FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Volturen, państwo przyszłości [NZ] R.11 (22.01) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:38, 07 Cze 2010 Powrót do góry

Ff również na chomiku! Wink [link widoczny dla zalogowanych]

Image

[OOC], [AU], [AU/AH] Akcja/Romans

Pierwsze cztery rozdziały będą zupełnie niezmierzchowe, nawet jak na fanficki, ponieważ na początku miało to być autorskie opowiadanie, ale zmieniłam zdanie Wink Zapraszam do czytania i komentowania!

Beta: AnnieLovesTwilight love

Opis

Państwo, w którym nie ma mowy o indywidualności. Państwo, w którym władza wszędzie ma na ciebie oko i śledzi każdy twój ruch. Państwo, w którym nie ma mowy o spiskach. Państwo, w którym jesteś marionetką.
Volturen, czy masz odwagę by tu przebywać?
Przeczytaj o losach Belli Swan, której w wieku pięciu lat państwo zamordowało ojca za planowanie powstania. Czy dziewczyna powtórzy jego błędy? Czy będzie też bardziej ostrożna? Czy syn wojewody pomoże jej z koszmarami dzieciństwa? Czy przyjaciele są dość silni, by przeżyć? Czy dadzą się złapać?
Witaj w państwie przyszłości, gdzie nigdy nie jesteś pewien czy dzisiejszy dzień nie jest twoim ostatnim!
Volturen zaprasza!

Prolog

Czas jest wartością przemijającą i jeżeli się go traci, to traci się na zawsze...

- Panie prezydencie, Cullen dzwoni – odzywa się sopran sekretarki.
Smukły mężczyzna w ciemnym garniturze obraca się w swoim fotelu.
- Jeżeli to nie będzie ważne, przekaż mu, że zabiorę jego syna do patrolu – warczy.
Jego głos jest nieprzyjemny. Ochrypły i zimny. W tym momencie czerwone oczy miotają błyskawice. Każdy nowo wybrany prezydent musi przejść operację, by wyglądać groźniej. Jest to procedura potrzebna po to, aby ludność czuła większy respekt do przywódcy. O tej operacji nikt nie wie i dowiedzieć się nie może. Naród myśli, że to wskutek przejęcia rządów. W tym świecie jedyne co się liczy to władza i człowiek zrobi wszystko, by ją mieć.
- Panie prezydencie – powtarza kobiecy głos. – Pan Cullen przekazuje wiadomość.
- Szybciej – ponagla mężczyzna. Stuka długopisem o biurko. Ma przecież ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś tam województwo! Niech po prostu Carlisle zabije człowieka, który sprawia mu problemy. Nikt się przecież nie dowie kto to zrobił.
- To nie jest takie proste… - ledwo co słychać tą wypowiedź.
- Co znowu? – prezydent coraz bardziej się denerwuje. Przecież teraz chce powiększyć swoje terytorium. Jego sąsiedzi ot tak nie zwolnią mu miejsca. Nie ma czasu na sprawy niższych wag.
- Szyfr – szepce jeszcze ciszej sekretarka. Mężczyzna nie odzywa się. Zdziwiony otwiera lekko usta. – Sir?... Sir!
- Przekazuj. Natychmiast! – Prezydent zasuwa rolety i pogrąża się w ciemnościach. Mylił się. Nigdy nie otrzymał szyfru! O tym słyszał jedynie od poprzedniego prezydenta. Oznaczało to tylko jedno…
Odłącza się od sekretarki. Przeczesuje swoje długie, czarne włosy bladymi, smukłymi palcami.
Dowódca otwiera szufladę. W powietrzu zaczyna latać kurz. Natychmiast jednak jest zwalczony przez środek przeciw wszelkim pyłom wydostającym się z sufitu. Mężczyzna naciska prawie niewidoczny guzik. Zamyka schowek na klucz. Słychać ciche buczenie. Na białej ścianie pojawiają się cyfry. Najwidoczniej sekretarka zaczęła przesyłać wiadomość od Cullena. Przywódca kraju zamyśla się.
Powstanie…
Powstanie…
Powstanie?
A co to takiego, myśli. Za jego kadencji, ba, za jego życia nie było czegoś takiego. Kojarzy to tylko z opowieści. Niemożliwe, by ktokolwiek w jego państwie chciał to zrobić. Prezydent Volturen nie może pozwolić, by coś takiego się stało. Nigdy. Przenigdy.
Naciska przycisk w uchu. Jest to mikroskopijnych rozmiarów komunikator głosowy. Łączy się z danym człowiekiem poprzez wymówienia jego imion i nazwiska.
- Heidi Abigail Miles – mówi szeptem.
- Tak? – odpowiada kobieta po chwili, przerywając pracę.
- Zorganizuj mi spotkanie z byłym prezydentem. Jak najprędzej.
Ciche kliknięcie i rozmowa się kończy. Marek na pewno będzie wiedział coś więcej o powstaniu. Ujarzmił tylu niebezpiecznych ludzi! To jego autorytet. Przecież on, Aro, ma dopiero siedemdziesiąt dwa lata. To nic w porównaniu z poprzednikiem.

*

- Witam pana – Aro uśmiecha się krzywo.
- Szyfr? - pyta drugi mężczyzna bez wstępów.
Stoją w ciemnym zaułku obok baru Port Angeles. Pada deszcz. Oprócz rury odprowadzającej odpady i murów niczego tam nie ma. Przemoknięte, skórzane płaszcze ciążą na ich plecach. Nie mają parasola. Głowę chronią im jedynie czarne kapelusze. Mierzą się wzrokiem.
Rozbrzmiewa urywany śmiech Marka. Jest stary. Widać, że niedługo umrze. Żadna operacja i leki mu nie pomogą. Sto pięćdziesiąt lat...
- Nie poradzę sobie – stwierdza Aro bez ogródek. Po co ukrywać cokolwiek? Jego rozmówca wyczuje wszystko. Nawet najdrobniejsze próby kłamstwa.
Prezydent wzdycha i patrzy w górę. Krople chłostają jego twarz. Czuje jednak, że takie chwile jak ta są magiczne. Gdyby nie pewien człowiek obok, mógłby upajać się tym momentem...
Potrząsa głową. To nie jego natura! Nie może tak myśleć. Musi być oschły, wysłuchać rad, sugestii poprzednika. Trzeźwo patrzeć na świat. Nie zachwycać się.
Była głowa państwa milczy. Wie, że lider Volturen jest nieprzygotowany. Musi mu jednak pomóc. Obowiązki. Władza. Autorytet.
- Weź sprawy w swoje ręce - odzywa się w końcu. Poprawia kołnierz i kapelusz. Pragnie być w domu. Jak najszybciej. Przy swojej Didyme. Ma nieprzyjemne wrażenie, że stanie się coś złego. - Uspokój Cullena. Zawsze był taki... porywczy. - Wie jak to jest pracować z tym człowiekiem. Dobry byłby z niego rządzący. Jednak nie starał się o tę posadę. Chce zapewnić bezpieczeństwo rodzinie. Mięczak, myślał w pewnych momentach Marek. Jedyne, co wtedy mógł mu zaproponować była posada prezydent województwa Washington. Myślał, że jest to łatwe zadanie... Mylił się. - Tylko ten skrawek ziemi sprawia problemy. Od wieków. Za dużo tam tradycji. Za dużo wykopalisk – cmoka z dezaprobatą.
- Co mam robić? - pyta Aro.
Marek robi grymas. Już chce zacząć mówić, kiedy rozlega się ciche pyknięcie. Niczym z małego, palcowego pistoletu. Prezydent rozgląda się szybko. Widzi postać w białym płaszczu. Już chce pobiec w tamtym kierunku, kiedy przypomina sobie kim jest. Nie może ryzykować życiem! Patrzy na usta rozmówcy. Krew... Umiera. Udaje mu się wymówić tylko jedno słowo.
- Zabij…

*

Sterowiec patrolujący Forks zatrzymuje się. Nie wróży to nic dobrego. Nikt jednak nie daje po sobie poznać, że się boi. Znają tutejszą władzę. A ona zna ich. Wygląda na to, że nie ma potrzeby ukrywać strachu, skoro wartownicy wyczuwają to. Jednak, kiedy jawnie się boisz… Państwo nie toleruje tchórzliwych mieszkańców. Nie zabija ich, ale utrudnia życie.
Wschód słońca. Gwiazda świeci nie litując się nad nikim. Mało kto jest na zewnątrz. Jedynie chłopcy biegają za piłką na boisku. Grają. Dziewczęta patrzą na nich i chichoczą. Do osiemnastego roku życia mają obowiązek wybrać sobie przyszłego męża. Potem muszą wydać co najmniej dwoje dzieci na świat do czterdziestki. Inaczej będą nieużyteczne. To tak dla zachowania gatunku – mawiają rządzący. Każdy jednak domyśla się prawdy. Jak kierować państwem bez społeczeństwa? Nijak.
Dzieci zaczynają się rozchodzić. Niedługo nastąpi zaćmienie. Nikt w tym czasie nie chce pozostać na dworze. To i sterowiec nie wróżą nic dobrego. Rodziny wolą być razem. Powoli zapada ciemność. Zaczyna się całkowita zasłona jedynego źródła energii.

Zaczyna się zaćmienie.

*

W białej sukience po malutkim pokoiku biega dziewczynka. Ma około pięciu lat. W prawej rączce trzyma swoją ulubioną zabawkę, niebieskiego wilka. W drugiej trzyma samochodzik brata. Zadowolona podbiega do taty i wciska mu do ręki pluszaka. Z wielkim uśmiechem na twarzy kładzie się na zimnych kafelkach. Brudzi swoje brązowe włosy. Śmieje się. Jej czekoladowe oczka są szczęśliwe. Jeszcze nie wie, na jakim świecie się urodziła. Mężczyzna powoli wstaje i oddaje zabawkę dziewczynce. Wie, że niedługo Hale się z nim skontaktuje. Nie myli się. W jego uchu rozbrzmiewa mechaniczny głos: Połączenie zatwierdzone.
- Jak tam Bella? – słyszy.
- Zdrowa - mówi Swan. - A Jasper?
- Choruje – odpowiada cicho drugi.
To szyfr, jakim posługują się powstańcy. Hale miał zlikwidować byłego prezydenta. Udało mu się. Charlie ma zabić teraźniejszego przywódcę. Nie udaje mu się dostatecznie zbliżyć. Granica między województwami jest coraz bardziej strzeżona. Niemożliwe, żeby wojewoda się domyślił...
- Ach! – słyszy.
Odwraca się natychmiast, ale nie widzi nikogo. Rozumie, że coś złego dzieje się u jego kolegi.
- Przyszli... – sapie Charles Hale.
Swan wpada w panikę. Po niego też przyjdą! Jego dzieci! Żonę! Co z nimi? Patrzy na rodzinę.
Chłopczyk biega po pokoju. Jest starszy od siostry, ma dziesięć lat. Wygląda jednak jak ona. Ganiają się po małym mieszkanku, krzyczą, śmieją się. Renee, rudowłosa piękność, siedzi i patrzy na pociechy. Jej zielone oczy łapią spojrzenie przestraszonych, brązowych męża. Nie rozumie co się dzieje, ale wie, że on musi uciekać. Podchodzi do mężczyzny i głaszcze obrączkę.
- Pamiętaj o mnie – szepce melodyjnym głosem.
- Wiem – głaszcze żonę po plecach i całuje.
Rozlega się pukanie do drzwi. Smutna Renee otwiera je. Wbiegają strażnicy. Wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie.
- Edward… – Kobieta zwraca się błagalnym tonem do jednego chłopaka z patrolu, prawie płacze.
- Wybacz – odpowiada. – Wiesz, że nienawidzę tego robić… Zrozum, proszę…
- Edward… Eddie… – potrząsa głową rudowłosa. – Kocham cię jak syna… Nie potrafię się gniewać… Jednak to mój mąż. Ojciec moich dzieci! Przecież… Masz tatę…
- Ciociu, błagam… Przestań. Obwiniaj Aro, nie mnie.
Renee nic nie odpowiada. Nie są spokrewnieni, jednak pracowała jako opiekunka u wojewody. Wychowywała go. Widzi, że jest dobrym człowiekiem. Jedyne co ma złe, to ojca. Okropny człowiek. Wzdryga się. Patrzy na męża. Rozmawia z strażnikami. Gestykuluje. Patrzy na dzieci. Przestraszone chowają się w kącie. Już chce do nich podbiec, kiedy Edward wyprzedza ją. Kuca przy pociechach i zabiera do pokoju. Tam też udaje się kobieta. Zaczyna pocieszać dzieci.
Kasztanowe włosy chłopaka są pozostawione w nieładzie. Ma przyjazne zielone oczy. Gdyby urodził się wcześniej zdziałałby dużo dobrego. Teraz nie może nic zrobić. Kompletnie nic. Żadna dziewczyna jeszcze go nie wybrała… to oznacza jedynie likwidację. Chłopak wzdryga się. Już wie co robić.

Zaczyna się zaćmienie.

*

- Cześć rodzinko! – krzyczy od progu Hale. Rozbiera się i siada przy kominku obok żony i syna.
Cały czas się uśmiecha. Jego czarne oczy błyszczą. Syn odziedziczył większość cech od ojca. Waleczność, odwagę, ale też lekkomyślność. Mimo, że jest mały widać to po nim. Jedyne co ma po matce to łagodne, piwne oczy, brązowe włosy i serdeczność wobec innych. Tak zwane złote dziecko. Takich jest coraz mniej, jednak Hale wie, że syn będzie musiał uporać się z problemami rodzica. Nie wie jednak, czy podoła. Makenna, jego żona, jest słaba, lękliwa. Nie może się dowiedzieć o niczym. To może doprowadzić ją do ruiny, a ma być wsparciem dla młodego Jaspera.
- Mam bilety do kina – mówi radośnie mężczyzna, próbując ukryć strach przyjaznym tonem. Zdobył się na taki głos, dzięki temu, że już niedługo urodzi mu się kolejny syn. – Wybierz się, Makenno, razem z Jazzem. Odpoczniecie – uśmiecha się i idzie do kuchni.
Podgrzewa sobie obiad. Słyszy, jak bez żadnych sprzeciwów żona i syn ubierają się.
- Gdzie są bilety? – słyszy ciche pytanie kobiety.
Podchodzi do nich, wręcza karty i przytula najbliższych. Całuje syna w czoło, żonę w usta. Jest to normalna procedura, kiedy się rozłączają. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Jednak Hale wie.
- Weźcie klucze – mówi z wymuszonym uśmiechem. – Może gdzieś wyjdę.
Makenna przytakuje i wychodzą.
Mężczyzna naciska przycisk komunikatora. Musi to zrobić. Jak najprędzej. Kontaktuje się ze Swanem.
- Jak tam Bella? – pyta, kiedy połączenie jest aktywne. Denerwuje się i stuka palcami o blat.
- Zdrowa – mówi kolega. Charles wzdycha. Nie tak miało to wyglądać! Niedługo ich złapią…- A Jasper?
- Choruje – szepce. Zrobił co powinien. Teraz jednak nie mają szans wzniecić powstania. Za późno. Granice strzeżone są coraz bardziej.
Nagle ktoś otwiera drzwi. Pewnie Makenna zapomniała kluczy, myśli Hale. Jednak kiedy widzi strażników dziwi się. Jak tak szybko się domyślili?
- Ach! – wymyka mu się z ust.
Podbiega do niego jeden z ludzi i daje zastrzyk.
- Przyszli – sapie i upada na podłogę. Ma nadzieję, że Swan zabezpieczy rodzinę. Wyśle gdzieś… Gdziekolwiek. Nie powie niczego, co może jej zagrozić.
Wie, że nie jest to zastrzyk paraliżujący, ani taki, przez który traci się świadomość. Jest to po prostu płyn, który zabija… Nikt nie będzie miły dla głównego organizatora powstania, nikt.
Gdzie jest palcowy pistolet? Schowałem go? Znaleźli? Jakim cudem? Te pytania zaprzątają mu głowę. Powoli wszystko rozmazuje się przed jego oczyma. Zamyka je. Umiera. Kocham was - tak brzmiałyby jego ostatnie słowa do żony i syna. Nie dane mu było jednak nacieszyć się rodziną. Człowiek tak szybko traci czas…

Zaczyna się zaćmienie.

Rozdział 1

Środek lata, wakacje. Na placu zabaw siedzi brunetka. Wkoło niej jest masa huśtawek, piaskownic, ławek, drabinek, zjeżdżalni. Każda ta rzecz ma żywe kolory. Nawet sklepik jest niczym tęcza. Na zewnątrz stoi automat z lodami, wewnątrz napoje i słodycze. Ona jednak czeka. Na sobie ma białą bluzeczkę i dżinsowe spodenki. Włosy spięte w koński ogon opadają jej na szyję falami. Ciemnymi, nieprzeniknionymi falami. Czekoladowe oczy utkwiła w wejściu na plac. Słońce pali skórę, jednak jej nie szkodzi. Przed wejściem ciało jest spryskiwane kremem z filtrem, wymóg. Chłopcy w jej wieku ganiają za piłką, śmieją się. Jeden strzelił gol w bramkę przeciwników. Wszyscy wydali jakiś odgłos, jak nie zadowolenia, to złości. Jednak na nich dziewczyna nie zwraca uwagi. Patrzy na swoje dłonie, a potem znowu przed siebie. Został jej zaledwie rok do wybrania sobie partnera. Ci grający mają dziewczyny, a jak nie to niedługo sobie znajdą. W końcu na pobliskich ławkach siedzi rój panienek chichoczących i dopingujących różne drużyny. Zauważa w końcu szatyna. Ten też ją spostrzega i wzdycha z ulgą. Rusza w jej kierunku przez ścieżkę z kamyczków. Uśmiecha się. Jego piwne oczy promienieją. Ona jednak nie odwzajemnia gestu. Chłopak niedługo się zaręczy, a ona... Ona zostanie sama. Jeśli w ogóle zostanie.
- Cześć, Bella – Podchodzi i przytula ją po przyjacielsku.
- Hej – Odpowiada i także go ściska.
- Niedługo przyjdzie Alice... - Komunikuje szatyn rozglądając się dookoła.
- Nie radzę sobie z tym – oświadcza dziewczyna. Bynajmniej nie ma na myśli przyszłej narzeczonej chłopaka.
- Mi też jest ciężko, ale sama zrozum... Musimy...
- Ja nic nie muszę! Dlaczego Emmett nic nie zrobi?! - krzyczy rozhisteryzowana.
- Bo się ożenił! - Chłopak łapie ją za ramiona i potrząsa. - To się stało dziesięć lat temu! Nic nie poradzisz! Nie cofniesz czasu!
- Jasper, nie potrafię z tym żyć... Nie znajdę sobie nikogo... W końcu sama umrę...
Chłopak nie odpowiada. Wie, co zrobił całując ją. Napiętnował dziewczynę. Dotykiem ust zabronił związać się z kimś innym. Ona jest taka stała w uczuciach, tak łatwo ją zranić. Wtedy nie mógł jednak postąpić inaczej. Kocha Alice, ale Bella... Musiał ją pocałować. Nie mógł, ot tak odejść. Wtedy... Ta chwila była magiczna i oczywiście powiedział o niej swojej dziewczynie. Jaki to związek opierający się na kłamstwach? Dziewczyny nie są w ciepłych stosunkach, a on balansuje między przyjaciółką, a przyszłą żoną. To chore.
Emmett, brat brunetki lepiej przeżywa śmierć ojca. Po prostu, ot tak wymazał go z pamięci. Matka też sobie radzi, całymi godzinami rozmawia z Edwardem, tym, który wyniósł rodzeństwo do pokoju, by nie byli świadkami morderstwa. Odezwał się niedawno, po dziesięcioletniej przerwie. W pewnym stopniu Bella jest mu wdzięczna. Nie musiała tego widzieć, wystarczy, że słyszała. Jasper za to znalazł pocieszenie u Alice.
Teraz chłopak nie ma na sobie koszulki, ma jedynie spodenki w kolorze khaki i białe adidasy. Od słońca mruży oczy, a jego umięśniona klatka piersiowa podnosi się i opada przy każdym oddechu. Włosy przylepiły się do czoła, więc szybko je odgarnia.
- Każda dziewczyna marzy o takim mężu, jak ty - szepce dziewczyna.
- Ty też? - Pyta Jasper i uśmiecha się wyzywająco. Zakłada ręce na biodra i śmieje się. Szczerze.
- Ja przynajmniej wiem, na czym stoję – mówi dziewczyna i mruga do niego.
- Przejdziemy się?
- Po co? Zaraz i tak przyjdzie Brandon...
- Och, daj już spokój Alice. Nic ci nie zrobiła – Jazz przewraca oczami i łapie Bellę pod rękę. Zaczynają robić koła wokół niezmierzonej ilości zieleni, która jest tylko w kilku miejscach w Forks.
Dziesięć lat temu po placu latały roboptaki i roboowady. Nawet pracowały robomrówki. Jednak po zamordowaniu kilkudziesięciu ludzi miasto musiało oddać wszystko stolicy państwa. Roboty zagrażały spokojowi, mogły być użyte jako broń.
Pracownicy Volturen i tak nie zarabiają. Pracują, bo muszą, na rzecz kraju. Jednak taki układ opłaca się. Wszystko jest darmowe, mieszkania (są takie same, zero dyskryminacji), jedzenie, ubrania. Jedynie politycy mają apartamenty. Nie za wiele tam jest, bo teraźniejszemu człowiekowi dużo do szczęścia nie jest potrzebne. Wystarczy życie i święty spokój...

Na plac zabaw wchodzi ciemnowłosa osoba. Jej włosy, krótkie, wystrzępione i skierowane w każdym kierunku oprócz ku ziemi podrygują przy ruchu. Najbardziej niesforne kosmyki spięła czarną wsuwką pasującą do wzorów na niebieskiej sukience. Błękitne, niczym morze, oczy poszukują kogoś. Do jej sandałka wpada kamyk. Na chwilę dziewczyna zatrzymuje się, by go wyciągnąć. Wtedy go zauważa. Jej mały nosek marszczy się razem z idealnymi brwiami. Zagryza swoją pełną wargę i oblizuje usta. Nie chciała być niemiła dla Isabelli, jednak kiedy ona trzyma go pod rękę... Brandon wzdycha. Kocha Jaspera, lubiła jego przyjaciółkę, ale od ich pocałunku nie może nic poradzić na to, że stosunki między dziewczynami oziębły.
Niebieskooka swoje delikatne ręce krzyżuje na piersi i rusza do przodu. Denerwuje się, jest niska, słaba. Wie, że oni coś ukrywają, tajemnicę, nie wtrąca się w to jednak. Myślą, że jest za bardzo delikatna, by mogła zostać wtajemniczona. Ponownie wzdycha, by nabrać w sobie energię. Jest czerwona, gorąco jej. Podchodzi coraz bliżej. Słyszy strzępki rozmowy. Zaczyna coś nucić, może nie były to informacje przeznaczone dla jej uszu.
- Alice – Jasper spogląda na nią z lekkim rozbawieniem. - Co nucisz?
Dziewczyna nie odpowiada i kuli się w sobie pod spojrzeniem Belli. Są w tym samym wieku, jednak tamta jest umięśniona, wysportowana, wyższa i... Ładna.
- P... piosenkę – duka tylko tyle.
- Hej, Alice – brunetka się uśmiecha. Nie może być, dziwi się ta druga i lekko przechyla głowę.
- Cześć – Burczy cicho i głośno wciąga powietrze, które tutaj jest najmniej skażone. - Może wam przeszkadzam?
- Nie – Odpowiadają naraz Jasper i Bella.
Chłopak obejmuje ją dodając jej otuchy. Jest wspaniała. Przypomina mu jego własną matkę. Także zawsze kruchą i lękliwą. Waleczną jednak, jeśli chodzi o rodzinę. Wie, że dziewczyna jest taka sama. Umie się postawić, bronić go, a kiedy się denerwuje jest słodka.
- Rozmawiałem z Bells o tym, kim chcę zostać – Mówi dumnie Jasper kryjąc się za tym, że chce się tłumaczyć.
- Nie musisz mi mówić – Kręci głową Brandon i lekko wygina ku górze kąciki ust.
- Kiedy ja chcę – Upiera się lekko zbity z tropu szatyn.
Alice uśmiecha się lekko. Wie, kim chce być jej chłopak. Prezydentem. Bynajmniej nie Volturen, za duża odpowiedzialność. Na przykład Forks... Może nawet województwa Washington! Ona wie, że byłby lepszy niż Cullen, który jest okrutny i bez serca. Nawet swojego syna nie kocha należycie. Słyszała wiele o Edwardzie. Jednak nigdy o tym, że jest taki, jak ojciec. To jej dawało nadzieję na lepsze jutro. Nikłą, ale zawsze jakąś.
- Być prezydentem – Śmieje się Alice wyrywając z zamyślenia. Na chwilę zapomniała o obecności trzeciej osoby.
- Otóż to – odzywa się jednak Bella. - Cóż, na mnie czas. Złapię Petera, może da mi całusa – Rymuje i puszcza oko do zakochanych. Odchodzi, a wspomnienia powracają. Już nie jest jej do śmiechu.
Strażnicy.
Pokój.
Krzyk.
Cisza.
Koniec.
Początek.
Dziewczyna szybko siada na ławce i ukrywa twarz w dłoniach. Ma nadzieję, że Jazz jej nie widzi. Wie, że przyszedłby tu razem z Alice. Ta jednak jakby jej się wstydzi, boi. Bella nie jest pewna i w takich chwilach, jak ta przypomina jej się łagodna twarz, kasztanowe włosy, sympatyczne zielone oczy. Jednak kiedy przenosił Emmetta i ją do pokoiku miał zacięty wyraz twarzy, jakby nie zgadzał się z tym co robi, jakby wiedział, że to jest złe. Nie widziała go od tamtej chwili. Powinni go pokazać w telewizji u boku ojca. Nie było go. Nigdy. Jedyne, co utrzymuje ją w przekonaniu, że ten chłopak istnieje, są telefony do jej mamy. Zaczęły się dwa miesiące temu. Renee jest wtedy spokojniejsza, szczęśliwsza. Tak samo jak wtedy, kiedy przyjeżdża do nich Emmett, kiedy Bella poświęca jej czas na rozmowę, kiedy był tato...
Dziewczyna otrząsa się. Naciska mały guziczek w uchu.
- Emmett Riley Swan – wypowiada cicho, ale wyraźnie. Po chwili słyszy automatyczny głos: Połączenie zatwierdzone.
- Słucham – słyszy szorstki głos w uchu. No tak, oprócz tego, że mężczyzna nieźle sobie w życiu radzi, mało komu ufa. Jedynie rodzina jest dla niego ważna. Zhardział, radzi sobie sam.
- Dzień dobry – mówi cicho jego siostra.
- Bella? - jego głos łagodnieje. Dziewczyna czuje, że Emmett się uśmiecha.
Ona musi mu wszystko mówić. Rząd może przechwycić to, że powie na niego brzydkie słowo, albo go obrazi i wtedy obrócą to przeciw rodzinie. Straciła ojca, nie chce stracić też brata.
- Oskarżyłam cię dzisiaj o to, że nic nie robisz – Mówi na jednym wydechu w końcu i czeka na reakcję. Słyszy chichot.
- Mała, zrobiłem dzisiaj to samo.
- Aha, okej – Już chce się burzyć, kiedy dociera do niej, że zrobił to samo.
- Muszę kończyć. Wiesz, Rosalie jest w ciąży, chcę przy niej być... Idziemy sprawdzić, kto się urodzi – słychać dumę w jego głosie.
- Pozdrów ją – Mówi pogodnie na odchodne i rozłączają się.

- Skąd wiedziałaś? - pyta Jasper swoją dziewczynę.
- Och, no wiesz – zbliża usta do jego ucha i szepce. - Mówisz przez sen różne ciekawe rzeczy. Tę też.
Oboje zaczynają się śmiać. Ściskają sobie ręce i ruszają w stronę przeciwną do tej, którą wybrała Bella. Chociaż Alice wie, że Jazz drugi raz jej nie zdradzi, nie może przełamać tej bojaźliwości wobec dziewczyny. To nie była zdrada, wmawia sobie, to był niewinny całus. Głos w jej głowie mówi jednak, że taki sam pocałunek jaki oni dwoje codziennie przeżywają. I komu tu wierzyć?
- Co zrobisz, jeśli zostaniesz prezydentem? - pyta nagle Alice udając, że jest dziennikarką. Podsuwa mu rękę z wyimaginowanym mikrofonem i robi mądrą minę.
- Pocałuję cię – Odpowiada z powagą wypisaną na twarzy i wypiętą piersią Hale.
- Taak... A potem? - Dziewczyna wydyma usta i staje na palcach by być trochę wyższą.
- A potem cię zaślubię – Jasper udaje, że poważnie się nad czymś zastanawia i w końcu wzdycha. - I znowu cię pocałuję.
Zaczyna ją gonić, nie za szybko, by mogła uciec, ale na tyle, by po chwili złapać ją w talii od tyłu. Posyła jej mentalnego całusa i opiera swoją głowę na jej ramieniu. Ciągnie ją tak na pobliską ławkę i karze jej siadać. Oczy mu ciemnieją z pożądania. Jednak potem twarz wykrzywia mu grymas bólu. Alice łapie jego dłoń i sadzi obok siebie. Przygarnia go lekko i obejmuje ramionami powoli głaszcząc jego plecy. Wie, że w dzieciństwie przeżył straszne rzeczy. Domyśla się nawet jakie, ale milczy z tym, że wie o co chodzi. Jeśli będzie gotowy sam jej powie. Wtedy ona także wyjawi mu swoją tajemnicę. Na razie jest za wcześnie. Uspokaja go i czuje na szyi kroplę. Mocniej ściska chłopaka i wdycha zapach jego włosów. Mydło i jakiś specyficzny zapach. Z flakoników na lekcjach czuła ten zapach. Kwiaty. Nie wie skąd wzięły się we włosach Jaspera, ale wie, że bez względu na wszystko będzie z nim. Na zawsze. Nie tylko z powodu zapachu.
Po kilkunastu minutach Hale odsuwa się od Alice i patrzy jej prosto w oczy. Widzi coś strasznego. Straszniejszego niż armia krajowa. Łzy ukochanej.
- Przepraszam – Mówi cicho, z poczuciem winy i teraz to on głaszcze dziewczynę. - Obiecuję, że już nigdy nie doprowadzę cię do łez...
- Nigdy nie obiecuj cz...cz...czegoś, czego n...n...nie będziesz w stanie s...s...spełnić – Wybąkuje i mocniej wtula się w nagą pierś chłopaka.
Wie, o co jej chodzi. Wtedy, kiedy powiedział jej o pocałunku z Bellą kazała mu się wynosić. Powiedziała, że chce wszystko sobie poukładać. Na następny dzień przyszedł do jej domu. Pan Brandon powiedział, że przez noc zamartwiał się o swoją córkę. Cały czas płakała. Przez ten cały cholerny czas płakała z jego winy.
Zaciska dłoń w pięść.
- Zrobię co w mojej mocy, by uchronić cię przed łzami. Uwierz mi – Mówi i zastanawia się jak przerwać ten przerażający moment. Nie chce, by utraciła jeszcze choć jedną łzę. - Wiem co poprawi ci humor. Zagram z chłopakami. Trzymaj za mnie kciuki – Uśmiecha się pocieszająco i lekko muska jej wargi.
Z ust Alice wydobywa się cichy jęk. Oblizuje usta i przytakuje. Szybko wyciera łzy wierzchem dłoni. W oddali zauważa zbliżającą się Bellę. Ze spuszczoną głową ciągnie za sobą stopy. Nie zauważa ich.
Jasper biegnie przez trawę do chłopaków na boisku. Jego skóra lśni, a mięśnie napinają się. Reszta młodzieży przyjmuje go po przyjacielsku. Nie ma miejsca na niechęć czy osobiste animozje. Nie wiadomo, kiedy który zniknie. Na nowo dzielą się na dwie drużyny. Hale zostaje kapitanem. Jest w swoim żywiole, w rywalizacji. Wybiera kolejno kolegów. Nikt nie jest gorszy czy słabszy. Każdy chłopiec jest umięśniony, silny, wysportowany. Jednak tamci są już nieco spoceni ciągłym bieganiem w słońcu. Nie zraża ich to. Klepią się po plecach, krzyczą niezrozumiałe z nie małej odległości słowa i rozbiegają się w różne strony.
Alice coraz szybciej bije serce. Ma szanse w pewien sposób poprawić swoje relacje z Bellą. Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, lecz znowu je zamyka. Robi to kilka razy. Brunetka się zbliża. Co robić, myśli Brandon i w przypływie nieznanej jej energii krzyczy imię drugiej.
Swan okręca się wokół własnej osi potykając się o własne buty i prawie przewracając. Spostrzega Alice zagryzającą wargę i wyczekująco patrzącą w jej oczy. Wow, myśli Bella i podchodzi do niej. Z nadzieją na polepszenie znajomości.
- Umm... - Alice łączy ze sobą czubki butów i nerwowo skubie rąbek spódnicy. Spuszcza wzrok. – Jasper właśnie b...b...będzie grał i chciałam zapytać cz...cz...czy byś mi towarzystwa nie d...d...dotrzymała? - Ona jąka się tylko przy Belli, ale ta jej nie wyśmiewa, nie odchodzi również.
- Pewnie, czemu nie. Przyda ci się towarzystwo do kibicowania – Posyła jej szeroki uśmiech i wskakuje na ławkę.
Łapie dłoń Alice i ciągnie do siebie. Zaczęły skakać, krzyczeć, piszczeć. Połączyła je cieniutka nitka. Niegdyś mogłaby przemienić się w coś bardziej trwałego. Na razie obie nie są na to gotowe.
Jasper widząc dziewczyny razem, tak się dziwi, że przepuszcza piłkę między nogami, na co cała drużyna przewraca oczami. Po sprawie pocałunku cały plac zabaw huczał o tej sprawie. Bo jeszcze nigdy nie zdarzyło się tak, by ktoś miał dwie miłości. Sprawa ucichła, ale mało kto o niej zapomniał.
Nagle ktoś zakrył Belli oczy swoimi rękami. Ta szybko obróciła się na ławce, co nie było dobrym pomysłem, gdyż dziewczyna zachwiała się i upadła na kamienną ścieżkę. Widząc kto doprowadził ją do takiego stanu szeroko otwiera usta.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dropout dnia Nie 13:05, 22 Sty 2012, w całości zmieniany 18 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Pon 21:58, 07 Cze 2010 Powrót do góry

Jestem pierwsza??
Opowiadanie ma swój urok. Zaciekawiło mnie Smile Masz fajny styl pisania, nie męczysz a potrafisz zaintrygować. Przez pewien czas pojawiały mi się skojarzenia z filmem "Eqilibrium" ale ogólnie emocje bohaterów i przyroda w tym FF to wyeliminowały. Choć klimat jest zbliżony, podobnie mroczny na swój sposób. To Edward wystraszył Bellę, prawda? ;-) mam nadzieję, że wkrótce wstawisz kolejny rozdział, bo to opowiadanie ma coś fajnego w sobie. Klimat, tajemniczość, te dziwne normy, zasady jakim podlegają mieszkańcy Volturen.
Mam juz swoją teorię i mam nadzieję, że nie zrobisz z Bells kolejnej fajtłapy. Pewnie się wyrobi, będzie wojowniczką Smile
życzę weny i natchnienia
czekam niecierpliwie na kolejną część


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sarabi
Człowiek



Dołączył: 19 Sty 2010
Posty: 79
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 21:04, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Stworzyłaś zupełnie inny, niecukierkowy świat, trochę postapokaliptyczny, ale dzięki temu ma pewien urok. Twój świat, postaci są nieszatampowe za to masz duży plus. Zaciekawiłaś mnie. Dodakowym atutem jest styl - przewaga opisów nad dialogami, co daje mozliwośc czytelnikowi na lepsze poznanie świata i bohaterów.
Życzę weny i czekam na kolejny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Pon 9:28, 14 Cze 2010 Powrót do góry

Ciekawie napisane. Łatwo się czyta. Jestem zaintrygowana. I to mocno.
Mało (według mnie) jest ff o takiej tematyce. Wielkie dzięki, że wstawiłaś! Te, co czytałam zbytnio mnie nie wciągnęły, a ty to zrobiłaś :)
Coś tajemniczego czai się w tym tekście ;P Belle mógł wystraszyć Edzio, ewentualnie Jacob :P
Volturen. Ciekawy. Ale zastanawiam się nad tym, że napisałaś, że nie wiadomo, kto kiedy zniknie. Czyżby ich porywali?!
Jejku... Jestem ciekawa następnego rozdziału Wink
Pozdrawiam.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 14:53, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Zapraszam do przeczytania drugiego rozdziału państwa przyszłości! I oczywiście komentowania Wink

Beta: AnnieLovesTwilight love

Rozdział 2

- Bella – odzywa się nad dziewczyną jakiś głos. Alice chichocze.
Mała miniaturka Jaspera właśnie się do niej odezwała. Ma dziesięć lat, a straszny z niego łobuz, drugiego takiego nie ma.
- Wyjdź za mnie – dziewczyna posłusznie staje za nim i śmieje się. Lubi tego małego. Zawsze zadowolony i sprawiający masę kłopotów. – Hej! – krzyczy chłopiec z udawanym oburzeniem. – Masz się ze mną o ż e n i ć.
- Koch… – zaczyna, ale nie kończy, wzdycha. – Widzisz tą małą? – Bella wskazuje palcem na bawiącą się w piaskownicy dziewczynkę. Jest malutka i przestraszona, widać, że jest tu pierwszy raz. Przesypuje piasek między palcami. – To będzie twoja przyszła żona – oświadcza z powagą.
Malutka brunetka popatrzyła na Petera i uśmiechnęła się szybko zakrywając twarz za włosami. Chłopak pobiegł w kierunku dziewczynki zapominając o swojej niedoszłej małżonce. Zaczynają budować jakieś wieżyczki, tunele, a nawet ludziki.
Jasper szuka wzrokiem brata. Widzi go zajętego zabawą z dziewczynką. Uśmiecha się i ma nadzieję, że ta znajomość potrwa dłużej. Na wieki. Jednak coś przykuwa jego uwagę. Mała zbudowała coś… A raczej kogoś. Scenę, scenę mordu.
Bella też to widzi. Szybko rusza w kierunku piaskownicy i burzy figury. Patrzy w przestraszone oczy. Są szaroniebieskie, niczym niebo podczas burzy. Nie przypomina sobie, żeby kiedykolwiek ją widziała. Czy ta mała także przeżyła śmierć rodzica? Czy on też był w coś zamieszany? Jak to możliwe? Nie było jej na świecie, kiedy to wszystko się działo… Jednak jeśli teraz także są takie sytuacje? Nikt przecież nie informuje o takich rzeczach.
Całej scenie przypatruje się ukryty w cieniu chłopak. Jest szczupły, a zarazem umięśniony. Ubrany w czarne dżinsy i takiego samego koloru koszulę z krótkimi rękawami, przypatruje się Isabelli. Jeszcze bardziej naciąga daszek od czapki na swoje oczy. Nie chce, by ktoś go zauważył. Chciał zadać jej pytanie tak bardzo, że zapomniał o tym, iż dziewczyna nie będzie sama. Karci siebie w myślach. Odwraca się na pięcie i rusza do wyjścia. W uchu słyszy jedynie: Połączenie zatwierdzone. Wzdycha.

- Ciemno już. Lepiej wracajmy do domu – dyszy ciężko Bella.
Przez ostatnie godziny grała w piłkę nożną. Zmęczyła się i nie chce zostać złapana przez strażników po dwudziestej trzeciej. Drży. Jasper posyła jej krzywy uśmiech.
- Spokojnie, jeszcze dużo dzieci tu jest. Nawet mój brat.
Alice drybluje piłkę do bramki i kiedy już ma ją kopnąć, ktoś ją przewraca.
Niby w zwolnionym tempie Brandon spada na trawę. Głowa uderza o ziemię ostatnia. Puls przyspiesza. Wszystko jest ciemne, drzewa powoli kołyszą ją do snu. Liście śpiewają nieznaną nikomu melodię o latach świetności przyrody. O tym, jak niegdyś były chronione. Rozpaczają, chcą, by jakiś człowiek je poparł, wstawił się za nimi. Pnie skrzypią, niby nachylają się nad Alice, dla której jest za wiele. Słabe ciało uniosło się i powoli świat zaczyna otaczać mgła. Parę głów pochyla się nad dziewczyną. Jedna tylko przykuwa jej wzrok. Zmartwiona, z oczami wielkimi jak spodki. Dziewczyna czuje, jak unosi się nad ziemią jeszcze wyżej. Przypomina sobie drzewa, które jakimś cudem wydały jej się bliższe, mniej obce, przyjazne.
W jednej chwili przytomnieje i zaczyna się szamotać.
- Strażnicy! – wije się w ramionach chłopaka. Jasper nie puszcza jej, a Bella uderza w twarz.
- Uspokój się! Zanosimy cię do domu - jej głos jest pełen troski. Alice nie wie skąd ta zmiana, nienawidziły się. W głowie ma natłok myśli, a ciało pozwala jej się wyzwolić się z tego okropnego stanu. Mdleje.
Jasper wystraszony patrzy na Bellę. W głowie ma obrazy z pamiętnej nocy, kiedy wrócił do domu. Kartka, którą zostawili wartownicy była gorsza od zobaczenia martwego ciała. Jedyne „Nie czekajcie na ojca. Nie wróci” na początku dawało nadzieję, że gdzieś tam, Hale ma się dobrze. Kiedy jednak Jasper dowiedział się, co zrobili ze Swanem nie oczekiwał już powrotu. Od tamtej pory nienawidzi patrolu i władzy. Są niesprawiedliwi. Większość jest o tym przekonana. Ludzie mieszkający w stolicy jednak są zachwyceni władzą. Tam wszystko jest najlepszej jakości i imprezy na okrągło. Nijak to się ma do równości, jaką przedstawiają prezydenci od zarania dziejów. Wszyscy to widzą. Nikt nic nie robi.
Jasper jest już niedaleko wieżowca, w którym mieszkanie ma Alice. Budynek jest jak większość innych, wysoki, szary, bez wyrazu. Naokoło jest mnóstwo takich samych. Jedyne, co je wyróżnia to numer. Czerwony, sięgający jedenastego piętra. Ten akurat jest sto dwunastką. Wchodzą na klatkę schodową. Oliwkową, śmierdzącą dymem z cygar i papierosów. Pomieszczenie to nie ma schodów, nazwa została po dawnych czasach. Są dwie windy. Jedna prowadzi na górę, druga na dół. Jest tu jeszcze masa drzwi o przeróżnych numerach.
Wchodzą do jednej z magnetycznych wind. Akurat cała wolna. Jasper naciska przycisk z numerem 221je.je.dw. Siedemdziesiąte piętro to i tak niewysoko.
Na każdym piętrze są trzy wejścia. Drzwi jednostronnie dźwiękoszczelne, brązowe. Nikt nie słyszy co dzieje się w środku, każdy wie, co dzieje się na zewnątrz. Tak samo jest w zasmrodzonej windzie.
W Forks nie było pożarów, nie ma więc też czujników dymu w windach. Każdy palacz korzysta, jak tylko się da. Jakiekolwiek dopalacze w Volturen są zabronione. Władza udaje, że nie widzi i nie czuje smrodu dymu od niektórych. Jak ludzie chcą umierać, państwo nie ma nic przeciwko. Niech tylko mają dzieci, wnuków. Wtedy wszyscy są zadowoleni.
Winda nie kołysze się, pnie się w górę płynnie. Powoli zwalnia, dalej pali się czerwone światło. Nagle zamienia się w zielone i drzwi owijają się wokół lewej ściany. Są z materiału łatwo zaginającego się. Jasper poprawia Alice na swoich rękach.
- Nie pójdę z wami… Boję się, że pan Brandon może… No, nie polubić mnie, albo co… - duka Bella naciskając Pje.je.dw., oznaczające parter.
Jasper rozumie, o co jej chodzi. Poznałby jedną z przyczyn płaczu własnej córki. Sam zawinił. Podchodzi do drzwi mieszkania Alice i wchodzi bez pukania.
Nikomu się nie śni napadać na jakiekolwiek budynki, wiedząc jacy są strażnicy. Bezlitośni i bez skrupułów. Zrobiłeś coś, nie ma przebacz. Odpowiadasz za swoje czyny, choćby nie wiadomo jak nieświadome. Kary nie znają granic…

Winda szybko posuwa się na dół przy okazji zatrzymując się na pięćdziesiątym piętrze. Do pomieszczenia wchodzi dziesięcioletnia dziewczyna z wielkim gumowym balonem. Jednym z tych, które się nie przebijają. Wciąga go do ust przez kolejne trzydzieści pięter, a kiedy ma już gumę w buzi uśmiecha się i wyciąga przed siebie rączkę. Drugą przeczesuje blond włosy palcami i naciska guzik 28je.je.dw.. Po sekundzie winda zatrzymuje się, a niebieskie oczy błyszczą.
- Idę do babci – piszczy i już jej nie ma.
Bella wzrusza ramionami. Często się zdarza, że rodziny są umieszczane w tym samym wieżowcu. Winda powoli się zatrzymuje i zapala się zielone światło. Dziewczyna wychodzi i otrzepuje spodenki. Przez jazdę opierała się o ścianę, a ta jest wyjątkowo brudna. Pewnie mieszka tu dużo palaczy, myśli i rusza przed siebie. Uderza w coś twardego i wysokiego.
- Yyy, przepraszam – mówi szybko i odchodzi.
Po chwili odwraca się, żeby zobaczyć na kogo wpadła. Widzi odwróconego do niej tyłem czarnowłosego chłopaka, wysokiego i szczupłego, lekko też umięśnionego.
- Jesteś stąd? – pyta dziewczyna.
Głupie pytanie, zważywszy na fakt, że do Forks mało kto przyjeżdża. A choćby nawet ktoś chciał, to rzadko komu pozwolą.
- Tak jakby – młodzieniec odwraca się do Belli i uśmiecha łobuzersko.
- Nigdy cię tu nie widziałam, a wierz mi, bywam tu nie raz. – spogląda na chłopaka pytająco. Jego zielone oczy są do czyichś podobne…
Brunet jedną rękę wkłada do dżinsów, drugą przeczesuje włosy.
- Najwyraźniej nie w tych porach co ja – mówi i patrzy wymownie na windę. Jego ciało lekko się zatrzęsło od powstrzymanego śmiechu. Naga klatka piersiowa uniosła się troszkę szybciej niż powinna i chłopak ponownie się odwrócił.
- A, tak, nie zatrzymuję cię.
- Nie zatrzymujesz. Jakbym chciał dawno bym wszedł do tej windy – mówi i teraz śmieje się na głos. Przyjaźnie.
- Pewnie… To… – obraca się na pięcie i otwiera drzwi – na razie…
Wychodzi na zimne powietrze, wokoło jest jeszcze ciemniej. Patrzy na swój prawy kciuk, na którym ma wytatuowany zegar ze wskazówkami, który pokazuje aktualną godzinę w danym miejscu. Dwudziesta druga czterdzieści dwa. Ruchome tatuaże są modne, a taki jaki ma Bella łączy coś ekstra z pożytecznym.
Dziewczyna wchodzi na pojedynczą platformę z trzema podpórkami dopasowującymi się do wzrostu. Wybiera przycisk samodzielnej obsługi i spod płytki wyrasta ster. Platforma unosi się lekko nad powierzchnię i rusza. Bella kręci kółkiem zwanym kierownicą i leci do swojego wieżowca. Nie ma czasu na nocne przechadzki, lada moment będzie godzina policyjna. Jej blok mieszkalny jest w bardziej odległej części miasta, gdzie platformy to codzienność. Deskolotki też. Bella żałuje, że nie wzięła dzisiaj swojej. Jest szybsza i wyżej się wznosi. Wzdycha i kieruje się po podświetlanej żółtej linii do zakrętu. Jeżeli skręciłaby nie w porę wypadłaby z toru i platforma opadłaby. Większość urządzeń transportowych działa na magnes. Wznosi się na wysokość pięćdziesięciu centymetrów, dzięki nieznanym Belli przyczynom. Dziewczyna nie lubi fizyki, a państwo nakazało jej być fryzjerką.
Od narodzin każde niemowlę ma wyznaczone kim ma być w przyszłości. Inaczej zapanowałby chaos. Takie dziecko będzie naprowadzane na wybraną karierę i rodzice mają obowiązek skupiać się na rozwijaniu danych cech. Marzenia są dozwolone, ale mało kto zdołał przekonać władzę do zmiany kariery.
Bella powoli zbliża się do obrzeży miasta. Za nim jest wieś, która ani trochę wsi z podręczników od historii nie przypomina. Są drzewa, lasy i łąki, ale zero rolników i pól uprawnych. Bydła też brak. Są tam jedynie domy letniskowe dla mieszczan na wakacjach.
Potężny wieżowiec, wyższy niż wszystkie ukazuje się oczom Belli. Na samej górze jest salon kosmetyczny, w którym ma pracować dziewczyna. Cieszy się, że ma wysoko postawione stanowisko pracy, bo widok jest niesamowity. Tak jej się przynamniej zdaje. Omija jednak budynek i kieruje się do niższych. Są prawie najstarsze w mieście, dlatego sięgają jedynie do dwusetnego piętra. Jeden z nich ma numer osiem. Tam mieszka Bella i jej matka. Dziewczyna zatrzymuje platformę i wybiera przycisk z napisem powrót. Ma jeszcze kilka metrów do wejścia. Patrzy na kciuk z tatuażem. Dwudziesta druga pięćdziesiąt sześć. Cztery minuty. Nikogo nie ma na zewnątrz. Dziewczyna nie ryzykuje pozostaniem na dworze i wślizguje się do środka klatki. Wchodzi do windy i naciska 598os. Ostatnie piętro. Winda rusza szybko i w takim samym tempie się zatrzymuje. Póki działa sprawnie, nikt nie ma zamiaru jej remontować i upodobniać do tych, które są w centrum.
Dziewczyna przykłada prawy kciuk do czytnika przy wejściu do domu. Drzwi otwierają się. Zdążyła.
- Jestem – krzyczy i ściąga buty. Rzuca je do wylotu na dnie drewnianej szafki, która sama posegreguje tenisówki dziewczyny.
- To dobrze – odpowiada jej głos matki.

* * *

Renee leży w swoim pokoju i kiedy wie, że córka jest w domu chce zasnąć. Patrzy jednak na kołdrę, na której ma malutkie zegarki elektroniczne wyglądające, jak tatuaż Belli. Dwudziesta druga pięćdziesiąt osiem.
- Jeszcze dwie minuty i…
- Zdążyłam – mówi córka i w drzwiach pojawia się jej twarz. Uśmiecha się uspokajająco do matki i wchodzi do własnego pokoju. Szybko ubiera piżamę składającą się z brązowych spodenek i białej koszulki na ramiączkach. Niedługo nad miastem zacznie krążyć sterowiec, cicho niczym skradający się bury kot kobiet, Cyborg. Jest to jeden z nielicznych zachowanych gatunków zwierząt.
Swoje imię zawdzięcza roboptakom, które łapał na placu zabaw będąc z Bellą. Zepsute nie działały już jak należy i rzucał je w krzaki.
Wskakuje na łóżko pani i mruczy. Młoda Swan drapie go pod brodą i przewraca się na bok. Oczy kota lśnią. Dziewczyna zasypia.
Dwudziesta trzecia. Nad miastem leniwie przetacza się czarny jak noc sterowiec. Jest ledwo widoczny. Wykrywa ruch poza budynkami, dzisiaj nie zauważa nikogo. Od jedenastu lat po tej godzinie nikt nie wychodził na dwór, jednak strażnicy do trzeciej nad ranem mają obowiązek zataczać koła nad Forks. Sterowiec nie przypomina jednak swojego poprzednika. Zewnątrz jest identyczny, ale zmieniło się przeznaczenie pomieszczeń. Wielki, niegdyś napompowywany gazem balon jest pomieszczeniem, w którym urzędują wartownicy oraz gdzie są cele na złapanych. Pojazdy powietrzne są też znacznie mniejsze. Niegdysiejsze miejsce dla załogi jest teraz silnikiem. Nazwa pozostała tylko ze względu na taki sam wygląd. Człowiek liczy się z tym, że jeśli idzie na imprezę, musi być na niej do końca godziny policyjnej.
Zawsze jednak może być gorzej…

* * *

Bella budzi się szybko. Słyszy przeraźliwe miauczenie koło okna. Otwiera oczy i widzi jedynie kota unoszącego się w powietrzu. Zamyka oczy.
- Mamo! – krzyczy nagle zrywając się z łóżka. – Kot lata!
Do jej pokoju wpada najpierw burza rudych włosów, a potem sama Renee. Patrzy to na kota, to na córkę. Otwiera szeroko usta i coraz szybciej rusza oczami. Bez namysłu podbiega do okna i łapie zwierzę. Pod sobą czuje ciało…
- Pokaż się – rozkazuje i podaje kota Belli. Ta przytula go i głaszcze pocieszająco.
- Przyszliśmy po informacje – słychać spod okna niski głos.
- Nie obchodzi mnie to. Jakim prawem tu jesteście i wchodzicie do pokoju córki? Nie wystarczy, że zamordowaliście mojego męża? Teraz chcecie Bellę?! – łzy spadają po jej policzkach.
- Przyszliśmy po informacje – powtarza, tym razem inny głos, kobiecy.
- Guzik mnie obchodzą wasze informacje! Wynocha z mojego domu! – mówi przed siebie i czeka, aż okno się zamknie. Było ich tu więcej niż dwóch…
Renee wychodzi z pokoju córki i wraca po chwili z czymś małym w ręku. Kręci się z wykrywaczem ciepła dookoła siebie i marszczy brwi.
- Widzę was – mówi i czeka szpiegując strażników wykrywaczem.
Kiedy w mieszkaniu nie pozostaje nikt oprócz matki, córki i zwierzaka oddycha z ulgą i patrzy w przestraszone oczy Belli. Dziewczyna trzyma kurczowo kota i głaszcze go za uchem. Boi się, ale dzisiaj nie było żadnego Edwarda, nikt nie zabrał jej do innego pokoju. Była świadkiem włamania, po prostu. - Edward Anthony Cullen – Renee kontaktuje się z chłopakiem . – Włamanie do naszego domu… Powiedz ojcu… Tak… Też… Nie mam zamiaru… Och… Dobrze… Postaram się… - milczy i podchodzi do córki przygarniając ją do siebie. – Nie mów Emmettowi… Niedługo będzie ojcem… Nie martwmy go na zapas – szepce melodyjnym głosem. – Śpij spokojnie…
Bella kładzie się w łóżku, ale nie ma zamiaru spać. Patrzy pusto w górę i głaszcze monotonnie kota. Ten przesuwa się na poduszkę i pcha się na ucho dziewczyny.
- Edward Anthony Cullen – mamrocze Bella. – Pomóż…


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Nie 17:47, 20 Cze 2010 Powrót do góry

hmm... nadal intrygujące ;-) dodałas tu mnóstwo techniki, platformy, wykrywacze ciepła. To spowodowało, ze musiałam nieco zmienić swoje wyobrażenie o tym, jak wygląda twoje Forks. Wcześniej miałam wrazenie, że jest bardziej "normalne", klasyczne. Domy z ogródkiem, boiska do gry. Teraz podałaś nam opisy szaro-burych blokowisk - takie obrazy podrzuca mi moja wyobraźnia.
Nadal utrzymuję, ze masz bardzo dobry styl. Ciekawi mnie co się stało Alice, co z nią będzie dalej. Cała historia nie jest cukierkowo słodka i za to masz ogromny plus. Niektórymi "szablonami opowiadań" nieco już się może czytelnikom ulewać;/
Masz pomysł, więc go realizuj. Trzymam kciuki i czekam na kolejny rozdział


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 22:01, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Hej. :)
muszę przyznać, że masz ciekawy pomysł. Taki tajemniczy świat.
Opisy są fajne, postacie mi się podobają.
Zaciekawiłaś mnie, weny. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Nie 22:36, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Nic konstruktywnego nie wymyślę.
Szczerze? Właśnie taki świat sobie wyobrażałam. Ten, co opisałaś bardzo mi się podoba. Coś nowego. Ja sobie takie coś wyobrażam za 100 lat na świecie. Albo i dalej.
Łatwo się czytało, a twój styl idealnie pasuje do tego ff.
Czekam zniecierpliwiona na kolejny rozdział.
Życzę weny.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 9:12, 27 Cze 2010 Powrót do góry

Dziękuję wszystkim za komentarze :) Mimo, że nie jest ich dużo, piszę dalej. Sama chcę się przekonać jak potoczą się losy bohaterów Wink Tymczasem zapraszam na trójeczkę!

Beta: AnnieLovesTwilight love

Rozdział 3

Przez cały dzień Bella siedzi na placu zabaw z kotem. Głaszcze go, bawi się z nim i na pamiątkę ma kilka ran po pazurach i zębach. Unika Alice i Jaspera, którzy gdzieś tam na pewno chodzą.
Drzewa dają przyjemny cień i dziewczyna kieruje się do jednego z nich. Cyborg dumnie kroczy za nią i sadowi się wygodnie na kolanach swej pani. Jej krótkie spodenki odsłaniają miejsce, na których leży zwierzę i nie chronią od zadrapań. Myślami jest jednak daleko stąd. Przypomina sobie zeszłą noc. Kot jest jej bliski. Niby chodzą własnymi drogami, ale z psem za dużo zachodu.
Obok Belli leży niebieska deskolotka, która unosi się wyżej i ma większy zasięg niż platforma. Da się na niej nawet pościgać.
Dziewczyna zamyka oczy i słucha szumu liści. Zawsze ją to uspokaja. A drzewa i kot to mieszanka, przez którą można zasnąć. Nawet chyba jej się to udało…
- Można? – słyszy obok siebie szept. Czy to drzewa?, myśli i dalej leży. – Hej, zbudź się, śpiąca królewno.
- Okej, to na pewno nie drzewa – mruczy do siebie dziewczyna i powoli otwiera jedno oko.
Widzi czarnowłosego, którego spotkała wczoraj w wieżowcu Alice. Wydaje jej się to tak odległe zdarzenie…
- Czy my się nie znamy? – pyta nagle Bella i zatyka szybko usta dłonią. Kot miauczy i patrzy w oczy dziewczynie domagając się dalszego głaskania.
- Spotkaliśmy się wczoraj – śmieje się chłopak i wskazuje głową na deskolotkę. – Twoja?
- Yyy… Co?
- Pytam czy twoja.
- No… Tak… - zakłopotana szybciej głaszcze swoją pociechę i pociera oczy. Cień drzewa padał gdzie indziej…
- Jestem Demetri – mówi i siada obok niej rozciągając swoje długie ciało.
- Bella – odpowiada. – A to Cyborg – wskazuje na kota i przekręca głowę tak, że patrzy prosto na jego twarz. – Jesteś tu sam?
- A co, chcesz to zmienić? – śmieje się i zrywa źdźbło sztucznej trawy. – Prawdziwa była lepsza… - mruczy pod nosem i patrzy w oczy znajomej. – Ładne masz imię.
- Dzięki – rumieńce występują na policzki Swan i spuszcza wzrok.
Biała koszula chłopaka przylega ciasno do mięśni chudego ciała. Hawajskie spodenki sięgają kolan i są za bardzo szerokie. Czarne, trochę wytarte trampki nie lśnią nowością. Mógłby kupić nowe, najwyraźniej jednak Demetri je lubi.
Zielona bokserka Belli jest prawie cała w sierści kota. Dżinsowe spodenki tak samo. Ręce na powrót mają masę malutkich zadrapań, a uda lekkie wgniecenia od pazurów. Kot nie należy do najcięższych, zimami bywa gorzej.
Dziewczyna przetacza leniwie wzrok po placu zabaw i wraca znowu oczami do towarzysza. Spostrzega obok niego deskolotkę. Przezroczystą, dlatego trudno ją odróżnić od podłoża.
- Dobrze latasz? – pyta Demetri łapiąc kontakt wzrokowy z Bellą.
- Pewnie – odpowiada bez namysłu i potem dokopuje sobie za to w myślach.
- Ścigamy się?
- Nie – odpowiada równie szybko i od razu tego żałuje. Widzi zgaszone promyki nadziei w niebieskich oczach. – Bo co będzie z kotem?
- Możemy go odtransportować. Potem w drodze powrotnej troszkę porywalizujemy. Co ty na to?
Chłopak wzbudzał zaufanie dziewczyny dzięki przyjaznemu uśmiechowi i przypominających kogoś oczach. Nie wyglądał też na takiego, co szuka żony tylko po to, by żyć. Hmm… Czy mógłby być tym jedynym?
- O, Bella, cześć! – słyszy znajomy głos i wychyla się za drzewo. Widzi półnagiego Jaspera idącego z Alice pod rękę. Swan patrzy groźnie na kota, któremu wystaje ogon zza drzewa. Teraz nie chciała rozmawiać z chłopakiem, bo wygadałaby mu się co do ostatniej nocy. Co jeżeli to jest ściśle tajne? Nie chce wpakować w cokolwiek przyjaciela. A ten najwyraźniej nie zauważa innej deskolotki i Demetriego. No tak, Jasper mieszka w centrum i deskolotkę ma tylko dla wyścigów, nie dla transportu.
Alice pierwsza zauważa nowego towarzysza Belli i niezauważalnie szturcha Jaspera. Ten jednak nie rozumie aluzji i idzie dalej. Dziewczyna ponawia atak z takim samym rezultatem. Nie robi już jednak niczego, niech sam zobaczy. Może wreszcie Bella sobie kogoś znalazła? Byłoby miło, gdyby żyła…
- Ooo… - Jasper zauważa Demetriego i staje prostując się i wypinając klatkę piersiową. Nie robi pierwszego kroku, od razu nie przypada mu do gustu nowy kolega Swan. Zazdrość.
- Jestem Demetri – chłopak wstaje i otrzepuje spodenki. Podaje dłoń niższemu o głowę Hale’owi. Ten potrząsa nią oficjalnie i przedstawia się patrząc na niego sceptycznie.
- Właśnie szliśmy – odzywa się Bella i łapie pod pachę deskolotkę, a kota woła cichym „kici, kici”. Rusza w stronę wyjścia z placu. – Przykro mi, że dopiero teraz się zapoznajecie, ale…
- Jestem Alice. Miło cię poznać – uśmiecha się grzecznie dziewczyna i lekko dyga. Ściska mocniej dłoń Jaspera, żegnają się i odchodzą.

***

- Nie widzi mi się ten… - mówi Jasper i zamyśla się.
- Demetri – podpowiada mu Alice.
- Właśnie. – Hale unosi palec wskazujący do góry i patrzy na swoją dziewczynę.
Siedzą na ławce na placu zabaw odkąd Bella odeszła z nowym kolegą . Na początku Jasper obgryzał paznokcie, chociaż nigdy tego nie robił. Potem zaczął podrygiwać. Od kilku minut mówi teraz jak to mu się Demetri nie podoba. Alice wie dlaczego jej chłopak świruje, kocha Bellę. Kiedy mu o tym powiedziała najpierw się oburzył, a potem powrócił do podrygiwania.
Ciemnowłosa wpatruje się w drzewo i nie słyszy gadaniny swojego chłopaka. Według niej Demetri jest w porządku, dobrze zająłby się Swan, nie byłaby sama. Jasper tego nie dostrzega, chce je mieć obie. Jest jak pies ogrodnika, sam nie weźmie i drugiemu też nie da.
Alice wzdycha ciężko, ale nie przerywa. Chce, żeby Hale się wygadał, ale ma już powoli dość. Zniesie sporo, ale jej cierpliwość też ma granice.
Minęło sporo czasu i chłopak głośno wdycha powietrze, ale już nic nie mówi. Patrzy z uniesioną brwią na swoją dziewczynę, która ma wzrok utkwiony w jakiś daleki punkt.
- Już? – pyta brunetka i nagle cała jej złość odmalowała się na twarzy. – Wiesz, od kilkudziesięciu minut miałam po dziurki w nosie to, co do mnie mówisz. Myślisz, że mnie to obchodzi? – wydziera się na całe gardło i lekko drży. – Nie mam zamiaru słuchać, że Demetri jest zły, bo według mnie to dobry chłopak! A Bella nie jest twoją dziewczyną! – Gniew na jej twarzy zmienia się w żal i smutek. Oczy gasną zalane przez słoną wodę, łzy spływają po jej policzkach. – Chciałam, żebyś to z siebie wyrzucił, ale potem robiło się jeszcze gorzej! Teraz nie wiem czy chcesz być dalej ze mną, czy z tamtą dziewczyną!
Ostatnie słowa szamocą się w myślach Jaspera, jak natrętna mucha. Rozumie swój błąd i czerwieni się mocno. Nie powinien przy Alice aż tak rozwodzić się nad Bellą.
- Przepraszam – mówi jedynie, a brunetka prycha. – Przecież ona nic o nim nie wie. I jeszcze on ma takie imię. Demetri. Słyszałaś kiedyś takie?
- Zamknij się już! – rozkazuje dziewczyna i wstaje z ławki. – Mam cię dość.
- O co ci chodzi? Przecież…
Wzburzona dziewczyna podchodzi do siedzącego Jaspera i bije go w twarz. Wydobywa się ciche plaśnięcie. Chłopak łapie jej nadgarstki i wstaje. Mierzą się wzrokiem, a jego policzek pulsuje i czerwieni się. Przysuwa się bliżej i para styka się w kilku miejscach. Jasper lekko muska usta Alice, a potem zaczyna ją całować. Dziewczyna jednak ma inne plany i gryzie jego dolną wargę. Chłopak jęknął z bólu, ale nie przerywa. Chce udowodnić Brandon ile ta dla niego znaczy.

***

Droga Belli i Demetriego dłuży się niemiłosiernie w niezręcznej ciszy. Kot został przyssany paralizatorem na początku deski. Nogi dziewczyny tak samo. Jeźdźcy na nadgarstku mają pasek z czerwonym i zielonym guziczkiem. Jeden zwalnia prąd, drugi go włącza. Są jeszcze mniejsze przyciski, dopasowujące się do koloru paska, który zmienia się wraz z zmianą koloru deski.
Teraz mają włączony czerwony guzik. Tylko nogi im się nie ruszają, a to dlatego, żeby nie stracili deski pod nogami. Resztą ciała manewrują. Kot przyzwyczaił się do latania i już się nie wierzga. Czeka cierpliwie, aż znajomy wieżowiec wyłoni się zza wysokiego muru trzystupiętrowych budynków.
Kiedy już go widać kciuk Swan wskazuje czternastą i dziewczyna zaprasza Demetriego na obiad. Chłopak zgadza się.
Każdy mieszkaniec Volturen je obiad o tej samej porze. Tylko o drugiej po południu są dwugodzinne przerwy na jedzenie. Większość osób wraca do domu i spożywa posiłek z rodziną. W każdej kuchni jest jedynie panel z guziczkami, na których wypisane są nazwy dań, przekąsek, dodatków i napojów oraz kwadratowa „dziura”, z której wychodzą posiłki. Praktyczne, a czeka się najwyżej do trzydziestu minut.
Renee pracuje jako manikiurzystka w budynku, w którym ma pracować Bella. O trzynastej trzydzieści zaczyna się przerwa, więc na godzinę czternastą jest gotowy obiad w większości domów. Bella zapraszając chłopaka do domu liczy się z tym, że matka może pomyśleć, że to jej przyszły mąż.
Dziewczyna zastanawia się, co wie na temat Demetriego. Zna jego imię i wie, że mieszka na obrzeżach miasta, bo nosi przy sobie deskolotkę. Ma też kogoś znajomego w wieżowcu Alice, może więc go popytać, kto tam mieszka. Jest wysportowany, chodzi na siłownię. Nie pali. Nic więcej nie wie, a zaprasza go do domu…
Potrząsa głową i naciska zielony guziczek na nadgarstku. Cyborg czeka, aż Bella go uniesie i kiedy znajduje się już w powietrzu przymyka drapieżnie oczy. Deskolotka bez pasażera unosi się jedynie kilka centymetrów nad ziemią. Dziewczyna ma łączność ze swoim środkiem przewozu dzięki paskowi i może ją przywołać w każdej chwili. Boi się jednak samą ją puścić, bo jakieś auto może ją nieco zniekształcić. Teraz deska leci swobodnie za właścicielką. Swan czeka na Demetriego, który robi ze swoją to samo.
Kiedy są w windzie łapią swoje deski i opierają pionowo o lustrzaną ścianę windy. Ta jest schludniejsza od tej, która jest w wieżowcu sto dwanaście. W ósemce większość mieszkańców nie pali.
- Które piętro? – przerywa niezręczną ciszę Demetri i unosi jedną brew.
Bella naciska 598os., a brunet jeszcze szerzej otwiera prawe oko.
- Dwusetne?
- Zdziwiony? – śmieje się Bella, a winda rusza gwałtownie. Kot wydaje dziwny odgłos i wdrapuje się wyżej na dziewczynę. Ta chwieje się i lekko uderza Demetriego brzuchem, jednak on ją podtrzymuje silnymi ramionami.
Kot wyskakuje z rąk Swan i siada obok niebieskiej deskolotki.
- Możesz mnie puścić – Bella czuje się niekomfortowo i próbuje się wyswobodzić z uścisku Demetriego.
Chłopak szybko ją puszcza i postępuje krok do tyłu. Bella odwraca się do niego i patrzy w oczy. Są… Niebieskie. Tak bardzo próbuje sobie przypomnieć czyje to są oczy!
- Co? – śmieje się brunet.
- Yyy, nic – odpowiada. – Po prostu kogoś mi przypominasz…
- Kogo? – ciekawi cię chłopak i mruga zalotnie chichocząc.
- Mojego osobistego bohatera – mówi Bella i podnosi kota. Naciska jeden z przycisków na pasku. Winda gwałtownie się zatrzymuje.
Oboje wychodzą. Jazda trwała bardzo krótko. Za krótko, myśli dziewczyna i karci samą siebie. Nie powinna myśleć w taki sposób o Demetrim. W końcu sam się odsunął…
Swan przykłada prawy kciuk do czytnika.
- Fajny tatmod – odzywa się Demetri za jej plecami. Ma na myśli tatuaż na kciuku. Młodzież tak właśnie je nazywa.
Dziewczyna czuje jego oddech na swojej skórze. Już chce się odwrócić, kiedy drzwi otwierają się, a Cyborg boleśnie drapie jej ramię. Bella syczy z bólu i zagryza wargi.
- Nic ci… - nie kończy, bo Bella posyła mu mordercze spojrzenie.
- Nic ci, nic ci… Jest mi! Właź do domu – rozkazuje i wchodzi tuż za nim. Nie ściąga butów tylko kieruje się do łazienki. Tam przemywa ramię pod kranem, a potem szuka w szafce środka przeciw zakażeniom. Znajduje butelkę z gazem i spryskuje całą ranę. Znowu syczy.
- Mamo, mamy gościa – mówi przez zaciśnięte zęby i bandażuje niedbale ramię. Powtarza słowa jeszcze raz, tym razem głośniej.
Renee wychyla głowę z jadalni i spogląda na Demetriego. Szeroko otwiera usta, a potem je zamyka.
- Dzień dobry, pani Swan – mówi uprzejmie i uśmiecha się lekko.
- Nie mówiłam ci jak się nazywam – stwierdza Bella i patrzy sceptycznie na kolegę. Ten nic nie mówi tylko odkłada buty obok szafki.
- Córko! – krzyczy nagle Renee i łapie się za głowę. – Kto ci to… - lustruje bruneta od stóp do głów. – zrobił…
- Cyborg – skarży się dziewczyna. – Daj mi szybko obiad i pojadę do szpitala, żeby potraktowali ranę swoimi specyfikami… Nie mam zamiaru chodzić z tą raną przez resztę wakacji – robi naburmuszoną minę i łapie Demetriego za łokieć. Prowadzi go do jadalni i sadowi na jednym z krzeseł. Sama siada naprzeciw niemu i patrzy na stół. Przygryza górną wargę.
Po krótkiej chwili wchodzą rude włosy, a potem Renee i kładzie na stole zupę pomidorową. Bella nakłada sobie, a potem patrzy na kolegę i wzdycha.
- Nie krępuj się – mówi i uśmiecha się zachęcająco. Tamten nie rusza się i patrzy tępo na misę z daniem. Młoda Swan nabiera głośno powietrza, jakby chcąc coś powiedzieć, ale rezygnuje i nakłada gościowi porcję. – Taa, a to jest łyżka – wskazuje końcem swojej na tą leżącą obok Demetriego.
- Wiem co to łyżka – warczy i bierze ją do ręki. – Przepraszam… - szepce po chwili ze skruchą i zaczynają jeść.
Renee przez cały obiad nie odezwała się słowem, co było dziwne. Kiedy Bella przyprowadziła pierwszy raz Jaspera, jej matka nie zamykała ust. Teraz dziwnie milcząca ruszyła ze dwa razy łyżką i odłożyła ją. Teraz siedzi i patrzy na bandaż córki.
Odsuwa krzesło i wsypuje kotu do miski granulki. Ten słysząc odgłos jedzenia podbiega i zaczyna chrupać. Bella także przestaje jeść, udzielił jej się humor matki i Demetriego. Żadne z nich nie porusza łyżką, patrzą pusto na siebie. Renee spostrzega wzrok córki i podnosi lekko kąciki ust. Zaczyna jeść. Chłopak bierze z niej przykład i również bierze do ręki łyżkę. Zrezygnowana Bella dokańcza posiłek. Przeszkadza jej ta cisza, ale sama się nie odzywa. Je wszystko do końca i odsuwa się od stołu.
- Idę do tego… szpitala – mówi i podnosi deskolotkę. Zła na matkę i Demetriego zostawia ich samych. Niech sobie pomilczą, myśli i wychodzi.

* * *

Bella powoli wychodzi z windy. Zbliża się do drzwi i dotyka lekko dawnej rany. Lekarz spryskał ją jedynie kilkoma preparatami i skóra jest jak nowa. Chce zrobić niespodziankę i sprawdzić, czy pomiędzy matką i Demetrim nawiązała się jakaś rozmowa. Szybko przykłada kciuk do czytnika i wchodzi cicho do mieszkania. Słyszy strzępki rozmowy, jednak nic wyraźnego. Zasmucony głos matki i ożywiony chłopaka. Nawiązali ze sobą kontakt, ale dziewczyna nie rozumie dlaczego Renee jest przygnębiona. Cicho wrzuca buty do wylotu szafki i skrada się do pomieszczenia, w którym jest reszta.
Kot zastępuje jej drogę i ociera się o jej nogi. Swan krzywi się lekko, gdyż chce podsłuchać rozmowę. Jest ciekawa, czy mama nie mówi o żadnych zawstydzających opowieściach.
Nie słyszy jednak nic, jedynie oddechy. Zrozumiała, że tamci domyślili się o podsłuchiwaniu. Bella nabiera głęboko powietrze i wchodzi do jadalni.
- Cześć wam – wita się i opada bezwładnie na krzesło. Nie mówi nic i patrzy pusto w przestrzeń.
W jej sercu tak naprawdę dzieje się miliony innych rzeczy. Wszystko naraz, wszystko zagmatwane. Ze swojego umysłu nie rozumie nic, ale chce, żeby tak zostało. Lekko uśmiecha się do siebie na jedno wspomnienie. Wpadła na wysokiego bruneta, a teraz ten siedzi u niej w domu. On i Renee mówią coś teraz, jednak ich nie słyszy. Przecież do kogoś chłopak jest podobny… Tylko do kogo?
- Jak ty masz w ogóle na nazwisko? – zwraca się do chłopaka.
- Lebiediew – odpowiada i patrzy na okno.
Dziewczyna znowu się zamyśla. Wyobraźnia nasuwa jej coraz więcej obrazów. Niektórych się wstydzi, inne są przyjemne. Randka z Demetrim na przykład bardzo jej się spodobała.
- Podobają ci się tatmody? – pyta i patrzy na swój kciuk.
- Zależy w którym miejscu…
Renee wstaje od stołu i kieruje się do drzwi. Niedługo kończy się przerwa i musi być do tego czasu w pracy. Żegna się z młodzieżą i wychodzi. Belli skacze tętno. Czuje, że pocą jej się ręce. Jest sama w domu z chłopakiem, który nie jest Jasperem…
No i oczywiście jest jeszcze kot.
- Nad… – przeciąga samogłoskę i myśli nad dalszą odpowiedzią. – Brwią…
- Chcesz sobie sprawić? – pyta chłopak.
- W Volturen mnóstwo osób ma tatmody. Na przykład Alice ma jedną, na szyi… Ja bym sobie chciała sprawić taką… Łodygę przeplataną kwiatami.
- Jesteś ładna – stwierdza Demetri i lekko dotyka dłoń Belli. – Nie potrzeba ci nic więcej.
Dziewczyna milczy i patrzy na jego dłoń. Wielka. Czuje się przy niej bezpieczna. Znowu wspomnienie, jakby ktoś ją tymi dłońmi kiedyś podnosił… Lekko potrząsa głową i patrzy Lebiediewowi w oczy. Czerwieni się i spuszcza wzrok. Nie wie co powiedzieć. Gardło ma suche. Odchrząkuje i patrzy w bok.
- Ty masz jakiś tatmod? – pyta i podnosi zawstydzona wzrok.
- Mam – odpowiada i uśmiecha się łobuzersko.
- Gdzie? – widząc jak wygina swoje usta, Swan czerwieni się i wstaje. Naciska przycisk z napisem „woda” i kiedy ta po kilku sekundach ukazuje się w wylocie, bierze butelkę i pije spory łyk.
- Chcesz zobaczyć? Nie jest w żadnym nieprzyzwoitym miejscu – uprzedza Demetri widząc minę Belli i uśmiecha się lekko.
Chłopak unosi koszulkę i lekko opuszcza spodnie. Oczom Belli ukazuje się wysportowane ciało i nie szuka nawet tatuażu. Szybko jednak się opamiętuje i na lewej stronie brzucha, nad biodrem, widzi pnącze. Rusza się, jakby pod wpływem wiatru. Dziewczyna zauważa jednak, że pod tym tatmodem jest blizna. Przeraża się.
Skoro lekarze nie zdołali jej kompletnie zalepić, jak bardzo rana mogła być głęboka? Wzdycha ciężko i patrzy w oczy Demetriemu. Ten rozumie, że Swan zauważyła szramę i szybko obciąga koszulkę. Spuszcza wzrok i krzyżuje ręce na piersi.
- Jeszcze nie mogę ci powiedzieć – mówi i napina szczękę.
- Kiedy będzie odpowiednia chwila?
- Jeszcze nie teraz…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dropout dnia Pon 8:40, 28 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Nie 12:48, 27 Cze 2010 Powrót do góry

Nosz... Demetri. Lubię go, chociaż w twoim opowiadaniu polubiłam go bardziej Wink
Jest bardzo tajemniczy, co zresztą całe opowiadanie takie jest Very Happy I ta blizna!
Dziwne mają zwyczaje w tym Volturen. Szkoda, że u nas nie ma takiego czegoś: zawołasz sobie 'woda!' i ją masz. A z tym jedzeniem :)
Czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 13:24, 27 Cze 2010 Powrót do góry

tak pomysł z jedzeniem fajny. :)
lubie tajemniczość w tym opowiadaniu i mam nadzieję, że będziesz je kontynuowała, pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Nie 15:08, 27 Cze 2010 Powrót do góry

Może zaczne od pewnego "baboka", który ci się wkradł: "Kot przyzwyczaił się latania i już się nie wierzga". Kot przyzywczaił się DO latania... W pędzie pisania w natchnieniu czasami drobizagi umykają Smile
A tutaj twoja beta zostawiła ci komentarz "[nie wiem jak wolisz. Mnie tak bardziej odpowiada. Decyzja należy do Ciebie :) ]"
"Taa, a to jest łyżka – wskazuje końcem swojej na tą leżącą obok Demetriego" - a przy tym zdaniu śmiałam się w głos:-)
Już na privie pisałam ci, ze bardzo podoba mi się twoje opowiadanie, więc nie ma sensu tutaj tego powtarzać. Tajemniczość, groza i taka inna rzeczywistość to bardzo mocne punkty tego opowiadania. Masz też u mnie plusa za długość rozdziałów, choć jak dla mnie mogłyby być jeszcze dłuższe. Moja mała sugestia to rozwinięcie akcji. Wiem że to dopiero trzeci rozdział ale ja jestem niecierpliwa i i najchętniej juz bym calość przeczytała
Weny i natchnienia:)
Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 12:19, 14 Lip 2010 Powrót do góry

Dzięki za komentarze. Nie odpisywałam, bo wakacje pochłaniają większą część mojego czasu. Może tak szybciutko.
Aurora Rosa, dzięki za wypisanie błędów Wink Rozwinięcie akcji jest już niedługo. Te rozdziały do czwartego włącznie właśnie były pisane dużo wcześniej od późniejszych. Wszystko tak się ciągnie, ale chcę na razie porozwiązywać sprawy z bohaterami :)
capricorn sama tak bym chciała zamiast gotowania. Przyznaję się jednak, że ten pomysł z "wychodzeniem" jedzenia zaczerpnęłam z serii książek "Brzydcy" (super seria Wink)
xxxvampirexxx w tym rozdziale okaże się prawdziwa twarz Demetriego Wink Blizna będzie wyjaśniona później, później, później :D
Dzięki za komentarze jeszcze raz! :)


Już nie przedłużam, zapraszam do czytania :)

Beta: AnnieLovesTwilight love

Rozdział 4

- Jesteś pewna? – pyta Jasper.
W ręku trzyma bukiet z żółtych tulipanów. Ma na sobie czarne dżinsy i biały podkoszulek. Alice stoi obok niego w niebieskiej sukience na ramiączka i czekają, aż ktoś otworzy im drzwi.
Mija miesiąc odkąd poznali Demetriego, czyli nadeszły urodziny Belli. Hale dalej nie jest przekonany do chłopaka, ale stara się być miły. Alice jednak bardzo go lubi i uważa go za super kolegę. Swan za to… Jest w nim zakochana po uszy, nie wie jednak, czy Lebiediew odwzajemni jej uczucie. Nie wie nawet, jak na to zareaguje. Boi się o niego, gdyż ma osiemnaście lat. Do trzydziestego pierwszego grudnia, jeśli nie znajdzie sobie partnerki, zostanie usunięty ze świata. Zaprosiła go dzisiaj do siebie, nie mówiąc nic o ukończeniu siedemnastu lat.
Jasperowi i Alice drzwi otwiera Renee i porozumiewawczo się uśmiecha. Wchodzą po cichu i słyszą dwa głosy. Hale’owi mina rzednie i opadają ramiona. Pora obiadowa, a Demetri już jest. Nie ma swojego domu?, myśli Jasper i wchodzi do salonu. Alice kroczy za nim i kiedy oboje zauważają blisko siebie siedzących znajomych nie mówią nic. Nie trwa to długo, bo Brandon pierwsza przytomnieje i zaczyna śpiewać, by Bella żyła sto lat. Jasper idzie w jej ślady i zaskoczona Swan odwraca się szybko. Wyraz twarzy z rozanielonego zmienia się w zaskoczony i podbiega do przyjaciół. Demetri siedzi oszołomiony i patrzy ze zdziwieniem na swoją przyjaciółkę-solenizantkę. Nie odzywa się i lekko krzywi usta.
Jasper wręcza Belli kwiaty, a Alice zapakowane w folię urodzinową pudełko. Prezent został dany niczym w epoce prawspółczesnej, osobiście. Bella zaprasza przyjaciół, by usiedli w salonie. Alice siada obok na końcu sofy i wita się przyjaźnie. Pyta o błahostki. Jasper ściska jeszcze raz Bellę, podaje rękę Demetriowi i siada na jednym z foteli obitych przyjemnym w dotyku materiałem. Wierci się trochę i czuje nieswojo. Nikt nic nie mówi i Renee zaniepokojona ciszą decyduje się przynieść tort, który zamówiła tydzień wcześniej. Wchodzi do salonu i kładzie ciasto na stoliku do kawy.
- No, częstujcie się – mówi i uśmiecha się zachęcająco. Wcześniej pokroiła przysmak, a obok leżały wafle.
Każdy wziął sobie po kawałku, pani domu usiadła na drugim fotelu i również wzięła kawałek. Zaczęła niezobowiązującą rozmowę z Jasperem i Alice. Demetri patrzył cały czas na Bellę, to marszcząc brwi, to zamyślając się. Jest zły, bo dziewczyna nie powiedziała mu o swoich urodzinach.
Teraz jednak smutnieje. Przypomniał sobie, że zostało mu niewiele czasu. Stara się być wesoły, nie ukazuje negatywnych emocji. Dobrze mu to wychodzi, do czasu gdy Jasper pyta o prezenty.
- Ten jest moim drugim – mówi Bella i przygryza lekko górną wargę.
- Demetri nic ci nie dał? – Hale wyraźnie drwi sobie z Lebiediewa. Alice szturcha go lekko i posyła zabójcze spojrzenie. Swan zakłopotana opowiada dowcip. Idealizm trwa zaledwie kilka sekund.
- Muszę wyjść – oświadcza oskarżony. Bella wstaje szybko i lekko kręci jej się w głowie. Zatacza się do tyłu i znowu siada.
- Nie idź – mówi i podnosi się ponownie. Tym razem wyszło jej to dobrze.
- Muszę – powtarza chłopak. Kieruje się do korytarza i zakłada buty. Solenizantka patrzy na niego i łapie się pod boki. Marszczy brwi.
- Przepraszam za Jaspera… On na pewno… - chłopak nie pozwala dokończyć.
- Nie pała do mnie miłością, to wiemy – uśmiecha się krzywo i przybliża się do dziewczyny. Serce zaczyna jej bić szybciej, a kiedy jego oczy napełnia złość, drży. – Czemu nie powiedziałaś mi, że masz urodziny?
Ona nie odpowiada od razu. Przemijanie jej na to nie pozwoliło. Bała się, że go to zaboli… Zostało tak niewiele czasu do nowego roku…
- Nie chciałam, żebyś pomyślał, że coś chcę – mówi tylko i przełyka gulę w gardle. – Wystarczy tylko twoja obecność…
- Bella – Demetri łapie ją za ramiona. – Wszystkiego najlepszego.
Zbliżają się do siebie i lekko muskają wargami. Niewinna pieszczota zamienia się w coś głębszego, coś co łączy ich dusze. Ona łapie go za szyję, on ją za talię. Lebiediew odsuwa się nagle.
- Przepraszam. Nie powinienem… Ja… – marszczy brwi. – Zapomnij o mnie… Wymaż… ze swojej pamięci… - mówi tylko i wychodzi.
Dziewczyna stoi zszokowana i oddycha płytko. Nie wie, co się dzieje, dlaczego odszedł. Ściany zaczynają wirować, wszystko się rozpada. „Zapomnij o mnie…” Co? Dlaczego? Jaki jest powód? Jaka przyczyna?
- Bella – słyszy wołanie i głosy. Nie reaguje jednak. Opada na podłogę. Chce się wyłączyć, chce ulżyć bólowi.
Odszedł. Odszedł… Odszedł!
Tylko o tym myśli, tylko to czuje. Całkiem otępiała patrzy prosto przed siebie. Widzi Cyborga ocierającego się o jej nos. Łaskocze ją to, ale nie jest jej do śmiechu.
Czego ciemność nie nadchodzi?, zastanawia się i po chwili mdleje.

- Słońce… Złotko… - nie chce reagować na żadne z tych słów.
- Bella – Jasper tu jest? Wciąż tu jest? Patrzy na nią?
- Odejdź – chrypi i odwraca się na brzuch. Twarz ukrywa w poduszce. Poduszce? Kto ją przeniósł na łóżko?
Miauczenie i słowa zlewają się w jedno. Otępienie i ból są nie do zniesienia. Rozkochał, pocałował, opuścił. Nie powinna brać tego do siebie, ale poczuła, że się złączyli. To było coś więcej! On jednak odszedł… „Wymaż ze swojej pamięci…”
- Edward Anthony Cullen – słyszy nagle głos matki. Na krótką chwilę znikają wszystkie uczucia. Może jej bohater ponownie ją wybawi? – Coś ty narobił?
Młoda Swan dziwi się. A cóż takiego mógł on zrobić? Przecież jego tu nie było. Może chodzi o inną sprawę. Ból powraca. Jeszcze bardziej nieznośny niż poprzednio.
- Spokojnie, spokojnie – ktoś głaszcze ją po głowie, dłoniach. Dlaczego tak mówią? Przecież tylko leży… - Nie płacz, nie krzycz, spokojnie…
Płacz? Krzyk? O co im wszystkim chodzi? Słyszy jednak jakieś nowe odgłosy. Czy to ona? Ciemność ponownie wkracza do jej umysłu…

*

Wdycha, podnosi, otwiera, zamyka, wydycha, przeżuwa, opuszcza, wdycha, podnosi, otwiera, zamyka, wydycha, przeżuwa, opuszcza, wstaje.
- Zjadłam – mówi Bella.
Renee lekko podskakuje. Nie ruszyła śniadania ani trochę. Mechaniczny głos córki przeraża ją. Nie robi nic oprócz jedzenia i spania. Pomiędzy tymi czynnościami chodzi do toalety, leży na łóżku i bezmyślnie gapi się w sufit. Alice i Jasper często przychodzą, ale zdanie młodej Swan się nie zmienia – nie wyjdzie na zewnątrz. Tydzień minął bardzo szybko w tej rutynie, matka jednak nie jest ani trochę zadowolona. Zadręcza się, że to jej wina. W końcu ona go zaprosiła…
Kieruje się do salonu, gdyż słyszy w telewizji „Transmisja obowiązkowa”. Bella niechętnie prowadzi ze sobą swoje nogi i siada ociężale na jednym z foteli. Renee siada na kanapie i patrzy co też wojewoda ma do zakomunikowania. Kiedy mężczyzna pojawia się na ekranie pani domu przeraża się. Jej córka patrzy z szokiem wymalowanym na twarzy. Rudowłosa nie wie co robić, nie może wyłączyć komunikatora, ani zasłonić go własnym ciałem. Siedzi tylko i patrzy na twarz najbliżej osoby. Szok, niedowierzanie, otępienie. Oczy stają się puste.
- Cullen – sapie mechanicznie dziewczyna. – Edward Cullen – powtarza tym samym głosem, jednak coś się zmienia.
Renee nie wie, czy ma się cieszyć, bo jej córka ponownie ukazuje emocje, czy też płakać z powodu jej gniewu.
- Przez cały ten czas – wydziera się Bella i otwiera szerzej oczy – on tutaj był, a ja go nie poznałam?! Zakochałam się w mężczyźnie o dziesięć lat starszym?! Dlaczego mi nie powiedziałaś? – patrzy z wyrzutem w stronę matki. – Dlaczego… - łzy spływają po jej policzkach.
- Tak – odzywa się nagle Renee. – Dobrze… Przekażę… - patrzy w stronę córki i zwraca się do niej. – Dem… Ed… Och, on kazał ci przekazać, że musicie się spotkać. Prosi, żebyś się z nim skontaktowała…
Bella wydaje się zaabsorbowana tym, co dzieje się na ekranie.
- Powtarzam, dzisiaj jest dzień wolny od pracy. Nie wolno nigdzie wychodzić – mówi Cullen z telewizora. – Chwilowe problemy w ruchu. W ciągu tej doby załatwimy je. Proszę tylko, by nie opuszczać swoich domów. Dziękuję za uwagę.
Coś z impetem uderza o parapet i mieszkanie spowija ciemność. Rolety zasunęły się samoistnie.
- Mamo… - Bella jakby zapomniała o tym, co sobie uświadomiła przybliża się do rodzicielki. – Oni nie chcą, żebyśmy to widzieli, prawda? Znowu ktoś… Och…
Renee wie, o co chodzi. Ktoś znowu chciał wzniecić powstanie, ale władze ponownie się o tym dowiedziały. Tym razem będą działały pod pretekstem naprawy ruchu. Dziesięć lat temu nadarzyła się okazja, zaćmienie. Dzisiejszego dnia wyłącznie to… Ile jeszcze będzie się to ciągnąć…
Córka sztywnieje.
- Przepraszam – odzywa się swoim mechanicznym głosem i rusza w kierunku sypialni.
Kładzie się na swoim łóżku i głaszcze Cyborga. Wszystko się poplątało. Kolejny bunt i jego zwalczenie… Kolejni ojcowie i matki zabici, dzieci osierocone. To nie może być prawdziwe. Wszyscy musieli w jakiś sposób się dowiedzieć, co się stało z tamtymi… A jeśli nie? Jeżeli myśl o powstaniu była nadal aktualna? Chętnie wzięłaby w tym udział. Specjalnie dla swojego ulubionego wojewody i jego syna. Jak mogła być tak głupia i nie zauważyć, że jej bohater był Demetriem? A tak naprawdę to odwrotnie… Tylko jak zatrzymał starzenie się? Chce go o wszystko zapytać, ale nie potrafi. Nie potrafi się do niego odezwać, ani popatrzeć mu w twarz. Wykrzyczałaby wszystko, ale się boi. Jeżeli on był tutaj tylko po to, żeby wyciągnąć informacje o powstaniu? Chce zacząć działać. Wie, że Jasper byłby chętny. A Alice? Alice zrobi wszystko dla niego. Może ma też swoje pobudki… Zasypia…

Na następny dzień Bella kontaktuje się z przyjacielem. Prosi o spotkanie z nim i jego dziewczyną. Chce z nimi porozmawiać w te ostatnie dni wolnego. Zgadza się i dziewczyna wychodzi z domu. Renee dziwi się, a jednocześnie martwi.
- Edward Anthony Cullen – mówi po naciśnięciu guziczka w uchu. – Pilnuj jej…

*

- Co się stało? – Jasper przytula przyjaźnie Bellę. Alice rzuca jej troskliwe spojrzenie zza ramienia swojego lubego.
- Och… Czy wy… - jąka Swan. Jej młoda twarz wygląda okropnie.
Oczy ma podpuchnięte, bez wyrazu, puste. Nos czerwony, a policzki mokre od łez. Usta suche, lekko zwilżone przez słone krople. Jej ciemne włosy są całkowicie poczochrane i w nieładzie, a ubrania dopasowane byle jak, na szybko. Stoi, ale tak jakby najlżejszy powiew wiatru mógł ją zdmuchnąć. Brandon widzi jaka bezbronna jest jej koleżanka, jak w tej chwili podatna na jakikolwiek ból. Wcześniej wydawała się jej silna i odważna, teraz wygląda krucho. Ma wrażenie, że zaraz się rozpadnie.
- Och… Nie zauważyliście… Demetri…
- Cii, złotko – ucisza ją Alice i głaszcze po włosach. – Nie mów o nim…
Bella kręci przecząco głową i mówi im do czego doszła. Jasper stoi zszokowany przez chwilę, ale szybko powraca do normalnego wyrazu twarzy. Jest chłopakiem, musi zapewnić dziewczynom jako takie poczucie bezpieczeństwa.
- Jest jeszcze coś… - dodaje lekko uspokojona. Policzki wyschły, nos powrócił do dawnego kolorytu. Szepce o powstaniu i podejrzeniach o wyciąganiu informacji przez Edwarda.
Alice odsuwa się poruszona o krok, co zostaje natychmiast zauważone. Kręci powoli głową, jakby nie chciała dopuścić do siebie takich informacji.
- To nie może się stać jeszcze raz! Nie po tym, co stało się dziesięć lat temu! – krzyczy na całe gardło. Jasper podchodzi i ucisza ją nerwowo rozglądając się dookoła. Czy nie ma tu młodego Cullena lub innych niepożądanych uszu?
- Dlaczego tak to przeżywasz? – interesuje się Bella…
- Ja… Ja to przeżyłam… Moja matka… - duka zasmucona Brandon i zanosi się płaczem.

*

- Nie mogę nic zrobić. Przecież ona mnie nienawidzi! – Edward siedzi w salonie u Swanów. Renee sączy powoli jakiś alkohol na uspokojenie nerwów. Nie idzie do pracy, jest niedziela.
Spięty chłopak poprawia się co chwila w fotelu i bawi się długimi, zgrabnymi palcami.
- Ona… Zrozum, okłamałeś ją – kobieta odstawia napój i składa ręce jak do modlitwy przykładając je do ust. Łokcie opiera na swoich kolanach i przygląda się chłopakowi. – Daj jej czas.
- Nie potrafię… - znowu wierci się w siedzeniu i wstaje nie wytrzymując presji. – Dlaczego jestem taki głupi? Niedługo zginę. Nic nie da to, że jestem synem Cullena! A starał się pomóc…
- Nie mów tak – przerywa Renee i wstaje przytulając go. – Po prostu postaraj się, żeby jeszcze raz ci zaufała. Nie potrafię patrzyć na moją córkę, która tak cierpi. Nie odzywa się do mnie! I to twoja wina… - odsuwa się od niego i patrzy przez okno. Widzi sztuczne światło. Na tym piętrze nie zobaczy nic więcej oprócz tego i chmur. Powietrze sączy się przez otwory wentylacyjne wydając ciche buczenie. – Zrób coś, porozmawiaj…
Oboje słyszą trzask otwieranych drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Śro 13:46, 14 Lip 2010 Powrót do góry

Jestem zła, zbulwersowana i zniesmaczona. Dem powinien dostać.
Nie wiem, co napisać. Podobał mi się rozdział. Szybko się czytało i nie zauważyłam żadnych błędów.
Eh, Bella się załamała. A miałam ją za silną kobietę.
I Jasper Very Happy Też bym chciała mieć takiego obrońce!

Pozdrawiam.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 14:54, 14 Lip 2010 Powrót do góry

Jestem strasznie zadowolona z tego rozdziału, bardzo dobrze napisany.
Z każdym rozdziałem dochodzi jakaś tajemnica, ale to dobrze.
Pozdrawiam. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Czw 21:53, 15 Lip 2010 Powrót do góry

O rany!!! Demetri to Edward? trzeba przyznać, ze to ogromne zaskoczenie dla mnie. Ale jednocześnie ich relacje były takie... słodkie? Urocze? I dlaczego Edward ma być zlikwidowany jeśli jest synem "najwyższej władzy"? Dlaczego Reene nic nie powiedziała Belli? Czekam z niecierpliwościa na kolejną część bo wciąż pojawiają się nowe tajemnice i nowe pytania.
Weny:D


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dropout
Wilkołak



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 183
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:29, 07 Wrz 2010 Powrót do góry

Wiem, że dawno nic nie było, ale mam tak wielu czytelników (ironia oczywiście i dziękuję serdecznie tym, który czytają i komentują! Dziewczyny, jesteście wspaniałe i dla was właśnie to jeszcze kontynuuję! :*), że odczekałam trochę, przemyślałam sprawę i chcę dokończyć ten ff. Może nie tak dużo rozdziałów jak planowałam i akcja ruszy z kopyta (początek końca zapoznania) :)

Zapraszam do czytania i komentowania!

Rozdział 5

Czarnowłosy chłopak klęka przed siedzącą na kanapie brunetką. Z kieszeni wyciąga malutkie, czerwone, obite miękkim materiałem pudełeczko. Powoli otwiera je, a w środku ukazuje się piękny pierścionek. Skromny, ale cudowny. Lekkie zawijasy srebrno-złote łączą się na środku w piękny, a zarazem delikatny wzór przedstawiający dwa skrzydła. Wygrawerowany napis od wewnętrznej strony mówił o nieskończonej miłości. Widać, że ozdoba wędruje z rąk do rąk. Bella patrząc na takie cudeńko zachłystuje się powietrzem. Wiekowe rzeczy są według niej o wiele lepsze. Odbiera jej mowę. Szybko analizuje całą sprawę, może to ukryta broń i Edward chce ją wysadzić? Ten jednak przerywa jej rozmyślania i powoli ujmuje dłoń.
- Isabello Swan… - szepce, a pierścionek chwyta pomiędzy kciuk, a palec wskazujący. – Obiecuję kochać cię każdego dnia na zawsze.
Dziewczyna nabiera głęboko powietrze do ust i powoli kręci głową z niedowierzania. Dopiero co nienawidziła tego człowieka, a teraz on chce się jej oświadczyć. Nie wydaje jej się to poważne i zastanawia się nad kolorem jego włosów.
- Ładniej ci było w brązowych – słyszy i szybko zakrywa usta dłonią.
- Proszę, bądź poważna… - upomina ją Edward i uśmiecha się lekko. Jego oczy… Bella dotyka lekko skóry naokoło nich i mruży swoje.
- Jak? – pyta tylko i rozgląda się po salonie szukając odpowiedzi.
- Chcesz znać prawdę?
- Tak.
- Musisz pytać. Opowiem ci wszystko cokolwiek chcesz, ale musisz pytać – chłopak wstaje z klęczek i chce włożyć podarunek do pudełeczka, jednak Bella zatrzymuje jego palce. Kiedy ich dłonie spotykają się jej ciało zaczyna płonąć.
- Ja… - duka Swan i klepie miejsce obok siebie. Edward posłusznie siada. – Chcę wiedzieć jak… Co zrobiłeś, kiedy mój tata… - czekoladowe oczy napełniają się łzami. Cullen łapie jej dłoń, ale ona odsuwa się. – Opowiadaj.
- Uświadomiłem sobie, że – zaczyna cicho i wolno ważąc każde słowo. Sprawia mu to ogromny ból i spuszcza wzrok na podłogę bawiąc się dłońmi – nie zostało mi wiele czasu. Wtedy, kiedy twojego ojca zabili we własnym domu…
- Przynajmniej nie w tym. Nie wytrzymałabym – wtrąca Bella i lekko głaszcze Edwarda po plecach zapominając o wcześniejszym uprzedzeniu. Chłopak kiwa głową. Jego czarne włosy opadają na oczy i odgarnia je szybkim ruchem ręki.
- Nie zostało mi wiele czasu, a żadna dziewczyna nie była mną zainteresowana.
- Niemożliwe! Tobą? – ponownie wcina się w słowa towarzysza.
- Tak, mną. Wydaje ci się to dziwne? – posyła jej krzywy uśmiech. – Nie byłem najprzystojniejszy. Do tego jestem Cullen, Bello. Wszyscy nienawidzą mojego ojca? Dlaczego? On udaje, że nas nie chce… On tak naprawdę jest dobrym człowiekiem, jednak nikt tego nie dostrzega.
- Edward! On zabija – Bella łapie się za głowę, a łokcie opiera na kolanach. Wcześniej nagromadzone łzy spływają po jej policzkach.
- Chroni własną rodzinę… Isabello, widziałem co ta mała dziewczynka, Charlotte, zbudowała na placu zabaw.
- Jaka Charlotte? – łka dziewczyna i szybko oddycha.
- Ta, która bawiła się z Peterem…
- Peter! O, Boże… Widziałeś mnie? Śledzisz mnie? – dla Belli jest to za dużo. Spazmatycznie oddycha, jej ręce nie słuchają poleceń i wędrują do klatki piersiowej Edwarda. Uderzają najmocniej jak potrafią i odpychają go.
Chłopak opada o oparcie i chwyta się za ciało.
- Co… Za co?
- Za wszystko! Za to, że wiem, że nie mogę… Nie potrafię, Edward! Jesteś kimś na kim mi zależy. Ale to było zaplanowane! Ty chcesz jedynie żyć! Nie zależy ci na mnie – Bella opada bezwładnie i zapada się w kanapie.
Obicie siedzenia pali jej skórę, chociaż jest to wyłącznie złudzenie.
- Bello, to nieprawda. Nie wiesz jak jest…
- To mi opowiedz – warczy i patrzy ze złością na niego.
- Dwa dni po przebudzeniu chciałem z tobą porozmawiać, sprawdzić jak się czujesz… Odczekałem jednak te kilka miesięcy… Wtedy ojciec zadzwonił do twojej matki i powiedział, że już się wybudziłem… Poszedłem na plac zabaw, sprawdzić jak się masz po stracie… bliskiej osoby. Miałaś się dobrze, z przyjaciółmi, we własnym gronie. Widziałem, że byłaś szczęśliwa, ale… Jasper jest ci bliski, prawda? Jednak nie możesz z nim być… Ja to zrozumiałem i odszedłem. Twoja matka zadzwoniła do mnie i poprosiła o spotkanie… Zgodziłem się i miejscem spotkania miało być poddasze sto dwunastki. Nie zamierzałem wpaść na ciebie… A kiedy któregoś wieczora zadzwoniłaś i powiedziałaś pomóż mi… Ot tak nie wymazałem tego z pamięci i to był mój cel, chronić cię. Renee prosiła o to samo.
- Co proszę? – przerywa mu Bella niczym trzask bicza. – Jak to prosiłam cię o pomoc? Nigdy…
- Po włamaniu do twojego domu? Nie pamiętasz?
- Cyborg – rozumie nagle dziewczyna i zamyśla się. Kot podbiega do niej i wskakuje na kolana. Ona głaszcze go i drapie za uchem. Zwierzę mruczy, a ona jest zadowolona. – Dziękuję ci – porusza ustami w kierunku pociechy, niezauważalnie.
- Tego dnia, kiedy po raz pierwszy od urodzin wyszłaś na zewnątrz… Byłem tu.
- Jak to? – pyta nie wiedząc nawet o co. Jest taka szczęśliwa! To stworzenie połączyło ją z najcudowniejszym człowiekiem na ziemi. Jak mogła być tak głupia i go odtrącać? Nie chciał źle… Chciał dobrze. Może mu to nie wyszło, ale się starał. W jednym momencie dociera do niej co powiedział. Jak to był wtedy w domu? Jej wyraz twarzy zmienia się diametralnie. Nie jest już rozmarzony, ale zdziwiony i zagubiony.
- Renee zadzwoniła, żebym cię pilnował. Nie chciałem jednak wciąż ingerować w twoje życie… Schowałem się w łazience, a kiedy byłaś daleko, żeby nie usłyszeć jak wychodzę, wymsknąłem się z domu. Nie było to trudne… Bello… Wyjdź za mnie. Kocham cię jak nikogo innego… Zrób to dla mnie.
- Dlaczego chcesz, żebym to zrobiła?
- Z miłości…
- Z miłości, jasne. Nie wierzę ci, Cullen – chce mieć stuprocentową pewność, że ten chłopak ją kocha. Jeżeli nie będzie jej miała woli zginąć… Cóż, nie chce żyć w kłamstwie i postanawia przycisnąć go do muru i dowiedzieć się o jego uczuciach.
- Jeśli mi nie wierzysz, zrób to chociaż dlatego, że– zniża głos do zmysłowego szeptu, chociaż to co miał zamiar powiedzieć nie było ani trochę związane z jego tonem – będziesz miała dostęp do danych państwa oraz moją pomoc w organizowaniu powstania. Dam ci namiary na dzieciaki, które chcą lepszego jutra i rodziców, którzy jeszcze nie zginęli, a mieli z tym coś wspólnego. Pomogę ci, bo cię kocham. Dowiodę tego za wszelką ceną, ale jako moja żona będzie ci łatwiej organizować wszystko… Bello? – dziewczyna zamyśla się poważnie i patrzy tępo na kota.
Nie wie, co powiedzieć. Te myśli kotłowały się od niej od dłuższego czasu, skąd on o nich wie? Nie ma pojęcia, ale z chęcią związałaby się z nim… Na śmierć i życie.
- Edwardzie… Ja cię kocham… - chłopak patrzy na nią intensywnie, ale i z miłością wypisaną na twarzy. – Nie rozumiem jednak, jak ty możesz czuć coś do mnie. Jestem taka… nijaka i… - chłopak przerwał jej.
- Nie jesteś nijaka i nigdy tak nie mów.
- Nie przerywaj mi, bo ja… Zgadzam się. Wyjdę za ciebie, Edward.
Chłopak siedzi chwilę i patrzy na nią podejrzliwie, a w następnej chwili łapie ją za rękę i przysuwa się. Kot zaalarmowany zeskakuje z kolan swojej pani i obrażony odchodzi . Bella patrzy na swojego przyszłego męża i jest urzeczona jego wyglądem oraz tym jaki jest. Przyswaja sobie każdy cal jego ciała i podziwia. A kiedy jego twarz znajduje się wystarczająco blisko jej łapie jego głowę i przyciąga do siebie. On zaczyna pocałunek, więc on musi go skończyć. Była z nim już po raz drugi w tej idealnej chwili. Pierwszy raz nie był wymarzony, skończył się źle. Bella z myślą o tym, że będzie z nim na zawsze nabiera większego apetytu na jego ciało. Poruszają się jak w szwajcarskim zegarku, idealnie zsynchronizowani i pasujący do siebie. Swan uświadamia sobie jaka szczęśliwa jest. Nie może wytrzymać już dłużej w tym stanie i zachłystuje się powietrzem, a Edward odsuwa się od niej.
- Coś nie tak? – pyta, ale myślami jest jeszcze przy pocałunku.
- Nie, nie, wszystko w porządku… Po prostu… To jest takie idealne!
- Bello… Zgadzasz się na ślub ze względu na co?
Dziewczyna poważnieje i przygryza dolną wargę.
- Na obie sprawy, Edwardzie.
On kiwa głową i znowu przyciąga dziewczynę do siebie.

***

Alice i Jasper siedzą obok siebie, i studiują papiery w domu Swanów. Bella i Edward rozmawiają, kto najpierw mógłby się zgodzić i im pomóc. O ślubie zawiadomili już Renee, Carlisle’a także. Oboje przyjęli to z ulgą i wielką radością. Rodzice zajmą się wszystkim, a w szczególności matka chłopaka, Esme. Wszelakiego rodzaju imprezy, urodziny, wesela i inne okazje są dla niej pestką. Od urodzenia kochała przyozdabiać wszystko naokoło. Jej przyjazne uosobienie kłóci się ze światem w jakim żyje, ale ona brnie dalej i jest nieugięta. Kiedy chodzi o rodzinę nie waha się ani chwili, pomaga, wspiera.
Tymczasem młodzi zajmą się planowaniem powstania, bez wiedzy rodzicieli. Na białych kartkach papieru wypisane są własnoręcznie imiona i nazwiska osób podejrzanych o pomoc w organizowaniu buntu. Edward mówi, które to pewniki, a które tylko domysły. Praca idzie monotonnie i wolno, niedługo Monica kończy pracę, a w najbliższym czasie zacznie się szkoła, więc muszą się wziąć w garść i przyspieszyć tempo. Nie wiedzą jednak komu zaufać i kogo poprosić o pomoc, dlatego wszystko robią sami. Jednak jest jedna znajoma Edwarda, która nie znała ojca, a jej matkę zabito, kiedy była mała. Razem ze swoimi dwiema siostrami mogłaby pomóc. Cullen wychodzi na korytarz.
- Tanya Isla Denali.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
capricorn
Człowiek



Dołączył: 17 Wrz 2009
Posty: 71
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 15:38, 08 Wrz 2010 Powrót do góry

no długo trzeba było czekać ;p
teraz wiemy więcej co i jak, czyli dobrze bo juz sie lekko plątałam ;p

powiem Ci, że Twoje opowiadanie jest czytane ale nie komentowane, bo nie każdemu sie chce.. ja mam problem z pisaniem komentarzy ale zawsze jakoś się staram.

mam nadzieję, że skończysz ten ff, a nie przerwiesz albo znikniesz z forum jak niektórzy (!)

pozdrawiam i weny życzę :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Pią 18:48, 10 Wrz 2010 Powrót do góry

Patrycja ludziom nie zawsze się chce komentować - przyznaje się bez bicia: większość opowiadań czytam jak jestem niezalogowana. Więc nie mam możliwosci na komentarz, a później już mi się nie chce. Więc nie patrz na ilość komentarzy tylko na ilość wejść do tematu ;-)
Tyle jesli chodzi o ciebie:-) Teraz rozdział. Gdy zaczęłam czytać pomyślałam, że chyba zgubiłam po drodze jakiś rozdział. Ale okazało się, że nie. Jak dla mnie to wszystko wydarzyło sie nagle. Załamanie Belli i nagle Edek z pierścionkiem, zaręczyny, obietnica pomocy przy organizacji powstania itd. Nie obraź sie ale miałam wrażenie, że naprawdę czegoś tu brakło.
Poza tym nic nie straciłaś na stylu, świeżości i pomysłowości Very Happy Mam nadzieję, że nie odpuścisz sobie tego tekstu bo byłoby szkoda dla nas czytelnikow.
Weny, natchnienia i większej wiary we własne możliwosci
Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Sob 16:11, 11 Wrz 2010 Powrót do góry

Edzio w czarnych włosach?! Miłe zaskoczenie.
Nie podobała mi się ta próba przekupienia Belli, by tylko przyjęła zaręczyny... Faceci.
No, ale walczy o życie.
A Bella coraz bardziej przypomina mi tą 'zmierzchową'.
Komentarze, zawsze piszę to samo. To już choroba... Wchodzą i wychodzą nie pozostawiając znaku... Żadnego!
Życzę weny na dłuższe rozdziały, bo było mi mało.
I nie pędź aż tak z akcją. Dla mnie w tym rozdziale było za dużo... raczej za szybko.
Pozdrawiam.

xxx.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin