FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 raniaczkowe miniaturki: Złota klatka(lemon) - 22.09.10 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Śro 19:26, 26 Maj 2010 Powrót do góry

Dobry Very Happy Tak się przymierzałam od kilku dni z założeniem tematu, a, że już popełniłam trzy pojedynkowe teksty, to wypadałoby je może opublikować.
To tekst z pojedynku z kirke , której to dedykuje. A co Very Happy Pojedynek z nią to sama przyjemność.

Betowała wspaniała i bardzo dokładna ma didi kochana Pernix :* Dzięki raz jeszcze :*
Mam nadzieję, że będzie ktoś chętny, by skomentować Wink



Bo Ciebie nie ma...

Londyn, sierpień, rok 1815.

- Niech spoczywa w spokoju.
- Amen.
Ludzie się rozeszli. Trzech mężczyzn włożyło trumnę do grobu i powoli przysypywało ziemią. Przeszkadzało im trochę błoto, przez które co chwila się poślizgiwali.
To był ponury dzień, jakby świat płakał po tak wielkiej stracie. Może i tak było.
Deszcz, który padał od dłuższego czasu, spływał mi po twarzy, mieszając się ze łzami. Zostałam sama przy grobie, wszyscy inni odeszli, cali przemoknięci. Przez moment chciałam rzucić się za trumną, jednak powstrzymałam się. To nie powinno tak wyglądać. Uklękłam, biorąc w garść trochę mokrej ziemi i rzuciłam do grobu, czując przy tym, jakbym wraz z nią, wrzuciła swoje serce.
Złapał mnie potężny szloch, od którego padłam na kolana, nie zważając na to, że cała się pobrudzę.
Nie wiedziałam, że człowiek może tyle płakać, jednak w ostatnich trzech dniach przekonałam się o tym. Wiatr szarpał mi włosy, które wysunęły się z koka i zasłaniały mi widok, wpadając do oczu. Próbowałam je odgarnąć, jednak nie dawałam rady. Przez taką drobnostkę, poczułam się jeszcze bardziej bezradna i zaczęłam szlochać jeszcze mocniej. Suknia była tak ciężka od wody, że nie mogłam się podnieść. Nagle poczułam podnoszące mnie silne dłonie. Wiedziałam kto to - nie musiałam się nawet odwracać.
- Edwardzie, powiedziałam ci przecież, że chcę zostać sama. Proszę, uszanuj to.
Stanął przede mną i spojrzał zatroskanym wzrokiem, ściskając za rękę.
- Bello, jesteś cała mokra, przeziębisz się. Proszę, chodź ze mną. Powóz czeka przed bramą.
Wyrwałam mu się, znowu płacząc.
- Zostaw mnie! Jakie to ma teraz znaczenie, czy będę chora? Zasługuję na coś o wiele gorszego.
- Jak możesz tak mówić?! - krzyknął mi prosto w twarz. - Wiem, że ci teraz ciężko, że cierpisz, ale czas leczy rany.
Parsknęłam śmiechem, zanim zdołałam się powstrzymać. Zaskoczona przyłożyłam dłoń do ust.
- Edwardzie, nie rozumiesz? Gdyby nie ja, on by nadal żył! To wszystko moja wina! Przeze mnie osoba, którą kochałam bardziej niż siebie, bardziej niż życie, leży teraz w tym grobie. Nigdy go już nie zobaczę, nigdy do niego się nie przytulę. Nie poczuję jego zapachu, smaku jego warg. Nie ujrzę uśmiechu, który dosięgał jego wiecznie roześmianych oczu. Nie masz pojęcia, co czuję i nie masz prawa mi tego mówić.
- To był mój najlepszy przyjaciel, Bello, więc ja też czuję ból po jego stracie. Dorastaliśmy razem, razem chodziliśmy do Eton* , razem poszliśmy do wojska. I nie waż się nawet mówić, że to twoja wina. Jasper sam chciał popłynąć na kontynent, by walczyć u boku Wellingtona**. Nie powstrzymałabyś go.
- Nie wiesz nic o dniu, w którym zdecydował się wyjechać – krzyknęłam, szlochając głośno. - Nie masz pojęcia, co mu wtedy powiedziałam!
- Więc powiedz mi to.
Westchnęłam przerywanie, przypominając sobie tamten dzień sprzed pół roku. Pamiętałam wszystko, jakby wydarzyło się wczoraj.
- To było w dzień balu u hrabiny Bennett. Wydawała go na cześć swojej córki Christiny, która właśnie się zaręczyła. Jasper nie chciał iść, ale ja byłam uparta. Chciałam się pochwalić pierścionkiem, który mi dał. Miałam być markizą i miałam nadzieję, że wszyscy będą o tym wiedzieć. Byłam taka głupia i próżna. – Schowałam twarz w dłoniach i mówiłam dalej. - A on robił dla mnie wszystko.
Na balu zjawiło się wiele osób, cała śmietanka Londynu. Nawet książę Walii. Lord Stratford poprosił mnie do tańca, ale wtedy Jasper gdzieś mi zniknął. Następnie zagrano walca, więc zaczęłam go szukać. Nie znalazłam go na sali, więc wyszłam na taras. Był tam, ale nie sam. Po prostu nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Koło niego stała Jane Gordon i szeptała mu coś do ucha, śmiejąc się perliście. Nie znosiłam jej, tak samo jak ona mnie, i nie ukrywałyśmy tego przed sobą. Wtedy nie pomyślałam, że ona może robić to specjalnie. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się mściwie. Jasper w końcu mnie zobaczył i zaczął iść w moją stronę, ale ja uciekłam stamtąd. Pobiegłam na górę, weszłam do pierwszego lepszego pokoju i wpadłam na Williama, brata Christiny. Zaczął coś do mnie mówić, prawić mi komplementy. Usłyszałam wołanie Jaspera i zrobiłam coś, czego będę żałować do końca życia. Objęłam Williama i pocałowałam mocno, w momencie gdy on wszedł do pokoju. Kiedy mnie zobaczył, oczy zabłysły mu gniewem, po czym wykrzyczał:
- Czy naprawdę tak bardzo mi nie ufasz, że, zauważając coś zupełnie niewinnego, biegniesz pocieszać się u innego mężczyzny?! Przecież wiesz, że kocham cię najbardziej na świecie! Jane mnie nie obchodzi, dobrze wiem, że to żmija. Chciała zrobić ci na złość i widać, udało się. Myślałem, że bardziej we mnie wierzysz, ale zawiodłem się.
I wybiegł, zostawiając mnie samą. Następnego dnia pojechałam do niego konno, bez przyzwoitki, jednak nie zastałam go. Wyjechał, nawet się ze mną nie żegnając. Kamerdyner powiedział mi, że wsiadł na statek płynący do Francji, gdzie miał dołączyć do kompanii Wellingtona. Byłam zrozpaczona, chciałam popłynąć za nim, jednak ojciec mi nie pozwolił. Pisałam do niego listy, tuziny listów, jednak na żaden nie odpisał. Nie wybaczył mi i już nigdy tego nie zrobi.

Nie mogłam dłużej tego znieść. Zaczęłam biec, jak najdalej od Edwarda i jego współczujących, pełnych troski oczu, jak najdalej od wspomnień. Potknęłam się i upadłam w błoto, brudząc sobie suknię i twarz. Nie miałam nawet siły wstać. Pragnęłam, żeby ziemia mnie pochłonęła, żebym nie czuła już tego rozdzierającego bólu, jakby wyrwano mi serce i rozerwano na kawałki.
Spojrzałam w niebo. Kłębiły się na nim granatowe, groźne chmury, które poruszały się szybko, jakby uciekały przed gniewem Boga. Deszcz przybierał na sile, wiatr poruszał gałęziami drzew, wydymał mi suknię i targał włosami. Usłyszałam kroki i spojrzałam w górę. Edward stał nade mną, z wyciągniętą dłonią. Złapałam ją i wstałam. Wziął mnie na ręce i zaniósł do powozu.
Przechodnie na ulicy patrzyli się na mnie, ciekawi, co mogło się stać eleganckiej damie.
Oparłam się o siedzenie, wyglądając przez okno na ponury krajobraz. Łzy nadal leciały mi po policzku, ale nie widziałam sensu, by je ocierać. To jak walczyć z powodzią, która przybiera na sile.

Nie wiem, kiedy dojechaliśmy do rezydencji. Nie pamiętam, w jaki sposób znalazłam się w środku. Czułam się jak w transie, nic do mnie nie docierało.
Nie chciałam nic jeść ani pić. Pragnęłam tylko się położyć i zapaść w sen, po którym wszystko okazałoby się strasznym koszmarem.
Położyłam się na łóżku, gasząc stojącą na komodzie świeczkę. Pokojówka Mary przyszła, by dołożyć drwa do kominka, po czym wyszła i zostałam sama.
Zamknęłam powieki, jednak sen nie nadchodził. Przed oczami stawał mi wciąż ten sam obraz. Wysoki, szczupły mężczyzna, który uśmiecha się do mnie i puszcza mi oczko. Jego miodowo - blond włosy połyskują w słońcu. Nie poznał mnie wtedy. Ostatni raz widzieliśmy się, gdy miałam jedenaście lat. Od tego czasu minęło już osiem. Nie mógł uwierzyć Edwardowi, że ta mała rudowłosa dziewczynka, która wiecznie chodziła za nimi po okolicznych lasach, wyrosła na tak oszałamiającą istotę. Tak mi wtedy powiedział.
Fakt, zmieniłam się od tego czasu. Włosy nabrały głębszego koloru, stały się brązowe, a piegi, których nie cierpiałam, zniknęły całkowicie. Męskie spodnie musiałam zamienić na piękne suknie.
Przyjechał do nas na dwa tygodnie, które przeciągnęły się w miesiąc. Boże, to były wspaniałe chwile. Nie wiedziałam nawet, kiedy się w nim zakochałam. Pamiętam nasz pierwszy pocałunek, skradziony chytrze w oranżerii i wszystkie następne, jedne słodkie i niewinne, inne namiętne i gwałtowne. Wiedziałam, że nam nie wypada, że tak nie można., ale jak mogłam się powstrzymać?
Potem musiał wyjechać, żeby załatwić sprawy ze swoim zarządcą. Nie było go trzy tygodnie, a ja tęskniłam za nim potwornie. Gdy wrócił, przestaliśmy ukrywać się z naszym związkiem. Ojciec nie był przeciwny, Edward się bardzo cieszył, a matka pytała o datę ślubu.
Oświadczył mi się miesiąc później, nad jeziorem, gdzie zabrał mnie konno. Pierścionek z pięknym szmaragdem, który mi podarował, był w rodzinie od dwustu lat. Rozpłakałam się wtedy ze szczęścia i rzuciłam mu w ramiona. Całowaliśmy się długo i przytulaliśmy do siebie bardzo mocno.
Po powrocie oznajmiliśmy szczęśliwą nowinę całej rodzinie. Wszyscy bardzo się cieszyli. Następnego dnia ukazały się zapowiedzi w gazecie, ślub wyznaczono na kwiecień. Dopiero za dwa miesiące.
Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie, a przynajmniej tak się czułam.

Głośny szloch wyrwał mi się z piersi. Przyłożyłam twarz do poduszki, żeby go stłumić. Gdyby nie moja głupota, byłabym już mężatką. Nic by już pomiędzy nami nie stało, byłabym jego. Tylko jego.
Teraz muszę żyć z poczuciem winy, które trawi mnie od środka. To moja kara, od której nie będę próbowała uciec.

Słońce, świecące mi w twarz, obudziło mnie z niespokojnego snu. Ledwie mogłam otworzyć oczy, były całe zapuchnięte. Przez moment nie mogłam przypomnieć sobie, gdzie się znajduję, jednak po chwili wszystko wróciło. To nie był sen.
Znowu pogrążyłam się w rozpaczy, przywodząc na myśl najpiękniejsze wspomnienia. Jednak przyłapałam się na tym, że nie mogłam przypomnieć sobie jego wyglądu. Ogarnęła mnie tak wielka panika, że przez chwilę zapomniałam o oddychaniu.
Przerażona wyskoczyłam z łóżka i wybiegłam na korytarz, płacząc histerycznie.
Zaalarmowany Edward wybiegł z pokoju. Złapałam go za ramiona i zaczęłam potrząsać, krzycząc:
- Nie mogę sobie przypomnieć, jak on wygląda! Nie widzę jego twarzy! Edwardzie! Boże, proszę pomóż mi – krzyczałam, zanosząc się spazmatycznym płaczem.
I nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami, a w głowie zaczęło niemiłosiernie kręcić. Obudziłam się z powrotem na łóżku, a przy mnie siedział pan Hubss, rodzinny lekarz.
Trwało to przez tydzień. Nie wstawałam z łóżka, nic nie chciałam jeść. Budziłam się nocami ze snu, w którym widziałam Jaspera, ale nie mogłam dostrzec jego twarzy.
Aż pewnego dnia, późnym popołudniem, do pokoju wszedł Edward, niosąc coś w ręce. Patrzył się na mnie ze łzami w oczach. W końcu wyciągnął w moją stronę rękę, w której trzymał kopertę.
- To przyszło do ciebie.
Nawet na niego nie spojrzałam Nie obchodziło mnie nic ani nikt.
- Nie jestem zainteresowana.
- Bello, zobacz, od kogo ten list.
Spojrzałam obojętnym wzrokiem na kopertę i widząc nadawcę, krzyknęłam głośno. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe.
- Ale jak...?
- List został napisany dwa tygodnie przed jego śmiercią. Nic dziwnego, że przez tę wojenną zawieruchę dotarł dopiero teraz. Bello, czy jesteś w stanie go przeczytać?
Łzy zaczęły lecieć mi do oczu, trzęsły mi się ręce, a serce nie zaprzestało szaleńczej gonitwy.
- T ...ta...tak – wydusiłam z siebie. - Proszę, Edwardzie, daj mi go i zostaw mnie samą.
Skinął głową, podał mi kopertę, po czym wyszedł. Ręce drżały mi tak, że nie mogłam utrzymać listu i wypadł mi na podłogę. Ze szlochem podniosłam go i delikatnie otworzyłam. Na widok jego pięknego pisma, uśmiechnęłam się przez łzy. Wciągnęłam przerywanie powietrze i zaczęłam czytać:

Ukochana...
Nawet nie wiesz, jak za Tobą tęsknię, jak żałuję słów wypowiedzianych tamtego dnia. Każda komórka mojego ciała rwie się do Ciebie. Tak bym chciał teraz trzymać Cię w ramionach, całować twe piękne niczym jedwab włosy. Pielęgnuję każde wspomnienie spędzonych wspólnie chwil. Oczami wyobraźni widzę Twój radosny śmiech, słyszę Twój ciepły głos, który był dla mnie poezją. Nawet teraz czuję na moich włosach dotyk Twoich dłoni, głaszczących mnie delikatnie i z miłością. Byłem głupcem i mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz. Czytałem wszystkie twoje listy. Trzymam je przy sercu, żeby zawsze mi o tobie przypominały. Kochana, nie mam Ci czego wybaczać i nigdy nie mógłbym Cię znienawidzić. Kocham Cię tak, że to czasami boli. To ty wybacz mi, że nie odpisywałem, że zachowałam się jak kretyn, wyjeżdżając.
Nie obwiniam Cię za ten pocałunek. Pewnie ja postąpiłbym jeszcze gorzej. Przysięgam Ci, że między mną, a Jane nic nie zaszło. Dla mnie liczysz się tylko Ty i zawsze tak będzie. Głupi, dałem się jej przez chwilę zwieść. Powiedziała, że potrzebuje pomocy, a potem zaczęła mi szeptać nieprzyzwoite rzeczy. Mam nadzieję, że mi uwierzysz i wybaczysz.
Wrócę niedługo. Napoleon nie ma już praktycznie żadnych szans, rozgromiliśmy większość jego armii. Niedługo wszystko się skończy, a ja przybędę do Ciebie. Obiecuję. Może jeszcze miesiąc albo dwa.
Czy jeszcze mnie chcesz? Czy chcesz za mnie wyjść? Niczego bardziej nie pragnę, niż Ciebie jako mojej żony, u mego boku. Jesteś najlepszym, co mógł mi zesłać Bóg. I będę mu za to wdzięczny do końca życia. Jesteś darem od niego i przysięgam, że nigdy więcej Cię nie skrzywdzę. Wolałbym prędzej umrzeć.
Pisząc to, wyobrażam sobie Ciebie opartą o drzewo. Włosy masz rozpuszczone, a wiatr targa nimi we wszystkie strony. Uśmiechasz się delikatnie, skubiąc źdźbło trawy. Słońce oświetla Cię całą, przez co wydajesz się jeszcze piękniejsza. Niczym leśna wróżka - zjawiskowa i nieposkromiona.
Tak bym chciał być u Twego boku...
Opowiadam wszystkim żołnierzom o Tobie. Zazdroszczą mi, wiesz? Mają czego. Nie zasługuję na Ciebie.
W chwili, w której mnie pokochałaś, stałem się najszczęśliwszym mężczyzną na świecie. Dziękuję Ci za Twoją miłość i za wszystko, czym mnie obdarowałaś.
Kocham Cię, moja Bello. I zawsze będę kochać...
Bez Ciebie nie istnieję.
Twój Jasper.


Ostatnie słowa były ledwo czytelne, przez łzy, które na nie skapnęły. Czułam jednocześnie tak wielką radość i tak wielką rozpacz, że nie mogłam oddychać.
Wybaczył mi. Wybaczył mi wszystko, co zrobiłam i nadal mnie chciał. Nie umarł, nienawidząc mnie.
Poczucie winy opuściło mnie nagle i poczułam, jak wielki ciężar spada mi z serca. Spojrzałam jeszcze raz na list. „Bez Ciebie nie istnieję”. Ja bez ciebie też Jasper. Nigdy nie istniałam.
Wybiegłam szybko z pokoju, w samej koszuli nocnej i niezauważona przez nikogo wydostałam się na dwór.
Pobiegłam do stajni. Siadłam na Mustafę, ulubionego konia Jaspera, nawet go nie siodłając.

Gnałam przez pola, wiatr smagał mnie po twarzy, a ja czułam się wolna. Tak bardzo wolna. Roześmiałam się radośnie i zmusiłam konia do szybszego galopu. Przed oczami stanęła mi twarz Jaspera, w każdym szczególe. Zaczęłam płakać, a niebo razem ze mną. Wielkie krople zaczęły spadać na ziemię, utrudniając jazdę. Jednak byłam już bardzo bliska. Spowolniłam konia i w końcu znaleźliśmy się na miejscu. Zsiadłam i puściłam zwierzę, by wróciło do domu. Nie był mi już potrzebny.
Stałam na krawędzi urwiska.
To tutaj wyznał mi miłość. W tym miejscu poczułam, co znaczy być kochaną.
Zamknęłam oczy i uśmiechnęłam się radośnie, a potem wyszeptałam:
- Kocham cię, Jasper. Idę do ciebie, ukochany.
I zrobiłam krok naprzód...


* Eton College - jedna z najstarszych w Anglii internatowych szkół męskich. Znajduje się w Eton, Berkshire.
** Arthur Wellesley, 1. książę Wellington KG, GCB, GCH (ur. 30 kwietnia lub 1 maja 1769 w Dublinie, zm. 14 września 1852 w Walmer Castle koło Dover), książę Wellington, arystokrata, wojskowy i polityk. Największą sławę zdobył w okresie wojen napoleońskich, przede wszystkim jako zwycięzca - wspólnie z Blucherem - pod Waterloo (1815).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez rani dnia Śro 22:23, 22 Wrz 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Czw 19:11, 27 Maj 2010 Powrót do góry

Muszę się wypowiedzieć, bo raniaczkowi należy się szybciutko dziewiczy komentarz w Kawiarence.
Co mi się w tej miniaturce podoba? Przede wszystkim Jaspella - moje ukochane połączenie. Bella ma za dobrze, żeby go dostać, nie zasługuje na niego, ale Alice kanoniczna jest za słodka, za dobra, za bardzo idealna i jest chochlikiem - nie pasuje do Jaspera, który jest męskim, twardym wojownikiem, zamkniętym w sobie, tajemniczym, aż chce się go poznać. No i ta nie do końca idealna Bella pasuje do niego w kontekście osobowości.
Mamy w Twojej miniaturze przyjemne tło historyczne, powiewające jakimiś filmami kostiumowymi o miłości, a ja takie bardzo lubię. Wink
Mamy dużo egzaltacji, wręcz momentami za dużo, ale to już Ci mówiłam, a Ty odpowiedziałaś, że takie były zamierzenia, więc Ci się udało. Mamy miłość, nieporozumienie, śmierć, deszcz zmieszany łzami, rozpacz, wzruszenie i pozbycie się wyrzutów sumienia, mamy wreszcie smutne i szaleńcze samobójstwo.
Zdziwiła mnie ta Bella, która była gotowa cierpieć, płakać i załamywać się, bo zawiodła swojego ukochanego. Bella, która obwinia się o jego śmierć, ale żyje. A potem, gdy dowiedziała się, że Jasper ją kochał i wybaczył, sama targnęła się na własne życie. Rozumiem ideę dołączenia do kochanka, ale troszkę nie rozumiem, że nie zrobiła tego od razu. Twisted Evil Byłaby taka szekspirowska tragedia. Wink

Podoba mi się ta miniatura. :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 13:15, 30 Maj 2010 Powrót do góry

Mnie tez podoba się ta miniaturka. Ma klimat. Mnóstwo w niej uczuć. Mocnym punktem jest tu dla mnie list Jaspera, pięknie wyrażający emocje.
Nie podoba mi się koniec, bo nie lubię samobójstw, ale cóż, wizja autorki... Wydaje mi się, że gdyby Bella po tym liście pogodziła się z tym, co się stało, byłoby ciekawiej.. A tak, jest to trochę przedramatyzowane.
Oczywiście, cenię u ciebie tło historyczne i dbałość o szczegóły "wizualne".
I tylko wytknę takie trzy drobiazgi:

Cytat:
Westchnęłam przerywanie, przypominając sobie tamten dzień z przed pół roku.

Moje drogie - błąd ortograficzny. Sprzed, nie z przed
Cytat:
Chciała zrobić ci na złość i widać udało się.

Tu bym chyba dała przecinek po "widać", bo to równoważnik zdania...
Cytat:
Spojrzałam obojętnym wzrokiem na kopertę i, widząc nadawcę, krzyknęłam głośno.

Nie jest to błąd, ale ładniej byłoby bez tego wtrącenia. W zasadzie nie stawia się przecinka między "i" a imiesłowem uprzednim, wtrącenie jest wyjątkiem, niemniej, jeśli można go uniknąć, to lepiej unikać. Po prostu: "Spojrzałam obojętnym wzrokiem na kopertę i widząc nadawcę, krzyknęłam głośno" - dużo lepiej wygląda.
Pozdrawiam i życzę weny Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 13:16, 30 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Nie 14:52, 30 Maj 2010 Powrót do góry

Dziękuję wam ślicznie za komentarze :* Dzwonku błędy zaraz poprawię Wink Jeszcze się do czegoś odniosę, co napisała Pernix:

Cytat:
Bella, która obwinia się o jego śmierć, ale żyje. A potem, gdy dowiedziała się, że Jasper ją kochał i wybaczył, sama targnęła się na własne życie. Rozumiem ideę dołączenia do kochanka, ale troszkę nie rozumiem, że nie zrobiła tego od razu.

Bella miała poczucie winy, myślała, że przez nią zginął. I to, że postanowiła żyć miało być dla niej karą. Dalsze życie z poczuciem winny. Dzięki listowi zrozumiała, że nie była winna, więc mogła się z nim połączyć Wink


A teraz zapraszam do przeczytania (i komentowania^^) mojej następnej miniaturki z pojedynku.
Dedykuje go Corniaczkowi mojej przeciwniczce Smile
Chyba powinnam nazwać ten temat "Miniaturki historyczne", bo znowu tekst osadzony w innym czasie Very Happy

Betowała kochana Dzwoneczek :*


Phir milenge

Phir Milenge – w hindi „Do zobaczenia”

Indie, Bengal Zachodni, Kalkuta, rok 1770.

Stałem u brzegu Gangesu – świętej rzeki. Przyglądałem się, jak kapłan rzuca prochy w nurt. Obok trwała w bezruchu zasuszona staruszka w białym sari i patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem. Jeszcze dalej młoda kobieta zanurzała niemowlę, by oczyścić je z wszelkich grzechów. Odwieczny krąg życia i śmierci.
- Nad czym pan rozmyśla? - usłyszałem szorstki głos zza pleców.
- Zastanawiam się, majorze, czemu ta rzeka jest taka ważna dla tutejszych mieszkańców – odpowiedziałem, spoglądając w dal.
- Nie tylko dla nich, doktorze, ale też dla całych Indii. Co roku przyjeżdżają tu setki osób, by się modlić i wysypać prochy zmarłych do wody. Zna pan historię powstania Gangesu?
- Niestety nie. Jestem tu dopiero od tygodnia i mam sporo pracy przy chorych. Sam pan wie, majorze.
- Niech więc pan słucha. Jak głosi mit, żył niegdyś na ziemi król Sagara, szczęśliwy ojciec sześćdziesięciu tysięcy synów. Pewnego dnia wysłał on swoich potomków na poszukiwanie konia, którego – w czasie, gdy się modlił – porwał mu bóg Indra. Niestety, wypełniając polecenie ojca, synowie nierozważnie przeszkodzili w medytacji mędrcowi Kapili, który, zagniewany, spalił ich swoim spojrzeniem. Następca Sagary, król Bhagirathi, ubłagał bogów, aby na ziemię zstąpiła bogini Ganga i oczyściła prochy młodzieńców swymi wodami. Bóg Brahma zgodził się i nakazał Gandze opuścić niebo, a bóg Śiwa przechwycił ją we włosy i złagodził impet upadku. Odtąd Ganga świętymi wodami oczyszcza prochy ludzi i wyzwala ich od grzechów, pozwalając osiągnąć świętość i mokszę – wyzwolenie z kręgu wcieleń.
Byłem oczarowany tą opowieścią. Nagle ten kapłan i ta rzeka nabrały dla mnie zupełnie innego znaczenia.
- To jest oczywiście tylko opowieść, jednak Hindusi w nią wierzą i odbywają tu pielgrzymki. W Mahabharacie* możemy przeczytać: „Jeżeli kości człowieka omyją wody Gangesu, to będzie on przebywać z honorami w niebiosach”. To dla nich miejsce rozgrzeszenia, oczyszczenia win. Szkoda, że nie było tu pana rok temu podczas święta Kumbha Mela, kiedy cały brzeg wypełniony był ludźmi. Niesamowite zjawisko.
- Pan naprawdę kocha ten kraj – odparłem.
- Bardzo. Odnalazłem w nim swój dom. Jestem tu już pięć lat, a nadal mnie zaskakuje. To jest świat pełen kontrastów, niesamowicie fascynujący, którego my, Anglicy nigdy do końca nie zrozumiemy. Dlatego boli mnie to, że tak bardzo uciskamy ten naród. Sam należę do Kompanii, ale staram się, by moi żołnierze traktowali mieszkańców z szacunkiem. Chociaż tyle mogę zrobić. Mam też nadzieję, że pan tu coś pomoże. Po tej suszy** tylu ludzi umarło z braku pożywienia. Rozpowszechnia się zaraza. W panu nadzieja, doktorze.
- Nie będzie łatwo. Mamy epidemię cholery, która zabrała już naprawdę wiele osób. Kazałem palić wszystkie ciała, nawet niedotykalnych. Na początku mieszkańcy nie chcieli tego robić.
- Niech pan się nie dziwi. Tu panuje system kastowy, jeśli ktoś jest spoza kasty, nie wolno go dotykać. Pobędzie pan tu trochę, to wszystkiego się dowie. Na ile pan przyjechał?
- Jeszcze nie wiem. To była dość... nieoczekiwania decyzja.
- Słyszałem o pańskiej stracie. Proszę przyjąć moje najszczersze kondolencje z powodu śmierci żony.
- Dziękuję – powiedziałem, czując narastający ścisk w gardle. - Jeśli pan wybaczy, udam się już na spoczynek. Dobranoc, majorze.
- Dobranoc, doktorze.

Zostawiłem go wpatrującego się w wodę i udałem się na krótki spacer. Niedaleko był mały las, do którego okoliczni mieszkańcy chodzili zbierać grzyby. Poszedłem w tamtym kierunku, by trochę porozmyślać. Potrzebowałam chwili samotności.
Nie wiedziałem, że to będzie takie trudne. Że ilekroć usłyszę kondolencje, będę miał ochotę uciec jak najdalej. Kiedyś każdy dzień wypełniony był radością, teraz czułem tylko smutek. Wraz z Esme odeszła cała moja radość. Byłem pusty w środku, wypalony. Musiałem zmienić swoje życie, odnaleźć siebie na nowo. Miałem nadzieję, że tu mi się to uda.

Próbując oczyścił umysł z przykrych wspomnień, wciągnąłem głęboko świeże powietrze. Niedaleko słychać było szum potoku, więc udałem się w tamtym kierunku. Drzewa otaczały mnie ze wszystkich stron, przez co miałem wrażenie, że jestem sam na świecie. Szedłem przez dziesięć minut i mym oczom ukazał się strumyk. Był czysty i przejrzysty. Chciałem podejść bliżej, więc wspiąłem się po kamieniach. Okazały się one jednak zbyt śliskie i przewróciłem się, ocierając sobie kostkę o ostrą krawędź. Usiadłem na jednym z nich, by oczyścić ranę, jednak krew nadal się sączyła.
- Sahib–ji, *** przyłóż ten liść do kostki – usłyszałem nagle za sobą dźwięczny, delikatny głos.
Gdy się odwróciłem, ujrzałem kobietę, na oko trzydziestoletnią, w pięknym, błękitnym sari, które połyskiwało w słońcu. Włosy ciemne niczym heban miała zaplecione w długi warkocz, który spływał jej z ramienia. Była przepiękna, zjawiskowa. Zorientowałem się, że chce mi coś dać. Był to duży liść, wielkości mojej dłoni.
- Ten liść zahamuje krwawienie, sahib–ji. Proszę wziąć.
Przytknąłem go sobie do kostki, jednak krwawienie nie ustawało. Kobieta podeszła do mnie i delikatnie przyłożyła jeszcze kilka. Krew momentalnie przestała lecieć.
- Bardzo dziękuję, pani...
- Padmaja,
- Jestem doktor Carlisle Cullen. Ma pani piękne imię, czy coś oznacza?
- Tak. W moim języku Padmaja to zrodzona z lotosu. Cieszę się, że pomogłam, teraz muszę już iść sahib-ji.
- Poczekaj! - krzyknąłem i złapałem ją za ramię.
Spojrzała na mnie przerażona i wstrzymała oddech. Wystraszyłem ją.
- Przepraszam bardzo, nie chciałem cię wystraszyć. Masz może ochotę na mały spacer? Chciałbym tylko z kimś porozmawiać.
- Dobrze, sahib-ji – odpowiedziała cicho.
- Proszę, nazywaj mnie Carlisle. Skąd znasz angielski?
- Mój baabul jest Braminem. Nauczył mnie różnych języków i filozofii.
- Baabul? - spytałem skonsternowany.
- Przepraszam, to znaczy ojciec. Niezbyt łatwo mówi mi się po angielsku.
- Jak powiedzieć w hindi bardzo dziękuję?
- Bohot śukriyā
- Bohot śukriyā, Padmaja.
Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, po czym poszła przed siebie, nie bacząc, czy idę za nią. Bransoletki na jej kostkach i nadgarstku brzęczały delikatnie z każdym jej ruchem, przez co nie mogłem jej zgubić. Dogoniłem ją w końcu i szliśmy ramię w ramię.
- Opowiedz mi trochę o swoim ojcu – zagadnąłem.
- Jest najwyższym kapłanem w mieście. Często przychodzą do niego ludzie po poradę. Jest bardzo mądrym człowiekiem i wielce szlachetnym. Dobry Brahman będzie miał z niego pożytek po śmierci.
- Kim jest Brahman?
- Trudno to wytłumaczyć wam, Europejczykom. Wiesz co to są Upaniszady?
- Nie mam pojęcia.
- To teksty filozoficzne napisane kilkaset lat temu. Jest ich ponad dwieście. Według nich cały świat to tylko maya. Znaczy ułuda, iluzja. Prawdziwy jest natomiast Brahman – niewidzialna, wszędobylska siła, która podtrzymuje cały wszechświat i jest źródłem każdej rzeczy. To nie jest taki Bóg, jakiego wy znacie. To jest wielka moc, energia świata. Rozumiesz?
- Chyba tak – odparłem zafascynowany. - Proszę, mów dalej.
Padmaja zatrzymała się, a bransoletki znów zabrzęczały. Usiadła na sporym kamieniu stojącym nieopodal i wpatrując się w szybko płynące chmury, zaczęła mówić dalej:
- Prawdziwą naturą każdej istoty jest odróżniana od ciała i umysłu Jaźń. My wierzymy, że dusza to oddzielna jaźń, obecna w każdej żywej istocie. Wciela się w kolejnych żywotach, w kolejne ciała, podlegając prawu karmy. Dlatego człowiek w każdym swoim wcieleniu powinien czynić dobro. Cytując wiersz: ”Bóg nie sprawia, że ktoś cierpi bez powodu ani nie czyni nikogo szczęśliwym bez przyczyny. Bóg jest bardzo sprawiedliwy i daje tobie to, na co zasługujesz."
- Czy to znaczy, że gdy człowiek umrze, to rodzi się potem w innym ciele? I pamięta, kim był?
- Nie, dusza zapomina swoje poprzednie wcielenia. Jednak przez głęboką medytację i modlitwę może sobie coś przypomnieć. Kapłani potrafią przypominać sobie wiele swoich poprzednich inkarnacji.
- Czy człowiek może uwolnić się od przechodzenia przez następne wcielenia?
- Zajmuje to setki lat, jednak gdy dusza wypełni już wszystko, co zostało jej przeznaczone, wtedy może osiągnąć mokszę. Wyzwolenie. Do tego każdy człowiek powinien dążyć.
Położyłem się na trawie i wpatrzony w błękitne chmury rozmyślałem nad tym, co usłyszałem. Urzekła mnie ta opowieść. Na każdym kroku przekonywałem się, że Indie to magiczne miejsce, pełne tajemnic i fascynujących ludzi. Tylko tutaj prosta, wiejska dziewczyna mogła czegoś nauczyć człowieka po studiach. Z każdym dniem kochałem ten kraj coraz bardziej.
Zastanawiałem się nad tym, co powiedziała Padmaja. Czy jeśli dusza odradza się w nowym ciele, możliwym jest, żeby dwie dusze mogły spotkać się jeszcze raz? Musiałem zapytać.
- Padmaja – zacząłem niepewnie. - Czy dwie dusze, które znały się już w jednym życiu i były w sobie zakochane, mogą spotkać się w następnym wcieleniu?
Spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała czytać mi w myślach.
- Kogo straciłeś? - spytała po chwili.
- Żonę. Miłość mojego życia.
- Bardzo mi przykro. Co się stało?
- Umarła przy porodzie razem z dzieckiem, trzy miesiące temu. Nic nie dało się zrobić. Cieszę się, że byłem przy Esme w jej ostatnich chwilach, że się z nią pożegnałem. Czy teraz odpowiesz mi na moje pytanie?
- Kiedy dusze są sobie przeznaczone, w każdym wcieleniu będą próbowały się spotkać. Nie zawsze im się to uda, czasem zostaną rozdzielone, tak jak ty i twoja żona. Wszystko jest możliwe. Jeśli w tym życiu będziesz czynić dobro, może szlachetny Śiwa cię wynagrodzi.
- Śiwa?
- Jeden z trzech najważniejszych bogów. Tworzy wielką trójcę wraz z Brahmą i Wisznu. Naprawdę, jak na kogoś, kto pragnie tu żyć, mało o nas wiesz.
- Jestem w Indiach dopiero od dwóch tygodni. Można powiedzieć, że uciekłem z Anglii. Nie mogłem już znieść tych ciągłych kondolencji, tego fałszywego okazywania troski.
- Czemu sądzisz, że było fałszywe?
- Bo ludziom z wyższych sfer nie można ufać. Są podstępni i złośliwi. Wiem, że za moimi plecami obwiniali mnie o śmierć Esme. W końcu jestem lekarzem.
- A ty czujesz się winny?
- Nie – odpowiedziałem po chwili. - To może dziwne, ale wiem, że nie ma w tym mojej winy. Zrobiłem, co tylko mogłem. Lekarz nie jest Bogiem, nie uratuje każdego. Nie byłem w stanie jej pomóc. Mogłem tylko pozwolić jej odejść. I pożegnać ją.
- To najlepsze, co mogłeś uczynić. Jej dusza jest teraz spokojna i gotowa, by bez przeszkód odrodzić się na nowo.
- Chciałbym posiadać taką pewność i wiarę, jaką mają Hindusi. O wiele łatwiej by mi się żyło.
- To nie jest przypisane tylko nam. Ty też to potrafisz. Musisz tylko uwierzyć i wgłębić się we wszystko, a osiągniesz szczęście.
- A ty jesteś szczęśliwa?
- Mam co jeść, nie jestem spragniona. Czegóż więcej chcieć? Tak, jestem szczęśliwa. Nie śmiem pragnąć więcej. Muszę już iść, niedługo będzie pora na modlitwę. Dziękuję za przyjemnie spędzony czas.
- Padmaja, spotkamy się jeszcze? Naprawdę miło się z tobą rozmawia. Wiele się od ciebie nauczyłem.
- Jutro zaczyna się Mahaśiwaratri****. Przyjdź nad rzekę w południe, będę tam. Juda hafiz. Z Bogiem.
- Mahaśiwaratri? - zapytałem z uśmiechem.
Zaśmiała się dźwięcznie i pokręciła głową.
- Jutro, jutro wszystko ci opowiem.


* Mahabharata – najbardziej obszerny oraz jeden z najstarszych poematów epickich znanych ludzkości, powstały w starożytnych Indiach i zapisany w sanskrycie. Mahabharata liczy sto tysięcy ślok (dwu- i czterowierszy), jest osiem razy dłuższa od Iliady i Odysei razem wziętych.
**W 1770 roku, troszcząc się głównie o jak największe zyski, Kompania zaniedbała konserwacji kanałów nawadniających, co było zawsze obowiązkiem władcy. W rezultacie obniżyły się plony ryżu, a po okresie suszy, wystąpiła w Bengalu klęska głodu. W jego wyniku zmarło ok. 9 mil. osób, to jest 1/3 ludności prowincji.
*** Sahib (z arab. pan, władca) W czasach kolonialnych w Indiach mianem sahibowie określano Europejczyków. W hindi słowo funkcjonuje jako tytuł grzecznościowy stawiany po nazwisku, imieniu lub tytule zawodowym.
**** Mahaśiwaratri (dewanagari ¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤, Wielka noc Śiwy, też Śiwaratri ang. Shivratri) – święto hinduskie, przypadające czternastego dnia księżycowego miesiąca phalgun (przełom lutego i marca). Dla wyznawców Śiwy jest to najważniejsze święto w roku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez rani dnia Nie 15:37, 30 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Pią 13:07, 04 Cze 2010 Powrót do góry

Męczyłaś, męczyłaś i wymęczyłaś komentarz... Pewnie nie będzie taki, jak tego pragniesz, ale postaram się dać z siebie wszystko Wink

Zacznę od samej góry - w sensie od początku tekstu i napiszę, że zraziła mnie ta dokładność, z jaką napisałaś "Indie, Bengal Zachodni, Kalkuta, rok 1770", bo gdybyś napisała Kalkuta, rok 1770, to to naprawdę by wystarczyło - wiem, że w tym miejscu czepiam się bzdury, ale to dla mnie pewien odnośnik co do reszty tekstu.
Pierwszy akapit jest za krótki; wszystko to suche stwierdzenia, w większości pozbawione jakichś opisów, praktycznie jedynie w zdaniu "Obok trwała w bezruchu zasuszona staruszka w białym sari i patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem." znajdują się jakieś przymiotniki.
"- Nad czym pan rozmyśla? - usłyszałem szorstki głos zza pleców." - tu powinno być duże U.
Przewijając tekst z góry na dół łatwo zauważyć, że dominują w nim dialogi. I po raz kolejny się przyczepię; nawet jeśli tekst Carlisle'a w pierwszym brzmiał w porządku, to odpowiedzi majora wydawały się mocno naciągane, a sposób, w jaki opowiedział historię Gangesu, skrótowy i taki jakiś... "poprawny", co sprawia, że ta postać nie ma żadnego charakteru - to jeszcze mogłabym ci wybaczyć, ale potem nie wyjaśniłaś przyczyn reakcji Carlisle'a, a to przecież narracja pierwszoosobowa, więc jakieś emocje powinny mu towarzyszyć; "Byłem oczarowany tą opowieścią. Nagle ten kapłan i ta rzeka nabrały dla mnie zupełnie innego znaczenia." - pierwsze zdanie mogłoby być bardziej rozwinięte i bardziej przekonujące. W kolejnych fragmentach dialogu brakuje mi ruchu; cały czas myślniki i odpowiedzi, żadnych dodatkowych "chrząkań", "poprawiań mankietów" itp. Jakbyś pisała scenariusz, a nie opowiadanie. To samo w sobie może być jakimś charakterystycznym stylem, tylko że tematy rozmów i miejsce, w którym się odbywają, kompletnie mi do czegoś takiego nie pasują.

Opis emocji Carlisle'a jest taki oczywisty i poprawny... inaczej tego nazwać nie umiem. Zupełnie jakby odczuwał żal po śmierci żony tylko dlatego, że tak wypada; jakie to utarte, czuć smutek w środku - gdybyś próbowała ugryźć to inaczej, opisać bardziej barwnie, nadać temu trochę indywidualności, czytałoby się o wiele lepiej. No i spróbuj częściej używać zdań złożonych, bo: "Był czysty i przejrzysty." - nie jest zbyt ciekawym wyrażeniem.

Po Padmaja powinna być kropka, a nie przecinek. Kto normalny pyta, co oznacza czyjeś imię? Nie sądzę, że jako człowiek z zachodu w ogóle pomyślałby o tym, że imię może mieć jakieś istotne znaczenie (zwłaszcza że przybył do Indii niedawno).
I potem, gdy Padmaja tłumaczy Carlisle'owi, co to są te jakieś pisma... W tym miejscu chciałam się przyczepić do tego, że serwujesz w tekście nawał wiedzy o innej kulturze, ale czasami sprawia on, że cała historia staje się nieco "ciężka"; zaczęło się już od podania lokalizacji Kalkuty, przez opowieść majora, aż po te odpowiedzi Padmaji. Jakbyś streszczała artykuły wikipedyjne. Ja naprawdę, naprawdę podziwiam twoją wiedzę, ale w takiej formie, w takim opowiadaniu jest ona niestrawna.
No i potem mamy kolejny dialog, w którym są niemalże same wypowiedzi bohaterów... Muszę przyznać, że podobało mi się, jak Carlisle wypytywał o reinkarnację i uważam to za bardzo ciekawy pomysł, jednak przeszkadzał mi brak opisów w tym opowiadaniu. Bardzo.

Postaraj się bardziej zagłębiać w charaktery postaci i czynić je wyjątkowymi, bardziej ludzkimi, bo bajki o dobrym lekarzu i dobrym majorze są odpowiednie dla dzieci :) Wierzę, że uda ci się, właśnie dzięki tej wiedzy, napisać kiedyś coś niezwykłego, ale dużo pracy przed Tobą.
Więc postaraj się, Kurczaczku xD


edit. W tym wypadku mogę tylko przeprosić za moją niewiedzę Embarassed Po prostu ja się nigdy z takimi formami nie spotkałam. I nie były to zarzuty, chciałam tylko pomóc.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez zgredek dnia Pią 18:24, 04 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 15:22, 04 Cze 2010 Powrót do góry

zgredek napisała:
Cytat:
"- Nad czym pan rozmyśla? - usłyszałem szorstki głos zza pleców." - tu powinno być duże U.


Nieprawda. Słowo "usłyszałem" tyczy się bezpośrednio wypowiedzi przed nim, nie jest oddzielną czynnością i może być pisane małą literą i kontynuować zadanie, a nie rozpoczynać nowe.
Przykłady:
Cytat:
- Dlaczego nie wziął go pan żywcem? - usłyszał głos Pollera.
- Podczas bójki - powtórzył Kloss - chciałem go ująć, ale on też miał broń.

A.Zbych (Szypulski/Safjan) - Stawka większa niż życie

Inne przykłady z Korpusu:
Cytat:
Dominika... Dominika... Kocham cię - wyszeptał.
- Cholera, ja też cię kocham - usłyszał szept.


Cytat:
Ale w tym przypadku jeden liczy się za dwadzieścia - usłyszał w odpowiedzi od jednego z prezesów.


Cytat:
Łatwo ci... A mnie nie tak łatwo. Proszę, zrób coś! - usłyszał szept. Plecy Lidki zatrzęsły się. Kajdanki brzęknęły o metal balustrady


Cytat:
- Przebacz - usłyszała czyjś dźwięczny, miękki głos. - Trąciłem i niechcący rozbiłem twój dzban

Niestety, nie działa nie wiedzieć czemu funkcja podawania źródła cytatów, więc nie mogę podać skąd pochodzą. ale myślę, że można zaufać korpusowi, prawda?

Takich przykładów jest mnóstwo. Korpus raczej nie zawiera błędów. Zdarza się i dużą, i małą literą, zależy do kontekstu, małą występuje zdecydowanie częściej i jest to jak najbardziej dozwolone.

Cytat:
Po Padmaja powinna być kropka, a nie przecinek.


EDIT: Teraz się dopiero przyjrzałam miejscu, w kótrym to występuje. Mea Culpa Embarassed Podobnie jak z tym "potrzebowałam" zamiast potrzebowałem" - przegapiłam...


Przepraszam cię, raniaczku, że nie jest to komentarz, obiecuję, że zedytuję ten post i dopiszę komentarz w najbliższym czasie. Na razie chciałam się odnieść do zarzutów o błędy, jako że jako twoja beta ja za nie odpowiadam. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 18:34, 06 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 12:01, 05 Cze 2010 Powrót do góry

Raniś, pamiętasz. Obiecałam ocenić Wasz pojedynek, ale nie zdążyłam, bo zostawiłam to na ostatnią chwilę i wówczas mi coś wypadło. Postaram się za to wynagrodzić Wam komentarzem. Corniaczku, jeśli to czytasz - do Ciebie też przybędę. Wink

Czytam sobie ten tekst zupełnie w oderwaniu od warunków, choć świta mi, że miała być filozofia.
Po takim warunku spodziewałabym się rozmyślań innego typu, tymczasem Ty wyłożyłaś nam, w co wierzą Hindusi. Nie jest to złe rzecz jasna, wszak rozważania teologiczne o życiu to też filozofia, ale, jak mówię, spodziewałam się czegoś innego. Nie zaskoczyło mnie jadnak ujęcie tematu w tej kulturze, bo jest Ci tak bliska. Z przyjemnością, jak Carlisle, "słuchałam" wynurzeń majora i Padmai. Dowiedziałam się czegoś nowego. Potrafiłaś suche fakty ubrać w bajeczną opowieść i naprawdę czułam, że zagłębiam się w ten klimat. Byłoby fajnie posłuchać lub poczytać takie historie do snu. :)
Fajnie, że po stracie żony Carlisle trafił do tego zupełnie innego świata i mógł zupełnie inaczej spojrzeć na śmierć. Taka religia na pewno daje nadzieje ludziom, którzy się kochają. :) I jest fascynująca. Bardzo udana miniatura. Myślę, że powinnaś pomyśleć o pisaniu czegoś w tym klimacie.

Takie drobiazgi dwa:

Potrzebowałam chwili samotności.
jak mniemam, winien być r.męski

- Padmaja,
zamiast przecinka, kropeczka?
Czytałam właśnie wyjaśnienie bety, a propos... No wydaje mi się, że intencja jest jasna. Podała imię i koniec. Jej kolejna wypowiedź jest odpowiedzią na pytanie interlokutora, więc zdecydowanie postawiłabym kropkę.

P.S. Strasznie mi wstyd za tego orta. Nie zauważyłam.
Embarassed


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Sob 12:14, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Sob 12:36, 11 Wrz 2010 Powrót do góry

Dziś miniaturka z pojedynku z Susan, której ją dedykuję :*

Beta - Dzwoneczek


Więzy krwi


29 maja 1862 roku, El Paso

Potężny grzmot przeszedł przez okolicę, a zaraz za nim błyskawica rozświetliła granatowe, pochmurne niebo. Wiatr zawył donośnie niczym zbłąkana dusza szukająca ukojenia, a krople deszczu, wielkie jak pięść niemowlęcia, uderzały w spierzchniętą ziemię. Wokół panowały ciemności, więc w okolicy nie było nikogo. Gdzieś w oddali, w szczerym polu stał dawno opuszczony myśliwski domek. Okna i drzwi miał zabite deskami, a w dachu widniała dość spora dziura.
Wokół nie było żadnych drzew ani krzaków. Cały obszar wypełniały prerie.
Taki był Teksas. Surowy i nieposkromiony. Miejsce, w którym przeżyć mogli tylko najsilniejsi. Miejsce, które się kochało albo nienawidziło. W każdym wzbudzało silne emocje.
To tutaj właśnie zjawił się mężczyzna, który, idąc na wojnę, chciał pożegnać się z tą niegościnną krainą, w której się wychował. Zdawał sobie sprawę, że być może widzi ją po raz ostatni. Nie bacząc na deszcz, zdjął kapelusz i przyłożył go do piersi, po czym skłonił się lekko. Długie blond włosy zawiały na wietrze, uwolnione od przykrycia.
Zaraz po tym, zmuszając konia do galopu, pognał przed siebie, rozbryzgując błoto na wszystkie strony. Tak oto Jasper Withlock, tak jak wielu przed nim i po nim, wyruszył walczyć o to, co kochał i był gotowy oddać za to życie.

* * *

3 lipca 1863, Gettysburg*

Nie widział, dokąd idzie, w oddali słychać było wybuchy i krzyki rannych żołnierzy, którym nikt nie przychodził na pomoc. Potykał się o ciała i porozrywane kończyny. Coraz bardziej oddalał się od miejsca bitwy, zostawiając swoich przyjaciół na łasce wrogów. Jednak niewielu ich przetrwało. Jankesi wybili prawie całą armię, resztę wzięli do niewoli. Niektórzy uciekli, tak jak on. Tracił siły, rana w boku dawała o sobie znać ostrym bólem. Zacisnął mocno zęby i biegł niestrudzenie, próbując zobaczyć coś w ciemności. Odgłosy walki coraz bardziej cichły, czasem tylko słychać było wystrzał armaty. Cholerni Jankesi – pomyślał Jasper. Nie dość, że zabierają nasze ziemie, to jeszcze zabijają naszych ludzi i gwałcą nasze kobiety. Modlił się o dzień, w którym to wszystko się skończy, a wojska Konfederacji odniosą zwycięstwo. To była piąta wielka bitwa, którą przegrali. Zaczynał tracić nadzieję i wiarę w Boga.
W końcu dotarł do lasu, gdzie mógł trochę zwolnić. Nikt nie zauważył jego ucieczki, więc w końcu oparł się o drzewo i zaczął powoli oddychać. Z raną było coraz gorzej. Krew sączyła się z niej nieprzerwanie. Zdjął z siebie ubranie, wyjął z torby bandaż oraz bukłak z wodą i przemył ranę. Jednak kula nadal w niej tkwiła. Nie mając czym jej wyciągnąć, zabandażował brzuch, zaciskając z bólu zęby. W torbie znalazł też spodnie i cienką płócienną koszulę. W końcu był na ziemi wroga, nie mógł pokazywać się w mundurze. Skończywszy się ubierać, ruszył przed siebie w poszukiwaniu jakiegoś schronienia. Uszedł zaledwie kilka metrów, po czym padł zemdlony na ziemię.

Budził się powoli, ciężkie powieki z trudem dały się otworzyć. Nie pamiętał, co się stało i nie wiedział, gdzie się znajduje. Instynktownie wyciągnął dłoń w stronę pasu z bronią, jednak nie było go przy jego boku. Zerwał się gwałtownie i poczuł mdłości. Opadł z powrotem na łóżko i rozejrzał się. Znajdował się w małym pomieszczeniu, w którym oprócz łóżka stała ciemna komoda, krzesło i miska z wodą. Nie miał pojęcia, jak się tu znalazł. Drzwi zaskrzypiały i otworzyły się z hukiem. Jasper naprężył mięśnie, czekając w napięciu, gotowy do walki w każdej chwili.
Jego oczom ukazał się wysoki mężczyzna o kruczoczarnych włosach i ogorzałej twarzy. Wyglądał mniej więcej na trzydzieści lat, choć zmarszczki na czole mogły go postarzać.
– W końcu się obudziłeś. Najwyższy czas – powiedział przybyły.
– Gdzie ja jestem? – odezwał się Jasper.
– W moich skromnych progach. Jestem Kapitan William St. James. A ty?
– Jasper Whitlock.
– Miło mi. Znalazłem cię w lesie nieprzytomnego, gdy wracałem z pola bitwy. Zabrałem do domu i opatrzyłem ranę. Wydobrzejesz, tak sądzę. Skąd się tam wziąłeś? Jesteś żołnierzem?
Jasper zastanowił się chwilę nad odpowiedzią. Domyślił się, że St. James jest żołnierzem Unii, więc musiał mieć się na baczności. Dobrze, że swój mundur zostawił w lesie, przykryty liśćmi.
– Tak, brałem udział w bitwie, ale zostałem ranny – odpowiedział spokojnie.
– Po co oddaliłeś się do lasu? Przecież wygrywaliśmy i zaraz mógł cię ktoś opatrzyć.
– Chyba nie zdawałem sobie sprawy z tego, co robię. Z bólu słaniałem się na nogach i nie byłem sobą. A jak tam walka?
– Już po wszystkim, wygraliśmy. Nasi ludzie przeszukują jeszcze las w poszukiwaniu uciekinierów. Pole bitwy wygląda jak kraina umarłych. Musiałem stamtąd odejść. Niedługo generał Meade** ogłosi, jakie ponieśliśmy straty. Niestety, wielu naszych poległo. To była ciężka bitwa. Bóg jeden wie, czy to wszystko ma sens. W końcu nie walczymy z obcymi, tylko ze swoimi rodakami. Naprawdę, czasami zastanawiam się, jak mogło do tego dojść.

Jasper też często o tym rozmyślał. Jeszcze kilka lat temu był mile widziany na północy, miał tam przyjaciół. Wszystko zmieniło się z dnia na dzień. Przyjaciele stali się wrogami, których trzeba zabić, lub samemu zginąć. Ile to jeszcze będzie trwało? Miesiące? A może lata? Tęsknił bardzo za rodzicami i siostrą. Nigdy im nie powiedział, jak bardzo ich kochał. Miał nadzieję, że otrzyma jeszcze jedną szansę.

– Czemu nie miałeś na sobie munduru? – z zamyślenia wyrwał go głos St. Jamesa.
Starał się szybko wymyślić jakiś powód nie wzbudzający podejrzeń. Spojrzał na siebie, udając zdezorientowanego.
– Nie mam pojęcia, w lesie miałem go jeszcze na sobie.
– Zapewne jakiś uciekinier go ukradł. Masz szczęście, że cię nie zabił. Będę musiał powiadomić ludzi.
Jasper myślał gorączkowo, jak go przed tym powstrzymać. Przeczuwał, że w końcu mogliby odnaleźć zakopany mundur i wszystko stałoby się jasne.
– Do tej pory jest już daleko i zapewne zdążył zmienić odzienie. Nie ma sensu zawracać sobie nim głowy. Jeśli dotrze do swoich, to chociaż rozgłosi nasze zwycięstwo.
– Może masz rację. Ludzie i tak są już zmęczenie po bitwie. I na pewno chcą odwiedzić swoje rodziny.
– A ty mieszkasz tu sam? – zapytał Jasper.
– Tak, moi rodzice odeszli wiele lat temu, a ja byłem ich jedynym dzieckiem. Okazji do ożenku nie miałem. Dobrze mi tu, lubię samotność. A ty masz rodzinę?
– Tak, rodziców i młodszą siostrę.
– Skąd jesteś?
Jasper już chciał odpowiedzieć, że z Teksasu, lecz w ostatniej chwili ugryzł się w język.
– Z Iowa.
– To daleko zawędrowałeś. Byłem tam kiedyś, bardzo mi się podobało. Pewnie jesteś głodny? Ugotowałem trochę rosołu, zaraz ci przyniosę.
Jasper opadł ciężko na poduszkę i zamknął oczy. Znalazł się w bardzo niebezpiecznej sytuacji. Musiał opracować jakiś plan. Z tą myślą zapadł w ciężki, pełen koszmarów sen.

***

Dwa tygodnie później

– ... i nagle jak nie zamachnie się na mnie z tą siekierą! To była całkowita noc, nic nie widziałem. Do tego byłem kompletnie pijany. Pognała za mną, nie zdążyłem nawet nic na siebie włożyć. Biegłem nagi jak mnie Bóg stworzył. Okazało się, że po pijaku wszedłem nie do tego pokoju, co trzeba. I nie do tego łóżka.

Jasper śmiał się do rozpuku, słuchając opowieści St. Jamesa. Musiał przy tym trzymać się za brzuch, bo rana jeszcze mu dokuczała. Było już z nim lepiej, jednak szybko się męczył i musiał odpoczywać na łóżku. Rana goiła się dobrze, na szczęście nie wdało się żadne zakażenie. St. James zajmował się nim troskliwie i Jasper musiał w końcu przyznać, że go polubił. Spędzali godziny na rozmowach. Will opowiadał mu o swoich niezliczonych, często zabawnych przygodach. Dużo podróżował, mieszkał nawet kilka lat we Francji. Wrócił, gdy zaczęła się wojna. Whitlock czuł się przy nim coraz bardziej pewnie, ale wiedział, że ma podstawy do obaw. Byli wrogami i nie mógł pozwolić sobie choćby na odrobinę sympatii do niego. Jednak nic nie mógł poradzić na to, że St. James przy bliższym poznaniu okazał się naprawdę dobrym człowiekiem, ze wspaniałym poczuciem humoru. Czasami myślał, że gdyby nie ta wojna, to mogliby zostać przyjaciółmi.
– Jesteś głodny? – z zamyślenia wyrwał go głos Williama.
– Trochę, ale sam mogę sobie wziąć. Już ze mną lepiej, naprawdę.
– Zauważyłem. Jeszcze z tydzień albo dwa i będziemy musieli dołączyć do wojska. Krążą pogłoski, że Konfederaci szykują się na bitwę. Musimy być przygotowani.
– Skąd o tym wiesz?
Tego właśnie Jasper się obawiał. Co będzie, gdy ktoś zorientuje się, kim jest? Musiał działać i to szybko.
– Od niewolnika, który uciekł swojemu panu. Przystał do nas i powiedział nam wszystko, co usłyszał. Nie wiemy dużo, jednak trzeba być w gotowości.

Minął ponad miesiąc, a pogłoski o bitwie nabierały coraz realniejszych kształtów. Po obu stronach formowało się wojsko, mężczyźni żegnali się ze swoimi rodzinami.
Jasper był coraz bardziej zdesperowany, jednak nie widział szans na ucieczkę. Na każdym kroku można było spotkać Jankesa. Myślał nawet o tym, żeby zabić St. Jamesa i ukraść jego mundur. Jednak nie mógł się na to zdobyć. Przez ten czas dowiedział się o nim bardzo dużo. William mówił mu o tym, jak tęsknił za rodzicami w ciężkich chwilach. Zwierzył mu się, że był kiedyś zakochany, ale ona nie odwzajemniała jego uczucia. Co kilka dni jeździli do miasta po żywność i czasem zachodzili trochę się zabawić. Wiele razy w takich chwilach Jasper próbował zniknąć niepostrzeżenie, ale nigdy to mu się nie udawało. Musiał przyznać, że dobrze się bawił i czasami zapominał, kim jest.

***

18 września 1863, okolice rzeki Chickamauga Creek*** w stanie Georgia

W końcu do tego doszło. Czekali tu od dwóch dni, gotowi do walki. Jasper ubrany w jankeski mundur próbował właśnie uciec, by dołączyć do swoich ludzi, którzy byli już niedaleko.
– Dokąd idziesz? – usłyszał nagle zza pleców.
Stanął jak wryty, nie mogąc się ruszyć.
– Za potrzebą, zaraz wrócę.
– Tylko szybko, wojska są coraz bliżej. Nie chcesz chyba dostać kulką w tyłek.
Wiedział, że tym razem też mu się nie uda. Nie widział już wyjścia z tej sytuacji. Na pewno ktoś go w końcu pozna i jak to wszystko wytłumaczy? Nie miał pojęcia.

Zostali zaatakowani nagle i szybko. Przewaga była po stronie Konfederacji. Wielu zginęło od razu. Jasper walczył u boku St. Jamesa, starając się nikogo nie zabić, ale i samemu nie zostać zabitym. Powietrze przesiąknięte było zapachem prochu, ziemi i krwi. Przede wszystkim krwi, której metaliczny smak czuć było w ustach. Widoczność była zła, wszystko zasłaniał gęsty dym, który szczypał w oczy. W uszach dudniło od wystrzałów i krzyków rannych żołnierzy, którzy byli bezlitośnie tratowani. To była ciężka bitwa.
– Jasper! Uważaj! – usłyszał nagle krzyk St. Jamesa
Odwrócił się w momencie, gdy ostrze bagnetu prawie trafiło go w pierś. Nie zdążył zareagować, bo atakujący po chwili został zabity. William po raz drugi uratował mu życie. Skinęli sobie nawzajem głowami. Na nic więcej nie było czasu.

Po trzech godzinach wszystko zmierzało ku końcowi. Zwycięstwo należało do armii konfederackiej. Tych, co przeżyli, łapano i wiązano. Williama i Jaspera także to nie ominęło. Zostali zaprowadzeni do generała Bragga. Jasper wiedział, co teraz się stanie. Bardzo dobrze go znał.
Generał stanął przed nimi i zaczął im się przyglądać. Gdy zauważył Jaspera, zatrzymał się przed nim, marszcząc brwi.
– Withlock? Co ty tu robisz? Myśleliśmy, że nie żyjesz. I czemu, u licha, masz na sobie ich plugawy mundur?
Jasper zauważył zaskoczone spojrzenie St. Jamesa i westchnął przeciągle.
– Uciekłem, sir. Byłem ranny i znalazł mnie ten oto William St. James i zaniósł do swojego domu. Nie mogłem uciec, choć wiele razy próbowałem.
Bragg pokiwał głową. Spojrzał na St. Jamesa, który uniósł dumnie brodę.
– Jestem gotowy ocalić ci życie. Pod jednym warunkiem. Czy przystaniesz do nas? – zapytał.
William splunął mu w twarz, patrząc prosto w oczy. Wściekły generał z całej siły uderzył go w brzuch. Jasper nie mógł na to patrzeć. Will, choć zginał się z bólu, zaczął się śmiać.
– Cieszcie się tą wygraną, póki możecie. – powiedział.
Ciosy spadły na niego ze wszystkich stron. Nie osłaniał się, przyjmował mężnie wszystkie.
– Rozwiązać Withlocka – odezwał się generał.
– A co z jeńcami? – zapytał jeden z żołnierzy.
– Rozstrzelać. Jednak St. Jamesa zostawcie na koniec.
Jasper nie mógł na to pozwolić.
– Generale! – krzyknął. – On uratował mi życie. Proszę w zamian darować jego.
– Jest naszym wrogiem, Withlock. Wydaję mi się, że o tym zapomniałeś.

Spojrzał na Williama z bólem serca. Już nic nie mógł zrobić. Miał tylko nadzieję, że wiedział, iż pokochał go jak brata. Może nie byli złączeni więzami krwi, ale i tak był mu bliski. Patrzył, jak ustawieni w rządku mężczyźni padają po kolei jak muchy. Gdy przyszła kolej na St. Jamesa, stanął przed nim i zasalutował mu. William uśmiechnął się do niego i zrobił to samo. Jasper patrzył, jak pocisk trafia w pierś przyjaciela, który, wydając ostatnie tchnienie, padł na ziemię przesiąkniętą krwią. Po czym odwrócił się, wsiadł na swojego konia i odjechał. Nie chciał brać już w tym udziału. Miał dosyć.

Śmierć przyjaciela była dla Jaspera goryczą przepełniającą czarę. Gnał przez pola, nie oglądając się za siebie. Nie wiedział, dokąd zmierza i nie obchodziło go to. Już nie.



* Bitwa pod Gettysburgiem – największa bitwa wojny secesyjnej, która odbyła się między 1 lipca i 3 lipca 1863 pod miastem Gettysburg w stanie Pensylwania.
** George Gordon Meade (ur. 31 grudnia 1815 w Kadyksie, zm. 6 listopada 1872 w Filadelfii) – amerykański generał, był także inżynierem, który zbudował m.in. kilka latarni morskich. W czasie wojny secesyjnej walczył po stronie Unii, objął dowództwo nad ochotnikami z Pensylwanii. Od czerwca 1863 dowodził Armią Potomaku. Pomimo iż objął dowodzenie zaledwie na dwa dni przed rozpoczęciem bitwy pod Gettysburgiem, zdołał jednak poprowadzić Armię Potomaku do zwycięstwa w tej batalii, która okazała się zwrotnym punktem wojny.
***Bitwa pod Chickamauga stoczona została w dniach 18 - 20 września 1863 r. w trakcie wojny secesyjnej. Nazwę swą wywodzi od rzeczki Chickamauga Creek wpadającej do Tennessee River w stanie Georgia. Krwawa bitwa zakończyła się zdecydowanym zwycięstwem konfederatów pod wodzą generała Bragga nad wojskami generałów północy Rosecransa i Georga H. Thomasa


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez rani dnia Sob 12:38, 11 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 21:07, 12 Wrz 2010 Powrót do góry

Raniś, kocham czasy wojny secesyjnej. Nie mogłam ocenić, bo się Wami opiekowałam, ale przyszłam, żeby wyrazić mój szacunek dla Twojej miniatury.
Przede wszystkim zachowane wszelkie realia, daty, nazwiska… Wiem, że to nie jest łatwe. Zawsze trzeba trochę poszperać, żeby nie palnąć gafy. A to zajmuje czas…
Wojna secesyjna ma to do siebie, że Konfederaci są często postrzegani jako ci romantyczni wojownicy o swój własny kraj, a jak wiemy z historii wcale tak różowo nie było. To Jankesi byli ci „dobrzy” i walczyli o wolność człowieka i zniesienie niewolnictwa.
Twój Jazz w tej mini staje na takim rozstaju dróg. Jako Teksańczyk walczył po stronie konfederatów i w gruncie rzeczy wierzył w ideę Południa. Zostaje ranny i odnajduje go gdzieś, niedaleko pola bitwy wróg. Tylko tym wrogiem jest wspaniały, dobry mężczyzna, żołnierz, który na sam koniec ginie, bo jaśnie pan generał nie zostawia jeńców.
Opowiedziałaś świetną historię. Niejednoznaczną, dającą do myślenia. Coś na zasadzie czy białe jest zawsze białe a czarne – czarne. Nie ma w Twojej mini odpowiedzi na to pytanie. I dobrze, bo w ogóle nie ma dobrej odpowiedzi.
Raniaczku, mini moim zdaniem bardzo udana. Wprowadza w klimat wojny domowej Północ-Południe w bardzo udany sposób. Stawiasz w swoim tekście trudne pytania, o dobro, honor, sprawiedliwość. Duży plus za to. I, gwoli jasności, nie robisz tego w pompatyczny, wydumany sposób. Po prostu sugerujesz czytelnikowi, żeby zastanowił się nad tym co ważne.
Jazz jest świetny w twoim tekście – tak poza tym.
Więcej dziś nie dam rady napisać, ale powiem jeszcze raz – gratuluję!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Śro 22:22, 22 Wrz 2010 Powrót do góry

Dziś przybywam z lemonem z konkursu. Chciałam jeszcze raz powiedzieć, że to była świetna zabawa Wink

Beta - Dzwoneczek :*


Złota Klatka


Forks, 2230 rok

Znowu tu byli. Po raz kolejny odwiedzała to miejsce, z którym wiązało się tyle wspomnień. I tych dobrych, i tych złych. W ciągu ponad dwustu lat znaleźli się tu już po raz piętnasty. Liczyła wszystkie i wszystkie w jej pamięci zlewały się w jedno.
Wymknęła się na chwilę i siedziała teraz na najwyższej gałęzi wielkiego dębu, obserwując miejsce, gdzie kiedyś stał jej dom. Teraz znajdowało się tu wielkie centrum handlowe. Jednak Bella lubiła tu przychodzić. Zamykała oczy i wszystko powracało. Niemal czuła zapach jajecznicy, którą przyrządzał co niedzielę Charlie. Wspominała ich pierwsze wspólne chwile, gdy tylko tu przyjechała. I te ostatnie, gdy przeżywszy bardzo długie życie, umierał, ściskając ją za rękę. Nawet nie mogła wtedy zapłakać. Głaskała go tylko po pomarszczonej twarzy, dziękując w duchu Bogu, że zdążyła w ostatniej chwili.
Tamtego dnia po raz pierwszy pomyślała, czy było warto. Czy warto było porzucić dotychczasowe życie i wszystko, co z nim związane? Czy warto było zostać wampirem? Niepokoiło ją to, ale wkrótce o tym zapomniała, skupiając się na wspólnym życiu z Edwardem. Jednak po kilkudziesięciu latach te myśli do niej powróciły. I już nie chciały jej opuścić.
Wierzyła, że miłość do Edwarda zastąpi jej całe dotychczasowe życie. Była pewna, że nie będzie tęsknić za przyjaciółmi czy choćby za tak drobnymi rzeczami jak smak jabłka, które właśnie spadło z drzewa. Jakże się myliła. Z roku na rok było coraz gorzej. Monotonia ich egzystencji zaczynała ciążyć jej na sercu niczym głaz.
Edward oczywiście niczego nie zauważał. Myślał, że jest szczęśliwa, a ona nie wyprowadzała go z błędu. Bo po co? Co by to zmieniło? Nie mógłby jej pomóc, nie potrafił przecież na powrót zmienić jej w człowieka. Choć w duszy krzyczała, zewnętrznie była tą samą Bellą co zawsze, z przylepionym uśmiechem do twarzy. Udawała przed wszystkimi.

Był już wieczór, więc postanowiła wrócić do domu. Edward pewnie zaczął się już niepokoić. Jakby miało się jej coś tu stać – pomyślała.
Gdy weszła do środka, zorientowała się, że wszyscy gdzieś się wybierają. W kuchni zauważyła ją Alice i podbiegła do niej, mówiąc:
– Ach, tu jesteś. Idziemy na polowanie.
– Nie wszyscy – odezwał się Jasper.
– Kochanie, ale...
– Powiedziałem, że nie idę – przerwał jej brutalnie. – Nie zawsze wszystko musimy robić razem, prawda?
Bella zauważyła cień smutku na pięknej twarzy Alice. Ostatnio coraz częściej tam gościł, jednak wolała się nie wtrącać w sprawy małżonków.
Poczuła nagle, że ktoś objął ją w talii. Wiedziała, że to Edward. Z wysiłkiem wydobyła na twarz uśmiech.
– Skarbie, ja też nie idę – powiedziała do niego. – Nie czuję głodu i jakoś nie mam ochoty na wyprawy.
– Coś nie tak? – zmartwił się Edward. – Jak chcesz, to też zostanę.
– Nie, nie. Wszystko jest w porządku, idź.
Po chwili już ich nie było, a Bella odetchnęła z ulgą. To udawanie było męczące, ale nie miała innego wyjścia. Rozejrzała się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby ją zająć choć na chwilkę. Nie znajdując niczego takiego, usiadła na fotelu i zamknęła oczy.
– Przede mną niczego nie ukryjesz – usłyszała nagle.
Otworzyła oczy i ujrzała stojącego przed nią Jaspera.
– Nie wiem, o czym mówisz – powiedziała cicho.
– Przecież zdajesz sobie sprawę, że wyczuwam nastroje. Nawet te ukrywane. Bello, wiem, że jesteś nieszczęśliwa, wiem, że się dusisz. Możesz ze mną o tym porozmawiać.
Bella spoglądała na niego, czując narastający w niej gniew i krzyk. Złapała najbliżej stojący wazon i cisnęła nim o ścianę. Jasper, wyraźnie zaskoczony, podszedł do niej bliżej. Odepchnęła go mocno od siebie.
– To moja sprawa, rozumiesz?! – krzyknęła. – Nie masz prawa wtrącać się w moje życie! Czy w tym domu nie może być żadnych tajemnic? Nic się nie ukryje?
– Rozumiem cię – powiedział cicho.
Bella zaśmiała się smutno i stwierdziła:
– Co ty możesz rozumieć? To, że z dnia na dzień czuję, jakby na mojej szyi zaciskała się pętla? Z każdym dniem coraz mocniej, jednak nigdy do końca, torturując mnie? Rozumiesz, że za każdym razem, gdy Edward wyznaje mi miłość, mam ochotę uciec jak najdalej od niego? Jasper, nic nie rozumiesz, tak jak wszyscy.
– Bello, przeżywam dokładnie to samo od kilkuset lat. Znudzenie, monotonię i bezsens mojego życia. Rozumiem doskonale, co czujesz. Ale nic nie możemy na to poradzić.
Bella była zszokowana tym, co usłyszała. W jej głowie wszystko zaczynało się układać w całość. Nieustanne kłótnie jego i Alice, smutek na jej twarzy. Jasper nie potrafił ukrywać tego tak jak ona. A może nie chciał.
Nagle poczuła, że dłużej tego nie zniesie. Zerwała się z miejsca i ruszyła do drzwi frontowych. Jasper w oka mgnieniu stanął przed nią, tarasując przejście.
– Gdzie się wybierasz?
– Odchodzę! – krzyknęła Bella. – Nie wytrzymam w tym domu ani minuty dłużej.
– Nigdzie nie pójdziesz, Bello. Co ty sobie myślisz? Masz męża i córkę, zostawisz ich tak?
– Nessie ma Jacoba, a Edward sobie poradzi. Puść mnie! – Próbowała wyrwać się z jego uścisku.
– Bello, uspokój się! – krzyknął, ciągnąc ja w głąb domu.
Oboje dyszeli ciężko ze zdenerwowania, choć oddychać przecież nie musieli. Zaprowadził ją do kuchni i posadził na stołku. Zerwała się od razu i walnęła go z całej siły w twarz. Jasper, zataczając się, złapał się lodówki, po czym zamachnął i uderzył ją tak samo.
Spoglądali na siebie z furią w oczach. Po chwili Bella znowu zerwała się do ucieczki, ale złapał ją i posadził na blacie kuchennym. Ponownie zamachnęła się ręką, jednak zdążył ją unieruchomić.
Patrzyli sobie w oczy przez dobrą chwilę, po czym wzrok Jaspera powędrował na jej wargi. Bella mimowolnie zagryzła je, a jad napłynął do jej ust. Nie wiedziała, co się z nią dzieje, ale poczuła nagły przypływ pożądania. Z Edwardem nie robiła tego od dawna, po prostu nie mogła, a on oczywiście nie naciskał. Próbując się pozbierać, zamknęła na chwilę oczy i po chwili chciała zeskoczyć na podłogę. Nagle Jasper złapał ją za szyje i przywarł brutalnie wargami do jej ust. To było tak nieoczekiwane i zaskakujące, że w pierwszej chwili nie wiedziała, jak zareagować. Jednak po sekundzie złapała go mocno za włosy i ścisnęła, niemal boleśnie. Jęknął jej w usta i złapał za udo, przywierając do niej jeszcze mocniej. Bella przesunęła się pod nim, czując rozkoszne tarcie. Przez chwilę poruszali się w jednym rytmie, cicho jęcząc sobie w usta. Zanurzył dłonie w jej włosach. Zauważył, że zamknęła oczy, usłyszał głęboki jęk wydobywający się z jej gardła.
Wsunął język pomiędzy jej wargi, poruszając nim w przód i w tył. Złapał ją i zdjął z blatu, cały czas namiętnie całując. Po drodze Bella rozpięła i zdjęła mu koszulę, owinięta nogami wokół jego talii. Oparł ją o ścianę i zaczął całować w szyję, wgryzając się w nią. Jęknęła głośno, a krew spłynęła po dekolcie w dół ciała. Położył dłonie na jej piersiach. Krzyknęła, wijąc się, podniecona jego dotykiem. Przywarł z powrotem ustami do jej warg, a ona poczuła rozkoszny smak własnej krwi. Niespodziewanie puścił ją i podszedł do blatu, na którym stał szampan w małym wiaderku, zapewne przygotowany przez Jacoba. Wrócił z powrotem do niej i nagle poczuła coś zimnego między piersiami. Spojrzała w dół i zobaczyła, jak Jasper wodzi kostką lodu po jej skórze. Westchnęła i przyglądała się, jak przeciąga nią w górę, do szyi, bardzo powoli, a mokry ślad znaczy ścieżkę na jej ciele. Gdy dotarł do celu, zaczął sunąć z powrotem do piersi, aż z kostki lodu nie zostało już nic. Spojrzał na jej mokry dekolt i rozchylił go, uwalniając nabrzmiałe piersi. Zaczął je masować i ugniatać, a Bella jak zaczarowana przyglądała się temu, jęcząc głośno. Pochylił się i wziął w usta jeden sutek, zagryzając go mocno. Położyła rękę na jego głowie i przycisnęła go do swych piersi. Ssał i gryzł najpierw jedną, potem drugą. Bella, nie mogąc się już opanować, zaczęła ocierać się o niego gwałtownie, czując przez jego spodnie twardego penisa. Nagle chwycił jej spódnicę i podwinął do góry. Jego oczom ukazały się niebieskie, koronkowe figi, które zerwał z niej jednym ruchem. Znowu zaczął ją całować, jednocześnie wsuwając w jej usta język, a palce tam, gdzie najbardziej ich pragnęła. Zaskomlała od nadmiaru doznań i niecierpliwe zaczęła mu rozpinać spodnie. Gdy uporała się już z zamkiem, zsunęła je z niego i spojrzała na jego członka. Jasper nie potrafił już dłużej czekać. Złapał ją za pośladki i wszedł w nią mocno i gwałtownie. Sapnęła, czując go w środku, po czym oplotła mocniej nogami.
Przesunął dłońmi wzdłuż wewnętrznej strony jej ramion i odgarnął splątane włosy z czoła i policzków, po czym ponownie przywarł rękami do jej piersi i zaczął je mocno ugniatać, palcami szarpiąc i wykręcając sutki. Bella trzymała ręce na jego plecach i przyciągała go do siebie, a on poruszał się coraz szybciej i gwałtowniej. Objęła go mocno i próbując tłumić krzyki, wgryzła się w jego szyję, a krew popłynęła stróżką po jego klatce piersiowej. Bella zlizała ją i złapała go mocno za kark, przyciągając do swoich ust. Złączyli się w brutalnym, namiętnym pocałunku. Kąsali się nawzajem, aż poczuła krew na wardze, którą Jasper po chwili zlizał. Wbijała mu paznokcie w plecy. Czuła, jak od ściany odpada tynk i sypie się im na głowę. Wiedziała, że jest już blisko. Każde potężne pchnięcie zdawało się unosić ją wyżej i wyżej, aż w końcu doznała wrażenia, że opada. Ledwo co odzyskała zdolność widzenia, gdy poczuła, że zaczęły się jego skurcze. Zauważyła, że wygina plecy i napina mięśnie, a jego twarz ściąga się jak dręczona bólem. Wykonał ostatnie gwałtowne pchnięcie, po czym krzyknął głośno i puścił ją. Stali przez chwilę wsparci czołem jedno o drugie, próbując dojść do siebie.
Nagły przypływ pożądania zniknął, jakby go nigdy nie było, a Bella uświadomiła sobie, co właśnie zrobiła. Zdradziła swojego męża. Zdradziła Edwarda z Jasperem. Spojrzała na swojego szwagra, który też wydawał się zszokowany tym, co zrobili. Przyłożyła dłoń do ust i przyjrzała się sobie. Miała pomiętą spódnicę i bluzkę rozerwaną w jednym miejscu. Nie mogąc spojrzeć mu w oczy, podbiegła do okna i wyskoczyła przez nie. Nie próbował jej powstrzymać. Zauważyła tylko kątem oka, jak osuwa się na podłogę, chowając twarz w dłoniach.

Biegła przed siebie, mijając las i rezerwat. Nie obchodziło jej, że nie miała do niego wstępu. Mijała wszystko, co było jej znane, nie zwracając nawet na to uwagi. Uciekała jak najdalej. Przed sobą i przed tym, co zrobiła. Wiedziała, że już nigdy nie wróci do Cullenów i postara się ze wszystkich sił, by Edward jej nie odnalazł. Ukryje się przed nim choćby w piekle. Czuła się jednak tak, jakby już się w nim znalazła...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 14:42, 24 Wrz 2010 Powrót do góry

Zaczne od tego, ze nie podoba mi sie temat zdrady Edwarda... Zdegustowany No coz, takie mam skazenie...
Ale na tym sie koncza rzeczy, ktore mialam ci do zarzucenia Laughing
Miniatura jest fajna. Ukazalas mozliwa w sumie wersje wydarzen (chgoc ja nie dopuszczam do swiadomosci mysli, ze mozna sie znudzic miloscia Edwarda) i az nucilam sobie przy czytaniu Who wants to live forever Queenow. Ukazalas poryw namietnosci, znaczenie chwili i to, ze nawet wampiry moga miec uczuciowe slabosci... Te nasze dobre, ukochane wampiry, takie szlachetne u Stefki, takie wierne i zakochane na wiecznosc - u ciebie sa bardziej... ludzkie. Rowniez z fizycznego punktu widzenia (ta krew).
Taaak, seks moze byc atrakcja w nudnym zyciu, jak rowniez ucieczka od stresu. Tutaj podzialal jak katalizator w przypadku Belli.
Sam opis erotyczny - podoba mi sie. Ostry, drapiezny - po prostu wampirzy. Nie ma tu mowy o milosci, a i tak mi sie podoba.
Tylko zal mi Edwarda...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zua_15
Wilkołak



Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie

PostWysłany: Pią 17:22, 24 Wrz 2010 Powrót do góry

Rani, Rani, Rani! ; )

Cześć. Zacznę od razu – miniatura jest świetna, naprawdę!

I nie zgodzę się z Dzwoneczkiem, który napisał: (...) nie podoba mi sie temat zdrady Edwarda.... Mnie się właśnie bardzo to podoba! Nie mam nic do zarzucenia Edwardowi, itd., bo go kocham wręcz – hehe. Platoniczna miłość...
Ale jest coś nowego; stykałam się z paringami Jazz & Bells, ale nie w takim obrocie akcji – nie w zdradzie.
Styl dobry, nieduża ilość błędów (opinia dotyczy tekstu konkursowego, tak więc niezbetowanego). Są znakomite opisy, no i kurna! Widać tu w końcu różnicę pomiędzy wampirem a człowiekiem. Rzuca się w oczy gorący, pełen pożądania, wampirzy seks! Nie ma och, aj, skarbie..., tylko jest wyładowanie emocji, co prowadzi do zdrady, ale to mi i tak się tutaj podoba. Co więcej – Bella jest tu już inną istotą. Nie taką jak te kilkaset lat wstecz – jak to było u pani Mayer; tu jest prawdziwą wampirzycą, znudzoną wiecznym życiem. Stęsknioną za prawdziwym życiem... Wciąż kocha Edwarda, ale nie ma już sił.
Cudownie też dobrałaś zakończenie. Isabella nie będzie „wypłakiwać” w ramię Edwarda, że go zdradziła, żeby jej wybaczył, że nie chciała, że to impuls, że wciąż go kocha (choć i tak kocha, prawda?); tylko uciekła, być może to i tchórzostwo, ale spodobało mi się. Pełna nienawiści do samej siebie, eksplodująca – odeszła... Wiedziała, że zrobiła źle – i w zdradzie i w ucieczce, ale uważała, że tak chyba będzie lepiej.
Nie no, bez papki – podobało mi się, było zajebiście!

Biegła przed siebie, mijając las i rezerwat. Nie obchodziło jej, że nie miała do niego wstępu. Mijała wszystko, co było jej znane, nie zwracając nawet na to uwagi. Uciekała jak najdalej. Przed sobą i przed tym, co zrobiła. Wiedziała, że już nigdy nie wróci do Cullenów i postara się ze wszystkich sił, by Edward jej nie odnalazł. Ukryje się przed nim choćby w piekle. Czuła się jednak tak, jakby już się w nim znalazła... – ach...!

Gratuluję utworu, dzięki za dobrą zabawę podczas konkursu.
Całuję i pozdrawiam,
Zua. ; *


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 11:13, 09 Paź 2010 Powrót do góry

Kiedy moja didi zgłosiła się do konkursu, wiedziałam, że zaserwuje mi coś interesującego. Kiedy zobaczyłam, jaki wybrała paring, moja radość sięgnęła zenitu.:)

Naprawdę z wielką przyjemnością zatopiłam się w tej scenie, którą stworzyłaś. Pokazałaś wybuch czystej, wampirzej namiętności. Było gorąco, brutalnie, krwiście, mocno.
Motyw zdrady nie jest przez nas lubiany, bo nikt z nas nie chciałby być zdradzanym, ale ja wbrew pozorom lubię go w fikcji, szczególnie gdy ma złożone podłoże jak u Ciebie. Być może gdyby dotykał on moich ulubionych postaci, nie podobałoby mi się, ale ja jestem przewrotna i lubię czasem kombinować.
Tu mnie masz, bo Jazz jest moją ulubioną męską postacią, a Bella, mimo jej wad lubię ją i pasuje mi ona niemal do każdego Sagowego osobnika. Wink
Ona cierpiała i on cierpiał - połączyła ich chwila zapomnienia, która stała się wyładowaniem wszystkich duszonych emocji. Dopiero "po" bohaterka uświadamia sobie, co zrobiła.
Jest załamana swoją postawą i chwała Ci za to. Choć chciałabym, żeby Jazz za nią pobiegł i razem żyli gdzieś szczęśliwie, tak nie mogło się stać. Oni się nie kochali, zdrada nie była powodem narastającego w nich uczucia do siebie. Zdrada została popełniona w afekcie. Od złości do namiętności. Tak można to streścić.
Moim zdaniem Bella kochała Edwarda, mimo że odczuwała beznadzieję wiecznego żywota. Dlatego uciekła, bo wiedziała, że go zraniła (w wielu wymiarach - tym dosłownym dopiero co i tym, że przez lata go okłamywała, milcząc o swoich uczuciach) i nie chciała ranić już więcej.

Rani, udało Ci się napisać świetną lemonkową scenę, ale i zadbać o złożone tło. Na przestrzeni tak krótkiego tekstu, to naprawdę godne pochwały. No i po becie tekst wygląda znaczenie lepiej. Wink
Gratuluję i dziękuję za wrażenia, jakich mi dostarczyłaś przy lekturze.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin