FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Tajemnica [NZ] (+16) Rozdział 4, 30.06.10 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
bea7
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubliniec

PostWysłany: Sob 14:15, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Witam.
To moje pierwsze opowiadanie umieszczane na tym forum i mam nadzieję, że wam się spodoba.
Bohaterowie odbiegają nieco charakterem od pierwotnych, ale myślę, że to nie problem.
Historia dzieje się w Anglii. Bella straciła rodziców w katastrofie lotniczej i w dniu pogrzebu zjawia się ciotka, o której nie miała pojęcia. Zabiera ją do Anglii właśnie. Tam dziewczyna poznaje chłopaka, Edwarda i odkrywa, że nie tylko on ma tajemnicę. Sama o sobie dowiaduje się czegoś, czego nigdy by nie podejrzewała...
Nic więcej nie powiem, musicie przeczytać. Mam nadzieję, że wam się spodoba. Liczę na ocenę i komentarze. Z góry dziękuję.

Prolog

Rok 1815
Kolejna błyskawica przeszyła niebo. Grzmot poniósł się echem po okolicy, a ulewny deszcz moczył wszystkich zebranych do ostatniej suchej nitki.
- Pożałujesz tego! - wrzeszczał wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna stojący na ganku swojej niewielkiej rezydencji. - Wszyscy tego pożałujecie! Ona wróci, a wtedy po żadnym z was nie zostanie nawet kość. Nawet wspomnienie! Zginiecie wszyscy straszliwą śmiercią, w męczarniach, płonąc ogniem piekielnym! A ja będę stał nad wami i śmiał się wniebogłosy! Będę patrzył jak czołgacie się u mych stóp błagając o litość. A Ona mi w tym pomoże. Ona wróci!
Dwójka młodych ludzi popatrzyła po sobie, a po ich kręgosłupach przebiegł dreszcz. Oboje, zarówno mężczyzna jak i kobieta wiedzieli, że Jacob nie rzuca słów na wiatr. Każda jego groźba, zostanie spełniona. Wszystko o czym mówił spełni się, jednak pod jednym warunkiem.
Ona wróci!
Jeśli ona wróci, poprawił się w myślach Edward i pytająco spojrzał na towarzyszącą mu kobietę.
Ta tylko skinęła głową.
Oboje mieli świadomość ewentualnych konsekwencji i właśnie ze względu na nie nie mogli się teraz wycofać.
Decyzja mogła być tylko jedna i właśnie została podjęta.
Rosalie wyciągnęła przed siebie obie dłonie, zamknęła oczy i zaczęła powtarzać coś w obcym, znanym tylko nielicznym języku.
- Zginiesz, siostro! - krzyczał Jacob. W jego głosie nie było już tyle pewności siebie. Teraz pobrzmiewała w nim głównie panika. - Zabiję wszystkich co do jednego. Ciebie zostawię sobie na koniec. Będziesz patrzeć na śmierć swoich bliskich i nic nie będziesz mogła na to poradzić!
Rosalie starała się nie słuchać słów wypowiadanych przez brata. Blokowała im wstęp do swojego umysłu, całą sobą skupiając się na zadaniu jakie miała do wypełnienia.
- Moja zemsta będzie straszliwa!
I wtedy nagle nastąpił koniec. Burza odeszła szybciej niż się pojawiła, a w lesie zapanował spokój. Kompletna cisza otaczała wszystko i wszystkich. Jakby czas się zatrzymał.
Jacob patrzył z przerażeniem jak wokół jego domu tworzy się bladoniebieska mgła i otacza cały dwór.
Wiedział, że to koniec.
Próbował walczyć, bronić się, ale nie potrafił zrobić kroku. Stał jak wmurowany, przytrzymywany w miejscu siłą umysłu własnej siostry.
Nigdy nie przypuszczał, że i ona go zdradzi, że ważniejsza dla niej będzie Ta rodzina iż własny brat. Kochał ją i chciał dla niej jak najlepiej, a ona go zdradziła. Stanęła po drugiej stronie.
Teraz jednak nie miał w sercu jedynie czystą nienawiść. Patrzył jak niebieska mgła gęstnieje, po czym rozpływa się w powietrzu nie pozostawiając po sobie ani śladu.
Jacob wiedział, że jego walka nie ma najmniejszego sensu. Wiedział, że jet uwięziony i nie wyjdzie z tej niewidzialnej klatki, dopóki w Forks nie pojawi się Ona. Jedna jedyna, która będzie w stanie uwolnić go z więzienia.
Rosalie wyrwała nagle do przodu i stanęła tuż przy schodach dworku. W oczach miała łzy.
- Przykro mi - szepnęła, patrząc z bólem na brata, po czym odwróciła się, złapała Edwarda za rękę i odeszła w stronę domu.
Jacob stał w miejscu, patrzył za ich oddalającymi się sylwetkami, po raz kolejny poprzysięgając zemstę.

Rozdział 1

Sama nie wiem jak udało mi się doczołgać do dworca kolejowego. Byłam zmęczona, rozżalona i ogólnie pesymistycznie nastawiona do świata. Ale jak, do cholery miała się czuć siedemnastoletnia dziewczyna, która tydzień temu pochowała rodziców?
Teraz, idąc pustymi o tej porze dnia ulicami Lublińca, uważałam, że świetnie sobie poradziłam ze wszystkim. Opłakałam ich, pochowałam, a teraz z podniesioną głową parłam do przodu. Oczywiście niemal bezustannie o nich myślałam i marzyłam, że to wszystko nie miało miejsca. Chciałabym umieć cofnąć czas i nigdy nie pozwolić im lecieć do Anglii. Wtedy ich samolot by się nie rozbił przy podchodzeniu do lądowania i nie zostawiliby mnie kompletnie samej na tym beznadziejnym świecie.
Tak, teraz byłam całkiem sama. Miałam tylko ich. A przynajmniej tak mi się wydawało jeszcze tydzień temu.
Na pogrzebie pojawiła się bowiem kobieta. Wysoka, brunetka, z ciemnymi okularami, których nie zdjęła ani razu, w długiej czarnej sukni i kosmicznie wysokich obcasach. Kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam skojarzyła mi się z Królową Ciemności z jakiejś powieści fantastycznej. Bez dwóch zdań była tajemnicza. Wiało od niej grozą i naftaliną. Przeraziła mnie wtedy i przeraża mnie nadal. A najdziwniejsze jest to, że oświadczyła, iż jest moją ciotką i zabiera mnie do siebie, do Anglii, do jakiegoś małego miasteczka, którego nazwy nie pamiętałam.
- Zwariowała pani - oświadczyłam po długiej chwili tępego wpatrywania się w nią. - Tak, zdecydowanie pani zwariowała.
Renee, bo tak miała na imię spojrzała na mnie spod tych swoich ciemnych okularów i uniosła jedną brew. Zaraz potem, bardzo powoli pokręciła głową.
- Nie, kochana, nie zwariowałam - powiedziała cicho. Miała zachrypnięty głos, który tylko dodawał jej tajemniczości. - Jutro załatwię wszystko w twojej szkole, a pojutrze mamy samolot do Londynu.
I na tym skończyła się dyskusja.
Szłam teraz na dworzec, skąd pociągiem miałam się dostać do Katowic, gdzie Renee miała na mnie czekać z taksówką na lotnisko.
To ona wszystko załatwiła. Szkołę, papiery w urzędach, bilety i wszystko to o czym ja nie miałam nawet pojęcia, że istnieje. W sumie, to choć jej nie znałam i nawet nie wiedziałam o jej istnieniu, byłam jej wdzięczna. Gdyby nie ona nie poradziłabym sobie. Teraz pewnie rozpakowywałabym się w jakimś bidulu, zupełnie sama, pozbawiona jakiegokolwiek planu na dalsze życie.
Wiedziałam, że nie będzie mi łatwo. Przeciwnie, nowe miejsce, nowi ludzie, język, szkoła... To wszystko mnie przerastało. Pojęcia nie miałam jak sobie poradzę, ale starałam się myśleć pozytywnie. Jak zawsze, wypchnęłam złe myśli ze swojego umysłu i skupiłam się tylko i wyłącznie na pozytywach. Miałam nadzieję, że ta tragedia nie naznaczy mnie do końca życia i dam radę się podnieść. Poradzę sobie z pomocą ciotki Renee.
Musiałam myśleć pozytywnie, bo inaczej bym zwariowała.
- No, nareszcie - dobiegł mnie zachrypnięty głos Renee.
Byłam już w Katowicach i cieszyłam się, bo wyglądało na to, że połowę drogi mam za sobą.
Słysząc ciotkę odwróciłam się. Miała na sobie czarne dżinsy i czarną tunikę. No i oczywiście okulary przeciwsłoneczne.
Korciło mnie żeby zapytać dlaczego ciągle je nosi, ale w porę ugryzłam się w język. Nie byłyśmy jeszcze dość blisko, żeby o tym rozmawiać. Nie chciałam się na ten przykład dowiedzieć, że od dziecka jest niewidoma. Wtedy, oczywiście, nie wiedziałbym co powiedzieć.
Zamiast zadawać niepotrzebne pytania, przywitałam się i wsiadłam do czekającej na nas taksówki.
Jechałyśmy w kompletnej ciszy, każda zapatrzona w szybę po swojej stronie siedzenia. Bałam się odezwać, bo nie wiedziałabym co mam powiedzieć. Nic racjonalnego nie przychodziło mi do głowy. Było to raczej dziwne. Z reguły nie miałam problemów z zawieraniem nowych znajomości. Jednak ta kobieta działała na mnie jakoś dziwnie. Była inna. Onieśmielała mnie. Patrzyłam na nią z boku i miałam nieodparte przeczucie, że ukrywa ona coś bardzo ważnego. Coś związanego bezpośrednio ze mną.
Milczałyśmy również w samolocie. Renee, siedząca z brzegu niemal natychmiast zapadła w głęboki sen. Ja natomiast z braku lepszego zajęcia założyłam słuchawki i pozwoliłam żeby moje skołatane serce uspokoił spokojna muzyka Coldplay.
Nie wiem nawet kiedy zasnęłam. Zawsze miałam mocny sen, a przed oczami przewijały mi się dziwne obrazy, których po przebudzeniu nigdy nie pamiętałam.
Ten sen był jednak inny.
Śniłam o mężczyźnie.
Był przystojny. Wysoki, potężnie zbudowany, miał błękitne oczy i patrzył na mnie z uśmiechem. Stałam pośrodku polnej drogi, a on po drugiej jej stronie i jakby bał się podejść bliżej. Nie mogłam od niego oderwać wzroku. Hipnotyzował mnie. Wprowadzał w trans tym swoim niebieskim spojrzeniem. Miał piękne oczy. Takie przejrzyste i łagodne. Nie znałam go, ale mimo to czułam do niego zaufanie. Chciałam do niego podejść, wtulić się w te szerokie ramiona i pozwolić aby ukoił moje nerwy. Dał chwilę zapomnienia od tego wszystkiego co się wokół mnie działo.
- Choć do mnie, Izabelo - powiedział chicho, jakby do siebie, a ja mimo to doskonale go słyszałam. Zupełnie jakby stał za mną i szeptał mi wprost do ucha. Miał spokojny i głęboki głos, który tylko jeszcze bardziej mnie do niego zbliżał. - Tęsknię za tobą. Czekam na ciebie już tyle lat...
Czarował mnie. Wzbudzał w moim ciele jakieś dziwne, nieznane mi dotąd wibracje. Widziałam go pierwszy raz w życiu, a czułam jakbym znała go od zawsze. Jakby był mi przeznaczony. On jeden na całym świecie miał być mój, a ja jego. Na zawsze.
Pragnęłam go. Chciałam wreszcie poczuć się na prawdę kochana przez mężczyznę i czułam, że tylko on może dać mi tę miłość.
Tylko on.
Nie wiem jak długo tak stałam patrząc na niego i czując jak gorączka ogarnia moje ciało. Minęła może minuta, ale równie dobrze całe życie mogło przebiec gdzieś za moimi plecami. Nie zważałam na to. Pragnęłam jedynie być z tym stojącym przede mną mężczyzną, którego imienia nawet nie znałam.
Zrobiłam pierwszy krok w jego stronę, kiedy usłyszałam głośny, męski krzyk gdzieś z powietrza.
- Nie!
Dosłownie w tym samym momencie poczułam jak ktoś chwyta moją rękę i odciąga mnie od mojego mężczyzny.
Obudziłam się gwałtownie. Oddychałam ciężko i nie wiedziałam co się właściwie przed chwilą stało.
Rozejrzałam się wokoło i napotkałam wlepione we mnie oczy ciotki. Spod ciemnych szkieł nie widziałam co wyrażał jej wzrok, ale miałam wrażenie, że jest przerażona i zła. Zupełnie tego nie rozumiałam.
- Coś ty chciała zrobić, Izabelo - powiedziała. W jej głosie słyszałam zgrozę.
- Ciociu....o czym ty do cholery mówisz? - zapytałam powoli. - Śniłam. Twoja reakcja jest chyba z lekka przesadzona, nie uważasz?!
Renee patrzyła na mnie w ciszy bardzo długą chwilę, po czym puściła moje ramię i usiadła prosto.
Obserwowałam ją i dopiero teraz dotarło do mnie, że odkąd się obudziłam, trzymała moją ręką w niedźwiedzim niemal uścisku.
Boże, czyżby...
Nie, to było przecież niemożliwe. Nie mogła wiedzieć o czym śnię, a tym bardziej wniknąć do snu i mnie z niego wyciągnąć. To było... to było niemożliwe, do cholery.
Mimo to nie potrafiłam powstrzymać się przed zadaniem jej pytania.
- Ciociu, co to było przed chwilą?
Nie spojrzała na mnie, nie odpowiedziała. Po prostu wstała i odeszła.
Przesiadłam się na jej miejsce i wychyliłam zza fotela. Ciotka znikła właśnie w toalecie.
Z niedowierzaniem, kompletnie nic nie rozumiejąc wróciłam na swoje miejsce i utkwiłam wzrok w oknie.
Nie mogłam przestać myśleć o śnie. Pomijam ostrą pobudkę, której się nie spodziewałam. Sen. On mnie... przerażał. Był taki realny. Prawdziwy. I straszny. Sama siebie nie poznawałam. Normalnie nigdy bym się tak nie zachowała. Nie wiedziałam co mną kierowało. A ten mężczyzna? On... czułam, że nigdy o nim nie zapomnę. Zapamiętam te oczy wpatrzone we mnie z niemym pragnieniem. A moje uczucia? Nadal czułam je w sobie. Buzowałam. Byłam pełna pragnienia, miłości i pożądania.
Boże, co się ze mną dzieje?
Zupełnie nie wiedziałam o co chodzi.
Zamknęłam oczy i przywołałam obraz rodziców. Pozwoliło mi to skupić się i wymazać z pamięci ten dziwny sen. Miałam nadzieję, że na stałe, bo przestraszył mnie on nie na żarty.

Obudziłem się zlany potem.
Była północ, a ja przed chwilą wskoczyłem do snu tej dziewczyny. W ostatniej chwili. I tylko dzięki Renee. Gdyby nie ona i nie jej ostrzeżenie... Boże, nawet nie chciałem myśleć co by się wtedy stało. Gdyby on nią zawładnął we śnie... bylibyśmy straceni. Nie miałbym możliwości obrony.
Wstałem i stanąłem w oknie. Doskonale widziałem Dwór Myśliwski. Jacob stał na werandzie i wpatrywał się we mnie z szerokim uśmiechem samozadowolenia. Nie mogłem tego znieść. Jednym ruchem zaciągnąłem zasłony.
- Pierwszą bitwę mamy za sobą - powiedziałem głośno. - Czy wygramy następną?
Wiedząc, że nie zasnę wszedłem do łazienki i wziąłem długi prysznic.
Myślałem o tej dziewczynie. To ona. Bez dwóch zdań.
- Mamy problem - powiedziałem znów sam do siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bea7 dnia Śro 13:00, 30 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Sob 16:40, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Masz betę? Ja nie jestem dobra w tych sprawach, ale zauważyłam, że brak przecinków. Wszędzie!
Co do tekstu. Szybko przeczytałam. A pomysł... dziwny. Bardzo!
Edzio jest z Rose? Bo wyglądało, że mieszkają razem. Chyba, bo Edzio potem mówił sam do siebie.
I chyba nie są wampirami. Coś na czarownice lub ludzi z jakimś dodatkiem.
Dziwi mnie, że połączyłaś Rose z Jacobem (jako rodzinę). Według mnie oni do siebie kompletnie nie pasują. Charakter, jak i wygląd (chociaż zmieniłaś Jacoba).
Nie lubię ff osadzonych w Polsce. Po prostu... Nasz kraj jest bardzo specyficzny. Dobrze, że to chwilowe Wink
No, to... Wrócę. Jestem ciekawa, kim są główni bohaterowie.
Życzę weny.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bea7
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubliniec

PostWysłany: Sob 19:54, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Dziękuję za pierwszą ocenę. Wiedziałam, że pomysł Jacb - Rose może się nie spodobać ale pomyślałam sobie, czemu nie. Bety szukam i mam nadzieję znajdę przed dodaniem kolejnego rozdziału, bo mam nadzieję ktoś jeszcze zechce przeczytać.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 8:41, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Zapowiada się dobry ff, choć potrzebna jest beta. Nie ma dużo błędów, ale fajniej by było gdyby nie było ich wcale. Styl pisania jest lekki i szybko się go czyta. Ciekawe są postacie w tym ff'ie. Podejrzewam jakie mogą być więzi między bohaterami ale ich nie zdradzę, bo chce poczekać i zobaczyć czy miałam rację. Ta wzmianka o śnie! dość ciekawa choć nie musiałaś zdradzać kto wyrwał z niego Bellę.
Pozdrawiam, życzę dużo weny i szczęśliwych łowów na betę.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bea7
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubliniec

PostWysłany: Pon 17:11, 21 Cze 2010 Powrót do góry

Dziękuję za komentarze i zapraszam na kolejny rozdział. Mam nadzieję, że wam się spodoba. I oczywiście proszę solennie o ocenę.
Beta:truska93

Rozdział 2

Dopiero, kiedy wyszłam z samolotu na płytę lotniska, a potem do hali przylotów, zdałam sobie sprawę, że moje życie uległo kompletnej zmianie.
Ludzie biegali wokół mnie, zajęci swoimi sprawami. Popychali mnie i nawet nie raczyli przerosić. Muszę przyznać, że w małym, polskim miasteczku, z którego pochodzę, nie spotkałam się do tej pory z takim tłumem ludzi. Nie byłam przyzwyczajona do takiego tempa.
Ale nie to było najgorsze.
Przed lotniskiem czekał na nas samochód: czarny mercedes z przyciemnianymi szybami. Przy nim stał wysoki, chudy i łysiejący mężczyzna. Miał na sobie granatowy, nienagannie odprasowany garnitur i lśniące buty.
Kiedy podeszłyśmy, bez słowa ukłonił się przed moją ciotką i otworzył tylne drzwi.
Nie ruszyłam się z miejsca. Osłupiałam.
Spojrzałam na ciotkę. Ta zrobiła niewinną minkę.
- Masz szofera? - wydukałam.
Ciotka tylko się uśmiechnęła. Widocznie takiej reakcji się po mnie spodziewała.
- Leonard, to moja bratanica, Izabela - przedstawiła mnie. - Leonard jest moim lokajem i jednocześnie szoferem. Z każdą zachcianką zwracaj się do niego – zwróciła się do mnie.
Powoli przeniosłam wzrok z ciotki na stojącego przede mną starszego mężczyznę i usiłowałam się uśmiechnąć. Niewiele z tego wyszło.
- Cześć Leonard - wydukałam.
Mężczyzna skłonił się lekko.
- Witam panienkę.
Tym razem nie mogłam wytrzymać i wybuchłam głośnym śmiechem. To było niepojęte. Znikąd zjawia się siostra mojego ojca, zabiera mnie do Anglii, śnię o jakimś przystojniaku, a teraz to... Stoi przede mną facet w liberii i nazywa mnie panienką. Zupełnie, jakbym przeniosła się w czasie i wylądowała w XIX wieku. To nie było normalne i nie byłam pewna, czy aby chcę brać udział w tym przedstawieniu.
Nadal się śmiejąc, spojrzałam na ciotkę. Pod jej twardym spojrzeniem natychmiast umilkłam. Skuliłam się w sobie. Wydukałam coś, co miało być przeprosinami i szybko wsiadłam do samochodu.
Ruszyliśmy i bocznymi drogami ominęliśmy Londyn. Dopiero, kiedy samochód pędził drogą szybkiego ruchu gdzieś za miasto, odważyłam się odezwać.
- Ciociu, a jak teraz będzie wyglądało moje życie? Co ja ze sobą zrobię?
Renee odwróciła głowę w moją stronę i przez dobrą minutę przyglądała mi się znad okularów. Nie miałam pojęcia, co zobaczyła w moich oczach, ale w końcu wyciągnęła do mnie ręce i mocno przytuliła.
- Nie wiem, dziecko - powiedziała cicho, patrząc gdzieś przed siebie. - Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądało życie nas wszystkich.
Coś, choć nie wiem, co to było, nie podobało mi się w głosie ciotki. Wyłapałam nagłą melancholię i strach. Wyrwałam się z jej objęć i spojrzałam na nią z boku, błagając w duchu, żeby wreszcie zdjęła te przeklęte okulary. Wtedy mogłabym cokolwiek wyczytać z jej oczu. Jakieś emocje, uczucia. Ale ona nie zrobiła najmniejszego ruchu. Siedziała nieruchomo, uparcie wpatrując się przed siebie.
- Ciociu, co właściwie masz na myśli? - zapytałam, wiedząc, że nie otrzymam odpowiedzi.
Nie pomyliłam się.
- Niedługo będziemy - powiedziała tylko.
Nie próbowałam ciągnąć tej rozmowy. Wiedziałam, że o cokolwiek bym nie zapytała, nie otrzymam szczerej odpowiedzi. Bardzo mi się to nie podobało. I przerażało. Nie lubiłam tajemnic, a miałam wrażenie, że odkąd tylko w moim życiu pojawiła się Renee, jestem przez nie wręcz oblegana.
Nie zamierzałam jednak zastanawiać się i mnożyć pytań. Musiałam zapomnieć o przeszłości i żyć przyszłością. Im szybciej dostosuję się do nowej sytuacji, tym lepiej. Zero zmartwień, zero kłopotów i pytań. Całkowicie wyczyściłam umysł, skupiając się tylko i wyłącznie na widoku za oknem.
Jechaliśmy tak może z godzinę, kiedy Leonard nagle zjechał z głównej drogi na mniej uczęszczaną, zaniedbaną dróżkę. Otaczały nas pola uprawne, które po chwili zgrabnie przeszły w las. Na skrzyżowaniu dróg, przy niewielkim, drewnianym kościele, Leonard skręcił w prawo i jechał teraz polną drogą, okrążając wielkie jezioro.
Widok był piękny, okolica spokojna. Człowiek mógł tu z pewnością wypocząć i odetchnąć. Oderwać się od rzeczywistości. Ale czy dało się tu żyć na stałe? Nawet ja, dziewczyna z małego miasteczka, nie byłam tego taka pewna.
I wtedy to zobaczyłam…
Leonard zatrzymał samochód i moim oczom ukazał się dom.... Nie, dom to złe określenie. To był XIX-wieczny dwór szlachecki. Stojąc na wzgórzu, górował nad całą okolicą i zdawał się być centrum miasta.
Oczarowana, wyszłam z samochodu i podeszłam bliżej. Przeszłam przez furtkę i stanęłam u stóp schodów. Budynek był dwupiętrowy, z mnóstwem wielkich, kwadratowych okien i balkonem tuż nad wejściem. Do środka prowadziły trzy szerokie, kamienne schody, które otaczały potężne kolumny. Był utrzymany w doskonałym stanie i zapierał dech w piersi.
Czyli teraz będę mieszkać w pałacu, pomyślałam.
- Jak ci się podoba twój nowy dom? - spytała Renne i spojrzała na mnie z uśmiechem.
Zaśmiałam się.
- Jest jak z bajki – szepnęłam, nie odrywając od niego wzroku.
Renne w odpowiedzi tylko roześmiała się głośno. Chwyciła mnie za rękę i pociągnęła do środka.
Pół godziny później stałam na balkonie swojego pokoju i uśmiechałam się sama do siebie.
Może jednak życie w małym angielskim miasteczku nie będzie takie złe?

Kolejny tydzień minął mi, a raczej Renee, na załatwianiu formalności związanych ze szkołą. Był marzec i miałam zacząć od najbliższego poniedziałku, to znaczy od jutra.
Polubiłam Leonarda. Był na prawdę miłym facetem, choć może czasem zbyt uczynnym. Nie mogłam się jednak przemóc i mówić do niego po imieniu. Zwracałam się do niego "panie Leonardzie". Tak byłam wychowana. Wiecie, szacunek dla starszych.
- Gdzie panienka się wybiera?
Zatrzymałam się w pół kroku. Leonard stał u szczytu schodów i patrzył na mnie uważnie.
- Na krótki spacer. Wrócę przed zmierzchem.
Przez ten tydzień zwiedziłam miasteczko. Wreszcie zapamiętałam jego nazwę - Forks. Od razu je polubiłam. Było niewielkie i ładne. Wszyscy wszystkich znali i to był w tej chwili jego jedyny minus. Stałam się sensacją. Każdy, kogo mijałam, patrzył na mnie z ciekawością i bez najmniejszego skrępowania. Był to dla mnie szczyt bezczelności, ale postanowiłam ich ignorować. To był ich problem, że nie potrafili panować nad swoją ciekawością.
Dziś wybierałam się w ostatnie, nieznane mi jeszcze miejsce.
Ruiny Opactwa na wrzosowiskach.
Prowadziła do nich prosta droga z naszego ogrodu. Przedzierałam się przez wysokie trawy, robiąc zdjęcia wszystkiemu, czemu tylko się dało. Od dziecka pasjonowałam się fotografią i z nią właśnie wiązałam swoją przyszłość. Ojciec zawsze powtarzał, że mam ćwiczyć, ćwiczyć i ćwiczyć, a ja jego radę wzięłam sobie do serca.
Dojście do celu zajęło mi przeszło pół godziny. Kiedy stanęłam przed ruinami, wpadłam w zachwyt. Przeszłam przez wielką bramę prosto na okrągły dziedziniec, otoczony z czterech stron kolumnami, porośniętymi jakimiś pnączami, które dopiero budziły się do życia. Pośrodku dziedzińca rosło potężne drzewo: wierzba płacząca. Na wieżę, która jako jedyna pozostała w nienaruszonym stanie, prowadziły wąskie, kamienne schody, również porośnięte przez pnącza.
Kiedy tylko opanowałam pierwszy zachwyt, zabrałam się za pstrykanie fotek. Obfotografowałam właściwie wszystko, po czym swoje kroki skierowałam w stronę schodów.
Coś w mojej podświadomości mówiło mi, że nie powinnam się na nie pakować, że to zbyt niebezpieczne, ale moja wrodzona ciekawość zwyciężyła.
Przewiesiłam aparat przez ramię i ostrożnie, trzymając się ściany, postawiłam stopę na pierwszym stopniu. Początkowo myślałam, że będzie trudniej, bo schody są wyjątkowo zniszczone, ale okazało się, że moje obawy były przedwczesne.
Do czasu.
Im wyżej wchodziłam, tym stopnie były bardziej zniszczone i co gorsza, zakręcały.
Zaczynając tą wspinaczkę, obiecałam sobie, że wejdę na samą górę i rozejrzę się po wieży. Ale teraz wyjątkowo zwyciężył strach. Dotarło do mnie, że nawet, jeśli wejdę na samą górę, mogę nie dać rady zejść.
Wolałam raczej wspiąć się na szeroki, kamienny parapet, który lata temu zdobiło okno.
Musi być z niego piękny widok, myślałam, podnosząc pierwszą nogę i kładąc ją na podwyższeniu. Mocno złapałam się ściany i podciągnęłam. Na moment straciłam równowagę. Kiedy tylko poczułam, że pewnie stoją na nogach, zrobiłam krok do przodu, jednocześnie sięgając po aparat. Dopatrzyłam się pięknego zachodu słońca i wychyliłam jeszcze bardziej, tak, żeby odpowiednio uchwycić widok w kadrze.
I to był mój błąd.
Znów się zachwiałam. Tym razem na dobre.
Sprawy potoczyły się tak szybko....
Nawet nie wiem, kiedy wisiałam już całym ciałem za oknem. Mój aparat szlak trafił, kiedy spadł i roztrzaskał się o ziemię. Wisiałam tak, ledwo trzymając się rękami kamiennej, chropowatej płyty i czułam jak palce, jeden po drugim ześlizgują się, mocno się przy tym raniąc. Nie minęło pięć sekund, a jedna z moich rąk zwisała już bezwładnie razem z resztą mojego ciała.
Cholera, cholera i jeszcze raz cholera!
Moja mama zawsze mówiła, że nie reaguję na pewne rzeczy tak jak powinnam. I teraz właśnie musiałam się z nią zgodzić.
Nie czułam strachu. Byłam wściekła. Na siebie, na swoją głupotę, nawet na Leonarda, że pozwolił mi tu przyjść (mimo iż nie wiedział dokąd idę).
Czułam jak i druga ręka opada z sił. Nie byłam w stanie utrzymać całego swojego ciała na tych kilku mięśniach i kościach.
Miałam poważny problem. Wiedziałam, że sama się nie uratuję, a i nie spodziewałam się nagłego ratunku ze strony jakiegoś super bohatera. I w tak zaistniałej, beznadziejnej sytuacji, zamiast szukać rozwiązania, zaczęłam godzić się z tym, co ma nadejść.
Super, umrę! Zginę w wieku siedemnastu lat, nie zaznawszy jeszcze życia, nie poznawszy smaku miłości i prawdziwej przyjaźni. Nie zdążę nacieszyć się Anglią. Odejdę do wieczności i będę obserwować wszystko z niebieskiej chmurki.
Super, po prostu super!
Sama nie wiem, po co, spojrzałam w dół. Zakręciło mi się od tego w głowie, a obiad podszedł mi go gardła. Pode mną piętrzyła się nie trawa, nie mech, a kamienie. Stos kamieni i gruzu.
Zajebiście, roztrzaskam się o kupę kamieni i zostanie ze mnie mokra plama.
Ale fajnie, myślałam. Spektakularna śmierć. Będą o mnie pisać gazety...
Boże, dziewczyno, opanuj się, nakazałam sobie. Łapał się mnie wisielczy humor, a to nie był dobry znak.
Na powrót skupiłam się na mojej ręce. Patrzyłam jak puszcza kolejny palec i przed oczami stanęły mi twarze rodziców. Pamiętałam ich uśmiechniętych, zakochanych w sobie i we mnie. I jedyne, o czym potrafiłam teraz myśleć było to, jak bardzo za nimi tęskniłam. I że najwyraźniej spotkam ich szybciej niż myślałam.
Właśnie wtedy puściłam...
Zamknęłam oczy, mając nadzieję, że śmierć nadejdzie szybko i bezboleśnie. Tak bardzo skupiłam się na tym pragnieniu, że dopiero po chwili dotarło do mnie, że wcale nie spadam. Wiszę w powietrzu, czuję atakujący mnie wiatr, ale nie spadam.
Co się do cholery stało tym razem?
Otworzyłam oczy i spojrzałam w górę.
I wtedy zobaczyłam najprzystojniejszego mężczyznę, jakiego widziałam w życiu. Zaniemówiłam i znieruchomiałam.
Miał czarne jak noc oczy, które teraz patrzyły na mnie z mieszaniną przeróżnych emocji. Gęste, przydługie, kasztanowe włosy rozwiewał mu wiatr. Miał duży, nieco skrzywiony nos i mocno zarysowaną szczękę, na której dojrzałam dzienny zarost.
Nigdy nie widziałam tak idealnej twarzy. Byłam gotowa zakochać się w nim od zaraz i łazić jak wierny pies, dopóki i on nie poczuje tego samego ze swojej strony.
Dopiero, kiedy się odezwał, dotarła do mnie absurdalność tej sytuacji.
Wiszę nad przepaścią, za chwilę mogę spaść i zginąć, a jedyne, o czym myślę, to jak doskonały jest mój wybawca.
- Mogłabyś mi pomóc? - spytał. Miał głęboki i opanowany głos. - Długo cię tak nie utrzymam...
I wtedy jakbym otrząsnęła się z transu. Zamrugałam gwałtownie oczami, odpędzając od siebie obraz mnie w jego ramionach.
- E...tak... co mogę dla ciebie zrobić? - wydukałam jeszcze mocno skołowana.
- Złap mnie za drugą rękę i spróbuj się podciągnąć.
Podał mi drugie ramię, które bez wahania złapałam. Zebrałam w sobie wszystkie siły i chwilę później poczułam grunt pod nogami. Niezbyt zgranie wturlałam się do środka i próbowałam stanąć na nogi. Oczywiście musiałam się potknąć. Wylądowałam prosto w ramionach nieznajomego mi mężczyzny.
Miał mocne i szerokie ramiona. Przez koszulkę, jaką miał na sobie, wyczułam twarde mięśnie klatki piersiowej i brzucha. Pod ich dotykiem ciarki podniecenia przeszły mi po plecach.
Boże, Bella, uspokój się!
Złapał mnie mocno w pasie i zdjął z tego nieszczęsnego parapetu. Postawił mnie i przytrzymał, aż poczułam, że stoję pewnie na prostych nogach. Zaraz potem odsunął mnie od siebie na wyciągnięcie ramion i zlustrował wzrokiem od góry do dołu i z powrotem.
Powrócił do mojej twarzy i na jego szerokich, pełnych ustach pojawił się uśmiech.
- Chyba nic ci nie jest - powiedział.
- Nie, chyba nic - przyznałam nieco drżącym głosem. Dopiero teraz docierała do mnie zgroza sytuacji. Emocje zaczęły ze mnie wypływać. - Jestem cała.
Chłopak spojrzał na mnie ostatni raz, tym razem z całkowitą powagą i wyminął mnie, schodząc w dół.
Zatrzymał się dwa stopnie niżej i spojrzał przez ramię.
- Nie powinno cię tu być - mruknął twardym głosem. - Uważaj na siebie.
Zaraz potem dosłownie spłynął po schodach i zniknął za szerokim konarem drzewa.
Znów w całkowitym osłupieniu stałam długą chwilę, za nim dotarły do mnie jego słowa.
Co on tak na prawdę chciał mi przekazać?
Kierowana nagłym impulsem zbiegłam za nim, potykając się przy tym ze dwa razy i wybiegłam na wrzosowiska.
Chciałam z nim porozmawiać, a przynajmniej mu podziękować za uratowanie życia, ale jego już nie było.
Rzuciłam się do przodu i rozejrzałam na boki. Okrążyłam ruiny, myśląc, że może poszedł w drugą stronę. Po nim jednak nie było śladu.
Kręcąc głową, w całkowitym zdumieniu, ruszyłam w drogę powrotną, a w głowie kotłowało mi się pytanie.
Skąd on się tam, do cholery wziął?
I dlaczego tak szybko zniknął?
Weszłam do domu i już w holu napadła na mnie ciotka.
- Coś ty tam robiła?! - krzyknęła, a ja stanęłam jak wryta. - Po coś tam polazła?
No dobra, to przestaje być śmieszne.
- Skąd wiesz, gdzie...
- Nie ważne, skąd wiem - przerwała mi. - Ważne, że nie możesz tam chodzić, rozumiesz?
- Ale...
- Twoja noga nigdy więcej nie postanie w ruinach Opactwa – powiedziała, dokładnie akcentując każde słowo.
Była wściekła.
Musiałam ją jakoś uspokoić. Ani słowem nie zamierzałam wspominać o mojej...przygodzie.
- Ciociu, to przecież nic takiego - lekceważąco wzruszyłam ramionami. - W domu nie raz chodziłam...
- Tam nie jest bezpiecznie - warknęła i zniknęła w kuchni, tym samym kończąc dyskusję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Pon 17:47, 21 Cze 2010 Powrót do góry

Stawiam, że chłopak, który ją uratował jest Edziem. Wiem, że pisałaś na wstępie, że Bella pozna Edzia itd. Ale myślałam, że nie będzie od razu takie 'ochy' i 'achy' do niego, jaki on przystojny.
I jest beta! Tak! Czytało się lepiej. Na błędy nie patrzę, jak to pisałam, jestem słaba w tej dziedzinie.
Co do tekstu. No, to... Bella. Jak to ona, nieśmiała i nogi plączą się. Zwłaszcza musiała mieć takiego pecha, że znowu by się zabiła, ale przybył Edward i ją uratował. I co najważniejsze, nie zauważyłam żeby mu podziękowała. Wiem, wiem. Zniknął, nie było go widać itd., ale nie zrobiła tego. Czyli nie jest taka wychowana (?). I jakoś szybko przeszła jej rozpacz po śmierci rodziców. Bardzo!
Edward. Tajemniczy z niego typ. I to bardzo. Chociaż w każdych (pierwszych) spotkaniach jest tajemniczy, nie lubi gadać i znika gdzie pieprz rośnie :) U ciebie było podobnie. Oczywiście nie spodziewałam się, że nagle staną się przyjaciółmi, ale to wszystko robi się trochę nużące. I chyba nie jest wampirem. Nie mógł długo utrzymać Bellę, więc można to wykluczyć. Chyba, że udawał.
Renee. Ne lubię jej. Chociaż ocieka tajemniczością i nic nie mówi, nie stara się nawet pocieszyć Bellę. Wydaje mi się, że jest nieczuła i ma, to gdzieś. No, ale mogę się mylić. Pierwsze wrażenia są (prawie) zawsze mylne.
Leonard. Lubię go!
Wrócę, bo jestem okropnie ciekawa, kim oni są.
Pozdrawiam.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
belongs_to_cullens
Wilkołak



Dołączył: 27 Sty 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:04, 21 Cze 2010 Powrót do góry

Bardzo, bardzo mi się podoba! Jest tajemniczo, wydaje mi się, że masz dużo zaskakujących pomysłów: Jacob i Rosalie, ciotka Renee, no i prolog z 1815 r.
I tak generalnie, czary?

Czyta się bardzo dobrze, idealna ilość dialogów i opisów, a błędów nie widziałam.
Będę zaglądała i komentowała, czekam na ciąg dalszy:))


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Pon 20:35, 21 Cze 2010 Powrót do góry

Przyznaję się bez bicia, jestem wielbicielką fantastyki. Nic dziwnego, że zainteresowałaś mnie swoim ff.
Masz lekki styl, czyta się płynnie i przyjemnie. Na razie akcja się rozwija, więc ciężko mi mówić o samej fabule, ale czuję się jak najbardziej zaintrygowana. Wink
Na początku, sceptycznie podchodziłam do polskiego pochodzenie Belli, ale kiedy przeniosłaś plan wydarzeń do Anglii, zmieniłam swoje zdanie.
Czekam na wyjaśnienia (co takiego błąka się po Twojej główce?).
Na pewno, będę tu zaglądać!
Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bea7
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Lut 2010
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lubliniec

PostWysłany: Czw 12:48, 24 Cze 2010 Powrót do góry

Dziękuję za te opinie i oczywiście proszę o więcej. Kilka miłych słów na prawdę poprawia humor...
Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie wam odpowiadał....

Beta: truska93

Rozdział 3

Zwołano naradę.
To ja ją zwołałem. Może przesadzałem, ale chciałem mieć pewność. Musiałem rozmówić się z Renne i opracować jakikolwiek plan działania. Nie można było pozwolić Jacobowi wrócić do naszego świata.
Na miejscu zjawiłem się jako pierwszy. Od razu skierowałem się na wieżę i zapaliłem świecę. Ciemne, okrągłe pomieszczenie z oknami, w cztery strony świata rozświetlił nikły płomień, ukazując na ścianach cienie, dusze, które nigdy miały nie opuścić tego miejsca.
Stanąłem w jednym z okien i wytężyłem wzrok, patrząc w stronę Dworu na Wzgórzu. Oczywiście nic nie mogłem zobaczyć w tej ciemności i z tej odległości, ale to nie powstrzymywało moich myśli, które uparcie uciekały do Belli Swan.
To nasze... spotkanie...ono nie powinno było mieć miejsca. Jej nie powinno tu być. Ani dziś w Opactwie, ani w Forks. Nigdy. Przenigdy. Jej obecność tutaj mogła sprowadzić na nas nieszczęście. Zemstę. Dokładnie, co do słowa potrafiłem powtórzyć groźby Jacoba. I wiedziałem, że jeśli tylko wróci, spełni każdą z nich. Wiedzieliśmy to wszyscy. Wiedziała to również Renne. Jedyną niepoinformowaną była Izabela. I tak do cholery powinno zostać.
Jej nie powinno tutaj być.
A ja nie powinienem tak na nią reagować. Raczej musiałem widzieć w niej jedynie zagrożenie. Bella była dla nas wszystkich problem. Ale dla mnie... nie wiem, kim jeszcze dla mnie była, bo do cholery widziałem ją raz w życiu. Faktem natomiast było to, że nie potrafiłem przestać o niej myśleć. Zwłaszcza teraz, kiedy byłem w miejscu, gdzie jeszcze kilka godzin temu ratowałem jej życie.
Cholera, kiedy zobaczyłem jak ona wisi pięćset metrów nad ziemią i nawet nie próbuje walczyć o siebie...ku***, sam nie wiem, co wtedy czułem. Miałem wrażenie, że z mojego ciała ulatuje część duszy, która nigdy nie wróci. Byłem wściekły, załamany i przestraszony. Działałem instynktownie. Każdy na moim miejscu zrobiłby tak samo. Ale potem, kiedy ona już bezpieczna stała obok mnie, wtulona ufnie w moją pierś, miałem ochotę zatrzymać ją tam i nigdy nie wypuszczać z objęć. Czułem jej drżące ze strachu i adrenaliny ciało, i miałem ochotę przyciągnąć ją do siebie… szeptać do ucha, że wszystko będzie dobrze.
Uśmiechnąłem się na wspomnienie Belli. Była taka drobna, szczupła i bezbronna. Niemal znikała przy mnie. Miała piękne, czekoladowe oczy, którymi oczarowała pewnie już nie jednego chłopaka. I te włosy. Długie, gęste, brązowe włosy, w których miałem ochotę zatopić dłonie. Poczuć jak są miękki i pachnące.
Ale nie mogłem zrobić żadnej z tych rzeczy. Musiałem trzymać się od niej z dala. Ja i cała moja rodzina. Nie mogłem o niej myśleć, ani marzyć. Dlatego dziś po wszystkim tak szybko zniknąłem. Upewniłem się, że jest cała i zdrowa, i odszedłem. Może było to niegrzeczne, ale właściwsze. Dla mnie Izabela Swan musiała pozostać jedynie potencjalnym zagrożeniem pokoju na świecie.
Przejechałem dłonią po włosach. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nie rozumiałem swoich reakcji. Znałem wiele kobiet w ciągu swojego, bądź co bądź, bardzo długiego życia i z kilkoma łączyły mnie, nazwijmy to ścisłe więzi, ale żadna z nich nie stała się dla mnie tak ważna w tak krótkim czasie. Nawet Rose, z którą od lat tworzę związek. Udany, zaznaczmy.
Minął tydzień od jej przyjazdu. Jedno spotkanie, a już miałem mętlik w głowie. Nie chciałem nawet myśleć, co jeszcze może się stać. Zwłaszcza, że posiadała moc. Czułem to całym sobą.
- Hej - obok mnie zmaterializowała się Rosalie. Pocałowała mnie w policzek i objęła w pasie. - Czemu na mnie nie zaczekałeś? Przeniosłabym nas.
- Wiem - mruknąłem, odwracając wzrok od Dworu. - Biegałem, a potem nie opłacało mi się wracać.
Oczywiście kłamałem. Przyszedłem sam, dużo wcześniej, bo musiałem w spokoju pomyśleć. Opactwo było do tego idealnym miejscem.
Usłyszałem za plecami hałas i w chwilę później w wieży zjawili się moi rodzice, Carlise i Esme. Za nimi wkroczył Emmet, mój brat.
- Dobrze, synu, jesteśmy wszyscy - zaczął ojciec. - O co chodzi?
- Czekamy jeszcze na jedną osobę - mruknąłem i w tym samym momencie półmrok rozdarł biały błysk i pośrodku komnaty stanęła Renne Swan.
- Witam państwa - powiedziała, patrząc na mnie spod okularów. - Przepraszam na spóźnienie.
Nie wiedzieć czemu, wzrok wszystkich zebranych skupił się na mnie. Nie były to wesołe spojrzenia.
- Stary, o co tu chodzi? - Emmet nawet nie próbował udawać złości. Wskazał na Renne. - Co robi tu ta wiedźma?
- Ej, nie zapominaj, że sam jesteś taki jak ja - mruknęła Renne tak cicho, że ledwie ją usłyszeliśmy.
Emmet błyskawicznie odwrócił się w jej stronę.
- Nie kochana, ja jestem jedynie przeklętym, posiadającym nadprzyrodzoną moc. Niekoniecznie pomocną.
No tak, mój brat jak zwykle bezpośredni.
Cała moja rodzina miała takie...zdolności. Każdy z nas posiadał charakterystyczną dla siebie moc, którą wykorzystywał jak mógł najlepiej. Ja na ten przykład potrafiłem wpływać na czyny i myśli innych ludzi oraz blokować wpływy innych takich jak ja. Przydatne, przyznaję, ale bywa również kłopotliwe. Jak całe moje życie.
- Edward, po co nas tu ściągnąłeś? - mama jak zawsze starała się brzmieć spokojnie, mimo iż emocje w niej buzowały.
Popatrzyłem po wszystkich zebranych i zatrzymałem wzrok na Renee.
- Dlaczego ją tu sprowadziłaś? - odezwałem się, starając się zachować spokój.
Renee uśmiechnęła się pod nosem i głośno prychnęła.
- Nie uważasz, że to raczej sprawa mojej rodziny, nie twojej?!
Już miałem się jej odpyskować, kiedy do akcji wkroczył mój ojciec. Stanął pośrodku pomieszczenia, między mną, a Renne i wlepił we mnie swoje przenikliwe spojrzenie.
- O czym wy mówicie? - zapytał, starannie cedząc słowa.
Za nim zdążyłem odpowiedzieć, w komnacie zabrzmiał perlisty śmiech Renee.
- Oni o niczym jeszcze nie wiedzą? - zawołała, zanosząc się śmiechem. Spojrzała na mojego ojca. - Starzejesz się, Cullen.
I wtedy Carlisle stracił cierpliwość. Nie wiem nawet, kiedy dopadł do niej i mocno trzymając za szyję, przyszpilił do ściany. Wiedziałem, że nie zrobi jej krzywdy. Chciał jedynie dać upust swojej frustracji. Padło na osobę, którą jako jedyną w towarzystwie nie darzył jakimikolwiek ciepłymi uczuciami.
- Dość zagadek - warknął. - O czym wy do diabła mówicie?
- W mieście pojawiła się Wybrana – powiedziałem, starając się nadać mojemu głosowi lekceważący ton.
Ciszę, jaka zapadła po moich słowa, można by pokroić nożem i rozdać każdemu z zebranych na talerzu.
Cała moja rodzina skamieniała i bardzo długo pozostawała nieruchoma. Zupełnie, jakbyśmy byli aktorami w filmie, a widz nacisnął STOP na pilocie. Nie wiem jak długo trwała ta stopklatka, ale wreszcie odezwała się Rose.
- Co? - wydukała.
Odetchnąłem głęboko. Przez chwilę myślałem, że nie usłyszę już dziś żadnego słowa.
- Wybranka, Izabela Swan jest w mieście - powiedziałem spokojnie. - Sprowadziła ją stojąca przed wami Renee Swan, jej ciotka.
Oczy mojej rodziny, która chyba odzyskała już czucie w kończynach, skierowane zostały na Renee.
Ta tylko wzruszyła ramionami.
- Coś ty zrobiła? - wydarł się Emmet. -Wiesz przecież, czym grozi jej obecność. Słyszałaś proroctwo. Wiesz o klątwie. Zwariowałaś?! Chcesz nas wszystkich pozabijać?!
- A co według ciebie miałam zrobić, do cholery? - Renne nagle przybrała bojową postawę i jednym pchnięciem ręki odsunęła od siebie ojca.
- A bo ja wiem? - Emmet nie panował już nad swoim wybuchowym charakterem. - Może zwyczajnie nie mieszać się w gry dla dorosłych?!
- Ach, a więc według ciebie miałam ją zostawić samą, nieszczęśliwą, bez środków do życia i jakichkolwiek perspektyw? Miałam pozwolić jej umrzeć w samotności? - Renne w jednym susie dopadła Emmeta i teraz darła się wprost do jego ucha. - To jest moja bratanica, do jasnej cholery!
Jej słowa jeszcze długo dźwięczały w ciszy jaka nastała.
Czegoś nie rozumiałem. Tak jak i reszta. Popatrzyliśmy po sobie.
- Renne, o czym ty mówisz? - zapytałem. - Przecież ona nie jest sama. Ma twojego brata i...
- Oni nie żyją - powiedziała cicho, a spod jej okularów pociekła łza.
- Co?
- Zginęli przeszło dwa tygodnie temu w katastrofie samolotu, tuż po tym, jak przylecieli sprzedać mi dwór i ostatecznie zerwać ze mną kontakty – powiedziała, patrząc w ciemną noc. - Nie mogłam pozwolić zostać jej samej. Wybaczcie, ale dobro mojej bratanicy jest dla mnie ważniejsze niż jakaś tam wasza klątwa.
- Dobrze wiesz, że tu nie chodzi tylko o nas - mruknęła Rose. - Jeśli mój brat...
- To nie musi być ona - przerwała jej Renee. Nadal nie patrzyła na żadne z nas. - Charlie nie miał mocy, nie był jednym z nas, czy was, czy od kogo tam jeszcze chcecie. Anka też. Proroctwo nie musi mówić o niej. Być może nie ma nawet mocy.
Mimo iż chciałem wierzyć w słowa Renee, nie mogłem zignorować jednej istotnej rzeczy.
- Ona ma moc - powiedziałem.
Głowy wszystkich w ekspresowym tempie odwróciły się w stronę mnie. Najbardziej ciążyło mi spojrzenie Renee. Od bardzo dawna byliśmy skłóceni i nie utrzymywaliśmy kontaktów, ale czułem do niej szacunek. Lubiłem ją i nie chciałem patrzeć jak cierpi. Ona, choć nie chciała tego przyznać, tak jak i my boi się przyszłości. I nie chce dla Izabeli takiego życia. Ja natomiast pozbawiałem jej ostatniej nadziei.
- Co? - wydukała.
- Dziś, kiedy tu przyszła...kiedy ją ratowałem, czułem jej moc - powiedziałem powoli, stając do wszystkich plecami. - Nie wiem, na ile jest ona silna i na czym polega, ale Bella bez dwóch zdań jest jedną z nas.
Renee w dwóch krokach znalazła się obok i siłą odwróciła mnie do siebie.
- Nie, na pewno nie - mówiła jak w transie. - Kłamiesz. Wiedziałabym. Wyczułabym ją.
Nic nie odpowiedziałem.
- Skoro nie wyczuła jej Renee, dlaczego ciebie spotkał ten zaszczyt? - nie mogłem zignorować cienia urazy w głosie Rosalie. - Jakim cudem? Przecież tego nie potrafisz.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem Rose - przyznałem szczerze. - Ja nic nie wiem. Mam mętlik w głowie.
Po raz pierwszy od dawna odezwała się Esme:
- Edward, powiedz, czy mimo wszystko ta dziewczyna może nie być tą, na którą czekał?
Milczałem długą chwilę.
Słowa i nadzieja Renne dały nadzieję również i mnie. Bardzo chciałem, żeby to wszystko było tylko fałszywym alarmem. Pamiętałem jednak jej sen. Jacob już o niej wiedział. Nie wpływałby na nią, gdyby nie miał pewności. Nikomu jednak o tym nie powiedziałem. Tylko Renne wiedziała, że wtedy w jej śnie stało się coś ważnego. Nie byłem pewny, czy wypieranie tej wiedzy ze świadomości było ze strony Renne mądrym posunięciem.
- Edward? - ponaglił mnie ojciec.
I wtedy przed oczami stanęła mi przestraszona i zszokowana twarz Belli. Była taka... niewinna.
Może jednak...
Pozwoliłem żeby zawładnęła mną nadzieja.
- Myślę, że nie powinniśmy tak panikować - powiedziałem w końcu.
- Więc, co proponujesz? - Emmet patrzył na mnie z drugiego końca pomieszczenia i wiedziałem, że tak jak reszta ma do mnie całkowite zaufanie.
Działaj rozsądnie, nakazałem sobie.
- Zaczekajmy i obserwujmy - powiedziałem, patrząc na każdego z nich osobno. - Będziemy ją mieli na oku. Tak jak i Jacoba. W razie czego, zawsze możemy zainterweniować. Jakoś.
Nic innego nie przyszło mi do głowy. Nie wiem, czy to spotkanie coś nam dało, ale na pewno musiało się odbyć. Przynajmniej wszyscy wiedzieli, na czym stoimy. Ja jednak nie mogłem się wyzbyć myśli, że Bella również powinna o wszystkim wiedzieć. Ona również powinna tu być.
- Powiesz jej? - zwróciłem się do Renee tuż przed tym, jak miała zniknąć.
Zatrzymała się w pół kroku i odwróciła do mnie. Nie znosiłem tych jej okularów. Nigdy nie wiedziałem, co tak na prawdę w niej siedzi.
- Nie - powiedziała zdecydowanie. - Nie, dopóki nie będę miała pewności. I ciebie proszę o to samo. Trzymaj się od Beli jak najdalej.
W ciszy pokiwałem głową. Odwróciła się i już jej nie było.
- Tak właśnie zamierzam zrobić - powiedziałem do siebie, czując jakiś dziwny ucisk w klatce piersiowej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Czw 17:01, 24 Cze 2010 Powrót do góry

No i wszystko wiadomo. Lepiej by ci wyszło, gdybyś trzymała nas jeszcze w tajemnicy, ale ja nic nie mówię : P
Ciekawy, intrygujący i czytało się szybko.
Ja już mam obstawione, co będzie dalej, ale nie napiszę teraz. Może zgadnę?! Wink
Czekam na kolejny rozdział :)

Pozdrawiam.


xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Phebe
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2010
Posty: 140
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sleepy Hollow

PostWysłany: Czw 20:03, 24 Cze 2010 Powrót do góry

Mmm, no to się porobiło...
Szybko wprowadziłaś chemię między Bellą i Edwardem.
Intryguje mnie postać Jacoba, mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach dowiemy się czegoś więcej.
Czekam na ciąg dalszy!
Dzięki za szybką aktualizację! Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin