega tę postać, tylko bardziej potęguje napiętą atmosferę, jaka zaczyna panować. Moje rodzeństwo zapewne stoi właśnie w oniemiałym rządku, wpatrując się przed siebie. Nie zwracam jednak na nich uwagi, bo oczu nie mogę oderwać od tej postaci. Od niej. Nawet najmniejszego wahania czy wątpliwości we mnie nie ma. Wdzięczne kobiece ciało, roztaczające wokół siebie aurę charakterystyczną dla naszego gatunku. Czarno-atramentowe włosy wciąż w tej samej buntowniczej fryzurce. I ten zapach, który ją zdradza. Dawna cierpkość wiśni i słodkawego bzu, doprawiona nutami wampirzego zapachu, jakiego zwykli ludzie nie są w stanie poczuć. W jej przypadku to aromat śniegu. Nie, nie ma wątpliwości. To ona. Moja wampirzyca.

Genevive...

Nie do końca wierzę w to, co widzą moje oczy, chociaż ze wzrokiem nie miałem nigdy problemów. Raz po raz przesuwam spojrzenie po jej postaci. Przez chwilę mam wrażenie, że jest kilka centymetrów wyższa niż była kiedyś, ale szybko orientuję się, że to za sprawą wysokich obcasów na jakich się kołysze. Chude ciało, które przez wampirzą przemianę nabrało kształtów, ale wciąż daleko jej do Rosalie czy Alice. I wciąż ta poszarpana awangardowa fryzura, która jednak w obecnych czasach prezentuje się dużo lepiej i nie rzuca się w oczy. Tą marmurowobiałą skórą odróżnia się wśród otaczających ją osób, jak my. Nie sposób jej przeoczyć. Zamyka drzwiczki samochodu, pstrykając czujnik przy breloku kluczyków. Zamachuje się nieznacznie, chcąc zarzucić na ramię ciemnoszarą torbę szkolną. W połowie ruchu zatrzymuje się, kiedy złośliwy wiatr przemyka mocniejszym porywem. Nasz zapach z pewnością właśnie do niej dociera, bo cała zamiera w miejscu niczym posąg, naprostowując się niczym struna. Bardzo powoli obraca głowę, przesuwając wzrok złotych oczu po wszystkich kolejnych osobach, aż jej spojrzenie ląduje na nas. O ile to możliwe, napina się jeszcze bardziej. Źrenice jej oczu rozszerzają się, a torba, którą próbowała założyć na ramię upada na mokry asfalt. Stoimy tak po przeciwnych stronach parkingu, bez słowa się w siebie wzajemnie wpatrując. I nikomu z nas, ani mojemu rodzeństwu ani mnie samemu, ani też jej, nie przenikają przez głowę żadne myśli. Tylko wyobrażenia wspomnień. Zwłaszcza tego jednego, kiedy widzieliśmy się ostatni raz. Zaglądam w jej myśli, odnajdując tam siebie samego sprzed pięćdziesięciu lat na tle śniegowej Alaski. O Boże, dźwięk jej werbalnych myśli dociera do mnie z zaskoczenia, ale w jakże charakterystyczny dla Genevive sposób reagowania - Zaraz zwymiotuję... Czy wampiry wymiotują? Nim zdążę odczuć jakąkolwiek reakcję na te słowa, ona błyskawicznie podnosi torbę z ziemi, zarzuca ją na ramię i szybkimi krokami przecina trawnik w poprzek, prawie biegnąc w stronę budynków szkolnych.

Nawet się nie łudzę, że Bella niczego nie zauważyła. A z pewnością odczuła, bo dopiero teraz uświadamiam sobie, jak mocno zacisnąłem palce na jej ramieniu. Momentalnie rozluźniam je, delikatnie rozmasowując miejsce, w którym możliwe, że pozostawiłem jakieś ślady. Obejmuję ją całym ramieniem. Ciepło i drżenie jej ciała zaskakująco mnie uspokaja. Bella musi to wyczuwać, bo ostrożnie obraca się do mnie twarzą, a jej ręce splatają się wokół mojego pasa. Nie zadaje jednak pytań, chociaż jestem pewien, że ta scenka nie umknęła jej uwadze. Bella jest niezwykle spostrzegawcza, bardziej niż którykolwiek inny człowiek. Z jednej strony żałuję, że nie mogę odczytać jej myśli, ale z drugiej... wolę chyba jednak nie wiedzieć, co sobie właśnie myśli.

- Tego nie przewidziałam. - Alice mamrocze cicho, jakby zakłopotana, że to ona ściągnęła tę niespodziewaną komplikację do miasteczka
Zanim jednak moje rodzeństwo odczuje potrzebę rzucenia się w wir dyskusji i domniemań, szybko reaguję ucieczką. Wolę to sobie na spokojnie przemyśleć, a co istotniejsze, osobiście wszystko objaśnić Belli. Jej umysł żądny informacji i szczegółów z pewnością łaknie wyjaśnień.
- Spóźnimy się na lekcje. - mówię chłodno
Nie racząc nikogo choćby krótkim zerknięciem, prowadzę Bellę w stronę budynku trzeciego, w którym czeka na nas biochemia. Czuję, że spojrzenie jej ciepłych oczu co jakiś czas ukradkiem kieruje się w moją stronę, ale szybko je odwraca, żebym nie zauważył.
- Później. - szepczę krótko
- Hm? - próbuje udawać, że nie wie co mam na myśli, ale aktorstwo zawsze kiepsko jej wychodziło
- Później ci wyjaśnię. - nie rozwlekam swojego tonu

Kiedy wchodzimy do klasy, na kilka dłuższych chwil zapominam o tym, co miało miejsce przed chwilą. Znów będę siedział obok Belli, z jej rozkosznym zapachem na wyciągnięcie ręki. A nie daj Boże, żeby profesor znów przytaszczył telewizor i włączył film... W ciemności, chociaż ja widzę ją dokładnie, dużo trudniej jest się kontrolować. Na szczęście w pobliżu nie ma żadnego telewizora, a na twarzy profesora maluje się raczej jakiś przewrotny uśmiech. Nie mam jednak najmniejszej ochoty wiedzieć, co mu krąży po głowie, choćby miała to być niezapowiedziana kartkówka. Sytuacja staje się jednak dużo gorsza, gdy w drzwiach sali pojawia się nie kto inny, tylko ciemnowłosy diabeł z piekła rodem. Cóż, nigdy Genevive za diabła nie uważałem, ale było to tak dawno temu... Teraz, po tylu latach braku wieści, ona zjawiała się znikąd, akurat w momencie, gdy na mojej ścieżce wiecznego życia wszystko zaczęło się układać. Ponowne wyraz szoku maluje się na jej twarzy, kiedy nasze spojrzenia wzajemnie na siebie trafiają. Szybko pochyla głowę, podchodząc do biurka nauczycielskiego.
- Kolejna nowa uczennica? - profesor spogląda na nią zaskoczony, zerka na Bellę, która do niedawna była nowością w naszej szkole i znów wraca na Gene - No dobrze, panno Leigh. Obawiam się, że tymczasowo będzie musiała pani pracować sama. - wskazuje jej wolną ławkę, usytuowaną dokładnie po prawej stronie od naszej
- Myślę, że sobie poradzę. - błyskawicznie obraca się na pięcie
Z głową wciąż pochyloną do przodu tak, że pasma jej włosów zasłaniają twarz i uniemożliwiają spojrzenie w złote tęczówki. Siada na stołku sztywno, wczepiając dłonie mocno w blat ławki.

Przez krótką chwilę budzi się we mnie agresja. Nie dlatego, że ona tu jest. Jej zachowanie wywołuje niepokój. Obok mnie siedzi najsmakowiciej pachnąca istota ludzka pod słońcem, której krew jest uzależniająca niczym najdroższa heroina. Wściekłość, że to właśnie ów powalający zapach może oddziaływać na Genevive, a przez to zagrażać mojej Belli... Ale paniczna agresja szybko opada, kiedy dobieram się do myśli wampirzycy. Czy raczej do braku myśli. W jej głowie przewija się jedynie nieustanne Monoaminooksydazy. Monoaminooksydazy. Monoaminooksydazy. Dociera do mnie, że to nie głód i pragnienie krwi tak ją napinają. Po prostu koncentruje się z całych swoich sił, żeby nie myśleć, by wszelkie myśli, jakie mogłyby teraz krążyć po jej głowie, zagłuszyć. Przecież ona wie, że potrafiłbym je z niej wyciągnąć. Odrobinę przechyla głowę, zerkając w moją stronę, po czym bardzo szybko odwraca ją w przeciwnym kierunku, potęgując swoją mantrę Monoaminooksydazy. Monoaminooksydazy.

- Dzisiaj poznamy jedną z największych tajemnic ludzkości. - jak zwykle zafascynowany głos profesora skupił na sobie uwagę większości osób - Temat niemal mrożący krew w żyłach... Ludzki genom!
- Ludzki gnom? - Mike Newton rechocze z ostatniej ławki
- W twoim przypadku Mike, genom z całą pewnością przypomina gnoma. - nauczyciel rzuca trafną ripostę, a przez klasę przebiega fala rechotu - Genom to cały materiał genetyczny komórki. Obejmuje DNA i wszystkie inne jego struktury. Od wielu lat prowadzone są badania nad dokładnym poznaniem ludzkiego genomu. A ma on ponad trzydzieści tysięcy komplementarnych par zasad! Wyobraźcie to sobie, tyle maleńkich struktur, a każda z nich koduje białka...
- Nie każda... - niewyraźne mruknięcie wydobywa się z ust Genevive i chociaż nikt nie miał go zapewne usłyszeć, usłyszał je nauczyciel, a to wystarczyło by zapadła cisza
- Co takiego panno Leigh? - przechyla się w jej stronę
- Nie nic. - pochyla głowę - Przepraszam.
- Ależ nie nie, proszę, rozwiń tę myśl. - ma pewnie zamiar ośmieszyć ją nieznacznie, żeby nie zrobiła się bezczelna już na pierwszych zajęciach lub podważyć jej uczniowski tok myślenia
Nie wie jednak, że on sam jest jedynie nauczycielem biologii, podczas gdy ona jest chodzącą biologią...

- Cóż... - Genevive podnosi głowę, spoglądając na profesora - Genom wcale nie opiera się jedynie na kodowaniu białek. - wzdycha lekko, po czym nabiera tonu bardziej profesjonalnego - W zakończonym w 2001 roku Human Genome Project wykazano, że genom człowieka zawiera zaledwie dwadzieścia tysięcy genów kodujących białka. Reszta genomu koduje nie białka, lecz wytwarzane na podstawie DNA cząsteczki RNA. - pewność, z jaką to wypowiada i szybkość, zaskakują nie tylko osłupiałych uczniów, ale i samego profesora - Albo jest niekodującym DNA, które zawiera między innymi sekwencje regulatorowe, repetytywne czy elementy ruchome, jak transpozony i retrotranspozony... - mówi to ot tak, jakby opowiadała historyjkę - Czyli już samo RNA jest w stanie przeprowadzać szereg reakcji chemicznych w komórce. Do tego wykryto zjawisko blokowania ekspresji niektórych genów przez ich komplementarne kopie w innym miejscu genomu. - dodaje z namaszczeniem, po czym opanowuje nieco swój entuzjazm i znów się kuli w sobie - Upraszczając, DNA bardziej przypomina bardzo złożony program komputerowy niż zestaw przepisów na różne białka.

Zapanowuje cisza, a wszyscy się w nią wpatrują z narastającym niedowierzaniem. Nawet ci najlepsi uczniowie, którym się wydawało, że pojmują biologię i chemię, teraz czują się malutcy przy niej. Nie zdziwi mnie, jeśli sam profesor poczuje się niekompetentny. Cóż, może go pocieszy, że jedynie od niego i nauczyciela chemii jest wprawniejsza, wszyscy historycy i społecznicy mogą czuć nad nią wyższość, bo jest aspołeczna.
- Wreszcie ktoś, kto rozumie biologię! - profesor uśmiecha się dumnie i jakby z rozczuleniem, Genevive chyba właśnie została jego pupilką
A mnie przychodzi do głowy tylko prychnięcie, że ona nie tyle rozumie biologię, co ją widzi.

Przez resztę lekcji, gdy nauczyciel rozpływa się nad genomem, a wszyscy usiłują nadążyć za jego tokiem myśli, Genevive siedzi cicho. Ma przed sobą brulion, w dłoni długopis, nie notuje jednak niczego. Nie musi, ona to wszystko wie. Podejrzewam jednak, że nie stwarza pozorów z zupełnie innego powodu - bo jest skupiona na czymś innym. Na tym, by nie spoglądać w tę stronę. Ja też bardzo się staram, żeby na nią nie patrzeć. Przyciskam mocno długopis do kartki, notując co drugi wyraz, jaki przelatuje przez moje uszy. Zerkam za to na Belle, która z niepewnością rzuca raz po raz spojrzenia w kierunku nieznanej sobie jeszcze dziewczyny. W tym momencie dałbym doprawdy wiele, żeby móc czytać w myślach mojej Belli. Przypatruje się jej tylko dlatego, że dostrzega jej wampiryczną odmienność i próbuje to przeanalizować? Zastanawia ją, skąd wziął się tutaj kolejny wampir? Cóż, w tym wypadku podzielałaby domysły moje i mojej rodziny... A może, co chyba byłoby najgorszym scenariuszem, już się domyśliła, że znam Genevive? Bella zaskakuje mnie co dnia wnikliwością swojego umysłu. Może nie dostrzega wszystkich aspektów życia, ale te najbardziej nieprawdopodobne i odmienne elementy wręcz ją do siebie przyciągają. Jak ja. Ostrożnie sięgam ręką w jej stronę, delikatnie dotykając opuszkami palców skóry jej dłoni. Jest tak ciepła i miękka... Bella drży. Wydaje mi się momentami, że to drżenie jest zupełnie innego rodzaju, gdy jest przy mnie od tego, gdy jest jej na przykład zimno. I nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba, bo budzi wręcz satysfakcję.

Odwraca ku mnie twarz, a kąciki jej ust unoszą się w lekkim uśmiechu. Jej oczy na dłuższą chwilę toną w moich, nie mogąc się od nich oderwać. Aż na policzkach pojawia się ten uroczy rumieniec i pospiesznie pochyla głowę, wpatrując się we własne notatki. Do końca lekcji jestem skupiony już tylko na niej, jakby śnieżny zapach wiśni i bzu w ogóle do mnie nie docierał. Nie tak, jak intensywnie oddziałuje na mnie słodycz frezji i żonkili, jakimi przesycona jest krew Belli. Gdy rozbrzmiewa dzwonek, nie zwracam nawet uwagi na to, że Gene wybiega z sali tak szybko, jak ja przy pierwszym spotkaniu z Bellą. Czekam cierpliwie aż ona się spakuje i wychodzimy razem.

Nie sposób jednak ustrzec się przed tym, że moje myśli wracają do tematu niespodziewanego gościa, szczególnie widząc minę zamyślonej Belli. Siedzimy obecnie w stołówce, a ona od pięciu minut bez słowa rozkrusza ciastka ryżowe. Wzdycham, wiem dobrze, co zajmuje jej myśli.
- Wykrztuś to z siebie wreszcie. - mówię nieco zbyt szorstko
- Hm? - podnosi na mnie głowę, patrząc zdezorientowanym wzrokiem
- Wiem o co chcesz zapytać, więc pytaj. - staram się złagodzić ton głosu
Opcje pytania, które za chwilę wypłynie spomiędzy jej miękkich warg, są dwie - zapyta albo o to, czy Genevive jest wampirem, albo też od razu przejdzie do sedna i zapyta, czy ją znamy.

Przez chwilę widzę wahanie na twarzy Belli, ale ostatecznie decyduje się jednak zaspokoić swoją ciekawość.
- Ona jest wampirem, prawda? - jest to bardziej stwierdzenie niż pytanie
Cóż, Bella dostatecznie dużo spędza czasu z wampirami, a przynajmniej z jednym, żeby nauczyć się niemal na pamięć cech, które mogą wampira zdemaskować. Nie powinno mnie dziwić, że nie ma w jej głosie wahania. Kiwam jedynie głową, mając nadzieję, że przynajmniej tymczasowo na tym zakończy się śledztwo.
- Tyle wampirów w małym Forks. - prycha pod nosem, kręcąc głową z niedowierzaniem - Nie wiedziałam, że to jakaś wielka atrakcja przyciągająca nieśmiertelnych.
- Rzadkie przebłyski słońca, świetne tereny łowieckie - wzruszam ramionami
- Spodziewacie się jeszcze jakiś gości? - pyta niby to z przekąsem
Żebym ja się tego gościa spodziewał... wszystko byłoby dużo prostsze. Ale chyba jestem wciąż w fazie oszołomienia i osłupienia. Przez pół wieku nie podejrzewałem nawet ani nie łudziłem się, że jeszcze kiedyś nasze drogi się przetną.
- Ooh... - wykrztusza z siebie stłumione jęknięcie
Momentalnie wbijam w nią uważne spojrzenie.
- Ty ją znasz. - patrzy na mnie niedowierzająco - Znacie tę dziewczynę.
- Trochę. - krzywię się
Niechęć wzrasta we mnie w tempie zastraszającym. Nie chciałbym niczego ukrywać przed Bellą, ale kiedy wspomnę sobie większość szczegółów z historii mojej znajomości z Genevive, usta samoistnie mi się zamykają. To nie jest opowieść, którą można dzielić się niczym anegdotą. Jest prawdą osobistą, która rozpowiedziana, moim zdaniem naruszyłaby prywatność Gene.

- Czy ona jest... - zajmuje się ponownie mieleniem ciastek, co robi z całą pewnością ze zdenerwowania - Ucywilizowana?
Parskam śmiechem, rozbawiony. Jakież eufemistyczne określenie "ucywilizowana". Czy o którymkolwiek wampirze można powiedzieć, że jest ucywilizowany? Nawet jeśli nie podgryza gardeł ludziom, rozszarpuje zwierzęta, a to raczej nie cywilizowanie.
- Pytasz, czy jest "wegetarianką" czy woli takie smaczne chodzące steki, jak ty? - szczerzę się rozbawiony
- Mhm, właśnie. - wzdryga się lekko, chyba sobie wyobraziła siebie w roli steku
- Jest ucywilizowana od urodzenia. - mam na myśli oczywiście wampirze narodziny
- O. - odnoszę wrażenie, że Bella oddycha z ulgą, ale tę szybko usuwa kolejne zaniepokojenie drgające w jej oczach - Znacie się tak długo? To znaczy, jak długo ona jest... ?

- Krócej ode mnie. - sam zaczynam rozłamywać jedyne ocalałe ryżowe ciastko - Ponad siedemdziesiąt lat.
- To rzeczywiście niedługo. - Bella ironizuje
- Ej, ja mam dziewięćdziesiąt. - próbuję bronić swoich racji
- Wiesz, jak mnie uświadamiasz, że masz w sumie sto lat, to zaczynam się zastanawiać, kiedy zaczęła mnie pociągać patologia. - prycha, a ja uśmiecham się łobuzersko
Przy Belli naprawdę dużo się uśmiecham. Aż się boję, że chociaż jestem niestrudzonym wampirem, to w końcu mięśnie szczęki zaczną mnie boleć.


~ * ~

Genevive

A sądziłam, że będąc wampirem ma się perfekcyjną koordynację ruchową!

Ta teoria, którą szlifowałam sobie przez ostatnie siedemdziesiąt lat, właśnie legnie w gruzach, bo kluczyki od mojego własnego wozu wypadają mi z rąk raz po raz. Ledwie wysiedziałam na wszystkich kolejnych lekcjach, a głupio byłoby mi uciekać z nich już pierwszego dnia. Tylko dlaczego ten mój pierwszy dzień musi być właśnie taki? Musi być najtrudniejszym dniem mojego wampirycznego życia od pięćdziesięciu lat! Jeszcze za człowieczego życia ciążyło na mnie jakieś przekleństwo, którego łudziłam się pozbyć będąc wampirem. Ale i tej egzystencji bynajmniej nie mam spokojnej. Problemy spadają na mnie falami. Od kilkunastu lat żyję sobie nad wyraz spokojnie, prowadząc utajoną egzystencję, jakiej nauczyli mnie Cullenowie. Dzisiaj właśnie nadciągnęła kolejna fala kłopotów. Tych najstarszych, prawie przedpotopowych.

Moje serce nie bije od siedemdziesięciu lat, a jednak miałam wrażenie, że dzisiaj zamarło a potem zaczęło bardzo szybko bić. Widzieć ich po tylu latach braku wszelkiej komunikacji... Już dawno przyswoiłam sobie, że nigdy się na nich nie natknę. Specjalnie omijam Denali, bo nigdy nie wiadomo, kiedy tam się sprowadzą z powrotem. To jedno z ulubionych miejsc, w jakich pomieszkują. Próbując sobie samej znaleźć kolejny punkt na mapie, w którym mogłabym przyczaić się na kilka lat, wybrałam takie małe niepozorne miasteczko w najbardziej deszczowym stanie świata. I co? I fatum sprowadziło mnie wprost w tę pułapkę. W pułapkę złotych oczu, w które kiedyś tak chętnie się wpatrywałam. Co jest chyba dość dziwne, bo każdy z wegetariańskiej rodziny Cullenów ma złotą lub bursztynową barwę tęczówek, a jednak tylko te jedne oddziałują na mnie w ten sposób. Powracająca myśl, że oto zetknęłam się z nim, obezwładnia mnie. Resztką zdrowego rozsądku opanowywałam swoje myśli, dopiero teraz pozwalając toczyć im szalony wyścig. Z całą pewnością nie spodziewali się mnie tutaj. Aż mnie niejako dziwi, że Alice nie miała żadnej wizji. Ale cóż, czemu miałaby po tylu latach koncentrować swoje myśli na mnie tak, by wiedzieć, co planuję? Nie, nie ma ku temu najmniejszego powodu.

Dlaczego mnie nie przyszło do głowy, że mogę ich tu zastać? Równie dobrze jednak mogłabym przewidywać, iż zastanę ich w każdym najmniej spodziewanym zakątku świata. Trafiło jednak na niewielkie miasteczko w stanie Waszyngton. W którym chyba jestem teraz jakąś sensacją. Dostrzegam te ciekawskie spojrzenia, sięgające mnie. Wyostrzony słuch wyłapuje szepty i rozmówki na mój temat. Dla tak małego miasteczka zupełnie nowa osoba, z którą nigdy nie miały styczności z pewnością jest pewnym powiewem świeżości. A może to mój samochód narobił więcej zamieszania? Raczej wszystko na raz, włącznie z moim głupim popisem na biologii. Ujawnianie, że jest się lepiej poinformowaną niż nauczyciel jest niemądrym pomysłem, jak na pierwszy dzień zajęć, prawda? Lecz to wszystko wina skołatanych myśli, które chciałam odsunąć jak najdalej od niego... I wciąż nie jestem w stanie, nawet w myślach, wymówić jego imienia! Jakbym bała się, że je usłyszy z daleka.

Błogosławię, że na innych zajęciach już się na niego nie natknęłam. A kiedy tylko wybrzmiał dzwonek po ostatniej lekcji, wypadłam z klasy niczym strzała. Zamknęłam się właśnie w moim ukochanym jaguarze, ale póki co nie zanosi się na to, bym gdziekolwiek stąd odjechała. Kluczyki pobrzękują w mojej ręce, a gdy tylko próbuję wcisnąć je w stacyjkę, uciekają i spadają na podłogę. Już trzeci raz z kolei schylam się po nie. A gdy wyprostowuję się, by podjąć kolejną próbę odpalenia silnika, we wstecznym lusterku ponownie ich dostrzegam.

Wszystkich. I nie umyka mojej uwadze, że spoglądają w moją stronę. Alice przekręca głowę na bok, wpatrując się uważnie w mój samochód. Z pewnością próbuje dostrzec, co się teraz wydarzy, co postanowię. Problem w tym, że ja sama tego nie wiem! Obok zawadiackiej postaci Alice wiernie trwa Jasper, z poważną miną i surowym błyskiem w oczach. Po kilku krótkich sekundach w tle pojawiają się kolejne dwie sylwetki. W umięśnionym dużym męskim ciele rozpoznaję Emmetta, którego ramię przerzucone jest opiekuńczo wokół pleców Rosalie. Ślicznej, posągowo pięknej Rosalie, której chłód wciąż, nawet po tylu latach onieśmiela mnie. Stoją przy lśniącym czerwonym kabriolecie, którego szczerze im zazdroszczę. Ten materialny złośliwy duszek szybko zanika, gdy do stojącego obok kabrioletu srebrnego volvo podchodzi on. Teraz to na pewno nie wypowiem jego imienia, bo wychwyci je bez problemu. Szczupła brunetka, która od samego rana nie odstępuje go na krok, przechodzi do drzwiczek od strony pasażera. Jest człowiekiem. Śmiertelniczką, jak ja kiedyś. Chociaż swoją bladością dorównuje naszemu gatunkowi. Tymczasem E... on opiera się o auto, po czym obraca głowę prosto w moją stronę. Jestem pewna, że bez problemu dostrzega odbicie moich oczu we wstecznym lusterku, w którym podziwiam właśnie jego sylwetkę.

Ten krótki impuls, jaki przetacza się gwałtownym porywem przez moje ciało, napina od razu wszystkie mięśnie. Nie odrywając spojrzenia od mojej dawnej rodziny, bez trudu trafiam kluczykiem w stacyjkę. Przekręcam go, a spod maski mojego cacka wydobywa się upragnione mruknięcie aprobaty. Ostro wciskam pedał, zmieniając bieg. Wycofuję do tyłu, nie zwracając uwagi na dwóch chłopaków, którzy ledwo zdążają uskoczyć na bok, żeby nie trafić pod moje koła. Po czym znów zmieniam bieg i dociskam pedał gazu, z zatrważającą prędkością wywożąc się z tego dna piekieł! Mam wrażenie, że i tak zbyt się wlokę, a przez kilka niemiłosiernie długich sekund spojrzenia ich wszystkich śledzą mój wóz, aż znikam za zakrętem. Chcę udać się do jakiegoś azylu, ale nie mam pewności, czy zakupiony przeze mnie domek spełni te wymagania. Wybrałam taki położony na uboczu, prawie poza miasteczkiem, a przy samym lesie. W zamierzeniu ma mnie ustrzec od nadmiaru i natłoku ciekawskich ludzi. Pojawia się jednak zagrożenie, że w jego okolicy, dobranej ze względu na podobne motywy, będzie stała posiadłość Cullenów.

Specjalnie przyglądam się mijanym domkom, ale żaden swoim klimatem nie przypomina mi takiego, w jakim mogliby mieszkać Cullenowie. Tymczasowo oddycham więc z ulgą. Od ostatniego domku, w podwórku którego bawią się jakieś małe dzieci, przejeżdżam mniej więcej kilometr zanim docieram do żwirowej alejki, w którą skręcam. Na jej końcu stoi duży popielaty dom w stylu wiktoriańskim, będący moim obecnym miejscem mieszkania. Parkuję praktycznie z piskiem opon, wyskakując z wozu i szybkimi susami wbiegam do domu. Zatrzaskuję za sobą drzwi i opieram się o nie plecami.

- K u r w a g o m a ć !

Nigdy nie bywałam skłonna do przeklinania, chyba że w tych najbardziej zagrażających sytuacjach. Jednak razem z postępem cywilizacyjnym i równouprawnieniowym, im więcej czasu spędzam ze współczesnymi nastolatkami i przysłuchuję się im, mój język czasami wyrabia sobie własną opinię i klnie. W przypadku obecnej sytuacji dziwię się, że wybrałam i tak jedno z mniej soczystych. Jako wampir nie odczuwam zmęczenia, nic dziwnego, że w tej samej pozycji stoję przez kilka godzin, nawet się nie orientując, jak szybko czas mija. Kotłujące się myśli nie pozwalają mi się ogarnąć, nieustannie zmieniając tory swoich podążań. Racjonalizm i przyzwyczajenia ostatnich kilkudziesięciu lat wołają do mnie, żebym natychmiast wrzuciła te kilka nierozpakowanych jeszcze tobołków do bagażnika i jak najszybciej ulotniła się z tego miasteczka. Z tego stanu. Z tego kontynentu! Ale coś zupełnie innego, dawno zapomnianego, odżywa we mnie raz po raz, wspominając dobre czasy, kiedy jeszcze żyłam z Cullenami. Coś kusi, żeby jednak zostać. Może spróbować... tylko troszeczkę spróbować naprawić to, co dawno temu popsułam...

Ponury głos puchacza, dobiegający gdzieś z ciemnej toni lasu, przecina ciszę. Puchacz? Dopiero teraz moje spojrzenie sięga za okno. Poszarzały środek dnia, który odprowadził mnie do drzwi, okazuje się być nagle późnym wieczorem. Nawet nie zauważyłam jego nadejścia. Tak długo stałam nieruchoma pod drzwiami, zastanawiając się nad przeróżnymi scenariuszami, a i tak nie przyszło mi do głowy żadne rozwiązanie. Nadal nie przychodzi.

Nienawidzę tego uczucia bezradności, tak bardzo przypomina mi świat jeszcze sprzed moich wampirzych narodzin. Kiedy byłam ofiarą, nie potrafiącą podjąć żadnego dalszego kroku. Radziłam sobie, byłam twarda, ale tkwiłam w tamtym obłędzie aż do dnia, kiedy Edward się mną zainteresował. Dopiero wtedy zrobiłam krok na przód. A teraz? Jaki mam teraz zrobić krok i w którym kierunku?

Szybkim ruchem przeciągam bluzkę przez głowę, zostając jedynie w ciemnoniebieskim podkoszulku na ramiączkach. Buty zrzucam mocnymi kopnięciami, bose stopy wcale nie odczuwają zimna, które przeszyłoby zwykłego śmiertelnika. Spoglądam niechętnie na część nierozpakowanych tobołków. I na całe moje nowe mieszkanie. Przyjechałam tu z planami urządzenia się na kilka lat, wliczałam koszty odremontowania tego na mój gust i dokupienia garderoby. Jeśli jednak mam się wynieść, nie powinnam niczego ruszać. Tylko czy mam się wynieść? Bez chwili zastanowienia wychodzę na ganek przed dom, rozglądając się dokoła. Z mojego pagórka widać w dole nieznacznie migocące światła serca miasta, a po przeciwnej stronie ciemność lasu i jego tajemnic. Niewiele myśląc chwytam parapet bocznego okna i wspinam się po nim, brzeg dość stromego dachu, podciągam się i staję na dachu własnego domu. Nie jest trudno utrzymać równowagę, kiedy jest się wampirem. Balansuję swoim ciałem po szczycie stromego ciemnoszarego dachu. Stąd rozciąga się jeszcze szerszy widok na to, co w dole. Miasteczko nie wygląda wcale na uśpione, chociaż z takimi właśnie kojarzyły mi się małe mieściny. Dostrzegam sylwetki ludzi, przechadzających się gdzieś grupkami. Podchodzę do samego brzegu, stając na nim na paluszkach. Nagle czuję przepływ powietrza, znajomą nutę zapachu i czyjąś obecność za mną.

Wiem czyją, nie muszę się obracać. Robię to jednak powoli, ostrożnie. Po drugiej stronie dachu siedzi przycupnięty, niczym gotowy do kolejnego skoku, on.

- Edward - wreszcie wymawiam jego imię własnymi ustami, chociaż nieco drżącym głosem
Bez słowa wpatruje się we mnie. Oczekuję jakiegoś wyrazu wściekłości, bo bynajmniej na parkingu przed szkołą wyglądał, jakby w ataku agresji miał się na mnie rzucić i skręcić mi kark, czy rozszarpać na kawałki. Przygląda mi się tak, nie wymawiając ani słowa. Pewnie przeczesuje teraz moje myśli, nad którymi w obecnej chwili straciłam jakąkolwiek kontrolę.
- Genevive. - mówi wreszcie, a jego aksamitny głos przemyka w moich uszach dawno zapomnianym miękkim tonem
- Gene. - to jest najlepszy test, którym chcę sprawdzić, czy czeka mnie właśnie bolesna tyrada czy jednak daruje mi to na rzecz pokojowego odnowienia znajomości
- Genevive to ładne imię - w lot pojmuje moją grę, kąciki jego ust drżą w lekkim uśmiechu
- To, że jestem wampirem, nie oznacza, że zaczęłam je lubić. - oświadczam rezolutnie, pozwalając sobie samej na uśmiech ulgi
- To, że jesteś wampirem, nie oznacza, że ja przestałem je lubić. - wydaje mi się, że na ułamki sekund dostrzegam w jego twarzy tę przekorę z dawnych czasów
Spoglądam, jak Edward zmienia pozycję. Z przyczajonego drapieżnika do zwykłego chłopaka, który siada na szczycie stromego dachu, z nogami wyciągniętymi na ciemnych dachówkach. Powoli kieruję w jego stronę własne kroki, balansując na tej wąskiej krawędzi. Siadam w podobnej pozycji. Tylko, że ja raz po raz zerkam na jego twarz, a on nieustannie patrzy przed siebie.

Nie zanosi się na to, by miał cokolwiek powiedzieć. Jak go znam, o ile wiele się nie zmienił przez te pół wieku, cierpliwie czeka, aż to ja zacznę wyjaśniać. Poniekąd ma rację, bo zdaje się, że jestem winna więcej wyjaśnień, niż sobie sama zdawałam sprawę. Wzdycham, wyprostowując nogi tak jak on. Zabawnie to wygląda, jego sportowe buty obok moich bosych stóp z pomalowanymi paznokciami.
- Nie planowałam tego spotkania. - mówię wreszcie, wzdychając przy tym - Naprawdę nie wiedziałam, że tu jesteście.
- Gdybyś wiedziała, nie przyjechałabyś. - jego słowa mocno bolą
Bo nie są pytaniem, nie są wątpliwością. Lecz pewnością, że unikałabym ich dalej, na tyle, na ile byłoby to możliwe.
- Prawdopodobnie. - przyznaję szczerze

- Wiem, o twoim bracie. - ścisza głos do tonu, który przypomina szelest liści przesuwających się nad powierzchnią chodnika
A moje gardło ściska uczucie, które bardzo dawno w sobie zakopałam. Rozpaczliwy żal, jaki targał mną przez bardzo długi czas. I którego nie miałam z kim dzielić... Wiem, tak doskonale wiem, że miałabym z kim, jeśli wykazałabym tylko odrobinę chęci. Nie tylko Edward byłby przy mnie, ale wszyscy Cullenowie. Zawsze trzymali się tak blisko razem. Jednak ja nie czułam się do końca dopasowana do nich, zawsze jakoś obok.
- Alice? - nie muszę pytać, domyślam się, że to właśnie dzięki jej wizjom nie zaczęli mnie szukać
Przynajmniej łudzę się, że byłam na tyle ważna, na tyle z nimi zżyta, że chociaż odrobinę zaczęliby się martwić, gdybym długo nie wracała. Może nawet by mnie szukali. Wmówiłam sobie, że Alice miała wizję, którą się z nimi podzieliła. Oni natomiast przyjęli ją, bez wahania.
- Tak. - kiwa głową - Tego samego dnia, kiedy wyjechałaś. Wieczorem. - chcę już coś powiedzieć, ale jego kolejne słowa burzą mi szyk wypowiedzi - Próbowałem cię dogonić.
- Próbowałeś? - do tej pory sądziłam, że dowiedzieli się nieco później
Wizje Alice bywają zaskakujące i błyskawiczne. Wiedziała o tym, co się stanie jeszcze zanim ja dotarłam na miejsce. Kiedy była jeszcze możliwość, żeby wszystko odkręcić. Okazuje się, że on właśnie próbował to zrobić. Zmienić wydarzenia. Nie zdążył.
- Tak. - mówi krótko
- Cóż... - przełykam ciężko - Widać, tak już miało być... - idiotyczne stwierdzenie, ale co innego mam powiedzieć w tym momencie?
Myśl, że Edward próbował zapobiec temu, że się od nich odłączę, jest całkowicie nową perspektywą, której nigdy nie brałam pod uwagę.

A zapewne powinnam. Znam, a przynajmniej znałam go w dość dogłębnym stopniu. Od zawsze mówię sobie, że znałam i rozumiałam go jeszcze zanim mnie przemienił. To jednak moment przemiany jest tutaj kluczowy. Edward ma w sobie większe pokłady odpowiedzialności i troski niż Carlisle. Dba o rodzinę, dbał o mnie. Bo stałam się częścią jego rodziny w momencie, gdy zatopił swoje zęby w moim ciele.

Przyłapuję się momentalnie na tym, że się rumienię. To znaczy, rumieniłabym się, gdybym nie była wampirem. Gdybym też nadal była śmiertelniczką, moje serce waliłoby bardzo mocno. Myśl o tym, jak stałam się wampirem... a konkretnie o tej chwili, gdy jego usta były przyciśnięte do mojej szyi, a ostre zęby przebiły skórę. Brzmi to żałośnie, ale jak do tej pory, to moje najbardziej erotyczne, zmysłowe doświadczenie. Nigdy później nie doznałam niczego tak ekstatycznego... podniecającego...

- O czym myślisz? - pyta niespodziewanie, spoglądając na mnie po raz pierwszy od kiedy usiedliśmy obok siebie
- Po co pytasz, skoro możesz sprawdzić? - mam nadzieję, że tego jednak nie zrobi, bo nie jestem w stanie jeszcze wyprzeć z głowy tamtego wspomnienia i tego, jak je odczuwam
- Bo jestem dobrze wychowany. - uśmiecha się bezczelnie
Tak, znam to jego dobre wychowanie. Sięga w cudze myśli, kiedy czuje, że się przed nim coś ukrywa. Albo gdy jest niepewny. Rozumiem, że tymczasem daje mi przyzwolenie, żebym mogła się sama tłumaczyć, bez ingerencji w moją głowę.
- Myślałam akurat o tym... jak mnie zmieniłeś. - przyznaję szczerze
Po tym, jak napina swoje ciało i marszczy brwi, domyślam się, że ten temat nie bardzo mu się podoba. Nigdy mu się nie podobał, bo zmienienie mnie w wampira bywało jego zdaniem nieodpowiedzialne. Przez większość czasu nie żałował tego, ale nachodziły go czasami wątpliwości, czy nie dało się tamtej sytuacji rozwiązać bez drastycznych metod.
- W innym kontekście. - mamroczę z zakłopotaniem - Nieważne. I lepiej nie sprawdzaj moich myśli, ostrzegam lojalnie. - gdyby je odczytał, miałby jeszcze gorszą minę
Momentami miałam wrażenie, wciąż je chyba odczuwam, że domyśla się na ile głębsze było moje zaangażowanie w naszą znajomość. I nie bardzo mu się to podobało.

- To nie było zwykłe zabójstwo. - mój głos nabiera zimnej, ponurej barwy
Wiem, że Edward nie naciska na mnie w żaden sposób i z pewnością nie siedzi tutaj dla wyjaśnień tego rodzaju. Podejrzewam, że nawet na nie nie liczy. Ale wysłucha mnie, jeśli zacznę mówić. A ja chcę, potrzebuję mu to opowiedzieć. Może wtedy nie będzie mnie już tak bardzo nienawidził.

- Jesteśmy bestiami, nie ma w naszym sposobie pożywiania niczego delikatnego i ludzkiego. Ale nawet my mamy swoje granice. Odrobinę... szacunku dla życia. - mówię cierpko, z obrzydzeniem wspominając każdą klatkę makabrycznego filmu śmierci, jakie moje oczy zarejestrowały pięćdziesiąt pięć lat temu - Mój brat i jego żona spędzali rocznicę ślubu w okolicach Pierścienia Kerry. W uroczej, nie rzucającej się w oczy okolicy. We dwoje, sami. Wtedy musieli zjawić się oni... Nie jeden wampir, ale kilku. Dokładnie dwóch, ale tego dowiedziałam się dopiero później. Ciała zmasakrowane, praktycznie rozprute. Oni nie tylko pożywili się, oni się nimi bawili... Bawili się sprawianiem im bólu... - kiedyś myślałam, że jeśli opowiem to komukolwiek, całkowicie się rozkleję, ale uczuciami drga jedynie mój głos, ciało pozostaje kamienne - Nie potrafiłam tego przeżyć. Zrozumieć... poradzić sobie... Dopadł mnie jakiś amok! O ile rozsądniej byłoby dać wam jakoś znać, nie zostawilibyście mnie. Chyba... Ale czułam tę przeraźliwą potrzebę, żeby przelać krew. Żeby się zemścić. Wydawało mi się, że odmówicie mi tego. Nawet teraz jestem tego pewna. Nie chciałam wam tego nawet proponować, z szacunku dla wartości, jakie wyznaje Carlisle, z szacunku do ciebie. Poszukiwanie zemsty i narażanie się nie jest czymś, w co chciałam wciągać twoją rodzinę. A pragnęłam tego! Jak ja piekielnie tego pragnęłam! - zdumiewam się, że zalegało to we mnie tak głęboko, nawet teraz pamiętam posmak tamtej furii igrającej we mnie - Zaczęłam węszyć, tropić... wybitną tropicielką nie jestem. - zaśmiewam się krótko - Ale zbierałam informacje od innych napotkanych wampirów. W końcu ustaliłam. Było ich dwóch. - z namaszczeniem podkreślam czas przeszły, co nie ucieka uwadze Edwarda

Sądziłam, że słucha mnie pobieżnie. Dopiero teraz dostrzegam, że niemal całym ciałem obrócił się ku mnie, wbija te swoje złote oczy w moją twarz, śledząc każde drgnięcie mimiki. Wychwytuje wszystkie słowa, wszystkie intonacje. Układa całą historię widzianą moimi oczami. Jeszcze chyba nigdy nie odczuwałam do niego takiej wdzięczności, jak teraz. Za to, że chce mnie zrozumieć.
- Było. - podkreślam jeszcze raz, z dumą - Wampirzy bracia. Jonathan i James. - wypowiadam ich imiona z pogardą - Długo mi zajęło odnalezienie ich. W końcu mi się to udało. To znaczy, namierzyłam jednego z nich. Po dziesięciu latach dopiero... - żałuję, że tak późno - Jonathana. Znalazłam go w Norwegii. - zawieszam wymownie głos
Tego, co się działo dalej nie chcę opowiadać ze szczegółami. Wiem, że jako wampir jestem piekielnie niebezpieczna i mordercza, ale jednak brzydzę się samą sobą, gdy pomyślę o brutalności tamtych wydarzeń. Po minie Edwarda wnioskuję, że on wcale nie jest skory słuchać krwawych szczegółów. Na nim takie historie nie robią wrażenia, uznaje je za obrzydliwe. Ja też. Z tym, że obecnie czuję obrzydzenie do siebie. Obrzydzenie, ale też ogromną satysfakcję, że dałam radę.
- A ten James? - pyta spokojnie, domyślając się, jaki był finał spotkania z Jonathanem
Musiał być jednoznaczny, skoro siedzę teraz na tym dachu, obok Edwarda, nawet nie draśnięta.
- Był złakniony zemsty za brata. Właściwie niewiele brakowało, żebyśmy stanęli przeciwko sobie. Ale chyba jednak od zemsty cenił bardziej swoją egzystencję i święty spokój. Goniłam za nim przez czternaście lat, nieustannie wymykał mi się. I był świetny w tropieniu, dużo lepszy ode mnie. Mógł mnie znaleźć z łatwością, ale widać nie chciał na mnie marnować czasu. - wzruszam ramionami, chociaż starcia z Jamesem bałam się bardziej niż z Jonathanem - Później zniknął mi całkowicie. Bez śladu. Jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie sądzę, by aż tak dobrze wprawił się w uciekaniu. Czasami marzę sobie, że nadepnął na odcisk innemu wampirowi i ten go boleśnie wykończył...

Zapanowuje cisza. Moje ostatnie słowa dźwięczą w powietrzu takim okrucieństwem, do jakiego nie jestem przyzwyczajona ja sama. Nie wspominając Edwarda. Przez chwilę patrzy na mnie podejrzliwie, ale wzdrygnięcie mojego ciała od dźwięku mojego własnego głosu i szorstkości ostatniego zdania, wyjaśniają mu, że nie jestem bezwzględnym obłąkanym wampirem. A mogłam się przecież takim stać przez te dziesiątki lat. Nie, okrucieństwo do mnie nie przemawia. Jestem antyokrutna. Jeszcze od czasów swojego życia. Z tym jednym wyjątkiem...

- Byłam przerażona. - mamroczę, wpatrując się w moje dłonie - Nie tylko tym, co zrobili mojemu bratu. Ale to... to, co we mnie było. Co się obudziło. Ta agresja. Wypełniała mnie wręcz gorącymi falami. Wszystko w ciele świerzbiło, żeby porozrywać te bestie na kawałki. Przeraziło mnie, że tak bardzo... że byłam... wciąż jestem, to musi gdzieś we mnie tkwić, chociaż teraz uśpione, ale kto wie czy kiedyś znów się nie zerwie? Że jestem... - nie potrafię dokończyć, bo wypowiedzenie tego na głos jest jeszcze straszniejsze
- Nie jesteś twoim ojcem. - Edward wyręcza mnie, idealnie odczytując moje myśli
Może nawet nie wnikał w nie. Po prostu tak dobrze mnie zna, wie, co mnie najbardziej przeraża, co mnie paraliżuje. Wiem, że mówi to z pełnym przekonaniem, a jednak nie mogę pozbyć się z pamięci tej brutalności, jaka jawiła się w moich działaniach.
- Nie jesteś nim. - mówi ponownie, z wyraźnym naciskiem, ale i łagodnością
- Skąd wiesz? - boję się nawet na niego spojrzeć - Może to jakiś patogen, przekazywany z pokolenia na pokolenie?
- Gdybyś miała w sobie ten patogen, zabiłabyś własnego ojca. - oświadcza racjonalnie
- Może... - mruczę niechętnie

Ponownie zalega między nami cisza. Nie chcę już drążyć tego tematu. Jak na pięćdziesiąt lat, to wystarczająco się o tym dzisiaj nagadałam. Nikomu innemu tej historii jeszcze nie opowiedziałam. Zawsze podróżuję samotnie, nie włączyłam się na dłużej do żadnego klanu, chociaż kilka spotkałam na swojej drodze. Byli głównie "mięsożercami", więc jako zdeklarowana "wegetarianka" nie przyłączałam się do nich. Wolałam nie kusić losu.
- Więc... - szukam tematu, którego moglibyśmy się bezpiecznikowo chwycić - Bywaliście jeszcze w Denali? Omijałam Alaskę szerokim łukiem, żeby nie kusić samej siebie odwiedzeniem was.
- Byliśmy w Denali jeszcze rok po twoim zniknięciu. Później już nie. - chyba jest wdzięczny, że jednak zmieniliśmy temat, bo jego głos wydaje się być spokojniejszy
- Tanya cię nie zamęczyła? - uśmiecham się sama do siebie na wspomnienie wampirzycy, okazującej Edwardowi tak oczywiste i nadmierne względy
- Była bliska przekroczenia granicy taktu. - śmieje się - Ale powstrzymała się. A potem my wyjechaliśmy. Czasami dzwoni do Carlisle'a, ale ja z nią nigdy nie rozmawiam. Kojarzy mi się niezbyt smacznie. - krzywi się
- Niezbyt smacznie?
- Z mocznikiem. - mruga do mnie porozumiewawczo i wybucha śmiechem , a ja mu wtóruję

- Wciąż nie mogę uwierzyć... - potrząsam głową z niedowierzaniem - Że siedzimy tu obydwoje. Że ten dzień w ogóle się wydarzył. Naprawdę nie wiedziałam, że was tu zastanę! W ogóle, jak was zobaczyłam po drugiej stronie szkolnego parkingu... gdybyście nie byli wampirami, padlibyście trupem. Przynajmniej tak wyglądaliście.
- Ty nie lepiej. - rzuca mi wymowne spojrzenie
- Ja zawsze miałam zaburzone reagowanie, wiesz o tym.
- Tiaa, Czy wampiry wymiotują? - przedrzeźnia mój ton głosu
- Nie zdziwiłabym się, gdybym akurat ja potrafiła wymiotować. - wzruszam ramionami, bo uważam się za jakiś ewolucyjny odłam wampira, jeszcze tak pokręconego i dziwnego jak ja sama to jeszcze nie spotkałam, chyba, że Alice...

Przyglądam mu się dłużej bez słowa. W moich myślach waha się pewne pytanie, na które odpowiedź znacznie ułatwiłaby mi dylematy wręcz egzystencjalne. Znów kieruje twarz w przeciwnym kierunku, wpatrując się gdzieś przed siebie.
- Edwardzie... - zdobywam się wreszcie na odwagę, żeby zapytać
To, co mi odpowie, jakkolwiek zabrzmi i jakąkolwiek będzie odpowiedzią, uszanuję. Potraktuję jako wyznacznik. Nawet jeśli zaboli, to w końcu ja pierwsza zraniłam rodzinę Cullenów, oni chcieli dla mnie, jak najlepiej, a ja ich porzuciłam.
- Edwardzie... Mam wyjechać?

Nie odpowiada od razu. Trwa w ciszy, jakby przetrawiał to sobie i decydował, co będzie najsłuszniejsze. Z pewnością bierze pod uwagę nie tylko siebie, ale dobro całej swojej rodziny. Stopień, w jakim są w stanie mi wybaczyć. Lub przynajmniej okazać wyrozumiałość.
- Jutro po zajęciach proszę, żebyś pojechała z nami. Esme i Carlisle bardzo chcieli, byś nas odwiedziła. Stęsknili się za tobą.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Athaya dnia Czw 18:14, 27 Maj 2010, w całości zmieniany 12 razy
Zobacz profil autora
Aliss.
Wilkołak



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 237
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 7:23, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Więc jest tak. Przeczytałam do połowy i z powodu braku czasu przerwałam. Ale to co przeczytalam nawet mi się spodobało. Ciekawa akcja i w ogóle.
Umówmy się tak- wrócę ze szkoły, przeczytam i poprawię komentarz;)

EDIT
Niezłe. Ona w rodzinie Cullenów? Ciekawe, czy wpłynie to jakoś na związek Edka i Belki xd
W każdym razie znalazłam wiele błędów i niedociągnięć. Ale zapomniałam już. Co jest takie znaczące to zapamiętałam. Robisz tak.
- Dialog. Coś tam, coś tam. - ale nie, coś tam coś tam...
i to jest źle. bo w wypowiedzi po kropce powinna być wielka litera. Co jak tam napisałam "ale" to ono powinno być właśnie z dużej.
tego jest naprawdę dużo, więc zrezygnowałam z wypisywania tego.

Pozdrawiam i życzę weny;)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Aliss. dnia Pon 14:30, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Elaine.
Zły wampir



Dołączył: 08 Gru 2009
Posty: 268
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Rivendell

PostWysłany: Pon 19:33, 18 Sty 2010 Powrót do góry

( Byc może wymsknął mi się mały spojler więc raczej tych, którzy nie chcę nawet minimalnych wszkazówek, proszę o nie czytanie ).

Jej, dlaczego moje ulubione ficki mają tak mało komentarzy? Czy ja jestem, aż tak dziwna, że podoba mi się to co innym nie koniecznie?
Niee. Po prostu same leniuszki tu wpadają, ale nie potępiam, o nie, sama niekiedy tak robię. No, troszkę częściej niż niekiedy. No dobra, prawie zawsze. Co by tuu. Ach tak. To jest ciągle moment kiedy kibicuję Gen i Edwardowi. Niunia, ptfu Nem pewnie wie do jakiego momentu, a raczej do kogo momentu. Już się nie mogę doczekac pojawienia się tego kogoś na tym forum w twoim opowiadaniu. Bęęędzie baaal. Czy ja spojleruje? Chyba taak. No dobra już przestaję. Tak sądze, Ath, że temu fickowi przydałaby się mała reklama. Jak myślisz? Ja uważam, że wielu użytkownikom by się spodobał, a niekoniecznie tu wpadli widząc tak maaaało komentarzy ( Shocked ) . Co do potencjalnych błędów zauważonych przez czarnego_anioła. Ja ich nie widzę, byc może to zasługa tego, że fick wciągnął mnie bez reszty albo tego, że z ortografii i tych wszystkich zasad składania zdań jestem po prostu kiepska. Nie wiem czy Nem ma tu czy na Komnacie betę czy sama sobie radzi ale jeżeli tak sądzą czytelnicy może powinnaś przygarnąc kogoś do pomocy. Mi absolutnie nic nie przeszkadza ale jeżeli inni taks sądzą Rolling Eyes . To tyle.
Macham łapką, El.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 17:57, 19 Sty 2010 Powrót do góry

A taka byłam zła, że ff pt. "Zanim była Bella..." się skończył nawet nie rozwijając się dostatecznie długo aby mój głód przynajmniej złagodzić. Historia Gene była szybka i co wciągnęłam się to tu już koniec. Naprawdę byłam wściekła, ale Athaya zapowiedziała, że może będzie kontynuacja.

A teraz nawet nie mogę powstrzymać uśmiechu na twarzy, bo taka jestem szczęśliwa (nie bez pozoru mam taki nick).
Trochę nie podoba mi się, że dopiero teraz Gene wszystko wyjaśnia, bo układa się między Edwardem i Bellą a tu taka niespodzianka, ale to moje własne odczucia. Gdy kończyło się "Zanim była Bella..." myślałam, że Gene została zabita przez tych wampirów co napadli jej brata.

Cytat:
Wampirzy bracia. Jonathan i James.

James? to ten tropiciel z I części, bo nie wiem w jakim momencie rozpoczyna się "Po zmierzchu".
Pozdrawiam i czekam
B Very Happy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez behappy dnia Wto 17:58, 19 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 19:13, 19 Sty 2010 Powrót do góry

cóż... czytałam o Gene tę pierwszą część - historię życia i przemiany... obecnie zastanawia mnie właściwie stopień 'zaprzyjaźnienia' z Cullenem Edwardem, ze względu na naszą bidną, głupiutką Bellę, żyjącą w pełnej nieświadomości...
pomysł bardzo interesujący - kontynuacja bardzo mnie ucieszyła...
ale podobnie jak w tamtym pierwszym ffie brakuje znaków interpunkcyjnych - nie mówię nawet o przecinkach, ale na Boga - pamiętajmy o kropkach - je trzeba czcić :P

trzymam kciuki :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Wto 20:30, 19 Sty 2010 Powrót do góry

O. Mój. Boże. (quote)
To jest świetne! O matko... *wdech, wydech, tylko spokojnie Olu, uff*
Po kolei: plus za pomysł (na początku byłam sceptyczna, bo jak to, Edward miał juz kogoś przed Belką? Ale teraz wiem, że to nie do końca tak iwg.), bohaterkę (samo imię jest świetnie dobrane, nieważne czyja to zasługa. Kojarzy mi się z tą starą wieczorynką o Madelaine i jej piesku Genevive. Porównanie do psa ogólnie nie jest odbierane zbyt pozytywnie, ale ja zawsze lubiłam tego pieska i... yyy, ok, juz skończyłam.)
Losy bohaterki: moja pierwsza myśl "O matko, znowu bita i dręczona, a Edward jako Wybawiciel, bla bla bla...." Ale nieeEeee! To znaczy, tak, ale... jakoś nie odczułam tego wielkiego tragizmu. Przecież nawet Gene tego nie odczuwała, więc. Aha, i wcale nie jestem bezduszną bicz czy coś (chyba), ale po prostu zbrzydły mi takie cholernie smutne i beznadziejne historie.
Edek też jest jakiś taki inny, fajniejszy... (o ile to mozliwe).
Co na minus? Największy: już drugi dzień nie wstawiasz następnego rozdziału!!! Dlaczego?! Chcesz żeby nas ciekwośc żywcem zżarła, polewając nasze słodkie kończyny ostrym keczupem?
Ach, i jeszcze jeden, te kropki... One naprawdę są potrzebne. Kij z przecinkami, ale kropki...? No proszę...
Ufff, mam nadzieję, że chociaż po części jest to KK. Po przeczytaniu powyższego nie powinnaś mieć najmniejszych wątpliwości, co do tego, że będę zaglądała tu CODZIENNIE, żeby przeczytać nowy, jeszcze ciepły rozdział.

Peace (and chocolate) for everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Athaya
Zły wampir



Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 398
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z przed ekranu komputera oczywiście

PostWysłany: Śro 13:41, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Proszę bardzo następny rozdział ;] Kajam się, że wcześniej w tytule nie poinformowałam, że dałam dwa rozdziały. Mam nadzieję, że mi wybaczycie!
Tak więc daję kolejny kawałek ;]


~ * ~

Bella

Mam wrażenie, że dzisiaj Edward jest bardziej rozluźniony. Wczoraj napięcie aż na nim skwierczało, o ile można powiedzieć, że lodowaty wampir może skwierczeć. Domyśliłam się, że miało to związek z pojawieniem się nowej uczennicy. Która swoim wejściem przebiła moje własne, bo ja nie przyciągnęłam uwagi całej rodziny Cullenów. Jedynie Edwarda. A na nią gapili się wszyscy. Bałam pytać Edwarda o szczegóły, bo przypominał bombę zegarową, która lada chwila mogłaby wybuchnąć. Dzisiaj płynie od niego spokój. Ten sam, jaki da się wyczuć w niemal każdy dzień, gdy jest przy mnie. Jego ramię otacza mnie asekuracyjnie, kiedy idziemy w stronę budynków szkolnych. Momentami wydaje mi się, że robi to na wszelki wypadek, gdybym lada chwila miała wyrżnąć na prostej ścieżce, żeby mógł mnie złapać. Cóż, przy moich zdolnościach mogę się potknąć o własne sznurówki i skręcić sobie kark. Na nagrobku napiszą mi, że zginęłam w tragicznym wypadku spowodowanym własną niezdarnością.

Przyjemne drżenie rozpływa się po moim ciele, sięgając aż koniuszków palców, kiedy ciepły słodki oddech mojego wampira rozpływa się na czubku mojej głowy. Kiedy tak robi, mam wrażenie, że całkowicie się w niego wtopię lada chwila. Taki niepozorny, niby nic nie znaczący gest, a ja odlatuję przy nim niczym bohaterki powieści Jane Austen. Lubię czytać te książki, ale nie uważałam się do tej pory za zdolną do odczuwania czegoś tak romantycznego. Chyba nadal trudno jest mi to przyswoić. Że czuję się przy nim taka... osłupiała i rozmarzona.
- Znów zamroczona? - śmieje się cicho
A jemu się oczywiście podoba, że tak na mnie działa. Chociaż musi przecież wiedzieć, że prawdopodobnie działałby w ten sposób na każdą kobietę, na którą skierowałby swoje spojrzenie.
- Ha ha. - rumienię się zawstydzona - Jak przestaniesz na mnie chuchać, to nie będę wyglądała, jak na haju. - to niby ja jestem jego ulubionym gatunkiem heroiny, ale doprawdy na mojej twarzy wyraźniej odbija się stan upojenia w jaki wprowadza mnie jego obecność
- Lubię, kiedy tak wyglądasz. - mruczy nad moim uchem - Wiem wtedy, że nie tylko ja szaleję i głupieję od tego... od bycia przy tobie... - przeczesuje czubkami palców moje włosy
- Świetnie - przewracam oczami drwiąco - Związek dwojga ogłupiałych.
- Ale szczęśliwych.
Uśmiecham się. Tak, szczęśliwych. Momentami wręcz nie wierzę w to, że jestem w stanie odczuwać takie szczęście. Mój przyjazd do Forks zapowiadał się na katorgę, którą miałam znieść wyłącznie ze względu na radość mamy. Męczarnie, jakich się spodziewałam, nie nastąpiły. Wręcz przeciwnie. Teraz chyba ciągnikiem by mnie nikt nie wyrwał z Forks.

- Bello - przekłada pasemko moich włosów za ucho
- Hm?
- Dzisiaj zjawię się u ciebie nieco później. - napinam się słysząc to, ale szybko relaksuję, bo w tonie jego głosu bynajmniej nie wyczuwam niepokoju, nic więc nie zwiastuje kłopotów - Może będziesz już wtedy spała. Ale wcześniej chyba nie będę mógł.
- Coś się stało? - pytam spokojnie, nieszczególnie przejęta - Planujecie coś z Emmettem i Jasperem? - gdyby wyjeżdżał na polowanie, wybrałby jakiś weekend i nie byłoby go dłużej niż jedną noc
- Nie, ależ skąd. - zapewnia, siadając na ławce i sadzając mnie sobie na kolanach - Po prostu będziemy mieli gościa w domu.
Podążam spojrzeniem tam, gdzie właśnie utkwiony jest jego wzrok. Mnie trudniej jest przebić się wzrokiem przez tłumek uczniów, którzy kierują się właśnie do stołówki. W końcu jednak odnajduję osobę, jaką miał na myśli. Chyba mogłam się raczej spodziewać, że to będzie właśnie ona. Nowa uczennica. W dodatku wampirzyca. Przyznaję szczerze, że odrobinę niepokoi mnie jej obecność. To, że jest wampirem wywołuje na mnie nieszczególne wrażenie, bo przecież już znam siedmioro innych wampirów. Skoro jednak Cullenowie ją znają, dlaczego poprzedniego dnia tak dziwnie się wszyscy zachowywali? Przyszło mi do głowi, że w jakiś sposób jest dla nich wrogiem. Zwłaszcza Edward wyglądał, jakby za chwilę miał się na nią rzucić i rozszarpać na strzępy.

Ostrożnie mierzę ją spojrzeniem, korzystając z okazji, że nie patrzy w tę stronę. Jakoś tak zazwyczaj spojrzenia wampirów mnie onieśmielają, gdy już na mnie spoglądają. W odmienności tej dziewczyny nie ma wątpliwości. Roztacza wokół siebie tę samą piękną aurę, co wszyscy Cullenowie. Przeraźliwie biała, marmurowa skóra, pobłyskująca nieznacznie. Wiem, że wystarczyłoby kilka promieni słonecznych a roztliłaby się miliardami diamencików i kryształów. Chociaż z pewnością nie wyglądałaby tak pięknie, jak mój Edward... Jej sylwetka jest jakaś inna, nie podobna ani do wysokiej posągowej Rosalie ani do drobniutkiej, elfiej Alice. A mimo to stwarza wrażenie pięknej. Gdzie mi tam do nich, eh... Nogi dziewczyny nie wydają się szczególnie długie, ale wąskie rurkowate dżinsy optycznie je wydłużają. Sławetne rurki, o jakich Jessica marzy od paru tygodni, a w które ja bym swoich grubych łydek nie wcisnęła. Nie jest wysoka, centymetrów dodają jej obcasy, w których pływa nad ziemią. Czarna bluzka wycięta w bardzo szeroką łódkę, odsłaniającą ramiona. Ale podoba mi się w niej wykończenie właśnie przy dekolcie i ramionach, czerwono-czarna koronka. Bardzo ciemne włosy, wydają mi się ciemniejsze nawet od włosów Alice, połyskują jakoś tak atramentowo. A ich ścięcie... wczoraj Jessica nazwała to odważnym artystycznym cięciem i zastanawiała się nawet, jak sama by w takiej fryzurze wyglądała. Mnie osobiście wydaje się nieco dziwne.

- Jest śliczna. - mówię cicho, chociaż wiem, że Edward i tak mnie słyszy
- Kto? - pyta mało zaciekawiony
Nie zwracał uwagi na to, komu się przyglądam, zbyt zajęty wciskaniem nosa między moje włosy.
- No ona. - szturcham go łokciem - Ta nowa.
- Śliczna? - nie wiem dlaczego, ale zaczyna chichotać niemal konspiracyjnie - Żebyś widziała, jak wyglądała kiedyś. Mała poczwarka.
- Ja też jestem, jak poczwarka. - rzucam mu urażone spojrzenie, karcące za takie uprzedmiotawiające podejście
Chociaż gdzieś w głębi podświadomości cieszy mnie, że nie była kiedyś taka olśniewająca i może nawet miałabym szanse z nią konkurować. Przy Edwardzie nabieram z dnia na dzień nieco więcej pewności siebie i sądzę, że w porównaniu do śmiertelnej formy tej dziewczyny miałabym duże szanse nad nią nieco górować urodą. Przynajmniej troszeczkę.
- Nie. - mocno przyciąga mnie do siebie - Ty jesteś piękna. Zwłaszcza kiedy się rumienisz.

Już chce mu coś odpowiedzieć, oczywiście upierając się przy swoim założeniu, że jestem nijaka i przy wampirzycach wypadam jeszcze gorzej. Jednak coś innego przykuwa moją uwagę, a swoją sensacyjnością przebija temat urody. Przebija nawet czubek chłodnego nosa Edwarda, sunący zdłuż mojej szyi!
- Koniec świata chyba jednak jest bliski. - mamroczę pod nosem z niedowierzaniem
- Co? - parska śmiechem
- Rosalie z nią rozmawia! - przecieram oczy dłońmi, upewniając się, czy aby na pewno dobrze widzę

Rosalie właśnie podeszła lekkim krokiem do ciemnowłosej dziewczyny. Co samo w sobie może nie powinno mnie zdziwić, skoro się znają. Szokiem dla mnie jest jednak krótki gest, ale jakże znaczący i oszałamiający. Jasna smukła dłoń Rosalie dotyka ramienia dziewczyny, po czym układa się na nim ufnie na kilka dłuższych sekund. Po chwili blondynka zabiera rękę, lecz te wydłużone sekundy już wywarły na mnie wrażenie. Rosalie zawsze wydaje się być taka zimna i powściągliwa, nawet w relacjach ze swoimi braćmi. Mnie nie lubi z pewnością. A z tą tajemniczą dziewczyną, którą wczoraj chcieli udusić gołymi rękoma, teraz rozmawia. Widzę wyraźnie, jak usta Rosalie rozchylają się, wytaczając słowa. A rozmówczyni odpowiada jej z delikatnie malującym się uśmiechem na twarzy.
- Tak. - Edward wzdycha - Dość długo się nie widziały.
- Rosalie ją lubi, prawda? - jestem zaskoczona ilością żalu i rozgoryczenia, jaki wlałam w to pytanie
Trudno mi jest z tym, że część rodziny Edwarda, a w każdym razie jego naczelna blondynka za mną nie przepada. To niezbyt przyjemna sytuacja, gdy raz po raz mierzy mnie lodowatym, prawie morderczym spojrzeniem. Domyślam się, że przeze mnie jej relacje z Edwardem uległy pogorszeniu.
- Trudno powiedzieć, czy ją lubi. - marszczy brwi na myśl o czymś, co mu się nie podoba lub źle kojarzy - Wiele je po prostu łączy. Mają podobne... doświadczenia.
- Nie powiesz mi jakie, prawda? - nie jestem pewna, czy chciałabym w ogóle wiedzieć, ale z pewnością chciałabym zrozumieć
- Nie. - potrząsa głową - To ich intymne wspomnienia. Nie mam prawa ich z nikim dzielić.

Powracam spojrzeniem w stronę dwóch wampirzyc. Teraz stoi z nimi Emmett, jak zwykle obejmując Rosalie. Patrzą jednak w naszym kierunku, nie starając się tego nawet ukryć. Po niejasnym ruchu warg domyślam się, że wymieniają między sobą jakieś szybkie zdania. Być może usłyszeli tę rozmowę, albo jestem tematem, z którym chcieli swojego gościa zapoznać. Dostrzegam nieprzyjazną minę Rosalie. Ciemnowłosa dziewczyna wykonuje jednak sprawny ruch dłonią, jakby chciała dać znać drugiej wampirzycy, że nie ma się czym przejmować. I nagle sytuacja diametralnie się zmienia. Czuję, jak Edward napina się cały, a jego ramiona mocno zaciskają się wokół mnie w nader opiekuńczym geście. Dopiero po chwili dociera do mnie, że nieznajoma właśnie się przemieszcza, a kieruje się prosto w naszą stronę. Bez skrępowania wbija w nas wzrok, chociaż nie jestem do końca pewna czy ocenia nas jako całość, czy któreś z nas stanowi dla niej bardziej interesujący obiekt. Moje serce przyspiesza. Niekoniecznie ze strachu czy zdenerwowania. Dłonie Edwarda przesuwają się po moim brzuchu, przysuwając mnie jeszcze bliżej jego torsu, o ile jest między nami jeszcze jakaś przestrzeń wolnych milimetrów. Bardzo rzadko zdarza się, że jesteśmy aż tak blisko siebie. Zwykle w takich momentach Edward bardzo się pilnuje i szybko odsuwa, a mnie pozostaje niedosyt.

Czuję jednak, jak wszystko wokół zaczyna się rozmazywać, gdy intensywnie złociste tęczówki oczu dziewczyny chwytają mój wzrok. Gdzieś w tle dociera do mnie ostrzegawcze, gardłowe warknięcie Edwarda i po chwili znów obraz rzeczywistości wraca mi do normy. Złote oczy już nie spoglądają na mnie, tylko na niego.
- Edwardzie, co ty wyprawiasz z tą biedną dziewczyną. - kręci głową
- Genevive - głos Edwarda nadal brzmi niskim tonem - Mogłabyś łaskawie nie rentgenować Belli?
- Gene. Przepraszam, to odruch. - uśmiecha się lekko, po czym przesuwa spojrzenie ponownie na moją twarz - Sławna Bella...

Mimo jasnego uśmiechu, jej głos wydaje się być chłodny, jakby wycofany. Nie jest nieprzyjemny i lodowato cięty, jak w przypadku odzywającej się do mnie zdawkowo Rosalie. Raczej nieufny, może trochę smutny, ale w żaden sposób nie skierowany przeciwko mnie złością.
- Gene Leigh. - przedstawia się uprzejmie
- Genevive. - Edward wtrąca z naciskiem
- Gene. - upiera się dziewczyna, a ja czuję narastającą dezorientacją - Na Bellę mówisz Bella, a nie Isabella, prawda?
Teraz rozumiem! Genevive to jej pełne imię, lecz skraca sobie je jako Gene, jak ja robię ze swoim imieniem. Przesuwa na mnie spojrzenie, migotliwe zadowoleniem i uśmiechem. Jednak po kilku sekundach te iskierki przygasają, a jej wzrok staje się bardziej uważny, chłodny. Przygląda mi się dłużej, i z każdą kolejną sekundą mam wrażenie, że robi się smutna. Szybko odrywa ode mnie spojrzenie, wbijając je gdzieś daleko wgłąb lasu.
- Bello - nie patrzy na mnie, a jednak zwraca się do mnie łagodnie - Chciałabym z tobą porozmawiać.
- Ze mną? - na chwilę brakuje mi oddechu, ale głównie za sprawą kleszczowo zaciskających się wokół mnie ramion Edwarda
- Tak. Porozmawiasz ze mną? Sam na sam? - dodaje z naciskiem, przesuwając wzrok na Edwarda
- Nie. - mój boa dusiciel wtrąca, chociaż o zdanie nie był pytany
Ja chcę oczywiście zaprotestować, bo nie widzę przeciwwskazań ku temu, by z nią porozmawiać. Sam powiedział, że nie jada ludzi, więc o swoją szyję i swoją krew martwić się nie muszę. Jeśli pyta mnie o zdanie w obecności Edwarda, sądzę również, że innego rodzaju niebezpieczeństwo też mi nie grozi.

Ona jednak nie czeka już na moje zdanie. Przytakuje krótko, a z jej twarzy znikają wszelkie ślady uśmiechu, które jeszcze kilka minut temu się w niej tliły. Chwilę stoi w milczeniu, po czym jakby się otrząsa i krótko uśmiecha. Dosłownie na chwilę.
- W takim razie, do zobaczenia. - obraca się na pięcie niemal w piruecie i odchodzi

- Dlaczego nie? - pytam bez namysłu, prawie oskarżycielsko - Przecież gdyby chciała mi coś zrobić...
- Nie, Bello. - Edward potrząsa głową - Nie skrzywdziłaby ciebie, tylko siebie.
Czasami trudno jest mi pojąć tok rozumowania Edwarda. W tym momencie szczególnie. Składam jednak te małe fragmenty układaneczki w całkiem sensowną całość. Domyślam się, że to, o czym chciała ze mną rozmawiać musiało się w jakiś sposób wiązać z nią samą i z jej przeszłością. A ta była trudna, bo jak Edward sam wspomniał, ona i Rosalie przeżyły coś strasznego.
- Chciała rozmawiać o sobie? - jestem zdziwiona, bo poza Edwardem żaden z wampirów nie był skłonny do zdradzenia swojej przeszłości
Szczególnie przede mną.
- Poniekąd.
Z tonu jego głosu i wyrazu twarzy wnioskuję, że nie rozwinie tego tematu. A ja nie powinnam w to wnikać, bo mogłabym naruszyć delikatną granicę taktu i prywatności, których on strzegł z zaskakującą zjadliwością. Wiem, że tymczasowo niczego nie wskóram w tym temacie. Pytam więc o coś, co wydaje się być dla mnie równie intrygujące:
- Rentgenowała mnie?

Edward uśmiecha się, wyraźnie zadowolony ze zmiany tematu. Mam wrażenie, że przebiegają mu po głowie jakieś myśli, które niezwykle go bawią.
- Genevive też jest szczególną wampirzycą. - mówi, śmiejąc się pod nosem
- Ma jakiś dar? Jak ty i Alice. I Jasper.
- Mhm. - przytakuje - Chyba bardziej niezwykły niż moje czytanie w myślach. Ona widzi, hm... widzi biologię.
- Yy? - moje głupawe jęknięcie niezrozumienia rozbawia go jeszcze bardziej
- Trudno to opisać. Po prostu widzi cały organizm, prześwietla go. Widzi wszystko, co się w tobie dzieje. Że przyspiesza ci serce, że zatrzymujesz powietrze w płucach, że napinają się twoje mięśnie, albo że zbiera ci się na płacz. Dostrzega nawet przepływ neuronalny, z dokładnością nanomilimetrową. - zaczyna nagle rechotać - Żebyś widziała, co się działo, kiedy się przemieniała! Gadała przez cały proces przemiany. Ja siedziałem osłupiały, Carlisle zafascynowany, a Rosalie omal nie dostała czkawki ze śmiechu.
- Widziała zmiany, jakie w niej zachodzą? - ja nie jestem sobie w stanie nawet wyobrazić, co się wtedy czuje, a ona wręcz to widziała!

- Co dostrzegła we mnie? - pytam poruszona i zafascynowana - Powiedziała, że coś ze mną wyprawiasz.
- Oh, pewnie chodziło jej o to, że tak cię oszałamiam. - uśmiecha się łobuzersko
- A to... - rumienię się gwałtownie - Myślisz... myślisz, że ona mogłaby zobaczyć, dlaczego nie możesz czytać w moich myślach?

Częściej wielbię ten fakt, że Edward nie może usłyszeć moich chaotycznych myśli, ani nie widzi w nich, jakim wręcz obsesyjnym uczuciem go darzę. Ale momentami chciałabym, żeby mógł w nie zajrzeć i nie wątpić we mnie. Przy okazji odkryłabym wreszcie, czy naprawdę coś jest ze mną nie tak. Kto wie, może mam jakieś uszkodzenia na mózgu...
- Wolałbym, żeby cię nie prześwietlała. - mruczy niemal zazdrośnie i zaborczo
- Dlaczego? Przecież to nie boli. - w każdym razie ja nie czułam żadnego bólu, gdy robiła mi to kilka minut temu, wyłącznie rozkojarzenie
- Ale mogłaby się o tobie dowiedzieć czegoś więcej, czego nie wiem ja. A chciałbym znać cię lepiej niż ktokolwiek inny. Poza tym - krzywi się - To nietaktowne, żeby ktoś organizmicznie prześwietlał moją dziewczynę. To wręcz gorszące!
Uśmiecham się mimowolnie. Kontynuacja tematu staje się niemożliwa, bo Edward ujmuje moją twarz w swoje dłonie i zwraca ją ku sobie. Ponownie tonę w tych topazowych tęczówkach, czując jak całe moje ciało rozgrzewa się i drży. Wstrzymuję oddech głęboko w płucach, gdy chłodne wargi muskają moje usta delikatnie. To trwa zbyt krótko! Nie mogę nawet się nacieszyć tym ekstatycznym momentem, bo Edward szybko przerywa. Wzdycham z rozgoryczeniem, ale tylko uśmiecha się do mnie. Nie, nie tylko... Aż... uśmiech Edwarda sprawia, że moje serce znów fika koziołki, a reszta świata przestaje istnieć.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Śro 15:45, 20 Sty 2010 Powrót do góry

Ta część podoba mi się bardziej niż "Zanim była Bella " , przede wszystkim
dlatego , że tak nie pędzisz . Tu się dzieje wszystko trochę wolniej (jak narazie )
Brakuje mi tej dziury w latach jak Gene uciekła , aż do teraz jak sie pojawiła , pewnie to wyjaśnisz w następnych rozdziałach , ale fajnie jak by to było opisane jako osobna historia .
Trochę denerwuje mnie tu Bella , mam wrażenie , że jakoś nie pasuje do nich . Jakoś mi przeszkadza , może dlatego , że przyzwyczaiłam się już do Gene i ona powinna byc na jej miejscu ?
Naprawdę jestem ciekawa co dalej wymyśliłaś , więc do następnego rozdziału.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 16:37, 20 Sty 2010 Powrót do góry

A mi wręcz przeszkadza Gene, ale to nie wina autorki, bo Gene ma tu być tą ważną osobą(wampirem). Bella jest tu tylko dziewczyną Edwarda i Geneviev ma zamącić w tej historii. Trochę denerwuje mnie zachowanie Edzia, bo jest nielojalny wobec Belli- nie mówi jej co łączyło go i nową uczennicę, a coś przecież musiało być, nie takie silne jak uczucie do Belli, ale coś było między nimi. Gene czuje coś do Edwarda i to widać.
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy
B Very Happy
PS.Trochę krótko jak na moją ciekawość.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 16:04, 21 Sty 2010 Powrót do góry

dziwny rozdział trochę, bo jakoś z jednej strony wieje spokojem, a z drugiej wprost przeciwnie rodzi w bólach wiele wątpliwości dotyczących Gene i jej stosunku do Belli....
nie wiem właściwie co mam o tym wszystkim myśleć... zazwyczaj to dobrze, ale obecnie nie mogę uciec przed myślą, że to nie najlepiej dla tego opowiadania...
Edward chyba nie chce, żeby Bella wiedziała, że kogoś przemienił... bo wtedy musiałby zrobić to też dla niej... poza tym taka wieź jest dość mocna - krew z krwi :)

znajdź betę, bo brakuje choćby kropek na końcach zdań

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Czw 17:08, 21 Sty 2010 Powrót do góry

Świetny rozdział, śmiałam się jak jasna cholera. Punkt widzenia Belli opisałaś po prostu genialnie. W Sadze autorka w pewnym sensie przemilczała albo omijała temat spostrzegawczości Belli. Nie mówię, że nie jest bystra, no ale jej zachowanie przy Edwardzie jest... no wiecie.
Na podstawie tego fragmentu wyraźnie widać, że niewinna Gene nieźle namiesza, no bo przecież COŚ ją łączyło z Edziem, to ON ją przemienił (czego Belli odmawia), no i Rosalie lubi bardziej czarnulkę od czekoladki. Tyle poeodów do zazdrości...
O niebiosa! Gdyby na końcu tego opowiadania Bella zrobiłaby z coś odważnego, albo w ogóle cos jak najbardziej karygodnego, aby zawalczyc o swoją miłość i (na pewno) nadwyrężoną pewność siebie... Juz mnie skręca z ciekawości.
Pisz, pisz i klawiatury nie żałuj!

Peace (and chocolate) for everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nina=)
Wilkołak



Dołączył: 25 Wrz 2009
Posty: 204
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:18, 21 Sty 2010 Powrót do góry

Pierwszy rozdział czytałam na raty. Cztery razy mi ktoś przerywał i nie mogłam w spokoju dokończyć. Jednak wróciłam i dokończyłam pierwszy rozdział, a nawet przeczytałam drugi.

Część pierwsza mnie nie powaliła ale (przynajmniej moim skromnym zdaniem) druga była lepsza :)
Strasznie podoba mi się postać Gene.
Tylko nie przesadzaj z tym kalectwem Belli, nie żebyś już przesadziła ale na przysłość mówie Very Happy
Kurcze no...fajnie to wszytsko napisałaś. Każda postać ma w sobie to 'coś'. Miło się czyta Wink A na błędy nie zwracałam uwagi bo sama mistrzynią ortografii nie jestem :)

Będę obserwować to opowiadanie Wink
Weny, weny, weny

Pozdrawiam
Nina=)

PS. Masz ode mnie dużego plusa za Audrey Tautou :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nina=) dnia Czw 20:26, 18 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Athaya
Zły wampir



Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 398
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z przed ekranu komputera oczywiście

PostWysłany: Czw 20:05, 21 Sty 2010 Powrót do góry

~ * ~

Genevive

Całe moje ciało zamiera w bezruchu. Czułam narastające napięcie z każdym kolejnym kilometrem, jaki przejeżdżaliśmy. Parę razy przyszło mi do głowy, czy by nie zwiać w ostatnim momencie. Jechałam na samym końcu swoim jaguarem, dorównując szalonemu tempu srebrnego volvo i czerwonego kabrioletu. W każdej chwili mogłam ostro zakręcić i wyjechać z tego miasteczka na drugi kraniec świata. Ale widziałam spojrzenie Edwarda odbijające się w jego lusterku wstecznym, bacznie pilnujące, czy przypadkiem nie zwieję. Nie uciekłam. Podążyłam za nimi do ślicznego nowoczesnego domu, jaki wybudowali w głębi spokojnego, odosobnionego lasu. Wystrój wcale mnie nie dziwi, jest taki akuratny, właśnie w guście Cullenów. Jasny i przestronny, w którym można poczuć się swobodnie i bezpiecznie. Ostrożnie stąpam po drewnianej podłodze, niepewna tego, czy za chwilę nie zostanę jednak rozerwana na strzępy. Słyszę ciche prychnięcie za plecami, Edward musiał usłyszeć moje myśli. Nie może mi się dziwić, że tak myślę - ja na ich miejscu byłabym wściekła. Gdyby to ode mnie bez słowa odszedł ktoś, dla kogo tak wiele zrobiłam. A Cullenowie zrobili bardzo wiele, więcej niż powinni. Wahanie wobec tego, czy zostanę ciepło przyjęta mija momentalnie, kiedy w błyskawicznym tempie dopada do mnie Esme. Obejmuje mnie mocno.

A całe moje ciało właśnie zamiera w bezruchu.

To nie tylko kwestia zaskoczenia. Esme zawsze obdzielała wszystkich nadmiarem swojej matczynej miłości, po tym co mi się przytrafiło, troszczyła się o mnie jakbym była jej oczkiem w głowie. Jednak nawet przy niej nigdy nie byłam skłonna do takiej bliskości. Wciąż nie jestem. Nie przepadam za dotykiem. Chyba jestem na niego wypaczona, na wspomnienie tego, jak okrutny i bolesny może być kontakt cielesny z drugim człowiekiem. Przez te dziesiątki lat, gdy włóczyłam się samotnie po świecie, zdziczałam jeszcze bardziej.

Dopiero po chwili, kiedy Esme cierpliwie pozwala przyzwyczaić mi się do jej bliskości i delikatności ramion owiniętych wokół mnie. W końcu powoli się rozluźniam, moje dłonie ostrożnie układają się na plecach Esme, wtulając mnie bardziej w jej matczyne ramiona. Ramiona matki, której nigdy nie miałam, a jeśli kiedyś była to zupełnie jej nie pamiętam.
- Tak dobrze cię znów widzieć. - uśmiecha się do mnie ciepło i przesuwa dłoń po moim policzku
- Was również. - moje usta wyginają się w najszczerszym uśmiechu od wielu dziesiątek lat
Do momentu, w którym właśnie widzę ich wszystkich teraz, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo brakowało mi ich wszystkich. Rodziny, do której nie należę, ale z którą jest mi tak dobrze. Tym bardziej chyba nie powinno mnie tu być, ponownie mieszać się w ich życie i udawać, że jestem tu komukolwiek potrzebna.
- Ty i twoje myśli. - słyszę rozgniewane mruknięcie tuż za mną - Bzdury.
Edward stoi tak blisko, z głową pochyloną nade mną. Wystudzone spanikowane myśli w moim umyśle nie podobają mu się, zwłaszcza wydźwięk tych ostatnich. Nie mam tendencji do nadmiernego umniejszania się, ale wydaje mi się, że jednak jestem wobec nich nie fair.
- Naprawdę cieszymy się, widząc cię, Genevive. - dostrzegam wreszcie Carlisle'a, który co prawda nie rzuca się w moją stronę entuzjastycznie, jak Esme, ale ze szczerym uśmiechem przygląda się
Na usta ciśnie mi się odruchowe poprawienie go, bo wszystkich poprawiam od niezliczonych dekad. Tym razem jednak jestem w stanie znosić swoje pełne imię. To mała zapłata za to, że zwracają się do mnie tak ciepło.

- Wybornie, że zostaniesz już. - Alice wychyla się zza pleców Jaspera, szczerząc rządek białych ostrych zębów - Bo zostaniesz. - oświadcza z pewnością w głosie
- Dobrze wiedzieć, co postanowię. - mruczę z przekąsem
- Już postanowiłaś. - w oczach Edwarda pojawia się przewrotny chochlik rozbawienia - Wiesz, że Alice widzi tylko to, co postanowione.
Pozbawiona wszelkich argumentów, wzdycham niby to dramatycznie. Buźka Alice uśmiecha się jeszcze szerzej. Nigdy chyba nie byłam z nią jakoś blisko związana, ale bezustannie uśmiechała się do mnie i widać wcale jej ta radość nie minęła. Jest jak roztańczona iskierka, a przy ziemi przytrzymuje ją Jasper, tak na wszelki wypadek, żeby nie odleciała gdzieś swoją fantazją. Czuję się przy niej przytłumioną smęcącą osobą, chociaż bardzo starałam się od początku wampirzego życia zapomnieć o swoich przejściach śmiertelniczki. Inaczej stałabym się najbardziej wycofanym i smęcącym wampirem na świecie, a taka egzystencja po kres wieczności wcale mi nie przypada do gustu. Po prostu czasami nie potrafię z siebie wykrzesać tyle energii.

Tak pewną siebie, jak jest Rosalie też nie jestem. Zdecydowana i zdeterminowana, nic dziwnego, że wszyscy zawsze ustępują jej miejsca i nie wdają się w zbędne dyskusje. Gdyby kandydowała na prezydenta, pokonałaby każdego przeciwnika, bo każdy czułby się przy niej maluczki i przytłoczony. Chociaż może bardziej nadawałaby się na jakiegoś wojskowego generała, z tą jej lodowatą powłoką. Wiem, że jest pod tym bardzo delikatna i wrażliwa, ale pokazuje to rzadziej ode mnie. Co mnie nie dziwi, po tym, co przeszła. Zawsze wydawało mi się stokrotnie straszniejsze niż wydarzenia mojego życia. Ona jednak odpuściła, już nie żyje przeszłością. Może za sprawą Emmetta... albo dzięki wszystkim Cullenom. Mnie co jakiś czas wciąż dopadają demony przeszłości. Niepokój, który zaczyna formować się gdzieś na dnie żołądka, by za chwile rozpłynąć się po każdym neuronie ciała, ginie w zarodku. Zastępuje go ciepło, a nawet odrobina rozluźnienia. Kąciki moich ust drżą w lekkim uśmiechu, kiedy przenoszę wymowne, wdzięczne spojrzenie na Jaspera. On nigdy wiele nie mówi, ale komunikuje się w inny sposób. On czuje, tak doskonale czuje i potrafi się utożsamić z emocjami. Przede wszystkim jednak pomaga się uspokoić, kiedy potrzebuję tego, by się nie skompromitować. Nie uśmiecha się do mnie, lecz jego oczy patrzą łagodnie, z pewną wyrozumiałością.

- Nie stójmy tak w hallu. - Esme załamuje nad nami ręce, jak nad niewychowanymi dziećmi, za jakie chyba nas momentami uważa - Chodź do salonu, skarbie.
Skarbie? Jeszcze nie słyszałam w całym swoim życiu, by ktoś mnie nazywał skarbem. Rodzonej matki nie pamiętam za dobrze, ani tego, co do mnie mówiła. Wiem tylko, że z wyglądu jestem, czy raczej byłam, bardzo do niej podobna i za to ojciec nienawidził mnie najbardziej. Od niego najmilszym słowem było poprawne wypowiedzenie mojego pełnego imienia, nic więcej. Kiedy zamieszkałam z Cullenami, zwracali się do mnie po prostu po imieniu. Od czasu do czasu per mała, chociaż jestem wyższa od Alice o kilka centymetrów. Po raz pierwszy jestem skarbem. I to zaskakująco przyjemne, zostać tak określonym.
- Jak twoje zdolności? - Carlisle pyta uprzejmie, ale wyczuwam w jego tonie fascynację
Jako wieloletni lekarz, kocha naukę i wszystkie te ścisłe jej zalążki. Pamiętam, że moje opowieści o tym, jak widzę różne aspekty organizmu zarówno ludzkiego, jak i wampirzego, wprawiały go w fascynujące osłupienie. Inni mają chyba mniej entuzjazmu wobec mojego daru. Może dlatego, że nie jest szczególnie interesujący. To nie to samo, co czytanie w myślach czy wizje przyszłości. Mnie jednak wystarcza, bo daje dużo przewagi nad innymi. Odczytywanie ich słabych punktów jest tak proste, że momentami nudne.
- Chyba odrobinę się rozwinęły... - przyznaję ostrożnie, siadając na kanapie
Ich oczy od razu zwracają się na mnie, zaskoczeni i zaciekawieni. Co niektórzy nawet zaniepokojeni, ale Edward już chyba tak ma, że wszędzie węszy utrudnienia i kłopoty.
- Rozwinęły? - Carlisle przechyla się w moją stronę - Jak?
Gdyby mógł, pewnie usiadłby obok mnie i zadał tysiąc pytań. Ale jestem wciśnięta między Edwarda i Esme, co uniemożliwia mu zaspokojenie naukowej ciekawości, którą zawsze między sobą dzieliliśmy. Nikt inny spośród Cullenów nie przepada za naukami ścisłymi.

- Cóż... - od czego by tu zacząć? - Moja analiza zaczęła sięgać dalej. Nauczyłam się korzystać z tego, co widzę w organizmie. Wychwytuję słabe punkty. Fizyczne rzecz jasna. Z czasem nie musiałam już analizować, bo wystarczy jedno wnikliwe spojrzenie i wiem, gdzie najlepiej uderzyć, żeby najbardziej zabolało. To znaczy, na ludziach jest łatwiej niż na wampirach, bo mają inaczej zbudowany układ nerwowy i odpornościowy. Ale zauważyłam, że u wampirów też są pewne słabe punkty cielesne, chociaż atakowanie ich wymagałoby chyba czegoś innego niż zwykła siła uderzenia.

- E tam, my nie mamy słabości. - Emmett nie dowierza, bo zawsze ufa swojej ogromnej sile, którą nas wszystkich nieco przewyższa
Momentalnie wbijam w niego wzrok. To trwa kilkanaście sekund, nawet nie pół minuty. Czuję zmianę w moich źrenicach i po chwili widzę przed sobą nie tyle Emmetta, co strukturę jego organizmu, jak na trójwymiarowym perfekcyjnym obrazie naukowym. Błękitnozielone cząstki energetyczne tworzące jego komórki, lśniące srebrno przepływy impulsów neuronalnych, gęsto białe zarysy kości.
- Ścięgna. - oświadczam z uśmiechem satysfakcji
- Co ścięgna? - łypie na mnie podejrzliwie
- Masz ogromną siłę w mięśniach, bardzo twarde kości. Ale twoje ścięgna są wrażliwe. Uderzenia w korpus czy zranienia nie ruszają cię w żaden sposób, gdyby jednak zaatakować połączenia między mięśniem a punktem jego przyczepienia, nie będziesz mógł przenieść siły skurczowej mięśnia i odpowiedzieć atakiem.
Emmett gapi się na mnie z urazą, jakbym właśnie mu tak porządnie przyłożyła, po czym robi nadąsaną minę. Pozostali Cullenowie nie zwracają na niego uwagi, nie licząc przewrócenia oczami nad jego drażliwością wobec własnych słabości, których on sam twierdzi, że nie posiada. Alice, siedząca na podłodze pomiędzy nogami Jaspera, prawie podskakuje w miejscu.
- A ja? A ja? - dopytuje się zaciekawiona. Nim jednak cokolwiek jestem w stanie z siebie wykrztusić w jej analizie, ona już opada zasmucona na podłogę i wzdycha dramatycznie, zapewne przewidziała wizją, co jej powiem - To dlatego, że są za duże prawda? Zawsze mi się wydawało, że są zbyt duże w proporcji do całości.

- Nie sądzę, by to miało związek z ich wielkością. - śmieję się rozbawiona tym typowo kobiecym dramatyzmem
Kiedy Cullenowie z niecierpliwością wpatrują się to we mnie to w nią, oczekując wyjaśnień, potrząsam głową i mówię:
- Oczy. Słabością Alice są oczy.
- Nie napadajmy Gene tak od razu, dopiero przyszła - Carlisle upomina, dostrzegając, że kolejni członkowie jego rodziny nie mogą się doczekać, żeby zapytać o swoje przypadłości - Eh, wiesz, że i tak cię dopadną i wypytają, ale przynajmniej odwleczemy to w czasie - uśmiecha się do mnie porozumiewawczo - Jakieś inne udoskonalenia zdolności?

- Nie wiem, czy to rozwinięcie czy udoskonalenie zdolności, chyba raczej osobna zdolność, na którą nie zwracaliśmy uwagi. - mówię dość obojętnie, żeby przypadkiem nie przestraszyli się za bardzo tym, co powiem - Cóż, nie mieliśmy powodów, żeby zwracać uwagę. Poznałam ją, kiedy już od was odeszłam. Jak już znalazłam Jonathana, jednego z wampirów, którzy zabili mojego brata i wdałam się...
- Kiedy z nim walczyłaś. - Edward kończy za mnie, gdy moje własne słowa nie mogą mi przejść przez gardło
Po minie Esme i Carlisle'a domyślam się, że nie opowiedział im całej historii, którą zdradziłam mu na dachu swojego domu. Nie czuję się jednak na siłach, ani nie ma we mnie odrobiny ochoty, by teraz dzielić się nią ponownie i to przy wszystkich na raz. Ufam im, praktycznie bezgranicznie, ale chyba na jakąś dekadę wyczerpałam swoją otwartość wobec tematów związanych z moim bratem.
- Tak. - kiwam głową, nie zamierzając rozwlekać się nad wypadkami tamtych lat - I... nie czuję bólu.
- W ogóle? - Emmett wydaje się zaskoczony
- Wiem, że wampiry nie odczuwają zwykłego bólu, jaki można z łatwością zadać śmiertelnym. Ale jednak, jeśli walczysz z potężnym zwierzęciem czy z innym wampirem, odczuwasz jego ciosy, ponieważ ma taką samą siłę jak ty i może cię skrzywdzić. A ja nie czuję nawet takiego bólu.

Odnoszę wrażenie, że Carlisle spogląda porozumiewawczo na Edwarda, po czym kiwa głową sam do siebie. Obracam głowę, żeby zerknąć na siedzącego obok mnie chłopaka, ale bynajmniej na mnie nie patrzy, usilnie wbijając wzrok w podłogę. Ach, tak! Edward zawsze ma taką surową, prawie wściekłą minę, kiedy przypomina sobie wieczór mojej przemiany. Porozumiewawcza wymiana spojrzeń między nim i Carlislem też musi się odnosić do tamtego momentu. Mają rację w swoich przypuszczeniach. Doskonale pamiętam, że nie czułam niczego poza fascynacją zmianami, jakie we mnie zachodzą. Żadnego bólu. Gdy słuchałam opowieści o przemianach Edwarda, Rosalie czy samego Carlisle'a, bardzo dużo mówili o bólu, o agonii, o cierpieniu, jakie wtedy władało całym ciałem. A u mnie nic, nawet najmniejszego ukłucia.
- Wiem. - mówię, odrobinę już zirytowana ich milczeniem - Podczas przemiany nie czułam bólu. Nadal go nie czuję. Podejrzewam, że gdybyście mnie rozerwali na strzępy i spalili... - zwierzęce warknięcie dezaprobaty z ust Edwarda ma mi dać znać, że znów mówię głupoty, które go denerwują
Zaskakująco, że ilekroć biorę na siebie winę albo sugeruję, że powinna mnie spotkać kara, on ma wobec tego wręcz przeciwne zdanie. Nie żeby to nie było przyjemne, wiedzieć jak bardzo się troszczy, że nawet mnie samej nie pozwala tak o sobie myśleć.
- Gdybyście mnie rozerwali na strzępy i spalili - upieram się przy swoim założeniu, mimo pomruku Edwarda - Też nie czułabym bólu. Tak sądzę.
Mam nawet pewną teorię, która opiera się na założeniu, że przeniosłam ze swojego żywota śmiertelniczki pewne przyzwyczajenia wobec bólu i wypieranie go, a wampiryczność spotęgowała ten dar do tego stopnia, że autentycznie nie odczuwam bólu fizycznego.

- Dajcie jej już spokój. - Edward wtrąca wręcz surowo - Będzie jeszcze okazja, żeby opowiedziała nam o swoich... przygodach. - spogląda na mnie
- Ja mam jeszcze tylko pytanie natury technicznej - Esme uśmiecha się błagalnie, jakby prosząc o pozwolenie
- Słucham? - szybko mówię, zanim mój niespodziewany adwokat każe biednej Esme złożyć podanie z wnioskiem o pozwolenie na zapytanie
- Cóż, teoretycznie masz siedemnaście lat. Jakim cudem nie masz problemów z przyjęciem do szkół, skoro wszędzie podróżujesz i mieszkasz sama? Jak się utrzymujesz?
- Kilkadziesiąt lat temu było trudniej, musiałam udawać studentkę i wmawiać innym, że jestem starsza niż wyglądam. - uśmiecham się z zadowoleniem, bo jestem dumna z tego, jak sprytnie rozwiązałam ten problem - W obecnych czasach jest mi łatwiej i mogę zaczynać nowe etapy już w liceum. Jako prawnie uniezależniona nastolatka! W szkołach i na uczelniach dostaję zawsze stypendia z tej racji, a i tak sobie dodatkowo dorabiam. Pisuję artykuły do naukowych czasopism.

- Ah. - mina Esme nieco rzednie, jakby czuła się zawiedziona
Tylko czym? To raczej dobrze, że potrafię o siebie zadbać, zacieram świetnie ślady i dostosowuję się do nowego otoczenia. Przynajmniej ja postrzegam to, jako spory wyczyn z mojej strony. Dwadzieścia lat życia z Cullenami nauczyło mnie wiele z podstaw przetrwania wampira "wegetarianina", lecz później musiałam te metody dopracowywać sama. Bywa o tyle trudno, że rzeczywiście mam ciało siedemnastolatki, a podróżuję sama. Oni mają łatwiej, Carlisle i Esme pełnią funkcję rodziców - nie tylko na potrzeby stwarzania pozorów, wiem dobrze, że czują się rodzicami nas wszystkich. Chociaż Esme przeżywa tę rolę o wiele bardziej emocjonalnie.

Dostrzegam, że Edward nerwowo stuka palcami o swoje kolano. Wygląda to raczej na oznakę zniecierpliwienia, która mocno osłabia mój entuzjazm wobec bycia tutaj. Po co mnie zapraszał, skoro już ma mnie dość? Szybko jednak uświadamiam sobie, że nie chodzi o mnie. W każdym razie nie bezpośrednio. On niecierpliwi się, żeby biec do swojej ukochanej śmiertelnej dziewczyny! Może powinnam czuć się urażona w jakimś stopniu, że nie chce ze mną spędzać czasu, ale z drugiej strony czy mam się czemu dziwić? Wizyty swojej nie zapowiedziałam, nie mogę oczekiwać, że nagle stanę się częścią rodziny w tak zaskakującym tempie. Czuję się chyba oszołomiona tym, że Edward jest zaangażowany z Bellą. Ze śmiertelniczką, dla której on sam jest ogromnym zagrożeniem. Najbardziej groźnym drapieżnikiem, któremu sama podłożyłaby się jako kolacja. Na ile znam Edwarda, wręcz unikałby jej z całych sił, bronił się rękoma i nogami. A tymczasem wpadł, jak śliwka w kompot. Coś, czego nigdy bym się nie spodziewała... Nie zaangażował się z żadną wampirzycą, a słabość odczuł do śmiertelniczki! To jest nie tylko szokujące, lecz... Absurdalnie zabawne! Nie mogę powstrzymać parsknięcia śmiechu, które szybko przechodzi w perełki nieopanowanego śmiechu, który zwraca uwagę wszystkich na mnie.

- Co jest takie zabawne? - Edward pyta, wreszcie spoglądając na mnie
- Ty. - rechoczę
- Ja? - unosi brwi
- Taaak. - wiem, że teraz wszyscy patrzą na mnie zdezorientowani - Odpowiedzialny wampir, zawsze trzymający się usilnie z dala od ludzi. Uczący kiedyś m n i e, że nie powinniśmy angażować się w ludzkie życie. A za chwilę rozniesie cię, jeśli nie wplączesz się w obecność pewnej śmiertelniczki... - mojemu śmiechowi zaczyna wtórować chichot Emmetta i ostentacyjne parsknięcie Rosalie
- Skąd wiesz, co mnie roznosi? - łypie na mnie podejrzliwie
- Bo jestem wybitnym obserwatorem. - wzruszam ramionami, wciąż się śmiejąc - A ty wciąż tu siedzisz. Tsyt tsyt, powinieneś być chyba u boku pewnej brunetki, Edwardzie. - moje usta wciąż się uśmiechają, ale gdzieś w środku odczuwam niewymowny ból na myśl o tym, jak bardzo on napawa się byciem przy niej - Nie chcę czuć się odpowiedzialna za to, że utracisz wieczór przy Belli, więc będę się już zbierała. - podnoszę się z kanapy - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pozwolicie się odwiedzić... - rzucam ciepły, chociaż zdawkowy uśmiech do Esme i Carlisle'a
Z miejsca podnoszą się wręcz zgodnym chórkiem wszyscy Cullenowie. Emmett rozprostowuje palce u rąk tak mocno, że aż trzeszczą. Wyszczerzony w zadowoleniu, widać moja obecność dobrze wpływa przynajmniej na jego humor.
- W weekend wybieramy się na łowy. Z Jasperem i Edwardem. - zaciera dłonie ze sobą - Pojedziesz z nami? - proponuje
- Nie, raczej nie. - potrząsam głową - Przed przyjazdem zaliczyłam Kozie Skałki i na razie jestem syta. A jakie tam są niedźwiedzie! Uczta smakosza. - osobiście preferuję wilki i pumy, ale pamiętam, że Emmett najbardziej ceni sobie walki z misiami

Spoglądam jeszcze raz na Edwarda, który obecnie bardziej skoncentrowany przygląda mi się uważnie. Może domyśla się, że niezbyt komfortowo się jeszcze czuję przy nich, jakbym na nowo musiała się przyzwyczajać. Zwłaszcza z nim tak blisko, a jednocześnie wiedząc, że łaknie swojej Belli, jak jeszcze nigdy nikogo. Boję się, że chociaż bardzo będę chciała zachowywać się w porządku wobec niego, to osoba Belli utrudni moją egzystencję. Pozostanie w Forks chyba jednak nie jest tak dobrym pomysłem...


~ * ~


Bella

Skorzystałam z okazji, że Edward pojechał z braćmi na polowanie - czy jak to Emmett określił, na degustację - i wybrałam się do La Push. Właściwie bez konkretnego celu, ot tak z nudów. Żeby nie spędzić całego dnia na snuciu się po domu i niecierpliwym czekaniu, aż mój chłopak wróci z wyżerki... znaczy z łowów. Początkowo myślałam o wybraniu się z Jessicą na zakupy, ale stwierdziłam jednak, że nie będę miała w sobie na tyle pokory, by wysłuchiwać jej zachwytów nad strojami, których nie może sobie kupić, bo nie pasują do jej figury. Wystarczyło mi, jak cały ranek nawijała przez telefon o swojej randce z Mikem oraz oczywiście o plotkach krążących na temat nowej uczennicy. Ze wstydem muszę przyznać, że tym ostatnim opowieściom przysłuchiwałam się nawet z zaciekawieniem. Znam tę najgłębszą tajemnicę o osobie Genevive Leigh, ale szczegółów innego rodzaju Edward nie pozwolił mi poznać. Zeszłego wieczoru, kiedy w końcu się u mnie zjawił, próbowałam kilka dodatkowych informacji od niego wyciągnąć. Ograniczył się jedynie do niechętnego przyznania, że była u nich przez niemal cały wieczór, a Emmett chciał ją zabrać na polowanie. Co mnie zaskoczyło, jego samego chyba również, bo miał dziwny ton niedowierzania, kiedy to mówił - podobno ona sama ponagliła go do mnie, żebym nie musiała zbyt długo czekać. Przez resztę wieczoru Edward skutecznie zajmował moje myśli i moją dociekliwość innymi aspektami swojego jestestwa.

O wizycie w La Push wolę go nie informować. Nie wiem dlaczego, ale odnoszę wrażenie, że Cullenowie i Quileuci rzeczywiście za sobą nie przepadają. Ze strony Cullenów to zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę opcję, że naprawdę kiedyś zawarli z Indianami pakt. Dziwi mnie jednak, że sami Indianie wciąż w niego wierzą. Przynajmniej ci starsi, bo Jacob nie wydaje się być wciągnięty w plemienne opowieści i zawsze przewraca nad nimi oczami. Dzisiaj też przewracał, kiedy Billy uczynił kilka niestosownych uwag na temat moich randek z Edwardem. Zanim zdążył mnie wyprowadzić z równowagi, Jacob zabrał mnie na plażę, a podczas spaceru wszystkie negatywne emocje odpłynęły. Nawet nie zauważyłam, jak szybko zaczęło się ściemniać.

To dlatego teraz dociskam nogę na gazie, żeby jak najszybciej dojechać do domu. Charlie za pewne i tak będzie wściekły, że nie uprzedziłam go o wyjściu na tak długo. Może kiedy wspomnę, że byłam u Jacoba, trochę się uspokoi. Wydaje mi się, że aż nadto aprobuje moją przyjaźń z młodszym Indianinem. Hm, to chyba ze względu na to, że przyjaźni się z Billym i ma do nich zaufanie. Doktora Cullena też ceni, a jednak z ogromnym dystansem podchodzi do Edwarda. Chociaż się stara tego nie okazywać, a ja uznaję to za dobrą monetę. Cóż, może ojcowie też mają jakieś instynkty macierzyńskie, które mu podpowiadają, że Edward ma co nieco do ukrycia. Pomimo dociśniętego prawie do końca pedału gazu, moja furgonetka nie nabiera zastraszającej prędkości. I dobrze, ilekroć jeżdżę srebrnym volvo, modlę się by wysiąść z niego w jednym kawałku. Kurcze, zrobiło się już naprawdę ciemno, a wilgoć pokrywająca asfalt i powoli unosząca mgłę ku górze wcale nie ułatwia mi prowadzenia. Nagle tuż za zakrętem wyłania się jakaś postać. To trwa ledwie ułamki sekund, kiedy zanotowuję coś wysokiego i rudego. Kogoś. Wygląda na kobietę. Momentalnie, nie myśląc ani trochę, wciskam hamulec i gwałtownie skręcam. Co jest kompletnie idiotycznym pomysłem, bo zjeżdżam tymsamym z drogi, wjeżdżając w rów i zatrzymując furgonetkę ledwie centymetry od drzewa. Z piskiem zatrzymuję samochód, który przechyla się do przodu i gwałtownie mną szarpie. Moich uszu dobiega jakieś chrzęśnięcie, a potem znów odrzuca mnie na siedzenie. O tym jednak niewiele myślę, pospiesznie wyskakując z auta. Panicznym wzrokiem poszukuję kobiety, która wyskoczyła mi przed maskę. Nie ma po niej ani śladu. Oddycham z ulgą, nie widząc potrąconego ciała nigdzie na jezdni. Ale fakt, że w ogóle nigdzie w pobliżu jej nie ma, jest niepokojący.

Gdzie mogła zniknąć po środku lasu? Do miasta jeszcze kilkanaście kilometrów. Dreszcz silnego niepokoju przetacza się przez moje ciało. Dlaczego mam wrażenie, że znów wpakowałam się w kłopoty? A Edward mówił, żebym na siebie uważała. Właściwie on ciągle to powtarza, jakbym z własnej woli pchała się w te wszystkie niebezpieczne sytuacje. Co poradzę, że odnajdują mnie same?

Wzdrygam się, kiedy wiatr cichym świstem kotłuje się w gałęziach drzew. Zaczynam się czuć, jakbym była przez kogoś obserwowana. Obracam się powoli, rozglądając dokoła, ale w mroku lasu nie dostrzegam niczego poza samą ciemnością. Szelest gdzieś w głębi powoduje przyspieszone bicie mojego serca. Mam przeczucie, że sytuacja staje się gorsza, niż początkowo przypuszczałam. Błyskawicznie odwracam się w stronę mojej furgonetki, chcąc szybko się stąd wynieść, zanim doproszę się o spotkanie z jakimś drapieżnikiem. Staję jednak bezradnie, a ręce opadają mi z załamania nad beznadziejnością sytuacji, w jakiej się znalazłam. Moja ukochana furgonetka stoi bowiem przechylona prawie na cały bok, wpakowana prawą stroną w głęboki rów. Nie ma mowy, żeby udało mi się wycofać. Pozostaje mi wyjąć swój telefon i zadzwonić po Charliego, a potem wysłuchiwać jego kazania na temat moich zdolności do prowadzenia samochodu.

Zamieram jednak w bezruchu, kiedy z lasu dobiega mnie głośniejszy szmer. Jakby czyjeś pospieszne kroki, lecz dużo szybsze niż ludzkie. Za lekkie na zwykłe zwierze... Czuję, jak walące z przerażenia serce podjeżdża mi do gardła, a w głowie przemykają mi myśli o najbliższych, których już mogę nigdy nie zobaczyć. Wespół z szelestem przemyka dzikie gardłowe mruknięcie. To coś przyspiesza, niemal dostrzegam rozmazaną sylwetkę sunącą wprost na mnie. I nagle się rozpływa w powietrzu, gdy zza zakrętu ostrym wślizgiem wyjeżdża rozpędzone auto. Z piskiem opon zatrzymuje się perfekcyjnie tuż obok mnie. Rozpoznaję samochód bez problemu, bo w Forks rzadko widuje się takie cacka. A jeśli już, to osoby będące ich właścicielami zapadają w pamięć. A ten ciemnozielony jaguar od kilku dni robi furorę. Ciemnowłosa dziewczyna wyskakuje ze środka, szybko znajdując się przy mnie, a nawet przede mną. Nie patrzy na mnie w ogóle, zasłaniając mnie swoim ciałem i wbija wzrok w tę czarną przestrzeń. Mam wrażenie, że jej ciało napina się w stanie alarmu, podobnie jak napinało się ciało Edwarda, kiedy stanął naprzeciwko moich oprawców w Port Angeles. Zwierzęcy warkot cichnie, a po kilku minutach opuszcza mnie odczucie, że jestem obserwowana. Spomiędzy moich ust wymyka się westchnienie ulgi.
- Co to było? - czasami mój dociekliwy język jest szybszy niż myśli
Dziewczyna powoli obraca się, rzucając mi wymowne spojrzenie, jakbym zadała najbardziej idiotyczne pytanie pod słońcem. Przesuwa wzrok na moją furgonetkę, po czym cmoka z niezadowoleniem:
- Jesteś beznadziejnym kierowcą.

- Coś mi wyskoczyło na drogę. - przyjmuję postawę obronną - Czy raczej ktoś.
- Trzeba było to rozjechać. - wzrusza ramionami
Przez chwilę wydaje mi się, że mam do czynienia z drugim Edwardem, jedynie w kobiecym wcieleniu. Bo jestem pewna, że powiedziałby mi to samo, takim właśnie tonem.

- Jesteś ranna. - jej wzrok skanuje mnie milimetr po milimetrze
Przechodzi mnie dreszcz na wspomnienie zdolności, jakie podobno posiada. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że właśnie stosuje na mnie swoje techniki. Powiedziała to tak pewnym tonem, że zaczynam osobiście odczuwać, że coś jest ze mną fizycznie nie tak. Dotykam prawą ręką swojej twarzy i szyi, nie odnajduję jednak najmniejszych śladów krwi czy bólu.
- Nie, nic mi nie jest. - potrząsam głową - Wszystko w porządku.
- Masz zwichnięty nadgarstek. - mówi beznamiętnie, praktycznie na mnie nie patrząc, tylko przyglądając się furgonetce - Lewy. - dodaje, kiedy chcę zaprotestować

Zamierzałam powiedzieć, że z nadgarstkiem wszystko jest ok, bo przed chwilą przecież nim ruszałam. Orientuję się jednak, że ten ruszający się nadgarstek należy do ręki prawej. Próbuję poruszyć lewym, ale ostry ból nie pozwala mi obrócić go choćby o milimetr. Teraz już dociera do mnie, skąd wzięło się to chrzęśnięcie przy wypadku samochodu. Silę się na uniesienie całej ręki, uważając by nie poruszyć samym nadgarstkiem. Krzywię się z obrzydzeniem, widząc pierścienie zasinienia wokół przegubu. I tak dobrze, że nie ma krwi, bo zasłabnięcie od jej zapachu byłoby całkowitą kompromitacją.

- Trzeba cię zawieźć do szpitala. - mówi, nie odrywając wzroku od furgonetki - Prowadzić nie możesz. Wezwę pogotowie. - jej głos jest rzeczowy i obojętny
- Nie! - rzucam się w jej stronę niemal panicznie
Jeśli Charlie się dowie, że miałam wypadek, że znów coś mi się stało i omal się nie zabiłam, będę miała szlaban do końca życia. I o jeden dzień dłużej.
- Nie? - obraca się w moją stronę i unosi brwi zdumiona
- Nie trzeba. Naprawdę. - zapewniam
- Ale nie możesz prowadzić. - zauważa po raz kolejny, oceniając stan mojej ręki
Pewnie widzi więcej niż w ogóle widać na zewnątrz, a to wzdryga mną jeszcze bardziej. Nie brzmi na zadowoloną z tego, że tu jest i to właśnie w moim towarzystwie. Jej głos jest chłodny, niemal bliski lodowatości Rosalie. Jednak bardziej miękki i o niższym tonie, altowym. Rzuca ponowne spojrzenie na przechyloną furgonetkę, to znów na mój nadgarstek i wzdycha z rezygnacją.
- Zawiozę cię. - nie jestem pewna, czy pakowanie się do jednego samochodu z kolejnym wampirem jest aby na pewno dobrym pomysłem
To jednak jest mniejszy problem wobec wyobrażenia, jaka przeprawa może mnie czekać z Charliem. Jedna ze względu na samochód zepchnięty z drogi, druga z nadmiernej troski o moje zdrowie.
- Charlie... znaczy, mój ojciec, wścieknie się, jak się dowie, że prawie wjechałam w drzewo. - nie oczekuję, że wykaże odrobinę zrozumienia, ale mogę przynajmniej próbować
- Bardziej bałabym się się wściekłości kogoś innego. - mamrocze pod nosem, ale wiem, że ma na myśli Edwarda - No dobrze. - wzdycha dramatycznie - Powiemy, że ci po prostu nawalił samochód. Odsuń się.

Posłusznie cofam się na bok, zadowolona, że przynajmniej postanowiła mnie nie wydać przed ojcem. Wmawianie Charliemu i Edwardowi, że nawalił mi samochód mogę wykonać, chociaż kłamanie podobno nie za bardzo mi wychodzi. Spróbować jednak nie zaszkodzi. Usta rozchylają mi się w zdumieniu, kiedy ta niepozornie wyglądająca szatynka dwoma rękoma chwyta podwozie mojej furgonetki, po czym z niezbyt wielkim wysiłkiem po prostu wyciąga samochód z rowu. Co prawda nie podnosi go ot tak, bardziej szura nim po powierzchni, ale jednak po paru minutach furgonetka stoi na asfalcie. Otwiera maskę, wygrzebując z mechanizmu silnika jakiś maleńki element.
- Z jakiegoś powodu musiał stanąć, prawda? - rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie, mam wrażenie, że nawet lekko się uśmiecha - Bez urazy, ale nie sądzę, by ktoś go ukradł, więc chyba możemy go zostawić. - wyrzuca tę niewielką część gdzieś w głąb lasu, po czym wskazuje na swoje śliczne auto - Wsiadaj.
- Dzięki. - czuję się nieco zakłopotana - Gene, tak?
Uśmiecha się do mnie pełnym uśmiechem. Chyba musiałam się jej podlizać tym, że nazwałam ją Gene, a nie Genevive. Jakoś utkwiło mi w pamięci, gdy poprawiała Edwarda w tej sprawie. Wsiadamy obie do ciemnozielonego jaguara. Siedzenia są bardziej wygodne niż w srebrnym volvo. Odruchowo zapinam pasy. I całe szczęście, że to robię, bo po kilku sekundach ruszamy ostrym porywem do przodu, momentalnie sięgając na liczniku stu pięćdziesięciu kilometrów.

Czy wszystkie wampiry są drogowymi piratami?!

- A propos tego, że zaraz wylądujemy w kostnicy... - mówię spanikowana, chwytając się jedną ręką siedzenia - Mogłabyś mnie jednak nie wieźć do szpitala?
- Trzeba ci nastawić rękę i usztywnić. - potrząsa głową z dezaprobatą
- Nie mówię, że nie. Ale mój ojciec jest komendantem policji i od razu się dowie, że po raz kolejny wylądowałam w szpitalu.
- Po raz kolejny? - unosi brwi
- Tiaa. - wzdycham - Nie słyszałaś jeszcze, że jestem największą niezdarą w historii ludzkości?
Nie wiem dlaczego, ale momentalnie uśmiecha się od ucha do ucha, spoglądając na mnie przekornie, ale z uznaniem. Kiedy się tak rozpromienia, wygląda na sympatyczną i w ogóle nie groźną.

Po chwili jednak znów poważnieje, utrzymując swoje spojrzenie na drodze, której ja osobiście nie dostrzegam przy tym zawrotnym tempie. Zaraz chyba przejdziemy w nadświetlną. Wygląda na to, że zastanawia się nad czymś intensywnie, ale nie jestem w stanie nawet wysnuć teorii, o czym myśli.
- Bello - wreszcie mówi, jej alt chłodny, ale brzęczący metalicznymi dzwonkami - Naprawdę chciałabym z tobą porozmawiać.
Przypominam sobie tę zdawkową rozmowę na szkolnym podwórku, kiedy próbowała mnie nakłonić do takiej rozmowy. Nie miałam wtedy okazji wyrazić własnej opinii, bo wtrącił się Edward. Już chcę odpowiedzieć, że bardzo chętnie, ale język kołkiem staje mi w gardle. Edward nie podawał swoich powodów gniewnie i ze złośliwości, mówił wtedy z prawdziwą troską. A kiedy już mówi tym tonem, wiem jak bardzo mu zależy. Może nie gniewałby się, jeśli pozwoliłabym Gene przedstawić historię, którą chce mi powiedzieć. Ale wydaje mi się, jakbym mogła go tym urazić. Ufam jego osądowi, zwłaszcza skoro zna tę dziewczynę tak dobrze.
- Może kiedyś. - mamroczę, pochylając głowę - Kiedyś chętnie.

- Ooh! - dostrzegam, że jej palce mocniej zaciskają się na kierownicy - Edward... - zgrzyta przez zęby, lecz po chwili wzdycha spokojniej. Potrząsa głową niby z irytacją niby rozbawiona i zerka na mnie kątem oka - Nie uważasz, że Edward bywa nadopiekuńczy?
Jak przypominam sobie te wszystkie jego przestrogi, upieranie się, że będzie mnie odwoził do domu i masę innych drobiażdżków, to powiedziałabym, że jest wręcz patologicznie nadopiekuńczy! W tej jednak sprawie dał mi jasno do zrozumienia, że nie martwi się o mnie, a o tę drugą upartą dziewczynę, która wiezie nas chyba prosto do piekła.
- Bywa. - przytakuję - Bo się troszczy. W tym wypadku o ciebie.
- Hm. - zamyśla się - Nie byłabym pewna... - ponownie zerka na mnie
- Tak powiedział. - wzruszam ramionami, nie zamierzam się z nią szarpać i przekonywać jej
Skoro sama nie chce w to uwierzyć, może wcale nie zna tak dobrze Edwarda, jak początkowo sądziłam. Właściwie nie wiem, dlaczego sobie założyłam, że oni się tak dobrze znają. To, że są z jednego gatunku nie oznacza, że ich egzystencje się aż tak przenikają i że są sobie bliscy.
- Ależ Bello, ja nie kwestionuję troski Edwarda. - mówi spokojnie, nie patrząc na mnie - Dobrze ją poznałam. - zawiesza nieznacznie głos, co daje mi do myślenia nad jej ostatnimi słowami - Może wydaje mu się, że chroni mnie, ale myślę jednak, że bardziej chodzi o ciebie... Czy raczej o niego...

Jej słowa zastanawiają mnie. Każde kolejne. I wszystkie na raz. Nie mam jednak najmniejszego punktu zaczepienia, poza tworzeniem naciąganej teorii. Wychodzi, że to, co powiedziałaby mi w pewien sposób mogłoby zranić ją samą, czy odsłonić pewne fakty, których nie lubiła o sobie ujawniać. A jednocześnie mogłoby zdemaskować jakąś prawdę o Edwardzie, jakiej on sam bał się przyznać i przede mną ujawnić. Taką, która mogłaby zranić również mnie. To nie wydaje się być aż tak skomplikowane, gdy się to logicznie ułoży, ale aż kipi emocjonalnym balastem. A w radzeniu sobie z emocjami to ja nie jestem najlepsza, doskonale o tym wiem, bez cudzej pomocy.

Nie mam jednak zbyt wiele czasu zastanawiać się nad tym, bo wchodzimy w ostry zakręt na żwirowaną alejkę pnącą się nieco w górę, a po chwili zatrzymujemy się pod domem Cullenów. Zajęta półsłówkową rozmową z Gene i rozmyślaniami nad drugim dnem ukrytym w jej słowach, nie zauważyłam jaką trasę obrała. Zażyczyłam sobie, by mnie nie wieźć do szpitala. Cóż, nie zawiozła mnie, ale uznała, że ręka i tak wymaga nastawienia. Błogosławię w duchu, że Edwarda nie ma teraz w domu, tylko śmiga gdzieś po Kozich Skałach za pumami czy inną dziczyzną. Na progu, trzymając drzwi otwarte, stoi już Alice. Zastanawiam się, czy przewidziała, że tutaj wyląduję.
- Bello, bo pomyślę, że masz skłonności autodestrukcyjne. - mała wróżka potrząsa głową z politowaniem, kiedy niechętnie przechodzę obok niej
- To skłonności destrukcyjne mają mnie. - próbuję zażartować, ale wcale się nie uśmiecha
Staję dość nieporadnie w przestronnym hallu Cullenów. Coś chłodno przemyka za moimi plecami, tak szybko, że nie jestem w stanie zauważyć co. Czy raczej kto. Dopiero po chwili dostrzegam, że na podeście prowadzącym do salonu stoi już Gene i rozmawia z Carlislem, wskazując raz po raz na mnie. Zauważam, że doktor Cullen lekko wzdycha, widocznie załamany moją skłonnością do ściągania na siebie kłopotów.
- Chodź Bello. - mówi ciepło - Zaraz coś temu zaradzimy.
Posłusznie kieruję się przez salon do kuchni. Wolę poznosić ich wzdychanie nade mną niż zaryzykować, że Charlie dowie się o wszystkim i mnie zamuruje w pokoju. Siadam przy stole i ostrożnie kładę na blacie swoją opuchniętą lewą rękę. Żeby nie patrzeć na to, co Carlisle będzie robił z nadgarstkiem i żeby w ogóle nie widzieć tej sinej obręczy na ręce, obracam głowę w drugą stronę.

W przejściu między kuchnią a salonem stoi Genevive. Odrobinę skulona, oparta plecami o ścianę. Ze skromnie splecionymi dłońmi, nerwowo bawi się własnymi palcami. Wygląda na zdenerwowaną bardziej ode mnie. Po chwili wyłania się zza niej Alice, trzymając w dłoni malutką lśniącą komórkę i wstukując na niej wybrany numer. Moje źrenice rozszerzają się w spodki. Ona chyba nie zamierza...
- Alice, nie! - jęczę rozpaczliwie
Jest już jednak za późno, bo przykłada telefon do ucha. Po drugiej stronie linii musiał odezwać się właśnie ten aksamitny ton głosu, tak dobrze mi znany. Jeśli sądziłam, że nic nie może pogorszyć tej sytuacji, to się myliłam...
- Edwardzie - Alice mówi poważnie, ale spokojnie - Tylko się nie denerwuj...

- No to teraz już oficjalnie mogę obrócić się w proch. - Genevive mamrocze naprawdę załamanym głosem, przewracając oczami
- Nie przesadzaj, Gene - Carlisle zaśmiewa się, jednocześnie delikatnie ujmując moją rękę w swoje zimne dłonie
- Sam zwrot "tylko się nie denerwuj" mnie samą by wyprowadził z równowagi, a co dopiero Edwarda. - prycha cierpko - Reszta sprawozdania pogorszy sytuację. Równie dobrze, mogę sobie sama urwać głowę i potoczyć po ulicy.
- Skąd u ciebie ten czarny humor? - w kuchni zjawia się Esme, spoglądając troskliwie na mnie, to znów przenosząc zdumiony wzrok na katastrofizującą wampirzycę
- To nie humor, to epitafium... - mamrocze, zdrapując z paznokci lakier - Jak się dowie, że uszkodziłam Bellę, to zostanie po mnie pył na wietrze.
Jak to, jak się dowie, że mnie uszkodziła? Przecież nawet mnie nie dotknęła! A nie jej winą jest, że mnie zawsze musi się coś przytrafić. I tak dobrze, że z tego wypadku wyszłam wyłącznie ze zwichniętym nadgarstkiem, a nie jako rozszarpana kolacja.
- Ale prze... - nie daje mi nawet dokończyć wyjaśniania, wtrącając z naciskiem:
- Wiem, Bello, że mi wybaczasz. Ale w końcu to ja porwałam się na próbowanie naprawienia twojej furgonetki, kiedy ta się p o p s u ł a na środku jezdni. - patrzy na mnie wymownie, jakby chciała mi te słowa wbić młotkiem do głowy - To ja poprosiłam, żebyś przytrzymała ten przewód, a potem nieopatrznie p r z y t r z a s n ę ł a m ci rękę.

Pojmuję, że taką oficjalnie historyjkę stworzyła, by ukryć prawdę nawet przed Cullenami. Chyba ma rację, bo nadopiekuńczość Edwarda wzrosłaby do niewyobrażalnych rozmiarów, gdybyśmy oświadczyły, że po okolicy grasuje wampir mięsożerca. A ja prawie zostałam jego kolacją. Z drugiej strony nie rozumiem jednak, dlaczego Gene przejmuje całą winę na siebie. Jestem na tyle niezdarna, że Edward uwierzyłby nawet, gdybym powiedziała, że zwichnęłam nadgarstek przez sen. Mrugam parokrotnie, lecz wymowne, wręcz wymuszające spojrzenie złotych oczu nie opuszcza mojej twarzy. Przytakuję wreszcie bez słowa, dając znać, że pojęłam taktykę i będę się jej grzecznie trzymać.
- Edward wraca. - Alice oświadczyła, wchodząc ponownie do kuchni
- Po co w ogóle do niego dzwoniłaś? - mamroczę niezadowolona - To tylko głupi nadgarstek.
Chyba bardziej niż reakcja Edwarda na moje wpakowanie się w kłopoty, przejmują mnie problemy, w jakie swoją wersją historyjki może się wpakować Gene. Nie pojmuję, dlaczego to robi! Mogła przecież sklecić coś sensowniejszego, jakiś głupi przypadek, a tymczasem przejmuje winę na siebie.

- To ja się zbieram. - Gene zdrapuje lakier z kciuka lewej ręki i wyprostowuje się - Odwieziecie Bellę, prawda? - nie spogląda jednak ani na Carlisle'a ani na nikogo innego, nie oczekuje odpowiedzi
Na mnie też w ogóle nie patrzy, tylko obraca się i tempem wampirycznym znika z rezydencji Cullenów. A nikt nie próbuje jej powstrzymać. Może ja bym spróbowała, ale mój zwichnięty nadgarstek przechodzi teraz ostry ból, gdy znienacka doktor Cullen go nastawia.
- Auł!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Athaya dnia Czw 20:14, 21 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Czw 22:25, 21 Sty 2010 Powrót do góry

Ty chyba naprawdę lubisz swoich czytelników. A my lubimy twoje opowiadanie. Na co niezbitym dowodem jest fakt, że oto jest godzina 22.17 a ja zamiast grzecznie spać w łóżeczku i regenerowac się na jutrzejsze dziesięć godzin w szkole, siedze i czytam twój tekst.
Który nawiasem mówiąc jest bardzo dobry. Przyznam szczerze, że przez chwilę martwiłam się, że znowu na scenę wkroczy Sierściuszek. Nie byłabym tym faktem szczególnie zachwycona, prawdę mówiąc. Wampiry zupełnie wyczerpują moje ogólne zapotrzebowanie na istoty fantastyczne
A propos wampirów, kilka razy w tekście zgrzytnął mi jeden szczegół. Np. przy końcu napisałaś "tempem wampirycznym", a powinno być zdecydowanie "wampirzym". Ekspertką nie jestem, ale co do tego mam pewność. O kropkach na końcach zdań nie wspomnę, bo chyba nieźle z nimi zadarłaś i nie możecie się dogadać. Wciąż ci zwiewają. W takiej sytuacji może to byc trudne, ale spróbuj jednak przemówić im do rozumu, ok?
Już teraz niecierpliwie czekam na następny rozdział.

Peace (and chocolate) for everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Pią 15:16, 22 Sty 2010 Powrót do góry

Podtrzymuje , że ta część jest lepsza od poprzedniej .
Geneviwe - O czym chciała porozmawiać z Bellą!? Ona chyba coś czuła do Edwarda kiedyś ? Jest ciekawa Belli , chce ją poznać jako rywalkę ?
Bella jest chyba trochę zazdrosna , może jak by Edward jej wytłumaczył ,że Gene jest kimś komu kiedyś pomógł , łatwiej by jej było zrozumieć . Chociaż jak by jej powiedział , że ją zmienił w wampira to by miała żal , że jej nie chce zmienić , tak zle i tak nie dobrze .

Wyjawienie słabych punktów Emmeta było super , biedny nawet się nie domyślał , że takie istnieją .
Pojawił się Jacob , sfora też będzie ? No i oczywiście Victoria , myslałam ,że to Ed ją uratuje , a tu niespodzianka -Gene . Była w dobrym miejscu o dobrej porze . Tylko kłamać się musi nauczyć , bo jest jeszcze gorsza od Belli .
Ok czekam na dalsze części . Pozdrawiam !


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 17:05, 22 Sty 2010 Powrót do góry

Z każdym następnym rozdziałem coraz bardziej podoba mi się ten ff. Cały czas zastanawiam się dlaczego Edward nie powie Belli co go łączyło z Gene. Wiem, że jest to coś osobistego, ale Bella jest jego dziewczynę i powinna to wiedzieć.
Drugą rzeczą jest zżerająca mnie ciekawość. Kim był ten wampir- chyba Victoria, bo ona ma rude włosy i dlaczego Gene wzięła cało winę na siebie? Chce rozzłościć Edwarda, bo on na pewno będzie zły(wściekły).
Życzę dużo weny i czekam z niecierpliwością.
B Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
DreamInNight
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Sty 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:38, 27 Sty 2010 Powrót do góry

Ciekawy ff. Różni się, ale przez to intryguje i wciąga..
Troszkę błędów jest, ale nie są w jakiś sposób rażące. Przyjemnie się czyta w sumie.
Dołączam się do wątpliwości poprzedników. Dlaczego Gene nie opowiedziała Cullenom jakiejś lepszej historyjki? Czemu wzięła całą winę na siebie? I o czym chciała porozmawiać z Bellą?? Zdziwiony

Czekam z niecierpliwością na następne rozdziały Very Happy Nie zwlekaj zbyt długo Wink
I niechaj wena będzie z Tobą Razz


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Athaya
Zły wampir



Dołączył: 26 Lis 2008
Posty: 398
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z przed ekranu komputera oczywiście

PostWysłany: Czw 9:04, 28 Sty 2010 Powrót do góry

~ * ~


Edward

Jako wampir nie marzę o niczym innym, jak o spokojnej egzystencji, nie wydaniu swojego największego sekretu i o byciu z Bellą. Czy proszę o tak wiele? Najwyraźniej tak, bo los doświadcza mnie kolejnymi wydarzeniami i kłopotami, jakbym w prezencie gwiazdkowym dostał Puszkę Pandory i niechcący ją otworzył. Aczkolwiek większość z uwolnionych nieszczęść nie odbija się bezpośrednio na mnie, tylko wciąga w swoje szpony Bellę. Bellę, na którą nie potrafię się gniewać i której jeden rumieniec wystarczy, żeby mnie zmiękczyć.

W przypadku zwichniętego nadgarstka ta metoda podziałała wybornie. Kiedy Alice zadzwoniła do mnie, byliśmy z Emmettem i Jasperem właśnie po wybornej uczcie, okraszonej sporymi wysiłkami włożonymi do jej przygotowania... złapania... Sytość jednak przestała mieć znaczenie, gdy usłyszałem o kolejnym wypadku Belli. Cóż, może nie takim kolejnym, bo od czasu Port Angeles jeszcze w nic poważniejszego się nie wpakowała. Chyba bardziej niż ten zwichnięty nadgarstek zdenerwowało mnie coś innego. Cała paleta tła, które towarzyszyło tej niewielkiej przekręconej kostce w przegubie. Po pierwsze, godzina o której to wszystko się wydarzyło, była godziną, o której Bella powinna z wymogu Charliego być już w domu! Po drugie, wracała z La Push. Po trzecie, sprawcą całego zajścia okazała się być Genevive! Z pewnością o wiele prostsze byłoby skierowanie całej wściekłości właśnie na Genevive, obarczenie jej winą i może nawet wymierzenie solidnej kary. Przyznaję szczerze, w porywie pierwszej fali złości i zaniepokojenia, miałem zamiar właśnie to zrobić. Nawet nie jechać zobaczyć się z Bellą, tylko od razu wpaść do domu wampirzycy i kazać się jej stąd wynosić, gdzie pieprz rośnie! Kiedy jednak jechałem do Forks w tempie ekspresowym, emocje zaczęły odrobinę ustępować. Na tyle, że postanowiłem najpierw sprawdzić, co z Bellą. I dobrze, że to zrobiłem, bo odroczyło to wyrok skazujący na Genevive. Tak, nadgarstek był zwichnięty i został nastawiony przez Carlisle'a. Natomiast historyjka, którą mi opowiedziała...

Bella jest beznadziejnym kłamcą. Aktorką nie zostanie z pewnością. Starała się brzmieć niezwykle przekonująco, nawet bagatelizować sytuację, byłem bliski nabrania się. Kiedy jednak po raz czwarty powtórzyła, że to nie jest wina Genevive, że w samochodzie się zepsuło coś a podczas próby naprawy ona próbowała trzymać jakiś przewód. Jasne stało się dla mnie, że to była historyjka szyta grubymi nićmi. Skonfrontowałem Bellę, ale zaparła się i nie chce wyjawić ani słówka prawdy. Co oczywiście sprawia, ze trafia mnie szlag, bo nie mogę tego odczytać w jej myślach!

O wiele bardziej niż słodki zapach jej krwi, moją obsesją jest potrzeba chronienia jej. To zagnieździło się we mnie tak głęboko, że prawdopodobnie nigdy nie pozbędę się tej swoistej nadopiekuńczości. Wobec bliskich mi osób zawsze odczuwam ten niepokój i troskliwość, które wynikają zarówno z tego, czego uczył mnie przez wszystkie lata Carlisle, jak i najzwyklejszej potrzeby zadbania o ich bezpieczeństwo. Ten balast ciąży zwłaszcza, skoro to ja stanowię to najsilniejsze niebezpieczeństwo, na które mimo wszystko ją nieustannie narażam. A jednak nie mogę się od niej ot tak po prostu odsunąć, zostawić, co ułatwiłoby egzystencję zarówno mnie samemu, jak i jej. Wydawać by się mogło, że ten krótki czas, który razem zdążyliśmy spędzić jest niczym wobec wszystkich dekad, które przeżyłem i jakie jeszcze na mnie czekają. Wystarcza jednak tylko kilka godzin w obecności Belli, a wszystkie moje zmysły i instynkty ulegają oszołomieniu. Uzależnieniu. Gdybym nawet był sobie w stanie wyobrazić teraz moje życie bez niej, nie chciałbym tego robić. Jak obłąkany idiota, potrzebujący narkotyzować się co dnia jej obecnością. A bez niej czeka tylko nienasycony głód i śmierć. Dlatego myśl, że mogła być zagrożona w jakimkolwiek stopniu, przerażała mnie. Zwłaszcza, że nie znam szczegółów, które mogłyby pomóc w ochronieniu jej. Swoim uporem i dziwacznym porozumieniem z Genevive doprowadza mnie do uczucia skrajnej bezradności.

- Edward, przesadzasz. - słyszę to z jej ust po raz kolejny tego dnia
Uparłem się, że i tak poznam prawdę. Wiem, że coś ukrywają. Coś, co prawdopodobnie zdenerwuje mnie jeszcze bardziej. Przemknęło mi zeszłej nocy przez myśl, czy Genevive byłaby w stanie skrzywdzić Bellę. Fakt, że jakimś dziwnym trafem akurat tamtędy przejeżdżała... Ale w to nigdy bym nie uwierzył. Być może przez ostatnie pięćdziesiąt lat miała okazję się zmienić, mogła zdziczeć a nawet stać się bezwzględną wampirzycą, ale po prostu wiem, że nigdy by nie skrzywdziła Belli. Nie wyczytałem tego nawet z jej myśli, opieram się na zaufaniu wobec niej. Na wierze, że nie byłaby w stanie choćby pomyśleć o skrzywdzeniu kogokolwiek.
- To się okaże. - patrzę na Belle surowo, nie puszczając jednak jej dłoni
Stoimy oparci o ścianę, tuż za rogiem jednego z korytarzy. Gdzie czekam na Genevive, wiedząc że za chwilę przejdzie tędy, by dotrzeć na zajęcia. Już parokrotnie Bella usiłowała mnie stąd odciągnąć, to znów oświadczała, że ona sobie idzie. Jednak moja dłoń wplatająca się w jej palce, skutecznie to uniemożliwia. Nie muszę nawet mocno jej trzymać, po prostu Bella sama z siebie nie lubi tracić kontaktu, na jaki możemy sobie pozwolić. Jest tak niewiele chwil, w których fizyczna bliskość nie stanowi zagrożenia, nie ponosi moich zmysłów...
- Ale co ma się okazać? - przewraca oczami - Samochód popsuty, nadgarstek skręcony, Gene odwiozła mnie do was. Węszysz nierealne spiski.
- Zaglądałem pod maskę twojej furgonetki. - patrzę na nią, a ona rozchyla usta z niedowierzaniem, gubiąc słowa argumentów
- Yy... no i co z tego? - stara się zatuszować swoje zakłopotanie i brak pomysłu na tworzenie dalszej naciąganej fabuły
- Ktoś wyrwał z niego świecę zapłonową. - prycham, kobiety i samochody! - Jak cię znam, bałabyś się nawet podnieść maski. Genevive może i jest biologicznym geniuszem, ale wyrywanie świecy to marne stwarzanie pozorów.
- Może się świeca sama wyrwała. - Bella wzrusza ramionami, pochylając głowę do przodu

Nie mogę powstrzymać rechotu rozbawienia. Nie tylko na widok jej miny - tak uroczej, próbującej wyglądać na niewinną, a jednocześnie z zatrważającym uświadomieniem przetrawiającej, że chyba się właśnie wpakowała w kłopoty. Bawi mnie sam pomysł, wysunięty przez te bladoróżowe usta, że świeca się sama wyrwała. Delikatnie przyciągam Bellę do siebie, kciukiem kreśląc koła po zewnętrznej stronie jej dłoni, wciąż miękko wplecionej w moją. Jest tak ciepła, a moja skóra dla niej taka lodowata... Chciałbym, żeby nie drżała z zimna, ilekroć jest we mnie mocniej wtulona. Sięgam drugą ręką, by odgarnąć część włosów z jej twarzy, ale zatrzymuję się przed tym ruchem. Zza rogu wychodzi właśnie Genevive, na którą specjalnie tu czekam. Szybko orientuje się, że stoi nam naprzeciwko i jeszcze szybciej obraca się na pięcie, chcąc salwować się ucieczką.

- O nie nie nie. - chwytam ją za łokieć, zanim zdoła uciec - Utniemy sobie małą rozmowę.
Zdaję sobie sprawę, że w obecnym momencie jestem irytującym i upartym wampirem, który niemal złośliwie nie chce uwierzyć na słowo własnej dziewczynie. Pewnie mnie samego irytowałoby takie zachowanie, gdybym był obiektywnym obserwatorem. Nie jestem nim jednak, a niepokój, jaki wczorajszego wieczoru we mnie wzbudzono zmienił swoje ukierunkowanie. Szorstkie zachowanie wynika raczej ze zdenerwowania, że ukrywają przede mną coś, co powinienem wiedzieć. Nie odczuwam potrzeby, by wiedzieć wszystko, naprawdę. Być może nie mam intuicji tak szeroko rozwiniętej, jak Alice, przeczuwam jednak, że coś więcej się za tym kryje. A to jedynie potęguje niepokój, co gorsza, skierowany myślami już nie tylko wokół jednej dziewczyny, lecz wokół dwóch. Złośliwy los, który obdarzył mnie nadmierną odpowiedzialnością, ułożył na mojej drodze ponownie ten zakręt o imieniu Genevive. I nie mogę powstrzymać się, by o nią przy okazji też się nie martwić. Kto wie, czy nie bardziej o Belle. Jej ma kto strzec, ona sama ma wyrobione już instynkty samozachowawcze. W przypadku tej drugiej... eh, nie wiem, co mam z nią zrobić...
- Ale ja mam lekcje! - Genevive próbuje zaprotestować, używając najprostszej i najbardziej dziecinnej linii obrony
- To nie pójdziesz. - bardzo delikatnie, chociaż stanowczo, ciągnę ją za sobą w stronę wyjścia
- Ja też mam lekcje! - Bella wtóruje podobnym argumentem
- Też nie pójdziesz. Mamy sobie coś do wyjaśnienia.
- Nie mam pojęcia, o czym mówisz. - szatynka po mojej prawej stronie mruga niewinnie - Ja przecież przeprosiłam Bellę!
- Tak, właśnie. - spleciona wokół moich palców dłoń zaciska się nerwowo
- Dobrały się, Thelma i Louise... - przewracam oczami, kiedy Mike Newton mijający nas w korytarzu wybałusza oczy, a potem robi wściekłą minę

Wychodzimy na zewnątrz, kierując się w najodleglejszy z punktów szkolnego podwórka, w stronę pagórków, za którymi rozciąga się ciemna toń lasu. Kiedy tylko świeże powietrze uderza zimnym powiewem w nasze twarze, puszczam ramię Genevive. A ona bez słowa protestu ani próby ucieczki idzie obok mnie, dorównując prędkości moich kroków. Zwalniam nieznacznie, dostrzegając trudność Belli w podążaniu za nami. Zatrzymuję się wreszcie, gdy oceniam, że jesteśmy wystarczająco daleko od szkoły i wszelkich podsłuchujących uszu. Obracam je obydwie twarzami ku mnie. Oczekuję, że będą do siebie w jakiś sposób podobne względem postawy, ale wydają się być tak bardzo różne. Niby obydwie ciemnowłose, ale włosy Belli miękko falują i plączą się na wietrze, gdy czarne pasma Genevive są nienaruszalne nawet przez wiatr. Sylwetka Belli niezłomnie prosta, jakby chciała stawić mi czoła, trochę zachwiana przez jej nieustanne problemy z równowagą. A tymczasem silna nieśmiertelna wampirzyca wydaje się kulić w sobie, splatając nerwowo dłonie. W powietrzu miesza się kobiecy aromat. Słodka intensywność frezji nabiera cierpkiego tonu, gdy złącza się z nią śniegowo-wiśniowy zapach. Co gorsza, to nowe połączenie zaczyna mącić mi w głowie i czuję większą dezorientację, niż irytację.

- Powiedziała ci. - cichy melodyjny ton głosu Genevive przerywa ciszę, która zaczęła mnie wciągać w swoją czarną otchłań
Wypowiedź brzmi niemal oskarżycielsko, chociaż wypowiedziana tak łagodnie.
- Wcale nie! - Bella burzy się
Przynajmniej nie pozostawiają mi wątpliwości co do tego, że konspirowały, by zataić przede mną informacje. Genevive wykorzystała swoją znajomość naszej rodziny, upewniając się, by oni usłyszeli tę samą bajkę, jaką później Bella miała opowiedzieć mnie. Bez ryzykowania, że przypadkiem z czyiś myśli wyczytam prawdę. Nie wzięła jednak pod uwagę, że Bella jest fatalnym kłamcą, którego rozszyfrowuję już bez problemu.
- Nic nie powiedziała.- wzdycham znużony - Ale nie potrafi kłamać. Domyślam się więc, że istnieje jakaś druga strona tej historii wczorajszego wieczoru. Chętnie ją poznam.
Spoglądam na Bellę, która usilnie stara się, by nie spojrzeć mi prosto w oczy. Zaciska usta z całych sił, prawie je sobie przegryzając. Przesuwam wzrok na Genevive, która tym razem rzuca mi wręcz wyzywające spojrzenie.
- Nie. - jej usta formują krótką odpowiedź
Nie brzmi ostro, chociaż po wyrazie jej twarzy można by się spodziewać szorstkości i złości w tonie głosu. Jest on jednak chłodny, przesiąknięty bardziej smutkiem.
- Odpuść, Edwardzie. - mówi teraz wręcz błagalnie - Czy nie możesz się cieszyć z tego, że Bella jest cała i zdrowa? Nie martwić się niczym, tylko po prostu z nią być? Przy tobie jest bezpieczna, więc niepotrzebne to całe śledztwo.

W mgnieniu oka obraca się, niemal tak zwinnym piruetem, jak Alice. Miękkie, ale szybkie kroki prowadzą ją w górę wzniesienia, szukając schronienia w gęstym lesie. Przyglądam się ze zdumieniem, jak ostentacyjnie ucieka. Czuję się skołowany bez reszty, tym, co powiedziała i doszukując się w tym jakiegokolwiek sensu. Nie dostrzegam go jednak, nie widząc najmniejszego punktu zaczepienia tej wypowiedzi w tle wczorajszych wydarzeń. Przesuwam wzrok na Bellę, która wydaje się być równie zszokowana nieprzewidzianym zachowaniem Genevive. Jedna część mnie chce to wszystko zignorować, nie przejmować się rozchwianą emocjonalnie wampirzycą. Sięgnąć po moją kochaną Bellę, przytulić ostrożnie i mocno, jak zeszłego wieczoru. Rzeczywiście wchłonąć jej obecność, jej zapach, nie kreśląc już żadnych czarnych scenariuszy. Rozkoszny zapach, płynący od jej krwi i ciała, rozluźnia moje mięśnie, uspokaja. Przesuwam opuszki palców po jej policzku, czując jak drżenie rozpływa się powoli po jej ciele. Obraca się ku mnie bardziej, a moje palce suną niżej pod jej podbródek i po szyi. Mogę rzeczywiście w niej po prostu zatonąć w tym momencie, zapominając o reszcie świata i ani trochę się nim nie przejmując. Odzywa się jednak jeszcze druga część mnie, która kieruje wzrok w górę, w stronę gdzie powoli majaczy i zanika sylwetka Genevive. Motywy, które nią powodowały wczoraj i dziś nie tyle mnie intrygują, co przenikają pewnością, że coś się z nią dzieje. Że w obecnej sytuacji, to nie Bella, ale właśnie ona potrzebuje mojej uwagi. Typowo jednak dla siebie, robi wszystko, żeby nie dać się do siebie zbliżyć, nie dać po sobie poznać, że potrzebuje pomocy.

W mojej głowie przewija się szept, który kiedyś tak mną wstrząsnął i zmienił bieg wydarzeń. Przypominam sobie, kiedy wołała w myślach Uratuj mnie, kiedy konając szeptała Pomóż mi. Teraz bije od niej cisza, odnaleźć w jej głowie mogę jedynie obrazy silnie trzymane przez jej umysł, bym nie przebił się do tych bezbronnych myśli, które chce przede mną ukryć.
- Wracaj na lekcje, Bello - powracam dłonią na jej policzek, głaszcząc go delikatnie
Na kilka sekund jej wzrok podąża w stronę Genevive, ale nie zadaje żadnego pytania, rozumiejąc co zamierzam. Kto wie, może nawet rozumie, dlaczego chcę to zrobić. Krótko przytakuje, muskając palcami moją dłoń opuszczającą jej policzek, po czym wraca wolnym, niechętnym krokiem do szkoły. A ja kieruję się pagórkiem wgłąb lasu, gdzie pomiędzy pniami gęsto rozsianych drzew zniknęła sylwetka Genevive.

Odnalezienie jej nie jest trudne. Nie uciekła zbyt daleko, wybierając sobie miejsce samotności i odizolowania pomiędzy dwiema skałami, porośniętymi zielonym mchem. Stoi w załomie między nimi, plecami opierając się o jedną, a czubkami palców u stóp sięgając podstaw drugiej.
- Zapomniałam już, jaki jesteś uparty. - wzdycha cicho, wpatrując się w swoje buty i nie podnosząc na mnie wzroku
- Obecnie to ty zachowujesz się, jak oślica. - wskakuję na szczyt skałki na przeciwko niej, spoglądając na nią uważnie z góry
Podnosi powoli głowę, ale patrzy na mnie krótko, zamykając następnie powieki. Opiera głowę o miękką poduszkę z mchu, nie otwierając oczu przez długie chwile.
- Bardzo się o nią martwisz. - mówi wreszcie - Od razu przyjechałeś, kiedy Alice zadzwoniła. Po co cię martwić jeszcze bardziej?
- Nie martwi mnie wiedza, ale jej brak. Kiedy utajacie przede mną prawdę, denerwuję się i martwię jeszcze bardziej, bo nie wiem, na co się przygotować.
Nie odpowiada mi jednak na to. Krzywi się nieznacznie, wciąż nie otwierając oczu. Dłonie, które trzymała luźno opuszczone wzdłuż ciała, splata za swoimi plecami, odginając swoje ciało nieznacznie od skały.
- Czemu jechałaś za Bellą? - pytam, nie hamując irytacji
Odpowiedź wydaje mi się być oczywista, skoro kilka dni temu uparła się, żeby porozmawiać z Bellą. Nie zdziwiłoby mnie zatem, gdyby jechała do niej właśnie w tym celu, korzystając z okazji, że mnie nie ma.

-Phi! - prycha - To, że dla ciebie ona jest tak fascynującym obiektem, nie oznacza, że dla innych również. Wyobraź sobie, że miałam jednak lepsze zajęcia niż uganianie się za twoją Bellą. To akurat był czysty przypadek, że tamtędy przejeżdżałam.
- I nie skorzystałaś z okazji, żeby sobie z nią porozmawiać? - przechylam się do przodu, prawie nad nią zawisając
W jej twarzy ponownie odbija się grymas niezadowolenia, jakby przypomniała sobie coś, co nie do końca ją zadowalało. Niestety, przenikają do mnie jej myśli, Chociaż próbowałam... Nie do końca powstrzymuję westchnienie ulgi, że pomimo oczywistego uporu i planu porozmawiania z Bellą, jednak się jej to nie udało.
- Bella bardzo ci ufa. - mówi ze znudzeniem - Wystarczyło twoje jedno krótkie "nie" w aspekcie mojej rozmowy z nią. Wybrała twoje zdanie, chociaż mogłam zaspokoić jej ciekawość. Bo jest zaintrygowana, prawda?
- Owszem. Ale Bella potrafi powstrzymać swoje pokłady zaciekawienia dla dobra innych.
- Dla dobra innych? - otwiera jedno oko, zerkając na mnie, po czym znów je zamyka - Edwardzie, nie powiesz mi chyba, że chodzi ci w tym momencie o mnie. Tu musi chodzić o Bellę.
- Dlaczego musi? - unoszę brwi, zaskoczony jej niedowierzaniem w moją troskę o osobę jej samej

Nie widzieliśmy się bardzo długo, odzwyczaiłem się od jej obecności a ona od mojej. Trudno jednak całkowicie wyprzeć z siebie dawne nawyki, zwłaszcza, że była głównym obiektem mojej odpowiedzialności. Z oczywistego powodu... To, co chce opowiedzieć Belli, moim zdaniem jest jej tajemnicą o wiele bardziej skrytą i przerażającą niż sam fakt bycia wampirem. Bella jakoś zniosłaby tę historię i przetrawiła ją, lecz Genevive odsłoniłaby się tym samym przed kimś, kogo nie zna, komu nie ufa, kto jest dla niej obcy. O ile zawsze chce zgrywać silną i twardą, wiem jak mocno odciska się to wszystko na jej wnętrzu. Tym bardziej nie pojmuję jej motywów działania.

- Bo to o nią się troszczysz. - ton głosu Genevive jest spokojny, wyczyszczony z jakichkolwiek emocji poza drganiem rozgoryczenia - Przyznaj szczerze, Edwardzie, tak naprawdę szczerze... Boisz się o nią i o to, jak po tej historii może postrzegać ciebie. Obawiasz się jej reakcji na to, że mnie zmieniłeś w wampira.
Nie odrywam od niej wzroku ani na milimetr. Nawet nie mrugam, czując jak szok powoli rozprzestrzenia się po całym moim ciele. W to, co powiedziała przed chwilą nie tylko trudno uwierzyć, lecz nie przyszłyby mi te motywy do głowy. Dopiero teraz sobie uświadamiam, że ten aspekt również powinien mnie przejmować. Może na poziomie podświadomym istnieje we mnie obawa, jak straszny obraz mojej osoby może przedstawiać się w głowie i sercu Belli. Przyjęła dość spokojnie moje bycie wampirem, co tłumaczę sobie swoim "wegetarianizmem". Gdyby dowiedziała się, że z własnej woli - chociaż trochę przymuszonej - zmieniłem kogoś w wampira... Reakcję Belli trudno jest przewidzieć. Nie przewidziałem również, jak ja będę się czuł z tą obawą. Genevive rzuca mi nową perspektywę. Czym jeszcze bardziej negatywizuje moje nastawienie wobec ich rozmowy. Początkowo coś innego mną kierowało. Obawa tylko i wyłącznie o stan Genevive. Zawsze była zamknięta i skryta, tylko jej myśli zdradzały prawdziwy stan uczuć. Swoje życie prywatne chroniła przed spojrzeniami ciekawskich wysokim grubym murem i maską wymówek. Było jej największą tajemnicą, a przemiana w wampira niewiele zmieniła. Otworzyła się na nas, którzy otoczyliśmy ją opieką, jednak temat jej przejść w przeszłości nawet dla nas był zamknięty. Poruszanie go i na nowo otwieranie setek ran, które pozostawił na niej ojciec, pozostawiało ją na długi czas bezradną i zranioną.

Widziałem na własne oczy, jak ciężko przechodzi ten moment biograficzny, ilekroć jest zmuszona go poruszać. Zewnętrznie tego nie widać, bo jest wręcz mistrzynią w kłamaniu o własnych trudnościach i trzymaniu maski zadowolonej normalności. Lecz w jej głowie słychać rozpaczliwe myśli, łamiące moje martwe serce.

- Tego nie wziąłem pod uwagę. - przyznaję szczerze - Może masz trochę racji. Zależy mi na opinii Belli... na tym, by jej nie stracić.
- No widzisz. - wzrusza ramionami, ale na jej twarzy nie widać zadowolenia, że miała rację
- Głównie chodzi mi jednak o ciebie. - mówię z westchnieniem - Chcesz się przed Bellą obnażyć, nawet jej nie znając. Jest osobą godną zaufania, jak najbardziej, ale nie rozumiem twoich motywów. To twoja intymność, której nie powinnaś wywlekać, kiedy nie jesteś na to gotowa. A nie jesteś. - patrzę prosto na nią, lecz jak na złość mocniej zaciska powieki, chociaż czuje mój wzrok na swojej twarzy - Wbiłaś sobie do głowy, że powinnaś jej to opowiedzieć. Dlaczego? W tym nie ma żadnej logiki.

- Bo mnie głównie chodzi o ciebie. - wzdycha cicho
Marszczę brwi, zbity z tropu. Mam już powoli dość tego, jak wymija konkretną odpowiedź. Zeskakuję miękko ze skałki, lądując w tym wąskim załomie. Staję przed nią, a w zasadzie nad nią, bo moje nogi w rozkroku rozstawione są po obu stronach jej wyciągniętych do przodu nóg. Momentalnie otwiera oczy, zaskoczona zajęciem jej przestrzeni. Automatycznie napina ciało i wykonuje ruch, jakby chciała się cofnąć, ale nie ma gdzie bo skała za jej plecami raczej się nie poruszy.
- Co masz na myśli? - przyglądam się jej uważnie, rozważając, czy czekać na jej szczerą odpowiedź, czy samemu ją wyłowić z jej głowy
Wzdycha dramatycznie, chcąc podkreślić, że moja dociekliwość ją irytuje. Chociaż mimo wszystko je mam ku temu większe prawo i podstawy w tej sytuacji.
- Nie jechałam za Bellą, to był akurat przypadek. Ale nie żałuję, że się tam znalazłam. Prawie została kolacją...
Błyskawicznie całe moje ciało napina się zaalarmowane, a wściekłość mieszana paniką gotuje się w żyłach zamiast krwi.
- Kolacją?- cedzę przez zęby, wydając z siebie jednocześnie zwierzęce groźne warknięcie
- Po okolicy grasuje nomad, najwyraźniej. Wyskoczył, czy raczej wyskoczyła, bo Bella mówi, że widziała kobietę - spokojnie mi tłumaczy to, czego domagałem się od rana usłyszeć - Wyskoczyła jej pod maskę. Bella zareagowała odruchowo i zjechała w rów. Wampir już polował i niewiele brakowało... Ale zdążyłam. Zorientowałam się, co się dzieje, gdy już zatrzymałam samochód.
Każde jej kolejne słowo tylko bardziej podbija poziom mojego gniewu. Nie tyle na nie, że nie powiedziały o tym od razu. To wściekłość kierowana precyzyjnie wobec drapieżnika, który chciał, który śmiał!, zagrozić Belli.
- Zrezygnowała z walki, może nie była taka głodna. - Genevive wciąż stara się utrzymać łagodny ton, żeby mnie uspokoić - Ale gdyby trzeba było, walczyłabym o twoją Bellę. - podnosi wzrok do moich oczu i patrzy prosto w nie

Kipiącą wściekłość przytłumia fala zaskoczenia. Po raz kolejny tego dnia. Złote tęczówki, bardzo podobne do moich własnych, spoglądają na mnie wyczekująco. Wiem, że chce rozpoznać każdy ułamek reakcji, jaki we mnie wywoła dzięki temu. A ja sam nie jestem pewien, jak powinienem zareagować. Czuję, że mimo tak dobrej znajomości z Genevive, pomimo swobodnego dostępu do jej myśli, nie znam jej ani trochę. Nie potrafię odszukać tego, co nią powoduje.
- Walczyłabyś o nią? - mój głos mięknie
Carlisle zawsze uczył empatii, ale przede wszystkim dbania o siebie i utrzymanie swojej własnej tajemnicy. To samo przekazywaliśmy Genevive, kiedy jeszcze z nami mieszkała. Racjonalnie rzecz ujmując, nie powinna się wtedy była zatrzymywać obok Belli, jedynie pozwolić wampirzycy na skonsumowanie upolowanego obiektu.
- Mhm. - przytakuje, przesuwając wzrok gdzieś na bok - Jest ważna dla ciebie. Dla twojej rodziny. Ja zawsze kieruję się tym, co jest istotne dla mnie... i tym, co jest bardzo ważne dla was. - czuję, jak napina się, jednocześnie próbując się skulić w obliczu mojej bliskości - Dla rodziny Cullenów zrobiłabym wszystko, nawet jeśli mnie osobiście nie zależy na tej śmiertelniczce.

Mam ochotę się uśmiechnąć. Ot tak po prostu, na te słowa, które tak niechętnie, ale z jaką czułością wypowiedziała. Jednak zdumienie jest zbyt silne, bym zareagował tak prosto.
- I tylko dlatego to zrobiłaś? - pytam niedowierzająco
- Tylko? - unosi brwi i prycha niemal urażona - Aż! Jesteście rodziną, której częścią nie jestem, ale którą traktuję jak własną. Nawet na odległość. - odchyla głowę nieco na bok - Nie patrz tak na mnie, nie lubię ludzi, wiesz o tym. Bella może i jest urocza, ale się z nią nie zaprzyjaźnię. Ja z nikim się nie przyjaźnię. - zaznacza nie tyle dobitnie, co smutnawo
Chcę coś powiedzieć, wtrącić, ale nagle obydwoje obracamy głowy w stronę ciemniejszej strony głębi lasu. Szmer poruszanych daleko stąd, lecz dla nas i tak doskonale słyszalnych liści. Ciepły zapach krwi i oszołomione tętnienie małego serduszka.
- Sarnina. - mówimy obydwoje na raz, uśmiechając się z zadowoleniem
- Mhm. - Genevive wdycha głęboko powietrze - Chyba będę musiała się wybrać na polowanie, skoro nawet taki pasztecik na mnie zaczyna działać. - marszczy nieco nos, nigdy nie lubiła saren ani jeleni, woli wilki i pumy - Więc... - przesuwa wzrok na mnie - Więc będziesz musiał w ten weekend sam pilnować Belli.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
DreamInNight
Nowonarodzony



Dołączył: 22 Sty 2010
Posty: 6
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 10:54, 28 Sty 2010 Powrót do góry

Przeczytałam.. Nie powinnam, bo znowu jest koniec ;P I znowu ten niedosyt. Może dzisiaj kolejny rozdzialik? ;>

Gene jest zazdrosna, ale chyba nie liczy na to, że Edward zostawi swoją dziewczynę dla niej? Nie sądzę :D
Mogła przecież pozwolić wampirzycy upolować Bellę i wtedy miałaby sznsę zająć jej miejsce przy Edziu... Dobra ta Genevive ;P
Zastanawia mnie, co nią kieruje.. Po co chroni Bellę? Po ostatnim zdaniu można wywnioskować, że też czuje się odpowiedzialna za nią..

Jakoś dalej nie mogę sobie tych wszystkich motywów kierujących Gene przyswoić.. Troszkę namieszała w tej rozmowie.. Zobaczymy, co będzie dalej Kwadratowy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Czw 17:57, 28 Sty 2010 Powrót do góry

Tym razem akcji było jak na lekarstwo. Tak naprawdę nie działo się nic. I niewiele się wyjaśniło. Poza tym, że Edward żywi do Gene jakieś gorętsze uczucia, a Gene kocha całą rodzinę Cullenów. Przynajmniej tak twierdzi... CHYBA ŻE mówiąc "rodzina Cullenów" ma na myśli jednego konkretnego jej członka, którego imię zaczyna sie na "E", i nie jest to ani Emmettm,ani Esme. A to by znaczyło, że jednak zakochała się w Edwardzie, ale zamiast o niego walczyć postanawia chronić jego ukochaną. Altruizm na wysokim poziomie.
No, poczekamy zobaczymy. Mam pomysł! Moim zdaniem genialny. Ty wstawisz dzisiaj kolejny rozdzialik, my przeczytamy i nie bedziemy musieli czekać. Pasuje ci taki układ? Mnie bardzo.

Peace (and chocolate) for everyone!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin