FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Boczna ścieżka [M], Zaproszenie [M] - AngelsDream Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 12:31, 03 Sty 2010 Powrót do góry

"W słońcu" to chyba najpiękniejsze miłosne wyznanie, jakie kiedykolwiek czytałam.
Boże, gdybym ja dostała kiedykolwiek taki prezent, to chyba całowałabym ziemię, po której stąpa ten, kto to dla mnie napisał...
Brak mi słów.
Szczęśliwy niechaj będzie ten twój facet, Angels. Zresztą chyba jest. Nie może nie być.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 16:51, 03 Sty 2010 Powrót do góry

do drabułki

Nie wiem, czy dobrze zrobiłam, czytając najpierw to, co napisałaś pod tekstem. Spodziewałam się czegoś z perspektywy Edwarda. Bardzo boli mnie to, jak jest traktowany na tym forum. Sama się do tego przyczyniam we wszystkich tekstach, dopingując Jacobowi, bo Edwardowa postać potrafi doprowadzać do szału, ale to przecież wina autorów, a nie jego. Do tej pory chyba jedyna Thin sprawiła, że naprawdę go pokochałam miłością bezwarunkową i pełną. Mam potrzebę zrozumienia postaw Edwarda – odkrycia tej romantycznej duszy, która jest przykryta otoczką perfekcjonizmu budowaną z takim pietyzmem. Chcę w nim zobaczyć tę magię, którą sobie domalowałam do beznadziejnej kreacji Stefy, kiedy czytałam Zmierzch po raz pierwszy, kiedy potrafiłam kochać tę beznadziejną książkę, a nie jedynie fandom. Chcę zobaczyć trochę wyuzdanego dżentelmena z szelmowskim uśmiechem, ale niech to będzie facet z krwi i kości, niech szanuje Bellę i ma swoje wady, które ona akceptuje. I Ty to poniekąd pokazałaś. Bella zamienia wiele jest wad w zalety, ale u Ciebie potrafi powiedzieć to jest irytujące. Czuje się w jego ramionach jak bezbronne dziecko, ale tak naprawdę sama ma potrzebę matkowania, otoczenia go opieką, stawania w obronie ich miłości. Bella ma swoją naiwność, ma zniekształcony obraz Edwarda, ale jest to obraz, który wynika z jej uczuć, a nie próby znalezienia w nim kogoś innego. Szuka stuletniego dziecka w dąsach i zaborczości podszytej paradoksalnie gorącym uczuciem. A potem świadomie żegna się z magią i wita racjonalizm. Symbolika jaka jest zawarta w tym jednym geście, czaruje. Jesteś wróżką, która za dotknięciem magicznej różdżki zmienia te postaci, których pierwowzory pozwalały na wepchnięcie w nich dowolnej osobowości, w każdego człowieka. Zamienia Edwarda w niedocenionego romantyka z sercem na dłoni, a Bellę w myślącą, kochającą istotę przyjmującą to serce z otwartymi ramionami.
I za tę magię płatków śniegu Ci dziękuję.

Pozdrawiam,
R.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Mścicielka
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Lis 2009
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:23, 07 Sty 2010 Powrót do góry

Pięknie piszesz! Twoje miniatury czyta się z ulgą. Tak naprawdę, może jestem popiepszona ale czuje ulgę czytając je. Taki łyk świeżego powietrza po długim pobycie pod wodą. Dziękuje ci za wszystkie teksty. Miło jest poczytać coś pięknego.

Weny życzę, Mś


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nanah
Nowonarodzony



Dołączył: 03 Paź 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:13, 10 Sty 2010 Powrót do góry

"Zazdrość" i "Natura" były pierwszymi drabblami, jakie przeczytałam i bardzo mi się podobały. Według mnie bardzo dobrze zostały w nich opisane uczucia, emocje... Są piękne i jak dla mnie dość delikatnie napisane przy tak głębokiej treści.
Nie zniecheciłam się ani do rodzaju, jakim jest drabble, ani do twórczości AngelsDream i w wolnym czasie postaram się przeczytać całość tekstów jej autorstwa.

Pozdrawiam
Nanah


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nanah dnia Nie 20:16, 10 Sty 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 21:19, 01 Cze 2010 Powrót do góry

Miniaturka powstała na potrzeby pojedynku.

Dedykuję dwóm osobom.

BajaBelli za to, że zrozumiała, a to dla autora bardzo dużo. To nadaje sens i smak tworzeniu.

Rafałowi za ślady, które zostawił i zostawia. Niech czerwień Ci śpiewa, Żbiku.


Pernix, dzięki za betę.

ŚLAD

Ręce ludzkie są kruche, żyją krótko, ale zostawiają po sobie ślady, które trwają całe lata, a nawet wieki.
Zofia Kucówna, Zatrzymać czas


Chłopiec wpatrywał się z zafascynowaniem w zawartość naczynia, które stało na niskiej ławie w kącie pomieszczenia. Owocowy zapach unosił się w powietrzu, ale nie to przyciągnęło uwagę ciekawskiego trzylatka. Żywa, czerwona barwa napoju była powodem złamania zakazu matki. Zajęta praniem kobieta nie usłyszała, że jej najmłodszy syn obudził się z popołudniowej drzemki i na czworakach, żeby nikt nie zauważył, dostał się do kuchni. Blondynek wytarł ręce o materiał spodenek i stanął na palcach, by dokładniej zajrzeć w głąb misy. Świeżo wyciśnięty sok pozostał niezmącony, dopóki nie zanurzył w nim dłoni. Poruszał nadgarstkami delikatnie, starając się nie rozlać ani kropli. Wiedział, że mama, gdy tylko się dowie, będzie krzyczeć, a być może nawet każe mu iść spać bez kolacji. Jednak właśnie ten kolor najbardziej przypominał Garrettowi sen, w którym zewsząd otaczała go czerwień. Wołała coś, szepcząc, ale nie rozumiał pojedynczych słów. Zaczął jej szukać na jawie i w końcu odnalazł. Sok przepływał między drobnymi palcami i nieznacznie barwił jasną skórę. Kiedy dziecko podniosło wzrok, ujrzało przed sobą białą, kuszącą ścianę. Nie zastanawiając się długo, chłopiec przedreptał ostrożnie dwa kroki w bok, wyciągnął ręce nad miską, a potem gwałtownie przyłożył je do chłodnej powierzchni. Krople zaplamiły jasną koszulę, rozchlapały się po podłodze, ale to dwa rozmazane ślady niewielkich dłoni były najważniejsze. Trzylatek pokiwał głową z aprobatą, zlizując kwaśny smak żurawiny ze skóry. Czerwień zamruczała zadowolona.

Kiedy wrócił pokonany do domu, matka rozpłakała się na jego widok. Skulił ramiona w oczekiwaniu na krzyk i pretensje. Gdy kobieta mocno przygarnęła syna do siebie, wzdrygnął się zaskoczony, ale po chwili odwzajemnił uścisk.
- Coś ty najlepszego narobił? – szepnęła.
- Musiałem – odparł.
- To nie jest rozwiązanie – stwierdziła. - Jesteś wciąż małym chłopcem... – dodała.
- Gruby John i Mike nie mają prawa nas obrażać! – krzyknął łamiącym się głosem.
Matka zabrała kojące ból ramiona i wyprostowała się powoli. W jej oczach wyraźnie widział smutek i coś jeszcze. Uczucie, którego ośmioletni urwis nie umiał zrozumieć. Przez chwilę trwali w ciszy, aż wdowa potrząsnęła głową, jakby budząc się ze snu.
- Musimy opatrzyć twoją wargę. – Wyjęła z szafki czysty ręcznik, zmoczyła go w wodzie z dzbanka i podała Garrettowi, by mógł obetrzeć twarz. - Powinieneś umyć się cały – dodała, a chłopak skrzywił się z niesmakiem. Matka roześmiała się cicho i pochyliła w jego stronę.
- Chyba za wiele czasu spędzasz z kotami w stodole, mały brudasie. – Cmoknęła go w czoło, ale zanim zdążyła się cofnąć, oparł brudną dłoń na jej twarzy. Zamarła w bezruchu, zmęczone szare oczy zaszkliły się wzruszeniem.
- Nie pozwolę, żeby ktokolwiek mówił o tobie takie rzeczy, mamo – powiedział z przekonaniem i hardą pewnością.
Pokiwała głową w sposób, który nie oznaczał ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia, po czym zrobiła krok do tyłu. Z jasną cerą kobiety wyraźnie kontrastował niepełny, krwisto-ziemisty ślad dziecięcej dłoni.

Samuel Gray(1) upadł na bostoński bruk tuż pod stopy przyjaciela, który natychmiast odciągnął go na bok i klęknął obok rannego, bezskutecznie usiłując zatamować krwotok z jamy brzusznej.
- Sam! – krzyczał blondyn, z przerażeniem obserwując, jak powroźnik blednie. Nie zwracał uwagi na kolejne wystrzały, histeryczne wrzaski kobiet i pośpiesznie wydawane Brytyjczykom rozkazy. Krew zdawała się być wszędzie wokół. Wypływała pomiędzy palcami Garretta, który ze wszystkich sił uciskał okolice rany.
- Samuel! – powtarzał raz po raz, łudząc się, że to cokolwiek zmieni, ale brązowe oczy mężczyzny zmętniały, a po chwili przestał oddychać. Umarł szybką, niespodziewaną śmiercią, która nie powinna się wydarzyć. Przyszli tam, tak jak inni, po to, by zaprotestować przeciw niesprawiedliwości, walczyć o swoje prawa. Sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli, w stronę żołnierzy poleciały śnieżki, śmiecie i kamienie. Huk wystrzałów zmusił ludzi do ucieczki. Kilkanaście kul trafiło w cel. Garrett miał wrażenie, że znów jest dzieckiem i śni najgorszy koszmar. Patrzył na uwalane posoką dłonie, nie poznając ich. Nagle wszystkie zmysły blondyna zostały zbombardowane ogromem bodźców, a on sam zerwał się do biegu. Pędził bocznymi uliczkami miasta, oddychając z trudem. Za wszelką cenę pragnął uwolnić się od niedawnych wydarzeń. Nie wiedział, ile dokładnie minęło czasu, gdy schronił się za progiem opuszczonej rudery. Jęknąwszy, oparł się plecami o jedną ze ścian w głębi budynku i opadł na podłogę. Charczał i kaszlał kompletnie wycieńczony. Zakrwawione ręce przytknął do brudnej podłogi, zostawiając na zbutwiałych deskach ledwie widoczne ślady. Zmęczony biegiem, obolały i spragniony, próbował uspokoić myśli i zrozumieć to, czego doświadczył. Nie zdążył. Usłyszał dziwny świst, a potem było już tylko wlewające się w niego cierpienie, które promieniowało od rozszarpanego gardła na całe ciało. Zanim zdołał dostrzec oprawcę, stracił przytomność. Gdy ją odzyskał, czerwień śpiewała.

Siedem lat później, ukryty pomiędzy drzewami, obserwował armię, w której zwycięstwo wierzył z całego serca. To była wojna o wolność, tożsamość i zjednoczenie. Nie mógł stanąć w jednym szeregu z żołnierzami, ale to, kim się stał, nie zmieniło jego przekonań. Nie stracił nadziei, że kolonie razem wyzwolą się spod brytyjskiej tyranii, tworząc nowe, silne państwo. Podążał śladem bitew, nierzadko nocami dobijając porzuconych rannych. Pogodził się ze swoją przemianą, choć dokładne jej okoliczności nie były mu znane. Nie rozpamiętywał tamtego dnia, słusznie uznawszy, że to bezcelowe. Po bólu narodzin, nadszedł palący głód, który zaspokoił dzięki dwóm marynarzom. W momencie, w którym wrócił mu rozsądek, a świeżo wypita krew ukoiła pragnienie, uciekł z miasta, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to nie miejsce dla takich jak on. Nie szukał innych wampirów, tak jak nie odwiedzał rodzinnych stron. Żył z dnia na dzień, przyglądając się trwającej rewolucji. Był wszędzie tam, gdzie awantura goniła przygodę. Unikając słońca, mieszkał w lasach, jaskiniach i opuszczonych domach na uboczu. W trudnych czasach zmian nie brakowało mu ani przestrzeni, ani pożywienia. A jednak za czymś tęsknił, nie mogąc tego dookreślić. Kiedy patrzył na maszerujących żołnierzy, miał ochotę krzyczeć, biec – po prostu działać. Wiedział, że w tym pozornie anonimowym tłumie znajduje się osoba, którą podziwiał, gdy tylko usłyszał o umiejętnościach i osiągnięciach przybysza zza granicy. Jego dziwnie brzmiące nazwisko łamało Garrettowi język, ale fortyfikacje wzbudzały szacunek.(2) Blondyn warknął przeciągle, opierając dłoń o potężne, stare drzewo. Powinien iść razem z nimi, a mógł tylko stać i patrzeć, jak się oddalają. Gdy wiatr przywiał zmieszane ze sobą zapachy – potu, krwi i koni – zaskowyczał, wbijając palce w pełną bruzd korę. Spłoszone ptaki zerwały się do lotu, a mężczyzna uciekł w głąb lasu. Na pniu orzecha wampir odcisnął upiorny kształt zakończonej szponami dłoni.

Karibu upadł na śnieg, kwicząc głośno. Blondyn popatrzył na zwierzę z wyraźnym wahaniem. W końcu jednak wbił zęby w szyję starego renifera, pozwalając ciepłej krwi spływać wprost do gardła. Wybrał drogę wyrzeczeń dla kobiety, która zdołała go zaintrygować. Była wyzwaniem, a Garrett, mimo ponad dwustuletniego życia, wciąż poszukiwał sensu. Przez chwilę – mgnienie w wampirze egzystencji – łudził się, że oto odszukał właściwie rozwiązanie, ale takim jak on nie jest pisana rodzina ani spokój. To ciągłe zmiany zawsze napędzały go do działania. Blondyna przyciągała inność, wszystko to, co zdawało się nieosiągalne. Uważał za niemożliwe oswojenie urodzonego w dziczy wilka. O pusty śmiech przyprawiało nomada oczekiwanie, że pełna miska i miękkie posłanie zagłuszą instynkty drapieżnika. Złoty kolor tęczówek, który któregoś dnia dostrzegł w lustrze, pozwolił mężczyźnie oszukać własne popędy. Jednak w niemal każdej sekundzie spodziewał się, że z nimi przegra, jak wiele razy wcześniej. Skończył posiłek i ukrył truchło karibu pod śniegiem. Takie obowiązywały tu zasady, więc ich przestrzegał. Na razie. Zanim odszedł dalej w śnieżną pustkę, przycisnął dłoń do puchu – kiedyś drobiny wydawałyby mu się przeraźliwie zimne. Idealny, wyraźny ślad męskiej, choć szczupłej dłoni był jak pożegnanie, gdy czerwień znów zaczęła go wzywać.

(1) – Samuel Gray – powroźnik zabity podczas Masakry bostońskiej 5 marca 1770 roku.

(2) – Tadeusz Kościuszko - [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Śro 15:17, 02 Cze 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Śro 15:08, 02 Cze 2010 Powrót do góry

Hurra, Garrett!!!
Ale czemu tylko miniaturka? I czemu zbudowana tylko z pięciu epizodów? Brakuje mi czegoś w tym tekście. Mogłoby go być znacznie więcej pomiędzy epizodami, a i dalej mógłby się spokojnie ciągnąć. Rozumiem, chodzi o połączenie momentów ze śladami (zresztą bardzo pomysłowa rzecz), ale... mało.
Zaskoczyło mnie, co Garrett robił w Europie. Meyer za wiele o nim nie napisała, więc zawsze przyjmowałam za pewnik, że facet jest Amerykaninem. Ale nie napisała w sumie, że jest na pewno, a jako nomad mógł przybyć do Stanów z Europy. Ba, jakby chciał, to i z Australii.
Ale, kurczę, Kościuszko? Na to bym nie wpadła. Choć akurat kawałek z marszem uważam, że dobrze, że jest nierozbudowany - w pewnym momencie mogłaby się z tego zrobić historia a'la Jasper. Ale całą resztę chętnie widziałabym większą. Garrett jest niewyeksploatowany, sporo mu można dopisać czy dorysować... Szkoda go na miniaturkę.
Choć powinnam siedzieć cicho - sama kiedyś myślałam o tekście o nim i chyba też kołatała mi się w głowie mini. Tylko to był luźny pomysł bez ukazywania historii tej postaci. A tu... jednak ją pokazujesz, dlatego mi to tak pachnie... skrótem.
Złapałam za kark jednego prztyka:
Cytat:
aż wdowa głową, jakby budząc się ze snu.

?
Jestem właściwie na tak, tylko lubię marudzić. Bom jędza. Wink
thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Amiya
Dobry wampir



Dołączył: 10 Lis 2008
Posty: 2317
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Stąd ;)

PostWysłany: Nie 11:21, 22 Sie 2010 Powrót do góry

Dopiero teraz zaczęłam czytać Twoje miniaturki(dzięki mTwil która zrobiła spis miniaturek tak by the way) i powiem Ci że są bardzo dobre. Fajnie się je czyta i w ogóle jest dobra ręka do pisania. No ale zacznijmy od początku:

"Aż do łez" jest krótką ale treściwą miniaturką. Nie wiem czemu ktoś miałby Cię linczować za to co w niej napisałaś, przecież każdy może mieć swoje zdanie na temat Sagi pani Meyer, czyż nie ? Podobało mi się to jak opisałaś wampirzyce w tej miniaturce. Jej drapieżność, złość, ironię itp. Bardzo fajna mini, naprawdę.

Uwaga! Zły pies! - co do tej miniaturki mam mieszane uczucia. Być może dlatego że jakoś nie potrafie wyobrazić sobie złego Setha i wampirów których nie obrzydza zapach wilkołaków. Co do reszty nie moge się przyczepić. Rozwaliło mnie jedno zdanie, mianowicie: "[...]Napędzany amfetaminą organizm nie miał absolutnie żadnych ograniczeń.[...]" - taaaa, wilkołak na fecie. Gdyby nie to że w Zaćmieniu było napisane że organizm Jacoba spalał morfinę w tak szybkim tempie, że trzeba było mu ją non stop podawać, to może ten kawałek z Sethem zażywającym amfetaminę by przeszedł. ;p Ale ogólnie miniaturka nie jest zła, podobały mi się kawałki pikanterii które zawarłaś pod koniec.

Narazie to by było na tyle, jak przeczytam reszte to coś dopisze.
Pozdrawiam,
A. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 12:21, 18 Wrz 2010 Powrót do góry

Na potrzeby forumowej Lemoniady.


CZĄSTKI

Przed świtem obudziłem się by żyć
Wplątany w cudzą pościel, w cudze sny
Pomiędzy pożądaniem a rozkoszą tkwi dolina nocy
Skazany na ponury miejski zgrzyt
Osnuty prześcieradłem brudnej mgły
Chcąc ukryć się przed sobą samym
Chlałem wódę w dusznym barze
*

Leah – suka.
Leah – wredna suka.
Leah – wredna, skrzywdzona suka.

Indianka przeciągnęła się, pomrukując z zadowolenia. Otworzyła oczy i ułożyła bokiem do kochanka, który spał smacznie w jej własnym łóżku. Wiedziała, że pościel jeszcze długo będzie pachnieć tak jak oni. Wiatrem, wolnością, zepsuciem. Mimo wszystko Jacob Black miał w sobie jeszcze tyle chłopięcego uroku, a teraz leżał na wyciągnięcie ręki. Dosłownie. Przesunęła dłonią po jego krótkich włosach, pogłaskała policzek i nos, po czym oparła paznokieć na lekko rozchylonych ustach. Na samo wspomnienie kolejnej upojnej nocy zadrżała. Nie robili niczego złego. Starali się żyć. Mała pijawka wciąż była dzieckiem i jej więź z Indianinem nadal pozostawała platoniczna, a przy tym nieznośnie wręcz idealna. Leah zgięła palce i wsunęła sobie rękę pod głowę, pozwoliwszy uciec myślom daleko poza granice rezerwatu i codziennych problemów. Tym sposobem zapadła w płytką drzemkę, z której została obudzona nagłym ruchem i cicho mamrotanymi przekleństwami.
- Szlag by to – syknął Black, naciągając na siebie spodenki i koszulkę.
- Coś jest nie tak? – zapytała.
- Jeszcze nie, ale mam mało czasu, wybacz. – Podbiegł, cmoknął ją w czoło, po czym wyciągnął swoje trampki spod łóżka. – Jeśli nie wyjdę w tej chwili, spóźnię się na obiad u...
- U Cullenów – skończyła za niego. Zabrzmiała grzecznie, zbyt grzecznie, żeby nie wyczuł wrogiego nastawienia na co dzień dobrze ukrywanego pod maską pozornej obojętności.
- Wiesz, że... – zaczął, ale przerwała mu bezceremonialnie:
- Wiem, idź już – wykrztusiła, po czym owinęła prześcieradło wokół swojego ciała i podeszła do okna. Otworzyła je na oścież i syknęła przez zęby:
- Tędy będzie najszybciej.
Odwróciła się do kochanka plecami, cząstka niej wiedziała, że nie było tutaj miejsca na rozmowy i kompromisy. Wzruszyła ramionami, gdy westchnął, a potem wziął rozbieg i wyskoczył z wysokości pierwszego piętra na mokrą od deszczu trawę. Znów mżyło przez większość nocy i poranka. Cudowna pogoda, zaskakująco stała w świecie pełnym zmian i niesamowitości czekających na ludzi za każdym rogiem.

Odstawiła talerz z niedojedzonym omletem i kubek po kawie na kuchenny blat i uśmiechnęła się krzywo do pomysłu pozmywania nagromadzonych w zlewie naczyń. Seth jakoś sobie z tym poradzi, w końcu też ma dwie ręce. Dziewczyna omiotła krytycznym spojrzeniem wszechobecny nieład. Odkąd zabrakło matki, ich dom popadał w ruinę, a Leah kompletnie nie umiała tego opanować. Potrząsnęła głową i skuliła ramiona – nie jej wina – nie każda kobieta musiała zostać stworzona do dbania o dom. Nie wiedzieć czemu pomyślała o Emily i siostrach Jake'a. Wściekłość zafalowała w zgorzkniałym umyśle tak intensywnie, iż z ledwością powstrzymała przemianę. Niczego im nie zazdrościła, zwłaszcza oszpeconej kuzynce skazanej na długie życie obok Sama Uleya, ale nie potrafiła ich także polubić. Nie darzyła sympatią również Belli i całej tej zgrai krwiopijców, z ledwością tolerowała resztę sfory, nie licząc Jacoba i Setha, choć tych też nie zwykła oszczędzać. Urodziła się, by wzbudzać niechęć, odpychać i stanowić właściwe tło dla uroczych koleżanek. Miała nadzieję umrzeć, wcześniej wdeptując w ziemię całą ich naiwność i przekonanie, że świat ma do zaoferowania cokolwiek dobrego.


Nie mogło stać się inaczej, prawda? Zbyt gorzki do przełknięcia finał wisiał w powietrzu, zanim jeszcze zdążyli pojąć, że ulegają wilczym instynktom. Samiec alfa i jego wilczyca – agresywna beta o nieprzejednanym charakterze. Stereotypy są dla głupców, podobnie jak nadzieja, że los można oszukać.


Leah zaszlochała i opadła na podłogę, pociągnąwszy jednocześnie za uchwyty szuflady. Dziewczyna histerycznie rozgarnęła własną bieliznę – na dnie znalazła niebieskie bokserki, które Jake zostawił u niej kiedyś przez przypadek. Zawsze zapominała, żeby mu je oddać, a on nigdy o nich nie wspominał. Dziś wydawały się niemal bezcenne. Ukradli pięć lat, czy nie powinna tego docenić? Ścisnęła bawełniany materiał w dłoni i przytknęła go do twarzy. Wspomnienia powracały, powodując niedookreślony ból. Upuściła szorty na dywan i na moment zamarła w bezruchu. Potem, popychana przez dziwną potrzebę, zaczęła zdejmować z siebie ubranie, a gdy stała już naga i drżąca, na chwilę wczepiła palce w swoje krótko obcięte włosy i zawyła. Nie było w tym nic z ludzkiego płaczu. Tak od wieków rozpaczały wilki, kiedy rozpadały się ich stada. Zamilkła nagle i założyła bokserki, nie zwracając uwagi na to, że opadły nisko na biodrach. Przecież nie chodziło o to, by pasowały, ale o tę cząstkę Jacoba utraconą na zawsze na rzecz bękarta pijawek. Leah podeszła do łóżka, po czym upadła na nie i zwinęła się w kłębek, uprzednio owinąwszy kocem. W ten sposób chociaż na chwilę mogła udawać, że świat przestał istnieć.

Na pewno jesteś, bo wierzę
Ukrywasz skrzydła wtulone
Zechciej mnie zabrać ze sobą
Jeżeli jesteś
Aniołem

Na pewno tęsknię i czekam
Na pewno nie wiem co dalej
Jeżeli słyszysz nie zwlekaj
Niech wreszcie będzie wspaniale
**

Mgła oblepiła jej kostki i wyciągnęła srebrzyste palce wzdłuż nagich łydek i ud. Wiedziała, że śni, więc parła do przodu bez strachu, mając nadzieję, że znajdzie odpowiedź na swoje pytania. Dlaczego ci, których kochała, musieli zostać przeklęci? Czemu świat napawał ją obrzydzeniem? Kiedy tak bardzo uwierzyła w swoje pozy, że zapomniała, kim jest naprawdę? W otaczającej Leę bieli mignął cień, poruszał się długimi susami, niezwykle szybko i był coraz bliżej. Dziewczyna stanęła i spojrzała w dół. Miała na sobie krótką, ciemnofioletową sukienkę z miękkiego materiału i nic więcej. Żadnych butów, ozdób, broni. Duch ze snu nie zamierzał atakować. Gdy przyjrzała się dokładniej, rozpoznała samą siebie w ciele szarej wilczycy i miała pewność, że chodzi o coś więcej. Jak zawsze przedtem i potem.

Sam patrzył na swoją byłą dziewczynę z troską. Przyszedł do domu Clearwaterów bez zaproszenia i wtargnął do sypialni kierowany wewnętrznym przeczuciem. Taka bezbronna, odsłonięta – kompletnie nieświadoma jego obecności, mimo że zazwyczaj spała bardzo czujnie. Dziś jednak wszystko wyglądało inaczej. Jake odszedł z rodziną Cullenów, Seth mieszkał za daleko (chłopak wybrał studia i własne życie, odrzucając zasady plemienia), a Leah została sama. Nie mógł zaprzeczyć, że wcześniej skrupulatnie zadbała o to, by nikt nigdy się o nią nie martwił, ale tym, którzy raz zobaczyli prawdziwe oblicze 'tej wrednej suki', trudno było je zapomnieć. Uley potrafił już trzymać wpojenie w ryzach, ból ledwie ćmił, a Emily nie chciała przecież, żeby jej kuzynka cierpiała. Mężczyzna postępował więc (prawie) zgodnie z dyktatem wpojenia. Przysiadł na łóżku Indianki, ignorując bałagan i porozrzucane ubrania. Kobieta spała na wpół naga, okryta cienkim kocem. Przesunął opuszkami palców po odsłoniętym ramieniu i obojczyku. Piękna, dzika i nieposkromiona. Wstrzymał oddech, ale po chwili westchnął, gdy dalej spokojnie spała. Pod pledem rysował się kształt drobnych piersi, które nadal uwielbiał. Na moment zatrzymał dłoń, a potem pozwolił sobie na coś, o czym powinien zapomnieć dawno temu. Warknął cicho, czując wybuchające w swoim ciele pożądanie zmieszane z zakazem – tym razem nie miał ochoty ustąpić.

Wilczyca popatrzyła jej prosto w oczy, po czym przemówiła, nie otwierając przy tym pyska. Słowa rozbrzmiewały wyraźnie wewnątrz głowy Lei, co nie zaskakiwało, zważywszy na to, że rozmawiała ze sobą.
- Uważajmy, przyjaciółko – szepnęła. - Nie znamy dnia ani godziny.
- Na co mam uważać? Na wampiry? – zapytała, spinając się instynktownie.
- Pijawki nam nie zagrażają, ukochana. To wśród naszych nie ma dla nas miejsca – odparła.
- Nie odejdę z rezerwatu! – wykrzyknęła. Spróbowała podejść bliżej do ogromnego zwierzęcia, ale bez względu na ilość kroków, suka wciąż pozostawała w pewnym oddaleniu.
- Głupie! – warknęło stworzenie i wyszczerzyło białe kły.
- Nie mam gdzie pójść, nie mam przyszłości – wymieniała.
- Wymówki!
Leah zaczęła się czuć nieswojo, spróbowała zmusić swój umysł do obudzenia, ale nie odniosło to żadnego skutku.
- To absurdalne i bezcelowe – syknęła pod nosem, a następnie usiadła, pozwoliwszy lepkiej mgle osiąść także na swoich plecach, ramionach i włosach. Wilczyca podchodziła powoli, uważnie stawiając łapy na nieistniejącym podłożu. Ułożyła się tuż obok Indianki, ogromny łeb oparła na kobiecych udach.
- Nie musimy rozumieć wszystkiego. Właściwie nie musimy niczego.
Pogłaskała miękką sierść i szepnęła:
- Wystarczałoby mi naprawdę niewiele.
- Nie wierzymy w to – podsumowała bestia. - Im więcej mamy, tym trudniej zaakceptować nam skąpstwo rzeczywistości.
- Ja nie mam nic – wyrzuciła z siebie drżącym od emocji głosem.
- Mamy siebie. – Odpowiedź otuliła ciepłem zwichrowane myśli.

Muskał ustami gładkie, umięśnione łydki, palcami badając krzywizny żeber. Nie rozumiał, czemu się jeszcze nie obudziła. Wziął głęboki wdech przez nos, czułe zmysły zostały zbombardowane przez różnorodne bodźce. Pachniała tak kusząco, wprost marzył o tym, by rozsunąć jej uda i odchyliwszy materiał bokserek, zatopić język w słodkiej wilgoci. Zadrżał, wstrząśnięty własnym zachowaniem. Nie poznawał siebie, jednak nie umiał przerwać, kiedy raz zaczął. Przymknął na chwilę oczy, przecież mógł jeszcze wstać i wyjść. Mógł! Robił coś, co go opętało. Czynił to wbrew własnym zasadom. Łamał reguły i... prawo. Wiedział o tym wszystkim, ale ciało Lei kusiło jak żadne inne. Była idealna od zawsze. Od pierwszej randki, pocałunku i niewprawnej pieszczoty – czas tego nie zmienił. Wciąż pamiętał noce, podczas których szczytowała raz za razem – uwielbiał to, jak jej ciało napinało się w efekcie kolejnych orgazmów. Bez słów czcił ogromną niezależność w poplątanej pościeli. Niekiedy kąsał szczupłe nadgarstki i szarpał włosy, dawkował ból, a Leah dochodziła, tracąc zmysły. Dziś przywłaszczał sobie raptem namiastkę przeszłości. Tęsknił za tym, za każdą cząstką tego, co utracił nie z własnej winy.

Szara sierść wilczycy wyglądała jak pokryta szronem, gdy Leah nagle ocknęła się z dziwnego odrętwienia.
- Zaśpiewajmy razem, moja piękna – zaproponowało zwierzę, a kiedy Indianka zaprzeczyła ruchem głowy, białe kły rozszarpały skórę.
- Śpiewaj, szmato – warknęła samica. – Śpiewaj, już! – rozkazała.
Mleczna mgła spłynęła czerwonymi i fioletowymi smugami.

Leah obudziła się, czując na sobie niechciany, obrzydliwie znajomy dotyk. Natychmiast usiadła, odepchnąwszy intruza od swoich nóg. Odruchowo wyszczerzyła zęby, w brązowych oczach kobiety widoczna była pogarda.
- Sam?! – krzyknęła z niedowierzaniem. Z ledwością powstrzymała odruch wymiotny.
Mężczyzna odchylił się niepewnie, zaniepokojony i zaskoczony zarazem, jakby to on został ofiarą. Wyciągnął rękę w jej stronę, ale umknęła przed jego dłonią, przyjmując jednocześnie dogodną pozycję do walki.
- Ja... – zaczął, ale splunęła mu prosto w twarz.
- Masz trzy pierdolone sekundy na natychmiastowe opuszczenie mojego domu, zanim udowodnię ci, że jesteś tylko zwykłym kundlem, Uley! – wykrzyczała, wbijając palce w pościel. W każdej chwili gotowa do przemiany, kucnęła w taki sposób, by móc wyskoczyć do przodu i zawisnąć zębami na gardle tego czegoś, co kiedyś kochała.
- Ja... – Powtórzył, ale jednocześnie zsunął powoli z łóżka, unosząc dłonie w obronnym geście. Wycofywał się powoli, nie odrywając wzroku od twarzy Lei, nie próbował nawet zetrzeć śliny ze swojego czoła i policzka. Stracił równowagę po zderzeniu z wciąż wysuniętą szufladę z bielizną, ale chwilę później zniknął w korytarzu. Pragnęła, by równie łatwo mogła go wyprzeć ze swojego życia już na zawsze. Kilka oddechów potem rozległ się trzask zamykanych drzwi wejściowych. Gdy dźwięk przebrzmiał, Indianka zaczęła wrzeszczeć i kląć, szarpiąc pościel. Kiedy to nie przyniosło ulgi, złapała wazon stojący na szafce przy łóżku i rozbiła go o podłogę. Jej godność, resztki wiary w ludzi i większość emocji wylądowały na poplamionym dywanie razem z porcelanowymi skorupami.

Mimo że zgubiłem się
Mimo że zabrnąłem w mrok
Wymieszałem z błotem krew
Ocaleję mimo to
Trzeba uprzytomnić sobie że
Nawet kiedy wszystko straci sens
Znajdziesz przestrzeń gdzie
Wielka wiara tłumi lęk

I jeżeli tak ma być, że pomimo wszystko
Ja wydostanę się
To chyba warto
Wierzyć
***

Leah – kobieta.
Leah – człowiek.
Leah – wilczyca.

*, *** - Coma – Pierwsze wyjście z mroku
** - Coma - Anioły


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zua_15
Wilkołak



Dołączył: 22 Lis 2009
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: opolskie

PostWysłany: Pią 18:31, 24 Wrz 2010 Powrót do góry

Witam AngelsDream.

Zaczynam od razu, że podobało mi się, iż tu głównym bohaterem była Leah, i nie było kanonicznej pary; Jake i Leah, kurna – nawet fajnie ;D

Styl – niesamowity! Boże, i te opisy; w ogóle tak wciągasz czytelnika, pobudzasz wyobraźnię, ciekawość. Świetnie!
Błędów nie przyuważyłam.

Ten romans J&L podobał mi się. Choć powiem, że on przypominał mi typowe romanse/zdrady z filmów czy tam seriali. No, ale i tak fajnie Wink
I Leah była zakochana... Zależało jej. Te pięć lat miała go dla siebie, w kilku chwilach, dniach. Choć i tak wciąż mało.

Potem ten intrygujący sen... nie powiem, podobało mi się ; ).
Chyba tam właśnie poznała prawdę o samej sobie, nie oszukiwała się. To coś, co przydałoby się każdemu z nas – ludzi.
No i wizyta Sama – zaskakujące, ale jeszcze bardziej reakcja wybudzonej Lei. Oburzona, zdenerwowana – i stanowcza! To mi strasznie uderzyło!

Końcówka cudowna. Naprawdę piękne:
Leah – kobieta.
Leah – człowiek.
Leah – wilczyca.
– uwierzyła w siebie, to najcenniejsze w życiu każdego człowieka; najbardziej potrzebne.

Gratuluję udanej mini, pozdrawiam,
Zua. ; *


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Amiya
Dobry wampir



Dołączył: 10 Lis 2008
Posty: 2317
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Stąd ;)

PostWysłany: Sob 9:19, 25 Wrz 2010 Powrót do góry

Dawno nie zaglądałam do Twojego tematu, a to proszę, natknęłam się na lemona w Twoim wykonaniu ;p

Kilka pierwszych zdań czytałam - że tak to ujmę- "z otwartą gębą". Połączenie Jacoba i Leah ? Nigdy bym się tego nie spodziewała, nigdy by mi to nawet przez myśl nie przyszło żeby ich połączyć. Nawet jako (tylko)parę kochanków.

Tak jak już Ci kiedyś mówiłam - masz bardzo dobrą ręke do pisania. W Twoim lemonie każde zdanie płynnie przechodzi w następnie.
Tylko-jak dla mnie - za mało ostrości w opisie stosunków Sama i Leah. ;p No ale jest dobrze.


Ami. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Amiya dnia Sob 9:21, 25 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 18:07, 25 Wrz 2010 Powrót do góry

Cześć, Angels.
Przychodzę pomarudzić. Po pierwsze nie rozumiem dlaczego ten tekst nie został należycie doceniony w Lemoniadzie przez głosujących. Myślę, że sedno tkwi w a) za mało lemona w lemonie (ale, to chyba tylko taka wymówka. Subtelne lemony też były, że tak powiem brzydko ‘w cenie’). Tak naprawdę rzeczywisty powód, moim zdaniem to, brak zrozumienia Twojego tekstu.
Zaczynając od rzeczy najprostszych: dla wielu osób połączenie Lei i Jake’a jest w najlepszym przypadku zaskoczeniem, a w skrajnym – nieporozumieniem. Dla mnie osobiście ich związek byłby jak najbardziej naturalny. Czytając Twojego lemona, miałam wrażenie, że znów na chwilę przeniosłam się w świat Uwikłanych i ten tekst jest trochę alternatywną wersją wydarzeń w życiu Lei i Jake’a z Twojego opowiadania. Oczywiste dla mnie jest, że alfa i jego nieco krnąbrna beta będą ze sobą. Choć to ich ‘bycie ze sobą’ jest niestety bardzo smutne i trudne dla obojga. Leah czuje się tylko kochanką, ‘tą drugą’, która jest na chwilę w życiu Jake’a, a Jacob jest zbyt dobrym człowiekiem, by krzywdzić swoją przyjaciółkę z perfidnym wyrachowaniem, ale też zbyt słabym by zerwać więzy wpojenia.
Swoją drogą piękny temat na prawdziwy melodramat (w jak najlepszym tego słowa znaczeniu). Nie bój się, nie zacznę teraz porównywać uczucia między tą dwójką do klasyki gatunku i nie zrobię analizy porównawczej pomiędzy J&L z bohaterami „Przeminęło z wiatrem” albo „Casablanki”. Ale jeśli przyjdzie Ci kiedyś do głowy napisać coś takiego – ja jestem jak najbardziej za.
Natomiast mnie najbardziej ujęła w Twoim lemonie część zupełnie z nim nie związana, a mianowicie spotkanie Lei z jej alter ego – szarą wilczycą. Ten fragment jest metafizyczny. Odkrywa przed czytelnikiem duszę bohaterki, obnaża ją a jednocześnie skłania do myślenia nad własnymi potworami czającymi się w każdym z nas. W tym fragmencie Twojego tekstu słychać bicie serca, urywane oddechy, czuć zapach lasu, pierwotnej natury, dzikości. Rozmowa Lei z wilczycą to jeden z najlepszych strof jakie czytałam. Normalnie miałam dreszcze. A w głowie powstawały mi obrazy… Angie przeszłaś tu samą siebie, pisząc taki fragment. Określenie go mianem magicznego, w zasadzie mu uwłacza. To głęboki tekst o świadomości i podświadomości, o życiu, miłości, lęku, bólu, o sprawach najważniejszych i istocie istnienia. A wszystko to napisane oczywiście niedoścignionym stylem, który tak bardzo zapada w pamięć.
Obawiam się jednak, że przez to, iż jest on dosyć trudny, nie został należycie odebrany.
Ponadto, w swoim tekście zmierzyłaś się z jeszcze jedną, dość kontrowersyjną, sprawą. Przedstawiłaś postać Lei – kobiety, jako kochankę. Zarówno Jake’a a potem prawie, że Sama. Dla mnie Twoja Leah to kobieta silna, ale tragiczna. Uwikłana w układ z Blackiem, będąca namiętnością Sama, wydaje mi się, że ona po prostu zaczyna się w tym trochę gubić. I przez to dla młodych dziewcząt może być niezrozumiała. Ona jest właśnie szara. Nie biała, i nie czarna. Prawdziwa.
Angie… Długo się zastanawiałam sama jak mam Twój tekst ocenić. Patrząc na niego przez pryzmat lemona, był on delikatnie ujmując niestandardowy. Ale nie to w nim jest ważne. I nie sceny erotyczne mnie w nim najbardziej ujęły, ale genialne zmierzenie się z ludzkimi uczuciami, które nie zawsze przypominają drogę do gwiazd, ale częściej ciężką, codzienną orkę.
Gratuluję. BB.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Sob 18:09, 25 Wrz 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 0:41, 08 Lis 2010 Powrót do góry

Oto przed Wami poprawione Zaproszenie, czyli tekst stworzony na potrzeby forumowego konkursu o jakże zgrabnej nazwie: Festiwal Horroru pt. "Księga Mrocznych Opowieści"

I tu parę słów ode mnie. Wybrałam Jaspera, bo z całego kanonu to właśnie on miał największe zadatki na postać, która mogłaby przerażać. Za wszelką cenę starałam się oddać pewne cechy jego charakteru. Zapadanie we własne emocje, wrażliwość, skłonność do milczenia, pewne oderwanie od rzeczywistości. Wszystko to kojarzyło mi się właśnie z nim, a reszta postaci otrzymała adekwatne dla kanonu imiona, na co w sumie nikt nie zwrócił uwagi - szkoda.

Zaproszenie dedykuję mojemu Michałowi, bez niego nie wiedziałabym, jak pisać o architekturze. Dedykuję wszystkim samotnym wilkom i przerażonym światłem potworom spod łóżek. I jeszcze komuś, kogo całkiem niedługo mam nadzieję mocno przytulić. A oto i sam tekst, wszelkie uwagi mile widziane.

Zaproszenie

Poza tym nie wierzę, że dzieci w ogóle mają dusze.
Stephen King – Misery

Wszedł do przytulnego mieszkania na trzecim piętrze, zamknął drzwi kopnięciem, po czym postawił ostatni karton z książkami na drewnianej podłodze. Jeszcze tyle było do zrobienia, ale blondyn skupił się na uldze, którą wyraźnie odczuł. Własny kąt i upragniona niezależność. Przesunął palcami po ścianie pomalowanej na brzoskwiniowy kolor – ciocia Esme i jej uwielbienie do pastelowych barw. Zmarłym wybacza się drobne potknięcia. Zwłaszcza, kiedy w spadku pozostawiają ci lokum w spokojnej części Seattle, pieniądze oraz prosty, srebrny łańcuszek przekazywany w rodzinie z pokolenia na pokolenie. Doskonale wiedział, że Rosalie miała ochotę go udusić, ściskając drobne ogniwa w dłoni. Nie potrafiła ukryć zazdrości ani bólu, że tym razem nie ona dostała główną rolę w przedstawieniu.

Jego ukochana siostra, starsza o pół godziny, traktowała dorosłe życie, jakby było ono pretensjonalnym dramatem ciągle odgrywanym na deskach prestiżowego teatru. Egzaltowana suka zapatrzona w czubek własnego nosa i kryształowe zwierciadło zdobiące sufit sypialni w jej ogromnym studio.

- Atelier! – prychnął pod nosem, idealnie naśladując typową dla kobiety manierę zmiękczania poszczególnych głosek. Artystka uwielbiająca panowanie nad światłem i migawką. On wybrał zawód z pogranicza sztuki i techniki. Może właśnie na złość siostrze?

Jasper, odkąd pamiętał, wolał stać z boku, obserwować, wyciągać wnioski i zabierać głos tylko w momentach, w których słowa nie były jedynie czczą gadaniną. Rose nazywała go nieraz wstrętnym manipulatorem, a on nie polemizował. Dyskusja z kimś, kto swojego zdania broniłby do ostatniej kropli krwi, nie stroniąc przy tym od pustego okrucieństwa, była z góry skazana na porażkę.

Młody architekt uznawał marnowanie czasu za coś niewybaczalnego. Dlatego do rozpakowywania kartonów, mimo wyraźnego znużenia, zabrał się od razu. Im szybciej skończy, tym prędzej będzie mógł skupić uwagę na pierwszym w pełni samodzielnym projekcie, jaki zlecono mu w firmie. Zerknął w kierunku deski kreślarskiej i założył kosmyk jasnych włosów za ucho, znów ganiąc się w myślach za unikanie fryzjera.

Pochłonięty pracą, wiecznie niewyspany, nie przywiązywał wagi do upływającego czasu. Po przebudzeniu pozwalał sobie na chwile lenistwa. Potem wstawał, wyglądał przez okno – pogoda właściwa dla końca października raczej nie nastrajała optymistycznie – po czym ruszał do łazienki, doceniając fakt, że nie musi czekać godzinami na swoją kolej, by skorzystać z toalety i prysznica. Samotność zdecydowanie mu służyła, chociaż w głębi duszy obawiał się całkowitego wyobcowania – ktoś taki jak on z łatwością mógł zapomnieć o reszcie świata. Miał przecież swoje bryły i kąty dachów.

Niemal przewrócił kubek z kawą, gdy na piętrze rozległ się nagle rumor i trzask. Widać za wcześnie docenił spokojnych i cichych sąsiadów, których jeszcze nie zdążył poznać. Pokręcił głową z dezaprobatą, odstawił naczynie na stół z zamiarem zjedzenia wystygniętych tostów, kiedy coś z hukiem uderzyło o jego drzwi. Jasper wykrzywił wąskie wargi, wstał z ociąganiem i przeszedł przez kuchnię, pokój dzienny (będący bardziej pracownią niż salonem) i wąski korytarzyk. Westchnął, wygładził ulubiony szary sweter, wytarł ręce o przód dżinsów, po czym otworzył drzwi. Spodziewał się ujrzeć fachowców od przeprowadzek albo grupkę dzieciaków z piłką, ale nie zastał nikogo. Przez moment stał spokojnie, jednak w końcu, wzruszywszy ramionami, wrócił do środka. Z trudem powstrzymał chęć zawołania niesfornego duszka zabawiającego się jego kosztem. Zamek kliknął cicho, a wtedy, w szparze pomiędzy uchylonymi drzwiami mieszkania naprzeciwko a futryną, mignął cień, który zniknął po chwili przy wtórze upiornego skrzypnięcia.

Zdenerwowany porannym telefonem od siostry pragnącej mu przypomnieć, jak niewdzięczną, paskudną i obrzydliwą jest osobą, nie umiał skupić się na pracy. Uznał więc, że najwyższa pora, aby zrobić zakupy, a przy okazji nabrać zdrowego dystansu do swojej sytuacji rodzinnej i rozejrzeć po najbliższej okolicy.

Właśnie wchodził po schodach z dwiema pełnymi torbami w rękach, kiedy coś otarło się o jego bok i chichocząc wrednie, zastąpiło mu drogę na trzecie piętro. Ulegając pierwszemu wrażeniu – także z powodu przyćmionego światła – pomyślał, że widzi coś nie z tego świata, ale kilkuletnie dziewczynki w spranych bluzach błękitnego koloru i wstrętnie kontrastujących różowych dzwonach należały jak najbardziej do rzeczywistości. Jasper uśmiechnął się niezręcznie.
- Cześć. Jestem twoim sąsiadem z mieszkania numer trzynaście, przepuścisz mnie? – Popatrzył na dziecko znad krawędzi niesionych przed sobą toreb. Wyglądało dziwnie nieobecnie, jakby widziało na wskroś przez człowieka, ściany, a może nawet dalej. Skinęło głową, robiąc mu miejsce, a mysie włosy opadły na bladą twarzyczkę.
- Dzięki – mruknął, w myślach notując, żeby nigdy nie wpadać na pomysł żenienia się i późniejszego rozmnażania.
Czuł na karku ciekawski wzrok dziewczynki i nie potrafił powstrzymać nieprzyjemnego dreszczu, który wstrząsnął nim, gdy stawiał jedną z toreb między swoimi stopami, żeby sięgnąć klucze z kieszeni. Wypuścił pęk z dłoni, kiedy za jego plecami ktoś gwałtownie otworzył drzwi i wydarł się na całe gardło:
- Lucy, do domu, natychmiast!
Jasper zerknął przez ramię, a młoda, niska kobieta spłonęła wyraźnie widocznym rumieńcem.
- Przestraszyłam pana, przepraszam. Zabroniłam córce wychodzić przed obiadem, ale widać uznała, że może… - urwała i odchrząknęła. - Przepraszam raz jeszcze – wydukała. Dziecko uśmiechnęło się nad wyraz złośliwie, przepchnęło obok matki i zniknęło wewnątrz mieszkania bez słowa. Jasper chciał rzucić dla porządku jakąś grzecznościową formułką, gdy drzwi trzasnęły mu niemal przed nosem. Esme sarknęłaby coś na temat braku manier i ogłady u współczesnych kobiet, a potem dodałaby mentorskim tonem swoje ulubione stwierdzenie: - Znak czasów, cukiereczku, znak czasów. Blondyn jednak potraktował to z właściwą sobie obojętnością, podniósł klucze i torbę z zakurzonej wykładziny, otworzył zamek i naciskając na klamkę, wrócił do jedynego domu, który kiedykolwiek posiadał.

Dotykał cieniutkich, srebrnych ogniw – to pomagało mu skupić uwagę na pracy. Siedział z ołówkiem nad pustą kartką, próbując wymyślić optymalne rozwiązanie ciągów komunikacyjnych dla budynku z kolejnego zlecenia, kiedy zadzwonił dzwonek. Jasper miał ochotę zignorować irytujący dźwięk, nie zamawiał jedzenia, nie spodziewał się także przesyłek, ale uznał, że zdziczał już wystarczająco w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
- Już idę, moment! – zawołał i podszedł do drzwi, po drodze przeczesując palcami swoje zdecydowanie za długie włosy. Nie skorzystał z judasza ani łańcucha, który swego czasu założyła przezorna ciotka. Uchylił drzwi i odruchowo spojrzał w dół. Na jego wycieraczce stała Lucy. Po policzkach dziewczynki spływały łzy, trzęsła się jej broda, a lewą dłoń zawinęła w coś, co wyglądało na zakrwawioną apaszkę.
- Pomóż mi – szepnęła i załkała.
Mężczyzna nie wiedział, co robić.
- A gdzie twoja mama? – zapytał. Dziecko zacisnęło zęby, powstrzymując płacz.
- Mama nic nie wie, pomóż, proszę – błagała cichym głosem. – Zabroniła mi bawić się na poddaszu…
Blondyn bezwiednie otworzył szerzej drzwi i zaprosił ją gestem do środka, ale ona zaprzeczyła ruchem głowy, popatrzyła mu prosto w oczy i syknęła złowieszczo:
- Nie tak, musisz to zrobić słowami.
- Wejdź, proszę – Uznał, że ktoś, kto nie ukończył jeszcze piętnastu lat ma pełne prawo do dziwactw i przeszedł nad tym do porządku dziennego. Wciąż pamiętał nastoletniego siebie i nie sądził, by kiedyś mógł zapomnieć tamte koszmary prześladujące go niemal każdej nocy. Lucy tymczasem przestąpiła próg i zatrzymała się, rozglądając niepewnie.
- Korytarzem i w prawo. Apteczkę trzymam w łazience – odparł na pozór spokojnie. Wiedział doskonale, jak to jest nabroić i chcieć to ukryć przed złośliwą siostrą i dorosłymi. Dziewczynka zapewne zraniła się o ostrą krawędź lub odłamek stłuczonej szyby i przestraszona widokiem krwi oraz bólem przybiegła do niego. Skoro mógł jej pomóc, postanowił na chwilę odegrać rolę – o ironio! – superbohatera, którym pragnął zostać, zanim ciotka zapisała go na zajęcia z rysunku. Czy to nie wtedy skończył się problem krwawych, brutalnych snów? Jakby wszystkie te straszne obrazy wsiąknęły w papier, zostały tam uwięzione.

Stanowcze szarpnięcie za nogawkę spodni wyrwało go z rozmyślań. Lucy usiadła na zamkniętej klapie sedesu i odwinęła apaszkę, wysuwając zranioną rękę do przodu. Jasperowi zakręciło się w głowie. Krew dziecka pachniała przytłaczająco słodko, niemal nęcąco, ale on czuł tylko ślinę napływającą mu do ust. Oczywiście, mdłości – pomyślał. I trzymał się tych słów kurczowo. Potrząsnął głową, jednocześnie postanawiając nie oddychać przez nos. Nerwowym ruchem poprawił srebrny łańcuszek i zakaszlał – jakby coś zacisnęło się na gardle mężczyzny.
- Wybacz, zaraz to oczyścimy i założymy opatrunek. – Sięgnął do szafki po pudełko, w którym trzymał wodę utlenioną oraz plastry. Klęknął obok małej i delikatnie ujął jej dłoń w swoją. Zamruczała pod nosem, co zabrzmiało jak warknięcie.

Nie zaskoczyło go, gdy koło dziesiątej wieczorem, usłyszał ciche pukanie do drzwi. Otworzył i stanął twarzą w twarz z matką dziewczynki.
- Dobry wieczór, panie… – urwała znacząco.
- Proszę mi mówić Jasper – przedstawił się spokojnie. - Dobry wieczór.
- Jestem Maria, mama Lucy – kontynuowała, a mężczyzna uważnie lustrował jej twarz. Miała ziemistą cerę, czarne włosy i ciemnoszare tęczówki. Uroda w tej rodzinie zdecydowanie była sprawą dyskusyjną.
- Może wejdziesz? – zaproponował, wierząc w swój urok osobisty, ale natychmiast tego pożałował, kiedy dostrzegł nieufność i oburzenie.
- Nie, dziękuję – odmówiła, cedząc słowa z trudem. - Chciałam przeprosić za zachowanie mojej starszej córki. Młodsza, Nettie, jest zdecydowanie grzeczniejsza, ale Lucy zachowuje się czasem, jakby… - Głos kobiety zadrżał. Wydawała się roztrzęsiona, może nawet przerażona.
- Miała diabła za skórą? – zasugerował, próbując rozładować napięcie.
- Pan to powiedział – odparła wyniośle, opanowując emocje. - W każdym razie zadbam, by więcej pana nie niepokoiła i dziękuję za pomoc. – Jasper pomyślał przez moment, że ćwiczyła to zdanie przed lustrem.
- Nie ma za co. – Nie wysilał się zanadto, widząc, że jakakolwiek uprzejmość i tak zostanie zignorowana.
- Dobranoc – wymamrotała.
- Dobranoc – powtórzył bez entuzjazmu i zamknął drzwi. Sąsiadka i tak uznała go już za kompletnego gbura.

Jednak ostatecznie tę noc wypełnił niepokój i strach. Nie, nie od razu. Blondyn zjadł lekką kolację, wziął prysznic i położył się do łóżka, walcząc z wrażeniem, że ktoś go obserwuje, a coś istotnego ucieka mu między palcami. Gonitwa myśli nie pozwalała Jasperowi zasnąć. A gdy w końcu zapadł w sen, widział krew, czuł jej smak na języku, zanurzał w niej ręce. I było to znajome w dwójnasób – na raz bliskie i dalekie. Ciecz krzepła na jego nagiej skórze i jedyne, czego w tamtej chwili pragnął, to przerwać koszmar napawający go obrzydzeniem do samego siebie. Próbował zdusić dziką radość, przyjemność tryumfującą nad wpajanymi przez ciotkę (Mamo, czemu miałaś czas tylko dla Rose? Tato, nie patrz na mnie w ten sposób!) zasadami. Na przemian zaciskał powieki i je otwierał, łudząc się, że za którymś razem znów będzie w swoim łóżku. Jednak to nie działało. Stał po pas w jeziorku pełnym krwi, która pachniała słodką niewinnością i kusiła każdą kroplą.

Kiedy spróbował krzyknąć, drobne dłonie (Znał ich przeklęty dotyk…) chwyciły go za włosy i szarpnęły mocno w dół. Do nosa i na wpół otwartych ust mężczyzny wlała się gęsta ciecz, uniemożliwiając oddychanie. W końcu opadł z sił, a ostatnie, co poczuł, to ból – jego dusza przestała istnieć.

Maria przebudziła się gwałtownie, nie do końca rozumiejąc, co wytrąciło ją z głębokiego snu. W niewielkim, zagraconym mieszkaniu panowała cisza. Kobietę na moment sparaliżował strach o dziewczynki śpiące w pokoju obok, ale przecież nic nie mogło się im stać – nad niewinnymi duszyczkami czuwał Pan. Ten, który szczególnie ukochał sobie dzieci. Przeżegnała się, pozwoliwszy wygrać senności. Szczelnie otulona kołdrą, dryfując na pograniczu jawy i snu, usłyszała przejmujący skowyt i kilka żałosnych piśnięć. Kundel sąsiadów z parteru szczeknął jeszcze kilka razy, ale po chwili zamilkł uciszony zapewne przez swojego zmęczonego życiem właściciela. Maria zasnęła z powrotem, zanim zdążyła pomyśleć o tym, skąd naprawdę dobiegało wycie.

Pomieszczenie oświetlała tylko jedna, niewielka lampka. Rosalie leżała na podłodze, patrząc uważnie w gładką taflę lustra. Tylko tam widziała prawdziwą siebie. Powierzchnia zafalowała gwałtownie i kobieta wiedziała już, że wreszcie wypełniło się rodzinne fatum. Wyciągnęła ręce nad głowę, przeczesując palcami jasne loki. Czekała. Musiał do niej przyjść, jeśli chciał znaleźć swoje miejsce w świecie nieludzi.

Lucy bawiła się na schodach, kiedy usłyszała skrzypnięcie drzwi na trzecim piętrze. Przykucnęła na spoczniku, wyglądając niepewnie do góry. Na szczęście nadchodził tylko sąsiad, który pomógł jej ze zranioną ręką. Wnętrze dłoni goiło się szybko i ładnie. Przez chwilę chciała pomachać na powitanie, pomimo wyraźnego zakazu matki, ale zamarła przerażona. Piękne, dotąd błękitne, oczy blondyna były teraz nienaturalnie żółte, gdy schodził po stopniach w jej stronę. Uśmiechnął się drapieżnie, szczerząc białe zęby i pochylił do przodu, opuściwszy jednocześnie ramiona. W szarym, niechlujnie wyciągniętym swetrze wyglądał trochę jak wilk, którego widziała w jednym z programów przyrodniczych, ale… Nagle nie czuła już strachu, wątpliwości, nie pamiętała prawionych przez matkę uwag. Słyszała tylko mężczyznę i to, co szeptały jego myśli.
- Lubisz się bawić na poddaszu, prawda? – zachrypnięty głos brzmiał nieludzko.
Automatycznie skinęła głową, na co pogłaskał ją po włosach z aprobatą.
- Dziś pobawimy się tam razem – wydał polecenie. – Schowaj się, a ja znajdę twoją krew tak jak ona odnalazła mnie. Bądź gotowa, gdy przyjdzie pora – szepnął, po czym pomógł jej wstać i popchnął delikatnie w stronę prowadzących wyżej schodów.
- Ale… - wyjąkała.
- Żadnych wątpliwości, to przecież nie zaboli – obiecał. - Wezwałaś mnie, więc jestem, słonko – stwierdził, zakładając kosmyk jasnych włosów za ucho.
- Czekałem na ciebie stulecia, ty wytrzymasz cierpliwie parę godzin. Mam ochotę przejrzeć się w kryształowym zwierciadle – wyjaśnił. Część umysłu Lucy doskonale rozumiała, co to oznacza. Inna wiedziała już, kim naprawdę był potwór spod łóżka. Oto spotkała go w środku dnia, widać bestie wcale nie bały się światła dziennego ani maminych modlitw. Dziewczynka, mimo starań, nie potrafiła powstrzymać swoich nóg, mozolnie wspinając się po stopniach na kolejne kondygnacje budynku.

W wygniecionej pościeli leżał srebrny łańcuszek, który – sczerniały i zerwany – zmienił się w kurz pod wpływem gwałtownego podmuchu wiatru. Krople deszczu uderzyły o szybę, rozpoczynając zwyczajny, listopadowy poranek w spokojnej części Seattle.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Wto 12:57, 09 Lis 2010 Powrót do góry

Przeczytałam wersję wydłużoną i powiem szczerze, że jest lepsza, bardziej klarowna. Po rozmowie z Tobą wiedziałam co prawda, o co w tym wszystkim chodzi, więc łatwiej było mi poskładać wszystko w jedną całość, ale wierzę, że sama też dałabym sobie radę, czytając rozszerzoną o kilka motywów miniaturkę.
Podkreśliłaś wyraźniej wyalienowanie Jaspera i jego związek z ciotką. To że matka w jakiś sposób go odsuwała od siebie, bardziej zajmując się Rose, a ciotka, jakby go rozumiała (zapisała na te zajęcia rysunku, które sprawiły, że przestał mieć koszmary).
W końcu podkreśliłaś wartość łańcuszka, pamiątki rodzinnej, która jakoś go uspokajała i dodałaś scenę z Rose, która rozpoznaje, że rodzinne fatum trwa. Tu już literalnie dałaś znać, że nad rodziną Jaspera wisi jakaś klątwa, a on właśnie stał się jej ofiarą.
No i pragnienie krwi, jakie się w nim obudziło przypomniało mi Twoją inną miniaturkę z pojedynku o Garrecie.
Coś masz ciągoty do tego zewu posoki. Wink
W każdym razie jest napięcie nieporównywalne z tym, które stworzyły inne uczestniczki w swoich pracach konkursowych. Naprawdę udana, ciekawa miniatura, która powinna zostać odtwilightowiona, bo świetnie by wyglądała nie pod szyldem AngelsDream, tylko pod Twoim własnym nazwiskiem jako Twoje własne opowiadanie, a nie miniaturka fandomowa. :)


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Wto 19:24, 09 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 15:58, 20 Sty 2011 Powrót do góry

Betowała Dzwoneczek, której za drobiazgowość i dokładność bardzo dziękuję.

Tekst ten dedykuję dwóm ważnym kobietom.
Pernix za to, że jest obok mnie - autorki, Gratis za to, że po prostu jest obok.


Boczna ścieżka

Bogowie jedno wznoszą, drugie przewracają.
— Ezop


Czym jest sto lat wobec wieczności? W porównaniu do egzystencji bez początku i bez końca to, czym pysznią się pijawki, jest zaledwie cząstką. Wycinkiem bez większego znaczenia dla sensu całości.

Nie zerkamy w dół zbyt często, nie można nas winić za ten stan rzeczy. Ludzkie i nieludzkie tragedie oglądaliśmy tyle razy – obserwację pozostawiamy młodszym. Wyciągają wnioski, plotą ścieżki, projektują losy, rozumiejąc, że rola pomniejszego bóstwa również oznacza odpowiedzialność i piętrzące się problemy.

Zwłaszcza jeśli któreś z niebiańskich dzieci postanowi złamać zasady.


Kruk i Kojot siedziały naprzeciwko siebie z zamkniętymi oczami. Obie przypominały w tej chwili małe dziewczynki ubrane w proste sukienki z lnu. Trudno byłoby zgadnąć, która z nich wybrała akurat tę formę. Złączone chwilą powstania, mogły się rozdzielić tylko do pewnego stopnia i korzystały ze swojej wolności zawsze, na każdym kroku. Kruk nagle zadrżała, sycząc przez zaciśnięte zęby.
– Oszukujesz, siostro – powiedziała po chwili.
Kojot roześmiała się cynicznie i spiorunowała przeciwniczkę wzrokiem. Żółte ślepia pierworodnej kontrastowały z okrągłą buzią i delikatnymi, brązowymi włosami.
– Jestem starsza, a ty głupsza, Kruku – odparła bez zawahania. Wstała z wdziękiem, nucąc jednocześnie pod nosem. Następnie, wraz z brzmieniem wyjątkowo wysokiej nuty, rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając czarnooką siostrę sam na sam z jej kolejną porażką.

Zawsze przegrywała, za każdym razem tłumiąc w sobie ogromne rozczarowanie zmieszane ze złością, a może nawet nienawiścią. Gra o ludzkie szczęście wydawała się zbyt trudna, dusze wciąż przesiąkały jej między palcami, smutne i zdruzgotane. Ilu ludzi Kojot złamała dla własnej przyjemności? Dla słodkiego smaku zwycięstwa, by po raz kolejny pokazać, jak ważne jest to, kto pierwszy wyłonił się między niebytem a światem materialnym. Kruk zacisnęła pięści – lubiła przebywać w tej formie. Gdy zamykała oczy, choć nadal widziała wszystko, łatwiej było sobie wyobrazić, że w niej również bije serce, a krew przepływa przez ciało, odżywiając je i zarazem popychając ku nieuniknionemu.

Nagle dziewczynka przekręciła głowę – nienaturalnie, a równocześnie ptasio – i zaczęła nasłuchiwać. Czyjś los, znów tam, na dole, wikłał się i plątał. To była szansa, która mogła nie powtórzyć się przez wiele kolejnych śmiertelnych istnień. Bóstwo wypełniło jego jaźń, zanim do końca przebrzmiało echo wypowiedzianych słów:
– Idę po ciebie, Jacobie Black.

W umyśle wilczego noworodka panował chaos, ale Kruk nie miała problemu ze zrozumieniem faktów. Istota ta wplątała się w emocjonalny wielokąt i teraz utknęła w sieci nieszczęśliwej miłości oraz strachu o los kogoś, kogo żaden z duchów nie zaszczyciłby nawet jednym spojrzeniem. Obca, więc nieistotna, a przy tym szara i nijaka.

Warcząc, Kruk przyjęła postać mężczyzny o obciętych na krótko ciemnych włosach. Ubrany w szare, luźne spodnie i białą bluzę z kapturem, na bosaka przemierzał zmroczony wielorakim bólem umysł. Wilcze szczenię zaryzykowało życie, aby suka z jego sfory wciąż mogła oddychać. Zaintrygowany, podziwiając odwagę graniczącą z brawurą, bóg sięgnął w ich wspólne losy głębiej, po czym cofnął się z odrazą. Ktokolwiek splótł sznurki egzystencji zmiennokształtnych w taki sposób, musiał być bardziej okrutny od Kojota, który zapewne za chwilę zjawi się obok brata i zniweczy każdą próbę wpłynięcia na kształt ścieżki wnuka Ephraima. A skoro czasu było tak mało, Kruk wybrał najprostsze rozwiązanie.

Jake czuł, jak ramiona nowonarodzonego miażdżą go w uścisku łamiącym kości, wypychają z Indianina każdą myśl poza tą pierwotną, by przetrwać i jakoś z tego wyjść. Bardziej wierzył, niż wiedział, że Paul i Jared zaraz mu pomogą, a potem była tylko… Nie, nie ciemność. Przeciwnie. Kiedy uchylił powieki, unosił się w bezbrzeżnej bieli.
– Umarłem? – wychrypiał, a jego głos zabrzmiał dziwnie obco.
Odpowiedziało mu nerwowe krakanie, a chwilę później na wysokości twarzy Jake’a pojawił się czarny ptak, przenikliwie obserwujący twarz chłopaka.
– Dziwna halucynacja albo druga strona nie jest taka, jak się nam wydawało – mruknął.

Kruk odpowiedział dźwiękiem przypominającym jęk zniecierpliwienia, po czym zamachał skrzydłami i przefrunął za plecy Blacka, jednocześnie zakrywając na moment oczy nastolatka. Gdy miękkie pióra załaskotały skórę Jacoba, ten zamknął powieki, by po krótkiej chwili usłyszeć słowa wypowiadane melodyjnym głosem:
– Daję ci wybór, wilku. Na szali leży los twój i tej, dla której chciałeś się poświęcić. Wybierz między sobą a żywotem łańcuchowego psa.

Skrzydła zostały zabrane, a przed Indianinem unosiła się swobodnie mała dziewczynka o czarnych oczach i białych włosach, ubrana w sukienkę zrobioną ze zszytych ze sobą futer królików.
– Upiorne – szepnął, ale zjawa nie zareagowała.
– Podaruję ci więcej, ale to zapomnisz. Będziesz pamiętał tylko wtedy, jeśli twoje serce jest dość silne, wilku – szepnęła. Wyciągnęła swoją drobną dłoń i oparła ją na gardle człowieka – w tym samym momencie biel zniknęła, zastąpiona przez ból przeszywający ciało basiora.

Kruk uśmiechnęła się promiennie. Miała szansę wygrać ten jeden jedyny raz i pragnęła tego bez względu na konsekwencje. Widziała dawną ścieżkę, według której Jacob ucieka do lasu i tam żyje jak zwierzę, wraca na ślub Belli, cierpi i obserwuje przyjaciółkę zabijaną na raty przez nienaturalną ciążę. Wyraźnie dostrzegała relację szczenięcia z półwampirzycą i krzywiła się na to z obrzydzeniem. Nawet Kojot, choć silniejsza, nie potrafiłaby przełamać wpojenia – dotykało magii starszej niż ta, z której rodzą się pomniejsze bóstwa i duchy opiekuńcze. Mimo własnych żądz Kruk postanowiła pozostawić wybór jemu. Pokazała chłopcu to, czego nie powinien oglądać, musiał tylko dostrzec prawdę.

Leki otępiały go, lecz nie na tyle, aby mógł przestać myśleć o Belli. Czekał na nią i na rozmowę, którą byli sobie winni. Wciąż łudził się, mimo wyraźnych przesłanek, że to żałośnie bezcelowe. Nie mógł wygrać z zaćmieniem, z uzależnieniem od Edwarda, jego chłodu i mdlącego zapachu. Ostatecznie wyznania zawisły między przyjaciółmi, raniąc oboje, a jednocześnie pokazując, że nic nie jest oczywiste i proste.

Kruk zatkała uszy, by choć symbolicznie zagłuszyć bełkot śmierdzącej śmiercią kobiety. To, co robiła, jej wybory, a w końcu słowa wirowały wokół stojących obok siebie sióstr.
– Żałuję, że to nie moje dzieło. – Kojot wydęła wargi w sposób, który zwiastował długo trwające dąsy. Kruk przesunęła dłonie na twarz i zaintonowała pieśń wzywającą zmierzch. Potrzebowała odpoczynku. Zanim spostrzegła, znów umknęły jej ważne myśli, istotne oddechy. Czas mijał nieubłaganie.

Jacob siedział na krawędzi klifu, gdy Leah przysiadła się obok niego. W tamtej chwili byli bardzo podobni – żadne z nich nie chciałoby tego przyznać. Może właśnie przez to starał się nie zwracać uwagi na jej paplaninę. Jednak Indianka była wyjątkowo niestrawna i jeszcze bardziej wredna niż zwykle. W końcu odpowiedział jej pięknym za nadobne, jedynie odrobinę żałując, że sprawił dziewczynie ból. Złośliwość, zwłaszcza tak bezpośrednia, nie napawała Blacka dumą. Gorzkniał mimowolnie, przepełniony żalem po stracie, która miała dopiero nastąpić. Zrezygnowany i rozczarowany samym sobą poszedł do domu, by tam zmierzyć się z demonem plującym mu jadem w twarz. Ojciec próbował jakoś załagodzić sytuację, ale przecież Jake wiedział, iż ta chwila nadejdzie i oto trzymał w dłoniach niezwykle wymyślne zaproszenie ślubne, czytał słowa podziękowania. Edward mu dziękował, miał czelność i tupet. Wściekłość spowodowała, że Indianin z ledwością panował nad przemianą, jedynie prośba Billy’ego opóźniła nieuniknioną transformację. Zdążył wybiec z domu, ukryć się w lesie i tam wybuchnąć, wypychając ze swoich myśli resztę sfory. Potrzebował czasu.

Kruk ściągnął brwi i przeczesał palcami długie, siwe włosy. Szczenię coraz szybciej zbliżało się do rozstaju, zza którego nie będzie już powrotu. Główna czy boczna ścieżka? Którą z nich wybierze? Kojot prychnął pogardliwie i wtulił się w plecy brata.
– Zrobię to tylko raz – wyszeptał pieszczotliwie. – Zaufaj mi – dodał.
Siwe pasemka zawirowały w powietrzu, gdy wokół bóstw zerwał się lodowaty wiatr.

Jacob popatrzył na Leę opowiadającą o wpojeniu i nagle w jego głowie pojawiły się dziwnie rzeczywiste obrazy, w których ubóstwiał kogoś, kogo nie znał i kogo nigdy nie poznałby w pełni. Mała dziewczynka o brązowych oczach Belli i bladej skórze stanowiła sens. Dziecko gryzło go w dłonie, wczepiało zachłanne palce w gęstą sierść, a on pozwalał na wszystko, myśląc tylko o tym, by być obok i z nią. Prawie zwymiotował. Być może wpojenie, gdyby na nie pozwolił, zmieniłoby perspektywę, ale teraz – z boku – wcale nie widział w tym szansy na zapomnienie o Belli. Dostrzegał jedynie brak siebie, jakiejkolwiek woli, a może nawet przyszłości.
– Leah – przerwał jej w pół zdania. – Nie chcę… – wykrztusił.
– Czego nie chcesz? O czym mówisz? – spytała. – Dobrze się czujesz? Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha albo coś gorszego.
Jake usiadł na ziemi, ciężko oddychając. Drżał z zimna, chociaż od dawna już go nie odczuwał. Indianka podeszła bliżej i zmarszczyła czoło, nie wiedząc, co powinna zrobić w takiej sytuacji.
– Jacob, wszystko w porządku? – dociekała, starając się ukryć zmartwienie.
– Ucieknij ze mną – rzucił.
Te słowa spowodowały, że opadła na kolana i zachichotała pod nosem.
– Nie żartuję – warknął i chwycił jej dłonie w swoje. Leah patrzyła na chłopaka i otworzyła usta, aby odpowiedzieć cokolwiek, jednak żadne słowa nie wydały się trafne.
– Żyjemy w świecie wampirów, wilkołaków i nie wiadomo czego jeszcze, zróbmy więc coś szalonego, wilczyco, co ty na to? – zapytał i zacisnął palce. Wierzył w to, co właśnie zobaczył. Nie odważył się wątpić. Indianka miała wrażenie, że jej kości zaraz ustąpią pod naporem silnych rąk Jake’a.
– Bredzisz – odpowiedziała. – Nie wiem, co ci się stało chwilę temu, ale to nie było nic dobrego – dodała, obrzucając go spojrzeniem pełnym smutku. Przyciągnął ją do siebie, tak że ich nosy się ze sobą zetknęły, i wyszeptał:
– Błagam, chodź ze mną, Leah, proszę.
To, co te słowa wyprawiały z jej wolą, przypominało chwilę narodzin. Prośba wsączyła się wprost do umysłu dziewczyny, burząc wszelkie bariery. Zanim zdążyła się zastanowić albo zawahać, skinęła głową.

Kojot cofnęła ręce, które popchnęły waderę w kierunku basiora. Kruk popatrzyła na siostrę z niedowierzaniem.
– Ty tworzysz – wykrztusiła.
– A ty niszczysz – dodała Kojot w tym samym momencie.
– Dopiero się tego uczę – odparły obie. Z nonszalancją i pewnością, ukrywając wzruszenie pod grubą warstwą pychy właściwej wszelkim bogom.


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Sob 17:27, 22 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 20:26, 20 Sty 2011 Powrót do góry

Hej, Angie
Stęskniłam się za Twoimi tekstami. Uświadomiłam sobie, kiedy przeczytałam Boczną ścieżkę, jak bardzo mi ostatnio brakowało Twoich spostrzeżeń i emocji przelanych na papier. Twojego punktu widzenia na pewne zagadnienia z sagi, przedstawionego jak zawsze w niezwykle spójny, choć wydawać by się mogło kontrowersyjny lub nazwijmy wprost – mało popularny sposób.
Ta miniatura jest kwintesencją tego, co uważam iż w życiu jest najwyższą wartością – wolności. Oczywiście sam pomysł, by w życie ludzkie ingerowali bogowie jest już bardzo ciekawy, ale jednak nie to mnie najbardziej „złapało za serce” w tym tekście.
To, co mnie zafascynowało to fakt, iż potrafiłaś wskazać w tym opowiadaniu, iż zawsze w życiu mamy wybór. Alternatywę. Boczną ścieżkę, która czasami może okazać się zbawienna dla naszego istnienia. Być może z początku trudniejsza i bardziej wyboista, ale warta by zaryzykować i stawiając na szali losu swoje własne ja, nią podążyć.
Postacie Kruka i Kojota urzekają swoją unikalnością i świetną kreacją. Gra, w którą zabawiają się szafując ludzkim losem to wspaniałe preludium do zgłębienia istoty tej miniaturki.
Ponadto pozostaję pod urokiem Twojego stylu i doboru pewnych określeń, które czasami dobitne, czasami ironiczne a czasem po prostu bardzo oczywiste, dodatkowo podkreślają Twój charakterystyczny sposób postrzegania i opisywania rzeczy. Wymienię kilka z nich, które zapadły mi najbardziej w pamięć: Bella – śmierdząca śmiercią; wilczy noworodek; no i chyba jedna z najpiękniejszych sentencji tego opowiadania:

AngelsDream napisał:
Wybierz między sobą a żywotem łańcuchowego psa.


Jestem pod wrażeniem, Angie. Dawno już nie czytałam na forum nic takiego, co poruszyło by mnie tak do głębi. Muszę przyznać, że jesteś prawdziwą mistrzynią w wyzwalaniu w czytelnikach prawdziwych, czasem głęboko ukrytych w czeluściach podświadomości emocji. I jeszcze jedno – Twoje teksty, takie jak ten, zmuszają do myślenia, zastanowienia się przez chwilę, co jest w życiu naprawdę ważne. I za to Ci bardzo dziękuję.
Baja


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 17:00, 22 Sty 2011 Powrót do góry

Muszę powiedzieć, że z przyjemnością przeczytałam twoje opowiadanie. Chyba dawno czegoś takiego nie czytałam i brakowało mi. Ta miniatura zwiera ukłon w stronę kanonu, choć wykorzystuje go jako pretekst do poruszenia spraw uniwersalnych. Świetny pomysł na tekst. Najbardziej w niej lubię motyw dwóch bóstw. Chyba wolę je jako dziewczynki, są wtedy barwniejsze, ale podoba mi się aspekt zmienności płci. Jednak bardziej zostają mi w pamięci jako siostry. Podoba mi się ich odmienność i motyw gry, którą podejmują, a także dialogi między nimi.
Wybrałaś bardzo ciekawą scenerię, by poruszyć aspekt przeznaczenia, nieuchronności losu, wyborów.
Los Jacoba przypomina mi tu warkocz spleciony z trzech pasm - dwa pasma dają boginie, a trzecie wybór dokonany przez chłopaka. Wszystkie te trzy elementy wydają się konieczne.
Bardzo podoba mi się końcówka - bo tworzenie nie istnieje bez niszczenia i ukazałaś tę prawdę w bardzo pomysłowy sposób.
Czy muszę dodawać, że piszesz pięknym stylem i twój tekst się czyta, delektując smakiem? To chyba wiesz doskonale...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 14:32, 26 Sty 2011 Powrót do góry

Zacznę od tego może, że bardzo dziękuję nie tyle za samą dedykację, co jej treść. To znaczy, że liczysz się z moją opinią i jestem dla Ciebie ważnym czytelnikiem i te uczucia całkowicie pokrywają się z moimi wobec Ciebie.

Długo zajęło mi dojście do momentu, kiedy jestem w stanie kliknąć Ci komentarz. Nauczyłam się, że przy Twoich tekstach nie mogę robić tego pochopnie, bo dopiero z czasem odkrywam w nich piękno i ukryte (czasem mniej, czasem bardziej) znaczenia.

Mam taką refleksję, zanim przejdę do opinii na temat tej miniaturki.
Piszesz zdecydowanie nie dla każdego, mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę, dlatego tak niewiele pojawia się opinii pod Twoimi pracami. Są tacy, co czytają, ale nie bardzo wiedzą, co powiedzieć. Przy niektórych Twoich tekstach można napotkać na problemy interpretacyjne, ale z pewnością ktoś kiedyś to doceni i jak nic mogłabyś zrobić karierę w pisaniu, tylko musisz pamiętać, że czytelnik nie siedzi w Twojej głowie i czasami powiedzieć mu coś więcej, niż byś chciała.

Z Boczną Ścieżką na szczęście nie można mieć problemów, wszystko jest jasne, choć potrzebowałam chwili na zastanowienie.
Wplątanie w Sagę bóstw indiańskich było niezwykle ciekawym posunięciem i, jak zauważyła Dzwonek, nie były to bóstwa decydujące o losie bohatera, mieszały – to fakt, ale jeśli chodzi o Jacoba po prostu otworzyły mu oczy, ostateczna decyzja o skorzystaniu z wyjazdu z autostrady (tak bym to nazwała w obecnych czasach w odniesieniu do uniwersalnych decyzji dokonywanych przez nas, dla wilka określenie boczna ścieżka pasuje idealnie) została podjęta przez Jacoba.

Cytat:
Daję ci wybór, wilku. Na szali leży los twój i tej, dla której chciałeś się poświęcić. Wybierz między sobą a żywotem łańcuchowego psa.


Odnosiłaś się do psa (Jacob) z obrożą na szyi – w Nienasyceniu, w Uwikłanych symbolem przynależności i zniewolenia była zdaje się opaska na rękę. W Nienasyceniu los Jacoba był okrutny, ale i on zerwał się w obroży. W Uwikłanych poddawał się wpojeniu, choć nadal posiadał cząstkę siebie. Było łagodnie, ale nadal smutno. Tu dojrzałaś do tego, by go uwolnić od wpojenia, ale przed wpojeniem, sugerując, że ten stan jest zbyt silny, by go przerwać (kanoniczne widzenie sprawy). Zawsze podobało mi się to, że zwracałaś uwagę na to, że wpojenie może być dla wpojonego przekleństwem. Mam podobne spostrzeżenia i cieszę się, że doczekałam się w Twoim wydaniu miniaturki niosącej nadzieję dla Blacka, a fakt, że zmiennokształtny wybrał ucieczkę z Leą tylko dodaje wszystkiemu smaczku i wzmaga moje zadowolenie. :)

Cytat:
Nie mógł wygrać z zaćmieniem, z uzależnieniem od Edwarda, jego chłodu i mdlącego zapachu.


Rewelacyjnie dobierasz słowa. Ja widzę w tym zaćmieniu nie tylko zaćmienie umysłu, zaczadzenie się wyidealizowaną miłością, ale też odniesienie do III części Sagi – momentu gdy Edward na dobre zyskał względy Belli i wygrał walkę o jej miłość. Część IV była tylko dopełnieniem. W sumie, teraz jak sobie myślę, nie musiałabym powstawać. Jej celem było chyba tylko to, żeby wcisnąć czytelnikowi kit o tym, że Jacob wcale taki biedny nie jest, bo będzie miał teraz swoją miłość, a wszelkie uczucia do Belli przestaną szybko wywoływać ukłucie w sercu i zostaną zastąpione przyjacielską serdecznością.
Dałaś Jacobowi uciec, tworząc o wiele ciekawsze zakończenie tej historii, takie zakończenie kupuje!
Gdybyś jeszcze pokusiła się o stworzenie wizji tej ucieczki, choćby w rozmowie ze mną. Wink Byłabym zadowolona. :) No ale zawsze sama mogę ją sobie wyobrażać. Dwójka „renegatów” walczących ze złymi nomadami, a wieczorami relaksujących się w tanich hotelikach, we wspólnym łóżku. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 15:23, 16 Kwi 2011 Powrót do góry

Miniatura stworzona na potrzeby pojedynku z BajaBellą. Betowała: Dzwoneczek.


Sugerowane ograniczenie wiekowe: +16

Za tobą

– Kocham cię – szeptała, nie wierząc w te słowa.
– Ja ciebie też – odpowiadał i była w tym jakaś cząstka przywiązania, może rutyny, ich własna namiastka czegoś cennego.


Stali – ramię przy ramieniu – na rozległym, prawie zupełnie płaskim terenie tundry. Chłopak zwrócił twarz w górę i uśmiechnął się delikatnie do chmur zasłaniających słońce. Wiatr szarpał połami płaszcza dziewczyny, mierzwił futrzany kołnierz wokół jej szyi. Milczała, mimowolnie zaciskając zęby. Nagle zalegającą między nimi ciszę przerwał jego głos:
– Powinniśmy zapolować.
– Nie jestem głodna – odparła, choć wiedziała, że opór jest bezcelowy.
Jak wiele razy wcześniej, posłał w stronę Jane kpiący uśmieszek.
– Musisz jeść – skwitował prosto, po czym sięgnął dłonią do bladego policzka siostry. Opuszkami palców powiódł po idealnie gładkiej skórze. – Musisz jeść – powtórzył i warknął, gdy skinęła głową w odpowiedzi. Kiedyś wierzyła, że może pokonać każdego. Kiedyś cieszył ją ból innych. Kiedyś minęło dawno temu wraz z wygodnym, bezpiecznym życiem przy boku Ara. Alec musiał zauważyć zmianę w jej twarzy. Odsunął się natychmiast, z obrzydzeniem wycierając dłoń o spodnie.
– Przestań – syknął. – Tamto już nie wróci! – wrzasnął, przekrzykując wyjący, nieznośny wiatr. – Teraz mamy wszystko! – Obrócił się wokół i wyciągnął ręce na boki. – Wolność, przestrzeń i wybór! – Jane musiała opuścić głowę, by nie zobaczył żalu wypełniającego oczy dziewczyny.
– Zapolujmy, siostro! – krzyknął i zaczął biec w stronę maleńkiej jakuckiej wioski, którą udało im się wczoraj znaleźć.
– Za tobą – szepnęła, a gorycz wraz z jadem napłynęły jej do ust.

Kochała Ara, jednak nie mogła liczyć na wzajemność. Przemieniona zbyt wcześnie, choć uratowana od tragicznej śmierci w płomieniach, straciła szansę na oswojenie się z własną kobiecością. Dla wampirów zgromadzonych w Volterze była więc tylko wiedźmą; złośliwą, rozkapryszoną panienką. Jedynie Alec wplatał palce we włosy dziewczyny i patrzył w jej intensywnie czerwone oczy. Przyciągał Jane do siebie, kąsał bladą szyję. Poddawała się jego pieszczotom, przekonana, że nigdy nie doświadczy innych. Klękała przed bratem, wierząc, że nie zasłużyła na nic więcej. Nie pamiętała już nawet, kiedy pierwszy raz po nią sięgnął. Wyrzuciła tę chwilę z pamięci. W rzadkich momentach, w których ból stawał się nie do zniesienia, korzystała z daru, niszcząc kolejną ludzką istotę lub słabego, błagającego o litość wampira. W pełni zasługiwała na strach widoczny w oczach niższych sług Volturi. Gdy przechodziła korytarzami, szeleszcząc materiałem pretensjonalnie wyzywającej sukni, tchórze odskakiwali na boki, gnąc się w ukłonach. Aleca raczej lubiano. Spokojniejszy i pozornie bardziej opanowany łatwiej zdobywał sprzymierzeńców. Bliskich przyjaciół, zakłamanych popleczników, głupiutkie kochanki. Z początku nie zwracała na to uwagi, potem udawała, że nie rozumie. Szeptów, warknięć, spojrzeń. Czekała cierpliwie, często po prostu siedząc na krześle ustawionym oparciem do drzwi.

W końcu przyszedł do komnaty Jane i wyjaśnił, co zaplanował. Właściwie nie chciał władzy, pragnął jedynie wolności. Wyglądał jak anioł marzący, by po upadku wrócić przed oblicze Pana. Zniewalająco idealny i przesiąknięty złem nie do opisania. Snuł marzenia o przyszłości bez konieczności walk w cudzych wojnach, które nigdy ich tak naprawdę nie interesowały. Mówił długo, pięknymi słowami sięgał do serca siostry i zdobył je ostatecznie. Świadomość konsekwencji zaufania mu w pełni nadeszła zbyt późno. Ach! Wciąż wspominała, jak pokonywali kamienne schody za ukrytym przejściem. Coraz szybciej w dół, aż wreszcie droga uniemożliwiła im podążanie obok siebie. Właśnie wtedy wypowiedziała słowa przekleństwa:
– Za tobą. – Jej głos drżał z przejęcia.

Syberyjskie pustkowia wydawały się niezwykle gościnne dla pary wampirów. Napotykali masowe groby i miejsca egzekucji, nie wnikali jednak w ludzkie sprawy. Cokolwiek działo się na obszarze Rosji, jakiekolwiek decyzje polityczne oznaczały śmierć niewinnych, czystki sprzyjały rodzeństwu. Zacierali ślady, pławiąc się w makabrze pochłaniającej kolejne osady i miasteczka. Czasami, gdy nastawała bezksiężycowa noc, słyszeli płacz. Alec zaczynał wtedy krążyć po okolicy, a gdy poszukiwania źródła dźwięków znów okazywały się nieskuteczne, wydymał wąskie usta, po czym przeklinał z pogardą. Dziewczyna wymownie milczała, zazwyczaj siedząc na uboczu.

Jane wbiła zęby w szyję dziecka i spijała słodką krew. Nie patrzyła na brata pożywiającego się na matce niemowlęcia. Po chwili odrzucili martwe ciała na ziemię i Alec odezwał się pierwszy:
– To było zbyt proste.
– Czyżby? – spytała, krzyżując ręce na piersiach.
– Chyba nie przejmujesz się tym, co mówił ten wariat? – Uniósł brew.
– Jakucki szaman – stwierdziła. – Nazwał nas pomiotem Dolnego Świata, po czym wybełkotał imię, którego nie znam – dodała. – Zabiłam go, wwiercałam się w jego umysł z całych sił, a on milczał…
Alec roześmiał się w iście upiorny sposób.
– Boisz się ich wydumanych bóstw czy uraził twoje rozdmuchane ego? – prychnął. Nie odpowiedziała. Odwróciła się plecami, dusząc w sobie rozczarowanie oraz wstyd.
Zniszczony bębenek szamana wciąż spoczywał w oderwanej od tułowia dłoni właściciela. Palce mężczyzny zadrgały, żądając sprawiedliwości.

Czy powinna się zdziwić, gdy na ich drodze nagle pojawił się wysoki mężczyzna, odziany w ciemny płaszcz z kapturem zasłaniającym twarz? W pierwszej chwili pomyślała, że wreszcie zostali wytropieni przez Demetriego, ale postać – zaatakowana przez Jane – jedynie wzruszyła ramionami. Złączyła wychudłe dłonie przy swoich ustach i na źdźble trawy zagrała pieśń, która zmusiła rodzeństwo do opadnięcia na kolana, a następnie zasłonięcia uszu. Alec warknął, próbował atakować raz po raz, bez skutku. Melodia ustała. Mimo że byli w stanie wstać, nie zdołali podejść do napastnika.
– Kim jesteś? – wyjęczała słabo dziewczyna.
– Bogiem. Chara Suorun. – Dwa ostatnie słowa wypłynęły z ust zjawy w postaci niewielkich czarnych motyli, które zawirowały w powietrzu. Stworzenia, lub tylko ich doskonałe iluzje, otoczyły wampiry, a następnie ułożyły się w kształt monstrualnych rozmiarów łosia i niedźwiedzia. Bestie również okazały się odporne na moc bliźniąt. Alec, obłudny w obliczu swej słabości, spanikował, zasłaniając się siostrą jak tarczą.
– Zrób coś, zrób! – krzyknął histerycznie. Od ponad trzystu lat polegali na swoich mocach, a te po raz pierwszy okazały się całkowicie nieskuteczne.

Zaprzeczyła ruchem głowy, nie chciała walczyć. Zwierzęta jednak nie atakowały, stały spokojnie, najwyraźniej czekając na sygnał tego, który je wezwał. Przerażające bóstwo przemówiło mrukliwym, nieludzkim głosem:
– Mieliście szansę stanąć po stronie dobra, jednak przynieśliście mojemu ludowi jeszcze więcej cierpienia i nieszczęść. Wyczuwam wasze nieumarłe trzewia oraz smród nienaturalnej egzystencji. Zapamiętajcie słowa przodka szamanów. Nie zaznacie spokoju. Ścigani przez duchy Powalacza Drzew i Rosochacza będziecie wiecznymi ofiarami swoich zbrodni. Uciekajcie! – krzyknął na koniec.
Jane ruszyła niepewnie, ciągnąc za sobą brata. Niedźwiedź i łoś wydały ze swoich gardeł wspólny ryk.
– Za wami – warknął Chara Suorun, unosząc się w powietrzu. – Będę za wami.

Jane myślała o skoczeniu w ogień, o zakończeniu swojego istnienia. Przemijały kolejne dekady XX wieku, a wraz z nimi trwała ich ucieczka. Z gończymi psami Volterry na karku i wciąż dręczącymi ich zjawami syberyjskiej ziemi nie mogli nigdzie osiąść. Żadne miejsce nie dawało rodzeństwu schronienia, żadna pieszczota otuchy. Czasami dziewczynę kusiła wizja powrotu do Ara – czy głowa Aleca była naprawdę tak wygórowaną ceną za wygody i możliwość odpoczynku? Tuż przed kolejnym świtem, gdy wspólnie obserwowali wschodzące słońce, miała w zwyczaju oplatać palcami kark jedynego kochanka, lecz nigdy nie znalazła w sobie dość odwagi, by zwykły dotyk zmienić w ostateczność.

– Nienawidzę cię – myślała, patrząc w jego czarne, wygłodniałe oczy.
– Jesteś nikim – syczał w stronę siostry, układając się między jej rozłożonymi nogami.


Umierając, nie czuła niczego. Zniknął żal i szaleństwo, które zwróciło ich przeciw sobie. Wampirzyca nie widziała ani nie słyszała, nie mówiła. Oblepiona pustką, zatopiona w nieskończonej beznadziei po prostu przestała istnieć. Do jej uszu nie dotarł przejmujący wrzask chłopaka, który otoczony ogniem i złamany przez niewyobrażalne cierpienie wypluł ostatnie słowa:
– Prowadź, Jane. Idę za tobą.

Słowo wyjaśnienia:
Tekst odnosi się do czystek, które Stalin – ze względu na wdrożenie pomysłu kolektywizacji – rozkazał wykonać wśród jakuckich plemion około 1928 roku.

Wymienione w tekście bóstwo należy do tradycyjnego panteonu Jakutów i samo w sobie nie jest ani dobre, ani złe – często ingeruje w sprawy ludzi. Jednocześnie powoduje klęski na świecie oraz nie pozwala go katastrofom zniszczyć.

Jakuci dzielili świat na Górny – odpowiedni dla herosów, dobrych bóstw i duchów, Środkowy – ludzki, wypełniony istnieniami wszelkiej maści, a także Dolny – przeznaczony dla demonów i wszystkiego, co pierwotne i zazwyczaj nieprzychylne człowiekowi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 14:02, 01 Maj 2011 Powrót do góry

Wiesz, żałuję, że ten tekst pojawił się w fandomie tak późno... Bo gdybyś napisała coś takiego powiedzmy, rok wcześniej, to zaroiłoby się tutaj od komentarzy. Bo to jest bardzo dobry tekst.
Wiesz, że w pojedynku przyznałam więcej punktów twojej przeciwniczce, ale to dlatego, że w tamtym tekście absolutnie się zakochałam.
Podoba mi się takie ukazanie Aleca i Jane, ich relacji jako związku bardzo toksycznego, pełnego skrajności, zależności, bardzo wampirzego. Twoje wampiry są... nieludzkie w poszukiwaniu ludzkich aspektów życia. Wplecenie w historię elementów jakuckiej mitologii dodaje smaku i czyni opowiadanie ciekawszym, niemniej dla mnie najbardziej ciekawa tutaj jest właśnie ta relacja pomiędzy Alekiem i Jane.
Bardzo podobają mi się dialogi, jak również wykorzystanie tej frazy "za tobą".
Jedyne zastrzeżenie, jakie mam to takie, że ten tekst wydaje mi się troszkę "okrojony", jakby czegoś w nim zabrakło. Po prostu od pewnego momentu, jakoś "przyspiesza" i bach, już mamy koniec. Chodzi mi o to, że wyczuwam jakąś taką delikatną nierównowagę rytmu pierwszej i drugiej połowy tekstu. Mimo to ostatni akapit, a właściwie dwa, od fragmentu kursywą, to po prostu genialny fragment, świetnie napisane. No i ja bardzo lubię klamry tego typu.
Pozdrawiam serdecznie
Dzwonek


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin