FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 O brzasku [Z] >>25: Trybunał<< 20 I 2011 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 9:43, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Ty to wiesz jak wzruszyć czytelnika! Stworzyłaś bardzo emocjonalny rozdział, rozdział który bardzo mnie zasmucił. Najpierw opisałaś tak dosadnie ból Belii że zabrakło mi sił aby oddychac, czułam jej ból... Potem na koniec zaserwowałaś nam dramatyczny opis stanu Emmeta... Jestem zdołowana i rzygnieciona ogromem tego.... Mam nadzieję że kolejne rozdziały wniosą trochę pozytywnych emocji i rzuć cień nadzieii na kolejne?!
Już to kiedyś pisałam ale napiszę jeszcze raz, świetnie piszesz, masz bardzo dobry styl który zawłada czytelnikiem, zniewala i przenosi w świat bohaterów. Twoje ff jest bardzo oryginalne, pełne zwrotów akcji, których czytelnik się wogóle nie spodziewa. Dopracowa w każdym drobnym szczególe. I dlatego jest jednym z moich ulubieńszych :)
Czekam teraz z niecierpliowścią na kolejne rozdziały spragniona pozytywnych emocję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 18:03, 09 Paź 2009 Powrót do góry

Zabójczy. Wspaniały. Piękny.
Przepraszam za mało konstruktywny komentarz, ale brakuje mi słów!
Reingen, to jest niesamowite :)
Ten rozdział jest przecudny!
Ubóstwiam Cię :*

^__^

Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Szarlotka
Nowonarodzony



Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 15:28, 14 Paź 2009 Powrót do góry

To.....było...niesamowite....
Serce się z bólu ściska jak czyta się opis cierpienia Emmetta. Jest niesamowity taki prawdziwy. Nie mam słów. Początek spokojny malencholijny a potem tylko jakaś mega paczka chusteczek. Hmm wprowadź do tego opowiadania troszkę uśmiechu inaczej bede musiała obrabować fabryke z chusteczkami i antydepresantami :)
Z wszytskich ff które czytałam coraz bardziej utwierdzam sie w przekonaniu że twój jest najlepszy.
Weny życze
Sz.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Souris
Gość






PostWysłany: Śro 19:33, 14 Paź 2009 Powrót do góry

Wiem, wiem... Późno tu dotrałam, niemal tydzień czasu od wstawienia rozdziału, ale na swoje usprawiedliwienie mam to, że najpierw musiałam dojść do siebie po tym co przeczytałam, a potem choroba ścieła mnie z nóg. Nie byłam w stanie podnieść komórki i zadzwonić do znajomej o tym, że nie będzie mnie na spotkaniu, a co dopiero doczłapać się do komputera. Wybaczysz chorej Myszce?

Sporo czasu minęło odkąd trafiłam na tekst, w którym pojawiło się aż tyle cierpienia. Na tekst po brzegi wypełnionym bólem, tęsknotą, rozpaczą matki tracącej dziecko. Do tego na dokładkę Emmet, niewiedza co z Alice, Rosalie i Jasperem...

I tu biją się we mnie dwa głosy.

Pierwszy ma ochotę krzyczeć ile sił w płucach: reini! Jeśli najbliższym czasie nie znajdzie się choć jedna optymistyczna wiadomość w życiu Cullenów, to nie ręczę za siebie.
A co grozi za zdenerwowanie mnie? Patrz: podpis pod postem.
Ja zauważam i wiem, że tymi promykami 'szczęścia' w życiu wampirów jest rodzina Claire,a teraz także Denali i wszyscy Ci, którzy przybędą na pomoc, ale to za mało, to nie zrównoważy tych wszystkich nieszczęść w ich życiu.

Ekhem... teraz drugi głos: Nareszcie! Nareszcie tekst mający w sobie jakąś namiastkę realizmu.
Już tłumaczę co mam na myśli. Niedawno rozmawiałam z przyjaciółką na temat 'Zmierzchu' i obie zgodnie stwierdziłyśmy, że nie do końca odpowiada nam to co napisała Pani Meyer. Odniosłyśmy wrażenie, że za dużo tam szczęścia. Nie mówię, że masz teraz wymordować wszystkich bohaterów, po prostu czasami brakowało nam tam czegoś naprwadę tragicznego. Wszystko co działo się w życiu Belli i Edwarda było... hmm... nie potrafię znaleźć odpowiedniego słowa... Może inaczej.
Lubię happy endy (a wręcz kocham) i będę Ci dozgonnie wdzięczna jeśli wszyscy odnajdą się cali i zdrowi, ale kończąc czwartą cześć sagi czułam niedosyt. Te kłopoty, nieszczęścia i przeciwności bohaterów... Cokolwiek się działo dotyczyło Belli (nawet jeżeli Volturi mieli zabić całą rodzinę, nie wiedzieć czemu odniosłam wrażenie, że to Bells jest znowu najważniejsza). I to co już kiedyś pisałam - podoba mi się, że u Ciebie naprawdę jest coś co dotyczy wszystkich. I to tutaj dopiero poczułam tę więź między wszystkimi Cullenami, to że są rodziną. W pełnym znaczeniu tego słowa. Rodziną gotową wspierać się nawzajem w każdej chwili. Twoi Cullenowie są lepiej przedstawieni, stają się głównymi bohaterami, gdzie u Stephenie Meyer byli drugorzędnymi postaciami.

Nie wiem czy zrozumiałaś co mam na myśli, ale mam nadzieję, że tak (chociaż w minimalnym stopniu). Liczę też, że nie zostanę zlinczowana oraz, że nie obraziłam niczyich uczuć czy poglądów. To tylko moje zdanie, nie każdy musi się z nim zgodzić :)
Pozdrawiam,
S.
reinigen
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn

PostWysłany: Śro 16:12, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Dziś mam bolesny dzień, więc wybaczcie, ale wstępu właściwie nie będzie. Po prostu - część 17.
Ach, w pewnym momencie napotkacie linka do piosenki na youtube. Myślę, że dobrze jest ją wtedy włączyć, ale to tylko taka rada...

Katharsis.

Wybiegliśmy im na spotkanie, tak spragnieni jakiejkolwiek dobrej wiadomości, jakby była ona naszym ostatnim ratunkiem. Już sama obecność przyjaciół była wystarczająco cudowna, dlatego garnęliśmy się do nich łapczywie, a ramiona Carmen, w które trafiłam na samym początku, wydały mi się nagle najcudowniejszym miejscem świata.
- Carlisle... – przemówiła Tanya, ściśniętym ze wzruszenia głosem. – Nareszcie jesteście... Edward...
To powitanie trwało dłużej niż zwykle, bo żadna ze stron nie mogła uwierzyć w powrót tej drugiej. Okazało się, że Denali wiedzieli o naszym zniknięciu niemal od początku, bo to do nich Carlisle zwrócił się najpierw z pytaniami. Oczywiście nie mogli mu udzielić żadnych informacji, ale bardzo przejęli się całą sytuacją i zaofiarowali pomoc w poszukiwaniach. Przez pierwszy rok wędrowali razem, jednak później Carlisle podziękował im za wszystko i skłonił do powrotu. Od tego czasu tylko wyczekiwali jakichkolwiek wieści, zaniepokojeni i zrozpaczeni niemal tak samo, jak sami Cullenowie. Teraz Eleazar z widoczną ulgą uściskał Edwarda i mnie, ale od razu wyczuł naszą rozpacz i spytał o szczegóły.
Wprowadziliśmy ich do salonu, aby mogli przywitać się także z Emmettem. Na widok jego stanu Kate wydała z siebie przerażony okrzyk, a Garrett objął ją opiekuńczo. Potem wysłuchali naszej opowieści z szeroko rozwartymi oczami, z których każda para wyrażała co innego. Tanya była w wyraźnym szoku, Kate i Garretta ogarnął gniew, Carmen wprost emanowała współczuciem, a Eleazar tylko kiwał głową ze smutkiem, jakby od dawna się czegoś takiego spodziewał. Od razu zrozumiałam, że nigdy nie uwierzył w odejście Volturi piętnaście lat temu. Aro niby postanowił zostawić nas w spokoju, jednak już wtedy musiał planować kolejne podejście.
- A więc będziemy walczyć... – powiedziała w zamyśleniu Carmen.
- Nigdy nie prosilibyśmy was o pomoc w takiej sprawie, gdybyśmy nie mieli wyjścia – zapewnił ją Carlisle ze smutkiem. – Teraz, gdy Gabriel nie wyczuwa Renesmee, sami zastanawiamy się nad słusznością naszego planu. Ale nasi bliscy wciąż gdzieś tam są...
- Nie musisz nic tłumaczyć! – Kate potrząsnęła głową. – Sama mam ochotę pourywać im głowy. Z chęcią wedrę się do Volterry choćby siłą.
Garrett ochoczo pokiwał głową i obdarzył swoją wybrankę przepięknym uśmiechem. Zauważyłam, że jego tęczówki miały już kolor najczystszego złota, bez śladu dawnej czerwieni. Widocznie od dłuższego czasu był na naszej wegetariańskiej diecie. Zaś do Kate odnosił się z ogromną czułością i przywiązaniem, które przypominało mi stosunek Carlisle’a do Esme.
Byli naszą rodziną, tak, jak kazali na siebie mówić podczas ostatniej konfrontacji z Volturi.
- Mój Boże, chłopcze... – przemówił nagle Eleazar z niemalże nabożnym zachwytem wpatrując się w Gabriela. – Jeszcze nigdy nie widziałem tak potężnego daru tropienia!
Claire uśmiechnęła się z dumą i objęła przybranego syna ramieniem.
- Tak, jest wspaniały – przyznała.
- Czy Volturi wiedzą o twoim istnieniu? – Eleazar nie spuszczał z Gabriela oka.
- Owszem – odparł ten chłodno. – Proponowali mi miejsce przy swoim boku i byli wielce zdziwieni, że odrzuciłem tę propozycję.
- No tak, Aro musiał cię bardzo pożądać... – mruknął Eleazar bardziej do siebie, niż do nas, po czym nagle spojrzał na Lily. – A dziewczynka?
- Jej nie dostaną nigdy! – tym razem w głosie Gabriela pojawiła się odruchowa wrogość. – Nie dowiedzą się o jej darze.
- Narkoza... – Eleazar pokiwał głową. – Potężny, ale i bardzo niebezpieczny dar. Gdyby tej dziewczynce cokolwiek się stało, żadna z jej ofiar już nigdy nie będzie w stanie się wybudzić...
- Ale nic jej się nie stanie! – Gabe wyraźnie tracił nad sobą panowanie.
Uznałam, że należy skierować rozmowę na inne tory, bo nasz tropiciel instynktownie obnażał śnieżnobiałe zęby i mówił coraz bardziej wrogo. Jego proste, jasne włosy falowały delikatnie, jakby targał nimi lekki wietrzyk. Najwyższa pora zmienić temat. Poza tym, Carlisle umyślnie pominął w swej opowieści najistotniejszą kwestię i należało ją w końcu wyjaśnić.
- Eleazarze, czy wiesz, kim na dworze Volturi jest Sealiah? – spytałam.
Eleazar zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Przepraszam cię, Bello, ale słyszę to imię po raz pierwszy – odparł. – Za moich czasów nikt taki u Volturi nie służył. Dlaczego pytasz?
Wtedy dopiero opowiedzieliśmy Denali o ostatniej wiadomości Jaspera, jednak zanim doszliśmy do tego, co rozszyfrował z niej Edward, Eleazar zerwał się na równe nogi i spojrzał na nas z nieukrywanym przerażeniem. Przez kilka sekund toczył błędnym spojrzeniem po twarzach wszystkich zgromadzonych, a w jego oczach widać było szaleństwo.
- O nie... – wydusił z siebie w końcu. – Znaleźli je... Oni je naprawdę znaleźli! Trojaczki! Volturi mają trojaczki!
- Tak, wydaje nam się, że chodzi właśnie o jakieś trojaczki... – potwierdził Carlisle.
- Jakieś?! – Eleazar wyglądał, jakby spełnił się jego najgorszy koszmar. Co więcej, mój Edward też jakby nagle stężał. – Znaleźli Trójcę...
Atmosfera nagle stężała, choć przecież żadne z nas nie miało pojęcia, o czym mowa. Sam jednak ton Eleazara, jego przyspieszony, paniczny oddech, który u wampira mógł oznaczać wyłącznie zdenerwowanie, a nie dolegliwości fizyczne, no i zaniepokojenie Edwarda... Wpiliśmy się wzrokiem w usta Eleazara, on jednak poruszał nimi bezgłośnie, próbując ułożyć sobie coś w głowie. Tylko mój mąż wiedział, co się dzieje, ale i on się nie odzywał. Milczenie stawało się coraz cięższe i bardziej męczące.
- Przepraszam was, ale muszę coś sprawdzić – powiedział nagle Eleazar, bez tłumaczeń wyskakując z domu i biegnąc w stronę samochodu.
Zaskoczeni, patrzyliśmy za nim przez chwilę, po czym pytająco zwróciliśmy twarze w stronę Edwarda. On jednak tylko bezradnie potrząsnął głową.
- Przykro mi, niewiele się dowiedziałem – powiedział. – W jego głowie było nagle mnóstwo obrazów, za którymi nie umiałem nadążyć. Ale najsilniejszy był strach... Z czymkolwiek mamy do czynienia, musi to być coś naprawdę potężnego, bo Eleazar nie należy do bojaźliwych.
- Ale... gdzie on pojechał? – wyjąkała Tanya.
- Ach, do domu – wyjaśnił Edward. – Ma tam jakiś zeszyt czy książkę... Powinien wrócić jeszcze dziś w nocy.
Wobec tego nie było sensu czekać na niego bezczynnie. Zresztą, prawdopodobnie oszalelibyśmy, nic nie robiąc. Na szczęście właśnie wtedy w stronę domu skręciły trzy ciężarówki z zamówionymi przez Esme meblami i jakiś czas mogło nam zająć urządzanie wnętrz. Tylko Edward, pociągnąwszy nosem, skrzywił się na zapach ludzi i postanowił pobiec na polowanie. Mówiąc to, spojrzał na mnie z nadzieją, ale pokręciłam głową. Nie byłam jeszcze gotowa zostać z nim sam na sam, jeszcze nie teraz. Jego piękna twarz za bardzo przypominała mi Renesmee, którą tak usilnie starałam się na pewien czas wykluczyć z myśli. Dopóki nie dokonam zemsty, nie mogę pozwolić, aby umysł zaćmiła mi rozpacz...
Edward wybiegł do lasu sam i na ten widok ścisnęło mi się serce. Ale wiedziałam, że nie powinnam za nim biec. Jednocześnie perspektywa dekorowania domu w moim obecnym stanie ducha wydała mi się absurdalna, a Esme i tak miała do pomocy cały tłum. Dlatego, gdy tylko Carlisle powiedział, że teraz wybierze się do parku Shenandoah, aby wreszcie odnaleźć strażnika, któremu popsuliśmy drzwi, błyskawicznie zdecydowałam się do niego dołączyć.
Po raz pierwszy w życiu miałam okazję spędzić tak wiele czasu sam na sam z Carlislem. Zawsze żywiłam do niego mnóstwo szacunku i kochałam go jak ojca, ale tym razem, o ile to możliwe, moja sympatia jeszcze wzrosła. Bo Carlisle jakimś niewytłumaczalnym, lekarskim zmysłem wyczuł, co jest mi w tej chwili potrzebne i nie ciągnął żadnych pocieszających rozmów, nie wracał do tematu Renesmee, ani też nie zastępował go błahymi wątkami. Po prostu milczał, dzięki czemu sama mogłam się wyciszyć i dojść stanu, w którym zdolna byłam rozmawiać. Jednocześnie to milczenie nie było ani przez chwilę krępujące. Carlisle umiał współczuć, umiał leczyć samą swoją obecnością. W tej chwili ani trochę nie dziwiłam się jego pacjentom, którzy, z tego co słyszałam, uwielbiali doktora Cullena. Pewność jego ruchów, delikatny uśmiech, połączony zarazem z odpowiednią dozą powagi oraz wyczuwalne także dla ludzi ciepło tworzyły wspólnie cudowne poczucie bezpieczeństwa. Jakby było całkowicie jasne, że jest się w najlepszych rękach z możliwych.
Z wdzięcznością popatrzyłam na doktora, skupionego teraz na drodze i jakichś własnych myślach. Jego łagodne, złote oczy i uczciwość na twarzy same rozwiązały mi język.
- Carlisle... – zaczęłam cicho, wreszcie czując w sobie pragnienie rozmowy.
Odwrócił się w moją stronę natychmiast, od razu gotów wysłuchać, pomóc, dźwignąć to brzemię razem ze mną. Po raz pierwszy tak silnie dotarło do mnie, że mam przed sobą człowieka, który wychował mojego męża i sprawił, że Edward jest właśnie taki, jaki jest.
- Czy myślisz, że to prawda? – spytałam, nie siląc się na precyzję. I tak doskonale wiedział, o co pytam. Niepotrzebna była do tego zdolność czytania w myślach.
- Nie wiem, Bello... – odparł szczerze, odwracając głowę z powrotem w stronę jezdni.
Przez chwilę panowało milczenie, jednak nie ciążyło mi ono tak, jak potrafi ciążyć cisza między dwojgiem zakłopotanych ludzi. Było tylko jeszcze jedną chwilą na zebranie myśli.
- Cały czas zastanawiam się, dlaczego ktokolwiek miałby pozbawiać ją życia – odezwał się Carlisle, zaciskając dłonie na kierownicy. – Nie mogę uwierzyć, że zrobiliby to bez powodu, choćby to byli Volturi... a nawet, ZWŁASZCZA Volturi...
- Co masz na myśli? – zapytałam, przeczuwając już odpowiedź.
- Myślę, że Aro nie zrezygnowałby z niej tak łatwo... – wyjaśnił w zamyśleniu. – On... kolekcjonuje umiejętności, pamiętasz? Tak bardzo pragnął Alice, ciebie, Edwarda... Myślę, że dar Renesmee byłby dla niego za bardzo pociągający, aby go zniszczyć.
- Chciał ją zabić, wtedy... Piętnaście lat temu bardzo przekonująco mówił o zagrożeniu, jakie wiedzie za sobą jej istnienie... – powiedziałam z bólem, czując, jak z serca spada mi olbrzymi ciężar. Tak bardzo chciałam się komuś zwierzyć z tych najgłębszych obaw.
- Tak, ale już wtedy przekonał się, że jest cudem, a Nahuel był dowodem, że tego zagrożenia brak – Carlisle potrząsnął głową. – Myślę, że nie pozwoliłby jej zabić z wielu względów. Zresztą, nie tylko on. Jeśli Volturi rzeczywiście wciągnęli w to Zafrinę, ona również stanęłaby po stronie Renesmee. Są też Alice, Rosalie i Jasper, który przecież natrafił na trop Renesmee. Gdyby cokolwiek jej się stało, nasi bliscy znaleźliby sposób, aby nas powiadomić i nie mieliby powodu pozostawać w Volterze.
Czułam, jak rośnie we mnie nadzieja. Była jeszcze słaba i mogła okazać się tak złudna, jak widok wodospadu na wysuszonej pustyni, jednak nie potrafiłam jej do końca powstrzymać. Carlisle swoim spokojnym, zrównoważonym tonem wypowiadał myśli, które gdzieś tam we mnie ciągle były i powstrzymywały mnie od czarnej rozpaczy. Próbowałam trzymać je w ryzach i nie dać przejąć nad sobą kontroli fałszywej nadziei, jednak teraz pewne tamy puściły. Pozwoliłam sobie na chwilę ulgi, moment zapomnienia...
- Ciągle też zastanawiam się, dlaczego ty i Edward... – Carlisle urwał, szukając odpowiednich słów. – Dlaczego odebrali wam pamięć? Dlaczego was rozdzielili? Dlaczego nie starali się włączyć do swoich szeregów?
- Może wiedzieli, że to niemożliwe – stwierdziłam głosem tak chłodnym, jaki zawsze stawał się na myśl o propozycji Aro.
- Dlaczego w takim razie was nie zgładzono? – tu Carlisle postawił pytanie tak celne, że nie byłam w stanie dać mu jakiejkolwiek, nawet najmniej prawdopodobnej odpowiedzi. – Skoro nie byliście już potrzebni, skoro i tak postanowiono was rozdzielić, abyście nie tworzyli zagrożenia...
Żadne z nas nie umiało tego wyjaśnić. Czuliśmy, że za tym wszystkim kryje się więcej, niż widać na pierwszy rzut oka, ale w tej chwili pozostawało to poza naszym zasięgiem. Nie było też czasu na dalszą rozmowę, gdyż właśnie stawaliśmy pod drewnianą, zmurszałą chatką z bali, której drzwi zamocowano już na nowych, mocnych zawiasach. Jeszcze zanim wyszliśmy z samochodu, wiedzieliśmy, że jej mieszkaniec jest wewnątrz. Jego zapach, bez wątpienia wampirzy, był szczególnie intensywny, a przy tym mieszał się z aromatem sierści zwierząt i... świeżych ziół.
Popatrzyliśmy po sobie i równocześnie podnieśliśmy ręce, aby zapukać do drzwi. Ale zanim zdążyliśmy dotknąć kłykciami drewnianej powierzchni, ze środka dobiegło basowe:
- Zapraszam!
A więc już się nas spodziewano. Pchnęliśmy drzwi i wkroczyliśmy do chatki, której wnętrze było dość ciemne, z uwagi na niewielkie okna i pochmurny dzień. Było też sucho i ciepło, prawdopodobnie za sprawą niewielkiego, wiejskiego pieca, opalanego drewnem, w którym wesoło buzował ogień. Ze zdziwieniem uniosłam brwi. Pierwszy raz widziałam, aby wampir ogrzewał mieszkanie. A może to tylko przykrywka dla ewentualnych ludzkich gości? Potem jednak dostrzegłam ogromne, przewiązane prostym sznurkiem pęki wonnych ziół, zwieszające się spod okapu. Wszystko wskazywało na to, że nasz gospodarz po prostu je suszył.
- Proszę tutaj, tu jest jaśniej! – zza półścianki rozległ się basowy głos.
Zajrzałam za winkiel i zobaczyłam go wreszcie, siedzącego przy topornym, drewnianym stole pod oknem. I przeżyłam szok.
On był stary! Nie wiem, ile lat trwało jego wampirze życie, ale w chwili przemiany musiał mieć co najmniej siedemdziesiątkę, a może nawet więcej, bo przecież jad znacznie wygładził jego zmarszczki i przydał ciału siły. Wyglądał na krzepkiego, mocno zbudowanego starca o dość potężnej posturze i... przemiłej, brodatej twarzy. Łagodny uśmiech tak bardzo kontrastował z siwymi, krzaczastymi brwiami, bielą włosów i ogromnymi dłońmi atlety, że bezwiednie wciągnęłam powietrze. Mężczyzna wydawał się jednocześnie bardzo silny i całkowicie niegroźny.
Miał na sobie grube, przybrudzone ziemią spodnie z drelichu i wielkie buty na trakach, a jego tors oblekał jedynie szary, toporny sweter z surowej wełny, potwornie gryzącej dla ludzi. Uśmiechał się do nas przyjaźnie, nie przerywając swojego zajęcia, którym było plecenie mocnego warkocza z giętkiej, ostrej turzycy. Obok niego na stole stał wiklinowy kosz, najwyraźniej przed chwilą ukończony, bo wokół walały się jeszcze jasnobrązowe gałązki i sznurek. Warkocz turzycy miał chyba stać się jednym z uchwytów. Ale moją uwagę bardziej przykuły oczy nieznajomego. Całkowicie, przejrzyście złote...
- Dzień dobry – przywitał się z uśmiechem Carlisle.
- Pochwalony! – huknął przyjaźnie brodacz, kończąc warkocz i mocując go kawałkiem szpagatu. – To wy zniszczyliście mi wczoraj drzwi, nieprawdaż?
- Tak, bardzo za to przepraszamy – przyznał Carlisle. – Chętnie zapłacę za szkody, nie chcieliśmy nic zepsuć.
- A za co tu płacić? – ryknął śmiechem brodacz. – Sam naprawiłem drzwi, a moja chata jest stara i zmurszała, mogło się zdarzyć każdemu! Nie zdarzyło się tylko dlatego, że rzadko odwiedzają mnie wampiry. Prawdę mówiąc, jesteście pierwsi...
Spojrzał na nas bystrym, szybkim spojrzeniem bez cienia podejrzliwości. Było szczere i spokojne, a także nieco zaciekawione, ale ciągle w tak przyjazny sposób, że żadne z nas nie poczuło się nieswojo.
- Pan pozwoli... jestem Carlisle Cullen, a to moja synowa, Bella – przedstawił nas doktor, uważnie obserwując reakcję gospodarza.
Ale on tylko się lekko uśmiechnął i skinął głową.
- A więc Cullenowie wrócili? Dobrze to słyszeć. Cieszę się, że jest pani cała i zdrowa – zwrócił się do mnie uprzejmie.
- Pan... nas zna? – spytałam, zaskoczona. Mężczyzna nie wyglądał mi na takiego, który zaczytuje się w książkach dla nastolatek.
- Wieści szybko się rozchodzą... – mruknął starzec, mocując sprawnie drugi uchwyt kosza i zestawiając gotowe dzieło ze stołu na ziemię. Wtedy dopiero powstał i wyciągnął do Carlisle’a wielką jak bochen chleba dłoń. – Miło mi pana poznać, doktorze Cullen. Jestem Declan McKinnon.
- Irlandczyk... – zdziwił się Carlisle.
- Tak, ale już od sześciu lat mieszkam w Shenandoah – Declan skinął głową. – Słyszałem o was z tylu już ust, że czuję się waszym znajomym. Czym mogę wam służyć?
- No cóż, to dość skomplikowane... – zawahał się nagle Carlisle.
O co miał poprosić tego obcego człowieka? O pomoc w samobójczej wyprawie na Volterrę? O walkę po naszej stronie w wojnie, która rozgorzeć ma za naszą sprawą? Niemal czułam, jak bardzo Carlisle jest teraz zakłopotany.
- Znam waszą historię, doktorze – powiedział nagle Declan. – Na pewno nie wiem wszystkiego, ale wiem sporo. Z opowieści zwykłych ludzi da się wywnioskować więcej, niż myślicie. A ja czasami pomagam ludziom z pobliskich miejscowości w pewnych... kłopotach, więc nie wahają się przede mną otworzyć.
- Pomaga pan ludziom? – spytałam z zaciekawieniem.
- Tak – uśmiechnął się do mnie. – Też jestem dla miejscowych wiosek jakby lekarzem, choć pewnie bardziej odpowiednie byłoby tu słowo znachor. Zdziwilibyście się, ile ludzie są w stanie opowiedzieć, gdy coś ich boli. Dzięki temu wiem, że kilkanaście lat temu córka szeryfa Swan z Forks zakochała się w najmłodszym chłopaku Cullenów, a potem szybko za niego wyszła, jakby... no, jakby musieli się pobrać. I rzeczywiście, wkrótce zaczęto ją ukrywać, więc ludzie od razu stwierdzili, że jest w ciąży i rodzi.
- To nie było do końca tak... – mruknęłam.
- To wiem również, szanowna pani – Declan z łobuzerskim uśmiechem skłonił się w moją stronę. – Piętnaście lat temu cała trzyosobowa, jeśli wierzyć plotkom, rodzina zniknęła. Zrozpaczony Swan i Cullenowie wszędzie ich szukali, aż wreszcie zostawili dom i wyruszyli w świat. A później ludzie mówili, że o całej tragicznej historii dowiedziała się młoda pisarka, która popuściła wodze wyobraźni i zrobiła ze wszystkich wampiry, opisując w swoich książkach romantyczną historię zwykłej znajomości dwojga nastolatków, których do tej pory nie odnaleziono... Dlatego cieszę się, widząc panią w dobrym zdrowiu.
- Proszę mi mówić Bella – zaproponowałam impulsywnie.
- Będzie mi bardzo miło – mężczyzna błysnął oczami i wyszczerzył śnieżnobiałe zęby w uśmiechu. – Declan. A więc odnaleźliście już Edwarda i Renesmee?
To już było za wiele! Ludzie mogli plotkować o mnie i Edwardzie, ale nikt nie miał prawa znać imienia naszej córeczki!
- Skąd...
- Och, nie mogłem się oprzeć i przeczytałem książkę Stephenie – Declan roześmiał się szczerze z mojej miny. – Muszę powiedzieć, że wasza historia jest pasjonująca, ale czy Volturi nie mieli nic przeciwko opowiedzeniu jej śmiertelniczce?
Ja i Carlisle popatrzyliśmy na siebie. Opowiedzenie wszystkiego miało zająć sporo czasu, a nam zależało, aby jak najszybciej dostać się z powrotem do domu. Nie chcieliśmy zostawiać Esme samej z chorym Emmettem i gośćmi, podczas, gdy w Forks w każdej chwili mógł pojawić się ktoś jeszcze, a Edward był na polowaniu. Cały czas mieliśmy w pamięci, że zagrożenie ze strony Volturi nie maleje, a tylko przybiera na sile. Lada moment ktoś z nich mógł przybyć do naszego domu i zniszczyć nasz plan, zanim jeszcze zaczęliśmy go realizować. Gdyby to była Jane, nasi bliscy są w tej chwili pozbawieni jedynej dostępnej ochrony. Mnie.
- Nasza opowieść jest długa, a my nie chcielibyśmy zostawiać reszty rodziny samej – odezwał się Carlisle. – Jeśli przyjmie pan zaproszenie, z radością ugościmy pana w naszym domu, a jeszcze po drodze wyjaśnimy, ile się uda. Czy zechciałby pan nam towarzyszyć?
- Ja? – zdziwił się Declan. – Zaproszenie do domu Cullenów? Mój Boże, nie myślałem, że coś takiego może mnie spotkać. To będzie zaszczyt!
- W takim razie zapraszam do samochodu – Carlisle skłonił się i wyszedł.
Oni obaj byli do siebie w jakimś sensie podobni. Choć fizycznie zupełnie różni, obaj emanowali dziwnym, kojącym ciepłem, od którego robiło mi się lepiej i lżej. Obaj mieli też maniery rodem sprzed dwustu z górą lat i traktowali się z ogromnym szacunkiem, właściwym prawdziwym mędrcom. Declan był może nieco bardziej toporny i bezpośredni niż subtelny Carlisle, jednak winiłabym za to raczej jego obecne otoczenie, a nie wychowanie. Musiał przecież żyć jak odludek na obrzeżach ogromnego parku, w którym towarzyszyć mu mogły jedynie zwierzęta. Zaś jego nieliczne kontakty z ludźmi sprowadzały się do goszczenia w chatce wiejskich chorych, podczas gdy Carlisle nadawał się raczej do szlacheckich dworów i królewskich komnat, a przynajmniej nowoczesnych szpitali.
Gdy Declan z pewnym trudem zapakował swoje prawie dwumetrowe ciało na tylne siedzenie Chevroleta kombi, Carlisle rozpoczął opowieść, nie odrywając oczu od drogi. Słyszałam to już kolejny raz, nie mówiąc o przeżywaniu wszystkiego osobiście, ale nadal trudno było mi ze spokojem przyjmować słowa o zaginięciu Renesmee i naszych wątpliwościach co do jej życia. Dlatego, kiedy Carlisle mówił Declanowi, że Gabriel nie wyczuł tropu mojej córeczki, mocno zacisnęłam zęby i z uporem wpatrzyłam się w migające za szybami drzewa. Rozpacz i zrezygnowanie znowu przepłynęły przez moje ciało, oblekając je paraliżem strachu. Wbiłam sobie paznokcie w przedramię, chcąc skupić się na krótkim fizycznym bólu, ale było już za późno. Twarz Renesmee stanęła mi przed oczami jak żywa i serce przecięły mi setki sztyletów.

http://www.youtube.com/watch?v=LSLUIC418BY

I wtedy poczułam na ramieniu uścisk silnej, ciepłej dłoni. Długie, mocne palce promieniowały ukojeniem i spokojem, aż poczułam, że spływa na mnie miękki welon otuchy. I choć dłoń wcale się nie poruszała ani nie zrobiła niczego nadzwyczajnego, pomogła mi w fizyczny niemal sposób. Mój umysł się oczyścił, zaczął myśleć bardziej przejrzyście, logicznie. Nie stępiała go pustka żalu, który towarzyszył mi od tamtej krótkiej chwili przed domkiem. Poczułam też, że odzyskuję zdolność poruszania się. Co więcej, moje ruchy stały się bardziej sprężyste, wyważone i celowe. Wszystko dzięki empatii i wsparciu tego starego człowieka...
Obróciłam się do niego i spojrzałam mu z wdzięcznością w oczy. Odpowiedział lekkim, pocieszającym uśmiechem, w którym znać było smutek, wywołany naszą historią i cofnął dłoń. Ja jednak dalej czułam się dobrze i z zaskoczeniem stwierdziłam, że moja słaba nadzieja odżyła w zdumiewający sposób.
Carlisle skończył opowiadać w momencie, gdy podjeżdżaliśmy pod dom. Na tarasie Esme, Tanya, Gabriel i Garrett trzepali wielkie poduchy kanap i puszyste koce, aby nasycić je zapachem powietrza, ale zamarli, widząc nowego gościa. W ich oczach odbiło się zdumienie i niepewność, jednak Esme szybko odzyskała nad sobą kontrolę i gościnnie wyszła Declanowi na powitanie. Wystarczyło kilka minut, a wszyscy byli nim oczarowani.
- Kate i Naima trzymają straż – wyjaśniła Esme, zapraszając Declana do środka. – Postanowiliśmy, że ktoś musi stale sprawdzać teren, tak na wszelki wypadek.
- Widziałem Kate między drzewami, gdy wjeżdżaliśmy na polną drogę – skinął głową Carlisle. – Pewnie niedługo wrócą, aby pana powitać.
- Ależ nalegam, mówcie mi po imieniu... – Declan machnął ogromną łapą, po czym przystanął w progu, widząc obandażowanego Emmetta.
Zmarszczył brwi, pociągając lekko nosem i w skupieniu zmrużył oczy. Nie winiłam go za to, sama byłam w szoku, bo przez opatrunki przesączała się już krwawo-zielonkawa substancja podobna do ropy i dość intensywnie cuchnąca gnijącym ciałem. Carlisle natychmiast podbiegł do starszego syna, który już nie miał siły, aby napisać nam cokolwiek w leżącym obok notesie.
Przestraszyłam się nie na żarty. Gdyby Emmett był człowiekiem, byłoby to pewnie jakieś paskudne zakażenie, bo jego ręka spoczywała, blada i bezwładna, w dziwnie wykręcony sposób na poduszce. Oddychał chrapliwie i ciężko, co tylko przeraziło nas jeszcze bardziej. Najwyraźniej jego stan był o wiele cięższy niż podejrzewaliśmy, cały czas naiwnie sądząc, że rany zagoją się same. Jednak na ten widok straciliśmy na to nadzieję. Emmett umierał, a żadne z nas tego nie zauważyło...
Carlisle klęknął przy jego twarzy i ostrożnie odwinął paski bandaża. Wstrzymaliśmy oddech, czując drażniącą woń rozkładu, a Esme mocno uścisnęła mnie za rękę. Widziałam po jej twarzy, jak bardzo jest przestraszona. Gdy opatrunek został zdjęty, mimowolnie wydała z siebie coś pomiędzy westchnieniem a jękiem, a ja miałam ogromną ochotę zrobić to samo.
Twarz Emmetta była jedną wielką raną. Brzegi poparzeń zniknęły i zlały się w bezkształtną masę krwawej posoki, z której wyróżnić mogliśmy już tylko oczy. Usta i nos Emmetta zniknęły gdzieś w rozjątrzonej skórze, pokrytej jeszcze grubszą warstwą białawo-zielonkawego nalotu o konsystencji ropy. Carlisle najostrożniej jak mógł przemył brzeg rany odkażającym płynem, ale wtedy stwór, który kiedyś był Emmettem rozwarł wargi, które teraz były tylko obramowaniem ciemnego otworu ust i wydał z siebie ochrypły jęk bólu. Doktor instynktownie cofnął ręce, nie chcąc przydawać mu cierpienia.
Żadne z nas nie zauważyło, że Declan podszedł bliżej, dopóki nie pochylił się nisko nad chorym i nie wciągnął powietrza. W pierwszej chwili pomyślałam, że to dość obrzydliwe, wąchać odór ropy i rozkładu, jednak Declan wyraźnie próbował coś rozpoznać. Wreszcie otworzył oczy i popatrzył na Carlisle’a uważnie.
- Wilkołak... – powiedział ze zdziwieniem. – Jad wilkołaka...
- Jacob? – wyrwało mi się.
- Twój przyjaciel był zmiennokształtnym, ja mówię o prawdziwym wilkołaku, o dziecku księżyca... – Declan jeszcze raz pociągnął nosem. – To zakażenie jadem wilkołaka, jakim cudem ten chłopiec się go nabawił?!
- Trzymał wampira Volturi, który spalił się sam jakimś przyrządem... – powiedziała Esme. – Poleciały na niego krople jakiejś płonącej substancji...
Declan pokiwał głową i spojrzał znowu na Emmetta.
- Jeśli masz jakieś rady, chętnie się do nich zastosuję – powiedział Carlisle, patrząc na niego z nadzieją.
Starzec jednak nie odpowiedział, tylko obszedł Emmetta dookoła, uważnie oglądając jego obrażenia ze wszystkich stron. Przyjrzał się zasięgowi zakażenia i całkiem fachowo zbadał odruchy w bezwładnej ręce, a potem w stawie kolanowym. Przez cały ten czas widziałam, że ogromne dłonie zacisnął w pięści i nie poruszał nimi prawie wcale. Ale gdy stanął na powrót przed Emmettem, nagle się wyprostował i, nie odrywając oczu od naszego brata, powiedział:
- Myślę, że potrafię mu pomóc.
Popatrzył na własne pięści i powoli otworzył palce, w których zdawało się mienić ciepłe, czerwonawe światło. Jakby blask zachodzącego słońca chciał wydostać się spod jego skóry.
A potem przyłożył te pulsujące czerwienią dłonie wprost do poranionej twarzy Emmetta.
Esme krzyknęła, Emmett również. Carlisle zrobił gwałtowny ruch, jakby chciał oderwać od twarzy syna sprawiające mu ból ręce, jednak powstrzymał się w ostatniej chwili. Declan nawet nie zwrócił na to uwagi, skupiony całkowicie na obrażeniach Emmetta i własnych dłoniach. Nagle wydało mi się, że ich skóra zlewa się i tworzy jedność, jednolitą świetlistą substancję, od której wyczuwalnie biło ciepło. Zranione miejsce rozjarzyło się gwałtownie na ułamek sekundy, po czym Declan odetchnął głęboko i ostrożnie opuścił ręce...
Na ranach nie było śladu ropy, a ich końce na naszych oczach zbiegały się ze sobą, aby już po kilku sekundach przywrócić Emmettowi jego własną, piękną i zdrową twarz.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Śro 16:52, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Wiesz co Ty to poprostu mnie oczarowywujesz!!!
Siedzę zaczarowana, wpatrzona w monitor, czytająca twój nowy rozdział i tracę kontakt z rzeczywistością! Poprostu przenosisz mnie w swój świat. Masz tak fascynujący styl pisania, tak oryginalny i tak zaskakujący że jestem totalnie zafascynowana. Ale to zresztą już wiesz bo pisze Ci o tym co rozdział! Ale co ja innego mogę pisać po tak fascynujących rozdziałach?!
Jest to obecnie jeden z nielicznych ff które nadal czytam... Bo wg mnie nie ma zbyt dobrych ff już...
A wracając do rozdziału, zaskoczyłaś mnie nową postacią, jedo osoba, umiejętnościami i wkońcu wlaniem promyka nadzieji w serca Cullenów czy to dzięki pomocy Belli i podniesieniu jej na duchu a przede wszystkim uratowaniu Emmeta!!! Wkońcu coś pozytywnego i dającego nadzieję na dobre zakończenie!
A teraz pełna pozytywnych nadzieji i nadal nie do końca powrócona do rzeczywistości po przeczytaniu twojego rozdziału czekam na więcej :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 17:12, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Po raz enty nie będę szczędzić naszej Reinigen słów uznania i hektolitrów miodu w pochwałach :)
Aaaa! Sposób, w jaki budujesz postacie nowych wampirów, ryusujesz w tekście ich sylwetki, ujawniasz usposobienie w gestach i emocjach ulotnych chwil jest niesamowity. Ogromnie podoba mi się ten zabieg, czuję się za każdym razem, jakby powierzano mi kolejne tajemnice, szeptano na ucho, że gdzieś naprawdę istnieje ktoś dobry, o wielkim sercu, kochający prawdziwie i całym sobą, silny i piękny duchowo - tak jak Twoi bohaterowie :) Declan - to kolejny strzał w dziesiątkę, ma w sobie całe pokłady ciepła, zaufania i magicznej nadziei, do tego ten wspaniały dar, ujawniony w świetny sposób i w doskonałym momencie. Wszyscy sprzymierzeńcy zdobyli szturmem moje serce, nie wyobrażam sobie już, że mogłoby któregokolwiek z nich zabraknąć. Są nieodłączni, wspaniali pod każdym względem.
Opis wewnętrznych przeżyć Belii, jej punkt obserwacji jako narratorki - po raz kolejny - genialne.
Carlisle jest fascynujący. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak ukazujesz tego bohatera, czyniąc go możliwie jeszcze bardziej empatycznym, ciepłym i niepowtarzalnym mężczyzną.
Serce bije mi jak oszalałe, kiedy tylko pomyślę o kolejnych domysłach na temat dalszych losów, rodzących się w mojej głowie z zawrotną szybkością :)
Czuję się całkowicie urzeczona tą częścią, zniecierpliwiona do granic możliwości w ozcekiwaniu na kolejną i stokrotnie wdzięczna za tak cudowną porcję niepowtarzalnych emocji podczas czytania :)
Reinigen, pozdrawiam, ściskam i życzę mnóstwa czasu, długich chwil ukojenia i odpoczynku; jak zawsze czekająca i wściekle niecierpliwa :* Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Taka_Ja dnia Śro 17:13, 21 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Śro 17:57, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Rewelacja! piszesz po prostu w taki sposób, że aż mi chwilami brakuje tchu... bardzo podoba mi się postać Declana, zwłaszcza z jego darem uzdrawiania:) naprawdę znowu będę czekała zagryzając palce na kolejny rozdział. Mam wrażenie, że każdy kolejny przynosi jeszcze więcej rewelacji i napięcia... trzymaj tak dalej:)
dziękuję Ci za ten ff:)
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Śro 19:00, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Na chwile podobnie jak Ajaczek przeniosłaś mnie to świata swojego ff. Jestem nim oczarowana, masz wielki talent do opisywania uczuć swoich bohaterów i mimo, iż czasem te opisy są długie nie są nudne i naciągane. Niemal można czuć to samo co bohaterowie. To na prawdę jeden z najlepszych ff na forum(:

I pojawiła się nadzieja, jakieś światełko w tunelu. Emmentt w końcu wyzdrowiał, jest to jeden z moich najulubieńszych postaci w całej sadze i szczerze gdy czytałam jak u Ciebie cierpiał i nie był już tym samym Emmenttem to zbierało mi się na płacz.
Trochę wkurza mnie postawa Belli wobec Edwarda, tłumaczy to tym, że nie jest w stanie z nim przebywać bo za bardzo przypomina jej Nessie, ale przecież on też to przeżywa i potrzebuje wsparcia. Powinni się wzajemnie wspierać i podtrzymywać na duchu, a przede wszystkim cieszyć tym, że odnaleźli się wzajemnie. To takie moje skromne zdanie.

Reinigen, masz dziewczyno głowę do tego i jak na mnie talent. Bardzo Ci dziękuję za opowiadanie, które potrafi mnie poruszyć i wzruszyć, które na te kilka chwil zabiera mnie z szarej i często trudnej rzeczywistości. Co prawda nie zabiera mnie do lepszego świata, ale ma coś w sobie (może wpływ ma moja skłonność do dramatów). Tak czy inaczej czekam (nie)cierpliwie na następny rozdział. Życzę weny, CZASU i chęci w tworzeniu(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Prudence
Wilkołak



Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta

PostWysłany: Śro 19:01, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Super...
Nie wiem co więcej napisać bo siedzę wbita w fotel. W każdym odcinku budujesz niesamowite napięcie, które trzyma w ryzach. Czytając teraz o ranach Emmeta, moja wyobraźnia podsunęła mi potencjalny obraz jak musiał on wyglądać... FUJ.. Okropne.Cieszę się, że uzdrowiłaś go. Tym wydarzeniem wniosłaś pewnego rodzaju... swoistą nadzieje. :P

Ile przewidujesz jeszcze rozdziałów?


Pozdrawiam ciepło.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 20:25, 21 Paź 2009 Powrót do góry

wow... wciąż oddycham, choć nie wiem dlaczego i jestem zawstydzona tym faktem...
za kazdym razem kiedy wprowadzasz nową postać robi mi się jakoś fajnie... robisz to w bardzo interesujący sposób...
mam nadzieje, że kolejny rozdział wyjaśni mi skąd waść ma taki dar... wioskowego egzorcystę przełknę, ale w XVI może XVII wieku, a nie XX :D

czekam z niecierpliwością...

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Śro 20:46, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Umarłam. W dobrym tego słowa znaczeniu.
Jeju.
Dziewczyno.... Jak ty to robisz ?? Co ? Jak można tak wspaniele pisać ? Jak można mieć taką wyobraźnię ? Jak można ? CO ? Wiesz jakie emocje we mnie wyzwala twoje FF ? Nie, nie wiesz xD No więc, skaczę, kręcę sie na krześle, śpiewam, a to żadki widok xD W ogóle, moja dusza sie śmieje. Jestem prze szczęsliwa, i żadna siła nie jest w stanie odciagnąć mnie wtedy, od laptopa. Jeju...
Kocham Kocham Kocham <333
W ogóle, ta akcja. Cudoo. Albo to napięcie. Opisujesz to rewelacyjnie.
Już uwielbiam Declana :) Zwłaszcza też, że lubię pewnego piosenkarza o tym imieniu xD Uleczył Emmetta, jestem prze szczęśliwa.
A teraz lepiej usiądź. To co piszesz, jest lepsze od Zmierzchu Mayer. Naprawdę.
Może tak mówię, dlatego ze czytałam każdą część po 20 razy i mi się znudziły, ale jak tak patrzę z perspektywy czasu, to jest to dość prosta, nieskomplikowana może i czasem płytka książka, no ale dobra, niepotrzebne, skreślić xD No, jestem zachwycona twoimi pomysłami. Wątek z prawdziwymi dziećmi księżyca, noo pokłony.
Pomysł z ... Odnaleźli trójce. Odnaleźli je. Umieram z ciekawości, czegoż to dowiemy się o nich od Eleazara :)
Declan, i ogólnie jego postać. A, no i opisujesz też genialnie. No i ten jego dar.. bo to dar, chyba, prawda ? :) Jakoś tak bardzo miło mi się to czytało.

reinigen napisał:
Zranione miejsce rozjarzyło się gwałtownie na ułamek sekundy, po czym Declan odetchnął głęboko i ostrożnie opuścił ręce...
Na ranach nie było śladu ropy, a ich końce na naszych oczach zbiegały się ze sobą, aby już po kilku sekundach przywrócić Emmettowi jego własną, piękną i zdrową twarz.

Takie, kurczę, sympatyczne to.

Jeju, czytać, czytać, czytać bez końca.... love love
Pozdrawiam Ave Venaa


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Maya dnia Śro 20:50, 21 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 23:35, 21 Paź 2009 Powrót do góry

Hey Kochana! :D

Zacznę od małego błędu, który rzucił mi się w oczy:
reinigen napisał:
- Nigdy nie prosilibyśmy was o pomoc w takiej sprawie, gdybyśmy nie mieli wyjścia – zapewnił ją Carlisle ze smutkiem.

Myślę, że lepiej byłoby napisać "gdybyśmy mieli wyjście", brzmi bardziej poprawnie.

Co mogę powiedzieć? Zaskakujesz mnie coraz bardziej. Choć niestety, nie do końca pozytywnie...
Postać Declana jest ogólnie ciekawa. Podoba mi się pomysł staruszka-wampira, który czyta książki dla nastolatek i wie więcej niż można by się spodziewać. Początek jego obecności jak najbardziej mi się podoba. Ale później... Trochę mnie zraziła akcja z uleczeniem Emmetta. Fakt - cieszę się, że Misiek znów będzie piękny i nic nie będzie go bolało. Pomysł fajny, ale nie pasuje mi tu "wpakowanie" McKinnona... Może po prostu mam już przesyt wampirów z darami...

Samotne polowanie Edwarda wywołało we mnie mieszane uczucia. Przypadło mi do gustu zachowanie Belli. Nie jest zakompleksionym i zakochanym jak idiotka stworzonkiem, które leci za mężem wszędzie, nawet jeśli tego nie chce... Nie czuła się na siłach, więc pozwoliła i jemu i sobie na odrobinę wolności. Ale z drugiej strony, jest Edward. Na pewno zabolała go reakcja Bells. Zważając na to, że nie wyobrażał sobie bez niej ani momentu, to musiało naprawdę sprawić mu przykrość... W każdym razie scena do przemyśleń - i za to Cię kocham reinigen!

Wyprawa Carlisle-Bella - pokaz uczuć i uwydatnienie cech postaci doktora. Podobało mi się. Opisałaś to szczegółowo i w intrygujący sposób.
:)

Jeszcze co mnie bardzo poruszyło - Eleazar. O tym bohaterze zazwyczaj mało się mówi i nie gra wielkiej roli. Tu przejął pierwsze skrzypce początkowego fragmentu. Zachwycające. Jego impulsywne rekacje, emocjonalne podejście, niejasne wypowiedzi - niezwykle realistyczne. I to też kocham w "O brzasku". Masz naprawdę dobre zdolności do tworzenia postaci interesujących, budzących emocje i zwracających uwagę. Brawo reinigen!

Całokształt rozdziału jest naprawdę na pięć z plusem! Ładne "Katharsis", stylowo napisane. Jestem pod wrażeniem.

Co prawda wypomniałam Ci parę rzeczy, ale nie chodzi mi wcale o to, żeby Cię zniechęcić czy urazić. Po prostu mam małe życzenie by zwrócić Twoją uwagę na niektóre... niedociągnięcia(?!). Ale nie martw się! U wielkich, znanych pisarzy też są rzeczy, które mnie drażnią i fragmenty, które bym wywaliła...

Krytyk zawsze pozostaje krytkiem... Rolling Eyes

PS Mam nadzieję, że bolesny dzień minie. Jak najbardziej tego Ci życzę! Wierzę, że wszystko się ułoży, bez względu na to, co takiego Cię dręczy. Czasem wystarczy zauważyć pozytywną stronę sytuacji... :*

Pozdrawiam, dot. Cool


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Szarlotka
Nowonarodzony



Dołączył: 19 Cze 2009
Posty: 20
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 17:21, 24 Paź 2009 Powrót do góry

Niesamowite.
Znacznę od muzyki która jest bosko dobrana. Idelanie oddaje emocje. I jak świetnie napisany rodział. Cały czas się głowie jaki dar może mieć nowy wampir ale nic dobrego nie przychodzi mi do głowy, a wole poczekac na Twoją interpretacje niź wymyślać coś swojego zupełnie nie trafionego.
Rozdziałem jestem oczarnowana, muzyka super, fabuła jeszcze lepsza.
Nic tylko życze weny i czekam na więcej
Pozdrawiam
Sz.
Ps. Rozdział wstawiłaś w moje urodziny, niestety nie mogłam skomentować bo byłam tak zmęczona że już nie miałąm siły:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Pon 21:20, 26 Paź 2009 Powrót do góry

Na początku muszę zacząć od przeprosin autorki ( halo! przecież to Pani Magister, wiem że za późno - ale składam gratulacje z powodu nowego tytułu ). Ah, i przepraszam za to , że dopiero teraz zauważyłam to opowiadanie i stałam się wierną czytelniczką "od pierwszego zdania" A właściwie to kłamię , od ostatniego , ponieważ weszłam na temat i przeczytałam
Cytat:
- Pozwól, że przedstawię ci moją dziewczynę - Robert wysunął mnie do przodu. - Oto....
- Bella... - wyrwało się z bladych ust Stephenie.


Robert?! Jaki Robert?! No nie, że niby.. Rob Pattinson ;> początkowo myślałam że ff będzie o pogrążającej się Meyer i jej chorobie psychicznej ( widzi wszędzie swoje fikcyjne postacie )

ale , totalnie mnie oczarowałaś! Mogę chwalić styl pisania , ale autorka wie że dobrze pisze : ) Jeśli ludzka wyobraźnia nie ma granic, to Twoja wyobraźnia króluje.. wyznacza te granice. Chciałabym naprawdę napisać konstruktywny komentarz , ale raczej brakuje mi słów. Nie , poprawka - nie ma takich słów.

Czuję się taka maluczka , czytając to. Za niedługo sama zacznę szukać w okolicy wampirów i pisać o tym na forum ;>

Jestem ciekawa co z Reneesme , co z Jakiem? Może są razem , a Jake został służalczym pieskiem przy Volturii, bo jest tam jego ukochana Nessie? Nie rozumiem do końca sytuacji Rose , tak po prostu pojechała za Nessie? Wiem , że kochała ją jak własne dziecko , ale mimo to nadal podchodzę z lekkim dystansem do tej postaci. co u mojego ukochanego Jazza!?! On musi żyć! No nie może być inaczej ;<a>

Nigdy nie krytkuje , bo jeśli coś co przeczytałam wybitnie mi się nie podobało - po prostu nie zostawiam komentarza i udaję że nie widziałam tej bzdury. Dlatego pewnie uchodzę za osobe która zawsze pisze przyjemnie o osobie piszczącej , o opowiadaniu itp.

Ale tutaj naprawdę nie da się nie skomentować , chciałabym wiedzieć jak Ty to robisz? Nie można mieć tyle talentów jednocześnie :
- bogaty opis uczuć bohaterów
- świata przedstawionego
- sama forma tekstu
- dialogi

W opowiadaniach rzadko kiedy dobre są wszystkie jednocześnie. Doprawdy fenomenalnie się to czyta. Podziwiam Cię bo nie opuszczasz swoich czytelników, znajdujesz czas mimo (zapewne!) wielu zajęć : ) Nie wiem jakiego magistra otrzymałaś? Czy to jest coś związanego z j.Polskim? Literaturą? Myślałaś aby na poważnie wydawać jakieś swoje opowiadania? : )

Pozdrawiam, od teraz Twoja nowa czytelniczka - Uskrzydlona.


ps. Nie życzę weny ani wyobraźni , to już masz. Za to życzę czasu aby mieć możliwość kontynuowania tego cuda : )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ahawa
Wilkołak



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 132
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 16:58, 31 Paź 2009 Powrót do góry

oj Reini, czasami tak sobie myślę, że to bardzo dobrze, że nie mam za wiele czasu i Twoje opowiadanie czytam, dopiero wtedy, kiedy nagromadzi się kilka części.
A wiesz dlaczego?
Bo to napięcie, jakie budujesz przerywając każdą, kolejną cześć w takim, a nie innym momencie doprowadziłoby mnie do szału! Oczywiście teraz jest nie lepiej, bo chcę się dowiedzieć co będzie dalej i tylko pożeram kolejne wyrazy, czytając ponownie to samo w oczekiwaniu na kolejną część.
Czasami to naprawdę jest nie do zniesienia! Kwadratowy
Nawiązując do tego co teraz się dzieje w opowiadaniu, to ja nie pojmuję, co z Renesmee? I to mnie jeszcze bardziej wciąga;p
a w ogole ten dziadek, co sie teraz pojawił, to tez jakiś szalony, haha, ale oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
A w ogóle Bella mnie wkurza tak samo, jak zawsze, jak i u Meyer'owej. Traka dziamdzia, hahah;d

Gratuluję Ci pomysłu, jestem naprawdę pod wielkim wrażeniem:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 22:11, 08 Lis 2009 Powrót do góry

A gdzie kolejny rozdział? jesteś okrutna... zakończyć w takim momencie i zostawić nas na tak długo bez ciągu dalszego... chlip... chlip...chlip...
a tak poważnie - piszesz rewelacyjnie i dlatego tak trudno mi się doczekać kolejnych rozdziałów Twojego autorstwa. Naprawdę aż brak mi słów, żeby wyrazić swoje odczucia po przeczytaniu Twojego ff:)
niechaj wena będzie z Tobą:)
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
reinigen
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn

PostWysłany: Pią 18:45, 13 Lis 2009 Powrót do góry

No i na początek bardzo Was przepraszam. Takie zaniedbanie jest karygodne, ale nawet teraz nie mogę obiecać, że coś się w tym temacie poprawi. Ciągnę dwie prace jednocześnie, nawet w domu piszę wyłącznie pisma procesowe i nie mam już siły nawet na otwarcie pliku z opowiadaniem. Dlatego teraz dodaję ostatnią część, jaka jest napisana, a kiedy będzie nowa - nie wiem... Przypuszczalnie, kiedy coś się tu unormuje, uspokoi i złapię jakiś oddech.

A poza wszystkim to dziękuję Wam bardzo za wsparcie cudownymi komentarzami. Strasznie mi wstyd, że Was zawodzę, ale pamiętajcie, że każdy post jest dla mnie ogromną radością i dodaje sił. Dziękuję!!!

cz. 18

Historia uzdrawiania.

Długo nie mogliśmy uwierzyć własnym oczom. My, wampiry, które przecież same w sobie są istotami ze świata wyobraźni zwykłych ludzi. A jednak to, co się zdarzyło, przekraczało granice nawet naszego pojmowania. Emmett wstał z kanapy, jakby nigdy nie był chory i uśmiechnął się do nas wszystkich w swój dawny, beztroski sposób. Na tę jedną chwilę byłam w stanie uwierzyć, że naszej rodzinie nigdy nic złego się nie stało, a zaginięcia, utraty pamięci i potworne, niegojące się rany były tylko koszmarem jednej nocy.
- Znachor, tak? – Carlisle z błyszczącymi oczami zapatrzył się w Declana.
Ten zaś roześmiał się szczerze i puścił do niego oko.
- Nigdy nie mówiłem, że nie jestem dobry w tym, co robię – odparł łobuzersko.
- Ta sarna, którą goniłeś wczoraj... – odezwał się nagle Gabriel. – Nie pachniało tam krwią. To nie było polowanie.
- Więc to ty jesteś tym niesłychanym tropicielem? – Declan popatrzył na niego z zainteresowaniem. – Owszem, nie polowałem. Sarna miała złamaną nogę i krwotok wewnętrzny. Pomagałem jej. To matka, dopiero odchowuje młode. Nigdy bym jej nie zabił.
Ludzie chyba nie mogli dokonać lepszego wyboru strażnika parku narodowego Shenandoah. Declan nie tylko pilnował, aby nikt nie strzelał do zagrożonych gatunków, ale sam pomagał im w przeżyciu, czego nikt inny nie był w stanie dokonać. Jako strażnik musiał doskonale wiedzieć, którą populację może przetrzebić na swoim polowaniu, zaś pozostałe zwierzęta otaczał troskliwą opieką. Ale talent, który nam przed chwilą zaprezentował, w dalszym ciągu nie mieścił nam się w głowach i gdyby nie stojący przed nami, zdrów jak ryba Emmett, prawdopodobnie nie uwierzylibyśmy w to, co się stało.
- Czy... to działa tylko na wampiry? – spytała Esme, patrząc znacząco na dłonie Declana.
- Najlepiej na wampiry, ale ludziom i zwierzętom także mogę pomagać – wyjaśnił uzdrowiciel. – Dopóki pracuje mózg i krąży krew, tkanki mogą się regenerować.
- Czyli nie mógłbyś pomóc komuś, kto... czyje serce... kto został... – Esme nie wiedziała, jak ubrać w słowa swoje pytanie, ale z dyskretnego spojrzenia w moją stronę szybko wywnioskowałam, kogo konkretnie miała na myśli.
- Tylko żyjący – potrząsnął głową Declan, najwyraźniej również się domyślając, o co chodzi.
Spodziewałam się tego, więc nie było to aż tak bolesne, jednak jakaś cząstka mnie drgnęła w proteście. Moja mina musiała mówić sama za siebie, bo Gabriel szybko zmienił temat.
- Ten... Eleazar jest już niedaleko, powinien tu być za jakiś kwadrans – stwierdził, monitorując gdzieś w głowie zapach naszego gościa.
Declan popatrzył na niego z podziwem.
- No, no... jesteś naprawdę dobry – mruknął. – Jakim cudem nie wyczułeś jadu wilkołaka?
- Nie znam tego zapachu – wzruszył ramionami Gabriel. – Był obrzydliwy, ale nie umiałem go zidentyfikować.
- Żadne z nas nie miało nigdy kontaktu z dzieckiem księżyca – uzupełnił Carlisle. – Podobno już niemal nie żyją, Kajusz przetrzebił je za czasów wojen i teraz uchowały się najwyżej pojedyncze sztuki.
- Taaak, to by było bardzo do niego podobne... – mruknął Declan.
Teraz to my spojrzeliśmy na niego ze zdziwieniem. W jakiś niepojęty sposób założyliśmy, że skoro Declan prowadził pustelnicze życie, to nie miał kontaktu ze światem i nie bardzo kojarzył ród Volturi, choć samo nazwisko nie mogło być mu obce. Jego twarz wskazywała jednak na znakomitą znajomość tematu. Była na niej posępna drwina, przemieszana jeszcze z troską, bo Declan akurat patrzył na Emmetta.
- Ty... znasz Kajusza? – spytał wreszcie Carlisle.
- Czy znam? – prychnął gorzkim śmiechem Declan. – O tak. Znam. To on mnie stworzył...
Po tych słowach zamarł w bezruchu, a jego spojrzenie stało się zamglone, jakby sięgał pamięcią w odległą przeszłość. Tkwiliśmy tam, milczący i zapatrzeni w niego niczym dzieci, oczekujące arcyciekawej opowieści z ust dziadka bądź ojca. W tej chwili uderzyła nas starość jego rysów. Prawdopodobnie i tak wampirzy jad wygładził większość jego zmarszczek i uelastycznił ruchy, a mimo to sędziwy wiek Declana był niezaprzeczalny. Jeszcze raz zastanowiłam się, ile mógł mieć lat w chwili przemiany i doszłam do wniosku, że może nawet osiemdziesiąt lub więcej. Teraz, zamyślony i zasępiony, wyglądał jak ludzki starzec, przeciążony brzemieniem dekad na jego barkach.
Instynktownie zgromadziliśmy się wokół niego, zasiadając w pobliżu, lub opierając się o ściany. Całe nasze ciała stanowiły obraz wyczekiwania na słowa, które zaraz miały paść. On zaś zdawał się nie zwracać na to uwagi i dopiero po dłuższej chwili odezwał się cicho i nieuważnie, jakby te słowa wcale nie do nas były przeznaczone, a tylko przypadkiem trafiały w nasze uszy.
- To był czas, gdy Volturi nie osiedli jeszcze na stałe w Volterze, a ich oczu nie zakryła błona mgły... – zaczął łagodnie. – Już wtedy uważali się za strażników wampirzych praw, ale do wykonywania wyroku nie wysyłali członków zwykłej, przybocznej gwardii, a sami stawiali się na miejscu zbrodni. Nie pytajcie mnie, czy były to wyroki sprawiedliwe, bo sam tego nie wiem. Wiem jedynie, że Volterra stanowiła tylko miejsce ich odpoczynku, a nie stałego bytowania. Wszyscy chętnie ją opuszczali, udając się na łowy bądź w poszukiwaniu sprawiedliwości. Aro, Kajusz, Marek i... ich żony.
- Żony polowały? – wyrwało mi się.
Wciąż miałam w pamięci dwie nieruchome, obojętne i niezwykle kruche postaci na skraju polany. Obraz był doskonale wyraźny, choć pochodził sprzed piętnastu lat. Wtedy, gdy Volturi przybyli do Forks, by zniszczyć moją córeczkę po raz pierwszy, żony ani razu nie odezwały się jednym słowem, nie wykonały najmniejszego ruchu i były jednymi z najlepiej chronionych postaci na polanie. Wydały mi się wątłe i taki ich obraz zapamiętałam. Nie potrafiłam ich sobie wyobrazić w ferworze walki.
- Ależ tak, były jednymi z najwaleczniejszych wampirów w owym czasie – skinął głową Declan. – Były otoczone powszechnym szacunkiem, a mówiono o nich “Lwice”. Zawsze stały u boku swoich mężów i niejednokrotnie ratowały im życie. Tak też było podczas tamtej wyprawy...
Jego głos znowu opadł, a wzrok zaszklił się delikatnie. Niemal widziałam, jak wraca pamięcią do czasów tak odległych, że nie byłam w stanie ich pojąć. Carlisle chciał coś powiedzieć, ale Edward dyskretnie skinął na niego ręką. Najwyraźniej w tej chwili nie należało Declanowi przeszkadzać.
- To było ledwie siedemset lat po narodzinach Chrystusa – odezwał się głucho. – Nastał bunt w Afryce, tamtejsze wampiry atakowały ludność Egipską, przetrzebiając mieszkańców Kairu tak systematycznie i jawnie, że wkrótce została ich tylko połowa, w dodatku doskonale świadomych, co im zagraża. Volturi nie mogli patrzeć na to spokojnie. Wybrali się wszyscy, choć zwykle ktoś zostawał w Volterze. Nie wiem, czemu tym razem zmienili plany, może już dowiedzieli się, że w Afryce dzieje się coś niezwykłego. Grunt, że gdyby nie to, prawdopodobnie przegraliby tę bitwę...
- Volturi przegraliby z afrykańskimi wampirami? – Emmett uniósł brwi.
- Skąd, wampiry pokonali bez problemów – Declan potrząsnął głową. – Kłopoty zaczęły się dopiero, gdy postanowili dorwać niedobitki oddziałów, w panice uciekające do dżungli. Bo tam, w nocnym buszu, czekało coś, czego nie znali i nie mogli się spodziewać.
- Wilkołaki... – szepnął Carlisle.
Declan popatrzył na niego smutno i pokiwał głową. Snuta przez niego opowieść ożywała w naszych umysłach tak silnie, że niemal widzieliśmy okrytą nocą gęstwinę egzotycznych roślin, słyszeliśmy tajemnicze odgłosy nieznanych zwierząt i czuliśmy strach pobratymców, osaczonych przez niepojęte istoty.
- Zginęła prawie cała straż – powiedział głucho Declan. – Ocalało ledwie kilkoro. Wilkołaki rozszarpały między innymi Amenothepe, jedna z najcenniejszych kobiet w gwardii Volturi. Miała przepotężny dar hipnozy, potrafiła zmusić do całkowitego, ślepego posłuszeństwa nie tylko ludzi, ale i każdego wampira. Aro nigdy nie odżałował tej straty.
- Gdzieś słyszałem to imię... – Carlisle zmarszczył brwi. – Nie wiem, gdzie...
- Nawet ci, którzy przeżyli, nie byli bezpieczni – kontynuował Declan, jakby w ogóle nie usłyszał słów doktora. – Kilku zostało rannych. Krasjan, Theron, Assilla i... Didyme.
Teraz to ja skojarzyłam ostatnie imię, ale potrwało chwilę, nim uświadomiłam sobie, skąd je znam. Dopiero po paru sekundach spłynęło olśnienie. Przypomniałam sobie którąś rozmowę z chmurnym w tej chwili Edwardem. Opowiadał mi o wielu rzeczach, a mój chłonny, żądny nowej wiedzy umysł przyswajał setki informacji. Wtedy wypłynęło to szczególne imię, Didyme.
- Żona Marka – szepnęłam.
- Tak, jedna z Lwic – przytaknął Declan. – Theron poświęcił za nią życie, w ostatniej chwili wyrwał ją sprzed paszczy Księżycowego Dziecka, samemu nie mając już czasu na obronę. Ale zatruty kieł wilkołaka drapnął jej ramię i już było za późno. Volturi wrócili do swego zamku, liżąc rany i ratując resztki gwardii. Ale obrażenia zadane przez wilkołaki uśmiercały kolejnych jej członków, chociaż zajmowali się nimi najlepsi wówczas medycy. Nic nie działało, a rany otwierały się na nowo pomimo najrzadszych specyfików. Po kilku dniach od powrotu jedno stało się jasne: Didyme umierała.
W tym momencie zauważyłam, że Edward popatrzył na mnie szybko, kontrolnie, z niepokojem. Znałam to spojrzenie. Patrzył tak na mnie za każdym razem, gdy działo się coś, co według niego stanowiło zagrożenie, a ja byłam jeszcze człowiekiem. W jego mniemaniu byłam krucha niczym chińska porcelana i starał się mnie chronić zawsze, kiedy ktoś choćby krzywo na mnie spojrzał. Tym razem nawet nie musiałam się domyślać, co takiego zobaczył w umyśle Declana, że znowu mnie skontrolował. Usłyszałam to już w następnych słowach:
- Marek oszalał z bólu – mówił Declan, zagryzając wargi. – Podobno biegał po całym świecie, jeszcze wtedy żwawy i niezwykle silny. Rozpacz dodała mu dodatkowej energii na poszukiwanie leku dla żony. Próbował wszystkiego, aż w końcu usłyszał o mnie.
- Usłyszał? – Claire uniosła brwi. – W... ósmym wieku?
- No cóż, wygląda na to, że byłem w swojej ojczyźnie dość sławny – prychnął wzgardliwie Declan. – Wielu Hibernian przekazywało sobie opowieści o człowieku, który samym dotykiem potrafi leczyć zranienia. I rzeczywiście miałem taki talent. Pod moją dłonią ciała goiły się szybciej, a trucizny wypływały ze skaleczeń i do tej pory nie potrafię tego wyjaśnić. Marek jednak uznał, że gdy zmieni mnie w wampira, moje umiejętności przybiorą na sile i będę w stanie uleczyć Didyme.
- I miał rację... – wtrącił Emmett, odruchowo dotykając czubkami palców swojej zagojonej twarzy.
Declan znów kiwnął głową, uśmiechając się do niego blado.
- Ja jednak wiedziałem, kim jest blady, lodowaty stwór, który prosił mnie o pomoc – powiedział gorzko. – Mój lud od dawna wierzył w legendy o krwiopijcach, a ja miałem już osiemdziesiąt dziewięć lat i w spokoju dożywałem ostatnich chwil. Nie chciałem się zgodzić na wieczne życie, straszyłem, że nawet jak mnie zmieni, nie zmusi mnie do uleczenia jego żony. Wtedy mnie zaatakował, wściekły i oszalały z rozpaczy, a moje ciało... nie wiem, jak wam to wyjaśnić... odepchnęło go.
Carlisle uniósł brwi, ale nic nie powiedział, czekając na kolejne wyjaśnienia. Domyśliłam się, że nawet on nigdy nie słyszał o takim przypadku. Człowiek, którego doświadczony wampir nie potrafi zabić? To byłby precedens, którego jeszcze nigdy nie odnotowano.
Jedynie Emmett ożywił się wyraźnie i zachłannie wpatrzył się w Declana.
- Wygląda na to, że mam szczególną moc dawania życia, która to moc nie pozwala także odebrać życia mnie samemu – starzec wzruszył ramionami.
- Przecież jesteś wampirem! – Claire zrobiła ruch ręką, jakby obrysowywała jego kontur. – Jednak cię zabito.
- Przemieniono – sprostował Declan. – A i to tylko dlatego, że w końcu wyraziłem na to zgodę. Najpierw jednak pojechałem z Markiem do Volterry. Zrobiłem to, bo żałowałem tego biednego stwora i jego umierającej żony. Podróż trwała kilka dni, więc przyjechaliśmy, gdy Didyme była na granicy śmierci. Próbowałem ją uleczyć, ale zamknąłem rany tylko chwilowo, moja moc nie była wystarczająca. Przedłużyłem jej życie o marne godziny. Sfrustrowany i przejęty nagłym współczuciem na jej widok, zgodziłem się stać wampirem, jednak postawiłem jeden warunek: Volturi od razu po zabiegu puszczą mnie wolno i nie będą starali się mnie odszukać.
- Niech zgadnę... – uniosła brew Kate. – Aro się na to nie zgodził?
Declan spojrzał na nią z uznaniem. Na ułamek sekundy jego chmurny wzrok się rozpogodził i musnął Kate z sympatią. Jej harda, waleczna buzia wzbudzała zaufanie.
- Tak, trzpiotko – kiwnął głową Declan. – Aro nie chciał obiecać nic takiego. Marek był naturalnie za przemianą. Decyzja leżała więc w rękach Kajusza, a on... odmówił.
- Dlaczego? – spytała Carmen, szeroko otwierając oczy. – Ukochana jego brata umierała! Jego brat cierpiał!
- Owszem, ale Kajusz uznał moją przemianę za zbyt wielkie zagrożenie – Declan wzruszył ramionami. – Wygłosił nawet piękną mowę na temat ryzyka, jakie moja przemiana niosłaby za sobą dla całej wampirzej rasy. Gdyby coś poszło nie po ich myśli, nie mogliby mnie nawet zabić. Nie umiał pogodzić się z tą myślą. Do czasu, gdy nie zachorowała również Athenodora...
Kate sapnęła gniewnie, a ja całym sercem ją rozumiałam. O tak, to było podobne do Kajusza. Nie chcieć pomóc nawet własnemu bratu w chwili najgorszego cierpienia w imię większego dobra, ale zmienić zdanie, gdy chodziło o niego samego. Zawsze podejrzewałam, że to samolubny, zakłamany...
- Jak to się stało? – zapytał nagle Carlisle. – Jakim cudem zachorowała? Można się tym zarazić?
- Lwice przyjaźniły się ogromnie – wyjaśnił Declan. – Sulpicia i Athenodora pielęgnowały Didyme z całym oddaniem. Ona jednak traciła rozum od stałego cierpienia i zniekształceń. Pewnego dnia, w paroksyzmie bólu ugryzła Athenodorę, przecinając zębami jej skórę. Drobne, niegroźne zranienie, jednak później otarło się ono o gnijącą, zanieczyszczoną skórę na ramieniu Didyme. Athenodora próbowała ją przytrzymać podczas gwałtownych drgawek. Tak doszło do zakażenia.
- I Kajusz nagle zmienił zdanie? – prychnęła Kate. – Nagle było obojętne, czy będziesz stanowił zagrożenie rasy?
- Tak, pewne rzeczy zmieniły proporcje – uśmiechnął się drwiąco Declan. – Gdy Athenodora zaczęła zdradzać pierwsze objawy zakażenia, Kajusz pojawił się w pokoju, który przeznaczono mi na pobyt w Volterze i oświadczył, że jest za moją przemianą i pozwoli mi odejść. Wtedy obnażyłem gardło.
Nie mówił nic więcej o swojej przemianie, ale wszyscy wiedzieliśmy, jak to musiało wyglądać. Edward wiedział nawet więcej, gdyż widział całą tę scenę we wspomnieniach starca. Zauważyłam, że wzdrygnął się z niesmakiem, a jego piękne wargi zastygły w chwilowym grymasie wzgardy. Wtedy przysunęłam się bliżej niego, po raz pierwszy od wiadomości o Renesmee. Spojrzałam mu w oczy pytająco, ciekawa, co go tak poruszyło.
- Powiedzmy, że Kajusz nie starał się być delikatny... – szepnął powoli, ze współczuciem patrząc na Declana.
Ten jednak tylko potrząsnął głową i powrócił do swojej opowieści:
- Po niecałych trzech dniach ból zelżał na tyle, że byłem gotów pomóc wampirzycom i miałem dziwną pewność, że potrafię je całkowicie wyleczyć – mówił, znów sięgając do starych wspomnień. – Spóźniłem się jednak o kilka godzin... Trucizna dotarła do serca Didyme i jej mózg obumarł całkowicie. Nie mogłem już nic dla niej zrobić. Gdyby Kajusz zdecydował się od razu, bądź ledwie dzień wcześniej...
Umilkł, prawdopodobnie przypominając sobie rozpacz Marka i bezwładne, na pół przegniłe ciało Didyme. On tam był, widział złamanych, poszarpanych Volturi, dumę Kajusza, upór Aro i płaczące żony. To on wbiegł z zamiarem niesienia pomocy do pokoju umierającej, on poczuł tę szaloną bezsilność. Bo choć jego nowe, twarde jak skała ciało otrzymało ogromny dar i o wiele większe możliwości jego rozwoju, dla tej jednej kobiety nic już nie był w stanie zrobić...
- Athenodorę uleczyłem bez problemu, jej zakażenie było dopiero w początkowej fazie, choć skóra zaczynała już gnić od trucizny – powiedział, kończąc swoją opowieść. – I odszedłem z Volterry, choć Aro do ostatniej chwili próbował mnie przekonać do pozostania. Kajusz nie odzywał się wcale, na pewno szczęśliwy z uleczenia żony, ale i chmurny, bo to ja byłem świadkiem załamania jego charakteru, który dotychczas nosił miano stalowego. Założę się, że wtedy już nie chciał, abym do nich dołączył. Chciał tylko, abym zszedł mu z oczu. Ja, dowód jego słabości i egoizmu.
- A Marek? – spytała nieoczekiwanie Carmen, która do tej pory w całkowitym milczeniu przysłuchiwała się historii z szeroko otwartymi oczami.
- Marek w ogóle przestał mówić. Od momentu, gdy jego żona zginęła, wydawał się popadać w szaleństwo – Declan zamyślił się i skupił. – Wcześniej rozpaczliwie miotający się po zamku, teraz już wcale się nie poruszał, tylko tkwił w czymś w rodzaju... letargu. Świat zewnętrzny prawie do niego nie docierał. Próbowałem mu nawet pomóc, ale na tę jedną chwilę oprzytomniał i nie pozwolił mi się dotknąć. Powiedział tylko: “Pozwól mi przeżyć swoją rozpacz”.
Tak, nienawidziłam Volturi. Uczynili mojej rodzinie tyle złego, że miałam do tego pełne prawo i nie zamierzałam z niego rezygnować. Nadal pałała mną żądza szalonej zemsty i pragnienie obrócenia ich w popiół, z którego nigdy już nie mieliby powstać. Jednak teraz nie mogłam wyprzeć ze swojej świadomości cienia współczucia dla tamtego załamanego mężczyzny, którego cały świat runął w gruzach. Didyme musiała być dla niego wszystkim, a ja wiedziałam, co to znaczy stracić wszystko. W jednym Marku ujrzałam czującego człowieka, a nie tylko zimną, bezwzględną maszynę, choć nie potrafiłam zrozumieć, jak po tym wszystkim mógł dalej żyć z braćmi, którzy go zdradzili.
Przez jakiś czas panowało milczenie, podczas którego słyszeliśmy przejeżdżające jezdnią samochody. Wszyscy zauważyliśmy, że jeden z nich skręcił w naszą leśną drogę i popatrzyliśmy na Gabriela pytająco. Kiwnął głową. A więc lada chwila będzie tu Eleazar.
- A ty? – spytała cicho Esme. – Co zrobiłeś?
- Wróciłem do Hibernii – Declan wzruszył ramionami, jakby to było jasne od początku. – Pozostałem tam jakiś czas, potem zacząłem podróżować. A tej chwili mam na świecie siedemnaście miejsc, w których mieszkam co dziesięć lat. Nigdzie nie zostaję dłużej, ciągle oscyluję wokół nich. I staram się pomagać, żeby odkupić swoją naturę...
- Nigdy nie zabiłeś człowieka – powiedział z pewnym podziwem Edward. – Przemieniony przez Volturi nowonarodzony...To niemal niemożliwe...
- A jednak – Znowu wzruszenie ramion. Declan najwyraźniej nie widział w tym nic nadzwyczajnego. – Od początku wiedziałem, czym się stanę i wiedziałem, że nigdy nie odbiorę ludzkiego życia.
Carlisle patrzył na niego nie tylko z wyczuwalną sympatią, ale i czymś jeszcze. Po chwili zrozumiałam, że to był wzrok człowieka, który wreszcie zyskał wyjaśnienia. Potem krótko spojrzał na mnie i jego tok myślenia stał się jasny. A więc nie byłam pierwszym nowonarodzonym, który umiał zapanować nad instynktem głodu. Declan, również przygotowany na swoją nową naturę i miłujący ludzkie życie, także potrafił oprzeć się szalonemu pragnieniu człowieczej krwi. Powściągliwość nie była nigdy moim darem, to wszystko zasługa Cullenów, którzy dobrze przygotowali mnie do przemiany.
Nie zdążyliśmy już nic na ten temat powiedzieć, bo przed domem zatrzymał się z piskiem opon samochód Eleazara i po ułamku sekundy trzasnęły jego drzwiczki. A nie upłynęła kolejna sekunda, jak sam Eleazar stanął przed nami w stanie, jakiego dotychczas nie widziałam u żadnego wampira. Był wyraźnie roztrzęsiony, przebiegał oczami z jednej twarzy na drugą i kurczowo zaciskał w ręku jakiś stary, pożółkły papier.
- Oto wyjaśnienia – powiedział ochryple. – Zaraz wszyscy się dowiemy, z czym mamy do czynienia.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Pią 19:20, 13 Lis 2009 Powrót do góry

Po prostu brak mi słów... to powinna być książka wydana w całości:) nazwa "opowiadanie", "ff" nie oddaje w pełni tego co napisałaś... od pierwszego rozdziału jestem pod wrażeniem, a ten rozdział jest rewelacyjny !!!
świetnie oddajesz uczucia bohaterów, bardzo dobrze oddałaś klimat opowieści Declana o jego spotkaniu z Volturi. Naprawdę zazdroszczę Ci wyobraźni i umiejętności przelania jej na papier (tudzież - ekran komputera). To jedno z najlepszych dzieł na tym forum z jakim miałam do czynienia:)
Szkoda, że nie będziesz miała chwilowo czasu, żeby napisać nowy rozdział, ale oczywiście rozumiem - są pilniejsze sprawy niż zaspakajanie naszych apetytów:)
W międzyczasie chętnie sobie przypomnę wcześniejsze rozdziały i podelektuję się Twoją twórczością:)
Życzę przede wszystkim więcej wolnego czasu na pisanie;) i oczywiście prędko wróć do nas:)
Nellka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:16, 13 Lis 2009 Powrót do góry

O taaaak! Nowa część i mój niekontrolowany wybuch radości Very Happy Bardzo, bardzo się cieszę z dzisiejszej aktualizacji, bo zdążyłam się ogromnie stęsknić za tym opowiadaniem. Wchodziłam z nadzieją, aż wreszcie dziś mogłam ucieszyć duszę tym cudeńkiem. Jak zwykle pochłonęłam w tempie sprintu, i, jak zawsze - jestem zauroczona Very Happy
Kochana Reinigen, moich komentarzy po każdym nowym rozdziałem nigdy nie zabraknie Smile Ja zawsze czekam wytrwale, choś niecierpliwie, niezależnie od długości oczekiwań. I za każdym razem zaznaczam swoją obecność, z przyjemnością się melduję i przyznaję się do bezgranicznego uwielbienia, jakim darzę ten tekst.
Tym razem... spełniłaś moje ciche życzenie - poznaliśmy wspaniałą historię życia Declana. Wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że będzie fantastycznie skonstruowana i trafnie wpisana w tok fabuły, pięknie opowiedziana i dopełni wizerunek postaci, którą z miejsca ukochałam.
Dodatkowo połączenie jej z losami Volturi... - genialnie. Wzbogaciliśmy się o dokładniejsze charakterystyki każdego z Wielkiej Trójki. Zbudowałaś wspaniałą opowieść. Dopowiedziałaś to, co było niedopowiedziane - a mnie zawsze ciekawiło i pociągało. Dodatkowo uchwyciłaś wszystko ze świetnej perspektywy.
Po takim zakończeniu moje oczekiwania na ciąg dalszy są jednocześnie cierpliwe i niecierpliwe Very Happy Chociaż nie mogę się już doczekać kolejnej części i najchętniej pochłonęłabym ją od razu, zawsze będę oddanie i wiernie czekać, niezależnie, jak długo trzeba będzie, bo wiem, że naprawdę warto Very Happy

Pozdrawiam ciepło :*:*:*:* Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin