FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Tropiciel[M] W deszczu[M] Dotyk lodu[M] Monterrey [M] 7.03 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 22:57, 05 Mar 2010 Powrót do góry

Spis treści:

1. Tropiciel

2. W deszczu

3. Dotyk lodu

4. Monterrey


Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim, którzy ocenili ten tekst w pojedynku - to wiele dla mnie znaczy. Wszystkie wasze uwagi dały mi sporo do myślenia. Dziękuję też za słowa uznania. Korci mnie tylko, żeby "wyprostować" jedną rzecz - dwie osoby odebrały Forda jako "zgrzyt" - zastanawiam się dlaczego. Otóż, z tego, co wiemy, rodzice umieścili Alice w szpitalu psychiatrycznym około roku 1920. Popularnym modelem samochodu był wtedy właśnie Ford T, a model Touring był szczególnie lubiany przez rodziny. Nie istniały tylko żółte oczywiście. To było takie moje "oczko" do żółtego Porsche w przyszłości. No i porcelanowa filiżanka - raczej nikt wtedy nie zabierał na piknik plastików... :)

Oczywiście będę wdzięczna za komentarze...

I dziękuję za pojedynek mojej cudownej przeciwniczce - BajaBelli.


Tropiciel


Biegłem. Uwielbiałem to. Uwielbiałem pęd wiatru smagający moją skórę, zmieniające się jak w kalejdoskopie zapachy i choć nie byłem typem romantyka, wprawiało mnie to w stan dziwnego uniesienia. W czasie biegu najlepiej mi się myślało, planowało strategię. Był też dobrym lekarstwem na nudę i bezczynność. A teraz właśnie byłem nasycony i potwornie znudzony. Już od dawna nie doświadczyłem żadnego wyzwania. Tęskniłem za polowaniem z prawdziwego zdarzenia.
Nie miałem określonego celu, nigdzie się nie spieszyłem, nikt na mnie nie czekał. Po prostu podążałem przed siebie, starając się jednak często pozostawać w otoczeniu lasów z oczywistych powodów. Unikałem konfrontacji z ludźmi, gdy nie czułem głodu. Nie chciałem kłopotów. „Oni” zawsze w jakiś sposób wiedzieli.
Świtało. Od pewnego czasu biegłem otwartą przestrzenią, wśród pól kukurydzy. Nie martwiłem się tym jednak, gdyż mój wyczulony słuch zaczynał rejestrować delikatny szum drzew. Oceniałem, że dotrę do nich za jakąś godzinę. Nawet gdyby w tym czasie jakimś cudem pojawił się ktoś na tym odludziu, nie byłby w stanie mnie dojrzeć, ze względu na szybkość, z jaką się poruszałem.
Wiosenne słońce wznosiło się coraz wyżej nad linią horyzontu. Słyszałem już śpiew ptactwa budzącego się w odległym jeszcze lesie, terkot dziobu dzięcioła uderzającego o pień, szelest ściółki pod łapami przeróżnych stworzeń. Popiskiwania, chrumkanie, pomruki i inne znane mi dobrze odgłosy. Nic zaskakującego. Zaskakujące było tylko to, że w ogóle istniał tu jakiś las.
Spojrzałem na swoje stopy. Były już porządnie brudne. Ciuchy zresztą też. Poza tym charakteryzowały się mnóstwem dziur. Wyglądałem jak włóczęga, którym skądinąd byłem. Czekał mnie wypad do jakiegoś miasta. Bo raczej nie interesowały mnie ubrania farmerów, o nie. Ja lubiłem markowe rzeczy dobrej jakości. Tylko żeby takie zdobyć, musiałem dotrzeć do Biloxi. Czyli jeszcze pokonać bagna. Ohyda.
Dawno nie miałem kobiety. To też mnie frustrowało. Między innymi dlatego kierowałem się na południe. Wiedziałem, że tam spotkam więcej przedstawicieli swojego gatunku. Mogłem wprawdzie stworzyć sobie towarzyszkę, ale nie uśmiechała mi się opieka nad nowonarodzoną. A pozostawienie jej samej sobie nie wchodziło w grę. Dostałem już jedno ostrzeżenie.
Gdy dotarłem do linii drzew, słońce świeciło już dość jasno, aczkolwiek nie stało jeszcze wysoko na niebie. Zdawałem sobie sprawę, że to ostatni las przed miastem, które było moim przystankiem po drodze, w związku z czym będę musiał spędzić w nim czas aż do zmierzchu. Nuda. Nuda. Nuda.
Usłyszawszy nad sobą delikatny szelest, spojrzałem w górę. O jakieś „trzy piętra” gałęzi wyżej siedziała wiewiórka i wpatrywała się we mnie szeroko rozszerzonymi ze strachu ślepiami, lekko dygocząc. Nie spuszczając z niej wzroku, schyliłem się i podniosłem ze ściółki sporą, sosnową szyszkę. Wycelowałem i trafiłem idealnie. Jak zawsze. Chwyciłem prawą dłonią jej bezwładne ciało, nim zdążyło, spadając, dotknąć ziemi. Jednym krótkim szarpnięciem oderwałem rudy ogon i przyczepiłem sobie do kucyka jako trofeum. Ruszyłem wolno w głąb lasu. Zaczynałem się właśnie zastanawiać, jakby tu dostarczyć sobie jakiejś rozrywki, gdy to poczułem. Zapach. Unosił się w powietrzu, wyostrzając moje zmysły. Niemal natychmiast napłynął drugi, a potem trzeci i czwarty. Cztery osoby. Nie byłem głodny, jednak ten pierwszy zapach wzbudził we mnie coś, czego nie czułem już od bardzo dawna. To było inne, niezwykłe pragnienie. Wręcz pożądanie, które coraz mocniej ogarniało całe moje ciało i umysł, powodując narastającą ekscytację i szaleństwo zmysłów. Była w tym dzikość i jakaś pierwotność odczuć. Znałem ten stan bardzo dobrze. Znaczył to, że czekało mnie polowanie, o jakim marzyłem.
Byłem ciekaw, kim jest moja przyszła ofiara, której krew mnie wzywała. Pozwoliłem więc poprowadzić się tej upajającej woni…


***
Stałem na skraju sporej polany, skąpanej w słońcu zbliżającego się południa. Skrywając się w cieniu ogromnej, leciwej sosny, przyglądałem się zjawisku, od którego nie mogłem oderwać oczu. Od tańczącej, niewielkiej, filigranowej postaci. W sumie na polanie były cztery osoby – dwie młode dziewczyny i para dorosłych, zapewne matka i ojciec. Rodzice siedzieli na kocu – ojciec czytał gazetę, matka popijała coś z porcelanowej filiżanki. Między nimi rozłożone były przeróżne wiktuały. Dziewczęta znajdowały się w pewnym oddaleniu. Ta, która wyglądała na młodszą, miała złote włosy przewiązane wstążką i mnóstwo piegów. Siedziała na trawie, obejmując rękoma nogi okryte błękitną sukienką i wpatrując się z zachwytem w siostrę. Co jakiś czas wciągała głośno powietrze, jakby wyrażając swój podziw. Kilka razy zaklaskała głośno i można było usłyszeć jej perlisty śmiech. Natomiast ta druga…
Ta druga była zjawiskiem. Moją tęsknotą, moją syreną, fascynacją od pierwszego wejrzenia, czy raczej powonienia. Zapragnąłem jej krwi, ale nie tylko. Po raz pierwszy w mojej długoletniej, beznadziejnej egzystencji pożądałem również ciała mojej przyszłej ofiary. Marzyłem, by ją dotykać, całować namiętnie i zanurzyć się w niej brutalnie, zanim moje kły sprawią, że wyda ostatnie tchnienie. Chciałem, by krzyczała pode mną z ostatniej (a może i pierwszej) w życiu rozkoszy…
Miała czarne włosy do ramion, drobną, bladą twarz i ogromne, niezwykle ciemne oczy.
Poruszała się ze niesamowitą gracją. Niczym prima balerina unosiła lekko ręce, wirowała wokół własnej osi, zginała ciało ku ziemi. Woń, którą roztaczała, atakowała bezlitośnie moje zmysły, drażniła mnie, wzywała i gdyby nie to, że obawiałem się konsekwencji, dokonując na miejscu krwawej jatki z pozostałą trójką, rzuciłbym się ku niej natychmiast. Musiałem jednak dobrze to rozegrać. Za bardzo mi zależało. Postanowiłem ją uprowadzić, ale tak, by nie pozostawić żadnych śladów.
Opracowując w myślach strategię, przyglądałem się dziewczynie, gdy ta nagle zatrzymała się w pół kroku i z wolna obróciła sylwetkę w moim kierunku, po czym zamarła. Widziałem teraz wyraźnie jej oczy. Były szeroko otwarte z przerażenia. Usta miała rozchylone, jak gdyby chciała coś powiedzieć i zatrzymała się w pół słowa. Cofnąłem się odruchowo w głąb lasu, choć przecież było to absolutnie niemożliwe, by widziała mnie z tej odległości. Ludzki wzrok nie jest aż tak dobry. Ona jednak ciągle wpatrywała się przed siebie, dokładnie w punkt, w którym stałem, nie zważając na tarmoszenie za rękaw i uporczywe pytania zaniepokojonej siostry. I nagle całą polanę zdominował jej przeraźliwy krzyk. Krzyk, który sprawił, że rodzice zerwali się raptownie ze swego miejsca, a mniejsza dziewczynka zatkała sobie uszy i odskoczyła przestraszona.
Na mnie ten dźwięk podziałał podniecająco. Oczami wyobraźni ujrzałem inną scenę, w której miałem nadzieję go usłyszeć…
Na łące dwie osoby odbywały swoisty, paniczny taniec dookoła krzyczącej bez przerwy postaci. Mężczyzna próbował potrząsać dziewczyną, wołając jej imię, sprawić, by się ocknęła. Kobiecie w końcu się udało ująć dłoń córki w swoje ręce i teraz gładziła ją pośpiesznie, wypowiadając jakieś kojące słowa, których ta i tak nie była w stanie usłyszeć. Młodsza siostra siedziała na trawie, zakrywając uszy dłońmi i płakała głośno, kiwając się w przód i w tył.
Wtem krzyk ucichł, tak samo raptownie, jak się pojawił. Zwróciłem ponownie swoją uwagę na dziewczynę – jej ciało drżało, targane konwulsjami. Usta pozostały rozchylone, słyszałem, jak brała płytkie i szybkie oddechy. Ojciec wziął ją na ręce i wydając matce oraz drugiej córce szybkie dyspozycje, ruszył w kierunku stojącego nieopodal, kanarkowo żółtego Forda T, modelu Touring. Pomyślałem, że w sumie to chyba pierwszy raz widzę Forda w takim kolorze… Przeważnie były czarne. Facet musiał być nieźle nadziany, skoro zrobili mu specjalnie lakierowany egzemplarz.
Matka wraz ze złotowłosą zgarnęły pośpiesznie zestaw piknikowy oraz koc i pobiegły za mężczyzną. On tymczasem ułożył brunetkę na tylnym siedzeniu, po czym, odwróciwszy się, wyszarpnął koc z rąk kobiety i przykrył drżące ciało. Nakazał żonie usiąść obok, a młodszej córce zająć przednie siedzenie. Następnie, nie zwlekając, wskoczył za kierownicę i trzasnąwszy drzwiczkami, odpalił silnik.
Zerknąłem na rejestrację odjeżdżającego samochodu. Biloxi. Nie mogło być lepiej. Raczej nie powinienem mieć problemu z wytropieniem właściciela takiego samochodu. Kłopot był jedynie w tym, że musiałem zaczekać do zmierzchu, by udać się w pożądanym kierunku i dać się ponieść instynktowi tropiciela…

***
Nie mogłem w to uwierzyć – zamknęli ją w zakładzie psychiatrycznym. Co za czubki! Oznaczało to dla mnie trochę więcej przeszkód. Przede wszystkim, nie uśmiechało mi się wypicie krwi zawierającej psychotropy. Będę musiał najpierw doprowadzić dziewczynę do stanu pełnej przytomności. Hmm… To brzmiało jak perspektywa przedłużonej gry wstępnej. Zależało mi też, by była w pełni świadoma, gdy już się nią zajmę… Pomyślałem, że jestem jak kucharz przyprawiający odpowiednio swoją potrawę, dbały o perfekcyjny smak. Najpierw jednak musiałem wymyślić, jak ją stamtąd wydostać.
Księżyc świecił ostrym, srebrzystym światłem, sprawiając, że cały ogród nabierał dziwnego, niebiesko-grafitowego odcienia. Przeskoczyłem z łatwością wysokie ogrodzenie, zakończone masywnymi, metalowymi grotami. Chciałem ją poczuć, musiałem ją usłyszeć. Wiedziałem, że choćbym miał spędzać każdą noc w pobliżu tych posępnych murów, będę to robił tak długo, aż ułożę jakiś plan. Nie spocznę, póki ona nie znajdzie się w moich ramionach, słodka i drżąca, dopóki jej unikatowy zapach, którego subtelny czar nawet teraz mogłem wyłowić z tłumu woni, nie nasyci i wzburzy moich zmysłów, wprawiając je w szaleńczy taniec. Gdy już ją posiądę, sprawię, że nim umrze, pozna i wyszepcze w ekstazie moje imię.[/url]


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Sob 20:10, 19 Mar 2011, w całości zmieniany 9 razy
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Sob 21:21, 06 Mar 2010 Powrót do góry

trafia mnie jak widzę coś takiego jak zero komentarzy po prawie 24 godzinach.
Witamy debiut Dzwoneczka! :) A debiut, jak na debiut bardzo udany :)
James jest mhroczny, James jest ZUY, James ma bardzo ostre kły i ...nie lubi wiewiórek xD Wizja jak widać z powyższego spójna i przekonująca, prawda? nie lubimy Jamesa Wink
No i ten Ford. Drodzy państwo, co jest złego w Fordzie? Powstał ok 1905 roku, razem kolorową fotografią i telefonem. Ale plastikowych kubeczków nie było. Czyli odpieram zarzuty - autorka oczyszczona.
Przychylam się wszakże do obecnych pod pojedynkiem opinii na temat nieadekwatnych słówek. 'nuda' i 'czubki' wystawały tam jak stokrotka z chodnika i nie pasowały do Jamesa Mrocznego.
Poza tym naprawdę nieźle. Jakby pracować nad płynnością opisów (i nie dlatego, że jest zła, tylko dlatego, że niewiele jej brakuje, żeby być bardzo dobrą) byłabym zachwycona.
A tak mówię: podoba mi się i zachęcam cię Dzwoneczku do pisania dalej :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 21:44, 06 Mar 2010 Powrót do góry

Dzwoneczku!
Złość we mnie się żółcią prawie wylewa, że nikt nie komentuje „Tropiciela”. Dobrze, że Owieczka też ma podobne zdanie.
Na początek będzie off: nie rozumiem dlaczego fajnych, pojedynkowych tekstów później nikt nie komentuje w kawiarence. Dziewczyny potrafią napisać trzydzieści postów na temat jednego – niezbyt dopracowanego ff-a – w ciągu dnia w KP, a tutaj grobowa cisza. Przy takim tekście!
Po pierwsze: Dziękuję za pojedynek. Było mi naprawdę miło, że to właśnie do mnie rzuciłaś swoją śliczną rękawiczkę.
Po drugie: James w tym opowiadaniu jest rewelacyjny. Opisałaś prawdziwego wampira, a nie meyerowskie mrzonki. Jest dziki, nieprzewidywalny, „niegrzeczny”, niebezpieczny i jeszcze wiele różnych „nie…”. Ale też jest w tym wszystkim niesamowity.
Dla mnie użycie przez ciebie słów „nuda, nuda, nuda” było jak najbardziej adekwatne do jego osobowości.
Mamy oto wampira, który znudzony do bólu swoją wieczną egzystencją, szuka jakiejkolwiek namiastki rozrywki. Ba! Rozrywka, to za małe słowo, za głupie. James szuka celu, jakiegoś punktu zaczepienia w swoim pustym, monotonnym życiu. I znajduje.
Odnośnie forda nic nie mam. Zupełnie nie widzę sprzeczności, a że był żółty, no cóż wiadomo, taki drobny niuansik odnośnie przyszłości.
Porcelanowa filiżanka jak najbardziej mi się podobała. Sama w sobie miała jakąś magiczny urok minionej epoki.
Ktoś ci zarzucił w swoim komentarzu, że po tytule będzie wiadomo od razu o kogo chodzi. Nieprawda. Ci, którzy dokładnie czytali sagę, wiedzą, że największym, najzdolniejszym itd. tropicielem był Demetri, a nie James.
I jeszcze jedno. To nie był kolejny tekst o przemianie Alice. To był tekst o pragnieniu, o namiętności i fascynacji Jamesa. Koniec, kropka.
Buziaki, BB.
A! Nie do końca podobała mi się tylko wiewiórka. Po prostu szkoda zrobiło mi się zwierzątka.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Sob 21:47, 06 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 22:36, 06 Mar 2010 Powrót do góry

no to ładnie... wstawiono miniaturę, na którą głosowałam i nikt się nie odzywa... i bardzo dobrze... bo naprawdę dobre rzeczy na tym forum czasem mają okropnie mało komentarzy...
co mnie zauroczyło w tej miniaturze... na pewno bardzo specyficzna narracja... pierwszoosobowa, ale tak dobrze poprowadzona, że czułam się bardzo naturalnie w czyjejś głowie... chyba po raz pierwszy nie czułam się intruzem, a bardziej symbiotem - wprost od offcy.. nie zakłócającym, a tylko żyjącym obok... obserwatorem...
pierwszy raz miałam też okazję czytać łatkę z Jamesem... wszyscy omijają tego bohatera, a przecież wiele wniósł do sagi... choćby informacje o Alice... świetnie to też wykorzystałaś... bo rozumiem, że mała dziewczynka musi być Mary Alison Brandon...
sam prymitywizm postaci mnie pociąga... teoretycznie powinien odrzucać, bo większość ludzi tak reaguje (gdzieś coś na ten temat czytałam)... ale ujęty w ten sposób odpowiada mi w stu procentach :)

to jeden z najlepszych debiutów i mam nadzieję, że doczekam się kolejnych miniatur Wink

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 21:09, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Och, świetne!!! Dzwoneczku, mnie się to bardzo, bardzo podoba! Tytuł mnie kusił i wpisałam sobie tę mini na listę rzeczy, które MUSZĘ przeczytać, ale przyspieszyłam sprawę, jak mi napisałaś o tym. Ładnie napisane, ciekawie. Wiewiórka - bezmyślna przemoc. Ale przecież to James! I fajnie, że opisałaś historię z Alice. Jak nie cierpię tej postaci, tak tu jest tak na granicy tego opowiadania, że mi nie przeszkadza. Bo zdecydowanie najważniejszy jest tu James, jego sposób myślenia i działanie. Co ciekawe, on jest cały czas bestią. Po tym, co opisała Meyer, zawsze wyobrażałam sobie Jamesa jako w sumie normalnie się zachowującego faceta (no, może miałby nadmiernie rozwiniętą pogardę wobec rodzaju ludzkiego), ale w momencie polowania - trach! Nic go nie powstrzyma. Masz inną wizję, ale równie prawdopodobną. Tropiciel - całe jego życie to polowanie. Im bardziej ekscytujące, tym lepiej. On tego pragnie, chce, by nadarzyła się okazja. I nadarza się.
Bardzo mi się ta miniaturka podobała. Zapewne zauważyłaś, że wylądowała już w moim rankingu miniaturek i to bardzo wysoko.
Do świąt bożego narodzenia jeszcze kupa czasu, ale ja już teraz powiem świętemu Mikołajowi, że chciałabym więcej tej jakości miniaturek.
Weny na więcej!
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tayler
Człowiek



Dołączył: 25 Gru 2009
Posty: 91
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Dom po lewej.

PostWysłany: Wto 10:57, 16 Mar 2010 Powrót do góry

Gratuluje narracji. Ja nigdy nie skusiła bym się na pierwszo osobówkę. Jestem bardzo marudna, jeżeli chodzi o tekst. Jednakże podoba mi się. Jeszcze nie czytałam tego typu miniaturki, w której to James styka się z Alice. Pomysł oryginalny, a za to duży plus. Napisałaś to czego brakuje najbardziej zmierzchowym wampirom - pazura, tej demoniczności, czystego zła i nuty erotyzmu. Tekst lekki, przyjemnie się go czyta. Moment z wiewiórką - ubóstwiam. Pokazałaś, że James nie ma litości dla nikogo, nawet dla zwierzęcia.
Życzę weny, trwałej i nieulotnej. Liczę również na kolejne teksty.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Michelle
Człowiek



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: blablabla

PostWysłany: Czw 11:04, 18 Mar 2010 Powrót do góry

Świetna miniaturka. Wreszcie widzę prawdziwego wampira, a nie świecący posąg idealnego bóstwa. Pokazałaś to wszystko czego u Meyer mi zabraklo. James jest tutaj taki dziki, niebezpieczny, jego jedynym celem jest polowanie, nie skupia się tylko na tym by sie pożywić. On jakby celebruje tę chwilę. Moment z wiewiórką był taka wisienką na torcie. Dzięki niemu wiemy, że James jest naprawdę okrutny, podobało mi się to, gdy przyczepił sobie jej ogon do kucyka. Meyer powinna od czasu do czasu zajrzeć na to forum i poczytać właśnie takie historie jak ta, dowiedziałaby się jak stworzyć wampira. Gratuluję stworzenia odpowiedniego klimatu, który doprawił cały utwór. Życze mnóstwa weny na więcej takich miniaturek.
Pozdrawiam
Michelle


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 18:04, 14 Kwi 2010 Powrót do góry

Dziękuję bardzo za komentarze. Nie spodziewałam się tylu miłych słów. A oto moja druga miniaturka, również pojedynkowa. Dziękuję z całego serca mojej przeciwniczce kirke, która napisała cudowny tekst za wspaniały, wyrównany pojedynek :*
I wszystkim, którzy poświęcili swój czas, by go ocenić. Pojedynek do wglądu tu
Wersja poniżej jest wersją poprawioną w szczegółach, w stosunku do pojedynkowej.


Dedykuję Karolinie...


W deszczu


Pytasz, co w moim życiu z wszystkich rzeczą główną.
Powiem ci: śmierć i miłość – obydwie zarówno.
Jednej się oczu modrych, drugiej czarnych boję.
Te dwie są me miłości i dwie śmierci moje.*



Zieleń. Mokra, soczysta zieleń. Przypominała mi o najpiękniejszym okresie mojego… życia? Może raczej: istnienia. Dlatego lubiłam tu przychodzić. Ten park miał w sobie coś magicznego, choć nie był lasem deszczowym półwyspu Olympic. Lśniące kroplami liście i mglista, rozmyta aura wzbudzały we mnie tęsknotę, ale zarazem przynosiły iluzję ukojenia, złudne poczucie spokoju, które daje tylko coś znajomego, bliskiego. Czasem miałam wrażenie, że ten srebrzysty deszcz jest dla mnie namiastką łez, których nie byłam w stanie uronić. Może ból fantomowy w miejscu, gdzie kiedyś biło moje serce, opuściłby mnie już dawno, gdybym mogła płakać… Ale raczej w to nie wierzyłam. Czekała mnie już tylko bolesna i pusta egzystencja, wypełniona jedynie wspomnieniami. Marzyłam o śmierci. Pragnęłam odejść w niebyt i nic już nie czuć. Nie miałam nadziei, że gdzieś tam… poza wszystkim jest miejsce, przestrzeń, wymiar, w którym on na mnie czeka. Ale wciąż istniałam – bo wymógł tę obietnicę. Nie chciał, bym – gdy jego zabraknie – podążyła za nim. I tym samym skazał mnie na samotność.
Najchętniej spacerowałam, gdy padało. W taką pogodę park był raczej pusty. Zresztą, jeżeli nawet ktoś pojawiał się w zasięgu mojego wzroku, traktowałam go jak element krajobrazu. Do dnia, w którym mimowolnie i niespodziewanie usłyszałam z oddali dramatyczną, krótką wymianę zdań między dwoma osobami. Rozmowę, która oznaczała koniec wszystkiego. Było to wczoraj.
A dzisiaj – ona siedziała na ławce, obok miejsca, gdzie się rozstali. Od kilku godzin wpatrzona w ziemię, nieruchoma, zamyślona. Zastanawiałam się, czy czuje pustkę podobną do mojej? Czy łzy jej pomagają? A może nie ma już siły płakać? Czy myśli, że życie się skończyło z chwilą, gdy ją opuścił? Jasper wiedziałby, jakie uczucia targają nią w tym momencie. Opowiedziałby mi o tym… Jazz… Moja miłość, moja druga połowa…
Ale Jazza już nie ma.
Twarz dziewczyny była przysłonięta długimi, kręconymi włosami w kolorze miedzianym, identycznym jak u mojego brata… Edward zadzwonił wczoraj. Robił to raz w roku, konsekwentnie od dziesięciu lat. Za każdym razem prosił cicho, żebym do nich wróciła. Przypominał, że kochają mnie, że tęsknią za mną. Sądził, że byłoby mi łatwiej, gdybyśmy byli razem. Mylił się.
Nie byłam w stanie patrzeć na ich szczęście i to przepełniało mnie poczuciem winy. Nie chciałam też zatruwać ich swoją rozpaczą i rezygnacją. Skoro Jazz uparł się, by skazać mnie na samotność, niechże będzie ona pełna. Kochałam mojego brata, kochałam ich wszystkich. Ale ta miłość była niczym zamknięta w szczelnej puszce, która dodatkowo została obmurowana cementowym kokonem. Kołatała się w środku jak mały koliber, ciągle żywa, lecz miała niewiele przestrzeni, by trzepotać skrzydełkami i w żadnym razie nie była w stanie przedostać się na zewnątrz. Pragnęłam zapomnieć i jednocześnie chciałam pamiętać, a dychotomia tych odczuć nakręcała niczym mechanizm starego zegara każdy dzień mojej egzystencji.
Już dawno zablokowałam wizje. Podczas ostatnich kilku lat spędzonych z moją rodziną nauczyłam się, jak to robić. Niejako zainspirowała mnie do poszukiwania tej umiejętności zdolność Belli do wycofywania tarczy. Spotkałam kogoś, kto poddał mnie potrzebnemu treningowi. Odtąd, gdy nie chciałam mieć wizji, po prostu stawiałam mentalną zaporę. I tak oto nie doświadczałam żadnych od dziesięciu lat… Nie chciałam nic wiedzieć o moich najbliższych, nie chciałam ingerować w ich losy, a przede wszystkim – nie chciałam wypatrywać szansy dla siebie.
Miedzianowłosa miała drobne, blade dłonie o długich palcach. Trzymała je nieruchomo na kolanach. Od czasu do czasu któryś z tych palców drgnął, jak gdyby przez jej ciało przechodził dreszcz, a ona tłumiła to drżenie i tylko drobne kończyny nie były mu w stanie się oprzeć.
To dziwne, że przyciągnęła moją uwagę, bo przecież ludzkie problemy niewiele mnie obchodziły. Niczyje problemy mnie nie obchodziły. Niemniej poczułam jakąś empatię, być może dlatego, że wczoraj byłam mimowolnym świadkiem jej bolesnego rozstania z kimś, kogo chyba kochała. Została skrzywdzona i widać było, że nie radzi sobie z tym.
Na jej dłonie spadła spora, lśniąca kropla. Potem druga, trzecia… Zaczynało znowu padać. Obserwowałam zafascynowana rozbryzgi na jej bladej skórze. Towarzyszyło im stukanie, mało zauważalne dla ludzkich uszu, dla mnie jednak brzmiące jak muzyka. Muzyka deszczu…
Dziewczyna podniosła głowę i wtedy jej wzrok spoczął na mnie, stojącej w pewnym oddaleniu, pod dużym platanem. Spod długich rzęs patrzyły błyszczące od wilgoci oczy w najbardziej niesamowitym odcieniu niebieskiego. Nigdy dotąd nie spotkałam się z takim kolorem. Te oczy były modre. Przywodziły na myśl lagunę. Laguna… Wyspa Esme… Stop.
Nie wiem, jak długo tak na siebie patrzyłyśmy. Ja – nie dbając właściwie o to, że zostałam przyłapana na obserwowaniu jej, ona – nie zwracając uwagi na fakt, że moknie. Jej spojrzenie nic nie wyrażało. Nagle wstała raptownie i obróciwszy się na pięcie, odeszła szybkim krokiem.
Od tej pory widywałam ją w „moim parku” niemal codziennie. Niemal – bo gdy świeciło słońce, to mnie tam nie było. Zazwyczaj siedziała po prostu na tej samej ławce. W niektóre pochmurne, lecz bezdeszczowe dni czytała książkę. Czasami podchodziła do brzegu stawu i karmiła kaczki. Niekiedy podawała z ręki orzeszki wiewiórkom. Pojawiała się w tym samym momencie dnia co ja – rano, gdy po parku snuło się zaledwie kilka osób, albo wręcz nie było nikogo. Oprócz nas dwóch. Nie zniechęcał jej deszcz, wydawała się go lubić. Kiedyś widziałam, jak siedząc pod otwartym parasolem, zamknęła oczy i odchyliwszy do tyłu głowę, wydawała się być zasłuchana w muzykę deszczu. Innym razem wystawiła twarz na mżawkę, czerpiąc z kontaktu skóry z drobnymi kropelkami wyraźną przyjemność. Od tamtego pierwszego razu nigdy już nie spojrzałyśmy sobie w oczy. Starałam się, by raczej nie zauważała, że ją obserwuję, a najczęściej dbałam o to, by w ogóle mnie nie widziała. Miałam jednak wrażenie, że w pewien sposób czuje, iż nie jest sama, że zdaje sobie sprawę z mojej obecności. Gdy pewnego razu dostrzegłam na jej twarzy coś na kształt nikłego uśmiechu, poczułam coś dziwnego. Żałowałam, że nie potrafię w jakiś sposób poznać jej uczuć i w takich chwilach nie mogłam nie pomyśleć o Jazzie, o tym, że on byłby w stanie tego dokonać. To z kolei wywoływało mój… uśmiech. Tak, od pewnego czasu myśli o moim mężu nie wzbudzały wyłącznie smutku i bólu. Zaczęłam uśmiechać się do wspomnień i gdy odkryłam ten fakt, ogarnęło mnie najpierw zdumienie, a potem… dziwny, melancholijny spokój.
Moja miedzianowłosa „towarzyszka” tych porannych spacerów też wydawała się zyskiwać jakąś wewnętrzną harmonię, to mogłam stwierdzić pomimo tego, iż nie miałam zdolności Jaspera. Nie była już taka roztrzęsiona jak te kilka tygodni wcześniej, sprawiała wrażenie pogodzonej z życiem. Nadal była smutna, ale już nie zrozpaczona. Zdarzało się jej przypatrywać różnym osobom chodzącym po parku lub rozglądać się wokoło, jakby szukała kogoś wzrokiem.
Te poranki stały się dla mnie tak stałym elementem, wyznaczającym rytm codzienności, że gdy pewnego razu, po prawie dwóch miesiącach nie zastałam jej w parku, poczułam się nieswojo. A gdy nie było jej następnego dnia, zaczęłam się niepokoić. Po tygodniu wpadłam w panikę. Nie znałam tej dziewczyny, nic o niej nie wiedziałam, była zwykłą istotą ludzką, nikim dla mnie szczególnym, jednak… brakowało mi jej. W tym momencie tęskniłam za nią bardziej niż za moją rodziną.
Ósmego dnia usiadłam zrezygnowana na „jej ławce”. Zastanawiałam się, czy może znalazła w końcu to, czego szukała, przychodząc tutaj. Albo doszła do wniosku, że przychodzi na próżno. A może po prostu przestała lubić ten park. Niewykluczone też, iż spostrzegła, że często jej się przyglądam i przeszkadzało jej to… Zatopiona w rozważaniu różnych hipotez nie zauważyłam (co było dla wampira rzeczą nienormalną), że ktoś stanął przede mną. Najpierw dotarł do mnie subtelny, fiołkowy zapach, potem zobaczyłam przed sobą blade dłonie na tle popielatego płaszczyka, a gdy podniosłam głowę... Dwoje tych pięknych, modrych oczu wpatrywało się we mnie. Piegi. Mnóstwo piegów. I był też uśmiech, błąkający się na pełnych, czerwonych wargach. Odetchnęłam z ulgą, zanim zdążyłam poczuć obawę.
– Jestem Christina – powiedziała.
– A… Alice – wybąkałam, speszona.
– Byłam chora. Przeziębiłam się. To codzienne siedzenie w parku nie wychodzi na zdrowie…
– No tak… Ostatnio rzeczywiście było zimno.
– Czekałaś na mnie? – zapytała, lekko przekrzywiając głowę i mrużąc oczy.
– Ależ… Dlaczego tak myślisz?
– Ustalmy jedną rzecz na początku naszej znajomości, dobrze? Nie będziemy się okłamywać. Zgoda?
– No dobrze – westchnęłam. – Niech ci będzie.
Usiadła koło mnie i zaczęłyśmy rozmawiać. O wszystkim i o niczym. Obie lubiłyśmy zieleń i deszcz, a także poezję, muzykę, sztukę. Od dawna z nikim w ten sposób i tak długo nie rozmawiałam, nie odczuwałam zresztą takiej potrzeby. Odkryłam, że sprawia mi to przyjemność, że… tęskniłam za rozmową.
Teraz każdy dzień zaczynał się dla mnie spotkaniem na ławce w parku. Wymiana myśli z Christiną była niczym wzajemne dotykanie duszy, choć nie poruszałyśmy drażliwych tematów. Podczas naszych codziennych spotkań nigdy nie opowiadałam jej o Jazzie, a ona nie wspominała o mężczyźnie, z którym rozstała się tamtego dnia. Było mi… lżej.
Potrafiła sprawić, że czułam się potrzebna. Jej śmiech był czymś niewiarygodnie pięknym. Tak pięknym, że nie chciałabym już nigdy oglądać smutku na jej twarzy. Lubiłam te spotkania. Lubiłam patrzeć, jak nadchodzi, z rozwianymi włosami i delikatnymi rumieńcami na bladej cerze, współgrającymi z kolorem ust. Bladość jej skóry sprawiała, że nie czułam się tak bardzo inna. Christina. Christie. Złapałam się na tym, że rozmyślam o skompletowaniu garderoby dla niej. Już dziesięć lat tego nie robiłam…
Po kilku tygodniach tych spotkań zaproponowała, bym odwiedziła ją w weekend. Z rozpędu zgodziłam się, bo chciałam z nią spędzić więcej czasu. Później zaczęłam mieć wątpliwości. To do niczego dobrego nie prowadziło. Narażałam i ją, i siebie. Za bardzo się do niej zbliżyłam. Wiele razy podczas naszych rozmów miałam ochotę wziąć ją za rękę, przytulić, pogładzić jej włosy… Wiedziałam, że nie wolno mi tego zrobić. I do tego wszystkiego nie rozumiałam, co tak naprawdę mną kieruje. Nie potrafiłam określić, co czuję, niemniej coraz częściej ogarniał mnie niepokój, a nawet lęk. Intymność spotkania w domu napełniała mnie przerażeniem. Nie miałam pojęcia, czego się spodziewać. Po niej i po sobie. I miałam niejasne przeczucie, że coś się wydarzy.
Jednak poszłam…

***

Siedziałyśmy na werandzie przy stole i zamiast cieszyć się tym popołudniem, słuchając jej perlistego śmiechu, czułam coraz większy lęk. Wiedziałam, że będę musiała coś zjeść, a potem pójść do toalety i zwymiotować, ale nie to powodowało mój niepokój. Zastanawiałam się, ile czasu mogłyśmy jeszcze wspólnie spędzić. Rok? Dwa lata? Trzy? Kiedy stwierdzi, że coś jest ze mną nie tak? Zdawałam sobie sprawę, że muszę zniknąć, zanim to nastąpi. Dla jej dobra. Myśl o naszym rozstaniu sprawiała mi ból. Dotarło do mnie, że to były jednak tylko wakacje – urlop od cierpienia i samotności, mała wysepka szczęścia na bezkresnym oceanie jałowej egzystencji.
Christie musiała dostrzec coś w moim spojrzeniu, bo zapytała:
– Alice, dlaczego jesteś zawsze taka smutna? Proszę, powiedz mi. Wiem, nie powinnam naciskać, ale nie mogę patrzeć, jak się męczysz.
Kończąc zdanie, wyciągnęła rękę, usiłując dotknąć mojego policzka. Ja byłam oczywiście szybsza i odskoczyłam jak oparzona, strącając przy tym ze stołu kieliszek z winem, który rozbił się w drobny mak z przenikliwym odgłosem. Spojrzałam na Christinę i ujrzałam na jej twarzy najpierw rozczarowanie, potem ból, a na końcu złość. Wstała gwałtownie.
– Dlaczego nie pozwalasz się dotknąć? – wykrzyknęła. – Zawsze trzymasz się na dystans. Czy wzbudzam w tobie aż taką odrazę? Czy jesteś zupełnie zimna? Masz serce z kamienia? Niemożliwe, żebyś nie dostrzegała, co do ciebie czuję! Nigdy dotąd nie czułam czegoś takiego, i to do kobiety! – Zamilkła, a po chwili dodała: – Miałam wrażenie, że nie jestem ci obojętna... Nie oczekuję wiele, ale jeżeli mój niewinny dotyk, delikatny przejaw czułości napawa cię obrzydzeniem, to… to… Nie wiem, czy potrafię tak dalej… Alice, powiedz coś – zakończyła niemal szeptem.
Milczałam. Tysiące myśli i uczuć przelatywało przez mój umysł i wszystkie je wsysała potęgująca się rozpacz. Nie miałam pojęcia, co zrobić. Zraniłam ją i nadchodził moment, gdy ją stracę. Patrzyłam w te piękne, modre oczy, stopniowo wypełniające się szklistą wilgocią, i czułam się bezradna. Widziałam, jak jej spojrzeniem zawładnęła gorycz i rezygnacja.
– Odejdź, Alice – powiedziała. – Zostaw mnie samą.
I odwróciwszy się ode mnie, zeszła po schodkach w głąb ogrodu. Spoglądałam na oddalającą się powoli drobną sylwetkę i… nie byłam zdolna się ruszyć. Nadszedł ten moment. Koniec. Nie umiałam się z tym pogodzić. I wtedy dotarła do mnie prawdziwość jej słów, jak również świadomość własnych uczuć. Nie chciałam jej stracić. Kochałam ją. Tyle że nie było dla nas przyszłości. Przyszłości…
To był właściwy moment. Innego nie będzie. Poczułam znajome mrowienie, zniosłam mentalną zaporę i dopuściłam do siebie wizję.
Trwało to krótko i wiedziałam już, co muszę zrobić. Rozejrzałam się wokół, nigdzie jej nie dostrzegając. Zaczynało padać. Pozwoliłam, by poprowadził mnie zapach i znalazłam ją po drugiej stronie domu, siedzącą na małej huśtawce, głowę miała opartą o linę i lekko opuszczoną. Płakała. Podeszłam do niej i powiedziałam:
– Masz rację.
Podniosła wzrok i obdarzyła mnie pustym spojrzeniem. Kontynuowałam:
– Masz rację, jestem zimna. Ale nie tak, jak myślisz. – Ujęłam jej dłoń w swoją. – A moje serce jest zimne niczym kamień, ale nie w sposób, o którym myślisz. – Przyłożyłam jej dłoń do miejsca, gdzie kiedyś biło moje serce.
Patrzyłam, jak na jej twarzy pojawia się zdumienie, które zaraz ustąpiło miejsca przerażeniu. Nie wyrwała jednak dłoni. Po chwili pojawiło się coś, co wyglądało na… zrozumienie. Aż w końcu – spojrzenie Christie emanowało czystą, szczerą, miłością i determinacją.
– Powiem ci wszystko – szepnęłam. – A potem… podejmiesz decyzję.
– Potem – potwierdziła cicho, z naciskiem. I zbliżyła usta do moich.
Jej ciepłe, miękkie wargi na moich zimnych, marmurowych… Ogień i lód. Topniałam w jej objęciach. Tonęłam w tych modrych oczach. Scałowywałam z jej policzków i powiek krople deszczu zmieszane ze łzami, by po chwili znów powrócić do pełnych, czerwonych, smakowitych warg. Muskałam dłońmi jedwab miedzianych włosów, chłonęłam zapach jej skóry, przywodzący na myśl fiołki i czułam, jak w środku mojej klatki piersiowej coś rośnie i napiera od środka. I nagle – cementowa skorupa pękła, dusza-koliberek uwolniła się i dostrzegła zdumiona nieskończone piękno tego świata…

***

Podpierając się na łokciu, przyglądałam się z czułym uśmiechem śpiącej obok mnie Christie. Leżała na brzuchu, z włosami rozsypanymi na białej pościeli. Wyglądała jak Afrodyta z obrazu Botticellego. Nagie, odkryte plecy kusiły, by ich dotknąć, pogładzić aksamitną skórę. Ale nie chciałam jej budzić. Po naszych pieszczotach i trwającej przez prawie całą noc rozmowie była zupełnie wyczerpana. I chciałam, by cieszyła się snem, póki jeszcze ma tę cudowną możliwość. Miałam wrażenie, że tak naprawdę po raz pierwszy w pełni zrozumiałam Edwarda i to, co czuł, gdy Bella była jeszcze człowiekiem. Sięgnęłam do torebki po komórkę i wybrałam numer, pod który od bardzo dawna nie dzwoniłam.
Odebrał po dwóch sygnałach.
– Edward? – wyszeptałam. – Powiedz wszystkim, że jutro przyjeżdżam. I nie będę sama... Kocham cię, braciszku…
Rozmawialiśmy chwilę. Gdy zszokowany, lecz przeszczęśliwy i bardzo podekscytowany Edward w końcu się rozłączył, spostrzegłam, iż pomimo tego, że starałam się mówić szeptem, Christina się obudziła. Dwa modre jeziora patrzyły na mnie zaciekawione.
– Szkoda tych oczu – westchnęłam.
– To tylko kolor, Alice. Dokąd jedziemy? – zapytała z uśmiechem.
– Do mojej rodziny. Pomogą ci przez to przejść razem ze mną. Pogadamy o tym po drodze, ale teraz... – przerwałam i sięgnąwszy po torebkę, wyjęłam zdjęcie, które zawsze nosiłam przy sobie. Podałam jej i powiedziałam:
– To jest… Jazz. Mój mąż. Zginął w walce z Volturi dziesięć lat temu…
Podniosła się nieco, wzięła ode mnie zdjęcie i popatrzyła z uwagą na uśmiechniętego i jakby lekko zatroskanego blondyna. Pogładziła palcem jego twarz i powiedziała czule:
– Nie martw się, Jazz. Zaopiekuję się nią.
Sądziłam, że nikt nigdy nie będzie w stanie zastąpić Jaspera. Jednak nie wzięłam pod uwagę, iż mogę pokochać kogoś tak bardzo innego, że wcale nie będzie musiał go zastępować. I po raz pierwszy poczułam ogromną wdzięczność do mojego męża, że wymógł na mnie obietnicę pozostania i… życia. Tak, to było właściwe słowo. Bo miłość jest życiem.


Na żarnach dni się miele, dno życia się wierci
By prawdy się najgłębszej dokopać istnienia –
I jedno wiemy tylko i nic się nie zmienia
Śmierć chroni od miłości, a miłość od śmierci.*



*Cytaty pochodzą z wiersza Jana Lechonia


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Sob 19:58, 19 Mar 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
nicole369
Zły wampir



Dołączył: 29 Mar 2010
Posty: 254
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: N. Tomyśl /Poznań

PostWysłany: Czw 7:51, 15 Kwi 2010 Powrót do góry

Dzwoneczku, obie miniatury boskie, bardzo fajnie mi się ciebie czyta. W deszczu bardziej mi się spodobała, bo ja lubię romantyczne klimaty i w ogóle nie przeszkadza mi obiekt uczuć Alice. Zresztą ja uwielbiam Alice w każdym wymiarze. Pięknie budujesz atmosferę, opisy gładziutkie, nie potykałam się na niczym...Życzę natchnienia do dalszego pisania!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zua_15
Wilkołak



Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie

PostWysłany: Czw 15:35, 15 Kwi 2010 Powrót do góry

Korciło mnie bym zaglądnęła i nie żałuję...

Tropiciel:
Dzwoneczku... na wstępie, po prostu muszę Ci z całego serca pogratulować! To jest idealne!
W końcu przeczytałam coś, co czują wampiry. Tak... Wydaje mi się, że dokładnie to samo.
Wszystko jest świetnie opisywane, widać ten zachwyt podmiotu lirycznego, widać jego wirujące emocje, wrażenia, jego podekscytowanie.
Naprawdę to było coś niesamowitego. Udało Ci się bezbłędnie trafić w sam środek mojego serca! Brak mi słów, gratuluję jeszcze raz i dziękuję, że dałaś mi/nam szansę do poznania tak świetnego tekstu Wink.

W deszczu:
Kurczę... użyłabym innego słowa, ale... powstrzymam się. Oczarowałaś mnie, Dzwoneczku.
Tak pięknie potrafisz dobierać słowa. Tak pięknie budować zdania, atmosferę, obraz, który nagle sam wyskakuje przed oczami. Dam się założyć, iż człowiek bez wyobraźni potrafiłby wyobrazić sobie przebieg wydarzeń tegoż to utworu.
Przedstawiłaś tu tyle uczuć, zmagań z chwilami bólu... Przedstawiłaś tyle ważnych emocji, tyle życia...
I choć cały utwór dział się w smugach deszczu, to zamykając oczy przebijał się blask... jasny blask. Na końcu zakręciła mi się łezka, nawet nie wiem czemu, bo w sumie zakończyło się szczęśliwie, ale jest wrażliwa, co poradzę.
Boże, tak się zachwycam Twoim talentem, iż zaraz tu chyba rozpłynę się. Naprawdę podziwiam Ciebie, Twoją wyobraźnię, pomysły, a przede wszystkim Twój ogromny talent. Żeby nie zniszczyć tej całej niesamowitej atmosfery, przystanę.

Zaczarowana i zauroczona Zua,
która serdecznie pozdrawia, całuje cieplutko i życzy wiele weny!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Magic
Człowiek



Dołączył: 27 Lut 2010
Posty: 67
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:50, 17 Kwi 2010 Powrót do góry

Obie miniatury przeczytalam z ogromna przyjemnoscia.

Tropiciel bardzo mi sie podobal, chociaz jak dla mnie, byl zbyt... gladki. Ten wampir, to rownie dobrze moglby byc Edward a juz na pewno Emmett. Uczucia, ktore wzbudzalo w nim polowanie nie byly tak brutalne, jakich sie spodziewalam. Poza tym, czytajac, mialam wrazenie, ze James jest pedofilem, z czym, mam zdecydowanie problem, gdyz Jamesa bardzo lubie Laughing


W deszczu Doskonala miniatura! Klaniam sie w pas Padam Zastanawia mnie tylko fakt, ze Alice nie miala zadnego problemu z bliskoscia cielesna. Edward niezle musial sie nameczyc, zanim "nauczyl sie" dotykac Belle.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 20:01, 17 Kwi 2010 Powrót do góry

Dziękuję, dziewczyny za miłe słowa.
Chciałabym wyjaśnić dwie rzeczy, o których napisała Magic.

W moim zamyśle podczas pierwszego spotkania z Jamesem, Alice nie była dzieckiem. Była młodą dziewczyną.Jej młodsza siostra Cynthia była tutaj dziewczynką. Akcja "Tropiciela" rozgrywa się około 1919 roku, urodziny Alice szacuje się na 1901, w przybliżeniu. Przemiana Alice nastąpiła około roku 1919 lub 1920. Wprawdzie nie umieszczałam w opowiadaniu żadnej daty, jednak na czas wskazuje właśnie to, że było to ich pierwsze spotkanie, jak również typ samochodu, występujący w tekście.
A tak poza tym, James jest przede wszystkim drapieżnikiem, myśliwym i wiek ofiary nie ma dla niego znaczenia. Niemniej Alice była dla niego ofiarą szczególną - pachniała dla niego szczególnie, budziła do życia wszystkie jego zmysły i instynkt tropiciela. Nie sądzę by miał jakiekolwiek skrupuły. Mówisz, że jest zbyt "gładki"? No cóż, incydent z wiewiórką jest dowodem jego okrucieństwa. Nie sądzę, że Edward albo Emmett zrobiliby coś takiego. Jak również nie planowaliby na pewno gwałtu na ofierze.

Jeżeli chodzi o twoją wątpliwość odnośnie do "W deszczu", to wyjaśniam - Alice nie miała problemu z bliskością, gdyż Christina nie działała na nią tak swoim zapachem, jak Bella na Edwarda, jak "ulubiony gatunek heroiny". Nie była jej "la tua cantante". No i kobiety są delikatniejsze w pewnych sprawach Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 20:15, 17 Kwi 2010 Powrót do góry

ha! dotarłam, choć droga była daleka... :P
przyznam, że długo kombinowałam nad tym, co możesz napisać... (zresztą rozmawiałyśmy na ten temat i powtarzać się nie będę Wink )
kiedy jednak przeczytałam miniaturę poczułam w pewnym sensie ulgę - przeważnie wiem jak zakończy się dany pojedynek nim się na dobre rozpocznie... ta wiedza daje spokój - brak wiedzy daje zbyt wiele niepotrzebnych nerwów :)
czy jeśli powiem, że zostać pokonanym takim tekstem to zaszczyt - będzie to brzmieć dziwnie? ;>

znowu próbuję się skupić... to nie takie proste... co do samego tekstu - od razu wiedziałam, że to twój (i tego, że nie wiedziałam nikt mi nie zarzuci :P )... bardzo ciekawy pomysł... świetna realizacja, choć kiedy użyłaś słowa marmur miałam fatalne skojarzenia z Meyerową i trochę zabolało (ale przecież nie można mieć zakazu na pewne słowa przez tą Panią ;P )... bardzo podobało mi się i podoba to, że przyroda zdaje się odzwierciedlać uczucia Alice... deszcz i pewna stagnacja, w którą popadła wampirzyca... potem rozmowa na werandzie i chyba po raz pierwszy przerwa w ulewie... choć nie pełne słońce... a potem, gdy wszystko się wyjaśnia - znów deszcz, ale nie krople, które jak łzy spadają kolejno mocząc wszystko dokoła, ale bardziej jak ożywcza kąpiel - jak zmycie niepewności... (poza tym - ja lubię wyznania w deszczu... wiadomo :P )
rozmowa z Edwardem jakoś mnie rozczuliła - to nie była tylko krótka zapowiedź powrotu do rodziny, ale bardziej może nawet powrót do życia... do dawnej aktywności...
twoja Alice ze względu na stratę Jaspera jest taka przygaszona... bardziej opanowana... spokojna... nie rozpoznaję w niej chochlika, która szantażem emocjonalnym lub też innym wymuszał zakupy... ale jednak czuję w niej Alice meyerowską ... kanoniczną... jakoś podświadomie czuję, ze gdyby została sama wszystko by się zmieniło, bo Jasper był jej energią... był kimś, kto choć początkowo na to nie wskazywał - pchał ją w stronę życia... dawał jej siłę...

no cóż - na koniec się jeszcze wzruszyłam - a głupia stara baba jestem...

dziękuję Dzwoneczku zarówno za świetną, pełną wzruszeń miniaturę - jak i doskonały pojedynek :*

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Nie 19:53, 18 Kwi 2010 Powrót do góry

*zbiera się psychicznie do napisania czegoś sensownego*
hmmm
Zastanawiam się czy jestem w stanie odbierać ten tekst obiektywnie, a jeśli nie jestem to czy w ogóle powinnam komentować go tutaj. Ale dobrze, przecież dam radę, prawda? Nie powiem niczego głupiego...
Ten tekst jest po prostu piękny. Jest jak wielki wiersz, bardziej liryczny niż epicki, bardziej impresyjny niż narracyjny. Znam taki deszcz, kiedy jakakolwiek inna aura wydaje się niestosowna, kiedy te krople padające z nieba zdają się wypływać raczej z duszy... Idealnie oddałaś Dzwoneczku ten stan, tę stagnację i melancholię, a potem ten moment gdy pęka skorupa i człowiek nieśmiało rozgląda się po świecie zaskoczony tym, że cokolwiek może go jeszcze cieszyć. I przecież można by powiedzieć - ot wystarczy to przeżyć. Ale nie - opisać to, ująć w słowa, opisy, dialogi, historię - to jest sztuka. Ukraść sobie bohaterkę i jej ustami wyrazić... to wszystko - to jest mistrzostwo. Stworzyć coś co tak kipi emocjami, a nie narzuca się z przesłaniem... Jestem pod wrażeniem.
no i to, co powiedziałam już w pojedynku. Absolutnie ujęło mnie zdanie o dźwięku kropel i dłoniach Christiny. Uwielbiam, kiedy opis nie jest tylko informacją co, kto i gdzie robi, ale maleńkim obrazem w obrazie, sztuką samą w sobie. A kiedy myślę o twojej miniaturce mimowolnie słyszę szum deszczu. ale uśmiecham się jak na widok słońca.
Ti amo :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Pią 18:00, 30 Kwi 2010 Powrót do góry

Dzwoneczku!
Przeczytałam dziś po raz drugi twoją mini W deszczu, tym razem nie zważając na żadne spełnienie warunków, bez potrzeby porównywania z inną pracą. W trakcie trwania pojedynku oceniłam troszeczkę lepiej tekst twojej przeciwniczki, ale zabij mnie, zupełnie już nie pamiętam dlaczego. Widocznie tak wtedy poczułam.
Dziś jednak, twój tekst odebrałam inaczej niż wówczas. Nie mówię, że zupełnie. Po prostu zwróciłam uwagę na szczegóły, przepiękny dobór słów, który sprawił, że całe opowiadanie jest niczym cudownie lekka, czasem przepełniona smutkiem, a na koniec radością kompozycja muzyczna. Przyszło mi na myśl, że całość jest niezwykle subtelną prozą, taką czystą, nieskalaną jak kropla deszczu.
To właśnie opisy emocji, wspomnień Alice, jej spostrzeżeń są tym co wzrusza mnie najbardziej w tej mini. Moment jej „wybudzenia” ze stanu permanentnej depresji czy prędzej melancholii po śmierci Jaspera, jest moim ulubionym. Poczułam się tak, jakbyś dała jej szansę na drugie życie (nie istnienie) ale właśnie życie w pełnym słowa tego znaczeniu. Alice, która ponownie jest w stanie odczuwać emocje, kochać, pożądać, cieszyć się z bycia z drugim człowiekiem, jest cudownie opisaną postacią. Po prostu czułam jej szczęście czytając ostatnie wersy.
Jest jeszcze jeden aspekt tej miniaturki na który zwróciłam uwagę już przy pojedynku, a dzisiaj ponownie mnie oczarował. To w jaki sposób opisałaś rodzące się uczucie między dwoma kobietami, delikatnie, łagodnie a przy tym bardzo ciepło. Twoje słowa przesiąknięte są subtelną, wyrafinowaną intymnością, nadzieją na miłość, a w końcu spełnieniem.
Szkoda, że wróciłam do tego tekstu dopiero dziś, jak już dodałam ranking, ale nic straconego przed nami maj, miesiąc miłości, którego ten tekst jest idealnym ukoronowaniem.
Pozdrawiam, wprowadzona w liryczny nastrój. BB.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Pią 18:00, 30 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AvATar7SeVen
Człowiek



Dołączył: 27 Mar 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Own

PostWysłany: Nie 15:42, 09 Maj 2010 Powrót do góry

Przeczytałem "W deszczu" (na razie tylko) i jestem... oczarowany? Tak, to jest to.
Ponieważ Alice zawsze była moją ulubioną postacią, potrafiłem poniekąd odebrać to na poziomie wyższym, niż czysta świadomość. Tak jakby Twoje słowa trafiały prosto do serca.
Kreacja głównej bohaterki, pogrążonej w depresji, jest subtelna, gładka na poziomie składni. Przypomina marmurowy posąg dłuta Michała Anioła. Bez żadnych skaz.
Nie wiem, czy wypada używać takich słów, może brzmią pompatycznie; pewnie tak jest. Ale kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jest mi przykro.
Wypada wspomnieć o świetnym pomyśle, ale wszyscy wiemy, że gdy ktoś obdarzony jest tak wielkim talentem, to dobre koncepcje są u niego zupełnie normalne.
No i się zakochały. Sama wiesz, jak reaguję AIEK, a tutaj mamy drugą stronę medalu.Wcześniej twierdziłem, że nie zdobyłbym się na przeczytanie takiej wersji miłości, ale gdyby ktoś to napisał tak, jak Ty, to jakże wielkim błędem byłoby odrzucenie tak wspaniałej lektury?
Jestem pełen podziwu; zawsze będę. Nie wiem czy wiesz, że należysz do grona moich autorytetów? Tak, to prawda :)
Pozdrawiam z całą serdecznością
7


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AvATar7SeVen dnia Nie 15:43, 09 Maj 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Neith
Zły wampir



Dołączył: 27 Kwi 2010
Posty: 397
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 11:16, 11 Maj 2010 Powrót do góry

Jeśli mam zacząć komentować to te miniatury będą najlepszym początkiem.
Dzwoneczku pieknie potrafisz mnie jako czytelnika prowadzić po ścieżkach emocji. Dwie miniatury i tak skrajne odczucia, skrajne swiaty i kolory...

Tropiciel - niemal namacalne okrucieństwo, z kazdym zdaniem w gardle narasta agresja, mrużą się oczy a na ustach zakwita złośliwy uśmieszek... Genialne...
W deszczu - ......cóż chciałam ciurkiem przeczytać obie miniatury i po prostu nie mogłam. Dwa światy nie do przeskoczenia (dla mnie) tak szybko. Musiałam, wstac od komputera, zapalić, "strząsnąć z siebie Jamesa", żeby móc wejść w Alice. I było tak jak pisałam o tej miniaturze w innym wątku : na długo pozostał mi jej "smak na końcu języka"


Będę śledzić Dzwoneczku opowiadania Twojego autorstwa - to już wiem i dziękuję za inne kolory rzeczywistości..


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 14:32, 13 Cze 2010 Powrót do góry

Najpierw będzie o Tropicielu

Nie czytałam ani nie oceniałam miniaturki podczas pojedynku, bo byłam Twoją opiekunką. Wink
Wejrzałam teraz sobie w warunki, nie wiem, jak temat zrealizowała Bajka, ale wątek, jaki Ty podjełaś podoba mi się bardzo.
O Jamesie już co nieco czytałam, przede wszystkim w podobnej sytuacji do opisywanej pojawił się w świetnej łatce niobe Alicja po drugiej stronie lustra - polecam. Twoja łatka i jej opowiadanie jakby się wzajemnie uzupełniają. To bardzo fajnie.
Pokazałaś nam życie nomada, który stara się unikać ludzi, żyje troszkę jak zwierzę, ale jednocześnie dba o swój wizerunek - ciekawe spojrzenie.
Brutalnie rozprawił się z wiewiórką, nie mogę powiedzieć, że ten motyw i jego postępowanie podoba mi się, bo tak nie jest, ale dodało to zdecydowanie smaczku Twojej postaci.
Reakcja Alice na jego pojawienie i okoliczności tego zdarzenia też zostały ciekawie przedstawione. Ten piknik, taniec Mary Alice, piegowata siostra, która ją podziwia, porcelanowe filiżanki - bardzo obrazowe i udane posunięcie.
Żałuję jednak, że uciełaś w takim momencie i końcówka nie do końca zgadza się z moimi wyobrażeniami na temat Jamesa. Wydaje mi się, że to twardy typ spod ciemnej gwiazdy, doskonały w tropieniu, dążący do celu za wszelką cenę, rozkoszujący się widokiem ofiary i jej reakcjami na jego obecność, ale na pewno nie widzę Jamesa jako konspiratora, który obmyśla, , w jaki sposób dobrać się do ofiary. On po prostu działa.
Poza tym szczegółem, który w zasadzie jest moim widzimisię i osobistym wyobrażeniem rysu charakterologicznego postaci, miniatura wydaje się być zgrabna. Wyważone opisy przyrody i uczuć. Na plus, zdecydowanie.

Mały zgrzyt czuję w połączeniu dwóch zdań. Znając Ciebie i Twoje godne pochwały podejście do poprawności, pewnie wszystko jest w najlepszym porządku, ale czuję się zobowiązana wspomnieć, co mi nie grało.

W czasie biegu najlepiej mi się myślało, planowało strategię. Był też dobrym lekarstwem na nudę i bezczynność.
W czasie biegu - to okolicznik, a domyślny bieg to już podmiot, dlatego wydaje mi się, że powinien nie być domyślny, bo nie do końca jest jasne, że był odnosi się do bieg. Przynajmniej mnie to zazgrzytało, chociaż wiadomo, o co chodziło.

Wrócę do W deszczu i wtedy skomentuję w edicie lub następnym poście, jeśli ktoś po mnie napisze. Wink

EDIT:

Musiałaś czekać długo, za to przepraszam, ale przecież nie obiecałam, że przeczytam dzisiaj, prawda? Wink
Dzwoneczku, czytałam długo, oderwana muzyką, komunikatorem - nieznośnym zresztą, jakimiś bzdetami. Sama nie wiem, dlaczego tak było. Po prostu nie mogłam za jednym zamachem przeczytać tej miniaturki. Musiałam ją sobie dawkować po trochu, by tak szybko się nie rozstawiać. Już sam początek bardzo mnie ujął. Kocham zieleń, kolory Ziemi, las. Takimi opisami można mnie kupić. To one właśnie - zarówno przyrodnicze, jak i opisy uczuć są największym atutem tej miniaturki. Stworzyłaś wyobrażenie miejsca, w które można się wtopić. W taki sposób opisałaś uczucia Alice, że niemal namacalnie czułam je na własnej skórze. I nie wiedziałam do pewnego momentu, na jakie napięcie mnie przygotowujesz.
Obserwacja dziewczyny w parku była rewelacyjna i subtelna. One nawzajem się potrzebowały, czuły swoją obecność, nawet siebie nie widząc. Kiedy Christie znikła, czułam smutek Alice, a gdy się pojawiła, ulgę. Jej oczy też były znamienne, w nich widziałam to magiczne piękno, jakie dostrzegała Alice. A potem ich przyjaźń, bliskość, potrzebę bycia we własnym towarzystwie. To było niesamowicie elektryzujące, erotyczne i ... nie wiem, jak to określić... takie po prostu intymne.
Podobało mi się od początku do końca. Wiedziałam, że Christine zaakceptuje inność Alice, wiedziałam, że będzie z nią chciała dzielić wieczne życie i wiedziałam też, że Alice nie będzie miała takich wahań... Tnz musiała się upewnić poprzez swoje wizje, ale ona nie miała takich moralnych zahamowań jak Edward, bała się tylko o brak akceptacji, a nie o to, że odbierze jej ludzkie życie.
Czego mi brakowało? Wahania Christie, zbyt szybko podjęły decyzję o przemianie. Takie hop siup. Moim zdaniem ich związek powinien dojrzeć do tego, tak jak wszyscy muszą, np. dojrzeć do małżeństwa, bo to coś więcej niż małżeństwo. Taka nieodwołalna decyzja.
Rozumiem, że zbudowały więź wcześniej i dlatego nie było wątpliwości, ale dałabym im jeszcze kilka miesięcy, może rok, na wspólne bycie.
Co wydaje mi się słabą stroną... Dialogi. Wytrącały mnie z równowagi. Opisy uczuć, opowiedzenie fabuły oczami Alice było cudowne, a te krótkie momenty, w których rozmawiały troszkę sztywne. Myślę, że to kwestia tego, że trzeba się rozpisać. Nie mam pojęcia, czy te dwie miniaturki są całkowitymi początkami Twego pisania. Jeśli tak, to chylę czoła.
Dialogi są moim zdaniem zawsze najtrudniejsze do opanowania, w tych czegoś mi zabrakło, zabrakło tego charakteru z opisów.
Nie są złe, ale mogłby być lepsze.
przykład:

– Ustalmy jedną rzecz na początku naszej znajomości, dobrze? Nie będziemy się okłamywać. Zgoda?
– No dobrze – westchnęłam. – Niech ci będzie.

Tu jest takie w koło Macieju w pierwszej wypowiedzi. Dwa razy wzmocnienie pytania: zgoda, dobrze - wydawało mi się przesadą.
A odpowiedź jest taka od niechcenia... Nie wiem, to mi troszkę psuło klimat.
Ale nie wszystkie sceny dialogowe mierzę tą samą miarą.

– Masz rację, jestem zimna. Ale nie tak, jak myślisz. – Ujęłam jej dłoń w swoją. – A moje serce jest zimne niczym kamień, ale nie w sposób, o którym myślisz. – Przyłożyłam jej dłoń do miejsca, gdzie kiedyś biło moje serce.
Patrzyłam, jak na jej twarzy pojawia się zdumienie, które zaraz ustąpiło miejsca przerażeniu. Nie wyrwała jednak dłoni. Po chwili pojawiło się coś, co wyglądało na… zrozumienie. Aż w końcu – spojrzenie Christie emanowało czystą, szczerą, miłością i determinacją.
– Powiem ci wszystko – szepnęłam. – A potem… podejmiesz decyzję.
– Potem – potwierdziła cicho, z naciskiem. I zbliżyła usta do moich.

Tu, np. jest cudownie, jedynie zastanowiłabym się nad usunięciem powtórzenia. Końcówka: Powiem ci wszystko i odpowiedź: Potem - prosta, ale wymowna i budująca napięcie.

No cóż. I ja pisałam o Alice z podobnymi skłonnościami, więc czuję się kupiona. Ta postać jako jedyna z Cullenów wydaje mi się podatna na kochanie tej samej płci. Takie jej potraktowanie wydaje mi się naturalne. Nie dziwi mnie też to, że mogła znaleźć spełnienie i miłość w ramionach mężczyzny, a potem wypełnić pustkę i zaznać tego samego z kobietą.

Naprawdę świetne, Dzwoneczku. Myślę, że powinnaś coś jeszcze napisać.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Nie 21:12, 13 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:55, 13 Cze 2010 Powrót do góry

Dzwoneczku

Jest mi strasznie wstyd. Obiecałam, że przyjdę skomentować W deszczu i tego nie zrobiłam. A tak długo jest już w kawiarence. Głupia Zuzia! Niedobra Zuzia! Rolling Eyes

Wybacz, już nadrabiam zaległości.


Kocham ten tekst. Jest cudowny, magiczny, wywołujący mnóstwo emocji, a napisany jest diabelnie dobrze. Czego chcieć więcej?
Sprawiłaś, że polubiłam Alice, której w sadze wręcz nie cierpię. Praktycznie zawsze jest pokazywana jako chochlik z ADHD. Ty pokazałaś wrażliwą wampirzycę, która wpierw cierpi po śmierci ukochanego, potem przeżywa wszystko w samotności, by potem się zakochać i w to w kimś, kogo by o to nie posądzała. Miło czytać o poważnej Alice, która boryka się z życiowymi i miłosnymi rozterkami. W końcu widzę kogoś więcej niż rozbrykaną siostrę Edwarda. Zrobiło mi się dziwnie, gdy przeczytałam, że odeszła od rodziny i zablokowała swoje wizje. Żal mi Alice. Musiała naprawdę cierpieć po śmierci Jaspera.
Potem zaczyna obserwować w parku dziewczynę, a gdy ta znika, martwi się o nią. Potem dochodzi do konfrontacji. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Dziewczyny zakochują się w sobie. Wzruszyłam się pod koniec, gdy rozmawiały i Alice wyznała jej prawdę. Ucieszyłam się, gdy dziewczyna postanowiła zabrać swoją towarzyszkę do swojej rodziny. Dobrze, że nareszcie choć w pewnym stopniu zabliźniła się u niej rana po śmierci ukochanego i że ktoś choć w pewnym sensie go zastąpi.
Sama postać Christiny też jest wykreowana bardzo dobrze. Podoba mi się. Jest delikatna, ale również stanowcza i odważna. Postanawia zostać z Alice, nawet gdy okazuje się, że ta nie jest zwykłym człowiekiem.
Co do stylu - plastyczny, bardzo ładny z bogatym słownictwem. Czytało mi się tekst bardzo dobrze i przyjemnie.

Chcę Ci pogratulować, bo jest to jedna z moich ukochanych miniaturek. Ale chyba widać to po moich ostatnich rankingach, prawda? Jest cudowna, urocza, smaczna, sprawiająca w pewnych momentach, że uśmiechałam się do monitora, a w niektórych, że łzy napływały mi do oczu.
Dziękuję za każdą chwilę spędzoną z Twoim tekstem, Dzwoneczku. Zazdroszczę Ci talentu. Czekam na kolejne Twoje miniaturki i pozdrawiam serdecznie!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 16:32, 14 Cze 2010 Powrót do góry

Pernix, Susan - bardzo, bardzo dziękuję wam za komentarze, za to że poświęciłyście swój czas i za miłe słowa.

Chciałaby się odnieść do komentarza Pernix, a głównie do kilku zastrzeżeń. No cóż, odbiór opowiadań jest zawsze bardzo subiektywny, niemniej daje autorowi do myślenia.

Co do Tropiciela. Tak jak, napisałaś, to że ty nie widzisz Jamesa jako "konspiratora" jest subiektywną sprawą. Ja z jednej strony nie widzę, żeby tu było dużo jakiejś konspiracjj, on po prostu knuje. A knuć potrafi, jak można sądzić chociażby na przykładzie historii w Phoenix, kiedy to sprytnie wszystkich wykiwał i nie dość, że domyślił się, że Bella jest w Poenix, to jeszcze wyznaczając zadanie Victorii zdobył jej adres i sprytnie sprowadził tam Bellę. Tak więc potrafi. Ale też, ale też, jak wszyscy wiemy, w przypadku Alice nie był za bardzo skuteczny, więc z drugiej strony to jego knucie nie było za bardzo skuteczne.
Ucięłam w takim momencie, bo w zasadzie wszyscy wiemy, co wydarzyło się później - James nie dobrał się do alice, bo została przemieniona przez wampira pracującego w tym szpitalu. Mnie w tej łatce chodziło po prostu o pokazanie ich pierwszego spotkania. Dalszy ciąg to już nie na wymiar tej pojedynkowej miniaturki.
A co do tych zdań - rozumiem argument, ale ja tego zgrzytu tak bardzo nie czuję, dla mnie większym zgrzytem byłoby, gdybym powtórzyła słowo bieg, robiąc z niego podmiot. Ale może mogłam napisać "on"... nie wiem.
I tak, masz rację - to pierwsze miniatury, jakie napisałam. toteż na pewno mają swoje wady.

Co do w deszczu. Brakowało ci wahania. Mnie nie, bo to opowiadanie jest o emocjach Alice, o jej przebudzeniu ze stanu apatii z powrotem do życia. Uczucia Christie są tu drugoplanowe. I nie podjęły jeszcze wcale decyzji o przemianie. Mowa była tylko o tym, że Alice powiedziała: "a potem podejmiesz decyzję" Nie jest powiedziane kiedy. To, ze jadą razem do rodziny nie znaczy, że następnego dnia dojdzie do przemiany. Tę sprawę pozostawiłam otwartą. Nie wiadomo, kiedy by to miało nastąpić. Za miesiąc, czy rok. Jedyna rzecz pewna, to taka, że taka decyzja będzie, bo Alice tę decyzję zobaczyła w wizji.
Dialogi... no cóż. Zastrzeżenie przyjmuję z pokorą. Choć np. powtórzenie, o którym wspomniałaś - "tak, jak myślisz/o którym myślisz" jest przez mnie z rozmysłem użyte. Zależało mi na tym podkreśleniu.
Wzmocnienie zacytowanego pytania - no cóż, tu się z tobą zgadzam, może przesadziłam.
Ale ta odpowiedź od niechcenia - też miała na celu ukazanie tego, że Alice jeszcze tkwi w tym marazmie, w którym jej wszystko jedno w wielu sprawach. Zaczyna się troszkę łamać, ale tu jeszcze nie wyszła z tej apatii.
Mam nadzieję, że się trochę wytłumaczyłam.
I pewnie jeszcze coś napiszę, jeśli tylko pokonam lenia i zmęczenie...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin