FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 miniaturki kirke |Samolubna[M]| 09.01.2015 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Śro 19:06, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Jako, że nie skomentowałam poprzedniej miniaturki, teraz skomentuję po kolei. :)

|Rodzinne tajemnice|

Miniaturka bardzo mi się podobała. Dużo opisów, wszystko sobie wyobraziłam. I w ogóle cieszę się, że miniaturka jest o Lei, a nie
(znowu) o Belli, Alice, czy kimśtam. :) Możliwe, że takie właśnie były
wymagania pojedynkowe, że tak je nazwę, ale... I tak się cieszę. :D
Nie rozumiem jednak, dlaczego ojciec zabił Leę. To przecież była jego
córka, tak? Powinien ją przetrzymywać w komórce i ukrywać przed matką,
a nie ją zabijać. Ale to twój pomysł, więc nie będę się czepiać. :)

|Przemiana Emmetta w wampira|

No, ta miniaturka również zawierała dużo opisów. :) Szybko mi się czytało,
i ogólnie - była świetna. :) Nie czytałam tekstu Invisse, więc nie będę
porównywać, ale muszę powiedzieć, że uwielbiam Emmetta, uwielbiam
Rosalie i uwielbiam tę miniaturkę. Wink

Jako, że nie jestem zbyt konstruktywna, na tym kończę tego posta.
Pozdrawiam i życzę weny!
Larissa


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 20:14, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Khem... No więc chciałam się wytłumaczyć...
To, że dałam w turnieju więcej punktów tekstowi przeciwniczki nie znaczy, że twój (no teraz wiem, ze twój) tekst mi się nie podobał.
Oceniłam wyżej tamten głównie ze względu na to, że bardziej dotyczył przemiany Emmetta i uczuć Emmetta, był dla mnie bardziej na temat.
Twój odebrałam bardziej jako portret Rosalie, ale za to jaki portret...
Kirke, czarodziejko ma, wiesz, ze czytam Przenikanie i bardzo je lubię, ale tym tekstem wskoczyłaś na zupełnie inny poziom... Jakie zdania...
Podoba mi się tak nakreślona Rose - silna, zdeterminowana, wrażliwa, troskliwa.
Podoba mi się ta nić porozumienia między nią a Edwardem.
Nie podoba mi się tylko ta krótka wymiana zdań na końcu - to przedstawianie się sobie. Nie pasuje mi do reszty. Takie... nijakie. Zbyt proste, mało wiarygodne. No i to pytanie o świecenie - naiwne (nie gniewaj się).
Ale poza zakończeniem - zachwyt!
Z twoich wszystkich pojedynkowych tekstów ten jest dla mnie number one! Super


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pią 21:01, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Droga kirke,

Muszę powiedzieć, że już na początku byłam poniekąd pod wrażeniem tegoż tekstu, ponieważ łatwo było się przejechać na takim temacie, ale był dość trudny do opisania go dobrze.
Podołałaś, a tekst mi się podobał.
Bardzo dobre opisy, nadające tekstowi rymt, nie wybijające z niczego.
Postacie są żywe, barwne, Rose jest tu dla mnie 'perełką', świetnie przedstawioną. Ukazałaś wszystkie jej wady, taką prawdziwą Rosalie, lecz z troską i wrażliwością. To dość trudno połączyć, by nie powstało z tego takie nic...
Miniaturka nawet dość romantyczna, uczuciowa.
Zakończenie było dla mnie trochę zbyt mało rozwiniętę. Takie urwane zdanie, niby klasyczny koniec, ale trochę psuje to ogół tekstu, który jest bardzo dobry.

Gratuluję i pozdrawiam,
los


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 18:23, 18 Mar 2010 Powrót do góry

chciałabym bardzo podziękować wszystkim za komentarze...

Invisse to była prawdziwa przyjemność mierzyć się z tobą i wierz mi, że 'plastycznośc opisów' to coś co pierwszy raz dotyczy mnie :P
BB jak mogłaby zapomnieć o dołeczkach Emmetta ^^ cieszę się bardzo, że polubiłaś tę miniaturę, bo też jest bliska mojemu zatwardziałemu sercu Wink
Dileno, chciałam właśnie w ten sposób (tą nicią porozumienia Edward - Rose) pokazać, że on ją doskonale rozumie i rozumiał... pomijając już nawet to, że czyta chłopak w myślach :P
Larisso - faktycznie Rodzinne Tajemnice powinny mieć wyjaśnienia, a najlepiej kontynuację, która siedzi w mojej głowie i nie chce wyjść dziękuję za komentarz i że zawsze jesteś ze mną :)
Dzwoneczku wiem, że Przemiana różni się od wszystkiego co do tej pory napisałam i miło mi, że zauwazyłaś :P sama nie wiedziałam co zrobić na koniec, ale nie mam innego pomysłu, więc pewnie na razie tak zostanie i nie musisz się tłumaczyć :P
losamiiya temat do przemyślenia, ale cieszę się, że uważasz, iż podołałam (ale zdanie mi wyszło)... dziękuję :)


tym razem prezentuję całkiem nową formę... muszę zaznaczyć, że to pierwszy drabbel, który napisałam (a dwa dni potem napisałam drugi! - ta forma coś w sobie ma^^)
bałam się jak diabli i pewnie większość wie, że to finałowy tekst... jak bieg 4 x 100 metrów - nie słów ;P
tekst jest niebetowany, więc proszę mnie mocno nie bić... :)
temat napiszę skrótowo (Carlisle i jego spostrzeżenia o Forks na przestrzeli lat)
dziekuję za wszystkie oceny :)

dedykuję moim drogim (alfabetycznie) BajaBelli i Cornelie i obu gratuluję :)

Powroty do domu

Carlisle patrzył na dyliżans, który rozchlapywał kolejną kałużę. Deszcz padał już od ponad tygodnia, a ciężkie od wody chmury nie dawały nadziei na zmianę pogody. Mieszkańcy Forks niespiesznie kroczyli ulicami pełnymi błota. Przejeżdżający konno szeryf Swan pozdrowił go skinieniem głowy i udał się dalej, by po chwili zginąć we mgle. Doktor minął pastora rozmawiającego z panią Stanley – członkinią Rady Kościelnej. Omawiali jak zwykle jakąś zbiórkę żywności, a kobieta za wszelką cenę próbowała wykazać, że Olivia Mallory nie nadaje się na stanowisko przewodniczącej. Carlisle spojrzał na niemal puste ulice i poczuł ten spokój, który zewsząd emanował. Niezmienne i kojące zielenią Forks.



Takie było i teraz, gdy wjeżdżał w nowym automobilu na brukowane ulice. Lało jak z cebra, a kobiety w zapiętych pod szyję sukniach chroniły się przed deszczem pod parasolkami. Szeryf w gustownym surducie powitał go w imieniu mieszkańców i przedstawił burmistrzowi. Lekarza witano tu jak zbawienie. Forks było małym miasteczkiem, nie zmieniło się pod względem mentalności mieszkańców. Główna ulica pełna była spokojnie spacerujących przechodniów i typowym plotkar, które co rusz obmawiały kolejnych sąsiadów. Carlisle uciekł przed ciekawskimi spojrzeniami do małego mieszkanka, które wynajmował. Strumień, który szemrał nieopodal, koił i uspokajał w bezsenne noce. Marzył, aby się skryć w zieleni lasów.



Kiedy ponownie tu przyjechał byli w komplecie. Odnalazł rodzinę i tak bardzo chciał ich rozkochać w tym miejscu. Pokazał im wszystko, począwszy od puszczy szepczącej na powitanie, a skończywszy na nagich skałach formowanych od lat przez deszcz i wiatr. Zanurzył się w spokoju, który otaczał Forks. Odnajdywał się w stagnacji i niezmienności tego miejsca. Przez okno swojego gabinetu obserwował spacerujących mieszkańców, zawsze znajdujących chwilę, by porozmawiać ze sobą i wymienić uwagę lub dwie na temat wiecznie siąpiącego deszczu. W oddali, za zasłoną spadających kropli, majaczyła zielona puszcza otaczająca Forks, niczym zaklęcie zapomnienia. Czas zdawał się zatrzymać w miejscu i trwać.



Forks powitało ich ponownie zachmurzonym niebem i, ze względu na porę roku – przenikliwym wiatrem. Przybicie nieznanej rodziny znów zbudziło sensację w tym sennym mieście. Mgła zakryła Forks potężnym całunem i nie dopuszczała żadnych bodźców z zewnątrz. Carlisle uśmiechnął się na widok Marie Stanley, pewnie prawnuczki innej Marie, która przemierzała mokry chodnik, unosząc wysoko wzorzystą spódnicę. Rozpuszczone włosy, w które wplotła kwiaty, przylepiły się jej do policzków, czym zwróciła uwagę Newtonówny. Ta zaśmiała się i zaszeptała coś do koleżanek.
Kolejna plotka. Cisza. Spokój. Deszcz i dominująca, uspokajająca zieleń. Z tym od prawie stu lat kojarzyło mu się zaklęte w czasie Forks.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 20:14, 18 Mar 2010 Powrót do góry

Kirke,
Przede wszystkim chciałam ci powiedzieć, że stawiałam właśnie na Twój tekst. Bardzo, ale to bardzo mi się spodobał i do teraz nie wiem czemu wygrałam.
Tekst jest świetny poczynając od samego tytułu a kończąc na ostatnim zdaniu. Tak właśnie sobie wyobrażałam ten temat, tylko jakoś nie miałam sama pomysłu jak go dobrze opisać i wymyśliłam sobie kamień.
Uśmiałam się czytając Twój tekst jak tylko Dilena zamieściła nasze prace na stronie, że obydwie wpadłyśmy na szeryfa Swana.
Ponadto zauroczyły mnie u Ciebie szczegóły dotyczące kolejnych epok: dyliżans, automobil, surdut. Bardzo zgrabnie opisałaś też dwie Marie Stanley, są jakby symbolami swoich epok. No i sam Carlisle, który niezmiennie powracał do Forks, ponieważ było mu bardzo bliskie.

Dziękuję, że mogłam się z Tobą zmierzyć w finale i serdecznie gratuluję.
Pozdrawiam, BB


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Pią 18:06, 19 Mar 2010 Powrót do góry

Przyszedł czas i na mnie.

Droga kirke!
Na początku serdecznie gratuluję Ci dojścia do Finału Turnieju Połamanych Piór
i zajęcia w nim trzeciego miejsca. :)
Czytając... po prostu widziałam, że Carlisle kocha Forks, że
jest dla niego domem, że uwielbia tę ciszę, spokój, plotkujących
Stanley'ów. :) Te przeskoki w czasie były widoczne (czy jakoś tam...),
ee... zauważyłam je, widać było różnicę w owym czasie między
poszczególnymi drabblami.
Na koniec powiem po tylko: bardzo mi się podobało. :)
Pozdrawiam,
Larissa

PS: Wybacz mi proszę moją niekonstruktywność. Trudno mi było ułożyć choć jedno sensowne zdanie, naprawdę. :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Larissa dnia Pią 18:07, 19 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pią 19:57, 26 Mar 2010 Powrót do góry

BB - ja wiem dlaczego wygrałaś... bo jesteś świetna :) miło mi, że podobał ci się ten bieg 4 x 100 metrów Wink może kiedyś gdzieś jeszcze się zmierzymy Wink
Larisso - nie wiem dlaczego, ale opisałam Forks jak moją miejscowość - też wciąż brnie do przodu, a jest jak zatrzymana w czasie... pewne sprawy są już rodzinną tradycją - właśnie jak plotki Stanley'ów Wink dziękuję za komentarz Wink

a oto i drugi [D] :D
poprawię nawet niewdzięczny błąd, który spędzał mi sen z powiek bardzo długo...

dedykuję losamyii'i , której bardzo dziękuję za świetny pojedynek :)

_____________
Niespodzianka

Przesunęła językiem po jego wilgotnych wargach, warknął na to doznanie i przyciągnął ją mocniej do siebie. Przygryzł lekko płatek ucha. Jęk, który wydobył się z jej ust, był dlań największym afrodyzjakiem. Poczuł narastające podniecenie, podwinął jej jedwabną bluzkę i niemal zerwał ją z niej, kierując niecierpliwe usta na piersi. Possał sutek - znów jęknęła przeciągle. Czuł jak jej małe dłonie wędrują po brzuchu do jego spodni. Odsunęła zamek i całując go po szyi drażniła palcami przyrodzenie. Objęła dłonią główkę i przesunęła po całej długości.
- Rosie – zaszeptał ochryple i zadrżał.
Znieruchomiała.
- Emmett, cholera! Znowu pomyliłeś pokoje – krzyknęła Alice ściągając opaskę z oczu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pią 19:59, 26 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Pią 20:06, 26 Mar 2010 Powrót do góry

no to po prostu musiałaś być ty, wiedziałam xD Ale jak już poprawiałaś to trzeba było zrobić tak jak wszyscy myśleli - czyli Alice się pomyliła Wink A mnie siei tak podobało z tym błędem, zdradził się ;P
zabawne, krótkie i treściwe - well done :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Pią 20:14, 26 Mar 2010 Powrót do góry

Droga kirke! W końcu mogę skomentować!
Po pierwsze, Tobie również dzięki za pojedynek i gratuluję wygraniej, choć z takim tekstem nie ma co się dziwić :)) I za dedykację, która sprawiła, że się uśmiechnęłam :*
Okej, powiem tak: jest to na pewno stu procentowy drabbel, mi wciąż źle z tym idzie, a Ty jak na pierwszy (poniekąd) raz, zrobiłaś to tak, jak ma być.
Sam pomysł, jest prześmieszny dla mnie. Początkowo wprowadzasz zarys ostrego erotyku... ostrego, serio, co zresztą bardszo mi się spodobało :D a tu taka NIESPODZIANKA, hah. Cóż no, jest erotyzm, jest niespodzianka, jest humor.
Dla mnie bomba.
Nie ma co już dużo mówić, pozostaje mi jedynie uczyć się od Ciebie.
Gratuluję, droga Sabino :)

Pozdrawiam, ściskając,
Kamila.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 11:17, 07 Kwi 2010 Powrót do góry

offco - moje literówki zawsze mnie zdradzają musiałabym chyba literować każdy wyraz z osobna, żeby je zauwazyć :P ale przez to masz łatwiej :P
los. - Sabino zabrzmiało bardzo poważnie ^^ Wink dziękuję droga Kamilo za komentarz - ode mnie się lepiej nie ucz, bo nie wyjdzie ci to na dobre - sama na razie stawiam pierwsze kroki :)

a teraz coś... w zasadzie ma pewne błędy, które odkryłam dopiero później (znaczy kłopot z kanonicznością jest, bo ortów czy innych zwierząt tego pokroju dalej nie dostrzegam :) )
zbetowane będzie - w przyszłości :)
dziękuję wszystkim, którzy oceniali :)

dedykuję Cornelie w podzięce za świetny pojedynek :)


Przy ognisku


Ogromny wilk wymijał kolejne drzewa nie zwalniając nawet na chwilę. Kłębki jego brązowej sierści pozostawały gdzieniegdzie przyczepione do wystających gałązek. Promienie słońca, którym udało się przeniknąć przez korony drzew, tworzyły na jego futrze jasne cętki. Kątem oka zauważył stado saren wracających z porannego wodopoju. Mimo iż zatrzymały się natychmiastowo i nasłuchiwały, nie spłoszył ich. Wyczuwały, że choć wygląda podobnie, nie całkiem należy do ich świata i instynktownie trzymały się z daleka.
A on uwielbiał te chwile, gdy mógł poczuć pęd powietrza. Gdy zatapiał łapy w miękkiej ściółce, a ziemia przesuwała się pod nim podczas biegu. Wolność – uczucie, które ubóstwiał, a którego doświadczał tak rzadko, związany regułami i zasadami.
Drzewa powoli przerzedzały się, więc zwolnił. Uspokoił oddech i nasłuchiwał czy w pobliżu nie ma kogoś niepożądanego. Po chwili przez las przetoczyło się dziwne drżenie. Jakby fala dźwiękowa, której źródłem był on.
Szybko założył jeansowe spodenki z poszarpanymi końcówkami i wyszedł na równo przycięty trawnik. Bella siedziała na ganku i jak zwykle czytała, a Edward przyglądał się jej bez ruchu. Wilkołak był zdziwiony, że wampir podjął ryzyko przebywania tak blisko ludzi w słoneczny dzień.
Najwyraźniej Alice nie widziała zagrożenia – pomyślał.

- Co cię do nas sprowadza, Embry? – zapytała Bella. Nawet nie zauważył, że gapi się na nich bez słowa od kilku minut.
Edward parsknął śmiechem i pokiwał głową na znak zgody. Embry nie cierpiał, gdy ten czytał mu w myślach.
- Urządzamy ognisko w La Push. Jake pyta czy przyjdziesz – powiedział prosto.
Są urodziny Jake’a – posłał myśl Cullenowi, a ten zmarszczył brwi i chwilę się zastanawiał.
Bella spojrzała na niego z niemym pytaniem wypisanym na twarzy. Uśmiechała się delikatnie, a Edward rozpromienił się i pogłaskał ją po twarzy kciukiem. Rumieniec pojawił się w tym samym momencie, uśmiech Cullena poszerzył się jeszcze bardziej.
- Chcesz iść? - zapytał melodyjnym głosem, szepcząc jej do ucha.
- Embry, będę na pewno. Tylko kiedy i gdzie?
W sobotę o siedemnastej Jake odbierze ją na granicy terytorium – pomyślał i wyobraził sobie to miejsce.
- Dobrze, będę. Niech ją potem odwiezie – powiedział Edward.
Bella patrzyła na nich zdezorientowana, by po chwili jej oczy zmrużyły się i zabłysły zrozumieniem.
- Nie cierpię kiedy to robicie – odburknęła. - Sama pojadę, nie jestem dzieckiem – dodała jeszcze bardziej obrażona.
- Akurat w tej kwestii zgadzamy się z Jacobem w stu procentach, więc nie sądzę, żebyś miała wybór. - Cullen roześmiał się i pogładził ją znów po policzku. - Spójrz na mnie – powiedział, gdy opuściła głowę i zacisnęła swoje dłonie w małe piąstki.
Embry patrzył na nich rozbawiony. Gdyby nie wiedział, że to niemożliwe, byłby pewny, że Cullen jest wpojony w Bellę. Był kompletnie bezsilny wobec niej, ale ona nie zdawała sobie z tego najwyraźniej sprawy, bo nigdy nie dostrzegł by to wykorzystywała. Choć solidarnie uważał, że śliczna brunetka powinna być z Blackiem, jego obiektywizm był nieubłagany. Wiedział, czuł, że Jake nie ma szans i chciał być z nim, gdy ten sam zda sobie z tego sprawę.
- Lepiej zastanów się, co kupisz Jacobowi na urodziny – powiedział Edward.
Głowa Belli jak sprężyna wyskoczyła do góry.
- Cholera – wymknęło się z jej ust. - Mam tylko trzy dni.
- Spokojnie, wyślemy Alice z tobą – obiecał Cullen.
- Po moim trupie – powiedział Embry. - Na urodziny ma dotrzeć żywa – zażartował wilkołak. Zakupowa mania małej wampirzycy znana była nawet w sforze. Leah była przerażona, gdy przez przypadek obie spotkały się w Port Angeles, a Alice Cullen odbierała swoje zamówienie w ogromnej ciężarówce i pytała kiedy doślą jej resztę.
- Embry, może usiądziesz? Chcesz coś do picia? - zapytał Charlie wychodząc z domu. - Bells, dlaczego nie zaprosiłaś go do środka?
- Szeryfie Swan, muszę już wracać. Mama będzie się niepokoić. – Wilkołak uśmiechnął się szeroko, ukazując rząd białych zębów. - Widzimy się w sobotę. - Puścił oczko Belli i skinieniem głowy pożegnał się z Cullenem.
Wyszedł na chodnik, a gdy tylko miał pewność, że zniknął Charliemu z oczu, popędził z powrotem do lasu, który przywitał go jak zwykle słodkim zapachem igliwia. Pomiędzy drzewami prześlizgnęła się fala dźwięku, a spłoszony tym dzięcioł przestał dręczyć korniki i wzleciał w powietrze.


Edward odgarnął kolejny niesforny kosmyk z twarzy dziewczyny, powodując następnym rozkoszny rumieniec.
- Myślisz, że wiedzą? - zapytała Bella, wytrącając go zupełnie z równowagi.
- O czym?
- Kto jest ojcem... - nie dokończyła pogrążona we własnych myślach.

Siedzieli przytuleni i wsłuchani w noc. Edward zafascynowany wspólnym umysłem sfory i tym unikalnym połączeniem, wyjaśniał jej na czym to wszystko polega. Doskonale pamięta ich rozmowę, która tak bardzo wytrąciła ją z równowagi.

- Jego matka przeprowadziła się do La Push siedemnaście lat temu, kiedy była z nim w ciąży. Nie jest Quiletką, pochodzi z plemienia Makah, więc wszyscy założyli, że jego nieznany ojciec także. Tyle, że później dołączył do watahy.
- No i co z tego?
- To że w takim razie jego ojcem musi być jeden z potomków poprzedniej sfory, więc najpewniejsi kandydaci to Quil Ateara Senior, Joshua Uley i Billy Black, a każdy z nich był w tamtym czasie żonaty.*


- Nie sądzę – odpowiedział. - Stary Black, ani Ateara nawet nie biorą siebie pod uwagę.
- Czytałeś im w myślach?!
- Oburzasz się jakbym robił to specjalnie – bronił się Cullen.
Siedzieli kilka minut w ciszy. Bella Swan zastanawiała się czy którykolwiek ze sfory będzie miał odwagę zapytać o to wprost.
- Został tylko tata Sama – dodał Edward.
- Wiem. Martwi mnie tylko, jak na to zareagują.


Leah układała na stołach kolejne talerze z ciastkami, które piekły cały dzień i kanapkami, które jak na dzieło watahy wyglądały całkiem smacznie. Kilka metrów dalej Emily kładła na blatach soki i poprawiała bukiety kwiatów. Spomiędzy drzew wyłonił się Sam i skinąwszy Clearwaterównie podszedł do ukochanej. Objął ją czule w pasie i pocałował w policzek mrucząc do ucha kilka słów, po których dziewczyna zachichotała. Leah nie mogła na to patrzeć. Ból w piersiach był zbyt wielki i choć teraz znała prawdę o wpojeniu, wcale nie było jej łatwiej. Szybko skończyła ustawianie sztućców i biegiem wróciła do domu. Kusiło ją by zmienić się w wilka, ale wtedy reszta sfory wyczułaby jej rozpacz i odczytała myśli, które tak głęboko skrywała.
Już od progu wiedziała, że prócz jej matki ktoś jeszcze jest w domu. Nie zamierzała przeszkadzać, więc cicho udała się do swojego pokoju.


Sue Clearwater rozmawiała z Indianką w swoim wieku. Kobiety wyglądały na zdenerwowane. Sue w swojej koszulce i dżinsach górowała nad niższą brunetką, której włosy przyprószone były już siwizną. Tłumaczyła jej coś przyciszonym głosem, choć obie znajdowały się w pustym domu. Wszyscy udali się już na urodziny młodego Blacka.
Raz po raz któraś potrząsała głową nie zgadzając się z drugą. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta.
- Musisz wyznać mu prawdę! - Sue krzyknęła wzburzona. - To wpływa nie tylko na niego, ale na całą sforę.
- Nie mogę... nic nie rozumiesz – ciągnęła druga równie zirytowana niezrozumieniem.
- Masz rację! Nie rozumiem jak można ukrywać przed własnym dzieckiem tożsamość ojca. - Clearwater zaczęła się powoli uspokajać. - I jednocześnie trzymać ich tak blisko siebie.


Jacob podjechał motorem do granicy rezerwatu. Był wcześniej i wiedział, że będzie musiał poczekać, bo Cullen nie odda Belli ani minuty wcześniej, ale ona była tego warta. Z jednej strony rozumiał go. Zauroczony śliczną brunetką też nie chciał się z nią rozstawać ani na chwilę. Uwielbiał ich dawne rozmowy i żałował, że nie może być tak jak wtedy, gdy Cullen zniknął. Odrzucił od siebie tą myśl, bo przypomniał sobie jak Bella wtedy wyglądała. Nigdy tego nie zapomni. Zacisnął dłonie w pięści. Puls niebezpiecznie mu przyspieszył, a wciąż musiał uważać na to, by niekontrolowanie nie przemienić się.
Omiótł wzrokiem las. Wpuścił do płuc zapach drzew i kwiatów, który pod wieczór zawsze był przyjemnie intensywny. Działał kojąco na jego zmysły. Jacob wsłuchiwał się w przyrodę, której był częścią. Wiatr delikatnymi powiewami pieścił jego czarne przycięte włosy. Czasem żałował, że nie są dłuższe, ale musiał przyznać, że obecny stan rzeczy jest wygodniejszy.
Usłyszał nadjeżdżający samochód i spojrzał na zegarek. Punkt siedemnasta. Czekał na nich z założonymi rękami i starał się nie zauważyć jak Bella żegna go pocałunkiem, a on zakłada jej kosmyk włosów za ucho.
- Baw się dobrze. - Doleciało do jego wrażliwych uszu.
Nie mógł nie warknąć.
- Jake, zachowuj się. - Bella usłyszała jednak jego reakcję.
- Cześć – rzucił w przestrzeń, a kiedy nikt mu nie odpowiedział, dodał - Wsiadaj Bells i weź kask.
Odwiozę ją do domu.
Popatrzył w stronę Cullena. Ten tylko skinął głową i nawet nie skomentował motoru. Jacob podszedł do dziewczyny i poprawił jej zapięcie. Sam usiadł z przodu i uśmiechnął się, gdy tylko poczuł, że ta obejmuje go w pasie i ściśle przylega do jego ciała. Obrócił się jeszcze, by sprawdzić czy dobrze siedzi. Musiał przyznać, że nawet w zwykłych jeansach i w kurtce koloru khaki wygląda przepięknie. Ten odcień zieleni podkreślał jej barwę włosów, a nawet oczu. Następnym, co zarejestrował, był dźwięk cofającego samochodu. Po kilku minutach srebrne volvo zniknęło za zakrętem, a on zapalił silnik i sprawdziwszy czy Bella się dobrze trzyma, ruszył do przodu.


Embry, Quil i Seth rzucali futbolówką nieopodal lasu. Było już stosunkowo ciemno, ale blask rozstawionych pochodni wystarczał im aż nadto. Co kilka minut, poniesieni chwilą wskakiwali na przeciwnika i turlali się po trawie dopóki ten nie oddał piłki.
Zachowują się jak szczeniaki – pomyślała Sue nie bez rozrzewnienia i spojrzała czułym wzrokiem w kierunku syna. Kiedy jednak jej myśli zboczyły w kierunku Embry'ego, zmarszczyła brwi i nerwowo poprawiła bukiecik niebieskich niezapominajek.
Od początku spotkania siedziała skrępowana i spięta. Nie wiedziała jak powinna to rozegrać. Odkąd Seth zdradził jej, co tak bardzo ich trapi, nie mogła przestać o tym myśleć. Oczywiście miała swoje podejrzenia, co do ojca Cala, ale same przypuszczenia to za mało. Patrzyła na opalone, umięśnione ciała członków watahy i coraz częściej dostrzegała pewne podobieństwa.


Bella siedziała przy ognisku i starała się nie upuścić kiełbaski w sam środek żaru. Nie czuła się zbyt dobrze w towarzystwie Lei, ale nie wypadało jej uciec na jej widok. Indianka nuciła pod nosem coś, czego Bella nie rozpoznawała i nie zwracała uwagi na resztę towarzystwa. Kątek oka zerkała tylko w kierunku czarnowłosego Sama, ale za każdym razem szybko odwracała wzrok. Ubrana dość lekko plotła kolorową bransoletkę, a ogień rzucał na jej skupioną twarz poświatę. Jej ostre rysy nabrały bardziej kobiecych kształtów i Bella zastanawiała się czy Leah o tym wie. Znała niechęć Clearwaterówny do okazywania dziewczęcej strony.
Indianka skończyła pleść i zacisnęła rękę w pięść kalecząc dłoń. Kilka kropli spadło na bransoletkę, a Bella poczuła metaliczny zapach krwi. Zbladła niemal w tym samym momencie i z trudem próbowała się odsunąć.
- Nawet o tym nie myśl – usłyszała głos Lei i poczuła ciepłe smukłe dłonie na plecach. - Widzisz, to co Sam robi mi, ty robisz Jacobowi.
Brunetce pociemniało przed oczami, ale została na miejscu. Obróciła głowę w stronę Jacoba i poszukała go wzrokiem. Jego roześmiana twarz rozgrzała jej serce.
- Chciałam dać Jake'owi coś cennego, czego nigdy nie zapomni – zaszeptała Belli do ucha. - Chcę go wyzwolić tak jak wyzwoliłam teraz siebie – dodała i wrzuciła bransoletkę do ognia. Płomienie trawiły ją dokładnie i niespiesznie, a mała łza spłynęła po twarzy Indianki.
Bella zbladła jeszcze bardziej, wpatrzona w ogień, zahipnotyzowana głosem Clearwaterówny.
- Co mam zrobić? - spytała cicho.
Leah podała jej kilka sznurków i pokazała wzór. Kilka chwil później siedziały obie, oparte o siebie ramionami. Jedna plotła starannie, a druga śpiewała cicho. Jej głos porywał wiatr.


Jacob rzucił się na Setha, przewracając go na trawę. Ominął jakimś cudem nogę swojej ofiary i odepchnął się od ziemi. Wstał szybko i kopnął piłkę do Quila. Jednak Embry był szybszy i wybiwszy się wysoko, pochwycił ją w locie. Zabawę przerwał Sam, który podciął Jacoba i zarzuciwszy sobie go na plecy niósł w stronę ogniska.
- Proszę Państwa, zebraliśmy się tutaj... – zaczął.
- Dobra, dobra, może mniej oficjalnie – zaczął Billy, a Seth parsknął śmiechem.
- Proponowałbym też mnie odstawić – odezwał się Jacob wiszący na ramieniu wyższego kolegi.
Nie był zbyt zadowolony obrotem sprawy. Słyszał jak Bella śmieje się w głos, ale gdyby stawił opór, byłoby jeszcze gorzej. W końcu Sam po kilku kolejnych słowach wygłoszonych w tym samym tonie odstawił go ostrożnie na ziemię. Kiedy tylko poczuł trawę pod stopami zerwał się do biegu. Niemal natychmiast poczuł na sobie czyjeś dłonie i ktoś podstawił mu nogę. Upadł na rozłożony koc w kratkę, obrócił się na plecy i zauważył stojącą nad nim Leę.
Chyba jednak bez tego się nie obędzie – pomyślał niezrażony.
Członkowie watahy przy akompaniamencie braw i śmiechów podnieśli go do góry. Nie wiedział co wymyślili, ale na wszelki wypadek zabrał spodenki do przebrania.


Jacob suszył ubranie przy ognisku i odgrażał się reszcie. Sue w tym samym czasie rugała Setha za zbytnią gorliwość przy wymyślaniu kolejnych zadań dla solenizanta. Młody Clearwater chyba nie do końca zdawał sobie sprawę, że kolejne urodziny należą do niego. Próbował uspokoić matkę, ale jak zwykle nie było to najprostsze. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że Leah gdzieś zniknęła i stracił jedyne racjonalne poparcie dla swoich pomysłów. Popatrzył matce prosto w oczy i poruszał rzęsami, ale najwyraźniej stracił swój dziecięcy urok, bo to niezrażona wciąż powtarzała jedno i to samo. Przy jednym ze stołów zauważył siedzącą Sarę Call.
- Mama Embry'ego cię woła – powiedział przerywając matce, a gdy ta zaskoczona odwróciła się we wskazanym kierunku, pobiegł do chłopaków.
- Jeszcze mu się oberwie – mruknęła Sue, ale widząc nadarzającą się sytuację ruszyła w kierunku Indianki.
Przez chwilę zastanawiała się czy usiąść obok, czy tylko zaproponować wspólny spacer. Nie rozumiała podejścia Sary, ale nie zamierzała też rezygnować z próby rozplątania tej sprawy. Czuła się odpowiedzialna za panującą w sforze sytuację i nie mogła zostawić tej sprawy od tak.
- Przejdziemy się? - zapytała cicho.
- Nie zmieniłam zdania, Sue i pewnie go nie zmienię – usłyszała w odpowiedzi.
- To tak jak ja... - Sue urwała. - Mogę zaryzykować i sama wyjawić mu prawdę.
- Czy to coś zmieni? - zapytała Call.
- Jeśli nie zmieni, dlaczego mu tego nie powiesz? - odpowiedziała pytaniem.
- To nie ten czas i nie to miejsce.
- Nigdy nie będzie bardziej właściwe.


Jacob odwiózł Bellę do domu i sam wrócił, by pomóc Sue wszystko uprzątnąć. Kobieta już od kilku dni wydawała się nieobecna, ale młody Black nie miał odwagi zapytać o co chodzi. Martwił się o Indiankę. Traktował ją jak matkę i choć z Leą nie miał dobrego kontaktu, Seth był dla niego jak brat. Ognisko dopalało się, ale dla bezpieczeństwa Quil zalał je wodą z jeziora. Siwy dym uleciał w powietrze i rozdmuchany przez wiatr, przyniósł ze sobą drażniący nos zapach.
Nieopodal dostrzegł Embry'ego ze swoją matką. Dyskutowali nad czymś nerwowo i raz po raz dało się słyszeć podniesione głosy. Sue wyprostowała się i spojrzała w ich kierunku. Dotąd zamyślona obecnie wydawała się zatroskana. Zamknęła oczy i pokręciła głową, jakby chciała od siebie odrzucić jakąś natrętną myśl.


Sam Uley pchał wózek starego Blacka. Drogi w La Push nie były równe, więc co chwila musiał w to wkładać więcej energii. Zacisnął dłonie na rączkach pojazdu i ostro skręcił, chcąc wyminąć jedną z kałuż. Kółka wózka wydały charakterystyczny dźwięk i poddały się woli.
- Jak nastroje w sforze? - zapytał Black cicho.
- Bez zmian – odparł tamten krótko.
Nigdy nie należał do najbardziej rozmownych i pewnie nie ulegnie to zmianie. Emily często z tego żartowała, ale nie gadatliwość liczyła się u przywódcy. Uley wiedział jak wielka odpowiedzialność spoczywa na jego barkach i za wszelką cenę nie chciał popełnić błędu. Był zaskoczony, gdy Jacob zrzekł się pozycji alfy i podporządkował jemu. Zawsze wydawało mu się, że młody Black go nie lubi, ale najwyraźniej wspólne doświadczenia i odpowiedzialność za watahę stały się ważniejsze od prywatnych niesnasek.
- Embry wciąż próbuje? - Zadając kolejne pytanie Billy odwrócił się w stronę rozmówcy.
- Nie wiem dlaczego po prostu któryś z was się nie przyzna – warknął Sam.
Nie rozumiał całego zamieszania. Nikt nie miał kontaktu z jego ojcem, a niechlubna przeszłość wcale nie działała na jego korzyść. Jednak Call zapytana wprost o Uley'a, powiedziała, że nigdy nie widziała go na oczy. Było to tak szczere, że nikt nie poddał tego w wątpliwość. Pozostawało ich dwóch i ani Black, ani Ateara nie skomentowali tego faktu. Natomiast sama mama Embry'ego odmówiła odpowiedzi, twierdząc, że nie nadszedł czas.
W sforze było coraz gorzej. Wspólny umysł stał się ich największym wrogiem i nie wiedzieli jak temu zaradzić. Za każdym razem, gdy w postaci wilka widział Emily, Leah natychmiastowo odpowiadała bólem, który czuł każdy z nich. Czasem w nieprzyjemny sposób przypominała im, że jeden z nich jest bratem Embry'ego. Sytuacja stawała się coraz bardziej napięta. Nie pomagały rozmowy, a wiedział, że użycie w ten sposób autorytetu alfy to największy błąd. Jeśli jednak nie będzie miał wyjścia zrobi to. Wtedy to będzie koniec zaufania i koniec fundamentalnych zasad, na których opierała się wataha.
- Bóg zesłał kobietę, by zniszczyć świat – mruknął bardziej do siebie, jednak Black usłyszał.
- Bóg zesłał kobietę, by zniszczyć świat – powtórzył bardziej sentencjonalnym tonem. - Pytanie, którą kobietę? - dodał i umilkł, a jego słowa na długo zawisły w powietrzu.
Sam nie wiedział czy Black mówi o Sarze Call, Lei Clearwater czy Belli Swan. Jednak o każdej z nich dużo mówiło się i myślało w sforze. Trzy tak różne, a z tak dużym wpływem na nich. Uley czasami zastanawiał się do czego do wszystko doprowadzi i za każdym razem bał się coraz bardziej. Wojna z wampirami wisiała na włosku, bo zdawał sobie sprawę, że Cullen w końcu przemieni Bellę. Teraz jednak wiedzieli dokładnie jak z nimi walczyć, bo przed ostatnią bitwą z nowonarodzonymi Jasper sam ich trenował.


Dwójka Indian wracała spacerem do domu. Starsza kobieta trzymała pod rękę młodego mężczyznę. Szli niespiesznie i nie rozmawiali, ale napięta atmosfera dawała znać im obojgu.
Mijali kolejne domu i odpowiadali sąsiadom na pozdrowienia. Kiedy stanęli przed drzwiami, Embry otworzył je i przepuścił matkę przodem.
- Powiesz mi kiedyś? - spytał tak cicho, że przez chwilę wydawało się jej, że się przesłyszała.
- Kiedyś to jest dobra data – odpowiedziała i poszła do swojego pokoju.
Nie chciała kontynuować kłótni. Od kilku tygodni, odkąd tylko Embry odważył się spytać, nękano ją niemal codziennie. Jeśli nie on i nie starszyzna, robiła to jej jedyna przyjaciółka – Sue. Trudno jej było wciąż zbywać ich i odmawiać, ale wiedziała, że tak musi być. Przynajmniej na razie. Wzięła do ręki suchy liść datury** i sproszkowała go. Czasem zastanawiało ją czy On coś pamięta, czy wziął to tylko za omamy.

Była noc, ciemność rozlewała się wokół jej chaty jak powódź. Odcięła młodej Call drogę do wioski. Zawsze wolała żyć na uboczu, ale tej nocy bardzo się bała. Było zbyt spokojnie i zbyt cicho. Wydawało się, że las umarł. Ktoś zapukał do drzwi jej chaty, a ona otworzyła, nawet się nad tym nie zastanawiając.
Indianin, mniej więcej w jej wieku. Wysoki i przystojny. Dokładnie taki jak w jej śnie. Zabłądził w ciemnościach, a ona wiedziała co ma zrobić. Poczęstowała go herbatą z datury. Odczekała kilka minut, a gdy zaczęły łzawić mu oczy i osłaniał je od światła, wiedziała, że przyszła jej kolej.


Z trudem potem odniosła go i zostawiła w lesie niedaleko wioski. Zatarła wszelkie ślady i czekała na to, co miało dopiero nadejść. Kiedy po sześciu tygodniach miała pewność, że jest w ciąży po raz pierwszy zwątpiła w swoją wizję. Nocą usłyszała jednak uspokajający głos, który kazał opuścić jej wioskę i przenieść się do plemienia Quiletów. Spotkała tutaj ojca swojego dziecka i poznała jego imię. Nie rozpoznał jej, a ona nie zamierzała komplikować mu życia.
Słyszała miarowy oddech syna z pokoju obok. Zakradła się na palcach i obserwowała go w ciszy. Miał taką spokojną twarz, a światło księżyca wpadające przez okno oświetlało jej lewą stronę.
Sara czuła, że nie nadszedł jeszcze czas na wyjawienie prawdy i nie wiedziała czy kiedykolwiek nadejdzie. Była pewna, że Sue Clearwater wie, kogo Call spotkała tamtej nocy, ale bez zgody nie wyjawi tajemnicy nikomu.



* fragment pochodzi z „Zaćmienia” S. Meyer (III tom sagi „Zmierzchu”)
**datura – zawiera atropinę, odpowiednio spreparowana wywołuje omamy i halucynacje; wynikiem jej zażycia są powiększone źrenice, mogą tez wystąpić drgawki i trudności z oddychaniem


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
losamiiya
Dobry wampir



Dołączył: 27 Lis 2009
Posty: 1767
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 212 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Mexico City.

PostWysłany: Nie 20:25, 11 Kwi 2010 Powrót do góry

Droga kirke,
przybywam, by napisać coś o mini, choć oceniłam ją już w czasie trwania turnieju.
Powiem Ci, że tekst jest bardzo intrygujący.
I choć momentami gubiłam się i było tej tajemniczości za dużo,
wszystko posypane jest do smaku i ładnie się komponuje :)
Choć na minus wychodzi mi tu postać Edwarda... który ni to był, ni nie był, w każdym razie jego obecność mi ciążyła.
Co do innych postaci - jest okej. Nie powiem, że jakoś specjalnie mnie urzekły, nie wiem, może dziś wciąż jestem jeszcze poza rzeczywistością i nie potrafię się w nich czuć, ale czytałam tekst dwa razy i jakoś tego nie poczułam.

btw, bardzo podobały mi się zapisy dialogów, choć ja nie zwracam nigdy na to uwagi - tutaj zwróciłam i to element, który idzie na pewno na duży plus.

Wybacz, że tak mało konsuktywnie i mało z sensem... Obiecuję się poprawić.

- ściskam,
K.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez losamiiya dnia Pon 15:59, 12 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pią 17:26, 16 Kwi 2010 Powrót do góry

los. - dziękuję :* :* :*


ten tekst dedykuję Kristenhn - mojej partnerce pojedynkowej :*
betowała cudowna Dzwoneczek, której bardzo dziękuję :*

Łowca

Od autora, czyli ode mnie ^^
Nie jestem specjalistą w dziedzinie języka łacińskiego, dlatego też podane przeze mnie zwroty mogą być błędnie deklinowane. Uprasza się o wybaczenie – łacina to język martwy


Przemierzał las, nie zadając sobie trudu poruszania się utartymi szlakami. Nie cierpiał zasad, a ciągły, wewnętrzny przymus poszukiwania czegoś nowego wcale nie ułatwiał mu kontaktów z bliskimi.
– Zginiesz młodo – powiedziała kiedyś jego matka, ale on się z nią nie zgodził i nadal nie zgadzał.
Strzepnął z ramienia kilka listków, które przykleiły się do wyblakłego płaszcza i pomyślał o swoim przeznaczeniu, które wygnało go z domu setki lat temu.
Dom. Słowo, którego nie używał od lat, bo miało moc. Bardzo zresztą niepożądaną.
Od dawna już nie spędził w jednym miejscu tyle czasu, co w tym lesie. Od razu pomyślał, że musi uaktualnić mapy, bo zgodnie z planem powinien opuścić ten teren już dwa dni temu, a błąka się aż do teraz. Odgarnął kolejne gałęzie, które zastąpiły mu drogę. Miękka ściółka wydawała przyjemne dźwięki przy każdym jego kroku, a stopy zapadały się lekko w zielonym mchu, jaki gdzieniegdzie pojawiał się w znacznej ilości. Buty, niegdyś nowe, obecnie były pokryte ziemią. Kolor dawno zszedł i nie pozwalał na bliższe rozpoznanie oryginalnej barwy. Po ich świetności pozostało słabe wspomnienie mężczyzny, który lekko pobrudzonym palcem pocierał skronie, otoczone wianuszkiem siwych włosów. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, gdy zwalona kłoda zastąpiła mu drogę. Pomimo znacznie zaawansowanego wieku położył jedną z dłoni na zmurszałej korze i z niespodziewaną zwinnością przeskoczył przeszkodę. Poły płaszcza rozchyliły się podczas tego wymuszonego ruchu i dobry obserwator dostrzegłby woreczki poprzyczepiane do grubego pasa, który opierał się na dość szerokich biodrach przybysza.
Popatrzył prosto w niebo, próbując dostrzec jakieś promienie słońca, które przebiłyby się przez szczelne korony drzew, ale było ich zbyt mało, by mógł dokładnie określić godzinę.
– Czas na postój – mruknął i usiadł prosto na ziemi, nie zadając sobie trudu znalezienia odpowiedniego miejsca.
Coraz częściej mówił do siebie na głos, ale nie martwiło go to zbytnio. Kiedyś, bardzo dawno temu, nie używał głosu przez kilka miesięcy i wypowiedzenie kilku zaklęć w dość stresującej sytuacji omal nie zakończyło tragicznie jego wyprawy. Zostało mu po tym zdarzeniu kilka blizn, które piekły, ilekroć zdradliwy promień słońca musnął ich krawędź.
Pamiątki po wampirzych kłach – pomyślał i potarł nieświadomie skórę na szyi, do tej pory szczelnie okrytą kołnierzem płaszcza.
Pochylił się mocno do przodu i w garść zebrał połamane gałązki oraz liście, które zalegały podłoże. Przybliżył je do twarzy i silnie wciągnął powietrze do płuc, wraz z aromatem lasu.
– Już blisko – powiedział znów na głos i rozsypał zawartość dłoni wokół siebie.
Podwinął rękaw płaszcza, by przyjrzeć się uważnie okrągłemu znamieniu, które powoli zaczynało zmieniać barwę.
Znamię Przeznaczenia – oznaka walczących z wampirami. Powołanie na całe życie.


***

Nie wszystko w życiu trzeba rozumieć i choć Isabella Swan nie chciała się do tego przyznać, musiała się z tym pogodzić. Siedziała na podłodze już od dobrych kilku godzin i nie mogła zrozumieć, co się dzieje. Chwilami zastanawiała się, czy chce wiedzieć, bo prawda mogłaby okazać się dużo gorsza od obecnego niedoinformowania.
Początkowo nie mogła uspokoić drżących dłoni, które pomimo usilnych prób nie chciały przestać się trząść. Kiedy poczuła narastającą irytację i ciepło przepływające przez jej ciało, począwszy od palców stóp, a skończywszy na czubkach uszu, zaczęła przypominać sobie wszystkie łacińskie sentencje, jakie powtarzała jej matka… I tak od kilku godzin. Zasłaniała bladą twarz dłońmi, pukle włosów zawijała wokół skostniałych palców. Nie mogła pozbyć się tego uczucia przepełnienia, które drążyło ją od środka i falowo wywoływało nieznośny ból głowy.
Poprawiła fałdy sukni, która, nierówno ułożona, zaczęła się miąć. Nie mogła do tego dopuścić. Ojciec byłby bardzo niezadowolony, a już i tak patrzył na nią niezbyt przychylnym wzrokiem, gdy wybierała się na samotne konne przejażdżki.
Wstała, wciąż się chwiejąc i pomasowała skronie. Słońce chyliło się ku zachodowi i przez okno wpadało jasnopomarańczowe światło. Spojrzała w ogromne lustro wiszące na wschodniej ścianie i uśmiechnęła się na swój widok. Brzoskwiniowa suknia ciasno opinała jej ciało i prawie tamowała oddech, ale nadawała specyficzny kształt sylwetce, za co była wdzięczna służącym, które dziś sznurowały gorset. Ostatnie promienie słońca wkradające się do pomieszczenia nadawały Isabelli magiczną aurę. Nagle twarz w lustrze skrzywiła się, kolejna fala bólu nie przeszła niezauważona i dziewczyna nie wiedziała, czy zdoła zejść do sali na kolację.
Ponownie pomasowała skronie, choć ten zabieg dawał tylko chwilowe ukojenie. Zrobiła kilka głębokich wdechów, ignorując ból żeber i ruszyła w stronę okutych drzwi.

***

Ostatnie promienie słońca musnęły ziemię i opuściły ją na dobre. Otworzył oczy niemal od razu i głośno wciągnął powietrze do płuc. Żaden obcy zapach nie podrażnił jego zmysłów, więc nikt od wczoraj nie zakradł się tutaj. Wyprostował dłoń i pozwolił kościom nadgarstka na ciche chrupnięcie, gdy próbował rozruszać zastane stawy. Czuł, jak jego ciało powoli wraca do życia i już cieszył się na dzisiejszą noc. Uśmiech powoli wpełzał na jego usta i rozświetlał twarz.
Odsunął wieko z wieloletnią praktyką i wyskoczył z trumny, która większości kojarzy się bardzo negatywnie. On jednak nie mógł bez niej przeżyć kolejnej doby.
Podszedł do drewnianej szafy i wyciągnął z niej ciemnogranatowy surdut i białą koszulę. Spojrzał w lustro, by sprawdzić, czy wszystko znajduje się na swoim miejscu. Uśmiechał się do niego może dwudziestoletni mężczyzna o bardzo bladej cerze i rozwianej czuprynie. Kolor ubrania podkreślał zarówno barwę jego skóry, jak i kolor tęczówek, które niczym bezdenne studnie ziały nieprzeniknioną czernią. Podszedł powoli do stolika, na którym wczoraj postawił wazon z różami. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie przynieść nowych kwiatów – miał jeszcze sporo czasu, a te wydawały się lekko przywiędłe. Rzucił na nie okiem raz jeszcze i po chwili wybiegł z komnaty. Wrócił kilka sekund później z naręczem krwistoczerwonych róż. Aromat rozniósł się po pokoju, mieszając się z zapachem wilgoci, który do tej pory dominował.
Mężczyzna rozsiadł się na krześle przy oknie i wyczekiwał. Choć jego twarz wydawała się spokojna, od czasu do czasu przebiegał po niej niedbały uśmiech. Kolejne wspomnienia przesuwały się przed jego oczami, umilając oczekiwanie.

***

Poskrobał się po głowie, gdy kolejny raz minął ten sam strumień.
Nie mogłem się zgubić – pomyślał ze złością.
Nie zdarzyło mu się to nigdy i nie chciał uwierzyć w istnienie takiej możliwości.
Zapadł zmierzch i coraz trudniej było mu rozpoznać kierunek, w którym podążał. Westchnął zrezygnowany i naginając kilka wiotkich gałązek, związał je przy ziemi rzemieniem. Zarzucił na nie kolejne, ucięte z drzewek rosnących nieopodal i począł przygotowywać sobie posłanie.
Wciągnął powietrze do płuc, ale nie wyczuł wilgoci, więc doświadczenie podpowiedziało mu, że nie powinno padać. Jednak to samo doświadczenie ostrzegało, że dziś już raz się pomylił. Nie miał najmniejszej ochoty obudzić się jutro całkiem mokrym i zziębniętym. W jego wieku powinno się już szanować stare kości.

***

Isabella minęła dobrze znany zagajnik i skierowała się w stronę ruin dawnego dworu. Ojciec nie chciał powiedzieć jej, dlaczego go spalono, ale słyszała plotki, które początkowo ją bawiły.
Tętent kopyt konia odbił się echem od ściany lasu i wrócił do niej lekko przytłumiony. Jak zwykle nie spotkała nikogo i była z tego bardzo zadowolona. Jej nocne przejażdżki mogłyby zostać źle przyjęte przez okolicznych mieszkańców. Jeśli jednak odkryto by ich cel, miałaby poważne kłopoty.
Podjechała wprost pod ocalałą ścianę i zsiadła, uważając, gdzie ląduje. Podwinęła suknię i rozglądnęła się wokół w poszukiwaniu ukochanego.
– Edwardzie – szepnęła przestraszona.
Nie mogła go nigdzie dostrzec, a tu spotykali się po raz pierwszy.
– Najdroższa – szepnął prosto do jej ucha i objął w pasie.
Wzdrygnęła się.
– Przepraszam, jeśli cię wystraszyłem – zaczął się kajać i spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
– Muszę się po prostu przyzwyczaić – odpowiedziała i pogłaskała go po policzku.
Spojrzała mu w oczy i zatonęła w ich głębi, jak zwykle, gdy się spotykali. Ucałował jej dłoń i delikatnie poprowadził w stronę ruin. Usłyszała, jak szepcze coś po łacinie i zdumiona ujrzała dworek z obrazów jej ojca.
– Nie został spalony? – zapytała zaskoczona.
– Spalony? Nie pozwoliłbym na to, najdroższa – szepnął i znów pocałował ją w dłoń. – To moje jedyne dziedzictwo.
– Więc jak… – urwała, nie wiedząc, o co właściwie chce zapytać.
– Mam swoje sposoby, Isabello.
Otworzył przed nią drzwi i puścił przodem, z uśmiechem i dumą przyjmując słowa zachwytu. Sam urządził to wnętrze, a teraz oświetlone pochodniami wydawało się jeszcze bardziej romantyczne niż kiedyś, za jego ludzkich czasów. Dziewczyna nagle zatrzymała się i zaskoczony usłyszał, jak szybko bije jej serce. Dostrzegł rumieniec, zdradliwie wpełzający na policzki Isabelli.
– Czy coś się stało? – zapytał zmartwiony.
– Czy jesteśmy tu sami?
– Oczywiście – odpowiedział bez namysłu.
Nastała cisza, którą zakłócało tykanie zegara i dźwięk jej serca.
– Ach – szepnął. – Nie bój się. Chodźmy zatem do biblioteki – powiedział, zrozumiawszy skrępowanie dziewczyny.
Skinęła tylko głową i próbowała ukryć twarz w ciemności. Edward zatrzymał się i spojrzał na nią, marszcząc brwi.
– Możemy wyjść, jeśli chcesz… – zaczął.
– Nie, jest w porządku. Młodej damie nie wypada…
– Wiem – uciszył ją jednym słowem.
Do biblioteki weszli kilka minut później. Od razu podsunął jej fotel obity czerwoną tkaniną i przyniósł herbatę. Rozsiadł się wygodnie po drugiej stronie stolika i spojrzał na nią. Upiła kilka łyków parującego napoju i uśmiechnęła się nieśmiało.
– Jak minął dzień? – zapytał.
– Zwyczajnie – odpowiedziała. – Tęskniłam – wyszeptała niemal niedosłyszalnie, ale Edwardowi to nie umknęło.
Uśmiechnął się szeroko, błyskając bielusieńkimi zębami.
– Ja też.

***

Zbudziło go światło, które oślepiało, wkradając się przez zbudowany wczoraj, nieszczelny dach. Rozprostował się, gdy wstał, mamrocząc niezadowolony, że zaspał. Słońce stało już wysoko na niebie, więc stracił kolejne kilka godzin. Wypił trochę wody ze strumienia i ruszył naprzód. Dalej nie wiedział, czy obrał odpowiedni kierunek, ale coś podpowiadało mu, że właśnie tam powinien się udać. Do tego ten sen w nocy, który dręczył go, ilekroć przymknął powieki. To przez niego spał tak długo.
Tysiące róż leżały porozrzucane po ciemnej podłodze. Ich płatki wydawały się całkiem świeże, aromat kwiatów unosił się w całym pomieszczeniu. Usłyszał śmiech i pacnięcie.
– Edwardzie, nie musiałeś – powiedziała kobieta i zachichotała.
Nie mógł ich dostrzec, choć wydawali się być blisko. Odwrócił się powoli i napotkał dwie czarne tęczówki…

W tym momencie sen urywał się i powtarzał. Mężczyzna nie wiedział, dlaczego mara nie chce go opuścić ani jaki szczegół mu umknął. Był pewien dwóch rzeczy: mężczyzna ze snu jest wampirem, a kobieta człowiekiem, więc nic dobrego z tego nie wyniknie oraz tego, że Przeznaczenie nie da mu spokoju, dopóki nie wypełni swojej misji.

***

Isabella leżała na łóżku i nie mogła się poruszyć. Ból w całym ciele pulsował i nie chciał ustąpić, pomimo jej cichych i głośnych modlitw. Żar, który topił ją od wewnątrz, prawie uniemożliwiał oddychanie. Spróbowała zamknąć oczy, ale nawet ten ruch wywołał kolejną falę cierpienia. Nagle wszystko ustąpiło, a ona, zaskoczona, niemal podskoczyła na łóżku. Napięte mięśnie rozluźniły się zbyt szybko i spadla na podłogę. Chwilę potem siedziała i rozcierała kolano oraz łokieć – oba mocno poranione.
Co się dzieje? – zadała sobie po raz kolejny to pytanie.
Mijał tydzień, odkąd bóle nawiedzały ją każdego ranka i późnego popołudnia.
Od czasu, gdy poznała Edwarda, ale nie chciała się do tego przyznać.
Potarła nieświadomie zgrubienie na ramieniu. Koło o centymetrowej średnicy pulsowało i ciemniało coraz bardziej każdego dnia.

***

– Edwardzie, nie musiałeś – zaświergotała, gdy na jej dekolcie spoczął złoty naszyjnik z czerwonym klejnotem pośrodku.
– Musiałem, dobrze o tym wiesz – zaczął się przekomarzać. – Jestem ci bardzo wdzięczny za… – zawiesił głos – obecność.
Nie wiedział, czy jest już gotowa na wyznania i nie chciał jej popędzać.
– Dziękuję – szepnęła onieśmielona.
Stała w bibliotece, jak co noc skąpana w świetle pochodni i przeglądała się w ogromnym lustrze. Mężczyzna podszedł bliżej i pocałował jej dłoń. Zza pleców wyjął pojedynczą różę.
– Mam jeszcze jeden prezent – powiedział i klękając na jednym kolanie, wręczył kobiecie kwiat. – Czy zechcesz, o Pani, przyjąć mnie na swego rycerza? – zapytał poważnym tonem.
– Oczywiście, sir Edwardzie – roześmiała się, a on dołączył do niej, wypełniając pokój swoim melodyjnym głosem.
Uwielbiali te chwile tylko we dwoje. Mogliby rozmawiać godzinami, ale zawsze nowy dzień wymuszał rozstanie.
– Odwiozę cię – zaproponował. – Już czas – dodał z łatwo wyczuwalną nutą smutku.

***

Przestały ją nawiedzać bóle. Nie wiedziała, czy ma się cieszyć, czy zacząć martwić. Nie pisnęła słówka Edwardowi – nie chciała go martwić.
Edward. Kiedy go poznała pewnej ciemnej nocy, była przerażona. Zgubiła drogę w mroku i błądziła, a on jak gdyby nigdy nic pojawił się na jej drodze i odprowadził pod same bramy posiadłości. Od razu wiedziała, że nie jest człowiekiem. Drżała przez całą drogę, a on nie skomentował tego ani jednym słowem. Był tylko tak bardzo smutny, że nie chciała z nim rozmawiać. Kiedy już miała wjechać na dróżkę prowadzącą do domu, odwróciła się i chciała podziękować, ale gdy napotkała jego oczy, świat przestał dla niej istnieć. Spotkali się następnej nocy i przegadali kilka godzin. Nigdy nie zbliżył się do niej w nieodpowiedni sposób, choć wielokrotnie wspominał, jak piękna jest.
Uśmiechnęła się na to wspomnienie i popatrzyła na ostatnie promienie słońca. Była pewna, że go kocha.
Szybko ubrała strój do konnej jazdy i wymknęła się z domu.
Zawsze to on na mnie czeka – pomyślała z czułością. – Dziś zrobię mu niespodziankę.

***

Od kilku dni miał ten sam sen. Wstawał nieprzytomny i szedł wciąż do przodu, pchany niewidzialną siłą. Nie miał ochoty nawet sarkać, bezustannie przypominał sobie stare zaklęcia, których uczył go Mistrz. Sam kiedyś myślał, że nim zostanie, ale Przeznaczenie chciało inaczej i od lat nie miał w dłoniach ksiąg. Nawet teraz pamiętał ich specyficzną woń kurzu i starości, ale przede wszystkim wiedzy. Długo nie wiedział, że ona też ma zapach, ale gdy go tylko raz poczuł – nie mógł zapomnieć.
Dziś obudził się wyjątkowo późno. Słońce miało już niemal zakończyć swoją wędrówkę, gdy odnalazł stare ruiny. Nawet nie zauważył, że wyszedł z lasu, tak zaabsorbowany był mocą, która wypływała ze starych kamieni.
– Veritas* – szepnął.
Jego oczom ukazał się dwór. Nie był zaskoczony, ta sztuczka była dość częsta. Spojrzał na słońce, które prawie skryło się za widnokręgiem.
Wbiegł do środka i od razu skierował się na piętro. Schody zaskrzypiały pod jego stopami, a buty uderzały o drewno, wydając charakterystyczny dźwięk. Wpadł do komnaty i zatrzymał się w pół kroku. Na jednym z krzeseł siedziała młoda kobieta i nuciła jakąś melodię, której nie rozpoznawał.
– Kim pan jest?! – pisnęła, gdy zauważyła, że wszedł.
Spojrzał na ostatnie promienie, które prześlizgiwały się po podłodze i rzucił się w kierunku wieka trumny. Już miał je unieść, gdy poczuł uderzenie.
– Zabije go pan! – krzyknęła wzburzona.
Wstał z trudem.
– Zamierzam – odpowiedział i ruszył z powrotem w stronę miejsca spoczynku wampira.
Zagrodziła mu drogę z zaciętą miną. Pionowa zmarszczka przecięła jej czoło. Nie bardzo wiedział, co zrobić. Nigdy nie musiał używać przemocy wobec człowieka. Popatrzył na nią i zaklął wściekle. Zmierzchało i z trumny zaczęły dochodzić jednoznaczne odgłosy. Wieko się otworzyło i wyskoczył z niej półnagi mężczyzna.
Kobieta pisnęła i odwróciła się plecami do wampira.
– Isabella? – zapytał Edward, zaskoczony obecnością dziewczyny.
W tej samej chwili dostrzegł mężczyznę, który sięgał powoli do woreczków podpiętych pod pas. Wyraz jego twarzy zmienił się i wampir zawarczał. Kły, do tej pory schowane w dziąsłach, wysunęły się, nadając mu drapieżności.
– Uciekaj – krzyknął nieznajomy, ale kobieta ani drgnęła.
Wampir ominął ją i zbliżył się do niego.
– Steti** – krzyknął mężczyzna i powtórzył to kilka razy z coraz większą mocą.
Edward przystanął i tylko napięcie mięśni zdradzało wysiłek.
– Isabello – powiedział. – Powiedz mu – dodał z trudem.
Kobieta powoli zdjęła dłonie z twarzy i starając się nie patrzeć na rozebranego ukochanego, zwróciła się do mężczyzny.
– Proszę przestać, my się kochamy – powiedziała i rumieniec wpełzł na jej twarz, gdy wymówiła ostatnie słowa.
– Oszalałaś – odparł. – To wampir.
– Wiem, ale on jest inny, nie pije ludzkiej krwi – dodała pewnie.
Edward uśmiechnął się z czułością.
– Mógłbyś mnie wypuścić? – zapytał spokojnie i starał się napotkać wzrok mężczyzny, ale ten wciąż unikał kontaktu.
– Hipnoza – mruknął zagadnięty i popatrzył na kobietę.
Sięgnął do jednego z woreczków i wziął w garść kilka ziaren.
Napięcie w pokoju było nie do zniesienia i Isabella poczuła nawrót bólu, który przestał ją ostatnio nękać. Głowa niemal jej pękała i znów uczucie przepełnienia wróciło. Ręce dziewczyny drżały i nie mogła uspokoić oddechu. Mężczyzna irytował ją od samego początku. Nie rozumiała, dlaczego wtrąca się w nie swoje sprawy, a do tego zagraża jej ukochanemu. Wniósł sobą zbyt wiele negatywnych emocji, z którymi nie potrafiła sobie poradzić. Tłumaczyła mu przecież, że Edward jest inny, ale on nie wykonał żadnego ruchu. Mruczał coś pod nosem i jedyne słowa, jakie wyrzekł, rozsierdziły ją jeszcze bardziej. Nie nawykła do takiego traktowania, ale nie wiedziała, co zrobić. Edward wydawał się taki spokojny. To opanowanie początkowo udzielało się także jej, aż do teraz.
– Isabello – szepnął Edward. – Co się dzieje? – zapytał.
Jej ciało płonęło, nie mogła się skupić, a na domiar tego zdenerwowanie sięgało zenitu. Mężczyzna w płaszczu mamrotał coś pod nosem i przerzucał w dłoni niewielkie ziarenka.
Poczuła, jak coś uwalnia się z niej i jednocześnie ból znika. Prawie nie zarejestrowała krzyku mężczyzny i ruchu Edwarda, który skoczył od razu w jego kierunku.
Ciemność przesłoniła jej świat i doznała wrażenia zapadania się w niej. Jedyne, co zarejestrowała, to kontakt jej ciała z podłogą…

***

– Kiedy zamierzałeś ją zabić? – Usłyszała głos nieznajomego.
– Skąd pomysł, że w ogóle zamierzałem? – odpowiedział Edward, a potem roześmiał się nieprzyjemnie.
– Zaskoczyła cię… – urwał tamten. – Teraz na pewno nie pozwolisz jej żyć.
– Nigdy nie pozwoliłbym jej żyć, właściwie powinienem ci podziękować. – Edward zawiesił głos. – To trwało już zbyt długo.
Isabella poruszyła się niespokojnie i próbowała obudzić się z koszmaru, ale świadomość nie przerywała snu. Nie czuła bólu, nie czuła swojego ciała. Próbowała sobie przypomnieć wszystko, co wydarzyło się wcześniej, ale kolejne wspomnienia nie napływały chronologicznie i nie układały się w logiczną całość. Każdy obraz niósł ze sobą inną informację, a umysł nie chciał ich analizować. Docierały do niej strzępki rozmowy.
– Nigdy jej nie kochałem – usłyszała.
Nagle wszystko zaskoczyło i ułożyło się w całość. Otworzyła szeroko oczy i zobaczyła Edwarda siedzącego na krześle. Mężczyzna leżał pod ścianą, a krew sączyła się z jego nadgarstków. Był przeraźliwie blady i nieruchomy.
– Szkoda, że nie mogę wypić jej krwi – dodał wampir.
– Przeznaczenie nas zabezpieczyło – zaśmiał się tamten i zakrztusił.
Isabella poruszyła się nieznacznie. Nie poznawała mężczyzny, w którym się zakochała.
– Hipnoza – powiedział nieznajomy i nie wiedziała, czy to wspomnienie, czy mężczyzna powtórzył to jeszcze raz.
Spróbowała wstać, ale ręce nie utrzymały ciężaru jej ciała. Wampir natychmiast odwrócił głowę w kierunku dziewczyny i uśmiechnął się promiennie, pokazując dwa wysunięte kły. Podszedł do kobiety i odsunął jej włosy z szyi. Dwie niebieskie żyłki były doskonale widoczne. Spojrzał na jej ramie, gdzie pulsowało brązowe znamię.
Gdybym zobaczył to wcześniej – pomyślał i skrzywił się.
– Mori*** – szepnął mężczyzna.
– Nie masz dość sił – mruknął wampir i sięgnął po sztylet, przyczepiony do pasa.
– Mori – powtórzyło się już dużo ciszej.
Kobieta wpatrywała się w ostrze, które powoli zbliżało się do jej szyi. Życzy mi śmierci – pomyślała zaskoczona. – Przecież i tak umrę.
Poczuła chłodną stal na skórze i lekcje łaciny z matką wróciły jak żywe.
– Mori! – krzyknęła z całej siły i zamknęła oczy, a szept mężczyzny podążył za nią.
Znamię pulsowało i nieprzyjemnie piekło. Kilka kropli krwi spadło na kamienną podłogę, a wraz z nimi upuszczony sztylet.
Kiedy odważyła się spojrzeć, pierwsze promienie słońca oświetliły nieznajomego, który zmarł oparty o ścianę i kupkę popiołu leżącą obok niej.


* veritas – łac. prawda
** steti – łac. stać
*** mori – łac. umieraj


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 15:27, 25 Kwi 2010 Powrót do góry

Dlaczego, no dlaczego nikt nie komentuje tego pięknego opowiadania?
Tak niestety mają płodni twórcy chyba... Czytelnicy przestają za nimi nadążać :)
Czarodziejko kochana, ostatnio jakoś bierze cię bardziej na teksty AH, zauważyłam. Jednak ten takim nie jest. I może dlatego tak bardzo mi się podoba, choć ja przeciwko AH nic nie mam. Jednak tu jest magia i klimat. Wspaniale wykreowałaś w tej miniaturze postać Edwarda oraz Łowcy. Podoba mi się taki mroczny Edward, będący tajemnicą aż do końca.
Wspaniale połączyłaś elementy znane nam z różnych opowieści, filmów w jedną, zgrabną całość.
Jest to bardzo dobre opowiadanie, z pięknymi opisami i bardzo ci gratuluję wspaniałej realizacji tego pomysłu.
Niewątpliwie perła wśród twoich opowiadań.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 14:31, 26 Kwi 2010 Powrót do góry

dziękuję Dzwoneczku - podniosłaś mnie na duchu :)

dedykuję oczywiście partnerce w pojedynku - Rathole, której dziękuję za świetną zabawę
wszystkim, którzy oceniali - dziękuję także serdecznie :)

betowała cudowna Fresh :*


Pożegnanie

Siedziałam na parapecie i wsłuchiwałam się w szum lasu nieopodal. Gałęzie ocierały się o siebie i zagłuszały odgłos wiatru kojącego moje zmysły. Kołysał mnie do snu, który nie chciał nadejść. Byłam bardzo zmęczona, cały dzień polerowałam szkła z zapamiętaniem chomikowane przez Sue. Dziesiątki drobnych, przezroczystych wazoników i dzbaneczków ustawionych na drewnianych półkach, ścieranych chyba zbyt rzadko – sądząc po ilości kurzu, który został na mokrym materiale. Aż dziw, że nie dostaliśmy uczulenia.
Powieki przymykały mi się od czasu do czasu, ale wiedziałam, że to nieodpowiedni moment ani miejsce. Taka właśnie byłam – planowałam każdy ruch i posunięcie, jakbym mogła dzięki temu zapanować nad wszystkim. Teraz wiedziałam, że to niemożliwe. Otarłam łzę ukradkiem przemykającą przez mury, które wokół siebie zbudowałam. Od pewnego czasu fortyfikacje, wzniesione z takim trudem, przepuszczały na światło dzienne zbyt wiele prawdy. Zbyt wiele ze mnie, czego ujawniać nie chciałam. Jeszcze nie teraz.
Poczułam igły wbijające się w moją skroń. Kilka głębokich oddechów, które zrobiłam niemal odruchowo, odgoniło ból, ale on powróci. Zawsze powracał, wytrącał mnie z równowagi.

Drogi Samie,
tak bardzo chciałam Ci wcześniej powiedzieć, ale nie potrafiłam. Godzinami zastanawiałam się nad swoją decyzją, a wydaje mi się jedyną słuszną w tej sytuacji. Wiesz zresztą, że kontrola nad własnym życiem wiele dla mnie znaczy…



Czułam pod dłonią chropowatą powierzchnię ściany domu. Ręka zwisała mi bezwładnie, przekraczając pewną granicę, do której przejścia nie byłam jeszcze całkowicie gotowa. Oparłam się wygodniej i pozwoliłam sobie na kilka westchnień. Błąkałam się na krawędzi, tańczyłam na linie, bardzo cienkiej nitce, która już zaczęła się nadrywać.
Popatrzyłam przed siebie, odganiając bezsensowne metafory. Było tak pięknie.
Uwielbiałam tę porę, gdy słońce walczyło o życie, by po chwili odejść – pieszcząc ziemię ostatnimi promieniami. Cienie wydłużały się, żeby zniknąć na dobre – jak nadzieja. Szum wzmagał się i słychać już było pierwsze świerszcze, a melodia nie chciała powrócić.
Kiedy po raz pierwszy ją utraciłam?
Może to jest pierwszy raz?
Jeśli cokolwiek to znaczy – chciałabym, żeby powróciła…


Pewnego dnia pewna informacja zmienia twoje życie… – brzmi banalnie jak tanie romansidło albo jeszcze gorzej – marny film sensacyjny. Romanse mają coś na swoją obronę - zazwyczaj są schematyczne i przewidywalne. On zawsze musi być z nią, a ona mu wybacza – czegokolwiek nie zrobił. Dobierają się w korcu maku spośród tysięcy nasion, a ich spotkanie jest cudem. Nie tylko miłości, ale samego prawdopodobieństwa.
Życie jest inne. Walczysz o swoją miłość, wysłuchujesz przyrzeczeń i wierzysz… Ufasz zbyt mocno; w to, że będziecie zawsze razem; w dom z białym ogródkiem pośrodku lasu. W psa, który będzie biegał z waszymi dziećmi i potomstwem twoich przyjaciół.
Nie wiem, jak mam się tłumaczyć i nie mam pojęcia, czy chcesz wysłuchiwać moich argumentów…



Zderzenie z rzeczywistością bywa bolesne.
Gdzie jesteś, melodio?
Od kilku dni nie słyszałam mojej pieśni. Otaczała mnie cisza. Bałam się jej – jeśli miałabym się teraz do czegoś przyznać. Przerażała mnie pustką, którą niosła i tym uciskiem w klatce piersiowej, wyimaginowanym, ale tak nieznośnym.
Z przyzwyczajenia udawałam twardą babę – podstawę i fundament. Wsparcie, na które zawsze można liczyć – o każdej porze dnia i nocy.


Jestem silna, bo chcecie, abym taka była – powiedziałam kiedyś, patrząc ci w oczy, ale nie zrozumiałeś. Objąłeś mnie i nie wiedziałam, czy to z miłości, czy chcesz ukryć zmieszanie.


Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka.* Maską, która jest dużo wygodniejsza niż twoja własna twarz.
Ból głowy powrócił, sięgnęłam po tabletki i popiłam je kubkiem wody.
Zgubiłam pieśń mego życia…
Przez lata jej nie dostrzegałam, gdy budziła mnie każdego ranka i swoim rytmem nadawała też ton mojemu dniu. Wygrywała każdą minutę i towarzyszyła wszystkim potknięciom. Zagłuszała złe myśli i nie opuszczała mnie na pierwszych badaniach.
Rzuciłam w kąt tekturową teczkę opatrzoną moim nazwiskiem. Nie pierwszą, ale ostatnią.


Nie wiem, czy wybaczysz mi kłamstwa. Wiem, że bardzo was zraniłam, ale nie mogłam Wam tego tak po prostu powiedzieć. Chcę, żebyś wiedział, że wszystkie nasze plany – one były szczere, zawsze dla nas tego pragnęłam…

***

Czekałam w ciemności na pierwsze dźwięki, ale nie chciały nadejść. Tykanie zawieszonego na ścianie zegara wyrwało mnie ze stagnacji, w której pogrążyłam się na te kilka godzin. Zeskoczyłam zirytowana z parapetu i uderzyłam dłonią w krzesło. Mebel upadł z głośnym trzaskiem, a na ręce zostało mi kilka zadrapań. Skurczyłam się, siadając na łóżku. Łzy nie chciały już płynąć, a może to ja hamowałam moje emocje? Może nie chciałam się im poddać właśnie dziś?


Nie mogę się skupić, tak wiele chciałabym Ci teraz powiedzieć. Ten frazes nabiera dla mnie całkiem namacalnego znaczenia.
Jestem wściekła, to wysuwa się ostatnio na pierwszą linię. Wiem, że zauważyłeś. Moja nerwowość wprawiała Cię w zdumienie – nie mogłeś odnaleźć w niej sensu. To nie Twoja wina – za wszystko odpowiedzialna jestem ja.
Tak bardzo Cię kocham…


***

Polizałam brzeg koperty i zakleiłam dokładnie, sprawdzając, czy jest równo. Potarłam powieki, pod którymi czułam charakterystyczny piasek. Całą noc pisałam listy, tylko wtedy melodia powracała i dawała mi siłę, by brnąć dalej. Odłożyłam długopis do pojemnika na biurku i oplotłam nogi rękami. Pokiwałam się trochę w przód i tył, pewna decyzji sięgnęłam po kubek z wodą i opakowanie tabletek. Popatrzyłam na przezroczystą ciecz i zaśmiałam się głucho. Wylałam zawartość przez okno i podniosłam z półki butelkę coca-coli, teraz już i tak nie mogła mi zaszkodzić.
Melodia towarzyszyła przez cały ten czas. Kolejne dźwięki zmuszały organy do pracy. Każda tabletka pogłaśniała pieśń, którą teraz już nuciłam na głos. Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy zaczęłam odpływać, kołysana dźwiękami mojego życia. Spokój powrócił.


Przepraszam za wszystko, co zrobiłam i czego nie zrobiłam, a powinnam. Wiele było takich spraw pomiędzy nami, których nie wyjaśniliśmy. Niedomówienia bywały powodami kłótni, ale nie tak to miało wyglądać.
Przepraszam, że nie powiedziałam Ci, jak bardzo Cię kocham. Te słowa nigdy nie chciały przejść mi przez gardło, a teraz myślę o tym ciągle. Choć dalej nie potrafię wypowiedzieć tego na głos i nadać temu mocy. Chciałabym zaśpiewać dla Ciebie tak mocno, jak dyktuje mi serce, ale moje gardło ściska się na samą myśl o tym. Próbowałam wiele razy odsłonić się przed Tobą, a Ty nie naciskałeś. Teraz chcę Ci to napisać. Kocham Cię. Kocham Cię. Po stokroć – Kocham Cię i całuję, jak w tę czerwcową noc…

Przepraszam w końcu za to, że nie powiedziałam Ci, że umieram. Wiesz, że nie potrafię się żegnać. Nie wiedziałam, jak mam Cię do tego przygotować. List nie jest chyba najlepszą formą…
Kocham Cię i zawsze będę Cię kochać.
Twoja na wieki,
Leah

PS: Opiekuj się mamą i Sethem.
L.




***

* Cycero


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Fresz
Gość






PostWysłany: Czw 15:36, 29 Kwi 2010 Powrót do góry

Nic? Żadnej opinii? Shame on you! Shame on me! Very Happy
Pozwolisz, że póki co skomentuję Pożegnanie. W innym przypadku musiałabym wszystko czytać po raz kolejny, zrobię to, jednak nie teraz.
Zaczynam czytać, a po chwili: nie, to nie jest tak sama kirke, co przed pojedynkami. Nie zrozum mnie źle, ale kiedyś niektóre zdana zgrzytały mi składniowo, a teraz jest niemal idealnie. Czytało mi się bardzo lekko, szybko. Czułam emocje, które Leah chciała przekazać. Niemal namacalne, plastyczne opisy... Samobójstwo dziewczyny nie było przypadkowe, miało swoje podłoża na wielu płaszczyznach. Podoba mi się list - pełen ciepła, pokory i skruchy.
Widzę, że zdecydowanie przelukrowałam ten komentarz, ale w tym przypadku nie potrafię czegokolwiek skrytykować, jestem oczarowana.
Ostatnio mam jakieś zboczenie na temat szczęśliwych zakończeń i dziękuję, że takowego nie było.
Pozdrawiam i życzę weny, która chyba nie ma końca :)
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 9:00, 30 Kwi 2010 Powrót do góry

To bardzo smutna miniatura, czarodziejko. I przyznam szczerze, że nie lubię takich tekstów. Wywołują u mnie doła. Choć nie zmienia to faktu, że jest pięknie napisana, emocje w nim zawarte poruszają do szpiku kości...
Nigdy nie usiłowałam zrozumieć samobójców, bo nie potrafię pojąć, jak bardzo trzeba cierpieć, by być tak bardzo pozbawionym jakiejkolwiek nadziei i nie cenić, nie kochać cudu, jakim jest życie. Ono jest i tak bardzo krótkie...
Trochę dla mnie jest ten tekst jednak mało prawdopodobny. Dlaczego? Bo jest w nim miłość. Gdy jest miłość, tak głęboka, trudno mi uwierzyć, że ta miłość nie ochroniłaby bohaterki przed takim gestem...
Ale co ja tam wiem...
Zresztą to przecież fikcja literacka, prawda?
Pięknie piszesz, kirkuś, tylko pięknie proszę - nie pisz już takich straszliwie smutnych tekstów...


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Nie 12:04, 02 Maj 2010 Powrót do góry

no to wstawiam kolejny tekst :)
podziękowania wielkie za poprzednie komentarze :*

dedykowane Dzwoneczkowi... za wspaniały pojedynek :*

betowała - cudowna, bosska... Dzwoneczek :*


Ciemnowłosa Indianka siedziała na progu chaty i patrzyła w stronę lasu. Kilka minut wcześniej tam właśnie odeszła miłość jej życia. Wysoki, umięśniony mężczyzna, którego ostatnio nie poznawała. Zmienił się, nie wiedziała dlaczego i nie potrafiła nic z tym zrobić. Rzadko okazywała uczucia, ale teraz miała ochotę pobiec za nim i wykrzyczeć mu wszystko w twarz. Nie była pewna, co dokładnie czuje. Emocje nawarstwiały się i mieszały ze sobą, tworząc wybuchową mieszankę.
Zwinęła dłoń w pięść i mocno ścisnęła. Poczekała, aż pierwsze krople krwi spłyną na ziemię i wsiąkną, zostawiając tylko rdzawe ślady. Wstała i niespiesznie weszła do środka, gdzie napotkała zmartwiony wzrok brata. Ominęła go bez słowa i ruszyła do swojego pokoju. Zatrzasnęła szybko źle pomalowane drzwi i rzuciła się na zaścielone łóżko.
Tak bardzo starała się nie płakać, ale nie mogła dłużej tłumić bólu i gniewu. Zaufała mu, zdarzyło się jej to pierwszy raz, a on ją zdradził. Zostawił. Porzucił.
Skuliła się na łóżku i podłożyła rękę pod głowę. Poduszka już dawno upadła na podłogę, a Lei nie chciało się jej podnosić. Zamknęła oczy na krótką chwilkę, ale wciąż widziała tylko jego twarz, więc starała się tego więcej nie robić. Sen nie chciał nadejść, choć powoli zaczynała się o niego modlić.
Wieczorem, kilka godzin później usłyszała, jak ktoś puka, a nie dostawszy odpowiedzi, ostrożnie otwiera drzwi. Niepozorny chłopiec z dziecięcymi jeszcze rysami pochylił się nad nią. Odgarnął włosy z jej twarzy i okrył kołdrą. Nie spała, ale nie poruszyła się choć na milimetr.

***

Cierpiał, ilekroć zaczynał o niej myśleć.
Cierpiał, ilekroć przestawał.
Starał się nie wodzić za nią oczami, ale nie mógł się powstrzymać.
Nie chciał się powstrzymywać.
Emily zdawała się to rozumieć i nie protestowała. Przytulała go tylko mocniej do siebie i gładziła po mocno zarysowanej szczęce. Tak bardzo nie chciał poddawać się tym pieszczotom…

Nienawidził się za to, co musiał zrobić. Za to, w kogo się zmieniał. Stawał się powoli małomówny i mrukliwy. Trudno było podejść do niego, by nie zostać odesłanym z kwitkiem i kilkoma mało przyjemnymi słowami. Członkowie Rady tolerowali jego zachowanie i chyba to najbardziej go denerwowało. Im było łatwiej – wiedzieli.
Leah podobnie jak on zamknęła się w sobie i otoczyła wysokim murem. Czasami myślał, że chce o nim zapomnieć i prawie tego pragnął. Dla niej.

Uderzył pięścią w ścianę, wybijając sporą dziurę. Tynk posypał się na ziemię, a deski poluzowały. Kilka drzazg utknęło mu w dłoni. Nawet nie spojrzał – zaczął szukać nowego celu wyładowania emocji. Ściągnął szybko koszulkę oraz spodnie, wyskoczył przez okno i w locie przemienił się. Wbiegł pomiędzy drzewa i sprawdził, czy ktoś z watahy też jest pod postacią wilka, ale nikogo nie wyczuł. Tego mu właśnie było potrzeba – samotności. Miał ochotę wyć, poddać się instynktowi. Uciec i nigdy nie wrócić. Dusił się – taka była prawda i nie wiedział, ile jeszcze wytrzyma. Jak długo będzie potrafił patrzeć na jej cierpienie. Jak długo będzie tolerował jej łzy, które ukrywała przed wszystkimi.
Codziennie przesiadywał pod jej domem. Ukryty za drzewami, snuł się całą noc – dopóki nie zasnęła, zmęczona płaczem. Czuł każdy spazm, który przechodził przez jej ciało. Wwiercał się w niego i wypalał od środka.

***

Patrzyła codziennie, jak wychodził z nią. Na zakupy, do fryzjera, do kościoła. Zmienił przyzwyczajenia, wyrósł, zmężniał. A minęło tylko kilka dni. Bała się o niego, bo czuła, że coś jest nie tak. Nie potrafiła tego określić dokładnie, ale serce ściskało jej się ze strachu, ilekroć widziała go w towarzystwie pozostałej trójki.
Witali się czasem, niejednokrotnie odmachiwali sobie, gdy mijali się na ulicy, ale nie mieli do tej pory możliwości porozmawiać. Tak bardzo brakowało jej ich wspólnych dyskusji.
Dzisiaj nie widziała go prawie wcale, choć przecież mieszkali tak blisko siebie. Pomyślała, że zaczyna jej unikać, ale nie mogła w to uwierzyć.
Poprawiła upięcie włosów i włożyła wygodne buty. Nie pamiętała, kiedy ostatnio spacerowała, ale dziś zamierzała to nadrobić. Magnesem przyczepiła krótką notkę na lodówce, nie chciała, by martwili się o nią jeszcze bardziej. Popatrzyła ponownie na swoje lustrzane odbicie. Nie była ładna, miała raczej chłopięcą budowę. Może zbyt szerokie ramiona i nazbyt wąskie biodra, ale przecież nie ominie genetyki. Włosy splotła w luźny warkocz i upięła, by nie przeszkadzały jej w marszu. Koszulkę przewiązała w pasie koszulą w kratkę, a do kieszeni brązowych spodni wsadziła swój stary zegarek i klucze.
Wyszła, spoglądając w niebo, ale żadna chmura nie zapowiadała deszczu.

***

Wyczuł ją. Po prostu wiedział, że to ona. Mieszanina zapachu jaśminu i drzewa sandałowego uderzyła w jego nozdrza i spowodowała kolejną falę bólu. Pokonał strumień i z całych sił próbował do niej dobiec. Obraz przed oczami zamazywał się i chyba tylko dzięki szczęściu omijał drzewa. W końcu zatrzymał się w miejscu. Po lesie rozniosło się dziwne drżenie, które, jak pojedyncza fala, zanikło z czasem. Szybko ubrał na siebie spodenki i ruszył jej na spotkanie.

Była zaskoczona, gdy go zobaczyła. Przysiadła na zwalonym pniu, który zaczął już porastać mchem. Nie powiedziała ani słowa, czekając na jego reakcję, a on tylko szedł w jej stronę. Widziała, jak zaciska szczękę i rozluźnia ją powoli. Mięśnie napinały się do granic wytrzymałości, a w dłoniach pobielały mu knykcie. Nie wiedziała, jak ma to rozumieć.
Nie nienawidzi mnie – pomyślała niemal od razu, ale nie była pewna dlaczego.
Przystanął przed nią i pochylił się do przodu. Zesztywniała cała, a serce jej przyspieszyło. Wstrzymała na chwilę oddech, gdy poczuła jego miękkie wargi na swoich.
Jęknął z bólu i osunął się na trawę. Zacisnął dłonie na głowie i skulił się, jakby ktoś kopnął go w brzuch.
- O co chodzi, Sam? – zapytała, klękając obok niego.
Próbowała go dotknąć, ale odepchnął ją, szybko wstał i pobiegł między drzewa.
Jej świat właśnie rozpadł się całkowicie. Oczy Lei zaszły łzami i ich niekontrolowany potok spłynął po nieumalowanej twarzy.

***

Uciekł, nie mógł nic zrobić. Ból był zbyt wielki. Emocje pozbawiły go kontroli i poczuł, jak znowu cały drży. Usłyszał dźwięk rozrywanego materiału i ponownie był wilkiem. Pobiegł co sił w łapach w stronę domu. Decyzja, którą podjął, była nieodwołalna i nie wiedział, ile będzie go to kosztować. Nie mógł jednak tak dalej żyć.

Kompletnie przebrany udał się do domu Blacków. Nie był zaskoczony, że wataha w komplecie na niego czeka. Słyszeli i czuli wszystko, co się stało. Rozumieli i to było najważniejsze.
- Jake, oficjalnie wyrzekam się dowództwa. Ty, jako pełnoprawna alfa, przejmiesz moje obowiązki – powiedział spokojnie, choć przy ostatnim słowie głos mu zadrżał.
- Wiesz, że teraz mógłbym nakazać ci posłuszeństwo? – zapytał młody Black z troską.
- Wiem. I wiem też, że tego nie zrobisz. – Uley był pewny swego.
Miał dostatecznie dużo czasu, by to przemyśleć. Może uznają go za egoistę, ale nie mógł inaczej. Porozmawiał już z Emily i wyjaśnił jej wszystko. Uśmiechnęła się tylko do niego smutno i powiedziała, że nie ma zamiaru go zatrzymywać. Coś w nim wtedy pękło i wciąż pękało. To było pierwsze przyzwolenie, a teraz czekał na następne.
- Jesteś tego pewien – powiedział Billy, który właśnie wjechał na wózku do pokoju.
- Jestem – odpowiedział krótko.
- Znasz konsekwencje? – zapytał Black, ale była to tylko formalność.
- Tak.
Wszyscy obecni wzięli głęboki oddech i wstrzymali powietrze w płucach. Mówił im o tym wielokrotnie, ale nikt nie wierzył, że może się na to zdecydować.
- Zatem skazuję cię na wygnanie i wykluczam z plemienia – powiedział Billy, ale jego słowa nie niosły ze sobą siły. – Nie wolno ci jednak nigdy wyjawić tajemnicy – dodał już dużo ciszej, związując tym samym Indianina milczeniem.
Black poczuł się bardzo stary i popatrzył ze smutkiem na Uley’a. Nie był pewien, czy Indianin usłyszał ostatnie słowa.
Wszyscy rozstąpili się i wyszli przed dom, gdy Sam przekroczył drzwi. Skupił się i próbował przemienić, ale nic się nie stało. Poczuł pustkę, ale poza tym nic. Wtedy po raz pierwszy od dłuższego czasu się uśmiechnął. Nie odwracając się nawet, skierował swoje kroki do domu Clearwaterów.

***

Leah siedziała na parapecie okna i patrzyła w przestrzeń. Nie zauważyła go, gdy szedł drogą ani wtedy, gdy stanął tuż pod nią.
- Leah! – krzyknął.
Zachwiała się zaskoczona i omal nie spadła. Złapała się framugi okna i spojrzała niżej.
- Możemy porozmawiać? – zapytał, a jego rozemocjonowany głos odbił się od ściany lasu.
Bez słowa zniknęła w głębi pokoju. Zaczął się denerwować, gdy nie wyszła od razu z domu. Minuty mijały, a on sterczał na ganku i wsłuchiwał się, czy dziewczyna nie schodzi czasem ze schodów. W końcu drzwi otworzyły się, a w nich ukazała się Leah. Poprawiła spódnicę i zeszła kilka stopni w dół, mijając go po drodze. Niemal od razu podążył za nią w kierunku lasu.
Odeszli kilkanaście metrów w głąb. Nie mógł już dłużej czekać. Złapał ją w łokciu i przyciągnął do siebie.
- To, co powiem, będzie szalone, ale chcę, żebyś ze mną wyjechała. Nie wiem jeszcze gdzie – oświadczył. – Chcę, żebyś została moją żoną – urwał, bo bezsens jego wypowiedzi nagle do niego dotarł.
Dziewczyna wpatrywała się w niego zdumiona. Słyszał, jak szybko bije jej serce.
Zdradził ją, porzucił, a teraz chce, żeby zostawiła rodzinę i dom.
- Zaraz wszystko ci wyjaśnię – powiedział, gdy otworzyła usta. – Ja… - słowa nie chciały przejść mu przez gardło i poczuł dobrze znaną blokadę.
Przerażony zdał sobie sprawę, że wciąż jest związany przysięgą i Leah nie pozna prawdy. Nie mógł jej wyjaśnić. Nie mógł się wytłumaczyć. Zdenerwował się i puścił ją. Odsunął się o kilka kroków i ukrył twarz w dłoniach.

***

Pamiętał, jak się poznali. Omal nie potrąciła go, uciekając przed kilkunastoletnim chłopcem, a on zaskoczony złapał napastnika i przytrzymał go przy ziemi. Usiadł na nim okrakiem i unieruchomił. Nagle dostał po głowie siatką z zakupami i zaskoczony odkrył, że ta sama dziewczyna okłada go z zapamiętaniem.
- Zostaw mojego brata, dryblasie! – krzyczała, a kolejne ciosy spadały na jego głowę.
Złapał ją za chudy nadgarstek i wstał, pomagając powstać też swojej niedoszłej ofierze. Na nic nie zdały się tłumaczenia, że w rzeczywistości chciał dobrze. Zresztą już po chwili cieszył się, że w ogóle uszedł z życiem, bo panna Clearwater – jak się przedstawiła,
bardzo agresywnie reagowała na każdy przejaw antagonizmu względem jej młodszego brata. Zaśmiał się wtedy, za co oberwał kolejny raz. Woreczek z cytrynami pękł i owoce rozsypały się po żwirowanej drodze. Za to też go obwiniła.
Przykląkł i pomógł jej wszystko pozbierać.
- Jeśli wytrzymałeś z nią tyle czasu i ani razu nie krzyknąłeś, to jesteś dziwny – szepnął do niego wtedy Seth, za co oberwał kawałkiem pora.
- Wszystko słyszałam – mruknęła.
Nie mógł się w niej nie zakochać.


***

Ciężko oddychał i nie potrafił się uspokoić. Miał zamiar pobiec do Rady i powiedzieć im parę ciepłych słów. Czuł się oszukany.
Doskonale wiedzieli, że Leah nie odejdzie z nim, jeśli nie wyjaśni jej swojego postępowania. To nie była jego wina i bynajmniej nie chciał tego.
- Sam – powiedziała i podeszła bliżej.
- Wiem, że nic nie rozumiesz – wydusił z siebie. – Zdradzam, odrzucam… a teraz?! Teraz proszę o drugą szansę. – Głos mu się załamał.
Nie spojrzał na nią. Bał się tego, co mógłby zobaczyć.
- Wyjadę – powiedziała cicho.
- Co?! – prawie krzyknął.
Zaszokowała go. Nie wiedział, co powiedzieć. Serce biło mu jak oszalałe, a w oczach zbierały się łzy.
- Wyjadę z tobą – powtórzyła i podeszła bliżej.
Objęła go ramionami i położyła głowę na piersi. Chwilę wsłuchiwała się w bicie jego serca. Wdychała zapach, za którym tak długo tęskniła.
- Kocham cię – powiedział i pocałował ją w czubek głowy.
Poczuła, jak igiełki zarostu wbijają się jej w czoło i lekko drapią skórę. Odsunęła się trochę i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Wiem – szepnęła mu prosto do ucha, a jej spokojny głos był dla niego wymarzoną melodią. – Billy mi wszystko powiedział – dodała.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 22:21, 02 Maj 2010 Powrót do góry

Czarodziejko kochana, jakże bym mogła nie skomentować tego tekstu.
Jest to bez wątpienia jeden z twoich najlepszych tekstów. Chyba bardziej podoba mi się tylko Łowca.
Gdy zobaczyłam ten tekst, pierwsza myśl była: dlaczego kirke musiała akurat na pojedynek ze mną popełnić najlepszy swój tekst? (Wtedy jeszcze nie czytałam Łowcy)
Ale potem stwierdziłam, że to właśnie cudownie, to był zaszczyt pojedynkować się z tobą, z tym właśnie tekstem i obserwować reakcje na obie miniatury. Szłyśmy łeb w łeb...
Nie przepadam za postacią Sama. Ale ukazałaś go w taki sposób, że nawet gościa polubiłam. I jest to postać rzadko opisywana od strony emocji. Był to świetny pomysł.
Gdy jako jeden z warunków pojedynku wymieniłam pocałunek, pomyślałam, że pewnie z twojej strony pojawi się coś +18, a tymczasem... Ty opisałaś subtelny pocałunek w czubek głowy, czym mnie kompletnie zaskoczyłaś i oczarowałaś.
Bardzo mi się podoba potraktowanie przez ciebie motywu drugiej szansy.
Jest to znakomita miniatura, kirkuś. I bardzo ci gratuluję. I dziękuję za pojedynek, to była przyjemność.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 22:22, 02 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 21:48, 02 Cze 2010 Powrót do góry

dziękuję wszystkim za oceny :)

dedykacja dla Rudej, której dziękuję za świetną zabawę i gratuluję wygranej :)

betowała wspaniała i cudna Masquerade. - bogowie mam nadzieje, ze napisałam poprawnie ;P

Jak daleko odszedłeś(…)
od prostego kubka z jednym uchem(…)
*


Dotknąć deszczu, by stwierdzić, że pada
Nie deszcz, tylko pył z Księżyca spada
**

Blady mężczyzna oparł się wygodniej o drewniane oparcie ławki, która zdradzała oznaki częstego używania, choć wydawało się to dziwne w obecnej epoce. Zapach kadzideł i świec roznosił się po słabo oświetlonym pomieszczeniu. Okna, w które przed wiekami wstawiono wielobarwne misternie wykonane witraże, nie wpuszczały promieni słońca. W bocznej nawie panował półmrok pozwalający co najwyżej na dostrzeżenie dwóch figur; Matki Boskiej i świętego Antoniego z Padwy***, który o dziwo nie nosił tego imienia i najprawdopodobniej nie widział Padwy.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni dżinsowej kurtki wyświechtany modlitewnik. Brązowa skóra okładki odstawała gdzieniegdzie od tekturowej podkładki. Przeglądał go przez chwilę, ale żadne ze słów nie przyciągnęło jego uwagi na dłuższą chwilę. Jednak jedna z pożółkłych kartek została mu w zimnej dłoni.

Jak daleko odszedłeś(…)
od sensu(…)
Od tego co nagie a nie rozebrane
Od tego co za wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska(…)
*

Zadrżał, choć nie miał prawa odczuwać chłodu nawet w kamiennej nieogrzewanej kaplicy. Zmiażdżoną teraz kulkę papieru wepchnął do kieszeni spodni i ukrył twarz w dłoniach. Kilka świec stojących u stóp gipsowych figur dopalało się, a roztopiony wosk zostawił charakterystyczne ślady na marmurowej posadzce.
Wciągnął powietrze do płuc i wypuścił powoli, obserwując płomienie. Jedna ze świec zgasła, ale nie zrobiło się ciemniej. Skrył twarz w dłoniach.
Miliony myśli przelatywało mu przez głowę, ale nie chciał skupiać się na żadnej z nich. Musiałby zdać sobie sprawę z tego, że jest tylko posłuszną marionetką w cudzych rękach. Że nie może nic na to poradzić i pozostało mu płynąć z nurtem. Nie chciał się z tym pogodzić – nie mógł. Żył zbyt długo kierowany najpierw przez rządzę mordu, a przez ostatnie setki lat przez własną żonę. Nie chciał zdać sobie sprawy, że nawet w latach swojego człowieczeństwa był tylko marionetką.
Ścisnął mocniej palce i poczuł, jak wbijają mu się w skórę. Skronie pulsowały nieprzyjemnie, więc rozluźnił mięśnie.

A co, jeśli faktycznie ktoś z góry pociąga za sznurki? Co, jeśli twoje wybory nie mają znaczenia? Może nawet gorzej – nie są twoimi wyborami, bo nie masz wolnej woli. Ktoś cię jej pozbawił, nie dając nawet możliwości obrony. Powiedzenia słowa we własnej sprawie, bo nikogo to tak naprawdę nie obchodzi. Jesteś tylko narzędziem w bezlitosnych rękach siły wyższej, której od lat składano daniny i ofiary. Czujesz się oszukany i pokonany. Bezsilność przygniata cię i zmusza do przyklęknięcia, a ciężar brzemienia, które dźwigasz, nie pozwala ci podnieść się z klęczek i spojrzeć prawdzie prosto w oczy. Jakakolwiek ta prawda by nie była.


Dotknąć ściany, by stwierdzić, że mur
Nie jest ścianą, lecz kurtyną z chmur (...)
**

Mężczyzna w końcu podźwignął się i otrzepał z kurzu spodnie. Ławka zatrzeszczała pod jego ciężarem. Mógł to zrobić bezgłośnie, ale nie chciał. Tak bardzo teraz pragnął, by ktoś go zauważył. Świecie dopaliły się, a dym już prawie rozniósł po całym kościele. Zmieszał się z atmosferą, która od zawsze otaczała miejsca kultu. Nigdy tego nie rozumiał, za to niemal od samych początków swego istnienia czuł pustkę. Nie wypełniło jej jego człowieczeństwo ani śmierć. Nawet pobożne modlitwy, które wnosił, odkąd został wampirem. Czasami czuł się tak, jakby walił głową w mur, a żadna z cegieł nawet się nie ukruszyła od ciągłych uderzeń. Wierzył, że może coś zmienić. Że jest jakiś plan, tam, u góry, który zakłada jego istnienie. Że jest niezbędnym składnikiem czegoś większego i że to wszystko, co do tej pory przeżył, ma jakiś sens.
Nic jednak na to nie wskazywało i nie wskazuje dalej. Jest za to na pewno bezdusznym mordercą, który eony poświęcił na zaspokajanie własnych rządz i pragnień kosztem wielu istnień, które faktycznie mogły coś sobą wnieść do świata. Dlaczego nikt go nie zatrzymał na drodze zniszczenia, którą podjął setki lat temu?
Nie chciał dojść do wniosku, że bogowie nie istnieją. Wyobrażał sobie ciepły oddech swojego Anioła Stróża na karku. Mocno sponiewieranego i bardzo, bardzo starego. Marzenie to jednak szybko pryskało – jak bańka mydlana. Krzywe zwierciadło jego życia, które zniekształca rzeczywistość i zmusza do patrzenia przez pryzmat własnego kodeksu moralnego – ustalonego lata temu na zasadzie prób i błędów – przestało się sprawdzać. Chciał pojmować świat takim, jakim jest i jakim był. Zaczął poszukiwać prawdy bezwzględnej, ale nie potrafił jej dogonić – subiektywizm, od którego próbował się uwolnić, ukrywał się w każdym zaułku. Każdy meander życiowy, na który trafiał, prowadził na ślepy tor.
Podniósł swoją prawą dłoń, szukając linii życia – dawno zatartej przez nieubłagany czas. Nigdy nie mógł z nim wygrać; początkowo miał go za mało, a teraz było go zbyt dużo.

Dzień wczorajszy to historia.
Dzień jutrzejszy to zagadka.
Dzień dzisiejszy to dar.
****

Nie potrafił dostrzec daru dnia dzisiejszego. Choć tak bardzo się starał i zaciskał pięści, aż zsiniałe kłykcie bielały. Spędzał doby na wgapianiu się w ludzi, którzy pędzili z jednej ulicy na drugą. Tracili życie w walce ze śmiercią, zresztą z góry przegraną. Już dawno odkrył, że im mniej się starasz, tym dłużej żyjesz. Był nieśmiertelny, ponieważ nie ruszył się z miejsca, gdy ostre kły zimnoskórej wampirzycy rozorały mu krtań. Nie krzyczał nie tylko dlatego, że nie mógł. Nie wołał o pomoc, bo nie chciał. Miał nadzieję już nigdy nie zadręczać się pytaniami o to, kim jest i jaki jest jego cel, ale los ponownie z niego zadrwił. Nawet teraz słyszał ten upiorny chichot przeznaczenia.
Jeśli Bóg istnieje, musi mnie nienawidzić – pomyślał pierwszy raz klarownie. – Nie oszczędzono mi ani minuty z setek lat. Każdy dzień rejestruję z niezwykłą dokładnością i precyzją, zdając sobie sprawę, że nie przynosi nic nowego albo przynajmniej czegoś, co zainteresowałoby mnie na dłużej niż mgnienie. Żyję ze świadomością tego, że nie żyję. Zmrużył oczy i potarł powieki. Potrzebował ruchu, ale nie mógł się zdobyć na to, by wstać z ławki.

Wyrzec słowo, by stwierdzić, że głos
Jest krzykiem i nikogo to nie obchodzi
**

Siedział tak kilka godzin. Bez ruchu czy jakichkolwiek innych oznak funkcji życiowych. Nie starał się już udawać, że jest jednym z nich. Nie uda mu się to nigdy. Piętno wieków odbijało się w bezkresnych oczach i mogło przerazić. Pustka nawet jego przyprawiała o drżenie, a właśnie ją czuł. Był jak czarna dziura, która wciągała wszystko, co było na tyle nieostrożnie, by nie zmienić trajektorii lotu. Nie dawał nadziei nikomu, a najmniej sobie. Codziennie modlił się o znak, że jest potrzebny, ale gdy ten nie nadchodził, zamykał się jeszcze szczelniej, analizując.
Analizy bywają zgubne – rzekła raz pewna kobieta, która mogła być jego matką, ale nie był tego pewien.

Z letargu zbudziło go szuranie. Ktoś przesuwał ławki i poprawiał krzesła. Udał, że nie widzi mężczyzny w habicie i mocniej odchylił się do góry, podziwiając krzyżowe sklepienie. W dłoniach wciąż trzymał nieotwarty modlitewnik oprawiony w przetartą skórę. Przez myśl przemknęło mu, że nie modlił się z niego od lat, a słowa spisane w łacinie mogą zaskoczyć księdza. Szybko przesunął się w cień pod ścianą, by ukryć się przed wzrokiem przybyłego.
- Proszę pana – usłyszał z głębi nawy.
Dostrzeżono go. Wzdrygnął się, gdy brodaty mężczyzna w brązowym habicie zaczął się do niego zbliżać. Tak bardzo chciał z nim porozmawiać, a tak bardzo nie potrafił wydobyć z siebie odpowiednich słów.
- Proszę mi mówić Jasper, ojcze – wymruczał w końcu na wydechu.
- Nie przyszedłem pana nawracać
zresztą wyleciały mi z głowy wszystkie mądre kazania
jestem od dawna obdarty z błyszczenia(…)
*****

Jasper zamrugał zaskoczony. Z nieruchomych ust księdza nie padło ani jedno słowo, a jednak głos, który zagnieździł się w głowie wampira wydawał się jak najbardziej realny.

- Proszę pana, musi pan wyjść. Zamykamy już – usłyszał nad sobą i poczuł ciepłą dłoń na ramieniu. – Może pan wrócić jutro, jeśli pan chce.



* Rachunek dla dorosłego, ks. J. Twardowski
**Dotknąć..., Rafał Wojaczek
*** św. Antoni z Padwy – patron rzeczy zagubionych; faktycznie nazywał się Ferdynand.
****Mądre życie, A.R. Merrill, R. Merrill
*****Wyjaśnienie, ks. J. Twardowski


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Wto 14:29, 08 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
cullenka.
Nowonarodzony



Dołączył: 06 Cze 2010
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pomorze.

PostWysłany: Wto 14:15, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Kirke!

Dopiero dołączyłam do forumowiczów.
Powolutku zapoznaję się z wszystkimi pracami, a Twoje dzieła są balsamem dla duszy.
Czekam na więcej!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin