FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Od pierwszego wejrzenia (Zmierzch) [T] [NZ] [4.04.2012] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
nicole369
Zły wampir



Dołączył: 29 Mar 2010
Posty: 254
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: N. Tomyśl /Poznań

PostWysłany: Wto 8:02, 21 Wrz 2010 Powrót do góry

Mermonku, przeczytałam jednym tchem - bardzo lubię ten ff. Nie mogę się doczekać przyjazdu Belli i relacji Jacoba z tym związanych. Ładnie przekazałaś ciepłą atmosferę tego opowiadania, urok świąt, relacje między członkami rezerwatu - mam wrażenie, że czytam Sagę z innej strony, która stanowi konieczne uzupełnienie historii. Brawo za tłumaczenie i życzę weny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ilonaaa
Człowiek



Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Śro 17:53, 22 Wrz 2010 Powrót do góry

Świetnie nowy rozdział. Very Happy Very Happy

To opowiadanie jest bardzo fajnie. Kurczę, zawsze po przeczytaniu czuję niedosyt pewnie jak my wszystkie. Cieszę się, że je tłumaczysz.

Very Happy Very Happy Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Sob 10:32, 16 Paź 2010 Powrót do góry

Droga mermon!
Zajrzałam tu dopeiro teraz, ponieważ, nie wiem jak to wcześniej mozliwe, nie widziałam tego tłumaczenia, a znalazłam je naturalnie u Ciebie w podpisie, w komentarzu z opowiadania variety- Jacob i Bella. (Boże, nie umiem skladać zdań)
Jestem oburzona tym, że wcześniej tego nie widziałam! Także jak tylko tu weszłam, pochłonełam to na raz, szkoda tylko, że tak mało było do zjedzenia:(
Kocham Jacoba, nie da się ukryć, i jestem niesamowicie szcześliwa, że to tłumaczenie tu się znalazało. Fajnie, że nie zaczyna się od samego momentu pojawienia się Belli, tylko wprowadza nas wczesniej, w swiat Jacoba przed jej przyjazdem.
Zawsze lubiłam 'trzech muszkieterów' ale w tym ff są nie do pobicia!:
Cytat:
- Płaski ekran? Jaki płaski ekran? - zapytał Harry, natychmiast rozkojarzony.

mwahahaha!
Narazie nie chce sie rozpisywać, ciekawa jestem tak jak Ty, tego, jak będzie patrzec na Belle Jacob, oczywiste już jest, że się w niej nieźle podkochuje, ale to co innego, wiedzieć, że sie podkochuje, a czytać jak to zauroczenie się rozkręca. On jest taki słodki, kochany i czuły. Chłopaka nie da się nie lubic, tak chciałby wszystkim pomagac... a to tego jest cholernie przystojny :)

Także czekam na nowy rozdział, szczerze, chcialabym Cie przytulic za to tłumaczenie :D Za następnego chap'a wiszę Ci drinka, muffinka, czy co tam sobie życzysz:)

xoxo


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez sheila dnia Sob 10:35, 16 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 21:15, 21 Paź 2010 Powrót do góry

ROZDZIAŁ III - PLAŻA

Reszta świąt minęła szybko. Dom był przejściowo opanowany przez przyjaciół Rachel, co sprawiło wrażenie jakby cofnął się czas. Ale wkrótce Rachel wróciła na studia, a moje życie do normalnej rutyny. Szkoła w ciągu dnia, odrabianie lekcji wieczorami, włóczenie się z Embrym i Quilem lub dłubanie przy Rabbicie w weekendy.

Wybrałem kilka potrzebnych mi części na wysypisku. Ale silnik okazał się być zupełnie nie do naprawy, tak więc musiałem przyoszczędzić solidnie, by zdobyć nowy. To znacznie osłabiło moje nadzieje na dokończenie naprawy wozu w ciągu lata. Ale moje urodziny wydawały się tym bardziej ekscytujące, gdyż miałem teraz piętnaście lat i mogłem legalnie pracować. Miałem nadzieję, że na wiosnę, gdy turyści zaczną znów do nas napływać, znajdę jakąś solidną, dorywczą robotę.

Dla odmiany, nie widywaliśmy teraz Charliego zbyt często. Bella przybyła w połowie stycznia i Charlie spędzał z nią większość weekendów w domu. Myślę, że nie chciał jej samej zostawiać w obawie, że Forks będzie dla niej zbyt nudne. Gdy po raz pierwszy od dwudziestu lat odpuścił imprezę Harry'ego z okazji Superbowl [finał ligi futbolu amerykańskiego] – wiedzieliśmy, że traktował to całkiem serio.

Charlie i Billy wdali się też w głupią dyskusję przez telefon. Wywnioskowałem, iż miało to coś wspólnego z odkryciem przez Charliego, że Quileuci nie chodzą już do szpitala w Forks z powodu doktora Cullena. Charlie nie rozumiał niechęci plemienia do doktora i powiedział Billy'emu, że jest niesprawiedliwy i uprzedzony. Całkowicie się z nim zgadzałem, ale pomyślałem, że mądrzej będzie trzymać gębę na kłódkę.

Wkrótce zima zaczęła ustępować miejsca wiośnie. Było to ledwie zauważalne dla niewprawnego oka. Z pewnością nie przestawało padać i nie ocieplało się, ale deszcz się zmienił, złagodniał. Stał się mniej dokuczliwy i bardziej mglisty. Gdy nadszedł pierwszy weekend marca, przyniósł ze sobą nieśmiałe promyki słońca.

Byłem z Quilem w sklepie spożywczym, gdzie pracowała mama Embry'ego. Embry pomagał tam przez większość weekendów, sprzątając i układając towar na półkach. Jego mama nie pochodziła w zasadzie z plemienia Quileutów. Była z plemienia Makah, z rezerwatu na północy, ale przeniosła się do La Push tuż po urodzeniu Embry'ego. Odkąd sięgam pamięcią pracowała w tym sklepie, a my trzej spędziliśmy tu większość naszego dzieciństwa podkradając słodycze, gdy nie patrzyła.
Embry był wysoki i chudy jak jego matka. Mimo, że on, Quil i ja byliśmy sobie bliscy, prawdopodobnie Embry był mi ciut bliższy. On też wiedział, jak to jest dorastać bez rodzica. Choć w jego przypadku, chodziło o ojca, którego właściwie nigdy nie poznał.

Skończyliśmy napełniać lodówkę wodą sodową, więc zacząłem zgniatać pudła kartonowe. Quil otworzył jedną z puszek.

- Lepiej za to zapłać – powiedział Embry, wychodząc z zaplecza z resztą kartonów do rozładowania.
- Daj spokój człowieku! Dopiero co pomogłem ci rozładować towar. Coś mi się chyba należy? - pożalił się Quil, poprawiając obsuwające mu się okulary w czarnych drucianych oprawkach.
- Masz moją wdzięczność. I dwadzieścia pięć procent zniżki. Płatne od razu.

Burcząc, Quil pogrzebał w kieszeni w poszukiwaniu drobnych i spojrzał na mnie znacząco. Wzruszyłem ramionami. Wiedziałem, że gdyby Embry nie ustalił żelaznych zasad, Quil przejadłby cały jego zarobek w sklepie.

Nie to, żeby Quil był jakimś prymitywem... to był po prostu Quil. Z całej naszej trójki to on miał najbardziej normalną rodzinę. Jego ojciec prowadził w mieście warsztat samochodowy, a jego matka pomagała tam w ciągu lata, gdy było dużo ruchu. Mieszkał też z nimi jego dziadek. Stary Quil był najbardziej wiekowy w starszyźnie plemienia. Jego włosy były zupełnie białe i zdawał się z każdym dniem kurczyć ze starości. Ale żaden z nas nie dał się nabrać. Jak na starego człowieka był niezwykle twardy i bystry. Billy mógł być mózgiem i twarzą plemienia, ale stary Quil - nie mylić z Quilem seniorem i Quilem juniorem – był jego sercem.

Quil miał też trzy młodsze siostry, które były dla niego utrapieniem, właśnie dlatego, że wszystkie uwielbiały go tak bardzo. Twierdził, że spędzając z nimi zbyt wiele czasu, rujnuje swój miejscowy autorytet. Cokolwiek to znaczyło.

Właśnie gdy zacząłem przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu drobnych za wodę – drzwi otworzyły się i wszedł Sam. Jego włosy były bardzo krótko ścięte, nowość wśród Quileuckich chłopców którzy, podobnie jak ja, zazwyczaj zapuszczali włosy. Głównie ze względów praktycznych, ponieważ tym sposobem, nie trzeba było ich ścinać tak często. Krótka, prawie wojskowa fryzura, sprawiała, że Sam bardzo się wyróżniał.

Fryzurą, jak i potężną sylwetką. W większości Quileuccy mężczyźni byli wielcy, ale on był nienormalnie wielki – miał prawdopodobnie sześć stóp i trzy lub cztery cale [około metr dziewięćdziesiąt – metr dziewięćdziesiąt trzy] i zbudowany w sposób nasuwający podejrzenie użycia sterydów. Nie śmiałbym tego powiedzieć w obecności Billy'ego. Prawdopodobnie zarzuciłby mi, że jestem zazdrosny o mięśnie Sama i jego dobry wygląd. I byłem. Odrobinę. Nie, żebym się do tego kiedykolwiek przyznał.

Pozdrowiliśmy się wzajemnie szorstkim skinieniem. Sam złapał coś do przegryzienia, przerzucił wzrokiem gazetę, podczas gdy Embry podliczał go na kasie. Byłem zaskoczony, gdy po zapłaceniu ociągał się z wyjściem.

- Jak leci, Jacob?
- W porządku. Nic ciekawego.

Zmieszałem się. Sam był kilka lat starszy ode mnie i nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Ale ostatnio wciąż mnie obserwował, zwracał na mnie uwagę i odzywał się do mnie, kiedy tylko miał okazję. I nie mogłem zrozumieć dlaczego. Zastanawiałem się, czy aby nie próbował mi się podlizać, aby wkraść się w łaski Billy'ego. Najwyraźniej nie był taki bystry, jeśli myślał, że podlizywanie się mnie zaprowadzi go dokądkolwiek.

- Jak ci idzie z Rabbitem? - zapytał z uśmiechem.

O rany! To był mały rezerwat. Nigdy nie przestawało mnie zdumiewać, jak wszyscy wszystko o wszystkich wiedzieli.

- Dobrze. Nie wiesz przypadkiem, gdzie mógłbym dostać pompę hamulcową? - zażartowałem kpiąco.

Sam zmarszczył czoło – Nie, ale popytam tu i tam.

Ale numer! On naprawdę próbował mi się podlizać.
Nie wiem czemu zawracał sobie mną głowę. Nie byłem nikim szczególnym.

- Właśnie planowałem pójść na plażę. Pojawiła się tam banda dzieciaków z Forks. Przyjechali posurfować. Pomyślałem, że pójdę ich sobie obejrzeć.

Nie można było nie wyczuć w jego głosie lekkiej terytorialnej zadziorności. Myślałem właśnie jak się w grzeczny sposób wymówić, gdy Quil entuzjastycznie przyjął propozycję za nas dwóch. Quil uważał, że Sam jest fajny. Przypuszczalnie dlatego, że jeszcze nie zmężniał, więc będąc dziewięćdziesięcio-funtowym chuderlaczkiem [około czterdzieści jeden kilogramów] myślał, że Sam i jego mięśnie są najbardziej odjazdowe na świecie. Wzruszając przepraszająco ramionami do Embry'ego, który musiał pozostać w sklepie, wyszliśmy na parking i udaliśmy się w kierunku plaży.

Mimo słońca wyzierającego przez chmury, wciąż było całkiem zimno. Parking był pusty, za wyjątkiem Sentry i Suburbana, który miał na tylnej szybie baseballową naklejkę liceum w Forks. Widzieliśmy grupę dzieciaków wokół ogniska, przycupniętych na wyrzuconych przez morze kłodach drewna. Udaliśmy się tam. Wyczułem zapach hot-dogów i zaburczało mi w brzuchu. Może to nie był taki zły pomysł.

Gdy podeszliśmy bliżej, zacząłem rozróżniać poszczególne osoby. Była tam dziewczyna, siedząca tyłem do mnie, z gęstymi, falującymi, lśniącymi brązowymi włosami. Potknąłem się o własne nogi, gdy nagle przyszło mi do głowy, że to może być ona. Bella. Tutaj, w La Push. Wpatrywałem się w dziewczynę z niecierpliwością jednak, gdy zobaczyłem, że miała prawie sześć stóp wzrostu [metr osiemdziesiąt trzy] i nosiła okulary - niechętnie musiałem ją wykluczyć. Podobnie, jak przemądrzałą blondi i energiczną, jasną szatynkę. Obie były za mocno umalowane i zbyt modnie ubrane.

Z bólem, zdałem sobie nagle sprawę, że w zasadzie nie widziałem Belli przez ponad pięć lat, więc na podstawie tego co wiedziałem, mogła być którąkolwiek z tych dziewcząt. Spojrzałem znów na nie, jeszcze uważniej, ale tym razem wykluczyłem je opierając swoją opinię na rysach ich twarzy. Było to z lekka śmieszne, że miałem nadzieję zobaczyć ją tutaj. W Forks były setki dziewcząt. Jakie były szanse na to, że była na plaży w tym samym czasie co ja.

W tym momencie kilka dziewczyn z La Push dołączyło do imprezy. Zauważyłem, że wysoka dziewczyna w okularach rozmawiając z nimi, zdawała się być nieśmiała i zakłopotana. Prawdopodobnie, z tego właśnie powodu wziąłem ją początkowo za Bellę.

Quil przedstawił się blondynce i usiadł przy niej, zupełnie zapominając o moim istnieniu. Subtelność nigdy nie była jego mocną stroną, ale czasami, chciałbym mieć jego odwagę. I jego grubą skórę. Odmowa nigdy go nie peszyła.

Sam zaczął gawędzić z kilkoma chłopakami, więc ja ruszyłem by rozniecić ogień, który był opylony wilgocią. Niebiesko-zielone płomienie wydobywające się z wyrzuconego przez morze drewna, zawsze zdawały się być hipnotyzujące. Nie ważne ile razy już to wcześniej widziałem.

Spojrzałem na grupę chłopców wychodzących w oddali z pomiędzy drzew. Ich modne kurtki przeciwdeszczowe z Gore-Texu, ostro kontrastowały z żywą zielenią terenu. Daleko za nimi pozostawała w tyle dziewczyna w ciemnokasztanowej kurtce, z kapturem zupełnie zasłaniającym jej twarz. Właśnie przechodziła przez przecinkę między drzewami, gdy inni doszli już do ogniska. Coś w jej sylwetce i postawie przykuło moją uwagę.

Była szczupła i zgrabna – nawet z tej odległości mogłem to dostrzec - i niemal delikatna. W zasadzie, zdawała się być zbyt delikatna, jak na surowy krajobraz La Push. Coś, z czego sama jasno zdawała sobie sprawę, sądząc po tym jak ostrożnie wybierała ścieżkę, wychodząc z lasu. Gdy wyszła na skraj plaży, w widoczny sposób się rozluźniła i zaczęła iść szybciej w naszym kierunku, gdy nagle potknęła się – najwyraźniej o swoje własne nogi, gdyż w zasięgu wzroku nie było nic oprócz piasku. Cudem uniknęła wywrotki, gdy opadł jej kaptur, ukazując burzę ciemnobrązowych włosów i jakże znajomą twarz.

Zaśmiałem się. To była Bella. I nic się nie zmieniła. Nie wiem, czemu myślałem, że mogłaby, ale Phoenix zdawało mi się tak obcym miejscem, że w pewnym sensie przypuszczałem, że mieszkając tam, stała się opaloną blondynką. Ale jej włosy i oczy były wciąż takie same. W ciepłym kolorze czekoladowo-brązowym. A jej skóra była wciąż blada, prawie przeźroczysta.

Zachichotałem, cofając się w pamięci do dni szczęśliwego lata, które spędziliśmy na plaży, podczas gdy Charlie i Billy łowili ryby. Byłem ciekawy, czy mnie pamiętała.
Poza tym jednym razem, gdy robiliśmy placki z błota, niewiele się razem bawiliśmy. Pamiętam, że była wtedy boleśnie nieśmiała. Prawie tak nieśmiała, jak była niezdarna i wyglądało na to, że niewiele się zmieniła.

Siadając przy wysokiej dziewczynie w okularach, rozejrzała się i przyłapała mnie jak się na nią gapię. Odwróciłem szybko wzrok, czując jak moje policzki robią się gorące z zażenowania. Do licha. Brawo, Jake. Całkiem nieźle. Czemu nie mogłem po prostu powiedzieć cześć i przedstawić się, jak każda normalna osoba.

- Ja jestem Sam, a to jest Quil i Jacob.

Skinąłem głową, gdy Sam wymówił moje imię. Podnosząc swój wzrok, napotkałem zaciekawione oczy Belli, która podążała spojrzeniem za prezentacją. Nie widziałem jakiegokolwiek przebłysku rozpoznania, gdy Sam wymówił moje imię. Cóż, to było przykre. Myślę, że powinienem był wiedzieć, że mnie nie zapamiętała.

Chłopak noszący bluzę zdobywcy sportowej odznaki ze szkoły w Forks przyniósł jej jakieś kanapki i wodę sodową. Jego zaborczość była niewątpliwa. Może to jej chłopak? Szybko by się uwinął. Bella przyjechała do Forks zaledwie parę tygodni temu. To nie był mój interes, przypomniałem sam sobie.

Ale westchnąłem z ulgą, gdy zdałem sobie sprawę, że on nie mógł być jej chłopakiem, gdyż Bella w najmniejszym stopniu nie zdawała się być nim zainteresowana. Podczas, gdy on i pełna energii szatynka, która z pewnością była nim zainteresowana, gawędzili z łatwością, Bella jadła w ciszy, prawie metodycznie, wpatrując się w roztrzaskujące się fale.

Nie chcąc, by znów mnie przyłapała, jak się na nią gapię, zwróciłem uwagę na Quila. Starałem się nie parsknąć śmiechem, gdy rozmawiając z nadętą blondyną, mocno wyolbrzymiał swoje wyczyny i obrażenia z rajdu rowerowego.

- To było boskie! Wzięliśmy ostry zakręt, jakieś siedemdziesiąt pięć stopni i prawie roztrzaskaliśmy się na drzewie – Quil z każdym słowem nadymał się coraz bardziej. Szybkie spojrzenie na blondynkę – i wiedziałem, że nie zrobiło to na niej żadnego wrażenia. Biedny chłopak, tracił tylko swój czas.

Gdy lunch się zakończył, ludzie zaczęli się rozchodzić. Kilka dziewcząt poszło do miasta, aby przejść się po sklepach. Quil był pogrążony w gorącej dyskusji z jakimś facetem na temat statystyki w baseballu, a Sam siedział samotnie, wpatrując się w przestrzeń. Zdecydował, że te dzieciaki nie zagrażały plemieniu. Śmiać mi się chciało. Mogłem mu to sam powiedzieć.

Chłopak, który przyniósł Belli lunch, wstał i z szatynką przypiętą do niego, poszli w kierunku miasteczka. Spojrzał tęsknie za Bellą, ale ona zupełnie nie zwracała na nich uwagi, wciąż wpatrując się w dal, pogrążona w myślach. Pomyślałem, że teraz mam szansę.

Nagle poczułem się śmiesznie zdenerwowany. Moje dłonie były śliskie od potu. Wysilałem mózgownicę, by wymyślić sposób, jak by się tu przedstawić. Miałem za sobą wystarczająco dużo niezręcznych rozmów z dziewczynami, aby wiedzieć, że nie mogę być nieprzygotowany. Modliłem się w duchu, bym nie powiedział nic zbyt głupiego.

Gdy podszedłem do niej, zbadałem uważnie jej twarz, aby zobaczyć, czy zaszły w niej jakieś większe zmiany w stosunku do przeszłości. Rysy jej dojrzały, miała wciąż to samo poważne, dorosłe spojrzenie, które już od dziecka wyróżniało ją od innych. Rozśmieszyło mnie wspomnienie, jak dorosła mi się wtedy wydawała, nawet w porównaniu z moimi siostrami. Musiała usłyszeć mój cichy śmiech, ponieważ odwróciła się, spoglądając na mnie ostrożnym i lekko zirytowanym wzrokiem.

- Ty jesteś Isabella Swan, czyż nie?
- Bella – odpowiedziała automatycznie. Uśmiechnąłem się. Nie wiem skąd mi wyskoczyła ta Isabella. Pewnie to z nerwów.
- Jestem Jacob Black – zanim pomyślałem, wyciągnąłem rękę, aby uścisnąć jej dłoń. Zapomniałem, że moje dłonie były lekko spocone.

Spojrzała z ulgą, wyciągając rękę
- Och, ty jesteś synem Billy'ego. Pewnie powinnam cię pamiętać.

Jejku. Myślę, że nie powinno mnie to dziwić.

- Nie. Ja jestem najmłodszy w rodzinie, powinnaś pamiętać moje starsze siostry - uśmiechnąłem się radośnie, maskując jakiekolwiek oznaki rozczarowania.
- Rachel i Rebeka – odpowiedziała z lekkim uśmiechem. – Czy są tutaj? - odwróciła się, by obejrzeć dziewczęta z La Push, niepokojąc się, że mogła je urazić, nie rozpoznając ich.
- Nie. Rachel wylądowała ze stypendium na Waszyngtońskim Uniwersytecie Stanowym, a Rebeka wyszła za mąż za samoańskiego surfera. Mieszka teraz na Hawajach.
- Mężatka. Wow! - wyglądała na oszołomioną. Czułem to samo. Sam byłem wciąż oszołomiony, że mam siostrę mężatkę.
- A jak ci się podoba furgonetka? - spytałem, odfajkowując pierwszy temat rozmowy z mojej listy.
- Uwielbiam ją. Świetnie się sprawuje – jej oczy zaświeciły się na wspomnienie starej Chevy.
- Tak, ale jeździ zbyt wolno. Bardzo mi ulżyło, kiedy Charlie ją kupił. Tato nie pozwoliłby mi składać następnego auta, gdyby nasz pojazd był taki idealny – zaśmiałem się, mając konkretną nadzieję, że moja praca przy furgonetce dla Belli zrobiła na niej wrażenie.
- Wcale nie jest taka wolna – obruszyła się, lekko nadąsana.
- Próbowałaś jechać szybciej niż sześćdziesiątką?
- Nie – przyznała z zakłopotaniem.
- To dobrze. Nie rób tego – zażartowałem, szczerząc zęby w uśmiechu. Nieoczekiwanie, w odpowiedzi Bella również się uśmiechnęła. Pierwszy raz zobaczyłem jej uśmiech tego popołudnia. Zahipnotyzował mnie. Rozjaśnił całą jej twarz.
- Dobrze sobie radzi w kolizji – przyznała niechętnie.
- Nie sądzę, by czołg dał sobie radę z tym starym potworem – zażartowałem, co wywołało u niej jeszcze większy uśmiech. Czułem, jak zatrzepotało mi w brzuchu. Tak łatwo się z nią rozmawiało. Wydawało mi się teraz absurdem, że tak się martwiłem tym, co jej powiedzieć.
- Tak więc montujesz samochody – zapytała z promiennym uśmiechem.

A jednak była pod wrażeniem. Usiłowałem się nie zaczerwienić. Porażka.
- Kiedy mam wolny czas i części. Nie wiesz przypadkiem, gdzie mogę dostać w swoje ręce pompę hamulcową do Volkswagena Rabitta, rocznik osiemdziesiąt sześć - zażartowałem, próbując się nie skrzywić na wspomnienie zastosowania tego żartu wcześniej na Samie.

Tym razem się roześmiała. Jej uśmiech robił dziwne rzeczy z moim wnętrzem, a jej śmiech był jak cios w moje bebechy. Wiedziałem już, że zrobię wszystko co w mojej mocy, by znowu usłyszeć jej śmiech.

- Przykro mi, żadnej pompy ostatnio nie widziałam, ale będę mieć oczy szeroko otwarte, zrobię to dla ciebie – uśmiechnęła się do mnie, tym razem z jawną życzliwością, co było wyraźnym odejściem od jej wcześniejszego zachowania w stosunku do kumpli z Forks. Właśnie wtedy, rześki oceaniczny powiew zawirował wokół nas, wichrząc jej włosy i malując policzki na delikatny róż. Wyglądała tak cudownie uroczo, że prawie zapomniałem oddychać.
- Jacob, znasz Bellę? - przerwała nadęta blondyna, którą wcześniej Quil usiłował zagadywać.
- W pewnym sensie, znamy się od urodzenia – wszedłem jej w słowo, uśmiechając się do Belli. Gdy potakująco kiwnęła głową, usiłowałem nie poddać się czarowi jej uśmiechu.
- Jak miło – powiedziała blondyna, wyraźnie mając na myśli coś zupełnie innego. Spojrzałem na nią ostrożnie, potem znów na Bellę, czując między nimi napięcie. Przypuszczam, że przybycie do miasteczka nowej dziewczyny spowodowało niezłe zamieszanie. Musi chodzić o chłopaka. O ile się nie mylę, zazwyczaj dziewczyny nie mogły się dogadać głównie z tego powodu.
- Bella – odezwała się znowu, obserwując ją przy tym uważnie. – Właśnie mówiłam Tylerowi, że szkoda, że żaden z Cullenów nie mógł tu dziś przyjechać. Czy ktoś pomyślał, by ich zaprosić?

To sprawiło, że Sam spojrzał żywo.
– Masz na myśli rodzinę doktora Carlisle'a Cullena?
- Tak, znasz ich? - odrzekła z protekcjonalnym uśmieszkiem.
- Cullenowie tu nie przychodzą – odpowiedział Sam szorstko. Mówiąc to, przykuł moje spojrzenie, ale ja odwróciłem wzrok. Nigdy nie mogłem zrozumieć, o co chodziło z tymi Cullenami. Starszyzna plemienia nienawidziła ich z powodu tej starej zmyślonej legendy, która brzmiała prawie tak prawdziwie, jak ta o zębowej wróżce, dającej dzieciom pieniążki, w zamian za mleczne zęby. Nawet mój tato, jeden z bardziej prawych ludzi, jakich znałem, też nie lubił Cullenów. To było dziwne.

Gdy się odwróciłem, zobaczyłem, jak Bella wpatruje się w Sama. Było jasne, że wyczuła terytorialną zaciętość w jego głosie. Chcąc odwrócić jej uwagę, wciąłem się.
– Jak tam Forks, nie doprowadza cię jeszcze do szału?
- To mało powiedziane – rzekła, odwracając się z półuśmieszkiem. Spauzowała na chwilę, by odwrócić się z zupełnie innym uśmiechem na twarzy. Oślepiająco promiennym, o pełnej mocy, który kompletnie zamglił mój mózg. – Czy chcesz się przejść ze mną po plaży?

Gdybym nie wiedział, jak się sprawy mają, pomyślałbym, że flirtuje ze mną. Próbując nie budzić w sobie żadnych nadziei, zgodziłem się ochoczo. Poszliśmy na północ, w kierunku klifów.

- To ile masz lat, szesnaście? - spytała.

Śmiesznie połechtany, poczułem ciepło na twarzy i w myślach kląłem sam siebie, co oczywiście wywołało jeszcze większy rumieniec.
– Właśnie skończyłem piętnaście.
- Naprawdę? Pomyślałabym, że jesteś starszy.
- Jestem wysoki, jak na swój wiek – wytłumaczyłem, usiłując nie brzmieć zbyt chełpliwie.
- Często wpadasz do Forks? - zapytała z nieśmiałym uśmiechem.
- Niezbyt często. Ale kiedy skończę swój samochód, będę mógł wpadać tak często, jak będę chciał – odpowiedziałem ochoczo. – No, po tym, jak dostanę prawko – poprawiłem się, przypominając sobie, że była córką Charliego. On nie tolerowałby jej przejażdżek z kierowcą bez prawa jazdy. A niech to! Jeszcze jeden rok przede mną. Miałem już zezwolenie na prowadzenie auta – dostawaliśmy je w rezerwacie, mając piętnaście lat – ale mogłem kierować tylko pod okiem licencjonowanego szofera, a absolutnie nie chciałem brać ze sobą Billy'ego na randki. Nie, żebym w najbliższym czasie wybierał się z Bellą na randkę, czy coś w tym stylu. Uff, poniosło mnie.
- Kim był ten drugi chłopak, z którym rozmawiała Lauren? Zdawał się ciut za dorosły, by się z nami włóczyć – nagle zmieniła temat, ale jej uśmiech był tak promienny jak zawsze.
- To Sam. Ma dziewiętnaście lat.
- Co on to mówił o rodzinie doktora?

Odwróciłem wzrok, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Decydując się na półprawdę, odpowiedziałem:
– Cullenowie? Nie powinni się pokazywać w rezerwacie.
- Dlaczego?

Przygryzłem krzywo wargi.
– Nie powinienem o tym nic mówić.
- Och, nikomu nie powiem, jestem po prostu ciekawa – powiedziała z jeszcze jednym z tych uśmiechów, które wchodziły prosto do mojej głowy i bitwa została przegrana. Poza tym, czy to miało znaczenie? Charlie był praktycznie członkiem rodziny, a to znaczyło, że ona też. Nigdy też nie rozumiałem, dlaczego starszyźnie tak bardzo zależało, by trzymać nasze plemienne legendy w tajemnicy. Niektóre z naszych historii były całkiem fajne. Podejmując decyzję, odwróciłem się do niej z uśmiechem.
- Lubisz straszne historie? - zapytałem, usiłując brzmieć tajemniczo, nie wkraczając jednak na terytorium tandetnych horrorów.
- Kocham je – wyszczerzyła się niecierpliwie, jej oczy były pełne podniecenia i zainteresowania. Byłem stracony. Szedłem wolno, usiadłem na dużej białej kłodzie drzewa, usiłując sobie przypomnieć wszystkie elementy historii. Nie chciałem niczego pominąć.
- Czy znasz którąś z naszych opowieści, o tym, skąd pochodzimy, my Quileuci?
- Niezupełnie – przyznała przepraszająco.
- No cóż, jest wiele legend. Niektóre z nich podobno sięgają czasów Potopu. Prawdopodobnie przodkowie Quileutów przywiązywali swoje kanoe do czubków najwyższych drzew na szczycie góry, aby przeżyć, jak Noe i jego arka - mówiąc to, przewróciłem oczami. – Inna legenda głosi, że pochodzimy od wilków i że wilki są wciąż naszymi braćmi. Zabijanie ich jest wbrew plemiennemu prawu. Są też jeszcze opowieści o Zimnych Ludziach – zatrzymałem się dla efektu.
- Zimni Ludzie? - usiadła obok mnie, ale odwróciła się tak, by móc patrzeć prosto na mnie i widziałem zdezorientowanie wypisane na jej twarzy.
- Tak, są opowieści o Zimnych, tak stare, jak legendy o wilkach, a niektóre jeszcze starsze. Według nich, mój własny prapradziadek znał niektórych z nich. Był twórcą paktu, który trzymał ich z dala od naszych ziem – teraz jeszcze bardziej wywróciłem oczy do góry. Gdy te historie były opowiadane na spotkaniach plemienia, to był moment, w którym wszyscy spoglądali na Billy'ego i na mnie.
- Twój prapradziadek? - ponagliła mnie.
- Był w starszyźnie plemienia, jak mój ojciec. Bo widzisz, Zimni są naturalnymi wrogami wilków. Nie, tak naprawdę nie wilków, tylko wilków zamieniających się w ludzi, jak nasi przodkowie. Możesz ich nazywać wilkołakami – uniosłem brwi, spodziewając się ujrzeć strach w jej oczach, ale ona praktycznie nie zareagowała. Myślę, że była twardsza niż na to wyglądała.
- Wilkołaki mają wrogów? - naciskała.
- Tylko jednego – sprostowałem. Jej twarz była taka łatwa do odczytania. Wyraźnie zmagała się z przetwarzaniem tej historii. Aby jej to ułatwić, ciągnąłem dalej. – Tak więc, widzisz, Zimni Ludzie są tradycyjnie naszymi wrogami. Ale ta grupa, która w czasach mojego prapradziadka przyszła na nasze terytorium – była inna. Nie polowali w taki sposób, jak robili to inni z ich gatunku. Przypuszczalnie nie byli niebezpieczni dla plemienia. Więc mój prapradziadek zawarł z nimi rozejm. Że jeśli obiecają trzymać się z dala od naszych ziem, nie wydamy ich bladym twarzom.

Puściłem jej oczko, zanim zdążyłem pomyśleć. Miałem nadzieję, że nie było to dziwaczne. Ale ona ledwo to zauważyła, tak była zaabsorbowana usiłowaniem zrozumienia tej historii.

- Jeśli oni nie byli niebezpieczni, czemu więc...
- Zawsze w pobliżu Zimnych, nawet tak cywilizowanych jak ten klan, istnieje ryzyko dla ludzi. Nigdy nie wiadomo, kiedy będą zbyt głodni, by się nie powstrzymać – to było szyte grubymi nićmi, ale Bella zdawała się na to reagować.
- Co masz na myśli, mówiąc „cywilizowani”?
- Twierdzili, że nie polują na ludzi. Prawdopodobnie, zamiast tego, byli jakoś zdolni żerować na zwierzętach.
- To, jak to się ma do Cullenów? Czy oni są tacy, jak Zimni Ludzie, których spotkał twój prapradziadek? - zacisnęła wargi, rozmyślając nad tym, co właśnie powiedziałem.

Zatrzymałem się, aby wywołać dramatyczny efekt. I również dlatego, że to była część historii, która zmieniała się z pospolitej strasznej opowiastki w kompletny nonsens. Miałem nadzieję, że Bella nie zacznie się śmiać.

- Nie. To są ci sami.

Powstrzymała oddech, ale jej oczy były zakłopotane, gdy wpatrywała się w moją twarz.

- Teraz jest ich więcej. Przybyła kobieta i mężczyzna, ale reszta jest ta sama. W czasach mojego prapradziadka znali już ich przywódcę Carlisle'a. Był tu i wyjechał stąd, zanim wasi ludzie tu przybyli - przerwałem z gorzkim uśmiechem. Wydawało się dziwnym, mówić źle o miłym doktorze. Niewiele było mi o nim wiadomo, ale wiedziałem, że Charlie i inni ludzie w Forks uwielbiali go.
- A kim oni są? Kim są ci Zimni? - zapytała niecierpliwie, nieświadomie chwytając mnie za ramię. Mimo lekkości i chłodu jej ręki, jej dotyk przepalił moją kurtkę i mogłem poczuć kształt jej ręki, odbity na moim ramieniu.

Uniosłem brew do góry i skupiłem mój głos na puencie.
– Pijący krew. Wy – ludzie - nazywacie ich wampirami.

Odwróciła się gwałtownie, owinięta własnymi ramionami, ale zdążyłem zauważyć strach, niedowierzanie i co dziwne – zrozumienie. Wszystko to przemknęło w jej oczach. Ale nie było śladu politowania, czy kpiny, których się obawiałem. Poczułem się nagle nieswojo, że powiedziałem zbyt wiele, próbowałem więc poluzować nastrój.

- Masz gęsią skórkę – delikatnie zakpiłem.
- Dobrze opowiadasz – pochwaliła mnie, nie odwracając się, by spojrzeć na mnie.
- Całkiem to porąbane, nie? Nic dziwnego, że mój tata nie chciał, byśmy z kimkolwiek o tym rozmawiali.

Bella nadal wpatrywała się w morze.
– Nie martw się, nie wydam cię – wymamrotała cicho. Jej głos był zaledwie szeptem, niewiele głośniejszym od wiatru.

- Myślę, że właśnie naruszyłem pakt – powiedziałem odważnie, śmiejąc się dla pewności, że Bella weźmie to za żart.
- Zabiorę to z sobą do grobu – obiecała i zadrżała. Byłem ciekaw, czy to z zimna, czy z innego powodu.
- A, tak na poważnie, nie mów nic Charliemu. Był wściekły na mojego tatę, gdy usłyszał, że niektórzy z nas nie korzystają w razie potrzeby ze szpitala, odkąd doktor Cullen zaczął tam pracować.
- Nic nie powiem, oczywiście, że nie – odpowiedziała automatycznie, ledwie zauważając moją obecność.

Nagle zaniepokojony, że może wzięła to wszystko za małomiasteczkowe głupoty, zapytałem – Pewnie uważasz nas za bandę zabobonnych tubylców?

W końcu odwróciła się w moją stronę, patrząc na mnie z uśmiechem, ale teraz była w nim jakaś niepewność.
– Nie. Myślę, że bardzo dobrze opowiadasz straszne historie. Widzisz, wciąż mam gęsią skórkę – podciągnęła rękaw kurtki, aby pokazać mi dowód.
- Fajnie – pomyślałem, że lepiej już to odpuszczę. Billy nie byłby szczęśliwy, że się komuś wygadałem, nawet jeśli to była córka Charliego. Poza tym, nie wiedziałem, jak tłumaczyć jej reakcję.
Oboje spojrzeliśmy, na odgłos kroków, gdy chłopak w sportowej kurtce, ten od lunchu, wszedł w nasze pole widzenia razem z pełną wigoru szatynką. Pomyślałem, że muszę się w końcu nauczyć ich imion, skoro są wyraźnie przyjaciółmi Belli.

- Tu jesteś, Bella – zawołał z ulgą chłopak, machając gwałtownie ręką. Rzucił na mnie okiem, z niewątpliwie wrogim spojrzeniem w oczach.

Zanim zdążyłem się powstrzymać, cicho spytałem Bellę:
– Czy to twój chłopak?

- Nie, z pewnością nie – odszepnęła uspokajająco, ściszając głos, gdy zbliżali się do nas.

Ulżyło mi. Nie sądziłem, by gustowała w facetach o typie atlety, ale co ja wiedziałem. I miał fajne auto, pomyślałem tęsknie o Suburbanie, którego widziałem na parkingu. Spojrzałem na nią ostrożnie, próbując ocenić sytuację, zanim mój mózg zwariuje od różnych możliwości. Gdy zaproponowała mi wcześniej spacer, z pewnością flirtowała ze mną, ale teraz, pomimo ciepłego uśmiechu, zdawała się być zupełnie roztargniona i zdystansowana.

- Więc, kiedy będę już miał prawo jazdy.... - zacząłem pełen nadziei, stosując metodę Quila, kułem, póki gorące.
- Powinieneś odwiedzić mnie w Forks. Moglibyśmy spędzić trochę czasu razem – odpowiedziała natychmiast, z niewątpliwie szczerym uśmiechem.

Rozpromieniłem się. Może nadmiernie wszystko analizowałem. Atleta w końcu do nas dotarł. Zatrzymał się, mierząc mnie z góry na dół. Najwyraźniej, nie znalazł we mnie konkurencji ponieważ zignorował mnie i zwrócił się do Belli.

- Gdzie byłaś? - spytał nieco gderliwie.
- Jacob właśnie mi opowiadał niektóre miejscowe historie – odpowiedziała Bella, czule się do mnie uśmiechając. – To było naprawdę interesujące.

Moje nadzieje wzrosły. Z pewnością usiłowała mnie wykorzystać, by pogonić chłopaka. Gdybym tylko mógł pojąć, czy byłem dla niej podręcznym wsparciem, czy czymś więcej.

- Cóż – powiedział, spoglądając to na mnie, to na Bellę, snując własne przypuszczenia. – Pakujemy się, wygląda na to, że będzie zaraz padać.

Spojrzałem w górę, z zaskoczeniem ujrzałem złowieszcze chmury deszczowe, nadciągające znad oceanu. To popołudnie - to były najbardziej pogodne godziny tej długiej zimy, ale myślę, że nie było w tym nic dziwnego, że chmury wróciły. Zawsze, w pewnym momencie powracały do La Push.

- Dobrze, już idę – Bella wstała, odwracając się do mnie, nieomal potknęła się o własne nogi.
- Miło cię było znowu zobaczyć – powiedziałem, podkreślając słowo „znowu” na użytek osiłka.
- Naprawdę. Na drugi raz, gdy Charlie przyjedzie spotkać się z Billy'em, ja też przyjadę – obiecała.
- Fajnie by było! - a ja z pewnością będę gnębił Billy'ego, by sprowadził tu Charliego tak szybko jak to możliwe.
- I dzięki – dodała, odwracając się, by podążyć na parking za resztą grupy.

Przez chwilę czułem się zakłopotany, nie wiedząc za co mi dziękuje. Obserwowałem ich powrót do samochodów. Czy dziękowała mi za opowieści? A jeśli tak, to dlaczego? Wyglądało, jakbym odpowiedział na parę jej pytań – to był ten dziwny wyraz zrozumienia świtający w jej oczach, gdy opowiedziałem jej o Zimnych Ludziach. Ale nie mogłem zrozumieć, czemu w ogóle ją obchodziły nasze szalone legendy. Chyba, że... wróciłem myślami do naszej rozmowy... to Cullenowie byli obiektem jej zainteresowania. Zachmurzyłem się. Nigdy nie rozumiałem uprzedzenia mojego plemienia. Doktor Cullen zdawał się być idealnie miły, aczkolwiek o wiele za młody, zbyt bogaty i przystojny aby być tak dobrym lekarzem jak mówili. To znaczy, facet pracował w szpitalu, na litość boską. Otoczony cały czas przez krwawiących ludzi. Gdyby był wampirem – jeśli coś takiego w ogóle istniało – musiałby być najbardziej kontrolującym się i współczującym wampirem na świecie. Zawsze się skrycie zastanawiałem, czy te szalone, bezpodstawne opowieści nie zostały stworzone z zazdrości. Ale nie mogłem powiedzieć tego Billy'emu.

Ale to musiało być to. Bella spotkała w szkole Cullenów i zaciekawili ją. To było naturalne. Zastanawiałem się z niepokojem, czy to chodziło o chłopaka, czy stąd jej zainteresowanie. Nie wiedziałem, jak mógłbym rywalizować z bogatym, wspaniałym synem doktora. Przypomniałem sobie cierpko, że nawet nie brałem udziału w wyścigu. Ona była juniorką, a ja uczniem pierwszego roku. Była poza moja ligą. Lata świetlne od mojej ligi. Nie byliśmy nawet w najmniejszym stopniu w tym samym wszechświecie lig. Nawet jeśli tylko marzyłem, byłem idiotą. Śnij dalej, stary. To, że uśmiechała się do mnie często, nie znaczyło, że była mną zainteresowana. Powtarzałem to sobie w kółko, idąc z powrotem do Quila i reszty. Ale nie mogłem przestać się uśmiechać.

_________________________________________________________________

Dziękuję wszystkim za komentarze do poprzedniego rozdziału. Very Happy
Coś mi się wydaje, że wszyscy zakochani idealizują obiekt swoich zainteresowań. Czytając opisy Belli oczami Jacoba, jakbym czytała opisy Edwarda oczami Belli. Choć na tym etapie Jake jest trochę bardziej wstrzemięźliwy. Zobaczymy co dalej. Laughing


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Pią 18:05, 18 Lut 2011, w całości zmieniany 7 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 22:08, 21 Paź 2010 Powrót do góry

Mermonku,
Po ciężkim dniu zwlokłam się do domu około 21.00 obrobiłam najważniejsze rzeczy i zasiadłam na chwilę do laptopa, aby zajrzeć na tees. I dostałam gratisowy bonus w dniu dzisiejszym – kolejny rozdział sagi oczami Jake’a. Oczywiście przeczytałam od razu, chłonąc każdy wersik, każdą literkę…
I aż się rozmarzyłam. Wróciły na chwilę mi te wspaniałe dni, kiedy po raz pierwszy czytałam sagę. Po nocach, w tramwaju, autobusie, wszędzie byleby tylko zobaczyć co stanie się na następnych stronach książki.
Ten ff-ik, który tłumaczysz ma w sobie tą magię. Ten niesamowity klimat, który wciąga na maxa. I choć wszyscy znamy, co będzie dalej, czytając „Od pierwszego wejrzenia” normalnie rozpływam się tak, jakbym odzyskała coś, co wydawało mi się, że już na zawsze jest dla mnie stracone. Ten pierwszy raz, dreszcz emocji. Fakt, że narracja jest prowadzona z punktu widzenia mojego ulubionego bohatera, być może ma wpływ na postrzeganie przeze mnie tego opowiadania. Ale tak czy inaczej czyta mi się to rewelacyjnie.
To, co mnie zaintrygowało w tym rozdziale była opowieść Jake’a o Zimnych Ludziach. W sadze opowiedział Belli tą quilecką legendę w zdecydowanie bardziej okrojony sposób, nie używając nazwy „wampiry”, ale nie przeszkadza mi to zbytnio, wręcz z większym zaciekawieniem czytałam, jak daleko Jacob posunie się w swoim opowiadaniu.
Ponadto chciałam zwrócić uwagę na jedną rzecz. Przez ten ff-ik możemy bardziej poznać chłopców ze sfory, ich codzienne życie, zwyczaje… Wiem, że jest kilkaset pewnie opowiadań o tym , na naszym forum chociażby, ale tu autorka musi trzymać się chronologii, odzwierciedlać dokładnie charaktery wilczków stworzonych przez Meyer i pisać wszystko zgodnie z tym, co wcześniej wymyśliła Steph. Dlatego też cieszę się że mogę przeczytać coś więcej o Quilu, Embrym a w niedługim czasie Seth’cie, Lei i pozostałych wilkołaczków.
Gratuluję świetnego tłumaczenia. Tekst czyta się tak, jakby był po prostu pisany w najlepszym stylu naszego rodzimego języka.
A to, że Jacob patrzy w tej chwili na Bellę podobnie jak ona na Edwarda zupełnie mnie nie denerwuje. Jacob to Jacob. I tak wiem, że nie da sobie w kaszę dmuchać, a na razie zachowuje się jak typowy po raz pierwszy zadurzony nastolatek. Taką pierwszą, zachłanną, przepiękną fascynacją. I za to też go kocham.
Dziś niestety sam komentarz bez zdjęcia, bo uciekam spać, ale obiecuję że do następnego rozdziału przygotuję się bardziej i będzie z jakąś adekwatną fotką.
Dziękuję, że mogłam przeczytać sobie Twoje tłumaczenie na dobranoc. Zdecydowanie dzień skończył mi się przez to lepiej. BB.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 22:33, 21 Paź 2010 Powrót do góry

Ach jak mi miło, że ci się podoba i że sprawiłam ci radość przed snem.
Masz rację, Jacob to Jacob i wiemy, że będzie się zachowywał tak, jak akurat my lubimy. Laughing Podoba mi się to opowiadanie, czy też książka, bo długie to. Rzeczywiście, też czuję, że oddaje klimat Sagi. I dobrze to ujęłaś. Książki napisane, na razie ciągu dalszego nie ma, a to jak gdyby odświeża historię, daje możliwość przeżycia jeszcze raz od innej, jakże bliskiej memu sercu, Jacobowej strony.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Czw 22:34, 21 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:38, 22 Paź 2010 Powrót do góry

Witaj, kochana!

Już Ci wczoraj pisałam na pw, że uwielbiam to opowiadanie. Czytałam je po angielsku, ale nie przeszkadza mi w czytaniu tego po polsku. Tym bardziej, że tłumaczysz znakomicie. Płynnie, bez zgrzytów i bardzo ładnie. Czyta się świetnie.
No i Jacob. Ten cudowny Jacob. Cieszę się, że mamy na forum to opowiadanie, bo brakowało mi czegoś takiego. Czegoś co skupia się przede wszystkim na nim. Bardzo podobało mi się w tym rozdziale to, że poznaliśmy podejście Jake'a do Sama i Belli. Wobec Sama Jake zachowuje dużą ostrożność, dystans, ale też gdzieś głęboko w nim siedzi nutka zazdrości i podziwu.
Co do Belli. Reakcje Jacoba na nią były przeurocze. To jak się denerwował, czy go pamięta, czy nie palnie jakiejś głupoty, czy będzie się dobrze czuła w jego towarzystwie. Jak widać wszystko było ok. Bella była zadowolona, choć zmieniła się cała sprawa trochę, gdy opowiedział jej o wampirach. No właśnie, legendy podobały mi się tutaj bardziej niż w sadze. Nic na to nie poradzę. Wydaje mi się, że zostały opowiedziane w trochę bardziej sugestywny, dokładniejszy i fajniejszy sposób.
Podoba mi się też to, że lepiej poznajemy Jacoba. Jego tok rozumowania, jego myśli, emocje, wszystko co się dzieje w jego wnętrzu. Nareszcie dowiadujemy się od samego początku, co czuje do Belli i zapewne będziemy obserwować jak się to będzie rozwijać. Super będzie czytać o tym jak jak będzie się zmieniał, wstępował do sfory, jak zrozumie, że kocha Bellę, jak będzie myślał o Edwardzie. Kurcze, fajne, naprawdę.

Dzięki, mermon, że to tłumaczysz :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Pon 20:50, 25 Paź 2010 Powrót do góry

Dobry wieczór meronku!
Na wstepie, chciałabym przeprosic, że nie skomentowałam, ale niestety nie miałam czasu, tak tak, taaaakam zaganiana :)
W każdym bądź razie zbuntowałam się angielskiemu- miliony słówek z angielskiego codziennie- mowię temu nie! Także koncze gadac te bzdety i naprawde komentować przybywam!
Jacob, Jacob, Jacob... ah nigdy nie bedę miała dosyć wzdychać/wzdechów, na jego temat.
Rozdział ten- głównie pojawienie się Belli i Legenda Quilecka, tego drugiego tatalnie nie lubilam juz w ksiązce, kiedy czytałam po raz drugi omijałam, ale tu przeczytałam, żeby nie było, że nie :)
Fajnie- Jake spotyka Belle na plaży, wyszukuje ją spośród dziewcząt i bach- nagle ja zauważa, slodko reagująć. Co mi sie spodobało- nie za słodko. Owszem- akcja "pocące sie dłonie" nazwałam to bym niczym niezłykłym, na szczescie nie było rozpaczliwej radości Jacoba, sikania w majciory i kiślu po kostki, stada dzikich ciem w brzuchu i ekstazy w mózgu. To jest git, cieszy się, że ją zobaczył, denerwuje sie, bo przeciez to po tak długim czasie, ale nie wiwatuje na jej widok- Jake, jest moj chłop!
Bella potykająca sie o własne nogi, wiecie, normalnie mnie to wkurzało, ale tu, wiadzne to oczami Jacoba, jest przyjemne, ba, nawet zabawne, lecz nie irytujące.
Bella 2, opis jej sylwetki:
Cytat:
Była szczupła i zgrabna – nawet z tej odległości mogłem to dostrzec - i niemal delikatna.

Aplauz! Brak sformuowań typu, kształtna, ponętna, erotyczna, pocągająca. No wiecie, wszytsko w wersji soft. Plus- zawsze chcialam byc taki drobnym szczygiełkiem, ehh...
Mike, blabla bla, Taylor, bla bla bla, Sma, bla bla bla.
Jacob ( :D ) własnie brakowało mi dobre ficka który będzie tak dokładnie opisywal to co w nim siedzi, ( jest juz jeden autorstwa variety, który sama znasz Wink ) Jake jest bardzo ważna postacią w sadze i to miłe, że ktos naprawde zabrał się za to, żeby przedstawić go nam, takim, jakim był. Co prawda, napewno bedzie co nieco zmienione, ale Jacoba nie da się nie kochać. W tym opowiadaniu jest taki słodki, uroczy i kochany. Właściwie jeszcze dziecko, ale cóż, niedługo czeka go wielka metamorfoza Wink
Wiesz, że straaaszliwie wyczekiwałam na nowy rozdział. Także mam cos dla Ciebie:
Image
Cholernie kocham ta scene!
Przepraszam, słaba jakośc, ale zawsze jeeest :D

Po raz kolejny zanudzam Cię hasłem:
Czekam na kolejny rodział!
Plus, dziekuje Ci niezmiernie za świetne tłumaczenie tego świetnego ff!

xoxo

edit: miała być super słit animacja, która się nie wyświetla- ptzynajniej mi gdy podglądam post.;/


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez sheila dnia Pon 20:53, 25 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nicole369
Zły wampir



Dołączył: 29 Mar 2010
Posty: 254
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: N. Tomyśl /Poznań

PostWysłany: Śro 13:11, 27 Paź 2010 Powrót do góry

Mermonku, ja jak zwykle krótko i zwięźle - uwielbiam ten ff!
Uwielbiam Jake'a, bo jest tu taki, jaki zawsze mi się podobał, nieśmiały, skromny, pogodny i radosny. I te jego motyle w brzuchu i rumieńce na widok Belli... Very Happy
Jesteś cudowną tłumaczką i każdy kolejny rozdział coraz lepiej i płynniej się czyta, ostatni jest bardzo dobry...Oczywiście czekam na jeszcze!

P.S. Czuję się, jakbym znowu czytała Zmierzch - jupi!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
seska
Dobry wampir



Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 864
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:31, 28 Paź 2010 Powrót do góry

No więc... wszyscy wiemy, że nie zaczyna się od więc Wink Tak czy inaczej, postaram się napisać mniej lub bardziej KK.

Długo unikałam tego FF, zapewne wiesz dlaczego Wink
W końcu zmobilizowałam się, m.in. z prostej przyczyny - jest kilka rozdziałów, więc łatwiej o opinię.

Jest tak: opowiadanie jest przyjemne w odbiorze, póki co Wink Sądzę, że im dalej w las, tym ciężej będzie się czytało (TE pewnie będzie się męczył czasami Cool). Jest w miarę spokojnie, jest kilka nowych wątków...

Trochę ciężko wyobrazić mi sobie na tym etapie rzekome zauroczenie Jacoba Bellą - jeszcze z czasów dzieciństwa. Jak na mój gust, troszkę za szybko narodził się ten wątek.
Oprócz tego, zgrzyta mi jeszcze coś: skoro jest to opowiadanie powstałe na podstawie sagi, oczekuję nawiązań do nich. Nie wiem, jaki jest oryginał i sprawdzać nie zamierzam, bo aż tak mnie nie ciągnie do źródła Wink, ale oczekiwałam wplecionych oryginalnych dialogów.
Niby wiadomo o co chodzi, bo znamy treść Zmierzchu, ale kilka wydarzeń jest nowych, a to o czym już czytałyśmy wcześniej - jest po prostu inne (vide rozmowa na plaży).

W niektórych momentach odnoszę też wrażenie, że więcej widzę nawiązań do filmu niż do samej książki (znów "nieszczęsna" plaża na przykład - Sam i chłopaki jak na filmie zagajają rozmowę).

Uczciwie mówiąc, na razie nie ma fajerwerków. Będę czytać, bo ciekawa jestem Zmierzchu oczami Jake'a, jak z jego perspektywy historia mogła wyglądać.
No i mam nadzieję, że w pewnym momencie Jake nie zaszaleje i dzięki temu odstraszy niektórych czytelników Laughing

Wpadło mi w oczy kilka literówek po drodze, ale nie lubię być posądzana o czepialstwo, więc potraktuję je jak mniejsze zło Wink

Proszę, mermonku, tylko o jedno - Isabella, Isabella - a nie Izabella Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Pią 21:44, 29 Paź 2010 Powrót do góry

Bardzo dobre tłumaczenie. Nie jest łatwo oddać tekst tak, żeby czytelnik nie czuł że to tylko przekład. Tobie się udało, i o ile jeszcze w pierwszej części od czasu do czasu coś mi zgrzytnęło, tak teraz było gładziutko i bez zarzutu. Sama historia fajna(chociaż nie o fabule powinnam pisać, bo ją przecież znamy), zwraca moją uwagę trafnym doborem słów i stylu w wypowiedziach i myślach Jacoba(i tu kolejny pokłon dla tłumaczki!). Faktycznie miło trochę pomieszkać w głowie przyszłego wilczka. Podoba mi się, czekam na więcej. Przepraszam, że zwięźle, ale mam umysł wypruty z głębszych treści (po 10 godzinach w pracy i kolejnych 2 nad tłumaczeniem z branży budowlanej. Nienawidzę!!!) Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 1:03, 12 Gru 2010 Powrót do góry

Po dłuższej przerwie - kolejna część. Dziękuję Susan za ekspresowe zbetowanie. Very Happy

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. I proszę o następne, jeśli ktoś to przeczyta. Very Happy


ROZDZIAŁ IV – WYPYTYWANIE

Gdy wróciłem do domu. Billy gotował, mieszając coś ciepłego i pachnącego w garnku.

- Chili na obiad? - Podjechał na wózku, by zabrać pocztę, którą przyniosłem.
- Moje ulubione! – Umyłem szybko ręce i nakryłem do stołu. Dwie miski. Dwa widelce. Bez moich sióstr było łatwo. Żadnych dodatków, żadnych ceregieli.
- Wiesz co, skoro tak to lubisz, mógłbyś się nauczyć sam to gotować – zasugerował, chichocząc ze swojego żarciku.
- Tak, wiesz co się wydarzyło ostatnim razem, gdy uczyłeś mnie gotowania – parsknąłem, nakładając jedzenie do misek. To było po prostu szczęście, że nie wyrządziłem żadnych trwałych szkód w domu.

Śmialiśmy się obaj, zaczynając jeść. Rachel próbowała nas nauczyć gotowania przed wyjazdem, ale nie było zaskoczeniem, że Billy okazał się bardziej pojętny ode mnie. Zniszczył tylko parę garnków zanim pojął, jak położyć na stole przyzwoite danie, nie przypalając w trakcie jedzenia lub siebie. Ja, z drugiej strony, miałem podczas gotowania złą skłonność do rozpraszania się i wypaliłem drogę pośród tylu garnków, że zarówno Rachel jak i Billy poddali się za naszą obopólną ulgą.

- Jak tam było na plaży. Łowiliście coś?
- No proszę cię! Wiesz, że nie łowię ryb – skrzywiłem się, wsuwając obiad.
Mogłem sobie wyobrazić reakcję Quila, gdybym zasugerował pójście na ryby. Było to fajne zajęcie dla starszych Quileutów. Dokładnie z tego powodu, nie było to takie fajne dla mnie i moich kumpli.

- Nigdy nie próbowałeś – zaprotestował.
- Nie potrzebne mi to. Wiem, co mówię.

Przez jakiś czas jedliśmy w ciszy, przerywanej jedynie odgłosami naszego żucia. To była pozytywna strona nieobecności moich sióstr. Spokój i cisza, bez kobiecej potrzeby jej zagłuszania. A jednak była to też najgorsza rzecz związana z ich wyjazdem. Dom zdawał się być dziwnie niespokojny i całkowicie pusty bez ich obecności.

- Widziałeś Bellę na plaży? - zapytał nagle Billy.

Prawie się zadławiłem w połowie kęsa. Billy uniósł brwi, waląc mnie w plecy. Odzyskując kontrolę nad sobą, ostrożnie odpowiedziałem mu spojrzeniem, moja twarz rozgorzała.

- Skąd wiedziałeś, że ona będzie na plaży? - zapytałem tak zdawkowo jak mogłem, z płonącą, zaczerwienioną twarzą.
- Charlie dzwonił i wspomniał, że Bella udaje się w nasze strony. Pomyślałem, że z pewnością na siebie wpadniecie. A więc, widziałeś ją?

Billy, pytając, skupiał się pilnie na łyżce chili, ale mnie nie nabrał. Wyczuwałem jego ciekawość, co spowodowało u mnie jeszcze żywszy rumieniec.

- Tak, widziałem ją – wymamrotałem, niepewny, co jeszcze powiedzieć - Ach... w sumie to mnie nie pamiętała. – Wzruszyłem ramionami, tak obojętnie, jak się dało, przypominając sobie zakłopotany i nieco ostrożny wyraz jej twarzy, gdy się do niej zbliżałem.
- Nic dziwnego. Ostatni raz kiedy cię widziała, ledwie wyszedłeś z pieluch.
- Miałem dziewięć lat! - Przewróciłem oczami i wstałem gwałtownie, aby się napić wody.
- Właśnie o to mi chodzi – zachichotał Billy, śmiejąc się z własnego, kiepskiego żartu.

Nie chcąc nadawać temu znaczenia swoją odpowiedzią, zebrałem puste naczynia – całe dwie sztuki – i ruszyłem w kierunku zlewu.

- Poza tym, trochę czasu minęło. Co więcej, nigdy się razem za wiele nie bawiliście. Ale powinna pamiętać dziewczynki.
- Tak, pamiętała.
- Mówiła ci, czy polubiła Forks?
- Raczej nie.
- Założę się, że kocha ten deszcz tutaj.
- Tak, coś w tym rodzaju – wymruczałem, odkręcając mocno wodę w zlewie i polewając naczynia płynem do mycia.

Pojmując aluzję, Billy odepchnął się od stołu i ruszył w kierunku saloniku. Do diabła, wiedziałem, że zachowuję się niedorzecznie. Chciałem, aby przestał pytać mnie o Bellę, a teraz zirytowałem się, że to zrobił. Wciąż się zastanawiałem nad tym, co Charlie powiedział o Belli. Czy lubiła Forks? Czy tęskniła za Phoenix? Czy znalazła tu jakiś przyjaciół? A co z chłopakami? Czy może tam, w Phoenix był jakiś jej chłopak?

Byłem ciekaw, jacy faceci są w jej guście. Z pewnością nie typ mięśniaka. To byłoby całkiem komiczne, biorąc pod uwagę jej niezdarność. To mi dobrze wróżyło. Miałem wysportowane ciało, ale nie napakowane. Charlie kiedyś wspominał, że Bella była całkiem mądra, zbierając nagrody i ucząc się zaawansowanego programu, ale mnie nie wyglądała na kujona. Dobrze się składało, że choć nie należałem do wybitnych uczniów, to i mnie nauka nie sprawiała trudności. To zdawało się nas łączyć. Byłem przeciętnym chłopakiem, przyzwoitym w większości spraw, ale w żadnej wyjątkowym. Zastanawiałem się, czy ona...

- Myślę, że ten talerz jest wystarczająco czysty. Spłukałeś go już coś z pięć razy - prawie trzasnąłem talerzem o brzeg zlewu, gdy głęboki głos Billy'ego przerwał moje myśli. – Coś cię trapi?
- Nie, w porządku - zakręciłem szybko kran i zająłem się porządkowaniem reszty naczyń na suszarce. To był teraz nasz wieczorny rytuał. Billy gotował, ja sprzątałem. Żaden z nas nie wykonywał naszych zadań szczególnie dobrze, ale jakoś nam szło.
Starłem stół, na wpół uprzątnąłem blaty kuchenne i miałem już gasić światło i ruszyć w kierunku garażu. Poddałem się jednak mojej ciekawości.

- To co Charlie powiedział? - spytałem, tak nonszalancko jak mogłem, kręcąc się w pobliżu drzwi frontowych.
- Hm? - spytał Billy, nie podnosząc głowy znad książki.
- O Belli. Co Charlie powiedział o Belli? - naciskałem, starając się nie zaczerwienić ponownie na dźwięk jej imienia.

Zanim odpowiedział, Billy przyjrzał mi się w zamyśleniu, spoglądając znad książki.

- Niewiele. Znalazła przyjaciół. Prawdopodobnie spotkałeś ich dzisiaj. Mili są?
- Tak, są w porządku – cóż, nie całkiem. Przynajmniej, nie ten dzieciak, Mike, który tak wyraźnie widział siebie jako przyszłego chłopaka Belli, a blond snobka była upierdliwa. Ale reszta nie była taka zła.
- To dobrze. Charlie martwił się początkowo. Nie wiedział, jak się przystosuje do tutejszego życia. To nie Phoenix, z pewnością.

Dla Billy'ego nie było lepszego miejsca niż dom. I dla mnie też. Ale ja nigdzie poza stanem nie byłem, więc co mogłem wiedzieć.

- Mówiłem Charliemu, by się nie martwił. Ona jest do niego podobna pod wieloma względami. Spokojna. Samowystarczalna. Ale on ciągle się niepokoi - Billy wzruszył ramionami, wracając do książki.
- A jaka jest Renee? - zapytałem, ciekaw jaka jest ta część Belli, o której prawie nic nie wiedziałem. Charliego znałem prawie jak własnego ojca. Był obecny w moim życiu, jak długo sięgam pamięcią.

Billy zmarszczył czoło, myśląc, jak opisać Renee. To była jedna z tych rzeczy, za które go najbardziej szanowałem. Był sprawiedliwy. No, może nie wtedy, gdy chodziło o Cullenów i Sama. Ale w przeważającej części nie osądzał i był zrównoważony. Można było zawsze liczyć, że będzie rozsądny i spojrzy na sprawy z różnych stron, co było czasem trudne dla jego syna. Z pewnością tłumiło to jakikolwiek sens buntowania się, jeśli się wiedziało, że nie będzie krzyczał, ani walczył z tobą. Jeśli już, to prawdopodobnie zrozumiałby i pomógł mi usprawiedliwić moje zachowanie. Wiedziałem, że mam szczęście. Większe niż niektórzy z moich kumpli, jak Embry, na przykład, którego mama gderała i uziemiała go za każdy drobiazg.

- Renee była wspaniała. Jest wspaniała – poprawił się Billy. – Ona i Charlie byli naprawdę szczęśliwi. To były szkolne gołąbeczki. Pamiętam, jak przychodzili na plażę. Renee była tak sympatyczna, że wszyscy chłopcy flirtowali z nią, co doprowadzało Charliego do szału. Ale on wiedział, że Renee się tylko droczyła. Rozjaśniał się, gdy był z nią.

Uśmiechnąłem się do siebie, próbując pogodzić Charliego, którego znałem, z tym młodszym, romantycznym, zazdrosnym facetem.

- Więc co się stało? - spytałem.
- Cóż. Pobrali się zaraz po szkole średniej. Przyszła na świat Bella. I wtedy codzienność ich dopadła, tak myślę – stwierdził Billy ponuro. – Pamiętam jak to jest. Jesteś młody i zakochany, a wszystko jest wspaniałe. Dopóki nie masz dzieci. I wtedy nagle zdajesz sobie sprawę z odpowiedzialności, twoje życie już nie jest twoje i to może być przerażające. Zwłaszcza jeśli zawsze miałeś nadzieję na inne życie.

Popatrzyłem na niego znacząco. Co mi chciał powiedzieć?

- Nie mówię, że dzieci nie są tego warte – uśmiechnął się do mnie, pochylając głowę. – Ale Renee nigdy nie planowała pozostać w Forks. Była dziewczyną lubiącą ciepłe miejsca. A Charlie właśnie rozpoczął służbę w policji. Jego matka tu była i do tego chorowała. Nie było mowy by wyjechał. Więc się kłócili i w końcu ona wyjechała, zabierając Bellę ze sobą i to był koniec.
- Wydaje się, że mogła o tym pomyśleć, zanim zdecydowała się w nim zakochać – skomentowałem sceptycznie.

Billy spojrzał na mnie z rozbawionym uśmiechem.
- Nie tak łatwo myśleć rozsądnie, gdy jesteś zakochany. To nie wychodzi.

- Racja. Czy Bella ma coś z mamy?
- Ty mi powiedz. W przeciwieństwie do mnie, widziałeś ją ostatnio.

Wzruszyłem ramionami.
- Raczej nie. Według mnie to cały Charlie.

- Tak, Charlie to dobry facet. Nigdy tak naprawdę się z tym nie uporał. Twoja matka utrzymywała kontakt z Renee i zwykła mówić, że to Forks sprawiło, że ich małżeństwo się rozpadło, nie oni sami.

Medytowałem nad tym, co powiedział. Bella nie wydawała się wcale podobna do Renee. Pewnie, żartowała, że nie lubi małomiasteczkowego życia w Forks, ale jej zachowanie o tym nie świadczyło. Postanawiając, że już wystarczająco cisnąłem swoje szczęście jak na dzisiejszy wieczór, skierowałem się do drzwi, zanim Billy mógłby zadać jakiekolwiek pytania, na które nie byłem gotowy odpowiedzieć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Pią 18:11, 18 Lut 2011, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 12:48, 12 Gru 2010 Powrót do góry

Cześć, mermonku
Jak tylko zobaczyłam, że dodałaś nowy rozdział rzuciłam się do jego czytania jak zachłanna harpia i teraz jest mi szkoda, że już go mam za sobą.
Rozdział spokojny, troszkę nostalgiczny i oparty głównie na wspomnieniach, ale za każdym razem, gdy czytam to opowiadanie mam wrażenie, że przenoszę się do prawdziwego La Push, takiego, które opisała Meyer.
Zawsze to miejsce wpływało na mnie pozytywnie i wręcz kojąco. Lubię o nim czytać w różnych fanfikach, gdzie bywa nieco tajemnicze i magiczne lub szalone i zabawne, ale zawsze pozostaje miejscem pełnym ciepła, pozytywnych energii i tak bardzo naturalnym, że aż prawie pierwotnym.
Rozmowa Jake’a z Billym wywołała uśmiech na mojej twarzy. Pomyślałam sobie po raz kolejny, że wilczek ma fajnego ojca. Reakcja Jacoba na wypytywanie o Bellę – typowa dla zauroczonego nastolatka, a jednocześnie taka słodka i naturalna. Zapomniałam już prawie, jaki był Jake przed przemianą, w pierwszej części sagi. Jest taki delikatny, trochę onieśmielony, przypomina (nomen omen) młodego szczeniaka, który dopiero poznaje z zaciekawieniem świat, ale wciąż jeszcze jest małym, trochę zagubionym w dorosłym świecie dzieciakiem.
Na pewno przeczytam całą tę historię (mam nadzieję, że ją przetłumaczysz) z wypiekami na twarzy. Twoje tłumaczenie tego tekstu jest genialnie naturalne. Wspaniale oddajesz emocje, charaktery postaci. Tłumaczysz, wkładając w tę pracę moc ciepłych uczuć i serce. I za to bardzo dziękuję! .
Pozdrawiam, Bajka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Nie 14:21, 12 Gru 2010 Powrót do góry

mermonku!
wiesz, że czekałam na rozdział i nawet nei wiesz jak się ucieszyłam, gdy zobaczyłam, że nareszcie go dodałas!
Chap spokojny, delikatny, tak jakby delikatna przerwa od wszytskich Jacobowych zdarzen Wink Jacob ( jak zawsze i wszędzie ) jest uroczy, wyobraziłam go sobie, takiego zamyślonego, szorującego talerz i powiem, że całkiem sympatyczna wizja Laughing
A jak genialnie reaguje na Belle! Kurcze, jak taki prawdziwy nastolatek podkochujący sie po cichu w koleżance z równoległej klasy, to naprawde urocze :)
Bill jest świetnym ojcem, spodobało mi się to, że jest szczery i całkowicie obiektywny. Mam nadzieję, że w przyszłości u Jacoba ukażą się te cechy, bo jak narazie jest małym zachłannym i szlonym chłopaczkiem Laughing
Wizja Charliego zakochanego w Renee, spacerująca para po plazy, ah! Miałam ubaw :D Miałam Go przed oczami z tym wąsem tylko w kolorowej koszuli, dzwonach, biegającego dookoła Renee :)

Przeczytałam i jest mi mało! ( zresztą jak zwykle )
Z niecierpliwością czekam na rowy rozdział!
xoxo


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 16:45, 12 Gru 2010 Powrót do góry

Dziękuję wam bardzo za komentarze. Doceniam, bo wiem, że nie każdy lubi pisać własne przemyślenia.

Lubię tą historię. Podoba mi się styl pisania Jane. Nie mogę się doczekać New Moon i Eclipse. Tam będzie się działo.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lidziat
Dobry wampir



Dołączył: 15 Sie 2010
Posty: 1467
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 100 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Toruń i wszędzie gdzie bywam :-)

PostWysłany: Nie 18:45, 12 Gru 2010 Powrót do góry

Mermon, chylę czoła Smile
Jak dzisiaj zajrzałam na stronę z "Od pierwszego wejrzenia",
to najpierw się na siebie wściekłam, że tak długo tu nie zaglądałam,
bo nie zauważyłam poprzedniego fragmentu ,
ale jak zaczęłam czytać, to się w zasadzie ucieszyłam, że dopiero dziś tam weszłam.
Warto było - uczta była o tyle wspanialsza,
że ... miałam po prostu więcej do czytania
i na dłużej mogłam się znaleźć w świecie Jacoba
Wielkie dzięki Very Happy

To już napisałam na stronie o Taylorze Smile

A tu chcę jeszcze dodać, że czyta się to twoje tłumaczenie naprawdę przyjemnie.
Nabrałaś już takiej wprawy, że jeszcze chwila, a będziesz mogła
zawodowo trudnić się tłumaczeniem literatury pięknej Smile
Powiem szczerze, że tłumaczenie Sagi nie zawsze mnie satysfakcjonowało,
bo sporo w nim, czasem głupich, błędów i pomyłek, ale rozumiem,
że mogło to być spowodowane pośpiechem Smile
W końcu czekaliśmy ( czekałyśmy Razz ) na książki z utęsknieniem,
gotowe wybaczyć nie takie wpadki, byle tylko dostać książkę do ręki -
tak było w moim wypadku Very Happy .
W twoim tłumaczeniu nawet nie próbuję szukać jakichkolwiek błędów Smile
Chłonę jak gąbka wszystko co czytam i ... tyle. I to mi póki co wystarcza. Dzięki Very Happy
Podziwiam cię, mermon, że tak dbasz o szczegóły w swoim tłumaczeniu.
Naprawdę świetnie oddajesz klimat i samego Jacoba.
Zawsze mówiłam, że to moja ulubiona postać z całej Sagi Very Happy
Twoja praca nad tłumaczeniem przybliża mi go jeszcze bardziej.
Aż dziwne, że autorką oryginalnego tekstu nie jest sama Stephenie Meyer,
bo klimat, szczegóły, sytuacje, chociaż widziane oczami Jacka, są bardzo "Meyer'owe".
Dzięki , mermon, za dzisiejszą ucztę, w sam raz na niedzielę Smile
Pozdrawiam serdecznie i czekam na ciąg dalszy.
Marzy mi się dostać to do ręki w formie książkowej Smile
Wszystko przed tobą , mermonku ( jeśli mi tak wolno Razz napisać )


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:39, 12 Gru 2010 Powrót do góry

Kochana mermon Smile

Wiesz, że lubię to opowiadanie. Lubię Jacoba. Lubię Twoje tłumaczenie. To, że wkładasz w to dużo pracy i serca. Cieszę się, że to opowiadanie jest u nas na forum.

Rozdział przyjemny w odbiorze. Taki spokojny, skupiający się na relacji Jake'a z ojcem, na jego przemyśleniach względem Belli. Urocze jest to, jak Jacob jest niepewny uczuć do Belli, jak próbuje rozszyfrować to, co do niej czuje, czy ma jakieś szanse u niej. Jak też stara się kryć z tym kiełkującym uczuciem przed Billym, który i tak swoje wie, jak to rodzic Wink Jake jest po prostu przecudowny, jeszcze nieświadomy tego, co go czeka. Zarówno jeśli chodzi o bycie zmiennokształtnym, jak i uczucie, jakim obdarzy Bellę i jak będzie rywalizować z Edwardem. Jest dojrzewającym dzieciakiem/nastolatkiem, w którym buzują hormony, który lubi przebywać z kumplami i robić przyziemne rzeczy. Nie w głowie mu walka z wampirami. Lubię tę jego ludzkość.

Jeszcze raz dziękuję, mermon. Przepraszam, że tak krótko :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
mapi7
Zły wampir



Dołączył: 08 Gru 2008
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:32, 26 Gru 2010 Powrót do góry

Bardzo miły świąteczny prezent!
Dwa odcinki od razu do czytania, bo poprzedniego - "na plaży" z racji mego ostatniego zapracowania nie zauważyłam.
Ja nieustająco obracam się w uczuciu zaczarowania losami Belli, Edwarda i Jacoba, więc z wielką przyjemnością i bezkrytycznie czytam tłumaczenie tej opowieści, bo jest ono w stylu i klimacie sagi :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Nie 15:04, 26 Gru 2010 Powrót do góry

Właśnie przyszła pora na świąteczny relaks i postanowiłam zawitać do Ciebie;) Nie zawiodłam się! Dziękuję za kolejny fragment, który osłodził mi ten pochmurny dzień lepiej niż wszytkie cista jakie w siebię wchłonęłam(ledwo oddycham). Uwielbiam Jacoba i La Push, więc każde słowo tego fanficka(utrzymanego w ukochanym klimacie) chłonę z uśmiechem na ustach. Proszę więcej:))


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
seska
Dobry wampir



Dołączył: 19 Mar 2009
Posty: 864
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 21 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 12:47, 27 Gru 2010 Powrót do góry

Wstyd, że dopiero teraz... ale ponoć lepiej późno, niż wcale Wink

Jak na razie, nie jest tak źle. Zmierzch oczami Jacoba czyta się nawet nie najgorzej, ale zdaję sobie sprawę, że "przyjemności" dopiero przed nami (znaczy się przed tymi, co nie są TJ Wink).
Ten rozdział wiele nie wniósł. Jest raczej kontynuacją wprowadzenia w świat wilków. Powoli dowiadujemy się o ich istnieniu - vide napomknięcie Billy'ego - a o czym sam Jake jeszcze nie wie Cool Całość spokojna, bez porywów i nagłych zwrotów akcji. Jeszcze... Wink
"Zauroczenie" Bellą trochę mnie irytuje, ale zdaję sobie sprawę, że od czegoś ta wielka miłość Jake'a musiała się zacząć. Czy szybkość, z jaką owo zauroczenie nastąpiło można traktować jako dowód na jego niedojrzałość? - pytanie retoryczne Cool

Po drodze wpadło mi w oko kilka brakujących lub źle wstawionych przecinków, ale szczerze - nie szukam nigdy na siłę błędów, bo uważam to za czepialstwo (no, chyba że mamy do czynienia z fatalnym tekstem, to co innego Wink). Ogólnie jest fajnie - beta i tłumaczka dają radę, więc brawa za wspólną pracę Cool

Myślę, że jeszcze tu wrócę Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin