FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Następne pokolenie [NZ][19.07.2010][OOC/AU/AH] R10 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pią 22:23, 02 Kwi 2010 Powrót do góry


EDIT: już na chomiku [link widoczny dla zalogowanych]
Ten rozdział, to jest ósmy, chciałabym zadedykować kilku osobom.
Po pierwsze Tempeście, która sprawowała pieczę nad wszystkim gdy ja nie miałam czasu, i dzięki niej 32 min. przed ostatecznym terminem uzyskałam rozdział zbetowany i gotowy do wstawienia.
Chciałabym też serdecznie podziękować VampiresStory, która dosłownie uratowała życie dwóm osobom, Tempeście - bo zabiłabym ją, gdyby mi usunęli opowiadanie - i mi, bo popełniłabym emocjonalne samobójstwo. Jako jedyna postanowiła schwycić kupę literek i zrobić z niej czytelny tekst. Dziękuję.
frill, która to każdemu rozdziałowi poświęcała wiele czasu i jej betowanie było po prostu cudowne. Tego rozdziału nie zbetowała, bo nie miała czasu, ale dziękuję jej, że znalazła czas na te poprzednie.
Tak więc: TempestaRosa, VampiresStory, frill - ratujecie mi życie w czasach, kiedy jestem tak gruba, że nie mieszczę się na krześle i muszę biegać do toalety średnio co 15min.

Informacje techniczne.
Autor: Alicee
Beta: VampiresStory
Pośrednik: TempestaRosa (gdyby nie ona i Vamp., rozdział by się nie ukazał).
W rozdziale występuje lekka przemoc (zależy od definicji słowa lekka) i duża dawka sci-fi. Zapraszam do czytania!
Pees, rozdział długi i dłuższy.
Aha, występuje jedno lub dwa (dosłownie) przekleństwa.
Pees dwa, poczekajcie na edit, bo mi pozjadało wszystkie dialogi!



*Nikki
Szybko połączyłam fakty. Gdy w końcu udało mi się wyjść z wszechobecnego w mieszkaniu dymu, ujrzałam trzy postacie odwrócone plecami. Jedna z nich leżała na ziemi, a jej noga silnie krwawiła. Z wszystkich stron otaczały ją kawałki szkła. Kątem oka mogłam ujrzeć także Renesmee. Jej włosy były rozwiane we wszystkie strony. Wodziła palcem wokoło rany ciętej na ramieniu. Drżała jej szczęka, dłonie i klatka piersiowa, a po oczach spływały łzy. Zgięłam pięści najmocniej jak potrafiłam, czując to nieprzyjemne uczucie jak za każdym razem, gdy próbowałam przecinać swoją skórę. Napięłam wszystkie mięśnie i długimi, szybkimi krokami pokonałam pół dystansu między mną a mężczyznami. Wtedy odwrócili się i zadziałali na mnie dosłownie jak kubeł ciepłej wody. Moje mięśnie odmówiły posłuszeństwa – dłonie rozluźniły się, nogi stanęły, oddech zniknął.
Alex. Ale... to niemożliwe. Ktoś próbował nas zabić i z pewnością nie był to brat mojego chłopaka. To po prostu nie miało sensu, nie trzymało się kupy. Ogarnęły mnie wątpliwości. Może jednak zginęłam w tej przedziwnej chmurze? Albo nie wyszłam z łóżka, zasnęłam? Może Jason ma wizję, a jego brat w niej atakuje kogoś poza zasięgiem mojego wzroku?
Kompan Alexa uniósł dłoń. Chwilę walczyłam z niemocą, aż udało mi się zacisnąć dłonie w pięści. Byłam gotowa się bronić. Bo coś nakazywało mi to robić.
Chmura otoczyła okrężnym ruchem wyciągniętą dłoń mężczyzny, a po chwili zaczęła sączyć się w moją stronę. Przenikała przez powietrze w dziwny sposób – nie jak dym, a bardziej niczym kilka kropel syropu wlanych do szklanki z wodą. Postanowiłam stworzyć plan. Nie wiedzą dlaczego żyję, ale wciąż próbują się bronić. Nadal mogę ich zaskoczyć. Wybiegnę zza dymu i powalę tego faceta. Alex prawdopodobnie mi pomoże... Nie. Muszę spojrzeć na to z...
Okazało się jednak, że nie miałam czasu na myślenie. Biały dym pojawił się tuż przed moją twarzą, a potem, jakby zawiał wiatr, rzucił się na mnie i, jak przypuszczałam, Ness. Moim pierwszym odruchem była chęć cofnięcia się i ochronienia mojej przyjaciółki własnym ciałem. Ponownie jednak nie zdążyłam ani dokończyć myśli w głowie, ani wykonać ruchu, a cały dym znikł. Stałam twardo i nie ruszałam się. Ponownie napięłam każdy mięsień, uniosłam głowę niczym dumna lwica. Nie miałam wątpliwości, że przyjmę każdy cios. I niech mnie szlag, jeśli nie porozcinam sukinsynom ramion za to, co zrobili mojej przyjaciółce.
Kompan Alexa zmarszczył brwi, a następnie skwitował, że jego dar nie działa. Odetchnęłam z ulgą, ale wciąż byłam gotowa uderzyć tak mocno, że prawdopodobnie zmiażdżyłabym narządy wewnętrzne przeciwnika. Zarejestrowałam krzyk Ness i głos jej młodszej siostry. Nie trafiało do mnie, co właściwie dzieje się za moimi plecami. Zamiast tego obserwowałam Alexa. Unosił powoli dłoń. Wpatrywał się we mnie takim wzrokiem, że miałam ochotę uciec. W końcu również stwierdził, że nie może użyć swoich sztuczek.
Nadszedł czas na odwrócenie się. Usłyszałam wyraźnie głos Jasona. Krzyczał coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Przebiegł już pół dystansu między swoim mieszkaniem a miejscem, w którym się znajdowałyśmy z Ness – tyle że ta trochę za mną – i stanął jak wryty. Zastanawiałam się czy z własnej woli, czy może pod wpływem szoku lub, tak jak ja, z niemocy mięśni. Szukałam w jego oczach, które ledwo co widziałam z takiej odległości, znaku, który mógłby ostrzec mnie przed dziwnym zachowaniem ludźmi przede mną. Po długiej chwili ciszy wodziłam wzrokiem to na Jasona, to na Ness i siostrę w jej objęciach, a to na Alexa i jego kompana. Dziewczyna za nimi zaczęła zawodzić, ale ignorowali ją tak, jakby nic dla nich nie znaczyła. W oczach mojego dawnego kolegi widziałam okrucieństwo. Przyprawiał mnie o ciarki. Miałam wrażenie, że zaraz zrobi jakiś szybki ruch i skręci kark przeszkadzającej dziewczyny. Oczywiście to tylko wrażenie, wyobraźnia, ale nie zmienia to faktu, że takie miałam odczucia.
Bracia mierzyli się wzrokiem, jakby toczyli niemy spór lub walkę na oczy. Na twarzy Jasona można było odczytać wiele – szok, skonfundowanie, złość, oszołomienie, żal, nawet miłość do brata, którego to twarz została idealnie pokerowa. Trzymał wargi lekko ściśnięte, brwi ani ściągnięte, ani uniesione – bardziej rozpłaszczone, równe linie, które jednak nie były częścią jego naturalnego wyrazu twarzy. Chłód, po prostu. Niczym posąg.
Stałam pomiędzy dwoma braćmi, kiedyś tak podobnymi, a teraz tak innymi, i nagle zachciało mi się płakać z nieokreślonego powodu. Czułam się jakby to wszystko stało się przeze mnie. Uczucie było irracjonalne, bowiem nie zrobiłam nic, aby narazić się któremukolwiek z braci. A teraz przed podejściem do siebie i pogodzeniem się dzieliłam ich ja. Jason raczej nie przytuli brata widząc, co ten zrobił z jego dziewczyną. Alex nie wpadnie w objęcia mojego chłopaka, skoro chciał prawdopodobnie mnie zabić. Nie pogodzą się, póki im przeszkadzam. Czułam się jak najgorsza wiedźma.
W końcu ciężką jak metal ciszę przerwał bezbarwny głos Alexa.
- Jason – przywitał się.
Twarz jego brata zrzedła jeszcze bardziej. Teraz wyglądał, jakby chciało mu się wymiotować. Mimo to odpowiedział równie chłodnym głosem.
- Cześć, Alex. - Zaakcentował dobitnie imię brata.
Teraz czułam się jeszcze gorzej. Teraz już nie tylko wzrok, ale i głos chłopaków się zmienił. Jakbym weszła z buciorami w ich życie i stanęła między nimi, zmusiła do walki.
Boże, skąd u mnie takie myśli? To nienormalne. Skup się. Renesmee. Tak, to dobry cel do skupienia się. Trzeba jej pomóc. Boże, Kellan. Mam nadzieję, że śpi.
Bez słowa odwróciłam się i zaledwie podniosłam stopę, a poczułam dotyk na ramieniu. Po chwili zamienił się w cały ciężar i kilka sekund później zrozumiałam, że ktoś przygniata mnie do cholernego asfaltu. W tle rozległ się ostrzegawczy ton Alexa: „Dave!”. Gotując i trzęsąc się nad nagłą wściekłością, spojrzałam na Jasona, jakbym szukała przyzwolenia. W odpowiedzi ujrzałam, jak zaczyna podchodzić. Prawdopodobnie nieświadomie, ale nosił się twardym krokiem, a jego mina była tak groźna, że kretyn imieniem Dave powinien się bać.
Ale był kretynem i się nie bał. A ja nie miałam czasu czekać, aż Jason podejdzie. Poza tym mężczyzna posiadał dar mgły i to on zranił Ness. Spięłam mięśnie i mimo że zostałam praktycznie przykuta, jednym szybkim ruchem zgięłam kolana – co zapewne niesamowicie zabolałoby normalną osobę i skończyło się rozpłatanym kolanem – i tym sposobem odepchnęłam się od asfaltu z mężczyzną na plecach. Nie zdążyłam jeszcze znaleźć się w pozycji całkowicie pionowej, a wściekłość zatrzęsła moją klatką piersiową. Postępowałam zgodnie z instynktem, i to właśnie instynkt mówił mi, abym otwartą prawą dłoń wystawiła w stronę lewą, a następnie zamachnęła się mocno i z rozmachu uderzyła tego mężczyznę w losowy narząd. To wszystko działo się w moment i nie byłam nawet w połowie drogi między pionem a poziomem i nie dotykałam w ogóle ziemi, toteż moja otwarta ręka trafiła mężczyznę w klatkę piersiową. Czysty instynkt. Nie zginałam mięśni, nie przywoływałam siły. Po prostu uderzyłam. Obserwowałam zmieniającą się barwę twarzy mężczyzn, niczym w kalejdoskopie. W momencie zamachu, zanim się obróciłam, na twarzy Jasona wykwitł szok i strach. Gdy obróciłam się wystarczająco, aby zobaczyć Alexa, jego mina nie kryła zainteresowania i widocznego analizowania sytuacji. Aż w końcu, gdy dłoń przecięła powietrze i niemal zderzyła się z klatką piersiową mężczyzny, ujrzałam jego twarz. Najpierw miał napięte wszystkie mięśnie twarzy, potem zaś najwyraźniej jego mózg zdążył zrozumieć, co mniej więcej się dzieje i wściekł się. Jego brwi zaostrzyły się, oczy zwężyły. Przez sekundę, gdy moja otwarta dłoń dotknęła jego mostka, na jego twarz zaczął wpływać ironiczny uśmieszek, jakby chciał powiedzieć: „I co, może mnie uderzysz?”. Po chwili jednak, ułamek sekundy, może trochę więcej, moja siła naparła na jego opór i uderzenie ostatecznie zrobiło się jeszcze silniejsze. Oczy Dave'a rozszerzyły się, usta skrzywiły w grymasie bólu i krzyku.
Mężczyzna, ugodzony moją dłonią, uniósł się w powietrze zarazem wysoko jak i daleko, a potem, robiąc trzy okręty w powietrzu, wylądował twardo jakieś pięć lub sześć metrów ode mnie. Dało się słyszeć echo złamanej kości. Nie byłam pewna, ale coś podpowiadało mi, że nie uszkodziłam jego płuc. To, że wyleciał tak daleko, zasługiwał swojemu oporowi – jakby grawitacja ciągnęła go w stronę mojej dłoni, ale to stworzyło tylko silniejsze uderzenie. I choć na logikę tak silny cios powinien spowodować obrażenia wewnętrzne, to sądziłam, że skoro nie użyłam całej swojej siły, ba, nawet nie ćwiartki, to trafienie tylko wydawało się tak silne. To już drugie wrażenie dziś, którego nie potrafiłam wyjaśnić.
Wtedy stało się coś, czego w życiu bym się nie spodziewała. Mężczyzna imieniem Dave dźwignął się na nogi i wyciągnął przed siebie rękę. Otoczyła go biała chmura. Nikt wcześniej nie zwracał uwagi na dziewczynę z ranną nogą. Czołgała się w stronę dymu i była już całkiem blisko. Alex odwrócił się do wszystkich plecami i podbiegł do niej, wziął pod pachę i również wbiegł w chmurę. Zmarszczyłam brwi. Przecież oni tam się posiekają!
Zanim zdążyłam przemyśleć całą sytuację, ujrzałam Jasona przebiegającego obok mnie, kierującego się w stronę dymu. Wydałam z siebie jakiś dziwny okrzyk, naprężyłam mięśnie nogi i wyskoczyłam przed siebie. Będąc w powietrzu stwierdziłam, że wyleciałam trochę za wysoko. Starałam się wylądować tuż za Jasonem, jednak wylądowałam przed nim. Nie zdążyłam się zaprzeć, przez co odbiliśmy się od siebie jak dwie piłki plażowe. Moja głowa znalazła się niebezpiecznie blisko całej tej głupiej chmury. Wstałam szybko i spostrzegłam, że Jason zrobił to samo. Bezmyślnie ruszył z powrotem w bieg, myśląc, że przebiegnie obok mnie. Skrzywiłam się strasznie wiedząc, że to nie będzie przyjemne. Gdy był bardzo blisko, wystawiłam rękę w prawą stronę na całą jej długość. Zamknęłam oczy i poczułam nacisk, a po chwili dźwięk, z którego wnioskowałam, że Jason upadł.
- Co ty robisz?! - krzyknął, krzywiąc się na ziemi.
- Chcesz, żeby cię pocięło na kawałeczki?! Zobacz, co zrobiło ze mną!
- Straciłaś trochę ubrań, mogę to przeżyć – powiedział i wstał. Złapałam go za łokieć.
- Nie możesz tego przeżyć. Moja skóra jest niezniszczalna, ale zobacz, co zrobiło z Ness!
Trawił chwilę to co mówiłam, patrząc na mnie ze zmrużonymi oczami, a po chwili skierował swój wzrok na Renesmee. Odprowadzała swoją siostrę w stronę domu. Stawiała wolne kroczki i w ogóle nie ruszała torsem i ramionami. Dłonią uciskała mocno ranę. Pochwaliłam za to w myślach Nicole.
Jason spojrzał z powątpieniem w stronę chmury. Sytuacja była głupia. Dym lokował się między dwoma domami: tym Renesmee i jej sąsiadów. Gdybyśmy pomyśleli racjonalnie, wystarczyłoby obiec dom z drugiej strony. Ale szczerze wątpiłam, żeby przyszli tu na piechotę. Jason chyba też się tego domyślił.
- Która godzina? - zapytał dziwnym głosem. Spojrzałam na nadgarstek i zaobserwowałam jedną wielką krechę na małym zegarku. Skwasiłam się.
- Chodźmy do Ness.


Nicole dyrygowała nami niczym podwładnymi. Zwiedziła mój dom i kazała iść po apteczkę z biura ojca. Jason w tym czasie przyniósł ręczniki. Gdy wracałam z domu, wszystkie kawałki szkła na asfalcie łączyły się w wielką kałużę nienazwanej cieczy, a po chwili takowa zaczęła płynąć w stronę domu Ness. Kilkanaście sekund później wielka szyba – na długość praktycznie całej ściany w salonie – wróciła na swoje miejsce i Nicole nie mogła jedynie zlokalizować małego kawałka, po którym została dziura. Gdy weszłam do domu, Nicole łatała to szklanką. Dostałam rozkaz wrócenia się i przyniesienia takiej samej, aby rodzice Ness nic nie zauważyli – moi bowiem nie zwracali uwagi na ilość szklanek.
Potem zaczęła łatać Renesmee. Jason robił za pielęgniarkę, podczas gdy mnie wygoniono do domu. Ze skwaszoną miną wyszłam z mieszkania. Nicole obserwowała z okna, czy nie nadjeżdżają rodzice, zarazem dyrygując Jasonem i patrząc oczami Ness na to, co robi. Jakby patrzyła na dwie rzeczy naraz.
I teraz stałam przed lustrem. Dochodziła dwudziesta czwarta, a po rodzicach ani śladu. Miałam ogromną gulę w gardle.
Z jeansowych spodni zostało niewiele. Jedna nogawka sięgała mi do kolana i była pocięta w najróżniejsze sposoby. Druga zaś ucięta była bardzo wysoko, odsłaniała praktycznie całą nogę. Przy kostce prawej nogi zawieruszył się kawałek materiału, został odcięty od reszty spodni, ale tworzył coś w rodzaju przepaski, gdyż nic nie przecięło go ukośnie lub pionowo. Musiałam go zdjąć przez nogę.
Buty. Jeden z nich nie przypominał nawet buta, zaś drugi wyglądał całkiem dobrze i podejrzewałam, że gdybym miała ochotę, mogłabym go naprawić. Co oczywiście nie miało sensu, skoro drugi wyglądał jak pożal się boże.
Byłam praktycznie naga na torsie. Koszulka odsłaniała pępek i – ukośnym cięciem – odsłaniała coraz więcej w ten sposób, że lewa strona ciała została zasłonięta, zaś prawa nie. Spod ledwo trzymających się strzępów materiału z wieloma dziurami i cięciami oraz brakiem lewego ramienia i rękawka widać było jedną pierś. Stanik na szczęście nie opadł, choć też został przecięty.
Ale gdy spojrzałam jeszcze wyżej, miałam ochotę się rozpłakać. Włosy. Wyglądały strasznie. Jedna strona była krótka do ucha, druga zaś trochę dłuższa, do szyi. Z tyłu nie zostało ich w ogóle – w jednym miejscu na potylicy skrawek skóry był nagi bez włosów w ogóle.
Po przebraniu się, ukryciu poniszczonych rzeczy umyłam włosy, a następnie doprowadziłam je do takiego porządku, jakiego tylko mi się udało. Obcięłam zbędne kosmyki i tym podobne, a następnie na próbę ułożyłam je jakoś. Wyglądałam, jakby ktoś zrobił mi nieudaną asymetrię. Z lewej strony głowy wciąż zwisał spory kosmyk, z prawej zaś byłam krótko obcięta. Jedyne co mnie bolało to fakt, że na potylicy brakuje mi włosów.
Wygrzebałam z szafy czapkę z daszkiem i założyłam ją na głowę, upewniając się, że nie widać braku włosów z tyłu głowy. Czekał mnie fryzjer.
Usłyszałam szczęk zamków dochodzący z dołu. Pogasiłam szybko światła, ubrałam w pidżamę, zdjęłam czapkę i schowałam się pod kołdrę.


*Jason

Moją głowę zaprzątał całkowity i nieograniczony chaos. Po głowie chodziło mi wiele myśli. Dochodziła już czwarta w nocy. Rodzice wrócili jakieś trzydzieści pięć minut po północy. Na początku bałem się, że matka widziała wszystko w wizji. Jak na zawołanie nawiedził mnie obraz ciemnego pokoju w lesie. Tego, w którym Rose zawsze kłóciła się z moją mamą. Ale tym razem sceneria zmieniła się – pomieszczenie było dobrze oświetlone, a w nim znajdowało się sześć osób. Isabella i Edward Cullenowie, moi rodzice oraz Rosalie Hale i Emmett Lutz. Cała wizja trwała zaledwie kilka sekund, w których to moja mama tłumaczyła zebranym, że jej dar jakby wygasł, przestał działać. Przez chwilę poczułem spokój, uświadamiając sobie, że nie wie, co zaszło podczas jej nieobecności. Ale już chwilę później moje myśli krążyły wokół wszystkich zdarzeń z tego ciężkiego dnia. Chciało mi się płakać.
Odkąd Alex uciekł z domu, nie tylko moja rodzina ucierpiała. Równocześnie z tym zdarzeniem zaczęły się dziać inne rzeczy, które właściwie odizolowały mnie od wszystkich znajomych i zaufanych osób. Nikki, choć była moją dziewczyną, spotykała się ze mną rzadziej niż Ness. Coś jej leżało na sercu i nie miałem pojęcia, co to takiego. Zakładałem przez jakiś czas, że sprawdza, czy jej moc i siła rośnie lub słabnie, ale kontynuowała swoje znikanie, przez co wprawiła mnie w zaniepokojenie. Nie rozumiałem co się z nią dzieje, a nie miałem też okazji z nią o tym porozmawiać. Za każdym razem, przez cały okres wakacji, gdy tylko ją widziałem, odpowiadała lakonicznie i już po chwili jej nie było. Może to trochę naiwne, ale brałem nawet pod uwagę możliwość, że ma innego chłopaka czy coś w tym stylu. W miarę szybko odrzuciłem tę myśl, ale mimo to trapiło mnie jej zachowanie. A jeszcze bardziej denerwował mnie fakt, że gdy tylko ją widziałem i zaczynałem poważniejsze tematy, zmieniała tok rozmowy albo żegnała się, rzucając mi kłamstwami przed nos.
Moja mama i tata, jakkolwiek źle dla moich rówieśników mogłoby to zabrzmieć, byli naprawdę ważni w moim życiu. Zawsze mieli czas i chęć aby pomóc mi w czymś, a nawet dać poradę. Nie zdarzało się to często, ale sama świadomość, że mogłem na nich liczyć znaczyła wiele. W pewien sposób w normalny dzień nigdy nie zaprzątałem tym swoich myśli i nie odczuwałem bezpośrednio tego, ale teraz, gdy rodzice zamknęli się przede mną, czułem się wyobcowany i prawie że porzucony. Może trochę się nad sobą rozczulałem. Miałem świadomość, że to niezbyt męskie. Ale nie moją winą był fakt, iż to naturalne uczucia i nie mogłem ich powstrzymać.
Renesmee. Co prawda nigdy nie zadawaliśmy się ze sobą jakoś bezpośrednio, ale znałem ją mniej więcej i wiedziałem, że jest osobą godną zaufania. Gdyby nie został nikt z bliskich, komu mógłbym opowiedzieć coś, co mnie trapi, nie wybrałbym jakiegoś chłopaka z klasy, ale właśnie Ness. Wydawała się odpowiednią do tego osobą – spokojna, nieśmiejąca się z ludzi, wręcz uczuciowa. Ewentualnie właśnie ona mogłabym nie wysłuchać. Teraz jednak stała się trochę inna, nie zła czy coś, ale inna. Była zabiegana mimo że nie miała nic do roboty, wydawała się być nieobecna lub potrafiła znienacka wybuchnąć głośnym śmiechem albo wpatrywać się w kogoś dziwnym wzrokiem.
No i oczywiście Alex, mój brat. Często włóczyliśmy się gdzieś sami – czy to po szkole, czy po mieście. Pomiędzy luźne tematy często wplataliśmy nasze uczucia odnośnie czegoś, wyrażaliśmy żal lub frustrację, zwierzaliśmy się sobie.
Alex, Nikki, Renesmee, Jasper i Alice. Osoby, które opuściły mnie z dnia na dzień.
Trapił mnie też tor moich myśli. Czułem się jakiś niedowartościowany lub niemęski. Byłem skonfundowany i nie wiedziałem właściwie, jaki dokładnie się czuję i nie potrafiłem znaleźć idealnych słów.
A teraz jeszcze całe to zdarzenie. Nie dość, że codziennie chowałem się w pokoju przed całym światem – czego nikt nie zauważał, oczywiście – i spędzałem godziny na myśleniu o niczym lub wpatrywaniu się w iluzję brata, to jeszcze dziś zobaczyłem go na żywo. Próbował zrobić coś, czego nie rozumiałem. Co on robił z tamtą dwójką? Może go do czegoś zmusili? Albo ta dziewczyna go omamiła swoim darem lub po prostu urokami? Lub zagrozili mu?
CO on tam robił w ogóle też było dobrym pytaniem. Dlaczego starał się użyć swojego daru – co najwyraźniej próbował – i dlaczego uciekał?
Kompletnie nic nie rozumiałem i gnębiło mnie wiele rzeczy. Moje życie zamieniało się w komiks.


Kilka dni później – czwartek.

W szkole nudziłem się jak mops. Co prawda tydzień przeleciał w zatrważająco szybkim tempie i na chwilę obecną nie pamiętałem nic z tego, co robiłem dwa dni temu, to bardzo dobrze kojarzyłem emocje, jakie mi towarzyszyły. Czułem się strasznie ociężały, jakby ktoś położył mi kamień na sercu. Albo cały głaz. Moje oceny trochę spadły, gdyż w domu byłem zbyt roztargniony aby się uczyć. Nawet jeśli się starałem, coś zaprzątało moją głowę. Co prawda to początek roku. Nawet nauczyciele dawali mi taryfę ulgową. Normalnie miałbym coś przeciwko i tylko dla udowodnienia sobie że jest ok, wziąłbym się w garść. I mimo że w szkole wiedzieli o ucieczce Alexa i plotkowali o trudnej sytuacji w rodzinie, nawet mimo faktu, iż mieli rację w pewnym stopniu, to właściwie wszystko na świecie złożyło się przeciwko mnie. Ciągle analizowałem swoją sytuację, sytuację innych, a potem swoje zachowanie – oraz innych. Oceniałem siebie i przyjaciół. I tak w kółko.
Ale tego dnia, gdy w monotonnym nastroju wróciłem ze szkoły, dostałem wiadomość od Nikki.

Chyba powinniśmy zebrać się w trójkę i porozmawiać. U mnie?

Przeczytałem tą wiadomość z uczuciem deja vu. Po chwili zrozumiałem, skąd się wzięło. Nasi rodzice nieustannie jeździli do jakiegoś domku i rozmawiali. Może właśnie to pozwoliło im przetrwać cały ten czas, całe życie, z ciężarem inności. Może powinniśmy iść w ich ślady.
Przez chwilę przeraziła mnie moja własna głowa. Skąd wzięły mi się takie refleksje? Bądź normalny.

OK.



– Więc, jak pewnie zauważyłeś - zaczęła Nikki. Była poza zasięgiem mojego wzroku, bowiem siedziała w ogromnej szafie. Dochodził z niej głos mojej dziewczyny oraz dźwięki przesuwanych wieszaków. Zdałem sobie sprawę, że nie widziałem Nikki od incydentu z moim bratem. Renesmee siedziała obok, na kanapie. Czekałem, aż dokończy zdanie, ale zaczęła nowe: – Czy twoje moce ulepszyły się ostatnio? - zapytała.
– Tak - odpowiedziałem bez wahania.
– No więc moje i Renesmee też. Ness? - poprosiła.
Spojrzałem na przyjaciółkę. Skrzywiła się lekko.
– Nie ma Nicole - powiedziała.
– Ty jesteś - zauważyła i, jak sądząc po dźwiękach, kontynuowała przewracanie w szafie.
Renesmee wstała i podniosła rękę w stronę zamkniętych drzwi od garderoby Nikki, na których dużo miejsca zajmowała szyba. Ness przypatrywała się jej uważnie i marszczyła brwi. Po chwili szyba dosłownie wypłynęła i zrobiła wielką kałużę na ziemi.
– Nie jestem w tym taka dobra jak Nicole - usprawiedliwiła się. – Ona potrafi tworzyć z tego kształty, zmieniać konsystencje na przeróżne i bawić się. Ja tylko zmieniać w płynną, a potem przywracać z powrotem.
– No właśnie - skwitowała Nikki.
Serce podskoczyło mi do gardła. Instynktownie i odruchowo. Obserwowałem uważnie, jak szyba wraca spokojnym ruchem na swoje miejsce, płynąc wręcz po szafie i pnąc się w górę. W końcu stworzyła pełnowartościowe odbicie.
– W dodatku wraz z inteligencją Nicole, zwiększa się także moja. Nie jakoś bardzo, bardzo. Po prostu zauważalnie. Ale głównie chodzi o to, że Nicole zajmuje coraz większy procent miejsca w głowie, a ja idę w jej ślady. Już przekroczyłyśmy sto procent. Ona ma trochę więcej i uważamy, że stąd biorą się te moce. W końcu ja potrafię robić podobne rzeczy jak ona, ale słabiej. A mam mniej procentów.
Rozważałem to przez chwilę. Czułem się nieswojo.
– Czyli nasze mózgi za to odpowiadają? - podsunąłem w końcu. Renesmee pokiwała głową.
W końcu szafa rozsunęła się i zobaczyłem Nikki. Zaparło mi dech w piersiach. Nie dlatego, że wyglądała niesamowicie - a wyglądała tak zawsze - ale po prostu inaczej. Miała krótkie włosy. Lśniły się bardzo i zostały ułożone w idealnym porządku. Miała grzywkę, która zasłaniała czoło i była bardzo prosta. Włosy sięgały szyi, w czym lewa strona była dłuższa, a lewa krótsza. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi do głowy, to fryzura Rihanny, piosenkarki. Tyle że Nikki miała blond i niefarbowane włosy, a nie czarne.
– Ładnie wyglądasz - skomentowałem w końcu. Nikki uśmiechnęła się szeroko.
– Dzięki. W każdym razie. Moja skóra jest tak jakby niezniszczalna. - Ścisnęła dłoń w pięść, po czym - stojąc tyłem do lustra - zdzieliła je. Rozleciało się na kawałki. Zerwałem się na nogi, ale Nikki wystawiła tylko pięść przed siebie. Kilka kawałków szkła wyglądało tak, jakby starało się nadal wbić w jej dłoń, ale nie mogło. Trzymały się skóry jeszcze chwilę, po czym upadły.
– Ostrzegaj mnie przed takimi rzeczami! - fuknąłem. - I nie rób tak, to wygląda... źle.
Nikki uniosła tylko brew do góry. Odwróciła się, położyła dłonie po stronie wewnętrznej i zewnętrznej zgiętego drewna, po czym nacisnęła. Drzwi od garderoby wyprostowały się. Renesmee westchnęła i podniosła dłoń. Kawałeczki szkła zaczęły się spływać w kałużę, na co ja i Nikki odeszliśmy trochę dalej.
– Nie muszę też oddychać. A raczej mój limit to sześć godzin bez oddechu i uwierz mi, sprawdzałam.
Nie wiedziałem co powiedzieć.
– Ja widzę na życzenie teraźniejszość - sekundę z tego, co ktoś robi. No i plus iluzje, ale to wiecie. - Spojrzałem znacząco na Nikki, ale zamiast uchwycić ją, zobaczyłem zupełnie inne pomieszczenie. Jakiś metr przede mną stało biurko z drewna, ale bez krzesła czy komputera. Tuż za nim znajdował się kąt pomieszczenia, którego ściany i podłoga były drewniane. Na lewo widziałem ładną i najwyraźniej drogą kanapę o kremowej barwie i z dwiema poduszkami do kompletu. Na biurku stała niezapalona lampka, a pomieszczenie było ledwo oświetlone. Światło wchodziło przez szklane, rozsuwane drzwi z prawej strony. To jedyne, na co zdążyłem zwrócić uwagę, a obraz wrócił do normy. Nikki stała jak wryta, z zamkniętymi oczami.
– Miałeś wizję - usłyszałem głos Ness. - I podzieliłeś się nią z nami.
Byłem skonfundowany. A Nikki wciąż miała zamknięte oczy.


*Renesmee

W momencie, gdy oczy Jasona zamgliły się aż do czystej bieli, wiedziałam co się dzieje. Wrzasnęłam tylko imię Nicole, zawołałam ją, po czym już straciłam obraz i czucie. Znalazłam się w drewnianym pokoju z biurkiem i kanapą.
Głowa podpowiadała mi, że nie pokój jest ważny. Po kilku sekundach domyśliłam się, że jest to domek w lesie, do którego udawali się nasi rodzice. Ale to nie dawało żadnej informacji. Mój mózg ruszył pełną parą. Myśl, Renesmee. Ta wizja nie występuje bez powodu i musisz dowiedzieć się jak najwięcej.
Spojrzenie miałam ograniczone, jakbym patrzyła czyimiś oczami, ale mogłam trochę nagiąć obraz. Spostrzegłam, że tam, gdzie powinnam mieć nogi - w pozycji stojącej - znajdowały się jeansy i czarne, drogie buty, poniszczone w wielu miejscach.
Co jest? - zapytała Nicole. Co TO jest? - poprawiła się.
Wizja, kurcze wodne, wizja! Musimy zobaczyć więcej, ona nie jest tu bez powodu. Użyj swoje głupie procenty i pomóż mi nagiąć obraz!
Poczułam, jakby zabrakło mi oddechu, a po chwili wspólnie z Nicole siłą nagięłyśmy obraz. Uczucie było takie, jakbym próbowała skierować głowę w dół, ale nie mogła.
Po chwili ujrzałyśmy rękę. Czyjąś rękę. W dłoni, pomiędzy dwoma palcami, znajdowała się kartka papieru, kawałek. Mogłam prawie usłyszeć, jak Nicole używa swojej inteligencji do połączenia faktów, i ja również to zrobiłam. Szafka biurka została otwarta, drzwi po prawo niedomknięte. Osoba trzymająca papier musiała wyjąć go z biurka, a wcześniej wejść przez boczne drzwi. Teraz zaś obserwowała, czy nie zostawiła śladów butów, które były na bokach zabłocone, ale pod podeszwą najwyraźniej nie. Domyślałam się, że zostały przed wyjściem wytarte.
Reasumując, ktoś ubrudził i poniszczył buty w lesie, wytarł je przed wyjściem i nie domknął drzwi, podszedł prosto do biurka i wyjął z niego kartkę, cofnął się kilka kroków w tył i przypatrywał, czy nie zostawił śladów - powiedziała Nicole.
Obraz wrócił do normy. Dopiero teraz poczułam, że serce bije mi jak oszalałe.
– Miałeś wizję - zakomunikowałam wyraźnie zagubionemu Jasonowi. - I podzieliłeś się nią z nami.
Jason spoglądał zdziwiony na Nikki. Miała zamknięte oczy, ale oddychała, z czego wywnioskowałam, że i u niej wizja się skończyła. W końcu otworzyła oczy. W jej oczach malowały się łzy.

– Więc widziałaś coś innego? - wydusiłam szybko. Nie wiedziałam czemu, ale miałam wrażenie, że wizja, którą widziałam, miała większe znaczenie.
– Nie - odpowiedziała roztrzęsionym głosem. Miała czerwony nos i napuchnięte oczy od łez, choć płakała zaledwie dwie minuty. - Ja... po prostu czułam. To było straszne. Wszystko, ogrom emocji w sekundę. I... - Głos się jej załamał.
– I co? - ponagliłam. Nagle spojrzała na mnie ostro, ale po chwili odetchnęła i zaczęła tłumaczyć:
– Głównie czułam smutek. Ale także samotność, nudność, zmartwienie - prawie same złe emocje. Tylko dwie rzeczy rozróżniłam jako dobre. Najpierw radość, ale bardzo krótka. A potem większa dawka złego: uczucia odosobnienia. A potem kolejna dobra, to tak, jakby zapanowała cisza. Odebrałam ją jako coś dobrego, ale nie mam pojęcia, dlaczego. Jakby mój mózg sam nazwał te emocje.
– Słuchajcie. Musimy znaleźć domek w lesie. Tam, gdzie spotykają się rodzice. Jason, co widziałeś w swojej wizji? - zadałam pytanie.
– Nic. Pokój z biurkiem, drzwiami, kanapą i nic więcej - stwierdził tylko, wpatrując się z pocieszeniem w stronę Nikki.
– Ludzie! - uniosłam się. - My widziałyśmy więcej. Ktoś wszedł do pomieszczenia przez drzwi w ścianie, a najwyraźniej biegł po lesie, bo miał zniszczone czarne buty. Wytarł je przed wejściem, wyjął kartkę z biurka, cofnął się i spojrzał, czy nie zostawił śladów błota.
Tą wypowiedzią skupiłam na sobie całkowitą uwagę Nikki i Jasona. Patrzyli na mnie przerażeni.
– No właśnie! - potwierdziłam ich przestraszony wzrok.
– Ness... nie wiem, jak to zabrzmi, ale właśnie mówiłaś dwoma głosami. Jeden jakby sekundę przed drugim. No i powiedziałaś „my”, nie ja.
– Och? - wyrzuciłam z siebie zdezorientowana. Miałam wrażenie, że nie mają zamiaru mnie słuchać.
Dopiero po chwili zorientowałam się, że mieli rację i że mówiłam zarówno ja, jak i Nicole. Jednocześnie, ale dwoma głosami. I jak to w ogóle było możliwe? Musiałybyśmy mieć dwa gardła!
Musiałabym. Musiałabym, a nie musiałybyśmy. Szlag.
– Słuchajcie! - fuknęła Nicole z lustra. - Musimy zlokalizować cholerny domek w lesie. Nie rozumiecie? Tam coś jest i musimy to mieć przed Alexem.
– Alexem? - zapytał jeszcze bardziej zdezorientowany Jason.
– Czarne buty - wytłumaczyła Nicole. – Jego czarne buty. A teraz do rzeczy - skoro tam idzie, i idzie po świstek papieru, musimy go mieć pierwsi!

Zaznaczyłam markerem na mapie las, który widziałam w innej wizji Jasona. A dokładniej wjazd do ścieżki leśnej, gdy miał wizję rodziców do niej wjeżdżających. Ustaliłam, gdzie kończ się ścieżka pokazana na mapie i ile mniej więcej rodzice musieli iść, aby dostać się na miejsce. W mniejsze koło zaznaczyłam obszar, na którym prawdopodobnie znajdowała się chatka.
– Jedziemy - zakomunikowałam. - Nikki. Masz coś przeciwko, abyś pobiegła skrótem? Przetniesz drogę. I może dasz radę wejść na jakieś drzewo i szukać czegokolwiek.
– Okej. - Pociągnęła nosem, wstała i odetchnęła. - Zaznacz, gdzie mam iść.
Pociągnęłam kreskę na mapie i wręczyłam ją Nikki. Kiwnęła głową i zrobiła coś, czego się nie spodziewaliśmy - wyskoczyła przez tylne okno, na ogród. Jason mrugnął otępiały.
– Masz samochód rodziców? - zapytałam.
– Tak, a klucze do niego na stoliku w domu. Mama się zdziwi, gdy go wezmę, co nie?
– Jason, to jest nieważne. Niech cię gonią. Niech próbują. Nie ma na to czasu. Potem będziesz wciskał kity, ale i oni i ty wiesz, że nic nie jest normalnie i nie musisz nawet udawać.
Wybiegliśmy z mieszkania Nikki. Jedynie jej rodziców nie było. Zostałam przy samochodzie rodziców Jasona, podczas gdy on wbiegł do domu i wyszedł z kluczami w ręce. Otworzył samochód i wsiedliśmy do niego. Gdy ruszał, z domu wybiegł jego ojciec, a po chwili i matka. Jej wzrok utkwił na mnie. Odwiozła nas wzrokiem, podczas gdy tata Jasona zaczął bezsensownie biec za samochodem.

Jason skręcił w leśną ścieżkę, a po jakimś czasie byliśmy zmuszeni wysiąść z samochodu. Spojrzałam na czystą mapę, po czym ruszyliśmy minimalnie w lewo. Szliśmy dosyć długo, aż w końcu znaleźliśmy domek. Jason spojrzał na mnie podniecony, po czym pobiegł w stronę chatki. Gdy był jakieś trzy metry ode mnie, ziemia przed nim dosłownie wybuchła. Uniósł się jakiś metr w górę i spadł tuż za mną. Serce podskoczyło mi do gardła, a w organizmie poczułam adrenalinę.
Nie mamy broni! - wykrzyczałam do Nicole.
Biegnij do domku. Tam jest broń.
Ruszyłam desperackim biegiem w stronę domu. Po kilku krokach ziemia pode mną się zatrzęsła. Zrobiłam jakiś nieokreślony ruch do przodu, dzięki czemu siła wybuchu pode mną wyrzuciła mnie bliżej chatki, a nie dalej. Od razu spostrzegłam okno. Uniosłam dłoń. Szyba rozpadła się na części. Starałam się ją podnieść, ale zamiast tak jak Nicole, złożyć to w wielką, ostrą kulę, stworzyłam chmarę kawałków szkła.
Wtedy zobaczyłam za mną dziewczynę w krótkich, czarnych włosach.
– Bree - przedstawiła się i uniosła dłoń w moją stronę w taki sam sposób, jak robiłam to ja. Obraz wokół jej ręki rozmył się lekko, jakby wydzielała gaz. Po chwili otworzyło się coś na wzór zielonej szczeliny, a potem jedyne co widziałam to silny błysk. W moją stronę, z szybkością może dźwięku, leciało coś czerwono-pomarańczowego w jasnej otoczce. A mimo to potrafiłam to zauważyć i ba, nawet obserwować. Adrenalina musiała zmieniać moje... wszystko.
Uniosłam dłoń w stronę chmary szkła, a następnie równie szybkim ruchem machnęłam przed siebie. Cała szyba zebrała się przede mną i utworzyła trójkąt. Był bardzo cienki, ale po chwili z nieznanego mi źródła dopłynęło go więcej. Nicole - odnotowałam i obserwowałam, jak trójkąt stał się gruby, twardy i rozpięty na całe moje ciało w ten sposób, iż ochraniał mnie w stu procentach.
W momencie, gdy światło zetknęło się ze szkłem, nastąpił wybuch i straciłam nad wszystkim panowanie. Odrzuciło mnie w tył i pomyślałam, że moja własna broń mnie zabije, ale nagle poczułam jakiś silny ruch - jakby poruszyła się moja dusza - i zrozumiałam, że Nicole manewruje całym szkłem w ten sposób, aby mnie nie zabiło. Upadłam na ziemię i poczułam tępy ból w biodrze. Dźwignęłam się na nogi. W dziwny i instynktowny sposób podniosłam rękę. Była zgięta w łokciu, a dłoń z dwoma wysuniętymi palcami znajdowała się tuż przy mojej twarzy. Przede mną wszędzie znajdowały się kawałki szkła, wirując groźnie w powietrzu. Dostrzegłam zdziwione spojrzenie dziewczyny imieniem Bree. Zgięłam rękę jeszcze bardziej, tak, że łokieć nie wskazywał na ziemię, ale ułożył się poziomo, zaś dłoń przecinała mi twarz pod ukośnym kątem. Potem szybkim zamachem wystawiłam łokieć przed siebie i wyprostowałam dłoń, celując w dziewczynę. Chmara szkła poleciała w jej stronę, a w czasie lotu stworzyła długi, ostro zakończony strumień, niczym dzida. Dziewczyna odskoczyła w ostatniej chwili. Machnęła na mnie ręką i stworzyła kolejny promień. Tym razem musiałyśmy obie z Nicole reagować szybciej, gdyż spowolnienie zniknęło. Ruchem prawej ręki zawróciłam szkło, które leciał teraz obok promienia. Po chwili zmieniło się w dużej rozpiętości trójkąt i zmieniło lekko tor promienia. Usłyszałam świst obok ucha i trzask gdzieś za mną. Nicole zebrała lustro do kupy, a ja zaczęłam biec w stronę dziewczyny. Zrobiłam bardzo podobny ruch prawą ręką, co wcześniej. Szkło ponownie ruszyło na nią chmarą, ale tym razem leciał zmieniając kąt - najpierw na prawo od niej, a potem im bliżej, tym bardziej w jej stronę. Nie zdążyła wstać, ale odepchnęła się rękami. Dzida wbiła się w drzewo, a po chwili rozpadła się na kawałki. Uniosłam rękę wewnętrzną stroną dłoni do góry, na co szkło zebrało się nad dziewczyną.
- Jeden ruch i zostaniesz posiekana na drobne kawałki - zakomunikowałam i usłyszałam swój głos. Był bardzo donośny i jakby podwójny. Niczym krótkie echo lub coś w tym stylu. Kojarzył mi się z boginią płodności, która zawsze była przedstawiana z sześcioma rękami. Teraz miałam wrażenie, że mam za dużo gardeł i głosów.
Lśniąc niczym diamenty, kawałki szkła zaczęły chmarą zataczać koła wokół dziewczyny, w ten sposób, że mogły uderzyć ją z każdej strony. Dałam przejąć nad nimi ster Nicole.

*Jason

Biegłem w stronę domu, rozszalały na myśl, że odkryję coś, co stara się zdobyć Alex. Wtedy usłyszałem świst. Zobaczyłem coś czerwonego i jasnego zarazem, a potem ziemia zniknęła mi spod stóp. Dopiero po chwili zorientowałem się, że jestem w powietrzu. Starałem się obrócić tak, aby nie zabić się przy upadku. Wylądowałem na ziemi zapierając się rękami i nogami niczym kot. Powietrze uciekło mi z płuc w sekundę, wydałem z siebie jakiś odgłos krztuszenia się. Czułem ból w dłoniach i jednym kolanie, ale oprócz tego zupełnie dobrze poszło mi uniknięcie śmierci. Powoli, krzywiąc się zdezorientowany, wstałem, przenosząc ciężar ciała na prawą nogę. Miałem zakrwawione ręce i przecięte kolano. Rozglądałem się i zobaczyłem jakiś silny rozbłysk gdzieś po lewej stronie, a po tym serię innych dźwięków. Chciałem tam spojrzeć, ale mój wzrok napotkał czyjąś sylwetkę. Cofnąłem trochę głowę i zacząłem przypatrywać się mężczyźnie, którego już kiedyś widziałem.
– Dave? - zapytałem. Nie byłem pewny, czy tak miał na imię.
– Owszem - odpowiedział. Miał około dwudziestu pięciu lat, może trochę mniej. Na szczęce nosił krótki zarost, posiadał też kozią bródkę i długie, brązowe włosy.
– Jest gdzieś Alex?
Mężczyzna parsknął śmiechem.
– Myślisz, że przyszedłem tu sobie pogadać? Dubeltówka bije rudą. A ja zajmę się tobą.
– Dubeltówka... rudą?
Spojrzałem w lewo i tylko na chwilę ujrzałem Renesmee w dziwnej pozycji: miała zgięte kolana, niesamowicie wygięty tors, wypiętą klatkę piersiową, odchyloną głowę, rękę zgiętą w dziwny sposób tuż przy twarzy, i drugą wyprostowaną w tył. Po chwili poczułem ucisk na klatce piersiowej. Obraz się rozmazał i po chwili powietrze - ponownie dziś - uciekło mi z płuc. Zrozumiałem, że zostałem powalony i dotarło do mnie, że to samo stało się z Nikki. Wziąłem w dech i zobaczyłem rozentuzjazmowaną twarz Dave'a. Zamachnął się na mnie pięścią. Złapałem pięść obiema dłońmi, po czym nogami kopnąłem mężczyznę w tors i tym sposobem zwaliłem z siebie. Zrobiłem fikołek do tyłu i zrozumiałem, że jest ode mnie silniejszy, wyższy i starszy. Odwróciłem się i zachowałem w pamięci obraz, jaki widniał za mną. Dave wpatrywał się we mnie zaciekawiony. Rozejrzałem się jeszcze, po czym odskoczyłem w tył, upadając na ziemię. Ścisnąłem głowę rękami i skupiłem się jak tylko mogłem. Potrzebowałem spokoju, a w takich warunkach trudniej było przywołać iluzję. Gdy jednak się udało, czułem obecność iluzji tak, jakbym ją widział, choć tak nie było. Wiedząc, że Dave widzi tylko las, spojrzałem na resztę otoczenia, zwinąłem się w kulkę i skupiając, kopiowałem powoli całe otoczenie, aż wiedziałem, iż utworzyłem iluzję całego kręgu wokół Dave'a.
– Eeech! - jęknął. - Chcesz się bawić w chowanego? Mam na to wiele sposobów. Raczej nie możesz mnie skrzywdzić. A ja mogę - powiedział i uniósł obie dłonie do poziomu. Doszedł mnie świst i po chwili zauważyłem, że ziemia w niektórych miejscach zaczęła się sama przecinać. Jakby ostrzem, ale niczego tam nie było. Cięcia padały w różnych miejscach - czasem blisko mnie, a czasem po drugiej stronie kręgu. Zrozumiałem, że cięcia mają podobny zasięg co moja iluzja i pada ich około dziesięć na kilka sekund. Szansa że mnie trafią była dosyć spora. Co ja mogłem? Tylko tworzyć iluzje...
Wróć! Ja mogę tworzyć iluzje.
Oparłem się o drzewo i skupiłem. Wyobraziłem sobie, że wybiegam z iluzji obok Dave'a i stoję tuż obok niego. Otworzyłem oczy i tym razem zobaczyłem iluzję siebie. Dave podskoczył, potem odskoczył, a następnie rzucił się na „mnie”. Iluzja odsunęła się. Po tym ścisnęła dłoń w pięść i skoczyła w stronę mężczyzny. Odskoczył szybko. Iluzja zamachnęła się z drugiej strony, a on odskoczył blisko mnie. Gorzej będzie, jeśli postanowi obronić cios i zobaczy, że ręka przejdzie przez niego.
W końcu wyskoczyłem z okręgu iluzji, tym samym rozpraszając się. „Ja” rozpłynął się, za to złapałem Dave'a za szyję i zacząłem dusić. Kopał mnie i wyrywał się, a gdy myślałem, że już go ma, świst przebiegł obok mnie i zobaczyłem spadający malutki kosmyk włosów. Odskoczyłem i uciekłem za okręg iluzji.
Cholera. Nie dam rady.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Sob 12:20, 03 Kwi 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
merry-go-round
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Gru 2009
Posty: 8
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z piekła rodem

PostWysłany: Sob 23:42, 03 Kwi 2010 Powrót do góry

hej :)
Muszę przyznać że jestem pod wrażeniem, a zaważywszy na to, ile opowadań i tłumaczeń czytałam to wyczyn z Twojej strony :) naprawde dobrze napisane, chciaż przyznam szczerze że chwilami gubiłam sie w tych wszyskich tajemnicach, sekretach i po prostu niektóre rzeczy były dla mnie nie jasne. I troszkę za bardzo pachnie mi to Herosami, których nie jestem specjalną fanką...
Mimo wszystko gratuluje, że wymyśliłaś coś takiego i że nie gubisz sie w tym wszyskim ( pewnie masz to wszysko gdzieś zapisane i dlatego tak dobrze Ci idzie :P)
pozdrawiam
Lena


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
TempestaRosa
Wilkołak



Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff

PostWysłany: Wto 22:57, 06 Kwi 2010 Powrót do góry

Kiedyś urwę głowę. Komuś - nie wiem komu. Może sobie, bo dopiero komentuję. Może innym osobom za to, że nie komentują. Ale ja się leniłam, święcie przekonana, że dostaniesz z 3 - 5 komentarzy.
Ja, wiesz czemu, nie dam ci nic konstruktywnego tym razem. Przepraszam, no ale sama wiesz.
W każdym razie... akcja, akcja, ye ye! Bardzo spodobało mi się spojrzenie Nikki na świat (że się tak wyrażę). To całe porównywanie, jak rozdzieliła braci, taka hiperbola - całkiem fajnie ci to wyszło, wiesz? Poza tym, ciągle naciskałaś na to, że Nikki nie nadąża z myśleniem przez tą całą wartką akcję. Dopiero teraz to zauważyłam - to, że Renesmee zawsze nadąża z myśleniem, że wie co ma robić w ułamku sekundy, a Nikki nie. Dopiero teraz zobaczyłam tę różnicę, tę super inteligencję (brzmi paskudnie) Ness. Ale zachwyca mnie to, jak fajnie stworzyłaś ten obraz.
Szkoda, że wtedy, gdy Jason zobaczył swoje brata, nie była jego perspektywa. Jestem pewna, że opisałabyś wszystko świetnie. Niemniej jednak, Nikki stała się moją ulubioną postacią, choć wcześniej wolałam Renesmee. Sama nie wiem czemu - może to przez te włosy? Laughing Bo właśnie, to też mi się podobało. Fakt, że mimo takich sytuacji, zajmujesz się też błahostkami (jak rzeczone włosy Nikki).
*Jason. Niemal fizycznie bolało mnie to, jak czytałam o tym, że on czuje się niedowartościowany i niemęski. I to, że stracił wszystkich (nagle Ness jest mu najbliższa!). I tak czytając te wspaniałe wywody, toki myślowe, pomyślałam: matko, czemu ty nie piszesz AH, aby popisywać się cudownymi rzeczami codziennymi, uczuciami i tak dalej?! A potem (przechodzę do następnego PW Jasona) przeczytałam całą akcję, jaką zawarłaś w tym ff i powiem ci - wychodzi ci to genialnie, brilliant, splendid, amazing, lovely, i tak dalej. Naprawdę, ta akcjaa... *_* Kocham cię za to. Ale popatrz - Renesmee wydawała się taka słaba, niepewna, Jason silny i obeznany ze swoim darem (plus, jego walory fizyczne dają mu przewagę) a tutaj jednak... oczywiście, popisał się, ale skopano mu dupę. Za to wyczyn Renesmee? O kobito! To było coś cudownego. No i to, jak położyła Bree (Dubeltówka - dobry nickname:D) cud.
Rozdział pełen akcji, ale wycięłaś najważniejsze. Po pierwsze - co dalej? Mam na myśli... Nikki biegnie do domku, prawda? Alexa nie ma, Jason przegrywa...
Cóż, czekam na następny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 16:42, 07 Kwi 2010 Powrót do góry

Tak długo ten ff czekał na mój komentarz, że aż się doczekał. Czytałam ten ff chyba z pięć razy i raz po raz nie umiałam skończyć i napisać coś konstruktywnego choć to co teraz piszę nie jest zbyt konstruktywne. Chyba ta objętość opowiadania mnie tak przeraziła i dlatego dopiero teraz piszę.

Akcja dość szybka i niekiedy nie umiem się połapać co jest co. Chyba nie jestem dobra w szybkim analizowaniu akcji, bo gdy już coś załapię to już dzieje się coś nowego. Nie mówię, że jest źle, ale to nie jest dla mnie - taka szybka i dużo jest sci-fi.

Dużo się dzieje. Fajnie, że rozwijają się dary bohaterów.

Pozdrawiam i czekam na następny rozdział.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Selenit-P48
Nowonarodzony



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Marsa ;D

PostWysłany: Śro 18:31, 07 Kwi 2010 Powrót do góry

Świetny FF i naprawde orginalny pomysł.
Właśnie zaczełam cztać to opowiadanie i będe go śledzić.
Najbardziej lubie czytać PW Renesmee bo kocham poprostu te rozmowy Nessi i Nicol.
[musze się zgodzić z TempestaRosa (jeśli trzeba mi też morzesz urwać głowe ale teraz będe już komentować)]
Czekam na następną częśc

Selenit


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pon 17:48, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Hej.
Najpierw muszę, po prostu muszę się pochwalić. Jak po podpisie możecie wnioskować, miałam chaos w życiu, o którym zapominam całkowicie, patrząc w słodkie ślepia mojego synka.
Do puenty.
merry-go-round dzięki za komentarz, serdecznie dzięki. Właściwie trafiłaś - mam spis rozdziałów z wypisaną akcją i wątkami, ale to nic dużego. Cztery - osiem zdań na rozdział, trzymam się tylko głównej akcji. To gubienie się mam nadzieję nie jest złą rzeczą? Bo w sumie to często właśnie jest moim celem...
behappy - naprawdę dziękuję, że tak chwalisz i czytasz mój ff, i że czekałaś taką kupę czasu na rozdział, a potem nie zapomniałaś. Jest mi niezmiernie miło. Nie wiem jak zinterpretować to, że czytałaś mój ff pięć razy? Bo jest za długi, bo ci się podobał, bo nie rozumiałaś wielu rzeczy? Ja wiem, że dzieje się dużo. I mam nadzieję, że nie przesadzam. Po prostu ja tak mam - akcja przeplatana z zagadkami i, jak mam nadzieję, okazjonalnym humorem. I w sumie to tak samo mi wychodzi. Może rzeczywiście powinnam zwolnić?
TRosa - ty już wszystko, stworze, wiesz, dzięki za komentarz, i nie duś mi nikogo!
Selenit - nie uduszęcię, nie martw się. Dzięki za komentarz, są mi teraz naprawdę potrzebne. Cieszę się, że ci się podoba:)

Z góry dziękuję wszystkim. Szkoda niestety, naprawdę szkoda, że tak mało komentarzy. Spodziewałam się więcej. Bo w sumie nie mam czasu pisać dużo i oczywiście, będę pisać w wolnym czasie choćby dla tych czterech osób powyżej, ale przydałby się, nie ukrywam, kop w postaci kilku komentarzy. No ale chyba nie mogę o to prosić, w końcu nie dodawałam długo rozdziału...
No nic, pozdrawiam. Dziewczyny, jeszcze raz dziękuję, że skomentowałyście :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Pon 17:49, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Lyphe
Człowiek



Dołączył: 03 Sty 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:35, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

Na wstępie dodam, że mój komentarz nie będzie zbyt konstruktywny, gdyż nadal jestem pod wrażeniem ostatniego rozdziału i przemawiają przeze mnie różne emocje, które nie sprzyjają pisaniu kk.

Wybrałam sobie pierwsze lepsze opowiadanie, którego tytuł mnie zaciekawił. Padło na to. No i wpadłam, nie można było oderwać mnie od komputera, dopóki nie przeczytałam wszystkiego.

Ostatni rozdział jest cudowny, a zarazem taki dziwny. Pełen w emocje, głównie te złe, ale dobrych też się parę znalazło. Chyba zacznę Cię podziwiać za to opowiadanie. Na początku zdziwiła mnie tematyka. Moją ulubioną bohaterką jest Nikki, a bohaterem Jason. Nie wiem zbytnio dlaczego, bo zwykle moimi ulubieńcami są tak zwane czarne charaktery. Ale wróćmy do ostatniego rozdziały. Jest pełen akcji, która uwielbiam, naprawdę ten tekst wciągnął mnie niesamowicie, jak żaden inny, czytałam z zapartym tchem i już nie mogę się doczekać następnej części. Alex jest taki dziwny, powoli chyba zaczynam rozumieć tą jego zmianę, choć w rezultacie i tak wyjdzie na to, że się myliłam.
Rodzice... hmm. Z nimi nieco gorzej. Niby wiem, że chcą chronić dzieci itd. Ale czy nie łatwiej byłoby im z nimi porozmawiać i wyjaśnić wszystko? Oczywiście diablo ciekawi mnie reakcja Rosalie na nową fryzurę Nikki, no i to, co się stanie, gdy już się wszystkiego dowiedzą.

Z mojego komentarza, jak uprzedzałam, nie wyszło nic konstruktywnego, ale mam nadzieję, że mi to wybaczysz.
Nie byłabym sobą, gdybym Ci nie pogratulowała synka. :)
Pozdrawiam i życzę wszystkiego co najlepsze,
Nell.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Paramox22
Zły wampir



Dołączył: 15 Sie 2009
Posty: 281
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znad morza... no prawie xD

PostWysłany: Pon 18:32, 03 Maj 2010 Powrót do góry

Dobra, dziś oficjalnie zakończyłam męczenie tego opowiadania, więc w końcu się wypowiem. Droga autorko, ten Fan Fiction prześladuje mnie od dawna, a dokładnie od miesiąca, jednak dopiero dziś znalazłam w sobie siły, aby dokończyć nieprzeczytane rozdziały.

Przyznam, że nie wiem za bardzo od czego zacząć. Dobra może od fabuły. Masz naprawdę ciekawy pomysł, a raczej pomysły. Każdy rozdział wprowadza coś nowego, czy to trochę poplączesz akcję (oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu), dasz jakieś nowe wydarzenie, które, nie oszukujmy się, naprawdę ulepszają fabułę. Wiem, że jeśli czytam jakiś Twój nowy twór, to nas nie zanudzisz, bo jesteś normalnie skarbnicą pomysłów. Ja naprawdę lubię akcję, co chyba wiesz i mnie tym kusisz.
Podoba mi się to, że przytrzymujesz nas w oczekiwaniu na jakieś wydarzenie, tudzież nie wiem jakie. Raczej ja tak sądzę, że będzie coś ważnego przez te wizje, zachowanie i rozmowy rodziców. W sensie jest już napisanych osiem rozdziałów, mamy niby podany powód podany, chcą ochronić dzieci i poszukują osób o darach, tak? Możliwe, że nie dotarły do mnie wszystkie fakty, ale nie za bardzo rozumiem przyjścia Bree i Dave'a z ostatniego rozdziału. Nie został chyba podany powód, co nie? Zdarza mi się czasami zapominać niektóre fakty, zważywszy na to, że dawno czytałam wcześniejsze rozdziały. Ogólnie wydaje mi się, że chcą ich zabrać, bo mają dary, choć to mi nie pasuje, bo po co staraliby się ich wtedy zabić. Naprawdę z każdego rozdziału na rozdział plączesz, ale lubię taki mętlik. Dodatkowo robisz to w "dobrym stylu", bo nie od razu wszystko nam pokazujesz, dajesz chwilę czasu na oswojenie się z wydarzeniami, bynajmniej tak mi się wydaje. Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się niewinnie, ot dzieci poznały swoje dary, a teraz walczą o życie. Nie zrobiłaś tego tak gwałtownie, zostawiłaś trochę czasu na oswojenie się z różnymi faktami. Dobra, zapewne mnie nie rozumiesz, bo niekoniecznie potrafię to wyjaśnić.

Dzieci. No właśnie, ciekawa koncepcja na "wywalenie" rodziców na dalszy plan i prowadzenie opowiadania o młodszych istotach. Osobiście właśnie z tego powodu nie chciałam czytać tego fan fiction, po prostu nie przepadam za takimi narracjami, nie lubię wczuwać się w osoby młodsze ode mnie. Udało mi się jednak po pewnym czasie przyzwyczaić (to chyba pierwsza rzecz, jaką w całości przeczytałam o dzieciach), a nawet polubić, no może nie uwielbiać, ale to już własne uprzedzenia i widzimisię. Pomysł jednak jest innowacyjny, nowy. Ach i gratuluję imion, co pozwalało mi się mniej gubić, jednak myliłam tak i tak kto kogo jest bratem/siostrą, jednak to już zapewne moja wina. Niejednokrotnie wracałam do pierwszego postu, aby wiedzieć kto kim jest, a te imiona od aktorów naprawdę ułatwiają sprawę.
To ja tak nie po kolei wrócę jeszcze do akcji, a mianowicie tych całych darów. W niezwykły, ciekawy sposób opisujesz te zjawiska. Najbardziej utkwiła mi w pamięci scena z tym dymem, nie wiem czemu. Nie ma jednak wątpliwości, że to właśnie te opisy w całym opowiadaniu mnie najbardziej fascynowały, czy to opis tej szklanki (mam nadzieję, że nic nie pokręciłam), czy chociażby każde "poznanie" darów.

Jak wcześniej wspomniałam, wybrałaś nietypowe postacie. Na pewno to trudniejsze zadanie stworzyć kolejnych bohaterów, jednak Tobie to świetnie wyszło. Wydaje mi się, że wybranie dzieci było trochę ryzykowne, bo postawienie ich w tak nietypowych sytuacjach, może być dziwne. Ogólnie przekonałaś mnie nawet do takich głównych bohaterów, aż spróbuję dziś przeczytać książkę o dzieciakach, nad którą znęcam się od wrześnie ubiegłego roku. Niektóre perspektywy łatwiej mi się czytało, ale to chyba jest spowodowane sympatią do niektórych bohaterów. Najbardziej polubiłam Nikki i Jasona. Wynika to chyba pośrednio z ich darów i zachowania.

Naprawdę lubię to opowiadanie. Można by to wszystko podsumować jednym zdaniem, gdzie akcja, tam i ja. Zwykle czytało mi się szybko, łatwo i przyjemnie, nawet nie wiedziałam kiedy rozdział się kończył. Kiedy tak teraz podsumowuję te fan fiction, to naprawdę szkoda, że wcześniej tu nie zagościłam na dłużej. Przyznaję się, że kiedyś zaczęłam czytać prolog, ale ilość dzieciaków zdecydowanie mnie wystraszyła i nie czytałam dalej. Ach i jeszcze te perspektywy, dobry pomysł. Nie zdążyłam się nawet znudzić, a wydarzenia przedstawione z różnych środowisk i punktów widzenia spodobały mi się. Naprawdę zachęciłaś mnie i zapewniam, że przyjdę tu po kolejnym rozdziale, w szczególności po tym, jak mnie zaczęłaś znowu kusić. Życzę Ci dużo weny i pomysłów, choć ich chyba ci nie brakuje.

Pozdrawiam,
paramox


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Paramox22 dnia Pon 18:34, 03 Maj 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Śro 18:05, 05 Maj 2010 Powrót do góry

Hej!
Chomik już też jest ^^ ([link widoczny dla zalogowanych])
Nellas... Po pierwsze, bardzo dziękuję za betę, przepraszam za dobijające powtórzenia i tak dalej. Powinno mi być przykro pewnie, że nie mogłaś się oderwać od komputera czytając... ale wcale mi nie jest Razz
Wiem, ostatni rozdział to było nabrzmienie emocji. Bo jak opisuję walkę, akcję, to moim zdaniem w pierwszej osobie nie może być tak, że będę opisywała obrazy. A wtedy mogę z emocjami nawet przesadzić, ale chyba tak nie było. Hehe, a jakie są twoje podejrzenia co do zmiany charakteru Alexa? Mów, mów, a może się na spojler załapiesz! Laughing A po tym rozdziale, w rozdziale dziesiątym, zobaczysz reakcję, dosyć nietypową. Mam już plan Cool I wszystkiego się dowiedzą. Ale... no, bez spojlerów, Alicee! Mad
Dzięki za gratulacje i komentarz był konstruktywny, jak dla mnie :)

Paramox! Dzięki za długi komentarz. Lubię takie Cool Tak... ja z tymi pomysłami jestem. Ale boję się, że czasem przesadzę i napiszę coś, co Was przerośnie :PAle co do akcji, tak... ff bez akcji to nudy.
Och. Na wydarzenie? Liczba mnoga. Bo to dopiero ósmy rozdział. Mam nadzieję, że stworzy się taka reakcja łańcuchowa, na jaką mam nadzieję (ale wszystko wyjdzie w praniu!) Co do poszukiwania osób... no tak, nie do końca, ale nie powinniście tego wiedzieć, że nie do końca. Zobaczyyycie... Powód przyjścia Bree i Dave'a wyjaśni się w tym rozdziale. Ale jakby ktoś był bardzo, bardzo uważny, taki wiesz, to mógłby się domyślić z wizji Renesmee. Ale niekoniecznie... dlatego tu też umieściłam wyjaśnienie. Mi też się zdarza zapominać fakty! Haha! Też je dawno czy...pisałam! xD Dobrze z tym zabijaniem myślisz; to się wyjaśni w praniu, albo się domyślicie, czemu oni przyszli. Czemu te same osoby. Ja lubię plątać, ale zawszę muszę uważać, aby sama nie wpaść. Toteż niedługo robię sobie tour po własnym opowiadaniu...Rozumiem o co ci chodzi, że nie wszystko naraz.
Cóż ja mogę... znudziła mi się Bella i wolę pisać o Ness, która, sama wiesz skąd pochodzi (skąd się wzoruję, ale ciii). A to wciąż twilight, bo Ness jest 1plan :P Z tymi imionami; cóż... Nikki miała być, a potem sie kapłam, że tak ma też aktorka na imię, więc drugi dzieciak po akatorze dostał. I potem tak jakoś się potoczyło:P
Co do opisów... Ja czasem mam drobne wątpliwości, że coś dobrze określam, ale piszę z obrazem przed sobą w głowie; naprawdę, jak opisuję akcje albo "magię", to zawsze sobie ją wyobrażam. Może dlatego dobre wychodzą? Co do postaci - musiałam zrobić różne charaktery, wykreować każdą postać osobno, toteż pewnie każdy będzie miał faworytów :D
Nie lubię ciągłych rzeczy. W grach gram kilkoma postaciami, piję różne rzeczy za dnia, ubieram się w co innego (serio, tak ze wszystkim prawie) - nie wytrzymałabym z tym ff bez odskoczni, ale tą odskocznią są perspektywy, co dajem i możliwość pisania jednego ff tylko jednozceśnie. To złoty pomysł dla takiej osoby jak ja!
Beta - Nellas, dziękuję.
Zapraszam na kolejną, mam nadzieję nieprzesadną, dawkę akcji. Kolejny rozdział rozpocznie się wciąż tą samą akcją i nie wiem, czy nawet nie przetrzyma się w niej w całości, ale z całą pewnością jeszcze kolejny rozdział będzie spokojniejszy.


Rozdział 9


Biegłam przez las. Co chwilę musiałam uskakiwać gwałtownie w lewo lub prawo tak, aby nie uderzyć w jakieś drzewo. Wybiłam się jedną nogą w górę i, wylądowawszy z lekkością godną ducha na miękkiej ziemi, kilka metrów dalej, nie przerwałam biegu.
To było niesamowite. Czułam wiatr smagający moją szyję, opływający ją i unoszący włosy. Jednocześnie dawał wspaniałe uczucie, które kojarzyło mi się z wolnością. Nie tylko jako stan fizyczny, ale i psychiczny. Ta pozytywna energia, którą zyskałam dzięki biegowi, nie poprawiła tylko mojego samopoczucia, odcięła mnie od jakichkolwiek myśli i choć wiedziałam, gdzie muszę biec, delektowałam się wolnością jak tylko mogłam. To było zbyt cudowne, aby się od tego oderwać w jakikolwiek sposób.
Sytuacja zmuszała mnie do myślenia, ale te pomysły dochodziły jakby z oddali. To uczucie było niewątpliwie najwspanialsze na świecie. Mięśnie nie męczyły się, a wręcz przeciwnie – pracowały razem ze mną, niczym dobrze naoliwiona maszyna. Dostrzegałam cudowność ludzkiego ciała. Niesamowite było, jak moje mięśnie wiedziały, jaki ruch mają wykonać i jak idealnie pomagały mi w każdym kroku, skoku. To rzecz, którą każdy człowiek z natury potrafi, ale to była też wolność. Wątpiłam, aby wiele osób ją poznało. Tak samo jak harmonię między ludzkim ciałem a umysłem, zmysłami i otoczeniem. Przez chwilę zabolało mnie to, że las ma swój koniec; że mam jakiś cel. Poczułam się jak w domu i na myśl zniszczonych pól na rzecz ogromnych miast, zanieczyszczeń, zabolało mnie serce. Nie chciałam już nigdy stąd wychodzić, jakkolwiek dziko by to nie brzmiało. Wszystko, czego doświadczyłam w tym biegu, stało się teraz priorytetem mnie całej – ciała, zmysłów, umysłu, duszy. I prawdopodobnie, gdyby ludzie nie zachowywali się na planecie niczym wyniszczający rak, to nie byłoby wielu problemów – ocieplenia klimatu, przeludnienia i głodu. Ludność ciągle czułaby tą wolność. Ale nie, człowiek zbłądził i wybrał pozornie lepszą, a wprawdzie gorszą drogę. Już sobie wyobrażałam grupę pierwszych obywateli i ich poczucie swobody. A potem odniosłam wrażenie, że z pokolenia na pokolenie pomijano to i w końcu gatek ludzki zupełnie o tym zapomniał. Zbudował imperium, w którym nawet on sam się gubił.
Ale wolność, najwyraźniej, zależała w dużym stopniu od serca, gdyż niezależność przywiązywała. A moje serce należało do Jasona, Renesmee, rodziców. I choć teraz czułam się, prawie całkowicie, zdolna do wszystkiego, wiedziałam, że mam cel i w końcu będę musiała się zatrzymać.
Nie odskoczyłam, ale biegłam dalej w stronę grubego i wysokiego drzewa. W odpowiednim momencie podniosłam nogę i zaczęłam wbiegać po pniu, w górę. Grawitacja wydawała się w ogóle nie istnieć, a jeśli, to miała tylko przyjacielskie zamiary. Wolność. To powinno się badać na fizyce, a nie przyciąganie ziemskie, które swoboda miała na własność.
W odpowiednim momencie, kierowana instynktem, odepchnęłam się nogami od pniaka w górę. Przeleciałam pomiędzy dwoma bujnymi konarami i wylądowałam na jednym z nich. Chwilę potem wskoczyłam wyżej, nie dotykając w ogóle mniejszych gałęzi. Nawet natura działała razem z wolnością i wydawało mi się, że drzewo rusza konarami, aby pozwolić mi wchodzić wyżej i zarazem uważać na własne kończyny. Wiedziałam, że tak się nie działo, ale takie odniosłam wrażenie.
Korona drzewa była rozpięta i z góry zauważyłam, że to jedno z najwyższych drzew może nie tylko w okolicy, ale w całym lesie. Kto by pomyślał?
Rozejrzałam się uważnie i spostrzegłam, że jakieś pół kilometra– albo na zupełnie innej odległości, nie mogłam tego zmierzyć na oko – drzewa stają się rzadsze i tworzą pustą przestrzeń, między którą, prawdopodobnie, mogła być droga. Obróciłam się trochę, przyglądając, dokąd wiedzie i gdzie się urywa; mój wzrok także działał razem z wolnością. Oszacowałam, że domek musi się znajdować trochę dalej od drogi i w końcu, odpowiednio okręcona, wybiłam się ze świadomością, że moje kości się nie połamią. Serce trzęsło się w piersi, szczęśliwe, jakby chciało krzyknąć. Uznałam to za dobry pomysł i w połowie drogi do ziemi wydarłam się głośno. Wylądowałam twardo i pewnie na podłożu, ledwie zostawiając w nim jakieś ślady. Zastanowiłam się, czy to nie przeczy prawom fizyki – nic nie złamałam, za to trzasnęłam w grunt z taką siłą, że powinnam tam zostawić twarde, ubite ślady. Ale ziemia zachowywała się inaczej niż powinna.
A potem stwierdziłam, że fizyka jest bezsensowna i pognałam do przodu.
Wyskoczyłam przed siebie, a przy lądowaniu wybiłam się jeszcze mocniej i niczym rakieta poleciałam do przodu. Unosiłam się blisko podłoża, ale szybko, więc gdy zaczęłam upadać, od razu zmieniło się to w bieg. Byłam zaskoczona, jaką prędkość rozwinęłam. Prawie że gubiłam się w tym szaleńczym rytmie, ale mięśnie wciąż kibicowały mi i dawały z siebie wszystko. Przyjęłam sportową pozycję i zaczęłam pędzić nawet trochę szybciej. Moje stopy ledwo dotykały gruntu, a ten już spod nich znikał.
W końcu prosta urwała się gwałtownie i, zmuszona skokiem, znacznie zwolniłam. Praktycznie zaczęłam się rozpędzać od nowa. Wyskoczyłam w górę, słabiej niż planowałam, aż nagle poczułam jak ulatuje ze mnie cała energia. Mój wzrok niespodziewanie przestał być ostry, a mięśnie zerwały kontrakt harmonijnej współpracy. Poczułam się zupełnie skonfundowana, gdy ogarnęła mnie senność. Byłam tak blisko ziemi...
...i straciłam kontakt ze światem na kilka sekund. Doznałam ogromnie silnego wstrząsu, a gdy otworzyłam oczy, moje ciało z zawrotną szybkością obracało się wokół własnej osi, uderzając przy tym o ziemię. Za każdym razem czułam, jak moja skóra robiła tą dziwną rzecz. To było okropne; ni to ból, ni to ulga. Takie nijakie coś. Wolałabym czuć ból, a to zaś zdawało mi się okropne. Nieludzkie.
W końcu – pomyślałam, gdy poczułam silny nacisk na plecach i falowanie skóry w wielu miejscach. Najwyraźniej walnęłam w drzewo. Ileż można „dachować” po ziemi? Myślałam, że biegłam wolno, ale najwyraźniej straciłam poczucie szybkości.
Podniosłam się i rozejrzałam. Na początku zieleń lasu wydawała się być całkowicie normalna, aż dostrzegłam...
- Alex? - zapytałam zaskoczona. Miałam wielką ochotę spojrzeć na swój strój i zgarnąć z siebie całą leśną ściółkę, ale coś nakazywało mi wpatrywać się w niego.
- Nikki – przywitał się, jakby nigdy nic. Miał cichy głos. Wpatrywał się we mnie uważnie. Ubrany był w bardzo drogą, czerwoną, męską koszule, lekko podniszczone jeansy i czarne, wyjściowe buty. Przemieszał ze sobą wystrojenie się i całkowite olanie stroju; krwista koszula i eleganckie trampki z dodatkiem wypranych spodni i nieuczesanej głowy.
- Co ty tu robisz? - zdołałam tylko wydusić. Odczekałam chwilę, ale nie odpowiedział. Nadal świdrował mnie wzrokiem. W jego oczach dostrzegłam jakiś niezdrowy błysk. Całe ciało mówiło mi, abym uciekła lub go zaatakowała. To niedorzeczne, Nikki, uspokój się. To przyjaciel.
W końcu zmusiłam się do spojrzenia na swój strój. Trampki, mimo moich szaleńczych biegów, nie wyglądały wcale na bardzo zużyte, czego nie mogłam powiedzieć o ubrudzonej, w dwóch miejscach rozdartej koszulce i takich samych jeansach.
W końcu odpowiedział. Pytaniem.
- Biegłaś może do chatki rodziców? - zagaił nagle, a te słowa uderzyły mnie jak wystrzał armaty. Boże, jesteś głupia! Cholera, zupełnie się zapomniałam. O wszystkim – nie pomyślałam o tym, że Alex znajduje się w tym lesie. O tym, co teraz robi Ness i Jason. .Jezu święty.
- Muszę iść – wyszeptałam przerażona. - Co tu robisz? - ponowiłam pytanie.
- To samo co ty – odparł, a po chwili przekrzywił głowę. - W sumie to nie to samo. Ja robię coś, a wy staracie się mi pokrzyżować plany. Gdzie Jason i Ruda? - spytał. Odebrałam to jako atak na przyjaciółkę, gdyż bardzo dobrze znał imię Renesmee.
Jesteś idiotką. Pewnie, że krzyżujemy mu plany. Myśl, nie możesz z nim gadać.
Ale mój mózg zdawał się spowolniony.
- Idą do chatki – powiedziałam, nie będąc pewna czemu.
- Ścieżką? - domyślił się. Pokiwałam głową. - Och, to świetnie.
Przykuł tym moją uwagę.
- Czemu „świetnie”?
- Bo tam też szli Dubeltówka i Dave. - Zamyślił się na chwilę, a ja przestałam na ten czas oddychać. - Jeśli Renesmee walczy z którymkolwiek, zapewne już po niej. Co do Jasona... nie jestem pewien, czy nie dałby sobie rady z Davem. No, ale Ruda jest słaba, więc w każdym razie...
Znów atak na Ness.
- Co masz na myśli? - zapytałam twardo. Westchnął.
- No to, że się biją. Widzisz, w domku jest taka karteczka, którą wszyscy starają się zdobyć. Nieuwaga rodziców, sama rozumiesz...
Ale ja nie rozumiałam; po prostu zareagowałam, tak jak robię zwykle. Spontanicznie. Już zrozumiałam, że on nie jest przyjacielem, materiałem na pogawędkę. Rzuciłam się w jego stronę z jakimś krzykiem. Byłam szybka, tak szybka, że nie nadążałam za myśleniem nad ruchami. Zero strategii. Szybkość dawała mi tę pewność, że zawsze trafię...
...lub nie. Zanim moja pięść uderzyła Alexa, dopadło mnie nagłe zmęczenie. Przed oczami zrobiło mi się ciemno, jakbym zemdlała, choć zachowałam przytomność. Dziwne uczucie – miałam świadomość, ale zero wyczucia czasu. Gdy już byłam w stanie otworzyć oczy, poczułam ucisk na głowie. Zrozumiałam, że nie mogę się ruszać.
- Nie wspomniałem. - Zaśmiał się wesoło. - Wiesz, twój dar jest ciekawy. Zamienia cię w amazonkę. Ale mój jest o wiele lepszy. Potrafię mieszać w głowie. Wiesz, że te umiejętności właśnie stamtąd pochodzą? A ja potrafię przekonać twój mózg, że nie masz tej umiejętności. Albo że cierpisz na AIDS lub raka. Ba, nawet paraliż. Nikki, wiesz, że dolega ci teraz niedowład mięśni? Ciekawą kwestią jest też perswazja. Nie zawsze mi wychodzi – dodał z goryczą, ciągnąc mnie po ziemi jak śmiecia. Chciałam się szamotać, ale nie mogłam. Kątem oka dostrzegłam strumień bardzo jasnofioletowego światła, wychodzącego z jego ręki. Nie miałam pojęcia jak to działa, ale oglądałam filmy science fiction i swoje miałam w głowie.
- Mój ojciec potrafił grzebać w emocjach. Ja wchodzę głębiej, ale niech to, nie mogę dorwać się do czyichś myśli; to umie tylko tata Rudej. - Chwalił się wiedzą, mocą. Wiedziałam to.
Wpatrywałam się w strumień, który wychodził z jego ręki – trzymał mnie za krótkie włosy – i zanikający po chwili. Wokół tego tworzyły się okręgi, pulsowały, robiły się silniejsze, a potem na sekundę znikały razem z całym światłem. Czekałam chwilę, przestawszy słuchać paplającego Alexa. Gdy kręgi po kilku sekundach wróciły, zaczęłam mentalnie krzyczeć:
Jesteś zdrowa, twoje mięśnie są zdrowe! Zdrowe! Nic ci nie jest, byłaś wolna, możesz się ruszać! RUSZ SIĘ!
Po minucie krąg znikł i całe światło razem z nim. Wtedy zaczęłam próbować się szamotać i wrzeszczeć z całej siły. Nagle poczułam dziwny nacisk na klatkę piersiową, a po chwili zdołałam się wyrwać. Moje serce ścisnęło się, jakby z radości.
Alex zaczął się obracać; zrobiłam jakiś ruch godny breakdance'a, po czym wyskoczyłam nad nim, wybijając się niezdarnie. Wylądowałam blisko drzewa. Obróciłam się. Alex przypatrywał się swojej ręce, a po chwili mi. Ruszyłam w jego stronę i w połowie drogi zaczęłam myśleć, napędzana adrenaliną. Epinefryna w tym przypadku nie działała na ciało, ale mózg – nadążałam z myśleniem. Mój umysł stał się równie szybki, co ciało, a przynajmniej starał się utrzymywać tempo.
Dostrzegłam, jak dziwnie stoi mój przeciwnik; niby wyprostowany, a jednak jedna jego dłoń, wisząca prawie bezwładnie przy pasie, miała złączone wszystkie palce i wycelowane we mnie. Wiedziałam, co to znaczy. Odskoczyłam niczym bramkarz i zobaczyłam błysk. Straciłam przytomność, a gdy ją odzyskałam, uderzyłam klatką piersiową o glebę. Użyłam rąk do odbicia się i, niczym jaszczurka, zwinnie wspięłam się po drzewie.
- Ech – westchnął. - Nie umiem rozdzielić gadania od myślenia. Zejdź – poprosił takim głosem, że przez chwilę zapomniałam o całym świecie.
A potem przypomniało mi się, co mówił o perswazji. Nie słuchałam go właściwie, ale wiedziałam, że może skłaniać ludzi do różnych rzeczy. Wciąż przytulając drzewo, odskoczyłam. Wylądowałam tuż przy Alexie, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić – a chciał – wyskoczyłam w stronę kolejnej gałęzi niczym tygrysica. Nadal wydawało mi się, że pomaga mi „wolność” i że drzewa pasują do mnie jak ulał. Odskoczyłam na inne, a potem znów na ziemię. Zaatakowałam Alexa, ale odsunął się i błysnął promień. Odruchowo podskoczyłam, a światło, otoczone kręgami, rozpłynęło się jak mgła. Nigdy nie byłam dobra w strategii.
Stanęłam na gruncie twardo, a po chwili wyskoczyłam w stronę losowej gałęzi. Odbiłam się od pnia nogą – nie złamał się, choć moja siła powinna to zrobić – i poleciałam w stronę następnego. Odepchnęłam się stopą od konara i wspięłam się na samą koronę. Sprężyłam mięśnie i wyskoczyłam, zginając się w łuk, w stronę innego, niższego drzewa. Wylądowałam na nim ciszej niż się spodziewałam. To wyglądało tak, jakby las chciał zachowywać się spokojnie. Namierzyłam Alexa – rozglądał się, co znaczyło też, że mnie zgubił. Wybiłam się w stronę korony, do której był odwrócony plecami. Bez wahania wystawiłam dłonie i zjechałam po drzewie, obrywając w wielu miejscach korę. Moje dłonie nie odniosły najmniejszego obrażenia.
Wywołałam hałas, a teraz postawiłam nogę na pniu i wybiłam się, robiąc jakiś dziwny ruch; podczas skoku zgięłam się w łuk, a razem z tym zaczęłam okręcać w tył. Gdy Alex odwrócił się w stronę drzewa, przelatywałam nad nim twarzą do ziemi, a po chwili wykonałam pełny obrót i gładko przyczepiłam się do kolejnego pniaka, tym razem chudego. Objęłam go rękami i nogami, przywarłam do niego plecami. Gdy mój przeciwnik ponownie zaczął się rozglądać, skoczyłam w miejsce, które przed chwilą przejechał wzrokiem. Z wahaniem przystawiłam dłonie, paznokciami wycelowane w korę. W końcu jednak rozmyśliłam się i zgięłam je w pięści, a następnie z całej siły zdzieliłam drzewo. Utworzyła się swego rodzaju zapaść, a ja wyrwałam spory kawał drewna. Złamałam go w pionie na pół tak, aby był lżejszy i poręczniejszy. W jednym miejscu ścisnęłam dłoń, tworząc coś, co przypominało rączkę.
Jakbym trzymałam ogromny miecz w ręce. Strasznie gruby.
Odbiegłam, okrążając Alexa. Jakby na moje życzenie, obracał się w tę stronę, w którą podążałam, tyle że tak, iż mnie nie widział. W końcu wyskoczyłam w stronę losowego drzewa, w górę, okręciłam się w powietrzu i na chwilę przywarłam do pnia samymi stopami, niczym pająk. Gdy już miałam zacząć spadać, wybiłam się prosto w stronę Alexa. Kawał drewna trzymałam w prawej ręce, a tę przy głowie. Gdy byłam blisko, wróg już się obrócił, zaalarmowany niesamowitym, głośnym świstem. Zamachnęłam się tak, jakbym chciała odciąć mu głowę. Jedyne, co zrobił, to schylił się. Przeleciałam jeszcze kawałek i rąbnęłam moim „mieczem” w inne drzewo. Broń rozleciała się i w dłoni została mi tylko połowa tego, co wcześniej. Ale to nawet lepiej, gdyż końcówka miała teraz wiele ostrych krawędzi. Pobiegłam w stronę Alexa, nie myśląc, czy go zabiję, po prostu celując w niego mieczem niczym rapierem. Nie zdążyłby uskoczyć, za to miał czas się okręcić. Jeden z wystających kawałków wbił mu się w ramię. Odleciał i zobaczyłam z zaskoczeniem, że jeden z promieni poleciał w moją stronę. On cały czas był gotowy do ataku. Odwróciłam się, ale po chwili straciłam chęć. Mięśnie zwiotczały nagle, a drewno wypadło mi z ręki.
Leżąc na ziemi, obserwowałam Alexa. Jego dłoń cały czas wycelowała była we mnie, tyle że tym razem jawnie. Strumień światła bladł z takiej odległości, a ja mogłam się nawet trochę ruszać, ale nie wystarczająco, by uciec. Jakby czytając w moich myślach, chłopak spojrzał na strumień, po czym szybko podszedł do mnie. Światło nabrało mocnego koloru, pojawiły się też jasne kręgi w fioletowej otoczce. Już nie mogłam się ruszyć.
Mój przeciwnik złapał kawałek drewna, tkwiący w jego ramieniu i bardzo powoli zaczął wyjmować, krzycząc przy tym głośno. Jego głos rozniósł się echem, które nadało mu jakąś złowrogą barwę.
A potem stanął nade mną, klękając okrakiem. Pulsującą rękę położył na moim brzuchu, co, jak podejrzewałam, uniemożliwiło mi nawet próby wyrwania się.
Czułam się źle. Uwięziona we własnym ciele. Nieswojo. Miałam wrażenie, że zaraz coś mnie zdusi, jakbym dostała niespodziewanej klaustrofobii; chciałam zadygotać ze strachu, że zostanę zgnieciona, ale było zbyt ciasno. Pociemniało mi przed oczami, chciałam zacząć oddychać spazmatycznie, ale ta skorupa była taka mała, niedopasowana do mnie, że nie mogłam nawet unieść klatki piersiowej.
- Moje faux pas – wymamrotał. - Za mocno cię przyparłem.
Wszystko momentalnie wróciło do normy: zaczerpnęłam gwałtownie powietrza.
Wtedy zobaczyłam Alexa. Przypatrywał mi się uważnie, jakoś dziwnie – jakby ze smutkiem, który ukrywał. Przejechał dłonią po moim policzku, odgarnął włosy za ucho, opiekuńczym, ciepłym gestem. Poczułam przy tym przejmujący żal, zagubienie... Ale wtedy Alex poderwał się, a te uczucia zniknęły. Na jego twarzy wykwitła wściekłość, a zaraz potem to szydercze opanowanie, niczym maska, którą ostatnio ciągle wkładał. Poczułam smutek, współczucie. Nie potrafiłam nad sobą zapanować, bo choć wciąż nie mogłam się ruszać, moja dusza zanosiła się dygoczącym szlochem. Sama nie wiedziałam, co mnie opanowało.
- Szczerze... - zaczął z ledwie słyszalnym wahaniem. Miałam wrażenie, że mój słuch wyczulił się na każdy dźwięk, jaki wydawał. - ... nie wiem, co z tobą zrobić. W razie, gdyby banda moich matołów zawiodła, w co szczerze wątpię, musiałbym dotrzeć w końcu do chatki. Ale z drugiej strony, jeśli kładą twoich matołów...
- Nie nazywaj ich tak – ostrzegłam go, ale zupełnie się nie przejął.
- ... To mam kupę czasu. Powiedz mi, co mam z tobą zrobić? Zabić cię?
Wstrząsnęło mną to. Nie sama groźba, która tkwiła w tym przesłaniu, ale fakt, że udało mu się to powiedzieć tak bez skrupułów.
- Ale – zaczął znów – szkoda by mi cię było. Sam nie wiem, może to przez wspomnienia z dzieciństwa. Ech, mam dylemat.
Moje serce poruszyło się dziwnie, jakby miało ochotę uciec. Nie czułam strachu, nie docierał do mnie bezpośrednio, ale przelewał się do organizmu, niczym trucizna.

*Renesmee

Bree leżała na suchej trawie i twardej ziemi. Wokół niej i nad nią unosiły się drobne odłamki szkła, tworząc błyszczącą kopułę. Przestały się ruszać, choć jeszcze przed chwilą krążyły groźnie. Obserwowałam stronę, z której przybiegłam. Przed chwilą widziałam Jasona – teraz tylko jego przeciwnika. Rosłego mężczyznę z kozią bródką. Tego samego, który przeciął moje ramię. Jest groźny, to wiedziałam na pewno. Mimo dobrej kondycji Jasona, już na oko mogłam ocenić, że przeciwnik pokonałby go zarówno w walce fizycznej, jak i w potyczce na umiejętności. Martwiłam się o niego. Każdy cal mojego ciała ciągnął w tamtą stronę, ale Nicole zaprzeczała – mamy swojego wroga i musimy go pilnować.
Długą chwilę później okazało się, że zbyt wcześnie uznałam naszą wygraną. Bree wystrzeliła promień, robiąc sobie przejście między szkłem. A gdy, za pomocą Nicole, miało wbić się w jej plecy...
... wystrzeliła dwa promienie z obu rąk, czmychając za drzewo.
Co teraz? - przeraziłam się. Instynktownie przyjęłam pozycję bojową, gotowa zacząć szermierz szkłem.
Bree wyskoczyła zza drzewa. Wystrzeliła promień, który obroniłam tym kryształem, który znajdował się najbliżej. Uderzenie na szczęście nie było silne, ale i tak poczułam wstrząs. Szyba upadła mi pod nogi. Nicole milczała. Poczułam napięcie.
Gdzie jesteś?
Wtedy Bree zaczęła... strzelać. Najpierw z jednej dłoni. Zebrałam kupę szkła, którą zniszczyła wcześniej, broniąc cios szklanym trójkątem, który powstał między nami. Siła uderzenia była mocniejsza niż wcześniej – kryształ wystrzelił w moją stronę tak, że musiałam skupić się jak najbardziej potrafiłam, zatrzymując go obiema dłońmi. Chciałam naśladować w walce styl Nicole. Ale wtedy dostrzegłam, że Bree zamachnęła się, robiąc krok do przodu, i wystrzeliła strumień z drugiej ręki. Jęknęłam panicznie i piskliwie, a ten odgłos zamienił się w niegłośny krzyk. Odskoczyłam w ostatniej chwili, czując, jak moje włosy gwałtownie szarpią do tyłu, za wiatrem, który spowodował promień. Wylądowałam ciężko, czując ból w ramieniu. Nie miałam całego arsenału. Szkło, którego wcześniej używałam z Nicole, zniknęło w połowie – nie wiedziałam, co się z nim stało. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że Bree, podobnie jak ja przed chwilą, trzyma dłonie wystawione przed siebie. Tyle że nie garbiła się i nie ściągała ramion – stała prosto i twardo. Zanim zdążyłam coś krzyknąć, wystrzeliła. Stworzyłam drobny trójkąt i starałam się nadążyć za lotem strugi. Nie miałam jednak czasu używać gestów, które wzmacniały wszystko: ledwo co skleiłam klin i ruszyłam nim, ale nie miałam szans dogonić nim promienia, dużego i potężnego, lecącego w moją stronę, nie wspominając w ogóle o zmianie jego kierunku.
Strumień leciał nisko, bo w końcu siedziałam na ziemi. Przywarłam do niej całkowicie, płaszcząc się i mając nadzieję, że nie trafi mnie, a przeleci tuż nade mną. Wtedy dostrzegłam, co stało się z całym szkłem.
Kałuża srebrnego koloru podpływała powoli, od tyłu, w stronę Bree. Kryształu było więcej, niż wcześniej. Ciekawiło mnie, skąd. Ale zrozumiałam, co robiła Nicole i dlaczego nie odpowiadała.
Promień, zamiast, jak oczekiwałam, uderzyć we mnie lub za mną, trzasnął w ziemię tuż przed moją głową. Z krzykiem uniosłam się w powietrze i wylądowałam pięć lub dziesięć metrów dalej, czując kawałki ziemi pod koszulką i we włosach. Starłam sobie dłonie, starając się zamortyzować upadek. Niemal natychmiast dostrzegłam, że Bree macha dłońmi, jakby miała w nich rzucane noże. Promienie wylatywały z zawrotną prędkością.
Usłyszałam jedno słowo.
Domek.
I dopiero wtedy zorientowałam się, że dwa metry ode mnie jest chatka. W celu uniknięcia zderzenia z nadciągającym pomarańczowym strumieniem, pognałam w tamtą stronę i znów poczułam świst. Schowałam się za drewnem, a potem usunęłam dalej. Niemal natychmiast promień rozbił na drzazgi ścianę przede mną. Muszę wejść do środka...
Nie. Biegnij w jej stronę, teraz!
Świat zatrzymał się nagle. Że co mam zrobić? To nielogiczne, całkowicie wykraczające poza jakikolwiek... A wtedy myśli się urwały. Szkło.
Odczekałam, ku niezadowoleniu Nicole, aż promienie przestaną przelatywać. Teraz, gdy nabrały mocy, kojarzyły mi się ze świecącymi glizdami, wokół których, liżąc powietrze, parowało coś, co wyglądało jak gaz. Odrzuciłam tę myśl i wybiegłam, szaleńczym sprintem, najpierw zza domku, a potem w stronę Bree, która rozglądała się uważnie. Na szczęście, najwyraźniej szukała szkieł w powietrzu, nie patrząc nawet na własne nogi. Kałuża była spora, a ja nie miałam już żadnej amunicji. Niczego, czym mogłabym się obronić.
Bree usłyszała mnie. W mojej głowie zapanowała pustka: nie chciałam już biec, ale uciekać tam, gdzie pieprz rośnie i jeszcze dalej. Po raz chyba pierwszy, moja głowa zupełnie mnie nie słuchała; nie nadążałam za sobą. Opanował mnie strach na myśl o promieniach muskających moje włosy, wybuchających tuż przy klatce piersiowej... Zanim się zorientowałam, instynkt przetrwania pociągnął moje nogi w prawo. Nie słyszałam absolutnie nic, jakbym była po wodą...
A wtedy poczułam ruch w samej sobie, a moje ciało zatrzymało się z takim impetem, że poleciałam bezwładnie do przodu i upadłam na ziemię. Poczułam ból w sercu, ale nigdzie więcej, jakby ziemia nie robiła mi krzywdy. Nie wiedziałam, co się stało, ale nie mogłam racjonalnie myśleć. Tyle że teraz coś blokowało także chęć chowania się.
Tym „czymś” była Nicole. Gdy już, prawdopodobnie trwało to dwie krótkie sekundy, odzyskałam trzeźwość umysłu, natychmiast zaczęłam analizować sytuację. To Nicole mnie zatrzymała, poruszyła moim ciałem. Zaczęłam rolować się po ziemi, orientując się, że Bree może wystrzelić w każdej chwili...
Spokojnie, już po przedstawieniu – usłyszałam jej głos. Zamarłam w przerażeniu i prawie natychmiast się rozluźniłam. W pierwszej chwili myślałam, że chodzi jej o to, iż na pewno umrzemy. Ale moja własna inteligencja mnie prześcignęła, wyjaśniając, że chodziło o tę sztuczkę z kałużą szkła.
- Czy ona nie żyje? - zapytałam przestraszona, starając się podnieść. Adrenalina znów zgasła, dając mi odczuwać cały ten ból pojedynku, który wcześniej został przez nią stłumiony. Jęknęłam, poczuwszy ostre kłucie w ramieniu i uświadamiając sobie, że mam boleśnie starte dłonie i kolana. W dodatku moje mięśnie stały się jakby miękkie, tak, że niemal ich nie czułam, ale także odmawiały pomocy przy podnoszeniu się – dwa razy upadłam z powrotem na ziemię. Doznałam jeszcze szumienia w głowie. Słowem, miałam wrażenie, że zaraz zemdleję.
W końcu dźwignęłam się na nogi, wyginając je niesamowicie w kolanach, ledwo stojąc. Mięśnie protestowały, jakby ułożyły się do snu. Wtedy zobaczyłam Bree. Z moich ust wydostał się krzyk, a potem jęk.
Moja przeciwniczka wyglądała jak... nawet trudno było to nazwać. Otaczało ją szkło, a miejscami lustro. Ledwo ją widziałam zza warstwy jej więzienia. Ona nie żyje – zaczęłam panikować. Ona nie żyje!
Żyje – uspokoiła mnie Nicole. Może oddychać, zostawiłam jej wystarczająco miejsca przy klatce piersiowej i twarzy. Ale za Chiny nie ruszy nogami i rękami.


*Jason

Cały obszar przede mną zaszedł mgłą. Znieruchomiałem. Zacząłem niespokojnie krążyć po granicy iluzji. Stawiałem nieostrożne kroki, nie zdając sobie sprawy, że to dla mnie niebezpieczne. Nadepnąłem na suchą gałąź i prawie w tym samym momencie obok mojej głowy coś przeleciało. Odskoczyłem. To wyglądało jak widzialny wiatr. Zniekształcało lekko obraz wokół siebie, było wielkości noża kuchennego. Oprócz gazu (zakładając, że to jednak nie wiatr), który unosił się, ukazując wielkość niewidzialnego przedmiotu, rzecz wyleciała z tego dymu, pociągając go za sobą.
Wtedy poczułem na ramionach czyjeś dłonie. Szarpnąłem się, przestraszony, odwracając i celując pięścią w... Ojciec chwycił moją dłoń w locie.
- Tata? - wydusiłem, ale on tylko przyłożył palec do ust.
Za nim zobaczyłem matkę. Przykładała małą piąstkę do mostka. Trochę jak Renesmee. Zorientowałem się, że wstrzymywałem oddech. Ojciec puścił mnie i skierował się do mamy:
- I jak?
- Podobnie do Ellen. Pamiętasz jej styl? Tyle że on używa samego powietrza albo... Bóg wie czego. A ta chmura go maskuje, ale on w niej widzi. No i ona wzmacnia efekt cięć.
Tata kiwnął głową.
- Gotowa?
- Moment – wyszeptałem tak cicho, że ledwo mnie usłyszeli. - Gotowa do czego?
Matka pokiwała głową, co nijak dało mi odpowiedź na pytanie. Upuściła dłonie, ścisnęła w pięści. Ojciec położył ręce na ramionach Alice, a jej oczy zaszły bielą. Przeszła obok niego, a on ją puścił. Serce podskoczyło mi do gardła.
- Tam kończy się... - Nie miałem żadnego błyskotliwego pomysłu na dokończenie tej wypowiedzi. Tata zupełnie się tym nie przejął.
Mama robiła kroki lekkie, jak baletnica, niemal unosząc się nad ziemią.
- Potnie ją! - zaprotestowałem i chciałem ruszyć w jej stronę, ale ojciec złapał mnie za łokieć. Odwróciłem się spanikowany. - Puść mnie, ona nie może tam...
Tata wskazał podbródkiem na mamę. Zbliżała się do mgły. Wtedy puścił mnie. Oni nie rozumieją...
Wtedy mgła zniknęła. Gdy wróciłem wzrokiem na ojca, miał zmarszczone brwi i zamknięte oczy.
Spojrzałem na matkę. Dave był najwyraźniej skonfundowany i jakby... śpiący. Jego uśmieszek zupełnie zniknął z twarzy. Gdy zobaczył przed sobą drobną kobietę, zmarszczył brwi jeszcze bardziej, a potem od razu naprężył mięśnie. Mgła zaczęła się roznosić, po czym znów zniknęła. Ale zobaczyłem, że na pociętej niemal wszędzie ziemi nadal tworzą się, tyle że rzadziej, cięcia.
Mama szła w jego stronę, aż nagle odskoczyła. Sekundę później miejsce, w którym stała, przecięło się. Ruszyła do przodu, nagle się schylając lub robiąc kroki w tył i odchylając się gwałtownie. Dave patrzył na nią zagadkowo. A potem jednocześnie stały się dwie rzeczy; Alice zrobiła krok w bok, a jakieś dwie setne sekundy później mężczyzna wybił się w jej stronę. Padł jak długi na ziemię.
- Co ona robi? - wydusiłem.
- Przewiduje jego ruchy. A ja tłumię pozytywne emocje; przeszkadzam mu w skupieniu się i nawołuję do nagłej, bezsensownej agresji.
Odwróciłem się bez słowa w ich stronę. Mama podskoczyła w tym samym momencie, w którym Dave wykonał gwałtowny ruch i spróbował kopnąć ją w golenie. Zrobiła spokojny krok w tył, a jego łapa przeleciała obok jej nogi i zacisnęła się na powietrzu. Oczy wciąż miała białe.
- Wiesz, ona nie widzi teraźniejszości. Przesunęła się dwie sekundy w przyszłość, co jest dla niej dosyć łatwe; gorzej z przenoszeniem ruchów na ten czas. Tam wystawia się na uderzenie, a tu ich unika. To dosyć trudne do wytłumaczenia, sama nauka tego zajęła jej wiele czasu – mówił ojciec, jakby rzucał sportową ciekawostką, wciągał mnie do rozmowy o czymś zwyczajnym. Gapiłem się na mamę.
Teraz Dave dźwignął się na nogi i zamachnął w jej stronę. Uchyliła się, a potem szybko cofnęła, najwyraźniej przed przecięciem. On znów skoczył w stronę Alice. Krok w bok, a potem wycelowała nogą w jego krocze. W tym samym momencie ojciec skupił się bardziej. Dave najpierw jęknął, a potem zawył, jakby obdzierali go ze skóry. Matka, z tym samym stoickim spokojem, wślizgnęła mu się na szyję, zacisnęła nogi wokół gardła i przyłożyła do niego też ręce. Dusiła go prawą ręką, a dłonią trzymała za zgięcie lewej, przytrzymując ją w żelaznym uścisku. Dave szamotał się chwile, ale ona za każdym razem uchylała się przed jego rękami, raz jedynie dała uderzyć się lekko w ramię. W końcu mężczyzna przestał się ruszać. Zeszła z niego. Dostrzegłem, że oddycha, ale się nie rusza.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Czw 14:04, 06 Maj 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
TempestaRosa
Wilkołak



Dołączył: 18 Sie 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 8 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Cardiff

PostWysłany: Pią 21:10, 07 Maj 2010 Powrót do góry

Nie licząc faktu, że ty osób naobiecało komentowanie, a nikt tego nie robi, to jestem... czuję się dziwnie po przeczytaniu rozdziału. Naprawdę. To znaczy, wiedziałam, że z Alexem jest coś nie tak i w ogóle. Sądziłam, że to dlatego, iż czuł się opuszczony, a oni go w coś wciągnęli... To jest Bree i Dave. A teraz, w tym rozdziale, przez to co mówił nabrałam niemal pewności, że to on jest bardziej ich szefem niż oni jego, nieprawdaż? Jego moc też jest nietypowa. Alee o tym zaraz.
W ogóle rozdział był zdeko zagmatwany i prosty zarazem. Mimo że praktycznie przez 100% tekstu toczyła się akcja, akcja, a nie rozwijały się żadne wątki, to to, co mówiły postacie, przynosiły mi wiele rozmyśleń. Niby taka zwykła rozmowa, a nadała Alexowi postać Tego Złego. Nabrał dla mnie gorszych barw, w sensie oczywiście nie takim, że jest gorzej wykreowany czy niefajny. Po prostu zły. Wiadomo. No i dotychczas myślałam, że dar Nikki jest najlepszy i ona po prostu musi wygrać; nie może z nikim przegrać. A mimo to Alex potrafi ją pokonać, albo raczej prowadzić walkę na wyrównanym poziomie. Naprawdę, nadałaś Nikki tak prosty dar, który rzucił wręcz iluzję, że jest niepokonana, silna, niezwykła; w dodatku to, jak martwił się Jason, że ona wgniecie kogoś w ścianę albo jej zachowanie w szkole (przy sklepiku). A Alex wydawał się taki... zwyczajny. Mimo że był bratem bliźniakiem Jasona, to nie pomyślałabym, że też ma dar, póki tego nam na tacy nie wyłożyłaś. A tu się nagle okazuje, że on coś wie, skądś (karteczka). I w dodatku jest bardzo silny, na tyle silny, aby pokonać, obezwładnić, poniżyć super-woman. Cóż... lubię go xD A teraz, gdy Nikki nie ma długich włosów, mam jakiś problem z wyobrażeniem sobie tego latania po drzewach, bo co sobie nie wyobrażam, to zaraz widzę bujne, długie blond włosy latające smagane wiatrem, a zaraz potem wytrącasz mnie z transu pisząc, że złapał ją za krótkie włosy, to, tamto!
Walka między Renesmee a Bree. Normalnie szok! Naprawdę szok. W ogóle, już nie dam rady wyjść z podziwu i mianuję teraz i oficjalnie Ness moją ulubioną bohaterką twojego przegenialnego opowiadania! Nawet Alex z góry założył, że ona z nikim nie da rady; podczas gdy było na odwrót - to Jason miał większe opały. Jej sposoby na pokonanie Bree są niezwykłe. Miotanie szkłem (szermierz, tak to nazwałaś - świetne określenie, pomogło mi sobie wyobrazić jej styl walki. Tak czytając, oprócz skomplikowanego i surrealistycznego, acz zgrabnego opisu każdej sztuczki to właściwie miałam wrażenie, że ona to robi wolno, że się jej nie śpieszy - że ma czas. A potem dotarło do mnie, że ona to wszystko robi bardzo szybko, tylko jej głowa pędzi na zawrotnym tempie. I tutaj mnie uderzyło coś; Nikki miała na odwrót, ciągle narzekała, że jej głowa nie nadąża za ciałem, podczas gdy Ness tak nie miała, prawda? Moim zdaniem to było genialne posunięcie, które podkreśliło, że mózg Ness naprawdę się zmienia i staje się mądrzejsza, inteligentniejsza i w ogóle taka bardziej zorientowana we wszystkim, jakbyś stuningowała jej trybiki. Tworzenie szklanych tarcz w kształcie trójkąta, używając ich do obrony przed promieniami, oraz rzucanie nimi tak, aby zmienić tor promieni? Genialne! Matko, skąd ty masz takie pomysły. Ale to nic - latająca szklana dzida, a potem kawałki szkła latające jak brylanty naprawdę mnie zachwyciły. Opisywałaś to tak plastycznie, tak wspaniale... A tutaj bum, nowy odcinek i okazuje się, że jej szklana orbita wcale nie okazała się taka dobra, jak myśleliśmy rozdział wczesniej. No ale nie zawiodłaś nas i postanowiłaś pokazać, że Ness umie przeżyć bez Nicole! To, jak próbowała się bronić, sklejać to szkło... to było cudowne, jakbym czytała jakiś zupełnie normalny, świetny opis. W ogóle bardzo mi się podobał styl tego rozdziału. Ale końcówka totalnie mnie zaskoczyła. Ness spanikowała, wreszcie poddała się emocjom, przestała być zawsze gotową, myślącą dziewczyną, a stała się kobietą. No naprawdę... zaparło mi dech w piersiach. A sztuczka, którą wykonała Nicole? Nie jestem pewna, czy dobrze zrozumiałam. To tak jakby otoczyło ją, przybrało jej kształty, jak zbroja czy pomnik, taa? Czad.
Jason w ogóle wydał mi się słaby, przez to, że ma nietypowy dar. No ale umie kombinować. Jest postacią średnią (w sensie: Ness mądra, słaba fizycznie, Nikki słaba z inteligencji, ale silna) a on tak pół na pół. No i cóż. Jego walka była najciekawsza, bo byłam całkowicie pewna, że on zupełnie sobie nie radzi i przegra. Przegrałby, ale... co się stało na końcu?! To znaczy ja wiem, ale... o co chodzi!? Co tam robią rodzice? Przecież ta cała akcja miała się toczyć w sekrecie przed nimi. Ale z drugiej strony w końcu Jason ukradł ojcu samochód - na jego oczach - więc mogli za nimi pojechać. Ładnie to rozegrałaś, tylko zastanawiam się, co z Nikki. Jej rodzice nie przyjdą, a ona ma przecież niemałe kłopoty teraz. Z drugiej strony może Ness ją obroni? Nie, nie wiem. Wolę nie zgadywać, bo przecież każdy wie, że ty i tak zaskoczysz nas swoimi oryginalnymi pomysłami. Po prostu - nie, nie zgaduję.
Ale korci mnie jeszcze jedno. Jaki papierek miał na myśli Alex? To, co widziała Ness w wizji Jasona, to, jak przekierowała wszystko, znaczy, że coś jest w domku (nie pamiętam, czy był tam świstek papieru, ale być może!) ale co właściwie tam pisze? Co oznacza "nieuwaga rodziców"? I co miała na myśli Alice, mówiąc, że styl Dave'a jest podobny do Ellen? To jego matka? Znają ją z przeszłości?
Eeech, poddaję się. Ludzie, komentujcie xD Pozdrawiam :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 9:40, 09 Maj 2010 Powrót do góry

I wreszcie zjawiłam się, żeby skomentować. trochę późno a nawet po czasie ale ważne, że przybyłam, przeczytałam i skomentowałam.
a więc co do akcji to jest jej sporo a nawet cały ff oparty jest na akcji. Moja wyobraźnia działa na pełnych obrotach jak czytam ten tekst. bardzo podoba mi się ukazanie uczuć i ruchów jakie wykonują bohaterowie. To tak jakbym oglądałam film. niekiedy mam wrażenie, że oglądam Matrixa Laughing Tyle tu akcji. podoba mi się jak opisane są emocje Nikki podczas biegu, ta jej wolność zewnętrzna jaki i ta wewnętrzna. A tu mnie Alex zaskoczył, on tez ma więcej darów, potrafi mieszać w umyśle i panować nad innymi. Ale Niki znalazła też na to sposób, nie na długo. Jestem ciekawa co zrobi z nia, mam nadzieję, że nie zabije jej.
gdzie jest Nicol?? już myślałam, że opuściła Renesmee. Na szczęście nie! podoba mi się ta ich współpraca. Jedna drugą dopełnia. Fajne jest też ta walka ich z Bree. Załatwiły ją.
Co w lesie robią rodzice? Nie wiem ale to dobrze, że są. Alice potrafi się przenosić w czasie- fajnie i pożyteczne. Ciekawi mnie co właściwie ukrywają dorośli i czego szuka Alex. To cos jest naprawdę ważne jak chcą to pozostawić w tajemnicy i dzieci poszukują tego.

Życzę dużo weny i czekam na następny pełen akcji rozdział.
postaram się skomentować go.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Holly Black
Nowonarodzony



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 38
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 12:27, 06 Cze 2010 Powrót do góry

Kurczę, ja dopiero od niedawna z powrotem udzielam się na tym forum, bo po prostu na jakieś dwa miesiące musiałam sobie wszystko odpuścić, zająć się szkołą, poprawianiem ocen.
Normalnie masakra. A wiadomo, że milion razy lepiej, fajniej i ciekawiej czyta się Twój FF niż jakąś tam historię, czy zakuwa wzory na matmę... No ale cóż.
Za rok matura, więc będzie pewnie jeszcze gorzej z wolnym czasem.
Ale teraz zbliżają się wakacje, więc będę wszystko nadrabiała :)
Rozdział ósmy - świetny. Bardzo dużo akcji, to bardzo lubię.
Świetne opisy, naprawdę muszę pogratulować.
Genialnie opisałaś wszystko, co się działo.
Ten cios zadany Daveowi przez Nikki - normalnie czułam się, jakbym wszystko obserwowała z boku.
I te ich moce, coraz bardziej przerażające, działające z większą siłą.
Podoba mi się fryzura Nikki :) Tak pasuje do jej charakterku, no nie wiem :)
Ale bardzo ją lubię, można powiedzieć, że moja ulubiona postać w tym ff :)
No i opis jak z cieczy powstawała szyba, też świetny, podobny do daru jednego kolesia z Herosów, więc mogłam sobie wyobrazić, jak mogło to wyglądać :)
Rozdział dziewiąty, również bardzo dobry. Cały czas akcja, akcja i jeszcze raz akcja! Niesamowite :)
I ten Alex, wydaje się taki zły, no nie wiem. I walka dziewczyn - świetnie opisana :)
W każdym razie, dziękuję za tak fajne rozdziały, które umiliły mi czas :)
Życzę Ci weny i czasu i chęci do pracy nad kolejnymi częściami, bo chcę wiedzieć, co będzie dalej :)

Pozdrawiam cieplutko,
Holly Black


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Donna
Dobry wampir



Dołączył: 02 Mar 2009
Posty: 664
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 77 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: from Six Feet Under

PostWysłany: Pon 13:33, 19 Lip 2010 Powrót do góry

Dziękuję osobom, które miały czas i chęć skomentować :) To naprawdę dużo dla mnie znaczy.
behappy - cieszę się, że akcja i opisy wprawiają twoją wyobraźnie w ruch :) To niejako jest moim celem, opisywać realistycznie akcję. W końcu jest ona kluczowym elementem tego opowiadania, więc musi być na jak najwyższym poziomie, a przynajmniej tak wysokim, jak potrafię stworzyć. Co do opisu biegu Nikki, przyznam, że bardzo się do niego przykładałam i miałam kilka podejść, zanim zaakceptowałam tę wersję. Nie wiem, po prostu wydało mi się to takie... magiczne, jeśli rozumiesz, co mam na myśli. Alex owszem, jego dar dzieli się na kilka różnych umiejętności, ale tak samo ma reszta młodych. Nicole wróciła i wraca w tym rozdziale :) Co robią rodzice w lesie? Cóż, osiągnęłam chciany efekt. "Ale dobrze, że są". No widzisz, w tym rozdziale pokaże się cała prawda o celach rodziców - to nie jest tylko pomoc dzieciom - i mam nadzieję, że to będzie jako takie zaskoczenie. Co do karteczki, następny rozdział, jedenasty, wszystko zdradzi. Tak jak obiecałam, ten rozdział kończy aktywną część akcji i następny będzie w bardziej "biernym" nastroju.
Holly. Na początku chcę przeprosić, że nie czytam i nie komentuję twojego wspaniałego opowiadania. Cóż, nie mam czasu. Ostatnio kącik pisarza ucieka mi sprzed nosa - ledwo wyrabiam się z własnym ff'em. Dziękuję za komplementowanie moich opisów, naprawdę bardzo przywiązuję do nich wagę. Cieszę się, że tak działam na Waszą wyobraźnię :D Staram się rozwijać moce i jednocześnie bohaterów - bo zauważ, że w moim opowiadaniu często są skoki w czasie (Np. 2 miesiące później itp.) i oni żyją z tym i muszą się rozwijać psychicznie, aby akceptować tą siłę. Mam nadzieję, że rosną, widać to i że mi to wychodzi. Ten rozdział też jest pełen akcji, mam nadzieję, że miło spędzisz czas, czytając go :)
edit3: już na chomiku [link widoczny dla zalogowanych]

edit2: zapomniałam Beta - Lyphe/Nellas

Rozdział 10

Wpatrywałam się w szklaną figurę i usilnie pragnęłam ujrzeć w niej osobę; przeciwniczkę, która została unieruchomiona. Nadal miałam wątpliwości, co do bezpieczeństwa takiego sposobu, ale starałam się nie kwestionować sprytu i inteligencji Nicole. Dopiero po zdecydowanie za długiej chwili przypomniałam sobie, że moja walka się skończyła. W mojej głowie, jak za dotknięciem magicznej różdżki, pojawił się Jason. Nie wiedziałam, jak mu poszło. Albo nadal szło.
Muszę mu pomóc! - przeraziłam się. Nie zdążyłam nawet podnieść nogi, gdy Nicole warknęła:
Za tobą.
Odwróciłam się z rosnącym przerażeniem. Nie miałam broni, nie byłam przygotowana na kolejnego przeciwnika. Z drobną pomocą Nicole uniosłam dłoń, gotowa próbować walczyć wręcz, ale moja ręka upadła równie szybko, co się podniosła. Wpatrywałam się w osoby stojące przede mną z ogromnym niedowierzaniem.
To sztuczka – powiedziałam z pewnością w głosie. Musi być, prawda? Walczę z kimś, kto ma podobny dar do Jasona?
Mimo to mój mózg analizował całą sytuację. Zwątpiłam. Ten ktoś musiałby znać albo moich rodziców, albo mnie. Nigdy nie miałam szczerych wrogów, osób, które starałyby się mnie prześladować, a co dopiero ludzi nienawidzących mnie do tego stopnia, aby używać takich sztuczek. Nie. Rozważyłam szybko wszystkie możliwości i w końcu stwierdziłam, że najlepiej się odezwać. Nicole była chyba w równym szoku, bo ledwo co słyszałam jej zagmatwane myśli, analizujące sytuację.
- Mamo? - zapytałam zdziwionym głosem. Nie miałam siły choćby spojrzeć na ojca, więc wolałam skupić się na niej.
Matka patrzyła na mnie chwilę, jakby nie wiedząc, co powiedzieć.
- To ja – odpowiedziała w końcu.
- Ale jak?
- Samochodem – stwierdził ojciec beznamiętnie. Rozglądał się uważnie. - Gdzie jest Nikki?
Poczułam, że zbledłam odrobinkę.
- Nie wiem. Dlaczego?
To chyba najgorsza konwersacja roku – wydusiła Nicole.
- Co wy tu robicie? – Ledwo, co udało mi się zapanować nad głosem. Nagle poczułam złość i musiałam powstrzymywać się od krzyku.
Ojciec zmierzył mnie uważnym wzrokiem.
- Jesteś ranna?
Teraz opuściły mnie hamulce. Gdzieś w duchu wiedziałam, że tego pożałuję.
- Co u diabła?! - Uniosłam ręce w pytającym geście pełnym frustracji. - Więc najpierw udajecie, że nic nie wiecie, a teraz wparowujecie na nasze pole walki, pytając się, czy czujemy się dobrze?
- Renesmee, ta sytuacja jest zbyt poważna, aby udawać – stwierdziła mama.
- Aby udawać tylko po to, żeby było wam lżej – uzupełnił ojciec.
- Co?! - krzyknęłam oburzona. - „Żeby było wam lżej”?! - powtórzyłam ze wściekłością. - Myślisz, że jest nam lekko? Zwłaszcza widząc, jak uciekacie od tego tematu? Myślisz, że mi jest lekko, mając słonia w pokoju?* Mając takiego ojca? - Wiedziałam, że słowa są strasznie wredne, ale nie przejmowałam się tym. Wreszcie mogłam z siebie wyrzucić cały ciężar, który skrzętnie ukrywałam przed wszystkimi. - To nie jest łatwe, wiesz? Dla was to już coś normalnego. Ale gdy te rzeczy dzieją się z nami, nie dość, że nic nie mówicie i unikacie tematów, to jeszcze coś ukrywacie! Wiesz, przez chwilę potrafię zrozumieć, czemu Alex uciekł – dodałam ciszej. - Też zaczynam mieć dość tego bagna. Nawet nie wiem, o co walczymy. Nie wiem, dlaczego Alex tak się zawziął i czemu właściwie uważamy go za tego złego. To wy jesteście źli. Samolubni.
Ojciec spojrzał na mnie tak, jak mógłby patrzeć jadowity wąż tuż przed ugryzieniem. Na ten widok miałam ochotę krzyczeć więcej. Ale dostrzegłam zaszklone oczy matki, więc zamknęłam buzię z takim impetem, że zabolała mnie szczęka i zęby.
- Musimy coś ukrywać – zaczęła mówić mama. - Nie mamy wyboru. To nie tak, że nie chcemy... Wy po prostu musicie... - Urwała, gdy ojciec złapał ją za łokieć i rzucił ostrzegawcze spojrzenie.
Poczułam do niego nienawiść. Trochę bezmyślnie odwróciłam się i ruszyłam z impetem przed siebie... Dzięki czemu zauważyłam, że szkło otaczające wcześniej Bree roztrzaskało się na kawałki. Pomyślałam, że to wina Nicole, ale najwyraźniej przekrzykiwałam takie hałasy. A teraz, ze złością szumiącą w uszach, nawet nie usłyszałam ostrzegawczego krzyku mamy i taty.
Nicole? - rzuciłam głucho w pustą otchłań, gdzie ledwie ją wyczułam, w dodatku tylko dzięki temu, że myślała, i to bardzo intensywnie. Nicole? - powtórzyłam, stając i wpatrując się w przeciwniczkę, która tworzyła teraz ogromny promień w rękach, tak silny, że powietrze wokół niego drgało niespokojnie. Zaraz zginę, pomyślałam. W ostatniej chwili usłyszałam szum w głowie, a potem z całego szkła na ziemi stworzyły się trzy trójkątne tarcze – jedna tuż przy Bree, druga idealnie między nami, i trzecia jakieś pół metra przede mną.
Dziewczyna uniosła ręce, wypuszczając promień. Pierwsza tarcza w ogóle nie zmieniła siły uderzenia ani szybkości, za to stała się śmiertelnym wrogiem lecącym w moją stronę szybciej niż promień. Odłamki szkła wtopiły się w drugą tarczę, dzięki czemu ta zrobiła się dwa razy grubsza. A potem i ona poległa, za to odpryski wtopiły się w tę przede mną. Masywny trójkąt szkła w zetknięciu z pociskiem wywołał coś w rodzaju wybuchu, gdyż poczułam, że odleciałam daleko w tył. Praktycznie nic nie zarejestrowałam z ataku, oprócz jasnego, oszałamiającego światła. Kątem oka, a raczej wzrokiem Nicole, dostrzegłam goniące mnie szkło. Promień zniknął.
Lekko zdezorientowana przez upadek obserwowałam, jak wkroczyli do akcji.
Moi rodzice trzymali się za ręce. Chciałam krzyknąć jakieś ostrzegawcze hasło, ale nic nie wydobyło się z mojego gardła, nawet jęk. W ciszy rejestrowałam, jak Bree wystrzela jeden, potężny promień. Ojciec schyla się, a mama idzie dalej, wolnym i twardym krokiem. Wiązka przeleciała nad tatą. A potem dziewczyna zaczęła strzelać szybciej. Dwie wystrzelone smugi wyleciały z rąk mojej, a aktualnie ich przeciwniczki. Ojciec znów się tylko schylił, ale drugi promień ugodził mamę prosto w pierś... Jej włosy podskoczyły, ale ona nawet nie przerwała marszu, gdy światło rozmyło się jak dym tuż przed uderzeniem. Zaobserwowałam, jak Bree marszczy brwi pomiędzy kolejnymi salwami ataków. Najwyraźniej skoncentrowała się na moim ojcu, bo każde szybkie dwa promienie – lub jeden potężniejszy – skierowane były w jego stronę. A on za każdym razem schylał się, podskakiwał lub odchylał w odpowiednią stronę. Szturm trwał jakieś dziesięć kroków, aż dziewczyna poddała się i zaczęła strzelać w moją mamę. Każdy strzał zamieniał się w znikający dym tuż przy jej klatce piersiowej. Tylko raz tata mruknął „dół”, na co mama uchyliła się przed największym do tej pory promieniem.
Marsz trwał dość długo. Im rodzice byli bliżej, tym wolniejsze kroki stawiali, a tym szybsza i zdesperowana stawała się Bree. Gdy byli metr od niej, zaczęła krzyczeć. Teraz wyglądało to jak taniec – dziewczyna machała rękami jak szalona, a ojciec, co sekundę zmieniał pozycję. Widoczne stało się, że przeciwniczka zapomniała o mojej matce, która teraz odsunęła się o dwa kroki. Ojciec wyglądał, jakby był w opałach. Coś ukłuło mnie w serce, ale obserwowałam dalej. Bree krzyczała bezsensownie i miotała coraz szybciej, jej dłonie zmieniały kolor. A potem nagle, gdy myślałam, że ojciec zostanie trafiony, mama zastąpiła mu drogę, stając kilkanaście centymetrów od swojej przeciwniczki. Na twarzy Bree wymalował się taki szok, że przez chwilę wyobraziłam sobie dziewczynę schodzącą na zawał. Te kilka sekund wahania ojciec wykorzystał – podbiegł do Bree i zdzielił ją w kark z otwartej dłoni, a mama przycisnęła palce do jej skroni albo gdzieś niedaleko. Dziewczyna upadła.
Nie mogłam się zdobyć nawet na mrugnięcie.


*Nikki

Wpatrywałam się pusto w Alexa.
- Chcesz mnie zabić? - wydusiłam po jakimś czasie. Czułam się przygnieciona przez nicość, a przynajmniej tak mogłam najtrafniej opisać to uczucie, które rozeszło się po moim ciele. Przeszedł mnie dreszcz.
- No właśnie nie wiem – westchnął i już chciał coś powiedzieć, ale przerwałam mu:
- Co cię tak zmieniło? - zapytałam cicho. Ale wiedziałam, że mnie usłyszał. Mogłam to stwierdzić po jego spojrzeniu, na pół zaskoczonym, zniesmaczonym i złym.
- Co mnie tak zmieniło? - powtórzył w zadumie. - Sam nie wiem. Na przykład fakt, że rodzice mają nas gdzieś? Albo, że coś przed nami ukrywają?
Wpatrywałam się w niego bez przekonania.
- Myślisz, że uwierzę, że tylko to cię zmieniło?
Teraz to on świdrował mnie spojrzeniem. Jego oczy błyszczały.
Potem nagle odwrócił się gwałtownie, zaczął chodzić w tę i z powrotem. Jego krok był jakiś dziwny, nerwowy. Trzymał ręce za plecami. Nawet nie starałam się poruszyć, mimo że nie wiązał mnie już promień. Chyba zdał sobie z tego sprawę, ale zignorował to. Zmarszczyłam brwi, nadal leżałam na ziemi, czekając, aż mi odpowie. Dwa razy otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale zamykał je zrezygnowany.
- Wiesz czemu? - warknął w końcu. - Nie, oczywiście, że nie wiesz – dodał ze śmiechem. A potem podbiegł do mnie, pochylił się z twarzą kilka centymetrów od mojej, z błyskiem w oku. - Nie wiesz, co ci robili, prawda?
Wpatrywałam się w niego bez strachu.
- Kto?
Wybuchnął głośnym śmiechem.
- Isabella, Edward, Emmett, Rosalie, Alice i Jasper.
Zmarszczyłam brwi.
- W takim razie nie wiem.
- Mącili ci w głowie – oświadczył. - Znasz ich dary, prawda? No cóż, nie omieszkali użyć ich na nas. Nas, mam na myśli mnie i ciebie. - Wstał i wyprostował się, wyciągnął.
- Nie rozumiem – oświadczyłam, bo to była jedyna rzecz, jaka przyszła mi do głowy i brzmiała sensownie.
- Wiesz, co robił mój ojciec? Za każdym razem, gdy ja i ty byliśmy w jednym pokoju, przesyłał nam obojętne emocje albo nawet negatywne. Moja mama? Wróżyła sobie, kiedy zrobię krok w twoją stronę i zapobiegała temu. Oni są chorzy. Kiedyś chciałem zaprosić cię na randkę, a zanim wyszedłem z domu, przybiegł ojciec i krzyczał, że mama złamała rękę. Jestem w dziewięćdziesięciu procentach przekonany, że sama sobie ją złamała. A twoi rodzice za to chyba nigdy nie wspomnieli słowem o Alexie. Zresztą Edward i Isabella nie byli lepsi. Ojciec rudej składał raporty o moich myślach za każdym razem, gdy koło mnie przechodził! A potem jeszcze pchnęli cię w stronę mojego brata – dodał, choć myślałam, że przestanie mówić. Wpatrywałam się w niego dokładnie. Manipulowali nami? Nagle dostrzegłam ból w oczach i grymas Alexa. - Nie czujesz się oszukana? - spytał słabym głosem.
- Wiem, że nie zrobili tego, bo mogli. Musieli mieć powód – powiedziałam z przekonaniem w głosie, ale moje myśli podważały ten fakt.
- Tyle to wiem i ja – fuknął, starając się mówić głośniej. W rezultacie jego głos się załamał. - Odpowiedź jest w domku i, szczerze mówiąc, nie wiem, czemu chcecie mnie powstrzymywać.
- Bo to jest złe – szepnęłam tak cicho, że nie jestem pewna, czy w ogóle to usłyszał.
Alex wpatrywał się we mnie z bólem. Miał lekko pochyloną głowę i łzy w oczach. Wyglądał strasznie smutno. Nabrałam ochoty, aby wstać i go pocieszyć.
Wtedy mignęła mi przed oczami kaskada blond włosów porywająca go z miejsca. Chwilę potem podbiegli do mnie... rodzice. Alex leżał na ziemi, najwyraźniej oszołomiony.
Dźwignęłam się na równe nogi. Wytrzeszczyłam na nich oczy, ale nie potrafiłam wydusić słowa. Chyba mózg mi się zawiesił.
Czego nie można było powiedzieć o mojej mamie.
- Coś ty zrobiła z włosami? - przeraziła się i zaczęła pochylać się w moją stronę pod różnymi kątami, mrużąc oczy.
Nie odpowiedziałam, tylko zaczęłam wpatrywać się w leżącego Alexa. Kątem oka zauważyłam, że mama zrobiła to samo. Westchnęła.
- Zrobił ci coś?
- Nie – odpowiedziałam szybko. - Zwierzył mi się.
Oboje rodzice rzucili mi zdziwione spojrzenie. Pewnie nie mieli nawet pojęcia, co Alex dokładnie mi powiedział.
W moim sercu wykiełkowała lekka ochota na bunt. Nie, gorzej. Chciałam uciec z Alexem tylko po to, aby zezłościć rodziców. Ale tym razem nie będę lekkomyślna, warknęłam na siebie. Bo taka zazwyczaj byłam - lekkomyślna. Uświadomienie sobie tego jeszcze bardziej zwiększyło ochotę na bunt. Ale miałam osoby, nad którymi musiałam czuwać. Renesmee. Kellan. Jason.
- Możecie coś... to znaczy... - Nie potrafiłam znaleźć słów na określenie tego, co chciałam powiedzieć. „Nie zechcecie może palnąć Alexa w głowę tak, aby zemdlał – ale nie umarł – i nigdzie nie uciekł?”. Sam chłopak też niespecjalnie pomagał mojej głowie w dobieraniu wersji. - Powstrzymajcie go przed ucieczką, proszę.
Ojciec spojrzał na mnie pytająco.
- Idę do domku. Po kartkę.
Teraz oboje wytrzeszczyli oczy i jednocześnie zaprzeczyli.
- Nie jestem po jego stronie – uspokoiłam ich. - Ale po waszej też nie.
Odwróciłam się, ale zaledwie po pięciu krokach mama złapała mnie mocno za ramię.
- Nie idziesz – powiedziała twardo.
- Powstrzymaj mnie – wycedziłam, rzucając jej ostre spojrzenie. Na początku myślałam, że tylko uciekła przed moim spojrzeniem, ale w rzeczywistości odwróciła całe ciało i pchnęła mnie w stronę ojca. Ten złapał mnie w niedźwiedzim ścisku, niemal pozbawiając oddechu. Spróbowałam się wyszarpnąć, ale był cholernie silny.
- Tato! - fuknęłam. A potem przestałam się szamotać, bo zobaczyłam, że Alex wstał. Ojciec go nie widział, stał plecami do niego, a swoim ciałem go zasłaniał.
Chłopak dotknął palcami tyłu ojca, na co ten puścił mnie i opadł na plecy jak lalka.
- Ja również nie jestem po twojej stronie – szepnął i przebiegł obok mnie. Odwróciłam się zaskoczona. Byłam świadkiem, jak moja mama, niczym bokser, rzuciła się na Alexa w dziwnej pozycji. Podskoczyła, wystawiła łokieć w stronę chłopaka, a potem złapała jedną dłoń w drugą i tak, siłą obydwóch rąk, wymierzyła mu bolesne uderzenie w klatkę piersiową. Zdołałam tylko mrugnąć. I nagle zrozumiałam, że promień Alexa został „dezaktywowany”. Znów się odwróciłam i niemal natychmiast podskoczyłam nad dłonią ojca, który próbował złapać mnie za nogę. Potem przeskoczyłam go i, odwracając się, zobaczyłam, że już wstał. Patrzył na mnie ze smutkiem i niemą prośbą, abyśmy przestali. W odpowiedzi pokręciłam tylko głową. Wziął głęboki wdech, zamknął oczy... po czym otworzył je, naprężając mięśnie i ruszył w moją stronę.
Nie potrafiłam wyobrazić sobie, jak mogłabym uderzyć własnego ojca, ale nie miałam wątpliwości, że jeśli mnie złapie, to będę miała spore problemy z wydostaniem się. A nie mogłam sobie na to pozwolić. Jednocześnie, uskakując tylko przed rękoma ojca, starałam się obserwować walkę Alexa i mamy. Oni nie powstrzymywali się tak bardzo. Alex celował pięścią w jej twarz, ona robiła szybkie uniki. Moja rodzicielka wykazywała się zaskakującą znajomością walki wręcz, podczas gdy przeciwnik dawał radę dzięki wigorowi i szybkości.
Z obserwacji wyrwały mnie dwie rzeczy. Pierwsza, ojciec dotykający mojego ramienia, druga, rozkopana, zapewne wcześniej przeze mnie, ziemia, przez którą teraz upadłam. Zrobiłam fikołek do tyłu i szybko uskoczyłam przed znów starającym się mnie schwytać tatą. To nie ma sensu, muszę mu uciec, pomyślałam. Albo zdzielić go, dodałam w myślach. A tego nie jestem w stanie zrobić.
Nie byłam pewna, czy odzyskałam wszystkie siły, w końcu nie mogłam wyrwać się ojcu, ale zaryzykowałam i wystrzeliłam jak petarda w stronę drzewa, wbiegłam po pniu i ukucnęłam na gałęzi. Obserwowałam walkę mama versus Alex. Jakoś nie odczuwałam potrzeby kibicowania, martwienia się. Nie mogłam wyobrazić sobie scenariuszu, w którym któreś z nich ginie.
Alex spróbował kopnąć moją rodzicielkę w goleń, ale ta odskoczyła i zdzieliła go w twarz z otwartej dłoni tak głośno, że plask usłyszałam aż tutaj. W odpowiedzi została ugodzona nogą w bok. Wystarczająco mocno, aby upadła – chłopak, wyprowadzając uderzenie, sam powalił się na ziemię. Wstał szybko i usiadł na mojej matce i już po chwili użył na niej swojego promienia. Jej oczy zamknęły się, jakby zasnęła. Poczułam ukłucie zmartwienia, ale spojrzałam w dół i zobaczyłam, że ojciec również obserwował walkę. Raz na jakiś czas wpatrywał się we mnie, jakby sprawdzając, czy wciąż tu byłam.
Powinnam była uciec, ale nie mogłam się na to zdobyć. Alex raczej wygrał, używając swojego daru. Cholera.
Alex obrócił przeciwniczkę na bok, po czym pochylił się nad nią, aby zwiększyć siłę promienia.
Wtedy moja mama otworzyła oczy i uderzyła z pięści prosto w nos. Gdy się zatoczył, wyminęła go sprintem, biegnąc w moją stronę. Spostrzegłam, że ojciec zrobił kilka kroków do przodu.
Wtedy zrobili coś, czego bym się nigdy nie spodziewała. Tata złapał mamę za dłonie i kręcił nią jak dziecko we wszystkie strony tak, że jej nogi nie dotykały ziemi. A potem puścił, nie, wręcz rzucił nią, używając najwyraźniej swojego daru. Moja rodzicielka wystrzeliła z nienaturalną szybkością i wymierzyła Alexowi tak silnie uderzenie z nóg, że aż poczułam ból w plecach. Nie zdziwiłam się na fakt, że przestał się ruszać, leżąc dziesięć kroków dalej. Potem jeszcze mama cofnęła się w stronę ojca. Złapał ją w biodrach i podrzucił na wysokość trzech metrów. Matka upadła na stopę Alexa, a sądząc po dźwięku, złamała mu kostkę.
Pamiętałam, że ojciec zawsze podkreślał, jak bardzo brzydził się przemocą. I że nie poradziłby sobie bez mamy w niczym. Teraz zrozumiałam, co jeszcze mógł mieć na myśli. Dysponował niesamowitą siłą, a przelewał ją na uderzenia mamy. Byli niepokonani, jeśli mieliby walczyć z Alexem. Dlaczego o tym wcześniej nie pomyślałam? Matka nie mogła zasnąć, więc chłopak nie byłby zdolny jej uśpić. Nigdy nie zachorowała na nic, więc paraliż też nie wchodził w grę. Tylko, jeśli wyłączyłby jej dar, a skąd miał wiedzieć? Zresztą, został ojciec. Nawet, jeśli zostałby pozbawiony swojej mocy, to i tak mógłby stanowić silnego przeciwnika.
Niczym przez tajemniczą zaporę, obserwowałam, jak moja mama podeszła do ojca i wyszeptała coś do ucha. Nie mogłam trzeźwo myśleć, mój umysł nagle zaprzątnęło wiele rzeczy – co z Jasonem i Ness? Czy Alex został poważnie zraniony, czy po prostu stracił przytomność? Co może znajdować się na karteczce?



*Renesmee
Nicole skrzeczała w mojej głowie, zupełnie nie przejmując się obecnością czytającego w myślach ojca. Na chwilę ją odizolowałam, nie wiedząc, co miałam myśleć. Szok to nieodpowiednie słowo na przeżycie takiej maści. Nie potrafiłabym opisać w stu słowach, jakiego zaskoczenia zaznała moja głowa. Prawdopodobnie stałabym tam i gapiła się na nich, myśląc po pięćset rzeczy naraz, gdyby nie Nicole, która skandowała coraz głośniej, stopniowo wyprowadzając mnie z mentalnego letargu. Wciąż jednak oszołomiona patrzyłam na ojca i matkę badających uważnie Bree, jakby czegoś szukali.
Wtedy Nicole przedarła się przez moje umysłowe bariery i wrzasnęła:
Biegnij do cholernego domku i zabarykaduj się tam, zanim zdążą zorientować się, że ona nie ma tej kartki!
Oczywiście natychmiast przywołało to uwagę mojego ojca, ale Nicole tak postawiła sprawę, aby wyciągnąć mnie ze zdrętwienia. Zrozumiałam nagle, dopiero teraz, że oni nie do końca są moimi sprzymierzeńcami. Nie pokażą nam kartki. Nigdy. Kątem oka dostrzegam Jasona. Machał do mnie, po czym wskazywał na domek z zawziętą miną. A więc pokonał swojego przeciwnika.
Nicole zaczęła robić chaos w mojej głowie, aby ojciec nie dosłyszał myśli mojego sprzymierzeńca. Ruszyłam biegiem w stronę domu i mogłam usłyszeć, jak tata zerwał się za mną. Już miałam wbiec do domku, gdy złapał mnie i, lekkim pchnięciem, zmienił kierunek mojego biegu. Mimo to niemal się przewróciłam. Potykając się o wszystko, w końcu udało mi się zatrzymać.
Skup się. Musimy rozmawiać tak, aby nas nie słyszał.
- Renesmee, nie – zaprzeczył. - To nie wasza sprawa, odejdźcie od tego.
Wpatrywałam się w niego bez emocji. Miałam podniesioną głowę, wydęte usta, twarde spojrzenie i ironiczną minę. Nicole mnie zmieniła, pomyślałam. Kiedyś nie potrafiłabym tak stanąć, przed nikim.
A potem na sekundę zamknęłam oczy, aby w ciemnościach odnaleźć miejsce pobytu Nicole. Chciałam zrobić coś na wzór nici między nami, jak przez labirynt, ale to było trudne, połapać się w sposobie, w którym to wszystko działa. Mimo to zajrzenie tam dało mi jakby więcej mocy, poczułam to. Nie dosłownie, ale wyostrzyły mi się zmysły. To chyba dzięki temu, że zetknęłam się z Nicole. Przez sekundę nie byłyśmy jak dwoje kompanów, ale jedność i zmiana była wyczuwalna. A teraz, zaopatrzona w dodatkową siłę, wciąż miałam Nicole do dyspozycji.
Mama nadal obszukiwała Bree. Wiedziałam jednak, że zaraz po tym tutaj przybiegnie. Nie wiem, jak zadziała jej dar. Stanę się głupsza, jak kiedyś? Albo znikną moje umiejętności związane z lustrem? Może Nicole przestanie istnieć na jakiś okres czasu?
Przesłałam Nicole myśl, jakby zakodowaną, płynącą tą mentalną rurką ode mnie aż do niej, że musimy dać Jasonowi czas.
Wiedziałam, że powinnam dostać się do domku. Czy będę musiała zranić ojca? Wiedziałam, że nieważne jak wielka zmiana zaszła we mnie, nie będę w stanie go zranić... za bardzo. Wychował mnie dosyć surowo, to znaczy w miarę, więc nie mogłam wyzbyć się tego samoczynnego respektu do niego. I miłości, choć wiele razy odczuwałam wściekłość i gniew.
Nicole w czasie moich rozmyślań, i uważnego czytania ich przez tatę, zdążyła zebrać całe szkło, którym wcześniej dysponowała. Jej też podskoczył wskaźnik mocy przez nasze duchowe zetknięcie, jeśli można to tak ująć. I wtedy nagle mnie oświeciło. Jesteśmy dwoma umysłami, jak dwie gazety, które ktoś podsuwa do czytania jednocześnie. To, co musimy zrobić, to walczyć osobno, niezgodnie. Walczyć, czy raczej bronić się.
Mimo wszystko, z całym arsenałem pływającym niedaleko ojca (nawet tam nie spoglądał) nie wiedziałam, co robić. Każdy powinien mieć prawo bronić swoich sekretów. Ale to tylko jeden z niezdrowych punktów widzenia. W końcu ojciec wcale się tym nie ograniczał, prawda? Znał każdą myśl, która miała jakieś znaczenie dla mojego rozwoju. Pozbawił mnie możliwości utrzymywania tajemnic, więc czemu nie odkryć jego sekretu?
Podczas gdy gubiłam się we własnym toku myślenia, tworząc krzyżujące się rzeki zgubnych myśli, Nicole po cichu podsuwała płynną, srebrną substancję tuż pod nogi mojego ojca. Lamentowałam w głowie o tym, że nie będę w stanie go skrzywdzić. Wtedy tata ruszył do przodu z pewnością siebie. Atak.
Szkło frunęło w jego stronę w płynnej postaci, przypominając rozlewającą się wodę – prosty strumień o lekko spiralnych kształtach. Ojciec schylił się tylko, a następnie uskoczył, gdy substancja stworzyła trzy ostre kolce, które raniłyby go, gdyby nie uciekł. Znów kroczył w moją stronę. Zupełnie zerwałam połączenie z Nicole, a nawet więcej, postawiłam między naszymi umysłami ścianę tak, aby nie zlewały się w jedno. Nie znałam jej ruchu dopóki go nie wykonywała. Strumień, chcąc skupić się na ojcu, ścisnął powietrze – tata znów przewidział ruch Nicole. Szklany pierścień rozbił się, upadając na ziemię, a odłamki wystrzeliły w stronę mojego rodzica – uniknął uderzenia w plecy. Był już bardzo blisko. Dotarłby do mnie na dwa kroki, a ja tylko stałam i głośno myślałam, analizowałam sytuację i nic więcej z tym nie robiłam. Gdy miał mnie na wyciągnięcie ręki, gdy chciał jej użyć, Nicole wystrzeliła w niego salwę krzyżujących się szkieł. Umknął przed każdym i podniósł rękę. Cała ciecz zebrała się nad nim, pływając w powietrzu, a następnie runęła na niego. Chciał uskoczyć do przodu, prosto na mnie, łamiąc defensywę w postaci ataku, ale udało mi się go zaskoczyć. Przejęłam kontrolę nad substancją i stworzyłam z niej tarczę, trójkąt, który wbił się groźnie w ziemię, chroniąc całe moje ciało. Gdybym nie znała staruszka, pomyślałabym, że stało się coś okropnego – coś, co wstrząsnęło jego życiem. Ktoś został kaleką. Ktoś umarł. Ktoś zamordował, ktoś został zamordowany. Znajomy? Może przyjaciółka.
Nie. Jego córka wyprzedziła go o krok. Coś, co stało się prawdopodobnie pierwszy raz w jego życiu. Pozbawiłam go komfortu wszechwiedzy, świadomości, że nic go nie zaskoczy tu i teraz. W mojej głowie, przebijając mentalne ściany, rozległ się śmiech Nicole. Nie spodobał mi się, było w nim coś strasznego. Strasznego, chorego, brudnego, stęchłego, cuchnącego, innego. Źle, źle, okropnie, gorzej, niedobrze, nie po myśli, niezgodnie z planem, wstrętnie. Gdybym mogła tylko móc, móc, mieć moc, mocarz, mocarstwo, mokasyny, mobilność, monumentalność...
Z transu, który wprawił moje serce w galop, wyrwała mnie przerażona twarz ojca i ręka smagająca moją grzywkę. To Nicole szarpnęła całym moim ciałem, a ja włożyłam siłę, którą miały nogi, aby wzmocnić skok. Wylądowałam na plecach i jęknęłam. Adrenalina przegoniła ból z otartych pleców jak muchę.
Ojciec nie próbował podchodzić.
- Renesmee... - wymamrotał jakby z trudem. - Skończmy z tym. Musimy ci pomóc – westchnął nerwowo – musimy wyeliminować ten problem.
Jaki problem? O czym on mówił?
Wybałuszył na mnie oczy, ale zanim zdołał coś powiedzieć, musiał uskoczyć przed trójkątem, który zaatakował go jednym ze swoich ostrych końców. A potem ten trójkąt, wysokości mojego ojca i rozpiętości większej niż bary taty Nikki, zaczął wykonywać obroty, okrążając mojego ojca. Kręcił się jak ziemia – wokół własnej osi i wokół orbity, czy w tym przypadku mojego rodzica. Próba wysunięcia się na bok groziłaby zranieniem lub zabiciem przez ostre szkło. Każdy okręt prowizorycznej tarczy powodował dźwięk, jak coś niesamowicie szybkiego przecinającego powietrze. Jak dźwig. Ciężki, metalowy, żółty lub czarny, opierający się na linie, z ludźmi w środku – nie, bez, to nie cyrk – przeznaczony do robót, ale wykorzystywany w innym celu, w przykładzie, w doświadczeniu, w udowodnieniu tezy, w rozprawianiu o niej, w dokumencie, w spisku, ale nie przeciwko rodzicom, nie, dźwig nie ma rodziców. Ktoś go stworzył? Każdy kogoś tworzy, ale jeśli tworzymy tylko przykład, to czy jest on istotą, która coś dla kogoś znaczy? A czy ja byłam przykładem? Czy można porównań mnie do dźwiga? Nie jestem żółta. Żółć jest żółta, mam żółć, ale nie na zewnątrz. Jest wewnątrz, kisi się w skrzyżowaniach pełnych śluzu, okropności, hormonów. A na zewnątrz? Na zewnątrz tak nie jest. Człowiek nie jest okropny na zewnątrz. Nie każdy. Jest różowy, żółty, blady lub opalony, kremowy i czerwony, brązowy, duży, mały, średni i przeciętny, niski – wysoki, różnorodny, ładny, atrakcyjny i brzydki, szpetny, wredny, okropny, odrzucający albo odurzający, nijaki...
Na chwilę odzyskałam przytomność. Jakbym obudziła się ze snu. Spostrzegłam, że cały domek zniknął. Czyli wszystko się powiodło. Ale co się stało ze mną? Powalił mnie ojciec? Zrobił to?
Zemdlałam.


*Jason

Na początku byłem w zbyt wielkim szoku, aby coś powiedzieć. Zanim zdążyłem chociaż uformować jakąś myśl, matka odwróciła się w moją stronę i krzyknęła:
- Nie!
Spodziewałem się jakiegoś ataku albo po prostu czegoś złego. Ton jej głosu zdradził, że ma stać się coś strasznego. Usłyszałem lekki powiew wiatru i szept ojca:
- Idź, pomóż reszcie. Odkryj sekret. Pomóż Renesmee, zrób coś. Jeśli przybędzie tu reszta, to nie da wam nawet zbliżyć się do domku. Powstrzymam mamę.
Nie dotarło to do mnie. Jak w spowolnionym procesie, poszczególne zdania pojawiały się w mojej głowie. Idź, pomóż reszcie. Odkryj sekret. Powstrzymam mamę. Dopiero po chwili odzyskałem pamięć, która zdawała się zniknąć w ostatniej minucie. Jesteśmy tu, bo rodzice zostawili coś w domu. Bo to ma związek z nami, bo Alex tego chce. Co ja sobie myślałem? Że mama i tata postanowili pokonać mojego przeciwnika i eskortować pod sam domek? Przyszli tu powstrzymać zarówno Alexa, naszych przeciwników, jak i nas samych. Nie wiedziałem, co kierowało ojcem – chciał mi pomóc w odkryciu tajemnic. Nie mogłem tego pojąć, niemniej wolałem nie dawać mu czasu do przemyślenia tego. Wiedziałem też, że mama będzie chciała mnie ścigać, więc zamiast po prostu biec, wycofałem się do kręgu iluzji, który przesunął się w tył przez ojca. No tak. Wcześniej powstrzymywał dar Dave'a, ale mój także. Jak inaczej by mnie zobaczyli? Nie pomyślałem o tym. Teraz jednak wyczułem, że iluzja jest silniejsza, jakby wyraźniejsza. Puścił smycz. Patrzył prosto na mamę, a ona w miejsce, w którym stałem. Chciałem zrobić krok, na co mama przekrzywiła lekko głowę. To sprawiło, że dostałem gęsiej skórki. Jej przenikliwie białe oczy także mnie przerażały. W końcu, gdy ojciec napiął mięśnie, jej gałki stały się raczej szare. Odbiegłem bez odwracania się za siebie. Odrzuciłem od siebie wszystkie myśli typu: „czy oni teraz walczą?”. Zostawiłem w myślach pustkę na ten temat, skupiłem się na domku.
Był osadzony w miejscu, gdzie drzewa stawały się bardzo rzadkie. Nie mogłem nazwać tego polaną, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy. Zatrzymałem się na skraju rozrzedzenia roślinności i zacząłem poszukiwać kogoś wzrokiem. Prawie natychmiast zauważyłem trzy osoby: Renesmee biegnąca w stronę wejścia domku i ojciec depczący jej po piętach. Oraz Isabella, mama Ness, klęcząca stosunkowo niedaleko mnie i grzebiąca przy nieruchomej dziewczynie. Obszukiwała jej kieszenie.
Spojrzałem z powrotem na Renesmee i napotkałem jej oczy. Machnąłem jej, po czym wskazałem na domek. Miałem nadzieję, że zrozumie mój plan: ukryć domek iluzją. Zmylić jej ojca.
Zniknęła za domkiem, a chwilę potem jej tata zrobił to samo.
Nie wiedziałem dokładnie, jak działa umiejętność mamy Ness. Moja wiedza ograniczała się do „niezdolna do rozwinięcia umiejętność automatycznego odpierania zdolności innych osób. Czysto defensywna, niegroźna”. Czy to znaczy, że iluzja nie zadziała? A może nie zadziała tylko na nią? Albo zadziała, bo to nie atak? Może aby anulować moje sztuczki, Isabella musi do mnie podejść? Możliwości było tak wiele, że nie mogłem zrobić nic innego, jak po prostu spróbować. Usiadłem, to zazwyczaj pomagało mi się skupić. Najpierw ukryłem siebie za niedużą ścianą iluzji, która po prostu usunęła „mnie” z obrazu. Czułem pulsującą energię mojej sztuczki, wydawała się normalna. Czy to znaczy, że podziałała?
Nie wiedziałem, co mam teraz zrobić. Isabella niedługo przestanie obszukiwać dziewczynę. Zanim dojdzie do domku, nie zdążę skopiować całego otoczenia ani nawet jego tak, aby poszła nie w tę stronę. Co potrafiłem złożyć dobrze? Myśl, głupku. Coś, co ćwiczyłeś, coś, co cię nie zawiedzie...
Odpowiedź przyszła do głowy prawie natychmiast. Te wszystkie lekcje, na których tworzyłem iluzję Nikki. Potrafiłem stworzyć oddychającą, ruszającą się kopię osoby. Potrafiłem stworzyć głos, ruch, wszystko. Musiałem tylko się skupić. Kogo? Edwarda. Może nawet Renesmee, jeśli udałoby mi się skopiować dwie osoby. Ale co powinien powiedzieć ojciec Ness?
Zacząłem od podstaw – wyobraziłem sobie ciało. Po prostu Edwarda – to, jak normalnie wygląda. Musiałem skupić się, aby jego ubranie nie odbiegało zbytni od tego, w czym go dziś widziałem. Brązowa marynarka, niebieska koszula pod, czarne sztruksy. Nie zapamiętałem butów, więc stworzyłem zwykłe, czarne buty, średnio eleganckie. Pasowały do całego stroju. Nie dałbym rady na iluzję Renesmee, wolałem nie ryzykować.
Edward stanął niedaleko domku. Isabella wciąż go nie widziała. Wtedy iluzja zaczęła biec przed siebie: ostrożnie dobierałem jej ruchy, aby wyglądały na prawdziwe. Czy to zadziała? Przypomniałem sobie głos taty Nessie. Iluzja, odwrócona bokiem, bez otwierania ust, wydała z siebie krzyk:
- Kochanie, musimy pomóc Emmettowi i Rosalie! Unieruchomiłem Renesmee!
Miałem nadzieję, że nie popełniłem żadnego błędu; że Edward czasem nazywa żonę „kochanie” i że nic w wypowiedzi nie wskazywało na fałszerstwo.
Isabella podniosła głowę i odprowadziła męża wzrokiem. Kilka sekund potem puściła dziewczynę i zerwała się za nim. Poczułem się tak, jakby ktoś spuścił ze mnie powietrze, jak z balonu, który mógł pęknąć z nadmiaru w każdej chwili.
Zamknąłem oczy i skupiłem się na ciszy. Starałem odciąć się do dźwięków. To było niezwykle trudne; nie myśleć o niczym. Jak o... Przestań. Musiałem skopiować cały dom, przesunąć go gdzie indziej, zakryć ten prawdziwy, a potem, jeśli starczy mi czasu i energii, zakryć też ten sztuczny. To będzie kosztowało tyle mocy, że prawdopodobnie po wszystkim nie będę miał sił na ruszenie się. Miałem świadomość, że jeszcze nie robiłem niczego na taką skalę. Jeśli stracę przytomność, co zdawało się prawdopodobnym scenariuszem, czy wszystko zniknie? W końcu czasem tworzyłem iluzje we śnie. Może wszystko utrzyma się przez jakiś czas?
Kopiowałem domek cal po calu. Wzrokiem objeżdżałem każdy centymetr i powielałem go w wolnym miejscu, jakieś siedem metrów dalej. Już teraz czułem ulatniającą się ze mnie energię, razem z każdym pojawiającym się calem iluzji. Gdy cały dom został skopiowany, wiedziałem, że musiałem zacząć działać szybciej. Jeśli ktoś zobaczyłby dwa domki, natychmiast domyśliłby się, że to iluzja, sztuczka. Stworzenie chatki wyssało ze mnie sporo siły. W dodatku czułem, jak ta iluzja zjadała jeszcze tę energię, którą miałem w sobie – utrzymywanie jej również było kosztowne. Gdybym się na niej skupił, prawdopodobnie bym tego nie odczuwał, ale teraz starałem się zakryć prawdziwy dom, rozpraszając swą uwagę dwa razy.
Iluzja zniknięcia domku nie mogła być tak dokładna, tak precyzyjna, inaczej straciłbym całą moc, jaka mi została. Zamknąłem więc chatę w czterech ścianach, każda z obrazkiem lasu. Musiałem wpasować to w tło, ale znów nie mogłem stworzyć tak dokładnej, jakbym chciał. Domek zasłaniał częściowo dolną część lasu, więc iluzja stała na mojej wyobraźni jako-tako pasującej do obrazów wokół mnie. Ściany łączyły się w kwadrat i były wysokie jak drzewa. Jeśli ktoś stanąłby w rogu, mógłby zobaczyć lekkie zagięcie, ledwie widoczne. Pozostawiłem niedokładną iluzję i dopiero wtedy zorientowałem się, jakie zmęczenie czułem. Dyszałem ciężko, bolały mnie mięśnie. Ścierpł mi kark, nogi miałem jak z waty, a ręce trzęsły się wbrew mojej woli. Nie wiedziałem, jak działa ta cała energia. Na czym to polega? To, co odsypiałem w nocy, wykorzystywałem albo do życia, albo tworzenia iluzji? A może to coś innego, coś, o czym nie wiedziałem, że to mam?
Z góry mogłem założyć, że nie dam rady ukryć sztucznego domku. Wiedziałem, że nie miałem szans. Więc starałem się poprawić kosmetykę: maskowałem zakrzywienie w rogach iluzji prawdziwego domku i poprawiałem wygląd drugiego.
Dziesięć minut, dziesięć najdłuższych, wycieńczających minut w moim życiu, utrzymywałem obie iluzje. Czułem leniwie wyciekającą energię, przelewającą się na utrzymanie każdej kopii. Coraz dotkliwiej dotykało mnie zmęczenie, czułem, że powoli odpływam, nie miałem sił, aby się temu opierać. Więc pozwalałem, aby energia upływała ze mnie stopniowo. Słabłem, ale nie tak, aby zemdleć. Nie, podejrzewałem, że najpierw stracę moc – iluzje przestaną się żywić mną, a potem znikną. Dopiero wtedy mogłem stracić przytomność. Skąd pochodziła ta świadomość, nie wiedziałem. Instynkt, coś mi podpowiadało, że to właśnie tak się potoczy. Że taka jest kolej rzeczy.
Gdy energii było tyle, aby utrzymać kopie na maksymalnie dwie minuty, zobaczyłem znajomą postać. Chwilę zajęło mi obudzenie się z letargu i dostrzeżenie biegnącej między drzewami Nikki. Pędziła jak wystrzelona z armaty, niemal rozmywała się przed moimi zmęczonymi oczami. Biegła w stronę domku. Zaniechałem wszelkie bariery, a iluzje puściły z taką gwałtownością, że aż poczułem ból w okolicach serca. Ciało odmówiło mi posłuszeństwa – przewróciłem się na bok, jakby ugodzony impaktem tej gwałtowności. Ledwo się ruszając, dostrzegłem, że Nikki, tym razem, kieruje się w stronę prawdziwego domku. Teraz naprawdę rozmywała mi się w oczach.
Skoczyła niewysoko jakieś sześć metrów od chatki, wbiła się impetem w jej ścianę. Nie wiedziałem, ile czasu minęło, ale starałem się leniwie liczyć. Jedna sekunda, dwie sekundy, trzy... Nie było jej tam długo. Wyszła ze sporej dziury w drewnianej ścianie i zaczęła się rozglądać. Szybko mnie namierzyła i podbiegła do mnie w miarę normalnym tempie.
- Nic ci nie jest? - zapytała szybko.
Chwilę zabrało mi wyduszenie coś z siebie, ale w końcu ciut energii mi zostało. Za minutę będę pewnie mógł się ruszać.
- Nic. A Ness?
To pytanie było jak najbardziej na miejscu, ponieważ Ness, Dave i Dubeltówka były jedynymi osobami, które ucierpiały. Jak się później okazało, i Alex poniósł szkody. Nie pomyślałem, że spotkamy się z nim. Ale to Renesmee ucierpiała najbardziej ze wszystkich. To, co się jej przydarzyło, spowolniło nas wszystkich. Wyssało z nas energię na głupie wojny między sobą, na walki, na ciekawość. Wszyscy, może oprócz Alexa, który sam leżał w szpitalu, myśleli głównie o niej.

*Jest to powiedzenie, oryginalnie w języku angielskim - pozwoliłam je sobie przetłumaczyć, gdyż idealnie pasuje do tej sytuacji. Mieć słonia w pokoju, czyli posiadać jakąś ważną sprawę, coś dużego, ale ignorować to i udawać, że tego nie ma.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Donna dnia Wto 17:24, 20 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin