FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Nienasycenie [Z] XX/XX [16.07.09] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Wto 20:38, 12 Maj 2009 Powrót do góry

Pernix napisał:
Albo masz profesjonalną korektę, albo jesteś prawie ideałem. :)

Zdecydowanie to drugie. Beta nie ma z tym nic wspólnego!

Ale do rzeczy - moja droga, wiesz, rzecz jasna, że bardzo mi się podoba ten odcinek i w ogóle całe to opowiadanie i uwielbiam się w nie wgryzać. Ma sporo zalet, a wad na razie nie widzę. Chyba najbardziej urzeka mnie perspektywa tego tekstu. Na początku, jak się czyta rozdział po rozdziale, to ma się klimat, ciekawe założenie akcji, poprawioną (i to na jaką skalę!) Meyer, kojącą serce wizję wampirów... natomiast im dalej, tym lepiej ogarnia się całość. Coraz więcej widać i wszystko się ładnie układa. Jak cegiełki. Same z siebie tworzą potencjał, ale dopiero razem tworzą dom. Nienasycenie ma nie tylko potencjał i świetny pomysł, a do tego wykonanie, którego nie jeden mógłby pozazdrościć (z niżej podpisaną na czele). Nienasycenie jest powoli snującą się opowieścią, niespieszną, cieszącą oczy zgrabnością i słownictwem.

Po tym odcinku zdałam sobie sprawę, że Nienasycenie ma szerszy zakres, niż niejeden tekst, z którym miałam do czynienia. Kilka wątków, niby powiązane, ale jednak oddzielnie, każdy prowadzony osobno, ale żaden nie został zapomniany. Podziwiam, jak je wszystkie prowadzisz pewną ręką. Niby wcześniej o tym wszystkim wiedziałam, ale teraz mnie to wręcz uderzyło. Być może zeżarła mnie już moja własna zazdrość.

Odnośnie samej treści najnowszego kawałka - ciekawie przedstawiłaś Bellę. Właśnie nie Edwarda, chociaż jego również, ale Bellę. I pokazałaś ją oczami wampira, który poznaje ją po szufladach, książkach, które trzyma, porządkach w jej pokoju. Dużo temu wszystkiemu daje spokojna narracja. Mogę się tylko zastanawiać, jak pełny masz zamysł na tę historię, że możesz ją pisać bez gnania na łeb, na szyję.

Do tego komentarza dodaj sobie także to, co mogłam ci napisać tylko na priva. Nie wkleję tego tutaj, bo nie chcę spoilerować.

Proponuję przełożyć ten tekst na angielski i wysłać pewnej pani, która napisała wszyscy wiemy, którą książkę. Niech czyta i się uczy.

Pozdrawiam, pozostaję pod wrażeniem i życzę weny jak stąd do Stanów Zjednoczonych.
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
keh
Wilkołak



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 23:12, 15 Maj 2009 Powrót do góry

Hm, hm, hm. Carlisle jednak coś czuje do Rosalie. Ha, ha, ha. Jednak, jednak.
Cholera ten komentarz po prostu będzie beznadziejny ale nic innego nie przychodzi mi na myśl, prócz tego że masz rozkoszne, wciągające i pełne realizmu opisy. Tak niesamowicie poukładane że z łatwością można wyobrazić sobie otoczenie albo sytuacje. Ale nie pasuje mi coś w dialogach - jeszcze nie wiem co. Są dla mnie wymuszone albo zbyt szablonowe. Pierw ułożyłabym niechlujnie rozmowę, wczułabym się w role Belli (pewnie byłabym przerażona i bliska śmierci) a później dopiero ułożyła elegancki dialog. Nie umiem tego wytłumaczyć - po prostu mam wrażenie że za dużo nad nimi głowisz w momencie gdy powinnaś puścić wodze fantazji i rozpisać się na pół strony.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez keh dnia Pią 23:13, 15 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 23:55, 15 Maj 2009 Powrót do góry

keh napisał:
Hm, hm, hm. Carlisle jednak coś czuje do Rosalie. Ha, ha, ha. Jednak, jednak.
Cholera ten komentarz po prostu będzie beznadziejny ale nic innego nie przychodzi mi na myśl, prócz tego że masz rozkoszne, wciągające i pełne realizmu opisy. Tak niesamowicie poukładane że z łatwością można wyobrazić sobie otoczenie albo sytuacje. Ale nie pasuje mi coś w dialogach - jeszcze nie wiem co. Są dla mnie wymuszone albo zbyt szablonowe. Pierw ułożyłabym niechlujnie rozmowę, wczułabym się w role Belli (pewnie byłabym przerażona i bliska śmierci) a później dopiero ułożyła elegancki dialog. Nie umiem tego wytłumaczyć - po prostu mam wrażenie że za dużo nad nimi głowisz w momencie gdy powinnaś puścić wodze fantazji i rozpisać się na pół strony.


Taki już urok mojego pisania, że dialogi mam specyficzne. Taki wypracowałam sobie styl - być może z czasem ulegnie on zmianie. Kiedyś moje opowiadania wyglądały jak worek z myślnikami i zerowym opisem. Potem nauczyłam się, że więcej wnosi dobry opis, ale kto wie? Może uda mi się doszlifować dialogi tak, żeby brzmiały lepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 7:29, 16 Maj 2009 Powrót do góry

A kiedy można się spodziewać następnej części, Aniołku?
Nie zwykłam zadawać tego pytania autorom, gdyż pośpiech w pisaniu i popędzanie przez czytelników, to najgorsze co może być. Nie wpływa dobrze na utwór.
Pytam tylko informacyjnie, kiedy znów uraczysz moją duszę. Wink
A tak btw, ja tam w dialogach nie wyczułam żadnej sztywności, sztuczności, szablonowości czy czego tam jeszcze.
Jeśli faktycznie im coś brakuje, to całość nadrabia niedociągnięcia w tej kwestii, a osobiście jestem zdania, że dialogi są ok.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 11:07, 16 Maj 2009 Powrót do góry

Pernix napisał:
A kiedy można się spodziewać następnej części, Aniołku?
Nie zwykłam zadawać tego pytania autorom, gdyż pośpiech w pisaniu i popędzanie przez czytelników, to najgorsze co może być. Nie wpływa dobrze na utwór.
Pytam tylko informacyjnie, kiedy znów uraczysz moją duszę. Wink
A tak btw, ja tam w dialogach nie wyczułam żadnej sztywności, sztuczności, szablonowości czy czego tam jeszcze.
Jeśli faktycznie im coś brakuje, to całość nadrabia niedociągnięcia w tej kwestii, a osobiście jestem zdania, że dialogi są ok.


Ja osobiście uważam, że moje dialogi są właśnie "specyficzne" - można je lubić lub nie. Dość charakterystyczne. Szczególnie w Nienasyceniu. Trudność polegała na tym, by każdy wyrażał się trochę inaczej - bardzo długo nad tym myślałam. To co przy narracji pierwszoosobowej załatwia zwykle wypisanie czyj to punkt widzenie, przy trzecioosobowej i takim narratorze, wymaga wysiłku. Nie twierdzę, że z zadania wywiązuję się idalnie, bo w końcu pisarką zawodową nie jestem, ale staram się, bo nie ma dla mnie nic gorszego, niż okazywanie czytelnikowi braku szacunku.

Dziesiąty rozdział jest już u bety, jedenasty dopiero się "pisze", ale możliwe, że dziś go skończę. Jeśli nie, to najpóźniej w przyszłym tygodniu. Waham się między dwoma rozwiązaniami, czyli: napisaniem Niensycenia już do końca lub wzięciem małego urlopu na dwa inne teksty, które chciałabym stworzyć. Jeden to pojedynek literacki na teksty własne, drugi to miniaturka do Zmierzchu. Zobaczymy. Muszę trochę oddechu złapać przed najważniejszymi częściami Nienasycenia, a pewnie już jak zacznę je pisać, to ciurkiem.


No i czas na X rozdział:

X

Stała w pustym pokoju, patrząc uważnie na ukryte w cieniu wejście do pomieszczenia. Przykucnęła i obnażyła kły, gotowa zaatakować każdego, kto przekroczy granicę między ciemnością, a oślepiającą bielą. Kiedy jednak zobaczyła mężczyznę o siwych włosach i szarych oczach nie była w stanie nawet drgnąć. Mimo całej swojej siły musiała się poddać jego ostremu wzrokowi. Podszedł do niej, a jego kroki wydawały się za głośne, zbyt pewne. Próbowała odwzajemnić spojrzenie, ale mężczyzna tylko się roześmiał. Jego śmiech brzmiał tak okrutnie, że mimowolnie zaczęła odczuwać strach. Ogromne przerażenie jeszcze pogłębiło stan odrętwienia. Zacisnął swoją gorącą dłoń na bladej szyi dziewczyny i uniósł ją do góry tak, by móc patrzeć prosto w jej czarne z głodu tęczówki.
- Pijawka... - wysyczał przez zęby.
Dla Alice nie było już nadziei - wilk, który nagle pojawił się za plecami Łowcy, warknął ostrzegawczo, jeżąc sierść wzdłuż całych pleców. W żółtych ślepiach zwierzęcia czaiła się śmierć.


Wampirzyca krzyczała na całe gardło, szarpiąc się w mocnym uścisku Emmetta. Próbowała kąsać, ale doświadczony, dużo silniejszy od niej mężczyzna trzymał ją pewnie - tak, by nie zrobiła krzywdy ani sobie, ani tym bardziej jemu. Do pokoju, wbiegł Jasper - drzwi odbiły się od ściany z głośnym trzaskiem. Jego twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Mógł być zirytowany, podniecony lub zmartwiony. Widok, który zastał, podsumował cieniem złośliwego grymasu i w ułamku sekundy znalazł się przed nimi. Uniósł rękę i spoliczkował Alice dwukrotnie. Bez zawahania, jakby robił to setki razy. Jakby o tym marzył. Krzyki ustały. Em nawet nie mrugnął okiem. Blondyn tymczasem ujął drobną dziewczęcą twarz w obie dłonie i niemal muskając wargami na wpół otwarte usta, szepnął czule:
- Już dobrze, maleńka. Już wszystko dobrze.
Alice wydawała się odprężać pod wpływem jego głosu. Jasper skinął i Emmett odsunął się od wampirzycy. Wyszedł bez słowa z pokoju, nie domykając drzwi.
- Łowca... Tak blisko. Jak nigdy - wykrztusiła nagle.
Jedyną reakcją Whitlocka na te słowa było położenie jej na ustach kciuków i przeczące pokręcenie głową. Zafascynowana patrzyła jak jego włosy układają się pod wpływem tego ruchu. Przez chwilę napawał się tym uwielbieniem, po czym cofnął dłonie i odsunął się od Alice.
- Zostaw to dla Carlisle'a. Mnie to nie obchodzi - powiedział, otwierając drzwi. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale twarz blondyna pozostała niewzruszona. Wyszedł z pokoju, jak gdyby nie stało się nic istotnego.

Edward zadrżał, słysząc słowa Alice. Wiedział, że Łowca ich ściga, ale nie sądził, że jest tak blisko. Cokolwiek planował teraz Carlisle, nic nie układało się pomyślnie. Bella będzie bardziej zagrożona, niż mu się na początku wydawało. Łudził się, że ten krótki postój w Forks ma służyć zebraniu sił, ale najwyraźniej się pomylił. Ocenił postępowanie i decyzje Cullena według swoich zasad i teraz miał problem. Duży problem. Naraził siebie, ratując ją. Musiał położyć na szali bezpieczeństwo całej rodziny. Tak mało czasu, żeby wszystko przemyśleć. Poukładać, racjonalnie ocenić. Zapach truskawek mącił mu w głowie. Piękne włosy w kolorze gorzkiej czekolady i głębokie, brązowe oczy. Linia szyi, tak kusząca, że jedynie siłą woli powstrzymywał się przed kąsaniem bladej skóry i chłeptaniem słodkiej krwi. I tylko kilka chwil do świtu.

Podskoczyła z krzykiem, gdy wpadł do pokoju, wyrywając zamek z drzwi. Błyskawicznie znalazł się przy oknie, otworzył je, po czym jednym ruchem wyłamał zabite dotąd na stałe okiennice. Zamarła przerażona - najwyraźniej właśnie zwracał jej wolność, ale wszystko działo się zbyt szybko. Emocje niemal przytłoczyły Bellę - mieszanina strachu i szczęścia. Po godzinach spędzonych w zamknięciu, ze zdartym od płaczu gardłem i oczami zaczerwienionymi od łez i światła latarki, nagle nie umiała sobie poradzić z tym, że jednak wyjdzie z tego żywa. Że ten chłopak o miedzianych włosach nie jest potworem... A raczej nie jest nim do końca. Warknął cicho, jak gdyby wypowiedziała te słowa na głos i wyciągnął rękę w jej kierunku.
- Nie ma czasu, Bello. Chodź - powiedział głosem przesyconym emocjami.
Zawahała się, ale jednak podała mu dłoń. Jego uścisk, choć lodowaty, był pewny i mocny. Irracjonalnie bezpieczny. Wampir uśmiechnął się lekko - mogła to zobaczyć, bo robiło się coraz jaśniej. Złapał ją w pasie, obejmując przedramieniem. Może być zbyt jasno dla niego - pomyślała zmartwiona.
- Nic mi nie będzie - rozwiał jej wątpliwości, jednocześnie wyskakując przez okno. Zdążyła jedynie sapnąć z zaskoczenia spowodowanego zarówno odpowiedzią na to, co myślała, jak i krótkim lotem. Wylądował cicho i, nie pytając o zgodę, wziął ją na ręce. Przez chwilę wyglądało to tak, jakby marzył o tym, żeby się w nią wtulić. Szepnął cicho, poczuła chłodny oddech na swoim czole.
- Zamknij oczy i zaufaj mi, proszę.
Zacisnęła powieki, a on zaczął biec. Pęd powietrza plątał jej włosy i przyprawiał o gęsią skórkę. Gdyby otworzyła oczy, na pewno poczułaby mdłości. Przez krótką chwilę zazdrościła mu umiejętności, a potem uświadomiła sobie czym był i współczuła mu jak jeszcze nigdy nikomu. Towarzyszący ostatnio dziewczynie strach najwyraźniej nie mógł jej dogonić. Może bała się po prostu zbyt dużo w ciągu dwóch, lub trzech dni - straciła rachubę. Wampir zwalniał stopniowo aż do zatrzymania. Kiedy otworzyła oczy, uświadomiła sobie, że niebo jest już różowe i zerknęła na twarz swojego wybawcy. Wydawał się odległy, niedostępny i skomplikowany. Być może sam nie potrafił uporać się ze swoimi emocjami. Postawił ją na ziemi delikatnie, musnął lodowatymi palcami jej ciepły policzek i spojrzał na nią tak smutno i wymownie, że jej serce zamarło.
- Mam na imię Edward...
- Edward - powtórzyła automatycznie drżącym głosem.
- Dziękuję - szepnął i wsunął jej w dłoń telefon. Nie zdążyła nawet zauważyć skąd go wyjął. Chciała powiedzieć coś jeszcze, ale on już się oddalił - nie mogła nadążyć wzrokiem za jego ruchami. Wydawał się nierealnie szybki. Rozejrzała się niepewnie dookoła. Znała ten fragment lasu - od domu dzieliło ją zaledwie kilka kilometrów. Bez zastanowienia zaczęła biec. Pewna, że nigdy wcześniej nie szło jej to tak sprawnie.

Raz już jej umknął, a teraz śmierć znów zaciskała na nim swoje szpony. Lizała jego bladą skórę, kąsając boleśnie. Wiedział, że słońce nie zabija od razu. Najpierw parzy i rani, ale on nie jadł od dawna - nie tak jak powinien. Był słabszy, bardziej podatny. Widział dom ukryty za drzewami. Błogosławił to, że zostawił otwarte okno... Teraz mógł przez nie wskoczyć. Zamknąć je za sobą, ignorując ból palców i zasłonić grubymi kotarami. Bezpieczny, a jednocześnie pełen złych przeczuć, położył się na łóżku i zasnął. Do wieczora...

Wbiegła zdyszana do domu. Opadła na kolana i niemal natychmiast zwymiotowała żółcią na podłogę. Była taka zmęczona. Charlie wpadł do kuchni i zamarł. Nie wiedział, co powiedzieć. Właśnie szykował się do wyjścia. Od dawna planował, że pojedzie na kilka dni wędkować, gdy Bella będzie ze znajomymi na wakacjach. A teraz patrzył na swoją córkę - brudną, zadyszaną, szarpaną torsjami i nie potrafił znaleźć słów. Zdarzyło się coś złego. Coś bardzo złego.
- Bella, maleńka... - wykrztusił w końcu, kucając obok córki. Kiedy położył rękę na jej plecach, spięła się cała. Uniosła zapłakaną twarz i patrząc w przestrzeń, stwierdziła sucho:
- Oni wszyscy nie żyją, tato. Nie żyją.
Te słowa, proste i oczywiste wypełniły pomieszczenie tak dokładnie, że niemal nie było czym oddychać. Charliemu zawsze się wydawało, że oswoił zło. Teraz ono postanowiło mu pokazać, że łańcuch kajdanek i ciasna klatka nie wystarczą, żeby powstrzymać prawdziwą potęgę. Chciał zapytać, jak to się stało. Jakim cudem Belli udało się uciec... Ale jedno spojrzenie wystarczyło, żeby zrozumiał, że dziewczyna jest w szoku. Pomógł jej wstać i zaprowadził do pokoju, gdzie, ignorując zabłocone buty, ułożył córkę na kanapie. Wciąż bredziła coś o czarnych oczach, o domu w lesie, o potworach. Wszystko tym samym tępym głosem, jakby relacjonowała coś w czym nie brała w ogóle udziału. Podał jej maksymalną dawkę środków uspakajających, pomagając popić proszki tak, żeby się nie zakrztusiła. Odczekał chwilę, aż zasnęła. Pogłaskał poczochrane brązowe włosy. Co się wydarzyło? I czy jej znajomi i przyjaciele naprawdę nie żyją? Mógł to wszystko zgłosić na komendzie, ale znał procedury i wiedział, że po pierwsze zostanie odsunięty od sprawy automatycznie, po drugie nikt nie uwierzy w ani jedno słowo Belli. Jeśli chciał dowiedzieć się, co się stało, musiał zrobić to na własną rękę.

- On ją wypuścił - stwierdził Jacob.
- Tak po prostu? - spytał Łowca. Wyglądał na naprawdę zaciekawionego.
- Najwyraźniej, chociaż sporo ryzykował. Zdążył w ostatniej chwili. Dosłownie - kontynuował chłopak. Quincey zwęził oczy i spojrzał na wilkołaka podejrzliwie. Ten wydawał się nie przejmować brakiem zaufania swojego opiekuna. Wychowywał się dokładnie w takiej atmosferze: setek pytań i udowadniania, że można na niego liczyć.
- Widział cię? - Brak wiary w możliwości Jake'a sączył się spomiędzy słów.
- Nie. Byłem ostrożny, a on wyjątkowo rozkojarzony. Wyglądał, jakby... - Urwał nagle.
- Jakby co? - dociekał straszy mężczyzna.
- Jakby się zakochał. - Każde słowo wypowiadał ciszej od poprzedniego. Spuścił wzrok i pochylił głowę, wstydząc się własnych wniosków. Black roześmiał się sarkastycznie.
- A czy ty kochasz mordowane sarny? Czy potwór w ogóle może kochać?
Jacob nie miał ochoty odpowiadać na żadne z zadanych pytań, odwrócił się i wycofał do swojego pokoju. Czuł w gardle dziwną gorycz. Jakby zaraz miał się rozpłakać albo zwymiotować. Przecież nie jego winą było to, że urodził się właśnie taki.

Quincey patrzył na umięśnione plecy Indianina i zastanawiał się, czy on kiedykolwiek zrozumie, że swoim zachowaniem chronił chłopca przed rozczarowaniem. Świat nie akceptował odmienności i walka z tym nie miała najmniejszego sensu. Łowcy tolerowali jego obecność tylko dlatego, że był przydatny w walce z potworami gorszymi od siebie, ale to nie znaczyło, że widzieli w nim człowieka.

Kiedy miał cztery lata chciał jeść wyłącznie waniliowe ciasteczka i popijać je sokiem jabłkowym. Przepadał za westernami i zabawą w chowanego, która pomagała mu kształtować czulsze niż ludzkie zmysły. Rzadko chorował, ale gdy już się to zdarzało, prosił o zupę z dużą ilością cebuli i czosnku. Jako ośmiolatek gustował w japońskich kreskówkach o gigantycznych robotach. Nigdy nie bał się ciemności ani bestii spod łóżka. Przeciwnie - rzadko się skarżył i jeszcze rzadziej śmiał. Starał się zasłużyć na wszystko, co dostawał. Również na te krótkie, sztywne uściski.

Nie przytulał go od tak dawna, że już nie pamiętał, czemu czasem łamał własne zasady. Teraz jednak to nie był mały chłopiec, a dorastający nastolatek, nie zdający sobie do końca sprawy z własnych możliwości. Lepiej dla świata, by nigdy nie uwierzył w siebie.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Sob 15:33, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Sob 17:09, 16 Maj 2009 Powrót do góry

Podbijam temat, bo inaczej nikt nie zauważy, że nastąpiła aktualizacja.
Khem, co to ja chciałam? Angels, a co ja ci mogę napisać tak, by się nie powtarzać, hmm? Po raz kolejny serdecznie żałuję, że niejaka Stefcia tego nigdy nie przeczyta i się nie nauczy.

Wcinam sobie tort Nienasycenia dosyć bogobojnie, a teraz mam wrażenie, że po wielkiej warstwie bitej śmietany dobieram się powolutku do wisienki. I to nie kandyzowanej (słodka, ble!), lecz takiej, która stanowiłaby zwieńczenie. Rzecz jasna po wisience będą dokładki tortu, bitej śmietany i może jeszcze ananasy, bo przecież końca opowiadania na razie, chwała Iluvatarowi, nie widać. Mr. Green

Tak, miałam o wisienkach... No więc (ych...) pozwolę sobie zauważyć, że panika Edwarda jest dosyć zrozumiała. I, skoro już sobie pozwoliłam na uwagę, to sobie pozwolę na więcej - interpretację jego zachowania. Jak ja to rozumiem - do tej pory Belli nie wypuszczał. I słusznie. Wampiry mogły ją znaleźć, jak by sobie beztrosko ganiała po Forks. Teraz, tak mi się zdaje, nasi drodzy krwiopijcy zamierzają ruszyć tyłki z miejsca. Wobec tego Bella może wrócić do siebie. Jeszcze chwila i Łowca ich wykurzy z miejsca... Musiałam sobie pogdybać. Miłą sceną było rozstanie. Cudowny był fragment, w którym Edward uciekał przed słońcem. A naprawdę rewelacyjny była końcówka - obserwacja Jacoba. Mniam. No to się porobiło. I teraz mam totalny misz-masz. Wiadomości mi się skondensowały, cegiełka wskoczyła na swoje miejsce. Mogę teraz (nie)cierpliwie czekać na dalszy ciąg.

Ech, dzięki za lekturę, Angels...
Drapię za uchem!
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nati0902
Człowiek



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 22:27, 16 Maj 2009 Powrót do góry

Eee... Normalnie mnie zatkało dziewczyno WOW to opowiadanie jest po prostu świetne!!!!! Niesamowicie to wymyśliłaś moje ukłony dla ciebie!!! Edward naprawdę zachował się świetne ciekawa jestem czy spodka jeszcze Belle i to co Jacob mówił on się zakochał w niej?? hm... mam nadzieje że się dowiemy:D Strasznie fajnie się to czyta, podoba mi się to że stworzyłaś Cullenów innych całkowicie nie podobnych do tych z sagi.
Czekam na kolejną część:)

Pozdrawiam i życzę DUŻO WENY!!!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Nati0902 dnia Sob 22:28, 16 Maj 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 12:54, 17 Maj 2009 Powrót do góry

Po pierwsze wizja Alice. Bardzo dobrze napisana, bo dopiero po drugiej lekturze tekstu załapałam, co się dzieje. To oznacza, że albo jestem ciężko kapująca, albo czytelnik musi się troszkę wysilić przy czytaniu. Jasper z przyjemnością policzkujący Alice, był dla mnie zaskoczenie. Wink
Chociaż jest mi żal Alice, to podoba mi się, że w tym opowiadaniu nie jest cukierkowo, Jazz jest zimny wobec niej, są komplikacje, jest złożoność, to mnie inryguje.
I to zdanie:

AngelsDreams napisał:
- Łowca... Tak blisko. Jak nigdy - wykrztusiła nagle.


To zapowiedź na to, na co czekam. :)


No i Cullen uwalniający Bellę, nie wiem, nawet trudno mi jest wyobrazić sobie, czy losy tej dwójki jeszcze się splotą i w jakich okolicznościach, ale podoba mi się, że Ed zrezygnował z swoich pragnień, aby chronić dziewczynę, zrobił to tak, jak kanoniczny bohater, ale z większą klasą, nie uciekł, zostawiając ją samą, tylko zwrócił wolność. Nie wiemy czy ona zdążyła poczuć do niego to, co on do niej...
Podoba mi się, jak opisujesz jego wewnętrzne zmagania z pożądaniem krwi, jak on subtelnie ją podziwia.

Zastanowiło mnie tylko to zdanie:

Bezpieczny, a jednocześnie pełen złych przeczuć, położył się na łóżku i zasnął. Do wieczora...

AngelsDream napisał:
Wampiry w tym opowiadaniu mogą spać?


A i jeszcze Quincey i Jacob, to jednak Łowca dawał młodemu Jacobowi jakąś namiastkę rodzicielskich uczuć, to dobrze...
Jak zwykle urzeczona, na chwilę nakarmiona i zaspokojona. Napisz Angels coś swojego, wiem, że juz piszesz, ale wtedy koniecznie wyślij gdzieś, na początek do jakieś gazety albo na literacki portal, np do farenheita. Twój talent nie może się zmarnować.
I koniecznie daj mi wtedy znać. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Pon 20:16, 18 Maj 2009 Powrót do góry

V

Cytat:
Nawet nie próbował jej powstrzymać - po tym, co zaserwował jej Jasper nie miała szans uciec.


Zaimek Ci się zaplątał.

Cytat:
Samotności za zamkniętymi drzwiami, nie otwierającymi się oknami, z dala od wszystkich, którzy mogliby usłyszeć jej przytłumione łkanie.


„Nie” z imiesłowami przymiotnikowymi piszemy łącznie.

Cytat:
To dlatego wampir miał w kieszeni kurtki różowy telefon komórkowy o obłych kształtach - kiedy o tym myślał, miał ochotę śmiać się długo i donośnie. Pierwszy raz od dawna.


Chwila… Śmiał się, bo zabrał jej telefon, czy dlatego że zamknął ją na poddaszu? Jakoś nie widzę w tym nic zabawnego, a patrząc na jego cierpiętniczą postawę, wręcz mi to tutaj nie pasuje.

Cytat:
Wystarczyły te sprzęty, które zostały porzucone razem z domem. Nie mieli zamiaru zostawać tu dłużej, niż to konieczne.


Przed „niż” występującym między [link widoczny dla zalogowanych] nie stawiamy przecinka.

Jest coś dziwnego w stosunkach między Twoimi bohaterami. Budujesz między nimi swoiste napięcie, które można by skojarzyć jednoznacznie, jednak mam niejasne przeczucie, że to nie tak. Łączą ich przedziwne więzi – jedne mocniejsze, inne słabsza. Są razem, jednocześnie będąc osobno. Tak różni i poróżnieni, a tak, wydaje mi się (wybacz jeżeli dopuszczę się nadinterpretacji), zamaskowani. Grają przed sobą nawzajem. Weźmy Edwarda (z którego notabene czynisz powoli kanonicznego cierpiętnika) – oszukuje ojca, nie mówiąc mu o swoim nowym wegetariańskim stylu życia. Dalej idźmy za ojcem – dziwny ma stosunek do syna. I to do tego stopnia dziwny, że nie jestem w stanie go określić, żadnym słowem. Może to ma jakiś związek z tym, że jeszcze nie do końca pokazujesz nam, o co tak właściwie chodzi (chyba nie tylko ja czekam na Jacoba xD), a może po prostu to tak już będzie.
Szczególnie mieszane uczucia mam – chwilowo – do relacji Rosalie – Carlisle. Nie wiedzieć czemu, w pewien sposób mnie zniesmaczają. Gdzieś tam w tyle mam wyobrażenie Emmetta i Esme, i za nic nie jestem w stanie o nich zapomnieć, nawet jeżeli ich stosunki są do tego stopnia specyficzne, że fizyczności brak (bo takie odniosłam wrażenie).

Prosta rzecz – prezenty Carlisle’a. Autentycznie mnie to rozczuliło. Każdy dobrany do indywidualnych potrzeb. Masz coś takiego w swoim stylu, że wplatasz takie perełki w tekst całkiem gładko. Widać, że przychodzi Ci to naturalnie.

Cytat:
W końcu odważył się i wyciągnął rękę przed siebie muskając ramię Belli, która w tej samej chwili wyrzuciła z siebie cały żal, strach i złość.


Przecinek przed muskając (imiesłów przysłówkowy).

Cytat:
- Jesteś gorszy od zwierząt!


Właściwie to od zwierzęcia, jako że mówi tylko o nim. Gdyby było „jesteście gorsi” – wtedy oczywiście i fauna pojawiłaby się w liczbie mnogiej.

Stosunkowo często pojawiają się u Ciebie kwiatki z włosami. Wszelkie kurtyny włosów, fale rozrzucone na poduszce etc. Uważaj na to.

VI

Cytat:
Jacob wyraźnie czuł charakterystyczny zapach wampirów. Mdlący, słodkawy, drażniący wrażliwy wilczy, nos.


Zgubiłam się. Mdlący zapach i wilczy nos? Coś się chyba tutaj zaplątało.

Cytat:
Zjemy coś i się prześpimy, bo potem może już nie być okazji dobrze odpocząć. A potem będziemy liczyć na to, że szczęście dopisze.


Powtórzenie.

Chciałam Jake’a – mam. I muszę przyznać, że podoba mi się to, co widzę. W pewien sposób jest to intrygujące. Mamy młodego chłopaka, od małego szkolonego na zabójcę wampirów. Nasuwa się taka myśl – fantastyczna sprawa, taka fucha!, jednak z drugiej strony – dlaczego akurat on. Mimo całej opieki jaką Quincey nad nim roztacza, bądźmy szczerze, jest traktowany po trochu jak zwierzę. Nie przeszkadza mu to, aż tak bardzo, bo nie zaznał nigdy innego życia. Potrafisz ukazywać złe strony, czarując przy tym tak, że pomimo całego realizmu, który uderza w czytelnika, gdzieś tam jest tak zaczarowany całą otoczką, że obłaskawiasz wzburzenie, które powinno się po czymś takim narodzić. I nie chodzi o to, że malujesz w różowymi farbkami diabła, wręcz przeciwnie. Wszystko rzucasz wprost. Gdzieś tam udało Ci się znaleźć złoty środek i uparcie się go trzymasz. Taki upór jest bardzo pożądany.
Ciekawy jest Carlisle – zdrajca. Zgniatasz jego białą reputację i wprowadzasz wiele plam, niedomówień. Jako czytelnik – żywię ogromną nadzieję, że stało się tam coś jeszcze, o czym nie wiemy i jednak zdrajcą – takim całkowitym – to on nie jest. Być może znów przejawia się moja miłość do nadinterpretacji i głupich nadziei, ale w razie czego, chcę być zaskoczona xD.

VII

Podoba mi się to, co stworzyłaś między Aro a Williamem. Jest ta magia i, wręcz namacalne, pożądanie nie są w żaden sposób gorszące czy wulgarne. Wręcz przeciwnie – jest w nich coś subtelnego, co pozwala wczuć się w klimat. Takie szczegóły, o których piszę non stop, jak ściągnięcie rzemyka z włosów, kropla krwi skapująca na podłogę, sprawiają, że wiem, dlaczego to czytam i tylko zaostrzają apetyt.

Cytat:
Ona tymczasem, opuściła głowę, chowając twarz za kaskadą długich, czarnych włosów.


Ponownie pojawia się kaskada włosów.

Mimo całego wampiryzmu, który tutaj dodajesz, wyciągasz z kanonu ile się da. Mowa tu oczywiście o postaci Aro. Ta bezwzględność, dwulicowość i zakłamanie wypływają z niego niczym krew z ofiar, zalewając otoczenie morzem goryczy. Gdyby nie William, po tym rozdziale, zapamiętałabym tą postać, jako zgorzkniałego staruszka (co by nie było, trochę na karku ma), który na siłę chce zniszczyć życie innym, zwłaszcza swojej siostrze (co ostatecznie mu się udało). Przemawia przez niego zazdrość, a w żyłach płynie prawdziwy jad, który zatruwa wszystko, czego dotknie. Jednak tutaj – po raz kolejny – wypływa Twoja umiejętność wyważania tekstu.
Dobrą rzeczą jest kontrast: Didyme – Aro. Niby jedna krew, a przeciwległe bieguny.

Cytat:
Osłabiona upływem krwi, z drewnianym kołkiem wbitym w serce, nie miała najmniejszych szans, a jednak walczyła do samego końca.


Nie ma czegoś takiego jak sam koniec. Koniec to koniec.

Cytat:
- Uzupełniony? - Spytała, głaszcząc go po policzku. - Marku, ja muszę ci powiedzieć coś ważnego...


Cytat:
- Ale jak to?! - Krzyknął i starał się podejść do niej, ale uświadomił sobie, że nie jest w stanie, gdy tymczasem ona odsuwała się coraz dalej - wydawało się, że rozmywa


Kolejno: spytał i krzyknął małymi literami. Podejrzewam, że to niedopatrzenie, bo tylko tutaj ten problem jest.

No i w tym momencie tracę wiarę w Twojego Carlisle’a. Cokolwiek by nie mówić – zdrajca. Tak go wykreowałaś, w porządku. Nie mówię, że jest to złe, wręcz przeciwnie. Sposób w jaki to robisz przypada do gustu, jednak nie mogę, nie pokusić się o stwierdzenie, że liczyłam tutaj na trochę kanonu. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny. Ponieważ uważam, że właśnie Tobie, mogło wyjść z tego coś sensownego i to nawet całkiem bardzo.

VIII

I tutaj trochę się zawiodłam. Sądziłam, że Rose i Carlisle’a łączy coś więcej, ale nie myślałam, że sprowadzają to do czegoś tak przyziemnego jak bliskie kontakty fizyczne. Oczekiwałam tutaj jakiejś subtelności, swego rodzaju zagadki, nie tylko dla czytelnika, ale i dla Ciebie, jako autora. Tymczasem wychodzą ze mną jakieś pensjonarskie zapędy objawiające się głośnym „fuuj”, o czym wspominałam wyżej. Kanon tak bardzo przyzwyczaił mnie do Cullenów, jako rodziny, że nie jestem w stanie przyjąć do wiadomości, że gdzieś tam, między nimi, dzieje się coś więcej, niż SMeyer ustaliła. I nie chodzi mi o to, że niekanoniczność jest czymś złym, bo Tobie już nie raz na dobre wyszła i liczę, że częściej się to będzie działo, jednak praworządności Carlisle’a naprawdę mi tutaj brakuje. Pozostaje mi schować do kieszeni własne chore wizje i przyjąć to, co proponujesz.
Z ogromnym dystansem podchodzę do motywu zdrady, nie tylko u Ciebie, ale w ogóle. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego się tak dzieje, możliwe, że ma to coś wspólnego z moimi przekonaniami. U Ciebie ta fałszywość wypływa każdym zakamarkiem i powoli mnie przytłacza. Kiedy dołożę do tego chaos w narracji - wprawdzie zamierzony, jednak naprawdę przygniata - zaczynam się gubić. Pióro masz lekkie, ale Twoje teksty łatwych nie należą. Czynisz je wyzwaniem dla czytelnika, stawiasz zarówno jemu, jak i sobie, poprzeczkę wysoko i oczekujesz – a przynajmniej takie to sprawia wrażenie – że bez problemu ją przeskoczy. Nie, nie przeskakuję jej jednym susem. Niejednokrotnie muszę wracać do niektórych fragmentów, żeby się połapać. Nie wiem, czy to dobrze czy źle, zważywszy na to, że to zmusza do myślenia nad napisanymi przez Ciebie słowami. I to może być powodem, dla którego tak fantastyczny Fick cieszy się tak małym zainteresowaniem. Gdzieś ta uwaga, która powinna mu zostać poświęcona, zanika.

A to akurat z kanonu wytarłaś białą szmatką i bardzo Ci za to dziękuję. Mowa o przemianie Emmetta. Rose – kobieta silna, twardo stąpająca po ziemi – wzięła się w garść i sama to zrobiła. Nie pobiegła do kochanego tatusia z prośbą o nową zabawkę, wycierając nosem w maminą spódnicę. Lepiej… Ukazujesz jej prawdziwą fałszywość. Zazdrość o Esme wybija w tej postaci na pierwszy plan gorycz i prawdziwy żal znajdujący ujście w zachowaniu bohaterki. Nie wybielasz jej wzmiankami o tragicznej przeszłości i litości Carlisle’a. Po prostu jest, jaka jest.

Cytat:
Westchnęła, wtulając się w jego ramiona - wydawało się, że się uspokoiła, ale wykorzystując bliskość, zaczęła doprowadzać kochanka do szaleństwa delikatnie poruszając biodrami.


Brakuje przecinka przed „delikatnie”.

Cytat:
W kuchni panował zaskakujący porządek, wszystko miało swoje miejsce, żadnych nie pozmywanych naczyń ani okruszków chleba na blatach.


„Nie” z imiesłowami przymiotnikowymi piszemy łącznie.

IX

U SMeyer strasznie denerwowało mnie to rozdrażnienie Belli na wieść, że musi dzielić łazienkę z ojcem. Dalej – u Ciebie Edward zastanawia się, czy jej to nie krępuje. Nie rozumiem, dlaczego – naprawdę. Przecież, gdyby spojrzeć na to logicznie, w Polsce mamy średnio jedną łazienkę na czteroosobową rodzinę. Nikt z tego powodu nie płacze, a tym bardziej się nie zawstydza.

Naprawdę, ze wszystkich postaci, które wykreowałaś, Edward denerwuje mnie najbardziej. A wszystko przez łatkę cierpiętnika, którą sukcesywnie mu przyklejasz. To niezadowolenie, gorycz, żal, smutek – przepełniają go do granic możliwości. Innych bohaterów umiejętnie wyważasz, a on jest tak do bólu prosty i smutny, że załamać nad nim tylko ręce. Biedny pan potwór, którego tylko do rany przytulić. Zabawka, rzec by można. Może trochę przesadzam, bo to wszystko swój urok ma, i o ile inne postaci płyną w tekście, ten jeden delikwent musi być chropowaty, ale naprawdę, naprawdę mnie denerwuje. Nawet Belli dodałaś jaj, a on jest taki mętny jak piąta woda po kisielu.
Intryguje mnie w dalszym ciągu Jake.

No i X

Masz niebezpieczne skłonności do koloru gorzkiej czekolady.

Rozdział dziesiąty jest chyba najlepszym, jaki do tej pory napisałaś. Ze względu na akcję. Nie dość, że zaczyna się coś dziać – całkiem poważnego, patrząc – to w dodatku skupiasz się na wielu postaciach, nie skacząc za bardzo w czasie. To sprawia, że po prostu przez niego płynę. Dajesz tu wiele poznać, jednocześnie nie przedłużając niczego.
I wreszcie zauważyłam coś dobrego u Edwarda. Akcja – reakcja. I właśnie na tej reakcji chcę się skupić. Nagle ta cała jego melancholijność gdzieś uciekła i nie zastanawiając się nad tym dłużej niż to konieczne, po prostu ją wypuścił, mało tego w całkiem dobrym stylu, który mógłby ociekać kiczem, ale w Twoim wypadku to wręcz niewykonalne. I dalej w stronę dramatyzmu – pojawienie się Belli w domu. Zwykłe objawy szoku, ale – zwymiotowanie żółcią… Coś mnie tknęło w tym momencie – „może to przesada?”. Już odpowiadam… Nie, to nie przesada. Tak musiało być.
Przedmiotowe wręcz, traktowanie Jake’a naprawdę mocno mnie poruszyło. W kanonie bardzo denerwowała mnie ta postawa „wilkołak też człowiek”, nie dlatego że nie podzielałam gdzieś tam tej opinii (bo było wręcz przeciwnie), ale po prostu miałam dosyć całej tej cukierkowości i idealizowania sfory. U Ciebie nie ma sfory. Są Łowcy i jedna zbłąkana duszyczka, odwalająca czarną robotę. To jest prawdziwy pies na posyłki i takiego chcę go widzieć, bo wzbudza we mnie ogrom litości, uzasadnionej litości.
Furia Alice i reakcja Jaspera idealnie ze sobą współgrały, tworząc coś całkiem przyjemnego dla oka i jednocześnie, zapewniając mnie, że na jakiś czas ten odcinek zapadnie w moją pamięć. A na pewno do czasu, kiedy to Twoja przerwa się skończy x)

Pozdrawiam,
R.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 20:27, 18 Maj 2009 Powrót do góry

Och.
Przeczytałam wszystko i mogę powiedzieć, że naprawdę wspaniale piszesz.

Pomysł mi się podoba bardzo, zdecydowanie niecodzienne ukazanie Cullenów jest plusem i sama nie mogę się zdeycdować kto podoba mi się najbardziej: Alice czy Rose, choć z drugiej strony jest Carlisle, który zaskakiwał mnie od samego początku. Zafascynowała mnie postać Didyme, pojawiła się na chwilę ale bardzo przypadła mi do gustu. Tak samo Aro, który bardzo mnie zaskoczył, choć z drugiej strony obraz jego z mężczyzną wydaje się taki... na miejscu :D No i w końcu zostaje Edwarda, który także w Twoim opowiadaniu jest niesamowity, z jednej strony bardzo kanoniczy, a z drugiej strony można na niego patrzeć pod całkiem innym kątem... Jestem zdecydowanie zachwycona.

Podobała mi się jeszcze historia o Lilith i Ewie. To naprawdę było genialne.
I ostatina rzecz, którą muszę się zachwycić jest sam tytuł, ja zawsze miałam problem, żeby wymyślić coś kreatywnego a u Ciebie jest po prostu idealnie. Uwielbiam jak wręcz każdy rozdział nawiązuje do tytułu, a u Ciebie właśnie tak jest Wink
Twoje opisy i sposób prowadzenia narracji także są cudne i przypadły mi do gustu. Zastanawiałam sie początkowo czemu jest tak mało komentarzy i mam dwie teorie ^^
Po pierwsze Twój styl jest świetny, ale wymaga od czytelnika większego zaangażowania umysłowego niż przy czytaniu przeciętnego ff, może to zniechęca niektóre osoby ( czyli jesteś po prostu za dobra na forum ^^).
Po drugie komentując Twoje opowiadanie można tylko robić same achy i ochy, więc może niemożliwość wychwycenia jakichkolwiek błędów też jest deprymująca :D
Na koniec jeszcze raz wyrażę mój zachwyt i powiem, że z wielką niecierpliwością czekam jak dalej rozwinie się akcja.
Pozdrawiam!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 21:07, 18 Maj 2009 Powrót do góry

Takie komentarze wymagają... komentarza. Twisted Evil

Rudaa, ty jak już walniesz komentarz, to długości całego rozdziału albo i dwóch. Część poprawek naniosłam od razu, widząć zasadność. Nad częścią chcę pomyśleć, inne nie wchodzą w grę. Czyli zupełny standard. :) Dobrze czasem móc pomyśleć nie tylko nad ff - em, ale też nad komentarzem do niego. Jak już pisałam, mam specyficzny sposób kreślenia dialogów - nie zawsze są one poprawne, ale każdy błąd w nich jest celowy i przemyślany. Tylko co do opisów wypowiedzi mam wątpliwości, bo czy wtrącenie między dwiema częściami jednej wypowiedzi nie jest pisane zawsze z wielkiej litery? Jeśli się mylę, to natychmiast biegnę edytować. :) Dialogi i przecinki, to wciąż coś nad czym muszę pracowac mocno.

Włosy to mój fetysz. W Nienasyceniu i tak jest ich mało. Gdybyście zobaczyły moje erotyki, tam to dopiero się dzieje. Wink Tak samo kolory, smaki i wszelkie tego typu kawałki. Ich zawsze będzie dużo. Być może za dużo.

Co do wątku zdrady - Carlisle jest w Nienasyceniu mężczyzną z krwi i kości - nie ideałem na białym koniu, a kimś bliskim temu, co widzi się na co dzień. Ale tutaj wiele wyjaśni druga część, jeśli powstanie.

Cieszy mnie, że wątek Jacoba się przyjął, chociaż jest dla mnie cholernie trudny, bo opisuję coś tak dla mnie nierealnego, że obawiam się otarcia o absurd. W końcu nie wiem, jak to jest być wytresowaną zabawką.

W końcu, nie byłabym sobą, gdybym się do tego nie odniosła, poziom tekstu. Wymagam od innych tego, czego wymagam od siebie - zaangażowania. Jeśli druga strona nie nadąża, nie obniżam oczekiwań - staram się wesprzeć ją w dążeniu do celu. Taka jestem w życiu. Taka jestem w pisaniu. Czy jestem za dobra na forum? Może tak, może nie. Nie mi to oceniać. Czytałam tutaj teksty, które mnie absolutnie podbiły, zaczytuję się też w snarry i nie raz zastanawiam się, co mnie napadło, żeby pokazywać światu swoje nędzne wypociny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Pon 21:31, 18 Maj 2009 Powrót do góry

Cóż… Skoro włosy są Twoim fetyszem to sama tutaj nic nie zdziałam. Obowiązek wypełniłam i na tym się skupiam, a jeżeli Ty nie chcesz tego zmieniać – cóż, Ty tu rządzisz xD.
To samo tyczy się określania koloru i barwy, ale nie chodzi mi o samą ideę, ale o pewien charakterystyczny schemat, którym posługujesz się za często. Wiadomo, że powtórzeń pewnych związków wyrazowych uniknąć się nie da, ale niektóre są tak wyraziste, że zapadają w pamięć czytelnika, pozwalając na przyszłość utożsamiać je z autorem (i tak do końca moich dni pantałyk będzie mi się kojarzył z tłajlajtem).

Jeśli chodzi o Carlisle’a to nie twierdzę – jak już pisałam – że to, co z nim robisz jest złe. Po prostu gdzieś tam to kłóci się z moimi wyobrażeniami i nic na to nie poradzę. Taka natura ludzka.

Jacob wychodzi Ci bardzo dobrze. Może przez to, że sprawia Ci tyle problemów, starasz się poświęcić mu jeszcze więcej uwagi, co daje całkiem niezłe efekty. Wiele aspektów związanych z tą postacią wciąż pozostaje niewyjaśnionymi, począwszy od uzależnienia od leków, skończywszy na tym, co z tą postacią zrobisz dalej. W ogóle to opowiadanie stało się w pewnym momencie samonapędzającym się motorkiem i świetnie dokręcasz ten kołowrotek, dając jeszcze więcej, niż oczekuję.

No i mój ulubiony temat w Twojej kwestii, który również zostawiłam sobie teraz na koniec – poziom xD. Nie uważam tego, że gubię się czasami w Twoim opowiadaniu za jego minus. W książkach też zdarza mi się gubić, a jednak je czytam, mało tego, krzyczę, że są świetne xD. Wiem, że domagasz się nieustannego kiślu i skoro chcesz, proszę bardzo: Tak, to najlepszy tekst na tym forum. Ideałem nie jesteś, nie przeczę, ale nikt nie jest. A z fandomu na tym forum wybijasz się zdecydowanie, zostawiając konkurencję daleko w tyle.

Dziękuję xD.

R.

P.S. A na drugą część baaaaaaaaaaaaaaardzo liczę :).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 20:10, 07 Cze 2009 Powrót do góry

XI

Bella jęknęła i, przykładając dłoń do czoła, otworzyła oczy. Przez chwilę zastanawiała się, gdzie jest, ale kiedy przypomniała sobie, że jakimś cudem udało się jej wrócić do domu, napięcie opadło. Usiadła ostrożnie i ochrypłym głosem zawołała:
- Tato! Tato!
Nikt jej nie odpowiedział. Wstrząsnął nią dreszcz. Łzy napłynęły dziewczynie do oczu. Rozejrzała się ostrożnie i zauważyła kartkę leżącą na małym stoliku, przysuniętym do kanapy. Sięgnęła po list drżącą dłonią. Znała Charliego jak nikt inny i obawiała się, że pod wpływem emocji zrobi coś, czego może żałować. Czego może nie przeżyć - pomyślała, starając się powstrzymać dławiący szloch. W duchu dziękowała ojcu za zostawienie zapalonych lamp - dzięki temu, mimo zapadającego zmroku, w pokoju nadal było jasno. Na wspomnienie ciemności rozproszonej światłem latarek rozpłakała się na dobre. Łzy spadały na kartkę, rozmazując litery, które z trudem odczytywała.

Poszedłem przeszukać kilka opuszczonych domów. Muszę wiedzieć. Nie martw się o mnie. Wrócę pewnie późnym wieczorem. Odpoczywaj.
Tata


Jaka była szansa, że nie poszedł do willi, którą wybrały sobie na kryjówkę wampiry? Jakie było prawdopodobieństwo, że nie wiedział o dwóch budynkach, ukrytych w lesie i zapomnianych przez ludzi. Przestała płakać, rzuciła list z powrotem na stolik i postanowiła działać. Wstała zbyt gwałtownie. Zakręciło się jej w głowie, ale po chwili dezorientacja minęła. Zerknęła na kanapę i ze zdziwieniem zauważyła, że tapicerka nadaje się tylko do prania - ojciec położył ją spać, nie zdejmując wcześniej, zabłoconych trampek. Ten mebel wygląda tak, jak ja się czuję - pomyślała, chwytając się za czoło. Wiedziała, że bieganie na oślep po okolicy nie ma sensu. Zdecydowała się zadzwonić do ojca, ale gdy weszła do kuchni, zobaczyła jego telefon komórkowy, leżący na stole. Westchnęła smutno i, z trudem jej nie rozlewając, nalała sobie wody z dzbanka. Wypiła wszystko duszkiem i odstawiła szklankę na blat. W ten sposób oszukała pusty żołądek, nie narażając się na atak mdłości. Usiadła na krześle i próbowała uspokoić myśli. W końcu uznała, że nie ma innego wyjścia, jak tylko spróbować poprosić kogoś o pomoc. Podeszła do telefonu i wykręciła numer posterunku. Starała się uspokoić oddech. Odebrał zastępca ojca - człowiek oschły i zasadniczy. Usiłowała wytłumaczyć mu, nie ośmieszając się przy tym, że ojcu grozi niebezpieczeństwo, ale zbył ją ogólnikami. Mogłaby przysiąc, że śmiał się pod nosem. Nie miała wyboru - musiała poradzić sobie sama albo czekać w nieskończoność. Ostatnie dni jawiły się Belli jako coś na pograniczu jawy i snu. Z drugiej strony, powinna teraz być w drodze na najlepsze wakacje życia, a siedziała brudna, wycieńczona i przerażona we własnej kuchni, zastanawiając się, czy krwiopijca o miedzianych włosach był jedynie wytworem jej chorej wyobraźni.

Jacob usłyszał, jak dziewczyna woła swojego ojca i, nie uzyskawszy odpowiedzi, zaczyna płakać. Szybko jednak przestała, po chwili przeniósłszy się do innego pomieszczenia. Obszedł dom i przez okno zobaczył, jak łapczywie wypija szklankę wody, dzwoni gdzieś, mamrocze pod nosem, a potem siada przy stole, patrząc tępo w przestrzeń. Łowca kazał mu pilnować panny Swan i za wszelką cenę nie dopuścić do tego, żeby wyszła na zewnątrz po zmroku. Potrzebowali jej żywej. Do czego - Jacob nie pytał. Nie zadawał pytań, starał się wypełniać polecenia, nie zastanawiając się nad tym, co go czeka. Walczył już z wampirami, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że tamci byli nowonarodzonymi, zbyt podporządkowanymi pragnieniu krwi, żeby myśleć logicznie. Łatwo wpadali w pułapki i ginęli szybko. Teraz czekało go starcie z rodziną doświadczonych krwiopijców, dowodzoną przez przewrotnego i inteligentnego osobnika. Quincey wspomniał coś o wyborach do Rady Krwi - Indianin nie był głupi, szybko połączył znane sobie fakty i otrzymał dość przekonujący obrazek. Cullen zrobi wszystko, żeby nie tylko pozbyć się depczącego mu po piętach Blacka, ale też w jakiś sposób obsadzić stanowisko, które da mu władzę nad innymi pijawkami. Łowca musiał go powstrzymać, ale to oczywiście nie był jedyny powód ich pobytu w Forks. Pchany chęcią zemsty Quincey podążał za wampirem jak pies za suką w cieczce. Jest zaślepiony - pomyślał Jacob, dotykając jednocześnie obroży zapiętej na szyi.
- A ja jestem w tym ślepym zaułku razem z nim. Czy chcę, czy nie chcę - szepnął do siebie.

- Martwię się o Angelę... Wciąż się nie odezwała. - Matka dziewczyny mówiła cichym, ale drżącym od skrywanych emocji głosem. Całą sobą czuła, że nie wszystko jest w porządku. Mąż odłożył gazetę na stolik i spokojnie odpowiedział:
- Przecież jest tam też córka Swana. Gdyby tylko coś było nie tak, już byśmy o tym wiedzieli. Ona po prostu dobrze się bawi i nie ma czasu pamiętać o rodzicach.
- Jesteś pewny? - zapytała pełna obaw.
- Oczywiście, że tak. Po prostu dajesz się ponieść emocjom, to wszystko - podsumował mężczyzna. - Może jutro upiecz ciasto albo idź do koleżanki na kawę - zaproponował, sięgając po filiżankę.
- Może faktycznie masz rację. Myślisz, że jeśli jutro zadzwonię do komendanta, to się wygłupię?
- Z tego, co wiem, wziął urlop i wyjeżdża na ryby, a dziś już trochę za późno na rozmowy przez telefon, ale jeśli tak mocno się upierasz, to zadzwoń do niego jak wróci, co ty na to? - powiedział to spokojnym głosem i upił dwa łyki herbaty.
Kobieta skinęła głową i z cichym westchnieniem wycofała się z salonu w kierunku sypialni. Nie chciała, by mąż widział jak płacze. Postanowiła sama zmierzyć się z trudnymi dla niej chwilami. On i tak by nie zrozumiał. Do wszystkiego podchodził racjonalnie i rozsądnie. Instynkt macierzyński nie jest wytłumaczalny - nie daje się wpisać w tabelki, rozpisać na wartości, odsetki i procenty. Pani Weber ze wszystkich sił pragnęła się mylić, a jednak pierwsze łzy już spływały po jej pulchnych policzkach, rozmazując tusz. Myśli kobiety wciąż krążyły wokół snu, który prześladował ją od przedwczoraj. Patrzyła w nim na swój wydatny brzuch, czując ruchy dziecka, które nosiła w łonie. Kiedy tylko odważyła się cieszyć tym stanem, okropny ból atakował całe jej ciało, a po chwili po udach spływała krew. Chciała krzyczeć, ale zauważała wtedy, że ma rozszarpane gardło. W pełni świadoma, że to tylko sen wierzyła, że zaraz się obudzi. Tak się jednak nie działo, póki niemal wszystko nie tonęło w absurdalnej czerwieni. Wiedziała, że to nie dotyczy chłopców - dwóch urwisów, wiecznie szukających guza, ale właśnie spokojnej i cichej Angeli. Wiedziała, a jednak walczyła ze złym przeczuciem - za wszelką cenę, łudząc się, że póki będzie je negować, to jeszcze jest jakaś nadzieja.

Zaparkował samochód na uboczu, wyłączył silnik i, patrząc się na kluczyki w stacyjce, potarł dłonią kark. Doskwierało mu zmęczenie i znużenie. Jak dotąd nie znalazł nic istotnego. Tylko kurz, pajęczyny, szczurze odchody i kilkadziesiąt pustych lub stłuczonych butelek. Żadnego śladu, (wskazującego na to), że cokolwiek podobnego do tego, co opowiadała Bella, w ogóle miało miejsce. Wiedział o jeszcze czterech porzuconych budynkach, ale zastanawiał się, czy jest sens przeszukiwać je po zmroku. Z drugiej strony, nie mógł zwlekać ze zgłoszeniem w nieskończoność. Spojrzał na zegarek i westchnął - Bella zapewne już się obudziła, powinien wrócić do domu i się nią zająć. Dał sobie chwilę na decyzję, a potem sięgnął do schowka po broń i latarkę. Nie zajmie mu to więcej niż trzydzieści minut, jeśli plomby są na swoim miejscu, a żadne z okien nie jest wybite. Te pół godziny nie zrobi przecież tak wielkiej różnicy, a on musiał wiedzieć. Musiał sprawdzić, co takiego przytrafiło się jego córce, że wróciła do domu w tak okropnym stanie.

Alice podeszła do Carlisle'a i dotknęła jego ramienia. Zamknął czytaną książkę i spojrzał na wampirzycę z niemym pytaniem widocznym na twarzy.
- Alicja musi przejść na drugą stronę lustra - powiedziała, mrużąc oczy. - A ty idziesz razem z nią, króliczku. Idziesz, prawda? - spytała.
- Teraz? - Wyglądało na to, że Cullena nie dziwi wypowiedź dziewczyny. Rose prychnęła lekceważąco i wyszła z pokoju, mijając się w drzwiach z Jasperem, który zerknął na dwoje wampirów z zaciekawieniem.
- Koniecznie, króliczku. Koniecznie. Inaczej Królowa zetnie ci głowę. A twój domek z kart rozsypie się szybciej, niż ci się wydaje.
Blondyni wymienili znaczące spojrzenia. Starszy wziął Alice za rękę i podprowadził ją do kanapy - lekko naciskając na ramiona, zmusił ją, żeby usiadła, po czym szepnął:
- Pójdę sam, dobrze? Tobą zajmie się Jasper, zgoda?
Skinęła głową i zerknęła w stronę Whitlocka.
- Topór w rękach Króla. Ostrze obusieczne. - Zdawała się całkowicie pogrążona w majakach, ale Carslisle wiedział, że tego stanu nie wolno ignorować. Posłał swojemu synowi ostrzegawcze spojrzenie, po czym dodał ostrym głosem.
- Masz się nią opiekować. Lepiej, żeby się nie skarżyła, kiedy wrócę...
- Nie będzie, zapewniam. W końcu, zostawiasz ją w najlepszych rękach, jakie mogłaby sobie wymarzyć, czyż nie? - Jasper włożył dłonie w kieszenie luźnych spodni i odwzajemnił spojrzenie starszego wampira.
- To nie czas na żarty, Whitlock, jasne?
- Jak słońce, jak samo słońce - syknął w odpowiedzi.
- Zaćmienie... - wyszeptała Alice. - Tak blisko, jak nigdy. Tak blisko - bredziła.
Carlisle zaklął pod nosem i niemal błyskawicznie znalazł się przy drzwiach, otworzył je i zniknął w mroku, zanim jeszcze zdążyły się zamknąć.

Z daleka wszystko wyglądało tak, jak powinno. Oświetlając sobie drogę latarką, szedł ostrożnie. Nagle tuż za nim coś zaszeleściło. Odwrócił się, instynktownie spodziewając widoku albo spłoszonego zająca. Zamarł, gdy okazało się, że stoi twarzą w twarz z upiornie bladym człowiekiem, o oczach koloru starego złota. Chciał coś powiedzieć, ale strach ścisnął jego gardło. Bella mówiła prawdę - pomyślał, a nieznajomy uśmiechnął się złowieszczo, błyskając nienaturalnie długimi kłami. Charlie nie zdążył nawet wyciągnąć broni z kabury. Potwór nie przedstawił się, nie dał mu czasu na modlitwy, pożegnania, ckliwe błaganie o łaskę. Po prostu złapał go za szyję i jednym ruchem skręcił mu kark.

Bella wzięła szybki prysznic i na wciąż wilgotne ciało założyła czyste ciuchy. Naciągnęła kaptur bluzy na ociekające wodą włosy i zasznurowała buty. Sięgnęła po latarkę drżącą dłonią. Zdjęła z haczyka klucze i dodając sobie w duchu odwagi, wyszła na werandę. Zamek szczęknął znajomo, gdy zamykała drzwi. Kiedy odwróciła się, zobaczyła, że na gałęzi jednego z rosnących wokół domu czarnych orzechów siedzi mężczyzna, wpatrujący się w nią intensywnie. Odruchowo cofnęła się o pół kroku, opierając o drzwi. Była pewna, że zna skądś ten wzrok. Już go widziała - u kogoś innego, ale jednak. Zanim zdążyła pomyśleć, on już zeskoczył z drzewa i zaczął iść w jej kierunku, przyszpilając spojrzeniem tak, że dziewczynie brakowało tchu. Zatrzymał się tuż przed trzema schodkami, prowadzącymi na werandę, i odezwał się chrapliwie.
- Myślę, że nigdzie się nie wybierasz.
- Jak to? - wyjęczała, zaciskając dłonie w pięści, jakby to mogło jej pomóc się obronić.
- Zważywszy na twoich nowych znajomych, to raczej nie jest najlepszy pomysł, prawda? - odpowiedział pytaniem na pytanie. Ułamek sekundy zajęło Belli skojarzenie, że nieznajomy najwyraźniej świetnie zdaje sobie sprawę z tego, gdzie była w ciągu ostatnich kilku dni i kim był jej złotooki gospodarz. Zważywszy na zachowanie Indianina i osobliwy, trochę przerażający wygląd, wniosek nasunął się sam. Nogi drżały siedemnastolatce już tak bardzo, że miała wrażenie, że zaraz upadnie.
- Ty jesteś... - Nie mogła zmusić się do powiedzenia tego słowa. Nieznajomy tylko roześmiał się krótko, kręcąc przecząco głową.
- Raczej nie - stwierdził.
- A ja mam uwierzyć ci na słowo? Czy lepiej już nadstawić szyję? A może wolisz nadgarstek?
- Spójrz mi w oczy. - Jego głos niemal hipnotyzował. Lampa znad wejścia rzucała słabe światło, ale to wystarczyło, by dostrzegła, że tęczówki chłopaka są zupełnie normalne. Odruchowo westchnęła. Na jego wąskich ustach przez chwilę pojawił się cień uśmiechu.
- Nie jesteś wampirem. Skoro to już ustaliliśmy, czy możesz mi wyjaśnić, czemu niby mam się stąd nie ruszać?
- Bo drugi raz możesz nie mieć tyle szczęścia, Bello - wymówił jej imię niemal pieszczotliwie. Dziewczyna przełknęła głośno ślinę i naparła mocniej na drzwi.
- Ale ja muszę, rozumiesz? Kimkolwiek jesteś, musisz zrozumieć, że...
Wywód przerwał samochód, który z piskiem opon podjechał pod jej dom. Kierowca wysiadł, nie gasząc silnika. Na widok siwowłosego mężczyzny, Indianin nieznacznie skulił ramiona i spuścił głowę. Jeśli on się bał, to nie mogło znaczyć nic dobrego.
- Jake, zabieramy gąskę ze sobą. Carlisle dorwał glinę. - Quincey mówił, całkowicie ignorując obecność córki ofiary. Jacob popatrzył na Bellę i zdążył jedynie podtrzymać jej wiotkie ciało, gdy zemdlała.
- Tym lepiej dla nas, nie będzie sprawiać kłopotów. - Łowca nie zwrócił uwagi na dziwny grymas, wykrzywiający twarz młodego wilkołaka. - Potrzebujemy przynęty, a ona nada się doskonale - dodał, wsiadając z powrotem do auta. - Czekasz na zaproszenie, kundlu? - krzyknął, poganiając chłopaka, który starał się ułożyć dziewczynę na tylnym siedzeniu. W końcu Indianin zajął miejsce z przodu. Nie odezwał się przy tym ani słowem. Patrzył przez boczną szybę na oddalający się dom Swanów i zastanawiał się, jak się to wszystko skończy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pon 11:48, 08 Cze 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Nati0902
Człowiek



Dołączył: 30 Mar 2009
Posty: 66
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 9:43, 08 Cze 2009 Powrót do góry

Jak już wcześniej pisałam twoje opowiadanie jest niesamowite, nieziemskie, cudo po prostu cudo!!! Strasznie podoba mi się tematyka odbiega od opowiadań jakie czytałam i czytam do tej pory dlatego jestem tak zafascynowana rozwojem twego FF-u :) Podoba mi się to że dajesz długie rozdziały masz u mnie plusa:D

Czekam na kolejne rozdziały i życzę DUŻO WENY!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Pon 11:23, 08 Cze 2009 Powrót do góry

z literackiego

Mówiłaś coś o jakiś problemach z dialogami? Że co? Przyśniło mi się, prawda? Zabawna słowna Alice i Carlisle’a – cud, miód i orzeszki. Zazwyczaj nie przepadam za takimi nawiązaniami w tekstach, bo napisać je bardzo trudno, jednak Tobie się udało. Wyszło subtelnie i naturalnie (a przecież o to chodzi), w dodatku udało Ci się pokazać tę dziwność natury Alice. Zawsze mnie intrygowały te wizje, które w żaden sposób nie ingerowały w jej zachowanie, a u Ciebie jest inaczej. Okazuje się, że nawet w świecie wampirów można być szalonym.

No i Łowca pokazuje pazurki. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad jego rolą w tym opowiadaniu. Czy tutaj wyjdzie Twoje zamiłowanie do brudzenia pozytywnych postaci, czy jednak chęć zemsty przyćmi mu prawdziwy cel? Staram się powstrzymywać od przedwczesnych osądów, zważywszy na to, że – jeśli chodzi o ten tekst – wysunęłam już kilka błędnych. Bezbronność Jake’a jego względem jest wręcz ujmująca. Serduszko zaczyna się ściskać na myśl o losie chłopaka. Ta oschłość i brutalny wręcz dystans między nim a jego opiekunem zaczyna poważnie ciążyć nad powodzeniem ich zadania.

Jedno mnie tylko zastanawia - kto zabił Charliego? Miał złote oczy, więc wskazywałoby na to, że jednak Edward. Tylko… Skoro uratował jego córkę, dlaczego pozbył się ojca? Nie jestem sobie w stanie tego wytłumaczyć. Gdzie wyrzuty sumienia, które kazały mu uratować dziewczynę?
Z drugiej jednak strony, z tekstu, wynikałoby, że Alice poinformowała Carlisle’a o tym, że policjant się zbliża, więc to on się do niego pofatygował i wtedy kwestia moralna zostaje rozwiązana, ale to oznaczałoby, że wampiry żywiące się ludzką krwią nie mają czerwonych oczu. Coś przegapiłam (to możliwe)?

No i jest jeszcze Bella. Czy jej głupota musi objawiać się wszędzie? Nie zostanie superwomen, nawet jak zażyczy to sobie od Mikołaja na gwiazdkę… Może pora to sobie uświadomić? Wiem, że ta postać musi taka być, ale ona mnie tak niemiłosiernie irytuje (co jest raczej plusem i ukłonem w stronę Twoich umiejętności, bo potrafisz dobrze zbudować postać i ukierunkować uczucia czytelnika w stosunku do niej).

Pozdrawiam,
R.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 14:25, 08 Cze 2009 Powrót do góry

Myślę, że ten rozdział mogę zadedykować trzem osobom.
Thin za betowanie i cenne rady.
Rudej za komentarze.
R. za to, że zna Quinceya lepiej, niż ktokolwiek inny.

XII

Bella ocknęła się po kilkunastu minutach, zupełnie zdezorientowana. Jacob natychmiast odwrócił się do niej, patrząc na dziewczynę z mieszaniną troski, poczucia winy i strachu. Samochód jechał szybko, więc nawet nie próbowała uciekać. W zasadzie było jej wszystko jedno, co będzie dalej, o ile prawdą było to, co powiedział starszy mężczyzna, którego zimny wzrok napotkała w lusterku wstecznym.
- Jesteś mądrą dziewczynką, prawda? I nie będziesz robić nic głupiego?
- Mój ojciec... Czy on?
- Obawiam się, że tak - odpowiedział i z powrotem skupił się na prowadzeniu.
- Przykro mi - szepnął Indianin.
- Niepotrzebnie - odpowiedziała i pozwoliła płynąć łzom. Może jeszcze nie wszystko stracone? Gdyby udało się dotrzeć do Edwarda, może on mógłby pomóc? Jej płacz brzmiał jak skowyt opuszczonego przez matkę szczeniaka. Wilkołak z trudem znosił kakofonię, gdy tymczasem Quincey zdawał się w ogóle nie zwracać na to uwagi. Zapach Belli przytłaczał czuły węch Jake'a, powodując szybsze bicie serca. Bojąc się, że straci panowanie nad sobą, usiadł normalnie i zamknął oczy. Tak bardzo chciał być teraz w lesie, biec przed siebie, nie myśląc o wampirach, Łowcy i zapachu truskawek. Miał wrażenie, że obroża jest zapięta ciaśniej. Wydawała się z każdą sekundą zaciskać, wokół umięśnionej szyi, utrudniając oddychanie. Krew szumiała mu w uszach, warknął odruchowo, chcąc uciszyć nieznośny hałas. Quincey chrząknął, starając się zwrócić uwagę Indianina na siebie, ale zawodzenie nastolatki zagłuszało większość dźwięków.
- Zamknij się, natychmiast! - krzyknął starszy mężczyzna, a dziewczyna zastygła w bezruchu, z na wpół otwartymi ustami, zaczerwienionymi policzkami i śladami łez na twarzy.
- Jake, opanuj się. Słyszysz mnie? - zapytał, zjeżdżając na pobocze. Zatrzymał auto, odpiął oba pasy - swój i chłopaka i wysiadł, patrząc na Bellę tak, że nawet nie próbowała się ruszyć. Obiegł samochód, otworzył drzwi od strony pasażera i wyciągnął wilkołaka na zewnątrz.
- Jake, słyszysz mnie?!
Indianin nie próbując nawet wstać z klęczek, oparł dłonie na ziemi, szykując się do przemiany. Dyszał ciężko, a długie włosy opadły mu na ramiona. W świetle samochodowych reflektorów wyglądało to jak samosąd. Łowca chwycił za luźny kucyk i uniósł głowę chłopaka tak, żeby móc spojrzeć mu w oczy. Wzrok miał już całkiem nieobecny. Nie widząc, innego wyjścia kopnął Jacoba w brzuch. Z auta dobiegł krzyk dziewczyny, która szarpiąc za drzwi, usiłowała wysiąść.
- Jeśli chcesz żyć chwilę dłużej, siedź na tyłku i zamknij mordę – wrzasnął w jej stronę, kopiąc jeszcze raz. Normalnie tyle by wystarczyło, żeby przemiana się zatrzymała, ale dziś wszystko szło nie tak, jak powinno. Indianin zacisnął dłoń na nadgarstku ręki, którą Quincey trzymał go za włosy - po raz pierwszy zamiast ustąpić, zaczął walczyć. Dwa ciosy w twarz z pięści również nie poskutkowały.
- Cholerny kundlu, opanuj się, słyszysz? Ku***! Co w ciebie dziś wstąpiło?!
Bella znów zaczęła płakać i Jake przymknął na chwilę oczy. Kiedy je otworzył, były już całkowicie żółte - nieludzkie i zamglone emocjami. Black starał się wyszarpnąć lewe przedramię, ale nacisk tylko się wzmógł.
- Puść... Ją... Puść... Dziewczynę... - wycharczał wilkołak.
- Nie mogę i nie chcę, Jake. To zbyt ważne - Ledwie panował nad drżącym głosem.
- Puść... - naciskał.
- To tylko dziewczyna... - Odpowiedział mu głuchy, przeciągły warkot. Kątem oka dostrzegł, jak rozhisteryzowanej nastolatce w końcu udaje się uchylić drzwi, ale jest tak rozdygotana, że nie może wysiąść. - Jak będziesz grzeczny i się uspokoisz dostaniesz własną dziewczynę, obiecuję. - mówił jak do małego dziecka, jednocześnie sięgając do wąskiej przegródki w kieszeni, gdzie zawsze chował zastrzyk środka uspakajającego. Uważał to za ostateczność - szczególnie tuż przed walką, ale nie miał wyboru. Młody przekroczył granicę i nie zanosiło się na to, żeby chciał się opanować. Przemiana w takim stanie oznaczała niemal zerową kontrolę jego poczynań, a to nie wróżyło dobrze w tak ważnej chwili. Zanim rozległo się kolejne warknięcie, wykonał szybki ruch ręką i poczuł jak igła wbija się z trudem w ciało. Jacob szarpnął się gwałtownie, coś chrupnęło w ramieniu Łowcy, a chwilę później przygniotło go cielsko wilka. Masywnego, wściekłego wilka. Zwlekał za długo. Utracił jakikolwiek wpływ na tę istotę. Słyszał bicie zwierzęcego serca, tłoczącego do mózgu krew przesyconą adrenaliną. Czuł charakterystyczną woń dobywającą się z pyska. Widział ogromne kły, wyszczerzone w jego kierunku. Basior nie żartował. Tym razem nie miał zamiaru podkulić ogona. Zaszczuty i zastraszony, kiedy w końcu zdobył przewagę, zdawał się trzymać jej kurczowo, traktując starcie jak walkę o śmierć i życie. Bella wydzierała się jak opętana, tylko go podjudzając, ale Quincey nie ośmielił się jej uciszyć. Za wszelką cenę usiłował nie wykonywać żadnych ruchów, oddychając płytko i tak rzadko, jak to tylko możliwe – wierzył, że gdy Jacob opanuje się chociaż odrobinę i przypomni sobie wszystko... Tylko które wszystko? Samiec jakby czytał Łowcy w myślach. Naparł łapami mocniej na ludzkie ciało i przybliżył kły do odsłoniętej szyi. Po wargach zwierzęcia spływała ślina. Kiedy Quincey poczuł pojedyncze krople na swoim policzku, prawie zwymiotował, ale powstrzymał odruch i zaryzykował.
- Jake, to ja, Quincey, pamiętasz? - szepnął. Fafle podjechały do góry, odsłaniając rząd równych, śnieżnobiałych zębów. Nagle ucichły łkania i szloch Belli. Wysiadła z samochodu, a po chwili rozległ się dźwięk plaśnięcia o ziemię - osłabiona ostatnimi wydarzeniami i przytłoczona stresem dziewczyna, usiadła tam, gdzie stała i szeptała coś o snach, koszmarach i przebudzeniu. Black dziękował opatrzności. Teraz miał szansę dotrzeć do tego tępego psa.
- Jacob, pamiętasz? Bawiliśmy się razem? Chcesz znów pojechać do rezerwatu i spotkać wilki? Musisz się tylko uspokoić i być grzeczny - zabiorę cię tam w przyszłym tygodniu, tylko mnie posłuchaj.
Brązowy wilk rozluźniał się powoli. Quincey mógł już ruszać nieznacznie rękoma, a w dłoni wciąż trzymał strzykawkę. Niewiele brakowało, żeby mógł ponownie wbić igłę w łapę zwierzęcia.

Dziewczyna wychyliła się zza samochodu, nie do końca wierząc, że to, co widzi, dzieje się naprawdę. Na jej oczach młody mężczyzna zmienił się w ogromnego, rozwścieczonego wilka i tylko strzępki ubrań, leżące wokół, świadczyły o tym, że nie zwariowała. Chociaż miała wrażenie, że niewiele brakuje. Zwróciła uwagę, że basior się uspokaja, pod wpływem głosu mężczyzny, który starał się wyswobodzić rękę. W dłoni wciąż trzymał strzykawkę. Mignęło jej przed oczami, jak przed chwilą skopał nastolatka i bił go po twarzy. Potraktował Indianina gorzej niż śmiecia, a teraz prawie wbijał igłę w łapę samca. Nie zastanawiając się do końca, co robi, krzyknęła:
- Uważaj, on ma strzykawkę!
Zwierzę zareagowało instynktownie, jeżąc sierść na grzbiecie, wbiło zęby w krtań mężczyzny, miażdżąc ją w jednej chwili. Bella zacisnęła powieki, czując, że treść żołądka podjeżdża jej do ust. Schowała się za samochodem, słysząc przeraźliwy wilczy skowyt. Wpełzła w krzaki, starając się nie myśleć o tym, jak czuły węch ma to coś... Nie potrafiła nazwać "tego" człowiekiem.

Czuł krew na języku. Wiedział, że ma ubrudzone łapy, pysk i przód klatki piersiowej. Wiedział czyja to krew, a jednak nie potrafił w to uwierzyć. To nie mogło się zdarzyć. Przykro mi, młody. Zdarzyło się - rozległ się w jego głowie znajomy, znienawidzony głos. Kuląc uszy i podwijając ogon, zaczął się odczołgiwać do tyłu. Byle z dala od trupa, od samochodu, od zapachu truskawek, od wszystkiego. Czuł się zbrukany wolnością. Zniewolony. Kiedy wreszcie mógł zrobić to, co tylko chciał, nie potrafił podjąć najprostszej decyzji. W końcu pozwolił swojej świadomości zatopić się w zwierzęcym pragnieniu i zaczął biec. Przed siebie, na oślep. W głąb lasu, zostawiając za sobą ludzki smród i problemy, które nigdy nie były jego problemami. Porzucając przeszłość i przyszłość.

Nie potrafiła ocenić, ile minęło czasu. Może piętnaście minut, może godzina? W kieszeni wciąż miała latarkę, ale nie wyjęła jej i nie użyła. Leżała odrętwiała, zmarznięta i przerażona, zanim nie uderzyła w nią świadomość, że być może dla Charliego jest jeszcze szansa. Podczołgała się z powrotem w stronę auta. Nie patrząc w kierunku zwłok, wsiadła do samochodu, modląc się, żeby akumulator nie rozładował się do końca, odpaliła silnik i odjechała powoli, rozglądając się na boki. Podejrzewała, że nie może być daleko od tej przeklętej willi, więc instynktownie szukała jakichkolwiek różnic w otoczeniu. Starała się nie myśleć o ogromnym wilku, który rozszarpał człowiekowi gardło poniekąd z jej winy. Starała się nie pamiętać słów Łowcy ani wzroku Edwarda, gdy ją zostawił na środku lasu. Miała w głowie totalny mętlik. Gonitwa myśli trwała nieubłaganie, wycieńczając Bellę do cna. Kiedy usłyszała przeciągłe wilcze nawoływanie, przejmujące i wiszące w powietrzu niczym zapach burzy, zadrżała, ale nie mogła się poddać. Co miała do stracenia? Matki nie znała nigdy. Nie zdążyła poznać, choć wiedziała o niej wiele z opowieści ojca. Taty, który, choć był człowiekiem skrytym i zamkniętym w sobie, okazywał jej miłość na wiele własnych, cichych sposobów. Jeśli policja nie zamierzała nic zrobić, to może chociaż Edward... Może on.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Pią 11:30, 12 Cze 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 22:21, 08 Cze 2009 Powrót do góry

Biedna Bella. To pierwsza mysl jaka przychodzi mi do głowy. Poza tym rozdziały mistrzowskie. Jak zwykle :) Nie będę już pisała jak bardzo podoba mi się Twój styl, bo skończyłoby się to na samych "achach" i "ochach". Co do samej treści to ostatnie dwa rozdziały bardzo trzymają w napięciu. Podoba mi się także Twoja kreacja Alice to jaki widzi wizje, jej szaleństwo oraz wyjątkowo przypadł mi do gustu sposób, w jaki rozmawia z nią Carlisle. Swoją drogą Twoj Jasper też jest uroczy w pewnym sensie ^^
Zdecydowanie nie jest mi żal Quinceya. Teraz się tylko zastanawiam co zrobi Edward czy Bella w ogóle go znajdzie. Ach bardzo dużo pytań, mam nadzieję, że następne części dostarczą odpowiedzi.
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Wto 11:40, 09 Cze 2009 Powrót do góry

Fenomenalny ten ff. Taki mroczny, taki tajemniczy! Przeczytałam go oczarowana, twoim stylem pisania - takim bogatym w opisy, szczególowe, intrygujące, twoi bohaterowie są tacy inny od tych kanonicznyc, a zarazem tacy fascynujący.
Biję pokłony w dowód uznania twojego talentu! Mam nadzieję że w kolejnych rozdziałach dalej mi będzie towarzyszyło uczucie podziwu dla twojego talentu!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Wto 21:16, 09 Cze 2009 Powrót do góry

Oj Ty niedobra kobieto, czuję się niedopieszczona Wink
Nie, ja czuję się zazdrosna... o te dedykacje Wink

Ok, do rzeczy. Zbyt szybko dodałaś kolejny rozdział i teraz muszę skompilować opinie w jednym poście.

XII- moja ulubiona scena: sen mamy Angeli:
Cytat:
Patrzyła w nim na swój wydatny brzuch, czując ruchy dziecka, które nosiła w łonie. Kiedy tylko odważyła się cieszyć tym stanem, okropny ból atakował całe jej ciało, a po chwili po udach spływała krew. Chciała krzyczeć, ale zauważała wtedy, że ma rozszarpane gardło. W pełni świadoma, że to tylko sen wierzyła, że zaraz się obudzi. Tak się jednak nie działo, póki niemal wszystko nie tonęło w absurdalnej czerwieni. Wiedziała, że to nie dotyczy chłopców - dwóch urwisów, wiecznie szukających guza, ale właśnie spokojnej i cichej Angeli. Wiedziała, a jednak walczyła ze złym przeczuciem - za wszelką cenę, łudząc się, że póki będzie je negować, to jeszcze jest jakaś nadzieja.

to po prostu syci, na takie momenty czekam z utęsknieniem i zawsze coś podobnego znajduje w Twoich opowiadaniach.
Co się zaś tyczy reszty, to wszystko mi się podobało. Pierwsze uwagi czyniłam chyba na świeżo po pierwszym czytaniu i nie pamiętam, co tam mówiłam. :)
Teraz XII-stka: Wink
Najpierw zdanie z małą usterką, w kwestii, którą już Mama Założycielka (Rudaa, właśnie, dlaczego zmieniłaś pseudo, na takie górnolotne? Bardziej mi się podobałaś jako R., od razu, jak już czynię takę offtopową, personalną uwagę, powiem, że uwielbiam Twoje przemyślane, rzeczowe i konstruktywne, i na pewno pomocne komentarze :) )
już podnosiła: w zdaniach porównawczych nie stawiamy przecinka, btw zdanie, które zaraz zacytuję bardzo mi się podobało:
Cytat:
Gdyby udało się dotrzeć do Edwarda, może on mógłby pomóc? Jej płacz brzmiał, jak skowyt opuszczonego przez matkę szczeniaka.

Przesuwamy przecinek o jedno miejsce:
Jej płacz brzmiał jak skowyt, opuszczonego przez matkę szczenięcia.
Ten rozdział trzyma cały czas napięcie. Przez skórę się czuje, że Jacob wybuchnie. Złość, żal, smutek i ból kumulowany w chłopaku musiał eksplodować i powiem Ci, że to był najlepszy sosób, żeby się Quincey'a pozbyć.
No i kiedy już wyzwolił się spod tłamszącego go jarzma, nie potrafił normalnie cieszyć się wolnością. Biedny Jacob, chce się go tylko przytulić do piersi.
Cytat:
Czuł krew na języku. Wiedział, że ma ubrudzone łapy, pysk i przód klatki piersiowej. Wiedział czyja to krew, a jednak nie potrafił w to uwierzyć. To nie mogło się zdarzyć. Przykro mi, młody. Zdarzyło się - rozległ się w jego głowie znajomy, znienawidzony głos. Kuląc uszy i podwijając ogon, zaczął się odczołgiwać do tyłu. Byle z dala od trupa, od samochodu, od zapachu truskawek, od wszystkiego. Czuł się zbrukany wolnością. Zniewolony. Kiedy wreszcie mógł zrobić to, co tylko chciał, nie potrafił podjąć najprostszej decyzji. W końcu pozwolił swojej świadomości zatopić się w zwierzęcym pragnieniu i zaczął biec. Przed siebie, na oślep. W głąb lasu, zostawiając za sobą ludzki smród i problemy, które nigdy nie były jego problemami. Porzucając przeszłość i przyszłość.

Pozwalam sobie cytować moje ulubione fragmenty. :)
Pieknie piszesz i cóż tu rzec więcej... czekam na więcej.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Wto 21:18, 09 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Wto 23:12, 09 Cze 2009 Powrót do góry

Pernix napisał:
Cytat:
Gdyby udało się dotrzeć do Edwarda, może on mógłby pomóc? Jej płacz brzmiał, jak skowyt opuszczonego przez matkę szczeniaka.

Przesuwamy przecinek o jedno miejsce:
Jej płacz brzmiał jak skowyt, opuszczonego przez matkę szczenięcia.

Bzdura. W ogóle wywalamy przecinek. Angels, błagam o przebaczenie, że przeoczyłam ten drobiazg. *wstydzi się*

Cóż ja mogę rzec? W ogóle nie powinnam się wypowiadać w tym temacie, jako że udając betę mam dostęp do dalszego ciągu wcześniej od innych. I to i owo wiem na temat przyszłości. Hah, czuję się jak prawdziwa wróżka! Wink Do rzeczy - smutny ten odcinek. I bolesny. Ale momentem, który mnie najbardziej, hmm, zainteresował? Zaintrygował? Źle, wszystko źle, nie umiem się wyklawiaturzyć (i to mówi osoba, która pisuje, ech...). Zamurował? O, już lepiej. Tak więc zamurował mnie moment, w którym Jacob poczuł swoją siłę i... i kłapnął paszczą jak należy. Również nie żal mi Quinceya - to swołocz, ale martwię się o Jacoba... Quincey jaki był, taki był - ale to jego jedyny znany opiekun. Poniekąd rodzina. I... co teraz? A tego to się z czasem dowiemy. Mr. Green

Ja w każdym razie jestem wielbicielką (nienawidzę słowa "fanka") tego tekstu - z każdym rozdziałem coraz wierniejszą.

Buźka!
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin