FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Dwa Oblicza [Z] - Epilog - 20.08.2010! Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Jak oceniacie moje opowiadanie?

Bardzo dobre
48%
 48%  [ 16 ]
Dobre
18%
 18%  [ 6 ]
Średnie
6%
 6%  [ 2 ]
Może być
9%
 9%  [ 3 ]
Beznadzieja
6%
 6%  [ 2 ]
Zmieniłbym/łabym coś
12%
 12%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 33


Autor Wiadomość
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:58, 16 Paź 2009 Powrót do góry

Lubię pisać i dlatego napisałem to opowiadanie. Natchnęła mnie saga Zmierzch. Występują w nim postacie takie jak wilkołaki, wampiry i ludzie. Pierwsze rozdziały mogą sprawiać wrażenie odbiegających od tych realiów, jednak potem jest więcej akcji. Skończyłam je pisać wczoraj. I mam nadzieję, że się spodoba.

Poza tym dodałam je, ponieważ już wcześniej natknęłam się tutaj na opowiadania, w których nie pojawiają się postacie z książki,a le tematycznie są podobne.

Co więc mi zabrania spróbować i zobaczyć, jak się Wam spodoba? Przyjmę krytykę. Wiem, że nie jestem aż taka dobra w pisaniu, ale szukam bety, więc nie burzcie się jeśli będzie coś nie tak.

Życzę miłej lektury.
Autorka Esterwafel

Beta: Alicei
Luiza Maria


[i] „Nauczyłem się kochać tajemniczość.
Ona jedna chyba może życie nasze uczynić
niezwykłym i cudownym.
Najpowszedniejsza rzecz zyskuje urok,
gdy się ją zachowuje w tajemnicy.”
/Oscar Wilde/



Prolog

Dzieciństwo jest dziwnym okresem. Życie jest wtedy proste i logiczne. W tak wiele rzeczy się wierzy, tak wiele kłamstw się przyjmuje jako prawdę i tak wiele można dostrzec...

Gdy jesteśmy mali, zawsze fascynują nas opowiadania rodziców, dziadków i nauczycieli. Zmyślają przeróżne historie dotyczące świata tylko po to, by ujrzeć w oczach pociech fascynację i podziw. A dziecko ufa. Wyobraża sobie najdziwniejsze postacie, boi się potwora wynurzającego się spod łóżka lub z szafy. Śpi przy zapalonej lampce nocnej, by przypadkiem jakiś smok nie zakradł się do pokoju w czasie nocy. I chociaż lubi słuchać takich bajek, to gdzieś podświadomie budzi się lęk.

Ja czułam taki strach. Patrzyłam, jak dwie wymyślone przez ludzi postacie walczyły ze sobą. Zapewne nikt by mi nie uwierzył, gdybym opowiedziała, co pojawiało się przed moimi oczami. Sama prawie w to nie wierzyłam.

Byłam zagubiona. Dwie bestie biły się, a ja marzyłam, żeby wreszcie nadszedł koniec. Co ja robiłam w tym dziwnym świecie? Dlaczego trafiło właśnie na mnie? Czy naprawdę życie nie mogło być... zwyczajne?

Z jednej strony nie żałowałam, bo poznałam najlepszego faceta, jakiego można było sobie wyobrazić, ale należał on do tej równoległej rzeczywistości, która wciąż zaskakiwała. I to właśnie wywoływało we mnie ten dziecięcy strach.

Nie bałam się o siebie - o to, że mnie coś zrobią. Bałam się, że to on ucierpi.

Ten lęk napędzał mnie do podjęcia jakichś środków. Chciałam go jak najprędzej uratować, zanim jej furia wygra. Nie miałam jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia. Musiałam być tak samo szybka jak oni.

------///\\\------

Rozdział 1 - "Wybawca"

Linkin Park - In the end

Nareszcie wróciłam do domu. Te dwa miesiące we Włoszech zupełnie mnie wykończyły. Żar słońca o mały włos nie poparzył mojej skóry na całym ciele. Musiałam zapomnieć o koszulkach z krótkimi rękawami i nosić długie spodnie lub siedzieć w cieniu parasoli. A przecież to nie moja wina, że jestem bardzo wrażliwa na promienie słoneczne. Nawet gdybym bardzo chciała, nie byłabym w stanie się opalić. Mój naskórek po prostu nie potrafił produkować melaniny. Wszystko przez uwarunkowania genetyczne moich rodziców.

I tak najlepiej czułam się w domku - a konkretnie w pokoju, przed komputerem. Nie, żebym była jakimś maniakiem, ale lubiłam pracować nad nowymi zdjęciami. Chyba jedynym plusem wyprawy do Włoch była udana sesja zdjęciowa. W swoim posiadaniu miałam fotografie zabytków, placów i społeczności tamtejszych miast. Były to interesujące ujęcia do mojego portfolio. Musiałam dokończyć jego kompletowanie i dlatego resztę prac planowałam wykonać w Port Angeles. Mieszkałam na jego obrzeżach, niedaleko Parku Narodowego Olymphic. Okolica była piękna; znajdowały się tu lasy, jeziora i mnóstwo innych ciekawych obiektów. Nad ocean czy zatokę miałam jak rzut kamieniem - wystarczyło tylko znaleźć trochę czasu. Chciałam zająć się tym następnego dnia po przylocie, jednak byłam trochę zmęczona tą całą podróżą.

- Sam! – No tak, nie dawali mi ani chwili spokoju. – Zejdź na kolację.

Jedzenie. Przemyślałam to i stwierdziłam, że rzeczywiście jestem głodna. Jedynym pokarmem, jaki ostatnio włożyłam do ust, były krakersy z samolotu. Podczas lotu nie miałam na nic zbytniej ochoty. Pewnie i dobrze. Ciekawe, jakby to się skończyło, gdybyśmy wpadli w turbulencje...

Zeszłam do jadalni. Na dole cała rodzina siedziała przy stole - czekali tylko na mnie. Wspólne kolacje były rytuałem w moim domu od zawsze i nikt nie miał zamiaru tego zmieniać. Nie umiałam określić, jaki był mój stosunek do tych posiłków. Stanowiły one właściwie jedyną okazję do spędzenia czasu razem ze wszystkimi.

W dodatku przyszła Nicki, dziewczyna mojego brata. Ona i Kenny spojrzeli na mnie podejrzliwie, a ja odpowiedziałam im tym samym. Chłopak trzymał ją za kolano. Był taki dumny, że znowu do siebie wrócili - tyle razy zrywali, że straciłam rachubę. Jednak od jakiegoś czasu było między nimi naprawdę dobrze, a we Włoszech, o dziwo, mój braciszek za bardzo nie flirtował. Doskonale widziałam, jak te dziewczyny o śniadych cerach patrzą na jego blond czuprynę. W tym upalnym kraju stanowiło to rzadkość. Zresztą, ja też byłam tam uważana za dosyć niezwykłą.

- Jak państwu minęła podróż? – Nicki starała się być miła dla rodziców.

Musiała się w końcu im jakoś podlizać. Nie miałam jej tego za złe, nawet ją lubiłam - kiedy nie kłóciła się z moim bratem, była całkiem w porządku.

- Jak miło, że pytasz... – Przewróciłam oczami na tę słodką odpowiedź mojej mamy.

Wciąż miała nadzieję, że Kenny ożeni się z Nicki. „Najważniejszy cel to wydać dobrze swoje dzieci!”, powtarzała babcia. Rodzina dziewczyny była bogata - zamożniejsza od nas. Mieli dużą firmę odzieżową i projektowali całe kolekcje do sklepów ze swojej linii. Moja mama dostarczała im kosmetyków dla modelek, a oni udostępniali twarze do naszych katalogów. Mówię „naszych”, bo ja też byłam częścią planu rodziców.

– Podróż, rzecz jasna, była rewelacyjna. Jak dobrze, że we Włoszech mamy drugą filię naszej firmy. Mogłam stamtąd kontrolować wszystkie inwestycje. A do tego to słońce, ciepłe plaże. Cóż więcej chcieć... – rozmarzyła się mama.

Ach, te uroki życia pełnego przepychu! Tak, myślałam o tym z ironią. Nigdy nie lubiłam się pokazywać na tak zwanych „salonach”, co zresztą moja rodzina uwielbiała. Kenny świecił zębami na prawo i lewo. Nie dziwię się mu, bo przecież wyglądał jak z żurnala. Cindy, chociaż miała dopiero piętnaście lat, znała się o wiele lepiej ode mnie na obowiązującej modzie i najnowszych trendach w każdej dziedzinie życia. Studiowała wszystkie najświeższe wydania magazynów o tej tematyce. Mama uwielbiała organizować nudne bankiety na rzecz biednych dzieci z Afryki, co przy okazji promowało „naszą” firmę. Tata natomiast zajmował się inwestowaniem pieniędzy w jakieś nowe projekty i przedsięwzięcia na rynku oraz giełdzie.

W takim razie... co ze mną? Byłam zupełnie inna. Lubiłam mieć pieniądze, iść na zakupy i wyjeżdżać gdzieś w nowe miejsca, ale lepiej się czułam w domu, kiedy mogłam rozmyślać i projektować. Co takiego projektowałam? Tapety na pulpit komputera. Śmieszne, prawda? Wolałam zajmować się wirtualną grafiką niż modą i kosmetykami. To nie znaczy, że nie byłam na czasie - pomagała mi mama i Cindy, doradzały mi na wspólnych zakupach. To wszystko. Nie chciałam mieć z tym nic więcej wspólnego.

Wreszcie, gdy mama skończyła swój wykład, włączył się tata: zaczął omawiać najnowsze pomysły inwestycyjne na ten sezon giełdowy. Stwierdził, że musi jeszcze tego wieczoru zadzwonić do prawnika oraz doradców finansowych przedsiębiorstwa. Znowu przewróciłam oczami i powróciłam do grzebania w sałatce, wyciągając z niej groszek i odkładając go na brzeg talerza. Byłam znudzona tą monotonią.

Za tydzień zaczynała się szkoła. Było to najzwyklejsze liceum, a nie żadne prywatne, do którego najpierw chodził Kenny, a teraz Cindy. Musiałam przekonać rodziców, że to dobry pomysł. Marudzili, że jako ich córka powinnam uczęszczać do renomowanej placówki, ale ja byłam uparta. Powiedziałam im, że chcę żyć normalnie. A jakie oczy zrobili... Szkoda gadać. Wyjaśniłam, że będę się dobrze czuć wśród zwyczajnych uczniów – przecież nie byłam od nich lepsza.

- Zjedz jeszcze trochę. – Z zamyślenia wyrwał mnie głos mamy i jej ciepła dłoń na moim ramieniu.

Spojrzałam na nią z zaciekawieniem, a ona zrobiłam zmartwioną minę.

– Praktycznie nic nie tknęłaś... – W jej oczach dostrzegłam niepokój.

Miała lazurowe tęczówki - tak jak ja. To była jedna z niewielu cech, które odziedziczyłam po rodzicach. Uśmiechnęłam się z przymusem i wzięłam do ust porcję makaronu. Zaczęłam przeżuwać, patrząc na nią. Cindy uniosła jedną brew, spoglądając na mnie z pogardą. W kogo moja siostra się wdała? Nie miałam pojęcia. Wszystko przez tę szkołę dla dobrych panien. Masakra.

- Jestem zmęczona. – Wstałam od stołu z głupią wymówką i - oczywiście - przykułam uwagę całej rodziny, łącznie z Nicki. – Idę odpocząć.

- Pewnie podróż cię wykończyła. – Mama była zawsze taka opiekuńcza.

Przytaknęłam głową i przysunęłam krzesło do blatu.

Chciałam po prostu być sama. Miałam jeszcze trochę pracy na komputerze.

- Dobranoc. – Obdarzyłam wszystkich uśmiechem.

Chociaż tak bardzo się od nich różniłam, to kochałam ich całym sercem. Byli
w końcu moją rodziną.

– Do zobaczenia, Nicki – zwróciłam się też do mojej przyszłej bratowej.

Kiedy weszłam do pokoju, od razu wskoczyłam na łóżko, kładąc się na chłodnej pościeli. Było mi jakoś dziwnie ciepło... Musiałam się odprężyć i odświeżyć umysł.

A czy jest coś lepszego na odprężenie, niż prysznic? Przyjemny i gorący... Było mi duszno, ale nie do tego stopnia, żeby polewać się letnią czy też zimną wodą. Jeszcze doszłoby do szoku termicznego i musiałabym, na własne życzenie, jechać do szpitala! Unikałam tego, jak tylko mogłam. Na szczęście, miałam bardzo odporny organizm, więc omijanie lekarzy przychodziło mi z niezwykłą łatwością.

Chwyciłam dresowe spodnie i T-shirt, następnie udałam się do własnej łazienki. Nasz dom był na tyle duży, by każdy miał osobną przy swoim pokoju. Stawiało mnie to w bardzo komfortowej sytuacji - nie musiałam sprzątać brudów po bracie. A kiedy chciałam się zrelaksować, mogłam to zrobić bez żadnych przeszkód.

Weszłam pod strumień gorącej wody i od razu poczułam, jak każdy nerw, mięsień i komórka mojego ciała relaksują się. O to chodziło. Nareszcie czułam wolność. Umyłam włosy, namydliłam całe ciało, a potem poczułam, jak wszystko ze mnie spływa – stres, brud, napięcie. Została tylko swoboda.

Przebrałam się w luźne ubrania, rozczesałam pukle i pozwoliłam, by mokre opadły mi na plecy. Spojrzałam na siebie w lustrze. Ujrzałam zwykłą osiemnastolatkę. Pierwszym, na co zwracało się uwagę, były moje płomiennorude loki i lazurowe oczy. Twarz miałam brzoskwiniową, usianą piegami na zgrabnym nosie i policzkach. Widoczne były też pełne zaróżowione usta. Musiałam przyznać, że przyzwyczaiłam się do siebie. Akceptowałam taki stan rzeczy, bo przecież nie mogłam zmienić w sobie wszystkiego. Poszłam do pokoju i podłączyłam aparat do komputera. Wrzuciłam na twardy dysk zdjęcia, które zrobiłam w trakcie wakacji i zaczęłam je dokładnie analizować.

Kiedy zajmowałam tym, co lubiłam, czas leciał mi naprawdę szybko. To niezwykłe, jak mało miałam go do dyspozycji. Im byłam starsza, tym krótszy się stawał. Chyba nie tylko ja to odczuwałam. Spojrzałam na zegarek, stojący na półce nad biurkiem i przeraziłam się; była trzecia nad ranem, a ja nie przerobiłam nawet połowy fotografii! Postanowiłam położyć się i przespać chociaż kilka godzin.



Słońce świeciło mi prosto w twarz. No tak, zapomniałam wieczorem zaciągnąć zasłony. Każdy, kto chciał, mógł zajrzeć do mojego pokoju przez okno. Dobrze, że mieścił się on na pierwszym piętrze - nie lubiłam gapiów.

Była dziesiąta, czyli wcale nie aż tak późno, jak mi się wydawało. Niby się wyspałam, ale na kawę wciąż miałam ochotę - zwłaszcza taką z ekspresu. Czekało mnie tego dnia jeszcze sporo pracy, więc musiałam się porządnie ocucić. 

W kuchni nikogo nie było. Kenny miał zająć się swoim samochodem, starym pickupem. Podobno nawalał mu jeszcze przed naszym wyjazdem. Miałam nadzieję, że go naprawi - nie chciałam, żeby jeździł ze mną. Zawsze tak było; kiedy jego auto nie działało, ja musiałam się poświęcać i wszędzie go wozić, jakbym była szoferem.

Cindy poszła na lekcje baletu. Potrafiła godzinami przebywać w studiu i ćwiczyć nowy układ. Taniec klasyczny był jej pasją. Ciągle miała nadzieję, że kiedyś będzie pracowała w teatrze. Nadawała się do tego.

Otworzyłam lodówkę i wyjęłam mleko z – oczywiście - jak najmniejszą zawartością tłuszczu – miałam bzika na tego punkcie. Sama nie wiedziałam, dlaczego; jakoś samo przyszło. Przebywając w towarzystwie modelek i mojej mamy, można było nabawić się różnego rodzaju uprzedzeń do normalnego jedzenia. Mimo to nie miałam awersji do fast foodów. 

Chwyciłam paczkę płatków muesli i wsypałam je do miski. Zalałam mlekiem i wstawiłam na minutę do mikrofalówki. Było to najszybsze śniadanie świata. No, jeszcze moja ukochana mała czarna z ekspresu. Nasypałam kawy, podstawiłam dużą szklankę i włączyłam. Piknięcie oznajmiło, że płatki były gotowe. Na blacie kuchennym leżała najnowsza gazeta. Przejrzałam ją, pożerając posiłek. Jak zwykle nie było w niej nic ciekawego i godnego uwagi. Zwinęłam ją więc i odłożyłam na miejsce. 

Aromat kawy wypełnił kuchnię. Przymknęłam oczy, by się nim napawać. Dodałam mleka i trochę cukru, a potem pociągnęłam łyk. Czułam, jak przebudzenie płynące ze strony ust przechodzi każdy skrawek mojego ciała. Ten niepowtarzalny smak połechtał moje podniebienie i przeszedł przez przełyk aż do żołądka. Fala ciepła przeszyła mnie od wewnątrz. Moje oczy otworzyły się na dobre i mogłam zaplanować cały dzień. 

Oparłam się o blat szafek kuchennych i popatrzyłam przez okno. Zapowiadała się słoneczna pogoda. Mogłam więc pochodzić spokojnie po okolicy i zrobić kilka zdjęć. Mój dom otoczony był gęstą knieją, pewnie dlatego, że mieszkaliśmy na obrzeżach Parku Narodowego Olympic. Odkąd się tu przenieśliśmy, nie miałam okazji, aby pójść do lasu. A podejrzewałam, że udałoby mi się zrobić przynajmniej kilka ciekawych fotografii. To był dobry pomysł. W każdym razie tak mi się wydawało. 

Postanowiłam zrobić obchód terenu wokół domu. Nie wiedziałam tylko, jak mam się ubrać. Czy adidasy nie przemokną, a może powinnam założyć buty do wędrówek po górach? Spodnie, najlepiej dżinsy, bo najwygodniej i jakąś bluzkę. Założyłam jeszcze wiatrówkę, tak zapobiegawczo. Włosy dokładnie rozczesałam. Jedynym plusem posiadania loków, było to, iż nie musiałam się z nimi za bardzo męczyć. Zero układania. Wystarczyła pianka i grzebień.

Wzięłam aparat z biurka i zawiesiłam go na szyi. Portfel, tak na wszelki wypadek, schowałam do kieszeni, a do drugiej wsadziłam telefon. Wątpiłam, że na terenie lasu będzie zasięg, ale byłam już przyzwyczajona do noszenia komórki przy sobie.

Zamknęłam drzwi i udałam się do garażu. Chciałam zobaczyć, jak Kenny radzi sobie ze swoim gratem.  Czemu go jeszcze nie wymienił? Chyba miał do niego sentyment. Jego pickup nie był najnowszy i często mu nawalał. Gdy weszłam do pomieszczenia, mój brat leżał na deskorolce i grzebał w podwoziu. Naprawdę nie miał nic lepszego do roboty?

- Idę się przejść - odezwałam się, stając obok jego samochodu. 

Zauważyłam kilka śladów rdzy na karoserii. Autko powoli się rozpadało.

- Gdzie? - spod spodu wydobył się głos. 

Nawet nie raczył na mnie spojrzeć. No tak. Pojazd jest o wiele ważniejszy od siostry. Typowe. 

- Po lesie - odparłam.

Pewnie pomyśli sobie, że znowu stuknęło mi coś pod kopułką. Zawsze miał mnie za wariatkę. Mimo to mogłam na niego liczyć w każdej sytuacji – nieraz już wstawił się za mną u rodziców. Czasem cieszyłam się, że mam starszego brata. 

- Tylko się nie zgub! - To wszystko? Żadnych ostrzeżeń? Zakazów? 

- Okej. - Miałam nadzieję, że mi się to uda. 

Zresztą, nie chciałam zbytnio oddalać się od domu. To miała być moja pierwsza wyprawa do lasu, ale nie ostatnia. Coś mi mówiło, że bardzo mi się tam spodoba. 

Zostawiłam go z jego rupieciem i przeszłam wzdłuż podjazdu. Za płotem było tak... inaczej. Natura. Idealny kontrast z nowoczesnym zabudowaniem mojego domu. Musiałam to uwiecznić. Gradacje stanowiły moją specjalność. Już sama w sobie byłam całkowitym przeciwieństwem w stosunku do mojej rodziny – to, jak wyglądałam, mówiło samo za siebie. 

Ruszyłam żwawym krokiem do przodu. Robiłam po drodze zdjęcia, żeby w razie potrzeby mieć mapę drogi powrotnej. Karta pamięci w aparacie była pusta, więc na pewno zmieściłoby się na niej tysiąc obrazów dobrej jakości. 

Las był wilgotny. Doskonale odzwierciedlał klimat Stanu Waszyngton. Występowały tu częste opady, wiatr i ogólnie panująca wilgoć, ale wolałam to niż palące słońce. Miałam dość włoskiego upału - dwa miesiące zupełnie mi wystarczyły. Teraz upajałam się kropelkami wody, uderzającymi o moją twarz. Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w dźwięki natury; zefir huczący pomiędzy liśćmi różnych gatunków drzew. Im dalej wchodziłam, tym ciemniej się robiło. Dostrzegłam, że promienie słońca tylko w niektórych punktach przebijały przez gęste korony. Smugi światła nadawały temu miejscu jeszcze mroczniejszego klimatu, tajemnicy. Mogłam określić to tylko w ten sposób - inne słowo nie byłoby trafne.

Wydawało się, że las coś skrywa, a ja miałam okazję, żeby to zbadać. Możliwe, że to jedynie moje urojenia, ale im bardziej zagłębiałam się w tę gąszcz, tym większe było moje przekonanie. 

Utrwalałam każdy szczegół - krople na liściach, mrówki pracujące przy mrowisku, przewalone konary drzew, ptaki buszujące w najwyższych partiach lasu, wiewiórki zbierające orzechy. Spotkałam nawet węża. Mój zachwyt był ogromny. Natura była tak piękna i niezwykła, kiedy człowiek nie próbował jej "poprawić". 

Najbardziej oczarował mnie jednak widok stada saren na polanie. Oświetlały je promienie słońca, ich delikatna skóra idealnie opinała mięśnie i kości. Była to pora obiadowa, ja też zrobiłam się trochę głodna. Szkoda, że nic ze sobą nie zabrałam. Podeszłam bliżej, aby przyjrzeć się zwierzętom jak najlepiej. Dobrze, że mój aparat nie robił zbyt dużo hałasu - dzięki temu utrwaliłam tę scenę i mogłam ją dodać do portfolio. Chciałam uczynić z niej ozdobę mojej kolekcji. Najbardziej podobał mi się jeleń, który cały czas czuwał i uważnie się rozglądał. 

Nagle samiec ruszył, a za nim reszta stada. Miałam wrażenie, że coś je spłoszyło. Tylko co? Niczego przecież nie widziałam. Wyszłam z zarośli i stanęłam na samym środku polany. Rozejrzałam się dookoła, ale nie dostrzegałam nic niepokojącego. Wzruszyłam ramionami i zrobiłam kilka zdjęć kwiatom. Nachyliłam się nad niezapominajkami i chłonęłam ich aromat. Był niezwykle delikatny i świeży. Mogłabym zatracić się w nim na zawsze. Zamknęłam oczy i zaczęłam marzyć. Nie trwało to jednak zbyt długo. 

Usłyszałam ciężkie stąpanie i szelest wśród krzaków. Otworzyłam oczy i popatrzyłam tam, skąd dobiegał dźwięk. Wyprostowałam się, zacisnęłam pięści. Teraz uświadomiłam sobie, co wystraszyło stado saren. Z buszu wynurzył się ogromny niedźwiedź grizzly. Patrzył na mnie wielkimi, czarnymi oczami. Był piękny.  Gdy stanął na dwóch łapach, miał około trzy metry wysokości. Pragnęłam nie wiedzieć, co oznacza ta figura. Oglądałam kiedyś film dokumentalny o tym gatunku, ale nie mogłam sobie za nic przypomnieć żadnych informacji. Zdawałam sobie jednak sprawę z tego, że ta chwila będzie niezapomniana. Miałam okazję widzieć to wielkie zwierzę na żywo a nie jedynie w zoo, za kratkami. 

Co ja właściwie wyprawiałam? Zachwycałam się tym ogromnym misiem, który patrzył na mnie z zainteresowaniem, lekko przekrzywiając łeb w prawą stronę. Próbowałam sobie przypomnieć, jak szybko one biegają. Mój instynkt samozachowawczy najwyraźniej nie do końca wygasł. Powinnam była jak najprędzej uciekać, a nie stać i gapić się na tego drapieżnika. Chwyciłam aparat w ręce i zrobiłam mu zdjęcie. Lampa błyskowa oślepiła go, wydał głośny ryk, stając z powrotem na czterech łapach, a ja zaczęłam zwiewać.

Biegłam najszybciej, jak mogłam. Słyszałam moje stopy uderzające o podłoże i coraz bardziej przyśpieszający oddech. Serce biło mi jak oszalałe. Niedźwiedź miał, zapewne, idealny węch, więc i tak by mnie wytropił, jeśli o to mu chodziło. Jedynym wyjściem było dotarcie do jakiegoś zbiornika wodnego i zanurzenie się w nim. Wiedziałam, że niedaleko płynęła rzeka, ale uciekając, straciłam zupełnie orientację w terenie. Przeklęty zwierz. 

Prawdopodobnie, gdybym miała dokąd biec, robiłabym to dalej, ale las się przerzedził, a grunt... skończył. Znalazłam się nad przepaścią. Kilka metrów pode mną płynęła rzeka, o której wcześniej myślałam. Wybrałam jednak dobry kierunek. Mimo to odechciało mi się skakać. Po pierwsze, nie miałam zamiaru roztrzaskać się na półkach skalnych - nie bawiła mnie perspektywa takiej śmierci. Po drugie, woda w rzece była, jak się domyślałam, lodowata. Aż przeszły mnie ciarki na samą myśl o możliwości zetknięcia się z jej zimnem. Po trzecie, nie mogłam pozwolić, żeby mój kochany aparat zamókł. Nie po to robiłam tyle zdjęć, by teraz wszystko poszło na marne. Stałam więc i patrzyłam w dół. Zastanawiałam się, jakie mam jeszcze wyjście. Może niepotrzebnie robiłam miśkowi zdjęcie? Pewnie dlatego się wściekł... Możliwe, że on nie miał nawet zamiaru mnie zaatakować, a lampa błyskowa go do tego sprowokowała?

Był coraz bliżej, a ja nie miałam żadnego pomysłu. Nadal oddychałam szybko, byłam zmęczona. Do tego doszedł strach, który przepełniał mnie z każdą chwilą jeszcze mocniej. Odwróciłam się w stronę lasu. Niedźwiedź znowu się zatrzymał i patrzył na mnie z zainteresowaniem. Byłam ciekawa, jakie zwierzę mu przypominam. Może wiewiórkę? Chyba jakąś zmutowaną. Nie wiem, co jeszcze wchodziłoby w grę. 

Jak to jest być rozszarpywanym przez leśnego mordercę? Zmrużyłam oczy, bo ta wizja nie napawała mnie zbytnim optymizmem. A on cały czas nie atakował. Mógłby się pośpieszyć. Możliwe też, że to tylko mnie ten czas tak strasznie się wlekł. 

Myślałam o rodzicach. O ich nadziejach, które ze mną wiązali. O tym, że będą się martwić, szukając mnie. Nie odnajdą ciała. Może jedynie mój aparat i kawałek ubrania. Wyobrażałam sobie minę mamy. Cała zapłakana trzymałaby w rękach jedną z moich starych zabawek. Chyba tego pluszowego niedźwiadka. Nie wiedziałaby, że to właśnie pierwowzór tej maskotki zmasakrował jej córkę. A tata? Obejmowałby ją i przepraszał, że nie miał dla mnie wystarczająco dużo czasu. Kenny poszedłby grać w kosza, by nie myśleć. Wspominałby nasze wspólne mecze jeden na jednego. Cindy dorwałaby się do moich ciuchów i kosmetyków. Ubierając się w jedną z moich sukienek, zaczęłaby płakać. Zastanawiałam się, co powiedziałaby Sara. Byłam jej jedyną przyjaciółką. Snułaby się po szkole samotnie, może czasem z Thomasem. 

Gdy skończyłam myśleć o swoich najbliższych, byłam gotowa na śmierć. Szkoda, że nie zdążyłam napisać testamentu. Złożyłam dłonie w pięści. Ramiona przylgnęły do mojego ciała. Po prostu się poddałam. Nie widziałam innego wyjścia. 

Kiedy straciłam już nadzieję, zdarzył się cud. Nagle zza pobliskich krzaków wyskoczył wilk. Stanął między mną a niedźwiedziem. Mój wybawca, o ile tak mogłam go nazwać, obnażył zęby i zaczął warczeć. Najeżył futro. Uszy, które najpierw stały pionowo, opadły na tył głowy. Był gotowy do skoku na miśka.

Chyba miałam dziś swój szczęśliwy dzień. Zobaczyłam na żywo wiele dziko żyjących zwierząt, choć najbardziej spodobał mi się wilk. Wydawał mi się nienaturalnie duży. Pewnie gdyby stanął koło mnie, jego głowa sięgałaby mi do ramienia. Nie wiem, jakiej wielkości one są, ale raczej nie powinny być większe od labradorów. Pomimo swoich rozmiarów i tak nie miał szans z półtonową bestią.

Teraz wielki drapieżnik patrzył na mojego obrońcę. I muszę przyznać, że wyglądał na przerażonego. Zdziwiło mnie to trochę. Możliwe, że w przyrodzie, a zwłaszcza w tym lesie, obowiązywała jakaś dziwna hierarchia, której człowiek nie był w stanie zrozumieć. Tak więc po chwili warczenia i mruczenia na siebie, misiek opadł z powrotem na cztery łapy i wycofał się. Byłam tak zbita z tropu, że nie wiedziałam, czy mam się cieszyć, czy nadal drżeć ze strachu. 

Wilk odwrócił się w moją stronę i popatrzył na mnie czarnymi jak węgiel oczami. Były one tak inteligentne, iż wydawało mi się to niewiarygodne, żeby posiadało je zwierzę. Błyszczały. Zastanawiałam się, czy walka, która przed chwilą miała miejsce, nie stanowiła przypadkiem sprzeczki o przekąskę, jaką byłam ja. Moje obawy rozwiał dziki pies, wystawiając zabawnie język tak, jakby był zmęczony i machając ogonem. Uśmiechał się do mnie. Może byłam zbyt wykończona wrażeniami, ale takie było moje odczucie. 

Rozluźniłam się i westchnęłam głęboko. Chyba mogłam zaufać temu cudownemu zwierzakowi. Wywołał we mnie ogromny podziw - zwłaszcza błyszcząca ciemna sierść i bystre oczy. Czarne węgielki były naprawdę zbyt mądre jak na oczy wilka. Mogłam się mylić, ale był on  istotą rozumną. 

Zrobiłam kilka kroków w jego kierunku i wyciągnęłam rękę przed siebie, żeby móc go dotknąć. Chciałam sprawdzić fakturę jego sierści. Patrzył na mnie przez chwilę, ale też się zbliżył. Zrobił dwa susy i już był obok mnie. Nie myliłam się - faktycznie sięgał mi do ramion. Usiadł przede mną i czekał, aż go pogłaszczę. Chciałam spełnić każde jego życzenie. Nie dlatego, że mnie uratował, ale dlatego, że mnie zachwycał. Miał miękkie i przyjemne w dotyku futerko, takie gęste i lśniące. Promienie słońca ukazywały ślady różnokolorowych plam sierści. Nie był jednolicie czarny, a miał na sobie mieszankę brązu, miedzi, szarości i odrobiny czerni. Wszystkie odcienie tworzyły jedną niezwykłą barwę. Najbardziej wyróżniał się jasnoszary pas wokół jego szyi. Wyglądał jak jakiś medal.

Czułam się dziwnie, dotykając go. Tak jak nigdy dotąd. Przepełniała mnie radość, że żyję, ale nie tylko. Cieszyłam się, że spotkałam tego wilka. Nagły przypływ miłości przepełnił moje serce. 

Miał umięśnione, zgrabne łapy, białe zęby lśniły w przyjaznym uśmiechu, a sierść pachniała lasem. Kiedy swoją dłonią dotknęłam jego pyska, wilk wydał z siebie przyjemne mruczenie. Zmrużył oczy, jakby sprawiało mu to rozkosz. Możliwe, że jako dzikie zwierzę nigdy tego nie doświadczył i dlatego to doznanie było tak przyjemne. Potem zaczął wyć.

- Czego chcesz? - zapytałam. 

Byłam, jak zwykle, dziwna. Mówiłam do zwierzęcia, ale nic mnie to nie obchodziło. Mogłam się założyć, że ten wilk mnie doskonale rozumiał - pewnie lepiej niż niejeden człowiek. Chwycił zębami moją kurtkę i delikatnie pociągnął do siebie.

- Mam za tobą iść? - Wydawało mi się,  że właśnie o to mu chodziło.

Znowu zawył i odwrócił się. Poszedł przed siebie, a ja za nim.

Ciekawiło mnie to, czy znajdzie mój trop. Przecież biegłam kawałek, nie bacząc, w którym kierunku. Pewnie jako wilk miał o wiele lepszy węch ode mnie, więc nie powinnam się tym przejmować. Opuścił głowę i szukał ścieżki, jaką szłam wcześniej. Znajdując ją, przyśpieszył kroku. Czy powinnam była mu zaufać? Mógł mnie przecież prowadzić do jakiejś pułapki. Wilki nie wędrują samotnie. Gdyby niedaleko krążyła jego wataha, byłabym już załatwiona na cacy. 

Jednakże po jakimś czasie zaczynałam rozpoznawać trasę, którą uprzednio podążałam i nim się spostrzegłam, byłam już pod domem. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Wilk stanął niedaleko ogrodzenia i odwrócił się do mnie. Znowu wyszczerzył kły. Był taki ludzki. Chciałam go jeszcze raz pogłaskać, ale odsunął się. Usłyszał gwizdanie mojego brata, który najwidoczniej jeszcze grzebał przy samochodzie. Mój wybawca patrzył na mnie przez moment, a potem zniknął w lesie. 

Serce mi się krajało. Spoglądałam za nim, mając nadzieję, że wróci, ale nie miało to większego sensu. Był wilkiem a nie psem Lassie. Żył na wolności i mógł robić, co tylko chciał. Świat należał do niego. Nie wiedziałam natomiast, czy jeszcze kiedyś go zobaczę. Zauroczył mnie. Pierwszy raz, odkąd Charlie mnie zostawił, miałam wrażenie, że potrafię obdarzyć kogoś miłością. Mogłam powiedzieć, że zakochałam się w wilku i, choć to śmieszne, tak właśnie się czułam. 

Weszłam do domu bardzo powoli. Analizowałam wszystko, co się wydarzyło. Poszłam do swojego pokoju i podłączyłam aparat do komputera. Zmieniłam ciuchy na bardziej "domowe". Zdjęcia wyszły rewelacyjnie, nawet nie sądziłam, że aż tak dobrze. Żałowałam, że nie sfotografowałam wilka. Nie wiedziałam, czy mogę. Bałam się, że go wystraszę, a nie chciałam stracić ani jednej chwili z nim. 

- Sam! - Do mojego pokoju weszła Cindy. - Kolacja jest! - powiedziała sztywno i znikła.

Nigdy nie miałam z nią dobrego kontaktu. Nawet nie wiedziałam, dlaczego. Moja siostra była indywidualistką, większą niż ja. Miała swój własny świat. 

Musiałam przerwać moje ulubione zajęcie i iść zjeść kolację z moją zakręconą rodzinką. 

Scena wyglądała podobnie jak dzień wcześniej, brakowało tylko Nicki. Zdziwiłam się lekko, bo myślałam, że po naszym powrocie będzie spędzała z Kennym o wiele więcej czasu. 

- Jak ci minął dzień, Sam? - Mama uśmiechnęła się do mnie. 

Pewnie mój brat powiedział jej, że byłam na spacerze. Była ciekawa. Zastanawiałam się, czy mogę o wszystkim powiedzieć rodzinie. Czy nie sprowadziłoby to kłopotów na wilka? Rodzice wpadliby pewnie w panikę i chcieliby się wyprowadzić. Jeśli miałam zamiar jeszcze kiedyś zobaczyć mojego wybawcę, musiałam temu zapobiec.

- Dobrze, zrobiłam sporo zdjęć do portfolio - odparłam z uśmiechem.

Nie kłamałam. Pominęłam tylko kilka szczegółów, tych mrożących krew w żyłach.

  - Widziałam stado saren na polanie i kilka innych zwierząt. Nie miałam pojęcia, że mieszkamy w takiej pięknej okolicy. Żałuję, że nie wybrałam się na spacer wcześniej. – Wszyscy patrzyli na mnie pytająco, jakby mnie nigdy nie widzieli. Uśmiechałam się jak idiotka. Jak zakochana. Chyba nawet byłam - w wilku. Ten szczegół też musiałam pominąć.

- Cieszę się. – Mama udawała radość.

Wolałaby, żebym jej pomagała w firmie, a nie szwendała się po lesie, robiąc zdjęcia. Ona jednak nie mogła tego zrozumieć. Całe życie dziadkowie obchodzili się z nią jak z jajkiem, teraz miała zamiar zrobić to samo ze mną i moim rodzeństwem. Cindy była wygodna i jej zupełnie to nie przeszkadzało, a Kenny nie zwracał uwagi na komentarze matki. Miał swoje życie, w końcu był już dorosły i mógł robić to, co chciał. Ja niby też, tylko cały szkopuł polegał na tym, że byłam dziewczyną, a mój brat nie. On miał o wiele większą swobodę.

- Naprawdę było fajnie... - wydusiłam z siebie. 

Cindy prychnęła pod nosem. Zmroziłam ją spojrzeniem. Pozwalała sobie na zbyt dużo, smarkula. Zaczynała się powoli zmieniać w Barbie. I tak nie widziała już nic poza czubkiem swojego nosa. Denerwowała mnie coraz bardziej. 

To było wszystko, co powiedziałam tego wieczora. Resztę kolacji przegadała mama. Opowiadała o jakimś nowym inwestorze z Francji. Zachwycała się - zupełnie jak nastolatka swoim idolem - jego manierami i spostrzeżeniami. Chciało mi się z niej śmiać. Kenny też się powstrzymywał. 

Spałaszowałam rybę po grecku i poszłam do siebie. Byłam zmęczona. Zgrałam wszystkie zdjęcia z aparatu na komputer i wskoczyłam do łóżka. Po pełnym dniu wrażeń zasnęłam dosyć szybko, co wcale mnie nie zdziwiło. Kiedy odpływałam w objęcia Morfeusza, wydawało mi się, że słyszę wycie. Może to były przesłuchy. Pewnie dlatego, że tej nocy śniłam po raz pierwszy o moim wilku. Pięknym, ciemnym, z szarym "kołnierzem". Patrzył na mnie swoimi czarnymi oczami, a nawet polizał po twarzy. Śmiałam się do rozpuku. Byłam szczęśliwa.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Pią 18:38, 20 Sie 2010, w całości zmieniany 36 razy
Zobacz profil autora
Violet
Wilkołak



Dołączył: 02 Cze 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 8:27, 17 Paź 2009 Powrót do góry

1. Nie ma bety.
2. Brak oznaczeń.
3. Nie jestes na forum od dzisiaj, wiec powinnas kojarzyc to - REGULAMIN

Pozdrawiam,
C.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Violet dnia Sob 8:28, 17 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Larissa
Wilkołak



Dołączył: 09 Lip 2009
Posty: 222
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 25 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Z dwóch miast: Piaseczno [PL] i Zohor [SK]

PostWysłany: Sob 8:49, 17 Paź 2009 Powrót do góry

Przeczytaj regulamin. Co to opowiadanie
ma niby wspólnego ze Zmierzchem?
I oczywiście - beta.
L.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Vena
Wilkołak



Dołączył: 28 Lut 2009
Posty: 117
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Lubań

PostWysłany: Sob 10:08, 17 Paź 2009 Powrót do góry

Na pewno powinnaś zadbać o betę. Mogę Ci jednak udzielić pewnych rad, bo sama wrzucam tutaj swoją książkę i, aby była w "zmierzchowym" klimacie pozmieniałam imiona i miejsca. Jeśli trochę się postarasz, będziesz mogła zrobić z tego zmierzchowy FF bez zmieniania koncepcji i fabuły. Myślę, że warto, bo pomimo błędów stosujesz bardzo ładne opisy i wciągasz. Jednak radzę pooddzielać od siebie akapity, ponieważ wszystko się ze sobą zlewa i trudno się czyta. Zrób edita, dodaj trochę sagowych postaci i znajdź betę, a wszystko będzie tak, jak powinno.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Alicei
Nowonarodzony



Dołączył: 01 Paź 2009
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Chełmsko Śl.

PostWysłany: Wto 16:21, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Mi się podoba bardzo Kwadratowy
Może nie mogę zbyt dobrze ocenić, jako Twoja beta, ale jest ok.
A czemu FF musi być związany z sagą? Wiele ciekawych fan-ficków jest o podobnej tematyce, ale są inne postacie.
Dobrze jest tak, jak jest.
Pozdrawiam :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:03, 27 Paź 2009 Powrót do góry

Rozdział 2 - Nowy


Beta: Alicei
pijana_wiatrem


James Blunt - I'll take everything

On był wszędzie. Przez te wszystkie dni, zanim zaczął się rok szkolny, myślałam o nim ciągle. Widziałam wyraźnie jego spojrzenie i utożsamiałam je z człowiekiem. Tak, dla mnie ten wilk był o wiele bardziej ludzki niż niejeden człowiek. Nie miałam pojęcia z czego to mogło wynikać. Takie było moje odczucie.

Codziennie wychodziłam na spacer do lasu, by go spotkać, ale wracałam do domu po kilku godzinach i byłam nieusatysfakcjonowana. Mój wybawca zniknął na dobre. Po jakimś czasie miałam wrażenie, że to jedynie moja wyobraźnia działała intensywniej tamtego dnia i nie spotkałam żadnego niedźwiedzia ani wilka. I pewnie tak było, ale nadal dałabym chyba wszystko, żeby go zobaczyć chociaż jeszcze raz. Nie miałam nawet jego zdjęcia. Naprawdę można by było pomyśleć, że się zakochałam i to na zabój. Tak samo pewnie postępowałabym z jakimś chłopakiem, który by mi się spodobał.

W końcu czas rozmyślań się skończył i musiałam wracać do szkoły. W poniedziałek wsiadłam do mojego czarnego Mini Coopera i ruszyłam do Port Angeles. Lubiłam prowadzić ten samochód, miałam go od roku. Rodzice podarowali mi go, kiedy zdałam prawo jazdy. Był idealny dla mnie. Co prawda niektórzy uczniowie dziwnie na mnie patrzyli, kiedy nim parkowałam na podjeździe szkolnym, ale ja się tym nigdy nie przejmowałam. Byli zazdrośni.

Jechałam szosą przez las i ciągle jeszcze miałam nadzieję, że ujrzę gdzieś mojego wilka wśród drzew, ale łudziłam się niepotrzebnie. Wydawało mi się, że była to jednorazowa przygoda w moim nudnym życiu. Pewnych rzeczy czasami nie da się powtórzyć. A to co minęło, będzie w mojej pamięci. Zawsze coś.

Nie wiem ile miałam na liczniku, ale nie myślałam o tym. I oczywiście się doigrałam. Zatrzymała mnie policja. Byłam zła. Miałam szczęście, że dokumenty od samochodu zawsze trzymałam w skrytce. A portfel był w torebce. Jednak nie było to nic przyjemnego. Rzadko łapała mnie drogówka. Najwyraźniej tego dnia miałam problemy z koncentracją.

- Czy wie pani jak szybko pani jechała? - Mundurowy podszedł do mojego samochodu i zajrzał do środka przez odsuniętą szybę.

Nie znałam odpowiedzi na jego pytanie. Musiałam to przyznać od razu.

- Bardzo się śpieszę na zajęcia, panie władzo - zatrzepotałam kokieteryjnie rzęsami.

Dobrze, że je umalowałam, bo moje naturalne były też w kolorze rudym. Nie lubiłam tego koloru. Opatrzył już mi się. Codziennie rano widzę go w lustrze.

- Rozumiem. Dokumenty proszę. - Podałam mu dowód rejestracyjny, prawo jazdy, ubezpieczenie i takie tam pierdoły.

Byłam zła na siebie. Zupełnie zapomniałam, że na tej trasie bardzo często stoi policja i łapie śpieszących się do szkoły kierowców. Ile już razy Kenny dostał tu mandat? Teraz widocznie była moja kolej.

- Proszę - wręczył mi świstek z mandatem i dokumenty.

Wpakowałam je do schowka.

- Mogę panu od razu zapłacić. Powinnam mieć przy sobie dwadzieścia pięć dolarów - dobrze, że nie dostałam większej kary.

Może miałam jednak szczęście. Chwyciłam torebkę i zaczęłam szukać portfela. Gdzie go wsadziłam? Wysypałam wszystko na moje kolana i nie mogłam go znaleźć.

- Chyba jednak zrobię to później - zaczerwieniłam się.

Było mi wstyd. Pewnie myślał, że chciałam mu dać łapówkę. Ale co się stało
z portfelem? Zawsze był w torebce. Jakby się w powietrzu rozpuścił. Miałam kolejną rzecz do przeanalizowania.

- Szerokiej drogi! - Jaki miły policjant.

Uśmiechnęłam się, bo nie męczył mnie za długo. Żeby nie zapeszać resztę drogi przejechałam z odpowiednią prędkością. Jeszcze natknęłabym się na kolejny radar. To byłoby już bardzo wredne.

Pojechałam prosto do szkoły. Nie chciałam mieć kolejnych problemów przed dotarciem. Na parkingu zajęłam pierwsze wolne miejsce. Pomyślałam, że ilość pojazdów gwałtownie wzrosła przez wakacje. Aż mnie to zdziwiło. No, ale w końcu młodsze roczniki dorastały.

Chwyciłam torebkę, zamknęłam samochód i ruszyłam w stronę głównego wejścia. Po drodze przywitałam się z kilkoma osobami. Musiałam przyznać, że miło było widzieć te wszystkie przyjazne twarze. Weszłam do szkoły i udałam się do swojej szafki. Otwarłam ją i wyjęłam książki do historii. Zamykając drzwiczki, o mały włos nie dostałam zawału. Stała za nimi Sara i krzyknęła, kiedy na nią spojrzałam. Ta to naprawdę umiała straszyć ludzi.

- Głupia jesteś? Chcesz, żebym umarła zanim się z tobą przywitam? - spojrzałam na nią gniewnie, ale tylko przez moment.

Jak dobrze było ją w końcu widzieć. Uścisnęłam ją mocno, a Sara rzuciła mi się na szyję. Byłam od niej wyższa o połowę głowy. Śmiała się i to bardzo głośno, aż inni się za nami oglądali. W sumie nie mieli się na co gapić. Nie pokazałyśmy jakiejś nienaturalnej sytuacji. Podejrzewałam, że na całym korytarzu takie sceny odbywały się przynajmniej co dziesięć metrów.

- Nie jestem głupia. - Jak zwykle zaczęła się tłumaczyć. Już na sam dźwięk jej głosu chciało mi się śmiać. Była właścicielką naprawdę wysokiej i piskliwej tonacji. Nigdy nie słyszałam, żeby tak ktoś inny mówił. Była jedyna w swoim rodzaju. Z resztą tak jak ja. Pewnie dlatego byłyśmy przyjaciółkami.

- Tak bardzo za tobą tęskniłam. Nawet nie wiesz jak się wynudziłam na farmie
u wujka. To był jakiś koszmar! - Sara zaczęła nawijać o swoich wakacjach, a ja jej cierpliwie słuchałam.

Muszę się przyznać, że czasami wyłączałam się, kiedy ona zaczynała coś mówić. Potrafiła nawijać jak najęta. Zupełnie jakby gadanie było jej życiową pasją. Uśmiechałam się grzecznie, żeby jej nie urazić. Jaka ze mnie przyjaciółka? Tragiczna.

A wszystko przez tego wilka. Sara opisywała właśnie jakiegoś super chłopaka
z miasteczka, a ja próbowałam sobie przypomnieć całą postać tego zwierzęcia. Nie rozumiałam, dlaczego ciągle o nim rozmyślałam. Śnił mi się codziennie od tamtego dnia, gdy spotkałam go pierwszy raz.

- Wyobraź sobie, że ten cały Jeff chciał się ze mną umówić. - Ponownie włączyłam swój słuch i starałam się domyślić, o czym dokładnie opowiadała Sara.

Nie było to wcale takie trudne. Nadal o chłopaku.

- Odmówiłam. To wieśniak. Gdybyś go widziała. Nie był zły. No, bo miał ekstra ciało, taka muskulatura jak u modela. Ale jak otworzył usta, to myślałam, że się przewrócę. Mówił takim slangiem, że wstyd było się z nim gdziekolwiek pokazać.

- Przykre to – odezwałam się w końcu. Miała to być rozmowa, a nie monolog mojej przyjaciółki.

- Ale co ja ci mówię o swoich wakacjach, lepiej powiedz mi jak było we Włoszech! - No tak. Teraz ja miałam jej opowiadać o swoich podbojach.

- Nie mów mi, że nikogo nie poznałaś - uniosła jedną brew do góry i spojrzała na mnie pytająco.

Sara twierdziła, że zrobiła się ze mnie zakonnica, odkąd rzucił mnie Charlie, ale co ja miałam zrobić, że jakoś nikt nie przypadł mi specjalnie do gustu.

- Było kilku. - Chciała sensacji, to miała.

Opowiedziałam jej o kilku Włochach, którzy mnie podrywali. Jak z nimi tańczyłam na zabawach i stawiali mi drinki. Robiłam na nich wrażenie, bo byłam ruda i miałam niebieskie oczy. To oczywiste, że u nich było mało dziewczyn o tym typie urody. Gdziekolwiek poszłam po prostu rzucałam się w oczy. Byłam kontrastem, chociaż nie przepadałam za zbytnim wyróżnianiem się. Powinnam się do tego już przyzwyczaić, ale jakoś nie mogłam.

- Zazdroszczę ci. - Sara położyła ręce na ramionach i uśmiechnęła się.

Jak ona mogła mi zazdrościć? Była naprawdę ładną dziewczyną. Taka delikatna twarz, brązowe oczy i proste czarne włosy. Tom był szczęściarzem będąc z nią. Przypomniałam sobie wtedy o jego istnieniu. Gdzie on się podziewał?

- Ci wszyscy Włosi. Ale na mnie nie zwróciliby najmniejszej uwagi - ruszyła dalej korytarzem, a ja dreptałam za nią.

Rozwodziła się na temat mojej urody. Wymieniała same plusy, których ja jakoś nie dostrzegałam. Patrzyłam na nią nie dowierzając, że to mówi, a takie wykłady powtarzały się, co jakiś czas. Nie mogłam dokładnie określić ich częstotliwości. A szkoda, bo mogłabym przygotować sobie kontrargumenty.

- Skończ już. - Trąciłam ją w bark. Sara lekko się skrzywiła, niby urażona, a potem mi oddała. Ach te nasze pieszczotliwe gesty.

- Lepiej się przyznaj, gdzie jest Tom. - Zachowywała się, jakby nie miała wcale chłopaka, który za nią szalał.

Wiedziałam dobrze, że go kocha. I to liczyło się najbardziej. Kiedyś mi przeszkadzało, że byli ze sobą. Było to krótko po moim rozstaniu z Charliem. Chodziłam jak struta, ale zawsze cieszyłam się, że Sara związała się z Thomasem. Pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka. Nie mogłabym tego samego powiedzieć o moim poprzednim związku.
I dobrze. Nie brakowało mi tego lalusia. Nie wiedziałam, co w nim wiedziałam. Musiałam być zupełnie ślepa. Po co miałam do tego wracać?

- Przyjdzie potem - wzruszyła ramionami. - Poszedł zmienić plan, bo chce mieć wszystkie zajęcia ze mną - uśmiechnęła się szeroko.

- Co? Mam siedzieć sama na naszych wspólnych lekcjach? - Jakoś nie uśmiechało mi się mieć innego sąsiada, kiedy mogłam dzielić ławkę z Sarą.

Zawsze siedziałyśmy razem. Dobra, zachowywałam się się jak rozkapryszona smarkula, ale nie wiedziałam jej w końcu przez całe dwa miesiące. Jakoś musiałam nadrobić tę rozłąkę.

- Wątpię, że uda mu się zmienić wszystkie dni – powiedziała pewnym głosem. Jak zwykle miała racje. Sekretarki niechętnie mieszały w planach. Zbyt dużo pracy to wymagało, chociaż pewnie część pozmieniały.

- Masz szczęście. - Znowu ją trąciłam ramieniem, kiedy siedziałyśmy już w sali historycznej. Jak ja lubiłam się z nią drażnić. Tak słodko się złościła. Miała wtedy takie zmrużone oczy, jakby ciskała piorunami, a usta robiły jej się całkiem malutkie.

- Ej, a możesz mi pożyczyć piątaka? - zapytała szczerząc do mnie zęby. - Nie dostałam jeszcze wypłaty kieszonkowego, a nie mam nic na śniadanie. - Wiedziałam, że tak będzie. Czasem wyłudzała ode mnie pieniądze, ale mi to nie przeszkadzało. Lubiłam jej stawiać. Jednak tego dnia sama miałam problem ze śniadaniem.

- Nie wzięłam portfela - skrzywiłam usta.

Miałam dzisiaj głodować. Dlaczego tak się stało? Może leżał na biurku, ale jakoś nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie mógłby być. Zawsze był w tej torebce. Zmarszczyłam brwi, bo zaczęłam wszystko dokładnie analizować.

- Nie masz portfela? - zadziwiła się unosząc zabawnie brwi do góry. Poprawiła książki na ławce i oparła łokcie o blat.

- Nie kłamię. - Musiałam się bronić. Miałam wrażenie, że mi nie wierzy. Czasem oszukiwałam, że nie mam kasy, ale nie sądzę, żeby Sara kiedykolwiek to zauważyła.

- Możesz przeszukać moją torebkę. - Położyłam ją na kolanach i otwarłam ją tak szeroko, że mogła nawet do niej wsadzić głowę gdyby chciała.

- Sam - cmoknęła ustami i przewróciła oczami. - Przecież ci wierzę. Zdziwiło mnie to, bo zawsze masz ze sobą portfel. Co się stało, że go nie wzięłaś? - odwróciła się w moją stronę, kładąc jeden łokieć na oparciu krzesła, a drugi na ławce.

- Nie wiem.

I nagle mnie olśniło. Ostatnim razem miałam go w lesie. Przecież przed wyjściem wsadziłam go do kieszeni spodni. Musiał mi wypaść, kiedy uciekałam przed tym niedźwiedziem. Co za pech. Widziałam w głowie perspektywę szukania go po lesie. Ale przecież musiałam go znaleźć.

- Już wiem, to wszystko przez... - nie dokończyłam.

- Jasny gwint - przerwała mi w połowie zdania.

Zmrużyłam oczy i spojrzałam na nią. Jej spojrzenie było zamglone. Twarz miała zwróconą w stronę drzwi do klasy. Usta trochę jej się otworzyły. Musiała zobaczyć coś bardzo ciekawego i szokującego. Odwróciłam się więc za siebie.

Też byłam w szoku. W drzwiach stał chłopak. Ale jaki? Miał około dwóch metrów wzrostu, więc ledwo mieścił się w drzwiach. Miał na sobie dopasowane ciemne jeansy i granatową koszulę, która idealnie opinała jego muskulaturę. Jedno z umięśnionych ramion trzymało książki i zeszyt. Zupełnie jakby był po raz pierwszy w szkole. Zauważyłam, że jego skóra miała przyjemny odcień miedzi. Miał w sobie coś z Indianina. Wyglądał na lekko zagubionego, ale nie aż tak, by nagle popatrzeć w moim kierunku. Mogłam dokładniej przyjrzeć się jego twarzy.

Gładka, pewnie dokładnie ogolona. W policzkach miał dołeczki, jakby często się uśmiechał. Gęste brwi dodawały mu powagi, przez co nie wyglądał na licealistę, tylko na przynajmniej studenta. Czarne włosy przystrzyżone na jeża błyszczały, ale nie żelem. Miały naturalny blask, którego nie umiałam wytłumaczyć. Ale ze wszystkiego największe wrażenie zrobiły na mnie jego ciemne oczy. Były tak ciemno brązowe, że miało się wrażenie, iż są czarne. Przeszył mnie tym spojrzeniem.

- On patrzy w naszym kierunku. - Sara, która milczała dość długo, chyba pierwszy raz w życiu, dotknęła dłonią mojego ramienia.

Miałam wrażenie, że zaraz zacznie kwiczeć ze szczęścia. Ten przystojny chłopak, inaczej się go nie dało określić, speszył się lekko i zrobił krok do przodu. Stanął obok biurka i odwrócił się do nas plecami.

- Wiedziałaś? - wyszeptała ściskając moją rękę.

- Ej, to boli! - Odsunęłam jej dłoń, kiedy zaczęła wbijać mi paznokcie. - Już się uspokój, na mnie też zrobił wrażenie.

Nie przeżywałam tego aż tak bardzo. Już miałam kiedyś do czynienia z modelem, a ten "nowy" zapewne nim był. Otworzyłam zeszyt i podpisałam go na pierwszej stronie. Musiałam zająć się czymś innym, by nie robić z siebie idiotki.

- Ale ma ciało... - Nadal się na niego gapiła rozmarzonym wzrokiem.

Gdyby Thomas to widział, od razu pewnie zmieniłby również jej plan zajęć. Zawsze leciała na mięśniaków. Ja jakoś wolałam zwykłych chłopców, ale ten wyjątkowo mi się podobał. I kogoś mi przypominał, jednak nie wiedziałam jeszcze kogo.

- A te włosy. Skąd on się wziął? Z nieba? - Miałam ochotę uderzyć ją książką w głowę, żeby trochę oprzytomniała.

Zaczęła patrzeć się na jego tyłek, nie zdążyłam jej jednak zaatakować, bo do sali wszedł Green, nauczyciel od historii i zajął się nowym uczniem.

- Zachowuj się - wysyczałam przez zęby.

Spojrzała na mnie zaciekawiona. Wiedziałam o czym myśli. Tak, stałam się prawie zakonnicą. Pojawił się ciekawy obiekt, ale to nie znaczy, że od razu mam się na niego rzucać. To chore.

Nudziło mi się, bo nauczyciel był zajęty, a ja nie miałam, co robić. Sara zajęła się obserwowaniem ciekawego obiektu, więc nie zwracała na mnie zupełnie uwagi. Czekałam tylko, aż zjawi się Thomas z nowym planem lekcji, który jak na zawołanie wszedł do klasy i usiadł ławkę za nami nie spuszczając swojej dziewczyny z oczu. Domyślił się od razu, co jest grane. Może miałam jednak jakieś zdolności telepatyczne. Przywołałam go myślami. Chciało mi się śmiać z samej siebie.

- Kotku - nachylił się w naszą stronę i szepnął Sarze do ucha. Ta zachichotała i przesiadła się do niego. Wiedziałam, że tak będzie. Wzruszyła ramionami, kiedy na nią spojrzałam. Wystawiła mnie. Czekała mnie perspektywa samotności na historii. Byłam gotowa nie przebaczyć jej takiego zachowania.

Położyłam się na ławce i przymknęłam oczy. W mojej głowie pojawił się mój wilk. Tak działo się ciągle, jak na zawołanie. Mój umysł skupiał się właśnie na nim. Ten obraz był tak realny, że między palcami nagle poczułam dotyk jego gęstego futra, a potem ten sam leśny zapach. To bystre spojrzenie zaczęło mi się z czymś kojarzyć. Był tak blisko. Mogłam go nawet do siebie przytulić.

Przestałam myśleć, bo usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła, ktoś siadał obok mnie. Otworzyłam oczy i spojrzałam w kierunku sąsiada. Zrobiło mi się gorąco, bo na miejscu mojej przyjaciółki siedział nowy. Oparł łokcie o oblat stołu i patrzył uważnie w kierunku tablicy.

Przyjrzałam się jego profilowi. Był taki dostojny. Zgrabny nos i pełne usta. Wyraźnie zaznaczone kości policzkowe. Czarne jak smoła włosy.

Po chwili spojrzał w moim kierunku i przeszył mnie spojrzeniem. Ciemnobrązowymi oczami pełnymi żaru. Nie mogłam więc powiedzieć, że mnie zmroził, bo było dokładnie odwrotnie. Jakieś nieznajome ciepło ogrzewało moją skórę z każdej strony.

- Jonathan jestem - powiedział aksamitnym głosem.

Był pewny siebie. Wiedział jakie wrażenie na mnie zrobił. A ja nie miałam pojęcia, jak się zachować. Patrzył na mnie poważny i czekał na moją reakcję, a ja gapiłam się na niego jak na jakiś obiekt latający. Byłam zła na siebie za takie zachowanie. Mogłam jedynie podejrzewać, że był po prostu przyzwyczajony do tego typu reakcji.

- Sam - uśmiechnęłam się lekko.

Był przystojny i to nieziemsko. Kątem oka widziałam jak Sara patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami. Ręce jej się trzęsły. Thomas objął ją ramieniem i ucałował w policzek. Widział, co się z nią działo. A kto widział, co było ze mną? Wilk miał rywala. W ciągu tygodnia zadurzyłam się więc dwukrotnie.

Ale wymiana imion to było wszystko, co wypowiedzieliśmy do siebie przez całą lekcję. Co trzydzieści sekund walczyłam z pokusą, by na niego nie spojrzeć. Czasem przegrywałam i moja głowa, czy też wzrok automatycznie skręcały w jego stronę. Nie mogłam się powstrzymać. Jakie to było głupie, przecież dobrze wiedziałam, jak to jest być z kimś przystojnym. O czym ja marzyłam? Że zwróci na mnie uwagę? Ale tak właśnie było. Albo mi się wydawało, albo to na mnie pierwszą spojrzał wchodząc do sali. Tak jakby mnie szukał. To było zadziwiające. Kolejna oznaka telepatii? To nie było jednak możliwe. Nie miałam pojęcia o jego istnieniu, za nim wszedł do sali. Nie mogłam go więc przywołać myślami, nawet gdybym bardzo chciała.

Lekcja historii się skończyła, a ja wstałam z krzesła. Poprawiłam sobie marynarkę i chwyciłam książki jednocześnie przysuwając krzesło do ławki. Miał być niedługo lunch. Chciałam iść do stołówki, żeby dotrzymać towarzystwa Sarze i Thomasowi. Byłam świadoma, że jej coś postawi do jedzenia, a ja będę musiała obejść się smakiem.

Jednak na te katusze musiałam poczekać jeszcze jedną lekcję, geografię. Wyszłam więc z sali i ruszyłam korytarzem do swojej szafki, by zmienić książki. Nawet nie spojrzałam na Jonathana. Nie mogłam zawracać sobie nim głowy. Nie o to chodziło, trochę było mi go żal, bo dobrze wiedziałam jak to jest być nowym w szkole, zawłaszcza gdy nie zna się nikogo. Wierzyłam, że sobie poradzi. Mógł iść do drużyny zapaśniczej i zostać przyjęty z otwartymi ramionami. Nowy zawodnik mógłby im się przydać, zwłaszcza po zeszłorocznych porażkach.

Omawialiśmy mapę Kanady, kiedy w klasie znowu zjawił się nowy uczeń. Miał wszystkie zajęcia ze mną? Zdziwił mnie ten zbieg okoliczności. Pani Simpson bardzo się ucieszyła na jego widok i kazała mu zając miejsce w ławce za mną. Nie musiałam, więc na niego patrzeć. I dobrze. On zresztą też nie zwracał na mnie uwagi. Niby na mnie zerknął, kiedy przechodził obok, ale potem zrobił zamyśloną minę i przeszedł obojętnie.

A inne dziewczyny jak na niego reagowały, aż było mi za nie wstyd. Zaczęły coś szeptać i chichotać w ławkach. Patrzyły w jego stronę. Nauczycielka kilka razy się zdenerwowała, że przeszkadzają jej w prowadzeniu lekcji. Nie dziwiłam się jej. Mi też to przeszkadzało.

- Sam? - Lekcja się skończyła, a ja drugi raz tego dnia usłyszałam ten aksamitny głos.

Odwróciłam się w jego kierunku. Za mną stał Jonathan i patrzył przenikliwie w moje oczy lekko się uśmiechając. Był naprawdę wysoki. Ja, przy moim metr siedemdziesiąt osiem, byłam dla niego niska, a co dopiero inni. Musiałam więc podnieść wyżej głowę, żeby popatrzeć mu w twarz.

- Mogłabyś mi pokazać, gdzie jest stołówka? - zapytał grzecznie. Nie spodziewałam się tego.

- Jasne, sama tam idę - odparłam wesoło, uśmiechając się. Mogłam pobawić się przez chwilę w wolontariusza i zrobić dobry uczynek.

- Muszę jeszcze tylko książki odnieść.

- Ja również. - Przepuścił mnie w drzwiach, kiedy opuszczaliśmy salę.

Moje koleżanki patrzyły na mnie z zazdrością. Niech sobie nie myślą, że tylko one się komuś podobają. Zołzy.

- Przeprowadziłeś się do Port Angeles. - Musiałam jakoś zacząć rozmowę. On chyba trochę się krępował. Miałam wrażenie, że nie umie mówić. Spojrzał na mnie zdezorientowany, jakby chciał coś wymyślić.

- Będę opiekował się dziadkami w rezerwacie - odparł jakby był tym skrępowany. Spuścił wzrok i patrzył na swoje stopy. Miał gigantyczny rozmiar adidasów.

- Fajnie. - Chciałam go pocieszyć.

Dla wielu młodych ludzi zajmowanie się starszymi ludźmi nie było zbyt ciekawe. Ale Jonathan najwyraźniej był zażenowany czymś innym.

- A gdzie przedtem się uczyłeś? - Dalej ciągnęłam tę bezsensowną rozmowę. Po prostu starałam się być miła i nie wiedziałam czy dobrze mi to wychodziło.

- W Kanadzie, w Abbotsford - wydukał.

Wydawał mi się być typem małomównego przystojniaka. Ale jak taki chłopak miał być zamknięty w sobie? Ludzie lgnęli do niego jak muchy do miodu, a jako model musiał być kontaktowy.

- Przebywałem przez pewien czas u ciotki, bo moi rodzice też mieszkają tutaj,
w rezerwacie. - Zdziwiłam się. Po co uczył się za granicą, skoro jego rodzina przez cały czas była na miejscu? Może był w jakiejś wyspecjalizowanej szkole dla modeli?

- Ach, rozumiem - doszliśmy akurat do stołówki. Szkoda mi było go zostawiać, ale nie chciałam go ciągnąć za język, skoro nie kwapił się do tego.

- Teraz już chyba trafisz - zażartowałam patrząc na niego z uśmiechem.

- Teraz już na pewno. Jesteś świetnym przewodnikiem. - Jego usta ułożyły się w wielki banan.

Wyglądał tak uroczo. Mogłabym patrzeć na niego godzinami. Zadziwiające.

- Nie idziesz po nic do jedzenia? - skinął głową na stoisko, a mi jak na zawołanie zaburczało w brzuchu.

Położyłam sobie na nim jedną z dłoni, żeby stłumić dźwięk. Pewnie nawet się zaczerwieniłam. Ale wstyd.

- Nie. - Przyznać się, czy nie? - Zgubiłam portfel, kiedy byłam ostatnio w lesie. - To mogę chyba powiedzieć. - Ale i tak nie jestem głodna - skłamałam.

Nie chciałam się narzucać. Jeszcze byłby gotów mi coś postawić. Byłam przecież takim świetnym przewodnikiem, że może chciałby mi się odwdzięczyć. Przez myśl przebiegła mi chęć zatrudnienia się na pełen etat w rezerwacie u Jonathana. Uśmiechnęłam się na ten pomysł.

- Do zobaczenia. Udanych łowów - pokiwałam mu jedną ręką, a drugą wsadziłam do kieszeni.

Czułam jak serce mi wali. Ale dlaczego? Aż takie wrażenie zrobił na mnie ten chłopak? Jeśli tak mogłam go nazwać. Był zjawiskiem. Nie był doskonały. I pewnie nie na każdą dziewczynę działał tak jak na mnie i Sarę. Ale mojej przyjaciółce najwyraźniej przeszło, bo kiedy podchodziłam do naszego stałego stolika, całowała się namiętnie z Thomasem. Mogliby sobie odpuścić podczas lunchu. Nie wszyscy lubili na takie rzeczy patrzeć, szczególnie podczas jedzenia.

- I co? Jaki on jest? - zapytała Sara cała podekscytowana moim widokiem.

Widziała na pewno jak rozmawialiśmy i domagała się jakiś pikantnych szczegółów, których oczywiście nie było.

- No mów, Sam.

- Co mam ci niby powiedzieć? - Zajęłam swoje miejsce i oparłam łokcie o blat stolika.

Thomas zabrał się za pizzę. O ludzie. Jeszcze bardziej mój żołądek domagał się jedzenia, a ja mogła się jedynie napawać jego zapachem i widokiem. Szkoda, że to nie wystarczyło, by zaspokoić mój głód.

- Jest nieśmiały, jak każdy na samym początku w nowej szkole.

- Ale ty mu przypadłaś do gustu. - Widziałam w jej oczach taki dziwny blask.

Do tego wyciągnęła wskazujący palec i kierując go w moją stronę zaczęła nim wymachiwać. Coś kombinowała, a mi wcale się to nie podobało. Chciało mi się z niej śmiać. Miała nadzieję, że w końcu będziemy mogły chodzić na podwójne randki z naszymi chłopakami. Ja jednak uważałam, że na razie nie jest mi potrzebna druga połowa.

- Znał mnie z imienia i dlatego mnie poprosił o pomoc. To wszystko – westchnęłam. Musiałam sobie jakoś wytłumaczyć jego zachowanie. - Nie doszukuj się czegoś, co nie istnieje. - Thomas przyglądał się nam uważnie pijąc colę przez słomkę.

Czy on musiał mnie dzisiaj tak denerwować? Nie robił tego specjalnie, ale tak było. Miałam zamiar zjeść coś ogromnego po powrocie do domu. Czułam jak mnie skręca na samą myśl o jedzeniu, a jeszcze czekały mnie trzy lekcje. Chyba oszaleje.

- Podoba ci się - Sara najwyraźniej miała zamiar mnie dręczyć.

Byłam świadoma tego, że chciała dobrze, ale co z tego? Denerwowała mnie tylko swoim zachowaniem.

- Usiadł sam, na końcu sali - zakomunikowała mi po chwili.

Odwróciłam się i spojrzałam we wskazanym kierunku. W tamtym miejscu siadali tylko samotni. I Jonathan właśnie taki był. Samotny, wyobcowany, nowy. Musiał się przyzwyczaić. Miałam nadzieję, że znajdzie znajomych.

Przyglądałam się przez chwilę jak je i w pewnym momencie nasze oczy się spotkały. Zamiast odwrócić wzrok, oboje z odwagą dalej na siebie patrzeliśmy. Kolejny zbieg okoliczności? Jego oczy przeniknęły moje wnętrze. Czułam jakby chciał znać moje myśli. Zrobiło mi się strasznie gorąco. Było mi głupio, że tak na niego się gapię, ale on również to robił i to zupełnie bez skrępowania. Byłam najprawdopodobniej jedyną osobą w tej szkole, którą znał z imienia. Wcale mi to nie przeszkadzało. Odwróciłam wzrok jedynie dlatego, że Sara wariowała i robiła mi wstyd.

- Przyciąganie - uśmiechała się tak szeroko, że widziałam całą jej jamę gębową łącznie z początkiem przełyku.

Uniosłam obie brwi. Chciało mi się z niej śmiać. Co tu było do przeżywania? Nie pierwszy raz gapiłam się na faceta, a on na mnie. To nic nadzwyczajnego. Nie robiło to na mnie żadnego wrażenia. W każdym razie ta czynność. Co do Jonathana musiałam się jeszcze zastanowić. Miał w sobie coś takiego, co mnie, jak to Sara określiła, przyciągało. Jakiś niezbadany magnes.

- Nie wiem - mruknęłam pod nosem i wstałam.

Nie chciało mi się siedzieć w stołówce, skoro i tak nic nie jadłam. Poza tym te rozkoszne zapachy były takie frustrujące dla mojego żołądka, że wolałam jak najszybciej ulotnić się stamtąd.

Reszta lekcji wyglądała tak samo. I jak każdego pierwszego dnia w szkole, nic ciekawego. Lekcje organizacyjne i omówienie planu rocznego. Dziwiło mnie jedynie to, że Jonathan miał ze mną wszystkie zajęcia. Zupełnie jakby skopiowano mój plan
i podarowano mu w prezencie.

Postanowiłam się tym nie przejmować. Siedziałam oparta o ławkę i myślałam
o swoim życiu. Chciałam w nim coś zmienić, ale nie miałam pojęcia co. Przecież nie było wcale złe. Miałam kochaną rodzinę, chociaż nie czułam się z nimi aż tak bardzo związana. Oni żyli jakby osobno. Nie wiedziałam też, dlaczego jestem inna. Co było ze mną nie tak? Nie fascynował mnie ani przepych, ani popularność, ani moda. A ich tak. Wszystko wydawało mi się jakąś bajką, z której nie ma ucieczki. Tylko, że ja z tej bajki chciałam się wydostać. Świat bez klamek. Marzyłam, żeby ktoś w końcu podał mi jakiś klucz, ale chyba musiałam zrobić to sama. Może musiałam znaleźć most między tymi dwoma spojrzeniami na świat?

Kiedyś się od nich wyprowadzę. I to w sumie już niedługo, bo w przyszłym roku, gdy wyjadę na studia. Będę mogła wtedy wszystko zmienić. Nie, że nie będę z nimi utrzymywała kontaktów, ale przynajmniej przestanę się przejmować interesami rodzinnymi i zajmę się całkowicie sobą. Swoimi zainteresowaniami, marzeniami i talentami. Założę własną firmę
i uniezależnię się finansowo. Tak byłoby najlepiej.


Lekcje się skończyły, a ja pojechałam do mojego domu. Nie miałam zbyt wiele zadane, więc mogłam bez przeszkód zająć się moim portfolio. Chciałam je dopracować. Niedługo musiałam zacząć rozsyłać dokumenty na uczelnie, ale zanim to miałam zrobić, wszystko trzeba było dopiąć na ostatni guzik.

Natrafiłam na zdjęcie miśka, tego który mnie zaatakował kilka dni temu. Chciało mi się śmiać z tej całej sytuacji. Byłam idiotką robiąc to zdjęcie. Podejrzewam, że gdybym nie błysnęła mu lampą błyskową w oczy, zostawiłby mnie i po prostu poszedł. Ja jednak sama się prosiłam o ten atak z jego strony. Zabawiałam się z drapieżnikami, jakby byli domowymi zwierzakami. Niedźwiedź był niebezpieczny. Ale za to mój wilk nie. Mogłam być tego całkowicie pewna.

Kiedy tak o nim myślałam, znowu przed oczami pojawił się jego obraz. To piękne spojrzenie i zgrabna postura zwierzaka. Gęste futro o aksamitnej strukturze. Uśmiech. Gdybym potrafiła, mogłabym go utrwalić na rysunku, jednak byłam pewna, że mój szkic nie byłby ani trochę podobny do rzeczywistego wyglądu. Nie umiałam rysować. Może dlatego robiłam zdjęcia. Tylko tak potrafiłam utrwalić rzeczywistość, a potem dzięki nim wracać do pięknych wspomnień.

Z letargu rozmyślań, wyrwało mnie wycie. Dobiegało z lasu, ale było tak głośne, jakby stał tuż pod moim domem. Chwyciłam bluzę i zbiegłam po schodach, tak bardzo chciałam go zobaczyć. Nie miałam jednak pewności, że to on, musiałam to jednak sprawdzić.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 23:12, 07 Mar 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 15:37, 30 Lis 2009 Powrót do góry

pozwolę sobie skomentować będąc jednocześnie zdziwioną, że takowych wypowiedzi nie ma...

twoje opowiadanie pozbawione Cullenów zahacza o tematykę sfory - napiszę tak od razu, bo wyżej widziałam, że nie wszyscy się domyślili...

bardzo mi się podoba twój styl pisania... czytało się łątwo i przyjemnie... do tego używasz - chwała Panu entera, więc przy porządnych kawałkach twojego tekstu nie dostałam niekontrolowanego łzawienia z oczu....

bardzo fajne opisy - ciekawa postać, tworzona od podstaw, więc z zasady nie ma się do niej uprzedzeń i wymagań... stosunek do rodziny oryginalny, ale smutny...

podoba mi się ten Indianin :)

ale zabolało mnie jedno - miłość do zwierząt fajna sprawa... ale taka fascynacja jedzie na granicy zoofilii ;P ja wiem, że to zmiennokształtny, no ale... ona nie wie...

zobaczymy jak pociągniesz wszystko dalej

do następnego rodziału - oby jak najprędzej

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:00, 30 Lis 2009 Powrót do góry

Sam jest silnie zafascynowana Wilkiem, chociaż nie wie, kim naprawdę jest. Od pierwszego spotkania przyciąga ją do siebie, chociaż najpierw jako zwierzę. Może masz rację KIRKE, trochę przesadziłam z opisem uczuć do Wilka, ale to się rozwinie. I będzie zmieniało się.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Pon 20:52, 30 Lis 2009 Powrót do góry

A więc na początku chce powiedzieć, że strasznie podoba mi się twoje opowiadanie. Sfora, wilki to to co lubie najbardziej. Twój ff trochę odbiega od wskazanego typu co bardzo mnie cieszy. Co do Sam nie mam żadnych uprzedzeń, lubi pstrykać foty, nie łasi się tak bardzo do Jonathana ale tak trochę szkoda, że go jakoś nie zaznajomiła z przyjaciółmi. Nie wiem czemu ale strasznie polubiłam tego wilczka, już nie mogę się doczekać ich kolejnego spotkania jak i kolejnego rozdziału.
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Wto 19:52, 01 Gru 2009 Powrót do góry

Czytałam to opowiadanie, gdy tylko pojawiło sie na forum. Spodobało mi się, jest takie inne od opowiadań "żywcem wyrwanych z sagi". I to jest ogromny plus:-)
Podoba mi się to, jaką Sam stworzyłaś. Chwilami przypomina mi mnie samą, może dlatego tak mnie wciągnęło. Nie komentowałam tego wcześniej bo jakoś nie miałam natchnienia. Bo KK to dla komentującego także wysiłek i stres "co napisać żeby zrozumiano a nie obrażono się". Bynajmniej ja mam z tym mały kłopot Smile
Co najważniejsze dla mnie klimat tego opowiadania jest taki leniwy, nie pędzisz z akcją na złamanie karku, wprowadzasz spokojnie czytelnika w swój świat wyobraźni. Ale musisz także wziąść pod uwagę osoby czytające. Wstaw kolejna część bo ja czuję ogromny niedosyt. Chcę poprostu przeczytać kolejną część i zobaczyć jak rozwinie się akcja. Wydaje mi się, że częściej wstawiane odcinki sprzyja większej aktywności w danym temacie a z pewnością nie pozwala na zapomnienie o danym opowiadaniu.
Masz świetny pomysł na opowiadanie, dobry styl więc życzę ci weny i siły przebicia na forum. Postaraj się by twoi czytelnicy nie zapomnieli o tym opowiadaniu a najlepszym na to rozwiązaniem jest poprostu dalsze pisanie
pozdrawiam
Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:15, 01 Gru 2009 Powrót do góry

Ja opowiadanie, albo książkę, jeśli tak mogę nazwać, mam skończoną od dwóch miesięcy. Czekam jedynie na moją betę, aż poprawi mój kolejny rozdział. Chyba, że wstawię niepoprawiony i potem go zmienię :)
Ja mam ochotę już wstawić.

Rozdział 3 - Pupil

Travis - Luv

Wyleciałam jak z procy przez drzwi frontowe i pobiegłam w stronę ściany lasu. Na dworze panował już zmrok, więc przeszły po mnie ciarki na samą myśl, że mogłabym wejść w głąb. Nie byłam nigdy specjalnie lękliwa, ale cienie drzew oraz ograniczona widoczność, niezbyt przepełniały mnie entuzjazmem. Stałam trzymając się za ramiona i wyczekiwałam nadejścia mojego bohatera. Ciemność przepełniała wszystko dookoła.

Po głowie krążyły mi różne myśli. Tak bardzo chciałam go zobaczyć. Gdyby mógł mnie odwiedzać codziennie, byłabym bardzo szczęśliwa. Czułam, że wywiązała się między nami niezwykła więź, widziałam przecież to w jego mądrych ślepiach. Pewnie gdyby był człowiekiem, byłby z niego świetny facet.

To było zabawne. Sama się sobie dziwiłam, że miałam takie myśli odnośnie wilka. Przecież spotkałam go tylko raz w moim nędznym życiu, a ciągle zaprzątał mi głowę. Zachowywałam się, jak dziecko chcące drogiej zabawki.

Czekając, starałam się coś dostrzec w tej nieznośniej ciemności, ale po kilku minutach wróciłam pod dom zrezygnowana. Najwyraźniej on nie miała zamiaru się pokazać. Był tam, bo czułam jego obecność, ale o czym ja myślałam? Przecież to było zwierzę. Posługiwał się instynktem i popędem, a nie pragnieniami, nie rozumem, nie miał marzeń ani planów.

Usiadłam na schodach i oparłam łokcie o kolana, głowę zwiesiłam w dół. Śmiałam się sama z siebie, bo zachowywałam się jak totalna idiotka. Co innego gdyby chodziło o jakiegoś faceta, na przykład Jonathana. Wtedy mogłabym świrować, ale przecież tak nie było.

Po chwili usłyszałam szelest dobiegający z pobliskich krzaków. Podniosłam głowę i spojrzałam w miejsce, z którego wydobywał się dźwięk. Zmrużyłam oczy, bo nadal nie byłam przyzwyczajona do patrzenia w ciemność. Nagle coś przeskoczyło bukszpan i znalazło się na podjeździe. Powoli i niepewnie zbliżało się w moją stronę. Ujrzałam znajome ciemne oczy i kształt zgrabnego zwierzaka.

- Jesteś jednak – wyszeptałam z wielkim uśmiechem na twarzy.

Wilk szedł powoli, a ja patrzyłam na niego z zachwytem. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam. Majestatyczne łapy, puszyste ciemne futro, długi ogon i duży łeb o mądrym spojrzeniu.

Stanął metr ode mnie i zamruczał gardłowo. Wesoło merdał przy tym ogonem, jak jakiś szczeniak. Wywołało to na mojej twarzy jeszcze większy uśmiech, chociaż nie byłam pewna, czy to było możliwe. Przepełniała mnie radość, której nie potrafiłam racjonalnie wyjaśnić. Wstałam, zrobiłam jeden krok, a potem ukucnęłam obok niego. Pogłaskałam go nieśmiało po głowie.

- Co masz? - w jego pysku dostrzegłam jakiś przedmiot wykonany z jasnobrązowej skóry.

Wyciągnęłam drugą rękę, a on położył na niej mój portfel. Ze zdziwieniem spojrzałam na niego, a on wystawił zawadiacko język na znak, że się uśmiecha.

– Znalazłeś go – ponownie dłonią zmierzwiłam futro na głowie.

Chyba to lubił, bo zamknął oczy i zamruczał, tak jak wtedy, gdy zrobiłam to po raz pierwszy. Niezwykła chwila z niesamowitym zwierzakiem mogłaby i trwać nawet wiecznie. Nie chciałam, żeby sobie odszedł.

– Zostań ze mną – zrobiłam błagalną minę – Nie zostawiaj mnie – on mnie rozumiał, byłam tego pewna.

Wydawało mi się, że w jego spojrzeniu pojawił się smutek. Mimo, że ja byłam człowiekiem, a on wilkiem, łączyło nas coś niezrozumiałego. Jak magnes lgnęliśmy do siebie, by po pewnym czasie znowu się odsunąć i odejść oddzielnie we własnym kierunku.

Ponownie usiadłam na schodach, a wilk tuż obok mnie. Spojrzał mi w oczy, jakby chciał coś powiedzieć. Teraz kiedy był tak blisko mogłam mu się lepiej przyjrzeć i zauważyłam, że jego oczy nie były całkiem czarne. Jasne światło lampy z werandy pokazało, że mój wilk miał ciemnobrązowe tęczówki. Jednak obwódka wokół źrenicy była tak wąska, że całe oczy wydawały się być czarne niczym węgiel. Miałam wrażenie, że już wcześniej w niej patrzyłam, ale nie miałam pojęcia kiedy to było.

- Dobrze, że jesteś – wyszeptałam głaskając jego szyję, która miała najbardziej nieregularne ubarwienie.

Położył łeb na moich kolanach i ponownie zamknął oczy. Czułam się taka bezpieczna, jak nigdy wcześniej. Mogłam siedzieć tak bez końca i jeszcze dłużej.

Popatrzyłam w niebo na okrągły księżyc wiszący wysoko. Rozświetlał on granat nieba i dodawał całej scenerii niezwykłej tajemniczości. Cała przyroda, las, niebo, polana, rzeka niedaleko mojego domu, coś w sobie skrywała. A ja chciałam dowiedzieć się, co to jest. Może mój wilk też miał w sobie jakąś zagadkę? W końcu każdy coś ukrywał. Ja też. Chociażby to, że fascynował mnie ten zwierzak.

Ogarnął mnie niezwykły spokój. Serce biło mi bardzo powoli, a oddech utrzymywał odpowiedni rytm. Zachciało mi się nawet spać, ale nie mogłam. Jeśli wilk miał znowu sobie iść, to musiałam być przytomna jak najdłużej.

- Może będzie mi łatwiej cię wołać, jeśli dam ci imię – zaproponowałam.

Byłam głupia myśląc, że mnie znowu rozumie. Ale jego wzrok powędrował w moją stronę. Mruknął sobie pod nosem.

– Nie chce dać ci imienia jakiegoś zwykłego psa, bo nim nie jesteś – kontynuowałam swój monolog.

Musiałam pomyśleć, jak będzie mi najłatwiej go wołać. Jego imię nie mogło być też zbyt długie, no i głupie. Miało być bardziej ludzkie.

– Co powiesz na Fred – uśmiechnęłam się sama na ten pomysł, jakoś mi się nie podobał.

Jemu chyba zresztą też nie, bo warknął cicho.

– Masz rację. Nie jesteś jaskiniowcem. A co powiesz na George? Jak prezydent – ponownie warknął – A John? - już nie mruknął złowrogo, ale tym razem to mi się nie pasowało – Nie. Lepiej Joe. Co ty na to? - spojrzał na mnie, a potem polizał mnie po dłoni – Dobrze, że ci się odpowiada. Będzie nam łatwiej się kontaktować – przypomniało mi się coś – Ja się nie przedstawiłam. Jestem Samanta, ale wolę jak mówią na mnie Sam – pokazał swoje kły w uśmiechu, a potem zapiszczał cicho, tak jakby cierpiał.

Był chyba smutny i ja też w pewnym sensie.

– Chyba, że nie będziesz chciał do mnie przyjść – przygładziłam mu sierść na plecach.

To on decydował, bo było mu na pewno o wiele łatwiej. Przecież ja nie byłam na tyle zdolna, by sama szukać go w lesie. Nie miałam wyostrzonych zmysłów ani instynktu, który, mogłabym się kierować. A poza tym, nawet nie wiedziałabym, gdzie mogłabym go znaleźć.

– Mógłbyś chociaż na chwilę mnie odwiedzać. Byłoby mi bardzo miło. Ja nie miałam nigdy psa – spojrzał na mnie mrużąc oczy – Wiem, że nie jesteś psem, ale i tak nie miałam nigdy żadnego pupilka. Takiego w domu – wystawił język i prychnął.

Śmiał się ze mnie i to było niesamowite. Zupełnie jak w jakiejś dziwnej kreskówce. Rozbawiło mnie to, bo czułam się przy nim wspaniale. Dogadywałam się z nim lepiej niż z moją własną rodziną.

– Joe – wyszeptałam głaszcząc go znowu po szyi.

Oparłam głowę o poręcz schodów i zapatrzyłam się w ciemność lasu. Ta tajemniczość też mnie przyciągała, a po głowie kręciło się wiele pytań bez odpowiedzi. Jak tam było po zmroku? Czy tak samo niezwykle jak za dnia, czy też mrok nadawał głębi i magii takiemu miejscu? Czy czekałyby tam na mnie jeszcze większe niebezpieczeństwa niż wtedy? A co z tym niedźwiedziem? Czy Joe jeszcze go potem ścigał? Miałam wrażenie, że mieli między sobą jakiś zatarg. Taka mini wojna. Ale czy wilk naprawdę mógł być niebezpieczny? Nic mi do tej pory nie zrobił, jednak nie miałam całkowitej pewności, czy powinnam mu zaufać. Był ciągle dzikim zwierzakiem, chociaż przyszedł do mnie z własnej woli. Czy byłby w stanie mnie skrzywdzić?

- Sam – nagle przez drzwi wyszedł Kenny, a ja wróciłam do rzeczywistości.

Wilk podniósł łeb i spojrzał na niego uważnie, ale nie miał zamiaru nic zrobić mojemu bratu. Byłam tego pewna.

– Co to jest? - zapytał zdziwiony stojąc dwa metry ode mnie, wpatrując się w moją twarz z zakłopotaniem.

Uświadomiłam sobie nagle, że przecież będę musiała powiedzieć o wszystkim reszcie rodziny. Zrobiło mi się gorąco, na tę myśl. Czas przyśpieszył, a ja w jednej sekundzie podjęłam decyzję. Nie mogłam pozwolić, żeby wilk znowu odszedł. Nie w ten sposób.

- To jest wilk – odparłam odważnie – Takie zwierze z rodziny psowatych mieszkające w lesie – odparłam żartobliwie.

Nie chciałam wspominać, że jest drapieżnikiem i potrafi odstraszyć niedźwiedzia. Te informacje w tamtym momencie były zbędne.

– Ma na imię Joe – byłam dumna z siebie, że nadałam mu ludzkie imię.

To imię miało mi się od tamtej chwili dobrze kojarzyć.

- To dzikie zwierze – mój brat był bardziej wystraszony ode mnie, ale podszedł bliżej i przyjrzał się mojemu pupilowi – Jest bardzo duży, jak na wilka – był bystry.

Świdrował go brązowymi oczami. Joe również nie spuszczał z niego wzroku. Nastroszył uszy, jakby słyszał coś jeszcze. Spostrzegłam się, że Kenny nie zamknął drzwi, więc za chwilę miała zlecieć się reszta rodziny.

– Podoba mi się – uśmiechnął się pod nosem.

Uradowało mnie to, ale nadal byłam podejrzliwa.

– Nie ugryzie mnie? - zapytał patrząc mi w oczy. Wyciągnął rękę w stronę wilka, ale nie zdążył go jeszcze dotknąć.

- Mnie jeszcze nie ugryzł. Nie wiem jak będzie z tobą – uśmiechnęłam się złośliwie, bo chciałam go wystraszyć – Nie powinien – ufałam mu.

Spojrzałam w jego czarne ślepia i pogłaskałam go ponownie po szyi. Kenny zrobił to samo, ale był ostrożniejszy.

- Skąd go wytrzasnęłaś? - miał tyle pytań.

Zachowywał się jak na starszego brata przystało. Lubiłam, kiedy to robił. Był wtedy taki troskliwy i zdawał się być bardziej sympatyczny niż zazwyczaj. Kłóciliśmy się, jak przystało na rodzeństwo, ale z czasem zdarzało się to coraz rzadziej.

- To długa historia – uśmiechnęłam się pod nosem.

Nie byłam pewna, czy powinnam mu coś mówić.

– Przyniósł mi portfel, który zgubiłam w lesie – pokazałam mu zgubę, a potem znowu spojrzałam na Joe.

Nie wiem czym się krępował, ale chyba był trochę wystraszony. Może to ja narażałam go na bezpieczeństwo ze strony ludzi? Mojej rodziny? Ukrywał się w tym lesie, a przeze mnie wiedziano o jego istnieniu. Może on sam był tajemnicą, której strzegł ten las, a którą ja odsłoniłam na światło dzienne?

- Fajnie, aportuje – Kenny najwyraźniej też chciał mieć psa.

Znowu przyrównywałam go do zwierzaka domowego. To było głupie, ale nie wiedziałam, jak mogłabym to inaczej określić.

– Umie inne sztuczki? - był podniecony widokiem wilka.

Zachowywał się gorzej niż małe dziecko. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami i o mały włos nie otworzyłam ust z wrażenia.

- To nie jest jakiś zwykły kundel – wysyczałam przez zęby.

- Co wy tak długo tu robicie? Mama już wszystko... - Cindy wyszła przez
drzwi.

Było jeszcze gorzej niż myślałam. Tylko jej brakowało. Wiedziałam, że zaraz się wygada.

– Co to zwierze tutaj robi? - była oburzona.

Zmarszczyła brwi. Pewnie zdenerwowała się, że to nie ona pierwsza spotkała Joe. Zawsze tak było. Zazdrościła mi wszystkiego. Nawet chłopaka. Uważała, że ona bardziej do niego by pasowała.

Popatrzyliśmy na siebie z Kennym. Wiedzieliśmy, że będzie problem. Nasza siostra lubiła się stawiać, a potem biegła do rodziców obwieścić, co przeskrobaliśmy. Stwierdziłam, że najłatwiej będzie jeśli sami im powiemy o wilku.

Joe zadrżał przez moment, a potem popatrzył na moją siostrę. Nie miała już takiej miny jak przed chwilą. Łagodniała z każdą sekundą. Czyżby miał on jakąś moc? Przekonywał do siebie wszystkich, którym spojrzał w oczy? Nie byłam tego całkowicie pewna, ale wcale nie zdziwiłabym się, gdyby tak było. Mnie kupił od razu.

- Jaki on ładny – zrobiła kilka kroków i podeszła do niego bliżej.

Wilk się poruszył i usiadł patrząc na naszą trójkę. Nie wiem, czy był świadomy tego, co planujemy. Nie chciałam nic robić bez jego zgody, ale wiedziałam też, że chce by był blisko.

– Mogę go dotknąć? Nie ugryzie mnie? Jak go nazwiemy? - zadawała tysiąc pytań na minutę, co mnie trochę frustrowało.

Znosiłam to bardzo dzielnie i starałam się nie komentować jej zachowania, nawet w myślach.

- To wilk. Nie boisz się? - zapytałam mrużąc oczy.

Z reguły ludzie nie lubili czegoś, co było inne. A Joe był zdecydowanie inny. Nie tylko ze względu na swoją dzikość, ale miałam wrażenie, że różnił się też od reszty osobników swojego gatunku. No, a poza tym był mój i to podobało mi się najbardziej.

- Wy się nie boicie, to czemu ja miałabym się bać? - pogłaskała go po grzebiecie.

- Trzeba powiedzieć rodzicom – zauważył Kenny.

Spojrzał na mnie brązowymi oczami. Wiedziałam, że miał rację. No i wreszcie zachowywał się jak na dorosłego przystało, starał się być odpowiedzialny.

– Będziemy musieli ich jakoś przekonać – decyzja została podjęta.

Jeśli moc Joe nie zadziała na rodziców, to nie wiem jak to będzie. Chciałam znaleźć inną opcje.

- Wiem i to mnie niepokoi – westchnęłam.

- Może Max? - Cindy udawała chyba, że nas nie słyszy.

Miała wielki uśmiech na twarzy i obejmowała Joe za szyję. Oboje na nią patrzyliśmy z niedowierzaniem. Wilk też nie czuł się zbyt swobodnie przy niej.

– Albo Brandon – skrzywiłam się.

Robiłam się zazdrosna. Joe miał być blisko mnie, a nie przy reszcie rodziny. Popatrzyłam na niego i bardzo się zdziwiłam. On najwyraźniej się śmiał, bo znowu cicho prychał i wystawił ten swój wielki jęzor. Chyba lubił to robić.

- Ma na imię Joe – zwróciłam jej uwagę na to, że ja już go nazwałam.

Cindy popatrzyła na mnie dziwnie – Jemu się podoba – na moje słowa Joe polizał moją dłoń.

- Musisz mi wszystko o nim powiedzieć – moja siostra znowu się rozgadała na całego.

- Potem, teraz trzeba pogadać z tatą. Najlepiej będzie, jeśli go zobaczą. Zawołam ich – Kenny wstał i wszedł do domu.

Czas nagle jakby zwolnił, a ja słyszałam uderzenia mojego serca. Po chwili dobiegła do nas rozmowa. Zdziwienie ze strony mamy i niski głos ojca.

Przycisnęłam Joe mocnej od siebie, zupełnie jakby miało to wpłynąć na decyzję ojca. Nie chciałam go stracić. Nie w chwili, kiedy moje rodzeństwo go przyjęło bardzo entuzjastycznie. Mógł być już ze mną. Na zawsze. No może do śmierci, mojej czy jego.

Potrząsnęłam głową na swoje głupie myśli. Przypomniały niezdecydowanie osoby zakochanej na zabój. Może to właśnie on był miłością mojego życia? Charlie na pewno nią nie był. A po zerwaniu z nim, nie chciałam czuć się samotna i opuszczona do końca życia. Joe powoli wypełniał pustkę.

- Czy wy w ogóle zastanowiliście się nad konsekwencjami? - z daleka było słychać gniewny głos ojca.

Był coraz bliżej. Wyszedł wojskowym krokiem przez drzwi frontowe i popatrzył na nas. Najpierw na mnie, potem na Cindy, a dopiero na samym końcu na Joe.

– To dzikie zwierze. Do tego jakiś wielki jest – zdenerwowany wymachiwał rękoma we wszystkie strony.

Najwidoczniej zdenerwował się. W normalnej sytuacji nie wchodziłam mu w drogę, gdy był w takim stanie, ale tamta sytuacja była inna.

Spojrzałam na niego poważnie, wręcz zdecydowanie i ujrzałam typowy obraz ojca biznes mena. Miał na sobie drogi, szary garnitur i krawat odpowiednio dobrany do wiśniowej koszuli. Krótkie, czarne włosy z szarymi kosmykami i elegancka broda dokoła pełnych ust. Swój wizerunek miał dobrany do pracy. I na tym polegała jego największa wada. Praca była o wiele ważniejsza od nas. Nawet mama czasami mu zwracała uwagę, że nie ma dla nas czasu. Znajdywał go, kiedy robiliśmy coś wbrew jago woli. Nie mogliśmy mieć własnego zdania.

– Jak sobie to wyobrażacie? – na dźwięk jego głosu, Joe stanął na czterech łapach i poważnie popatrzył na tatę. Czuł się niepewnie, podobnie jak ja.

- Christian – mama była tuż za nim i próbowała go uspokoić – Porozmawiajcie na spokojnie – przerzuciła wzrok na wilka.

Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.

– Ale on ładny. To co, że jest taki wielki. Jeśli nie będzie sprawiał kłopotów, może zostać – uśmiechnęłam się do niej.

Nie miałam pojęcia, że się zgodzi i to tak od razu. Wydawało mi się, że nigdy nie lubiła specjalnie zwierząt. Może to te czarne oczy działały tak na wszystkich?

Kenny i Cindy też odetchnęli głęboko. Został nam do przekonania jedynie ojciec, a miał przeciwko sobie aż cztery osoby. Był praktycznie na straconej pozycji, jeśli w grę wchodziłyby demokratyczne wybory. Chociaż jego upór był powszechnie znany.

– Poza tym może dostawać po nas kości i jakiś resztki jedzenia. Nie powinien to być problem – mama zaczynała wymieniać praktyczne zastosowanie wilka w domu.

- Ależ Tamaro - ojciec zrobił bardzo zdziwione oczy i popatrzył na mamę – To jest dzikie zwierze. Nie wiemy, czy nas nie zaatakuje – Joe mruknął na jego słowa – Widzisz, już warczy – tata próbował nas zniechęcić.

- On nie warknął – odezwałam się, czym zwróciłam na siebie jego uwagę.

Był zaskoczony.

– Mruknął, bo nie spodobało mu się to, co powiedziałeś – stanęłam obok wilka i położyłam swoją dłoń na jego łbie.

Popatrzył na mnie. Szkoda, że nie potrafił mówić. Byłabym wtedy już zupełnie w niebie.

- Kochanie – ten niski głos przeszył mnie, miałam wręcz dreszcze.

Mój tata potrafił budzić respekt we wszystkich.

– Myślałem, że jesteś bardziej rozsądna. Wiem, że może ci się podobać, ale to nadal dzikie zwierze.

- Już to mówiłeś. Ten argument jakoś do mnie nie przemawia – zamknęłam dłonie w pięści.

Byłam zdeterminowana i miałam zamiar dopiąć swego. Tym bardziej, że mama, Kenny i Cindy byli za mną.

– Musisz wymyślić coś bardziej oryginalnego.

- Samanto – zwrócił się do mnie pełnym imieniem.

Była to kolejna oznaka, że jest jak najbardziej poważny i trudno będzie go przekonać.

– On może cię nawet zabić. Jest drapieżnikiem – kolejny płytki argument.

Na ten też miałam już gotową odpowiedź.

- Nic mi nie zrobi – powiedziałam ze spokojem.

Nadeszła pora, by opowiedzieć moją przygodę.

– Nie mówiłam wam – widziałam ich zaskoczenie.

A nie powiedziałam w sumie nic takiego. Jeszcze.

– Tydzień temu, kiedy byłam na spacerze w lesie, zaatakował mnie niedźwiedź, Grizzly – pojawiło się przerażenie w ich oczach.

Cała rodzina patrzyła na mnie jak na nawiedzoną, a ja byłam jedynie szczera. Czy to coś strasznego?

- I gdyby nie Joe – skinęłam na wilka – Już by mnie tu nie było. Uratował mi życie. A dzisiaj przyniósł mi mój portfel, który zgubiłam tamtego dnia.

- Czemu nic nie powiedziałaś, córeczko – mama podeszła do mnie powoli i przytuliła do siebie.

Zawisła mi się w sumie na szyi, bo była ode mnie niższa.

- Nie chciałam was martwić. Zresztą i tak nic mi się nie stało – mówiłam cicho, bo miałam ściśnięte gardło.

Cieszyłam się, że tak się zmartwili. Kochali mnie mimo, że byłam inna. Uśmiechnęłam się.

– Nie chce, żeby Joe mnie zostawił. Ciężko to wytłumaczyć, ale on jest mi bardzo bliski – Cindy prychnęła i popatrzyła na swoje buty.

Tata zaniemówił, a mama ścisnęła mnie jeszcze mocnej. Jedynie w oczach Kennego ujrzałam, coś w rodzaju szacunku.

- Dobrze – uderzył rękoma o uda i wzruszył ramionami – Skora cię uratował. Mam jednie nadzieję, że nic nie zrobi nikomu – popatrzył chwile na wilka, a potem wszedł po schodach do domu.

- Dzięki, tato – odparłam tak, by mnie słyszał.

Nie odwrócił się jednak, by na mnie popatrzeć. Kenny uśmiechał się do mnie kręcąc głową, a Cindy podskoczyła klaszcząc w dłonie. Mama westchnęła głęboko, a następnie pogłaskała Joe po plecach. Ten delikatnie zamruczał.

- Witaj w rodzinie – przesunęła dłoń na jego łeb i uśmiechnęła się szeroko
– Chodźcie na kolację. Pewnie już jest zimna.

Wszyscy weszli do domu, a ja z Joe patrzyliśmy przed siebie. Co dalej? Zmuszałam go, żeby ze mną został.

- Chcesz tego? - dopiero wtedy raczyłam zapytać go o zdanie – Wiem, że podjęłam za ciebie decyzję, ale nie musisz cały dzień być u mnie. Może wieczory? Co ty na to? Jesteś przecież wolny – polizał moją dłoń – Idziesz ze mną do środka? - ruszyłam przed siebie, ale nie spuszczałam go z oczu.

Zrobił pierwszy niepewny krok, a potem następne. Szedł za mną. Oboje wkroczyliśmy do przedpokoju.

Patrzyłam jak stąpa niepewnie po małym dywaniku. Wąchał wszystko dookoła, bo przecież było to dla niego nowe, obce miejsce. Bałam się, że może uciec. Ale nie zrobił tego. Stanął zupełnie z boku, żeby nie przeszkadzać.

- Patrzcie, co znalazłam – mama wyszła z piwnicy ciągnąc za sobą jakiś stary dywan.

Poznałam go. Kiedyś leżał na płytkach w łazience. Myślałam, że trafił na śmietnik. Ułożyła go w narożniku jadalni, a potem obok postawiła metalową miskę.

– Idealne miejsce dla naszego wilka – ten wyraz w liczbie mnogiej sprawił, że się wzdrygnęłam.

„Nasz”. Brzmiało to dziwnie. Tym bardziej, że ja myślałam o Joe
w kategorii „mój”.

- Śmiało, możesz sobie tam usiąść, zaraz ci coś dam – rozmawiała
z nim, jak z jakimś dostojnym gościem.

Naprawdę nie spodziewałam się po niej takiej reakcji. Była co najmniej dziwna.

- Nie wygłupiaj już się tak – tata zmarszczył brwi i lekko zganił mamę.

Spojrzałam na nią przychylnie. Uważałam, że wilk przypadł jej po prostu do gustu. Tak jak i mojemu rodzeństwu. Kenny chichotał zasłaniając sobie buzię, a Cindy nie odrywała wzroku o zwierzaka, który posłusznie zajął swoje nowe miejsce.

– Lepiej siadaj i zjedzmy w końcu – tata oparł łokcie o blat stołu i przebierał palcami, jakby się niecierpliwił. Cały tata.

Podczas jedzenia obserwowałam Joe. Siedział w koncie i patrzył na mnie. W sumie to nie spuszczał ze mnie wzroku, co przepełniało mnie szczęściem. Ułożył się wygodnie układając łapy przed sobą i oparł o nie łeb. Przymknął oczy na moment, a potem jakby głęboko westchnął. Ciekawe, czy o czymś myślał? Zastanowiło mnie to, czy mój wilk potrafi myśleć, analizować i rozumieć to, co działo się wokół niego. Ale nie byłam pewna. Niby był zwierzakiem, ale to spojrzenie. Jego oczy miały tyle wyrazu i inteligencji.

- Dziękuję – wstałam od stołu kończąc kolację i zasunęłam za sobą krzesło.

Wszyscy na mnie spojrzeli, może dlatego, że na twarzy ciągle miałam wielki uśmiech. Cieszyłam się, że wilk nie był jedynie snem. Był prawdziwy i siedział właśnie w mojej jadalni na dywaniku. Miał być ze mną co wieczór i nawet się zgodził.

– Joe, chodź ze mną – spojrzał na mnie czarnymi oczami, w których zauważyłam radość. Był taki niezwykły.

- Chyba nie masz zamiaru go trzymać w pokoju? - ojciec trochę się oburzył, ale wiedziałam, że i tak ustąpię. Tamtego dnia, to ja tryumfowałam.

- Ależ owszem. Mam taki zamiar – uśmiechnęłam się do niego.

Cindy spojrzała na mnie ze złością. Zazdrościła mi Joe. Ciągle chciała tego, co ja miałam. A przecież niczego jej nie brakowało. Nie wiedziałam skąd się w niej to brało? Była ładniejsza ode mnie. Miała piękne blond loki i brązowe oczy. Do tego jej skóra przyjmowała promienie słońca, więc mogła się opalać bez żadnych przeszkód. W tej rodzinie tylko ja się tak wyróżniałam, ale no cóż. Przyzwyczaiłam się do siebie i lubię to, jaka jestem.

- Samanto. Fakt, że cię uratował, nie znaczy, iż nie należy być ostrożnym – tata wstał od stołu i zaczął wymachiwać nerwowo rękoma.

O mały włos nie parsknęłam śmiechem na ten widok. Był zabójczy.

- Najwyżej – wzruszyłam ramionami, a Joe poszedł tuż za mną po schodach na górę.

Nie miałam ochoty ciągnąć tej bezsensownej dyskusji. Usłyszałam jeszcze za sobą jakieś protesty ze strony ojca, ale nie przejmowałam się nimi.

Hans Zimmer - A way of life

Zamknęłam drzwi, kiedy jego ogon dołączył do reszty w moim pokoju. Uważnie rozglądał się dookoła i wszystko obwąchiwał. Usiadłam w fotelu na kółkach i przyglądałam mu się. Stroszył uszy i nasłuchiwał. Z mojej wieży stereo wydobywały się delikatnie dźwięki muzyki klasycznej.
A właściwie orkiestrowej. Lubiłam słuchać utworów filmowych. Wprawiały mnie w niezwykły nastrój. Miałam nadzieję, że Joe się do tego przyzwyczai.

Miał być moim współlokatorem przez kilka godzin każdego dnia. Ale mnie rozpierała radość. Aż zaczęłam chichotać. Wilk przeszył mnie swoim spojrzeniem, a ja uśmiechnęłam się szeroko.

- A ty się nie cieszysz? - spojrzałam na niego pytająco.

Najpierw zwiesił łeb, jakby mu było smutno.

– Co jest? - wstałam z fotela i ukucnęłam przed nim.

Odwrócił pysk w moją stronę i przeszył mnie spojrzeniem. Poczułam jak jakiś pojedynczy dreszcz przechodzi po moim ciele. Jednak nie był on zimny. Zrobiło mi się gorąco. Dotknęłam dłonią jego pysk.

– Czemu jesteś smutny? - na moje słowa polizał mnie po policzku – Oj, co to było? Ach, gdybyś mógł mówić – westchnęłam. Wystawił jęzor i uśmiechnął się lekko dysząc – Nie jesteś smutny? - zaszczekał zabawnie, a ja poklepałam go po pysku. Znowu spojrzał mi głęboko w oczy.

Nagle pomyślałam o Jonathanie. Nawet nie wiem czemu? Może Joe mi go przypominał. Zwłaszcza po tych oczach. Jego spojrzenie też mnie ogrzewało. Czułam się przez to dziwnie, ale i przyjemnie. Zastanawiałam się, dlaczego tak reagowałam. I na Joe i na Jonathana. Ich imiona też były podobne. Uśmiechnęłam się do siebie, a potem włączyłam komputer. Wilk ułożył się koło łóżka i zasnął.

Patrzyłam przez moment jak śpi. Było to niezwykle przyjemne. Był taki spokojny. Zupełnie nie przypominał groźnego drapieżnika, którym podobno był. Mówią, że to koty uspokajają człowieka, tymczasem ja poczułam się spokojna przy wilku. Bezpieczna, bo był przy mnie. Szczęśliwa, bo czułam, że łączy mnie z nim niezwykła więź. Gdybym tylko potrafiła wyjaśnić to dziwne uczucie. Byłam pewna, że podjęłam dobrą decyzję. Było mi tak dobrze. A tak już miało zostać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 14:42, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Śro 11:50, 02 Gru 2009 Powrót do góry

hmm...no nie powiem zaskoczyłaś mnie i to bardzo, byłam pewna, że ich spotkania będą odbywały się w tajemnicy a tu proszę jaka niespodzianka, trochę się dziwie, że rodzice Sam tak szybko zgodzili się na zatrzymanie i opiekę nad wielkim dzikim wilkiem, jak nad takim zwykłym pieskiem,ale to już twoja wizja.
Ostatnio zapomniałam napisać o twoim stylu, jest lekki, przyjemnie się czyta, i nie pędzisz z akcją.
Masz u mnie jeszczce jednego plusa za długość rozdziałów. I proszę jak najszybciej dodaj kolejny.
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kaRolCia_512 dnia Śro 11:52, 02 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:46, 14 Gru 2009 Powrót do góry

Dodaję kolejny rozdział. Jeszcze nie zbetowany, ale obiecuję, że jak tylko Alicei da radę to wrzucę poprawę.

Rozdział IV - Marzenia

A Fine Frenzy - Borrowed time

Słońce świeciło mi w twarz. Zmrużyłam oczy i przeciągnęłam się na łóżku. Była pora wstawać, a tak strasznie mi się nie chciało. Miałam nawet jakiś przyjemny sen, ale nie pamiętałam dokładnie jak wyglądał. Liczyło się to, że mogłam się wyspać i zacząć dzień w pełni świadoma swoich poczynań.

Usiadłam na łóżku i zaczęłam szukać Joe. Ale nigdzie go nie było. Nadal nie mogłam się przyzwyczaić, że wczesnym rankiem wychodził z domu i wracał dopiero, kiedy na dworze panował mrok. Było tak już od prawie dwóch tygodni. Czas tak szybko płyną, że ani się spostrzegłam, jak Joe stał się moją codziennością. I nie tylko moją, ale całej rodziny. Nawet tata przyzwyczaił się do jego obecności i przestał marudzić.

Wyskoczyłam na dywan i udałam się do łazienki. Wzięłam szybki gorący prysznic. Takie odświeżenie było mi potrzebne. Chciałam ubrać coś fajnego. Może bardziej kobieco? Śmiać mi się chciało jak o tym pomyślałam. Naprawdę zachowywałam się jak zakochana. Dawno się tak cudownie nie czułam. Wyjęłam więc zielony sweter zapinany na guziki do minispódniczki i czarnej bluzki bez rękawów. Chyba nie byłam zbyt wyzywająca.

- Idę – krzyknęłam schodząc po schodach.

Mama popatrzyła na mnie z uśmiechem. Chyba wszyscy zauważyli mój dobry nastrój.

- Joe już wyszedł – zatrzymałam się, kiedy wspomniała o wilku.

Spojrzałam na nią zdziwiona. Nie wiem, dlaczego mi o tym mówiła. Przecież byłam tego świadoma.

- Wiem – zauważyłam zdziwiona. Zmrużyłam oczy.

- Chciałam ci powiedzieć, że ładnie wyglądasz – złożyła ręce w zachwycie.

No tak, chciała pogadać. Może w końcu zrobiłam to, co zawsze na mnie próbowała wymusić. Byłam taka, kiedy spotykałam się z Charliem. Ale robiłam to jedynie po to, by od niego nie odstawać. Był modelem, więc wyróżniał się przystojnym wyglądem, a ja byłam jedynie jego ozdobą. Może i dobrze. Zależało mi niby na nim, ale teraz czułam się przynajmniej wolna.

- Dzięki, mamo – uśmiechnęłam się, podeszłam do niej i ucałowałam ją w policzek.

Chyba ją to ucieszyło, bo na jej twarzy też pojawił się uśmiech. Tak ładnie z nim wyglądała. Kochałam ją i to bardzo. Jedyne co, to nie rozumiałyśmy się tak dobrze, jak ona z Cindy.

Założyłam na nogi czarne baleriny i wyszłam z domu. Wsiadłam do mojego samochodu i ruszyłam przez las do Port Angeles. Drogę znałam tak dobrze, że mogłabym prowadzić z zamkniętymi oczami. Zaśmiałam się w duchu na tę myśl. Wolałam jednak nie próbować. Tak z przezorności. Jeszcze coś by się stało.

Zaparkowałam, wysiadłam i zdecydowanym krokiem weszłam do szkoły. Widziałam spojrzenia chłopców kontem oka, ale mnie to zupełnie nie interesowało. Byłam szczęśliwa i na tym najbardziej mi zależało. Sara oniemiała na mój widok. Lubie patrzeć na nią, kiedy brakuje jej słów, bo zdarza się jej to naprawdę bardzo rzadko.

- Cóż to za odmiana – wydukała po pięciu minutach ciszy.

Od jakiegoś czasu biła rekordy w nie mówieniu. Znowu chciało mi się śmiać. Myślałam o głupotach, ale co z tego.

– Wyglądasz bosko – uśmiechnęła się klaszcząc w dłonie.

Potem obeszła mnie dookoła.

– Co się z tobą dzieje? Jesteś zupełnie inna. Nie mówisz mi o czymś – spojrzała na mnie podejrzliwie.

Miała rację. Nie powiedziałam jej jeszcze o Joe. Po co? Martwiłaby się albo byłaby tak podniecona, że musiałabym jej go pokazać. A ja nie byłam pewna, czy wilk tego by chciał. Jednak z drugiej strony była mają przyjaciółką, a ja nie lubiłam mieć przed nią tajemnic.

- To prawda, jest coś o czym muszę ci powiedzieć – zaczęłam mówić w momencie, kiedy wchodziłyśmy do sali historycznej.

Oczywiście jako pierwszy rzucił mi się w oczy mój sąsiad z ławki. Jonathan, był już na swoim miejscu. Udawałam, że się na niego nie gapię, żeby się nie speszył. On naprawdę był nieśmiały, ale wobec innych, ze mną chętnie zamieniał zawsze kilka słów.

– Cześć – zwróciłam się do niego, gdy stanęłam obok naszej ławki.

Spojrzał na mnie przenikliwie, jak zwykle i uśmiechnął się, czym o mały włos nie zwalił mnie z nóg. Był świadomy, jakie wrażenie na mnie robił i to wykorzystywał.

- Cześć, Sam – kiedy wypowiadał moje imię, czułam drżenie na całym ciele.

Byłam rozdarta pomiędzy tym chłopakiem, a moim wilkiem. Jednak z tym pierwszym nie łączyło mnie zupełnie nic. No, może poza ławką na lekcji historii.

- Powiedz w końcu – dalszą rozmowę z nim, jeśli byłaby jakaś, uniemożliwiła mi Sara, która z podekscytowaniem patrzyła na mnie – Jakiś facet? - kontem oka widziałam, jak Jonathan przyglądał się nam.

Był ciekaw, o czym rozmawiamy. Nie pierwszy raz przyłapałam go na podsłuchiwaniu, ale nie zdążyłam mu jeszcze zwrócić uwagi.

- Można tak powiedzieć – odparłam z uśmiechem, a moja przyjaciółka zaczęła kwiczeć jak jakaś małolata odkrywszy nową plotkę.

Spojrzałam na nią znacząco.

– Uspokój się – mój sąsiad odwrócił wzrok i wbił go w tablicę.

Zaczęła mnie zżerać ciekawość, o czym tak myślał. Był nadal nieprzenikniony. Tyle bym dała, żeby się dowiedzieć, co siedziało w jego głowie. Wyglądał zawsze, jakby coś analizował albo skupiał się na czymś.

- Jaki on jest? - Sara usiadła na krześle i oparła łokcie o blat ławki.

Wiedziałam, że będzie od mnie wyciągać wszystkie możliwe informacje. Miała zamiar dręczyć mnie tak długo, aż nie opowiem jej każdego pikantnego szczegółu. Chociaż przecież nic takiego nie było.

- On jest super – udawałam, że chodzi o chłopaka – Zawsze mnie świetnie rozumie. Często się uśmiecha – zrobiłam rozmarzony wyraz twarzy.

Może chciałam też wzbudzić zazdrość w Jonathanie, który uważnie słuchał naszej rozmowy? Zabrał się za przeglądanie podręcznika, tylko dlaczego robił to do góry nogami? Powstrzymywałam się od śmiechu. Nie tylko z niego, ale też z Sary, która intensywnie się we mnie wpatrywała z uwielbieniem.

- Coś więcej, proszę. Jaki ma kolor włosów? - szarpała mnie za ramię cała podekscytowana.

Dobrze, że Thomas jeszcze nie przyszedł. Nie chciałam, żeby widział ją w tym stanie. Potrafiła tak intensywnie coś przeżywać, że czasem się o nią martwiłam.

- Czarne, ale tak się wydaje tylko z daleka. Kiedy przeczesuje jego futro palcami, mieni się ono różnymi odcieniami brązu i szarości – opisałam dokładnie tak jak było.

Joe miał specyficzny kolor sierści. On był po prostu jedyny w swoim rodzaju. Taką miałam z resztą nadzieję. Ale podejrzewałam, że takich wilków było znacznie więcej. A on był akurat ze mną. To cieszyło mnie najbardziej.

- Futra? A mniejsza o to. Oczy? Jaki ma kolor oczu – coś jednak jej się nie zgadzało, ale puściła to w niepamięć i zajęła się kolejnym ważnym aspektem wyglądu.

- Też wydają się być czarne, ale tak naprawdę są ciemno brązowe. Lubię w nie patrzeć, bo czuję się wtedy taka bezpieczna – mogłabym o nim opowiadać przez cały czas.

Moja fascynacja sięgała zenitu za każdym razem, kiedy do mnie przychodził wieczorem. Siadałam na werandzie i intensywnie wpatrywałam się w ścianę lasu, czekając na mojego bohatera. Zawsze się zjawiał. Podbiegał do mnie merdając ogonem, a potem lizał mnie po dłoni, co oznaczało pocałunek.

- Jak ma na imię? - Sara była cała roztrzęsiona.

Ach, ta wielbicielka romansów była niemożliwa. Czekałam, aż domyśli się, że coś było jednak nie tak.

- Joe – na dźwięk tego imienia, Jonathan odwrócił się w moim kierunku i przeszył mnie spojrzeniem tak, że aż mi się gorąco zrobiło.

Poczułam się lekko skrępowana. Co oznaczał jego wzrok? Czemu tak zareagował? Sara też to zauważyła, bo zrobiła zdziwioną minę, a potem znowu zaczęła mnie uderzać dłonią w ramię. Udałam, że ignoruję mojego sąsiada i popatrzyłam na przyjaciółkę przełykając ślinę, która stanęła mi w gardle.

- Ma fajne imię – przyznała.

Najwyraźniej chciała dalej kontynuować tę głupią rozmowę. Czułam, że za moment będę musiała jej powiedzieć, o kim tak naprawdę mówię.

– A gdzie chodzi do szkoły? - Jonathan ponownie wrócił do czytania podręcznika, a ja mogłam odetchnąć ze spokojem.

Czemu tak zareagował?

- Nie chodzi do szkoły i chyba nie muszę go wysyłać do żadnej szkoły dobrych manier – widziałam jej dezorientację na moje słowa.

Śmiać mi się z niej znowu chciało. Miałam wrażenie, że za chwilę wybuchnę.

- Na szkolenie? - otworzyła szerzej oczy – Co masz na myśli? - coś już podejrzewała.

- No tak, takie szkolenia dla psów – kiedy wypowiedziałam to ostatnie słowo Sarze opadła szczęka.

- Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz – oburzyła się trochę, a ja uśmiechnęłam się szeroko.

Lubiłam ją zaskakiwać. Najczęściej mi się to udawało, bo niestety moja przyjaciółka była strasznie łatwowierna. I dociekliwa, co nie zawsze wychodziło jej na dobre.

- Nie – udałam niewiniątko.

- Myślałam, że chodzi o faceta, a ty mi o psie gadasz – udała, że się obraża na mnie, ale w jej oczach była nuta zainteresowania.

Musiało ją to chociaż trochę zaintrygować.

– Nie mówiłaś, że kupiłaś psa. Jaka rasa?

- Nie kupiłam, sam przyszedł – wzruszyłam ramionami.

Przyglądałam się kątem oka Jonathanowi, który położył ręce na ławce, a potem oparł o nie głowę.

– Ale to nie pies. Joe jest wilkiem. Takim dzikim, z lasu.

- Znowu sobie ze mnie żartujesz – zmarszczyła oczy i nos – Przecież to niebezpieczne zwierze.

- Mój Joe mnie nie skrzywdzi – mój sąsiad ponownie na mnie spojrzał.

Zesztywniałam trochę. Wzięłam głęboki oddech, by się opanować. Rozpraszał mnie i to strasznie.

– Uratował mi życie – o tym też nie wspominałam Sarze.

Chciałam jej wszystko wyjaśnić podczas lunchu.

- Cisza – do sali wszedł nauczyciel, więc odwróciłam się do tablicy.

Jonathan wyprostował się i uciekł wzrokiem na nauczyciela.

Zamiast się skupić na lekcji, myślałam o jego reakcji, kiedy wspomniałam o Joe. Zupełnie jakby miał do mnie o coś pretensje. Może nie podobało mu się moje przygarnięcie wilka do domu, bo był Indianinem i uważał, że takie zwierzę powinno żyć cały czas na wolności? Ale czy ja więziłam go? Przecież spędzał ze mną jedynie wieczory i spał w moim pokoju. To nic wielkiego. Do tego dawałam mu jedzenie
i dbałam o niego.

Nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. O Jonathanie chodziły dziwne opinie. Izolował się od reszty. Rozmawiał czasami tylko ze mną. Może przelotnie z innymi uczniami, ale na przykład podczas lunchu siedział sam. Dlaczego? Był zbyt pewny siebie? Wyniosły, by siedzieć z mieszkańcami miasteczka?

- Masz już jakiś pomysł? - nagle się do mnie odezwał patrząc mi prosto w oczy.

Zmrużyłam swoje, bo nie wiedziałam, o co mu chodziło.

– Chodzi mi o przedstawienie wojen Napoleońskich – no tak, pytał się o lekcję.

- Nie, jeszcze nie – wydukałam.

Czułam jak moja policzki się rumienią. Nie słuchałam, o czym był wykład. A mieliśmy robić coś w parach.

- Nie słuchałaś – uśmiechnął się pod nosem wyjmując kartkę – Nie szkodzi – przyłapał mnie.

Ciekawe czy wiedział, o czym rozmyślałam? Mógł się przecież domyślić.

– Pomogę ci. Dobrze, że to praca w parach.

Nie odpowiedziałam nic. Przyglądałam się, jak szybko wypisywał coś
w punktach na kartce. Był bardzo dobry z historii. Na każdej lekcji się udzielał, a nauczyciel wstawiał mu wysokie stopnie za aktywność. Czasami miałam wrażenie, że jego wiedza przekracza wiadomości wykładowcy.

Kiedy już wszystko miał zapisane, objaśnił mi to dokładnie. Mówił powoli i tak żeby było mi łatwiej zrozumieć, zupełnie inaczej niż pan Green. Docierało do mnie każde słowo i kontekst.

- Już rozumiesz? - przeszył mnie spojrzeniem – Ja będę to wyjaśniał, ale lepiej, żebyś ty też miała pojęcie, o czym będę mówił – był ciekawym obiektem obserwacji.

Jego ciemne oczy błyszczały podobnie jak włosy. Był tak samo niezwykły jak Joe. Tylko, że mojego wilka w miarę dobrze znałam, a Jonathan mnie jedynie intrygował.

- Dzięki – tak, byłam mu wdzięczna.

Przynajmniej uniknęłam wpadki, kiedy nauczyciel mnie też zapytał o pomysł Jonathana.

Potem słuchaliśmy innych. I tak minęła reszta lekcji historii.

Geografia jak zwykle była nudna. Napisałam test z mapy Kanady. I tyle. Czego chcieć więcej? Im dłużej chodziłam do szkoły, tym mniej zależało mi na stopniach. Tam gdzie chciałam się dostać, liczyło się najbardziej moje portfolio, no i egzaminy końcowe. Tak więc nie wysilałam się specjalnie w nauce.

- Co tam słychać? - o mały włos mi tchu nie zabrakło, kiedy zamykając szafkę podczas przerwy, ujrzałam za nią twarz Jonathana.

On był wysokim chłopakiem, ale szafka zasłoniła go całego. Spojrzałam na niego pytająco. Nasze rozmowy z reguły były przelotne. Może miał jakiś interes? Ale jaki? Był przecież o wiele lepszym uczniem ode mnie. W czym niby miałabym mu pomóc?

- Nic – odparłam zamykając szafkę na szyfr – Wszystko w jak najlepszym porządku – poprawiłam torebkę na ramieniu i ruszyłam korytarzem w stronę stołówki.

Chciałam jakoś się uspokoić. Przez niego moje serce o mały włos nie wyskoczyło z klatki piersiowej. To było nie pierwszy raz.

- Czekaj – dogonił mnie praktycznie jednym susem.

To przez te długie i wysportowane nogi.

- Masz jakiś interes? - zapytałam wprost.

Po co miałam ciągnąć tę rozmowę? Byłam pewna, że za moment przejdziemy do tematu pogody. A to byłoby już totalne dno rozmowy.

- Przyznaję, że podsłuchiwałem twoją rozmowę z Sarą – wsadził ręce w kieszenie i zgarbił się lekko.

Zupełnie jakby chciał mi dorównać wzrostem. Nie byłam znowu taka mała. To raczej on odstawał od normy. Jakiejkolwiek.

– Zaintrygował mnie ten twój wilk – zaskoczył mnie tor tej dziwnej rozmowy.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem i w pewnym sensie, z podejrzliwością. Jednak w duchu cieszyłam się, że chociaż trochę go interesowałam. Jeśli nie ja, to MÓJ wilk. Liczyło się wszystko.

- Wiesz, że nawet się domyśliłam, iż zaciekawił cię ten temat – uśmiechnęłam się – Czytałeś podręcznik do góry nogami – zachichotałam, a on otworzył szerzej oczy.

Pewnie nawet tego nie zauważył.

- Ale wstyd – skrzywił się przeczesując włosy, a później podrapał się po głowie – Wpadłem – śmiał się i to nawet głośno.

Dobrze, że tak zareagował, bo zazwyczaj był strasznie poważny. Zupełnie jakby był starszy o wiele ode mnie.

- Na pewno. Nie przejmuj się. Nie mam ci tego za złe – wzruszyłam ramionami.

- Cieszę się – ponownie się uśmiechnął – Wracając do tego wilka, wiesz może jaki to podgatunek? - zapytał z zaciekawieniem.

A mi zrobiło się głupio, bo nie miałam o tym zielonego pojęcia. Myślałam o nim, jak o swoim wilku, ale nigdy nie zastanawiałam się nad bardziej szczegółowymi informacjami. Warto by było wiedzieć coś więcej. Tak chociaż dla własnej satysfakcji. Nie miałam jednak czasu, żeby się tym zająć.

- Szczerze mówiąc, to nie wiem – musiałam się przyznać.

Ale ze mnie idiotka. Trzymałam w domu wilka, a nawet nie wiedziałam jakiej był rasy, czy tam podgatunku.

– Jakoś nie przykładałam do tego wagi.

- Bo wiesz, istnieje ich około dwudziestu sześciu, tych co nie wymarły – otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia.

To było ciekawe, że aż tyle wiedział. Ale jak mogłam się temu dziwić. W końcu miał większą styczność z przyrodą niż ja. Mieszkał w rezerwacie i w ogóle. Pewnie zajmował się też zwierzętami.

– Jestem ciekawy. Bo u nas w rezerwacie jest ich bardzo niewiele. A jeśli pojawił się jakiś nowy, to warto by było wspomnieć o tym mojemu dziadkowi. Zajmuje się rejestrem gatunków na teranie Parku Narodowego Olympic.

- Masz rację. Warto by było – był podniecony tym faktem.

Uśmiechał się i zabawnie marszczył nos. Przystanęłam na moment. Uniosłam wyżej głowę, by spojrzeć mu w oczy. On musiał się trochę nachylić .

– Jak chcesz mogę ci przedstawić Joe – zaproponowałam – Nie wiem tylko, czy on będzie chciał.

- To prawda – zamyślił się przez chwilę – Ale wystarczy mi jego zdjęcie – uśmiechnął się ponownie.

Najwidoczniej tego dnia miał bardzo dobry humor.

- Ok, nie ma problemu – zgodziłam się i ruszyłam dalej do stołówki, a on mi towarzyszył.

Szliśmy dosyć blisko siebie, a nawet czasem niechcący ocieraliśmy się ramionami. Bił od niego niespotykany żar. Czułam jak robi mi się gorąco, chociaż nie miałam na sobie aż tak ciepłych ciuchów. Nie wiedziałam, z czego to mogło wynikać

– Jesteś dobry z historii – zauważyłam.

Chciałam z nim rozmawiać dalej i musiałam na poczekaniu zaproponować taki bezsensowny temat z cyklu „O czym by tu porozmawiać?”

– Jak ty to robisz?

- Nie wiem – wzruszył ramionami – Tak jakoś mi to przychodzi z łatwością. Sam się czasem sobie dziwię. A ty? Z czego jesteś dobra? Tak naprawdę – uśmiechnął się.

Lubiłam jego uśmiech, coraz bardziej.

- Muszę się zastanowić – westchnęłam lekko, bo w sumie to nie orientowała się, który przedmiot idzie mi najlepiej.

Z wszystkich miałam podobne oceny i nie chciało mi się na nie uczyć.

- Inaczej, co lubisz najbardziej robić? - sprostował pytanie.

Muszę przyznać, że było ono łatwiejsze.

- Chyba w robieniu zdjęć jestem dobra – odpowiedziałam zerkając na niego.

Doszliśmy do stołówki i ustawiliśmy się w kolejce po jedzenie. Nie wiedziałam, na co mam ochotę. Nałożyłam sobie więc frytki i kawałek kurczaka. Jonathan wziął wielki kawał pizzy i do tego zapiekankę. Nie dziwiłam się. Na jego miejscu też bym dużo jadła. Jego ciało potrzebowało dużo kalorii.

- To na pewno łatwo ci pójdzie zrobić jedno Joe. A on ładnie się ustawi. I cała sesja gotowa. Jeszcze będę mógł wybrać najładniejsze – śmiał się.

To było naprawdę przyjemnie, tak na niego patrzeć. Miał piękny, śnieżnobiały uśmiech. Mógłby to robić przez cały czas i nadal nie byłoby to dla mnie nudne.

- Postaram się – spuściłam głowę, bo doszliśmy do „mojego” stolika.

Spojrzałam na niego nieśmiało. Tak, on mnie onieśmielał coraz bardziej. Pewnie dlatego, że było z niego ciacho. Podobał mi się nawet bardziej od Charliego. I to zdecydowanie bardziej.

– Może dosiądziesz się do mnie? - zaproponowałam.

Widziałam jak jego oczy błysnęły dziwnym blaskiem.

– Ja siedzę z Sarą i Thomasem. Jest jeszcze miejsce wolne. Po co masz siedzieć sam? - plotłam bzdury.

Ale chciałam by usiadł obok mnie. Naprawdę.

- Skoro mnie zapraszasz? - wzruszył ramionami, a potem odsunął mi uprzejmie krzesło.

Patrzyłam na niego z podziwem. Rzadko który chłopak w moim był dżentelmenem. Rówieśnicy płci męskiej, wyzbywali się dobrych manier. Najwyraźniej Jonathan był wyjątkiem potwierdzającym regułę.

- Jak się czujesz w tej szkole? - kolejne głupie pytanie, ale skoro już go zaprosiłam, musiałam być bardziej towarzyska niż zwykle.

Nigdy nie krepowałam się i umiałam nawiązać kontakt z każdym. Jonathan nie powinien być wyjątkiem, a mimo to był.

- Muszę się przyzwyczaić – usiadł naprzeciwko mnie i patrzył na mnie w takie inny sposób.

- Będzie ok. Najgorsze są pierwsze dni, potem będzie zdecydowanie łatwiej – dobra rada, nigdy nie była zła.

Lunch minął bardzo przyjemnie. Sara była zaskoczona, kiedy zobaczyła obok mnie tego Indianina, ale ucieszyła się z tego. Nadal chciała mnie z nim zeswatać. Nie byłam jednak pewna, czy jej się to uda. On był dla mnie po prostu miły, tak jak ja dla niego. Cóż więcej chcieć. I tak towarzystwo takiego chłopaka było dla mnie zaszczytem.

- Jak ty to zrobiłaś? - chciała znowu ode mnie wyciągać jakieś ukryte szczegóły.

Już drugi raz tego samego dnia, ale co ja jej niby miałam powiedzieć. Nic szczególnego się nie zdarzyło. Za dużo sobie wyobrażała. Nie byłam dziewczyną, za którą biegały stada przystojniaków. Byłam zupełnie przeciętna i wcale mi to nie przeszkadzało. No może akurat wtedy trochę, bo martwiłam się, że taki przystojniak, nie myśli o mnie „w ten sposób”.

- Rozmawialiśmy o Joe, a potem zaproponowałam mu, żeby z nami usiadł. Co to niby za filozofia? Każdy może to zrobić – wzruszyłam ramionami, a potem otworzyłam drzwi do samochodu.

Miałam zamiar od razu wracać do domu.

– Nic nadzwyczajnego.

- Ale on cię lubi – uśmiechnęła się szeroko i puknęła mnie kilka razy palcem wskazującym w klatkę piersiową.

Przewróciłam oczami i wsiadłam do samochodu.

– Nie zaprzeczysz.

- Nie robię tego – przekręciłam kluczyk w stacyjce i zapięłam pasy – Do jutra – uśmiechnęłam się zamykając drzwi.

Zostawiłam ją z domysłami na środku parkingu. Stwierdziłam, że pozwolę jej myśleć sobie, co tylko chce.

Zastanawiał mnie bardziej sam Jonathan. Przenikał mnie spojrzeniem za każdym razem, kiedy rozmawialiśmy. Ale robił to o wiele częściej, kiedy milczał. Sprawiałam, że ciągle o nim myślałam. Nawet w towarzystwie Joe, w mojej głowie wciąż był ten chłopak.

Weszłam do pokoju i zmieniłam ciuchy na dres. Chciałam się czuć swobodnie. Musiałam pouczyć się na matematykę. Następnego dnia miał być test, a ja nie wszystko dobrze rozumiałam. Pewnie gdybym była takim Jonathanem, wszystko szłoby jak z płatka. Ale nawet nie miałam żadnej motywacji.

- Jak minął dzień? - przy kolacji było jak zwykle monotonnie.

O dziwo Joe jeszcze nie było, a zawsze zjawiał się o tej samej porze. Może coś go zatrzymało w lesie. Zastanawiałam się nad tym, co on robił przez cały dzień? Możliwe, że polował. Albo sprawdzał swój teren. Nie miałam pojęcia, co takie zwierzęta mogą robić. Musiałabym gdzieś o tym poczytać. Pewnie gdyby mógł mówić, opowiedziałby mi o swoim dniu. Ale niestety na to liczyć nie mogłam.

- Wyobraźcie sobie, promują nową kolekcję ubrań zimowych w sklepie Howarda – Cindy wyskoczyła z genialnymi informacjami.

Aż mnie zaskoczyła, że zamiast najpierw obgadać koleżanki ze szkoły, zaczęła od ciuchów. Oparłam głowę o łokieć i westchnęłam. Widziałam jej spojrzenie. Skarciła mnie za to, że nie podzielam jej fascynacji. Niebywałe.

– Musimy tam koniecznie jechać w najbliższym czasie. Puki jeszcze wszystko nie zostało sprzedane. Dużo dziewczyn ze szkoły też się tam wybiera. Nie mogą mnie wyprzedzić – mama wyglądała na zachwyconą.

Cieszyło mnie to, że tylko ja byłam inna. Przynajmniej Kenny i Cindy nie zawodzili rodziców. No może moja siostra częściej. Braciszek miewał często genialne pomysły.

- Tak się ostatnio zastanawiałem, czy nie zrobić innej specjalności na studiach – mój brat po chwili ciszy nagle się odezwał przerywając Cindy.

Tata odłożył gazetę, a mama uważnie na niego spojrzała. Ja też byłam w szoku. Według założeń rodziców studiował zarządzanie i finanse, żeby móc potem przejąć po nich interes. A tu nagle wyskoczył z czymś takim? Ale numer. Aż mnie zatkało i to mocno.

- A jaki kierunek masz na myśli? - ojciec spojrzał na niego uważnie.

Mechanik. Ten wyraz chodził mi po głowie. Błagałam w duchu, żeby to powiedział. Chciałam spaść z krzesła. Miałam przed oczami nawet miny rodziców i Cindy.

- Malarstwo – o tego to się nie spodziewałam.

Czyżby mój braciszek miał artystyczną duszę? Tak jak ja po części? Jakoś nie mogłam go sobie wyobrazić z pędzlem i farbami w dłoniach. To było zbyt nierealne. Ale za to zaskoczył nie tylko mnie.

- Jak masz zamiar się z tego utrzymać? - no tak.

Ojciec od razu zaczął od finansów. Przecież Kenny znał się na nich. Nie na darmo studiował już trzy lata, by nic na ten temat nie wiedzieć. Zresztą ja mu ufam. Wierzyłam, że mój brat dałby radę się utrzymać z malowania obrazów. Tylko, czy jego obrazy byłyby warte kupna? To mnie najbardziej intrygowało .

– To nie takie łatwe.

- Przecież mógłbym studiować zaocznie i jednocześnie pracować w firmie. Malowanie ma być moim hobby, ale jeśli wszystko dobrze pójdzie, to może uda mi się również z tego utrzymać w przyszłości – miał plan. To było najważniejsze.

A najlepsze było to, że ojcu spodobał się ten pomysł.

- Możesz spróbować, jeśli masz talent – tata uśmiechnął się do Kennego, a ja o mały włos nie przewróciłam się i to na prawdę.

Chciałam zobaczyć się jak najszybciej z Joe i za bardzo odchyliłam się na krześle. Na szczęście w ostatniej chwili złapałam się za blat stołu. Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem, a Cindy prychnęła złośliwie.

- Idę na dwór – wstałam od stołu i ruszyłam w stronę drzwi.

Musiałam się przewietrzyć. O dziwo nikt nie protestował, że myślę ciągle o wilku. Rodzina była nim zachwycona, co było mi na rękę.


Na dworze było chłodno. Dobrze, że miałam na sobie bluzę. Usiadłam na werandzie i wlepiłam wzrok w mrok lasu. Wiatr delikatnie kołysał drzewami i unosił moje niesforne włosy.

O czym w sumie myślałam? Byłam zazdrosna. O Kennyego. Pewnie gdybym ja wpadła na taki pomysł, zostałabym zmieszana z błotem, a ojciec wpadłby w szał. Nastąpiłoby trzęsienie ziemi. Ale ja na szczęście nie miałam zamiaru malować. Chciałam iść na fotografię, która była przydatna również z firmie. Tak więc nie kwestionowano moich planów. Jednak uważałam, że za jakiś czas coś się stanie. I moja rodzina będzie przeciwko mnie. Nie chciałam się martwić czymś, co może nie nadejść.

Nadal najbardziej przejmowałam się nieobecnością Joe. Ciekawa byłam, gdzie się podział? Codziennie zjawiał się punktualnie przed kolacją. Na szczęście nie musiałam długo czekać. Pojawił się na podjeździe i zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, był już obok mnie.

- Jesteś w końcu – pogłaskałam go po pysku, a on mruknął gardłowo mrużąc oczy.

Lubiłam, kiedy to robił. Był wtedy taki niewinny i delikatny. Zupełnie inny, niż gdy warczał na niedźwiedzia i wyglądał groźnie. Jednak nie bałam się już żadnego oblicza Joe.

– Zaczęłam się martwić. Miałeś pewnie jakieś obowiązki. Prawda?

- Rozmawiasz z nim? - nagle za moim plecami zjawił się mój brat.

Usiadł obok i poklepał Joe po grzebiecie.

– Ciągle mnie zadziwiasz – zaczął się śmiać, a ja zmarszczyłam nos.

Nie podobało mi się to.

- On więcej rozumie od niejednego człowieka. Wierz mi – oburzyłam się trochę, ale Kenny mnie rozumiał.

Zbyt rzadko ostatnio ze sobą rozmawialiśmy. A przecież nie było między nami źle, jak na rodzeństwo.

- Wiem przecież – uśmiechnął się serdecznie.

Cieszył się, chyba, że rodzice nie skrytykowali jego decyzji. W końcu była w miarę rozsądna.

Patrzyłam na jego profil i nie mogłam się nadziwić. Był z niego taki fajny facet. Jakoś Nicki do niego nie pasowała. Jak dla mnie była zbyt egoistyczna. Kochałam mojego brata bardzo i gdybym mogła, znalazłabym mu fajniejszą dziewczynę. A nie było mało takich na świecie.

- Nie widziałam, że interesujesz się malarstwem – zagadnęłam go.

Przez chwilę patrzył ślepo w gwiazdy, a potem zerknął na mnie. Joe ułożył się wygodnie obok nas, ale nie spuszczał ze mnie wzroku. Ach, te jego mądre ślepia. Uwielbiam je. Dobrze, że był przy mnie.

- Ja też mam tajemnice – klepnął mnie w ramię.

Czy on coś sugerował? Czy ja miałam jakieś tajemnice? Nic mi o tym nie było wiadomo. Zmarszczyłam brwi.

– Na pewno coś ukrywasz, ale jeszcze o tym nie wiesz.

- Możliwe – mruknęłam i oparłam się bokiem o jedną z kolumn podtrzymujących dach.

- Malarstwo to takie moje skryte marzenie. Nigdy o tym nie mówiłem, bo tak jakoś wolałem zachować to dla siebie – wzruszył ramionami – Chodziłem na dodatkowe zajęcia.

- Nie sądziłam, że potrafisz mnie jeszcze zaskoczyć, braciszku. Cieszę się, że będziesz robił, to co lubisz – uśmiechnęłam się.

Ja też robiłam to, co lubiłam i to było najważniejsze.

– Idę się uczyć, na matmę – skrzywiłam się na samą myśl, ale trzeba było się wziąć w końcu do roboty.

Ale tak strasznie mi się nie chciało. Westchnęłam głęboko siadając na podłodze. Joe leżał sobie spokojnie obok mojego łóżka, więc pomyślałam, że będzie niezłą podpórką. Z resztą on był lepszy niż jakikolwiek grzejnik. Buchało od niego takie przyjemne ciepło, że za każdym razem, kiedy go przytulałam, chciało mi się spać.

Mruczał sobie delikatnie, a ja studiowałam rozdział na test. Myliło mi się wszystko. Nie mogłam się jakoś skupić, bo w głowie miałam mętlik.

Moją głowę zaprzątał Jonathan. Dlaczego on mnie tak bardzo fascynował? Był tajemniczy, ale bez przesady. Przecież to kolejny, zwykły chłopak. A jednak mnie coś do niego przyciągało. Tak jakby był mi znany od bardzo dawna. To spojrzenie, głos. Nie pozwalał mi o sobie zapomnieć.

Tak się zatraciłam w myśleniu o nim, że miałam wrażenie, iż Joe zamienia się w tego chłopaka. Musiałam zasnąć, gdy nagle poczułam pod plecami ciepłą i delikatną skórę. Dłonią głaskał mnie po głowie, a ja uśmiechałam się. Było mi tak przyjemnie. Brakowało tylko namiętnego pocałunku w usta. Na pewno świetnie całował.

Moja wyobrażenia były głupie. Wynikały zapewne z przeciążenia mózgu. Nastąpiły jakieś spięcia, naruszające moje receptory wzrokowo-czuciowe. Ale nie chciało mi się wstać i iść do łóżka. Dobrze mi było, a do tego Joe był taki przyjemny.[/i]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 14:47, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 18:10, 15 Gru 2009 Powrót do góry

he!
nowy rozdział - pomyślałam, skomentuję...

całkiem przyjemny... choć ten rozdział przyznam był ciut nudny, ale znowuż napięcie nie może trwać od początku do końca... wiem, że to trudne...
zastanawia mnie kiedy Joe/Jonathan w koncu powie prawdę...
zmiennokształtni mają jakieś dziwne pomysły - podrywasz kobietę, więc lepiej jej wyjaśnij od razu o co chodzi... zanim się wkurzy... za dużo chłopak kombinuje...

Cindy mnie normalnie rozwala - przepraszam za kolokwializm, ale musiałam...

do następnego
pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:43, 15 Gru 2009 Powrót do góry

Oj ten wilkołak nie jest taki popędliwy. Ma swoje powody.
Minie trochę czasu zanim wyjawi swoją tajemnicę.
Masz rację, jest trochę nudnawy, ale następny rozdział będzie bardziej ożywiony :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Śro 16:43, 16 Gru 2009 Powrót do góry

No nareszcie !
Juz myślałam, że się nie doczekam nowego nowego rozdziału, a tu proszę jaka niespodzianka! Ten rozdzialik rzeczywiście był troche nudny (oczywiście tylko minimalnie) ale i tak mi się bardzo podobał. Urzekło mnie podsłuchiwanie Jonathana i czytanie książki do góry nogami - to było dobre. Już nie mogę się doczekać kiedy wyzna prawdę Sam, chociaż z drugiej strony fajnie będzie jeszcze trochę posłuchać jego kłamstw.

pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:59, 26 Gru 2009 Powrót do góry

Dodaję kolejną część. Moja beta jest pewnie zajęta i naprawię potem.
Z góry przepraszam za błędy.


Rozdział 5 - Zagadka

Paramore - Franklin

Obudziłam się u siebie w łóżku. Na miękkiej i przyjemniej pościeli, ale miałam na sobie ubranie z dnia wcześniej. Było to niezwykłe, bo wydawało mi się, że zasnęłam na podłodze, opierając się o Joe. A jego już nie było u mnie w pokoju. Ciekawe, o której się wymknął? Może lunatykowałam w nocy? Szczerze mówiąc, to by mnie wcale nie zdziwiło.

Przeciągnęłam się zaspana, a potem wygramoliłam spod kołdry. Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w coś wygodnego. Jeansy i bluza. Tak najlepiej. Pakując torebkę, spojrzałam przez okno na podwórze. Szare chmury kłębiły się na niebie, zasłaniając słońce. Aura nie była zbyt zachęcająca do wyjścia, ale co miałam zrobić? Czekał mnie ten okrutny test z matmy.
Zeszłam prędko na dół, wciągnęłam szybkie śniadanie, a potem wsiadłam do samochodu i ruszyłam stałą trasą do Port Angeles. Na szczęście jeszcze nie padało, chociaż zerwał się silny wiatr. Czułam, że spadnie deszcz. Może nie rano, ale do wieczora na pewno miało się rozpadać.
Byłam jakaś przygnębiona. Sama nie wiedziałam dlaczego. Powinnam się cieszyć, bo posiadałam wiele rzeczy, których inni nie mieli. A jednak wciąż mi czegoś brakowało. Wiedziałam, o co chodziło.
Tak było odkąd Charlie mnie rzucił. Czułam się samotna. Za każdym razem, kiedy spoglądałam na Sarę i Thomasa, było mi przykro. Ale przecież to nie koniec świata być singlem. To było nawet ostatnio w modzie. Poza tym, miałam dopiero osiemnaście lat, więc całe życie było przede mną. Nadzieja się we mnie tliła, że spotkam kogoś fajnego na studiach. A może nawet jeszcze przed końcem roku?
Jechałam sobie i myślałam o mojej głupiej samotności, kiedy nagle zauważyłam, że coś za drzewami porusza się równo z moim samochodem. Było to coś niezwykłego. Zmrużyłam oczy by dostrzec, co to takiego. Było zbyt wysokie, no i szczuplejsze od jakiegokolwiek niedźwiedzia. Na pewno nie było to żadne zwierze.

Przyśpieszyłam trochę, by się dokładniej przyjrzeć. Trochę mnie to zszokowało. Gdyby nie zdrowy rozsądek, mogłabym pomyśleć, że to człowiek. Ale przecież nikt nie wyciągał siedemdziesięciu na godzinę i więcej, biegnąc. Potrząsnęłam głową i kiedy znowu spojrzałam w kierunku niezwykłego zjawiska, zobaczyłam jedynie drzewa. Te same, co zawsze. Moja wyobraźnia płatała mi figla. Nie byłam akurat zbyt wyspana.

Test był na pierwszej lekcji, więc resztę dnia mogłam już ze spokojem przeżyć. Najlepszy oczywiście był lunch, ale jakoś nie mogłam się na niczym skupić. Myślałam o tym, co widziałam rano. To było niezwykłe. Zupełnie jakby ktoś ścigał się z moim samochodem. Mogłabym się założyć, że widziałam człowieka. Byłam szurnięta i to porządnie. Przecież to nie było możliwe. Od samego rana miałam przewidzenia. Zastanawiałam się, czy przypadkiem utrwalacze z mleka nie wywołują halucynacji.

- Nad czym tak myślisz? - nagle odezwał się do mnie Jonathan.

Siedział na krześle obok i konwersował na jakiś temat z Thomasem i Sarą. Zwrócili jednak na mnie uwagę. Przez dłuższą chwilę się nie odzywałam, więc musieli w końcu zareagować.

– Chyba nie martwisz się tym testem – lubiłam patrzeć mu w oczy.

Stał się moim kumplem. Nic więcej, ale za każdym razem, kiedy na mnie patrzył, robiło mi się tak jakoś przyjemnie. Był obok, a ja czułam się, jakby świat przestawał istnieć. Wystarczyło tylko to, bym odpłynęła i zrobiła dla niego wszystko. Nie byłam jedynie pewna, czy on by tego chciał.

- Nie – uśmiechnęłam się.

Nie wiedziałam, czy powinnam mówić komuś o moich zwidach. Ale akurat Jonathan wyglądał na kogoś, komu mogłabym zaufać i wierzyć, że mnie nie wyśmieje. To wrażenie samo do mnie przyszło, a przecież nie znałam go praktycznie. Dopiero, co się poznawaliśmy.

- Na pewno? - spojrzał mi głęboko w oczy, co spowodowało lawinę wypadków.

Odchyliłam się do tyłu, tak odruchowo, że o mały włos nie spadłam z krzesła. Chcąc mi pomóc, chwycił mnie za ramię, a ja doznałam wtedy szoku. Jego dłoń była gorąca. Inaczej nie dało się tego opisać. Jego skóra miała przynajmniej czterdzieści stopni.

– Przepraszam – ale kiedy był już pewien, że siedzę w miarę stabilnie, puścił mnie szybko.

Zupełnie jakbym to ja parzyła dotykiem, a nie on. Miałam nadzieję, że Sara i Thomas nie widzieli mojej reakcji. Nie chciałam, żeby wypytywali się o zbyt wiele rzeczy. Nie wiedziałam, czy On chciałby wdawać się w dyskusję.

- Nic się nie stało – patrzyłam na niego oszołomiona.

Nie wiedziałam, że można mieć aż tak gorący uścisk. To było nienaturalne. Może był chory? Mógł mieć gorączkę? Ale nie wyglądał na chorego. W każdym razie był to kolejny powód, by porozmawiać z nim w cztery oczy.

Zamilkł i oparł się o blat stołu. Nie wiedziałam, co sprawiło, że nagle sposępniał. Przecież chyba nie zrobiłam nic złego? Nastała niezręczna cisza. Sara patrzyła na mnie zdezorientowana, ale puściła do mnie potem oko. Czasami jej gesty tego typu, doprowadzały mnie do szału. Wtedy też tak było. Ale opanowałam się i jedynie głęboko westchnęłam.

- Idę - kiedy wstałam z krzesła, Jonathan spojrzał na mnie porozumiewawczo.

On też chciał ze mną pogadać. Widziałam to w jego oczach. O co chodziło? Zaczynałam się we wszystkim powoli gubić. Był zagadką. Może...?

- Gdzie? - Sara przeżuwała zapiekankę z serem i jednocześnie opierała się o bok Thomasa.

Na szczęście nie wiedziała, dlaczego tak zareagowałam. Ja sama nie byłam tego pewna. Coś mnie gryzło. Do tego jeszcze On, intensywnie wlepiał we mnie oczy. Czemu tak było? Czemu stawał się dla mnie coraz ważniejszy? Może chciałam załatać nim szczeliny w moim sercu?

- Idę się przewietrzyć, duszno tu trochę – wydusiłam z siebie, ale nie patrzyłam już na Jonathana.

Nie chciałam. Najpierw musiałam uspokoić swoje oszalałe serce i zająć się czymś innym. Może gdyby Joe był ze mną. Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze. On mnie jakoś relaksował.

- Pójdę z tobą – Jonathan też wstał, co mnie zaskoczyło.

Sara uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziałam, co sobie pomyślała.

– Też się przewietrzę. Strasznie tu gorąco – chciał wyjaśnić to, że miał takie gorące dłonie?

Po co to powiedział? Jaki miał cel?

Ze stołówki szliśmy w milczeniu. Tak samo było, kiedy znaleźliśmy się przed szkołą. To doprowadzało mnie do szału. Jonathan był najwyraźniej przyzwyczajony do ciszy, ale mi jakoś to przeszkadzało. Chciał wyjść ze mną, a potem nic nie mówił. Nerwowo uderzałam palcami o ławkę, starając się jakoś uwolnić zdenerwowanie. Czy było ono wywołane?

- Jesteś przeziębiony? - wydusiłam z siebie, powoli, tak by go nie wystraszyć.

Usiadł bardzo ostrożnie obok mnie, tak jakby bał się mnie dotknąć. Pewnie żałował, że uchronił mnie przed upadkiem.

- Nie – gwałtowanie na mnie spojrzał.

Jego oczy były wyraźnie zakłopotane. Zacisnął usta i zamknął dłonie w pięści. Coś ukrywał.

– Dlaczego pytasz?

- Kiedy mnie chwyciłeś za ramię, twoja dłoń była gorąca – zauważyłam, a on wytrzeszczył oczy.

Nie sądził, że jestem aż taka spostrzegawcza. Zdziwiłam go tym. I tu go miałam. Byłam pewna, że ma jakąś tajemnicę.

- Mam bardzo dobre krążenie – wymyślił coś na poczekaniu, ale ja widziałam, że kłamie.

Spojrzałam mu w oczy, a on swoim spojrzeniem uciekł gdzieś w bok. Wlepił go w las, który znajdował się naprzeciw budynku szkolnego. Miałam wrażenie, że czeka na coś. Skupiał się na czymś bardzo intensywnie. Popatrzyłam w tym samym kierunku, jednak niczego nie dostrzegłam.

Przypomniało mi się nagle to, co widziałam rano. Może po prostu miałam taki dziwny dzień, że dostrzegałam pewne niespotykane zjawiska, które normalnie nie występowały? Każdy chyba tak miał od czasu do czasu? Ale w sumie i tak byłam przekonana, co do swojej racji.

- Czemu kłamiesz? - mówiłam spokojnie, chociaż nie podobało mi się jego zachowanie.

Zerknął na mnie, tak jakby chciał mnie zbić z tropu, ale ja się tak łatwo nie miałam zamiaru poddać. Z nim było jednak podobnie. Najwyraźniej on też się denerwował. Drżały mu ramiona, zupełnie jakby był na mnie wściekły. Przez ułamek sekundy, bałam się go.

- Nie kłamię – chwycił się za ramiona.

Miałam wrażenie, że chce się gdzieś schować. Patrzyłam cały czas w jego twarz. Zacisnął oczy i zmarszczył nos. Koncentrował się. Po chwili jego ciało uspokoiło się.

– Ja już taki jestem – otworzył oczy i wziął głęboki oddech – Zawsze jest mi ciepło – spojrzał na mnie.

- Ale przecież nikt nie może być aż tak gorący – ciągnęłam go za język.

Nadal uważałam, że coś ukrywał. Był niezwykłym zjawiskiem i fascynował mnie coraz bardziej. Czemu nie chciał się otworzyć? Może upłynęło zbyt mało czasu, żeby miał mi się od razu zwierzać?

- To jest niemożliwe.

- U mnie jest – oburzył się na mnie, a potem wstał z ławki i poszedł do szkoły.

Byłam w szoku. Zostawił mnie, nie wyjaśniając nic więcej. Mogłam jedynie przyglądać się jego plecom, co strasznie frustrowało.

Co on sobie wyobrażał? Całe szczęście nie musiałam z nim siedzieć na innych przedmiotach. Zdenerwował mnie. Chciało mi się za nim biec i go powalić na łopatki. Dałabym może radę. Nie było ze mnie takie chucherko. Trenowałam nawet karate jak byłam mniejsza i pamiętałam kilka chwytów.

Miałam ochotę kopnąć w śmietnik stojący obok, ale akurat zaczęło padać. Wstałam z ławki i szybkim krokiem weszłam do szkoły. Przeszedł mnie dreszcz, bo kilka kropli spadło mi za kołnierz, co nie było dość przyjemne.

Weszłam do sali od angielskiego i zajęłam swoje stałe miejsce. Spojrzałam w bok, ale Jonathana nie było. Zastanawiałam się, gdzie się podział? Bałam się, że przez naszą kłótnię nie przyjdzie na resztę zajęć.

Wyjęłam zeszyt i zaczęłam pisać sobie rzeczy, które muszę zrobić w domu do portfolio. Miałam zamiar jechać do sklepu papierniczego po papier fotograficzny do zdjęć. Przerobiłam je w programach graficznych i myślę, że już nadają się do wydruku. Miałam w torebce USB z plikami.

Kiedy Indianin wszedł do sali, oczywiście pierwsze co zrobił, to spojrzał na mnie. Wyglądał jakbym go zupełnie nie obchodziła. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zmroził mnie ten widok, pierwszy raz odkąd go poznałam. Najczęściej robiło mi się gorąco.

Gdy przechodził obok mnie, przypomniało mi się, że Jonathan prosił mnie o zdjęcie Joe. Miałam je zrobić i zupełnie zapomniałam. Ale wczoraj czułam się tak dobrze wieczorem. Przepełnił mnie niezwykły spokój, kiedy oparłam się plecami o Joe i zasnęłam na nim. Czułam takie niezwykłe ciepło jego futerka, on był taki zawsze. I to też skojarzyło mi się z Jonathanem, on też mnie ogrzewał. Jeszcze doszedł ten dotyk, był taki dziwny. Doświadczyłam takiego uczucia po raz pierwszy w życiu.

Potrząsnęłam głową, żeby o tym nie myśleć. Miałam jakieś urojenia. To przez to, że za mało sypiałam, a wiedziałam, że muszę zmienić swoje przyzwyczajenia. Ziewnęłam sobie zdrowo, ale kiedy wszedł nauczyciel wyjęłam „Hamleta” i położyłam go na ławce. Patrzyłam przez moment w kartkę, którą wypisałam wcześniej, ale po chwili schowałam ją do portfela.

Lekcja jakoś mi się ciągnęła. Chciałam jak najszybciej wyjść ze szkoły, załatwić tych parę rzeczy i wracać do domu. Musiałam się opanować i zająć czymś innym. Słuchanie po raz setny wykładu nauczyciela na temat niezwykłej twórczości Szekspira, nie należał do moich ulubionych zajęć. Tym bardziej, że pan Carolls powtarzał go za każdym razem, kiedy omawialiśmy dramat tego pisarza. Znałam więc prawie na pamięć każde jego słowo.


Byłam w końcu wolna i szybkim krokiem ruszyłam przez korytarz, a następnie przez parking do samochodu. Deszczowe chmury również zniknęły i nawet wyjrzało słońce. Poczułam się o wiele lepiej. Już nie myślała o wcześniejszych wydarzeniach, ale chciałam skupić się na rzeczach, które jeszcze miałam zaplanowane na resztę dnia. Sklepów papierniczych było kilka, ale nie wszystkie miały to, co potrzebowałam. Czekały mnie więc poszukiwania.

- Sam – usłyszałam za sobą głos Sary.

Odwróciłam się i spojrzałam na przyjaciółkę. Szła w moją stronę. I to dosyć żwawym krokiem. Nie wiedziałam czego chciała. Pożegnałyśmy się już wcześniej, toteż zdziwiłam się, że za mną szła.

– Czekaj – podbiegła do mnie zdyszana.

Musiałam chwilę poczekać, aż złapie oddech.

- Stało się coś? - zapytałam zmartwiona.

Może coś z Thomasem? Myślałam, że będą wracali razem, a tym czasem nigdzie go nie wiedziałam, chociaż oboje byli nierozłączni.

- Pokłóciłaś się z nim? - wytrzeszczyłam oczy na jej słowa.

Miała na myśli Jonathana. Odkąd się pojawił w szkole, próbowała mnie z nim zeswatać. Nie wychodziło jej, bo on coś ukrywał. Ale z drugiej strony, myślałam o nim dosyć często.

– Był smutny – to określenie zbiło mnie z tropu.

Smutny? Smutny?! Jego twarz była kamienna, kiedy widziałam go ostatnio, a Sara wmawiała mi, że był smutny. Bzdury.

- Jasne. Na pewno tak się czuł. Już to widzę – mówiłam z ironią, bo byłam zła, że się wtrąca.

Nawet nie wiedziała, co się stało? Ona nie czuła tego dotyku. Nie wiedziała jak się na mnie zdenerwował, cały trzęsąc się ze złości, czego zupełnie nie rozumiałam.

- Nie bądź dla niego tak wredna – złożyła ręce na piersi – Jemu zależy na tobie – to stwierdzenie mnie powaliło.

- Skąd niby to możesz wiedzieć? - spojrzałam na nią spode łba.

Byłam świadoma, że się o mnie martwiła, ale przesadzała. Na prawdę.

- Po prostu to wiem – odeszła obrażona.

Wzięłam głęboki oddech, a potem uderzyłam pięścią w dach auta. Dobrze, że nie wgniotłam blachy. Oparłam się potem dłońmi o drzwi i myślałam.

Chciałam zadusić w sobie pragnienia, jakie wywoływał we mnie Jonathan. Moje serce coraz bardziej się do niego przybliżało. Miałam wrażenie, że jest to tak naturalne, jak oddychanie. Stał się dla mnie bardzo ważny i nawet nie spostrzegłam się, kiedy to się stało. A ja go nie znałam. Dopiero od dwóch dni siedzieliśmy razem w stołówce.
I dlatego to było takie niedorzeczne.

Ale podobnie czułam się przy Joe. Nie umiałam jeszcze tego wyjaśnić. To było coś niezwykłego. Te dwie postacie, były dla mnie praktycznie najważniejsze na świecie.

Jednak oni oboje coś ukrywali. Joe nie byłam pewna, ale za to Jonathan nie chciał mi o czymś powiedzieć. Był mi bliski, ale jednocześnie znajdowała się między nami jakaś przepaść, której wtedy nie byłam jeszcze w stanie przeskoczyć.

- Przepraszam - w chwili, kiedy się uspokoiłam i miałam wsiąść do samochodu, usłyszałam za sobą jego głos.

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Stał półtorej metra ode mnie i przenikał mnie spojrzeniem. Może faktycznie był smutny. Jego oczy miały właśnie taki wyraz, a ja nie mogłam pojąć dlaczego.

- Słucham? - myślałam, że się przesłyszałam, ale raczej nie.

Dla pewności jednak, wolałam, żeby powtórzył. Zmrużył oczy i zamknął dłonie w pięści. O czym to mogło świadczyć? Na początku skojarzyło mi się to z gniewem, ale on raczej powstrzymywał się od czegoś. Tłumił w sobie różnego rodzaju emocje, co w sumie było zbyt dobrym rozwiązaniem dla większości ludzi. Dla mnie również, ale może jemu było łatwiej.

- Chciałem cię przeprosić za moje zachowanie – mówił bardzo pewnie, a jednak dalej był zagadką.

Po raz kolejny potwierdziło się moje zdanie na jego temat. Nie przeszkadzało mi to wcale, bo lubiłam tajemniczość u mężczyzn.

- Ja w sumie też – przyznałam się do błędu.

Miał prawo do tego, aby mi o czymś nie mówić. Tym bardziej jeśli powód był dość znaczący, a zapewne był.

– Nie musisz mi o wszystkim mówić. Znamy się zbyt krótko.

- Więc między nami w porządku? - chciał się upewnić, że nie będę wracać do tematu.

Uśmiechnęłam się lekko. Ulżyło mi. Czemu potrafiłam mu tak łatwo ustąpić? Przecież o to mu chodziło. Miałam nie wracać do tematu. Ale mylił się, sądząc, że nie będę pamiętała. Na jakiś czas chciałam dać mu spokój, bo łudziłam się, że sam postanowi mi coś wyjawić.

- Pewnie – wrzuciłam torebkę do auta i chciałam wsiąść, kiedy zauważyłam, że Jonathan zastygł w miejscu jak jakiś posąg.

Zmarszczyłam brwi i wpatrywałam się w niego dosyć intensywnie. Wzrok miał jakby pusty, skierowany na mnie. Ale miałam wrażenie, że to nie ja absorbuję jego uwagę, lecz coś zupełnie innego. Zacisnął dłonie jeszcze bardziej, a ramiona zaczęły mu się trząść. I to tak intensywnie, że zaraz miał wybuchnąć. Co się działo?

Two Steps From Hell - False King

- Jonathan – podeszłam do niego bliżej i dotknęłam dłonią jego ramienia – Co jest?

- Musisz mi pomóc – dopiero wtedy spojrzał na mnie na prawdę.

- Co się stało? - byłam w szoku.

Taki chłopak potrzebował mojej pomocy?

- Jest pożar w mieście, trzeba go ugasić. W budynku są uwięzieni ludzie – zaczął mówić coraz szybciej.

Jego oddech też przyśpieszył. Ramiona ciągle się trzęsły, ale już mniej. Obie dłonie położył na moich ramionach i potrząsał mną delikatnie.

– Muszę ich uratować. To moje zadanie – wytrzeszczyłam oczy.

Jaka była moja rola?

- Zawieź mnie tam – no tak.

Miałam robić za szofera. W innych okolicznościach nie zgodziłabym się, ale jego twarz miała w sobie tyle emocji, że musiałam to zrobić. Do tego jeszcze ci ludzie. Zastanawiało mnie jednak to, skąd on wiedział o tym pożarze? Nie było słychać żadnego alarmu w pobliżu ani innych oznak, że faktycznie coś płonęło.

- Wsiadaj – przytaknęłam głową, a potem jednym susem znalazłam się za kierownicą, a on na miejscu pasażera.

Zdziwiło mnie to, iż zmieścił się we wnętrzu samochodu. Jego ruchy miały jednak w sobie tyle gracji.

– Gdzie to jest? - kiedy odpowiedział mi na pytanie, byłam znowu w szoku.

Ten pożar niby był na drugim końcu miasta. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszę, ale musiałam to sprawdzić.

Z parkingu szkolnego wyjechałam z piskiem opon. Jeśli było zagrożone czyjeś życie, musiałam się pośpieszyć. Na szczęście jak na zawołanie w mieście panowała zielona fala, więc przejechałam przez nie bez żadnego zatrzymywania się. Miałabym pecha gdyby złapał mnie jakiś radar albo drogówka i to drugi raz w tym samym miesiącu.

Omijaliśmy szybko kolejne uliczki i skrzyżowania. Dojechaliśmy na miejsce i przekonałam się, że Jonathan się nie mylił.

- Zadzwoń po straż pożarną – nakazał mi, a potem wyskoczył z samochodu i pobiegł w kierunku płonącego budynku.

Patrzyłam na to z przerażeniem. Dopiero po chwili otrzeźwiałam i zrobiłam to, o co poprosił wcześniej. Chwyciłam szybko telefon i zadzwoniłam po pomoc.

Kiedy już powiadomiłam kogo trzeba, sama wysiadłam z auta i podeszłam bliżej. Języki ognia oplatały wyższe piętra i dach. Zupełnie jakby chciały jednym gryzem wszystko pożreć. Serce waliło mi jak oszalałe. Słyszałam jakieś krzyki dobiegające z wnętrza. Martwiłam się o Jonathana. Co zrobiłabym, gdyby i jemu stała się krzywda?

Nagle wezbrała we mnie jakaś siła. Musiałam mu pomóc bez względu na to, co miałoby się stać. Rozejrzałam się dookoła siebie i zauważyłam hydrant. Trzeba było otworzyć go i skierować wodę na płonący budynek. Obok leżała sterta kamieni, więc bez namysłu chwyciłam jeden z nich, wielkości arbuza. Niestety jego ciężar był nieco większy niż myślałam i przez moment miałam wrażenie, że moje ramiona nagle wydłużyły się.

Podniosłam go trochę wyżej i spuściłam go na hydrant. Niestety spadł odbijając się lekko i runął na ziemi, unosząc drobinki piasku. Nie miałam zamiaru się poddać. Wzięłam go jeszcze raz i z całej siły uderzyłam. Po kilku próbach, woda prysnęła z niego i zaczęła gasić płomienie ognia na najniższym piętrze. Niestety mój strój też został zmoczony i to cały. Prychnęłam wściekła, ale potem przypomniałam sobie, że przecież Jonathan był gdzieś w środku. I nie tylko on.

Spojrzałam ponownie na budynek. Płonęły jedynie piętra i nie było już słychać krzyków. Patrzyłam w kierunku drzwi wejściowych i marzyłam o tym, by w końcu wyszedł. Każda sekunda ciągnęła się w nieskończoność. Nie zwracałam już nawet uwagi na to, że moje mokre ubranie przylegało mi do ciała i ochładzało je.

Nagle usłyszałam trzask i to potężny. Coś zawaliło się w środku. Ruszyłam w tamtym kierunku i weszłam odważnie do środka. Schody były rozwalone i uniemożliwiały wejście na górę.

- Jonathan – krzyknęłam zagłuszając dźwięk palonego drewna.

Zadarłam głowę i wypatrywałam ludzkiej sylwetki. Dobrze w sumie, że miałam mokre ciuchy, bo przynajmniej dogasające płomienie mnie omijały.

- Co ty tu robisz? - w końcu się pojawił.

Trzymał na rękach dwójkę dzieci i kobietę przełożoną przez bark. Byłam w szoku. Niósł trzy osoby na raz. Zadziwił mnie po raz kolejny tego samego dnia.

– Odsuń się – nakazał.

Nie wiem, dlaczego go posłuchałam. Cokolwiek powiedział, ja to robiłam, jakbym była zaprogramowana na jego głos. Stanęłam metr dalej i złożyłam ręce na ramionach. Byłam ciekawa, co zrobi dalej.

A on zeskoczył jedno piętro w dół. Zrobił to tak zgrabnie i bezszelestnie, że prawie opadła mi szczęka. Przed wyjściem z budynku rzucił mi jeszcze jedno spojrzenie. Nie wiedziałam, co mogło wyrażać. Udawałam, że nie zwróciłam uwagi na jego skoordynowane ruchy.

Przed budynkiem stanęła właśnie straż pożarna. O dziwo dopiero, kiedy już wyszliśmy, ona się zjawiała. Z samochodu wyskoczyło pięciu strażaków. Najpierw biegali dookoła, ale kiedy zauważyli Jonathana, nagle stanęli. Byli tak samo zszokowani jak ja. Ale on zupełnie się tym nie przejmował. Postawił dzieci na ziemi, a kobietę zdjął z ramienia i położył ją delikatnie na trawniku. Sprawdził jej tętno i oddech, a potem chwycił telefon i zadzwonił gdzieś.

Podeszłam bliżej niego i ukucnęłam obok maluchów. Były zdenerwowane i miały brudne buzie. Uśmiechnęłam się do nich i pogłaskałam dziewczynkę po twarzy. Nie chciałam by płakała. Chłopczyk był od niej trochę straszy. Przyglądając im się dokładniej, stwierdziłam, że muszą być rodzeństwem. A ta kobieta byłam najprawdopodobniej ich mamą. Miałam nadzieję, że nic jej nie będzie.

- Będzie dobrze – wyszeptałam.

Serce mi się krajało na ich widok.

- Tak, będzie dobrze – Jonathan dołączył do mnie.

Spojrzałam na niego z boku. Miał zatroskanie wypisane na twarzy. Też się martwił. Ktoś kto go w ogóle nie znał, mógłby pomyśleć, że był on nieczułym osiłkiem. Ale jakże mylne wrażenie to było.

Siedzieliśmy tak przez kilka minut. W między czasie ugaszono pożar i przyjechała karetka. Zabrano nieprzytomną kobietę do szpitala i wraz z nią dzieci. A my zostaliśmy praktycznie sami. Z wyjątkiem kilku gapiów. Dobrze, że nikt się nami nie zainteresował.

- Nic ci nie jest? - zapytał mnie, kiedy odjechali.

Stanął obok i spojrzał mi w oczy. Cała drżałam. Pewnie to dostrzegł.

- W sumie nie – uśmiechnęłam się pod nosem – Martwię się jedynie o tę kobietę i dzieci – westchnęłam.

Gdyby nie Jonathan, pewnie by zginęli w płomieniach.

– Skąd wiedziałeś, że jest pożar? - przeszyłam go.

Musiałam wiedzieć. Chciałam wiedzieć.

- Słyszałem – zwiesił głowę, żeby na mnie nie patrzeć.

Dłonią dotknęłam jego podbródka, żeby mógł spojrzeć mi w oczy. Jego twarz też była rozpalona. Na policzkach miał szare ślady od dymu i zwęglonego drewna. Patrzył na mnie przenikliwie.

- Przecież jesteśmy na drugim końcu miasta, jak to możliwe? - miałam zbyt wiele pytań.

A z każdą sekundą dochodziły kolejne. Moja głowa była ich pełna. Musiałam znać na nie odpowiedzi. Ale czy była na to pora?

- Po prostu słyszałem – odepchnął moją dłoń. Spojrzałam na niego przestraszona.

Kim był? Do oczu napłynęły mi łzy, ale siłą woli próbowałam powstrzymać je od spłynięcia po moich policzkach.

– Przepraszam, nie chciałem cię w to wciągać– musiał to zauważyć, bo wyraz jego twarzy złagodniał.

Teraz to on rozgrzaną dłonią dotknął mojej twarzy i pogłaskał mnie delikatnie. Skąd u takiego siłacza ta delikatność i gracja? Gdyby chciał pewnie mógłby mnie zgnieść jednym ruchem ręki, ale nie miał najwidoczniej takiego zamiaru. Jeszcze nie.

- Kim ty jesteś? - wyszeptałam.

Nadal mi było zimno, ale jego dotyk powoli mnie rozgrzewał. Nie obchodziło mnie to, że ludzie się na nas gapią. Liczyła się tylko prawda.

- Są pewne sprawy, o których nie powinnaś wiedzieć - patrzył na mnie z taką czułością, że o mały włos nie odpłynęłam.

Roztapiał mnie od środka swoim głosem i spojrzeniem.

- Nie możesz mi zaufać? - byłam spokojna.

Nie znaliśmy się zbyt dobrze, a jednak mnie do siebie przyciągał. Był blisko mnie nawet wtedy, gdy był daleko. Nie potrafiłam nie myśleć o nim, chociaż nie żywiłam do niego jakiegoś szczególnie gorącego uczucia. Uważałam, że to jedynie fascynacja, która z dnia na dzień się nasila.

- Nie mogę ci na razie powiedzieć, chociaż chciałbym – westchnął głęboko.

Mówił o swoich uczuciach i był przy tym szczery. Na prawdę.

– To moja tajemnica i nie powinienem jej wyjawiać.

- Rozumiem, ale kiedyś mi powiesz? - nie mogłam się tak szybko dać spławić.

Bardzo mnie ciekawiło jego zachowanie. Siła, zmysły, dotyk. Może posiadał jeszcze inne ciekawe zdolności, które jedynie czekały na to by się ujawnić?

- Zobaczę – uśmiechnął się najpiękniej jak umiał, a potem odsunął się ode mnie.

Patrzyłam chwilę na niego, następnie ruszyłam w kierunku samochodu.

Zjawiła się policja, by określić przyczyny pożaru. Jonathan chciał się jak najszybciej stamtąd zmyć, by nie wzbudzać sensacji. Ja z resztą też.

- Nie jest ci zimno? Jesteś cała przemoczona – znowu był zmartwiony.

- Trochę się zmoczyłam, kiedy rozwaliłam hydrant – uśmiechnęłam się na tę myśl. Miałam nadzieję, że nie dostanę zakwasów od dźwigania tego wielkiego kamienia. Ważył chyba dobre dziesięć kilogramów.

- Jesteś szalona – zaczął się ze mnie śmiać – Weź moją kurtkę – zdjął ją z siebie i zarzucił mi na ramiona.

Była ciepła jak termofor.

Miałam wrażenie, że moja bluzka zaczęła schnąć. Spojrzałam znowu w jego oczy i uśmiechnęłam się.

- A tobie nie będzie zimno? - zamartwiłam się trochę patrząc na jego koszulkę polo.

Nie było wcale tak ciepło. Ale on wyglądał jakby się zupełnie nie przejmował. Nie miał przecież powodu. Jego skóra miała dość wysoką temperaturę.

- Na pewno nie – uśmiechnął się obejmując mnie ramieniem i prowadząc do samochodu.

– Wracasz do domu? - stanęliśmy obok mojego auta, a ja nacisnęłam pilota i odblokowałam zamek wewnętrzny.

Otworzyłam drzwi od strony kierowcy, a potem spojrzałam na niego.

- Muszę jeszcze kupić papier fotograficzny, ale nie wiem, czy będzie - westchnęłam.

Tyle rzeczy wydarzyło się tamtego dnia, a ja skupiałam się na kupnie papieru i moich zdjęciach. Miałam chyba nie po kolei w głowie, ale akurat w tamtej chwili nie chciałam o tym wszystkim myśleć. Chciałam zrobić to dopiero wieczorem, kiedy Joe będzie obok mnie, a ja będę mogła się porządnie zrelaksować. Tylko o tym jedynie marzyłam, o niczym więcej.

Chwile spędzone tego dnia z Jonathanem też były dla mnie bardzo istotne. Dowiedziałam się, że nie był on całkiem zwykłym chłopakiem za jakiego go miałam. To rzadkość. Nie wszyscy faceci są w stanie wzbudzić mój zachwyt. Intrygował mnie coraz bardziej i miałam wielką ochotę wyciągnąć z niego całą prawdę, którą tak skrzętnie skrywał.

- Mój wujek prowadzi sklep papierniczy i wywołuje zdjęcia – uśmiechnął się tak, że w pierwszej chwili myślałam, iż kłamie.

Chciał mi zaimponować? Nie miałam zielonego pojęcia. Ale pomyślałam też, że może to taki dziwny zbieg okoliczności. Taki sam jak fakt, że Jonathan ma identyczny plan zajęć, co ja.

– I z resztą zawsze wracam z nim do domu – przy tych słowach na pewno łgał.

Co chciał osiągnąć? Tajemnica. Zapomniałam.

- To cię tam podwiozę – miałam idealny plan.

Mogłam jednocześnie załatwić dwie sprawy. Kupić papier i poznać kogoś z rodziny Jonathana. Może też był taki niezwykły jak ten chłopak. Intrygowało mnie to coraz bardziej.

Oboje jechaliśmy w milczeniu. Zastanawiałam się, o czym myśli. Intensywnie wpatrywał się przed siebie, a ja skupiałam się na jeździe. Co jakiś czas jednak musiałam na niego popatrzeć. Był taki spokojny. Zupełnie inny niż podczas pożaru, czy kiedy go zdenerwowałam.

Duże dłonie ułożył na kolanach. Jak to było możliwe, że był taki silny? Musiał uprawiać jakiś sport. Może boks albo judo? Nie byłam pewna. Całe popołudnia pewnie spędzał na siłowni i rzeźbił swoje ciało, co przyniosło niesamowite efekty.

Zajechaliśmy pod nieduży pawilon handlowy. Oprócz sklepu papierniczego po środku, mieścił się tam też jubiler i kwiaciarnia. Ruszyłam za Jonathanem. Nadal mi było zimno, mimo ciepłej kurtki chłopaka. Do tego włosy miałam nadal mokre.

- Proszę – przepuścił mnie w drzwiach.

Weszłam do środka i stanęłam kawałek dalej. Musiałam przyznać, że sklep bardzo mi się podobał. Panował w nim ciekawy nastrój. Niby tajemniczy, ale przestronność i dobór kolorów dodawało energii. Dwie ściany były pomalowane na kanarkowożółty, a reszta pozostawała biała. Regały były poustawiane symetrycznie i w taki sposób, że towar można było dokładnie obejrzeć. Mieściły się na nich różnego rodzaju arkusze papierów w wielu kolorach. Pod oknem był papier fotograficzny, który był mi potrzebny. Wybór też był spory. Przejrzałam wszystkie i wybrałam ten, który używałam zazwyczaj. Nawet cena była przystępna.

- Jonathan – za plecami usłyszałam niski, męski głos.

Odwróciłam się, by zobaczyć wujka mojego kolegi. Był bardzo do niego podobny tylko, że starszy o jakieś dwadzieścia lat. Miał czarne, krótkie, lśniące włosy, wśród których dostrzegałam kilka szarych kosmyków. Twarz miał poważną, ale spojrzenie było tak ciepłe, że nie mogłam odwrócić od niego wzroku.

– Co tu robisz? - podszedł do niego i go klepnął przyjaźnie w ramię – Miałeś być później – dopowiedział to dopiero po chwili, kiedy mój kolega na mnie skinął.

Zupełnie jakby mieli ustaloną wersję na zeznania.

- Dom – zdziwiło mnie, że Jonathan zwraca się do niego po imieniu, ale może w ich rodzinie relacje wyglądały inaczej niż u mnie – Przywiozła mnie koleżanka. Chciała kupić papier fotograficzny – przesłał mi serdeczny uśmiech.

- Miło mi – mężczyzna podszedł do mnie i podał mi rękę.

Miał silny uścisk. Podobnie jak chłopak, był bardzo umięśniony.

– Mów mi Dom – był jednak troszkę bardziej kontaktowy.

Nie wiedziałam, dlaczego ich do siebie porównywałam. Jego dłoń również była nienaturalnie ciepła, chodź nie tak jak u mojego kolegi. Może to była przypadłość ich rodziny? Jakaś genetyczna cecha?

- Samanta, mi również miło pana poznać – uśmiechnęłam się mimowolnie.

Nie mogłam inaczej zareagować. Moja twarz działała przyjaźnie na tego człowieka.

- Znalazłaś to, co szukałaś? - podszedł do regału i zaczął przeglądać arkusze.

- Tak – podniosłam rękę, w której trzymałam odpowiedni plik.

A potem położyłam go na ladzie i zaczęłam szukać portfela w torebce

– Proszę – wyjęłam banknot.

- Jeśli chcesz to sam mogę ci wywołać zdjęcia. Też się tym znajduję – otworzył kasę, a następnie wydał mi resztę.

- Wiem, ale wolę sama – zawsze się tym zajmowałam.

Lubiłam sama kontrolować własne zdjęcia. Czułam się wtedy pewniej. Nie miałam zaufania do fotografów, bo już kilka razy nie zwrócono mi wszystkich moich odbitek. Musiałam potem robić je od nowa.

– Dziękuję bardzo za papier – uśmiechnęłam się znowu i podeszłam do Jonathana, by oddać mu kurtkę.

- Zwrócisz mi ją jutro – zareagował zanim ją z siebie zdjęłam.

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– Nie chce byś się przeziębiła – mówił z troską.

Dziwne, że się nie krępował przy wuju. Mi było w każdym razie troszkę głupio.

- Dobra – zacisnęłam dłoń na papierze, a potem zamknęłam torebkę.

- Co wam się w ogóle stało? - Dom zapytał.

Jonathan spojrzał na niego gwałtownie, a potem wzrok skierował na mnie. To ja miałam odpowiedzieć? Takie miałam wrażenie, więc to zrobiłam. Chciał słyszeć moją wersję wydarzeń, by upewnić się, że nic nikomu nie powiem, o jego zachowaniu. Nie wiedziałam, czy mi do końca ufał.

- Był pożar niedaleko – wydukałam niepewnie – Jonathan uratował trzy osoby – patrzyłam mu intensywnie w oczy.

Musiał mi w końcu uwierzyć. Nie miałam najmniejszego zamiaru się wygadać.

- Doprawdy? Nie miałem pojęcia, że mój bratanek jest taki zdolny i uczynny – mężczyzna znowu poklepał go po ramieniu, ale był poważny.

Miałam wrażenie, że porozumiewają się telepatycznie.

- Jest taki – dodałam.

Tego dnia przypadkowo poznałam niektóre niezwykłe zdolności Jonathana i od tamtej pory byłam dla niego zagrożeniem. Gdybym wyjawiła to komuś, mógłby mieć kłopoty. Możliwe, że ja także.

– Muszę iść. Do jutra – klepnęłam ręką w udo i odwróciłam się na pięcie.

- Na razie – pożegnał mnie, ale nie spojrzałam już na niego.

- Co się stało? - jego wujek zaczął szeptać.

Byłam już całkowicie pewna, że cała rodzina była wtajemniczona.

Wsiadłam do samochodu i puściłam płytę z punk rockiem. Musiałam usłyszeć mocne brzmienie gitary elektrycznej. Ruszyłam z piskiem opon, bo wiedziałam, że będzie mnie obserwował póki nie odjadę spod sklepu. Gotowało się coś we mnie. I nie chodziło tu o żadną fascynację jego osobą.

Miałam wiele do przemyślenia. Jego zdolności. Niezwykła siła, wyostrzony zmysł słuchu i gorący dotyk. Mogłam się założyć, że miał też świetny wzrok i węch. A może coś jeszcze przeoczyłam?

W sumie nie chciało mi się tego wszystkiego analizować. Nie wtedy. Byłam zmęczona i czułam się lekko przeziębiona. Za długo chodziłam w mokrym ubraniu. Doigrałam się. Nie miałam jednak zamiaru się rozłożyć. Nie, kiedy nagle odkryłam coś niezwykłego. A może raczej kogoś?

Weszłam do domu i od razu udałam się do siebie. Wzięłam szybki, gorący prysznic, a potem wskoczyłam pod kołdrę. Musiałam się zdrzemnąć i odpocząć. Wyłączyć się od rzeczywistości, która nie była wcale taka, jaka wydawała mi się od początku mojego życia. Może wszyscy byli okłamywani? Może moim zadaniem było wyjawić, odkryć te anomalia?

Zamknęłam oczy i uciekłam do krainy snów. Tam świat był taki, jak chciałam. Niby normalny, ale przecież i wyimaginowany. Tylko, że w nim, to ja ustalałam reguły i odchylenia od normy, co mnie nie zaskakiwało. Czasami tylko pojawiały się rzeczy, które mnie irytowały. Miałam nad tym kontrolę. Do tego ten świat nie sprawdzał się, nie miał wpływu na moje prawdziwe życie. Raczej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 14:52, 21 Lut 2010, w całości zmieniany 5 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Nie 14:45, 27 Gru 2009 Powrót do góry

Dlaczego tak długo nie było nowego rozdziału ?
Sama nie wiem co mam napisać, byłam pewna, że w tym rozdziale Sam dowie się prawdy, a tu nic !! Wiem, że musi być dramaturgia ale już mnie ciekawość zżera kiedy nie wiem jak on to jej powie, w jakich okolicznościach, jak ona na to zareaguje .
Trochę zdziwił mnie zakup papieru do zdjęć kiedy jest się taak mokrym, ale to tylko takie moje odczucia.
Proszę o jak najszybsze dodanie nowego rozdziału.
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 18:15, 27 Gru 2009 Powrót do góry

Pisałam wcześniej, że potrwa trochę zanim Sam się dowie
Ale stopniowo Jonathan będzie ujawniał swoje umiejętności.
Mam nadzieję, że przez to nie przestaniecie czytać. Dzięki za opinię. Jesteś moją wierną czytelniczką kaRolCia_512


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Nie 19:30, 27 Gru 2009 Powrót do góry

Miło mi to słyszeć (a raczej czytać ). Co do twojego opowiadania to możesz być spokojna, nie przestanę czytać, z jednej strony to się cieszę, że Jonathan będzie stopniowo ujawniał swoje umiejętności - będzie więcej rozdziałów, a poza tym fajnie jest tak czytać i czytać o jej uwagach i domysłach, ciekawi mnie jak Sam zareaguje na te "nowinki "


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin