FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Dwa Oblicza [Z] - Epilog - 20.08.2010! Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Jak oceniacie moje opowiadanie?

Bardzo dobre
48%
 48%  [ 16 ]
Dobre
18%
 18%  [ 6 ]
Średnie
6%
 6%  [ 2 ]
Może być
9%
 9%  [ 3 ]
Beznadzieja
6%
 6%  [ 2 ]
Zmieniłbym/łabym coś
12%
 12%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 33


Autor Wiadomość
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:31, 25 Maj 2010 Powrót do góry

Dodaję kolejny i chyba kulminacyjny rozdział, ale to jeszcze nie koniec. Mam jeszcze napisane dwa kolejne i epilog do tej części. Reszta się pisze. Zobaczę jak to wyjdzie. Wena jest, tylko brak czasu. Ale chce wszystko zamieścić na forum, mam nadzieję także, że uda mi się znaleźć betę, która zgodzi się n poprawki.
Miłego czytania i jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze. Są naprawdę budujące i zachęcają do kontynuowania historii, chociaż ja już wiem, jak się ona skończy :)


Rozdział 22 - Konfrontacje


Red - Ordinary world

Obudziłam się szczęśliwa. Nie potrafiłam nawet tego opisać. Czułam się, jakbym latała ponad ziemią i obserwowała wszystko z góry. Świat wydawał się być tak niesamowity i piękny, że każde spojrzenie na niego, przepełniało mnie niepohamowaną radością.

Uszczypnęłam się w ramię, żeby sprawdzić, czy to nie był przypadkiem kolejny sen. Całe szczęście ramię bolało jak trzeba, a ja nadal wspomniałam przyjemne chwile z nocy. Leżałam w pościli i uśmiechałam się jak głupi do sera, ale co ja za to mogłam, że wszyscy mogli mi od teraz zazdrościć tak wiele.

Jonathan zniknął jak zwykle wcześnie rano, ale zostawił liścik:

Nawet nie wyobrażasz sobie jaki jestem szczęśliwy. Jesteśmy razem i to najlepsza rzecz jaka mnie spotkała w moim życiu.

Jonathan


Tych kilka słów znaczyło dla mnie o wiele więcej niż jakieś kwiaty, czy wiersze pisane na kolanie. On mówił prosto z serca, co do mnie czuł i to się liczyło. Miałam nadzieję, że tak będzie już zawsze.

Strasznie melancholijna się przez to zrobiłam. Śniłam o romantycznych spacerach w świetle księżyca, świecach i różach. Marzyłam o tańcu w deszczu i tęczy. Patrzyłam na świat przez różowe okulary. Naprawdę było zupełnie inaczej niż, kiedy byłam z Charliem. Byłam znacznie radośniejsza. A szukając ciuchów miałam ochotę założyć wiosenną sukienkę w kwiaty zamiast golfa, który bardziej pasował do grudniowej scenerii, ale i tak założyłam coś dziewczęcego. Jeansową minispódniczkę, wełniane zielone rajstopy i sweter pod kolor, a do tego kozaki na obcasie. Przy Jonathanie nie musiałam obawiać się, czy go przerosnę w tych butach.

Wsiadłam do samochodu rozpromieniona. Jechałam stałą trasą bez obawy, że ktoś mnie zaatakuje. Nawet o tym nie myślałam. Moja głowa pełna była mojego chłopaka. I dobrze. Nie potrzebne mi były jakiekolwiek zmartwienia. Martwić wolałam się później, o ile miało być o co.

Szłam zatłoczonym korytarzem i pomimo szczęścia, czułam obecność czegoś złowrogiego. Amber krążyła po szkole już od tygodnia, co wcale mi się nie podobało. Przynajmniej wiedziałam kim była, a to niestety nie podnosiło na duchu, bo przecież mogła kogoś skrzywdzić.

Zastanawiałam się, jak chronić przed nią nie tylko Jonathana, ale także innych uczniów. Gdybym tylko była taka silna lub miała jakąś niezwykłą moc, byłoby mi znacznie łatwiej. Gdybym była takim wilkiem, potężnym i silnym, mogłabym rozszarpać na strzępy każdego wampira. A tak musiałam coś wymyślić.

- Wow! - usłyszałam za sobą Sarę. – Świetnie wyglądasz.

Wystraszyła mnie trochę, bo akurat rozmyślałam o dosyć ważnych rzeczach. Te aspekty nowego etapu w życiu, były dla mnie czymś obcym i musiałam dopiero nauczyć się z nimi funkcjonować. A do tego jeszcze z nikim nie mogła się tym podzielić i teraz kiedy patrzyłam na przyjaciółkę, właśnie to wydało mi się najgorsze.

- Normalnie – starałam się zachować pozory zwykłości, ale na twarzy ciągle miałam ten sam wielki uśmiech, co przy Jonathanie.

Do głowy powracały do mnie wydarzenia z minionego weekendu i wcześniejszego dnia. Nigdy nie przypuszczałam, że będę jeszcze tak szczęśliwa. I to z powodu chłopaka.

- Gdzie byłaś wczoraj, jak cię nie było? - uniosła zabawnie jedną brew i złożyła ręce na piersi.

Wiedziałam, że zacznie się przesłuchanie, ale po co miałam przed nią cokolwiek ukrywać. I tak by się dowiedziała prędzej, czy później. Nie sposób tego nie zauważyć.

- Musiałam pogadać z Jonathanem – mogła się tego domyśleć.

- O? - uśmiechnęła się zadziornie.

- O nas – szłam wzdłuż ściany i ściskałam książki na historię.

- Mówiłam, mówiłam – Sara zaczęła podskakiwać obok mnie.

W końcu przyznałam jej rację. Od samego początku przewidywała, że będziemy razem. Może ja też to czułam? Może tłumiłam to w sobie ze względu na strach? Może bałam się z kimś związać po tej historii z Charliem? Nie wiem. To nie było już istotne. Liczyło się to, co oboje rozpoczęliśmy.

- Tak, miałaś rację – znowu się uśmiechnęłam szeroko.

Ta radość przepełniała całe moje wnętrze. Nie wiedziałam, jak mam dać jej upust, bo czułam, że chciała się wydostać na zewnątrz. To było niesamowite.

Rozgadałam się trochę na temat cudowności Jonathana. Oczywiście nie opowiedziałam jej o pocałunku, który był wciąż dla mnie jak żywy. Płonął w mojej piersi żywym ogniem, którego nie miałam zamiaru na razie gasić. Przynajmniej do kolejnego, podobnego.

- Przepraszam – wpadłam na coś twardego.

Miałam wrażenie, że to drzwi albo jakaś wystająca gablota, czy szafka. Kiedy jednak popatrzyłam przed siebie, ujrzałam złowrogie, fiołkowe spojrzenie. Amber uśmiechała się złośliwie, co mnie trochę przestraszyło. Poczułam dreszcze. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę miała tak bliską styczność z potworem. Dawniej była ona jedynie wymysłem pisarzy i reżyserów, a potem nagle stała się rzeczywista. Mój chłopak nie był czymś, co przerażało. Był ważny po każdym względem i wiedziałam, że miał niezwykłe zadanie chronienia ludzkości, przed takim jak ona. W porównaniu z nią, był bohaterem, a nie łowcą.

- Nie ciesz się tak – wysyczała.

Wraz z jej głosem poczułam dziwny, zapach. Niby przyjemny, ale po dłuższym wdychaniu powodował mdłości. Przynajmniej u mnie. Maszyna do zabijania. Przyciągała ofiarę, a potem wysysa z niej soki. Tak to kiedyś opisał.

- To chyba odnosi się do ciebie – odparłam stanowczo.

Nie bałam się jej. Nie odważyłaby się mnie zaatakować przy wszystkich. Chociaż oczywiście mogłam się mylić. Na pewno była ode mnie silniejsza, ale ja nie zamierzałam się tak szybko poddać.

- Uważaj, nie wiesz z kim zadzierasz – zacisnęła szczęki.

Była na głodzie. Jonathan ostrzegał, że będzie niebezpieczna. Ale co z tego.

- Nie będę z tobą gadała. Ja przynajmniej jestem ludzka – uśmiechnęłam się i ominęłam ją zgrabnie.

Dalsza dyskusja nie miała sensu. Miałam nadzieję, że dopiekłam jej. Zapewne wciąż chciała być człowiekiem, a żyła jak zwierze. Możliwe, że nie miała wyboru. Ktoś ją stworzył i musiała żyć w ten sposób. Tylko czy naprawdę tak było? Czy musiała zabijać?

- Co to było? - Sara była lekko zszokowana tą wymianą zdań.

- Nic, nie lubię jej – wzruszyłam ramionami.

Nie mogłam zapomnieć, że zachowanie tej tajemnicy zależało ode mnie w większym stopniu. Nie mogłam nic wyjawić.

- Zauważyłam. Dlaczego? Nie jest nie miła?

- Nie mam do niej zaufania. Źle traktuje Jonathana – wzięłam głęboki oddech, zastanawiając się, co powiedzieć, by nie wygadać zbyt wiele. – Nie ważne. Chodź już na lekcje.

Czułem, że to był dopiero początek konfrontacji. Byłam zła, że nie chciała nas zostawić w spokoju. Najchętniej bym się jej pozbyła i to na dobre. Nie mogła iść polować do innego miasta? Chociaż z tego, co mówił Jonathan, nie zginął żaden człowiek w ostatnich tygodniach. Musiała mieć więc jakiś inny cel. Tylko nikt nie wiedział jaki i to mnie najbardziej martwiło. Po Port Angeles kręcił się wampir i mieliśmy pojęcia dlaczego.

Kiedy weszłam do sali, mój chłopak już siedział. Tak jak zawsze zajęłam miejsce obok, a on popatrzył na mnie zdziwiony unosząc jedną brew.

- Nie przywitasz się? - zapytał namiętnym głosem.

- Mówiłam „cześć” - zauważyłam.

Nic więcej nie dodałam, bo złożył na moich ustach pocałunek. Miałam wrażenie, że włosy stanęły mi dęba, a ciało zapaliło się. Na moment zupełnie zapomniałam, że przecież w sali już było większość uczniów i na pewno przyglądali się nam z zaciekawieniem.

To była jednak namiastka tego, co działo się ze mną w nocy. Nie sądziłam, że będzie na mnie działał aż w ten sposób. Czułam jak nogi mi topnieją, a to było dziwne i to bardzo.

- No tak – wzięłam głęboki oddech, kiedy oderwaliśmy się od siebie.

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego poranka. Do tego chciałam więcej. Ten krótki „całus” nie wiele mi dawał, kiedy cała się paliłam. Zastanawiałam się, czy każdy dzień miał wyglądać tak samo? Jeśli tak, to bardzo mi to odpowiadało, no może poza wpadaniem na wampira z samego rana.

- Jak poranek? - założył mi kosmyk za ucho i popatrzył w oczy.

- Dobrze – coś przeczuwał?

- Miałaś starcie z Amber? - ciekawiło mnie, skąd wiedział.

Może miał jeszcze jakieś umiejętności?

- Krótkie – udałam niewiniątko.

Przecież mówiłam prawdę. Co prawda przez przypadek na nią wpadłam, ale nie wszczynałam też jakiejś wielkiej kłótni. Mogłam się nawet założyć, że specjalnie stanęła mi na drodze, tak jakby chciała mi pokazać, że jest silniejsza. A może domyślała się, że znam całą prawdę? Miałaby powód, żeby mnie zabić i to nie tylko ona, ale także jej „koledzy”. Ze swoją wiedzą byłam pierwsza na odstrzał.

- Kazała mi się tak nie cieszyć – podrapałam się po głowie. – A ja jej powiedziałam, że to ona ma tego nie robić. Ostrzegła mnie, że nie wiem z kim zadzieram. Urwałam tę bezsensowną rozmowę i jedynie odparłam, że i tak jestem bardziej ludzka od niej – uśmiechnęłam się promiennie, bo przecież mogłam jej dowalić lub przykładowo podpalić włosy.

Miałam wiele pomysłów, nie wiedziałam jedynie, który byłyby skuteczne.

- Rozumiem – skrzywił się lekko. – Jestem z ciebie dumny, że tak to rozegrałaś, ale pominął bym ostatnią kwestię.

- Będę pamiętała. Następnym razem nie będę nic mówiła.

- Właśnie o to chodzi, że z braćmi chcemy się jej jak najszybciej pozbyć. Nie chce wiedzieć, czemu jest w Port Angeles. Ma jakiś cel i nie jest to polowanie. Musimy ją wykurzyć i to jeszcze dzisiaj.

- Tylko bądź ostrożny – pogłaskałam go po policzku.

Kto by przypuszczał, że z nim będę? Chyba tylko w marzeniach. Czułości w szkole, przed historią miały mnie to czekać już każdego dnia, co bardzo mi się podobało.

- Sam, to moje zadanie. Nic mi nie będzie – westchnął.

- To co. I tak będę się martwiła. Nie zniosę jeśli coś by ci się stało – chwycił mnie za dłoń i ścisnął.

- Ja też. Tylko, że mnie trudniej zabić – zauważył.

Mimo, że było mi gorąco przez Jonathana, przeszedł po mnie zimny dreszcz. Nie było to przyjemne.

Miał rację. Ja byłam jedynie człowiekiem. Jeśli Amber by chciała, mogła mnie zaatakować. On był super bohaterem, legendą, gdyby nie wampiry nie istniałby. Przynajmniej w tej postaci. Może żyłby sobie w rezerwacie z Meg i miałby dzieci w moim wieku. Może zaprzyjaźniłabym się z jego córką albo chodziła z jego synem.

On był niezniszczalny. Każda rana goiła się na nim bardzo szybko. Mi wyleczenie skaleczenia zajmowało znacznie więcej czasu. Było to niesprawiedliwe.

Już miałam zamiar zapytać o kolejną rzecz związaną z Wilkołactwem, ale przyszedł Green. Akurat musiał przyjść nauczyciel. Tak bardzo chciałam, żeby nadeszły wolne dni. Ta szkoła mogła mnie wykończyć. A tak, mogłam je spędzić z Jonathanem. Jeśli rodzice, Cindy i Kenny wyjechaliby w góry, miałabym cały dom dla siebie. No i Joe mógłby mnie odwiedzać w swojej ludzkiej postaci.


Po lekcjach pojechałam z Sarą na zakupy. Sama potrzebowałam nowych jeansów i jakiegoś swetra. Myślałam też o piżamie. Jakiejś ładniejszej, żeby móc się w niej pokazać Jonathanowi. Nie wiem, czy moja zielona robiła na nim wrażenie.

- Musisz mi wszystko opowiedzieć – no tak.

Zakupy z moją przyjaciółką wiązały się z pewnymi niedogodnościami. Musiałam opowiedzieć jej każdy szczegół z mojej rozmowy z Jonathanem. Oczywiście nic jej nie wspomniałam, że był u mnie w pokoju w samych spodniach i całował mnie tak, że
o mały włos nie wtopiłam się w pościel. No i całą resztę dotyczącą jego tajemnicy. Co ja jej właściwie opowiedziałam?

- W końcu wyznaliśmy sobie uczucia, jak był u mnie na referacie w sobotę – jedynie to.

- Wiedziałam od samego początku. Nie wiem, dlaczego udawałaś, że tak nie będzie.

- Bałam się – musiałam coś z siebie wydusić. – Bałam się, że Jonathan będzie taki jak Charlie. Nie umiem tego dokładnie wyjaśnić.

- Przecież od razu widać, że jest inny – Sara popatrzyła na mnie. – Nie okłamywałabym cię, gdybym nie widziała jak na ciebie patrzy. Jak się uśmiecha, kiedy coś mówisz. Jak reaguje, kiedy siadasz niedaleko. Czasami zastanawiam się, czy Thomas też tak się zachowuje.

- Ależ on cię uwielbia, wiem co mówię.

- Tak myślisz? - oparła się o barierkę. – Tom stał się jakiś dziwny ostatnio.

- Dziwny? - stanęłam tuż obok niej.

Była smutna. Coś musiało się stać.

- Znika gdzieś często. W szkole jest zamyślony. Nie zwraca na mnie uwagi – miałam wrażenie, że Sara wybuchnie płaczem.

Jej wieczny optymizm nagle się ulotnił. Przeraziło mnie to strasznie. Do tego czułam się kompletnie bezsilna. Nie byłam w takiej sytuacji. To zawsze ona pocieszała mnie, a dzisiaj ta sytuacja się odwróciła.

- Może ma jakiś problem i nie chce cię martwić – chciałam jej pomóc jak najlepiej.

Jakoś byłam za bardzo zaaferowana Jonathanem i Amber, i nie zwróciłam uwagi na Thomasa. Aż mi się głupio zrobiło. Za dużo o sobie myślałam.

- Pewnie masz rację – rozpromieniła się trochę.

- Nawet nie wiesz jak zazdrościłam ci, kiedy Charlie ze mną zerwał – popatrzyła na mnie mrugając intensywnie oczami. – Tom zawsze był przy tobie. Przytulał cię, rozmawiał i umiał wsłuchać. Ja tego nie miałam – mówiła to z czystego serca, mając nadzieję, że ją podniosłam na duchu.

- Naprawdę? - uśmiechnęła się.

- Tak i wiem, że on cię kocha. Jeśli ma jakiś problem, to go rozwiąże, ale nigdy ciebie nie opuści. Możesz mi wierzyć.

Przytuliła się do mnie. Tego było jej trzeba i mi chyba z resztą także. Postanowiłam poświęcać jej też więcej czasu. Przecież Jonathana miałam cały dzień praktycznie. Nie musieliśmy się nigdy umawiać, żeby spędzić ze sobą czas. Był u mnie każdej nocy i nikt o tym nie wiedział.

Już nie mogłam doczekać się, kiedy wrócę do domu i spędzę z nim czas. Miałam nadzieję, że opowie mi kolejne istotne sprawy swojego życia. Musiałam wiedzieć o nim wszystko. Nie mieliśmy przed sobą żadnych tajemnic, a jego sekret był od tamtej pory moim. Mógł dzielić się więc ze mną każdą sprawą.

Breaking Benjamin - The diary of Jane

Kiedy zajechałam pod dom było już ciemno. Zupełnie zapomniałam, że o tej porze roku słońce zachodziło znacznie wcześniej, co nie podobało mi się w ogóle. Nadal wolałam jak była piękna pogoda. W dzień czułam się też bezpieczniej. Zważając na to, co się dowiedziałam, moje przeczucia były słuszne - potwory wolały zmrok.

- Jestem – rodzinka jadła kolacje.

Odłożyłam zakupy koło schodów. Potem zajęłam swoje stałe miejsce przy stole i rozejrzałam się po twarzach. Na pierwszy rzut oka dostrzegłam, że atmosfera była nie przyjemna. Próbowali to ukryć, ale ciężko mnie było oszukać.

– Stało się coś?

Zapytałam, bo nadal panowała cisza. Nawet Cindy nie gadała o lekcjach baletu, a mama o ślubie Kennyego. Ojciec miał zmarszczone czoło i intensywnie o czymś myślał. Jakieś interesy nie wyszły? Z kolei mój brat dziobał widelcem w ryżu i zerkał na mnie co kilka sekund.

Ale oprócz mojej rodziny zauważyłam też inne zmiany. Miska Joe zniknęła, podobnie jak jego dywanik. No i wilka też nie było, a jeszcze w szkole mi mówił, że będzie wcześniej. O tej porze był każdego dnia.

Może coś mu zrobiła ta wampirzyca? Przed oczami ukazały mi się najczarniejsze scenariusze. Strach ścisnął mi gardło, bo bałam się, że to „pozbywanie się” Amber zajęło im o wiele więcej czasu.

- Joe jeszcze nie ma? - wydusiłam z siebie, patrząc na mamę, która przecież go uwielbiała.

- I nie będzie! – ojciec odłożył na bok serwetkę i popatrzył na mnie.

- Czy wszystko z nim dobrze? - coś mogło się stać. – Nie straszcie mnie. Czy z nim ok?

- Tak, był tu – mówił to z takim spokojem.

- Tata go wygonił – Cindy się wtrąciła nim dokończył.

Ona też uwielbiała Joe, chociaż nie spędzał z nią tyle czasu.

Po mnie przeszła fala gorąca. Czułam jak gniew się we mnie kotłuje. Myślałam, że para wyjdzie mi uszami.

- Co takiego? - odruchowo podniosłam głos.

Dłonie zacisnęłam w pięści. Jak śmiał to zrobić?

- Dlaczego? - patrzyłam na niego wrogo.

Mój ojciec uwielbiał mi zakazywać wielu rzeczy. Ale Joe? Byłam przekonana, że nie miał już nic przeciwko niemu. Czasami nawet go pogłaskał. Myliłam się, musiał chować do niego jakąś urazę, skoro go wygnał i nie mieściło mi się w głowie, że w ogóle to zrobił. Zrobił mi na złość!

- To moja sprawa – czemu taki był?

- Chciałabym zauważyć, że Joe był mój – o mały włos nie uderzyłam dłonią w stół. – Nie miałeś prawa go wyrzucać. Czemu to zrobiłeś?

- Od początku mi się to nie podobało – też zacisnął szczęki, a jego oczy ciskały pioruny. – Przeczuwałem, że będą z nim problemy. To dzikie zwierze! Do tego niebezpieczne!

- Nawet go nie znasz. Możesz mi w końcu uzasadnić, co Joe takiego zrobił, że go wygoniłeś?

- Zniszczył mi samochód – wypowiedział to z taką satysfakcją, że o mały włos nie spadłam z krzesła.

- To nie możliwe – odparłam jakby do siebie.

Nie mogłam w to uwierzyć. Joe nie zrobiłby czegoś takiego. Tym bardziej, że nie był on przecież zwierzęciem, ale człowiekiem inteligentnym i dojrzałym jak na swój wiek przystało. Po co miałby to robić? Nie miałoby to najmniejszego sensu, bo przecież chciał zachować pokojowe stosunki z moją rodziną.

- Chcesz zobaczyć ślady pazurów w karoserii? Wybite okna? Urwane lusterka? - zaczął wyliczać zniszczenia.

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. Może jego bracia? Ale to też nie miało zupełnie sensu. Niby dlaczego mieliby to zrobić? Mój tata ich nie znał.

- Nie wierzę ci – odparłam zdenerwowana. – On nie zrobiłby tego. To wilk. Myślisz, że zrobił to specjalnie?

- Ależ oczywiście. Od początku za sobą nie przepadamy. Zwierzęta potrafią chować urazę.

- Ale nie Joe. Chyba w to nie wierzysz. Jest u nas już trzy miesiące. Jeśli wcześniej nie zaszedł nam za skórę, dlaczego miałby to zrobić teraz?

- Nie wiem. Mówię ci. Nie znam się na zwierzętach. Odbiło mu coś.

Byłam wściekła, że nie mogę nic powiedzieć. Gdyby wiedzieli kim naprawdę był Joe, było by im łatwiej wszystko wyjaśnić. Tak bardzo byłam wtedy zła, że świat nie był taki jak powinien.

- Joe nie mógł tego zrobić – powstrzymywałam się jak tylko mogłam by nie krzyczeć – Był ze mną cały dzień.

- Byłaś przecież w szkole – mama spojrzała na mnie dziwnie.

- Zrobiłam sobie wagary – o mały włos się nie wygadałam.

Jednak nie mogłam pozwolić, żeby wyrzucili mojego chłopaka. Był dla mnie całym światem. Dopiero sobie wczoraj wszystko wyjaśniliśmy i już miałabym go stracić? To było nie do pomyślenia. Nie mogłam na to pozwolić, nie chciałam umierać w agonii przez tęsknotę za nim. Oni tego nie rozumieli.

- Wagary? Co ty sobie wyobrażasz? - to naprawdę zdenerwowało ojca. – Najpierw wyrzucasz nam, że chcemy cię posłać do snobistycznej szkoły, a teraz olewasz tę, którą sama sobie wybrałaś?

- Kochanie, Samanta ma dobre stopnie – mama znowu się wtrąciła, ale nie za bardzo to podziałało.

- Do tego pewnie z tym Indianinem – uderzył pięścią w stół.

Cindy i Kenny popatrzyli na mnie lekko przerażeni, a ja nadal starałam się opanować. Jego gest trochę mnie zaskoczył, nigdy aż tak się nie denerwował. Czy naprawdę aż tak bardzo mu się to nie podobało?

- Masz na myśli Jonathana? - wydusiłam z siebie po chwili milczenia. – Tak, byłam z nim. Z nim i z Joe – nie kłamałam przynajmniej.

- Nie znam go. Już ci wyjaśniałem, że nie chciałbym żebyś się z nim spotykała.

- Właśnie! Nie znasz go i nie masz prawa go oceniać. Miałam nadzieję, że go polubiłeś – nie wierzyłam, że to mówił. – Ale TY jak zwykle nawet nie próbujesz mnie zrozumieć! Ty mnie też nie znasz, bo niby jak miałbyś to zrobić! – wstałam z krzesła i oparłam dłonie o blat. - Nie masz dla nas czasu. Dla mnie, Cindy i Kennyego.

- Chcesz na siebie zwrócić uwagę, że tak właśnie robisz? - zachowywał się tak, jakby nie słyszał moich wcześniejszych słów.

- Ja zawsze jestem sobą. Może dlatego mnie nienawidzisz, bo nie podporządkowuje ci się jak oni – czy ja to naprawdę powiedziałam? - Ja mam własne życie. I chyba spróbuję żyć z daleka od tego domu.

- Samanto – był w szoku i nie tylko on.

- Joe i Jonathan są dla mnie bardzo ważni. Nie umiem bez nich żyć. I nie są to jedynie zachcianki! – ledwo to powiedziałam, a już zaczęłam żałować, że otworzyłam usta.

Musiałam przyznać, że po moich słowach zapanowała naprawdę grobowa cisza. Nawet nie słyszałam ich oddechów. Jedynie w moich uszach coś świszczało, a do tego rozbolała mnie głowa. Za dużo myśli, za dużo emocji, za dużo… słów.

- Idę go poszukać, ale nie wiem, czy wrócę! – wybiegłam zdenerwowana na podwórze.

Wiedziałam, że muszę znaleźć Joe. Nie zważałam na niską temperaturę i na to, że zapomniałam kurtki. Nic nie było tak ważne jak on, już nic.

- Sam – swoje imię usłyszałam dopiero, kiedy byłam już za ogrodzeniem i wkroczyłam na teren lasu.

Biegłam jakiś odcinek całkiem na oślep. Było tak ciemno, że nie widziałam nawet swoich wyciągniętych słoni. Akurat tej nocy był nów, więc nie było mowy o świetle księżyca. Po chwili stanęłam, żeby złapać oddech i wtedy wyrwałam się z jakiegoś obłędu, który opanował mój umysł. Dłonie drżały mi nie tylko z zimna, ale także przez nerwy. A do tego, jakby było mało, po policzkach spływamy łzy, które szybko zamarzały na mrozie.

Angelo Mili - Inez

Podniosłam ociężale głowę i rozejrzałam się dookoła siebie. Ogarnął mnie niesamowity lęk, wręcz paraliżujący. Zmrok dodawał niepojętej grozy temu miejscu. Drzewa stały jak wojsko czekające do wymarszu. Śnieg, który spadł popołudniu, miał barwę granatu i ciemnej zieleni, niczym złowieszcze bagna mające mnie za moment pochłonąć. Krzewy przybrały formy potworów z koszmarów dziecięcych. Wiatr szumiał między drzewami, a sowy zatrważająco pohukiwały w oddali.

Mimo otępienia musiałam ruszyć dalej, żeby nie zastygnąć w bezruchu i rozpaczy. Chciałam się skoncentrować, na tym, co mam zrobić. Pragnęłam przede wszystkim odnaleźć Joe. Niestety mróz nie pozwalał mi myśleć. Ciągle przechodziły mnie dreszcze, a twarz powoli zamarzała.

- Jonathan!!! – krzyknęłam najgłośniej jak umiałam, chociaż wydawało mi się, że moja krtań była ściśnięta.

Myślałam o tym, co się stało. O tym, co powiedziałam. Kłamałam. Wiedziałam, że ojciec nie miał dla nas czasu, ale to nie znaczyło, że mnie nienawidził. Żałowałam tych słów. Nie chciałam go ranić, jednak mogłam je dopiero cofnąć, kiedy będzie obok. Nie byłam już zła na ojca, ale na siebie. Byłam głupia. Pod wpływem impulsu wypowiedziałam gorzkie słowa, a miałam inne zmartwienia, których oni by nigdy nie pojęli. Nie należały do znanego im świata, ale do tej straszniejszej połowy, w którą powoli się zanurzałam.

- Joe, gdzie jesteś? – znowu krzyknęłam.

Podążałam przed siebie, potykając się co kilka metrów. Chociaż mój wzrok powoli przyzwyczaił się do ciemności, nadal nie byłam tak zgrabna jak Jonathan w tych samych warunkach. Jemu wszystko wychodziło lepiej - po zmroku oczywiście. Nie byłam wcale fajtłapą, nawet na wysokich obcasach. To te okoliczności nie były sprzyjające.

Ciągle towarzyszyło mi wrażenie, że byłam obserwowana. A może tak właśnie było? Las nie spuszczał ze mnie oczu, bo byłam inna. Nie mogłam czuć się swobodnie na terenie, którego nie znałam. Byłam intruzem, którego zwalczała cała przyroda otaczająca mnie. Może nie pasowałam to tego świata i powinnam zrezygnować z niego, żeby Jonathan był szczęśliwy? Nieraz trzeba było poświęcić się dla ukochanej osoby i samotnie zwalczać ból. To właśnie chciano mi uświadomić.

Dalej jednak szłam, bo miałam cel i to ważniejszy niż ja sama i moje zdrowie.

Jakimś cudem doszłam do „mojej” polany. Zdziwiło mnie to, bo przecież mieściła się ona dobrą godzinę drogi od domu. A może właśnie tyle czasu minęło? Nie miałam ze sobą żadnego zegarka, nawet telefonu. Moje zdenerwowanie tylko pogorszyło sytuację. Dochodził jeszcze mętlik w głowie i zimno.

- Joe!! – wydobyłam dźwięki z gardła, ale były one coraz bardziej ochrypłe.

Objęłam dłońmi ramiona. Niestety mój gruby sweter nic nie ogrzewał i ta mini spódniczka, że też zachciało mi się ubierać seksownie dla Jonathana. Akurat tego dnia musiał ktoś zniszczyć samochód ojca. Zimno jednak nie było w stanie mnie zatrzymać. Jonathan był ważniejszy i to na nim się koncentrowałam.

- Jonathan! – słabnął mój głos.

Miałam wrażenie, że las umarł. Pohukiwanie sów niespodziewanie ustało, a innych zwierząt nie było w ogóle widać ani słychać, nawet wiatr niespodziewanie ucichł. Cisza i spokój, co jeszcze bardziej przerażało. Coś czaiło się zza tych drzew. Mogłam się nawet o to założyć, tylko chwilowo nie miałam z kim.

Stanęłam na moment nie wiedząc dokąd zmierzam. Drętwiały mi ręce i nogi z zimna. Przeklęta zima! Musiała przyjść? Nie mogła zaczekać? Wiedziałam, że słońce mnie nie akceptuje, ale to nie oznaczało, że go nie lubiłam. Czemu zapadł już zmrok? Nie było chyba aż tak zimno, ale mogłam się też mylić.

Oddychałam niespokojnie. Zastanawiałam się nad tym, co działo się w domu. Jak dalej przebiegała rozmowa po moim wyjściu? Czy martwili się o mnie? Może zaczęli mnie szukać, nieświadomi, że w tym lesie czai się niebezpieczeństwo? Zaczęłam bać się o moich najbliższych. Miałam nadzieję, że nie byli tacy głupi, by mnie szukać. Jednak oni o niczym nie mieli pojęcia, jak więc mogłam ich chronić? Przez tą bezradność jeszcze bardziej czułam się przytłoczona, a przecież wiedziałam, co mnie czeka będąc z Jonathanem. Sama się na to pisałam.

Las nie był przyjazny dla ludzi. Nie w ciemnościach. Do tego w pobliżu był przynajmniej jeden, głodny wampir. Nie dawała mi ona spokoju. Dlaczego pojawiła się niespodziewanie? Czy gdyby się nie pojawiła, Jonathan wyznałby mi prawdę? Miałam wrażenie, że powiedział mi o wszystkim, bo się bał. O mnie. Chociaż z drugiej strony byłam pewna, że od dawna to planował. I dobrze, dłuższej niewiedzy już bym nie zniosła.

- Jonathan, gdzie jesteś? - przyznaję, głos mi się załamał, zupełnie jakbym miała się rozpłakać.

Rozejrzałam się dookoła. Nadal ta przerażająca cisza sprawiała, że przechodziły po mnie dreszcze.

- Biedactwo – ten głos. – Czekasz tu na niego? - odwróciłam się za siebie i ujrzałam Amber.

Wyglądała tak, jakby zmrok był stworzony specjalnie dla niej. Bezksiężycowa noc dodawała jej jeszcze bardziej trupiego wyglądu.

- A co jeśli nie przyjdzie? - uśmiechała się w ten sam złowieszczy sposób, co w szkole.

Ciekawiło mnie, czy zawsze taka była. Zanim stała się potworem, może miała ludzkie marzenia? Chciała zostać modelką? Aktorką? Pisarką? Czy kogoś kochała? Jaka była jej historia? Przecież była dawniej człowiekiem. Nie miała już wspomnień?

Chciałam znaleźć w niej szczyptę tej dziewczyny, którą była wcześniej. Po co? Żeby się mniej bać? Żeby ją zrozumieć?

- Czego ode mnie chcesz? - odwróciłam się całym ciałem w jej kierunku.

Najważniejsze było to, żeby nie okazać strachu. W kółko to sobie powtarzałam, ale nie byłam pewna, czy mi to wyjdzie. Byłam nadal podenerwowana - zbyt wiele czynników się na to złożyło.

- Szukałam ciebie – po co mnie?

- Mnie? - to było głupie pytanie, pewnie dla niej.

Jednak im więcej miałam czasu, tym dłużej mogłam poczekać na Jonathana. Musiał się w końcu zjawić. Sam mi mówił, że całą watahą patrolują las. Nie daleko mojego domu również. Miałam nadzieję, że przyjdą mi z pomocą, chociaż nie uważałam siebie za całkiem bezbronną.

- On jest zawsze niedaleko – no tak, chodziło jej o Jonathana.

Zrozumiałam. Ja byłam przynętą. Idealną, bo mnie chronił. Po co jednak pchała się w łapy wilków? Przecież wiedziała, że taka zgraja była w stanie ją zabić. Może jeden wilkołak też wystarczył?

- To ty zniszczyłaś samochód – wszystko stało się jasne.

Nie musiałam nawet długo nad tym myśleć. Czemu od razu o niej nie pomyślałam? Chciała żeby mój ojciec wygonił Joe po zmroku. Tak było jej znacznie łatwiej. Gdyby zależało jej na mnie, już dawno konałabym w jej ramionach.

- Trochę mi go było szkoda, ale nie było innego sposobu – zaśmiała się szyderczo.

Gdybym mogła, urwałabym jej głowę. Niestety w tym starciu moja przegrana była pewniakiem. Do tego dochodziło jeszcze zimno. Możliwe, że miałam nawet odmrożenia.

- Chyba nie jesteś zła? - udawała niewiniątko.

- Nie, ależ skąd – ta rozmowa była coraz bardziej niedorzeczna.

Próbowałam coś wymyślić. Nie mogłam pozwolić, żeby skrzywdziła Jonathana. Wiedziałam, że był on znacznie odporniejszy na obrażenia ode mnie, ale jeśli umarłby, ja umarłabym razem z nim. Nie można przecież żyć bez tlenu, którym się dla mnie stał.

- Zastanawiam się jedynie nad tym, jak mam cię zabić.

- Jesteś zabawna – roześmiała się, a ja nie żartowałam.

Zrobiła kilka kroków w moją stronę, oczywiście bezszelestnie. Mogłaby być bardziej ludzka. Chociaż akurat przy mnie nie musiała niczego ukrywać. Ja w porównaniu do uczniów i pracowników szkoły, byłam wtajemniczona w inną rzeczywistość.

- Chcesz mnie przestraszyć, a czy przypadkiem to nie jest moje zadanie? – obeszła mnie dookoła. – Przyznaję, jestem głodna, ale nie ty jesteś moim celem. Posłużyłaś mi tu za wabik.

Miałam rację. Pytanie jednak brzmiało: Dlaczego chciała zwabić watahę wilkołaków, skoro mogli ją zabić? I to z łatwością.

- Oni cię zabiją, dobrze o tym wiesz – wysyczałam nie spuszczając jej z oczu.

- Za krótko żyjesz na tym świecie. Co ty możesz o tym wiedzieć? – pokiwała głową.

- Dobrze wiem, po co istnieje sfora.

- Może i tak, ale nie znasz świata, w którym żyję ja. Jest inny.

- To na pewno, ale po co ci wilki?

- Widzisz. Mówią, że wilkołaki i wampiry nie znoszą nawzajem swojego zapachu – podrapała się po brodzie. – Ja za to go uwielbiam. Tak samo ich krew. A że sprawia mi to przyjemność, podróżuję po świecie i wyszukuję zdobyczy.

- Zabijasz ich? Są silniejsi – nie miałam pojęcia, że spotkam się z czymś takim.

Nie mogłam jej na to pozwolić. W tym przypadku nie była ich zdobyczą. Była łowcą. Szukała po całym świecie właśnie tej watahy.

- Pojedynczo nie. Wierz mi, mam swoje sposoby. Nie jestem amatorem – wiele bym dała, by usunąć ten uśmiech z jej twarzy.

Swoim zachowaniem i pewnością siebie, doprowadzała mnie do szału. Starałam się uspokoić, ale coś się kotłowało w moim wnętrzu. Ból, żal, złość.

- Czemu ich zabijasz?

- Dla przyjemności. Są pasożytami, które należy zgnieść, wdeptać w podłogę, zmielić na miazgę – nienawiść, to usłyszałam w jej głosie. – Nie powinni istnieć. On i jego rodzina, są jednym z nielicznych stad. Gdzieś w Azji i Europie są jednostki, nad którymi muszę dłużej popracować, ale dzięki tobie, tutaj nie miałam żadnego problemu. Utrzymując z nimi kontakt ułatwiłaś mi sprawę.

- To ty jesteś zakłóceniem! To ty nie powinnaś istnieć! – krzyknęłam, a mój głos odbił się od kilku drzew, tworząc podźwięk. – Oni są po to by chronić ludzi przed takimi jak ty! – podeszłam do niej i uderzyłam ją dłonią w klatkę piersiową – Ty i Jonathan jesteście legendami, powinniście być ludźmi.

- Ale tak nie jest – ponownie się zaśmiała. – Jesteś za młoda, żeby to wszystko wiedzieć. Świat jest brutalny. I to właśnie wilki są niepotrzebne w tym łańcuchu pokarmowym. Nie pasują.

Future World Music - Quest for freedom

Znowu nastąpiła cisza. Wiedziałam, że ta rozmowa i tak nie miała najmniejszego sensu, bo ani ona mnie, ani ja jej do niczego nie przekonam. Pogoda też się zmieniła. Śnieg zaczął znowu prószyć wielkimi płatami, a wiatr nagle wrócił. Zupełnie jakby z czasem przyroda zignorowała obecność Amber lub przyzwyczaiła się.

Nie spuszczałyśmy siebie z oczu. Obie czekałyśmy na Jonathana i to mnie martwiło. Jeszcze się nie pojawił, a mogłam się założyć, że on i jego rodzina czuli obecność wampirzycy. Był przecież niespokojny, jak tylko zbliżyła się do parku.

- Sam, nie powinnaś tu być – jego głos pojawił się tak samo niespodzianie, jak Amber.

Stał w cieniu jako człowiek, co mnie zdziwiło. Patrzył w moim kierunku trochę gniewnie. Nie wiedziałam, co to oznaczało. Był zły, czy bał się, tak samo jak ja. Ona na pewno wiedziała, że się nam przysłuchiwał. Prowokowała mnie.

- Amber – wyszedł spod drzew i skierował się w moją stronę – Cóż za niespodzianka.

- Witam, kundlu – wysyczała.

Co miałam zrobić? Głowa bolała mnie od tego stresu. Nie byłam pewna, czy Jonathan wiedział, po co się zjawiła. Jeśli podsłuchał rozmowę to tak, ale jeśli dopiero przyszedł? Nie miał pojęcia, co mu tak naprawdę groziło. Jak miałam go niby ostrzec i uratować?

Oboje nasrożyli się na siebie. Amber przybrała pozycję kotki gotowej do skoku, mój chłopak cały się trząsł. Miało dojść do starcia, a ja byłam tylko kilka metrów od niego. Nie mogłam na to pozwolić.

- Joe – nie był gotowy, więc odepchnęłam go z toru ataku wampirzycy.

Nie wiedziałam, że mam aż tyle siły, żeby go odepchnąć. Poprzednim razem o mały włos nie dostałam wstrząsu mózgu, a tu niespodziewanie oboje wylądowaliśmy na ziemi. Pewnie przez nadmierną ilość adrenaliny w moim organizmie.

- Sam, co ty robisz? - spojrzał na mnie zdziwiony.

Nie miałam pojęcia, co się stało. Byłam w szoku, tak jak on.

- Jakie to słodkie – Amber miałam ciągle ten złośliwy uśmiech na twarzy.

Jonathan wstał w oka mgnieniu i zaczął biec. Kiedy skoczył nastąpił wybuch i zmienił się w wilka, tak jak mi to pokazywał w sobotę. Stał miedzy mną, a wampirzycą i warczał na nią. Kolejne skojarzenie z naszym wcześniejszym spotkaniem.

- O to mi chodziło – wysyczała, a potem rzuciła się na niego.

To była walka na śmierć i życie. Drapanie, gryzienie, szarpanie. A ja stałam i zastanawiałam się, jak mam mu pomóc. Niby szamotali się w zawrotnym tempie, ale byłam jednak w stanie coś zrobić. Moja determinacja i uczucie jakim darzyłam Jonathana, było znacznie silniejsze od mocy, które oboje posiadali.

Jęknęła z bólu, bo wilk wgryzł jej się w ramię. Krew się oczywiście nie polała, bo Amber przecież była już praktycznie martwa. To było zadziwiające. Jakbym komuś to opowiedziała, wyśmiałby mnie, jak nic. Musiałam więc to również zachować dla siebie. Moim zadaniem było chronić tej tajemnicy, ale także mojego chłopaka i jego rodzinę, tak jak mówił Ben.

Zdenerwowana stałam, zaciskając pięści i szczękę. Czułam, że mogę się przydać. Ruszyłam więc w ich stronę i wybijając się od ziemi, wskoczyłam Amber na plecy. Nie było to wcale trudne. Gorzej było z samym lądowaniem. Nie miałam pojęcia, że może być taka twarda. W sumie to była z kamienia. Na przyszłość miałam już pamiętać, chociaż wolałabym nie używać akurat tej wiedzy.

Na początku nawet nie zauważyła, że mnie dźwiga. To są zalety bycia potworem. Kilka sekund zajęło mi zastanowienie się, co dalej. Chwyciłam ją z całej siły za włosy i pociągnęłam. Miało odwrócić to jej uwagę.

- Idiotka!!! – krzyknęła.

Joe też był zaskoczony moim zachowaniem. Przez moment oboje popatrzyli na mnie, a ja nadal dusiłam ją za szyję. Ręce miałam obolałe, bo naprawdę starałam się ją jakoś rozproszyć.

Niestety nie wiele to dało. Amber jednym ruchem ręki odrzuciła mnie kilka metrów dalej za siebie. To lądowanie też nie było przyjemne. Miałam jednak szczęście, że nie trafiłam na żadne drzewo, mogłabym sobie coś nawet złamać. Ta polana była dobrym miejscem na walkę.

- Nie myślałam, że jesteś taka głupia! – stanęła nade mną przerywając walkę. – Chciałam cię oszczędzić, ale obiecuję, że jak z nim skończę to zrobię sobie ucztę. Z twojej rodziny i przyjaciół, a ciebie zostawię na deser.

Poczułam gniew, kiedy to wypowiedziała. Nie mogła być już ludzka w żadnym stopniu. Zabijanie sprawiało jej przyjemność, tak jak każdemu potworowi. Moje starania by ją zrozumieć, były niepotrzebne. To było po prostu nie możliwe, bo nie miała w sobie nic, co mogłoby mi pomóc to zrobić.

Do tego groziła mojej rodzinie. Jak śmiała? Naprawdę nie miała nic innego do roboty? Żadnego hobby? Nie, miała przecież. Były to polowania na wilki, czego także nie potrafiłam pojąć. Czemu ten świat był taki skomplikowany? Zostałam wtajemniczona w całą sprawę, a wszystko przez to, że zauroczył mnie jeden z jej elementów. To była podróż z biletem w jedną stronę i najlepsze jest to, że sama go sobie zafundowałam. Nie żałowałam tego, bo nie mogłam, byłam zbyt szczęśliwa, że był obok mnie, nawet jeśli miało to trwać zbyt krótko.

Zamyśliłam się, a w tym czasie Jonathan rzucił się na nią i przygwoździł ją do ziemi. Był znacznie silniejszy i może nawet starszy. Do tego zjawiła się reszta watahy, więc wygrana była już przesądzona. Mogłam odetchnąć z ulgą i nie martwić się, że coś nam zagraża.

Siedziałam nieruchomo na ziemi i patrzyła jak niszczą wampirzycę – oderwali jej głowę i kończyny, a następnie rozszarpali na strzępy cały tułów. Znikąd pojawił się ogień, dzięki któremu został z niej jedynie proch. To był koniec emocji i konfrontacji na dziś.

Zrobiło mi się trochę niedobrze. Może miałam wstrząs mózgu? Nieźle grzmotnęłam o ziemię i cieszyłam się, że nie trafiłam w drzewo. Byłoby wtedy ze mną znacznie gorzej. Raczej nie! Było mi przeraźliwie zimno, jakby mróz wdzierał mi się do mózgu i ochładzał go coraz bardziej. Marzyłam o przytuleniu się do Joe – jego ciepłego futra. Gorącym kakaem też bym nie pogardziła i może jeszcze do tego wygrzana kołdra i poduszka. Tak, byłam strasznie senna.

- Sam – nagle zjawił się obok mnie.

Ta twarz. Była dla mnie cenniejsza od wszystkiego, co miałam. Od majątku ojca. Od mojego domu i zdjęć, które robiłam. Te oczy mogły patrzeć na mnie i to wystarczyło mi do życia. A uśmiech? Był jak poranna rosa - orzeźwiał mnie i sprawiał, że żyłam naprawdę. Jonathan był moim życiem. Zrozumiałam to, kiedy o mały włos go nie straciłam podczas tej walki. To dlatego walczyłam razem z nim, moje życie nie miało już wartości.

- Już po wszystkim – wyszeptał gładząc mnie rozgrzaną dłonią po policzku.

Wstałam powoli opierając się na nim. Było nadal tak samo ciemno jak przedtem, ale widziałam całą jego postać. Był tuż obok mnie. Tak, miało być już dobrze. Uśmiechnęłam się patrząc ponownie w te cudowne oczy, potem wszystko nagle zniknęło.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Wto 23:37, 25 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:17, 27 Maj 2010 Powrót do góry

Ojej. Taki, taki... ekscytujący rozdział ;D
Więc już po Amber? Nie ma jej już? Może to nawet i lepiej. Wstrętne babsko, od samego początku mi nie pasowała.
A Joe jest kochany. Naprawdę świetna część. I chyba nawet miałam gęsią skórkę kiedy ja czytałam. Brrrh. Wystraszyłaś mnie. No i się martwię trochę. Co się stało Sam? Straciła przytomność? Hm... ciekawe.
Ale nie, ogólnie bardzo mi się podobało. Świetny rozdział, pełen emocji, ciekawy, wciągający. Jak wszystkie z resztą.
Niecierpliwie czekam na kolejny.
Pozdrawiam, i życzyłabym Weny, ale skoro mówisz, że cie nie opuszcza, to życzę tylko czasu. Dużo, dużo czasu na pisanie.
Kirike Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Czw 19:45, 27 Maj 2010 Powrót do góry

Esterwafel ten rozdział to był cud, miód i czekolada Smile Pełen jest bardzo pozytywnych emocji. Mimo rodzinnej awantury, pojedynku, końca Amber (bo w przypadku wampira chyba nie możemy mówić o śmierci). Ogolnie uczucie między Sam i Jonathanem przesłoniło wszystko inne. Sam jakoś tak "bellowato" zemdlała na koniec ;-) Hm... jestem bardzo ciekawa jak przekona swojego ojca do Jonathana i Joego. Czekam z niecierpliwością na kolejną część. Wsatw szybciutko ku naszej radości Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Nie 16:55, 30 Maj 2010 Powrót do góry

AAAAAAA!!!!!
Jejciu jak ja dawno nie komentowałam, no ale juz to nadrabiam.
Ale sie porobiło, kłutnia, później wydarzenia z Amber, w pewnym momencie myślałam, że Jonathan nie da rady ale na szczęście dał.
Tylko trochę szkoda, że to juz koniec, no ale juz czekam na kontynuacje, fajnie że wszystko tak się potoczyło.
Czekam na kolejne rozdziały.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 23:13, 30 Maj 2010 Powrót do góry

Rozdział 23 - Przebudzenie

Pip... pip... pip... pip....

Muszę przyznać, że ten dźwięk mnie strasznie irytuje. Nie mógł go ktoś łaskawie wyłączyć. To miarowe pikanie obok mojego ucha, nie było najlepszą metodą na budzenie. I na pewno nie był to mój budzik, jego odgłos znałam bardzo dobrze, a to było coś dla mnie nowego. Zaczęłam mieć mordercze myśli, które chciałam zrealizować, jak tylko wstanę z łóżka.

Coś jednak było nie tak. Chciałam otworzyć oczy i nie mogłam. Zupełnie jakby ktoś skleił mi je jakimś mocnym klejem do plastiku lub ceramiki. Jedynie końcami palców u dłoni byłam w stanie dotknąć pościeli. O co chodziło? Dlaczego ktoś tego nie wyłączył? Stałam się jakimś manekinem, czy co?

Coś strasznie mnie przygniatało. Zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie Amber? Może wtoczyła mi jad i teraz byłam taka sama jak ona? Jak to niby mogłoby wyglądać? A może Jonathan przez przypadek na mnie zasnął, kiedy wróciliśmy do domu? Ale nie! To była jakaś wewnętrzna blokada. Powoli i miarowo ogarniała mnie panika, a oba stopniowo paraliżowała całe moje wnętrze. Był to strach znacznie bardziej przerażający niż ten przy starciu z wampirem.

- Christian - mama?

Tak to był głos mamy. Była niedaleko, ale nie potrafiłam wywnioskować, co wyrażał jej ton. Był jakby zaskoczony, poruszony i jednocześnie szczęśliwy.

- Ona się budzi - byli w moim pokoju?

Czy mógłby ktoś to wyłączyć?! Naprawdę mnie to denerwowało. Chciałam coś powiedzieć, ale moja krtań była jakaś wysuszona i zaciśnięta. Zaczęłam się niepokoić całą tą sytuacją. No i gdzie był mój chłopak? Ostatnią sceną jaką pamiętałam, był las, moment w którym wataha niszczyła Amber. Ten dym. Poczułam ulgę, bo było po problemie. Ostatnim obrazem była twarz Jonathana i jego zniewalający uśmiech od ucha do ucha. Potem nastąpiła całkowita ciemność, która w tej chwili rozjaśniła się pod wpływem nieznanego mi światła.

Ale najwidoczniej coś innego nie pozwalało mi funkcjonować normalnie.

- Doktorze - lekarz?

Szczerze, wpadłam w panikę. Możliwe, że coś sobie złamałam po upadku, ale dlaczego wcześniej tego nie czułam? Po przebudzeniu też nie czułam bólu złamania, raczej takie ogłuszenie. Może byłam na silnych, dożylnych środkach przeciwbólowych?

Skupiłam całą swoją uwagę na tym, by się odezwać.

- Mamo - chciałam krzyczeć, a wydałam jakiś dziwny, ochrypnięty głos.

Czy to w ogóle ja mówiłam? Nie rozpoznawałam własnego tonu.

- Kochanie - chwyciła moją dłoń. - Jestem tu.

- Co się dzieje? - wydusiłam coś z siebie i na szczęście mnie usłyszała, bo wzmocniła swój chwyt.

- Och, kochanie - mogła się bardziej wysilić w wyjaśnianiu.

Wydawało mi się, że płakała.

Żeby się tego dowiedzieć ponownie skupiłam całą swoją uwagę, tym razem na oczach i powoli podniosłam powieki. Udało się, przez co światło oślepiło mnie swoją intensywnością, zupełnie jakby nie widziała przez jakiś czas albo siedziała wcześniej w ciemnym pomieszczeniu. To przez te poszukiwania Jonathana po lesie.

- Gdzie ja jestem? - wyrwało mi się.

Ciągle jeszcze mrużyłam oczy, ale z każdą sekundą zaczęły się one przyzwyczajać do jasności. Sufit był w kolorze białym, a nade mną widziała lampa jarzeniowa i świeciła prosto w moją twarz. Popatrzyłam w stronę denerwującego dźwięku i ujrzałam nietypowy monitor. Mógłby ktoś pomyśleć, że się zepsuł, bo ciągle wyskakiwały na nim jakieś krzywe. No tak, obrazowały moje tętno, które nagle przyśpieszyło.

Szpital. To była najgorsza rzecz jaka mogła mnie spotkać. Od razu pomyślałam o Jonathanie. Jeśli jakieś lekarz zauważyłby temperaturę jego ciała, na pewno wziąłby go na badania, a to nie byłoby wskazane. Wiedziałam, że muszę z nim jak najszybciej pogadać.

Jakoś mało mnie obchodziło, że leżałam nie wiedząc, co się ze mną stało. Bardziej martwiłam się o swojego chłopaka. Był to ten sam lęk, który odczuwałam przy starciu z wampirzycą.

- Jestem w szpitalu? - zdziwienie było słyszalne.

- Miałaś wypadek - mama patrzyła na mnie.

Próbowałam określić, co stało się, kiedy straciłam przytomność. Może Amber jednak im uciekła? Albo naprawdę sobie coś połamałam. Ale szpital? Wzięli mnie zapewne na obserwacje, jednak byłoby to bezsensu po omdleniu z zimna.

- Gdzie? - musiałam wiedzieć.

- We Włoszech, jechałaś na skuterze, nie pamiętasz? - myślałam, że się przesłyszałam.

Miałam wrażenie, że coś grubo mi się nie zgadza.

- Byliśmy na wakacjach - wiedziałam o tym, ale przecież to było trzy, cztery miesiące wcześniej.

- Pamiętam, ale...

- Nagle się obudziła - w sali pojawił się ojciec z lekarzem.

- Jak się pani czuje? - podszedł do mnie mężczyzna w wieku trzydziestu lat i uśmiechnął się.

Był nawet przystojny. Już przyzwyczaiłam się do facetów w tym wieku. Przecież Jonathan też tyle miał, nawet więcej, chociaż nie wyglądał. Wiedziałam, że są znacznie lepsi od moich zwykłych kolegów z klasy.

Zajmowałam się myśleniem o głupich rzeczach, zamiast skoncentrować się na faktach, które właśnie zostały mi przekazane. Najpierw musiałam grzecznie odpowiedzieć na wszystkie pytania mojemu lekarzowi.

- Nie jest źle! - nie wiem czy to, co próbowałam wyrazić było widoczne na mojej twarzy.

Akurat mnie to zupełnie nie interesowało.

- Gardło mnie boli, bo mam sucho i chyba trochę zdrętwiałam.

- To dobrze. Szybko wyjdzie pani do domu, ale zrobimy najpierw kilka badań.

Zabrano mnie do innych sal. Nie wiem, która część mojego ciała nie została przebadana. Chyba wszystkie. Każda komórka, tkanka, narząd i układ. Byłam tak zmęczona tym wszystkim, że zasnęłam jak tylko odwieźli mnie do pokoju.

Ciągle nie wiedziałam gdzie był Jonathan. Nikt nic nie mówił o nim. Zastanawiałam się, czy mój ojciec nie zabronił mu mnie odwiedzać. Miałam tyle pytań i dobrze wiedziałam kogo mogę przeegzaminować.

Następnego dnia obudziłam się dosyć wcześnie. Patrzyłam przez kilka minut w sufit i myślałam o tym, co się stało ostatnio. Śmierć Amber wszystko ułatwiła. Mogłam przestać się martwić o przyszłość mojego związku. On był dla mnie wszystkim. Nie wyobrażałam sobie, żeby było inaczej. Byłam gotowa przeciwstawić się ojcu, nawet gdyby się mnie wyrzekł. Chociaż z drugiej strony, chciałam go też przeprosić na swoje wcześniejsze słowa.

- Jak się masz siostrzyczko? - Kenny miał na twarzy ogromny uśmiech, kiedy siadał koło łóżka.

Właśnie on był mi potrzebny.

- Czuję się jakby mnie dorwała maszyna do prucia robali - spojrzałam na niego niewinnie, a on się zaśmiał.

- Nie dziwię się, jak tak szarżowałaś na tym skuterze - lubiłam, kiedy był radosny.

- Właśnie. Możesz mi wyjaśnić, skąd wzięliśmy się we Włoszech w grudniu? - całe szczęście już nie miałem suchego gardła i nawet zaczęłam rozpoznawać swój głos.

Star Salzman - Long Night

- W grudniu? - zdziwił się, zabawnie marszcząc nos. - Sam, jest wrzesień. Spałaś dwa tygodnie, a nie cztery miesiące. Ominął cię początek roku szkolnego, szczęściaro.

- Wrzesień - wyszeptałam.

Byłam tak zaskoczona, że odjęło mi praktycznie mowę.

Jakim cudem był wrzesień? To było niemożliwe! To gdzie podziały się te wszystkie wydarzenia? Nie były to nic nieznaczące miesiące. Były dla mnie ważne i to bardzo.

Czułam się, jakby ktoś próbował wymazać z mojego życia Jonathana. Nie mogłam na to pozwolić. Nie chciałam, żeby ogarnęła mnie nieprzenikniona pustka z powodu jego braku. On musiał istnieć, musiał! A z nim, ja.

- Powiedz mi, czy zaręczyłeś się z Nicki? - kolejne pytania miały rozwikłać tę zagadkę.

- Nie, zarwaliśmy po naszym powrocie z wakacji. Definitywnie – nie wiedziałam, czy nadal go to bawiło.

- Czy mamy w domu wilka? - Joe, był niezbędny.

- Nie, no coś ty? Wiesz, że mama nie lubi zwierząt – pokręcił głową.

Zapadałam się. Czułam jak uchodziło ze mnie życie. Całe moje szczęście. To, co stało się częścią mnie, zaczynało być fikcją. Moją osobistą wizją życia, pełną dziwnych wydarzeń i postaci.

- A Charlie? Czy on żyje? - kolejny szczegół, dosyć istotny.

- Chce cię odwiedzić, jak wrócisz do domu.

Położyłam luźno głowę na poduszce. Chyba mi ciśnienie nawet spadło i puls też się zmienił, bo ten cały automat inaczej pikał. Byłabym wdzięczna, gdyby to jednak włączyli.

- Dobrze się czujesz? - Kenny zrobił zmartwioną minę.

Co miałam mu powiedzieć? Właśnie przebudziłam się z niezwykłego snu. Snu, który stał się moim życiem. Moją rzeczywistością. Zaczęłam wierzyć w nieistniejące rzeczy, legendy i potwory. Co gorsza, zakochałam się w jednej z nich i nie wiedziałam, jak sobie poradzić w prawdziwym świecie.

- Czemu o to zapytałaś? - uspokoiłam się po chwili.

- Miałam dziwny sen - bolało mnie nie tylko ciało od siniaków, ale i moje serce.

Straciłam to, co stało się sensem mojego istnienia.

- To wszystko wyjaśnia. Byłaś niespokojna podczas tych dwóch tygodni. Nawet nieraz płakałaś - spojrzałam na niego nie dowierzając. - Nieźle walnęłaś się w głowę.

Uśmiechnęłam się lekko. Nie chciałam przy nim płakać i nawet nie miałam na to zwyczajnie sił. Łudziłam się, że robi mu głupi żart, ale po co niby miałby to robić?


Wypisali mnie do domu po dwóch dniach. Miałam w poniedziałek wrócić do szkoły. Na pocztę dostałam już swój plan zajęć, więc nie był to żaden problem. Chciałam też sprawdzić, czy rzeczywiście wszystko było tak jak przed wypadkiem. Czy naprawdę on nie istniał?

Weszłam do pokoju i ujrzałam go takim, jak zawsze. Ład, porządek. Komputer był na swoim miejscu. Mama pościeliła mi łóżko, żebym szybko mogła się położyć, ale ja nie chciałam spać. Musiałam wszystko przemyśleć i ogarnąć się jakoś. Czy aż tak realne sny są w ogóle możliwe?

Pierwsze, co zrobiłam, to otworzyłam komputer, podłączyłam aparat i zaczęłam szukać. Przejrzałam każdy plik po kolei. Chciałam znaleźć dowody na istnienie mojego snu, ale nie było ani stada saren z polany, ani niedźwiedzia, ani Joe, ani tym bardziej Jonathana. Nie istniało nic, co potwierdzałoby mój sens życia.

Prawie zaczęłam płakać, kiedy ktoś wszedł do mojego pokoju.

- Sam - znałam ten głos i kochałam, jeszcze kilka miesięcy wcześniej.

- Charlie, co tu robisz? - spojrzałam na niego zdziwiona.

Nie jego chciałam ujrzeć i to mnie poruszyło znacznie bardziej. Osoba, która żyła naprawdę, była mniej realna niż tak wymyślona.

Te oczy o barwie mgły, jasnobrązowe włosy zaczesane do tyłu, lekki zarost na policzkach i namiętne usta, które mnie całowały. W śnie to wszystko było martwe. Ten cały pogrzeb, rozpacz jego matki, nienawiść Cindy, były takie prawdziwe. I tu nagle staje przede mną, ktoś przez kogo rozpaczałam.

Jak miałam się zachować? To on zerwał. To on mnie skrzywdził. Czy byłam gotowa mu wybaczyć? O czym ja w ogóle myślałam? Nawet nie zdążył wyjaśnić, po co się zjawił ponownie w moim życiu. To nie miało w ogóle sensu.

- Musiałem się z tobą zobaczyć - podszedł bliżej mnie i wręczył mi bukiet kwiatów, białych róż. - To dla ciebie - uśmiechnął się.

- Dziękuję - szczerze mówiąc odjęło mi mowę.

Czego się niby spodziewał, że skoczę mu na szyję i będzie tak jak dawniej? Nie odzywał się do mnie od kilku miesięcy, a tu niespodziewanie przyjeżdża w odwiedziny. Jakby nic się nie wydarzyło.

Podeszłam do regału i chwyciłam pierwszy lepszy wazon, a potem napełniłam go wodą i postawiłam kwiaty na stoliku. Charlie nadal stał koło komputera i wpatrywał się w monitor. Nie wiedziałam dlaczego były akurat otwarte nasze zdjęcia z zeszłorocznych wakacji. Albo przypadkowo, albo on sam je chciał obejrzeć.

- Dobrze wspominam tamte wakacje - zauważył wpatrując się we mnie tym swoim spojrzeniem.

Jak ja go świetnie znałam. Byłam świadoma, że chciał na mnie wpłynąć. Zawsze tak patrzył, kiedy pragnął coś osiągnąć. A ja mu ulegałam, jak idiotka.

- Ja też - złożyłam ręce na piersi i zrobiłam minę nie wyrażającą nic.

Nie działał na mnie, tak jak dawniej. Musiał się z tym pogodzić. Zastanawiałam się jedynie, jaki miała cel jego wizyta.

- Pamiętasz jak całymi dniami spacerowaliśmy po plaży w Miami i nie nudziło nam się to wcale - co chciał osiągnąć przez ten uśmiech? - Albo ta karuzela. Nie wiem ile razy na niej jeździliśmy. Sam, to było niezwykłe - zrobił krok w moją stronę, ale ja nie zareagowałam.

Dalej wpatrywałam się w niego niepewnie.

- Wspólne wieczory, tańce i nasza piosenka, którą grali na każde nasze zawołanie - położył mi dłoń na ramieniu i popatrzył w oczy - To było coś.

- Nie wiem dlaczego mi o tym wszystkim mówisz? - odsunęłam się i pokręciłam głową.

- Wiem, że popełniłem błąd, przyznaję się do niego - spojrzałam na niego zaskoczona. - Zmieniłem się.

- Właśnie zastanawiam się, czy przypadkiem nie jesteś jakimś sobowtórem mojego byłego - chciało mi się śmiać. - Niezwykły i rozchwytywany przez wszystkich Charlie Lloyd, przychodzi sam, bez błagania z mojej strony i przyznaje się do błędu. Nie wierzę. To jest zbyt nierealne.

Tak, wierzyłam w istoty, które nie powinny istnieć, a w rzeczywistości nie chciałam uwierzyć w jego zmianę. To było nie możliwe. Za bardzo się na nim zawiodłam. Znaliśmy się niby od dziecka, ale poznałam go dopiero, kiedy zostaliśmy parą.

- Sam - znowu się zbliżył.

- Nie przerywaj mi! - oburzyłam się lekko. - Przez te kilka miesięcy głowiłam się nad tym, co zrobiłam źle, że mnie zostawiłeś. I nagle do mnie dotarło, że to nie była moja wina. Cały problem leży w tobie, Charlie.

- Wiem, zrozumiałem to niedawno - zrobił skruszoną minę, której nie mogłam zaufać.

- I co? Do jakich doszedłeś wniosków? - tym razem to ja byłam agresywna.

A jak niby miałam się zachowywać?

- Że cię kocham - przez ten głupi sen, to nie z jego ust chciałam to usłyszeć, ale muszę przyznać, że mnie zatkało jeszcze bardziej, bo usiadłam na łóżku. - Sam, byłem idiotą, że wcześniej nie zauważyłam jaki mam klejnot obok siebie. Po naszym zerwaniu - chrząknęłam. - Po tym jak z tobą zerwałem - poprawił się. - Spotykałem się z tymi modelkami, reporterkami i aktorkami - czemu mi to mówił? - I zrozumiałem, że one nie są wcale takie wartościowe, jak mi się wcześniej wydawało. Może i są ładne, ale nic sobą innego nie reprezentują - zajął miejsce obok mnie.

- I? - wyszeptałam.

- Ty jesteś inna - był zbyt blisko, jak dla mnie. - Jesteś inteligentna, żywa, taka prawdziwa. No i masz najpiękniejszy uśmiech na świecie. Cudne szafirowe oczy. I te niesforne ogniste włosy. Przy tobie czułem, że żyję.

- Ja wręcz przeciwnie - wydusiłam z siebie, po co miałam udawać.

Taka była prawda, że ten sen mnie wiele nauczył. Nie bałam się go. Chciałam walczyć o swoje. Z resztą nadal nie byłam pewna, czy Jonathan nie istniał naprawdę.

- Miałam zawsze wrażenie, że byłam dodatkiem do ciebie. Nigdy nie dostrzegano mnie, jako odrębnej osoby. Z resztą nie zwracałeś na mnie uwagi - nadeszła chwila prawdy.

Musiałam to z siebie wydusić. Byłam zdecydowana nawet mu wykrzyczeć wszystko w twarz. Miałam szansę. We śnie Charlie umarł, a w prawdziwym świecie mogłam mu wyznać uczucia, które tak długo we mnie zalegały.

- Nie chce być jakimś bonusem wielkiego modela. Chce być jego dziewczyną - czy przyznałam mu się, że chciałam z nim być, chociaż tak naprawdę nie byłam niczego pewna?

Chciałam najpierw sprawdzić, czy Jonathan był jedynie snem, a dopiero potem podjąć jakąkolwiek decyzję. A to nie było takie łatwe. Czułam, że przez te wizje zmieniłam się. Ale w jaki sposób?

- Wiem, przepraszam. Sam, jesteś dla mnie wszystkim - dotknął dłonią mojego policzka, co mnie zaskoczyło. - Chce być znowu z tobą.

- To już nie jest takie łatwe - popatrzyłam mu w oczy.

- Zrobię, co tylko chcesz - byłam skłonna mu uwierzyć w każde słowo.

- Jeśli mamy być znowu razem, chce żebyśmy się najpierw lepiej poznali. Jak przyjaciele - jak ja i Jonathan ze snu, dodałam w myślach.

- Dobrze.

- Żadnych pocałunków, przytulania,...

- Hm... Dobrze - tym razem się ociągał.

- Cieszę się, że jesteś - uśmiechnęłam się przeczesując włosy.

- Ja też - nadal był niebezpiecznie blisko.

Nie wiedziałam, czy coś przypadkiem by się nie stało, gdybym nagle nie wstała.

- Śniło mi się, że umarłeś - był zaskoczony. - To był w ogóle dziwny sen - ale jaki istotny, pomyślałam.

Gadaliśmy o wielu rzeczach. Nie chciałam koncentrować się na czymś, co nie istniało. Bałam się do tego wracać, by przypadkiem moje przebudzenie nie poszło na marne. Musiałam potem przyznać, że był to miły wieczór. Jeden z pierwszych, jakie miałam na nowo przeżyć.

Linkin Park - My December

Poniedziałek nadszedł niespodziewanie szybko. Przerażało mnie to trochę, a moje lęki były uzasadnione. Wszystko okazało się być nieprawdą. Ten mój sen był tak silny, że odkąd otworzyłam oczy w szpitalu, noce mijały mi spokojnie, bez żadnych obrazów, zupełnie jakby tylko przymknęła oczy. Martwiło mnie to. Może tak miało być już zawsze? Może zużyłam całą swoją wyobraźnie ten jeden raz?

Kiedy zajmowałam ławkę, czułam, że za moment on wejdzie i usiądzie obok, potem pocałuje mnie delikatnie w usta i przytuli do siebie. Wpatrywałam się w drzwi i cierpliwie czekałam. Tęskniłam za jego osobą, za mądrymi oczami, ciepłem, uśmiechem, głosem. I to było najgorsze! Ten sen był tak realny, że zatraciłam się w całkowicie. Gdybym potrafiła rysować, naszkicowałabym jego twarz i powiesiła w pokoju, żeby nigdy nie zapomnieć.

Snułam się po korytarzu i zastanawiałam, jak mam ułożyć sobie życie. W moim sercu Jonathan był taki prawdziwy, że nie potrafiłam bez niego funkcjonować. Nigdy nie przyszło mi nawet do głowy, że można zauroczyć się w śnie, a mnie to spotkało. Czułam wielką pustkę w sercu i umyśle, przez co zachowywałam się jak jakaś mumia, czy manekin. Bez uczuć, bez wyrazu i zimna niczym głaz.

Kiedy Sara pytała mi się o samopoczucie, zbywała ją tanimi wymówkami. Nikomu nie mogłam powiedzieć prawdy. Za dużo by mnie to kosztowało. Jeszcze uznano by mnie za wariatkę, tak jak obawiałam się tego we śnie. Nie chciałam dzielić się moimi odczuciami, bo bałam się, że kiedy komuś o tym opowiem, staną się mnie żywe i stracę je na zawsze.

Kim byłam bez mojego Jonathana? Byłam zwykłą dziewczyną, bez przygód, chłopaka i marzeń. Może miałam szansę stać się kimś więcej, ale to nie miało się zdarzyć, tak jakbym chciała.

Charlie wydzwaniał do mnie wieczorami. Rozmawialiśmy, co było dosyć niezwykłe. Zaczęłam nawet sądzić, że naprawdę się zmienił i to na plus. Jednak cały czas nie opuszczało mnie wrażenie, że gdzieś tam w głębi był ten chłopak, którego znałam wcześniej i za moment wyskoczy krzycząc: Niespodzianka! Nie chce wiązać się z kimś, kto nie potrafił mnie docenić.

Sara i Thomas dalej mi towarzyszyli podczas lunchu w stołówce. Jakoś nie umiałam rozmawiać z innymi osobami. Brakowało mi mojego Jonathana. Dlaczego on nie mógł być prawdziwy? Gdybym potrafiła go odnaleźć? Było by mi znacznie łatwiej. Jak ja w ogóle bez niego funkcjonowałam przed wypadkiem? To było wręcz niepojęte i nierealne.


Ta pustka sprawiała, że chciałam iść do lasu. Musiałam zacząć z miejsca, w którym to wszystko się niby zaczęło. Zawczasu zaopatrzyłam się w mapę i kompas. Przejrzałam je dokładnie. Spakowałam do plecaka też aparat, bo nie miałam żadnych zdjęć do mojego portfolio na uczelnię, a nie chciałam robić tego na ostatnią chwilę. Zdjęcia z Włoch nie były złe, ale za to monotematyczne.

Podążając śladami snu, wyszłam poza posesję domu. Chciałam spotkać wilki, a nawet tego niedźwiedzia, byle tylko poczuć się lepiej. Nie wiedziałam jednak, czy to wypełni pustkę w moim sercu. Musiałam odnaleźć siebie - tę siebie, której nie znałam. Wydawało mi się, że przeszłam już ten etap, ale myliłam się. To był jedynie sen, który znaczył tak wiele.

Ruszyłam żwawo przed siebie, pierwszy raz w życiu wkraczając na dzikie połacie Parku Narodowego Olympic. Chociaż nigdy tam wcześniej nie byłam, wydawało mi się, jakby było inaczej. Wszystko wyglądało tak samo jak we śnie. Niezmierzone tereny leśne stały się dla mnie znacznie przyjazne. Wzięłam głęboki oddech.

Poczułam napływającą radość i wiedziałam, że w takiej rzeczywistości mogłabym żyć. Problem stanowiły wyimaginowane przyzwyczajenia. Zwłaszcza osoby. Brakowało mi Joe, który towarzyszył mi w wyprawach, ale jego obecność była równoznaczna z Jonathanem. A brak tej osoby bolał mnie najbardziej. Chciałam nauczyć się funkcjonować bez niego, nie wiedziałam jednak, czy temu podałam.

Zrobiłam kilka zdjęć podczas tego spaceru, ale nadal szukałam mojej polany. Miałam nadzieję, że wszystko będzie takie jak w podświadomości. Tylko podobieństwa mogły dać mi ukojenie i świadomość, że nie zwariowałam całkowicie.

Identyczność terenu sprawiała, że szłam szybciej i pewniej. Jedynie co jakiś czas zatrzymywałam się i zaznaczałam trasę na mapie, by się nie zgubić. Nie chciałam błąkać się po tym labiryncie przez wieczność. Porobiłam też różne ujęcia przyrody, odpowiednio wyostrzyłam, nadałam intensywnych barw i wybrałam odpowiednie światło. Takie zajęcie sprawiało mi przyjemność, a poza tym cieszyłam się, że coś z mojego snu było prawdą. Czułam, że to wszystko może jeszcze się zdarzyć. Może miałam jakąś wizję przyszłości?

Jakaż była moja radość, kiedy udało mi się w końcu dojść do celu. Tak, tam się wszystko zaczęło. Musiałam tam już kiedyś być. To było niemożliwe, żeby wyobrazić sobie tak każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. A to właśnie zrobiłam. Mój sen był identyczny w każdym calu. To było tak cudowne i bardziej nierealne niż mój sen. Byłam niezwykła, że udało mi się stworzyć w głowie świat, który istniał naprawdę. Na twarzy pojawił się ogromny uśmiech, a tętno przyśpieszyło z podniecenia. Nie mogłam być szalona!

Do tego pasło się tam takie samo stado saren. Jesień powoli nadchodziła, a ich barwy idealnie komponowały się z liśćmi. Barwy ognia dodawały tyle ciepła i sprawiały, że nawet ja bardziej wtapiałam się w tło. Całe to otoczenie pokrzepiało mnie, bo nie byłam sama na świecie. Uśmiechałam się do siebie i wierzyłam, że mój sen może się spełnić. Gdzieś tam był mój Jonathan, musiałam go jedynie spróbować odnaleźć.

Odnalazłam nowy cel w życiu. On musiał istnieć. Jeśli cała reszta była taka sama, mój wilk też musiał. A ja byłam gotowa zrealizować swoje postanowienie. Nigdy wcześniej nie zależało mi tak, jak na tym. Powoli zaczęłam opracowywać plan działanie i poszukiwań. Wioska i rezerwat jego rodziny.

Jednocześnie przeszedł mnie tez dreszcz. A co jeśli czas poznania się z nim już minął? Przecież spotkaliśmy się, kiedy uciekałam przed niedźwiedziem i był o ostatni tydzień sierpnia, a była już połowa września. Może przez ten wypadek przegapiłam tę szansę? Jeśli tak, to Jonathan dalej wędrował po lasach i tłumił ból związany z utratą Meg. Ale jego rodzina musiała być. Taka ilość osób nie mogła po prostu wyparować i przenieść się w inne miejsce. Chciałam ich odnaleźć, a kiedy to się stanie, Joe przybędzie do domu.

Skupiłam się ponownie na otoczeniu. Wielki jeleń patrzył w moją stronę, tak jakby mnie dostrzegł. Starałam się nie hałasować, chociaż gałęzie dawały mi się we znaki. Zrobiłam dzięki temu kilka ciekawych ujęć - wręcz idealnych. Miały być ozdobą mojego portfolio i jeśli miałabym szczęście, spotkam także niedźwiedzia. Bardzo na niego liczyłam i miałam nadzieję, że mnie nie zawiedzie. Wolałam jeszcze raz przed nim uciekać, niż nie spotkać go nigdy i żałować do końca życia, że nigdy nie spróbowałam.

Sarny ze spokojem zjadały źdźbła trawy, jednak ich uszył były dalej czujne. Miałam wrażenie, że mimo sielanki całej sytuacji, coś się nie długo pojawi. Tak samo było we śnie. Za moment miał wyskoczyć wyrośnięty misiek i je spłoszyć, a potem ja będę uciekała. Kiedy dotrę do skarpy i stanę oko w oko ze śmiercią, pojawi się wilk i mnie uratuje. Reszta miała być już tylko przyjemnością połączoną z poznaniem Indianina i jego niezwykłej rodziny.

Coś w końcu zakłóciło spokój. Niespodziewanie wyskoczyło z prawej strony lasu i zaatakowało stado. Niedźwiedź? Nie przeliczyłam się? Moje serce drgnęło, a po organizmie rozeszły się endorfiny wraz z adrenaliną. Lekko się wystraszyłam, ale potem skupiłam się, na tym, co zobaczyłam.

Jedna sztuka runęła na ziemię, a reszta uciekła w popłochu w las. Na polanie zostały zwłoki, a nad nimi ten dziwny stwór, który na pewno nie był niedźwiedziem.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ilonaaa
Człowiek



Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Pon 9:30, 31 Maj 2010 Powrót do góry

Ooo... mam nadzieję, że Jonathan nie był tylko snem. Jaka szkoda by była. Sad

Cieszę się, że dodałaś nowy rozdział. Powiem, że szczerze mnie zaskoczyłaś. Nie spodziewałam się, iż Joe i Jonathan byli tylko złudzeniami.

Czekam z niecierpliwością na dalsze części.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Ilonaaa dnia Pon 9:32, 31 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 14:00, 31 Maj 2010 Powrót do góry

O Boże...
Co ty zrobiłaś?!
Aaaaa!!!
A było tak pięknie. Znaczy, teraz też jest. Ale to takie piekielne zaskoczenie!
Nigdy, ale to nigdy nie spodziewałabym się, że coś takiego się stanie. Mam nadzieję, że Jonathan istnieje. Nie... Ja wręcz błagam cię o to, żeby on istniał. On musi istnieć! Był idealny.
Strasznie mnie zaskoczyłaś. Nie wiem czy pozytywnie, czy negatywnie. Ale wiem, ze nadal jestem całkowicie oczarowana tym opowiadaniem.
I strasznie ciekawy koniec zrobiłaś. Teraz nic, tylko czekać na następną część.
Dalej nie mogę uwierzyć, że Joe to tylko wytwór jej wyobraźni. Mam nadzieję, że tak nie jest. Tak nie może być ;D
Heh, no ale zrobisz jak uważasz. Cieszę się, że piszesz to opowiadanie. Strasznie się cieszę.
No, to chyba na tyle. Rozdział świetny. Zdecydowanie.
Pozdrawiam,
Kirike ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kju
Dobry wampir



Dołączył: 15 Mar 2010
Posty: 836
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:04, 31 Maj 2010 Powrót do góry

OMG! ale zwrot, zaskoczylas mnie zupelnie!
teraz bede zagryzala palce do nastepnego rozdzialu, na razie nie wiem co sadzic o Charliem (mam nadzieje, ze jej nie skrzywdzi a moze to ona pokaze mu gdzie raki zimuja) i o reszcie, jestem przepelniona drzaczka i zaciekawieniem kogo to zobaczyla Sam na polanie, czyzby wampirek ?
tak, potwierdzam rozdzial wspanialy, dodalas tego dreszczyku emocji co dalej ? :)
jestem pod wielkim wrazeniem! i super dlugi rozdzial, przyjemnie sie czytalo :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Pon 19:42, 31 Maj 2010 Powrót do góry

Zaskoczyłaś mnie i to bardzo, nigdy, nie wpadła bym na coś takiego !
Taki zwrot akcji, mam nadzieję, że Jonathan nie był tylko takim pięknym, długim snem. I jeszcze ten stwór, kolejny wampir ?
Nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekeć na kolejny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Pią 13:58, 04 Cze 2010 Powrót do góry

łoł !!! Esterwafel zatkało mnie! Przyznam się szczerze, że ostatnio jakoś to opowiadanie zwolniło. Był taki moment, że wydawało mi się, iż albo się wypaliłaś albo straciłaś wenę. Wkrótce znowu nabrało tempa, pojawiła się kłótnia o Jonathana, bitwa z Amber, jej koniec. Naprawdę większość autorów skończyłaby w takim momencie. No może jeszcze do standardowego happy endu brakuje rozejmu z rodzicami.
Ale ty nie piszesz standardowo ;-) i to jest boskie. Pomysł ze śpiączką i jakby "cofnięcie sie" w akcji - REWELACJA. Ten rozdział budził ogromne emocje. Bynajmniej we mnie. Gdy Sam zaczynała się orientować, że Indianin i wilk to tylko wytwór jej wyobraźni ja się niemal rozpłakałam. Byli do siebie fantastycznie dopasowani, wręcz idealnie. I nagle okazuje się, że oni nie ustnieją. Zgroza!
Mam nadzieję, że jednak się odnajdą. Pewnie nie jeden raz nas jeszcze zaskoczysz. Ale własnie cały urok tego opowiadania polega na nieprzewidywalności. Wstaw szybko kolejną część bo już sie nie mogę doczekać
Niecierpliwa Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:08, 05 Cze 2010 Powrót do góry

Dodaję ostatni rozdział. Został jedynie epilog, który na razie kiepsko mi idzie. Mam pomysł, tylko teraz muszę go opisać :) Mam zamiar kontynuować moją opowieść o Sam i Jonahanie, bo to nie koniec. Coś dla nich jeszcze przygotowałam :) Mam dużo pomysłów. Chwilowo jestem jednak zajęta i mam problem na skupieniu się na rzeczach ważniejszych niż moje opowiadania. Postaram się poprawić, ale może to bardziej w drugiej połowie czerwca. Znajdę też betę i to koniecznie :)
Dziękuję bardzo za komentarze i za to, że w ogóle ktoś zechciał czytać moje wypociny i wyobraźnię :) Bardzo sobie o cenię :)
Epilog dodam jak go skończę :) Ale ogólnie główny wątek się kończy w tym. Jak nazwa wskazuje, epilog jest opisem dalszych losów bohaterów, ale nie nawiązuje za bardzo do fabuły :) To kolejna "przygoda" :)


Rozdział 24 - Dwa oblicza

Brand x music - Forgotten World

Siedziałam zszokowana i łapczywie łapałam powietrze do płuc. Nie tak miało być. To nie był mój misiek. Stado miało uciec, a ja wyjść z ukrycia i spotkać niedźwiedzia. Byłam wściekła, że coś zniszczyło moją wizję. Nie mogłam pozwolić, by mój sen był jedynie... snem. Nie chciałam zupełnie zwariować, to musiało się zdarzyć i zaraz miałam dokończyć wszystko, tak jak powinno być.

Jednak to coś, kogoś mi przypominało. Wyprostowałam się i przyjrzałam najpierw z daleka. Zrobiłam kilka kroków do przodu, by zobaczyć bliżej. Zmrużyłam oczy, by wyostrzyć obraz. Potrzebowałam okularów? Pewnie po wypadku miałam jeszcze problemy z normalnym funkcjonowaniem.

Nie mogłam się mylić. Burza blond loków i czarna skórzana kurtka. Zbieg okoliczności nie wchodził w grę. Tylko z jedną osobą mi się to kojarzyło. I jeśli miałam rację, była ona ogniwem, która na sto procent łączyło rzeczywistość ze snem, co mnie osobiście bardzo cieszyło.

Szłam dalej w obranym kierunku i czułam jak przechodzi mnie dreszcz. Byłam świadkiem polowania, a takich rzeczy się nie zapomina. Jednak z tego co pamiętałam, w moim śnie tego nie było. On był, ale nie w tym momencie, pojawił się za szybko.

Byłam jakieś trzy metry od niego i wtedy na mnie spojrzał. Jego bursztynowe oczy zaskoczyły mnie swoją intensywnością. Gdyby nie one i okoliczności, wyglądałby całkiem zwyczajnie. Aleks. Tylko, że on przecież nie istniał naprawdę, jeśli Jonathana nie było.

Poczułam jak mój świat wiruje. Było ze mną źle. Nie wiedziałam już, co było rzeczywistością, a co fikcją. Czemu to wszystko się wymieszało? Nie umiałabym żyć bez Jonathana, ale przecież on był podobno snem. A Aleks? Wiedziałam, że Nicki miała kuzyna, który zginął w wypadku z rodzicami, ale nigdy wcześniej go nie widziałam. Nie w rzeczywistości, no może gdzieś na zdjęciach przelotnie. Więc nie możliwe było, żebym o nim śniła, chyba, że faktycznie to była wizja przyszłości i jeśli on był, to mój wilkołak także.

- Sam – wstał i rękawem wytarł resztki krwi z ust. – Co ty tu robisz? - był lekko zmieszany, ale na pewno nie bardziej niż ja.

- Zdjęcia – rzuciłam mechanicznie – Skąd mnie znasz? - zapytałam.

Nic już mi się nie zgadzało.

- Uratowałam cię przed spadającym żyrandolem, a potem zabrałaś mnie na ten spacer po lesie – kiedy to wypowiedział, pogoda momentalnie się zmieniła.

Liście, jak na jakąś komendę, opadły z drzew, trawa wyschła i zerwał się nieprzyjemny, lodowaty wiatr, a z nieba zaczął padać śnieg. Zrobiło mi się zimno, nie tylko z zewnątrz. Sceneria przypominała kadr z filmu „Opowieści z Narnii”. Niby spokojny i sielankowy, ale las był pełen niebezpieczeństw i istot, o których można było przeczytać w książkach. Już nic nie było dla mnie jasne.

- To jest niemożliwe – wystraszyłam się.

Głowa zaczęła mnie boleć. Nie bałam się jednak wampira, ale siebie. Gdzie ja byłam? Kim ja byłam? Jaka była prawda? Co było nie tak ze mną, że to mi się przydarzyło?

- Przecież mi się to wszystko śniło – mój głos był zrozpaczony.

Gdzie był Jonathan? Był mi tak bardzo potrzebny. Chciałam znowu krzyczeć, ale podobnie jak w szpitalu, moja krtań była ściśnięta i nie mogłam z tym nic poradzić.

- Nie, Sam. Ja istnieję naprawdę, chociaż wolałbym nie – wyszeptał podchodząc do mnie.

- To gdzie jest Jonathan – krzyknęłam tłumiąc łzy.

- Twój chłopak? - zdziwił się lekko. – Ten wilkołak? Już wszystko wiesz?

- Tak – nie wiedziałam, co mam ze sobą zrobić. – Wiesz gdzie on jest? - należał do tego świata.

Tak bardzo pragnęłam zobaczyć Joe. Jakiś niespotykany ból ściskał moją klatkę piersiową. A dodatkowo napierała na mnie ta pustka, która pochłaniała każdą moją cząstkę, odkąd wyszłam ze szpitala. Moja czaszka miałam za moment eksplodować. Bolała mnie każda komórka mojej duszy. Oddech i tętno mi przyśpieszyły. Zrobiło się strasznie duszno. Już nie czułam chłodu. Nie czułam nic. Byłam samotna, tak bardzo opuszczona i niezrozumiała przez otaczający świat. Nie wiedziałam gdzie jestem, co się stało i kim jestem.

- Dobrze się czujesz? - położył swoją zimną dłoń na moim ramieniu.

- Zostaw mnie – odsunęłam się gwałtownie.

Martwił się, ale mi nie chodziło o współczucie. Musiałam poznać prawdę i to jak najszybciej. Z resztą jak ja mogłam mu ufać? On był tym złym! Był potworem, który zabijał dla przyjemności. Przypomniałam sobie też o Amber, która należała do jego gatunku. Gdzie ona się podziała? Gdzie był Jonathan? Musiałam go znaleźć!!!

Chwyciłam się za głowę i zaczęłam biec. Słyszałam jedynie szum. Nieznośny i paraliżujący, który opanował cały mój umysł.

Biegłam przed siebie i starałam się znaleźć wyjście z tego labiryntu. Wszystkie drzewa i krzewy wyglądały identycznie. Niczym się nie wyróżniały. Jak więc miałam się orientować, skoro kompas i mapę zostawiłam na polanie? To nie było takie proste. A do tego wszędzie zalegał już śnieg. Musiałam odnaleźć rzekę, bo wzdłuż niej mogłam dojść do domu osoby, której szukałam.

- Jonathan!!! – krzyknęłam, w nadziei, że się odezwie, że mnie znajdzie i będę mogła poczuć spokój.

Bałam się, że Amber go jednak skrzywdziła. Jego albo kogoś z watahy. Jeśli coś by mu się stało, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. To przeze mnie wpadł w tę głupią pułapkę. To była moja wina! Tylko i wyłącznie moją, a teraz chciałam to naprawić.

- Joe! – zawołałam jeszcze raz,

Nie zmieniłam tempa, chociaż powoli czułam się zmęczona. Ubranie ściśle do mnie przylegało jak jakieś leginsy, ale chłód dla mnie nie istniał. Byłam ubrana jedynie w sweter i krótką spódniczkę, a wydawało mi się, że ubrałam się jednak inaczej na tę wyprawę po lesie. Dlaczego wszystko było takie dziwne i niezrozumiałe?

Nagle zakręciło mi się w głowie i do tego doszedł jeszcze dziwny ból. Jakby coś mnie uderzyło i to dosyć silnie. Odwróciłam się chwytając za kark i ujrzałam ją.

- Nie ma go tu – ten parszywy uśmiech nigdy nie znikał?

Nogi się pode mną ugięły przez jakąś niespotykaną siłę. Nim się spostrzegłam leżałam już na ziemi i wiłam się w agonii, jakby przeszywał mnie jakiś prąd, paraliż lub niewidoczne języki ognia. Nie mogłam się ruszyć, ale też nie wolno było mi się poddać i zginąć. Nie w chwili, kiedy coś dało mi znak, że nie oszalałam.

- Gdzie on jest? - czułam wściekłość.

Nie bałam się jej, jedynie ten ból mnie osłabiał.

- A jak myślisz? - zaczęłam się śmiać.

Nie chciałam zgadywać. Nie chciałam wiedzieć, co miała na myśli. Nie dotarło by to do mnie.

- Zmiotłam go z powierzchni ziemi – śmiała się coraz głośniej, wręcz psychodelicznie.

- Nie wierzę ci! – coś się we mnie zagotowało.

Nie wiedziałam, co to było, ale pozwoliło mi wstać na równe nogi. Zachwiałam się lekko, ale wyprostowałam się i popatrzyłam jej prosto w oczy. Miały kolor rubinowy, bo nie założyła już soczewek kontaktowych.

- Kłamiesz!

- On nie żyje – wypowiedziała to, czego bałam się najbardziej.

Już raz straciłam Jonathana i nie chciałam, żeby to stało się ponownie i to w rzeczywistości.

- Nie!!! – krzyknęłam i ruszyłam w jej stronę.

Wpadłam na nią i o dziwo nic mnie nie bolało, kiedy się z nią zderzyłam. Przewróciłam ją na ziemię i zaczęłam bić pięściami. Z całej siły, krzycząc. Było we mnie tyle energii, że aż zrobiło mi się gorąco. Strasznie gorąco.

- Uspokój się – niespodziewanie usłyszałam głos, którego tak bardzo pragnęłam.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego. Patrzył na mnie zmartwiony, a ja nie wiedziałam jak zareagować. Zamarłam z wrażenie, żeby potem poczuć szczęście.

- Już dobrze – objął mnie z całej siły, a ja przylgnęłam do niego swoim ciałem.

- Żyjesz – wyszeptałam.

Na szczęście ciśnienie w mojej głowie, powoli spadło i przestało mi się kręcić. Serce biło spokojniej, a oddech stał się równomierny. Byłam bezpieczna w jego ramionach. Jak nigdy wcześniej.

Co prawda w mojej głowie nadal panował zupełny chaos, ale widząc go czułam, że będzie dobrze. On żył, istniał i był przy mnie cały i zdrowy. Czy mogłam chcieć czegoś więcej?

- Oczywiście, że żyję – uśmiechał się, czułam to.

Zawsze stroił sobie żarty w bardzo istotnych momentach, a ja się martwiłam i tak strasznie się bałam.

- Głuptasku – pogłaskał mnie po głowie.

Było mi tak przyjemnie, że mogłam tak trwać całą wieczność.

- Nie traktuj mnie jak dziecko – oburzyłam się lekko.

Ja tu umierałam ze strachu, a on był niepoważny. Mężczyźni byli zawsze dziwni. Odsunęłam się od niego i popatrzyłam mu w oczy.

- Martwiłam się o ciebie.

- Wiem – znowu mnie przytulił.

Mogłabym spać dalej w jego ramionach. Jednak musiałam najpierw wszystko sobie poukładać. Zanim śnił mi się ten sen, że niby wcześniej śniłam, byłam na polanie i patrzyłam jak Jonathan walczył z Amber, a z nim jeszcze inne wilki. Co ja robiłam w swoim łóżku?

- Czemu jestem w domu? - wyrwałam się z jego uścisku. – Byliśmy przecież w lesie.

- Ten upadek i wyziębienie spowodował, że straciłaś przytomność – trzymał dłonie na moich ramionach i patrzył na mnie w taki niezwykły sposób. – Przyniosłem cię tu do domu – zrobiło mi się jeszcze cieplej.

Jednak nie przez fakt, że był obok mnie. Przed oczami stanęła mi wizja konfrontacji z ojcem. Zrozumiałam, że obaj byli dla mnie ważni i nie chciałam by się kłócili.

- Jak zareagował ojciec? - miałam ciągle nadzieję, że zaakceptuje mojego chłopaka.

- Martwił się. Musi sam z tobą porozmawiać – oparł się o poduszkę. – To on zadzwonił po lekarza.

- A co mu powiedziałeś? - jakaś inna wersja musiała być.

- Że spadłaś z jakiejś skarpy, nie dużej. Znalazłem cię, bo Kenny po mnie zadzwonił i razem z rodziną zaczęliśmy poszukiwania – takie alibi nawet mi się podobało. – A twój brat naprawdę po mnie zadzwonił.

- To dobrze – następnym krokiem była rozmowa z ojcem.

Bałam się jej, ale przecież musieliśmy sobie wszystko wyjaśnić. Żałowałam tych gorzkich słów i chciałam cofnąć czas - po prostu wybiec z domu, bez oskarżeń i rzekomej nienawiści.

Znowu się do niego przytuliłam. Nie mogłam uwierzyć, że przez ten głupi sen, zwątpiłam w jego istnienie. On musiał być przy mnie i byłam pewna, że nigdy nie zostawi. Czułam, że tylko z nim będę naprawdę szczęśliwa i już nic nie miało nam stanąć na drodze do tego.

- Samanto – jak na zawołanie wszedł do pokoju i popatrzył na mnie dziwnie, potem na Jonathana i Joe.

Ale zaraz! Jak niby mógł patrzeć na Joe, skoro jego ludzkie wcielenie siedziało obok mnie? Kim więc był ten wilk? Czy był to któryś z jego braci? Musiałam jednak to pytania przełożyć na później.

- Pójdę się przejść – Jonathan wstał z łóżka. – Chodź Joe! – klepnął w udo i obaj wyszli.

Po drodze mój chłopak i ojciec zmierzyli się wzrokiem, ale nie były to jakieś niemiłe spojrzenia. Wręcz przeciwnie, dostrzegłam między nimi pewien rodzaj porozumienia.

- Hej tato! – uśmiechnęłam się lekko.

Nie chciało mi się już leżeć, ale wstawać też nie, bo byłam zbyt leniwa. Musiałam przyznać, że bycie kontuzjowanym nie było takie złe. Nagle wszyscy dookoła mnie stali się bardziej przyjaźni. Miałam zamiar zapisać sobie, żeby częściej chorować lub wpadać na wampiry. No może z tym drugim przesadziłam, nie chciałam więcej się aż tak martwić o Jonathana, bo nie wiem, czy bym to przeżyła.

Bez słowa usiadł na brzegu i popatrzył mi w oczy. Dostrzegłam w jego zmartwienie i od razu stwierdziłam, że chyba go nigdy takiego nie widziałam. Zawsze postrzegałam go jako pełnego powagi i dystansu biznesmena, a tym razem był on po prostu ojcem. I to właśnie takiego człowieka powinnam w nim widzieć przede wszystkim. Musiałam się tego nauczyć.

- Córeczko – niespodziewanie przybliżył się na pościeli i objął mnie.

Był to moment przełomowy, bo od bardzo dawna tego nie robił. Miałam już osiemnaście lat, a on przytulał mnie ostatnim razem jakieś dziesięć lat wcześniej. Było to naprawdę bardzo miłe i tęskniłam za tym.

- Tato, jestem cała – wyszeptałam przez łzy.

Chciało mi się płakać i chyba jemu też.

- Tak się cieszę, że nic ci nie jest – odsunął się ode mnie. – Nawet nie wiesz jak się martwiłem. Odchodziłem od zmysłów.

- Przepraszam, nie chciałam cię zranić – musiałam się przyznać i wszystko wyjaśnić, jak najszybciej. – Wiem, że mnie kochasz i robisz to dla mojego dobra. Nie chciałam wypowiedzieć tych głupich słów. One nic nie znaczą.

- To ja przepraszam – jego brązowe oczy przeszywały mnie, ale nie było to wcale nie miłe uczucie. – Ciągle zapominam jak bardzo podobna jesteś do mnie – te słowa mnie zaskoczyły. – Wiem, że ciężko ci w to uwierzyć, ale kiedy byłem w twoim wieku też lubiłem fotografować. Miałem zamiar iść na ten kierunek studiów, ale mój ojciec mi zabronił. Miałem w przyszłości sprawować pieczę nad firmą, nie mogłem zajmować się błahostkami.

Kto by pomyślał? Nagle olśniło mnie, jak mało wiedziałam o moich rodzicach. Gdyby ktoś się zapytał, jakie mieli marzenia, do kogo z nich najbardziej jestem podobna lub jacy byli, jako młodzi ludzie, nie wiedziałabym, co odpowiedzieć. Było to takie niedorzeczne.

- Nigdy bym nie przypuszczał, że będę się zachowywał tak samo. Że zabronię ci gonić za marzeniami i być inną – był szczery i to całkowicie.

- Nie wiedziałam – wyszeptałam.

- Nikt praktycznie o tym nie wie – uśmiechnął się lekko. – Zawsze gdy na ciebie patrzę, widzę siebie. Pełna energii, buntu i indywidualizmu, ale mimo to bardziej odpowiedzialna ode mnie. Przez to, że zająłem się firmą, nie mam czasu dla was, a przecież jesteście dla mnie najważniejsi. Chce to zmienić, ale ciągle się boję, że nie będę umiał.

- Przecież ci pomożemy – pojedyncza łza spłynęła mi po policzku i spadła na pościel. – Kocham cię, tato – tym razem, to ja go przytuliłam.

- Przepraszam też, że wygoniłem Joe i zabroniłem ci się spotykać z Jonathanem – mówił lekko stłumionym głosem.

Odsunęłam się od niego i popatrzyłam mu w oczy. Już nie miałam do niego o to pretensji. Był moim ojcem i miał prawo zabraniać mi wielu rzeczy. A ja nie powinnam się buntować. Kochałam go, chociaż tego wcześniej nie rozumiałam.

- Miałaś rację, że nie starałem się ich poznać lepiej. Oceniłem po wyglądzie i zagrożeniu, jakie stwarzają, a nie wziąłem po uwagę ich uczuć do ciebie – kontynuował.

- To już jest nieistotne – uśmiechnęłam się.

- Jeśli są dla ciebie ważni, to dla mnie też. Postaram się ich poznać lepiej i nauczyć z nimi żyć.

- Dobrze, tato.

- Wiesz, że kiedy ciebie tu wniósł, zobaczyłem jak bardzo się martwił. To uczucie. Tylko raz widziałem taką więź.

- Tato – cieszyłam się, że zrozumiał.

- Mam nadzieję, że cię nie skrzywdzi.

- Jestem tego pewna, że nie.

- Chce byś była szczęśliwa. Na prawdę – to była niezwykła chwila.

Nigdy jeszcze nie usłyszałam z jego ust tylu słów docenienia. Moje serce rosło z każdym słowem. Nawet nie wyobrażał sobie, jak bardzo cieszyła mnie jego szczerość.

Może mój świat nie tylko miał się zmienić przez postacie z bajek? Może moja rodzina miała stać się inna? Bliższa sobie. Wiedziałam jedno, chciałam poznać moich rodziców od strony, której nikt nie znał. To było znacznie cenniejsze niż cokolwiek innego.

Secondhand Serenade - Goodbye

Mogłam tak trwać już wiecznie. Bezpieczna i szczęśliwa, w jego ramionach. Za oknem było już ciemno, a w domu wszyscy spali. Leżałam sobie na łóżku, a mój chłopak obejmował mnie. Udawał, że śpi. Musiałam przyznać, że nawet mu to nieźle wychodził0.

Patrzyłam w sufit i myślałam o tym, co wydarzyło się kilka dni temu.

Zasadzka Amber się udała. Wpadłam w nią nie tylko ja, ale także Jonathan. Chociaż on? No nie wiem. Potrafił wyczuć wampira na kilka kilometrów, więc na pewno wiedział, że była niedaleko mnie. Wychodzi na to, że jedynie ja dałam się w to wciągnąć. Jak zwykle! W końcu byłam zupełnie zielona w tych niezwykłych sprawach. Jakoś wcześniej w moim życiu nie miałam okazji uczestniczyć w konflikcie między wilkołakiem, a wampirem. Chyba zresztą jak większość ludzi.

Kto by pomyślał, że tego doczekam się w życiu?

Wracając do Amber musiałam stwierdzić, że miała wprawę w polowaniach na wilkołaki. Najpierw je osaczała, zdobywała wiadomości, a potem uderzała w najbardziej czuły punkt. W jego przypadku to byłam ja. Zajmowała się tym pewnie o jakiegoś czasu, może nawet od kilkudziesięciu lat. Nie wiedziałam w jakim wieku była. Przecież wampiry się nie starzały, co stanowiło kolejną ciekawostkę.

Ale co by się stało, gdyby Jonathan nie przybył na czas? Pewnie bym zamarzła na kość, wampirzyca nie pozwoliłaby mi odejść. Miałam być przynętą i dlatego wolała, żebym zamieniła się w sopel niż, gdyby miała mnie zjeść albo raczej zabić. W każdym razie nie wtedy, może potem. Groziła mi przecież.

Zastanawiałam się też nad swoim zachowaniem. Rzuciłam się na wampira, by ratować wilkołaka. Zabawnie to brzmiało. Jakby ktoś na to patrzył z boku, pewnie pomyślałby, że oszalałam, ale czyż tak nie było? Czyż nie zwariowałam na punkcie wilka? Czyż nie stał się dla mnie światem?

Niestety taka była rzeczywistość. Ludzie żyli w nieświadomości i nie przypuszczali nawet, jaka była prawda. Nie mieli pojęcia, co działo się tuż obok ich poukładanego, „normalnego” życia. W tym świecie rządziły pragnienia i wola przetrwania. Istnieli bohaterowie, ale też i potężne, czarne charaktery, które urządzały sobie polowania. To była ta druga, równoległa rzeczywistość i nic nie mogłam na to poradzić.

Jednak z drugiej strony, gdyby świat taki nie był, nigdy nie poznałabym Jonathana. Byłby kimś zupełnie innym. Miałby własną rodzinę, a moje życie wyglądałoby tak, jak w tym dziwnym śnie. Byłoby puste. Żyjąc w nieświadomości zapewne nie czułabym prawie braku czegokolwiek, tak jak to było dotychczas. Może Charlie faktycznie chciałby do mnie wrócić? Może kiedyś poznałabym rodzinę Jonathana, ale przez jego dzieci lub bratanków? Tak mogłam gdybać w nieskończoność, a przecież nie musiałam.

Przynajmniej czułam pewnego rodzaju satysfakcję. Pomogłam mu! Beze mnie nie pokonałby Amber. Tak bardzo mnie to cieszyło. Nie byłam bezużytecznym człowiekiem, ale dziewczyną wilkołaka i mogłam być z siebie naprawdę dumna. Kto by pomyślał, na co mnie stać? Sama się sobie dziwiłam.

- Z czego się śmiejesz? - najwyraźniej moje rozmyślania stały się bardziej widoczne, niż mi się wydawało.

- Uratowałam cię – odparłam z satysfakcją.

Spojrzał na mnie, unosząc jedną brew, a potem wybuchnął śmiechem. Lubiłam, kiedy to robił. Był wtedy taki przyjazny.

- Co się tak bawi?

- Masz na myśli to, jak skoczyłaś jej na plecy – nie widziałam w tym nic zabawnego.

Jakoś nie wydało mi się to śmieszne. Wcześniej śmiałam się, bo byłam z siebie dumna. Nie było to jednak zabawne. Traktowałam to bardzo poważnie.

- To cię bawi? - usiadłam na łóżku i popatrzyłam na niego z góry.

Nadal uważałam, że był najprzystojniejszym facetem na ziemi. A może i w kosmosie? Do tego trafił się właśnie mnie. Gdyby tylko inne dziewczyny wiedziały, co tracą. Tacy mężczyźni nie zdarzali się praktycznie wcale.

Żeby się z nim podroczyć, zaparłam się z całej siły i zepchnęłam go na podłogę. Całe szczęście, że był taki zwinny i nie narobił hałasu. W ostatniej chwili upadł na dłonie i stopy. Mogłam nawet stwierdzić, że nie usłyszałam nic. Nie musiałam się martwić, że ktoś przyjdzie skontrolować, co się dzieje u mnie o tej porze. Tego nie chciałam.

- Ale jesteś silna – nim się spostrzegłam leżał z powrotem obok mnie w poprzedniej pozycji.

Uśmiechnął się zadziornie, jak on lubił mnie drażnić. To droczenie sprawiało nam obojgu mnóstwa radości. Mogliśmy się pośmiać, dotykać i być obok siebie.

- Szkoda, że siebie nie widziałaś. To było zabawne. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Amber chyba z resztą też. Miała taką minę, że jak ją sobie przypominam, to chce mi się śmiać – ponownie zarechotał. – I to właśnie z tej miny się śmiałem – udawał niewiniątko.

- Chciałam ci pomóc – jak mogłam się na niego obrażać?

Niby byłam zwykłym człowiekiem, a potrafiłam sobie poradzić w sytuacjach stresowych. Nie miałam zamiaru ustąpić, tym bardziej gdy walczyłam o jego życie.

- Wiem i bardzo to doceniam – chwycił moją dłoń, a potem ucałował jej wewnętrzną część.

Jak on na mnie działał?

- Cieszę się – nachyliłam się i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek. – Będziesz musiał mnie doceniać.

- Przecież dobrze wiem, na co się piszę, będąc z tobą – uśmiechnął się przebiegle.

Potem wpił mi się w usta. Znowu ogarnęła mnie fala gorąca. Tym razem ja leżałam na pościeli, a on na mnie. Dłońmi dotykał tak, jakby chciał znać mnie na pamięć. Ta namiętność w nas drzemiąca wyzwalała się za każdym razem z taką samą intensywnością.

Nie do wiary, że mogłam to stracić. Tak mało brakowało, a mogło nie być ani mnie, ani jego. Na szczęście wszystko zapowiadało się zupełnie inaczej. Świat miał należeć do nas. Już na zawsze.

- Jestem z tobą szczęśliwa – wyszeptałam, kiedy całował moją szyję.

Robił to bardzo dokładnie i łapczywie. Drzemały w nim zwierzęce instynkty, co też mi się podobało. Byłam specyficzną osobą.

- Ja też - uśmiechnął się i spojrzał mi głęboko w oczy.

- Nie powiedziałeś mi, kim jest ten wilk – uśmiechnęłam się.

- To był Brian – oparł się ręką o materac, by mnie nie przygnieść.

- Macie takie same futro? - zapytałam.

Interesowało mnie wszystko, co dotyczyło mojego chłopaka bezpośrednio i pośrednio. Mieliśmy żyć w symbiozie, wzajemnie dawać sobie wszystko, co było niezbędne do funkcjonowania na tym pokręconym świecie. Taka współpraca była wymarzonym związkiem między dwojgiem zafascynowanych sobą ludzi.

- Tak – odparł, a potem zamyślił się. – Jesteś niezwykła.

Wiedziałam o tym. Przecież Jonathan nie mógł mieć zwyczajnej dziewczyny. Nie każda zaakceptowałaby go takim jakim był. Ja miałam z tym na początku problem, ale cieszyłam się, że w końcu podjęłam właściwą decyzję. Tak wiele bym straciła odrzucając jego uczucie.

To ukrywanie prawdy wyszło na dobre. Poznałam go dobrze i stał mi się bliższy niż ktokolwiek przedtem. Łatwiej mi było dzięki temu go zrozumieć i przyjąć fakty o jego życiu do serca.

- Dlatego, że nie bałam się Amber?

- Też – nagrał powietrze do płuc. – Nie mogę wyjść z podziwu, że tak lekko przyjmujesz wszystkie rewelacje dotyczące rzeczy, które dla normalnych ludzi, nie są zwyczajne.

- No cóż, chce tak to robić.

- Zupełnie nie przeszkadza ci, że czasem jestem człowiekiem, a czasem wilkiem?

- Nie, nie przeszkadza mi.

- Dlaczego? - najwidoczniej chciał pogadać.

Może wykorzystywał to, jak na mnie działał, by wyciągnąć ze mnie wszelkie informacje dotyczące moich uczuć. Niestety w tej walce nie miałam szans. Był niezwykle przekonujący.

- Każdy z nas ma dwa oblicza – oparłam się na łokciach.

Czekał na rozwinięcie mojej odpowiedzi, namiętnie wpatrując się we mnie. Dekoncentrował mnie, ale nie miałam zamiaru się poddać. Jeśli tak bardzo chciał poznać moje zdanie, miałam zamiar je wyrazić.

– Jedno to, które każdy z nas ujawnia na co dzień. Nieraz spokojne, ułożone, nieskażone przez zły świat, a nieraz rozgoryczone i zamknięte przed oczami innych. A drugie oblicze pokazuje się w sytuacjach ekstremalnych. Gdy trzeba chronić najbliższych i walczyć o własny świat. Robi się wtedy rzeczy, których nikt by się nie spodziewał. Nawet my sami.

- Wow – chyba go zdziwiłam.

- Ja to powiedziałam? - no i nie tylko jego. – Nie miałam pojęcia, że interesuje mnie filozofia.

- Oczywiście, że ty – pogłaskał mnie po policzku.

- Ale jest jeszcze inny powód.

- Jaki? - zmarszczył zabawnie nos.

- Wierz mi, nie wszędzie można znaleźć takiego faceta. Inne dziewczyny by mi ciebie zazdrościły jeszcze bardziej, gdyby wiedziały – uśmiechnęłam się zadziornie.

- No tak, rywalizacja między samicami – samicami? - A ja myślałem, że to samce walczą.

- Dziwnie to ująłeś, ale ok. Muszę się przyzwyczaić.

- No może trochę przesadziłem. Przepraszam za mojego zwierzaka – uśmiechnął się do mnie, a potem objął z całej siły.

To był początek czegoś niezwykłego. Nikt mi nie mógł tego zabrać. A ja za żadne skarby nie miałam zamiaru tego oddać. Nic nie było w stanie nie do tego skłonić.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Sob 19:37, 05 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:58, 05 Cze 2010 Powrót do góry

Cudownie!
Jak romantycznie, i kochanie, i w ogóle!
Skomplikowane to troszkę było, ale chyba przeczytam jeszcze raz, żeby lepiej zrozumieć :)
I on żyje! Strasznie Ci dziękuję, że żyje! Nie wiem co by było gdyby naprawdę go nie było. Jonathan jest świetnym chłopakiem, i wilkołakiem też. Szkoda, że w prawdziwym życiu tak rzadko spotyka się kogoś tak cudownego.... Wilkołaka który zawsze będzie przy Tobie, przytuli cię, i powie że Cię kocha :)
Jeśli to ostatni rozdział, to był piękny. Cieszę się, że tak zakończyłaś to opowiadanie.
Przykro mi, że to już koniec, ale nie tracę nadziei na kontynuację losów Sam i Jonathana.
Powiem ci, że żaden FF nie wzbudził we mnie tylu emocji. Nie wiem jak ci dziękować za to, że go stworzyłaś ;D
Jeśli będziesz pisać coś jeszcze, możesz być pewna, że będę Twoją fanką do samego końca ;D
Pozdrawiam, i niecierpliwie czekam na Epilog,
Kirike :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Wto 19:47, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Wow! ten rozdzial jest tu już 3 dni ?? Esterwafel zmień w tytule datę bo inne wielbicielki tego tekstu go nie zauważą.
Drugie wow za wybrnięcie z sytuacji Very Happy czyli sen był rzeczywistością a rzeczywistość snem? Very Happy super! bo nie bardzo chciałam się pogodzić z faktem, że Joe i Indianin byli tylko snem. Naprawdę sama się nie spodziewałam, że to opowiadanie może wzbudzić we mnie tyle emocji. Piątka z plusem za całkoształt ;-) za pomysł, oryginalność, zaskakujące zwroty akcji, za Joe i artystkę - fotografkę ;-) czekam z niecierpliwością na epilog i na dalsze losy Sam i Jonathana
pozdrawiam
Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:55, 10 Cze 2010 Powrót do góry

Faktycznie, popełniłam gafę, bo nie zmieniłam daty i numeru dodanego rozdziału. Mam nadzieję, że wszyscy czytelnicy jakoś dotarli do ostatniego rozdziału. Postaram się jak najszybciej dodać epilog. Nie wiem kiedy to się stanie, ale Was powiadomię. Muszę skończyć pisać licencjat i będę miała czas na pisanie :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Pią 14:01, 11 Cze 2010 Powrót do góry

Dziewczyno, kto jak kto ale ty potrafisz budować napięcie, przez moment naprawdę wydawało mi się, ze to wszystko to sen.
Cieszę się, że wszystko się wyjaśniło i poukładało. Sam nareszcie jest z Jonathanem, nie boi się go, z ojcem i też sobie wszystko wyjaśniła.
Tylko nie mogę uwierzyć, ze to na razie koniec przygód Sam. Ale skoro mówisz, że kolejna część już się tworzy to nie pozostaje mi nic innego jak tylko czekać i życzyć ci weny !
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Sob 21:11, 17 Lip 2010 Powrót do góry

Ester jest już połowa lipca, mam nadzieję, ze już obroniłaś licencjat i wrócisz do nas z epilogiem.
Wspominałaś kiedyś, ze masz pomysł na dalesze losy jednej z moich ulubionych ff-kowych par więc czekam z niecierpliwoscią na twoje kolejne opowiadanie.
Doskonale budujesz napięcie, postacie są cudownie wykreowane, dialogi są naturalne i dokładnie takie jak powinny być.
Proszę cię pięknie o epilog ;-)
weny
Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 6:22, 19 Lip 2010 Powrót do góry

Cieszę się, że ktoś jeszcze czeka :)
Jestem w trakcie pisanie, ale ciągle mam wyjazdy. Dzisiaj też wyjeżdżam i nie będę miała dostępu do komputera, bo pod namioty.
Dodam epilog, a potem dalsze losy.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim czytelnikom :)
Pozdrawiam i do zobaczenia w sierpniu :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
isabell1415
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Cze 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:09, 23 Lip 2010 Powrót do góry

kocham twoje opowiadanie!
jest cudne... takie romantyczne ale z pazurkiem...
wiem, że to nic nie znaczy bo jestem nowa i takie tam, ale mam nadzieje, że losy Sam i Jonathana będą dobrze zakończone Wink
czekam i chyba nie tylko ja na następne rozdziały :D
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 18:35, 20 Sie 2010 Powrót do góry

Wreszcie po długim okresie oczekiwania, dodaję epilog do tej części. Miałam trochę problemy z zabraniem się do tego, ale już jest dobrze.
Zapraszam potem do czytania drugiej części "Trzy światy". Już nie długo powinien pojawić się pierwszy rozdział i prolog.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim czytelnikom za zaglądanie do mojego opowiadania. mam nadzieję, że będziecie czytać również kolejną część.
Pozdrawiam
Esterwafel


Epilog: Dwa światy

McFly - The heart never lies

Jechałam z tyłu i wpatrywałam się w lusterko na skupioną twarz ojca. Uważnie przyglądał się jezdni i wypatrywał zjazdu do rezerwatu, co jeszcze bardziej mnie stresowało.

Zima rozpoczęła się na całego, a my zostaliśmy całą rodziną zaproszeni do Whitów na obiad. Przerażała mnie perspektywa połączenia tych dwóch światów. Były całkowicie odmienne i nie wyobrażałam sobie jakoś tego, ale oczywiście mogłam się mylić, że sobie nie poradzą. Chciałam nauczyć się mojej rodziny od nowa.

- To tutaj? - zapytał zerkając na mnie.

- Tak - przytaknęłam, a potem spojrzałam na mamę.

Siedziała i uśmiechała się przez cały czas. Specjalnie na tę okazję zrobiła swoją najlepszą pieczeń, co mnie ucieszyło nie tylko dlatego, że bardzo mi smakowała, ale też z powodu inicjatywy jaką wykazała. Sama zadzwoniła do Rithy i zapytała się, czy czegoś nie przywieść.

Cindy zajmowała miejsce tuż obok mnie cała podekscytowana, bo dowiedziała się, że Jonathan ma wielu kuzynów. A dopiero co nawijała o Aleksie. Nie wiem, co lepsze? Jej niechęć do mnie z powodu Charliego, czy fakt, że podoba jej się wampir? Oczywiście ona nie wie o tej drugiej sprawie, ale mimo wszystko mnie to martwi. I czy ma się, podobnie jak ja, zakochać w którymś z watahy? Nie wiem, do wilkołaków nic nie miałam, całe szczęście.

Kenny nie jechał z nami, bo Nicki wyciągnęła go na narty. I szkoda, bo na pewno dobrze by się bawił z resztą.

A ojciec? Wiedział, że już dawniej mieliśmy styczność z tą rodziną, ale nic o tym nie wspomniał. Zgodził się, pewnie dlatego, że Jonathan mnie wtedy uratował. Może pragnie też zażegnać ten dziwny spór? Nic nie poradzą na to, że Diana nie żyje, a James popełnił samobójstwo z tego powodu. Nasze pokolenia nie miały z tym nic wspólnego, było minęło i tego nie naprawimy.

Dojechaliśmy w końcu na miejsce. Gdyby nie biały puch zalegający na dachach, płocie, murkach i zmieni, nie zauważyłabym żadnej zmiany w otoczeniu, odkąd tu ostatni raz byłam. Nadal oddziaływał na mnie urok tego miejsca i mogłabym się zachwycać nim za każdym razem od nowa.

- Jak tu ładnie - mama wydusiła z siebie słowa zachwytu. - Nie mówiłaś o tym, Samanto - spojrzała na mnie z wielkim uśmiechem na twarzy.

- Nie łatwo opisać - wzruszyłam ramionami.

Cindy zapięła kurtkę i założyła czapkę na głowę. Uśmiechnęła się do mnie, bo najwyraźniej była w dobrym humorze, co znowu zaskakiwało. Jako najmłodsza w rodzinie powinna się często cieszyć, nawet z błahych rzeczy, jednak ona zachowywała się nad wyrost dorośle - tak jej się wydawało.

Jako pierwsza wysiadłam z samochodu, żeby się nie krępowali. Czekałam aż ktoś wyjdzie z głównego domu, bo to pewnie tam mieliśmy się wszyscy spotkać.

Dookoła panowała niesamowita cisza i spokój. Miałam nadzieję, że niespodziewany nalot wampirów tego nie zepsuje. Łudziłam się, że w tej okolicy pojawiają się rzadko, właśnie ze względu na dużą watahę.

- Sam - tak jak myślałam, przywitał nas Mac. - Dobrze, że jesteście - uściskał mnie mocno.

- Tak, ja też się cieszę - puścił do mnie porozumiewawcze oko.

Byłam wtajemniczona w relacje rodzinne. Mieli dzisiaj wszystko odgrywać przed moimi najbliższymi, a to służyło ochronie tajemnicy. Wiedziałam już jak to wygląda i nie musiałam się niczego obawiać.

- Tylko ich nie przestraszcie - szepnęłam z uśmiechem.

- Nie - Mac był w porządku, jak na "ojca" Jonathana.

Odwróciłam się w kierunku rodzinki, która skrępowana stała przy samochodzie. Chyba nie był to najlepszy pomysł. Może trzeba było zaprosić jedynie "rodziców i rodzeństwo" Jonathana, a nie od razu rzucać ich w wir ogromnej ilości ludzi?

- To jest Mac, ojciec Jonathana - pociągnąłem za ramię Indianina. - Mój tata, mama i siostra, Cindy - przedstawiłam najpierw sama, a potem każde z nich powiedziało resztę.

Dalej poleciała wymiana uprzejmości, a to miał być dopiero początek tej ich przygody. Zastanawiałam się, czy wiedzieli iż w środku czekało na nich jeszcze ponad dwadzieścia osób i szop pracz, który nie odstępował przecież Lauren na krok. Miałam nadzieję, że jakoś to przeżyją i ten obiad zbliży do siebie obie rodziny. Marzyłam o większej więzi, ze wzgląd na mój związek z Jonathanem.

Udało nam się w końcu dotrzeć do środka i miałam wrażenie, że posługiwali się jakimś schematem. Mac przedstawił członków rodziny w takiej samej kolejności, co mnie za pierwszym razem. Może tak sobie ustalili, przez co było im łatwiej wchodzić w role?

Przy każdej kolejnej osobie, bacznie obserwowałam rodzinę. Mama cały czas uśmiechała i śmiała się, kiedy mówili o jakiś miłych rzeczach. Ojciec po ósmym członku rodziny, chyba się zmęczył, bo wydał policzki i wypuścił ze świstem powietrze, ale także był uprzejmy i starał się zachowywać naturalnie, a nie oficjalnie, jak w biurze. Cindy znudziła się dorosłym towarzystwem i pilnie wypatrywała przystojnych kuzynów Jonathana.

Mac zaprowadził nas na ten piękny taras z tyłu domu. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy zobaczyłam, że jest on oszklony, pełnił więc swoją funkcję w każdej porze roku. Na poręcze wstawiono specjalne okna, a przy schodach drzwi otwierane na podwórze.

- Samanto - i tak jak się spodziewałam, Lidia z Benem obserwowali wnuki krzątające się niedaleko przykrytej lodem rzeki. - Jak miło cię widzieć - kobieta uściskała mnie i wycałowała, przez co poczułam takie przyjemne ciepło na sercu.

- Mi również - uśmiechnęłam się serdecznie. - To moja rodzina.

- Kochanie, przywitaj się - zwróciła się do głowy rodu.

- Samanto - podał mi oficjalnie dłoń, przy czym uważnie mi się przyglądał, tak jakbym w jakiś sposób się zmieniła.

- Benjaminie, poznaj mojego tatę - przedstawiłam najpierw ojca, tak jak wypadało, a dopiero potem mamę i siostrę. - To jest dziadek Jonathana.

- Miło poznać - domyślałam się, że ojciec powiąże go z poprzednią aferą.

To jego brat był narzeczonym Diany. Trochę mnie drażniło, że ta historia nie została wyjaśniona do końca. A może była, tylko nikt nie chciał mi nic wyjaśnić? Pragnęłam poznać historię mojego pierwowzoru, po którym odziedziczyłam wygląd i pociąg do Indian, zwłaszcza do wilkołaków. Coś więcej musiało się za tym kryć, ale jeszcze nie wiedziałam co.

- Jonathan jest na podwórzu z resztą młodzików - Lidia trzymała mnie za dłoń. - Zabierz siostrę i przedstaw. Przecież na to czeka - puściła oko, a ja się zaśmiałam.

Bez wątpienia umiała czytać w sercach i umysłach innych ludzi. Cindy stała przy oknie i patrzyła w dal zniecierpliwiona.

- Chodź Cindy, przedstawię cię reszcie - na te słowa od razu się uśmiechnęła i otworzyła szklane drzwi.

- Dużo ludzi tu mieszka - odezwała się do mnie, kiedy zeszłyśmy po schodach.

- To prawda. Jeszcze nie ma jednego z bra...wujków Jonathana - poprawiłam się szybko. - Najmłodszej części oraz cioci i jej zwierzaka.

- Widzę te "ciasteczka". Jeśli są tacy jak Jonathan, to warto było przyjechać - ekscytowała się tą wizytą odkąd powiedziałam jej coś więcej.

Jednak co miałam na to poradzić? Była nastolatką, miała prawo się nakręcać na przystojniaków, których akurat w tej okolicy kręciło się całkiem sporo.

- Sam - Joe podbiegł do mnie, złapał w tali i okręcił się dookoła.

Śmiałam się razem z nim, aż w końcu oboje wylądowaliśmy w jakiejś kupie śniegu. Nie było to zbyt przyjemnie, ale pod wpływem masy i temperatury Jonathana, biały puch szybko stopniał. Leżał na mnie wpatrzony oczy, co powoli sprawiało, że się rozpływałam, prawie jak to na czym leżeliśmy.

- Cóż za miłe przywitanie - uśmiechnęłam się.

Byliśmy tylko my dwoje i nikt więcej. Wszystko mogłoby się rozpaść na kawałki, a my i tak byśmy tego nie zauważyli. I pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu mogliśmy to stracić najpierw przez zakazy ojca, a potem przez Amber.

Teraz nie miałam zamiaru go wypuścić nawet na krok. Był najcenniejszy w moim życiu i tak miało pozostać już zawsze. Nigdy się nie skończyć. Nic mi nie przeszkadzało w naszym związku, nawet w tym, że on się nie starzał. Może chciał postąpić tak jak jego bracia i prowadzić normalny tryb życia.

Jednak tym będę martwiła się później. Na razie Jonathan był jaki był i to stanowiło najwspanialszą rzecz jaka spotkała mnie w życiu.

- My też tu jesteśmy - usłyszałam męski głos i kilka stłumionych chichotów.

Oboje spojrzeliśmy na kilkanaście par oczu, które uważnie się nam przyglądały. Zupełnie zapomniałam o jego bratankach i swojej siostrze. Nie wiem, co się ze mną działo przy Jonathanie. To było coś odmiennego dla mnie, ale nie miałam nic przeciwko. Mogłam się w tym zatracać w kółko i nigdy mi się to nie znudzi.

- Trochę się zamyśliliśmy - zaśmiał się Jonathan, powoli wstał, a potem podał mi rękę.

Lubiłam, kiedy był wesoły.

- To jest moja siostra, Cindy - poparzyłam na nią, a ona prawie odpłynęła.

Wzrok miała wlepiony w chłopaków, którzy prężyli się przed nią. O mały włos nie parsknęłam śmiechem. Byli przystojni, a w ich organizmie wariowały hormony, jak dobrze, że mój ukochany wyrósł już dawno z tego wieku. .

- Cześć - wydusiła z siebie po chwili, a do niej doskoczyły wilkołaki i zaczęli się przedstawiać.

Ich siostry miały taki ubaw, że myślałam, iż zaraz zaczną się turlać po śniegu.

- A gdzie masz brata? - zapytała Janet.

- Wyjechał z narzeczoną na narty - powiedziałam ostrożnie.

- Szkoda - nie wiem, co ją bardziej zmartwiło: to, że nie mógł się pojawić, czy fakt, że miał narzeczoną, za którą nie przepadałam.

- Jeszcze będziecie mieli okazję go poznać, zobaczycie - uśmiechnęłam się do dziewczyn, a potem przywitałam z każdą.

- Cindy najwyraźniej jest w siódmym niebie - Fanny szepnął mi do ucha.

I faktycznie. Rozmawiała wesoło z chłopakami, a ja cieszyłam się, że podoba jej się takie towarzystwo. Wolałabym, żeby zauroczyła się w jednym z nich niż w Aleksie. Mimo wszystko nie potrafiłam mu ufać, a przecież nawet go nie znałam. Niby był inny, ale i tak to nie zaprzeczało faktu, że nadal żywił się krwią.

- Samanta - Dom pojawił się tak szybko jak cała reszta i ciągnął za sobą wielką gałąź. - Jeszcze nie skończył ci się papier? Dawno nie zaglądałaś do sklepu.

- Jakoś w ostatnim czasie tyle rzeczy się zwaliło na głowę - byłam pewna, że zrozumieją moje słowa, przecież byli wtajemniczeni. - To moja siostra, Cindy.

- Nie jesteście do siebie w ogóle podobne - zaśmiał się "wuj" Jonathana. - Chyba, że pod względem niezwykłej urody.

- Dziękuję - uśmiechnęła się Młoda.

- Robimy wojnę na śnieżki? - podbiegł Brian. - Dziewczyny kontra chłopaki.

- Ale nas jest więcej, mądralo - Ruth przewróciła oczami i puściła do mnie oko.

- Może i tak, ale jesteśmy silniejsi, kuzynko - Nick stanął naprzeciw niej i zmierzył ją wzrokiem.

W porównaniu do niego była taka drobna, ale hardość na jej twarzy pokazywała, że nie ma zamiaru się poddać. Najwyraźniej w ich żyłach płynęła waleczność i upór.

- Dobra - Fanny stanęła obok niego i uderzyła go w ramię.

Tak, ona była wysoka i twarda. Chwilami kiedy na nią patrzyłam, przeszywał mnie lęk, którego na razie nie rozumiałam. Możliwe, że to przez to, iż była wilkołakiem, tak jak chłopcy. Jako jedyna z kobiet i zastanawiało mnie, czy lubiła być inna, czy jej to przeszkadzało?

- Zobaczymy, kto wygra - podali sobie ręce z wyraźnym plaśnięciem.

- Chcesz walczyć przeciw mnie? - Jonathan zmarszczył brwi.

- Kobieca solidarność - wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu. - Lubię rywalizację.

- Tylko żadnych wstrząsów jak przy grze w ringo - pokiwał mi przed nosem palcem wskazującym. - Nie chce się martwić.

- Dobrze, tato - wysyczałam złośliwie, a on się zdziwił.

Jakby nie patrzeć, mógłby być moim tatą, ale całe szczęście nie był. Wyglądał na nastolatka i tak właśnie miało zostać.

- Świetnie - Steve klasnął w dłonie, bo oznaczało to świetną zabawę.

Mnie również to kręciło. Dawno nie miałam dobrej rozrywki, bo walka z wampirem była zdecydowanie zbyt stresująca. Nie chciałabym, żeby to się kiedykolwiek powtórzyło. Jednak czy naprawdę mogłam na to liczyć, będąc dziewczyną wilkołaka? On miał dosyć często styczność z tymi potworami, więc ja też mogłam na nie wpaść, nawet przypadkiem.

Szybko wróciłam myślami do zabawy, bo nie chciałam się teraz zamartwiać głupotami. Razem z dziewczynami schowałyśmy się za szopką z drewna. Śnieg był idealny do lepienia kulek, więc w miarę szybko udało nam się zgromadzić sporą ilość "amunicji".

- Kto zacznie? - Cindy najwyraźniej była zachwycona perspektywą bitwy na śnieżki z grupą przystojniaków.

Miała zadowolenie wypisane na twarzy, a ja cieszyłam się, że udało mi się wyciągnąć rodzinę na ten obiad u Whitów. Co prawda to było zderzenie dwóch odmiennych światów, ale widziałam, że wyjdzie to na dobre obu rodzinom. Ciekawiło mnie, jak sobie radzili w tej sytuacji i, czy nawiązali kontakt z Indianami?

Kiedy tak się zastanawiałam, nagle dostałam śniegiem w tył głowy. Nie było to jednak zwykłe uderzenie, ale dosyć silne. Wiem, że wilkołaki mają siłę, ale miałam nadzieję, że w takiej zabawie jakoś ją zmniejszą. Dziewczyny popatrzyły na siebie, a potem otworzyły szopę i wyciągnęły z niej kilka prostokątnych kawałków plastiku i oparły o pieńki. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że zrobiły w nich katapulty.

- Nie grają fair, to my też nie będziemy - zobaczyłam w oczach Fanny niezwykły blask.

Ona miała na tyle siły, żeby któregoś z nich powalić na łopatki i natrzeć mu twarz śniegiem. Jednak reszta była sprytna i nie zostawały za chłopakami w tyle.

- Oni też czegoś używają? - zapytała zdziwiona Cindy.

Jako jedynie na była świadoma ich zdolności i wolałam, żeby tak pozostało. Nie chciałam, żeby moja rodzina zderzyła się z równoległą rzeczywistością, bo bałam się, co mogłoby się dalej stać. Za wszelką cenę pragnęłam uchronić ich przed prawdą, tylko czy to była ochrona? A co z Jonathanem?

- To faceci, są silniejsi - wzruszyła ramionami Ruth, a ja zerknęłam na nią przelotnie.

Miały ich na co dzień, to ja dopiero wkraczałam w tę inną rzeczywistość. Były przyzwyczajone do ich wybryków. Zachowywali się pewnie nieznośnie, jak to na szajkę wilków przystało.

Dziewczyny odpaliły kilka kulek, a kiedy zajrzałam za szopę, zauważyłam, że chłopcy byli lekko zdziwieni. Zaśmiałam się, przez co dostałam śnieżką. Oddałam im kilka, ale nie zbyt celnych, bo poruszali się znacznie szybciej.

I tak bawiliśmy się jak dzieci, rzucając śnieżkami i nacierając się nawzajem. Brzuch mnie bolał od śmiania, a mięśnie od biegania i rzucania. Dawno tak dobrze się nie czułam. Gdybym nie znała prawdy uznałabym całe towarzystwo za zwyczajnych nastolatków, bawiących się zimą na dworze.

Cindy też nie dawała za wygraną. Popisywała się przez bratankami Jonathana i śmiała się chwilami do rozpuku. Cieszyłam się, że przestała myśleć o Charliem. On nie był nigdy wart jej uczuć, tak jak i moich. Bez niego żyło się nam o wiele lepiej i przyjemniej.

- Jedzenie! - z tarasu zawołał nas Dom, który zapewne też miał chętkę na bitwę śnieżną.

Był dorosłym dzieckiem, ale chyba to podobało mi się w nim najbardziej. Miał zawsze świetny humor, przez co dodawał innym otuchy. Zżył się bardzo z najmłodszym pokoleniem i pewnie dlatego świetnie się dogadywali.

- Oszukiwaliście - dałam kuksańca w bok Jonathanowi, który najwyraźniej był z siebie zadowolony.

- Wy też - uśmiechnął się szeroko, a potem ucałował mnie w policzek.

Kiedy doszliśmy na taras, wszyscy już siedzieli przy stole. Mama rozmawiała z bratowymi Jonathana, a ojciec z jego kuzynami i bratem. Ben był dziwnie milczący i jak tylko się pojawiłam, zmierzył mnie spojrzeniem, ale potem lekko przymknął oczy na znak uznania. Lidia trzymała go za rękę i uśmiechała się szeroko.

Kamień spadł mi z serca, bo uznałam, że wszystko jest na dobrej drodze do poprawy stosunków między nimi. Nieporozumienia były nie wskazane i nie miały wcale mocnego podłoża.

Zajęłam miejsce obok Jonathana i Ruth. Oczywiście przygotowali tyle jedzenia, że można by wykarmić całą armię amerykańską, ale znając możliwości całej watahy, byłam pewna, że wszystko zniknie i to w zawrotnym tempie. Chyba nie wystraszy to mojej rodziny?

Posiłek minął bez zarzutu w wesołej atmosferze i wśród głośnej konwersacji wszystkich dookoła, co cieszyło nie tylko mnie, ale także Jonathana, który pod stołem ściskał moją dłoń. Co jakiś czas na siebie zerkaliśmy zadowoleni z rozwoju wydarzeń. Czy mogło być jeszcze lepiej? Chyba nie, chociaż jak zwykle się myliłam.

- Idziemy?! - szepnął mi do ucha, kiedy jeszcze większość dań była spałaszowana jedynie do połowy, a moja siostra flirtowała z młodszą częścią rodziny.

Poczułam na swojej szyi jego ciepły oddech, a potem przyjemny dotyk gorących palców na przed ramieniu. Doskonale wiedział, jak mnie przekonać do wszystkiego. Byłam gotowa skoczyć za nim w ogień, gdyby tego wymagała chwila. Stał się moim światem i powietrzem, jak miałam żyć bez niego?

Skinęłam głową, zahipnotyzowana jego spojrzeniem, a on uśmiechnął się obezwładniająco, co jeszcze bardziej mnie rozmiękczyło. Byłam cała do dyspozycji, tylko dla niego.

Wstał i pociągnął mnie za sobą na piętro. Zgadywałam, że pokój, do którego w końcu doszliśmy, był jego.

Rozmiarami przypominał mój, tylko ściany zrobione miał z drewna, a sufit opadał pod ostrym kątem na połowę jednego boku. Nie byłam pewna, czy z jego wzrostem czuł się tutaj wygodnie.

Większość zajmowało wielkie, podwójne łóżko, przykryte narzutą w indiańskie, kolorowe wzory. Na biurku znajdował się stos książek o różnej tematyce, a kolejne kilka tuzinów stało na regale tuż obok okna. Dookoła porozwieszane były zdjęcia z jego dzieciństwa oraz rodzinne.

Przepuścił mnie w drzwiach, żebym mogła sobie obejrzeć zbiory. Od razu podeszłam do fotografii. Chciałam się uważnie przyjrzeć wszystkim postaciom. Osoby na każdej z nich miały szerokie uśmiechy i wydawały się być zadowolone z życia. Bił od nich spokój i chęć do życia. Niektóre ujęcia były dosyć stare, jeszcze z czasów, kiedy Jonathana nie było na świecie. Inne nowsze, jak był małym chłopcem i nastolatkiem. Pewnie z okresu przez ucieczką.

Jednak jedno zdjęcie przykuło szczególnie moją uwagę.

- Też się zdziwiłem - uśmiechnął się widząc moją minę.

Zobaczyłam ducha albo swoje lustrzane odbicie. Wśród zgrai Indian znajdowała się uderzająco podobna do mnie dziewczyna. Miała trochę krótsze włosy i była ubrana tak jak przystało na modę sprzed dobrych czterdziestu lat. Nie wiem, czy jej włosy płonęły swoją barwą i czy spojrzenie płynęło jak woda, bo zdjęcie było czarnobiałe.

- To jest Diana - wypowiedział jej imię, a ja nadal nie odrywałam od niej wzroku.

- Niesamowite - wyszeptałam po chwili. - Faktycznie jestem do niej bardzo podobna.

- To dlatego mój ojciec był zaskoczony, kiedy pojawiłaś się u nas w domu.

- Może bał się, że historia się powtórzy? - spojrzałam Jonathanowi w oczy, a ona swoje lekko przymrużył.

Nie wiem dlaczego, cały czas miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Było tyle rzeczy, których nie wiedziałam mimo, że poznawałam go coraz lepiej. Cała ta tajemnica nie posiadała końca, zupełnie jakby zataczała koło lub spiralę.

- Chyba tak. Jest bardzo ostrożny - objął mnie w pasie, a następnie oparł brodę o mój bark.

- Nie dziwię się - obróciłam się do niego przodem. - Nie chce nikogo z was stracić.

Przyglądał mi się uważnie. Odgarnął kilka kosmyków z czoła i pogłaskał po policzku. Przeszywał spojrzeniem, chcąc znać moje myśli.

- Nie chce o tym gadać - zmarszczył zabawnie nos, żeby w kolejnym geście mnie pocałować.

Oboje upadliśmy na miękkie łóżko. Znowu nie opuszczało mnie wrażenie, że wtopię się w materac, a nie chciałam w nim zostać na zawsze, chyba, że z Jonathanem. Po ciele przebiegło kilka impulsów, a włosy miałam już całkiem potargane. Nie mogłam się od niego oderwać i przede wszystkim, nie chciałam.

Świat był całkiem przyjazny, kiedy padał śnieg i wszystko zdawało się być rozleniwione. Nic nie zakłócało spokoju, a ja czułam się szczęśliwa z moim obrońcą. Czekało nas jeszcze wiele, bo przecież dopiero się poznawaliśmy. Oczami wyobraźni widziałam wspólną przyszłość, do której mieliśmy dotrzeć stopniowo po trudnej drodze. Jednak świadomość, że byliśmy teraz razem, dodawała mi otuchy. Czy mogło być gorzej? Wątpię, już tylko lepiej.


KONIEC
C.D.N.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Pią 18:37, 20 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:11, 20 Sie 2010 Powrót do góry

Genialne. Świetne zakończenie. Bardzo mi się podobało, szczególnie ten ostatni fragment. Taki pocieszny Wink
Dziękuję Ci, za to że napisałaś to opowiadanie :)
Szkoda tylko, że to już koniec. Ale jeśli C.D.N., to przysięgam że będę cierpliwie na niego czekać :D
Pozdrawiam,
Kirike


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin