FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Za zamkniętymi drzwiami [HP][+18] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Mells
Zły wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 489
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:21, 24 Paź 2010 Powrót do góry

Tytuł - Za zamkniętymi drzwiami;
Fandom - Harry Potter;
Kanon - starałam się zachować, jednak niektórzy bohetrowie odbiegają nieco od pierwowzoru. Jednak jeśli chodzi o tomy - szósty i siódmy nie są brane pod uwagę. Następuje też zmiana w tomie piątym - Syriusz żyje.
Ostrzeżenia - +18 z uwagi na picie nieletnich oraz przekleństwa.

Beta: Jowita


Ariadna Danielle Leiane mieszka w mugolskim Londynie i nie ma pojęcia o istnieniu magicznego świata. Jednak pewnego dnia odkrywa swoje dotychczas ukryte magiczne zdolności. Dlaczego dzieje się to dopiero po tylu latach?
Dziewczyna zaczyna badać swoją przeszłość i pochodzenie. Dowiaduje się, że jest niezwykle ważną postacią w całej wojnie a jej decyzja, po której stronie stanąć, może okazać się kluczową dla jej zakończenia.
Ariadna próbuje znaleźć swoje miejsce w Hogwarcie, nawiąząć przyjaźnie jednocześnie odkrywając prawdę o sobie.




"Za zamkniętymi drzwiami"

Rozdział pierwszy: Głos.


Mój pokój w mugolskiej części Londynu zawsze był zagracony książkami. Nie zrozumcie mnie źle, nie były to książki mające coś wspólnego ze szkołą czy filozoficzne wynurzenia wybitnych profesorów. Czytanie było dla mnie formą relaksu, więc najczęściej sięgałam po różnorakie romanse czy fantasy. Albo inaczej – wtedy wydawało mi się, że jest to fantasy. Nigdy bym nie pomyślała, że na przykład „Historia Hogwartu” faktycznie jest historią Hogwartu, a „Standardowa Księga Zaklęć” uczy prawdziwych zaklęć. Byłam przekonana, że są to dość specyficzne książki opowiadające totalnie fikcyjne rzeczy. Może dlatego, że nie miałam pojęcia o magicznym świecie? O żadnym Hogwarcie, czarodziejach, goblinach, skrzatach… Było to zadziwiające, biorąc po uwagę fakt, kto był moim ojcem. Ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałam i, tak po prawdzie, to nadal wolałabym żyć w tej niewiedzy.
Do końca piętnastego roku życia wydawało mi się, że świat, o którym czytałam w tego typu książkach, jest całkowicie wymyślony. Często siadałam koło łóżka i marzyłam, że nie jestem zwykłą nastolatką żyjącą w Anglii, ale posiadam jakieś nadprzyrodzone zdolności. Jakiekolwiek. Nigdy nie podobało się to, że jest tak okropnie… normalna.
Nieprawdopodobne, ale w dzień szesnastych urodzin moja normalność pękła niczym bańka mydlana.
Wszystko stało się za sprawą zwyczajnej pszczoły. Odkąd pamiętam, panicznie bałam się tych owadów. Przerażały mnie tak, że gdy tylko je widziałam, uciekałam z wrzaskiem. Podobnie było i tym razem, kiedy piątego sierpnia, dokładnie w dzień szesnastych urodzin, siedziałam na łóżku i po raz niewiadomo który czytałam Standardową Księgę Zaklęć czwartego stopnia. Wybrałam ją zupełnie przypadkowo, właściwie tylko dlatego, że potknęłam się o nią, kiedy wchodziłam do pokoju. Leżała rzucona niemal pod samymi drzwiami. Zdziwiłam się, bo byłam pewna, że jest na krześle, pod małym stosem ubrań, ale tylko wzruszyłam ramionami, podniosłam ją i podeszłam do łóżka. Przez otwarte okno wleciała ogromna pszczoła.
Kiedy usłyszałam jej bzyczenie, natychmiast poderwałam się z łóżka, upuszczając opasły tom na ziemię. Rozejrzałam się za czymś, czym mogłabym ją odgonić, ale nic nie zauważyłam. No, chyba, że zamierzam latać po pokoju machając lampą albo laptopem… Kiedy pszczoła zbliżyła się do mnie, zaczęłam panikować i zrobiłam najgłupszą rzecz jaka mi przyszła do głowy.
- Protego! – ryknęłam na pół domu. Huknęło okropnie, a przede mną pojawiła się jakby ścianka bańki mydlanej. Poczułam dziwne mrowienie w rękach, podniosłam je i zobaczyłam, że każda z żył jest bardzo widoczna i ma jakby niebieskawą poświatę. Drżącym palcem przejechałam po najdłuższej żyle lewej ręki i wtedy wydarzyło się coś niezwykłego.
Poczułam silny podmuch wiatru, który rozwiał mi włosy. Szybko rzuciłam okiem na firankę w oknie, która nawet nie zadrgała. Jednak ja wciąż czułam ten dziwny wiatr. Nagle nogi oderwały mi się od ziemi, a wiatr, krążąc wokół mnie, uniósł mnie niemal pod sam sufit. Wtedy poczułam najsilniejszy podmuch, włosy spadły mi na twarz, zamrugałam dwa razy i byłam na ziemi. Klęczałam, dłońmi opierałam się o dywan, a głowę miałam pochyloną. Czułam się dziwnie, przecież powinnam być przerażona! Nie czułam strachu, tylko krążącą adrenalinę… i coś z nią. Jakąś moc, siłę wcześniej mi nie znaną. Powoli wstałam i odwróciłam się w stronę drzwi, chcąc wyjść i powiedzieć wszystko mamie, ale ona już tu była. Stała w drzwiach, z błyszczącymi oczami i najszczęśliwszym uśmiechem jaki kiedykolwiek u niej widziałam. Pod jej stopami leżała rozbita filiżanka.
- Wiedziałam! – wykrzyknęła, podbiegła i zaczęła mnie ściskać.
- Okay… - powiedziałam, delikatnie wyplątując się z objęć mamy. – Co wiedziałaś? Co to, hm.. było? – zapytałam.
Usiadła na łóżku i poklepała miejsce obok siebie. Kiedy zajęłam je, zaczęła opowiadać mi o Hogwarcie, prawdę o tych wszystkich książkach, o czarodziejach, czarownicach… O całym magicznym świecie.
Siedziałam z otwartymi ustami, czułam jednocześnie przerażenie i radość. Przecież zawsze chciałam być… czymś więcej. Tylko czemu moje zdolności ujawniły się dopiero w teraz? I czy właściwie mam jakieś zdolności czy to jednorazowy przypadek?
O co tutaj chodzi?
- Kochanie, nie możemy teraz tego sprawdzić, nie wiem czy jest na tobie Namiar. Ale nie denerwuj się – dodała, widząc moją zawiedzioną minę. – Zaraz wyślę sowę do Dumbleador’a…
Nie czekając na moją odpowiedź wyszła z pokoju.
- Mamo! – zawołałam rozpaczliwie, licząc, że jeszcze zawróci. – Nie mam pojęcia, kim jest ten cały Dumbleador, ale może poczekaj aż się z nim skontaktujesz. Bo sowy służą do kontaktu, tak? W każdym razie, nie wiadomo, czy to nie był jednorazowy przypadek..
- Ariadno, użyłaś jednego z bardzo silnych zaklęć ochronnych, a nawet nie miałaś różdżki! Uwierz mi, to coś znaczy.
I ponownie opuściła pomieszczenie. A ja… wcisnęłam się w stos kolorowych poduszek na łóżku i w kółko przetwarzałam w myślach całą sytuację… Nagle zerwałam się i usiadłam sztywno wyprostowana, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w ścianę.
Zaklęcia?
Hogwart?
Jestem… czarownicą?
Poczułam się zagubiona jak nigdy. I prawdę powiedziawszy, nawet nie do końca w to wierzyłam. Prędzej mogłabym przyjąć, że moja matka oszalała do reszty.
* * *
Mijające dni były bardzo dziwne. Nigdy nie miałam dobrych kontaktów z mamą, a teraz biegała wokół mnie, gotowa w każdej chwili mi pomóc. Chociaż nie miałam pojęcia w czym. Nie widywałam jej faceta, chociaż wiedziałam, że się nie wyprowadził, bo wciąż walały się po domu jego rzeczy. Szkoda.
Nie lubiłam go. Cóż, tak naprawdę to go nawet nie tolerowałam. Z czasem zaczęłam zwracać na niego uwagę, tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne – czyli wtedy, kiedy tarasował przejście. Korzystałam więc ile się dało z jego nieobecności.
Co nie znaczy, że mnie to nie dziwiło.
W ciągu tych paru dni prawie wszystko się pozmieniało.
Nie mogłam odwiedzać moich mugolskich znajomych – och, możesz im przez przypadek coś zrobić, Ariadna!, nie mogłam wychodzić z domu – och, Ariadno, to może być niebezpieczne, później ci wyjaśnię, oraz zostałam odcięta od wszystkich mugolskich rzeczy, takich jak telewizor czy komputer – skarbie, jeśli wszystko pójdzie dobrze, będziesz musiała nauczyć się żyć bez tych przyrządów, więc możesz zacząć od teraz. A nie, przepraszam, zostawiła mi telefon komórkowy, żebym mogła odmawiać spotkań ze znajomymi, choć mama uznała, że to po to by nie martwili się, że coś ci się stało.
Jednym słowem, czułam się tak jakby matka wzięła moje poprzednie życie, wyrzuciła je do śmietnika i wręczyła mi nowe, którego zabroniła używać.
Nie wolno mi było czarować.
Mówiła, że nie wie, czy nie ciąży na mnie Namiar (czymkolwiek to było) i do przyjazdu dyrektora miałam nie używać mocy. Co było trochę kłopotliwe, patrząc na to, że czasami sama mi się wymykała spod kontroli. Całe dnie spędzałam na czytaniu po raz niewiadomo który tych samych książek i modlitwach, żeby nie oszaleć z nudy.
Po kilku dniach stało się to, na co czekałam – pojawił się dyrektor szkoły w towarzystwie Ministra Magii. Mówiąc „pojawił się” mam na myśli dosłowne znacznie tego słowa – mężczyźni po prostu zmaterializowali się po środku kuchni, z dziwnym dźwiękiem. W tym czasie jadłam śniadanie i z szoku oplułam się płatkami, opryskując pół blatu i krztusząc się zawzięcie. Kiedy ja umierałam na krześle, mama czyniła honory pani domu. Poczęstowała obu mężczyzn herbatą i zaprowadziła do salonu. Po chwili wyszła z niego, kierując się na piętro i sycząc do mnie, żebym łaskawie udała się do pokoju. Cóż – pomyślałam – widać, że zawieszenia broni na wojnie matka-córka przestało obowiązywać.
Powoli, szurając nogami i czując ogromną gulę zalegającą w żołądku, wstałam. Wydaje mi się, że w ogóle bym nie przekroczyła progu salonu, gdyby nie wracająca matka, która siłą mnie wepchała.
- No bardzo ci dziękuję! – wysyczałam do niej i odwróciłam się do gości.
Profesor Dumbleadore wyglądał zupełnie inaczej niż myślałam. Wyobrażałam sobie wyniosłego człowieka, z poważną miną i w drogim garniturze. A stojący przede mną mężczyzna… cóż, był tego zupełnym przeciwieństwem. Miał siwą brodę, podobnie jak włosy, a na nosie okulary połówki, zza których wyglądały przenikliwe niebieskie oczy. Twarz rozjaśniał mu szeroki, serdeczny uśmiech. Za to Minister… nie sprawiał wrażenia osoby kompetentnej. Małe, rozbiegane oczka i lekko przygarbiona postawa nie sugerowały tak ważnej funkcji, jaką sprawował.
- Anastazjo, macie może cytrynowe dropsy? – zapytał spokojnym głosem.
- Niestety profesorze, aktualnie brak – odpowiedziała mama, posyłając przepraszające spojrzenie, jakby to, że nie mamy jakichś cukierków, był niesamowitą hańbą.
- Ja mam żelki. Różne smaki co prawda, ale cytrynowe też się znajdą – powiedziałam, czując się całkowicie wyluzowana w obecności tego mężczyzny. Żeby nie psuć tego efektu, specjalnie nie zerkałam w stronę Ministra Magii. Mama syknęła cicho, strofując mnie.
- Naprawdę? Dawno nie jadłem.
- Mogę po nie skoczyć, to nie problem – rzuciłam, uśmiechając się.
- Na pewno, ale może byś je przywołała?
Przez chwilę czułam się zdezorientowana, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Chodzi o Accio, tak? – upewniłam się.
Profesor kiwnął głową. Wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i przywołałam w wyobraźni biurko, na którym leżała paczka słodyczy. Byłam przestraszona, w końcu po raz pierwszy miałam czarować całkowicie świadomie. Co jeśli okaże się, że nie mam mocy? Że tamto to był tylko przypadek?
Myślałam, że zwymiotuję.
Ciągle mając w wyobraźni odpowiedni obraz, wyciągnęłam rękę i zawołałam:
- Accio żelki!
Zaczęłam widzieć, jak niebieska paczka odrywa się od blatu biurka, przelatuje przez pokój, nad schodami i skręca w lewo do salonu. I wtedy poczułam ją w ręce.
Odetchnęłam z ulgą. Radość, którą poczułam w tamtym momencie, jest wprost nie do opisania.
Wyciągnęłam przed siebie rękę, jakby wbrew sobie, bo wiedziałam, że to przecież część testu. Jednak mężczyzna zabrał ją ode mnie i zajął się wyszukiwaniem żółtych żelek.
Osobiście, te lubię najmniej.
Minister Magii musiał chrząknąć dwa razy zanim Dumbleadore ponownie zainteresował się mną.
- Och, przepraszam. Anastazjo, byłabyś tak miła i skoczyła po swoją różdżkę? – poprosił.
Mama natychmiast wyszła z pokoju, a ja stałam ponownie lekko zdezorientowana.
- Czy jest jakiś problem, Ariadno?
- Nie, skąd. Tylko… to trochę dziwne – powiedziałam. Profesor utkwił we mnie takie spojrzenie, które przewiercało mnie na wylot.
W tym momencie pojawiła się mama. Szybko do mnie podeszła, stanęła za mną i położyła mi rękę na ramieniu, zaciskają palce tak mocno, jak tylko umiała. Z trudem powstrzymałam syknięcie z bólu.
Chciała powstrzymać mnie od mówienia?
- Och, wie pan, panie profesorze, dziewczyna niedawno dowiedziała się o naszym świecie, więc pewnie dziwią ją niektóre szczegóły – wyrzuciła z siebie na jednym wydechu.
Ze zdziwienie brwi powędrowały mi do góry, a mężczyzna przeniósł spojrzenie ze mnie, na nią.
- Na pewno, Anastazjo, ale chciałbym usłyszeć co dokładnie Ariadna miała na myśli.
W czasie kiedy to mówił, odsunęłam się lekko w bok i strzepnęłam jej rękę.
- Dziwne, jest to – powiedziałam pewnym głosem, kątem oka widząc, jak mama lekko zwiesza głowę – że wtedy wyczarowałam tą tarczę bez użycia różdżki. W sumie, to nawet się nie starałam. Taki impuls.
Teraz obaj mężczyźni przypatrywali mi się intensywnie. Czułam się niezręcznie i zaczęłam lekko uderzać stopą o dywan.
Poprosili o dokładną wersję całej historii. Opowiedziałam im o pszczole, strachu i o tym, że całe zaklęcie właściwie samo uciekło mi z ust. Minister często prychał z niedowierzaniem, a raz wyrwało mu się ciche „toż to absurd”, czym doprowadził mnie do czystej wściekłości.
- Mogłabyś nam to zademonstrować? – poprosił Dumbleadore, choć nie była to raczej prośba.
- Chodzi panu o zaklęcie tarczy, tak? – upewniłam się.
- Tak – odpowiedział, uśmiechając się dobrotliwie. – Chyba, że znasz jeszcze jakieś zaklęcia?
Po tych słowach wszyscy usłyszeliśmy jak mama ze świstem wypuszcza powietrze, a kiedy na nią spojrzeliśmy, zaczęła udawać, że kaszle. Ściągnęłam brwi jeszcze bardziej, choć wcześniej nie sądziłam, że to możliwe.
- Znam wszystkie zaklęcia ze Standardowej Księgi Zaklęć, stopnie od pierwszego do piątego…
Dyrektor wyglądał na bezbrzeżnie zdziwionego, jednak po chwili wrócił jego poprzedni wyraz twarzy.
- Tego, że to prawdziwe podręczniki, dowiedziałam się dopiero niedawno, już po odkryciu mocy.
- Znasz jeszcze jakieś szkolne książki?
- Cóż, z tego co mi wiadomo, przeczytałam wszystkie podręczniki, które przerabiali moi rówieśnicy, od pierwszego do piątego roku. W sumie można powiedzieć, że umiem to samo co oni, jeśli chodzi o teorię.
- W takim razie nie masz nic przeciwko, żebyśmy zadali ci kilka pytań z tej teorii? – zapytał.
Kiedy się zgodziłam, Minister wyciągnął pergamin z kieszeni i zaczął zadawać mi pytania. Niektóre były zawiłe, inne całkowicie banalne, choć niestety tych pierwszych było więcej, pewnie biorąc pod uwagę fakt, że nie przygotowywałam się do tego. Ale z drugiej strony, każdą z tych książek przeczytałam tyle razy, że znałam je na pamięć. Zadań było naprawdę dużo i z każdym kolejnym czułam się bardziej zmęczona, więc kiedy mężczyzna zwinął pergamin do kieszeni, niemalże odetchnęłam z ulgą.
- Jak to możliwie? – zapytał cicho Dumbleadore’a.
- Korneliuszu, przecież ta młoda dama wszystko nam wyjaśniła. To może teraz popisze się pani swoimi umiejętnościami praktycznymi, hm?
- Obawiam się, że nie posiadam takowych, ale można spróbować – powiedziałam i uśmiechnęłam się. Mama bez słowa podała mi różdżkę.
- To może na początku zrobimy tak – ja powiem zaklęcie, a ty je rzucisz, dobrze?
Kiwnęłam głową.
- Anastazjo, pozwolisz?
Mama stanęła przede mną i wtedy zrozumiałam, że to w nią mam celować. Mściwy uśmieszek bezwiednie wpełzł mi na usta.
- Zaklęcie Galaretowatych Nóg – powiedział dyrektor. Wzięłam głęboki wdech, wypowiedziałam inkantację i odpowiednio machnęłam różdżką. Kolorowy płomień wystrzelił z końca różdżki i trafił wprost w mamę, której nogi tak się poplątały, że nie mogła ustać. Patrząc na ten dość żałosny widok nie mogłam pohamować śmiechu, w efekcie czego chichotałam tak, że łzy popłynęły mi z oczu.
Następne zaklęcia były tak samo proste. Musiałam rzucać np: Alohomora, Siliencio, zaklęcie niekontrolowanego śmiechu, zmiany koloru włosów czy barwy głosu.
W końcu profesor oświadczył, że pora na poważniejsze rzeczy. Zasada się nie zmieniła, on mówi, ja rzucam.
Mama miała dość niepewną minę.
Zaczął od Locomotor, który wykonałam bez żadnych problemów. I wtedy, zanim się zorientowałam, przeszliśmy do zaklęć obronnych i atakujących. Jednak przy tych zasada się zmieniła. Nie rzucałam ich już na mamę, ale na małą mysz, którą przetransumotwał dyrektor, z kieliszka. Nie powiem, na początku miałam lekkie opory.
- Petrificus Totalus!
- Drętwota!
- Expeliarmus!
I kilka tym podobnych. Każde z nich wykonałam bez zarzutu, ku własnemu zadziwieniu.
Po teście profesor popatrzył na mnie z uznaniem.
- No, panno Ariadno, nie widzę przeciwwskazań, abyś w tym roku rozpoczęła naukę w Hogwarcie od szóstego roku, tak jak twoi rówieśnicy. Można powiedzieć, że masz większy poziom wiedzy teoretycznej, niż niektórzy uczniowie Hogwartu. Oczywiście przedtem zdasz pewne egzaminy, żeby wszyscy nauczyciele mogli wyrazić własną opinię o twoich umiejętnościach. Chociaż po dzisiejszym pokazie nie sądzę, abyś miała jakieś problemy. Jeśli chodzi o same zaklęcia, znasz wszystkie obowiązkowe i nie masz problemu z ich używaniem – przerwał na chwilę i pogładził się po długiej brodzie. – Miałabyś coś przeciwko gdybyśmy stoczyli mały pojedynek?
- Albusie! – wykrzyknął Minister Magii. – Nie sądzisz chyba, że to dobry pomysł? Chcesz się mierzyć z dziewczyną, która dopiero co poznała swoje moce?
- Korneliuszu, przecież to będzie całkowicie przyjazny pojedynek. Chcę sprawdzić jakie zna zaklęcia i jak sobie radzi kiedy ma ich użyć, bez niczyjej pomocy. No to co, gotowa? – zapytał. Z ochotą pokiwałam głową. Z moją mocą było trochę jak z wściekłością – czujesz ją w sobie i powoli zaczyna cię dusić, jeśli jej nie uwolnisz.
Profesor przeszedł na drugi koniec pokoju i ukłonił mi się. Odwzajemniłam ten gest i przygotowałam różdżkę mamy.
- Expelliarmus! – zawołał. Nagle poczułam się dziwnie – wiedziałam, że zaklęcie uderzy we mnie z lewej strony, w żebra. Czułam, że jeśli się leciutko odsunę to minę je, ale tak się zdziwiłam, że pozostałam na miejscu.
Cóż, o czymś takim w książkach nie piszą.
Zaklęcie trafiło mnie dokładnie w to miejsce, które przewidziałam, przez co zachwiałam się lekko, a różdżka wystrzeliła z ręki. Kątem oka zobaczyłam jak potoczyła się pod kanapę. Dumbleadore wykrzyknął kolejne zaklęcie, ale byłam szybsza. Wyciągnęłam przed siebie dłonie, wołając Protego! Przede mną wyrosła znana mi już tarcza.
- Expelliarmus! – zawołałam, ciągle trzymając wyciągnięte przed siebie ręce. Wyglądało to inaczej niż wtedy, gdy zaklęcie wychodzi z różdżki. Teraz po prostu przed moimi dłońmi pojawiło się duże, jasne światło i pognało wprost na profesora, zasłoniętego tarczą. Odbiło się od niej rykoszetem i ponownie zwróciło w moją stronę.
Prawy łokieć! – odezwał się dziwny głos w mojej głowie. Szybko przycisnęłam do siebie rękę i odsunęłam.
Dyrektor spojrzał na mnie przenikliwie znad okularów połówek po czym rzucił drugie zaklęcie.
Lewy policzek! – wrzasnął znów ten głos.
Bezwiednie przechyliłam głowę na prawo a zaklęcie przeleciało milimetry nade mną. Od razu ponownie przyjęłam atakującą pozycję, ale profesor podniósł rękę i gestem pokazał, żebym poczekała.
- Ariadno, zechcesz wyjaśnić skąd wiedziałaś gdzie trafi cię zaklęcie? – zapytał. Zdziwiona spojrzałam w bok na Ministra, który wstał z zajmowanego wcześniej miejsca i wpatrywał się we mnie intensywnie, z lekko otwartymi ustami. Natomiast mama… nie wyglądała na zszokowaną w przeciwieństwie do gości. Na jej twarzy widniała mieszanka strachu i jakby ulgi.
- Jak to, jak? No.. normalnie – odpowiedziałam, marszcząc brwi. Podniosłam rękę i potarłam nią twarz. Po całym tym cyrku czułam się dość zmęczona, nigdy nie rzuciłam naraz tyle zaklęć.
Właściwie, to w ogóle nie rzucałam wcześniej zaklęć.
Dyrektor spojrzał na mnie uważnie i wyraźnie było widać, że oczekuje większej, pełniejszej odpowiedzi.
Westchnęłam, a wtedy wtrąciła się mama.
- Ariadnie pewnie chodzi o to, że podświadomie czuła, w które miejsce trafi ją zaklęcie. Czyż nie? – powiedziała, okropnie mocno akcentując ostatnie dwa słowa. Bardzo dobrze wiedziałam o co jej chodzi – miałam przytaknąć, nie byłam idiotką. Ale jakiś instynkt podpowiadał mi, bym zrobiła odwrotnie.
- Cóż, nie do końca. Chodzi o to, że… - urwałam, wpatrując się w dywan. Nie wiedziałam jak mam to ubrać w zdania.
- Kontynuuj proszę, Ariadno – donośny głos Dumbledora rozszedł się po pomieszczeniu.
- Ja… usłyszałam to w swojej głowie. Jakiś głos powiedział, gdzie uderzy zaklęcie, a ciało zareagowało prawie instynktownie, chroniąc to miejsce.
Dyrektor kiwnął głową.
- Był to głos raczej męski czy damski?
- Męski, choć nie jestem pewna. Tego głos… on jakby nie miał dźwięku. Nie rozumiem tego, ale ja jakbym czuła już wcześniej ten głos, choć nie mam pojęcia jak można czuć głos – przerwałam, sądząc, że powiedziałam już wszystko co mogłam. Jednak zaraz szybko dodałam. – Ale to nie tak, że słyszę jakieś głosy w głowie.


Dwie godziny później gości już nie było. Terminy zaliczeniowe sumów zostały ustalone na piętnastego i szesnastego sierpnia. Egzaminy te będą miały również za zadanie pokazać czy ze swoją wiedzą nadaję się na szósty rok, czy trzeba ulokować mnie gdzieś niżej.
Z dołu przeniosłam się do własnego pokoju, gdzie, całkowicie wykończona, rzuciłam się na łóżko. Z nocnej szafki wyjęłam komórkę, założyłam słuchawki i puściłam muzykę. Zaraz chwyciłam „Historię Hogwartu”, lekko już wyświechtaną i, machając nogami skrzyżowanymi w kolanach, zaczęłam czytać. Lektura oraz muzyka tak mnie pochłonęły, że nie usłyszałam mamy wchodzącej do pokoju. Kiedy położyła mi rękę na ramieniu, tak się wystraszyłam, że wrzasnęłam i wyrzuciłam książkę w powietrze. W tym samym momencie zobaczyłam jak wszystkie szafki w pokoju otwierają się z hukiem, jakby ktoś za nie pociągnął. Mama beznamiętnie na to spojrzała i odezwała się całkowicie spokojnym głosem:
- Musisz zacząć kontrolować moc.
Nie wiem dlaczego, ale to zdanie okropnie mnie zdenerwowało. Jak niby mam ją kontrolować, skoro nawet nie poczułam, że wymyka mi się spod mojego nadzoru?
- Świetnie. Mogłabyś powiedzieć mi jak? – wysyczałam, już całkowicie zła.
Kobieta spojrzała na mnie bez wyrazu.
- Która godzina? – zapytała.
- Mam rozumieć, że doprowadziłaś mnie niemalże do zawału, tylko po to, by zapytać, która godzina?! Nie mogłaś spojrzeć na zegarek? – odwarknęłam. Byłam okropnie zła, a od uwolnienia się mojej magii miewałam dziwne huśtawki nastrojów, które nie pomagały już i tak napiętym stosunkom pomiędzy mną a mamą.
Spojrzała na mnie wyczekująco. Zamaszystym ruchem zgarnęłam z łóżka komórkę i sprawdziłam czas.
- Piętnasta.
- Świetnie. Za pół godziny lecimy do Weasley’ów – mówiąc to nazwisko, skrzywiła się leciutko. – A o dwudziestej zaprosili nas na małe przyjęcia Malfoy’owie. Z Narcyzą znamy się jeszcze ze szkoły, dawno się nie widziałyśmy, a teraz nadarzyła się idealna okazja. Do Molly ubierz się normalnie ale do N…
Tutaj wcięłam jej się w zdanie.
- Stop, poczekaj. Po pierwsze – do jakiej Narcyzy? Jezus Maria, to jest imię? Chociaż sama nie powinnam się dziwić, nazywając się Ariadna. Ale mniejsza o to. Kim są Malfoy’owie?
- Gdybyś mnie uważniej słuchała, wiedziałabyś. Teraz zacznij się szykować, nie wypada się spóźnić, a ty się zawsze grzebiesz.
Odwróciła się i wyszła z pokoju.
Westchnęłam i potarłam rękami twarz. Byłam wykończona i jedyne na co miałam teraz ochotę to sen. Zaczęłam zastanawiać się jak wytrzymam wizyty u tych dwóch rodzin skoro już teraz oczy mi się zamykały.
Znałam już Molly Weasley. Kiedy byłam mała często u nas bywała, chociaż my nigdy nie odwiedzałyśmy jej. Cóż, przynajmniej razem. Wiedziałam, że ma dużo synów i jedną córkę. Miałam nadzieję, że będzie w domu, bo chciałabym poznać jakąś młodą czarownicę.
Wstałam z łóżka i niespiesznie ruszyłam do szafy. Wyciągnęłam niebieskie jeansy, dłuższy, szary t-shirt i botki bez palców na niskim obcasie. Nałożyłam czarny tusz na rzęsy oraz zrobiłam delikatne kreski eyelinerem, przez który moje niebieskie oczy wydawały się jeszcze ciemniejsze. Długie blond włosy związałam w luźny warkocz, który przerzuciłam przez lewe ramię. Sięgał mi do piersi.
Akurat kiedy odkładałam kosmetyki, usłyszałam z dołu wołanie mamy.
Zbiegłam po schodach i stanęłam w drzwiach salonu. Rodzicielka stała przy kominku, trzymając w dłoniach srebrną cukierniczkę.
- Idziemy…? – zapytałam, gestem wskazując na drzwi. W odpowiedzi kazała mi do siebie podejść i nabrać trochę proszku z trzymanego przedmiotu.
- Polecimy tam siecią Fiuu.
Zamrugałam i spojrzałam na nią jak wariatkę.
- Polecimy tam… czym?
Westchnęła i ścisnęła nasadę nosa.
- Ariadna, proszę, nie denerwuj mnie – powiedziała i wrzuciła proszek do kominka. Natychmiast buchnął zielony płomień, a ona odwróciła się do mnie.
- Wejdziesz do środka i wyraźnie wypowiesz „Dom Weasleyów – Nora”. Błagam cię, skup się, bo wylądujesz nie wiadomo gdzie i będziemy musieli cię szukać. Rozumiesz?
Gwałtownie pokręciłam głową.
- Nie wejdę w ogień.
- Ariadna, to nie jest ogień… Na Boga, nawet pięciolatki umieją podróżować kominkami!
Założyłam ręce na piersi. Czy ona oszalała do reszty?
- Nie wejdę w ogień.
- Ariadna…
- Nie. Wejdę. W. Ogień.
Wtedy straciła cierpliwość. Jej oczy zamieniły się w bryły lodu.
- Ariadno Danielle Leiane! To nie jest prawdziwy ogień! Jest zimny! Naprawdę sądzisz, że wepchałabym się w płomienie?! Ja idę pierwsza, a ty zaraz za mną. Jeżeli po minucie nie zobaczę cię u Weasley’ów, wrócę tu po ciebie i siłą cię wepchnę. Zrozumiałaś?! – krzyknęła.
Przybrałam wściekłą minę i uważnie śledziłam jej ruchy. Powoli weszła do kominka i faktycznie nie wyglądało na to, żeby te płomienie cokolwiek jej zrobiły. Podniosła rękę sypnęła na ziemię drugą garstkę proszku i zawołała odpowiednie zdanie. Płomienie buchnęły, a mama zniknęła. Krzyknęłam i cofnęłam się do tyłu. Przerażona patrzyłam tępo w miejsce gdzie zniknęła.
Pchana tylko czystą ciekawością wzięłam garstkę proszku i stanęłam przed kominkiem. Był duży, odnowiony, pomalowany kremową farbą. Wisiało nad nim kilka zdjęć, głównie mamy i Jima, oraz kilka moich, gdy byłam jeszcze mała. Wzięłam głęboki wdech i niepewnie wsadziłam jedną nogę w płomienie gotowa od razu ją cofnąć. Ogromnym zaskoczeniem było, kiedy poczułam przyjemny chłód. Już mniej przerażona, weszłam do środka. Zamknęłam oczy i rzuciłam proszek, wołając:
- Dom Weasley’ów - Nora!
Natychmiast poczułam dziwne szarpnięcie w dole pępka, tak jakby ktoś mnie tam złapał i popchnął tak, że zrobiłam fikołka do tyłu, w powietrzu. Zaczęłam krzyczeć i mocniej zacisnęłam oczy.
Po krótkiej chwili, która dla mnie była niemalże wiecznością, wypełnioną moim dzikim wrzaskiem, poczułam grunt pod nogami, który niemalże od razu straciłam na rzecz miękkiego dywaniku pod kolanami. Oparłam ręce o ziemię. Okropnie kręciło mi się w głowie i kaszlałam. Nagle poczułam jakieś dwie ręce podnoszące mnie do góry i słowa mojej matki:
- Boże, nawet normalnie z kominka skorzystać nie umiesz! Twój wrzask słyszeliśmy chyba od kiedy ruszyłaś z domu.
- Odczep – dwa kaszlnięcia – się ode – znów dwa kaszlnięcia – mnie – kiedy skończyłam mówić podniosłam ręce do twarzy i przejechałam palcami pod oczami sprawdzając czy makijaż mi się nie rozmazał. Następnie wygładziłam bluzkę i odwróciłam się w stronę osoby, która podniosła mnie z ziemi. Pierwsze co rzuciło się w oczy to błyszczące, zielone oczy. Rude włosy, pełne usta, piegowate nosy… Zaraz!
- Jesteście bliźniakami? – wydusiłam.
- Nie – odpowiedział jeden.
- Dlaczego tak sądzisz? – dodał drugi, ten, który mnie trzymał. Zarumieniłam się lekko.
- A nie wiem, tak jakoś mi do głowy przyszło – odpowiedziałam i wyszczerzyłam się głupio.
- Chłopcy, gdzie wasze maniery! Proszę się ładnie przedstawić. Ginny! – zawołała, a dziewczyna wbiegła do pokoju. Miała lekko pokręcone rude włosy, brązowe oczy i szeroki, szczery uśmiech. Na jej widok rozluźniłam się jeszcze bardziej. Zrobiła na mnie bardzo dobre pierwsze wrażenie. – Ginny, przedstaw wszystkich Ariadnie. W razie jakiś kłopotów będę w kuchni, razem z Anastazją, ale – tutaj wyjęła różdżkę i pomachała nią tak, jakby groziła palcem – ma nie być kłopotów – Molly dokończyła zdanie i opuściła pokój.
Dziewczyna powoli do mnie podeszła, wyciągając rękę.
- Ginny.
- Ariadna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mells dnia Nie 20:24, 24 Paź 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Fuyu.
Dobry wampir



Dołączył: 12 Cze 2009
Posty: 799
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Yaoi-world :D

PostWysłany: Nie 20:53, 24 Paź 2010 Powrót do góry

Ha! I co ? Przeczytałam i żyję. :D
Wiec.. [wiem, ze nie powinno się zaczynać zdania od wiec ;D] podobało mi się. Wink
Chociaż jak dla mnie akcja toczy się trochę zbyt szybko. Magiczne książki w domu mugoli? Taa?! Laughing I tak nagle odkrywa, ze ma magiczne moce? Hm. Jakos mi to nie pasuje.. Poza tym nie przepadam za ffami z narracja w pierwszej osobie.
Wiadomo, ze za dużo nie można powiedzieć o danym ff dopiero po 1 rozdziale, ale ja już czuje, ze będzie fajne. [size=6][Oh jakie to banalne słowo.][size] Mam dar przewidywania. Cool
Zastanawia mnie czemu matka Ariadny tak długo trzymała w tajemnicy to, ze bohaterka jest czarownica. W końcu tak dobrze o tym wiedziała. :D
Oczywiście wielki plus za cytrynowe dropsy i żelki. [codzienne sytuacje maja straszny wpływ na człowieka, c'nie? Laughing] A na ''dźwięk'' nazwiska Malfoy dostałam gęsiej skorki. Oh. Ah.
Jak mi się marzy jakiś mały romansik Harry/Draco. Albo w ostateczności Draco/Ariadna.. * maślane oczka do Bells*
Kończę mój spamiarski wywód i życzę weny kochana :*

xx


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Fuyu. dnia Nie 20:55, 24 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin