FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Mini Bajki Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pon 15:51, 20 Wrz 2010 Powrót do góry

Kochana BB,
z wielką przyjemnością czytałam ten tekst na konkursie już, bardzo mi się spodobał.
Z wielką przyjemnością przeczytałam go również teraz!
Pomysł z namiotem... :) och, cóż, naprawdę muszę przyznać, że niby taki prosty, a jednak zaskoczyłaś mnie tym.
Ogólnie cały ten lemonek jest zaskakujący, Edward, sen Jacoba... kurczę, trafiłaś w najlepszy punkt.
No ale do rzeczy, to, że podoba mi się bardzo pomysł, już wiesz. Bardzo podoba mi się subtelne, aczkolwiek w pewnych momentach, dosadne opisanie tego fizycznego kontaktu pomiędzy Bellą, a Jacobem.
Oczywiście mówię tu dosadne, choć może to złe słowo, po prostu podoba mi się to, że w odpowiednich chwilach napisałaś coś więcej, coś bardziej przesadnie, choć i to jest niezbyt odpowiednie słowo.
Ten tekst jest uczuciowy, jest romantyczny, czytając go, naprawdę czuję roztaczającą się od niego i nad nim aurę - ma potencjał i to wielki.
Nie głosowałam co prawda w Lemoniadzie, ponieważ uważam, że moja ocena byłaby mało sprawiedliwa, jednakże Twój tekst właśnie był jednym z 4 lepszych, które podobały mi się najbardziej.
Jest tu wszystko, co powinno być + element zaskoczenia, co innym autorkom często się nie udawał w takich sytuacjach.
Super, dobra robota, gratuluję!!

Pozdrawiam serdecznie bardzo Wink
:*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Pon 16:36, 20 Wrz 2010 Powrót do góry

Ten tekst był moim faworytem. Był erotyczny, a zarazem pokazywał delikatność. I utrzymał się w kanonie. Perełką był komentarz Edwarda o poranku. A mnie serce zapikało z żalu - to tylko sen. :( I myślę, że - jakkolwiek to brzmi - to rozczarowanie na końcu, ale podane w taki żartobliwy sposób jest najpiękniejsze w tym wszystkim.
Nigdy nie zrozumiem Belli. Ale z drugiej strony szkoda Jake'a dla kogoś takiego. Tak więc pomimo że wolałabym, by Bella wybrała Jacoba, tak jeśli jest na to zbyt opętana Edkiem - nie warto.
Tekstu gratuluję, szkoda, że nie wygrał - należą mu się wszelkie pochwały i korona.
Wybacz bełkotliwy komentarz.
thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 20:03, 21 Wrz 2010 Powrót do góry

Kochana!

Wiesz, jak bardzo podobał mi się Twój lemonek. Był jednym z moich faworytów. Przede wszystkim ze względu na Bellę i Jacoba. Wiesz, jak bardzo uwielbiam Jake'a i czystą przyjemnością dla mnie było czytanie o zbliżeniu tej dwójki. Tym bardziej w takich okolicznościach i w takiej konwencji.
Było naprawdę uroczo, subtelnie, nienachalnie, ślicznie napisane. Cieszę się, że nie był to suchy opis i nie zabrakło w tekście emocji i humoru. Czytało się to wszystko z dużą przyjemnością. Nic mi nie zgrzytało, nic mnie nie zniesmaczyło, wszystko było takie prawdziwe, romantyczne, erotyczne. Było czuć napięcie i chemię między dwójką bohaterów. Czego chcieć więcej?
No i Twój pomysł. Że to wszystko to był tylko sen. Trochę żal mi Jacoba, ale nic nie poradzę na to, że rozbawił mnie ten pomysł. Gratuluję wyobraźni.
Naprawdę bardzo ładny tekst. Podobało mi się niesamowicie.

Pozdrawiam serdecznie i tulę do serduszka!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
zua_15
Wilkołak



Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie

PostWysłany: Pią 17:50, 24 Wrz 2010 Powrót do góry

Przyszedł czas na BajaBellę ; )

Styl bardzo mi się podobał. Ilość błędów – nie pamiętam zbytnio, czyli było ich bardzo mało, bądź nic nie ujrzało moje oko. Dobre opisy – wszystko dokładnie i powoli, z każdym szczegółem; lekki tekst – można powiedzieć, że przepłynęłam przez niego.
Fajnie powiązane z akcją z Zaćmienia. To był jednak sen, choć szczerze powiem, że jak dla mnie - to na szczęście tylko sen, ponieważ nie lubię paringu Jaka i Belli.
Co mi się również podobało – to, iż Isabella się nie upierała – wręcz przeciwnie [!]; była chemia i pożądanie z obydwu stron.
Taka Bella i taki Jacob podobają mi się, mimo nielubianego z mojej strony połączenia w parze.
Kurczę, przyznam, iż końcówka... I trochę mnie rozbawiła, ale i ukuła w serce, chyba smutnawo, no nie?...
- Przykro mi, stary, ale miałeś tylko bardzo kłopotliwy dla mnie sen – mruknął Edward, uśmiechając się do niego z ironią.
Poczuł się tak, jakby ktoś właśnie roztrzaskał na jego głowie ulubiony, kryształowy wazon Sue Clearwater. Gwiazdy rozbłysły na firmamencie i zgasły, spadając w otchłań.
Sen. To był tylko piękny sen.


Poza tym – podsumowując – udany tekst, treść nawet wciągająca, wszystko dobrze – jak dla mnie Wink.

Gratuluję. Dziękuję za wspaniałą zabawę konkursową.
Pozdrawiam,
Zua. ; *


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
k8ella
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 729
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod spojrzenia towarzysza Belikova

PostWysłany: Czw 17:35, 30 Wrz 2010 Powrót do góry

Bajeczko!
Zacznę od tego, że jestem zachwycona twoim stylem. I to nie tylko, jeśli chodzi o konkursową lemonkową miniaturkę. Ale wróćmy do tematu.
"Namiot" zaskoczył mnie czułością, namiętnością i pięknem opisu aktu iście miłosnego. Udało ci się stworzyć małe arcydzieło zapierające dech w piersiach. Interakcja między głównymi bohaterami była tak niesamowita, że ściskało mnie w dołku. A przy tym wszystko było tak naturalne, niewymuszone, aż cudowne. Tak powinien wyglądać pierwszy raz każdej pary, przynajmniej ja tak uważam. Odnalazłam tu chemię tak potrzebną w bliskich stosunkach damsko - męskich oraz niewysłowioną czułość. Targały mną emocje tak jak Jakiem. Niemal czułam każde uderzenie bijących wspólnie serc, fale namiętności zalewające tych dwoje. Pięknie, zmysłowo, a jednocześnie subtelnie.
Najbardziej jednak podobało mi się ironiczne zakończenie, które doprowadziło mnie do wybuchu śmiechu. Genialnie to wplotłaś. Oczywiście wynika to z mojej niezmiennej miłości do Edwarda. Jednak chciałam dodać, że jakiekolwiek imiona byś wybrała i wstawiła do tej mini, sądzę, że efekt byłby identyczny. Stworzyłaś, jak wcześniej wspomniałam, uniwersalny opis wspaniałego pierwszego razu. Niesamowitego aż do ostatniego tchnienia.
Gratuluję ci, raz jeszcze.
k8


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 17:08, 06 Paź 2010 Powrót do góry

No tak... w końcu przypełzłam i wstyd mi, że dopiero teraz...

Jak wiesz, oceniłam twój lemonek najwyżej w kategorii pomysł. Bo pomysł miałaś genialny. Dla mnie był on kluczem do tego, że mi się podobało. Bo gdyby scena zaistniała jako realna... no cóż, ja nie przepadam za parowaniem Belli z Jacobem. Ale to moje skaza. Ja po prostu jestem Edward team Wink
I przede wszystkim - ta scena bardzo ładnie wpasowuje się w kanon. Bo przecież mogłoby tak być, prawda? Ta kanoniczność to duża zaleta twojego lemonka.
Bardzo lubię u ciebie różne smaczki, drobiazgi ładnie wkomponowane. Tu takim było użycie słowa wazon. Cóż, wazon się tłukł w co drugim lemonie w tym konkursie, ale użycie go jako metafory i to, że był to ulubiony wazon Sue Clearwater to perełka.
Co do samej sceny erotycznej. Wiem, jak wiele stresu ci ona dostarczyła. Ale zupełnie niepotrzebnie, bo zrobiłaś to świetnie. Scena jest pełna namiętności, ale i delikatna na swój sposób, może dlatego, że tyle w niej miłości. I nawet ja, którą przeżycia Jacoba średnio "ruszają" muszę przyznać, że to było po prostu gorące, podniecające, ładne. Nie było w tym nic niesmacznego, przed czym bym się wzdrygnęła. I sporo w tym uczuć, nie jest to jedynie sam opis aktu. Scena ma klimat, czujemy aurę panującą poza namiotem, jak i ciepło i ciszę namiotu. Potrafisz dodać kilka zdań akurat "do smaku", dzięki którym mam to wszystko przed oczami, a także słyszę oprawę dźwiękową tej sceny.
Gratuluję bardzo udanego tekstu, Bajeczko.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Nie 21:08, 10 Paź 2010 Powrót do góry

Bajko,

długo to trwało, owszem, nie przeczę, ale w końcu pojawiam się pod twoim lemonkiem. Jak już wcześniej gdzieś wspominałam, zresztą widać to też w mojej ocenie, że bardzo podobał mi się twój lemonek. Podobała mi się w nim naturalność, nie wiem dlaczego, ale mimo że para Bella/Jacob ( ozgrozo! ) po prostu mnie odrzuca, tak tutaj, dzięki tobie, nie przeszkadza mi to aż tak bardzo.
Fajny był pomysł z tym snem, fajne było tak, jak poprowadziłaś akcję, czytelnik w sumie do końca był przekonany, że to się dzieję naprawdę, że wcale nie ściemniasz xD
A tutaj bach! Zrujnowałaś co po niektóre marzenia :)
Myślałam, że scena erotyczna będzie dla mnie, cóż, odrzucająca, wiadomo dlaczego, ja nie Jakowa xD Ale... o dziwo, nie. Podobało mi się. Lekko, subtelnie, ale ze smaczkiem, ładnie to wszystko wkomponowałaś, przez co nic mnie nie raziło, a wręcz przeciwnie, podobały mi się te emocje Wink

Gratuluje ci ja lemonka, o! xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Wto 11:41, 28 Gru 2010 Powrót do góry

Dedykuję Pernix, w podziękowaniu za setny pojedynek.


Bohema

Paryż, grudzień 1999
Staruszek z wyraźnym trudem stawiał krok za krokiem wspinając się na szczyt wzgórza krętą ulicą Abesses. Kiedy dotarł na plac du Tertre, opadł zupełnie z sił. Pomimo przenikliwego chłodu i pierwszych mokrych płatków śniegu, które właśnie zaczęły wirować nad Paryżem, usiadł przy małym, kawiarnianym stoliku u stóp spiralnych schodów prowadzących do bazyliki Sacre-Coeur. Zamówił espresso i croissanta. Przyglądał się wielobarwnemu tłumowi turystów, którzy jak co roku przyjeżdżali do jego miasta, by spędzić w nim Sylwestra. Ci ludzie: młodzi i starzy, bogaci i biedni, samotni i zakochani przybyli na Montmartre, by choć przez chwilę poczuć dawny klimat beztroskiej cyganerii.
Nikt lepiej niż on nie zdawał sobie sprawy z tego, że czas la belle epoque bezpowrotnie minął. Wszyscy wielcy artyści dziś byli tylko duchami nawiedzającymi go w snach. Prochem, nicością, choć gwar ich rozmów i głośny śmiech pobrzmiewał jeszcze w krętych, malowniczych uliczkach. On jeden pozostał jeszcze wśród żywych, zapomniany relikt bohemy – wybitny marszand Edward Cullen. I choć otrzymał od losu wiele: fortunę, sławę, talent i oddanych przyjaciół, to tego, czego najbardziej pragnął nie zdołał posiąść.
Miłość, jakże okrutne wydawało mu się to słowo. Ból i niewyobrażalna tęsknota trawiły jego serce od ponad siedemdziesięciu lat. Nie mijały z czasem lecz stawały się coraz silniejsze. Niszczyły go od środka niczym złośliwy nowotwór, pozbawiając wszelkich ludzkich odruchów.
Zamyślonym, smutnym wzrokiem przyglądał się tłumowi płynącemu po Montmartrze, wypatrując tej jednej, jedynej twarzy. I choć wiele dziewcząt podobnych do niej spotkał na tych ulicach, żadna z nich nie miała tak idealnie delikatnych rysów, namiętności skrytej w łagodnych, ciemnych oczach i słodkich, czerwonych ust stworzonych do pocałunków. Żadna z nich nie była Isabellą Swan.

Wiosna, 1925
Paryż, to miasto zakochane w sobie. W majowy poranek wszyscy mieszkańcy zgadzali się ze sobą, że nigdy za ich pamięci kasztany nie dźwigały aż tylu blado-kremowych piramid kwiatów. Znajdowali czas, by docenić piękno otaczającego ich krajobrazu, jedynie wówczas, gdy nie byli zajęci plotkowaniem. Nigdy w całej historii tej stolicy ferment światów sztuki, mody i towarzystwa nie dawał tak soczystego, odurzającego wina.
Siedemnastoletnia Isabella Swan, nieślubne dziecko zmysłowej Korsykanki i dystyngowanego Anglika, zaledwie kilka dni wcześniej uciekła z domu w Bordeaux i przybyła z jedną, małą torbą podróżną do tego miasta grzechu i rozpusty, gdzie trendy dyktowali odurzeni opium artyści. Dziewczyna miała jasno wytyczony cel w swoim życiu: zostać kimś sławnym. Najlepiej znaną tancerką w Moulin Rouge, primabaleriną, gwiazdą…
Zuchwale pragnęła mieć Paryż u swych stóp, zawładnąć nim całkowicie, posiąść tę zamkniętą skrzynię pełną budzących pożądanie skarbów.
Była jednak na tyle inteligentną osóbką, że wiedziała, iż tylko ciężką pracą może osiągnąć swój cel, a ponieważ przesłuchania do kabaretu nie zdarzały się codziennie, zanim dostanie w nim pracę musiała się z czegoś utrzymać. Za drobne oszczędności, które wzięła z domu wynajęła maleńki pokoik na Montparnassie, ale zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli nie zacznie zarabiać, pieniędzy starczy jej tylko najwyżej na tydzień.
Tego poranka, ubrana w swoją najładniejszą, niebieską sukienkę, z dumnie podniesioną głową ruszyła na pobliską rue Delambre, gdzie w każdy poniedziałek modelki wystawały na ulicy, czekając na pracę. Kiedyś dziewczęta zbierały się wokół fontanny na Placu Pigalle, a artyści przychodzili tam, by je wynająć. Od kiedy jednak Montmartre zrobił się zbyt snobistycznym miejscem i stał się passe, malarze przenieśli się na pobliski Montparnasse, gdzie żyło się zdecydowanie taniej.
Barwny tłumek modelek, wystrojonych w tanie, kolorowe ciuszki kłębił się tego słonecznego ranka przy bulwarze Raspail. Dziewczęta z niechęcią przyglądały się „nowej”, szepcząc między sobą i krytycznie oceniając wygląd Isabelli. Nikt nie lubi konkurencji, zwłaszcza w tym środowisku, gdzie piękne, młode, gibkie ciało i klasyczne, delikatne rysy twarzy oznaczały niebezpieczną rywalkę. Siedemnastolatka, nie w pełni świadoma jeszcze swojej urody, nie zwracała jednak uwagi na pozostałe kobiety. Chłonęła całą sobą podniecający zapach Paryża, rozglądała się wokół oczarowana magią tego miasta.
Zaabsorbowana tętniącą życiem, przesiąkniętą erotyzmem metropolią nie zauważyła, jak zbliżył się do niej wysoki, szczupły mężczyzna.
- Interesujące – szepnął, bezwstydnie taksując wzrokiem dziewczynę. Kiedy dotknął jej długich włosów, unosząc je znad uszu i odsłaniając profil, dostrzegł w jej ciemnych, ogromnych oczach zaskoczenie, które po chwili przerodziło się we wściekłość.
- Może jeszcze chcesz obejrzeć moje zęby, czy są mocne i zdrowe? – warknęła, wyrywając z jego rąk pukiel. Zabolało. – Nie jestem koniem sprzedawanym na targu!
- Klaczą – powiedział cicho nadal obserwując ją uważnie. Jego jasnoniebieskie oczy, intrygowały spokojem i pewnością.
- Co?
- Jesteś klaczą, a raczej jeszcze niedojrzałym źrebakiem. – Uśmiechnął się do niej szeroko. Jego ostre rysy złagodniały, a pełne, zmysłowe usta odsłoniły rząd śnieżnobiałych prostych zębów. – Ile masz lat?
- Siedemnaście – odparła, dziwiąc się samej sobie, że nadal rozmawia z tym bezczelnym mężczyzną, ale było w nim coś magnetycznego, niepokojącego, co kazało jej pozostać i wpatrywać się w niego z narastającym napięciem i jakimś innym, nieznanym jej jeszcze uczuciem. Przełknęła głośno ślinę, kiedy dostrzegła, że jego wzrok zsunął się z jej twarzy i podążył w dół, ku małym, krągłym piersiom a następnie spoczął na szczupłej talii, biodrach, aż zatrzymał się na długich, zgrabnych nogach.
- Proszę, a nie mówiłem, masz takie kształtne pęcinki. Chcesz zostać modelką, tak? A wiesz, że pozowanie artyście to ciężka i żmudna praca?
- Nie boję się ciężkiej pracy – burknęła, bojąc się, że zostawi ją taką wewnętrznie rozpaloną i pójdzie poszukać innej dziewczyny. Spojrzał na nią raz jeszcze. Była młoda, bardzo młoda. Jej ciało nie nabrało jeszcze do końca soczystych, pełnych kształtów, ale zaintrygowała go ta zadziwiająca, oryginalna uroda rysów twarzy, ten żar w oczach dziewczyny.
- Chodź – rzucił i nie oglądając się, czy idzie za nim, ruszył bulwarem Raspail w stronę swojej pracowni.

Jasper Hale był w podłym nastroju. Od kilku lat zmagał się ze swymi obrazami. Wiedział, że ma ogromny talent, ale wbrew obowiązującemu nurtowi, postanowił malować po swojemu, kierując się uczuciami, a nie dać się zakuć w kajdany absurdowi kubizmu. Szydził z Picassa sprowadzającego naturę do stożka, kwadratu i koła. Wyśmiewał Matisse’a, stosującego bezmyślny kontrast dwóch kolorów, drwił z szarego, nudnego Braque’a, choć wiedział, że sam musi się przełamać i uciec z ciasnego więzienia klasycyzmu. Potrzebował natchnienia, muzy… Pragnął żaru namiętności, która poprowadziłaby jego dłoń uzbrojoną w pędzel i nadała płótnom ten cień geniuszu, który w nim drzemał uśpiony marazmem i powszechnym krytycyzmem.
Kiedy znalazł się w swojej pracowni, skinął głową na dziewczynę, która przybiegła tu za nim. Szybki spacer po Montparnassie zaróżowił jej policzki, a ciepły wiosenny wiatr potargał długie, ciemne włosy. Wyglądała teraz jak śliczne, młode, dzikie zwierzątko, kiedy otwartymi szeroko ze zdumienia oczami, przyglądała się rozpiętym na sztalugach, barwnym płótnom.
- Tam jest łazienka. Przygotuj się. – Głos Jaspera brzmiał niczym rozkaz.
Isabella znalazła się w małym, brudnym pomieszczeniu, gdzie na środku stała zardzewiała wanna. Nad nią wisiało zniszczone, zakurzone lustro. Spojrzała w nie i poczuła, że ma sucho w ustach. Za późno na ucieczkę, poza tym musiała zarabiać pieniądze. Wiedziała o tym, że modelki często pozują nago. Taki zawód. Bała się jednak obnażenia swojego ciała. Wstydziła się tego człowieka, który patrzył na nią błękitnymi, nieprzeniknionymi oczami a jednocześnie chciała, by ją oglądał. Każdy fragment jej skóry, śmiały zarys obojczyków, delikatną linię pleców, by dostrzegał napięte mięśnie ud i pulsującą na szyi żyłę, w której wrzała gorąca krew.
Zagryzła wargi i zaczęła szybko zdejmować ubranie. Kiedy już stanęła naga przed starym lustrem wydało jej się, że zobaczyła nową, nieznaną jej dotąd Isabellę. Dojrzalszą, twardszą i zdeterminowaną. Otuliła się podniszczonym, męskim szlafrokiem i z wysoko uniesioną głową wkroczyła do pracowni.
Jasper skończył naciągać nowe płótno na sztalugi i z powagą mieszał farby, koncentrując się całkowicie na tej bardzo istotnej czynności. Usłyszał, że dziewczyna zamyka drzwi od łazienki, ale nawet nie spojrzał w jej stronę.
- Stań przy oknie i połóż prawą rękę na oparciu fotela – powiedział cicho.
Posłusznie wykonała polecenie i znieruchomiała w dość niewygodnej pozie. Odwrócił się w jej kierunku i zaklął pod nosem.
- Merde! Zdejmij ten kretyński szlafrok!
Przestraszona jego gniewną reakcją, drżącymi palcami rozsupłała pasek i zsunęła z ramion okrycie, pozwalając mu opaść na podłogę.
Jasper zareagował instynktownie na jej nagie, drobne ciało. Skórę miała tak białą, że przypominała alabaster w promieniach rozkołysanego światła wpadającego przez ogromne okno. Czarne, lekko wijące się włosy opadały na twarz i ramiona, tworząc niesforne kaskady. Piersi były niewielkie, ale krągłe, lekko zaróżowione z małymi, twardymi sutkami. Linia jej szczupłych, a w zasadzie kruchych ramion była nieskazitelnie czysta. Wąska kibić i lekko zaokrąglone biodra przywodziły na myśl tajemnicę poczęcia, a długie, kształtne nogi były jakby stworzone do tego, by zaplatać się wokół kochanka, wzmagając rozkosz.
Patrzył na nią nagą i już wiedział, że odnalazł swoją pasję. Swoje przeznaczenie. Pokonując z trudem narastające w nim napięcie seksualne zaczął malować jej akt. Pracował bez przerwy przez kilka godzin, całkowicie pochłonięty tworzeniem. Nie docierały do niego jej prośby o chwilę przerwy, o to by mogła choć na moment usiąść i odpocząć. Dopiero zachodzące słońce i brak odpowiedniego światła zmusiły go, by przerwał. Z niechęcią odłożył farby i pędzel. Opadł na zniszczony fotel wyczerpany, ale szczęśliwy. Wypił duszkiem pół butelki czerwonego wina i zapalił skręconego naprędce papierosa.
- Przyjdź jutro o dziewiątej – powiedział, kiedy w końcu zauważył, że dziewczyna ubrała się i szykowała do wyjścia. Skinęła tylko głową i opuściła jego pracownię szybkim krokiem.

Pozowała mu już trzeci dzień, a zamienili ze sobą niewiele ponad kilkanaście zdawkowych słów. Rytuał zawsze był ten sam. Przychodziła z samego rana, rozbierała się, stawała przy oknie a on ją malował. Po kilku godzinach przerywał, brał butelkę taniego wina i rozsiadał się w fotelu, patrząc przed siebie zamglonym, nieobecnym wzrokiem. Korciło ją, żeby pozostać w jego pracowni, przygotować mu coś dobrego do jedzenia, usiąść przy nim i porozmawiać. O wszystkim: o życiu, o jego malarstwie, o Paryżu, o Picassie i Chagallu, których spotykała często wieczorami w la Rotonde, o letnim balu kostiumowym iluzjonistów…
Dopiero czwartego dnia zdobyła się na odwagę i po zakończeniu pozowania, ubrała się szybko i pobiegła na pobliski targ. Kupiła sałatę, sery, świeżą, jeszcze ciepłą bagietkę, suszoną wołowinę i dwie butelki wytrawnego Bordeaux. Po pół godzinie stanęła z powrotem w drzwiach Jaspera Hale i nie pukając weszła do środka.
- Co ty tu robisz? – warknął, kiedy ją dostrzegł.
- Nic nie jadłeś od kilku dni. Pomyślałam, że zrobię ci coś dobrego na kolację – uśmiechnęła się rozbrajająco.
- Nie jestem głodny. Wyjdź!
Spojrzała na niego, wściekła na siebie, że przyszedł jej do głowy ten głupi pomysł zaprzyjaźnienia się z nim. Siedział rozparty w fotelu i patrzył na nią z mieszaniną gniewu i irytacji w pociemniałych, niebieskich oczach.
- Nie zatrudniłem cię po to, żebyś mnie karmiła – warknął.
- Wypchaj się! – krzyknęła i rzuciła zakupy na ziemię, tak że obydwie butelki poturlały się z głośnym łomotem po kamiennej podłodze. Pobiegła do wyjścia, ale był szybszy i zagrodził jej drzwi. Złapał ją za ramiona i mocno przyciągnął do siebie. Wpił się ustami w jej wargi, zmuszając do pocałunku.
- Tego chcesz? – wychrypiał. – Bo jeśli nie, to wyjdź stąd natychmiast.
- Jasper, ja… - Nie pozwolił jej skończyć, zachłannie biorąc w posiadanie nabrzmiałe usta. Zdarł z niej sukienkę i bieliznę, oszalały z potrzeby dotykania ciała i tej niezwykle delikatnej, białej skóry, którą znał dokładnie, ale tak naprawdę nic o niej nie wiedział. Nie pamiętali w jaki sposób udało im się dotrzeć do sypialni, rozpaleni, głodni siebie, spragnieni gwałtowności swoich uniesień. Zatopili się w gorącej fali namiętności, zapominając o wszystkim.

Isabella wprowadziła się do pracowni Jaspera, zwalniając swój pokoik na Montparnassie. Żyli chwilą, ciesząc się jak dzieci z każdej minuty, którą spędzali razem. Ona pozowała, a on malował kolejne akty, a gdy rzucał pędzle, rzeczą najzupełniej naturalną było to, że czekała na niego, by rozładować jego twórcze napięcie, otwierając swe ciało na wygłodniałą, gwałtowną miłość jaką ją obdarzał. Często kochali się, jedli i pili na niedokończonych, porzuconych szkicach. Czasami wychodzili do pobliskich kawiarni, by odetchnąć ciężkim, słodkim powietrzem paryskiej bohemy, odurzonym winem, opium i morfiną. Tańczyli wówczas do rana, pijani swoim szczęściem lub dyskutowali w oparach ciężkiego dymu, sprzeczając się z siedzącym obok przy stoliku Chagallem, Picassem czy Hemingwayem.
Żeby mieli za co żyć, Bella – jak ją pieszczotliwie nazywał Jasper – pozowała też innym malarzom. Nie były to wielkie sumy, ale starczały na czynsz i skromne jedzenie oraz drobne przyjemności.
Lato nastało w Paryżu wraz z początkiem czerwca. Gorące, parne, przesycone atmosferą szaleństwa, irracjonalizmu i wznoszące na piedestał nowy nurt w sztuce zwany kubizmem. Pod koniec lipca, kiedy upały dokuczały mieszkańcom, szukającym chwili wytchnienia w cieniu drzew w Lasku Bulońskim lub nad brzegiem Sekwany, iluzjoniści zorganizowali swój coroczny bal kostiumowy. Każdy liczący się w towarzystwie artysta tego wieczoru musiał pojawić się na bulwarze de Clichy, oczywiście w im bardziej oryginalnym stroju, tym lepiej. Jasper przebrał się za hiszpańskiego mnicha, założył czarny habit i domalował sobie farbkami wystylizowane wąsiki i bródkę. Picasso wystąpił w stroju arlekina, Chagall jako Kardynał Richelieu a Matisse założył kostium perskiego księcia, na głowę wciskając za duży turban. Największą niespodzianką wieczoru miało być jednak przebranie Isabelli, która występowała jako bukiet kwiatów.
Jasper spędził kilka godzin tworząc swoiste dzieło sztuki na nagim ciele dziewczyny. Lewą pierś zdobiły dzwoneczki bladoróżowych konwalii, prawa została pomalowana jako soczysta, kwitnąca jabłoń. Ramiona i ręce zmieniły się w plątaninę gałązek i świeżych pędów smukłych lilii, a na brzuchu w okolicach pępka wyrosła herbaciana róża, której ostre kolce gubiły się we włosach łonowych. Nogi oplatały liście bluszczu, przechodząc w jasnozielone łodygi storczyków na udach. Łopatki stanowiły krzewy białych peonii, a pupa zmieniła się w dwa krągłe, żółte słoneczniki. Jedyną częścią ciała pozbawioną różnokolorowych farb pozostawała twarz Belli. Włosy spięła wysoko, wpinając w nie kilka barwnych, sztucznych motyli. Jej nagie ciało, będące swego rodzaju manifestem realizmu, przykrywał tylko delikatny, przeźroczysty szal z zielonego szyfonu, którym przesłoniła swoją kobiecość.
Kiedy do zatłoczonej sali balowej Jasper wraz z przyjaciółmi wnieśli Izabellę na swych ramionach w specjalnie skonstruowanym, drucianym koszu, rozentuzjazmowany tłum zaczął bić brawo, a orkiestra przerwała grać statecznego walca i zaintonowała skocznego fokstrota.
Tego wieczoru, siedzący przy jednym z najlepszych stolików na podwyższeniu okalającym parkiet, Edward Cullen ujrzał Bellę po raz pierwszy. Zauroczony, wpatrywał się w to roześmiane, cudowne stworzenie, które okryte jedynie warstwą cieniutkiego szyfonu, było niczym barwny, prawdziwy kwiat na tle sztucznych, pozbawionych wdzięku i świeżości pozostałych kobiet.
W pewnym momencie w rozochocony winem tłum wdarł się pijany Hemingway i nucąc gromko „Marsyliankę” zaczął przedzierać się w stronę Belli uwięzionej w gigantycznym koszu.
- Precz z wymalowanymi dziwkami! – krzyknął, oblewając się przy okazji szampanem. Zatoczył się i runął na Jaspera. Ten odskoczył, jednocześnie puszczając deskę, na której podtrzymywał kosz. Mały Picasso nie dał rady udźwignąć ciężaru bez pomocy przyjaciela i Edward z przerażeniem w oczach zobaczył, jak przestraszona Bella wypada z niego wprost na głowy osób tańczących na parkiecie. Nie wiele myśląc przedarł się przez szarpiący się między sobą tłum i wziął dziewczynę na ręce.
- Bardzo się potłukłaś? – zapytał, kiedy zdumiona otworzyła oczy. – Wyniosę cię stąd, trzeba zobaczyć czy się nie zraniłaś.
- Ale, Jasper – jęknęła cicho, starając się odwrócić głowę.
- Twój Jasper teraz pewnie tarza się po ziemi z Hemingwayem. Poradzi sobie. Ernest ma za sobą dzisiaj już litr rumu, szybko opadnie z sił – powiedział uśmiechając się do niej porozumiewawczo.

Wyniósł ją z dusznej sali na ulicę i rozejrzał się za jakimś miejscem, gdzie mogliby spokojnie usiąść. Przed nimi, na bulwarze de Clichy stała mała, nieczynna o tej porze karuzela z drewnianymi, pomalowanymi na czarno i biało konikami.
- Kim ty właściwie jesteś? – zapytała Bella, kiedy ten przystojny, elegancko ubrany w idealnie skrojony frak i koszulę z żabotem, mężczyzna w końcu postawił ją na ziemi.
- Edward Cullen. Jestem marszandem i koneserem sztuki. A także pięknych kobiet. – Uśmiechnął się do niej delikatnie ujmując jej drobną dłoń.
- To cudownie! – krzyknęła. – Mój… przyjaciel jest malarzem. Genialnym malarzem. Może chciałbyś zobaczyć jego obrazy?
- Skoro mówisz, że jest taki dobry, to jestem jak najbardziej zainteresowany. Ale najpierw chciałbym poznać twoje imię.
- Przepraszam. – Na twarzy dziewczyny pojawił się rumieniec. – Głupia gęś ze mnie. Mam na imię Isabella.
- Isabella… Bella… - szepnął oczarowany.
- Umiesz uruchomić tę maszynę? – zapytała nagle, siadając na jednym z drewnianych koni. – Mam ochotę tańczyć i bawić się do rana! Jasper pewnie zaraz tu przyjdzie, a ja chciałabym się chociaż raz zakręcić. Będzie na mnie zły, że mu tak zniknęłam. To powinno go rozbawić.
- Spróbuję – odparł, nie mogąc oderwać od niej zachwyconego wzroku. Była niczym dzika róża, piękna i szalona, drapieżna i delikatna, ulotna… Podszedł do starej, nieco zardzewiałej konsoli i po kilku minutach uruchomił pełną magii, dziecięcą karuzelę. Wskoczył w biegu na czarnego rumaka, bujającego się rytmicznie obok śmiejącej się do niego ze swojego białego konika, półnagiej dziewczyny. W takt nastrojowej, rzewnej melodii wirowali poddając się magii tego baśniowego miejsca.

Kilka dni później Edward Cullen przyszedł do pracowni Jaspera i obejrzał wszystkie obrazy. Bezsprzecznie najlepszymi pracami tego młodego malarza był cykl aktów zatytułowany „La Belle” przedstawiający dziewczynę, o której marszand nie mógł przestać myśleć. Owładnięty obsesyjnym pragnieniem posiadania tego, co najcenniejsze - miłości, szybko zaproponował artyście pewien układ: zorganizuje mu wernisaż w najlepszej galerii w Paryżu i zadba o to, by jego płótna uzyskały zawrotną cenę, ale w zamian za to Jasper odda mu Bellę.

- Sprzedałeś mnie! – krzyczała ze łzami w oczach, kiedy Jazz spakował jej rzeczy i wystawił za drzwi. – Sprzedałeś za kilka nędznych obrazków, za farby i pędzle, za to całe gówno!
- Bello, zrozum. Ja muszę malować. To tkwi głęboko we mnie. Nadaje sens mojemu istnieniu. Nic poza tym nie jest ważne – tłumaczył, ściskając w ręce butelkę koniaku. Pragnął się upić, zapomnieć o niej. Chciał aby zniknęła na zawsze z jego życia i z jego pamięci. Wybrał swój talent, odrzucając to zgubne, bezmyślne uczucie, jakim była miłość.
- Nie chcę cię znać! Obyś sczezł w biedzie i samotności – powiedziała już spokojnie patrząc mu prosto w twarz. Wyszła z jego pracowni z podniesioną głową, tak jak tu weszła po raz pierwszy, ale zostawiła za sobą coś, czego już nigdy nie potrafiła odzyskać. Radość życia.

Wystawa prac Jaspera Hale zrobiła olbrzymia furorę w artystycznym świecie Paryża. Przepowiadano mu wielką przyszłość, wychwalając talent i szczerze podziwiając jego dzieła. Oczywiście największym zainteresowaniem cieszył się cykl „La Belle”, ale anonimowy nabywca kupił go za zwrotną sumę, zanim nawet na dobre rozpoczęła się aukcja. Nigdy więcej te akty nie ujrzały światła dziennego, zamknięte w luksusowych apartamentach Edwarda Cullena.
Isabella Swan próbowała swoich sił jako kiepska tancerka w podrzędnych kabaretach, a kiedy głód i groźba eksmisji zajrzała jej w twarz, została utrzymanką, ogarniętego na jej punkcie obsesją, marszanda. Przeżyła z tej „złotej klatce” dwa lata, wegetując, aż w końcu pewnego wiosennego, ciepłego poranka popełniła samobójstwo podcinając sobie żyły.
Jasper Hale nie namalował już nigdy więcej żadnego obrazu. Rozpoczynał swoje prace, a potem rozrywał płótna na strzępy. Niemoc twórcza, która ogarnęła go po odejściu ukochanej doprowadziła go na skraj nędzy. Zmarł pijany w rynsztoku na Montparnassie kilka lat później.
Edward Cullen przeżył wszystkich wielkich twórców la belle epoque. Zgorzkniały, zamknięty w sobie, samotny i zapomniany, stał się reliktem minionych czasów.

Paryż, 1 stycznia 2000
Tego dnia całą Francję obiegła niesamowita wiadomość.
W luksusowych apartamentach, zmarłego nad ranem, w wieku dziewięćdziesięciu trzech lat, znanego marszanda – Edwarda Cullena – policja odkryła uznany za zaginiony, niezwykle cenny cykl aktów dwudziestowiecznego malarza Jaspera Hale, zatytułowany „La Belle”. Obrazy zostaną oddane do ekspertyzy i jeśli okażą się ukrytymi przed laty oryginałami, uzyskają zawrotne ceny na aukcjach całego świata.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 11:44, 28 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pon 22:14, 03 Sty 2011 Powrót do góry

Witaj Bajko,
ja wiem, że po świętach/sylwestrze etc; ale żeby taka piękna, pojedynkowa miniaturka leżała sobie tutaj już kilka dni bez odzewu? shame on you teesie, cały teesie! - wybacz małą dygresję. Mam nadzieję, że ludzie odpowiednio się za to wezmą.

Wiesz już, jak bardzo podobał mi się ten tekst... kiedyś, czytając Twoje teksty, zastanawiałam się, czy w swoim wypracowanym stylu możesz napisać coś jeszcze lepiej. No cóż, tu mam odpowiedź. W Bohemie.

Bajkowy Paryż, w latach dwudziestych, w wiosnę... ahh, cudownie jest przenieść się tam jeszcze raz. Poznać fantastycznego malarza, genialną postać, chyba najbardziej emocjonalną w tej miniaturce, Jaspera.
Ta postać jest jakby zbudowana z samych emocji, które wybuchają co chwile, w całkiem zwykłych sytuacjach.
Bella, która jest prostą dziewczyną, która pragnie spełniać swoje marzenia - coś, w co można uwierzyć. Piękna bajka młodej kobiety... nie będę dalej wypełniać tej historii, bo jakieś rozkładanie tej mini jest nie na miejscu w moim mniemaniu.
Każda postać żyje, jest pełna uczuć, sprzeczności. Co mi się podoba najbardziej - w tym wszystkim nie zagubiłaś sensu, nie zapominałaś o małych, jakże ważnych rzeczach, które mają znaczenie.
Och kochana, przepraszam Cię, że nie jest to komentarz na miano tego cudeńka, które stworzyłaś.
Ile w tym serca i piękna... to naprawdę jest jedna z najlepszych miniaturek jakie dane mi było czytać na tym forum.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:02, 05 Sty 2011 Powrót do góry

To znowu ja! Wink Nie wiem jak to możliwe, że dopiero teraz zobaczyłam, że wstawiłaś miniaturkę! Tą przecudowną, w której się zakochałam od pierwszego przeczytania!

Jak zwykle chciałabym Cię wychwalić pod niebiosa za Twój styl, plastyczność opisów, ich magiczność, ale też namacalność. Namacalność w tym sensie, że dzięki słowom, które wypływają spod Twoich paluszków, z głowy i serduszka, potrafię sobie wyobrazić wszystko. Począwszy od bohaterów, przez wnętrza, budynki, skończywszy na tym, że odnoszę wrażenie, że czuję zapachy, czuję smaki i w ogóle. Zupełnie jakbym siedziała w Twoim świecie z bohaterami. Kocham to u Ciebie.
W tym wypadku przeniosłam się do Paryża, przebywałam w jego sercu, bywałam w pracowni malarskiej, na przyjęciu, na którym Bella pojawiła się w tym świetnym "stroju". Powiem Ci, że ta wyprawa była naprawdę wspaniała.

Co do fabuły.
Bardzo mi się spodobał Twój pomysł. Młoda Bella, nieświadoma do końca swojej urody i wdzięków, mająca pewne marzenia, których spełnić od ręki nie może, szuka pracy, trafia do Jaspera, zostaje jego modelką, powoli zaczyna czuć się pewnie, potem ich romans, wena Jaspera i potem to przyjęcie. Pojawienie się Edwarda, układ z Jasperem i to, jak wszyscy skończyli. Strasznie ciekawa, przekonująca, przykra i niesamowita historia, która chwyciła mnie za serce. Mam słabość do malarzy, opowieści z nimi związanych, więc Twój tekst jak najbardziej przypadł mi do gustu i zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie.

Bella, Jasper i Edward.
Całą trójkę wykreowałaś bardzo ciekawie. Podobają mi się zmieniające się relacje Belli i Jaspera, to jak skończyła się ich bliskość, jak mało było potrzeba, by Jasper zrezygnował z Belli i jak to wpłynęło na nich wszystkich. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, ale muszę przyznać, że wybranie takiego zakończenia było najlepszym wyjściem z tej sytuacji. Nie dałaś nam sielankowego happy endu, ani też przesadzonego, przepełnionego patosem końca. Wszystko jest wyważone, ze smakiem i do tego prawdziwe. Coś, w co możemy uwierzyć. Tak samo, jak wierzymy w kreacje bohaterów. Chwała Ci za to.
Plus też należy Ci się za wykorzystanie postaci znanych nam z historii. Wyszło Ci to zgrabnie i fajnie. Jak to u Ciebie Wink

Jeden z najlepszych tekstów na forum. Naprawdę. Chwyciłaś mnie za serce. Zaskakujesz mnie z każdym nowym tworem i sprawiasz, że na długo zostaje w mojej głowie. Dziękuję Ci za to.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 10:38, 21 Kwi 2011 Powrót do góry

Nie czuje się żalu, gdy przegrywa się z tekstem na takim poziomie, choć nie wiem, czy w moim pojęciu to naprawdę jest toksyczna miłość, gdy wyniszcza tak naprawdę tylko jedną stronę, tylko od jednej wymaga poświęceń.

Tutaj, widząc warunki, wiedziałam, że wchodzę niejako na Twój teren, ale ostatecznie napisałam to, co chciałam i przynajmniej były dwa dość skrajnie różne teksty. Ty kochasz Rosję, ja Jakutów. Zresztą, pomijając rozpoznanie języka czy stylu, wystarczy wiedzieć, że nazwałam psa Beriet Baaj i potem to i owo sobie sprawdzić w sieci.

Nie można nie znać Polowania na wilki, kochając te zwierzęta. Chociaż sam tekst dotyczy czegoś innego, w wersji dosłownej jest po prostu powalający, a przecież potem były Obławy. Chyba to wszystko odrobinę zaburza mi odbiór tekstu, nie potrafię się oderwać od zachrypniętego głosu Wysockiego, wciąż dźwięczy mi w uszach.

Ale wybitni, którzy odstają od ogółu, zawsze są trochę samotni. Zawsze gonią za jakąś ulotną, nienazwaną wolnością i często przy tym krzywdzą tych, którzy ich kochają. Bo czy ktoś taki potrafi kochać? Nie wiem. Nie wydaje mi się, jeśli mam być szczera. Sztuka na pierwszym miejscu, tworzenie i szukanie natchnienia, a jeśli przy tym są używki. Nieważne jakie... Równia pochyła, droga do dna.

Cytat:
Znam
drogi wiodące do dna
mosty rzucone na wiatr
światło walczące o blask
kształty bez formy i żal

Coma - Ostrość na nieskończoność

I dodajmy do tego wszystkiego, do tego pędu za natchnieniem w jego przypadku, a w jej - za właściwie nie wiadomo czym, za uratowaniem mężczyzny? - wampira. Wampira wplecionego w niezwykle precyzyjny sposób. Jest tam, gdzie ma być. Pojawia się tam, gdzie ma się pojawić i robi to, co wydaje się naturalne dla pijawek.

Gratuluję, Bajeczko. Rozłożyłaś mój tekst na łopatki.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin