FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Temat: W oparach grozy (kirke i offca) [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pon 10:18, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Pojedynkują się: offca i kirke

Temat: W oparach grozy
Forma: miniatura
Długość: max. 8 stron Worda, TNR 12
Tytuł: dowolny
Chcemy: strachu, bezsilności, krwi, jakiegokolwiek powiewu fantastyki (czyli nie może być AH)
Nie chcemy: żadnego Cullena - nawet kawałka osoby o nazwisku Cullen majaczącego w oddali, akcji osadzonej w USA
Termin: dwa tygodnie, chyba, że uda się szybciej (max. do 17 stycznia)
Beta: tak, dla obu Pań - wymyślona.

Koniec oceniania: 01.02

Oceniamy według schematu:

Pomysł: 5 pkt.
Styl: 7 pkt.
Spełnienie warunków: 3 pkt.
Postacie: 5 pkt.
Ogólne wrażenie: 5 pkt.
Punkty przyznawane w innej punktacji nie będą liczone.

Jeśli nigdy nie oceniałaś/ -eś, zapoznaj się z zasadami. ← klik!

TEKST A:



„Płomienne szpony bezsilności wszczepiały się w duszę, wywracały na nice”
„Ludzie bezdomni” Stefan Żeromski



Smuga krwi


Poranne światło odbijało się od białych brył topniejącego śniegu. Połyskiwało migotliwie w cienkich strumyczkach wody, sączących się leniwie pomiędzy kępami suchych traw. Wiły się jak żywe, przypominając srebrzyste węże pełznące między brudnozłotą roślinnością. Było tak spokojnie, tak świetliście. I w chwili, gdy zdążyła o tym pomyśleć, obraz skręcił się i zawinął, horyzont wykrzywił spazmatycznie, a wszystko spowiła karmazynowa mgła. Już nie woda płynęła przez dziką łąkę - to były strugi krwi, wsiąkające w rozmarznięte błoto.
Kurczowo chwyciła się parapetu i potrząsnęła głową. Wizja zniknęła, ale ten koszmarny niepokój pozostał. Spowijał ją jak gęsty opar. Przypominał tę czerwoną mgłę, która przed chwilą zasnuła jej wzrok. Towarzyszył jej już od dłuższego czasu, wgryzając się w serce, sącząc gorzki jad w radosną dotąd duszę. Zupełnie nie mogła się na niczym skupić, myśli przepływały przez głowę i natychmiast rozpraszały się bezładnie. Nic nie było takie, jak powinno. Czuła, jak z dnia na dzień świat staje się coraz bardziej nieprzyjazny, coraz bardziej obcy i złowieszczy.
Krew. Dym. Ciemności. Obserwując zwyczajne fragmenty rzeczywistości, coraz częściej zaczynała widzieć makabryczne przemiany. Jakby opadała jakaś zasłona, a codzienność nabierała nowego, niemalże apokaliptycznego wyrazu. Wszystko zaczęło nagle ukazywać całkiem inne oblicze. Zaczęło spływać potokami o barwie karminu i tonąć w kłębach nieprzejrzystego dymu.
Wyrwana z bezpiecznego azylu całkowitej normalności. To zawsze przeraża. Ta jednoznaczna konkluzja, że oto raptem wszystko się zmieniło. Że człowiek stoi samotnie nad brzegiem przepaści, która zwie się Szaleństwem.
Wszystko działo się nieznośnie powoli, jak piasek przesypujący się w ogromnej klepsydrze. Dzień po dniu przestawała być sobą. Z energicznej, pełnej życia osoby, stała się zniechęconym, uśpionym cieniem samej siebie. Poranki witały ją głęboką szarością, zimowa ciemność kusiła aksamitem czerni, w który chciała się zaplątać, z którego pragnęła utkać sobie bezpieczny kokon i ogrodzić się od natrętnej rzeczywistości. Nie miała ochoty przenosić się z ciepłych objęć nocy w zimną szarość codzienności. Chęć do życia wyciekała z niej, wysączając się powoli, ale nieubłaganie.
Pamiętała to ukłucie paniki, kiedy po raz pierwszy świat się… zmienił. Kiedy na ułamek sekundy stracił barwy, zasnuł się gęstym oparem i zafalował jak kręgi na wodzie. Wystarczyło wtedy, że zamrugała, zaskoczona, i wszystko wróciło do normy. Ale mięśnie jej się spięły, oddech przyśpieszył, a wspomnienie tego obrazu nie chciało zniknąć.
Już po chwili zaczęła sądzić, że to tylko przywidzenie, może jakiś „mikrosen” - czytała kiedyś o tym, najpewniej była przemęczona i jej mózg wyłączył się na chwilę. Po minucie była o tym najzupełniej przekonana. Dzień toczył się dalej.
Jednak trudno było wmówić sobie to samo za drugim razem, kiedy z kranu popłynęła krew i chlusnęła jej na dłonie. Krzyknęła rozdzierająco, by już po chwili nie zobaczyć nawet kropli czerwieni.
Wizje pojawiały się coraz częściej. Raz na kilka dni, potem niemal codziennie, aż w końcu widziała je co parę godzin. Wystarczyło, że choć na chwilę odrywała się od „tu i teraz”, a obrazy zalewały ją powodzą okropieństw.
Każdy poranek stawał się walką. O otworzenie oczu, o zapalenie światła, o odrzucenie kołdry… Czasem podjęcie decyzji o tym, by jednak postawić stopy na podłodze, zajmowało jej pół godziny. Krzyczała na siebie, wyrzucała sobie od tchórzy i słabeuszy, a mimo to lęk paraliżował ją i odbierał umysłowi zdolność panowania nad ciałem.
Była na krawędzi kompletnego załamania.
I wtedy pojawił się on.
Na skraju krwawych wizji majaczył niewyraźny, czarny kształt. Jak powidok przesuwający się poza obręb pola widzenia, gdy tylko próbujesz skupić na nim wzrok.
Płakała z bezsilności, a łzy zabarwiały się czerwienią. Ścierała je spazmatycznie, by po chwili dostrzec, że to tylko zwykłe, słone krople. Dłonie drżały przy każdym geście, a myśli rozbiegały się bezładnie. Nikt nie wiedział, co się z nią działo. Wariatka – mówili ludzie. Depresja – stwierdzali lekarze. I dawali jej leki, które sprawiały, że wizje przybierały na sile. Nie mogła pracować, nie mogła jeść, nie mogła spać. Z dnia na dzień stawała się roztrzęsionym wrakiem człowieka. Serce przeżerała jej rdza lęku i zagubienia.


Krążył po okolicy, węszył, snuł się - cień pośród cieni. Szukał tego, po co został wysłany. Czuł pulsowanie przerażonego serca i wiedział, że jest blisko. To była tylko kwestia czasu.
Kiedy w końcu ją znalazł, dziewczyna była kompletnie wyczerpana, na krawędzi zupełnego wyniszczenia psychicznego. Okazała się celem tak dziecinnie łatwym, że czuł wręcz niedosyt. Wypełniał misję, ale stan, w jakim znajdował się jej przedmiot, odbierał mu całą rozrywkę. Przedłużał więc jej agonię, sycąc się cierpieniem tej ludzkiej istoty. Czekał.


Czym były te obrazy? Co się z nią działo? Czy spadło na nią jakieś przekleństwo, czy naprawdę była szalona? Siedziała w pokoju i starała się zająć umysł czymkolwiek, byleby nie ujrzeć krwi. Dlaczego krew? I kim był ten cień człowieka przesuwający się pośród czerwonej mgły? Ostry cynober spowijał go jak płaszcz i poruszał się podług jego rozkazu. Czy to były jakieś symbole? Czemu zaczęły pojawiać się właśnie teraz? Pytania, pytania…
Specjaliści smutno kiwali głowami, rzucali sobie ukradkowe spojrzenia. Coraz częściej słyszała słowo „schizofrenia”. Coraz częściej widziała strach w oczach matki.
Szczupłymi ramionami oplotła głowę, zacisnęła dłonie w pięści, szarpiąc włosy i wyciskając łzy z oczu. Czuła się taka bezsilna! Zdradzona przez własny umysł, zamknięta w klatce własnych urojeń. Nie mogła walczyć, nie było jak. Nie istniał żaden namacalny obiekt, przeciwko któremu mogłaby obrócić swoją złość i swoje rozgoryczenie. Tylko ulotne majaki.
Już prawie nie wiedziała, co się wokół niej działo. Pogrążała się w stagnacji, zredukowała odbierane bodźce do absolutnego minimum. Wyciszyła umysł i poczuła, że wszystko wokół traci swoje znaczenie. Wiedziała, że to kapitulacja, że poddaje się i przegrywa w grze o własne życie. Ale za bardzo się bała, by stawić czoło życiu z krwawą smugą przed oczami.
I wtedy czarny cień z jej urojeń zyskał twarz.

Zjawił się w jej życiu realny jak ona sama. Wynurzył się z ciemności spowijających pokój i lodowatą dłonią dotknął jej twarzy. Chciała krzyknąć, lecz jasne palce położyły się miękko na jej ustach. Oczy nieznajomego miały kolor świeżej krwi.
Ze zdziwienia na moment zaprzestała oporu. Jej wizje miały sens! Natychmiast jednak przypomniała sobie, jak okropne bywały i jak śmiertelny strach ją ogarniał za każdym razem, gdy ich doświadczała. Zaczęła się bronić, ale w ułamku sekundy znalazła się w żelaznym uścisku.
- Nie szarp się, ptaszyno. Nie warto – wymruczał aksamitny głos tuż przy jej uchu. – Przyszedłem tu specjalnie dla ciebie, więc spróbuj współpracować. – Lodowata uprzejmość tego szeptu zmroziła ją bardziej niż jakakolwiek groźba byłaby w stanie to zrobić. Szykowała się do kolejnej próby zaalarmowania kogokolwiek, gdy ogłuszona lekkim z pozoru uderzeniem opadła bezwładnie, osuwając się w tak upragnioną ostatnio ciemność.


Ocknęła się z twarzą przyciśniętą do chłodnej, kamiennej posadzki. Powietrze było stęchłe i jakby zastałe, czuła zapach wilgotnego mchu i starych murów. Kiedy spróbowała się poruszyć, zadźwięczał metalowy łańcuch, a ciężkie kajdany boleśnie obiły się o jej nadgarstki. Głęboki półmrok spowijający pomieszczenie nie pozwalał na ocenienie jego rozmiarów, ale sprawiało wrażenie podziemnej celi, surowej i pozbawionej okien. Od łukowatego sklepienia odbijało się echo każdego dźwięku, potęgując odpychające wrażenie. Poczuła, jak mdłości gorzką falą podchodzą jej do gardła.
Utknęła w jakimś surrealistycznym koszmarze, a teraz zmieniła się jeszcze jego sceneria. Z wysiłkiem przyciągnęła do twarzy skute dłonie, pragnąc, by to, co widziała, okazało się jedynie złudzeniem stworzonym przez jej chory umysł. Nie mogła przecież trafić do lochów! To nie była żadna cholerna gra RPG, tylko jej realne życie! Niestety ciężkie, żelazne okucia nadal otaczały jej nadgarstki, a gruby i bardzo namacalny łańcuch łączył się z zamocowaną w ścianie obręczą. Masywne mury wcale nie miały zamiaru zniknąć, a powietrze przesiąknięte było wonią starego lęku.
Jęknęła głośno, sądząc, że powierza swoją frustrację jedynie głuchym ścianom. Jakież było jej zdziwienie, gdy jakiś schrypnięty głos przerwał ciszę.
- Wsio pariadkie?*
Była tak roztrzęsiona, że w pierwszej chwili znaczenie tych słów zupełnie do niej nie dotarło. Ale znała ten język. Mężczyzna odezwał się po rosyjsku. Co powinna odpowiedzieć? Myśli nie chciały układać się w słowa, nawet w jej własnym języku.
- Nie wiem – wydusiła, a głos jej drżał. – Niczego nie wiem…
Odpowiedziała jej cisza. Czy zrozumiał, co mówiła? Żywiła taką nadzieję, bo obecność drugiego człowieka dodawała otuchy.
- Ty panimajesz ruskij?** – spytał z nutą zdziwienia w głosie. Skinęła głową, licząc na to, że dostrzeże ten gest.

Karion, bo tak miał na imię, tkwił tam od kilkunastu dni. Czekał na ceremonię, jak wyjaśnił. Cierpliwie tłumaczył jej to, co sam wiedział na temat miejsca, w którym się znaleźli i tych, którzy ich więzili. Łapczywie chłonęła każde słowo, które padało z jego ust. Mówił powoli, prosto – prawie nie miała problemów z rozumieniem, choć nie był to jej ojczysty język. Jak niemal wszyscy Kijowianie mówiła zarówno po ukraińsku, jak i rosyjsku. Ukraina to państwo wciąż silnie związane z Rosją, język sąsiadów był praktyczny.
Gdy powiedział, że znajdują się w pałacu wampirów, parsknęła śmiechem. Czyżby ten uprzejmy człowiek był schizofrenikiem jak ona? Czy wspólnie dzielą wizję ponurego lochu, podczas gdy w końcu zamknięto ją w pokoju bez klamek? Wszystko wydawało się bardziej prawdopodobne niż to. Wampiry? Nie sądziła, że ma jeszcze dość sił na wesołość.
Przedłużające się milczenie Kariona zasiało w jej sercu wątpliwość. Choć starała się wypchnąć je ze swojego umysłu, to wspomnienie białych, lodowatych palców nocnego napastnika, zaciskających się wokół jej ramion i dotykających jej twarzy wróciło, idealnie ostre i czytelne. I ten rubinowy blask wpatrzonych w nią drapieżnych oczu. Wampiry?
Krew w wizjach. Morze krwi zalewające ją każdego dnia. Strugi czerwieni, którymi spłynęło jej życie. To miało sens. Przerażający, pokrętny sens.
Uwierzyła mu, a młody Rosjanin mówił dalej. Gdy zapytała, skąd tyle wie, odparł, że po prostu prosił o wyjaśnienia tych, którzy przynosili mu jedzenie. Odpowiadali chętnie, tłumaczyli prawie wszystko. Omijali tylko pytania o ceremonię, o tym niezbyt wiele się dowiedział. Ale ochoczo opowiadali o sobie, wiele obiecywali, prosili go o cierpliwość, uśmiechając się zagadkowo. Nie ufał im, ale z dnia na dzień coraz mniej go przerażali. Przywykł nawet do świdrującego, karmazynowego spojrzenia. Zanim się zjawiła, wampiry były jedynymi istotami, do których mógł się odezwać. Wariował od przedłużającego się oczekiwania w tych ciemnościach, sam na sam ze swoimi myślami. Paradoksalnie, upiorni gospodarze przynosili ze sobą cień człowieczeństwa.
Byli potężnym klanem, swoistym dworem, królami wśród swoich pobratymców. Istnieli od tysięcy lat, ukryci przed wzrokiem śmiertelników, spowici absolutną tajemnicą. Dysponowali niesamowitymi zdolnościami i sprawowali kontrolę nad resztą wampirzej braci. Nazywali siebie Volturi.
Słuchała tego jak baśni. Nie była w stanie powiązać jego słów ze swoją osobą i realnym światem. Ale dopóki mówił, mogła kontrolować swój strach. Opowieść trzymała go na wodzy, zajmując rozbiegane myśli.

- Karion, czego oni od nas chcą? – spytała.
- Nie domyślasz się? – odparł. Gdy potrząsnęła głową, kontynuował. – Chcą naszych zdolności; tego, co ludzie w nas napiętnowali.
Zastygła zszokowana jego słowami. Nie była pewna, co miał na myśli. Czyżby on też przejawiał wcześniej oznaki szaleństwa?
- Oni wiedzą, że my coś potrafimy. I wiedzą, jak to z nas wydobyć – dodał, ale zabrzmiała w tym jakaś złowroga nuta.
- Zabiją nas?
- Nie sądzę. Czegoś na pewno od nas chcą. Jeśli im to damy, nie skrzywdzą nas.
Chciała w to wierzyć. Ale nawet on nie mówił tego z przekonaniem.

Opowiedział o swoim darze. O tym jak pewnego dnia odkrył coś dziwnego.
Czasami dowiadywał się różnych rzeczy o przypadkowych osobach. Wyłapywał skrawki bezsensownych informacji. Z początku nie wiedział, jak to się działo, nie dostrzegał żadnej prawidłowości. Potem znalazł związek. Kiedy brał do ręki różne przedmioty, wychwytywał ulotne wrażenia związane z ostatnią osobą, która ich dotykała. Był medium. I zupełnie nie potrafił sobie z tym radzić.
Arina odwzajemniła się swoim wyznaniem. Opisała depresję i nieustannie towarzyszące jej poczucie zagrożenia. Zwierzyła się ze swoich wizji i lęku, jaki wywoływały. Karion nazwał to mentalnymi ostrzeżeniami. Nie udało im się rozszyfrować ich natury, ale zdawały się być symbolicznym przesłaniem, które ona sama musiała odczytywać. Gdyby dano jej szansę stamtąd odejść, zapewne wizje pojawiłyby się, jeśli tylko coś innego zaczęłoby jej zagrażać. Taką przynajmniej mieli teorię.
Kiedy wymienili się ostatnimi wspomnieniami sprzed przebudzenia w celi, okazało się, że w obu przypadkach łowcą był ten sam wampir. Karion znał jego imię – Demetri. Przystojny, elegancki Rosjanin, który zaczepił go w jednym z petersburskich barów. Pamiętał niespodziewanie gorzki smak drinka, a potem już tylko te podziemia.

Arina początkowo drżała na widok wampirów, ale podobnie jak Karion szybko przywykła. Były na swój sposób piękne. Perfekcyjne, chłodne i opanowane, ich ruchy cechowała niebywała gracja i iście koci wdzięk. Fascynowały ją i przerażały jednocześnie. Ale nie ośmieliła się do nich odzywać.
Przywiązała się do Kariona. Połączyła ich dziwna więź, którą zadzierzgnęły ponure okoliczności spotkania i odmienność, która odróżniała ich oboje od świata. Stali się sobie potrzebni jak powietrze.
Dlatego tak okrutnie zabolało, gdy go zabrali. Zwinne, jasne dłonie odpięły jego kajdany, inne chwyciły go za ramiona i wyprowadziły z celi. Rzucił jej tylko pełne niepokoju spojrzenie i zniknął za drzwiami. A ona została sama ze wszystkimi swoimi obawami, bez żadnej wiedzy na temat losu, który jej przeznaczono.


Noc zawsze sprawia, że człowiek czuje się słaby i bezbronny. Nie może widzieć wroga, a każdy szelest przyprawia o drżenie serca. Najlżejsze tchnienie urasta do rangi ogłuszającego łomotu, wyolbrzymione przez niepewny umysł. Arina dygotała spazmatycznie. Zwinęła się w kłębek, pozwalając, by zimna posadzka potęgowała jej dreszcze. Ona jedna wydawała się tam namacalna i prawdziwa. Reszta równie dobrze mogła być urojeniem. Co dziwne, wizje zupełnie ustały. Odkąd wiedziała – przynajmniej mniej więcej - co ją czeka, przestały być potrzebne. Ostrzeżenie nie spełniło swojej roli – dała się poprowadzić jak baranek na rzeź. Teraz, gdy zabrali Kariona, po prostu biernie czekała na swoją kolej.
Nie zabiją mnie, nie zabiją – powtarzała jak mantrę. – Cokolwiek się wydarzy, cokolwiek ze mną zrobią, nadal będę żyła.
Uczepiła się kurczowo tej myśli i na niej oparła swoją wolę przetrwania. Nie była tylko pewna, czy chce to przeżyć. Czy nie byłoby lepiej zanurzyć się w tę czarną, spokojną otchłań. Wszystko wokół wydawało się zbyt okropne, by mogła to znieść.

…Czekanie to wyrafinowana forma tortury.

Upłynęły cztery doby. Kompletnie wyczerpana Arina niemal z utęsknieniem wyczekiwała nadejścia wampirzej eskorty, która poprowadzi ją ku przeznaczeniu. Od strachu, przez niepokój i rezygnację, przeszła do kompletnego otępienia. Zbyt długo to trwało, by miała jeszcze siłę buntować się przeciwko temu, co ją spotkało. Kiedy przynoszono jej posiłki, obrzucała posłańców obojętnym spojrzeniem i nie okazywała żadnych emocji. Milczała.
Kiedy za którymś razem dostrzegła w jednej z zakapturzonych postaci coś znajomego, wszystko zmieniło się w jednej chwili. Dobrze znany zarys sylwetki, ledwie dostrzegalny w ciemności kształt twarzy, opadające na twarz, zmierzwione włosy.
- Karion! – wykrzyknęła z nadzieją, ale krzyk natychmiast uwiązł jej w gardle.
Mężczyzna nie był już tym człowiekiem, którego poznała zaledwie tydzień wcześniej.
W ułamku sekundy znalazł się przy niej, opadł na jedno kolano, a czarna peleryna zafurkotała głośno, opadając wokół niego szerokim kołem.
- Tak, Arino, to nadal ja – odparł cicho głosem całkowicie obcym, o śpiewnej melodyce, którą słyszała u pojawiających się tam wampirów.
Jaskrawoczerwone oczy wpatrywały się w nią z napięciem. Był w nich jakiś nieopisany ból, jakby Karion toczył ze sobą zażartą walkę. Powoli wyciągnął dłonie w jej kierunku i chwycił ciężkie kajdany otaczające nadgarstki dziewczyny. Ostrożnie, jakby panowanie nad własnymi gestami sprawiało mu olbrzymią trudność, zacisnął palce na żelaznych ogniwach i szarpnął mocno. Rozpadły się, skręcone jakby wykonano je z papieru, a nie solidnego kawałka metalu.
- Bez tego będzie ci wygodniej – szepnął. – Ale i tak stąd nie wyjdziesz.
Jeszcze nigdy nie znaleźli się tak blisko siebie. Dotąd dzieliła ich szerokość celi i skrępowane ręce, obecnie tylko centymetry. Ale żadne z nich się nie poruszyło. Teraz dzieliło ich coś więcej niż przestrzeń. Coś o wiele trudniejszego do przezwyciężenia.
- Karion, co się stało? – spytała, żeby przerwać tę pełną napięcia ciszę.
- Widzisz przecież – odrzekł. – Nie mogę ci niczego powiedzieć. Wkrótce przyjdzie twoja kolej. I sama staniesz przed tym okropnym wyborem.
- Jakim wy… - zaczęła, ale potrząsnął głową.
- Nie mogę. Ale błagam, zgódź się. Zrób to, co ja. Po ceremonii będę przy tobie i wszystko będzie w porządku, obiecuję, tylko się zgódź.
Chciała coś odpowiedzieć, ale jej nie pozwolił.
- Muszę już iść... Dla twojego dobra – stwierdził ponuro. Wolała nie pytać, co miał na myśli. Nie musiała - jego oczy błagały, by nie przedłużała męczarni, przez które przechodził. Instynktownie rozumiała, że Karion po prostu pragnął jej krwi. Skinęła głową, dając znać, że o tym wie.
Gdy szczęknęła zewnętrzna zasuwa, westchnęła cicho. Ona też musiała się powstrzymywać. By nie wyciągnąć oswobodzonych nieoczekiwanie dłoni i nie dotknąć jego twarzy. Nie sądziła, że właściciel tego lekko schrypniętego głosu, który godzinami opowiadał jej o mrocznych mieszkańcach tego zamku, o życiu w Rosji, o swoim darze i swoich niespełnionych marzeniach, okaże się aż tak zachwycający! W całym tym koszmarze zamigotało nieśmiało nikłe światełko jakiegoś ciepłego uczucia.
Być może nie wszystko stracone – odważyła się pomyśleć.

Myślała, że się ucieszy, gdy w końcu przyjdą i po nią. Ale organizm wiedział swoje. Zrobiło jej się słabo z przerażenia. Serce trzepotało rozpaczliwie, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Gdyby nie podtrzymały jej te chłodne ręce, nie ustałaby samodzielnie. Nie wydawali się zainteresowani zerwanymi kajdanami. Skoro znajdowała się na swoim miejscu, nie był to problem. Nie zachowywali się brutalnie ani agresywnie. Ten ich spokój był paradoksalnie niepokojący. Przemknęło jej przez myśl, że przeszli to samo, że doskonale wiedzieli, co czuła. Niestety, jakoś nie dodało jej to otuchy.
Nie tego się spodziewała. Zaprowadzono ją do kolejnej celi i szybkimi ruchami - tak, że nawet nie zdążyła się zorientować - przykuto ją do kamiennego blatu, całkowicie unieruchamiając. Gdy tylko eskorta się wycofała, do pomieszczenia majestatycznym krokiem wsunął się wampir w karmazynowym płaszczu. O ile mogła stwierdzić, różnił się nieco od pozostałych. Wydawał się starszy i jakby dostojniejszy. Prawdopodobnie miała do czynienia z jednym z przywódców klanu. Takiej aury nie da się z niczym pomylić – to był ktoś, przed kim po prostu pochyla się głowę i nikt nie musi cię o tym uprzedzać. Jednocześnie jednak jego twarz wydawała się całkiem pozbawiona wyrazu. Pochwyciła spojrzenie jego oczu, ale nie odnalazła w nich nawet iskry życia. Ich martwota była przerażająca.
Pochylił się nad nią i przysunął twarz do odsłoniętej szyi. Choć wiedziała, co zaraz nastąpi, nie mogła uczynić dosłownie nic, by temu zapobiec.
Jej krzyk zadudnił głębokim echem, odbijając się od niskiego sklepienia. Trwał jeszcze, gdy zamykały się za nim drzwi.

Sekundy. Minuty. Godziny. Doby. Ból rozdzierający ciało i kaleczący duszę. Tak wszechogarniający, że nie istnieje nic poza nim. Agonia, której końca nie sposób przewidzieć.

Kiedy ból ustał, nie była już tą samą osobą. Jej człowieczeństwo zagubiło się w cierpieniu i stało się zaledwie odległym wspomnieniem. Zniszczono ją, złamano jej umysł, choć ciału dano niewyobrażalną siłę. Stworzono potężną istotę, teraz zdolną tylko bezskutecznie łkać, nie znajdując łez, które przyniosłyby ulgę.

Gdy wprowadzono ją na salę, syknęła z bólu, oślepiona nagłym potokiem światła.
Okrągła komnata, ustawione rzędem trony, białe twarze równocześnie obracające się w jej stronę. Wszystko to przypominało jakieś paranoiczne przedstawienie, surrealistyczne przywidzenie zamroczonego Bóg wie czym artysty. Znalazła się w samym centrum tej groteskowej wizji, oszołomiona i niepewna. Z jednej strony to, co widziała wokół siebie, odurzało ją swoja wspaniałością – nigdy dotąd nie postrzegała, nie słyszała i nie czuła tak wyraźnie, tak precyzyjnie. Z drugiej jednak pragnęła ukryć się w jakimś ciemnym, cichym miejscu i odciąć od natłoku bodźców, których nie potrafiła rozgraniczać, od których nie mogła się odgrodzić.
Kiedy tylko przekroczyła próg, poczuła coś jeszcze. Coś, czego nie mogła zignorować, co zawładnęło jej umysłem i uwiodło zmysły. Krew. Ludzka, ciepła, pulsująca życiem krew. Jej ciało szarpnęło się wbrew woli, pragnąc odnaleźć źródło zapachu. Natychmiast jednak wokół jej ramion zacisnęło się kilka par silnych dłoni, a po sali rozniósł się cichy śmiech.
- Nie tak prędko, moja droga*** – odezwał się łagodnie jeden z trójki odzianych na czerwono wampirów. Nie ten, który ją ukąsił, choć także czarnowłosy. Tamten siedział niewzruszenie na swoim tronie. Ostatni z nich, białowłosy, przyglądał się jej z pogardliwym uśmieszkiem na ustach.
- Wiem, że czujesz tę krew. I jest ona przeznaczona dla ciebie – ponownie przemówił ten sam wampir – Jednak będzie twoja, jeśli przyłączysz się do nas, jeśli zgodzisz się wstąpić w nasze szeregi.
- Co muszę zrobić? – spytała, odzywając się po raz pierwszy od ostatniej rozmowy z Karionem. Nie zdążyła zastanowić się nad osobliwą barwą swojego głosu, bo zaczęła nerwowo rozglądać się po sali, przypominając sobie o mężczyźnie.
- Nic, absolutnie nic – odparł jej rozmówca z uśmiechem. – Wystarczy, że zgodzisz się zaofiarować nam swoje niezwykłe zdolności, które, jak mniemam, szybko rozwiniesz.
Rozumiała do czego to wszystko zmierzało. Wiedziała, że uprzejmość i sympatia, jaką okazywał czarnowłosy, to tylko pozory. Krew była przynętą. A ona pionkiem w wielkiej partii szachów, którą ten szaleniec rozgrywał. Być może nawet figurą. Posiadała cenny atut w postaci daru, tak jak Karion. I tylko po to byli potrzebni.
Ale on błagał, by się zgodziła. By przystała na te warunki.
A krew wabiła, kusiła najpiękniejszym, najbardziej nęcącym aromatem, jaki w życiu spotkała. Jej ciało zaś płonęło okrutnym pragnieniem, szarpane bólem, który tak łatwo było ukoić. Ilekroć nabierała powietrza w płuca, potężny Głód odzywał się echem w jej wymęczonym organizmie. Domagał się zaspokojenia.
Czemu Karion tak prosił? Czemu to było tak ważne, by uległa?
Krew. Melodia ludzkiego tętna. Najpiękniejszy śpiew.
Zabije tego człowieka? Mężczyznę, którego twarzy nawet nie widziała przez karmazynową mgłę zasnuwającą wzrok? Będzie zabijać ich dziesiątki?
Ten aromat stawał się nieznośny.
Wiedziała, że wszyscy czekają. Czuła napięcie, które ogarnęło zgromadzonych. Odnalazła wzrokiem twarz Kariona i dostrzegła w jego oczach błaganie. „Zostań, przyjmij propozycję!” – krzyczały. - „Zostań tu, gdzie ja…”
Nie mogła już dłużej walczyć.
Patrząc w oczy przywódcy, powoli skinęła głową. Oswobodzono ją w mgnieniu oka, a czarnowłosy z łagodnym uśmiechem wskazał dłonią w stronę przerażonego człowieka. Nie musiał nic mówić.
To nie ona zabiła, jej ciało podjęło własną decyzję.

Ceremonia trwała. Arina nie była jedyną osobą, która musiała wybrać. Wtulona w ramię Kariona, obserwowała rudowłosego mężczyznę, który stał przed Volturi.
- Nie mogę. Nie będę jednym z was – odpowiedział i zdecydowanie potrząsnął głową. Dostrzegła rozczarowanie w oczach czarnowłosego, kiedy bezradnie rozłożył dłonie. Pilnujące nowonarodzonego wampiry powlokły go w kierunku tronów i pchnęły na posadzkę.
- Nie patrz – szepnął Karion, obejmując ją mocniej.
Usłyszała cichy trzask, nie do pomylenia z czymkolwiek innym, i głuchy łoskot upadającego na podłogę ciała.







* ros. Wszystko w porządku? (zapis fonetyczny)
** ros. Rozumiesz rosyjski?! (jw.) [w dalszej części tekstu używam języka polskiego, żeby było czytelniej – oczywiście dialog tej dwójki nadal toczy się po rosyjsku]
*** aby rozstrzygnąć dalsze wątpliwości językowe można przyjąć dwa założenia: albo Aro zna kilka języków (ostatecznie miał czas aby się ich nauczyć), albo bohaterowie znają także angielski (jako w miarę uniwersalny) i w tym języku toczy się rozmowa w trakcie ceremonii. Ponieważ nie ma to znaczenia dla fabuły, rozstrzygnięcie pozostawiam czytelnikowi – we własnym zakresie.



TEKST B:


Od Autora

Akcja dzieje się Europie, osadzona w realiach mniej więcej XV wieku, gdzie rycerze uganiali się za smokami, a czarownice palono. Miłej lektury.

Pomimo napomnień matki z wioski wyszła dość późno. Uwielbiała te cotygodniowe spacery do babki i zawsze starała się maksymalnie przedłużać czas z nią spędzany. Nigdy nie zrozumiała, dlaczego nie przeprowadziła się z nimi do chatki za lasem.
Jej matka nie mogła chodzić do wioski. Zabronili jej tego mieszkańcy już wiele lat temu i wciąż podtrzymywali ten zakaz. Zresztą miała szczęście, że pozwolono się jej przeprowadzić tak blisko.

Skręciła na dróżkę, którą szumnie nazywano leśnym traktem. Słońce nie zaszło jeszcze do końca, ale korony drzew skutecznie uniemożliwiały promieniom przedostanie się do wnętrza lasu. Nie było też całkiem ciemno, gdyż rozpoznawała kształty mijanych krzewów. Starała się nie myśleć o tym, co dzisiaj usłyszała z ust babki. Jednak słowa, które zawisły wtedy w powietrzu, teraz wdzierały się do jej mózgu raz po raz.

- Leah, uważaj, gdy będziesz wracać – powiedziała staruszka, mrużąc lekko oczy.
- Dlaczego? - spytała, nie rozumiejąc.
- Matka powinna ci wytłumaczyć dawno temu. Zapytaj jej po powrocie – dodała i machnęła ręką, dając znak, że to koniec rozmowy.


Leah usłyszała za sobą szelest liści. Podskoczyła zaskoczona i poczuła, jak przyspiesza jej puls. Bała się odwrócić i spojrzeć za siebie. Mimowolnie sięgnęła do medalionu ukrytego pod materiałem peleryny. Kiedy miała dziesięć lat, matka podarowała go jej i poleciła nigdy się z nim nie rozstawać. Mięśnie spięły się aż do bólu, a mózg dalej nie wysyłał sygnału do ucieczki. Powoli odwróciła głowę, nie ruszając tułowiem w obawie, że zdradzi miejsce swojego pobytu. Z miejsca, skąd dochodził hałas, wybiegł zając. Odetchnęła z ulgą i zaśmiała się z własnej strachliwości.

Tupnęła lekko, chcąc pokazać mu, kto tu rządzi, a on przebiegł błotnistą drogę i zniknął po drugiej stronie. Uspokajała się, niemal potrafiła to wyczuć. Lubiła wsłuchiwać się w swój organizm. Tego uczyła ją matka. Kilka głębokich oddechów, które zrobiła, oczyściło jej ciało z nagłego stresu. Pomasowała skronie i wyjęła z lnianej torebki dwa liście. Nałożyła je na oczy i starała się nie trzeć, choć pieczenie było nieznośne. Zamrugała kilka razy i otarła słone łzy z policzków. Teraz widziała dużo wyraźniej. Odkryły te liście kilka lat temu i od tamtej pory stosowały wedle potrzeb. Nie umożliwiały widzenia w ciemności, ale wyostrzały naturalny zmysł wzroku. Jedynym mankamentem był ból, gdy światło zmieniało się na dzienne, ale aktualnie jej to nie groziło.

Rozejrzała się na boki, by znów nie zostać niemile zaskoczoną. Dość trudno było ją wystraszyć, ale cisza, która ją otaczała, wydawała się wprost nienaturalna. Dopiero teraz zauważyła, że las jest jakby martwy. Zazwyczaj tętnił życiem nocnych zwierząt, jeden spłoszony zając to nic w porównaniu do tego, co zazwyczaj działo się na trakcie. Po zmroku droga przechodziła we władanie saren, danieli i dzików. Ona sama usuwała się na skraj, by nie przeszkadzać im w pożywianiu. Była tu przecież tylko gościem.

Ponowny szelest nie wzbudził w niej niepokoju. Nareszcie poczuła chłodny, wieczorny wiatr. Sukienka powiewała lekko pod jego wpływem, a peleryna rozchyliła się. Wznowiła wędrówkę do domu i próbowała sobie przypomnieć, czego uczyła ją matka na temat wiatru. Wszystko miało w sobie ukryty sens, ale nie każdy potrafił go dostrzec z nadmiaru symboli. One uczyły się tego codziennie, dziwiąc się temu, co można wyczytać ze szmeru strumienia płynącego nieopodal chatki.

Ich rzeczka przynosiła im nie tylko ukojenie w gorące dni, ale również wieści ze świata. Kiedy poziom wody się podnosił, oznaczało to roztopy w górach, które z kolei przynosiły ciepłe, wiosenne powietrze. Następowała wtedy zmiana pór roku, tak trudno dostrzegalna na tych terenach.
Kiedy poziom wody się obniżał, wiedziały, że muszą zacząć zbierać zapasy na zimę.
Co jednak przynosił ze sobą wiatr prócz poruszenia?

Uszła kilka kroków, gdy znów usłyszała szelest. Nie zwróciła na niego uwagi, bo poczuła chłodny podmuch na karku. Włoski na ciele zareagowały natychmiast, dreszcze przeszły wzdłuż jej kręgosłupa. Cisza została ponownie przerwana przez tętent kopyt. Miarowe dudnienie zbliżało się od strony wioski. Nie zwalniało, co też nie zdziwiło jej. Kimkolwiek by nie był, jeździec nie zwrócił na nią uwagi. Zsunęła się na skraj drogi, by w ciemności omyłkowo jej nie potrącił. Szła dalej, starając się tym razem wymyślić jakąś wiarygodną wymówkę dla matki.

Nagle, gdy jeździec zrównał się z nią, poczuła szarpnięcie do góry. Stopy oderwały się od ziemi, a klamra peleryny wbiła boleśnie w skórę na szyi. Nie mogła złapać powietrza, a mężczyzna nie zwolnił. Sięgnęła ręką do klamerki i z całej siły próbowała zerwać guzik. W końcu usłyszała trzask. Spadła na ubłocone podłoże i czym prędzej poturlała się jak najdalej. Nie mogła złapać oddechu. Czuła ból w całym ciele. Upadek był bolesny, jednak nic nie złamała.
Nie wiedziała, co się właściwie stało, ale gdy usłyszała, że napastnik zawraca, zerwała się do ucieczki. W białej sukienczynie była doskonale widoczna w ciemności, ale jej peleryna została w dłoni mężczyzny.
Biegła do przodu, mijając po drodze drzewa. Gałęzie muskały ją po twarzy. Wiedziała, że jutro będzie cała podrapana, ale nie zamierzała się tym teraz przejmować. Przystanęła na chwilę, nasłuchując. Z trudem udawało się jej nie sapać. Przez kilka minut nic się nie działo. Wyprostowała się i stwierdziła, że napastnik – cokolwiek od niej chciał – zrezygnował. Odwróciła się, by zderzyć się z mężczyzną. Pochwycił ją od razu. Z jej ust uciekł krzyk przerażania, który w leśnej ciszy rozniósł się wysokim tonem.
Trzymał ją mocno za ramiona. Widziała, jak bardzo jest wysoki. Pod ciemnym płaszczem nie dostrzegała twarzy, co przeraziło ją jeszcze bardziej. Nie wiedziała, jak ją znalazł. Do jej uszu dobiegł szept, ale nie rozpoznała słów. Wciąż wpatrywała się w niego jak sparaliżowana. Nie mogła się zdobyć na żaden ruch. W jego rękach czuła się bezbronna, taka bezsilna.
Gdy sięgnął do kieszeni płaszcza, wyczuła w tym swoją szansę. Złożyła razem czubki palców i uderzyła w niego cząstką energii. Puścił ją i upadł parę metrów dalej.
- Merde – usłyszała, gdy znów puściła się biegiem.
Tym razem nie obracała się ani nie nasłuchiwała. Był zbyt szybki. Zbyt cichy. Nie potrafiła określić, kim był. Nie wiedziała, czego od niej chce. Łzy zaczęły cisnąć się jej do oczu. Za nic w świecie nie mogła się rozpłakać. Już teraz niewiele widziała, bo liście wypłukiwały się z każdą słoną kroplą. Bieg osłabiał ją, ale to jedyne, co mogła zrobić. Teraz żałowała, że matka nie nauczyła jej więcej.
Chciała zregenerować swoje ciało, ale wymagało to kilkuminutowego postoju, na który nie mogła sobie pozwolić. Co prawda nie słyszała nic za sobą, ale nie oznaczało to, że go tam nie ma. Nie słyszała zresztą zupełnie nic prócz własnych kroków i odgłosu przedzierania się, który także był jej sprawką. Bała się. Czuła krople potu spływające po ciele. Płuca paliły ją żywym ogniem i nie chciały przyjmować więcej powietrza.

Usłyszała inkantacje. Słowa otaczały ją. Wdzierały się do mózgu. Nieświadomie zwalniała. Widziała coraz mniej i jakby przez mgłę. Nie wiedziała, skąd dochodzą. Podniosła dłonie do uszu i starała się nie słuchać. Na chwilę głos zamilkł, by znów powrócić ze zdwojoną siłą.
Zaczęła płakać. Nie mogła się powstrzymać. Przerażenie zmuszało ją do oporu, na który nie miała już siły. Krzewy smagały ją po twarzy. Czuła, jak ostre gałęzie wbijają się w jej skórę, kalecząc dotkliwie. Biegła ostatkiem sił, mocno odchylona do przodu. Wywijała rękami, starając się przedzierać jak najszybciej. Wciąż go nie słyszała, ale teraz dopiero zaczęła go wyczuwać. Wypełniał całą przestrzeń za nią i przed nią. Czuła się osaczona.
Jego aura nie była czarna. O, nie. Było gorzej – ona nie istniała. Przytłaczało ją to coraz mocniej. Napierał na nią. Broniła się ucieczką i jednocześnie usiłowała oszczędzać energię. Czerpała ją po drodze z tego, z czego mogła. Każde z ominiętych drzew oddawało jej część siebie.
Usłyszała jego śmiech. Znów wszędzie. Wypełniał las. Coraz bardziej i bardziej. Powietrze uszło jej z płuc. Kolejny oddech był wyzwaniem. Nigdy jeszcze nie biegła tak długo. Nigdy nie była w tej części lasu. Nic nie wyglądało znajomo, ale i tak pozostawał jej tylko bieg do przodu.
Potknęła się o wystający korzeń i nie mogąc złapać równowagi, upadła na kolana. Tak szybko, jak znalazła się na ziemi, tak szybko poczuła jego dłonie. Teraz dopiero zauważyła, że nosił rękawice. To przeraziło ją jeszcze bardziej, choć nie wiedziała dlaczego.
Zerwała się na równe nogi, wyrywając z uścisku. Ponownie usłyszała zarys słów. Ton, którym je wypowiadał, wróżył coś bardzo złego. Napięcie narastało, ona jednak była już daleko.
Mogłaby przysiąc, że nie ruszył się z miejsca. Nie próbował jej znów złapać. Instynkt podpowiadał jej jednak, by nie zwalniała ani na chwilę.
Mięśnie coraz bardziej ją bolały. Poczuła na wargach krew. Kolejna gałązka wbiła się zbyt głęboko. Wokół nóg powiewały strzępy jej sukienki. W uszach słyszała już tylko szum własnej krwi. Nie miała już rozpoznawalnego rytmu. Była tylko bezwładnym strumieniem, który pod ogromnym ciśnieniem przemieszczał się z w jej żyłach.

Nagle coś zatrzymało ją w pół kroku. Obręcz zacisnęła się na talii i niemal zwaliła z nóg. Nie zauważyła nawet, że dobiegła do skarpy. U jej podnóża, wiele metrów poniżej, płynął strumień. Trwała tak chwilę w niemym przerażeniu. Zaczęła się trząść i upadła na kolana. Jej palce dotknęły zimnej skały. Nie słyszała jego kroków, ale była pewna, że stoi tuż za nią.
Pochylił się, nie dotykając jej.
- I co teraz? - spytał niskim głosem pozbawionym emocji, od którego ponownie zadrżała.
Schyliła się jeszcze niżej. Chciała być jak najbliżej ziemi. Przez chwilę zastanawiała się, kiedy mężczyzna zaatakuje. W ciszy i bezruchu było coś złowieszczego.
Obróciła się na plecy. Nie widziała go dokładnie. Zarys sylwetki zdawał się być ruchomy. Zebrała resztki energii. Nie wykonał żadnego ruchu. Skoncentrowała się i pchnęła w jego stronę wszystko, co miała. Podniósł dłoń, jakby od niechcenia. Wciąż pozostawał w tym samym miejscu.
Ponownie wymruczał jakieś słowa. Znów poczuła się osaczona. Teraz czuła, jak wielką moc ujarzmił. Zdawało się, że serce przestało jej bić. Miała lekko otwarte usta i nie mogła się zdobyć na to, by je zamknąć.
Podparła się rękami, wciąż leżąc na plecach. Pochylił się, nucąc coś, co tylko wzmagało jej strach. Panika pojawiła się zbyt późno. Kiedy chciała znów zerwać się do ucieczki, on skończył. Ostatnia nuta zawisła w powietrzu. Mężczyzna wyjął sztylet. Przeciął sznurki podtrzymujące medalion, który dostała od matki. Krople krwi spłynęły na skałę, barwiąc ją czerwienią. Wbijając ostrze w jej serce, wyszeptał:
- Jestem twoim ojcem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Wto 10:39, 02 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pon 14:28, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Na początku jęczenie. Nie cierpię oceniać pojedynków, bo czuję, że kogoś krzywdzę, a kogoś nie. Ale ponieważ któryś z tych tekstów pisała kirke, a w dodatku są to CAŁKOWICIE moje klimaty, czuję się zobowiązana, żeby ocenić.

POMYSŁ
TEKST A: 2,5
TEKST B: 2,5

Stanęłam przed nie lada trudnym wyborem. Pomysł tekstu A wydawał mi się niesamowity i wspaniały. Potem niestety się zawiodłam. Sądziłam, że ta namiastka magii wystąpi w innej postaci niż wampiry. W tekście B zaś zachwyciło mnie to, jak autorka opisywała te wszystkie rzeczy - wartką akcję, naturę, nauki matki itp. To naprawdę było "coś". Rozdzielam pół na pół, bo oba teksty wsysnęły mnie w krzesło.

STYL
A: 4
B: 3

Tekst A miał naprawdę wielobarwne słownictwo. Serio, wręcz literackie. Czytając to miałam wrażenie, że czytam fragment jakiejś niesamowicie porządnej książki. Autorka używała każdego słowa, jakiego mogła. Czytało mi się naprawdę przyjemnie. Do czasu. Niestety, po jakimś czasie, bo tekst krótki nie był, to słownictwo zaczęło mnie w jakiś dziwny sposób obciążać. Mimo że było naprawdę dobre i doceniam to jak najbardziej, to pod koniec byłam już nim zmęczona. W tekście B nie było tak wielobarwnego słownictwa, aczkolwiek wciąż czytało się bardzo dobrze i ani razu nie pomyślałam "Boże, ile jeszcze?". Mimo wszystko styl autorki od A wydaje się bardziej kolorowy i gdyby tekst stracił na wadze(długości), dałabym mu zapewne pięć, nie cztery. Tekst B wciąż był bardzo dobrze wykonany, naprawdę kawał dobrego tekstu, niczego mi tam nie brakowało, aczkolwiek barwne słownictwo to dla mnie bardzo ważny aspekt stylu.

SPEŁNIENIE WARUNKÓW
TEKST A: 1
TEKST B: 2

Ja zauważyłam, że wszyscy dają po pół. A ja się z tym nie zgadzam. Sądzę, że możemy mieć zdanie, iż któryś tekst spodobał nam się bardziej, a warunki zostały opisane w barwniejszy sposób. Dlatego przyznaję tu tekstowi B punktów więcej. Powiew fantastyki w tekście B urzekł mnie i uwiódł, czytając całą scenę i szamotaninę, byłam zachwycona i rozpływałam się. W tekście A na początku było fajnie, lepiej niż B, a potem okazało się, że Volturi robią selekcję i już wtedy moje optymistyczne nastawienie się ulotniło. Oczekiwałam innej fantastyki, takiej, jaką zafundował tekst B.

POSTACIE
TEKST A: 2
TEKST B: 3

I znów. Tekst A jest naprawdę wspaniale napisany, cudownie, belissimo. A mimo wszystko tekst B przewija się między palcami i go wyprzedza w jakiś niezrozumiały dla mnie sposób. Postacie w tekście A były naprawdę fajnie wykreowane - Arina z jej problemami, myślała, że jest chora psychicznie, i ten chłopak, który jej wszystko opowiadał. A mimo wszystko zasmucił mnie happy end i postacie straciły u mnie w oczach.
W tekście B postacie są opisanie magicznie. Przestrogi matki, jej nauki, lubowanie i szanowanie natury i lasu przez dziewczynę (było jej imię podane?). Mimo że tekst był bardziej wypełniony akcją niż opisem postaci, to całość zrobiła się tak, iż postać w B podobała mi się bardziej. Szanowała naturę, jej doświadczenie odnośnie zjawisk, słuch, energia, ucieczka, smutny koniec - to wszystko złożyło się na to, iż postać w B pobiła Arinę, która wydała mi się na początku świetna, a na końcu nijaka.

OGÓLNE WRAŻENIE
TEKST A: 1,5
TEKST B: 3,5

Tekst A urzekał mnie wybraną tematyką - problemy psychiczne, dary, lochy, miłość nawet, to wszystko było super. Ale w tekście B, wydaje mi się, że postacie są bardziej jednotorowe (to chyba złe słowo) i mają jakiś okreslony cel, podczas gdy pod koniec tekstu A Arina (dobrze piszę imię?) wydała mi się bezbarwna, pustka jak lalka, taka nijaka. W dodatku smutno zaskoczyłam się tym, że autorka A obrała sobie za fantastykę Volturich. Wszystko składa się tak, że początek był świetny, środek dobry, a końcówka okropna. Takie jest moje zdanie.
W tekście B i początek był dobry, i środek był dobry, i koniec był znakomity. Urzekły mnie takie elementy jak ostatni dialog, ucieczka, opisy szczegółów jak obijające gałęzie czy ubiór, cała tajemnicza sytuacja. Po stokroć wolę tekst B dlatego, że całość wypełniała sie nawzajem, wystąpiła akcja - którą ja kocham i kochać będę - opisana bardzo ładnie i właściwie rzecz biorąc, cały tekst wydał się lepszy (jedynie pod względem stylu, ale ten w tekście A zaczął mi ciążyć po pewnym czasie, zaś w tekście B był on lekki i czytało się cały czas przyjemnie.)
Mogłabym to opisać tak:
Tekst a: początek cudowny -> rozwinięcie dobre -> końcówka rozczarowująca.
Tekst b: początek dobry -> rozwinięcie świetne -> końcówka boska.

OGÓŁEM
TEKST A: 11
TEKST B: 14


Gratuluję każdej Pani, ponieważ każdy tekst był wspaniały. TEKST A uwiódł mnie początkiem, tekst B magią i całością. Naprawdę kawałki dobrych tekstów!
I przepraszam za wszelkie literówki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Pon 14:29, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 19:26, 18 Sty 2010 Powrót do góry

Obie uczestniczki pojedynku są mi bardzo bliskie, więc z jednej strony z przyjemnością czytam i oceniam ich teksty, ale z drugiej - żadnej nie chciałabym skrzywdzić. Zrobię to jednak po prostu uczciwie, bo po to są te pojedynki - żeby otrzymać szczerą ocenę.

Pomysł:

Tekst A: 3
Tekst B: 2

Oba teksty mi się podobają, niemniej tekst A jest dla mnie po prostu ciekawszy fabularnie. W B nie rozumiem trochę tego końca. Poza tym lubię "zaglądanie za kulisy" u Volturi. Jakoś w Zmierzchu było mi ich mało.

Styl

Tekst A: 4
Tekst B: 3

Oba teksty czytało mi się dobrze, ale tekst A porywa mnie po prostu pięknym słownictwem, zachwycającymi zdaniami, bardzo ciekawie budowaną akcją i niesamowitym napięciem. W tekście B też jest to napięcie, niemniej A jest dla mnie po prostu bardziej "dojrzały" i wysmakowany.

Spełnienie warunków:

Tekst A: 1,5
Tekst B: 1,5
Tu nie ma nad czym debatować. Oba teksty warunki spełniły.

Postacie:

Tekst A: 3
Tekst B: 2

Postacie w tekście A wydają mi się po prostu "wyraźniejsze" i ciekawsze. Przede wszystkim Karion - mój faworyt. Ale również Arina, ze swoimi wizjami. O głównej postaci tekstu B niewiele mogę powiedzieć, poza tym, że przez większość opowiadania ucieka. Bardziej interesujący jest ten, który na nią poluje - choć tej sprawy z tatusiem nie kumam... I nie kumam, czemu główna bohaterka ma na imię Leah...

Ogólne wrażenie:

Tekst A: 4
Tekst B: 1

I to jest kategoria, w której jest najbardziej znacząca różnica w mojej punktacji. Bo tekst B, pomimo ładnych opisów, po prostu mnie trochę znudził.Większość tego opowiadania stanowi ucieczka przez las. Tekst A jest ciekawszy, i choć więcej się tam dzieje, pozostaje niesamowicie spójny stylistycznie. Jest też konsekwentny i bardzo "wizualny". Znakomite opisy wizji, emocji połączone z interesującym rozwojem akcji i dobrym, mocnym końcem - może nie tak zaskakującym, ale sensownym. Podoba mi się też, że występują w nim postacie kanoniczne i bardzo podoba mi się "nawiązanie" darem Ariny do Alice.


SUMA:

Tekst A: 16,5
Tekst B: 9,5

Niemniej obu autorkom gratuluję, bardzo interesujący pojedynek na wysokim poziomie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Pon 23:10, 18 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Prawdziwa
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2009
Posty: 573
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze sklepu ;p

PostWysłany: Wto 16:59, 19 Sty 2010 Powrót do góry

Na początek przyznam, że oba teksty wydały mi się bardzo dobre. Dobra, trochę już na słodziłam, więc mogę zabrać się do roboty.

Pomysł:
A-3
B-2
Oba pomysły były oryginalne, oba zaskakiwały, ale tekst A wydał mi się bardziej interesujący.

Styl:
A-4
B-3
Oba teksty czytał się dobrze, ale w tekście A było coś, co aż prosiło o czytanie. Strasznie tekst mnie przyciągnął swoją forma, czytało go się wygodnie i pomimo swojej długości wcale nie męczył.

Spełnienie warunków:
A-1,5
B-1,5
Chciałam inaczej rozdzielić punkty, ale nie mogę się przyczepić do żadnego tekstu.

Postacie:
A-3
B-2
Arion zachwyciła mnie swoją osobą kiedy nie była jeszcze w lochach Volturii. Gratuluję autorce tego tekstu niesamowitej pomysłowości i tego czegoś, co sprawiło, że wizje Arion tak strasznie mi się spodobały. Jak dla mnie cudowna postać. Co do tekstu B, to Leah też mi się spodobała, ale niestety (albo stety, zależy dla kogo:P) Arion ją przyćmiła. W tym tekście zwróciłam bardziej uwagę na jej matkę. Kim ona była? Czarownicą?

Ogólne wrażenie:
A-3
B-2
Tak jak wcześniej wspomniałam tekst A był ciekawy i nie męczył swoja długością. Autorka popisała się zasobem swojego słownictwa. Tekst ma w sobie to coś.
Tekst B też był ciekawy, wydaje się przemyślany i nasuwa czytelnikowi masę pytań: Kim była matka Leah? Ni, i kim był jej ojciec i czemu wyrządził jej krzywdę? Więc oba teksty mają moje uznanie, choć muszę przyznać, że tekst B odrobinę męczył opisem ucieczki przez las.

Razem:
A-14,5
B-10,5

Gratuluję obu autorkom. Matko, ale się rozpisałam.:p Ale było warto.:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olcia
Zły wampir



Dołączył: 13 Sty 2009
Posty: 377
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Leszno

PostWysłany: Wto 19:49, 26 Sty 2010 Powrót do góry

Byłam bardzo ciekawa, co stworzycie dziewczyny jako element fantastyczny, a dodatkowo lubię czytać tego rodzaju teksty, dlatego postanowiłam zajrzeć i przeczytać.

Pomysł
Tekst A: 3
Tekst B: 2

Tekst A miał pomysł dopracowany, bardzo szczegółowy, autorka wiedziała, co chce napisać. Stworzyła dwóch nowych bohaterów, których idealnie wkomponowała w historię z Volturi, za co należą się jej gratulacje.
W drugim tekście zabrakło mi informacji, ponieważ autorka wspomniała, że matka Lei nie mogła mieszkać w mieście, ale nie powiedziała nam dlaczego. Jeśli dobrze dedukuję, to była ona czarownicą, biorąc pod uwagę końcówkę, gdzie Leah pobiera energię z roślin oraz myśli o uzdrawianiu się, co kojarzy mi się z trylogią T. Canavan, ale mniejsza z tym. Zabrakło mi też jakiegoś zakończenia, nagle ni stąd, ni zowąd pojawia się mężczyzna, który jest ojcem, ale nie wiemy dlaczego zabija dziewczynę.

Styl
Tekst A: 4
Tekst B: 3

Obydwie autorki mają ładny styl, ale w pierwszym urzekły mnie opisy wizji, ale także opisanie całej historii. Mam dziwne wrażenie, jakby autorka tekstu A miała dojrzalszy styl.

Spełnienie warunków
Tekst A: 2
Tekst B: 1

Dlaczego? Ponieważ w drugim opowiadaniu zabrakło mi strachu, po prostu jakoś nie wydaje mi się, aby było tam coś strasznego. Owszem bohaterka odczuwała przerażenie, ale ja - czytelnik nie odczułam tego. Z początku w pierwszym tekście irytowało mnie wykorzystanie krwi, ale potem kiedy dotarłam do opisów wizji, opisu strachu autorki, wtedy stwierdziłam, że jakoś przeżyję wykorzystanie posoki, ponieważ inaczej nie da się zbudować napięcia w przypadku wampirów, bo to w końcu ich pokarm i musi on mieć swoje miejsce.

Postacie
Tekst A: 3
Tekst B: 2

Ponieważ autorka tekstu A stworzyła własnych bohaterów, którym nadała osobowość i sprawiła, że czytając czułam, jakbym przeżywała wszystko razem z nimi.
Nie sugeruję, że autorka B nie stworzyła własnej bohaterki, ale nie czułam jej charakteru. A też jest problem z matką, o którym wspomniałam na początku.

Ogólne wrażenie
Tekst A: 3.5
Tekst B: 1.5

Tekst B nie był zły, ale to właśnie w tekście A poczułam chwilę zgrozy i wiedziałam, o co chodzi w całym pomyśle od początku do końca, gdyż tak jak już wcześniej napisałam, nie zrozumiałam końcówki drugiego opowiadania.

Razem
Tekst A: 15.5
Tekst B: 9.5

Gratuluję obu paniom!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 22:32, 31 Sty 2010 Powrót do góry

Jest to jeden z najlepszych pojedynków jakie czytałam. To tyle słowem wstępu.

Pomysł: 5 pkt.
Tekst A: 3,5
Tekst B: 1,5

Tekst A był niesamowity. Ta mroczna Rosja, Volturi, zwykła dziewczyna posądzona o chorobę umysłową. Przepiękne opisy, zarówno postaci, jak i ludzkich emocji. Pierwsze stadium schizofrenii opisane wręcz podręcznikowo, a jednocześnie tajemniczo, magicznie.
Tekst B nie przemówił do mnie. Jest również świetnie napisany, ale zabrakło mi w nim takiej aury tajemnicy, grozy.

Styl: 7 pkt
Tekst A: 3,5
Tekst B: 3,5

Tu dam po równo. Obydwa teksty są świetne, jedne z najlepszych jakie czytałam w tym dziale.

Spełnienie warunków: 3 pkt
Tekst A: 1,5
Tekst B: 1,5

Również ta sama punktacja. Obydwa teksty spełniły warunki.

Postacie:
Tekst A: 3,5
Tekst B: 1,5

W tekście A postać Ariny to majstersztyk. Rewelacyjnie opisane emocje, uczucia, wizje dziewczyny. Jej lęk, sama poczułam się przez chwilę tak, jakbym miała popaść w obłęd. Jej wizje. Niezwykle realistyczne, wzruszające, szalone. Jestem naprawdę pod dużym wrażeniem autorki tekstu A, która wykazała się taką dobrą znajomością psychiki człowieka i jeszcze potrafiła ją przelać na papier.
W tekście B Leah była dla mnie, w porównaniu z główną bohaterką tekstu A, zbyt delikatnie zaznaczona.

Ogólne wrażenie:
Tekst A: 4
Tekst B: 1

Ogólnie jestem pod ogromnym wrażeniem tekstu A. Przychodzą mi na myśl słowa piosenki W. Wysockiego „Taganka”. Tekst świetny, jedyny w swoim rodzaju, a do tego trafiający w moją wschodnią duszę. Postacie wykreowane w sposób perfekcyjny. Styl autorki godny pozazdroszczenia.
Tekst B był również bardzo dobrze napisany. Lekko, przyjemnie się go czytało. Autorka miała całkiem niezły pomysł, ale niestety zostałam omamiona tekstem A, więc daję taką punktację.

Podsumowanie:
Tekst A: 16
Tekst B: 9

Gratuluję!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Wto 10:39, 02 Lut 2010 Powrót do góry

Czekałam do końca dnia na oceny, licząc na to, że ktoś spóźniony się zjawi. Strasznie mi przykro, że oceniło tylko 5 osób, ale to liczba wystarczająca, by pojedynek uznać za rozstrzygnięty.

Głosujący mieli 125 punktów do rozdania.
Rozkład wygląda następująco:


Tekst A otrzymał 72,5 pkt.
Tekst B natomiast pozostałe 52,5 pkt.

Zwycięża pierwsza miniatura, której autorem jest
offca!

P.S. Dzwoneczek się omsknęła w ocenie i w podliczeniu dała o jeden punkt za dużo. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Wto 11:41, 02 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin