FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 The Fallout [T][NZ] Koniec części pierwszej-8.09 [zawieszam] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 9:18, 07 Sie 2009 Powrót do góry

Dzisiejsza część urywa się w dosyć dziwnym momencie - przepraszam za to. Następna będzie składała się z końcówki "przeszłości" i "przyszłości". Jest już prawie przetłumaczona, jednak nie wiem, kiedy ją wstawię - mam trudności ze znalezieniem zastępczej bety na kilka rozdziałów. Nie wiem, czy moje wiadomości nie dochodzą, czy ja nie mogę odczytywać tych adresowanych do mnie. W każdym razie gdyby ktoś był zainteresowany betowaniem przez jakiś czas tego opowiadania - zapraszam na PW. Wink

beta: lilczur

Rozdział 9

Ludzką rzeczą jest błądzić, a boską wybaczać.


-:-

2006 – przeszłość

-:-

Wszystkie moje zmysły były wyostrzone i znajdowałem się na skraju paniki, gdy biegałem z pokoju do pokoju, szukając jakichkolwiek dowodów czy wskazówek, gdzie może znajdować się Bella lub… Victoria. Nie byłem pewien, co innego powinienem zrobić, od czego zacząć. Mogłem zostać w domu i czekać, aż przyjdą, ale tym samym mógłbym zgubić trop Victorii. A co, gdybym odszedł, a Bella w tym czasie wróciła? Znów zostawiłbym ją bez ochrony. Musiałem więc znaleźć się w dwóch miejscach naraz, a właściwie w trzech, jeśli liczyć też spotkanie z Alice.

Carlisle miał zamiar zadzwonić do agentki nieruchomości, a ja dostać się do prawnika, jednak było zbyt późno, by skontaktować się z którymś z nich, trzeba było czekać do jutra. Byłem zmęczony wyczekiwaniem, musiałem coś zrobić. Wydawało się, że nic nie zdziałałem przez ostatnie cztery dni. Stwierdziłem, że najlepsze, co teraz mogę uczynić, to śledzić Victorię i tego drugiego wampira. Nie byłem dobrym tropicielem, takim jak na przykład James, jednak w zeszłym roku nauczyłem się wystarczająco, by móc dotrzeć tam, gdzie powinienem.

Co dziwne, zapachy wampirów skoncentrowane były w pokoju Belii i praktycznie nigdzie indziej. Musieli wejść przez okno i tą samą drogą uciec. Nocne powietrze było chłodniejsze niż ostatni raz, kiedy tu byłem i chociaż wiał lekki wiatr, wciąż wyraźnie czułem woń Victorii. Wybiegłem, idąc w ślad za tym zapachem. Wyglądało na to, że zmierzam ku centrum miasta.

Kontynuowałem śledzenie wampirów najlepiej, jak umiałem i wydawało się to całkiem proste, pomimo licznych zapachów unoszących się w powietrzu. Zdawało się, że Victoria podążała prostą ścieżką, nie zbaczając z ustalonego kursu. Jakąś godzinę później zgubiłem ich trop albo skończył się on na ścianie budynku niedaleko centrum. Idąc w stronę drzwi wejściowych, zobaczyłem znak uliczny, który wydał mi się dziwnie znajomy. Było zdecydowanie zbyt późno, bym kogokolwiek tu zastał, jednak ostrożnie zajrzałem przez szklane drzwi na korytarz i nagle zauważyłem plakietkę… „Harper i partnerzy”. Harper… Harper… Moje oczy rozszerzyły się. Prawnik Renee nazywał się Peter Harper. Gdy wszystko do mnie dotarło, uderzyłem pięścią w ścianę. Znalazła ich, używając tych samych sposobów, którymi ja planowałem do nich dotrzeć? O co tu chodzi? A może jeszcze ich nie odnalazła… Jakby nie było, musiałem szybko dostać się do środka i odszukać pana Harpera.

Udało mi się wspiąć na dach po ścianie budynku i znaleźć drzwi, którymi mógłbym do niego wejść. Nie było trudno wyrwać je z zawiasów, jednak i tak musiałem chwilę poczekać i sprawdzić, czy nie uruchomiłem jakiegoś alarmu. Tym razem szczęście stało po mojej stronie i w budynku panowała cisza. Wślizgnąłem się do środka i przez betonowy szyb schodowy dostałem się na czwarte piętro, gdzie mieściło się biuro Harpera. Gdy otwierałem drzwi, natychmiast w moje zmysły uderzyła fala miedzianego zapachu krwi. Zaniepokojony tym, próbowałem przezwyciężyć swoje pragnienie i wstrzymałem oddech, podążając dalej. To nie jest krew Belli. Po cichu podziękowałem tym siłom w górze za to, że w końcu zaczęły mi pomagać.

Idąc dalej korytarzem w kierunku biura prawnika, czułem, jak moje ciało jest coraz bardziej spięte, gdyż wiedziałem, czego powinienem się spodziewać. Domyśliłem się, że za drzwiami tego pokoju zastanę martwego Harpera. Wciąż wstrzymując oddech, powoli otworzyłem drzwi, szykując się na nieprzyjemny widok. Nie mogłem jednak być przygotowany na to, co zobaczyłem.
Biuro było praktycznie wywrócone do góry nogami. Półki, stoły, krzesła i książki były poniszczone i rozrzucone po całym pomieszczeniu. Szafa na akta była przewrócona, a obrazy na ścianach poprzewieszane. Wyglądało to zupełnie jak po wybuchu bomby, jednak nie to najbardziej mnie zszokowało: całe pomieszczenie obryzgane było krwią, przez co moje ciało płonęło pragnieniem. Stałem na środku pokoju, rozglądając się dookoła i walcząc ze swoim wewnętrznym demonem.
Próbowałem całą siłą swojej woli opanować się, jednak moje ciało krzyczało i nawoływało mnie do rozpoczęcia rzezi. Zamknąłem oczy, powtarzając sobie, że nie mogę wciągnąć powietrza, gdyż wtedy nie miałbym szans na zatrzymanie mojego demona. Stałem więc tam, zawstydzony i obrzydzony swoją osobą. Jak mógłbym rozpocząć ucztę, korzystając ze śmierci niewinnego człowieka? Nie mogłem się poddać, nie teraz, kiedy byłem tak blisko. Otworzyłem oczy i powoli zacząłem odwracać się ku drzwiom, lecz kiedy spojrzałem na ścianę za moimi plecami, zamarłem. Naprzeciw mnie, nabazgrane ludzką krwią widniało jedno słowo: EDWARD.

Moja siła woli przegrała, zachłysnąłem się powietrzem i upadłem na kolana. Zapach krwi zaatakował każdy mięsień mojego ciała. Zacisnąłem dłoń na dywanie, próbując opanować wyłażącego ze mnie potwora. Ta szmata wiedziała, że tu przyjdę. Ale jak mogło do tego dojść? Może… ktoś mnie obserwował.

Krew była świeża, więc rzeź musiała rozegrać się kilka godzin wcześniej, po zakończeniu pracy przez Harpera. Zakryłem oczy dłonią, próbując opanować gniew, cały czas wstrzymując oddech. Mogę to zrobić… Muszę to zrobić. Powoli podniosłem się z kolan i ostrożnie zacząłem krążyć po pokoju. Kiedy szukałem jakichś wskazówek, natknąłem się na ciało prawnika, a raczej to, co z niego zostało. Victoria rozerwała go na strzępy, kawałek po kawałku, jednak zdziwiło mnie najbardziej to, że nie wypiła jego krwi. Chciała, abym zobaczył brutalność jej zachowania, profanację tego ciała. To było ostrzeżenie dla mnie. Wzbierała we mnie wściekłość. Miałem zamiar ją znaleźć i zabić. Żadnych wątpliwości, żadnego wahania. Victoria zasłużyła na śmierć.

Następną godzinę spędziłem na przeszukiwaniu dokumentów Harpera w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby mnie naprowadzić na trop Renee, Phila i … Belli. Nie mogłem zrobić nic innego, żadnych poszlak, stałem w miejscu. I wtedy nagle dotarło do mnie… Agentka nieruchomości. Przekląłem. Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Jak mogłem być taki głupi? Byłem tak otumaniony nienawiścią, że nie myślałem trzeźwo. Victoria bawiła się ze mną. Musiałem nabrać dystansu do tego wszystkiego, by móc znaleźć tę rudą wywłokę. Jednak wcześniej powinienem odszukać agentkę nieruchomości, zanim i ona zostanie zabita. Wyszedłem z pokoju, wiedząc, że i tak nie mogę nic już zmienić. Policja nie znajdzie żadnych poszlak, a imię „Edward” też nic im nie powie. W ciągu trzydziestu sześciu godzin wszystko zniknie.

Nie byłem pewien, czy powinienem pójść do biura agentki, czy do jej mieszkania, jednak ostatecznie wybrałem drugą opcję, domyślając się, że skoro ludzie pracujący w jej zawodzie nie spędzają zbyt dużo czasu w biurach, pewnie zaraz po pracy poszła do domu. Podążałem za wskazówkami Carlisle’a, zmierzając w kierunku Scottsdale, gdzie mieszkała kobieta, której życie było zagrożone przeze mnie. Ojciec wysłał mi sms’a z informacją, że nie mógł jej znaleźć. Nie był to dobry znak. Nie oddzwoniłem, nie będąc pewnym, co mógłbym mu powiedzieć. Moja nadzieja na odnalezienie Belli malała, nie chciałem obarczać tym ciężarem mojej rodziny, dość już mieli problemów. Jeśli poniósłbym porażkę w tej misji, musiałem wiedzieć, że są razem, cali i bezpieczni.
Jeśli jakimś cudem nie mógłbym jej znaleźć… Jeśli… Nie mogłem dokończyć tej myśli. Nic by się nie liczyło, gdybym jej nie odnalazł. Nie mógłbym żyć w świecie bez Belli… szczególnie w tak pokręconym świecie, jakim wkrótce miał się stać. Znalazłbym ją albo zginął, próbując.

Stałem chwilę pod domem agentki, nasłuchując. Panowała całkowita cisza, żadnych uderzeń serca. Znalazłem otwarte okno, przez które bez problemu dostałem się do środka. Żadnej krwi. Odetchnąłem z ulgą. Nie było też tej kobiety, co nie wróżyło dobrze – był wczesny ranek i powinna być w domu. Rozejrzałem się po pomieszczeniach, by potwierdzić swoje przypuszczenia i wyszedłem na zewnątrz. Zaczynało świtać i byłem tak blisko domu Belli, że zdecydowałem się tam wrócić i sprawdzić, czy może Dwyer’owie już wrócili. Jeśli agentki nie było tutaj, było prawie pewne, że wpadła w szpony Victorii i nic więcej nie mogłem dla niej zrobić.

Wszedłem do pustego domu i od razu ruszyłem w stronę pokoju Belli. Jej zapach trochę mnie uspokoił, mimo że mieszał się z wonią Victorii, co doprowadzało mnie do szału. Nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Ja… pędzący na złamanie karku, by ratować człowieka przed końcem świata tylko po to, by po drodze trafić na psychicznie chorego wampira, realizującego swój plan zemsty na mnie. To było trochę niedorzeczne. Może Bóg rzeczywiście się ze mnie nabijał, bo wyglądało na to, że wszystko obraca się przeciwko nam… już od dnia, gdy Bella wkroczyła do mojego życia. Może nie powinienem był pokochać człowieka.

Nie mogłem się teraz poddać. Wskazówki gdzieś tu były, musiałem tylko lepiej poszukać. Póki co wiedziałem jedynie, że Bella była tu niedawno razem z Philem i Renee. Gdzie oni mogli pójść? Jedyne osoby, które mogły mi pomóc, były martwe lub prawie martwe. Musiałem więc znaleźć agentkę, może jeszcze żyła. Ponownie przeszukałem dom w poszukiwaniu czegokolwiek, po czym usiadłem na brzegu starej sofy, patrząc w kominek i próbując jakoś sobie poukładać w głowie to wszystko. Gdy pogrążyłem się w swoich przemyśleniach, nagle usłyszałem przytłumiony, bzyczący dźwięk. Gorączkowo zacząłem przeszukiwać kieszenie, aż w końcu wyciągnąłem wibrujący telefon.
- Carlisle. – Odetchnąłem z ulgą.
- Udało mi się namierzyć tę agentkę nieruchomości, nie było jej w mieście. – Modliłem się w myślach, analizując jego słowa. – Dzisiaj będzie w swoim biurze, zgodziła się z tobą spotkać. Myśli, że działasz w moim imieniu i jesteś skłonny złożyć jej konkretną ofertę kupna domu. Powiedziałem jej też, że chciałbyś porozmawiać z właścicielami. Odparła, że zobaczy, co da się zrobić, ale ci ludzie mieszkają w Baltimore i musi zadzwonić do kilku osób. Masz adres jej biura?
- Tak, Carlisle… Dziękuję.
Nie czułem potrzeby podzielenia się z nim moim odkryciem w biurze prawnika ani wiadomością o Victorii, miał wystarczająco dużo problemów na głowie. Zacząłem krążyć po pomieszczeniu i ostatecznie wróciłem do pokoju Belli, może tam bym się uspokoił.
- Edwardzie, wszystko w porządku? Czy stało się coś, o czym mi nie mówisz? – Jego głos pełen był obaw.
- Nie, wszystko w porządku. Po prostu jestem wykończony, to był męczący wieczór.
- Z pewnością.
- Co u Alice?
- Bez zmian… - Jego głos się zmienił i wyczułem, że coś przede mną ukrywa.
- Proszę, nie miej przede mną sekretów, co się stało?
- Po prostu… To wszystko ma koszmarny wpływ na Jaspera. Nie jestem pewien, ile jeszcze może znieść i nie wiem, co się stanie, gdy wieści się rozniosą. Ludzie zaczną panikować, a on…
Wziąłem głęboki oddech i westchnąłem ciężko, siadając na brzegu łóżka Belli. Nigdy nie zastanawiałem się, jaki wpływ będzie miała cała ta sytuacja na Jaspera.
- Możemy go odizolować od większości populacji?
- Tak, myśleliśmy o tym. Kiedy będziemy wszyscy… razem, coś wymyślimy. Edwardzie, nie martw się o nas, po prostu przyjedź tak szybko, jak będziesz mógł.
Przez chwilę żaden z nas się nie odzywał.
- Dobrze, przekażę wam, co dowiedziałem się od tej kobiety. – Mój głos brzmiał niezbyt przekonująco, ale nic nie mogłem na to poradzić. Wydawało się, że wszystko wokół nas się wali.
- Nie poddawaj się, Edwardzie – takie były ostatnie słowa Carlisle’a, zanim się rozłączyłem.
Zebrałem całą energię, która mi pozostała i podniosłem się z łóżka Belli, zmierzając ku drzwiom jej pokoju. Przycisnąłem do twarzy szlafrok, ściągając go z wieszaka. Wziąłem głęboki oddech, wchłaniając cały zapach, modląc się do kogokolwiek, kto mnie słuchał, by to nie był ostatni raz, gdy czuję tę słodką i subtelną woń frezji i truskawek. Mały płomyk nadziei jeszcze nie zgasł.

Jechałem przez centrum miasta, nie mogąc swobodnie poruszać się w pełnym słońcu. Pomyślałem, że trudno będzie dostać się do biura, nie zwracając na siebie uwagi, jednak wciąż miałem godzinę do spotkania, więc zyskałem czas na przygotowanie. Zaparkowałem porsche możliwie najbliżej biura, byłem pewien, że już nie będę go potrzebował, poza tym wkrótce ktoś by się nim zainteresował. Skradałem się przez mroczne uliczki, przytulając się niemal do ścian budynków, próbując dostać się do agencji nieruchomości, gdy nagle usłyszałem dźwięk syren zbliżających się w moim kierunku. Nie mogli jeszcze namierzyć samochodu, prawda? Kiedy zbliżyłem się do biura, zrozumiałem, że ten hałas dobiegał z tego samego kierunku, w którym podążałem.
Mój żołądek skurczył się, gdy patrzyłem, jak wozy policyjne i furgonetka koronera parkują przed budynkiem. Nie! Spóźniłem się. Przekląłem się w duchu za to, że nie przyjechałem tu natychmiast. Jak mogłem być taki głupi? Stojąc w cieniu po przeciwnej stronie ulicy, patrzyłem na ten horror, słuchając zeznań policjantów na temat sceny, która rozegrała się na piętrze. Była prawie identyczna z tą, która miała miejsce w biurze Harpera. Pokój był całkowicie zniszczony, ciało zmasakrowane. Inny był jedynie krwawy napis na ścianie. Z umysłu policjanta wyczytałem słowo „BELLA”.

Każda komórka mojego ciała krzyczała z wściekłości. To nie mogło dziać się naprawdę. Mój oddech stał się nierówny i płytki, nozdrza mi się rozszerzyły, gdy próbowałem opanować gniew. Oparłem się dłonią o ścianę budynku, próbując wymyślić, co powinienem zrobić. I wtedy to usłyszałem. Coś w rodzaju rechotu. Wysoki śmiech, chichot diabelskiego pomiotu. Spojrzałem w kierunku, z którego się wydobywał i zobaczyłem ją stojącą w cieniu uliczki naprzeciwko mnie. Widziałem, jak kosmyk jej rudych włosów faluje, mieniąc się w słońcu. Powiewał na wietrze, który niósł jej zapach w moją stronę. Nasze spojrzenia się spotkały i zobaczyłem, jak oczy jej rozjaśniały i kąciki ust uniosły się ku górze.

Edwardzie. Widziałem, jak śmieje się, potrząsając głową. Nie podobają ci się moje prezenty? Myślałam, że są całkiem nieźle dobrane… Dla każdego z was po jednym.

Zrobiłem krok w jej kierunku, wychodząc z cienia i zatrzymałem się, zdając sobie sprawę, że jestem w pułapce świecącego słońca i nie mogę pójść do niej, nie robiąc widowiska. Ulice były pełne ludzi spieszących się do pracy.

Och, wygląda na to, że jesteś uziemiony. Jaka szkoda. Wiedziała o moim darze, jej usta się nie poruszały, mimo to słyszałem ją wyraźnie. Skąd się dowiedziała?
Wiem, że mnie słyszysz, ten twój mały talent jest całkiem przydatny. Carlisle jest kolekcjonerem zdolnych wampirów. Znowu się roześmiała. Przykro mi, ale muszę już lecieć. Jak widzisz, to był bardzo pracowity poranek. Zanim pójdę, chciałam się czymś z tobą podzielić. Dźwięk jej chichotu wywołał dreszcze na moim ciele. Walczyłem z chęcią pójścia za nią. Robiłem wszystko, co w mojej mocy, by nie odrywać się od ukrytej w cieniu ściany budynku.

Znalazłam ją. To było zbyt proste. Ona… - wskazała ręką na biuro agentki nieruchomości, z którego wychodzili policjanci – i pan Harper byli tylko przedstawieniem dla ciebie. Grą, jeśli tak wolisz to nazywać. Ty nie wiedziałeś, gdzie ona jest… ale ja wiedziałam.

Na początku byłam w szoku, że zostawiłeś ją samą. Najwyraźniej nie zależało ci na niej tak bardzo, jak myślałam. Próbowała mi o tym powiedzieć, ale oczywiście jej nie uwierzyłam. I wtedy się poddała, chciała śmierci, czekała na nią. Może dlatego, że wiedziała, że to nieuniknione… poza tym musiała patrzeć na swoich rodziców leżących na podłodze, gdy ukręciłam im karki. Oko za oko, Edwardzie.


Zobaczyłem drewnianą podłogę, trochę niemodną, pokrytą ciemnym, wzorzystym dywanem. Po prawej znajdowało się duże okno, a po drugiej stronie duży, jasnobrązowy kominek. To był dom Belli w Phoenix. Widziałem starą sofę, na której siedziała moja ukochana, tą samą, na której ja spocząłem kilka godzin temu. Patrzyła na coś szeroko otwartymi oczami, trochę przestraszonymi i smutnymi. Zerknąłem na lustro nad jej głową… rude włosy. Patrzyłem na tę scenę oczami Victorii. Właśnie tak, znalazłam ją. Wizje przeniosły mnie w stronę wejścia do kuchni, gdzie zobaczyłem ciała Phila i Renee leżące na podłodze. Nieruchome, nieżywe, z karkami wykręconymi w nienaturalny sposób.

Gdy patrzyłem na te obrazy, wzrastała we mnie wściekłość. Czułem się jednocześnie przerażony i bezsilny. Oczami Victorii widziałem, jak wampirzyca kroczyła powoli w stronę mojej ukochanej, po czym ukucnęła przed nią. Pociągnęła Bellę za włosy, wyginając jej głowę do tyłu i gdy zobaczyłem wyeksponowaną szyję Isabelli, zauważyłem, że była nienaturalnie blada, nie kremowo-różowa jak wcześniej. Chyba właśnie o tym mówiła mi Alice. Skóra mojej ukochanej była jak jedwab rozciągnięty na połamanym szkle… bardzo łatwo było ją zniszczyć. Bella nie chciała krzyczeć, wyszeptała tylko dwa słowa: „Zrób to.”

Błagała mnie, Edwardzie! Błagała, bym ją zabiła. Jak się z tym czujesz? Powiedziała mi, że już jej nie kochasz, że jej śmierć nic dla ciebie nie znaczy. Szkoda, że musiała umrzeć z tą myślą, kiedy takie oczywiste jest, że ją kochasz. To jest cudowniejsze, niż się spodziewałam. Spędzisz wieczność, powtarzając sobie, że twoja najdroższa Bella zginęła, myśląc, że masz ją gdzieś!

Z moich ust wydobył się niski warkot i już po chwili biegłem przez ulicę, bez ochronnej powłoki cienia, wprost na oświetloną słońcem jezdnię. Skakałem po dachach samochodów, nie dbając o to, że je zgniatam. Poruszałem się zbyt szybko, by mogło mnie dostrzec ludzkie oko, wiedziałem jednak, że ludzie widzą, co się dzieje. Moim jedynym celem była rudowłosa diablica po drugiej stronie ulicy. Po wyrazie jej twarzy widziałem, że była zaskoczona moim zachowaniem. Myślała, że jest bezpieczna i nie podejmę ryzyka ujawnienia się przed ludźmi. Nie wiedziała jednak tego, co ja… że następnego dnia nic już nie będzie ważne. Cokolwiek ktokolwiek zobaczył dzisiaj, nie miało znaczenia.
W ciągu ułamków sekund nasze ciała zderzyły się i runęliśmy na betonową ścianę budynku, obok którego stała Victoria. Zaczęliśmy burzyć kamienne mury z taką siłą, że żaden śmiertelnik nie mógł się z nami równać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Pią 9:27, 07 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 10:27, 07 Sie 2009 Powrót do góry

OMG!!!
Jak ja mam napisać kk po takim rozdziale??? Ja tu normalnie myśleć nie mogę, a co dopiero komentować?!
Ale po chwili przerwy i kilku głębszych oddechach dochodzę do stanu używalności :)
Rozdział fenomenalny, tłumaczenie rewelacyjne. Twoje tłumaczenie jest bardzo dobre, jest napisane takim stylem że z łatwością fascynujesz czytelnika. Wprowadzasz go w świat bohaterów, dajesz poznać ich uczucia, emocje im towarzyszące, sprawiasz że myslimy tak jak oni:) Uwielbiam ten ff za to. Uwielbiam go też za to że do końca tli się we mnie nadzieja że Bella żyje, a z każdym rozdziałem ta nadzieja jest jeszcze większa. A rozdziały są fenomenalne, te przeplatanie przeszłości z teraźniejszoszcią dodaje magii i tajemniczości.
A ten rozdział jak zwykle powalający, czytałam go zaintrygowana i wiedziałam że znowu czymś mnie zaskoczy ale jak zwykle byłam wielce zdziwona czytając końcówkę, nie spodziewałam się spotkania Edwarda z Victorią, i tak drastyczności ze strony Victorii i tej walki. Ech fantastycznie :)
Siedzę teraz na leżaczku i nie wiem co mam ze sobą zrobić bo zakończyłaś w taki momencie rozdział że nie wiem co dalej... Snuję podejrzenia...
I snuć będę do kolejnego rozdziału, który mam nadzieję że niedługo nam zaserwujesz?!
Życzę dużo czasu na tłumaczenie i szybkiego znalezienia bety, która szybciutko zbetuje te wspaniałe opowiadanko!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 13:50, 07 Sie 2009 Powrót do góry

Przyznam się szczerze, że na kolejny odcinek czekałam z ogromna niecierpliwością. Długo kazałaś nam to robić. Ale warto było i to bardzo.
Akcja idzie do przodu, choć pozostało jeszcze wiele pytań bez odpowiedzi, ale człowiek przestał gubić się w tych czsoprzestrzeniach. Żywię jeszcze resztki nadziei, że Bella jakimś cudem żyje i ma się w miare dobrze. Victoria w końcu nie powiedziała tego tak kategorycznie, wiemy tylko to, że Bella chciała, a wręcz żadała smierci. Zaczynam mniemać, że może gdzieś, wiedzie egzystencję jako wampir. To ff, a więc wszystko jest możliwe.
Edward jest bardzo zdetermionowany i zdesperowany. Nie dziwię mu się, że rzucił się na Victorię. Pozostaje nam tylko czekać na efekt jego działań i zniszczeń.
Tłumaczenie - absolutnie genialne. Ten nastrój, który budujesz... Ale:
Cytat:
Moim jedynym celem była rudowłosa diablica po drugiej stronie ulicy. Po wyrazie jej twarzy widziałem, że była zaskoczona moim zachowaniem.

Powtórzenie. Drugi zaimek można zastąpić np. słowiem "tym".

Chęci i czasu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Vampire dnia Pią 13:50, 07 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Sob 11:08, 08 Sie 2009 Powrót do góry

Nie wiem co powiedzieć. Po protu ten rozdział był tak zadziwiający, że brak mi słów.
Najbardziej zszokowała mnie Victoria. Najpierw te jej morderstwa,a później konfrontacja z Edwardem. Jednak wciąż mam nadzieję, że Bella żyje i jest wampirem.
Poza tym nie wiem dlaczego, ale zrobiło mi się żal Jaspera, że musi odczuwać to wszytsko swoim darem.
Zastanawiam się, czy Edward zabije podczas tej morderczej walki Victorię, ale myślę, że tak, bo pewnie jest na nią bardzo zły.

Ah, nie pozostaje mi nic innego jak czekać na kolejny rozdział.
Pozdrawiam,
MonsterCokie. :)
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Śro 10:00, 12 Sie 2009 Powrót do góry

Spodobała mi się opcja z dzieleniem rozdziałów, o wiele lepiej się tłumaczy w ten sposób. Chyba przy tym zostanę, tym bardziej, że zostało już niewiele chapów, za to są one długaśne.

Dzisiaj oddaję Wam drugą część 9 rozdziału. Na razie nie wiem, kiedy pojawi się następny. Szczerze mówiąc, zaczyna mi trochę brakować motywacji. Na samym początku założyłam, że będę tłumaczyć, dopóki przynajmniej jedna osoba będzie czytać i tego się trzymam. Teraz jednak wiem, że wcale nie jest łatwo ślęczeć nad rozdziałem tyle godzin, zwykle dni, gdy wiesz, że dostanie trzy komentarze i zaraz spadnie na drugą stronę, wszyscy o nim zapomną, dopóki nie podbijesz nowym rozdziałem.

Opowiadanie znajdziecie również na moim chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]

beta: nieznana dziękuję! :)

(...)
- Nigdy nie powinnaś była jej dotknąć! – wrzasnąłem, wyładowując swoją wściekłość. Przelotnie spojrzałem w jej oczy pełne strachu, w których po chwili pojawiło się zrozumienie tego, co się teraz dzieje. Była doświadczona, umiała walczyć, dlatego broniła się przede mną, odpychając mnie do tyłu, aż runęliśmy na ścianę budynku po przeciwnej stronie ulicy. Dookoła nas leżały cegły i unosił się kurz, próbowaliśmy przejąć kontrolę nad przeciwnikiem.
- Jej krew była taka smaczna… - warknęła do mnie, jej twarz znalazła się kilka centymetrów od mojej. – Ale ty o tym wiesz, prawda?
Walczyliśmy używając całej swojej siły, patrząc na siebie z nienawiścią. Próbowałem uchylić się przed jej zębami, jednak za sobą miałem tylko ścianę, nie mogłem się ruszyć.
- Dlaczego udajesz kogoś, kim nie jesteś? Dlaczego nie przyznasz się do swojej prawdziwej natury? – Roześmiała się maniakalnie, a jej ostre zęby zalśniły. – Przyznaj, ślinka ci pociekła na zapach krwi prawnika.
Pochyliła się nade mną i przejechała językiem po moim policzku. Nie zaprzeczaj.
Gdy odwracała głowę, udało mi się dźwignąć i odepchnąć ją na tyle daleko, by móc rozpędzić się i kopnąć ją prosto w brzuch. Zatoczyła się do tyłu, upadła, a ja w tym czasie wskoczyłem na nią, po czym zacząłem roztrzaskiwać jej głowę o asfalt.
- Rozerwę ci gardło – wycedziłem, pokazując zęby i pochylając się nad nią.
Nie mogłem skoncentrować się na jej czynach. Furia i chaos zawładnęły moim umysłem, miałem trudności z czytaniem w jej myślach. Poruszyła się szybciej, niż przypuszczałem i po chwili, to ja leżałem na plecach, a ona na mnie.
- Miałam zamiar pozwolić ci żyć… Chciałam, byś spędził resztę swojej egzystencji w cierpieniu, czując taką samą stratę jak ja. Ale widzę, że nie dajesz mi wyboru.
Jej czerwone oczy błysnęły, a usta uformowały się w uśmiech, gdy sięgała rękami ku mojej szyi. Musiałem się skupić i zapomnieć na chwilę o swoim cierpieniu. Popchnąłem ją z całej siły, wyskakując w górę i odrzucając ją od siebie.
- Gdzie ona jest?! – wrzasnąłem, czując, że moja klatka piersiowa zaraz eksploduje od nadmiaru gniewu.
Znów usłyszałem skrzeczący śmiech Victorii.
- Powinieneś był sam ją zabić, zamiast zostawiać w takim stanie. Zrobiłam jej przysługę. Chciała umrzeć. – W jej głowie pojawił się obraz Belli siedzącej na sofie. Victoria pochylała się nad jej szyją, a oczy mojej ukochanej zamknęły się – czekała - z nadzieją. Nie poruszyła się ani nie krzyknęła, gdy wampirzyca zatopiła zęby w jej bladej, delikatnej skórze, wypełniając swoje usta słodką krwią, zabierając wszystko, co było moje.
- NIE!
Rzuciłem się na nią, gdy ruszyła w moim kierunku i nasze ciała brutalnie zderzyły się w powietrzu. Uderzyłem ją pięścią w twarz i usłyszałem grzmot odbijający się od ścian budynków. Poczułem palące uczucie w kościach, gdy jej zęby wbiły mi się w skórę. Upadliśmy na ziemię, która zatrzęsła się pod naszym ciężarem.
- Gdzie ona jest? Gdzie jest jej ciało? – Żądałem odpowiedzi. Podniosłem kawałek połamanego betonu i uderzyłem ją w głowę, jednak nic to nie dało – jej skóra była nie do przebicia.
- Nigdy już jej nie zobaczysz. Zabrałam ją, tak samo jak ty zabrałeś ode mnie Jamesa – syknęła. Poruszaliśmy się tak szybko, że dla obserwujących nas ludzi byliśmy jedynie rozmazanym kształtem. Nasze ciała wirowały, wpadając na ściany i na siebie nawzajem, niszcząc wszystko dookoła. Żądza zemsty podjudzała nas oboje, jednak ból i gniew wygrały z potrzebą odwetu. Mój demon zaczął ze mnie wychodzić. Krzyknęła po raz kolejny, gdy próbowała dorwać się do mojego gardła. Tym razem jednak byłem skupiony i szybszy. Odepchnąłem Victorię w ostatniej sekundzie, po czym złapałem ją w śmiertelnym uścisku, z którego nie mogła się wyrwać.
Oczy wampirzycy były dzikie i pełne strachu, zobaczyłem obrazy z jej życia przelatujące w mojej głowie. Twarze niewinnych ludzi, których zabiła i torturowała przez te wszystkie lata. Wampiry, których nie rozpoznawałem. Wysoki, umięśniony mężczyzna z długimi włosami koloru piasku. Jej ostatnie myśli skupiły się na Laurencie… i Jamesie, wszystkie chwile jakie z nim spędziła. Nagle usłyszałem echo ostatnich słów wypowiedzianych przez Bellę: „Zrób to”.
Za pomocą jednego, szybkiego, bezlitosnego ruchu oderwałem głowę Victorii od torsu. Dziki krzyk wydarł się z mojej piersi, gdy zrozumiałem, że wygrałem. Wszystko wokół mnie zaczęło się kurczyć. Nie mogłem oddychać, mimo że nie potrzebowałem, jednak moje ciało i umysł przestały współpracować. Mój oddech był płytki i szybki, płuca potrzebowały, choć odrobiny tlenu. Im bardziej próbowałem sobie wmówić, że tego nie potrzebuję, tym bardziej moje ciało się buntowało. Wydychałem powietrze histerycznie szlochając, po czym upadłem na kolana, wciąż trzymając w dłoniach rudowłosą głowę. Moje palce powędrowały między czerwone włosy, po czym zgniotłem czaszkę wampirzycy, gdy gniew, frustracja i rozpacz zalały moje ciało.
Edwardzie.
Usłyszałem delikatny, kobiecy głos wołający moje imię.
Dochodziły do mnie myśli i szepty znajdujących się wokół mnie ludzi zszokowanych sceną, której byli świadkami. Nic mnie jednak nie obchodziło. Jedynym słowem, które słyszałem w mojej głowie było… Bella. Bella. Bella. Urywane oddechy zamieniły się w wypływające z moich ust imię. Nie mogłem tego powstrzymać. Wszystkim, co słyszałem był dźwięk, który nieświadomie zaczął wyrywać się z mojej piersi. Oddechy zamieniły się w stłumiony płacz. A ja… Ona odeszła… Zabrali ją ode mnie.
Edwardzie, słyszysz mnie?

-:-

- Edwardzie, słyszysz mnie?
Głęboki, męski głos zagłuszył moje myśli.
- Edwardzie! – Poczułem czyjąś rękę na moim kolanie i nagle zrozumiałem, że jestem z Charliem w gabinecie Carlisle’a, a nie w Phoenix.
- Skąd wiesz? Widziałeś ich?
Spojrzałem w dół na przegub mojej prawej ręki; powoli rozluźniłem zaciśniętą na nim lewą pięść i moim oczom ukazała się blizna, która już zawsze będzie mi przypominać o tym dniu.
- Przykro mi, Charlie, zginęli w wypadku samochodowym dzień przed bombardowaniami. Dookoła ludzie zaczęli panikować i jakaś kobieta wjechała w ich samochód, zmarli na miejscu.
Patrzyłem na wyraz jego twarzy, gdy zaczynał rozumieć moje słowa. Nie mogłem powiedzieć mu prawdy – że jego bliscy zginęli z rąk wampira, który torturował ich i cieszył się cierpieniem – wystarczająco namęczyłem się myśląc o tym, ale on nie musiał.
Ciężko było mu przełknąć tę informację. Widziałem zmieszanie na jego twarzy. Wziął głęboki wdech, próbując opanować emocje.
- Chyba dobrze, że tak się stało. Przynajmniej nie musieli przez to wszystko przechodzić. – Przez chwilę milczał, a w jego myślach pojawiły się obrazy wszystkich ludzi, których nie zdołał uratować w pierwszym roku po bombardowaniu.
- Wysyłałem wiadomości poprzez każdego podróżnika, który pojawił się na mojej drodze, jednak było ich niewielu. Codziennie budziłem się z myślą, że dzisiaj jest dzień, w którym pojadę na poszukiwania. Nie miałem pojęcia, gdzie zacząć, więc czekałem, mając nadzieję, że ktoś przyniesie mi jakieś informacje. Tymczasem było tyle do zrobienia, tylu ludzi potrzebujących pomocy i zanim się zorientowałem, minął jeden rok, a po nim następny i tak dalej. Nikt nie odpowiadał na nasze wiadomości i zaczęliśmy myśleć, że może tylko my przeżyliśmy. Nie masz pojęcia jak bardzo nas przerażała ta myśl. Nie było dnia, gdy nie myślałem o tych, których straciłem – zakończył cicho.
- Charlie, przykro mi, tak bardzo mi przykro. – Próbowałem przejąć kontrolę nad swoimi uczuciami. – Powinniśmy dać ci znać. Powinienem był próbować wrócić.
- Po tym, jak potraktowałem ciebie i twoją rodzinę? Edwardzie, za nic cię nie obwiniam. Próbowałeś ją ratować, ocalić nas wszystkich, a ja byłem zbyt uparty, by to dostrzec. – Oboje byliśmy zbyt zajęci użalaniem się nad sobą, by wysłuchać, co druga osoba miała do powiedzenia. Każdy z nas obarczał się winą.
Charlie odchrząknął, po czym odezwał się niskim głosem.
- Miło jest dowiedzieć się, na czym stoję. I że oni nie cierpią, nie wiadomo gdzie. Dzięki tobie wreszcie poczułem się spokojny. Pomogłeś mi bardziej, niż sądzisz. Dziękuję. – Uśmiechnął się życzliwie, a w jego myślach ukazał się obraz Belli jako małej dziewczynki. Widziałem go już wcześniej na jednym ze zdjęć, które znajdowały się na jego kominku. Bells stała na doku, ubrana w kombinezon i czerwone kalosze, z włosami związanymi w kucyk. W wyciągniętych dłoniach ściskała rybę i uśmiechała się bezzębnym uśmiechem.
Zachichotałem, a Charlie roześmiał się razem ze mną, wiedząc, co mnie tak rozbawiło.
- Nienawidziła tego zdjęcia i ciągle mnie prosiła, bym je zdjął. Nigdy tego nie zrobiłem. Te dwa tygodnie wakacji, kiedy do mnie przyjechała, były najlepszym czasem w całym roku. Wiedziałem, że nienawidzi przyjeżdżać do Forks, nawet, jeśli nigdy nie powiedziała tego nagłos. Myślała, że tego nie rozumiem, ale tak nie było. Dlatego, gdy Renee zaproponowała Californię, od razu się zgodziłem. Byłem zaskoczony, gdy zdecydowała się wrócić. Ale taka była Bella – zawsze chciała wszystkich uszczęśliwiać. – Zachichotał cicho, gdy przypomniał sobie, jak odbierał ją z lotniska prawie jedenaście lat temu.
- Charlie, ona kochała cię mocniej, niż sądzisz. Zawsze się o ciebie martwiła. – Moje wyrzuty sumienia znów zaczynały boleć. Rozdzieliłem ojca i córkę. – Przepraszam, Charlie.
- Synu, z tego, co powiedział mi twój ojciec, ty i ja za bardzo obwiniamy się, za to, co się stało. Nie mówię ci, byś przestał o tym myśleć, bo to niemożliwe. Możemy jednak oddać cześć tym, których straciliśmy i zacząć żyć od nowa. Próbowałem, wierz mi. Sue, Seth i Leah dali mi więcej niż mogłem sobie wymarzyć. Mimo to nie byłem wobec nich do końca uczciwy. Mamy tradycję lub, jeśli wolisz, ceremonię, w której oddajemy hołd tym, których straciliśmy. Nigdy nie byłem w stanie odpowiednio pożegnać się z Bellą i jej matką, mając nadzieję, że gdzieś jednak żyją.
Wyraz niechęci pojawił się na mojej twarzy, a Charlie wyczuł moje zaniepokojenie.
- Carlisle powiedział mi, że nigdy nie miałeś okazji, by w pełni pogodzić się ze śmiercią Belli, ja również. Myślę, że już nadszedł ten czas, Edwardzie, dla nas obu.
Potrząsnąłem głową.
- Nie mogę tego zrobić, Charlie. Nie jestem gotów.
- W porządku, rozumiem. Mogę poczekać.
Nie wiedziałem, jak mu wytłumaczyć, że nigdy nie będę gotów. Nie chciałem teraz z nim o tym rozmawiać, więc jedynie kiwnąłem głową. Charlie mógł urządzić tę „ceremonię” i oddać cześć Belli, jednak ja nie miałem zamiaru wziąć w tym udziału.
- Jeszcze raz dziękuję, Edwardzie. Nie mogę powiedzieć słowami, jak wiele dla mnie znaczyło móc porozmawiać z tobą po tych wszystkich latach. Nie sądziłem, że będę miał szansę przeprosić ciebie i twoją rodzinę. Kiedy usłyszałem imię „Emmett” w radio, nie chciałem obiecywać sobie zbyt dużo.
Rozmowa z Charlie’m przyniosła mi wielką ulgę. W przeszłości byliśmy tak bardzo opiekuńczy, wobec Belli, że nie mogliśmy się porozumieć. A teraz, dzięki śmierci Belli, znaleźliśmy wspólny język. Co za ironia.

Gdy wróciliśmy do salonu, zobaczyliśmy całą rodzinę oraz Setha pogrążonych w dyskusji.
- So say we all…* - grzmiał Emmett.
- Emmett… - powiedziała z niecierpliwością Rosalie – Mówiłam ci, skończ z tym science fiction-gównem. Nikogo to nie obchodzi.
- Jak to? Zdajesz sobie sprawę, że nigdy nie dowiem się, kto był Cylonem, a kto nie? To jest jedna z największych tajemnic świata. I nie zmuszaj mnie, bym zaczął mówić o „Zagubionych”.
- To jest poważna sprawa. Możesz, choć raz się nie wygłupiać? – powiedziała Rose.
Seth świetnie się bawił, słuchając słownych przepychanek tej dwójki. Był zaskoczony tym, jaką władzę miała Rosalie nad swoim mężem. Pomyślał, że może rozluźni atmosferę wtrącając się w ich kłótnię.
- Tęsknię za Big Mac’iem… albo… za Coca-Colą. Nie, czekajcie… za prawdziwą czekoladą!
- O nie, stary, za tym to ja w ogóle nie tęsknię. – Emmett roześmiał się ze swojego własnego dowcipu.
- Dobrze chłopcy, wystarczy. – Carlisle zobaczył, że stoimy w drzwiach i próbował oszczędzić nam tej rozmowy. – Pomówmy o czymś innym.
- Ja nie mogę mówić o rzeczach, za którymi tęsknię, ale Esme i Jasper mogą rozmawiać o ostatniej części Harry’ego Pottera. Nie mów, Jasper, że nie myślałeś o popłynięciu do Anglii i znalezieniu Rowling, by móc ją zapytać, kto kogo zabije w ostatnim tomie. No dalej, przyznaj, że chcesz wiedzieć, czy Harry przeżył. – Uniósł brwi, kiwając głową w stronę Jaspera.
- Cóż… Ten pomysł nigdy nie pojawił się w głowie Jaspera, aż do tej chwili – odezwałem się, a twarze wszystkich odwróciły się w naszą stronę. Nie wiedzieli, że tu jesteśmy.
Myśli Setha były skołowane moją wypowiedzią i zrozumiałem, że może powiedziałem zbyt dużo. Chciał dowiedzieć się więcej o moich zdolnościach i już miał się odezwać, gdy na szczęście Emmett znów zaczął gadać.
- Widzisz? Wszyscy są tacy poważni. Myślę, że powinniśmy chociaż raz to wszystko olać i móc normalnie porozmawiać o wszystkich rzeczach, za którymi tęsknimy. – Mój uśmiech zbladł, gdy to usłyszałem.
Carlisle spojrzał na mnie, a potem z powrotem na Emmetta.
- Nie jestem pewien, czy to najlepszy pomysł.
- Czemu nie? Bo wszystkim zrobi się smutno, gdy zaczniemy myśleć o rzeczach, za którymi tęsknimy? Kogo to obchodzi?
Charlie zesztywniał, inni też zrozumieli nasze zmieszanie. Seth spuścił głowę, a myśli wszystkich powędrowały w stronę Charlie’go, mnie… i Belli.
- Emmett… - powiedział delikatnie Carlisle.
- Och. – Cholera. Emmett zrozumiał, o co chodzi. – Przepraszam, nie pomyślałem… Za wcześnie?
Charlie zachichotał.
- Nie, nie jest za wcześnie. Myślę, że już z nami w porządku. A jeśli nie, to wkrótce będzie. – Poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się.
Esme była zaskoczona serdecznością, jaką okazywał Charlie, wobec mnie. Co za zmiana. Może Charlie i Edward mogliby znaleźć wspólny język i pomóc sobie nawzajem. Dobrze się stało, że tu przyjechaliśmy. Carlisle miał rację. Myśli wszystkich były podobne do Esme, gdy patrzyli jak Charlie klepie mnie po ramieniu.
Alice wstała i wyszeptała coś do Jaspera, który pokiwał głową, po czym wyszli z pokoju.
- Zaraz wrócimy – krzyknęła przez ramię. Wiedziałem, co planują i byłem im wdzięczny za ich dobre serce.
- Cóż, Seth, wygląda na to, że musimy już wracać…
- Jasne, jasne… obowiązki – odparł sarkastycznie. Charlie posmutniał, gdy pomyślał o tym, jaki jego syn był podekscytowany ostatnimi godzinami spędzonymi w naszym domu. Już od dłuższego czasu nie widział u niego takiej euforii i nie chciał go tego pozbawiać. Zupełnie jakby nasza rodzina na nowo obudziła w nim chłopca, który został zabity w dniu zrzucenia bomb. Zarówno Esme jak i ja wyczuliśmy wahanie Charlie’go.
- Jesteś pewien, że musisz iść? Moglibyśmy zjeść razem obiad.
- Dziękuję, Esme, to bardzo miłe z twojej strony, ale musimy wracać, mieszkańcy zapewne się o nas martwią. Połączymy się z nimi za pomocą radia i powiemy im, że jesteśmy w drodze. Przebywanie w nocy na zewnątrz nie jest najlepszym pomysłem. W dodatku nie jestem pewien, jak działają światła w samochodzie.
- Oczywiście, rozumiemy – odpowiedziała ze smutkiem. Była taka szczęśliwa, mogąc usłyszeć nasz śmiech, że nie chciała, by goście odjechali.
- Co do furgonetki… - wtrąciła się Rosalie. – Jakim cudem przetrwała?
- Bestia? Nikt nie jest w stanie jej zabić! – Seth i Charlie roześmiali się.
- Samochód stał u Billy’ego Blacka, zanim zaczęły się bombardowania. Silnik był zepsuty… Syn Billy’ego próbował go naprawić na wypadek, gdyby wróciła Bella. Swego czasu ten dzieciak czuł miętę do Belli.
- Nawet mi nie przypominaj… - wymamrotałem.
Roześmiał się, po czym mówił dalej:
- Mogliśmy ochronić tylko niektóre z pojazdów przed radiacją elektromagnetyczną i większość naszych maszyn umarła, więc Jacob zbudował silnik z niepotrzebnych już części i ożywił naszą dziewczynkę. Ta furgonetka jest jedną z nielicznych, które nam zostały. Bella wciąż jest z nami duchem… najwyraźniej.
Miała tę furgonetkę krócej niż ktokolwiek inny, ale to zawsze będzie jej samochód… Usłyszałem myśli Setha.
- Też tak uważam – zgodziłem się z nim. Pokiwał głową, zanim zrozumiał, że odpowiedziałem na jego myśli.
- Czekaj! O co chodzi z tym, że czytasz w myślach a Alice widzi przyszłość? Dlaczego… Hmm… Jak ty to robisz? – zapytał Seth.
- No dalej, Seth, musimy iść. To już inna historia i Cullenowie podzielą się nią z nami, kiedy będą mieli ochotę. I tak już za bardzo wykorzystaliśmy ich gościnność.
- Co? Nie. Ja…
- Seth, musimy już iść – ostrzegł go Charlie.
Chłopak wstał powoli, wiedząc, że nie może dłużej się sprzeciwiać.
- Dobrze! Ale obiecajcie mi, że następnym razem, gdy się spotkamy, wyjaśnicie mi, o co chodzi. – Spojrzał na mnie badawczo. – Chcę się też dowiedzieć więcej o tych Mścicielach.
- Tak… Obiecujemy, że wszystko ci wyjaśnimy – powiedział Carlisle w naszym imieniu.

Gdy odprowadzaliśmy Charlie’go i Setha, zobaczyliśmy, jak Jasper i Alice wypełniają bagażnik furgonetki różnymi rzeczami, które trzymaliśmy w magazynach. Były wśród nich puszki z jedzeniem, koce i ciepłe ubrania, których my nie potrzebowaliśmy. Na dnie tego wszystkiego znajdowały się dwie skrzynki Johnny’ego Walkera i M&M’sów.
- Nie wiem, czy czekoladę da się jeszcze zjeść. Z tego, co wiem, niedługo upływa jej termin ważności, ale możecie spróbować. – Alice uśmiechnęła się ciepło do Setha.
- Żartujecie sobie? Przez te wszystkie lata mieliście dostęp do czekolady i jej nie zjedliście? – Dzieciak był w kompletnym szoku i uśmiechał się jak głupek.
- Nie przepadamy za słodyczami – odpowiedział Jasper.
- Jesteście pewni? Serio? – Seth spojrzał pytająco na Alice, a ta pokiwała głową. Po chwili chłopak podbiegł do niej i uściskał mocno. Była trochę zaskoczona taką reakcją, Jasper zbliżył się do niej, obawiając się o jej bezpieczeństwo, jednak zatrzymałem go, zapewniając, że nic nie grozi jego żonie.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! Mam gdzieś, czy ta czekolada jest zepsuta, zjemy wszystko! – Postawił Alice na ziemi, po czym zmierzwił jej włosy.
- Hej! Zabierz ręce od moich włosów! Jest tu też trochę ubrań. Sugeruję, byście spalili to, co macie na sobie i przebrali się w rzeczy, które wam spakowałam. – Odchyliła się, marszcząc nos.
- Trochę śmierdzicie. – Roześmiała się.
- O co ci chodzi? Ja nie śmierdzę! Wczoraj robiłem pranie. Chyba oszalałaś.
- A jednak coś czuję… Coś jakby zapach mokrego psa. – Pokręciła nosem.
- Skończyliście już? – wtrącił się Charlie. – Alice, nie możemy wziąć tego wszystkiego. Naprawdę… Nie możemy zabrać waszych zapasów.
- Charlie, to i tak za mało. Następnym razem przywiozę trochę lekarstw i sprzętu medycznego. – Carlisle zamknął bagażnik. Charlie czekał przez chwilę, wiedząc, że kłótnia z którymkolwiek z nas byłaby bez sensu.
- Nie mogę wyrazić swojej wdzięczności za to, że masz zamiar nas odwiedzić. Odkąd trzy lata temu zmarł dr Gerandy, zostaliśmy bez prawdziwego lekarza. Leah zajęła jego miejsce – całkiem nieźle ją wyszkolił – ale nawet ona nie potrafi wszystkiego, szczególnie, że nie jest chirurgiem. Twoja pomoc byłaby bardzo mile widziana. – Charlie wyciągnął rękę, okazując swoją wdzięczność. Carlisle uściskał jego dłoń.
- Mówiłeś, że wasza klinika mieści się blisko bunkra, prawda? – Carlisle pomyślał o tym, że placówka może znajdować się na terytorium Quileute’ów.
- Tak, właściwie to jest wewnątrz bunkra, nie przenosiliśmy jej – odparł Swan.
- W porządku, na razie mamy kilka spraw do załatwienia tutaj, ale w ciągu najbliższych dni złożymy wam wizytę. – Sprawy, o których mówił Carlisle wiązały się z Mścicielami, Quileute’ami i… mną. Wziąłem głęboki oddech, wiedząc, że nie uniknę tej rozmowy. Wcale nie miałem ochoty jej odbywać.
Pożegnaliśmy się, po czym patrzyliśmy, jak furgonetka toczy się po ścieżce, lawirując pomiędzy drzewami, podczas gdy dzień dobiegał końca.
- Do środka. Wszyscy – powiedziała Esme surowym głosem.

*Nie wiem, jak to przetłumaczyć – jest to cytat z Battlestar Galactica (serial science fiction).


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Śro 22:24, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 11:22, 12 Sie 2009 Powrót do góry

Kolejny rozdział The Fallout ^^
Oj bardzo mi brakowało tego ff. Uwielbiam sposób w jaki są tu przedstawione postacie. Edward jest niesamowicie opisany. Pisałaś mi w "Doskonałym kawałku...", że mój Ed przypomina Ci tego z The Fallout. Może przypadkiem tak wyszło, bo według mnie to jedna z najlepszych kreacji Eda z wszystkich ff, a zadaniem autora jest dążyć do ideału ^^ Ale tak poważniej to ten Edward jest kanoniczny i jeśli chce się pozostać w zgodzie z oryginałem to nie można opisać rozpaczy Edwarda w inny sposób. Wydaje mi się, że autorka naprawdę przyłożyła się do tej postaci. Jak zresztą do wszystkich innych. Reszta rodziny Cullenów, mimo że jest trochę w cieniu, to tworzy niesamowitą całość. To opowiadanie jest przemyślane pod każdym najmniejszym szczegółem. Każda postać przedstawiona jest w różnych wymiarach, kryje się w niej wiele uczuć. Najbardziej mnie tutaj oczarowała Rosalie, która jest bardzo kanoniczna z wszystkimi cechami. Nie jest tylko piękna i wyniosła, widać, że zależy jej na rodzinie, że kocha swojego męża, ale umie przywołać go do porządku. Tej postaci też nie dałoby się opisać lepiej. Dodatkowo Charlie jest świetnie opisany. Widać, że nie może pogodzić się ze śmiercią córki, rozpacz wypływa z niego z każdym słowem, ale jednak próbuje żyć dalej - dla innych, nie dla siebie, wydaje mi się, że ta cecha jest często omijana przez autorów, ale po kimś Bella musiała to odziedziczyć ^^

Poza tym Twoje tłumaczenie... To perełka na tym forum. Uwielbiam Twoje przekłady, nie dość, że wybierasz niesamowite opowiadania to wyciskasz z nich wszystko co najlepsze. Chyba żaden autor nie mógłby marzyć o lepszym tłumaczu.

Na sam koniec napiszę jeszcze o stylu autorki, który jest wspaniały. To jest chyba coś do czego dążę, pisać lekko, ale nie prosto, zmuszać do refleksji, przedstawiać postacie pod różnymi kątami. Ehh... Chyba nie będę już dłużej truć, wybacz, że w swoim komentarzu nadużywałam słów: wspaniałe, niesamowite, świetne - ale przy tym ff, i Twoim tłumaczeniu, nie da się inaczej :)

Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Śro 11:24, 12 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Śro 17:14, 12 Sie 2009 Powrót do góry

Powodem, dlaczego tak mało ludzi komentuje to opowiadanie jest może to, że to strasznie trudne. Za pierwszym razem nie wiedziała po prostu co napisać. I proszę, naprawdę proszę, nie przerywaj tłumaczenia. Masz paru wiernych odbiorców i śmiem twierdzić, że dla nich warto pisać.
Przykro mi tylko, że tak niewielu docenia twoją pracę i świetną pracę autorki tego ff.
Wracając do meritum...
Ten rozdział rozwiał moje nadzieje na to, że Bella żyje. Coraz bardziej watpię w szczęśliwe zakończenie. I coraz więcej w Edwardzie goryczy. I coraz bardziej go rozumiem, ale to chyba przez (genialny) sposób prowadzenia narracji, kreację bohaterów i emocje... ach, emocje, które są w tym tekście. Moogę powiedzieć, że wiem skąd się coś wzięło. To takie rzadkie w ff... atu to mam, dlatego czytam i czytać będę!
Zabicie Victorii... ktoś powiedział, że zemsta jest zawsze sprawiedliwsza od sprawiedliwości. Podobały mi się "obrazy przelatujące przez jej umysł". Mimo tej surrealistycznej sytuacji w jakiej się znaleźli, to było bardzo wiarygodne.
Czekam (z coraz większą) niecierpliwością na kolejny rozdział.
Chęci (o tak!) i czasu.

PS. Zastanawiam się, jakby Cię tutaj zmotywować Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BaaaSsia
Wilkołak



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 2:07, 13 Sie 2009 Powrót do góry

OMG!
Znalazłam to opowiadanie dopiero dzisiaj i normalnie wymiękam.Jest FENOMENALNE.Płakusialam[żal ze mnie]
Akcja czyma w napięciu.Nie mozna się nudzic czytając to.
Charaktery bohaterów są po prostu super.Najbardziej mnie zaskoczył Charle w 9 rozdziale.
Inni są też OK.
Błędów,raczej nie ma.Stop.Nie wiem czy są ,bo nie zwracałam na nie uwagi.Tylko czytałam to cudenko.
Mam nadzieje,zę B żyje.A vitoria zamieniła ą w wampira.Błagam powiedz,że mam racje.
Rodzaj tego opowiadania to jest ROMANS i coś tam jeszcze[nie pamięyam na chomiku pisał].
Czyli,że jakaś miłość musi być.Najlepiej ŻYWA [Bells}.
Hihi^^Moja fantazja znowu pracuje,na dużych obrotach .I to teoja WINA.
Napisz jakiś spilerek.Albo nie napisz czy będzie HAPPY END[taki co będą łzy szczęści]
Lekko się to cudenko czytało.
Weny,weny i czasu.
pzdr.;**


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Czw 15:00, 13 Sie 2009 Powrót do góry

Ja też proszę Cię lub wręcz błagam nie przerywaj tłumaczenia. Kiedyś już tu robiłam wywody na temat popularności ff, ale w skrócie to powtórzę, to że tak mało komentuje to nie znaczy że tak mało czyta, to po pierwsze a po drugie to ten ff jest specyficzny. Pomysł jego jest bardzo oryginalny, prezentowany na dwóch płaszczynach czasowych wprowadza trochę tajemniczości, zagmatwania. Rozdziały zaskakują zwrotami akcji, wydarzeniami a także bardzo dobrymi opisami bohaterów, ich emocji i uczuć. A jakby tego było mało, cały czas nie wiemy do końca czy Bella zginęła, cały czas podsycana jest w nas nadzieja (bynajmniej u mnie;) ). Dla takich czytelniczek jak ja ten ff jest fenomenalny, każdy kolejny rozdział, który nam przedstawiasz do czytania, intryguje mnie, dostarcza świetnych opisów emocji, zaskakuje i powoduje chęć dalszego czytania! To właśnie dzięki Tobie miałam szansę na czytanie tak fenomenalnego ff (bo jestem noga z języków) i proszę Ciebie poraz kolejny o niezawieszanie tłumaczenia. Juz przełknęłam fakt że dzielisz rozdziały, bo rzeczywiście były mega długie a mam nadzieję że dotrwasz w swoim tłumaczeniu do końca i nas niezawiedziesz???
Rozdział jak zwykle fenomenalny, zaskoczył mnie opis walki Edwarda z Victorią, świetnie to przetumaczyłaś, ich brutalność, zawziętość a także wizje przelatujące przez głowę Victorii w szczególności gryzienia Belli (nadal mam nadzieję że Bella jakoś to przeżyła - no może ktoś jej przeszkodził i Bella zamieniłą się w wampira Wink ). Dodatkowo bardzo fajny przebieg rozmowy Edwarda z Charlim, podobało mi się to tak uspokajająco wpłynęło na ojca Belli.
No i co teraz, siedzę i czekam na kolejny rozdział, mając nadzieję że ważne jest dla Ciebie to, że my wierne czytelniczki czekamy z niecierpliwością na każdy nowy rozdzialik tego ff i doceniamy twoją wielką pracę jaką wykonujesz przy tłumaczeniu tego ff. Ważna jest jakość a nie ilość, może to Ciebie przekona Wink
Życzę dużo czasu, cierliwości i chęci na tłumaczenie kolejnego rozdziału tego ff.
p/s
Tylko u Ciebie piszę tak długie komentarze Laughing


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez ajaczek dnia Czw 15:04, 13 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Czw 16:46, 13 Sie 2009 Powrót do góry

Spokojnie, o to, że przerwę albo zawieszę tłumaczenie nie musicie się martwić. Wink Chodziło mi o to, że nie lecę już na łeb, na szyję z kolejnymi rozdziałami, tak jak kiedyś. Jeśli zaczęłam, to skończę, nawet mi do głowy nie przyszło przerywać. Po prostu mogę tłumaczyć trochę wolniej, bo jednak doszłyśmy do najtrudniejszych rozdziałów i tu naprawdę nie raz muszę się głębiej zastanowić nad jakimś fragmentem.
Jeśli chodzi o popularność tego ff... To nie jest tak, że mi zależy wielce na liczniku komentarzy i wejść. Wybierałam to opowiadanie z myślą, że jest po prostu dobre - świetnie napisane, oryginalne, pomysłowe i wciągające. Zupełnie coś innego, niż większość rzeczy, które można tu przeczytać. Może jest trochę trudne i trzeba się skupić, ale przecież czyta się dobrze. Tym bardziej, że teraz wrzuciłam na chomika i w pliku jednak wygodniej się czyta. Na początku wiele osób wydawało się zainteresowanych, a teraz zostały 3-4 stare wyjadaczki. Dziewczyny, Wasze posty to marzenie każdego łowcy kk. Wink ja najbardziej lubię właśnie komentarze na temat fabuły. Można rzucać sloganami, że płynne tłumaczenie, że ładny styl, że ciekawe opisy. Ale jeśli ktoś rozkminia fabułę, jakieś wydarzenia czy zachowania bohaterów, to wiem, że się wczytuje i analizuje tekst, a nie tylko przeleci i chce następny rozdział. Będę tłumaczyła dla Was, nawet jeśli by mi usunęli temat, to bym Wam na pw wysyłała rozdziały. :P po prostu martwi mnie, że tak dobry ff trafił do tak niewielu osób, podczas gdy na forum krążą różne twory, które strach czytać, a wiele osób się nimi podnieca, jakby to jakieś arcydzieła były. Kiedy widzę, że te cztery osoby, które zawsze komentują napiszą już swoje zdanie, zwykle skupiam się na Porywaczce, bo wiem, że o Falloucie już nikt nic nie napisze i zaraz spadnie na którąś tam stronę. No właśnie, po miesiącu tłumaczenia Fallouta nagle pojawia się Porywaczka, którą tłumaczy się 10razy szybciej i po trzech rozdziałach przebija wszystko, co udało mi się zdziałać z Falloutem. Chyba trochę się rozwydrzyłam przez Kidnapperkę. Wink

Ekhm... jak zwykle się rozpisałam. W każdym razie proszę o wyrozumiałość przy nastepnym rozdziale, bo nie wiem, kiedy się pojawi - na pewno w następnym tygodniu, ale nie podam dokładnej daty. Ten chap to jakaś masakra, szczególnie druga część, trochę się nad nim pomęczę.
do zobaczenia. Wink
pozdrawiam wszystkich,
pestka


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BaaaSsia
Wilkołak



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 17:48, 13 Sie 2009 Powrót do góry

pestka.
Masz racje na forum krążą okropne czasem FF[strach].
Ten,który tłumaczysz jest zajebist#.Jest świetnie przetłumacony.
Błędów raczej nigdy nie ma.
Ten tekst jest trudnym tekstem.Skupienie.A nie jakieś czytanie co drugą linijke.Nie.Musisz być skupionym,żeby go zrozumiec,wkraśc się fantazjami w fabułe i tak dalej.
Amator albo poszukiwacz wielkiej miłości od pierwszego rozdziału,niech lepiej nie czyta i nie zasmieca głupimy komentarzami tego postu.
Lepiej mieć mniej czytelników,którzy doceniają twoja prace.Niż tłumy dzieciaków którzy pisza nie wartościowe uwagi żeby byc ,,złym wampierem''.
Niczym się nie martw.
Hihi^^
Zawieszasz temat?!
Kochana nacisnełas mi na odcisk!!!
Ale trudno przynajmiej raz na jakisz czas dasz rozdział[jak na chomiku napisz na PW mój nick BaaaSsia ]....
Ale nie za żadko,bo będe płakuśiać x] i ja wcale nie żaruje!
Przynajmiej raz albo dwa razy na tydzień.
Dla tej garstki oddanych czytelników.

Haha i ty mówisz ,że ty się rozpisałaś?To ja też...;**

Kochana pestko znajdź troche czasu dla nas i wrzucaj rozdziałik,tu ina porywaczce...

Weny,weny kochana i czasu!

pzdr.;**


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tanita
Człowiek



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:57, 13 Sie 2009 Powrót do góry

BaaSsia ma rację. Jest to trudny tekst. I nie wszystkie dzieci mogą go psychicznie wytrzymać. Znam parę osób, które czytają wyłącznie tylko jakieś kolorowe historyjki i boją się tekstów "przytłaczających", w których wszystko się wali i jest ten przysłowiowy "koniec świata". Ale jest również większe grono osób (na szczęście), które potrafią wywęszyć dobre ff. Skoro lubisz uwagi odnośnie fabuły psze bardzo... : Uwielbiam te "wstydliwe chwile", kiedy jest taka wpadka (odkrywanie jakiegoś daru, czyjejś prawdziwej natury typu : "Ty... ty... jesteś wampirem/wilkołakiem?" Laughing wtedy jest dziki chichot i takie dziwne wymachiwanie rękami. (nie wiem czy taka reakcja jest normalna Laughing ). Dlatego z zapartym tchem czekam na kolejny rozdział, kiedy to Edward będzie musiał Sethowi wszystko wyjaśnić. :D Jednak nie bardzo wierzę w to co mówiła Victoria. Przecież Bella w jej wspomnieniach mówiła: "Zrób to.", a nie "Zabij mnie" Rolling Eyes . Pestko, tłumacz dalej. Dla Ciebie przecież to pestka :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marta_potorsia
Wilkołak



Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda

PostWysłany: Pią 12:47, 14 Sie 2009 Powrót do góry

Wiesz, od jakiegoś czasu zabierałam się za tego ff. I nie żałuję, że to robiłam. Przeczytałam to praktycznie na jednym tchu.
Masz rację - niektóre ff są po prostu straszne. Człowiekowi szczena opada, że innym się podobają.
Fakt, ten ff jest o dość ciężkiej tematyce, jednak autorka i Ty dałyście troszkę "magii", przez co czyta się go łatwo.
Wybacz, ale muszę wrócić do prologu - Jasper zobaczył coś w klatce - początkowo myślałam, że może trzymają tam ludzi na przekąski, potem że Volturi. W końcu doszłam do wniosku, że to Bella. Nie wiem dlaczego, ale Jasper coś gadał o odkupieniu Edwarda i takich tam. Teraz sądzę, że to Bella wampir. Victoria zamieniła ją, a nie zabiła - przynajmniej takie jest moje zdanie. Przypuszczam też, że zabrał ją do Marii ten drugi wampir, ciekawe kim on był. Może to ten, który drgnął na dźwięk nazwiska Cullen?
Póki co, tylko jedno jest pewne - masz kolejną stałą czytelniczkę :)
Jeśli chodzi o Edwarda - szkoda mi faceta. Ale w pewnym sensie sam sobie na to wszystko zasłużył. Ciekawe, kiedy Cullenowie oświecą mieszkańców Forks, że są wampirami. Ale stawiam, że wtedy pakt przestanie obowiązywać. W końcu będą potrzebowali lekarza i jedzenia, i wszystkiego innego.
Czekam na następny rozdział. Mam wrażenie, że jeszcze nie jedna rzecz mnie zaskoczy. I nie mogę się doczekać walki z Marią.

Pozdrawiam, Marta.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Wto 15:00, 18 Sie 2009 Powrót do góry

Jak poprosiłaś mnie o sprawdzenie tego rozdziału i jak ja zaczęłam go czytać, to zaciekawiłaś mnie niesamowicie tym! Postanowiłam przeczytać całość, choćbym nie wiem co. Laughing I przeczytałam Cool

Cała opowieść jest genialna, jest trudniejsza i trzeba się wysilić, aby ją dogłębnie zrozumieć, na dwóch płaszczyznach opisana. Z perspektywy Edwarda, jego uczucia są głębokie i bardzo dobrze opisane. Cały teksty oddaje nastrój jaki panuje w rodzinie Cullenów i przez co ludzie musieli przejść. Tekst jest genialnie tłumaczony, nawet przy poprawianiu nie miałam dużo do roboty Wink Jestem nim zachwycona i oczarowana. Więc zyskałaś jedną czytelniczkę dodatkowo Wink

Co do następnego rozdziału jestem w połowie sprawdzania, więc najpóźniej w czwartek powinnam Ci go odesłać.

Życzę chęci do dalszego tłumaczenia i mocno ściskam za te rozdziały :D

pozdrawiam
n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Pią 4:55, 21 Sie 2009 Powrót do góry

A ja nie chciałam zajrzeć do tego opowiadania bo ubzdurałam sobie że tytuł jest beznadziejny , od razu miałam przed oczyma strzelankę czy jakaś taką grę komputerową w którą mój tata grał .

Muszę powiedzieć że zajrzałam tu bo szpieguje pestke ;p znaczy się jej tłumaczenia. Więc przemogłam się i zajrzałam tutaj , oczywiście wgniotło mnie w fotel. Maksymalnym plusem tego opowiadania jest DŁUGOŚĆ, o tak o tak! Podoba mi się że odbywa się z perspektywy przyszłosci / przeszłosci. Do kilku rozdziałów żyłam nadzieją że Bella jednak gdzieś tam jest, najprawdopodobniej jako wampir. Poczułam jeszcze większą niechęć do Viki niż to możliwe . Spłynęło kilka słonych łez po moich policzkach. Taka wizja jest przerażająca i bardzo możliwa, jak chodzi o tą całą wojnę nuklearną , pierwszy rozdział nie był taki zły. Oj , nie , nie , nie. Myślałam ,że kiedy dowiem się o Belli , zostanie potwierdzony fakt że umarła a Edward straci chęć do egzystowania to cały ff straci na uroku , umrze śmiercią naturalną itp. Oczywiście się myliłam , pozostaje więcej pytań. Ciekawi mnie co u Charliego i pozostałych.

A jak Edward usłyszał furgonetkę Belli, byłam taka naiwna i miałam małą nadzieje.

Cytat:
- Kiedy to się stanie? – spytałem.
- Szesnastego marca.
- Który jest dzisiaj?
- Trzynasty.
- Alice powiedziała mi, że pozostały trzy dni. Wszystko się zgadza.
Nie podoba mi się to, dzień i miesiąc moich narodzin ;<


Cytat:
Ja nie mogę mówić o rzeczach, za którymi tęsknię, ale Esme i Jasper mogą rozmawiać o ostatniej części Harry’ego Pottera. Nie mów, Jasper, że nie myślałeś o popłynięciu do Anglii i znalezieniu Rowling, by móc ją zapytać, kto kogo zabije w ostatnim tomie. No dalej, przyznaj, że chcesz wiedzieć, czy Harry przeżył.
Szkoda, że żyją w takiej niewiedzy ;P Bardzo interesujący fakt , autorka zwróciła uwagę na taki szczegół. ;-)

Niesamowite opowiadanie , wzbudzające przeróżne emocje.
Pestko, cudownie tłumaczysz! Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 11:02, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Dzięki, dziewczyny. :D Obiecuję, że ostatni raz narzekałam na małą popularność tego ff, po prostu co jakiś czas muszę pozrzędzić, bo inaczej choruję. No, to pomarudziłam i dziś daję Wam nowy rozdział. Tym razem w całości, bo pierwsza część jest dosyć nudna i wolałam Was z nią nie zostawiać.
Mam nadzieję, że taka kobyła zaspokoi Waszą cierpliwość na jakiś czas, bo kolejne rozdziały mogą być dodawane z lekkim opóźnieniem... są mega długie, poza tym zostały już tylko cztery, no, może dojdzie jeszcze piąty w tym miesiącu. A później trzeba będzie czekać na kolejne, będę tłumaczyła na bieżąco. Aha, i przepraszam za cliffhanger na końcu, ale niestety teraz po każdym rozdziale będą się pojawiać. Nie bijcie, to Barb lubi się nad nami znęcać. Wink

Czap znajdziecie też na chomiku:
[link widoczny dla zalogowanych]

Beta: nieznana, której bardzo dziękuję.

Rozdział 10

Co nas nie zabije, to nas wzmocni.


-:-

2016 – dzień obecny

-:-

Zebraliśmy się w salonie, czekając jak uczniowie przed gabinetem dyrektora. Każdy bał się odezwać. Po głosie Esme poznaliśmy, że była wściekła i w takiej sytuacji najlepszym rozwiązaniem było pozwolenie jej na odezwanie się pierwszej. Patrzyłem na podłogę, gdyż nie mogłem spojrzeć nikomu w oczy, zresztą nie było takiej potrzeby. Doskonale wiedziałem, co wszyscy myśleli. Oskarżali mnie o humor Esme i każdy z nich chciał ze mną porozmawiać. Moja matka była szczęśliwa… wcześniej. Spędziliśmy wspaniałe popołudnie z osobą, której spodziewaliśmy się już nigdy nie zobaczyć oraz nowym znajomym, z którym mieliśmy nadzieję utrzymać dobre stosunki. Żaden z nas nie miał nigdy przyjaciół poza rodziną. Bella była wyjątkiem i od czasu bombardowań staraliśmy się ograniczyć kontakty z innymi. Nigdy nie zostawaliśmy w jednym miejscu na tyle długo, by znaleźć sobie znajomych, więc wiedziałem, że moja rodzina chciała podzielić się całą prawdą o sobie z tymi, jakby nie patrzeć, obcymi ludźmi.

Myśli Esme były mieszaniną litości i rozdrażnienia. Nie była pewna, od czego zacząć, jednak wiedziała, że wszelkie animozje skoncentrowane są wokół mnie i miała dość sekretów. Zdecydowałem, że podejmę to ryzyko i rozpocznę rozmowę, próbując odegnać od siebie całą ich wrogość. Nie miałem nic do stracenia.

- Esme, ja…
- Nie, Edwardzie. Nie będziesz teraz mówił. Mam dość twoich oszustw. Umowy pomiędzy tobą, a Emmettem, Jasperem, teraz Rosalie… Mam tego dość… W tej rodzinie nie ma tajemnic. Nie możemy sobie na nie pozwolić. – Rzuciła mi wymowne spojrzenie.
Kiwnąłem głową, bojąc się odezwać. Wszyscy byli zaskoczeni tonem głosu Esme, żaden z nich nie znał całej historii stojącej za jej oskarżeniami. Rzuciłem szybkie spojrzenie Carlisle’owi, zastanawiając się, o czym myśli, jednak jego umysł był dziwnie pusty.
- Nie myśl też, że nie zauważyłam, jak staracie się unikać siebie nawzajem. – Machnęła ręką na mnie i ojca. – A przede wszystkim, jak ty próbujesz unikać jego. – Wskazała na mnie palcem. Miałem wrażenie, że dzisiejszego wieczoru sytuacja ta powtórzy się wielokrotnie.
- Nie jestem pewna, od czego zacząć, jednak nikt nie opuści tego pokoju, dopóki nie skończę. Wszystko jasne? Żadnych sekretów. Mamy szansę wszystko odbudować i wiemy, że tajemnice w tej rodzinie prowadzą jedynie do kłopotów. Kto chce zacząć?
W pokoju zapanowała cisza i wszyscy spojrzeli na mnie – okrążyli mnie jak sępy. Nie mogłem uciec, byli na mnie wściekli, a ja czułem się zbyt zmęczony, by się tym przejmować. Usiadłem na krześle, odmawiając rozpoczęcia rozmowy, po części też dlatego, że nie wiedziałem, co będzie najlżejszym tematem do dyskusji.
Jasper odchrząknął i przerwał niezręczną ciszę.
- Edward i ja mamy swoją teorię na temat południa – powiedział powoli. Zrobię, co w mojej mocy, by ci pomóc, ale później, bracie, jesteś zdany na siebie. Odetchnąłem z ulgą, słysząc myśli Jaspera. Zdecydowanie był bratem, którego każdy chciałby mieć.
- Myślimy, że ktoś chce stworzyć armię nowonarodzonych wampirów… których ludzie nazywają Mścicielami. Nie możemy mieć pewności, ale istnieją pewne poszlaki.
- Armia… - wyszeptała Alice. – Dlaczego mi nie powiedziałeś?
Esme usiadła obok Carlisle’a i wzięła go za rękę.
- Dlaczego, na litość boską, ktoś miałby zrobić coś takiego? – zapytała, zaskoczona kierunkiem, w jakim toczyła się ta rozmowa.
Carlisle ożywił się, przysłuchując się naszym teoriom i analizując to, co mówił Jasper. Wszyscy byli skupieni i patrzyli na twarz mojego brata, który postanowił kontynuować:
- Nie znamy ich motywów. Możemy jedynie spekulować, jednak myślę, że bez Volturi, którzy mogliby się nimi zająć, południowe dzielnice nie mają się czego obawiać.
- Przez ostatnie kilka lat pojawia się coraz więcej doniesień o atakach Mścicieli. Wcześniej były to tylko przypadkowe akty przemocy, historie o znikających podróżnikach, opowiadane przez niby-świadków, by straszyć dzieci przed snem. Nigdy nie pojawiły się żadne konkretne dowody na temat tego, co działo się poza murami Dzielnic. Wiemy przecież, jak tam jest. Cały czas ludzie są zabijani za paliwo i sprzęty… Spójrzcie tylko, jak podróżowaliśmy. Poruszaliśmy się zmilitaryzowanym konwojem i musieliśmy cały czas mieć przy sobie broń.
Taka była prawda... Na początku ciężko było nam nie zwracać na siebie uwagi, gdy podróżowaliśmy. Wiedzieliśmy, że jesteśmy celami dla ludzi, którzy uważali, że z łatwością mogliby zaatakować czterech mężczyzn i trzy kobiety jadących w czterech samochodach. Nasz konwój byłby niezłym łupem, zwłaszcza ciężarówka z paliwem. Na początku musieliśmy cały czas bronić siebie i pojazdów, co nie było proste. Emmett stwierdził, że tego już za wiele i zamontował broń w naszych samochodach. Używaliśmy jej tylko do strzałów ostrzegawczych i był to dość efektywny sposób na odstraszenie ludzi. Zwykle jednak zdawaliśmy się na mój talent i przeczucia Alice, by móc unikać spotkań z nieznajomymi.
- Te „ataki Mścicieli” były niczym innym, jak kradzieżami i napadami, jednak ostatnie raporty są… inne – powiedział z powagą Jasper. – Mieszkańcy ostatnio odwiedzanych przez nas Dzielnic mówili o ludziach, którzy byli w nocy porywani z własnych domów. Nie widzę tu żadnego sensu. Ci złodzieje, lub – jak założyliśmy – Mściciele, nigdy nie wkraczali do Dzielnic. Dystrykty potrafią się bronić, jednak tym razem nie mogły powstrzymać tych ataków. Ci ludzie brali zakładników, a zwykli złodzieje nie mieli takiej potrzeby… Po prostu zabijali i kradli, co było im potrzebne. Coś się zmieniło. Ktoś potrzebuje ludzkich niewolników – zakończył cicho. Wszyscy siedzieli w ciszy, nie wiedząc, jak rozumieć te słowa.
- Jasper myśli, że to może być wampir próbujący zbudować armię – powiedziałem. – I ja się z nim zgadzam.
- Czekaj. Mściciele są krwiopijcami? – zapytał Emmett, unosząc ręce w geście zmieszania i marszcząc brwi.
- Może nie byli nimi od samego początku, ale myślimy, że teraz już tak – odpowiedział Jasper, po czym spojrzał na mnie, sugerując, bym kontynuował. Miał nadzieję, że zaskarbię tym sobie trochę współczucia od Esme.
- Chodzi o to, że sposób, w jaki Dzielnice prosperują nie jest za bardzo sprzyjający dla wampirów, prowadzących koczowniczy tryb życia. My nie mieliśmy z tym problemu, nasza dieta pozwalała nam zachować anonimowość. Jednak innym zaczyna brakować pożywienia, zwłaszcza, że wolą pozostać niezauważeni. Podróżnicy znajdujący się poza murami Dzielnic są zwykle chorzy, słabi, prawdopodobnie skażeni promieniowaniem. Pamiętamy, jak smakowała krew zarażonych zwierząt. Pomagała nam przetrwać, ale nigdy w pełni nie zaspokoiła naszego pragnienia. Wampiry, które żywią się ludzką krwią zrobią wszystko, by znaleźć ją w czystej, nieskażonej postaci. – Rozejrzałem się po pokoju, obserwując reakcje moich bliskich na te wiadomości.
- Oczywiście musimy potwierdzić naszą teorię. Ktoś musi tam wyruszyć i sprawdzić, czy mamy rację – powiedział Jasper.
- A więc, na co czekamy? Jedźmy. – Emmett zaczął zacierać ręce.
- To nie takie proste, Emmett – upomniał go Jasper, przewracając oczami, po czym wziął głęboki oddech i zaczął uspokajać wszystkich wokół. – Musimy być ostrożni. Nie możemy pojawić się całą grupą na terytorium wampirów. Zabiliby nas wszystkich.
- Spróbowaliby!
- To jest poważna sprawa. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujemy, to rozpoczęcie wojny z wampirem budującym armię nowonarodzonych. Ja się na tym znam i dlatego pojadę tam… Sam – dokończył Jasper, rzucając spojrzenie na Emmetta, a potem na mnie.
- Nie ma mowy, Jasper. Przecież zdecydowaliśmy, że ja jadę – powiedziałem zdecydowanie, przygotowując się na kłótnię, która miała nadejść.
- Nic nie zdecydowaliśmy. Ja przez to przeszedłem i najprawdopodobniej ten wampir jest świadomy mojej przeszłości… Zapewne to ktoś, kogo znałem. Nie każdy krwiopijca jest w stanie kontrolować armię nowonarodzonych. Ten ktoś musi się na tym znać. Pojadę tam pod pozorem „konsultacji”, jeśli wolisz.
- Nie mogę cię puścić i dobrze o tym wiesz – stwierdziłem, idąc w jego kierunku i stając przed nim buntowniczo. Powoli podniósł się z miejsca, znajdując się ze mną twarzą w twarz.
- Puścisz mnie i dobrze wiesz, dlaczego to ja pojadę, a nie ty.
- Ach tak? A to, dlaczego? – Dzieliły nas centymetry. Patrzyliśmy na siebie, a pokój wypełniała nasza energia. Czułem, jak ogarnia go gniew i jak próbuje się opanować. – Oświeć mnie.
Mam powiedzieć to głośno? Chcesz, by wszyscy dowiedzieli się o twoim pragnieniu śmierci? Jego myśli były pełne goryczy.
- Wystarczy! Edwardzie, nie jedziesz! – krzyknęła Esme w akcie desperacji.
- Co? – Odwróciłem się do niej, zaczynałem wrzeć w środku. – Dlaczego? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
- Dlatego! – Wstała, unosząc dłonie ku twarzy.
- Wiem, że nie wrócisz – powiedziała cicho. – Nie mogę cię stracić… Nie mogę stracić żadnego z was.
- Właśnie, dlatego muszę jechać. Nie mogę pozwolić żadnemu z was przechodzić przez to, przez co ja musiałem. Nie rozumiecie? Tylko ja nie mam nic do stracenia.
- Właśnie, dlatego nie pojedziesz – Jasper zgodził się z Esme. – Nie będziesz walczył, by wrócić. Ja będę.

Krzyki moich bliskich wypełniły pokój. Wszyscy kłócili się w mojej sprawie. Staliśmy na środku pokoju, przekrzykując się. Tylko dwie osoby, siedzące po przeciwnych stronach pokoju, nic nie mówiły. Jedna była zdystansowana i zamyślona, druga kurczowo ściskała dłoń swojego męża. Usłyszałem jej głos w swojej głowie. Edwardzie… To musi być Jasper.
Zatrzymałem się w połowie zdania, zaskoczony jej słowami, po czym spojrzałem na nią.
- Alice, ty chyba nie myślisz poważnie – powiedziałem. Wszyscy zamilkli i spojrzeli w tym samym kierunku, co ja. – Zastanów się nad swoimi słowami. Posłuchajcie – zwróciłem się do reszty rodziny. – Doceniam, że wszyscy chcecie mnie chronić… Ale może ja nie chcę być chroniony. Jadę, ponieważ to jest właściwa decyzja i wiecie o tym. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wrócić, jeśli jednak z jakichś powodów coś nie pójdzie zgodnie z planem… - Nie dokończyłem tego zdania, nie chcąc dolewać oliwy do ognia. – Pozwólcie mi to zrobić. Proszę.
- Nie. To Jasper musi jechać – upierała się Alice, pocierając ramię swojego męża. Zobaczyłem, jak ujął jej dłoń i uśmiechnął się ciepło. Oni już podjęli swoją decyzję w czasie, gdy pozostali dyskutowali. Mimo to, Alice nie myślała jasno.
- Alice. – Machnąłem na nią ręką. – Nie bądź śmieszna. Nie wiesz, o czym mówisz.
Potrząsnąłem głową, drwiąc z jej żałosnego planu.
- Nie mów mi, że nie wiem, o czym mówię, Edwardzie! – krzyknęła i wstała, by po chwili znaleźć się całą swoją półtorametrową osobą tuż przede mną i zacząć uderzać wskazującym palcem w moją pierś.
- Jesteś moim bratem! A Jasper jest moim mężem! Nawet nie myśl, że kiedykolwiek poświęciłabym jego dla ciebie. Nigdy! Ty arogancki sukinsynu! – Moje oczy zwęziły się z zaskoczenia. Po chwili zaczęła krzyczeć na mnie w myślach. On jest moim życiem! Tak jak Bella była twoim. Dlatego dla mnie „Jasper musi odejść” oznacza… Że musi odejść.
Uderzyła mnie jeszcze raz.
- Zrozumiano?
Patrzyliśmy na siebie w ciszy i poczułem uspokajającą aurę otaczającą mnie, gdy Jasper zaczął się do nas zbliżać.
- Alice… - Wyciągnął ręce, próbując ją ode mnie odciągnąć, jednak jego żona jedynie odepchnęła go, zła, że wtrąca się w naszą rozmowę.
- Łał! Krasnal jest w walecznym nastroju. – Emmett roześmiał się. – A ja myślałem, że to mnie Edward powinien się obawiać.
Uśmiechnąłem się lekko, widząc jej determinację.
- Właśnie dlatego muszę jechać, Alice – powiedziałem delikatnie, kładąc dłoń na jej policzku. – Nie mógłbym znieść, gdybyś straciła, to co ja. Żaden z was nie powinien przez to przechodzić.
Wziąłem głęboki oddech, przeczesując włosy palcami. Alice z wściekłością potrząsnęła głową.
- Nie słuchasz, co do ciebie mówię, kretynie. Tym razem jest inaczej. To jedyne wyjście… Czuję, że tak będzie najlepiej. To jest silne, o wiele silniejsze niż cokolwiek, co przeczuwałam przez ostatnie dziesięć lat. Nigdy nie zgodziłabym się na wyjazd Jaspera, gdybym nie miała tej pewności. Wiem, że nie pozwoli mi pójść ze sobą, mimo że i tak będę się z nim kłóciła. – Zachichotała. – Jednak jestem pewna, że to właściwy wybór.
Odwróciłem się od niej i podszedłem do okna. Patrzyłem na odbicie swoje i moich bliskich. Dla mnie to była najprostsza do podjęcia decyzja i nie rozumiałem, dlaczego z tym walczyli. Czy nie zrobiłem wszystkiego, o co mnie prosili? Czy nie poświęciłem się dla nich? Nie mogliby zgodzić się na moje jedyne, ostatnie życzenie?

Edwardzie, to najsilniejsze przeczucie, jakie miałam. Tak właśnie powinno być. Wiem to. Zupełnie, jakby moje wizje szukały miejsca, by się wydostać. Wiesz, że nigdy nie zaryzykowałabym jego życia.
Myśli Alice przebiły się przez moje wątpliwości.
Położyłem dłonie na karku, splatając palce. Spoglądałem przez okno, myśląc o różnych możliwościach. Jak mogłem pozwolić mu odejść, kiedy to ja powinienem to zrobić? Jeśli ona straciłaby Jaspera… Nie mogłem znieść myśli o tym. Dobrze wiedziałem, co stałoby się z Alice. Dokładnie to samo, co ze mną. Przez to, moje poczucie winy byłoby jeszcze większe, o ile to w ogóle możliwe. Chciałem umrzeć, gdy to samo stało się z Bellą, nie miałem planów na życie bez niej, jednak Alice i Carlisle pomogli mi i sprawili, że jakoś przetrwałem. Uczucie do nich uratowało mnie, wyrzuty sumienia ojca i miłość siostry. Oni mieli po co żyć, ja nie, dlatego nie mogłem pozwolić, by stracili sens istnienia, tak jak ja. Wiele lat temu, to ja dopilnowałem, by nasza rodzina się nie rozpadła, wkładając w to całą swoją determinację. Patrząc przez okno próbowałem blokować myśli moich bliskich, by móc przywołać wspomnienia minionych dni. Zrobiłem, co do mnie należało. Uratowałem moją rodzinę przed losem, który to mnie był pisany, a teraz Alice miała zamiar zaryzykować, to wszystko jeszcze raz. Nie mogłem do tego dopuścić.
Edwardzie, wiesz, że tak powinno być. Zaufaj Alice. Jasper błagał mnie w myślach.
Nie mógł pojechać sam. Carlisle zgodziłby się ze mną, że to złamanie jedynej naszej zasady i nigdy nie pozwoliłby, by którykolwiek z nas opuścił rodzinę na tak długo. W końcu ta reguła ustanowiona została ze względu na Jaspera.
- Dobrze. Więc ja jadę z nim – powiedziałem.
- Och, nie sądzę, że to najlepsze rozwiązanie, Edwardzie – wtrąciła się Rosalie. Pamiętasz, co stało się wcześniej? Musisz zostać i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Jeśli Quileute’ci wciąż uznają granicę i dowiedzą się, że ją przekroczyłeś… Przyjdą po nas wszystkich.
- Dlaczego nie? – zapytała Esme, głosem pełnym obaw. – Czułabym się dużo spokojniejsza, gdyby pojechali razem. Nie podoba mi się pomysł, by Jasper jechał sam.
Niech to szlag. Rosalie miała rację. Nie mogłem zostawić ich z tym bałaganem, który narobiłem. Odwróciłem się do niej.
- Moglibyśmy poczekać, aż ktoś się tym zajmie – powiedziałem do Rose, ignorując pytanie Esme.
- Kto się czym zajmie? – Esme wstała. – Właśnie o tym mówiłam! Żadnych tajemnic. Koniec z tym. Kto i czym ma się zająć?
- Cóż, ten geniusz przekroczył granicę z Quileute’ami. Właśnie tam znalazła go Rosalie – powiedział sucho Emmett.

Umysły moich bliskich były zszokowane i oburzone. Wszyscy krzyczeli na mnie w myślach, ale nikt nie odezwał się głośno. Jasper był zły i wyczułem jego napięcie, gdy myślał o tym nieoczekiwanym zwrocie akcji.
Carlisle nic nie mówił, jednak kątem oka dostrzegłem rozczarowanie na jego twarzy. Jego milczenie nie mogło trwać zbyt długo, ta nowa informacja powinna bardzo go poruszyć. Ja i on przeszliśmy przez gorsze piekło niż pozostali. Istniała między nami specjalna więź. Ja byłem jego „pierwszym wampirem” i znaliśmy się lepiej niż inni, nawet Esme. Moje działania w ciągu ostatnich miesięcy oddaliły nas od siebie i nie byliśmy gotowi o tym rozmawiać. Mimo to, złamanie przeze mnie paktu ustalonego ponad osiemdziesiąt lat temu, nie mogło ujść płazem.
- Edwardzie, czy to prawda? – zapytał ostrym tonem. Były to jego pierwsze słowa tego wieczoru. Co, do cholery, podkusiło cię do złamania paktu? Czy ty próbujesz…
Odwracając twarz od innych, spojrzałem mu prosto w oczy, błagając bezgłośnie o nie wypowiadanie głośno swoich założeń.
Rozumiem. A więc o to chodzi, prawda? Chcesz iść zamiast Jaspera do centrum niebezpiecznych wydarzeń. Przekroczyłeś granicę, by sprowokować Quileute’ów do ataku. Mogę tylko sobie wyobrazić, o co poprosiłeś Emmetta i dlaczego próbujesz mnie unikać.
Kiwnąłem lekko głową, potwierdzając jego przypuszczenia. Nie chciałem, by tak to wyglądało, jednak i tak w końcu by się domyślił.
- Carlisle… - powiedziałem delikatnie. – Później możemy o tym pomówić. Tylko ja i ty, bardzo mi na tym zależy. Jednak teraz jest kilka innych rzeczy, które musimy przedyskutować.

Esme już miała się wtrącić, gdyż chciała wiedzieć, o czym Carlisle mówił do mnie w myślach, gdy jej mąż wziął ją za rękę. Jego poważny wzrok sprawił, że przerwała swoją myśl w połowie. Położyła dłoń na jego twarzy i wyczuła przygnębienie, które go ogarnęło. Powoli usiadła, pozwalając mu na wypowiedzenie swoich myśli bez przerywania. Esme już odegrała swoją rolę, zmusiła rodzinę do rozmowy, jednak to Carlisle musiał złożyć wszystko w całość i wyciągnąć jakieś wnioski.
Poklepał dłoń żony i uśmiechnął się do niej ciepło, po czym zwrócił się do pozostałych.
- Siedziałem tu cierpliwie i słuchałem waszych pomysłów, a teraz proszę was, byście wysłuchali moich. A później, być może, jako rodzina podejmiemy jakąś rozsądną decyzję – zaproponował.
- Jasper, to co z Edwardem mówiliście o południu, wydaje się bardzo interesujące i całkiem prawdopodobne. Jestem ciekaw, kto był w stanie stworzyć taką armię i dlaczego, to zrobił. Myślę, że stoi za tym coś większego niż zwykła potrzeba pożywienia. A to prowadzi do kolejnego punktu – Volturi. Po tych wszystkich latach nadal nie mamy od nich żadnych wiadomości. Żyją, tego jestem pewien. Jeśli Aro wziął na poważnie nasze ostrzeżenia dziesięć lat temu, z pewnością nie zostawił się na pastwę losu. On i jego bracia postanowili przeżyć za wszelką cenę. Nie wiemy jednak, co teraz planują. Rosalie ma rację, zasady się zmieniły i nie wiemy, kto albo co buduję tę armię i przede wszystkim, co to oznacza dla nas i dla rodziny Tanyi. Świat wycierpiał już wystarczająco dużo. Nie możemy dopuścić do kolejnej wojny. – Końcówka jego wypowiedzi była słyszalna tylko dla mnie.
Zwracając się do mnie z poważnym wyrazem twarzy, powiedział:
- Zważywszy na historię Jaspera, to on jest lepszym kandydatem. Stawka jest zbyt duża i po raz pierwszy… Nie ufam ci. Nie mam pewności, czy zachowasz rozwagę. Przepraszam, ale tak właśnie czuję. Nie powinienem tak myśleć po tym wszystkim, co zrobiłeś dla naszej rodziny, jednak jeśli chcesz zakończyć swoją egzystencję, to nie jest najlepszy sposób.
Byłem zszokowany jego wnioskami. Znał mnie zbyt dobrze, tak samo jak ja jego. Spojrzałem na niego ze zrozumieniem. Wiedział, że szanuję jego zdanie i posłucham go bardziej niż innych.
- Rozumiem. – Kiwnąłem głową. – Ale to nie oznacza, że nie powinienem pojechać z Jasperem.
- Tutaj nie mogę się z tobą zgodzić. Carlisle, wiesz tak dobrze jak ja, że jeśli udałbym się tam z Edwardem, wyglądalibyśmy jak zagrożenie – powiedział Jasper, nie wypuszczając Alice ze swoich objęć.
- Nie chcę rozdzielać naszej rodziny, jednak on ma rację, Edwardzie. Poza tym, być może będziesz musiał odpowiedzieć przed Quileute’ami, za przekroczenie granicy. Na szczęście prawdopodobnie do tego nie dojdzie. Z tego, co dowiedziałem się od Charlie’go, wynika, że wszyscy mieszkają w schronach, również Indianie. Możliwe, że nigdy nawet nie dowiedzą się, że przekroczyłeś linię. Nie mam pojęcia, jak mogliby, to odkryć. Mimo wszystko będziesz musiał tu być, jeśli się dowiedzą.
- Charlie też cię potrzebuje – powiedziała ciepło Esme, uśmiechając się.
- Pozwolisz mu jechać samemu? Wszyscy wiemy, jak skończyło się to ostatnim razem. – Zobaczyłem, jak Alice zamarła na dźwięk moich słów. Ona pamiętała aż za dobrze.
- To była inna sytuacja i ty o tym wiesz. Nie wciągaj w to tamtej historii – wycedził Jasper.
- Przepraszam, masz rację, nie powinienem. A więc jeśli… Jeśli taka jest decyzja rodziny, będę musiał się z nią pogodzić. – Usiadłem w krześle, przeczesując włosy palcami.

Było sześć głosów przeciwko jednemu. Wychodziło na to, że Jasper powinien sam udać się na południe. Zdecydowaliśmy, że powinien wyruszyć następnego dnia o zmierzchu. Kiedy zakończyliśmy dyskusję, Jasper po cichu poprosił mnie o rozmowę na osobności. Wyszliśmy na zewnątrz i usiedliśmy w altance.
- Przepraszam, że wyciągnąłem tamtą sprawę, nie powinienem – powiedziałem z głębi serca.
- Nie o tym chciałem z tobą porozmawiać. Chodzi o Alice… - Jego oczy w ciemności szukały moich. – Musisz mi coś obiecać. Właściwie to dwie rzeczy. Będziesz musiał dotrzymać słowa, choćby nie wiem co.
- Proś, o co chcesz.
- Chcę, żebyś jej pilnował, chronił ją… Był przy niej, gdy mnie nie będzie. Rozumiesz?
- Będzie bezpieczna. Poczekam, aż wrócisz.
- Wiem, że nie przeszkadza jej, że wyjeżdżam, jednak tak naprawdę nie mam pojęcia, jak długo to zajmie. To może być tydzień, mogą być miesiące. Musisz obiecać mi, że niezależnie jak długo mnie nie będzie, Alice nie podąży za mną. Żaden z was tego nie zrobi.
- Jasper, wiesz, że nie mogę…
- Obiecaj mi.
- Obiecuję, że zatrzymam Alice, jeśli będzie chciała za tobą jechać, ale nie mogę ręczyć za siebie lub innych.
- Musisz.
- To niesprawiedliwe i ty o tym wiesz.
- Proszę cie tylko, byś mi zaufał na tyle, by wiedzieć, że wrócę do niej. Nie zostawię jej samej na tym świecie. Tylko tyle. – Staliśmy w ciemności, uparcie wierząc w swoje przekonania. Zaufaj mi Edwardzie, tak jak ja ufałem tobie przez te wszystkie lata.
Odetchnąłem głośno.
- Prosisz o niemożliwe, wiesz o tym, prawda?
Kiwnął głową i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dobrze. Obiecuję – powiedziałem, wzdychając.
Poklepał mnie po plecach.
- Dziękuję. Trzymam cię za słowo.
- Za jakie słowo? – zapytała Alice, stojąc w mroku werandy.
- Edward złożył mi kilka obietnic, to wszystko. Mam nadzieję, że ich dotrzyma.
- Aha. Domyśliłam się. – Zaczęła iść w naszą stronę. My ruszyliśmy w kierunku domu i spotkaliśmy się w połowie drogi. – Edwardzie, Carlisle cię szuka. Jestem pewna, że wiesz o tym i dlatego urządzasz sobie przechadzki z moim mężem. Próbujesz unikać rozmowy z nim… Znowu.
- Jakaś ty spostrzegawcza, Alice. Jesteś pewna, że nie odzyskałaś swojego daru? – Roześmiałem się, gdy Jasper uderzył mnie w brzuch, próbując powstrzymać chichot.
- Bardzo śmieszne. – Pokazała mi język. – Och, tak przy okazji… Wiem, co planujesz. Wydaje mi się, że tylko Esme tego nie wie, z czego powinieneś się cieszyć. Tak więc mam na ciebie oko. Gdy Jasper wyjedzie, będę miała dużo wolnego czasu. Dlatego lepiej się przyzwyczaj do myśli, że nie uwolnisz się ode mnie. Będziemy.. Świetnie… Się… Bawić.
Uśmiechnęła się szeroko, a ja przewróciłem oczami.
- Och, nie mogę się już doczekać tych imprez i babskich pogaduszek – powiedziałem, po czym ruszyłem w stronę domu.
- Nie masz pojęcia, co cię czeka, Edwardzie Cullen. A propos dziewczyn… Mam przeczucie, że wkrótce jakaś pojawi się na twojej drodze i stracisz dla niej głowę! – krzyknęła za mną.
- Wszystko mi jedno, Alice… - Mogła mi wmawiać, że znajdę sobie kogoś, z kim chciałbym się związać, jednak ten statek odpłynął dawno temu. Nigdy nie będzie nikogo innego. Chciałbym, aby reszta rodziny, to zrozumiała.
Mówię prawdę… O tej dziewczynie. Słyszałem myśli Alice, gdy wchodziłem do domu, cały czas myśląc o tamtym dniu w Phoenix.

-:-

Edwardzie, słyszysz mnie?

Ledwo słyszałem ten kobiecy głos. To nie mogła być Ona, Victoria mi ją zabrała. Dlaczego jednak dochodziły do mnie jej słowa? Była tutaj? To nie miało sensu.

Edwardzie, spójrz na mnie!

Uśmiechnąłem się słabo. Mój anioł był przy mnie. Może już po wszystkim, Victoria mnie zabiła. Spojrzałem na postać po przeciwnej stronie ulicy. Stała tam w złocistej poświacie. Świetlista aureola otaczała jej włosy, mogłem nawet przyjrzeć się jej twarzy. Nie uśmiechała się; była przerażona.
- Nie bój się, ukochana. Jestem tutaj, od teraz będziemy razem. – Wyciągnąłem rękę, przywołując ją do siebie. Wciąż klęczałem, nie mogąc się ruszyć.
- Niesamowite. – Usłyszałem własny głos jak przez mgłę. Był odległy, dziwny i pełen zadumy. – Carlisle miał rację.
- Edwardzie… - Usłyszałem jej jęk. – Musisz ukryć się w cieniu. Powinieneś się schować.
Roześmiałem się, słysząc jej słowa. Nie było potrzeby ukrywania się w cieniu w miejscu, w którym się znaleźliśmy. Byliśmy wolni. Mogłem być wolny… Mogłem być z nią.
- Nie mogę uwierzyć, że nie poczułem żadnego bólu.
Anioł powoli kroczył w moją stronę, wciąż otoczony złocistą poświatą. Uniosłem rękę, próbując jej dotknąć, po czym przemówiłem delikatnie:
- Była szybka. Myślałem, że ją zabiłem, jednak nie miałem racji. To ona mnie zabiła. Teraz mam to, czego chciałem… Mogę być z tobą.
Zrobiła krok w moją stronę i zrozumiałem, jak bardzo potrzebuję jej dotyku.
- Z chęcią umarłbym jeszcze raz, gdyby tak to miało wyglądać. Jeśli tylko znów mógłbym cię zobaczyć…
Szła w moim kierunku. Jej włosy były delikatne i jasne, a oczy miały kolor miodu, co mnie zaskoczyło. Gdy zbliżyła się do mnie, pochyliła się i złapała mnie za ramiona. Potrząsnęła mocno.
- Edwardzie! Ty nie jesteś martwy! – krzyknęła, potrząsając mną ponownie. Poczułem, że uszło ze mnie całe powietrze. Zamknąłem oczy, próbując doszukać się sensu w jej słowach.
- Musimy się ruszyć! Dookoła jest zbyt wielu ludzi. Musimy iść… Teraz!
Na mojej twarzy musiało się pojawić zrozumienie, ponieważ poczułem, jak próbuje postawić mnie na nogi i chociaż się opierałem, była w stanie, to zrobić. Potrząsnąłem głową, słuchając jej błagań. Nie. Nie. Nie. Coś było nie tak. Pachniała inaczej. Brzmiała inaczej. Coś było nie w porządku. Otworzyłem oczy i mój świat się zawalił.
- No chodź! Emmett zajmie się Victorią. Musimy iść! – zażądała Rosalie, ciągnąc mnie w cień uliczki. Nie! Mój umysł krzyczał. W tamtym momencie wszystko się rozpadło, nie byłem świadomy tego, co dzieje się wokół mnie. Widziałem tylko jakieś fragmenty.
- Gdzie jest Bella? – zapytała. – Znalazłeś ją?
Słyszałem dźwięki dobiegające z jej ust, jednak docierały do mnie tylko pojedyncze słowa. Były to wyrazy takie jak: Bella, Alice, bomba, wizja, Phoenix i nic więcej, co mógłbym zrozumieć. Byłem w stanie wymamrotać tylko jedno zdanie.
- Nie żyje.
- Skąd wiesz? Widziałeś ją?
Zadawała mi jakieś pytania, jednak ja znalazłem się we mgle i nie mogłem zrobić nic, by się z niej wydostać. Przenikała każdą moją myśl, każdy ruch. Próbowałem mówić, wyjaśnić, co się stało, co widziałem. Byłem po części świadomy tego, co działo się wokół mnie, jednak ta mgła… Topiłem się w niej. Z przerażeniem patrzyłem, jak osuwam się w otchłań. Czy tak wygląda szok? Czy to w ogóle możliwe?
Jedyną rzeczą, której byłem świadomy było to, że Rosalie z całych sił próbowała odciągnąć mnie od przerażającej sceny, która rozgrywała się za naszymi plecami. Wszystko, czego chciałem, to wrócić tam, zwinąć się w kłębek i umrzeć przy Belli. Ta scena rozgrywała się w mojej głowie cały czas. Jasna, delikatna szyja Belli, czekająca na kontakt z zębami psychicznie chorej wampirzycy. Co ona sobie myślała? Czy zniszczyłem ją tak bardzo, że była gotowa się poddać, zaakceptować swoją śmierć? Znałem już odpowiedź. Zrozumiałem, dlaczego była chętna, to wszystko zostawić. Chciałem do niej dołączyć, bo dla mnie nic już nie zostało. Pragnąłem położyć się i zaakceptować swój los. Świat skończy się za mniej niż dwadzieścia cztery godziny i ja zginę razem z nim.
Udało mi się wyksztusić kilka słów:
- Zostaw mnie. – Wyrwałem się z jej uścisku i usiadłem na ulicy, opierając się o wnękę w budynku. – Idź.
Mój głos był zduszony i łamiący się. Położyłem głowę na asfalcie, zamknąłem oczy i pozwoliłem mgle ponownie wypełnić mój umysł. Tym razem jednak nie przeszkadzało mi to, wręcz przeciwnie; odkąd mój świat się zawalił, modliłem się, by śmierć przyszła i mnie zabrała. To była ostatnia rzecz, jaką zapamiętałem z tamtego dnia.

…...

Szum. Słyszałem szum i głosy, których nie rozpoznawałem, gdy na zmianę budziłem się i traciłem przytomność. Nie byłem świadomy, gdzie jestem ani która jest godzina. Dookoła tylko mgła, która wypełniała mój umysł, otaczała mnie ciemnością. I ciągle te głosy w mojej głowie.

…...

- Departament Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych oraz Biuro Prokuratora Naczelnego ogłosiło czerwony alarm, sygnalizując poważne ryzyko ataku terrorystycznego. Mamy połączenie z Michaelem Chertoffem, Sekretarzem Departamentu Bezpieczeństwa.

- Amerykański wywiad odebrał sygnały świadczące, że Rosyjska Nacjonalistyczna siatka terrorystyczna jest w posiadaniu bomby wodorowej „Mark 15”, znalezionej na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych.

- Ostatnie raporty wskazują na rosnące prawdopodobieństwo, że do zamachów dojdzie na terytorium naszego państwa. Powszechnie znane organizacje terrorystyczne planują ataki na terenie całego kraju, skupiając się na większych miastach niezbędnych do prawidłowego funkcjonowania państwa.

- Od jedenastego września 2001 roku, Stany Zjednoczone znacząco zwiększyły nacisk na bezpieczeństwo i zapobieganie atakom terrorystycznym, które skierowane są przeciwko niewinnym Amerykanom. Aktywna współpraca naszych rodaków jest nieodzowna w ochronie ludności. Nie twierdzimy, że należy odwołać większe wydarzenia ani że mieszkańcy powinni zmieniać swoje przyzwyczajenia czy plany. Tak jak niegdyś, prosimy amerykanów, aby kontynuowali swoje domowe obowiązki oraz codzienne czynności, mając na uwadze to, co dzieje się w ich otoczeniu.

- W związku z rosnącym poziomem zagrożenia, specjalne kroki zostaną podjęte przez wszystkie agencje federalne, w celu zwiększenia bezpieczeństwa. Mamy nadzieję, że będzie, to odpowiedni środek zapobiegawczy. Mieszkańcom Stanów Zjednoczonych zalecamy czujność. Chciałbym się podzielić z wami jedną z moich myśli: dobrym pomysłem jest opracowanie planu utrzymania kontaktu. Nie zajmuje, to dużo czasu, a może sprawić, że członkowie rodziny poczują się pewniej, jeśli będą mogli skontaktować się ze sobą nawzajem, jeśli coś się stanie.

- Połączymy się teraz z naszym korespondentem, Erickiem Lichtblau z The New York Times. Eric, członkowie rządu wydali instrukcje na temat tego, czego ludzie powinni się obawiać. Jakiego rodzaju ataki mieli na myśli?

- To nie działa do końca w ten sposób. W ciągu ostatnich siedemnastu miesięcy pojawiły się różne ostrzeżenia i zarówno społeczeństwo, jak i policja przeczuwa, że powinniśmy być zaniepokojeni, jednak nie wiemy, co możemy zrobić…


…...

Mgła nadal rozprzestrzeniała się i mimo że próbowałem wydobyć się na powierzchnię, słyszałem tylko szum i głosy. Jeszcze więcej szumu i głosów. Nie mogłem znaleźć sensu w tym wszystkim.

…...

Władze miasta Phoenix zwołały dzisiaj specjalną naradę w związku z filmem, który kręcony był na terenie tejże miejscowości. Wiele osób było mimowolnymi świadkami kręcenia bardzo realistycznie wyglądającej sceny do najnowszej produkcji wytwórni filmowej „VolterItalia Productions”.

Rzecznik prasowy spółki powiedział:
- Chcemy przeprosić władze miasta Phoenix oraz jego mieszkańców. Byliśmy przekonani, że mamy zgodę na kręcenie scen w centrum, okazuje się jednak, że tak nie było. Niestety, dowiedzieliśmy się o tym dopiero po rozpoczęciu zdjęć, dlatego też bierzemy na siebie całą odpowiedzialność za wyrządzone szkody.

- Czyżby wytwórnia znalazła pomysł na rozreklamowanie filmu? Władze miasta nie były zachwycone skutkami kręcenia scen w centrum miasta. Ruch uliczny musiał być wstrzymany na kilka godzin. Z kolei świadkowie byli zaskoczeni faktem, że sceny, które rozegrały się na ich oczach, były jedynie efektem pracy filmowców.

- Nie ma mowy! To nie mógł być film! Wyglądało to tak realistycznie. Cóż… Jeśli jednak się mylę, to na pewno pójdę do kina, by to obejrzeć. Ten koleś oderwał głowę dziewczynie. Wyglądało to niesamowicie! Ale dookoła nie było żadnej krwi, może dodadzą ją później komputerowo, nie wiem…

- Film? Serio? Nawet nie zauważyłam żadnych kamer. Wow, to było niesamowite! Oni przelatywali z miejsca na miejsce… Nie widziałam żadnych linek! Mimo wszystko było to bardzo brutalne, nie wiem, czy chciałabym obejrzeć tę produkcję.

- Och, wiedziałem, że to film. Widać było linki i ściana runęła tak nienaturalnie. A ten błyszczący makijaż? Kogo oni chcieli oszukać?


…...

Nie wiedziałem, gdzie jestem. Wszystko wydawało się inne, dookoła roznosił się nieznany mi zapach i nie miałem pojęcia, jak dużo czasu upłynęło. Wierzyłem, że umarłem i czekam w czyśćcu na sąd ostateczny. Tego właśnie pragnąłem, jednak jakaś mała część mnie, która słyszała tylko szum i głosy, nie chciała pozwolić mi odejść w spokoju. Wciąż wyczuwałem jakieś zakłócenia, co przypominało mi, że nadal mogę być żywy. Odepchnąłem to więc od siebie, jeszcze raz zanurzając się w mgłę.

…...

W wyniku pojawienia się wiadomości, o prawdopodobieństwie rozpoczęcia wojny nuklearnej, w ciągu nocy na terenie większych miast na całym świecie zaczęły wybuchać zamieszki. W Stanach Zjednoczonych i wielu innych państwach ogłoszony został stan wojenny. Wojsko robi co w jego mocy, by ochronić największe miasta przed ryzykiem ataków. W mniej zamożnych częściach kraju, gdzie ludziom zaczyna brakować środków do życia, cały czas mają miejsce zamieszki i grabieże. W Nowym Jorku sto dwadzieścia trzy osoby zginęły w wyniku zderzenia się autobusu i ciężarówki, które spowodowało eksplozję obejmującą ponad sto innych pojazdów. Tunel Lincolna, w którym doszło do wypadku, został zamknięty. Osoby, które w najbliższym czasie mają zamiar przekroczyć rzekę Hudson, proszone są o wybranie innej drogi.

Prezydent i jego współpracownicy opuścili stolicę i ich obecne miejsce przebywania jest objęte tajemnicą. Mimo to rząd zapewnia, że cały czas pracuje nad decyzjami, które wkrótce mają zostać podjęte i prosi wszystkich, by zachowali spokój i czujność.


…...

Powietrze pachniało znajomo, trochę jak szpital. Wyczuwałem wilgoć. Głosy w mojej głowie wróciły, pojawiły się też nowe, proszące mnie, bym się obudził. Ale ja nie spałem. Oni nie wiedzą, że wampir nie może spać? Ale… Chwileczkę… Ja nie byłem wampirem. Nie… Ten dziwny sen o potworach, przemocy, pragnieniu krwi był tylko wytworem mojego chorego, rozgorączkowanego umysłu. Znajdowałem się w Chicago, w szpitalu… Na łożu śmierci. Nie byłem mordercą. Wiedziałem, że gdy otworzę oczy, moja matka będzie leżała na sąsiednim łóżku. Oboje cierpieliśmy i czekaliśmy, by dołączyć do mojego ojca w następnym życiu.

…...

Dzisiaj nastąpił dzień, którego miałem nadzieję nigdy nie doczekać. Kiedy założyłem CNN, powiedziałem: „ Nie przerwiemy naszej pracy, dopóki nie nastąpi Armagedon. Będziemy na antenie, by móc zrelacjonować wam koniec świata na żywo i będzie to ostatnie wydarzenie w naszym życiu… A kiedy to się stanie, zagramy wam „Nearer, My God, to Thee”*. Dopiero wtedy zakończymy naszą pracę.”. Cóż, z wielką przykrością muszę was poinformować, że… dzisiaj jest ten dzień. Możecie być pewni, że zostanę tutaj, w siedzibie CNN, razem z kilkoma moimi kolegami i będziemy relacjonować wam bieżące wydarzenia tak długo, jak będzie to możliwe, dopóki nie spadną bomby i świat, który znamy, nie zmieni się na zawsze. Mam nadzieję, że wszyscy znajdziecie oparcie w Bogu i waszych bliskich. Tak jak obiecałem, jest to nasze ostatnie spotkanie, zanim zakończymy istnienie CNN. „To był zaszczyt móc pracować z każdym z was.” Niech Bóg ma was w swojej opiece.

…...

Ponownie usłyszałem swoje imię. Edward… Edward Cullen! Ktoś na mnie krzyczał. Ale to nie było moje nazwisko. Nazywałem się Edward Masen, nie Cullen, a moja matka to Elizabeth Masen. Leżała obok mnie. Oboje byliśmy chorzy, a leczył nas doktor Cullen. Jeśli otworzyłbym oczy, zobaczyłbym swoją matkę, a ona by się do mnie uśmiechnęła i nazwałaby mnie „słodkim chłopcem”. Och, jak bardzo chciałem śnić ten sen do końca. Miałem dość koszmaru, o supermocach, szybkości, pragnieniu nie do zniesienia, umiejętności czytania cudzych myśli. Żaden człowiek nie powinien być w stanie robić takie rzeczy. To było niedorzeczne, a ten potwór, którym byłem w moim śnie, był niczym więcej niż urojeniem, nie mógł być prawdziwy. Zwykła fantazja z piekła rodem. „Słodki chłopiec” mojej matki nie był mordercą… Ja nie byłem mordercą! Nic nie było prawdą… Carlisle, Esme, Alice, Jasper, Emmett, Rosalie, złe wampiry… Bella. Straciłem oddech, gdy pomyślałem, że moja Bella nie była prawdziwa. Stworzył ją mój umysł, tak samo jak pomysł, że ta dziewczyna była moim aniołem, który przyszedł, by zabrać mnie do innego świata i skończyć koszmar, w którym się znalazłem. Ona była moim zbawieniem, nie człowiekiem. Nie istniała naprawdę. Obudziłbym się i moje zielone, nie złote oczy zobaczyłyby matkę, leżącą obok mnie, a Bella okazałaby się tylko złudzeniem.
Ta myśl mnie przerosła i zacząłem panikować. Bella była prawdziwa, musiała być. Poderwałem się i próbowałem wygrzebać się ze szpitalnej pościeli. Chciałem wrócić do tamtej dziewczyny, musiałem. Usłyszałem szept mojej matki:
- Edwardzie, spokojnie… Wszystko będzie dobrze.
Poczułem na czole jej rękę, próbującą ukoić mój strach. Zacząłem walczyć z mgłą. Moja matka albo Bella. Która była prawdziwa? Nie chciałem wybierać, nie wiedziałem, czy jestem w stanie.
- Jesteś tam, gdzie powinieneś być. – Jej ciepły głos uspokoił mnie. Chciałem wrócić do niej i zatopić się we mgle.
- Nie, nie mogę… Jestem potworem – krzyknąłem.
- Mylisz się, mój słodki chłopcze. Jesteś dobrym człowiekiem i twój czas jeszcze nie nadszedł. Musisz pomóc tym, którzy sami nie mogą sobie poradzić, a wtedy znajdziesz tą, którą kochasz.
- Nie znajdę… Ona nie żyje – odpowiedziałem, próbując przekonać właścicielkę tego boleśnie znajomego głosu.
- Może jest ktoś inny – powiedziała ciepło. Próbowałem przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz słyszałem jej słodki głos; był inny niż pamiętałem.
- To niemożliwe, nie będzie nikogo innego. Nie widzisz? Jestem mordercą… To jest ciało mordercy! Muszę być sam w tym świecie.
- Nie jesteś sam, nigdy nie byłeś… - Głos zaczął zanikać we mgle i później… Później nie było już nic, tylko cisza i ciemność.
- Wróć! Nie chcę być sam! – krzyknąłem za swoją matką. Kręciłem się we wszystkich kierunkach, by móc ją znaleźć. Poczułem dwie silne dłonie przytrzymujące mnie w miejscu i usłyszałem jej głos. Te ręce wyrwały mnie z mojego gorączkowego snu, wyciągnęły na powierzchnię i mgła zaczęła się rozpraszać.

Nie jesteś sam, Edwardzie.

Moje oczy stopniowo zaczęły przyzwyczajać się do otoczenia. Pokój był bardzo ciemny, znajdowała się w nim tylko jedna mała żarówka. Słyszałem, jak w oddali ktoś nucił piosenkę. Pomieszczenie pachniało brudem i betonem, a także… Co to za okropna woń? Śmierdziało jak… W stodole? Skanowałem wzrokiem pokój, próbując się na czymś skupić, kiedy nagle zobaczyłem znajome oczy koloru miodu, patrzące prosto na mnie.
- Gdzie jesteśmy? – Mój głos był zachrypnięty. Żyłem… Poczułem rozczarowanie.
Jesteśmy w Chicago, cóż, przynajmniej kiedyś to było Chicago… Jej myśli się urwały, a głos w mojej głowie był tym samym, który słyszałem wcześniej.
Kiwnąłem głową, analizując zdobyte informacje. A więc to było rzeczywiste… Żyłem w świecie, który nie powinien istnieć. Poczułem się zawiedziony. To, że byłem człowiekiem, a nie wampirem i leżałem w szpitalu wydawało mi się całkowicie sensowne. Nie byłem przygotowany na spotkanie z taką rzeczywistością, zwłaszcza, gdy dochodziła do mnie prawda na temat tego, co właśnie się stało.
- Gdzie są wszyscy? – zapytałem słabo.
Spojrzała mi prosto w oczy. Na jej delikatnej, pięknej twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Ciężko było na nią patrzeć. Uśmiechnęła się smutno, milknąc na chwilę, po czym na jej twarzy ponownie pojawił się grymas bólu.
- Edwardzie – załkała Esme, rzucając się w moje ramiona. – Potrzebujemy cię.


* http://www.youtube.com/watch?v=FTOTzsCqLHI


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez pestka dnia Pią 20:03, 21 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 11:47, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Jestem pod ogromnym wrażeniem tego rozdziału. To było... cóż niesamowicie zaskakujące. Najpierw narada rodzinna, na której bardzo mnie zaskoczył Jasper, ale bardziej Alice. Poza tym Esme, zawsze ją lubiłam, bo nie da się inaczej, ale w tym ff moja sympatia do niej gwałtownie rośnie. Podobał mi się sposób w jaki została skonstruowana rozmowa. Wiem, że pisanie z PWE jest bardzo trudne. Bo tak naprawdę wplecenie myśli innych osób nie jest proste, a autorka sobie świetnie z tym radzi.
Jeśli chodzi o wstawkę z przeszłości to jestem w szoku. Jak czytałam fragmenty z telewizji to odczuwałam dreszcze. Naprawdę :D To wszystko zostało ukazane w tak prawdopodobny sposób, że jestem pod ogromnym wrażeniem i chyba zaczynam się powoli bać ^^ Przewidzenie Edwarda i jego późniejsza rozmowa z matką była po prostu wzruszająca. Bardzo ściskająca za serce. Aż odczuwało się jego rozpacz i zagubienie. Emocje aż wypływają z tego tekstu. Jednak najbardziej mnie dotknęło zdanie:

Cytat:
Żyłem… Poczułem rozczarowanie.


Chyba nie dało się w prostszy i bardziej bezpośredni sposób przedstawić uczuć Edwarda. Jednak to wzruszyło mnie najbardziej.
Z każdym kolejnym rozdziałem jestem coraz bardziej zauroczona tym opowiadaniem. Coraz bardziej ciekawa ciągu dalszego i coraz bardziej jest mi żal Edwarda. Choć przyznam szczerze, że jakoś nie widzę go z kimś innym niż Bellą. Ciągle mam nadzieję, że ona żyje jeszcze... W jakiejś postaci, a to co przedstawiła Victoria było jedynie formą torturowania Edwarda a nie prawdą.
Co do Twojego tłumaczenia to nie mam żadnych zastrzeżeń, wszystko czyta się tak płynnie że w ogóle zapomina się że to tłumaczenie.
Na koniec mogę tylko powiedzieć, że z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Magal
Człowiek



Dołączył: 23 Wrz 2008
Posty: 60
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 12:23, 21 Sie 2009 Powrót do góry

O mój Boże!!!
Po pierwsze jestem pełna podziwu dla ciebie, że oprócz tego, że tłumaczysz dwa genialne ff, to tak szybko przetłumaczyłaś tak długi rozdział!!!!
Po drugie ten ff jest tak inny aż genialny( ale to wiesz).
Nie mogę się nadziwić całej tej akcji. Idealnie opisane relacje rodzinne, mistrzostwo wręcz odnośnie tego jak to wyglądało. Esme, która wszystko chce wyjaśniać, mimo iż ostatnie słowo należy do jej męża.
Ale przyznam się szczerze że nie mogłabym się pogodzić z tym, że Edward by się zakochał w kimś innym. Jeśli tak będzie to moja ocena tego ff z 100 spadnie do 90 punktów w skali Najlepszych FF


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 14:47, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Coś mi mówi, że Bella żyje... czuję to od początku... odkąd Jasper coś zobaczył u Marii i wspomniał o historii Edwarda... Oczywiście wspomnienia Victorii zachwiały moją pewność ale przecież zawsze mogła zrobić to specjalnie by utwierdzić Edwarda w takim przekonaniu a Bellę mogła przemienić w wampira i do czegoś wykorzystać...
Być może teraz fantazjuję ale naprawdę nie mogę uwolnić się od tej myśli że Bella była właśnie tam... u Marii
Mam też nadzieję, że dobrze myślę, bo zwykle nie przepadam za ff gdzie u boku Edwarda nie ma w ostateczności Belli :) a ten ff jak narazie jest cudowny...
W tej dzisiejszej części czytałam z zapartym tchem... naprawdę mam nadzieję że się dobrze skończy.

Błędów nie zobaczyłam więc nie mogę raczej zostawić krytycznego komentarza. ale za to gratuluję ci świetnego tekstu, oryginału niestety nie przeczytam bo nie znam aż tak dobrze angielskiego :)
Weny i czasu,
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BaaaSsia
Wilkołak



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 15:44, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Nareszcie jest ten rozdział.
Piekny jak zwykle.
Nie wiemczemu.Nie było przecież ,aż' tak wzruszających scen.Ale znowu mi się łezke w oczku zakręciła.
'Rozdział świetny.

Błędów chyba nie yło.
Skupiłam się na fabule.

Strasznie się ciesze ,ze to tłumaczyś właśnie to FF.
Już nie moge się doczekać kolejne rozdziału[kiedy będzie speed]

Weny i czasu
pzdr


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin