FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Dwa Oblicza [Z] - Epilog - 20.08.2010! Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Poll :: Jak oceniacie moje opowiadanie?

Bardzo dobre
48%
 48%  [ 16 ]
Dobre
18%
 18%  [ 6 ]
Średnie
6%
 6%  [ 2 ]
Może być
9%
 9%  [ 3 ]
Beznadzieja
6%
 6%  [ 2 ]
Zmieniłbym/łabym coś
12%
 12%  [ 4 ]
Wszystkich Głosów : 33


Autor Wiadomość
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Nie 19:48, 21 Lut 2010 Powrót do góry

hmm... już sam nie wiem co napisać
Rozdział z pewnością wniósł coś nowego, ale nie do końca, Aleks coraz bardziej wydaje mi się wampirem, a Joe zmiennokształtnym. Ciekawe co z Charlim, prawdę mówiąc coś mi mówi, że tak na prawdę i on dostał w prezencie nowe życie, ale zobaczymy co tam się wydarzy. Już z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział .


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Nie 20:26, 21 Lut 2010 Powrót do góry

Rozdział „połknęłam” w całości w kilka minut.
Dzięki, że w końcu wprowadziłaś Joe do akcji. Bałam się, że zaatakuje Aleksa (nie bałam się o wampira, ale o wilka) ale na szczęście to mądry i rozumny wilk, a Sam ma na niego dobry, uspokajający wpływ.
Rozdział bardzo mi się podobał. Świetne opisy przyrody, kolorów otaczającego nas świata. Ta scena z liściem – bezbłędna.
To, że Aleks jest wampirem-wegeterianinem jestem prawie pewna. Ciekawe kiedy i w jakiej postaci pojawi się Charlie, o ile w ogóle zamierzasz go wskrzesić, ale coś mi podpowiada, że tak.
Dobrze, że Sam nie jest głupiutka, jak niejaka Bella Swan, i tak łatwo nie ulega wampirzemu czarowi Aleksa. Ten zapach, ta tajemniczość. Brr… Ja mam na razie dosyć pana Cullena i jemu podobnych i ich niewiarygodnego wpływu na bezbronne dziewczęta.
Esterwafel’ku miły, wiesz, że raczej nie widzę błędów, ale dziś zauważyłam dwa. Może mam jakiś wyostrzony wzrok? Raz zgrzytnęło mi powtórzenie ze słowem „wyprawy”, a drugi to źle postawiony przecinek, który troszkę razi w tym miejscu. Napisałaś: „Pięknie, tu nie?” ale moim zdaniem powinno być: „Pięknie tu, nie?”.
Czekam na ciąg dalszy i szkoda mi już zaczyna być, że połowę opowiadania mamy za sobą.
Pozdrawiam, BB.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 22:20, 21 Lut 2010 Powrót do góry

Dziękuję za komentarze. Co do Charliego, będzie go mało. Mam pewien pomysł z nim związany, ale jego realizacja przewidziana jest dopiero na drugą lub trzecią część moich opowieści. Właśnie pracuję nad drugą. To, co czytacie o część pierwsza. Tak mnie wkręciły te postacie, że teraz trudno mi się z nimi rozstać. Mam zamiar napisać całą trylogię i jeszcze część pierwszą, czyli tę, co czytacie oczami Jonathana :D Ale na razie o jedynie pomysły. Pisałam dzisiaj do bety i czekam aż się odezwie, a jak nie to będę musiała znaleźć inną. Może poszukam jakiegoś ogłoszenia, bo nie chcę, Was męczyć błędami. Chociaż muszę przyznać, że np. kiedy jak coś czytam to bardziej interesuje mnie fabuła i język niż zapis i błędy w tekście. Ale to moje zadanie. Następna część najwcześniej w czwartek.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
alice1995
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 18:51, 22 Lut 2010 Powrót do góry

No...! Brawo, brawo i jeszcze raz brawo!
Ten rozdział niby taki niepozorny, a jednak wnosi dużo Very Happy . No tak mi się zdaje Very Happy
No, teraz to już mogę dać odciąć sobie rękę jeśli ktoś się ze mną założy, że Joe to nie jest wilcze, drugie wcielenie Jonatana, a Aleks po tym rozdziale już na pewno wydaje się być wampirem Very Happy
I fajnie... Ciekawe, czy Charlie na prawdę ma nowe życie i czy sen Sam był jego zapowiedzią ?Very Happy

No, a tak na koniec, to znalazłam mały błąd:
O, tu:
Cytat:
Nie chciałabym nie mieć wspomnieć.

To nie jest taki normalny błąd. Jak czytałam to coś mi tu nie grało. Coś mi tak w tym zdaniu zazgrzytało Very Happy Może lepiej by było napisać tak: Nie pozbyć się swoich wspomnień. Albo coś w tym stylu, żeby nie się nie powtarzało, ale to tylko moje odczucia Very Happy


Alice

pees.: Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że będziemy mieli okazję przeczytać całą twoją trylogięWink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 13:09, 25 Lut 2010 Powrót do góry

Kochane czytelniczki! Nawet nie wiecie jak bardzo cieszy mnie to, że chętnie czytacie moje opowiadanie, chociaż nie jest może aż takie pomysłowe i dobrze napisane. Każdy komentarz jest dla mnie niezwykła zachętą.
Nadal jednak boli mnie to, że dodaję rozdziały niezbetowane. Udało mi się znaleźć betę, jednak muszę najpierw poprawić istniejące już rozdziały, zanim ukarzą się kolejne. Poza tym muszę się też zabrać za kontynuację mojego opowiadania, a nie idzie mi to zbyt dobrze. Nie mam ostatnio weny, chociaż pomysł mniej więcej kreuje się w mojej głowie.
Dlatego na razie nie będę dodawała nowych rozdziałów. Jesteśmy za połową, więc czeka Was jeszcze trochę części.
Mam nadzieję, że poprawianie nie potrwa długo.
Pozdrawiam wszystkich!
Esterwafel


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
alice1995
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2010
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 17:16, 25 Lut 2010 Powrót do góry

Ja także mam nadzieję, że poprawianie nie potrwa za długo, bo już nie mogę doczekać się następnego rozdziałuWink
Jeśli brak weny to prześlę trochę mojej - w worku;)

Alice *weny życzę*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Pią 23:05, 19 Mar 2010 Powrót do góry

Wiem, że pprawiasz błedy itp. ale kobieto zlituj się nade mną !!!
Już nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów i mam nadzieję że pojawią się jak najszybciej. Już tęsknie za losami Sam Joe'go i Jonathana.
Proszę miej to na uwadze.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 18:58, 24 Mar 2010 Powrót do góry

Na prośbę dodaję nowy rozdział.
Mam nadzieję, że się spodoba, bo jest taki dziwny, dla mnie samej również, ale miałam jakąś potrzebę, żeby go napisać.
Jest niezbetowany, więc mogą pojawić się błędy.

Rozdział 14 - Przeczucie


Red - Death of me

Po dniu spędzonym z Aleksem, nie mogłam spać, musiałam wszystko dokładnie przemyśleć, skojarzyć fakty. O ile można było uznać moje domysły za prawdziwe.

Czułam, że jakiś nieznany mrok, wisiał nade mną, a może był w moim sercu? Nagle zaczęłam dowiadywać się o rzeczach z najgorszych koszmarów. Poznałam ludzi jak z bajek i nadal nie mogłam we wszystko uwierzyć. Wolałam odepchnąć te myśli i skupić się na sprawach ze świata, który nie był mi obcy. Nie chciałam znać całej prawdy, bo niby po co? Już dosyć miałam naplątane w normalnym życiu.

Ciekawość jednak rozbudzała we mnie takie pragnienia, że nie byłam ich nawet w stanie opisać. Poznanie czegoś, czego nikt nie był świadomy, było niezwykle kuszące. Posiadanie takiej wiedzy dawało mi jakby niezwykłą moc. Fantazja i tak ponosiła mnie dość daleko.

Weszłam na lekcję historii i zajęłam miejsce w swojej ławce. Jakimś cudem sala była jeszcze pusta. Z resztą nie tylko ta. Cała szkoła wiała pustką i dookoła panowała grobowa cisza, czego nie zauważyłam wcześniej. Nigdy się z tym nie spotkałam i dlatego coś mocno mi się nie zgadzało.

Wzięłam głęboki oddech i wstałam powoli. Chciałam kogoś znaleźć, jakiegoś ucznia, nauczyciela, czy też innego pracownika szkoły. Szłam korytarzem, ale każdy kolejny krok wydawał mi się oddalony, a stopy miałam dziwnie ciężkie. Do tego sam hol sprawiał wrażenie nieskończenie długiego. Dojście do drzwi na boisko zajęło mi strasznie dużo czasu.

Spojrzałam na zegarek i przekonałam się, że był już wieczór. Za oknem robiło się szaro i dziwnie tajemniczo. Przeszedł mnie silny dreszcz, jakby jakaś błyskawica rozdzierała moją skórę i docierała do wszystkich narządów po kolei, raniąc je dotkliwie. Sparaliżowana strachem chwyciłam jednak za klamkę i po chwili znalazłam się na boisku. Wyglądało jednak ono zupełnie inaczej, niż w rzeczywistości. Wiatr przechylał drzewa, trawa stała się szara, a ziemia ciemna i popękana. Żałowałam, że nie spięłam włosów klamrą, ponieważ pojedyncze kosmyki wpadały mi co jakiś czas do oczu i ust. Miałam je szeroko otwarte próbując łapać powietrze – brakło mi tchu.

Po ziemi kulały się kępy brązowej trawy i jakieś papiery, zapewne ulotki szkół i kursów językowych. Przypominało mi to jakąś pustynię, a nie centrum miasta.

Wyszłam na sam środek boiska i rozejrzałam się dookoła siebie. Nadal było przerażająco pusto. Poza tym nastał zmrok, a mi było zimno. Chłód oplatał moje ciało i paraliżował. Chciałam uciec, ale nie wiedziałam jak. Nieznana dotąd siła nie pozwalała mi się ruszyć. Nie umiałam jej nazwać, chociaż była tak wszechobecna.

Niespodziewanie kilka metrów przede mną pojawił się Jonathan. Patrzył na mnie, a w jego oczach dostrzegłam strach. Bał się, nie widziałam jednak powodu, dla którego miałby się tak czuć. Kolejna niewiadoma. Gdybym mogła domyślić się, o co w tym wszystkim chodziło, gdybym mogła tylko znać jego myśli, byłoby mi znacznie łatwiej rozszyfrować tę dziwną sytuację.

Potem Indianin przeniósł swój wzrok na coś za mną, a w jego oczach nie było już strachu, ale gniew. Dostrzegłam jak ramiona zaczynają mu się trząść, tak jak zawsze, kiedy się denerwował. Wyprostował się, napiął mięśnie, a dłonie zamknął w pięści.

Odwróciłam się i ujrzałam Aleksa. Miał na twarzy złośliwy uśmiech, co bardzo mi się nie podobało. Dlaczego on tak traktował tych, którzy byli mi bliscy? To było zupełnie niezrozumiałe dla mnie. Nawet ich nie znał, nie więc powodów.

Ponownie spojrzałam na przyjaciela. Nie zmienił swojej pozy. Tym razem miał dodatkowo obnażone zęby, jakby warczał, jakby był zwierzęciem. Wilkiem. Jakby był Joe. To porównanie znowu mnie zadziwiło.

Kolejny raz przeraziłam się, jednak ten strach był inny. Bałam się nie o swoje życie, ale o przyjaciela. Nie mogłam pozwolić, by stała mu się krzywda. Ale skąd w ogóle brało się to uczucie? To było dla mnie niezrozumiałe. A Aleks? Obiecał, że mnie nie skrzywdzi, ale w tej niespodziewanej sytuacji stał przeciwko mnie.

Nie rozumiałam nic, co się działo. Co ja robiłam w samym centrum wydarzeń? Czemu każdy kolejny sen był do siebie podobny? Kim oni byli? Kim byłam ja, że stałam między nimi? Co to miało oznaczać? Jak miałam się odnaleźć w takiej rzeczywistości sennej? Ciągle miałam wrażenie, że ktoś o mnie walczy, chociaż w ogóle się o to nie prosiłam. Przecież nie byłam bezbronna i posiadałam jakieś prawo głosu?

Przez głowę przelatywało mi mnóstwo myśli, ale byłam pewna, że strach został pokonany. Przepełniła mnie determinacja i chęć walki. Chciałam walczyć o normalne, dawne życie i jakoś pokonać wszystkie koszmary, które nie dawały mi spokoju.

- Nie zbliżaj się do niej – wysyczał Jonathan.

Patrzyłam na tego, na którym mi zależało, ale potem skierowałam swoje zainteresowanie na drugą stronę. Musiałam ich obserwować. Gdyby uczynili jakiś ruch, ważne było, bym zareagowała dosyć szybko i pewnie. Jedynym problemem było to, że ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Jak ich powstrzymać?

- Nie jesteś w stanie mi nic zrobić – zauważył pewny siebie Aleks.

Jego anielskie oblicze, nie pasowało do zaistniałej sytuacji. Anioły należały do dobra, a w tym wypadku akurat był po złej stronie mocy. Ba, on był zły.

- Możecie się uspokoić – wtrąciłam.

Nie chciałam, by doszło do jakiejkolwiek walki. Wiedziałam, że to nie miało sensu. Nie byłam kimś niezwykłym, jedynie niewinną dziewczyną, która niechcący znalazła się w samym środku wydarzeń i spotykała niewłaściwych ludzi. A może raczej stworzenia? Miałam w głowie tak namieszane, że sama nie byłam pewna, co mówię. Czy życie musiało być aż tak skomplikowane?

Moje słowa nic by nie dały. Przeciwnicy nadal srożyli się na siebie, a ja nadal nie miałam pojęcia, jak ich powstrzymać. Do tego, ciągle coś mnie trzymało, w samym środku konfliktu. Taka pozycja w ogóle mi nie odpowiadała. Chyba nikt nie chciałby się zamienić miejscami, bo tylko ja mogłam się w takie coś wpakować.

- Nie można jakoś ugodowo? - wyrwało mi się.

- Ten konflikt trwa od wieków, nie można go zażegnać – odezwał się Jonathan.

Miał nadal gniewne spojrzenie, ale domieszka strachu też była widoczna.

- Możecie być pierwsi – mówiłam jak do ściany, a moje słowa tylko odbijały się od niej, niczym kauczukowa piłeczka.

- Przykro mi, kotku – Aleks puścił do mnie oko, a ja poczułam złość.

Byłam na niego zła. Niespodziewanie pojawił się w moim życiu i zburzył mój porządek świata. Bardzo mi się to nie podobało. Chciałam wszystko odwrócić i sprawić, żeby było tak, jak dawniej. Nie wiedziałam jednak, jak mam to niby zrobić nie tracąc jednocześnie Jonathana i Joe.

Chciałam już coś powiedzieć, żeby ich powstrzymać, ale nie zdążyłam. Moje otoczenie jakby zwolniło, tak jak ostatnio w każdym moim śnie, ale ich ruchy wydały się być całkiem normalne. Pewnie to jedynie ja poruszałam się tempem ślimaka. Jonathan i Aleks zaczęli iść w moją stronę. Popatrzyłam najpierw na jednego, potem na drugiego, lekko zdezorientowana. Ich twarze były kamienne, a oczy wyrażały nienawiść, czego nie rozumiałam.

Stałam zastygła w tym samym miejscu i zastanawiałam się, co mam począć? Jak ich pogodzić, powstrzymać? W głowie panowała jedynie pustka. Zwiesiłam ją luźno, bo czułam się bezsilna. Znajdowałam się w centrum jakiegoś chaosu, z którego starałam się wychwycić skrawki odpowiedzi. Chciałam jedynie znać prawdę, ale żaden z nich nie miał zamiaru mi nic wyjaśniać. Najgorsze było to, że ja stałam na linii ich starcia, więc za kilka sekund mieli mnie stratować. Zamknęłam oczy i zacisnęłam pięści.

Kiedy ponownie otworzyłam oczy, znalazłam się w klasie historycznej. Patrzyłam uważnie najpierw na Greena, który objaśniał coś na mapie z XIX wieku, a potem na mojego sąsiada. Jonathan przyglądał mi się badawczo, a usta układały mu się w uśmieszek. Przetarłam oczy i dałam mu kuksańca w ramię.

- Czemu mnie nie obudziłeś? - zmarszczyłam brwi.

Nie miałam pojęcia, że byłam aż taka senna. Za długo przesiadywałam przed komputerem. Przerabianie zdjęć jest dosyć pracochłonną sprawą i znowu zawaliłam nockę. Nawet Joe nie ostrzegł mnie przed brakiem snu, wolał leżeć spokojnie i mi się przyglądać, jak zwykle.

- Wyglądałaś tak grzecznie, że nie miałem serca cię budzić – zrobił słodką minkę.

Znowu miał ochotę doprowadzić mnie do białej gorączki, ale przynajmniej nie wyglądał tak groźnie jak we śnie. Mogłam teraz porównać sobie dwa obrazy mojego przyjaciela. Na szczęście ten z mojej głowy był nieprawdziwy, co bardzo poprawiło mi humor.

Potrząsnęłam głową, by nie myśleć o tych głupich wizjach i starałam się skupić na wykładzie. Mój umysł jednak był nadal ociężały. Doigrałam się! Zachciało mi się ulepszać zdjęcia. Musiałam zrobić sobie porządek i przez pół nocy segregowałam je do różnych folderów w komputerze – miało mi to pomóc w usprawnieniu dalszej pracy.

Lekcja się skończyła, a ja poczłapałam półprzytomna na korytarz. Ciągle miałam wrażenie, że mój dziwny sen się za moment sprawdzi. Wsadziłam ręce do kieszeni i doszłam powoli najpierw do szafki, a potem do sali geograficznej.

O dziwo nikt mi nie towarzyszył. W sumie to mi nie przeszkadzało, bo i tak nie byłam w stanie normalnie funkcjonować bez porządnej dawki snu. Nie chciałam zadręczać innych swoim sennym nastrojem.

- Kawa po zajęciach? - Jonathan oparł się o moją ławkę, kiedy byłam już w sali i zajęłam swoje miejsce.

Zadarłam głowę do góry i spojrzałam mu w twarz. Czemu był taki wysoki? Jakoś było mi to w sumie na rękę. Nie lubiłam przewyższać facetów, ale on i tak był nienaturalnie wysoki. Dobrze, że nie był chudy, jak jakaś tyczka, mógłby wtedy robić za maszt na flagę. Uśmiechnęłam się na tę myśl, ależ byłam zabawna!

- Nie wiem, jestem zmęczona – mruknęłam wzdychając i oparłam się o łokcie, kładąc je na ławce.

- Chodzi o to,... - poczułam jego ciepły oddech tuż przy moim prawym uchu i niewyjaśnioną falę gorąca, która przepłynęła przez moje wnętrze, wprawiając w drganie każdą komórkę po kolei. – Żebyś się obudziła. O ile teraz też nie zaśniesz – nadal się ze mnie naśmiewał.

- Zobaczę – wzruszyłam ramionami i przymknęłam oczy.

Nie patrzyłam na niego. Chociaż nie słyszałam jego kroków, miałam nadzieję, że oddalił się do siebie. Był istotą niezwykłą i to mi się podobało, ale chwilowo musiałam sobie sama wszystko poukładać.

Ciekawiło mnie, czy był świadomy tego, jak na mnie działa? Czy jego uszy wychwytywały przyśpieszające bicie serca, kiedy się zbliżał, a tym bardziej, gdy dotykał mnie, przytulał? Czy dostrzegał moje rozszerzone źrenice, gdy na niego spoglądałam? A moje rumieńce? Nie były przecież przypadkowe. Wystarczyło, że się uśmiechnął, a moje ciało topniało, jak lodowiec na słońcu.

Jonathan. Kim był, że tak mi na nim zależało? Nie był chłopcem, jak nieraz go określałam, ale mężczyzną. Dojrzałym i odpowiedzialnym. Był jak marzenie, które miało się nigdy nie spełnić i nagle pojawiło się znikąd. Nikogo lepszego nie mogłabym sobie zażyczyć, a los sprawił mi niespodziankę, że w ogóle się zjawił w moim życiu.

W końcu nie wytrzymałam i odwróciłam głowę w jego kierunku. Siedział i udawał, że słucha nauczyciela, ale ja wiedziałam, że myślami był gdzieś indziej. Wzrok to zdradzał - jego oczy zrobiły się czarne jak węgiel, a tęczówki praktycznie zniknęły. Dłonie zacisnął w pięści i napiął mięśnie ramion. Coś było nie tak.

- Co się dzieje? - wstałam z krzesła i do niego podeszłam.

Świat przestał się liczyć i zostaliśmy tylko we dwoje. Tak jak za każdym razem, gdy był obok mnie. Pani Simson tłumaczyła coś przed mapą, więc nawet nie zwróciła na mnie uwagi.

Jonathan przesunął na moją twarz oczy i mnie zmroził. Żar, który w nich zawsze gościł, zniknął, a jego miejsce zajęła pustka. Coś go poruszyło i nie mogła być to żadna błahostka.

- Przepraszam, Jonathan się źle czuje, wyjdziemy na boisko na chwilę – zwróciłam się do nauczycielki, która zdjęła okulary uważnie nam się przyglądając.

Nie tylko ona - cała klasa patrzyła na nas. Znowu wzbudziliśmy sensację swoim dziwnym zachowaniem, tylko, że tym razem znacznie bardziej spokojnym.

- Dobrze, może świeże powietrze mu dobrze zrobi, nie wygląda najlepiej – to była prawda.

Ostatnio widziałam, go w takim stanie kilka tygodni wcześniej, kiedy wybuchł pożar w mieście. Co tym razem się stało?

Szłam obok niego, trzymając go za rękę. Dopiero, gdy wyszliśmy z sali, mogłam dowiedzieć się, czegoś więcej.

- Jonathan – wyszeptałam biorąc jego rozgrzaną twarz w dłonie i patrząc mu głęboko w oczy. – Powiedz mi, co się dzieje?

- Nie wiem, coś jest nie tak. Jakby zaraz miało się coś wydarzyć – ta dezorientacja i frustracja w jego głosie, musiała być jakimś znakiem.

- Masz przeczucie? - przymrużyłam oczy.

Czułam jak napływają mi do niech łzy, bo martwiłam się o mojego przyjaciela. Był dla mnie najważniejszy na świecie. Nigdy czegoś takiego nie czułam - to, co we mnie tkwiło, było mi obce. Musiałam zacząć odkrywać siebie na nowo. Tak, jakbym ja była dla siebie nieznana, ale sprawiało mi to niezwykłą radość. Był tuż obok mnie i w końcu przestałam czuć się samotna. Mogłam chwycić go za rękę, bo był blisko.

- Tak jakby – ponownie zastygł.

Jego twarz dziwnie ściągnęła się na tył głowy, jakby czegoś nasłuchiwał. Trwało to dosyć krótko. Potem gwałtownie spojrzał mi w oczy.

– Chodź – pociągnął mnie za sobą korytarzem.

Dłużył się niemiłosiernie, jak w tym śnie. Analogiczna sytuacja, tylko na jawie nie byłam sama. Towarzyszył mi on, więc czułam się znacznie lepiej. Po chwili pociągnął mnie w stronę bocznego korytarza, a następnie na klatkę schodową do piwnicy.

Nigdy nie byłam na najniższym poziomie szkoły. Panował tam przeszywający mrok, na widok którego zrobiło mi się zimno. Wkraczając gwałtownie w ciemność, czułam się nie pewnie, bo nie wszystko widziałam, jednak przy Jonathanie byłam bezpieczna. Przy nim odczuwałam coś odwrotnego do tego, co czułam przy Aleksie. Moja podświadomość przyciągała mnie do Indianina, a nie odpychała jak te same bieguny w magnesie.

Nagle zatrzymał się, ogarnęła nas całkowita cisza. Jedyne po chwili wychwyciłam bicie serc - nie tylko moje, ale również jego. Nadal trzymał moją dłoń, ale nie wiedziałam, co miał zamiar zrobić dalej. Tliła się we nadzieja, że wyciągnął mnie tam, byśmy byli tylko we dwoje. Zbeształam siebie za te nie czyste myśli i skupiłam się na otoczeniu.

Usłyszałam klikniecie, po którym rozbłysło światło. Zmrużyłam oczy, bo nie miałam pojęcia, że moje źrenice aż tak szybko zdążyły się rozszerzyć. Potrzebowałam czasu, by się przyzwyczaić do jasności.

Dopiero po jakiejś minucie zauważyłam, że obok Jonathana stoi średniej wielkości walizka. Wpatrywał się w nią intensywnie, a potem spojrzał na mnie. Dostrzegłam w jego oczach strach.

- Co to jest? - wydusiłam z siebie przerażona jego zachowaniem.

- Zawołaj dyrektora! – przełknął ślinę. – Obawiam się, że to jest bomba.

- Co? - byłam z szoku.

Dlaczego ktoś miałby podkładać bombę w takiej szkole, jak nasza? To było niedorzeczne. A może nie było żadnego powodu?

- Pośpiesz się – był stanowczy.

- Nie zostawię cię – nie mogłam go stracić.

Był dla mnie zbyt ważny. Nie wyobrażałam sobie mojego marnego życia, bez niego. Gdyby ta bomba nagle wybuchnęła? Wolałam nawet o tym nie myśleć, ale musiałam.

- Sam, mi nic nie będzie, pośpiesz się, słyszysz? – stanął naprzeciw mnie i dotknął płynnym ruchem mojego policzka. – Idź! - umiał mnie przekonać.

Szłam tak szybko, jak mogłam. Jednak tak w śnie czułam, że podłoga znika pod moimi stopami, jakby była miękka, jak z gąbki. Zaczęłam biec, ale to nie zmieniło moich wrażeń, ale udało mi się dotrzeć do celu. Wparowałam do sekretariatu bez pukania, co było dosyć niegrzeczne, nie miałam jednak czasu, żeby go marnować.

- Ja do pana dyrektora, to bardzo pilne – sekretarka popatrzyła na mnie uważnie.

Patrzyła na mnie tak, jakbyśmy się znały znacznie lepiej niż ze szkoły. Czasami bywałam w tym miejscu, ale jakoś rzadko się widywałyśmy, ale to dziwne mnie wrażenie nie opuszczało.

- Panie dyrektorze – nacisnęła guzik w telefonie. – Jakaś pilna sprawa, proszę tu przyjść! - miała przyjemny ton głosu. Bardzo ciepły.

- Co się dzieje? - drzwi do gabinetu dyrektora otworzyły się i ujrzałam typowy obraz belfra.

Szary garnitur, opasły brzuch, okulary i niedopasowany krawat. Zupełnie, jakbym oglądała film dla młodzieży. To było zadziwiające jak tacy nauczyciele upodabniają się do stereotypów z mediów.

- Panie dyrektorze – nie wiedziałam od czego zacząć. – Razem z kolegą znaleźliśmy dziwną walizkę w piwnicy. Obawiamy się, że to może być bomba. Ona tyka.

- Nie możliwe! – zmarszczył brwi. – Sandro, dzwoń na policję i straż pożarną, gdziekolwiek – machnął władczo ręką, a jego sekretarka zabrała się za wykonanie polecenia. – A ty młoda damo, pokażesz mi gdzie to jest?

Nie byłam w stanie wydobyć słowa. Dziwiłam się, że pomimo natłoku myśli, jestem w stanie się kontrolować. Od jakiegoś czasu wpadałam w panikę z byle powodu. Nie wiem skąd nagle wzięła się we mnie taka wrażliwość. Przeszkadzało mi to trochę, chociaż powinnam być delikatna jak na nastolatkę przystało.

Dotarliśmy do Jonathana. Stał nadal obok walizki i nie spuszczał z niej oka.

- To to? - zapytał dyrektor spoglądając na mnie i na niego pytająco.

- Tak – Indianin wyprostował się i popatrzył mi w oczy uśmiechając się z wdzięcznością.

- Mam nadzieję, że nie jest to fałszywy alarm – nauczyciel podrapał się po głowie.

Potem wszystko potoczyło się szybko. Przyjazd służb miejskich, ewakuacja szkoły, gapie i takie tam inne akcje związane z bombą. W sumie nic ciekawego. Widziałam znacznie lepsze akcje z udziałem Jonathana, zwłaszcza tę przy pożarze.

Barcelona - Get up

Przez cały czas, trzymał mnie za rękę. Nie, że mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie, ale byłam taka zszokowana tym gestem, że nawet mało mnie obchodziło, czy nasza szkoła wyleci w powietrze, czy też nie. Najważniejsze było, by nie był to jedynie głupi sen. Nie chciałam, żeby on walczył z Aleksem z jakiegoś głupiego powodu lub uprzedzenia do siebie, bo nie miało to najmniejszego sensu. Całe szczęście nie znali się, chyba, że o czymś nie wiedziałam, ale raczej nie.

W końcu okazało się, że była to prawdziwa bomba, ale saperzy ją rozbroili i mogliśmy wrócić na lekcje. Niestety ominął nas lunch, co nie za bardzo mi się podobało, bo umierałam z głodu. Nie żyłam jedynie dzięki Jonathanowi, chociaż to byłoby dosyć wygodne.

O dziwo przez wzrost adrenaliny i endorfin we krwi, dostatecznie mocno oprzytomniałam, więc kawa po zajęciach, nie była mi już potrzebna, ale Jonathan nalegał toteż jak mogłam mu odmówić?


Szłam parkingiem w stronę samochodu. W twarz uderzył mnie chłód. Ten jesienny klimat zaczynał mnie denerwować. Zapięłam kurtkę pod szyję i opatuliłam się apaszką dookoła niej, ale nadal mi było nieprzyjemnie. Strasznie nie lubiłam takiej pory roku.

- Zimno, co nie? - ten głos.

Zrobiło mi się na jego dźwięk o wiele milej. Działał na mnie, jak nikt inny i dobrze o tym wiedział. Lubił chyba wykorzystywać moją słabość, ciekawe po co?

- Trochę – przyznałam zatrzymując się obok jakiegoś volvo.

Popatrzyłam w stronę przyjaciela i oniemiałam. Byłam pewna, że miał ze sobą jakąś kurtkę, ale on najwyraźniej przyszedł do szkoły jedynie w cienkiej koszuli w granatowe paski i jeansach. Ja swój ubiór bardziej dostosowałam do pogody. No, ale on nie musiał. Tak bardzo mu tego zazdrościłam. Chciałam, żeby mi też było zawsze ciepło.

- Tobie zapewne nie jest zimno – wydukałam zszokowana.

- Nie – pokiwał wesoło głową i uśmiechnął się szeroko.

- No tak – mlasnęłam, a potem założyłam na głowę czapkę z daszkiem i ruszyłam dalej przed siebie.

Mieliśmy jechać najpierw na kawę, a potem do jego wuja kupić papier fotograficzny. W ostatnim czasie, bardzo dużo go zużywałam, a przy okazji mogłam odwieźć tam Jonathana.

- Czekaj – często mu to robiłam.

Lubiłam kiedy się złościł, bo tak słodko wtedy się obrażał i musiał mnie niby gonić. Nigdy nie miał z tym problemu, więc dziwiłam się jaki był powód niezadowolenia. Jego długie nogi potrafiły zrobić naprawdę porządny krok, a poza tym przecież bardzo szybko biegał.

- Czemu nigdy za mną nie czekasz? - znalazł się tuż obok mnie i zmarszczył zabawnie nos, a ja uśmiechnęłam się niewinnie.

- Zawsze mnie doganiasz, nie widzę więc przeciwwskazań.

- Jesteś złośliwa – udał obrażonego.

Ten schemat powtarzał się co jakiś czas. Można było określić, że był to nasz taki skromny rytuał. Szturchnął mnie lekko łokciem, ale i tak nieźle się zachwiałam. Byłam świadoma, że nie użył całej swojej siły. Najwyraźniej nie chciał wgnieść mnie w karoserię jakiegoś auta.

- Może trochę – nawet, gdy cała się naprężyłam, nie byłam w stanie go przesunąć, nawet o centymetr.

Doczłapaliśmy się w końcu do mojego Mini Coopera, jednak jakiś inny samochód zastawił mi wyjazd. Wielki, czerwona terenówka uniemożliwiała mi spędzenie miłego popołudnia z Jonathanem.

- Jakiś palant mnie zajechał – stanęłam wściekła.

Nie dość, że było niekomfortowo na dworze, to jeszcze czekała mnie perspektywa koczowania, na jakiegoś lalusia. Dobrze, że mogłam chociaż wejść do samochodu i się trochę ogrzać, a nie marznąć na zewnątrz.

– Chyba trochę sobie poczekamy – westchnęłam.

- No trudno. Nie jest tutaj, aż tak źle – stwierdził, a ja przewróciłam oczami i przecisnęłam się do samochodu.

Otworzyłam drzwi, wrzuciłam torebkę na tylne siedzenie, a potem zajrzałam do bagażnika. Chciałam zobaczyć, czy miałam ze sobą jakąś dodatkową bluzy, bo na prawdę było mi zimno. Sprawdziłam jeszcze, czy zabrałam ze sobą próbki nowych kremów, które miałam mamie zawieść do firmy. Na szczęście wzięłam je i uniknęłam niepotrzebnej jazdy do domu i z powrotem.

- Wydaje mi się, że jednak dasz radę wyjechać – uderzyłam się głową o drzwi, bo nagle znalazł się tuż obok.

Dlaczego on mi to robił, co jakiś czas? Straszył mnie przez to, że nie słyszałam jego kroków. Czasami mnie to denerwowało, a kiedyś przyprawi o zawał.

- Auć – chwyciłam się dłonią za głowę i potarłam ją lekko.

- Sorry – położył swoją dłoń, w tym samym miejscu, gdzie leżała moja.

Zrobiło mi się od razu lepiej, tyle, że moje serce o mały włos nie wyskoczyło z klatki piersiowej. Jego gesty były niesamowite, zupełnie zapomniałem o bólu.

– Nie miałem zamiaru cię wystraszyć.

- Przejdzie mi – uśmiechnęłam się lekko i odsunęłam od niego.

Gdybym tego nie zrobiła, ucierpiałoby moje zdrowie, nie tylko fizyczne, ale także psychiczne. Za bardzo mu ulegałam.

Twierdził, że dam radę przejechać, a ja temu zaprzeczałam. Musiałam, więc dokładnie zbadać sytuację, żeby nie było problemów.

Podeszłam bliżej, żeby przyjrzeć się dokładnie i rzeczywiście, mogłam wyjechać, ale dlaczego? Jeszcze kilka minut wcześniej, głowiłam się, jak ktoś mógł mnie tak zastawić, a teraz nagle nie było żadnych trudności? Coś mi się porządnie nie zgadzało.

Spojrzałam na terenówkę, która stał sobie niewinnie na parkingu, a potem przykładając dłonie do szyby, zajrzałam do środka. Hamulec ręczny i bieg był włączony, więc nie dało się go od tak ruszyć z miejsca. Następnie ukucnęłam i spojrzałam pod samochód. Na asfalcie były widoczne ślady gumy z opon, co dawało tylko jedną możliwość. Wstałam i popatrzyłam znacząco na Jonathana.

- Co? - udawał niewiniątko, ale przecież ja doskonale wiedziałam, co przeskrobał.

- Przesunąłeś ten samochód – to nie było pytanie, ale jedynie stwierdzenie faktu.

Nie musiałam pytać. Znałam już dosyć dobrze zagrania Jonathana oczywiście jego nadludzkie umiejętności.

- Nie przesadzajmy – wzruszył ramionami.

- Ja mam nie przesadzać? - zrobiłam zdziwioną minę. – Ja nie przesuwam samochodów jednym palcem – dłonią uderzyłam go delikatnie w klatkę piersiową. – Nie ze mną te numery.

- Skąd wiesz, że jednym palcem? – sam się przyznał.

- Ha, wiedziałam! – klasnęłam w dłonie z satysfakcją. – To jedziemy! – uśmiechnęłam się szeroko, a on się zaśmiał – Co cię bawi?

- Ty – uniósł jedną brew – Lubię, kiedy jesteś wesoła.

Nie skomentowałam tego, bo sama wolałam tę wesołą wersję siebie.

Wsiedliśmy do samochodu i mogłam ze spokojem wyjechać. Jonathan idealnie wymierzył odległość, bo nawet nie musiałam specjalnie manewrować, żeby nie zahaczyć o przeszkodę.

Zaparkowałam pod kawiarenką. Od jakiegoś czasu było to nasze ulubione miejsce odpoczynku - przytulna kafejka z widokiem na port. Niepowtarzalny odcień wody z zatoki i las masztów, z pomiędzy których wyłaniały się przestworza. Niebo mimo, że było zachmurzone, stwarzało niezwykłą aurę. Taką, jaką lubiłam – tajemniczą.

Zamówiliśmy kawę i usiedliśmy przy oknie, by móc podziwiać statki. Ogarnął mnie taki przyjemny spokój, bo nie musiałam się przejmować niczym. Przy Jonathanie, tak jak przy Joe, czułam się wspaniale.

- Pokazałeś zdjęcia dziadkowi? - zapytałam przypominając sobie o wilku.

- Jakie? - zmarszczył brwi, zupełnie jakby nie wiedział, o czym mówię.

Zdziwiło mnie to lekko, przecież sam o nie prosił.

- Zdjęcia Joe, chciałeś je pokazać dziadkowi, żeby wiedzieć, jakiego podgatunku jest mój wilk – wyjaśniłam grzecznie.

- No tak – zamyślił się lekko. – Pokazałem i w sumie to,... nie wiemy. Jest nietypowy. Nie można go przypisać do żadnego, które do tej pory znaliśmy.

- To znaczy, że trzeba mu nadać nazwę – uśmiechnęłam się radośnie.

Był dla mnie wyjątkowy od samego początku. To było niesamowite, że nikt nie znał go wcześniej. Może dopiero niedawno przywędrował do stanu.

- Tak, chyba tak – patrzył na mnie uważnie, świdrując mnie tymi ciemnymi oczami. – Przypomina wilka z Vancouver, ale jest o wiele większy. Nigdy jeszcze takiego dużego wilka nie wiedziałem.

- Joe jest najwyraźniej jedyny w swoim rodzaju i to mnie cieszy – akurat podeszła kelnerka i przeszkodziła nam w rozmowie.

Jonathan uśmiechnął się do niej zniewalająco, a ona o mały włos nie fiknęła koziołka, potykając się o nogę jednego z krzeseł. Popatrzyłam na nią zdziwiona, a potem na Indianina, który wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego.

- Chcesz ją zabić? - zapytałam ukrywając skrzętnie swoją zazdrość.

Po co miałam się tak szybko dowiadywać o moich uczuciach? Pewnie i tak o nich wiedział. Niestety ciężko było cokolwiek przed nim ukryć, chociaż nawet się starałam.

- Co masz na myśli? - zrobił błyskawicznie minę niewiniątka i napił się gorącej kawy ze swojej filiżanki.

- Tak się do niej uśmiechnąłeś, że się potknęła. Zwalasz z nóg – zaśmiałam się z mojej uwagi.

- Możliwe – wzruszył ramionami.

- Wracając do Joe, nie chciałbyś go poznać w sobotę, może się pojawi u mnie? - zdziwiła mnie reakcja Jonathana, bo nagle się zakrztusił.

Jakbym powiedziała mu coś strasznego albo śmiesznego. Na szczęście na mnie nie spadły krople kawy z jego ust. Nie chciałam być opluta, nawet przez Jonathana.

- Wszystko w porządku? – poklepałam go lekko po plecach.

- Tak, sorry – oddychał głęboko i odkaszlnął resztę z tchawicy.

- To, co? - nie dawałam za wygraną.

Nie tak łatwo jest się mnie pozbyć. Twarda sztuka.

- Jeśli Joe przyjdzie, to chętnie – uśmiechnął się niewyraźnie.

Chwyciłam filiżankę i wzięłam łyk. Chciałam się uspokoić. Zachował się dziwnie. Może bał się wilków – to samo pomyślałam ostatnio o Aleksie, ale on miał inne powody. Krążyły o nich różne historie. W książkach, czy legendach często przedstawiane są jako negatywne postacie.

Chociażby takie wilkołaki. Człowiek zmieniający się w wilka, pożerający ludzi i zwierzęta. Zawsze wyglądał przerażająco. Dajmy na to, taka kreacja Jacka Nicholsona w filmie „Wilk”. Nic przyjemnego. W innych filmach, było tak samo.

A bajka o Czerwonym Kapturku? „Wilk i zając”? Same negatywy. Mogłabym mnożyć przykłady. Ale po co? Nie miało to sensu przy moim Joe. Był ucieleśnieniem dobra i wiedziałam, że mnie nigdy nie oszuka i nie okłamie. Jemu naprawdę mogłam ufać. Wiedziałam, że to niedorzeczne, ale tak było.

Z drugiej strony, czemu taki facet jak Jonathan, miałby bać się zwykłego wilka? No, może trochę wyrośniętego, ale on był przecież łagodny jak baranek. A Indianin nie bał się nawet tego „stwora”, który mnie napadł jakiś czas temu. To wszystko nie trzymało się kupy. Chyba, że sam był taką istotą? Ale nie, nie mógł być! Prędzej pomyślałabym to o Aleksie. Z resztą on sam mi się do tego przyznał. Tak mi się wydaje, bo nie zaprzeczył moim przypuszczeniom. Gdybym się myliła, zapewne by mnie poprawił.

- Znowu o czymś myślisz – poczułam dotyk jego dłoni na policzku.

Delikatnie przesunął palcami wzdłuż żuchwy. Robił to w taki sposób, że musiałam wziąć głęboki oddech, a później na bezdechu odsunęłam się. Udałam, że nie dostrzegłam tego gestu. Zadziwiał mnie. Ja sama siebie dziwiłam. Zamiast się cieszyć, że tak przyjemnie mnie traktuje, bałam się tego. Oczekiwałam słów, tak jak każda, typowa kobieta. Gesty mi nie wystarczały.

Jonathan chyba nie poczuł się urażony. Zaczął mówić o różnych zwierzętach mieszkających na terenie parku. O ich zwyczajach, zachowaniu podczas zimy. Mogłam go słuchać całymi godzinami. Niestety nie mieliśmy aż tyle czasu.

Pogadaliśmy potem o jakiś nieistotnych rzeczach, a następnie podwiozłam go do sklepu Doma. Oczywiście jego wujek bardzo ucieszył się na mój widok. Ja też go polubiłam, bo był taki wesoły i wygadany. Myślę, że wszyscy czuli się w jego towarzystwie dobrze.

- Nowy papier – podał mi paczkę, a ja uśmiechnęłam się.

- Tak, ostatnio sporo wywołuję – położyłam na ladzie i zaczęłam szukać portfela.

Jonathan stał niedaleko mnie i wpatrywał się namiętnie w jeden, nieznany mi punkt znajdujący się na końcu sklepu. Mało się wypowiadał, kiedy byliśmy u jego wuja.

- Fajnie – Indianin popatrzył na mnie, potem na swojego bratanka. – Samanto, tak sobie rozmawialiśmy w domu, że przyjemnie by było, gdybyś przyszła do nas na obiad – mój przyjaciel popatrzył na niego zdziwiony.

- Miło to słyszeć – czułam, jak policzki mi płoną i byłam świadoma, że obaj to widzieli.

- W sobotę robimy referat – wtrącił Jonathan.

Powiedział to takim tonem, że poczułam się źle. Może on nie chciałbym poznała jego rodzinę?

- Ale może za tydzień – jego twarz zmieniła wyraz.

Myliłam się. Dlaczego tak szybko wyciągałam jakieś wnioski? Za każdym razem, kiedy Jonathan coś mówił, myślałam od razu o najgorszym, a potem wychodziło na odwrót. Nie mogę być taka pochopna, bo w końcu to się źle skończy.

- Dobrze – uśmiechnęłam się najlepiej jak umiałam.

Radość rozpierała moje serce. Gdybym się nie powstrzymała, zaczęłabym skakać jak głupia po całym sklepie, a może nawet bym i śpiewała? Kto wie? Ale lepiej nie, nie chciałam robić z siebie kretynki.

- To świetnie, powiem wszystkim, że przyjdziesz – wszystkim?

Musiałam przypomnieć sobie, ile osób liczyła jego rodzina. A była dosyć spora z tego, co opowiadał.

- Lecę już – wzięłam papier pod pachę i uśmiechnęłam się ostatni raz. – Do zobaczenia.

- Do jutra – Jonathan przyglądał mi się uważnie przez moment.

Później popatrzył na wuja.

– Dzięki, że ją zaprosiłeś – mówił szeptem, ale na odchodnym, udało mi się je usłyszeć.

Dopiero w samochodzie dałam upust mojej radości. Wtórowałam wokaliście jakiegoś zespołu, którego piosenka akurat leciała w radiu. Dawno się tak dobrze nie czułam, co było niezwykłe. Coś nowego dla mnie - odkrywałam świat na nowo. Świat i jego doznania, tajemnice, gesty. Poznawałam Jonathana, a z czasem coraz więcej tej prawdziwej rzeczywistości.

Byłam ciekawa, jaka była jego rodzina? Do kogo był najbardziej podobny? Czy byli weseli, a może poważni? Jaki był jego dziadek, głowa rodu? A rodzeństwo? Wujostwo, kuzyni? Obchodziło mnie wszystko, co dotyczyło jego osoby. Chłonęłam jak gąbka te sprawy. Dlaczego? Nie wiedziałam.

Różne pytania chodziły mi po głowie. Najbardziej jednak zastanawiało mnie to, czy oni, tak jak Jonathan, posiadali jakieś niezwykłe umiejętności? Sam mówił mi, że rozgrzane ręce miał uwarunkowane genetycznie, więc coś nadprzyrodzonego tkwiło w jego rodzinie i ja miałam okazję to odkryć. I to już niedługo.[/b]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Śro 19:22, 24 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 14:10, 25 Mar 2010 Powrót do góry

Oj, ale jestem do tyłu. Chyba już dwa rozdziały. Mogę czuć się winna.
Heh, ale i zaskoczona? Dlaczego nie widzę żadnych komentarzy? Nieprawdopodobne, a taki świetny rozdział. No, chyba że wszyscy tylko czytają, nie wyrażając swojego zdania. Tacy anonimowi wielbiciele :)
No cóż, w każdym bądź razie zamierzam być inna. No i dziękuję Ci bardzo za powiadomienie :)

Co do rozdziałów są bardzo ciekawe. Czyżby to było takie odzwierciedlenie Jacoba i Edwarda? Jako Aleks`a i Jonathana? Może faktycznie to wampir i wilkołak. No ale moje gdybania zostawię sobie na później :)
Strasznie podoba mi się jak piszesz, no ale ileż mogę powtarzać to samo? Muszę wysilić się na coś nowego.
Nie dziwi mnie to że Joe nie lubi Aleks`a. Mi samej wydaje się jakiś nieprzyjemny. Taki zimny. To wspaniałe, jak bardzo Joe broni w tym opowiadaniu bohaterkę przed niebezpieczeństwem :)
Podoba mi się to, że nic nie dzieje się tutaj za szybko. Wszystko jest w odpowiednim czasie. No i świetnie też opisujesz uczucia.
Mam wrażenie, że kolejny raz czytam opowiadanie które wydaje mi się o wiele lepsze od samej sagi Zmierzch :)

Mam nadzieję, że szybko wstawisz kolejny rozdział, i będę mogła przeczytać z podziwem każde następne zdanie :D
Życzę ci ogromnej ilości Weny, cierpliwości, i wszystkiego byle byś nie rezygnowała z pisania, bo robisz to naprawdę świetnie :)
Pozdrawiam.
Kirike


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Pią 19:16, 26 Mar 2010 Powrót do góry

Dziękuje za dodanie nowego rozdziału ;D
I bardzo przepraszam, że piszę dopiero teraz ale miałam dużo spraw na głowie i nie mogłam.
Wiesz ja już sama nie wiem co mogła bym napisać, bo jak zwykle zresztą nie zawiodłaś mnie. No może trochę za długo jak dla mnie trzymałaś nas w niepewności, ale już nam to wynagrodziłąś.
Trochę mnie ta bąba zdziwiła, takie dziwne, żeby była w szkole - no ale coś mi sie wydaje, że będzie ciag dalszy.
Wiem, ze w tej chwili poprawiasz poprzednie rozdziały, jednak nie zapominaj równierz o swoich wiernych czytelniczkach i wstaw rozdział tak szybko jak to tylko możliwe.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kaRolCia_512 dnia Pią 19:17, 26 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
EsteBella;*
Człowiek



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]

PostWysłany: Pią 21:35, 26 Mar 2010 Powrót do góry

WOW!
Ale tu dużo nowego!
Ostatni raz czytałam, jak były 4 części, ale nie komentowałam, bo nie miałam konta, więc to nadrobię!=]
Rzuciły mi się w oczy dwa błędy, ale nie będę Ci ich wypominać.
Czekam na kolejny rozdział=]
EsteBella;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 23:08, 16 Kwi 2010 Powrót do góry

Dziękuję bardzo za wszystkie opinie, które mi wystawiacie w komentarzach. Cieszy mnie to, że komuś podoba się mój tekst. Możecie być pewni, że wkładam w niego serce i swoją wenę. Akurat znowu dzisiaj się zasiedziałam, ale zrobię o co zmierzam.

Pracuję znowu nad drugą częścią, ale na razie mam chwilowy zastój, bo realizuję jeszcze inny pomysł, który leży i patrzy na mnie z pulpitu. A moja praca licencjacka też niestety cierpi. Muszę się za nią zabrać, bo mnie sumienie zaczyna gryźć. Nie mam do niej weny. Jakby była to powieść, to pewnie już dawno była by skończona. Niestety język naukowy nie jest moim ulubionym.

Po dłuższym czasie mojej nieobecności, dodaję kolejny rozdział. Moja beta się znowu nie odzywa, więc nie mam znowu zbetowanych rozdziałów. Dodaję te napisane i sprawdzone po raz nasty przeze mnie. Mam nadzieję, że się spodoba.
Pozdrawiam
Esterwafel


Rozdział 15 - Prezentacja

Jason Walker - Down

Denerwowałam się jego wizytą. Zupełnie jakby mój nowy chłopak miał zostać przedstawiony rodzinie, a przecież tak nie było. Przez cały piątek wieczór i sobotni poranek, powtarzałam sobie, że to jedynie wizyta kolegi i wspólne robienie pracy do szkoły. Nic więcej! Rodziców i rodzeństwo już wcześniej uprzedziłam, żeby nie zrobili jakiejś gafy i nie palnęli czegoś przy Jonathanie. Nie chciałam, by czuł się zakłopotany.

Uporządkowałam swój artystyczny nieład w pokoju. Zmieniłam narzutę na łóżku i poprawiłam poduszki. W łazience też wszystko posprzątałam, wkładając brudne rzeczy do kosza z praniem. Przemyłam również prysznic i umywalkę. Tak, żeby na wizytę Jonathana moje otoczenie lśniło. Nie chciałam, żeby sobie o mnie źle pomyślał.

Zanim przyjechał, zeszłam do salonu i zajęłam wygodne miejsce na kanapie. Objęłam jedną z poduszek i zaczęłam namiętnie wpatrywać się w okno wychodzące na podjazd.

Czekałam. Nie wiedziałam dlaczego, czas dłużył się niemiłosiernie. Miałam nadzieję, że przyjedzie jakimś samochodem, a nie przybiegnie przez las. Nie wzbudziło by to zbytniego entuzjazmu w moich rodzicach. Możliwe, że ktoś by to zauważył, ale przecież Jonathan nie był głupi, nie zrobiłby czegoś takiego. Ukrywał swoją tajemnicę nawet przede mną i nie ryzykowałby, że go ktoś zobaczy.

Mama krzątała się po kuchni czyszcząc szafki, a taty nie było. Jak zwykle pojechał do firmy załatwić jakieś sprawy finansowe. Kenny od rana grzebał coś przy samochodzie, a Cindy ćwiczyła nowy układ baletowy w piwnicy, gdzie rodzice zrobili jej specjalne pomieszczenie do tańca.

- O której ma przyjechać? - mama drążyła temat.

Z jej zachowania wynikało, że nie może się doczekać chwili, kiedy pozna w końcu mojego kolegę. Widziała go już wcześniej, ale było to jedynie wymiana spojrzeń i uprzejmości w stylu "Dzień dobry", "Do widzenia".

- O dwunastej - odparłam odkładając poduszkę na kanapie i podchodząc bliżej.

Oparłam się o blat i zaczęłam bawić się pierścieniem do serwetek. Był on złoty z wytłaczanym motywem kwiatowym. Mama często go używała przy jakiś ważnych kolacjach. Ciekawa byłam, dlaczego leżał razem z innymi na wierzchu, a nie w szufladzie? Pewnie zapomniała ich schować albo porządkowała sprzęty z komody.

- To jeszcze kilka minut. Nie denerwuj się, przyjedzie – uśmiechnęła się do mnie.

Musiała wyczuć moją reakcję na jego wizytę. Domyśliła się również, że czuję coś więcej do Jonathana, a wystarczyła tylko krótka wymiana zdań na jego temat. Zadziwiała mnie, ale w końcu miała więcej doświadczenia w tego typu sytuacjach, była w końcu moją mamą.

Siedziałam dalej w ciszy i wyobrażałam sobie, jak może wyglądać ten dzień. Myślałam o głupich rzeczach, ale czy mogły one się zdarzyć? Nie wiedziałam nigdy czego mogę się spodziewać po moim przyjacielu. Ciągle potrafił mnie zaskakiwać, a jego nastroje? Zmieniały się częściej niż u nastolatki w okresie dojrzewania.

Raz był dla mnie czuły, dotykał mnie, przytulał i patrzył w taki niezwykły sposób, a potem nagle stawał się zimny, obojętny i to bardzo. Chciałabym dowiedzieć się, co siedziało w jego głowie, by móc go zrozumieć, ale gdybym potrafiła to zrobić, zapewne znałabym tajemnicę, a ja nie miałam na to ochoty. Już nie.

Nagle usłyszałam samochód. Coś podjechało pod mój dom. Mogłam jedynie zgadywać, że to on, więc pobiegłam na werandę.

Na podjeździe stał nowy, granatowy Jeep. Zdziwił mnie ten widok, bo przecież Indianin nie miał samochodu. Najczęściej wracał do domu ze mną albo z Domem, albo biegł lasem, jak mi to niedawno zaprezentował.

- Cześć - byłam taka zapatrzona, że nie zwróciłam uwagi, kiedy pojawił się tuż obok.
Miał na twarzy wielki uśmiech. Popatrzyłam na niego i też okazałam swoją radość. W głowie widziałam, jak bierze mnie w ramiona, brutalnie i gorąco całuje, a ja z całej siły napieram na niego wybuchając niezwykłą namiętnością. Dobre. Wiem. Ale musiałam się otrząsnąć i wrócić do prawdziwego świata, o ile tak go mogłam nazwać.

- Hej - wydukałam. - Nowy? - wskazałam na Jeepa.

- Stwierdziłem, że nie mogę cię dłużej wykorzystywać z podwożeniem, więc kupiłem sobie - wzruszył ramionami, a ja przewróciłam oczami i uśmiechnęłam się.

- No tak, strasznie mnie wykorzystujesz - zbliżyłam się do pojazdu. - Kiedy go kupiłeś?

- Tydzień temu, ale musiałem jeszcze pozałatwiać parę spraw, dlatego nie używałem go wcześniej.

- Ładny - "i szpanerski" pomyślałam.

Zawsze wydawało mi się, że Indianie byli raczej biedni. Tym bardziej, że jego dziadek zajmował się Parkiem Narodowym, wujek prowadził sklep, a ojciec wyrabiał meble drewniane. Nie byłam pewna, czy zarabiało się na tym dobrze, ale oczywiście mogłam się mylić.

- Bardzo dobry model - za swoimi plecami usłyszałam głos Kennego.

Pewnie na widok samochodu wyłonił się z garażu, co mnie zdziwiło. Wydawało mi się, że jest niezwykle zajęty swoim gratem.
- Cześć, jestem Kenny, brat Samanty - podał rękę Jonathanowi, a ten uśmiechnął się.

- Jonathan - no tak, mój braciszek umierał pewnie z ciekawości, kogóż to ja przyprowadzę do domu, więc wybrał sobie idealne miejsce do obserwacji - garaż, by w razie czego szybko go zapoznać.

Sprytnie, nie powiem. Byłam ciekawa, co wymyśli Cindy, mama i tata. Może chcą być jeszcze bardziej oryginalni? Miałam nadzieję, że sobie jednak darują i pozwolą mi spędzić z Jonathanem spokojne popołudnie.

- Ładna bryka - Kenny z uznaniem w oczach położył dłoń na masce Jeepa.
- Dzięki - Jonathan był chyba bardziej skrępowany od niego.

- Ile pali? - no i się zaczęło.

Otworzyli maskę i zajrzeli do silnika. Zachwycali się jego budową i innymi rzeczami, na których się nie znałam. Mogłam przewidzieć, że tak będzie i wciągnąć mojego przyjaciela od razu do domu. Nie zdążyłam nawet o tym pomyśleć. Mój braciszek naprawdę był sprytny.

Stałam obok nich i słuchałam. Nigdy nie mogłam zrozumieć facetów pod tym względem. Można to przyrównać do jakiejś damskiej rzeczy, np. do robienia zakupów albo malowania paznokci, jakiejś ekstra sukienki, czy butów. Inaczej tego nie mogłam określić.

Starałam się być aktywna w ich konwersacji, ale nie miałam zielonego pojęcia, o czym w ogóle mówili. Cały samochód obeszli chyba ze trzy razy dookoła i pięć razy zaglądali pod maskę. Potem do bagażnika i dyskutowali na temat jakości opon, felg, czy czymś podobnym.

- Chyba musimy zacząć robić ten referat - wydukałam w końcu po jakimś czasie.

Nie wiedziałam ile sterczeliśmy przy tym Jeepie, ale Jonathan w końcu na mnie popatrzył.

- Kenny, wiesz co, pogadamy potem - skrzywił się lekko i przerwał mojemu bratu opowieść o Pick Upie.

Dobrze, że nie poszliśmy do garażu. Byłabym wtedy całkowicie ugotowana.

- No tak, sorry - popatrzyłam na Kennego znacząco.

- Mamy dużo pracy - zauważyłam.

Może nie do końca o to chodziło, ale chciałam po przebywać z Jonathanem sam na sam, a przecież nie mogłam powiedzieć o tym wprost - nie wypadało. Z resztą chyba ze wstydu zapadłabym się pod ziemię.

- Miło było poznać - Kanny uśmiechnął się do niego serdecznie, a kiedy Jonathan się odwrócił, puścił do mnie oko.

Też przesłałam mu uśmiech. Kochany brat.

W końcu wszedł do przedpokoju, uprzednio wycierając buty.

- Masz duży dom - zauważył śmiało.

- No trochę - miałam wrażenie, że za moment stracę przytomność.

Czemu byłam przy nim taka skrępowana? To on powinien być nieśmiały w czyimś domu, a tym czasem miałam wrażenie, że to dotyczyło jedynie mnie. Zdziwiło mnie to, bo zazwyczaj był zamknięty w sobie. On jednak zachowywał się tak, jakby był w moim domu stałym gościem.

- Dzień dobry - Jonathan przywitał się z kimś, kto stał za moimi plecami.

Odwracając się ujrzałam mamę. Stała kilka metrów ode mnie i miała serdeczny wyraz twarzy. Tak jak na mamę przystało, ale w jej oczach dostrzegłam coś jeszcze. Znałam to spojrzenie - Jonathan przypadł jej do gustu.

- Witam, jestem mamą Samanty - zbliżyła się i podała mu elegancko rękę, a on uścisnął ją.

Była taka niska w stosunku do niego. Ja też ją przewyższałam, ale on? Zupełnie jakby stał przed nim Pigmej, a nie moja mama. Znowu uśmiechnęłam się sama do siebie, za to porównanie.

- Miło panią poznać - naprawdę nie wiedziałam, czy Jonathan nie czuje się głupio, że cała rodzina chce go poznać.

Wiedziałam, że chcą być mili, ale ja też się tym krępowałam. Z taką sytuacją spotkałam się po raz pierwszy. Z Charliem było łatwiej, bo rodzice go znali od dawna i kiedy został moim chłopakiem, nie było żadnego prezentowania go ani obiadków zapoznawczych między rodzinami.

Najlepsze było to, że Jonathan nie był moim chłopakiem, tylko przyjacielem, ale rodzina go nie znała. Wypadało więc ich ze sobą zapoznać.

- Mi również - stanęła obok mnie składając ręce. - Dużo macie pracy?

- Tak, mamy za zadanie opisać lasy w Kanadzie - wyjaśnił Indianin.

- Och, na pewno dacie sobie radę - mama objęła mnie ręką i przycisnęła do siebie, a mi o mały włos oczy z orbit nie wyskoczyły.

Byłam w takim szoku, że nie mogłam nic z siebie wydusić. Jonathan natomiast świetnie się bawił moim kosztem. Widziałam po jego minie, że tłumi wybuch śmiechu. Co go tak bawiło? Spodziewał się takiej ciekawości ze strony mojej rodziny?

- To ja może pójdę po sok, napijesz się prawda? - odsunęłam się i zaczęłam iść w stronę kuchni.

- Chętnie - przytaknął i wdał się w konwersację z moją mamą.

Chwyciłam pierwszy lepszy sok i dwie wysokie szklanki. Zadziwiał mnie. Miałam wrażenie, że to deja vu i już kiedyś mnie takie coś spotkało. Moja rodzina, a właściwie mama i brat, reagowali na niego bardzo przyjaźnie. Zupełnie jakby znali go o wiele dłużej. Miał w sobie jakąś magię przyciągania. Chociaż z drugiej strony w sumie dobrze. Lepiej tak, niż mieliby go nie polubić.

- Samanta da sobie radę - tyle usłyszałam z ust mojej mamy, kiedy ponownie wkroczyłam do przedpokoju. - Już wam nie przeszkadzam - odparła i udała się do kuchni kończyć sprzątanie.

- Idziemy do mnie - skinęłam na schody i on wszedł pierwszy. - Uważaj na głowę - uprzedziłam go zanim jego czoło wylądowało w suficie nad schodami.

Nie wiedziałam dlaczego był on tak nisko. Sama musiałam uważać na to, by nie rozwalić sobie głowy, schodząc na dół. No i nie tylko ja. Nawet tata kilka razy uderzył się w czoło, kiedy schodził.

W końcu trafiliśmy do mojego pokoju. Postawiłam szklanki i sok na stoliku, który znajdował się na środku i kazałam Jonathanowi rozgościć się.

Wszedł za mną niepewnie, ale kiedy zamknął drzwi Jonathan rozluźnił się. Nie zajął miejsca na fotelu, ale wygodnie rozłożył się na dywanie, opierając się o moje łóżko.

- Na dywanie będzie wygodniej? - zapytałam zdziwiona patrząc na niego.

- Pewnie. Masz przecież wygodny dywan - uśmiechnął się szeroko, głaszcząc dłonią włosie.

- Jak uważasz - odsunęłam fotel i też usiadłam sobie naprzeciw niego.

Na początku nie wiedziałam jak mam się zachowywać. Jonathan był nieskrępowany, ale nie umiałam jakoś znaleźć tematu do rozmowy. Potem było łatwiej, bo skupiliśmy się głównie na referacie. To znaczy, on się bardziej tym zajął, bo ja nie byłam nigdy dobra z geografii. Zastanawiałam się, dlaczego wybrałam właśnie ten przedmiot, było przecież tyle innych. Kiedyś wydawał mi się on najłatwiejszy, a teraz nie koniecznie.

Patrzyłam na niego w pełni zauroczona. Opowiadał o lasach i roślinności Kanady, a ja mogłam tak siedzieć i słuchać już wiecznie. Nie byłam pewna, czy tego nie dostrzegł, ale nic mnie to nie obchodziło. Był w swoim żywiole i żałowałam, że wcześniej o tym nie rozmawialiśmy.

- Nie wiem, o czym możemy jeszcze napisać - westchnął w końcu po jakiś dwóch godzinach siedzenia na podłodze.

Spojrzał na mnie zaciekawiony i uśmiechnął się. Pewnie dlatego, iż on wykonał większość zadania, a ja jedynie słuchałam i przytakiwałam.

- Poszukam jakiś zdjęć i zrobię prezentację multimedialną na ten referat - w tym byłam dobra.

- Świetnie, to widzę, że podzieliliśmy się pracą - zaczął się śmiać.

- Przepraszam, że nie pomagam ci za bardzo w pisaniu, ale zrobię tę prezentację, no i nauczę się o niej mówić. Mogę ją z chęcią przedstawić - uśmiechnęłam się, a potem wstałam z podłogi i włączyłam komputer, by od razu się wziąć do pracy.

- Właśnie mi o to chodziło, ja nie jestem dobry w komputerach - zawstydził się trochę.

- No to mamy podział pracy - uradowana zasiadłam na krześle przy biurku i włączyłam odpowiednie programy oraz Internet, by znaleźć jakieś zdjęcia.

Byłam w swoim żywiole. Żałowałam jedynie, że sama nie mogę pojechać do Kanady i zrobić osobiście odpowiednie ujęcia. Nie miałam jednak na to czasu. Szkoda. Własne byłyby o wiele ciekawsze.

- Czego słuchasz? - usłyszałam jego głos za plecami.

Odwróciłam się do niego. Stał obok mojej wieży stereo i przeglądał płyty.

- Nie pamiętam, dawno nie słuchałam - odparłam po chwili namysłu.

- Zgaduję, że coś rockowego - wyszczerzył zęby, bo zgadł.

Linkin Park - Pushing me away

Okazało się to, kiedy włączył płytę i z głośników popłynął jeden z utworów Linkin Park. Mojego ulubionego zespołu.

- Skąd wiedziałeś? - zapytałam go.

Nigdy nie mówiłam mu o swoich upodobaniach muzycznych. On z resztą też. Czyżby znał mnie lepiej, niż myślałam? To było ciekawe. Zagapiłam się na niego przez moment, a on chwycił mój wzrok i uśmiechnął się.

- Kiedyś jak jechaliśmy w samochodzie, też tego słuchałaś - no tak.

Przypadek. Miał najwyraźniej bardzo dobrą pamięć.

Odwróciłam się w stronę monitora i zaczęłam przeglądać pliki. Skupiłam się na krajobrazach i roślinach oraz zwierzętach leśnych. Przejrzałam kilkadziesiąt stron, gdy nagle poczułam jego ciepły oddech na moim policzku. Odwróciłam się w tym kierunku i przeszedł mnie gorący impuls. Jego twarz była tuż obok przez co mnie wystraszył. Zaglądał mi przez ramię i patrzył na monitor.

Ta bliskość. Poczułam się, jakbym brała jakieś leki otępiające. Miałam wrażenie, że za moment złożę się w harmonijkę i spadnę z krzesła. Musiałam chwilę się skoncentrować, żeby wrócić do projektu.

Był tak blisko mnie, że praktycznie czułam jak jego serce wygrywa ten sam rytm. Przełknęłam ślinę i starałam się unormować swój oddech. Wiedziałam, że się uśmiecha. Zapewne przez reakcję mojego ciała. Między nami była jakaś chemia i on był tego świadomy. Czemu nie miał zamiaru nic z tym zrobić?

Nie chciałam być natarczywa. Poza tym zmiana relacji między nami, nie zależała jedynie ode mnie. Zaczynałam zbyt często o nim myśleć, co po woli przeradzało się w obsesję, a ja nie chciałam być chora psychicznie.

- Sam - niespodziewanie do mojego pokoju wkroczyła Cindy.

Oboje z Jonathanem spojrzeliśmy w kierunku drzwi. Nie miała wcale zakłopotanej miny. Wręcz przeciwnie - zgadywałam, że zrobiła to specjalnie, kiedy dowiedziała się, że mam przystojnego gościa.

- Przepraszam - grała świetnie.

Przez nią mój przyjaciel wyprostował się i spoważniał. Już nie był tak blisko mnie, co bardzo mi się nie podobało. Spojrzałam na nią z wyrzutem, a ona się wyszczerzyła.

- Jestem Cindy - bez zaproszenia wkroczyła na moje terytorium i wyciągnęła rękę do Jonathana.

- Jonathan - on był chyba zadowolony.

Tak mi się wydawało, chociaż z drugiej strony jego mina mogła świadczyć również o rozbawieniu. Dlaczego moja rodzina robiła mi wstyd, akurat przed nim? Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Szkoda, że nie mogłam. Byłam przecież w budynku i to na pierwszym piętrze.

- Robicie coś ciekawego? - zapytała wpatrując się w niego, jak w obrazek.

Czemu miała taki sam gust, jak ja? Mogłaby sobie znaleźć jakiegoś faceta w swoim wieku. Ale nie! Musiała szczerzyć się do moich kolegów albo chłopaka. Tak było z Peterem, Charliem, Aleksem, a teraz z Jonathanem. I co ja miałam z nią zrobić? Nie ma to jak młodsza siostra! Do tego ładniejsza!

- Referat z geografii - wyjaśnił uprzejmie Jonathan.

- Tak i jesteśmy bardzo zajęci - zasugerowałam mrużąc brwi i ściągając usta.

- Dobrze, że jej pomagasz. Sam nie jest dobra z geografii - ale mi dopiekła.

Myślałam, że szlak mnie zaraz trafi. Co ona sobie wyobrażała? Jak mogła? Za co się na mnie mściła? Narobiła mi wstydu. Nie byłam wcale aż taka kiepska z geografii. Po prostu czasami miałam trudności i nie musiała mu tego mówić. Jonathan nie był głupi i na pewno już się zorientował, co do moich zdolności.

- A ty za moment nie będziesz w niczym dobra, jeśli nie wyjdziesz! - groźba.

W naszym przypadku często do tego dochodziło.

- Dobra, już idę - odparła przewracając oczami. - Najwyżej potem sobie pogadamy - puściła oko do Jonathana i wyszła z pokoju, a mi opadła szczęka.

Flirtowała z nim i to tak otwarcie, przy mnie? Teraz to naprawdę chciałam schować się w mysią dziurę i nie wychodzić do końca świata. Czy ona przypadkiem nie przesadzała? Może ciągle miała pretensje, że chociaż Charlie mnie zostawił i umarł, miałam czelność rozmawiać w ogóle z innym facetem? Nie rozumiałam jej nigdy i szczerze wątpiłam, że kiedyś mi się to uda.

- Masz fajną rodzinę - podsumował, uśmiechając się do mnie.

- Dzięki, ja mam czasem inne zdanie – odparłam zakrywając twarz dłońmi.

Byłam załamana, bo robili mi wstyd. Wiem, że chcieli być mili i mieli zamiar poznać Jonathana, ale mogli zrobić to jakoś inaczej. Normalnie.

- Niby dlaczego? - zdziwił się patrząc na mnie przenikliwie.

Potem usiadł na oparciu fotela naprzeciw mnie i obrócił mnie na krześle w swoją stronę. Chciał najwyraźniej o tym pogadać, a z nim mogłam być szczera. Tak jak Joe, którego niestety nie było obok.

- Zachowują się tak, jakbyś był jakąś sensacją. Wstyd mi za nich - przyznałam.

Mówiłam prawdę i łudziłam się, że mnie pocieszy.

- Nie musisz się wstydzić. To naturalne, że chcą poznać, kogoś z kim się przyjaźnisz. Musisz ich zrozumieć.

- Staram się! - westchnęłam. - Tylko zobacz jak to robią! Kenny specjalnie ustawił się w garażu, żeby pojawić się od razu, kiedy wjedziesz na podjazd, a potem zamiast nas zostawić, zagadał ciebie.

- Sam - uśmiechnął się serdecznie. - Jest twoim starszym bratem. To naturalne, że się o ciebie martwi - popatrzyłam mu w oczy, miał w nich tyle mądrości, zupełnie jakby był znacznie starszy.

- Nie ma o co, jestem dorosła, sama umiem sobie poradzić - zauważyłam. - A co powiedz, o mamie? Też cię zagadała.

- Powód jest ten sam - wzruszył ramionami.

- Jeszcze Cindy. Wątpię, że się o mnie martwi.

- Jest w wieku dojrzewania. To normalne, że zwraca dużą uwagę na płeć przeciwną. Postrzega ciebie jako rywalkę - jego słowa były zaskakujące, co mnie dziwiło.

- Tak myślisz? - otworzyłam szeroko oczy.

- Było to po niej widać - założył ręce na piersi. - Drażni się z tobą. Wydaje mi się, że Charlie też jej się podobał.

- Zadziwiasz mnie - odparłam ciągle wpatrując mu się w oczy. - Mówisz tak, jakbyś poznał moją rodzinę o wiele dawniej.

- Wyrażam jedynie opinię obserwatora - zmieszał się lekko i wstał z fotela. - Gdzie jest łazienka? - zapytał niespodziewanie.

- Tam są drzwi - pokazałam.

Naprawdę jego słowa, były takie, jakby przebywał ze mną o wiele częściej, co było niezwykłe. Czułam się przed nim odkryta. Wiedział, o czym myślę, o czym marzę, znał moje uczucia, reakcje, najskrytsze doznania. Zupełnie, jakby czytał w moich myślach i nie tylko, ale także w pamięci.

Odwróciłam się w kierunku monitora i znowu zaczęłam wertować różne strony internetowe w poszukiwaniu ciekawych ujęć obiektywu. Nie mogłam się jednak skupić. Jaka ze mnie była idiotka? Przecież właśnie, pośrednio wyznałam mu, że coś do niego czuję. Mówiąc mu, że denerwuje mnie zachowaniu mojej rodziny, przyznałam się do uczucia.

Było mi wstyd, ale Jonathan miał rację. Zawsze źle oceniałam moją rodzinę. Przypisywałam im chęć zaszkodzenia mi, a tymczasem, oni chcieli dla mnie jak najlepiej, bez względu na wszystko. Przecież ja tego też chciałam dla nich. Koniecznie musiałam zmienić swoje nastawienie i naprawić relacje, które niechcący sama nadszarpnęłam.

Jonathan wrócił i zaczęliśmy ustalać kolejność slajdów w prezentacji. Materiały były gotowe, wystarczyło jedynie je opracować, ale tym chcieliśmy zajęć się kiedy indziej.

Rozmawialiśmy. Tak po prostu o wszystkim i o niczym. Tym razem, to ja opowiadałam mu o swojej rodzinie. Im więcej, o nich umówiłam, tym mocniej przekonywałam się, że nie miałam racji. Moja rodzinka była specyficzna, ale powinnam się cieszyć, że byli obok przez cały ten czas. Kochali mnie, a ja ich.

- A powiedz mi - musiałam zaspokoić swoją ciekawość. - Ile będzie osób na tym obiedzie, na który zaprosił mnie Dom? - następną sobotę spędzałam u niego.

- Niech pomyślę - podrapał się po głowie. - Dziadek Ben i babcia Lidia - zaczął wyliczać. - Potem Dom i Susan oraz ich trójka dzieci, Steve, Julie i Simon. Ciocia Lauren z Georgiem. Mój tata Mac i mama Ritha oraz mój brat Brian i siostra Ruth. Poza tym brat dziadka, wujek John i ciocia Fiona. Ich synowie: Clark z Rosann i Nickiem oraz Kevin z Sandrą i ich dzieci, Jannet i Fanny. To ile razem osób? - popatrzył na mnie, a ja zamrugałam oczami z wrażenia. - Dwadzieścia jeden. Standard - wyszczerzył zęby. - Mój dziadek ma bardzo duży stół.

- Wy tak zawsze razem jecie? - zapytałam z ciekawości, kiedy mój szok trochę minął.

- Zazwyczaj. Tak jest o wiele raźniej - popatrzył zamyślony przed okno.

Zaczęło robić się szaro. Nie miałam pojęcia, że tak szybko ten czas minął. Żałowałam, że nie mogłam go cofnąć i spędzić go jeszcze raz z Jonathanem. Przy nim tak cudownie płynęły chwile.
- Kiedy byłem w Kanadzie, nie było ich koło mnie - widziałam w jego oczach smutek.

- Ale jesteś już z powrotem. Nie musisz tego wspominać - miałam nadzieję, że go trochę pocieszyłam.

Na tym zależało mi najbardziej. On mnie zawsze umiał podnieść na duchu i to było najwspanialsze pod słońcem. Nie musiałam bać się, bo nigdy nie byłam sama. Nie przy nim.

- Cieszę się, że wróciłem - popatrzył znowu na mnie. - Wiele się pozmieniało od mojego wyjazdu - mówił tak, jakby nie było go o wiele dłużej, niż trzy lata.

- To dobrze - wzięłam łyk soku i oparłam się wygodnie o łóżko.

Nie miałam pojęcia, że siedzenie na podłodze może być takie przyjemne. Pewnie wiele zależało od towarzystwa, a moje było idealne.

Within Temptation - Our Farwell

- Muszę już jechać - klepnął dłońmi w kolana i wstał.

- Tak szybko - wyskoczyłam nagle, a potem zasłoniłam usta.

Nie wiedziałam dlaczego to powiedziałam. Sama wyszło z moich usta. Musiałam nauczyć się lepiej nad nimi panować.

- Jest już szaro. Nieźle u ciebie zabalowałem - uśmiechnął się szeroko. - Było naprawdę miło. Nie wystraszyłem się twojej rodziny, martwię się jednak, że doznasz szoku po spotkaniu z moją - zaczęłam się śmiać.

- Taka duża liczba robi już na mnie wrażenie - przyznałam. - Nie boję się jednak. Zawsze to będzie jakieś nowe doświadczenie.

- Mam nadzieję - chwycił bluzę w rękę, a potem przecisnął ją przez głowę.

Wyprowadziłam go na korytarz i na schody.

- Poszukam jeszcze jakiś informacji - nie wiedziałam, o czym mam jeszcze mu powiedzieć.

Nie byliśmy sami. Byłam świadoma, że na parterze krząta się cała rodzina, bo zbliżała się pora posiłku. Nie chciałam, więc wspominać o jakiś "naszych" sprawach, ponieważ oni by wszystko słyszeli. Już na pewno włączyli swoje radary.

- Nie ma sprawy - puścił do mnie porozumiewawczo oko, a potem zaczął zakładać na siebie kurtkę.

- Już wychodzisz? - z nikąd obok nas zjawiła się mama.

Popatrzyłam na nią zdziwiona. Miałam nadzieję, że już dali mu wszyscy spokój, ale najwyraźniej nie miałam całkowitej racji.

- Chciałam zaprosić ciebie do nas na kolację - uśmiechnęła się promiennie, a ja o mały włos się nie przewróciłam.

- Nie wiem, mam jeszcze trochę rzeczy do zrobienia - Jonathan lekko się skrzywił i podrapał po głowie.

- Proszę, będzie to dla nas przyjemność - popatrzyłam na nią z lekkim szokiem w oczach, ale w sumie mi się podobało, że mama tak pozytywnie na niego reagowała.

Na prawdę chciała go poznać, żeby mnie chronić. Miał rację. Widziałam to w jej spojrzeniu.

- Skoro pani zaprasza - uśmiechnął się niepewnie i ja też, ale do mojej mamy.

Byłam jej wdzięczna, ale potem uświadomiłam sobie, że w domu był ojciec. Nie byłam pewna jego reakcji na mojego przyjaciela-Indianina.

- Witam - ojciec wstał od stołu i zmierzył Jonathana od stóp po czubek głowy.

Był bardzo poważny, czyli taki jak zwykle.

- Jestem ojcem Samanty - czemu wszyscy przedstawiają się w ten sam sposób?

- Miło mi, Jonathan White - mój przyjaciel był uprzejmy, ale też i zdystansowany przy tym spotkaniu.

Potem wszyscy zajęliśmy miejsca przy stole. Ja usiadłam między Jonathanem, a ojcem. Tak na wszelki wypadek. Kenny i Cindy naprzeciw nas. Moja siostra wpatrywała się w niego jak w obrazek, aż było mi znowu głupio. Mama była strasznie miła, a tata i Kenny w ogóle się nie odzywali.

- Słyszałem, że mieszkasz na terenie rezerwatu - ojciec niespodziewanie zagadnął Jonathana.

Zastygłam w połowie kęsa nad talerzem. Czekałam na to, jak rozwinie się dalsza rozmowa. Domyślałam się jaki będzie jej dalszy tor.

- Tak, mieszkam z dziadkami. Opiekuję się nimi - Indianin był poważny, a zarazem miły. - Ale moi rodzice i wujkowie mieszkają obok - zapomniał dodać, że jego rodzina liczy ponad dwadzieścia osób.

Ciekawa byłam, jak zareagowaliby rodzice na tę informację? Ja sama byłam w szoku i bardzo mnie ciekawiło, jak wszyscy się dogadują. W końcu to tyle osób ile w jednej sali lekcyjnej.

- Opieka nad rezerwatem i Parkiem Narodowym, daje możliwość utrzymania się? - wiedziałam.

Mogłam wcześniej domyślić się, że cała rozmowa zejdzie na kwestie finansowe. Czy tylko to interesowało tatę? Czy nie mógł chociaż raz zjeść kolację, nie myśląc o pieniądzach? Chyba było to nierealne. Zapewne badał, czy dobrze inwestuję w przyjaźnie. Chciał pewnie też sprawdzić, tak na zapas, gdybym się z nim spotykała, czy mój związek opłacałby się. Miałam ochotę przerwać tę farsę, ale sama byłam ciekawa, z czego utrzymuje się rodzina Jonathana i dlatego też byłam zła na siebie.

- Nie za bardzo - przyznał - Ale mój dziadek i ojciec inwestują pieniądze na giełdzie - co?

Spojrzałam na niego gwałtownie i to nie tylko ja. Moja mama odłożyła sztućce, Kenny zamarł popijając herbatę, a Cindy jeszcze mocniej, o ile było to możliwe, wlepiła w niego swoje oczy. Najlepszą minę miał jednak mój tata. Żuchwa zwisała mu, jak złamana trzcina.

- Naprawdę? - po kilku sekundach ogarnął się. - A w co? - zapytał mieszając cukier w szklance.

- Skupiamy się na ochronie środowiska. Głównie na elektrowniach wiatrowych, gazie ziemnym i produktach z recyclingu - nigdy nie słyszałam, żeby mówił cokolwiek o interesach i nie w taki mądry sposób.

- Opłaca się to? - zauważyłam nutę zainteresowania w oczach ojca, który akurat ugryzł kawałek mięsa.

Patrzył z szacunkiem na Jonathana. Nie wiedziałam, czego się spodziewał po Indianinie, ale zapewne nie prowadzenia interesów. Może dzięki tym inwestycją mój przyjaciel mógł kupić sobie nowego Jeepa.

- Tak, tym bardziej, że teraz coraz popularniejsze stają się tematy ochrony środowiska. Wiele firm zakupuje wiatraki, żeby zaoszczędzić, co powoduje duży zysk dla inwestorów - Jonathan zaczął długi wykład na ten temat.

Byłam w takim szoku, że zapomniałam praktycznie gdzie jestem. Był moim idolem. Potrafił w kilku słowach zamknąć usta mojemu ojcu, co bardzo rzadko udawało się mnie albo innym członkom mojej rodziny, a obcym już na pewno.

- Ciekawe. Cieszę się, że mi to wyjaśniłeś - ojciec uśmiechnął się do niego, a ja o mały włos nie zaczęłam skakać po jadalni. - Widzę nowe pomysły na zainwestowanie pieniędzy.

- Też jestem uradowany, że mogłem pomóc - Jonathan akurat skończył pić herbatę i powoli wstał od stołu. - Muszę już iść - uśmiechnął się. - Pani Crusoe - podszedł do mamy. - Kolacja była wyśmienita. Dziękuję jeszcze raz za zaproszenie. - nie wiem czemu, ale miałam wrażenie, że ona za moment zemdleje.

Nie zdziwiłabym się, gdyby działał na nią tak samo, jak na mnie. W końcu byłam jej córką.

- Och, to była przyjemność - widziałam jak się zarumieniła, kiedy ucałował jej dłoń.

- Wyprowadzę cię - zaproponowałam i też odeszłam od stołu.

Ta kolacja stała się całkiem oficjalna. Nie miałam pojęcia, że tak to wyjdzie. Strasznie mnie to zdziwiło. Do tego mama planowała tę kolację od samego początku. Nagle stało się jasne, po co były jej pierścienie do serwetek, które leżały rano na blacie.

- Również było miło pana poznać - Jonathan pożegnał się z moim ojcem, który jedynie popatrzył na niego poważnie i skinął głową.

Kenny i Cindy uśmiechnęli się do niego, a potem oboje wyszliśmy z domu.

- Nie wiedziałam, że mama ciebie zaprosi - zauważyłam, gdy stanęliśmy obok jego samochodu.

Oparł się plecami do Jeepa i założył ręce na piersi. Patrzył przez moment w niebo, na gwiazdy, które stawały się coraz bardziej widoczne na tle granatu. Migotały jak miliardy diamentów, czym dodawały uroku ciemności.

Zastanawiałam się, kiedy w końcu przyjdzie Joe. Miałam nadzieję, że Jonathan go w wreszcie pozna, ale najwyraźniej nie chciał być tego dnia wcześniej w domu. Może wykonywał jakieś ważne zadanie, typu obchód terenu? Przecież jak każdy członek stada, miał swoje zadania i obowiązki. Tak bardzo chciałam wiedzieć, co robił, kiedy nie był ze mną, ale nie było mi to jeszcze dane.

Patrzyłam na twarz mojego przyjaciela. Jego prawy policzek był oświetlony przez lampę z werandy, natomiast lewy pogrążył się w mroku. Zupełnie jakby drzemały w nim dwie różne osoby, jakby Jonathan miał dwa oblicza. Jedno łagodne, czułe, delikatne i znane, a drugie mroczne, nieokrzesane i całkiem obce, a jednak uwielbiane. Takie dziwne skojarzenie. Możliwe, że jego tajemnica była związana z innymi czynnikami, o których przecież nie chciałam wiedzieć. Wiedziałam jednak, że gdyby jej nie posiadał, nadal był by intrygujący.

- Przecież nic się nie stało - uśmiechnął się promiennie i przewrócił oczami. - Miło spędziłem u ciebie dzisiaj czas. Nie myślałem, że ten tak szybko zleci. Zasiedziałem się strasznie - skrzywił się ponownie lekko, tak jakby się zawstydził.

- Przecież nic się nie stało - powtórzyłam jego słowa. - Jak wspomniałeś, spędziłeś u mnie miło czas. I to mnie cieszy - starałam się uśmiechnąć jak najładniej, ale nie byłam pewna, czy mi to wyszło, tak jak chciałam. - Może jeszcze zdążysz poznać Joe, niedługo powinien być - zależało mi na tym.

Pragnęłam aby moi dwaj, najlepsi przyjaciele w końcu się poznali. Odkąd się pojawili w moim życiu wiele się zmieniło i teraz nie chciałam, żeby zniknęli. Mieli być obok mnie na zawsze. Zastanawiało mnie jednak, czy chcieli tego tak mocno jak ja.

- Teraz to już na prawdę muszę jechać - zauważył i otworzył drzwi.

- Szkoda, może innym razem.

- Do poniedziałku - wsiadł do samochodu i popatrzył na mnie przez moment.

- Na razie - odsunęłam się, żeby mógł wyjechać.

Było mi przykro, że Joe się nie zjawił, ponieważ uważałam, że muszą się nawzajem zaakceptować. Odniosłam wrażenie, że nie mieliby z tym najmniejszych problemów. Chciałam też zrobić im wspólne zdjęcie, żeby móc je oprawić w ramkę i postawić w pokoju.

A Jonathan? Był idealny pod każdym względem. Moja rodzina przyjęła go bardzo serdecznie. Nawet ojciec, po którym spodziewałam się najgorszego. Do tego był inteligentny i dojrzały, sprawiał wrażenie, starszego niż był w rzeczywistości.

Jestem monotematyczna, bo każda moja myśl wiodła do niego. Stał się jednym tematem w mojej głowie, który nigdy nie miał się znudzić. Nic innego się nie liczyło. Istniał tylko on.[/b]


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 9:01, 17 Kwi 2010 Powrót do góry

Świetnie ;D
I tak długo. Podziwiam Cię, że potrafisz pisać takie długie rozdziały. A ostatni jest niesamowity. Świetnie opisałaś to porozumienie chłopaka z jej rodziną. Chociaż Cindy odrobinę mnie denerwuje... No ale to chyba zrozumiałe. Mam nadzieję, że nie ja jedna chciałabym żeby Jonathan i Sam byli wspaniałą parą, a tu taka przeszkoda malutka. No ale Jonathan świetnie sobie z nią radzi, nieprawdaż? ;D
Można powiedzieć że idealnie przedstawiłaś tą jego wizytę u Sam. Teraz ciekawa jestem, jak wypadną odwiedziny Sam u jego rodziny ;]
Podoba mi się to oczarowanie, ta fascynacja Sam, osobą Jonathana. Wydaje się naprawdę być w nim zakochana po uszy ;]
No to chyba na tyle. Rozdział bardzo mi się podobał. Jak każdy z resztą.
Pozdrawiam, i zapewniam że będę niecierpliwie czekać na każdą kolejną część Twojego opowiadania.
I dużo, dużo Weny ;]
- Kirike


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 9:55, 17 Kwi 2010 Powrót do góry

Przyszłam zobaczyć co słychać u mojego ulubionego wilka Joe i jego alter ego Jonathana. Rozdział bardzo pogodny, fajnie napisany. Podobały mi się zarówno te podchody rodziny Sam do jej gościa, jak i bardzo racjonalne podejście do tego typu (nota bene krępujących) sytuacji Jonathana.
Jak widać zdołał oczarować całą rodzinę i wcale się nie dziwię. Oczywiście nie mógł tylko spotkać Joe, no ale to chyba nie trzeba zgadywać dlaczego.
Bardzo ciekawie wyszła ci w tym rozdziale relacja pomiędzy Sam i Jonathanem. Inna niż do tej pory. Bez sprzeczek, docinków. Stworzyłaś taką atmosferę między nimi, że widać jak są sobą wzajemnie zauroczeni. I oby tak dalej.
Ciekawa jestem jaka będzie reakcja Sam na rodzinę Jonathana. Na jej miejscu byłabym pewnie lekko stremowana albo i nawet przerażona takim spotkaniem. Chyba nikt nie przepada za obiadkami zapoznawczymi, ale może oni okażą się niezwykle ciepłą i fajną rodziną, taką, że dziewczyna bez żadnego skrępowania będzie się dobrze czuła w ich towarzystwie. No nic, czekam zatem na następne wydarzenia z życia Sam.
Pozdrawiam, BB


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Nie 10:09, 18 Kwi 2010 Powrót do góry

hihi nie zazdroszczę Sam ale tak prawdę mówiąc u mnie jeszt podobnie.
Jonathan pokazał klasę, zachowywał sie jak ideał faceta, miły, z każdym zamieni słówko, ale i tak najlepsze było jak dogadał ojcu Sam. A jeszcze te zaloty Cindy uhu dziewczyna tak się starała,a tu nic.
Ciekawi mnie jeszcze ten obiad u jonathana, tyle osób, coś mi się wydaję, że będzie wesoło.
No nic nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział, tylko proszę dodaj szybko!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:17, 18 Kwi 2010 Powrót do góry

Coś mnie wzięło o postanowiłam dodać dzisiaj kolejną część. Wczoraj ją przejrzałam i mam nadzieję, że nie ma zbyt wielu błędów. Zostało jeszcze kilka rozdziałów do końca. Powinnam też napisać epilog, ale nie mam na niego na razie pomysłu.
Miłego czytania


Rozdział 16 - Rzeka

Tyrone Wells - In Between The Lines


Kto by pomyślał, że będę miała okazję poznać jego rodzinę? Całą? I to za jednym razem? Nawet o tym nie marzyłam. Od razu wzięli mnie na głęboką wodę, no bo niby po, co mieli się ze mną cackać? Byłam silna i dawałam sobie radę w ekstremalnych sytuacjach. Uznałam, że poznanie jego rodziny, to nic w porównaniu z atakiem tego stwora na mnie, kilka tygodni temu.

Muszę jednak się przyznać, że zżerała mnie straszna trema. Jak ja miałam niby podołać tylu osobom naraz? Łudziłam się, że są tacy jak Jonathan i będą dla mnie mili. Przez co cały tydzień stresowałam się tym wspólnym posiłkiem. Możliwe, że on podobnie się czuł, kiedy jadł u mnie, a przecież mama wyleciała z tym tak spontanicznie.

Jechałam lasem stałą trasą do Port Angeles, ale skręcałam kilometr za wyjazdem z mojego domu. Nie mieszkaliśmy daleko od siebie. W sumie i dobrze. Im krócej jechałam, tym mniej się denerwowałam i szybciej mogłam ich poznać. Takie przeświadczenie był0 błędnym kołem, ponieważ im bliżej byłam, tym bardziej mnie skręcało z nerwów.

Droga do ich domu wiodła między drzewami. To było z resztą zrozumiałe. Mieszkaliśmy przecież na terenie Parku Narodowego Olympic, co bardzo mi odpowiadało. Obcowanie z przyrodą podobało mi się coraz bardziej. Nawet Aleks i jego dziwne słowa oraz zachowanie, nie zniechęciły mnie do dalszych wypraw w głąb lasu. Nic nie było w stanie zmącić mojego spokoju. Kochałam to miejsce.

Pogoda sprzyjała. Słońce wisiało sobie wysoko na niebie i uśmiechało się do mnie pięknymi promieniami. Jak na listopadowy dzień było bardzo ciepło. Nie musiałam się nawet grubo ubierać, chociaż do samochodu włożyłam, na wszelki wypadek, dodatkowy sweter.

Nie byłam pewna, co rodzina Jonathana planowała na ten dzień. Miał to być obiad. Spodziewałam się ogniska, chociaż pora roku nie była najlepsza na tego typu atrakcje. Może mieli w zanadrzu jeszcze inne rozrywki? Nie wiedziałam, w czym lubują się Indianie. Czułam się taka niepewna, ale chęć poznania czegoś nowego była znacznie silniejsza od wahań.

Po jakimś czasie, między drzewami wyłoniły się budynki. Były dokładnie takie, jak sobie wyobraziłam. Sześć domów stało obok siebie i było zbudowane całe z drewna, a właściwie z dobrze wyheblowanych, półokrągłych desek. Dwa z nich miały czerwoną dachówkę, jeden zieloną, a reszta brązową. Oprócz tego stały tam może jeszcze trzy szopy i kilka garaży na samochody.

Miałam wrażenie, że była to jakaś ukryta w lesie wioska, którą zamieszkują jacyś tajemniczy ludzie. Niby odległa, ale zarazem tak przytulna i bardzo rodzinna, że od razu oswoiłam się z tamtym miejscem. Mogłam tak patrzeć na to wszystko i czuć się szczęśliwa.

Nie było mi to jednak dane. Nie długo po tym, jak nadjechałam ktoś wyłonił się ze największego budynku, stojącego w centrum. Zgadywałam, że była to siedziba seniora rodu White.

Zbliżał się do mnie wysoki mężczyzna, bardzo podobny do Jonathana, ale starszy od niego, mniej więcej w wieku taty. Wysiadłam pośpiesznie z samochodu, żeby się przywitać, bo głupio tak się tylko patrzeć.

- Ty jesteś Samanta? – zapytał z uśmiechem na twarzy.

- Tak – wyciągnęłam pierwsza rękę, tak jak wypadało. – Samanta Crusoe.

- Mac White, ojciec Jonathana – nie do wiary.

Jako pierwszego poznałam jego ojca, co mnie zszokowało. Tego się nie spodziewałam. Że też od razu nie pomyślałam, iż to właśnie on? Ta twarz i podobnie jak mój przyjaciel, miał gorący uścisk.

- Bardzo mi miło pana poznać – odparłam po chwili ciszy.

- Mów mi po imieniu, tak będzie łatwiej – objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę budynku, z którego wyszedł. – Zapraszam do środka. Będziemy jedli u mojego ojca na balkonie.

- Brzmi sympatycznie – byłam lekko speszona jego śmiałością.

Był taki otwarty i uprzejmy. Przeciwieństwo mojego ojca.

Weszłam do domu niepewnie, wepchnięta przez Maca. Głupio mi było trochę mówić do niego po imieniu, ale jeśli tak sobie życzył, to co miałam zrobić? Nie chciałam go urazić.

- Chodźcie, gość już jest! – przeszedł mnie dreszcz, kiedy zawołał wszystkich do przedpokoju.

Miałam wrażenie, że zaraz zapadnę się pod ziemię. Nie czułam się samotna, bo inaczej się nie dało, ale taka ilość ciekawskich oczu mnie przytłaczała. Chyba każdy odczuwałby to samo.

- To jest moja żona, Ritha – najpierw pokazała się drobna blondynka o zielonych oczach.

Miała krótko ścięte włosy. Na jej twarzy występowały rumieńce, a jej skóra była tak samo jasna jak moja i wyglądała na moją rówieśniczkę, nie na matkę trójki dzieci.

- Miło mi cię w końcu poznać. Jonathan tak wiele o tobie mówił – to mnie zaskoczyło.

Nie tylko jej słowa. Ona była jego mamą! Nie mogłam się dopatrzeć jakiegokolwiek podobieństwa. Był więc na pół Indianinem, ale jego uroda mówiła zupełnie coś innego. Zapomniałam, jak określało się taki typ rasy, w sumie to nie było aż takie istotne, chociaż mógł mi powiedzieć o tym wcześniej.

- O was również opowiadał – przyznałam.

Nadal była skrępowana, chociaż ich otwartość i uśmiechy na twarzach, powoli rozładowywały sytuację.

Kiedy wprowadzili mnie do pokoju gościnnego, poznałam jeszcze kilka osób. W kuchni krzątały się kobiety: cztery ciocie Jonathana, Susan - czarnoskóra żona Doma, Rosann - żona Clarka, która spodziewała się dziecka, Fiona - żona wuja Johna i Sandra - która była żoną Kevina i pracowała u mnie w szkole, w sekretariacie. Zaczęło mi się od wszystkiego kręcić porządnie w głowie, ale każda z nich była bardzo miła i zagadywała mnie o różne rzeczy. Pomogłam im trochę przy robieniu jedzenia.

Cały czas zastanawiałam się, gdzie był Jonathan. Myślałam, że jako pierwszy mnie przywita i przedstawi całej rodzinie, a tu niespodzianka. Musiałam radzić sobie zupełnie sama, co nie koniecznie było mi na rękę. Patrząc na to stwierdzałam, że chyba nie szło mi aż tak źle. Jego ciocie i ojciec byli bardzo dobrzy dla mnie, więc szybko oswoiłam się z dookoła panującym gwarem. Potem dołączył jeszcze John, Kelvin i Clark.

Dom i reszta była na podwórzu i grała w ringo. Kiedy wyszliśmy na taras, zobaczyłam starsze małżeństwo siedzące wygodnie w wiklinowych fotelach i obserwujące, jak ich wnuki świetnie się bawią. Mężczyzna miał krótkie, szaro-czarne włosy zaczesane do tyłu i nie wyglądał na sześćdziesięciolatka. Jego żona także miała siwawe pasma w czarnych włosach, które spięła w prosty kok. Na jej twarzy było trochę zmarszczek, świadczących o wieku.

Miło było na nich patrzeć. Miłość między nimi promieniowała z taką siłą, że aż bolał jej widok, jednak był to przyjemny i znośny ból. Kochali się nawzajem – siebie i swoją rodzinę, co było piękne. Szkoda, że ja nie utrzymywałam tak dobrych stosunków z dziadkami. Ci od strony ojca mieszkali w Seattle, a od strony mamy w Europie. Widywałam, więc ich bardzo rzadko.

- Dzień dobry – głupio było tak sterczeć gapiąc się na nich, więc postanowiłam się ujawnić.

Oboje popatrzyli na mnie z ciekawością, ale w ich oczach dostrzegłam jeszcze zaskoczenie i nutę przerażenia. Po chwili jednak oboje się do mnie uśmiechnęli, chociaż nadal nie wiedziałam, jak mam zareagować.

- Witam, ty musisz być Samanta – kobieta podeszła do mnie. – Lidia – uściskała, a potem dłonią dotknęła mojego policzka, patrząc głęboko w oczy. – Masz dobre serce – zdziwiła mnie.

- Naprawdę? - wydukałam zszokowana.

- Widzę to w tobie. Może zbyt szybko ci o tym powiedziałam, ale tak jest. Dostrzegłam też siłę i niezwykłą ilość energii – przeszedł mnie jakby dreszcz.

Pierwszy raz spotkałam się z czymś takim. Mówiła mi o tym, jaka jestem. Babcia Jonathana była... Zabrakło mi słów. Przewidziała coś, weszła w moje wnętrze? Co to było?

- To ciekawe, co pani mówi – uśmiechnęłam się nieśmiało.

Wszyscy byli tacy otwarci, że aż mnie to przytłaczało. Z drugiej strony chciałam, żeby i moja rodzina była taka sama. Może nie koniecznie w stosunku do obcych, ale między sobą mogliśmy być bardziej szczerzy.

- Mów mi po imieniu – przeszedł mnie dreszcz.

- Ale... - chciałam zaprotestować.

- U nas w rodzinie tak jest. Nie musisz się tym przejmować – jej twarz była taka miła.

Jej małe, brązowe i bardzo głębokie oczy, zaglądały do mojego serca. Nie wiedziałam, co dostrzegły. Może mój strach i jednoczesną fascynację, tymi ludźmi? Usta dookoła, których było kilka zmarszczek, wyrażały taką serdeczność, że nie mogłam jej niczego odmówić. Lidia była najmilszą kobietą, w tym wieku, jaką udało mi się poznać życiu. Dostrzegłam w niej też mądrość i zaufanie.

- To jest mój mąż, Beniamin – wskazała dłonią na starszego mężczyznę.

Podszedł zdecydowanym krokiem i podał mi rękę.

- Miło pana poznać – wydukałam.

Biła od niego powaga, przez co bałam się jakoś na niego patrzeć. Był seniorem rodu i chciałam go traktować z szacunkiem, ale wyraz jego twarz mnie też onieśmielał. Był taki dostojny. Miałam przez moment wrażenie, że nie polubił mnie, chociaż widzieliśmy się po raz pierwszy w życiu.

- Również – oszczędzał słowa.

- Jaka ona podobna do Diany – Lidia znowu się odezwała, a ja zamarłam.

To imię mówiło mi coś istotnego? Uniosłam brwi do góry ze zdziwienia, a potem zmarszczyłam je, bo próbowałam sobie przypomnieć, o kogo im chodzi.

- Tak – odburknął patrząc na nią gwałtownie.

- Kim jest Diana? - zapytałam, bo moja pamięć mocno mnie zawodziła.

- Diana Crusoe – powtórzyła kobieta i nagle sobie przypomniałam. – To była chyba twoja ciocia.

- Tak, siostra mojego dziadka – znałam jej historię.

Tak jak wszyscy. To po niej odziedziczyłam rude włosy i piegi. Niestety jedynym faktem, którym znałam, była jej nagła śmierć. Kiedy pytałam dziadka często milkł, co było niewyjaśnione. Chciałam poznać prawdę o jej życiu, tym bardziej ze względu na nasze podobieństwo.

- Znali ją państwo? - kolejne pytania.

Czyżby świat był tak strasznie mały? Jak to możliwe?

- Poznaliśmy ją, kiedy byliśmy niewiele starsi od ciebie – zauważył mężczyzna.

Czekałam aż powie coś więcej, ale nic nie dodał. Kim była, że tak to ukrywano? Miałam kolejne rzeczy do rozmyślania. Może w końcu udałoby mi się wyciągnąć coś od mojego dziadka albo taty?

- Jonathan – Lidia wychyliła się przez poręcz i zawołała mojego przyjaciela, ja natomiast patrzyłam niewzruszenie na jego dziadka.

Byli bardzo do siebie podobni. To było niezwykłe. Te same oczy, brwi, nos i usta. Czy tak miał wyglądać Jonathan, kiedy się zestarzeje? Jeśli tak, to nadal będzie bardzo przystojny. Jednak czy i on miał budzić respekt i grozę otoczenia? Spojrzenie Beniamina było niby ciepłe, ale jednocześnie zimne. Mogłam się go nawet bać.

- Chodź już, twój gość na ciebie czeka – dopiero po chwili popatrzyłam na podwórko.

Mój przyjaciel grał w ringo z resztą kuzynostwa i nawet nie zauważył, kiedy się zjawiłam. Może przyjechałam zbyt wcześnie? Albo o mnie zapomniał? Nie, zganiłam siebie za tę myśl, on by o mnie nie zapomniał. Pewnie mu czas szybciej minął, kiedy był zajęty.

Po chwili jednak obrócił się w moją stronę i pomachał mi. Uśmiechnęłam się do niego. Podbiegł do mnie nienaturalnym dla siebie tempem i stanął tuż przede mną lekko zdyszany. Chyba udawał. Przede mną, czy przed rodziną?

- Długo tu jesteś? - zapytał zdziwiony.

- Nie wiem, może godzinkę już – zachciało mi się śmiać.

- Od godziny? Czemu mi nikt nic nie powiedział? - spojrzał zachmurzony na wujków i ojca.

- Zajęliśmy się nią – zauważył Mac. – Nie była sama – uśmiechnął się do syna. – Prawda, Sam?

- Oczywiście – przytaknęła.

Jak mogłabym zaprzeczyć, skoro i tak byli sympatyczni. I to wszyscy bez wyjątku. Co prawda nie miałam jeszcze okazji poznać młodszych członków tego klanu, ale miało to nastąpić nie długo.

- Byli dla mnie bardzo mili – przyznałam.

- Mam nadzieję, że nie narobiliście mi wstydu – zaczął się śmiać, a razem z nim cała reszta.

Byli tacy inni. Przyciągali mnie jednak do siebie, jak do ognia, ale w tym wypadku nie miałam spłonąć. Nie byłam więc na niego zła. Może bez niego było mi łatwiej ich poznać?

- Przedstawię cię młodej części naszej rodziny – objął mnie ramieniem.

Poczułam się skrępowana. Tak po prostu, bez zawahania, przy rodzinie? Zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie patrzyłam na twarze członków jego rodziny, by nie spotkać przypadkiem jakiejś nieprzyjaznej miny. Miałam wrażenie, że tak też mógł zareagować jego dziadek. Dziwnie na mnie patrzył. Na nas, kiedy Jonathan się do mnie zbliżył.

- Jak się czujesz? - zeszliśmy po schodach na podwórze.

Było ono ogromne. Łączyło ze sobą wszystkie zabudowania w tej części lasu. Z daleka dostrzegałam rzekę, która płynęła bystrym nurtem i nadawała otoczeniu magii swoim szumem. Na samy środku ogrodu, jeśli tak mogłam to nazwać, znajdowało się palenisko. Możliwe, że często urządzali tutaj wspólne ogniska. Bliżej głównego domu był pusty plac ziemi, zapewne go różnych gier i zabaw, jak ringo, w które akurat grali. Po lewo były posadzone jakieś krzewy i drzewa owocowe oraz warzywa. Całą przestrzeń wypełniał zapach świerków i sosen oraz jedlic.

- Bardzo dobrze – odparłam odsuwając się od niego.

Zdziwiło go to lekko, ale po sekundzie wyprostował się i szedł równo ze mną.

- Masz fajną rodzinę. Takie jest moje pierwsze wrażenie – dodałam krótko, co wywołało u niego szeroki uśmiech.

- Poznaj resztę – zbliżyliśmy się do grupki najmłodszych.

Ogarnęłam ich wszystkich wzrokiem. Byli bardzo do siebie podobni, chociaż niektóre elementy ich różniły. Włosy, kolor skóry, spojrzenie, wzrost, no i płeć. Patrzyli na mnie z zaciekawieniem.

- To mój brat Brian – wskazał dłonią na wysokiego chłopaka.

Był tak samo barczysty i umięśniony, jak Jonathan. Jego oczy miały ten sam wyraz, jednak były koloru zielonego. Zapewne po matce.

- To jest Ruth, moja siostra – wskazał na blondynkę o ciemnych oczach.

Jaka ona była piękna. Pierwszy raz widziałam dziewczynę o takiej urodzie. Ciemna, miedziana skóra i jasne włosy. Nawet nie kontrastowały tak ze sobą, jak mogłoby się to wydawać. Takie połączenie dawało niesamowity efekt.

- Reszta to kuzynostwo – uśmiechnął się łobuzersko.

Zgadywałam, że nie chce mu się wszystkich przedstawiać, ale z imienia by mógł.

- Samanta – wydusiłam nieśmiało.

- Już powiem, jak mają na imię – udał, że to strasznie dla niego trudne. – Od lewej: Nick, Simon, Fanny, Jannet, Steven i Julie.

- Miło mi – starałam się uśmiechać przez cały czas.

Nie wiedziałam jednak, jak mnie postrzegają. Kim ja właściwie byłam? Przedstawiał mnie jako kogo? Prezentacja koleżanki ze szkoły, całej rodzinie?

Najwyższa dziewczyna, Fanny, dziwnie na mnie patrzyła. Miała w spojrzeniu tyle agresji. Zupełnie jakby nałykała się adrenaliny w tabletkach. Ostrości dodawała jej krótka fryzura i szerokie ramiona. Była bardzo wysportowana, a inne dziewczyny przy niej były znacznie drobniejsze.

Zgadywałam, że jej siostrą była Jannet. Miała kruczoczarne, długie do pasa włosy, które lśniły w słońcu. Mogła być w wieku mojej siostry. Uśmiechała się do mnie serdecznie.

Podobnie jak Julie, kolejna piękność w rodzinie. Ta z kolei miała niezwykły odcień skóry. Niby czekoladowy, ale też i miedziany. Nie wiedziałam, czy w ogóle istniało określenie na taką rasę.

- Gramy dalej? - zapytał najmłodszy z nich, Simon.

- Grasz z nami? - obok mnie stanęła Ruth. – Przydasz się, będzie parzyście. Wujek Dom poszedł po drewno i brakuje nam teraz gracza.

- Pewnie – odparłam tak entuzjastycznie, jak tylko mogłam.

Gra była przyjemna. Naśmiałam się za wszystkie czasy. Chłopcy wygłupiali się, a dziewczyny chichotały, co chwilę. Nigdy nie miałam okazji tak dobrze się bawić. Rodzinna atmosfera wypływała z tego miejsca, jak ta rzeka, która płynęła niedaleko. Orzeźwiała rośliny i dawała życie. Oni ożywiali mnie - przepełniali radością.

Muszę przyznać, że grałam wtedy po raz pierwszy w ringo. Jakoś nie miałam wcześniej okazji. Nauczyłam się szybko, jak na pojętnego ucznia przystało i okazało się, że byłam całkiem niezła. Jak w każdym sporcie.

Kiedy ponownie próbowałam złapać lecący w moją stronę krążek, rzuciłam się za nim w bok i wpadłam z impetem na Jonathana. Stał on jednak dalej nieruchomo, a ja odbiłam się od niego, jak kauczuk i runęłam na ziemię.

- Nic ci nie jest? - usłyszałam nad sobą jego głos.

Byłam oszołomiona. Nie miałam pojęcia, że był taki twardy. Znałam jego siłę i wiedziałam, że był wysportowany, ale nie sądziłam, że aż tak. Chwyciłam się za głowę, bo ukazały mi się przed oczami gwiazdki, jak w jakiejś kreskówce. Musiałam chwilę pomyśleć zanim odpowiedziałam.

- Może ma wstrząs mózgu – kolejny głos, ale damski.

- Żyjesz? - otworzyłam oczy i ujrzałam jego twarz.

Pochylał się nade mną z zaniepokojeniem. Ta troska w spojrzeniu. O mały włos znowu nie zobaczyłam dziwnych rzeczy przed oczami. To on zaczął mnie omotywać.

- Tak, nic mi nie jest – nadal kręciło mi się w głowie, ale wiedziałam, że za moment mi przejdzie.

- Wielki szacunek! – obok niego stał Steve. – Kiedy to ja się z nim zderzyłam, nawet nie drgnął, a ty go przesunęłaś – chciało mi się śmiać.

- To rzeczywiście osiągnięcie – reszta też chichotała.

- Mogła sobie coś zrobić – odparł mój przyjaciel.

Był poważny i to bardzo.

- Lepiej, jeśli pójdziesz sobie usiąść na tarasie – podał mi dłoń i pomógł wstać.

- Nic mi nie jest – pech chciał, że moje ciało temu zaprzeczało.

Zachwiałam się lekko opierając się o jego ramię. Byłam zła na siebie za okazanie słabości. Za dobrze się bawiłam, że by teraz z tego rezygnować i nie chciałam być przy nim cherlawą dziewczyną, za którą mogliby mnie uważać. Zawsze byłam silna i tak miało pozostać.

- Widzę – uparciuch. – Odpocznij, powinnaś – jego oczy świdrowały mnie z taką siłą, że za chwilę miał mi się wwiercić do świadomości.

- Nie mam zamiaru – uniosłam jedną brew i zacisnęłam szczęki.

- Daj spokój, bracie! – dobrze, że Brian stanął między nami, bo jeszcze doszłoby do rękoczynów. – Jonathan! Trzeba pomóc wujowi – zauważył.

Z daleka było widać Doma, jak niósł jakieś wielkie gałęzie. Może mieli zamiar zrobić ognisko? Jonathan nie odrywał ode mnie wzroku przez kilka sekund, a potem poszedł pomóc razem z innymi. Martwił się, wiedziałam o tym, ale nie musiał. Świetnie dawałam sobie ze wszystkim radę.

- Chodź Sam, poustawiamy jedzenie – Ruth chwyciła mnie za ramię i pociągnęła w stronę domu. – On jest z nas najbardziej uparty – zauważyła.

- Wiem – przyznałam.

W sumie to dopiął swego - zmierzałam do bezpiecznego miejsca, by pokrzątać się po kuchni. Potem ustawiałam z innymi półmiski na wielkim stole, który stał na tarasie. Dopiero wtedy mogłam się mu dobrze przyjrzeć. Miał trzy metry długości, może nawet więcej. Jego blat był idealnie gładki, chociaż nie pokryto go żadnym lakierem. Nogi miał solidne i walcowate z wyrzeźbionymi wilkami. Całość wyglądała niepowtarzalnie i bardzo oryginalnie. Podejrzewałam, że wykonali go mężczyźni na potrzeby całej rodziny.

- Podoba ci się – Sandra zauważyła mój zachwyt. – Beniamin sam go robił.

- Jest piękny – przyznałam, ale wzmianka o dziadku, nie wzbudziła we mnie zbytniego entuzjazmu.

Możliwe, że moje pierwsze wrażenie było mylne, ale on miał coś do mnie. Byłam przez niego obserwowana bardzo uważnie, a w jego oczach dostrzegałam jedynie zaciekawienie i powagę, która sprawiała, że przechodziły po mnie dreszcze. Chciałam przekonać się, że nie miałam racji, ale nie było to wcale takie łatwe.

- Pracujesz u mnie w szkole, prawda? – zapytałam.

- Tak w sekretariacie. To ty powiadomiłaś dyrektora o bombie – zauważyła.

- Zgadza się. Nie wspominam tego miło – skrzywiłam się lekko, a potem uśmiechnęłam się, ona również.

Nie udało nam się dalej rozmawiać, bo w jednej chwieli, na taras wkroczyła cała rodzina. Gwarny tłum otaczał mnie z każdej strony. Obserwowałam to wszystko, jakby z boku, będąc jednocześnie w samym centrum zainteresowania. Słyszałam śmiech, wesołe rozmowy i uwagi. Miłość dookoła krążyła i napełniała szczęściem. Ta rzeka uczuć dała mi kolejną dawkę energii, która jeszcze długo miała we mnie pozostać.

- Jesteś gościem, więc pierwsza wybierz miejsce – Lidia zjawiła się koło mnie i dotknęła dłonią mojego ramienia.

- Dobrze – wybrałam sobie miejsce na środku jednego z dłuższych brzegów, tak aby widzieć wszystkich członków tej wielkiej rodziny.

Obok mnie usiadł John, brat Beniamina. Był o wiele sympatyczniejszym i bardzo dowcipny. Zagadywał mnie często, a ja śmiałam się na całego z jego uwag dotyczących jedzenia, czy życia w lecie. Z drugiej strony zajął miejsce Nick, a naprzeciw mnie Jonathan. Pewnie chciał mnie pilnować.

- Uważaj na Nicka – starszy mężczyzna nachylił się w moją stronę i szepnął mi do ucha. – To straszny podrywacz – uśmiechnął się zadziornie.

- Naprawdę? - zmarszczyłam brwi.

- No tak, w końcu jest moim wnukiem – zaczęłam się śmiać.

Reszta nie wiedziała o co chodzi, a Fiona popatrzyła karcąco na męża.

– Ja tylko jej rad udzielam – udał niewiniątko.

Nick był grzeczny i wcale mnie nie podrywał. Przyglądał się czasem uważnie i coś wtrącał od siebie do rozmowy. Miał tak samo ciemne oczy, jak większość rodziny White i kruczoczarne włosy. Był przystojny, to fakt, ale ja widziałam jedynie Jonathana. Co jakiś czas mogłam mu nawet popatrzeć w oczy, bo nie odrywał ich ode mnie, chyba, że akurat coś pałaszował.

Przyglądałam się relacją, jakie panowały przy stole. Nikt się nie izolował. Wszyscy razem rozmawiali na jakiś temat. Śmiali się bardzo często, co przypadło mi do gustu. Odzywali się do mnie, pytając o różne ciekawe rzeczy. To było niesamowite! Byłam ciekawa, czy mojej rodzinie, też podobałyby się takie towarzystwo. Może pod ich wpływem, zmieniliby nasze?

- Przepraszam za spóźnienie – nagle po schodach weszła jeszcze jedna kobieta.

Miała długie, rozpuszczone włosy w kolorze smoły. Do tego ciemne oczy i rysy podobne do Lidii. Zgadywałam, że była to Lauren, ciocia Jonathana. Jej strój był bardzo barwny, ozdobiony koralikami i rzemykami. Zupełnie jak z jakiegoś filmu o Indianach. Natomiast na ramieniu siedział jej szop, co trochę mnie zdziwiło.

- George był dzisiaj strasznie marudny – odparła z lekkim oburzeniem.

O kim mówiła? Pewnie o swoim mężu.

- Siadaj – dłonią Ben wskazał jej wolne miejsce.

- Czekaj – uśmiechnęła się, patrząc na mnie. – Co to za Ognista Dziewczyna? - zapytała.

- To moja przyjaciółka – Jonathan odezwał się uprzejmie.

- Niezwykła, doprawdy – podeszła do mnie bliżej. – Lauren jestem, a to jest George – wskazała na szopa, który wyciągnął do mnie łapkę.

- Samanta – zdziwiłam się po raz kolejny. – A więc to jest George, miło cię poznać – uścisnęłam mu łapkę.

- Lubi cię! – kobieta zaczęła się śmiać, podobnie jak reszta rodziny. – Ja też! – mrugnęła do mnie okiem.

Usiadła i dołączyła do dalszej dyskusji na jeden z tematów przewijających się podczas posiłku. Kiedy ustawałyśmy jedzenie na stole, miałam wrażenie, że było go za dużo, nawet na dwadzieścia osób. Tym czasem z każdą minutą zostawało go coraz mniej. Członkowie tej rodziny, zwłaszcza mężczyźni mieli niesamowity apetyt. Jeszcze czegoś takiego nie widziałam. Ja osobiście nigdy nie jadłam mało, ale to przechodziło ludzkie pojęcie. To pewnie dlatego byli tacy silni i wysportowani.

Jedzenie się skończyło, a ja pomogłam posprzątać ze stołu. Dobrze, że Lidia miała zmywarkę, bo tak to by się wykończyła.

Następnie znowu graliśmy w ringo. Tym razem byłam bardziej ostrożna, żeby nikogo nie znokautować. Jonathan miał jeszcze jakieś zastrzeżenia, ale reszta go przekonała, że powinnam zagrać. Byli po mojej stronie, całe szczęście.

- Idziemy się przejść? - kiedy była chwila przerwy, Jonathan podszedł do mnie i chwycił za ramię, nachylając się nad moją twarzą.

Bezwarunkowo zrobiło mi się gorąco.

- Dobrze, musisz mi pokazać okolicę – uśmiechnęłam się nieśmiało.

Widziałam wzrok innych. Krzątali się przy gałęziach ustawiając je w wysoki stos, by potem podpalić. Ben nadal nie spuszczał mnie z oka, a kobiety ustawiały coś na stole.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Nie 12:23, 18 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Ilonaaa
Człowiek



Dołączył: 27 Wrz 2009
Posty: 73
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Toruń

PostWysłany: Nie 15:24, 18 Kwi 2010 Powrót do góry

Teraz przerzuciłam się na opowiadania o wilkołakach, więc te od razu mnie zaciekawiło. Zbliżasz ich do siebie małymi kroczkami i to jest fajne, a nie od razu wielka miłość... Wink

Weny, chęci oraz czasu na kolejne rozdziały Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kaRolCia_512
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Lip 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: sanok

PostWysłany: Pon 14:23, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Myślałam, że ten obiad będzie jakąś totalną kompromitacją, ale na szczęście nią nie był.
Szkoda, że Jonathan tak późno się pojawił ale Sam świetnie dała sobie radę.
Tyle nowych osób, a każda inna ale wszyscy mili. Podobało mi się jak uwieczniłaś taki portet rodziny chłopaka jako duży zgrany i zawsze roześmiany zespół.
Ciekawi mnie postać Benjamina i to czy on i jego żona wiedzą jak zmarła babcia Sam jeśli w ogóle zmarła.
Jest jeszcze Lauren i jej szop George, już ich lubie.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, weny życzę na epilog ;D
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:25, 24 Kwi 2010 Powrót do góry

No z epilogiem będzie problem, ale za to natchnęło mnie na pisanie dalszego ciągu. Dzisiaj dziergam od rana, a moja praca licencjacka leży i kwiczy, patrzy na mnie z pulpitu, aż mnie sumienie gryzie, że ją zaniedbałam. Ale co ja mam zrobić, że mam wenę na pisanie czegoś ciekawszego niż czysta teoria? :D

Dodaję kolejny rozdział, który jest kontynuacją poprzedniego. Mam nadzieję, że się spodoba.


Rozdział 17 - Wataha

E.S. Postumuss - Antissa

Szliśmy przed siebie, nad rzekę. Rozciągała się długą wstęgą wzdłuż brzegu i porywała za sobą, to co napotkała na swojej drodze. Piasek na plaży był przyjemnie beżowy. Wiatr targał mi włosy wyzwalając z nich tę ognistość, którą dostrzegła Lauren. Ciekawie mnie nazwała.

- Lauren mieszka tam – jednym ruchem ręki wskazał niewielki domek stojący tuż nad rzeką, po prawej stronie od reszty zabudowań.

Ten podobnie jak inne, był cały drewniany, ale nie miał dachówki. Dach pokryty nieznanym mi materiałem, na którym porastał mech. Wydawało mi się, że nawet rosną na nim jakieś rośliny. Może to były paprocie, nie wiedziałam dobrze z takiej odległości.

- Sama? - zapytałam zdziwiona.

- Z Georgiem i innymi zwierzętami – usiadł na wielkim kamieniu na plaży. – Jest bardzo oryginalna. Lubi samotność, dlatego od dawna nie mieszka u dziadków.

- Nie ma męża – zauważyłam.

- Kiedyś miała, ale to długa historia – westchnął głośno.

Nie wiem dlaczego, ale przypomniałam sobie o jego narzeczonej. Została zamordowana. Może to samo się stało z ukochanym jego cioci. Coś ciążyło nad tą rodziną?

- Woli być sama. Zdziwiłem się trochę, że przyszła do nas – popatrzył na mnie, a ja na niego.

- Była pewnie mnie ciekawa. Jak wszyscy – uśmiechnęłam się. – Nazwała mnie Ognistą Dziewczyną. Ciekawa ksywa, przypadła mi do gustu.

- Używa często określeń, czy też imion stosowanych przez dawne plemiona Indiańskie.

- Jak ciebie nazywa? - zapytała, a on lekko się wzdrygnął.

- Niespokojny Duch – jego głos był pełen obaw.

- Interesujące określenie. Dlaczego akurat tak? - ciekawiły mnie szczegóły.

Nie byłam pewna, czy je wyjawi.

- Z mojej tajemnicy – chciał się pewnie mnie pozbyć.

- Rozumiem – podpuszczał mnie.

Tak mnie korciło, żeby zapytać o więcej. Chciałam tego! Pragnęłam! Było to w moim sercu jak żar, który mnie palił od środka. Ta ciekawość mąciła mi w umyśle, ale nie mogłam dać się jej zdominować. Dlatego tłumiłam ją w sobie, jak tylko się dało.

- Idziemy dalej – znowu chwycił mnie za rękę i pociągnął do lasu.

Szliśmy chwilę, mijając kolejne drzewa i krzewy. W końcu zatrzymał się przed wielkim przewróconym konarem jedlicy i usiadł na nim, a ja obok. Przymknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Chciałam jedynie nasłuchiwać odgłosów dzikiej natury.

Było to zaczarowane miejsce. Najpierw cisza owładnęła mnie z każdej strony, z czasem jednak zaczęłam wychwytywać dźwięki lasu. Ptaki, drobne gryzonie buszujące wśród paproci, spadające liście. Dopiero na końcu usłyszałam bicie dwóch serc i równomierne oddechy. Mój i Jonathana.

– Tutaj czuje się najlepiej – przerwał moje nasłuchiwanie.

Nagle wszystko jakby ucichło i był tylko jego głos. Podniosłam powoli powieki i skupiłam się na jego twarzy. Był opanowany i wyciszony.

- W lesie? - w końcu skomentowałam jego wypowiedź.

Czyżby to była jego samotnia? Ulubione miejsce? Podobnie jak moja polana?

- Tak, ale dokładnie w tym miejscu – przełożył nogę i usiadł do mnie przodem. – Jak byłem mały odnalazłem je przypadkowo. Od tamtej pory przychodzę tu prawie codziennie, chociaż ostatnio coraz rzadziej.

- Podoba mi się tu – uśmiechnęłam się i też usiadłam okrakiem na pniu.

Było dosyć szerokie, więc niezbyt wygodnie mi się siedziało, ale towarzystwo wynagrodziło mi wszelkie niedogodności. Patrzyliśmy więc na siebie znowu w ciszy, co było wspaniałe i takie jedynie w swoim rodzaju.

- Też tak myślałem, że ci się spodoba. Nie słychać tutaj gwaru z mojego domu – uśmiechnął się, chwycił moje dłonie i zaczął bawić się palcami.

- Faktycznie – spojrzałam przed siebie.

Musiałam zmrużyć oczy, żeby dostrzec prześwit między drzewami. Właśnie tam znajdował się jego dom i ludzie, których kochał. Jego wielka rodzina, którą zaczęłam darzyć wielką sympatią. Miałam nadzieję, że oni żywili do mnie też pozytywne uczucia. Nie chciałam zrobić przed nimi złego wrażenia, za bardzo zależało mi na ich akceptacji. Zazdrościłam im tego gwaru.

- Nie sądziłam, że tak daleko odeszliśmy – odparłam.

- To nie jest aż tak daleko – skrzywił się nadal nie odrywając oczu od naszych dłoni.

Ten dzień był naprawdę przyjemny. Pogoda dopisała, jak na listopad. Określiłabym ją jako ciepłą. Poza tym poznanie rodziny przyjaciela było niesamowite. Mogłabym z nimi przebywać przez cały czas. To miejsce napełniało mnie spokojem, jakiego nigdy wcześniej nie czułam.

Byłam bezpieczna, zwłaszcza przy nim. Ogrzewał moje palce swoimi dłońmi i sprawiał, że z każdym dotykiem przepływał po mnie prąd. A do tego jego oczy były bez dna. Nigdy się tak nie czułam. Pilnowałam się przez cały czas, żeby nie zatracić w tej dziwnej nieobecności. Nic nie istniało, tylko my dwoje.

Co ja wyprawiałam? Brnęłam w urojenia, zamiast skupić się na rzeczywistości i na przebywaniu z Jonathanem. Przecież nie byłam do końca pewna, czy on czuje coś więcej do mnie. Nigdy tak naprawdę wprost tego nie okazał, skąd mogłam wiedzieć, czego oczekiwał.

- Masz świetną rodzinę – musiałam to z siebie wydusić i otrzeźwieć.

Nie kłamałam przecież, bo takie były moje prawdziwe odczucia.

- Naprawdę? - popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami.

Chciało mi się śmiać. Możliwe, że podobnie jak ja, nie miał zbyt dobrego zdania o swojej rodzinie.

- Tak

- Za dużo ich dookoła. Czasami mnie to przytłacza, ale w sumie brakowało mi tego, kiedy byłem w Kanadzie – kolejny przyjemny dreszcz.

- To jest właśnie fajne. Całą twoją rodzinę łączy jakaś niesamowita więź, która mnie orzeźwia – starałam się odpowiednio dobrać słowa. – U mnie tego nie ma. Każdy żyje własnym życiem, a jedyne co robimy razem to posiłki i ewentualnie jakieś nudne bankiety oraz sprawy firmy. Brakuje mi tej szczerości, wymiany zdań i uczuć, które są u ciebie.

- Pewnie masz rację – westchnął. – Twoja rodzina jest bardziej zdystansowana i powściągliwa. Duży wpływ ma twój ojciec, a reszta się dostosowuje. To jest moje wrażenie po wizycie u Ciebie.

- I masz rację. Nie lubi, kiedy mu się ktoś przeciwstawia – przyznałam z niechęcią.

- U mnie podejmujemy decyzję wspólnie, chociaż nieraz chciałbym sam wybrać.

- Przecież to robisz – nie rozumiałam jego słów.

- Nie w sprawach genetycznych – chodziło mu pewnie o to „obciążenie”, o którym kiedyś wspomniał.

Znowu ta jego tajemnica. Czemu wszystko skłaniało się do niej? Miałam wrażenie, że cały świat kręci się wokół tej sprawy, a ja nie chciałem jej poznać, chociaż moja ciekawość nadal zżerała mnie od środka. Teraz odniosłam wrażenie, że Jonathan chce bym drążyła temat. Dlaczego więc sam nie powie czegoś więcej? Nie chciałam się poddać swoim pragnieniom, bo nie miałoby to najmniejszego sensu. Byłam uparta i to bardzo. Czekałam, aż się wygada z własnej woli.

- Ach – westchnęłam, nie chciałam wnikać.

Żeby nie myśleć, musiałam szybko wymyślić jakiś nowy temat do rozmowy.

– Twój dziadek chyba mnie nie polubił.

- Ben? - popatrzył zdziwiony, przenikając do cna. – Czemu tak myślisz?

- Nie wiem – poprawiłam się na pniu. – Patrzy na mnie poważnie. Nie uśmiecha się. Traktuje mnie inaczej niż cała reszta twojej rodziny, mniej serdecznie.

- Musi cię lepiej poznać – pokrzepił mnie trochę, ale i tak uznałam, że to nie dobra zmiana tematu, więc wymyśliłam coś innego.

- Twoi dziadkowie znali siostrę mojego dziadka – miałam nadzieję, że on coś więcej wiedział.

- Kogo? - zamyślił się. – Dianę White? To twoja rodzina?

- Tak. Lidia stwierdziła, że jestem do niej bardzo podobna. Ona też była ruda, tak jak ja – zauważyłam. – Nie wiele jednak o niej wiem.

- Ja też – kłamał, bo spojrzał w dół na pień, a potem ponownie zaczął bawić się moimi palcami.

- Wiem jedynie, że ktoś ją zamordował – kontynuowałam. – Nic więcej nikt nie chce powiedzieć.

- Takie tematy nie są zbyt miłe – on go też omijał.

Coś wiedział i to mnie zaczynało irytować.

- Ale coś się za tym kryje. Jakaś tajemnica – dociekałam, przyciskałam go.

Miałam prawo, bo w końcu była moim przodkiem. Pierwowzorem, jeśli tak mogłam ją określić?

- Tak myślisz? - myślał, że mnie oszuka.

- Tak. Nawet ty nie chcesz mi nic więcej powiedzieć. Słyszałeś o niej – nie chciałam odpuścić.

Popatrzył na mnie uważnie i wziął kilka głębszych oddechów. Zastanawiał się pewnie, jak wybrnąć zręcznie z tej sytuacji i uniknąć moich kolejnych pytań. Potem popatrzył przez moment w głąb lasu i ponownie zerknął na mnie.

- Spotykała się z bratem mojego dziadka – jedna więcej informacja.

- Nie mieszka z wami? - zapytałam.

Jeśli miałabym okazję wiedzieć coś więcej, chciałam tego, a Jonathan był pewnym źródłem informacji. Jeżeli nie jemu, to komu miałam zaufać?

- Nie żyje – odparł chłodno. – Popełnił samobójstwo, kiedy umarła – kolejny szczegół.

- Nieciekawie – wyszeptałam.

Znowu w swojej głowie wspomniałam Meg. Czy Jonathan też po jej śmierci, nie chciał się zabić? Kto wie? Możliwe, że tak było i dlatego wysłali go do Kanady. Utrata kogoś bliskiego była dotkliwa, ale czy aż tak, by samemu pozbawiać się życia?

Uświadomiłam sobie, że nie będzie chciał więcej mówić. Miałam jednak nadzieję, że jeszcze uda mi się coś z niego kiedyś wyciągnąć na temat Diany. Rodzina nie chciała nic mówić, to może on mi wyjawi sekret.

Zmieniliśmy temat na jakiś inny. Gadaliśmy o wszystkim po kolei i były to rzeczy zwykłe, pozbawione jakichkolwiek nadprzyrodzonych rzeczy. Omijałam jego tajemnicę szerokim łukiem, chociaż sama jego twarz wciąż mi o niej przypominała. Musiałam się jakoś do tego przyzwyczaić.

- Chcesz za dwa tygodnie kończyć ten referat? - spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

- Tak. Im szybciej to skończymy, tym lepiej – stwierdził.

- To fajnie. Przyjedziesz do mnie? - zaproponowałam.

Nie byłam jednak pewna, czy będzie chciał. Po ostatnim spotkaniu z moją rodziną mógł się wystraszyć. Chociaż miałam wrażenie, że mu się podobało.

- Ok – skupił się znowu na moich palcach.

Nie wiem, co było ciekawego w splataniu dłoni? Dla mnie było to przyjemne. Może dla niego również? Najprawdopodobniej tak, inaczej by tego nie robił. Głupio było o tym myśleć, kiedy był tuż obok mnie. Przecież powinnam się cieszyć, że jest taki kochany i troskliwy dla mnie.

Do tego miałam wrażenie, że za moment stanie się coś cudownego. Jonathan przybliży się do mnie i pocałuje, a ja odlecę do nieba na skrzydłach miłości. Jakże mogłoby być inaczej? Niby po co brałby mnie w swoje ulubione miejsce? Nie miałoby to sensu.

Uwielbiałam go. Mimo, że znałam na pamięć każdy fragment jego twarzy, nadal mnie zachwycał. Zmienność nastrojów, mimika, niezwykłe spojrzenie i zmysłowe usta. Marzyłam, by był mój. By mnie chciał kiedyś pokochać.

Może zbyt wiele oczekiwałam? Za dużo chciałam? Tylko, że on był tak blisko mnie. Mogłam go dotknąć i nie był wcale snem. Czasem jedynie miałam wrażenie, że za moment się rozpłynie w powietrzu, a ja zostanę sama. Był zbyt idealny, bym mogła o nim marzyć.

Immeedite Music - Invincible

Patrzyłam na niego w skupieniu i cieszyłam się jego urodą, gdy nagle podskoczył jak oparzony i stanął na równe nogi tuż obok mnie. Czar prysł, chociaż dzieliły nas znowu centymetry.

- Co jest? - zapytałam przestraszona.

W głowie mi szumiało, bo nie wiedziałam, czy to przeze mnie. Stał blisko, w pozie obronnej. Ręce rozłożył na boki, nogi rozstawił szeroko, a jego twarz była niezwykle skupiona. Działo się coś złego. Czułam napięcie, bijące z jego ciała.

- Jonathan – też wstałam z pnia. – Co się dzieje? - chciałam dotknąć dłonią jego policzka, ale odtrącił ją jednym szybkim ruchem, który ledwo dostrzegłam.

Przerażał mnie. Zaczęłam szybciej oddychać, bo jakimś cudem podskoczyła mi adrenalina. Rozejrzałam się dookoła, by spróbować dostrzec, to co on, ale nic nie widziałam. Byłam zła, że nie miałam takich wyostrzonych zmysłów. Ach, ta moja zwykła, ludzka postać.

- Powiesz mi w końcu! - strach powoli wypełniał mnie. – Słyszysz mnie?

- Idziemy stąd! – chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę zabudowań.

- Czekaj!– nie podobało mi się to.

Chciałam się wyrwać, ale on był silniejszy. Nigdy nie był wobec mnie taki brutalny, jeśli tak mogłam to określić?

- Jonathan! - krzyknęłam ze zdenerwowania.

- Musimy iść! – był w jakimś amoku.

Nie zwracał na mnie uwagi, tylko szedł do przodu przydeptując wszystko, co było na jego drodze.

- To boli! – dalej mnie ciągnął, a ja zapierałam się nogami – Puść mnie!

- Przepraszam – zachowywał się jak nienormalny.

Stanęliśmy na moment, a on zostawił moją rękę. Spojrzał przestraszony i zaczął się trząść. Coś musiało go zdenerwować. Ostatnim razem wiedziałam go w takim stanie, kiedy powiedziałam mu o tym „stworze”, który mnie zaatakował.

- Nie możesz mi powiedzieć, o co chodzi? - zacisnęłam szczęki.

- To jest teraz nie istotne – zamknął oczy i próbował się uspokoić.

- Dla mnie jest – warknęłam.

Zachowywał się dziwnie, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Mógł mi wyjaśnić, o co chodziło. Chyba zasługiwałam na to? Byłam obecna i zawsze gotowa mu pomóc w razie potrzeby.

- Czemu mi nie ufasz? - też był zły i to na mnie.

- Myślisz, że ci nie ufam? Jesteś tego pewny? - nie wierzyłam, że to powiedział. – Ufam ci najbardziej na świecie – wyrzuciłam to z siebie, a on spoważniał.

Przeniknął mnie spojrzeniem. Stanął wyprostowany. Nadal jakby się czymś przejmował, ale też był zdziwiony moimi słowami. Nie wiedział, że tak bardzo na nim polegałam? Ufałam mu bezgranicznie, a on nie potrafił?

- To chodźmy stąd! – znowu ruszył przed siebie.

- Czekaj! Wyjaśnij mi to! – pobiegłam za nim i zablokowałam mu drogę.

- Sam, czemu ty jesteś taka uparta? - był zniecierpliwiony.

- A ty? - ta rozmowa była głupia. – Pożar, bomba, o co chodzi tym razem?

- O coś gorszego – westchnął.

Gorszego? Czyli co? Tego już nie miał mi zamiaru powiedzieć. Pewnie, bo po co? Miałam mu ufać? Ale czy cały czas ślepo?

- Muszę powiadomić rodzinę – ominął mnie zgrabnym ruchem, a ja posłusznie poszłam dalej za nim.

- Co to jest? - nie dawałam za wygraną, chociaż nadal chciał mnie zbyć.

- Część mojej tajemnicy – na dźwięk tego słowa krew zagotowała mi się w żyłach.

- Och – warknęłam i szybkim marszem ruszyłam do jego domu.

Jak mnie to denerwowało! Na prawdę wszystko skupiało się na tym, czego nie chciałam niby wiedzieć. Znowu ten ogień zżerał mnie od środka. Korciło mnie, by go błagać na kolanach, o powiedzenie prawdy. Tak bardzo chciałam ją znać, ale nie mogłam się poddać. Czekałam z niecierpliwością, aż on sam to zrobi. Musiał kiedyś pęknąć.

- Co się stało? - pierwszą spotkałam Lauren.

Szła w stronę swojego domu z Georgiem na ramieniu. Była zdziwiona moim widokiem i poruszeniem, które na pewno było widoczne. Uśmiechnęła się do mnie, a potem do Jonathana.

- Znalazł kogoś równego sobie – te słowa skierowała do zwierzęcia.

- Musieliśmy wrócić, bo on coś wyczuł – odparłam wściekła.

Już nie tyle denerwowało mnie to, że chciałam i nie chciałam znać jego sekret. Byłam zła, bo naprawdę miałam nadzieję, że ten „związek”, jeśli tak można było nazwać nasze relacje, w końcu ruszy z miejsca. Marzyłam o tym, by mnie pocałował. A tam w lesie było idealnie. Magiczna aura, bliskość, tylko we dwoje. Wszystko poszło w łeb, bo on akurat musiał coś wyczuć. Co za zbieg okoliczności? Ironia losu.

Pomyślałam sobie, że może przeczuwał moje pragnienia i dlatego wymyślił sobie jakieś niebezpieczeństwo na poczekaniu? Może on naprawdę chce mieć mnie jedynie jako przyjaciółkę, a ja jak głupia prawie się na niego rzuciłam?

- Rozumiem – Lauren spłoszyła się nagle i zmieniła kierunek, w którym zmierzała. – Pójdziemy jeszcze coś zjeść, nie? - popatrzyła na mnie znacząco i uśmiechnęła się lekko.

O co w tym wszystkich chodziło? Spojrzałam na nią z niedowierzaniem, ale nie powiedziałam nic. Po co miałam drążyć tę głupią tajemnicę? I tak mi nikt nic nie powie?

Jonathan dotarł do domu przed nami. Z daleka widziałam poruszenie w całym domu, które ucichło, jak tylko przekroczyłam próg. Chcieli zachować pozory normalności, czy co? Przełknęłam złość i wymusiłam na sobie uśmiech.

- Sam, pomożesz mi w krojeniu ciasta – Lidia złapała mnie pod ramię i pociągnęła za sobą.

Zdążyłam jedynie rzucić spojrzenie na Jonathana. Stał razem z innymi mężczyznami. Zachowywali się dziwnie. Wszyscy patrzyli do środka koła i nie otwierali ust, ale miałam wrażenie, że się porozumiewają. Patrzyli na siebie co jakiś czas i zmieniali mimikę twarzy. Telepatyczna rozmowa?

Gdzie ja byłam? Co to był za świat? Starałam się być opanowana, ale od wewnątrz ogarniała mnie panika. Miałam ochotę wracać do domu. Zostawić za sobą Jonathana i jego niezwykłą rodzinę. Do tego dochodził gniew - byłam zła na niego, że nie powiedział mi wszystkiego, na siebie, że go o to poprosiłam i na cały świat, że nie był taki, jaki być powinien.

Moje uczucie do niego, było jednak silniejsze. Nie mogłam po prostu odjechać i zostawić go, obrażając się na wszystko dookoła. On był mi potrzebny, a ja jemu. Tak mi się w każdym razie wydawało.

Zastanawiałam się, co miał zamiar zrobić, z tym niebezpieczeństwem. Jeśli było blisko, należało je powstrzymać i ochronić innych. O ile go nie wymyślił. Te wszystkie niedopowiedzenia mnie denerwowały. Miałam czasami już dość.

- Gdzie oni poszli? - siedział samotnie na werandzie na krześle i patrzył w dal.

Był poważny i nieobecny, a jego spojrzenie zdawało się nie mieć żadnego wyrazu. W każdym razie nie umiałam go dokładnie określić. Kiedy na mnie spojrzał wydał się być zaskoczony moją spostrzegawczością. Zapomniał o tym, a ja lubiłam dostrzegać szczegóły, chociaż zniknięcie jego brata i kuzynów, nie było wcale takie mało widoczne.

- Musieli coś załatwić – tak, owijanie w bawełnę nie miało sensu.

- Nie wnikam – rzuciłam obojętnie kładąc ciasto na stole obok niego.

Niespodziewanie chwycił mnie za ramię i pociągnął do siebie. Znowu serce mi podskoczyło, a oddech stał się płytszy. Czemu on to robił? Nie mógł mnie po prostu pocałować. Od tak sobie, po przyjacielsku? W sumie oznaczało by to już coś znacznie głębszego niż przyjaźń.

- Nie powinnaś tu być. To moja wina. Jeśli coś ci się stanie...

- Pozwolisz, że sama o tym zdecyduję? - uniosłam jedną brew.

Nie obchodziło mnie przyśpieszone tętno, które słyszał. Był blisko mnie. Patrzył jedynie przez chwile jeszcze w moje oczy, a potem rozluźnił uścisk. Zrobił to tak gwałtownie, że aż mi się w głowie zakręciło. Hipnotyzował i obezwładniał. Do końca nie byłam pewna, czy on w pełni pojął, jak na mnie działał.

Musiałam złapać oddech zanim poszłam po talerze do ciasta. Reagowałam na niego w taki nieprzewidywalny sposób. Byłam świadoma, że moje uczucia stają się coraz głębsze i nie potrafiłam spowolnić tego procesu.

Chwyciłam spodki i przyjrzałam im się dokładnie. Zachwyciło mnie ich wykonanie. Były z błękitnego szkła, a na nim namalowany był wilk. Podejrzewałam, że ręcznie wykonany. Kolejne pojawianie się tego zwierzęcia w ich domu, dało mi do myślenia. Może ich herbem rodzinnym były właśnie wilki?

- Pomogę ci – wstał z krzesła i chwycił część talerzy, co mnie trochę przestraszyło.

Niechcący spuściłam kilka na podłogę. Niektóre rozsypały się na kawałki.

- Ale ze mnie niezdara – odruchowo ukucnęłam i zaczęłam zbierać odłamki szkła.

- Nic się nie stało – znowu był tuż obok.

Zapatrzyłam się w jego oczy, utonęłam w nich i ożyłam jednocześnie. Może wtedy chciał mnie pocałować, bo jego twarz była tuż przy mojej? Położył mi dłoń na ramieniu, a drugą dotknął policzka. Jego gorący dotyk sprawił, że zaczęłam łapczywie oddychać. Brakowało mi tlenu, ale jednocześnie było mi tak przyjemnie.

Tak, chciał mnie pocałować, widziałam to. Zamknęłam oczy, by oddać się tamtej chwili i położyłam mu dłoń na ramieniu. Był coraz bliżej mnie. Przyciągnęłam go jednym ruchem ręki, ale coś mi w tym przeszkodziło.

- Auć!!! – nagle wrzasnął i czar znowu prysł.

- Co się stało? - otworzyłam szybko oczy.

- Dźgnęłaś mnie – zdziwiłam się lekko i dopiero wtedy zauważyłam, że trzymam ciągle odłamki szkła.

Następnie spojrzałam na jego ramię i zauważyłam, że krwawi. I to nie była wcale mała rana. Biegła przez część przedramienia. Kawałek talerzyka tkwił jeszcze w nim lśniąc w słońcu. Taki siłacz, a tak łatwo go zranić. Szkłem? Dlaczego ja sobie niczego nie przecięłam? Chciałam tego pocałunku tak bardzo, że go pokaleczyłam.

- Przepraszam – wstałam i pobiegłam do kuchni poszukać apteczki.

- Stało się coś? - Ritha popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Potrzebuje gazy i bandażu – otworzyłam kilka szafek. – Zraniłam Jonathana szkłem.

- W łazience – podążyłam za jej wskazówkami i znalazłam to, co było potrzebne.

- Nie musisz tego robić – odparł zakłopotany, kiedy obmywałam mu ranę, a potem ją zabandażowałam.

Miałam wrażenie, że rana jednak była mniejsza niż mi się na początku wydawało.

- Ale chcę! - popatrzyłam mu w oczy i uśmiechnęłam się.

Uświadomiłam sobie, że to tym razem przeze mnie nie doszło do upragnionego pocałunku. Ciągle jeszcze tliła się we mnie nadzieja, że Jonathan nie zrezygnował z tego gestu.

- To przeze mnie. Jestem niezdarą. Przepraszam – zawiązałam bandaż i wygładziłam go na jego skórze.

- Jaki ładny opatrunek – zauważyła Lidia. – Dzięki temu szybko się zagoi. Samanta ma magiczne ręce – dodała i puściła do mnie oko.

- Na pewno – podrapał się po głowie lekko krzywiąc usta.

- Odniosę – chwyciłam akcesoria pielęgniarskie i ruszyłam do łazienki.

Odłożyłam wszystko na miejsce, a potem popatrzyłam na siebie w lustrze. Moje policzki całe płonęły. Pewnie przez to, co stało się i co miało stać się przed momentem. Liczyło się to, że chciał mnie pocałować. Uśmiechnęłam się do siebie, bo coś się zmieniało. We mnie, w nas. Wyrzuciłam ze swojej głowy przeświadczenie, że wymyślił sobie to niebezpieczeństwo. Chciał żeby było między nami coś o wiele silniejszego.

- Dobra z niej dziewczyna – zanim doszłam do niego, usłyszałam słowa Lidii.

Reszta kobiet nadal krzątała się po kuchni, a młodsze grały w ringo. Męska część rodziny zniknęła z mojego pola widzenia.

- Będzie się o ciebie troszczyć.

- Wiem – patrzył w dal. – Ale boję się, że ją też zabiją – przeszedł mnie dreszcz. – A tego nie zniósłbym. To byłoby ponad moje siły.

- Ona jest silniejsza od Meg – znowu ta dziewczyna.

- Zauważyłem. Jest zupełnie inna i to mnie cieszy.

- Zmieniłeś się – położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się. – Dzięki niej. To dobrze. Tęskniliśmy za tobą.

- Już jestem! – nie chciałam słyszeć więcej.

Nie ładnie było podsłuchiwać, więc wyszłam na taras. Popatrzyli na mnie oboje trochę zakłopotani, ale udałam, że nie zauważyłam.

- Ale masz dzisiaj ciekawy dzień – Lidia stanęła potem obok mnie i objęła ramieniem.

Zyskała u mnie wielką sympatię.

- Oczywiście! Pełen wrażeń, ale za to bardzo przyjemny – chciałam jeszcze dodać, że cieszę się z poznania ich, ale dobiegło nas wycie.

W trójkę popatrzeliśmy w stronę lasu i nasłuchiwaliśmy. Przeszły po mnie dreszcze, ale nie byłam się tego, raczej martwiłam.

- Joe – wyszeptałam.

- Nie, to cała wataha – zauważyła kobieta.

Two Steps From Hell - Love & Loss

Zerknęłam na nią zaciekawiona. Znali się przecież na zwierzętach o wiele lepiej ode mnie i wiedzieli, co oznacza taki dźwięk. Ja byłam w tych sprawach „zielona”. Każde wycie utożsamiałam z moim wilkiem, a przecież w lesie mogło być ich o wiele więcej. Może faktycznie Joe należał do stada, o którego istnieniu nie miałam pojęcia?

- W tym lesie jest jedno takie stado, czy więcej? – zapytałam ich obojga.

Wydawało mi się, że Jonathan mnie nie słuchał. Zmarszczył brwi i patrzył w jeden punkt. Czy zagrożenie, które wyczuł, było bliżej? A może już zniknęło? Gdzie było jego kuzynostwo? Może poszli sprawdzić teren? Albo po prostu zabrakło drewna?

Miałam w głowie mętlik.

- Na terenie parku jest tylko jedna wataha – za swoim plecami usłyszałam niski, męski głos.

Dziadek Jonathana patrzył na mnie przenikliwie. Znowu był bardzo poważny, ale posiadał wiedzę, o którą mi chodziło. Nie tylko o wilkach, ale także o Dianie. Chciałam, żeby mi kiedyś wszystko opowiedział.

- Czy mój wilk należy do niej? - kolejne pytanie.

Wszystko, co dotyczyło Joe i Indianina, interesowało mnie. Musiałam wiedzieć o nich jak najwięcej, by stali się dla mnie bliżsi. Całe moje życie toczyło się dookoła nich i nie widziałam już innego sensu mojego istnienia. Gdybym nagle się obudziła i okazałoby się, że to wszystko sen, chyba bym zwariowała bez nich. Po prostu mieli być zawsze obok.

- Ten ze zdjęcia? – przytaknęłam. – Tak. Należy do bardzo rzadkiego podgatunku – podszedł bliżej mnie i też oparł się o balustradę. – Dlatego trzeba dbać o to stado. Jest potrzebne i to niezmiernie.

- Dbam o niego – nadal czułam przed nim szacunek i strach jednocześnie, chociaż podobno te dwa uczucia się wykluczają. – Jest dla mnie bardzo ważny – moje słowa wywołały w nim zdziwienie.

Popatrzył najpierw na Lidię, która się uśmiechnęła, a potem na Jonathana.

- Cenię to w tobie – położył mi wielką dłoń na ramieniu i uśmiechnął się, co mnie zbiło z tropu. – Rób tak dalej, on tego potrzebuje.

- Idą! – Jonathan zauważył grupę, która wyłoniła się z lasu i uśmiechnął się.

- To można zrobić już ognisko – Ben obszedł mnie i udał się na podwórko do reszty.

Uśmiechnęłam się sama do siebie i popatrzyłam na całą rodzinkę. Oni też byli taką watahą, która trzymała się razem i to bardzo mi się podobało. Wzajemna pomoc i troska w ich oczach. Zawsze trzymali się razem, jakby byli jednością.

- Mówiłem, że musi cię poznać – Jonathan chwycił mnie za dłoń i pociągnął do reszty rodziny. – Idziemy na kiełbaski.

Resztę wieczoru spędziłam przy ognisku. Śmiałam się i rozmawiałam z barwną rodziną Jonathana. Było tak cudownie, że nie chciałam wracać do domu. Nawet o tym nie myślałam. Żałowałam, że nie zabrałam ze sobą Kennego i Cindy. Pewnie spodobałoby im się, a przynajmniej mojemu bratu. Chociaż siostra byłaby zadowolona z przystojnego towarzystwa. Może dzięki temu przestałaby obsesyjnie wspominać Charliego.

Siedząc z nimi zapomniałam o tym niebezpieczeństwie. Nikt o nim nawet nie wspomniał, aż do mojego wyjazdu, więc byłam pewna, że zniknęło.

- Dziękuję – odprowadził mnie do samochodu, kiedy pożegnałam się z innymi.

Nastała godzina dwudziesta pierwsza i musiałam wracać. Już i tak całe popołudnie spędziłam u niego. Nie byłam pewna, czy przypadkiem nie nadużyłam ich gościnności. Miałam nadzieję, że nie.

- Spędziłam tutaj wspaniały dzień. Podziękuj im wszystkim ode mnie jeszcze raz – uśmiechałam się tyle, że mięśnie policzkowe powoli odmawiały mi posłuszeństwa.

- Nie było cały czas tak cudownie – zawsze musiał znaleźć coś, o czym nie chciałam myśleć.

- Nie prawda – uderzyłam go w ramię. – Mi się podobało. No może oprócz momentu, kiedy cię zraniłam.

- Drobiazg. Cieszę się, że było ci tu dobrze – w końcu też się uśmiechnął. – Szkoda, że dzień tak szybko minął.

- Zobaczymy się w szkole, a za dwa tygodnie u mnie, pamiętasz?

- Oczywiście. Jakbym miał zapomnieć o prezentacji z geografii – odparł ironicznie, a potem znowu przesłał mi uśmiech.

- Świetnie – otworzyłam drzwi.

Ociągałam się z tym wszystkim, by w końcu mógł mnie pocałować. On jednak najwyraźniej był niedomyślny, a ja nie chciałam pierwsza z tym wychodzić. Do niego należał pierwszy krok. Był w końcu facetem, no nie?

- Do zobaczenia – wsiadłam, a on oparł dłoń o dach i zawiesił swoją twarz obok mojej. – Dobranoc – miał namiętny głos, a ja znowu prawie odpłynęłam.

- Dobranoc – wyszeptałam, czekając na nieuniknione.

A on jedynie zamknął drzwi i pomachał mi. Patrzyłam na niego przez moment i zapaliłam silnik. Ruszyłam przez las tą samą drogą, którą jechałam wcześniej.

Byłam zawiedziona. Tak pięknie się wszystko układało. Starałam się być grzeczna i nie marudziłam za wiele. Poza tym nie zadawałam niepotrzebnych pytań, ale musiałam być cierpliwa. Nie miałam zamiaru na niego naciskać, jeszcze zamknąłby się w sobie i wtedy nic bym nie wskórała.

Instynkt podpowiadał mi, że nie byłam mu obojętna. Ten magnes przyciągał nas coraz bardziej do siebie. Magia dookoła zaciskała pętlę. Jeszcze nigdy się tak nie czułam. Byłam pewna, że rzekome uczucie do Charliego, nie było nawet namiastką moich obecnych rozterek. Jonathan był dla mnie jak powietrze, bez którego nie mogłam żyć. Ożywiał mnie jak woda i rozpalał jak ogień, a do tego był dla mnie całym światem.

Jadąc, przypomniałam sobie o podsłuchanej rozmowie. On bał się, że mnie zabiją. Też? Kto niby? Czemu się bał? O mnie? A może to nie o mnie rozmawiali? Tyle opcji mi się nasuwało. Potrząsnęłam jednak głową, by się nie zamartwiać. Nie chciałam sama się domyślać spraw, o których nie miałam zielonego pojęcia. Wolałam poćwiczyć jeszcze trochę swoją cierpliwość.

Popatrzyłam w las. Czułam, że coś mnie śledzi. Biegnie równo z moim samochodem. Podświadomie wiedziałam, że to był on. Mój Jonathan.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez esterwafel dnia Sob 18:55, 24 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:51, 24 Kwi 2010 Powrót do góry

Hej. Jestem do tyłu prawda?
Strasznie Cię przepraszam!
Nowe rozdziały są cudowne. Coraz bardziej ciekawi mnie rozwiązanie tej tajemnicy.

A tak na marginesie to na miejscu dziewczyny naprawdę bym się wściekła. Jak ona potrafi żyć w takiej niepewności? Ja za wszelką cenę chciałabym się czegoś dowiedzieć, o tym tajemniczym świecie Jonathana :)
A co do Sam, to świetnie opisujesz jej uczucia.

Podobało mi się to ciepło, swoboda i serdeczność w rodzinie Jonathana, i to jak miło ją przyjęli w ich gronie. Chociaż widać, że cała rodzina jest powiązana tą tajemnicą. Ciekawa jestem kiedy Sam wszystkiego się dowie ;]

A dlaczego musieli tak szybko wrócić do domu Jonathana ze spaceru...?
Hm... czyżby to wampir? I niebezpieczeństwo jakie zagrażało przy nim dziewczynie? Być może.. ;D

No i szkoda, że jej nie pocałował. Heh, a ja narobiłam sobie nadziei, że jednak to zrobi, a tu nic. No ale mam nadzieję, że wkrótce Jonathan to nadrobi ;D

No to chyba tyle ;]
Dziękuję, że dodałaś kolejne części, już niecierpliwie czekam na następną Wink
Pozdrawiam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin