FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 miniaturki kirke |Samolubna[M]| 09.01.2015 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 9:00, 30 Kwi 2010 Powrót do góry

To bardzo smutna miniatura, czarodziejko. I przyznam szczerze, że nie lubię takich tekstów. Wywołują u mnie doła. Choć nie zmienia to faktu, że jest pięknie napisana, emocje w nim zawarte poruszają do szpiku kości...
Nigdy nie usiłowałam zrozumieć samobójców, bo nie potrafię pojąć, jak bardzo trzeba cierpieć, by być tak bardzo pozbawionym jakiejkolwiek nadziei i nie cenić, nie kochać cudu, jakim jest życie. Ono jest i tak bardzo krótkie...
Trochę dla mnie jest ten tekst jednak mało prawdopodobny. Dlaczego? Bo jest w nim miłość. Gdy jest miłość, tak głęboka, trudno mi uwierzyć, że ta miłość nie ochroniłaby bohaterki przed takim gestem...
Ale co ja tam wiem...
Zresztą to przecież fikcja literacka, prawda?
Pięknie piszesz, kirkuś, tylko pięknie proszę - nie pisz już takich straszliwie smutnych tekstów...


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Nie 12:04, 02 Maj 2010 Powrót do góry

no to wstawiam kolejny tekst :)
podziękowania wielkie za poprzednie komentarze :*

dedykowane Dzwoneczkowi... za wspaniały pojedynek :*

betowała - cudowna, bosska... Dzwoneczek :*


Ciemnowłosa Indianka siedziała na progu chaty i patrzyła w stronę lasu. Kilka minut wcześniej tam właśnie odeszła miłość jej życia. Wysoki, umięśniony mężczyzna, którego ostatnio nie poznawała. Zmienił się, nie wiedziała dlaczego i nie potrafiła nic z tym zrobić. Rzadko okazywała uczucia, ale teraz miała ochotę pobiec za nim i wykrzyczeć mu wszystko w twarz. Nie była pewna, co dokładnie czuje. Emocje nawarstwiały się i mieszały ze sobą, tworząc wybuchową mieszankę.
Zwinęła dłoń w pięść i mocno ścisnęła. Poczekała, aż pierwsze krople krwi spłyną na ziemię i wsiąkną, zostawiając tylko rdzawe ślady. Wstała i niespiesznie weszła do środka, gdzie napotkała zmartwiony wzrok brata. Ominęła go bez słowa i ruszyła do swojego pokoju. Zatrzasnęła szybko źle pomalowane drzwi i rzuciła się na zaścielone łóżko.
Tak bardzo starała się nie płakać, ale nie mogła dłużej tłumić bólu i gniewu. Zaufała mu, zdarzyło się jej to pierwszy raz, a on ją zdradził. Zostawił. Porzucił.
Skuliła się na łóżku i podłożyła rękę pod głowę. Poduszka już dawno upadła na podłogę, a Lei nie chciało się jej podnosić. Zamknęła oczy na krótką chwilkę, ale wciąż widziała tylko jego twarz, więc starała się tego więcej nie robić. Sen nie chciał nadejść, choć powoli zaczynała się o niego modlić.
Wieczorem, kilka godzin później usłyszała, jak ktoś puka, a nie dostawszy odpowiedzi, ostrożnie otwiera drzwi. Niepozorny chłopiec z dziecięcymi jeszcze rysami pochylił się nad nią. Odgarnął włosy z jej twarzy i okrył kołdrą. Nie spała, ale nie poruszyła się choć na milimetr.

***

Cierpiał, ilekroć zaczynał o niej myśleć.
Cierpiał, ilekroć przestawał.
Starał się nie wodzić za nią oczami, ale nie mógł się powstrzymać.
Nie chciał się powstrzymywać.
Emily zdawała się to rozumieć i nie protestowała. Przytulała go tylko mocniej do siebie i gładziła po mocno zarysowanej szczęce. Tak bardzo nie chciał poddawać się tym pieszczotom…

Nienawidził się za to, co musiał zrobić. Za to, w kogo się zmieniał. Stawał się powoli małomówny i mrukliwy. Trudno było podejść do niego, by nie zostać odesłanym z kwitkiem i kilkoma mało przyjemnymi słowami. Członkowie Rady tolerowali jego zachowanie i chyba to najbardziej go denerwowało. Im było łatwiej – wiedzieli.
Leah podobnie jak on zamknęła się w sobie i otoczyła wysokim murem. Czasami myślał, że chce o nim zapomnieć i prawie tego pragnął. Dla niej.

Uderzył pięścią w ścianę, wybijając sporą dziurę. Tynk posypał się na ziemię, a deski poluzowały. Kilka drzazg utknęło mu w dłoni. Nawet nie spojrzał – zaczął szukać nowego celu wyładowania emocji. Ściągnął szybko koszulkę oraz spodnie, wyskoczył przez okno i w locie przemienił się. Wbiegł pomiędzy drzewa i sprawdził, czy ktoś z watahy też jest pod postacią wilka, ale nikogo nie wyczuł. Tego mu właśnie było potrzeba – samotności. Miał ochotę wyć, poddać się instynktowi. Uciec i nigdy nie wrócić. Dusił się – taka była prawda i nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma. Jak długo będzie potrafił patrzeć na jej cierpienie. Jak długo będzie tolerował jej łzy, które ukrywała przed wszystkimi.
Codziennie przesiadywał pod jej domem. Ukryty za drzewami, snuł się całą noc – dopóki nie zasnęła, zmęczona płaczem. Czuł każdy spazm, który przechodził przez jej ciało. Wwiercał się w niego i wypalał od środka.

***

Patrzyła codziennie, jak wychodził z nią. Na zakupy, do fryzjera, do kościoła. Zmienił przyzwyczajenia, wyrósł, zmężniał. A minęło tylko kilka dni. Bała się o niego, bo czuła, że coś jest nie tak. Nie potrafiła tego określić dokładnie, ale serce ściskało jej się ze strachu, ilekroć widziała go w towarzystwie pozostałej trójki.
Witali się czasem, niejednokrotnie odmachiwali sobie, gdy mijali się na ulicy, ale nie mieli do tej pory możliwości porozmawiać. Tak bardzo brakowało jej ich wspólnych dyskusji.
Dzisiaj nie widziała go prawie wcale, choć przecież mieszkali tak blisko siebie. Pomyślała, że zaczyna jej unikać, ale nie mogła w to uwierzyć.
Poprawiła upięcie włosów i włożyła wygodne buty. Nie pamiętała, kiedy ostatnio spacerowała, ale dziś zamierzała to nadrobić. Magnesem przyczepiła krótką notkę na lodówce, nie chciała, by martwili się o nią jeszcze bardziej. Popatrzyła ponownie na swoje lustrzane odbicie. Nie była ładna, miała raczej chłopięcą budowę. Może zbyt szerokie ramiona i nazbyt wąskie biodra, ale przecież nie ominie genetyki. Włosy splotła w luźny warkocz i upięła, by nie przeszkadzały jej w marszu. Koszulkę przewiązała w pasie koszulą w kratkę, a do kieszeni brązowych spodni wsadziła swój stary zegarek i klucze.
Wyszła, spoglądając w niebo, ale żadna chmura nie zapowiadała deszczu.

***

Wyczuł ją. Po prostu wiedział, że to ona. Mieszanina zapachu jaśminu i drzewa sandałowego uderzyła w jego nozdrza i spowodowała kolejną falę bólu. Pokonał strumień i z całych sił próbował do niej dobiec. Obraz przed oczami zamazywał się i chyba tylko dzięki szczęściu omijał drzewa. W końcu zatrzymał się w miejscu. Po lesie rozniosło się dziwne drżenie, które, jak pojedyncza fala, zanikło z czasem. Szybko ubrał na siebie spodenki i ruszył jej na spotkanie.

Była zaskoczona, gdy go zobaczyła. Przysiadła na zwalonym pniu, który zaczął już porastać mchem. Nie powiedziała ani słowa, czekając na jego reakcję, a on tylko szedł w jej stronę. Widziała, jak zaciska szczękę i rozluźnia ją powoli. Mięśnie napinały się do granic wytrzymałości, a w dłoniach pobielały mu knykcie. Nie wiedziała, jak ma to rozumieć.
Nie nienawidzi mnie – pomyślała niemal od razu, ale nie była pewna dlaczego.
Przystanął przed nią i pochylił się do przodu. Zesztywniała cała, a serce jej przyspieszyło. Wstrzymała na chwilę oddech, gdy poczuła jego miękkie wargi na swoich.
Jęknął z bólu i osunął się na trawę. Zacisnął dłonie na głowie i skulił się, jakby ktoś kopnął go w brzuch.
- O co chodzi, Sam? – zapytała, klękając obok niego.
Próbowała go dotknąć, ale odepchnął ją, szybko wstał i pobiegł między drzewa.
Jej świat właśnie rozpadł się całkowicie. Oczy Lei zaszły łzami i ich niekontrolowany potok spłynął po nieumalowanej twarzy.

***

Uciekł, nie mógł nic zrobić. Ból był zbyt wielki. Emocje pozbawiły go kontroli i poczuł, jak znowu cały drży. Usłyszał dźwięk rozrywanego materiału i ponownie był wilkiem. Pobiegł co sił w łapach w stronę domu. Decyzja, którą podjął, była nieodwołalna i nie wiedział, ile będzie go to kosztować. Nie mógł jednak tak dalej żyć.

Kompletnie przebrany udał się do domu Blacków. Nie był zaskoczony, że wataha w komplecie na niego czeka. Słyszeli i czuli wszystko, co się stało. Rozumieli i to było najważniejsze.
- Jake, oficjalnie wyrzekam się dowództwa. Ty, jako pełnoprawna alfa, przejmiesz moje obowiązki – powiedział spokojnie, choć przy ostatnim słowie głos mu zadrżał.
- Wiesz, że teraz mógłbym nakazać ci posłuszeństwo? – zapytał młody Black z troską.
- Wiem. I wiem też, że tego nie zrobisz. – Uley był pewny swego.
Miał dostatecznie dużo czasu, by to przemyśleć. Może uznają go za egoistę, ale nie mógł inaczej. Porozmawiał już z Emily i wyjaśnił jej wszystko. Uśmiechnęła się tylko do niego smutno i powiedziała, że nie ma zamiaru go zatrzymywać. Coś w nim wtedy pękło i wciąż pękało. To było pierwsze przyzwolenie, a teraz czekał na następne.
- Jesteś tego pewien – powiedział Billy, który właśnie wjechał na wózku do pokoju.
- Jestem – odpowiedział krótko.
- Znasz konsekwencje? – zapytał Black, ale była to tylko formalność.
- Tak.
Wszyscy obecni wzięli głęboki oddech i wstrzymali powietrze w płucach. Mówił im o tym wielokrotnie, ale nikt nie wierzył, że może się na to zdecydować.
- Zatem skazuję cię na wygnanie i wykluczam z plemienia – powiedział Billy, ale jego słowa nie niosły ze sobą siły. – Nie wolno ci jednak nigdy wyjawić tajemnicy – dodał już dużo ciszej, związując tym samym Indianina milczeniem.
Black poczuł się bardzo stary i popatrzył ze smutkiem na Uley’a. Nie był pewien, czy Indianin usłyszał ostatnie słowa.
Wszyscy rozstąpili się i wyszli przed dom, gdy Sam przekroczył drzwi. Skupił się i próbował przemienić, ale nic się nie stało. Poczuł pustkę, ale poza tym nic. Wtedy po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnął. Nie odwracając się nawet, skierował swoje kroki do domu Clearwaterów.

***

Leah siedziała na parapecie okna i patrzyła w przestrzeń. Nie zauważyła go, gdy szedł drogą ani wtedy, gdy stanął tuż pod nią.
- Leah! – krzyknął.
Zachwiała się zaskoczona i omal nie spadła. Złapała się framugi okna i spojrzała niżej.
- Możemy porozmawiać? – zapytał, a jego rozemocjonowany głos odbił się od ściany lasu.
Bez słowa zniknęła w głębi pokoju. Zaczął się denerwować, gdy nie wyszła od razu z domu. Minuty mijały, a on sterczał na ganku i wsłuchiwał się, czy dziewczyna nie schodzi czasem ze schodów. W końcu drzwi otworzyły się, a w nich ukazała się Leah. Poprawiła spódnicę i zeszła kilka stopni w dół, mijając go po drodze. Niemal od razu podążył za nią w kierunku lasu.
Odeszli kilkanaście metrów w głąb. Nie mógł już dłużej czekać. Złapał ją w łokciu i przyciągnął do siebie.
- To, co powiem, będzie szalone, ale chcę, żebyś ze mną wyjechała. Nie wiem jeszcze gdzie – oświadczył. – Chcę, żebyś została moją żoną – urwał, bo bezsens jego wypowiedzi nagle do niego dotarł.
Dziewczyna wpatrywała się w niego zdumiona. Słyszał, jak szybko bije jej serce.
Zdradził ją, porzucił, a teraz chce, żeby zostawiła rodzinę i dom.
- Zaraz wszystko ci wyjaśnię – powiedział, gdy otworzyła usta. – Ja… - słowa nie chciały przejść mu przez gardło i poczuł dobrze znaną blokadę.
Przerażony zdał sobie sprawę, że wciąż jest związany przysięgą i Leah nie pozna prawdy. Nie mógł jej wyjaśnić. Nie mógł się wytłumaczyć. Zdenerwował się i puścił ją. Odsunął się o kilka kroków i ukrył twarz w dłoniach.

***

Pamiętał, jak się poznali. Omal nie potrąciła go, uciekając przed kilkunastoletnim chłopcem, a on zaskoczony złapał napastnika i przytrzymał go przy ziemi. Usiadł na nim okrakiem i unieruchomił. Nagle dostał po głowie siatką z zakupami i zaskoczony odkrył, że ta sama dziewczyna okłada go z zapamiętaniem.
- Zostaw mojego brata, dryblasie! – krzyczała, a kolejne ciosy spadały na jego głowę.
Złapał ją za chudy nadgarstek i wstał, pomagając powstać też swojej niedoszłej ofierze. Na nic nie zdały się tłumaczenia, że w rzeczywistości chciał dobrze. Zresztą już po chwili cieszył się, że w ogóle uszedł z życiem, bo panna Clearwater – jak się przedstawiła,
bardzo agresywnie reagowała na każdy przejaw antagonizmu względem jej młodszego brata. Zaśmiał się wtedy, za co oberwał kolejny raz. Woreczek z cytrynami pękł i owoce rozsypały się po żwirowanej drodze. Za to też go obwiniła.
Przykląkł i pomógł jej wszystko pozbierać.
- Jeśli wytrzymałeś z nią tyle czasu i ani razu nie krzyknąłeś, to jesteś dziwny – szepnął do niego wtedy Seth, za co oberwał kawałkiem pora.
- Wszystko słyszałam – mruknęła.
Nie mógł się w niej nie zakochać.


***

Ciężko oddychał i nie potrafił się uspokoić. Miał zamiar pobiec do Rady i powiedzieć im parę ciepłych słów. Czuł się oszukany.
Doskonale wiedzieli, że Leah nie odejdzie z nim, jeśli nie wyjaśni jej swojego postępowania. To nie była jego wina i bynajmniej nie chciał tego.
- Sam – powiedziała i podeszła bliżej.
- Wiem, że nic nie rozumiesz – wydusił z siebie. – Zdradzam, odrzucam… a teraz?! Teraz proszę o drugą szansę. – Głos mu się załamał.
Nie spojrzał na nią. Bał się tego, co mógłby zobaczyć.
- Wyjadę – powiedziała cicho.
- Co?! – prawie krzyknął.
Zaszokowała go. Nie wiedział, co powiedzieć. Serce biło mu jak oszalałe, a w oczach zbierały się łzy.
- Wyjadę z tobą – powtórzyła i podeszła bliżej.
Objęła go ramionami i położyła głowę na piersi. Chwilę wsłuchiwała się w bicie jego serca. Wdychała zapach, za którym tak długo tęskniła.
- Kocham cię – powiedział i pocałował ją w czubek głowy.
Poczuła, jak igiełki zarostu wbijają się jej w czoło i lekko drapią skórę. Odsunęła się trochę i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Wiem – szepnęła mu prosto do ucha, a jej spokojny głos był dla niego wymarzoną melodią. – Billy mi wszystko powiedział – dodała.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 22:21, 02 Maj 2010 Powrót do góry

Czarodziejko kochana, jakże bym mogła nie skomentować tego tekstu.
Jest to bez wątpienia jeden z twoich najlepszych tekstów. Chyba bardziej podoba mi się tylko Łowca.
Gdy zobaczyłam ten tekst, pierwsza myśl była: dlaczego kirke musiała akurat na pojedynek ze mną popełnić najlepszy swój tekst? (Wtedy jeszcze nie czytałam Łowcy)
Ale potem stwierdziłam, że to właśnie cudownie, to był zaszczyt pojedynkować się z tobą, z tym właśnie tekstem i obserwować reakcje na obie miniatury. Szłyśmy łeb w łeb...
Nie przepadam za postacią Sama. Ale ukazałaś go w taki sposób, że nawet gościa polubiłam. I jest to postać rzadko opisywana od strony emocji. Był to świetny pomysł.
Gdy jako jeden z warunków pojedynku wymieniłam pocałunek, pomyślałam, że pewnie z twojej strony pojawi się coś +18, a tymczasem... Ty opisałaś subtelny pocałunek w czubek głowy, czym mnie kompletnie zaskoczyłaś i oczarowałaś.
Bardzo mi się podoba potraktowanie przez ciebie motywu drugiej szansy.
Jest to znakomita miniatura, kirkuś. I bardzo ci gratuluję. I dziękuję za pojedynek, to była przyjemność.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 22:22, 02 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 21:48, 02 Cze 2010 Powrót do góry

dziękuję wszystkim za oceny :)

dedykacja dla Rudej, której dziękuję za świetną zabawę i gratuluję wygranej :)

betowała wspaniała i cudna Masquerade. - bogowie mam nadzieje, ze napisałam poprawnie ;P

Jak daleko odszedłeś(…)
od prostego kubka z jednym uchem(…)
*


Dotknąć deszczu, by stwierdzić, że pada
Nie deszcz, tylko pył z Księżyca spada
**

Blady mężczyzna oparł się wygodniej o drewniane oparcie ławki, która zdradzała oznaki częstego używania, choć wydawało się to dziwne w obecnej epoce. Zapach kadzideł i świec roznosił się po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Okna, w które przed wiekami wstawiono wielobarwne misternie wykonane witraże, nie wpuszczały promieni słońca. W bocznej nawie panował półmrok pozwalający co najwyżej na dostrzeżenie dwóch figur; Matki Boskiej i świętego Antoniego z Padwy***, który o dziwo nie nosił tego imienia i najprawdopodobniej nie widział Padwy.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni dżinsowej kurtki wyświechtany modlitewnik. Brązowa skóra okładki odstawała gdzieniegdzie od tekturowej podkładki. Przeglądał go przez chwilę, ale żadne ze słów nie przyciągnęło jego uwagi na dłuższą chwilę. Jednak jedna z pożółkłych kartek została mu w zimnej dłoni.

Jak daleko odszedłeś(…)
od sensu(…)
Od tego co nagie a nie rozebrane
Od tego co za wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska(…)
*

Zadrżał, choć nie miał prawa odczuwać chłodu nawet w kamiennej nieogrzewanej kaplicy. Zmiażdżoną teraz kulkę papieru wepchnął do kieszeni spodni i ukrył twarz w dłoniach. Kilka świec stojących u stóp gipsowych figur dopalało się, a roztopiony wosk zostawił charakterystyczne ślady na marmurowej posadzce.
Wciągnął powietrze do płuc i wypuścił powoli, obserwując płomienie. Jedna ze świec zgasła, ale nie zrobiło się ciemniej. Skrył twarz w dłoniach.
Miliony myśli przelatywało mu przez głowę, ale nie chciał skupiać się na żadnej z nich. Musiałby zdać sobie sprawę z tego, że jest tylko posłuszną marionetką w cudzych rękach. Że nie może nic na to poradzić i pozostało mu płynąć z nurtem. Nie chciał się z tym pogodzić – nie mógł. Żył zbyt długo kierowany najpierw przez rządzę mordu, a przez ostatnie setki lat przez własną żonę. Nie chciał zdać sobie sprawy, że nawet w latach swojego człowieczeństwa był tylko marionetką.
Ścisnął mocniej palce i poczuł, jak wbijają mu się w skórę. Skronie pulsowały nieprzyjemnie, więc rozluźnił mięśnie.

A co, jeśli faktycznie ktoś z góry pociąga za sznurki? Co, jeśli twoje wybory nie mają znaczenia? Może nawet gorzej – nie są twoimi wyborami, bo nie masz wolnej woli. Ktoś cię jej pozbawił, nie dając nawet możliwości obrony. Powiedzenia słowa we własnej sprawie, bo nikogo to tak naprawdę nie obchodzi. Jesteś tylko narzędziem w bezlitosnych rękach siły wyższej, której od lat składano daniny i ofiary. Czujesz się oszukany i pokonany. Bezsilność przygniata cię i zmusza do przyklęknięcia, a ciężar brzemienia, które dźwigasz, nie pozwala ci podnieść się z klęczek i spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Jakakolwiek ta prawda by nie była.


Dotknąć ściany, by stwierdzić, że mur
Nie jest ścianą, lecz kurtyną z chmur (...)
**

Mężczyzna w końcu podźwignął się i otrzepał z kurzu spodnie. Ławka zatrzeszczała pod jego ciężarem. Mógł to zrobić bezgłośnie, ale nie chciał. Tak bardzo teraz pragnął, by ktoś go zauważył. Świecie dopaliły się, a dym już prawie rozniósł po całym kościele. Zmieszał się z atmosferą, która od zawsze otaczała miejsca kultu. Nigdy tego nie rozumiał, za to niemal od samych początków swego istnienia czuł pustkę. Nie wypełniło jej jego człowieczeństwo ani śmierć. Nawet pobożne modlitwy, które wnosił, odkąd został wampirem. Czasami czuł się tak, jakby walił głową w mur, a żadna z cegieł nawet się nie ukruszyła od ciągłych uderzeń. Wierzył, że może coś zmienić. Że jest jakiś plan, tam, u góry, który zakłada jego istnienie. Że jest niezbędnym składnikiem czegoś większego i że to wszystko, co do tej pory przeżył, ma jakiś sens.
Nic jednak na to nie wskazywało i nie wskazuje dalej. Jest za to na pewno bezdusznym mordercą, który eony poświęcił na zaspokajanie własnych rządz i pragnień kosztem wielu istnień, które faktycznie mogły coś sobą wnieść do świata. Dlaczego nikt go nie zatrzymał na drodze zniszczenia, którą podjął setki lat temu?
Nie chciał dojść do wniosku, że bogowie nie istnieją. Wyobrażał sobie ciepły oddech swojego Anioła Stróża na karku. Mocno sponiewieranego i bardzo, bardzo starego. Marzenie to jednak szybko pryskało – jak bańka mydlana. Krzywe zwierciadło jego życia, które zniekształca rzeczywistość i zmusza do patrzenia przez pryzmat własnego kodeksu moralnego – ustalonego lata temu na zasadzie prób i błędów – przestało się sprawdzać. Chciał pojmować świat takim, jakim jest i jakim był. Zaczął poszukiwać prawdy bezwzględnej, ale nie potrafił jej dogonić – subiektywizm, od którego próbował się uwolnić, ukrywał się w każdym zaułku. Każdy meander życiowy, na który trafiał, prowadził na ślepy tor.
Podniósł swoją prawą dłoń, szukając linii życia – dawno zatartej przez nieubłagany czas. Nigdy nie mógł z nim wygrać; początkowo miał go za mało, a teraz było go zbyt dużo.

Dzień wczorajszy to historia.
Dzień jutrzejszy to zagadka.
Dzień dzisiejszy to dar.
****

Nie potrafił dostrzec daru dnia dzisiejszego. Choć tak bardzo się starał i zaciskał pięści, aż zsiniałe kłykcie bielały. Spędzał doby na wgapianiu się w ludzi, którzy pędzili z jednej ulicy na drugą. Tracili życie w walce ze śmiercią, zresztą z góry przegraną. Już dawno odkrył, że im mniej się starasz, tym dłużej żyjesz. Był nieśmiertelny, ponieważ nie ruszył się z miejsca, gdy ostre kły zimnoskórej wampirzycy rozorały mu krtań. Nie krzyczał nie tylko dlatego, że nie mógł. Nie wołał o pomoc, bo nie chciał. Miał nadzieję już nigdy nie zadręczać się pytaniami o to, kim jest i jaki jest jego cel, ale los ponownie z niego zadrwił. Nawet teraz słyszał ten upiorny chichot przeznaczenia.
Jeśli Bóg istnieje, musi mnie nienawidzić – pomyślał pierwszy raz klarownie. – Nie oszczędzono mi ani minuty z setek lat. Każdy dzień rejestruję z niezwykłą dokładnością i precyzją, zdając sobie sprawę, że nie przynosi nic nowego albo przynajmniej czegoś, co zainteresowałoby mnie na dłużej niż mgnienie. Żyję ze świadomością tego, że nie żyję. Zmrużył oczy i potarł powieki. Potrzebował ruchu, ale nie mógł się zdobyć na to, by wstać z ławki.

Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi
**

Siedział tak kilka godzin. Bez ruchu czy jakichkolwiek innych oznak funkcji życiowych. Nie starał się już udawać, że jest jednym z nich. Nie uda mu się to nigdy. Piętno wieków odbijało się w bezkresnych oczach i mogło przerazić. Pustka nawet jego przyprawiała o drżenie, a właśnie ją czuł. Był jak czarna dziura, która wciągała wszystko, co było na tyle nieostrożnie, by nie zmienić trajektorii lotu. Nie dawał nadziei nikomu, a najmniej sobie. Codziennie modlił się o znak, że jest potrzebny, ale gdy ten nie nadchodził, zamykał się jeszcze szczelniej, analizując.
Analizy bywają zgubne – rzekła raz pewna kobieta, która mogła być jego matką, ale nie był tego pewien.

Z letargu zbudziło go szuranie. Ktoś przesuwał ławki i poprawiał krzesła. Udał, że nie widzi mężczyzny w habicie i mocniej odchylił się do góry, podziwiając krzyżowe sklepienie. W dłoniach wciąż trzymał nieotwarty modlitewnik oprawiony w przetartą skórę. Przez myśl przemknęło mu, że nie modlił się z niego od lat, a słowa spisane w łacinie mogą zaskoczyć księdza. Szybko przesunął się w cień pod ścianą, by ukryć się przed wzrokiem przybyłego.
- Proszę pana – usłyszał z głębi nawy.
Dostrzeżono go. Wzdrygnął się, gdy brodaty mężczyzna w brązowym habicie zaczął się do niego zbliżać. Tak bardzo chciał z nim porozmawiać, a tak bardzo nie potrafił wydobyć z siebie odpowiednich słów.
- Proszę mi mówić Jasper, ojcze – wymruczał w końcu na wydechu.
- Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia(…)
*****

Jasper zamrugał zaskoczony. Z nieruchomych ust księdza nie padło ani jedno słowo, a jednak głos, który zagnieździł się w głowie wampira wydawał się jak najbardziej realny.

- Proszę pana, musi pan wyjść. Zamykamy już – usłyszał nad sobą i poczuł ciepłą dłoń na ramieniu. – Może pan wrócić jutro, jeśli pan chce.



* Rachunek dla dorosłego, ks. J. Twardowski
**Dotknąć..., Rafał Wojaczek
*** św. Antoni z Padwy – patron rzeczy zagubionych; faktycznie nazywał się Ferdynand.
****Mądre życie, A.R. Merrill, R. Merrill
*****Wyjaśnienie, ks. J. Twardowski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Wto 14:29, 08 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
cullenka.
Nowonarodzony



Dołączył: 06 Cze 2010
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pomorze.

PostWysłany: Wto 14:15, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Kirke!

Dopiero dołączyłam do forumowiczów.
Powolutku zapoznaję się z wszystkimi pracami, a Twoje dzieła są balsamem dla duszy.
Czekam na więcej!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Masquerade
Dobry wampir



Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 128 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń

PostWysłany: Wto 14:28, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Bardzo mi się podobają Twoje miniatury. Masz niesłychanie dobry styl, myśli ubierasz w słowa po mistrzowsku, jestem w stanie sobie dokładnie wszystko wyobrazić. Łączysz słowa w profesjonalny (jeśli mogę to tak nazwać) sposób, wszystko do siebie pasuje, nie płynie się przez tekst, ale z tekstem. Cieszę się, że są to miniatury, bo gdybyś zrobiła z tego eNZeta, nie miałoby w sobie tyle uroku. Podoba mi się, jak je kończysz. Nie umiem tego nazwać, ale często pozostaje mi lekki niedosyt, jak lubię Smile


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 13:10, 09 Cze 2010 Powrót do góry

dziękuję za wspaniałą zabawę i oceny :)
przedstawiam tekst pojedynkowy, który dedykuję VampiresStory

betowała cudna i - kurcze miałam napisać szybka, ale napiszę - znakomita :) Masquerade.

Tajemnice Indre


Zachodzące słońce odbijało się na powierzchni Indre, rozsiewając wokół złociste promienie. Woda leniwie obmywała brzegi samotnej wyspy, na której kilkaset lat wcześniej zbudowano pierwszy gród. Obecnie, już murowany – zamek górował nad okolicą, a ciemnoszare mury wdawały się wynurzać z wód rzeki. Kilka wież, które wyłaniały się z koron drzew zdradzały militarny charakter budowli. Jak co wieczór, Indre poniosła ze sobą dźwięki wznoszenia zwodzonego mostu, który odcinał wyspę od stałego lądu i nadawał jej miano niezdobytej.
Zamek w Azay-le-Rideau strzegł tej części Cesarstwa, gdzie najczęściej dochodziło do najazdów wrogich plemion i stanowił dość istotny punkt w buntach możnowładców, które zdarzały się coraz częściej pod panowaniem Ludwika I Pobożnego. Wojnę było czuć niemal w powietrzu, więc pachołkowie oddelegowani do nocnej warty nie ociągali się i poruszające się płomienie pochodni można było ujrzeć niemal na każdym krużganku. Porozumiewali się za pomocą tylko sobie wiadomych sygnałów, ale dopóki system ten się sprawdzał pan na zamku, nieślubny syn Bertrady de Laon, nie miał do niego zastrzeżeń.
Zapadła noc i dźwięki życia powoli ucichły, przekazując władzę odgłosom nocy. Księżyc, którego pełnia wypadała tej nocy, wzeszedł już, ale przesłoniony grubą warstwą chmur, nie był widoczny z ziemi. Drzewa na wyspie usypiająco poruszały się w rytm wiatru, który codziennie owiewał ten skrawek lądu. Mówiono, że był łzą, którą uronił jeden z pradawnych bogów nad ludzkim życiem, ale nikt tak naprawdę w to nie wierzył. Prawdą jednak było, że wyspa miała właśnie taki kształt – ostro wcinający się w prąd Indre i łagodnie zakończony, gdzie jej wody odzyskiwały panowanie.
Właśnie przy tym łagodnym zakolu stała młoda kobieta. Pochylała się nad wodą i wypatrywała. Co noc była bliżej i coraz odważniej wpatrywała się w Indre, która kryła niejedną tajemnicę. Jednak rzeka nie odpowiadała i pachołkowie, którzy przyglądali się młodej hrabiance, dziękowali za to całym swym sercem.
- Hrabianko – dobiegł ją szept.
Wzdrygnęła się i przestraszona wahała. Jedna ze stóp osunęła się do wody, ale silna dłoń złapała ją za ramię i postawiła bezpiecznie na lądzie.
- Hrabianko, matka wzywa – powiedział sługa i spokojnie czekał na dalsze polecenia.
Odepchnęła dłoń mężczyzny i poprawiła suknię.
- Już idę – burknęła.
Wróciła powolnym krokiem do zamku i udała się do sali jadalnej. Zimne mury zionęły wilgocią, ale przyzwyczajona od najmłodszych lat, nie zwróciła na to uwagi. Wszyscy już siedzieli przy stole i czekali na podanie kolacji. Woskowe świece zadymiły część pomieszczenia, ale i tak dawały więcej światła niż ogień w kominku, w którym palili do niedawna.
Po kolacji wysłuchała kilka gorzkich słów od matki na temat swojego prowadzenia się, ale jak zwykle je zignorowała.

Wody Indre wzburzyły się, a na ich powierzchni utworzyła się piana koloru kości słoniowej. Trwało to tylko chwilkę, ale światło księżyca, który odsłoniły chmury, wyolbrzymił to zjawisko. Wszystko ucichło, a przyroda zdawała się milknąć w oczekiwaniu. Wiatr, który targał drzewami na wyspie, zamarł w miejscu, a świerszcze zaprzestały wieczornego orkiestrowania.
Świat przystanął na chwilę, ale nic się nie zdarzyło. Kolejna chmura przykryła księżyc, a piana została ponownie wchłonięta przez wodę.

- Rosalie, mam nadzieje, że nigdzie się dzisiaj nie wybierasz – powiedziała jej matka tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Złotowłosa pokręciła przecząco głową i szczelniej przykryła się kołdrą. Udawała śpiącą, ale starsza kobieta wyczuła intrygę. Dawniej na cesarskim dworze jej intuicja nigdy się nie myliła. Zamykając potężne dębowe drzwi, spojrzała jeszcze raz na córkę, ale nie wyrzekła ani słowa.
Od ponad miesiąca Rosalie urządzała sobie wieczorne spacery nad Indre i przesiadywała godzinami nad rzeką, wpatrując się w jej nurt. Martwiło to całą rodzinę, ale tylko Sophia – służka hrabianki, wiedziała, skąd obsesja młodej kobiety. Rosalie wróżono w wiosce i poczęła wyczekiwać idealnego mężczyzny, który miał nadejść do niej od strony wody.
Młoda kobieta odczekała kilka chwil i nie słysząc szmerów na korytarzu, odrzuciła okrycie. Sięgnęła po czarną pelerynę i szczelnie owinęła nią. Gdyby była bohaterką jednego z romansów, które czytywała matka wieczorami, wyszłaby zapewne przez okno, ale umiejscowienie jej komnaty nie pozwalało na takie ekscesy. Otworzyła ostrożnie drzwi i wyjrzała na zewnątrz. W mroku nie widziała nawet ścian, ale kamienne korytarze niosły daleko dźwięki. Słyszała podniesiony głos ojca, gdy rozmawiał ze służącymi, więc przemknęła cichcem i wyszła na dziedziniec.
Zatrzymała się pod ścianą tak blisko, że czuła zapach mokrych kamieni, a ich faktura wgniatała się w jej bladą skórę. Pachołek minął ją zaledwie kilka kroków, ale najważniejsze było to, że światło pochodni nie oświetliło Rosalie. Gdy tylko mężczyzna znikł za zakrętem, ruszyła w stronę jednej z mniej strzeżonych przejść. Tak jak podejrzewała, posterunek pozostał nieobsadzony, więc jak najszybciej przebiegła przez otwartą przestrzeń i zaczęła schodzić po nierównych kamiennych schodkach. Zawahała się przy kilku stopniach, ale szybko odzyskała równowagę i nie patrząc w dół, podjęła wędrówkę. Odetchnęła spokojniej dopiero, gdy jej stopy dotknęły żwiru naniesionego przez wody Indre.
Rzeka wprawiała ją w doskonały humor , choć nigdy nie wiedziała dlaczego. W jej wodach było coś takiego, co przyciągało Rosalie. Nie tylko wróżby starych kobiet zwabiały ją nad Indre, ale chyba przede wszystkim spokój, który odczuwała, gdy wpatrywała się w spokojne fale.
Dotknęła czubkami palców zimnej wody i pozwoliła pieścić dłoń. Cisza, która ją otaczała, działała kojąco na zmysły. Nareszcie mogła oddychać pełną piersią i nie przejmować się wszystkimi dookoła. Na wyspie czuła się więźniem, odcięta od świata naturalną barierą. Krótkie wypady do wioski, na które pozwalano jej niezwykle rzadko, nie rekompensowały zesłania z dala od dworu cesarskiego i całej śmietanki towarzyskiej.
Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli i podniosła kilka kamyków z dna rzeki. Były bardzo śliskie i jeden zdążył wpaść do wody, ale drugi wciąż spoczywał w jej dłoni. Podniosła go do nosa i poczuła charakterystyczny zapach wilgoci. Zamknęła oczy i próbowała go wchłonąć całą sobą. Kilka łez spłynęło po twarzy Rosalie, gdy cisnęła go jak najdalej od siebie. Cichy plusk odbił się echem od linii drzew na przeciwległym brzegu.
Podniosła się z klęczek i otrzepała pobrudzone kolana z nadbrzeżnego piasku. Już miała wracać w stronę zamku, gdy pojedynczy księżycowy promień padł na Indre. Niemal czuła jak przyroda zamiera w oczekiwaniu. Sama także przestała oddychać i wsłuchiwała się w dźwięki, które dochodziły spod powierzchni wody. Jak oczarowana wpatrywała się w pianę, która utworzyła się na Indre.
Coś wychynęło z wody i Rosalie usłyszała wyraźnie plusk. Nie czuła strachu, co dość ją zaskoczyło. Przypomniała sobie poranek, gdy kobieta w łachmanach dotknęła jej dłoni i z przerażeniem wpatrywała się w oczy.
- Nie podchodź do wody – mówiła głosem, który pamiętała do dziś.
Rosalie aż do teraz nie wierzyła, służce powiedziała, że wywróżono jej narzeczonego, śmiejąc się w duchu z naiwności kobiety. Dotąd też nie czuła dziwnego zapachu, który unosił się nad powierzchnią Indre.
Z piany wyłoniła się postać. Najpierw nieśmiało, czekając na kolejne promienie księżyca. Potem dużo odważniej. Zdawała się unosić nad wodą i drżeć. Może była tylko majakiem utworzonym przez księżyc i wodę.
Piana zniknęła, a Rosalie usłyszała cichy śpiew, który przyciągał ją coraz bliżej i wabił swoim pięknem. Nie rozpoznawała melodii ani słów, ale nie to było najważniejsze. Dźwięki kołysały nią i kusiły, a postać płynęła w powietrzu coraz bliżej i bliżej.
Choć było ciemno, Rosalie ujrzała ją w całej okazałości. Kobieta była niezwykle piękna, mimo iż zamiast stóp miała pokryty łuskami ogon. Nie płynęła, nie poruszała się, a jednak była coraz bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki.
Blondynka podniosła dłoń, ale ta zawisła w powietrzu – niepewna tego, co chciała zrobić.
A jeśli ona zniknie? – pomyślała i przeraziła się tą możliwością.
- Dotknij mnie – szepnęła kobieta. – Dotknij mnie.
Rosalie zawahała się po raz pierwszy tego dnia. Wyciągnęła pewnie rękę do przodu, ale nawet nie musnęła delikatnej skóry kobiety. Spróbowała pochylić się do przodu, stojąc na krawędzi, ale nadal nie sięgała do nagiego ciała oświetlanego przez księżyc.
- Dotknij mnie – szeptał głos, którego nie można było porównać do niczego innego.
- Nie mogę – powiedziała całkiem głośno Rosalie.
- Podejdź, złapię cię – nęciła dalej kobieta.
Blondynka ostrożnie postawiła stopę w wodzie, ale zaskoczona zauważyła, że stąpa po powierzchni Indre.
- Kim jesteś – zapytała, gdy stała pewnie na obu nogach.
- Moje imię niczego ci nie powie – odpowiedziała naga kobieta.
Rosalie zamyśliła się, ale podjęła dalszą wędrówkę. Powoli i ostrożnie stawiała kolejne kroki, ale ani jedna kropla wody nie zmoczyła jej sukni. Już po chwili poczuła pod palcami zimną skórę nieznajomej, a jej ciało przebiegł dreszcz ni podniecenia, nie przerażenia. Pogładziła szyję kobiety i wyczuła kilka wypustek na karku.
- Co chcesz zrobić? – pytały lazurowe oczy.
- Chcę cię pocałować – powiedziała na głos blondynka i natychmiast oblała się czerwienią. – Kim jesteś? – ponowiła pytanie.
Nie dostała odpowiedzi, ale znienacka poczuła zimne wargi na swoich. Wilgotny oddech zmieszał się z jej i oszołomiona zastygła w bezruchu. Kobieta błądziła ręką po ciele Rosalie i przyciągała bliżej do siebie.
Jesteś taka piękna – rozległo się w głowie blondynki.
Żadna nie przerwała pocałunku. Rosalie coraz bardziej brakowało powietrza, ale zahipnotyzowana intensywnością spojrzenia nie potrafiła podjąć walki. Nie czuła też, że woda Indre pochłania je obie i w pierścieniu z piany. Kolejna chmura zakryła księżyc w pełni, ukrywając prawdę o Indre.

Kilka dni później ciało Rosalie wypłynęło koło Nantes.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Śro 13:12, 09 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Śro 20:40, 08 Wrz 2010 Powrót do góry

...

Musiałam dwa razy przeczytać ostatnie kilka zdań.
Piękne, kirke. Wspaniałe. Czułam się, jakbym biegała za Rosalie, patrząc na jej poczynania.
Kiedy przeczytałam o tym "tajemniczym narzeczonym", pomyślałam: Ach, już wiem, jakie będzie zakończenie. A tu... Bardzo mnie zaskoczyłaś. Pozytywnie. Wszystkie opisy po kolei wyświetlały mi się w głowie jako obrazy, tworzące ciekawy film. To było takie... rzeczywiste, realne.
Niesamowite.
Dawno nie czytałam takiej miniatury (chociaż właściwie już dawno nic nie czytałam Wink). Syrenę wyobraziłam sobie dokładnie, ze wszystkimi szczegółami. Jej ogon, twarz i całą resztę ciała. Kiedy czytałam o rumieńcu oblewającym policzki Rosalie, poczułam ciepło na twarzy(!). A ich pocałunek... Coś wspaniałego. Serce mi mocniej zabiło. :)

Dziwię się, że miniatura leży tu od paru miesięcy i nadal nikt nie skomentował. Znaczy wiem, że to był pojedynek... Dobra, nie będę już wydziwiać. ;d

Pozdrawiam i życzę mnóstwa weny!
Larissa


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 16:15, 09 Wrz 2010 Powrót do góry

Chciałabym rzec, że dałam dupy z tym tekstem (no, dałam dupy jak jasna cholera :-P ), niestety z powodu obsunięcia ziemi spod mojej anteny od Internetu (Bóg-jeden-wie jak się to nazywa) odcięli mi kontakt ze światem :(
Co do wymagań – no… dwa zdania to chyba rekord :)

no i ostrzeżenie, że to Lemon jest i że to jeden z pierwszych w moim wykonaniu... i że jest slashyk no i tyle ::)

no i bez bety :)

Image

dziękuję Paulette :)



Wieczór to od zawsze była ulubiona pora dnia Emmetta. Wracał wtedy po pracy, siadał na tyłach domu i wpatrując się w uspokajająco zielony trawnik sączył chłodne piwo. Wyciągał stopy, opierając je o kolumnę daszku i odchylał się do tyłu dopóki nie poczuł czubkiem głowy ściany za sobą. Potrafił się tak bujać nawet przez godzinę, ale prędzej czy później wszystko co dobre kończyło się – piwo traciło temperaturę albo robiło się zbyt zimno, by siedzieć na dworze.
Albo – tak jak teraz, jakiś upierdliwy wiewiór kradł Jego orzeszki laskowe z Jego prywatnego drzewka, które posadził tu zaraz po tym jak się wprowadził.
Emmett nie czekając na dalszy rozwój wypadków sięgnął po pierwszą rzecz, którą napotkał na swojej drodze. Tomik poezji Williama Wordsworth’a mógł stać się morderczą bronią w jego umięśnionych dłoniach, gdyby nie ręka, która go powstrzymała.
- Chyba nie zamierzałeś rzucić książką w niewinne zwierzątko – wymruczał oburzony Edward, wyjmując z jego niedźwiedzich łap tomik. Emmett posłał mu spojrzenie godne rozwścieczonego grizzly, ale mężczyzna nie przejął się. Usiadł na balustradzie spychając jego stopu na pakietowaną podłogę i otworzył na dowolnej stronie. – Chyba pokażę ci jak tego używać poprawie – zaczął ze złośliwym uśmieszkiem. Uwielbienie do literatury było jedną z rzeczy, których Emmett nie rozumiał, choć gdy poznali się kilka miesięcy temu – nie był zaskoczony. Edward był efemeryczny, jak mgła o poranku – widoczny, ale nienamacalny. Odczuwalny bardziej duchowo i instynktownie, niż przez poznanie fizyczne, zmysłowe.
Uśmiechnął się do własnych myśli, widząc go w bladoróżowej koszuli, pochylonego nad niewielką książeczką.
-‘… Dziś umiem w mym podwójnym cudzie
Czuć jedno tętno; jest jak ludzie,
Składa się z myśli i oddechu;
Jak inni, dąży bez pośpiechu…’*
– urwał, patrząc mu prosto w oczy. – Tak właśnie się używa książek, Em – westchnął, ale wciąż uśmiechał się ironicznie. Już od dłuższego czasu liczył na dłuższy romans Emmetta i literatury, ale literatura to kobieta, więc mężczyzna pozostawał nieubłagany.
- Jasne, Edwardzie. Oczywiście, Edwardzie. Będzie jak chcesz, Edwardzie – wymamrotał, udając, że go ignoruje. – Wiewiór pewnie zwiał, więc książka i tak nie jest mi potrzebna – mruknął.
Ich wojna światów trwała odkąd się tylko poznali na siłowni, którą prowadzi Emmett. Zresztą nie dowiedział się do tej pory co robił tam Edward – typowy intelektualista, który mięśni nie wyrobił sobie nawet przez noszenie książek. Jaki mężczyzna marzy o pracy bibliotekarza?
I tak to się wszystko zaczęło – dokuczanie Edwardowi z powodu ‘kruchego kośćca’, a Emmettowi ze względu na wstręt do wszelkiej literatury, więc kiedy tylko dwa tygodnie później ten ostatni zauważył, że jego kochanek próbuje podciągnąć się na drążku, nie mógł nie wykorzystać takiej okazji.
Mężczyzna wyglądał przezabawnie stojąc prawie na palcach i chwytając odwrotnie metalową rurkę. Kilka niebieskich żyłek uwidoczniło się na jego szczupłych nadgarstkach, a twarz zaczerwieniła od zażenowania, gdy Emmett parsknął.
- Pozwól, że pokażę ci jak tego używać poprawnie – powiedział, parafrazując Edwarda. Zawadiacki uśmiech wpełzł na jego twarz, gdy objął dłonie mężczyzny swoimi i poprowadził je wprost na drążek, a potem przysunął się odrobinę bliżej, napierając na niego od tyłu.
- Będziesz musiał stanąć odrobinę na palcach – szepnął mu do ucha, a brunet wykonał jego polecenie, przy okazji ocierając się swoim tyłkiem o jego biodra.
Był kilka centymetrów niższy i dalej z trudem utrzymywał w dłoniach rurkę. Powiercił się trochę, ale najwyraźniej nie zamierzał utrzymywać na niej całego swojego ciężaru. Emmett wątpił czy jego kochanek zdołałby się podciągnąć chociaż raz. Za to podobała mu się bardzo ta pozycja, w której pośladki Edwarda wywoływały bardzo przyjemne tarcie z połączeniu z jego na wpół twardą już erekcją.
- Nie ruszaj się – powiedział trochę ochryple i klepnął go w tyłek. Pocałował płatek ucha, a schodząc na szyję, zaczął odpinać guziki jego koszuli. Tylko dlaczego musi być ich tak cholernie dużo.
- Co robisz? – spytał niepewnie Edward, trzymając wciąż poprzeczkę.
- Nic, czego nie chciałbyś powtórzyć później ze mną – odpowiedział tamten, a brunet nie poczuł się wcale uspokojony. Wręcz przeciwnie, kilka dość ciekawych scenariuszy prześlizgnęło się po jego głowie.
Emmett tymczasem kontynuował rozpinanie koszuli mając nadzieję, że tym razem nie pozbawi jej guziczków. Językiem torował sobie drogę po kręgach szyjnych, ale szybko zdał sobie sprawę, że Edward musiałby opuścić ręce, by ją zdjąć, więc zamiast tego odpiął jego dżinsy i zsunął je w dół wraz z błękitnymi bokserkami. Buty i skarpetki brunet skopał wraz z nimi i dopiero teraz z niepewnością zerkał na swojego chłopaka, który jak gdyby nigdy nic poszedł do kuchni.
Emmett wyjął z lodówki kilka kostek lodu i omal nie potrącając wazonu, który stał na kuchennym blacie, pobiegł z powrotem. Edward, o dziwo, nie ruszył się ani na milimetr, stojąc wciąż bez spodni z wypiętym tyłkiem i koszulą, która luźno powiewała zawieszona na ramionach.
- Cholera – sapnął mężczyzna i ukląkł na jedno kolano. Wziął jedną z kostek lodu i bardzo ostrożnie poprowadził ją w górę kręgosłupa, rozkoszując się nawet drobnym jękiem zaskoczenia, który pojawił się na początku jak i tym, że Edward wygiął się w łuk, gdy zaczął zlizywać krople wody skupiające się na jego lędźwiach. Chłopak rozstawił szerzej nogi, gdy Em złapał go za uda i polizał po kości ogonowej, a potem niżej i niżej… Naciskając na niewielki krążek mięśni. Powolny, leniwy jęk wydobył się z gardła Edwarda, gdy język wyrywał się do przodu i wracał z powrotem do ust, tylko po to by pokonać ponownie tę samą drogę i podrażnić mężczyznę, który zaczynał już powoli wić się w jego silnych dłoniach.
- Jessssteś ubrany – zauważył półprzytomnie, kładąc głowę na ramieniu. Emmett uśmiechnął się przy jego pośladku i sadystycznie powoli przeciągnął swoją dłoń na drżącą erekcję chłopaka, który ponownie jęknął, tym razem wyrzucając biodra do przodu. Pierwsze krople spermy pojawiły się na główce już po minucie jednostajnego przesuwania góra, dół, które choć bez finezji zapewniały dobrą koordynację z językiem, który wciąż torturował wejście Edwarda.
Emmett w końcu oderwał się od mężczyzny, wyprostował się i ugryzł go w lekko w nagie ramię. Krople potu perliły się na całym jego ciele, ale był zbyt wytrącony w równowagi by reagować na cokolwiek. Mięśnie napinały się cudownie, gdy stał na samych palcach, wisząc na szczupłych dłoniach, które zaciskały się desperacko na metalowym drążku. Blada skóra zaczerwieniła się w miejscach, które odwiedziły jego usta, ale wciąż przywodziła na myśl jedwab.
Podszedł do niego bliżej, słysząc jak próbuje uspokoić oddech i powoli objął go w pasie, trącając nadgarstkiem wyprężonego penisa. Kolejny jęk uciekł z jego ust, a mięśnie spięły się granic możliwości, gdy próbował szarpnąć się do przodu. Przyciągnął go bliżej, ocierając swoją erekcję o pośladki mężczyzny, pieszcząc jednocześnie członek, który niemal sam wcisnął się do jego dłoni. Edward zaczął wyginać swoje ciało w przód i tył, spazmatycznie chwytając powietrze przez otwarte usta. Doszedł w przeciągu kilku chwil jęcząc coś niezrozumiale, ale bardzo obiecująco. Zesztywniał tylko na chwilę, gdy pierwsza fala orgazmu zalała jego ciało i udaremniła bezcelowe wicie się w żelaznym uścisku.
Emmett podtrzymywał go na stojąco dopóki nie był pewien, że mięśnie Edwarda nie odmówią mu posłuszeństwa. Wtedy uwolnił jedną rękę i ścignął z półki niewielki słoiczek. Nawilżył swój członek i powoli wszedł w rozluźnione ciało, które po krótki proteście ustąpiło i nawet wypięło się w jego kierunku.
- Cholera – usłyszał przed sobą. Edward potrafił być słodki.
Emmett odczekał chwilę, po czym zaczął bardzo powoli ruszać się, starając się jednocześnie nie naciskać zbytnio na niepewnie stojącego mężczyznę. Spięte mięście ud były dodatkowym bodźcem, który przedłużał przyjemność poruszania w bardzo ciasnej przestrzeni, napierającej zewsząd na wrażliwy penis. Ciepło, które otaczało go, doprowadziło go na skraj już w kilka chwil potem. Błądził na cienkiej granicy dopóki nie usłyszał ochrypłego głosu swojego kochanka.
- Tak, kategorycznie będę chciał zrobić to z tobą później – wymruczał Edward, wypinając się jeszcze bardziej.
Wtedy doszedł, zalewany ekstazą, czując pulsowanie własnego ciała, które nagle stało się całkiem wątłe i niepewne. Wstrząsany spazmami, potęgowanymi przez jęki i niekontrolowane drżenie.
Ocknął się na podłodze, z leżącym na nim Edwardzie i po raz pierwszy chyba zamierzał podziękować mu za dywan, który chłopak kupił bez uzgodnienia z nim.
- Cholera – rzucił w przestrzeń, nie będąc pewnym czy Edward w ogóle go słyszy.
- Później – syknął tamten. – Na razie odnieś mnie tam. – Podniósł się z trudem na łokciu i wskazał na drzwi do ich sypialni.
- Nie ma mowy – wykrztusił tylko nie ruszając się nawet na milimetr.
Edward uniósł głowę i spojrzał mu prosto w oczy.
- Natychmiast odnieś mnie do łóżka – zażądał, patrząc na niego wilkiem.
Emmett westchnął, poleżał jeszcze chwilę i będąc całkowicie pewnym, że najchętniej spędziłby tę noc na dywanie podniósł się do góry z oplecionym wokół niego mężczyzną. Droga do sypialni była najgorszym trzymetrowym spacerem jaki przeżył w swoim życiu.
- Chyba odkopię mój karnet do siłowni – wymruczał Edward zasypiając.
- Właściwie to skąd wpadł ci do głowy taki pomysł? – spytał, mając na myśli sam zakup.
Edward prychnął w poduszkę.
- To był pomysł mojego byłego chłopaka – zaczął krzywiąc się. – Podejrzewam, że chciał się mnie pozbyć – dodał konspiracyjnym tonem.
Emmett roześmiał się cicho przypominając sobie wszystkie chwile, gdy brunet zaczynał marudzić, narzekać…
*William Wordsworth – fragment wiersza ‘Była upojnym przewidzeniem’


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Nie 11:58, 11 Wrz 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 10:39, 27 Paź 2010 Powrót do góry

Cześć kirke,

Na początku chciałam napisać, że szkoda, że los pokrzyżował Ci plany i nie udało się umieścić miniaturki w konkursie.
Szkoda, że dziewczyny w żaden sposób jej nie skomentowały, bo tego, że ktoś czytał, jestem pewna! :p

No cóż. Masz punkt, że nie wykorzystałaś w parze Jaspera i powiem szczerze, że jeśli jakiś slash jest wiarygodny w tym fandomie, to właśnie taki. Kruchy, wątły Edward i silny, prosty Emmett.
Sam opis aktu... ciekawy, patrząc na okoliczności, acz w pewnym momecie czułam przesyt określeń, zrobiło się strasznie mechanicznie. Ta ręka tu, noga tam, ciało 180 stopni w lewo. Teraz przesadzam, ale miałam przez chwilę wrażenie, że to instruktaż.
Ciekawie i nadzywczaj szybko zostosowałaś wymagane słownictwo. Niemal w jednym zdaniu! Oczywiście plus za to, bo szybko pozbyłaś się ograniczeń.
No i podobało mi się to, że chłopcy byli w związku, że był ten moment po, kiedy wracali do swojego świata i ten moment przed, gdy pokazałaś różnicę ich charakterów.
Mogłabyś zbetować mini, chyba że już nic nie zamierzasz z nią robić, bo czytać się da. Wink Na początku miałaś literówkę: zamiast poprawnie było poprawie.
Interpunkcja - to chyba najsłabszy punkt od strony technicznej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 16:13, 24 Sty 2012 Powrót do góry

cóż - przybywam z czymś nowym... a do tego z lekkim crossoverem :)


autor: euphoria/kirke
tytuł: Rozczarowani
ostrzeżenia: to crossover... HP/Twilight...

betowała: Zilidya (:*:*:*:*)

dedykowana wszystkim tym, którzy nie dali mi nic dzisiaj do czytania Wink


Harry obudził się na mokrym trawniku i natychmiast sięgnął po różdżkę. Nie był pewien gdzie dokładnie przeniósł ich Snape, ale jego awaryjny świstoklik musiał mieć wielką moc, bo już w czasie podróży stracili przytomność przez magiczne wyczerpanie. Mężczyzna wciąż bezwładnie leżał na trawie z wyciągniętą dłonią, którą jeszcze kilka chwil wcześniej trzymał Harry.
Gryfon nachylił się nad profesorem, cucąc go ostrożnie, jednocześnie lustrując całą okolicę. Zaczynało padać. Rzęsisty deszcz początkowo nieśmiało skrapiał już i tak mokry trawnik, by w kilka chwil zmienić się w ulewę. Snape, dzięki wszelkim bogom, odzyskał jednak szybko przytomność.
— Potter? — spytał, siadając na ziemi i kompletnie ignorując deszcz.
— Nie wiem gdzie jesteśmy — odparł, wciąż mierząc okolicę podejrzliwym spojrzeniem.
Snape parsknął, sięgając po własną różdżkę i objął ich czarem, dzięki któremu deszcz nie moczył więcej ich szat.
— To oczywiste, że nie wiesz — mruknął. — Ja nas tu zabrałem.
Z trudem wstał, robiąc kilka próbnych kroków. Gdy jednak poczuł się pewniej na własnych nogach, wyczarował niewielkiego patronusa, który bez zbędnych pytań ruszył w kierunku nowoczesnego domu. W ciągu ułamka sekundy zmaterializowały się przy nich cztery postacie. Trzech bladych mężczyzn i niewielka kobieta spoglądali na nich ciekawie.
Cytrynowy drops — wymruczał Snape, a słowa te okazały się jakimś dziwnym hasłem, bo najstarszy z czwórki uśmiechnął się lekko.
— Albus was przysłał? — spytał retorycznie. — Jestem Carlisle, a to Alice, Jasper i Edward — przedstawił wszystkich wskazując po kolei.
Snape w swoim jakże mrukliwym stylu pokrótce przedstawił sytuację. Jak Harry zauważył, starszy czarodziej użył minimalnej liczby słów, jakby rozmowa z nieznajomymi sprawiała mu fizyczny ból.
— Coś się dzieje, profesorze? — spytał go lekko zaniepokojony.
— Jestem zdziwiony, że dyrektor wysłał nas w sam środek wampirzego siedliska — warknął, patrząc odrobinę niepewnym wzrokiem w kierunku nowoprzybyłych.
Carlisle zaśmiał się, ale nim zdążył cokolwiek dodać, najmniejsza z nich – Alice, rzuciła się Snape’owi na szyję, piszcząc.
— On jest mój! On jest mój! — Jej cienki głosił odbijał się od ściany lasu.
— Nieprawda! Ja pierwszy go zauważyłem! — warknął groźnie Edward, ściągając małego chochlika z przerażonego Severusa.

Nim jednak Snape zdążył choćby drgnąć, Jasper popatrzył na niego przeciągle.
— Ja też roszczę sobie do niego prawa! — poinformował ich z mocą w głosie.
Carlisle popatrzył na nich równie zdezorientowany co Snape i zagrodził drogę swoim ciałem.
— Co tu się dzieje? — spytał odrobinę zmieszany.
— Nie słyszę jego myśli — wyszeptał z uwielbieniem Edward.
— Jest tak słodko bezuczuciowy. — W tej samej chwili wymruczał Jasper, wbijając gorący wzrok w przerażonego czarodzieja.
— Nie ma przyszłości — dodała Alice, kręcąc się niespokojnie z nieobecnym spojrzeniem.
Harry zadrżał na samą myśl, że mógłby zostać tu sam. Że ktoś mógłby odebrać mu jedyną znaną osobę, na której mógł polegać. Zbierając resztki swojej gryfońskiej odwagi, zrobił krok do przodu.
— On jest mój — powiedział pewnie… — Bo… bo ma tłuste włosy — zakończył niemrawo, robiąc kolejny krok i całując mężczyznę w usta.
Snape popatrzył na niego w pełnym szoku i przez chwilę wyglądał jakby miał coś powiedzieć, ale najwyraźniej nic inteligentnego nie przychodziło mu do głowy, bo milczał. W końcu na jego policzek wystąpił delikatny rumieniec, któremu akompaniowały dwa jęki rozczarowania.
— On czuje — jęknął Jasper.
— Zaczyna mieć przyszłość. — Alice wydawała się załamana tym obrotem sprawy.
Chwilę spędzili cicho, by spojrzeć pytająco na Edwarda.
— No co? Ja dalej nic nie słyszę — odpowiedział, wzruszając ramionami.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Wto 16:33, 24 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 16:38, 09 Sty 2016 Powrót do góry

tytuł: Samolubna
autor: euphoria/kirke
betowała: cudowna, kochana - bezapelacyjnie najlepsza - Dzwoneczek
pairing: Bella/Edward - kanon aż boli
rating: +12
info: dla cudownego konkursu zorganizowanego na tym forum!

dedykowane wszystkim, którzy doturlali do nas w czasie ponownego otwarcia :)


Kładę się teraz do snu, na trochę dłużej niż zwykle. Nazwijmy to wiecznością.

Jerzy Kosiński






Bella nie była pewna, co o tym myśleć. Świat zmieniał się na jej oczach, ale ona, skupiona na Edwardzie i Renesmee, nie dostrzegała nadciągającej katastrofy. Eksperymenty Carlisle’a powinny były zapewne przyciągnąć jej uwagę, lecz jego fascynacja śmiercią nie była niczym zaskakującym. Każdy z nich przechodził ten etap. Sama zastanawiała się, jak długo nie będzie jej nudzić ta doskonałość, która otaczała ją ze wszystkich stron. Edward jednak był odpowiedzią na każde pytanie, kotwicą, która trzymała ją przy ziemi. Przy rodzinie. Przy nich.

Daty przestawały mieć znaczenie. Liczył się jedynie jego uśmiech o poranku. Nawet kolejne nudne lekcje w szkołach, wspólne bale (tym razem mieli perfekcyjne zdjęcia, bez jej nogi w gipsie), egzaminy i zakończenia roku. Byli razem, trwali i istnieli. I jeśli ktoś twierdził, że miłość to za mało – miała ochotę zaśmiać mu się w twarz.

Przeżyłaby z nim i tysiąc żyć. Mogłaby rozpoczynać od zera w kolejnych szkołach i poprawiać wszystko, co za pierwszym razem nie wyszło najlepiej. Przetańczyli całą noc na ich drugim balu. Na następnym się nie pojawili – chcąc odpowiednio uczcić sukces Renesmee. Przed czwartym balem z rzędu Bella pozwoliła Alice uczynić magię z jej włosami i Edward patrzył na nią tak jak wtedy, pierwszy raz. To było bez znaczenia, czy spoglądali na siebie rano dziesięciotysięczny raz. Nigdy nie miała dość jego złotych, roześmianych oczu, niespodziewanych recitali w środku nocy, gdy księżyc wychodził wysoko na nieboskłon. Nadal nie potrafiła grać, ale on wypełniał jej dni i noce. I marzyła, że kiedyś zasiądą do wspólnego koncertu z rodziną, która towarzyszyła im nieprzerwanie od tak wielu lat.

Rosalie i Emmett zdecydowali się jedno życie spędzić osobno. Nikt nie protestował. W końcu mieli prawo do prywatności – i oni swoje pierwsze życie wypełnili najbliższą rodziną. Jake wydawał się wdzięczny za osobny dom, w którym spokojnie mógł widywać Renesmee, ale rozumiał też, że musieli powrócić, bo najłatwiej było im ukryć się w jednej grupie.

Jej ojciec zmarł w jakimś śmiesznie krótkim czasie i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego nigdy nie zdecydował się na przemianę. Carlisle mówił o wielkim ryzyku, ale ona chciała ich wszystkich dla siebie. Kochać ich przez wieczność, tak jak Edward ją kochał. Mieć ich na wyciągnięcie ręki. I chociaż Renee podzieliła los jej ojca niedługo później, Bella nadal nie była przygotowana na przemijanie.

I wtedy Carlisle ogłosił im wspaniała nowinę, która sprawiła, że Rosalie zapłakała krwawymi łzami. To właśnie ona całe życie marzyła o własnym dziecku. Dlatego stała się najukochańszą z ciotek Renesmee, tą, która niemal każdą chwilę poświęciła na ochronę ich obu, kiedy wszyscy zwrócili się przeciwko nim. Nadal nie były przyjaciółkami, ale Bella rozumiała ją i to zbliżyło je na tyle, aby tolerowały się przez kolejne dziesięciolecia.

– Znalazłem rozwiązanie – oznajmił Carlisle. Jego ekscytacja tym razem jej się nie udzieliła.

Najstarszy z Cullenów, zafascynowany bibliotekami Volturich, zaczął badać ich gatunek, gdy Renesmee przyszła na świat. Jak martwe z pozoru i żywe mogło połączyć się w dziele bożym? – pytał. Edward prawie zaczął wierzyć, że nie jest potępionym na wieki. Renesmee sprawiła, że każdy z nich miał wątpliwości. Jej dusza była bezpieczna – o tym Bella była przekonana, ale jednocześnie wiedziała, że to jedyne dziecko, jakie poczęli z Edwardem. I nie miała poczucia straty, a jednak coś czasami ściskało jej klatkę piersiową. I to nie był prymitywny głód krwi, nad którym panowała od dekad.

– Rozwiązanie? – spytała niepewnie.

Była najmłodszą z nich i może dlatego nie do końca pojęła, dlaczego Cullenowie wydawali się tak podekscytowani. Edward splótł jej palce ze swoimi. Od niedawna mogli ponownie nosić obrączki. Szósty ślub z rzędu – wciąż piękny. I znowu płakała. Nie sądziła zresztą, że będzie inaczej. I wątpiła, aby kiedykolwiek była w stanie opanować swoje uczucia.

– Krew pierwszego z nas przywróci nam człowieczeństwo – odparł Carlisle.

I to rozwiązanie wydawało się tak oczywiste.

– Pierwszego? On jeszcze…? – urwała.

– Istnieje. Śpi – oznajmił jej Carlisle i jego łagodne oczy zabłysły szczęściem, którego nie widziała jeszcze nigdy.

Esme ściskała jego dłoń, jak zawsze wierna i wspierająca.

– Jesteś pewny? – spytała Rosalie zduszonym głosem.

Jasper wypuszczał powietrze przez usta, nie chcąc zadławić się emocjami, więc Bella objęła go tarczą, a mężczyzna uśmiechnął się w podziękowaniu. Alice wpatrywała się w nią wzrokiem pustym i pozornie nijakim. A potem spojrzała smutno. I chociaż nie powiedziała ani słowa, Bella ścisnęła mocniej dłoń Edwarda, czując jego obrączkę, chłodną i stałą. Potwierdzającą uczucie między nimi.

***

Marek okazał się zaskakująco pomocny. Nie powinna się była temu dziwić – Cullenowie stali się sporą rodziną. Otaczali się wampirami z mocami, także nowonarodzeni przybywali do nich, aby uczyć się kontrolować swoje zmysły i głód. Carlisle był sławny. Szanowano go za mądrość i wiek. Niemal dorównywał Volturim, a ci nie ukrywali, że nowa siła, która powstała na innym kontynencie, nie do końca im odpowiada. Może dlatego Aro zdecydował się pomóc Carlisle’owi w badaniach.

Słyszała, jak Emmett i Rosalie kłócili się całymi nocami. Alice i Jasper wydawali się zgodni i przerażało ją, że Edward nadal nie powiedział ani słowa, jakby domyślał się, co chodziło jej po głowie. Mogła kontrolować tarczę, ale znali się tak dobrze, że wystarczyło jedno spojrzenie – i Edward nie potrzebował swoich zdolności.

– Nie chcę, żebyś był człowiekiem – powiedziała w końcu pewnej nocy.

Rosalie od dwóch dni była człowiekiem. Nie krzyczała, kiedy jej serce zaczęło bić na nowo, ale Bella widziała ból w jej oczach, a potem szczęście, którego nie rozumiała. Emmett wpatrywał się w swoją partnerkę z niedowierzaniem, jakby nie wiedział, co teraz. Jakby nie był pewien, czy może jej dotknąć. Oboje wiedzieli, że Rose chciała ludzkich dzieci, a z nim – wampirem – mogła mieć tylko kogoś podobnego do Renesmee i pewność śmierci podczas porodu. Bella nie wątpiła nawet przez sekundę, że Rosalie nie zgodziłaby się na kolejne ugryzienie. Ono zresztą nie było aż tak niezawodnym sposobem ratunku.

Edward oderwał się od fortepianu i spojrzał na Bellę mniej pewnie, ale nadal z miłością. Wzięła głębszy wdech, chcąc jakoś walczyć ze skurczem w krtani, ale to nie było możliwe, kiedy patrzył na nią w ten sposób. Miłość nie mogła być niewystarczająca. Nie wierzyła w to. Nie chciała tej myśli do siebie dopuścić, a jednak w oczach Edwarda było coś, co sprawiało, że obrączka na jej palcu paliła żywym ogniem zamiast nieść spokój i ukojenie. Mieli spędzić ze sobą całą wieczność. Mieli kochać się przez całą wieczność. Miał jej nie opuścić. To te przyrzeczenia składali sobie każdej nocy i podczas każdej ceremonii ślubnej, którą zaplanowała Alice. Każdy wschód słońca był obietnicą niekończącej się miłości, a jednak... chciał ją opuścić.

– Wiem – odparł spokojnie i jego głos nawet nie zadrżał.

– Czy to samolubne, że chcę kochać cię już zawsze? – spytała, nie mogąc się powstrzymać.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
valentin
Zły wampir



Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 17:41, 09 Sty 2016 Powrót do góry

Droga Kirke, co tu dużo mówić, byłaś moją faworytką! :)
Jak tylko zobaczyłam twoje ff, a potem Dileny, byłam już pewna, że nie mam z wami szans. Jeszcze puki moja mini była 3 w kolejności dodania, myślałam, no tak, rozegra się pomiędzy wątkami Leach a Jackobem, ale miałam lekką nadzieję że i moje mini coś innego wniesie...
A potem stałaś się ty!
Wątek śmiertelności wśród nieśmiertelnych...
Twoja mini jest cudowna, taka mała, ale i kompletna, chociaż szkoda, że nie jest to dłuższe ff, bo chętnie bym przeczytała o rozłące Rose i Emmetta od reszty Cullenów, o tych nocach z recitalami Edwarda, o pierwszym balu Reneesme...
Ale zaraz potem, musiała bym czytać o ekscytacji Carlisle'a śmiertelnością...
O kłótniach Rose i Emmetta, i w końcu o tym, że kobieta stała się śmiertelna... nie mówiąc o jej potencjalnej ciąży...
I na dodatek wybór Alice i Jaspera, jedno jest pewne wybór był wspólny, jednomyślny, pytanie jaki?
No i na końcu Co na to wszystko Edward???
I czy Bella faktycznie jest samolubna?
Moim zdaniem nie...
Bo czy można kochać za bardzo?
Ale z drugiej strony, jeżeli chce się czyjegoś szczęścia, spełnieniem tego marzenia jest śmiertelność?
To jest trudny wybór, i ty swoim mini dałaś, przynajmniej mnie wiele do myślenia.
Dziękuję ci za tą historię i tak bardzo żałuję że nie ma kontynuacji, choć tak jak mówiłam na początku, mimo, że krótka to kompletna, bo ty nie dajesz nam odpowiedzi na tacy, zmuszasz do myślenia, i chyba właśnie takie książki są najlepsze. :)
A na koniec, od strony technicznej mini wypieszczona i tu ukłony dla Dzwoneczka! :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 21:32, 09 Sty 2016 Powrót do góry

Oj, kirkuś... ty romantyczko niepoprawna! Pozostań na zawsze taka, bo taką cię kochamy...

Ja niestety, mam tę wadę, że gdy czytam tekst z błędami, odbieram go gorzej, niż on na to zasługuje pod innymi względami. Więc teraz, gdy jest już poprawiony, odbieram go lepiej, piękniej, mogę się poddać emocjom, bo mojej uwagi nie odciągają kwestie językowe... No cóż, taka skaza Wink

Piękny to i romantyczny tekst. Napisałam w ocenie, że wydaje się "uchlastany", niedokończony. To akurat podtrzymuję. Może zabrakło mi odpowiedzi Edwarda, może czegoś jeszcze - nie wiem. Mam wrażenie miniatury niedokończonej. Ale uwielbiam twoje słownictwo, określenia. te "krwawe łzy" w tym kontekście mnie rozczuliły...
I to, że wszystko nie jest podane tak łopatologicznie, są niedopowiedzenia, subtelności...

Pisałam też, że temat "odwampirzenia" widziałam niedawno w pewnym filmie. I za nic nie mogę sobie przypomnieć tytułu, ale był ze znanymi aktorami Wink Powiedz, też to widziałaś, czy ten pomysł tak niezależnie wpadł ci do głowy?


Sabinko, życzę ci wielu cudownych tekstów, a sobie samej czerpania z nich wielu przyjemności!

Całuję
M.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Sob 23:59, 09 Sty 2016 Powrót do góry

Niestety, nie widziałam tego filmu. Znaczy nie wiem czy nie mówisz czasem o tym obrazie z Tomem Hiddlestonem i Tildą Swinton? Nie kojarzę niczego innego, prawdę powiedziawszy. Temat rzucony przez organizatorki jakoś mnie natchnął, bo zastanawiałam się jak długo wieczność sprawia radość xD I idąc dalej tym tropem - nie wiem czy chciałabym żyć wiecznie. Wiem, że nie nudziłabym się, ale nie wiem czy nie byłabym zmęczona.

Co do urwania tej miniatury w tak niegodnym momencie... Prawdę powiedziawszy im dłużej żyję tym bardziej nie wierzę w miłość wieczną. Na pewno nie pomiędzy dwójką ludzi. I w związku z tym odpowiedź Edwarda nie byłaby czymś, co satysfakcjonowałaby kogokolwiek. Nawet jeśli 'teraz' zostałby - sądzę, że odszedłby powiedzmy w jakimś pięćsetleciu. Ponieważ wieczność nie oznacza stagnacji wbrew pozorom, a dynamiczne zmiany nie sprzyjają związkom.

Znaczy wiem, że Dzwoneczku zaczęłaś o romantyzmie u mnie, ale akurat on padł chyba trochę. Albo z nim usilnie walczę. Może nie do końca jestem w stanie się zdecydować po której stronie stanąć. Albo to taka normalna walka pomiędzy umysłem oświeconym - czystą logiką i własnymi doświadczeniami, a pragnieniami, którym się poddajemy.

Damn i rozpisałam się, a miało być krótko xD

Dziękuję za cudowne komentarze i przepraszam, jeśli powyższa wiadomość zabiła w was nadzieję na happy end.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 12:11, 10 Sty 2016 Powrót do góry

Nic nie zabiło niczego, bo ja nade wszystko uwielbiam szczerość :) A ty zawsze jesteś szczera. Może i w życiu padł ci romantyzm, bo życie niestety, takie bywa - ale głęboko w tobie on jest, w każdej z nas, bo inaczej nie byłoby nas na tym forum Wink

Nie, to nie ten ze Swinton i Hiddlestonem. "Only lovers left alive" czyli "Tylko kochankowie przeżyją" nie zawiera w sobie żadnego elementu odwampirzenia. I jest absolutnie cudowny. Film, o który mi chodziło, był dość głupi i widziałam go w TV... Damd, jak ty to mówisz.... Nie mogę sobie przypomnieć. Co tam było o jakimś drzewie, w którym się chowali... Cholera! To chyba była któraś z części Blade'a.... a może i nie. Motyw ten był też w Pamiętnikach Wampirów, ale nie to akurat miałam na myśli Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 12:17, 10 Sty 2016, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
valentin
Zły wampir



Dołączył: 03 Kwi 2010
Posty: 426
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 13:26, 10 Sty 2016 Powrót do góry

A ja napisze tylko, że nie zabiłaś mojej nadzieji no i nie zrobiłaś łopatologicznego zakończenia...

Być może I Edward by się złamał i chciał by być z powrotem człowiekiem, ale kocha Bellę i przynajmniej ze względu na nią odciągnął by ten proces, skoro ona jest stosunkowo od niedawna wampirem, kto wie, może i po pięciu stuleciach skorzystał z tej możliwości, ale wtedy i Bella podążyła by za nim, bo 500 lat, to długo nawet dla niej, a kiedy umrą?
Ponoć dusza jest nieśmiertelna, i to jest coś więcej niż ludzkie ciało, to coś więcej niż procesy chemiczne w naszych mózgach, jeżeli to jest metafizyczna siła, to z pewnością ma moc taką, o której się nam nie śniło, i jeżeli Bela i Edward, czy Emmett i Rose, są sobie pisani, to ich dusze nieśmiertelne z resztą, znów się połączą, a jeszcze nie słyszałam o chociażby pomyśle, aby i dusze po jakimś czasie znikały... ( i nie mam na myśli pożeraczy dusz z różnych SF Wink ) Nie dałaś nam ostatecznego zakończenia, a każda z nas dopowie sobie to co jej będzie w duszy grać.

Ok, doszłam do wniosku właśnie, że ja jestem wielką romantyczką, pewnie dlatego wciąż jestem singlem :P


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin