FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Volturen, państwo przyszłości [NZ] R.11 (22.01) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:26, 24 Wrz 2010 Powrót do góry

capricorn zamierzam skończyć ten ff, tylko jeszcze nie wiem kiedy :) na razie piszę dziewiąty i coś mi nie idzie... musiałam troszkę ochłonąć od Volturen i jestem w trzeciej klasie, więc zbytnio czasu nie mam :) i dziękuję, że komentujesz :)
Aurora Rosa wiem coś o tym, też jestem leniem. Jednak też daję pochwały, jeśli nic nie mogę wymyślić. Wiem, że akcja leci na łeb i szyję, jednak teraz tak chyba będzie, sama nie wiem czemu... Cóż, dla mnie głównym wątkiem w Volturen miało być właśnie powstanie, pewnie dlatego :) Dziękuję za śliczny komentarz!
xxxvampirexxx co do tej akcji, to wiem, ale jak już pisałam chodzi o powstanie :) tak, Bella już powinna być zmierzchowa, ale to się raczej zmieni... niedługo :) dzięki za komentarz!
ogólnie wasze komentarze wiele dla mnie znaczą! strasznie się cieszę, kiedy je widzę :) bo chociaż wy docenianie moją pracę. pozdrawiam i zapraszam na szósteczkę!


Rozdział 6

Bella odwraca lekko głowę w kierunku, z którego dochodzi jego głos. Zamyśla się i przypomina sobie, że Tanya Denali jest słynną, młodą piosenkarką. Śpiewała z szychami wielkiego świata, ale jej kariera idzie w kierunku muzyki poważnej, czyli do oper, czy muzycznych przedstawień teatralnych. Dziewczyna na wzgląd zmarłej matki nie chce śpiewać rozrywkowo. Jako jednej z niewielu udało się przekonać władzę, że chce robić coś innego. Nie wpłynęło to bardzo na państwo, ponieważ wybrała tylko inny gatunek śpiewanej przez nią muzyki. W wywiadach wydaje się sympatyczną osobą. Jest w wieku Belli i nie znalazła jeszcze tego jedynego. Swan jest ciekawa, skąd Edward zna tę dziewczynę… Czy mogło ich coś łączyć? Tanya to bardzo ładna dziewczyna. Zgrabna sylwetka i długie, kręcone blond włosy, prawie że różowe z truskawkowymi pasemkami. Zgrabny nosek i pełne, czerwone usta są seksowne, a głos idealny, niczym miliony delikatnych dzwoneczków. Nie jest arogancka, jak większość sławnych osób. Mieszkała na północy Volturen, teraz jednak przeprowadziła się do stanu Washington i jego stolicy, Olympii. Pewnie tam zapoznała się z Cullenem, myśli Bella i przestaje się patrzeć na swojego narzeczonego.
Lubi Tanyę jako osobę publiczną, ale obawia się jej kontaktów z Edwardem. Współczuje jej tego, że zabito jej matkę i jej młodziutkiego brata, Vasiliiego. Chłopczyka zlikwidowano z powodu robienia na nim eksperymentów przez Sashę. Trójka dziewczynek nie wiedziała nic o tym i oszczędzono je. Do dziś nie wybaczyły całkowicie matce, ale kochają ją…
- Spotkamy się z nią – mówi Edward wchodząc do salonu i siadając obok Belli. Ta wymusza i patrzy na podłogę.
- Nie mogę się doczekać spotkania z Tanyą Denali – mówi Alice i lekko podskakuje na krześle. Pierwszy raz zobaczy sławną gwiazdę, a na dodatek będą działały w jednej drużynie! – Będzie też Kate i Irina? – pyta i patrzy wyczekująco na Cullena.
- Irinie zabili męża, Laurenta… Obarcza winą mojego ojca, więc wątpię, żeby przybyła. Katrina za to będzie na pewno.
Jedna z sióstr, trzydziestoletnia Irina, ma włosy w srebrnym odcieniu blond. Jest menadżerem Jane, córki Ara. Anielski wygląd młodej dziewczyny może zwieść, ponieważ śpiewa ona utwory rockowe. Przez krótkie, ciemne włosy często jest utożsamiana z chłopcem. Jest oczkiem w głowie prezydenta i on nie widzi jej wybryków. Tak na prawdę jest to diabeł wcielony.
Druga siostra, Katie ma dwadzieścia lat i męża Garetta. Jest bladą blondynką i ma długie, jasne włosy proste niczym nitki kukurydzy*. Jej partner za to ma włosy w odcieniu piaskowego brązu, zawsze związane w koński ogon. Jest wysoki i szczupły, łatwo dogaduje się ze wszystkimi i nie ma problemów z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich, dlatego pracuje jako psycholog. Jego współmałżonka jest nauczycielką w szkole w Olimpii, porywcza i stanowcza.
- Kiedy dotrą? – pyta Jasper i zaciekawiony podnosi głowę znad papierów. Zawsze chciał poznać Tanyę Denali. Jest zawiedzony, że Irina nie przyjedzie, mógłby zapytać ją o Jane. Nie chce nic mówić, ale jest fanem tej rozrabiary. Ma śliczny głos, ale jako osoba nie odpowiada mu. Rozpieszczona córeczka tatusia. Prycha. Niechcący. Alice spogląda na niego ciekawie, ale on jedynie kręci głową.
- Kate z Garettem jutro, Tanya… Niedługo – Edward patrzy kątem oka na reakcję Belli, ta jednak siedzi jak przedtem. Dobra, zabieramy się do pracy – zmienia temat. - Hmm… Wydaje mi się, że Zafrina i jej siostry mogłyby pomóc – cała trójka patrzy na niego tępo. – Są w wieku Kate. Nie wiem, gdzie teraz są…

***

W domu rozlega się ciche pukanie. Bella, jako gospodyni wlecze nogę za nogą. Otwiera drzwi i próbuje nie patrzeć przed siebie. Lekko się czerwieni, kiedy widzi wysokiego chłopaka z czarnymi, krótko przystrzyżonymi włosami, ciemną, indiańską karnacją oraz brązowymi oczami. Szczupły i przystojny, tak oceniła go Swan na pierwszy rzut oka. Za nim stoi piękna blondynka z wielkim, przyjaznym uśmiechem. Bella odwzajemnia gest i wpuszcza dwójkę do środka. Edward stoi w korytarzu, a kiedy widzi swoją przyjaciółkę otwiera szeroko ramiona. Dziewczyna wpada w nie bez zastanowienia i smutnieje. Teraz czuje się na swoim miejscu, wie jednak, że chłopak nie odwzajemnia tych emocji. Odsuwa się od niego i przypatruje.
- Nieźle wyglądasz – komentuje i posyła mu uśmiech.
- Ty też nie najgorzej – odpowiada Edward i wygina usta w łobuzerskim uśmiechu.
Bella patrzy na nich i czuje się obco. Zaraz jednak nowoprzybyły chłopak zwraca jej uwagę i przedstawia się.
- Jacob Black, przyjaciel Tanyi po fachu – mówi ładnym głosem.
- Ten Jacob Black? – dziwi się Bella i rumieni przy tym. Oczywiście, że to on.
Jemu także zabito matkę, został mu jedynie ojciec na wózku inwalidzkim i dwie siostry. Jest o rok młodszy od Belli, jednak nie wygląda tylko na tyle. Zajmowanie się swoim tatą dodało mu lat.
W drugiej części korytarza Denali i Cullen rozmawiają, i czują się dobrze w swoim towarzystwie. Chłopak śmieje się delikatnie z tego, co dziewczyna mu opowiedziała. Potem podchodzi do swojej narzeczonej i jej nowego kolegi witając się z nim. Tanya mierzy swoimi niebieskimi oczami Bellę. Wydaje się raczej oceniać swoje szanse w porównaniu z dopiero co poznaną rywalką, niż godzić się z porażką**. Przedstawia się i uśmiecha przyjaźnie. Nie chce przysparzać kłopotów narzeczeństwu i stara się zachować miło. Cała czwórka wchodzi do salonu, gdzie Alice i Jasper są gotowi na przyjęcie gości. Witają się z nimi. Wyraz twarzy dziewczyny w krótkich włosach wyraża szczęście ze spotkania dwóch słynnych osób. Jasper nie daje po sobie niczego poznać i ściska obie dłonie, tyle że Tanyi delikatniej. Brandon uśmiecha się zawstydzona i pokazuje na papiery.
- Teraz szukamy osób, które – zniża głos do szeptu – mogłyby nam pomóc. Edward mówił o jakiejś Zafrinie.
- To moja przyjaciółka – mówi blondynka i kąciki jej ust wyginają się ku górze. Jej wzrok staje się nieobecny, jak gdyby coś sobie przypominała. Jasper patrzy przez ramię na kciuk Belli sprawdzając godzinę.
- My już będziemy szli. Obiad jednak zjemy u siebie – Jasper łapie swoją dziewczynę za rękę, żegnają się i wychodzą. Bella patrzy na Tanyę i Jacoba.
- No cóż, co z nami zrobisz? – pyta chłopak i wyszczerza swoje białe zęby w szerokim uśmiechu. Belli wydaje się, że od tych ust cały dom promienieje. Odwzajemnia ten gest i przewraca oczami.
- Pójdziecie do mnie, jeśli nie macie nic przeciwko. Matka Belli zaniepokoi się widzą dwie sławne osoby. Obgadamy jeszcze kto mógłby nam pomóc – Edward podchodzi do narzeczonej i całuje ją przez krótką chwilę.
Cała trójka wychodzi z domu Swanów rozmawiając. Zielone oczy Cullena są rozbawione historyjkami z życia gwiazd. Blondynka opowiada o wszystkim swojemu przyjacielowi z wielkim zaangażowaniem. Gestykuluje rękami i wchodząc do windy niechcący uderza go w twarz.
- Przepraszam, Edwardzie – mówi ze skruchą i kładzie mu dłoń na policzku.
Chłopak odsuwa się jednak i naciska guziczek, który sprowadzi ich na parter. Tanya ani trochę nie czuje się zakłopotana i opiera się nonszalancko o ścianę. Mruga do niego i śmieje się uroczo. Nie zachowuje się wrednie, podsyca jedynie niepewność związku tych dwojga.
Kocha się w Cullenie odkąd go poznała. Zna całą jego historię i wszystkie uczucia targające nim. On jednak wybrał dziewczynę, którą uratował od widoku zabójstwa. Wie, że kiedyś coś ich łączyło, coś magicznego.
- Przepraszam, jeżeli cię obraziłem. Jesteś tysiąc razy cudowniejsza niż gwiazdy, Tanya. Ale oczywiście jesteś tego świadoma. Nie pozwól by moja uporczywość osłabiła twoją pewność siebie - chichocze, bo jest to raczej mało prawdopodobne. Jacob przysłuchuje się temu wszystkiemu z ciekawością. Bella bardzo spodobała mu się, a Cullen niekoniecznie okaże się tym dobrym. Wszystko układa powoli w głowie patrząc na starych przyjaciół. Stoją zdecydowanie za blisko siebie, spostrzega i zaciera ręce w myślach.
- Nie będę zaprzeczać – mruczy Tanya, a jej dolna warga wygina się w pociągający sposób.
- Z pewnością nie – zgadza się Edward.
- Kiedy poprosiłeś mnie, żebym przyjechała – zaczyna powoli Tanya – myślałam, że...
On wie, że właśnie tak mogła pomyśleć. Powinien przewidzieć, że właśnie tak to odczuje. Jednak nie chce rozmawiać o uczuciach przy nieznajomym chłopaku.
- Pomyślałaś, że zmieniłem zdanie.
- Tak – patrzy na niego spode łba.
- Czuję się okropnie, że niszczę twoją nadzieję, Tanya. Nie chcę cię zranić. Nie pomyślałem***.
- Nie wątpię – śmieje się i lekko uderza w ramię. Black patrzy na nich z osłupieniem. Spodziewał się jakiejkolwiek zdrady ze strony Cullena, choćby słownej.
- Znam cię i wiem, że nie postąpisz głupio – w słowach Edwarda słychać jakby groźbę. Dziewczyna lekko wzdryga się na ten ton. – Pamiętam co było między nami, ale nie zdradzę swojej narzeczonej.
- Rozumiem to i szanuję twoją decyzję – mówi urażona i krzyżuje ręce na piersi.
Żadne z nich nie odzywa się już przez całą drogę do jego mieszkania w wieżowcu numer trzysta siedemnaście. Kiedy jednak znajdują się w korytarzu domu i nozdrza Denali atakuje zapach przyjaciela znowu przypomina sobie tę noc. Nie wytrzymam, myśli i otwiera wszystkie okna w salonie.
- Tanyo, zajmij moją sypialnię. Jacob, weźmiesz drugą. Ja pośpię na kanapie – rozporządza Cullen i kolejno wskazuje pomieszczenia.
Kiedy oboje wychodzą przyglądać się swoim pokoju, Edward ciężko wzdycha. Wcale nie podoba mu się przebywanie z najlepszą przyjaciółką pod jednym dachem. Jest to niebezpieczne zważywszy na fakt, że kiedyś byli w bardzo podobnej sytuacji. Bez osób trzecich, ale do czego ta dziewczyna mogła się posunąć?
Lekko kręci głową i podchodzi do bladobrązowej szafki wyciągając świeżą pościel. Jedną rzuca przed drzwi Jacobowi, drugą Tanyi. Drzwi są otwarte, ale ona na niego nie patrzy. Palcem wodzi po ramce na zdjęcia, w której są razem. Obok stoi inna przedstawiająca Bellę i Cullena mocno objętych i uśmiechniętych. Nie chce na nią patrzeć, więc podaje ją razem ze złożoną pościelą chłopakowi.
W noc zabicia jej brata i matki była w swoim pokoju. Słyszała wszystko: krzyki agonii, opadanie ciał. Wyszła wtedy spod kołdry, żeby zobaczyć co się dzieje. Ten obraz prześladuje ją ciągle. Matka ugina się pod mocą uścisku na przegubie, a braciszek leży w kałuży krwi. Strażnicy, którzy dokonywali egzekucji nawet na nią nie spojrzeli. Żałuje, że nie było przy niej takiego Edwarda, który zabrałby ją do pokoju i zasłonił uszy. Bella przynajmniej nie widziała okropnych scen… Słone krople zaczynają płynąć po policzkach pozostawiając za sobą mokre ścieżki. Szyja nie pozostaje sucha, a wkrótce opadanie łez zamienia się w szloch.
- Wszystko w porządku? – pyta Cullen.
- Myślałam, że wyszedłeś… - chlipie dziewczyna i szybko ociera oczy. Nie chciała, żeby widział ją słabą. Szybko wyprostowała się, poprawiła włosy i odwróciła do niego. Pospiesznie zamknęła drzwi, by Jacob nic nie słyszał. Z jego pokoju jednak dochodziło śpiewanie jednej z arii opery Rigolleto, więc na pewno nic nie przedostanie się na zewnątrz.
Podchodzi szybko do Edwarda i wtula się w jego ciało.
- Vasilli… - kolejne łzy zapełniają jej oczy.
- Nie płacz, Tanyo – szepce Cullen i ściera jej mokre policzki.
- Zostań ze mną – mówi cicho, jednak z mocą i dalej łka. Nie chodzi jej tylko o teraz i oboje o tym wiedzą.
- Nie mogę… Muszę… wyjść…
- Nie, Edwardzie… Przepraszam… Tylko proszę, zostań… - Cullen nie wie co go przekonało, czy błagalne spojrzenie w oczach, czy narastające w nich pożądanie, ale zrobił to. Po prostu i ot tak.
Wyszedł.

Rozdział 7

- Kate nie dotrze dzisiaj – oświadcza Tanya i podpiera się o stolik. Wygląda jak przywódca, to ona zna większość pokrzywdzonych. Razem z Edwardem oczywiście. – Przyleci od razu z innymi…
- Mało nas będzie – mówi Alice i poprawia swoje włosy.
- Im mniej tym lepiej. Zależy nam tylko na jednym, prawda? – odzywa się Jasper. – Zmiany… - szepce złowieszczo, a inni potakują. Brandon lekko drży, a jej chłopak opiekuńczo ją przytula.
Tak naprawdę są przerażeni okrutną prawdą wdzierającą się do ich umysłów. Mogą po prostu ich zlikwidować… Zabić. Nie będzie żadnych śladów, a rodzinom wciśnie się jakiekolwiek kłamstwo typu szkoła przetrwania, zwerbowanie do pełnienia jakichkolwiek urzędów. Później komputerowo emitować ich głosy do uszu rodziców. Sprytniejsi domyślą się prawdy, ale nic nie zrobią… Nie wskrzeszą swoich zmarłych dzieci.
Wiedzą, co im grozi, a jednak brną w to dalej. Mają dość życia w złotych klatkach, poza którymi jest wolność. Nie mają pojęcia jak jest w innych państwach, ale chcą zmienić swoje. Dla nich pojęcie wolności ma tylko jedną definicję: skończyć z Volturen. Chcą sami decydować o swej przyszłości i muszą się jeszcze bardziej skupić. Nie mogą wybierać kogo chcą, kiedyś informacja przecieknie do władz. Nie potrzebują słabych ludzi, którzy od razu powiedzą wszystkie nazwiska. Jeśli to zrobią, nie będzie cackania się ze sobą, po prostu walka skazana od razu na porażkę.
- Edward… Musimy mieć broń – oświadcza Bella w pewnym momencie i patrzy na listy rozłożone przed nimi.
- Załatwię ją.
- Jak?
- Nie zapominaj, jak się nazywam – wzrusza ramionami i łapie dziewczynę za dłoń. – Najpierw jednak weźmiemy ślub…
- Powstanie nie może czekać!
- Cii… Może, kochanie – głaszcze ją po policzku. – Z powodów oczywistych, Jacob, nie będziesz na nim.
Chłopak wywraca oczami i wskazuje palcem kilka nazwisk na jednej z list.
- To są moi przyjaciele. Gramy w jednym zespole, jestem pewien, że pomożemy… Chociaż nie będziemy na weselu, będziemy obok.
- Na co nam się przydacie? – pyta zaciekawiona Tanya.
- Och, my mamy broń przynależną od urodzenia.
- Tak, zespół Quiletów, słyszałem o was – mówi Edward z nutką lekceważenia w głosie. – Aro postąpił bardzo nieostrożnie umieszczając w jednym zespole tak potężną siłę… Znam jednak jego pobudki – w oczach pojawił się błysk. – Mieliście być wykorzystani jako marionetki.
Black milczy i patrzy z wściekłością na Cullena. Wydawało mu się podejrzane umieścić ich wszystkich w jednym miejscu… Nie miał pojęcia dlaczego. Teraz ma okazję się dowiedzieć. Może nie chce? Edward jednak nie dał mu wyboru i zaczął mówić.
- Wiedziałem co nim kierowało zanim stałeś się nastolatkiem. Przed moja hibernacją. Carlisle wszystko mi opowiedział. Aro wiedział co nastąpi po zabiciu Marka. Wszyscy wywodziliście się z rodu Quiletów, on dobrze o tym wie. Wasi przodkowie chcieli przetrwać i zniszczyć zło otaczającego świata. Pomagali Swanowi i Hale’owi. Nie mieli żadnego podejrzenia, że Aro wie. A wiedział dużo…
- Byłeś po jego stronie? – przerywa ostro Bella. Patrzy w te zielone oczy i widzi chłód, tak przenikający przez kości, że aż straszny. Boi się własnego narzeczonego. Czy to oznacza, że był zły?
- Mieszkałem w stolicy, Bello. Tam wszystko jest inaczej. Cała ta równość przedstawiana przez Aro to jeden wielki fałsz. Tam żyje się lepiej, można być samotnym, bez dzieci. Sam mogłem wybrać profesję. Jednak Carlisle… - Edward patrzy przymkniętymi oczami na młodego Indianina. – To twoja historia – młodzieniec przytakuje. – Nie będę wplatał w nią swoich opowieści.
- Dalej jednak nie wiem, czemu to zrobił – mówi Jacob i patrzy z wyczekiwaniem. Jego uszy chłonęły wszystko co usłyszały, nie chciały jednak w to wierzyć. Marionetka.
- Sprawy zaszły za daleko, postanowił zabić waszych ojców lub matki, tych bardziej zamieszanych i wtajemniczonych. Każde z was, każdy Quilet został osierocony przez jednego rodzica. Zrodziła się w was tak potrzebna Aro nienawiść, że zaczął się śmiać i klaskać. Byłem tam z Carlislem… Słuchałem wszystkich kłamstw, jakimi nas karmił. Różnicą między mną, a moim tatą polegała na tym, że ja wierzyłem. Wziął mnie do patrolu, jako wyróżnienie. Byłem taki dumny! Obiecał, że nie umrę. Tylko, że nie mieszkałem już w stolicy. Musiałem umrzeć, jeżeli nie znajdę sobie małżonki. Posada wartownika mi nie pomogła. Wtedy spotkałem ciebie – jego oczy miękną patrząc na Bellę. Ta rumieni się.
- Byłam mała.
- Wiem.
- Zabiłeś moją matkę? – pyta rzeczowo Jacob. Wściekłość zmieniła jego młodzieńcze rysy twarzy.
- Nie. Byłem jednak tego świadkiem – Black kieruje swoją złość w kierunku prezydenta. Klnie, przeklina go i macha rękami. Nagle przestaje.
- Mów dalej – rozkazuje.
- Patrząc na śmierć Swana nie mogłem tego już dłużej robić. Chciałem zrezygnować, Carlisle odradził mi.
- Jeśli to zrobisz, Aro cię zabije. Nie będzie się wahał ani minuty, ani sekundy – blada twarz Cullena przybrała surowy wyraz. – Synu, wprowadzę cię w stan hibernacji już niedługo, kiedy tylko to wszystko się zmieni, kiedy prezydent uzna, że robisz to z powodu chęci życia. Teraz domyśli się. Zaczekaj tylko kilka miesięcy.
- Kilka miesięcy – syczy Edward i łapie rękami głowę. – Nie mogę już znieść ich śmierci. Nie mogę na to patrzeć.
Wielkie biuro z widokiem na całą Olympię. Ciemne biurko znajduje się w centrum. Z tyłu są drzwi, a po bokach półki z książkami. Od strony gościa jedynie kwiaty w doniczkach oraz trzy krzesła. Przejście prowadzi do ogromnej biblioteki, która skrywa wiele tajemnic. Na przykład kapsułę do hibernacji. Edward nie śmie siadać na tych wygodnych siedzeniach. Patrzy na otwarty laptop, w który beznamiętnym wzrokiem wpatruje się Carlisle. Po bokach piętrzą się papiery, które potrzebują odcisku kciuka. Cullen pociera oczy.
- To prezydent, Edwardzie. Będzie chciał wykorzystać Quiletów.
- W jaki sposób? – pyta zimno chłopak i patrzy w smutne oczy ojca, tak podobne do jego.
- Zabije matki lub ojców.
- Co potem? – nie ciekawi go jako syna, lecz jako strażnika, który będzie świadkiem rzezi.
- Potem wykorzysta dzieci do własnych celów.
- Jakich celów?
- Ujarzmi przyszłe pokolenia.
- Dlaczego? Za pomocą Quiletów?
- Tak. Założy jakikolwiek zespół o takiej nazwie. Kiedy ktokolwiek zacznie coś knuć i powiadomi te dzieci, zabije je. Powód: nieposłuszeństwo. Musi zabić dużo osób, by przemówić do rozsądku innym.
- Skąd będzie miał pewność, że oni też za tym stali?
- Nie będzie. Po prostu to zrobi. Wszyscy uwierzą, wiesz jaki mają Indianie mają temperament.
Edward potwierdza skinięciem głowy.
- Potem – kontynuuje Carlisle – będzie przypominał to o każdej porze powstania, wszystkim.
- Muszę zabić rodziców?
- Nie. Ochraniaj dzieci, synu.
- Dobrze, tato. Będę robił co w mojej mocy. Nie rozumiem tylko dlaczego oni…
- Ludzie stolicy boją się Indian. Wiesz czemu? Uważają, że są dzicy.

***

- Edwardzie, synu – blada dłoń, troszkę pomarszczona, ale nadal sina głaszcze policzek chłopaka. – Dobrze się spisałeś – głos wydawał się miły, ale zawierał w sobie groźbę. Czerwone oczy przyjaźnie spoglądają w twarz Carlisle’a. – Nikt nie będzie zakłócał spokoju Volturen, prawda? – jego wzrok znów spoczywa na młodym Cullenie.
Edward patrzy na prezydenta z pewną namiastką strachu. Po kilku jego słowach odpręża się jednak całkowicie. Te słodkie kłamstwa płynące ze starych ust dodają mu otuchy. Nie widzi przerażonego wzroku ojca, którego jedyną myślą jest: wpadł w sidła. Aro uśmiecha się zadowolony z siebie. Utkał śliczną sieć bzdur i obietnic, które nigdy się nie ziszczą. Jest z siebie dumny.
- Wiem, że źle zrobiłem wierząc mu, ale… On jest bardzo przekonujący. Mam nadzieję, że go nie poznacie – Edward wzdycha i pociera twarz. Jest zmęczony opowiadaniem tej historii. Dowiedziawszy o zamiarach Aro co do dzieci Quiletów był przerażony. Teraz przez niego jest również Jacob. Marionetka. Marionetka. Marionetka!
- Nie wiem, czy Leah zechce pomóc, jeśli się dowie jak się nazywasz – mówi Black i wzdycha. – Nic do ciebie nie mam, chłopie, ale… Sam wiesz. Kobiety – wywraca oczami i śmieje się.
- Tak, wiem – patrzy pożądliwie na Bellę. Wszyscy zostawili ich samych, żeby Jacob mógł pytać bez skrępowania.
- To kiedy, gołąbki, macie ten ślub?
Edward dostrzega jak bardzo ten chłopak jest wesoły. Szkoda byłoby go stracić…
- Zawiadomię Quiletów, że gramy w Forks. Jestem pewny, że Seth się ucieszy.
- Czemu miałby się cieszyć z przebywania w tym…
- Lubi zwiedzać nowe miasta – przerywa chłopak. – To miły dzieciak. Strasznie wesoły. Polubisz go. Chociaż… wszędzie go dużo – śmieją się oboje.
Bella patrzy w stronę swojego narzeczonego. Jest taki piękny. Odkąd przygotowują powstanie rzadko widziała jego śmiech. Dziękuje w duszy Jacobowi za ten promyk ciepła i radości w jej domu. Spogląda na Tanyę. Dziewczyna patrzy w tym samym kierunku, a kiedy chwyta spojrzenie Swan uśmiecha się pogardliwie.
- Nie wiesz co nas łączyło, nie? – pyta i smuci się. Bella nic nie mówi i naciska kilka razy guziczek z wodą. Jasper z Alice siedzą gdzieś w jej pokoju. Nie wie co robią, ale ma nadzieję, że nie ubrudzą jej pościeli. Czymkolwiek.
Swan czuje dyskomfort z powodu przebywania z Denali. Zjawiskowo piękna i pewna siebie, a jednocześnie słaba i krucha. Nie wie jak z nią rozmawiać. Widzi jednak jak bardzo pragnie Edwarda, a za to jest zła. Cokolwiek łączyło ich w przeszłości, teraz jest z nią, Bellą. Tak powinno zostać. Prawda?


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dropout dnia Śro 16:43, 14 Gru 2011, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 13:01, 12 Lis 2010 Powrót do góry

Cieszę się, że kontynuujesz opowiadanie.
Mam wrażenie, że zbliżamy się do końca.
Pomysł jest naprawdę ciekawy no i to powstanie.
Czekam na dalszy ciąg.

Pozdrawiam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Pią 15:36, 12 Lis 2010 Powrót do góry

Szczerze to poczulam ulgę, że nadal piszesz. Choć króciutko po tak dużej przerwie. Od początku zastanawiało mnie to, że gdy zabito Swana Bella była małym dzieciakiem, a Edward był "żołnierzem". Teraz juz wiem, hibernacja. Cóż... ciekawe rozwiązanie. Wiem, że od poczatku najwazniejesz dla ciebie w tym opowiadaniu było powstanie. Ale jeśli mozesz postaraj się o więcej opisów, relacji między bohaterami. Tego mi w tych dwóch rozdziałach brakowało. Bella i Edward mają się pobrać a odnoszę wrażenie jakby byli "sparowani przez system Volturen". Brakuje mi odrobinę opisu relacji jakie sa miedzy nimi. Bo chwilami mam wrażenie, że mimo wszystko ten ślub jest po to by nie zostali unicestwieni jako nieprzydatni dla społeczenstwa.
Lubię to opowiadanie i czekam na kolejny rozdzial ;-)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 13:28, 12 Lis 2011 Powrót do góry

Jeju, nawet nie pamiętam kiedy pisałam ten rozdział... Jest dużo dialogów, ale przestawiłam tu relacje rodzinne między Volturi. Tak myślę Laughing Więc, zapraszam do czytania ;-) Mam już koncepcję na dalsze rozdziały, które nie zostały napisane. + ten jest niestety chyba bez bety, ale mam nadzieję, że nie ma dużo błędów.

Rozdział 8

- Och, Kajuszu, Kajuszu, jesteś jeszcze zbyt młody, żeby zrozumieć – cmoka z dezaprobatą Aro.
Jego długie, proste, czarne włosy kontrastują z niemal białą twarzą.
- Nie rozumiem dlaczego nic nie robisz – dąsa się chłopak.
- Synu – warczy na niego ojciec i podnosi się z fotela. Opiera dłonie na hebanowym biurku. W biurze panuje półmrok. Jest to oficjalne spotkanie, a nie rodzinne. - W przeciwieństwie do ciebie mam plan. Rozumiesz? Plan! Na pewno się uda.
- A jeśli nie?
- Mądrzy władcy zawsze mają drugie wyjścia zwanymi planami B. Ja, żebyś nie martwił się na zapas, mam również C i D.
- Co zrobisz z Cullenem?
- Nic.
- Dlaczego?
- Carlisle jest mi zbyt potrzebny, żebym mógł sobie pozwolić na likwidację młodego. Za to ten cały Hale – siada ponownie i stuka czarnymi paznokciami o blat. – Jest ważny. Jednak nie dość, żeby nie można go było użyć jako przynęty.
- Na co?
- Zadajesz złe pytania.
- Na kogo? – poprawia się Kajusz. Przeczesuje blond włosy palcami.
- Na wszystkich.
- Aha.
- Zła odpowiedź – karci go ojciec i obchodzi stół jak drapieżnik.
Jego czarny garnitur przylega do ciała, a biała koszula prawie zlewa się z odcieniem skóry. Siada na biurku przed synem i splata dłonie. Patrzy przenikliwie czerwonymi oczami, przyszpila syna do krzesła.
- J… ja… - duka Kajusz i przełyka z trudem ślinę. Boi się swojego ojca tak samo jak matki. Wie, że nie zrobią mu krzywdy, ale ta ich arystokratyczna postawa i pogarda do każdego człowieka… Wzdryga się mimowolnie.
- Zimno ci, synku? – pyta prawie, że troskliwym tonem ojciec.
- N-nie.
- Więc jak brzmi dobra odpowiedź? – warczy i rozszerzają mu się nozdrza. Gniew. Chce, żeby jego jedyny syn z prawego małżeństwa był jak on. Po trupach do celu, żadnych skrupułów. Chce go nauczyć jak najwięcej, ale on najwidoczniej woli trzymać głowę w chmurach. Może być łatwym celem dla młodocianych powstańców.
- To d-dobrze – chłopak wyłamuje kostki w paskudnym odruchu. Patrzy w oczy ojca szukając aprobaty. Znajduje ją. – Brandon, Swan i Cullen na pewno rzucą się na pomoc Hale’owi. Wtedy reszta rzuci się na pomoc tej czwórce. Szczególnie Black i Denali. Jeśli Black to Quileci, jeśli Denali to cała reszta.
- Brawo, synu. Jestem z ciebie dumny. Zaczynasz dobrze myśleć.
Kajusz zakłada za uszy swoje długie włosy i wierci się na krześle. Nie przyszedł tu, żeby rozmawiać o nim. Chce wiedzieć co zrobić, żeby to on po ojcu był prezydentem. Jego pytanie widzi Aro, ale nie mówi nic. Zmusi lud, sfałszuje wyniki. Zrobi wszystko, byleby mieć wpływ na rządzy w Volturen.
- Niedługo zajmiemy się Vladimirem i Stefanem – oznajmia zadowolony z siebie.
- Chciałbym rządzić całą Ziemią – mówi młodzieniec z czarnymi, długimi włosami. Spogląda na towarzyszy i zgniata babkę z piachu.
- Ja chcę przestać słuchać tych głupot – szydzi z niego ciemnowłosy, drobny chłopak. Jego kolega, o włosach jasnoszarych patrzy zjadliwie i z pogardą na Aro. Obaj są niscy i drobni, ale jest ich dwoje.
- Stefanie, ty byś nie chciał? - pyta nie zważając na emocje towarzyszy.
Siedzą na placu zabaw w piaskownicy lepiąc figurki i spoglądając na chichoczące dziewczyny. Chcą im zaimponować. Aro rzuca się na blondyna, Vladimira, dla zabawy.
Ten jednak z furią w oczach bije całkiem na poważnie. Nastolatki przestają chichotać. Jedna w jasnych włosach podchodzi i lekko dotyka ramienia blondyna.
- Dość – oświadcza władczo. Aro dziwi się. Taka drobna, niewinna, w uśmiechu kryje się drapieżność, a w oczach władza.
- Sulpicio, nie wtrącaj się. Chciałem zobaczyć jak to się skończy – śmieje się Stefan i obejmuje dziewczynę. Całuje ją znacząc terytorium. Ona nie zamyka jednak oczu i przygląda się Aro.
- Poczekaj – mówi i odsuwa się. – Rzucam cię.
- Co?
Sulpicia wzrusza ramionami i obejmuje Aro. Wszyscy na placu zabaw patrzą i nie mogą się nadziwić. Nigdy żaden człowiek nie ośmielił się zerwać z drugą połówką. Blondynka jest uważana za królową i chyba za bardzo wzięła sobie to do serca. Czarnowłosy jest jednak zadowolony z takiego obrotu spraw, ale Vladimir klnie na niego.
- Jeszcze się policzymy, fiucie – odgraża się Stefan i przyjaciele odchodzą.

Aro nigdy więcej ich nie zobaczył. Potem dowiedział się, że oboje zostali prezydentami. Stefan Eurazji, a Vladimir Afryki. Ameryka Południowa jest jednak jego teraźniejszym celem. Towarzyszami woli zająć się później.
- Najpierw zajmij się Victorią – wzrusza ramionami Kajusz.
- Ruda nie będzie problemem. To dz***a. Nie wiem gdzie tamci ludzie mają oczy. Taki prezydent? – prycha z niezadowoleniem Aro i śmieje się.
- Byłbyś lepszy, ojcze – stwierdza chłopak i opiera się wygodnie.
- Zawołaj Sadystkę. Z tobą skończyłem.
Po chwili do pokoju wpada huragan, nastolatka z krótkimi, czarnymi włosami i wielkimi oczami. Na ciele ma pełno tatmodów. Czaszka na lewej stronie szyi, smok ziejący ogniem na kącik prawej brwi. Wygląda zjawiskowo, ale również groźnie. Nie bez powodu jest oczkiem w głowie prezydenta.
- Cześć, tatku – podskakuje do fotela i całuje jego policzek. Aro delikatnie ściera ślinę i sadowi ulubienicę na kolanach.
- Chciałabyś się zabawić, kochanie? – pyta z miłością.
- Oczywiście. Niedługo mam koncert – wstaje i poprawia mini spódniczkę. Palcami zaczesuje włosy do tyłu. – Będzie zabawa – śmieje się. – Masz coś przeciwko Alecowi?
- To dobry chłopiec – pod tym pojęciem kryje się jedynie charakter podobny Jane. – Pomoże ci?
- Tak. Masz cel? – pyta i owija włosy wokół palca. – Umm… Niech zgadnę- prowokacyjnie wkłada paznokieć do ust. Śmieje się szyderczo. – Gianna?
- Zgadłaś.
- Jesteś przewidywalny, tatku – pojawia się błysk w jej oczach, który natychmiast znika. – Zajmę się suką. Do zobaczenia – ponownie całuje go w policzek i wychodzi z gabinetu.
Za rogiem wpada na Kajusza.
- Łamaga – syczy i wystawia mu środkowy palec.
- dz***a – odwzajemnia jej gest chłopak. Idzie do Athenodory, narzeczonej i nic nie zepsuje mu humoru. Nawet ulubienica ojca, ten wrzód na tyłku.
Ona jednak nie odchodzi i ciągnie go za włosy.
- Czego chcesz, idiotko? – pyta z westchnieniem, okazując jak bardzo mu się śpieszy i jak bardzo ma ją gdzieś.
- Zaproszenie – całuje go w policzek i odchodzi. – Do Gianny. Na najbliższy koncert. Loża vipów. Spotkanie ze mną.
- Jasne, pyskaczu.
Ile to już zaproszeń wykonał? Ile to już kochanek ojca zginęło? Żadna nie domyśla się, czemu Jane nazywana jest Sadystką. Uwielbia zabawy. Zadaje powolną śmierć, tortury to jej specjalność. On jest słaby, ale nie może pozwolić tej czarownicy sobą rządzić. O, nie.
Po drodze do ukochanej wchodzi do pokoju i wykonuje zaproszenie. Podpisuje się jako Jane Volturi, nazwisko należące do każdej rodziny prezydenckiej. Wysyła na e-mail i powiadamia automatycznym głosem przez telefon w uchu.
W końcu ma czas tylko dla Athenodory.

- James, chodź do mnie. Nie chcesz tracić życia, prawda?
- O co chodzi, panie prezydencie? – długie, brązowe włosy mężczyzna związuje w kucyk.
- Wiesz, dlaczego pozwoliłem ci nie ożenić się, prawda?
- Wiem i jestem wdzięczny.
Jego strój, na pozór byle jaki, ale kobiety szaleją za nim. Wie jak na nie działa i zostaje wykorzystywany przez Aro. Jest mu to jednak na rękę, bo w Volturen nie ma brzydkich kobiet. Jednak skoro Gianna będzie załatwiona przez Sadystkę, co teraz mu zleci?
- Victoria, prezydent Ameryki Południowej. Nie załatwiasz jej, ale przywozisz tutaj. Będziemy z nią negocjować…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dropout dnia Nie 14:13, 13 Lis 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Nie 13:56, 13 Lis 2011 Powrót do góry

Znowu piszesz Smile fajnie, bo to bardzo wciągające opowiadanie.
Rozdział o Volturi wprowadził sporo nowych informacji, byl interesujacy. Tylko czemu Gianna ma zginąć??
I co się dzieje ze Swan i Cullenem?
mam nadzieję, ze tym razem nie będziesz nam kazała tak dlugo czekać na nowy rozdział :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
ashash
Człowiek



Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 12:38, 15 Lis 2011 Powrót do góry

Fajne są motywy w twoim FF. Jednak ten związek Belli i Edwarda nadal wydaje mi się dość nie jasny. Takie buum bez konkretnej przyczyny. Liczę, że w kolejnych rozdziałach trochę przybliżysz myśli Edwarda, bo ogólnie są jakieś takie... biedne? Nie wiem jak to określić. I życzę weny oczywiście :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 19:18, 23 Lis 2011 Powrót do góry

Dzięki za miłe słowa i te mniej ;-) Fajnie, że ktoś jeszcze to czyta. Wszystkie rozdziały włącznie z 10 były pisane rok temu, więc nie miejcie mi za złe tego, że akcja leci na łeb, na szyję, aż mi głupio z tego powodu, ale zabrałam się już za akcję, więc ich nie zmieniałam już bardzo ;-) Edwardem zajmę się w 12 rozdziale i przybliżę jego odczucia i myśli ;-) Miłego czytania!

Rozdział 9
- Wszystko gotowe? – Alice krząta się po pokoju i poprawia co chwilę białą suknię panny młodej.
- Och, proszę cię! Przecież wyglądam cudownie w tym stroju. Naprawdę dziękuję, że mi ją znalazłaś. Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła… - Belli łzy ciekną po policzkach.
- Rozmażesz się i co będzie?!
Wszyscy są podenerwowani. Żeńska część towarzystwa biega po pomieszczeniu i to tu, to tam poprawia biało-niebieskie balony. Renee wsuwa spinki na włosy córki, Tanya przypina welon.
- Super wyglądasz – komentuje ta ostatnia i wychodzi z pokoju.
- Dzięki – szepce panna młoda cicho, zdziwiona komplementem ze strony tamtej. Stoi przed wielkim lustrem i obraca się wokół własnej osi. Suknia wygląda olśniewająco, rozpływa się u dołu, zwęża ku górze. Białe róże są ułożono na jednej, ukośnej linii. Rękawy sięgają łokci, a łopatki są odkryte. Welonem zasłania swoją twarz i ostatni raz się obraca. – Jest idealnie – mówi do siebie z wielkim trudem i wchodzi do sali urzędowej.
Widzi Edwarda ubranego w czarny garnitur. Stoi niecierpliwie bawiąc się palcami. Patrząc na wybrankę uśmiecha się szeroko, jednak widząc jej minę, smutnieje.
Podchodząc do przyszłego męża w takt muzyki weselnej powoli się rozpogadza. Dzisiaj ma się cieszyć, jutro pomyśli o wszystkim innym. Problemach.
Urzędnik zaczął przemowę o związku małżeńskim, obowiązkach nowożeńców i tym podobnym sprawom. Para młoda podpisała papiery i weszli do wielkiego, przestronnego pomieszczenia obok, żeby się bawić.
Wystrojony był w biało-niebieskie balony i takiego samego koloru ściany. Krzesła i stoły pokryte białymi obrusami zostały rozstawione po bokach. Wielki żyrandol, przypominający te bardzo stare ze świeczkami, wisiał na środku podtrzymywany przez niewidoczne linki. Przy wejściu rozdawany przez dwie elegancko ubrane kelnerkijest szampan, a niewidoczny DJ zaprasza parę do pierwszego tańca.
- Jesteś spięta, co się stało? – Edward przybliża się do wybranki i szepce.
- Myślę o jutrze…
- Nie przejmuj się, jeszcze trochę przed nami…
- Dwa dni!
- Jesteśmy razem, to się teraz liczy. No i nie jesteśmy sami – posłał jej uśmiech i przez resztę zabawy nie rozmawiali na ten przykry temat.
Wszyscy goście odrzucili na bok troski i przyodziali maski na swoje twarze. Wszyscy uśmiechają się, śmieją się, tańczą, dobrze się bawią. To może być ostatni beztroski wieczór w ich życiu.
Jednak kładąc się na wspólnym już łóżku w domu Belli, ona nie mogła wytrzymać.
- Edwardzie, a teraz... opowiedz mi o swojej bliźnie…
- To nic takiego – wymiguje się chłopak i kładzie na plecach. Przytula go jedną ręką i wyczekuje na odpowiedź. Nie da łatwo za wygraną.
Cullen wzdycha i odsuwa kołdrę. Dziewczyna wypatruje znajomego pnącza. Widzi pod tatmodem szramę.
- Jak?
Domek letniskowy na wsi. Tanya siedzi na kanapie z rękami na kolanach. Jej ochroniarze są z przodu, przez balkon można wejść. Czeka.
Zza okna jej oczom ukazuje postać ubrana w czarną bluzę z kapturem, który jest założony na głowę i jeansy. Trudno zauważyć tego chłopaka w ciemności, jednak białe adidasy zdradzają go. Wchodzi przez oszklone drzwi i otwiera ramiona. Blondynka przytula się do Edwarda i wdycha jego śliczny zapach.
- Jesteś zimna czy gorąca? – pyta. Dziewczynie wydaje się to bez sensu, ale odpowiada.
- Gorąca – czuje jak się rozpala. Rumieni się, ale głos ma prowokujący.
- Ja jestem zimny – dalej się obejmują. Tanya myśli, że on dopowie „pasujemy do siebie”. On jednak mówi na odwrót.
- Dlaczego? – dalej wdycha jego zapach, nie odsuwa się.
- Ja jestem zimny, nic nie czuję. Ty ofiarujesz wszystkim swoje gorące uczucia… Nie chcę, żebyś i mnie nimi obdarzyła… Nie jestem ich wart.
- Kiedy mnie o to zapytałeś… Chodziło ci o to? – pyta zdziwiona opierając się o jego ramię.
- Tak.
Więc jestem zimna, chce powiedzieć, ale on już się żegna.
- Wybacz mi, Tanyo – całuje ją smutny w policzek. Ten pocałunek jest pełen uczuć, delikatny, kochający…
Odchodzi.
Dziewczyna stoi osłupiała i siada na kanapie. Wie, że żeby go zdobyć musi go ignorować, być zimna. Musi mu pokazać, że potrafi się dobrze bawić. Będzie chodzić z głową ku górze. Nawet jeśli zobaczy go z inną dziewczyną, ma jeszcze szanse.
Słyszy jednak krzyk agonii. Wybiega na balkon i widzi, jak jej ochroniarze traktują go paralizatorami i dźgają nożami. Krzyczy, żeby go zostawili, że to jej przyjaciel. Ci zmieszani patrzą na nią i biegną po apteczkę. Tanya wychodzi z domu i klęka przy Edwardzie. Ściąga mu kaptur z głowy. Widzi jak zbladł. Patrzy na lewą stronę brzucha, nad biodrem. Krew. Dużo krwi.
- Co oni ci zrobili – szepce.

- Byłeś z nią po tym? – pyta Bella.
- Tak…
- Jak do siebie wróciliście?
- Ból szybko minął, ochroniarze przybiegli i zaczęli mnie pryskać preparatami. Pojechałem do szpitala, ale powiedzieli, że mam poważne rany i po jednej zostanie blizna. Cóż, mogli mi ją zlikwidować, ale chciałem… Zostawić coś po niej… Na sobie… Zrobiłem tatmoda, żeby nikt nie spostrzegł blizny. Ty zobaczyłaś…
- Tak, zobaczyłam. Ciebie i Tanyę łączy bardzo gruba więź… Jesteście ze sobą zżyci.
- Była pierwszą osobą spoza rodziny, której powiedziałem o hibernacji. Jednak to ty jesteś moją żoną – wskazuje na palec serdeczny Belli, a ona uśmiecha się w odpowiedzi.
Edward i Tanya dużo ze sobą przeszli, ale to nie znaczy, że ją kocha. Rozumie to. Jemu musiało być wtedy trudno... Nie może mu mieć tego za złe, również kochała innego.
Teraz jednak liczą się tylko oni.

*

- Jasper, mam złe przeczucie… - Alice leży i dotyka źdźbeł sztucznej trawy. Jasper siedzi po turecku obok niej i patrzy w jej oczy.
- Jak to?
- Czuję, że cię złapią…
Dziewczyna nie potrafi tego wytłumaczyć, jednak czuje to wewnątrz siebie. Wie, że to głupie, tak samo jak porozumiewanie się drzew, kiedy zemdalała na placu zabaw. Analizuje to w swojej głowie, sercu. Ma pewność, że stanie mu się coś złego. Nie chce go stracić, ale wie, że Jasper stanie u boku swej matki i innych ludzi, którzy chcą rebelii. Oczywiście, że nie zostawili tego nastolatkom. Oni jednak są kluczową rolą w powstaniu, bo po nich nikt się tego nie spodziewa. Alice wzdycha i patrzy mu głęboko w oczy. Widzi w nich determinację, której nie zaradzi.
- Nie martw się, poradzę sobie – posyła jej promienny uśmiech.
- Tak myślisz?
- Tak, jestem pewny.
- Bądź ostrożny. Nie chcę cię stracić.
*

- Jacob, chodź tutaj! – Tanya spina włosy i maluje się delikatnie, dziewczęco. – Jak wyglądam?
- Ładnie – odpowiada zaglądając do pokoju koleżanki. – Hmm… Łał!
- Właśnie takiej reakcji oczekiwałam! – krzyknęła i klasnęła w dłonie. – Gotowy?
- Tak.
- Chodźmy!

*

Z wielkiego sejfu Edward wyciąga kolejno palcowe pistolety, które wkłada się za paznokieć kciuka, a wystrzelają, kiedy odpowiednio ułoży się ów palec. Każdemu kompanowi dał po dwa, teraz stojąc sam z Bellą przygotowują się na specjalną rundę.
Dziewczyna zakłada na swoje ciało cienkie, kuloodporne i maskujące ubranie. Pod oba paznokcie wkłada broń, pod rękawem uniformu ma niewielki scyzoryk. Rozpuszcza włosy i maluje ostro oczy, które teraz wyglądają na kocie oczy, by wtopić się w mieszkańców stolicy. Czarnymi kreskami podkreśla powieki, rzęsy maluje złotym tuszem, a na usta zakłada ciemno-czerwoną szminkę.
Chodzi chwilę po pomieszczeniu tupiąc nogą. Jej buty są płaskie, o grubych podeszwach, również maskujące. Podoba jej się ten strój. Ma dwa niewidoczne guziczki na szyi, którymi można włączyć i wyłączyć tryb chroniący. Ostatnie poprawki, klepie kaptur zakrywający całą głowę.
Na biodra zakłada szeroki pasek, który kryje w sobie scyzoryk, nóż, linę wydłużającą się na osiem metrów, i kilka pocisków, które powodują dym.
- I jak? – pyta poprawiając włosy ostatni raz i przeglądając się w wielkim lustrze.
- Jeszcze to – Edward podaje jej niewinnie wyglądające okulary.
- Jasne – mówi i zmienia kolor deskolotki na przezroczysty. Bransoletkę sterującą zakłada na lewym nadgarstku.
- Jestem gotowa – mówi i wzdycha ciężko.
Patrzy na Edwarda i ostatni raz wyciska na jego ustach pocałunek. Żegnają się, a Bella ukradkiem roni kilka łez. Nie wie, czy wróci. Jeśli jej się to uda, niekoniecznie wrócą jej przyjaciele…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pineska
Nowonarodzony



Dołączył: 11 Lis 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: daleko

PostWysłany: Śro 20:36, 23 Lis 2011 Powrót do góry

nie będę się długo rozpisywać, ale tak mnie to twoje opowiadanko wciągnęło, że zdecydowałam się napisać komentarz... Wink

bardzo spodobał mi się ten pomysł, a zwłaszcza ten motyw z podziałem kontynentów na państwa. ciekawy jest również system wybierania sobie partnerów. większość gadżetów, które przedstawiłaś poznałam już wcześniej w książkach Scotta Westerfelda Wink więc nie były one dla mnie nowością Razz

w twoim opowiadaniu trochę brakuje mi pewnych szczegółów, które dla ciebie autorki mogą być oczywiste jednak dla mnie, czytelniczki już nie do końca. mam tutaj na myśli to, że w rozmowach bohaterów niby przytaczasz ich przeszłość jednak, tak na prawdę nie ma w tym żadnych istotnych informacji (np. dlaczego Edward poddał się tej całej hibernacji?)...

moim zdaniem masz bardzo przyjemny styl pisania więc nic dziwnego, że wszystkie dotychczasowe rozdziały tak szybko przeczytałam Smile

oh... miało być króciuteńko a wyszło jak wyszło... trudno na koniec dodam tylko, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy i życzę wena
Wink


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:46, 23 Lis 2011 Powrót do góry

To chyba było opisane w rozdziale 7 ;-)
Cytat:
– Synu, wprowadzę cię w stan hibernacji już niedługo, kiedy tylko to wszystko się zmieni, kiedy prezydent uzna, że robisz to z powodu chęci życia. Teraz domyśli się. Zaczekaj tylko kilka miesięcy.
- Kilka miesięcy – syczy Edward i łapie rękami głowę. – Nie mogę już znieść ich śmierci. Nie mogę na to patrzeć.

Chodziło o to, że Edward nie chciał już zabijać powstańców i być strażnikiem. Ojciec doradził mu, żeby chwilkę poczekać i by wyglądało to na to, że po prostu nie znalazł sobie partnerki i chce żyć, więc poczeka na tę odpowiednią paręnaście lat ;-)

Muszę się przyznać, że pomysł na to opowiadanie wzięło mi się właśnie po przeczytaniu serii Brzydkich Scotta Westerfelda no i oczywiście Igrzysk Śmierci Collins Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pineska
Nowonarodzony



Dołączył: 11 Lis 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: daleko

PostWysłany: Czw 20:22, 24 Lis 2011 Powrót do góry

widocznie ten fragmencik, gdzieś tam, mi umknął Very Happy ostatnio chodzę pół przytomna.... no a później są właśnie takie skutki Wink przeoczam co ważniejsze fragmenty Smile

Igrzysk śmierci nie czytałam, ale z pewnością jeszcze po nie sięgnę (zwłaszcza, że również na ich podstawie zdecydowałaś się napisać to opowiadanko Wink )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 16:42, 14 Gru 2011 Powrót do góry

Pineska, koniecznie przeczytaj! Polecam ci, bo strasznie fajna książka Smile A teraz zapraszam dalej: akcja leci, pędzi, ale potem przystopuję Smile

Rozdział 10


Przekraczając granice stolicy, która nosi nazwę Volterra, niegdyś Waszyngton. Ma się wrażenie, że jest się w innym świecie. Idealnym wręcz. To wszystko jednak pozory.
Ludzie stoją na ruchomych chodnikach, latają na platformach. Wszyscy są kolorowi i po wielu operacjach upiększających, chodzą z głową zadartą ku górze, tak więc Bella również podnosi dumnie twarz i cieszy się, że nie wygląda jak Swan. Aro na pewno by ją rozpoznał.
Wskoczyła na platformę i pozdrowiła stojącego na niej Jaspera. Swoją deskolotkę ułożyła niewidoczną obok i nacisnęła guziczek, by podążała za nią. Nikt w Volterze nie używa deskolotek, prezydent uważa je za zbędne. Przymyka oko jednak na to w województwach. Przynajmniej pod tym względem nie jest komplentym tyranem. Nie przewidział jednak tego, że deskolotki są bardzo ważne podczac powstania...
- Witam również w tak słoneczny dzień! W Kopule musi być ślicznie, prawda? – zwraca się Jasper do Belli formalnie, jak na mieszkańca stolicy przystało.
- Tak, musi. Czy tam się kierujesz? – pyta dziewczyna i lustruje miasto tętniące życiem. Widzi w oddali wieżę, w której znajduje się prezydent.
- Niestety nie! Mam ważną sprawę w ratuszu.
- Ja również. Będziesz miłym kompanem podróży.
Na tych słowach skończyli rozmawiać ze sobą i każde odwróciło się w przeciwne strony. Takie rozmowy zamienia każdy mieszkaniec stolicy z tysiącami osób co dzień. Bella uważa, że to nudne, ale nie jej oceniać. Nie podziwia widoków, bo zieleni nie widzi nigdzie.
Kopuła jest jedynym miejscem w Volterze, gdzie znajdują się rośliny i gdzie jako tako istnieje normalność. Sama nazwa miejsca wskazuje, pod czym się znajduje. Swan zawsze chciała je zobaczyć, jednak nigdy nie miała sposobności ku temu. Kiedy okazja się nadarza, nie ma czasu.
Przez jej oczy przewijają się setki takich samych wieżowców, każdy urozmaicony kolorowymi bilboardami lub reklamami, a nawet ruchomymi obrazkami.
Kolorowość miejsca nie pociesza Belli, czuje się jeszcze bardziej przytłoczona tym wszystkich i zaczyna się prawie tym dusić. Nie podoba jej się ta sztuczność. Fakt, w Forks nie jest idealnie, ale nikt tam nie udaje, że jest dobrze. No tak, zapomniałam, pomyślała, przecież tu nikt nie udaje. Nerwowo chichocze pod nosem.
Przez większość miast, które mijali w drodze do stolicy widzieli wiele podobnych do ich rodzinnego, jednak więcej było tych upodobniających się do Volterry. Tam jednak nie ma niebieskoskórych ani zielonoskórych mieszkańców. Według Belli w głowach się im przewraca…
Będąc już blisko ratusza widzą przelatującą nad ich głowami drobniutką dziewczynę. Alice na swojej platformie ma być pierwsza na miejscu. Ma pilnować drzwi. Przezroczysta deskolotka wręcz niezauważlnie sunie za nią.
Jasper patrzy za dziewczyną, a kiedy w końcu zatrzymują się przed wielkimi drzwiami, przepuszcza swoją przyjaciółkę i staje przed wejściem niedaleko swojej narzeczonej.
Bella wchodzi do środka i wzdryga się. Przyjazne miejsce, pełno żółtych sof, zielone ściany i obrazy w obu kolorach. Zdaje się tu bardzo przytulnie. Powoli podchodzi do biurka, za którym siedzi mężczyzna o przenikliwym wzroku. Jego oczy wodzą po sylwetce Belli i ruchem głowy zaprasza ją dalej.
Teraz wszystko zależy od Edwarda…

*

Tanya wchodzi dumnym krokiem do ratusza i rozgląda się wokoło.
- Czego tu pani szuka? – pyta mężczyzna za biurkiem. Na marynarce widniało imię „Felix”, tak więc dziewczyna zrobiła słodką minkę i przybliżyła się do pracownika.
- Byłam umówiona.
- Nazwisko? – pyta zauroczony Felix, a kiedy Tanya podaje je, tamten szpera w komputerze.
Przez drzwi wchodzi duża grupka osób. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn stoi w drzwiach dumnie z wielkimi okularami przeciwsłonecznymi. Jedna, blada blondynka, której długie jasne włosy są proste niczym nitki kukurydzy. Druga podobna do pierwszej, tyle, że ma czapkę, spod której wystają srebrzyste loki. Trzecia o oliwkowej cerze i czarnych włosach trzyma za rękę towarzysza wyglądającego tak samo. Ostatni mężczyzna również jest podobny do poprzedniej dwójki. Felix przestraszony patrzy na przybyszy, ale rozlega się ciche kliknięcie. Bella trafiła prosto w serce.
Pierwszy człowiek.
Dziewczyna szybko biegnie w kierunku wyjścia i wskakuje na swoją deskolotkę. Kątem oka widzi wbiegających na salę ochroniarzy. Zaczyna się bitwa z czasem. Alice leci na równi z przyjaciółką odwracając się cały czas w tył. Mają nadzieję, że tamtym się uda dotrzeć do Aro.
Nagle w całym mieście rozbrzmiewa głośna syrena i na wszystkich bilboardach widnieje napis „UWAGA! ZAGROŻENIE!”. Po chwili pojawiają się zdjęcia Belli, Alice i Tanyi. Przerażone dziewczyny pochylają się na swoich pojazdach i przyspieszają patrząc w dół na ludzi. Mieszkańcy stolicy wytykają je palcami i uciekają do budynków.
Bella ostro skręca na deskolotce i przybliża się do Alice.
- Znajdą nas – szepce, a wiatr smaga jej twarz.
- Wiem… Musimy się gdzieś schować.
- Nie wiemy jak jest w ratuszu!
- Jeśli nie dostaniemy od nich informacji przez najbliższe cztery godziny możemy zacząć się bać. Teraz jednak miejmy nadzieję, że im się uda! Miałyśmy tylko odwrócić uwagę strażników.
Kluczyły między wieżowcami patrząc w okna domów tak długo, że w końcu kompletnie straciły orientację w terenie. Wzleciały najwyżej jak mogły, ale i tak niewiele zobaczyły między budynkami. Ich stroje maskujące zaczęły się powoli przystosowywać do otoczenia, jednak szybkie zmiany położenia dezorientują uniformy. Z jednego bilboardu zniknął napis i pojawiła się twarz Jane, córki Aro.
- Mamy was – chichocze złośliwie. – Tik tak, zegar odlicza czas – blada twarz znika z ekranów, a zaraz po niej pojawiają się zegary.
Złowroga cisza nastaje w mieście.
- Co myśmy narobili? - pyta Bella i ostro skręca w lewo niechcący gubiąc Alice. - O, cholera! - krzyczy. Zaczyna płakać. Szuka wzrokiem przyjaciółki, ale nigdzie jej nie widzi. No tak, stroje maskujące. Zostaje sama w wielkim mieście, w którym wszyscy polują na powstańców. Ma nadzieję, że dorośli będą mieli więcej szczęścia, że powstańcy z reszty województw sobie poradzą.
Łzy lecą ciurkiem po policzkach młodej rebeliantki. Zabiła człowieka! Zgubiła przyjaciół! Równie dobrze mogłaby umrzeć. Nie, myśli, muszę ich uratować, nie mogę nicnie zrobić. Karci siebie w myślach i szybuje szybko. Pnie się ku górze i pochyla się jeszcze bardziej. Zbliża się do wsi obok Volterry. Jedyna myśl, która plącze się po jej głowie to jego imię.
Edward.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dropout dnia Nie 13:01, 22 Sty 2012, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Pineska
Nowonarodzony



Dołączył: 11 Lis 2011
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: daleko

PostWysłany: Śro 20:13, 14 Gru 2011 Powrót do góry

no faktycznie.... Smile akcja leci na łeb na szyję.... ale myślę, że to dobrze. Ten rozdział i tak jest krótki, a nie przychodzi mi do głowy nic czym mogłaby bardziej rozciągnąc wydarzenia Very Happy
jestem bardzo ciekawa jak to się wszystko dalej potoczy.... kto zostanie złapany (czy w ogóle kogoś złapią)? no i oczywiście, czy powstanie się uda Wink
jeśli chodzi o błędy to najbardziej rzuciło mi się w oczy zdanie:

Kluczyły między wieżowcami patrząc w okna domów, że kompletnie straciły orientację w terenie.

myślę, że lepiej by pasowało :

Kluczyły między wieżowcami patrzą w okna domów tak długo, że w końcu kompletnie straciły orientację w terenie.

albo coś w tym stylu Wink

pozdrawiam
Pineska


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 13:03, 22 Sty 2012 Powrót do góry

Rozdział 11

Jestem głupia. Jestem nierozważna. Jestem zdana na siebie. Równie dobrze mogłabym być martwa.
Bella siedzi pod jednym z drzew na wsi. Sezon letni się nie zaczął więc rozgląda się za dogodnym miejscem do odpoczynku. Naokoło jest wiele domów, jednak boi się do nich wślizgnąć. Są to posiadłości ludzi mieszkających w stolicy. Nie zdziwiłaby się, jeśliby wszędzie byłyby alarmy. Patrzy w niebo i zastanawia się co poszło nie tak. Mieli tylko odwrócić uwagę. To Edward miał się zająć Aro, on mu ufa. Nawet to nie wyszło. Ich plan był obmyślany przez szereg osób, dlaczego prezydent zawsze musi być krok do przodu? No i dlaczego zgubiła Alice... Martwi się o to jak poszło reszcie. Patrzy na trawę obok siebie i chowa głowę w kolana. Ciężko dyszy, a w końcu gramoli się na drzewo. Będąc na szczycie upaja się widokiem. W oddali widzi kolorowe Volturen.
Tik tak, tik tak, tik tak.
Edward.
Dzień przed ekspedycją schowali prowiant w różnych miejscach naokoło Volturen. Teraz kieruje się do jednego takiego schowka. Ostrożnie kładzie stopy na podłożu i zakłada okulary na podczerwień, wykrywające ciepło i ruch. Widzi małą czerwoną plamkę w oddali. Wsiada na deskolotkę i wolno leci do obiektu. Cicho gwiżdże. Ktoś odpowiada na jej sygnał. Bella okrąża osobę i stara sobie przypomnieć sygnał jaki ustalili. W końcu gwiżdże łatwą melodię, a ktoś powoli zaczyna się ruszać. Nie odpowiada na sygnał. Coś tu nie gra...
Bella jest o sekundę szybsza od człowieka przed nią. Wzbija się wysoko w niebo i pochyla się nad swoją deskolotką najniżej jak się da. Odwraca się i widzi dużo więcej czerwonych punktów za nią. Klnie do siebie przez całą drogę. Okręca drzewa, żeby tylko ich zgubić, ale wie, że nigdy jej się to nie uda. Chyba, że...
Musi zaryzykować powrót do miasta. Może tam znajdzie Alice. O 17.00 byli umówieni pod główną fontanną. Ma jeszcze mnóstwo czasu.
Skoro i tak ma przechlapane, dlaczego miałaby nie zaszaleć?
Odwraca się do pościgu i celuje do tego, który jest najbliżej niej. Odwraca dłoń ku górze i dotyka kciukiem trzy palce. Wskazującym mierzy do człowieka i słyszy wystrzał, a po nim głośny krzyk i chrupot kości, kiedy ciało zderzyło się z ziemią.
Drugi człowiek.
Bella praktycznie leży na swojej deskolotce, ale dzięki temu ona leci coraz szybciej. W końcu przed nią ukazuje się stolica.
Obniża swój lot i równa się z platformami. Zwalnia i powoli się prostuje. Na bilboardach dalej widnieje zegar.
Tik tak, tik tak, tik tak.
Edward.
Bella rozgląda się naokoło i powoli wzdycha. Udało jej się zgubić pościg, a przynajmniej taką ma nadzieję. Lawiruje bezmyślnie obok platform, dalej w maskującym uniformie. Zdjemuje okulary, ale tuż przed tym obok siebie widziała czerwony obiekt. Ktoś leci koło niej! Ktoś, kto się ukrywa. Popełniła wcześniej błąd gwiżdżąc, więc czeka na pierwszy ruch z drugiej strony. Nic takiego nie nadchodzi.
- Alice? - szepce cicho dziewczyna.
- Błąd, dziewczyno - odpowiada jej inny głos.
Bella klnie pod nosem i wymija platformę lecącą naprzeciw niej. Nabiera tempa i myśli tylko o tym, kiedy ten koszmar się skończy. Patrzy na bilboardy. Zostało jej jeszcze parę chwil do 17. Wzdycha, odwraca głowę. Widzi szybko pędzące czerwone sylwetki, wie, że nie odpuszczą. Nie ma pojęcia co robić i w akcie desperacji strzela do nich perfekcyjnie. Słyszy głuche łomoty, kiedy ciała padają na ziemię.
Trzeci człowiek.
Czwarty człowiek.
Teraz przynajmniej łatwiej może uda jej się uciec.

*

Edward jedzie windą. Obok niego stoi potężny strażnik Aro, który dokładnie go prześwietlił. Nie znalazł jedynie palcowych pistoletów. Kto by podejrzewał Cullena o zbrodnię na prezydenta? Nikt.
Lecz jeśli akcja na dole zbyt szybko zostanie wykryta zostanie pojmany. Bella to jego żona, a również do niej należało rozproszenie uwagi. Oczywiście nie było mowy o tym, że dziewczyna nie będzie brała udziału w rebelii. No jasne, jest młoda i nikt by się tego po niej nie spodziewał. To jej jedyny atut. To ich jedyny atut.
Starsi zajmą się strażnikami. W ręce nastolatka zostawili zabicie głównego celu! Jakże byli głupi...

*

Alice nie spuszczała czerwonej sylwetki Belli z oczu, jednak ta gwałtownie skręciła i tyle ją widziała. Próbowała ją dogonić, jednak wśród tłumu platform nie udało jej się to. Ciężko wzdychając zawróciła i gapiła się na zegar.
Tik tak, tik tak, tik tak.
Nie da rady. Sama nie da rady. Jest za słaba.
Alice kłócąc się z własnymi myślami nie zauważyła jednego. Czerwonych sylwetek zbliżających się do niej.

*

- Alice! - słyszy dziewczyna powoli otwierając oczy. Czuje w głowie pulsujący ból.
- Och, gdzie ja jestem?
- W więzieniu - słyszy znajomy głos.
Zastanawia się co się z nią stało. Skąd wzięła się w tym miejscu? Jak? Szuka na sobie paska, nie znajduje. Jedyne co im zostawili to stroje maskujące. Nawet okularów nie ma.
- Okradli nas! - drze się dziewczyna i szybko podnosi głowę, co było błędem. Chce jej się wymiotować.
Nie widzi wyraźnie, wszystko jest zamglone, a do tego żarówki na białej ścianie ledwo świecą. Jak w szpitalu. Swędzi ją nadgarstek. Widzi na nim bransoletkę. Przeraża się już całkowicie i zaczyna histerycznie płakać.
Jasper siedzący obok szybko zatyka jej usta i przytula do siebie. Jeszcze jej wstrzykną okropne płyny przez to paskudztwo. Nie chce, żeby jej coś się stało.
Tłumaczy jej cicho co się z nim działo i jak się tu znalazł. Podpowiada jej, żeby nie wykonywała gwałtownych ruchów. Sam jednak czuje jak jego bransoletka wibruje i czuje zimno w swoich żyłach. Jedyne co udaje mu się wysapać jest:
- Nic nie mów.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dropout dnia Nie 13:09, 22 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
ashash
Człowiek



Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:19, 22 Sty 2012 Powrót do góry

Fajnie, że dodałaś nowy rozdział. Chyba pisałam wcześniej w tym temacie. Masz fajne wątki, ale to wszystko dzieje się trochę za szybko, brakuje (przynajmniej mi) dokładniejszych opisów. W końcu akcja dzieje się w przyszłości, nie wiemy dokładnie jak wygląda ten świat. Jednak całe to opowiadanie mi się podoba:) życzę dużo weny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin