FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Nienasycenie [Z] XX/XX [16.07.09] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 20:40, 15 Mar 2009 Powrót do góry

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, w maju ukaże się kontynuacja Nienasycenia, mój ostatni (zapewne, choć nie na 100%) tekst w fandomie.


Wampir powinien być wampirem.

Powyższe zdanie wyjaśnia, skąd wzięłam pomysł na tekst. Jak łatwo się domyślić, kanon raczej pojechał na wycieczkę do lasu i utknął na polanie, skrząc się radośnie i głaszcząc pumy.

Moje wampiry mają kły. I pazury.

Koneksje rodzinne bardzo bliskie oryginałowi, ale już charaktery są tylko wariacją tego, co zaserwowała nam Meyer. Akcja osadzona praktycznie całkowicie we współczesności [+/- 30 lat]. Mam problem z ustaleniem granicy wiekowej, ale myślę, że ogólnie wypadnie to w okolicach: PG-13, pojedyncze fragmenty będą zahaczać o NC-17, o czym uprzedzę.

Wolałabym nie wyliczać paringów, ponieważ w pewien sposób zdradzi to mój pomysł na fabułę. Podpowiem jedynie, że owszem Bella i Edward się pojawią, ale w trochę innym ujęciu, niż zwykle.

Plan zakłada dwadzieścia sześć punktów, co z grubsza równa się liczbie rodziałów, ale to tylko szacunkowe.

Nie będzie to na pewno tekst dla wielbicieli słodyczy, wręcz przeciwnie. Angst obecny - nie w nadmiarze, ale jednak. Jeśli się spodoba, prawdopodobnie powstanie druga część skupiona wokół postaci, która odegra w Nienasyceniu kluczową rolę.

Betowała thin.


PS. Tytuł jest tylko propozycją - nie jestem do niego przekonana na sto procent.


Nienasycenie

Prolog

Noc dawała im schronienie, pozorne bezpieczeństwo. Poruszali się bezszelestnie, szybciej niż mógłby ich zauważyć najbardziej spostrzegawczy człowiek. Pędzili w głąb lasu - klucząc i zawracając. Na gest młodego mężczyzny biegnącego na czele grupy, zatrzymali się, a ich blade sylwetki skryły cienie. Między drzewami, w świetle księżyca, majaczyła okazała budowla. Dostojna, lecz opuszczona willa, której zabite deskami okna wyglądały niemal jak puste oczy starego i samotnego człowieka. Spomiędzy drzew wyszły dwie osoby - wysoki, barczysty chłopak i smukła blondynka ze skupioną twarzą. Było jasne, że idą na zwiady. Ona przewodziła, on osłaniał jej plecy. Oboje byli czujni, napięci, w każdej chwili gotowi odpowiedzieć na atak. Każdy, kto uznałby ich za łatwy cel, z pewnością nie miałby kolejnej szansy na popełnienie takiego błędu. Po kilku krokach stanęli na werandzie domu. Jednym kopnięciem otworzyła drzwi, roztrzaskując dwie zabezpieczające je kłódki, i bez wahania weszła przez nie do środka. Jej towarzysz wziął głęboki wdech, jak gdyby bardziej ufał węchowi, niż innym zmysłom i podążył tą samą drogą.

I

Uciekali, bo nie mieli wyboru. Duma kazała im stanąć do walki, ale są rzeczy ważniejsze od niej. Nadarzyła się kolejna okazja, a oni byli gotowi. Wolne miejsce w Radzie Krwi, na które mógł kandydować każdy, kto miał za sobą dostatecznie silną rodzinę, żeby ta zapewniła mu przetrwanie pierwszej, najtrudniejszej dekady na nowym stanowisku. Minęło dwadzieścia dziewięć lat, ponad ćwierć wieku chaosu, gdy kolejne wampiry ginęły lub rezygnowały. Nie mogli ryzykować. Carlisle nie mógł. Odejście Aro stworzyło możliwość - wystarczyło tylko przyczaić się i zaczekać. Cierpliwość to domena wampirów. Nieśmiertelność, wbrew pozorom, uczy pokory, choć każe sobie za te nauki słono płacić. Dni zlewają się ze sobą. Wspomnienia stają się szare, wyblakłe, zbite w jednolitą masę. Bez odpoczynku, bez wytchnienia. Trzon Rady - pewny siebie i niezawodny przywódca - zniknął z dnia na dzień. Wszyscy podejrzewali, że zagrzebał się gdzieś w ziemi i zasnął, licząc, że obudzi się w lepszych czasach. W rzeczywistości, którą będzie mógł rozumieć i ogarnąć. Carlisle, który obecnie znał Aro jak nikt inny, wiedział też o prawdziwych powodach nagłej abdykacji i rozpoczął realizację planu, który miał mu pozwolić zdobyć wpływy i władzę przy nowym przewodniczącym Rady - Alecu. Cullen wiedział od początku, że będzie musiał czekać, aż minie pierwsza wrzawa i wsiąknie w ziemię krew tych straceńców, zbyt zaślepionych, by zdawać sobie sprawę z realiów. Żaden z nich nie miał tak dobrego nauczyciela, jak on. Żaden nie był dostatecznie sprytny, by wytrwać u boku Aleca dłużej niż kilka lat. Każdy wierzył w swoją siłę i wiek, choć tak naprawdę potrzeba było czegoś więcej. Czegoś, co wyróżnia, co jednoznacznie stawia ponad szeregiem - iskry, talentu, niepospolitości. Nie każdy wampir ma dar, a nawet te, które dysponują szczególnymi umiejętnościami, rzadko kiedy potrafią odnaleźć się w polityce i jej trudnych regułach - Carlisle zdawał sobie z tego sprawę i postanowił przemieniać tylko wyselekcjonowane osoby - takie, po których spodziewał się uzyskać konkretne, pożądane cechy - praktyczne i przydatne. Spędzone przy Radzie Krwi dziesięciolecia spożytkował na poznanie zawiłości obowiązującej hierarchii, obserwację relacji i zależności. Nie zmarnował żadnej sekundy i przygotował się na wiele możliwych scenariuszy. Skrupulatnie dążył do spełnienia danego słowa. Jedynej przysięgi, której chciał dotrzymać.

Pierwsza była słodka Esme - słodka i groźna. Emocjonalna i pełna pasji. Przed podjęciem decyzji o tym, że smutna kobieta o włosach koloru szlachetnego miodu dołączy do niego na wieczność, spokojnie obserwował, jak się stacza i zatraca w pragnieniu śmierci. Nie był okrutny - chciał mieć tylko pewność, że wybrał dobrze i znajdzie w kobiecie oparcie. Zawsze. Zwlekał, czekał. Miał mnóstwo czasu i tyle spokoju, ile wymagała od niego tak delikatna sytuacja. Wiedział, że młoda kobieta cierpi - ból nadawał jej zapachowi interesującą nutę. Kiedy stanęła na krawędzi klifu i rozłożyła ręce, napawał się widokiem jej włosów szarpanych wiatrem, delektował się strachem i przyspieszonym tętnem, zapachem krwi przesyconej adrenaliną i biciem serca tak głośnym, że niemal zagłuszało jego myśli. Przymknął powieki, a w tej samej chwili ona załkała i skoczyła.
Spadała, a w powietrze wznosił się jej krzyk. Coraz głośniejszy, bardziej chrapliwy. To były ułamki sekund, po których jej ciało zderzyło się ze ścianą bólu. Tak niewyobrażalnego, że niemal odebrał jej zmysły, ale jeszcze żyła. Przez dwa oddechy. Potem była już tylko ciemność.
Pomylił się i zawiódł sam siebie. Kiedy pierwsze krople krwi jego wybranki spłynęły mu na język, niemal zawył z rozkoszy. Nigdy wcześniej, nie pił nic tak wspaniałego. Stracił panowanie, ssał łapczywie, a na plecach czuł dreszcze. Miał wrażenie, że nic już nie będzie takie samo. Z każdym kolejnym łykiem rosła w nim żądza. Wyczuwał, że ofiara słabnie, ale nie potrafił się powstrzymać. Sabotował własny, tak precyzyjnie układany plan. Plan, który miał mu pozwolić osiągnąć to, na co nie miał szans jako człowiek. Ta myśl wystarczyła, żeby się otrząsnął. Nie miał wiele czasu. Granica już została przekroczona. Granica, za którą była tylko śmierć - taka czy inna. Przeciął paznokciem skórę na nadgarstku i ustawił rękę tak, że kilka kropel jego krwi skapnęło między rozchylone wargi kobiety. Spłynęły jej do gardła, wraz z ostatnim wdechem. Zanim zaczęło się najgorsze, ułożył Esme na tylnym siedzeniu samochodu i odjechał w kierunku jednego ze swoich licznych domów, gdzie dla nowonarodzonej czekała stosowna przekąska. Uśmiechnął się, włączając radio - przywitał go mocny wokal Joan Jett i hit, który od kilku tygodni był numerem jeden.

(...)He smiled, so I got up and asked for his name
"That doesn't matter," he said, "'cuase it's all the same."
I said, "Can I take you home where we can be alone?"
And next we were moving on
and he was with me, yeah, me
And next we were moving on
and he was with me, yeah, me, singin'(…)
*

Ale tylko przy jednym ze swych dzieci naprawdę się śmiał. Miał szczęście. Spacerował nocą, już najedzony - poddawał się dotykowi ciemności, która pieściła delikatnie jego bladą skórę. Czuł się spełniony - jego dziedzic, syn jego krwi, powoli się uspokajał i wszystko zdawało się układać tak, jak sobie tego życzył. Szedł spokojnie chodnikiem, wzdłuż muru ogradzającego park należący do Western State Hospital. Zatrzymał się nagle, słysząc dziwne hałasy dobiegające zza ściany cegieł. Gdzieś zaszczekał pies, ptaki poderwały się z drzew do lotu, tworząc na granatowym niebie dziwaczny, czarny wzór. Carlisle przywarł plecami do ściany i wziął głęboki wdech. Zmysły go nie zawiodły, kilka sekund później tuż przed nim wylądowała niezgrabnie młoda dziewczyna, w krótkiej, szpitalnej koszuli. Ze śladami licznych ukłuć na przedramionach, z siniakami i zadrapaniami na bladej skórze wydawała się nierzeczywista. Wampir wiedział, że go nie widzi - była zupełnie zdezorientowana, nieobecna i bardzo wystraszona. A potem nagle spojrzała w jego kierunku, roześmiała się nieludzko i Cullen zorientował się, że dziewczyna wie. Wie więcej, niż zwykły śmiertelnik. Ta wiedza czaiła się w jej brązowych oczach. Mógł ją zabić w jednej chwili, ale im dłużej patrzył na tę niemal dziecięcą twarz, na blizny na nadgarstkach, na ciemne, krótkie włosy sterczące w różne strony, tym bardziej chciało mu się śmiać. W końcu uległ. Tylko na chwilę, ale jednak.
- Alice... - wykrztusiła dziewczyna i zachichotała nerwowo. - Wiedziałam, że tu będziesz, a oni mi nie wierzyli, chociaż im mówiłam, ale oni nie wierzyli. Nigdy nie wierzyli, a ja nie umiem kłamać. Nie umiem - mamrotała pod nosem.
Tego się nie spodziewał. Zdał się na instynkt, na intuicję. Porwał dziewczynę w ramiona i zanim ktokolwiek, mógł cokolwiek zauważyć, pobiegł. Była tak lekka, że prawie nie czuł jej ciężaru. Wtuliła się w niego ufnie i przez chwilę wydawało się, że oto wampir stał się częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc, wiecznie dobro czyni. Nic bardziej mylnego. Zostawił swoją nową zdobycz w jednej z kryjówek, które przygotował na wszelki wypadek. Zamknął ją w pokoju bez okien, a sam wyruszył na poszukiwania. Potrzebował przynajmniej dwóch młodych, silnych osób, by jego podopieczna miała co zjeść, gdy obudzi się głodna po przemianie. Alice tymczasem usiadła na krześle, które przesunęła spod ściany na środek pokoju, i zaczęła nucić piosenkę, która od kilku dni nie dawała jej spokoju. Słyszała ją wielokrotnie na jawie i we śnie. Śpiewała coraz głośniej, chcąc zagłuszyć irytujący głos, napastujący jej świadomość. Śpiewała i była pewna, że nikt jej nie usłyszy, choćby nawet krzyczała. Wiedziała, że niedługo będzie wrzeszczeć i wić się z bólu, ale nie przejmowała się tym. Sen się spełniał, a pokój wypełniał się słowami.

(…)All you need is your own imagination
So use it that's what it's for [that's what it's for]
Go inside, for your finest inspiration
Your dreams will open the door [open up the door](…)
**

* Joan Jett & The Blackhearts - I Love Rock 'n' Roll 1982
** Madonna - Vogue 1990

--------------------------------------
Spis treści, dalsze rozdziały:

Rozdział II

Rozdział III

Rozdział IV

Rozdział V

Rozdział VI

Rozdział VII

Rozdział VIII

Rozdział IX

Rozdział X

Rozdział XI

Rozdział XII

Rozdział XIII

Rozdział XIV

Rozdział XV

Rozdział XVI

Rozdział XVII

Rozdział XVIII

Rozdział XIX i Epilog


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez AngelsDream dnia Nie 13:43, 10 Kwi 2011, w całości zmieniany 24 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 21:09, 15 Mar 2009 Powrót do góry

AngelsDream napisał:
Jeśli się spodoba, prawdopodobnie powstanie druga część skupiona wokół postaci, która odegra w Nienasyceniu kluczową rolę.

*groźba w głosie* A spróbuj tej drugiej części nie napisać... Naślę na ciebie filozoficznego Edwarda i Bellę w depresji!

Wiesz już, co sądzę o tym opowiadaniu, bo ci na bieżąco pisałam. Ale szkoda, by tekst nie doczekał się z mojej strony jakiegoś odzewu, hmm, oficjalnego.

Kanon olałaś. I dobrze. Z kanonem ciężko zrobić coś, co nie byłoby słodkie. Angstowi mówię stanowcze TAK. Wyrachowanemu, kalkulującemu na zimno Carlisle'owi także. Zaintrygowała mnie pokrótce przedstawiona sytuacja w świecie wampirów. Nie jest to rozwlekłe, ale wszystko, póki co, prezentuje się jasno. Węszę noskiem jeden z tych tekstów, które z kanonu mają praktycznie tylko imiona bohaterów oraz +/- powiązania rodzinne, a będę czekać na kolejny odcinek z niecierpliwości strzyżąc uszami. A skoro zapowiedziałaś, że mniej więcej będzie 26 odcinków, to tym bardziej się cieszę, że będę mogła spędzić z tym opowiadaniem więcej czasu.

Bardzo mnie wciągnęło. Na tyle, że nie umiem obiektywnie go ocenić i na spokojnie zastanowić się, czy jest w nim jakaś dziura. Powiem ci po drugim odcinku. Na razie klapnęłam przed kompem i czekam na to, co będzie dalej. Mając w pamięci UZP jedyne czego się mogę z twojej strony obawiać to to, że mogę się z czymś nie zgodzić. Za to wiem, że nie będzie to napisane w skrócie i bez sensu. Na razie... może to dziwnie zabrzmi, ale czuję dziwne napięcie w brzuchu. Coś podobnego do motyli, tylko nieco inaczej. Nic seksualnego, po prostu odczuwam dzikie oczekiwanie, które mam nadzieję zakończyć spełnieniem. Przepraszam, że tak mało oględnie się wyrażę, ale to CHOLERNIE dobry znak. Rzadko kiedy coś podobnego odczuwam.

Ukojona twoją dewizją "Wampir powinien być wampirem." niecierpliwie czekam. Chcę wiedzieć, co będzie dalej, tym bardziej, że jakiegoś teasera już poniekąd miałam. A to, że betuję... czy to można nazwać betą? Tekst jest dobrze napisany, poprawnie, ładnie i składnie. Nie miałam przy nim praktycznie żadnej roboty. Ach, będą kły! Będzie picie krwi! I przemiana, jaką znam. I chyba nie wciśniesz tu jadu?

Wybacz bełkot i brak ładu i składu w tym komentarzu. Powinnam jakoś go ułożyć, żeby był ładniejszy. Ale dochodzę do wniosku, że skoro na temat samej treści już ci napisałam wszystko (a tu tylko skrótowo), to nie zaszkodzi podzielić się choćby odczuciami względem niego. Zawsze to jakaś nowość do przeczytania, a nie w koło macieju to samo.

Angels, oby cię wen nie opuszczał. A jak opuści, osobiście skopię mu rzyć. Tak mi dopomóż Eru.
jędza thin

PS Widzę, że znalazłaś nowy tytuł. Wiesz co? Jest intrygujący.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Alchemiczka
Nowonarodzony



Dołączył: 04 Mar 2009
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:20, 15 Mar 2009 Powrót do góry

Jesteś moim Aniołem! :P
A tak serio, to jestem zakochana w tym opowiadaniu. Oryginalne, zaskakujące i przede wszystkim świetnie napisane. Zgadzam się z thin co do tytułu, intrygujący.
Trochę krótko, ale naprawdę jestem pod wrażeniem tego rozdziału.
Życzę Veny.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ibex
Wilkołak



Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 16:53, 16 Mar 2009 Powrót do góry

No nie wiem, nie wiem. Opowiadanie na wysokim poziomie. Nie jest takie proste, zwyczajne i napewno jest zaskakujące. Nie wiem co powiedzieć po tak krótkim tekscie. Hym.. napewno, że jest dobrze i przeczytam kolejny rozdział i powiem coś bardziej wartego przeczytania i elokwentnego.
Czekam na więcej i podzielam zdanie thin.
Pozdr Ibex =)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
gerla
Zły wampir



Dołączył: 03 Sie 2008
Posty: 356
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kalisz

PostWysłany: Pon 17:02, 16 Mar 2009 Powrót do góry

No cóż... co można powiedzieć o tak krótkim tekście?
Zastrzeżeń żadnych nie mam.
Zapowiada się ciekawie... xD
Ale to co zwróciło moją uwagę w tym opowiadaniu, to brak dialogu (jest chyba tylko jedna wypowiedź).
I właśnie tym (jak narazie) wyróżnia się Twoja praca.
Czekam na dalszy ciąg.
I wtedy mój komentarz będzie zawierał więcej plusów i (mam nadzieję, że nie) minusów xDD

Pozdrawiam
i życzę weny!
g.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mikayo
Nowonarodzony



Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 45
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:07, 16 Mar 2009 Powrót do góry

Bezczelnie przeklejam z literackiego;


Czuję wewnętrzną potrzebę rozpisania się w tym komentarzu, a jednocześnie tak mnie wzięło, że nie mam pojęcia co napisać. Widzisz jak na mnie działasz ze swoimi fickami, Angels? To zdecydowanie powinno być karalne. Albo nie, wtedy nie mogła byś pisać dalej.
No błagam, to nie będzie nic konstruktywnego. Martwi mnie ten fakt, bo chyba powinno być odwrotnie. A może nie?

Do olewania kanonu zdążyłam przywyknąć, co nie zmienia faktu, że ubóstwiam kiedy zamyka się wrzeszczącą Szmeyer w piwnicy, razem z jej słodką parką EdziuxBella. Bywa też, że z idealnego boga Adonisa, robi się równie idealnego bad boga Adonisa. A w twoim wypadku jest to... bad Carlise? (ciekawe co na to Nefre) I to nie ten, który rzuca przekleństwami w co drugim zdaniu i dupczy co popadnie.
Tylko Carlise, prawdziwie WAMPIRZY. Wampir z krwi i kości, coś czego brakuje w kanoniku Szmeyer.
I kawałek z Alice, krótki epizod, a jednak robi mi za idealną łatkę. Wspaniałą i najlepszą jaką czytałam jeśli chodzi o Alice.

Twoje pióro poniekąd dobrze znam, a jednak ciągle się rozwijasz. Nadal lekko i przejrzyście. Wciąga tak, że ni się obejrzysz już wita Cię koniec posta. Masz piękny styl, można się w nim zwyczajnie zatracić. A pomysłów tylko pozazdrościć.
Czas mnie goni niemiłosiernie. Trzymam Cię za słowo, z nadzieją, że będzie to ten jeden rozdział tygodniowo.

Pozdrawiam
Mika


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Oldź
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:42, 16 Mar 2009 Powrót do góry

Nie mogę nic innego zrobić jak tylko zgodzić się z przedmówcami :D . Bardzo mi się podoba ten nie przesłodzony Carlisle. W sadze o rodzinie Cullenów było bardzo mało, a jak już to bardzo słodko. Tutaj jest zupełnie inaczej i to mi się podoba. Błędów żadnych się nie dopatrzyłam, pewnie w moim poście znajdzie się więcej Wink . Bardzo ciekawie piszesz i za każdym razem jestem zaskoczona. Już nie mogę doczekać się kolejnego fragmentu :) .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Śro 14:44, 18 Mar 2009 Powrót do góry

to jest Coś. brak uwag z mojej strony, tylko podziekowania:
*Wampir powinien być wampierm
*narracja 3os.
*koniec bzdur z anty piciem krwi ludzi
*wiecej wampirzej polityki (i tu błagalne "Aro zakop się")
*i brak słodkości, za to dziekuję Ci pięknie

Obudziłaś we mnie głód krwi, wiecej.


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Śro 14:45, 18 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 11:47, 19 Mar 2009 Powrót do góry

Trzeci rozdział już praktycznie skończony, tymczasem przed wami drugi, czyli fragmenty dziennika.

II

Abel był pasterzem trzód, a Kain uprawiał rolę. Gdy po niejakim czasie Kain składał dla Pana w ofierze płody roli, zaś Abel składał również pierwociny ze swej trzody i z ich tłuszczu, Pan wejrzał na Abla i na jego ofiarę; na Kaina zaś i na jego ofiarę nie chciał patrzeć. Smuciło to Kaina bardzo i chodził z ponurą twarzą. Pan zapytał Kaina: «Dlaczego jesteś smutny i dlaczego twarz twoja jest ponura? Przecież gdybyś postępował dobrze, miałbyś twarz pogodną; jeżeli zaś nie będziesz dobrze postępował, grzech leży u wrót i czyha na ciebie, a przecież ty masz nad nim panować».
Rzekł Kain do Abla, brata swego: «Chodźmy na pole». A gdy byli na polu, Kain rzucił się na swego brata Abla i zabił go. Wtedy Bóg zapytał Kaina: «Gdzie jest brat twój, Abel?» On odpowiedział: «Nie wiem. Czyż jestem stróżem brata mego?» Rzekł Bóg: «Cóżeś uczynił? Krew brata twego głośno woła ku mnie z ziemi! Bądź więc teraz przeklęty na tej roli, która rozwarła swą paszczę, aby wchłonąć krew brata twego, przelaną przez ciebie. Gdy rolę tę będziesz uprawiał, nie da ci już ona więcej plonu. Tułaczem i zbiegiem będziesz na ziemi!» Kain rzekł do Pana: «Zbyt wielka jest kara moja, abym mógł ją znieść. Skoro mnie teraz wypędzasz z tej roli, i mam się ukrywać przed tobą, i być tułaczem i zbiegiem na ziemi, każdy, kto mnie spotka, będzie mógł mnie zabić!» Ale Pan mu powiedział: «O, nie! Ktokolwiek by zabił Kaina, siedmiokrotną pomstę poniesie!» Dał też Pan znamię Kainowi, aby go nie zabił, ktokolwiek go spotka.
Po czym Kain odszedł od Pana i zamieszkał w kraju Nod, na wschód od Edenu.

Część tej historii zaginęła. Ta część, w której Ewa zawołała Lilith. Modlitwa zawierająca całą rozpacz matki opłakującej stratę dwójki swych dzieci dała szansę Pierwszej. Dała jej prawo do pojawienia się, do przyjęcia materialnej postaci. Piękna, niewzruszona, osłonięta tylko pasmami długich, czarnych włosów stanęła w obliczu ludzkiego żalu i pustki nie do zapełnienia. Nie odezwała się jednak ani słowem do tej, która kiedyś ją upokorzyła, choć była zaledwie Drugą. Tylko marną imitacją Matki Demonów, przysłaną przez Boga. Łaskawie wysłuchała prośby. Prośby, której Jahwe nie chciał spełnić, a może nawet nie mógł. Demonicy nic nie ograniczało - nic, poza własną wolą. Pozwoliła ciszy się rozprzestrzenić, pozwoliła Ewie klęknąć i błagać, a gdy już nacieszyła oczy i uszy, gdy jej zraniona duma otuliła się słodkim zwycięstwem, wtedy odpowiedziała krótko:
- Prosisz o łaskę tylko dla jednego, więc niech tak się stanie. On wróci. Tak, jak tego pragniesz. I będzie... Już na zawsze. - Dodała w myślach. A potem rozpłynęła się w powietrzu, nim łzy wdzięczności, spływające po twarzy Ewy i kapiące na ziemię zdążyły wsiąknąć w jałową glebę.

Abla obudziło cierpienie. Mógł tylko krzyczeć - jego wrzask wznosił się pod samo niebo usiane gwiazdami, niemal je rozdzierając. Naiwny chłopiec wzywał Boga, lecz Pan już go nie widział - młodzieniec przestał do niego należeć. Bolało tak bardzo, że stracił świadomość. Gdy ją odzyskał miał wrażenie, że coś wydarło mu duszę, a teraz próbuje ją wtłoczyć na siłę z powrotem. Rządził nim głód - nieznany, nie do opisania słowami. Słodki zapach, który nagle do niego doleciał, przyzywał go i omamiał. Udało mu się klęknąć i, choć nie czuł bicia własnego serca, mógł oddychać, a jego zmysły były niebywale czułe. Zobaczył swoją matkę, która otwierała szeroko swoje ramiona i pochylała się by go przytulić. A potem mógł tylko patrzeć, jak bestia uwięziona w jego ciele wbija ostre kły w szyję Ewy, jak chłepcze łapczywie krew. Słodko-słone ukojenie. Potrzebował tego. Jej krwi, każdej krwi. Nienasycony, napędzany przez głód ruszył biegiem. Wiatr zdawał się szeptać o zemście. Abel był pierwszy.

Tyle, jeśli chodzi o legendy, Łowco. Do Twoich zadań będzie należało ściganie wampirów, poznawanie ich tajemnic, słabych punktów, a także wychowanie swojego następcy. Nie zwlekaj. W naszej profesji każdy dzień może być ostatnim. Wybieraj mądrze. Jeśli zacznie się dziać naprawdę źle, nie wahaj się skontaktować z innymi, nam podobnymi. To nie słabość. To świadomość ich przewagi. Kiedy zapisuję dla Ciebie te słowa, coś wrze w świecie pijawek. Szykują się zmiany, chociaż ja już ich pewnie nie dożyję. Mój szpieg, związany z ludzkim sługusem wampirów, doniósł mi, że kilka tygodni temu zginęła żona jednego z członków Rady. Podejrzewają mnie, bo na to wskazują pozostawione ślady, ale niech niebiosa mi wybaczą zaniedbanie - to nie ja, choć cieszę się, że jest o jednego krwiopijcę mniej. Co je osłabia, nas wzmacnia. Co jest ich słabym punktem, jest naszą siłą. Krew je zaślepia, odurza - stają się bezbronne. Słońce je rani. Przebicie serca kawałkiem drewna, powoduje paraliż. Wiem o nich wiele - od swojego ojca, a ten od mojego dziadka. Pierwsze strony tego dziennika zawierają wszystkie najważniejsze informacje. Pozostałe, jeszcze puste kartki możesz zapełnić sam, by w odpowiedniej chwili spisać wstęp do dziennika kolejnego myśliwego. Pamiętaj, żeby nie mieć wyrzutów sumienia. Wampiry to nie ludzie - nie ma dla nich ratunku, odkupienia. Posyłaj do piekła jednego za drugim. Nie lituj się nad przemienionymi dziećmi - słyną ze szczególnego okrucieństwa. Nie daj się zwieść kobietom, których piękno bywa nieopisywalne - jeśli się zawahasz, wyssą cię do cna. Kiedy spotkasz wampira o czarnych oczach, ustąp, ponieważ głód powoduje u nich zezwierzęcenie i agresję. Uważaj na nowonarodzonych i na stada, w które czasami się łączą. Nie próbuj dotrzeć do Rady Krwi - umrzesz straszliwą śmiercią całkowicie na próżno. Nie wierz ich złotym oczom - są piękne, ale tylko pozornie. Oznaczają, że wampir jest syty, a one żywią się wyłącznie krwią...


Quincey znał ten fragment wstępu na pamięć - czytał go już setki razy. Mógł powtarzać z pamięci całe strony, a dziś postanowił stworzyć podobny wpis w dzienniku, który miał dostać Jacob, gdy nadejdzie czas. Łowca długo zastanawiał się, czy napisać chłopcu prawdę, ale ostatecznie się rozmyślił. Czasami zastanawiał się, jak by potoczyło się życie młodego Blacka, gdyby nie wyciągnął go z rozbitego samochodu, ale przeznaczenie wiedziało co robi i w tym przypadku było dla Quinceya bardzo hojne. Łowca otworzył swój dziennik na obszernym wpisie z połowy roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego i zagłębił się w lekturze. Na stare lata robił się sentymentalny.

Wypadki się zdarzają i to jest normalne, ale wiedziałem, że coś jest nie tak, gdy z niemal całkowicie rozbitego samochodu wydobył się płacz dziecka. Pasażerowie auta nie mieli najmniejszych szans na przeżycie. Pojazd wypadł z ostrego zakrętu i zderzył się z drzewem. Może zawiniła prędkość? Może zmęczenie? W końcu wszystko wydarzyło się tuż przed świtem, gdy ludzki wzrok najczęściej zawodzi. Usłyszałem huk, a dwie minuty później już biegłem w kierunku, z którego doszedł do mnie dźwięk. Spodziewałem się wszystkiego, tylko nie tego, że po wypadku o takiej skali, ktokolwiek przetrwa, a już na pewno nie małe dziecko. To wszystko było zbyt nienaturalne, instynkt podpowiadał mi, że powinien być ostrożny. Dwoje dorosłych, siedzących z przodu, było ewidentnie martwych, więc nie marnowałem czasu na zbędne oględziny ich ciał. Nie było nic podejrzanego, w rozbitej czaszce, połamanych nogach. Około dwuletni chłopiec, wciąż zapięty w foteliku, obsypany szkłem, bez ani jednego zadrapania, wzbudzał mój niepokój. I irytację. Płakał tak głośno, że zastanawiałem się przez chwilę, jakim cudem jest w stanie wydać z siebie tak wysokie dźwięki. Wypiąłem go delikatnie z pasów i pełnym wahania ruchem, podniosłem dziecko z fotelika. Uciszył się. To nie było normalne. Nic nie było. Powinien się bać. A tymczasem wtulał się we mnie, jakbym był jego ulubionym wujkiem. Mogłem go oddać władzom. Ze swoją śliczną buzią i ogromnymi brązowymi oczami na pewno szybko znalazłby nową rodzinę, ale ja potrzebowałem następcy. Nie gardzi się podarunkami od kapryśnej fortuny. Musiałem tylko zatrzeć ślady. Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, że dziecko zginęło razem z rodzicami. Czas nie był moim sprzymierzeńcem. Kilkanaście minut później, auto wyleciało w powietrze, a ja pakowałem swój dobytek i zastanawiałem się, jak sobie poradzę z tym dziwnie milczącym chłopcem, o bystrym spojrzeniu.

Miałem nadzieję, że Bóg naprawdę będzie go chronił - wierzyłem, że imię wyznacza los człowieka. Zdobyłem fałszywe papiery według których był moim dzieckiem. Na jakiś czas postanowiłem zarzucić polowania, zająć się tylko nim. Mogłem sobie na to pozwolić, ponieważ dysponowałem sporymi oszczędnościami. Wystarczyło napisać kilka książek o chwytliwej tematyce. Pieniądze wprawdzie czekały na moją emeryturę, o ile bym jej dożył, ale Jake był opłacalną inwestycją. Niewiele mówił, za to uczył się szybko - tkwił w nim potencjał, którego nie mogłem zrozumieć, ani odkryć. Wiedziałem jednak, że jest w tym chłopcu coś, co wyróżnia go spośród innych dzieci. Miałem nadzieję, że ten utajony dar nie odwróci się przeciwko mnie. Intuicja podpowiadała mi, że powinienem być ostrożny - takie zawodowe skrzywienie. Nie ufałem mu ani jako trzylatkowi, ani ośmiolatkowi i nie zamierzałem mu zaufać. Nigdy.


Quincey spojrzał na śpiącego na ogromnym łóżku mężczyznę i uśmiechnął się krzywo. Szeroka, skórzana obroża na szyi Indianina była symbolem ich relacji.

Podejrzewałem, że tak się stanie, odkąd Jacob skończył dziesięć lat. W jego oczach iskrzyła się dzikość i umiłowanie natury. Chowałem go twardo, nie szczędząc kar. Czasami patrzył na mnie z nienawiścią, generalnie jednak jego uczucia do mnie można by nazwać mieszanką szacunku i strachu. Dyscyplina i niezdolność odczuwania miłości uratowały mi życie, pozwalając w pełni wykorzystać talent Jake'a.

Rozwój chłopca nie przebiegał tak jak powinien. Wydawało się, że rósł w oczach. Miał ogromny apetyt. Bywał nadpobudliwy i łatwo się złościł. Stronił od ludzi, za to w lesie zachowywał się tak naturalnie, jakby całe życie spędził w głuszy. Nie wyobrażałem go sobie w szkole, wśród normalnych dzieci. Był niebezpieczny - silny, wytrzymały, gwałtowny i nieprzewidywalny.

Skontaktowałem się z innymi, kiedy Jacob miał sześć lat i uciekł przez okno, gdy kazałem mu poprawić źle wykonane zadanie. Wyskoczył z pierwszego piętra, uprzednio rozbijając szybę. Wrócił po kilku godzinach - trochę brudny i bardziej głodny, niż zazwyczaj. Nie miał nawet siniaka. Wiedziałem, że można go zranić. Wiedziałem, że odczuwa ból, ale jasnym stało się dla mnie, że skrajne emocje coś w nim zmieniają. Odsłaniają jego drugą naturę.

Miał około dwunastu lat, kiedy zmienił się w pełni pierwszy raz. Niemal mnie wtedy zabił, ale wystarczyło, że podniosłem głos i położył się na ziemi, odsłaniając brzuch. Nie byłem szczególnie zaskoczony. Zastanawiałem się tylko, na ile jest świadomy, kim jest. Kiedy dotknąłem jego brązowo - rudej sierści, zamerdał, a w jego wilczych oczach mignęło zadowolenie. Postanowiłem zaryzykować.
- Jake, jesteś tam gdzieś? - spytałem.
Zapiszczał w odpowiedzi i przekręcił się na bok. Spróbowałem jeszcze raz.
- Rozumiesz co do ciebie mówię? Jeśli tak, zaszczekaj dwa razy.
Zwierzę zmrużyło oczy, po czym szczeknęło cicho. Dwukrotnie. To wiele ułatwiało.

Z pierwszych transformacji nie pamiętał zbyt dużo - mgliste strzępy, zapachy, wrażenia, emocje. Wracał do ludzkiej postaci po kilkunastu minutach, czasem po godzinie. Zasypiał niemal od razu i na długo. Często gorączkował i majaczył. Jego ciało i umysł musiały się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Pomagałem mu pojąć, kim jest, ale nie mogłem ryzykować. Za radą innych Łowców rozpocząłem podawanie silnie uzależniających środków uspokajających. W małych dawkach. Leki, w połączeniu z forsownym treningiem i medytacjami miały dać Jacobowi i mi kontrolę nad tkwiącym w nim wilkiem. W miarę postępów, okazało się, że istnieje możliwość częściowej transformacji w olbrzymią, humanoidalną bestię z głową wilka. To dawało mi przewagę. Wampiry mogły lekceważyć mnie, ale nie jego. Nie istotę stworzoną do zabijania, która dorównywała im siłą. Pijawki twierdziły, że z rąk Łowców giną najsłabsi. Teraz mogło się to zmienić. As w rękawie, na którego Łowcy czekali tak długo.


Starszy mężczyzna zamknął dziennik i schował go do torby. Kiedyś posłuży on innym i będzie jednym z ciekawszych od pokoleń. Miał nadzieję, że ten moment nie nadejdzie szybko, a przynajmniej nie przed zlikwidowaniem pewnego krwiopijcy, który umknął mu trzydzieści lat temu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Bellafryga
Wilkołak



Dołączył: 22 Sty 2009
Posty: 198
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 16:39, 19 Mar 2009 Powrót do góry

Zatkało mnie. Totalnie mnie zatkało. Chciałam wstawić długi, eleganck,
konstruktywny
komentarz, ale nie jestem w stanie.

Okej, już trochę ochłonęłam.
Pierwsza część bardzo mi się podobała. Urzekł mnie pomysł, w którym wampiry po prostu są wampirami. Bez tych wszytkich zbędnych ozdobników i temu podobnych załagodzeń. Nie ukrywajmy, ale Zmierzch na pewno nie zalicza się do gatunku "horror". Można by go czytać małym dzieciom. W przeciwieństwie do Twojego ff. Ma to 'coś'. Taki mroczny nastrój. Myślę, że mam bujną wyobraźnię, a pierwszy akapit bardzo ją rozbudził. Te opisy są bardzo realistyczne, a to w ff rzadki przypadek.
Carlsile jak mhroczny wampir walczący o władzę? Tego jeszcze nie było. Bardzo ciekawy pomysł. Tak samo zresztą jak hostoria Alice i Esme. Realistyczne, sensowne i przemyślane. Szczególnie to ostatnie-widać, że sopro czasu poświeciłaś rozważniom nad tymi historiami. Albo był to nagły impuls-tego nie wiem.
Drugi odcinek:
Myślę, że był równie dobry co pierwszy z tym, że zmuszał do wgłębienia się w tekst. Spodobało mi się wplecenie wątku Kaina i Abla. Co prawda zabicie Ewy było na serio dziwne, ale nie umniejszało to jakości opowiadania.
Tajemnicze. I bardzo dobrze. Nie wiadomo za dużo, ale nie jest to też toatlnie zagmatwane. Jacob jako wilkołak, a nie grzeczny, cichy piesek, którego zaserowowała nam Meyer.
Dziennik to ciekawa forma pisania, która na tym forum jest zdecydowanie nadużywana. Ty jednak poszłaś o krok dalej, sparwiając, że nie jest to już pamiętniczek, ale bardziej kronika.
Podoba mi się. Błędów nie ma, czyta się bardzo przyjemnie i przede wszytskim wciąga.
I jeszcze chcę się zapytać:
A coż to za krwiopijca umknął temu facetowi przed trzydziestu laty? Czyżby nasz poczciwy, stary Carlisle?
Tego zapewne dowiemy się w następnych odcinkach :)
Powodzenia w pisaniu
Fryga


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ibex
Wilkołak



Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 18:24, 19 Mar 2009 Powrót do góry

Kochana ten rozdział jest piorunujący ! Sam pomysł o zapoczątkowaniu wampirów oraz łowcy ( nie wiem czemu, ale skojarzyło mi się to z Vampire Knight ) jest triumfem wsród FF. Te realia poprawiają wartość opowiadania, a co za tym idzie jakość wczucia się w fabułę. Jestem strasznie ciekawa co będzie dalej. Nie jest to praca przeslodzona, lecz mroczna i wręcz prawdziwa. Nie wiem jakim cudem chowałaś się mi, ale widze wielki Twój potencjał oraz talent i chęć do pisania. Oby inne osoby mogły rownie dobrze i skrupulatnie pisać.
Podziwiam i życzę VENY !
Ibex ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
host
Zły wampir



Dołączył: 01 Lut 2009
Posty: 332
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: nysa

PostWysłany: Czw 19:23, 19 Mar 2009 Powrót do góry

zaczne tymi slowami: dziekuje Ci za ten ff. takie ff jak ten nie spotyka sie za czesto na tym forum, wiec jeszcze bardziej jestem dozgonnie wdzieczna. Twoje dzielo jest wspaniale, swietne i mocne. w koncu prawdziwe op o prawdziwych potworach, wampirach w ich calej okazalosci i brutalnosci. do tego dochodzi jeszcze moj wilkolak Jacke:] nie ma owijania w bawelne, walisz prosto z mostu i to mi sie podoba. nie slodzisz ani nie upiekszasz wampirow, tylko pokazujesz ich prawdziwa nature.
fabula jest mistrzowska, Lowca scigajacy wampiry, szczegolnie jednego (hmm, kogo?!) majacego wilkolaka przy swoim boku. chyba rozpeta sie jakas mala wojna z wampirami. zaskoczylas mnie ta opowiescia o K i A. Abel jako pierwszy wampir, zabijajacy Ewe. swietny pomysl, chyle czola w strone Twojej wyobrazni.
wciagnal mnie ten ff bardzo, bo jest niespotykany i zjawiskowy. zafascynowal mnie od pierwszego zdania.
czekam na wiecej
Weny
p.host


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Pią 21:35, 20 Mar 2009 Powrót do góry

Tak, Aniołku, tym razem posłałam ci samą betę, bym miała jeszcze o czym pisać pod opowiadaniem, bo nie, nie potrafię nie skomentować tego tekstu.

Drugi odcinek odsłania kolejną zagadkę. Jacob Black jako pies? Wyhodowany, wynaturzony, półdziki i zezwierzęcony. Wydawać by się mogło, że chłopca można wychować tak, by był człowiekiem. Ale coś czuję, że tak nie będzie. Ta obroża coś przecież znaczy. Zniewolona bestia... ciekawe, czy Jacob pozna inną stronę życia i czy się zbuntuje?

Ciekawy jest też ten kawałek z Ablem. Co prawda w pierwszej chwili, gdy to zobaczyłam, to się ucieszyłam. Potem, za drugim razem, gdy już zobaczyłam cały drugi odcinek, zaczęłam się zastanawiać "Po co w sumie wyjaśniać pochodzenie wampirów?" Ale teraz już wiem. Jest kilka powodów, a każdy równie dobry.
1. To pokusa.
2. Bo mam pomysł.
3. Ponieważ skoro są łowcy, to niech nie będą zgrają przygłupów z kołkami w łapach, tylko niech błysną jakąś wiedzą.
4. Bo Meyer tego nie potrafiła.
Oraz takie rzeczy jak: "dlaczego nie?", "dobrze się wplecie w tekst", "zmieniam kanon, więc pokażę to trochę inaczej" etc. etc. etc.
Co z tego wyszło? Jedna z ciekawszych teorii. Nie pomyślałabym o biblijnych korzeniach. Rzecz jasna należałoby o tym stworzyć osobne opowiadanie, ale na potrzeby fanfiction o czymś zupełnie innym całkowicie wystarczy. Swoją szosą zastanawiam się teraz, czy pokusisz się także o wyjaśnienie pochodzenia wilkołaków. Nie naciskam.

Btw punktu trzeciego - łowcy wampirów. Czy Quincey ma tak na imię przez przypadek czy też niedawno skończyłaś lekturę książki Brama Stokera? Wink Mniej szablonowo niż wprowadzanie po prostu Van Helsinga, który jest postacią świetną, ale wampirycznie nieco wyszlajaną.
Ale miałam napisać coś o łowcach. Świetny pomysł, by ich wprowadzić do opowiadania. U Meyer mi tego brakowało. Wampiry (pff) - mają supermoce i... tyle. Wilkołaki mogą im nieco nabruździć, ale przecież zawsze się można dogadać (szczególnie przy tak lipnym konflikcie jak w kanonie). I co poza tym? Poza tym nic więcej. Zero zagrożeń. Już pal sześć to przeklęte słońce, które zamienia ich w migotające brylanciki, lecz poza tym nie robi im żadnej krzywdy. Ale żeby człowiek nie mógł się obronić przed drapieżcą? No nie. I dlatego ideę łowców wampirów w twoim tekście witam z radością.

Przepraszam, że dziś tak krótko, ale poganiają mnie tu. Napiszę ci tylko tak - świetny jest ten tekst. Pięknie napisany, póki co widzę, że przemyślany. Czyta się go płynnie i z przyjemnością. Teraz, jak już nasłodziłam, mogę ci napisać, że życzę ci weny oraz że niecierpliwie oczekuję kolejnego odcinka.

Pozdrawiam,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez thingrodiel dnia Pią 21:39, 20 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 19:53, 23 Mar 2009 Powrót do góry

III

Rosalie stała u boku Carlisle'a. Słuchała go uważnie, czasami poprawiając niesforne kosmyki blond włosów, które wysuwały się z ciasnego koka.
- Nie wiem, co z nim będzie - stwierdził mężczyzna opierając się o balustradę werandy.
- Wiem, że jest źle, ojcze. Wiem to, ale nie umiem znaleźć rozwiązania - szepnęła.
Wampir skrzywił się w grymasie złości. Całe jego ciało było napięte, a w niemal czarnych oczach czaiło się rozczarowanie.
- Taki talent, taki potencjał. Wszystko się zmarnuje. To moja największa porażka - mówił pochylając głowę.
- Ojcze, głód źle na ciebie wpływa. Spróbujemy dziś jeszcze raz... Może się uda.
- Rose, cóż ja bym bez ciebie zrobił? - spytał, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Zapewne, coś bardzo głupiego - odpowiedziała żartobliwym tonem. Carlisle cmoknął z udawanym niezadowoleniem i wszedł do domu, zostawiając kobietę sam na sam z myślami o przeszłości, których piętno zakłócało harmonijne rysy jej twarzy.

Pamiętała, że czuła się nieswojo. Zaręczyny jednocześnie ekscytowały ją i martwiły, ale to nie one były powodem dziwnego, prześladującego ją wrażenia, że jest obserwowana. Podeszła do sprawy racjonalnie i obarczyła winą nadmiar wrażeń i stres. Zastanawiała się, czy wszystko z nią w porządku - przecież Royce był marzeniem wszystkich córek koleżanek mamy, a ona nie mogła uwierzyć, że ten człowiek dostrzeże kiedykolwiek coś ponad jej urodę. Z trudem wyobrażała sobie bycie panią King za dziesięć lat, o starości nie wspominając. Ślub zaplanowano na wiosnę, ale nie cieszyła się - przeciwnie, coś w niej umierało na samą myśl o dzieleniu domu, nazwiska i łóżka z kimś takim. Zgodziła się jednak, ponieważ tego wymagali od niej rodzice. To była część jej dziedzictwa. Fortuna wychodzi za mąż za pieniądz. W takich chwilach, cieszyła się, że jej chłodny, racjonalny umysł trzyma w ryzach nielogiczne emocje. Uleganie uczuciom zawsze źle się kończyło - wiedziała o tym od wczesnego dzieciństwa i po kilku nauczkach opanowała ukrywanie się za maskami. Może dlatego uchodziła za najlepiej wychowaną dziewczynkę w towarzystwie? Poza tym świetnie się uczyła i nie stroniła od książek jak większość rówieśniczek. One dorastały i zaczynały sprawiać kłopoty, a Rose w najgorszym razie ulegała swojej jedynej słabości i kupowała kolejną elegancką sukienkę i pasujące do niej buty. To pozwalało jej błyszczeć na takich przyjęciach, jak to zaplanowane na dzisiejszy wieczór. Letni domek rodziny Kingów, około trzydziestu młodych osób, ciepła lipcowa noc. W radiu puszczono jakąś piosenkę, na której tekście zupełnie się nie skupiała, zdenerwowała się jednak, gdy wokalista zaśpiewał:

They gave you life, and in return you gave them hell
As cold as ice, I hope we live to tell the tale
I hope we live to tell the tale.
*

Jednym ruchem wyłączyła urządzenie i zaczęła się zastanawiać nad swoją fryzurą. Co pasowałoby do lekkiej, długiej i białej sukienki, przypominającej rzymską togę? Przesunęła palcami po delikatnym złotym hafcie, zdobiącym lewy bok kreacji i zdecydowała się na proste, niechlujne na pozór upięcie, które niezwykle uwydatniało linię jej karku. Lubiła wyglądać dobrze, estetycznie - nie była próżna. Po prostu miała gust i potrafiła podkreślić swoje walory. Royce docenił jej starania i, gdy zeszła po schodach na parter, pocałował ją łapczywie. Zareagowała jak zwykle zimno - po pierwsze nie przepadała za okazywaniem sobie czułości w obecności osób postronnych, po drugie uroczy narzeczony zdążył już znacznie naruszyć zawartość dobrze wyposażonego baru i zwyczajnie śmierdział alkoholem. Rose odepchnęła go lekko, przez chwilę wydawało się, że mężczyzna przytrzyma ją przy sobie na siłę, ale w końcu ustąpił. Wtedy ruszyła do salonu i dalej na taras, by porozmawiać ze znajomi. Wszyscy podziwiali sukienkę, w którą się przebrała po tym, jak jedna z zawistnie zerkających na nią dziewczyn wpadła na nią "przypadkiem", rozlewając przy okazji kieliszek wina na błękitny kostium. O ile wcześniej wyglądała po prostu dobrze, teraz wręcz błyszczała i świetnie zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, że tamta siedzi wściekła w kącie - tak łatwo było wbić kogoś w ziemię, gdy kalkulowało się na chłodno. Rosalie wyszła z tej sytuacji z twarzą, epatując klasą, o której większość z przebywających na imprezie osób nie miała nawet minimalnego pojęcia. Poczuła na karku dziwne mrowienie - znów wróciło wrażenie, że jest obserwowana.

To co wydarzyło się później było jak koszmar, bez szans na obudzenie się w najgorszym momencie. Część znajomych wróciła do siebie, inni zajęli pokoje gościnne. Rose nie miała ochoty na sen, za wysprzątanie domu odpowiadała wynajęta na jutro firma, więc dziewczyna mogła sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Oparła łokcie na balustradzie werandy i podziwiała gwiaździste niebo, wspominając nauczyciela astronomii i jego wykłady. Nagle poczuła czyjeś ręce obejmujące ją w talii i lepki pocałunek na szyi. Wzdrygnęła się i zesztywniała.
- Jesteś taka spięta, kotku. Może zrobię ci masaż? - spytał bełkotliwie Royce.
- Nie, dziękuję. Idź się położyć. Przyjdę niedługo - odpowiedziała spokojnym i opanowanym tonem. Jednak zamroczony alkoholem mężczyzna nie miał zamiaru ustąpić. Chwycił dziewczynę za ramię, ścisnął mocno i jednym ruchem odwrócił przodem do siebie. Popatrzyła na niego z pogardą i lekceważeniem.
- Idź się położyć, Royce. Dla swojego dobra - wysyczała.
- Pójdę, ale ty idziesz ze mną, ty wyrachowana suko. Uwodzisz mnie cały czas, a potem zgrywasz niedostępną - powiedział, zionąc w jej kierunku smrodem alkoholu, tytoniu i wymiocin. Szarpnął Rosalie, a po chwili ciszę przerwał trzask ciosu zadanego otwartą dłonią w nieogolony policzek. Dziewczyna wyrwała się jednym ruchem i powiedziała, niemal warcząc:
- Zaręczyny zerwane, panie King. A po usługi na żądanie może się pan udać do profesjonalistki...
Przerwała w pół zdania, zgrabnie unikając pięści zmierzającej w kierunku jej policzka. Chwyciła wazon stojący w rogu tarasu i wykorzystując całą swą zwinność i fakt, że, w przeciwieństwie do Royce'a, była trzeźwa, roztrzaskała naczynie na głowie swojego, już byłego, narzeczonego. Kwiaty opadły na kafelki, woda obryzgała jej twarz, a po chwili Royce upadł z najbardziej zdziwioną miną, jaką kiedykolwiek widziała młoda dziedziczka. Zanim zdołała ochłonąć, lodowata ręka nakryła jej usta. Napastnik wyszeptał:
- Nie ma sensu próbować. Ja nie jestem nim. Mnie pociąga twój umysł, moja droga. Wspaniały charakter, nieugięta wola. Jesteś świetnym wyborem, być może najlepszym.
Po czym, palcami drugiej dłoni nacisnął z wyczuciem na jej szyję, pozbawiając dziewczynę przytomności.

Być może, jak nikt przed nią, potrafiła docenić swoje nowe życie. Bez żalu wysłała rodzicom list, wiedząc, że po jego lekturze nie kiwną nawet palcem, żeby ją znaleźć. Gdy oficjalnie dołączyła do Cullenów, obawiała się jedynie reakcji Esme, ale szybko okazało się, że starsza wampirzyca jest bardzo pewna siebie i ze spokojem znosi to, że Carlisle flirtował z Rosalie na jej oczach. Z czasem, blondynka tak przywykła do dziwnego zwyczaju, że sama zaczęła bawić się słowami i gestami - igrała z ogniem. Budziła uśpione emocje, które hamowane przez tyle lat, uderzyły w dziewczynę intensywnie. Pragnęła. To było prawie jak głód krwi, tylko bardziej bolesne i trudniejsze do opanowania. Nie chciała o tym rozmawiać, bojąc się, że to pogłębi jeszcze ten niecodzienny stan. Spełnienie znalazła dwa lata później i niemal zapłaciła za nie życiem. Teraz mogła się już z tego śmiać, szczególnie, gdy Emmett podszedł do niej spokojnie i przytulił się do jej pleców. Westchnęła, próbując się opanować. Jego dotyk wciąż rozpalał ją tak samo intensywnie, jak za pierwszym razem, gdy odważył się musnąć palcami jej usta.
- Martwisz się, prawda? - zapytał.
- Owszem. Nawet bardzo. - odpowiedziała, wtulając się w mężczyznę.
- Głupi gówniarz! Carlisle powinien przykuć go drzewa i zostawić na słońcu - wysyczał ze złością.
- Nie zrobi tego, wciąż się łudzi... - Rose urwała w pół zdania, jakby bała się, że jego dokończenie będzie złą wróżbą.
- Nigdy nie kwestionowałem decyzji Carlisle'a, ale przyznaję, że nie rozumiem tego uporu. Przecież ma Jaspera - stwierdził Emmett.
- Nie wnikaj, to nie twoja sprawa - wydała mu polecenie chłodnym głosem, uwalniając się z uścisku.
Mężczyzna pochylił głowę, gdy jego partnerka zniknęła w domu nie zaszczycając go nawet spojrzeniem, warknął, ale sprzeciwić się nie mógł - rozszarpałaby mu gardło, gdyby spróbował.
- Uduszę kiedyś tego odmieńca, uduszę...

Edward był piękny. Nie przystojny, tylko właśnie piękny. Patrzył na świat wielkimi zielonymi oczami, na które czasem opadały niechlujne i rozczochrane pasma miedzianych włosów, ale to nie jego wygląd przyciągnął Carlisle'a, tylko zapach. Delikatny, ale bardzo charakterystyczny. Rysował się w powietrzu muśnięciami błękitnych kresek, prowadząc wampira do celu. To było dziwne miejsce, pachniało krwią i brudno - sterylną śmiercią - to połączenie stanowczo odstręczało. Szczególnie, gdy nocą wydawało się, że budynek jest jednocześnie przepełniony i pusty. Błękit wzywał, ale Cullen wiedział, że nie może tak po prostu wejść do szpitala. Za duże ryzyko - musiał poczekać. Obserwować i wybrać dogodny moment, by sprawdzić, kto wydzielał tak niespotykaną woń.

Miał pokój dla siebie. Jeden z najlepszych na oddziale. Na oddziale z którego nie miał prawa wyjść żywy. Białaczka; w ostrej postaci nie dawała mu najmniejszych szans. Zresztą, nie wydawało się, żeby ktoś na niego czekał. Nikt z rodziny go nie odwiedzał, nie pytał o chłopca, chociaż jego stan pogarszał się z każdym dniem. Carlisle często obserwował Edwarda, gdy ten spał. Bez wysiłku wspinał się na niewielki parapet na drugim piętrze i patrzył. Czuł, że zapach odbiera mu jasność myślenia. Mimo, że tak delikatny, wybijał się wyraźnie ponad odór umierania, smutku i nieszczęść. Tak kruchy gatunek, nieodporny na przemijanie - żałosny, a jednocześnie niezastąpiony. Krew to życie dla mnie, dla niego to śmierć - wyrok bez odroczenia - myślał wampir. Nie był pewien swojej decyzji, ale nie mógł też czekać zbyt długo. Siedemnastolatek umierał powolną, bolesną śmiercią, otoczony jedynie skomplikowaną szpitalną maszynerią. Majaczył i niemal sinymi wargami wciąż wołał matkę. Z karty wynikało, że ta wciąż żyje, ale z jakiegoś powodu nie chciała pożegnać swojego syna. Cullen miał jedną, jedyną szansę. Jeśli coś pójdzie źle, nikt go nie uratuje.

Bez trudu znalazł otwarte okno na odpowiednim piętrze, wślizgnął się przez nie i ostrożnie skierował swoje kroki do pokoju młodego Masena. Zmaltretowane chorobą i lekami ciało na pewno potrzebowało więcej czasu na przemianę, kosztem bólu ofiary można było proces opóźnić nawet o kilka godzin. Carlisle liczył, że lekarze z nocnej zmiany po prostu uznają, że chłopiec zmarł i wyślą zwłoki do kostnicy, skąd mógłby go zabrać, podmieniając plakietkę identyfikacyjną i wykorzystując to, że strażnik zwykle drzemał w pokoju pielęgniarek. W końcu, któż by przejmował się trupami? Edward nawet nie zareagował na ugryzienie. Nie walczył. Trudno było pić krew, która była jednocześnie żywa i martwa, ale to nie to powodowało zapach. To było coś, co tkwiło w samym człowieku. Gdybym w to wierzył, pomyślałbym, że tak może pachnieć dusza - przemknęło wampirowi przez myśl z kolejnym łykiem.

Miał być tym najważniejszym elementem planu, ale szybko okazało się, że nie sprawdzi się w tej roli. Chwiejny emocjonalnie, zamknięty w sobie chłopak nie przetrwałby nawet jednego dnia wśród wampirów nie stroniących od okrucieństwa i walki. Carlisle jednak wciąż się łudził. Przyprowadził Edwardowi rówieśnicę, ale ten nawet nie zaszczycił dziewczyny spojrzeniem. Nie docierały do niego racjonalne argumenty Rose, w końcu wykrzyczał Esme w twarz:
- Jestem potworem! Twój gach zrobił ze mnie zwierzę! Widzę to w ich myślach, za każdym razem, gdy piję krew. Widzę coraz wyraźniej i nie potrafię tego znieść. Wolałbym śmierć. Tylko na to zasługuję.
Jednak nie potrafił odebrać sobie życia. Któregoś wieczoru tuż przed posiłkiem, Alice szepnęła mu coś na ucho. Wyszedł bez słowa i wrócił, gdy oni już dawno zjedli. Podziękował wampirzycy za radę, ona uśmiechnęła się słodko i odparła:
- Widziałam to. Piękna walka, gratuluję.
Nie odpowiedział, poszedł do swojego pokoju i przez kilka dni w ogóle go nie opuszczał. Z doświadczenia wiedzieli, że nie ma sensu naciskać. Było coś obrzydliwego w tym, że Edward pożywiał się krwią zwierząt, ale Carlisle surowo zakazał komentowania tego osobliwego zwyczaju. Dwa lata później wyruszył wraz z Alice i Rose na szczególne polowanie. Jasper dołączył do nich jako ostatni i zapowiadał się obiecująco.

* Tears For Fears - Shout (US Remix) 1985


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Oldź
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2008
Posty: 552
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 20:31, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Ciekawa jestem ile razy jeszcze napiszę, że masz przeogromny talent :D . Jestem tego pewna, że nie raz ani nie dwa, tylko z milion. Strasznie podoba mi się klimat w jakim piszesz. Jest taki ciekawy i intrygujący. Nie ma nic przesłodzonego i to jest w tym najlepsze :D . Cieszę się, że mogę czytać coś tak dobrego. Ta przemiana Jake'a, aż czułam jakby był koło mnie i sama obserwowałabym jak się zmienia. Rosalie aż żal mi się zrobiło, biedna dziewczyna. I Edward... Cud, miód i orzeszki. Podoba mi się to, że nie ciągniesz tego co autorka sagi tylko nadajesz temu taki charakterystyczny posmaczek, że się tak wyrażę. Moja zazdrość chyba nie będzie aż takim przewinieniem, bo jest czego zazdrościć :) . Czekam na więcej :D .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Pon 20:52, 23 Mar 2009 Powrót do góry

Nie tylko Oldź twierdzi, że masz talent. Ja też tak uważam. Brak słodyczy w twoim tekście bardzo mi odpowiada, chociaż też przecież poruszasz temat miłości. Ale nie roztkliwiasz się nad tym, dlatego Emmett przytulający się do pleców Rosalie robi takie dobre wrażenie. Aż się chce powiedzieć: "Ej, Steph! Wiesz co? Da się!"

O dziwo, od pierwszych zdań polubiłam twojego Edwarda. Za tę krótką charakterystykę:
Cytat:
Miał być tym najważniejszym elementem planu, ale szybko okazało się, że nie sprawdzi się w tej roli. Chwiejny emocjonalnie, zamknięty w sobie chłopak nie przetrwałby nawet jednego dnia wśród wampirów nie stroniących od okrucieństwa i walki.

MLASK!!!
Czemu "o dziwo"? Wiesz, że ja na Edwardzie potrafię się wyżyć wyjątkowo złośliwie, znasz mnie. A ten, tak pokrótce, ale dobrze zarysowany już mi odpowiada. A przecież on też twierdzi, że jest potworem. Widocznie wszystko zależy od tego, jak autor przedstawi taką wizję. Jedni nie potrafią, inni - i owszem.

Poza tym podoba mi się, że poza samym opowiadaniem wplatasz też czasem takie kwiatki:
Cytat:
Fortuna wychodzi za mąż za pieniądz.

Święta prawda.

Najbardziej jednak w twoim tekście urzeka mnie to, że potrafisz do swojej wizji przekonać jak mało kto. Inne twoje opowiadanie, choć wg mnie kontrowersyjne i nie mogłam się przekonać tak do końca, to jednak nie sposób było mu odmówić tego "czegoś". Może to sposób, w jaki piszesz? A piszesz pięknie. Bardzo wciągająco (jeśli mogę użyć takiego słowa), ładnie, elegancko. Nie spieszysz się, masz rytm i świetny pomysł. Tworzysz coś, co mogłaby zrobić Meyer, gdyby nie myślała rozbuchanymi hormonami.

Jestem bardzo na tak. I czekam na więcej.

Nie popędzając pozdrawiam i życzę wena,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ibex
Wilkołak



Dołączył: 12 Sty 2009
Posty: 202
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:37, 24 Mar 2009 Powrót do góry

Rose podrywała "świętego" Doktorka? Te opowiadanie naprawdę zadziwia. Fabuła realna - jeżeli w ogóle można takie coś powiedzieć o FF xDD to do pomysłu.
Tak, tak masz talent, ale sam talent to tylko 10% sukcesu... reszta to praca, a widać, że pracujesz nad tekstem. Chcesz, aby nie zawierał błędów, żeby była gładkość w czytaniu. Śmiem powiedzieć, że rozdział jest "elastyczny". Mocno zarysowany, odpiera większość faktów z znanego nam "Zmierzchu". W końcu ma tu ktoś wad y- święci Cullen'owie w końcu mnie "pociągają" i nie chce mi się rzygać ich uczuciowością, a w zamian za to podziwiam ich twarde charaktery. No i oczywiście przemiana Edwarda mrrr.. w końcu coś innego. Carlisle przemienia go z wyraźnego powodu, który jest zdolny zrozumieć każdy normalny człowiek. Edi wyróżnia się całkiem od swojej rodzinki i mam nadzieję, że jego "inność" nie będzie polegała tylko na tym, że jest "piękny i pije krew zwierząt", a naprawdę będzie miał to "coś".
"Oh cudowne FF" hihi prawda, prawda =)
Czekam na kolejny mrożący krew w żyłach rozdział.
Pozdrawiam - Ibex


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:42, 27 Mar 2009 Powrót do góry

Przyszłam dokarmić Twojego wena. ^.^”
Po lekturze tych trzech części uważam, że tytuł jak najbardziej trafny. To dlatego, że wydaje mi się, iż nienasycenie odnosi się nie tylko do jednego rodzaju pragnienia, głodu, ale jest wieloznaczne. I do treści pasuje.
Zanim zaczęłam czytać ten tekst, myślałam jeszcze o Cynamonowym. W kontekście tego, co napisałaś o swoich wampirach – że mają kły, pazury, więc będzie inaczej. I najpierw z tęsknotą rozwodziłam się nad tym liryzmem, który w Twoim wykonaniu tak pokochałam. Może przeszło mi nawet krótko przez myśl, żeby wrócić do tamtej piaskownicy i nie wchodzić gdzieś, gdzie tej słodyczy, czułości zabraknie. Cieszę się, że jednak ten tekst przeczytałam, że nie pozwoliłam sobie na osadzenie Twojej twórczości w mojej wyobraźni w tylko jednej konwencji. Byłoby to dla Ciebie i dla Twoich tekstów z pewnością krzywdzące. Jak wspaniałą trzeba mieć wyobraźnię, styl, warsztat, talent, by potrafić pisać tak krańcowo różne teksty – tak dobrze. Gdy myślę o tym, że jesteś autorką tak różnych opowiadań, jak Wiatr, UZP i w końcu Nienasycenie, tylko takie słowa cisną mi się na klawiaturę – wielki szacunek. Dla Ciebie jako dla osoby piszącej, autorki. Bardzo się cieszę, że tak ćwiczysz swój warsztat, skaczesz po konwencjach, pozwalasz sobie na osadzanie swoich bohaterów w różnych realiach i otaczasz ich różnymi nastrojami, emocjami. I, co ważne, każdy z tych bohaterów żyje własnym życiem, nie jest zmodyfikowaną tylko kalką poprzedniego, bo jakiś typ Ci się spodobał czy łatwiej Ci się tak pisze. Wręcz przeciwnie. Każdą postać kreujesz od podstaw, dajesz jej własne fundamenty. Każda żyje, oddycha. W tej chwili są wprawdzie bardziej zarysowane, muśnięte, niż naprawdę wykreowane, bo trudno powiedzieć o nich więcej po zaledwie trzech rozdziałach. Ale wierzę, że ten fragment to preludium do czegoś naprawdę mocnego i że nie zapomnisz o dostarczaniu swoim postaciom powietrza. Chwali się, jak dobrze radzisz sobie z narracjami różnych, zupełnie odmiennych postaci. I faktycznie widać, że przedstawiasz wydarzenia z perspektywy innych osób, różnicujesz ich słownictwo, sposób postrzegania rzeczywistości. Jak najbardziej Ci się to udaje.
Styl, jakim operujesz, jest na naprawdę bardzo dobrym poziomie. Gdzieś mi chyba mignął fragment czyjegoś komentarza – że piszesz elegancko. To prawda. Dobrze się czujesz ze swoim piórem. Tekst płynie, ale nie w tym sensie, że można go czytać, za bardzo się na nim nie skupiając. Płynie, ponieważ czyta się naprawdę dobrze, ale są fragmenty, przy których się zatrzymuję, powtarzam je, obracam, przyglądam się im jeszcze raz, by w pełni je zrozumieć i nacieszyć się ich barwą, smakiem, wydźwiękiem. Czasem jakiś fragment trochę mi zgrzyta w kontekście całości, ale gdy do niego wracam, zastanawiam nad nim, stwierdzam, że trzeba go tak po prostu zostawić. I zaufać autorce.
W tej chwili tekst mnie jeszcze nie powalił, nie przytłoczył w taki sposób, że po przeczytaniu nie mogłabym przestać o nim myśleć. Ale nie spodziewałabym się tego na tym etapie. Są natomiast różne zagadnienia, które mnie intrygują, pytania, na które nie ma jeszcze odpowiedzi, a które chciałabym poznać. Myślę, że taka jest kolej rzeczy – nie zwalanie czytelnika z nóg od razu, przygniatanie go nadmiarem emocji i wrażeń, ale budowanie atmosfery powoli, stopniowe jej zagęszczanie. W tej chwili tekst z pewnością ma swój klimat. Carlisle, którego tworzysz, jest prawdziwym wampirem, ma w sobie coś takiego, co każe mi za facetem nie przepadać. Zresztą trudno mi przepadać za którąkolwiek z twoich postaci, nie wyłączając Esme, nawet jeśli w tej chwili jeszcze niewiele o niej wiadomo. Dobrze, przyznaję, Edward mnie rozczulił. Uhm. To chyba jakieś piętno.
Jak na razie porozrzucałaś tylko fragmenty układanki, lekko uchylając, co chcesz czytelnikowi zaprezentować. Rada Krwi jest dla mnie naprawdę intrygującym zagadnieniem, poza tym cały świat wampirów, jaki kreujesz, praktycznie od podstaw. Ba, nie wspominając o samych wampirach jako takich, Twoich własnych. I podoba mi się. Cieszę się, że kanon wyleguje się gdzieś na słońcu, bo z przyjemnością zobaczę, dokąd nas zaprowadzisz, co nam zaprezentujesz. I z wielką chęcią tam pójdę. Wierzę, że wymaga to naprawdę sporej wyobraźni i ufam, że w dobrym stylu poprowadzisz to, co sobie zaplanowałaś. Twoje wampiry fascynują w zupełnie inny sposób, niż u Steph. W sposób, którego mi brakowało. A motyw z Łowcami… Mam pewne wątpliwości, ale znowu nie pozostaje mi nic innego, jak tylko Ci zaufać. Może jest to jakieś jechanie na opinii, ale wątpię, żebyś wprowadzała jakiś motyw, nie mając przed oczami całego wyobrażenia tego, co z nim zrobisz. Zresztą, masz przecież plan całego tekstu. Fragment dziennika to wręcz majstersztyk. Jakkolwiek kontrowersyjne, wprowadzenie wampirów już do początków historii biblijnej nie wywołuje u mnie żadnych obiekcji. Zrobiłaś to w taki sposób, że nawet by nie mogło. To, jak przedstawiłaś – a raczej dałaś przedsmak przedstawienia – relację Quinceya z Jacobem jest naprawdę fantastyczne. Nie wspominając o samej postaci Jacoba, która już teraz budzi we mnie dużo nadziei na naprawdę dobry wątek. Odbiór całości trochę psuje mi ten fragment, w którym występuje „zaszczekaj dwa razy” i inne takie. Poza tym – czytelniczka oddaje się w ręce autorki.
Bardzo zaciekawiła mnie końcówka trzeciego rozdziału. Zresztą, cały tekst tak na mnie wpłynął. Tylko jak mówiłam – może w siedzenie mnie nie wbiło, ale nie o to chodzi. Wolę spokojne, a konsekwentne i stopniowe rozwijanie fabuły. I budowanie klimatu w taki sposób, w jaki Ty to robisz.
Jeszcze raz czapki z głów za to, że jedna osoba potrafi pisać tak odmienne teksty. I że tak świetnie Ci to wychodzi. Widać, że rozwijasz się między pisaniem kolejnych opowiadań. Styl, klasa, wiarygodność świata przedstawionego – to wszystko sprawia, że teraz to ja odczuwam nienasycenie. Że urwało się w tej chwili.

Pozdrawiam,
robal


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Sob 18:59, 28 Mar 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 20:27, 05 Kwi 2009 Powrót do góry

Wampiry będą jadły, więc osoby wrażliwe uprasza się o nieczytanie. Może jeszcze ktoś tu jednak zajrzy. Embarassed

IV

Wakacje, upragnione i wyczekane. Ostatnie takie - z paczką przyjaciół, z motylkami w brzuchu, z siedzeniem do świtu przy ognisku i rozmowami na tematy tak przeróżne, jak ich charaktery. Umówili się wieczorem na plaży, skąd mieli wyruszyć na swoją wielką wyprawę, zaplanowaną palcem na mapie. Ponad tysiąc pięćset kilometrów, z postojem nad Jeziorem Flathead z punktem docelowym w Fort Peck nad jeziorem o tej samej nazwie. Mike uparł się, żeby jechać nocą, a skoro załatwił vana, to inni się dostosowali. Główny kierowca ma zawsze rację, ewentualnie musi czuć, że ją ma. Coś dziwnego wisiało w powietrzu, gdy pakowali swoje bagaże na tył czarnego Chryslera Grand Voyager. Bella obejrzała się za siebie i szepnęła:
- Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje, wy też?
Chłopcy prychnęli lekceważąco niemal jednogłośnie, ale dziewczyny zdawały się rozumieć, co ich koleżanka ma na myśli. Chwilę później z cienia wyłonił się blondyn o bladej cerze i dziwnych oczach, wydawał się nieśmiały i zagubiony.
- Przepraszam, mogę? - zapytał. Spojrzeli w jego stronę wszyscy, jakby na komendę. Szum oceanu nagle ścichł, Ben zapamiętał krzyk mew.

Nagle stali w zupełnych ciemnościach, otoczeni ciszą, przerywaną jedynie ich własnymi, przyspieszonymi oddechami. Nie mogli sobie przypomnieć, co tu robili i czemu nie byli w drodze na wakacyjny biwak nad jezioro.
- Jesteście wszyscy? - zapytał cicho Mike.
Odpowiedzieli chórem, sześć przestraszonych głosów - tak znajomych i tak obcych w tej dziwnej scenerii.
- Czy ktoś ma jakikolwiek pomysł, co tu się dzieje? - wyszeptała Jessica.
- Boję się... - wtrąciła Lauren.
W tej samej chwili, gdzieś w rogu pomieszczenia, ktoś zachichotał tak złowieszczo, że dziewczyny pisnęły, a chłopcy zacisnęli pięści.
- Kto tu jest?! - krzyknął Ben, ale odpowiedział mu tylko szelest, dziwne stłumione dźwięki. Powietrze zawirowało wokół nich - zbliżyli się do siebie, starając się unikać nieprzyjemnych, lodowatych muśnięć.
- Spokojnie. Spokojnie i cicho. Milczcie, owieczki, milczcie! - Mocny, głęboki głos brzmiał znajomo, powodując jednocześnie stan odprężenia. Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem, choć - jedno za drugim - byli wciągani w nieprzenikniony mrok.

Ben stał obok Lauren i Belli, trzymał je za ręce, nie rozumiejąc czemu to robi. Był wręcz nienaturalnie opanowany. Mimo to, gdy usłyszał to dziwne pytanie, poczuł gęsią skórkę na całym ciele.
- Ojcze, chciałbym ją. Mogę? - wydawało się, że ktoś zastanawia się nad tym co mówi - waży każde słowo, każdą pauzę. Zupełnie niepotrzebnie, ponieważ odpowiedź wręcz ociekała entuzjazmem.
- Synu, nie pytaj, weź.
Sekundę później dłoń Belli wysunęła się z uścisku przyjaciela.

Edward niósł dziewczynę na rękach. Wiedział, że jej spokój wynika z wpływu Jaspera i potrwa jeszcze kilka godzin - pod tą dziwną barierą chowały się prawdziwe myśli. O rodzicach, o dzieciństwie - pełne strachu o przyszłość. Ujmujące, że w takiej chwili nie skupiała się tylko na sobie, ale też na przyjaciołach. Wampir jednak zwracał uwagę tylko na nią, pozwalając słodkiej woni oplatać jego wolę i płonąć niemal prawdziwym ogniem w gardle. Skrzywił się z bólu i cieszyło go, że Bella nie może tego zobaczyć. Nie chciał jej przestraszyć jeszcze bardziej. Właśnie dlatego wspinał się na piętro powoli, krok za krokiem. Wiedział, że inni już się pożywiają. Instynkt kazał mu zrobić to samo - wbić kły w tę piękną, bladą szyję i najeść się do syta pierwszy raz, odkąd zdecydował się na zabijanie zwierząt. Te śmierci też bolały - życie jest życiem, ale przynajmniej nie słyszał ich myśli. Czuł strach, chęć przetrwania, ale nie przewijało mu się przed oczami czyjeś dzieciństwo - najczęściej takie, jakiego sam zawsze pragnął. Nie deptał cudzych marzeń - nie odbierał szansy na zmiany, emocje, kruchość starości. Stanął przed uchylonymi drzwiami do swojego pokoju, wiedząc, że najtrudniejsze dopiero przed nim - popchnął je nogą, wszedł i oparł się o nie plecami tak, żeby się zatrzasnęły. Myśli dziewczyny niemal wrzeszczały w jego umyśle.

Esme wbiła zęby w szyję zielonookiej blondynki, czując na sobie wzrok Carlile'a. To był przedziwny rytuał - ich mała tradycja. Zawsze jedli spokojnie, w swojej sypialni, odgrodzeni od świata - skoncentrowani jedynie na sobie i krwi. Ona zaczynała, a on patrzył. I choć dziś jego tęczówki były czarne, nie zmienił zasad. Obserwował i coś w jego oczach mówiło kobiecie, że pragnie nie tylko krwi. Nie czułaby się bardziej z kimś związana, nawet, gdyby była naga, odsłonięta, całkowicie zależna. Kiedy usłyszała ciche warknięcie partnera i westchnienie ukąszonego chłopaka, przymknęła powieki i cicho mrucząc, wróciła do ssania rany tuż nad lewą piersią. Ofiara wiotczała w wampirzym uścisku, siniejąc na twarzy. Carlisle wgryzł się nastolatkowi zwyczajnie w szyję, schludnie i czysto. Starał się nie męczyć chłopaka ponad to, co konieczne - tak, żeby szybko stracił przytomność. Zabawa jedzeniem była domeną Jaspera i Alice - każde z nich miało ku temu zupełnie różne powody, ale uzupełniali się w tej materii znakomicie. Cullen miał ten etap już za sobą - znudziło go igranie z ludzkimi emocjami. Ssał metodycznie, pozwalając krwi rozlewać się po wnętrzu ust. Tymczasem Esme skończyła pierwsza. Ułożyła martwe ciało delikatnie na podłodze, po czym usiadła w swoim ulubionym fotelu, oczekując najważniejszej części posiłku. Carlisle, pozwolił Benowi opaść na kolana, zanim nie oderwał się od niego. Chłopak cicho upadł na miękki dywan, a tymczasem wampir podszedł do swojej towarzyszki, przytknął wargi do jej lekko rozchylonych ust i pozwolił ostatniemu łykowi krwi spłynąć wprost do gardła kochanki. To było wyznanie wszystkich uczuć - bez słów, zbędnych gestów, płynnie przechodzące w subtelny pocałunek.

Jasper owinął sobie wokół dłoni pasma długich, jasnobrązowych włosów i szarpnął. Lekko - tak, żeby tylko zabolało. Dziewczyna syknęła, po jej policzkach spłynęły łzy. Cofnął rękę.
- Przestań płakać, to nic nie zmieni - stwierdził twardo, patrząc wprost w brązowe, sarnie oczy. Załkała, przełknęła głośno ślinę i pochyliła głowę w geście całkowitej rezygnacji. Płomienie świec nadawały jej twarzy liryczny, słodki wygląd - mimo dość znacznego wzrostu, wydawała się teraz zupełnie bezbronna. Odarta z nadziei na cokolwiek, świadoma tego, że gdzieś tam w sąsiednich pokojach Ben, Bella i inni są traktowani podobnie, jak zabawka, rozrywka, marionetka. Uniósł jej brodę dwoma palcami i zmusił, by zobaczyła, jak bardzo jest głodny. Pozwolił jej nawet na chwilę ujrzeć to, co chował przed całym światem, przed samym sobą, a potem wbił zęby w szczupłą szyję i rozkoszował się smakiem tej przesyconej serdecznością i bezinteresownością krwi. Smakowała inaczej, niż zwykle. Bardzo przypominała pierwszą ofiarę. Najważniejszą. Przygotowaną dla niego przez Carlisle'a.

Alice czuła na języku charakterystyczny, metaliczny smak za każdym razem, gdy jasnowłosy mężczyzna pojawiał się w jej wizjach. Wiedziała, że będzie myśliwym. Takim, który dyskretnie przyczaja się za swoją ofiarą, szepcząc do ucha brudne słowa i zanim dziewczyna się spostrzega jest podporządkowana, spragniona, a chwilę później martwa. Tak, tego też była pewna. Tylko krew kobiet. Sny stawały się coraz wyraźniejsze, przynosząc kolejne szczegóły. Zapach, dotyk, tembr głosu, gesty. O wszystkim mówiła Carlisle'owi - tylko on potrafił dostrzec w niej coś więcej, niż szaleństwo. Spokojny, opanowany, na pozór bezemocjonalny, jak nikt przed nim, umiał ujarzmić skołatane myśli. Ratował jej jaźń przed całkowitym zatraceniem się w kreowanych iluzjach. Uczył Alice panować nad darem i choć czasami zastawał ją pogrążoną w całkowitym odrętwieniu albo histerii, nie poddawał się - chronił ją przed samą sobą. Pamiętała, gdy raz niemal wyszła na słońce. Odciągnął ją za ramię, przytulił i pogłaskał po krótkich, czarnych włosach, mówiąc:
- Nie rób tego więcej. Nigdy więcej.
Ten ton kojarzył jej się z ojcem, który tak samo tulił ją, gdy zastał Alice z odłamkami lustra w rękach. Ze swojego ludzkiego życia nie pamiętała prawie nic, tylko tatę. Gdy jego zabrakło, rzeczywistość zamazała się zupełnie.

Przedzierała się przez tłum. Drobna i zwinna, zdawała się unosić nad ziemią. Ubłagała Carlisle'a i Rose, żeby pozwolili jej wykonać pierwszą część rozpoznania. Tak bardzo chciała, poznać go jeszcze, jak był człowiekiem. Nie wiedziała, czemu to jest takie ważne, ale ta myśl wybijała się wyraźnie ponad inne, nadając jej obłędowi sens. Obsesja paranoiczki. Blondynka nie spuszczała wariatki z oka, śledząc każdy jej ruch - gotowa wkroczyć w każdej chwili. Nie rozumiała, czemu Cullen tak ryzykował - czemu pozwalał kretynce narażać całą rodzinę? Niekiedy wydawało się jej, że to tępe spojrzenie jest tylko pozą - maską, skrywającą ogromny intelekt, nieograniczony potencjał, ale chwilę później czarnowłosa wiedźma zaczynała chichotać i wszystko wracało do zwyczajowego stanu, gdy Rosalie nie mogła pojąć, czemu ojciec dał się ponieść emocjom i przemienił kogoś takiego. Tymczasem, musiała wytężyć całą swoją silną wolę, żeby nie rzucić się do gardła którejś z przechodzących osób. Pijani chłopcy, pijane dziewczyny. Wszystko tak proste, podane na tacy, a jednocześnie odległe i zakazane, ponieważ dobro rodziny i polecenia stały ponad instynktem. Kiedy uderzył ją w nozdrza słodki waniliowo - kwiatowy zapach, musiała zacisnąć pięści. Przypominało jej to smak krwi Emmetta. Jej Emmetta. Tego, za którego niemal zapłaciła istnieniem. To pomogło, ale jednocześnie straciła z oczu Alice, a musiała ją pilnować. Po prostu musiała. Wystarczyła przecież jedna chwila, żeby wszystko poszło źle.

Jasnowłosy chłopak przyciskał do ściany jakąś dziewczynę. Całował jej szyję, jednocześnie przytrzymując za nadgarstki. Jego ofiara była tak pijana, że w każdej chwili mogła upaść na ziemię - nie wydawał się tym przejmować. Wampirzyca stanęła w pobliżu i przyglądała się tej scenie zafascynowana. Idealny. Stworzony do tego, żeby być drapieżnikiem. Urodzony po to, by umrzeć i nie umrzeć. Głosy w jej głowie warknęły zazdrośnie. W wizjach należał do niej i choć trudno było ocenić, kiedy się to wydarzy emocje już w niej wibrowały, próbując się wydostać. Musiał wyczuć, że ktoś się na niego patrzy, bo nagle stracił zainteresowanie półprzytomną nastolatką i popychając ją w kierunku grupki znajomych, odwrócił się, by odwzajemnić spojrzenie. Po raz pierwszy zabrakło mu słów - nieznajoma piorunowała go wzrokiem pełnym sprzecznych uczuć, które trudno było odczytać. Kłębiły się w niej, uwidocznione jedynie drobną zmarszczką na bladym czole. Podeszła do niego, zatrzymując się tak blisko, że miał ochotę się cofnąć, a potem zbliżyła wargi do jego ucha i niemal całując je, szepnęła:
- The choice is yours, don't be late.*
Zanim zdążył odpowiedzieć odeszła, ginąc w tłumie. Co dziwne, wydawało się, że ludzie schodzą jej z drogi, jakby obawiali się jej dotknąć.

Dwie godziny po tym niespotykanym wydarzeniu, starał się dotrzeć do mieszkania. Nikt się o niego nie martwił, nikt nie pytał, nie robił awantur i nie szukał. Wiedział, że jutrzejszy dzień przywita go kacem, który pozbawi go ochoty na imprezy na kilka dni, może tydzień. Cisza zdawała się go osaczać. Nie czuł się dobrze. Skręcił w jedną z bocznych uliczek, idąc na pamięć dobrze znanym skrótem. Byle szybciej znaleźć się w domu. Drogę zastąpił mu bezdomny, brudny kot. Jasper spojrzał na zwierzę z pogardą, ale po chwili jego otępiały umysł wysnuł wniosek, że kocur i tak wygląda lepiej od niego. Chrapliwy śmiech odbił się echem od ścian opuszczonego budynku. Uliczny tygrys tylko prychnął i skrył się w cieniu, pozwalając zataczającemu się człowiekowi kontynuować trudną wędrówkę. Pijany mężczyzna niemal upadł ze strachu, gdy do jego uszu dotarł złowrogi, nieludzki chichot dobywający się zza drzwi prowadzących na tyły starego magazynu.

Obudził go ból. Ból umierania. W ustach czuł smak krwi. Z każdą kroplą chciał więcej, z każdą kroplą docierało do niego, że to nie pijacki wid - w zasadzie był niemal pewien, że jest trzeźwy, ale nie zdołał uformować tej myśli do końca. Krzyknął coś niezrozumiałego i wygiął się w spazmie. Pochylały się nad nim twarze. Maski. Miny. Tęczówki. Nie rozumiał, jak może widzieć tak dokładnie w niemal zupełnych ciemnościach. Nie pojmował, czemu nie czuł bicia swego serca, choć był w stanie słyszeć strzępy myśli. Nie potrafił nazwać głodu, który starał się przejąć nad nim kontrolę. Docierały do niego różne zapachy, zmieszane, wyraziste, ostre i łagodne, wszystkie. Pragnął, choć nie umiał wyartykułować swojego życzenia. Wiedział tylko, że jest - wciąż narastające, coraz silniejsze. Słyszał kroki i czyjś śmiech, który już go nie przerażał. Czuł zmęczenie. Zapadł w sen, pełen koszmarów - krwi, przemocy i cierpienia. Pamiętał tylko, że wgryzał się w czyjąś szyję. Tak znajomą, tak samo smaczną i kuszącą. Krew spływała mu do gardła, kojąc i sycąc. Tego chciał. To był cel.

* Nirvana - Come as You Are 1992


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 21:07, 05 Kwi 2009 Powrót do góry

Z bólem stwierdzam - po czym poznać dobre opowiadanie na TWS? Ma mało komentarzy. Szkoda, ale ciągle mam cichą nadzieję, że to się zmieni, bo temu tekstowi komentarze się należą.

Przeklejone z literackiego.


Wampiry będą jadły? Dla mnie dwa razy! Spodobał mi się pomysł z wycieczką, która skończyła się tragedią. Szkolni znajomi, wszyscy zginęli... a Bella otrzymała szansę. I jeszcze to "Milczcie, owieczki". Brrr! Przyznaję, że przeszedł mnie dreszcz. Zaraz za tym było pożywianie się wampirów. I znowu ten nastrój - ciężki, gęsty, powolny jak uciekające z ofiar życie (wybacz górnolotne porównanie, nic lepszego nie przychodzi mi do łba).

Z tego odcinka spodobał mi się najbardziej chyba ten fragment:
Cytat:
Te śmierci też bolały - życie jest życiem, ale przynajmniej nie słyszał ich myśli. Czuł strach, chęć przetrwania, ale nie przewijało mu się przed oczami czyjeś dzieciństwo - najczęściej takie, jakiego sam zawsze pragnął. Nie deptał cudzych marzeń - nie odbierał szansy na zmiany, emocje, kruchość starości.

Dobre! Rzekłabym: bardzo dobre. Takie niby nic, ale świetnie tłumaczy, dlaczego akurat Edward nie chciał zajadać się ludźmi. A przynajmniej w tym fanfiku.

Do lektury włączyłam sobie Nicka Cave'a i PJ Harvey Henry Lee. W sumie nie wiem, czemu. Ale nastrój tej piosenki bardzo mi pasował do tego, co czytałam (oraz tego, co zapowiedziałaś na przyszłość).

Tak teraz myślę, czy nie przydałoby się oddzielić nieco czasu rzeczywistego od wspomnień. Dopiero teraz na to wpadłam, przepraszam, że nie przy becie. To, co się działo wcześniej dać np. kursywą? Będzie wtedy wiadomo, że to wszystko nie jest ciągiem.

Z dziką niecierpliwością czekam (hehehehehehehehehehehehehehehehe) na dalszy ciąg. Na łowców, na Jacoba, na to, co będzie z Cullenami. Na wszystko, co podasz mi w tym opowiadaniu na tacy. A ja ci za to gwiazdkę z nieba dam.

Pozdrawiam i życzę weny,
jędza thin


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin