FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Pura Offensiva [NZ] 20.12- R5/ zawieszony do odwolania Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Czw 23:07, 05 Lis 2009 Powrót do góry

Witam. Na początek powiem, iż pomysł na to opowiadanie prześladuje mnie od ponad trzech miesięcy. Dziś złość wzięła górę, bo nie mogę napisać nic innego, ciągle mi to krąży po głowie - więc zdecydowałam się wykorzystać tego wena. Nie dawał mi spokoju i wgryzł się na forum, nieprzydatny do niczego innego. Rozdział pierwszy możecie traktować jako prolog. Pura Ofensiva to z włoskiego Czysta Ofensywa, a czemu po polsku nie dałam, to się wyjaśni potem.
Beta: Ekstremalnie szybka TempestaRosa, której dziekuję za pomoc z włoskim. O.

Wersja PDF na misiu: [link widoczny dla zalogowanych]

A i teges, proszę o komentarze. Bo naprawdę, długi czas mi to ff łazi po głowie i umieram z ciekawości, co o tym sądzicie.

Rozdział 1
Wyprowadzka.

Było popołudnie. Przed chwilą skończyłam szkołę. Ostatni dzień w szkole. Zasmuciłam się w sekundę. Nigdy nie przepadałam za chodzeniem do placówki, uczeniem się. Przenigdy nie pomyślałabym, iż mogę kiedyś za nią zatęsknić. Miałam napięty plan lekcji – kończyłam późno, miałam trudny poziom, nietrafnych nauczycieli od wielu przedmiotów. Jednakże, jedno było w niej dobre i niewątpliwie potrzebne dla mnie. Spokój. Szkoła była spokojna – na lekcjach zawsze panowała idealna cisza. Nauczyciele wręcz siali grozę, rozpleniali strach po uczniach.
Nie lubiłam się uczyć, ale zarazem potrzebowałam tego. Nauka nie wywoływała zdenerwowania, ani strachu. Zawsze podczas czytania podręczników, robienia ćwiczeń, byłam... spokojna. Kontrolowałam się. W szkole było tak samo – zawsze umiałam wszystko na dane przedmioty, więc nie denerwowałam się niezapowiedzianymi kartkówkami, ważnymi sprawdzianami i całą zgrają reszty. Miałam dobre oceny, kontrolę nad sobą. To niewątpliwie był sukces.
A teraz? Wyprowadzałam się do jakiegoś zapyziałego miasteczka w okolicach Seattle. Będę mieszkała z ojcem, którego nie widziałam od tak dawna, że nie potrafię przypomnieć sobie jego wyglądu. Jedynie wąsy. I tutaj moja wiedza o tacie się kończyła.
Moja matka, Renee, była naprawdę bardzo spokojna. Nie mówiła wiele, a jeśli tak, to nigdy mnie nie denerwowała. Czasami miałam wrażenie, że o tym wiedziała. Ale to było niemożliwe, gdyż kryłam to głęboko w sobie. Nie pozwoliłam się temu wydostać. Bałam się tego, szanowałam to, gardziłam tym. Ale ukrywałam to, dawałam radę. A teraz? Przeprowadzam się do małego miasteczka. Wszyscy będą chcieli mnie poznać, ojciec będzie dużo gadał... może nawet krzyczał. Wszystko może wyjść na jaw. Na jaw może wyjść to, że jestem dziwadłem.
Pod wpływem strachu i zdenerwowania, to znów się obudziło. Zaczął wiać zimny, orzeźwiający wiatr. Piach wokoło chodnika zaczął unosić się lekko, a ziarenka zaczynały lot. Wszystkie zaczęły kręcić się w kółko, ale podmuch był na tyle słaby, że ledwie co unosiły się z ziemi.
To zawsze był ten ruch okrężny. Zawsze.
Uspokój się, Isabello – zganiłam się w myślach. Schowałam do środka wszystkie swoje emocje. Piach opadł na ziemie bez ruchu, a orzeźwiający wiatr znikł całkowicie. Odetchnęłam z ulgą. To dziś – dziś miałam się wyprowadzić. Godzina na obiad, pół na dojechanie na lotnisko... i lot.
Nie myśl o tym. Po prostu przepuść to, zmagluj w głowie, potnij na kawałki i wrzuć do śmieci. To prawie jak wakacje. Tylko takie dłuższe... i ze szkołą w trakcie. Okej, to nie wakacje, błędny przykład, ale to nie znaczy, że będzie źle. To malutkie miasto, tam musi być spokojnie, prawda?
Podbudowana taką myślą, przyśpieszyłam.

- Cześć – mruknęłam, gdy weszłam do domu. Rzuciłam klucze na półkę obok drzwi i zdjęłam bluzę, wieszając ją na wieszaku.
- Cześć. - Moja mama wyszła z pokoju. Była lekko przygaszona. Miała na sobie duże rękawice kucharskie i fartuszek. Jej głos był kojący, jakby stworzony dla takiego dziwadła jak ja.
- Robisz obiad? - zapytałam, starając się brzmiąc obojętnie. Co prawda, Renee nie gotowała najlepiej, ale naprawdę uśmiechało mi się zjedzenie czegoś zrobionego przez nią. Nawet jeśli będzie niejadalne. Coś jakby ostatni posiłek dla więźniów skazanych na śmierć.
Śmierć, świetne porównanie, Bella.
- Tak... sądzę, że tym razem się uda – stwierdziła z entuzjazmem i wróciła do kuchni.
Wzięłam głęboki wdech. Pachniało... dobrze. Wręcz zachęcająco, bo ślinka napłynęła mi do ust.
Rozwiązałam sznurówki i zdjęłam buty. Zawsze ten sam, nudny ubiór. Tenisówki, jeansy i bluzki, często ciemnozielone – nie wiedziałam czemu, ale widziałam się w tym kolorze. W końcu byłam, według opinii psychologów, wychowawców i matki, zamknięta w sobie. Ale to nieprawda. Ja zamykałam to w sobie. A to duża różnica. Ale nie, oni by nie zrozumieli. Co nie zmienia faktu, skoro miałam być dla nich zamknięta w sobie, musiałam się tak ubierać, prawda? A do bezgranicznie spokojnej, pustej twarzy i przygaszonych oczu – ściśniętych w sobie – pasowały ciemne kolory. Ciemnozielony najbardziej.
W pewien dziwny, szurnięty sposób, moje oczy oddawały moje humory. Gdy zdarzały się te wyjątkowo rzadkie chwile, w których opanowywały mnie jakiekolwiek emocje, moje tęczówki się zmieniały. W przypadku radości, były duże, a barwę zmieniały na gorącą czekoladą, płynną i słodką. W zdziwieniu stawały się płytkie, rozchodziły się po oku jak płaski przedmiot, wypełnione często w dużej części czernią. W strachu... cóż, w strachu i złości prawdopodobnie lustro roztrzaskałoby się.
- Jesteś głodna? - spytała się moja matka. Zastanowiłam się. W sumie, czekała mnie podróż. Wypadałoby coś zjeść, prawda?
- Coś tam przełknę – stwierdziłam, wchodząc do kuchni. Jak zwykle zapomniałam o włożeniu kapci, ale nigdy nie zwracałam na nie uwagi. Nie chorowałam często.
- Jej, jak tym razem nie wyjdzie... - Pogroziła patelce drewnianą łyżką. Miała naprawdę groźną minę.
Zaśmiałam się w duchu. Mama. Będę za nią tęsknić...
Ogólnie rzecz biorąc, byłam zdenerwowana faktem, że odsyła mnie od Charliego. Renee należała do tych osób, które kłamać nie potrafiły. Najpierw, oczywiście, tłumaczyła mi, że chce, abym poznała się z ojcem. Że pragnie, żebym miała z nim kontakt. Potem zaczęła dodawać, że nie mam przyjaciół, więc i tak mogę tylko zyskać. No i na koniec stwierdziła, że wraz z wychowawczynią i psychologiem, w nadziei na „odgaszenie”, wyślą mnie do ojca. Wszyscy mieli nadzieję, że jak za dotknięciem magicznej różdżki, wrócę do zdrowia. Poprawi mi się.
W głębi serca miałam nadzieję, że gdzieś tam, w dalekiej przyszłości, jest miejsce dla prawdziwej Belli. Nie znałam jej dobrze. Ale kto wie, może kiedyś zduszę to wszystko w sobie na tyle mocno, że moje przekleństwo odejdzie? Może nie będę musiała się tak kontrolować? Będę potrafiła żyć własnym życiem? Krzyczeć, kiedy będę chciała, bać się, kiedy będę miała prawo, złościć, kiedy ktoś mnie zdenerwuje?
Wciąż pamiętałam ten jeden raz, w którym dałam się porwać fantazji. Było to, niech cię ironio, właśnie u ojca w Forks. Byłam o wiele mniejsza, miałam jedenaście lat. W tamtejszych terenach występują wszystkie pory roku, a roślinność jest co najmniej bujna, przez co podczas jesieni ziemia była cała usypana liśćmi....

Mała dziewczynka szła poprzez polanę, gęsto usianą drzewami. Ziemia usłana była liśćmi wszelkiego jesiennego koloru, każdego ich odcieniu. Słońce słabo przedzierało się przez liczne, gołe gałęzie. A ona szła i szła. Nie bała się, że zabłądzi, była dzieckiem. Nigdy nie widziała tak ładnego krajobrazu. Najprawdziwszej, pięknej jesieni.
Ścieżka, po której szła, ciągnęła się od samego domu jej ojca. Nie powinna była wbiegać do lasu bez ostrzeżenia, ale... to była wolność. Nie bała się, że zrobi komuś krzywdę, albo też przyprawi o dreszcze. Biegała i, niczym w filmach, brała garście wielobarwnych liści i wyrzucała je nad siebie, krzycząc wesoło. Może dla rówieśników zachowywała się bardziej jak siedmiolatek, ale kto by się teraz przyjmował?
Wtedy bardzo blisko niej, skrzydłami zatrzepotały wrony. Przestraszyła się, w reakcji na co, jak na komendę, jeden z ptaków upadł na ziemię. Dziewczynka przeraziła się i podbiegła do ptaszka.
Był czarny jak smoła, leżał między liśćmi, a wokoło niego płynęła czerwona ciecz. Zwierze pozbawione było skrzydła, ale na szczęście szkoda zakryta była poprzez liczne dary drzew. Dziewczynka upadła na kolana i złapała ptaszka w dłonie. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Znów to zrobiła, skrzywdziła kogoś. Zanim zauważyła, rozpłakała się tak silnie, że straciła wszelkie zahamowania. Zewsząd zerwał się orzeźwiający wiatr, wiejąc silnie.
I te liście... Te wszystkie liście. Dziewczyna nie do końca to zauważała, ale to co robiła było piękne. Wszystkie liście odsłoniły zielonawą ziemię, zataczając koła w powietrzu. Otoczyły dziewczynkę ze wszystkich stron, stworzyły ciągle kręcące się koło, zakrywające ją. Nie było takiego słowa, które mogłoby porównać jakąś sytuację do tej.
Ale trwało to tylko kilka sekund. Po chwili cała kula zadrżała, a liście zaczęły wychodzić z harmonii. Jakby uderzane przez miecz, opadały w dół pocięte. Wszystkie naraz. Stworzyło to niesamowity chaos i rozpaczliwy, głośny szelest. Z każdej strony słychać było także ten dźwięk, którego nikt nazwać nie potrafił. Charakterystyczny przy każdym niewidzialnym uderzeniu. Jakby... głęboki. Trwał tylko sekundę, a mimo to było wyraźnie słychać, że najpierw był głośny, a zaraz potem cichy. Można by go nazwać spokojnym, ktoś mógłby, ale nie dziewczynka. Wiedziała, co znaczył i bała się go.
Wszystkie liście zaczęły opadać na ziemię, która również zaczęła pokrywać się śladami cięcia, jak po mieczu. Płakała głośno i krzyczała, aby przestało. W końcu obszar zniszczeń sięgnął limitu. Wtedy mogła się uspokoić.

Wzdrygnęłam się. Wiedziałam, że takowy limit po prostu musiał się zwiększyć od tamtego czasu. Nie znałam mocy swojego przekleństwa teraz, toteż nie mogłam dopuścić do wypuszczenia go na wolność.
Nawet nie zauważyłam kiedy, Renee położyła przede mną talerz. Uśmiechała się szeroko. Nie była zdziwiona, że znów zamyśliłam się tak bardzo, ze nie zarejestrowałam niczego. To żadna nowość.
Przypatrzyłam się daniu. Widać było kurczaka. I sałatę, czy też kapustę – sama nie wiedziałam. Pomidor, jakieś owoce...
- Dobre - przyznałam zaskoczona. Kurczak był naprawdę smaczny, a kostki miały idealnej wielkości. Mama uśmiechnęła się, dumna jak paw.
- Mówiłam ci, że kiedyś się uda – stwierdziła.
Potem jadłyśmy w ciszy. Jak ten pechowy ostatni posiłek. Tak jakby miał wartość sentymentalną.
- Wskoczę jeszcze pod prysznic – poinformowałam ją po posiłku. Umyłam szybko swój talerz i ruszyłam do pokoju. Sięgnęłam po przyszykowane i niespakowane jeszcze ubrania na podróż. Szybko odświeżyłam się i uczesałam.
- Mogę jechać – oświadczyłam cicho matce. Spojrzała na zegarek naścienny.
- Jak będziemy powoli jechać, to akurat możemy wychodzić – rzuciła półgłosem, zastanawiając się nad czymś głęboko.
Wezwałyśmy taksówkę i wpakowałyśmy do niej torby. Wsiadłam cicho do samochodu, opierając głowę o szybę.
- Na lotnisko – poprosiła Renee taksówkarza. Kiwnął głową i ruszył.
Obserwowałam obraz za szybą. Niby tylko piach, niby upał – a jednak będę tęskniła.

Na lotnisku nie żegnałyśmy się długo – Renee wiedziała, że nie może oczekiwać, iż nagle się rozemocjonuję, popłaczę i rzucę w jej ramiona. Czuła, że nadal będę... umownie... zamknięta w sobie. I chyba nawet nie miała mi tego za złe. Byłam jej Bellą i nie przeszkadzało jej, że nie gadałam dużo, nie opowiadałam jej nic, nie płakałam w ramię.
Podróż trwała huh-huh i jeszcze trochę. Miałam wrażenie, że wszyscy pasażerowie rzucają na mnie spojrzenia. Wiedziałam, że to nieprawda, ale mój mózg kreował straszny obraz. Byłam jak bomba w samolocie. Bomb, która tyka.
Uspokoiłam się prędko i włączyłam mp3. Wsłuchałam się w spokojną piosenkę duetu w postaci Jamesa Morrisona i Nelly Furtado. Piosenka nie miała najwspanialszego tekstu, Broken Strings – ale wokaliści tworzyli zgrany duet. Oboje mieli uspokajające głosy, talent i wybrali dobry rytm.
Wysiadłszy z samolotu, ścisnęłam się w sobie na widok zatłoczonego lotniska. Spore miasto – pomyślałam. Miałam nadzieję, że Charlie dotrze tu szybko...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Pią 20:24, 29 Sty 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
TempestaRosa
Wilkołak



Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff

PostWysłany: Czw 23:14, 05 Lis 2009 Powrót do góry

To ja, pierwsza.
Po pierwsze, czytam inne twoje opowiadania - piszesz po sławetne dziesięć stron na rozdział. Masz charakterystyczny styl, ale trochę ciężki... przytrochę. Tutaj rozdział jest krótszy, a dzięki temu widzę, że masz naprawdę gładki styl. Jedyne, co się przyczepić mogę, to liczne - ale specjalnie zrobione - powtórzenia. No cóż, ale to ponownie się twój styl objawia więc...
Ogólnie bardzo ladnie, oj bardzo. Podoba mi się pomysł. Czysta ofensywa? Latające liście? Wyobrażam sobie tą scenę, jak z filmu sciene fiction.
No i te rozterki Belli... choć może źle to nazwałam. Ciągle mówi, że nie może TEGO wypuścić. To dopiero ci intrygujące... [:
No i ogólnie ładnie opisujesz jej myśli. Bardzo nawet ładnie. To, jaka jest cicha, spokojna, jakby... no nie wiem, jak to nazwać, ale wyszło ci genialnie. I ogólnie piszesz fajnie, łatwo wyobrazić sobie sceny, które opisujesz. Miodzio!
Jestem ciekawa rozwoju akcji. Naprawdę bardzo, bardzo ciekawa. Mam szczera nadzieję, że nie zostawiłam dużo błędów... pisz pisz, póki wena trzymasz.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Pią 15:37, 06 Lis 2009 Powrót do góry

No więc... Podobało mi się. Nie czytałam
innych twoich opowiadań, ale myślę,
że kiedyś się za nie wezmę.
Zauważyłam kilka błędow, ale było ich
bardzo niewiele.
Ciekawi mnie bardzo co będzie dalej.
Czekam na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam i życzę weny.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Pią 15:39, 06 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 22:54, 06 Lis 2009 Powrót do góry

Larissa - No, jeśli jesteś pewna, że chcesz czytać moje inne ff to od razu mówię - są spektakularnej długości(jeden ma 215 stron... ponad) drugi jeszcze krótszy, ale dopiero rozdział 6.
Co do błędów, jak mówiłam, beta była na szybko ze względu na leciutko późną dla niektórych porę, więc i tak nieźle się spisała. Tak sądzę.
Co do tego, co będzie dalej - to powiem tak, chcę iść "tropem" zmierzchu, ale zmienie dużo i jeszcze trochę - np. nie mam zamiaru osadzać tutaj Jake'a i sfory, mogę przyśpieszyć/zmienić kilka wydarzeń... a niektóre mogą być jak w książce. Się zobaczy, bo dużo rzeczy - większość - wychodzi mi w trakcie pisania, ale ze względu, że już mam ten ff w głowie od uch uch i jeszcze trochę, to raczej nie wyjdę za bardzo spoza planu. No, tyle:D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 19:06, 08 Lis 2009 Powrót do góry

Zgodnie z obietnicą przeczytałam. Mam mieszane uczucia. Pomijam moją wciąż wzrastającą (a od lat sporych rozmiarów) niechęć do pierwszoosobówki. Będę się czepiać...

Pomysł jakiś tam pewnie jest, choć na razie niewiele z niego widać. Bella przybywa do Forks. Tak się zaczyna pięćdziesiąt tysięcy tekstów, z kanonem włącznie. To naprawdę męczące. Jakby autorzy nie umieli inaczej zacząć i ograniczali się do powielania Meyer, wierząc, że jeśli ich bohaterka będzie miała jakąś dodatkową, odpowiednio dziwaczną cechę, to wystarczy za oryginalność. Nie wystarczy. Zajrzę na drugi odcinek, Alicee, ze szczerą nadzieją, że w następnym nie pozna w szkole Edwarda i nie będzie lekcji biologii.

Dalej - tytuł. Czasem mam ochotę sprowokować towarzystwo i napisać jakiś tekst, którego tytuł będzie po chińsku. Zapisany "domkami", żeby było ciekawiej. Albo po rosyjsku, cyrylicą. No co? Jak obcojęzyczny tytuł, to pełną gębą. Zastanawiam się, co by wtedy było. Forum jest polskojęzyczne, piszmy zatem po polsku. Rozumiem jeszcze jakąś łacińską sentencję albo tytuł piosenki (choć to ostatnie znacznie mniej), ale bez przesady.

Bohaterka. Bella. Przy zmianach koloru oczu trochę oklapłam w fotelu. Przypomniał mi się "Test na Mary Sue", który jest przerabiany na wszystkie fandomy. Zastanawiam się, czy na Zmierzch też już został przerobiony (choć tu już by się pewnie kanonowi ostro oberwało). Przekopiuję ci pewien punkt z wersji potterowskiej:
Czy stworzyłeś Mary Sue napisał:
(Strzel sobie banię, jeśli twój bohater...)
6. Ma oczy w kolorze czystego błękitu, ciepłego brązu, ciemne i tajemnicze, albo szmaragdowozielone. Wypij ekstra banię za każdy raz, kiedy jego oczy zmieniają kolor pod wpływem emocji.

Natomiast jej zachowanie, tajemniczość owego "czegoś". Rozumiem, że poza podnoszeniem liści i piasku, potrafi dokonywać czegoś gorszego?

Na koniec zostawiam styl. Alicee, nie jest dobrze. Nie piszesz totalnie beznadziejnie, ale ćwiczenie by ci się przydało. Twoje zdania są toporne, zgrzyta układ wyrazów. Wiem, że język polski jest fleksyjny, a nie pozycyjny, ale i on rządzi się jakimiś zasadami. Porządna beta by cię wspomogła, pokazała, co robisz nie tak i poprawiła ci stylistykę. No i nie zostawiała kwiatków na łączce (nie wypisywałam wszystkich). Sama zobacz:
Cytat:
Przed chwilą skończyłam szkołę. Ostatni dzień w szkole.

Cytat:
nietrafnych nauczycieli

nietrafnych?
Cytat:
Jednakże, jedno było w niej dobre

Cytat:
Nauka nie wywoływała zdenerwowania, ani strachu.

Cytat:
liczne, gołe gałęzie

Zbędne przecinki (tego zresztą było więcej).
Cytat:
starając się brzmiąc obojętnie

Cytat:
przygaszonych oczu – ściśniętych w sobie

Co to są oczy "ściśnięte w sobie"?
Cytat:
W pewien dziwny, szurnięty sposób, moje oczy oddawały moje humory. Gdy zdarzały się te wyjątkowo rzadkie chwile, w których opanowywały mnie jakiekolwiek emocje, moje tęczówki się zmieniały.

Pomijam kwestię zbędnego przecinka.
Cytat:
Dziewczyna nie do końca to zauważała

To dziesięciolatka. "Dziewczynka".
Cytat:
zamyśliłam się tak bardzo, ze

Cytat:
Kurczak był naprawdę smaczny, a kostki miały idealnej wielkości.

Nie rozumiem drugiej części zdania. Kostki czego? Kurczaka? Wobec "miał".
Cytat:
Byłam jej Bellą i nie przeszkadzało jej, że nie gadałam dużo, nie opowiadałam jej nic, nie płakałam w ramię.


Czytaj: może lepiej zmienić betę?

Na razie jestem na nie, ale jak napisałam - przyjdę zerknąć na drugi rozdział, by sprawdzić, gdzie skończy się prawie-kanon, a zaczynasz ty. Myślę, że solidna praca nas stylistyką, wyplenienie błędów, znacznie podniosłoby jakość twojego opowiadania. Bo to się DA naprawić, to nie jest ta sytuacja, kiedy ani dobre chęci, ani beta, ani nawet Bóg by nie pomógł. Tylko trzeba pracy i chęci.

Pozdrawiam i życzę weny. Mam nadzieję, że jej nie zabiłam.
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Nie 19:25, 08 Lis 2009 Powrót do góry

No, gwoli wyjaśnień. Dzięki Thingrodiel za komentarz, ale wyjaśnię, żeby nikt nie przegapił.
To nie tak, że wzięłam dwa słowa i sklekociłam je na włoski. Pura Ofensiva to coś w deseń nazwy własnej, pojawi się to w opowiadaniu.
I nie, nie planuję narazie wsadzać tutaj Edwarda. I tak, Bella umie więcej niż bawienie się listkami:P
To chyba tyle z tego, z czego powinnam się podzielić z wszystkimi. Na resztę dałam ci odp. na PW ;-)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 20:11, 08 Lis 2009 Powrót do góry

Podoba mi się pomysł na to opowiadanie... lekko mroczny i tajemniczy klimat... Bella najwyraźniej nie panuje nad swoimi zdolnościami i ma z tym wyraźny problem - ciekawa jestem jak to dalej pociągniesz?
czytałam pozostałe komentarze i nie mogę się zgodzić z tym, że piszesz niby "przyciężko" ... ja jakoś tego nie odczułam i naprawdę podoba mi się Twój styl.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy:)
Życzę weny
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Sob 22:57, 14 Lis 2009 Powrót do góry

Rozdział drugi niżej ORAZ (za minutę) na chomiku w formie pdf'a.
Beta: TempestaRosa.

Co do rozdziału, to można go nazwać "sporą dawką sci-fi". To tyle.

Rozdział 2
Atak.


Zamknęłam za sobą drzwi, niepotrzebnie starając się robić to jak najciszej. Nie chciałam, żeby przypadkiem Charlie tu przyszedł. Ale raczej nie miał powodu, skoro widziałam się z nim jakieś trzydzieści sekund temu, prawda?
Mogło być gorzej. Uściskał mnie, uśmiechnął szeroko, zmierzył wzrokiem i skomentował ile urosłam. W trakcie krępująco cichej – i jak najbardziej mi odpowiadającej – jeździe, rzucił kilka dziwnych żartów. Na przykład ostrzegł mnie, żebym nie uciekała tak, jak gdy byłam mała. Wzdrygnęłam się na samo wspomnienie. Po jakimś czasie zauważył jednak, że jego kawały niezbyt mnie bawią, dzięki czemu zrezygnował z prób rozbawienia mnie. Mógł nawet odnieść wrażenie, że jestem gburem.
Gdy już dojechaliśmy do domu oświadczył, że zrobi mi coś do jedzenia. Stwierdził z wypiekami na twarzy, że to jego specjalność. Usiadłam ciekawa przy stole, licząc ciemnozielone ciapki na wojskowo zielonym stole. Całkowicie się w tym zatraciłam. Tak często miałam potrzebę uspokajania się, że takie tracenie świadomości weszło mi w nawyk. A tu ni stąd ni zowąd najzwyczajniej trzasnął mi przed oczami talerz. Renee była przyzwyczajona, że lubuję się w ciszy i przewidywalności. Charlie zaś już pierwszego dnia spowodował, że się zlękłam, w efekcie czego jedna z nóg stołu została nagle przecięta. Przez powietrze, można rzec. Pewnie niedługo stół najzwyczajniej upadnie, bo noga dychała na ostatniej parze. Jak i mój palec, który obficie krwawił.
Chowając palec pod stołem, zjadłam szybko podane danie. Podziękowałam i wyszłam prędko z kuchni. Charlie krzyknął za mną jeszcze, jak trafić do odpowiedniego pokoju. Ale już wtedy byłam na dobrej drodze – wciąż pamiętałam jak tam dojść.
W efekcie tego wszystkiego stałam teraz w ciemnym pomieszczeniu, jęcząc i łapiąc się za palec. Odruchowo zlizałam z niego krew, przez której silny smak i zapach omalże nie zemdlałam. Znikąd poczułam zimny wicherek. Zdrętwiałam jak na komendę, patrząc na unoszącą się lekko zasłonę.
Spokój, już, cholerstwo! - krzyknęłam mentalnie. Mogłam zostać z Renee.
Nie do końca osiągnęłam zamierzony efekt, bo wicherek się wzmocnił. Usiadłam na łóżku, zamykając oczy i myśląc o czymś bezsensownym. Na myśl przyszła mi średnia ilość posiadanych przez człowieka rzęs. Dwadzieścia? Czterdzieści?
Tym sposobem zaczęłam liczyć co dwie dziesiątki. Doszłam do stu osiemdziesięciu, stwierdzając, że się uspokoiłam. Otworzyłam powoli oczy. Nic nie wiało, nie było żadnego dźwięku.
Spojrzałam na palec. Widać było paskudne otwarcie i zaschłą, ciemną krew oraz strużkę wciąż ciepłej i płynącej. Wzdrygnęłam się i wstałam w celu odnalezienia łazienki. Okazało się, że to łazienka, dosłownie, znalazła mnie. Zaraz po wyjściu z pokoju skręciłam w lewo, gdzie też kojarzyła mi się droga do toalety. Drzwi najbliżej mnie otworzyły się z lekkim rozmachem i uderzyły w ramię. Jęknęłam, odchylając głowę i zarazem chowając za siebie bardzo zakrwawiony palec.
- Och! - szepnął zdziwiony Charlie. - Przepraszam Bello, nic ci nie jest?
- Jest ok – mruknęłam wymijająco. - Mogę skorzystać z toalety?
- Nawet nie pytaj. Wchodź – otworzył drzwi i ręką wskazał, abym weszła do pomieszczenia.
Stosując odpowiedni manewr, wślizgnęłam się do łazienki tak, aby ojciec nie widział mojej dłoni. Zamknęłam szybko drzwi i podbiegłam do lustra. Zaczęłam grzebać w szafce nad nim i szukać wody utlenionej. Tak na wszelki wypadek.
Krzyknęłam w momencie, kiedy kropla płynu spotkała się z moim palcem. Po przemyciu stwierdziłam, że widać coś białego. Przecięłam się aż do kości. Ledwo, ale jednak. Zawahałam się. Co zrobić? Stwierdziłam w końcu, że zwykły bandaż i usztywnienie wystarczy. Palec bolał mnie tak bardzo, że zasypiając, płakałam. Nie szlochałam, po prostu leżałam i patrzyłam się w ścianę. Wewnątrz krzyczałam, na zewnątrz byłam cicho. Tylko te łzy, jak efekt uboczny wrzasku w sobie. Krzyk drogą kropelkową – pomyślałam tylko i zasnęłam.

Obudziłam się bardzo wcześnie. Było jeszcze ciemno – słońce miało zapewne ukazać swój pierwszy promyk dopiero za kilkanaście minut. Czułam, że moje całe ciało zdrętwiało. Nie mogłam ruszyć nogami, a przez ręce przechodziły mnie dreszcze, popularnie nazywane „mrówkami”.
W pokoju było bardzo ciepło, wręcz duszno. Za oknem wiał silny wiatr, noc była najwyraźniej lekko burzliwa. A mimo to, pokój był prawie że przegrzany. Rozeznałam się w sytuacji z moim ciałem, a gdy stwierdziłam, że mogę poruszać nogą, wstałam i bardzo powoli ruszyłam w stronę biurka. Każdy krok przywoływał nieprzyjemną wizję stąpania po igłach. Gdy tylko napinałam mięśnie nogi, czułam, jakby coś ostrego wbijało się w moją skórę. Nie było to bardzo bolesne, ale niewątpliwie nieprzyjemne. Podeszłam do biurka i znalazłam przyczynę wysokiej temperatury w pokoju. Kaloryfer stojący za biurkiem był włączony na piąty stopień. Biło od niego takie ciepło, że aż bałam się o drewniane biurko. Wyciągnęłam przed siebie rękę i przekręciłam... No nie. To był kaloryfer na korbkę. Charlie cofa się do średniowiecza, czy co?
W momencie, w którym moja dłoń zetknęła się z rączką korbki i zacisnęła na niej, mój palec zapulsował żywym ogniem, rozpylając w żyłach ból czystej formy. Było to tak gwałtowne, że się przestraszyłam. Znikąd zerwał się silny wiatr, robiąc małe tornado w pokoju. Jak zwykle, ruch okrężny. Odskoczyłam natychmiast od kaloryfera, łapiąc się za dłoń. Moje oczy prawie wychodziły z orbit, ale nawet nie otworzyłam ust. Cisza to podstawa o tej porze, zwłaszcza jak mieszka się u praktycznie obcej osoby, która musi wstawać codziennie rano do pracy.
W niemej histerii podbiegłam do drzwi i zapaliłam światło. Niech mnie szlag, ale nie miałam czucia w dłoni. Tylko tym razem tak naprawdę. Bez mrówek, bez niczego.
Przez chwilę sądziłam, że wszystko jest okej, ale po chwili zauważyłam kontrast dłoni zdrowej z tą przeciętą. Zraniona ręka była biała jak kreda, ta druga zaś miała bardziej żywy kolor.
Przyłożyłam sobie rozcięty palec do oczu. Było widać kość, a ilość krwi w palcu była prawie zerowa. Kilka kropel czerwonej substancji widać było na ściankach, ale nie więcej. Co u diabła? Prędzej powinnam się wykrwawić, prawda? A martwa raczej nie jestem.
Spojrzałam na łóżko i uniosłam wysoko brwi. Na prześcieradle była gigantyczna plama krwi.
Tylko palec? - jęknęłam w duchu. Tylko palec! I tyle krwi! Nawet mi się w głowie nie kręciło!
Kątem oka zauważyłam przecięcie na ścianie. Odnotowałam sobie w głowie, żeby powiesić tam jakiś obraz.
Wyszłam cichutko z sypialni. Miałam głęboką nadzieję, że nie zastanę w łazience Charliego. To byłaby najbardziej upokarzająca chwila mojego życia. Weszłam do pomieszczenia i natychmiast podeszłam do lustra. Moja cała prawa dłoń była biała niczym umalowana farbą. Normalny kolor skóry powracał dopiero na ramieniu. Cała reszta ciała była całkowicie odpowiedniej barwy i miała czucie.
Coś było nie tak. I tym razem musiałam to sobie oddać, że nie mam innego wyjścia jak jechać do szpitala. Przytłoczyło mnie to lekko. A co, jeśli kogoś tam skrzywdzę? Nie mogę iść do szpitala. Jest tam wystarczająco dużo zgonów... No, może nie w tym mieście, ale sam fakt. Poza tym osoba naprawiająca mój palec mogłaby zostać zraniona.
Zmarszczyłam brwi. Tak właściwie to gdzie miałam opatrunek? I usztywnienie? To, które założyłam wczoraj?
Umyłam się ostrożnie i cicho. Dziwnie było robić to wszystko jedną ręką, patrząc jak druga żałośnie zwisa. Zmartwiłam się. Coś musiałam zrobić, ale nie mogłam jechać do szpitala.
Nałożyłam kolejny opatrunek, tym razem bez usztywnienia, bo nie mogłam nic znaleźć. Ubrałam się w przypadkowe ciuchy i zeszłam na dół. Było wpół do szóstej. Co ja miałam ze sobą zrobić? Dziś była sobota. W poniedziałek miałam iść do szkoły. Nowej, głupiej szkoły. W Phoenix, na zajęciach, notatki robiłam według własnego uznania. Gapiłam się na nauczycieli i wchłaniałam każde ich słowo, a w zeszytach znajdowało się tylko to, czego zapamiętać bym nie potrafiła – czyli głównie daty i dokładne co do słowa definicje. Resztę, naprawdę wszystko, pamiętałam.
Wzięłam z pokoju mp3 i ruszyłam na dół. W słuchawkach zaczęła grać jedna z moich ulubionych ostatnio piosenek. Jak wszystkie które mam na urządzeniu, z wyjątkiem utworów Michaela Jacksona, była spokojna. „Utopia” śpiewana przez Within Temptation i Chrisa Jonesa. Już po chwili zapomniałam o całym świecie – moja specjalność. Wiele rzeczy potrafiło aż do tego stopnia mnie zajmować.
Nie wiedząc co ze sobą zrobić, zarazem wspominając żałośnie gumowate danie, które podał wczoraj Charlie, postanowiłam zrobić jakieś smaczne śniadanie. Dobrze gotowałam, ponieważ to była jedna z tych wielu rzeczy, które mnie wciągały. Kochałam czytać, uczyć się, więc co stało na przeszkodzie zdobycia umiejętności kulinarnych? A i samo gotowanie okazało się zajmujące, więc wyszło mi to wszystko na dobre, tak sądzę.
Niestety, zawartość lodówki była dosyć jasno podzielona. Po dwadzieścia pięć procent dla jajek, masła i mleka, jakieś dwadzieścia dla gotowych dań i pięć odłożonych dla soli... moment. Sól w lodówce?
Zaczęłam obszukiwać powoli kuchnię, zatapiając się w tym i zapominając o wszystkim z wyjątkiem szafek przede mną. Cały obraz dosłownie wyparował. Tylko to.
Czerstwy chleb, to już coś....

Pięć minut później.

Czerstwy chleb to nic. Niech mnie szlag, z niesmacznego pieczywa, soli, jajek, masła i dań gotowych nie było tu absolutnie niczego, co mogło by się nadawać na... cóż, cokolwiek, co byłoby smaczne i wystarczająco zajmujące.
Poddałam się. Lepiej już nie robić nic, niż pochwalić się, jaką to umie się robić pyszną jajecznicę.
I wtedy to zobaczyłam. Swoją dłoń. Dosłownie... paliła się, albo raczej świeciła. Złapałam się za nadgarstek i przysunęłam palec na wysokość oczu. Opatrunek, on... płonął na zielono. Albo może raczej roztapiał się? W każdym razie, to coś wychodziło od przeciętego kawałka skóry. Bandaż spalał się na wzór tego kształtu, tyle że wypalenie się powiększało.
To było jak żarzenie się papieru. Powoli, bandaż zostawał coraz bardziej obejmowany przez jasną, świecącą zieleń i praktycznie znikał.
Zaczęłam ciężko dyszeć. To mnie przerastało. Dlaczego nie mogłam być normalna? Dlaczego to ja musiałam być takim dziwadłem?
I zrobiłam najgłupszą rzecz, jaka przyszła mi do głowy. Wybiegłam. Zerwałam się. Szarżowałam przez siebie, zostawiając Charliego w domu otwartym na oścież.
Wbiegłam do lasu nie myśląc o niczym. Po prostu sunęłam przed siebie, płakałam i krzyczałam. Najpierw mój krzyk oznaczał przerażenie, ale stopniowo się zmieniał. Wyrażał złość, rozgoryczenie. Jak wycie dzikiego zwierzęcia. Wilka. Wszędzie wokoło czułam silny, zimny wiatr i świszczący dźwięk. Po chwili byłam wściekła. Płakałam ze złości, krzyczałam i biegłam dla upustu emocji. Słyszałam ten dźwięk, który oznaczał, że prawdopodobnie coś przecinałam. Po chwili też niedaleko mnie dosłyszałam głośny, znajomy z filmów dźwięk. Jakbym wyrwała drzewo z ziemi.
Po dość długim biegu, w końcu się zatrzymałam. Dyszałam ciężko, czując się wyprana z emocji. To było cudowne uczucie, jak wolność, taka prawdziwa, pierwszy raz w moim życiu.

Opis sytuacji.

Dziewczyna biegła przed siebie, stawiając każdy krok hardo i stanowczo, wręcz z furią. Wrzeszczała dziko, krzyczała i warczała. Jej wściekłość słyszalna była w całym lesie, jej złość odbijała się echem od drzew. Znikąd zerwał się silny wiatr, świstając groźnie, jakby potwierdzając, że dziewczyna jest niewątpliwie groźna. Nie zwracała na nic uwagi, po prostu szarżowała przed siebie. Wiatr, który jakby szedł za nią, zaczął wiać siłą porównywalną do małego huraganu. Drzewa szeleściły wszystkimi liśćmi, a po chwili je straciły - zostały ogołocone. Wichura zaczęła znaczyć swoją obecność na korze roślin, zostawiając na nich podłużne cięcia i odcinając gałęzie. W końcu, gdy dziewczyna dobiegła dalej niż mogłaby pomyśleć, drzewa były cięte tak silnie, że się przewracały. I wiatr się wielokrotnie wzmocnił. Wyrywał dęby razem z korzeniami.
Jedno z drzew wręcz wystrzeliło z ziemi i znalazło się w pozycji wysoko nad dziewczyną, która wciąż szarżowała. Zapewne spadłoby na nią lub blisko niej, ale im bardziej się do niej zbliżało, tym bardziej cięte było. Po chwili zostało pokrojone gwałtownie na tyle kawałków, tak wiele, że odskoczyło na wszystkie strony. Diabelska siła nie dała sobie upustu, zamieniła korę w pył, a drewno w wiór, jakby dawała ostrzeżenie. W końcu wszystkie drzewa wokoło zaczęły w sekundę tracić wszystkie liście i gałęzie, a po chwili też kontakt z ziemią. Zderzały się ze sobą, sypiąc na około ziemią i korą, trzaskały i opadały w częściach.
Aż dziewczyna się zatrzymała. Wszystko po prostu opadło, skończyło się.

Koniec opisu sytuacji.

Opadłam na ziemię przerażona, cofając się i odpychając od ziemi, patrząc na szkody, jakie wyrządziłam. Wszędzie leżały kawałki drewna, liście, pył i wiór. W wielu miejscach były dziury pozostawione poprzez wyrwanie drzew.
Moja ręka... ta zraniona... płonęła. Ledwo co widziałam kontury dłoni, które były ciemnozielone i ledwo widoczne wśród jasnozielonego światła. Siedziałam tam Bóg wie ile czasu, czekając na uspokojenie się. Po prostu... byłam. Nie myślałam. Dopiero odzyskałam świadomość, gdy moja ręka... zgasła. Ale to, co stało się moment potem, było nawet gorsze.
Cała ręka była biała niczym mleko. Czysta biel. Ale... widać było moje żyły. Tak jakby. Widziałam, gdzie są, gdyż wyglądało to tak, jakby ktoś przejechał pędzelkiem lub markerem po miejscach na mojej skórze, gdzie były żyły. Ostra czerwień kontrastowała silnie z czystą bielą. Patrzyłam na to przerażona, a moje serce biło tak głośno, że miałam ochotę zatkać uszy. Gdybym tylko nie była w takim szoku, że nie mogłam się ruszyć.
Po chwili czerwone żyły... naparły na skórę ręki. Stały się... wypukłe. Moment później wróciły na swoje miejsce, a ostra czerwień zniknęła. Teraz były jak normalne żyły, widoczne tylko w niektórych miejscach.
I mój palec. Nie było na nim żadnego zranienia. Żadnego przecięcia. Absolutnie nic, jakbym nigdy go nie uszkodziła.
Opadłam na ziemię, nie przejmując się lekkim bólem. Spędziłam długi czas na uspokajaniu się. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że mam na sobie wciąż słuchawki, a z nich nadal dochodzi muzyka. Nie wiedziałam, jakim cudem nie zostały zniszczone, ale od co najmniej godziny w ogóle nie docierały do mnie żadne dźwięki.
Nie wiedziałam, która jest godzina. Odnotowałam tylko, że było już jasno i dosyć ciepło. Co ja powiem Charliemu? Co ja zrobię ze sobą?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Sob 22:59, 14 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
TempestaRosa
Wilkołak



Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff

PostWysłany: Nie 11:22, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Ja mam nadzieję, że tym razem nie dałam takiej klapy jak poprzednio. Jeśli tak, to oczywiście zmusze Alicee i pomogę jej do znalezienia porządnej bety, gwarantuję.
Co do rozdzialu, to mnie trochę zdziwił. Sądziłam, że akcja będzie rozwijała się dużo wolniej, a tutaj tak... "masakra". Ogólnie trochę rozumiem reakcję Belli jak wybiegła z domu, też bym nei wytrzjmnała.
Zastanawia mnie tylko, dlaczego raz przecięła sobie palec, a potem pół lasu wycięła a niedraśnięta była?
I co to za żyły...? I światło?
Ogólnie to się pojawiło więcej pytań niż odpowiedzi.
Rozdział dobry, niewątpliwie, uwielbiam twoją twórczość. Muszę niestety stwierdzić, że z wszystkich trzech opowiadań to jest nsjłabsze, zaś urzekło mnie Nsp. Życia. Ale ogólnie twoje ff są bardzo dobre, więc wciąż ten jest znakomity. Pozdrawiam i zachęcam do komentowania, to się może szybciej rozdział ukazać.
TRosa.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Shili
Człowiek



Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:56, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Przeczytałam wszystko i przyznam, że się zdziwiłam. Opowiadanie wydaje mi się być bardzo zagmatwane i tajemnicze. Zastanawiam się skąd wzięła się u Belli ta moc, z którą nie może sobie poradzić. Myślę, myślę i może...ona jest półwampirem? Ok...wiem niezbyt kreatywna dziś jestem, ale twój fanfick sprawia, że mam ochotę zadać bardzo dużo pytań odnośnie jego. Podoba mi się...bo na pewno jest to coś nowego i oryginalnego, jestem bardzo ciekawa jak dalej rozwinie się akcja, mam nadzieję, że Bella spotka kogoś kto wyjaśni jej coś o tej mocy. Czekam na więcej i pozdrawiam Wink .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Nie 16:32, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Hmmm... *drapiesiępogłowie* Co się stało z ręką
Belli? Potwór ją ugryzł? Rozdział jest bardzo dziwny.
Mimo wszystko mi się podoba. Czekam na dalszy
ciąg. Może wszystko się wyjaśni.
Pozdrawiam i życzę weny
L.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Nie 16:33, 15 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 19:05, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Powiem tak... mnie się podoba:) lubię takie pogmatwane lekko mroczne klimaty, dlatego będę tutaj zaglądała i wiernie czekała na kolejne rozdziały i wyjaśnienie zagadki pt.: skąd się wzięły zdolności Belli, jak się będą rozwijały, i kto ją obserwował w lesie.

Lubię Twój styl pisania - Twoje ff czytam z czysta przyjemnością.
Szybko dodaj kolejny rozdział i znowu mnie zaskocz jak w obu poprzednich:)
Pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Nie 19:29, 15 Lis 2009 Powrót do góry

Tempest - na priv:)
Shili - Nie, Bella nie jest półwampirem. Co do pytań - bardzo dobrze. Każdy mój fanfik ma na celu właśnie takie "kluczenie" zagadki itp. Ten ma ich najmniej i ogólnie... no ale, wciąz nie jest źle. Tak, Bella spotka kogoś kto coś jej wytłumaczy, ale to spokojnie.... w swoim czasie Rolling eyes Zawsze staram się o tą oryginalność i unikam tandety w moich f.
Larissa - nikt jej nie ugryzł:) Sama zobaczysz. Co do wyjaśnienia WSZYSTKIEGO to hu-hu i jeszcze trochę, ale podrzucę kawałek po kawałku, jak łabędzią chleb;)
nelkamorelka - Pogmatwanie i ciemne klimaty to moje, staram się, specjalność. I znów to mówię, w tym ff jest tego najmniej, ale wciąż jest jakiś poziom. W lesie? Nikt jej nie obserwował. Skąd taki wniosek? Jak się będzie rozwijała moc Belli - no, wiesz, w pewnym sensie dopiero co się UWOLNIŁA. Nie śpieszmy się. A skąd się wzięły... musisz poczekać, żeby się dowiedzieć.
Chyba was zaskoczę. Pozdrawiam,
~Alicee


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 19:47, 15 Lis 2009 Powrót do góry

widocznie błędnie wysnułam wniosek czytając "Opis sytuacji" - napisałaś to tak sugestywnie, że uznałam iż ktoś patrzył na całą sytuację z boku.
Pozdrawiam
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Wto 19:00, 17 Lis 2009 Powrót do góry

Oh my Gosh! Trochę to... dziwne... takie tajemnicze i zagmatwane. Jak już wspomniała TempestaRosa (Różowy Sztorm? nie powiem, oryginalne...) piszesz trochę przyciężkawo, ale ja lubię taki styl. Wszystko z jakiegoś dziwnego powodu kojarzy mi się z Roswell... ale chyba nie masz zamiaru zrobić z Belli UFO? Ciągle zastanawiam się gdzie będzie potrzebna Ci moja pomoc. Te dwa rozdziały wywarły na mnie pozytywne wrażenie, umieram z ciekawości co będzie dalej i jakim dziwadłem okaże się Edi. Bo chyba nie zostawisz go takiego jak w książce, błagam Cię, nie rób mi tego!
Gorące pozdrowienia i weny, DUUUUUŻOOOO weny
Anex Swan
Wilkołak



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 170
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piwnicy... ech, tam gdzie internet i książki ^^

PostWysłany: Nie 14:29, 22 Lis 2009 Powrót do góry

Są trzy rzeczy, których nie lubię: powtórzeń, krótkich zdań i zbyt krótkich rozdziałów, tobie to ostatnie na pewno nie grozi Kwadratowy Zauważyłam czytając twój tekst, że robisz bardzo dużo powtórzeń, co chwila było widać słowa takie jak: szkoła, spokój itp. Te nasunęły mi się, bo przeczytałam tylko trochę pierwszego rozdziału, już się biorę za resztę.
Cytat:
Najpierw, oczywiście, tłumaczyła mi, że chce, abym poznała się z ojcem. Że pragnie, żebym miała z nim kontakt. Potem zaczęła dodawać, że nie mam przyjaciół, więc i tak mogę tylko zyskać. No i na koniec stwierdziła, że wraz z wychowawczynią i psychologiem, w nadziei na „odgaszenie”, wyślą mnie do ojca. Wszyscy mieli nadzieję, że jak za dotknięciem magicznej różdżki, wrócę do zdrowia.


Tyle powtórzeń ojej, przepraszam może jestem przewrażliwiona, ale tyle "że" to ja nie zniosę. Pierwsze może zostać. To drugie ( te, które jest na początku zdania) wywaliłabym. Jeśli chodzi o tych przyjaciół to ja bym wstawiła - abym poznała przyjaciół, lub abym znalazła sobie nowych przyjaciół. Nie wiem co wolisz. Ostatnie zdanie zmieniłabym: Jak za dotknięciem magicznej różdżki, miałam wrócić to zdrowia, bynajmniej taką wszyscy mieli nadzieję.

Cytat:
Biegała i, niczym w filmach, brała garście wielobarwnych liści i wyrzucała je nad siebie, krzycząc wesoło


To są dla mnie ważniejsze cytaty, nie może inaczej, z większą ilością błędów. nie wiem po co te wszystkie przecinki? ( może jestem trochę nie doświadczona, ale myślę, że one nie powinny się tam znaleźć ) Coś mi jeszcze nie pasuje w tym zdaniu, ale nie wiem co.
thingrodiel napisał:
Cytat:
Cytat:
Kurczak był naprawdę smaczny, a kostki miały idealnej wielkości.

Nie rozumiem drugiej części zdania. Kostki czego? Kurczaka? Wobec "miał".


Ja tez nie wiem o co w tym chodzi, następnym razem staraj się pisać trochę bardziej zrozumiale. Wink

Cytat:
- Wskoczę jeszcze pod prysznic – poinformowałam ją po posiłku. Umyłam szybko swój talerz i ruszyłam do pokoju. Sięgnęłam po przyszykowane i niespakowane jeszcze ubrania na podróż. Szybko odświeżyłam się i uczesałam.
- Mogę jechać – oświadczyłam cicho matce. Spojrzała na zegarek naścienny.
- Jak będziemy powoli jechać, to akurat możemy wychodzić – rzuciła półgłosem, zastanawiając się nad czymś głęboko.


Wiem trochę długi ten cytat, ale inaczej nie mogę. To zdanie niby jest zrozumiałe, niestety coś jest nie tak. Po pierwsze ona powiedziała do mamy w pokoju? Po drugie odświeżyła się ok, wcześniej miała nie spakowana torbę, a zaraz potem mówi, ze może już jechać, czy to nie jest trochę dziwne?
To był pierwszy rozdział teraz pora na drugi.

Cytat:
W pokoju było bardzo ciepło, wręcz duszno. Za oknem wiał silny wiatr, noc była najwyraźniej lekko burzliwa. A mimo to, pokój był prawie że przegrzany


Cytat:
Przez chwilę sądziłam, że wszystko jest okej, ale po chwili zauważyłam kontrast dłoni zdrowej z tą przeciętą.


Cytat:
Nie wiedząc co ze sobą zrobić, zarazem wspominając żałośnie gumowate danie, które podał wczoraj Charlie, postanowiłam zrobić jakieś smaczne śniadanie.


Cytat:
Wbiegłam do lasu nie myśląc o niczym. Po prostu sunęłam przed siebie, płakałam i krzyczałam. Najpierw mój krzyk oznaczał przerażenie, ale stopniowo się zmieniał.


Chyba już wiesz o co chodzi.

Cytat:
Wszędzie leżały kawałki drewna, liście, pył i wiór


Ten wiór to mi nie pasuje, jeśli już to powinny być wióry.

Więcej błędów wypisywać nie będę. Na początku myślałam, ze Bella o jakaś psychicznie chora osoba, nadal mam takie przekonanie, ale teraz bardziej ja rozumiem. Pomysł na ff jest dobry, nie podobał mi się motyw przeprowadzki. Drugi rozdział w porównaniu z pierwszym ma mniej błędów, ponieważ w pierwszym dawałam je tylko dla przykładu. Będę czekać, aż wreszcie bohaterka pozna jakiś ludzi, no nie wiem znajdzie sobie przyjaciela. Zobaczę. Proszę Cię tylko żebyś starała się pisać dłuższe zdania. Cieszę się, ze nie będzie to zwykła historia jak to Bella spotyka Edwarda. To chyba tyle, rozpisałam się troszeczkę, ale myślę, że choć trochę ci pomogłam. Czekam na ciąg dalszy. Życzę dużego wena.

Pozdrawiam Anex Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 13:04, 25 Lis 2009 Powrót do góry

cóż ... komentarz czas zacząć...

rozdział pierwszy, czyli wprowadzający....
bardzo spodobał mi się pomysł z udziwnieniem Belli w ten sposób... jakoś pociąga mnie, podobnie zresztą jak ciebie, świat fantastyczny...
pomysł z wyjazdem do Forks i do ojca... standardowy, ale w twoim przypadku może mieć całkiem ciekawy obrót... podobnie jak thin - mam nadzieje, że nie będzie biologii - ten przedmiot zaczyna mi wychodzić bokami...

podoba mi się poczucie winy i ta naiwność Belli, która każe jej zamykać się w sobie, żeby nie zdradzić się z niczym... a przecież wyjście od czasu do czasu na łąkę, żeby dać upust emocjom mógłby się przydać... ukrywanie tajemnicy może mieć jednak całkiem interesujące konsekwencje...

rozdział drugi... rozwinięcie...
bomba zegarowa wylądowała i znajduje się w miarę bezpiecznym dla otoczenia miejscu...
zranienie i cała ta akcja z wyciekającą krwią trochę mnie martwi... bo mamy we krwi taki czynnik krzepliwości, który takim 'akcjom' przeciwdziała... ale przyznam, że pomysł mnie zainteresował...
kiedy jednak przeczytałam o ręce w płomieni to szlag mnie trafił !!
oglądałam kilka dni temu HellBoya i bardzo mi się podobała ta panna w błękitnym płomieniu ... tak myślałam, że dobry pomysł do ff'a... no i widzę, że nawet bardzo dobry... Sad ale jeszcze coś wymyślę.... Smile

właściwie kiedy jej ręka odzyskała kolor... żyły zrobiły się normalne... zranienie znikło... pomyślałam - schizofrenia... ale to fantasy... będzie z główką dobrze... gorzej z ciałem Smile

ciekawie prowadzisz ten tekst... lubię twoje opowiadania, bo odstają... a wiesz, że wracam, więc wiesz też, że masz kolejnego wiernego czytelnika (o ile czas pozwoli to sen mnie nie pokona)...

martwi mnie tylko, żebyś nie przedobrzyła z 'efektami specjalnymi'... jako fanka Doktora Who wiesz o co mi chodzi z wyolbrzymianiem niektórych spraw... Twisted Evil

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Śro 17:03, 25 Lis 2009 Powrót do góry

Rozdział trzeci.
Beta: TempestaRosa Wersja pdf na chomciu za 5min.

Rozdział 3
Poniedziałek.


Wciąż nie wiadomo co mogło wywołać liczne szkody w lasach małego miasteczka Forks. Wiele drzew zostało dosłownie zmielonych, tuziny wyrwane z ziemi. Zaznajomieni ze sprawą uważają, że było to tornado. Wciąż nie potrafią jednak wyjaśnić, dlaczego pojawiło się tak nagle i czemu równie szybko zniknęło. Czy mieszkańcy miasteczka mają się czego obawiać? A może to jednorazowa, rzadka i całkowicie uzasadniona sytuacja? Do tego tematu powrócimy pojutrze, dziś zaś spotkamy się z... - Chłopak siedzący na fotelu wyłączył telewizor. Skupił się najmocniej jak tylko mógł, starał się znaleźć coś, co miałoby z tym powiązanie. Martwił się, czy aby to w ogóle ma sens i JAKI to ma sens, ale postanowił o tym nie myśleć. To musiało być to. Mam cię! - pomyślał z triumfem i radością.

~Bella


Wyłączyłam telewizor. Te wiadomości mnie dobijały. Miałam już wystarczająco dużo na głowie. Po pierwsze, zniszczyłam część lasu. Po drugie, moje skaleczenie zagoiło się o wiele za szybko, w dodatku chwaląc się tym faktem za pomocą zielonego światła. Po trzecie, moja ręka wyglądała jak... jak...
Urwałam gwałtownie swoje myśli, zaczynając machać nogami. Co chwila uderzały o nogę krzesła, a ja liczyłam zderzenia. Potrzebowałam jakiejś książki. Porządnej, długiej, grubej książki. Najlepiej żeby była napisana ciężkim językiem. Ale... już nie będę miała tyle wolnego czasu, na szczęście. W końcu dziś poniedziałek – na ósmą mam być w nowej szkole. Zwykłam nazywać je po prostu „placówkami”, gdyż tam przebywałam gdy tylko mogłam. Wiele zajęć dodatkowych, konkursy, raz nawet udzielałam korepetycji słabszym kolegom. A tutaj... właśnie. Nic. Bez nerwów – pocieszyłam się. Łatwo się zaaklimatyzuję.
Spojrzałam na zegarek. Była piąta. A ja już wyspałam się i całkowicie wypoczęłam. I nie miałam najmniejszego zamiaru wychodzić jeszcze z pokoju. Tak na wszelki wypadek.
Położyłam się na ciepłe łóżko i zaczęłam streszczać sobie w głowie „Krzyżaków”. Dość szczegółowo, miałam nadzieję. Zajęło mi to około piętnastu minut. Znów nie miałam co robić. Kurcze...
Włączyłam komputer. Ładował się trochę długo, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Jak zwykle zaczęłam coś liczyć, więc zanim spostrzegłam, maszyna była gotowa do użycia. Weszłam na swój email. Renee napisała wiadomość. Pytała się głównie, czy Charlie nie robi nic głupiego i napomknęła nawet na temat zawartości lodówki ojca. Ale...

Mam nadzieję, że odnalazłaś się w Forks i nic cię nie stresuje. Spokoju, mama ;*

Tak zakończyła się jej wiadomość. Boże, czasami mam wrażenie, że ona o wszystkim wie. Oczywiście nie może, ukrywałam to całe życie. Po prostu zna mnie na tyle dobrze, że wiadome jest, iż nie jestem zbyt rozmowna i stąd też życzenie mi spokoju. A co do nadziei o tym, że nic mnie nie stresuje... cóż, to chyba normalne. Miała prawo tak napisać do dziecka mieszkającego pierwszy dzień z ojcem, prawda?
Spojrzałam na dużą i długą torbę w rogu pokoju. Były tam wyprasowane i poukładane rzeczy, dzięki czemu w zasadzie nie potrzebowałam szafy. No ale skoro takowa była w pokoju...
Rozpakowanie torby i zrobienie porządku w szafie zajęło mi pół godziny. Za raptem dziesięć minut budzik Charliego miał zadzwonić. Sensownie byłoby wybrać się do łazienki przed nim. W razie gdybym miała dostać z drzwi, tyle że tym razem mocniej.
Gdy wykonałam już większość porannych czynności w łazience, przyszedł czas na zadania przed lustrem. Na początku suszyłam sobie włosy najcichszym trybem, jaki suszarka posiadała. Następnie zaczęłam je rozczesywać na wypadek, gdyby zechciały żyć własnym życiem... Choć biorąc pod uwagę to, co stało się wczoraj, to wcale nie brzmiało śmiesznie.
Szorowałam cicho zęby, starając się nie wypuścić nadmiaru pasty z ust, gdy moja ręka zesztywniała. Po prostu się zatrzymała, jakby skamieniała. Ponieważ byłam w przykrótkim szlafroku, była cała odsłonięta.
To znów się działo.
Moja ręka zaczęła stopniowo bieleć, zmierzać coraz dalej, w stronę ramienia. Gdy cała kończyna była biała, przyszła kolej na krew. Krew? Bóg wie, co to było. Na pewno we mnie pływało, ale nie było krwią. Krwistoczerwone owszem, ale nie krew. Boże, Bella, przestań to powtarzać!
W momencie, w którym żyły stały się wypukłe, poczułam ból w dłoni. Naprawdę ogromny ból.
- Dove sei? Posso percepirti! Dai, rispondimi, perfavore!*
Zdrętwiałam. Rozejrzałam się szybko po pomieszczeniu, zeskakując z krzesełka. Omiotłam całą łazienkę wzrokiem. Nie było tu absolutnie nikogo. Ale równie absolutnie byłam pewna, że słyszałam głos. Bardzo wyraźny głos. Jakby szeptał mi do ucha.
Moja ręka zapulsowała. Żyły wróciły na swoje miejsce, a skóra zaczęła odzyskiwać swój dawny kolor. Ścisnęłam nadgarstek dłonią, patrząc ze skamieniałą twarzą na całkowicie normalną już kończynę.
Jak na złość, akurat teraz rozległo się pukanie do drzwi. Podskoczyłam przerażona. Usłyszałam wiatr przecinający powietrze. Na szczęście, tylko powietrze.
- Jesteś tam Bella? - rozległ się głos Charliego. Odetchnęłam.
- Wystraszyłeś mnie – stwierdziłam z lekkim wyrzutem. - Zaraz wychodzę.
- Nie śpiesz się.
Wzięłam swoje rzeczy w garść, związałam się szczelnie szlafrokiem i wyszłam z łazienki. Charlie uśmiechnął się na mój widok.
- Wcześnie wstałaś. Masz jeszcze godziny, a do szkoły dojdziesz w dziesięć.
- Ach, em... ja, ekh. - Moja ręka trochę pulsowała, choć była już ludzka. Rozpraszała mnie. - Jestem rannym ptaszkiem.
- No tak – mruknął cicho i przejechał palcami po wąsach, wydając charakterystyczny dźwięk. - To ja idę... no ten...
- Tak, tak – pogoniłam go i ruszyłam w stronę pokoju.



Przebrałam się w krótką, zwykłą ciemnozieloną koszulkę i takiego samego koloru cienką bluzę. Do tego dołożyłam wyjściowe i bardzo wygodne dresy. Miałam wiele podobnych zestawów, przez co zazwyczaj nie myślałam, w co się ubrać. No i przynajmniej nie musiałam zaznajamiać się z szafą, lecz brać na ślepo.
Spakowałam książki zgodnie z moim planem lekcji. Pierwsza była fizyka... Dobrze się składa, ten przedmiot jest zdecydowanie rozpraszający. Do piórnika włożyłam wszystkie niezbędne rzeczy – od ołówka po korektor – i wrzuciłam do plecaka. Zarzuciłam go na ramiona i zeszłam powoli po schodach. Modliłam się, aby Charlie znów mnie nie przestraszył. Chyba że chce, abym zniszczyła jego zestaw... wróć. On ma tylko jedną patelnię. Więc jak niby mogłabym zniszczyć „zestaw”? I, ważniejsze pytanie, co ja zjem?
Jajka sadzone nie były najoryginalniejszym pomysłem na jaki wpadłam w całym moim życiu, ale i ja się najadłam, jak i miałam nadzieję Charlie się naje.
- Wychodzę – ogłosiłam tacie, gdy ten zszedł na dół. Spojrzał na mnie zaskoczony.
- Jest jeszcze wcześnie – stwierdził, patrząc na zegar naścienny. -Dziękuję – powiedział jeszcze, po czym wziął się za jajka.
- Zapoznam się z terenem – udobruchałam go i ruszyłam w stronę drzwi.
- Bella! - zatrzymał mnie. - Weź klucze. Leżą w pierwszej szufladzie. – Wskazał na szafkę obok drzwi. Kiwnęłam głową, spełniłam jego prośbę i pożegnałam się.
Szłam bardzo wolno, obok lasu. Dom był w pewnym sensie na odludziu – tuż przy lesie. Niedługa droga prowadziła do centrum miasteczka i, przy okazji, szkoły. Przynajmniej było spokojnie – zewsząd dochodził dźwięk ocierających się o siebie gałęzi, zapach lasu i lekki wicherek obijający się o drzewa.
Zewsząd zerwał się tak silny wiatr, że aż uniosłam się lekko w powietrzu. Wrzasnęłam przerażona, zarazem nie wiedząc co się dzieje. Przecież byłam spokojna!
Po chwili jednak wszystko ustało. Podniosłam się powoli z ziemi i zauważyłam, że moja ręka jest... biała, z czerwonymi i wystającymi żyłami. Przeraziłam się i schowałam ją między moje ciało a plecak. I tak szansa, że ktoś by to zauważył była mała, ale...
Co się właściwie tutaj stało? Byłam spokojna. Ale nic przecięłam. To znaczy, oprócz asfaltu, ale to wina mojego przerażenia.
Westchnęłam zrezygnowana. To zdarzyło się dziś już dwa razy, a ja nie zdążyłam nawet dojść do szkoły.
Gdy doszłam do szkoły, boisko było całkowicie pusto. Ani jednej żywej duszy. Spojrzałam na zegarek i usiadłam na jednej z ławek. Okolica była nawet ładna – wokoło rosły drzewa. Razem z ogrodzeniem z ziemi wychodziły pokaźne wierzby lub inne wysokie drzewa, rzucając dużo cienia na boisko, jakby dzieląc go na słoneczną i ciemną część. Przy ławkach – których było wiele – rosły mniejsze drzewa lub krzewy, rzucając cień na siedzących. Tutaj także był podział. Ciemne i jasne ławki. Prawie jak dobro i zło. Zaśmiałam się ogłupiała moimi myślami. Jestem dobrą osobą? W końcu robię te wszystkie rzeczy... no i nie wierzę w Boga. Właśnie, dokładnie, nie wierzę w Boga. To na pewno dla tego. To na pewno nie dla tego. Nie wierzę, być nie może.
Z moich jakże ekstremalnie chaotycznych i poplątanych myśli wyrwał mnie czyiś głos. Męski głos.
- Cześć. - Podniosłam głowę. Nade mną stał średniego wzrostu nastolatek – miał włosy koloru ciemnego blondu i wesołe oczy. Ech. Kto normalny przychodzi o tej porze do szkoły?
- Cześć – rzuciłam krótko. Jakby to było w Phoenix, chłopak kiwnąłby głową i odszedł gdzieś. Lecz ten tutaj tego nie zrobił.
- Jestem Mike – przywitał się. - Więc, umm, jesteś nowa, tak? Irena Swarley, tak?
- Ee – wyleciało bezgłośnie z mojego gardła. Irena Swarley? - W zasadzie to Isabella Swan. - Ani myślałam o kontynuowaniu rozmowy, ale chłopak z ławki miał inne zdanie na ten temat.
- Sorry – wymamrotał z zakłopotaną miną, akcentując bez wyraźniejszego powodu „r”. Podrapał się po głowie. - Musiało mi się pomieszać. Czemu przyszłaś tak wcześnie?
Czemu ja przyszłam tak wcześnie? Przecież on tutaj tkwi, prawda? Jest prawie czterdzieści pięć minut przed rozpoczęciem lekcji.
- Właściwie rzecz biorąc, to ty też tutaj siedzisz, prawda?
Nadymał swoje policzki, a po chwili wypuścił z nich powietrze. Zastanawiał się nad czymś.
- Wiesz, będę szczery. To bardzo małe miasteczko. Mamy w nich zwyczaj... no wiesz – zaczął kręcić dłońmi, akcentując swoje słowa – plotkować trochę. Charlie puścił parę, więc... podejrzewam, że zaraz zleci się cała reszta. Wszyscy chcą cię zobaczyć. Twój tata cały czas opowiadał jaka jesteś wspaniała. No i pokazywał różne zdjęcia z dzieciństwa... przytaczał do niektórych opowieści – stwierdził zadowolony. - Na przykład do twojego zdjęcia jak byłaś jeszcze łysa mówił, że nie lubiłaś się kąpać od małego i plułaś wodą z ust. To znaczy, nie chcę być wścibski czy coś. Wiesz, nie obrażaj się, to tylko zdjęcie. To nie tak jakbym widział cię nago. Wiesz, zmieniłaś się i w ogóle. A tak ogółem byłaś słodkim dzieckiem, serio – zarumienił się ostro. Pogubił tok myślenia.
Ja nie zostałam w tyle. Również go zgubiłam. Czułam wstyd, zażenowanie, złość i... zażenowanie. Podwójnie.
W tym właśnie momencie usłyszałam świst, a po chwili trzask drewna. Zanim się zorientowałam, ławka między mną a Mike'iem została brutalnie przecięta.
Wydałam z siebie piskliwy wrzask, wyrzucając swoją książkę daleko w stronę nieba, lecąc na kolegę. On także się wydarł i tak jak u mnie, jego basowy krzyk nie do końca pasował do naturalnego głosu.
Upadłam na Bóg wie co i potrzebowałam chwilki aby się ogarnąć. Rozeznać w sytuacji. I, cóż, nie było dobrze.
Mike spadł pierwszy – leżał na tyłku między dwoma przeciętymi deskami. Ja zaś podczas spadania wykonałam na tyle histeryczny ruch, że się przemieściłam. I zamiast normalnie, moje nogi przemieściły się bez mojej wiedzy za jedną z desek. Przez to znajdowałam się w dość dziwnej pozycji. Moje siedzenie znajdowało się na kroczu Mike'a, zaś ja miałam przed twarzą jego pachę. Gdy spróbowałam uciec, zobaczyłam coś innego. Coś lecącego prosto na mnie.
- Ała! - wrzasnął Mike, chwytając się gwałtownie za głowę. No dobra, nie na mnie. Prosto na niego. - Moja głowa! - jęknął.
- Przepraszam! - krzyknęłam nadpobudliwie, wstając szybko i schowałam książkę do rozdartego tornistra. Wróć, przeciętego. Kurka wodna.
Mike krzywił się wciąż, a po chwili spojrzał na ławkę.
- O cholera – skwitował.
- O kurcze – poprawiłam delikatnie, zarazem przyznając mu rację
- Może być nawet indyk – stwierdził skołowany, wstając i masując się naraz po głowie i tyłku, co wyglądało przekomicznie. Zaśmiałam się cicho, choć moje serce ciągle utrzymywało zbyt wysoki rytm. Nie ma to jak pierwsze dobre wrażenie. - Trzeba będzie to zgłosić. Co masz pierwsze?
- Fizykę.
Patrzył na mnie z wyczekiwaniem. Zrobiłam pytającą minę.
- Wiesz, naturalną reakcją człowieka byłoby odpowiedzenie pytaniem „a ty?”. - Uniósł brwi wyczekująco. Zrobiłam tylko zaskoczoną minę, nie wiedząc co powiedzieć. - Ech. Drugi mam WF.
Dopiero teraz zrozumiałam, o co mu chodziło.
- Tak, ja też – wymamrotałam, czując się głupio. I nie miałam pojęcia czemu.

Niedługo potem zebrała się cała szkoła. Byli głośniejsi niż szkoła w Phoenix, choć była ich tutaj tylko garstka. Każdy krzyczał coś do kogoś, biegał lub gonił, rozmawiał i śmiał się głośno. Byli co najmniej hałaśliwy. Jedyną rzeczą jaka zajmowała mi głowę to Mike. Opowiadał jakieś śmieszne historie. Nie słuchałam go tak do końca, ale skupiałam się po prostu na tym, że coś tam mówi. Unikałam spojrzeń, którymi obdarowywali mnie wszyscy wokoło.
- Wiesz, skoro jeszcze taki kawał czasu do początku lekcji, to znam fajne miejsce, w którym mogłabyś unikać tych spojrzeń. - Przerwał swój wątek tak nagle, że musiałam dwa razy zastanowić sobie, co powiedział.
Pamiętaj. Konwersacja.
- E... - To niezbyt dobry początek. Uśmiechnęłam się krzywo. - Tak, to wydaję się jakimś planem. - Mike uśmiechnął się i ruszył gdzieś w stronę szkoły. Mogło być gorzej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Śro 17:08, 25 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Bells
Wilkołak



Dołączył: 25 Lip 2008
Posty: 130
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 17:34, 25 Lis 2009 Powrót do góry

Ogólnie mi się podoba i czekam na kolejne części. No i...b błędów trochę jest, ale jeden bardzo rażący:

Cytat:
- Wcześnie wstałaś. Masz jeszcze godziny, a do szkoły dojdziesz w dziesięć.

powinno być chyba "godzinę" i " w dziesięć minut". No... chyba, że Bella będzie szła do szkoły 10 godzin :P


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Bells dnia Śro 17:34, 25 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Śro 17:49, 25 Lis 2009 Powrót do góry

Rozdział jak zwykle zadziwiający. Błędy były, ale nie bardzo dużo. :)
Sprawa z ręką Belli staje się coraz bardziej dziwna. Czyli mam teraz
rozumieć, że jeszcze długo będzie trzeba czekać na wyjaśnienie?
Ech, no cóż.
Co do Charliego - o matko. Właśnie ta myśl przeszła mi przez głowę,
kiedy przeczytałam, że pokazał tylu ludziom zdjęcia Belli z dzieciństwa!
Ja załamałabym się nerwowo. Wink
Czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam i życzę dużo weny
Larissa


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin