FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Zbiór miniatur (28.02 - Pożegnanie z Alabamą) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Pią 21:44, 05 Mar 2010 Powrót do góry

Spis treści:
1. Domek
2. Loch Awe
3. Spacer (zaczyna sie w połowie posta)
4. Pożegnanie z Alabamą



Jakiś czas wahałam się, czy umieścić tutaj ten tekst, bo jest tak strasznie krótki i już nie mogę na niego patrzeć, ale jednak się na to zdecydowałam :)

Tekst pochodzi z pojedynku z Rudą, to cztery drabułki. Temat do wglądu -> tutaj. Wprawdzie przegrałam, ale fajnie było zmierzyć się z czymś, czego wcześniej nie próbowałam :) Dziękuję Rudej za jej kolorowy tekst i wszystkim, którzy oceniali; szalenie miło mi było mi poznać Wasze zdanie Very Happy
Małe wyjaśnienie pod spodem, wprawdzie nie liczę na to, że ktoś to jeszcze przeczyta, ale gdyby jednak...


Domek

Mojego domku nie stworzyły ludzkie ręce; pojawił się znikąd na skraju polany w samym środku lata. Zauważyłam go od razu; wulgarną kreską odcinał się od zielonego świata i mimo że nie pasował do reszty krajobrazu, dzikie pędy przytulały się do jego martwych ścian, słońce nieśmiało zerkało do środka, a drzewa o długich giętkich gałęziach pochylały się nad nim i delikatnie głaskały płaski dach, szepcąc cicho słowa, których nie byłam w stanie usłyszeć.
Chciałam podejść bliżej, ale zapach poziomek zuchwale wciskał się w nozdrza, próbując zająć moje myśli czymś miękkim i słodkim. Nie miałam sił się z nimi bawić. Domek czekał.


Liście umierały; skarżyły się szelestem, ale nikt nie słuchał. Zmieniały kolory, ale nikt tego nie zauważał. Przecież to liście.
Siedząc na progu obserwowałam ich rozpaczliwe starania. Dlaczego nie rozumiały, że nie mają one sensu? Walka zawsze wyglądała tak samo; czepiały się mocno gałęzi, prosząc je o ratunek. Mimo to ich ciała były coraz bardziej kruche i wiotkie, a kiedy traciły resztki sił, stawały się zabawkami wiatru. Porywał je w górę, pozwalał przez chwilę wirować w powietrzu, a potem bezlitośnie ciskał na ziemię, gdzie zamieniały się w pył.
Kiedy domek łagodnie zamykał się wokół mnie, wciąż miałam w uszach ich szepty.


Świat oblepiony śniegiem wyglądał, jakby uformowały go palce niezgrabnego artysty, który popełniwszy prosty błąd, nagle uciekł bez słowa. I nikt nie wiedział, dlaczego nie dał mu kolorów.
Chciałam odejść od okna, ale moją uwagę przykuł niewyraźny kształt, majaczący między smukłymi drzewami. Na łąkę wbiegł wilk o błyszczącym futrze w ciepłym rudym odcieniu, pachnący słodkim cynamonem. Uniósł w górę pysk, badawczo węsząc w powietrzu. Zdziwił się, gdy jego spojrzenie napotkało moje. Zrobił niepewny krok do przodu i gwałtownie zawrócił.
Zwinęłam się w kłębek na podłodze, wytężając słuch na oddalające się skrzypienie śniegu. Mogłam pobiec za nim. Też miałam przecież cztery łapy.


Zawrócił mi w głowie panoszący się w powietrzu zapach świeżej trawy; upadłam, a ciężkie krople deszczu przykuły mnie do ziemi. Patrzyłam, jak wsiąkały w grunt, wyrywając ze snu to, co jeszcze przed chwilą wydawało się być martwe.
Pierwsze do ataku poderwały się korzenie drzew; przyglądałam się ich długim mackom, wpełzającym do wnętrza domku i rozrywającym go na pół. Pnącza gęsto oplatały ściany dokoła, dusząc je w uścisku; młode pędy wspinały się po murach, zjadając je od środka. Ptaki ucichły, zasłuchane w trzask pękającego stropu, który upadł na ziemię wzbijając w górę chmurę kurzu.
Po wiosennych porządkach zostały mi tylko drzwi.




Pisałam te drabble z myślą o Leah i starałam się opisać jej uczucia po rozstaniu z Samem (to z nim się rozstała, bo nie pamiętam?) i potem po przemianie, ale to chyba samo się nie nasuwa po przeczytaniu tego tekstu, więc jestem ciekawa innych interpretacji.
Zaraz po pojedynku miałam o nim tyle do napisania, a teraz mam pustkę w głowie, więc już milczę Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zgredek dnia Pon 23:17, 28 Lut 2011, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:50, 08 Mar 2010 Powrót do góry

Tak sobie tuptam po Kawiarence w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego tekstu do przeczytania i skomentowania. I tak nagle patrzę - znajomy tytuł. Wchodzę i co widzę? Cztery drabble, które kiedyś oceniałam w pojedynku.
Spoglądam dalej - zero komentarzy. Tak być nie może.
Pozwolisz, że napiszę parę słów? Smile


Z tego co pamiętam, jak poprzednio czytałam ten cykl drabbli, to nie do końca potrafiłam się wczuć w ich klimat i w uczucia bohaterki. Teraz po ponownym zapoznaniu się z tekstem, trafia do mnie.
Twoje opisy są plastyczne, bardzo ładne. Oczami wyobraźni widziałam wszystko, o czym wspominałaś. Czułam nawet zapach poziomek!
Druga część jest moją ulubioną. Ten fragment o liściach. Coś pięknego. Wspaniale ubrałaś to w słowa. Pamiętam, że poprzednio też się nad tym rozpływałam. Teraz jeszcze bardziej we mnie uderzyły. Muszę aż zacytować...

Cytat:
Liście umierały; skarżyły się szelestem, ale nikt nie słuchał. Zmieniały kolory, ale nikt tego nie zauważał. Przecież to liście.
(...) Walka zawsze wyglądała tak samo; czepiały się mocno gałęzi, prosząc je o ratunek. Mimo to ich ciała były coraz bardziej kruche i wiotkie, a kiedy traciły resztki sił, stawały się zabawkami wiatru. Porywał je w górę, pozwalał przez chwilę wirować w powietrzu, a potem bezlitośnie ciskał na ziemię, gdzie zamieniały się w pył.


Coś wspaniałego. Nie mogę przestać się zachwycać. Teraz za każdym razem, gdy będę widzieć opadające liście, będę sobie przypominać Twój tekst.

Fragment o zimie też mi się spodobał. Porównanie świata pokrytego śniegiem do niedokończonego dzieła artysty wyszło Ci ślicznie. A moment, gdy bohaterka widzi wilka i zamiast za nim pobiec, kładzie się na podłodze bardzo mnie poruszył. Jest w nim coś smutnego. Mało brakowało, żeby łezka zakręciła mi się w oku. A ten fragment...

Cytat:
Też miałam przecież cztery łapy.


...sprawił, że gardło ścisnęło mi się tak, że sobie nie wyobrażasz.

No i końcówka z tym rozpadającym się domkiem. Domek ma tutaj chyba kilka znaczeń, prawda? Bo można go zarówno odebrać, jako taki azyl, ale też osobę, czy tez uczucie.
Azyl został zniszczony, bliska osoba odeszła i nie wróci, a uczucie zniknęło. I nic nie da się z tym zrobić. Przynajmniej ja to tak odbieram. Nie wiem czy słusznie, ale nic na to nie poradzę Wink


Kurcze, niby tylko czterysta słów, a tyle uczuć we mnie wyzwoliłaś. Bardzo mi się podobało. Opisy wyszły Ci bardzo realistycznie, do tego stopnia, że potrafiłam sobie wszystko dokładnie wyobrazić. Wzruszyłaś mnie i przekonałaś.
Dziękuję za każdą chwilę spędzoną z Twoim tekstem Smile
Brawa dla Ciebie!
Pozdrawiam serdecznie Wink


EDIT: coś sobie wczoraj uświadomiłam. Gdy czytałam te drabble, coś chodziło mi po głowie, coś mi się kojarzyło. I dopiero wczoraj zrozumiałam co. Cztery Pory Roku Vivaldiego. Strasznie kojarzą mi się z Twoim tworem Wink


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Susan dnia Sob 10:52, 13 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Śro 15:28, 16 Cze 2010 Powrót do góry

Kolejny raz zastanawiałam się, czy katować kawiarenkę swoją twórczością, ale skoro postarałam się coś napisać...

Tym razem tekst z pojedynku z Rani (pojedynek do wglądu TUTAJ), która wymyśliła bardzo fantazyjne warunki, przy których musiałam wytężać swoją mózgownicę do granic wytrzymałości^^ Dziękuję przeciwniczce za cierpliwość do mnie, moich problemów ze sprzętem i ogromną wiedzę o Szkocji, której skrawkami zdołała się ze mną podzielić Wink

Tekst dedykuję pannie P., za wsparcie i motywację - to naprawdę bardzo pocieszające, że jest ktoś zawsze gotowy czytać moje wypociny^^

Wydaje mi się, że nie dopracowałam tego tekstu i trochę mu brakuje do tego, jak go sobie wyobrażałam, ale widać nie można mieć wszystkiego^^ a że mi obrzydł do nieprzytomności, nie mam sił go poprawiać...
No ale nie obrażę się, jak ktoś skrobnie kilka słów na jego temat :)

Warunki w skrócie (czyli to, co zapamiętałam): miał być Edward wampir, Bella człowiek, Szkocja, XIX wiek i magia. Starałam się, żeby wszystko było Wink


Sny rodzą rzeczywistość.
— Monteskiusz

Loch Awe

W ciszy patrzę, jak kładzie swoje długie rzęsy na bladych policzkach. Sine powieki skrywają jego zamglone oczy, kiedy wciąga w nozdrza wilgotne powietrze.
Po tylu latach powinnam nabrać cierpliwości, ale burzę się z niepokoju. Słuchając na okrągło ludzi niewyraźnie mamroczących między sobą, czuję się jak intruz. Chociaż raz chciałabym, żeby ktoś coś do mnie powiedział. Właśnie do mnie.
Zastanawiam się, o czym teraz myśli. Dlaczego kolejny raz tu przyszedł? Może chce przeprosić... Nie, przecież on nie robi takich rzeczy. Jest zbyt dumny. Załatwia każdą sprawę delikatnym uśmiechem, za którym kryje się drwina i jednym spojrzeniem oczu, które nie mówią właściwie nic. I mimo że nawet się z tym nie kryje, wybaczam mu lekkomyślność, której sam w sobie nie dostrzega i jestem gotowa przyjąć na siebie jej konsekwencje.
Bo przecież go kocham.



Pamiętam, że jako dziecko nienawidziłam ubrań. W mojej wyobraźni reprezentowały narzędzia tortur, wymyślone tylko po to, by pozbawiać ludzi swobody. Spódnica, którą miałam wtedy na sobie, była tego najlepszym przykładem. Wyblakła i ciężka utrudniała bieg, a jej rąbek bezładnie miotał się między nogami. Za duże buty spadały ze stóp, gdy wspinałam się na niewielki pagórek, odnosząc nieprzyjemne wrażenie, że wciąż pozwalam czemuś się wyprzedzać. Brakowało mi sił, a wokół nie było niczego, za czym mogłabym się skryć; tylko niewielkie krzaczki i porozrzucane gdzieniegdzie płaskie kamienie, na których potykałam się raz po raz. I wrzosy, cichutkim szemraniem zdradzające moje położenie, tak że przepełniona nienawiścią łamałam stopami ich cienkie łodyżki, nieśmiało wychylające się nad ziemię. Nie miałam nawet czasu na rozkoszowanie się tym niewielkim zwycięstwem. Karciłam się w duchu za lekkomyślność; zamiast schować się w lesie, pobiegłam prosto na łąkę schodzącą falistym stokiem wprost do mojego domu. Nie przewidziałam, że stracę energię tak szybko; wyszłam z naiwnego założenia, że mój przeciwnik, chociaż był nim dorosły mężczyzna, nie zdoła mnie dogonić na tym krótkim odcinku drogi.
Odwróciłam lekko głowę, by sprawdzić, czy już się zbliża i niechcący potknęłam na jakimś kamieniu. W ostatniej chwili wyciągnęłam przed siebie ręce, by ochronić ciało przed bolesnym upadkiem i ostre źdźbło trawy przecięło mój nadgarstek. Mimo że uciskałam dłonią szramę na skórze, krew błyskawicznie znalazła drogę między moimi palcami i padła na fioletowe wrzosy, lśniąc na ich drobnych listkach jak czerwona rosa.
Podniosłam się ostrożnie, sycząc z bólu i przygryzając wargę, by nie wybuchnąć płaczem ruszyłam przed siebie, gdy obok mnie wyrosła jego postać.

***

Mama wysłała mnie do pani Patton po jajka; wiedziałam, że traktowała to tylko jako wymówkę, żeby nie musieć się mną zajmować. Akurat tego dnia nie dostałam żadnego, więc wracałam do domu z pustymi rękoma. Właśnie wtedy zobaczyłam jedną z panien Shannon w objęciach jakiegoś przybysza. Człowiek w angielskim stroju był tutaj rzadkością; lokalni mężczyźni nosili kilty, gardzili za to wszystkimi tymi, którzy poddawali się angielskiej modzie. Pędziłam skrótem przez pola, gdy zauważyłam ich przy ścieżce. Skryli się w cieniu drzew; panna Shannon jęczała cicho z zamkniętymi oczami; jego twarz skryta była gdzieś pod jej uchem, wtulona w brązowe pukle.
Zastygłam zaskoczona. Nie mogłam się na nich napatrzeć; do tej pory nigdy nie widziałam kobiety i mężczyzny w tak intymnej sytuacji. Całkiem zapomniałam o miejscu i czasie; o tym, że znajduję się na środku drogi i że w każdej chwili mogą mnie zauważyć.
Kiedy w końcu się od siebie odsunęli, z jej szyi spływała strużka krwi. Panna Shannon uniosła powieki i spojrzała prosto na mnie. Jej oczy były zamglone a twarz blada i niewyraźna; pierś uniosła się w głębokim oddechu. Przez chwilę wydawało mi się, że mnie zauważyła, ale to tylko błogi uśmiech rozświetlił jej twarz, gdy mężczyzna się z nią żegnał.
Wydawało mi się, że zaraz zostanę przyłapana, dlatego błyskawicznie odwróciłam się i pobiegłam najszybciej jak potrafiłam w kierunku domu.
A potem znalazłam się zupełnie samiutka na środku tej łąki, twarzą w twarz z wampirem.
Minął mnie bez słowa, kierując się w stronę jeziora.


Pamiętam, że nie potrafiłam już później patrzeć na mężczyzn bez mieszaniny obrzydzenia i złości, chociaż niczym nie zawinili; zachowywali się jak zwykle, mieli tylko jeden mankament: żaden z nich nie był nim ani trochę.
Pamiętam, że po jakimś czasie uznałam go za istotę ze świata snów, która przybyła tu tylko na chwilę, by pokazać, jak moje życie jest brzydkie i puste. Miłość do niego, którą sobie wtedy wymyśliłam, była znakomita i bezbłędna. Zrodziła się z resztek wspomnień, z których połowę całkiem zmyśliłam, a kilka podkradłam z przeczytanych książek. Resztę wyśniłam. Tak więc w moich wizjach obiecywał, że znów się tu pojawi, dlatego niecierpliwie czekałam na jego powrót, nie przywiązując zbytniej uwagi do tego, co działo się wokół.
Pamiętam, że codzienność wyglądała wtedy tak prozaicznie, jak to tylko możliwe.
Mój ojciec był Szkotem z krwi i kości, Szkotem, który uwielbiał paradować w kilcie po swoich włościach i jak porządny Szkot od czasu do czasu pijać lokalną whisky. Gdziekolwiek się pojawiał, towarzyszyła mu zwietrzała woń owiec, w których towarzystwie spędzał znaczną część dnia. Nigdy nie zrozumiałam, co go tak fascynowało w tych zwierzętach.
Być może kochał moją matkę, cichą ułożoną kobietę o nieobecnym spojrzeniu, ale ani ja, ani sześć moich sióstr nigdy nie widziałyśmy, żeby okazywał jej jakiekolwiek uczucia. Była dla niego jednym ze stałych akcesoriów domowych, podobnym do stołu czy krzesła. Żałował jedynie, że nie dała mu syna, który mógłby odziedziczyć po nim majątek i którego mógłby nauczyć jedynej pasji, jaką kiedykolwiek odczuwał: miłości do owiec.
Czas upływał mojej mamie na martwieniu się, przy czym nie przejmowała się zbytnio ani swoimi dziećmi, ani mężem. Chodziło jej tylko o pranie. Pranie, które nie mogło nigdy porządnie wyschnąć w miejscu, w którym skłębione chmury wisiały nisko nad ziemią, czasami dotykając wysokich pagórków.
Moje siostry, które jako kilkulatka podziwiałam, z dnia na dzień stały się pospolite i nudne; rozmawiały tylko o ubraniach i o lokalnych chłopcach, co nie było w stanie ani trochę mnie zaciekawić.
Marzyłam o wampirze.



Wyglądał dokładnie tak, jak w moich wizjach, kiedy pojawił się tego dnia nad brzegiem Loch Awe. Miałam rację; nie przypominał tutejszych mężczyzn. Ich skóra była szara i szorstka, pokryta kępkami zarostu. Na jego twarzy nie znalazłam żadnej skazy, nawet podkrążone oczy dodawały mu urody, podkreślając zielony kolor tęczówek. Pachniał też inaczej, łagodnie i świeżo. Tylko buty miał brudne jak wszyscy.
Gdy tylko usłyszałam od naszej służącej o mężczyźnie, który pojawił się w okolicy, nogi same zaniosły mnie nad jezioro. Głęboko wierzyłam, że to tutaj go znajdę. Że tym razem to mnie wybierze. Że pozwoli mi odejść stąd ze sobą.
Usiadłam na brzegu, a po chwili moje nadzieje przybrały realną formę.
Wpatrywał się w mętną toń tak długo, że moje palce zdążyły zesztywnieć z zimna. Ponieważ wciąż mnie nie zauważał, podniosłam się z miejsca i wolno do niego zbliżyłam.
- Mówią – szepnęłam – że w Loch Awe mieszka potwór.
- Naprawdę? - zdziwił się z uprzejmym uśmiechem, od którego zmiękły jego rysy, a moje serce gwałtownie przyspieszyło. Chciałam się jeszcze odezwać, ale powstrzymała mnie obawa, że jakiekolwiek słowo zburzy nastrój tej chwili, że jego postać okaże się tylko sennym omamem, który można zniszczyć, wspominając w najdrobniejszy sposób o rzeczywistości.
Czułam się wyjątkowo. I radośnie. I nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.


Tym razem przybywa tu z kobietą o suchej, zmęczonej twarzy; nazywa ją Bellą, chociaż uroda nie nobilituje jej do tego miana. Jej usta nieustannie wykrzywia grymas niezadowolenia; nie rozumie, po co tu przyjechali. Do tej pory odwiedzali miejsca jasne i piękne; tu jest ciemno i mokro. Udaje, że znosi to tylko ze względu na jego uczucia; opowiadał jej, że w tych okolicach urodziła się jego matka i dlatego co roku przyjeżdża nad jezioro. Mimo to nie rozumie go. Wiążąc się z nim odrzuciła wszelkie inne więzy i oczekiwała, że on postąpi tak samo.
Oczy Belli lśnią tylko wtedy, gdy zwraca je w jego stronę; na wszystko inne patrzy znudzona i rozdrażniona. Powinnam się z niej śmiać; przecież wie, jak to wszystko się skończy. Kiedyś on nie wytrzyma i odbierze jej całą siłę do życia. Mimo to chce z nim zostać. Mieć poczucie, że jego wegetacja zależy tylko od niej.
Jest śmieszna w tym swoim przekonaniu. Uważa się za kobietę nowoczesną i wyzwoloną, która robi tylko to, na co ma ochotę, a jednocześnie staje się podobna do kobiet wszystkich innych epok. Przecież kroczy zawsze za jego plecami. To on decyduje, gdzie mają pojechać. Nie czeka, aż ona pójdzie za nim. Bella próbuje się buntować i obrażać, ale i tak pędzi tam gdzie on, bo każdą chwilę pozbawioną jego obecności traktuje jak straconą.
Podróżują razem już od trzech miesięcy. Czy to dużo? Mało? Z mojej perspektywy całe wieki. Ja miałam tylko dwie krótkie chwile. Dwa drobne kleksy w jego liczącym setki lat życiorysie. Przecież nigdy nie zapytał o moje imię. W końcu po co mu wiedza o czymś tak mało istotnym.
Próbuję powstrzymać się od zazdrości, podważyć każdy powodujący ją pretekst, zanim myślenie o niej doprowadzi mnie do szaleństwa. Tłumaczę sobie, że to tylko kolejna z kobiet, które oszukał, a jednak patrzenie, jak dotyka jej dłoni, gdy idą brzegiem jeziora sprawia, że coś się we mnie kotłuje. Czasem posyła jej nawet coś na kształt uśmiechu; być może stara się zmienić, być chociaż trochę ludzki. W jego przypadku nic nie jest pewne.
To właśnie to uczucie przenika mnie od wielu lat. Niepewność. Chciałabym, żeby wytłumaczył mi wszystko jasno i jednoznacznie. Powiedział, dlaczego nie potrafi nigdzie znaleźć sobie miejsca. Dlaczego wciąż ucieka, a potem wraca nad to jezioro, tak podobne do setek innych. Co widzi w mętnej wodzie, czego nikt inny przed nim nie dostrzegł...



- Zabiję go! - krzyczał ojciec, zamykając mnie w pokoju. Krztusząc się łzami uderzałam pięściami w drzwi, wzywając na pomoc najpierw matkę, a później siostry. Zrezygnowana skuliłam się na swoim łóżku, drżącą ręką dotykając miejsca na szyi, gdzie widniały jeszcze ślady skrzepłej krwi i zaciskając mocno oczy przypominałam sobie, jak się czułam, gdy chłodził to miejsce swoim oddechem.
Jego usta wędrowały po mojej twarzy. Myślałam, że zwariuję, jeśli natychmiast nie przestanie; chciałam zapytać, czego tak szuka, ale nagle schylił się do szyi, w którą szybkim ruchem wbił kły. Rzeczywistość straciła kształty, kiedy zaczął pić moją krew. Nie czułam bólu, tylko moje nogi lekko drżały, gdy osuwałam się powoli na ziemię.
- Zabierz mnie stąd – poprosiłam, dysząc ciężko.
- Wyjeżdżam wieczorem – rzucił w moją stronę, odchodząc. Być może tylko mi się wydawało, że to propozycja, ale nie chciałam zmarnować prawdopodobnie jedynej w życiu okazji na ucieczkę.

***
Ojciec domyślił się, co się stało, kiedy tylko zobaczył omijające mnie szerokim łukiem owce, gdy szłam do domu przez pastwisko. Wyczuwały ślady zapachu drapieżnika na moim ciele. Wpadł w szał. Zaczął mówić coś o głupich wiejskich dziewczynach, które dają się otumanić, a potem ich sztywne ciała zostają znalezione w lesie. Krótkimi ostrymi słowami tłumaczył mi mój grzech. Nie rozumiałam, dlaczego tak mu na mnie zależało.
Nie chciałam w to uwierzyć.

***

Dwa tygodnie później ojciec pozwolił mi opuścić pokój. Uznał, że moja gorączka osłabła, a szaleństwo wywietrzało z głowy. Szorstko obiecałam mu, że już nie zrobię nic głupiego. Że to ostatni raz, gdy tak nadużyłam jego zaufania.
Już wtedy wiedziałam, że w życiu, które mnie tu czekało, nie było miejsca na marzenia. Mimo to nie chciałam być jedną z wielu dziewczyn z Highlands, których jedyną ambicją jest znalezienie sobie męża i wychowanie dzieci. Nie mogłam przestać myśleć, że gdyby ojciec nie zamknął mnie wtedy w pokoju, znajdowałabym się już mile stąd. Dławiłam się pełnym wilgoci powietrzem, marząc o miejscach suchych i spokojnych, gdzie spędzałabym czasu u boku jedynej osoby, na której mi kiedykolwiek zależało.
Kiedy tylko spuszczono mnie z oczu popędziłam nad jezioro; wciąż miałam niewielką nadzieję, że jakimś cudem go tutaj spotkam, że jeszcze nie wyjechał. Że czeka na mnie, chociaż to zupełnie nie w jego stylu. Chciałam wierzyć, że jestem dla niego równie wyjątkowa, jak on dla mnie.
Trawa wydawała mi się nienaturalnie zielona, gdy biegłam w kierunku granatowej tafli. Młode pędy pętały mi nogi, a kamieni, na których się potykałam, było chyba więcej niż kiedyś. Drzewa szumiały żwawiej niż zwykle, pochylając się nisko w dół i kłaniając wzburzonej wodzie. Deszcz bił w jej powierzchnię, irytując mieszkające pod nią ryby, budząc śpiącego w głębinach potwora.
Złudzenia rozwiały się w jednej chwili. Jego zapach już dawno stąd wywietrzał; zabrały go niespokojne wiatry. Zaczęłam płakać, nie mając pojęcia, co zrobić. Nie chciałam wracać. Miałam wrażenie, że drzewa cofnęły się nieco do tyłu, gdy podchodziłam niebezpiecznie blisko poszarpanego brzegu, szepcząc niewyraźnie słowa modlitwy, nie wiedząc, czy proszę o ratunek Boga, czy potwora drzemiącego w otchłani.
- Czego chcesz? - zapytało jezioro.
Czego chciałam? Spokoju i ciszy. I wolności.
Odpowiedź przyszła natychmiast. Wiatr pchnął mnie do przodu, wprost w spienione wody. Zanurzyłam się cała, aż po czubek głowy, a potem powoli zaczęłam rozpływać, tracić cielesność, stawać częścią Loch Awe.


Nie czuję bólu, tylko tęsknota unosi mnie łagodnie na powierzchni wody. Obserwując brzuchate chmury, ospale sunące po niebie, wymyślam pytania, które mogłabym mu zadać. Chcę być gotowa, gdybym kiedykolwiek dostała szansę na otrzymanie odpowiedzi.
Jestem wolna. Mogłabym płynąć dalej, zmieszać się z morzem, a potem szukać go po całym świecie, jednak boję się, że jeśli tak zrobię, zgubię się tam i już go więcej nie odnajdę.
Zanurza w moich wodach dłoń, na której przez lata powstawały płytkie szramy. Ze zdziwieniem odkrywam, że nawet jego nie szczędzi czas. Delikatnie gładzę skórę, próbując przywrócić jej poprzednią fakturę. Chciałabym, by pozostał na zawsze taki sam, nieśmiertelny. Mogłabym wtedy udawać, że jednak coś nas łączy.
Wciąż nie wiem, dlaczego to tu zawsze przychodzi. Czy wodna tafla daje mu spokój podobny do mojego? A może zgubił tu coś, czego nie jest w stanie odzyskać?
Ciekawe czy ma świadomość, że na niego patrzę?
- Mówią – szepczę z wiatrem – że w Loch Awe mieszka potwór.
Edward uśmiecha się, zamykając oczy.






Jeszcze parę słów, bo się nie oprę... Dziękuję za wszystkie oceny pojedynku, te dobre jak i te mniej przychylne. W przypadku pojedynków jest tak, że chociaż palce Cię świerzbią, żeby odpowiedzieć na niektóre opinie, nie możesz się ujawnić. Więc kilka rzeczy chciałabym wyjaśnić, nawet jeśli nikt tego nie przeczyta, to dla mojej własnej satysfakcji :)
1. Co do sławetnego utykania - przyznam, że nigdy nie widziałam różnicy między utykaniem a potykaniem, co już nadrobiłam i zmieniłam zgodnie z sugestią Wink
2. W zasadzie Bella w tekście A była wprowadzona "na siłę", właściwie nie musiałoby jej być, to główna bohaterka powinna być Bellą. - mhm, ciężko mi to wytłumaczyć, ale ja strasznie nie chciałam, żeby to moja główna bohaterka była Bellą - to po pierwsze. Po drugie - główna bohaterka w moim zamierzeniu zakochała się tak bardzo, że straciła samą siebie - w tym i swoje imię. Zamieniła się w jezioro - więc jak mogła mieć ludzkie imię? Po trzecie, z warunków wynika, że w tekście miała występować Bella-człowiek, a nie Bella-jezioro Laughing
3. Tekst A bazuje bardziej na stereotypach jakie wszyscy powielają na temat Szkocji. - cóż, wiedziałam, że Szkocją to ja tego pojedynku nie wygram, bo dwa tygodnie to trochę mało na zapoznanie się z wszystkimi aspektami kultury tego miejsca^^ dlatego starałam się nie przesadzać i nie pokazać mojej niewiedzy, a raczej skupić na opowiadanej historii.
4. W tekście A Bella tylko się snuła i czekała, że a nuż Edward do niej przyjdzie. Była jakaś taka bezwolna, jakby ją coś opętało. Nie spodobało mi się to. - no i o taki efekt mi chodziło (może bez tego "nie spodobało mi się to"^^). I chyba nie chodzi o Bellę, a o moją bezimienną bohaterkę Wink Zastanawiam się - dlaczego się nie spodobało? Książkowa Bella jest nawiedzona i "bezwolna", a jakoś ludzie czytają "zmierzch". Nie znaczy to, że moja bohaterka jest taka jak Meyerowa Bella. Urodziła się w innej epoce, w określonej sytuacji rodzinnej, panowały inne obyczaje... Ona po prostu chciała od tego uciec, a drogą do tego wydawał się jej spotkany kiedyś, w dzieciństwie, wampir. No i ton tego opowiadania nie świadczy bynajmniej o pochwale takiej postawy, chociaż jest ono pisane z jej perspektywy.
5. A Edward? W sumie nic nie można o nim powiedzieć. Byłam zdziwiona czytając to... o Edwardzie można powiedzieć niewiele, ale chyba na pierwszy rzut oka widać, że jest tutaj tą "tajemniczą" postacią. Nie wiadomo, dlaczego przyjeżdża nad Loch Awe. W jakim celu uwodzi kobiety - lubi to, czy może żywi jakąś urazę do płci przeciwnej? Dlaczego tym razem przybył nad jezioro z Bellą... Obcy wśród Szkotów. Jest dumny, wyniosły, pewny siebie, a konsekwencją tego są jego często lekkomyślne czyny - więc to młody wampir. W miarę upływu czasu dojrzewa - a zabiera mu to część sił. Ja nie wiem, czy to jest nic.
6. momentami niejasny to również było moją intencją^^ nie pisałam tego z myślą o szybkiej przygodówce, więc akcji jako takiej tu brak. Starałam się opisać postać zakochanej dziewczyny i obiektu jej fascynacji. Tyle.
7. Postacie w tekście A nazywają się co prawda Edward i Bella, ale mógłby nimi być każdy. - a tego to już kompletnie nie rozumiem. Wcześniej opisywałam, jacy mieli być w moim założeniu i pod jakimi względami ich opisywałam, więc jak mógłby być nimi każdy? Czy to miał być argument przy braku argumentów, nie wiem. Wolałabym jakieś uzasadnienie, ale trudno.




-------------------------------------------------------------------------------------



Tym razem tekst z Turnieju Połamanych Piór. Dziękuję za pojedynek Windy Dreams.
Opisywana postać to Didyme.



Spacer

Didyme, Didyme...
Pamiętasz jeszcze, jak żegnała was matka? Mieliście przecież pójść tylko na spacer. I mówiła wtedy „Tylko się nie zgubcie!”, głosem cichym i spokojnym, bo przecież nic nie mogło się wam stać.
Miałaś wtedy kilka lat i trzymaliście się za ręce. Zawsze lubiłaś jego dłonie; większe od twoich, silne i ciepłe. O kanciastych brzegach i wyraźnych cieniach niebieskawych żył, odcinających się od ciemnej skóry. Poznaczone licznymi zadrapaniami, których co chwilę przybywało przy żmudnej pracy. I jedynie długie, arystokratyczne palce świadczyły o tym, że nie urodził się po to, by komuś służyć.
Mimo tej twardości i szorstkości nigdy nie czułaś się w jego uścisku źle. Kiedy twoja mała ręka tonęła w pewnym chwycie jego dłoni, odnosiłaś czasem wrażenie, że to właśnie dla ciebie specjalnie została skrojona, tylko po to, żebyście mogli iść razem. Nie patrzyłaś przed siebie, on znał właściwą drogę. Liczył się tylko ten dotyk, jedyny, który był dowodem na to, że nie jesteś na tym świecie sama.
A po drodze opowiadał ci baśnie, w których klęczały przed nim tłumy, a wasze stopy przestawały być bose. Mieszkaliście w pałacu, gdzie wszyscy władcy świata składali mu hołdy, rzucając ukradkiem nienawistne spojrzenia. Dzielił się z tobą swoimi marzeniami i karmił nadzieją, że kiedyś, wkrótce, to wszystko, co było do tej pory jedynie wytworem jego wyobraźni, przybierze realne kształty. Jego cel znajdował się zawsze gdzieś za horyzontem, poza zasięgiem twojego wzroku, mimo to starałaś się w niego wierzyć. Ty przecież pragnęłaś tylko jednego: żebyście byli wciąż razem.
I nigdy byś nie pomyślała, że jego dłonie znikną z zasięgu twojego wzroku i nie będzie niczego, czego mogłabyś się chwycić.


Potem powiedział, że idzie na spacer, a nie było go rok albo dłużej.
Wrócił blady i niecierpliwy, a jego oczy czujnie błąkały się po twojej twarzy, szukając w niej śladów zmian. Uśmiechnęłaś się wtedy jak zwykle i próbowałaś namówić go na posiłek, ale nie miał na to czasu. Dziwne, że czas miał dla niego nawet większe znaczenie niż dawniej. Kiedyś mawiał, że każda zmarnowana minuta oddala go od celu; teraz łamał ją na ułamki, które zdawały się sprawiać mu fizyczny ból.
- Idziesz ze mną? – zapytał, a może to tylko tobie się tak wydawało. Chciałaś czuć, że to tylko propozycja i że respektuje twoje zdanie, a jednak zrodził się w tobie jakiś cień niepewności. Przecież próbowałaś sobie ułożyć życie i miałaś już nową rodzinę; jak mógł pomyśleć, że rzucisz to wszystko na jedno jego skinienie? Jednak twoja złość trwała krótko, dawny czar znów zadziałał, bo przecież to twój brat, przecież mama kazała się wam trzymać razem.
Chyba nie byłaś do końca świadoma, że między waszymi pragnieniami nie ma granicy; zaraził cię marzeniem, cóż to za wstrętna choroba. Zatruł nią nawet twoje sny, a jeśli to miał być sposób na jego spełnienie, byłaś gotowa zrobić wszystko. Więc wahałaś się tylko przez chwilę i kolejny raz chwyciłaś go za rękę, by znów iść w nieznane, mając przed oczami jedynie jego plecy.
Musiało upłynąć kilka minut, żebyś poczuła, że coś się zmieniło, że jego dłoń nie przypomina tej, którą machał ci na pożegnanie. Jej chwyt był brutalny i gwałtowny, nie życzliwy i delikatny. Odniosłaś wrażenie, że zamiast prowadzić, ciągnie cię do przodu w niesamowitym tempie. Zastanawiałaś się, czy zimny tak jak jego nowa dłoń jest lód, o którym wiedziałaś tylko z opowieści. Chciałaś nawet zapytać, czy widział go na własne oczy i czy to on go tak odmienił, ale wyśmiałaś się w myślach.
Potem zaczęłaś podejrzewać, że jest chory; jego twarz wydawała się świecić w ciemności a oczy płonęły gorączką. Bałaś się, że jest mu zimno, więc delikatnie masując skórę próbowałaś przekazać mu trochę ciepła. Zamiast ci podziękować, ścisnął twoją dłoń mocniej; zupełnie jakby myślał, że chcesz mu się wyrwać. Wyrwać? Jemu?! Jak byś śmiała!
Zatrzymaliście się gwałtownie, w miejscu, którego nie znałaś, z daleka od ludzkich siedlisk. Przytłaczającą ciszę przerywały tylko twoje posapywania, gdy próbowałaś przywrócić swojemu oddechowi płynność. Zachichotałaś, uświadamiając sobie, jaka musisz wydawać mu się marna. Patrzył na ciebie w skupieniu, przebierając w powietrzu palcami, czekając niecierpliwie, aż będziesz gotowa go wysłuchać.
- Staniesz się piękna – powiedział nagle, a ty spojrzałaś na niego z niezrozumieniem. Nie tego się spodziewałaś; sądziłaś, że zacznie ci tłumaczyć gdzie był i po co wrócił. Miałaś już zadać jakieś pytanie, ale twoje usta samowolnie wyszeptały coś innego:
- Piękna? - powtórzyłaś jak jego echo, próbując rozłożyć to słowo na czynniki pierwsze, jakby skrywało jakieś inne znaczenie. Jednak wciąż stanowiło parę prostych sylab, kilka głosek, które równie szybko, jak się pojawiły, zniknęły w ponurej ciemności.
- I niezwykła.
- Niezwykła. - Tym razem nie miałaś wątpliwości, że mówi poważnie i widziałaś malujący się na jego twarzy wyraz, podpowiadający ci, że to właśnie to, czego pragnął. A skoro on tego pragnął, tobie nie potrzeba niczego więcej.


Zastanawiałaś się, dlaczego nie powiedział ci o cierpieniu, ale ból szybko wygnał z twojej głowy wszystkie pytania i mogłaś czekać już tylko na śmierć. Brat nie został przy tobie, by słuchać jęków i wrzasków. Dzikość nie była estetyczna, a on przecież cenił rzeczy piękne i czyste, nie mógł więc znieść widoku twojej walki z samą sobą.
Nigdy nie przypuszczałaś, że będziesz potrafiła o nim zapomnieć, a jednak kiedy twój umysł wypełniało pragnienie krwi, jego osoba zeszła na dalszy plan. Wstydziłaś się potem tego w ciszy, ale przecież nie miał ci tego za złe. Kiedy już trochę się uspokoiłaś, pilnował cię cały czas, prowadził ścieżkami dalekimi od ludzkich, byś oswoiła się ze swoim nowym ciałem. Byłaś mu wdzięczna, chociaż wciąż nie pojmowałaś sensu jego działań; wyjawił go dopiero, gdy pozwolił ci zamieszkać w swoim pałacu.


Nazwał to darem i powiedział, że wkrótce powinnaś go w sobie odnaleźć. Zabrzmiało to zupełnie tak, jakbyś miała się udać w długą i niebezpieczną wędrówkę, by go odszukać. Przytaknęłaś więc, udając, że rozumiesz doskonale, o co mu chodzi i uśmiechnęłaś się do niego nowymi ustami, szczerząc perłowe zęby.
I było pięknie, dopóki ludzie nie zaczęli cię kochać, a on uświadomił sobie, że to właśnie dawanie szczęścia jest twoją specjalnością. Wtedy niespodziewanie jego twarz stężała, jakby powstrzymywał się przed krzykiem. Nie podobał ci się ten wyraz, więc roztrzęsiona wypowiedziałaś jedyne zdanie, jakie błąkało się po twojej głowie:
- Aro, wracajmy do domu.
Popatrzył na ciebie jak na szaloną i starając się powstrzymać wybuch złości, zaciskając dłonie w pięści, zapytał:
- Domu? Jakiego domu?!
Chyba właśnie w tamtej chwili dotarło do ciebie, że poświęciłaś życie dla jego ułudy, żałosnej iluzji, która nigdy się nie spełni. Zaszczyty, pokłony, pałace – to wszystko miało być dla niego i nigdy nie pragnął, byś była tego cząstką; miałaś odegrać rolę jednego z błaznów, bezużytecznego narzędzia, które potrafiło się jedynie śmiać. Mimo to postanowiłaś nadal występować w tym jego cyrku, bo nie było już miejsca, w które mogłabyś wrócić, rąk, których mogłabyś się chwycić.


A potem uświadomiłaś sobie jeszcze, że są przecież dłonie inne, ciepłe i zimne, i małe, i duże. I jeszcze, że mają palce długie i krótkie, a paznokcie brudne i krzywe. Ich skóra jest jasna i gładka albo stara i sucha jak kora drzewa, tak że jeden dotyk może zmienić ją w proch.
I tęskniłaś do tych wszystkich rąk, których jeszcze nie poznałaś. I chciałaś, żeby to ciebie pragnęły te ręce...
A potem śmiałaś się długo i nieszczęśliwie.


Chciałaś stać się okrutna i bezczelna. Kłamać i niszczyć, a mimo to wciąż otaczała cię radość. Lgnęli do ciebie zarówno ludzie, jak i wampiry; tylko on trzymał się z daleka, uznając twoją przemianę za swoją największą klęskę. Potrzebował silnych i niezależnych, jednak ty byłaś drobna i słodka, i zdawałaś się nieustannie wymagać czyjejś opieki. Wtedy miał jeszcze coś za kształt sumienia, co nie pozwalało mu zapomnieć o tym, co ci zrobił, więc zapraszał do pałacu swoje najnowsze zdobycze, byś mogła z nimi zabijać czas. Zazwyczaj nie interesowało go, co się później z nimi działo, a ponieważ szybko znudziło ci się rzucanie zalotnych spojrzeń i uśmiechanie, zaczęłaś szukać nowych sposobów na zabawę z ofiarami.
- To Marek – powiedział, przyprowadzając kogoś w jeden z serii długich, jednostajnych dni i niechętnie podniosłaś wzrok na przybysza stojącego przed tobą. Szare szaty deformowały nieco męską sylwetkę, a ciemne oczy pełne były wampirzego głodu. Mimo to jego twarz przybrała łagodny wyraz, gdy na ciebie patrzył. Na chwilę zawiesiłaś spojrzenie na miękkich konturach jego twarzy, jakbyś chciała wyzwać go na pojedynek, a potem skrzywiłaś wargi z niezadowoleniem. Nie przypominał pięknych chłopców, których tu zazwyczaj widywałaś; ale przecież Aro tak rzadko sprowadzał do ciebie wampiry. Ten musiał mieć więc coś, na czym mu zależało, co jednak od razu deklasowało go w twoich oczach. Nie chciałaś mieć do czynienia z osobami jego pokroju, z tymi, których Aro nazywał niezwykłymi.
- Więc jesteś jego siostrą...? - zapytał Marek uprzejmie, próbując rozpocząć rozmowę, ale nie drgnęłaś żadnym mięśniem; postanowiłaś trwać w jednej pozie jak rzeźba bóstwa, która nigdy nie spełni modlitw śmiertelników.
Milczeliście więc w ciszy, przerywanej nierównomiernymi pluskami fontanny, stojącej na środku pokoju; ty powstrzymując chichot, on gorączkowo szukając czegoś, czym mógłby się zainteresować, by zabić wlekący się czas. Siedziałaś dumnie na krześle, uważnie nie zwracając na niego uwagi i liczyłaś komary, szukające schronienia w wilgotnym wnętrzu. Jeden z nich usiadł na twojej dłoni i zaczął szukać miejsca, w które mógłby wbić ostrze w twoją skórę, a każda jego próba sprawiała, że delikatnie drżałaś.
Usłyszałaś nieznaczny szelest, gdy przybysz podniósł się i podszedł do ciebie, mimo to nie zmieniłaś pozycji. Marek stanął wprost przed tobą i pochylił głowę, spoglądając głęboko w oczy. Zanim się zorientowałaś, zwinnym ruchem zmienił owada w miazgę, delikatnie muskając swoją dłonią twoją skórę.
I zanim się zorientowałaś, zacisnęłaś swoją dłoń na jego ręce.


Walczyłaś u jego boku. Uważał cię za bezużyteczną, bo ludzie, którzy umierali od twoich ciosów, zamykali oczy z uśmiechem na ustach. To nieważne, myślałaś. Nieważne, bo przecież ich ciała są tak samo martwe, jak wszystkie inne, a płomień, w którym zamieniają się w popiół, niczym się nie różni od innych płomieni.
Twoje odejście było tylko kwestią czasu, a mimo walczyłaś. Nie dla siebie; dla Marka, który uważał, że tak będzie sprawiedliwiej w stosunku do twojego brata i chociaż nie byłaś pewna, czy Aro w ogóle zna takie słowo, postanowiłaś doprowadzić tę bitwę do końca. Potem mogłaś sobie pozwolić na odejście; nigdy nie miałaś ochoty robić tego sama, a skoro znalazł się ktoś, kto miał ochotę iść z tobą, chyba nic nie traciłaś, próbując.
Myślałaś sobie, że może kiedyś nauczysz się kochać Marka tak, jak on kocha ciebie. Jeśli jednak tak się nie stanie... Przetrwałaś większe tragedie. Satysfakcję sprawi ci sam fakt, że odebrałaś bratu jedną z ulubionych jego zabawek.
Aro odnalazł cię gdzieś w środku pola walki, a twoje ciało zesztywniało. Gdzieś zniknął wierny wianuszek jego sług i zostaliście sami, gdy pierwszy raz od dłuższego czasu ośmielił się dotknąć twojej ręki.
- Idziemy – oznajmił twardo.
- Walczymy – dobiegły cię gdzieś z daleka twoje własne słowa, ale wydawało ci się, że ich nie usłyszał. Podejrzewałaś nawet, że nie znał tembru twojego głosu, podczas gdy ty nie mogłabyś pomylić brzmienia jego z żadnym innym. I znów miałaś ochotę się z siebie śmiać, ale nie było już na to czasu.
Patrzyłaś przed siebie, podążając za jego plecami, zaciskając dłonie w pięści. Brnęliście w leśny gąszcz, z daleka od walczących i ich głosów. Chciałaś skinąć na Marka i wskazać mu, gdzie idziesz, ale nie zauważył twojej ręki. Trudno, przecież i tak nie masz żadnych szans. Wiedziałaś, że Aro jest już świadomy tego, co zamierzałaś zrobić i zadzierałaś podbródek hardo do góry, właśnie po to, żeby widział, że nie obawiasz się tego, co teraz ci zrobi. Zabawne, myślałaś, zabawne, że tak się pilnował, by na ciebie nie spojrzeć. Czyżby obawiał się twojego daru? Tego samego, który kiedyś odrzucił?
Jednak ty nie miałaś ochoty okręcać przy nim ciemnych włosów na palec i rzucać spojrzeń. Wiedziałaś, że nic by ci wtedy nie zrobił. Mógł cię kochać, tak jak wszyscy cię kochali, tylko że teraz nie potrzebowałaś niczyjej ułudnej miłości.
Chciałaś poznać jego prawdziwe oblicze; nie to przyobleczone w łagodnie uniesione kąciki ust i mądrość czającą się w oczach, ale to brzydkie, dzikie, którego nie znał nikt, którego sam się wstydził. Więc kąsałaś go uśmiechem i drwiną w krwistoczerwonych oczach, aż zaczął kipieć złością i szarpać twoją skórę, powoli targać ciało na strzępy. Patrzyłaś, jak puszcza twoją dłoń, a potem jego obraz blednie, a ręce nikną. Ręce jego, twoje... tysiące innych rąk, których nigdy nie poznałaś.
Zabawna Didyme...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pią 20:56, 18 Cze 2010 Powrót do góry

Droga Przeciwniczko, w oczekiwaniu na jakąś ocenę naszego pojedynku, postanowiłam zerknąć do Ciebie i przeczytać sobie coś, co wyszło spod Twoich rąk.
Czytałam już Domek, bo byłam opiekunką, a krótkie teksty moich podopiecznych czytuję. Czytałam Spacer przy okazji pierwszej rundy i bardzo mi się podobał - zwyciężyłaś zasłużenie w mojej opinii. Nie o tych utworach będzie jednak mój komentarz. Dziś o Loch Awe - to również tekst, którym się opiekowałam. Jednym słowem - nigdy nie mogłam Cię ocenić w starciu!!
Dlatego dziś zjawiam się z komentarzem. Pojawię się jeszcze po zakończeniu naszego starcia, a może wcześniej, by uzupełnić ten komentarz o te pominięte utwory.

Dlaczego Loch Awe? Po prostu zainteresowały mnie ciekawe do spełnienia warunki i ten wymóg opisania Szkocji.

Byłam całkowicie zaskoczona fabułą. Od początku ubzdurałam sobie, że tą dziewczynką jest Bella i w pewnym momencie zaczęło mi coś nie grać. Nie spodziewałam się, że opowiesz tę historię z boku, osobą zewnątrz. I tutaj należą Ci się brawa za wykreowanie własnej, bezimiennej postaci (chyba nic mi nie umknęło).
Podobała mi się Szkocja ukazana jej oczami, zrobiłaś to bardzo realistycznie. Łąki, zieleń, problem z niedosłuszeniem prania, kilty, owce. Wszystko stworzyło atmosferę i dodało uroku. Również historia tej dziewczyny, która nie czuje wspólnoty ze swoim społeczeństwem, gardzi przyziemnymi marzeniami sióstr, a sama żyje w innym świecie, wymyślając sobie idealny obiekt uczuć. Łudzi się tymi marami, chce się wyrwać z monotonnego życia.
No i właśnie nie wiem, czy wszystko zrozumiałam, czy ona faktycznie została ugryziona, czy tylko sobie to wymyśliła... bo kanonicznie powinna stać się wampirem. No chyba, że ten czynnik nie jest kanoniczny. I czy ona popełniła samobójstwo?
Mimo tak tragicznego końca, bardzo podobała mi się ta miniaturka. Ma fajny klimat, przyjemnie się czyta. W zasadzie nie widzę w Twoim stylu żadnych wad. Jest charakterystyczny... tak mi się wydaję, bo czytałam kilka Twoich prac i wydają mi się stylistycznie podobne. I nie uważam to za wadę. Miniatury są inne, w innej narracji, konwencji, ale w każdej czuję Ciebie, co oznacza, że włożyłaś w nie serce. Nie są napisane na kolanie, ale przemyślane i dopracowane.
Co do tej pracy jeszcze. Nie podobała mi się Bella, była taka bez wyrazu. Pewnie jakbym oceniała pojedynek - wytknęłabym Ci to, ale abstrahując od tego i oceniając to co mam bez wnikania w warunki pojedynku, wydaje mi się to fajnym posunięciem, bo Bella jest tylko marionetką, taką rolę zagrała i zrobiła to dobrze.
Edward na plus - jest tajemniczy i to w nim lubię, ale Twoja własna postać jest zdecydowanie najlepsza. Miałam tylko małe zastrzeżenie przy czytaniu - nie do postaci, a do sceny. Wydaje mi się, że trudno jest zranić się źdzbłem trawy podczas upadku. Bo wyciągając rączki do przodu i z siłą opadając, trawa "kładzie się" z nami miękko. Oczywiście może być ostra i zranić, ale jak przejedziemy źdźbłem po skórze, tj kartką papieru.
Tak przynajmniej sądzę. Wink
Dodatkowy plus za wyrazistą charakterystykę ojca. Niby pojawił się na krótko, jako statysta, lecz jednak poznaliśmy go w pełni. Zgorzkaniały z powodu braku męskiego potomka, dumny ze swojej narodowości, prosty Szkot lubiący wychylić lokalny trunek. Pasjonujący się swoją pracą, traktujący żonę jak mebel, nieokazujący uczuć, choć pewnie pod grubą powłoką je ma. Ciekawy.
Na koniec kilka przecineczków zabrakło:

Wiążąc się z nim odrzuciła wszelkie inne więzy i oczekiwała, że on postąpi tak samo.
Wiążąc się z nim, odrzuciła

Krztusząc się łzami uderzałam pięściami w drzwi, wzywając na pomoc najpierw matkę, a później siostry.
Krztusząc się łzami, uderzałam pięściami

Kiedy tylko spuszczono mnie z oczu popędziłam nad jezioro; wciąż miałam niewielką nadzieję, że jakimś cudem go tutaj spotkam, że jeszcze nie wyjechał.
Kiedy tylko spuszczono mnie z oczu, popędziłam nad jezioro

Miałam wrażenie, że drzewa cofnęły się nieco do tyłu, gdy podchodziłam niebezpiecznie blisko poszarpanego brzegu, szepcząc niewyraźnie słowa modlitwy, nie wiedząc, czy proszę o ratunek Boga, czy potwora drzemiącego w otchłani.
Lepiej unikać dwóch imiesłowów przysłówkowych w jednym zdaniu obok siebie, chyba że łączą się spójnikiem. Z przecinkiem wygląda na zgrzyt. Wiem, że to trudne, sama w komentarzu pod koniec nagromadziłam podobnie imiesłowy, ale mój komentarz jest tylko komentarzem w miniaturce lepiej zadbać o takie niuanse. Wink

Jeszcze przybędę. :) Lubię Twoje pisanie, więc mam nadzieję, że nie przestaniesz i jeszcze czymś nas uraczysz.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Pon 15:06, 21 Cze 2010 Powrót do góry

To dzisiaj pospacerujemy.
Uff… Nareszcie tu dotarłam. ^^ Od razu muszę się przyznać, że gdy czytałam teksty z pierwszej rundy TPP (sic! wciąż zostały mi dwa!), Twój zapadł mi w pamięć najbardziej. Przede wszystkim urzekła mnie narracja. Tak rzadko wykorzystywana, ale dająca tyle uroku (może to się zazębia?). W tym kontekście wywołuje to jeszcze większy zachwyt, bo doskonale dopasowuje się do tematu. Obraz Didyme ukształtował mi od początku do końca fandom, a Ty poszłaś subtelnie w inną stronę, ale jednocześnie pozostałaś w tym samym klimacie. Dzięki tej po mistrzowsku skonstruowanej drugo osobówce odnosi się wrażenie chłodnego dystansu bohaterki do świata, co tak ciekawie kontrastuje z jej darem. Przeplatanie zimna ciała i duszy z radością życia, ciepłym uśmiechem wywołuje efekt, który pozostanie w mojej pamięci na długi czas. Co ciekawe – zazwyczaj muszę czytać tekst dwa razy, kiedy mija tyle czasu między pierwszą lekturą a komentarzem, a tutaj wszystko pamiętałam. Jednak! Przeczytałam jeszcze raz. Dla czystej przyjemności. To mi się nie zdarza. (W wolnym tłumaczeniu – dziękuję Ci za tę możliwość).
Całość jest napisana niezwykle klarownie, lekko i spokojnie. Zbudowałaś klimat melancholii i lekkiej zadumy (powiedziałabym refleksji, ale brzmi mi to szkolnie) – brnę w tym coraz głębiej i chociaż się zapadam, nie mam ochoty łapać oddechów raz po raz, bo one tam są. W tym spokoju. W tym uśmiechu. W tych tysiącach pustych dłoni. Przez ten tekst po prostu się płynie. I tysiąc razy chce się wracać na początek i szukać w nim nowości.
Szczególnie podoba mi się to, jak skonstruowałaś świat Didyme. Chociaż wszystko kręci się tu wokół niej, wydawać by się mogło, że tam nic nie ma. Jest jedna wielka pustka wypełniona dwoma mężczyznami. Przez to, że obdarza szczęściem wszystkich, ona sama nie jest w stanie go poczuć. Radość dawał jej brat, który ją zostawił. Odnoszę wrażenie, jakby Marek stał się zastępcą Ara. Godnym, ale jednak kimś zamiast. Wiele się mówi o miłości Marka i Didyme, ale jej stosunki z bratem są owiane większą tajemnicą. Bo tak naprawdę to on ją pociągnął za sobą i gdyby tego nie zrobił, nigdy nie stałaby się wampirem. Przedstawiasz go w masce, jednak wyraźnie mówisz, że prawdziwa jest jego mroczna strona. Jednak spójrzmy na jego czyny – wraca po Didyme, a przecież nie musiał tego robić. Ten gest, pozornie nic nie znaczący, zmienia diametralnie życie obojga i mówi, że pod pokładami zła, w głębi postrzępionej duszy znajduje się cząstka dobra. Z drugiej strony – to niezwykle egoistyczna pobudka. Nie potrafi żyć bez siostry i stwarza sobie maskotkę. Przecież mógł pozwolić, żeby jej życie dogorywało w spokoju, bez blasku kłów i odoru śmierci. Śmiem twierdzić, że ta miniatura mówi mi więcej o bracie Didyme niż o niej samej. W końcu dowiadujemy się, jak zdystansował się, kiedy odkrył jej dar. Jak się rozczarował. Ale co z nią? Czy ta śmieszna, śmiejąca się Didyme nie powinna odczuwać większej krzywdy, gdy musi zabić? To wszystko jakby ją mija. I tak też mija czytelnika. Po raz kolejny zaznacza się ten wspomniany już przeze mnie dystans. To on nadaje kształt temu tekstowi.
Kiedy myślałyśmy z Suszem nad tematami, bałyśmy się, że dostaniemy dwanaście opisów przemiany. Stała się rzecz podobna. Większość tekstów to przekrojówki. Za dużo informacji, za mało miejsca. Ale u Ciebie jest inaczej. To wszystko płynie i wydaje się, jakby ta historia nie mogła zostać opowiedziana bez zaznaczenia wyraźnego początku i końca. Jak już mówiłam, Didyme jest w fandomie, ale nie bezpośrednio. Ona majaczy gdzieś pomiędzy jednym zdaniem w kanonie a wyobraźnią autorów i nie chce się w żaden sposób skrystalizować. Ty to oddałaś wręcz idealnie. Nie widzę niczego, co można w tym tekście zmienić. Gratuluję. Naprawdę świetna robota – chciałabym móc czytać więcej takich rzeczy, nie tylko na tym forum, ale generalnie.

Pozdrawiam,
R.

PS
    Twoje odejście było tylko kwestią czasu, a mimo walczyłaś.

Nie brakuje tu czegoś?


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Courtney
Człowiek



Dołączył: 02 Maj 2010
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 13:41, 27 Lut 2011 Powrót do góry

Domek
Jest to niezwykle oryginalna forma, nie spotkałam się wcześniej z niczym podobnym. Bardzo dobrze pomyślane, żeby jedno drabble opisywało jedną porę roku, naprawdę godne zauważenia.
Podobała mi się poetyckość tej miniaturki. Czytając ten tekst odniosłam wrażenie, że słowa w nim zawarte są wręcz wyśpiewane: cudowne opisy, mistrzowsko dobrane epitety, nietuzinkowe metafory. W części opowiadającej o lecie, moje ulubione wyrażenie to: "wulgarną kreską odcinał się od zielonego świata". Nie wiem dlaczego, ale jest tutaj coś, co szczególnie zwraca uwagę, choć nie można być do końca pewnym, co właściwie znaczy. W drabble numer dwa podziwiam genialną personifikację. Od przedszkola mówi się o liściach, zaczyna się od wirowania, poprzez taniec, ale nigdy nie pomyślałabym, że można to ująć w ten sposób. Wystarczyło, że przekręciłaś pióro w inny sposób, pokazałaś inną stronę, a już zmieniło się to w coś tak świetnego i niebanalnego. W części trzeciej urzekła mnie teoria z niezgrabnym artystą Wink Niezwykle interesująca. No i właśnie tutaj widać nawiązanie do Leah, choć jestem pewna, że to ona dopiero po przeczytaniu dopiska. Czwarta część wydaje się najciekawsza, głównie dlatego, że malujesz w niej najbardziej interesujący obraz i tak właściwie, to zobaczyłam go na kilka różnych sposobów. W tekście nie ma wielu fragmentów dosłownie nawiązujących do uczuć, ale samymi opisami, metaforami udało Ci się przekazać wszystkie emocje, stworzyć klimat melancholii, przywołać refleksje.

Loch Awe
W tej miniaturce trzeba zwrócić uwagę na to, że jest naprawdę bardzo wciągająca, już od pierwszego zdania. Chociaż nie jestem ekspertem w dziedzinie znajomości kultury szkockiej, to uważam, że w pełni oddałaś jej klimat. Tajemniczość, jaką wykreowałaś, doskonale pasuje do wiecznie osłoniętej chmurami Szkocji, w powietrzu niemal unosi się przygnębienie.
Na początku byłam pewna, że narratorką jest sama Bella i poczułam się zaskoczona, kiedy dowiedziałam się, że postać Belli pojawia się dopiero później. Jako stanowcza przeciwniczka Belli jestem naprawdę zachwycona sposobem, w jaki przedstawiłaś ją w tej miniaturze, w pełni oddaje moje, i nie tylko moje, odczucia względem niej i moją pełną opinię dotyczącą jej sposobu bycia.
Sam Edward natomiast ma ten pazur ;P Jest dokładnie taki, jak lubię, czyli bez cukru, chłodny. Pojawia się co jakiś czas, niby spychasz go na drugi plan, wyciągając na wierzch główną bohaterkę, ale jednk wciąż jest obecny, zarówno w bohaterce, jak i w czytelniku.
Nad walorami artystycznymi mogłabym się rozpływać naprawdę długo. Liryzm niektórych wyrażeń jest wręcz upajający. Najbardziej w Twoich tekstach uwielbiam to, że za każdym razem odkrywam nową, genialną metaforę, niekonwencjonalnie dobrany epitet i zastanawiam się, dlaczego nikt wcześniej tego nie zauważył. Podziwiam Twoją nadzwyczajną umiejętność obserwacji ludzi i świata, odnosi się wrażenie, że patrzysz oczami duszy.
Koniec jest bardzo tajemniczy. Muszę się przyznać, że nie od razu zrozumiałam, o co tam chodzi i czułam się trochę zawiedziona, ale kiedy się nad tym zastanowiłam, pojęłam i stwierdziłam, że zakończenie też jest świetne.

Spacer
Przyznaję, że Didyme to imię, które kompletnie nic mi nie mówi. Naprawdę nie kojarzę tej postaci. Może to wywołało moje wyjątkowe zainteresowanie miniaturką ... a może to tylko Twój wpływ? ;P Dziwi mnie to, że właśnie o Twoich pracach mam szczególnie sporo do powiedzenia, jest w nich sporo elementów, na których zatrzymuje się oko Wink
Lubię opis dłoni na początku. Podobno rąk nie wolno oglądać ... ale co tam. Czytając to, patrzyłam na swoje łapska kartoflarza z powykrzywianymi paluchami i aż schowałam je pod biurko ze wstydu ;P
Trochę dziwi mnie, że Didyme nie zauważyła czerwonych oczu brata, który wrócił po roku. Zastanawia mnie, czy może żywił się krwią zwierząt, ale wydaje mi się to dość mało prawdopodobne.
Podoba mi się nastrój. W jakiś sposób zmusza do refleksji, wpędza czytelnika w nostalgię. Przez cały czas czuć niemal namacalny spokój, cisza jest przerywana tylko od czasu do czasu. Mimo tego gdzieś w tle wyczuwalne jest napięcie, świadomość, że coś się wydarzy. Istnieje poczucie nadchodzącej grozy. Całość jest otulona tajemnicą.
Posiadasz talent do kreowania unikalnych, niepowtarzalnych historii. Nie tworzysz schematycznej prozy, każde twoje dzieło cechuje poetyckość, ale również zwięzłość i wyczucie - nie ma u ciebie zbędnych słów. Każde zdanie jest wyważone, przemyślane. Odnoszę wrażenie, że Twoje autorskie dzieła są zamknięte na szerokiego odbiorcę, wymagają wczucia się w sytuację, są niezwykle ambitne. Odcinasz się od głównego nurtu na forum, który stanowią opowiadania lekkie i przyjemne, powiedziałabym młodzieżowo-serialowe ;P

Szczerze mówiąc, brakuje mi w Twoich dziełach Twojego ostrego języka i cudownego sarkazmu. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie nastawiłaś się tu na tematykę poważną, jednak chciałabym delikatnie zasugerować, że marzyłabym, żeby zobaczyć cię w czymś w rodzaju humoreski, w czym dałabyś upust swoim barwnym porównaniom, pikantnej złośliwości. Twoje posty ociekające ironią i sarkazmem zawsze poprawiają mi humor Wink

Całuję ...
Court :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Pon 0:21, 28 Lut 2011 Powrót do góry

Muszę napisać, że byłam maksymalnie zaskoczona widząc komentarz pod czymś moim, ale przypomniało mi się, że to wspaniałe uczucie, a więc dzięki Courtney :)

Postanowiłam też wkleić mój tekst z przegranego pojedynku z Pernix, rozegranego w ramach Turnieju Jakiegoś tam Czegoś tam. Jest on trochę humorystyczny, chociaż nie powiedziałabym, że to taki bardzo mój rodzaj humoru. No bo opowiadanie miało mieć sens... i chyba ma :P



Pożegnanie z Alabamą

- Chyba się zakochałam – szepnęła ze wstydem do słuchawki, zakrywając dłonią usta i jednocześnie próbując osłonić zaczerwienione policzki przed wścibskim wzrokiem swojego brata, zerkającego na nią co chwilę z piaskownicy. Nie powinien się tym interesować. Wyświadczyła mu przysługę, decydując się przyprowadzić go tutaj w tak piękne popołudnie, kiedy mogła robić coś zupełnie innego.
- Muszę ci powiedzieć, że to raczej nie jest szkodliwe – mruknął głos po drugiej stronie.
Na chwilę na linii zapadła cisza.
- Emily, jesteś tam?
- Nie jestem pewna.
- Jak możesz nie być pewna, czy tam jesteś?
- Nie, nie jestem pewna, czy to właściwe!
- Nie jesteś pewna, czy to właściwe tam być? No muszę ci powiedzieć, że dzwonienie z publicznego aparatu może niektórym wydawać się podejrzane...
Emily odsunęła wolną dłoń od twarzy i zacisnęła ją w pięść, obiecując sobie, że następnym razem, kiedy spotka się ze swoją kuzynką, przyłoży jej z całej siły.
- Wrr, już przestań! Czy to, że jesteś jedyną osobą, która jest w stanie doprowadzić mnie do szału, sprawia ci jakąś satysfakcję? - wrzasnęła w słuchawkę i widząc karcące spojrzenie swojego brata, wystawiła język.
- Nieopisaną... to znaczy, przecież nic nie mówię... – Głos starał się teraz brzmieć układnie. - Więc o co chodzi z tą całą miłością – osoba po drugiej stronie starała się wypełnić to ostatnie słowo maksymalną ilością obrzydzenia i jadu.
- No bo on jest po prostu... - Znów zamilkła, zbierając myśli. - Po prostu... on nie jest taki jak my.
- Mhm... intrygujące...
- Nie śmiej się ze mnie, Leah!
- Ależ ja się wcale nie śmieję... Uwielbiam historie zakazanych kochanków...
Emily rzuciła telefon na widełki i obrażona odmaszerowała od aparatu, z histerycznym śmiechem Leah wypełniającym uszy. A potem chwyciła swojego brata za rękę i zmusiła go do powrotu do domu, zanim zdążył się pożegnać ze swoimi kolegami.

Emily w zasadzie nigdy nie przeszkadzało to, że jest Indianką. Kiedy była dzieckiem, otaczali ją wyłącznie ludzie o skórach w kolorze ciemnego toffi i wydawało jej się, że to jedyny istniejący gatunek. Sporadycznie w otoczeniu pojawiała się osoba o jasnej cerze; uważała wtedy kogoś takiego za wybryk natury, istotę niezwykłą i przez chwilę podziwiała to osobliwe zjawisko, po czym zwyczajne biegła do swoich przyjaciół, by się z nimi bawić.
I wszystko trwałoby zapewne niezmiennie, gdyby Emily pewnego dnia nie odkryła telewizji, a z nią nieprzebranego morza twarzy o rozmaitych kolorach i kształtach. Nagle okazało się, że to, co do tej pory widziała, jest jedynie niewielkim ułamkiem świata znajdującego się na zewnątrz. Bo nie skończyło się na twarzach. Potem pojawiły się egzotyczne ubrania, słowa padające z ust, brzmiące inaczej niż te, do których przywykła; w końcu tańce, jakich nigdy nie oglądały jej oczy. Wydawało jej się, że zna wszystkie zwyczaje swojej wioski, każdy jej sekret i nie sądziła, żeby istniało tutaj jeszcze coś, co jest ją w stanie zadziwić; świat poza nią zaś był pełen tajemnic.
Chłopak, który przyjechał w okolice wioski tej jesieni, miał jasną cerę, upstrzoną paroma niewyraźnymi piegami, a włosy rude i krótkie. Wyglądał tak skrajnie inaczej od wszystkich znanych jej mężczyzn z twarzami o ostrych, wyraźnych rysach, że musiało ją to zauroczyć. Nie widywała go co prawda często, jednak te kilka przypadkowo rzuconych mu spojrzeń wystarczyło, by zakochała się absolutnie i nieodwołalnie. Bała się, co prawda, że on wyjedzie nie zamieniwszy z nią żadnego słowa, ale pewnego popołudnia dostała szansę na skonfrontowanie marzeń z rzeczywistością i, być może, wcielenia ich w życie.
Spotkała go na spacerze, późnym popołudniem. Nie pierwszy raz natknęła się na kogoś, przemierzając okoliczne lasy, więc starała się podchodzić do tej konfrontacji zwyczajnie i beztrosko. To, że podszedł do niej pierwszy, uznała za dobry znak.
- Nie wiesz może, jak stąd wyjść? - zapytał melodyjnie i poczuła się wtedy rzeczywiście szczęśliwa, że zna te tereny jak nikt inny – nic dziwnego, mieszkała w najbliższej okolicy.
- Wiem. – Starała się nadać swojemu głosowi profesjonalnego tonu, jakby od lat nic, tylko wyprowadzała ludzi z dziczy. - Mogę cię odprowadzić, jeśli chcesz.
Chłopak wyraził gorącą chęć skorzystania z jej pomocy, więc już po chwili wędrowali razem. Kiedy szedł obok niej, jakoś nie potrafiła wymyślić, o czym mogłaby z nim porozmawiać. Każdy temat wydawał się nieodpowiedni i nudny.
- Cholera, chyba coś mnie ugryzło pod pachą. - Chłopak podjął inicjatywę zainteresowania jej swoją osobą. Nie było to co prawda romantyczne wyznanie, ale ile rodziło możliwości!
- Ten liść ukoi twój ból – powiedziała, wyrywając z ziemi jakiś chwast. Nie miała zielonego pojęcia, czym jest, ale wyciągnęła wnioski z zasłuchanych w telewizji audycji o autosugestii i zdecydowała się je wypróbować.
- Rzeczywiście, boli mniej! - zakrzyknął zachwycony, a Emily uśmiechnęła się do siebie, gratulując sobie w duchu błyskotliwości. Nie cieszyła się nią jednak długo.
- Wy, Indianie – zaczął chłopak, a jego słowa zmroziły jej krew w żyłach – macie tyle ciekawych zwyczajów i tradycji... Ciężko je chyba spamiętać, co? - Brzmiał tak niewinnie i zupełnie tak, jakby rzeczywiście interesowało go, co ma na ten temat do powiedzenia.
- Nie jest tak do końca... - wydusiła i zacięła się. Co jeszcze mogła powiedzieć? Że „ciekawy” jest ostatnim słowem, jakiego użyłaby, opisując swoje plemię?
Tymczasem on, biorąc ciszę z jej strony za oznakę nieśmiałości, zaczął opowiadać o tym, jak w dzieciństwie bawił się w szamana; o legendach, które opowiadał mu dziadek, który był w jednej czwartej Indianinem. Czasem prosił ją o jakieś wyjaśnienie, którego albo mu udzielała, albo naprędce wymyślała, żeby tylko nie okazać się gorszą i mniej wtajemniczoną od niego. Jednocześnie czuła, że chłopak traktuje ją bardziej jak okaz muzealny niż osobę z krwi i kości. Uśmiechała się grzecznie, słuchając go uważnie i w tym samym czasie uświadamiając sobie, że w rzeczywistości to on zna się na tym wszystkim lepiej niż ona, a jej serce przyspieszyło, reagując na kiełkującą w ciele furię.
Dopiero po kilku minutach ciszy zauważyła, że na nią łypie. Spod powiek, natrętnie, co chwilę rzuca jej spojrzenie o niekreślonym przesłaniu. Początkowo czuła się mile tym zaskoczona, nie spodziewała się, że po tym wszystkim będzie miał ochotę z nią poflirtować, ale nie była pewna, czy taki rzeczywiście cel przyświeca temu działaniu, co nieco ją zdeprymowało.
- Coś nie tak? - zapytała, zatrzymując się na rozwidleniu dróg, zaraz po tym, jak wskazała mu, gdzie powinien iść.
- Nie, nic – mruknął chłopak, wyraźnie rozczarowany jej postawą.
Urażona odmaszerowała do domu, prawie wcale nie zauważając, że półsłówkami umówiła się z nim na spotkanie następnego dnia.

Emily nie mogła się zdecydować, czy jest w nim zakochana czy nie. Najchętniej wyrzuciłaby ten dzień z pamięci, dała chłopakowi nową szansę na pokazanie się jej z zupełnie innej strony.
Udało mu się poruszyć jej całą osobę i skłonić do rozważań o swojej ludzkiej naturze. Nagle okazało się, że nie jest Indianką, a ponieważ nie była tym bardziej nikim innym, nie miała pojęcia, kim właściwie jest.
Rozweselała się wieczorem przed telewizorem, przysypiając nieco. Musiała robić to bardzo cicho, bo wszyscy domownicy spali, a wiedziała, jaki stosunek ma jej ojciec do oglądania telewizji w ogóle, a w szczególności do oglądania jej w nocy.
Nagle wyrwał ją z zamyślenia znajomy głos i w jednej chwili pojęła nic innego tylko cel łypania.
Na ekranie ujrzała rudego chłopaka, stojącego z gitarą przed jakimś zapadłym budynkiem, opowiadając prezenterowi o tym, jak idzie praca nad kręceniem jego najnowszego teledysku. Wspominał, że zaraz po skończeniu zdjęć jedzie do dziadka do stanu Waszyngton, na co dziennikarz polecił mu zabrać ze sobą parasol.
- Al, no to może teraz zaspokoisz ciekawość swoich fanek i powiesz, jaki jest twój ideał kobiety?
- No cóż... jestem tym facetem, który woli niebieskookie blondynki, ale myślę, że najważniejsze, żeby dziewczyna miała dobre serce. Skryte pod kształtnymi, dużymi piersiami...

Dziennikarz i Al wybuchnęli grzecznym śmiechem i w jednej chwili mina na twarzy Emily stężała. Chciała rzucić pilotem w telewizor, ale miała nadzieję, że chłopak jeszcze jakoś uratuje swój wizerunek w jej oczach.
- W takim razie co sądzisz o współpracy z Padmą? - zapytał prezenter, podtykając mu mikrofon pod sam nos, a Emily skojarzyła, że musi chodzić o kobietę, z którą Al śpiewał w duecie.
- No cóż... myślę, że to prawdziwa dziewczyna z jajami.

Kładąc się w łóżku, Emily zakręciło się w głowie. Zastanawiała się, która z twarzy Ala jest prawdziwa; ta, którą podziwiała całe popołudnie, czy może ten wulgarny gostek z telewizji jest tym, kogo poznała. Nie mogła się też zdecydować, w której chciałaby go widzieć. Pierwszemu zazdrościła, drugi ją zniesmaczał. Za to każdy był przystojny. Przypomniała sobie jasne oczy i rude włosy, a po chwili jej głowa była nimi pełna. Ładnie się uśmiechał. On nie jest zły... Jedną po drugiej zabijała wszystkie wątpliwości. Poza tym, przecież zobaczą się następnego dnia i wszystko sobie wyjaśnią...
Żałowała tylko, że jutro też spotka się z nim jako dziewczyna o twarzy Indianki. Ach, gdyby ludzie mogli zmieniać skórę jak ubrania, ściągać ją z siebie wieczorem i wkładać do szafy, a kolejnego dnia wybierać inny odcień! Emily dobrze wiedziała, jak chciałaby wyglądać, gdyby otrzymała taką szansę. A potem wyjechałaby. Na drugi koniec świata. I poznała Ala jako piękna, porcelanowa lalka o włosach w kolorze blond, dziewczyna jego marzeń.

Wieloryb(1) był wielki i ciężki. Powoli przecinał jednostajną taflę wody, ciągnąc za sobą długie, szare cielsko i tylko czasem delikatnie skręcił ogonem, zmieniając kierunek ruchu. Nieraz wynurzał się na pomarszczoną powierzchnię, bo po chwili znów zniknąć gdzieś w bezkresnej głębinie. Emily stawała na palcach, próbując zobaczyć, jak daleko zwierzę potrafi się zanurzyć, ale nawet z tej perspektywy nie była w stanie właściwie ocenić dzielącej ich odległości.
Wracał. Woda wokół niej szemrała i pieniła się z niecierpliwości, tak że Emily zaczęła się nawet zastanawiać, czy nie udziela się jej jej nastrój. Czuła wibracje w koniuszkach placów; rezonansem rozprzestrzeniały się na całe jej ciało i po chwili cała drżała w oczekiwaniu na jego przybycie. Wieloryb był już blisko, widziała już nawet kształt majaczący pod wodą. Gdy się wynurzył, jego skóra zalśniła w słońcu milionami wodnych kropelek.
- Spełnię twoje jedno życzenie – powiedział niskim, spokojnym głosem i nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby się zdziwić, że wieloryb przemówił. Przez chwilę przyglądała się jego wielkiej, wstrętnej twarzy, zastanawiając się, co wybrać, a w końcu szepnęła:
- Chciałabym... chciałabym wyglądać inaczej...
- To trochę płytkie, nie sądzisz? Nie podobasz się sobie? - mruknął wieloryb, przechylając lekko głowę i przypatrując jej się ze zdziwieniem. Zasępiła się nieco, próbując rozważyć ten punkt widzenia. O tym nie pomyślała; przecież chciała się podobać jemu, jej własne zdanie nie miało tutaj większego znaczenia.
- To nie tak, po prostu... przeszkadza mi fakt, że jestem... no, Indianką.
- Jeśli to naprawdę jest twoje życzenie, jeśli to jest to, czego pragniesz, spełnię je. Tak więc, jesteś tego pewna?
- No w zasadzie, to nie do końca...
Wieloryb wywrócił oczami, błyskawicznie okręcił się tak, że Emily zdążyła przelotnie zobaczyć jego szary tył, zanim zniknął pod wodą.
- Kobiety – mruknął na odchodnym.

Emily przewróciła się w swoim łóżku na drugi bok.

Spotkali się dokładnie tak, jak się umówili, na tym samym rozwidleniu dróg, gdzie poprzednio się rozstali. Tym razem Emily nie poczuła nic, ani jednego drgnienia na jego widok, chociaż jeszcze wczoraj o tej samej porze dałaby się pokroić za jedno jego spojrzenie.
- Jesteś piosenkarzem – rzuciła bez namysłu na powitanie i została obdarzona oszałamiającym uśmiechem. Wydawało jej się, że teraz zacznie się zachowywać tak jak postać z telewizji, ale nic takiego nie nastąpiło, co pogłębiło tylko mętlik w jej głowie. Zamiast tego w końcu wymienili się uściskami dłoni i poznali oficjalnie swoje imiona, a potem Al kontynuował swoje opowieści o Indianach, które wciąż nie pasjonowały Emily jakoś szczególnie, ale tym razem postanowiła wszystkie dokładnie zapamiętywać.
- Pojutrze wyjeżdżam – oznajmił nagle chłopak, miętosząc w dłoni jakiś liść.
- A co, jeśli powiem, że się w tobie zakochałam – powiedziała bezbarwnie, rzucając się od razu na główkę do płytkiego basenu, zastanawiając się, jak taki facet jak on reaguje na miłosne wyznania.
W jednej chwili jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Na pewno gdzieś jest facet dla ciebie – cały czas patrzył jej prosto w oczy - ale przecież wiesz, że to nie ja.
Uśmiechnęła się do niego, oceniając ten tekst na czwórkę.

Leah miała tę niezwykłą właściwość, że nawet jeśli czasem wkurzała Emily niemiłosiernie, to po chwili potrafiła się z nią znów śmiać. Dlatego teraz, gdy gorączkowo potrzebowała czyjegoś pocieszenia, uznała Leah za pierwszą osobę, do której mogłaby się zwrócić. Skorzystała z okazji, że ojciec zgodził się zawieźć ją do La Push i wieczorem stała już na progu Clearwatherów. Do domu wpuściła ją Sue i Emily natychmiast zostawiła plecak w przedpokoju, przeprosiła ciocię i pobiegła do pokoju Leah. Bez namysłu otworzyła drzwi, krzycząc:
- Niespo... - i ucięła, widząc muskularne plecy, a ponad nimi palce wplecione w gęste czarne włosy, zarastające czyjś kark. Natychmiast zatrzasnęła drzwi za sobą, oddychając głośno, zawstydzona tym, co przed chwilą zrobiła.

- Al Bama – wyszeptała praktycznie na bezdechu, kiedy wszystkie nieporozumienia zostały już wyjaśnione, Sam – chłopak jej kuzynki – zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach (jak się potem okazało, wyszedł przez okno) i poszła z Leah do kuchni, przygotować późną kolację.
- Ali Baba – rzuciła nieprzytomnie Leah, krojąc żółty ser w plasterki.
Jakiś zagubiony komar zabrzęczał w ciszy.
- O co ci chodzi?! - niemal warknęła Emily.
- A tobie?
- Ten chłopak, w którym się zakochałam, nazywa się Al Bama!
- Aaa, o to ci chodzi. Ja myślałam, że to taka gra – wyjaśniła Leah.
- To źle myślałaś – mruknęła naburmuszona Emily. - W ogóle nie bierzesz moich słów na poważnie, a ja przychodzę i mówię ci o wszystkim...
- Zapewniam cię, jeśli kiedykolwiek powiesz mi, że się zakochałaś, to wezmę to jak najbardziej na poważnie. Ale skoro dzwonisz do mnie i mówisz, że się chyba zakochałaś, a facet okazuje się być jakimś pajacem z telewizji...
- Wcale nie jest pajacem. Widziałaś go w ogóle kiedyś?
- Jak ktoś, kto się nazywa Al Bama może nie być pajacem... - stwierdziła Leah, kładąc ser na kanapkach.
- Normalnie! To naprawdę przyzwoity chłopak. Trochę narwany i wulgarny, przyznaję, ale bardzo miły... i zna indiańskie podania, i... - opowiadanie o Alu zajęło jej większą część wieczoru i nawet leżąc w łóżku nie potrafiła zmienić tematu.
- Jeśli jeszcze raz go spotkam... jeśli jeszcze raz go spotkam, to nie dam się zaskoczyć. Będę od teraz nagrywała i spisywała wszystkie legendy Indian. I niech tylko Al Bama wyskoczy zza krzaka i zapyta, zaraz mu dogadam... Tak, tak, zostanę Superindianką, zobaczy, jaka będę zaje...
- Już, już, śpimy – uspokoiła ją Leah, gasząc światło.
Przez chwilę słychać było tylko ich ciężkie oddechy.
- Leah, śpisz? - szepnęła Emily w ciemności.
- Nie, a co?
- Kocham cię.
- Aha.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zgredek dnia Pon 0:23, 28 Lut 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin