FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 The Fallout [T][NZ] Koniec części pierwszej-8.09 [zawieszam] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 12:15, 17 Lip 2009 Powrót do góry

Jak druzgocąca jest utrata nadziei, widać w powyższym rozdziale. W ogóle nie dziwię się reakcji Edwarda - jestem zaskoczona, że nad sobą zapanował. Myślę, że sprawa Belli nie jest jeszcze do końca wyjaśniona i czeka nas kilka niespodzianek - nie będę sobie psuła efektu i nie sięgnę po oryginał. Ciekawi mnie reakcja Voulturi na rewelacje o katastrofie i chęci pomocy ludziom.

Seth to przybrany syn Charliego, prawda?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
savier
Gość






PostWysłany: Pią 12:21, 17 Lip 2009 Powrót do góry

A mnie ciekawi, co by się stało gdyby nie przygotowywali się do tej wojny. Nie powiadomili Volturi, (chyba, że nie mieli już na to szans) co by się stało? Pewnie wojna by nie wybuchła. Czekam na więcej. Nie przeczę, że przyszłość jest teraz ciekawsza :D
malin
Człowiek



Dołączył: 02 Maj 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Częstochowa

PostWysłany: Pią 15:03, 17 Lip 2009 Powrót do góry

Przez prolog się przebrnąć długo nie mogłam. Pierwsze zdania mnie odpychały. ale parę osób mi poleciło ten FF, więc przebrnęłam. I nie żałuję :D

Jedno pytanie, odnośnie ostatniego chapu. Skoro Bella wyjechała dzień wcześniej, to przecież Edek mógł ją wyczuć, czyż nie? Wiem, samochód, te sprawy. Ale jej woń była silna, a tam było pewnie ciepło, otwarte okna w samochodzie, woń wylatuje. Ale to moze tylko ja tak mysle xD


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 15:39, 17 Lip 2009 Powrót do góry

AngelsDream napisał:
Seth to przybrany syn Charliego, prawda?

Tak. Seth tak jak w sadze był rodzonym synem Harry'ego i w roku 2016 ma dwadzieścia kilka lat (chociaż nadal traktują go jak dziecko), więc jest niewiele młodszy od Belli. Gdyby był synem Charlie'go, Cullenowie wiedzieliby o tym. Wink

Cytat:
Jedno pytanie, odnośnie ostatniego chapu. Skoro Bella wyjechała dzień wcześniej, to przecież Edek mógł ją wyczuć, czyż nie? Wiem, samochód, te sprawy. Ale jej woń była silna, a tam było pewnie ciepło, otwarte okna w samochodzie, woń wylatuje. Ale to moze tylko ja tak mysle xD

Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam-chodzi o to, czy w przeszłości, gdy Bella wyjeżdżała z Baltimore, do którego później wpadli Cullenowie, Ed powinien wyczuć jej woń w hotelu albo w okolicy? Szczerze mówiąc nie zastanawiałam się nad tym. Wydaje mi się jednak, że jej woń nie była aż tak silna, by przetrwać tyle czasu (w powietrzu przecież unoszą się różne zapachy, wieje wiatr itp). W którymś z poprzednich rozdziałów Edward wchodzi do pokoju Belli i tam czuje jej zapach - ona w tym pokoju mieszkała długo, jej woń przesiąkła pościel i ubrania, poza tym wróciły wspomnienia i Ed ją poczuł. Poza tym przecież gdyby zapach Belli był taki mocny, to np. w Zmierzchu Ed czułby go na każdym korytarzu w szkole, na parkingu itp. Nie pamiętam dobrze książki, ale wydaje mi się, że wyczuwał ją tylko, gdy była w miarę blisko.

Poza tym wcale nie było tak ciepło - środek marca. Wink w następnym rozdziale jest nawet mowa o śniegu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
angie1985
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 124
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:41, 17 Lip 2009 Powrót do góry

Jestem zdecydowanie porażona przez to opowiadanie. Długo nie miałam ochoty tu wychodzić, ale na swoje szczęście uczyniłam to. Wizja tak blizkiej przecież nam przyszłości jest w obliczu wydarzeń na świecie tak przerażająco prawdopodobna że aż mam dreszcze. Nie chcę nawet myśleć o takiej wersji przyszłości ludzkości. To opowiadanie bardzo podwyższa poprzeczkę dla opowiadań które mnie wciągają a tu już wpadłam po uszy. Swietnie rozegrana intryga z Bella tyle tajemnic, tyle pytań. Jeśli na jakieś otrzymujemy odpowiedź pojawia się na jego miejsce dziesięć kolejnych. SZOK. Wspaniała praca jeśli chodzi o tłumaczenie, ale to jest fic przy którego czytaniu naprawdę trzeba się skupić żeby się połapać w treści. Tłumaczonko czyta się świetnie. Jestem peła uznania bo pojęłaś się trudnego opowiadania. Gratuluje.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Wto 16:43, 21 Lip 2009 Powrót do góry

Beta: lilczur

Rozdział 7

Głupcy wbiegają tam, gdzie aniołowie boją się wkroczyć.


-:-

2006 – Wspomnienia

-:-

Jak na wampira, który miał całą wieczność, miałem coraz mniej czasu.
Mój odlot z Baltimore trochę się opóźnił, gdy czekałem z moimi przybranymi rodzicami w hotelu, w którym nie tak dawno mieszkali Renee i Phil. Carlisle postanowił wynająć pokój, w którym mogliby poczekać na przyjazd Jaspera i Alice oraz pozałatwiać wszystkie zaległe sprawy. Apartament był wyjątkowo skromny, sądząc po mało gustownych dekoracjach, pamiętał jeszcze lata siedemdziesiąte. Ściany pokryte były brązowo-złotą tapetą, pościel w kolorze groszku też nie prezentowała się zbyt imponująco. Dookoła roznosił się okropny zapach pleśni i dymu papierosowego. Esme wyglądała bardzo nie na miejscu, ostrożnie siadając na brzegu łóżka w swojej eleganckiej, czerwonej sukience i idealnie skrojonej kurtce. Usiadłem obok niej i wziąłem ją za rękę, chcąc odciągnąć od niej złe myśli i wizje tego, co ma się stać oraz jak wiele mamy jeszcze do zrobienia.
- To nie najlepsze miejsce do mieszkania, nie podoba mi się, że Bella tak długo musiała tu przebywać. Co oni sobie myśleli? Lepiej by jej było w Forks – powiedziałem, próbując nawiązać jakąś rozmowę, podczas gdy Carlisle załatwiał przez telefon jakieś sprawy. Wkrótce miał zamiar zadzwonić do Volturi, a ja musiałem wiedzieć, co nasi włoscy przyjaciele będę chcieli zrobić.
Esme uśmiechnęła się do mnie ciepło.
- Jestem pewna, że robili to, co uważali za słuszne. Z pewnością nie było im łatwo.
Kiwnąłem głową, nie wiedząc, co mogę odpowiedzieć.
- Przykro mi, że muszę was tu zostawić. Ja…
- Znajdziesz ją. Wierzę w to całym sercem. Powinniście być razem, urodziłeś się na nowo, gdy ją poznałeś. Żyłeś… I teraz znów będziesz żył. – W końcu jej uśmiech dosięgnął oczu.
- Mam taką nadzieję, Esme.
- A ja jestem tego pewna.
Reakcja Volturi nie była dla mnie żadnym zaskoczeniem. Wyśmiali Carlisle’a i jego „głupie zamartwianie się” losem ludzi. Marek nazwał to „totalną bzdurą”, podczas gdy Kajusz zastanawiał się, czemu mają się przejmować tragedią, którą ludzie sami sobie zgotowali. Słysząc przekonanie w głosie Carlisle’a, Aro w końcu zaczął analizować informacje, które usłyszał.
- Chciałbym, żeby ta mała nas odwiedziła. Chętnie spotkam się z nią osobiście – powiedział.
- Nie ma mowy, Aro. Alice nigdzie nie pojedzie, podobnie zresztą jak inni członkowie naszej rodziny.
- Cóż, w takim razie może wolałbyś, żebyśmy wysłali kilku strażników do was? Wiesz, że to dla nas żaden problem, drogi przyjacielu. – Nie było cienia życzliwości w głosie Aro. – Jane i Alec narzekają ostatnio na brak zajęcia. Taka podróż dobrze by im zrobiła.
- Posłuchaj mnie, nie ma na to czasu. Zadzwoniłem do ciebie tylko po to, by zapytać, jak według ciebie mamy ostrzec ludzi.
- Nic takiego nie zrobicie! – rozbrzmiał pełen pogardy głos Kajusza.
- Ale pomyśl, bracie, czyż nie byłoby przyjemnie patrzeć, jak ludzie zaczynają wariować z powodu końca swojego marnego świata? Ostatnio wszystko jest takie nudne. Potraktuj to jak sport – usłyszeliśmy, jak pozostali bracia śmieją się z dowcipu Marka.
- Carlisle, przemyślimy twoje słowa. Damy ci znać, gdy podejmiemy jakąś decyzję.
- To jest nieuniknione, Aro. Nie mam żadnych wątpliwości, wierzę Alice.
- Tak, z pewnością. W każdym razie nie rozumiem, dlaczego tak cię to martwi.
- Jak możesz tak mówić? To powinno nas martwić! Jesteście odpowiedzialni…
Kajusz nie pozwolił mu dokończyć.
- Nie próbuj nam mówić, co mamy robić, Carlisle. Chyba nie zapomniałeś, kim jesteśmy. Przede wszystkim bronimy swojego gatunku, ludzie to tylko świnie w rzeźni. Nie są dla nas niczym więcej, jak kolejnym posiłkiem. Nie podzielamy waszych… sentymentów.
Carlisle zaczął kłócić się z Markiem i Kajuszem, w ich głosach narastał gniew, w głosie mojego ojca desperacja. Aro zatrzymał tę rozmowę, póki jeszcze nie było za późno.
- Wystarczy! Bracia, pomyślcie trochę. Dowiemy się, skąd to niebezpieczeństwo, o którym przekonany jest mój przyjaciel, nadchodzi i zajmiemy się ochroną naszej żywności. Carlisle, nie wyobrażam sobie żyć w takim stylu jak ty. – Zachichotał.
Esme i ja czekaliśmy, aż Carlisle skończy dyskutować z Aro. Jego frustracja była jeszcze bardziej widoczna, gdy się rozłączył. Wyglądało na to, że nasza rodzina ma siedzieć bezczynnie i czekać na wiadomość od Volturi. Byłem całkiem zadowolony z takiego obrotu spraw, nawet jeśli nie podobało się to Carlisle’owi; zyskałem czas na znalezienie Belli. Gdy tylko Carlisle zakończył rozmowę, usłyszałem dzwonek swojego telefonu. Jasper.

- Gdzie jest Carlisle? Co on zrobił? – zapytał z paniką w głosie.
- Co masz na myśli? Jest tu ze mną.
- Chodzi o Alice, wciąż powtarza: „Co on zrobił? Co on zrobił?”. Tak jak wcześniej, ale teraz jest jeszcze gorzej, dużo gorzej. Ściska głowę z bólu i nawet ja czuję, że już dłużej tego nie wytrzymam.
- Carlisle właśnie skończył rozmawiać z Volturi. Powiedział Arowi o wizjach Alice. – Rodzice patrzyli na mnie z niepokojem, który zapewne malował się też na mojej twarzy. – O czym ona mówi?
Usłyszałem, jak Jasper odrywa się na chwilę od telefonu i próbuje uspokoić żonę.
- Alice, skarbie, nic mu nie jest. Wszyscy są cali i zdrowi. Musisz powiedzieć mi, co miałaś wcześniej na myśli.
- Co on zrobił? Coś się zmieniło… Co on zrobił?!
Słyszałem gorączkowy szept Alice, gdy Jasper ponownie się do mnie odezwał.
- Nic nie rozumiem, Edwardzie. Ona cię potrzebuje, musisz tu przyjechać i dowiedzieć, co dzieje się w jej głowie.
Mój żołądek skręcił się. Jak on może mnie o to prosić? Przekląłem cicho. Nie tego się spodziewałem. Byłem rozdarty. Alice mnie potrzebowała. Ja potrzebowałem Belli. Na miłość boską, czy te katastrofy się kiedyś skończą?! Może stać się coś jeszcze gorszego? Oczywiście, że może. Pomyślałem o mnie i o Belli. Może być znacznie gorzej.
- Proszę, Edwardzie… – wyjęczał w akcie desperacji.
- Jak daleko jesteście?
- Jakieś pięć, sześć godzin. Terenówka nie jest aż tak szybka, jak się spodziewaliśmy, dodatkowo zwraca na siebie zbyt dużo uwagi.
- Dobrze, jedziemy do was. Spotkamy się po drodze.
Przekląłem siarczyście, wściekły z powodu wyboru, którego musiałem dokonać. Nie mogłem wysłać Carlisle’a i Esme do Phoenix, to ja musiałem tam pojechać. Carlisle nigdy nie wyciągnąłby potrzebnych informacji od prawnika czy agenta nieruchomości. Mój dar był w tym przypadku niezbędny. Z drugiej strony, jak mogłem zostawić Alice z jej problemem? Nie mogłem. W tamtej chwili moja siostra była najważniejsza dla nas wszystkich, bo jeśli jej wizje miały związek z nadchodzącymi bombardowaniami, to był nasz priorytet. Poza tym byłem jej winien pomoc.

Mieliśmy spotkać się z Alice i Jasperem niedaleko granicy stanu Nowy Jork. Esme dała znać o naszych planach Rosalie i Emmettowi, którzy właśnie skończyli załatwiać swoje interesy w Michigan i jechali w stronę Nebraski.
Przez większość czasu podczas jazdy milczeliśmy. Był późny poranek, gdy zmierzaliśmy właśnie ku granicy stanu. Promienie słoneczne sporadycznie przebijały się przez chmury, a drogi, o dziwo, były całkiem puste. Myśli moich bliskich były w kompletnym chaosie. Esme martwiła się o Rosalie i Emmetta, nie podobało jej się, że są od nas tak daleko. Carlisle sprawdzał szpitale, które były przygotowane do ewentualnej wojny nuklearnej i anonimowo załatwiał im więcej sprzętu. Miał nadzieję, że placówki przyjmą darowiznę i później będą się martwić o papierkową robotę.
W tym samym czasie moje serce walczyło z rozumem. Próbowałem przekonać siebie, że poświęcam się dla dobra sprawy, dla Alice. Jednak serce podpowiadało mi, że traciłem czas potrzebny mi na dotarcie do Belli. Gdyby tylko Charlie odbierał moje telefony…
- Carlisle, będę potrzebował jakiegoś miejsca, by się zatrzymać w okolicach Phoenix.
- Oczywiście, już o tym pomyśleliśmy. Esme właśnie kończy to załatwiać. Synu, uda się. Musi.
- Tak, to prawda. – Spojrzałem we wsteczne lusterko i nasze oczy się spotkały. Moje były pełne determinacji, w jego czaił się smutek. W głębi serca wiedziałem, co bym zrobił, gdybym nie znalazł Belli na czas, on też to wiedział, choć bał się przyznać.
Zaparkowaliśmy w parku Harriman State zaledwie kilka minut przed przyjazdem Jaspera. Było zbyt zimno, byśmy mogli natknąć się na wścibskich ludzi, więc udaliśmy się w miejsce między drzewami, chociaż promienie słońca uporczywie przebijały się przez ich bezlistne gałęzie. Resztki śniegu zalegały tu i ówdzie, a dzień był taki piękny, iż ciężko było uwierzyć, że wkrótce ten park zniknie, a jego zgliszcza spowiją chmury radioaktywnego pyłu. Tak trudno było to sobie wyobrazić.
Jasper delikatnie wyciągnął Alice z pojazdu. Wyglądała na wykończoną, nikła w oczach… Gdy spróbowałem skupić się na jej myślach, nagle uderzyła mnie fala obrazów płonących miast i musiałem złapać się drzwi samochodu, by nie upaść.
- Jasper, możesz jej pomóc? – spytałem, ściskając skronie. – Musisz jakoś złagodzić jej ból.
- Cały czas to robię, więcej zrobić nie mogę, a teraz jeszcze ty… to… to już za…
Carlisle wziął Alice z ramion jej męża i udaliśmy się ku najbliższemu piknikowemu stołowi.
- Nie, jest lepiej, kiedy jest blisko mnie – powiedział Jasper.
W końcu udało mi się przyjrzeć jego twarzy i, ku mojemu zaskoczeniu, była ona tak samo udręczona jak Alice. Oboje musieli przejść przez to piekło. Moje poczucie winy wzrosło dziesięciokrotnie.
Usiadł z nią na brzegu ławki i zaczął kołysać, a ja usłyszałem, jak Alice coś szepcze.
- To już się stało. Stało się. Stało się.
Esme natychmiast pojawiła się u jej boku, odgarniając jej włosy z czoła.
- Co się stało, kochanie? Proszę, powiedz nam… Mój Boże, dlaczego to się dzieje? Pomóż jej, proszę…
- Esme, musisz się uspokoić, twoja panika nam nie pomaga – odezwał się Jasper. – Wiem, że się martwisz, ale nie mogę walczyć z tym wszystkim.
- Oczywiście. – Wstała, zbierając w sobie całą swoją odwagę i czule dotknęła policzka Jaspera.
- Tak lepiej. – Uśmiechnął się ciepło, po czym odwrócił w moją stronę. Edwardzie, co się dzieje z Alice?
- Nie mam pojęcia… Same obrazy, jeden za drugim. Setki zniszczonych miast, eksplozje, krzyki, żywe pochodnie… Wcześniej to były tylko jakieś dziwne, przypadkowe wizje, ale teraz widzę konkretne miasta i ludzkie twarze. Coś się zmieniło. Najwyraźniej decyzja została podjęta.
- Możesz wskazać datę? – zapytał Carlisle.
Spróbowałem skupić się na jednym z obrazów bombardujących moją głowę. Musiałem znaleźć coś rozpoznawalnego, jakiś punkt zaczepienia… Big Ben… zegar… słońce… popołudnie. Mała wskazówka na jedynce, duża między czwórką i piątką.
- Około pierwszej dwadzieścia w Londynie.
- Dobrze, mamy czas. Jesteśmy coraz bliżej. Coś jeszcze?
- Widzę demonstrację… duży tłum, chyba wschodnia Europa. Mnóstwo flag, czerwonych z białym paskiem. Nie jestem pewien. Ulice są pełne ludzi i niektórzy z nich są w mundurach… agh…
Usiadłem na ziemi, łapiąc się za głowę. Nie mogłem tego znieść, zbyt dużo wizji, zbyt dużo bólu. Zrozumiałem, dlaczego Alice była wykończona; byłem w jej głowie przez niecałe piętnaście minut i już byłem na skraju wyczerpania. Widziałem w życiu różne rzeczy, jednak widok ludzi z całego świata krzyczących z bólu, spopielone ciała przed moimi oczami… nie byłem przygotowany, by to oglądać. Poczułem dłoń Jaspera na moim ramieniu i falę ukojenia, która przepłynęła przez moje ciało. Chciałbym pomóc bardziej.
Uśmiechnąłem się krzywo, ściskając jego rękę. Było mi przykro z jego powodu. Robił wszystko, co mógł, by pomóc jedynej osobie, wokół której kręcił się jego świat, a mimo to czuł się całkowicie bezsilny. Znałem jego ból.
Carlisle poszedł poszukać komputera, podczas gdy Jasper nadal trzymał Alice w ramionach, a Esme masowała jej plecy. Wiedziałem, że mój ojciec ma zamiar szukać informacji o czerwonych flagach z białym paskiem i demonstracjach, ale to nie miało większego sensu, w końcu mogło nastąpić wszędzie, o każdej porze. Skupiłem się jeszcze raz i usłyszałem Alice. Nie byłem pewien, czy powiedziała to głośno, czy w myślach.
Edwardzie, chodzi o rozmowę telefoniczną Carlisle’a.
Słyszałem wyraźnie, mimo to nie wiedziałem, co miała na myśli. I wtedy go zobaczyłem. Twarz, która widniała na ścianie gabinetu Carlisle’a przez te wszystkie lata, wszędzie rozpoznałbym tę białą skórę i długie, czarne włosy. Sylwetka Aro zaczęła się wyostrzać. Oprócz niego widziałem Marka i Kajusza oraz trzy inne postacie, których nie znałem.

- Wierzę tej małej. Słyszałem o jej talencie, niektórzy mówią, że jest niezawodny. Widzieliśmy przecież jej wyczyny w przeszłości, jest niezła.
- Och, nie sądzę, że jest niezawodna – syknął Kajusz.
- Być może, ale niczego nie możemy być pewni. Chyba nadszedł czas, by odnowić kontakty z naszymi znajomymi z daleka. – Aro uśmiechnął się do trzech tajemniczych postaci. – Wiecie, co macie robić. Chciałbym dostać pełny raport przed świtem, w przeciwnym razie ktoś poniesie konsekwencje. Nie obchodzi mnie, która jest godzina, macie skontaktować się z odpowiednimi ludźmi.
- Tak, panie. – Trzy postacie ukłoniły się i wyszły z pokoju.
- Irytuje mnie myśl, że moje miasto może zostać zniszczone. Myślę, że musimy ściągnąć tę małą do Włoch. – Aro obrócił się i machnął ręką w kierunku mrocznego rogu pokoju. – Jane, kochanie, pozwól.
- Tak, panie.
Mała istota, również ubrana na czarno, ruszyła w kierunku starszyzny. Słyszałem jedynie plotki na temat jej daru, ale wszystkie budziły we mnie strach. Była okrutna i mściwa, nigdy nie okazywała choćby odrobiny litości swoim ofiarom.
- Co byś powiedziała na wycieczkę przez Atlantyk z Felixem i Demetrim?


- Edwardzie! – poczułem, jak ktoś mną potrząsa.
Zobaczyłem przerażoną twarz Carlisle’a tuż przy mojej.
- Dzięki Bogu. Już myśleliśmy, że cię straciliśmy.
- Jane niedługo tu przyjedzie. Z Felixem i Demetrim. Widziałem to w umyśle Alice. Ona jest świadoma, Jasper. Jest z nami i próbuje nam pomóc.
Mój brat odetchnął z ulgą.
- Coś jeszcze?
Nie mogłem spojrzeć na Carlisle’a. Nie wiedziałem, jak mu powiedzieć, że najprawdopodobniej jego telefon uruchomił bieg wydarzeń, których nie da się zatrzymać.
Synu, chodzi o moją rozmowę z Volturi, prawda? W jego oczach widziałem, że znał prawdę i był nią zszokowany. Powinienem był wiedzieć.
Jego myśli były skołowane, jednak krążyły wokół założenia, że słowa Alice miały związek z nim i tym nieszczęsnym telefonem. Do tej pory nie wiedziałem, jak to możliwe, ale nagle dotarło do mnie – on znał mnie lepiej niż ktokolwiek i umiał przejrzeć mnie na wylot. Niczego nie mogłem przed nim ukryć. Kiwnąłem głową, a Carlisle zamknął oczy i na jego twarzy pojawił się grymas. Czuł się winny.
- Nie mogłeś tego przewidzieć. – Potrząsnąłem głową, starając się brzmieć przekonująco.
Powinienem był cię posłuchać. Wiedziałeś, że to nie była najlepsza decyzja. Co ja narobiłem?
Esme spoglądała to na mnie, to na swego męża, wiedząc, że ukrywaliśmy coś przed pozostałymi.
- Cokolwiek nie chcecie nam powiedzieć, jest ważne. Musicie się z nami tym podzielić, żadnych tajemnic.
- Wygląda na to, że Volturi mają zamiar dowiedzieć się prawdy o wizjach Alice. Uruchomili swoje kontakty, możemy się więc spodziewać, że nie wyjdzie nam to na dobre. Dowiemy się więcej przed świtem czasu włoskiego.
- Mój telefon przypieczętował koniec świata. – Carlisle poddał się, odwrócił do nas plecami i oparł o drzewo. Myślałem, że pomagam… Esme i Jasper spojrzeli na mnie w poszukiwaniu odpowiedzi, których nie znałem. Usłyszałem niespokojne myśli mojej matki i gdy już myślałem, że też się załamie…
- Nie, to nieprawda – powiedziała stanowczo. – Nie jesteś za to odpowiedzialny, Carlisle’u Cullen. Szlag mnie trafi, jeśli jeszcze raz którekolwiek z nas weźmie na siebie taki ciężar odpowiedzialności za ludzkość. Potrzebujemy cię, więc nie myśl, że zawiniłeś w jakikolwiek sposób. Nie pozwalam ci. – Esme aż kipiała ze złości, ale podeszła do swojego męża i delikatnie go objęła.
- Jesteś dobrym człowiekiem – wyszeptała.

Chciałem dać im chwilę prywatności, więc ponownie skupiłem się na Alice. Była cicha i już nic nie mamrotała. Skoncentrowałem się na jej myślach, chcąc znaleźć odpowiedź na temat planów Volturi i dowiedzieć się, jak wiele czasu nam zostało i czy w ogóle jesteśmy w stanie ich powstrzymać.
Wizje wciąż były takie same, a ja zastanawiałem się, jakim cudem Alice to wytrzymuje. Człowiek, przez którego umysł przelewa się fala obrazów agresji, destrukcji i śmierci, powinien w krótkim czasie oszaleć. Sięgnąłem po jej maleńką dłoń i uścisnąłem ją delikatnie. Kontakt fizyczny wywołał jakąś dziwną reakcję, jakby superszybki pociąg zaczął pędzić ciemnym tunelem, nasze wspomnienia zaczęły przelatywać przez mój umysł z zawrotną szybkością. Widziałem obrazy Rosalie i Emmetta. Dzień, w którym Alice i Jasper pojawili się w naszym życiu. Esme i jej mąż. Ciepły uśmiech Carlisle’a, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy.
Wspaniałe wspomnienia zaczęły przepływać przez mój umysł, wyciągając z morza spustoszenia i rozpaczy, które próbowało mnie zniszczyć. Uśmiechałem się. Ostatnia wizja była dla mnie najbardziej zaskakująca: młoda kobieta z długimi, gęstymi, mahoniowymi włosami, przechadzająca się po zielonej trawie i trzymająca w dłoniach bukiet dzikich kwiatów – fioletowych, żółtych i białych. Słońce świeciło pełnym blaskiem, otaczając polanę złocistą poświatą. Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i widok jej uśmiechu zaparł mi dech w piersiach.
Nagle pędzący przez tunel wizji pociąg zatrzymał się, a mnie spowiła ciemność. Na początku myślałem, że jestem sam. Nie było nic, żadnego światła czy dźwięku, po prostu czarna dziura. Wtedy poczułem czyjąś obecność za plecami, ogarnęła mnie panika i gorączkowo zacząłem rozglądać się dookoła.
- Przychodzę tu, gdy chcę od wszystkiego uciec.
- Alice. – Odetchnąłem z ulgą na dźwięk jej głosu.
Mała iskierka światła pojawiła się w jej wyciągniętych w moją stronę dłoniach. Płomień świeczki, którą trzymała, oświetlił jej twarz, rozwiewając moje wątpliwości. Alice wydawała się taka mała i krucha… Podszedłem bliżej i ujrzałem łzy w jej oczach. Słone krople spłynęły jej po policzkach, gdy otoczyłem ją ramionami. Wiedziałem, że to wszystko iluzja, że nie dzieje się naprawdę. Alternatywny świat, który Alice stworzyła w swojej głowie.
- Nie możemy ich uratować – wyszeptała.
- Wiem.
Robiłem wszystko, by dodać jej otuchy, nie wiedziałem jednak, jak długo będziemy trwać w tym stanie. Odsunąłem ją delikatnie od siebie. Spojrzała mi w oczy i wtedy zrozumiałem, że tak właśnie musiała wyglądać, gdy była człowiekiem. Jej oczy były czerwone od płaczu, jednak tęczówki miały piękny, niebiesko-szary odcień, a policzki delikatnie się zarumieniły.
- Jesteś piękna.
Uśmiechnęła się lekko.
- Nie pamiętam, jak kiedyś wyglądałam, ale tak sobie to wyobrażam.
- Wyglądasz idealnie. – Pocałowałem ją w czoło, chcąc przekonać, jak bardzo ją kocham. – Co możemy zrobić, Alice?
- Nic. Jest już za późno. Volturi znają wielu wpływowych ludzi i w ciągu najbliższych dwóch dni zachwieją stosunki między rządami różnych państw, nawet o tym nie wiedząc. I wtedy wszystko potoczy się błyskawicznie. Ludzie zaczną panikować, Stany Zjednoczone ogłoszą czerwony alarm. W tej chwili rosyjski holownik ratowniczy krąży po wybrzeżu stanu Georgia, szukając bomby wodorowej z 1958 roku. Tej, którą Howard Richardson zrzucił ze swojego B-47, gdy zderzył się z innym samolotem. Długo szukano tej bomby, do tej pory bezskutecznie. Pamiętasz tę historię?
- Tak… Ale myślałem, że to tylko plotki. Podobno znaleźli ją w zeszłym roku.
Próbowałem sobie przypomnieć informacje na temat domniemanej bomby u wybrzeży Georgii. Dwa lata temu jakiś pułkownik ogłosił, że ją znalazł.
- Chyba jednak nie – powiedziała spokojnie. – Nie jestem pewna, czy w ogóle ją znajdą. Jednak Aro da znać odpowiednim ludziom – lub nieodpowiednim, zależy jak na to spojrzeć – że Rosjanie dysponują groźną bronią i mogą dążyć do wojny. Stosunki między tymi krajami i tak są napięte, a wtrącenie się Aro tylko przyspieszy konflikt. Gdy ta informacja rozniesie się po świecie, kraje zaczną opowiadać się za jedną lub za drugą stroną.
- Możemy to zatrzymać?
- Nie, już za późno. Ingerencja Aro spowoduje zmiany w innych państwach – ludzie uwierzą, że Rosja znalazła bombę i zaczną się bać. Ten „Mark 15” ma siłę wybuchu sto razy większą, niż miała broń zrzucona na Hiroszimę.
Zakląłem cicho, słysząc tę informację.
- Musi być jakieś wyjście.
- Nie ma. Telefon Carlisle’a był punktem zapalnym tego wszystkiego. Wcześniej były tylko domysły, że może ten rosyjski statek jest blisko znalezienia bomby, ale mu się nie udaje. Wmieszanie się Aro w tę sprawę zdecydowało o losach świata. Najlepsze, co teraz możemy uczynić, to przygotować się, zrobić zapasy i pomagać tym, co przeżyją – powiedziała cicho i spuściła wzrok.
Staliśmy chwilę i analizowaliśmy zdobyte informacje, po czym Alice znowu się odezwała:
- Przepraszam, Edwardzie.
- Za co mnie przepraszasz? – Uniosłem jej podbródek, zmuszając, by na mnie spojrzała. – Zrobiłaś więcej, niż się spodziewaliśmy. Uratowałaś nas. Kochamy cię i jesteśmy ci wdzięczni.
- Nie. – Potrząsnęła głową. – Przepraszam, że nie mogłam znaleźć Belli. Widziałam jakieś urywki, na których była z matką w Phoenix. Zmieniła się, nie wygląda już tak jak dawniej, ale to na pewno ona.
- Jak to nie wygląda tak jak dawniej?
- Chyba jest chora. Przypomina ducha… Blada twarz, zapadnięte policzki, puste oczy. Nic nie mówi, Renee i Phil strasznie się o nią martwią. Coś jest z nią nie w porządku. Potrzebuje cię.
- Kiedy to widziałaś? – Złapałem ją za ramiona, chcąc dowiedzieć się więcej.
- Nie wiem. Widziałam ją wyraźnie siedzącą na brzegu łóżka i wyglądającą przez okno. Musiała coś zobaczyć, bo przez chwilę oczy jej rozjaśniały, a później na twarzy pojawił się niepokój… i nic więcej. Wizja się urwała.
Puściłem Alice i zacisnąłem pięści, próbując zahamować krzyk domagający się wydobycia z mojej piersi.
- Przepraszam, Edwardzie.
Wziąłem głęboki oddech, wiedząc dobrze, że Alice męczy się z tym tak samo jak ja. Byłem rozdarty, bo nie wiedziałem, czy powinienem zostawiać ją w takim stanie. Cierpiała, a ja byłem jedyną osobą, która mogła do niej dotrzeć.
- Alice…
- Powinieneś już iść. Ja sobie poradzę, inni też. Musisz nas teraz opuścić i znaleźć Bellę, tylko tego jestem pewna… Wkrótce może być za późno.
Skrzywiłem się, wiedząc, że miała rację, jednak nie chciałem zostawiać jej samej.
- Nie mogę teraz odejść…
- Musisz. To jedyne wyjście. Gdy z tego wyjdę, chcę mieć swojego brata i przyjaciółkę przy sobie. Nie zniosę, jeśli coś jej się przeze mnie stanie.
- Ty naprawdę jesteś wyjątkowa, Alice.
- Wiem. – Wystawiła do mnie język i ten gest załagodził napięcie między nami. Zaczęliśmy się śmiać.
- Co mam powiedzieć innym? Jasperowi?
- Nie wiem, co się ze mną stanie, wymyślisz coś. Myślę, że oni wiedzą, co do nich czuję. – Uniosła dłoń i pogłaskała mnie po policzku. Jej palce były niezwykle ciepłe. – Powiedz Jasperowi, że walczę. Walczę, by do niego wrócić… - Głos jej się załamał i gdy spróbowała dokończyć zdanie, łzy ponownie popłynęły po jej policzkach.
Otarłem je i było to bardzo dziwne uczucie. W końcu Alice nigdy nie płakała prawdziwymi łzami. Poczułem się jednak dziwnie przyjemnie, ponieważ przypominało mi to o Belli… moim człowieku. Poczułem się wielkim szczęściarzem, mogąc być bratem tak wspaniałej osoby, jaką była Alice.
- Jestem… Ja…
- Wiem. Idź już. Wkrótce dojdę do siebie i spotkam się z tobą i Bellą. – Stanęła na palcach, by móc pocałować mnie w policzek. Przytuliłem ją mocno.
- Kocham cię, Alice.
- Wiem, głupku. A teraz idź już sobie, zanim znowu się rozbeczę.
Urwałem nasz kontakt i zacząłem się cofać. Płomień świeczki migotał. Usłyszałem echo głosu Alice. Trzy dni, Edwardzie. Masz trzy dni, zanim zaczną się bombardowania. I wtedy zobaczyłem światło. Syknąłem, mrużąc oczy przed słońcem.
- Edward! – Usłyszałem ulgę w głosie Esme i poczułem jej dłonie na mojej twarzy.
Rozejrzałem się dookoła. Byliśmy nadal w tym samym miejscu, jednak słońce świeciło z innej strony niż wcześniej.
- Jak długo…?
- Trzy godziny – usłyszałem głos Jaspera. Spojrzałem na niego: wyglądał coraz gorzej. Alice leżała skulona na jego kolanach, zupełnie jakby spała.
Czy ona…
- Wszystko z nią w porządku. Jest piękna. – Szczery uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
Jasper zamknął oczy i wszyscy poczuliśmy jego ulgę. Dziękuję.
- Chciała, żebyś wiedział, że walczy… dla ciebie.
Odwrócił głowę i usłyszałem smutne westchnięcie. Uniósł dłoń i przejechał palcami po jej ustach, po czym delikatnie je pocałował.
- Alice, wróć do mnie… - wyszeptał.
Szybko wyjaśniłem moim bliskim, czego dowiedziałem się podczas spotkania z siostrą. Carlisle analizował wszystkie moje słowa i z czasem w jego głowie informacje te zaczęły się układać w logiczną całość. Nie wierzył jedynie w to, że nic nie możemy zmienić, jednak udało mi się go przekonać, że wszystko jest już zaplanowane i najlepsze, co możemy zrobić, to dobrze się przygotować. Był przekonany, że nadchodząca tragedia jest jego zasługą i targały nim straszliwe wyrzuty sumienia. Wiedziałem, że zrobi dosłownie wszystko, by jakoś złagodzić skutki nadciągającego kataklizmu.
- Po tym co powiedziałeś nam wcześniej, zacząłem szukać informacji o czerwonych flagach z białymi paskami. Myślę, że chodzi o Łotwę. Nie ma tam wprawdzie zbyt wielu powodów do demonstracji czy protestów, jednak przez ostatnie kilka lat Łotysze obchodzili co roku Dzień Legionu Łotewskiego. W tym roku rząd nie zgodził się na obchody tego święta, jednak ludzie nie mają zamiaru się podporządkować rozkazom. To wyjaśniałoby ludzi w mundurach.
- Kiedy to się stanie? – spytałem.
- Szesnastego marca.
- Który jest dzisiaj?
- Trzynasty.
- Alice powiedziała mi, że pozostały trzy dni. Wszystko się zgadza.

-:- (2016)

Edward, co ty do cholery robisz? Wiem, że mnie słyszysz!

Słyszałem doskonale, tak samo jak wiązankę przekleństw pod moim adresem.

I ty mówisz, że ja jestem egoistką! Jak możesz im to robić? Z myśli Rosalie wyczytałem, że stoi tuż przy granicy, którą ja nie tak dawno przekroczyłem. Rozglądała się dokoła i nagle jej wzrok zatrzymał się na starym, potężnym drzewie, które wyrwałem z korzeniami i odrzuciłem na bok. Ładnie, Edwardzie. Bardzo ładnie.
Wiem, że zawarłeś z Emmettem jakąś dziwaczną, szaloną umowę, jednak nie pozwolę ci zniszczyć jedynej szansy naszej rodziny na szczęśliwe, normalne życie.


Kipiała ze złości i była gotowa rozerwać mnie na kawałki. Mimo to nie miała zamiaru przekroczyć granicy, przez którą ja przebiegłem bez problemu.

Tu nie chodzi już tylko o ciebie! Złamałeś pakt i ściągnąłeś na nas niebezpieczeństwo. Rozumiesz to, czy jesteś zbyt zajęty sobą, by chociaż o tym pomyśleć? Quileuci żyją! Charlie nam o tym powiedział. Z jakiegoś powodu ci szaleni Indianie uwierzyli, gdy powiedział im o wizjach Alice. Jej myśli zamilkły na chwilę. Przestań się nad sobą użalać i weź się w garść!

Przestałem biec i zacząłem nasłuchiwać; ciche skrzypienie starych drzew wprowadziło mnie w swoisty trans… Rose zamilkła na dłuższy czas i miałem nadzieję, że już sobie poszła.

Przykro mi, że ona nie żyje. Wiem, że mi nie wierzysz, ale naprawdę mi przykro.
Nie chodzi o to, że jej nie lubiłam, po prostu… Nie rozumiałam, co jest w niej takiego wyjątkowego. Owinęła sobie ciebie wokół palca, co było dla mnie niezrozumiałe i może… nie wiem… może byłam… zazdrosna.
Nie wiem…


Ponownie cisza wypełniła mój umysł. Czekałem. Tym razem byłem pewien, że już poszła.

Nie mam pojęcia, jak to wszystko działało, jednak jestem pewna, że jeśli jest wśród nas osoba, która może pokochać człowieka… ty nią jesteś.
Ugh! Pewnie mnie nawet nie słyszysz, więc chyba marnuję tylko czas, stojąc tu jak idiotka. Po co ja się tobą przejmuję? Tak jakbyś kiedykolwiek kogoś słuchał, zwłaszcza mnie.
Zdajesz sobie sprawę, jaki jesteś wkurzający?! Nikt inny nie umie mnie tak wyprowadzić z równowagi.


Czekałem, uśmiechając się lekko na jej myśli. Jak Carlisle mógł sądzić, że kiedykolwiek się zaprzyjaźnimy? Nie miałem pojęcia.

Wiem, co ona dla ciebie znaczyła, Edwardzie. Dużo czasu zajęło mi pogodzenie się z tym, wiem jednak, że Bella była twoją drugą połówką. Tak jak Emmett jest moją. Proszę, uwierz mi.. Zawsze zależało mi na twoim szczęściu. Naprawdę. Po prostu myślałam, że wiem, co jest dla ciebie najlepsze.

Czekałem, tym razem dłużej niż ostatnio. Spojrzałem na swoje buty. Zaczynały tonąć w miękkiej glebie i już miałem znowu zacząć biec, kiedy usłyszałem głos Rosalie.

Tęsknię za moim bratem. Tym, który był kiedyś szczęśliwy. Który troszczył się o nas, gdy sami nie potrafiliśmy. I nawet tęsknię za naszymi kłótniami.

Usłyszałem zduszony krzyk. Rose musiała dać upust emocjom.

A teraz… Wiem, że zawarłeś jakiś układ i nie mam pojęcia, o co w nim chodzi. Myślę jednak, że masz zamiar się zabić. Chcesz, żeby rozszarpały cię wilki. Prawda? To o to chodzi, mam rację? Zdajesz sobie sprawę, że pociągniesz za sobą nas wszystkich? Bo my nie pozwolimy ci się poddać tak łatwo. Będziemy walczyć, Edwardzie. Tak jak ty walczyłeś o każdego z nas.

Myślałem przez chwilę nad jej słowami. Miała absolutną rację. Westchnąłem, biorąc kolejny głęboki oddech. Żaden z moich bliskich nie oddałby mnie wilkołakom… jeśli w ogóle istniały. Co ja sobie myślałem? Zbyt dużo pracy włożyłem w scalanie mojej rodziny, by teraz to wszystko zaprzepaścić. Żadne działania Charlie’go nie mogły zmienić faktu, że Belli pisana była śmierć. A ja nie mogłem umrzeć tutaj, w ten sposób, pogrążając moją rodzinę. Cały wysiłek, wyrzeczenia, moje odkupienie – wszystko na nic. Co ja narobiłem?
Zanim zdałem sobie z tego sprawę, wracałem już tą samą drogą, którą tu przyszedłem. Z daleka widziałem Rosalie siedzącą na drzewie, które przewróciłem, ze spuszczoną głową i rękoma opartymi na kolanach. Zatrzymałem się na chwilę, przypominając sobie jej słowa. Nigdy się nie dogadywaliśmy. Byliśmy jak woda i ogień, jednak mimo wszystkich różnic nadal się kochaliśmy. Była dla mnie wrzodem na tyłku, mimo to widok jej siedzącej na kłodzie, czekającej na mnie, od razu wywołał szczery uśmiech na mojej twarzy. Uwielbiałem jej upór.
Wiatr zaszeleścił trawą i nagle jej głowa podniosła się do góry. Przez krótką chwilę zanim mnie spostrzegła, zobaczyłem smutek w jej oczach. Sekundę później wrócił do nich dawny wyraz irytacji, który znałem aż za dobrze. Niech cię szlag trafi! Jesteś totalnym dupkiem.
- Dzięki. Ja też cię kocham, siostrzyczko.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Śro 19:05, 22 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
savier
Gość






PostWysłany: Wto 17:43, 21 Lip 2009 Powrót do góry

Jakie to długie! Ugrh... Co wiemy? Że miałem racje hahaha :D
Fajno to co Alice sobie w głowie zrobiła. Rozdział ogólnie dużo informacji zawierał. Czytało się jak zwykle, dobrze. No cóż, przeszłość jest do kitu. Mam nadzieje, że następny rozdział z przewagą przyszłości.
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Wto 20:02, 21 Lip 2009 Powrót do góry

I co ja mam napisać? W dodatku konstruktywnego? Spróbuję. :P

Jak zwykle twoje tłumaczenie czyta sie dobrze, a poza tym podobała mi się rozmowa Edwarda z Rose. Nareszcie się pogodzili.
Kolejny raz utwierdziłam się w przekonaniu, że Volturi są złośliwi. Ingerencja Ara przyśpieszy konflikt państw.

Tłumacz szybko. :)

MonsterCookie.
Prudence
Wilkołak



Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta

PostWysłany: Wto 23:36, 21 Lip 2009 Powrót do góry

jakie to długie :(
przyłapałam się na tym że czytam same dialogi już, taki akt desperacji by dotrzec do końca rozdziału :D
tłumacznie świetne. dla mnie tematyka tego ff jest trochę odrzucająca. nie cierpię sf, ale zaintrygowała mnie postać Belli, o której nie wiemy prawie nic. podoba mi się napięcie jakie budujesz ty a zwłaszcza pisarka.

pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Śro 10:20, 22 Lip 2009 Powrót do góry

Rozdział mega długi, zresztą chyba jak wszystkie. Tłumaczenie bardzo dobre, przeniosło mnie do ich rzeczywistości, pięknie przetłumaczyłaś stan Alicje, dotyczący jej wizji, jej stanu psychicznego. To było takie smutne, takie przygnębiające. Podobało mi się też pokazane relacje pomiędzy Edwardem a Alice, jak silna więź ich łączy. Zaskoczyłą mnie trochę Rosali swoim zachowaniem na koniec rozdziału, nie sądziłam że zdobędzie się na takie uzewnętrznienie swoich uczuć, ale to dobrze, pokazuje jak silną rodziną są Cullenowie! Rozdział bardzo mi się podobał, świetnie przetłumaczony i zbetowany. Uwielbiam ten ff, jest taki oryginalny, taki nieprzewidywalny i mam nadzieję że zakończony happy endem?!
Pestka i lilczur dziękuję za kawał dobrej roboty!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
angie1985
Wilkołak



Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 124
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 20:28, 22 Lip 2009 Powrót do góry

Jezu ale to opowiadanie jest przygnębiające. Targa mna tak wiele emocji po jego przeczytaniu. Przoduje strach bowiem nasz świat też podąża jakoś w podobnym kierunku i to mnie paraliżuje. Wspaniała gra na emocjach tak wiec mimo że wiedziałam że Edward belli nie odnajdzie w napięci czekałam co dalej. Masakra. Jestem taka przygnębiona ! A tłumaczenie czyta się fenomenalnie. Gratulacje raz jeszcze i pewnienie raz to napiszę.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dahrti
Zły wampir



Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 14:57, 25 Lip 2009 Powrót do góry

Bardzo się cieszę, ze tyle osób dało szansę temu ff. Zgadzam się, ze początek jest trochę toporny, ale w sumie jest to jeden z moich ulubionych. Może dlatego, ze jest całkowicie inny... ale myślę, ze to nie tylko to. Uwielbiam opowiadania, w których Edward dostaje za swoje, za swoją głupotę, tchórzostwo i w sumie egoizm. Bo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i może jestem paskudną feministką, ale nie jest mi go żal. Jak chłop nie wie, co jest dla kobiety najlepsze to powinien jej spytać. Jesteśmy zazwyczaj mądrzejsze i tyle.
Kolejna rzecz - to to, że przez wiele rozdziałów nie wiemy, co się stało. Wspomnienia z przeszłości pojawiają sie stopniowo, tylko zwiększając napięcie, niepewność, nadzieję, niepokój... Opowiadanie nie jest zakończone, mam nadzieję, ze autorka nie zrobi jakiejś głupoty i go nie zniszczy jakimś badziewnym happy endem.

Pestko... Chylę czoła w obliczu cieżkiej i doskonale wykonanej pracy. Bądź z siebie dumna, bo naprawdę jest z czego. Czytałm oryginał jeszcze zanim zaczęłąś tłumaczyć i śledzę go na bieżąco i muszę przyznać, że twoją wersję czyta mi się lepiej. Brawo.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Nescafe
Wilkołak



Dołączył: 11 Kwi 2009
Posty: 115
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod twojego łóżka.

PostWysłany: Nie 18:14, 26 Lip 2009 Powrót do góry

Po naszej krótkiej współpracy z Jego Głosem (btw, jak ktoś lubił ten ff - jest nowy, przetłumaczony przez pestkę, ja betowałam) postanowiłam zerknąć na twoje tłumaczenie. Bardzo ładne, umiesz ślicznie dobrać słowa, i jak zdążyłam zauwarzyć - przecinki też Wink. ech, playlista nadal leci mi na kompie i... ogólnie smutny jest ten ff. Chciałam go tłumaczyć, ale dałam sobie spokój. I dobrze, bo chyba nie zrobiłąbym tego tak dobrze jak ty.
Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pon 16:59, 27 Lip 2009 Powrót do góry

Zaniedbałam to forum z powodu awarii komputera. Zostałam odcięta od netu przez tydzień. To nieludzkie! A tu się tyle wydarzyło...
Chylę czoła nad twoim tłumaczeniem. Zgrabne i jak zwykle bardziej profesjonalne od tłumaczenia kanonu. Becie też należą się brawa za dobrą robotę.

Volturi to złośliwe typy. Nadal nie wiemy do końca co z Bellą. Biedny Edward. Autorka gra mi na emocjach, a znakomita pani tłumaczka jeszcze podwyższa poziom adrenaliny przy czytaniu. Istna nerwacja Wink
Chęci na tłumaczenie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Wto 7:04, 28 Lip 2009 Powrót do góry

Cytat:
znakomita pani tłumaczka jeszcze podwyższa poziom adrenaliny przy czytaniu

A jaka tam ze mnie pani... Ewka jestem. Wink

Kochani,
powoli zbliżamy się do częściowego odkrycia prawdy na temat zniknięcia Belli. Jeśli wcześniej było smutno, ciężko i dołująco - teraz będzie tylko gorzej.
Chciałam Wam podziękować, że wytrwaliście, czytając i komentując, że przebrnęliście przez ten feralny prolog, na którym tak wielu poległo i doczytaliście do tego momentu. *teatralnym gestem ociera łzę, dyga grzecznie i odkłada mikrofon*

Do przetłumaczenia zostało mi jeszcze chyba 5 rozdziałów i nie wiem, co potem - Barb znowu zniknęła. Zapewne trzeba zwolnić tempo i się dostosować. Cóż... i tak będę musiała zwolnić tempo. Porywaczka sprzedaje się jak świeże bułeczki, ciągle muszę ją produkować, a tutaj rozdziały coraz dłuższe i trudniejsze. Dlatego wybaczcie, jeśli trzeba będzie poczekać dłużej, po prostu kosztuje mnie to wiecej wysiłku.

Następny rozdział jest strasznie długi, nie wiem nawet, czy zmieściłby się na forum. Dlatego postanowiłam rozdzielić go na dwie części (I - przeszłość, II- przyszłość) i zapostować jeden po drugim, co kilka dni. Napiszcie, co o tym sądzicie w komentarzach. Jeśli się nie zgodzicie, spróbuję dodać pełny rozdział, jednak będziecie musieli dłużej poczekać, może nawet bardzo dłużej.

Dziękuję za uwagę.

betowała lilczur

Rozdział 8

Pycha prowadzi do zguby.



-:-

2016 – dzień obecny

-:-

Powiesz Charlie’mu, co stało się z Bellą?
Szliśmy z Rosalie w kierunku domu. Nie było powodu do pośpiechu, więc spacerowaliśmy ludzkim tempem.
- Jak? Przecież nie mogę mu teraz opowiedzieć tej historii. Nie… - Westchnąłem. – Nie ma sensu. Podzielenie się z nim prawdą nie przywróci nam Belli. Ten facet i tak cierpi, historia śmierci jego córki tylko pogorszy sprawę. Poza tym jeszcze bardziej mnie znienawidzi. – Przeczesałem włosy palcami po raz kolejny.
On cię nie nienawidzi. Rosalie położyła mi dłoń na ramieniu.
Zatrzymaliśmy się. Przeniosłem wzrok na jej zaniepokojoną twarz.
- Może i nie, ale znienawidzi nas wszystkich, jeśli mu powiem.
- W końcu i tak będziemy musieli powiedzieć mu, kim jesteśmy. Ma prawo mieć pytania i usłyszeć odpowiedzi.
- Co za zmiana, Rosalie. Nie poznaję cię.
Moja siostra była całkowicie przeciwna jakimkolwiek kontaktom z ludźmi. Pamiętam, jak miała ochotę rozerwać mnie na strzępy, gdy wyjawiłem Belli nasze sekrety. Musiałem schować przed nią swego astona martina.
- Wiem. Chodzi o to, że nie mogę się znów przeprowadzić, Edwardzie – powiedziała cicho. – Nikt z nas tego nie chce. Tutaj możemy żyć normalnie, znów być rodziną. Nie rozumiesz? Ja czuję, jak to miejsce wpływa na nas wszystkich. Zaczynają być szczęśliwi, ty też wkrótce będziesz.
- Rosalie…
- To jest możliwe! Ty po prostu nie dajesz szczęściu szansy. Chcę tu zostać, Edwardzie, i jeśli to oznacza wyjawienie Charlie’mu oraz innym mieszkańcom Forks trochę prawdy na nasz temat, niech tak będzie. Świat się zmienił. To już inne miejsce, z innymi zasadami. Tu nam będzie dobrze. Nie mogę wrócić do naszego starego życia, znów podróżować od Dzielnicy do Dzielnicy i oglądać tych cierpiących ludzi… dzieci. Dziesięć lat wystarczyło. I tak zrobiliśmy więcej, niż do nas należało.
- Wiem. – Objąłem ją. – Mimo to nie mogę jeszcze powiedzieć mu o Belli. Już wystarczająco wycierpiał.
Puściłem ją i zacząłem iść w stronę domu. Szybko mnie zatrzymała i zmusiła do spojrzenia sobie w oczy.
- Edwardzie, to nie była twoja wina. Czemu po tych wszystkich latach nadal nie możesz tego pojąć? Zrobiłeś wszystko, co było w twojej mocy, a nawet więcej. Chociaż jesteś wampirem, nie mogłeś być w dwóch miejscach naraz. Nie stało się to przez ciebie.
- Ale gdybym wtedy nie kazał wszystkim się wyprowadzić…
- Nie wiesz, co by się wtedy stało! Sam mówiłeś, że jesteśmy dla niej zagrożeniem. Nie mogłeś przewidzieć tego, co się wtedy wydarzyło. Myślisz, że my nie czujemy się winni? A Charlie?
- To ja zostawiłem ją samą, bez opieki, więc tylko ja jestem winien jej śmierci, nikt inny. Gdybym został, nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.
- Niby dlaczego? Przemieniłbyś ją? Oboje wiemy, że nie byłeś na to gotowy. Nie przeżyłaby tego, przez co my przeszliśmy. A przynajmniej nie jako człowiek.
Patrząc w ponure, szare niebo zastawiałem się, kim tak naprawdę jesteśmy i jak straszne są tego konsekwencje. Przypomniałem sobie Bellę, która nigdy nie bała się tej gorszej strony naszej natury. Kiedyś nawet zapytała mnie, czy może popatrzeć na nasze polowanie. Potrząsnąłem głową; jak mogła być taka odważna, skoro ja sam bywałem przerażony swoim instynktem?

Zamknąłem oczy, czując powiew wiatru na twarzy i wsłuchując się w odgłosy przyrody. Nie były zbyt różnorodne; las był właściwie pusty, co wydało mi się dziwne. Zupełnie, jakby zwierzęta zostały przepędzone. Podczas naszych licznych podróży widzieliśmy dowody, że zarówno fauna jak i flora budzi się do życia, szczególnie na południu. Matka Natura planowała powrót w wielkim stylu. Mieliśmy nadzieję, że podobną sytuację zastaniemy na północy, niestety, tutaj było zupełnie inaczej. Carlisle był zdania, że spowodowały to zimne temperatury - mniejsze zwierzęta były zmuszone uciekać na południe przed nuklearną zimą, większe drapieżniki podążyły za nimi.
Wiedzieliśmy, że polowania staną się trudniejsze i będziemy musieli szukać jedzenia dalej niż zwykle. Żadne z nas nie piło krwi, odkąd wróciliśmy do Forks i choć męczyło nas pragnienie, byliśmy przyzwyczajeni – wytrzymywaliśmy dłuższe głodówki od czasu bombardowań. Nawet Jasper świetnie sobie z tym radził. Nie czuł pociągu do ludzkiej krwi, odkąd ja i Emmett… Zatrzęsłem się na myśl o tym, co wtedy zrobiliśmy. Przestaliśmy zaprzeczać swojej prawdziwej naturze i pozwoliliśmy wyjść na wierzch czarnym demonom ukrytym gdzieś głęboko w nas. Wbrew słowom Carlisle’a, zlekceważyliśmy wartość ludzkiego życia i w ciągu jednego dnia staliśmy się potworami w każdym znaczeniu tego słowa.
- Nie – powiedziałem, nie będąc pewnym, na które pytanie odpowiadam. Zmieniłbym Bellę? Zrobiłbym to, jeśli musiałbym ją ratować, ale znienawidziłbym się za to.
- Tak myślałam. To nie była twoja wina. – Znów odwróciła twarz w moją stronę i jeszcze raz powtórzyła:
- To nie była twoja wina. Chcę usłyszeć to z twoich ust.
Uśmiechnęła się do mnie, a ja gapiłem się na nią, nie mogąc nic powiedzieć. Nagle uderzyła mnie w twarz… mocno.
Powiedz to!
Moje oczy rozszerzyły się w szoku. Uderzyła mnie! Stałem tam jak głupek, myśląc, że Rosalie naprawdę mnie spoliczkowała. Minęły lata, odkąd zrobiła to ostatni raz. Właśnie chciałem coś powiedzieć, gdy znów mnie uderzyła… jeszcze mocniej.
- To nie była twoja wina. Powiedz to! – wycedziła ze złośliwym błyskiem w oku.
Ponownie uniosła rękę, jednak tym razem złapałem ją, zanim znalazła się w bliskim kontakcie z moją twarzą. To spoliczkowanie nie bolało mnie, było raczej upokarzające.
- To tak wygrywasz wasze wojny z Emmettem?
- Ha! Chciałby. On nawet już się ze mną nie kłóci. Zrobiłam to bardziej dla zabawy. Już zapomniałam, jak to jest. – Uśmiechnęła się złowieszczo.
- Cóż, ja nie jestem Emmettem i możesz zapomnieć o policzkowaniu mnie, bo nie zmieni to faktu, że jestem po części odpowiedzialny za śmierć Belli.
Rose głośno wypuściła powietrze, przechylając głowę i mierząc mnie wzrokiem. Pomijając Bellę, ja i ta blond piękność przede mną byliśmy najbardziej upartymi osobami, jakie znaliśmy. Wiedziała, że ze mną nie wygra, według niej byłem żałosny, mimo to w końcu ustąpiła.
- Jakoś to przeżyję. Widzę nawet jakiś postęp… Ale dość już tego biadolenia: „Och, to wszystko przeze mnie”, dobrze? Nie chcę, by mój mąż całe swoje wieczne życie spędził, myśląc o tym, o co go poprosiłeś. Kochamy cię, Edwardzie i wciąż potrzebujemy… tak, nawet ja. I nie przewracaj na mnie oczami! – Uderzyła mnie w ramię.
- Skończ już mnie bić.
Nie miałem zamiaru mówić jej o naszej umowie z Emmettem. Kiedyś przyszedłby czas, by powiedzieć rodzinie o moich planach, ale na razie było za wcześnie. Przekonywanie mnie, abym zmienił zdanie, było ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowałem. Podjąłem decyzję i wiedziałem, że Emmett ją akceptował. To była nasza pokuta za wszystkie życia, które odebraliśmy.
- Dobrze. Wracajmy już. Nie chcę ominąć żadnego słowa, które Charlie ma do powiedzenia. Wygląda na to, że świetnie sobie radzili i mają co opowiadać. On i Harry Clearwater zdołali przekonać większość mieszkańców, że nadchodzi koniec świata. Praktycznie uratowali całe miasto, jednak… Harry miał atak serca w dniu bombardowań. – Zrobiła chwilę przerwy, myśląc nad swoimi następnymi słowami.
Wiem, że go unikałeś, ale musisz porozmawiać z Carlisle’m, zwłaszcza o tym dzisiejszym wyskoku i jego możliwych skutkach. Quileuci żyją, nie wiemy jednak, czy granica nadal istnieje po tym wszystkim, co się stało.
Wziąłem głęboki wdech, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Rosalie miała rację. Musiałem porozmawiać z Carlisle’m, z pewnością zrozumiałby, dlaczego zdecydowałem się przekroczyć granicę. Nie było mi spieszno do tej rozmowy. Narobiłem niezłego bałaganu.

Byliśmy prawie u drzwi do kuchni, gdy zatrzymałem się, nie mogąc zrobić ani jednego kroku więcej.
Nie wchodzisz?
- Wchodzę, tylko daj mi chwilę.
Jak chcesz. Weszła do środka, zatrzaskując głośno drzwi. Stałem kilka minut na zewnątrz, próbując wymyślić, co powiem Carlisle’owi… i przede wszystkim Charlie’mu. Miał z pewnością wiele pytań i miałem nadzieję, że Carlisle odpowiedział przynajmniej na kilka z nich.
Tak jak ja, Charlie na pewno przez wiele lat kurczowo trzymał się myśli, że może Bella żyje gdzieś tam… Widok naszej rodziny bez niej był zapewne dla niego bolesnym ciosem. Musiał od nowa rozpocząć swoją żałobę - dokładnie wiedziałem, co to za uczucie. Ja wyobrażałem sobie moją ukochaną żyjącą z ojcem przez te wszystkie lata, choć wiedziałem, że to niemożliwe. On z pewnością miał nadzieję, że jakimś cudem dotarliśmy do niej na czas i przetrwaliśmy razem. Charlie i ja mieliśmy ze sobą więcej wspólnego, niż myśleliśmy.
Westchnąłem. Wchodziłem właśnie do środka, gdy coś wielkiego brutalnie przygniotło mnie do ściany. Moje oczy skupiły się na umięśnionym przedramieniu Emmetta, przyciśniętym do mojej szyi. Praktycznie wisiałem w powietrzu. Gdybym musiał oddychać, sytuacja ta byłaby bardzo niebezpieczna, jednak i tak czułem się zażenowany. Mój brat był ode mnie dużo silniejszy i zaskoczył mnie.
- Co w ciebie wstąpiło?! Idziesz sobie i ryzykujesz życie całej rodziny, łamiąc pakt. Rosalie powiedziała mi, gdzie cię znalazła. Co ty sobie wyobrażasz?
Cedził słowa i byłem prawie pewien, że mógłby dotrzymać złożonej mi obietnicy właśnie tutaj, w tej chwili.
- Zawarliśmy układ i w przeciwieństwie do ciebie, ja zamierzam się z niego wywiązać.
- Co się tutaj dzieje? Emmett? Edward? – Esme była całkowicie zszokowana sceną, której była świadkiem.
Emmett po raz ostatni przycisnął mnie do ściany, po czym uwolnił i pozwolił osunąć się na ziemię. Nadal mierzył mnie wzrokiem.
- Nic takiego, Esme. Ucięliśmy sobie pogawędkę.
- Mam już dość tych wszystkich sekretów! Później powiecie mi, co się stało, ale teraz mamy gościa, a wy jesteście niegrzeczni. Potem się z wami policzę – mówiła, patrząc na mnie ostrzegawczo. – Edwardzie, Charlie chciałby porozmawiać z tobą na osobności. Emmett, Seth jest zainteresowany twoimi zabawkami. Idź odpalić generator.
Żaden z nas nie drgnął, prowadziliśmy cichą wojnę na spojrzenia. Esme ma rację w jednej kwestii, Edziu. To jeszcze nie koniec.
- Natychmiast! – krzyknęła Esme.

Odeszliśmy w przeciwnych kierunkach, ze spuszczonymi głowami, zupełnie jak dwójka dzieci, które złapano z rękami włożonymi do słoika z ciasteczkami. Podążyłem za Esme do salonu, gdzie Charlie i Carlisle byli zajęci rozmową, a Seth z zapartym tchem słuchał opowieści Alice na temat dziwnych Dzielnic, które odwiedzaliśmy na południu.
- Więc mówisz, że oni wrócili do czasów… hmm… przymusowej służby wojskowej? Każdy pełnoletni mężczyzna musi walczyć? Dlaczego, a raczej kogo mają zamiar pokonać?
- Tak, mniej więcej tak to wygląda – odpowiedział Jasper za swoją żonę. – Mieszkańcy Dzielnic są cały czas atakowani przez Mścicieli. Na pewno o nich słyszałeś.
- Mściciele? Nie. – Seth pokręcił głową, niezbyt przejąwszy się tą nazwą. Na południu ludzie kulili się na sam dźwięk tego wyrazu, przerażeni historiami, które słyszeli. Żyjący na północy byli w jakimś sensie szczęściarzami; musieli stawić czoła srogim zimom, co z pewnością nie było łatwe, ale zamiast tego nie wiedzieli o potworach, które pustoszyły resztę kraju.
- Mamy kontakt tylko z kilkoma najbliższymi Dzielnicami. W pogodny dzień nasze radia sięgają do stu mil, wiemy, że to niewiele, i bardzo chcielibyśmy usłyszeć jakieś nowe informacje spoza naszego zasięgu. Dostajemy drobiazgowe wiadomości z sieci, jednak to nic konkretnego. Z pewnością wiesz, jak to jest.
Ta „sieć” była praktycznie jedynym sposobem komunikacji w początkowych dniach po wybuchach, zwłaszcza na północy. Bez możliwości przekazywania informacji z odległych zakątków kraju, mieszkańcy Dzielnic wyznaczali tak zwanych podróżników, którzy co jakiś czas pojawiali się w dystryktach, po czym ruszali w dalszą drogę. Nie był to doskonały sposób komunikacji, ludzie byli sceptycznie nastawieni do obcych, ale była to jedyna metoda na sprawdzenie, czy ich bliscy żyją. Podróżnik zanosił list jego adresatowi lub komuś, kto mógł go znać. Kiedyś przywódca jednej z Dzielnic powiedział nam: „Zarzucając sieć wystarczająco daleko, zyskujemy szansę, że coś się w nią złapie. Nawet, jeśli zajmie to miesiące lub lata, kiedyś coś zdobędziemy.” Była to prymitywna, uproszczona wersja poczty, ale bardzo przydatna, o ile podróżnik był w stanie przetrwać trudne warunki, co niestety nie zdarzało się zbyt często.
Seth zastanowił się chwilę, przez jego myśli przebiegły obrazy obcych twarzy, których nie rozpoznałem, i zasmucił się. Jasper spojrzał na mnie, gdy stałem oparty o framugę drzwi, niemo pytając, czy z Sethem wszystko w porządku. Dyskretnie kiwnąłem głową. Ten chłopak wiele przeszedł, ale był silny. Naprawdę zaczynałem lubić tego dzieciaka. Cicho zaśmiałem się na myśl o tym słowie. Dzieciak. Seth wyglądał na starszego niż którykolwiek z nas… nawet Carlisle.
Wziął głęboki wdech, zanim zaczął opowiadać.
- Kiedy… to się stało, kilku mieszkańców miasta postanowiło sprawdzić, co zostało ze znanego nam świata. Wyruszyli w podróż i nigdy nie wrócili. Kilka lat później następne grupy zbierały potrzebne urządzenia i pojazdy, wyruszały i kończyły tak jak ich poprzednicy. Nie wiedzieliśmy, co stało się z resztą kraju, właściwie to całego świata, byliśmy jednak pewni, że nie było to nic dobrego. Ludzie byli przerażeni i kiedy tamci… nigdy nie wrócili… nikt więcej nie chciał powtórzyć ich wyczynów. – Wziął łyk szkockiej ze szklanki, którą nerwowo obracał w dłoniach.
- Wiecie… Ogólnie to jesteśmy szczęśliwi. Czasami zaczyna doskwierać nam nuda, ale wtedy… wcześniej… nawet życie w rezerwacie było ciężkie, ale jakoś sobie poradziliśmy. Dla was może to brzmieć, jakbyśmy mieszkali w jakiejś bańce mydlanej i chyba właśnie tak było. Mimo wszystko los był dla nas łaskawy, co jest głównie zasługą Charlie’go. Był dla mnie wspaniałym ojcem, odkąd mój tata zmarł i nadal jest bardzo uczynny dla wszystkich – powiedział cicho, kończąc swoją szkocką.
- Wygląda na to, że żyliście w świetnej bańce mydlanej, Seth. To miłe. – Oczy mojej moich bliskich zwróciły się na Rosalie. Rzadko kiedy w ogóle odzywała się w obecności obcych, więc jej zachowanie było dowodem, jak bardzo zależało jej na realizacji swojego marzenia. Esme natychmiast odgadła jej intencje. Podeszła do córki, usiadła obok niej i otoczyła ramieniem.
- Fakt, mieliśmy kilka świetnych momentów. – Seth zachichotał, słysząc jej komentarz. – Trzeba czegoś dużo większego niż wojna nuklearna, by pozbyć się moich ludzi z powierzchni Ziemi.
Zaczął się śmiać, a my razem z nim. Zastanawialiśmy się nad jego słowami. Dokładnie wiedzieliśmy, przez co musieli przejść, widzieliśmy to wiele razy. Świadomość, że Charlie potraktował rady Carlisle’a poważnie była bardzo pokrzepiająca; mieszkańcy Forks mogli sobie pozwolić na większe wygody niż reszta świata.
- Powiedzcie mi… kim są ci… Mściciele? – zapytał Seth.
Jasper odruchowo spojrzał na mnie, wiedząc, że to nie był odpowiedni czas i miejsce na przedstawienie naszych teorii. Na szczęście usłyszeliśmy dźwięk odpalanego generatora i po chwili do salonu wparował Emmett; mijając mnie w drzwiach, dyskretnie uderzył mnie w ramię. Nie myśl, że zapomniałem, Edwardzie. I tak czeka nas ta rozmowa.
- Więc jak, dzieciaku? Jesteś gotowy, bym skopał ci tyłek? – Emmett uderzył dłonią w zaciśniętą pięść, posyłając Sethowi maniakalne spojrzenie. Spodobał mu się pomysł zmierzenia się z kimś nowym w „Call of Duty”. Nie mógł pokonać Jaspera w tej grze, a ja rzadko miałem na nią ochotę.
- Nikt mi nie uwierzy, gdy powiem, że grałem w „Call of Duty” na płaskim ekranie. Nie mówiąc już o soku jabłkowym i szkockiej! – Śmiech Setha był zaraźliwy. Nie mogliśmy się powstrzymać, by nie podzielić jego wesołości, gdy zmierzał za Emmettem w kierunku „pokoju zabaw”, jak nazywała to Esme. – Wiecie, kiedy wieczorami gramy w kości, ledwo można się do nich dorwać.

Edwardzie, musimy porozmawiać. Usłyszałem głos Alice i spojrzałem w jej błyszczące oczy.
- Taa, ustaw się w kolejce – wymamrotałem na tyle cicho, by mogła mnie usłyszeć.
Po dłuższej chwili Carlisle i Charlie, usłyszawszy nasz śmiech, podnieśli głowy, by sprawdzić, o co tyle hałasu. W tym czasie Emmett i Seth wykrzykiwali przekleństwa w stronę telewizora.
- O nie… - Charlie złapał się za głowę. – Teraz już nie zmuszę go, by wrócił ze mną do domu.
- Zgadza się, Charlie! Wprowadzam się tutaj! – krzyknął, próbując zestrzelić niemiecki bombowiec na ekranie.
- Cóż, myślę, że twoja matka obdarła by mnie ze skóry, gdybym cię tu zostawił, nie mówiąc już o tym, co zrobiłaby twoja siostra.
- Żartujesz sobie? Odtańczyłaby dziki taniec radości, gdyby wiedziała, że się wyprowadziłem.
- Mimo wszystko nie przyzwyczajaj się zbytnio, synu. Mamy jeszcze sporo do roboty dzisiaj.
Seth jęknął.
- Nie przypominaj mi… Wiem, wiem.
- Do roboty? – zapytała Alice. – Co dokładnie?
- Cóż… ten Pa Ingalls* tutaj zmusza mnie do dojenia krów każdego wieczoru.
Emmett wybuchnął śmiechem, słysząc tę uwagę Setha, my też nie mogliśmy powstrzymać chichotu.
- Charlie… Charles Ingalls… A to dobre! Seth, możesz tu zostać tak długo, jak masz ochotę. Potrzebujemy kogoś z poczuciem humoru. Nie jest łatwo być jedyną osobą, która nie bierze wszystkiego na serio. Lubię cię, dzieciaku! – Emmett uderzył go po przyjacielsku w ramię, po czym kontynuowali ostrzeliwanie niemieckich samolotów. Chłopak posłał mu szybkie spojrzenie i wrócił do gry, wzruszając ramionami. Nie uszło uwadze nikogo z nas, że Emmett nazwał Setha „dzieciakiem”, pomimo jego wieku i wyglądu.

Oglądaliśmy ich przez chwilę, a krzyki i docinki dobiegające z kącika zabaw Emmetta wprawiały nas w dobry nastrój. Charlie powoli szedł w moją stronę, z jego myśli wyczytałem, że jest pełen obaw; potrzebował kilku minut na zebranie odwagi, by podejść do mnie i poprosić o rozmowę. Poszliśmy do gabinetu Carlisle’a, gdzie Swan poprosił, bym usiadł naprzeciwko niego. Był to dziwny gest z jego strony, ale jednocześnie wydawał się całkiem naturalny. Siedzieliśmy tak kilka minut, nie wiedząc, od czego zacząć. Kiedy już się zmobilizowaliśmy, zaczęliśmy mówić jednocześnie:
- Jestem ci winien przeprosiny…
Uśmiechnęliśmy się, po czym przeprosiłem i kiwnąłem na niego, by kontynuował.
- Edwardzie… - Odchrząknął. – Nigdy nie byłem dla ciebie sprawiedliwy.
Kiwnąłem głową, nie chcąc mu przerywać.
- Musisz mnie zrozumieć… Próbowałem robić to, co uważałem za najlepsze dla… - Ponownie odchrząknął, potrząsając głową i nie mogąc zebrać myśli. Jak ja to powiem? Przez chwilę milczał, starannie dobierając słowa.
- Byliście uparci i zawzięci, jednak przede wszystkim… młodzi. – Rzucił mi przelotne spojrzenie, zwracając uwagę na mój wygląd, po czym kontynuował. - Jako ojciec nie chciałem, by to, co stało się ze mną i Renee przydarzyło się też jej. Bałem się. Widziałem, jak na siebie patrzycie, jak się wokół siebie poruszaliście, nie wiem… jak dwa magnesy czy coś w tym stylu. To było bardzo silne i miałem wrażenie, że cały czas starasz się ją przed czymś chronić. Próbowałem porozmawiać o tym z Renee, jednak stwierdziła, że przesadzam i jestem przewrażliwiony. Może tak właśnie było, nieważne… Kiedy wyjechaliście, nie mogłem zrozumieć, dlaczego jej to zrobiłeś. Żadnego kontaktu, nawet od Alice… - Wiedziałem, że na mojej twarzy widać było żal, który czułem, więc nie mogłem patrzeć na Charlie’go. Przycisnąłem palce do skroni, próbując skupić się na jego słowach.
- Nigdy nie widziałem czegoś podobnego. Zupełnie, jakby każdy z was wziął kawałek Belli ze sobą, rozerwaliście ją na strzępy. Już nie była moją małą dziewczynką, odeszła… więc zacząłem panikować. – Przypomniałem sobie wizję Alice, która prześladowała mnie przez te wszystkie lata. Była w niej Bella, blada jak duch, cień dawnej siebie. Patrzyłem na obrazy w głowie Charlie’go, te same, które dziesięć lat temu zobaczyłem, stojąc u drzwi jego domu. Tym razem były bardziej bolesne, ale też bardziej istotne.
- Nie mogłem jej pomóc, nikt nie mógł. Musiałem wybrać między Renee a… szpitalem. Oczywiście Renee znienawidziła mnie za samą sugestię szukania pomocy u lekarzy i natychmiast przyjechała po córkę. Mimo to w chwili, gdy stanęła w drzwiach i ją zobaczyła, zrozumiała, co chciałem jej przekazać, i że moja troska nie wynikała z przewrażliwienia. Zabraliście mi moją córkę… i nienawidziłem was za to.
Byłem pewny, że to powie, mimo to usłyszenie tych słów wcale nie było bezbolesne. Wiedziałem, że jego cierpienie po stracie Belli było moją winą, nawet, jeśli nie znał całej prawdy na ten temat.
- Wiem, że to nie była twoja wina. Carlisle powiedział mi o tamtej ofercie pracy i o tym, jak zmusił was do wyjazdu. Byłeś tylko dzieciakiem, więc zaproponował, byś zerwał z Bellą i zaczął wszystko od początku w nowym mieście. Rozumiem to.
Oczywiście Carlisle musiał złagodzić sytuację i wziąć całą winę na siebie. Byłem ciekawy, co jeszcze powiedział Charlie’mu.
- Twój ojciec… wspominał, że nie było ci łatwo się z tym pogodzić i chyba nadal nie jest. – Spuścił wzrok i skupił się na dywanie pod swoimi nogami. – Powiedział mi, co zrobiłeś dla swojej rodziny. Wiem już, że jesteś dobrym człowiekiem, Edwardzie i… potraktowałem cię niesprawiedliwie.
Uniósł głowę i spojrzał na mnie.
- Przepraszam cię za wszystko, codziennie się z tym męczę. Ale ty i Bella… cóż… przerażało mnie to trochę. Nie umiałem zrozumieć, co było między wami. Przepraszam, że się wtrącałem i nie ufałem ci. – Głos mu się załamał, gdy próbował powstrzymać napływające do oczu łzy. Spojrzał w okno. – Jeśli bym tego nie robił… ona wciąż… Tak mi przykro.
Te trzy słowa miały dla mnie większe znaczenie niż cokolwiek, co mogłem od niego usłyszeć. Wiedziałem dokładnie, co miał na myśli, w końcu to samo chciałem powiedzieć jemu. Jego działania przyczyniły się do śmierci Belli w takim samym stopniu jak moje. Każdy z nas obwiniał się za tę stratę przez cały czas i ostatecznie doszliśmy do porozumienia. Po raz pierwszy od dziesięciu lat ktoś czuł taki sam ból jak ja i rozumiał, jak nieodpowiednie były działania, które podjęliśmy. Ulga i wyrzuty sumienia, zapakowane razem i przewiązane wstążką cierpienia. Dałem mu kilka minut na pozbieranie się, zanim się odezwałem. Nie wiedziałem, czy chciał tego, czy nie, więc pozwoliłem ciszy zawisnąć na chwilę między nami.
- Charlie… - Mój głos przepełniony był goryczą, brzmiał obco nawet dla moich uszu. – Żaden z nas nie mógł przewidzieć, do czego doprowadzą nasze działania. Myśleliśmy, że robimy to, co jest dla Belli najlepsze. Jestem ci winien przeprosiny. Nie ufałeś mi i miałeś ku temu pełne prawo. Miałem przed tobą tajemnice i było to niesprawiedliwe z mojej strony. Żałuję tak wielu rzeczy…
Kątem oka widziałem, jak Charlie kiwa głową, pocierając palcami brodę.
- Pojechałem za Bellą do Phoenix…
- Do Phoenix? Byli tam? – Na jego pooranej zmarszczkami twarzy pojawiła się nadzieja.
- Nie znalazłem ich… na czas – powiedziałem cicho, rozwiewając jego oczekiwania.
- Mogli przeżyć, w końcu bomby nie uderzyły prosto w Phoenix, może…
- Nie – przerwałem mu. – Nie żyją.
Mój głos był zimny i słowa z trudem wydobywały się z moich ust.
- Skąd… skąd wiesz? – Jego twarz wypełniło powątpiewanie i zakłopotanie.
- Po prostu wiem.

-:-

Zostawiłem rodzinę w Nowym Jorku i ruszyłem w kierunku lotniska w Newark. Tym razem nie mogłem pojechać samochodem, było to zbyt ryzykowne. Mieliśmy trzy dni, więc nie chciałem zmarnować ani jednej minuty więcej. Gdy dojechałem do lotniska, w ostatniej chwili wyskoczyłem z samochodu, zostawiając kluczyki w stacyjce, po czym pobiegłem najszybciej, jak mogłem, nie zwracając na siebie uwagi. Usłyszałem, jak ktoś krzyczy, że tu nie można parkować, jednak zignorowałem to, po cichu żegnając się z moim volvo.

Wszystko działo się tak szybko, jednak zdołałem złapać lot do Phoenix. Musiałem uruchomić kilka kontaktów, wydać dużo pieniędzy, co nie jest jednak problemem, gdy posiada się lśniącą, czarną kartę kredytową. Najchętniej zapolowałbym przed wejściem do samolotu pełnego ludzi, jednak nie było takiej możliwości. Miałem nadzieję, że będę na tyle zajęty zamartwianiem się, że głód nie będzie mi za bardzo dokuczał. Na szczęście pokład pierwszej klasy nie był zbyt tłoczny, więc będąc bardzo rozkojarzonym i zdenerwowanym przez całe cztery i pół godziny lotu, nie musiałem martwić się o moje pragnienie.

Gdy tylko wylądowaliśmy, po chwili byłem już na zewnątrz. Zwolniłem nieco, mijając ochroniarzy, jednak gdy tylko zobaczyłem drzwi wyjściowe, zacząłem biec. Gdy przez nie przechodziłem, musiałem nagle się zatrzymać. Przekląłem, gdy zobaczyłem świecące słońce na zachodzie. Byłem tak rozgorączkowany, że nie myślałem jasno, więc musiałem chwilę odpocząć i na spokojnie wszystko przemyśleć.
Biorąc głęboki wdech, rozejrzałem się dookoła, rozważając moje możliwości. Wiedziałem, dokąd zmierzam, w końcu byłem tu niecały rok temu, potrzebowałem jedynie samochodu. W geście frustracji przeczesałem włosy palcami i zacząłem zastanawiać się, jak długo zajęłoby mi wypożyczenie go. Posiadanie prawa jazdy, według którego miałem siedemnaście lat, bardzo utrudniało sprawę. Warknąłem ze złością i gdy odwracałem się z powrotem w stronę drzwi, zobaczyłem w nich odbicie samochodu, który właśnie parkował przed budynkiem. Naprawdę ładny wóz. Patrzyłem, jak wysiadł z niego jakiś mężczyzna, pomagając kobiecie siedzącej obok niego. Byli bardzo zajęci żegnaniem się, a samochód stał bezczynnie.

Podjęcie decyzji zajęło zaledwie ułamek sekundy i zanim zorientowałem się, jechałem już w stronę Scottsdale moim nowym, kradzionym porsche 911 turbo. Otworzyłem dach i nie mogłem powstrzymać myśli, że szybkość i kompaktowość tego samochodu z pewnością przypadłaby do gustu Alice, o ile auto nie byłoby takiego szarego koloru jak to. Wyobraziłem sobie moją siostrę rozpromienioną, siedzącą za kierownicą żółtego porsche i natychmiast ogarnął mnie smutek… Może kiedyś, w innym życiu.

Jechałem przez znajome miasto, mając wrażenie déjà vu. Nie byłem tak spanikowany jak ostatnio, kiedy musiałem ocalić Bellę przed psychopatycznym wampirem, który chciał ją zabić – tym razem była to jedynie ucieczka przed końcem świata. Dzisiaj uczucie strachu nie było tak namacalne jak wtedy, a nawet czułem się podekscytowany, że jestem tak blisko niej. Alice powiedziała, że widziała ją siedzącą w swoim pokoju i że oczy mojej ukochanej rozbłysły, gdy zobaczyła coś przez okno. Czy to mogłem być ja? Oczywiście moja siostra dodała też, że zobaczyła zaniepokojenie w oczach Belli, jednak było to zrozumiałe, jeśli to ja byłem tym czymś widocznym przez szybę. Prawda? Próbowałem przekonać sam siebie. Mogłem mieć tylko nadzieję, że wizje Alice były zgodne z rzeczywistością, a Phil i Renee postanowili zatrzymać się w Phoenix na noc lub dwie, i naprawić nienajlepsze relacje w rodzinie. Jeśli nie byłoby ich tam, dopiero wtedy zacząłbym panikować, na razie pozwoliłem sobie na bycie szczęśliwym i wcisnąłem gaz do dechy. Byłem coraz bliżej, wiedziałem to. Czułem Bellę, jej obecność. Uśmiechnąłem się nieświadomie. Nadchodzę, ukochana.

Słońce powoli zachodziło, gdy parkowałem przy domu Belli, zaraz obok skrzynki na pocztę.
- Pięćdziesiąt osiem, dwadzieścia jeden – powiedziałem sam do siebie.
Zgasiłem samochód, nie mogąc powstrzymać uczucia zawodu, gdy zobaczyłem dom spowity w ciemnościach. Gigantyczny eukaliptus rosnący przed rezydencją nie był wprawdzie wielką jodłą przed domem Charlie’go, która tak miło mi się kojarzyła, jednak poczułem ulgę… znałem ten dom.
Podchodząc do drzwi, sięgnąłem po klucz – wiedziałem, że ukryty jest pod rynną. Wszedłem do środka i od razu uderzył mnie zapach Belli. Uśmiechnąłem się. Była tu… niedawno. Zacząłem prosić Boga, by okazało się, że Dwyer’owie wyszli na obiad i wkrótce wrócą. Wykorzystałem moment, w którym byłem sam w domu i pobiegłem do pokoju Belli. Mówiłem sobie, że idę szukać jakichś wskazówek, a nie tylko po to, by pogrzebać w jej rzeczach. Podążałem za zapachem, chłonąłem go każdą cząstką siebie.
Gdy wszedłem do jej pokoju, zamarłem. Moje oczy zwęziły się, nozdrza rozszerzyły, wyszczerzyłem zęby. Niski pomruk wydobył się z mojej piersi i ogarnęła mnie niekontrolowana wściekłość. Stałem tam, trzęsąc się… Wampir tu był. Wampir, którego znałem. Nie wyczułem jego zapachu na parterze, za bardzo skupiłem się na woni Belli, jednak tu, w tym pokoju, zapach krwiopijcy był bardziej wyczuwalny. Warknąłem na myśl, że ta ździra znalazła się w pobliżu mojej ukochanej. Victoria. Nie myślałem o niej ostatnio. Była tutaj. W tym samym pokoju, co moja Bella. Nie mogłem myśleć, nie mogłem się poruszyć, nie mogłem uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Bóg zesłał na mnie swoją karę. W porywie furii uderzyłem ręką w drzwi, wyrywając klamkę.
Jakimś cudem udało mi się na chwilę opanować, więc wyciągnąłem komórkę, wybierając numer Carlisle’a. Powiedziałem mu o moim odkryciu. Próbował zapewnić mnie, że może ich drogi nigdy się nie przecięły i kazał mi poszukać jakichkolwiek śladów walki, zapachu krwi. Nic takiego nie znalazłem, więc odetchnąłem z ulgą.
- Carlisle! Jak to możliwe? Co ja mam robić? – zapytałem w rozpaczy.
- Edwardzie, już jedziemy.
- Nie! Nie możecie przywieść tu Alice, ja… ja nie mogę na was czekać. Nie mogę. Muszę ją znaleźć. Muszę to zrobić teraz. Coś wymyślę, jakoś ją namierzę. Znajdę Victorię.
- Udało mi się znaleźć nazwisko agentki nieruchomości Renee – powiedział Carlisle swoim uspokajającym głosem. – Skontaktuję się z nią teraz i dowiem się czegoś na temat domu. Powiem, że mam zamiar dużo zapłacić, na pewno mi nie odmówi. Może uda mi się wyciągnąć od niej, kiedy po raz ostatni byli tu Dwyer’owie i czy wyjechali z miasta. Może ścieżki Belli i Victorii nigdy się nie skrzyżowały.
- Nie była sama, czuję, że był tu jeszcze jeden wampir, którego nie znam. Myślę, że uda mi się ich wyśledzić.
- Edwardzie, wierzę w ciebie. Zrobisz to, co do ciebie należy, ale jeśli jest ich dwóch, będziesz potrzebował pomocy.
- Poradzę sobie – wycedziłem. Mój gniew przeradzał się w desperację. Zabiłbym oboje, nie miałem co do tego wątpliwości. – Zapewnij rodzinie bezpieczeństwo. Przyjadę, jeśli…
- Nie wrócisz, jeśli jej nie znajdziesz, prawda? – zapytał cicho.
Nie byłem pewien, co odpowiedzieć. Już wiedział, jakie mam plany, jednak chciał usłyszeć to ode mnie. Zamknąłem oczy, głośno wciągnąłem powietrze i odpowiedziałem:
- Nie.
Nastała chwila ciszy, nie kłopotliwa, lecz pełna zrozumienia.
- Znajdź ją, Edwardzie – powiedział z nutą goryczy w głosie i rozłączył się.

*Pa Ingalls – bohater książki „Domek na prerii” autorstwa Laury Ingalls Wilder. Postać ta jest wzorowana na ojcu autorki, o tym samym imieniu i nazwisku. Książka opowiada losy rodziny Ingallsów, która sprzedaje dom w Wisconsin i przeprowadza się na terytorium Indian.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 8:52, 28 Lip 2009 Powrót do góry

Na samym początku powiem, że jestem za rozdzieleniem rozdziału bo nie wytrzymam długiego oczekiwania ^^ Z ten rozdział był bardzo wciągający i pobudził tylko moją ciekawość. Co tak naprawdę stało się Belli? Czy nie ma nawet szansy na to że ona żyje? Bo ja zawsze miałam nadzieję, że się okaże, że ona nie zginęła ^^
Od jakiegoś czasu nie komentowałam, ale czytam oczywiście wszystko z zapartym tchem. Trochę mnie jednak przygnębia to opowiadanie przede wszystkim przez sposób przedstawienia Edwarda. Ta postać została świetnie pokazana przez autorkę. Wiem, że się powtarzam, ale uwielbiam zestawienie przeszłości i przyszłości. Kontrast między całkowitą rezygnacją i chęcią śmierci, a rozpaczliwym szukaniem ukochanej. Fascynuje mnie to Wink Zaskoczyła mnie Rose, już w poprzednim rozdziale, bardzo ją polubiłam w tym ff.
W tej części najbardziej mi się podobało jak wszyscy bili Edwarda :D to było zabawne nawet ^^
W mojej głowie zrodziły się miliony pytań i nienawidzę, gdy rozdziały kończą sie w takich momentach.

Co do samego tłumaczenia to podziwiam Cię. Zaraz po tym jak wkleiłaś prolog, zabrałam się do oryginału, ale nie przebrnęłam nawet przez rozdział. Zabrakło mi wytrwałości ^^ Poza tym mój leniwy potworek powiedział, że lepiej poczekać na tłumaczenie niż się męczyć. Z tekstu, który jest raczej słabo przyswajalny po angielsku otrzymujemy naprawdę wspaniały przekład. Wyciągasz z tego ff najlepsze elementy, a nam nie pozostaje nic innego jak tylko Cię chwalić i dziękować za wspaniałe tłumaczenie. Poza tym jestem jeszcze pod wrażeniem, że rozdziały pojawiają się tak szybko, gdybym ja się jakimś cudem do tego zabrała to zajęłoby mi to sto razy więcej czasu.
Błędów nie zauważyłam żadnych, ale z taką wspaniałą betą nie ma co ich szukać ^^

Pozdrawiam i z wielką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział

p.s. Właśnie zauważyłam, że wkleiłaś jeszcze playlistę i jej słucham - dobrze dobrana :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Seanice
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 9:05, 28 Lip 2009 Powrót do góry

Rozdział był bardzo wciągający, lecz nie zaspokoił mojej ciekawości. Gdzieś we mnie ciągle tli się nadzieja, że Bella jakimś cudem żyje. No i oczywiście jeszcze więcej pytań pozostaje bez odpowiedzi. Podstawowe: co się naprawdę stało z Bellą? Czy Victoria ją zabiła? KIm był ten drugi wampir?
Bardzo zaskoczyła mnie Rosalie zależy jej na dobru rodziny. Opowiadanie jest smutne i trochę przygnębiające. Moim zdaniem Emmett zachował się w porządku zawierając układ z Edwardem. Jednak ciagle mam nadzieję na happy end.

Wspaniale tłumaczysz, błędów nie znalazłam. Do orginału nawet nie sięgam, ponieważ wiem, że nie przebrnę przez niego. POzostaje mi tylko podziwiać i chwalić Ciebie.
Pozdrawiam Seanice.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Wto 10:22, 28 Lip 2009 Powrót do góry

Rozdzialik jak zwykle mega długi, świetnie przetłumaczony - fenomenalnie się czytało. Bardzo ładnie przedstawiony klimat tego ff. Acha i jestem za podzieleniem nastepnego rozdziału na dwie części :) Szybciej będą dodane i szybciej da się przeczytać!!
Rozdział bogaty w opisy emocji targających bohaterami, w szczególności Edwardem. Bardzo mi go szkoda, tak cierpi, tak się męczy i powoli traci wszelką nadzieję. Pięknie została pokazana rozmowa z Charlim, taka szczera, otwarta, pełna bólu, bólu po stracie najważniejszej osoby na śiwecie dla nich dwóch.
Ja tam cały czas mam nadzieję że Bella jednak żyje, tym bardziej że na jej drodze pojawiły się inne wampiry... Chociaż żeby to nie zadziałało w drugą stronę.
Coraz bardziej podoba mi się Rosali, staje się taka bardziej emocjonalna, bardziej "ludzka". Pokazuje swoje uczucia.
Życzę dużo czasu i przyjemności przeznaczonych na tłumaczenie tego ff, i nie chcę słuchać że twóje drugie tłumaczenie jest ważniejsze niż to!!! Dla mnie to jest ważniejsze niż Bella - Porywaczka! Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Śro 14:18, 29 Lip 2009 Powrót do góry

Przeczytałam i jestem po raz kolejny zadowolona, czyta sie płynnie i lekko. Zdecydowanie jestem co raz bardziej zakochana w tym ff.
Co do fabuły, zainteresowała mnie, Rose starająca się o dobro rodziny i Edward, który chce uratować Bellę. Dociera do jej mieszkania, a jej tam nie ma. Na swój sposób było to wzruszające. Tylko mi powiedz: Bella żyje i wszystko skończy się dobrze? :D
Jestem także za podzieleniem następnego rozdziału na dwie części.

Czekam na kolejną część.

MonsterCookie. :)
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Czw 16:38, 30 Lip 2009 Powrót do góry

Powielam pytanie MonsterCookie. Ewka ( Wink ) wyślij odpowiedź na PW, proszę.

Mam nadzieję, że Bella żyje. Może nawet jest wampirem? W tym wypadku to nie byłoby złe. Edward bez Belli to jak Hermiona bez książek.
Nie mam nic przeciwko podzieleniu rozdziałów. Będą szybciej, a to mi się podoba.
Nowa konkluzja: Charlie mnie wkurza, a Rose jest nie do poznania.
W miarę czytania ten kontrast między czasami akcji już tak nie przeszkadza. Wciąga jak zawsze, a może nawet bardziej.
Tłumaczenie: cud, miód i orzeszki.

Chęci i czasu.

Edit.: Dziękuję za odpowiedź. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Vampire dnia Czw 9:38, 06 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin