FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Kolekcja Anielskich Opowieści - WYNIKI! Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 18:25, 11 Gru 2010 Powrót do góry

Zapraszamy do wklejania prac, miniaturek napisanych na konkurs

Kolekcja Anielskich Opowieści.

Do konkursu zgłosiło się 18 Pań, w składzie:
1. Susan
2. Pernix
3. AngelsDream
4. Eunika
5. Cornelie
6. mistletoe
7. Mirtel
8. Dilena
9. new life
10. CoCo
11. migdałowa
12. Nadia vel Ariana
13. Fresh
14. niobe
15. Jane13
16. offca
17. BajaBella
18. kirke

Do autorek dwie prośby:

Zanim wstawicie sprawdźcie kilka razy, albowiem nie można edytować swoich postów.
Wstawiamy dziewczęta wersję ostateczną!

Wklejając teksty proszę Was o zastosowanie następującego schematu:
1. Tytuł (słowa klucze: np. miłość, wolność, nadzieja)

Teksty można wstawiać już od dziś. Na miniatury czekamy do 22.12 (środa) do godziny 23:59.

Po upływie tego czasu, dodam formularz służący do oceny.

Życzymy mnóstwa weny, wspaniałych pomysłów i lekkich piór!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Sob 17:13, 01 Sty 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:08, 19 Gru 2010 Powrót do góry

Chciałam tylko podziękować losamiiyii za to, że pozwoliła mi umieścić swój wiersz w miniaturce.
Miłego czytania!


1. Cisza

Śmierć, cierpienie, ból


I

Pusto, odkąd odszedłeś
wiem, że nie ma Cię nigdzie
Nie znajdę pod kubkiem, nie znajdę pod drzazgą w mym sercu
- głęboko wbitą niczym nóż tępy
Odkąd odszedłeś
boli wciąż na nowo



Zapach igliwia i jedzenia roznosił się w całym mieszkaniu. Potrawy ustawione między zapalonymi świecami wyglądały apetycznie i zachęcały do spożycia, a gałązki sosny i jemioły w wazonie na szafce, ozdobione bombkami i łańcuszkami, potęgowały świąteczny nastrój. Obrus z podobiznami reniferów i bałwanków oraz jednorazowe serwetki ze Świętym Mikołajem zdawały się być uroczymi akcentami, które powinny wywoływać uśmiech u uczestniczących w posiłku. Jednak tylko jedno z dwóch miejsc przy stole zostało zajęte.
Szczupła dziewczyna ubrana w dżinsy i ciemny golf wpatrywała się w puste krzesło naprzeciw. Długie, blond włosy opadały falami na ramiona, a po zaróżowionych policzkach spływały, mieniące się w blasku świec łzy. Obiecywała sobie, że ubiegłoroczne święta były ostatnimi, podczas których płakała. Przez całe życie okres ten okazywał się najgorszym koszmarem. Rodzina kłóciła się, wyciągała najgłębiej skrywane brudy, co niszczyło wszystko to, co powinno charakteryzować Boże Narodzenie. Miłość, zaufanie i dobroć. Dom zawsze wypełniały krzyki albo też przerażająca cisza. Uciekała wtedy do swojego pokoju, zakopywała się pod kołdrą i szlochała w poduszkę tak długo, aż zasypiała z wycieńczenia. Przez ostatni rok ciężko pracowała, by w końcu się usamodzielnić. Wynajęła mieszkanie, które może nie było szczytem jej marzeń, ale okazało się azylem, w którym czuła się najzwyczajniej bezpiecznie. Wtedy też postanowiła, że sama przygotuje święta. Planowała ten dzień od dwóch tygodni, po raz pierwszy dając się wciągnąć w tą całą gorączkę związaną z gotowaniem, ozdobami i prezentami. Wydawało się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Ale tego, kto przez ten czas ją wspierał i oferował swą pomocną dłoń, zabrakło. Mieli wspólnie spędzić Boże Narodzenie.
Ona i on.
Człowiek i anioł.
Michelle i Edan.
A on zniknął bez śladu. Wyszedł rano i nie wrócił. Michelle zastanawiała się, czy nie powinna zadzwonić na policję i spytać, czy nie odnotowali żadnych wypadków z udziałem bruneta o nieprzeniknionych, czarnych oczach. Szybko zrezygnowała z tego pomysłu, bo przecież Edan był aniołem. Prawdziwym aniołem, który uciekł z nieba wprost na ziemię. Wybrał ją spośród miliardów ludzi, wkroczył do jej świata i sprawił, że otworzyła się na uczucie, przed którym tak uparcie się broniła. Czyżby mu się znudziła i dlatego odszedł? Może uznał, że zasługuje na kogoś lepszego, ładniejszego i ciekawszego? Od początku oczywiste było, że nie dorasta mu do pięt pod żadnym względem. Żaden człowiek nie może konkurować z aniołem. Pomimo tego uwierzyła mu i zaufała. Wniósł do jej życia uczucie, magię i namiętność. Gdyby nie on, zapewne zginęłaby w męczarniach albo przeżyła potworne katusze.
Wciąż pamiętała tamtą noc.


Michelle wyszła z klubu szybciej niż jej przyjaciółka, która świetnie odnalazła się w towarzystwie nowopoznanego mężczyzny. Powietrze na zewnątrz okazało się przyjemnie chłodne i orzeźwiające. Nawet delikatny powiew wiatru i gęsta mgła nie zniechęciły jej do powrotu do domu na piechotę. Objęła się szczelnie ramionami i ruszyła przed siebie. Gdy oddaliła się od klubu o parę ulic, zapadła cisza. Żadnych przejeżdżających aut, dźwięków muzyki, ani rozmów ludzi. Nie lubiła takich chwil, gdy na ulicy słychać było jedynie jej kroki. Przyprawiało ją to o ciarki na całym ciele. Przyspieszyła, nucąc pod nosem jakąś melodię. Odetchnęła i zwolniła dopiero, gdy do przejścia zostało jej tylko targowisko, oddzielające ją od domu. Pierwsze stoiska oświetlał blask ulicznych latarni, ale im dalej, tym robiło się coraz ciemniej. Musiała bardzo uważać, by nie potknąć się o którąś z drewnianych skrzynek porzuconych przez sprzedawców, czy też nie poślizgnąć się na zgniłych warzywach i owocach. Szła przed siebie, omijając przeszkody i ciesząc się, że za chwilę dotrze do celu, gdy nagle usłyszała cichy śmiech. Kątem oka dostrzegła jakiś cień przemykający między straganami. Serce zabiło jej sto razy mocniej, gdy usłyszała kroki za swoimi plecami. Spojrzała za siebie, nie zatrzymując się, ale nic nie zauważyła. Przez moment pomyślała, że wyobraźnia płata jej figle i zbeształa się za to w myślach. Lecz wtedy wpadła na kogoś, wciąż oglądając się do tyłu. Zatoczyła się, ale nie upadła. Spojrzała naprzód i ujrzała postawnego mężczyznę z chytrym uśmieszkiem przyklejonym do ogorzałej twarzy. Nie zastanawiając się długo, Michelle rzuciła się do ucieczki. Równolegle z nią po drugiej stronie stoisk biegły dwie inne osoby. Zaczęła krzyczeć najgłośniej jak potrafiła, lecz obawiała się, że nikt jej nie usłyszy lub uzna to za wygłupy. Po chwili dostrzegła, że tamci zniknęli. Nie zwolniła jednak ani odrobinę, gdyż zostało jej parę metrów od wyjścia z targowiska, a potem tylko kolejne kilka metrów do drzwi domu. Już oczami wyobraźni widziała jak dotyka klamki i wkracza do swojego bezpiecznego azylu, zostawiając za sobą ten koszmar, gdy nagle z lewej strony coś na nią skoczyło i pchnęło na drewnianą ladę straganu. Biodro, którym uderzyła o ostro zakończoną krawędź, zabolało niemiłosiernie, ale i tak spróbowała od razu się podnieść i dalej uciekać, lecz gdy stanęła na równe nogi, znów została przyduszona do desek lady. Krzyknęła raz i drugi tak głośno, że aż zabolało ją gardło. Wtedy ktoś chwycił ją za włosy, pociągnął do tyłu i odwrócił w drugą stronę. Zobaczyła czterech mężczyzn, w tym tego, na którego wpadła. Wszyscy wlepiali w nią lśniące oczy i uśmiechali się szeroko.
- Czego chcecie? – spytała Michelle drżącym głosem. – Nie mam dużo pieniędzy, ale weźcie je, jeśli chcecie.
Wepchnęła im do rąk torbę, którą ciągle miała przewieszoną przez ramię. Najmniejszy z obcych otworzył ją, wyciągnął portfel, po czym znalazł dowód osobisty i zaczął głośno czytać.
- Michelle Wallace. Urodzona dwudziestego pierwszego marca 1987 roku w Baton Rouge. Trochę daleko stąd. Imiona rodziców...
- Dobra, zamknij się – syknął blondwłosy chudzielec z papierosem. – Co nas to obchodzi? Dla mnie to ona może się nazywać Dorotha, Monica lub też Helga. Ważne jest to, co z nią zrobimy.
Nogi ugięły się pod Michelle, a serce boleśnie załomotało o klatkę piersiową. Zaczęła nerwowo rozglądać się za drogą ucieczki lub kimś, kto mógłby jej pomóc.
- A co może robić facet z kobietą w środku nocy, baranie? – rzekł wysoki, zarośnięty szatyn w skórzanej kurtce.
Dziewczyna w akcie desperacji rzuciła się między niego, a chudzielca, wierząc iż uda się jej jakoś przedrzeć. Jak się okazało, nie miała żadnych szans. Jeden z nich chwycił ją mocno, a gdy zaczęła krzyczeć, ten drugi wymierzył Michelle siarczysty policzek. Łzy spłynęły po jej twarzy, choć starała się je powstrzymać. Facet, na którego wpadła podszedł do niej i szepnął:
- Teraz się zabawimy.
Na te słowa blondyn i chudzielec chwycili ją za ręce, by się nie wyrwała, a tamten zaczął ją dotykać po całym ciele, po czym zdjął z niej kurtkę, rozerwał koszulkę i rozpiął jej spodnie. Kątem oka widziała jak opuszcza swoje, ukazując pokaźną erekcję. Na znak jego towarzysze obrócili ją tyłem i kazali schylić. Przywarła twarzą do chłodnych desek, modląc się o śmierć i szlochając głośno. Nagle poczuła potworny ból na dłoni i zobaczyła, że blondyn przypala ją papierosem. Krzyknęła przez zaciśnięte zęby. Znów ktoś pociągnął ją za włosy i uderzył jej twarzą o ladę. W ustach poczuła smak krwi. Śmiech tych bandytów wypełniał całą głowę Michelle. Pragnęła, by ktoś zakończył te męki.
- Na co się patrzysz, do cholery? – warknął najpostawniejszy.
Dziewczyna zastanawiała się, o co chodzi. Odwróciła głowę w drugą stronę i wtedy go ujrzała. Stał może z trzy metry dalej z twarzą ukrytą pod kapturem bluzy. Parę kosmyków czarnych włosów opadało na obojczyki, a dwa lśniące punkty, które musiały być oczami, spoglądały wprost na nią.
- Pomóż mi – szepnęła.
To, co się potem wydarzyło, sprawiło iż Michelle zaczęła wierzyć, że istnieje coś poza światem, który znała dotychczas. Najpierw oślepiło ją potężne światło, które wydawało się mieć źródło w tym nowoprzybyłym. Przekleństwa wyrwały się z ust napastników i w tym samym momencie ją puścili. Odwróciła się w ich stronę, a wtedy blask zmalał i jej oczom ukazał się najbardziej niesamowity widok, jaki miała okazję w życiu oglądać. Strzępy bluzy tamtego chłopaka leżały u jego stóp. Obecnie ubrany był tylko w spodnie i buty. Blada skóra torsu, brzucha i ramion kontrastowała z czarnymi, półdługimi włosami i czymś, co wywołało zarówno u Michelle, jak i bandytów niemały szok. Skrzydła. Duże, czarne, składające się z setek poszarpanych piór. Wyrastały z pleców przybysza i poruszały się miarowo w górę i w dół. Nie musiał robić nic więcej. Mężczyźni uciekli w popłochu, potykając się o własne stopy. A ona stała tam prawie naga, poobijana, z otwartymi ze zdziwienia ustami. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa i gdy zwrócił się ku niej, zemdlała.
Obudziła się w swoim mieszkaniu okryta ciepłym kocem. Promienie słońca rozświetlały jej mały pokój, wpadając przez uchylone okno. Dopiero po chwili go zauważyła. Siedział przy stole i przeglądał gazetę. Wyglądało na to, że czuł się swobodnie i dobrze w obcym miejscu. Przez dłuższy moment przyglądała się jego gęstym, błyszczącym włosom, opadającym na poważną twarz, silnie zarysowanej linii szczęki, ozdobionej delikatnym zarostem i na oczy z niezwykłymi tęczówkami o barwie bardzo głębokiej czerni. Jedno jego spojrzenie wystarczyło, by wszystko zrozumiała. Nie wiedziała, czy to jakiś rodzaj telepatii, czy też czary, ale najważniejsza okazała się treść przekazu.

Edan był aniołem. Uciekł z nieba na ziemię, gdyż nie podobały mu się zasady, panujące wśród pobratymców. Znosił je wiele długich lat, ale w końcu nie wytrzymał. Zaszył się wśród śmiertelników, chcąc zasmakować zwykłego życia. Pragnął na własnej skórze poczuć wszystkie najważniejsze aspekty takiego żywota. Nawet jeśli miałby zapłacić za to wysoką cenę. Poprosił Michelle, by pomogła poznać mu ten świat i nauczyła go w nim funkcjonować. Sytuacja ta przerosłaby zapewne większość ludzi, ale nie ją. Zgodziła się bez mrugnięcia okiem. Został z nią przez kilka miesięcy, w ciągu których Edan poznawał tajniki rzeczywistości, którą oglądał dotychczas z zupełnie innej perspektywy. A Michelle odkrywała ten świat zupełnie na nowo. I to z jego powodu. Wszystko wydawało się piękniejsze, magiczne i ciekawsze. A najbardziej interesujące było wzajemne poznawanie siebie i swoich przekonań. Dziewczyna cieszyła się, mogąc pokazywać Edanowi najróżniejsze miejsca, zwyczaje, filmy i inne rzeczy. Uwielbiała przyglądać się jego reakcjom na te wszystkie nowości. A już zupełnie, gdy kosztował potraw, które przygotowywała specjalnie dla niego, albo też, gdy mniej lub bardziej przypadkowo zdarzyło się im dotknąć. To, co wtedy czuła Michelle, nie da się opisać słowami. Zupełnie, jakby dotknęła nieba. Edan uśmiechał się rzadko, ale gdy już to robił, to w taki cudowny sposób, że nie dało się zapomnieć tego widoku. Dziewczyna od samego początku starała się spychać uczucia do chłopaka w jak najdalsze zakamarki serca i umysłu. Zapierała się rękami i nogami, by nie uczynić niczego, czego potem mogłaby żałować. Na nic się to nie zdało.

Michelle dotknęła opuszkami palców ust, wspominając każdy pocałunek z aniołem. Przyjemny dreszcz przeszedł przez jej ciało, gdy przypomniała sobie ich każde zbliżenie. Momenty, gdy nie byli dwoma jakże różnymi istotami – człowiekiem i aniołem, a jednością. A teraz dziewczyna siedziała sama przy świątecznym stole i nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Łzy nadal spływały po jej policzkach, a serce wybijało niespokojną i smutną melodię. Wzywało Edana.
Ale on zniknął i miała dziwne przeczucie, że już nigdy go nie zobaczy.

Patrzę, odkąd odszedłeś
nie widzę, nie słyszę szeptu Twego
ni bicia serca i ruchu powiek ciężkich
nie ma i życia i nie ma nadziei
Odkąd odszedłeś


II

Krople lodowatej wody spływały z sufitu, jedna po drugiej, wybijając monotonny rytm, który uśpiłby każdego, kto by się temu przysłuchiwał. Jednak w pomieszczeniu znajdował się tylko jeden mężczyzna, który w żadnym wypadku nie myślał o śnie. Siedział w najciemniejszym kącie swojej więziennej celi, czując przenikliwy chłód na całym ciele. Przez zakratowane okno w kamiennej ścianie wlatywał lodowaty wiatr, przyprawiając więźnia o dreszcze. Świeca stojąca na niskim, drewnianym stoliku koło pryczy, powoli gasła, dając coraz mniej światła, co zwiastowało nadejście najgorszego. Podkurczył kolana i objął je ramionami, okrywając się całkowicie skrzydłami. Pióra chroniły go przed zimnem i dawały poczucie bezpieczeństwa. Posiadał je odkąd pamiętał, a lada chwila miał zostać ich pozbawiony. Po raz kolejny przez głowę przemknęła mu myśl o tym, jak ludzie wyobrażają sobie niebo. W ich umysłach kształtuje się ono na podobieństwo jakiejś cudownej, beztroskiej, idealnej krainy, w której wszyscy są szczęśliwi i pogodni. Nie znali prawdy o tym, że niebo przyrównać można prędzej do ich opisu piekła, w którym panuje niesprawiedliwość, zawiść i zazdrość. Kto by pomyślał, że w tej doskonałej według śmiertelników krainie mogłoby stać więzienie z salą tortur i egzekucji, w której dokonywało się wyroków nie tylko na ludziach, ale i aniołach? Zapewne nikt.
Popatrzył ostatni raz na coraz mniejszy i niepewny płomień świecy, albo raczej tego, co z niej pozostało, po czym uśmiechnął się do siebie. Nie żałował swoich czynów, wręcz przeciwnie, cieszył się, że przez krótki czas mógł poczuć, że żyje. Czekał na to przez długie lata, aż wreszcie zaznał kilku chwil szczęścia. Pytanie nasuwało się samo. Czy warto było zapłacić najwyższą dla anioła cenę, by poznać świat, któremu zawsze się tylko przyglądał? Spojrzał na poranioną i brudną skórę oraz zakrwawione skrzydła, ale uśmiech nie zniknął z jego twarzy.
- Oczywiście, że było warto – szepnął do siebie. – Nawet gdyby ktoś cofnął czas i mógłbym ponownie dokonać wyboru, postąpiłbym tak samo.
Oparł głowę o ścianę, wbijając wzrok w gasnący ogień. Pozostało mu kilkadziesiąt sekund. Może minuta. Potem nic nie miało być takie jak dawniej. Sam do końca nie zdawał sobie sprawy z tego, co go czeka. Jednak nie czuł strachu. Podejrzewał, że najgorsze jeszcze przed nim, ale potem przyjdzie ukojenie. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Świeca się wypaliła i pomieszczenie wypełniły egipskie ciemności. Usłyszał kroki dwóch osób na korytarzu i brzęk łańcuchów. Moment później drzwi celi się uchyliły.
- Już czas – oznajmił jeden z przybyszów, wkraczając do środka i klękając przed więźniem.
Nie miał odwagi spojrzeć w oczy Edana, który był kiedyś jego przyjacielem. Owinął łańcuchem pokaleczone nadgarstki skazańca, starając się to robić jak najdelikatniej, by nie sprawić mu jeszcze więcej cierpienia.
- Wstań – rzekł, podnosząc się do pionu. – Gdy przyjdzie co do czego, postaraj się nie ruszać. Wtedy będzie mniej bolało.
Poturbowany anioł z trudem stanął na nogach. Gdy odzyskał równowagę, splunął na stopy dawnego kompana i wysyczał:
- Nędzny tchórz! Zobaczysz, jeszcze skończysz gorzej ode mnie.
- To się okaże – odparł, po czym popchnął go w stronę wyjścia.
Miało to być jedno z ostatnich wspomnień skazańca. Przenikliwy chłód długiego korytarza, płomienie wetkniętych w ścianę pochodni i smród stęchlizny. Czy gdyby powiedzieć ludziom, że w takich warunkach umierają anioły, uwierzyliby? Na pewno nie.
Szli długo, a Edan z każdym krokiem słabł coraz bardziej. Zaczął podejrzewać, że specjalnie krążą po lochach, by opadł z sił i nie bronił się podczas egzekucji. Ale on nie zamierzał się bronić. Nie tym razem. Nagle jego oczom ukazały się ogromne, drewniane drzwi. Te zza których zawsze dobiegały najgłośniejsze i najbardziej przeraźliwe krzyki. Towarzysze pchnęli go do przodu, gdy wejście stanęło przed nimi otworem. Edan upadł twarzą na lodowatą posadzkę.
- Przywiążcie go – rozkazał jeden z trzech rosłych mężczyzn, stojących na środku pomieszczenia.
Ich białe skrzydła przylegały do pleców, ale i tak widać było, że są o wiele większe od tych Edana. Światło świec sprawiało, że na piórach dało się dostrzec kolorowe przebłyski, zupełnie jakby ktoś obsypał je brokatem lub diamentami.
Dawny przyjaciel skazańca pociągnął go za ręce do tamtych mężczyzn, a następnie zdjął z jego nadgarstków łańcuch i założył na nich ciężkie i potężne kajdany, przytwierdzone do podłogi. Edan uklęknął i rozpostarł skrzydła. Po torturach, jakie przeszedł, nie robiły już takiego wrażenia jak kiedyś. Wiele piór zostało wyrwanych i połamanych, nie jarzyły się również dawnym blaskiem. Jednak nadal je miał, choć zaraz planowano to zmienić. Uniósł głowę i zobaczył, że stoi nad nim jego mentor. Ten, który wszystkiego go nauczył i kierował nim podczas anielskiego żywota. Teraz trzymał w ręce topór o lśniącym ostrzu i wbijał zimne spojrzenie w swojego ucznia. Siwe, kręcone włosy opadały mu swobodnie na ramiona, okryte białą szatą, sięgającą aż do kostek.
- Nie zasłużyłeś na to, by być jednym z nas – szepnął. – Wstyd mi za ciebie. Nawet twoje imię nie chce mi przejść przez gardło.
Rzucił Edanowi jeszcze jedno spojrzenie, po czym skinął na swoich dwóch kompanów. Chwycili oni końce skrzydeł skazańca i rozciągnęli je mocno. Zbyt mocno. Więzień zamknął oczy i zacisnął zęby. W głowie od razu uformował mu się obraz Michelle. Jej lśniących, blond włosów, bladej, gładkiej skóry i jasnych oczu. Uśmiechała się do niego. To ona była jego aniołem. Jego wybawieniem. Ani przez chwilę nie żałował, że ją spotkał i został u jej boku. Wtedy uszu Edana dobiegł świst ostrza, rozdzierającego powietrze. Po chwili niewyobrażalny ból przeszył jego plecy i skrzydła. Potężny krzyk wyrwał się z gardła skazańca. Szarpnął rękoma, ale kajdany oraz dwójka trzymających go aniołów, nie pozwoliły mu się wyrwać. Zacisnął zęby jeszcze mocniej, przygryzając język. W ustach poczuł metaliczny smak krwi. Wiedział, że to jeszcze nie koniec. Jednym uderzeniem nie da się odciąć skrzydeł. Edan zaczerpnął powietrza, po czym nastąpiło kolejne uderzenie. I następne. I jeszcze następne. Seria mocnych cięć sprawiła, że anioł wił się z bólu na podłodze, nie mogąc złapać tchu. Jego wrzaski słychać było w całych lochach. A może i w całym niebie. W pewnym momencie wśród krzyku dało się rozróżnić jeszcze jeden dźwięk. Łomot oznaczający to, że skrzydła opadły bezwładnie na posadzkę. Edan w tej samej chwili osunął się na bok, dysząc ciężko. Zapadła cisza, którą dopiero po jakimś czasie przerwały kroki oprawców i trzask zamykanych drzwi. Zostawili skazańca samego, żeby nie oglądać jego śmierci w mękach. Potworny ból przeszywał całe ciało anioła. Zupełnie jakby coś rozszarpywało go nie tylko od zewnątrz, ale i od wewnątrz. Jednak nie to okazało się najgorsze. Najokropniejsze było uczucie obezwładniającego chłodu. Z minuty na minutę wrażenie to stawało się coraz mocniejsze. Wydawało mu się, że za chwilę zamarznie. Ostatkiem sił uchylił powieki i spojrzał na poplamioną krwią podłogę oraz na skrzydła leżące obok. Czarne, poszarpane, pozbawione życia. Końce, które jeszcze niedawno tkwiły na stałe w jego plecach, były całkiem porozrywane i sączyła się z nich ciemna posoka. Widok ten sprawił, że gardło ścisnęło mu się do granic możliwości. Chciał przestać na nie patrzeć, ale nie potrafił odwrócić wzroku. To zdawało się być silniejsze od niego. Kolejny raz potwierdzało się to, że to miejsce nie zasługuje na miano nieba. Szkoda tylko, że nikt nie miał się o tym dowiedzieć.
Zimno i ból uniemożliwiały Edanowi jakikolwiek ruch. Oddech stawał się coraz płytszy. Serce spowalniało z każdym uderzeniem. Koniec zbliżał się wielkimi krokami. I to właśnie on okazał się silniejszy od podświadomości, gdyż powieki opadły mu na oczy i nareszcie nie widział zakrwawionych skrzydeł. Teraz znów ujrzał Michelle. Spała w swoim łóżku. Wyglądała tak bezbronnie i niewinnie. Zapragnął ją usłyszeć i zobaczyć na żywo. Ostatni raz. Serce przyspieszyło, dostawszy punkt zaczepienia do dalszego działania. Edan wiedział, że i tak czeka go śmierć, ale postanowił resztkę sił wykorzystać inaczej, niż na dogorywanie w samotności.
Nie pozostało mu dużo czasu.

III

Pusty stół widzę, pustą siebie
Nie ma oddechu, czucia brak
Odkąd odszedłeś widzę wciąż niebo
- lecz już bez gwiazd


Te święta Michelle spędziła tak samo jak poprzednie. Skryta pod kołdrą, szlochała w poduszkę, aż zasnęła z wycieńczenia. Nagle czyiś głos wyrwał ją ze snu. Znajomy, ale jakby oddalony o wiele metrów. Najpierw wydawało się jej, że ma omamy, ale po chwili znów do jej uszu dobiegł szept. Otworzyła oczy i podskoczyła ze zdziwienia, widząc obok siebie Edana. Leżał kilka centymetrów od niej. Niby ten sam, ale jednak inny. Wydawał się potwornie zmęczony i jakby udręczony. Jego oczy były smutne, choć na twarzy malował się delikatny uśmiech. Już miała zamiar coś powiedzieć, gdy on odezwał się pierwszy.
- Mamy mało czasu. Zaraz muszę wracać.
Zmarszczyła czoło i oparła głowę na zgiętej w łokciu ręce. Żołądek podszedł jej do gardła. Czuła, że stało się coś złego.
- Gdzie? – spytała cicho, zupełnie jakby nie do końca była pewna, czy chce znać odpowiedź.
- Tam, gdzie ty ze mną nie pójdziesz. Na pewno nie teraz.
- O czym ty mówisz?
Dziewczyna wyciągnęła dłoń, chcąc nakryć nią rękę Edana, ale ona przeszyła jego ciało, nie napotykając oporu. Spojrzała pytająco na anioła, ale on wzruszył jedynie ramionami i oznajmił:
- Chciałem się pożegnać.
Łzy mimowolnie napłynęły do oczu Michelle. Jedna po drugiej spływały po twarzy, wyznaczając na niej wilgotne ścieżki. Zacisnęła palce na kołdrze. Edan pragnął ją pocieszyć, ale nie potrafił. Nie w tej postaci. Nie teraz.
- Oni cię wezwali? Dopadli cię, tak? – szepnęła drżącym głosem.
- To już nie ma znaczenia. Tak musiało być. Michelle, to co odciąga mnie od ciebie, jest silniejsze zarówno ode mnie, jak i od nich.
Dziewczynę przeszedł potężny dreszcz, a cichy płacz zamienił się w głośny szloch, gdy zdała sobie sprawę z tego, że Edan staje się przeźroczysty. Zadławiła się łzami, chcąc coś powiedzieć, ale jej słowa zamieniły się w niezrozumiały bełkot. Anioł wiedział, że zbliża się nieodwracalne. Pozostało mu parę sekund. Uśmiechnął się szeroko i szczerze, tak jak Michelle uwielbiała i rzekł:
- Dziękuję, że pokazałaś mi, czym jest życie.
Jego twarz rozpromieniła się na moment, po czym Edan zrobił się całkowicie niewidoczny. Dziewczyna nie panowała nad tym, co robi. Rzuciła się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem znajdował się chłopak. Nic nie poczuła. Nie pozostał po nim nawet ślad. Do jej uszu dobiegł za to szept.
- Jeszcze się zobaczymy.


Michelle obudziła się z krzykiem. Serce biło jej jak szalone. Zupełnie jakby chciało wyrwać się z piersi. Przetarła twarz dłońmi i przeczesała palcami włosy. Przeciągnęła się i odetchnęła z ulgą, ciesząc się, że już uciekła z tamtego koszmaru. Podniosła się, odgarniając kołdrę, gdy coś spadło z łóżka na podłogę. Schyliła się i sięgnęła po to coś. Dopiero po chwili zrozumiała, że trzyma długie, czarne pióro, pokryte czymś lepkim. Krwią. Wpatrywała się w nie przez wiele minut, drżąc niemiłosiernie. Nagle nogi się pod nią ugięły i osunęła się na ziemię. Pokój zawirował przed jej oczami. Znalazła się w lochu, w kącie siedział Edan. Cały pokaleczony, zziębnięty. Potem zaciągnięto go do innej sali i tam odcięto skrzydła. Słuchała jego krzyków. Przyglądała się, jak zostaje sam i umiera w męczarniach. Już nie wrzeszczał. Czuła jego ból. Czuła przenikliwy chłód. Była przy nim, gdy odchodził.
Znów znajdowała się w swoim pokoju. Tym samym, który tak lubiła. Ale ona już nie była taka sama. Świat już nie był taki sam. Płakała długo i bezgłośnie. On odszedł w ciszy. A ona nie zamierzała tej ciszy niszczyć.

Wstaję, wychodzę krokiem ciężkim krocząc,
wiem, że nie ma miejsca tu dla mnie
Odkąd odszedłeś
Wychodzę
- ból pozostanie


Post został pochwalony 5 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Pon 19:29, 20 Gru 2010 Powrót do góry

Ach, niechaj i tak będzie Wink

2. Nadzieja

nadzieja, miłość, cierpienie



Miałam pięć lat, gdy mama powiedziała mi o mojej nieuleczalnej chorobie. Następnych pięć minęło nam na podróżowaniu po kraju od kliniki do kliniki w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mi pomóc.
- Nie martw się, skarbie – mawiała, a z jej oczu kapały łzy. Próbowałam jej wierzyć, w końcu nie mogłaby mnie okłamać, prawda? Mimo że nie rozumiałam za wiele z tego, co mówili lekarze, zdawałam sobie sprawę, że nie mówią o mnie dobrze. Z dnia na dzień stawałam się słabsza, obolała. Przyglądałam się załamanej mamie, która ze wszystkich sił próbowała zachować przy mnie twarz.
Coraz częściej myślałam, jak to wszystko skończyć – nie musieć czuć tego otępiającego bólu, który nie chciał odejść, co zrobić, by na jej twarzy znowu pojawił się uśmiech, niewymuszony, a prawdziwy, taki z głębi serca.
Coraz częściej chciałam po prostu zniknąć. Leżałam w szpitalnym łóżku, podłączona do aparatury, czując woń śmierci i chciałam, by ktoś mnie w końcu stąd zabrał.
Miałam trzynaście lat, gdy moje marzenie się spełniło. Nie było to ani straszne, ani cudowne – po prostu było takie, jak powinno być. Nie czułam się już samotna. Pragnęłam jedynie, by ona sobie poradziła, by nie pochłonęła jej pustka. Pragnęłam, by na nowo odnalazła sens w swoim życiu.
Ten dzień okazała się zbawieniem – dla mnie i dla niej. Choć dla każdej z nas miał inny wymiar.
Ale nim opowiem wam o tym, co w tym dniu czułam, musicie poznać historię jego i jej.


Ojciec opuścił je, gdy dowiedziały się z o chorobie. Nie potrafił sobie z tym poradzić, a smutki koił alkoholem, odcinając się tym samym od świata, w którym go potrzebowały niemal tak mocno jak powietrza. Joseph długo myślał nad odejściem, czekając, aż ta myśl zakiełkuje w głowie i rozprzestrzeni się po ciele, wrastając w każdą komórkę. Gdy był całkowicie pewny tego, że musi to zrobić, inaczej utonie, powiedział Elizabeth. Spodziewał się wybuchów histerii, płaczu, oskarżeń o to, że jest beznadziejnym ojcem i mężem, że powinien się leczyć, że jest bezduszny i nie ma uczuć. Spodziewał się czegokolwiek. Ona jednak uśmiechnęła się blado, położyła dłoń na jego ramieniu, po czym wskazała mu drogę.
Miała szkliste oczy i zaciśnięte wargi, jakby usilnie próbowała powstrzymać się przed płaczem. Joseph zawahał się. Kochał je, obydwie, i to bardzo mocno, jednak jakaś cząstka jego duszy mówiła mu, że jeśli zostanie, jeśli będzie próbował walczyć, nigdy więcej nie odnajdzie samego siebie, a wszystko, na co będzie mógł się zdobyć i próbować im zapewnić, zostanie prędzej czy później zniszczone.
- Przepraszam – wyszeptał jedynie, przechodząc przez próg.
Ostatni raz obejrzał się na dom, z którym wiązało się mnóstwo wspomnień – tych dobrych i tych złych, choć tych drugich było ostatnimi czasy zdecydowanie więcej. Czuł, jak boli go serce i przez chwilę nie mógł oddychać.
Spojrzał w twarz Elizabeth i rozpłakał się jak dziecko. Płakał tak kilka długich minut, myśląc o tym, co właśnie zrobił. Chciał tam wrócić, przeprosić ją i błagać o wybaczenie, zdawał sobie jednak sprawę, że podjął już decyzję i ona nigdy mu jej nie zapomni. Nie chciał ją obarczać kolejnym problemem.
Odszedł.
Jak później się dowiedziały, kilka miesięcy po odejściu znalazł sobie następną żonę. Niedługo po ślubie okazało się, że jest w ciąży. Trzy dni przed porodem, Joseph miał wypadek samochodowy. Zginął na miejscu.

Rozpaczałyśmy. Płakałyśmy. Modliłyśmy się. Obydwie czułyśmy, że ta historia źle się skończyła. Patrzyłam w jej oczy i widziałam, że obwinia siebie, tak jakby to ona doprowadziła do jego śmierci, a przecież żadna z nas nie mogła wiedzieć, co się stanie.
Pocieszałam ją, mówiąc, że tylko Bóg może decydować o życiu i śmierci.
- Jesteś bardzo mądra, kochanie – szeptała, po czym całowała mnie w policzek.
W tych czasach lubiłyśmy słuchać Sade. Puszczałyśmy jej piosenki tuż przed zaśnięciem.
- Kocham cię – powiedziała, gdy powieki już mi ciążyły.
Uśmiechnęłam się blado.
- Wzajemno – odparłam i zasnęłam, czując jej kojące dłonie na mojej głowie.


Czas mijał jakby w zwolnionym tempie. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu. Elizabeth robiła wszystko w swojej mocy, by wynagrodzić córce przeżycia związane z odejściem ojca, ale i chorobą. Jeździły do kliniki, czekały na wyniki badań, a gdy Emma czuła się lepiej, znowu oddychały cieplejszym powietrzem, zupełnie jak kiedyś, gdy jedynym zmartwieniem było wymyślenie obiadu.
Elizabeth często rozmyślała nad swoim życiem. Tuż po zaśnięciu córki, siadywała na ganku domu i trzymając kubek gorącej herbaty w dłoniach, spoglądała w gwiazdy. Czuła wtedy spokój i swego rodzaju bezpieczeństwo. Nie było to może przepełniające radością uczucie, które odgrywa istotną rolę w życiu, jednak dla niej, w tych chwilach, oznaczało wszystko. Zdawało jej się, że ktoś u góry obserwują ją i jej poczynania, zsyłając trochę ukojenia na zmęczone barki.
Brakowało jej tego. Tego oderwania. Czasami myślała, że już nie spotka jej nic dobrego. I choć walczyła każdego dnia, przegrywała. Z naturą, z losem, z życiem i śmiercią. Przegrywała, jednak nigdy się nie poddała.
I nie miała zamiaru.
Dopiła herbatę do końca i ostatni raz uniosła wzrok w górę. Na ciemnym niebie pojawiła się jasna łuna, oznaczająca spadającą gwiazdę.
Elizabeth przymknęła powieki i wypowiedziała w myślach życzenie, po czym weszła do ciemnego domu, modląc się w myślach o jego spełnienie.

Jesteście we mnie mali i nie pomiarowi, schowani
pod mięśniami - raz, dwa, trzy nie liczę dalej; przecież wiem,
jak to się skończy.
Wybuchnę, jak ci przede mną - zasnę ostatnia
.


Dzień był słoneczny i pogodny, pierwszy od dawna. Przez okno przedostawały się jasne promienie, łaskocząc uśpione twarze. Wydawało się, że próbuje dostać się do najciemniejszych zakamarków pokoi, jakby czegoś poszukiwały.
Elizabeth uniosła powieki, po czym zerknęła na pogrążoną we śnie Emmę. Wyglądała spokojnie i bezbronnie. Mimowolnie w oczach kobiety pojawiły się łzy. Próbowała je odegnać, jednak już spływały po policzkach.
Ucałowała córkę w czoło i delikatnie szturchnęła.
- Wstawaj, skarbie, już pora – szepnęła cicho, po czym odgarnęła kosmyk z jej twarzy.
- Już? – spytała.
Elizabeth kiwnęła głową.
W ciągu dwóch godzin zdążyły się umyć, ubrać, zjeść śniadanie i przygotować do wyjścia. Emma wyglądała na szczęśliwą. Wyszła na ganek, by posiedzieć przez chwilę w samotności, napawając się zapachem kwiatów i słońcem na twarzy. Zdawała sobie sprawę, że to długo nie potrwa, Elizabeth była zbyt opiekuńcza, by pozwolić jej choćby na krótkie momenty osamotnienia.
Emma czekała na nią, spoglądając na ulice. Przechyliła lekko głowę i zamknęła oczy, gdyż światło zaczęło ją razić.
Poczuła to. Delikatny powiew ciepłego wiatru. Uniosła powieki i zobaczyła mężczyznę stojącego po drugiej stronie ulicy. Uśmiechał się lekko. I patrzył wprost na nią.
Zastanawiała się, kim jest i co tutaj robi, nie miała jednak zwyczaju rozmawiania z nieznajomymi. Mimo to przyglądała mu się nadal, a on jej. I przez te krótką chwilę wytworzyła się między nimi jakaś dziwna, irracjonalna więź. Emma poczuła się bezpieczna.

Gdybym zdecydowała się wtedy do niego podejść, może wszystko byłoby inaczej. Może by mi się udało. Co nie znaczy, że żałuję tego, gdzie jestem teraz. Bo nie żałuję. Dziwne było to, że przypominał mi ojca.
Nie miałam do niego żalu. Nie mogłam. Kochałam go. Nadal go kocham. I rozumiem w pewnym sensie. Nie był w stanie poradzić sobie z tym, co się działo. Sama nie mogłam sobie z tym poradzić przez dłuższy czas. Jednak zawsze wiedziałam, że mam oparcie w mamie i to dawało mi sił. Próbowałam walczyć – jeśli nie dla siebie, to dla niej. By móc sprawić jej radość.
I udawało mi się to. Naprawdę udawało.
Znacie to uczucie, gdy wszystko wokół zaczyna wirować, ale w tym pozytywnym sensie? Gdy czujecie, jak świat otwiera się specjalnie dla was, tylko po to, byście mogli zobaczyć, że koniec wcale nie jest końcem, tylko nowym początkiem?
Zaczynałam miewać te uczucia.
Gdy zobaczyłam tego mężczyznę na ulicy, miałam dwanaście lat. I dobrze wiedziałam, że ujrzę go ponownie.


- Przykro mi – powiedział lekarz.
Nie mogła oddychać. Czuła, jak wszystko wokół zaczyna znikać i zostaje tylko ona i Emma. Same, w tym nieprzyjemnym pomieszczeniu. Czuła, jak się zapada i nie może przestać.
Przytuliła się do córki i szeptała niezrozumiałe słowa, jakby w ten sposób mogła ją przywrócić do życia. Gładziła czoło, całowała policzki i tuliła się do bezbronnego ciała.
- Przecież ty żyjesz, prawda? Nie zostawiłabyś mnie, wiem o tym – mówiła ze wzrokiem utkwionym gdzieś ponad Emmą.
Lekarz zdążył wyjść, zdając sobie sprawę z tego, że w tym momencie ta kobieta przeżywa najgorszy koszmar.
Z oczu Elizabeth ciekły łzy. Krzyczała. Wyrywała sobie włosy z głowy. Nie mogła zrozumieć tego, co się właśnie stało. Tak długo walczyła o każdą sekundę bycia z nią, a teraz nie pozostało jej nic, prócz pustki. Tak długo walczyła, że nie pamiętała jak to jest być biernym. Patrzyła w zamknięte oczy córki i płakała. Płakała jak nigdy wcześniej i nigdy potem.
Położyła się obok Emmy, przygarniając bezwładne ciało do swojego i nuciła cicho kołysankę, którą Emma uwielbiała.
- Są anioły nad głową twą, chronią od zła, widzisz je, prawda? – Jej słowa dryfowały gdzieś w powietrzu, przerywane łkaniem.
Elizabeth po kilku godzinach zasnęła z głową wtuloną w ciało córki.

Toczą nas ognie, rozgrzane zmysły : toczą pośmiertne marzenia,
miasto powszednieje. Pamiętasz ten cierpki smak na języku? Bolą rany
otwarte wiarą. Bolą od betonowej zadanej pokuty.


Następne dni mijały zbyt szybko. Elizabeth nie chciała nic jeść, nie chciała wychodzić, nie chciała nic, prócz powrotu córki, choć wiedziała, że jest to niemożliwe. Nie ubierała się, jedynie leżała w ciemnościach, opuszczona, i myślała o tym, że nie chce być sama na świecie.
Tego dnia słońce świeciło bardzo mocno. Elizabeth natchniona jakimś dziwnym przeczuciem wyszła na ganek, pozwalając promieniem na delikatne pieszczoty twarzy. Usiadła na schodach, jak zwykła robić to Emma i przymknęła oczy.
A gdy je otworzyła, stał przed nią. Piękny i jasny, co było dziwne, ale nie zastanawiała się nad tym. Spojrzała w jego twarz i uniesione kąciki ust. Nic nie powiedział, tylko stał, wpatrując się w jej udręczone oczy.
- Kim jesteś? – spytała.
Nie odczuwała strachu.
- Nazywam się Nathaniel.
Jego głos pieścił uszy. Chciała, by mówił więcej, czuła wtedy, jakby jakaś część jej duszy odżyła, choćby na chwilę.
- Piękne imię – wyszeptała, kierując wzrok na ziemię.
Nathaniel usiadł koło niej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Nie wiem, jak to jest, ale wiem, że mnie potrzebujesz.
Elizabeth nie odzywała się. Pragnęła, by ktoś ją przytulił i powiedział, że wszystko będzie dobrze. Naprawdę tego pragnęła, ale gdzieś w głębi serca wydawało jej się, że jeśli to zrobi, zdradzi pamięć o córce, a tego nie chciała.
- Nie musisz się martwić. Emma jest w dobrych rękach.
Kobieta podniosła wzrok na Nathaniel, jakby nie rozumiała jego słów. Dopiero gdy spojrzała mu w oczy, w których odbijały się wszystkie jej uczucia, rozpłakała się i położyła głowę na jego ramieniu.
- Dziękuję.

Nie wiem, dlaczego wysłali Nathaniela, ale jak to się mówi, każdy potrzebuje ciepła. Moja mama potrzebowała go aż za dużo.
Dni mijały spokojnie. Obserwowałam jej poczynania, niekiedy chcąc powiedzieć, że nie powinna tak robić, że nie może, że przecież nie rozpłynęłam się w powietrzu, tylko czekam aż nadejdzie jej czas. Jednak nie mogłam. Najgorsze w byciu martwą jest to, że nie można już ingerować w to, co się dzieje na ziemi.
Dziękowałam więc opatrzności za to, że Niebo wysyłało Aniołów, którzy mieli pomóc osobom, takim jak mama, przezwyciężyć ból po stracie. Wybrali Nathaniela.
Ja już go widziałam. To on pomógł mi przejść i trzymał mnie za dłonie przez cały czas. Dzięki niemu nie bałam się tego, co mnie czeka.
Miałam nadzieję, że równie dobrze pomoże mamie.


Po kilku miesiącach od śmierci Emmy, Elizabeth zaczęła żyć. Wychodziła z domu, by pójść na grób córki i porozmawiać z nią. Tym razem jednak było inaczej. Pierwszy raz nie płakała, a uśmiechała się, opowiadając jej o Nathanielu.
Mówiła o tym, jak dużo jej pomógł, jak przywrócił ją do życia, jak sprawił, że chciała być szczęśliwa. Teraz wiedziała, że ponowne życie nie skreśla pamięci o bliskich osobach.
- Wiesz, skarbie, on jest naprawdę cudowny.
Wiem, mamo. Dbaj o niego.
- Dbam o niego. Robię mu obiady, które pałaszuje prawie z takim samym entuzjazmem, co ty.
Nie wiedziałaś, że anioły też jedzą?
- Czasami wydaję mi się, że jest aniołem.
Jest. Nie tylko dla ciebie.
- Pomaga mi na wszystkie możliwe sposoby. Nigdy nie sądziłam, że istnieją tacy ludzie.
Nie wiem, czy istnieją, ale on jest prawdziwy. Żałuj, że nie widziałaś jego skrzydeł.
- Chciałabym, byś była tu ze mną. Chciałabym móc znowu cię przytulić.
Jestem z tobą cały czas. Opiekuję się tobą.
- Kocham cię. Na zawsze.
Wzajemno, mamo.
Elizabeth poczuła delikatne muśnięcie wiatru na policzkach i uśmiechnęła się do siebie, po czym opuściła cmentarz, kierując kroki w stronę czekającego na nią Nathaniela.
Przytuliła się do jego klatki piersiowej.
- Jest mi dużo lepiej.
Pocałował ją w czoło, a palce wplótł w jej długie, blond włosy, masując skórę.
Elizabeth przypominała sobie ostatnie miesiące, które z nim spędziła i powoli rozumiała, dlaczego czuje się przy nim bezpieczna.
- Nathanielu, muszę ci coś wyznać.
On jednak pokręcił głową i położył palec wskazujący na jej ustach.
- Wiem.
Jedno słowo. Krótkie, wypowiedziane szeptem. Mimo wszystko zabolało ją to.
- Wiesz?...
Nathaniel wziął jej smukłą dłoń w swoją i poprowadził przez cmentarz. Gdy tak balansowali pomiędzy grobami, Elizabeth przypomniała sobie ich pierwszą „randkę”, jeśli można to tak nazwać.
Zabrał ją do włoskiej restauracji, nowo otwartej. Elizabeth dawno nie wychodziła z domu i czuła się dziwnie w otoczeniu tylu ludzi. Gdy Nathaniel nakrył jej rękę swoją, poczuła, jak całe napięcie znika i pozostaje tylko zaufanie.
Rozmawiali o wszystkim i o niczym, a czas mijał tak szybko, że nie zorientowali się, kiedy tłum wyparował i zostali sami.
Elizabeth uśmiechała się, pierwszy raz od dawna i chłonęła każde słowo Nathaniela, jakby było jej zbawieniem. Wierzyła we wszystko, co mówił. Stał się dla niej swego rodzaju przewodnikiem, któremu ufała bezgranicznie i choć mogło się to wydać dziwne czuła się przy nim jak nowy człowiek – bezpieczny człowiek.
Zjedli kolację i wyszli na zewnątrz, trzymając się za dłonie. Nathaniel patrzył na nią z czułością.
Kobieta uniosła wzrok na gwiazdy. Świeciły równie mocno jak tej nocy, gdy widziała jak jedna z nich spada na ziemię.
Pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
- Co się stało? – spytał z troską.
Pokręciła głową i uśmiechnęła się blado.
- Życzyłam sobie pomocy dla mnie i Emmy. I ktoś zesłał mi ciebie.
Przytulił ją do swojej szerokiej piersi i szeptał słowa, które miały nieść ukojenie. Jego dłonie delikatnie błądziły po plecach. Elizabeth czuła ciepło, które od niego biło i chłonęła je możliwie jak najwięcej, ciesząc się z tych chwil, kiedy obydwoje zapominali o świecie.
- Dziękuję ci.
Po raz pierwszy Nathaniel pocałował ją w usta. Był to pocałunek subtelny, niewinny, ale zawierał w sobie taki ładunek emocji, że Elizabeth znowu się popłakała, tym razem ze szczęścia.
- Jesteś moim aniołem.
Mężczyzna uśmiechnął się i nic nie odpowiedział, a jego szmaragdowe oczy nadal wpatrywały się w rozpromienioną twarz Elizabeth.
- Chodźmy stąd. Robi się zimno.
Teraz dobrze wiedziała, że go kocha. Ta miłość dojrzewała powoli, kiełkując z malutkich nasion, które zasadziła w sercu przy pierwszym spotkaniu, aż do chwili obecnej, kiedy była pewna, że to nie jest zwykłe zauroczenie.

Wiem, że tu jesteś. Miliony drobinek odbija się w skórze,
gdy siedzisz w pokoju, wsłuchując się w rytm deszczu. Śpię, a twój
zapach drażni powieki - w pół otwarte chłoną obecność
obrzmiałych od zrywania dłoni. Może za dużo próbujemy unieść - za dużo
słów dryfuję w komórkach wypalonych cudzym wzrokiem.
Już zapominam, jak to jest - a powinnam wiedzieć, że
potrzebuję, potrzebuję cię mocniej - właśnie teraz, jak szepczesz,
bo w tym znajduję wschód.


- Znam cię, Liz, wręcz na wylot. Znam cię dokładnie. Wiem, co czujesz, bo czuję to samo, może nawet mocniej, niż ty, bo tak zostałem stworzony.
Elizabeth patrzyła na niego, nie rozumiejąc, o czym dokładnie mówi. Wpatrywała się w udręczoną twarz. Dotknęła jego policzków i pocałowała delikatnie w usta, w ten sposób chciała podarować mu choć namiastkę ciepła, które otrzymywała od niego.
- Nie musisz nic mówić.
Pokręcił przecząco głową.
- Muszę. Muszę powiedzieć ci wszystko.
- A więc dobrze. Słucham.
Stanęła naprzeciwko Nathaniela i czekała na cios, na słowa, które ją zranią i ponownie zamknie się w swojej skorupce.
- Spójrz na mnie.
Elizabeth uniosła oczy, a to, co ujrzała, przerosło jej oczekiwania. Widziała go, to była jego twarz, cudowna, męska twarz, na której pojawiły się łzy. Ciemne włosy zmierzwił wiatr.
Ale to, co zaskakiwało najbardziej to czarne skrzydła. Dumnie prężyły się za plecami Nathaniela. Nie wystraszyła się. Wręcz przeciwnie – czuła, że w końcu znalazła się w domu.
- Nathanielu… - wyszeptała, podchodząc do niego.
Pogładziła jego ciemną czuprynę, po czym przejechała palcami po krzywiźnie brody, zahaczając o ciepłą skórę szyi, by stanąć za nim i spojrzeć na dzieło Boga.
Dotknęła jego skrzydeł z namaszczeniem. Długie pióra były miękkie i przyjemne. Roześmiała się.
- Jesteś cudowny.
- Dla ciebie, Liz. Tylko dla ciebie – powiedział, po czym przygarnął ją do siebie i mocno pocałował. Skryła się w jego ramionach i wdychała zapach męskiego ciała. W końcu czuła się szczęśliwa, zupełnie jak wtedy, gdy urodziła Emmę. Była jej cudem, teraz w jej życiu pojawił się on, wprowadzając kolejną falę radości.
- Kocham cię – szepnął w jej ucho. – Kocham.
Nim zdążyła odpowiedzieć, zniknął, a ona trzymała w dłoniach powietrze.

Gdy znikasz, nie mogę oddychać - płuca obrastają w pajęczynę,
a usta zamykają głos pomiędzy mną, a żyłą, gdzie niedawno
pulsowałeś - żywy i natchniony, pół-bogiem cię nazwałam.


Wiedziałam, że to się stanie, że musi do tego dojść, w końcu Nathaniel był aniołem. Został zesłany na ziemię, by pomóc mamie przezwyciężyć ból, a nie po to, by zostać z nią na zawsze. Nie mogłam jednak znieść jej cierpienia – ponownego.
Nie znałam zakończenia tej historii, co jest dziwne, bo widzę tutaj wszystko , niemal jak w kuli pełnej wróżb.
Tego jednego nie mogłam przewidzieć.
Mamo? Słyszysz mnie? Nie bój się. Nie jesteś sama. Nigdy nie będziesz. Jestem tutaj, dla ciebie. Jestem tutaj, by nad tobą czuwać. Jestem i nigdy nie zniknę.
I choć wiedziałam, że nie może mnie usłyszeć, krzyczałam te słowa na cały głos, najmocniej jak potrafiłam, wierząc, że kiedyś dojdą do jej uszu.


Stał na wzgórzu, odziany w białą szatę, z rozpostartymi skrzydłami. Jego wzrok utkwiony był ponad horyzontem. Jedyne, o czym mógł myśleć, to Elizabeth. Zawładnęła nim jak żadna inna śmiertelniczka. Początkowo chciał ukoić jej ból po stracie córki, by później odejść i wymazać z jej pamięci jego wspomnienia, a zostawić tylko to nowe uczucie, którego tak pragnęła.
Nie mógł. Nie teraz. Widział w niej wszystko, o czym marzył. Nie sądził, że kiedykolwiek będzie zdolny do ziemskiej miłości. Ale doznał jej i okazało się to cudownym uczuciem.
- Nathanielu.
Obejrzał się za siebie. Ariel położyła dłoń na jego ramieniu.
- Na pewno tego chcesz?
Kiwnął głowa. Nie pragnął niczego więcej.
- Zawsze będę służył Bogu.
Ariel uśmiechnęła się lekko.
- Nigdy nie mogłam pojąć tych ludzkich skłonności do poświęcenia się. Znam cię od zawsze, Nathanielu i wierzę w ciebie. Jeśli taki jest twój wybór.
Nie bał się utraty skrzydeł ani nieśmiertelności. Bał się upadku. Wiedział jednak, że dla niej jest w stanie to przeżyć. Dla niej przeżyłby o wiele więcej.
- Do zobaczenia, Ariel, zapewne niedługo.
Anielica pocałowała go w czoło i wysłała na ziemię.
- Powodzenia.

***

Nathaniel obudził się w tym samym miejscu, w którym opuścił Elizabeth. A ona nadal tam stała, jakby czekała na jego powrót.
- Wróciłem – wyszeptał jedynie, po czym podszedł do niej i pocałował ją mocno w usta. – I już cię nie opuszczę.
Elizabeth rozpłakała się i wtuliła mocniej w zagłębienie jego szyi.
- Obiecujesz?
- Obiecuję. Nadzieja umiera, gdy nie masz jej w sercu. Twoja córka… Emma, będzie na ciebie czekać – powiedział.
- Wierzę ci.

Poświęcił się dla niej. Jak widzicie, nawet anioł może upaść. Ale nie o to w tej historii chodzi. Mama znalazła swoje miejsce na ziemi, u boku osobistego upadłego anioła, który kochał ją z całego serca. Przez całe życie. Wspierał ją w każdej decyzji. Mieli razem dwójkę wspaniałych dzieci. Co dziwne, przejawiały pewne „zdolności”, ale to inna opowieść. Była szczęśliwa. Odwiedzała mój grób bardzo często, opowiadając o wszystkim. Nigdy o mnie nie zapomniała.
Nathaniel odnalazł się w roli męża i ojca, a co najważniejsze w roli śmiertelnika. Pamiętał, kim był, jednak nie przeszkadzało mu to. Wszystko, co potrzebował, odnalazł u boku mojej mamy. Obydwoje stworzyli sobie cudowny dom.
A ja? Ja czekam. Ariel powiedziała mi, że będę mogła zabrać ich do siebie, gdy nadejdzie pora. Przechodzę przez etapy bycia czymś więcej, niż duszą i energią. Pewnego dnia będę mogła nazwać siebie aniołem. Tymczasem żyję pomiędzy takimi jak ja, ciesząc się z tego, co mnie spotkało. Nigdy nie miałam żalu. Nie mogłam.
Czekałam, aż będę mogła podziękować Nathanielowi za to, że wziął mnie ze sobą i zaopiekował się Elizabeth. Czekałam, aż będę mogła znowu wtulić się w jej ramiona, poczuć zapach jej włosów. Czekałam, by usłyszeć „kocham cię”.
Mamo – wzajemno. Na wszystko.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
migdałowa
Wilkołak



Dołączył: 11 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 35 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 20:07, 21 Gru 2010 Powrót do góry

Złudzenia
Okrucieństwo, wiara, nadzieja, miłość, wolność.

Nadeszły ciężkie czasy dla świata. Kilka lat temu nikt by się nie spodziewał, że jakakolwiek wojna jeszcze jest możliwa. W epoce nawoływania o pokój, wspólnych staraniach by było lepiej i tworzeniu organizacji dbających o przestrzeganie praw czy konwencji, nagle pojawił się on.
Ciemiężyciel ludu, dyktator, brutal. Wywrócił mapę do góry nogami, nie było już państw. Wszystko podzieliło się na Europę pod władaniem dyktatorskim i USA zależne od Chin. Nikt nie był wolny, nikt nie był niezależny, autonomia stała się zwykłą książkową definicją, a niepodległość zniknęła ze wszystkich źródeł pisanych i mówionych.
To nie była wojna taka, jak poprzednie. To była wyrafinowana zimna wojna o jakiej ludzie nigdzie nie mogli przeczytać. Wojna bezkrwawa, milcząca, utajona, ale namacalna aż do bólu. Wojna, w której wszystkie ruchy były dozwolone, czyny powodujące niejednokrotnie cierpieniem i gęsto usłane trupem. Walka między dobrem a złem, gdzie wygrywało zło, brutalność i pragnienie władzy.
Sytuacja wydawała się być beznadziejna, bowiem każdy bunt tłumiono w sposób bestialski. Wyrażanie własnych poglądów karano bardzo surowo, a sprzeciwianie się i krytykowanie władzy mogło kosztować życie.
Ludzie czuli się niczym zwierzęta w klatce, niemi, bez własnej woli i zdania, uważani jako pacynki, zabawki ciekawe, lecz niewyrażające większej wartości.

Cywilizacja upadała, chwiała się w posadach, walcząc ostatkami sił. I w końcu została pokonana przez okrucieństwo. Prymitywność zwyciężyła demokrację i zaczęła swoje rządy. Zniszczony dorobek minionych pokoleń odchodził w ciszy, chyląc czoło skąpane we krwi. Był przegrany, ale nie pokonany.
***
Niewielka, zakurzona porcelanowa figurka stała na zniszczonej półce w salonie. Był to niezwykły posążek wysokiego, smukłego anioła o niebieskich oczach. Niebiański osobnik stał wyprostowany niczym struna, lecz spokojny, wpatrzony spod przymrużonych powiek w dal. W rękach splecionych na biodrach trzymał miecz opuszczony w dół. Srebrna klinga, kiedyś błyszcząca, zmatowiała, tak jak wszelka farba znajdująca się na statuetce wyblakła. Boski posłannik został zapomniany przez właścicielkę, ale wiedział, że kiedy będzie trzeba, zostanie odkurzony, pieczołowicie wyczyszczony i odnowiony. Teraz jednak tylko stał, bacznie obserwując otoczenie, i czekał na ten moment.

Anna weszła do domu i poczuła ulgę. Udało jej się bez większych komplikacji przebyć drogę z pracy do pozornie bezpiecznej przystani. Położyła torbę na podłodze i bezwiednie włączyła telewizor na kanał Telewizji Powszechnej. Akurat trafiła na Najnowsze Wieśc, więc przysiadła i skupiła uwagę na materiale, który leciał. Poczuła dreszcz, gdy zobaczyła pierwsze obrazy na ekranie. Przymknęła oczy, niedowierzając temu, co widzi.
Kilka dni wcześniej w Szyfrowanym Radiu usłyszała o planach Konspiracji. Grupa, niczym za II Wojny Światowej, miała swoje podziemie i armię – jedyną różnicą była jej wielonarodowość. Ponadto cechowała ich ambicja, wola walki, chęć zmian i dodatkowo momentami ogromna nierozwaga, a może i głupota…? Kiedyś Anna miała okazję wysłuchać audycji, w której przywódca namawiał do buntu. Przemowa długa, pełna argumentów, jednak bezsensowna. Chyba krótko po wyemitowaniu główno dowodzący zrozumiał i tymczasowo zaniechał dalszego nawoływania. Ponoć skupił się na czymś, co miało być efektywniejsze.
Jak się okazało, było efektowniejsze, ale nie dla nich.

W wyemitowanym materiale kobieta zobaczyła, jak w wielu miejscach Europy, w tym samym czasie, działają poplecznicy dyktatora. Nie byłoby w tym nic dziwnego, ani przerażającego, jeżeliby nie chodziło o…
Anna zobaczyła, jak jedna z największych budowli sakralnych świecie płonie. Mianowicie kamera zrobiła zbliżenie na luterańską katedrę w Berlinie. Jarzyła się ona całą gamą czerwieni oznaczających tylko jedno - pożar. Nastąpiła migawka innych miejsc, a w każdym z pokazanych płonął nieokiełznany ogień. Ogromne karminowe języki bezlitośnie trawiły wszelakie drewno, jednocześnie niszcząc zabytki przeszłości. Bezwstydnie ścierały pamiątki po przeminionych pokoleniach.
Jakby tego było mało zaatakowano również księży. Każdy opiekun danego przybytku został wygnany na środek, odarty z szat i wyśmiany. Najgorzej wyglądał pop z berlińskiej katedry. Został rozebrany, a na jego ciele czarną farbą zostały wypisane obelżywe hasła. Sam napiętnowany stał w milczeniu, ze stoickim spokojem znosił oczernianie. W końcu żołnierze zakończyli, a on wyglądał jak umęczony Jezus. Duchowny rozejrzał się wokół i zobaczył kontrast – przerażone rzesze ludzi i pełne nienawiści twarze oprawców. Wziął oddech i wykrzyczał Ojcze, wybacz im, bo nie wiedzą, co czynią*. Kule świsnęły w powietrzu, a ksiądz z delikatnym uśmiechem miękko osunął się na asfalt.
Anna jęknęła i wyłączyła telewizor. Przyłożyła chłodne dłonie do rozpalonych policzków. Poczuła galop myśli, totalny chaos. Usłyszała krzyki na ulicy, więc zerwała się i z walącym sercem podbiegła do okna. Ujrzała szalonego sąsiada z naprzeciwka. Stał w oknie i wymachiwał rękami, krzycząc Bóg nas opuścił. Boga już nie ma! Boże, czemu sprowadziłeś taką karę na swój umiłowany lud? Boże… czemuś mnie opuścił?
I skoczył z okna, a Anna poczuła, jak od niej odpływa świadomość. Gdy jego ciało zderzyło się z ziemią, ona padła zemdlona w kuchni.

Umarła wiara. Odwieczna opoka ludzi runęła z hukiem, ale tak jakby bezgłośnie. Bez tego opium wielu ludzi nie potrafiło egzystować, popadło w skrajne załamanie, utraciło życie. Pozostali nie potrafili zaufać sobie nawzajem – ich credo zostało zbałamucone, zniszczone i obrócone w popiół. Pozostała pustka, nicość, którą nadaremnie próbowano załatać.

***
Kolejne dni były ciężkie dla całego społeczeństwa. Anna po ostatnich wydarzeniach nie potrafiła dojść do siebie, więc wzięła urlop. Głownie siedziała przed telewizorem, oglądając propagandowe programy Telewizji Powszechnej. Wychwalano w niej ciemiężyciela ludu, podkreślano jego zalety, mówiono o osiągnięciach i najbliższych planach. Tak trochę jakby historia ponownie odbijała się echem w teraźniejszości. A może dyktator był drugim Hitlerem? Tylko że ona nie wiedziała, czy życzy mu losu przywódcy nazistowskich Niemiec.
Był środek lipca, pogoda rozpieszczała słońcem, bezchmurnym niebem i zapraszała do spacerowania. Anna stała w oknie i patrzyła, jak pozornie beztroscy ludzie chodzą po chodnikach, rozkoszując się pogodną aurą. Ona sama nie miała najmniejszej ochoty na udawanie, że jest szczęśliwa, wolna i radosna. Mimowolnie włączyła radio, lecz Szyfrowane Radio nie emitowało żadnej audycji. Poczuła się lekko zawiedziona, ale spojrzała na zegarek. Południe. Nienajlepsza pora na program podburzający społeczność.

Wróciła do salonu i zaczęła rozglądać się po pokoju, aż jej wzrok zatrzymał się na figurce anioła. Poczuła dreszcz, tyle wspomnień. Mimo sprzecznych uczuć postanowiła go wyczyścić. Była to mozolna praca, gdyż na posążku odcisnęło się piętno przemijających lat. Ale ona miała czas, dużo czasu…
Kilka godzin później anioł odzyskał blask. Wyglądał dobrze, prawie identycznie jak kilkanaście lat wcześniej. Bez grubej warstwy kurzu stał się jeszcze smuklejszy, wróciła dawna dostojność i wyrafinowanie. Niebieskie oczy wydawały się być takie rozumne, prawie ludzkie…
Anna westchnęła. Jej brat uwielbiał tę figurkę.
O, nie. Nie będzie roztrząsać przeszłości! Odłożyła anioła na półkę, gdzie uprzednio stał. Straciła ochotę na jego renowację. Straciła ochotę na wszystko.
Wieczorem, z kubkiem gorącej herbaty, włączyła radio i podekscytowana czekała na audycję Konspiracji. Miał przemawiać główny, ale w ostatniej chwili zmieniono plan. Zamiast niego wypowiedział się konspirant o przydomku Donosiciel. Jego mowa opierała się na raportach, jakie sporządził po ostatnim zajściu z klerem. Nie były to najweselsze wiadomości, ucierpiało wielu cywili, no i oczywiście samych duchownych. Pojawiły się wyraźne głosy, że dyktator chce zniszczyć Kościół. A poczynił już jeden wyraźny krok – sprawił, że utrwalona w umysłach wiara zaczęła się wykruszać. Bo gdyby Bóg istniał, nie dopuściłby do tego, prawda?
Ponadto ogłoszono, że dalsze milczenie i bezczynność nie są wskazane. Trzeba podjąć walkę, zjednać lud i ruszyć do akcji. Gdy Donosiciel podawał szczegóły, u Anny w domu wysiadł prąd. Kobieta zdenerwowała się, ale co poradzić? Nie miała radia na baterie.
Poszła spać, pełna niepokoju, targana emocjami i chęcią zrobienia czegoś. Musiała walczyć, musiała.

Powrót do pracy okazał się trudniejszy niż myślała. Ciągłe rozkojarzenie, zdezorientowanie i to powracające uczucie bezużyteczności. Zablokowana niczym w kleszcze, uciśnięta otoczeniem, potrzebowała przestrzeni, haustu świeżego powietrza. Nie wytrzymała i korzystając z nadarzającej się okazji, wyszła z biura. Miała donieść materiały do drugiej firmy, ale nie dotarła.

Na rynku główny panował dziwny ruch. Ludzie kręcili się wkoło, rozmawiali szeptem, rzucając naokoło zaniepokojone spojrzenia. Było to doprawdy zastanawiające.
Anna zauważyła w tłumie swoją przyjaciółkę, więc podeszła i zapytała się, o co chodzi. Maria początkowo zbywała ją, nie chciała mówić, ale gdy Anna napomknęła o Konspiracji, usłyszała prawdziwy powód. I lekko zamarła. Miała chwilę czasu by rozstrzygnąć, czy zostaje, czy ucieka.
Postanowiła nie tchórzyć i stanąć twarzą w twarz z reżimem. Wiedziała z góry, że cała akcja zakrawa na szaleństwo, możliwość powodzenia jest znikoma, ale miała nadzieję. Nadzieję, że się powiedzie, że wszystko się uda, bo przecież nadzieja umiera ostatnia. Gdy podjęła decyzję, zaczęło się piekło.

Nie wiedziała, dlaczego siedzi w ciasnej celi komisariatu z rozcięta, krwawiącą wargą, siniakami na rękach i łzami w oczach. I dlaczego wokół niej znajdowało się tyle osób w podobnym, a nawet gorszym stanie. Akcja okazała się totalną klęską. Zostali rozgromieni w kwadrans, brutalnie zapakowani do radiowozów i porozwożeni do komisariatów w okolicy. Nie obyło się bez przemocy, ona sama też oberwała. Później bez wyjaśnienia wrzucili ich do jednego pomieszczenia. Teraz trwały wstępne przesłuchania, co nie oznaczało nic dobrego. Niezawisłość sądów i osądów przestała być ważna. Liczyło się tylko oczekiwany efekt. Korupcja, łapówki, znajomości – gwarancją spokojnego życia.
I w końcu, po jakimś milionie godzin, wezwaną ją. Weszła do niewielkiego pokoiku, gdzie za biurkiem siedział zastępca komendanta. Wyglądał na jakieś dwadzieścia kilka lat, spokojnie mógł być jej synem.
- Papiery – warknął, a Anna podała mu je drżącymi dłońmi. Właściwie nie bała się jego, jako osoby, bała się jedynie jego jako pionka ustroju. Przeglądał je z ogromnym zainteresowaniem, wpisał jakieś dane do komputera, po czym zbladł. Spojrzał na nią, to znów na Kartę Identyfikacyjną i tak kilka razy.
Anna stała nieruchomo i obserwowała zachowanie policjanta. Zobaczyła niewielkie kropelki potu na jego czole i zaczerwienione policzki. Wyglądał jakby miał zemdleć.
- Niech pani powie, że została wplątana przez przypadek. Tak, właśnie to proszę powiedzieć na sądowym przesłuchaniu, jeżeli do niego w ogóle dojdzie. Mamy żelazne dowody na pani niewinność.
Skończył, podał jej dokumenty i zawołał strażnika.
- Znalazła się przez przypadek w miejscu zdarzenia, jest zupełnie niewinna. Proszę ją wypuścić.
Anna chciała zaprzeczyć, ale komendant uciszył ją gestem. Nie ma sensu walczyć.
Wróciła do domu i spojrzała w lustro – zobaczyła cień siebie.

W nocy wymordowano wszystkich uczestników buntu. Kanały informacyjne grzmiały od ilości emitowanych ostrzeżeń i próśb, by powstrzymywać tego typu akcje. Przecież każdy wiedział, jaki los czeka niepokornego obywatela.

Umarła nadzieja. Odeszła niepokorna, ostatnia z ostatnich, matka głupich, otucha milionów. Szarpała się i walczyła do samego końca, jednak ostatecznie została pokonana. Bez ostrzeżenia wyrwano ją z serc ludzkich, nie pozostawiając perspektyw na przyszłość. Ludzie zostali sami, zdani tylko na siebie. Światełko na końcu tunelu zostało zgaszone.

***
Mijały miesiące, dni dla Anny stały się jedną, wielką zlaną masą. Każdy dzień wyglądał tak samo. A może dlatego, że codzienna rutyna była w pewien sposób bezpieczna?
Pobudka, śniadanie, podróż do biura, praca, powrót, obiad, telewizja, książka, kolacja, łóżko.
I tak na okrągło, bez zmian, bez niespodzianek, bez zbędnych informacji.
Czas nieubłaganie płynął, lato zamieniło się w jesień, a ta w śnieżną, mroźną zimę. Kiedyś okres przedświąteczny był najpiękniejszym okresem w roku. Pełnym radości, przeróżnych kolorów, o smaku piernika i uszek z barszczu, niejednokrotnie wypełnionym zwykłą ludzką życzliwością i uśmiechem. Pora dzielenia, dawania z siebie, poświęcona najbliższym. Same święta były upragnione przez najmłodszych, szczególnie przez aspekt prezentów. A dorośli wtenczas łagodzili spory, otwierali się na bliskich, stawali się jednością przy wigilijnym stole. Wiara, nadzieja i miłość tworzyły solidne podwaliny Świąt Bożego Narodzenia – najpiękniejszych w całorocznym kalendarzu. Ich magii nic nie mogło zepsuć – te trzy cnoty same w sobie posiadały ogromną moc wpływania na ludzkość.
I teraz ich zabrakło.

Te święta były inne. Pełne łez, chłodu, uprzedzeń, dystansu. Mimo tego że sklepowe półki uginały się od towarów, to nie było na nie popytu. Ludzie zamknęli się w sobie, w swoich domach. Pozbawieni wiary i nadziei stracili zaufanie do miłości. Trzecia i ostatnia cnota powoli nikła, sama z siebie, niegaszona przez nikogo, lecz zagaszana.
Nawet dzieci sprawiały wrażenie smutnych. I chociaż nie rozumiały, co się wkoło dzieje, nie miały ochoty i zapału, by ulepić bałwana czy napisać list do św. Mikołaja. One nie wierzyły, że święty istnieje, już na samym początku swojego życia zostały pozbawione złudzeń, odarte z marzeń. Dla nich św. Mikołaj był panem Janem z podwórka, ubranym jak pajac w czerwone rzeczy.
Rodziny niejednokrotnie przestawały być rodzinami. Rozbijane na rozmaite sposoby, niszczone, tłamszone, poniewierane. Święta Bożego Narodzenia okazywały się dniami wolnymi od pracy, bez żadnego większego znaczenia duchowego i społecznego. No, może jedynie obecność choinki wprowadzała niecodzienny zapach igliwia. A bywało i tak, że zamiast żywej, ręcznie zdobionej, na ziemi stała sztuczna, fabrycznie zdobiona imitacja świątecznego drzewka prosto z Chin.
Właśnie taką miała Anna.

Jutro Wigilia. Pomyślała, gdy w telewizji pojawiły się uśmiechnięte twarze reporterów, rozprawiających o magii zbliżających się świąt. Anna nie mogła już dłużej patrzeć na tą fałszywą słodkość i uprzejmość; wyłączyła odbiornik.
Po raz pierwszy od miesięcy miała ochotę posłuchać Szyfrowanego Radia. Wstała z fotela i sięgając radio, zahaczyła łokciem o figurkę anioła stojącą na półce. Posążek zachybotał niebezpiecznie i koziołkując w locie, upadł na ziemię. Nie rozbił się, ale naderwał się w nim spód. Kobieta machnęła dłonią] pozbiera za moment, i nastawiła kanał. Leciała audycja.

Nie dajmy się dyktatorowi! Niech nie niszczy nam życia, rodzin, świata! Musimy walczyć.
Anna uklęknęła i podniosła anioła, który od lata zdążył się zakurzyć.
Jutro Wigilia, radosny dzień. Sprawmy, aby okazał się dla nas zbawieniem.
Dotknęła denka i uśmiechnęła się. Podważyła paznokciem je i z wnętrza wyleciało kilka cukierków.
Zgromadźmy się pod gmachem rządu, zbuntujmy się, sprawmy, by zapłacił za cierpienie, jakie sprawił ludziom.
Pogłaskała je pieszczotliwie. Pojawiły się wspomnienia, zalały jej umysł niczym fala. Pamiętała jak razem z Karolem zrobili w aniele schowek na cukierki. Mama nigdy się nie domyśliła, gdzie znikają słodkości przyniesione od babci. Anioł do końca milczał i nie zdradził, jak słodką skrywa tajemnicę.
Przyjdźcie. Musi zapłacić.
Anna odwróciła anioła i spojrzała jeszcze raz na boskiego posłannika. Srebrna klinga w jego dłoniach sprawiała wrażenie gotowej do ataku.
Musi odpokutować, odkupić niewinnie przelaną krew.
Obróciła figurkę w dłoni, zastanawiając się nad czymś.
Po prostu przyjdźcie walczyć.

Sprawi, że zapłaci.

Na zaśnieżonym placu pod rządem pojawiły się niesłychane tłumy. Całość podzieliła się na głośnych zwolenników i jeszcze bardziej hałaśliwych przeciwników dyktatora. Ona sama stała na cienkiej granicy między jednymi a drugimi, co rusz szturchana i potrącana. Nerwowo oczekiwała, aż przybędzie ten najważniejszy. Musiał ją zauważyć! Postanowienie wyzwoliło w niej nową, nieznaną energię - nie zważając na nic pchała się do przodu. Rozpychała się łokciami, skupiona na celu.
I w końcu stanęła naprzeciwko schodów, po których miał on zejść.

Pojawił się w drzwiach, z powagą zszedł po stopniach, uważnie lustrując otoczenie. Miała wrażenie, że przez ułamek sekundy zatrzymał na niej wzrok, ale to było tylko złudzenie. Oddalał się od niej niebezpiecznie, poczuła przypływ paniki, więc krzyknęła najgłośniej jak potrafiła:
- Karolu!
Zwinnie odwrócił się, zaskoczony bezpośrednim zwrotem. I wtedy jego oczy spotkały się z jej tęczówkami i miała wrażenie, jakby cofnęła się o tysiąc mil świetlnych w przeszłość. Poczuła, jak jakieś silne ręce wyciągają ją z rozfalowanego tłumu i prowadzą w pobliże brata. Gdy podeszła bliżej, zauważyła, że się postarzał. W jego ciemnych włosach prześwitywały srebrne nitki, a twarz pokryły zmarszczki. No i jego oczy przestały być takie niewinne, stały się zimne, obce. Dostrzegała w nich nieustępliwość, twardość , ogromną pewność siebie i wrogość?
- Co cię sprowadza po tylu latach, siostrzyczko? Stęskniłaś się za bratem?
Jego głos był lodowaty, stalowy, pozbawiony ludzkości. Słyszała ten jad, którym nasycone było każde słowo. I wtedy zrozumiała, że zupełnie nie zna tego człowieka. Karol nie był już jej bratem – był za to ciemiężycielem ludu, brutalem, dyktatorem dążącym do celu po trupach. Stał się potworem w ludzkiej skórze, dla którego żadne wartości nie miały znaczenia.

I dlatego musiała działać.

W jej sercu umarła miłość. To, co pozostało, okazało się tylko zwykłym, pustym słowem okraszonym gorzkim rozczarowaniem i mimowolnym wstrętem. Bez tego uczucia nie miała zahamowań, runęły wszelkie bariery moralne. Sumienie zostało zagłuszone zimną nienawiścią. Cienka granica została zburzona.

***
Anna czuła, jak jej serce galopuje, oddech przyśpiesza, a krew burzy się w żyłach. Fala gorąca zalała jej twarz, oczy zalśniły dziwnym blaskiem. Obiecała, że zapłaci.
Drżącymi dłoni wyciągnęła z torby figurkę anioła. Karol uniósł brwi ze zdumienia, gdy ją zobaczył.
- Przyszłaś mi ją oddać? – Zaśmiał się z nieukrywaną pogardą.
Kiwnęła głową, już wyciągała ręce. I nagle zatrzymała się, jakby ciało odmówiło wykonania komendy.
- Właściwie to chciałam ci ją oddać, gdyż figurka nosi piętno wielu wspomnień z dzieciństwa. – Stwierdziła, po czym szepnęła: - Bardzo ją uwielbiałeś.
Karol pokiwał głową, ale patrzył na nią z odrazą, zupełnie jakby postradała zmysły. Tym politowaniem wzbudził w niej dziki gniew. To się musi stać teraz.
Nim się obejrzano, Anna uderzyła Karola raz, drugi, trzeci, aż w końcu upadł. Jego ochrona była w ciężkim szoku, zareagowała dopiero po kilkunastu sekundach. W tym czasie kobieta zdążyła krzyknąć do ludu: Nie bójcie się zrzucić kajdany. Najgroźniejszy pokonany, wykorzystajcie anarchię.
I miękko upadła na ziemię, z ulgą uśmiechając się do siebie.


Sensacja była nieunikniona, rozgłos był nieunikniony. Powstało zamieszanie, następnie chaos, nastała anarchia. Mnożyły się bunty, powstania, chciano zrzucić kajdany, przeciąć więzienne okowy.
Walka, pierwsza wygrana, zwycięstwa, odzyskiwanie utraconego.

Wróciła wiara, wróciła nadzieja, wróciła siła.

A wszystko dzięki porcelanowej figurce anioła. Figurce, w której w środku znaleziono ołowianie kulki.
***
Umarła wiara. Umarła nadzieja. Umarła miłość. Narodziła się wolność.
Niekoniecznie taka, jakiej oczekiwano. Nie było cudów, do wszystkiego musiano dojść o własnych siłach. Ale to ta walka zjednała narody, dawała wiarę i nadzieję. Walka wyzwalała niesłychane pokłady miłości, z której powolnie wyłaniała się wolność niczym Afrodyta z morskiej toni.

Można by rzec, że kości zostały rzucone.
Anielskie porcelanowe odłamki kości.

_
* -Pismo Święte, Łk 23,34


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 21:54, 21 Gru 2010 Powrót do góry

+16 ze względu na nawiązania do erotyzmu


Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…
(miłość, zaufanie, człowieczeństwo, erotyzm, wybór)


Miłość ma smak goryczy, gdy czuję twoje usta na ustach mych. Gdy wargami swymi wygrywasz nowe nuty w moim życiu. Tak pustym bez siebie. Tak z tobą samotnym. Nikłe światło lampy pozwala mi dostrzec zaledwie zarys twojej sylwetki. Silne dłonie, umięśnione ramiona, napięte mięśnie brzucha, kiedy pochylasz się nad moim nagim ciałem. Jesteś tak delikatny jak powietrze. Muskasz moją skórę ułamkiem tego, co chciałabym poczuć, ale wybór już dawno został mi odebrany. Nigdy zresztą nie potrafiłam walczyć. Nie było o co. A teraz, gdy wystarczy oderwać od ciebie usta, odepchnąć na chwilę i zażądać wyjaśnień - nie potrafię.
Doskonale pamiętam ten wieczór, gdy równo z czerwonym zachodem słońca pojawiłeś się w pokoju, szepcząc jedynie moje imię. Jak modlitwę, która pozwalała ci żyć, oddychać, być. Jakbym była wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłeś. Jakbyś sam był pragnieniem. Ciepłem. Miłością.
Ale to właśnie ona ma smak goryczy, gdy nie czuję bicia serca, omotana ciepłem twojego ciała. Wbijam paznokcie w twoją skórę, znajdując tam płytkie zadrapania i tylko więcej żądzy w twoim spojrzeniu. Bezchmurne niebo w górach. Kolor, który potrafię nazwać tylko jak miejsce z dzieciństwa. Nieskazitelny błękit nietknięty ręką człowieka. Wiem jak śmiesznie to brzmi, więc nie powiem tego na głos. Tak często boję się ciebie spłoszyć nieprzemyślanym słowem. Tak jak wtedy, gdy w czystej ekstazie wykrzyczałam ci w twarz jak bardzo cię kocham i potwierdziłam to, gdy odzyskałam oddech. Ból w twoich oczach wyrył w moim sercu nieme wyznanie, które po raz pierwszy splamiło niebiański błękit twoich tęczówek.
Mówią, że to studnie duszy. I nie pozostaje mi nic innego jak wierzyć.

Nie zapominaj, jaka to siła
Cnej stateczności, dziś jest jak była,
Przewrotność żadna jej nie skaziła —
Nie zapominaj.
*

Miłość ma smak goryczy. Słodycz obecności jest przyćmiewana przez niepewność tego kim jesteś. Jak omotać mnie mogłeś jednym słowem, które jest niczym innym jak pozostałością po dawnej mnie. Zlepkiem kilku liter wyrytych w dowodzie. Kim jesteś, gdy całujesz mnie tak, że nie pamiętam kim jestem ja? Kim jesteś, kiedy szepczesz wciąż od nowa coraz głośniej i żarliwiej. Jak szalone inkantacje, jak zaklęcie, które pozwala ci zostać. Tutaj. Przy mnie.
Kim jesteś, gdy kawałek ciebie znika we mnie, pokazując mi jak bardzo mnie kochasz, choć nigdy tego nie powiedziałeś i nie powiesz. Kim jesteś scałowując krople potu z mojej skóry, równie słone łzy z policzków. Nakrywając mnie kołdrą i przyciągając mocniej do siebie jakbym była najcenniejszym, co posiadasz. Jakbym tylko ja trzymała ciebie tu i teraz. Słyszę jak znów szepczesz moje imię i prawie je lubię. Brzmi jak kocham cię, gdy opuszcza twoje opuchnięte usta. Wchłaniam każde słowo, modląc się w myślach, by poranek nie okazał się kolejnym rozczarowaniem jak ostatnie. Próbuję sprzedać duszę za to byś o świcie znów tu był. Ale nikt jej nie chce. Czuję to. Wiem. Nienawidzę.

- Kim jesteś? – ucieka z moich ust nim zdążyłam się powstrzymać. Patrzę z lękiem na ból w twoich oczach barwy nieba.

- Elissa, Elissa – szepczesz, całując mnie w czoło.

Chciałabym czuć złość, ale nie potrafię. Tym razem to były przeprosiny za przewrotny los, który podarował mi ciebie i odebrał zrozumienie. Może rozum. Nawet nie wiem, co powiedzieć. Ostatnie słowa na pożegnanie. Wiem, że jutro cię tu nie będzie. Ostatnie życzenie przed snem.

- Obudź mnie zanim skłamiesz – dodaję senniej.
Niespełnione.

***

Patrzę jak zasypiasz pieszczona światłem gwiazd, wpadających przez niewielkie okno. Próbuję wykrztusić coś więcej, ale nie potrafię. Zaciskam moje dłonie na twoim brzuchu, czując jak twoja ręka oplata mnie w pasie i wiem, że nawet to nie pomoże. Jak twoje wyznanie miłości pozostawione bez odzewu z mojej strony.
Miłość ma smak goryczy, kiedy widzę jak budzisz się o poranku beze mnie. Pozostawiona na pastwę losu tak okrutnego. Skazana na samotność. Patrzę jak miotasz się po pustym mieszkaniu, szukając choć drobnych śladów mojej obecności. Ale nie ma nic. Nie dostrzegasz mnie – siedzącego na parapecie twojego okna. Obserwującego każdy twój ruch. Szepczącego w kółko twoje słodkie imię. Od lat.
W końcu – zmęczona, zasypiasz ponownie na łóżku, a ja, ośmielony, podchodzę bliżej. Siadam na drewnianej kolumnie i patrzę jak oddychasz. Melodia twojego życia jest dla mnie ukojeniem, gdy plątam się z kąta w kąt. Niechciany. Wyciągam czasem dłoń, ale nie dotykam cię, gdy nie widzisz. Boję się tego, co może nastąpić. Boję się prawdy.

Nie zapominaj o nim, co stale
Kochał cię, miłym był ci raz, ale
Wzruszyć wiernością nie umiał wcale —
Nie zapominaj.
*

Kilka godzin później budzisz się ponownie, ścierając dłonią pozostałości po łzach goryczy. Jej smak wciąż mam w ustach. Dławię się twoim i moim cierpieniem. Duszę się bezsilnością losu. Umieram na myśl, że nigdy nie wybaczysz mi mojego człowieczeństwa.
Noc należy do nas, odkąd na kolanach błagałem o upadek. Przeklęty. Czekam z niecierpliwością na kolejny zachód słońca, który pozwala mi ożyć. Ostatnie promienie słońca nadają mojej duszy kształt. Nadają jej człowieczeństwo, znienawidzone przez Nieśmiertelnych. Nie jestem już twoim opiekunem. Aniołem Stróżem. Choć dbam o ciebie. Kocham jak nikt.

Nie zapominaj tych prób miłości,(…)
Wszystkich zwłok, w zwłoce zaś cierpliwości
Nie zapominaj.
*

Jestem Nikim. Niemową, który spędza ci sen z powiek. Nie potrafi wyszeptać nic więcej, niż twoje imię. Gdybyś słyszała, co krzyczę każdego dnia.
Zdzieram gardło pozwalając na koniec cichemu szeptowi owiać twoje ucho. Dzień w dzień, minuta po minucie. Krok za krokiem jestem twoim cieniem. Wyciągam ramiona chcąc chwycić cię w nie. Przytrzymać. Ogrzać. Ale nasze światy przenikają się. Jak twoja ręka zaborczo zawinięta wokół mojego pasa wraz z kolejnym promieniem słońca opada na białe prześcieradło. Modlę się czasem byś obudziła się przed świtem.
Za dnia nie potrafię otulić cię miłością… Obronić przed złem. Światem. Samą sobą.

Nie zapominaj: już pierwsze chwile
Udręki w życie wlały nam tyle.(…)
Nie zapominaj.
*

***

Miłość ma smak goryczy, gdy staję w drzwiach mojej sypialni, a ty szepczesz na mój widok słowa przeprosin. Szaleństwem jest, że rozumiem spazmatyczne Elissa wypływające z twoich ust. Widzę, że żałujesz. Jakbyś wiedział, co przeżyłam, gdy jak zawsze obudziłam się sama, a ta samotność przytłoczyła mnie jak co dzień. Dzień przestał być kolejnym wyzwaniem, a może właśnie nim się stał. Odkąd mam ciebie, a noc należy do nas. Za dnia mierzę się ze światem w pojedynkę, napędzana myślą, że za parę godzin zapadnę się w twoich ramionach. Spragnionych i… spragniona. Utonę w błękicie twoich oczu, czując się bezpieczna.
Podchodzę krok bliżej, wyciągając nieśmiało dłoń. Nie wiem kiedy przestałam do ciebie mówić, ale niesprawiedliwym było wysłuchiwać twojego milczenia, gdy sama wyrzucałam tony słów. Cisza stała się błoga. Pełna emocji. Zrozumienia. Połączyła nas jak twoje pierwsze i jedyne słowo tamtego wieczoru. Nie znam twojego imienia, ale nie wydaje mi się ważne, gdy mogę językiem kreślić życzenia na twojej skórze.
Dociskamy do siebie otwarte dłonie. Powietrze wiruje od napięcia, które znikąd pojawiło się pomiędzy tobą i mną. Bo tylko my się liczymy. Nie ma dnia, nie ma świtu. Jest noc. A ona należy do nas. Nikt nie odbierze nam tego, czym jesteśmy i chcę w to wierzyć tak długo jak mogę. Więc ponownie pozwalam ci splątać razem nasze palce i przyciągnąć mnie bliżej. Zamknąć nieme usta pocałunkiem tak słodkim jak ambrozja. Smakujesz niebem, gdy po raz pierwszy całujesz mnie z pasją. Zapach fiołków unosi się kilka centymetrów nad twoją skórą, gdy zlizuję z niej czystą słodycz.
Ponownie pozwalam sobie zapaść się w tobie. Zapomnieć. Utonąć w goryczy miłości. Jedynej, na którą nas stać. Pieścić każdy skrawek twojego ciała i słuchać przytłumionych jęków. Samej krzyczeć, gdy przygryzasz moje sutki. Drżeć pod naporem twojego ciała. Spalić się w czystej rozkoszy. Zasnąć, czując ramiona owinięte wokół mnie.
Ostatkiem świadomości chwytam myśl, że teraz smakujesz grzechem. Mną. Czymś jeszcze mniej uchwytnym, niż niebo. Ostrym, metalicznym. Czuję, jakbym skalała cię moją obecnością. Dotykiem, od którego przecież nie stroniłeś. Pieszczotą, którą oddałeś. Pocałunkiem, na który odpowiedź przyszła kilka minut później. Wraz z pierwszym sapnięciem, niepowstrzymywanym westchnieniem. Tańcem języków nie walczących o dominację, a jedynie o zrozumienie. Ciche przyzwolenie.

Nie zapominaj, co zamierzałem,
Jak zamysł każden z prawdą wiązałem,
Trudów z ochotnym danych zapałem —
Nie zapominaj.
*

Tak bardzo pragnę się obudzić, gdy moja dłoń prześlizguje się przez powietrze, a palce pieszczą pustą przestrzeń. Wiem, że świta. Ciepłe promienie słońca nie zastąpią mi jednak ciebie. Przeklinam w ciszy dzień, który przegania szczęście. Znów bezskutecznie próbowałam sprzedać duszę diabłu i poniewczasie stwierdziłam, że nawet ona należy do ciebie.

Obudź mnie zanim skłamiesz – pamiętam to doskonale i wiem, że ty również nie zapomniałeś.

Ale ty mnie nie budzisz, a ja pozwalam ci skłamać.

* Sir Thomas Wyatt – Nie zapominaj


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Jane13
Nowonarodzony



Dołączył: 16 Lip 2010
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Volterra

PostWysłany: Śro 17:37, 22 Gru 2010 Powrót do góry

śmierć, miłość, przeznaczenie

Chciałabym zadedykować to opowiadanie Oli i mojej Ukochanej Pani.
Zainspirowała mnie książka "Lista życzeń" Eoina Colfera.


Przeznaczenie

Zdziwiony uniosłem głowę. Nie spodziewałem się to tej porze żadnych gości i nikogo nie wyczuwałem, a mimo to ktoś uparcie dobijał się do drzwi mojego zacisza…. Tak mnie ten fakt zaintrygował, że zamiast jak zwykle wysłać odrobinę mocy do otworzenia drzwi, podniosłem się z fotela i osobiście je otworzyłem…
Osoba stojąca po drugiej stronie była chyba najdoskonalszą istotą jaką było mi dane oglądać (i mówię to ja! Ten który miałem okazję przebywać wśród aniołów!)… Miała długie, proste, sięgające pasa włosy w pięknym kasztanowym kolorze. Srebrne (nie, nie szare, a właśnie srebrne) oczy… Tylko nie pasowały mi tu łzy, czające się gdzieś w kącikach jej oczu…. Niemal siłą oderwałem wzrok od niej i zmusiłem się do wypowiedzenia chłodnym tonem:
- Witam… W czym mogę pani pomóc?
- Proszę… Pomórz mi… Ja wiem, że ty to potrafisz…- jej głos brzmiał dla mnie niczym śpiew słowika, lecz wiedziałem, że muszę zachować dystans i jak najszybciej ją zbyć.
- Słucham? Możesz mówić trochę jaśniej?- zapytałem, najspokojniej jak tylko potrafiłem.
- Moja siostra…- tyle tylko zdołała jeszcze powiedzieć zanim całkiem się rozpłakała.
Gdy zobaczyłem jej łzy natychmiast przypomniałem sobie co mi wpajano przez te wszystkie lata, gdy jeszcze żyłem wśród ludzi. „Łzy kobiety, w towarzystwie mężczyzny, są największą ujmą dla niego”. Te słowa w połączeniu z jej anielskim wyglądem sprawiły, że nie mogłem się powstrzymać, i przytuliłem ją. I to właśnie był mój największy błąd. Zapomniałem się na tą jedną jedyną chwilę i pozwoliłem śmiertelnikowi dotknąć mojego delikatnego ciała! W jednej chwili cały zacząłem „promieniować” moim utajonym światłem, a w mojej głowie pojawiła się tylko ta jedna myśl: „Zabij ją i żyj dalej, albo dokończ to co zacząłeś i wróć tam gdzie twoje miejsce”. Tym miejscem był Czyściec. Wiedziałem, że decyzję muszę podjąć w ciągu kilku sekund bo inaczej zupełnie zniknę, i nie będzie dla mnie żadnego ratunku. O wszystkim zadecydowała ona… Przypomniałem sobie te jej piękne oczy i wiedziałem już, że nie mogę jej zabić….
Po chwili dziewczyna oderwała się ode mnie, a ja usłyszałem głos mówiący: „Zabij ją!”, ale jej twarz była tak piękne, a zarazem tak smutna, że nie potrafiłem się na to zdobyć. Wiedziałem, że ten głos to moja ewentualna droga odwrotu, ale już wiedziałem, że nie zrobię tego. Gdy tylko o tym pomyślałem znowu usłyszałem ten głos: „Zabij! To twoja ostatnia szansa!”. Jednak- jakbym chciał mu zrobi na przekór- zamiast ją zabić, pochyliłem się nad moim Aniołem i złożyłem na jej czole świetlisty pocałunek. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona i powiedziała:
- Wiedziałam…
- Tak kochanie, nie wiedzieć skąd wiedziałaś…- szepnąłem z dziwną, nieznana mi dotąd, czułością. Chwilowe milczenie przerwał jej krzyk:
- Moja siostrzyczka! Moja mała siostrzyczka!- rozpacz malowała się na jej twarzy, szpecąc jej piękne rysy. Złapałem ją za rękę i poprosiłem aby mi wszystko dokładnie opowiedziała. Wszystko alby tylko nie widzieć tego strasznego wyrazu twarzy….
- R..ro… robiłam obiad…- zaczęła urywanym głosem.- Odwróciłam się tylko na chwilę! Dosłownie sekundę- w jej głos po raz kolejny wkradła się rozpacz.- To w tym momencie mała musiała podejść do kuchenki… i …. a …. A jak znowu na nią spojrzałam to ona… Ona płonęła!
- Płonęła?- zdziwiłem się.
- No nie do końca ona. Całe jej ubranko płonęło! Musisz mi pomóc. Po prostu musisz!- zakończyła smutno. Nie wiedząc co tak właściwie powinienem zrobić, pozwoliłem jej chwycić się za rękę i zaprowadzić do małego domku w głębi lasu.
Już na dworze wyczułem zapach spalonego materiał i coś jakby woń pieczonego mięsa. Ze zgrozą uświadomiłem sobie, że to pewnie ta mała siostrzyczka mojej ukochanej nieznajomej! Coś we mnie na tą myśl zaczęło niecierpliwie drgać , jakby chciało się wyrwać do tego maleństwa. Starałem się ze wszystkich sił zachować spokój i bez większych emocji ocenić sytuację.
Moja przewodniczka poprowadziła mnie w głąb mieszkania (nawet nie miałem czasu zobaczyć jego wystroju!). Tam na tapczaniku leżała niewielka, skulona istotka. Pewnie gdybym był człowiekiem wziąłby ją za lalkę, ale teraz wszystkimi swoimi zmysłami wyczuwałem jej nierówny oddech, przyspieszone bicie serca… Jednym słowem cierpienie.
- Pomożesz jej?- zapytała z nadzieją w głosie nieznajoma.
- Naprawdę uważasz, że jestem w stanie jej pomóc lepiej niż jakiś wykwalifikowany lekarz?- nieudolnie próbowałem „zatuszować” fakt, że faktycznie mógłbym małej pomóc, no i jeszcze to, że świecę jak choinka na Boże Narodzenie….
- JA jestem lekarzem- oznajmiła- i wiem, że tradycyjne metody leczenia jej nie pomogą. Ona potrzebuje CIEBIE!
Z udawaną niechęcią kucnąłem przy dziecku i, starając się nie patrzeć na jej wyniszczone ciałko, położyłem dłoń na jej czole. Następnie wysłałem w głąb jej organizmu odrobinę Mocy (tylko tyle abym mógł poznać zakres obrażeń). Uszkodzenia okazały się dużo bardziej rozległe niż początkowo przypuszczałem…. Płuca, żołądek, a liczne krwotoki wewnętrzne sprawiły, że serce pracowało już ostatkiem sił…
Miałem do podjęcia trudną decyzję. Ponieważ czułem, że „promieniowanie” odbiera mi znacznie więcej Mocy niżbym sobie tego życzył, miałem niemal stu procentową pewność, że nie starczy mi jej aby zupełnie uzdrowić dziecko jednocześnie pozostawiając się przy życiu. Mogłem jeszcze np. naprawić jedynie tylko cześć szkód poczynionych przez ogień i pozwolić aby dziecko do końca życia miało poważne problemy zdrowotne. Ale mogłem również zużyć cały pozostały mi zapas Mocy na uzdrowienie małej i przy tym samemu umrzeć.
Po raz kolejny podjęcie decyzji ułatwiło mi spojrzenie na mojego Anioła. Byłem pewny, że ona nie poradzi sobie z takim ciężarem, że opieka nad kalekim dzieckiem będzie ponad jej siły. Bez zbędnych rozważań zaczerpnąłem całą pozostałą mi Moc i wysłałem ją w głąb ciała dziecka.
W jednej chwili patrzyłem jak uszkodzone narządy się regenerują, a w następnej pochłonęła mnie nicość…
***
I znów leciałem tym samym tunelem pełnym pokutujących dusz, a po chwili wylądowałem w ekskluzywnym lobby. I tak jak poprzednio jakaś tajemnicza siła popchnęła mnie w kierunku wspaniałego biurka za którym siedział znudzony mężczyzna. Ma mój widok jego twarz się rozpogodziła.
- Witamy ponownie!- zaśmiał się Święty Piotr.- Widzę, że nie było Ci spieszno do nas wracać!- siłą powstrzymałem się od skomentowania faktu, że pięćdziesiąt ziemskich lat, to dla niego zaledwie kilka dni.- Ładnie postąpiłeś ratując tą małą dziewczynkę …- rozpoczął.- Myślę więc, że już zasłużyłeś sobie na wejście do Czyśćca.
- Naprawdę?- ucieszyłem się.- Nareszcie! Ale zanim to nastąpi to, czy mogę zadać Ci jedno pytanie?
- Kto pyta nie błądzi, ale zbyt wielka ciekawość to pierwszy stopień do Piekła- powiedział stały mieszkaniec Nieba.
- Dlaczego Jej nie wyczułem?
- A czy ktoś kiedyś „wyczuł” swoje przeznaczenie?- odpowiedział pytaniem na pytanie.
Nic nie odpowiedziałem tylko grzecznie ruszyłem w upragnionym kierunku. Miałem nadzieję, że będę mógł resztę wieczności spędzić na rozmyślaniu o moim tajemniczym Aniele… Jakież było moje zdziwienie gdy po przekroczeniu bram Czyśćca przywitał mnie nie kto inny jak właśnie ona! Poznała mnie! Poznała, i bez namysłu rzuciła mi się w ramiona. Przytuliłem się do niej szczęśliwy, że moja wieczność zapowiada się dużo bardziej kolorowo niż przypuszczałem….


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Jane13 dnia Śro 17:41, 22 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 17:40, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Nic nie mówię Wink



NIEBO JEST

Śmierć, cierpienie, nadzieja

Nigdy wcześniej nie byłam tak przerażona, jak w tamtej chwili. Czułam jakby światy, ten i tamten, przestały istnieć. Widziałam ciemność. Słyszałam głosy, mnóstwo głosów w mojej głowie. Ich szepty przeradzały się w krzyki, a częstotliwość fal na jakich się rozchodziły, przyprawiała o wymioty. Chciałam uciec, zrzucić z siebie krępującą mnie kołdrę i po prostu biec, ale nie mogłam nawet otworzyć oczu, nie mogłam mimo usilnych starań. Negowałam coś, co już się dokonało i co zniszczyło i zdeptało moje całe, dotychczasowe życie. Syknęłam cicho, bo dotknęłam obolałego kolana. Wspomnienia wracały do mnie, zadając potworny, powolny ból w całym ciele. Ostre sztylety świadomości raniły, odzierając z ludzkiej godności. Upadłam wtedy, mimo że mnie trzymali, poobijałam mocno te nieszczęsne kolana. Stąd ból. Poruszyłam się na łóżku, próbując swoich sił.
- Dzisiaj pogrzeb – usłyszałam.
Moje łzy stały się już bezpostaciowe. Wyschły tak jak wszystko we mnie. Ścisnęłam pięścią prześcieradło, dławiąc się powietrzem. Nieważne co miało się stać dalej, wszystko było bez znaczenia. Musiałam po prostu opuścić to pomieszczenie, a to wiązało się z udawaniem. Nigdy nie byłam choć przeciętną aktorką życiową, ale tym razem musiałam dać z siebie wszystko. Ciężkie powieki bardzo piekły, ale po dłuższej chwili otworzyłam oczy.
- Obudziłaś się.
Cichy głos jak kubeł lodowatej wody odarł mnie z resztek złudzeń, którymi próbowałam się karmić. Czułam, że moje jestestwo przeniosło się do alternatywnego świata, a ziemska ja, ludzka ja nie ma nic do powiedzenia. Musiałam jednak grać. Musiałam grać.
- Muszę się przebrać. Która godzina? – usłyszałam swój głos, ale wcale nie miałam zamiaru tak konstruować zdania. Zupełnie jakby kierował mną ktoś inny.
- Jesteś pewna, że…
- Tak – przerwałam równie stanowczo, jak zadałam pytanie. Zaskoczona po raz kolejny.
- Jedenasta. Masz prawie pół dnia.
Wstałam i choć bardzo zakręciło mi się w głowie, nie dałam po sobie o tym poznać. Trzymałam się dzielnie, nic dziwnego, tylko zniknięcie z oczu wszystkim ludziom mogło dać mi spokój. Wyszłam po schodach do góry, mijając brata, któremu tylko machnęłam ręką na znak, żeby o nic nie pytał. Z nieskrywaną rozpaczą i smutkiem w oczach, zrozumiał. Jak robot odnalazłam drogę do szafy. Para czarnych jeansów i sweter tego samego koloru. Skorzystałam z toalety, przemyłam twarz wodą i pojedynczym ruchem rozczesałam włosy. Nie miałam najmniejszych szans na to, żeby pozwolili mi wyjść z domu samej jednak o dziwo przytomność i trzeźwość umysłu działały poza moją wolą, w tamtej chwili nie mogłam niczym kierować, może poza własnymi nogami. Spod łóżka wyjęłam pozwijany w coś na kształt pojedynczych lin, duży kawał materiały. Podeszłam do okna, ale wspominając chwilę, w której tę prowizoryczną drabinę przyniósł on, upadłam na kolana. Zrobiło mi się niemiłosiernie gorąco. Myślałam, że czaszka zaraz mi eksploduje, czułam jakby wszystkie wnętrzności walczyły o to, żeby wydostać się na zewnątrz. Zgięta w pół, trzymając się za brzuch, złapałam oddech i ponowiłam próbę. Zaczepiłam końce o stalową ramę łóżka i powoli, ale zdecydowanie uciekłam.

Biegłam ile sił w nogach. Nie myślałam o tym dokąd, nie myślałam po co, chciałam być tylko jak najdalej, żeby nie wiedzieć, że to naprawdę się dzieje. Przecież oddalenie się od tamtego miejsca, tamtych ludzi, ucieczka powinny pomóc, prawda? Dlaczego więc nie poczułam się lepiej?

***

W poniedziałkowe popołudnie, już w zasadzie w porze kolacji swoje zajęcia kończyli studenci medycyny. Niska blondynka – jedna z najbardziej obiecujących uczennic na roku, jak każdego dnia, wychodząc z zajęć, wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i wykręciła numer do swojego narzeczonego.
Abonent jest w tej chwili nieosiągalny.
Operator sieci grzecznie poinformował ją, że Colin nie odbierze. Wzruszyła ramionami – pewnie znowu zapomniał naładować baterię – pomyślała. Ruszyła żwawym krokiem do domu. Im prędzej wróci, tym prędzej się zobaczą.
- Hej, Sara! – usłyszała za sobą znajomy głos. – Idziesz z nami na pizzę?
Zaśmiała się.
- Nie, dziękuję, pójdzie mi w boczki – mrugnęła okiem. – Nie widziałam Colina przez cały weekend, sama rozumiesz.
- Yhy, to do jutra!
- Do zobaczenia!
Colin Stanley wyjechał służbowo, żeby w Miami podpisać ważny kontrakt dla firmy, której właścicielem był jego ojciec. Sara czekała na niego z utęsknieniem, jak nikt inny. Mogłoby się wydawać, że trzy dni to wcale niewiele. Przecież czasami ludzie nie widzą się tygodniami, ba, miesiącami. Nie dla nich. Świeżo zaręczeni planowali ślub i wszystko zdawało się być mniej ważne od tego faktu, a przecież już nic nie mogło ich rozłączyć.
Sara, szczęśliwa, że będzie mogła przytulić się do ukochanego torsu, wsłuchać się w bicie kochającego serca, przyspieszyła. Gdy minęła róg 54-tej, coś ją zaniepokoiło. Niebiesko-czerwone refleksy świetlne, zalewały ścianę domu Colina. Pobiegła.
Zobaczyła jak jeden z policjantów trzyma wyszarpującą się z jego uścisku panią Stanley. Pokiwała przeczącą głową. Serce zaczęło walić jej jak młotem, wystraszyła się, że coś złego mogło stać się jej narzeczonemu. Chociaż nie… Pewnie chodziło o ojca Colina. Tak, każdy w mieście wiedział, że zadawał się z szemranym półświatkiem i choć był bardzo wpływowym w biznesie człowiekiem, nie dorobił się pieniędzy i swojej pozycji uczciwością. Pewność Sary uspokoiła ją; to jasne – po prostu jej przyszły teść dał się złapać przy wręczaniu łapówki lub tym podobnych, może gorszych rzeczach. Uśmiech mimowolnie pojawił się na twarzy dziewczyny; nie życzyła nikomu źle, ale jednak wszystkich stawiała zawsze za Colinem. Gdy postawiła stopę na trawniku przed domem, stanęła jak wryta: u drzwi stanął pan Stanley. Skoro jego żona rozpaczała, a sam przecież był u jej boku, to…
-Gdzie Colin? – spytała pełna obaw.
Nikt nie odpowiedział.
- Gdzie Colin? – wrzasnęła, a w czach mimowolnie pojawiły się łzy.
Pan Stanley objął ją ramieniem.
- Miał wypadek… Śmiertelny… - wydukał ciężko.
Przecież żartował. Żartował, tak? Dla Sary nie było innego wytłumaczenia. Poczuła ostry ból w klatce piersiowej, gorąco, rozlewające się na całym ciele, od stóp do głów. Usłyszała jeszcze drażniący uszy krzyk, który przyprawiał o dreszcze. Kiedy zorientowała się, że to ona sama była źródłem dźwięku, straciła przytomność.

***

Dotarłam do miejsca, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Porzucony budynek? Niedokończona budowa, tak jak niedokończone miały okazać się moje marzenia? Przyjrzałam się z zaciekawieniem. Ślady na cegłach wskazywały na to, że ten dom kiedyś się palił. Pewnie mieszkańcy opuścili go, bo nie mogli odratować części potrzebnej do normalnego funkcjonowania. A gdyby tak… Przecież bez Colina nie będę już nic warta, zawsze się uzupełnialiśmy.
Ja byłam tą mądrą, on tym zaradnym.
Ja tą niepozorną, on przystojnym i wysportowanym.
Ja bałam się świata, on mógłby światem rządzić.
Rozejrzałam się wokół. Ostre krawędzie kamieni, rozbite butelki po tanich winach i grube wytrzymałe pozostałości stropów zachęcały do skorzystania ich usług w tej kwestii. Zdecydowanie powinnam pójść w ślady mądrych ludzi, którzy kiedyś zamieszkiwali tę ruinę. Może znaleźli sobie inny dom, ale ja innego człowieka dla siebie nie mogłam znaleźć. Z Colinem umarła część mnie. Ta część odpowiedzialna za uśmiech, radość wypisaną na twarzy, erotyzm, czasem złość, ale taką która szybko ustępowała pożądaniu. Co mi zostało? Niewysłowiony ból? Cierpienie po kres moich dni? Mam czekać, aż śmierć wyciągnie swoje ręce i po mnie? Nie.
Gwałtownie zaczęłam szukać najlepszego sposobu na to, żeby z sobą skończyć. Powiesić się? Nie było na czym. Uderzyć głową w mur? Mogłabym się tylko poranić, nie miałam chyba tyle siły, żeby taki wypadek mógł okazać się śmiertelnym. Podetnę żyły… Tak! Oglądałam kiedyś film dokumentalny, o dziewczynie, którą odratowali kiedy próbowała popełnić samobójstwo. Nie udało by się to, gdyby ruchy nożem precyzyjnie kierowała pionowo, a nie poziomo. Znalazłam odpowiedni kamień i usiadłam na gruzie.
Odetchnęłam. Pomyślałam o mamie, tacie, bracie, babci…
Kochałam ich, ale ta miłość nie mogła się równać z tym co działo się między mną a Colinem. On był moim życiem, jak miałam funkcjonować b e z niego?
Przyłożyłam krawędź kamienia do skóry. Łzy paliły mnie mocno, płynąc po policzkach niczym strumień rzeczny, a ręce mi się trzęsły. Chciałam się opanować, ale nie potrafiłam. Chyba nadszedł ten moment, w którym miałam przyznać wszechświatowi pewną rację – zabrał mi moje szczęście.
Krzyknęłam przeraźliwie. Bolało mnie dokładnie wszystko. Każda komórka i każda kość dawały o sobie znać. Nie potrafiłam złapać oddechu, krztusiłam się łzami i wydzieliną z nosa.
- Jak mogłeś?! – wrzasnęłam. – Jak mogłeś mnie zostawić, draniu?! Obiecałeś! Mówiłeś, że nic nas nie rozdzieli! Co mam zrobić sama?! Miałeś zawsze być przy mnie… Błagam, Colin, wróć…
Zawsze będę przy tobie.
Podniosłam wzrok. Ciepłe, rażące w oczy światło zwróciło moją uwagę. I ten głos, znajomy, jego głos!
Stał tam w swojej niebieskiej koszuli i białych spodniach. Uśmiechał się do mnie. Zwariowałam. Albo naprawdę postradałam zmysły, albo ktoś robi mi naprawdę nieprzyzwoity i okrutny żart.
Nie, Saro
- Jak…?
Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że jest mi dobrze. Nie płacz, proszę.
- Co się z tobą… Wróciłeś?
Uśmiechnęłam się przez moment.
Nie, ale nigdy cię nie opuszczę. Jednak po pogrzebie nie będę mógł ukazywać się w materialnej postaci. Nie zobaczysz mnie, ale będę obok. Możesz do mnie mówić, usłyszę.
- Colin, przestań, błagam, nie mów…
Chwyciłam się mocno za głowę i z całych sił zacisnęłam powieki. Nie pomogło, nadal tam był.
Uwierz, że istnieje coś więcej niż życie na ziemi. Nie płacz, proszę, sprawiasz mi ból.
Te słowa, mimo że wypowiedziane z uśmiechem na twarzy, podziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Ostatnią rzeczą, której chciałam było jego cierpienie.
- Przepraszam.
Łkałam jeszcze głośno, ale z całych sił próbowałam się uspokoić.
Zniknę teraz, nie zobaczysz mnie przez jakiś czas, obiecuję jednak, że poczujesz każdą moją interwencję w twoje życie. Kiedy wiatr delikatnie rozwieje ci włosy, nie zapominaj o mnie. Gdy urodzisz pierwsze dziecko, a będzie to syn, proszę pamiętaj o moim imieniu. Dotrzymam słowa, zawszę będę przy tobie. Łzy, jak mówiłem, sprawiają mi ból. Jesteś najważniejszą osoba, która powinna uczestniczyć w moim pogrzebie, biegnij, zdążysz jeszcze. Miej w sercu to wydarzenie, póki sama do mnie nie dołączysz, Saro. To rozmowa z Aniołem. Do zobaczenia, kochana.

Zniknął. W powietrzu czułam jeszcze jego obecność. Nigdy nie byłam osobą mocną wierzącą w Boga ani życie pozagrobowe, ale Colin by mnie nie okłamał. Nie wiedziałam czy to interwencja ściśle boska czy ludzka dusza samoistnie jest na tyle silna, że tylko czeka, aby uwolnić się z ciała, żeby działać cuda. Niczego nie była pewna, ale wstałam i pobiegałam, musiałam zrobić to, o co mnie prosił.

***

- Dlaczego muszę iść do pierwszej komunii?
- Bo to ważne, kochanie – uśmiechnęłam się ciepło, poprawiając krawat mojego małemu dżentelmenowi.
- A wiesz, mamo, ksiądz opowiadał nam dzisiaj o Aniołach Stróżach. Mówił, że każdy ma swojego, wiesz, że ja też mam?
- Skarbie, twój Anioł Stróż jest wyjątkowy, wierz mi.
Spojrzałam w oczy mojego syna. Do złudzenia przypominały spojrzenie jedynej osoby, poza nim, którą tak mocno kiedyś kochałam.
- Podobno jest jeszcze bierzmowanie i wtedy sam mogę wybrać sobie kogoś, wiesz? Po imieniu. Tylko nie wiem mamo czy bym chciał, lubię swoje imię, za to, że jest wyjątkowo anielskie.
Nie mogłam nie zgodzić się ze spostrzegawczością i umiejętnością wyciągania wniosków mojego dziecka.
- Nie myśl o tym, jeszcze masz czas.
Pogłaskałam go po głowie i wręczyłam kartkę formatu A4, którą dumnie przyniósł mi wczoraj ze szkoły.

Zaświadcza się, że

Colin Angelo Stanley

Ukończył kurs religii dla dzieci, przygotowujących się do I Komunii Świętej.


- Mamusiu?
- Tak?
- Myślisz, że tata byłby ze mnie dumny.
- Jak nikt inny, dziecko, jak nikt inny.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Śro 19:52, 22 Gru 2010 Powrót do góry

    7. Zdradzony
    miłość, śmierć, zdrada

        Czasem zrozumieć to wszystko jest tak trudno
        i ciężko sobie wmówić, że życie jest próbą,
        że ktoś ułożył ten plan precyzyjnie,
        kiedy odchodzą szybko ci, którzy żyli tak niewinnie

        Eldo „Twarze”

Tamta grudniowa noc nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jak zwykle, byli we dwoje.
Ona – w łóżku, pod kołdrą, przewracała się z boku na bok.
On – na krześle, obserwując jej każdy, nawet najdrobniejszy ruch.
Ich bliskość była jednak pozorna. Nie mogła go zobaczyć, on nie mógł jej dotknąć. Żył w platonicznej miłości do podopiecznej, ona – w nieświadomości.
Czasami zastanawiał się, dlaczego nigdy nie poczuła świdrującego spojrzenia sunącego po karku. Pożerał wzrokiem jej ciało, choć równocześnie szanował intymność. Skrawek po skrawku uczył się jej na pamięć. Nocami przyglądał się głównie twarzy. Ustom układającym się na przemian w wyraz szczęścia i smutku, oczom, które wodzone snami, tańczyły pod powiekami w nerwowym rytmie.
Jego serce zaciskało się w kleszczach, gdy budziła się z krzykiem. Podnosiła się wtedy i siadała, podsuwając zgięte w kolanach nogi pod brodę. Obejmowała je rękoma i kładła głowę na ramieniu. Tak mocno wtedy żałował, że nie może jej dotknąć…
W ciągu dnia obserwował jej delikatne ruchy, chcąc zapamiętać charakterystyczny krok i niewinne kręcenie palcem samotnego pasemka. Niektórzy zarzucali mu, że zachowuje się jak zwykły podglądacz, ale bronił się tłumaczeniem, że to tylko praca. Jak na niewinnego, powtarzał to zbyt często.
Niegdyś Corey nie sądził, że oddech może być fascynujący, a doszło do tego, że kąciki ust unosiły mu się nieznacznie, gdy widział unoszącą się i miarowo opadającą klatkę piersiową Amandy.
Zdawała się tak niezwykła, że gdyby jej nie znał, mógłby pomyśleć, że to ona jest aniołem.
Ona – kobieta.
On – Anioł Stróż.

***

- Istniejesz po to, by chronić swojego podopiecznego – mówił ciepły, głęboki głos – dlatego zejdziesz na ziemię i zaopiekujesz się kimś, kto potrzebuje twojej pomocy.
Corey nigdy wcześniej nie słyszał Boga, ale już od pierwszej wypowiedzianej głoski rozmowa zdała mu się magiczna. Przez chwilę czuł się, jakby rozpierało go szczęście, a potem, gdy to uczucie nieco osłabło, poczuł niezwykłą siłę. W jednym momencie był przekonany, że może wszystko. Wraz z ostatnim zasłyszanym słowem wrażenie wszechmocy wyparowało.
- Nie wiem, czy jestem gotowy – szepnął Corey, opanowując się na tyle, że mógł wydobyć z siebie te parę słów.
- Wejrzyj w głąb swego serca, tam znajdziesz odpowiedź.
Chłopak poskromił zmysły i skupił się na swoim wewnętrznym głosie.
Dlaczego?
Dlaczego nic nie słyszę?

- Ty i twój podopieczny będziecie ze sobą nierozerwalnie połączeni – kontynuował Bóg po chwili przerwy. – Chroń go, to twoje zadanie.
Corey wziął sobie te słowa do serca.

***

Amanda budziła się jeszcze dwukrotnie. Corey nie przypominał sobie nocy, w której koszmary dręczyłyby ją tak mocno. Wiele razy próbował przeniknąć przez barierę jej umysłu w celu złagodzenia niemiłych snów, jednak nigdy mu się nie udawało. Ze smutkiem wpatrywał się w jej strach i cierpienie. Upragnioną ulgę przynosiło ponowne spostrzeżenie miarowego, spokojnego oddechu…
Budzik – znak dla ich obojga, że pora zacząć nowy dzień. Ona wyłączyła natarczywy dźwięk i przeciągnęła się na łóżku. On wstał i podszedł do okna. Sąsiedzi przystroili już swoją werandę świątecznymi lampkami. Coraz bardziej dało się odczuwać atmosferę Bożego Narodzenia.
Najwyraźniej nieco się ociepliło, bo z nieba padał deszcz ze śniegiem. Czyżby obietnica lepszego jutra?
Dziewczyna wstała, zatrzymała się tuż przy Coreyu i oparła dłonie o framugę. Tak mógłby wyglądać ich każdy poranek.
Nic, co dobre, nie trwa wiecznie. I tym razem magia chwili rozproszyła się, gdy Amanda sięgnęła po komórkę. Dziewczyna wystukała numer i przyłożyła słuchawkę do ucha. Corey doskonale wiedział, do kogo ona dzwoni, dlatego też odwrócił się i wyszedł z pomieszczenia. Ruszył w stronę kuchni, przysiadł na krześle i ukrył twarz w dłoniach. Czuł, jakby jego żołądek zawiązał się w supeł. Czy to była zazdrość?
Wiele razy widział ich razem. Gesty świadczące o miłości, jej uśmiech zarezerwowany tylko dla ukochanego... Corey oddałby wszystko, żeby ona mogła go zobaczyć. Wtedy starałby się o jej względy, aż do skutku. A gdyby go odrzuciła… Wiedziałby przynajmniej, że próbował. A tak? Co mógł zrobić?
Najwyraźniej Amanda dawno skończyła rozmowę, bo już ubrana weszła do kuchni. Włączyła czajnik i sięgnęła do lodówki. Zamknęła ją jednak i usiadła za stołem. Anioł co dzień z rosnącym przerażeniem patrzył, jak jego podopieczna się głodzi, ale nic nie mógł poradzić. Szeptał jej do ucha zaklęcia i prośby w nadziei, że usłyszy i pojmie choć ogólny sens. Chwile takie jak ta zmuszały Coreya do zastanowienia się, dlaczego Bóg uważał, że Amanda go potrzebuje…
Kiedy woda się zagotowała, dziewczyna zalała rozpuszczalną kawę. Wlała do filiżanki trochę śmietanki i dodała kostkę cukru.
Corey znał na pamięć jej przyzwyczajenia i mógł śmiało stwierdzić, że wie o niej więcej niż jej narzeczony.


Amanda wsiadała właśnie do samochodu, gdy w powietrzu rozniósł się dziwny zapach. Ona chyba tego nie czuła. Sam na początku nie rozumiał, co zwiastuje ta nieprzyjemna woń.
Dziewczyna ruszyła z podwórka i wjechała na ulicę. Trzymała oburącz kierownicę i z uwagą wpatrywała się w jezdnię. Tego poranka asfalt był wyjątkowo śliski.
Anioł siedział na tylnim siedzeniu. Wodził wzrokiem po wnętrzu auta, chcąc wypatrzeć źródło intensywnego zapachu.
Kiedy rozglądał się po wnętrzu, poczuł coś więcej niż zwykłą woń - czyjąś obecność. Na siedzeniu obok kierowcy znikąd pojawił się nowy pasażer. Ubrany w czarny płaszcz roztaczał wokół siebie mroczną aurę. Zarzucony kaptur tylko potęgował to wrażenie.
Dlaczego Amanda go nie widzi?
Jakby w odpowiedzi na wiszące w powietrzu pytanie, postać skręciła głowę lekko w bok i spojrzała w oczy Coreya, który z przerażenia zacisnął pięści.
Dlaczego o tym nie pomyślał… Nie pomyślał… a teraz było za późno.
Obok jego podopiecznej… jego ukochanej… siedział Anioł Śmierci.
Nowoprzybyły zsunął z głowy kaptur i Corey obserwował, jak kąciki jego ust powoli unoszą się ku górze.
To nie może się tak skończyć… Nie ona…
Chłopak poczuł, że robi mu się słabo. Przede wszystkim jego obowiązkiem było chronienie podopiecznej, a w końcu miał pozwolić jej umrzeć? Tak po prostu?
- Dlaczego? – zapytał szeptem.
Amanda może nie była zbyt wierząca, ale też nie grzeszyła.
- Dlaczego? – powtórzył nieco głośniej, świadom, że jego głos łamie się przy każdej sylabie.
- Była na liście – odparł obojętnie Anioł Śmierci.
- Ale… dlaczego… się na niej… znalazła? – wycharczał Corey przez zaciśnięte zęby.
- A jak myślisz? Bóg obdarza nas życiem i tylko on może nas jego pozbawić.
Corey mozolnie przetwarzał usłyszaną informację. Nie chciał dopuścić do siebie myśli, że to Bóg podjął decyzję o śmierci Amandy. Nie, tylko nie właściciel tego ciepłego głosu. Tylko nie źródło jego wiary...
- Oszukał mnie.
Corey przeniósł wzrok na Amandę, jej dłonie zaciśnięte na kierownicy. Jechała bardzo ostrożnie, więc dlaczego? Jakim prawem?
Miał już więcej nie widzieć tego uśmiechu, nie czuć dobrze znanych perfum ani nie słyszeć w nocy cichego świstu powietrza wydobywającego się z jej ust. To było takie nierealne.
Nie pamiętał, co robił ani jak się czuł, gdy jeszcze jej nie znał.
Nie wyobrażał sobie życia po jej śmierci.
Nagle z prawej strony rozpędzony samochód wjechał na ulicę. Amanda w panice nacisnęła hamulec, ale nawierzchnia była zbyt śliska. Auto zjechało na pobocze i uderzyło w drzewo. Corey siedział nadal na tylnim siedzeniu, wypuszczając wstrzymane powietrze.
- To nie może… być… prawda… Oszukał mnie. Oszukał.
Przyglądał się, jak jego pobratymca wyjął spod płaszcza kulę i otworzywszy ją, wessał duszę dziewczyny.
- Powinieneś się już nauczyć, że śmierć jest konsekwencją życia – powiedział Anioł Śmierci oskarżycielskim tonem.
- Ale… dlaczego kazał zabrać ją tak wcześnie?
- Bóg jest Bogiem i ma prawo wybierać – odpowiedział jego rozmówca, szykując się do wyjścia. – Swoją drogą, życie nie sprawia mu tyle satysfakcji, co jego odbieranie. Uwielbia buzujące w nas uczucia. Jeśli ktoś zasmakował istnienia i zostanie tego pozbawiony, wiąże się z tym więcej emocji niż jeśli ktoś w ogóle nie pozna świata. Po prostu… - przerwał na chwilę, jakby szukał odpowiedniego słowa - czasem ma takie zachcianki.
Kiedy jeszcze pobrzmiewało jego ostatnie słowo, zniknął. Namieszał Coreyowi w głowie i zniknął. Po prostu.
Chłopak podniósł się i przeszedł na fotel obok kierowcy. Albo to co z niego zostało. Samochód wbił się przednią maską w potężny konar. Ciało Amandy zakleszczyło się między oparciem fotela a kierownicą. Corey nie słyszał jej oddechu –odeszła. Widział za to spływającą po skroni krew i zmasakrowany brzuch.
- Dlaczego, Boże? Dlaczego jesteś taki okrutny!? – wykrzyczał, wkładając w to tyle siły, ile zdołał wykrzesać, po czym oparł głowę na ramieniu ukochanej.
Niegdyś niezdolny do wyrażania emocji, przestał kontrolować płynące łzy. Nie ochronił jej, nie wywiązał się z obowiązków… Ale czy to się w ogóle liczyło? Zawiódł go człowiek, któremu zaufał.
Zdrada.
Ten ciepły głos nie mógł kłamać… Ale…
…to były fakty. Bóg wpisał Amandę na listę i tym samym zapieczętował jej los.
Corey z całego serca wolałby, żeby dziewczyna była teraz z narzeczonym. Wszystko byłoby lepsze od pustki, nawet zazdrość.


- Skoro zabiłeś ją, zabiłeś również mnie. Jesteś odpowiedzialny za jej śmierć, będziesz też za moją.
Anioł klęczał na płycie nagrobnej, zwracając głowę ku niebu. Jedną rękę przyciskał do serca, a w drugiej kurczowo zaciskał sztylet. W tej chwili w jego żyłach kłębiło się wiele emocji. Emocji…
- Teraz jesteś szczęśliwy!? Bawi cię to?
Spuścił głowę do dołu i powędrował wzrokiem do złotych, wygrawerowanych na marmurze liter. Amanda Wolf.
- Dlaczego? – szepnął zrezygnowany.
Gdy zbliżał sztylet do swojej piersi, w jego głowie przewijały się wspomnienia o Amandzie. Jej śmiech, jej łzy, jej śmierć… W tym roku mieli spędzić razem – choć oddzielnie – już piąte święta.
Ból.
Cisza.
Arogancki śmiech.
Niczego nie żałował.
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 20:51, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Zaufanie, chaos, nadzieja, człowieczeństwo

Cisza otaczała wszystko, nie było słychać, ani oddechów ludzi, ani ruchu owadów. W okolicach nie znajdowała się żadna żywa istota, nawet roślinność została zniszczona. A wszystko pokrywał popiół. Leliel* z niepokojem obserwował powojenny krajobraz. W nocy wszystko wyglądało jeszcze bardziej przerażająco. Anioł nie mógł pojąć, jak ludzie mogli siać takie zniszczenie. Jak jakakolwiek istota posiadająca cząstkę ich Ojca mogła popełniać zbrodnie? W jaki sposób można było zabijać innych, brukać ich dusze i zmuszać do okrucieństwa?
Wszystko zaczęło się od wojny. Trzecia na świecie, która zebrała tak olbrzymie żniwo. Początkiem tej tragedii znowu była pogoń za bogactwem. Im dłużej świat istniał tym bardziej rosła chęć posiadania. Ludziom nie wystarczały już ich własne państwa, chcieli więcej. Coraz bardziej eksploatowali Ziemię doprowadzając świat na skraj klęski ekologicznej. Zakłócali równowagę. Gdy skończyła się ropa wszystkich ogarnęła panika. Zapanował chaos. Jego ciemni bracia mieli wtedy pełne ręce roboty, zgarniając grzeszne dusze do piekła. Jednak po upływie czasu demony zaczęły się bać. Bo nikt nie wiedział, co się z nimi stanie jak wyginie rodzaj ludzki. W końcu zarówno diabły jak i aniołowie istnieli dla ludzi. Wszyscy zaczęli odczuwać niepokój, to nie był jeszcze czas na apokalipsę. Syn nie był gotów, aby powrócić na ziemię, a każda godzina przynosiła śmierć tysiącom. Archaniołowie prosili Ojca o odpowiedzi, ale On milczał ukryty pośród wielbiących go dusz. Coraz trudniej było wierzyć w Plan.
Demony osłabiły, a z czasem całkowicie zaniechały ataków na ludzi, jednak okazało się, że wielu z nich wcale nie potrzebuje sił zła, aby wybrać drogę do piekła. Machina śmierci ruszyła i nic nie było jej w stanie zatrzymać.
Leliel wylądował na ziemi i ukląkł. Odmówił krótką modlitwę. Wiatr zdawał się nieść jego słowa do nielicznych mieszkańców niebieskiej planety. On był władcą nocy, jego zadaniem było pilnować czy żadna istota nie łamie praw oraz niesienie nadziei ludziom, którzy tego potrzebowali.
Ostatnie swoje zadanie wykonywał bardziej z obowiązku, niż czystej chęci, ponieważ gardził ludźmi. W jego mniemaniu w ogóle nie doceniali darów, jakie otrzymali, cały czas pragnęli czegoś innego całkowicie zatracając się w żądzy i gubiąc prawdziwy sens życia. A mimo wszystkich popełnionych błędów Bóg ich kochał, cenił bardziej niż anioły. Żaden z jego braci nie był w stanie tego zrozumieć, ani pokochać człowieka. Jedyne dobre istoty, jakie spotkał były naznaczone przez Stwórcę, żaden zwykły człowiek nie czynił dobra bezinteresownie. Zawsze istniał ukryty powód. Dodatkowo aniołowie zazdrościli ludziom – przede wszystkim możliwości wyboru, wolności, jaką mieli i mimo że żaden nie powiedział tego na głos: miłości Boga, który zdawał się bardziej ukochać człowieka. To wszystko sprawiało, że Leliel wykonywał tylko swoją pracę, był posłuszny Ojcu, jednak nie wkładał w to serca. Gdy musiał surowo karał swoich braci, albo pomagał demonom, gdy tego od niego wymagano. Jednak nigdy się nie sprzeciwił, Ojciec obdarzył go pokorą i zaufaniem w Plan. Dlatego nigdy nie wątpił.

***

Mary wybiegła z jaskini i nie oglądając się za siebie podążała na przód. Czuła ogromną złość i smutek, nie wiedziała już, co zrobić. Jej brat był ranny i nie mogła mu pomóc, wiedziała, że w końcu zginie i zostanie sama. Bała się, że nie poradzi sobie w tym zwariowanym świecie, z czystego egoizmu nie chciała, żeby Adam umarł. Dziewczyna poczuła jak jej oczy zaczynają wypełniać się łzami, po kilku sekundach nie była w stanie nic dostrzec, jednak nie przerwała biegu. Nie zauważywszy wystającego konara drzewa potknęła się i upadła na ziemię. Mary uniosła się na rękach i zaczęła łkać, czuła rosnącą pustkę. Ogarniało ją coraz większe przerażenie, na myśl, że nic nie może już zrobić.

- Nie pomożesz jej? – zapytał Nariel**
- Nie powierzono mi takiego zadania – odpowiedział Leliel.
- To dlaczego tu jesteś?
- Nakazano mi jej pilnować, przed demonami.
- W jej kierunku wieje południowy wiatr, ona niesie nadzieję.
- Ludzie już dawno ją utracili.


W tym momencie oboje spojrzeli na kobietę. Mary podniosła się na nogi, otrzepała spodnie, po czym wytarła wierzchem dłoni spływające po policzkach łzy. Widziała, jakie jest jej zadanie, nie mogła zostawić brata. Matka kazała się jej nim opiekować. Jeśli nie będzie w stanie go wyleczyć, przynajmniej ulży jego cierpieniu.

***

Adam czuł nadchodzącą śmierć. Przysłowiowe bycie jedną nogą w grobie wydawało się być bardzo adekwatną metaforą do jego stanu. Zaśmiał się do siebie, jednak zaraz potem zaczął kaszleć i poczuł jak krew z jego brzucha znowu zaczyna płynąć. Nie miał już szansy na przeżycie, ocaliłby go jedynie cud, a już dawno przestał w takie wierzyć. Mężczyzna zacisnął zęby, gdy przeszyła go kolejna fala bólu. Kiedy poczuł się odrobinę lepiej westchnął ciężko. Nie chciał zostawiać siostry, wydawała mu się taka słaba. Mimo że wiedział, iż już dawno przestała być małą dziewczynką nie mógł pozbyć się świadomości, że cały czas powinien jej chronić. Bał się myśleć, co się stanie, gdy już odejdzie. Wiedział, jaki los może spotkać samotnie podróżującą kobietę. Przerażała go myśl, że coś może stać się Mary. To była ostatnia myśl, jaka przeszła mu przez głowę, zanim zemdlał.
Obudziła go chłodna dłoń dotykająca czoła.
- Adam, jak się czujesz? – usłyszał jakby zza ściany głos Mary.
- Świetnie, sądzę, że zaraz będę mógł znowu biegać.
Kobieta prychnęła.
- Nawet teraz nie możesz zachowywać się poważnie, co?
- Właśnie, dlatego, że wszyscy umierając się zamartwiają, ja nie powinienem.
- Adam, ty nie…
- Mary, oboje dobrze wiemy, że nie dożyję poranku. Sądzę, że powinnaś mnie tu zostawić i już uciekać, nie wiadomo, czy żołnierze nas nie śledzili.
- Nie mogę cię zostawić!
Mary poczuła łzy spływające po twarzy.
- Proszę, nie płacz.
Adam uniósł dłoń i pogłaskał policzek siostry. Mary objęła jego rękę.
Leliel obserwował rodzeństwo nie rozumiejąc ich smutku, powinni się oboje ciszyć, że dusza Adama powędruje do Ojca. Anioł zamknął oczy czując, ogarniającą go łaskę. Zawsze w ten sposób Ojciec przydzielał im zadania. Gdy po sekundzie uchylił powieki, spojrzał na dziewczynę z podziwem. Pan pokazał mu przeznaczenie Mary. To ile będzie musiała jeszcze znieść i jak dzięki niej ludzie zaczną odzyskiwać swoje człowieczeństwo. Jak chaos zostanie opanowany i powoli zacznie pojawiać się porządek. Anioł rozpoczął modlitwę o spokój kobiety i starał się przynieść jej ukojenie w tej trudnej chwili. Ufał Ojcu i wiedział, że plan nie zawiedzie. Nariel miał rację, ona niesie nadzieję


*Leliel - jeden z anielskich władców nocy
** Nariel - anioł sprawujący władzę nad Południowym Wiatrem; także władca wiatrów wiejących w południe.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
CoCo
Zły wampir



Dołączył: 14 Sty 2009
Posty: 263
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 26 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: TomStu's bed.

PostWysłany: Śro 21:05, 22 Gru 2010 Powrót do góry

      Władca ognia

      słowa kluczowe: zdrada, walka, honor, okrucieństwo


Ogniste słońce chyliło się ku zachodowi, rozchodząc się leniwie po niebie o takim samym odcieniu. Dość szczupły anioł o długich, rozwianych, czarnych jak heban włosach siedział na jednym z foteli, opierając się rękoma o kolana. Jego przybrudzona szata łopotała delikatnie na wietrze wpadającym do komnaty. Anioł miał pobrużdżoną zmarszczkami twarz, ale nadal nieludzko piękną. Wyglądało na to, iż medytuje, spoglądając na małą, kulistą planetę znajdującą się w otoczeniu niezidentyfikowanych obiektów, które mieszkańcy tego miejsca nazywali satelitami.
- Ziemia – prychnął sam do siebie i przewrócił oczami na słowo, które zabrzmiało w jego ustach jak przekleństwo.
- Panie, przyszedł Nuriel – powiedziała delikatnym głosem anielica, szeleszcząc szatą przy skłonie. Zdawała sobie sprawę, że wyrwała z myśli władcę upadłych, jednak nie obawiała się jego gniewu. Lucyfer nie należał do osób porywczych i złośliwych. Potrafił zrozumieć nawet tych, którzy stali niżej w hierarchii od niego.
- Dobrze, niech wejdzie – westchnął Lucyfer, poprawiając się na swoim miejscu, aby godnie przyjąć jednego z lepszych młodzików, którzy bardzo pragnęli zabłysnąć. Usłyszał w oddali mamrotanie i do środka wszedł wysoki anioł o bladej cerze i rzucających się w oczy włosach w kolorze miedzi z ciemniejszymi pasemkami. Imponująca postura oraz mocno zarysowane mięśnie ukryte były w szarej szacie delikatnie oplatającej ramiona. Piękna twarz zdawała się nieprzenikniona, a błękitne oczy, które przybierały również kolor wzburzonego morza podczas sztormu, w tym momencie przeniknięte były chłodem, którego Lucyfer do tej pory nie mógł zrozumieć.
- Słucham, panie. – Nuriel skinął głową w stronę Lucyfera. Głos miał barwę ciepłego barytonu i władca upadłych doskonale zdawał sobie sprawę, dlaczego Nuriel jest tak skuteczny w swoim fachu. Nie dość, że obdarzono go nieprawdopodobną urodą, to jeszcze potrafił posługiwać się swoim orężem w taki sposób, jakby miecze były przedłużeniem jego ramion. Takiego właśnie następcy pragnął Lucyfer dla tego świata.
- Mam dla ciebie zadanie, Nurielu – odrzekł spokojnym głosem władca i spojrzał przenikliwie w pozbawioną uczuć twarz młodego anioła. Gęste rude brwi uniosły się w górę w niemym pytaniu. Lucyfer odetchnął i splótł dłonie, po czym ułożył je starannie na kolanach. - Michał planuje spotkanie nowych stróżów do pilnowania ludzi. Chcę, żebyś dowiedział się wszystkiego, co z tym związane.
Nuriel słuchał uważnie, a gdy władca skończył, kiwnął głową, po czym bezszelestnie wycofał się z komnaty. Lucyfer potarł twarz spoconymi dłońmi i wymamrotał coś, czego nikt nie zrozumiał oprócz niego samego.

***
- Na miłość boską, Naama! Dlaczego nigdy nie robisz tego, o co cię proszę?! – zagrzmiał chłodny głos jednego z aniołów, który aktualnie przekładał zwoje pergaminu niedbale rozrzucone po pokoju. Starszy anioł w nieskazitelnie białej szacie i bardzo jasnych, długich blond włosach skupił wzrok na pochyłym i niedbałym piśmie swojej pomocnicy.
- Przepraszam – zaczęła niepewnie dziewczyna. – Ja po prostu… chodzi o to że… nie byłam pewna, o której w końcu odbędzie się to spotkanie i tak jakoś wyszło…
- Tak jakoś wyszło?! – warknął anioł i spojrzał morderczym wzrokiem na Naamę, która skuliła się na swoim miejscu. Nie była wysoka jak inni aniołowie, ale wyróżniała się dzięki kręconym brązowym włosom i delikatnej posturze.
- Zaraz to poprawię – powiedziała drżącym szeptem i spuściłam wzrok na podłogę. Anioł jęknął i złapał się za głowę.
- Co ja się z tobą mam – wymamrotał, po czym spojrzał na nią przenikliwymi oczami w kolorze szarości. – Mówiłem ci tyle razy, że spotkanie jest przesunięte. Popraw te zaproszenia, a potem roznieś je wszystkim – dodał i odwrócił się, aby wyjść z pokoju. Naama nie zdążyła nawet odpowiedzieć swojemu panu, jedynie rzuciła się w stronę kałamarza z piórem i pergaminów, aby przeprawić datę spotkania na późniejszą.
Musiała wypisać od nowa dwadzieścia kilka zaproszeń, co było dla niej udręką. Jednakże nie chciała zrobić przykrości Samuelowi, więc zacisnęła zęby i zaczęła kreślić pochyłe litery, które układały się w cale zdania.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła nad tym wszystkim. Na zewnątrz już dawno zrobiło się ciemno, a w oddali słychać było zabawy aniołów jak co wieczór. Zapewne wszyscy siedzieli przy laurni – niewielkim metalowym kamieniu, która dawał więcej światła niż jakakolwiek latarnia na Ziemi.
- Kończysz już? – Naama usłyszała pytanie i oderwała się od swojego zajęcia. W drzwiach stała Agrat bat Machlat o hebanowych włosach spływających po błękitnej szacie. Uroda tej anielicy wprawiała ją w zakłopotanie, ale Agrat bat Machlat zawsze odnosiła się do niej z siostrzaną czułością.
- Tak, zostało mi ostatnie zaproszenie dla Raphaela, więc zaraz będę mogła je roznieść – stwierdziła zadowolona Naama i wróciła do pisania.
- I tak już jest za późno na dostarczanie wiadomości – westchnęła Agrat i uśmiechnęła się do Naamy. – Samuel kazał przekazać, żebyś zajęła się tym z samego rana – dodała i przysiadła na jednym z foteli, aby obserwować Naamę. Młoda anielica uniosła brwi w pytającym geście i odłożyła pióro. Rzadko się zdarzało, żeby Samuel pozwolił jej na dokończenie pracy innego dnia, jednak domyśliła się, w czym rzecz.
- Znów randka z Lilith? – Bardziej stwierdziła niż zapytała Naama, a kąciki ust uniosły się jej w górę. Agrat zrobiła niewinną minę i wzruszyła ramionami, bawiąc się nieudzielaniem odpowiedzi na tak oczywiste pytanie.
- Coś w tym rodzaju. W każdym razie mamy wolny wieczór – mówiła bardzo powoli, omijając wzrokiem Naamę. Młoda anielica gwałtownie podniosła głowę, a w czekoladowych oczach mignęła iskierka.
- Mogę iść na zabawę? – Błagalne spojrzenie Naamy przeszywało Agrat na wylot. Ta uśmiechnęła się do swojej siostry i kiwnęła głową. Twarz Naamy rozjaśnił szeroki uśmiech. Spojrzała na zaproszenia, szybko pozwijała je w rulony i każdy przyozdobiła srebrną wstążką – rozpoznawczy znak Samuela. Wszystko to włożyła do koszyczka i postawiła go na biurku, aby jutro nie zapomnieć roznieść pergaminów. Po tym wszystkim podbiegła do Agrat i ucałowała ją w policzek. Pomimo że różniło je jedynie sto lat, Agrat wydawała się bardziej dojrzała i twardo stąpająca po ziemi, natomiast Naama nadal zachowywała się lekkomyślnie i często myślami uciekała od otaczającej ją rzeczywistości. Została kiedyś ludzkim stróżem i to właśnie dzięki temu tęskniła do innej krainy zwanej Ziemią. Odwołano ją jednak z tego fachu, ponieważ Samuel jej potrzebował. Agrat nigdy nie opuściła Samuela, podobnie Lilith. Naamę jednak nieznany świat fascynował i sprawiał, że nie potrafiła docenić piękna Nieba.
Młoda anielica w podskokach wyszła z pokoju, aby udać się na upragnioną polanę, na którą zawsze przychodziły anioły mieszkające w pobliżu.

***

Polana rozciągała się kilometrami. Usłana była czymś rodzaju trawy i delikatnymi kwiatami, które Nuriel deptał niedbale. Skrył się w cieniach drzew i obserwował właśnie miejsce ogniska, przy którym gromadziły się już anioły. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych, a przygotowania pochłonęły ich całkowicie. Upadły nie mógł zrozumieć, dlaczego wieczorne spotkania są dla nich tak ważne. Z przyzwyczajenia jego ręka powędrowała w stronę bioder, ale przypomniał sobie, że musiał zostawić miecze w komnatach upadłych. Krytycznie spojrzał na swoje czyste i białe szaty, od których dostawał mdłości. Tęsknił za swym orężem, szarością i czernią oraz za miejscem, które uważał za dom. Czekało na niego jednak zadanie, które zlecił władca, więc musiał trwać w tym porządku i sztucznej rzeczywistości, jak nazywał Niebo. Kąciki ust uniosły mu się w górę na samo wspomnienie bezproblemowego wejścia przez bramy. Święty Piotr nie należał do inteligentnych osób, zresztą zawsze wyglądał na rozproszonego. Nie poznał Nuriela, uznał go jedynie za nowego stróża, który przybył z Ziemi na spotkanie organizowane przez Michała. Rude włosy osmolił sobie sadzą, a nowe szaty uszyła mu jedna ze służących Lucyfera.
Nuriel, rozmyślając, czujnie rozglądał się wokół. Oczekiwał jakiegoś wysoko postawionego anioła. Chciał trafić na kobietę, gdyż jego uroda potrafiła załatwić każdą sprawę. Nie musiał się przy tym wysilać, jednak jeśli byłby to mężczyzna – należało użyć sprytu i inteligencji, skoro nie mógł postawić na siłę.
Na polanie pojawiało się coraz to więcej aniołów, którzy uśmiechali się serdecznie do siebie nawzajem. Kobiety plotkowały, a mężczyźni przynosili chrust na prowizoryczne ognisko, jakie zwykle robi się na Ziemi. Laurni była ustawiona tak, aby oświetlić wszystko wokół. Nuriel przysiadł na trawie i nadal czujnie obserwował sytuację. Poznał Razjela, który wesoło gawędził z jakimś niskim i przysadzistym aniołem. Mignął mu również gdzieś Samuel wraz z kobietą, ale Nuriel szukał przede wszystkim Raphaela lub pomocnicy jednego z aniołów.
Wieczór upływał na rozmowach, śpiewach i ogólnej wesołości. Upadły poczuł się tym wszystkim zmęczony. Przetarł ręką twarz, aby pozbyć się znużenia i dojrzał anielicę, która szybkim krokiem podeszła do Samuela i ukłoniła mu się, mamrocząc coś o wykonaniu zadania. Samuel jedynie skinął głową i odwrócił się do swej towarzyszki, na co młoda anielica zniknęła w tłumie. Nuriel zmarszczył brwi i postanowił zdobyć informację na temat spotkania jak najszybciej, aby zniknąć z tego miejsca, które przyprawiało go o ból głowy.
Nuriel wstał i podążył za dziewczyną, próbując obmyślić plan działania. Jeśli ona była pomocnicą Samuela, to znaczy, że jemu powierzono zajęcie się zaproszeniami na spotkanie. Zadaniem Nuriela natomiast było zdobycie informacji, kiedy odbędzie się to zgromadzenie. Lucyfer na pewno planował jakiś przekręt bądź morderstwo. To poprawiło humor Nurielowi.

***
Naama szukała Amithiel, która zawsze pojawiała się wieczorem, jednak tym razem nigdzie jej nie ujrzała. Jak już powiadomiła Samuela o zrobionych zaproszeniach i naszykowanych do rozniesienia, postanowiła znaleźć jedną z przyjaciółek, aby miło spędzić czas. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie poczuła na skórze gęsiej skórki, jakby ktoś ją obserwował. Przestraszyła się, że może to jej pracodawca chce zmienić godzinę lub papier, na którym zostały wykonane zaproszenia. Przyspieszyła kroku, aby zniknąć między drzewami tak gęstymi, że tylko ktoś z wewnątrz lasu mógł zobaczyć cokolwiek. Magiczne rośliny tłumiły dźwięk i zapewniały schronienie.
Przystanęła przy zwalonym pniu, żeby rozejrzeć się wokół, gdyż to dziwne uczucie bycia obserwowaną nie zniknęło. Gdy obracała się w prawo, poczuła na ciele czyjeś silne ręce, które powaliły ją na ziemię i przycisnęły dłoń do ust. Chciała krzyknąć, ale nie potrafiła. Wierzgała nogami, kopała i machała rękami, ale zdała sobie sprawę, że nie jest tak silna jak napastnik.
Mój Boże, napastnik w Niebie?!
- Ucisz się, dziewczyno – warknął głęboki baryton, przez co znieruchomiała. Przerażenie ścisnęło jej gardło, a kończyny odmówiły posłuszeństwa. Mężczyzna musiał być tym usatysfakcjonowany, ponieważ przysunął się bliżej jej twarzy i wysyczał:
- Pracujesz dla Samuela?
Zdezorientowana próbowała spojrzeć na twarz anioła, ale spowił ją cień. Widziała jedynie głęboki błękit oczu, które patrzyły na nią morderczym spojrzeniem. Przełknęła ślinę, ale nie potrafiła nic odpowiedzieć, więc jedynie kiwnęła głową.
Nacisk na jej ciało lekko zelżał, ale mężczyzna nie zmienił pozycji.
- Teraz odpowiesz mi na jedno pytanie, a jeśli skłamiesz bądź powiesz o tej sytuacji komukolwiek, twoje przyjaciółki zginą tak jak twój pracodawca. Rozumiemy się? – warknął w jej stronę. – Kiedy odbywa się spotkanie ze stróżami? – Patrzył na nią uważnie, widząc rosnących strach w oczach anielicy. Nie czuł obrzydzenia, że posługuje się takimi metodami. Przywykł, że budzi takie emocje u innych.
Dziewczyna spróbowała odpowiedzieć, ale krępowała ją dłoń, więc Nuriel zdjął ją, jednak pozostał czujny. Anielica wyjąkała jutrzejszą datę i wieczorną porę. Upadły czuł zadowolenie, że tak łatwo mu poszło. Przyrzekł jeszcze raz, że jeśli piśnie choć słówko – zabije również ją, po czym podniósł się i otrzepał ubranie. Naama nadal leżała na ziemi, nie zdolna do poruszenia się. Zdążyła zauważyć jedynie ciemną sylwetkę napastnika, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Drążąc na całym ciele, Naama po jakimś czasie zdołała wstać i powlokła się w stronę domu, nie będąc zdolną do powrotu na zabawę, na którą tak bardzo chciała pójść…

***

Nuriel po raz kolejny stanął przed obliczem Lucyfera, który wydawał się zadowolony z działalności swego pomocnika. Wysłuchał dokładnie zwięzłych informacji, jakie przekazał mu upadły. Rosło w nim podniecenie i wizja zniszczenia Michała, który nie chciał z nim współpracować, odkąd Bóg pozbył się buntowniczych aniołów z Nieba.
Wezwał do swojej komnaty najlepszych aniołów miecza, jakimi dysponował i których szkolił niegdyś, po czym mianował Nuriela na zastępcę dowódcy gwardii upadłych. Wiedział, że ten młody upadły poradzi sobie ze wszystkim. Był doszczętnie zniszczony wewnętrznie, nie znał miłości, litości i bólu. Miał w sobie jedynie rządzę mordu, posłuszeństwo i honor. Takiego kogoś właśnie Lucyfer szukał na swoje miejsce.
- Czas odpłacić Michałowi za wszystko – odparł władca upadłych, zakładając swą najlepszą szatę do walki. Nie zamierzał tylko patrzeć na zwycięstwo; chciał brać w nim czynny udział.

***

- Jak to zniknął?! – zagrzmiał głos Michała, kiedy przechadzał się po swej komnacie. Zdenerwowanie udzieliło się również innym aniołom w pomieszczeniu. Raphael zaczął kulić się na swoim siedzeniu, ale Razjel nadal zachowywał zimną krew. Gabriel z kolei próbował uspokoić przyjaciela, który najprawdopodobniej i tak go nie posłucha.
- Michale, on po prostu… Nie wiem, co się stało. Nikt tego nie wie. Po prostu nie słyszę jego głosu, to wszystko. Tak jest od kilku tygodni – mówił spokojnie Razjel, bawiąc się rąbkiem swojej szaty. Włosy nadal miał schludnie związane szmaragdową wstążką. – Myślałem, że będę czuł jego obecność przed spotkaniem ze stróżami, ale nie czuję go.
Michał jęknął i zmierzwił kosmyki, które i tak już były w nieładzie. Gabriel stukał drobnymi, pulchnymi palcami w stół i patrzył z przestrachem na przyjaciela.
- Może się jeszcze odezwie? – zapytał z nadzieją Michał i spojrzał błagalnie na Razjela. Anioł tajemnic wzruszył ramionami i spuścił głowę. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Bóg nie wróci. Nigdy ich nie zostawiał na pastwę losu, ale co takiego musiało się stać, skoro zniknął?
- Nie sądzę, Michale – zaczął Razjel, ale urwał, nie wiedząc, co powiedzieć. Jakie słowa mogłyby poprawić humory im wszystkim? Co zrobią inni aniołowie, gdy się o tym dowiedzą? Mimowolnie wzdrygnął się i obejrzał na Raphaela, który był blady na twarzy. Światłość, która zawsze od niego biła, zniknęła.
Michał obserwował Razjela i cicho westchnął, po czym zapytał o to, czego każdy się obawiał.
- W takim razie… co teraz?
Przyjrzał się każdemu aniołowi w pomieszczeniu, ale z żadnej twarzy nie wyczytał odpowiedzi. Razjel wyglądał na zamyślonego, ale to w końcu Gabriel się odezwał:
- Nic. Udawajmy, że wszystko jest po staremu. Przecież nikt nie wie, że nie czujemy Boga, prawda, Razjelu?
- Gabriel ma rację. My w tym czasie po prostu go poszukamy, ale spotkanie powinno odbyć się jak zawsze – odparł Razjel i spojrzał przenikliwie na Michała. Tamten jęknął w odpowiedzi i znów zmierzwił włosy.
- Niech wam będzie – wyszeptał i zakrył dłońmi twarz. To będzie długi wieczór.

***

Na zgromadzenie przybywali coraz to nowi aniołowie. Każdy siadał w swoim zwyczajowym miejscu. Straż ustawiono jedynie przy najwyższych, gdyż tak nakazywała tradycja. W półkolu znaleźli się stróże, którzy mieli po raz pierwszy zstąpić z Nieba na Ziemię, aby pilnować swoich podopiecznych.
Archanioła Michała nigdzie nie było widać, przez co uczestnicy zaczęli się denerwować. Raphael przechadzał się i uspokajał najwyższych, usprawiedliwiając spóźnienie Michała pilną sprawą w komnatach. Najbardziej denerwował się Samuel, który przybył ze wszystkimi swoimi pomocnicami. Pomimo że Raphael zdążył się już opanować, nadal nie mógł zrozumieć, dlaczego Bóg zniknął i to przed tak ważnym dniem. Przecież sam błogosławił anioły poprzez Michała. Czy ci stróże nabiorą się na to przedstawienie? Rozejrzał się wokół i stwierdził, że wszystko jest możliwe, zważywszy na to, że archaniołowie przybyli tu z przymusu i nigdy nie przyglądali się całej ceremonii.
Do Raphaela podszedł Gabriel i wymamrotał coś o przybyciu Michała. Anioł słońca odetchnął z ulgą i spojrzał w stronę podestu, na którym już pojawił się Michał w swojej odświętnej szacie. Tym razem włosy miał starannie uczesane; żaden kosmyk nie wystawał poza czarną wstążkę. Szata w kolorze lawendy migotała błyszczącymi drobinkami. Tylko Michał mógł nosić takie ubranie, gdyż to on reprezentował Boga. Na jego twarzy pojawiły się nerwowe tiki, wzrok miał rozbiegany, ale dla postronnego obserwatora wyglądał godnie i dostojnie.
Michał rozejrzał się po tłumie, wyrzucił ręce w górę, po czym zamknął oczy i uniósł twarz. Przez głowę przelatywało mu milion myśli, ale skupił się tylko na jednej najważniejszej: Przedstawienie czas rozpocząć.

***

- Sforsować bramę! – krzyknął Lucyfer, który dowodził armią. W małym pomieszczeniu obok wejścia do Nieba zauważył świętego Piotra, który kulił się z przerażenia. Lucyfer uśmiechnął się do niego przyjaźnie, ponieważ bardzo cenił sobie Piotra, ale to było zanim Bóg go wyrzucił. Teraz czuł jedynie złość, ponieważ święty odwrócił się od niego po upadku.
- Witaj, Piotrze – powiedział Lucyfer i spojrzał na klucznika z wyższością. Święty Piotr starał się opanować strach, ale nie wychodziło mu to, gdyż posturą nie dorównywał władcy upadłych. W oddali mignęła mu ruda czupryna i załomotały szaty. Piotr wytrzeszczył oczy na widok anioła, którego niedawno wpuścił przez Bramy Nieba. Tyle że tym razem upadły nie miał czarnych włosów a ognistoczerwone, jednakże chłód w błękitnym spojrzeniu pozostał ten sam.
- Ty…. – zaczął, ale nie dane było mu skończyć.
Nuriel uśmiechnął się na swój własny sposób zwiastujący nieszczęście i w jednej chwili rzucił się na Piotra, który nie spodziewał się ataku. Dwa miecze wysunęły się spod szat Nuriela, po czym gładko przecięły szyję klucznika. Ciało zwiotczało i upadło, a głowa przeturlała się pod nogi Lucyfera. Władca upadłych spojrzał na oczodoły nabiegłe krwią i pobłogosławił świętego Piotra. Nie życzył mu takiej śmierci, ale ktoś musiał zginąć, aby ktoś inny mógł żyć.
Lucyfer dał znać armii i ta wkroczyła na teren Nieba. Niektórzy wyglądali na zafascynowanych, ale nie zapomnieli, że ich stąd wyrzucono. Władca upadłych spojrzał na Nuriela, który palił się do walki. Z taką bronią był niepokonany. Nuriel nie bez powodu miał imię, które oznaczało „władcę ognia”. Ten anioł właśnie tak wyglądał – płowa czupryna w odcieniu rdzy oraz błękitne oczy, które podczas walki zmieniały kolor na granat. Wszyscy słyszeli ten przydomek, jednak nie każdy mógł zobaczyć Nuriela na własne oczy. Lucyfer ukrywał go przez te wszystkie lata, a gdy zlecał mu jakieś zadanie, zmieniał nie do poznania. Przyciemniał zwłaszcza płową czuprynę, która była najbardziej charakterystyczna. Teraz ta piekielna maszyna stała obok niego i mieli walczyć ramię w ramię.
- Szykuj się, Michałku – zadrwił pod nosem Lucyfer i podążył w stronę otwartej bramy.

***

Z oddali dochodziły odgłosy przerażenia i krzyku. Michał jednak nie zwracał na nie uwagi, dalej błogosławił stróżów. Raphael z kolei zaczął się rozglądać za Gabrielem, który opuścił zgromadzenie, aby zobaczyć, co się stało. Archaniołowie nadal nie ruszali się z miejsc, ale na spotkaniu dało się wyczuć napięcie i strach. Michał miał tego dość. Podczas gdy błogosławił ostatniego anioła, zerknął w stronę, z której dochodziły krzyki. Kilkadziesiąt metrów dalej zauważył ognistoczerwoną czuprynę i chmarę szat. Dojrzał również błyski mieczy i otworzył usta w zdziwieniu. Zastygł w bezruchu, wpatrując się w całą tę groteskową sytuację. Na przedzie całej karawany kroczył władca upadłych – niegdyś przyjaciel Michała – Lucyfer. Michał zbladł i nie był w stanie wypowiedzieć choćby jednego słowa. Przemknęło mu jedynie przez głowę, że Bóg ich ukarał za kłamstwo. Archanioł rozejrzał się wokół i dostrzegł Raphaela, który dawał rozkazy strażom. Ci od razu rzucili się do obrony Królestwa Niebieskiego. Michał potrząsnął głową i przeżegnał się, po czym próbował złapać miecz, który opadł do jego stóp.
- Isarealesem – wymruczał Michał, na co miecz rozjaśniał błękitnym blaskiem. Archanioł poczuł mrowienie i siłę, jaką dała mu ta broń. Kątem oka widział, jak inni archaniołowie dobywają mieczy i rozkazują coś swoim strażom, jednak Michał nie skupił na nich wzroku. Zatrzymał go dopiero na wysokiej posturze Lucyfera i spostrzegł na twarzy dawnego przyjaciela cień uśmiechu.
- Niedoczekanie – warknął archanioł i rzucił się w wir walki.

Nuriel bacznie obserwował ruchy aniołów Nieba. Zabił już kilkunastu z nich, ale to było dla niego zbyt proste. Wszystko szło za dobrze. Cały pokryty był srebrną cieczą – krwią aniołów. Czekał na znak Lucyfera, kiedy będzie mógł całkowicie zatopić się w wir walki. Gdy władca upadłych skinął głową, Nuriel mógł wreszcie przywdziać swoją prawdziwą twarz, którą zawsze wykrzywiała rządza mordu. Rzucił się między aniołów i pojedynczymi cięciami pozbywał się każdego. Nie skupiał się, kogo zabija, liczyła się tyko ilość. Zostanie za to sowicie nagrodzony, jednakże czy tego tak naprawdę pragnął? Zwolnił nieco tempo, ale nadal celnie trafiał w ciała. Czuł, że od jego mieczy bije blask i dodaje mu sił. Rozlew krwi nie jest potrzebny, usłyszał cienki głos w swojej głowie. Czym prędzej się go pozbył, nacierając z furią na kolejnego anioła.
- Kim jesteś?! – zapytał jeden ze stróżów, gdy Nuriel zbliżył się do niego z wyciągniętymi ostrzami.
- Twoim koszmarem – zaśmiał się anioł i wbił oba miecze w ciało przeciwnika. Szaty pokryły się srebrzystą krwią, z broni kapały krople, które utworzyły ogromną kałużę, ale Nuriel już tego nie zauważył. Pognał w kolejne miejsce, aby wybić nieprzyjaciół.

***

- Schowajcie się tu – powiedział nerwowym głosem Samuel i wepchnął trzy pomocnice za krzewy, które oddalone były od polany. Sam zaś pobiegł w stronę piekła, które rozpętało się podczas zgromadzenia. W duchu przeklinał sam siebie, że jego najlepsza broń została w domu, jednak nie było teraz czasu użalać się nad sobą. Najważniejsze to obronić Królestwo.
Naama siedziała ściśnięta między swoimi siostrami i tępym wzrokiem obserwowała, co działo się w oddali. Doskonale zdawała sobie sprawę, że cała ta sytuacja powstała przez nią. Ogromny anioł z ognistymi włosami i błękitnymi oczami wydał się znajomy… Z czasem dotarło do niej, że to właśnie on groził jej i rodzinie.
- Naama, wszystko w porządku? – zapytała Agrat, spoglądając niepewnie na nieobecną dziewczynę. Lilith pochlipywała obok, trzęsąc się jak osika.
- Nic mi nie jest, ale muszę tam pójść – odrzekła automatycznie Naama i zaczęła się podnosić z miejsca. Agrat złapała przytomnie anielicę za rękę, aby nie pozwolić jej pójść.
- Chcesz dać się zabić?! Zgłupiałaś doszczętnie?! To walka mężczyzn, nie kobiet! – warknęła w jej stronę, ale Naama wyrwała dłoń i zmierzyła Agrat spojrzeniem pełnym smutku, determinacji i siły. Agrat zaniemówiła; pierwszy raz widziała iskierki w oczach siostry i zdała sobie sprawę, że nic jej nie powstrzyma. Pojedyncza łza spłynęła po policzku, ale to nie wzruszyło Naamy. Rzuciła ostatnie spojrzenie pełne miłości do sióstr i pobiegła do zbrojowni po swój nigdy nieużywany miecz.

***

Walka rozgorzała na dobre. Nuriel zabijał każdego, kto choćby wyciągnął w jego stronę miecz. Lucyfer mierzył się z Michałem już od jakiegoś czasu, natomiast inni archaniołowie albo się rozpierzchli, albo już zginęli. Raphael został dźgnięty przez Nuriela, podobnie jak Gabriel. Ich postury majaczyły na polu bitwy, puste oczodoły zastygły w wyrazie przerażenia, a kończyny rozrzucone zostały na polanie. Nuriel zabijał bez zastanowienia. Jego rude włosy mieniły się refleksami, wzniecając coś na kształt ogniska; iskry wydobywały się z jego czupryny i opadały na ramiona, dzięki czemu wyglądał, jakby płonął.
Naamę z kolei otaczały błękitne iskierki przemykające wokół ciała. Dostosowywały się do stylu walki i dodawały sił. Anielica nie miała pojęcia, skąd wzięły się owe błyski, które wspierały ją w tym czynie, ale z przyjemnością zabijała upadłych. Niektórzy wyglądali na przerażonych, że giną z rąk kobiety, ale reszta nawet nie zauważyła tego faktu, ponieważ obszerne szaty nie pozwalały na jednoznaczne stwierdzenie, że walczą z kobietą, której notabene być tu nie powinno.
Szczęk mieczy i noży słychać było wszędzie. Niektórzy posługiwali się dłońmi w formie magii, ale nikt nie był na tyle silny, żeby zabić zaklęciem. Archaniołowie specjalizujący się w czarach miotali nimi na prawo i lewo, chcąc osłabić przeciwników. Udawało im się to, jednak nic nie działało na Nuriela, który brnął przez polanę i mordował każdego napotkanego anioła. Zaatakował Razjela z prawej strony, powodując grymas na twarzy przeciwnika. Następnego ciosu jednak nie zadał, gdyż Razjel sparował jego atak. Przemknęło mu przez myśl, że jeśli anioł jest tak dobrze wyszkolony we władaniu mieczem, to użyje podstępu. Nuriel zamachnął się nogą i kopnął Razjela w kolano. Rozległo się głośne chrupnięcie łamanej kości. Ogromny ból przeszył anioła i Razjel zaczął walić na ślepo mieczem, jednak noga uniemożliwiła mu dalszą walkę. Otrzymał cios w lewe ramię i klatkę piersiową, po czym osunął się na kolana, wydając ostatnie tchnienie.
- To władca ognia! – krzyknął jeden ze stróżów obserwujących walkę i czym prędzej usunął się z drogi Nuriela. Potknął się jednak i runął jak długi na trawę z wbitym w plecy nożem jarzącym się srebrem.
Naama walczyła na oślep, godząc swym orężem w ciała upadłych. Jej szmaragdowe oczy przyciemniły się, zwiastując nadchodzącą burzę gradową. Warczała i miotała we wszystkich kierunkach, chcąc dotrzeć do jednej osoby, która to wszystko rozpętała. Pragnęła zabić anioła o rdzawych włosach. To on przysporzył tyle kłopotów i to on powinien zginąć!
Wreszcie ujrzała znienawidzoną sylwetkę i czym prędzej popędziła w tę stronę. Nuriel z początku stał zdezorientowany, jednak ten ułamek sekundy wystarczył, aby Naama ugodziła go w bok. Skrzywił się lekko i od razu rozpoczął parowanie. Dziewczyna w ślepej furii miotała mieczem, a on nie wiedział, czy może ją skrzywdzić, czy nie, bo przecież była kobietą.
- Nie powinnaś walczyć, idiotko! – warknął w jej stronę, gdy tylko nadarzyła się okazja. Anielica odpowiedziała jedynie wzrokiem pełnym rządzy mordu i naparła na Nuriela, wykonując swój taniec z bronią. Nie mogła wiedzieć, że upadłego przygotowywał do walki najlepszy fechmistrz anielski – Izareal, którego wysłano na Ziemię, zanim aniołowie się zbuntowali. W pewnym momencie odniósł przewagę nad Naamą. Mógł zakończyć to starcie, ale tego nie zrobił.
Nie mogę zabić kobiety, pomyślał, a na jego twarzy wystąpił wyraz cierpienia. Naama czekała na ostateczny cios, wpatrując się z nienawiścią w Nuriela, ale odwróciła na chwilę wzrok, aby zobaczyć, jak radzi sobie Samuel. Dojrzała go walczącego z upadłym aniołem, którego wszyscy nazywali…
- Lucyfer! – krzyknął jeden z gwardii upadłych i zamachnął się na Samuela. Z kolei inny anioł, jeden z Królestwa Niebieskiego, podszedł do Lucyfera i wyciągnął w jego stronę sztylet. Naama i Nuriel dostrzegli to wszystko w ostatniej chwili. Anielica skoczyła na równe nogi, Nuriel zrobił to samo i oboje krzyknęli w tym samym momencie:
- N I E !
Ich wrzask rozszedł się po polanie, ziemia zaczęła drżeć i rozstępować się na części. Walczący aniołowie przerwali swoją tyradę, żeby obserwować dziwne zjawisko. Glina pękała, drzewa przewalały się, a ci aniołowie, którzy stali niedaleko tej dwójki, zaczęli wpadać do dziur, które utworzyły się podczas trzęsienia. Jednakże to nie to zwróciło uwagę aniołów, a blask szmaragdu bijący od anielicy Naamy i iskierki ognia okalające Nuriela, które tworzyły płomienie. Wyglądali razem jak dwa wybuchające wulkany. Nie sposób było ich zatrzymać. Gdy ich krzyk ucichł, oczy zmieniły kolor na srebrny. Wyglądali jak zjawy. Stanęli obok siebie i razem wymówili słowa:
- Zaprzestańcie walki. Niepotrzebny kolejny rozlew krwi. Upadli, udowodniliście, że jesteście zdeterminowani, aby ponownie zamieszkać w Królestwie Niebieskim. Słudzy, przyjmijcie ich, a będzie wam odpuszczone kłamstwo. Wybaczcie im, jak ja im wybaczyłem.
Niektórym aniołom z brzękiem opadły miecze, sztylety i noże. Po raz pierwszy usłyszeli głos Pana tak wyraźnie przemawiającego przez aniołów. Upadli i słudzy boży uklękli, całując rozstąpioną ziemię, modląc się i dziękując Bogu za ingerencję. Michał w duchu pochwalił wyczyn Najwyższego i po raz pierwszy mógł spojrzeć na Lucyfera przyjaźnie, nie bojąc się konsekwencji. Pomimo wojny, jaką wywołał władca upadłych, Michał był mu wdzięczny, gdyż dzięki temu odzyskał Pana.
Gdy Bóg skończył swą przemowę, Naama i Nuriel osunęli się na rozstąpioną ziemię. Ich ciała stały się wiotkie, roztrzaskały się na drobne kawałki. W tym miejscu powstała garstka szmaragdów i rubinów posklejanych ze sobą na wieczność, a miecze, którymi walczyli aniołowie, lśniły srebrem, krwią zabitych, aby upamiętnić najważniejsze wydarzenie w Królestwie Niebieskim.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
mistletoe
Moderator



Dołączył: 04 Lis 2008
Posty: 430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Śro 21:52, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Nie mam nic na swoją obronę :)

[zaufanie, cierpienie, bezpieczeństwo]


Ona

Siedzi w tym skórzanym fotelu, jakby był u siebie. Nie czuje skrępowania, nie bawi się rękawami, nie obraca nerwowo kieliszka, nawet na niego nie patrzy, mimo że alkohol delikatnie błyszczy, kusząc i nawołując. Jego pełne determinacji i spokoju spojrzenie utkwione jest we mnie. Wiem, że zaraz rozpocznie swoją opowieść.


- Najlepsze i najgorsze rzeczy zdarzają się w najmniej spodziewanych momentach, zgodzisz się z tym, prawda? Na przykład, szczęśliwy narzeczony zostawiony przez żonę przed ołtarzem gnije we własnej rozpaczy; planował radosne życie z kobietą marzeń w domku z ogródkiem i hordą rozwrzeszczanych dzieciaków, a dostał rachunek za te wszystkie mdlące kwiaty ozdabiające kościół. Odwrotnie jest podobnie; w dniu, w którym tracimy pracę, nieraz zyskujemy płatną dwa razy lepiej.
Podnosi kieliszek i lekko uśmiechając się w moim kierunku upija łyk. Wygląda, jakby powstrzymywał się przed wypluciem wina na podłogę.
- Dobry Boże, co to!?
Śmieję się. On też zaczyna się śmiać i opróżniamy kieliszki w kilka sekund. Sięgam po butelkę, jednak spotykam się z odmową.
- Nie chcę się upić, póki nie skończymy.
Przytakuję i przybieram wygodniejszą pozycję. Opuszki palców automatycznie stykają się ze sobą, jak zawsze, gdy siedzę w gabinecie. Jednak osoba przede mną nie jest alkoholikiem, porzuconą kochanką ani nastolatką z problemami egzystencjalnymi. To mój najdroższy przyjaciel.
- Jednak często różne rzeczy dzieją się bez przyczyny.
Zaczyna obserwować płomień świeczki. W półmroku na jego twarz pada ciepłe światło nadające rysom gładkości i młodości. Zdaje się, jakby lat miał nie trzydzieści pięć, a kilkanaście.
- Pamiętasz ją zapewne dobrze, bo i tobie zapadła w pamięć; lubię jednak o niej opowiadać, więc powiem ci wszystko, co już wiesz i o czym jeszcze nie słyszałeś.
Na dachu było wtedy wietrznie. Pamiętam, że nie mogłem w spokoju zapalić papierosa, bo płomień zapałki wciąż był zdmuchiwany przez wiatr. Przy kolejnej nieudanej próbie, gdy już miałem oddać się refleksjom na temat mojego beznadziejnego życia, zobaczyłem ją. W głowie siedziała mi wtedy głupia myśl: może ona ćwiczy do roli w teatrze? Jednak patrząc na jej niedbały ubiór, czarne włosy związane w kitkę, zamknięte oczy i zasychające na policzkach łzy, trudno było poskromić niepokój. Szczególnie, jeżeli weźmie się pod uwagę, że stała na krawędzi dachu, a byliśmy na piątym piętrze. Złapałem ją w ostatniej chwili. Myślę, że była mi wdzięczna za to, że nie pozwoliłem jej skoczyć. Choć jej buntownicza postawa, niejednoznaczne odpowiedzi mogły świadczyć o czymś innym. Rozmawialiśmy zaledwie kilka minut; na pytanie kim jest, odpowiedziała, że nikim; na pytanie, gdzie mieszka, odpowiedziała - nigdzie. Zadzwoniłem wtedy do ciebie z prośbą o zastąpienie mnie w pracy. Pamiętasz, co ci za to obiecałem?
Uśmiecham się lekko.
- Zgrzewkę piwa.
On przytakuje i odwzajemnia uśmiech.
- Racja. Chyba będę musiał w końcu spełnić tę obietnicę.
Zabrałem ją do domu. Przygotowałem pokój, usiadłem w kuchni i czekałem, aż skończy brać prysznic. Wyglądała nieco zabawnie, owinięta w mój wielki, czarny szlafrok; nie była zbyt wysoka, więc materiał ciągnął się po podłodze i plątał jej nogi, pasek wbił się boleśnie w grubą tkaninę, ściskając jej szczupłą talię, włosy, mokre po myciu, kręciły się na końcach, tworząc poplątane loczki. Kiedy usiadła przy stole naprzeciw mnie, a zegar z kukułką, prezent od mojej mamy na dwudzieste urodziny, wybił godzinę czwartą po południu, cały czas miała to samo uważne spojrzenie. Jakby próbowała mnie rozszyfrować. Trzymała się na bezpieczny dystans, nie mówiła wiele, właściwie nie mówiła nic; dopiero silnymi naleganiami skłoniłem ją do wyznania, że owszem, napiłaby się herbaty, ale nie, nie jest głodna. Potem podziękowała, pozornie za pachnący napar w filiżance, jednak zauważyłem, jak wiele ukryła w tym prostym słowie. Na początku zaskoczyło mnie, jak szybko się rozluźniła. Biorąc pod uwagę fakt, że siedziała w domu obcego mężczyzny, na dodatek ubrana tylko w szlafrok, powinna odczuwać jakiś niepokój, jednak nie dawała tego po sobie poznać. Poczuła się na tyle komfortowo, że rozluźniła materiał wcześniej dokładnie opinający szyję i mogłem zobaczyć jej nagie ramiona. Skóra miała zdrowy, brzoskwiniowy odcień - sam nie wiem, dlaczego spodziewałem się chorobliwej bladości. Nie przyjrzałem się jej za bardzo na początku. Teraz w ciepłym świetle padającym z okna zauważyłem, że na twarzy i dekolcie ma mnóstwo piegów, przypominających pełne gwiazd konstelacje. Wyglądała ładnie. Ujmująco. Choć jej uroda była zbyt specyficzna, by na pierwszy rzut oka to stwierdzić. Sączyła herbatę, udając, że na mnie nie patrzy, czy raczej udając, że udaje, że na mnie nie patrzy. W jej ruchach dostrzegałem więcej kobiecości, niż na początku - siedząc teraz przede mną, nie była już dziewczyną z bólem w sercu i samobójstwem na ustach, a młodą, spokojną kobietą. Zdumiało mnie, jak szybko zmieniła się w moich oczach. Obiecałem jej, że się nią zaopiekuję. Przytaknęła, nie wkładając w to zbyt wiele emocji. Nie mogłem - źle, nie chciałem pytać jej o rodzinę, krewnych. Odniosłem wrażenie, że skoro zostaje ze mną, niekoniecznie chce wracać. Dokądkolwiek.
Pierwsza noc była dla mnie stresująca. Nie wiedziałem, co może strzelić do głowy nastolatce po próbie samobójczej. Kilkakrotnie podchodziłem pod drzwi i nasłuchiwałem, czy wszystko w porządku. Dopóki szeleściła kołdrą, przewracając się z boku na bok byłem spokojny, jednak czasem nie słyszałem żadnych dźwięków i zaczynałem się bać. W dolnych szufladach trzymam mnóstwo rzeczy, które mogą być niebezpieczne - nóż do kopert, zapasowe nożyczki, czy choćby zeszyty z ostrymi rogami. Człowiek zdesperowany mógłby co prawda popełnić samobójstwo dusząc się własną skarpetką, więc grzebanie w szufladach mogło być niepotrzebne, ale nie wiedziałem, czy ma na stopach skarpetki, a nawet jeśli nie, to jakoś mnie to nie pocieszało. Rano wstała wcześniej ode mnie. Siedziała na podłodze, niedaleko kanapy, obserwując widok za oknem. Popatrzyła mi w oczy, gdy wyłoniłem się z sennych odmętów i powiedziała, że jest głodna. Rozśmieszyła mnie w pewien sposób, wyglądała na tak cholernie zakłopotaną, gdy to mówiła. Na śniadanie zrobiliśmy naleśniki. Krzątała się po kuchni, bez problemu odnajdując talerze, garnki, wiedząc, gdzie leżą sztućce. Obserwując jej pewność, zdecydowane ruchy, przypomniałem sobie o mojej poprzedniej dziewczynie. Zachowywała się podobnie i gdy pierwszy raz spędziła noc w moim mieszkaniu, od razu wiedziała, gdzie chowam te przeklęte łyżki, mimo że ja nieraz zapominałem. Zagapiłem się w plecy nowej współlokatorki i z roztargnieniem, w leniwym amoku porannych zapachów zauważyłem, że dobrze czuję się w obecnej sytuacji. Drobna osóbka naprzeciw mnie wypełniła tę część przestrzeni, w której dotychczas czułem się samotny. Dodała szczyptę siebie do mojego życia i dotrzymywała mi towarzystwa. Nigdy wcześniej śniadanie nie smakowało tak cudownie.
Miesiąc później... ponad miesiąc później pierwszy raz się do mnie uśmiechnęła. Stała wtedy naprzeciwko regału z książkami. Stwierdziła, że tytuły brzmią interesująco. Odpowiedziałem, że może czytać, jeżeli ma ochotę, na co ona odwróciła się szybko, zamiatając włosami i rozpromieniła się. Na jej policzki wstąpił delikatny rumieniec, oczy zaczęły błyszczeć. Wtedy powiedziała: - Dziękuję.
I zobaczyłem jej usta, jej zęby, jej radość, jej piękno, zobaczyłem to tak wyraźnie, że w odpowiedzi uśmiechnąłem się równie szeroko. Wzięła pierwszą książkę z górnej półki, usiadła obok mnie i pogrążyła się w lekturze. Następnego dnia, gdy wróciłem z pracy, kończyła czytać trzecią powieść. Zabrałem ją do księgarni, by wybrała sobie kilka lektur na zapas. Gdy przeglądała półki, widziałem na jej twarzy tę rzadko spotykaną ekspresję - z namaszczeniem dotykała okładek, obserwowała tytuły i wodziła wzrokiem po stronicach; czytała notki biograficzne, mierzyła ciężar w dłoniach, badała fakturę papieru. Również przeszukiwałem regały, co jakiś czas podnosząc wzrok, by zobaczyć, gdzie zawędrowała. Czasem zdarzało się, że machała do mnie, przywołując uśmiechem i gdy przychodziłem, pokazywała niektóre książki i opowiadała o ich treści, o tym, gdzie je czytała i czym autor ją zaskoczył. Jak dziecko radośnie biegała po sklepie, co jakiś czas szukając mnie wzrokiem, gdy znalazła kolejną przywołującą wspomnienia pozycję. Ekspedientka obrzuciła nas co najmniej zaskoczonym spojrzeniem, gdy z trudem przekazaliśmy jej niemały stosik książek. Gdy oczekiwaliśmy na swoją kolej przy kasie, ona znów przybrała zakłopotany wyraz twarzy, rzucając ukradkowe spojrzenia w stronę kieszeni, w której trzymałem portfel. Westchnąłem tylko i pogłaskałem ją po głowie, niszcząc fryzurę, na co zareagowała uśmiechem i również stanęła na palcach, by splątać moje włosy. Minutę później od młodej dziewczyny układającej gazety usłyszałem, że moja córka jest do mnie bardzo podobna. Zaskoczyło mnie to wtedy, ale gdy wyszedłem ze sklepu i zastałem ją czekającą, obładowaną torbami, zdałem sobie sprawę, że przez ten miesiąc stała się dla mnie kimś bliższym, niż tylko córką. Nie mogłem sobie wyobrazić życia bez niej, porannych pobudek, gier w szachy, warcaby i karty, złych dni, w trakcie których podchodziła i czasem przytulała mnie z niemą prośbą wypisaną na twarzy - rozchmurz się. Wtedy faktycznie czułem się lepiej, czułem się szczęśliwy - nie umiałem inaczej na nią zareagować.
Zaczęła mówić o lataniu. O swoim śnie, w którym wyrosły jej skrzydła; choć pozornie spadała w dół, tak naprawdę unosiła się. Powiedziała mi, że latanie to jedyna piękniejsza rzecz od miłości.


Spogląda na mnie. W jego oczach błyszczą łzy, uśmiecha się jednak; próbuje mówić, ale usta pozostają otwarte, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Zaczyna łkać, kieliszek toczy się po stoliku, wypluwając zawartość na jasny dywan. Obejmuję go, drżącego i płaczącego.
- Wiem, wiem.
Powtarzam to gorączkowo, jak mantrę, nie wiedząc co mam zrobić. Chce mówić dalej, ale nie potrafi. Chce wracać do domu, ale nie może. Chce ją zobaczyć, ale jej już nie ma. Pomagam mu zasnąć. Dwie tabletki w herbacie okazują się wystarczającą dawką środka nasennego. Układam go na swoim łóżku wiedząc, że tej nocy nie zmrużę oczu, pilnując, by spał spokojnie. Zajmuję z powrotem miejsce w fotelu i zatrzymuję wzrok na rozlanym na stole alkoholu. Wiem co zdarzyło się później, już kiedyś mi to mówił: cztery miesiące po pojawieniu się tajemniczej dziewczyny (nigdy nie poznałem jej imienia i sądzę, że on też nie) w życiu mojego przyjaciela, przyszła do naszej restauracji. Chciała spędzić z nim czas, zmieniła się ogromnie, stała się ciepłą, spokojną nastolatką. Po kilku godzinach pracy zauważyłem, że nigdzie jej nie ma. Zaledwie moment później mój przyjaciel także zniknął. Kierując się irracjonalnym lękiem, pobiegłem po schodach na dach. Znalazłem go, stojącego przy barierkach, dławiącego się własnym oddechem. Kolana ugięły się pod nim i padł na ziemię. Złapałem go za ramiona i usłyszałem, jak szepcze:
- Ona odleciała, poleciała.
Z przerażeniem spojrzałem w jego oczy, szukając kpiny, żartu, znalazłem tylko niewysłowioną rozpacz i samotność.
- Skoczyła. Tam.
Wskazał dłonią niską barierkę. Podbiegłem do niej natychmiast, jednak na dole nie było niczego, co świadczyłoby o samobójstwie; nie było ciała, rozbryzgów krwi, zdjętych trwogą przechodniów. Tylko prosta, średnio uczęszczana uliczka. Spojrzałem na mojego przyjaciela. Leżał z rozłożonymi rękoma, patrząc się w niebo.
- Miała takie gładkie skrzydła. Widziałeś kiedyś biel sukni panny młodej? Biel ubitej piany z jajek, nowego papieru? To tylko namiastka prawdziwego koloru - mętna, szara barwa. To ona była prawdziwa bielą.


Ścierając alkohol ze stolika wspominam, jakim szaleństwem było dla mnie z początku uwierzenie w jego słowa. W zawodzie psychologa rzeczą normalną jest kontakt z chorymi psychicznie, którzy nieraz wyobrażają sobie niestworzone rzeczy. Ale nic w życiu mojego przyjaciela nie wskazywało na to, by miał urojenia. Dziewczyna, która zmieniła jego życie istniała, gdyż sam ją widziałem, dotknąłem jej ręki, gdy pierwszy raz się spotkaliśmy, nie mogła więc być tworem jego wyobraźni. To fakt, że uważał ją za anioła stawiał mnie w wątpliwości co do jego zdrowia psychicznego. Jednak uwierzyłem. Przyznałem, że ta niepozorna brunetka była aniołem. Zaakceptowałem jej istnienie.

Przyczyniło się do tego długie, białe pióro znalezione na dachu.


Post został pochwalony 3 razy
Zobacz profil autora
new life
Zły wampir



Dołączył: 13 Sie 2008
Posty: 489
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Śro 22:40, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Będzie co ma być ...

[miłość, śmierć, samotność, cierpienie]


Samotność

Słońce kończyło swoją wędrówkę po niebie, przecinając swym blaskiem błękit morza. Spokojny szum fal roznosił się echem po okolicy, niosąc ze sobą spokój i ciszę. Lekki wiatr wirował w znanym tylko sobie tańcu, rozdmuchując piasek i liście znajdujące się na trawie. Małe dzieci rzucające kamienie, konkurowały ze sobą o to, które sięgnie najdalej. Starały się, jak tylko mogły, nie zważając na nic, co się znajdowało wokół nich. Tym razem wygrał mały chłopiec, który pobiegł do swojej mamy z ogromnym uśmiechem na twarzy, aby pochwalić się wygraną. Jak na swój wiek, siedmiolatka, biegł bardzo szybko. Długie nogi sprawiały, że w krótkim czasie mógł pokonać długie dystanse, nie męcząc się. Wysportowana sylwetka świadczyła o tym, że odziedziczył po którymś z rodziców zapał i chęć walki. Czyżby geny sportowca?

Późna wiosna, piękne sobotnie popołudnie. Ten dzień był szczególnym dla jednej z par. To właśnie dziś zamierzali zawrzeć związek małżeński, na oczach świadków, pokazać im swoją miłość i oddanie. Mieli siebie, kochali się, a do szczęścia potrzebne im było jedynie błogosławieństwo najwyższego.
- Ja, James, biorę Ciebie, Claire, za żonę…
- Ja, Claire, biorę Ciebie, Jamesie, za męża…
- i ślubuję ci miłość…
- wierność…
- i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę…
- aż do śmierci…
- Tak mi dopomóż, Panie Boże...


Alex był coraz bliżej. Jego luźna podkoszulka w kolorze białym idealnie komponowała się z niebieskimi spodenkami. Burza jasnych blond loków powiewała, gdy przemierzał odległość w stronę swojej rodzicielki. Oczy w kolorze błękitu lśniły dziecięcą ufnością i oddaniem. Wszystko to składało się w jedną całość, przypominając twarz anioła. Pomimo że był już dużym chłopcem, jak sam siebie nazywał, to jednak przywiązanie do matki zdawało się bardzo silne.
- Mamo! Mamo! – krzyczał chłopiec.
- Tak, kochanie? – Matka przywitała go z otwartymi ramionami, tuląc rozgrzane ciało do piersi.
- Widziałaś? Rzuciłem na kilka metrów! – Nadal zachwycał się swoim osiągnięciem. Kobieta odgarnęła włosy z czoła chłopca, przyglądając się tak znanym rysom. Błękitne oczy i mocno zarysowany podbródek były kopią jego ojca, Jamesa. Ale to nie wszystko. Cała postawa dziecka - ciało, ruchy – tworzyły kopię ojca w miniaturze. I to najbardziej bolało. Dotykając chłopca, na dłoni błysnęła złota obrączka.
Wspomnienia napływały, serce krwawiło. Cierpienie i krzyk. Pomimo że minęło już tyle czasu, to sytuacja, która zdarzyła się dawno temu, zawsze ukazywała się ponownie w takich samych strasznych szczegółach… Jak bumerang – rzucamy go, a on zawsze powraca, nie pozwalając zapomnieć.
Jednak patrząc na tego malucha, jak zachwycony rozszerza z ufnością oczy świecące niesamowitym blaskiem, wiemy, że to do czegoś podąża. Nawet gdy przychodzą smutne chwile, to wiemy, że mamy swoje pociechy, swoje szczęście, które wnoszą radość w życie.
Tuż za Alexem do mamy podbiegła Amanda. Dziewczynka była bliska płaczu z powodu porażki, jaką odniosła. Na ten widok Claire kroiło się serce.
- Co się stało, skarbie? – Objęła smutną córeczkę.
- Mamusiu, przegrałam. – Dziewczynka miała urocze wgłębienia w policzkach, które dodawały jej urody. Brązowe i długie włosy okalały jej twarz, a czekoladowe oczy patrzyły z uczuciem i dziecięcą ciekawością. Jej pulchne i drobne palce zaciskały się, gdy się złościła, jednak teraz wyglądała jak mały aniołek - w lawendowej sukieneczce do kolan i pantofelkach.
Amanda wylądowała na rękach Claire, kiedy ta zanosiła ją do samochodu. Jeszcze raz spojrzała na zachód słońca i upewniwszy się, że dzieci są przypięte pasami, zapaliła silnik.
***
Samochód zaparkowała przed wejściem. Jeszcze zanim otworzyła drzwi, dzieci już zatrzasnęły swoje, biegnąc do domu. Claire sięgnęła po swoją torbę i podążyła za swoimi pociechami. Nie przekroczyła progu, kiedy usłyszała krzyki Amandy i Alexa biegających po salonie. Westchnęła zrezygnowana, wiedząc, że czeka ją codzienna rutyna. Odnalazła swoje pociechy ganiające się w salonie. W kuchni słyszała krzątającą się Loren, swoją matkę, która przygotowała im kolację. Spojrzała na zegarek wiszący na ścianie i rzeczywiście, było już późno, więc zaprowadziła dzieci do łazienki. To ukróciło ich zabawy. Chociaż rodzeństwo było wyraźnie niezadowolone, nic nie mówiło. Amanda i jej brat, pomimo swojego młodego wieku, zdawali sobie sprawę, że muszą się słuchać mamy. Odkąd to się stało, ich radość przycichła, ich mama rzadko się uśmiechała. Kiedy płakała, maluchy przychodziły do niej ze specjalnie narysowana laurką. I chociaż płakała wtedy jeszcze bardziej, widzieli na jej twarzy nikły cień uśmiechu, tak cenny i drogi w tamtych czasach. Były też takie momenty, kiedy przy stole panowała całkowita cisza, co było czymś niespotykanym przy posiłkach. Wszystko się zmieniło i nic nie będzie już takie same.
Kobieta pocałowała swoje pociechy na dobranoc. Zgasiła światło i zostawiła uchylone drzwi od ich pokoju. Zeszła na dół, żeby uporać się z bałaganem, jakie zostawiły jej pociechy. Kiedy wszystko zostało sprzątnięte, zaparzyła sobie herbatę i udała się do salonu. Ogień w kominku palił się żywym ogniem. Małe iskry strzelały w płomieniach, dając idealne światło na całe pomieszczenie. Rozsiadła się wygodnie na kanapie, wpatrując się w ogień i odpoczywając po całym dniu pracy.

Śnieg padał coraz intensywniej. Była późna godzina, a on jeszcze nie wrócił. Claire wyglądała co i raz przez okno, oczekując jego przybycia. Wybiła północ, kolejna godzina zmartwień. I w końcu, kiedy krążyła po salonie, upragnione światło ukazało się w oknie. Znów zaczęła normalnie oddychać. Odgłos zamykanych drzwi ukoił jej serce. Podbiegła szybko i otworzyła Jamesowi drzwi.
- W końcu jesteś. – Przytuliła go do siebie, wdychając zimny zapach powietrza.
- Przepraszam – powiedział, całując ją w szyję. – Musiałem coś załatwić.
- Zobacz, która jest godzina? I jaka pogoda. Jazda w takich warunkach jest niebezpieczna. – Na samą myśl o tym zrobiło jej się smutno.
- Przepraszam – powtórzył, przytulając ją jeszcze mocniej do siebie. – Po prostu chciałem coś ci dać. – Zza pleców wyjął niewielkie pudełko.
- James…
- Dziś ósma rocznica naszego poznania, kochanie. – Wszedł jej w słowo, chciał przepraszać że się martwiła, lecz zobaczył tylko jej wzruszenie spowodowane pamięcią ich rocznicy.
- Dziękuję. – Tylko tyle powiedziała na widok biżuterii kupionej przez jej męża. Z oczami pełnych miłości zagarnął ją w swoje ramiona, całując ukochane ciało, ukochaną osobę.
- Kocham cię – szeptali do siebie małżonkowie, co dla postronnego obserwatora przypominało melodię spełnienia i gorących uczuć.


Iskierki ognia lizały delikatnie mur kominka, podczas gdy Claire wpatrywała się w ich wspólne zdjęcie. Tak dużo czasu upłynęło od dotyku męża. Dni i miesiące mijały, a ona wciąż pamiętała. Wszystko, co miała wokół siebie, było przesiąknięte jego zapachem. Ten dom, który razem wybudowali, był schronieniem dla jej rodziny. Chociaż planowała wspólną przyszłość zupełnie inaczej, decyzja nie należała wyłącznie do niej.
Zegar wybił północ. To był ten dzień, kiedy oboje spojrzeli w swoje oczy. Pamiętała jak dziś, że przegadali całą noc, a następnego dnia ponownie się spotkali. I tak już zostało. Codzienne schadzki, w końcu para. Kwestią czasu był ślub, skoro ich miłość kwitła, nawet po kilku latach małżeństwa. Wspólne zdjęcia pokazywały szczęście, które razem przeżywali. Pierwsze spotkanie, ich ślub, czy też narodziny kochanych dzieci. Cała półka obstawiona była ich zdjęciami. Zostały tylko trzy wolne miejsca, które z czasem miały zostać wypełnione nowymi wydarzeniami. Miały, lecz już nie będą.
Minęła pierwsza w nocy, kiedy ocknęła się ze wspomnień i poczuła, że herbata jest już zimna. Ogień wypalił się, pozostał tylko dym unoszący się nad kominkiem. Claire wstała i zaniosła kubek do zlewu. Po drodze zgasiła wszystkie światła i ruszyła na górę. Była wyczerpana. Oczy ją piekły od spływających łez, a wiedziała, że to jeszcze nie koniec wspomnień. Ten dzień był jednym z najgorszych w całym roku, kiedy mimo wszystko przypominała sobie Jamesa. Nogi wydawały się jej wyjątkowo ciężkie, kiedy pokonując kolejne stopnie, zbliżała się do ich sypialni. W końcu udało się jej. Otworzyła drzwi, a obraz wspomnień stanął przed jej oczami.

Weszła do pokoju, gdzie jedynym oświetleniem była mała kryształowa lampka znajdująca się na parapecie okna. W powietrzu unosiła się delikatna para wydostająca się z otwartych drzwi łazienki. Kiedy oboje skończyli jeść i sprzątnęli po kolacji, James szybko pobiegł do łazienki, aby wziąć prysznic. Wsłuchała się uważnie w szum wody i dźwięki, jakie wydostawały się z niej. Uśmiechnęła się, wspominając, kiedy będąc razem pod prysznicem, oboje śpiewali wspólnie dobrze znane im melodie. Było to za czasów, kiedy jeszcze mieścili się w kabinie.
- Teraz – Dotknęła swojego brzucha. – kabina jest stanowczo dla nas za mała – szepnęła radosnym głosem.
Zdejmowała poszczególne części garderoby, była już w samej bieliźnie, kiedy James skończył się myć. Poskładała swoje rzeczy i ułożyła je w szafie. Kiedy już się z tym uporała, stanęła przed dużym lustrem, które znajdowało się naprzeciwko łazienki. Przechyliła głowę, uważnie lustrując swoje rysy, figurę, zmiany, jakie przeszła będąc w ciąży. Łydki miała napuchnięte, biodra coraz szersze, a biust stał się ciężki i zwiększył się o dobre dwa rozmiary. Idąc coraz to wyżej, widziała pulchniejszą twarz, zmęczone i podkrążone oczy. Przyglądając się swojej postaci, poczuła ręce oplatające ją w pasie.
- Łazienka wolna – usłyszała przy swoim uchu.
Błękitne oczy wpatrywały się w jej odbicie, lustrując to, co przed chwilą ona oceniała. Jednak on widział ją inaczej. Wiedziała doskonale, jak wygląda w oczach męża i uwielbiała to. Była piękną kobietą, matką przyszłych dzieci, żoną. Miłość biła z całego ciała mężczyzny, czego efektem była gęsia skórka na ciele Claire. Pojedyncza kropla spadła z jasnych włosów Jamesa, wędrując po ciele i zatrzymując się na cienkiej koronce biustonosza żony. Kiedy wzorkiem palił jej całą postać, dłońmi masował pokaźny brzuch, sprawiając że mogła odpocząć pod delikatnym dotykiem. Mąż dawał jej ukojenie po ciężkim dniu pracy. W błogim stanie oparła się na jego ramionach, czując przy swoim ciele mokry ręcznik, którym okrył się niedbale w pasie. Ocierał się o jej skórę, doskonale wiedząc, że to jej sprawia niesamowitą przyjemność. Był wszędzie. Dotykał każdego skrawka jej ciała. Nie wiedziała, kiedy jej biustonosz znalazł się na dywanie, przy nim wylądował także ręcznik Jamesa. Czy minęła minuta, czy też godzina, dla nich się to nie liczyło. Patrzyli sobie w oczy, w ich lustrzane odbicia, wielbiące swoje ciała. W jego oczach widziała miłość i pożądanie, a także ogień, kiedy jej majtki zjeżdżały coraz niżej. Byli szczęśliwi, uśmiechnęli się, widząc jej całą bieliznę na podłodze, a ten śmiech oznaczał niezapomnianą noc miłości.


Przetarła oczy ręką, wycierając spływające łzy. Chwiejnym krokiem weszła do pomieszczenia. Brakowało jej sił na rozebranie się, dlatego w pełni ubrana położyła się na łóżku. Zapaliła lampkę nocną, oświetlając delikatnie cały pokój. Z szafki nocnej wyjęła album, który od dawna prowadziła. Wygodnie rozłożyła się na posłaniu, po czym przerzucała kolejne kartki, kiedy w połowie przystanęła, oglądając ich wspólne zdjęcie wraz z pierwszym dzieckiem. Oboje byli wtedy najszczęśliwszym małżeństwem na świecie, gdy usłyszeli pierwszy krzyk Alexa. Był tak podobny do Jamesa. Oglądając następne zdjęcia, nadal widziała miniaturkę swojego męża i to ją bolało. Z bólem szła dalej, zatrzymując się na ostatniej zapełnionej stronie. Był to wycinek z gazety sprzed kilku miesięcy, a na nim biało czarne zdjęcie wypadku jaki się wtedy wydarzył. Poznawała to miejsce, ten samochód. Potem to wszystko działo się tak szybko, a ona nie mogła tego zatrzymać. Czuła się tak, jakby to działo się w tej chwili.

Drobna postać krążyła po wąskim korytarzu, a jej cień podążał za nią. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy czerwona lampka nad drzwiami zgasła, a z sali operacyjnej wychodzili lekarze. Obce jej osoby podchodziły do niej, w oczach niosąc śmierć. Na ten widok z jej ust wydobył się zrozpaczony krzyk, który echem rozniósł się po zatłoczonym korytarzu. Z bólu oparła się o ścianę, sunąc coraz niżej, w końcu znalazła się na podłodze. Bliscy podchodzili do niej, mówili pocieszające słowa, lecz ona ich nie słuchała. W myślach ciągle krążyło imię Jamesa, cierpienie atakowało z każdej strony, jej serce rozpadało się. Poczuła czyjąś dłoń, jak dotyka jej policzka, lecz nie poznawała tego zapachu. To już nie był jej mąż, nie żył, a ona go już nigdy nie zobaczy.

Otworzyła oczy, wybudzając się z letargu w jakim się znalazła. Sen krążył w jej głowie, pragnąc ukojenia dla jej umysłu, ciała. Leniwym ruchem sięgnęła po narzutę i przykryła swoje całe ciało. Zwinęła się w kłębek, rękoma podpierając swoją głowę, zamknęła oczy. Zaczęła nucić kołysankę, którą zawsze śpiewała dzieciom, kiedy to poczuła. Jej ciało ogarniało ciepło, idąc od stóp coraz wyżej. Chociaż miała zamknięte powieki, widziała, że robi się coraz jaśniej. Na skórze poczuła delikatny powiew wiatru pieszczący jej policzki, włosy. Ciepło było coraz wyżej, gdy dotarło do serca. Tętno zwiększyło się, przypominając tak dobrze znane uczucie. Otworzyła oczy. Światło znikło, kiedy szybko się uniosła.
- James? – odpowiedziała jej cisza.
- James – powiedziała załamującym głosem. – Błagam, wróć do mnie. – Podwinęła nogi, opierając głowę na kolanach. Płakała, przegrywając sama ze sobą. I to wróciło. Ciepło rozchodziło się po jej ciele, delikatny wiatr pieścił jej skórę, robiło się coraz jaśniej. Światło raziło ją w oczy, dlatego osłoniła się ręką. Chwilę potrwało, kiedy wszystko wracało do normy. Ze strachem obniżyła dłoń, ukazując delikatny zarys postaci.
- James! – krzyknęła, zrywając się z łóżka i biegnąc do swojego męża. Była już centymetry od jego ciała, wyciągnęła dłoń, aby go uściskać, lecz dotknęła tylko mgły. Całą sobą przeniknęła Jamesa, zatrzymując się na ścianie.
- James. – Odwróciła się do niego z przerażającym uczuciem, że zniknął, lecz on był. Stał i wpatrywał się w nią, lśniąc srebrnym blaskiem. Wyglądał jak, jak… anioł. Od razu zwróciła uwagę na jego twarz, z której emanowała pustka i smutek. Zamiast zwykłego ubrania zauważyła coś na kształt szaty przewieszonej przez ramiona i okalającej sylwetkę. Ogromne śnieżnobiałe skrzydła wystawały z pleców, wzniecając od czasu do czasu wiatr.
Podeszła do niego, lecz on się cofnął.
- Nie podchodź – cichy szept pojawił się w jej głowie, lecz ona nie słuchała. Widziała tylko jego, podążając za swoim sercem. Stanęła dopiero wtedy, kiedy pokręcił głową, aby nie ruszała się z miejsca.
- Jesteś. – Tęsknota płynęła z jej ust. Oczy ponownie stały się szkliste, lecz tym razem ze szczęścia. Oto przed nią stał jej mąż. – Tęskniłam.
- Ja też – ponowny głos otoczył jej umysł.
- To ty? – zapytała, pokazując swoją głowę, na co on potwierdził skinieniem. – Dlaczego nie mówisz normalnie?
Jego oczy posmutniały, a na twarzy pojawił się grymas bólu.
- Ponieważ nie żyję – usłyszała. Prawda ją zabolała, kiedy rzeczywistość powracała. Próbowała zrobić jeden krok w jego kierunku, jednak ubiegł ją zaprzeczeniem głowy.
- Chcę cię dotknąć. – Wysunęła swoją dłoń. Dopiero teraz zauważyła, że drży i nie jest to spowodowane zimnem lecz strachem.
Jego oczy powędrowały za ruchem jej dłoni, gdzie zauważył tak znaną mu obrączkę. Claire także to zauważyła. Tak dobrze znała ten wzrok, tak bardzo za nim tęskniła.
- Nie, Clairy. Nie mogę cię dotknąć. – Serce zabiło jej mocniej, kiedy usłyszała zdrobnienie swojego imienia. Tylko James ja tak nazywał, tylko jemu pozwalała tak mówić.
- Dlaczego? – zapytała.
- To jest zabronione, Clairy. Mnie już z tobą nie ma, jestem tu tylko jeden jedyny raz, to jest nasze pożegnanie – wyszeptał.
Na słowo „pożegnanie” drgnęła, przerażona faktem, że już nigdy go nie zobaczy.
- Nie! – krzyknęła. Rozpacz, z jaką się na niego rzuciła, nawet ją przeraziła. Łzy spływały po policzkach, kiedy wpadła w jego ramiona. Spodziewała się mgły, że przeniknie przez niego, jednak poczuła tylko miękkość i ciepło. Znajomy zapach wypełnij jej nozdrza, delikatna dłoń zanurzyła się we włosy.
- Clairy… . - James też był zaskoczony. – Ja nie wiem… co się stało.
- Ważne jest to, że jesteś ze mną. – Odsunęła się nieznacznie od ciepłego ciała, przyglądając się jego twarzy. – Nic się nie zmieniłeś. – Dłonią dotknęła policzka.
- Tam gdzie jestem czas płynie inaczej. – Ich spojrzenia skrzyżowały się ze sobą.
- Tam gdzie jesteś… -wyszeptała.
- W niebie.
- W niebie – powtórzyła. - Czy jesteś tam… szczęśliwy? – zapytała, przykładając swoje czoło do jego.
- Jestem szczęśliwy, tylko brak mi ciebie, jednak nawet jak nie jesteśmy razem, ty jesteś na ziemi, ja w niebie, zawsze tworzymy jedność.
- Jedność...
- Obserwuję cię, widzę, jak ci ciężko, jak tęsknisz i płaczesz. Dlatego się pojawiłem. [/u]– Przytulił jej ciało do swojego.
- Nie rozumiem…
- [i]Clairy, musisz żyć dalej
.– Poczuła delikatny pocałunek na swoich włosach. – Nasze dzieci szybko rosną, Alex staje się mężczyzną. Widzę, jak na ciebie patrzy, jak razem z siostrzyczką są smutni, bo ty płaczesz.
- Ja nie wiedziałam…
- Wiem, nadal nie mogę się pogodzić z tym, że zostawiłem was samych. Ale tak musiało być, Clairy. Oboje o tym wiemy.
- Czy ty… czy odwiedzisz mnie jeszcze? – Poczuła, że jego ciało robi się coraz zimniejsze. Spojrzała w dół, gdzie stopy znikały. James rozpływał się jak mgła.
- Nie, Clairy – szept wypełnił jej ciało. – Mój czas dobiega końca. – Jego oczy jeszcze bardziej posmutniały.
- Nie! Nie! Nie! – krzyczała, desperacko czepiając się jego ciała. – Nie opuszczaj mnie! – krzyk przybierał na sile. – Nie teraz, kiedy cię ponownie odzyskałam!
- Zawsze będę przy tobie, zawsze będę cię kochał i wspierał, dlatego proszę, obiecaj mi coś. - Ciepłe dłonie znalazły się na jej barkach. – Obiecaj, że rano wstaniesz z podniesioną głową i zaczniesz żyć, obiecaj mi, Clairy! – Błagalny głos wypełnij jej umysł.
- James…
-Obiecaj, Clairy. – Jego postać znikała. Jedyne co jeszcze widziała to ręce i twarz, gdzie zrozpaczone oczy błagały ją, aby się zgodziła.
- Obiecuję – wyszeptała. Ich dłonie złączyły się, oddychali jednym powietrzem, kiedy wargi dotknęły ust. Połączenie ciał było ostatnim, co poczuła. Otwierając oczy, zobaczyła tylko zarys jego twarzy, uśmiechającej się do niej.
- Zawsze będę cię kochać. – Delikatnie wyczuła obecność Jamesa.
- Ja ciebie też… zawsze. – Ostatnie mrugnięcie i już go nie było. Stała na środku pokoju, a wokół niej unosiła się mgła. Dłonią dotknęła swoich ust, gdzie nadal czuła ciepło pocałunku Jamesa.
Podeszła do łóżka, gdzie znajdował się jej album. Coś kazało go otworzyć, coś pchało ręce, kiedy oglądała poszczególne kartki. Zatrzymała się na ostatniej, gdzie obok notatki z wypadku Jamesa znajdowało się ich wspólne zdjęcie. Stali przed domem, w objęciach, we wspólnym szczęściu. Wszystko było takie samo oprócz napisu, który pojawił się na fotografii. Czytając, uśmiechnęła się, bo odzyskała to, co utraciła.
„Żyj, Clairy, żyj.”
- Dla ciebie, James. Dla ciebie. – Ostatnia łza wylądowała na ich wspólnym zdjęciu.
Odzyskała życie.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
Nadia vel Ariana
Człowiek



Dołączył: 20 Mar 2010
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Stolica...

PostWysłany: Śro 23:21, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Cóż... od czegoś trzeba zacząć. to mój swoisty debiut Rolling Eyes
Jakimś cudem zmieściłam się w czasie i w 10 stronach i mam nadzieję, że nie zambijecie mnie za to... Embarassed

... i że napisałam zrozumiale. Za wszlekie błędy bardzo przepraszam - nie będę się tłumaczyć, dlaczego może ich być sporo, ale mam nadzieje, że nie będą przeszkadzać w czytaniu i że tekst nie jest beznadziejny, bo starałam się Wink


____

R ó ż o w a
P l a n e t a


NADZIEJA ŚMIERĆ MIŁOŚĆ SPRAWIEDLIWOŚĆ

~Okiem Tommy’ego~

zieleń. zielone.
zielony promień


- Jadeitowy. Morski. Szmaragdowy.

Po prostu zielony. Kolor nadziei?

Ma tak dużo znaczeń. Symbolicznych, ale nie dla mnie. Zielony jak pieniądze, jak dolary amerykańskie. Byłem tam tylko raz i o jeden raz za dużo. Moja żona, Emma, sądzi, że narzekam, ale naprawdę, ilekroć wyświetlają w telewizji Nowy Jork, wychodzę z pokoju. Być może zdaje ci się, że jest to piękne miejsce, z kolorowymi neonami, szerokimi ulicami tętniącymi życiem i aurą ogólnego szczęścia, ale powiem ci coś – to olbrzymie, po prostu gigantyczne gówno. Kto tam był, powtórzy moje słowa. A kto był w Bostonie, mój Boże, niech Bóg ma go w swej opiece, jeśli to w ogóle możliwe. Amen.

Prawdopodobnie przy odrobinie dobrej woli mógłbym uznać za ładny kompleks Białego Domu w Waszyngtonie, o tyle, o ile mogłem go oglądać z zewnątrz (oczywiście można było kupić sobie wejście do tej części, którą pozwalają zwiedzać, ale miałem przyjemność podróżować razem moją „elitarną” szkołą, a Russell Mitchell natychmiast musiał pójść do toalety. Zdarzało mu się to zadziwiająco często podczas moich jedenastu lat nauki i cały czas uważam, że był głównym powodem, dla którego zostały mi odebrane ekstatyczne przeżycia przy Niagarze, z pełnym akompaniamentem „Panno Jacqueline, ja po prostu nie wytrzymam! Trzymam! Uch, muszę trzymać, ale(…)” co było nieco wytrącające z równowagi psychicznej, zwłaszcza, że jestem całkiem pewien - po tym jego błysku w oku - iż robił to specjalnie. A harmonię ceniłem dość szczególnie, jeśli wiecie, co mam na myśli).

Biały Dom jest w pewnym sensie dość mały, zwłaszcza od tej strony z podjazdem – nie Rotundy z kolumnami, którą zawsze pokazują na filmach i wiadomościach, tylko tej drugiej, gdzie naprawdę mieszka Prezydent i Pierwsza Dama. Stoisz przed nim i zastanawiasz się, jak - do cholery - zmieścili tam te wszystkie pomieszczenia, o których mówił profesor Martin? Ale potem znowu przypominasz sobie okazałą Rotundę, cztery wielkie kolumny i wiesz już, Aha! A więc tak to zrobili!
Wokół całej posiadłości są szerokie ogrody i trawniki…

…i znów zieleń, ciepła, soczysta zieleń. Jak jasne oczy Klary Fields, tak niepodobne do oczu jej siostry, Emmy.

Czasami jak morze, jeśli jakiemuś kretynowi nie zechce się ruszyć dupy do kibla. Jak dojrzałe paprocie, porozstawiane w typowym, „artystycznym nieładzie” po całym gabinecie dyrektor Linnet Wilson, który zresztą odwiedzałem zaskakująco często. Jak ściany sali gimnastycznej w naszej szkole z internatem, „Pink Planet”, które Cwany Jack W. i jego kumple pomalowali w czwartej klasie na czerwono. Nigdy potem sala nie była tak ładna, ale mnie, jako chłopaka, raczej nie powinno to przejmować.

Zielony jak dorodne limonki. Przepaski na czole i rękach Cwanego Jacka W. Jak groszek, który pani Celeste z kuchni wmuszała we mnie z maniakalną potrzebą udowodnienia, że jest jadalny.

Zielony jak podwórko u rodziców Klary, gdy pani Fields znudzi się już trzepanie dywanów.

Uważam, że pani Fields wiecznie się nudzi. W zimę dzień i noc robi aniołki z masy solnej, z włosami do pasa, albo nawet długimi lokami do stóp. Jeśli anioły mają stopy, oczywiście. Są złote aniołki, srebrne aniołki, niebieskie, czerwone, jakie chcesz. Zielone też są. Moja siostra, Dorothy, dostała zielonego, kupiłem go od Klary, której z kolei dała go matka pod choinkę. Czwarty raz z rzędu anioł. Emma, jej bliźniaczka, co rok dostaje małego diabełka, tyle że w sukience anioła. Założę się, że to ze zwykłej wygody, pani Fields robi te sukienki ze starych dyplomów, bo sztywno się trzymają. Jeśli zajrzysz pod spód aniołka, na bank zobaczysz serdeczne gratulacje od organizatorów „Wielkiego konkursu na najładniejszą szopkę” dla Amy Tiffany Flinders (to rodowe nazwisko pani Fields) albo „Za zasługi dla szkoły” dla Teda Harveya Fieldsa, czyli ojca Klary i Emmy. Pracuje jako rysownik znaczków pocztowych. Osobiście uważam, że facet ma lekkiego świra. I vice versa.

Głowy aniołków, a dokładniej ich kształt, jest zrobiony ze sreberka po gorzkiej czekoladzie (pani Fields uważa, że każdy inny rodzaj czekolady powinien być surowo zabroniony, a ludzie którzy je lubią zamknięci w psychiatrykach), a dopiero potem obklejony masą solną. Dlatego Amy, albo Aimee, jak zwracają się do niej jej dzieci, (osobiście twierdzę też, że to nienormalne zwracać się do matki po imieniu, zwłaszcza jak się żyje w rodzinie, w której wszystko co nienormalne jest spalone, albo zamykane na kłódkę w piwnicy i zapominane, że istnieje) wysyła w paczkach ze słodyczami Emmie i Klarze czekolady zapakowane w brązowy paper śniadaniowy, bo sama jej nie je - je tylko dwa posiłki dziennie i nic poza tym, więc to wynika samo z siebie. Pewnie się boi, że jej waga wykroczy o pół kilo ponad średnią. Klara mówiła, że pani Fields nie jest wcale na diecie, tylko zawsze ją uczyli, żeby dzielić się z dziećmi. Jaasne.

Aniołki byłyby ładne, nawet ze sztucznymi uśmiechami i płaskimi skrzydłami, ale fakt, że wiem kto je zrobił (i że ten ktoś ma osobowość mniej więcej przynęty na ryby) sprawia, że czasem nie umiem się nie krzywić, gdy na nie patrzę. Nawet te zielone, ze złotymi aureolami i gwiazdkami narysowanymi maleńkim pędzelkiem na stopach, ramionach i szyi, albo z małymi, brązowymi Bibliami w rękach przyozdobionych srebrnymi i różowo-fioletowymi pierścionkami. Czasami pani Fields próbuje być zabawna i robi nawet aniołki w szerokich, czerwonych czapkach świętego Mikołaja, albo takie ze sterczącymi nosami i uszami, jak u elfów. Zawsze mam jednego anioła jej roboty obok siebie na Wigilii, od czasu przeniesienia się do szkoły z internatem, „Pink planet” i nawet teraz, kiedy ja i Emma mieszkamy razem. To już jakby tradycja, przynajmniej tak zawsze mawia Louis, mój były kolega z drużyny. On też ma podobnego, tylko że błękitnego z kaskadą czarnych, jak smoła loków. Bo wśród aniołów nigdy nie ma chłopców i nigdy nie waż się pytać pani Amy, dlaczego.

Kiedyś robiłem zielone łańcuchy świąteczne. Obwieszałem nimi choinkę, sam, bo moja siostra, mówiła (a moja macocha, Donatella i ojciec podzielali jej zdanie), że to bez sensu, że choinka już ma swój kolor.

Były różne łańcuchy. Zielone. Jasnozielone. Trawiaste, pogniecione. Cienkie, chłopcy nie potrafią robić łańcuchów, a ja miałem za grube palce. Gdy byłem mały, byłem grubszy niż inne dzieciaki. Szeroki jak autobus, bo Donatella lubiła okazywać miłość dając podwójną porcję obiadu albo deseru. Ciasto czekoladowe, pudding, kurczak z ryżem, wędzony łosoś, albo czekolada z rodzynkami. Winogrona. Zielone.
Bloki lodów orzechowych, truskawkowych, waniliowych, złociste frytki, opiekane ziemniaki, hamburgery, zapiekanki, tortille, tuńczyk. Góry sosów, ciast, polew, budyniów i likierów zrobiły ze mnie naprawdę grubego małolata z burzą jasnych jak słoma włosów, brzuchem wylewającym się zza białego podkoszulka i sztruksowych spodni, zaczerwienioną skórą, okrągłą, najmniej męską na świecie twarzą i dwojgiem czarnych, głęboko osadzonych, błyszczących oczu.

Zielony szybko stał się moim ulubionym kolorem, gdy przyjechałem do „Pink Planet”. Zabawne, bo jedyna jej część w kolorze różowym, to damskie łazienki, o czym miałem przyjemność przekonać się osobiście. Miały nudny, wypłowiały kolor i raczej odstraszały uwagę, zawłaszcza jeśli jesteś w trakcie upokarzającej zabawy dwunastolatek ich dwóch starszych kolegów, którzy zastanawiają się, jak głęboko można wsadzić do sedesu głowę. Nie, żeby któreś próbowało ze swoją, naturalnie.

Zielony, jak boisko piłki nożnej, na które po raz pierwszy wszedłem w wieku czternastu lat - przysięgam, że nigdy, ale to nigdy, nie zapomnę tamtego wyrazu twarzy, jaki miał Cwany Jack W., Johnny „Depp” (ponieważ on naprawdę był płytki, jak sadzawka i najwyraźniej nawet pan popularny, wielki Cwany Jack to zauważył) McAden i Trevor Silencio (nie, żeby był typem chłopaka, który kiedykolwiek zamyka buzię. Nazwiska bywają tak ironiczne, no nie?).

Zieleń, jak drzwi do pokoju Klary, zawsze pełnego uśmiechów, rad i… litości. Jak zasłony w kuchni u pani Potter, kucharki. Jak ramka świąteczna, którą Louis i jego dziewczyna, Katie, dali mi w prezencie na pierwszą gwiazdkę z błyszczącym, złotym napisem z brokatu: „Dla Tommy’ego”.

Z i e l o n y p r o m i e ń .

Emma patrzy na mnie uważnie. Jej oczy są błękitne, a grube, złote włosy opadają miękko na ramiona.
Emma uśmiecha się dziwnie. Jej wzrok przez sekundę pada na delikatny pierścionek z okiem w owalnym kształcie, wysadzony kamieniami w kolorze granatu, który niedawno włożyłem jej na palec. Bez żadnego pytania.
Emma delikatnie przejeżdża dłonią po ciemnoniebieskim staniku, który ma na sobie. Cienkie pończochy opinają jej nogi, a ja odwzajemniam jej uśmiech, siedząc wygodnie, rozparty na fotelu, z krawatem przewieszonym niechlujnie na szyi.
Przez chwilę widzę przed oczami twarz Amy, jej matki, zimną i piękną, błyskającą kocimi oczami. Przez chwilę widzę jej napad szału, na widok córki w obecnej chwili i cały czas uśmiecham się nieznacznie.

Nie jestem już szeroki jak autobus. Nie pamiętam koloru damskich toalet z czasów, gdy miałem dwanaście lat. Jack W. jest gdzieś tam w mojej pamięci, urodzinowe torty od Donatelli i rozczarowane, złe spojrzenie Klary, gdy mówi mi, że się zmieniłem, i że zmieniłem się na gorsze, jak jej siostra, jak Emma. Klara przytula się do Amy Fields, ale w moim nieuporządkowanym umyśle jest już tylko i wyłącznie moja żona.
Nie jestem już dzieckiem. Ona też i musze przyznać, że pod każdym względem nie wygląda na dzieciaka, który w przeszłości nurzał się w błocie w addidasach i z chłopięcą czapką z daszkiem na głowie.

Jest delikatna. Jest zmysłowa. Wodzę wzrokiem po wymyślnych koronkach jej stanika, ale nie mogę ich dotknąć. Moje ręce są starannie związane, ale nadal mi się podoba.

Jest urocza. Jest niepowtarzalna.

Nachyla się nade mną powoli, a na jej wargi zupełnie niechcący wkrada się szeroki, zdradliwy uśmiech.

Jest piękna.

Łapie ciemnozielony krawat i przyciąga mnie tak blisko, że stykamy się nosami.

- Emma – mruczę z zadowoleniem. Słyszę, że ona robi to samo. I ja uśmiecham się szeroko, patrząc na jej oczy, które stają się ciemnoniebieskie. I zdaje mi się, że w tej chwili zielone oczy Klary nie są mi potrzebne, że mogę przestać zwracać na nie uwagę, bo teraz to niebieski jest mój i tylko mój. I już wcale, wcale nie myślę o Klarze, tylko o kobiecie, która jest przede mną.

Emma… - mruczę ponownie. - Ty diablico…

***

~Oczami Jacka~

czerwień. czerwony.
czerwony kwiat.


- Kolor miłości. Miłość zawsze kojarzyła mi się z cukierkami, które Theo dawał mi, a bukiety róż, ubrania i czekoladki mojej matce przez kilkanaście miesięcy, zanim nie przyjęła jego oświadczyn. Chciał ją przekupić, a mi się podobało. I dopiero na końcu zauważyłem, że przez cały ich związek, to ja byłem tą najważniejsza osobą, osobą dla której to robiła. I zignorowałem to, bo cóż, skoro miłość zawsze była przekupstwem, nie mogłem udawać, że w przypadku moim i mojej matki jest inaczej, nie? Ale z jakiegoś powodu Theo czuł się wygodnie ze mną i pasożytującą na nim nową żoną. Dziwny gość.

Barwa pożądania.
Klara… Emma…

Kolor krwi. Rubinów, jak pierścionek Klary, który dał jej ten głupek, Tyson, za którego niby wyszła, jak słyszałem. Kolor ulubionych kwiatów Emmy Fields-Trigger, maków. Na weselu Emmy i tego jej niegroźnego, marudzącego idioty - idioty, za którym z jakichś niewyjaśnionych powodów szalała połowa kobiet, albo nawet więcej, jakie spotykał od czasu, gdy skończył szesnaście lat. I wciąż nie mogę uwierzyć, że był kiedyś grubym dzieciakiem z MacDonalda, naprawdę - Tommy’ego, pod koniec trzymała całe naręcze maków, które ładnie kontrastowały z jej jasnymi włosami, czerwonymi ustami i zarumienionymi policzkami. Była tak niepodobna do siostry o trawiastozielonych oczach i ciemnobrązowych włosach do ramion, a jednocześnie… była jej siostrą, jej bliźniaczką. Była dziewczyną, z którą Klara biegała wokół „Pink Planet”, dziewczyną ze stałym dostępem do jej pamiętnika, dziewczyną, którą kiedyś przecież kochała, nie? Była tą, którą Klara kiedyś już przekupiła…

Nie mogłem nic poradzić na to, że gdy patrzyłem na krwistoczerwone policzki pani Thomasowej Trigger* przypominałem sobie naszą „Pink Planet”, nieświadomie porównywałem ją do Klary, a co najważniejsze, zastanawiałem się nad tym dziwacznym rozłączeniem rodziny Fields, które miało miejsce pod koniec jedenastej klasy. I którego nigdy sobie nie wybaczę.

Czerwień jest też kolorem ognia. Życia. Światła. Wiara…
od której wszystko się zaczęło.

To nie tak, że wstydziłem się tego. Bądźmy szczerzy, nie żeby ktoś, ktokolwiek, zwracał na to uwagę (a już zwłaszcza pośród małolatów w „Pink Planet”, gdzie słowo duchowny było równoznaczne z przygłupem). Pamiętam jak pewnego dnia, kiedy ja i Klara nie przyjaźniliśmy się jeszcze, zupełnie nagle, zapytała mnie o to. A właściwie o Boże Narodzenie.

- Wychodzisz z budynku, Jack – stwierdziła powoli, nieświadomie przekręcając kartki swojego zeszytu i patrząc na mnie z ukosa. – Tak jak ja i Emma. Widziałam też twoją rzeźbę i ten… to jest… eee… świecznik? A parę dni po Świętach zawsze robisz imprezę, hę? – zachichotała lekko. - W tym roku też, sama słyszałam, jak Quentin i jego dziewczyna, Shannon, o tym mówili – powiedziała trochę beznamiętnie, wydymając wargi (założę się, że dlatego, iż nie dałem jej zaproszenia. Cóż. Nie byłą moją przyjaciółką… nie?) i była to prawda, że zawsze dwudziestego dziewiątego, albo trzydziestego grudnia udawałem, że wiąże mnie tradycja. Bo było wygodnie łączyć przyjemność z religią. – Jesteś ateistą, Jack? Emma tak mówi. No i myślę, że to dziwne, bo nikt inni nie wychodzi podczas Wigilii. Nie chcesz mieć prezentów? Każdy dostaje coś od szkoły, a przecież ty jesteś kapitanem drużyny footballowej i… – mamrotała, ale po chwili jej głos był coraz bardziej niewyraźny, jakby zatopiła się we własnych myślach.

Oderwałem się na chwilę od obracania w dłoniach piłki i spojrzałem na nią kątem oka. I nie lubiłem jej, z tą manią na punkcie brudzenia się, z ulizanymi włosami, z nieładną buzią oraz zadartym nosem (być może dlatego, że każdy z wyjątkiem piłki do footballu wydawał mi się wtedy brzydki. Nieważne). Gdy byłem młodszy i nie wiedziałem jeszcze, że raczej nie powinienem przyjaźnić się z bliźniaczkami Fields, czasem naśmiewałem się z niej razem z Emmą.

- Nie – odparłem, powoli sącząc słowa. – Nie jestem ateistą. Urządzam… coś w rodzaju… hmm, spotkania, w moim, Johnny’ego, Trevora i Quentin’a pokoju, bo rodzice obiecali mi, że w taki wypadku nie będą zabierać mnie wtedy ze szkoły.
- Dlaczego mieliby Cię zabierać, W.? Na Święta? A nie chciałbyś? – dopytywała, ponieważ była cholernie ciekawska i każdy nauczyciel z „Pink Planet” Ci to powie.
- Nie obchodzę Bożego Narodzenia – A kiedy spojrzała na mnie dziwnie, dodałem – Przecież nie muszę, ty i Emma też wychodzicie, nie?
- Więc co obchodzisz? – Nie zrozumiała. Westchnąłem.
- …święto świateł… – mruknąłem, a napotykając jej wzrok, znów wbiłem swoje spojrzenie w piłkę footballową.
- Chanuka – ostatecznie warknąłem, mając nadzieję że słowo, którego nie zrozumie zamknie jej w końcu buzię. Ale nie zamknęło. Zamiast tego klasnęła w dłonie, rozchyliła usta i wykrzyknęła TO na cały głos, tak żeby usłyszała to cała biblioteka. Albo prawie cała. Nieważne, w każdym razie poczułem, jak coś ciężkiego opada mi na żołądek.

Nie, żebym się wstydził.
Przez chwilę przetrawiała to, co powiedziałem, aż nagle w jej oczach pojawił się niebezpieczny błysk.

- Jesteś Żydem? – uświadomiła sobie to nowe odkrycie, (oczywiście nie mogła powiedzieć tego jak normalny człowiek, tylko wydarła się tak, iż jestem absolutnie pewien, że seksowna Margaret Holly z dziesiątej kasy musiała to usłyszeć) a zaraz potem dodała – Ale nie nosisz kipy na głowie, podczas posiłków. Czytałam, że przecież trzeba nosić kipę. Jesteś ortodoksyjny? – pytała, a zaraz potem sama sobie odpowiadała. – Ale widać, że jesteś Żydem, w końcu masz czarnorude włosy, kręcone włosy, wiesz, czytałam, że Żydzi tak mają, nie, Jack?… Jak ktoś tak wyglądał, Niemcy go zabijali. Mama mi mówiła, że tak zabili mojego dzidka, wiesz? Więc jesteś ortodoksyjny? Łał. Tak, cóż, możliwe, chanukija… chociaż menory nie widziałam. Ale zawsze odwołujesz treningi w soboty, tak? Powinieneś. Zawsze zostajesz w szkole, gdy mamy jechać gdzieś w sobotę… tak mi się zdaje. Nie było cię z nami we Flowerfields, a szkoda, bo było super. Emma i ja poszłyśmy do Straight Ways. Wyobrażasz sobie? Ale Quentin i Trevor zostali z tobą? Dlaczego? Zawsze prosisz kogoś, żeby poszedł za ciebie do sklepu, zauważyłam. A ostatni raz założyłeś rękawiczki, specjalnie żeby nie dotykać pieniędzy, prawda?… A Emma się śmiała i uważa, że ty…
- Przepraszam? – wciąłem się wpół zdania. – To naprawdę urocze, że przyglądasz mi się trzysta sześćdziesiąt pięć dni rocznie, Fields. Może zaraz zaczniesz wymieniać jeszcze moją bieliznę? - prychnąłem, na co Klara spojrzała na mnie otępiale i nagle lekko się zarumieniła.
- Jest szabat – wymamrotała i wtedy zauważyłem, że pewnie nie doszło do niej ani jedno moje słowo. – Jest, prawda? Wiem, że jest. Czytałam, że zaczyna się w piątek wieczorem, a kończy w sobotę wieczorem. A jest… jest sobota wieczorem. Więc mógł się skończyć. W takim razie jest hadola…
- Hawdala – wtrąciłem. To były te codzienne święta, których nigdy nie chciało mi się obchodzić, zwłaszcza Hawdali i które ignorowałem, tak jak połowa szkoły robiła to z niedzielą, to znaczy „dniem świętym” i tym podobnymi.
- Jesteś Żydem – Klara znów spojrzała prosto w moje oczy z nieskrywanym zdumieniem, poczym sypnęła na mnie całym gradem głupich, bezsensownych pytań, które w gruncie rzeczy całkiem mnie bawiły, nawet jeśli się do tego nie przyznałem – To dlatego cały czas masz tą czapkę na głowie? Zamiast kipy, tak? To jest konieczne? To znaczy, nie mówię przecież, że znam się na tym, ale czytałam, że...


Łatwo się domyśleć, że mi oraz Amy i Tedowi Fieldsom na samym początku poszło o religię. I to ja zapoczątkowałem tę Wielką Kłótnię. Zupełnie niechcący, przysięgam.
Klara nigdy nie była zbyt religijna, o Emmie nie wspominając. Amy deklarowała się jako wierząca w Chrystusa, ale każdy, kto słyszał cokolwiek co padło z jej ust, od razu wiedział, że to ateistka. Jedynie Ted był katolikiem, jednym z tych, którzy modlą się rano, wieczorem, przed każdym posiłkiem, mijając kościół oraz widząc biedne, czarne dzieci w telewizji. Chodził do swojego ulubionego księdza co tydzień, o świcie na spowiedź, w każda niedzielę na mszę, a także zdarzało mu się wpadać z Amy na kółko różańcowe czy herbatę z siostrą Anną, Marie, Mią lub Caroline, w zależności od tego, która była w aktualnie w stanie ducha odpowiednim do odwiedzin „osób z poza”.
„Osobami z poza” siostry nazywały wszystkich, którzy nie mieszkali w kościele – tak bardzo jak szanuję i lubię pana Teda, który zawsze był dla mnie miły i dobry (pamiętam nawet, jak pewnego razu, gdy wszedłem niespodziewanie do domu Klary w trakcie sprzeczki ich rodziców, wykrzyknął w moją stronę „Dzeus ex machina!”, złapał za ramię mamrocząc coś o tym, że jestem starszym i rozważniejszym bratem, a potem zabrał do swojego gabinetu na dwugodzinną pogawędkę o stanie cywilnym jego córek i wszystkich negatywach ślubu) tak one zawsze będą dla mnie marudnymi, starymi pannami, które zmieniają kaprysy co dwie minuty.

Amy nie uznaje czegoś takiego, jak Żyd. Osobiście uważam, że to obrzezanie ją odraża. Wprawdzie nigdy nie powiedziała tego wprost, ale gdy ja i Klara zaczęliśmy sypiać ze sobą, słyszałem niektóre ich rozmowy, a Amy zawsze widząc mnie marszczyła nos, jakbym był robakiem, pełzającym na jej ulubionej sałatce.

Ponieważ tak, ja i Klara zaczęliśmy spotykać się pod koniec pierwszego semestru jedenastej klasy w „Pink Planet”. Był to ten dziwny okres, kiedy Emma i Tommy przylepili się do nas jak para rzepów, nieustannie mając na twarzach dwuznaczne uśmiechy, co na dłużą metę nieźle irytowało. To ich zintegrowanie się było dziwne, ponieważ myślę, że Tom i Klara mieli coś do siebie, tacy byli zadowoleni ze swojego towarzystwa – a ja i on zawsze kopaliśmy piłki do innych bramek podczas treningu, niechęć musiała być naturalna, jakbyśmy urodzili się już z wzajemną antypatią. Lekką, niegroźną, ale jednak – jakby coś odrzucało nas od siebie, przynajmniej na początku. Sposób w jaki marszczył nos, gdy mnie widział, krzywy uśmiech, wzruszenia ramion. Niechęć nie miała jakiegoś określonego powodu, po prostu była – myślę, że jego sposób myślenia z bardzo gryzł się z moim, że był zbyt idealny, jego przemiana z grubego dzieciaka w jasnowłosego surfera zbyt nagła i zupełnie nie na rękę dla kogoś takiego, jak ja. Miał zaproszenie na każda imprezę szkolną, zgłaszał się do zajęć, które mnie nudziły i w dodatku nie były obowiązkowe, dostawał dobre stopnie, chociaż wcale go to nie obchodziło. Jego też nawyki mnie denerwowały – przesadne robienie bałaganu na głowie, używanie tego głębokiego, męskiego głosu, jakby to było normalne dla kogoś w jego wieku, prosta postawa, krok, maniery, uśmiech - które z jakichś niewyjaśnionych powodów zwracały uwagę wszystkich. Nie był idealny – był bezproblemowy, w każdym konflikcie miał przewagę i było to zupełnie słuszne. Jego racjonalność wkurzała, zwłaszcza że Tommy nie był typem świętoszka, ważniaka albo kogokolwiek innego, kogo mógłbym zakwalifikować do określonej grupy. Po prostu był.

Tak czy siak, starałem się nie zwracać większej uwagi na to, że on i Emma są wiecznie obok nas i nie byłem zazdrosny – trochę dlatego, że Tom w tym samym czasie miał siostrę Klary, bóstwo wszystkich bóstw, a ich para razem wyglądała mniej więcej jak Brad Pitt i Angelina Jolie na czerwonym dywanie – a trochę dlatego, że cóż, nie łudźmy się, na początku pomiędzy mną i Klarą nie było jakiejś wielkiej miłości, bez przesady. Uważam, że to zjawisko rozwijało się powoli, gdy tylko byłem choć trochę nieuważny. Zaczęło się dziać już rok wcześniej, kiedy wszelka uraza, jaką mogłem żywić do kujonowatego stylu Fieldsów zniknęła za pośrednictwem Tommy’ego i Louisa – kolejnego Porządnego Chłopaka z drużyny, który umiał posyłać piorunujące spojrzenia, jak nikt inny. W sumie obydwaj byli mili i dobrze wychowani, ale przedstawiali zupełnie coś innego, niż ja, jeśli wiesz co mam na myśli.

Tutaj trzeba sobie postawić pytanie o początek i o to, jak w ogóle zacząłem się umawiać z Klarą. To nie tak, że to planowałem, albo że podobała mi się od dłuższego czasu, bo każdy ślepy mógłby zauważyć, że byliśmy sobie absolutnie obojętni. Przynajmniej ja odbierałem to tak do dnia, w którym to Tommy podjął pierwszy krok i rozpoczął sukcesywne obmacywanie Emmy Fields (ona była liderką cheerleaderek, on zastępcą kapitana drużyny footballowej… czy jest jeszcze ktoś, kto chce mi wmówić, że to tylko zbieg okoliczności? Lepszą parą był chyba tylko Benjamin, siatkarz, który jeździł na mecze poza granice Walii i jego dziewczyna, Chelsea, również cheerleaderka – lubili to samo, mieli zlepione ręce, ten sam kolor oczu i włosów i przysięgam, że nie było dnia, w którym ubraliby się inaczej).
Tak więc Tom obmacywał Emmę, na co ona reagowała pijackim chichotem, podczas jednej z wiosennych dyskotek w szkole, a Klara i wianuszek dobrych, niewyróżniających się chłopców w czystych, zapiętych koszulach, siedzieli spokojnie na parapecie. Klara – mieszając bezalkoholowe drinki i kręcąc głową, chłopcy – słuchając jej narzekania, a ja, reszta footballistów bez aktualnej dziewczyny i ci, którzy w tańcu niszczyli sobie fryzurę – przy barku, podśmiewując się z dziecinności Emmy (nie to, że któryś z nas jej nie lubił, ale to była jedna z tych dziewczyn, które nigdy nie przestawały się śmiać) i patrząc na śmiałe postępy Triggera. I właśnie w chwili, gdy rzuciłem przelotne spojrzenie w jego stronę, popijając swobodnie ze swojej szklanki napój o podejrzanie zielonej barwie i dziwnej konsystencji, rozchichotana blondynka złapała jego koszulę i powiedziała mu coś na ucho, a Tom odwrócił się do mnie i nasze spojrzenia się spotkały – moje, zaskoczone i nietrzeźwe, jego - figlarne i roześmiane. I wtedy mrugnął do mnie. A potem Emma również na mnie spojrzała i uśmiechnęła się wesoło. Nie zrozumiałem, o co im chodzi, dopóki Tommy nie szarpnął głową w stronę Klary, która tkwiła w uścisku jakiegoś wysokiego rudzielca z tępą miną.
To zadziwiające. Kiedy mi zdarza się palnąć coś głupiego, okazuje się, że moi znajomi to wyjątkowo inteligentni ludzie, ale podczas większości mojego życia, idioci byli jakoś tak zręcznie porozmieszczani, że spotykałem ich niemal na każdym kroku, zawsze, gdy nie byli do niczego potrzebni.

Więc wtedy powiedziałem sobie, że Klara jest przecież moją koleżanką, na litość boską, zdjęcie jego ręki z jej piersi nie będzie żadnym nadużyciem, zwłaszcza że jej siostra jest pijana. A ja nie mam nic do roboty i powinienem zwrócić na to uwagę, ba!, mam taki obowiązek. To by było chamskie, wykorzystywać to, że jest nie do końca trzeźwa i pozwolić jej zostać w takiej sytuacji z kimś, kogo nawet nie znała. Chyba.
Więc, mogę to zrobić.

Kolorowe światła migały mi przed oczami.
Napój w mojej szklance się skończył.
Spojrzałem na rudego gościa, opakowanego w jaskrawo żółtą koszulkę.
Spojrzałem na szczupłą, lekko pijaną dziewczynę o orzechowych lokach i zielonych oczach.
Podszedłem do nich.

I to był mój błąd.
Jeszcze niczyje usta nie były tak słodkie, jak jej tamtego wieczora.


c z e r w o n y k w i a t .

Teraz patrzę na Klarę i widzę, jak się zmieniła przez te lata.

Jej włosy są długie, gęste, matowe. W błyszczących lokach widać duży wkład wprawnego fryzjera.
Jej skóra jest blada, a usta wąskie i sine. Ma na sobie schludną, białą koszulę, ciemne spodnie.
Pierwszy raz widzę na jej rzęsach tusz i cień do powiek, w uszach ma kolczyki, a na rękach pobrzękują cienkie bransoletki. Na serdecznym palcu lewej ręki widzę ładny, brylantowy pierścionek.

Słyszę szum wody w rynnie – kap, kap, kap.
Czas.

Jej oczy są nadal zielone, ale ciemne, puste i zimne, jak okna opuszczonego domu. Patrzy na mnie. Jej twarz jest nieprzenikniona, ale poznała mnie. Płacze cicho, bezgłośnie. Długie, chude palce wyciąga w stronę mojej twarzy. Są lodowate.

Chciałbym móc wypomnieć jej, że się ze mną nie pożegnała. Że mnie zostawiła. Że ma kogoś innego. Że straciła we mnie wiarę, ale wiem, że nie mam prawa. Jest jedyną osobą, która może mówić teraz o jakichkolwiek wyrzutach, ponieważ ona została – nie mogłem wymagać, by czekała na mnie, nie pomogłem pozbawiać jej życia.

Przygryza wargę. Widzę pod cienkim materiałem koszuli jej zaokrąglony brzuch – nie mogę wymagać od niej, by zmieniła dla mnie swoje życie, nie teraz. Być może w filmach i książkach ludzie porzucają wszystko w imię miłości, ale czym jest miłość, którą ja ją darzę?
Być może w filmach ludzie zapominają o obowiązkach, o złożonych obietnicach – w imię miłości. Ale co ja i ona możemy zaoferować sobie nawzajem?
Być może gdyby wszystko było inne, moglibyśmy odejść z tamtego miejsca nie zwracając na nic uwagi. Ale żyjemy tu i teraz – a tu i teraz oznacza zobowiązania. Gdybyśmy chociaż mieli coś, o co warto walczyć – ale każde z nas wie, że nasze uczucie jest, jak zakazany owoc, zbyt kuszące, by mogło przetrwać na dłuższą metę.

Czuję jej słodki oddech przy swoim uchu, ciepłe, miękkie ramiona wokół moich. Napawam się tym uściskiem, pierwszym i ostatnim. Bo wiem, że następnego nie będzie i że będziemy żyć tak, jakby nigdy nie było poprzednich.
Po jej policzku toczy się łza, po moim – nie. Chyba już się przyzwyczaiłem. Chyba zrozumiałem. Ale ona miała więcej czasu, żeby to w sobie dusić, więc w duchu, płaczę razem z nią.

Stoimy w deszczu – w każdym filie jest to końcowa scena, cicha, romantyczna. Scena szczęśliwego zakończenia. Nic nie jest ważne – jest miłość. Tutaj jej nie ma. Jest tylko zimno i strach, że nasze ramiona opadną, że to tylko kwestia czasu.

To chwila pożegnania – przyszedłem do niej do domu, po moim powrocie, bo tak powinienem był zrobić – ale ta chwila się skończyła. Nasza chwila się skończyła i teraz ona wróci do domu – a ja do swojego.

- Kochałam cię – słyszę jej szept, tak cichy, że nie jestem pewien, czy nie słyszę go tylko w swojej głowie. – Jack? – Czuję jej oddech, jej łzy, jej usta na swoim policzku. Zanurzam twarz w jej włosach. – Jesteś miłością mojego życia.

Cisza jest dla wybranych, dla szczęśliwych. Przełyka ślinę. Ja też ją kocham – ale zaraz będę musiał przestać i to uczucie zabija mnie od środka. Nie mam jej niczego za złe – chcę umrzeć. Chcę nigdy nie istnieć, nigdy nie żyć. Wiem, że to najlepsze rozwiązanie. Gdyby mnie nigdy nie było.

- Tak mi przykro. Ale… - szepcze cichutko. – Ale… wszyscy mówili, żebym o tobie zapomniała…

Powiedzieliście to kiedyś? „Kocham cię”, „zmieniłeś moje życie”, „nie mogę żyć bez ciebie”?
Powiedzieliście? Mieliście cel, obraliście drogę i zbliżaliście się do niego?

Zastanów się przez chwilę nad swoim istnieniem, zatrzymaj się w połowie drogi i spójrz na to, co masz. Bo to wszystko… być może jutro stracisz.**


***

~trzecia osoba~

Najpierw poczuła się delikatnie zgorszona.
Nie to, żeby pozwoliła sobie na otwarte pokazanie swojej reakcji, Aimee Fields nie należała do tego typu ludzi, którzy odważyliby się na coś takiego. Poza tym była szczęśliwą posiadaczką błyszczących, kocich oczu i burzy orzechowych loków, które zazwyczaj sprawiały wrażenie, że musi, niezależnie od wszystkiego, być jednym z tych nieznaczących ludzi, którzy uśmiechają się bezwiednie po drodze, noszą delikatne, złote łańcuszki i kupują perfumy w drogich sklepach; ludzi, którzy nie mają żadnych, nawet najmniejszych zmartwień, bo takie rzeczy ich zwyczajnie nie dotyczą.

Aimee zazwyczaj zamieniała się w bryłę lodową, wysoka na prawie dwa metry, o prostej postawie i alabastrowej cerze. Czasami zdawało się, że jest posągiem, a ilekroć Ted muskał delikatnie jej usta po powrocie pracy, pozostawała niewzruszona.

Teraz, ciasno zapakowana w nudny i długi, brudnoszary płaszcz oraz wełnianą czapkę, szalik i rękawiczki wyglądała na trochę bardziej rozluźnioną, z oczami iskrzącymi się dotąd całkiem pogodnym blaskiem. Na szyi miała drogi łańcuszek z wizerunkiem matki boskiej – była ateistką, ale niechodzenie do kościoła zdawało się być zbyt awangardowe, jak na nią.
Tuż przed Amy stała dużo młodsza dziewczyna o sięgających połowy szyi, równo ściętych, jasnych włosach i roześmianych, bursztynowych oczach, która z kolei miała na szyi gwiazdę Dawida. Aimee wzdrygnęła się na myśl wejścia do synagogi publicznie, ale oczywiście przemilczała ten temat.
Za dziewczyną mieściła się przezroczysta sklepowa witryna, na której odznaczały się małe strumyczki roztopionych płatków śniegu, a te obydwie panie miał na włosach (to także, tak samo jak pospolity płaszcz, nadawało Aimee nieco milszego, bardziej przyjaznego charakteru, nawet pomimo zmarszczonego nosa i lekko uniesionych brwi). Aimee dostrzegała półmetrowego, zezowatego Świętego Mikołaja za witryną, który bujając się w przód i w tych wydawał z siebie mechaniczne dźwięki, coś jakby „Jingle bells” w przyśpieszonej wersji – przed rękami zaś, wyciągniętymi na całą szerokość, miała fioletowe pudełeczko.

Fioletowe pudełeczko posiadało pokrywkę, która odgradzała ludzi pośpiesznie mijających witrynę od jego zawartości – pani Fields w duchu dziękowała za to z całego serca.

Nie żeby miała coś przeciwko współżyciu, nie była zamężna od dziś, ale – na litość boską! – wydawanie pieniędzy na rzecz tak absolutnie podrzędną było pozbawione jakiegokolwiek sensu. Jak można w ogóle w tak trywialny sposób marnować pieniądze? Nie była osobą pozbawioną serca i jeśli prezent był zgodny z jej zasadami zachowywała go albo ewentualnie wystawiała na aukcjach, ale było oczywiste, że w takim przypadku należy jak najszybciej zakleić pudełeczko, owinąć foliową siatką, a z nią udać się do piwnicy, wspiąć po drewnianych schodkach na najwyższą, najbardziej zakurzoną półkę, gdzie stał mały stosik prezentów ślubnych, które ona i Ted tuż po miodowym miesiącu odłożyli, z niesmakiem uważając za niepoprawne i dawno schowali, zupełnie jakby mieli cichą nadzieję, że znikną. Za stosikiem była zaś gruba warstwa kurzu, którą to należało bezzwłocznie wytrzeć, a na jej miejsce postawić siateczkę – tę przykryć brązowym papierem, a następnie zejść ze schodów, stracić przedmiot z pola widzenia i zapomnieć o nim lub uczepić się wiary, że może się zgubi.

Uśmiech jasnowłosej Meg Platt był szczery i miły, jak zawsze, ale o tyle, o ile Aimee całkiem ją lubiła, to sposób bycia i myślenia dziewczyny za bardzo gryzł się z jej własnym, był zbyt nonszalancki i peny siebie, jak na kogoś takiego, kto nie powinien przecież – Aimee grupowała ludzi własnymi kategoriami, podchodząc do tego z szeroko rozumianym zdrowym rozsądkiem - wyróżniać się niczym szczególnym. Ktoś taki, powiedziała pewnego dnia Tedowi, kto sprawia wrażenie, jakby zamknął się w swojej własnej bańce mydlanej, bez kłopotów, urwanych zapięć przy torebkach i za ciasnych butów. Na pierwszy rzut oka jest całkiem miło, ale gdy Meg zaczynała robić się trochę bardziej przyjacielska, niż było to od niej oczekiwane, Aimee szybko robiła krok w tył, na wypadek, gdyby idealnie nieidealna dziewczyna bez życiowych problemów spróbowała jeszcze wejść z nią w jakieś kontakty, które nie ograniczałyby się do tylko do zwykłej sympatii, jaką należało przecież okazać każdemu z kim się pracowało. Aimee wiedziała dobrze, na czym polega praca w grupie i nie pozwalała sobie na żadne uchybienia.

Meg roześmiała się serdecznie i wytarła wyszywaną chusteczką lekko zaczerwieniony nos. Co wnikliwszy obserwator mógłby zauważyć, że jej śmiech jest nieco zbyt sztuczny, jak na ogólnie przyjęte wyczucie dobrego smaku, ale Aimee myślała w tej chwili głównie o Tedzie i o tym, czy zdąży spakować wszystkie rzeczy przed jego powrotem z pracy. Teddy, jak czasem nazywała go jego matka (co zawsze, bez względu na niezbyt kulturalną wymowę tego gestu, równało się uniesieniem brwi i głośnym prychnięciem jego żony), dostał urlop dopiero na dwudziestego trzeciego grudnia, a teraz, dzień przed tym, Aimee musiała spakować ich oboje przed późnym wyjazdem do Andover, miasteczka położonego niedaleko szkoły z internatem bliźniaczek, gdzie od wielu lat spędzali święta. Późny urlop w Boże Narodzenie nie rozzłościł Amy, która po cichu liczyła z Teddym na awans, ale sprawił, że musiała zabrać się do roboty jeszcze gorliwiej niż zwykle.

- Wszystkiego najlepszego – powiedziała cienkim, słabym głosem Meg, cały czas z olśniewającym uśmiechem. – Przekaż Tedowi i Klarze – celowo nie wymówiła imienia Emmy – moje życzenia. Mam nadzieję, że Christian w końcu oświadczy się Klarze, prawda? – spytała poufale, ale z wielkim wyczuciem tematy. Pani Fields zapomniawszy o prezencie w postaci szerokiego asortymentu przyrządów seksualnych (Megan stwierdziła, że będzie to szalenie zabawne, i miała rację) uśmiechnęła się z wyższością. Lubiła Christiana.
- On i Klara są już zaręczeni, Megan. Nie mówiłam ci? To już kilka miesięcy, prawie pół roku, ale do niedawna trzymali to w sekrecie. Zamierzają pobrać się na wiosnę.
Amy skrzywiła się, na wspomnienie sceny, która nagle, w tej samej chwili uderzyła w nią z całą mocą.

- On nie jest dla ciebie odpowiedni… On nie jestem jednym z naszych… Jack… Trzymaj się od niego z daleka, Klaro!... szkolne zauroczenie… Nie masz pojęcia o tym, czego pragnę!... Jack wyjechał… Nie powiedziałaś mi!... skąd mógł wiedzieć, że nie mogę?!... Mamo?… przedstawiam ci Christiana de Avelgre… Jack… uczelnia… na południ Stanów… wyjechał!... zostawił cię… uczelnia… na południu Stanów… zniszczyłaś mi życie, mamo!... Nigdy cię nie kochałam!

płakała

...Mamo, mamo?... nienawidzę cię…


Aimee zamrugała szybko.
- Coś się stało? – spytała słodko Meg.
- Och nic, nic… - wymamrotała kobieta. – Coś mi się… przypomniało.


***

Siedemnastoletnia Aimee nie przeżywała rozczarowań. Nie przeżywała też wybuchów gwałtownych uczuć i z pewnością nigdy, przenigdy nawet nie przeszedł jej przez myśl zwrot – „to niemożliwe!”.
Siedemnastoletnia Aimee nie była pięknością. Miała kocie oczy, kasztanowe loki, była nienaturalnie wysoka i zawsze, ale to zawsze zakładała uroczą sukienkę w czerwono-białą kratkę, obowiązkowo z białą apaszką, białym swetrem lub koszulą, czarnymi lub przezroczystymi rajstopami, zakrytymi butami na płaskim obcasie oraz skórzanym, czerwonym plecakiem w kształcie prostokąta.
Zazwyczaj sprawiała wrażenie zdezorientowanej i kompletnie nie na miejscu, co chwilę przecierając apaszką okulary w rogowej, biało-złotej oprawie.


Paryż jest miastem specyficznym.
Paryż to nie tylko wieża Eiffla i Pola Elizejskie, które opisują w książkach i filmach.
Paryżem musisz umieć oddychać – stwierdziła Stella, koleżanka ze szkoły Amy.

Amy, Amy?... To był szkolny wyjazd. Pamiętasz? Zakochałaś się. Zakochałaś się w cieniu.

Siedemnastoletnia Aimee spojrzała na młodego chłopaka o czarnych włosach i błękitnych oczach.

- Cecil! – zawołała. Odpowiedział

Błysk stali, motor… Amy, Amy? On nie był grzecznym chłopcem. Pamiętasz, co robiliście?

Siedemnastoletnia Aimee uśmiechnęła się. Była trzymana w ramionach. Była podziwiana. Była kochana, za nic. Była bezpieczna. Troszczył się o nią, prawda? Było tu i teraz.

Amy, Amy?... A potem on odszedł, tak po prostu. Pamiętasz? Jesteś brudną, nic nie wartą ścierką, Amy. Jesteś już wykorzystana. Jesteś niepotrzebna, już nikomu. Amy, Amy? Od kiedy stałaś się taką dziwką, co?...

Dorosła Amy Fields zamknęła oczy. Za dużo obrazów. Za dużo wspomnień jak na jeden dzień.
Co się dzieje?

Szła przez zaśnieżone ulice, z Meg pożegnała się już dawno, ale wspomnienie Cecila wracało i wracało, śmiejąc się z niej złośliwe. Poczuła żółć podchodzącą do gardła. Poczuła wymioty.
Cecil, Cecil, Cecil.
Jack, Jack, Jack.

Nienawidzę cię, mamo.

Jack wyjechał… uczelnia… na południu Stanów…


Kobieta spojrzał na ulicę. I nagle, był tam!

- Cecil! – zawołała z rozpaczą, klęcząc na brudnym śniegu, zalana łzami.

I wtedy, i wtedy.
Samochód.
Krzyk.


K R Z Y K

I nagle, tak jakby ciało opuściło ją.
I Amy zrozumiała, wreszcie.

To ona była aniołem! To o nią chodziło!

Umarła. Potrąciło ją auto. Chude, mizerne ciało leżało na jezdni pośród kałuż i brązowej krwi.

Stała się aniołem, nagle! Mogła latać, mogła wznosić się wysoko, mogła zostawiać wszystko za sobą, mogła znów być tu i teraz! Była w niebie!

Zaraz wyrosną jej skrzydła, długie, białe, pierzaste. Czuła już, czuła na końcu języka ten niebiański, słodki zapach, miękki puch, biel, biel, czysta biel, jak pościel!

Niemal była już w szacie, długiej, zwiewnej szacie. Odmłodniała! Była piękna, była najważniejsza!

Roześmiała się głośno i wesoło, na całe gardło. To była jej chwila!

Tak! Stanie się aniołem! Leci, leci! Jest aniołem, zawsze była! Zawsze nim była, była najlepsza, najważniejsza!

Otworzyła szeroko oczy, po raz pierwszy widziała tak wyraźnie - zieleń okalających ja promieni, krwistoczerwone kwiaty we włosach...

Tak, tak, tak!, śpiewała na cały głos, ogarnięta obłędem. Jest aniołem!, oczywiście, że jest! Aniołem!, aniołem!, aniołem!...

***

Thomas Trigger i Jack White pochwycili swoje spojrzenia niemal w tym samym momencie – Jack uśmiechnął się uprzejmie, a Tom wyminął kilka nastolatek i uścisnął mu dłoń, z wesołymi iskierkami w brązowych oczach.

- Jubilee***? – spytał krótko. Jack, który nie miał pojęcia o zmianach, jakie zaszły w jego wyglądzie od czasu kiedy się ostatnio widzieli (czyli mniej więcej czterech miesięcy), przyglądał się z zainteresowaniem wysokiej posturze mężczyzny, dużym dłoniom i stopom oraz ciepłu bijącemu z Toma. Po chwili skinął lekko głową.
- Aha. Masz na myśli tę szarą, co nie? – rzekł, drapiąc się po głowie. – Cały czas nie mogę się połapać w tych wszystkich liniach. - Tommy zachichotał, a Jack cicho do niego dołączył.
- Przeprowadziłeś się –zagaił radośnie, podążając powoli po peronie metra. Towarzysz poszedł w ślad za nim. – Emma będzie wniebowzięta. Uważa, że Londyn jest, jak to określa, ennuyeux****. Twierdził, że czuje się samotna, zwłaszcza że matka nadal nie odzywa się do niej – dodał nieco posępniej.
- Hej, właśnie! – Jack wysilił się na odrobinę entuzjazmu. – Już po porodzie. Tak mi przykro, że nie mogłem was odwiedzić – powiedział z zawstydzeniem. – To nie był łatwy okres. Wiesz…
- No jasne – Tom nadal uśmiechał się ze spokojem na bladej twarzy. – Nie myśl, że to dotyczył tylko Klary. Emma też nie czuła się najlepiej.
- Przykro mi. Czy one?…
- Nie. Klara nie odezwała się do nas ani razu. – mężczyzna potrząsną głową, poczym mrugnął porozumiewawczo. –Ale zgadnij, kto dzwonił zamiast niej? – A kiedy na twarzy White’a cały czas malowało się zdumienie, rzekł – Megan. Jak mógłbyś zapomnieć, co?...

Megan była to nad wyraz gadatliwa dziewczyna z „Pink Planet”, jedna z tych, które zawsze machają różowymi pomponami na boisku. Na wargi Jacka wpłyną leniwy uśmiech, ale nie był on spowodowany wspomnieniem dziewczyny – wspomnieniem szkoły.
„Pink Planet” to było cos, czego się nie zapomina. Coś o czym ten, kto jej nie widział nie ma pojęcia.
„Pink Planet” to wolne od zasad, wolne od życia. To osobna hierarchia. To nowy system. To inny, prosty świat, w którym jesteś tu i teraz, w którym nie masz przeszłości.

Bo to był ich czas, czas młodości i wolności, którą szkoła była przesycona, tylko ta szkoła. Wolności, którą pachniała. Tam nie było „kiedyś”, ani „jutro”. Zawsze teraz.

Bo to był ich świat, ich planeta… Lepsza, łatwiejsza. Gdzie sami mogli rządzić.
Planeta którą sami tworzyli, sami zbudowali. Jaskrawa, wesoła, nieograniczona. Różowa planeta.

***

A teraz jest potem. Jack patrzy na malutką córeczkę Toma i Emmy – Cynthię. Proste, złote włosy spływają jej po ramionach, czarne, błyszczące oczy rozwierają się szeroko.

Cynthia nie wie, że za kilka lat jej rodzice się rozstaną. Nie wie, że mąż Klary Fields-Mitchell, jej cioci, w chwili gdy się rodziła, pierwszy raz pożądał innej kobiety, niż jego żona. Że nikt nie zapłakał nad grobem Amy Fields. Nie wie, że Ethan i Jillian, jej bracia cioteczni, a synowie Klary, zginęli w wypadku autokaru, jadąc na kolonie, gdy miała zaledwie roczek. Że osobą, którą Amy, jej babcia, widziała pewnego zimowego dnia, był podstarzały pisarz, Włoch. Nigdy nie odwiedził Francji, śpieszył się do swojej żony, Muriel, malarki. Że Klara i jej mąż rozstaną się za jedenaście lat – a do tego czasu będą prowadzić długą, cichą wojnę, brnąć w siebie nawzajem, jak w gęste błoto, nie dając od siebie odpocząć. Że najmłodsza córeczka Klary, Jocelyn, będzie półsierotą, gdy jej matka powiesi się z rozpaczy po synach. Nie wie też, że Jocelyn mając dwadzieścia trzy lata wyjdzie za dziennikarza i redaktora naczelnego jednej z londyńskich gazet, który będzie od niej starszy o całe osiemnaście lat. Za Jacka „Cwanego” White’a. Nie wie też, że nigdy się nie spotkają.

Cynthia klaszcze radośnie w dłonie. Zaraz małe, pulchne paluszki dotykają ścianek bańki mydlanej. Emma uśmiecha się lekko, zadowolona i szczęśliwa, patrząc na córkę. I to jest teraz najważniejsze.

Według Jacka liczy się jednak co innego. Są ludzie, którym na nim zależy, dla których jest ważny. Życie toczy się poza „Pink Planet”, poza nasza Różową Planeta. Wie, że nigdy nie będzie jak dawniej, ale ma nadzieję, swoją drugą miłość. Tylko że ta nigdy go nie opuści, jest o tym przekonany i uśmiecha się. A miłość?

Jack wspomina przemyślenia, którymi parę tygodni temu podzielił się z nim Tommy.
- Są różne rodzaje miłości – rzekł. – Miedzy mną, a Emmą nie ma żadnej. Ona wie o tym. Ale jeśli potrafimy wywołać u siebie śmiech, jeśli się przyjaźnimy?… Czym jest przyjaźń, Jack? Miałem kumpla, chyba go znałeś, Trevora. Byliśmy czymś w rodzaju małżeństwa, symbioza. Wzięliśmy rozwód, gdy ożeniłem się z Emmą.
Ty i Klara byliście i będziecie zależni, ale nie wytrzymalibyście razem, a my – owszem. Wy się pragnęliście, a my się znamy. Kocham Emmę jak przyjaciółkę, zawsze będę. To nie znaczy, że nasze małżeństwo jest skazane na porażkę, jeśli sami o nim decydowaliśmy.
Nie chodzi o wygodę, bardziej o tolerancję. A wspólną troskę, akceptację.
Czym jest miłość, Jack? Wiemy czym nie jest, ale o co właściwie chodzi w miłości? Czy jest konieczna?
Nie jest pożądaniem, nie jest przyjaźnią. Czym jest przyjaźń?

Wszystko polega na tym, czy wiesz? Czy wiesz, czego szukasz, do czego dążysz? Jeśli nie… jeśli nie wiesz, jesteś zgubiony. W prawdziwym świecie nie ma tłumaczy, nie ma drogowskazów. Tutaj jesteś samotny i nikt ci nie powie, którędy droga. Musisz iść sam i masz do dyspozycji tylko tą garstkę ludzi, których drogi niechcący krzyżują się z twoją. Od was zleży, co tym zrobicie. Nikt nie wybiera drogi za ciebie.
Więc jeśli pytasz mnie, czy kocham Emmę, odpowiedź brzmi tak. Tak kocham ją, jakby była moją siostrą. Lecz jeśli pytasz mnie, czy jestem zakochany, znasz już odpowiedź.
My nie szukamy tego „czegoś”, szukamy przyjaciela, podpory. Kogoś, kto byłby skłonny zrobić dla nas coś bezinteresownie. Badamy grunt i nie sprawdzamy czy jest piękny, czy ma to „coś” czym jest miłość.

Znam ten twój wzrok, Jack. Pożądasz Klary, jej umysłu, jej duszy, jej uwagi. Jej szczęścia. Miłość, prawdziwa miłość, to nic dobrego. Plącze drogi, niszczy umysł, zabija serce, a nawet poczucie własnej wartości. Jeśli kogoś kochałeś, to już nigdy nie zapomnisz. Jeśli kogoś kochasz, to zrobisz dla niego wszystko, a on nie da ci nic.
Ja uważam, że miłość to przesada. Jasne, bywa szczęśliwa, ale jakich głupców rodzi! Zakochani zawsze gadają od rzeczy, uważają się za zbyt szczęśliwych, innych, ważniejszych. Są bezczelni, chwalą się. Są pewni swojej miłości, dumni z siebie.

I zapominają o życiu.
Od ciebie zależy, czy będziesz pamiętał swoją drogę. Gubiąc ją, gubisz samego siebie. A potem jest już tylko pustka, pusta i miłość, która niczego nie obiecuje, niczego nie daje w zamian. Sam decydujesz, czy jest tego warta. Od miłości nie możesz się cofnąć. Ja wybieram bezpieczną, siostrzaną. Ty tą odległą, nieszczęśliwą – nie robiąc nic by ją zadowolić, cierpisz. Zauważyłeś? Dajesz jej tyle, a ona tobie?
Elektryczność między dwoma ramionami, słodki zapach drugiej osoby, piękno uśmiechu, sensacje w żołądku, bóle głowy, poczucie niższości? Co tak naprawdę daje miłość i czym jest?

Miłość to pasożyt, Jack. Gubiąc drogę, możesz trafić niebezpiecznie blisko końca, gdzie czeka już tylko śmierć. A śmierć dla uczuć to najgorsze, co możesz zrobić swojej miłości, mściwej miłości.

A więc szczęśliwi są tylko ci, którzy nie będą jej wiadomi, tylko ci. Cała reszta stara się ją zadowolić.

***

Dwa lata wcześniej Ted Fields nie podzielał jego zdania.
Dwa lata wcześniej, otulony ramionami córki, łkał cicho.

Klara płakała, gdy dowiedziała się wypadku swoich synów, on – po śmierci wnuków, a także żony, Amy. Jego jedynego anioła.

Oczy Klary, zielone, są wilgotne i zrozpaczone, ciało kruche, chude i słabe.

- Wiem – Ted mamrocze szorstko i dotyka delikatnie jej pleców. – Tak mi przykro. Cierpienie w samotności jest jednak o wiele gorsze, kochanie. Gdy każdego dnia pytasz się, po co jeść? Po co oddychać? Po co myśleć, jeśli możesz zakończyć wszystko jednym, szybki ruchem? – Przełyka ślinę, gorzkie łzy spływają po zarośniętym policzku. Bo Amy była jego aniołem. Jego nadzieją. Tą, której zawsze chwytał się ostatkiem sił, gdy nie miał dokąd iść, osobą, która go przygarnęła. – Gdy nie wiesz, dlaczego każdy dzień zaczyna się od nowa, a myśli są czarne, czarne i ciężkie, jak firanki…

- I kiedy nie możesz po prostu powiedzieć, że niczego nie żałujesz. I wszyscy ci ludzie – mówi Klara z obłędem w oczach. Ogromny ból bije od niej całej. – Są teraz tacy głupi… trywialni i… - Westchnęła głośno. – Obcy…

Bo byli obcy, wszyscy byli obcy. I nadchodzi taki moment, kiedy po prostu nie możesz, nie potrafisz tego znieść. Gdy musisz się cofnąć lub iść dalej, a skoro na świecie nie ma podpowiedzi, musisz wybrać między tym co słuszne, a tym co łatwe.

- A codziennie rano – dodaje cichutko, łamiącym się głosem, wtulając głowę w szorstki sweter Teda. - Codziennie gdy się budzę… Zastanawiam się, po co wstawać?...

*chodzi po prostu o żonę Thomasa, ale tak się mówi w niektórych częściach Anglii
** jest to tak jakby zmodyfikowany fragment jakiejś zasłyszanej sentencji, więc zaznaczam to, żeby mnie nikt nie oskarżył o plagiat
*** jedna z linii londyńskiego metra - oznaczana kolorem szarym
**** z francuskiego - nudny

Pamięć, Koty - [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 23:56, 22 Gru 2010 Powrót do góry

Już miałam nie pisać, bo święta pożerają sporo mojego czasu, a wena na zaplanowaną historię uciekła z dymem.
Jednak dostałam "cynk", że jest bardzo poważnie wśród przedstawionych w konkursie opowieści, więc, nie licząc na wiele, szybko wymyśliłam krótką opowiastkę, która, mam nadzieję, sprawi, że ktoś z Was się uśmiechnie. Wink


***

Nowe bombki


(radość, ochrona, dobro)



- Mamo, ja nie chcę ubierać choinki, te bombki są brzydkie – odparła zdecydowanie sześciolatka, przytupując dla efektu stopą odzianą w pluszowy papeć przypominający renifera z czerwonymi nosem.
- W zeszłym roku razem je wybierałyśmy. Bardzo ci się wtedy podobały. - Zerknęła na pudełko pełne czerwonych bombek z brokatowymi esami-floresami i na drugie z kolorowymi drewnianymi figurkami, wśród których królowały leśne zwierzęta, małe choinki, aniołki i bałwanki.
- Ale teraz podobają mi się inne. Te są już stare. - Dziecko nie ustępowało.
- Kochanie, nie mam już pieniążków na nowe bombki. Musisz użyć tych.
- Mama Kasi kupiła takie piękne z Hello Kitty, ja też bym chciała.
- Jak chcesz możemy zrobić razem jakieś nowe ozdoby. Będą wyjątkowe, bo wykonane własnoręcznie – odpowiedziała spokojnie kobieta.
- To obciach. Nie chcę – odburknęła mała złośnica. Anna była smutna. Wiedziała, że nie może oczekiwać od dziecka pełnego zrozumienia. Nie mogła sobie pozwolić na nowe bombki kupowane co roku. Nie mogła sobie pozwolić na zakup wymarzonych przez córkę prezentów z każdej nadarzającej się okazji, a te w obecnych czasach pojawiały się przecież tak często. Trudno było wytłumaczyć dziecku brak pieniędzy na jego zachciewajki. Jeszcze trudniej brak ojca, który wyjechał za granicę i szybko po nim zaginął ślad. Musiała sama radzić sobie z utrzymaniem mieszkania, zapewnieniem wszelkich potrzeb małej. Dawała sobie radę z tym wszystkim, ale nie zawsze wystarczało jej na superwystrzałowe zabawki, które reklamowano w telewizji lub które dziewczynka widziała u swoich koleżanek.
- W takim razie, zostaw ją nieubraną. Jestem pewna, że Aniołek pomoże ją ozdobić.
- Jaki aniołek?
- Twój osobisty Aniołek. Na pewno będzie zasmucony, że nie ustroiłaś drzewka. Każdy ma takiego anioła, który się nami opiekuje, ale ten jest wyjątkowy, bo czasem spełnia życzenia. Poczekaj chwilę. - Dziewczynka była zaintrygowana tym, co powiedziała jej mama. Usiadła na dywanie, czekając, aż kobieta wróci z drugiego pokoju. Nie pojawiła się z powrotem przez długą chwilę, więc sześciolatka z nudów zaczęła porządkować figurki, układając je na osobne kupki. Wreszcie, gdy wróciła mama, podbiegła do niej zainteresowana starym już pożółkłym, ale nadal eleganckim pudełkiem z utwardzanego kartonu, które kobieta trzymała w dłoniach.
Anna usiadła w fotelu, a dziewczynka natychmiast usadowiła się obok niej na podłodze.
- Co tam jest, mamuś? - Nie mogła się doczekać, by poznać zawartość tajemniczej paczki.
- Jeszcze nie teraz. - Kartonik został odłożony na drewniany stolik. Otwierając ramiona, kobieta zachęciła swojego blondwłosego gagatka do uplasowania się na maminych kolanach. Marysia z chęcią przystała na propozycję.

- Opowiem ci, jak ja poznałam swojego anioła – rozpoczęła. - Dawno temu, gdy byłam mniej więcej w twoim wieku, święta nie wyglądały jak teraz. Nie było kolorowych wystaw w witrynach sklepowych, nie było światełek ozdabiających ulice, no i nie było tylu wymyślnych ozdób choinkowych. W zamian za to królowała na zewnątrz szarość, dlatego tak bardzo zależało wszystkim, by dom wyglądał odświętnie i kolorowo.
Pamiętam dobrze jeden rok, kiedy było wyjątkowo zimno. Moja mama, a twoja babcia pracowała do późna. Tego dnia obiecała przynieść bombki, więc wyczekiwałam jej od samego powrotu ze szkoły. Choinka stała już w rogu dużego pokoju. Tato musiał przycinać czubek, taka była wielka. Rozłożyłam kolorowe łańcuchy z krepiny i te w kółeczka z papieru. Takie same jak te, które robiłyśmy razem w zeszłym roku. Zawsze jednak wieszałam najpierw bombki. Mama wniosła do domu zimno. Jej policzki były rumiane od mrozu i lodowate. Pocałowałam ją na przywitanie, wzdrygając się od tego chłodu, ale zaraz potem niecierpliwie przebierałam nóżkami, chcąc dorwać się do siatki, którą ze sobą przyniosła. Niestety jej smutna mina nie zwiastowała nic dobrego. Okazało się, że wszystkie bombki zostały wyprzedane. Od razu straciłam zapał do dekorowania drzewka. Nie chciałam nawet wieszać łańcuchów. Zamiast tego z płaczem pobiegłam do łóżka i zakopałam się w pościeli. Mama wiedziała, jak ważne były dla mnie bombki. Tak samo tak ważne jak dla ciebie te nowe z Hello Kitty. Jednak dla mnie gorsze było to, że nie miałam bombek niemal wcale. Pozostało tylko kilka, obdartych z farby. Większość, w tym te najładniejsze, potłukła się rok wcześniej, kiedy Saba, nasz owczarek, przestraszona hukami petard w Sylwestra, wskoczyła w drzewko, przewracając je na siebie. Niestety takie były czasy. Choć posiadało się pieniążki, półki w sklepach często świeciły pustkami i nie dało się z tym nic zrobić.
Mama przyszła wtedy do mojego pokoju. Potrząsnęła mną, bym odsłoniła kołdrę, czego nie chciałam zrobić od razu. Wiedziałam, że to nie wina mamy, ale i tak byłam zła i zawiedziona. Powiedziała wtedy, dobrze to pamiętam: Aniu, nie smuć się, proszę. Może w tym roku nie będzie bombek, ale za to dostaniesz coś o wiele bardziej cennego. Coś, czym musisz się opiekować, a co w zamian za to będzie opiekowało się tobą. Zaciekawiona słowami mamy, wychyliłam się zza kołdry i ujrzałam to właśnie pudełko. - Kobieta wskazała na kartonik, który przed chwilą przyniosła. - Mama powiedziała jeszcze, że dostała je od swojej mamy, a jej mama od swojej. Jest z nami w rodzinie już od bardzo dawna.
Teraz czas, żebym ja przekazała ci tę pamiątkę. Podobno jest wykonana anielskimi dłońmi. - W tym momencie Anna sięgnęła po paczkę i podała ją córce. Marysia z niecierpliwością odchyliła wieczko, po czym rozwarła kilka warstw papieru, kryjących jego zawartość i jej oczom ukazała się przepiękna ręcznie wykonana lalka. Oczywiście przedstawiała anioła. Miała porcelanową głowę, szklane, niebieskie oczy, zgrabny nosek i usta pomalowane karminową farbą. Jasne niczym słoma loki z naturalnych włosów okalały pucułowatą, uśmiechniętą twarzyczkę. Niewinny wizerunek zabawki podkreślała złota aureola przymocowana do główki na niemal niewidocznym druciku.
Lalka miała śliczną białą sukienkę z koronek, a jej rączki złożone były do modlitwy. - Dziewczynka oglądała prezent z każdej strony, cały czas trzymając otwartą z zachwytu buzię.
- Mamo, ona jest prześliczna. Naprawdę jest moja?
- Tak, kochanie. Będzie cię teraz chronić niczym Anioł Stróż, który jest z tobą od urodzenia i od czasu do czasu być może sprawi, że spełnią się twoje marzenia.
- A twoje, mamo? Twoje się spełniły? - zapytała dziewczynka.
- Nie mówiłabym ci tego, gdybym sama się nie przekonała. - Kobieta uśmiechnęła się do dziecka, po czym złożyła pocałunek na pachnących rumiankowym szamponem włosach.
- Dostałaś te bombki?
- Nie, nie dostałam. Ale moja choinka była owego roku jeszcze ładniejsza niż z bombkami. Kiedy obudziłam się rano i weszłam do pokoju, w którym stała, zobaczyłam kolorowe, najcudowniejsze drzewko, jakie pamiętam. Pachniało piernikami. Ciasteczka w różnych kształtach, polane kolorowym lukrem wisiały i zdobiły ją jeszcze piękniej niż bombki, które sobie wtedy życzyłam.
- Och – wyjąkała dziewczynka. Ja bym chciała, żeby mój aniołek sprawił mi bombki z Hello Kitty... - Dziewczynka odparła rozmarzona, ale bez wyrzutów i złości, jakie towarzyszyły jej wcześniej, po czym zaczęła ziewać.
- Chodź, położymy się spać – odpowiedziała Anna. Zaprowadziła córkę do łazienki, wyszorowały zęby, umyły buzię, a potem Marysia przebrała się w piżamkę i niemal od razu, gdy przyłożyła głowę do poduszki, zasnęła, mocno wtulając się w anielską lalkę.

Z samego rana, gdy tylko się obudziła, pognała do salonu, w którym stała nieozdobiona wczoraj choinka. Teraz jednak wisiały na niej kolorowe łańcuchy z papieru, drewniane figurki powieszone rzędami w grupkach, tak jak sobie je wcześniej ułożyła na dywanie, oraz piękne filcowe ozdoby – białe kotki z czerwonymi kokardkami przy uszku.
- Mamo, mamo! - Pognała do kuchni. Na stole czekało już na nią ciepłe kakao i rumiane tosty z truskawkowym dżemem. Dziewczynka przytuliła się do kobiety, a potem z ekscytacją powiedziała:
- Aniołek naprawdę spełnia życzenia. Te mięciutkie kotki są jeszcze piękniejsze niż bombki Kasi. Dziękuję. Dziękuję ci za tego aniołka.
Anna uśmiechnęła się i pogłaskała małą po główce.
- Proszę, słoneczko. Tylko opiekuj się aniołkiem dobrze, żebyś potem mogła go przekazać swojej córeczce.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 23:57, 22 Gru 2010 Powrót do góry

+ 16 ze względu na dość drastyczne sceny i użyte słownictwo

Ledwie zdążyłam…

Praga

Słowa klucze: śmierć, wolność, wybór



Pierwszy śnieg w tym roku pojawił się wcześnie. W połowie listopada stolica okryła się cienką, białą warstwą. Chaos na ulicach sparaliżował nieprzygotowane miasto. Po śliskich chodnikach ludzie stąpali ostrożnie, a ich chód przypominał najbardziej karkołomny taniec na linie. Powietrze było mroźne i jakiś klarowny sposób czyste, pomimo spalin unoszących się nad zatłoczonymi ulicami.
Zła energia powoli wypełniała gęstniejący mrok. Złość zmieszana z gniewem, bezradność z wściekłością wypełzała z zakamarków ludzkich dusz i gromadziła nad zakorkowanymi ulicami, tworząc idealną zachętę dla czyhających na tego typu okazje mocy ciemności.
W starej, przedwojennej kamienicy na Stalowej hucznie świętowano imieniny Kulawego Mańka. Matka na chrzcie dała mu Marcin, ale nikt z biesiadujących, łącznie z solenizantem tego już nie pamiętał. Brudny stół uginał się od swojskich smakołyków: śledzi w occie z cebulą, ogórków kiszonych, parującej kaszanki i domowej roboty szmalcu Grubej Kryśki. W małym, dusznym pomieszczeniu odór alkoholu mieszał się z intensywnym, kwaśnym zapachem ludzkiego potu i smrodem najtańszych papierosów.
- Maniek, co z ciebie ku*** za gospodarz! Gorzała się skończyła – jęknął jeden z gości, przyglądając się z autentycznym smutkiem w oczach pustej butelce.
- Zdzisiu, szacuneczek, już się robi. – Solenizant chwiejnym krokiem ruszył w stronę kuchni, gdzie jego najmłodszy syn, ośmioletni Franek udawał, że odrabia lekcje. Siedział zziębnięty, w dziurawym swetrze przy starym, kaflowym piecu i z wypiekami na twarzy czytał komiks, który ukradkiem wyciągnął z tornistra kolegi z klasy.
- Młody, śmigaj po flaszkę. – Chłopiec wzdrygnął się, kiedy usłyszał zachrypnięty głos ojca. Niechętnie wstał, ukrywając swoją lekturę pod poprzepalaną ceratą w kratę i stanął przed tym rozchełstanym, ledwie trzymającym się na nogach, pijanym mężczyzną, o którym matka mówiła, że przypuszczalnie jest jego ojcem.
- Tata da kasę. Pani Zosia powiedziała ostatnio, że już nic mi nie sprzeda na zeszyt, dopóki nie dostanie pieniędzy za poprzedni tydzień.
- Pieprzona dz***a – zaklął solenizant, złorzecząc w myślach jeszcze dosadniej kierowniczce sklepu monopolowego. Zachwiał się lekko, kiedy usiłował sięgnąć do tylniej kieszeni brudnych spodni, ale po chwili wyjął z niej zmięty banknot i podał synowi.
- Co mam za to kupić? – zapytał Franek wzruszając bezradnie ramionami. W momencie, kiedy wypowiadał te słowa, już ich żałował. Zdążył uchylić głowę przed ciosem ojca, ale i tak twarda pięść uderzyła go w bark.
- Ty głupi bękarcie, nie będziesz mi tu pyskował – wybełkotał mężczyzna. – Zapierdalaj do sklepu i weź najtańszą, jaka będzie, zrozumiałeś?
Chłopiec wybiegł z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie chciał słyszeć kolejnych przekleństw. Nienawidził tego domu, tej pijackiej, śmierdzącej meliny. Dopóki żyła mama było trochę inaczej. Lepiej. Cieplej. Czyściej. Ale ona odeszła dwa lata temu zostawiając go na pastwę tego strasznego człowieka. Jeszcze zanim Antek – jego starszy brat – trafił do poprawczaka, to jakoś dawali sobie razem radę. Teraz został zupełnie sam.
Dopiero na podwórku dostrzegł, że nie ma na sobie żadnej kurtki. Śnieg sypał ostrymi, kłującymi z zimna, gęstymi płatkami. Lodowate cząsteczki wirowały wokół tworząc spirale i kordony mroźnych podmuchów wiatru. Zmarzniętymi rękami naciągnął za duży sweter na głowę i nie rozglądając się, wyskoczył na ulicę.

Ciemność. Mroczna, gęsta, przesiąknięta zapachem krwi, wypełniona makabrycznym bólem i przeszywającym strachem złapała go w swoje szpony i uwięziła pod górą ciężkiego złomu. Z zewnątrz, jakby z innego wymiaru docierały do niego krzyki, płacz, pisk hamujących gdzieś w oddali samochodów. Wszystko wokół wydawało się rozmyte, nierzeczywiste. Surrealistyczne obrazy kłębiły się przenikając do jego głowy z uderzającą siłą. Widział dłonie, setki dłoni szarpiących jego pozlepiane od mokrego śniegu włosy, ciągnące go za brudny sweter. Nie czuł bólu, jedynie jakiś irracjonalny lęk przed tą napływającą zewsząd okrutną ciemnością.
- Czy on żyje? Ludzie! Wyciągnijcie go!
- Wyskoczył z tej bramy, prosto pod tramwaj…
- Nogi! Obcięło mu nogi!
Krzyki stawały się coraz bardziej przytłumione. Łkania cichły w oblepiającej okolicę gęstej, szarej mgle. Przez jeden krótki moment pomyślał, że jak szedł do sklepu to musiał zdarzyć się jakiś tragiczny wypadek, a on jest po prostu w szoku. Wydostał się spod przygniatającego go żelastwa i bezradnie stanął na środku ulicy.
- To mały Franek Wiśniewski – usłyszał, jak ktoś wypowiada jego nazwisko. To pani Zosia, kierowniczka monopolowego. Chciał zaprzeczyć, krzyknąć, że się myli, że przecież on tu stoi... ale tylko bezgłośnie poruszał ustami.
Działo się coś dziwnego. Nie rozumiał dlaczego nikt go nie dostrzega, tylko wszyscy patrzą na tego dzieciaka, który leżał zmiażdżony pod tramwajem. Przecież to nie był on. On stał tu, na rogu Stalowej i Środkowej i czekał, aż się skończy to całe zamieszanie i będzie mógł kupić w końcu ojcu wódkę.
Ciekawość jest domeną prawie wszystkich małych chłopców. Franek nie byłby sobą, gdyby nie spróbował przecisnąć się przez tłum i spojrzeć z bliska na to, co się stało.
Przy samych torach klęczał postawny mężczyzna. Jego twarz zakrywały dłuższe, ciemne włosy. Ubrany był w czarną, znoszoną skórzaną kurkę i niebieskie dżinsy. Na kolanach trzymał głowę dziecka. Szeptał coś w niezrozumiałym języku. Tembr jego cichego głosu był zbliżony do ciepłego, ale stanowczego tonu, jakim zawsze przemawiała do Franka matka. Chłopiec przysunął się bliżej tego nieznajomego i wtedy dopiero dostrzegł, że mężczyzna zakrwawionymi dłońmi podtrzymuje jego własną głowę. Zaczął przeraźliwie krzyczeć, lecz nikt go nie usłyszał, tylko ten człowiek w skórzanej kurtce odwrócił się nagle i spojrzał mu prosto w twarz. Miał jasne, niesamowicie smutne, niebieskie oczy.
- Tu jesteś – powiedział uśmiechając się łagodnie. – Chodź, pomogę ci przez to przejść.
Wstał, zdejmując swoje okrycie i przykrywając nim ciało.
- Coś ty za jeden? Nie znam cię, spadaj! – Franek wyrwał się i stanął butnie naprzeciwko nieznajomego. Wydarzyło się coś dziwnego. Nie uczył się jeszcze fizyki, ale i tak przestał rozumieć dlaczego przyciąganie ziemskie przestało działać. Tak, jakby grawitacja usiadła do stołu z jego ojcem i wypiła za dużo. Uniósł się w powietrze, a razem z nim ten obcy. Wzlecieli ponad kłębiący się na Stalowej tłum ciekawskich, zrozpaczonych i przejętych ludzi. Usiedli na starej, obsypującej się balustradzie. Śnieg nadal obsypywał ich marznącymi płatkami, ale chłopiec nie czuł już ich przejmującego zimna.
- Jest ktoś, kto TAM na ciebie czeka? – zapytał mężczyzna z troską wpatrując się w twarz dziecka.
- Mama… mama odeszła dwa lata temu - wyszeptał malec zdając sobie nagle sprawę z tego, że stało się coś bardzo ważnego w jego życiu. Chyba właśnie umarł…
- Za chwilę zjawi się anioł i zabierze cię do niej. TAM jest inaczej, lepiej, bezpieczniej. Spodoba ci się, zobaczysz. – Głos ciemnowłosego mężczyzny brzmiał kojąco.
- I nie będzie wódki? – Chłopiec spojrzał na niego uważnie, starając się dostrzec czy ten człowiek czasami go nie oszukuje.
- Nie będzie ani alkoholu, ani bicia. Zero agresji, obiecuję – uśmiechnął się dziwny nieznajomy i nagle odwrócił wzrok, wpatrując się w coraz jaśniejsze światło, które migotało ponad dachami obskurnych kamienic.
- Co to? – zapytał Franek przyglądając się zafascynowany wyłaniającej się z mroku ludzkiej postaci, która chyba jednak nie była człowiekiem
- To Gabriel, anioł, który zabierze cię do mamy. Idź. – Mężczyzna pchnął lekko chłopca w stronę tej niezwykłej, ciepłej i obdarzonej niesamowitym blaskiem istoty, której zarys imponująco białych, lekkich skrzydeł odbijał się na tle granatowego nieba.

Zmarzła. Stary, drewniany kościół na warszawskim Bródnie był ponury i cichy. Organista, fałszując, wygrywał na źle nastrojonych organach marsz żałobny Chopina. Garstka zgromadzonych na pogrzebie ludzi kuliła się z zimna: opuszczone głowy, przygarbione ramiona, szloch wydobywający się gdzieniegdzie z zachrypniętych gardeł… Spojrzała po raz kolejny na małą, tanią trumnę w której spoczywał ośmioletni Franek i zadrżała. Chłopiec, który leżał tam martwy, był kolegą z klasy jej dziecka - Adasia. Bezwiednie pogładziła jasne włosy syna, stojącego tuż obok niej.
Patrzyła ze łzami w oczach na pochylającego się w niemej rozpaczy Kulawego Mańka, trzeźwego po raz pierwszy od ponad dwóch lat. Spoglądała z niedowierzaniem na kamienną, zupełnie pozbawioną wyrazu twarz Antka Wiśniewskiego, który dostał przepustkę z poprawczaka na pogrzeb brata. Dostrzegła płaczącą Grubą Kryśkę i panią Zosię z monopolowego, starego Zdziśka ze Stalowej, Ankę – burdelmamę z Brzeskiej, Kazika co odsiedział chyba pół swojego życia, Jurka z Bazaru Różyckiego, co handlował perfumami i bronią, Janusza, który rządził teraz dzielnicą i Belmonda, co uczył młodych gangsterki. Nawet jej rodzony brat Żurek, znany powszechnie jako alpinista, bo okradał mieszkania chodząc po balkonach z taką gracją, niczym normalni ludzie stąpają po schodach, znalazł czas by przyjść na pogrzeb małego Franka.
To była Praga… Świat iluzji i niespełnionych marzeń, świat kontrastów, złudzeń i brutalnej rzeczywistości. Dzielnica wyrzuconych poza nawias społeczeństwa, przyciągająca swą złą sławą artystów, złodziei i dziwaków. Miasto w mieście, gdzie honor nie był pustą frazą, a na szacunek trzeba było sobie zasłużyć.
Msza dobiegała końca. Znudzony ksiądz odprawiał ostatnie sakramenty. Pogrzeb na koszt miasta zawsze był pozbawiony ładnej oprawy i pięknego kazania. Dla obojętnego, pięćdziesięcioletniego kapłana pochówek małego Franka był tylko jednym z zadań do wykonania w ten listopadowy dzień. Czekał jedynie aż ten maraton pogrzebów się skończy, by wrócić na ciepły, smaczny obiad przygotowany przez jego gospodynię a potem może będą uprawiać dobry, odprężający seks.
Był tylko człowiekiem i co tydzień tłumaczył się Panu ze swoich małych, erotycznych grzechów. Ewa była chętna do zaspokajania jego skromnych pragnień. Jak tylko brała jego członka do ust - odpływał. Rzadko odbywali pełny stosunek seksualny, z tego spowiadał się już dłużej i gorliwiej, prosząc o wybaczenie, ale przecież nikogo nie krzywdził…
Pogrzeb tego dzieciaka był ostatni tego dnia. Biedna rodzina z Pragi - nie stać ich było nawet na trumnę, nie mówiąc o miejscu na cmentarzu – dlatego spieszył się „odwalając robotę”. Nic na tacę nie spadnie, grosze jakieś co najwyżej, a obowiązek kapłana wykonać trzeba. Taka praca.

Żałobnicy wyszli z kościoła w ponurym milczeniu. Gołe, pozbawione liści drzewa, obsypane białym puchem chyliły ku nim ciężkie gałęzie, w chęci wyrwania ich z niemego marazmu. Szła jako jedna z ostatnich. Nie była bliską krewną, ani nawet znajomą tego tragicznie zmarłego chłopca, ale czuła że musi tu być i pożegnać go na tym świecie. Zdziwiła się, kiedy mignęła jej przez chwilę twarz tego przystojnego mężczyzny, który próbował z narażeniem własnego życia ratować Franka, a potem nagle zniknął. Jakby rozpłynął się we mgle. Stał teraz pod pozbawioną liści, smutną brzozą i wpatrywał się w nią z dziwnym, nieodgadnionym cieniem uśmiechu na pełnych, zmysłowych ustach. Nie widziała go wcześniej w kościele, widać spóźnił się na pogrzeb.
Pochówek był szybki. Ksiądz nie dostał łapówki, więc spieszył się wykonując swój obowiązek. Przecież nie odmawia się ostatniego sakramentu…
Nie wiedziała dlaczego podeszła do tego nieznajomego. Miał w sobie coś niezwykle pięknego i łagodnego zarazem, a jednocześnie wyraz jego zatroskanej twarzy sygnalizował, że niekoniecznie zechce z kimkolwiek w tej chwili rozmawiać. Podjęła jednak to wyzwanie.
- Znam cię – powiedziała cicho. – To ty próbowałeś ratować Franka. Podałam ci koc…
- Tak, wiem – szepnął, nie patrząc na nią. – Nie miałem jeszcze okazji ci podziękować.
- Nie ma za co – żachnęła się i chciała odejść, bo ten dziwny człowiek wydawał się jej zupełnie nie dostrzegać. Nie słuchał co się do niego mówi, a jedynie bezwiednie odnotowywał wypowiadane przez nią słowa, nie okazując jakichkolwiek emocji.
- Dziękuję, Magdaleno. Za pomoc, za wszystko…
- Skąd wiesz jak się nazywam?- Zaskoczona uniosła ciemne brwi.
- Nie wiedziałem. Może po prostu zgadłem – spojrzał na nią spokojnym, niezwykle łagodnym wzrokiem. – Pracujesz w barze przy Wileńskiej. Masz małego synka, młodszą siostrę i brata, który ma czasem na bakier z prawem.
- Jesteś z policji? – Przestraszona odsunęła się od niego.
- Nie, skąd ten pomysł?
- Nie wiem… Zbyt dużo o mnie wiesz, a przecież się nie znamy. Muszę już iść. – Chciała się wycofać jak najszybciej z tej dziwnej rozmowy. Żałowała, że w ogóle podeszła do tego mężczyzny.
- Mam na imię Zachary – powiedział, uśmiechając się do niej uspokajająco. – Może mógłbym was odprowadzić do domu. Ta dzielnica nie jest bezpieczna.
Skinęła lekko głową, nawet nie zdając sobie tak do końca sprawy, dlaczego przystała na jego propozycję.

W grudniu zaczął przychodzić do baru, gdzie pracowała. Nigdy niczego nie zamawiał do jedzenia, kupował jedynie herbatę z cytryną i siadał w rogu przyglądając się nieco smutnym wzrokiem stałym bywalcom. Czasami czytał książkę lub coś zapisywał w małym kajecie, ale najczęściej tylko przysłuchiwał się rozmowom ludzi i czekał, aż ona skończy pracę, a później odprowadzał ją wieczorem do domu, na Ząbkowską.
Rozmawiali wówczas ze sobą, a właściwie to Magdalena opowiadała mu o swoich problemach, niespełnionych marzeniach i pustce jaką czuła w sercu. Zachary słuchał uważnie, nigdy nie okazując jej zniecierpliwienia. Nie komentował wyborów, jakich dokonała w życiu, nie pouczał, nie dawał rad. Jedynie słuchał, a ona była po raz pierwszy od wielu lat szczęśliwa, że może komuś się zwierzyć.
Adaś był jej nieślubnym dzieckiem. Urodziła go mając szesnaście lat. Ojciec chłopca, jej pierwsza, wielka miłość przespał się z nią kilka razy dla zabawy, a kiedy dowiedział się, że jest w ciąży, zostawił ją wyzywając od puszczalskich dziwek. Nigdy nie interesował się losem syna, a jej duma nie pozwalała na proszenie go o cokolwiek. Postanowiła wówczas, że sama wychowa Adama. I jakoś udawało jej się wiązać koniec z końcem, choć bywały bardzo ciężkie lata. Odkąd miała pracę i darmowe jedzenie z baru, nie było tak źle. Czasami pomagał jej starszy brat, ale nie chciała od niego brać pieniędzy pochodzących z kradzieży.
Odkąd spotykała się z Zacharym było jej lżej. Przynajmniej miała przyjaciela. Zastanawiała się nie raz kim on jest i co robi w życiu, ale wstydziła się pytać, a on niewiele o sobie mówił. Wystarczało jej, że był przy niej, choć coraz częściej pragnęła jego intymnej bliskości.
Posmutniała, kiedy odmówił zaproszenia na święta Bożego Narodzenia, wspominając tylko, że daleko mu do pojednania z Bogiem. Zdziwiło ją to i zaniepokoiło, bo uświadomiła sobie, że tak naprawdę nic o nim nie wie.

W styczniu zaraz po Nowym Roku wybrali się w trójkę do ZOO. Magdaleny nigdy nie było stać na taką przyjemność, a Adaś tak pragnął zobaczyć egzotyczne zwierzęta. Zachary zaproponował, aby potraktowała tę wycieczkę jako spóźniony prezent gwiazdkowy dla małego.
Długo spacerowali po odśnieżonych alejkach, ciesząc się z tej wolnej chwili, którą mieli tylko dla siebie. Obejrzeli niesforne małpy, majestatyczne żyrafy, leniwe lwy, nadpobudliwe kozy i strachliwe owce, znudzone hipopotamy i czujne wilki. Kiedy dotarli do wybiegu dla słoni, rozentuzjazmowany Adaś nagle ucichł i ze smutkiem przyglądał się jednemu z olbrzymich zwierząt. Pociągnął za rękę Zacharego, odciągając go na moment od matki.
- Zobacz – wskazał małą rączką na starą samicę, która stała przy ogrodzeniu. – Ona jest chyba chora.
Mężczyzna spojrzał w duże, ciemne oczy słonicy i zobaczył w nich ból i strach. To była Śmierć. Czaiła się tuż przy niedołężnym zwierzęciu, które za wszelką cenę starało się utrzymać na nogach. Broniło się przed tą okrutną świadomością, że jego czas dobiegł końca.
- Pomogę ci – wyszeptał mężczyzna tak cicho, że nikt nie mógł słyszeć jego słów. – Wrócę do ciebie niedługo. Wytrzymaj jeszcze chwilę.
Samica zawachlowała dużymi uszami i pochyliła lekko głowę, tak że mógł dostrzec jej rozumne, smutne oczy.
- Chodźmy już. Późno się zrobiło. Zapewne jesteś głodny – powiedział już głośno, obejmując chłopca ramieniem.
- Ale wrócimy tu kiedyś? – zapytał dzieciak drżącym głosem. – Chciałbym, żeby ona wyzdrowiała.
- Ja też, Adasiu.

Zmierzchało już kiedy wrócił samotnie do ZOO. Poruszał się szybko, bezgłośnie. Przybrał swą naturalną postać, taką w której żywe istoty nie były w stanie go zobaczyć. Zastał słonicę stojącą w tym samym miejscu. Czekała na niego. Przeskoczył ogrodzenie i podszedł do umierającego zwierzęcia.
- Nie bój się. Przyszedłem, aby ci towarzyszyć. – Delikatnie pogłaskał długą trąbę. – Chodź…
Samica powoli osunęła się ciężko na ziemię. Jej duże, piękne oczy zaszły mgłą. Oddała ostatnie tchnienie.
Szła za tym dziwnym człowiekiem z ogromnymi skrzydłami i po raz pierwszy poczuła się wolna. Znalazła się na słonecznej sawannie, wśród stada innych słoni, radośnie bawiących się w błotnistej rzece. Nie było ciasnego wybiegu, krat i skrawka nieba. Otaczała ją przestrzeń, dzikie bezdroża bujnej przyrody, jej naturalnego środowiska, którego nie zaznała w swoim życiu. Spojrzała na mężczyznę, który wskazał jej tą drogę, a w jej oczach pojawiła się wdzięczność i szczęście. Pomachała mu radośnie trąbą na pożegnanie i pobiegła w stronę stada, nie oglądając się za siebie.

Wędrował po tym świecie tysiące albo miliony lat. Sam już stracił rachubę czasu. Zawieszony w próżni, pomiędzy niebem a piekłem, dobrem a złem, bielą a czernią. Im dłużej trwała jego bezwartościowa egzystencja, tym częściej dostrzegał jednak trafność swojego wyboru. Dawno temu sprzeciwił się Bogu wraz z innymi aniołami. Nie chciał być tylko narzędziem w rękach Pana, posłusznym i wpatrzonym w jego doskonałość. Nikt nie jest nieomylny. Nawet Stwórca. Pragnął wolności, nosił w sobie chęć poznania tego, co jest naprawdę ważne, a nie tylko tego co zostało mu narzucone.
Po odejściu nie przystał jednak do pozostałych upadłych. Nie widział sensu w czynieniu zła. Ludzie i tak byli na tyle skomplikowanymi istotami, że siłą własnej woli potrafili budować całe imperia dobra, a potem jednym gestem burzyć wszystko. Widział już tak wiele, że wydawało mu się, iż nic nie jest w stanie go zaskoczyć. Aż do dnia, w którym spotkał Magdalenę.
Nie pamiętał, dlaczego akurat w tym zaułku świata, na warszawskiej Pradze zatrzymał się na dłużej. Może po prostu zapragnął pobyć gdzieś przez chwilę, a może zupełnie bez powodu. I właśnie tam, w ten tragiczny, grudniowy wieczór, gdy zginął mały Franek, dostrzegł kobietę o której nie był w stanie zapomnieć.
Kim była? Tylko zwykłym człowiekiem. Spadającą gwiazdą na nieboskłonie. Iskrą, co świeci przez jeden krótki moment w odmęcie ponurej wieczności. Wiedział, że nie może podarować jej siebie, nie jest w stanie dać jej szczęścia, a jednak jak głupi, zakochany sztubak brnął w tę znajomość, nie zważając na nic. Konsekwencje i odpowiedzialność za własne czyny zostawiając złudnemu przeznaczeniu. Nie patrząc w przyszłość, odpychając ją od siebie jak najdalej - żył teraźniejszością, ulotną chwilą.


Wczesna wiosna przywitała Pragę nieśmiałymi promykami słońca, przedzierającymi się przez ołowiane chmury i cieplejszym powiewem wiatru, który radośnie zaglądał do szarych zaułków. Tego dnia Magdalena poprosiła go, aby zaopiekował się Adasiem. Nie miała z kim zostawić chłopca, a musiała do późna zostać w pracy. Zgodził się natychmiast. Lubił małego i spędzał z nim dużo czasu, co sprawiało im obopólną radość. Poprosił tylko, żeby wracała wieczorem taksówką do domu. Nie chciał, by narażała się na niepotrzebne zaczepki okolicznych pijaczków.
Dziewczyna skończyła pracę o północy. Sięgnęła po telefon, ale bateria jej się rozładowała. Postanowiła, że wróci pieszo, wszak to tylko kilka przecznic.
Szybko minęła Plac Czterech Śpiących i weszła na jaskrawo oświetloną Targową. Jeszcze parę minut i dotarłaby bezpiecznie do domu. Nagle poczuła, że coś ciężkiego spadło na jej głowę. Upadła na chodnik, tracąc przytomność.
Odzyskała świadomość, kiedy ktoś brutalnie kneblował jej usta. Spróbowała się wyrwać, ale napastników było dwóch. Drugi z nich kopnął ją kilka razy w brzuch, aż straciła oddech, a potem zdarł z niej spodnie i sweter. Dostrzegła, że wyciągnął nóż i przejechał po jej obnażonym biuście. Usiłowała go uderzyć, ale nie zdołała, bo poczuła jak ostrze wbija się w jej nagie udo.
Zapach krwi wywołał mdłości. Leżała na ziemi, ale przestała czuć cokolwiek. Ból, przerażenie, strach gdzieś odpłynęły. Wiedziała, że mężczyźni gwałcili ją na przemian, raniąc jej ciało coraz bardziej. Nagle wszystko się skończyło. Została tylko pustka.

- Adasiu, posłuchaj mnie uważnie. Muszę teraz iść do twojej mamy. – Zachary pochylił się nad zaspanym chłopcem i delikatnie odgarnął mu jasne włoski z czoła. – Ona potrzebuje mojej pomocy.
- Tak jak tamta słonica w ZOO?
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Zostaniesz na chwilę sam, dobrze?
- Ale wrócisz z mamą? Obiecaj…

Nie wiedział, czy zdąży dotrzeć na czas. Biegł jak najszybciej, kierując się nadprzyrodzonym instynktem. Znalazł się w ciemnym zaułku w momencie, kiedy jeden z tych skurwysynów nachylał się nad jego Magdaleną, chcąc wbić jej nóż prosto w serce. Pochwycił go w ostatnim momencie i uniósł, kalecząc jego ciało ostrymi jak brzytwa skrzydłami.
- Umrzesz – wysyczał, przybierając swoją najokrutniejszą postać. Powoli rozszarpywał tego człowieka długimi szponami, rozrywał jego tkanki śmiejąc mu się w twarz. Potem zostawił go w bolesnej agonii i zajął się drugim napastnikiem. Przez jeden krótki moment przyglądał mu się obojętnie, a następnie z jego ust wydobył się potężny ogień. Gwałciciel stanął w płomieniach, przeraźliwie krzycząc i wijąc się z bólu.
- To dopiero początek – warknął Zachary. Podniósł nieprzytomną dziewczynę i wzbił się z nią w powietrze. Po kilku sekundach znalazł się przy Szpitalu Praskim i wdarł się na pogotowie.
- Została zgwałcona i kilka razy dźgnięta nożem. Pomóż jej. Wrócę tu. – oznajmił oniemiałemu lekarzowi, który tego dnia miał dyżur. Młody chirurg do końca życia zapamiętał tę scenę, kiedy ponad dwumetrowy, skrzydlaty stwór wniósł mu ranną kobietę na izbę przyjęć.

Znalazł się z powrotem na Ząbkowskiej, kiedy dwie dusze właśnie opuszczały na zawsze swoje ciała. Stanął naprzeciwko nich i pochwycił w swe ostre szpony, ściskając i nie pozwalając im odejść.
- Szykujcie się na prawdziwe piekło – powiedział cicho, z przyjemnością torturując przestępców. – Będzie trwało całą wieczność.
- Zachariaszu, puść ich. Staną przed obliczem Pana, który wymierzy im sprawiedliwość – usłyszał spokojny, zrównoważony głos Gabriela – Anioła Śmierci.
- Pieprzę taką sprawiedliwość. Bóg jeszcze gotów jest im odpuścić grzechy. Odejdź. Zabiorę ich do piekła – warknął, nawet nie spoglądając na przybysza.
- Złamałeś naszą najważniejszą zasadę. Objawiłeś się człowiekowi w jednej ze swoich prawdziwych postaci.
- Chrzanię wasze zasady. I tak zamydlicie oczy temu lekarzowi jakimiś bajeczkami, albo wymażecie mu pamięć.
- Zabiłeś ich. Postąpiłeś jak demon. Ty też staniesz przed sądem – powiedział Gabriel. – Jeśli teraz odejdziesz z nimi, już nigdy nie będziesz mógł powrócić na ziemię.
- Czy ona przeżyje? Jeśli nie, to nie chcę tu wracać – szepnął, patrząc wprost w jasne oczy Anioła Śmierci.
- Nie wiem. Wiesz, że ja jedynie wykonuję rozkazy. Tylko Bóg może ferować wyroki na tym świecie.

Zachary spojrzał raz jeszcze na dwie, ciemne dusze przestępców, które nadal trzymał w swoich szponach i na brunatne plamy zaschniętej krwi Magdaleny widoczne na chodniku. Podjął decyzję…


Post został pochwalony 3 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Czw 19:01, 23 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Czw 0:39, 23 Gru 2010 Powrót do góry

Kochani, jutro wieczorkiem pojawi się formularz do oceniania! Ale już teraz zapraszamy do czytania i notowania (w głowie czy w notatniku) wrażeń i ocen! :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 19:02, 23 Gru 2010 Powrót do góry

KOLEKCJA ANIELSKICH OPOWIEŚCI

Bardzo dziękujemy Wam wszystkim za zainteresowanie pierwszym autorskim konkursem literackim na naszym forum. Oczywiście szczególne podziękowania kierujemy do tych Pań, które napisały i zamieściły swoje prace. A teraz… czas na głosowanie. Zapraszamy!

Na początek słówko przypomnienia:

Każdy z uczestników miał napisać miniaturkę w której wystąpią Anioły.
Interpretacja postaci Anioła była zupełnie dowolna (mogła to być niematerialna istota, posąg, rzeźba, figurka, obraz, człowiek zasługujący na to miano, symbol lub alegoria). Do autorów należał również wybór miejsca, czasu i przestrzeni w jakim osadzili akcję swojego opowiadania.

W miniaturze musiały zostać zawarte minimum trzy z następujących zagadnień: miłość, wolność, wiara, nadzieja, prawda, sprawiedliwość, honor, człowieczeństwo, dobro, wierność, zło, śmierć, wybór, chaos, walka, władza, mistycyzm, boskość, światło, słońce, gwiazda, raj, piekło, pentagram, energia, nicość, cierpienie, zazdrość, ból, pogarda, konflikt, okrucieństwo, irracjonalność, dylemat, intryga, metamorfoza, radość, szczęście, pomoc, ochrona, zaufanie, bezpieczeństwo, erotyzm, ideał, cielesność, pożądanie, zdrada.

Zagadnienia mogły być przedstawione przez autorów w sposób dosłowny lub symboliczny.
Dla ułatwienia należało pod tytułem swojego opowiadania dopisać wybrane słowa klucze.

Teksty nie mogły przekroczyć 10 stron, pisanych 12 TNR oraz nie mogły być betowane.

Oceniamy:

- pomysł, wskazując 5,4,3,2 i 1 miejsce (czyli oryginalność, innowacyjność, nowatorskość oraz czy nam się podoba opowiedziana przez autora historia)
- postacie, wskazując 5,4,3,2 i 1 miejsce (czyli kreacja i autentyczność postaci, ciekawa, intrygująca konstrukcja bohaterów )
- jakość, wskazując 5,4,3,2, 1 miejsce (czyli styl, poprawność gramatyczną, wrażenia po przeczytaniu)

Z powyższych 3 kategorii zostaną zsumowane punkty, ogłoszone zostaną wszystkie miejsca, ale tylko pierwsze otrzyma czasową (miesięczną) rangę specjalną: Perła wśród Aniołów

Obowiązkowo uzasadniacie swój wybór w przypadku miejsc 1-3, przy wskazaniu tekstów którym przyznajecie 4 i 5 miejsce uzasadnienie nie jest konieczne, ale na pewno będzie mile widziane.

Pozostałe dwie kategorie wskażą nam zwycięzców specjalnych. Oczywiście punkty dla tych dwóch kategorii będą liczone osobno:

- najlepsza postać Anioła w miniaturze (najciekawsza, najlepiej wykreowana, w intrygującym, dającym do myślenia ujęciu), głosujemy wskazując 5,4,3,2 i 1 miejsce. Ranga: Przyjaciółka Aniołów

- najlepszy nastrój w miniaturze (mroczny, łagodny, podniosły - tu dowolna interpretacja, ważne, żeby ten nastrój według Was wyróżniał się, był wyrazisty), głosujemy wskazując 5,4,3,2 i 1 miejsce. Ranga: Nastrojowa Anielica




Warunkiem otrzymania wyróżnienia jest drugie lub dalsze miejsce w ogólnej klasyfikacji
_____________________________

LISTA UCZESTNIKÓW (numeryczna w kolejności wstawienia tekstu) oraz TYTUŁY i zastosowane przez autorki SŁOWA KLUCZE:

1. Susan: „Cisza” (śmierć, cierpienie, ból)
2. Cornelie: „Nadzieja” (nadzieja, miłość, cierpienie)
3. Migdałowa: „Złudzenia” (okrucieństwo, wiara, nadzieja, miłość, wolność)
4. kirke: „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”(miłość, zaufanie, człowieczeństwo, erotyzm, wybór)
5. Jane13: „Przeznaczenie” (śmierć, miłość, przeznaczenie)
6. Dilena: „Niebo jest” (śmierć, cierpienie nadzieja)
7. Fresh: „Zdradzony” (miłość, śmierć, zdrada)
8. niobe: Bez tytułu (zaufanie, chaos, nadzieja, człowieczeństwo)
9. Coco: „Władca ognia” (zdrada, walka, honor, okrucieństwo)
10. mistletoe: „Ona” (zaufanie, cierpienie, bezpieczeństwo)
11. new life: „Samotność” (miłość, śmierć, samotność, cierpienie)
12. Nadia vel Ariana: „Różowa Planeta” (nadzieja, śmierć, miłość, sprawiedliwość)
13. Pernix: „Nowe bombki” (radość, ochrona, dobro)
14. BajaBella: Praga (śmierć, wolność, wybór)



Oceniając wpisujcie zarówno nick autora i tytuł miniatury!
Bez słów kluczy, to ułatwi liczenie punktów.
Oceniając, korzystajcie tylko i wyłącznie z załączonego formularza:

Kod:
[color=cyan][b]Pomysł:[/b][/color]

5 miejsce:
4 miejsce:
3 miejsce:
2 miejsce:
1 miejsce:

[i]Uzasadnienie:[/i]

[color=cyan][b]Postacie:[/b][/color]

5 miejsce:
4 miejsce:
3 miejsce:
2 miejsce:
1 miejsce:

[i]Uzasadnienie:[/i]

[color=cyan][b]Jakość i styl:[/b][/color]
 [i]Uzasadnienie:[/i]
5 miejsce:
4 miejsce:
3 miejsce:
2 miejsce:
1 miejsce:

[i]Uzasadnienie:[/i]

[color=cyan][b]Najlepiej wykreowana postać Anioła:[/b][/color]

5 miejsce:
4 miejsce:
3 miejsce:
2 miejsce:
1 miejsce:

[i]Uzasadnienie:[/i]

[color=cyan][b]Najlepszy nastrój:[/b][/color]

5 miejsce:
4 miejsce:
3 miejsce:
2 miejsce:
1 miejsce:

[i]Uzasadnienie:[/i]


Prace oceniamy do końca roku, czyli do 31.12.2010 do godziny: 23:59

Uzasadniajcie choć w kilku zdaniach swój wybór.
Panie, które wstawiły swoje teksty także oczywiście mogą oceniać, z jednym „ale” - nie można głosować na siebie!
Żeby nie było niejasności: zedytowałam swojego posta jeden raz ponieważ w pośpiechu źle wkleiłam cody i straszył jakiś [/size].Ponadto, dopisałam ograniczenie wiekowe.
Swój post raz zedytowała również Jane 13.


A na koniec „ogłoszenia parafialne”: Wszystkie autorki proszone są o przesłanie do 30.12 do Pernix na pw kilka słów o sobie, napisanych w trzeciej osobie liczby pojedyńczej. Te informacje pomogą nam przygotować o Was krótkie notki biograficzne, które zostaną dodane do Waszych opowiadań po utworzeniu specjalnego pliku w pdf-ie, czyli po stworzeniu Kolekcji Anielskich Opowieści. Uprasza się o podanie w kilku zdaniach informacji o swojej dotychczasowej twórczości związanej z fandomem i autorskiej. Pochwalcie się swoimi osiągnięciami. Można również podać linka do opowiadań zamieszczonych gdzie indziej, niż na naszym forum. Jeśli ktoś oczywiście chce dodatkowo napisać o sobie coś więcej, np. jakie ma zainteresowania, hobby, co lubi robić w wolnym czasie albo, że jest mamą rozkosznego niemowlaka, studentką dziennikarstwa lub zdolną czarownicą – proszę bardzo!

Zapraszamy do zamieszczania w swoim podpisie reklam zachęcających do głosowania wykonanych przez naszą zaprzyjaźnioną VIP Graficzkę Anyankę!:

1. Image

Kod:
[url=http://www.twilightseries.fora.pl/kacik-autora,76/kolekcja-anielskich-opowiesci-oceniamy,7901.html][img]http://img257.imageshack.us/img257/2139/beztytuu9rx.png[/img][/url]


2. Image

Kod:
[url=http://www.twilightseries.fora.pl/kacik-autora,76/kolekcja-anielskich-opowiesci-oceniamy,7901.html][img]http://img440.imageshack.us/img440/9579/beztytuu11g.png[/img][/url]



3. Image

Kod:
[url=http://www.twilightseries.fora.pl/kacik-autora,76/kolekcja-anielskich-opowiesci-oceniamy,7901.html][img]http://img21.imageshack.us/img21/7743/beztytuu12al.png[/img][/url]


Zapraszamy do oceniania. Dziękujemy bardzo autorkom za wspaniałe teksty a wszystkim życzymy miłego czytania!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Czw 19:06, 23 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:20, 23 Gru 2010 Powrót do góry

Oj, kochane, było ciężko oceniać, naprawdę. Mogę śmiało powiedzieć, że wykonałyście kawał dobrej roboty. Trudno było spodziewać się po konkursie o Aniołach, że nie pojawią się tutaj cierpienia związane ze śmiercią, musiało tak być, dlatego według mnie będę bardzo obiektywna w ocenach. A oceniam, nie analizując, tym razem, a emocjami. Jakie uczucia wywołały u mnie teksty, takie dostaną punkciki Wink Cholera, mimo że można podarować punkty tylko 5 (a przed konkursem wydawało mi się, że to tak wiele) pracom, to gratuluję autorkom wszystkich z nich.
Jeszcze jedno: trudno było mi oceniać ze względu na tematykę, ale nie kupuję anioła wybierającego kobietę, zamiast Boga. To nie jest anioł, a mówię to tylko ze względów religijnych, żeby nie było 

Pomysł:

5 miejsce: kirke „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”
4 miejsce: Nadia vel Ariana "Różowa Planeta"
3 miejsce: Jane13 "Przeznaczenie"
2 miejsce: mistletoe "Ona"
1 miejsce: migdałowa "Złudzenia"

Uzasadnienie:

Zacznę od końca. Chcę tutaj wyróżnić kirke, bo może pomysł jest nie do końca oryginalny, ale sposób w jaki nam go zaserwowałaś naprawdę super. Taki inny. To tak jakby dwie osoby zaśpiewały taką samą piosenkę, ale jedna fałoszowałaby niemiłosiernie, a druga zafundowała prawdziwą ucztę dla uszu. Wycisnęłaś z tego pomysłu wszystko co najlepsze, gratuluję.
Nadia - nie bardzo wiedziałam, w której kategorii Cię ocenić. Na pewno opowiadanie zasłużyło na docenienie Szczerze, nie chcę mi się wierzyć, aby było to Twój debitu, ale jeśli rzeczywiście jest, to gratuluję. Ładnie to zealizowałaś i mimo że dla mnie troszkę chaotycznie, muszę przyznać, że przepłynęłam przez tekst.
Przeznaczenie... Ech wykonane jest źle, nie ma się co oszukiwać. Jane13 nie można robić tak podstawowych błędów ortograficznych jak "pomórz mi". Naprawdę, dziewczyno :) Używasz też zbyt wielu wielokropków, ale tutaj o pomysł chodzi. Bardzo mi się spodobał, jest nieszablonowy i za to go punktuję. Nie wiem ile masz lat, jeśli 13 tak jak w nicku, to ćwicz, długa droga przed Tobą, ale wyobraźnię masz i może się udać :).
Jamiołko moja kochana! Zauroczyłaś mnie tym tekstem, ale kiślować Ci będę też później. Kurczę stworzyłaś obrazek magiczny. Smutny, to prawda, ale tekst czyta się jednym tchem! Cudo, naprawdę. Napawa mnie pozytywnymi emocjami.
Wreszcie "moja" liderka w tej kategorii - migdałowa. Złudzenie jest tekstem wymyślonym wyśmienicie, dopracowanym, serwowanym czytelnikowi po trochu. Nie spodziewałabym się, że właśnie brat bohaterki - Karol, to wspomniany dyktator. Tekst ma potencjał, nawet chętnie przeczytałabym co działo się w głowie Karola, że stał się takim, a nie innym człowiekiem i czy faktycznie pozostał zimny dla siostry do końca.


Postacie:

5 miejsce: Susan "Cisza"
4 miejsce: Cornelie "Nadzieja"
3 miejsce: niobe bez tytułu
2 miejsce: Pernix "Nowe bombki"
1 miejsce: migdałowa "Złudzenia"

Uzasadnienie:

Zuzia, choć tekst w całości nie do końca mi siada, ze względów wcześniej wspomnianych, to nie mogę nie docenić twardego charakteru Edana. Podobał mi się zarówno jego wygląd fizyczny (scena, w której piszesz o skrzydłach jest totalnie epicka) jak i psychika. Dość długa jest ta miniatura, ale nie przeszkadzałoby mi, gdyby trwała jeszcze troszkę dłużej :)
U Korniaczka znowu zauroczyła mnie nie mama i nie anioł, a mała dziewczynka. Jest słodką, uroczą, młodą, ale jakże dojrzałą! bohaterką. Troszczyła się o matkę za życia nawet, kiedy samej musiało być jej bardzo ciężko, a potem myślała tylko o jej szczęści. Dziecko ideał.
Świat przedstawiony, szkoda, że tak krótko, nawet mnie kupił u Ciebie, niobe, za to bohaterowie zdecydowanie. Adam, umiera, ale każe siostrze uciekać, aniołowie, wykonujący dobrze swoje zadania. Wszytsko na miejscu, fajnie, podoba mi się.
W Nowych bombkach, mama jest po prostu mistrzynią. Pernix, gdyby każda matka świata była tak wspaniała i dobra dla swojego dziecka, to świat byłby o wiele lepszy. Ech, marzenia...
I znowu migdałowa. Cóż, kobieto, kupiłaś mnie tym tekstem. Zarówno Anna jak i mimo że taki zły - Karol są żywymi bohaterami. Do schrupania, jak mawia Małgosia Foremniak :)


Jakość i styl:

5 miejsce: Cornelie "Nadzieja"
4 miejsce: Coco "Władca ognia"
3 miejsce: migdałowa "Złudzenia"
2 miejsce: kirke "Za dnia nie potrafię otulić cię miłością"
1 miejsce: mistletoe "Ona"

Uzasadnienie:

Nie będę się rozpisywac na temat Cornelie. Kochana wiesz, że bardzo lubię Twoje twory i nie wiem czemu powiedziałaś mi, że to jest złe. Chybaś zwariowała. Styl jak zwykle porywa.
Jeśli chodzi o miniaturę Coco to nie przemawia ona do mnie treściowo. Natomiast jakościowo jak najbardziej tak. Nie mogłabym nie wyróżnić tej pracy na tle pozostałych. Opisałaś zdarzenia tak, że miło było czytać. Choć nie wybrażam sobie Lucyfera jako kogoś, kot może być nie tyle miły, ale nawet neutralny dla drugiego, to pochylam się nad pracą jaką włożyłaś w ten tekst, bo widać, że jest dopieszczony.
Złudzenia jak już wspominałam wcześniej, taa Laughing Świetny tekst. I pomysł na niego i bohaterowie mogliby zostać zrujnowani, gdyby nie porządne wykonanie. Ale w końcu nie mamy do czynienia z debiutantem, więc w tej kwestii od wielu osób na forum się już wiele wymaga, w tym od Ciebie, migdałowa. Dałaś radę pod każdym względem.
Miniatura kirke wydała mi się w trakcie czytania... dziwna. Wiem, że autorka sama w sobie jest osobą magiczną, a i dobrą wróżką naszego forum, więc nie wiem czemu zdziwił mnie styl i klimat tej pracy. Jest bardzo poetycki, niektórym pewnie mógłby się nie spodobać, ale nie mnie. Wyróżniłaś się na tle nas wszystkich, moim zdaniem.
Nie mogłam nie przyznać pierwszego miejsca mistletoe. Mówiłam na początku, że oceniam emocjami, a ten tekst sprawił, że zapomniałam, iż koło mnie dzieje się cokolwiek innego, niż rozmowa dwóch przyjaciół i cierpienie jednego z nich. Styl jest lekki i przyjemny, ale nie podniosły. Czyta się świetnie.


Najlepiej wykreowana postać Anioła:

5 miejsce: BajaBella "Praga"
4 miejsce: migdałowa "Złudzenia"
3 miejsce: Cornelie "Nadzieja"
2 miejsce: mistletoe "Ona"
1 miejsce: niobe bez tytułu

Uzasadnienie:

Tutaj zatrzymam się przy trzech pierwszych, bo sądziłam, że w kategoriach specjalnych, będziemy wyróżniać po jednej osobie.

Przygotowałam się na jedna i dla mnie najlepiej wykreowanego anioła stworzyła niobe. Zastanawiam się sama czemu, przecież część aniołów była opisana dogłębniej, dokładniej. Jednak u Asi porwało mnie posłuszeństwo anielskie - anioł naprawdę jest aniołem, takim o jakim ja chcę czytać.
Mistletoe za to pokazała anioła bardzo tajemniczego, którego zagadki nie rozwiązuje końcówka tekstu. I właśnie za tę tajemniczość punkt w tej kategorii. Ona naprawdę na to zasłużyła.
I Cornelie. Choć nie kupuję anioła schodzącego na ziemię do kobiety, to Ty... No Ty przekonałaś mnie, że to było inne uczucie. Takie cholernie, naprawdę inne i mocne. Sam Anioł jako bohater jest dzielny, odważny i jak to anioł... anielski :)

Najlepszy nastrój:

5 miejsce: Nadia vel Ariana "Różowa Planeta"
4 miejsce: mistletoe "Ona"
3 miejsce: Bajabella "Praga"
2 miejsce: kirke "Za dnia nie potrafię otulić cię miłością..."
1 miejsce: Pernix "Nowe bombki"

Uzasadnienie:

Trzy, jw.

Pernix, jeśli chciałaś stworzyć uroczy obrazek, to zapewne Ci się udało, mnie jednak po przeczytaniu Twojej pracy przyszło na myśl jedno określenie, które z głowy nie chce wyjść, a mianowicie: wzruszający. Taki właśnie dla mnie jest nastrój tej miniatury. Oczywiście momentami zabawny i emanuje ogromną miłością. Żałuję, że nie miałaś więcej czasu, ale właśnie na TEN pomysł, bo pewnie zaczarowałabyś go jeszcze lepiej. Dla mnie nastrojowo wygrywasz.
U Ciebie, kirke jest jak mówiłam poetycko i dziwnie. Ale za to tajemniczo i erotycznie. Bardzo mi się podoba. Długo zastanawiałam się czy pierwsze miejsce należy się Tobie czy Pernix, ale w końcu wymyśliłam tak jak jest. Wiedz, że mnie porwał Twój tekst.
I Bajka. Kompletnie niewiarygodny anioł jak na mój gust, więc go nie punktuję, co oczywiście jest tylko moim porytym zdaniem :)
Muszę Ci natomiast przyznać, kochana, że obrazek jaki stworzyłaś jak najbardziej pozwolił mi się wyrwać sprzed monitora i przenieść się na Pragę. Dosłownie czułam jakbym była dzieckiem wygonionym po alkohol w ciemną, zimną noc. Magdaleną, która chciałaby, ale o nic nie pyta. Adasiem, który rozumie aż za wiele. Pozytywnie mnie zaskoczyłaś. Jest pięknie w tym nieszczęściu.



Takim oto sposobem zakończyłam. Gratuluję raz jeszcze wszystkim uczestniczkom!
Wesołych świąt!!!


Post został pochwalony 5 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 0:27, 25 Gru 2010 Powrót do góry

Kochane! Chciałam wszystkim uczestniczkom podziękować za cudowną lekturę. Spisałyście się świetnie! Oczywiście, niektóre teksty podobały mi się bardziej, a inne mniej, bo każdy ma zawsze swoich faworytów, ale naprawdę czytało się super i mam nadzieję, że pojawi się kolejny autorski konkurs, bo jak na razie podoba mi się najbardziej z dotychczasowych, jakie były na forum.
No dobra, przechodzę do oceny.


Pomysł:

5 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
4 miejsce: Migdałowa: „Złudzenia”
3 miejsce: Cornelie: „Nadzieja”
2 miejsce: BajaBella: „Praga”
1 miejsce: Coco: „Władca ognia”

Uzasadnienie:
Pernix - pomysł różnił się od innych. Spodobała mi się historia Anny - samotnej matki, której nie stać na zachcianki dziecka i która opowiadana córce historię o aniołku, ozdobach itd. W tym pomyśle jest coś prostego, ale lekkiego. Coś w czym można się w jakiś sposób odnaleźć. Muszę również przyznać, że miałam ubaw z tych bombek z Hello Kitty. Gdybym ja miała takie na choince powiesić, spaliłabym się ze wstydu. No, ale dzieci to dzieci. Nie rozumieją jeszcze spraw dorosłych, którzy martwią się o pieniądze, rachunki itd. Bardzo ładnie pokazałaś to, jak udało im się rozwiązać ten problem.
Migdałowa - Twój tekst skojarzył mi się z filmem V jak Vendetta. A to bardzo miłe skojarzenie, bo film ten uwielbiam. Nie spodziewałam się tego, że tamten facet okaże się bratem Anny. Wizja opisanego przez Ciebie świata naprawdę na mnie zadziałała i przez długi czas zastanawiałam się, jak przedstawisz tutaj anioły/anioła, ale udało Ci się to naprawdę bardzo dobrze. Dlatego daję czwarte miejsce właśnie Tobie.
Cornelie - Twoja miniaturka mnie zauroczyła, ale o tym Ci już wspomniałam. Cudownie opisujesz uczucia, świetnie kreujesz bohaterów i wrzucasz ich w trudne i skomplikowane sytuacje. Tutaj pokazałaś nam chore dziecko i myślałam, że skupisz się na nim, a wydaje mi się, że tak naprawdę mamy trzy główne postaci - Elizabeth, Emmę i Nathaniela. Relacje między nimi, "rozmowa" matki i córki na cmentarzu - coś pięknego. Dlatego masz trzecie miejsce.
BajaBella - Ty potrafisz mnie zaskoczyć za każdym razem. Od początku nastawiałam się na opowieść o Franku i jego życiu po śmierci, a zaprezentowałaś nam inny wątek, wychodząc właśnie od wypadku Franka - zresztą jakże strasznego. Pokazałaś nam anioła Zacharego, który zwrócił uwagę na Magdalenę, która była przy wypadku chłopca. To co się potem między nimi działo, ta końcowa scena - coś niesamowitego. Ale wiesz czym mnie kupiłaś najbardziej? Pewnie uznacie, że jestem głupia, ale cóż. Scena w ZOO, kiedy Zachary przyszedł do słonicy. Łzy stanęły mi w oczach, naprawdę. Wzruszająca scena. Nic nie poradzę na to, że kocham zwierzęta aż do takiego stopnia.
CoCo - Twoja miniaturka bardzo mnie zaskoczyła. Na początku trochę się gubiłam przez te wszystkie imiona, ale po chwili po prostu wtopiłam się w świat tego tekstu i nie miałam ochoty z niego wychodzić, serio. Opowieść o walce Upadłych z aniołami w niebie, podstęp, walka. Pojawienie się Boga. Coś niezwykłego. Podoba mi się, że wszystko dzieje się w realiach innych niż te ziemskie. Stworzyłaś dość skomplikowaną, ale interesującą historię. Włożyłaś w to naprawdę dużo serca i pracy. Brawo.

Postacie:

5 miejsce: mistletoe: „Ona”
4 miejsce: Coco: „Władca ognia”
3 miejsce: Migdałowa: „Złudzenia”
2 miejsce: Cornelie: „Nadzieja”
1 miejsce: BajaBella: „Praga”

Uzasadnienie:
mistletoe - Twój tekst przeczytałam bardzo szybko, wydawał mi się niezwykle krótki, ale właśnie największym plusem Twojej historii są bohaterowie. To właśnie ich uczucia, przeżycia są tutaj opisane. To jak tamta dziewczyna wpłynęła na życie mężczyzny, jak dużo emocji w nim wywołała, emocji prawdziwie kontrastowych. Dlatego chciałam Cię wyróżnić piątym miejscem w tej kategorii.
Coco - świetnie opisałaś bohaterów, a było ich dość dużo, trzeba przyznać. Chciałabym tutaj wyróżnić przede wszystkim Lucyfera, Vaamę i Nuriela. To oni jakoś najbardziej na mnie zadziałali. Pomimo tego, że wykorzystałaś w swojej miniaturce dużo postaci, to żadna z nich nie straciła na tym. Każda ma swoje określone miejsce i cechy.
Migdałowa - podoba mi się postać Anny. Z jednej strony bała się tego strasznego świata, pełnego złudzeń, okrucieństwa, brutalności, ale w końcu zakiełkowała w niej chęć walki i poświęciła się w jakiś sposób. Podobają mi się też bohaterowie zbiorowi - jedna strona - ci okrutni i idący za dyktatorem, a z drugiej - ci, którzy chcą walczyć o wolność i lepsze jutro.
Cornelie - trójka głównych bohaterów jest po prostu boska. Emma - cudowne dziecko, które tak wiele rozumie, tak dobrze chce dla matki, które ogląda ją z nieba i kibicuje jej. Elizabeth, która walczyła o Emmę, a gdy przegrała walkę, nie mogła się pozbierać, ale pomógł jej Nathaniel, który również jest wspaniały. Doskonale pokazałaś relacje między tą trójką, to jak na siebie wpływają, jak się zmieniają po pewnym czasie przebywania w innych warunkach. I to jak pomimo tego, że cała trójka jest kompletnie różna, pochodzi lub przebywa w innym świecie, to potrafią odnaleźć wspólny język.
BajaBella - tutaj Zachary jest moim faworytem. Z jednej strony łagodny, opiekuńczy i kochający, chcący pomagać innym w cierpieniu. Z drugiej jednak potrafił być okrutny, niebezpieczny i bestialski. Skomplikowana i jakże ciekawa postać. Magdalena również mi się spodobała. Zaczęła rozkwitać przy Zacharym. Franek też wydał mi się uroczym dzieckiem, które potwornie dużo przeszło.

Jakość i styl:
Uzasadnienie:
5 miejsce: kirke: „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”
4 miejsce: new life: „Samotność”
3 miejsce: Cornelie: „Nadzieja”
2 miejsce: Coco: „Władca ognia”
1 miejsce: BajaBella: „Praga”

Uzasadnienie:
kirke - właśnie to, co przede wszystkim pamiętam z Twojej miniaturki to płynność i przyjemność odbioru, jeśli chodzi o czytanie. Bo muszę przyznać, że przepłynęłam przez ten tekst i chłonęłam go zmysłami. Dlatego wyróżniam Cię w tej kategorii.
new life - stęskniłam się za Twoim stylem i zdążyłam zapomnieć, jak bardzo go lubię. I tutaj czytało się bardzo przyjemnie. Zarówno sceny teraźniejsze, jak i retrospekcje, za które chciałam Ci przyznać oto właśnie wyróżnienie. Wiem, że to nie podium, ale jednak piątka pierwsza. Ujęłaś mnie przede wszystkim tymi retrospekcjami.
Cornelie - wiersz, który wplotłaś w tekst pasuje idealnie i dodaje całej miniaturce smaku. Poza tym wiesz, że uwielbiam Twój styl. Piękny, klimatyczny, bogaty. Zarówno jeśli chodzi o opisy ludzi, otoczenia, czy też emocji.
Coco - tutaj było po prostu epicko. Wszystko zostało opisane przez Ciebie w piękny sposób. Tak, że anioły po prostu pojawiały mi się w głowie. A walka i pojawienie się Boga - ciarki przebiegały mi po plecach. A to chyba dobrze, prawda?
BajaBella - Twój styl oczarowuje mnie za każdym razem, więc nie będzie chyba zaskoczenia, jeśli znów pojawisz się u mnie na miejscu pierwszym? Za to, że wszystko co opisujesz, od razu pojawia się w mojej głowie. Za to, że czuję zapachy, widzę ludzi i ulice. Za to, że czuję to, co Twoi bohaterowie. Dziękuję.

Najlepiej wykreowana postać Anioła:

5 miejsce: Migdałowa: „Złudzenia”
4 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
3 miejsce: Coco: „Władca ognia”
2 miejsce: Cornelie: „Nadzieja”
1 miejsce: BajaBella: „Praga”

Uzasadnienie:
Migdałowa - za figurkę anioła - symbolikę. To jak Anna go odkurzała, jak znalazła w nim cukierki, wypełniła ją czymś innym, za to ile wspomnień się z nią wiązało i jak ją wykorzystała. I za to, że Anna w pewnym sensie była aniołem dla tych ludzi i dała im przykład do działania.
Pernix - za nietypowe w tym konkursie podejście do motywu anioła. Zarówno jeśli chodzi o lalkę, jak i Annę, która dla swojej córki była kimś magicznym, w pewnym sensie aniołem. Przynajmniej ja to tak odczytałam. Bo przecież nie aniołki ubrały choinkę, prawda?
Coco - jak już wspominałam. Każdy anioł z Twojej miniaturki ma swój charakter, postępuje w inny sposób. Wyróżniłam wcześniej trzech bohaterów. Nie chcę się powtarzać.
Cornelie - niby mamy tutaj jednego anioła - Nathaniela. Jednak nie jest to do końca prawda. Wydaje mi się, że jest ich aż trzech. Elizabeth chciała ratować córkę, była jej aniołem stróżem. Była też aniołem dla Nathaniela, którego pokochała z wzajemnością. Emma obserwowała mamę i była przy niej zarówno przed śmiercią, jak i po śmierci. Miała w przyszłości zostać prawdziwym aniołem. No i Nathaniel, ale to wiadomo.
BajaBella - już pisałam o dwóch twarzach Zacharego. Tej łagodnej i opiekuńczej oraz tej drapieżnej, mściwej i niebezpiecznej. Cieszę się, że stworzyłaś taką postać, której nie da się do końca przyporządkować do dobra czy też zła.

Najlepszy nastrój:

5 miejsce: new life: „Samotność”
4 miejsce: kirke: „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”
3 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
2 miejsce: Migdałowa: „Złudzenia”
1 miejsce: Cornelie: „Nadzieja”

Uzasadnienie:
new life - Twój tekst wydawał mi się pełen tęsknoty, smutku i samotności. Czytając go, czułam, że zaczynam popadać w jakąś melancholię. Czytałam o Claire i Jamesie i robiło mi się strasznie przykro, że tak potwornie ich rozdzielono. Nastrój był naprawdę przygnębiający.
kirke - za stworzenie intymnej i jakby magicznej atmosfery. Kurcze, jest w tym coś takiego pociągającego. Nie wiem, czy to dobre słowo, ale mam nadzieję, że mnie zrozumiesz. Wspominałam już, że czytało mi się świetnie, ale właśnie zapomniałam wspomnieć o tym nastroju. Intymnym i niezwykłym.
Pernix - kurcze, bo u Ciebie naprawdę poczułam świąteczną atmosferę dzisiaj. Czytałam do przed wyjściem do babci na Wigilię i mnie nastroiłaś tak, że szłam do niej z uśmiechem. Dziękuję Ci za to.
Migdałowa - za atmosferę pełną niepewności, strachu, smutku i ogólnego przygnębienia, które potem w jakiś dziwny sposób zmieniło się w nadzieję. Przynajmniej w moim sercu. Mroczna wizja z pozytywnym akcentem na koniec.
Cornelie - cała miniaturka ma bardzo charakterystyczny klimat. Pomimo tego, że Emma zmarła, to wydaje mi się, że jest to ciepła miniaturka i przede wszystkim magiczna. Pełna aniołów, pełna uczuć i pięknych obrazów, podkreślonych wierszem. Kupiłaś mnie tym. Przez długi czas nie mogłam przestać myśleć o tym tekście. Dziękuję Ci za to.


Skończyłam! Mam nadzieję, że jeszcze wiele osób oceni teksty. Dziękuję za przyjemną lekturę. Wesołych Świąt!


Post został pochwalony 5 razy
Zobacz profil autora
new life
Zły wampir



Dołączył: 13 Sie 2008
Posty: 489
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 31 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Czw 11:24, 30 Gru 2010 Powrót do góry

Ciesze się, że powstał taki konkurs. Moim zdaniem jest on najlepszy ze wszystkich, które znalazły się na forum, co chyba widać po liczbie opowiadań. Okres świąteczny nie pozwolił mi, aby wcześniej ocenić prawce, ale w końcu się udało. Wszystkie opowiadania mi się podobały, niektóre mniej, niektóre bardziej, ale tu nawet nie o to chodzi. Udało nam się wszystkim autorkom stworzyć świetną Kolekcję Anielskich Opowiadań, do której będziemy na pewno wracać i wspominać, że kiedys był taki wspaniały konkurs, a ja miałam zaszczyt wziąść w nim udział.
Tak jak pisała Susan, każdy ma swoich faworytów. Ja tez swoich miałam, ale o dziwo, własnie dzięki takim konkursom, liczba moich faworytów rośnie i oby tak dalej. Moim zdaniem, lepiej by było, jeśli nie znalibyśmy nicków autorek, może w przyszłości tak będzie. A jak narazie zapraszam do moich ocen i przepraszam, że moje opinie są czasem za krótkie, ale za to szczere.


Pomysł:

5 miejsce: Nadia vel Ariana: „Różowa Planeta”
4 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
3 miejsce: Fresh: „Zdradzony”
2 miejsce: Susan: „Cisza”
1 miejsce: Coco: „Władca ognia”

Uzasadnienie:

Nadia vel Ariana – szczerze, to nie uważam żeby był to twój debiut, serio. A nawet jeśli, to życzę Ci abyś takich debiutów miała jak najwięcej. Bardzo mi się podobało, zupełnie inne opowiadanie, wyróżniające się na tle innych autorów.
Pernix – Napisałaś w swojej przedmowie „wymyśliłam krótką opowiastkę, która, mam nadzieję, sprawi, że ktoś z Was się uśmiechnie.” i udało ci się. Kończąc czytanie, uśmiechnęłam się. Była to lekka i miła historia, idealna na Święta. Co prawda przeczytałam to dopiero dziś, ale nastrój świąteczny dzięki Tobie wrócił.
Fresh – Corey, anioł stróż popełniający samobójstwo, kiedy jego ukochana, kobieta-człowiek, ginie w wypadku. Podobało mi się.
Susan – Człowiek i anioł, ich miłość i rozstanie, cały ten dramat i sklepienie tego w całość, cudowne.
CoCo – długo nie będę się wypisywać, bo doba nie ma tyle godzin. Twój pomysł był po prostu inny, najbardziej wyróżniał się na tle wszystkich opowiadań i bardzo dobrze, tak trzymać. Na pewno zaskoczyłaś mnie zakończeniem., był oryginalny. Miałam swoje pomysły jak możesz zakończyć, jednak nie do końca trafiłam, dlatego moja miłość rośnie, bo poznaje Cię jeszcze bardziej.

Postacie:

5 miejsce: Nadia vel Ariana: „Różowa Planeta”
4 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
3 miejsce: Coco: „Władca ognia”
2 miejsce: Susan: „Cisza”
1 miejsce: kirke: „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”

Uzasadnienie:

Nadia vel Ariana - opisałaś wiele postaci. Jak zaczęłam czytać, to stwierdziłam, że jest chaotycznie i za dużo tego, jednak im dalej brnęłam, wszystko łączyło się w jedno całość. I to podobało mi się najbardziej.
Pernix – urzekła mnie ta mała dziewczynka, nic na to nie poradzę, że lubię takie opowieści. Miłość jej matki aż biła z twojego opowiadania, a ta mała dziewczynka była taka bezbronna, urocza, cudowna.
CoCo – Lucyfer, Nuriel a także Michał, ta trójka mnie zafascynowała. Dzięki nim przebrnęłam przez ta masę opisówkę, co wiesz jakie jest dla mnie trudne!
Susan – Michelle i Edan długo pozostali w mojej pamięci, twoje postacie przemówiły do mnie, stąd drugie miejsce.
Kirke – Elissa i jej anioł. Urzekło mnie to, co do siebie czują, jak on ją obserwował, przyglądał się jej twarzy, jak oddycha. Całość opowiadania tak jakby „wymieszałaś”, a w centrum tego wszystkiego znalazło się to, co jest najważniejsze, ich miłość.

Jakość i styl:

Uzasadnienie:

5 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
4 miejsce: Fresh: „Zdradzony”
3 miejsce: Susan: „Cisza”
2 miejsce: kirke: „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”
1 miejsce: Coco: „Władca ognia”

Uzasadnienie:

Pernix – Znalazłam kilka błędów, kilka zdań moi zdaniem powinny mieć inny szyk, ale nie to jest tutaj najważniejsze. Świetna praca, a pierwsze co się rzuca w oczy i zachęca do czytania, to długość. Jeśli ktoś napisał te 10 stron, to dla mnie stanowczo za dużo. Tobie udało się zmieścić w mniejszej długości, ale już kiedy przeczytałam, wiedziałam że ujęłaś wszystko to, co było trzeba.
Fresh – czytało się miło i płynnie, stąd moje wyróżnienie.
Susan – nie wiem co tu napisać, pochłonęłaś mnie, a ja pokochałam twoje opowiadanie. Byłaś i jesteś moim faworytem, niczym mnie nie zawiodłaś, lecz udowadniasz że nadal jesteś wyśmienitą pisarką.
Kirke – nie wiem w ogóle jak mam twoją prace opisać. Ze wszystkich prac, twoja była diamentem. W głowie mam tyle słów, jednak nie mogę przelać tego na klawiaturę, urzekłaś mnie swoja pracą. Po prostu urzekłaś.
CoCo – Ciebie nie można pominąć w tej kategorii. Opowiadanie napisane bardzo dobrze, dopracowane w każdych szczegółach. Wielkie ukłony ode mnie za to, że tak dużo dialogów było (wiem jakie to jest dla ciebie trudne!).

Najlepiej wykreowana postać Anioła:

5 miejsce: Fresh: „Zdradzony”
4 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
3 miejsce: Coco: „Władca ognia”
2 miejsce: Susan: „Cisza”
1 miejsce: kirke: „Za dnia nie potrafię otulić cię miłością…”

Uzasadnienie:

Fresh – miłość anioła, poświęcenie własnego „życia”, bo nie mógł się pogodzić ze śmiercią ukochanej. A urzekło mnie to, że wolał ją z innym, ale żywą i to było piękne.
Pernix – Nie mamy tu do czynienia z takim prawdziwym aniołem, jednak sposób w jaki opisałaś anioła stróża, jak ta dziewczynka w niego uwierzyła, był nieoceniony. Sprawiłaś, że nowe bombki nie były najważniejsze, lecz sama ich istota, a to jest najważniejsze.
CoCo- nie wiem jakiego anioła mogłabym wyróżnić, bo było ich naprawdę dużo. Zarówno Lucyfer i Nuriel mnie zafascynowali. Z tym, że u Lucyfera nie spostrzegłam aż takich mrocznych cech jak u Nuriela, a to właśnie u tego drugiego mi się najbardziej podobało. Na moją uwagę zasługuje także Naama, szczególnie na końcu, ich walka i to jak się zakończyła.
Susan – pokochałam Edana już na targowisku, po prostu nie mogło być inaczej, a potem ich pożegnanie. Ból, cierpienie i jeszcze większa miłość.
Kirke – ten cytat „Doskonale pamiętam ten wieczór, gdy równo z czerwonym zachodem słońca pojawiłeś się w pokoju, szepcząc jedynie moje imię. Jak modlitwę, która pozwalała ci żyć, oddychać, być. Jakbym była wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłeś. Jakbyś sam był pragnieniem. Ciepłem. Miłością.” Przemówił do mnie. Napisałaś na wstępie, że nawiązujesz do erotyzmu, tylko nie napisałaś że ten erotyzm będzie tak … delikatny. Ja ten tekst odebrałam tak, że twojego anioła nie widzę (co prawda w tekście jest inaczej, ale to moje odczucia), ale za to go czuje. Mogę zamknąć oczy i powtarzać to co napisałaś, a moja wyobraźnia ukazuje mi go. Dotyk, zapach, wszystko to co jest najważniejsze, najintymniejsze.

Najlepszy nastrój:

5 miejsce: Jane13: „Przeznaczenie”
4 miejsce: Pernix: „Nowe bombki”
3 miejsce: Susan: „Cisza”
2 miejsce: Nadia vel Ariana: „Różowa Planeta”
1 miejsce: Coco: „Władca ognia”

Uzasadnienie:

Jane13 – tutaj ocenie to, że czytało mi się naprawdę miło. Chociaż na początku nie wiedziałam za bardzo o co chodzi, ale potem wybrnęłaś. Ładny tekst, naprawde.
Pernix – Zasłużyłaś sobie, aby znaleźć się w tej piatce. Nastrój idealny na święta, gratuluje. Czytając twoje opowiadanie, wyobrażałam sobie samą siebie, jak będąc małą dziewczynką, siadam mamie na kolanach i słucham starych opowieści. Mam do tego sentyment, stąd moje zauroczenie twoim opowiadaniem.
Susan – udało ci się połączyć wszystko to, co kocham. Cała ta akcja na targowisku. Czytałam dalej i jak doszłam do szeptu Michelle „Pomóż mi” to się po prostu rozpłynęłam. Naprawdę, to było cudowne.
Nadia vel Ariana – czytałam i czytałam, przestać nie mogłam. Napisałaś tak dużo, a mi się wydawało że było zupełnie odwrotnie. Czuje niedosyt twoim opowiadaniem, chce czytać więcej. Pokochałam twój styl i jeśli coś jeszcze napiszesz, z miłą chęcią przeczytam.
CoCo – jako jedyna opisałaś prawdziwą walkę, zło przeplatało się z dobrocią. Najlepiej opisałaś upadłych, więc wiesz, że takimi rzeczami mnie kupiłaś. Ja po prostu to uwielbiam!


Post został pochwalony 3 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin