FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Stay (Zostań) [T][NZ] - Rozdział 12 - 12.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Sob 16:19, 05 Gru 2009 Powrót do góry

Jestem zachwycona! Absolutnie. To opowiadanie zaczarowało mnie już od pierwszego rozdziału. Jest konkretny, uczuciowy, trochę skomplikowany i naładowany wątpliwościami. Nic dodać, nic ująć.
Edward w tym wcieleniu jest bardzo pociągający: osaczany, bez możliwości normalnego życia (i np robienia zakupów) no i zagubiony, jeśli chodzi o Bellę. Ładna nam historia wychodzi.
Czasu na tłumaczenie życzę, mam nadzieję, że kolejny rozdział już niedługo!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 20:10, 05 Gru 2009 Powrót do góry

Westchnęłam z rozmarzeniem, kiedy zobaczyłam dzisiejszą datę aktualizacji Smile Zdążyłam się okropnie stęsknić za tym opowiadaniem, wyczekując kolejnej części Wink
To było przepiękne. Znowu. Jestem kompletnie oczarowana tym tekstem od samego początku. Przynosi mi za każdym razem jakiś tajemniczy rodzaj ukojenia, wewnętrznego spokoju, połączonego z nutą intrygującej niepewności. Wspaniale się czuję po przeczytaniu każdego kolejnego fragmentu. Nie umiem tego wytłumaczyć. Obecnie jest to jeden z moich ulubionych tłumaczeń ff na tym forum.
Dziewczyny, dzięki którym teraz uśmiecham się od ucha do ucha - kochane tłumaczki - dziękuję :*:*:*:* Jest perfekcyjnie. Nie doszukuję się błędów, pochłonięta bez reszty treścią. Tekst i tym razem jest przełożony poprawnie, ma swój specyficzny styl, zachowaną spójność mimo tego, jak bardzo jest złożony językowo.
Stay mnie zaczarowało. Edward, którego tu nie sposób nie obdarzyć najcieplejszym odcieniem sympatii. Już wspominałam, że urzeka mnie jego ocena rzeczywistości i cały świat wewnętrzny tego bohatera. Jest świetny. Nic dodać, nic ująć.
Wszystko toczy się rozkosznie powoli, krok po kroku, akcja nie wyrywa do przodu jak wygłodniały drapieżnik, byleby tylko dobrnąć do końca. I to właśnie między innymi najbardziej ukochałam w tym tekście. Rozdziały są obszerne - rozbudowane części opisowe i migawki błyskotliwego dialogu. Wszystko na swoim miejscu. Tak, jak uwielbiam najbardziej Very Happy
Cóż, niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, całuję tłumaczki i życzę dużo, dużo zapału i czasu :* Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Sob 22:02, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Miłośników PDFów zapraszam na [link widoczny dla zalogowanych].

PS Przepraszam, jeśli jakość tłumaczenia będzie gorsza od poprzednich rozdziałów, ale ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu, żeby tłumaczyć, więc całym rozdziałem zajęłam się praktycznie tylko dzisiaj i zrobiłam to trochę "na szybkiego".
PS 2 Doskonale pamiętam, co pisałam o komentarzach, ale czy mimo wszystko mogłybyśmy liczyć na trochę więcej niż 2?


***


Autorka:
crimsonmarie
Tłumaczyła: marcia993
Beta: ekspresowa chochlica1

ROZDZIAŁ 4

*BELLA*

Przyspieszyłam, by dogonić biegnącego ulicą Edwarda. Trzymane przeze mnie książki zachwiały się, gdy próbowałam wychylić głowę, by dostrzec jego samochód, kiedy zniknął za rogiem.
Czy on właśnie zaprosił mnie na randkę?
Nie, nie mógłby tego zrobić.
To było szalone.
Prawda?
Nie było we mnie nic nadzwyczajnego, co mogłoby utrzymać jego zainteresowanie na dłużej niż kilka dni. Nie było więc mowy, aby Edward Cullen właśnie zaprosił mnie na kolację... na randkę.
Albo może to wcale nie miała być randka? Może po prostu chciał zjeść wspólnie z przyjaciółką?
W końcu robiliśmy to przez ostatni rok.
Ale czemu wycofał się tak szybko, zanim zdążyłam mu wytłumaczyć, dlaczego odmówiłam?
Chuchając, pokręciłam głową i obróciłam się, po czym weszłam do księgarni i położyłam książki na ladzie.
Mimo że chciałam o tym myśleć i rozważać przez resztę dnia, miałam tonę książek, które musiałam wpisać do rejestru, a potem przez prawie godzinę odwalać papierkową robotę, aby się upewnić, że wszystko zostało dobrze wykonane.
- Bello.
Rozejrzałam się wokół stosu książek, żeby zobaczyć Jessicę Stanley, zmorę mojego życia, która siedziała sztywno na wyściełanym siedzeniu za ladą. Jej paznokcie, które przeszły przez manicure, były uniesione nad zabytkową klawiaturą, podczas gdy usta zostały zaciśnięte na mój widok.
- Tak? – zapytałam słodko.
Byłam jej szefową. Musiałam zachowywać się miło. Musiałam udawać, że dźwięk jej głosu nie działał mi na nerwy za każdym razem, kiedy otwierała usta. Musiałam udawać, że ją lubię, bo ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowała ta księgarnia, był pewnego rodzaju proces sądowy, jaki jej ojciec wytaczał każdemu, kto skrzywdził jego małą dziewczynkę.
Jej byli chłopcy kończyli w więzieniu na przynajmniej jedną noc - po tym, jak z nią zrywali – z powodu bardzo głupich wykroczeń.
Jej ojciec całkowicie władał tym miastem, by ochronić swoją drogą, manipulującą córeczkę i jeśli sprawy jej dotyczyły, to nikt nie mógł uciec od odpowiedzialności.
A ja nie chciałam stracić księgarni, która była w posiadaniu mojej rodziny od przeszło połowy dekady, tylko dlatego, że postawiłam się Jessice. Nie była warta utraty moich środków do życia.
- Słyszałam, że był tu Edward Cullen.
Zapragnęłam wywrócić oczami. To pragnienie było tak wielkie, że aby je powstrzymać, musiałam zamknąć powieki i wziąć przed odpowiedzią głęboki oddech.
To nie pierwszy raz, kiedy wypytywała o mojego sąsiada. Była jedną z pierwszych osób, które odkryły, iż wprowadził się niedaleko mnie i musiałam dosłownie paść na kolana i błagać, żeby go nie nachodziła.
Poznałam go trochę od czasu, kiedy odkryła, że tu mieszka i wiedziałam, że ostatnią rzeczą, której potrzebował, była Jessica Stanley siedząca na jego trawniku w najbardziej kuszącym stroju, jaki mogła założyć, w smutnej, żałosnej próbie oczarowania go.
Zgodziła się zostawić go w spokoju pod warunkiem, że będzie miała opłacane raz w roku wakacje. Z kolei ja musiałam poświęcić swoje, by ją zakwaterować i żałowałam tego za każdym razem, gdy wracała z nich z idealną opalenizną..
Nie istniały żadne słowa opisujące to, jak bardzo chciałam uderzyć ją w twarz, gdy ciągle nadawała o tym, jak piękne jest Cabo San Lucas zimą.
- Tak – powiedziałam wolno, zaciskając zęby i ściskając rękami krawędź lady.
- Wydaje mi się, że teraz jest dobry czas na to, abym wzięłam sobie tydzień wolnego.
Posłała mi chytry, słodki uśmieszek, a ja musiałam złapać się lady nawet mocniej, by oprzeć się pragnieniu, którym nagle stało się duszenie jej.
- Jasne, Jess – odpowiedziałam przez zęby, zmuszając się do rozluźnienia koniuszków palców.
Przytaknęła, prostując ramiona w sposób, który już dobrze znałam, nim wróciła to wpisywania tytułów książek swoimi nieznośnie głośnymi, sztucznymi paznokciami.
Zwężając oczy na jej ciche, zwycięskie chełpienie się, obróciłam się na pięcie i wyszłam na mroźne powietrze, dokładnie okrywając się płaszczem i mamrocząc przekleństwo, gdy zmierzałam w stronę furgonetki.
Prowadziłam tę księgarnię od czasu, kiedy moja matka dwa lata temu ponownie wyszła za mąż i przeprowadziła się z moim ojczymem na Florydę. To doskonale do mnie pasowało. Kochałam książki. Chciała spełnić swoje marzenie wiążące się z jej kapryśną i romantyczną stroną przez przeprowadzkę do innego stanu z mężczyzną, którego kochała. Ja pragnęłam tu zostać.
Nieszczególnie lubiłam zimy, ale lata zdecydowanie mnie tu zatrzymywały.
Kupiłam sobie domek jako prezent gratulacyjny, gdy tylko księgarnia znalazła się w moich rękach. Ciężko pracowałam, aby ją utrzymać, kiedy moi dziadkowie ją otworzyli. A ponieważ zainwestowałam w nią swoje pieniądze, kupienie domu na stałe wydawało się dobrym rozwiązaniem.
Jake się do mnie wprowadził, na co nie zwracałam wtedy wielkiej uwagi. To miało przecież sens. Spotykaliśmy się od prawie roku, więc z logicznego punktu widzenia kolejnym krokiem wydawało się być wspólne zamieszkanie.
A teraz, kiedy chciał zabrać stamtąd wszystkie swoje rzeczy - i połowę tego, co razem kupiliśmy – nic dziwnego, że żałowałam tej decyzji.
Zadzwonił z samego ranka, nim zdążyłam nawet wstać z łóżka i zażądał, abym była tu wieczorem, byśmy mogli przejrzeć nasz dobytek i nareszcie zakończyć ten etap naszego życia oraz go zaakceptować.
Zabolało mnie to, że nawiązał do naszego związku jako zwykłego „etapu życia”. Jakby była to jakaś faza, przez którą przechodził, a teraz znalazł się na lepszym, bardziej zielonym pastwisku i chciał ode mnie uwolnić.
Ostatnie trzy lata nic dla niego nie znaczyły.
I podczas gdy ja poszukiwałam tej części siebie, która chciała za nim rozpaczać, nigdy nie pomyślałam o nim jako o etapie. Przez długi czas był ogromną częścią mojego życia, więc usłyszenie, że po prostu chciał się wynieść jak najdalej ode mnie, zabolało mocniej, niż przypuszczałam.
I chociaż wiedziałam, że Jessica mogłaby ukraść mi czas wakacyjny, gdyby dowiedziała się, że Edward jest w mieście, posiadałam nadzieję, że jednak tego nie zrobi. Nie brałam wolnego od ponad roku i naprawdę wierzyłam w to, że być może uda mi się wziąć kilka dni urlopu. Nawet jeśli to oznaczało wynajęcie pokoju w Queensbury, to zawsze znajdowałabym się przez jakiś czas z dala od miasta i ludzi.
Wzdychając z przygnębieniem, wyciągnęłam z mojej furgonetki ostatni stos książek, po czym zatrzasnęłam drzwiczki i ruszyłam do księgarni.
To z całą pewnością nie był mój najlepszy dzień...

~*~

Ze stosami plików leżącymi na podłodze mojego salonu, papierami rozsypanymi dookoła i szalejącą migreną wysłuchiwałam, jak Jake i jego przyjaciele przeszukiwali rzeczy piętro wyżej oraz pakowali jego połowę z naszego życia. Robili, co mogli, by wyrzucić ją z domu.
Próbowałam im pomóc, ale tylko się zdenerwowałam, gdy nikt mnie nie słuchał.
Sprzeczaliśmy się o drobiazgi, które dostaliśmy od rodziców, o garnki, których nigdy nie używaliśmy, mimo że kiedyś obiecywał, że będzie to robił, o kanapę, jaką wybrałam, lecz on za nią zapłacił i na końcu o głupie kino domowe.
Rzecz jasna, teraz mój telewizor i DVD leżały na podłodze dokładnie na wysokości oczu, kiedy skupiłam się na swojej papierkowej robocie, której nie miałam szansy dokończyć, ponieważ nie posiadałam już kanapy.
Mogłam wymienić prawie wszystko, czego według tego, co mówił, potrzebował, więc to nie stanowiło dla mnie zbyt wielkiego kłopotu.
Kilka godzin temu poddałam się i nie zamierzałam już się z nim kłócić o branie tego, cokolwiek zechce. To było bezcelowe i tylko sprawiało, że bardziej się stresowałam.
Miałam nawet pewność, że widziałam, jak godzinę temu Embry i Seth wynosili przez garaż niektóre części mojego łóżka, jednak nie miałam siły, aby powiedzieć im, że to ja zapłaciłam za to cholerne żelastwo, którego Jake tak bardzo pragnął.
Nie posiadałam zielonego pojęcia o tym, gdzie będę dziś wieczorem spać, ale nie potrafiłam znaleźć już siły, by się tym przejmować. Zbyt wiele wydarzeń miało miejsce i jedyna rzecz, jaką osiągnął Jacob, to wkurzenie mnie.
No więc zostałam w salonie, siedząc po turecku na podłodze i pochylając się nad papierami, oraz próbując zignorować tłuczenie i trzaskanie dochodzące z sypialni.
Nawet przestałam się kulić za każdym razem, gdy usłyszałam klęcie chłopaków i ich wykrzykiwanie przeprosin ze szczytu schodów. Nie chciałam w ogóle myśleć o tym wszystkim, co będę musiała naprawić, kiedy w końcu skończą.
Gdybym za dużo na ten temat rozważała, to najprawdopodobniej poszłabym na górę i próbowała wydłubać im oczy moimi krótkimi, obgryzionymi paznokciami.
Nie zostawiłabym żadnych śladów, choć mimo że obecnie nie mam, gdzie spać, to perspektywa snu w celi nie wydawała się zbyt kusząca.
Dwie godziny później, gdy słowa zapisane na kartce zaczęły się zlewać, a odgłosy tłuczenia ustąpiły, podniosłam wzrok, by ujrzeć Jake’a niezręcznie stojącego w drzwiach.
- Skończyliście? – spytałam oschle, podpierając się łokciami na kolanach i przecierając oczy.
- W garażu zostało jeszcze kilka rzeczy, ale nie mam już miejsca, żeby je wziąć. Dam ci znać, kiedy po nie przyjadę.
- A co? Rower nie zmieści się razem z łóżkiem? – westchnęłam ciężko i machnęłam na niego, nie interesując się tym, co mówił. – Daj mi klucz i wynoś się stąd.
- Jest na stole.
- Och, łaskawie zostawiłeś mi stół? – Spojrzałam na niego, pocierając czoło i kręcąc głową. – Jakie to miłe z twojej strony.
Wywrócił oczy i skrzyżował ramiona na swojej szerokiej piersi. – Zadzwonię do ciebie, jak będę miał czas.
- Co jeśli będę niedostępna? – odpyskowałam, patrząc na niego spod rzęs.
- Więc zgadamy się, kiedy przyjdzie pora. Bello, nie utrudniaj tego bardziej niż to konieczne.
- Nawet nie ośmielaj się traktować mnie protekcjonalnie, Jake.
Kolejny raz wywrócił oczami, a ja wypuściłam nosem powietrze, ściskając ręce w pięści i kładąc je na kolanach.
- Wynoś się – wyszeptałam, oddychając tak równomiernie jak to możliwe, kiedy wbiłam wzrok w papiery, których nie miałam w planach dokończyć dzisiejszego wieczoru. – Chcę, żebyś stąd wyszedł.
- Nie ma sprawy. Przekaż ode mnie „cześć” swojemu chłopakowi – warknął.
Skwapliwie podniosłam głowę, żeby spojrzeć zwężonymi oczami, jak się odwraca. Zacisnęłam zęby.
Nie miał żadnego prawa, by oczekiwać czegoś więcej. Zdecydował się na to, gdy oznajmił, że z nami koniec.
Nie miał prawa podejrzewać Edwarda. Nawet po tych wszystkich spędzonych z nim godzinach Jacob nie wiedział niczego o naszym sąsiedzie.
Pomyłka: o moim sąsiedzie. Jake już nie posiadał roszczeń wobec wszystkiego, co dotyczyło mnie... włączając w to tą ulicę i ludzi, którzy na niej mieszkali.
Słyszałam, jak trzy pojazdy na podjeździe wycofały się tyłem i niecierpliwie czekałam, by moich uszu dobiegł odgłos ich odjeżdżania.
Na chwilę usiadłam tam, gdzie wcześniej, stukając koniuszkami palców o czoło i biorąc głęboki wdech na uspokojenie.
Jeszcze kilka minut zajęło mi zorientowanie się, że dom był całkowicie cichy, a także prawie kompletnie pusty. W salonie, który uwielbiałam i którego dekoracja zajęła mi wieki, prawie nic się nie znajdowało. Miałam leżankę podarowaną przez ojca, gdy się tu wprowadziłam, mój telewizor, DVD i wyglądającą bardzo wzruszająco kolekcję filmów zaścielającą podłogę obok niego oraz kilka zdjęć wiszących na białych ścianach.
Ostrożnie kładąc trzymany przeze mnie folder za resztą papierów, przez które nie przebrnęłam, wstałam i wolno ruszyłam do jadalni, a następnie poszłam na górę.
Wchodząc do sypialni, osunęłam się wzdłuż futryny, kiedy ujrzałam, że miałam rację, mówiąc o tym, że Jake zabiera łóżko. Miejsce, gdzie znajdowała się ogromna rama, pozostawało teraz pustą przestrzenią na drewnianej podłodze. Moja szafa nadal się tam znajdowała, lecz wolne miejsce obok świadczyło o tym, że zabrał swoją. Jeden ze stolików nocnych także zniknął, jak również lampa pasująca do tej stojącej po mojej stronie łóżka.
Chociaż ciężko było mieć stronę łóżka, skoro już się go nie posiadało.
By znieważyć mnie jeszcze bardziej, na moim idealnym, drewnianym parkiecie znajdowały się ślady otarć. Kawałek ściany, do której przylegało wezgłowie, został wgnieciony, a wielka część drzwi szafy wnękowej była zdeformowana.
Kpiąc z tego i przeczesując ręką włosy, pokręciłam głową, nim zeszłam na dół i weszłam do kuchni.
Scena, która mnie przywitała, sprawiła tylko, że wzięłam jeszcze kilka oddechów, gdy w drodze do lodówki przechodziłam obok pustych miejsc po garnkach, patelniach, ręcznikach i plastikowych pojemnikach.
Mój dom wyglądał, jakby został okradziony, a nie jakby wyprowadził się z niego mój były chłopak.
I wtedy moja szczęka opadła niemal do podłogi, kiedy otworzyłam drzwiczki do lodówki i zobaczyłam, że mam w niej tylko puszkę kawy i pół galona mleka.
Gniew, który ledwie w sobie tłumiłam, natychmiast ponownie zapłonął, gdy trzasnęłam drzwiami, zacisnęłam pięści i zaczęłam krzyczeć tak głośno, jak potrafiłam.
Zabrał jedzenie. Małostkowy, samolubny, arogancki, źle poinformowany łajdak, który zabrał dosłownie wszystko, co mógł złapać w swoje łapy, a ja mniej niż tydzień temu twierdziłam, że go kocham.
Znowu chciałam go zabić.
Nie dość, że mój dom pozostał praktycznie pusty, to na dodatek z lodówki zniknęło całe jedzenie, a ja byłam strasznie głodna. Nie zdawałam sobie z tego sprawy do czasu, aż otworzyłam tę przeklętą lodówkę. Niemniej jednak nadal padałam z głodu, a nie posiadałam ani ociupinki tego pieprzonego jedzenia.
Zirytowana kopnęłam w nią i skoczyłam do jadalni. Zdążyłam tylko uderzyć się w palec u nogi i po podnieść słuchawkę telefonu. Wykręciłam numer do miejscowej pizzerii serwującej całkiem dobrą pizzę – nazywała się „u Rickiego” - i skrzyżowałam ramiona, czekając, aż ktoś odbierze.
Wszedłszy do salonu, moje spojrzenie spoczęło na drugiej stronie ulicy. Przygryzłam wargę.
Światło w jego kuchni się paliło. Chociaż nie miał jedzenia – w końcu dotarło do mnie, że to pewnie dlatego zaprosił mnie na obiad – prawdopodobne szwendał się po pomieszczeniu, szukając czegoś jadalnego.
Gdy nareszcie ktoś odebrał, szybko zamówiłam dwie duże pizze serowe i tuzin grillowanych skrzydełek kurczaka, nim się rozłączyłam i skrzyżowałam ręce.
Byłam idiotką, że sądziłam, iż zaprosił mnie na randkę. Chciał po prostu zjeść i pewnie pragnął, abym poszła z nim, żeby ludzie nie podchodzili do niego bez ustanku jak zapewne działoby się, gdyby był sam.
Nie chodziło o nic więcej. To okrutna wyliczanka i wszystkim, czego chciał, było wspólne zjedzenie. Żadnej randki, żadnego tańczenia przy świecach, które uwydatniałyby jest rysy twarzy, kiedy usiadłby naprzeciw mnie w romantycznej restauracji. Żadnych szeptanych słówek nad naszymi daniami i definitywnie żadnego pocałunku o zmroku.
Nie chodziło o żadną, cholerną rzecz, tylko o Edwarda, który pragnął coś zjeść.
Potrząsając głową, westchnęłam ciężko. Pochyliłam się i zebrałam wszystkie papiery z podłogi, zbierając je do kupy przed podniesieniem i pójściem do jadalni, aby tam położyć je na stole.
Chwyciłam klucze i torebkę, wsunęłam na nogi botki i wzięłam płaszcz, nim wybiegłam z domu. Szybko wskoczyłam do zimnej furgonetki, drżąc i wsadzając kluczyki do stacyjki oraz wycofując z podjazdu.
Byłam na misji. Nie miałam pewności, czy zostanie ona w ogóle przyjęta, ale była warta spróbowania. Jedyna gorsza rzecz, która mogłaby mi się przytrafić, to zatrzaśnięcie mi drzwi przed nosem, przez co musiałabym wrócić do samochodu. W którym tak bardzo przyzwyczaiłam się przebywać.
Który był domem zamiast pustej muszli po minionym związku zrujnowanym przez zazdrość i całe piekło nieporozumień.
Gdy podjeżdżałam pod Cumberland Farms, łagodnie stukałam rękoma o kierownicę. Zaparkowałam i wyciągnęłam z torebki portfel, zanim wyskoczyłam z samochodu i weszłam do znienawidzonego przeze mnie sklepu spożywczego.
Miejscowi licealiści, którzy stali na zewnątrz, uważali go za swój dom i zawsze rzucali złośliwe komentarze, gdy ktoś obok nich przechodził, kiedy oni opierali się o ceglaną ścianę i palili papierosy, jakich nawet nie mogli sami kupić.
A sprzedawcy nie byli wcale lepsi.
I gdyby to nie jedyne osoby w mieście mogące sprzedać dwunastopak piwa, pewnie nigdy nie postawiłabym w tym sklepie nogi.
Minęłam uczniów ze spuszczoną głową. Otworzyłam drzwi i weszłam do ciepłego miejsca.
- Bella!
Skrzywiłam się i powoli spojrzałam na ladę, dostrzegając stojącego za nią Mike’a Newtona oblizującego wargi w sposób, jaki pewnie uważał za dwuznaczny.
Wyglądał obrzydliwie.
- Cześć, Mike – wymamrotałam, szybko zmierzając w kierunku lodówek i chwytając dwunastopak Heinekena.
Wolno podeszłam do lady, chcąc, żeby zarówno zakupy jak i wgapianie się tego chłopaka w mój dekolt skończyło się jak najszybciej.
Wpatrywał się w biust każdej kobiety, która weszła do sklepu i była na tyle głupia, żeby odpowiedzieć na jego przywitanie.
Tak jak ja.
Jęcząc w duchu i przygryzając wnętrze policzka, położyłam piwo na ladzie.
- Robisz przyjęcie, Bello? - spytał, uśmiechając się do mnie, kiedy skanował kod kreskowy znajdujący się z boku opakowania.
- Po prostu spędzam noc w domu – westchnęłam, bawiąc się portfelem i patrząc na mały ekranik, który jeszcze nie pokazywał ceny.
Czy on mógł działać jeszcze wolniej? Ile czasu może zajmować zeskanowanie kodu?
Otuliłam się ciaśniej płaszczem wokół klatki piersiowej, gdy zauważyłam, że spojrzenie Mike’a błądzi w dół tej drogi, przez co odchrząknęłam.
- Słyszałem, że ty i Jake zerwaliście – powiedział zwyczajnie, wzruszając jednym ramieniem, kiedy cena nareszcie się wyświetliła.
Chciałam go zapytać, skąd się tak szybko o tym dowiedział, ale powstrzymałam się, gdy pytanie już prawie opuściło moje usta. W tak małym mieście, z tyloma wścibskimi ludźmi, to wręcz nieuniknione, że koniec mojego związku przez kolejny tydzień będzie głównym tematem rozmów.
- Tak, bo jestem lesbijką – skłamałam szybko, podając mu banknot dwudziestodolarowy. – A jemu nie bardzo się to podobało.
Obserwowałam z zadowoleniem, jak szczęka Mike’a opada, a on powoli bierze pieniądze z lady i wsadza je do kasy.
- Serio?
Przytaknęłam, biorąc głęboki wdech i patrząc mu w oczy. – Jestem oddana dziewczynom, Mike.
- Och – wymamrotał z przygnębieniem, po czym wyliczył moją resztę i mi ją podał. – Życzę miłego wieczoru, Bello.
Wsadziłam pieniądze do portfela i wzięłam piwo, przytakując i radośnie mu machając, gdy wychodziłam ze sklepu.
- Ja tobie też, Mike!
Powinnam przejmować się tym, że ta plotka rozniesie się po mieście w przeciągu minuty, jednak nie robiłam tego.
Dopóki ktoś nie wyprowadzi go z błędu
Radośnie odkładając piwo na miejscu pasażera w mojej furgonetce, wycofałam się tyłem z parkingu i pojechałam wzdłuż ulicy do Rickiego.
Jedną zaletą tego miasta było to, że wszystko mieściło się na jednej ulicy: sklep monopolowy, w którym można było kupić tylko wino i mocniejsze trunki, pizzeria, Sticks Pharmacy, Cumberland Farms, Stewart’s, lodziarnia i jadłodajnia T.J.’s Deli, które znajdowały się po obu stronach.
Wyskakując z furgonetki z portfelem w ręce, pobiegłam do niedorzecznie małej pizzeri, zapłaciłam za zamówione jedzenie i po pięciu minutach stamtąd wyszłam.
Przesuwając piwo na podłogę, położyłam na fotelu gorącą pizzę i schowałam portfel do torebki, po czym wyjechałam na główną drogę.
Zaczęłam się denerwować, gdy dotarłam do swojej ulicy. Moje ręce mimowolnie zaczęły uderzać w kierownicę, a ja obgryzałam dolną wargę, kiedy minęłam niewielkie wzgórze prowadzące do naszego domu.
Mógłby zamknąć mi drzwi przed nosem. Mógłby nawet ich nie otworzyć. Istniało wiele rzeczy, które mógłby zrobić, a wszystko, co sobie wyobrażałam, nigdy nie wychodziło po mojej myśli.
Pewnie był zbyt zmęczony moim widokiem. Odkąd przyjechał, widywałam go codziennie, a zazwyczaj zdarzało mi się to bardzo rzadko. Prawdopodobnie byłam ostatnią osobą, jaką chciał w tej chwili zobaczy. Wjeżdżając na podjazd, zauważyłam, że światło w jego kuchni wciąż pozostało zapalone.
Może zostawił je włączone i zasnął? Może nawet nie był teraz przebudzony. Tylko to, że ledwie była dziewiętnasta, nie znaczyło, iż nie czuł wyczerpany i nie spał. Nie miał regularnej pracy jak większość mieszkańców tego miasteczka. Nie potrafiłam sobie w ogóle wyobrazić, jak niewiele czasu poświęcał na sen, gdy pracował.
Wjechałam na podjazd i wpatrywałam się przez lusterko wsteczne w jego dom, a moja dolna warga nadal znajdowała się między zębami. Kontynuowałam jej żucie.
Najgorsze, co mogło się zdarzyć, to nieodtworzenie mi drzwi. A gdyby tego nie zrobił, miałabym przynajmniej jedzenie na trzy dni do czasu, aż nie poszłabym do warzywniaka.
Powoli wyszłam z furgonetki, zamknęłam za sobą drzwiczki i podeszłam do niej z drugiej strony, by za jednym zamachem wyciągnąć jedzenie, piwo i torebkę.
Wymierzyłam wzrokiem długość drogi między naszymi domami a lodem, który znajdował się na naszych podjazdach, po czym przewiesiłam torebkę przez ramię i wzięłam zakupy do obu dłoni, by zachować równowagę.
Zatrzasnęłam drzwi biodrem i zaczęłam wolno zmierzać na drugą stronę ulicy, nadwyrężając wzrok, żeby uniknąć poślizgnięcia się i upadku.
Może powinnam napisać mu notkę i znowu przykleić ją na drzwiach. To było z mojej strony tchórzliwe i dziecinne, ale kiedyś się sprawdzało.
Wskoczyłam na ganek, z łatwością omijając zamarzniętą kałużę na szczycie schodów i byłam z siebie dumna, że nie pozwoliłam lodowi mnie dzisiaj zabić. Następnie podeszłam pod drzwi, ponownie łapiąc wargę między zęby.
Jeśli wieczorem nadal pozostanie cała i zdrowa, to stanie się cud.
Biorąc głęboki oddech, delikatnie zapukałam, wytężając słuch, by dosłyszeć jakiekolwiek oznaki ruchu i zadrżałam z powodu niecierpliwego stania na zewnątrz budynku.
Gdy po minucie nadal niczego nie słyszałam, zapukałam jeszcze raz, bo miałam żałosną nadzieję, że może po prostu nie dosłyszał za pierwszym razem.
Ale kiedy minęła kolejna minuta, a moich uszu wciąż nie dobiegał zza drzwi żaden odgłos ruchu, westchnęłam ociężale i odwróciłam się, by zejść z ganku.
Przyjrzałam się błyszczącemu w niewyraźnym świetle latarń ulicznych lodowi i ostrożnie na nim stanęłam, wiedząc, że przeskoczenie przez niego jeszcze raz to jak podpisane własnego aktu zgonu. Moja noga prawie natychmiastowo się z niego zsunęła, a ja spadłam prosto na tyłek.
- To chyba jakiś żart – jęknęłam, gdy skrzydełka kurczaka i pizze wyleciały z moich rąk.
Piwo wylądowało obok mnie, a ręka znajdowała się na jego szczycie, jednak mimo tego byłam pewna, że kilka butelek się stłukło.
Miałam ochotę się rozpłakać. Chciałam tylko wsadzić głowę między kolana i wyszlochać moje małe serduszko, bo cały ten dzień jest jednym, wielkim rozczarowaniem.
Za to, kiedy łzy zaczęły wypełniać moje oczy, podparłam się o dwunastopak, aby móc wstać. Pociągając nosem, podniosłam opakowania z pizzą, które ślizgały się po podjeździe. Jednak skrzydełek kurczaka nie spotkał ten sam los. Szczyt białego, styropianowego pudełka otworzył się i niemal mogłam ujrzeć, jak rozsypały się dookoła.
Przetarłam policzki, próbując pozbyć się łez. Zaczęłam ostrożnie zaczęłam kopać skrzydełka na ulicę, żałośnie chlipiąc.
Boże, mam nadzieję, że Edward spał, bo jeśli teraz wyjdzie z domu i zobaczy mnie w takim stanie, to już nigdy nie będę mogła mu spojrzeć w oczy.
Ale oczywiście mniej niż dziesięć sekund później usłyszałam otwieranie drzwi i ledwie powstrzymałam się od szlochu. Zebrałam wpół pełne pudełko ze skrzydełkami kurczaka, po czym ścisnęłam je w wolnej ręce.
Byłam pewna, że każdy w mojej sytuacji byłby rozbawiony.
- Bella? – spytał, a jego cichy głos uniósł się w powietrzu. Z opuszczoną głową poruszyłam się na jego podjeździe najdalej od niego, jak potrafiłam.
A kiedy otworzyłam usta, żeby opowiedzieć jakiś głupi żart, który zobrazowałby moje dziwne zachowanie, nie udało mi się z nich wydobyć niczego innego oprócz stłumionego szlochu.
Chciałam umrzeć.
Albo przynajmniej znaleźć bardzo głęboką, ciemną dziurę, w której mogłabym się ukryć do czasu, aż Edward nie wróci do Kalifornii.
No więc przyłożyłam do warg jedną z dłoni i pokręciłam głową, kiedy zeszłam ze schodów, aby wziąć piwo.
- Bello, wszystko w porządku?
A on tam był. Bez żadnego ostrzeżenia, bez niczego. Stał boso na dole schodów, a także bez płaszcza i chwycił piwo, zanim zdążyłam po nie sięgnąć.
- Tak – pisnęłam, pociągając głośno nosem i patrząc się na jego nieodziane stopy.
- Nic ci się nie stało?
Moja duma była wystarczająco urażona, a tyłek nawet ukłuł, ale oprócz tego czułam się cudownie.
- Nie – ponownie zapiszczałam, kręcąc głową, kiedy znów chwyciłam wargę między zęby.
Nawet jego stopy były atrakcyjne. Uch, o czym ja myślałam? Przecież to mój sąsiad – mój znany sąsiad, bardzo przystojny sąsiad, który nigdy nie spojrzał na mnie inaczej niż na część pary, jaka pomagała mu w odśnieżaniu zimą podjazdu. Samo pomyślenie przez chwilę o tym, że mógłby się mną zainteresować, było obłędem.
- Bello.
I wtedy mój podbródek znalazł się w jego dłoni, a oczy patrzyły w moje, zmuszając mnie, bym na niego spojrzała.
- Nie jest w porządku.
- Ja właśnie... - czknęłam i zamknęłam oczy, próbując odepchnąć jego rękę. Nie udało mi się. – Jesteś głodny.
- Co to ma do rzeczy?
Delikatnie uniósł mój podbródek, a ja podniosłam powieki, czując się nawet bardziej upokorzoną, ponieważ kilka łez spłynęło po moich policzkach.
- Ja... ja...
O Boże, to się nigdy nie skończy, prawda? Jąkałam się i znajdowałam na skraju szlochania. Bez względu na to, jak bardzo chciałam powiedzieć: „Przyniosłam jedzenie, żebyśmy coś zjedli”, te słowa nie opuściły moich ust.
- Oddychaj, Bello – powiedział łagodnie, odkładając piwo na ziemię, by objąć moją twarz dłońmi.
Starł kciukami łzy z moim policzków i wpatrywał się w moje oczy, a ja poczułam, że się uspokajam.
Jednakże zażenowanie ponownie się nasiliło, a moja twarz zapłonęła, kiedy wciąż tam stał, uosabiając dziesięć drastycznie różnych odcieni perfekcji, podczas gdy światło z werandy oświetlało go i jego piękne, zielone oczy, wciąż wpatrujące się w moje brązowe.
- Co tu robisz? – zapytał łagodnie.
- Mogę sobie iść.
- Nie powiedziałem, że chcę, abyś poszła. Chcę po prostu wiedzieć, co tu robiłaś... i dlaczego kopałaś skrzydełka kurczaka na ulicę.
Dlaczego świat kazał mi cierpieć za te zawstydzenia, a nie mógł się otworzyć i połknąć mnie w całości, kiedy nie potrafiłam już sobie z tym radzić?
Musiałam się wyprowadzić. Nie było mowy, abym potrafiła to znieść, widując go i wspominając ten moment, przez który miałam ochotę skoczyć z klifu.
- Jeszcze nie jadłam i nie mam też żadnego jedzenia – odpowiedziałam niewyraźnie, brzmiąc, jakbym się dusiła. – Więc pomyślałam, ze może gdzieś pójdę i kupię coś, żebyśmy mogli...
Przełknęłam. To brzmiał tak głupio, jak sądziłam. Co ja sobie w ogóle myślałam? Szczerze?
On chciał ciszy i spokoju, a ja nie pozwalałam mu się tym nacieszyć, odkąd tu przyjechał. Cholera, to na pewno wyglądało tak, jakbym robiła wszystko, od czego uciekał - od rozbijania obozu na jego trawniku, pomimo panującej na zewnątrz temperatury.
Byłam gównianą sąsiadką. I okropną przyjaciółką.
- Nieważne – wymamrotałam, czując, jak łzy zbierały się w głębi mojego gardła. – Ja po prostu... mam...
- Co to za pizza?
Zamrugałam na niego, całkowicie ignorując łzę, która z tego powodu spłynęła po mym policzku.
- Słucham? – mruknęłam, a ton mojego głosu był monotonny.
- Jaką pizzę kupiłaś? – spytał cicho, a jego usta ułożyły się w mały uśmiech, kiedy kolejny raz wytarł moje łzy.
- Naprawdę nie musisz...
- Jeśli serową, to zaciągnę cię do domu bez względu na to, co powiesz.
Przytaknęłam, w końcu poddając się chęci otarcia swojej twarzy o jedną z jego dłoni. Uśmiech na jego twarzy stał się o wiele większy i nie miałabym nic przeciwko, gdybym widywała go przez resztę swojego życia.
- W takim razie po co tu stoimy? – zaśmiał się, zabierając rękę z mojej twarzy i schylając się po piwo.
Zatęskniłam za dotykiem jego dłoni, gdy tylko straciłam z nią kontakt, i westchnęłam, ruszając za nim po schodach. Weszłam do domu.
Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się dookoła w salonie, orientując się, że jeszcze nigdy tu nie byłam. Edward często bywał u mnie, ale ja nigdy nie znalazłam się dalej niż na jego ganku.
Zdałam sobie sprawę, że większość mebli została przywieziona do jego domu, kiedy odwiedzili go rodzice, i zazdrościłam mu kanapy. I małego, eleganckiego, szklano-metalowego telewizora, który stał po przeciwnej stronie pokoju. I leżanki. Wiedziałam, że w przeciwieństwie do ohydnej, wyblakniętej, niebieskiej, dwudziestokilkuletniej, którą przywiozłam do swojego salonu, ta miała jedynie rok.
- Niektóre kawałki mogą być połamane – powiedziałam z zakłopotaniem, gdy szłam za nim do kuchni, żeby podgrzać pizze i skrzydełka.
Powoli położył je na blacie tuż obok zlewu i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
- Dlaczego?
- Uderzyły całkiem mocno o ziemię, kiedy upadłam – wymamrotałam, pospiesznie otwierając pudełko, by stwierdzić, że pizza przylegała do jego szczytu.
Och, przepięknie. Nie zauważyłam, że mogło ono być do góry nogami, zanim je podniosłam. Nie wiem, jakim cudem o tym nie pomyślałam albo jak je przekręciłam, nie zauważając tego, ale wydaje mi się, że płacz, pociąganie nosem i próba unikania własnego sąsiada miały z tym wiele wspólnego.
- Raczej nie nadają się do jedzenia.
- Powinnam już iść – wymruczałam, wsadzając pizzę do pudełka i zakrywając twarz dłońmi.
- Co? Dlaczego?
- Miałam bardzo, ale to bardzo zły dzień, a to – wskazałam na pizzę, kładąc ręce przy ciele – wcale go nie polepszyło.
- Jeśli to poprawi ci humor, to mój dzień wcale nie był lepszy. – Rozerwał opakowanie z piwem i wyciągnął z niego dwie butelki, przyglądając się im przed podaniem mi. – Opowiedz mi o nim.
- Nie chciałbyś tego słuchać.
- Nie poprosiłbym o to, gdybym nie chciał. – Odkręcił swoją butelkę, po czym odłożył ją z boku i popatrzył na stan innych. – Wyrzuć to z siebie, Bello.
Nie chciał, żebym o tym mówiła. Gdybym to zrobiła, to wyjąkałabym tylko masę słów i popłakałabym się, a łzy spłynęłyby na kuchenną podłogę. Żadne z nas nie musiało się teraz z tym zmagać.
- To naprawdę...
- Bello. – Przerwał oglądanie butelek i odwrócił się przodem do mnie, krzyżując ramiona na torsie. – Przyniosłaś mi jedzenie. Jestem strasznie głodny. I mam dwie ręce, które możesz wykorzystać, jakkolwiek zechcesz. Więc powiedz mi, dlaczego twój dzień był taki zły.
- Tylko wtedy, jeśli ty mi opowiesz o swoim.
- Zgoda... ale ty pierwsza.
Wzdychając ciężko, odkręciłam swoje piwo i odwróciłam się, aby wrzucić kapsel do śmietnika stojącego obok lodówki, po czym oparłam się o blat i obserwowałam, jak wrócił do grzebania w pudełku.
Więc opowiedziałam mu o wszystkim, co mi się dzisiaj przydarzyło. Od Jessici Stanley, która ukradła mój czas wakacyjny – pomijając to, jaki był ku temu powód – do Jake’a, który przybył, aby zniszczyć moją sypialnię i wziąć wszystkie meble i jedzenie, co doprowadziło do tego, że skończyłam z górą papierów, nad jakimi pracy jeszcze nie skończyłam.
Słuchał mnie, jakbym mówiła o najważniejszej rzeczy na świecie i zaczęłam powoi odczuwać, że napięcie i rozczarowanie towarzyszące mi jeszcze dziesięć minut temu, zaczęło mnie opuszczać. Nie potrafiłam sobie przypomnieć, dlaczego płakałam na jego podjeździe, chociaż na szczęście o tym nie wspomniał. Wszystkie te wydarzenia wydawały mi się takie odległe, jakby miały miejsce wieki temu.
Naprawdę minęło wiele czasu, odkąd ostatni raz się tak czułam. Oczywiście Jake też ze mną rozmawiał, ale nigdy nie słuchał tego, co mówię. Zadawał pytania w odpowiednich miejscach i wydawał odpowiedni dźwięki, kiedy przytakiwał, ale gdy pytałam go o coś następnego dnia, niczego nie pamiętał.
To bardzo miłe wiedzieć, że ktoś mnie teraz słucha i przejmuje się tym na tyle, by zadawać mi pytania.
Edward wybrał tylko dwie butelki piwa, które miały drobne zarysowania, a resztę wsadził do pustej lodówki, nim zaatakował pudełka z pizzą i zaczął układać ją na bardzo drogim, białym talerzu ze złotą otoczką. Zjadł cały kawałek, kiedy ja dopiero zabrałam swój ze szczytu pudełka i poszłam za swoim sąsiadem do salonu, gdzie oboje kłapnęliśmy na kanapę.
- A tobie co się przytrafiło? – spytałam, odchylając głowę i przyglądając się, jak pożera dwa kawałki pizzy w mniej niż minutę.
Widziałam fragment tej sceny z samego ranka, ale byłam pewna, że całość prezentowała się o wiele gorzej. Tak łatwo mnie rozproszył, gdy pomógł mi z książkami, jakie wzięłam ze starej, zamkniętej biblioteki Warrensburgów, więc nie miałam okazji, aby się wtedy wtrącić.
- Próbowałem zrobić zakupy – wymamrotał, biorąc kęs. – I już prawie wychodziłem, kiedy jakaś kobieta naprzeciw mnie zauważyła, że nie jestem przeciętną osobą i zaczęła krzyczeć na całe gardło.
Wywrócił oczy i oblizał palce.
Zauważyłam, że zostałam zniewolona przez jego język oplatający się wokół każdego koniuszka palców i zmusiłam się, by spojrzeć mu w oczy, gdy znów zaczął mówić.
- Reszta tego cholernego sklepu nie potrzebowała dużo czasu, żeby zorientować się, że ta kobieta nie krzyczała z powodu pająka. Wybiegłem stamtąd tak szybko, jak potrafiłem i od tego czasu nie wychodziłem z domu.
- To naprawdę jest do kitu. – Przechyliłam butelkę, aby się napić. – Przykro mi.
Wzruszył jednym ramieniem, odgryzając kolejny kawałek pizzy, zanim na mnie spojrzał.
- Po prostu się tego tutaj nie spodziewałem, wiesz? To się nigdy wcześniej nie zdarzyło i wydaje mi się, iż sądziłem, że tak będzie przez cały czas. – Mówiąc to, wywrócił oczami i pokręcił głową. – Byłem głupi, że w ogóle tak myślałem.
- Nie jesteś głupi. Przyjeżdżasz tu, żeby na kilka uciec od tego wszystkiego. Zasłużyłeś sobie na trochę czasu i to było bardzo niegrzeczne z ich strony, że ci na to nie pozwolili.
Patrzył na mnie, powoli oblizując sos z pizzy, który został w kąciku jego ust – sprawiając, że całkowicie oniemiałam i w okamgnieniu zaparło mi dech – nim zaczął się uśmiechać.
- Jesteś pierwszą, normalną osobą, która to tak postrzega.
Poczułam, że moja twarz robiła się coraz cieplejsza i szybko podniosłam z talerza ostatni kawałek pizzy, pospiesznie wsadzając jej koniec do ust i unikając jego spojrzenia.
- To prawda – wymruczałam, wyciągając rękę, by skubnąć materiał swoich dżinsów. – To znaczy, już i tak pewnie masz dość tego, że cię nękam.
- Nigdy mnie nie nękasz, Bello. Lubię twoje towarzystwo.
Jeśli wcześniej sądziłam, że moja twarzy była czerwona, to teraz miałam cholerną pewność, że nic już nie może tego przebić.
- Chciałeś od wszystkiego odpocząć – odparłam cicho, odkładając pizzę na talerz.
- I ciągle odpoczywam. Teraz robię to w twoim towarzystwie i moim zdaniem dzięki temu pobyt tutaj jest fajniejszy. Lubię twoje towarzystwo, Bello – powtórzył niskim i delikatnym głosem.
Spojrzałam na niego i przełknęłam, napotykając jego intensywne spojrzenie.
- Też lubię twoje towarzystwo – wyszeptałam, odchrząkając i siadając prosto, kiedy zorientowałam się, że zaczynamy się ku sobie pochylać.
Chryste, co ja robiłam? Pochylałam się w jego stronę i do niego szeptałam? To fantazja, która nigdy nie zostałaby zrealizowana.
- Ja, um. – Ponownie odchrząknęłam, obserwując, jak Edward przesuwa się na drugi koniec kanapy. – Muszę iść do sklepu, więc może... chciałbyś... um – zaśmiałam się nerwowo – iść tam ze mną? Może?
Patrzył się na mnie, a jego perfekcyjna szczęka poruszała się, gdy przeżuwał pizzę.
Naprawdę musiałam przestać to robić.
Naprawdę musiałam przestać mu bezceremonialnie przerywać i zachowywać się jak wariatka, kiedy chcę spędzać z nim czas.
Co wcale nie było takie łatwe.
- Mógłbyś, um... założyć kapelusz albo coś innego dla niepoznaki? No wiesz, żeby ludzi mogli się kontrolować.
Dlaczego niczego nie mówił?
- Albo mógłbyś – Przełknęłam, wbijając wzrok w nogi i kładąc wpół zjedzony kawałek pizzy, na którą już nie miałam ochoty, między nami – dać mi listę zakupów i ja zrobiłabym je dla ciebie? Musisz przecież coś jeść, kiedy nie ma mnie w domu.
Chciałam się uderzyć. Jakby liczył na to, że będę go karmić... Racja. Zakpiłam z siebie w duchu. Nie byłam dla niego taka ważna i nie powinnam pozwolić sobie tak myśleć.
Byłam przystępna jak każda inna dziewczyna. Po prostu miałam okazję mieszkać obok niego, co stanowiło łatwe udogodnienie.
Na tę myśl moja twarz znów się zaczerwieniła i zakryłam ją ręką, niewiele myśląc o swoich wcześniejszych czynach.
Nie byłam łatwa... byłam przystępna. Tak, to lepsze słowo. Przystępna.
- O czym myślisz?
O, świetnie, to najprostsza forma odrzucenia – pominięcie pytania i zapytanie o coś innego.
- O niczym – westchnęłam ciężko, kręcąc głową i zamykając oczy. – O niczym.
- O której jutro kończysz pracę? – spytał mimochodem.
- O szóstej, ale potem wychodzę z przyjaciółkami.
Znowu zaczęłam skubać dżinsy i przygryzłam dolną wargę, kiedy pomyślałam o klubie, do którego chciały mnie zaciągnąć Rosalie i Angela.
Piątkowe wieczory to nasze „dziewczyńskie wieczory” i odwoływałyśmy je tylko wtedy, kiedy pogoda była do kitu. Ten piątek zapowiadał się na cholernie zimny, ale przynajmniej śnieg nie miał padać.
W tym tygodniu szłyśmy na skrzyżowanie Saratoga i Caroline Street, gdzie znajdowały się bary i klub oraz naprawdę obskurni, pijani faceci, którzy sobie tam spacerowali i wykrzykiwali prymitywne rzeczy, gdy się ich ignorowało.
Jeśli już, wypiłabym parę drinków i byłabym zdolna do wyrzucenia tej okropnej rozmowy z głowy, dopóki nie dotarłabym do domu, aby się z tym zmierzyć, kiedy wejdę do niemal pustych pomieszczeń.
- A co z sobotą?
- Pracuję do czwartej – westchnęłam, dłubiąc przy nitce wystającej z moich spodni.
- Chciałabyś wtedy iść?
Podniosłam głowę i nie mogłam powstrzymać się od szerokiego uśmiechu, jaki wpełzł na moją twarz.
Mimo wszystko mnie nie odrzucił.
Moje serce urosło, kiedy usiadłam prosto i przytaknęłam, sięgając po zostawiony kawałek pizzy, by z powrotem położyć ją na kolanach.
- Tak, okej.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Sob 22:20, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Aż się serce kraje, gdy pod takim dobrym opowiadaniem, nie ma komentarzy :P Trzeba spełnić swój czytelniczy obowiązek!

Na wstępie z góry przepraszam za jakiekolwiek zgrzyty czy błędy! Poprawiałam dość szybko, bo chciałam, żebyście mieli dziś rozdział, a do tego chyba znowu się przeziębiłam i głowa mnie boli, więc mogłam coś przeoczyć Wink

A teraz do samej treści. Opowiadanie jest urzekające i oryginalne. Dodatkowo bardzo urocze, szczególnie w relacjach Edward-Bella. Są tacy niepewni i nieśmiali, ze to aż boli! Jedno przez drugie myśli, że ma się dosyć, a tak naprawdę łakną swego towarzystwa jak nikt inny! I naprawdę na miejscu Belli zabiłabym Jacoba tępą łopatą, potem zakopałabym go nią, odkopała, znowu zabiła, znowu zakopała i dodatkowo odtańczyła na jego grobie taniec zwycięstwa, unosząc zakrwawiony przedmiot do góry i rozwalając jego badziewia :P Dobra, znowu brzmię sadystycznie ^^
Przez chwilę miałam też wrażenie, że się pocałują. Jak tak siedziała i się pochylił i ścierał jej łzy... No ale jak zwykle mój spaczony mózg sobie za dużo wyobraził xP Szlag by ich, ech.

Ale to wiadome, że czekam na takie sceny... Normalka. Spod pióra CrimsonMarie na pewno będą zapierały dech, więc mam nadzieję, że się pojawią (a kiedy jej nie mam?! Twisted Evil)

Cóż, bardzo dziękuję kochane moje, że to tłumaczycie :*
Buziaki,

Weruu. :*
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 22:57, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Powtórzę po poprzedniczce - mi również kraje się serce, kiedy widzę, jak mało pod tym wspaniałym tekstem komentarzy. On zdecydowanie na nie zasługuje, o czym utwierdza mnie każdy kolejny rozdział.
I tym razem czuję się urzeczona Very Happy Wszystko tu jest tak delikatne, subtelne, piękne. Chciałabym to jakoś uściślic... To opowiadanie ma w sobie jakieś światło i kojące ciepło. Wydaje mi się, że to dobre określenie tego, co czuję, czytając każdą część. Odpręża mnie, odpoczywam przy nim. Odbieram wszystkie, wspaniale uwypuklone w narracji emocje, odczuwam je intensywnie i z przyjemnością.

Znów bardzo dobre tłumaczenie. Jak zawsze świetnie stylistycznie. Moje oko wyłapało jedynie dosłownie parę drobnych usterek interpunkcyjnych i literowych, ale one naprawdę nie utrudniały czerpania z czytania słodkiej przyjemności.
Tłumaczacym ponownie, stokrotnie dziękuję. Życzę jak najwięcej zapału do przekładania, czasu i oczywiście po stokroć więcej komentarzy!
Wszystkich czytających namawiam do ujawnienia swojej czytelniczej obecności. Bardzo bym nie chciała, żeby tłumaczki zawiodły się ponownie tak skąpą ilością słów pod dowodami ich wysiłku i chęci.
Z czystym sercem poleciłabym to tłumaczenie jako jedno z najlepszych, jakie obecnie śledzę. Smile

Pozdrawiam i przy okazji życzę też wszystkiego najpiękniejszego na zbliżające się święta :* Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Taka_Ja dnia Sob 23:00, 19 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Sob 23:01, 19 Gru 2009 Powrót do góry

To pewne: nienawidzę Jake'a. Jeszcze w żadnym opowiadaniu nie spotkałam się z takim chamstwem z jego strony. Szczęka mi opadła, jak przeczytałam, że nawet jedzenie zabrał. To był cios poniżej pasa. O łóżku nawet nie wspominam, bo trudno mi to pojąć. Autorka lubuje się chyba w chwilowej dramaturgii.
Ogólnie rzecz biorąc aż mnie wzięło współczucie, kiedy Bella zobaczyła pusty dom, potem przewróciła się, no i jeszcze akcja z Jessicą.
I tu coś mi nie pasi:

Cytat:
Poznałam go trochę od czasu, kiedy odkryła, że tu mieszka i wiedziałam, że ostatnią rzeczą, której potrzebował, była Jessica Stanley siedząca na jego trawniku w najbardziej kuszącym stroju, jaki mogła założyć, w smutnej, żałosnej próbie oczarowania go.


Nie powinno być poznała? Lub poznałam ją ?

A co do komentarzy, to to woła o pomstę do nieba. Nie rozumiem ludzi, którzy nie napiszą chociażby przysłowiowego jednolinijkowca, dzięki któremu wyznaliby swój zachwyt nad tłumaczeniem. Moim zdaniem to brak szacunku dla pracy, jaką wykonują dziewczyny (dzisiaj Marta).
Rozdział świetny, tylko czekać, aż Bella i Edward zaczną się do siebie zbliżać.
Czasu na tłumaczenie,
buziaki!


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Ewelina dnia Sob 23:02, 19 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
marcia993
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sty 2009
Posty: 997
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 104 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: who cares?

PostWysłany: Sob 23:13, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Uff, dzięki, dziewczyny. Kochane jesteście, że cały czas komentujecie Stay'a. ;*

Ewelina napisał:
I tu coś mi nie pasi:

Cytat:
Poznałam go trochę od czasu, kiedy odkryła, że tu mieszka i wiedziałam, że ostatnią rzeczą, której potrzebował, była Jessica Stanley siedząca na jego trawniku w najbardziej kuszącym stroju, jaki mogła założyć, w smutnej, żałosnej próbie oczarowania go.


Nie powinno być poznała? Lub poznałam ją ?


Ewela, właśnie nie, bo tak jest w oryginale. Wink
Chodziło o to, że odkąd Jessica zorientowała się, że Edward wprowadził się do miasteczka, to minęło kilka miesięcy i Bella zdażyła go przez ten czas poznać i dowiedzieć się, jaki jest, co lubi itd. Smile Chociaż moze faktycznie trochę koślawo to brzmi. Jeśli wpadnę na jakiś inny pomysł, jak zapisać to zdanie, to je zmienię.

Aha, bo zapomiałam napisać pod ostatnim rozdziałem (swoją drogą przypomniałam sobie o tym, kiedy czytałam posta Takiej_Jej Very Happy), a wątpię, żebym przed świętami dodała jeszcze rozdział, któregoś z ficków, jakie tłumaczę, więc (razem z Kristenhn a.k.a. Karoliną, która wpieprzyła się w mojego posta Laughing) ŻYCZĘ WSZYSTKIM UDANYCH, WESOŁYCH ŚWIĄT. WinkSmile


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez marcia993 dnia Sob 23:32, 19 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wireless
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Roberta :D

PostWysłany: Sob 23:33, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Ja również powtórzę, że to wstyd i hańba, nie wyrazić w chociażby kilku zdaniach, swojego zachwytu nad tym mistrzowskim tłumaczeniem!
Przecież to arcydzieło, samo w sobie.

Opowiadanie to góruje na mojej prywatnej liście najlepszych fanfictions. Zainteresowała mnie niezwykle ciekawa fabuła, magia, która pojawia się w każdym rozdziale, Bella i Edward, a także ich zachowania. Hah, też nie lubię Jake'a. Jak można być takim chamem i zabrać nawet jedzenie? Cios poniżej pasa, proszę państwa.

Oczywiście, Bellę i Edwarda ciągnie ku sobie. Ciekawi mnie bardzo jak to będzie dalej - sława i tym podobne sprawy (ogółem świat Edka) - jak Swanowa sobie z tym poradzi. Mam tylko cichą nadzieję, że Jake już więcej się nie pojawi.

Tłumaczenie świetne. Czyta się niezwykle lekko i przyjemnie. Nie można się nudzić! Zawsze z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. To opowiadanie ma w sobie 'to' coś, co sprawia, że czytelnik łaknie więcej i więcej.

Pozdrawiam, Wireless.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Sob 23:40, 19 Gru 2009 Powrót do góry

Marcia, zgadzam się w 100% z Eweliną:D

Jake tutaj to cham, prostak, małostkowy facet i aż brak mi epitetów na opisanie jego paskudnego zachowania. Pal licho jeszcze te meble, ale zabranie jedzenia to już takie... takie... Perfidne, że brak mi słów! Najchętniej bym go rozstrzelała, zakopała, odkopała nakopała do tyłka i znowu zastrzeliła Nie mam pojęcia, jakim sposobem Bella wcześniej tego nie zauważyła... Tak samo Jess. Rozpieszczona małolata z chorym tatuśkiem
Natomiast zachowanie Edwarda było słodkie :) Ewidentnie tą dwójkę do siebie ciągnie :D
Tłumaczenie samo w sobie świetne Wink Bardzo ładnie wszystko oddałaś Wink Czytałam oryginał i będzie... fajnie :D

Pozostaje mi życzyć weny i czasu Wink

Pozdrawiam Wink


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Pon 15:02, 21 Gru 2009 Powrót do góry

Bardzo się cieszę z nowego rozdziału !! To jedno z moich ulubionych . :)
Ma niepowtarzalny klimat , oboje są tacy słodcy . Edward , wiadomo jest sławny i boi się tego całego szumu . Bella z tą swoją nieśmiałością też jest urocza chociaż mogłaby być trochę bardziej pewna siebie , ale już chyba taki jej urok .
Co do Jake to nie popisał się chłopak , rozumiem że jest zazdrosny i pewnie trochę zdruzgotany rozstaniem , ale trochę przesadził z tą wyprowadzką . Zawsze wiedziałam że urażona męska ambicja jest najgorsza i taki facet jest zdolny do wszystkiego .
Tłumaczycie dziewczyny świetnie i róbcie tak dalej Wink
Pozdrawiam i Wesołych świat życzę
Viviaan


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Śro 21:57, 23 Gru 2009 Powrót do góry

Oj chyba moja wena na konstruktywne komentarze mnie opuszcza;/ Nadrabiam zaległości i chyba się już wypaliłam. Ale nie mogłam tutaj nie zajrzeć i nie powiedzieć jak doskonale sobie radzicie. Stay jest jednym z moich naj naj najulubieńszych tłumaczeń. Doskonałe opowiadanie. Takie delikatne, subtelne. Rozgrywa się w swoim tempie, nic na wariata. Takie nautralne, cudowne. Ja je poprostu uwielbiam i czytam każdą nową pojawiającą się część ;-)
Wspaniała robota ;-) a ja tu jeszcze wrócę
Wesołych Świąt


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kristenhn
Wilkołak



Dołączył: 25 Sty 2009
Posty: 206
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 30 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 21:02, 02 Sty 2010 Powrót do góry

Bez zbędnych wstępów, oddaję 5 chapik w wasze ręce i mam nadzieję, że się wam spodoba. I proszę o kooomentarze, które karmią wenę na tłumaczenie ;)

Ten rozdział możecie również znaleźć na [link widoczny dla zalogowanych].

***

Autorka: crimsonmarie
Tłumaczyła: Kristenhn
Beta: chochlica1

ROZDZIAŁ 5

*EDWARD*

Stałem na samym środku cichego salonu, intensywnie wpatrując się w ciemnoczerwony dywan pod moimi stopami, kiedy próbowałem myśleć o czymś, co mógłbym zrobić.
Cokolwiek.
Byłem znudzony.
I to doprowadzało mnie do całkowitego szaleństwa.
Wreszcie rozpakowałem torby, wieszając i wpychając pomiętą kupę ubrań – za którą Alice by mnie zabiła – do przesadnie drogiej, skomplikowanej, drewnianej szafy. Zrobiłem małe pranie brudnych ciuchów, które rozrzuciłem po całym moim pokoju. Wysprzątałem łazienkę, kuchnię i salon.
Zadzwoniłem nawet do rodziców, zanim przypomniałem sobie, że oboje byli w pracy. Zatelefonowałem do siostry, nim zorientowałem się, że prawdopodobnie zaszyje się na cały dzień w studiu. W ostatniej próbie wybrałem numer Emmetta, chcąc, aby ktoś mnie czymś zajął, ale doczekałem się jedynie poczty głosowej.
Kończyły mi się rzeczy, które mogłem wykonać, i ludzie, których mogłem obdzwonić.
Podczas moich wcześniejszych przyjazdów, nigdy nie byłem znudzony. Nie miałem nic do roboty, ale podobało mi się to. Nie chciałem tego zmieniać.
Spędziłem większość czasu, krzątając się i próbując zapamiętać, co robiłem każdego dnia mojego pobytu, podczas którego delektowałem się faktem, iż nie musiałem robić kompletnie niczego, jeżeli nie miałem na to ochoty.
A teraz... wariowałem z nudów.
A to wszystko przez pewną Bellę Swan, która obecnie była w pracy. Nie w domu, ze mną, dotrzymując mi towarzystwa, jak to robiła przez zeszłe trzy noce.
Miałem kogoś, z kim spędzałem czas, rozmawiałem. Kogoś, z kim dogadywałem się jak z nikim innym wcześniej i zostałem przez to rozpieszczony.
Jakimś cudem zacząłem polegać na chwilach spędzanych z nią przez parę krótkich dni i teraz nie wiedziałem, co bez niej począć.
To raczej żałosne, że tak bardzo liczyłem na jej towarzystwo. A to, że ona w ogóle mnie nie potrzebowała, było nawet gorsze; miała własne życie i własnych przyjaciół w tym małym miasteczku, podczas gdy ja nie posiadałem nic.
Podjąłem ryzyko i zaprosiłem ją na kolację, nie myśląc wcześniej o zamieszaniu, jakie mogłoby to spowodować. I byłem nieźle zażenowany całą tą sytuacją, spędzając resztę dnia w łóżku, marząc o Belli.
Tak, śniłem o niej. Tak naprawdę to nie pogardzałem tym zbytnio, jednak to wciąż nie wydawało się prawidłowe.
Po wyciągnięciu mojego leniwego tyłka z łóżka, większość dnia spędziłem na stąpaniu pomiędzy salonem a kuchnią. Mój brzuch burczał na mnie, żądając, abym go czymś wypełnił.
Niemal się złamałem i poszedłem do Belli, aby raz jeszcze zapytać ją o kolację, zdając sobie sprawę, że efekty mogłyby być tego warte, gdybym potrafił tylko powstrzymać swój brzuch od gadania. Jednak ten przestał natychmiast, gdy zobaczyłem samochód Jake’a i dwa inne wjeżdżające na jej podjazd. Obserwowałem przez okno, jak dwóch chłopaków – nie mogących mieć więcej niż dwadzieścia lat – wynosili meble i pudła z garażu, aby spakować je do pojazdów.
Między nimi już naprawdę wszystko było skończone. Wyprowadzał się, więc ostatecznie się rozstali.
Nienawidziłem siebie za uśmiech – który zauważyłem we własnym odbiciu – na tę świadomość, toteż szybko odwróciłem się od okna, wracając do kuchni, aby gapić się na wciąż pustą lodówkę, mając nadzieję, że w magiczny sposób coś pojawi się przed moim nosem.
Więc kontynuowałem chodzenie w tę i z powrotem pomiędzy kuchnią i salonem, usiłując oglądać telewizję – nie zważając na to, co aktualnie leciało – i ignorując poczucie pustki w brzuchu.
Byłem zbyt przestraszony, aby pójść do supermarketu w centrum miasta. Nie tylko z powodu przesadnie wysokich cen, ale też dlatego, że za każdym razem, gdy tam szedłem, czułem się źle. I naprawdę nie chciałem powtórki z ostatniego wydarzenia w najbliższej przyszłości.
Cholera, byłem zbyt przerażony wyjściem z domu, więc pójście do pizzerii w centrum miasta było nie do przyjęcia.
Po siódmej poddałem się i modliłem, abym wytrzymał do jutra, kiedy to znalazłbym coś do jedzenia. Nawet jeśli oznaczało to podróż do Maine*, zrobiłbym to, gdybym mógł wtedy kupić coś bez krzyczących w moim kierunku ludzi.
Więc wróciłem na górę, zamierzając wziąć prysznic i włączyć napawający mnie strachem laptop, aby zobaczyć, czy miałem jakieś ważne wiadomości, które musiałem przeczytać.
Byłem w połowie drogi do łazienki, kiedy usłyszałem głośny trzask na zewnątrz. Przygotowany na najgorsze powoli zszedłem po schodach i chwyciłem telefon ze stojaczka, nim stanąłem w przejściu do salonu.
Może ktoś w końcu dowiedział się, gdzie mieszkałem i rzucał czymś w dom, mając nadzieję, że wyjdę, aby mógł mnie wtedy zaatakować.
Mocno ściskając telefon w dłoni i szukając numeru na policję, który wpisałem podczas mojej pierwszej wizyty, głośno przełknąłem i wolno poszedłem w kierunku drzwi.
Kiedy spojrzałem przez wizjer, usłyszałem szuranie nogami, ale nikogo nie dostrzegłem na werandzie.
Nie byłem pewny czy to dobry, czy zły znak. Były setki małych miejsc, gdzie ktoś mógł się schować specjalnie, a ja nie widziałbym go, dopóki nie byłoby za późno.
Biorąc głęboki wdech, cofnąłem się i otworzyłem drzwi, unosząc telefon do ucha, wystawiając głowę na zewnątrz.
I znalazłem Bellę kopiącą wzdłuż drogi coś, co wyglądało jak skrzydełka kurczaka.
Natychmiast odczułem ulgę i uśmiechnąłem się, oddychając swobodnie i odkładając telefon na mały stoliczek tuż przy wejściu.
Zawołałem ją i ulga szybko zniknęła, kiedy szloch wydobył się z jej ust.
Milion różnych scenariuszy przebiegło przez moje myśli. Wyprostowałem się, nie trudząc nakładaniem butów ani płaszcza. Wyszedłem na werandę, obserwując, jak potrząsnęła głową i popędziła do dwunastopaku piwa znajdującego się na dole schodów, który przeoczyłem.
Idiotycznie zapytałem, czy wszystko w porządku, schodząc po stopniach, gdy się zbliżyła. Chwyciłem opakowanie piwa, nim ona zdołała to zrobić.
Wydała z siebie mały pisk, którego nie słyszałem wcześniej u żadnej innej osoby, i natychmiast poczułem złość, kiedy spojrzałem na jej dom.
Może Jake ją jakoś zranił. A jeżeli tylko ją tknął, znalazłbym go i nic nie powstrzymałoby mnie przed oderwaniem jego kończyn; jedna po drugiej.
Zrobiłbym to dla niewielu osób na świecie, a Bella Swan jest jedną z nich.
Nie byłem całkiem pewny, kiedy się nią stała, ale gdy usłyszałem ten dźwięk pomiędzy pociąganiem nosa a zduszonymi szlochami, było boleśnie oczywiste, że zrobiłbym wszystko, co w mojej mocy, aby mieść pewność, że nikt ponownie jej nie skrzywdzi.
Nawet gdy mi odpowiedziała, nie spojrzała na mnie. I to był jeden z tych momentów, w których potrzebowałem, aby to czyniła, żeby mieć pewność, że nie cierpiała pomimo jej twierdzenia. Gdyby miała choć jednego siniaka...
Więc chwyciłem jej podbródek, a mała elektryczność przepłynęła przez moje ramię ku klatce piersiowej, kiedy ją dotknąłem. Zignorowałem to bardziej skupiony na upewnianiu się, że była w jednym kawałku, tak blada jak zwykle.
Zaczęła się jąkać i denerwować, więc odstawiłem piwa i zrobiłem jedyną rzecz, o której mogłem pomyśleć: ująłem jej twarz w moje dłonie i kazałem oddychać.
To zadziwiające, że szok, którego doświadczyłem, ujmując jej twarz, nie wysłał mnie na drugą stronę werandy, i że udało mi się wytrzeć jej łzy bez okazywania, ile dobrego dla mnie zrobiła.
I przysięgam, czułem, jak moje serce unosi się, gdy w końcu powiedziała, że przyniosła jedzenie. Prawdę mówiąc, chciałem paść na dłonie i kolana i całować jej stopy albo oświadczyć się tylko dlatego, że miała dwie duże pizze serowe, skrzydełka kurczaka i piwo.
Zamiast tego zaprosiłem ją do środka i wysłuchałem. Opowiadała o swoim okropnym dniu.
Usiedliśmy na kanapie, zajadając się i mówiąc sobie, jak straszne były nasze dni. Zorientowałem się, że przysuwałem się do niej. Przybliżyłem się, aby słyszeć wszystko, co miała do powiedzenia. Otrząsnąłem z tego, kiedy siadła prosto i chrząknęła.
Zamierzałem ją pocałować? Nie, zbliżanie się do kogoś nie oznacza, że musiałem go pocałować. Po prostu uważnie słuchałem każdego jej słowa.
Nawet gdy mówiła, jak bardzo lubiła spędzać ze mną czas. Albo sposobu, w jaki szeptała, wypowiadając to. Jej słowa pozostały w moich uszach na dłużej, sprawiając, że serce podskoczyło. Niemal przeoczyłem, kiedy zapytała, czy pójdę z nią na zakupy.
Obserwowałem, jak jej twarz rumieni się i wpatrywałem się w jej policzki, wolno przeżuwając pizzę, którą wepchnąłem do buzi. Powtarzałem sobie, że nie miałem zamiaru jej pocałować. Cokolwiek mówiła, zaczynało powoli przedostawać się do mojego mózgu, a ja chciałem się do niej uśmiechnąć.
Chciała pójść ze mną do sklepu i zasugerowała nawet noszenie kapelusza, aby odwrócić uwagę, jaką na siebie ściągałem.
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? Nigdy nie nosiłem kapelusza, ale to mogło zmylić ludzi na tyle długo, aby móc zrobić zakupy.
Zajęło mi minutę albo coś koło tego, żeby zdać sobie sprawę, że tak właściwie nic do niej nie powiedziałem. Sięgnęła, aby zakryć twarz dłońmi, szczęka w końcu przydała się do czegoś innego niż żucia.
A gdy stałem po środku salonu, wciąż wpatrując się w czerwony dywan, uśmiechnąłem się.
Jutro szedłem do sklepu z Bellą, kiedy wróci z pracy.
Miałem zobaczyć ją następnego dnia.
To nie pomogło w kwestii mojej nudy, ale było czymś, czego nie mogłem się doczekać.
Narzekając na dywan, w końcu podniosłem wzrok, który niechcący spoczął na budynku naprzeciwko.
Nie pomagasz, Edwardzie.
Odwróciłem się na pięcie i wmaszerowałem do jadalni, wpatrując się w torbę z laptopem, którą bezceremonialnie rzuciłem tam parę godzin temu.
Próbowałem unikać patrzenia na moje e-maile. Nie chciałem wiedzieć, jeżeli miałem opuścić te miejsce wcześniej, niż przewidywałem. Tylko dlatego, że mój menager powiedział, iż nie miałem w planach nic do Nowego Roku, nie oznaczało, że tak miało zostać.
Zawsze była mała szansa, że pojawiłoby się coś, czego nie mógłbym uniknąć, nieważne jak bardzo bym błagał i prosił Jeannie. Była bezlitosna, kiedy potrzebowałem się gdzieś znaleźć, a słowo „nie” niestety istniało w jej słowniku.
Miałem wielką nadzieję, że w mojej skrzynce nie znajdowało się nic czekającego, aby oderwać mnie od jedynego kawałka spokoju, którego miałem doznać do Marca następnego roku.
Niechętnie podszedłem do stołu i postawiłem na nim laptopa, otwierając go i wciskając przycisk, aby go włączyć.
Wpatrywałem się w niego, przeczesując rękoma włosy, zanim w końcu usiadłem i kliknąłem na ikonkę Internetu, kiedy to cholerstwo przestało buczeć.
Laptop był bardzo stary; nie było innego sposoby, aby to ująć. Kupiłem go, zanim wyprowadziłem się od rodziców i – tak bardzo, jak nienawidziłem, co się później stało – nie mogłem siebie przekonać, by kupić nowy.
Otworzyła się moja poczta, więc szybko wpisałem hasło, wzdychając, kiedy zobaczyłem, że dostałem zdecydowanie zbyt dużo wiadomości, których nie miałem siły przejrzeć.
Spojrzałem na nadawców, rozpoznając imię Jeannie jako jedną z nich, którzy napisali do mnie wcześniej tego ranka. Szybko kliknąłem na e-maila od niej, zamykając mocno oczy, kiedy laptop jęknął na ten wysiłek.
Nie było wpisanego tematu. Kiedykolwiek zostawiała te pole puste – ta kobieta nigdy nie robiła czegoś niechcący, nawet jeżeli chodziło o temat e-maila – zawartość nigdy nie była pocieszająca.
Otwierając jedno oko wszystkim, co widziałem, był pogrubiony napis:

Sądzę, że powinieneś to zobaczyć.

Wzdrygnąłem się, głośno przełykając i otwierając drugie oko. Reszta wiadomości skończyła się ładować, a moje przeczucie się sprawdziło, kiedy zobaczyłem ziarniste zdjęcie.
Przekląłem każdego, kto wymyślił komórki z aparatami, ponieważ tam byłem ja. Zgarbiony nad wózkiem sklepowym Price Chopper** z wyrazem twarzy bliskim cierpieniu, podczas gdy wpatrywałem się w krzyczącą naprzeciwko mnie kobietę.
Zostało zrobione jakieś dwie sekundy przed tym, jak uciekłem ze sklepu.
Świetnie. Idealnie. Po prostu wspaniale.
Przewinąłem stronę w dół, mijając obrazek, aby zobaczyć, że Jeannie napisała także krótką wiadomość.

Moja komórka dzwoni non-stop, Edwardzie. Ludzie chcą wiedzieć, co robisz na północy Nowego Yorku***. Pytano mnie, czy jest ktoś, dla kogo tam pojechałeś. Zadzwoń do mnie. Koniecznie. Jest niewiele, co mogę powiedzieć, skoro sama nie znam prawdy. Zadzwoń.

Miałem zły nawyk ignorowania jej, kiedy wysyłała mi takie wiadomości. I specjalnie nie dałem jej tego numeru, jedynie obiecując, że będę sprawdzał pocztę albo jechał gdzieś, skąd mógłbym do niej zatelefonować, aby z kolei całkiem nie odciąć jej od mojego życia.
Szczerze, byłem zaskoczony przede wszystkim tym, że ludziom zajęło tak długo, by dowiedzieć się, iż znajdowałem się tylko tutaj. Gdy raz na jakiś czas znikałem na parę tygodni – tak jak teraz – media przypuszczały, że jechałem do domu w Waszyngtonie. Wydawało się, że większość ludzi nad Lake George**** nie sprawiała wrażenia, jakby interesowało ich, że zakłócałem spokój w ich mieście, co było sporą częścią powodu, dla którego tu wracałem.
Inną częścią było to, że nie włóczyli się tu paparazzie czający się w rogach z długimi obiektywami i wrednym nastawieniem, próbujący wydusić coś ze mnie, by zarobić sporą sumę pieniędzy na rozwścieczonej twarzy. Nie mogłem dosłownie chodzić swobodnie po całym mieście bez wzbudzania zainteresowania, ale nie musiałem się także martwić o flesze aparatów.
Albo ostatecznie do teraz.
Spoglądając za siebie i przez okno rzucając spojrzenie domowi po drugiej stronie ulicy, zastanawiałem się, czy byłaby zdolna coś takiego wytrzymać. Jeśli coś szczęśliwego wydarzyłoby się pomiędzy nami, byłaby w stanie znieść ludzi praktycznie nas prześladujących za każdym razem, gdybyśmy wystawili nogę za drzwi?
I wtedy tak właściwie zdałem sobie sprawę, o czym myślałem. Gwałtownie potrząsnąłem głową.
Nie. Nie mógłbym tak jej narażać. Już teraz było stanowczo zbyt dużo czynników naciskających na nas; nie zamierzałem tego pogorszyć.
Poza tym nie uporała się jeszcze z Jacobem. Tyle było jasne zeszłej nocy. Stanowił on ogromną część jej złego dnia, a ja nie zamierzałem na nic naciskać.
Wzdychając, zignorowałem resztę wiadomości w mojej skrzynce. Wychodząc z Internetu i zamykając laptopa, podniosłem się z krzesła i powoli chwyciłem komórkę z podstawki.
Cóż, chciałem coś zrobić.
Powinienem wiedzieć lepiej.
Wpisując numer Jeannie po tym, jak zastrzegłem mój własny, powłóczyłem nogami do salonu i – kiedy usłyszałem pierwszy sygnał - rzuciłem się na kanapę, zakrywając twarz ramieniem. Skupiłem się na równomiernym oddychaniu.
- Słucham?
Powitał mnie urywany, głęboki, wykończony głos Jeannie, na który się skrzywiłem.
Niedobry znak.
- Hej, Jeannie – powiedziałem potulnie, próbując się zaśmiać.
Brzmiałem, jakbym był przebitym balonem.
- Edward! – wrzasnęła.
Miałem bardzo wielką chęć rozłączenia się. To nie miała być jedna z tych łatwych, miłych rozmów, które odbywaliśmy podczas dyskutowania o nowym filmie, w którym rozważałem przyjęcie posady.
Nie, to miała być długa, przeciągająca się, wyczerpująca rozmowa, z którą nagle nie chciałem mieć kompletnie nic wspólnego. Dzwonienie do niej było najgorszą decyzją, jaką podjąłem tego dnia. A było zaledwie południe.
- Oczekuję odpowiedzi na niektóre pytania! Jestem zasypywana wiadomościami!
- Jakie są te pytania? – Odkrywając oczy, westchnąłem na tyle długo, aby przetrzeć dłonią twarz i oprzeć ją na kolanach.
- Najczęściej zadawane to oczywiście, czy się tam z kimś spotykasz?
Słyszałem szeleszczenie kartek papieru i wyobraziłem sobie ją siedzącą na dużym mahoniowym biurku w jej drogim, obszernym, dobrze umeblowanym biurze na trzynastym piętrze w ogromnej agencji, w której spędzała większość czasu.
I raz jeszcze bez mojego pozwolenia me oczy skierowały się w kierunku domu stojącego naprzeciwko.
- Nie – westchnąłem ciężko, szybko zamykając oczy i ponownie zarzucając na nie ramię.
Nie mogłem się mu przyglądać, jeśli nic nie widziałem.
- Jesteś pewny?
- Cholernie pewny, Jeannie. – Wypuściłem kolejne westchnienie, trzymając oczy zakryte, kiedy znowu oparłem się o kanapę.
- Okej. Dlaczego jesteś w Queensbury*****?
- Aby uciec od ludzi zadających te pytania.
- Nie mogę im tego powiedzieć! – wrzasnęła raz jeszcze.
Ponownie się skrzywiłem. Ta kobieta potrzebowała bardzo długich wakacji.
- Jestem tutaj, ponieważ – westchnąłem ciężko i zmuszając się, aby gapić się prosto w wyłączony telewizor, odsłoniłem wzrok – odwiedzam starego przyjaciela rodziny.
- Będą pytali, kim on jest, Edwardzie.
Jej głos powrócił do normalnego, spokojnego, głębokiego tonu, który działał uspokajająco jedynie wtedy, gdy dostawała to, co chciała ze mnie wyciągnąć.
Często tak brzmiała. Tak właściwie to za każdym razem, kiedy z nią rozmawiałem. Byłem prawdopodobnie powodem, dla którego jadła Ranigast****** jak cukierki. Nie chciałem sprawiać jej kłopotów, ale lubiłem moją prywatność. Jednakże moi fani nie. A ona była zobowiązana do dawania im czegokolwiek tylko chcieli, ponieważ to oni sprawiali, że wciąż miałem pracę.
Nie byłem w stosunku do nich niewdzięczny. Chciałem po prostu posiadać trochę czasu dla siebie po odwalaniu dla nich roboty przez dwadzieścia cztery godziny, siedem dni w tygodniu.
- Nie chcę ich tutaj, Jeannie.
- Zrujnowałeś to, Edwardzie.
- Chciałem tylko jedzenia!
- Więc powinieneś robić coś innego.
Wywróciłem oczami, łapiąc się za grzbiet nosa. Odepchnąłem się od sofy i sztywno wszedłem do kuchni.
- To przyjaciel przyjaciela przyjaciela – wymamrotałem, otwierając lodówkę i chwytając pudełko pizzy, którą Bella zostawiła zeszłej nocy. – Jest chory, więc pomagam mu przez chwilę.
- Ach, tak, sprawmy, aby brzmiało to, jakbyś robił coś dobroczynnego – wybąkała.
Mogłem praktycznie słyszeć, jak pisze długopisem. Wyjąłem kawałek pizzy z opakowania i włożyłem do mikrofalówki.
Żałowałem, że nie użyłem talerza, kiedy ser rozpłynął się po całej obrotnicy*******, ale nie mogłem zebrać wystarczająco dużo energii, aby w tej chwili się przejmować.
Moje bezpieczne niebo osamotnienia zostało zagrożone i nie byłem z tego powody zbytnio szczęśliwy.
- W takim razie, kiedy wracasz? – kontynuowała.
- Dwudziestego drugiego grudnia jadę do Waszyngtonu. Spędzam święta z rodziną.
Mikrofalówka wydała z siebie dźwięk, więc otworzyłem ją, nieco wydymając usta na przewidywanie sprzed paru sekund. Uniosłem ramię, przytrzymując telefon przy uchu i sięgnąłem, aby oddzielić ser od szklanej obrotnicy, zanim zamknąłem drzwiczki kuchenki.
Wyczyściłbym to, gdybym skończył rozmowę.
Nie żebym miał w ogóle co innego do roboty.
- Okej, hm – wymamrotała, mówiąc do siebie.
Przewróciłem oczami, gdy wgryzłem się w pizzę i stanąłem nad zlewem.
- Przy okazji mam dla ciebie scenariusz do przeczytania, kiedy wrócisz.
- Coś dobrego? – wymamrotałem, odsuwając jedzenie od ust, kiedy ser zaczął się ciągnąć.
- To zależy całkowicie od ciebie.
Jej sposób na miłe oznajmienie, że nie dotknąłbym tego nawet trzystucentymetrowym patykiem. Była moim agentem, odkąd pierwszy raz zagrałem w filmie; wiedziała bardzo dobrze, jakie rodzaje ról przyjmowałem, a o których nawet nie myślałem.
- Przeczytam to.
- Myślę, że to już wszystkie pytania – westchnęła. – Jeżeli będą jakieś jeszcze, napiszę do ciebie.
- Dziękuję.
- Dziękuję za to, że do mnie zadzwoniłeś w krótkim czasie.
Raz jeszcze wywróciłem oczami, nieokrzesanie odgryzając kolejny kawałek pizzy. Wymamrotałem „nie ma za co” i się rozłączyłem.
Dokończyłem jeść, umyłem mikrofalówkę i wkroczyłem do salonu, zasłaniając zasłony – nie byłbym w stanie marzyć o sąsiadce, której nie było w domu, jeśli nie potrafiłbym widzieć jej domu, racja? – nim opadłem na kanapę i chwyciłem pilot ze stolika do kawy.
Musiało być coś w telewizji, prawda? To wszystko, co mogło dotrzymać mi dzisiaj towarzystwa. Musiało być coś interesującego na kanałach, czyż nie?

~*~

Obudziłem się, kiedy usłyszałem głośny krzyk dochodzący z zewnątrz. Usiadłem prosto, przecierając oczy i rozglądając się zdezorientowany dookoła salonu.
Usnąłem. Świetnie. Wiedziałem, że już nie zasnę tej nocy.
A co ważniejsze, nie miałem też nic do roboty.
Spojrzałem na telewizor i zobaczyłem starą powtórkę Charmed. Potrząsając głową, szybko wziąłem pilot i wyłączyłem go, wściekle pocierając twarz dłońmi. Wstając, rozciągnąłem się i rzuciłem okiem na zegarek na odtwarzaczu DVD, ściągając usta, kiedy ręce opadły luźno przy moich bokach.
Była osiemnasta. Spałem przez sześć godzin.
I wtedy ponownie usłyszałem krzyk i zmarszczyłem brwi, podchodząc do okna i rozsunąłem zasłony.
To nie Bella, tego byłem pewien. Poznałbym jej głos wszędzie. Pocieszyłem się, że moja sąsiadka nie zrobiła sobie znowu krzywdy, ale nieco zirytowany, że wrzeszcząca strzyga nie liczyła się z innymi ludźmi mieszkającymi na tej ulicy.
Było ciemno, ale mogłem dostrzec postać stojącą na podjeździe po drugiej stronie drogi w słabym świetle z werandy Belli. Miała długie włosy w kolorze blond, a jej ręce umiejscowiły się na szczupłych biodrach, zaś prawa stopa niecierpliwie stukała obcasem o podłoże.
- Isabello Marie Swan! – krzyknęła. – Jeżeli nie wyjdziesz z tego domu w przeciągu dziesięciu sekund, wchodzę!
Dlaczego po prostu nie weszła? Prawdopodobnie dzięki temu wszystko byłoby cholernie łatwiejsze dla wszystkich w sąsiedztwie.
Rose! Możesz wrócić do samochodu? Wyjdzie... Rose!
Obserwowałem rozbawiony, jak kolejna dziewczyna z kręconymi, brązowymi włosami pospiesznie wysiadła ze strony kierowcy i zaczęła biec po blondynę, która wdzięcznie kroczyła na werandę Belli.
Blondyna zaczęła walić we frontowe drzwi domu, wciąż krzycząc na Bellę, kiedy ta nie otwierała, podczas gdy brunetka próbowała odciągnąć ją stamtąd.
Zaśmiałem się, potrząsając głową w niedowierzaniu, dopóki nie zauważyłem, że drzwi otworzyły się i Bella pojawiła się w wejściu.
A tak przynajmniej mi się wydawało, że to ona. Jej włosy spływały gładko na ramiona, a jasnoniebieski top z odkrytymi plecami łaskawie opinający każdą krągłość – którą nie wiedziałem, że ma – został szybko zakryty, kiedy się zatrzęsła, czarną marynarką. Dżinsy, które nałożyła, powinny zostać zabronione.
Moje spodnie natychmiast się zwęziły.
Szybko odszedłem od okna, pozwalając zasłonom opaść na ich miejsce. Przycisnąłem plecy do ściany i wziąłem parę tysięcy głębokich wdechów przez usta.
Och, niedobrze.
Dlaczego ktoś wypuścił ją wyglądającą tak? Od niedawna nie była w związku i... zdecydowanie nie wracała sama.
Straciłem zapał, zamykając oczy i lekko uderzając tyłem głowy o ścianę.
Ale – jako atrakcyjna, wolna kobieta – miała takie prawo. Nikt na nią nie czekał, gdy wracała do domu, więc mogła znaleźć kogoś, kto wróciłby razem z nią.
Miała pełne prawo do znalezienia faceta, jeżeli tego chciała.
Nigdy nie postrzegałem jej jako taki typ osoby, ale wszystko było możliwe. Wychodziły, niewątpliwie wypijając parę drinków. Zapewne jakiś koleś mógł przyczepić się do niej i nie pozwolić jej odejść.
Będzie zdolny, aby skorzystać ze straty Jacoba i mojej osobistej tortury.
Nie. To nie będzie dla mnie problemem. Ona nie była moja. Nie potrzebowałem dziewczyny. Nie chciałem związku. To tylko kończyło się źle i żadne z nas by nic nie zyskało.
To nie sprawiło, że poczułem się chociaż trochę lepiej, patrząc na tę kobietę i ledwo rozpoznając w niej moją sąsiadkę, kiedy zeszła ze schodów na niebezpiecznie wysokich obcasach, ale to prawda.
Nie byłem dla niej odpowiedni.
Oboje o tym wiedzieliśmy.
Ona prawdopodobnie nawet o tym nie myślała.
Mogłem nauczyć się z tym żyć.
Przeczesując włosy, z powrotem opadłem na kanapę i włączyłem telewizor, krzywiąc się, gdy obserwowałem jedną z sióstr Haliwell pokonującą jakiegoś demona.

~*~

Była niemal północ, a ja się nie ruszyłem. Oglądałem ten sam program od osiemnastej i tak właściwie nie widziałem żadnej, cholernej rzeczy.
Nosiła bluzkę z odkrytymi plecami. Wyszła ubrana w cholerną bluzkę z odkrytymi plecami w grudniu.
Taa, okej, miała marynarkę. I co jej to dało? Przypuszczalnie nawet nie zatrzymywała ciepła.
I te dżinsy były całkowicie żałosne. To jakiś żart.
Krótko zastanawiałem się, jak oddychała przez całą noc.
A to zmusiło mnie do rozmyślania o tym, ile wypiła drinków.
Co doprowadziło mnie do rozważania, ilu facetów pożerało wzrokiem jej perfekcyjne ramiona i próbowało dostać się do tych spodni.
Doprowadzałem siebie do szaleństwa nawet bardziej niż rano. Nuda była niczym w porównaniu do tortury, przez którą przechodziłem. Wolałbym przez cały dzień się nudzić niż wariować i męczyć się z moimi wyobrażeniami.
Usłyszałem odjeżdżający samochód i natychmiast podskoczyłem. Krzywiąc się i zmuszając, aby chwycić się stolika do kawy i kanapy, wyciągnąłem spod siebie nogi.
To dobry powód, dla którego z pewnością powinienem ruszyć się w przeciągu ostatnich sześciu godzin.
Opadając na kolana, podczołgałem się do okna, opierając podbródek na parapecie, aby zobaczyć Bellę wysiadającą z samochodu.
Była sama. Chwała Bogu sama, kiedy opuściła samochód. Nie zauważyłem żadnych grubych facetów podążających za nią, dzięki czemu rozluźniłem się, przechylając głowę, aby mój policzek spoczął na parapecie.
Wtedy skrzywiłem się, kiedy jej obcas znalazł się na ścieżce lodu. Świetnie, wyląduje na tyłku za dziesięć sekund i pewnie wyrządzi sobie większą krzywdę niż poprzednio.
Kontynuowałem obserwowanie jej zdumiony, gdy pomachała do dwóch dziewczyn w samochodzie i skierowała się w stronę werandy, sunąc równo i wdzięcznie na ziemi pokrytej lodem.
Może powinna się upijać częściej. Była o wiele bardziej stabilna na nogach, mając w swoim organizmie alkohol.
- Idź z nim porozmawiać! – Usłyszałem od blondyny, kiedy wystawiła głowę za okno ze strony pasażera. – To nie może boleć!
Oblizałem usta, unosząc brew i przyglądając się, jak Bella odwróciła się na obcasach, przykładając palec do ust, kiedy nakazała koleżance uciszyć się.
- Zrób to albo spędzę noc na twoim podjeździe!
Zaśmiałem się i potrząsnąłem na nią głową. Była uparta. Nie miałem tak naprawdę pewności, o co chodziło, ale wydawało się całkiem oczywiste, że chciała, aby Bella z kimś pogadała.
- Pójdę tam i zapukam do jego drzwi, jeśli ty tego nie zrobisz!
Moje oczy rozszerzyły się i szybko wstałem, potrzebując złapać się parapetu. Mrowienie w moich nogach się pogorszyło.
Ja. Blondyna mówiła o mnie. Bella chciała ze mną porozmawiać? O czym?
Dlaczego moje serce biło szybciej i niemal wyskakiwało mi z piersi?
To znaczy, musiało chodzić o mnie, prawda? Z kim innym z tej ulicy Bella rozmawiała? Jasne, mieliśmy innych sąsiadów, ale oni nigdy nie zawracali nam głowy i – o ile wiem – nigdy im nie przeszkadzała.
Byłem jedyną osobą, z którą swobodnie rozmawiała, więc musiałem być tym, o kim mówiły, racja?
O Boże, to oznaczało, że stanowiłem część ich konwersacji.
Nie byłem pewny, jak się z tym czułem.
Z drugiej strony moje serce wydało się być tym podekscytowane.
- Rose, wracaj do samochodu! Rosalie!
Otrząsnąłem się z myśli, kiedy głos Belli dotarł do moich uszu. Uśmiechnąłem się, gdy ujrzałem blondynę w połowie drogi; jej oczy były skupione na moim domu, co można tylko określić jako determinację.
Zrobiłem krok w stronę drzwi. Bella przebiegła przez podjazd – robiąc wrażenie, mogę dodać – aby chwycić tę dziewczynę o imieniu Rosalie dookoła talii i zaciągnąć ją z powrotem do samochodu.
- Pójdę z nim porozmawiać, jeżeli zaraz odjedziesz!
- Obiecaj!
Obserwowałem wielce rozbawiony, jak Bells wysunęła dłoń przed twarz Rosalie, unosząc mały palec, dookoła którego Rosalie owinęła własny. Skinęła raz i wróciła do pojazdu.
Roześmiałem się głośno, odrzucając głowę do tyłu. Nie zdawałem sobie sprawy, że dorosłe kobiety robią czasami takie rzeczy.
Potrząsając głową wciąż rozbawiony, wyjrzałem raz jeszcze za okno, aby zobaczyć wycofujący z podjazdu i odjeżdżający samochód. Bella stała tam, gdzie się znajdowała z rękoma na biodrach, gdy spojrzała wprost na mój dom.
Naprawdę zamierzała teraz do mnie przyjść?
Nie, żebym miał coś przeciwko, ale – naprawdę – nie byłem pewny, o czym chciała pogadać. To mogła być zła wiadomość. Nieważne, jak bardzo pragnąłem, aby było inaczej.
Może się przeprowadzała. Miała dość tego domu i tego miasta, więc zamierzała wyjechać na drugi koniec świata, gdzie już nigdy bym jej nie zobaczył.
Głośno przełykając, patrzyłem, jak pewna siebie przeszła przez drogę, a klucze – których wcześniej nie zauważyłem – zwisały z jej dłoni i brzęczały, uderzając o jej biodra z każdym krokiem, jaki zrobiła.
To niesamowite, ile można usłyszeć, kiedy reszta sąsiadów głęboko spała i wszystko spowijała cisza. Powoli odsunąłem się od okna na w pełni sprawnych nogach i stanąłem na środku salonu; jedynym światłem było migotanie telewizora, kiedy wsłuchiwałem się w uderzanie obcasów Belli o stopnie mej werandy.
Moje serce szaleńczo biło w piersi, a ja wciąż głośno przełykałem, gapiąc się na drzwi i czekając, aż zapuka.
Mimo tego, iż wiedziałem, że to nadejdzie, niemal wyskoczyłem ze swojej skóry, kiedy do moich uszu dotarły trzy nagłe puknięcia.
Dlaczego czułem się tak cholernie zdenerwowany? To Bella.
Inna wersja Belli, ale wciąż Bella. Wciąż ta sama niezdarna sąsiadka, która zraniła się więcej razy, niż zdołała zrobić wszystko, co chciała. Wciąż ta sama dziewczyna ze świecącymi, brązowymi oczami, niesymetryczną buzią, która jąkała się, gdy była zdenerwowana. Ta, która karmiła mnie i dotrzymywała mi towarzystwa, kiedy nie zdawałem sobie nawet sprawy, że go potrzebowałem.
Nadal ta sama dziewczyna. Ta sama Bella. Nic się nie zmieniło prócz jej ubrań i to nie powinno mnie interesować.
Widziałem niezliczenie wiele dziewczyn noszących jeszcze mniej niż ona i nie reagowałem na nie w ten sposób.
Mogłem się kontrolować.
Kontrolowałbym się.
Biorąc jeszcze jeden głęboki wdech, wygładziłem przód koszuli i podszedłem do drzwi. Otwierając je, zauważyłem, że jej ręka była uniesiona, aby zapukać raz jeszcze.
- Edward! – wykrzyknęła głosem nieco wyższym niż zazwyczaj, a jej ramię wróciło na swoje miejsce. – Cześć!
Zaśmiałem się i kiwnąłem na nią.
- Cześć, Bello.
- Tak się cieszę, że nie śpisz! Nie byłam pewna. – Przechyliła głowę, ściągając usta. – Dlaczego nie śpisz?
- Nie mogłem usnąć.
- Cóż, nie jesteś w piżamie, głupku! Nie będziesz mógł spać, jeśli nie przebierzesz się w piżamę!
Z pewnością nigdy nie próbowała grać w filmie.
- Wejdziesz do środka? – zaśmiałem się, schodząc jej z drogi.
- Jesteś zmęczony? – Zmarszczyła czoło, spoglądając na mnie z ciekawością, zanim nawet postawiła nogę w domu.
- Nie.
- W takim razie wejdę.
Wyrzuciła ręce w powietrze, zanim przeszła przez próg i odwróciła się na pięcie, aby zobaczyć, jak zamykam drzwi.
- Kazano mi tutaj przyjść. – Wskazała na drzwi, lecz skupiła wzrok na mnie.
- Dlaczego?
- Ponieważ dzisiaj dużo o tobie mówiłam – zachichotała, z nieznanego mi powodu rzucając klucze na podłogę.
- Mam nadzieję, że tylko o tych dobrych rzeczach? – zaśmiałem się nerwowo, schylając się, by podnieść jej klucze i położyć je na stoliku obok drzwi.
Oboje wiedzieliśmy, że potrzebowałaby ich, by wejść do własnego domu.
W ten sposób pamiętałbym, że musiała tam w pewnym momencie pójść. Stanowczo zbyt łatwo było o wszystkim zapomnieć, kiedy się tutaj znajdowała.
Skinęła entuzjastycznie, szczerząc się do mnie.
- O bardzo dobrych, Edwardzie. – Podchodziła do mnie, póki nie popatrzyła na mnie z dołu z uśmiechem. Przygryzła dolną wargę, a nas dzieliły jedynie cale.
– Chciałabym czegoś spróbować, zanim minie mi odurzenie.
- Jesteś pewna, że to tylko odurzenie?
Dlaczego była tak blisko? Dlaczego zapach jej kwiatowych perfum wciąż utrzymywał się na niej nawet po tym, jak spędziła tyle godzin w przepełnionym barze? Dlaczego ten złośliwy błysk w jej oku przerażał mnie i ekscytował jednocześnie?
– Och, tak. Będę pamiętała o wszystkim rano. – Machnęła ręką nonszalancko. – I prawdopodobnie będę zawstydzona jak cholera, więc proszę... Chciałabym czegoś spróbować.
- Okej – odparłem powoli, kiwając.
Jeżeli to możliwe, uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Byłem zbyt zajęty podziwianiem tego, jak jej cała twarz się rozświetliła, by zauważyć, że zacisnęła pięści na mojej koszuli i stała na palcach, a nasze usta dzielił zaledwie jeden oddech.
Odskoczyłem do tyłu, uderzając o ścianę za mną, kiedy delikatnie dotknęła ustami moich. Ta iskra, ta elektryczność, którą poczułem, kiedy trzymałem jej twarz w dłoniach, powróciła z pełną siłą.
Ale to jej nie powstrzymało. Gdy się oddaliłem, jedynie podeszła bliżej, nadal ściskając moją koszulę. Przycisnęła wargi do moich.
Byłem w rozterce. Naprawdę nie wiedziałem, co zrobić. Chciałem tego, o tak, chciałem tego od momentu, gdy wyszła wcześniej tego wieczora na ganek. Niezależnie od tego, że twierdziła, iż to zapamięta, czy byłoby tak naprawdę?
Albo czy pamiętałaby i żałowała tego? Czy robiła to, bo blondyna kazała jej to obiecać? Czy to była jedna z rzeczy, o których dzisiaj rozmawiały?
- Edward – wydyszała.
Przełknąłem głośno, zamykając mocno oczy i zgrzytając zębami, kiedy moje ciało zareagowało w sposób, który mógł ją prawdopodobnie tylko odstraszyć.
Sposób, w jaki moje imię brzmiało, gdy je wyszeptała, uosabiał moje marzenia. Tak naprawdę nigdy nie oczekiwałem, że to usłyszę, a teraz – kiedy to się stało – nic nie mogło powstrzymać dolnej części mojego ciała przed takimi reakcjami.
- Tak?
Mój głos się trząsł, więc wziąłem głęboki oddech, mając nadzieję, że to przywróci mi trochę racjonalnego myślenia tak szybko, jak to możliwe.
- Wpędzisz mnie w kompleksy.
Otworzyłem oczy, spoglądając na nią w dół zmieszany.
- Co?
- Oddaj mi pocałunek – zażądała.
- Bello, czy jesteś…
- Przestań myśleć tak cholernie dużo i mnie pocałuj.
- Bello, ja nie...
- Czy mam cię do tego zmusić?
O tak, proszę.
Potrząsnąłem głową, ponownie głośno przełykając i patrząc, jak znowu się uśmiecha.
Zmiękłem. Nie mogłem tego inaczej ująć. Oddałbym cały świat, aby ciągle patrzeć, jak się do mnie tak uśmiecha.
- Więc mnie pocałuj – wyszeptała, raz jeszcze stając na palcach i lekko mnie całując. – Pocałuj mnie, Edwardzie.
I kiedy jej usta wylądowały na moich, nie wahałem się, odpychając się od ściany i owijając ramiona dookoła jej szczupłej talii.
Ująłem jej górną wargę pomiędzy swoje, delektując się smakiem piwa i czegoś charakterystycznego, co stanowiło całą Bellę. Położyłem dłonie na jej karku, przyciągając ją do siebie.
Poczułem, jak jej usta wykrzywiły się pod moimi w coś, co bez wątpienia było triumfującym uśmiechem. Następnie jej dłonie wędrowały w górę mojego torsu, po ramionach, aż do moich włosów. Przesunęła językiem wzdłuż mej dolnej wargi.
Otworzyłem dla niej usta, gorliwie pieszcząc jej język swoim i przeniosłem ręce pomiędzy nas, a następnie wsunąłem je pod jej kurtkę, aby ją objąć. Czułem każde małe zaokrąglenie jej ciała w swoich ramionach.
Przechyliła głowę, zyskując lepszy dostęp do moich ust, kiedy przycisnęła się do mnie nawet bardziej. Oplotła rękoma moją szyję, gdy przeczesała me włosy palcami.
Jęknąłem, kiedy wsunęła nogę pomiędzy moje, pocierając tę część mnie, która była zdecydowanie zbyt podekscytowana całą tą torturą.
- Bella – wydyszałem, odsuwając się od nie. – Bello, poczekaj.
- Dlaczego? – spytała, schodząc pocałunkami ku mojej szyi.
- Ja... ty... my...
- Chciałam tego – wyszeptała mi do ucha, delikatnie je szczypiąc.
Kolana mi zmiękły. Co ona mi zrobiła? To nie tak miało się potoczyć. To w ogóle nie miało się wydarzyć.
- Bello – spróbowałem raz jeszcze nieco silniejszym głosem.
- Tak, Edwardzie?
Mocno zacisnąłem powieki, opierając czoło na jej ramieniu i przytrzymując jej biodra w miejscu. Zabrałem jej nogę spomiędzy moich. Za każdym, gdy się wierciła, obraz przed moimi oczami stawał się rozmazany, co przeszkadzało mi w skupieniu się na robieniu właściwych rzeczy.
- Jeżeli naprawdę tego chcesz – wyszeptałem do jej ucha, nie mogąc się powstrzymać przed złożeniem pocałunku na jej szyi – porozmawiamy o tym jutro.
- Dlaczego nie teraz? – Wydęła usta.
Nigdy nie miałem chęci, aby śmiać się i płakać jednocześnie, aż do tego momentu. Pieściła delikatnie moją szyję, przez co było mi jeszcze trudniej skoncentrować się na czymkolwiek, co starałem się powiedzieć, a dodatkowo wciąż była zdolna, by się przez to dąsać.
Miałem ciężki czas, stojąc tam, nie mogąc skupić się na niczym innym prócz sposobie, w jaki jej usta poruszały się po mojej skórze albo szoku, który czułem za każdym razem, gdy mnie dotknęła.
Ta piękna, niebezpieczna kobieta zamierzała mnie zabić.
- Niedługo musisz iść do pracy – przypomniałem jej, wdychając głęboko jej zapach. – I wtedy pójdziemy na zakupy. Będziemy mieli wtedy dużo czasu, żeby o tym pogadać.
- Nie nienawidzisz mnie za to?
Wyprostowałem się i spojrzałem na nią, obserwując, jak przygryzła napuchniętą dolną wargę. Powoli potrząsnąłem głową.
- Nie – odparłem miękko, pocierając jej plecy. – Boże, nie.
Wzięła duży wdech, kiwając i zamykając usta.
- Odurzenie mija. – Uśmiechnęła się lekko, robiąc krok do tyłu i krzyżując ramiona na piersiach. – Zobaczymy się później.
Otworzyłem dla niej drzwi. Żadne z nas nie odeszło od nich zbyt daleko. Wręczyłem jej klucze. Uśmiechnęła się, podziękowała i wyszła za drzwi, głośno stukając obcasami o deski werandy.
- Bello? – zawołałem, wychodząc za drzwi.
Odwróciła się znowu z rękoma na klatce piersiowej i stanęła na najwyższym stopniu.
- Tak?
Wyszedłem z domu, ignorując lodowatą temperaturę. Podszedłem do niej, ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem raz jeszcze.
- Do zobaczenia – wyszeptałem, odsuwając się od niej.
Skinęła, unosząc kącik ust w kolejnym uśmieszku. Zeszła ze stopni i przeszła na drugą stronę ulicy.
Przyglądałem się, jak bezpiecznie doszła do domu, zanim wróciłem do własnego i zamknąłem za sobą drzwi.
Całe moje ciało wydawało się jakby porażone. Praktycznie nuciłem i tak bardzo, jak chciałem, nie mogłem kontrolować głupiego, wielkiego uśmiechu, który wpełzł na moją twarz.

* Maine - stan na wschodnim wybrzeżu USA, w północno-wschodniej części kraju
** Price Chopper - sklep
*** W oryg. Upstate New York – północna część stanu Nowy York
****Lake George – jezioro w Nowym Yorku
*****Queensbury – miasto w Nowym Yorku
******W oryg. antacid - co oznacza po prostu „środek zobojętniający kwas”
*******Talerz obrotowy we wnętrzu mikrofalówki


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kristenhn dnia Sob 22:16, 02 Sty 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Ewelina
Dobry wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 58 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z biblioteki:P

PostWysłany: Sob 21:36, 02 Sty 2010 Powrót do góry

To może ja coś napiszę odnośnie tego rozdziału. Najbardziej odpowiednie będzie: "aaaaaaaaaa!". Chociaż to był "tylko" pocałunek, nawet po pijaku, było w tym coś słodkiego i magicznego. Tak jak Edward, mam uśmiech na twarzy i ogromnie się cieszę z dzisiejszego rozdziału. Jednak najgorsze są moje odczucia względem Belli. Co, jeśli następnego dnia przyjdzie do chłopaka, zacznie przepraszać i wypowie najgorsze dwa słowa: "zostańmy przyjaciółmi?" Przysięgam, że to chyba by mnie złamało. Mam cichą nadzieję, że alkohol wyostrzył tylko uczucia Belli i dodał jej odwagi, a prośba o pocałunek nie była tylko i wyłącznie efektem upicia się.
Powtarzam się, jednak Stay należy do grona moich ulubionych opowiadań. Tłumaczone pięknie, zgrabnie i powabnie, czyta się wspaniale i z niecierpliwością będę czekać na kolejne rozdziały. Mam nadzieję, że liczba komentarzy się powiększy bo to opowiadanie na to ZASŁUGUJE!
Pozdrawiam gorąco i jeszcze raz dziękuje!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 22:08, 02 Sty 2010 Powrót do góry

Kolejny rozdział... aż się rozmarzyłam, zanim jeszcze zaczęłam czytać :-)
Stay kocham bezgraniczną miłością. Uwielbiam przebywać w tym świecie, przeżywać razem z bohaterami, być świadkiem każdego wydarzenia: codzienności, przełomowych momentów, ich uśmiechów i trudniejszych chwil, doświadczania nowych emocji, rodzącego się w nich uczucia.
Edward w tym opowiadaniu całkowicie podbił moje serce. Przepłynęłam z rozkoszą przez jego narrację w tym tekście. Jest świetnym komentatorem rzeczywistości, ciekawie ją interpretuje i ocenia. Tu akurat do tej pory oboje bohaterów zasłużyło na uznanie. Za to ich ukochałam najbardziej. I powtarzam to systematycznie dlatego, że urzekają mnie tym na nowo za każdym razem.
Jestem zauroczona. Jednocześnie oczywiście zżera mnie ciekawość - jak też się wszystko potoczy po tym pocałunku w nieco specyficznych okolicznościach, jak zmieni się relacja między Bellą i Edwardem.

Dla tłumaczenia jak zwykle nie oszczędzę pochwał. Dziewczyny sprawiły, że Stay dołączyło także do kolekcji moich ulubionych tytułów i w każdej kolejnej części podają nam do czytania świetnie złożony i zredagowany tekst. Nie doszukuję się drobnych usterek, nic nie rzuca mi się w oczy, po prostu oddaję się przyjemności czytania. Jest wspaniale :-)

Dziękuję za to świetne tłumaczenie - kolejną porcję słodyczy podczas chłonięcia fabuły tego opowiadania :* Pozdrawiam, czekając już na dalszy bieg wydarzeń :-)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
chochlica1
Gość






PostWysłany: Sob 22:30, 02 Sty 2010 Powrót do góry

Złapałam się za serce po prostu, betując ten rozdział. Jedyne, co miałam ochotę krzyknąć, to "no w końcu!". Dlatego z góry przepraszam za ewentualne usterki, jeśli takowe są :D

Uroczo się mijali, to teraz się dopiero zacznie. Cóż, co się stało, już się nie odstanie. Ciekawe, jak to rozwiążą i czy w ogóle coś z tym zrobią. Mam nadzieję, że hmm zbliżą się do siebie... pod pewnymi względami ;) Kurczę, no, należy im się!
Jak Eddie dostał wzwodu... och, taki grzeczny aktorzyna i erekcja? Nieźle się uśmiałam. Wiem, okrutna jestem ;D
Dodatkowo Rose wymiata. Edward i Bella powinni kupić jej dwunastopak piwa za to, że przekonała Bells, by poszła do Edwarda ;D

Cóż mogę więcej powiedzieć... Karolina, świetnie przetłumaczyłaś ten rozdział :)

Buziaki,
Weru ;*
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Sob 23:06, 02 Sty 2010 Powrót do góry

WOW!!! Czytałam już po ang, ale polski to polski ;)
Mogę tylko napisać tyle, że rozdział przełożony perfekcyjne, płynnie i nic nie zgrzyta :)
To opo ogromnie mi się podoba i z każdym rozdziałem wciąga coraz bardziej.
Edward, gwiazda, a zarazem zagubiony chłopiec. Oczarowany swoją sąsiadką, nie chce jej skrzywdzić, ale jednocześnie marzy o niej. Jednak, kiedy Ona go całuje, sam nie wie do końca jak postąpić. Wie, że Bells wypiła i jakie mogą być tego konsekwencje następnego dnia. Znajduje nieoczekiwane wyjście. Dla mnie jest to urocze. Wszystko w tym opo mnie urzeka. A cham Jacob niech spada na drzewo i banany prostuje, ponieważ Edwardowi nie dorasta do pięt.
Z niecierpliwością będę czekała na kolejny rozdział ;)

Weny i czasu ;)

Ściskam mocno :D


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Nie 22:25, 03 Sty 2010 Powrót do góry

ha! jak patrzyłam to trzech rozdziałów nie skomentowałam - proszę mnie za to bić - macie pełne prawo do tego :)

genialne to opowiadanie... dziewczęta - super tłumaczenie...
podoba mi się tempo w którym rozwija się sytuacja... spokojnie... lekko alkoholowo - i wtedy nabiera rumieńców... podoba mi się, że Edward nie rzuca się na przystawiającą się do niego kobietę - nareszcie ktoś zauwazył, że mężczyźni też mają rozum...

zobaczymy co w następnym rodziale - bo nie mogę się doczekać kaca moralnego Belli :) i ich wspólnych zakupów ;)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Viv
Dobry wampir



Dołączył: 27 Sie 2009
Posty: 1120
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 103 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z 44 wysp

PostWysłany: Pon 14:08, 04 Sty 2010 Powrót do góry

Łał !! ten rozdział był świetny !
Podoba mi sie tempo tego opowiadania , wszystko powoli , delikatnie sie rozwija . Edward ma plusa że nie wykorzystał sytuacji że Bella była pijana i chce porozmawiac o tym na drugi dzień . Mam tylko nadzieje, że ona tego nie schrzani całkiem , bo jest taka możliwość .
Rosali , taka jak zawsze , pewna siebie , ale dobrze że wkroczyła do akcji .
Świetna robota dziewczyny !!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bugsbany
Wilkołak



Dołączył: 07 Sty 2010
Posty: 101
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:48, 07 Sty 2010 Powrót do góry

jestem pod wrażeniem tego opowiadania, nie mogę się docxzekać następnego rozdziału:) dziewczyny jesteście wielkie...vuziaki dla Was Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kakunia
Nowonarodzony



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Polski :)

PostWysłany: Czw 18:46, 07 Sty 2010 Powrót do góry

Wiedziałam, że Bella kiedys powie Edwardowi co czuję, ale niw w ten sposób! Zaskoczyłaś mnie. Jest nawet lepiej niż sobie wyobrażałam. Naprawdę świetne!
Teraz pozostaje mi czekać na dalsze rozdziały. Oby szybko się pojawiły.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin