FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Dąb czasu/Tajemnica Wyspy Dębów (kirke i windy dreams) [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 14:03, 22 Maj 2010 Powrót do góry

Pojedynkują się: kirke i windy dreams
Forma: miniatura
Długość: od 2 do 5 stron
Temat: dowolny
Chcemy: [link widoczny dla zalogowanych] - link wzięty przez kirke z PARAtematu, więc kirke od razu uprzedza, że chciałaby dywagacji na ten temat... dowolnych informacji z tej strony, tajemnicy, przeplatania teraźniejszości z przeszłością (ale teraźniejszość równie dobrze może być umieszczona w czasach średniowiecza - dowolność ze strony kirke), Alice - tak kategorycznie jej, rozwiązania tajemnicy - niekoniecznie przez poszukiwaczy, dreszczyku emocji...
Nie chcemy: parodii (ale humor może być obecny), dramatu jakiegoś, zbyt wielu śmierci, archaizacji...
Termin: dwa tygodnie - 20 maja (22 maja – przedłużony, czas na betę)
Beta: tak – mTwill – zgodnie z regułami nie może oceniać

Beta odpowiedzialna jest za: przecinki, literówki, orty, ogonki. Beta nie zmienia powtórzeń i nie ingeruje w styl autorów. Gwoli wyjaśnienia, aby jasnym się stało, że dba tylko o kosmetykę tekstu.

Koniec oceniania: 05.06

Oceniamy według schematu:

Pomysł: 5 pkt.
Styl: 7 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Punkty przyznawane w innej punktacji nie będą liczone.

Jeśli nigdy nie oceniałaś/ -eś, zapoznaj się z zasadami. ← klik!

UWAGA! Zgodnie ze zmianami w regulaminie, nie można przyznawać remisów w podsumowaniu oceny. Takie oceny nie będą brane pod uwagę w liczeniu punktów

TEKST A:

Dąb czasu

Człowiek - istota tak niepojęta w swym zachowaniu, a jakże jednocześnie intrygująca. Aro Volturi zawsze zastanawiał się, jak bardzo złożona jest ludzka postać. Intrygowała go siła tej rasy, a zarazem i wszystkie słabości. W przeciwieństwie do niego, który żył już od zarania dziejów, ludzie byli śmiertelni. Nie znaczyło to jednak, że mogli poczuć się gorsi. Istniało na świecie wiele rodzin wampirów, które tak bardzo tęskniły za utraconym człowieczeństwem. Jednej z nich przewodził nawet jego najbliższy przyjaciel, Carlisle Cullen. Aro uważał takie postępowanie za bezmyślne. Jego zdaniem ludzka krew była formą hołdu składanego istotom wyższym. Nigdy nie mógłby sobie odmówić przyjemności skosztowania ciepłej, aromatycznej cieczy w zamian za niedosyt. Po wielu jednak latach, a nawet stuleciach, zaczęło czegoś brakować. Gdy niezliczone mordy ludzi w celu zaspokojenia głodu nie wystarczały, postanowił rozwinąć skrzydła i rozszerzyć zasięg władzy również na swoich współbraci. Wraz z grupą kompanów, Kajuszem i Markiem, założył swój klan. Śmieli się nazywać „rodziną”, ale daleko im było do tych więzi. Nigdy nie dosięgli tego, czym stał się klan Cullenów dwieście lat później. Brakowało im jednego czynnika – miłości. Tak też rządy Volturich wkrótce objęły wszystkie wampiry i wkrótce to oni decydowali o prawach. Powszechnie znane było tylko jedno z nich: nie dać się ujawnić. Jednak istniało również wiele przemilczanych spraw. Z czasem władza również przestała wystarczać i przeplotła się z żywym okrucieństwem. Trzech braci, mających już przy sobie dosyć liczną straż, zaczęło szukać wampirów o niezwykłych talentach. Obawiano się, że autorytet może nie wystarczyć i wkrótce ktoś inny zasiądzie na tronie. Sporządzono listę. Poszczególne imiona widniały na papierze zaznaczone w specjalny sposób. Od najważniejszych - po te błahe. Wystarczył jeden drobny błąd, a wampir zostawał stracony na wieki w dzikich, ognistych płomieniach. W końcu nadszedł taki okres, że sama śmierć już nie wystarczała, a nieraz i Volturich ogarniała litość. Litość… czy tak to można jeszcze nazwać? W Volterze takie słowo nie istniało, a przynajmniej nie miało sensu.

Rok 1916:
- Chcę ją mieć! – wykrzyknął Aro.
- Bracie, uspokój się. Przecież to tylko człowiek – odparł niepociesznie Marek. W jednej chwili Aro przebył wielką komnatę i przyparł wampira do ściany.
- Tylko człowiek mówisz? – zasyczał mu do ucha, przykładając rękę do gardła. – Ile dałbyś za cenę poznania tajemnic przyszłości? – zapytał, wzdychając i puścił brata. Nic nie odpowiedział.
- Wieki czekałem na tak prorocze dziecko, czy miałbym teraz wszystko to zostawić na zmarnowanie? – spytał, patrząc niewidzącym wzrokiem w przestrzeń.
- A więc Alice Brandon? Wariatka z Biloxi? Do czego to doszło? – prychnął z niezadowoleniem Kajusz.
- Kwestionujesz mój wybór, Kajuszu? – spytał Aro, unosząc wyzywająco brew.
- Nie, skądże znowu – ucichł nagle. – Czy mam wezwać Demetriego?
- Nie – odpowiedział krótko Aro. – Myślę, że wypróbujemy nowego.
- Jego wierność jest nazbyt słaba, żeby tak mu zaufać. Mogę to wyczuć – dodał cicho Marek. – Czy aby na pewno chcesz tak ryzykować?
- Tak, bracie. – Uśmiechnął się ponuro. – Uważam, że to doskonały test dla naszego Jamesa.

Cztery lata później:
- Zawiodłeś mnie, Jamesie – powiedział Aro, który siedział w tej chwili na jednym z trzech dużych tronów. Na dwóch pozostałych siedzeniach znaleźli sobie miejsce jego bracia. W przeciwieństwie do Ara mieli bardzo znudzone wyrazy twarzy. Sam Aro natomiast był niesamowicie podekscytowany wizją użycia najnowszego wynalazku Aftona. Świeży członek straży spisał się doskonale i wyglądało na to, że jego talent był dobrym wyborem, nawet jeśli Kajusz nie podzielał tego zdania.
- Panie – powiedział, składając rękę na piersi. - To nie było zamierzone. – Oczy były przepełnione lękiem. Po grubych ścianach komnaty rozległ się gromki śmiech.
- Ależ oczywiście, że nie, co nie znaczy jednak, iż puścimy cię wolno. Jest zbrodnia, musi być i kara – powiedział rozbawiony. W rzeczywistości jednak zdarzały się i gorsze przewinienia, ale Aro był na tyle już znudzony, że poszukiwał choćby najmniejszych, śladowych ilości wrażeń. Dlatego wybrał sobie Jamesa na ofiarę, nawet jeśli na to nie zasłużył. W końcu jego nazwisko już od dawna widniało na liście straconych.
- Nie zabijaj mnie, proszę! – krzyknął, nim Demetri złapał go w żelazne objęcia.
- Nawet nie mam takiego zamiaru – odparł Aro z szyderczym uśmieszkiem na ustach, gdy zakładał dłonie na kolanach.
- Nie? – zapytał James, jaśniejąc odrobinę.
- Za wybicie całego szpitala psychiatrycznego, wampira Heatha i co najważniejsze utracenie Alice Brandon grozi ci coś gorszego! – krzyknął nagle bezlitośnie. Od tonu jego głosu James zaczął się wierzgać i kurczyć w przestrachu. Aro zaklaskał tylko rękoma i wnet wniesiono olbrzymią, metalową skrzynię. Była zrobiona na kształt trumny i powlekały ją grube warstwy stali. Z przodu wystawało coś w rodzaju widełek, a cały skomplikowany mechanizm wieka zdawał się przypominać zamek. Jakby na ironię sytuacji wnętrze było wyściełane atłasem.
- Trumna? Naprawdę? – spytał na wpół przerażony, na wpół rozbawiony James.
- To nie jest zwykła trumna. To twoje nowe mieszkanie – powiedział, wskazując na przedmiot.
James spojrzał na niego wstrząśnięty.
- Tak, tak, mój drogi. To więzienie. Będziesz w nim przebywał przez następne dziewięćdziesiąt lat – dodał spokojnie. James nadal nic nie odpowiedział. Czy wampir mógł doświadczyć wstrząsu? Ten z pewnością tak.
- Czy słyszałeś może kiedyś o Wyspie Dębów? – Aro kontynuował swój monolog, domagając się reakcji słownej. Okrucieństwo nie miało granic. James potrząsnął lekko głową.
- Ach, tak też myślałem. Szkoda… Dęby to wspaniałe drzewa – napomniał jakby w zamyśleniu. – Nie tyle nieśmiertelne, co my, ale ujrzały już niejedną batalię. Wiesz, na tej wyspie jest jeden z moich ulubieńców… I tak się składa, że pozostało mu równo dziewięćdziesiąt lat życia. Czy to nie dziwny zbieg okoliczności? – spytał, uśmiechając się do siebie. Te gierki zawsze sprawiały mu tyle przyjemności. James spoglądał na niego niewidzącym wzrokiem. – Czy widzisz te wypustki na trumnie? - Ofiara pokiwała głową. – Będą podłączone do soków życiowych mojego przyjaciela, dębu. Gdy minie określony czas, będziesz wolny – skończył zdanie i więźnia wepchnięto do celi. Ze stalowej klatki można jeszcze było usłyszeć urwany krzyk sprzeciwu.
Trumnę umieszczono w zamierzonym miejscu, a nieproszonych śmiałków miały odstraszać otaczające ją pięć tunelów, które stale zalewała woda. Nie sposób było się tam dostać od zewnątrz. Wyjście prowadziło jedynie od wewnątrz, wyznaczone biologicznym zegarem starego dębu.

Chwila obecna, dziewięćdziesiąt lat później:
- Alice, skarbie, co się dzieje? – spytał zatroskany Jasper.
- Wizje… - wymamrotała w bólu. – To nie ma sensu… - majaczyła. Od trzech dni jej umysł prześladowały dziwne dźwięki i obrazy. Zazwyczaj wszystko dawało klarowny widok na przyszłość, teraz jednak nic z tego nie rozumiała. Jej umysł wciąż odtwarzał w kółko to samo. Widziała tylko suche gałęzie jakiegoś drzewa poprzedzone dziwnym pulsującym dźwiękiem.
- Drzewo… Ono umiera…
- Tak, wiem, kochanie. Ono umiera… - powiedział Jasper, przytulając dziewczynę mocno do piersi. Był bezradny. Miał wrażenie, że Alice oszalała, ale sam Edward monitorował jej myśli i nic innego jak to właśnie drzewo okupowało jej mózg. Nikt niczego nie rozumiał i miano wrażenie, że jej talent się wyczerpuje. Nagle wampirzyca powstała z miejsca. Do pokoju szybko wbiegł jej brat wraz z małżonką, Bellą. Wkrótce zgromadziła się cała rodzina z wyjątkiem małej Renesmee.
- Mamy mało czasu! – krzyknęła. – Musimy udać się na wyspę. – Edward pokiwał w zrozumieniu głową i przekazał treść wizji żonie.
- Wakacje! – gromki głos Emmetta rozbrzmiał w pomieszczeniu. On zawsze ze wszystkiego żartował. Alice spojrzała na niego ze śmiertelnie poważnym wzrokiem.
- Wyspa Dębów to nie wakacje – powiedziała krótko i zaczęła robić plany. Nigdy jeszcze w swoim nieśmiertelnym życiu Emmett nie widział Alice tak skupionej. W tej jednej ulotnej chwili spoważniał na dosłownie kilka sekund, by później wybuchnąć śmiechem. Alice wywróciła oczami. On nigdy z tego nie wyrośnie – pomyślała.

Czasu było tak mało, że nie załatwili żadnego środka transportu. Wszystko jednak było ustalone. Rosalie wraz z Emmettem pozostawała w domu, żeby zaopiekować się Renesmee, natomiast cała reszta ruszyła w poszukiwaniu nieznanego. Płynęli trzy dni, by dostać się na upragniony, suchy ląd, a kiedy dotarli już na miejsce, to zdawać by się mogło, że to tylko zwykła wyspa. Wokół bowiem nie działo się nic specjalnego. Wizje Alice też nic nie ukazywały. Tylko ciemność i dziwne pulsacje.
- Rozdzielmy się – powiedziała po chwili namysłu.
- Jesteś pewna, kochanie? – zapytał niepewny Jasper.
- Tak. Co może nam się stać? Napadnie nas banda dzikusów? – dodała, by rozładować napięcie. Udali się więc parami w trzy odmienne kierunki. Ona i Jasper poszli na północ. Wędrowali kilka dobrych godzin, nim nastała noc. Nadal nic się nie działo. Postanowili więc na chwilę usiąść.
- Widzisz coś? – spytał Jasper, masując czule jej skronie.
- Nie. Nadal nic – odparła sfrustrowana. Nagle ziemia się zatrzęsła. Były to lekkie wibracje, zaledwie odczuwalne dla człowieka, ale na tyle mocne, by zauważył je wampir.
- A teraz!? – krzyknął Jasper. – Czy widzisz coś?
Alice skoncentrowała się mocno, lecz wciąż jej myśli ogarniała tylko czerń. W pewnym momencie zobaczyła to, czego tak naprawdę się obawiała.
- To drzewo... umarło… - wyszeptała. W tym samym momencie coś złapało za jej łydkę. Spojrzała zdziwiona na dół, ale nim zdążyła to zrobić, runęła na ziemię, przygnieciona obcym ciałem.
- Jasper – powiedziała, zdławionym głosem. On jednak nie przybywał. Coś było nie tak. Z góry spoglądała na nią para zwęglonych tęczówek. Zaatakował ją wampir. Wampir, o którym nie miała pojęcia nigdy wcześniej, bo teraz, gdy się na nią tak patrzył spod długich blond kołtunów, wszystko złączyło się w całość. Wróciła jej pamięć sprzed wielu lat i zdaje się, że historia lubi się powtarzać. Białe ściany, szpital, krew i w końcu Heath. W jakiś niewyjaśniony sposób była zdolna odseparować się od swojej przeszłości, ale przeszłość ta znów do niej wróciła. Przeszyła ją fala gniewu. Heath, Heath, Heath… – powtarzał jej umysł. Kiedyś go kochała. Kiedyś to on ją uratował. Kiedyś Heath oddał swoje życie, by ocalić drugą osobę i tą osobą była właśnie ona. Do tej pory nie znała tego wampira i kochała Jaspera. I chyba zawsze będzie go kochać, ale teraz wołała o pomstę do nieba. Chciała zakopać topór wojenny przeszłości tym jednym czynem, by nigdy już nic nie skrzywdziło jej bliskich. Pragnęła złożyć hołd jej stwórcy i byłemu, niedoszłemu kochankowi. Otworzyła szeroko oczy.
- Ty szmato! – wrzeszczał mężczyzna. – Zapłacisz mi za te dziewięćdziesiąt lat! Zniszczę ciebie, podobnie jak twojego kochasia! - Był obłąkany, to pewne. I kogo teraz powinni wsadzić do psychiatryka? – pytała siebie ironicznie. Zza pleców napastnika dostrzegła postać Jaspera. Leżał na trawie mocno potłuczony i chyba odrobinę otumaniony. Próbował się podnieść i jej pomóc. Nie mogła pozwolić na to, by kolejny facet jej życia poświęcił się dla niej. Zebrała w sobie siły i zepchnęła z brzucha Jamesa. W jednej chwili znaleźli się na przeciwległych końcach polany w atakujących pozycjach.
- Nie dostaniesz mnie – powiedziała Alice. – Nie tym razem.
- To się zobaczy – odpowiedział James, wykrzywiając twarz w dziwnym grymasie. Najwidoczniej po tylu latach stracił możliwość uśmiechania się. Alice nie miała pojęcia, jak się go pozbyć, więc przyglądała się mu uważnie, szukając słabego punktu. Na poszarpanej odzieży dostrzegała ślady atłasu i drobne metalowe opiłki jaśniejące w świetle księżyca. Nawiedziła ją kolejna wizja. Tym razem ujrzała wielka komnatę i wampira, który wpychał Jamesa do trumny. Następnie ukazał się widok plaży, starego drzewa i moment pogrzebania. Widziała z całą dokładnością cały mechanizm konstrukcji i uśmiechnęła się szyderczo. Nie znała siebie jeszcze z takiej strony.
- Powiedz, miło ci było w tej luksusowej rezydencji przez ostatnie dziewięćdziesiąt lat? – spytała, przechylając wyzywająco głowę. Na twarzy Jamesa wymalowały się ślady zdziwienia. Zaraz potem jednak rzucił się na nią i rozpoczęła się batalia. W powietrzu latały skrawki ubrań i nie dało się rozróżnić, kto był kim. Po chwili James został przykuty do pobliskiego drzewa, a Alice leżała nieruchomo na ziemi. Tuż koło niej wylądowała blada dłoń, która jeszcze przed chwilą przyciskała jej gardło. Patrzyła, jak kawałki ciała jeden po drugim odlatywały z ciała Jamesa. Chciała dokonać tego sama, ale była sparaliżowana. Nawet po tym, co jej zrobił, chyba jednak nie byłaby zdolna zabić drugiej istoty, nawet jeśli tak bardzo się starała. Ktoś dał jej jednak szansę na lepsze życie po raz drugi. Jasper dokonał tego, czego ona nie potrafiła. Przed oczami stanęły czerwone języki ognia i wkrótce jej cała przeszłość spłonęła. Miała to za sobą. Heath został należycie pomszczony. Jasper złapał ją w objęcia, gdy z jej ust wydobywały się ciche jęki żalu.
- To on zabrał mi moją pamięć – szepnęła. – To on zabił Heatha – mówiła. – To wszystko jego wina…
- Cichosza, skarbie. Rozumiem – powiedział, nie szukając odpowiedzi. Zaraz potem na polanie zjawiła się cała rodzina i po długich scenach obściskiwania udali się w podróż powrotną.
Jedynymi widzami zdarzenia pozostawały dęby, świadkowie niejednej batalii.


TEKST B:

Tajemnica Wyspy Dębów


Kilkunastoletni młody mężczyzna przedzierał się przez gęste krzaki. Kilka listków przylepiło się do jego brązowej koszuli, a świeże błoto znaczyło spodnie, ale nie przejmował się tym. Brnął dalej, usuwając mniejsze i większe gałązki, które zagradzały mu drogę. Było prawie południe i słońce dawało się we znaki. Daniel był na siebie odrobinę zły, że nie wziął tego pod uwagę i nie zabrał z domu chociaż jednej manierki z wodą.
Jego wędrówki od pewnego czasu wydłużały się coraz bardziej. Początkowo zwiedzał tylko te połacie ziemi, które przylegały bezpośrednio do jego domu, ale po pewnym czasie przestało mu to wystarczać. Na wyspie był pierwszy raz. Wąski, piaszczysty przesmyk, który łączył ją ze stałym lądem, kusił go już wcześniej, ale zawsze coś zatrzymywało go na brzegu. Ten dzień był jednak inny. Od rana już patrzył na fale, które obmywały piaskowce rozrzucone na plaży. Czekał, aż przypływ cofnie się całkowicie i odkryje wąską ścieżkę wiodącą do wyspy. Szybko i pewnie przeszedł na drugą stronę i zagłębił się w najbliższe krzewy. Szybko odnalazł coś w rodzaju traktu – bardzo starego zresztą, bo zdążył już prawie zarosnąć. I tak znalazł się tu – na środku, gdzie rósł tylko jeden pojedynczy dąb, a reszta lasu szerokim pasem otaczała polanę wokół. Wbiegł szybko tuż pod drzewo i omal nie wpadł do otworu w ziemi, który początkowo wydawał się być studnią. Wyobraźnia szybko zaczęła mu podsuwać jednak inne możliwości…


- Alice, czy mogłabyś mi wytłumaczyć, dlaczego od ponad tygodnia wykopuję tę dziurę? – zapytał Carlisle, którego włosy, zazwyczaj koloru blond, obecnie ubłocone przybrały ciemniejszą barwę.
- Dlatego, że nie pozwoliłbyś kobiecie na pracę z łopatą – odparła ciemnowłosa i odwróciła się do niego tyłem.
Mężczyzna pokręcił głową i powrócił do przerwanej czynności. Gdyby nie ponadludzka siła, padłby z wyczerpania już po dniu takiej harówki. Od zmierzchu do świtu wydobywał z ogromnego otworu kilogramy, a potem tony ziemi. Zmieszana ze żwirem z plaży trafiała na wąski przesmyk pomiędzy wyspą a lądem. Próbował wypytać Alice wielokrotnie, co wymyśliła podczas tych stuleci, ale rozmowy z nią nigdy nie były proste. Tuż po przemianie zamknęła się w sobie i nie mówiła zbyt wiele. Carlisle podejrzewał, że wizje, które ją dręczą, miały w tym jakiś udział, ale nie potrafił jej pomóc.
Gdyby mógł cofnąć czas, nigdy nie poprosiłby córki przyjaciela o pomoc w tym doświadczeniu. Nigdy też nie tłumaczyłaby z nim tekstów z aramejskiego. Nie pozwoliłby jej dotknąć tego przeklętego kamienia, który ciążył mu w kieszeni.
Zaklął cicho pod nosem, sam nie będąc pewnym, w którym języku, ale teraz nie było to ważne. On, stając się nieśmiertelnym, nie uzyskał nic prócz czasu na naukę, którą tak uwielbiał. Ona natomiast wciąż padała w drgawkach i rozorywała ziemię paznokciami, tak jak teraz.
- Alice – krzyknął i podbiegł do dziewczyny, która biła drobnymi piąstkami w spękaną ziemię.



Daniel niemal biegiem wrócił do domu. Nie uściskał matki tak, jak miał w zwyczaiku i nie zapytał nawet o kolację, choć burczało mu w brzuchu tak głośno, że spłoszył klacz sąsiada. Od razu skierował swoje nogi w kierunku jedynego mężczyzny, który mógł odpowiedzieć na jego pytania. John Smith był bowiem w prostej linii potomkiem Eliasa Smitha – pirata, który plądrował tutejsze ziemie przez ponad dwadzieścia lat, a gdy schwytano go w jednym z jego portów, na statku nie było ładunku, który zrabował kilka mil morskich wcześniej. Na tym swoje podejrzenia opierał też Daniel.
Zdyszany wpadł na werandę domu Smithów i zapukał śmiało we framugę drzwi. Matka Johna, zaskoczona widokiem chłopca, zaniemówiła.
- ..bry wieczór – wydyszał z trudem. – Jest John? – zapytał.
- Oczywiście – odpowiedziała kobieta i przyglądała się mu z zaciekawieniem, ale gdy nie dodawał nic więcej, cofnęła się krok w głąb domu i zawołała syna.
Wysoki blondyn stawił się niemal w tej samej chwili.
- Możemy porozmawiać? – zapytał od razu Daniel. – To pilne – dodał konspiracyjnym tonem.


Mężczyzna przysiadł w szałasie, który zbudowali naprędce pierwszej nocy pobytu. Drobna dziewczynka leżała na posłaniu z liści i dygotała. Była kompletnie wyczerpana i Carlisle wiedział, że długo nie wytrzyma bez krwi. Już wczoraj przeszukiwał wyspę, ale jedynymi zwierzętami, które zamieszkiwały te regiony, były ptaki.
Westchnął ciężko i popatrzył w stronę zabudowań wzniesionych przez robotników. Kilogramy złota, które zdobyli podczas licznych wędrówek, opłaciły milczenie mężczyzn, ale czuł, że boją się ich coraz bardziej. Kamień w kieszeni ciążył mu coraz bardziej. Był jak przypomnienie o przekleństwie, które nad nimi ciążyło. Ukrył twarz w dłoniach i pochylił się mocno do przodu. W końcu upadł na kolana i zamarł. Nie był pewien, do jakiego boga mógłby się pomodlić.

Kopał już trzeci tydzień. Nie pytał Alice, jak długo jeszcze i tak zazwyczaj nie odpowiadała. Widział, ile wczoraj wykopali mężczyźni opłaceni przez nią. Nie wiedział, do czego mają przydać się te kanały, ale wierzył w jej możliwości.
Jutro pójdą po sadzonki drzew.



Kopali od kilku dni, mały Anthony donosił im wodę i jedzenie. Cali umorusani siedzieli właśnie pod rozłożystymi konarami dębu i chronili się przed słońcem. Daniel zagryzał właśnie pajdę chleba, gdy John położył się na trawie.
- A jeśli tam nic nie ma? – zapytał, nie otwierając oczu.
Zaplótł ręce za głową i pokręcił głową.
- Tam musi coś być – odparł Daniel z pewnością i determinacją, która zaskoczyła nawet jego samego.
Był piekielnie zmęczony. Nie wracali do domu na noc, a sypianie na gołej ziemi czy nawet derkach nie było najwygodniejsze. Bolały go też wszystkie mięśnie. Zdążyli połamać trzy szpadle.
- Nie wiem – powiedział John zrezygnowanym tonem.
Siedzieli przez kilka minut w ciszy i przyglądali się, jak wiatr kołysze gałęziami drzewa. Było w tym coś niesamowicie kojącego.
- Chodźmy już lepiej – mruknął John i zerwał się na równe nogi, porywając swoją łopatę.
Kopali do zmroku. Natrafili na drewniane belki i kamienne płyty. Łopaty raz po raz uderzały o przeszkody, a serca przestawały bić w oczekiwaniu. Nie znaleźli jednak nic, co mogliby określić jako kufer ze skarbami pirackimi. Koniec końców Anthony wrócił szybko do domu, bo na noc wyspa od stałego lądu odcinana była przypływem.

Ciemnowłosa przyglądała się, jak Carlisle wyciągał kolejny kosz ziemi. Wysypał go na hałdę, która stała zaraz obok. Alice parę dni temu oznajmiła mu, że ścieżka przez zatokę jest wystarczająco wysoka i teraz powinni zacząć usypywać kopiec.
Nie zareagował. Nie był zmęczony – równie dobrze mogliby zostać tutaj przez kolejne miesiące. Otrzepał ziemię z ubrania i wyprostował się.
- Już wystarczy – powiedziała Alice. – Teraz trzeba to zakopać – dodała.
- Czy odpowiesz mi na pytanie dlaczego? – mruknął.
- Nie – odparła i wróciła do szałasu.
Zsypywał właśnie kolejny kosz ziemi, gdy usłyszał jej kroki za sobą. Pochyliła się w ciszy nad otworem i wrzuciła w głąb mały sumeryjski grzebyczek – pamiątkę z jednej z ich podróży. Dała mu znak, że może wysypywać ziemię dalej. Od czasu od czasu podchodziła i dodała coś od siebie – to bransoletkę, to po prostu kilka liści, które zasuszone trzymała w torbie.
W końcu przyniosła ogromny kamień, na którym wyryła nieznane nawet mu symbole. Pokręciła trochę głową i zrzuciła go w sam środek.
- Czy będzie potrzebny drugi dół? – zapytał, gdy przysiadła na trawie.
- Nie – odparła krótko.
- Po co tak naprawdę wykopałem ten? – spróbował znowu.
- Żeby wszyscy myśleli, że jest tu coś ukryte – powiedziała cicho.
- Ale nie będzie – mruknął.
- Nie będzie – powtórzyła za nim i znów umilkła.



Daniel uderzył w coś twardego.
- Jeśli to kolejna drewniana belka, to odchodzimy – obiecał Johnowi, który wpatrywał się w niego z mieszaniną znudzenia i zmęczenia.
Odkopywał kolejne centymetry ziemi i wrzucał je do kosza, które Smith wyciągał na zewnątrz i wyrzucał na hałdę, która powstała z upływem czasu. Odkrył niewielki kamień, na którym ktoś wyrył dziwne symbole.
Oczyścili powierzchnię i debatowali kilka minut nad tym, ale żaden z nich nie wiedział, cóż to może oznaczać.
- Ostatni dzień, John, i wracamy do domu – obiecał przyjacielowi po raz drugi w ciągu kilku minut, a Smith tylko skinął głową.
Skarb piratów im obu zawrócił w głowie. Teraz prócz gniewu rodziców i odcisków na dłoniach mają też kamienną tablicę, której treści nie rozumieją. Nie byli z tego powodu zadowoleni, ale zawsze lepsze to niż nic.


Dygotała na całym ciele. Sam niemal czuł jej ból. Ścisnął ją mocno za rękę i pogładził po rozpalonej twarzy. Grymas cierpienia wykrzywiał jej twarz i nadawał zbyt dorosły charakter.
- Musisz zakopać całość – doszedł go szept. – Musisz… - urwała.
Zostawił ją na posłaniu z liści i zabrał łopatę. Wczoraj wspominała mu o stropach z drewna i kamieni co parę metrów. Potrzebny budulec przynieśli ze sobą już wcześniej.
Pracował kilka godzin, słysząc jak przewraca się z boku na bok. Nigdy nie krzyczała i to chyba przerażało go najbardziej. Nawet wtedy, gdy dotknęła kamienia i jej ciało stało się bólem.
Odrzucił nieprzyjemne myśli i zatopił się w pracy. Mężczyźni zakończyli wczoraj budowę kanałów i wykopali dołki na sadzonki drzew. Jutro zapewne przyniosą je i przykopią.
Usłyszał jej kroki.
- Alice? – zaczął z troską.
- Już dobrze – odpowiedziała na niezadane pytanie. – Trzy poziomy belek wystarczą. Resztę
musimy ustawić pionowo, jakbyśmy chcieli zabezpieczyć studnię – dodała i przysiadła na trawie.
Zaczął zgodnie z jej instrukcjami. Kolejny poziom kamieni zablokował otwór.



Wrócili rankiem z całkiem nowymi siłami. John niósł ze sobą kamień i wciąż żartował, że to była najbardziej zwariowana rzecz, jaką zrobił w życiu. Zostawili kurtki na jednym z pni i zabrali narzędzia bliżej. Na dziś jednak ich praca się skończyła – miejsce ukrycia skarbu zalała woda.
Oniemiali wpatrywali się w błotnistą ciecz, która falowała lekko pod wpływem wiatru.
- Padało? – zapytał John.
Daniel zignorował go i podszedł bliżej. Rozmoknięta ziemia usunęła mu się spod stóp i gdyby nie przyjaciel – wpadłby do środka.
- Musi być przeciek – powiedział Daniel. – Musielibyśmy wykopać drugą studnię, żeby osuszyć tę – dodał.
John porwał niemal natychmiast za łopatę i zaczął rozglądać się wokół.


Sadzili właśnie dębową sadzonkę zaraz koło oszalowanej studni. Alice podlała ją troskliwie i przytrzymała, gdy przykopywał korzenie.
- Dlaczego akurat tutaj? – zapytał.
Reszta drzewek rozmieszona wokół chroniła polanę, jednak to jedno zaburzało całość.
- Będą przemęczeni, tutaj bardzo wysoko świeci słońce – dodała gwoli wyjaśnienia i umilkła.
Nie zmuszał jej do wyjawienia planów. Była zbyt zmęczona walką.
- Poza tym, tylko ono jedno ocaleje, gdy zechcą wykopać skarb – odparła spokojnie. – Dlatego w nim ukryjemy kamień.
Ostatnie jej słowa były niemal westchnieniem.
- Jesteś pewna, Alice? – zapytał Carlisle.
- Pewna? – odpowiedziała pytaniem. – Jak nie mogę być pewna? Widziałeś, co z nami zrobił – urwała.
Popatrzyła w stronę ciała rosłego mężczyzny, które leżało pod dość dziwnym kątem.
- Chcesz, by ktoś jeszcze stał się taki, jak my? – pytała dalej bezlitośnie.
- Nie tylko ja poszukuję kamienia filozofów – odparł.
- Ale tylko ty go posiadasz – odbiła niemal natychmiast.
Wyjął niewielki kryształ i wrzucił go pomiędzy korzenie drzewka.
- Jesteś pewna, że nikt go nie znajdzie? – próbował się upewnić.
- Przez najbliższe setki lat – odpowiedziała i przysypała kamień ziemią.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Nie 11:54, 06 Cze 2010, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Nie 16:42, 23 Maj 2010 Powrót do góry

Pomysł: 5 pkt.
A/B 1,5/3,5

Kurczę powiem szczerze, że od dawna mnie tak nie ciągnęło do oceny pojedynku. Bardzo podobał mi się temat a raczej PARAtemat. Postanowiłam zajrzeć na stronę którą podano w pojedynku, legenda o wyspie dębów. Sama w sobie nie jest jakaś ciekawsza od komnaty bursztynowej , ale dała wam świetne pole do popisu, prób wyjaśnienia. Jednakże czytając te dwa odmienne teksty czuje spór , konflikt w sobie. Właściwie mogę powiedzieć, że pomysł pierwsze nie był zły ale wypada według mnie oczywiście, bardzo blado na tle tego co przedstawił rywalizujący tekst. Pani B bardzo ładnie i zgrabnie poprowadziła akcje od samego początku do samego końca, przeplatając ze sobą historię poszukiwaczy skarbu z przeszłością osób które ten kamień ukryły. Samo zakończenie , coś w stylu J.K Rowling , bardzo przypadło mi do gustu. Wiem, że miało to sens , te wszystkie zagadki , pytania , wrzaski. Odnoszę takie wrażenie, że Pani A nie bardzo wiedziała się się do tematu zabrać, bo właściwie nie wpasowało się to w moje gusta. Dla mnie to niestety za mało. Wmieszanie w to całej rodziny Cullenów spowodowało, że tekst stracił na tajemniczości, czego nie zabrakło w tekście rywalizującym. Czułam dreszcze na szyi. Pomysł autorki tekstu drugiego... naprawdę super!


Styl: 7 pkt.
A/B 2/5


Z góry zaznaczę , że nie podobał mi się tekst pierwszy ze względu na chaos panujący w opowiadaniu. Bardzo ciężko byłoby przebić się przez ten tekst, momentami chciałam to rzucić i uciec od tematu. Naprawdę. W porównaniu do treści opowiadania drugiego... tutaj po prostu cięłam tekst na pół. Ciekawy, zaskakujący z świetnym punktem kulminacyjnym. Od samego początku do końca aż boli , by dowiedzieć się jaki cel ma zachowanie tej pary wampirów. Dobrym posunięciem było spowodowanie, że Alice ma pomoc ze strony Carlisle. Nie było to Jasper, więc nie było czasu na mizianie i lemony. Przez to tekst, był typowo fantastyczny a czytelnik skupiał się wyłącznie na czymś "ciążącym" Carlisowi w kieszeni. Instynktownie czułam, że ma to bardzo wiele wspólnego z samym zakończeniem. Dlaczego taka różnica punktów w stylu? Bo autorka tekstu B bardzo wzięła sobie do serca zakończenie tego tekstu, pani A też.. ale niestety nie w tak rewelacyjny sposób. W tekście A od razu jesteśmy zaznajamiani z rozwiązaniem zagadki. Poza tym uważam, że słownictwo było nieco bogatsze, ale można by tak wymieniać i wymieniać. Taka różnica w punktach została spowodowana zakończeniem tych tekstów, oczekiwałam dużo. Nie powiem.

Spełnienie warunków: 3 pkt.
A/B 1,5/1,5

Warunki oczywiście zostały spełnione... jak ja nie lubię tego pisać ;>

Postacie: 5 pkt.
A/B 1,5/3,5


Tekst A: Uważam,że dużym przegięciem było zaangażowanie w to całej rodziny Cullenów, pisałam już że tym samym tekst stracił na tajemniczości, takiej intymności. Nie było klimatu ani dreszczu. Po prostu poczułam, że czytam kolejny ff o perypetiach rodziny Cullenów. To nie to, nie tego oczekiwałam. Nie było żadnych konkretnych dywagacji. Autorka miała fajny pomysł ale niestety został spalony. Przynajmniej w moich oczach. Miało to na początku jakiś sens. Zadanie dla James, jego kara i zamknięcie na wyspie Dębów, a,e samo zakończenie smutno mnie zaskoczyło.

Tekst B: Tutaj momentami odczuwałam lekką grozę. Właściwie mogę powiedzieć same dobre rzeczy o postaciach. Autorka zawęziła "się" do dwóch postaci oraz ludzi, ich rozmyślań, legend a tak naprawdę był to naprawdę niezły żart ze strony Cullenów. Może źle użyłam słowa "żart" ale czuje, że wampiry wykpili trochę naturę ludzi, poszukiwanie czegoś za wszelką cenę co właściwie było pod nosem.. Alice jest jedną wielką tajemnicą tego tekstu, gdzieś tam zatopiona w swoich rozmyślaniach. Podobała mi się. Chociażby dlatego, że nie była to Alice zakupoholiczka ;>


Ogólne wrażenie: 5 pkt.
A/B 1/4


Wszystko co chciałam napisać zostało zaznaczone powyżej. W ostatecznym rozrachunku to tekst drugi zupełnie przypadł do mojego gustu. Od samego początku do końca tekst ciągnie czytelnika by ten odkrył tajemnicę. Autorka B miała naprawdę świetny pomysł, bardzo dobrze ukazany. Wprost zachwycająco. Ma się ochotę powiedzieć, że tajemnica wyspy dębów została rozwiązana. Wykorzystanie kamienia filozofów jest dla mnie strzałem w dziesiątkę. Mogę tylko pogratulować autorce tekstu drugiego. Poczułam się jak Indiana Jones w spódnicy.

Punktów razem:
A/B 7,5/17,5


Pozdrawiam, Uskrzydlona


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Michelle
Człowiek



Dołączył: 27 Kwi 2009
Posty: 68
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: blablabla

PostWysłany: Wto 14:42, 25 Maj 2010 Powrót do góry

Pomysł:

Autorka A zaciekawiła mnie na samym początku, zastanawiałam się jak wplecie w to wszystko Alice, która była w warunkach. Niestety zawiodłam się, o ile wizyta u Aro była interesująca, to pojawienie się Cullenów zepsuło cały tekst.
Natomiast o utworze B mogę powiedzieć tylko jedno: cudowne. Cały pomysł był cudowny, na początku tajemniczy i powoli wszystko się wyjaśniało.
A więc, tekst A wypada bladziutko przy B. Z tego właśnie powodu puntacja przedstawia się następująco.

A-1
B-4


Styl:

Utwór B był naprawdę dopracowany, pięknie zbudowane zdania sprawiły, że tekst stał się melodyjny. Mam wrażenie, że pani A troszeczkę się pogubiła.

A-2
B-5



Spełnienie warunków:
A-1,5
B-1,5


Postacie:

Autorce A należy się uznanie za Aro i Jamesa. Naprawdę mi się podobali.
Natomiast pani B skupiła się bardziej na akcji niż postaciach, co sprawia, ze są tylko lekko zarysowane. Oczywiście nie odbiera to tekstowi magi, ale w takiej kategorii nie mogłam ocenić inaczej.

A-3
B-2



Ogólne wrażenie:

Przez utwór A, a właściwie druga jego część, musiałam przebrnąć. Tekst B, był takim, jakie chętnie się czyta. Pomimo początkowego zagubienia (które chyba było zaplanowane, takie odnoszę wrażenie) o wiele łatwiej i przyjemniej jest odnaleść mi się w tej własnie miniaturce.

A-1
B-4




Razem:

A - 8,5

B - 16,5


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Antonina
Dobry wampir



Dołączył: 18 Wrz 2009
Posty: 1127
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 41 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Jokera

PostWysłany: Śro 14:58, 26 Maj 2010 Powrót do góry

Pomysł: 5 pkt.
Tekst A – 1,5
Tekst B – 3,5
Pomysł z więzieniem Volturi dla wampirów był niczego sobie, jednak o wiele bardziej zaintrygował mnie pomysł w tekście B, był bardziej zaskakujący w świetle tego, co przeczytałam na temat Wyspy Dębów (bo oczywiście bez przeczytania artykułu nie wyobrażam sobie oceny pojedynku – swoją drogą bardzo interesująca sprawa z tą wsypą... Ciekawe, co tam jest schowane Smile ).

Styl: 7 pkt.
Tekst A – 2,5
Tekst B – 4,5
Styl w tekście A był w zasadzie poprawny, ale brakowało mu czegoś jeśli chodzi o płynność i lekkość. W pierwszym akapicie bardzo często poważał się czasownik „wystarczyć”, co może było zabiegiem zamierzonym, ale i tak mnie nieco męczyło. Ponadto w tekst wdarło się kilka błędów interpunkcyjnych.
W tekście B nie zauważyłam żadnych błędów, czytało mi się piorunem, z czego wynika, że było napisane ładnie, leciutko i zrozumiale, słownictwo było bogatsze niż w tekście A. Podobał mi się też sposób zaznaczenia przeszłości za pomocą kursywy; brak dokładnego zaznaczenia czasu dodało całości tajemniczości.

Spełnienie warunków: 3 pkt.
Tekst A – 1,5
Tekst B – 1,5
Spełnione.

Postacie: 5 pkt.
Tekst A – 1
Tekst B – 4
Zdecydowanie bardziej spodobały mi się postacie w tekście B, zwłaszcza pełen poświęcenia i troski Carlise, spełniający – jak wpierw myślałam – zachciankę Alice, oraz sama Alice, która żąda czegoś dziwnego, niezrozumiałego, ale potem układa to w logiczną całość. Normalnie jak czytałam ten tekst, to miałam przed oczami kopiącego Carlisa, z zatroskanym wyrazem twarzy.
W tekście B postaciom czegoś zabrakło, takie a nie inne zachowanie np. Ara nie bardzo mi odpowiada i mnie nie przekonuje. Nie podoba mi się budowa tych postaci, ich dialogi ze sobą. Poza tym skoro i tak koniec i rozwój fabuły kręci się wokół Alice, to po co zabierać na wyspę pozostałych Cullenów, skoro i tak niemal nie występują w tej historii, nie robią nic istotnego? Samotna wyprawa z Jasperem w zupełności by wystarczyła.

Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Tekst A – 0,5
Tekst B – 4,5
W tekście A podobał mi się wątek z uwięzieniem Jamesa w trumnie, natomiast parę razy zgrzytało mi w fabule, a ściślej mówiąc, wydała mi się ona chwilami naciągana, np. to, że Aro skąd wie, że dąb umrze za akurat 90 lat (skąd on to wie, i jak w ogóle drzewo może umrzeć (uschnąć, zgnić) samo z siebie)? Ponadto niezbyt podobało mi się rozwinięcie fabuły i zakończenie, wydaje mi się to zbyt puste i proste.
Jeśli chodzi o całość, to o wiele bardziej podobał mi się tekst B. Wszystko było bardzo intrygujące i tajemnicze, ciekawie przeplatała się teraźniejszość z przeszłością – z jednej strony mamy zwykłych, prostych śmiertelników, poszukujących niewiadomo czego, a z drugiej strony obserwujemy sprawców tego całego zamieszania. I jest na końcu wyjaśnione, że w tym szaleństwie jest metoda, bardzo dobrze, bałam się, że tego zabraknie, ale jest. A już motyw z tym, że Alice wrzuca różna zagadkowe rzeczy do dziury na poszczególnych etapach zakopywania jest bardzo sprytne – ludzie znajdujący „ochłapy” będą zaintrygowani i nie przestaną kopać, a kamień będzie bezpieczny, schowany tuż obok. Świetne jest wszystko, i budowa postaci i atmosfera i pomysł.


Podsumowując:
Tekst A - 7
Tekst B – 18


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rikki
Dobry wampir



Dołączył: 16 Paź 2008
Posty: 547
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 47 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Ezoteryczny Poznań

PostWysłany: Śro 16:11, 02 Cze 2010 Powrót do góry

Pomysł:

Tekst A: 1,5
Tekst B: 3,5

Tekst A na początku wydawał mi się orygianlny. Pomysł mnie wciągnął i pomyślałam sobie "Trudno to będzie przebić" lecz im bardziej wczytywałam sie w tekst B już wiedzałam, że moje wcześniejsze przeczucia były bardziej niż błędne. Od samego początku wiedziałam, że tekst B jest ciekawszy, pomył był naprawdę cudowny, trochę tajemniczości, która powoli się wyjaśniała, bardzo mi się podobało.


Styl:

Tekst A: 2
Tekst B: 5

Autorka A chyba trochę się gubiła, nie wiem takie odnosiłam wrażenia, tekst B był dopracowany, zdania przemyślane, opisy obszerne, czyli wszystko to co powinien zawierać dobry tekst.


Spełnienie warunków:

Tekst A: 1.5
Tekst B: 1.5

Spełnione.

Postacie:

Tekst A: 1
Tekst B: 4

Postaciom z tekstu A czegoś zabrakło, nie umiem dokładnie określić czego, ale Aro wydawał mi się trochę dziwny i nie rozumiem po co autorka angażowała w tekst całą rodzinę Cullenów, trochę za dużo tego było.
W tekście B postacie Carlisle i Alice były urzekające, takie tajemnicze szczególnie Alice, ale potem wszystko się wyjaśniało. Miały swoje charakterki i były ładnie przedstawione.


Ogólne wrażenie:

Tekst A: 1.5
Tekst B: 3.5

Przy końcu tekstu A trochę się męczyłam i zmuszałam by go dokończyć, strasznie ciężko mi się czytało. Przez tekst B śmiegnęłam jak błyskawica, dużo akcji, fajne opisy jak wcześniej wspomniałam, bardzo mi się podobał.


Razem:

Tekst A: 7.5
Tekst B : 17.5


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 11:49, 06 Cze 2010 Powrót do góry

Głosowały 4 osoby, co daje 100 punktów do podziału, a ten wygląda w sposób następujący:
Tekst A: 30,5
Teskt B: 69,5
Zwycięzcą zostaje:
kirke! Hurra

Gratulujemy!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Nie 11:52, 06 Cze 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin