FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Tawerna pod Złamanym Kłem (NZ) - część 4 [25.09.2011] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Nie 22:19, 05 Gru 2010 Powrót do góry

Jako czytelniczka występuję niezwykle rzadko, ale mam ogromne szczęście, że jeśli się za coś wezmę jest to absolutny diament. Tak jak twoje dzieło droga autorko! Wszystko było doskonałe, opisywana już przez inne komentatorki niezykła atmosfera, plastyczność opisów, ujmująca drobiazgowość, bez cienia nudy czy "zbędności". No i fabuła - coś świeżego, nowego, a jednak nadal w temacie. Nie, nie jestem fanką horrorów, tym razem jednak zamiast kpiarskiego uśmiechu, który zwykle mi towarzyszy przy lekturze "mrocznych" tekstów, miałam zupełnie inne sensacje:prawdziwą gęsią skórkę! I to dowód na unikalność tego tekstu. Wrócę, proszę nie daj czekać długo, bo zniosę przysłowiowe jajo! I jeszcze jedno: powolutku, lecz sumiennie zaznajamiam się z innymi perełkami forum, wiec pewnie pojawie się przy innym Twoim tekście. Póki co walę czołem oszołomiona talentem. (I odgryzam palec po palcu z zazdrości).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 23:08, 05 Gru 2010 Powrót do góry

Bajeczko, wypada, żebym w końcu i ja coś powiedziała...

Powiem prostu z mostu: uwielbiam to opowiadanie i polecam je, komu tylko mogę. Wkładasz w nie ogrom pracy i uczuć, to widać.
Wszyscy chwalą tu twoje cudowne opisy, i słusznie. Ale ja twierdzę, że najmocniejszą stroną twojego opowiadania, absolutnie nie do pobicia są postacie.
Edward... kocham go normalnie. Jest przewspaniały. Mroczny, intrygujący, prawdziwie wampirzy. Wywołuje zachwyt i gęsią skórkę jednocześnie. I gdybym była na miejscu Belli... poddałabym się jego urokowi w ciemno. Przy nim Jacob jest taki... zwyczajny. I w przeciwieństwie do koleżanek, mam nadzieję, ze go uśmiercisz... Laughing Hehe, próżne nadzieje, za bardzo go lubisz.
Dalej - doskonały Charlie jako postać drugoplanowa. Taki bardzo "charliowaty".
Carlisle aka Piękny Carl - no normalnie magia, poezja, tajemnica, fascynacja... I ciekawa jestem, czy ta jego "prawdziwa twarz" po zdjęciu maski jest twarzą wampira... Bo przecież Carlisle musi być wampirem, ale takim dobrym, wyjątkiem, prawda?
No i Emmett... którego zakatrupili... Czy stanie się wampirem? Chyba musi tak się stać, bo wiem, jak bardzo lubisz Emmetta, chyba nie pożegnałabyś go już teraz w opowiadaniu. Oczekuję tu jakiegoś "kruczka", choć z tobą to nie wiadomo... ciągle mnie zaskakujesz.
Jasper - hmm... też mroczny, pociągający w tej mroczności.
I to właśnie podoba mi się najbardziej - te twoje wampiry są złe, jak być powinny, ale... seksowne. Nie wzbudzają odrazy czytelnika, wręcz przeciwnie - pociągają nas. Życzymy im... (ot paradoks) jak najlepiej w tym opowiadaniu.
Co mi się jeszcze podoba? (poza tym że wszystko, hehe) - pikanteria, miejscami dosadność. Nie rażą mnie wplecione kolokwializmy, bo robisz to z wielkim wyczuciem. A przy "pierdolonych zombie" wyłam ze śmiechu...
Główna bohaterka jest postacią złożoną, niejednoznaczną. Ciekawa jestem, jak ją poprowadzisz, bo choć niewątpliwie jest "tą dobrą", niewątpliwie też pociąga ją mroczność...
Mam szczerą nadzieję, że przeżyje coś ekscytującego z Edwardem.
No i to miejsce, ta Tawerna, jakie charakterne! Och, chciałabym się tam znaleźć.
Bajeczko, pisz dalej, dokarmiaj wena Margaritą, a ja z przyjemnością pobetuję, zanurzając się w dusznej, magicznej atmosferze Nowego Orleanu...
I popraw do Mardi Gras, punkt dla mermon za czujność :)

Ściskam cię mocno, czarownico :)
Dzwonek


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 23:09, 05 Gru 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 23:39, 05 Gru 2010 Powrót do góry

Dzwoneczek -
Cytat:
Edward... kocham go normalnie. Jest przewspaniały. Mroczny, intrygujący, prawdziwie wampirzy. Wywołuje zachwyt i gęsią skórkę jednocześnie. I gdybym była na miejscu Belli... poddałabym się jego urokowi w ciemno. Przy nim Jacob jest taki... zwyczajny. I w przeciwieństwie do koleżanek, mam nadzieję, ze go uśmiercisz...
.

Nie wytrzymam, by się nie odezwać! Very Happy Co do Edwarda, to się zgodzę, jest intrygujący. Jesteś jego wielbicielką, więc nie dziwię ci się, że poddałabyś się jego urokowi w ciemno. Czuję, że wiele przeżyć go czeka. Pewnie, nie wszystko pójdzie po jego myśli z Bellą. Wróżę, że to on zapała prawdziwą miłością.
Ale co do Jacoba - nie zgadzam się. Jest cudny w tej historii, wcale nie zwyczajny. Wciąż taki do schrupania. Naprawdę byś chciała jego śmierci? Toż najciekawiej będzie właśnie, jak będą obaj walczyć o Bellę, a ona znów będzie rozdarta, tym razem w odwrotnej kombinacji. Oczywiście nie tylko o to mi chodzi. Po prostu szkoda by go było. Nie wyobrażam sobie tej historii bez niego. Biedny Jake! Stracił tatę. Sad


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Nie 23:42, 05 Gru 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 23:49, 05 Gru 2010 Powrót do góry

Hehe... I tak wszystko zależy od autorki. Ona poprowadzi losy bohaterów tak, jak jej w duszy gra, a nie tak, jak byśmy sobie tego życzyły...

Możesz się nie zgadzać, a ja sobie mogę twierdzić swoje. I to jest właśnie piękne w postaciach Bajki, że stworzyła postacie niejednoznaczne.
Tak, chciałabym śmierci Jacoba. Ale nie dlatego, że żywię do niego jakąś nienawiść. Po prostu byłoby to przełamanie schematów i... takiej wersji wydarzeń jeszcze nie było. A trójkąt? Trójkąt już był. Wielokrotnie.
Ale nie martw się, jednego jestem pewna - Baja nie da umrzeć Jake'owi.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 0:03, 06 Gru 2010 Powrót do góry

Załamana śmiercią Jacoba Bella - byłaby trudnym łupem dla Edwarda, prawdziwym wyzwaniem. Nie wyobrażam sobie, by mogła pokochać zabójcę Jacoba. To byłaby perwersja. Wink
Ale może to zupełnie inna historia, niech się dzieje wola Baji.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pozytywka
Dobry wampir



Dołączył: 06 Lut 2010
Posty: 662
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Pon 17:01, 24 Sty 2011 Powrót do góry

Ja dopiero dziś znalazłam odrobinę czasu na lekturę... i żałuję, że tak późno Wink cudne opowiadanie... ta atmosfera, emocje, plastyczne opisy... no cud, miód i orzeszki Wink
Bajka z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy... tylko błagam nie uśmiercaj Jacoba Wink przynajmniej jeszcze nie teraz ...


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kju
Dobry wampir



Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 836
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:53, 29 Sty 2011 Powrót do góry

Baja OMG!!

rany kogita albo dorodnego zywego tlustego kurczaka Wink
ze tesz dopiero teraz natknelam sie na Twoje dzielo, trza jednak uwaznie sledzic watek old i rozumiec co pisza Wink

no kochana jestem zauroczona, nieco zaskoczona pomyslem na fabule, ale doglebnie oszolomiona i oczywiscie czekam na kolejne czesci

podoba mi sie w jaki sposob piszesz, Twoje opisy modeulja moja wyobraznie i potrafie sobie wyobrazic i rytualy i architekture i klimat i miasta i baru i magii, niektore rzeczy dopiescilabym opisowo, ale tylko dlatego, ze wraz z kazdym zdaniem zdalam sobie sprawe z Twojego chrakteru opowiadania, z Twojego sposobu pisania i coz od ambitnego tworcy mam wieksze wymagania Wink

jestem ciekawa historii pieknego Carla, mam nagly potok mysli, w zasadzie domyslow, ktore tlumaczyly by mi relacje miedzy Edziem i jego grupka a Carl'em, moim pieknym dobrym Carl'em Wink

podoba mi sie wykreowany wizerunek Belli, w koncu jest silna osobowoscia, wie czego chce, nie zadrecza sie pytaniami, czy aby kogos swoich zachowaniem nie rani, zdaje sobie sprawe ze swoich nadprzyrodzonych talentow, choc zgrzyta mi jej "telepatyczna" wiez z Baronem Samedi, ale moze niepotrzebnie sie czepiam

zdumiewaja mnie relacje jej z Jake'iem, jak wynika przyjazn z korzysciami, fiu fiu, nie spodziewalam sie ani po niej, ani po nim i zolte oczka w trakcie seksu, zwierzecy seks skrywa tyle tajemnic hle hle Wink
no, co nie zmienia faktu, ze bede wygladac kolejnej czesci z niecierpliwoscia

dzieki Baja za takie emocje, przydaly sie w sobotni wieczor rozladowac troche moje :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 21:35, 24 Sie 2011 Powrót do góry

Wróciłam do Tawerny niczym syn marnotrawny. Nie bić za to, że tak długo to trwało. W każdym razie przepraszam i obiecuję poprawę. Przed Wami trzeci rozdział, czwarty już w 3/4; napisany, zatem istnieje duża szansa, że uda mi się doprowadzić tę historię do końca.


Beta: Dzwoneczek – Dziękuję za betę, tytuł tego rozdziału i za to, że gdyby nie Twój sugestywny post w olboykach Tawerna zapewne nadal by leżała odłogiem. A tak pisze się dalej.

Rozdział 3

Kłopotliwe więzy

Baron Samedi krążył nad farmą starego Blacka. Przybrał niewidzialną dla ludzkiego oka postać ducha śmierci – wyczuwalną tylko szóstym zmysłem lub tym czymś, co żywe istoty zwały irracjonalnie intuicją.
Groteskowość sytuacji, która rozegrała się tej nocy na rozległych bagnach Louisiany, bawiła go i podniecała. Napawał się do woli strachem, bólem i agonią, karmił nienawiścią i wszechobecnym złem, które spowiło tę okolicę w mrocznym całunie.
Z okrutnym uśmiechem przyglądał się ogarniętej szałem sforze wilkołaków, która zaatakowała swojego przywódcę i jego ojca. Głośno mlaskając z zadowolenia, oblizywał usta, kiedy Dzieci Księżyca rozrywały na kawałki ciało starca, wydzierając ostrymi pazurami serce i wgryzając się kłami podobnymi do sztyletów w mózg. Ale to był dopiero przedsmak tego, co nastąpiło później. Swego rodzaju drobna przystawka, zwiastująca wykwintne danie główne.
Kiedy pojawił się samiec alfa, Baron Samedi zatrząsł się z podniecenia. Takiej walki i wulkanu negatywnych emocji, które niczym płonąca lawa wylewały się z dusz wilkołaków, dawno nie miał okazji poczuć. Łapczywie chłonął bezlitosną wściekłość, buzującą nienawiść i okrutną bezwzględność, wrzącą w ich sercach i umysłach.
Samiec alfa był groźnym przeciwnikiem, ale nie miał szans w starciu z całą watahą, która zwróciła się przeciwko niemu, owładnięta czarem rzuconym przez jednego z wampirów.
Loa nie przepadał za nieumarłymi. Byli dla niego bezużyteczni. Pozbawione duszy ciała przypominające skamieliny. Ich emocje, choć niesamowicie intensywne, były puste. Tolerował istnienie krwiopijców, bo byli do gruntu źli i czasami pożyteczni, kiedy wzbudzali w ludziach strach i przerażenie, ale gardził ich groteskowymi mocami i obłędem na punkcie krwi. Rzadko zdarzało się, by z tej hordy wampirów szwędających się po całym świecie któryś był wybitnie utalentowany i godny uwagi Barona Samedi.
O wiele ciekawsze były wilkołaki. Dzieci Nocy – bezbronni ludzie naznaczeni okrutną klątwą. Posiadali sumienie, przeżywali ból, strach, miłość, nienawiść. Porywcze stworzenia, zdolne rozszarpać jednej nocy tuzin śmiertelników, a potem płakać nad ich grobem z żalu i rozpaczy. Poza tym wilkołaki miały duszę, którą można było opętać, co dla każdego loa stanowiło nie lada wyzwanie.
W tej całej gromadzie żywych i umarłych, dla Barona Samedi najważniejsza była jednak ona. Ludzka istota, obdarzona potężnym darem, która potrafiła go przywołać i sprawić, że znów poczuł się Panem Świata.
Jej prababka, Marie Leveau, była równie silną mambo, ale Isabella Swan posiadała coś więcej. Swego rodzaju tarczę, przed którą nawet Baron Samedi musiał pokornie schylić głowę. Wpuszczała go do swojego umysłu, ale nie pozwalała mu się w nim zagnieździć. Jeśli jej przeszkadzał, wyrzucała go stamtąd jak zapchlonego, śmierdzącego kundla, zatrzaskując swój mózg niczym drzwi pancerne, których nijak nie mógł bez jej zgody sforsować. Intrygowało go to i podniecało, ale także wzbudzało coraz większą irytację.
Odkąd go wzywała, Baronowi Samedi przyświecał jeden cel – posiąść umysł Isabelli Swan.
I właśnie tego dnia o świcie, po nocy rzezi wilkołaków, po raz pierwszy miał ku temu sposobność.
- Jake! – krzyczała mała mambo, pochylając się nad zakrwawionym ciałem swojego przyjaciela, samca alfa. – Nie odchodź!
Loa przyglądał się tej scenie z zachwytem. Dusza Jacoba Blacka wyrywała się do świata zmarłych, przytrzymywana jedynie silną nicią miłości do tej przerażonej i nieszczęśliwej dziewczyny, klęczącej przy ziemskiej skorupie, w której dane jej było mieszkać przez dwadzieścia kilka lat na tym padole.
Niewidzialna nić energii przepływała pomiędzy umysłem Belli a duszą wilkołaka, tworząc jasny promień, który swoim czystym blaskiem raził okrutne oczy Barona Samedi. Nić rwała się, rozciągała, stawała coraz cieńsza i słaba. Loa wykrzywił wargi w okrutnym uśmiechu. Nadchodził koniec.
Nagle mała mambo wstała i uniosła zapłakaną, brudną twarz ku wierzchołkom drzew i przebijającemu przez ciężkie konary szaremu niebu. Oczyściła swój umysł, pozbywając się zeń emocji i wszelkich myśli. W ochronnym geście objęła się ramionami, chcąc zasłonić przed magią chociaż swoje serce i zdjęła tarczę, odsłaniając się przed Panem Podziemi.
- Wiem, że tu jesteś, Baronie Samedi. Pomóż mi! Tylko ty potrafisz wrócić mu życie. Zawróć jego duszę, proszę – przekazała loa telepatycznie swoją prośbę.
W umyśle Belli rozległ się głośny, złowieszczy śmiech, przypominający bardziej rzężenie piły mechanicznej niż jakiekolwiek ludzkie odgłosy.
- Sama możesz go ożywić. Będzie bardzo posłusznym zombie.
- Nie chcę, żeby był żywym trupem. On musi żyć, rozumiesz?
- To nie takie proste, moja droga mambo. Dusze niechętnie wracają do ciał. Nie są głupie. Wiedzą, że ich czas, tu na ziemi, skończył się.
- Baronie, błagam! Zrobię wszystko, byleby Jake żył – szepnęła, wypowiadając słowa, a nie tylko przekazując je telepatycznie.
- Wszystko? Jesteś pewna?
- Tak.
- Chcę ciebie. – Obślizgły, naszpikowany pożądaniem głos zabrzmiał w głowie dziewczyny niczym bezwzględny rozkaz.
- Nie! – Potężny okrzyk wypełnił jej umysł w telepatycznym proteście.
- Przypominam ci, że targujesz się nad ciałem swojego przyjaciela. Za chwilę będzie już za późno nawet na moją interwencję i jedyne, co będziesz mogła zrobić, to przywołać go jako zombie.
- Chcesz, żebym była twoja? W jaki sposób? – zapytała głośno, patrząc na nieruchome, martwe oczy Jacoba.
- W każdy. Zostaniesz Panią Podziemi, Baronową Śmierci.
- Ale ja jeszcze żyję!
- Jestem cierpliwy, poczekam. Warto poświęcić te kilkadziesiąt lat, które są niczym wobec wieczności, aby posiąść kobietę obdarzoną takim umysłem i mocą. Razem będziemy niepokonani. Będziemy rządzić światem umarłych i żywych, wszystkie istoty będą nam posłuszne…
- Wampiry też?
Głośny, ironiczny śmiech przetoczył się po bagnach groźnym łoskotem. Zwierzęta struchlały ze strachu: ptaki zamarły w locie, aligatory z podkulonymi ogonami zagrzebały się w mule, a kojoty położyły uszy po sobie i czmychnęły w gęsty las.
- Kimże jest jakiś marny krwiopijca wobec nas? Niegodnym zainteresowania robakiem.
- Dobrze, zgadzam się. – Bella podniosła głowę i spojrzała hardo w ziejące pustką oczy Barona Samedi, który właśnie zmaterializował się przed nią, przybierając postać Szatana. – A teraz wróć mu życie, zanim będzie za późno.

Ciało Jacoba okryła nagle gęsta, szara mgła, a loa rozpłynął się w niej tak szybko, że ludzkie oko nie było w stanie zarejestrować tego faktu. Złowieszcza cisza rozpostarła się nad moczarami. Nie słychać było żadnego dźwięku. Drzewa zamarły w bezruchu. Ołowiane chmury na niebie zatrzymały się w swoim pędzie i zawisły nad bagnem. Zwierzęta znieruchomiały w nienaturalnych pozycjach. Świat na moment zatrzymał się. Bella pomyślała, że tak właśnie wygląda śmierć. Wszystko jest tylko iluzją, obrazem, którego jesteśmy częścią, a kiedy przychodzi koniec, schodzimy z płótna i spoglądamy na nie jak na jakiś obcy fresk namalowany przez nieznanego artystę.
Nie wiedziała, ile czasu stała tak, przyglądając się tej martwej naturze. Może sekundę, a może wieczność. Dopiero kiedy mgła opadła, odsłaniając ciało Jacoba, na którym otwarte jeszcze niedawno śmiertelne rany zdążyły się już zabliźnić, Bella ocknęła się z tego niemego stuporu i opadła na kolana obok przyjaciela.
Indianin miał przymknięte powieki, a jego klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie. Z rozchylonych ust wydobywał się chrapliwy, urywany oddech. Na czoło wystąpiły mu krople zimnego potu, a szara do tej pory skóra nabrała ponownie jasnozłotej, karmelowej barwy.
- Jake! Słyszysz mnie? Jake, ocknij się! Już dobrze, już wszystko dobrze… Najważniejsze, że żyjesz. – Bella pochyliła się nad tą tak dobrze jej znaną od dzieciństwa twarzą i pogłaskała przyjaciela po policzku.
- Bells… – wychrypiał i powoli otworzył oczy. Żółte, groźne tęczówki błysnęły w pierwszych promieniach przedzierającego się przez chmury słońca. – Co się stało? Nic nie pamiętam… Gdzie ja jestem?
- Och, Jake. – Dziewczyna nie wytrzymała, długo hamowane łzy pociekły jej po twarzy, kapiąc na odsłoniętą klatkę piersiową Indianina. Mężczyzna z trudem uniósł się na rękach i objął ją nieco niezdarnie ramieniem.
- Hej, kotku, co jest? Czyżbyś płakała tak strasznie na mój widok? – wychrypiał, bo ciągle jeszcze miał problemy z oddychaniem i łapczywie nabierał powietrza w płuca.
- Ten wampir zahipnotyzował chłopaków ze sfory… Napadli na was, doszło do walki – opowiadała chaotycznie Bella, usiłując obetrzeć ciągle napływające do oczu łzy. – Jake, twój tata…
- Co z Billym?
- On, on… nie żyje.
Indianin spojrzał na nią, jakby nie rozumiejąc sensu wypowiedzianych słów. Jego tęczówki znów były czarne, a oczy przestały przypominać wilcze ślepia.
- Jak to nie żyje? To nie może być prawda. Co ty mówisz?
- To te wampiry mają taką moc. Podporządkowały sobie twoje stado i… O Boże, Jake, ty sam prawie że umarłeś!
- To niemożliwe. Nikt nigdy nie mógł zniszczyć więzi łączących watahę – wyszeptał spierzchniętymi wargami. Na jego twarzy Bella dostrzegła niewyobrażalny ból. – Mój Boże, tato… Kto go zabił?
- Nie wiem który z nich, ale to był wilkołak, nie wampir.
Jacob poderwał się i słaniając się jeszcze na nogach, pobiegł w stronę farmy. Bella ruszyła zaraz za nim, jednak nawet obolały i nie w pełni sił był od niej zdecydowanie szybszy.
Kiedy dotarła pod dom Blacków, ujrzała przyjaciela tulącego w ramionach zakrwawione, pozbawione wnętrzności zwłoki ojca i po raz pierwszy poczuła, że dłużej tego nie wytrzyma. Zrobiło jej się niedobrze i osunęła się na ziemię. Była przyzwyczajona do przerażających widoków, wszak sama nie raz spotykała na swojej drodze i odsyłała do grobów rozkładające się i gnijące zombie, obcowała z duchami, które przybierały najprzeróżniejsze kształty i swoim wyglądem wywoływały grozę. Teraz jednak nie potrafiła zapanować nad sobą. Widok Jacoba trzymającego w objęciach martwego Billy’ego spowodował, że poczuła tak ogromny ból, iż nie była w stanie pójść dalej. Nogi odmówiły jej posłuszeństwa, ręce były bezwładne a mięśnie zwiotczały. Patrzyła tylko rozszerzonymi oczami na to, jak Jake unosi głowę i zaczyna przeraźliwie wyć. Jego ciało było napięte do granic możliwości, aż nagle wybuchło i nad ciałem starego Indianina stał potężny, wściekły wilkołak. Z pyska ciekła mu piana, pazury wbiły się ostro w ziemię, a żółte ślepia patrzyły z taką nienawiścią, że Bella aż się wzdrygnęła, kiedy ich spojrzenie prześliznęło się po jej twarzy.
Wilk ponownie podniósł ogromny łeb i zawył przeciągle, tym razem była to smutna i rzewna melodia wieszcząca śmierć. Pochylił się nad zwłokami i czarnym nosem dotknął po raz ostatni lodowatej ręki ojca, a potem uciekł w stronę rozległych bagien.
Bella nieruchomo wpatrywała się w ciemny punkt, który oddalał się od niej coraz bardziej, by w końcu zniknąć między drzewami. Pomyślała, że powinna zawiadomić policję, zadzwonić po Charliego, żeby przyjechał i zabezpieczył miejsce zbrodni, ale nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu.
Głośny śmiech Barona Samedi brzęczał jej przerażająco w uszach, a jego obślizgły, złowrogi głos wdarł się do jej umysłu i zabrzmiał ironicznie:
- Sama tego chciałaś, moja mała mambo.

Pogrzeb Billy’ego Blacka odbywał się w parny, duszny dzień. Ciężkie, burzowe chmury znad oceanu zawisły nad Nowym Orleanem, nie wróżąc nic dobrego. Mieszkańcy miasta, wyczuleni po huraganie Katrina, który prawie pozbawił ich ukochanego miejsca na ziemi, w takich chwilach z niepokojem wysłuchiwali prognoz pogody i wpatrywali się w stalowoszare, wzburzone wody Zatoki Meksykańskiej.
Billy miał być pochowany w rodzinnym grobowcu na cmentarzu St. Louis, ale nabożeństwo żałobne odbywało się w oddalonym o kilka przecznic kościele św. Augustyna. Po mszy niewielki, barwny orszak ruszył ulicami miasta. Starego Indianina żegnali najbliżsi i przyjaciele. Jacob szedł zaraz za trumną, ściskając rękę Belli. Oczy miał pozbawione wyrazu, suche, a twarz ściągniętą i poważną. Zamyślony i jakby nieobecny kroczył powoli, nie zwracając uwagi na pozostałych żałobników.
Na pogrzebie była obecna garstka przyjaciół Billy’ego: Charlie Swan, Sue i Harry Clearwater, stary Ateara i ojciec Sama Uleya oraz znajomi – matka Mike’a Newtona, państwo Stanley i Piękny Carl. Tyler Crowley przygrywał na trąbce, a zaraz za nim stłoczyli się nieliczni gapie. W tym niewielkim tłumie mignęła też twarz Lei Clearwater, starszej siostry Setha.
Zabrakło dawnych braci ze sfory, obecnie znienawidzonych wrogów Jacoba, choć Bella obawiała się tego, że wilkołaki pojawią się w swoich ludzkich postaciach na cmentarzu. Pozostało im jednak na tyle rozumu w tych pustych, owładniętych wampirzym czarem mózgach, by tego nie zrobić. Zapewne doszłoby do kolejnej krwawej rzezi.
Po ceremonii żałobnicy zaczęli rozchodzić się w milczeniu, jedynie Jake został jeszcze nad grobem ojca. Stał wyprostowany, nieruchomy niczym głaz. Obojętny na otaczającą go rzeczywistość.
Bella zamieniła kilka słów z Charliem, obiecała przyjść następnego dnia na posterunek i złożyć resztę zeznań. Z goryczą pomyślała o tym, w jakim kierunku jej ojciec prowadzi śledztwo. Dla niego Billy został ewidentnie rozszarpany przez jakieś dzikie zwierzę. Komendant Swan nawet nie chciał słyszeć o takich istotach jak wilkołaki czy wampiry. Jak twierdził, nie wierzył w te bajki dla dorosłych dzieci, spragnionych wrażeń rodem z kiepskiego horroru.
Bella postanowiła zaczekać na Jacoba przy grobie swojej prababki, Marie Leveau. Położyła na pomniku świeże kwiaty i z zadowoleniem stwierdziła, że opłacany przez nią dozorca cmentarza dobrze wywiązuje się ze swych obowiązków. Przy grobowcu nie było najmniejszego śladu po obrządkach voodoo.
- Możemy chwilę porozmawiać? – usłyszała melodyjny, kobiecy głos tuż za swoimi plecami. Odwróciła się powoli i obrzuciła wysoką, śniadą dziewczynę niechętnym spojrzeniem.
- Czego chcesz, Leah?
- Wiem, co się stało i nie mogę się z tym pogodzić. Nie mam pojęcia, gdzie jest teraz Seth i reszta chłopaków. Jacob nie chce ze mną gadać, możesz mu przekazać ode mnie wyrazy współczucia?
- Na twoim miejscu bym go teraz nie wkurzała. Twój brat brał udział w zabójstwie jego ojca, więc sama rozumiesz…
- Nie wierzę, że Seth to zrobił. Bello, ja czułam, że z nimi dzieje się coś bardzo złego. Czułam ich zew, tę potężną moc, która nimi zawładnęła, ale Seth to jeszcze dziecko. – Leah pochyliła ze smutkiem głowę, bo bała się, że zacznie płakać w obecności tej twardej kapłanki voodoo.
- A właśnie, czemu ty nie uległaś tym pijawkom i nie zdradziłaś stada?
Wilczyca podniosła ciemne, przygnębione oczy na Bellę. Gdzieś na ich dnie czaiła się nieokiełznana bestia, ale teraz były jedynie smutne i podkrążone od długiego płaczu.
- Skąd wiesz, że na mnie ich moc nie działa?
- Jake mi powiedział. Nie wyczuł twojej obecności na bagnach. No i dalej może mieć z tobą kontakt telepatyczny, a z resztą starej watahy to już jest niemożliwe. Dlatego domyśliliśmy się, że na ciebie wampiry nie mają wpływu.
- Jacob powinien wiedzieć dlaczego – powiedziała Leah cicho, ale jej głos zabrzmiał ostro. Spojrzała na Bellę ponownie, ale tym razem w jej ciemnych tęczówkach nie było widać smutku czy rozpaczy, tylko przebijała przez nie chłodna nienawiść.
- Jestem jego waderą, samicą alfa. Drugą w stadzie. Mam prawie tak silną wolę i pozycję w sforze jak on. – Duma zabrzmiała w lodowatym głosie Lei. – Dlatego nie są w stanie mnie opętać. Tak samo jak i jego – przywódcy stada. Ich moce na nas nie działają.
- To dlaczego, do jasnej cholery, mu wtedy nie pomogłaś, co? – krzyknęła Bella, do której powoli docierał sens słów wypowiedzianych przez Leę. Miała przed sobą rywalkę. I choć sama nie przyznałaby, że kocha Jacoba, to jednak nie lubiła dzielić się mężczyznami, z którymi sypiała.
- Nie mogłam się przemienić, a jako człowiek byłam bezradna. Rozszarpaliby mnie tak jak Billy’ego.
- Nie kłam, Leah. Jak to: nie mogłaś się przemienić? Przecież wam to przychodzi naturalnie, zresztą wtedy była pełnia. Nawet powinnaś się pokryć sierścią.
- Mało o nas wiesz, Bello. Niby jesteś taką wielką kapłanką i posiadasz Bóg wie jakie moce, a nie znasz zwyczajów znajomych ci od dziecka wilkołaków.
- Przestań chrzanić, Leah. Opowiadasz mi jakieś bajki, żeby zagłuszyć swoje sumienie, bo nie pomogłaś Jake’owi. Może powiedz wprost, że nie chciałaś tego zrobić?!
Głośne warknięcie rozległo się po cmentarzu. Oczy wilczycy już nie miały łagodnej, czekoladowej barwy, tylko przerażająco żółtą. Twarz dziewczyny wydłużyła się, tak że przypominała teraz pysk. Cienkie wargi uniosły się nieznacznie, odsłaniając imponujące, zwierzęce kły.
- Leah, stój! – Rozkaz Jacoba przeciął ze świstem powietrze. Indianin jednym susem znalazł się pomiędzy dwoma kobietami, zasłaniając swym potężnym ciałem Bellę.
Rzężenie wydobywające się z gardła Lei cichło, a wilczyca wyglądała teraz tak, jakby podkuliła pod siebie ogon i niechętnie podporządkowała się swojemu przywódcy. Powoli jej twarz znów nabrała ludzkich rysów, kły zniknęły, a żółte oczy pociemniały.
- Czemu jej nie powiesz prawdy? – warknęła. – Boisz się, że ją stracisz?
Odwróciła się i odeszła z wysoko uniesioną głową, nie oglądając się za siebie.
Bella stała przez chwilę bez ruchu. Była bardziej zła i wkurzona niż przestraszona.
- Jakiej prawdy? – zapytała ostro, kiedy Jake chciał ją przytulić. Odepchnęła go mocno i zacisnęła pięści, gotowa obłożyć nimi przyjaciela.
- Bells, możemy iść do domu? Proszę, nie mam dziś nastroju do kłótni.
- Do czyjego domu, Black? Mojego? Po tym, co właśnie usłyszałam?
- Obiecałaś mi porządny obiad, pamiętasz? No i muszę się wyspać. Mam dosyć wrażeń jak na ten dzień.
- To idź spać do siebie! – krzyknęła Bella i odwróciła się na pięcie. Ruszyła szybko do wyjścia z cmentarza, ale Jake dogonił ją prawie natychmiast.
- Czyżbyś była zazdrosna? – zapytał, uśmiechając się po raz pierwszy od śmierci ojca.
- Nie pochlebiaj sobie, Black.
- A jeśli obiecam, że ci wszystko wytłumaczę?
- Tu nie ma co tłumaczyć. Rozumiem, że Leah Clearwater jest twoją wilczą dziewczyną i jak masz ochotę sobie pobzykać, będąc wilkołakiem, to nie musisz się bać, że jej odgryziesz głowę. – Spojrzała na Jacoba ostro i wyrwała mu swoją dłoń, którą usiłował przytrzymać.
- To nie tak, Bells. Posłuchaj…
- To ty mnie posłuchaj. Jesteś moim przyjacielem, a dziś pochowaliśmy twojego ojca, którego TWOJE stado wilkołaków rozerwało na strzępy. Rozumiem, że możesz się czuć źle, ale z mojej strony możesz liczyć tylko na ciepły posiłek i współczucie. Żadnego łóżka. Nigdy więcej, ty podły, niewierny psie! – wykrzyczała mu prosto w twarz. – I nie chcę słyszeć już ani słowa o Lei Clearwater, chyba że sama o nią zapytam!
Jake uśmiechnął się pod nosem. Pochlebiało mu, że Bella jest o niego zazdrosna. Była taka śliczna, kiedy się wściekała. Nie odpowiedział już nic, bo zupełnie nie był w nastroju do żartów, ale objął ją mocno ramieniem i tym razem nie pozwolił jej się wyrwać.
- Chodźmy już do domu. Umieram z głodu – szepnął tylko, pochylając się nad dziewczyną i pociągnął ją za sobą do samochodu.

Black zjadł ze smakiem przygotowaną przez Bellę gorącą paellę, popił ją trzema kuflami piwa i zasnął rozwalony na jej łóżku, nawet nie zdejmując koszuli ani spodni. Ściągnął jedynie nieco wygniecioną, czarną marynarkę i rzucił niedbale na stojące w sypialni krzesło.
Bella pozmywała naczynia i uprzątnęła pobieżnie kuchnię. Spojrzała na zegarek. Była dopiero szesnasta, Jake powinien spać przez kilka godzin. Postanowiła go zostawić samego w swoim mieszkaniu i jeszcze przed zmierzchem odwiedzić Pięknego Carla w Tawernie. Miała do niego kilka pytań.
Od śmierci Billy’ego starała się nie wychodzić z domu po zapadnięciu zmroku. Zresztą przez te kilka dni była zajęta przygotowaniami i organizacją pogrzebu i nie miała możliwości wyrwania się choćby na chwilę na najkrótsze nawet spotkanie w knajpie.
Coraz bardziej ją zastanawiały różne zbiegi okoliczności. Odkąd w mieście pojawiły się wampiry, ciągle zdarzały się dziwne przypadki. Niewyjaśnione zaginięcia turystów były na porządku dziennym, stado miejscowych wilkołaków przemieniło się w niebezpieczne bulteriery na posyłki krwiopijców, Piękny Carl okazał się istotą obdarzoną jakąś nadprzyrodzoną mocą, a Leah Clearwater – suką sypiającą z jej Jacobem. A jakby tego było mało, ona sprzedała siebie Baronowi Samedi za życie tego zapchlonego kundla, który smacznie spał w jej łóżku. Będzie musiała wymyślić jakiś sposób, żeby się z tego wyplątać.
Zdecydowanie za dużo atrakcji jak na leniwy i senny Nowy Orlean.
- Cześć – rzuciła, siadając przy barze, do krzątającego się za kontuarem Carla.
- Witaj, Bello – odparł spokojnym, melodyjnym głosem, który brzmiał niczym piękna muzyka. Nic dziwnego, że barman złamał tyle niewieścich serc. Na nią jednak jego czar nie działał. Na razie miała ogólnie dosyć facetów. Nieważne, czy któryś był najprzystojniejszym wampirem na świecie, najsilniejszym wilkołakiem czy zwyczajnym Mikiem Newtonem.
- Carl, powiem wprost. Przyszłam pogadać i oczekuję wyjaśnień. Skąd znasz te pieprzone pijawki, które ostatnio skutecznie zatruwają nam wszystkim życie?
Mężczyzna nie odpowiedział. Nastawił ekspres do kawy i sięgnął na półkę po francuski koniak. Rozlał bursztynowy napój do dwóch kieliszków, które postawił na barze.
- Pijesz czarną czy z mlekiem? – zapytał, nie patrząc na dziewczynę i wyciągając dwie maleńkie, białe filiżanki.
- Czarną – mruknęła. – Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Z cukrem?
- Carl, do cholery! Przestań zachowywać się jak dupek. Giną ludzie, chcę wiedzieć, kim są te wampiry!
Barman westchnął ciężko i postawił przed Bellą filiżankę z parującą, mocną kawą. Podsunął też w jej stronę jeden z kieliszków z koniakiem.
- Billy’ego Blacka zagryzły Dzieci Księżyca – powiedział bezbarwnym głosem. – Był przypadkową ofiarą, bo tak naprawdę stado czyhało na swojego przywódcę.
- To już wiem. Nie rozumiem tylko, jak to się stało, że część wilków zaczęła być pieskami na posyłki tych krwiopijców.
- To są potężni nieśmiertelni, nie żadne nowonarodzone strzygonie, niepotrafiące panować nad swoimi instynktami. Cullenowie pochodzą z jednego z najstarszych wampirzych europejskich rodów. Istnieją na tym świecie od wieków. Posiadają dużą moc, szczególnie ich przywódca. Ten, z którym ostatnio rozmawiałaś. Są bardzo źli i bardzo niebezpieczni, ale nie niepokonani.
- W jaki sposób udało im się zapanować nad wilkami?
- W Europie od tysięcy lat Dzieci Księżyca służyły wampirzym rodom. Krnąbrne wilkołaki wybijano, a z tych posłusznych tworzono najbardziej krwiożercze sfory, które odwalały za nieśmiertelnych całą brudną robotę w zamian za ochłapy z pańskich stołów. Musisz pamiętać, że wilkołaki to tylko ludzie naznaczeni klątwą. Są, co prawda, dużo silniejsi niż przeciętni śmiertelnicy, ale ich umysły pozostają ludzkie, podatne na wpływ wampirzych mocy.
- Leah Clearwater, ta wilczyca, powiedziała mi dziś na cmentarzu, że jedynie na nią i na Jake’a ta moc nie działa. Wiesz dlaczego? – Bella wypiła koniak jednym haustem i odstawiła kieliszek. Wpatrywała się w Pięknego Carla z lekkim niepokojem, bo bała się usłyszeć odpowiedź na to pytanie. Obawiała się najgorszego, że Carl potwierdzi słowa Lei.
- To się czasem zdarza. Wiesz, że tak naprawdę wampiry i wilkołaki są odwiecznymi wrogami. Na Starym Kontynencie krążyły legendy, że przywódcę wampirów może zabić tylko wilkołak będący samcem alfa. Są to jednak bajki wyssane z palca. Nieśmiertelni są zazwyczaj dużo bardziej potężni niż Dzieci Księżyca. Ale i wśród wilkołaków zdarzają się na tyle silne jednostki, obdarzone imponującą mocą, niezłomnym charakterem i niezwykle silną wolą, które pozostają odporne na magiczne sztuczki wampirów.
- Czyli Jacob jest takim wilkołakiem, który jest w stanie zwyciężyć wampira?
- Tego nie wiem. Jest potężnym samcem alfa. Cullenowie weszli na jego terytorium bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Złamali wszystkie prawa, jakimi rządzi się świat istot nadprzyrodzonych, wypowiadając tym samym wojnę. To, że rzucili czar na pozostałe wilki, to dopiero początek…
- A Leah? Dlaczego na nią nie działa ich magia?
- Jest tylko jedno wytłumaczenie. Ta wilczyca musi być samicą przywódcy. Łączy ich bardzo silna więź i przeznaczenie. Tylko oni mogą przedłużyć ród Dzieci Księżyca. Matka Natura nie jest głupia i wie, że aby zachować symbiozę we wszechświecie, nie może dopuścić do tego, aby wyginął choć jeden gatunek istot nadprzyrodzonych. Zapewne dlatego Jacob i jego wadera, Leah, są odporni na moc nieśmiertelnych.
- To znaczy, że on… że Jacob nie może związać się z kimś innym?
Carl spojrzał na Bellę uważnie. Jego przenikliwy wzrok dostrzegł to, do czego dziewczyna nie chciała przyznać się nawet przed sobą. Zależało jej na tym wilkołaku, bardziej niż sama by tego pragnęła.
- Nawet jeśli to zrobi, to zew zawsze będzie silniejszy niż jego ludzka miłość.
- Świetnie – mruknęła Bella ze złością, podsuwając kieliszek w stronę swojego rozmówcy. – Nalej mi jeszcze tego koniaku, bo to nie koniec pytań. Jeśli mam usłyszeć kolejne tego typu rewelacje, to muszę się odpowiednio wzmocnić.
Piękny Carl uśmiechnął się nieco zagadkowo.
- Co jeszcze chcesz wiedzieć?
- Czy coś ci mówi nazwisko Volturi?
- Czemu pytasz? – Dziewczyna dostrzegła, że barman nagle stał się bardzo spięty, a jego bursztynowe oczy zaświeciły na moment niesamowitym blaskiem. Szybko jednak się opanował. Charakterystycznym ruchem zmierzwił swoje jasne włosy. Zawsze tak robił, gdy czuł się podenerwowany.
- Ten wampir, ich przywódca – Edward Cullen, wymienił to nazwisko, rozmawiając ze mną. Powiedział, że przybyli do Nowego Orleanu, aby przywołać z grobu jakichś mędrców, którzy tak się właśnie nazywali.
- Nie możesz tego zrobić! – Piękna twarz Carla stężała, a jego spokojny do tej pory głos zabrzmiał groźnie. Tym razem Bella spojrzała na niego uważniej. Od dawna wiedziała, że właściciel Tawerny Pod Złamanym Kłem nie jest tylko zwykłym człowiekiem. Jego postać emanowała ogromną, choć skrzętnie skrywaną mocą, której przedsmak mogła poczuć tamtego wieczoru, kiedy siedziała przy jednym ze stolików z Edwardem Cullenem.
- Nie mam zamiaru pomagać tym pijawkom, ale wiesz, że nie jestem jedyną kapłanką voodoo w mieście. Są tacy, co pokuszą się na całkiem niezłą sumkę proponowaną przez eleganckiego wampira, przypominającego szanowanego biznesmena – powiedziała cicho, uważnie obserwując reakcję Carla.
Barman zacisnął mocno pięści, a jego piękna twarz nabrała groźnego wyglądu. Już nie był nad wyraz przystojnym mężczyzną. Przypominał raczej lwa doprowadzonego do wściekłości, gotowego w każdej chwili zaatakować swoją ofiarę.
- Chodźmy się przejść – rzucił tylko przez zaciśnięte zęby. – Chyba nadszedł czas, żebyś poznała prawdę.
Zwinnie niczym olbrzymi kot przeskoczył przez kontuar baru i pociągnął Bellę za rękę do wyjścia.
- Zostawisz knajpę otwartą? – zdążyła jeszcze zapytać, zanim wyszli z klimatyzowanego pomieszczenia na parną, zakurzoną ulicę.
- Esme, moja kelnerka, zajmie się gośćmi – warknął i ruszył szybkim krokiem przed siebie w stronę bulwaru biegnącego przy plaży. Bella ledwie dotrzymywała mu kroku, ale trzymał ją mocno za rękę i kiedy zwalniała, ciągnął mocno, nie pozwalając jej stracić narzuconego tempa.
Prawie biegiem dotarli na kamienisty brzeg. Carl rozejrzał się czujnie dookoła. Na plaży siedziały niewielkie grupki turystów, przyglądając się rybakom oporządzającym swoje sieci. W oddali, na zachodzie, w promieniach popołudniowego, zamglonego nieco słońca widać było szare skały, tworzące malowniczy cypel wychodzący w morze. Pociągnął Bellę w ich stronę, jakby chciał uciec jak najdalej od ciekawskich, ludzkich spojrzeń.
Kiedy wdrapali się na jedną ze skał, osłaniającą ich od plaży, usiadł w końcu na szarym, wyżłobionym przez wodę kamieniu na kształt niewielkiego, obłego prostokąta i spojrzał na nieco zziajaną dziewczynę umęczonym wzrokiem.
- Co wiesz o swojej prababce, Bello? – zapytał cichym głosem, tak że morska fala rozbijająca się z łoskotem o skały prawie zagłuszyła jego słowa.
- Nie rozumiem… A co to ma do rzeczy? O Marie Leveau krąży wiele legend. Która z nich jest prawdziwa, nawet ja nie wiem.
- Kochałem ją – wyszeptał Carl i ukrył twarz w dłoniach. Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Przez moment pomyślała, że oszalał. Człowiek ma ograniczoną percepcję, może te wszystkie istoty nadprzyrodzone, o których tak wiele wiedział, sprawiły, że w końcu zwariował.
- Carl, posłuchaj… – zaczęła mówić najbardziej spokojnym tonem, na jaki było ją stać w tej chwili. Podobno do wariatów należy przemawiać łagodnie.
- Bello, ta historia zaczęła się ponad sto pięćdziesiąt lat temu – powiedział cicho, spoglądając na nią. W jego oczach dostrzegła przerażający ból. Gardło ścisnęło jej się mocno, bo nagle uświadomiła sobie, że on może mówić prawdę. Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Jeszcze nie wierzyła do końca, że zaraz pozna historię słynnej prababki.
- Przybyłem do Nowego Orleanu w 1825 roku na statku płynącym z Paryża. Uciekłem z Europy, nie mogąc znieść już tych ciągłych wojen, które wyniszczały Stary Kontynent od wielu stuleci. Tych wiecznych waśni, sporów o terytoria, nieustannej walki o władzę. Tutaj byłem postrzegany jako bogaty francuski arystokrata. Przedstawiałem się wówczas nazwiskiem: Louis Deuminy de Glapion. Poznałem Marie, kiedy jeszcze była mężatką. Po śmierci Jacquesa, jej męża, zostaliśmy kochankami. Chciałem jej dać wszystko, począwszy od najwspanialszych klejnotów, arystokratycznego nazwiska, a skończywszy na życiu wiecznym. Ona jednak nie chciała. Była dumną Kreolką, wielką królową voodoo, na co dzień obcowała ze śmiercią. Mówiła, że nieśmiertelność nie jest darem, a najstraszniejszą klątwą, jaka może się przydarzyć człowiekowi. Błagałem ją, by się zgodziła, ale ciągle odmawiała. Kochałem ją tak bardzo, że musiałem uszanować jej zdanie. Żyliśmy razem szczęśliwie przez kilkanaście lat, dopóki nie pojawili się w mieście oni: arystokratyczny ród włoskich wampirów. Volturi. Znowu musiałem uciekać. Sfingowałem własną śmierć i wyjechałem z miasta. Prosiłem ją, żeby uciekła ze mną. Ona jednak nie chciała zostawić rodzinnych stron, no i były jeszcze dzieci… Błąkałem się jak ślepiec po całych Stanach, wciąż myśląc tylko o niej. Nie mogłem jednak wrócić. Nie, dopóki oni rządzili Nowym Orleanem. Kiedy w końcu, obłąkany z tęsknoty, postanowiłem tu przyjechać, licząc się z najwyższą karą – unicestwieniem, było już za późno. Marie umarła na moich rękach, wciąż błagając, bym jej nie przemieniał. – Carl przerwał swoją opowieść, a Belli wydawało się przez moment, że w jego bursztynowych oczach dostrzegła złote łzy.
- Kim ty jesteś, Carl? – wyszeptała pobladłymi ustami. Patrzyła na tego przystojnego mężczyznę i wydawało jej się, że widzi go po raz pierwszy w życiu. Nie mógł być wampirem. Nie on! Przecież był taki dobry i wspaniałomyślny. Nie było w nim ani odrobiny gniewu, nienawiści czy zła. Nie pił krwi. Nie polował na ludzi. Chodził za dnia. Był jednym z najlepszych przyjaciół jej ojca. Do cholery! Był jej przyjacielem.
- Potworem – odparł smutno, nie patrząc na nią. – Potworem, który ma na swoim sumieniu wiele istnień. Jestem wyklętym, który zgładził rodzinę królewską i jeszcze zatańczył na jej grobie.
- O czym ty mówisz?
- A jak myślisz, dlaczego w Nowym Orleanie od ponad stu lat nie było żadnego krwiopijcy? Wszystkie wampiry omijały to miasto szerokim łukiem, bojąc się, że spotka ich ten sam los co Volturich.
- To ty ich unicestwiłeś?
Zaśmiał się nieprzyjemnie, a z jego pięknej twarzy opadła maska i po raz pierwszy Bella mogła ujrzeć prawdziwe oblicze Carla. Złote oczy żarzyły się tak, jakby płonął w nich piekielny ogień. Pełne czerwone usta odsłaniały rząd śnieżnobiałych, ostrych zębów, w tym jeden długi kieł. Drugi był nieco krótszy, jakby złamany w połowie. Krzyknęła przerażona.
- Jesteś wampirem – wyszeptała, wycofując się powoli do tyłu. – Jak to możliwe?
- Tak, jestem wampirem. Starym, zgorzkniałym i samotnym potworem. Wyklętym przez swój ród za zbrodnie, jakich się dopuściłem na swoim gatunku. Naprawdę nazywam się Carlisle Cullen.
- Co? – Słowa ugrzęzły jej w gardle. Zamarła, oparta o skałę. To on był wszystkiemu winien!
- Wieki temu byłem przywódcą wielkiego, europejskiego rodu. Stworzyłem wielu potężnych nieśmiertelnych. Kiedy jednak zło i nienawiść oraz nieokiełznana żądza krwi i władzy zawładnęła całkowicie ich umysłami, zrozumiałem, że świat czeka zagłada. Bratobójcze walki nieśmiertelnych, rzezie dokonywane na całych narodach, niszcząca siła trawiąca wszystko dookoła. Musiałem to przerwać. Przeciwstawiłem się swojemu własnemu gatunkowi. Stałem się pogromcą wampirów – roześmiał się ironicznie. – Ja jeden z ich największych przywódców zostałem wyklęty.
- Nie wierzę ci! Jesteś taki sam jak oni. Kłamiesz! Oszukiwałeś mnie przez tyle lat, nie wiem, jak to możliwe, ale ci się to udało. Powinnam dawno się domyślić, że jesteś bezdusznym krwiopijcą! – wykrzyczała mu prosto w twarz, która znowu stała się piękną maską. Było to dziwne, ale nie bała się go. Nie próbował jej zahipnotyzować, nie rzucał na nią żadnego wampirzego czaru. Mimo to po tym, czego się dowiedziała, nie mogła mu już ufać. Przyjaciel okazał się wrogiem. Bolało.
- Musisz uwierzyć, Bello. Nie oszukiwałem cię. Po prostu chroniłem. Nie byłaś gotowa, by poznać prawdę. Teraz zresztą też nie jesteś, ale sytuacja stała się na tyle poważna, że musiałem ci o tym wszystkim powiedzieć.
- Dlaczego nie wyczułam, że jesteś nieumarłym? Wiedziałam, że masz jakąś ukrytą moc, ale nigdy nie pomyślałabym…
- Mam dar – powiedział cicho, patrząc jej prosto w oczy. – To swego rodzaju zasłona, tarcza… Ty też go posiadasz, Bello. Po swojej prababce odziedziczyłaś wiele mocy, ale Marie Leveau nie była odporna na wpływ wampira.
- O, Boże – jęknęła dziewczyna, do której powoli docierał sens jego słów. – Czy to oznacza… Czy ty…?
- Tak. Jesteś moim potomkiem. – Patrzył na nią ciepłym, przepełnionym miłością wzrokiem. Tak jak tylko kochający ojciec potrafi patrzeć na swoje dziecko.
- Przestań! – wrzasnęła i poderwała się z chłodnego kamienia. Tysiące niespokojnych myśli wypełniły jej umysł. Poczuła, że jeśli zaraz nie zakończy tej szalonej rozmowy, zwariuje. – To nieprawda, rozumiesz?! Kłamiesz! Opowiedziałeś mi jakąś bajeczkę i myślisz, że ci uwierzę? Podle grasz na moich emocjach, bo jesteś z nimi w zmowie i chcesz, żebym pracowała dla Cullena!
- Nie wolno ci przywołać Volturich. – Znalazł się obok niej tak szybko, że nawet nie dostrzegła, kiedy zdążył wstać. Położył łagodnie dłonie na jej ramionach, choć jego wzrok był twardy, a głos oschły.
- Możesz nie wierzyć. Sama się przekonasz. Jednak tej jednej rzeczy zabraniam ci robić. Nie masz pojęcia, co by to oznaczało. Obiecaj mi, Bello, że nawet gdyby Cullenowie zabili wszystkich twoich bliskich, gdyby próbowali cię szantażem zmusić do odprawienia rytuału przywołującego zmarłych, nie zrobisz tego. Przysięgnij.
- Odczep się, Carl. Puść mnie! – Próbowała mu się wyrwać, ale trzymał ją mocno, jego silne dłonie aż wpijały się w jej skórę.
- Przysięgnij! – Teraz to on krzyczał. ¬– Nikt inny nie będzie potrafił tego dokonać. Tylko ty jedna masz odpowiednią moc i wiedzę.
- Daj mi spokój, nie mam zamiaru tego robić, ale nie dlatego, że mnie o to prosisz, tylko dlatego, że brzydzę się takimi potworami jak ty i ci twoi Cullenowie. Powinno się was wszystkich potraktować osikowym kołkiem i spalić wasze podłe serca.
Wyrwała się w końcu z jego uścisku i nie zważając na osypujące się skały, pobiegła w dół. Chciała uciec z tego miejsca, od tego człowieka, wampira, kimkolwiek był, jak najdalej. Serce waliło jej jak oszalałe, a głowę rozsadzał ostry, przejmujący ból. Baron Samedi przy takim Carlisle’u Cullenie to bułka z masłem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że mu wierzyła. Przynajmniej część tej historii wydawała się prawdopodobna. Była potomkiem królowej voodoo i przywódcy wampirów. Nie ma co! Mieszanka wybuchowa.
Kiedy dobiegła do domu, powoli zapadał zmierzch. Cienie na ulicy wydłużyły się, a niebo nabrało różowo-szarej barwy. Słońce już zaszło za horyzontem, więc gdy dotarła na swoją ulicę, przyśpieszyła kroku. Nie miała ochoty na kolejne spotkanie z jakąkolwiek pijawką. Minęła duży dom z rozległym ogrodem, w którym mieszkali Newtonowie. Od własnego mieszkania dzieliło ją niespełna sto metrów, kiedy z ciemnego zaułka wyłoniła się charakterystyczna, znajoma postać.
Bella zatrzymała się, dostrzegając wysoką sylwetkę chłopaka z długimi, ciemnymi włosami. Jeszcze tydzień temu ucieszyłaby się na jego widok i radośnie podbiegła się przywitać, teraz jednak, kiedy poczuła na sobie nieprzyjemny wzrok żółtych ślepiów, zatrzęsła się ze złości. Przed nią stał, oparty nonszalancko o masywne, żelazne ogrodzenie, Seth Clearwater.
- Mój pan przesyła ci wiadomość – warknął, odsłaniając dziąsła w złośliwym uśmiechu. Musiał się przed chwilą przemienić w człowieka, bo jeszcze cuchnął mokrym psem. Zignorowała jego słowa. Spojrzała na niego z pogardą i zapytała:
- Powiedz, Seth, jak to jest być zawszonym, łańcuchowym kundlem z papką zamiast mózgu?
Głuche warczenie rozległo się echem po całej ulicy.
- Nie igraj ze mną, Bello – kłapnął zębami jak wilk, choć nadal był w swojej człowieczej postaci. – Przychodzę ci przekazać wiadomość od mojego Mistrza.
- Łał! Te pijawki naprawdę zrobiły wam niezłe pranie mózgu. – Podeszła do niego bliżej. Nie bała się. Nie była w stanie odczuwać strachu. Nie po tym, co jej się ostatnio ciągle przydarzało. Spotkanie oko w oko w młodym wilkołakiem przypominało jej bardziej bajkę dla słodkich trzylatków niż mrożący krew w żyłach horror. Seth zatrząsł się ze złości, miał jednak zadanie do wykonania. Był dumny z tego, że jego pan powierzył mu odpowiedzialną funkcję posłańca.
- Mój Mistrz kazał ci przekazać, że śmierć twojego przyjaciela, Jacoba Blacka, to tylko początek przykrych zdarzeń, które mogą spotkać twoich bliskich – wyrecytował z powagą słowa, jakby uczył się ich przez ostatnie kilka dni na pamięć. – O ile oczywiście nie przystaniesz na propozycję pana Cullena. Masz czas do soboty na podjęcie właściwej decyzji, potem zaczną ginąć następni.
Przyglądała się w milczeniu temu młodemu wilkowi i nagle zrobiło jej się go żal. Zamiast groźnego wilkołaka miała przed sobą pieska na posyłki. Nie spodobała jej się groźba Edwarda Cullena, ale dowiedziała się przynajmniej jednej istotnej rzeczy od Clearwatera. Wampiry nie wiedziały, że Jake żyje. Punkt dla niej. Spojrzała z politowaniem w pociemniałe oczy Setha, w których tylko jasne, żółte plamki zdradzały w tej chwili naturę Dziecka Księżyca.
- Wiesz co, Seth? Spierdalaj. I żebym cię tu nigdy więcej nie widziała, ty zdradziecki kundlu – warknęła i popchnęła go, uderzając pięścią w ramię. Zachwiał się lekko na nogach, bardziej ze zdziwienia niż od siły jej drobnej ręki. – I jeszcze jedno. Twoja siostra się o ciebie martwi, ale jak ją spotkam, to jej powiem, że nie ma już brata. Co najwyżej został z niego tylko zafajdany pekińczyk, chodzący na krótkim łańcuchu pijawek.
Przez krótki moment na wspomnienie Lei w oczach wilkołaka pojawił się ból i przebłysk dawnej świadomości. Szybko jednak zniknął, zatarty przez zły czar, rzucony przez wampiry.
- Masz czas do soboty – warknął jeszcze raz Seth jak dobrze nakręcona katarynka i pobiegł w dół ciemną już o tej porze ulicą. Zniknął Belli z oczu gdzieś pomiędzy drzewami, a po chwili usłyszała tylko odległe, przepełnione żalem wycie wilka.
Zmęczona powlokła się do domu. W mieszkaniu zapaliła wszystkie światła, nastawiła wodę na kawę, a z lodówki wyciągnęła butelkę rumu i nalała sobie do szklanki solidną porcję. Wypiła trunek duszkiem, czując przyjemne ciepło rozgrzewające jej wnętrzności. Zajrzała do sypialni. Jacob spał w takiej samej pozycji, w jakiej go zostawiła i chrapał przy tym donośnie.
Podeszła do niego i czule pogładziła go po policzku.
- Wiesz co, Jake? Myślę, że z moimi dziedzictwem i specyficznymi koligacjami rodzinnymi, przyjacielem wilkołakiem i paktem zawartym z Baronem Samedi powinnam dać sobie radę z tym całym Cullenem. A jak już pogonimy z Nowego Orleanu wszystkie pijawki, pomyślę jak rozwiązać pozostałe problemy.
Jacob mruknął coś przez sen i przekręcił się na plecy, rozrzucając na łóżku swoje masywne ramiona.
- W tym również ten związany z tobą i Leą.


Post został pochwalony 3 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Śro 21:38, 24 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 15:58, 26 Sie 2011 Powrót do góry

Dziękuję BajaBella za następny rozdział. Mam nadzieję, że teraz już tak długo nie będziemy czekać. Wink Że wena zostanie z tobą na dobre. Musiałam się wrócić do końcówki poprzedniego rozdziału, by sobie przypomnieć co się stało.
Cóż za poświęcenie ze strony Belli by ratować Jacoba! Ja bym zrobiła to samo, licząc, że jakoś się później z tym uporam.
Trochę mnie wkurzyła sprawa z Leah, nie dziwię się Belli, że naskoczyła na Jake'a. Mam tu pewne obawy, jak Jake tego nie przerwie, a być może nie będzie w stanie, to mogłoby to popchnąć Bellę w ramiona Edwarda. A po tym, co Cullenowie zrobili sforze, Bella nigdy nie powinna Edwardowi wybaczyć.
Związek pomiędzy Bellą a Carlislem też zaskakujący.

Mam prośbę do czytelniczek, byście zostawiały ślad pod rozdziałami - jeśli nie macie ochoty, czy czasu na komentarze, to klikajcie pochwały, by autorka widziała, że czytacie. Bo natchnienie musi być czymś karmione. Very Happy
Pozdrawiam cię Baju. Do następnego rozdziału.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:24, 29 Sie 2011 Powrót do góry

Cześć, Bajeczko!

Przepraszam Cię raz jeszcze, że dopiero dziś komentuję. Mogę za to powiedzieć, że przeczytałam nowy rozdział dwa razy. Pierwszy raz na kompie, a drugi wczoraj - wydrukowałam go sobie i przeczytałam wczoraj w łóżku. I powiem Ci, że myślałam, że padnę, gdy wczoraj to czytałam. Była noc, ciemno wszędzie, wiatr wiał, świszczało mi w oknach, wszyscy spali, ja miałam włączoną lampkę małą, owinęłam się kołderką i tak sobie czytałam... No i po chwili takich dreszczy dostałam, włosy mi zaczęły dęba stawać, wydawało mi się, że ktoś się skrada za drzwiami, słyszę jakieś kroki, szepty, śmiechy. Przecież ja prawie zawału dostałam, Bajko, przez Ciebie Laughing
Poza tym na początku miałam małe problemy z przypomnieniem sobie, jak to było w tym opowiadaniu z bohaterami, jak się skończyło itd., więc szybciutko sobie przejrzałam wcześniejsze rozdziały i poszło. Jezu, jak ja się cieszę, że wróciłaś do tego opowiadania. Ma niesamowity klimat, sprawia, że naprawdę można się nieźle wystraszyć, pochłaniać każde kolejne słowo, czekając, co zdarzy się dalej, ale również się tego obawiając. Stworzyłaś niezwykłą historię z jakże charakterystycznymi i wyrazistymi bohaterami.
Postać Barona Samedi bardzo mnie intryguje, to muszę przyznać. Poświęcenie Belli mnie zaskoczyło. Spodziewałam się, że będzie robić wszystko, by uratować Jake'a, ale że pójdzie na układ z Baronem, i to taki układ - nie, o tym nie pomyślałam. Mam nadzieję, że uda się jej z tego wyplątać. Reakcja Jacoba na śmierć Billy'ego, sprawę ze sforą - chwyciło mnie to za serce, ta jego zamiana w wilka, wycie i w ogóle. Piszesz w sposób barwny, tak barwny, że wszystkie opisywane przez Ciebie sytuacje przelatują mi przed oczami, więc mogłam sobie dokładnie wyobrazić przemieniającego się Jacoba, rozpacz w jego wyciu i w ogóle.
Pogrzeb Billy'ego mocno mnie zasmucił. Zachowanie Jacoba chyba najbardziej mnie zasmucało. Cieszyłam się jednak, że Bella jest przy nim, wspiera go i dba o niego. Sprawa z Leah, tym, że jest związana z alfą - Jacobem i cała otoczka tego, sprawiła, że długo nad tym myślałam. Nie dziwię się Belli, że poczuła się dziwnie, też bym się tak czuła na jej miejscu. Ciekawi mnie, jak zamierza rozwiązać sprawę między nimi. Zależy jej na Jacobie, więc pewnie będzie się starać, by mógł wybrać ją, a nie wilczycę. Widać też, że Bella pomimo tego wszystkiego, czego się dowiedziała, nie potrafiła odtrącić Jacoba, pozwoliła mu przyjść do jej domu, zrobiła mu posiłek, pozwoliła zasnąć i odpocząć. Niesamowita z niej dziewczyna. Bardzo podoba mi się to, że w Twoim opowiadaniu jest silna, ma moc, ma charakter, potrafi sobie radzić w różnych sytuacjach, jest wrażliwa i walczy o swoich bliskich.
Jej wizyta w Tawernie i rozmowa z Pięknym Carlem/Carlislem - niesamowita. Powiem Ci, że czytając ten fragment, oczy wychodziły mi z orbit po prostu. To było tak interesujące i ekscytujące, że szok. Dowiedziałyśmy się, że Carlisle jest wampirem. I że to jest Cullen! Tzn. nie spodziewałam się, że on w Twoim opowiadaniem też będzie Cullenem! I ta cała sprawa z Volturi i jego udziałem w tej sprawie. O kurcze! I ta historia babki Belli i Carla. Coś niesamowitego. Ten moment potężnie trzymał mnie w napięciu. Dowiedziałyśmy się wielu ciekawych rzeczy. Muszę je sobie wszystkie teraz w główce poukładać i poważnie przeanalizować.
Rozmowa Belli z Sethem mnie zdenerwowała. Wkurzyło mnie zachowanie Setha, rozumiem, że jest pod wpływem wampirów, ale i tak mnie zdenerwował. A raczej ten wpływ mnie wkurzył. Chciałabym, żeby on i reszta sfory wyrwali się spod uroku wampirów i walczyli z nimi u boku Jacoba.
Końcówka była taka ciepła. Chodzi mi o Bellę i Jake'a. Było w tym coś tak ciepłego i uroczego, coś, co uspokoiło mnie po tym trzymającym w napięciu rozdziale. Strasznie mi się spodobał ten zabieg. Aż mi się na sercu lepiej zrobiło.

Bajeczko, strasznie mi się podobała. Sprawdzasz się w każdym rodzaju opowiadań i bardzo Ci tego zazdroszczę. Masz talent. Będę niecierpliwie - tak niecierpliwie czekać na kolejny rozdział. jestem potwornie ciekawa tego, co wydarzy się dalej. I muszę przyznać, że narobiłaś mi nadziei, bo wróciłaś do tego opowiadania, choć bałam się, że już nigdy tego nie zrobisz, dlatego wierzę, że i do Demetriego wrócisz. Wiem, uparta jestem, gadam jak najęta o tym przy każdej okazji, ale ja kocham Twoje opowiadania i czekam na każdy rozdział z utęsknieniem.

Dobra, nie męczę więcej. Brawo, Bajeczko. Cudo! Buziaki!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 20:48, 29 Sie 2011 Powrót do góry

Hmm... ja się bardzo cieszę tą więzią między Leą a Jakiem. Niech wilk idzie do wilka Laughing
Bo naprawdę mam nadzieję na gorrrrrrący romans Belli z Edwardem.
Teraz jak czytam AB, widzę dużo związków, widzę inspiracje. Bella jest do Anity podobna, choć ty nadałaś jej bardziej magiczną osobowość. No i Edward jest bardziej demoniczny niż Jean Claude, myślę. Ach, demoniczny Edward... czekam na niego z utęsknieniem. W sumie można by to twoje opowiadanie użnać za niemal taki cross over Zmierzchu i cyklu Hamilton...
Rozumiem, że musiałaś uratować Jake'a litościwa kobieto... Laughing
Mam tylko nadzieję, że Bella się jakoś wyplącze z tego niebezpiecznego układu z Baronem, już ona pewnie znajdzie sposób.
No i ciekawi mnie bardzo sprawa przywołania Volturi. To wątek intrygujący i chyba musi zaistnieć, bo bez niego nie byłoby kulminacji, prawda?
Wątek pięknego Carla i Belli zaskakujący, interesujący, ale już się bałam, że stanie się jakiś łzawo-lukrowo-wzruszający... Na szczęście nie, ale o mały włos... Rozumiem, że Carlisle żywi ojcowskie uczucia do Belli, ale please, niech on nie będzie taki sweetaśny... Wolę, jak jest tajemniczy, trochę nawet groźny, ale może stanowić wsparcie dla Belli. Tylko niech się nie roztkliwia i nie mówi czasem do niej: "córuniu"... Wink
Okropna dziś jestem, nie? Sorrry Bajeczko, strasznie chaotyczny ten komentarz...
Kocham to opowiadanie, kocham bohaterów i czekam na cd. Ave vena :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 12:47, 30 Sie 2011 Powrót do góry

Cytat:
Hmm... ja się bardzo cieszę tą więzią między Leą a Jakiem. Niech wilk idzie do wilka Laughing
Bo naprawdę mam nadzieję na gorrrrrrący romans Belli z Edwardem.

Laughing Widać od razu, kto jest jaki team. Laughing
Bo mnie więź Leah z Jake'iem wkurzyła, boję się, że namiesza w uczuciach Belli i Jake'a. No i nie mam ochoty na gorący romans B-E, ale go przeczuwam.
Ciekawe, co Bajeczko - wielbicielko Jake'a, wymyślisz?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Wto 18:40, 30 Sie 2011 Powrót do góry

Kochane, bardzo dziękuję za komentarze. Powiem szczerze, że już prawie zwątpiłam w to czy warto kontynuować Tawernę (przynajmniej na forum, bo być może kiedyś rozbuduję to opowiadanie jako autorskie), ale dzięki Wam: mermon, Dzwoneczku i Sus stwierdziłam, że warto. Choćby tylko dla Was i dla samej siebie, bo lubię meyerowych bohaterów osadzonych w Nowym Orleanie.
To, że nie uśmiercę Jacoba było więcej niż pewne, ale czy będzie z Bellą? Sama jeszcze nie wiem, ponieważ moi bohaterowie czasami robią co chcą.
Dzwonuś, obiecuję, że Carlisle nie zwróci się do Belli per "córuchna".
Na temat gorących romansów nie powiem ani słowa.
Postaram się skończyć jutro kolejny rozdział. Wiem, że to opowiadanie miało być krótkie, ale jak już ta cała ferajna na dobre zagościła w mojej wyobraźni to chyba się troszkę wydłuży.
Ściskam Was.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
xxxvampirexxx
Wilkołak



Dołączył: 27 Paź 2009
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraina Czarów ;)

PostWysłany: Śro 16:49, 31 Sie 2011 Powrót do góry

Chyba pierwszy raz tutaj goszczę.
Powinnam zacząć od tego, że twoje opowiadanie jest boskie! I dałaś nowego Edwarda. Nie bad, który pije, pali i co tam dusza zapragnie. Tutaj jest autentyk słowa zły. I to dość dziwne, ale podoba mi się jego mroczna dusza. Według mnie, takie powinny być wampiry. Krwiożercze, myślące o sobie.
Dużo myślałam nad Bellą. Jest wątek magiczny, w którym istnieje i właściwie sama go tworzy. Nie jest grzeczna, ani niegrzeczna. Coś pośrodku. I trochę denerwuje mnie jej uległość względem Jacoba. Mimo iż zarzekała się, że go nie wpuści do domu, spał u niej. To jakby rzucanie słów na wiatr. A sprawa z Leah nie wygląda ciekawie. Jeśli dobrze pamiętam, w pierwszym rozdziale było napisane, że między nimi jest tylko seks. Mogę się mylić.
Zawsze uważałam, że wilki powinien stać przy wilku. Krzyżówki człowieka z wilkami mnie nie kręcą. Nie ma tej... dzikiej fascynacji. Ale to trochę nie fair, że Bella dowiaduje się o 'połączeniu' w sforze na pogrzebie. To był smutny dzień, a Leah zachowała się trochę nie fajnie.
I mój ukochany Baron! Muszę przyznać, że to jedna z najlepszych złych postaci o jakich czytałam. Ci co ciągną bohaterów na dno. Zwłaszcza twoje opisy dają tego niespokojnego dreszczyku. Uwielbiam ten mroczny klimat i tą niepewność, co znajdę w następnym zdaniu. Potrafisz zaskakiwać, bo naprawdę nie sądziłam, że Edward przejmie kontrolę nad większością watahy.
Osobiście wolałabym, by Jacob umarł. Jednak, gdyby na dłuższą metę się nad tym zastanowić, dzięki jego postaci to opowiadanie jest unikalne.

xxx.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
pampa
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 1916
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 57 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:34, 21 Wrz 2011 Powrót do góry

ja oczywiście trafiłam tu przez przypadek... następnym razem proszę bardzo o jakieś pw przypominające, bo moja galopująca skleroza mnie kiedyś dobije Wink

Zacznę od tego, że z wielką przyjemnością przypomniałam sobie całe opowiadanie od początku, żeby się dobrze wczuć Smile
I ponownie zapałałam wielką do niego miłością, a ten rozdział mnie w tym upewnił

Niezmiernie się cieszę, że Jacob przeżył (Dzwonku nie bluźnij romansem Belli z Edwardem, nawet mimo tego że w tym opowiadaniu Ed jest niezmiernie pociągający Wink ) a sposób jaki na to wybrałaś gwarantuje mi więcej rozdziałów - no bo jakoś trzeba z tego "wybrnąć" przecież aby jednak Bella nie została oddana demonowi
Wątek Pięknego Carla jakoś tak nie wiem... może to się fajnie rozwinie, ale mam prośbę taką jak i Dzwonek - nie rób z tego ckliwego pojednania na linii ojciec pradawny wampir - córka księżniczka voodoo

Ach i motyw Bella - Jacob - Leah! Cóż za smakowity trójkącik się szykuje

Dziękuję Ci bardzo, że wróciłaś do tego opowiadania i mam wielką, wielką nadzieje że będziesz kontynuować


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 14:01, 25 Wrz 2011 Powrót do góry

Bardzo Wam wszystkim dziękuję za komentarze. Nie przedłużając, zapraszam na kolejną odsłonę życia różnych stworzeń w magicznym Nowym Orleanie.

Beta: Dzwoneczek

Rozdział 4

Iluzje

Edward Cullen na swoje gniazdo wybrał stary, osiemnastowieczny dom, leżący z dala od centrum Nowego Orleanu. W leśnych, podmokłych terenach nad jeziorem Salwador, na południowym zachodzie miasta rzadko pojawiali się ludzie. Jeśli już, to okupowali plaże na osuszonych, wschodnich brzegach tego akwenu, nie zapuszczając się na niebezpieczne bagna, pełne jadowitych węży i gigantycznych aligatorów.
Wampirom towarzystwo obślizgłych gadów nie przeszkadzało.
Dom, w którym zamieszkali, przypominał dawno opuszczone, wymarłe siedlisko rodem z horrorów Anne Rice.
Cullen uśmiechnął się pod nosem na to skojarzenie. Ten przeciętny aktorzyna – Antonio Banderas, który wcielił się w wampira Armanda, był żałosny w odgrywanej przez siebie roli. Edward swego czasu nawet zastanawiał się, czy nie pokazać tej pożal się Boże gwieździe filmowej, jak wygląda prawdziwy nieumarły, ale Jasper odwiódł go od tego pomysłu. W Los Angeles rządził klan Denali, kilka pięknych wampirzyc, które od ponad stu lat niepodzielnie panowały w Mieście Aniołów. To był ich teren i bezprawne polowanie na nim skończyłoby się wypowiedzeniem wojny, a Cullen miał obecnie ważniejsze sprawy na głowie.
Z zadowoleniem pomyślał o tym, że kiedy już uda mu się przywołać z grobu Volturich, posiądzie taką moc, że cały świat będzie należał do niego i wówczas wszystkie istoty, żywe i martwe, staną się jego poddanymi. Wtedy może, jeśli nadal będzie miał na to ochotę, pokaże temu latynoskiemu błaznowi Banderasowi, jakie naprawdę są wampiry.
Edward pożądał władzy. Nieograniczonej, absolutnej, wiecznej. Ogarnięty tą obsesją przez stulecia, teraz czuł, że jego największe pragnienie może się w końcu spełnić. Potrzebował już tak niewiele. Dreszcz rozkoszy przeniknął martwe ciało, wypełniając zastygłe wieki temu komórki falą podniecenia.
Wampir stanął przy oknie, w którym tkwiła rozbita szyba, tworząc interesującą pajęczynę pęknięć i rys na idealnie gładkiej, zakurzonej powierzchni. Spojrzał na ciemniejące niebo i uśmiechnął się do siebie. Nadchodziła kolejna noc. Jego czas.
Pomyślał przez chwilę o długiej drodze, jaką przeszedł od momentu, kiedy Carlisle Cullen – Wielki Mistrz wampirów, którego władza przez kilka wieków obejmowała pół Europy, od Francji na zachodzie po Rosję i Bałkany na wschodzie – przemienił go w nieśmiertelnego.
Całe stulecia służył mu wiernie jako najlepszy z żołnierzy, najbardziej okrutny i bezwzględny. Carlisle był nie tylko jego Mistrzem, ale i ojcem, który nauczył go wszystkiego. Edward szczycił się tym, że należy do jednego z najstarszych i najpotężniejszych rodów władających Starym Kontynentem, ale z biegiem czasu rola księcia-syna przestała mu wystarczać. Chciał być królem.
A później nastąpiły najmroczniejsze czasy w jego egzystencji. Carlisle zdradził ich gatunek, został wyklęty przez wszystkie klany, a wraz z nim cały jego ród skazano na wieczną banicję i potępienie. W ciągu kilkudziesięciu lat z najpotężniejszej, królewskiej rasy Cullenowie stali się wyrzutkami i nędzarzami tułającymi się po syberyjskich lasach bez możliwości powrotu w rodzinne strony.
Przez Stary Kontynent przetoczyła się wówczas fala okrutnych, bratobójczych walk, bo pozostałe europejskie klany wydzierały sobie z gardeł terytoria i dawne majątki Cullenów. Wojna nieśmiertelnych trwała niemal przez cały osiemnasty wiek, pochłonęła ponad połowę wampirzych istnień, wytrzebiła w pień zastępy świetnie wyszkolonych wilkołaków, aż w końcu doprowadziła do tego, że zaczęło brakować pożywienia. Ludzie ginęli zarówno w walkach pomiędzy nieśmiertelnymi, jak i w wojnach toczonych między sobą. Do tego groźne epidemie rozprzestrzeniały się po Europie, co w rezultacie spowodowało, że krew stała się cennym towarem deficytowym.
Trzy najsilniejsze wampirze klany na początku dziewiętnastego wieku doprowadziły w końcu do względnego pokoju, dzieląc pomiędzy siebie schedę po Cullenach. Francja i Austro-Węgry przypadły włoskim arystokratom z Volterry, Bałkany – staremu transylwańskiemu rodowi Dracula, a Rosja – nieśmiertelnym z klanu Romanowów.
Mistrzowie tych trzech wampirzych rodzin: Aro Volturi, Vladimir Dracula i Constantine Romanow podjęli wówczas jeszcze jedną, istotną dla całego świata decyzję. Podzieli między sobą insygnia władzy należące wcześniej do Carlisle’a Cullena, z którymi związana była przepowiednia spisana w Starożytnym Manuskrypcie Potępionych, świętej księdze wampirów. Aro zabrał diadem wysadzany diamentami, pośrodku których tkwił wielki rubin z ukrytą w nim kroplą krwi Lilith – matki wszystkich nieśmiertelnych; Vladimir – srebrny miecz, na którym wyryte były słowa klątwy zamieniającej ludzi w Dzieci Księżyca, a Mistrz Rosji, Constantine, wziął śnieżnobiałą buławę wykonaną z piszczela upadłego anioła – Lucyfera.
Przepowiednia głosiła, że istota, która posiądzie wszystkie trzy artefakty i odprawi z ich pomocą magiczny rytuał Przemiany, zostanie nowym Bogiem – Panem Wszechświata, mającym władzę nad wszystkimi stworzeniami zamieszkującymi Niebo, Ziemię i Piekło.

Edward odwrócił się od okna z uśmiechem na pięknej, bladej twarzy i popatrzył z zachwytem na leżące przed nim dwa spośród trzech upragnionych insygniów. Na dębowym stole pokrytym purpurowym suknem spoczywał ciężki miecz odlany ze srebra, z misternie zdobioną w wilcze łby rękojeścią, a obok niego świeciła wewnętrznym blaskiem buława zwieńczona małą, białą czaszką z gorejącymi oczodołami. Brakowało mu jedynie diademu, który ten głupiec Aro zabrał ze sobą z Włoch, udając się na krucjatę do Ameryki Północnej. Lecz niebawem, jeśli jego plan się powiedzie i ta mała mambo podniesie z grobu Volturich, Cullen zdobędzie brakujący artefakt, a wówczas…
Edward zatracił się w swojej ekstatycznej wizji. Opadł na powleczone złotym aksamitem poduszki wyściełające wysokie, dębowe krzesło, które swoim wyglądem przypominało bardziej tron niż zwykły mebel, i pogrążył się całkowicie w swym wyimaginowanym świecie marzeń.
Dwa piętra niżej, w zimnej i wilgotnej piwnicy, w której czuć było odór śmierci, stęchlizny i mokrej psiej sierści, Jasper karmił wygłodniałe wilkołaki. Uwielbiał patrzeć, jak uwięzione w srebrnych klatkach Dzieci Księżyca jedzą mu z ręki, skomląc cicho o kolejne, smakowite kąski. Kontrolował ich umysły, wyczuwając choćby najmniejsze oznaki gniewu lub nienawiści. W zasadzie to mógłby siebie nazwać behawiorystą. Ludzie objęci klątwą Luny w wilczej postaci niewiele różnili się od swych dalekich krewniaków – psów. A Jasper kochał psy. Cenił te zwierzęta za ich mądrość, posłuszeństwo i bezwzględne oddanie. Dobrze wyszkolony pies potrafi być groźnym i niebezpiecznym narzędziem, twardym i niepokonanym przeciwnikiem, broniącym swojego pana do ostatniej kropli krwi. A co dopiero dobrze wyszkolony wilkołak! Jazz spojrzał z zadowoleniem na swoje dorodne stadko.
Ogromny, ponad dwumetrowy czarny basior przyglądał się mu z oddaniem w strasznych, żółtych ślepiach.
- Byłeś grzeczny, Sam. Należy ci się nagroda. – Wampir podszedł do klatki, w której znajdował się największy z wilków. Otworzył srebrną kratę i rzucił mu sporego jelenia, któremu przed chwilą ukręcił łeb. Basior warknął potulnie i zabrał się do rozszarpywania przystawki. Pozostałe wilki siedziały grzecznie w swoich klatkach, oblizując się tylko na widok kolejnej zwierzyny, którą Jasper trzymał od niechcenia w rękach.
Wszedł ponownie w ich umysły i odebrał następujące sygnały: wierność, posłuszeństwo, służba, lojalność, Leah. Odwrócił się błyskawicznie w stronę najmłodszego wilka, w którego myślach odnalazł dziwne słowo, które nie powinno się tam znaleźć.
- Seth. – Lodowaty głos wampira wypełnił całą piwnicę. Tembr tego głosu zmroził pozostałe wilki, które wystraszone podkuliły ogony, położyły uszy po sobie i przywarły łapami do ziemi, manifestując poddańczą postawę.
Szczeniak, bo inaczej Jasper nie mógł nazwać tego jasnoszarego wilkołaka, był najbardziej krnąbrny z całej watahy, ale zarazem wydawał się być najinteligentniejszy. Jego umysł powoli poddawał się hipnozie i nawet kiedy czar wampira ogarniał już wszystkie szare komórki, starał się bronić przez tą obcą ingerencją. Stąd te przebłyski świadomości.
- Kim jest Leah?
Ciche, żałosne skomlenie młodego wilkołaka spowodowało, że Jazz postanowił wejść głębiej w jego jestestwo. Przymknął oczy i dał się na moment porwać fali myśli, które buzowały w umyśle Setha. Po chwili dotarł do części mózgu zwanej ciałem migdałowatym, odpowiedzialnym za emocje. Przyjrzał się uważnie obrazom, które tam zobaczył: Młoda, piękna Indianka trzymająca za rękę małego chłopca wpatrzonego w nią z podziwem. Szara wilczyca, potężna wadera, która miała stać się matką następnego pokolenia wilkołaków, trącająca czarnym nosem zdezorientowanego swoją pierwszą przemianą wilczka. To była Leah.
Jasper wycofał się z umysłu Setha i spojrzał na niego uważnie.
- Interesujące – powiedział cicho, bardziej zafascynowany tym, co zobaczył w głowie szczeniaka, niż zły. – A więc twoja siostra była samicą przywódcy stada… Ciekawe, dlaczego jej tutaj z nami nie ma, co, Seth? Możesz mi to wyjaśnić?
Wilk pisnął cicho i pokręcił przecząco szarym łbem, ze strachu nie patrząc nawet na wampira. Jazz zamyślił się na chwilę, przeczesując dłonią swoje jasne włosy, opadające w łagodnych falach na kark. Oczy błyszczały mu z podniecenia, a pełne wargi rozchyliły się w uśmiechu, ukazując niewielkie, ale śmiertelnie ostre kły. Gdyby udało mu się rzucić czar na tę waderę, mógłby ją dopuścić do potężnego czarnego samca. Urodziłoby się potomstwo, spośród którego wybrałby najsilniejsze osobniki i wyszkolił na idealnych zabójców. Wilkołaki wychowywane od szczeniaka wśród wampirów byłyby ich najwierniejszymi sprzymierzeńcami. Mógłby w taki sposób tworzyć nowe zastępy… Ba, całe armie całkowicie podporządkowanych mu Dzieci Księżyca! Spojrzał po raz ostatni na Setha, zwiniętego w kłębek w swojej klatce z przymkniętymi z przerażenia ślepiami.
- Obiecuję ci, wilku, że nie będziesz już musiał tęsknić za siostrą. Sprowadzę ją tutaj dla ciebie. Wszak miejsce samicy alfa jest przy swoim stadzie, nieprawdaż?
Jasper, zachwycony swoim nowym pomysłem, wyszedł, zatrzaskując za sobą ciężkie, mosiężne drzwi od piwnicy. Po chwili dobiegł go zgłuszony, cichy odgłos żałosnego wycia. To Seth zapłakał, w kolejnym przebłysku świadomości, nad swoją i Lei dolą.

Edward z niechęcią spojrzał na Jaspera, który w wyśmienitym nastroju wszedł do biblioteki i przerwał jego ekstatyczne wizje wielkiej przyszłości. Nie lubił, gdy mu przeszkadzano w rozmyślaniach, szczególnie tak interesujących jak planowanie przejęcia władzy nad światem.
- Znalazłem ciekawą informację w głowie jednego z wilków – powiedział Jazz i nie przejmując się złością Cullena, rozsiadł się wygodnie w fotelu.
- I tylko po to tu przyszedłeś? – warknął Edward, nie kryjąc swojego niezadowolenia. – Żeby mi opowiedzieć, o czym myśli jakiś parszywy kundel?
- Mógłbyś czasem posłuchać innych – mruknął Jazz, spoglądając na wyniosłą postawę swojego rozmówcy. Czasami miał dosyć tych arystokratycznych manier.
Edward urodził się w piętnastowiecznej Barcelonie, w czasach hiszpańskiej Inkwizycji. Wychowywał się na dworze Ferdynanda, ówczesnego króla Aragonii i Walencji i był siódmym z kolei pretendentem do tronu.
Wyrósł na wysokiego, smukłego młodzieńca o świetnej prezencji i nienagannych manierach, który z wielkim zapałem wyszukiwał, nawracał i karał wszelkiej maści heretyków. Szczególnie wymyślanie i wymierzanie różnego rodzaju kar sprawiało mu dużą przyjemność. Był niezwykle inteligentnym i przebiegłym inkwizytorem, który dzięki umiejętności logicznego myślenia i niebywałej intuicji odnosił wielkie sukcesy na tym polu. Potrafił wytropić najmniejsze choćby przejawy heretyzmu i zasłynął krwawymi pogromami na Żydach, Cyganach i wszelkiej maści odmieńcach zajmujących się nielegalnymi czarami i magią.
I wówczas odnalazł go ich dawny Mistrz – Carlisle Cullen. Dostrzegł w tym przystojnym, młodym inkwizytorze ogromny potencjał i stworzył jednego z najbardziej inteligentnych i uzdolnionych wampirów na Starym Kontynencie.
Kiedy klan Cullenów rządził Europą, Jasper i Edward rzadko wchodzili sobie w drogę. Byli zbyt różni, by się ze sobą zaprzyjaźnić.
Jazz, potomek germańskich rycerzy, twardych ludzi Północy, był przede wszystkim wojownikiem, który chętniej spędzał czas na wojnach niż na salonach. Natomiast Edward szybko stał się ulubieńcem Mistrza i jego prawą ręką. Towarzyszył Carlisle’owi w negocjacjach, planowaniu strategii i niejednokrotnie podejmował trudne polityczne decyzje.
Tak naprawdę dopiero wygnanie i prawie dwustuletnia tułaczka po nieprzyjaznej Syberii zbliżyła do siebie tych dwóch, jakże odmiennych, nieśmiertelnych: arystokratę Edwarda i wojownika Jaspera. Z licznego niegdyś klanu Cullenów na początku dwudziestego wieku ocalała ich zaledwie garstka, a pod koniec tego krwawego stulecia jedynymi, którzy pozostali, była ich czwórka: Edward i jego siostra Alice (obłąkana wampirzyca, nie raz oskarżana o czary i konszachty z diabłem, która miewała wizje przyszłości), piękna nierządnica Rosalie (wykupiona przez Carlisle’a z tureckiej niewoli podczas jednej z siedemnastowiecznych wojen) oraz on – Jasper, niegdyś rycerz zakonu templariuszy.
- O co chodzi z tym wilkołakiem? – Edward westchnął nieco teatralnie, zwracając w końcu uwagę na blondyna nonszalancko rozpartego w fotelu.
- Jeden z nich ma siostrę, wilczycę. To samica alfa. Mój czar na nią nie zadziałał, ale muszę ją pozyskać. Jako jedyna jest zdolna wydać kolejne potomstwo Dzieci Księżyca. Może nam się przydać.
- Więc zrób to. – Cullen był ewidentnie znudzony rewelacjami Jaspera.
- Mam taki zamiar, tylko nie wiem, czy najpierw nie powinniśmy zająć się Carlislem. Może być niebezpieczny.
- Nie. – Głos Edwarda zabrzmiał ostro. – Zostawimy go na przynętę dla tej małej mambo, jeśli nadal nie będzie chciała współpracować.
- A jeśli ona się zgodzi?
- Tak czy inaczej unicestwimy wyklętego, ale pamiętaj, że tylko on zna całą przepowiednię. I w swoim czasie będzie nam potrzebny.
- W takim razie pozwolisz, że udam się na małe polowanie na pewną śliczną Indiankę. – Jasper uśmiechnął się znacząco.
- A co z tym nowonarodzonym, z którym zabawia się Rosalie? Nie sprawia problemów? – Edward z niesmakiem przypomniał sobie nową maskotkę pięknej blondynki. Rose miała charakter dziwki; choć jako wampirza kurtyzana była świetna i nie raz jej wdzięki ratowały ich z opresji, to jednak w oczach Cullena na zawsze pozostała tylko zwykłą ladacznicą.
- Jest grzeczny jak potulny miś. Rose tym razem miała niezłe oko. Będzie z niego bardzo silny i posłuszny nieśmiertelny – odparł Jasper, uśmiechając się pod nosem na wspomnienie Emmetta, nowej zdobyczy pięknej Rosalie.
- Świetnie. Chociaż raz nie popełniła błędu – mruknął Edward z przekąsem.
Blondyn spojrzał na przyjaciela i westchnął ciężko. Cullen nigdy nie zawracał sobie głowy szkoleniem nowonarodzonych. Nie lubił brudzić własnych rąk. W ogóle nie przepadał za jakąkolwiek pracą na rzecz innych wampirów. Od dawna czuł się Wielkim Mistrzem, jednak swojej siostrze mógłby poświęcić trochę czasu. Korona by mu z tego powodu z głowy nie spadła. Jasper postanowił to w delikatny sposób zasugerować.
- Mógłbyś zabrać Alice na polowanie? Może tobie się uda. Usiłowałem z nią porozmawiać, ale nie jestem w stanie. Milczy i patrzy na mnie niewidzącym wzrokiem, jakbym był powietrzem. Znowu ma tę swoją paranoję. Zamknęła się w trumnie i nie wychodzi od kilku dni – powiedział, podnosząc się z fotela. Martwił się o tę małą wampirzycę. Jeśli nieśmiertelni potrafią kochać, on chyba właśnie coś takiego czuł do Alice.
- To już się staje nudne – warknął Edward, stając ponownie przy stole i wpatrując się poważnym wzrokiem w insygnia. Chciał mieć w końcu święty spokój i zająć się dalszym planowaniem przejęcia władzy, a nie swoją chorą psychicznie siostrą, wychowaniem wilkołaków czy szkoleniem nowonarodzonego. Od takich błahych spraw byli inni, nie on – przyszły Pan Wszechświata.
Jazz nie powiedział już nic więcej. Przez moment patrzył z jawną nienawiścią na tego egoistycznego, wyniosłego dupka, jakim niestety był jego przyjaciel, a potem cicho zamknął za sobą drzwi i rozpędzając się w długim, ciemnym korytarzu, wyskoczył przez okno w chłodny mrok otulający pobliskie bagna.


Rankiem zaspany Jacob siedział za stołem w kuchni Belli i dopijał słodką kawę, spoglądając na dziewczynę zmęczonym wzrokiem. Od kilku dni nie czuł się najlepiej i choć rany po walce z wilkołakami całkowicie się już zabliźniły i fizyczne siły wróciły mu w pełni, to jednak nieznany do tej pory ból rozsadzał jego czaszkę, wwiercał się w mózg, podsyłając dziwne myśli i obrazy.
Tak było i teraz. Podniósł kubek z gorącym, aromatycznym napojem i nagle dostrzegł, że trzyma go w gnijącej i rozkładającej się jak u trupa dłoni. Ręka z odpadającym mięsem, z którego wyłaziły robaki, zadrżała. Była zupełnie bezwładna. Z pomiędzy obumarłych tkanek wylewał się cuchnący śluz. Ścięgna przypominały zepsute jelita, a kości chrzęściły złowrogo, pękając i rozsypując się w proch. Usiłował zacisnąć to, co kiedyś było jego palcami, na uchwycie kubka, ale zupełnie stracił czucie i upuścił naczynie na podłogę. Kawa rozlała się po białej posadzce niczym brunatna, lepka krew. Bella, która kończyła smażyć jajka na bekonie, wzdrygnęła się, słysząc odgłos tłuczonej porcelany. Odwróciła się do Jake’a, chcąc go skarcić za nieostrożność i pobladła, widząc jego przerażony wzrok, wbity we własną dłoń.
- Co ci jest? – zapytała, zestawiając patelnię z ognia i podchodząc powoli do przyjaciela.
- Ja… ja… widzisz to? – Jacob z obrzydzeniem wskazał na swoją rękę.
- Co?
- Moje ciało… gnije – wyszeptał Indianin. Rozejrzał się nieobecnym, jakby szalonym wzrokiem po kuchni, a kiedy dostrzegł mały tasak wiszący obok lodówki, rzucił się po niego.
- Musisz mi ją odrąbać, Bells – wychrypiał, podając zdezorientowanej i przestraszonej dziewczynie narzędzie.
- Jake, uspokój się. Nic ci nie jest.
- ku***, jak to nic mi nie jest? Ślepa jesteś czy co?
- Masz jakieś urojenia. Z twoją ręką jest wszystko w porządku. – Bella starała się mówić łagodnie, ale w głębi duszy bardzo się bała. Szalony wilkołak mógł stać się nieobliczalny, a Jacob chyba właśnie postradał rozum. Delikatnie zabrała mu tasak i ukryła go za swoimi plecami.
Indianin zawył cicho i opadł na kolana. Jego masywne, nagie barki drżały kompulsywnie. Ból rozsadzał mu czaszkę, a mózg wypełniały upiorne obrazy. Widział rozkładające się ciało, a w nim uwięzioną przerażoną i bezbronną duszę, która nie mogła zaznać spokoju. Dusza przypominała swoim zamazanym kształtem wielkiego wilka. Gorejące, złote ślepia wpatrywały się teraz w niego w niemym krzyku rozpaczy.
- Jake. – Znajomy głos dotarł do niego z oddali, jakby pochodził z innego wymiaru. Małe, ciepłe dłonie objęły go czule. Poczuł znajomy, słodki zapach miodowego szamponu do włosów. Ból zaczął ustępować, a on powracał powoli do rzeczywistości. Zmusił się, by otworzyć oczy, choć panicznie bał się tego, co zobaczy. Spojrzał z odrazą na swoją rękę i odetchnął z ulgą. Była taka sama jak zawsze. Duża, szeroka dłoń z masywnym nadgarstkiem, pokryta skórą w kolorze karmelu i ciemnymi włoskami. Normalna, ludzka ręka, bez śladu jakiejkolwiek zgnilizny czy rozkładu. Dłoń żywego człowieka.
- Bells – wychrypiał Indianin i mocno przytulił klęczącą obok niego, na zimnej, kuchennej terakocie dziewczynę. – Jezu, to było straszne. Zdawało mi się…
- Już dobrze, Jake. – Bella pogłaskała go czule po policzku, odgarniając z czoła zlepione od potu włosy. – To tylko jakieś przywidzenie. Nic ci nie jest.
- Ale to było takie realne, nawet nie jesteś w stanie pojąć, jak bardzo. Wydawało mi się, że zaczynam się rozkładać jak… trup.
- Myślę, że wiem, co się stało – powiedziała cicho dziewczyna. Jej głos był bezbarwny, choć przypominał lodowaty podmuch wiatru. Indianin spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Skąd wiesz?
- Jake, zjedz śniadanie, potem porozmawiamy. – Bella podniosła się z kolan i zaczęła wykonywać zwykłe kuchenne czynności. Nalała świeżej kawy do nowego kubka, nałożyła na talerz sporą porcję jajek na bekonie i postawiła to wszystko na stole. Jej twarz wydawała się jednak Indianinowi nieodgadniona niczym nieruchoma maska, pozbawiona wszelkich emocji.
- Siadaj i jedz – dodała, wyjmując z lodówki masło i ostrą konfiturę z suszonych pomidorów i papryki.
Jacob posłusznie usiadł za stołem i z lekką obawą wziął do ręki widelec. Jego dłoń nadal przypominała zdrową kończynę składającą się z normalnych, żywych tkanek. Ból głowy całkowicie ustąpił. Zjadł szybko całą porcję, połykając łapczywie duże kawałki bekonu i smażonych jajek. Kiedy skończył, spojrzał ponownie na Bellę, która popijała małymi łykami gorącą kawę, siedząc naprzeciwko niego.
- Myślisz, że mi odbiło?
Jej ciemne oczy wpatrywały się w jego twarz z troską, ale błyszczały gniewem. Nie uśmiechała się jak zwykle. Czuł, że jest zła. Gorzej: wściekła, choć starała się ukryć przed nim swoje emocje.
- Nie, nie jesteś szalony. Posłuchaj, powinieneś o czymś wiedzieć – odparła cicho. – Baron Samedi zawrócił cię ze ścieżki śmierci w ostatniej chwili. Byłeś już… prawie martwy.
- Bells, nie można być „prawie martwym”. Albo jest się po prostu martwym, albo człowiek jeszcze żyje.
- Posłuchaj mnie, Jake. Twoja dusza opuszczała już ciało, ale nie mogłam pozwolić, żebyś odszedł. Poprosiłam Barona, by ją powstrzymał i cię uleczył. Zrobił to, ale teraz wydaje mi się, że bawi się twoim kosztem.
- Chcesz mi powiedzieć, że jakiś loa mnie wskrzesił na twoją prośbę? Bells, przecież to niemożliwe. Chyba że ja… chyba że… O, Jezu, tylko mi nie mów, że jestem jakimś zasranym zombie!
- Uspokój się, Jake. Nie jesteś żadnym zombie. Żyjesz normalnie jak przedtem. Te obrazy w twojej głowie to jedynie głupie sztuczki Barona, który chce mnie do czegoś zmusić. Ty jesteś tylko narzędziem w jego podłych rękach – powiedziała Bella znużonym głosem.
- Czy jest coś, o czymś jeszcze powinienem wiedzieć? Ile razy jeszcze ten twój cały loa ma zamiar tak zabawiać się moim kosztem? I czego on od ciebie chce, do cholery? – krzyknął Jacob. Czuł, że narasta w nim wściekłość. Drzemiący w jego świadomości wilk przebudził się i patrzył teraz na Bellę bezwzględnymi, żółtymi ślepiami.
- To się nigdy więcej nie powtórzy, obiecuję ci.
- Jesteś pewna – warknął złowieszczo – że potrafisz zmusić go to tego, żeby się odczepił od mojej głowy?
- Tak. Zawarłam z nim pewien pakt. – Bella spojrzała bez strachu w groźne oczy Jacoba. Dopiła spokojnie kawę i zebrała ze stołu brudne naczynia.
- Pakt? Jaki pakt? Co mu obiecałaś? – Indianin poderwał się i chwycił ją za ramiona. Ścisnął je na tyle mocno, że syknęła z bólu.
- Nie twój interes – mruknęła, starając się wyrwać z jego żelaznego uścisku, ale jej na to nie pozwolił. – Musiałam to zrobić, inaczej już byś nie żył.
- Co mu obiecałaś, do cholery?!
- Siebie – odparła w końcu cicho, mając nadzieję, że ją puści.
Głuche warczenie rozległo się w całej kuchni. Twarz Jacoba wydłużyła się nienaturalnie, a wargi cofnęły, ukazując niebezpiecznie ostre, zakrzywione kły.
- Chcesz poświęcić siebie za moje gówniane życie? Nigdy! Zabiję go, rozszarpię na kawałeczki, choćbym miał za nim pójść do samego piekła – wycharczał, z trudem wymawiając ludzkie słowa.
- Sama poradzę sobie z Baronem Samedi, Jake. – Bella starała się mówić spokojnym, łagodnym głosem, jakby przemawiała do rozwścieczonego psa, a nie do mężczyzny, który na jej oczach zamierzał właśnie przemienić się w wilkołaka. – Teraz mamy większy problem na głowie. Wampiry i twoje byłe stado, które zagraża nam wszystkim o wiele bardziej niż nawet najgroźniejszy z loa.
- Oni już nie żyją – warknął Indianin, pochylając głowę. Trząsł się cały, a jego ciało wydawało się płonąć. Musiał się opanować, bo nie mógł dopuścić do tego, by przejść transformację w kuchni ukochanej kobiety. Bestia czająca się w jego wnętrzu była zbyt niebezpieczna, nawet dla Belli. Łapczywie łapał hausty powietrza, starając się powoli wyrównywać oddech i uspokoić swoje drugie, niepokorne i groźne, ja. Chwila grozy minęła. Znów miał ludzką twarz, a oczy nabrały czekoladowej barwy. Odruchowo przytulił dziewczynę, obejmując ją mocnymi ramionami i wdychał powoli zapach jej włosów, napawając się jego słodyczą.
- Muszę pomścić ojca – wyszeptał, delikatnie błądząc wargami po jej splątanych puklach. Nagle poczuł się strasznie zmęczony. Bezsilny. Opadł ciężko na krzesło i przymknął oczy. Chciało mu się spać. Zasnąć i nie myśleć o niczym. A najlepiej już nigdy się nie obudzić.
- Jestem wykończony – ziewnął, opierając ciążącą mu głowę o chłodną kamienną ścianę.
- Jake, to stres. Ostatnio dużo przeszedłeś. Musisz odpocząć. – Głos Belli docierał do niego z oddali niczym powoli zanikająca melodia. Cisza. Pragnął ciszy i ciemności. W ostatnim przebłysku świadomości zarejestrował, że dziewczyna pomaga mu wstać i przejść kilka kroków, które wydały mu się wiecznością, do sypialni. A potem odpłynął w nicość.
Ocknął się późnym popołudniem. Przez chwilę nie wiedział, gdzie jest. Leżał spocony w pomiętej, niebieskiej pościeli. Przez zasłonięte żaluzje do pokoju wpadały tylko pojedyncze promienie słońca i tańczyły na jego lśniącej od potu skórze. Poczuł znajome uczucie głodu, które ściskało jego żołądek. Tylko dzięki temu postanowił w końcu podnieść się z łóżka. Nadal był otępiały, bolały go mięśnie, a w kościach niebezpiecznie łupało przy najmniejszym ruchu.
- Cholera, chyba złapałem jakąś grypę – mruknął pod nosem, przyglądając się swoim podkrążonym, mętnym oczom w lustrze. Poranne wydarzenia wydały mu się jakąś mglistą, nieczytelną papką wspomnień. Pamiętał tylko, że jadł śniadanie, a potem poczuł się senny. Coś działo się też z jego ręką. Przyjrzał się swoim dłoniom, które wyglądały tak jak zawsze, może trochę bardziej drżały. Wzruszył ramionami. Pewnie mu się śniło coś głupiego. Może za dużo pił ostatnio.
Wskoczył pod prysznic i przez dobry kwadrans napawał się kojącym strumieniem gorącej wody. Czuł, że całe napięcie, które towarzyszyło mu od śmierci Billy’ego, powoli znika. Wytarł się pobieżnie ręcznikiem i nie przejmując się swoją nagością, zajrzał do kuchni. Belli w niej nie było. Dostrzegł leżącą na stole kartkę papieru.

Jake, pojechałam na posterunek złożyć zeznania. Wracając, zrobię zakupy na targu. Jak będziesz głodny, w lodówce masz resztkę wczorajszej paelli. B.

Dzięki Bogu, pomyślał z ulgą, bo jego żołądek stanowczo domagał się pożywienia. Nie zawracał sobie głowy odgrzewaniem posiłku. Zjadł mięso z warzywami na zimno prosto z garnka. Nie było tego wiele. Nadal dręczył go głód. Zajrzał ponownie do lodówki i wyciągnął z niej wędzonego łososia, dżem żurawinowy oraz marynowaną paprykę. Nie zastanawiając się nad nieco dziwną kompozycją smakową produktów, łapczywie połknął je wszystkie, dodając do nich jeszcze pół bochenka nieco czerstwego chleba. A na koniec otworzył sobie chłodne piwo.
Zarzucił na siebie spodnie oraz rozpiętą koszulę i boso wyszedł przed dom, z butelką budweisera w ręce. Usiadł na kamiennych schodkach i postanowił spokojnie poczekać na Bellę, delektując się znajomymi odgłosami nowoorleańskiej ulicy.
To było jego miasto. Jego terytorium. Świat, w którym żył, pełen nadprzyrodzonych istot z piekła rodem, rządzący się swoimi prawami. Ludzkie zasady i paragrafy nie miały z nim nic wspólnego. Wilkołaki od ponad stu lat sprawowały pieczę nad Nowym Orleanem. Żyły w symbiozie z licznymi duchami, czarownikami i kapłanami voodoo. Nieraz pomagały „sprzątać” po jakimś niedoświadczonym mambo, który nie potrafił zapanować nad hordą krnąbrnych zombie, które wyrwały się spod jego kontroli. Legendy o wampirach zamieszkujących to miasto stanowiły tylko i wyłącznie korzystną przykrywkę dla Dzieci Księżyca. Tak naprawdę nieumarli pojawiający się w tym zakątku Luizjany łamali ustanowiony, ponad stuletni pakt i byli szybko unicestwiani. Od przeszło wieku Nowym Orleanem rządził samiec alfa, przekazując swoją władzę z pokolenia na pokolenie najsilniejszemu ze stada wilkołaków. Jacob był trzecim przywódcą watahy od momentu ustanowienia tego prawa. Najmłodszym i w tej chwili całkowicie samotnym. Wampiry, które zawitały w ostatnim czasie do jego miasta, naruszyły święte prawo w świecie istot nadprzyrodzonych. Wykorzystały swoją moc, by podporządkować sobie odrębny gatunek i ewidentnie chciały przejąć władzę w Nowym Orleanie. Gdyby jeszcze stanęły do uczciwej walki i pokonały w niej Dzieci Księżyca, Jake musiałby wówczas oddać im miasto we władanie, ale ci parszywi krwiopijcy nawet nie znali słowa uczciwość, nie mówiąc o honorze.
Jacob westchnął ciężko. Znowu poczuł się wykończony. Ostatnie dni nie należały do najspokojniejszych, a jego obecna sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo. Gorzej. Była całkowicie beznadziejna.
Sfora wilkołaków, której przewodził, przeszła na stronę wroga i nie było istotne to, że działała pod wpływem magii. Bracia obrócili się przeciwko niemu i wbili mu nóż w plecy. Warknął cicho, przypominając sobie rozszarpane ciało ojca. Zapłacą mu słono za śmierć Billy’ego. Ze zdrajcami sobie poradzi, bardziej niepokoiła go moc, jaką dysponowały te nowoprzybyłe wampiry. Nigdy wcześniej żaden nieumarły, który stanął na jego drodze, nie posiadał takiej mentalnej siły.
Fakt, iż został zupełnie sam, również nie poprawiał mu samopoczucia. Była jeszcze, co prawda, Leah, ale Jake skrzywił się na samą myśl, że mogłaby walczyć u jego boku i nie daj Boże – zginąć. Jego obowiązkiem było chronić tę szarą wilczycę za wszelką cenę. Tylko ona bowiem mogła przedłużyć ich ród.
Nie wiedział, ile czasu przesiedział na tych kamiennych schodkach przed domem Belli. Zatopiony we własnych, ponurych myślach, nawet nie zauważył dużego, rudego kocura, który przyglądał mu się uważnie, wygrzewając się na słońcu.
- Jakie to urocze. Wielki przywódca stada rozdarty pomiędzy miłością do człowieka a swoim przeznaczeniem. – Głos w głowie Jake’a zabrzmiał ironicznie. Przypominał swoim tembrem papier ścierny, którym szoruje się zardzewiałe żelazo. Indianin wzdrygnął się i rozejrzał po zalanej słońcem okolicy, ale nie dostrzegł nic niepokojącego. Nieprzychylnym okiem spojrzał tylko na kota, który obojętnie czyścił sobie przednią łapę. Jacob, jak każdy wilkołak, nie darzył tych zwierząt szczególną sympatią i nie dziwił się okolicznym burkom, które z upodobaniem przeganiały wszelkie kocury ze swoich podwórek.
- Naprawdę nie mam pewności, czy dobrze zrobiłem. Myślałem, że jesteś bardziej intrygującą istotą. Zbyt mało w tobie gniewu i nienawiści – kontynuował głos, ponownie wdzierając się do umysłu Indianina.
- Co jest, do cholery?! – zaklął Jake, pocierając energicznie czoło dłońmi, jakby chciał się uwolnić od natrętnego gościa w swojej głowie. Pomyślał, że znowu wariuje. Kątem oka dostrzegł, jak rudy kocur zeskakuje zwinnie z ogrodzenia, na którym się wylegiwał, i z gracją podchodzi do niego.
- Spadaj – warknął Jacob i chciał się zamachnąć ręką, aby odgonić kota, ale nie mógł się poruszyć. Zwierzę wpatrywało się w niego przenikliwie jednym, odrażającym okiem. Drugie miało wyłupione, tak że pozostała na jego miejscu czarna, zasklepiona niedawno rana. Nagle kot się uśmiechnął, ukazując pożółkłe, małe zęby w pyszczku.
- Żałosny samiec alfa z ciebie. Honor? Co to jest? Puste słowo. Jesteś zwykłym dupkiem, Jake. – Kot mrugnął znacząco zdrowym okiem i fuknął.
- Coś ty za jeden? – Indianin już wiedział, że ma do czynienia z istotą nadprzyrodzoną. Być może z jakimś zmiennokształtnym, który, nie wiedzieć czemu, przybrał formę rudego futrzaka.
- Możesz mnie nazywać, jak chcesz: Kiciuś, Kanalia albo Behemot. – Kocur łypnął na Jacoba z wyraźną kpiną.
- Dlaczego słyszę cię w mojej głowie?
- Zwykła sztuczka. Telepatia. Znasz to chyba? Ze swoimi kundlami porozumiewałeś się właśnie w ten sposób.
- Jesteś zmiennokształtnym?
- Nieważne, kim jestem. Ważne jest to, że ocaliłem ci skórę, bo myślałem, że jesteś złym, podstępnym wilkiem, a mam przed sobą jedynie dobrego, stróżującego psa. Takimi metodami nie pokonasz nieśmiertelnych, mój ty dzielny, szlachetny Azorku.
Jacob zawarczał głucho. Obelgi rozlegały się echem w jego głowie. Spojrzał na kota, mrużąc wściekle oczy. Zwierzak nadal wpatrywał się w niego drwiąco, siedząc nieruchomo niczym posąg na kamiennych schodach. Nagle jedno zdrowe oko kota zrobiło się całkiem czarne i jak przerażająca otchłań zaczęło przyciągać Jacoba do siebie. Słoneczna, gorąca ulica pokryła się szarym pyłem, a ludzki gwar ucichł. Słychać było tylko narastający odgłos bębnów, które swoim dudnieniem wprawiały w trans wszelkie żywe istoty.
- Posłuchaj mnie uważnie, młody wilkołaku. Potrzebuję bólu i cierpienia, złości i gniewu, nienawiści i kłamstwa. Zła, które jest piękne w swojej czystej postaci. Miłość, uczciwość i prawda są nic niewarte w naszym świecie. Dobroć jest głupotą. Więc jeśli chcesz przetrwać, musisz być bezwzględną bestią, która swoją siłę czerpie z nikczemności, która żywi się podłością…
- Natychmiast przestań. – Cichy rozkaz przedarł się przez głuche dudnienie. Bella, która pojawiła się nagle na schodach, podniosła kota za grzbiet i spojrzała groźnie na nieco zdziwiony pyszczek zwierzaka. Jego oko znów przypominało normalne kocie ślepię. I tylko obłok dziwnego szarego pyłu, unoszący się nad ich głowami, sugerował, że przed chwilą zdarzyło się coś niesamowitego. Jacob jednak nadal siedział na schodach, nie mogąc się poruszyć. Pomyślał, że jest chyba sparaliżowany od szyi w dół.
- Baronie, jeżeli jeszcze raz wejdziesz do głowy Jake’a, obiecuję, że odeślę cię na wieczność w te twoje zaświaty i Bóg mi świadkiem, że więcej twój zasrany tyłek nie pojawi się na ziemi.
Cichy, złowrogi śmiech rozległ się po okolicy.
- Moja mała, słodka mambo. Lubię, kiedy się wściekasz. – Szept wywołujący nieprzyjemny dreszcz rozpłynął się w ulicznym gwarze. Przerażony kocur wyrwał się Belli i czmychnął w pobliskie krzaki z przeraźliwym miauczeniem.
- Jezu, co to było? – jęknął Jacob, z trudem otwierając usta i łapiąc chciwie powietrze w płuca. Trans, w jaki został wprowadzony, zniknął. Czucie w nogach i rękach wracało mu powoli, ale nadal był ociężały i strasznie słaby. Podniósł się chwiejnie ze schodów.
- Miałeś wątpliwą okazję poznać osobiście Barona Samedi – mruknęła Bella, wręczając Indianinowi duży kosz z zakupami.
- ku***, chcesz mi powiedzieć, że przegapiłem taką okazję? Mogłem go zabić, idiota ze mnie. Zwykłego kota...
- Nie mogłeś. Byłeś w transie. Zresztą nawet gdyby nie użył hipnozy i tak nie dałbyś rady. Zabiłbyś zwierzę, ale nie loa. Chyba faktycznie czeka mnie z nim poważna rozmowa – westchnęła ciężko Bella. Jacob nie wyglądał na przekonanego.
- Ale na mnie nie działają takie hokus-pokus jak jakaś durna hipnoza. Przecież jestem samcem alfa, nawet wampirom nie udało się zmanipulować mojego umysłu.
- Baron nie jest jakąś zwykłą pijawką, Jake. Nazywa siebie Panem Podziemi albo jak wolisz: Panem Śmierci i niestety to nie są czcze przechwałki. Jest bardzo potężny.
- Ale chyba ty masz nad nim jakąś władzę, co? Wyślij go do piekła, tam gdzie jego miejsce. Chętnie ci w tym pomogę – mruknął Indianin, niezadowolony z odkrycia własnej słabości.
- Wydawało mi się, że potrafię sobie z nim poradzić. Teraz już nie jestem tego taka pewna. – Bella rozejrzała się czujnie po okolicy. Pomarańczowe słońce zawisło nad bielonymi domami, szykując się powoli do snu. Wiatr ucichł, a ulica opustoszała. Jednooki kocur przebiegł szybko przez chodnik i zniknął w ciemnym zaułku, zaraz za wysokim ogrodzeniem posiadłości Newtonów.
- Zawsze wiedziałem, że koty są wredne. Do tego jeszcze rude – powiedział ze złością Jacob, spluwając znacząco w stronę, w którą podążył zwierzak.
- Chodźmy do domu. Zaprosiłam Charliego na kolację. Liczę, że pomożesz mi go przekonać, by na siebie uważał. Baron i pijawki zaczynają mi już mocno działać na nerwy.
- A będę mógł zostać u ciebie na noc? Muszę się zrehabilitować za poprzedni wieczór i pokazać ci, że nie straciłem jeszcze wszystkich sił.
Bella spojrzała na przyjaciela z ukosa. Dobrze, że powoli odzyskiwał dawny wigor i dość specyficzne poczucie humoru. Bała się, że Baron Samedi mógł wyrządzić mu sporą krzywdę tym wchodzeniem w umysł. Na szczęście zmiany nie były trwałe. Jacob zachowywał się znowu normalnie, czyli delikatnie ją wkurzał.
- Nie przeginaj, Jake – warknęła tylko, zamykając drzwi wejściowe na porządną zasuwę. Nadchodził kolejny zmierzch.


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Nie 14:07, 25 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 23:15, 25 Wrz 2011 Powrót do góry

Dzięki Baja za kolejny rozdział. Nie jest chyba łatwo wymyślać taką historię.
Nie mogę się przyzwyczaić do złego Edwarda. Już Jasper wydaje się sympatyczniejszy. Edward nie budzi żadnych miłych uczuć. Jak już gdzieś pisałam, nie lubię typowych krwiożerczych wampirów, a tu takie są. Podziwiam, że udało ci się tak przestawić ich wizerunek o 180 stopni. Edward pragnący władzy nad światem - prawie jak Voldemort. Laughing
Za to wilki w tym rozdziale trochę cieplejsze. Zwłaszcza Seth z przebłyskami świadomości wzbudził moją litość.
No i biedny Jacob, biedny i kochany. Jak on sam sobie poradzi, mając tylko dwie kobitki przy boku?
Najbardziej mnie właśnie ten wątek interesuje. Edward, jak na razie budzi we mnie odrazę. Niewdzięcznik. Przeczuwam jego zakochanie i jakąś pozytywną przemianę, ale chyba taka na aniołka jest niemożliwa?

Pozdrawiam i natchnienia ci życzę.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
pampa
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lut 2010
Posty: 1916
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 57 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:51, 26 Wrz 2011 Powrót do góry

Bardzo podoba mi się wątek Edwarda. To jego pragnienie bycia władcą, jego historia i jego nieczyste myśli Wink
Super to prowadzisz, mam nadzieję że nie będzie w tej kwestii wielkiego zwrotu akcji.

Fajny jest też pomysł z tymi insygniami Carlisle`a. Ciekawy wątek, a wpleciona krew Lilith jest fajnym tematem, można by to jakoś rozwinąć później

ps
liczę na jakiś soczysty lemon po Twoim spotkaniu z idolem Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:00, 03 Paź 2011 Powrót do góry

Cześć, Bajeczko!

Przepraszam, że tak długo nie komentowałam nowego rozdziału. Wczoraj w nocy przeczytałam w końcu przed snem i powiem Ci, że potem bałam się zasnąć, naprawdę Laughing Jesteś straszna!
Muszę przyznać, że świat, który stworzyłaś w Tawernie niesamowicie mnie pociąga i kręci. A wampiry, wilkołaki, duchy i czarownice, które się pojawiają są tak niesamowite, że brak mi słów, by to opisać. Twoje opowiadanie jest napisane jak książka, naprawdę. Czuję się, jakbym czytała bardzo dobrą, dopracowaną książkę. Bajeczko, chciałabym zobaczyć Twoją książkę na półce w księgarni, a potem u siebie na półce. Mówię serio.
Dobra, przejdę do treści.

Bardzo podobał mi się opis wampirów, ich gniazda, ich historii. To było naprawdę ciekawe. Cieszę się, że opisałaś, o co właściwie chodzi z Volturi, Edwardem, Carlislem i tymi insygniami. Brzmi to naprawdę interesująco, intrygująco i złowieszczo. Twój Edward różni się od tego sagowego i bardzo dobrze. Podoba mi się. Tak samo jak Jasper. Ta scena, gdy był z wilkołakami i wnikał w myśli Setha, była świetna. Bardzo mi się podobała. Potem jego pomysły, rozmowa z Edwardem, naprawdę ciekawe. Nie mogę się doczekać kolejnej konfrontacji Edwarda i Belli. Myślałam, że dojdzie do tego w tym rozdziale, a jednak nie.
Żal mi Jacoba. Nie wie do końca, co się z nim dzieje. Baron bawi się jego kosztem i to jest przykre. Ta scena, gdy wydawało mu się, że jego ciało gnije, a potem gdy ten kot do niego mówił, straszne. Nie dziwię się, że się wkurzył na Bellę za to, że zawarła pakt z baronem. Z drugiej strony, na miejscu Belli postąpiłabym tak samo. Jake ma rozgardiasz w głowie. Ale kto by nie miał na jego miejscu?
Bella w Twoim opowiadaniu również jest super. Ma charakter, to trzeba przyznać. Walczy o swoje, jest silna, odważna. Podoba mi się niezwykle.

Uwielbiam klimat tego opowiadania, więc nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału. Mam nadzieję, że nie będzie trzeba bardzo długo czekać. I dalej powtarzam, że tęsknię za Demetrim. I za "Zabawkami"!

Buziaki!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Aquarius
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 10:08, 29 Sie 2012 Powrót do góry

Parę dni temu nagle przypomniałam sobie o Nowym Orleanie i tej Belli.
Naprawdę dobrze stworzyłaś ten świat i atmosferę.
Są opowiadania, które wyjęte z fandomu tracą wiele i mało kto zainteresowałby się nim bez zmierzchowej oprawki, ale wyjęcie tej historii spowodowałoby, że byłaby niewiarygodnie lepsza (wiem, co mówię, bo właśnie sobie to wyobrażam Wink).
Jest szansa na ciąg dalszy?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin