FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 The Fallout [T][NZ] Koniec części pierwszej-8.09 [zawieszam] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Pią 16:22, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Cytat:
Coś mi mówi, że Bella żyje...
mam jakąś manie prześladowczą i wierzę ,że Bella gdzieś tam jest. Napewno jako wampir, a może należy do ekipy Mścicieli? Nie,nie jako człowiek. Edi wywęszyłby jej cudowny zapach w jakiejś dzielnicy ;p - to były moje komiczne spekulacje , ale jak widać nie tylko ja jestem przekonana że Bella gdzieś tam jest ;p

W takim opowiadaniu nie można wytykać błędów ;p trzeba się mocno skupiać na fabule. Uhh.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 16:45, 21 Sie 2009 Powrót do góry

O. Mój. Boże.
Czytając to opowiadanie, łezka mi się w oku zakręciła. A przecież nikt nie umarł... przeciez to nie był koniec opowiadania... przecież nie wszystko zostało stracone...
Jednak czytając, ma się wrażenie, że bohaterowi z każdym dniem coś tracą. Pewność siebie i pewność tego czy dożyją jutra. Pewność czy ich rodzina przetrwa. Czy są nadzieje na lepszy los. Wiedzą tylko, że muszą żyć na tej zdegenerowanej i sterroryzowanej planecie, na której każdy walczy o przetrwanie. I przykre jest to, że Edward poza rodziną nie ma już nic. A przynajmniej tak mu się wydaje, bo przecież nie wiemy czy Bella naprawdę zginęła.
Autorka (i tłumaczka - nie zapominajmy, że ma w tym duży wkład) stworzyła klimat, w którym naprawdę możemy poczuć to wszystko co czuje Edward. Tylko szkoda, że to wszystko jest takie... przerażająco smutne albo raczej przykre i niesprawiedliwe.
Cytat:
Od jedenastego września 2001 roku, Stany Zjednoczone znacząco zwiększyły nacisk na bezpieczeństwo i zapobieganie atakom terrorystycznym, które skierowane są przeciwko niewinnym amerykanom.

Czy przypadkiem nie z wielkiej litery?

Czekam z niecierpliwością (wielką!) na nowy rozdział.
Chęci i mnóstwa czasu.

Edit.: Dzięki za wyjaśnienie. Wiesz, jak bym się nie zapytała, to bym myślała, że mam rację, a tak wszelkie wątpliwości zostały rozwiane.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Lady Vampire dnia Pią 17:27, 21 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Pią 16:53, 21 Sie 2009 Powrót do góry

No to bardzo przepraszam, musiało coś mi się pochrzanić Wink
I zapamiętam sobie to na przyszłość, dziękuje lilczur:)

n/z


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez nieznana dnia Pią 20:39, 21 Sie 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
marta_potorsia
Wilkołak



Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda

PostWysłany: Pią 17:57, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Wow... Wbiło mnie w fotel.
To z pewnością nie jest jakieś łatwe opowiadanie. Z każdym rozdziałem jestem coraz bardziej spięta, jak to czytam i potrzebuję więcej - chcę już wiedzieć, że wszystko będzie okej. Ale nie wiem, czy będzie happy end - i nie chcę zawczasu wiedzieć.
Błędów troszkę było - interpunkcja leży. Ale nie wypiszę Ci ich, o musiałabym wszystko od nowa przeczytać. Jeszcze mi się rzuciło, że gdzieś było "cie", a nie "cię".
Nadal stawiam, że to Bella jest tym czymś (potworem) z klatki z prologu. Coraz więcej na to wskazuje.

Czekam na cd - Marta.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Pią 19:51, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Co do spornej kwestii: Amerykanin piszemy z wielkiej litery, ponieważ taka jest poprawna pisownia nazw mieszkańców części świata (dla niedowiarków: [link widoczny dla zalogowanych]).
Ja też myślę, że Bella jest tym "stworzeniem" w klatce, które Jasper odnalazł w szeregach Marii, nawet zamęczałam Pestkę, żeby mi powiedziała, czy tak jest, ale nie puściła pary z ust.Wink
Jestem zafascynowana tym opowiadaniem, a tłumaczenie Pestki jest po prostu perfekcyjne! Każdy rozdział wbija mnie w fotel! Akcja jest tak doskonale skonstruowana, postacie i ich uczucia wręcz namacalne, przytłaczające. Czytając to opowiadanie, zawsze jestem totalnie przygnębiona, tak działa na mnie depresja Edwarda. Jestem naprawdę pod wrażeniem.
No i wiesz Pestko, że uwielbiam, jak tłumaczysz! Jak widzę, że coś wpadło w tłumacze szpony Pestki to wiem, że będzie to świetne.:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Pią 20:37, 21 Sie 2009 Powrót do góry

Zastanawiam się jak mogłaś zakończyć w takim momencie. Przeczytałam dwa ostatnie rozdziały i jestem zachwycona. Ten ff jest fenomenalny, a ja cieszę się, że go tłumaczysz. Po prostu uwielbiam tu tego Edwarda, cierpiętnika i przeżywającego ból po stracie. Opisana walka Edzia i Vicotrii - bezcenna :P
Poza tym byłam zaskoczona tą armią wampirów nowonarodzonych, nie sądziłam, że autorka opowiadania wplecie tu taki wątek.
Ogólnie teraz nie wiem co pisać, bo jest to takie z typu ff, które po przeczytaniu odbierają mowę; czyli nie pozostaje mi nic innego jak czekać na następny rozdział.
Pozdrawiam,
MonsterCookie :)
alex...kzs
Nowonarodzony



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 18:51, 22 Sie 2009 Powrót do góry

Ten ff jest zdecydownie jednym z najlepszych jaki kiedykolwiek czytałam. Nie ma w nim nic z sielanki, która często przewija sie w innych opowiadanich i chyba właśnie dlatego tak mocno przypadł mi do gustu. Wyrazy uznania dla autorki i tłumaczki :D
Życze dużo czasu i niecierpliwie czekam na kolejne fragmenty.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez alex...kzs dnia Sob 18:52, 22 Sie 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
kamosoka
Człowiek



Dołączył: 27 Lut 2009
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Sob 19:01, 22 Sie 2009 Powrót do góry

cieszę się, że dzięki tobie i kilku innym osobom mozna jeszcze przeczytać coś wartościowego na tym dziale, bo niestety większość ff, jakie się tu znajdują są poniżej poziomu, bezsensowana fabuła, mnóstwo błędów, totalna żenada.

A to, co tłumaczysz jest naprawdę dobre, przykładasz się do tego, czego efektem jest tak wysoki poziom tego tekstu, bo naprawdę nie sztuką jest wrzucić to do translatora i wkleić.

Dziękuję ci za kawał dobrej roboty, bo ten ff jest nie tylko jednym z najbardziej oryginalnych, jakie czytałam, ale również jednym z najlepiej przetłumaczonych.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Wto 15:21, 25 Sie 2009 Powrót do góry

Jak zwykle tłumaczenie świetne - pierwsza liga! Czytało mi się fenomenalnie - dziękuję Ci za to Wink
Atmosfera tego ff utrzymana jest w tajemniczości, nadal nie wiemy czy Bella żyje czy nie, ale wszystkie mamy nadzieję że żyje Wink
Rozdział bardzo długi i bardzo dobry, bardzo mi się podobały opisy uczuć towarzyszących Edwardowi po walce z Viktorią, przechodziły mi dreszcze. Zaskoczyła mnie rozmowa odnośnie wyprawy Jaspera, reakcja Alice na to i Edwarda. Jestem teraz totalnie zaintrygowana jak to określiła lilczur czy Jasper spotkał u Marii Bellę?! Ech i wiem że z tą moją niepewnością będę musiała jeszcze jakiś czas pofunkcjonować...
Generalnie podtrzymuje moją opinię na temat tego ff że jest jednym z najlepszych na tym forum a napewno jednym z moich ulubieńszych! Pestko dzięki za twoją olbrzymią pracę włożoną w tak dobre tłumaczenie! I nie przejmuj się że nie ma może tak dużej popularności jak "Porywaczka" ale za to ma wierną rzeszę fanek, które doceniają Ciebie, twoją robotę i ten ff.
Pozdrawiam
ajaczek Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pią 8:13, 28 Sie 2009 Powrót do góry

Mam dla Was (chyba) dobrą wiadomość. OCD napisała już wszystkie rozdziały części pierwszej Fallouta i będą się one ukazywać raz na tydzień. Wszystkich razem powinno być dwadzieścia. Czyli wychodzi na to, że do końca września większość wątpliwości zostanie rozwianych i dowiemy się, czy ta Bella żyje w końcu czy nie. Wink Przepraszam, że te rozdziały trochę wolno postuję, ale wiecie, jak jest. Gdy tylko skończę Porywaczkę, a skończę niedługo, obiecuję przyspieszyć. Tyle, że najnowsze rozdziały będą jeszcze dłuższe i zapewne będę musiała je dzielić na trzy. Shocked

A tak poza tym to bardzo dziękuję za cudowne komentarze. Kwadratowy Druga część rozdziału pojawi się za dwa-trzy dni.

Rozdział możecie też ściągnąć z chomika:
[link widoczny dla zalogowanych]

beta: lilczur, marta_potorsia

Rozdział 11

Najsłabsze ogniwo.


-:-

2006 – Przeszłość

-:-

- Gdzie są wszyscy? – zapytałem słabo.
Spojrzała mi prosto w oczy. Na jej delikatnej, pięknej twarzy pojawił się wyraz cierpienia. Ciężko było na nią patrzeć. Uśmiechnęła się smutno, milknąc na chwilę, po czym na jej twarzy ponownie pojawił się grymas bólu.
- Edwardzie – załkała Esme, rzucając się w moje ramiona. – Potrzebujemy cię.


Odsunąłem się do tyłu, nie będąc pewnym, czy jestem gotowy na kontakt. Czułem się zamroczony i jej skołowane myśli wcale mi nie pomagały. Próbowałem się wyrwać, jednak trzymała mnie mocno, nie chcąc przerwać naszego kontaktu. Niechętnie odwzajemniłem jej uścisk, kołysząc ją lekko, w tym samym czasie próbując znaleźć sens w tym wszystkim. W moim umyśle panował chaos, tylko jeden obraz był wyraźny: drwiąca ze mnie Victoria, stojąca po drugiej stronie ulicy. Nie mogłem nic sobie przypomnieć. Miałem nadzieję, że Esme oświeci mnie i powie, co się stało oraz jak się tu znalazłem. Przede wszystkim jednak musiałem uspokoić ją na tyle, by ze mną porozmawiała. Przez chwilę czuliśmy się zadowoleni, że możemy dłużej trwać w swoich objęciach.
Wykorzystałem ten czas, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Było ciemne, pozbawione okien, wilgotne. Panująca w nim cisza sprawiła, że domyśliłem się, iż jesteśmy pod ziemią. Jak przez mgłę pamiętałem myśli Esme, o ile w ogóle to były jej myśli, w których pojawiała się nazwa miasta Chicago. Ale to nie mogła być prawda. Jakim cudem znalazłem się w Chicago? Przecież z tego miasta do Phoenix jest kawał drogi, a ja nie pamiętałem podróży. Jeśli rzeczywiście tu jesteśmy, musimy znajdować się w podziemnym bunkrze załatwionym nam przez Carlisle’a.
Moje oczy powoli analizowały każdy szczegół pokoju. Przeczesywałem wzrokiem wszystkie jego kąty. Naprzeciwko mnie, po drugiej stronie wielkiego pomieszczenia, znajdowały się duże metalowe drzwi, przez które miałem wrażenie, że jesteśmy zamknięci od wewnątrz. Po obu stronach wejścia widniały półki wypełnione aż po niski sufit rzeczami takimi jak żarówki, latarki, baterie, koce, poduszki i różne elektroniczne sprzęty, które zapewne zgromadzili Jasper i Emmett. Mój wzrok przyciągnęły trzy przenośne radia, podłączone do prądu. Obok nich stały trzy puste ładowarki. Trzy. Dlaczego tylko tyle?
Po lewej stronie znajdował się prowizoryczny kącik lekarski przygotowany zapewne przez Calrisle’a. Był wyposażony w wiele narzędzi chirurgicznych oraz dwie prycze. Rozpoznawałem większość rzeczy, które zgromadził, jednak było to trochę dziwne, że wyglądały na nietknięte. Zupełnie, jakby pochodziły z muzeum. Wszystko było nieskazitelnie czyste i uporządkowane, jakby przygotowane do użycia. Jedyną rzeczą, która wydawała się nie na miejscu, był długi stół przy ścianie, na którym znajdowała się krótkofalówka i laptop. Słyszałem nucenie dobiegające z głośnika, prawdopodobnie zbyt ciche dla ludzkich uszu. Obok komputera leżała sterta papieru, a na ścianie wisiała duża mapa Ameryki Północnej, na której widniały czerwone, żółte, niebieskie i szare kółka namalowane flamastrami. Domyślałem się, co oznaczała czerwień. Musiałem rozszyfrować pozostałe kolory.
Po mojej prawej stronie znajdowało się wejście, przez które przedostawały się do nas smugi światła. Nie byłem pewien, co znajduje się na końcu korytarza mieszczącego się za drzwiami, jednak zapach i odgłosy stamtąd dochodzące pozwoliły mi na snucie domysłów. Carlisle nie chciał, byśmy szukali zastępczego pożywienia lub przerzucili się na zarażone zwierzęta. Wolał mieć gwarancję, że rodzina pozostanie przy swoich przyzwyczajeniach pomimo niesprzyjających warunków. Wiedza o żywym inwentarzu i zapach dochodzący zza drzwi zmniejszyły mój apetyt. Minęły dekady odkąd ostatni raz tego próbowaliśmy i miałem nadzieję, że pozostali polują na zwierzęta, którymi zastąpimy te znajdujące się na końcu korytarza.
Spojrzałem na Esme. Jej miękkie włosy koloru miodu ocierały się o mój podbródek, twarz wciąż miała przyciśniętą do mojej piersi. Rozejrzałem się dookoła i zauważyłem, że siedzimy w swego rodzaju salonie; znajdowały się tu półki z książkami i filmami, telewizor oraz fotele dla całej rodziny. Siedzieliśmy na jednej z fioletowych, zamszowych kanap, a pod stopami czułem miękki dywan. Uśmiechnąłem się, wiedząc, że Alice zajęła się tym pomieszczeniem. Było ozdobione poduszkami i kolorowymi materiałami, wiedziałem więc, że moja siostra próbowała zasłonić jakoś betonowe ściany. Alice musiała coś z tym zrobić. Uśmiechnąłem się na wspomnienie o niej.

Wyciągnąłem rękę, by odgarnąć włosy Esme, po czym podniosłem jej podbródek tak, by móc spojrzeć w jej pełne smutku oczy.
- Esme? – wyksztusiłem z trudem. – Gdzie są wszyscy?
Wzięła głęboki oddech, po czym dotknęła mojego policzka.
- Nie ma ich już od jakiegoś czasu, nie dostaję od nich żadnych wieści.
- Jak to „nie ma ich”? To nie ma sensu. Gdzie jesteśmy? Jak się tu dostałem? Jaki mamy dzień? Gdzie jest Carlisle? – Złapałem ją za ramiona, być może trochę za brutalnie, podczas gdy z moich ust sypały się miliony pytań. Żądałem wyjaśnień.
- Nie ma ich! Już od czterech tygodni! – krzyknęła. Wiedziałem, że boi się o wszystkich. Zostawili mnie z tobą… ale ty nie byłeś sobą. Leżałeś tu, ale nie reagowałeś na nic. To nie wyglądało tak jak wtedy z Alice, to było coś innego. Jej przerażenie rosło, gdy siedziała w tym mrocznym, pustym pokoju, martwiąc się o najdroższe jej osoby. Najgorszy koszmar stał się rzeczywistością. Znów była sama.
- Zaczynałam wariować. Nie wiem, gdzie jest którykolwiek z nich i nie mogłam zostawić cię samego. Każdego dnia czekałam, wierząc, że w końcu dojdziesz do siebie. Chciałam odejść, ale nie miałam gdzie pójść. Nie wiedziałam, co robić. – Znów zaczęła łkać.
- Cśśś… Esme. – Ponownie ją objąłem, próbując uspokoić najlepiej, jak umiałem. – Musisz zacząć od początku. Znajdziemy ich, obiecuję.
Zebrała całą swoją odwagę i spojrzała mi prosto w oczy.
- Obiecaj mi, że mnie nie zostawisz. Przyrzeknij.
Desperacja w jej głosie złamała mi serce, więc by ukoić jej strach, złożyłem obietnicę, której nie byłem pewien, czy dotrzymam. Miałem zamiar zrobić wszystko, co w mojej mocy, by to uczynić, jednak przede wszystkim musiałem znaleźć Bellę, od której byłem zbyt daleko. Płomień gniewu strawił moje wnętrzności, gdy próbowałem wymyślić, dlaczego znalazłem się tutaj, w Chicago… z dala od Belli.
- Jak się tu znalazłem? Chyba od tego powinniśmy zacząć. Dlaczego tu jesteśmy?
Przez jej twarz przebiegł wyraz zakłopotania, który po chwili zamienił się w poczucie winy.
- Nie pamiętasz?
Potrząsnąłem głową.
- Ostatnią rzeczą, którą pamiętam, jest ulica, na której znalazłem Victorię. Ona zabiła prawnika i agentkę nieruchomości.
Esme westchnęła. Nie wie. Zobaczyłem, jak Rosalie i Emmett niosą pozbawione życia ciało w stronę metalowych drzwi bunkra. Zachłysnąłem się powietrzem, gdy zrozumiałem, że to byłem ja.
- Nie wiem czego? Proszę, powiedz mi – błagałem.
- Edwardzie… Zabiłeś Victorię… w Phoenix. Emmett i Rosalie znaleźli cię i zabrali z powrotem.
Opowiedziała mi, co dowiedziała się od mojego rodzeństwa. Udało mi się zabić Victorię w widowiskowej walce w centrum Phoenix. Widziało nas mnóstwo ludzi.
- Volturi… Pamiętam coś o Volturi i… filmie?
- Pamiętasz? Wiedziałam, że słyszysz mnie i telewizję. Wyczuwałam, że słuchasz, tylko nie jesteś gotowy – powiedziała. – Cóż, nasi włoscy przyjaciele nie zjawili się tam osobiście, jednak wysłali swoich ludzi. Carlisle nie dostał od nich żadnej wiadomości, zanim… - Jej głos się załamał.
- To się stało, prawda?
- Tak – wyszeptała. – Tak, jak przewidziała Alice: szesnastego marca, tego samego dnia, w którym Rosalie i Emmett cię tu przywieźli. Wszyscy tu byliśmy… - Ponownie jej głos się załamał. Przez chwilę w jej myślach pojawił się obraz Belli. – Tak mi przykro, Edwardzie.
- Masz jakieś wieści od Carlisle’a? Czy ona jest z nim?
W umyśle Esme pojawiło się zmieszanie.
- Edwardzie, Bella… sam to powiedziałeś. Rose to słyszała. Emmett znalazł…
- Co znalazł? Nie, nie, nie… Nie znalazłem jej, ciągle gdzieś tam jest. – Zaczynałem panikować.
- Edwardzie – powiedziała Esme cichym, spokojnym głosem. Emmett musiał wyjaśnić jej, co znalazł. Poszedł do domu Belli, gdy Rosalie próbowała odciągnąć mnie od tłumu. Za rezydencją, gdzie Phil urządził garaż, o istnieniu którego nigdy nie wiedziałem, mój brat znalazł spalony samochód Dwyera, a w jego bagażniku trzy martwe ciała.
- Powiedziałeś Rosalie, że Bella jest martwa, że Victoria ją zabiła…

Nagle wszystko do mnie wróciło, białe światło zaczęło rozsadzać moją głowę i poczułem się, jakby ktoś przebił moje wnętrzności rozgrzanym do czerwoności pogrzebaczem. Zakląłem pod nosem, ściskając z bólu głowę. Pamiętałem… Pamiętałem walkę z Victorią, to, co zrobiła Belli, która była przygotowana na swoją śmierć, czekała na nią… wszystko przeze mnie. Przypomniałem sobie, jak zabiłem diablicę. Odepchnąłem Esme, po czym wstałem, spodziewając się problemów z chodzeniem po tak długim okresie siedzenia w bezruchu. Powinienem był wiedzieć, że taki potwór jak ja nie reaguje na pewne sytuacje jak człowiek. To nie krew krążyła w moich żyłach, tylko jad. Śmiercionośna trucizna. Krzyknąłem z frustracji, idąc szybko w stronę drzwi. Poczułem się, jakbym miał klaustrofobię.
- Obiecałeś mi! – powiedziała z desperacją.
Zatrzymałem się tuż przy drzwiach, położyłem na nich dłonie i przycisnąłem czoło do zimnego metalu.
- Esme – westchnąłem. – Nie proś mnie o to.
- Obiecałeś mi – powtórzyła.
- Nie mogę. Ja…
- Zrobisz to, ponieważ przez cztery tygodnie siedziałam tu, czekając na ciebie, nie wiedząc, gdzie są moi bliscy! Edwardzie, nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje, ani jak jest na zewnątrz. Tak bardzo boję się otworzyć te drzwi, nie wiedząc, co jest za nimi. Bella była moją córką! Ja też cały czas opłakuję jej śmierć. Ale jest też pięć innych osób w tej rodzinie i musimy je znaleźć.
Ponownie fala poczucia winy uderzyła w moje zmysły i poczułem się zmęczony tym wszystkim. To uczucie było tak silne, że nie opuszczało mnie przez ostatnie siedem miesięcy, począwszy od dnia urodzin Belli. Jednak tym razem wyrzuty sumienia były inne. Zaskoczyło mnie, że Esme nie wyszła na zewnątrz nawet na chwilę. Nie sprawdziła, co zostało ze znanego nam świata.
Pamiętałem zabicie Victorii, ale niewiele poza tym. Wszystkie inne wspomnienia były rozmazane, niejasne. Odepchnąłem się od drzwi, po czym obróciłem się w stronę Esme.
- Nie otwierałaś tych drzwi? – Potrząsnęła głową, przygryzając dolną wargę. – Od jak dawna? Kiedy oni wyjechali?
- Trzy dni po…
Podszedłem do niej niepewnym krokiem, po czym sięgnąłem po jej dłonie. Znów łamała mi serce.
- Opowiedz.
Zrobiła to.
Dzień przed spadnięciem bomb, tego samego ranka, w którym znalazłem Victorię, Alice doszła do siebie. Zaraz po tym jak skończyłem rozmawiać z Carlisle’m, wyłączyłem telefon. Desperacko próbowali się ze mną połączyć, ale nie byli w stanie. Wizje Alice zatrzymały się bez żadnego widocznego powodu. Próbowała je jakoś rozszyfrować, wyszukać tak wiele informacji, na ile to było możliwe, jednak za każdym razem, gdy potrzebowała przerwy, musiała uciekać w głąb swojego umysłu. Nic nie miało sensu, tylko jeden obraz był wyraźny – ja, stojący w pełnym słońcu w Phoenix. I wtedy wizje zatrzymały się, kompletnie zniknęły. Alice obudziła się, krzycząc do Carlisle’a, że trzeba się ze mną skontaktować i że potrzebuję pomocy. Emmett i Rosalie byli najbliżej, dlatego też udało im się mnie znaleźć.
- Nasza czwórka była już w Chicago i Carlisle nalegał, byśmy tu zostali i poczekali na ciebie. Emmett i Rosalie przylecieli samolotem z Phoenix i… Nigdy nie widzieliśmy cię w takim stanie. Jasper zaczął dochodzić do siebie po przeżyciach związanych z Alice i nagle dowiedział się o tym… Nie mógł usiedzieć w miejscu. – Esme mówiła tak szybko, że musiałem poprosić ją, by zwolniła. Wzięła głęboki oddech, próbując się uspokoić, po czym wróciła do opowiadania tej historii.
Alice ocknęła się i Jasper poczuł ulgę, jednak było to krótkotrwałe uczucie. Mój katatoniczny stan był ciężki do zniesienia, nie mówiąc już o tym, co działo się na świecie. Kiedy spadły bomby, Jasper pogrążył się w niewyobrażalnym bólu. Twierdził, że musi odejść, bo zamiast pomagać mi, tylko wszystko utrudnia. Chciał od wszystkiego uciec, jednak rodzina nie mogła pozwolić mu odejść samemu. Alice chciała iść z nim, ale nie pozwolił jej na to, gdyż nie chciał, by przechodziła przez to samo co on. Jego emocje pełne były bólu i rozpaczy, tak jak za pierwszym razem, gdy pojawiły się wizje Alice, jednak tym razem było to dziesięć razy silniejsze. Nie mógł tego kontrolować i jego cierpienie udzielało się wszystkim.
Trzeciego dnia po bombardowaniu po prostu odszedł, zostawił wszystkich, nawet Alice. Nie mogłem zrozumieć, jak udało mu się uciec, nie będąc zauważonym, ale taki był Jasper – zapewne planował swoje odejście w czasie, kiedy odczuwał tamten ból.
- Jak on mógł zostawić Alice? – zapytałem kompletnie oszołomiony.
- Edwardzie – powiedziała delikatnie. – Myślał, że robi to, co najlepsze dla niej i dla nas wszystkich. Z pewnością to rozumiesz. Ciężko było patrzeć na was dwóch, gdy przechodziliście przez to piekło. Dla niego to było jak błędne koło – ani my, ani on nie mogliśmy powstrzymać naszych emocji. Krzywdziliśmy go w takim samym stopniu, jak on krzywdził nas. Rosalie, Emmett i Alice poszli go szukać. Wtedy ostatni raz ich widziałam.
- A Carlisle? – zapytałem.
Ukryła twarz w dłoniach, więc zacząłem głaskać ją po plecach.
- Nie wiem – odezwała się stłumionym głosem. Wzięła głęboki oddech, spojrzała mi w oczy i powiedziała:
- Odszedł dwa dni po bombardowaniu i jeszcze nie wrócił. Nie wie, że Jasper uciekł, chyba że spotkał się z innymi. Mogę jedynie mieć nadzieję, że jest teraz w jednym ze szpitali. Próbuję się z nim skontaktować przez radio każdego dnia. Nawiązałam kontakt z kilkoma szpitalami i prowizorycznymi klinikami, jednak nikt o nim nie słyszał. Zostawił mnie. Złożył mi obietnicę wiele lat temu i złamał ją. Po prostu odszedł.
Powoli wstałem i zacząłem krążyć po pokoju. Byłem zaskoczony jej słowami. Carlisle odszedł? To było do niego niepodobne. Jak on mógł to zrobić? Coś musiało się stać. Nie było mowy, by zostawił Esme lub rodzinę. Nie zrobiłby tego. Myśl o tym, że coś odciągnęło go od swoich bliskich, przeraziła mnie. Zrozumiałem powód desperacji Esme. Była tutaj przez trzy tygodnie, opiekując się mną, powoli staczając się w otchłań szaleństwa. Sięgnąłem w dół, przyciągnąłem do siebie i objąłem. Sięgała mi zaledwie do piersi i miałem wrażenie, że była wątlejsza niż wcześniej. Pocałowałem ją w czubek głowy i oparłem na nim swój podbródek. Jej włosy pachniały wanilią i lawendą. Co za znajomy zapach w tym obcym miejscu.
- Znajdziemy ich. Przysięgam, że zrobię wszystko, by ich do ciebie przyprowadzić. – Tej obietnicy musiałem dotrzymać, gdyż czułem się za nich odpowiedzialny. Nie mogłem pozwolić Esme przejść przez to samo co ja. Żaden z nich nie powinien przez to przechodzić.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BaaaSsia
Wilkołak



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 11:03, 28 Sie 2009 Powrót do góry

Oh super,że jest nowy rozdział.
Troche smutny.
Carlese odszedł,Jasper i inni równmież.[smutasek]
Wole te częsć histori 2016rok-teraźniejszośc-heh nie wiem czemu ..I nie moge siędoczekać TEJ cześci rozdziału...
Mam nadzieje,ze Bella żyje[wampir]...

Rozdział a raczej jego częsć świetna.Czekam na kolejną weny i czasu.!!!
Pzdr.;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Pią 12:23, 28 Sie 2009 Powrót do góry

Nie wiem dlaczego, rozdział przeczytałam w oka mgnieniu i wydał mi się strasznie krótki. Ale na szczęście wszystkie rozdziały są już napisane, nie muszę się martwić, że nagle skończy się to tłumaczenie. :)
A sam rozdział, jak zwykle świetny, tylko trochę smutny. Biedna Esme, wyobrażam sobie co musiała przeżywać.
Ah, już się nie mogę doczekać następnej części.
Chęci w tłumaczeniu,
MonsterCookie :P
Lady Vampire
Wilkołak



Dołączył: 10 Kwi 2009
Posty: 197
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ni stąd, ni zowąd

PostWysłany: Pią 14:26, 28 Sie 2009 Powrót do góry

Czy ja tylko tak przeczytałam, czy naprawdę będzie druga część TF?

Wracając do rozdziału:
Po przeczytaniu o tym, jak Rosalie i Emmett znaleźli trzy ciała w bagażniku samochodowym w Phoenix moja nadzieja na to, ze Bella żyje wyparowała. Dla mnie to jednak jest rodzaj 'jakiegoś' niepodważalnego dowodu śmierci Belli. Jednakże tonący brzytwy się chwyta i może jednak Jasper ją znalazł jako wampir.
Rozdział znakomicie pokazał desperację Esme. Jej rodzina nieuchronnie się rozpada. A to właśnie tego tak się obawiała.
Interesujący jest fakt tej... rzekomej tzw. śpiączki albo stanu letargu Edwarda. Wampiry to przecież okazy zdrowia.

Z niecierpliwością - nieustannie rosnącą - czekam na nowy rozdział.

Chęci i czasu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dahrti
Zły wampir



Dołączył: 21 Lis 2008
Posty: 328
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 17:22, 28 Sie 2009 Powrót do góry

Porobię trochę za adwokata diabła - a co, jeśli to nie jest ciało Belli? Mogła tam wcisnąć jakąś inną dziewczynę, skoro zmasakrowała i spaliła zwłoki to chyba nawet wampiry mogłyby mieć problem z ich identyfikacją. Także kto wie, kto wie...

Chylę czoło, po raz kolejny, przed tłumaczeniem. Zaznaczam również, że przestałam czytać ten ff w oryginale i czekam na Twoją, polską wersję:) Masz moje pełne zaufanie, stuprocentowe poparcie i co Ci tam jeszcze potrzeba.

Czekam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pon 12:49, 31 Sie 2009 Powrót do góry

Lady Vampire napisał:
Czy ja tylko tak przeczytałam, czy naprawdę będzie druga część TF?

Na to wygląda. Z tego co wiem, autorka planuje drugą część, która będzie mniej więcej tak samo długa jak pierwsza (w której zostały chyba jeszcze trzy rozdziały do opublikowania). Ale kiedy zacznie się druga - tego nie wiem. W związku z rokiem szkolnym nie jestem pewna, jak często będę mogła tłumaczyć rozdziały, ale kiedy tylko się pojawi coś nowego, postaram się za to wziąć jak najszybciej.

Mogę prosić o jakieś komentarze na podkarmienie Wena? Wink Tak, tłumacze też go potrzebują.

beta: lilczur, marta_potorsia

Rozdział 11, część 2


-:-

2016 – dzień obecny

-:-

Stałem za drzwiami kuchni, próbując zebrać odwagę i wejść do środka, by stanąć oko w oko z jedyną osobą, która mogła odciągnąć mnie od moich planów. Słyszałem, jak Esme krąży po spiżarni. Postanowiła ją uporządkować, by lepiej wyglądała i łatwiej było znaleźć w niej potrzebne rzeczy, odkąd ludzie coraz częściej mieli nas odwiedzać. Esme nuciła piosenkę, która dobiegała ze stereo w drugim pokoju. Jej myśli były stosunkowo szczęśliwe, więc nie chciałem jej przeszkadzać. W tamtym momencie spotkanie z Carlisle’m byłoby bardziej przyjemne niż z nią. Otworzyłem cicho drzwi wyjściowe i miałem zamiar przemknąć się obok Esme tak, by mnie nie zauważyła.
- Edwardzie! – krzyknęła z głębi spiżarni i wiedziałem, że zostałem złapany. Pojawiła się obok drzwi, mrużąc oczy i mierząc mnie wzrokiem. – Masz minutę?
Wiedziałem, że było to pytanie retoryczne, więc kiwnąłem głową.
- To dobrze. W takim razie chodź tu i mi pomóż. Muszę iść do zapasowych zbiorników z wodą i napełnić te butelki. – Podała mi skrzynkę ze szklanymi butelkami i sama wzięła jedną.
Wyszliśmy na zewnątrz i udaliśmy się w stronę szklarni za domem. Odległość była całkiem duża, więc czekałem, aż zacznie rozmowę, której i tak nie mógłbym uniknąć.
- Chcę wyjaśnić jedną sprawę. Nie myśl, że nie wiem, co planujesz. Ty i ja przeszliśmy zbyt wiele, bym teraz nie mogła się domyślić. – Zatrzymała się i spojrzała na pełnię księżyca widoczną nad sękatą linią drzew. Westchnęła, a ja czekałem, aż się odezwie, chociaż wiedziałem, o czym myślała.
- Czuję się, jakbym była matką was wszystkich, nie tylko z konieczności, ale pod każdym względem. Dlatego też pomimo tego, co wszyscy myślą… „Matka zawsze wie” – powiedziała cicho.
- Esme, jesteś jedyną matką, jaką miałem w tym życiu, ale to nie znaczy, że nie jestem w stanie samodzielnie podejmować decyzji.
- Obiecałeś mi – powiedziała, chcąc mnie sprowokować.
- To było dawno temu. Wszystko się zmieniło.
- Obietnica nadal jest obietnicą. – Skrzywiłem się, jednak Esme ciągnęła dalej, zanim zdążyłem jej przerwać.
– Wiem, nie jestem sprawiedliwa. Jeśli jest ktokolwiek, kto wie, jak to jest popełnić samobójstwo… ja jestem tą osobą – powiedziała, patrząc w przestrzeń. – Ale wiem też, jak to jest przetrwać, wytrzymać… dostać drugą szansę od losu i odnaleźć szczęście i miłość.
Odwróciła się ode mnie i ruszyła w stronę zbiorników z wodą.
- Miłość może przyjść z każdej strony. Spójrz tylko na naszą rodzinę. – Podeszła do pojemników, postawiła skrzynkę na ziemi i zaczęła napełniać butelki.
Szedłem w jej stronę, myśląc o tym, co powiedziała. Nikt się już nie odezwał, skupiliśmy się na pracy. Napełniłem ostatnią butelkę i włożyłem ją do skrzynki. Wróciliśmy do domu w ciszy. Postawiłem wodę na podłodze spiżarni i już miałem odejść, gdy Esme złapała mnie za rękę.
- Wiem, co ona dla ciebie znaczyła, ponieważ wiem, co znaczyła dla mnie w czasie, gdy mogłam nazywać ją swoją córką. Nie chcę hańbić jej pamięci ani waszej miłości, jednak ona nie chciałaby widzieć cię w takim stanie. Wolałaby, żebyś próbował…
- Nie wiem, czy potrafię. – Kiwnęła głową ze zrozumieniem.
Usłyszałem za sobą kroki Alice, która ostrożnie weszła do pomieszczenia.
- Cóż, wydaje mi się, że Esme wie. Nigdy nie lekceważ intuicji matki – powiedziała żartem, próbując rozładować napięcie. Przyjrzała nam się uważnie. – Zawsze jest nadzieja, Edwardzie. To wszystko, co nam zostało. Czy możesz przynajmniej przyjąć do wiadomości, że nie jesteśmy gotowi na twoje odejście?
Odszedłem od jedynej matki, którą pamiętałem i kobiety, którą traktowałem jak swoją młodszą siostrę. Próbowały mnie przekonać, bym ich nie opuszczał i że kochały mnie ze wszystkimi moimi wadami.
- Carlisle na mnie czeka – powiedziałem tchórzliwie i wyszedłem z pomieszczenia, ignorując ich protesty.
Zapukałem nerwowo do drzwi gabinetu Carlisle’a. Poczułem ulgę, gdy usłyszałem jego myśli skupione wokół listy sprzętów, których miał potrzebować następnego dnia.
- Wejdź – powiedział. Usiadłem naprzeciwko niego, na tym samym krześle, na którym siedziałem podczas rozmowy z Charlie’m.
- Dziękuję, że przyszedłeś. Myślę, że mamy kilka spraw do omówienia.
Widział niepokój wymalowany na mojej twarzy, wziął głęboki oddech i odchylił się na krześle.
- Edwardzie, nie mam zamiaru zmuszać cię do mówienia. Widać, że nie jesteś gotowy do tej rozmowy. Rozumiem to. Poza tym myślę, że Esme, Alice i pozostali już dali ci w kość.
Wiedziałem, że słyszał każde słowo z rozmowy w kuchni i byłem wdzięczny za jego zrozumienie.
- Kiedy będziesz gotowy do rozmowy, będę tutaj.
Uśmiechnąłem się lekko i podziękowałem mu.
- Poprosiłem Rosalie i Emmetta, by odwiedzili Tanyę i jej bliskich. Wierzę, że wciąż są na Alasce. Nie mam pojęcia, dlaczego żyli w jednym miejscu tyle czasu, ale dowiemy się tego. Domyślam się, że tamta rodzina przebywa głównie w swoim towarzystwie, jednak dla nas to będzie jeszcze trudniejsze. Chcę także, by wiedzieli o tym, co dzieje się na południu i czemu będziemy musieli stawić czoła. Jestem pewien, że oni o tym nie wiedzą, a my będziemy potrzebować ich pomocy. Z tego powodu będą musieli z nami zamieszkać na jakiś czas.
Skrzywiłem się i potrząsnąłem głową, kiedy przypomniały mi się słowa Alice. Nie ma mowy! Tylko na taką reakcję było mnie stać. Jęknąłem głośno i na mojej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia.
- Wiem, co myślisz o Tanyi, jednak możemy nie mieć innego wyjścia.
Z lekką irytacją myślałem nad tym, jak ta wizyta wpłynie na Alice i Esme.
Musisz mieć rękę na pulsie. Ja będę miał oko na Alice i Esme podczas tej wizyty. Czasami miałem wrażenie, jakby Carlisle też potrafił czytać w myślach. Czy byłem aż tak przewidywalny? Jeśli chodziło o Tanyę, to chyba rzeczywiście tak.
- Żeby była jasność… Ucieknę, jeśli tego nie zrobisz. – Próbowałem się roześmiać, jednak nie udało mi się. Oboje wiedzieliśmy, że mówię serio.
- Oczywiście. Wiem, że może być ciężko. Tanya może sprawiać kłopoty, ale potrzebujemy ich.
Siedzieliśmy w ciszy jeszcze chwilę. Carlisle myślami odpłynął w stronę listy rzeczy potrzebnych na wyprawę, którą miał zamiar odbyć pojutrze.
Chciałbym, abyś pojechał ze mną.
- To mogę zrobić. Czy Esme i Alice też jadą?
Nie, Esme powiedziała, że mają „plany”. Nie jestem pewien, co miała na myśli. Machnął ręką i przewrócił oczami.
- Mam przeczucie, że Alice szykuje coś dla naszej czwórki. Nie mam jednak nic przeciwko, jeśli dzięki temu przestanie się zamartwiać. To będzie dla niej trudne, Jaspera nie będzie przez jakiś czas. Potwierdziłem jego myśli kiwnięciem głowy.
- Czy Charlie wspominał, jak wielu ludzi mieszka w ich dzielnicy?
- Nie, jednak wywnioskowałem, że jest ich tam całkiem sporo. Jestem pewien, że wielu z nich ma pytania, zwłaszcza twoi byli znajomi ze szkoły, o ile jeszcze żyją. Możemy poprosić Alice, aby nas umalowała, byśmy wyglądali trochę starzej. – Zachichotał, wyobrażając sobie moją siostrę w akcji.
- Masz jakieś pomysły na temat wilków? Myślisz, że jeszcze tam są? Minęło ponad osiemdziesiąt lat od czasów Ephraima Blacka, transmutacje skończyły się razem z jego śmiercią, prawda? – zapytałem z ciekawością.
- Nawet jeśli, to i tak nie oznacza, że Quileute’owie nie trzymają się swoich idei… i paktu. Żyliśmy ze sobą tyle lat i mam nadzieję, że wciąż możemy.
Spędziliśmy całą noc i część dnia na dyskutowaniu z Jasperem i Emmettem o możliwych rozwiązaniach. Ten drugi upierał się, że powinien zostać tutaj, gdy my pojedziemy rozmawiać z Quileute’ami. Carlisle nie zgodził się na to, wiedząc, że jeśli nie będzie w pobliżu Jaspera i Emmetta, naszych najlepszych wojowników, będziemy stanowić mniejsze zagrożenie.
Słońce zaczęło wschodzić i wszyscy zebraliśmy się, by się pożegnać. Jasper ruszył na południe, a Rosalie i Emmett na północ. Otoczyłem Alice ramieniem. Ta wieczna optymistka klasnęła w ręce i wydała z siebie pisk.
- No dobra! Zobaczmy, co da się zrobić, by zamienić was w mizernych staruszków.
Byłem lekko zaskoczony tym wybuchem, jednak wtedy usłyszałem jej myśli i zrozumiałem, że są sprzeczne z jej zachowaniem. Bała się o Jaspera i w ten sposób sobie z tym radziła. Jak mógłbym zaprotestować?
- Nie żartowałaś z tymi imprezami i babskimi pogaduszkami, prawda? – Zachichotałem, mierzwiąc jej włosy.
- Oczywiście, że nie! Widzisz? Ja naprawdę wiem, co mówię. – Postukała palcem w głowę i uśmiechnęła się przebiegle. To dopiero początek! - zaśpiewała do mnie w myślach i odwróciła się na pięcie, po czym pobiegła do domu.

- - - - - - -

Carlisle pewnie przejechał przez dużą bramę, która blokowała wjazd do dzielnicy. Dwóch mężczyzn, których nie rozpoznawaliśmy, stało po obu stronach drogi, pomagając nam wjechać. Powiedzieli, że spodziewali się nas i przywitali mnie oraz Carlisle’a z wielkim entuzjazmem. Mój ojciec został nawet nazwany „doktorkiem”. Wiadomości o naszym przybyciu szybko się rozniosły.
Jeep Emmetta, którym jechaliśmy, wypełniony był wszelkiego rodzaju sprzętem i produktami. Opuściliśmy dom kilka godzin po świcie. Alice i Esme pomachały nam na pożegnanie, a ich oczy błyszczały złowieszczo. Zablokowały przede mną swoje myśli, recytując w głowie jakieś bzdury, by móc ukryć swoje niecne plany. Carlisle posłał im ostrzegawcze spojrzenie, jednak kazały mu nie wtrącać się w nie swoje sprawy.
Carlisle znał drogę, więc nalegałem, by prowadził. To on zapewnił mieszkańcom Forks wszystko, co było potrzebne do przetrwania. Wiedzieliśmy, że zmierzamy w kierunku starego, opuszczonego lotniska znajdującego się między Forks a Port Angeles. Zbudował je ekscentryczny nacjonalista, który wpadł w paranoję i zażądał stworzenia bunkra tam, gdzie znajdowało się niewielkie wzniesienie. Hangar prawdopodobnie został stworzony po to, by ukryć wejście do niego. Carlisle zapłacił niemałą sumę za ten kawałek lądu, ale przecież pieniądze były ostatnią rzeczą, o jaką się martwiliśmy.
Kiedy wjeżdżaliśmy na drogę prowadzącą na lotnisko, oboje milczeliśmy. Zobaczyłem kolumnę dymu unoszącą się nad horyzontem, prawdopodobnie wydobywającą się z wielu ognisk.
- Rozpalili kilka ognisk – stwierdziłem oczywistą rzecz.
- Wygląda na to, że Charlie dość skromnie określił swoją działalność. To wygląda na więcej niż jedną małą wioskę. – W momencie, w którym skończył mówić, skręciliśmy w boczną drogę i naszym oczom ukazała się scena, w którą nie mogliśmy uwierzyć.
- Nie do wiary… - wymamrotałem, nie będąc w stanie sklecić mądrzejszego zdania.
Z daleka widzieliśmy hangar, który był zapewne centrum tego miasta. Tak, to z pewnością było miasto, a nie wieś.
Myśli Carlisle’a automatycznie powędrowały do czasów jego „młodości”, kiedy mnie jeszcze nawet nie było na świecie. Przypomniał mu się Stary Nowy Jork i moment, gdy po raz pierwszy się tam pojawił. „Give me your tired, your poor, your huddled masses yearning to breathe free…”*
Stare lotnisko było zapełnione małymi chatkami, wyglądającymi trochę jak domy ze slumsów. Jednak nie były to rozpadające się rudery, a zadbane, kolorowe, dobrze zabezpieczone przed zimnem rezydencje.
Nie tego się spodziewaliśmy. Widzieliśmy wiele Dzielnic i wszystkie z nich były wybudowane w istniejących miastach. Tutaj z kolei wszystko zostało stworzone od zera, na nowym gruncie, z zaledwie jednym obiektem wyróżniającym się wielkością. Wszystkie domki były tego samego rozmiaru i kształtu, jednak każdy z nich był inaczej udekorowany, zapewne według gustu właściciela. Ten kolorowy widok zapierał nam dech w piersiach, również dlatego, że przyzwyczajeni byliśmy do szarości i czerni. Okolica była taka przyjazna i urocza, że poczuliśmy się, jakbyśmy znaleźli się w krainie krasnoludków, tylko bez skrzatów.
Oboje milczeliśmy, gdyż żaden z nas nigdy nie widział czegoś takiego. Jeep warczał głośno, zagłuszając dźwięki dobiegające z miasteczka. Ludzie zajmowali się swoimi codziennymi sprawami, a co najciekawsze, większość z nich miała uśmiechy na twarzach. Była to rzadkość w Dzielnicach, gdzie przecież ludzie każdego dnia walczyli o przeżycie.
Wydawało się, że Charlie zdziałał cuda. Z zadziwienia wyrwało nas pukanie w okno samochodu. Chłopak w wieku około dwudziestu lat stał obok bocznego lusterka, szczerząc się jak głupek. Carlisle uchylił szybę, odpowiadając mu uśmiechem.
- Ty musisz być Doktorkiem – powiedział radośnie, a Carlisle kiwnął głową.
- Szef powiedział, że jeśli pana spotkam, mam przekazać, by kierował się pan prosto do kliniki. – Wskazał na duży budynek w oddali, który pierwotnie wzięliśmy za hangar.
- Powinniśmy zostawić jeep tutaj?
- Och, nie, za ogrodem pani Preston jest droga. – Pokazał nam różowy budynek z małym ogródkiem warzywnym. – Prowadzi prosto do kliniki.
- Dziękujemy.
- Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się. W jego myślach pojawił się obraz soku jabłkowego. Chłopak był przyjacielem Setha i słyszał o jego wizycie u nas.
- Poczekaj chwilę, Carlisle. – Zatrzymałem jego rękę, którą wyciągnął, by zakręcić szybę i w tym samym czasie sięgnąłem za siebie. Po chwili podałem ojcu puszkę ze złocistym napojem.
- Hej, dzieciaku! – krzyknąłem przez okno. Zatrzymał się i spojrzał w naszą stronę. Carlisle rzucił mu puszkę i usłyszeliśmy, jak krew w żyłach chłopaka zaczyna szybciej krążyć. Odjechaliśmy, zanim zdążył nam podziękować.
Zaparkowaliśmy obok hangaru. Przez jego otwarte drzwi widzieliśmy krzątających się w środku ludzi. Charlie wyszedł na zewnątrz by się z nami przywitać, w jednej ręce ściskając radio, a drugą próbując uspokoić podekscytowane dzieci skaczące wokół niego. Ich krzyki były spowodowane naszą obecnością. Z myśli maluchów wyczytałem, że próbują opanować swoją radość, gdyż Charlie kilka minut wcześniej kazał im się grzecznie zachowywać. W ich umysłach pojawiał się obraz różnokolorowych kawałków czekolady, które dostały od Setha. Charlie uciszył je surowym spojrzeniem, a ja usłyszałem, jak w myślach szepczą o „panu od cukierków”. Pomimo najszczerszych chęci, nie mogły powstrzymać swojego podekscytowania. Zaczęliśmy chichotać.
Rosalie byłaby zachwycona, pomyślał Carlisle. Szkoda, że nie ma jej tu z nami.
Zgasił samochód i spojrzał na mnie.
- Alice odwaliła kawał dobrej roboty. Postarzałeś się – zażartował, najwyraźniej będąc w dobrym nastroju.
Rzuciłem okiem na swoje odbicie w lusterku i musiałem przyznać mu rację. Alice dodała nam kilka lat, nie tyle, byśmy wyglądali nienaturalnie, ale wystarczająco dużo, by zaspokoić wszelkie podejrzenia. Miałem na sobie czapkę bejsbolówkę, dzięki czemu mogłem ukryć swoje niesforne włosy i nie wyróżniać się z tłumu. Alice ucharakteryzowała również Carlisle’a tak, że wyglądał na całkiem sędziwego człowieka.
- Mogę to samo powiedzieć o tobie, staruszku.
Jesteś gotowy? Spojrzał na mnie, unosząc brwi.
Wziąłem głęboki oddech, uśmiechając się szczerze, co nie zdarzało mi się często.
- Nie do końca, ale już za późno, by zawrócić.


*Fragment wiersza „The New Colossus” Emmy Lazarus. [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BaaaSsia
Wilkołak



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 116
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pon 13:05, 31 Sie 2009 Powrót do góry

Nareszcie jest!
Super,rozdział.
Och a to miasto...
Doktorek i staruszek-zabujcze
Heh^^
W jednym słowy:WYBUCHOWE>
Weny i czasu...
Pozdrawiam!x]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pon 13:37, 31 Sie 2009 Powrót do góry

Dziś udało mi się wkońcu przeczytać twoje tłumaczenia dwóch ostatnich rozdziałów i jestem jak wykle pod mega wrażeniem. Bardzo mi się podobało twoje tłumaczenie, czytało je się bardzo dobrze, wspaniale oddajesz atmosferę panującą w opowiadaniu.
Świetnie został pokazany stan Edwarda po "przebudzeniu"; jestem zaskoczono efektami pracy Charliego - tak miło zaskoczona :) No i ciekawi mnie co knują dziewczyny (Esme z Alice)?
Apropo nadzieii to ja ją ciągle mam. Nie wyobrażam sobie że Bella mogła zginąć.. ;
( Życzę przyjemności przy tłumaczeniu i kolejnego rozdzialiku, acha i jestem bardzo ucieszona z informacji że powstanie kolejna częśc TF. Mam nadzieję że będziesz ją dalej tłumaczyć bo robisz to rewelacyjne!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nieznana
Zły wampir



Dołączył: 07 Cze 2009
Posty: 410
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 22 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z cudownego miejsca

PostWysłany: Pon 14:48, 31 Sie 2009 Powrót do góry

Ach, czytając ten rozdział pod koniec miałam banana na twarzy. Podziwiam Charliego za to co zrobił, że nie załamał się po stracie córki, bo jakby nie patrzyć stracił ją dziesięć lat temu, ale chyba nadzieja na jej powrót tak go zmobilizowała. Zaczął pomagać swoim bliski i innym, chciał zbudować nowy dom z nadzieją, że jak wróci Bella będzie miała gdzie zamieszkać. Rozdział świetny i nie mogę się doczekać, co będzie dalej :D Bo w takim momencie się zakończyło, a we mnie rozbudziła się ciekawość i teraz jak ja ją zaspokoję?

pozdrawiam :*
n/z


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Pon 19:55, 31 Sie 2009 Powrót do góry

Kolejny rozdział i kolejny raz jestem wdzieczna, że to tłumaczysz. :)
A ta część była taka bardziej spokojna chyba, przynajmniej według mnie.
Jak czytałam to miałam tak samo jak nieznana pod koniec banana na twarzy. Dobroduszny Charlie buduje domy.
Fajny też był moment gdy Edwrard nazwał Carlisla staruszkiem, takie było to urocze i rodzinne. :D

Czekam na następny rozdział,
MonsterCookie.
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 10:03, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Ja chciałam zgłosić sprzeciw!
Nie zdążyłam skomentować ostatniego rozdziału, a już wkleiłaś nowy. Ehh podziwiam Twoje tempo.
Zacznę od skomentowania rozdziału dotyczącego przeszłości. Po pierwsze przeżyłam szok, bo myślałam, że jak nastąpi wybuch to już będzie sama teraźniejszość, a tu niespodzianka. Ślicznie było opisane cierpienie Esme, bardzo dobrze dobrane słowa i aż się serce łamię. Poza tym współczułam Edwardowi (jak zwykle), że dwa razy musiał się dowiedzieć o śmierci Belli. Cóż mam nadzieję, cały czas, że to jednak nie była ona. Co do teraźniejszości to zdziwił mnie wygląd wioski. To na pewno i jest mi żal Alice, lubię jak ona jest dobrze opisana, a w tym opowiadaniu tak jest. Podoba mi się to jak akcja do siebie pasuję, jak przeszłość dopasowywuję się do teraźniejszości. Jak dwa wielkie koła z zębami, które idealnie się łączą. Wybacz brak polotu mojego komentarza, ale ostatnio zdecydowanie brakuje mi serca do pisania opinii.
Na koniec dodam, że Twoje tłumaczenie to cudo :) Żadnych zastrzeżeń nie mam ^^
Obiecuję szybciej komentować i czekam na ciąg dalszy Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Wto 10:06, 01 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin