FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Nagi Koleś Z Góry (TNGUS) [T][NZ][+18] rozdział 29 (23.07) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
qqrydza
Nowonarodzony



Dołączył: 02 Maj 2011
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:25, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Zaczęłam czytać ten ff niedawno i... całkowicie mnie pochłonął. Jest rewelacyjny, już nie mogę się doczekać spotkania Edwarda z Carlislem.
Kiedy cd?
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
puma16
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Kwi 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:34, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Super rozdział. Już nie mogę się doczekać następnego (to czekanie jest okropne) Polecam także blog, na którym są różne opowieści o Edwardzie i Belli: zmierzchtwilightbellaandedward.bloog.pl


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Yvette89
Zły wampir



Dołączył: 06 Kwi 2009
Posty: 258
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z piekiełka :P

PostWysłany: Wto 20:13, 31 Maj 2011 Powrót do góry

Piękny rozdział. Świetne tłumaczenie.
Niby to ff, ale ścisnęło mnie serducho, czytając o przeżywanych przez Edwarda emocjach. To właśnie jak dla mnie jest kolejną rzeczą potwierdzającą, że przekład, tak samo jak i oryginał jest świetnym tekstem, oddaje emocje, uczucia, ale i wzbudza śmiech i pobłażliwe spojrzenia. Bells wykazała się ogromnym zrozumieniem, cierpliwością i wszystkim tym, czego potrzebował jej ukochany. Dała mu wsparcie i bezgraniczną, bezwarunkową miłość. On oddał jej to samo. Łezka mi się w oku kręci na ten chap, a może to wina pogody (zbiera się na deszcz, burzę :P), jednak to nie zmienia faktu, że w każdym rozdziale utwierdzam się, iż odwalacie kawał świetnej roboty.

Dziękuję za kolejny part Nagiego :D
Pozdrawiam i życzę czasu i weny Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Astoria Hooper
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Łowicz

PostWysłany: Śro 10:57, 01 Cze 2011 Powrót do góry

Czegoś tak pięknego jeszcze nigdy w całym moim życiu, nie czytałam. Czułam, jakby wszystkie emocje opisane w tym rozdziale, przelewały się przeze mnie, jakbym ja to przeżyła. Pięknie to tłumaczysz i nie wyobrażam sobie, że mógłby robić to ktoś inny. Naprawdę, jestem pełna podziwu i uznania wobec Ciebie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Śro 22:19, 01 Cze 2011 Powrót do góry

Matko Jedyna! Dlaczego taki Edward znajduje się tylko w wyobraźni autorki??? Taki czuły, delikatny, pełen wewnętrznego ciepła? Kocham w tym FF nie seks, od którego aż iskrzy, ale cudowny klimat emocji i uczuć m. bohaterami. Wierzę, że oni stworzą dojrzałą emocjonalnie rodzinę i zadadzą kłam powszechnemu odczuciu, że dzieci z niepełnych rodzin nie potrafią budować dobrych relacji z partnerami i rodzinnych więzi! Miłość za coś nie ma sensu, musi być bezinteresowna; kocha się dlatego, że taką ma się potrzebę,że żyć nie można bez wybranej osoby i chce się dla niej zrobić wszystko.Taka jest tu Bella i taki staje się Edward..


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Czw 11:04, 02 Cze 2011 Powrót do góry

bardzo długi rozdział i jak zwykle teraz będe się powtarzać, bo jest genialny:D
bardzo fajnie w całym opowiadaniu pokazana jest przemiana Edwarda z człowieka bez serca w romantyczną osobę o wielu emocjach, podoba mi się to
nie mogę się doczekać następnego rozdzialu i pokazania spotkania rodzinnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olencjaa
Gość






PostWysłany: Czw 12:59, 02 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdział "Nagiego" przeczytałam w ten sam dzień po jego ukazaniu,ale zrobiłam to na tyle późno,że nie dałam rady wtedy cokolwiek z siebie wykrzesać.Jednak dzisiaj odrazu po powrocie ze szkoły postanowiłam przeanalizować go jeszcze raz i muszę powiedzieć,że ten chap jest chyba jednym z najlepszych w całym opowiadaniu.Mam tu na myśli ich rozmowę przepełnioną lekkim napięciem i zdenerwowaniem.Apsolutnie nie dziwie się Belli,że się popłakała skoro dowiaduje się takich rzeczy o przeszłości swojego chłopaka to musiała w sposób łez pozbyć się negatywnych emocji,aby znów móc go wspierać w trudnych chwilach,które pewnie jeszcze nie raz staną na ich drodze.Pech chciał,że temu wszystkiemu przyglądał się Cullen,który pewnie w tym momencie czuł się okropnie wiedząc,że brązowooka płacze.Cieszę się,że Edward postanowił wreście powrócić do wspomnień,które w późniejszym okresie życia nie były tak kolorowe.I wraz z pojawieniem się rozdziału mamy wyjaśnione dlaczego matka chłopaka zachowywała się tak,a nie inaczej.Gdy moje oczy przesuwały się po kolejnych linijkach tekstu moje zdziwienie i niechęć do dziadka Cullena stawała się coraz większa Mad . Nie rozumiem tego,jak wlasnemu dziecku można przysporzyć tyle bólu z powodu kłamstwa,które spowodowało alkocholizm jego matki.Dobrze,że chociaż sprzeciwiła się ojcu i nie podpisała dokumentu,w którym była zgoda na aborcje.Gdyby to zrobiła cierpiała by jeszcze bardziej,a tak to chociaż nadal żyła,ale to również w pełni nie zmniejszyło cierpienia po stracie ukochanego.Pewnie kobieta przeczuwała,że gdy jej syn dorośnie będzie chciał dowiedzieć się prawdy i z tego też powodu tworzyła zapiski,w których opisywała swoje uczucia i wspomnienia,które nie zawsze były złe.Nie wiem dlaczego,ale mam złe przeczucia w związku ze spotkaniem Edwarda z ojcem zobaczymy,jak to wszystko dalej się potoczy.

Zbierając to wszystko do kupy:dziękuję drogim tłumaczką za przekład zresztą świetnie przetłumaczonego tekstu i z niecierpliwością wyczekuje kolejnego,który mam nadzieję dość szybko się ukaże.I oczywiście życzę Wam drogie Panie weny,weny i jeszcze raz weny Wink .
Dreamteam
Wilkołak



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 12:08, 14 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdziały można także znaleźć w formacie .pdf na [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 26
Edward

Gęsta mgła w moim umyśle powoli znikała, gdy obudziłem się w głębokiego, ale naprawdę niewygodnego snu. Przyznaję, że jako dawny student medycyny, a teraz jako stażysta, byłem całkiem przyzwyczajony do spania gdzie i kiedykolwiek mogłem. Ale w tym momencie czułem, jakby całe moje ciało przeszło przez domowy zgniatacz do śmieci. Każdy mięsień bolał, jakby został owinięty wokół siebie kilka razy. Zacząłem już myśleć trochę logicznie i mogłem rozejrzeć się po otoczeniu, więc wolno otworzyłem oczy i wysiliłem się, by unieść głowę. Jednak moja szyja była tak sztywna, że odmówiła poruszania się. Za to moje gardło odebrało to na swój sposób i jęknąłem.
- Hej, śpiochu. Jesteśmy w domu – usłyszałem Brązowooką.
- Hmmph? – było moją jedyną odpowiedzią.
- Zasnąłeś – powiedziała mi.
Jakoś byłem tego świadom, ale tylko trochę.
- Umf? – zapytałem, jakby to było po angielsku lub w innym zrozumiałym języku.
- Dom, Edwardzie. Jesteśmy w domu – wyjaśniła ponownie.
Dłońmi starłem sen z oczu zmuszając się, by być zupełnie przytomnym. Szybko odkryłem powód niewygodnej pozycji mojego ciała – spałem na tylnym siedzeniu volvo.
- Prowadziłaś mój samochód? – zapytałem, po chwili zdając sobie sprawę, że pytanie wypowiedziałem mamrocząc i nie wymagało ono odpowiedzi z powodu jego absurdalności. Przecież mój samochód nie jeździł sam.
- Tak, nie sądziłam, że będziesz miał coś przeciwko, albo że w ogóle to zauważysz. Szybko odpłynąłeś i nie miałam serca cię budzić – odpowiedziała, zerkając na mnie z nad ramienia, gdy siedziała na fotelu kierowcy.
- Nie wiedziałem, że umiesz prowadzić samochód z ręczną skrzynią biegów – powiedziałem, po czym ziewnąłem i z małym sukcesem próbowałem się rozciągnąć.
- No tak, ty przecież nigdy nie musiałeś jeździć na ręcznym – podśmiewała się.
- Dlaczego twoje sprośne dowcipy są zabawne, a moje nie? – psioczyłem zauważając, że jej poczucie humoru jest zdrowe, gdy chodzi o jej wypowiedzi.
- Ej, wiesz jak to się mówi – zachichotała. – Śpisz z napalonym psem…
- I budzisz się na tylnym siedzeniu swojego samochodu, a na podłodze nie ma żadnego zużytego kondoma?
- Cullen – prychnęła, wspinając się między przednimi fotelami i położyła się na mnie.
Nie było tam za wiele miejsca, więc niechętnie byłem wciśnięty między nią, a obicie i jedynie jęknąłem cicho w proteście.
- Jesteś jak szkoła latem - kontynuowała zabawnym głosem, – żadnych zajęć(1).
Gdy spojrzałem na nią, jakby wyrosła jej druga głowa, szybko wyjaśniła (wraz z wywracaniem oczami), że kiedy ja byłem zajęty kostką Rubika i budowaniem modeli szkieletów, niektóre dzieciaki traciły szare komórki oglądając kreskówki.
- Mam wiele zajęć. Przynajmniej dla ciebie. Jestem profesorem, pamiętasz? – dokuczyłem jej.
- Profesorze - powiedziała, używając innego zabawnego głosu. – Jakie jest inne słowo na skarb piracki?
- Łup?(2) – zgadywałem, lekko uderzając ją w pośladki.
- Łup, to właśnie to(3) – zachichotała do mojego ucha.
- Szpila w szyi – narzekałem.
- Ej! Wiozłam cię do domu przez trzy godziny. Nie ma za co, kasztanie – poskarżyła się pogodnie, zanim uderzyła mnie w biceps.
- Nie ty – wyjaśniłem. - Dosłownie. Strasznie boli mnie szyja – powiedziałem, bezskutecznie pocierając kark palcami.
- Ooo, bo ty zawsze jesteś jak szpila w mojej szyi, więc myślałam, że o to ci chodzi – zaoferowała, trzepocząc rzęsami.
- Jeśli to były twoje przeprosiny, to, moim zdaniem, są kiepskie – odpowiedziałem, próbując ją pocałować, ale nie mogłem ruszyć głową. Skrzywiłem się zanim zbliżyłem się nawet do jej ust.
- Ech, nie prosiłam o to. Ale przykro mi, że boli cię szyja – pocieszyła mnie, całując mnie delikatnie w szyję.
- Możemy wejść do środka zanim będę miał stałe uszkodzenie tkanek? – błagałem, a moje stawy trzeszczały w niektórych miejscach, a nigdy wcześniej to mi się nie zdarzało.
- Ej, przez cały czas próbowałam cię obudzić – zachichotała, gdy usiedliśmy oboje.
- Gdzie nauczyłaś się jeździć z manualną skrzynią biegów? – zapytałem.
- W Phoenix miałam ciężarówkę starszą niż… nawet nie wiem, jak stara była – dumała. – Ale była manualna i bardzo uparta.
- Potrzebowała odpowiedniego, delikatnego dotyku, by zaczęła mruczeć? – powiedziałem, unosząc brew.
- Nie, raczej musiałam silnie ją kopnąć i to wiele razy – odpowiedziała marszcząc nos.
Wiedziałem, że jej komentarz jest żartem, ale nie mogłem zareagować dobry humorem, bo mój nastrój się zepsuł. Wspomnienie tego, jak zasnąłem zaczęło do mnie wracać. Bolało mnie serce. Bolała mnie szyja. Ale duma jeszcze bardziej. Tak samo jak moje ego i męskość.
- Jezu, jeśli wcześniej nie czułem się jak palant… - wkurzyłem się, nie mogąc do końca ubrać w słowa swoich myśli.
To dlatego, że czułem się jak palant. Ostatnie, co pamiętam, to płakanie jak dziecko na kolanach mojej dziewczyny. Jezusie. Byłem coraz bardziej rozdrażniony przez te uczucia. Chciałem, by one odeszły. Byłem zmęczony. Moje pieprzone ciało bolało przez to wszystko.
- Palant? Dlaczego? – zapytała mnie Brązowooka, a uśmiech z naszej żartobliwej kłótni szybko zniknął z jej twarzy.
- No wiesz - wyjąkałem. – Płakałem jak, no wiesz…
- Jak dziewczyna? – zapytała znacząco, unosząc brew.
- Miałem zamiar powiedzieć „ci**a”, ale ‘”dziewczyna” też pasuje – żachnąłem się z oburzeniem pocierając nogę, a materiał moich dżinsów ostro tarł w moje knykcie.
Patrzyłem w dół na moje kolana, więc tylko usłyszałem, jak Bella sapnęła ze wstrętem na moje słowa. Mogłem wyobrazić sobie wyraz jej twarzy; nie musiałem na nią w ogóle patrzeć. Jestem pewny, że myślała, iż zachowuję się jak dupek. I tak się właśnie czułem, przez moje zachowanie z przed paru godzin i obecne. Wiedziałem, że byłem nierozsądny i gburowaty. Miałem to po prostu gdzieś.
- Edwardzie - warknęła. – Pierdolisz głupoty – zaczęła, zanim jej przerwałem.
- Gorąco przepraszam za obrażenie twojego rodzaju – zaoferowałem z ciężkim sarkazmem.
- Przestaniesz być głupkiem?– wypaliła w odpowiedzi.
- Idę do środka – powiedziałem, ciągnąc za klamkę i pchnąłem drzwi. Poszedłem chodnikiem do kamienicy.
- Ej, ty! – zawołała Bella.
Odwróciłem się na pięcie, by w porę zakryć twarz dłońmi, dzięki czemu ledwie uniknąłem zderzenia mojego nosa z kluczykami rzuconymi we mnie z potężną siłą. Po prostu odwróciłem się ponownie i szedłem dalej. Gdy usłyszałem jej niezdarne kroki doganiające mnie, przyśpieszyłem tempo. Gdy byłem pewny, że między nami jest bezpieczna odległość, poczułem kopiącą mnie stopę idealnie w tył mojego kolana. To spowodowało mimowolne zgięcie się mojej nogi. Moje mięśnie były zbyt zmęczone, by zareagować na czas, więc upadłem do przodu, lądując na czworakach.
- Szczęśliwa teraz? – warknąłem, oddychając ze świtem przez nos.
- Bardzo – wydusiła, przechodząc koło mnie, a ja patrzyłem, jak jej stopy tupały o chodnik.
Uniosłem głowę na czas, by zobaczyć, że pochyliła głowę, a jej ramiona opadły tak, jak już widziałem to wcześniej. Tylko, że tym razem to nie było upuszczanie emocji. To był prawdziwy płacz.
Udało mi się ją złapać, częściowo dlatego, że przepływała przeze mnie adrenalina, bo resztę drogi pokonałem sprintem, a częściowo dlatego, że Bella szukała kluczy w swoje torbie z wieloma niepotrzebnymi szpargałami, zanim miała szansę wejść do swojego mieszkania i zatrząsnąć mi drzwi przed nosem.
Podchodząc do niej od tyłu, złapałem ją w pasie i niosłem jak piłkę do nogi. Dzięki temu drugą rękę miałem wolną, by otworzyć drzwi.
- Postaw mnie, Edwardzie – rozkazała, coraz bardziej zła. – Mówię poważnie, postaw mnie! - Próbowała wyrwać się z mojego uścisku, ale trzymałem ją całkiem mocno, podjąwszy rozważną decyzję, by użyć silniejszej, prawej ręki, a nie lewej.
Nie odpowiedziałem, po prostu wchodziłem po schodach i ignorowałem jej krzyki oraz uderzenia w piszczel torebką.
- Szczęśliwy teraz? – przedrzeźniała mnie po tym, jak postawiłem ją w moim salonie.
Wkurzona, dmuchnęła na kosmyk włosów, który opadł jej na twarz.
- Bardzo – przedrzeźniałem w odpowiedzi.
Mój oddech był tak samo nierówny jak jej. Normalnie, niesienie Brązowookiej przez taki krótki dystans nie spowodowałoby u mnie zadyszki, ale przez bolące ciało, niski poziom energii i szybki spadek cierpliwości, moje płuca paliły z wysiłku, gdy brałem oddech.
- Przestań być taki. Co w ciebie wstąpiło? – zapytała gniewnie, patrząc na mnie z mieszanką zdenerwowania i cierpienia. Szybko pokręciła głową, jakby cofała pytanie, które zadała. Już nie chciała znać odpowiedzi. – Przyniosłeś mnie tutaj tylko po to, by być męskim palantem? – szydziła, próbując przejść koło mnie, by dostać się do drzwi.
Jeśli wyszłaby wiedziałem, że zacznie płakać, jak tylko zatrzaśnie za sobą drzwi. Nie zasługiwała na to. Nie byłem zły na nią, tylko na siebie. Byłem niepoprawnym dupkiem i zmuszałem ją do znoszenia mojego kiepskiego humoru. Nie mogłem odepchnąć od siebie jedynej osoby, która naprawdę mnie zna, kocha i przejmuje się mną.
- Nie idź – powiedziałem prosto. – Proszę – zaoferowałem, cicho zmuszając się, żeby, cholera, uspokoić się.
Jej dłoń spoczęła na klamce, ale niedługo opadła bezwładnie przy jej boku. Poprosiłem, by usiadła, a ja poszedłem po drinki, a ona kiwnęła głową.
Kilka minut później wróciłem do pokoju z dwoma, dobrze napełnionymi kieliszkami wina. Delikatnie siadając koło niej, postawiłem nasze drinki na ławie. Przez chwilę milczeliśmy, jedynie popijając wino i pozwoliliśmy sobie wzajemnie stłumić emocje byśmy mogli pomyśleć, a nie tylko reagować.
- Nie za specjalnie lubię przy tobie okazywać swoją słabość – wyznałem, przesuwając palcami po nóżce kieliszka.
- Nie okazywałeś słabości - odpowiedziała szybko, marszcząc mocno brwi.
- Brązowooka - wtrąciłem się.
- Posłuchaj mnie przez chwilę, okej? – nalegała. – Proszę – dodała, używając tego samego tonu co ja, kiedy wypowiedziałem to samo słowo kilka minut wcześniej. Kiwnąłem głową. – Miałam trochę czasu na przemyślenia w samochodzie, kiedy spałeś. Rozmyślałam o tym, kim byłeś, gdy cię poznałam, a kim jesteś teraz. Gdy byłeś „tym kolesiem”… pytałeś mnie, jak dobrze znałam siebie. Z perspektywy czasu jest to trochę ironiczne, ponieważ nie sądzę, że „ten koleś”, ni ch***, się nie znał, jeśli mogę być tak śmiała – powiedziała, a jej irytacja wzrastała.
- Myślałem, że się znam – sprzeczałem się z trudem.
- Sądzisz, że „ten koleś” był odważny? Macho? Ponieważ nigdy nie płakał przy kimś? – zapytała patrząc na mnie sceptycznie. – „Ten koleś” był tchórzem, Edwardzie. Zamiast poznać siebie udawał, że jest kimś zupełnie innym – wyjaśniła, kręcąc głową.
- Nie o to mi chodziło, gdy pytałem się o to. To nie było głęboko filozoficzne pytanie. Po prostu… docierałem do ciebie – powiedziałem, lekceważąc jej nadinterpretację moich wypowiedzi.
- Może – odpowiedziała, uśmiechając się przez chwilę. – Ale miałeś rację. Nie znałam siebie, nie w ten sposób. Ale to samo było w twoim przypadku, nie w ten sposób, który mam na myśli. Ale teraz znasz siebie. I było to dzielne, Edwardzie – oświadczyła ze szczerością.
- Zrobiłem tylko to, w czym mi pomogłaś – powiedziałem wzruszając ramionami.
- Odpuścisz już? – zapytała, wyglądając na rozdrażnioną.
- Ale co? – zapytałem skonfundowany.
- Przestań być zdeterminowany, by dopatrywać się uchybień lub obwiniać się. Przestań mieć niskie mniemanie o sobie. Tak nie może być. To „obraża nas oboje”, pamiętasz? – Nie ustawała. Westchnęła ciężko, kiedy, zamiast odpowiedzieć, ponownie wzruszyłem ramionami. – Jak już mówiłam, po śmierci taty, dokonałam wyboru, by żyć chwilą, by być szczęśliwą… Ponieważ za dużo czasu spędziłam na użalaniu się nad sobą i użalaniu się. I chcę, byś ty także był szczęśliwy – wyznała, ściągając brwi i wykrzywiając usta.
- Brązowooka - zacząłem, czując się jeszcze większą skruchę przez to, jak ona się przeze mnie czuje. – Muszę wziąć się w garść. Za bardzo się opieram na tobie. Jestem dorosłym mężczyzną…
- Nie robię tego tylko dla ciebie – powiedziała, unosząc dłoń, by mi przerwać. – Nie masz pojęcia co czuję, gdy widzę, że dostałeś szansę, które ja nigdy nie będę miała. Odzyskałeś tatę – ciągnęła, a jej oczy zrobiły się czerwone. Przytuliłem ją, by uspokoić. – I nie jestem przez to smutna – nalegała. – To jest jak widzenie, że ktoś, kogo kochasz, wygrywa najwspanialszą nagrodę, coś o wiele lepszego niż pieniądze albo przedmioty – powiedziała łagodnie. Jej wyraz twarzy złagodniał, stał się czuły i szczery. – To najbliższe temu, że mogłabym znowu mieć tatę. Wiesz… jakie to zaje***te?
Wprawiło mnie w osłupienie, że jest przy moim boku podczas tego wszystkiego, nie jako przysługa, nie w poświęceniu, ale dlatego, że czerpie z tego własną radość. Powracając myślami do tego, jak wszystko potoczyło się między nami, jaką więź mieliśmy, która ewoluowała w coś nie tylko znaczącego, ale transcendentalnego, obszernego. Czułem się jak monumentalny dupek przez to, że zachowywałem się tak jak dzisiaj. Nie było sprawiedliwe sprawiać, by skupiała się na moim gównianym nastroju. Nie mogłem wymyśleć, co powiedzieć, albo zrobić, aby szczerze przeprosić.
- Przepraszam, że straciłem opanowanie, Brązowooka – zaoferowałem, trzymając ją mocno.
Ulżyło mi, kiedy przesunęła się i wskoczyła na moje kolana, tam, gdzie było jej miejsce.
- Przepraszam, że się zezłościłam – odpowiedziała.
- Nie byłem zły na ciebie, tylko ogólnie sfrustrowany – wyjaśniłem.
- Wiem, bo ja też. Pewnie pomyślałeś, że byłam wkurzona za to, iż nazwałeś się „dziewczyną” albo „cipką”. Ale nie byłam. Byłam wściekła, bo… no wiesz, nie sądziłeś, że masz prawo być zdenerwowany, czy smutny – wyjaśniła, podświadomie wystukując palcem wskazującym coś podobnego do alfabetu Morsa na mojej dłoni.
- Jestem po prostu zmęczony. Wycieńczony. Wszystko to było wyczerpujące. Chyba walę głową w mur – zaoferowałem nie widząc, jak wyjaśnić to w inny sposób.
- Będzie lepiej, zaufaj mi – uspokajała, głaszcząc mnie po policzku. – Nie zawsze będzie tak boleć – dodała, uśmiechając się słabo. – A poza tym, płakanie jest jak… spuszczenie wody w toalecie dla duszy, ujmując to poetycko – zażartowała, po czym zachichotała.
- To chyba najgłębsze stwierdzenie, jakie kiedykolwiek słyszałem – stwierdziłem śmiertelnie poważnie, kładąc dłoń na wysokości mojego serca. – Kombinacja dwóch najważniejszych rzeczy w życiu mężczyzny: rozwój osobisty i funkcje życiowe. Jesteś najlepszą dziewczyną, Brązowooka – wyznałem żartobliwie.
- Widzisz, nie pozwoliłeś zatkać się twojej toalecie – poinformowała mnie, kręcąc głową i uśmiechnęła się szeroko.
To musiała być najbardziej niedojrzała analogia, jaką słyszałem w swoim całym życiu, ale, mimo wszystko, mi to pasowało.
- Powiedziałaś najbardziej ujmującą i słodką rzecz, Brązowooka. I zastanawiasz się, czemu jestem zaborczy? – zażartowałem pstrykając językiem.
Niedługo po tym zaczęliśmy strasznie chichotać i nie potrwało długo, zanim zmieniło się w to śmiech pełną parą, podczas czego Brązowooka trzęsła się na moich kolanach.
- Przestań się śmiać – zadyszała. – Przez to ja śmieje się jeszcze bardziej. Ucisz się! – prychnęła. Zakryła mi usta dłonią, ale śmiałem się przez to jeszcze mocniej. Chyba trochę miało na nas wpływ wino. - Widzisz, teraz oboje płaczemy – powiedziała pocierając kciukiem mój policzek by wytrzeć moje łzy śmiechu, a ja zrobiłem to samo jej.
- To bardziej mi się podoba – zauważyłem z promiennym uśmiechem, przyciągając ją blisko do siebie i pocierałem podbródkiem o jej głowę.
- Możesz płakać tak, jak chcesz, Edwardzie. I tak przez to nigdy nie zmienię zdania o tobie. Powinieneś już to wiedzieć – zrugała mnie łagodnym tonem.
Zamruczałem w zgodzie i pocałowałem jej brązowe włosy. Ogarnęła nas przyjemna cisza i rozmyślałem nad wydarzeniami dzisiejszego dnia. Spoglądając wstecz, próbowałem rozpoznać czemu dokładnie płakałem wcześniej. Czy to był smutek? Niezupełnie. Ulga? Nie, powód picia mojej mamy nie dostarczył mi jakiejkolwiek ulgi. Ubolewanie? Trochę. Była zbyt młoda, zbyt dobra, by zostać skrzywdzona i ubolewałem, że nie próbowałem jej pomóc. Ale byłem dzieckiem. Nie było dla mnie sposobu, bym w pełni docenił to, co jej się przydarzyło i by móc coś z tym zrobić. I właśnie tak, uderzyło mnie to. Żal. Czułem żal. Śmierć mojej matki była ostatnim wydarzeniem, przez które płakałem tak naprawdę. Będąc zupełnie szczerym ze sobą, prawdopodobnie nie płakałem wtedy wystarczająco. A przynajmniej nie wystarczyło mi to, by prawdziwie przetrwać jej śmierć.
- Edwardzie? Wszystko dobrze? – zapytała Bella, patrząc na moją twarz i na pewno zauważyła moje odległe spojrzenie.
- Tak, tylko myślę – odpowiedziałem chwytając jej dłoń. – To coś, do czego powinienem dojść już dawno temu, ale chyba teraz to łapię – dodałem.
- Lepiej późno niż wcale – odpowiedziała, przechylając głowę i uśmiechając się.
- Tak, lepiej późno niż wcale – odpowiedziałem wolno kiwając głową.
Skrzywiłem się, gdy próbowałem rozluźnić mięśnie szyi, kręcąc głową ze strony na stronę i to skłoniło Brązowooką, by zaproponować bym wziął gorący prysznic, z którym mi pomoże. Prowadząc mnie za rękę korytarzem do łazienki, pomogła mi szybko rozebrać się, gdy pomieszczenie wypełniało się parą. Pokręciłem głową, gdy próbowała wyjść z łazienki. Chwytając jej nadgarstek, przyciągnąłem ją w moim kierunku i uklęknąłem przed nią. Powoli zdjąłem z niej ubranie, zaczynając od skarpetek na jej stopach, świadomie pieszcząc jej kostki i całując łydki. Następnie rozpiąłem jej dżinsy, a moje palce przesuwały się w dół jej nóg, gdy ściągałem materiał z jej ciała. Palce wskazujące zaczepiłem o jej matki, a knykciami dotykałem jej bioder. Spojrzałem w górę, gdy całowałem ostrożnie lśniący materiał zakrywający jej kość łonową. Jej lekki uśmiech i rumieniec podjudził pragnienie, by zedrzeć z niej każdy fragment koronki, ale pohamowałem się. Dobre rzeczy przydarzają się tym, którzy czekają. Zwłaszcza dobremu mężczyźnie. Więc delikatnie ścignąłem jej matki i przechyliłem głowę, by obetrzeć policzek o jej dłoń, a ona złapała się mych ramion, by zachować równowagę. Zanim przytuliłem ją, ściągnęła z siebie bluzkę. Wciąż klęcząc, zamknąłem oczy i pocałowałem ją. Poczułem jej dłonie we włosach, a jej palce delikatnie masowały skórę mojej głowy.
- Edwardzie – powiedziała, po czym przechyliła moją głowę tak, bym na nią spojrzał. – Nie klęcz przede mną, a stań obok mnie – nalegała. – Nigdy nie klękaj, jedynie nachylaj nade mną… kiedy musisz – powiedziała mi, a jej wielkie, piękne oczy odzwierciedlały uczucie kryjące się w jej słowach.
Chwytając jej wyciągnięte ręce, wstałem. Miała rację, nie musiałem klękać. Nie musiałem czuć się, jakbym został powalony na ziemię, pokonany czy niepocieszony. Nie musiałem z tym żyć, gdy trzymam jej ręce. One wyciągały mnie z nieznaczącego, pustego miejsca, w którym nauczyłem się przebywać.
Nie śpieszyliśmy się, gdy myliśmy się, dotykaliśmy, całowaliśmy i śmialiśmy. Wytarliśmy się i Bella czesała włosy, gdy ja rozpalałem kominek w mojej sypialni. To powinna być nasza sypialnia. To jest nasz sypialnia. Tylko nie nazywamy jej tak. A przynajmniej jeszcze nie.
Niedługo weszliśmy do łóżka, nie mogąc powstrzymać zmęczenia nagromadzonego w tym bardzo długim, bardzo emocjonalnym dniu.
- Śpij, słodka – wyszeptałem, a ona zamruczała radośnie zanim ukryła twarz przy moim obojczyku.
Następnego ranka obudziłem się o świcie. Kilka promieni wschodu słońca przedostawało się przekrzywione listwy rolet. Otworzyłem oczy i znalazłem nas w pozycjach na boku, z jej plecami przodem do mnie. Miałem wyciągnięte ramię, a nadgarstek miałem wygięty pod dziwnym kątem przed sobą i to dlatego, że jedną dłoń miałem położoną na cyckusiu, ale osoba, do której on należał była dość daleko. Przez chwilę zastanawiałem się, czy zwichnąłbym ramię w obawie utraty uścisku mojego ulubionego nocnego ekwipunku, gdybym szukał go po omacku. Powoli odsunąłem swoją rękę od Belli i położyłem ją między nami. Przeglądałem się śpiącej pozie Belli i słuchałem jej delikatnego oddechu. Po chwili nie zaspokojony jedynie patrzeniem, bardzo łagodnie dotknąłem jej boku opuszkami palców, zaczynając od ramienia aż do uda. Okrywający koc otaczał delikatnie kształty jej nieskazitelnej, kobiecej formy – tak zmysłowe i realistyczne.
- Edwardzie - wymamrotała we śnie.
Moje imię uszło z jej ust wraz z delikatnym podmuchem powietrza. Śpi czy nie, uznam o za zaproszenie. Może i nie jestem ”tym kolesiem”, ale jestem mężczyzną.
Przyciskając się do niej, otoczyłem ją ramieniem w pasie i zanurzyłem nos w jej szyi, pozwalając sobie wdychać czekoladowy balsam, kwiatowy szampon i ten niewątpliwie jej, zapach – cokolwiek to jest – feromonów, naturalny olejek jej skóry, nie jestem pewny. Ale „wspomnienie” tego jest dobrze wyryte w moim umyśle; rozpoznaje go na moich ubraniach, na kołdrze i poszewkach poduszek.
Jej szczęśliwe westchnienie i cichy jęk przyjąłem jako kolejne zaproszenie zwłaszcza, że mój ciepły oddech spowodował, iż na jej skórze pojawiła się gęsia skórka. Jej uda zaczęły poruszać się powoli, gdy całowałem ją po ramieniu, następnie po szyi i linii szczęki. Delikatne „ooch” wydobyło się z niej, gdy językiem pieściłem jej ucho i uśmiechnąłem się do siebie, kiedy jej sutki stwardniały przy mojej dłoni. Całkowicie przywierając ciałem do niej, poruszałem się wolno, a moja dłoń wędrowała od jej piersi, po przez brzuch, aż do miejsca między jej nogami. Przekręcając głowę na bok, by spojrzeć na mnie, Bella wyszeptała „tak” i delikatnie naparła na mnie tyłeczkiem. W tym momencie, jest dla mnie idealna – kobietą w całym tego słowa znaczeniu, tak prawdziwie piękna, kształtna z piersiami, biodrami i udami. Chciałem jedynie być w niej, wchodzić i wychodzić z niej, słyszeć jej jęki, aż będzie dyszeć, jak cicho i długo będzie jęczała moje imię. Te rzeczy są idealne i niewiarygodnie odpowiednie.
Wolno wszedłem w nią z dłonią na jej biodrze, poruszając nią w moją stronę. Ciepło i wilgoć otoczyły mnie i wiedziałem, że Bella jest jedyną kobietą, którą kiedykolwiek będę tak dotykać. Tylko moja piękna Brązowooka znalazła to miejsce, gdzie moje ciało i dusza łączą się.
- Mój Edward… moje wszystko – sapnęła, gdy razem poruszaliśmy biodrami.
Mój palec bawił się tym małym, wilgotnym pąkiem między jej nogami do czasu, aż reszta jej kwiatu otworzyła się i wylała, wzbudzając to znajome uczucie: znakomite pulsowanie i drżenie jej ciała wokół mnie.
- Brązowooka – wymamrotałem, – mój najsłodszy kwiecie, kocham cię – wyszeptałem trzymając ją mocno w pasie, a palce owinąłem wokół ramienia.
Musiałem trzymać ją, napierać jej ciałem na moje tak mocno, jak mogłem. Nie mogło być między nami żadnej przestrzeni – ani między naszymi ciałami, umysłami, czy sercami. Gdy byłem usatysfakcjonowany naszą bliskością, potarłem ustami o jej skroń, gdy moje całe ciało zesztywniało i doszedłem w niej.
Czując się wykończony w najlepszy możliwy sposób, oparłem policzek o bok jej głowy. Drżącym głosem wyszeptałem do niej obietnicę, że zrobię wszystko, by ją uszczęśliwić i miałem, ku***, zamiar dotrzymać słowa.
- Śpij, słodki - powiedziała sięgając ponad głową, by poklepać mnie w policzek pokryty zarostem.
Gdy dłonią odnalazłem jej pierś, zamknąłem oczy wpadając w otchłań błogiej nieprzytomności.
Moim ulubionym weekendowym rytuałem musiało być śniadanie z Brązowooką. Najlepszą częścią mojej niedzieli, bez wyjątku, było budzenie się na zapach jajek, tostów, kiełbasy z indyka i świeżo zaparzonej kawy. Okej, najlepsza część mojego dnia wydarzyła się wcześniej – jakoś w porze świtu – ale druga, pyszna pokusa, na którą się budziłem, nie była taka zła.
- Kogo to omlet przywlókł – zażartowała z promiennym uśmiechem Brązowooka, gdy pocałowałem ją w policzek na dzień dobry.
Napełniła mój kubek kawą i właśnie miała nakrywać do stołu.
- Och, teraz to narzekasz, słodziutka. Tylko poczekaj, aż będziesz miała problemy z niedzielną krzyżówką. Przekonasz się, czy pomogę ci wtedy – zaszydziłem.
- Hmmf! – odpowiedziała z głęboką, aczkolwiek żartobliwą, pogardą. – Lekarze i ich kompleks Boga – wymamrotała, praktycznie rzucając jedzenie na mój talerz.
- Bóg, w rzeczy samej, Brązowooka – odpowiedziałem z udawaną szczerością, gdy usiadłem naprzeciwko swojego śniadania. – To Boga chcę chwalić za to, że zesłał kobietę, która podaje mi jedzenie i obraża, a do tego wygląda przy tym niesamowicie seksownie – powiedziałem, lubieżnie mrugając okiem, gdy rozkładałem serwetkę, po czym ułożyłem ją na swoich kolanach. – Chociaż przez to, no wiesz, boję się o swoje śmiertelne życie – dodałem z udawanym strachem.
- Dupek z ciebie – odpowiedziała prosto.
Pokręciła głową, ale długo nie okazywała urazy. Niedługo, widziała jak moje usta układają się w uśmieszek i zaśmiała się.
To nie pierwszy raz, kiedy zrobiła porównanie między mną i, ujmując to medycznie, zewnętrznym zwieraczem odbytu. Chyba sobie na to zasłużyłem. Poza byciem rezydentem szpitalnym i wyuczonym lekarzem, robienie z siebie utrapienie dla niej było prawie moim powołaniem i było tak, odkąd ją poznałem. Jestem mężczyzną z niewieloma zainteresowaniami i uważam to za cieszące na poziomie, którego nie umiałem wyjaśnić.
- Jak to jest, że to ty jesteś tą pokrzywdzoną? Jak dobrze pamiętam, wczoraj ktoś napadł na mnie w drodze do kamienicy – dokuczyłem jej, postnie przechylając głowę i żartobliwie pocierałem tył kolana. – Miałem porozmawiać z tobą o twoim ukradkowym ruchu ninja. Masz niezły cios boczny(4).
- Ech, ma się dobrze. Chociaż potrafi być dupkiem – zażartowała w odpowiedzi, uśmiechając się słodko, gdy smarowała tosta masłem.
- Nie jestem pomocnikiem, ty jesteś – poinformowałem ją wyższością.
- Pff, zapomnij – żachnęła się, po czym upiła swoją kawę.
- Chcesz być superbohaterką? Dobre, to bądź – zaoferowałem, próbując być waleczny.
- Co jeśli nie jestem supebohaterem? Co jeśli jestem czarnym charakterem? – zażartowała, pokazując mi język.
- Jesteś niezwykle nikczemna, przyznam ci to. I podstępna, oraz zła także – opowiedziałem z ciężkim sarkazmem, śmiejąc się na myśl o Brązowookiej jako nieodpowiedzialnej zbrodniarce. – Chociaż moment. Ubierzesz się jak Kobieta-Kot? To chyba mogłoby mi się spodobać – dodałem, przeżuwając jedzenie i mrucząc do siebie, gdy wyobrażałem sobie Bellę ubraną w ciasny, błyszczący, czarny strój winylowy.
- Mmmhmm – zgodziła się nonszalancko, gdy pochylała się nad krzyżówką. – Ej, jakie jest pięcioliterowe słowo oznaczające „rozgwiazdę pokrytą czekoladą”?
- Dupek? – odpowiedziałem bez walki, wiedząc, że sam się o to prosiłem,
- Właśnie to! – wykrzyknęła, uśmiechając się od ucha do ucha i wskazując na mnie ołówkiem.
Później tego popołudnia przygotowaliśmy się na podróż do New Hampshire, by poznać Carlisle’a. Przeglądałem mapy i wskazówki w Internecie, chociaż w samochodzie mam zainstalowany niezawodny system nawigacji.
- To już trzecia trasa z punktu do punktu, którą znalazłeś, Edwardzie – powiedziała do mnie Bella, którą przyglądała się znad mojego ramienia, jak drukarka charczała i zgrzytała. – Zdenerwowany? - zapytała, raczej nie zastanawiając się, ale szukając potwierdzenia.
- Tak – wzruszyłem ramionami, próbując się śmiać.
- Nie musisz – odpowiedziała cicho. – Dzisiaj - zaczęła, patrząc za okno na bezchmurne, późno zimowe niebo, zanim odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się, – jest idealny dzień na skończenie w miejscu, gdzie zawsze powinieneś być.
- Jeśli jesteś ze mną, to nigdy się nie zgubię – powiedziałem jej.
Przytuliła mnie mocno i oparła głowę na mojej klatce piersiowej.
- Nigdy nie pozwolę, aby to się stało – potwierdziła, kładąc dłoń na moim policzku. – I bez ciebie jestem nikim – dodała wzdychając.
Dwie godziny później wjechałem samochodem na olbrzymi podjazd, który prowadził do miłego domu w stylu kolonialnym na peryferiach Hanover.
- No to jesteśmy – powiedziałem, przekręcając kluczyk w stacyjce, by zgasić silnik.
Poczułem jak Bella całuje mnie w policzek.
- Czekałeś na to i on także – wyszeptała. – Idź i poznaj swojego ojca – nalegała.
Moje nerwy były załagodzone dzięki jej słowom zachęty, ale zanim wysiadłem z samochodu, wyciągnąłem coś z kieszeni marynarki. Było to stare zdjęcie z polaroidu, które było włożone w dziennik mojej mamy. Wciąż go nie przeczytałem, ale kiedy Brązowooka pokazała mi zdjęcie, z którym moja matka nie mogła się rozstać, wiedziałem, że muszę przekazać je Carlisle’owi.
Wpatrywałem się w twarz mojej mamy o wiele młodszej, niż pamiętam. Jej wyraz twarzy ukazywał szczęście i radość. Koło niej znajdował się Carlisle, a jego uśmiech był tak wylewny, gdy wyraźnie zakochana para przytulała się mocno. Młodzieńcza fryzura i ubrania mojej mamy może i wyglądały dla mnie znajomo – ale w jej oczach rozpoznałem to zadowolenie. Widziałem to wiele razy zanim umarła. Zawsze miała tą samą minę na moich recitalach fortepianowych, uroczystościach, gdy odbierałem nagrody i meczach baseballowych.
- Była taka piękna – usłyszałem Brązowooką.
- Tak – zgodziłem się.
Patrzyłem na dwójkę zakochanych przez chwilę, zanim wyszeptałem cicho „kocham cię, mamo” i włożyłem fotografię z powrotem do kieszeni.
Otoczyłem Bellę ramieniem, westchnąłem głęboko i trochę niepewnie zapukałem w drzwi, które otworzyły się prawie natychmiast.
- Ty musisz być Edward – powitała mnie kobieta, a jej uśmiech był ciepły i przyjazny.
Po wyglądzie uznałem, że jest w średnim wieku. Miała falujące, mahoniowo brązowe włosy i jasne, piwne oczy.
Mogłem jedynie kiwnąć głową w potwierdzeniu. W mgnieniu oka sapnęła i pociągnęła mnie za rękaw marynarki, wciągając mnie do domu i dalej przez hol. Czułem trochę rękę Belli na moim drugim ramieniu, ściskającą je we wsparciu.
Na środku przestronnego, ale wygodnie wyposażonego, salonu stał Carlisle Cullen.
Mój ojciec.
To musiał być on. Miał na twarzy taką samą minę, jaką ja musiałem mieć– zdenerwowaną i niepewną. Nie tylko umieliśmy robić takie same miny, ale emocje je wywołujące były także te same. Widziałem jego zdjęcie w Internecie i na fotografii z moją mamą, ale widzenie go na żywo i we własnej osobie, było czymś zupełnie innym. Był prawdziwą osobą – z rękoma, kośćmi policzkowymi i oczami w takimi samym kształtem, jak u mnie. Ale wkład genetyczny był drugim związkiem, jaki poczułem, kiedy jego dłoń delikatnie walnęła w jego klatkę piersiową, gdy patrzył na mnie. Zrobiłem taki sam ruch. Nie mogliśmy wykrzesać z siebie słów.
Carlisle opuścił wolno ramię i wyciągnął do mnie rękę, gdy zbliżałem się do niego. Nie wiedziałem, czy był to gest przywitania, czy chciał mnie dotknąć, aby przekonać się, że jestem prawdziwy. Ponownie, niewiele myśląc, moje czyny była automatycznie takie same i uścisnęliśmy sobie mocno dłonie. Trwało to tylko kilka sekund. Była to dość pobieżna i powściągliwa rzecz między ojcem i synem, którzy wcześniej się nie znali, ale spędzili lata na rozważaniu możliwości dokładnie takiego momentu.
Uściskaliśmy się i poklepaliśmy wzajemnie po plecach, co podniosło nas na duchu i wzmocniło. Raczej zatrzymaliśmy się w spełnieniu odnalezienia siebie niż żalu i rozczarowania z powodu, że tak długo tego nie zrobiliśmy.
- Edwardzie, mój synu – wypowiedział ochrypłym i napiętym głosem Carlisle.
- To ja, Edward. – Mogłem odpowiedzieć tylko tyle, a mój głos był tak samo zachrypnięty jak jego. – Przepraszam, że tak długo zwlekałem – dodałem, przepraszając tak samo siebie, jak i jego.
Ulga, którą czułem przez uświadomienie sobie, że ten moment był dla niego ważny wystarczyła, by wypełnić mnie przytłaczającym szczęściem, a nawet lekkim szokiem.
- To nie jest ważne. Odnalazłeś mnie i to się liczy – odpowiedział, a pociecha i zapewnienie biły wyraźnie z tonu jego głosu.
Bella i kobieta, która powitała nas w drzwiach, która musiała być żoną Carlisle’a, Esme, przytulały się jednocześnie śmiejąc się i płacząc. Niedługo przyłączyły się do uścisku syna i ojca i cała nasza czwórka ukształtowała coś na grupowy uścisk.
- A tak w ogóle, to jest moja Bella – powiedziałem śmiejąc się.
Nigdy nie przedstawiałem kogoś, gdy całe pomieszczenie było już w takiej znajomej postawie.
- Cześć – powiedziała cicho Bella. – Edwardzie – dodała, – nie mogę oddychać. – Moja dziewczyna jakoś wcisnęła się między mnie, a mojego ojca, z moim ramieniem wokół jej żeber, a jego wokół ramion.
Najwyraźniej, mocne uściski były kolejną genetyczną spuścizną, którą odziedziczyłem po Carlisle’u.
- Przepraszam, kochaniutka – powiedziała Esme. – Uścisku Carlisle’a… - walczyła, by powiedzieć, gdy jej oddech był płytki – są… trochę… asertywne – wyjaśniła.
- Jest przytulasem… to znaczy, mocno przytula? – zapytała Brązowooka.
- Jak boa dusiciel – odpowiedziała Esme.
- A propos, to miło cię poznać, Bello – dopowiedział Carlisle.
- Mnie także – powiedziała przy kołnierzyku mojej marynarki. Jej twarz była przyciśnięta do mojego ramienia i czułem jej podbródek na wysokości mojej pachy.
- Jesteśmy szczęśliwi, że mogliśmy poznać was oboje – powiedziała Esme, chętna do podtrzymywania rozmowy, pomimo czystej absurdalności prowadzenia rozmowy w momencie, gdy wciąż nasz czwórka była splątana ze sobą i nikt nie wykazywał chęci puszczenia.
- Jesteśmy szczęśliwi mogąc być tutaj – odpowiedziałem.
- Zrobiłam pieczeń – poinformowała nas Esme. – Mam nadzieję, że jesteście głodni.
- Mogę w czymś pomóc? – zaoferowała się Bella.
- Nie, ale dziękuję. Właśnie odstawiłam wino, by trochę pooddychało. Macie ochotę się napić? - zaoferowała serdecznie Esme. – Jest o tam – próbowała wskazać głową kredens pod ścianą.
Ośmionożna masa ludzi poruszała się przez pokój, ale hałas skrzypiących desek podłogi niedaleko drzwi przeszkodził naszemu niedorzecznemu poruszaniu się w stylu gąsienicy.
- Widzę, że nie mogliście zaczekać na staruszka. – Usłyszałem dudniący głos, ale nie widziałem osoby, do której on należał, ponieważ byłem plecami do niego.
- Tato, chodź i poznaj Edwarda… twojego wnuka – powiedział Carlisle, klepiąc mnie po plecach i ściskając moje ramię.
- Nie musicie się rozłączać z mojego powodu – odpowiedział śmiejąc się.
Pomimo tego, co powiedział wyplątałem się z naszego uścisku, by móc odpowiednio się przedstawić. Obróciłem się i stanąłem naprzeciw właściciela niskiego głosu. Był starszym panem, chyba koło siedemdziesiątki, ale miał takie same, jasnoniebieskie oczy jak Carlisle. Uśmiechnął się do mnie promiennie i wyciągnął ramiona.
- Edwardzie, to jest Patrick Cullen, twój dziadek – powiedział Carlisle, stając koło mnie i wskazał na mężczyznę przede mną.
- Miło, yyy, cię poznać – powiedziałem, mając nadzieję, że zaakceptuje mnie.
- Niech no ja spojrzę na ciebie – powiedział, klepiąc dłońmi moje ramiona.
Był tak samo wysoki, miał wyprostowane plecy i długie nogi tak jak ja. Jego mina zmieniła się i spojrzał prosto w moje oczy – wydawał się całkiem poważny, jakby mnie badał, ale szybko kiwnął głową zamruczał do siebie.
- Cullen, w każdym calu – zdecydował, uśmiechając się do mnie, gdy spojrzałem w dół na swoje stopy i zaśmiałem się.
- Dziękuję – odpowiedziałem, drapiąc się w tył głowy i odwzajemniłem półuśmieszek.
Patrick zaśmiał się serdecznie i poklepał mnie dłonią w policzek.
- Nie ma za co, mój chłopcze. Naprawdę nie ma za co – zapewniał mnie, ściskając mnie.
Wiem, że było to coś więcej, niż odwzajemnienie mojej wdzięczności.
- Tato - powiedział Carlsile, odwracać się do mojego dziadka i oni także uściskali się.
- Wiele razy powtarzałem wers Marka – dziadek przemówił do mojego ojca, – „Wszystko możliwe jest dla tego, który wierzy”(5). Wierzyliśmy… wytrwaliśmy i oto jest i on – powiedział mój dziadek, kładąc jedną rękę na moim ramieniu, a drugą na Carlisle’a.
Moje serce napęczniało na te miłe słowa. Słyszenie, że moje istnienie było czymś, na co mieli nadzieję i chcieli wystarczyło, by wypełnić pustkę w mojej duszy, która nie tylko była zaniedbana, ale i opuszczona. Moja nadzieja i wytrwałość ustąpiły i zmalały, ponieważ byłem pewny, że nikt nie odczuwa tego w stosunku do mnie.
Para ramion owinęła się w moim pasie, odwróciłem się i zobaczyłem Brązowooka uśmiechającą się do mnie. Położyłem dłonie na jej policzkach i podarowałem jej najszczęśliwszy pocałunek, jaki kiedykolwiek dałem kobiecie.
- Kocham cię, Brązowooka – wyszeptałem jej do ucha,
- Ja ciebie też – odpowiedziała cicho, przyciskając chusteczkę do swojego policzka.
- Cieszę się, że tutaj jestem… z tobą. Dzięki temu jesteś także szczęśliwa, prawda? – zapytałem, mając nadzieję, że potwierdzi to, co powiedziała dzień wcześniej.
- No pewnie – odpowiedziała, opierając głowę na moim ramieniu i uśmiechnęła się.
Jakiś czas później siedzieliśmy wszyscy przy dużym stole, gdzie Esme przygotowała dla nas królewską ucztę. Mój dziadek, wciąż praktykujący pastor episkopalny, zmusił nas do uściśnięcia dłoni w kręgu i odmówieniu modlitwy, zanim zaczniemy jeść.
- Pobłogosław, Ojcze Niebiański, twoje prezenty do naszego wykorzystania i nas do twojej kochającej usługi; i zatrzymaj nas świadomych na potrzeby innych. I dziękuję ci, Panie, za odprowadzenie mojego wnuka do domu, do jego rodziny. Prosimy, aby jego droga matka była przy twoim boku i by strzegła nas dzisiaj i każdego dnia; przez Chrystusa, Pana naszego. Amen(6) – powiedział, po czym wszyscy wymruczeliśmy „amen”.
Obiad minął z ciągłymi rozmowami, wszyscy byliśmy chętni, by się poznać. Poznałem małe, codzienne fakty o moim ojcu i jak potoczyło się jego życie. Jego matka, a moja babcia Veronica, umarła kilka lat przed moimi narodzinami. Carlisle i reszta starszych pokoleń Cullenów pochodzą z małej miejscowości Landaff, zaraz koło Hanover. Mój dziadek, teraz częściowo emerytowany, wciąż wygłasza kazania w każdym niedzielny poranek w tym samym kościele, do którego należał od prawie pięćdziesięciu lat. Mieszkał w małym domku za odnowionym domu w stylu kolonialnym, kupionym przez Carlisle’a, kiedy poślubił Esme.
Gdy obiad dobiegał końca i Patrick postanowił wrócić do domu, zaoferowałem, że odprowadzę go do jego drzwi. Rześkie, wieczorne powietrze i szybkość kroku mojego dziadka pomogło mi oczyścić umysł z mgły. Niedługo, doszliśmy do jego małego, jednopiętrowego domku, przy drzwiach którego świeciła się mała lampka.
- Edwardzie - zaczął, odwracając się twarzą do mnie, – kiedy twojemu ojcu powiedziano, że cię nie będzie, a Libby odmówiła mu, według mnie część jego się zagubiła – wyjaśnił, trochę ponurym tonem. – Dzieliłem z nim jego smutek, jak zapewne i ty, nie wiedząc o tym. Trzy pokolenia były obciążone tym samym ciężarem – powiedział, zaciskając usta w cienką linię i pokiwał głową.
Najwyraźniej wszystko, co zrobił Edward Masen, by rozdzielić moich rodziców, miało wpływ na nas wszystkich. I teraz, wreszcie, mogliśmy puścić to w niepamięć. Uświadomiłem sobie, że to Patrick był tym człowiekiem, który powinien być moim dziadkiem przez te wszystkie lata. Słuchałem z przejęciem, gdy opowiadał własnymi słowami o tym, co przydarzyło się Carlisle’owi i mnie. Robił to w taki sposób, że było to bardziej elokwentne i głębokie niż ja mógłbym to określić.
- Przypomina mi się przypowieść o synu marnotrawnym, zagubionym chłopcu, który wrócił do swojego ojca – kontynuował. – Ale w przeciwieństwie do syna marnotrawnego, nie zrobiłeś nic, by starać się to zadośćuczynić. Nie, nie. Ty, Edwardzie jesteś zagubioną owieczką, którą twój ojciec nosił na ramionach przez dwadzieścia osiem lat(7) – powiedział mi, kładąc ręką na moim ramieniu. – Wygłaszałem kazanie o demonach i o tym, jak potwory i stwory, które spotykamy w książkach i filmach są tylko fantazją. Ale są także i prawdziwe demony, które nawiedzają nas od wewnątrz. Mam nadzieje, że wszystkie demony, które mogły cię zadręczać, teraz zniknęły – powiedział, poklepując mnie po plecach. Uściskałem go w podziękowaniu za wszystko. – Kochasz tę dziewczynę – przemówił ponownie, nawiązując do Brązowookiej. Było to stwierdzenie, nie pytanie i jedynie pokiwałem głową w zgodzie. – „Tak więc trwają wiara, nadzieja, miłość – te trzy: z nich zaś największa jest miłość”(8) – powiedział, także kiwając głową.
Zaśmiał się do siebie po zobaczeniu mojego, trochę zażenowanego, wyrazu twarzy, ale jedynie życzył mi miłej nocy.
W drodze powrotnej do głównego domu wszedłem do kuchni, gdzie Bella i Esme rozmawiały z ożywieniem podczas zmywania naczyń. Tematem rozmowy było gotowanie, a dokładniej, przepis na zapiekankę quiche.(9)
- I dlatego musisz użyć startej, wędzonej goudy. Inaczej on będzie narzekać. Zaufaj mi – powiedziała Esme, śmiejąc się. – Mogę wydrukować ten przepis zanim wyjedziecie.
- Kto będzie narzekał? – zapytałem wścibsko, przytulając Bella od tyłu i oparłem głowę na jej ramieniu.
- Ty, Burmistrzu McCheese(10) - poinformowała mnie Brązowooka, chichocząc wraz z Esme.
- Edwardzie - powiedziała Esme wyglądając, jakby miała powiedzieć coś poważnego. - Odziedziczyłeś bardzo ważne i poważne obowiązki jako Cullen.
- Och tak? A jakie? – odpowiedziałem pytaniem.
- Kochasz jajka – odpowiedziała, wzdychając głęboko. – I jako starsza kobieta z rodziny Cullen pozwól, że pomogę jak tylko umiem Belli z twoją nową odpowiedzialnością; zaoferuję wskazówki, co do wymagającego, żmudnego zadania umożliwienia ci tej miłości. Przynajmniej tyle mogę zrobić - wyjaśniła, machając łopatką zanim obie wybuchły śmiechem.
- Och, rozumiem – narzekałem żartobliwie. – Dwie na jednego. Wychodzę – wydąłem wargi, wychodząc z pomieszczenia w poszukiwaniu Carlisle’a słysząc, jak obie chichotały i lamentowały: „ooo, biedne dzieciątko”, gdy wychodziłem.
Nie za specjalnie byłem zawstydzony ich docinkami. Tak naprawdę cieszyłem się, że Bella znalazła sojusznika w Esme. Sądzę, że będą miały o czym rozmawiać. Albo narzekać na coś. Trudno powiedzieć. Na szczęcie, natknąłem się na Carlisle’a, gdy grzebał w dużej szafie w holu. Próbował wydobyć coś spod dużej sterty rzeczy.
- Mogę ci w czymś pomóc? – zaoferowałem, stając za nim.
- Och, nie. Dam sobie radę. Tak sądzę – odpowiedział śmiejąc się i próbował zatrzymać lawinę płaszczy i parasoli, która groziła wylaniem się na korytarz. – Znalazłem – powiedział wyciągając dużą, prostokątną torbę z czarnego płótna. Kładąc ją na ziemi, szybko rozpiął suwak i ukazała mi się torba golfowa.
- To - wskazał gestem na torbę i przesunął ją w moją stronę, – dla ciebie.
- Kije do golfa? – zapytałem zakłopotany.
Nawet nie gram w golfa. Tak naprawdę to nie miałem zamiaru nigdy się nauczyć. Według mnie to zupełnie snobistyczna rozrywka. Golf, przynajmniej w moim mniemaniu, jest dla bogatych, starych grubych ryb, jak mój dziadek od strony matki. Byłem trochę zaskoczony, że Carlisle interesował się czymś takim.
- Edwardzie – zaczął. – Każdy lekarz musi grać w golfa – stwierdził rzeczowo.
Jedynie uniosłem brew, słysząc śmiech w odpowiedzi.
- Uwierz mi, to nie tak, jak myślisz. Gram w coś, co lubię nazywać „niedbały golf”. Nie gram, by wygrać, ani by być lepszy. Gram, ponieważ to jedyny sport czy poważne hobby, które możesz uprawiać, gdy się uspołeczniasz – wyjaśnił, napierając na mnie torbą pełną kijów.
- Ale, yyy, nigdy wcześniej nie grałem – powiedziałem niezręcznie oglądając zawalistą, skórzaną torbę. Gdy Carlisle powiedział „niedbały golf”, nie żartował. Kije były zakryte starymi skarpetami tenisowymi, które były ponumerowane markerem Sharpie.
- Nigdy nie grałeś? I tak pewnie jesteś lepszy ode mnie. Ja jestem kiepski – wyznał ze śmiechem. – Ale dowiesz się wiele o człowieku, kiedy zagrasz z nim kilka rund golfa. Dowiesz się o nim sporo podczas rozmów między dołkami albo po tym jak gra – wyjawił.
- Cóż, dzięki. Nie wiem czy będę miał szansę ich użyć… - próbowałem powiedzieć, nie mogąc wymyśleć najbliżej okazji do gry.
- Pewnie, że będziesz miał. Sezon ma się niedługo zacząć. To najlepszy czas na naukę. W środę wpadnij na strzelnicę golfową. Zawsze miej wolne środy, jak każdy dobry lekarz – powiedział z kpiarskim uśmieszkiem.
- Naprawdę? – zapytałem.
Chociaż pracowałem w tym zawodzie to i tak uważałem, że tradycyjna partyjka golfa w środy jest banałem.
- Edwardzie - odpowiedziała, kładąc ramię wokół moich. – Środa na strzelnicy golfowej oznacza, że zawstydzisz cholernie każdego prawnika na kursie w czasie sobotniej herbatki. Oni przez cały tydzień siedzą w sądzie – wyjaśnił z uśmieszkiem.
Chyba mam zajebiście wyluzowanego ojca.
- No to w środę – odpowiedziałem kiwając głową i zaśmiałem się. – Ale chyba powiedziałeś, że jesteś kiepski w golfa? – zapytałem, skonfundowany jego sprzecznością.
- Och, jestem kiepski z porównaniem do innych lekarzy, ale nigdy nie pozwoliłbym sobie grać tak źle, jak prawnicy. Nie ma na to usprawiedliwienia – odpowiedział z tubalnym śmiechem.
Stawiając kije pod ścianą czekałem, aż Carlisle poukłada rzeczy, które musiał przesunąć, aby znaleźć to, czego szukał. Gdy zobaczyłem moją marynarkę wiszącą koło jego, przypomniało mi się, że miałem podzielić się czymś z Carlislem.
- Yy, mam coś dla ciebie – powiedziałem z małym niepokojem. Wyjąłem fotografię mojej mamy i Carlisle’a z kieszeni. – To twoje zdjęcie z moją mamą. Było schowane z jej starymi rzeczami. Pomyślałem, że chciałbyś je mieć – wyjąkałem mając nadzieję, że nie przywołałem żadnych trudnych wspomnień.
Przyjrzał się zdjęciu, gdy wysunąłem je w jego stronę. Na początku wyglądał na zaskoczonego, ale jego mina zmieniła się w coś, co odzwierciedlało, jak słodko-gorzki musiał wydawać mu się teraz uchwycony na zdjęciu moment.
- Libby – powiedział wzdychając. – Boże, kochałem twoją matkę. Była najbardziej niesamowitą osobą – dodał, drapiąc się w głowę, gdy wziął ode mnie zdjęcie.
- Mój dziadek, Edward Masen, powiedział jej wiele rzeczy, które nie były prawdą i to dlatego moja matka nigdy cię nie szukała – wyjaśniłem mając nadzieję, iż rozumie, że to, co się stało, nie było winą mojej matki.
- Tak wiele podejrzewałem, zwłaszcza po tym, jak Bella skontaktowała się ze mną. Gdybyś wiedział tyle co ja, a najwyraźniej Libby ukrywała to przed tobą, mianowicie, ona nie myślała o mnie za dobrze – odpowiedział, wyglądając na zamyślonego.
- Nie jesteś… zły na nią? – zapytałem chcąc, by zrozumiał, że okoliczności były tak samo poza jej i jego kontrolą.
- Nie, Edwardzie, nie jestem – uspokoił mnie. – Prawdopodobnie zaczęła mieć złe wrażenie o mnie po tym, jak opuściła Yale; wrażenie, którego nigdy nie dawałem. Edward Masen na pewno nie uważał mnie za odpowiednią partię dla swojej córki. Nie mogę winić jej za to, że łatwo ulegała jego wpływowi. Uwielbiała swojego ojca, zawsze chciała mieć jego aprobatę.
- Przykro mi, że to się tak potoczyło – zaoferowałem, czując prawdziwe wyrzuty sumienia przez to, że niepotrzebnie cierpiał.
- A mi nie – powiedział wzruszając ramionami. – Nie jestem mi przykro, że zakochałem się w twojej matce i że wydała cię na świat. Nie jest mi nawet przykro z powodu przymusowej rozłąki. Ponieważ, gdyby to się nie wydarzyło, nie miałbym teraz Esme. Słyszy się wiele o młodzieńczej miłości i zakochaniu się w kimś tak szybko i całkowicie. To niezwykłe doświadczenie – rozważał, patrząc na polaroid po raz ostatni, po czym włożył zdjęcie do kieszeni w koszuli. – Ale mam z Esme coś… czego nie mogę opisać. Zauważyła, jaki byłem nieszczęśliwy, jak przechodziłem przez życie i pomogła mi się z tego wydostać - powiedział, uśmiechając się smutno.
- Tak, chyba wiem jak to jest – odpowiedziałem śmiejąc się.
Brązowooka zrobiła dokładnie to samo dla mnie.
- Edwardzie, miałem prawie trzydzieści lat mojego dorosłego życia, by przez to przejść. Ty próbujesz tylko to zrozumieć. Ale pozwól, że pomogę ci z pierwszym krokiem: nie marnuj ani chwili na rozmyślanie o przeszłości. Rób co możesz, by być szczęśliwym. Nic więcej się nie liczy – poradził mi, podnosząc torbę golfową i podał mi ją.
Miał rację. Nic więcej się nie liczy.
Po długim pożegnaniu przy moim samochodzie, Carlisle i Esme machali nam, gdy wycofywałem volvo z ich podjazdu i pojechałem wzdłuż wiejskiej drogi. Bella chichotała do siebie kilka razy, gdy przeglądała stos przepisów, które dała jej Esme przed naszym wyjściem.
- Kocham twoją macochę – oświadczyła ze śmiechem. – I twojego tatę oraz dziadka – ćwierkała radośnie. – Zaplanowałam już wrócić tu na obiad w niedzielę. Pojadę nawet, jeśli ty nie będziesz chciał – zażartowała, pocierając moje udo.
Gdy opuszczaliśmy ich dom, Carlisle nalegał na kolejną wizytę i entuzjastycznie zgodziłem się na to.
- Ej, dopiero co poznałem tych ludzi, nie kradnij ich – narzekałem żartobliwie.
- Ooo, nie zrobię tego. Są zbyt zajebiści, by się nimi nie dzielić – odpowiedziała.
- Są zajebiści, nieprawdaż? – powiedziałem z wielkim uśmiechem.
Musiałem przyznać, że nic z tego nie byłoby tak satysfakcjonujące, gdybym nie mógł dzielić tego z Bellą. Wracałbym sam do pustego mieszkania i nie miałbym z kim dzielić tych chwil.
- Jesteś szczęściarzem, Edwardzie – powiedziała z zadowolonym westchnieniem.
- I tu się zgodzę z tobą.
Wraz z Bella wróciliśmy do Cambridge, do naszego budynku usytuowanego niedaleko Harvard Square. Popędziliśmy werandą i po dwóch kondygnacjach schodów do mojego mieszkania, gdzie nalegałem, by została na noc. Miała już tu piżamę, ubrania na zmianę i szczoteczkę do zębów. Pod umywalką w łazience było nawet pudełeczko tamponów.
Tampony. W moim mieszkaniu. James miałby z czego sobie używać, ale miałem to gdzieś. Ta kobieta otworzyła się przede mną, zaakceptowała i pokochała mnie. I zrobiłem to samo, otworzyłem cały świat, którego nigdy bym nie odkrył bez niej.
- Jezu, twoje stopy są lodowate! – wykrzyknąłem ze zdławionym chichotem, gdy Bella ułożyła się koło mnie na łóżku, przykładając stopy do moich łydek.
- Sorry, kochanie – odpowiedziała, wpatrując się we mnie szczęśliwymi oczami. – Może wymyślisz coś, co może mnie rozgrzać? – zapytała niepewnie, przygryzając swoją smakowitą, dolną wargę.
- Czy wymyślę coś? – zaśmiałem się. – Raczej czego mogę nie wymyślić, gdy jesteś koło mnie w łóżku i flirtujesz ze mną z tym nieśmiałym spojrzeniem? – zapytałem, łapiąc ją za tyłek i usadowiłem ją na sobie. – Nic nie podniesie temperatury twojego ciała jak zdrowe ćwiczenia aerobiku, Brązowooka – poinformowałem ją z uśmieszkiem.
- Och, ćwiczenia aerobiku, hę? O tak? – zapytała, siadając na mnie okrakiem i poruszając biodrami.
- Właśnie tak, słodziutka – powiedziałem zachrypniętym szeptem, po czym złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem głęboko.
- Właśnie tak, słodziutka – powiedziałem zachrypniętym szeptem, po czym złapałem jej twarz w dłonie i pocałowałem głęboko.
Resztę wieczoru spędziłem na upewnianiu się, że oboje wykonaliśmy ćwiczenia z aerobiku. Przecież nie mogłem pozwolić jej zasnąć z zimnymi kończynami.
Następne kilka dni minęło szybko, gdy przepracowałem swoją normalną, trzydziesto sześciogodzinną zmianę w poniedziałek i wtorek. Rano w środę spotkałem się z Carlislem na strzelnicy golfowej, która znajdowała się w połowie drogi z Bostonu do Hanoveru. Wyjaśnił mi podstawowe zasady i poinstruował mnie, jak i kiedy używać poszczególnych kijów, zanim zaczęliśmy ćwiczyć.
- Jesteś całkiem niezły – powiedział mi entuzjastycznie, gdy mi się przyglądał.
- Dzięki. Wiesz, ta gra nie jest wcale taka zła – przyznałem, podrzucając między dłońmi mój kij.
- W takim tempie naprawdę zostawisz za sobą ścieżkę całkowicie upokorzonych prawników - powiedział z wielkim uśmiechem, po czym wykonał idealne uderzenie, które wybiło piłkę w powietrze.
Pokręcił głową i zaśmiał się, kiedy zobaczył, że jego piłka nie poleciała tak daleko jak moja.
Po kilku godzinach treningu postanowiliśmy przerwać grę i zjeść lunch, zanim rozejdziemy się do czasu niedzielnego obiadu.
- Edwardzie - zaczął Carlisle, zbierając swoje rzeczy, – chcę ci coś dać. Mam nadzieję, że to nie jest bezczelne z mojej strony – dodał, wyjmując małe, aksamitne pudełeczko z zewnętrznej przegródki jego torby. – To miało być dla twojej matki, ale teraz należy do ciebie.
Wziąłem od niego pudełeczko i otworzyłem je powoli, a moja dłoń zwiotczała nieznacznie. Wewnątrz znajdował się delikatny, antyczny, diamentowy pierścionek zaręczynowy. To ten, który chciał podarować mojej mamie, kiedy pojechał do Chicago, by się z nią zobaczyć, ale został odesłany spod drzwi przez jej ojca.
- Carlisle, ja, yyy, nie wiem, co powiedzieć – wyjąkałem, poruszony do głębi przez fakt, że zaufał mi z czymś tak znaczącym dla niego i jego rodziny.
- Nie musisz nic mówić, po porostu go zatrzymaj – nalegał.
- Ale to jest… naprawdę cenne dla Cullenów… - powiedziałem urywanym głosem
- I właśnie dlatego należy do ciebie. Jesteś Cullenem, moim jedynym synem. Ten pierścionek znaczył coś dla wszystkich ludzi, którzy przekazywali go z pokolenia na pokolenie. Nie powinien już dłużej leżeć w skrytce depozytowej – powiedział mi.
- Dziękuję, Carlisle. Czuję się zaszczycony – powiedziałem.
Może za wcześnie pomyślałem, że to „jego” rodzina. Raczej jest to „nasza” rodzina. Jego bezwarunkowa akceptacja mnie jako Cullena sprawiła, że poczułem, jakby moje życie zatoczyło pełne koło. Miałem ojca, rodzinę, tożsamość i miejsce w świecie.
- Nie musisz mi dziękować. Zaoferujesz go odpowiedniej dziewczynie w odpowiednim momencie – poradził, uśmiechając się do mnie. – Ale ja na twoim miejscu, nie kazałbym jej długo czekać. Wydaje się mieć taki charakter jak Esme – dodał, puszczając oczko.
- Nie dałeś jej go? – zapytałem, delikatnie wyjmując pierścionek z małej, aksamitnej poduszeczki, by móc bliżej mu się przyjrzeć.
- Nie – odpowiedział, kręcą głową. – Chciałem zacząć od nowa. Moje życie z Esme było nowym początkiem, świeżym startem. Zatrzymałem go, ale kupiłem nowy pierścionek wykonany na specjalne zamówienie. Chciałem dać jej coś jedynego w swoim rodzaju, ponieważ taka ona jest dla mnie – dodał.
- Jeśli, no wiesz, dam go Belli, myślisz, że się zgodzi? – zapytałem, nerwowo rozważając zaręczyny.
Prawdą było, że sądziłem, iż jestem gotów, by ją poślubić, ale pomysł tego napędzał mi stracha.
- Chyba znasz odpowiedź – wykpił śmiejąc się. – Nie zadzwoniłaby do mnie, albo przyjechała z tobą do mnie, gdyby nie była gotowa zgodzić się, gdy ją zapytasz.
- Tak, chyba masz rację – zgodziłem się uśmiechając.
Brązowooka i ja przeszliśmy razem trochę, zbliżyliśmy się do siebie. Wzajemnie uszczęśliwiamy się, a życie bez niej nie jest żadnym życiem.
- I widziałem, jacy jesteście koło siebie i to, jak ona na ciebie patrzy. Nawet stary mężczyzna taki jak ja zna ten wzrok. Dzięki Bogu, że moja żona wciąż go ma – zażartował, klepiąc mnie w plecy i ściskając moje ramię.
Przez chwilę patrzyłem na niego i zauważyłem, że oboje mamy taki sam uśmiech na twarzach.
- Mógłbym poprosić cię, byś zrobił coś dla mnie? – zapytałem, gdy szliśmy w kierunku budynku klubu na lunch.
- Oczywiście – odpowiedział bez wahania.
- Jeśli Bella przyjmie oświadczyny, będziesz moim drużbą? – zapytałem, czując się trochę niespokojnie.
Może nie znaliśmy się za długo, ale już mogłem zobaczyć w nim bliskiego przyjaciela, którego zawsze potrzebowałem. Tylko jego wyobrażałem sobie przy moim boku,
- Teraz, to ja powinienem czuć się zaszczycony – powiedział dumnie. – A nie miałbyś nic przeciwko, by też coś dla mnie zrobić?
Gdy poprosił o przysługę, zgodziłem się bez sekundy zawahania. Uścisnęliśmy dłonie, by potwierdzić naszą umowę. Po lunchu, podróż powrotną do Bostonu spędziłem na rozważaniu nowego życia, które mam i nie mogłem doczekać się, by podzielić się tym z moją kobietą. Przez całą drogę do domu miałem zajebiście wielki uśmiech na twarzy.


(1) Jesteś jak szkoła latem, żadnych zajęć – tekst z filmu/bajki animowanej „Gruby Albert”. Russell, mały, dowcipny dzieciak w niebieskiej czapce mówi to do Rudy’ego, który ma łatwą gadkę. (przyp. autorki)
(2) W oryg. Booty, co także może oznaczać pośladki, pupa
(3) Professor Booty – piosenka zespołu Beastie Boys z albumu Check Your Head. Piosenka zawiera tekst ‘what's another word for pirate treasure?’ a ktoś odpowiada ‘Well, I think it’s booty, booty, booty, that’s what it is.’ Miałam to ustawione na automatycznej sekretarce, gdy byłam na studiach. Pamiętacie automatyczne sekretarki? Boże, ale jestem stara. Ale przynajmniej wciąż ‘got more bogunce to the fuckin’ bump’ (także tekst z tej piosenki). Chyba. Okej, może nie. Jestem raczej jak „słownikowa definicja słowa <spastyczny>”. (przyp. autorki)
(4) W oryg. side-kick co oznacza cios w sztuce walki, a także towarzysza lub osobę służącą pomocą. W tekście dokładnie chodzi o pomocnika-towarzysza superbohatera.
(5) Ewangelia wg św. Marka 9, 23 (przyp. autorki)
(6) Słowa, których użyłam w tej modlitwie, były częściowo pożyczone z klasycznej modlitwy episkopalnej odmawianej przed jedzeniem, a jej tekst znalazłam w Modlitewniku Powszechnym. (przyp. autorki)
(7) Przypowieść o Synu Marnotrawnym i o Zabłąkanej Owieczce są z Ewangelii św. Łukasza, rozdział 15 (przyp. autorki)
(8) 1 List do Koryntian 13, 13. Są rozbieżności w tym Liście. Zależy od wersji biblii, którą czytasz. W wersji Króla Jakuba słowo ‘dobroczynność’ jest używane zamiast słowa ‘miłość,’ ale w innych wersjach jest tak jak zacytowałam. Zgodnie z Konstytucją i Kanonami Episkopalnymi z 2006 roku, biblia Króla Jakuba jest ich standardem, ale sankcjonują oni także New American Standard Biblie. Decyzja należy do biskupa diecezjalnego (przyp. autorki)
(9) Quiche – rodzaj wypieku w formie placka składającego się z kruchego ciasta i nadzienia warzywnego zalanego jajeczno-śmietanową masą. Nadzienie może zawierać różne gatunki mięsa, sera i warzyw, a także zioła i przyprawy (przyp. tłum)
(10) Burmistrz McCheese – jest jednym z kumpli Ronalda McDonalda. Jego głowa to olbrzymi cheeseburger. (przyp. autorki)


Rozdział 27


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dreamteam dnia Wto 12:42, 28 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Wto 12:56, 14 Cze 2011 Powrót do góry

wzruszyłam się czytając
oby więcej takich rozdziałów,
tak jak myślałam spotkanie po latach było cudowne
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
KW
Zły wampir



Dołączył: 01 Sty 2011
Posty: 464
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 17 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ~ z krainy, gdzie jestem tylko ja i moi mężowie ~

PostWysłany: Wto 13:25, 14 Cze 2011 Powrót do góry

Och, jak miło. I że jest nowy rozdział. No i dobrze się dzieje u Edwarda. Ale węszę coś strasznego, jakiś zwrot akcji. No i Pan Kurewka został usidlony. Very Happy No i to mi się podoba. Coraz ciekawiej się robi, jednak ciągle jest ta świadomość, że zbliżamy się do końca. Niestety. Bardzo emocjonujący rozdział. Ach... No i tampony. Haha. Kiedy się wreszcie do niego wprowadzi, hę? No i co z zaręczynami; czy będzie tak jak przewidziałam ? Czekam na radość!
Weny! KW


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sophie1811
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Kwi 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kielce

PostWysłany: Wto 15:12, 14 Cze 2011 Powrót do góry

rozdział niesamowity, zresztą jak cała opowieśc.... podoba mi się przemiana Edwarda... z dupka stal się takim kochającym chłopakiem;) i Carlisle jej fajnym ojcem, takim wyluzowanym. Fajnie że dobrze się dogadują z Edwardem.... nie mogę się doczekac kolejnego rozdziału:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kokainkaaa
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Maj 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 15:52, 14 Cze 2011 Powrót do góry

super rozdział, dzieki a to że tak wspaniale opisałaś ich spotkanie po latach, choc ten welki MIŚ mnie rozbawił.czekam na nastepny rozdział
pozdro;pp


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kokainkaaa dnia Wto 15:53, 14 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
wampiromaniaczka
Wilkołak



Dołączył: 03 Lis 2010
Posty: 241
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oświęcim

PostWysłany: Wto 21:47, 14 Cze 2011 Powrót do góry

Ależ miałam nosa, by logować się po paru dniach nieobecności właśnie dziś!
Faktycznie, coraz mniej Edek przypomina KOLESIA , ale coraz większym i rasowym MĘŻCZYZNĄ staje się. Ta jego przemiana z amatora kobiet, na wielbiciela i dojrzałego partnera jednej Belli- jest taka ciepła i naturalna. Cóż, tu jak w życiu; swój musi trafić na swego. Jeszcze ślubu nie wzięli, a już żyją, jak stare, dobre małżeństwo. Barrrrdzo lubię ten FF!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
emily522
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Paź 2010
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:48, 15 Cze 2011 Powrót do góry

Dream Team,
to tłumaczenie jest cudowne! Wiem, zdaję sobie sprawę z tego, że się powtarzam, no ale cóż zrobić jeśli po przeczytaniu kolejnego rozdziału siedzę z otwartą paszczą i wyglądam mniej więcej tak: Shocked he he. Wracając do tematu, od początku mojej znajomości z NKZG czytało mi się łatwo, szybko, i przyjemnie. W Twoim tłumaczeniu nigdy nie dopatrzyłam się jakiś poważnych, rażących błędów :)
Po ostatnim rozdziale jestem na Ciebie Dream zła!!! Dlaczego? Otóż jak mogłaś przerwać w takim momencie? Może dla niektórych nie ma to znaczenia ale szczerze miałam nadzieję, że Edzio oświadczy się Belli w tym rozdziale! Po prostu nie mogę doczekać się następnego! Oby szybko :)
Pozdr,
Emy
AVE VENA!!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Olencjaa
Gość






PostWysłany: Wto 19:44, 21 Cze 2011 Powrót do góry

I w końcu przyszła kolej na mnie,aby skomentować kolejny rozdział "Nagiego".Zrobiłabym to znacznie wcześniej,ale wtedy nie wiedziałam jakich użyć słów,aby mój komentarz był konstruktywnie napisany zresztą nie wiem czy ten taki będzie,ale bardzo się o to postaram Smile .
I moje obawy co do spotkania z ojcem znów okazały się mylne z czego oczywiście się cieszę,bo to oznacza ulepszenie więzi,która się tworzy pomiędzy synem,a ojcem.Nigdy nie przypuszczałam,że nadejdzie taka chwila w życiu szatyna,że będzie chciał się ustatkować patrząc z perspektywy czasu na poprzednie rozdziały byłam pewna,że taka chwila nigdy nie nadejdzie - przyznam to miłe zaskoczenie i dowód na to,że prawdziwa miłość może zdziałać cuda Wink .
Zgadzam się z Kasią,że przydałaby się jakaś akcja,ale ogólnie nie mam apsolutnie żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o fabułę opowiadania. Wink .


Ostatnio zmieniony przez Olencjaa dnia Wto 19:50, 21 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
kaan
Wilkołak



Dołączył: 13 Lis 2010
Posty: 142
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:02, 23 Cze 2011 Powrót do góry

Jeśli ktoś żąda ode mnie konstruktywnego komentarza, to niech go sam napisze. Ja nie potrafię. Co mam napisać? Że serce boli, łzy płyną strugą, ręce drżą? Cóż konstruktywnego można napisać, czytając Nagiego? Wszystkie myśli ulatują, gdy ma się świadomość, że puste życie zmienia się w ogrom szczęścia. Pozbawiony, w swoim mniemaniu, uczuć człowiek, zaczyna postrzegać świat oczami ukochanej. Otwiera serce, zamknięte, zranione przez lata odrzucenia, żałoby, by znów cieszyć się miłością i zrozumieniem. Daje szansę, zamkniętym w zakamarkach mózgu, uczuciom, wydobyć się na zewnątrz, uszczęśliwiając kogoś, kto kocha miłością czystą, bezinteresowną.
Bella powoli, nie naciskając, kieruje myśli Edwarda, na właściwe tory. Uświadamia mu, że życie nie kończy się na samotnym prześlizgnięciu się, ale na pokonywaniu przeszkód, dając tym samym szansę, by samej otrzymać to, co w życiu najważniejsze, miłość człowieka, któremu zaufała, darując wszystko, co może dać kobieta.
Dziękuję za rozdział. Ukłony dla tłumaczek, bo to co robicie, to majstersztyk jakich mało. Nagi jest moim najukochańszym opowiadaniem, i żadne z osławionych, polecanych, nie dorasta mu do pięt.
Pozdrawiam cieplutko!!!
Kasia!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dreamteam
Wilkołak



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 12:34, 28 Cze 2011 Powrót do góry

Rozdziały można także znaleźć w formacie .pdf na [link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 27
Bella

Leniwie rozmarzyłam się wpatrując się w okno koło mnie, ale nie skupiałam się na niczym szczególnym. Zdawałam sobie sprawę, że ktoś mówi coś do mnie i dzięki temu wróciłam do rzeczywistości.
- Przepraszam, co pan mówił? – zapytałam niedbale, ale uśmiechając się słodko, mężczyzny w średnim wieku, ubranego w tweedową marynarkę i muszkę, który siedział po drugiej stronie biurka.
- Straciłem cię, Bello, nieprawdaż? – zapytał w odpowiedzi, a jego okulary zsunęły mu się na nosie, gdy śmiał się z mojego rozmarzenia.
- Przepraszam, profesorze Berty, jestem dzisiaj rozkojarzona – wyjaśniłam szybko kręcąc głową. – Miałam dużo na głowie – dodałam nieswojo.
Chociaż uwielbiałam i podziwiałam mojego promotora, to w poezji wiktoriańskiej nie było wystarczająco erotyzmu, bym skupiła się dzisiaj na zadaniu.
Po namyśle, w poezji wiktoriańskiej nie było w ogóle erotyzmu.
- Mówiłem tylko, że miło, iż skończyłaś tak wcześnie swoją pracę magisterską i chętnie ją przeczytam – powiedział poklepując duży stos kartek, który leżał przed nim na biurku.
- Dziękuję. Cieszę się, że skończyłam – odpowiedziałam.
Gdy Shelly zaproponowała mi całoroczny staż w szpitalu wiedziałam, że pisanie tej pracy nie było wielkim celem w moim życiu. Nawet poprosiłam kierownika dziekanatu o zmianę moich punktów zaliczeniowych z normalnych ocen na zaliczone/niezaliczone. Przez to czułam się jak pod naciskiem, więc całą swoją przerwę wiosenną w zeszłym tygodniu spędziłam na ukończeniu tej pracy, gdy Edward miał podwójną zmianę w szpitalu. Musiałam błagać go, by poszedł – nie dlatego, że rozpraszał mnie, ale dlatego, że to ja rozpraszałam się. Z nim. Cały czas.
Mogłam po prostu pojechać do Phoenix na wiosenną przerwę, ale moja mama postanowiła jednak przyjechać to Cambridge na Wielkanoc. Więc, moja mama będzie tutaj na przedłużony weekend, zaczynający się za dwa dni. Carlisle i Esme zaprosili naszą trójkę za Wielkanocny obiad do ich domu. To idealny czas, by moja mama poznała rodziców Edwarda. Podobał mi się dźwięk tego: rodzice Edwarda. Tylko myślenie o tym powodowało u mnie taki haj, którego nie mogły wywołać żadne narkotyki. Może Carlisle wciąż jest w pewnym sensie nowym przyjacielem niż tatą Edwarda, a Esme może i jest jego macochą, ale byli bardzo ciepli i wspaniali, odkąd poznaliśmy ich prawie miesiąc temu. Spotkanie z Edwardem dało im coś, czego sądzili, że nigdy nie będą mieli – tak samo, jak zrobili to dla niego.
Co do mojej mamy i mnie, to wciąż miałyśmy trudności ze świętowaniem świąt bez taty. Dzięki jej przyjazdowi tutaj będzie to łatwiejsze niż próbowanie „świętowania” w naszym domu w Phoenix, bo nadal miałyśmy wiele wspomnień związanych z tatą w tym domu. Te wspomnienia były stałym przypomnieniem, dlaczego tęsknimy za nim tak bardzo. I to bardzo tęskniłam za swoim tatą. Zwłaszcza dzisiaj.
- Bello? – usłyszałam profesora Berty’ego.
Znowu zatopiłam się w świecie marzeń.
- Przepraszam. Znowu – westchnęłam.
- W porządku. Dzięki temu, że przez ostatnie tygodnie pracowałaś tak sumiennie, zyskałaś trochę czasu przestoju. Jestem pewny, że twój wysiłek będzie widoczny w twojej pracy – powiedział, uśmiechając się do mnie z ciepłem i optymizmem, który zawsze mi okazywał, nawet gdy mój entuzjazm do tego projektu wydawał się zniknąć.
- Dziękuję – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech zanim spakowałam swoje rzeczy i pożegnałam się.
Gdy wyszłam z biura wydziału anglistyki, wzięłam głęboki wdech i zaśmiałam się do siebie, nie mogąc nic na to poradzić. Jeden rozdział mojego życia, że tak powiem, zakończył się. Oficjalnie zostawiam za sobą świat akademików o naukowej pogoni. Nie wspominając o tym, że doświadczyłam wspaniałej miłości i intymności fizycznej tylko czytając i pisząc o tym. To jak różnica między wyobrażaniem sobie najlepszego posiłku jakiego kiedykolwiek zasmakujesz… a prawdziwym kęsem tego. Teraz przyszedł czas, abym zaczęła moją nową drogę w życiu. Nie tylko w związku z Edwardem, ale także w mojej karierze. Byłam chętna do rozpoczęcia pracy na pełen etat w opiece społecznej i do pomocy tym rodzinom, które czuły się zagubione i wystraszone. Moja mama i ja czułyśmy się dokładnie w ten sam sposób, tylko że rok temu. Dzisiaj mijał dokładnie rok od momentu, gdy mój tata przegrał długą, lecz niezwykle twardą walkę z rakiem żołądka.
Gdy przechodziłam przez główną bramę Harvard Yard, w mojej kieszeni zawibrował telefon. Była to wiadomość od mamy.
Myślę dzisiaj o tobie i Charliem. Kocham cię. Mama.
Mama jest obecnie w Tampa, odwiedza moją babcię. Jest tam z moją ciotką, wujkiem i kuzynami. Postanowiła odwiedzić ich w drodze tutaj i chciała zabrać może moich kuzynów do Disney World. Wolała, aby ten dzień minął bez nadmiernego smutku. Tak chciałby mój tata.
Odpisałam jej krótko.
Też cię kocham, mamusiu. Do zobaczenia w piątek. –Bella
Gdy wracałam pieszo do kamienicy, moje myśli podryfowały do wspomnień o ostatnich dniach mojego taty. Wciąż nienawidzę tego, że go tu nie ma, że nie mogę z nim porozmawiać – zobaczyć go, pożartować z nim – tak jak zawsze. Ale w pewien sposób czułam, jakby wciąż był blisko, ponieważ ten czas, które spędziliśmy razem był wypełniony wieloma świetnymi chwilami, że wciąż mogłam myśleć o nich i było to tak, jakby on nigdy nie odszedł.
Wzdychając ciężko, mozolnie wspinałam się schodami do mojego mieszkania, ale gdy zauważyłam, że wejściowe drzwi Edwarda są uchylone, otrząsnęłam się z melancholii i uśmiechnęłam się do siebie. Zazwyczaj zostawiał drzwi otwarte w ten sposób, gdy nie było mnie w domu, ale oczekiwał, że niedługo wrócę. Cóż, zawsze oczekiwał, że niedługo wrócę. Powiedzieć, że Edward nie lubił tego, kiedy wchodzę sama albo nawet z przyjaciółmi, ale bez niego, było w pewnym rodzaju niedopowiedzeniem. Pokręciłam głową i zaśmiałam się z tego, jak uwielbiał monopolizować mój czas. Ale to nie martwiło mnie ani trochę. Kto przy zdrowych zmysłach byłby wkurzony przez za bardzo zaborczego, szybko wpadającego zazdrość, ale wciąż cholernie przystojnego chłopaka?
Hm, na pewno nie ja.
Weszłam do mieszkania Edwarda i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Nie wiedziałam go nigdzie, ale wiedziałam, że tu jest. Z głośników podłączonych do jego iPoda rozbrzmiewała delikatna muzyka i zauważyłam, że stół jest już przyszykowany do obiadu. Stały na nim zamknięte pudełka z jedzeniem na wynos.
Zdejmując plecak i płaszcz, ściągnęłam buty i rozciągnęłam się trochę, dając chwilę wytchnienia moim plecom po noszeniu sterty książek na kampus i z powrotem. Zachichotałam do siebie, gdy usiadłam przy stole. Były na nim dwa talerze ustawione koło siebie na jednym nakryciu. Edward chyba chciał bym siedziała mu na kolanach podczas jedzenia. Znowu miałam trudności z wkurzeniem się i zastanawiałabym się, kto by ich nie miał.
Siedziałam na wyznaczonym miejscu i z roztargnieniem kręciłam jednym z widelców, który leżał na miękkiej, lnianej serwetce przede mną. Świadomość, że ktoś zawsze zachowuje dla mnie miejsce, była pocieszająca. Miejsce nie tylko do obiadu, ale także w jego życiu i sercu. Może i tego nie planowaliśmy, ale jakoś skończyło się to wzajemnym robieniem miejsca. Cóż, Edward uwielbiał okupować moje „osobistą przestrzeń” przytulańcami i siedzeniem na kolanach, i w mniej dosłownym sensie: to jak wypełniał mój czas, władał moją uwagą i miłością. Mogłoby mnie to martwić, jeśli nie byłoby to cholernie zjednujące.
Zauważyłam, że Edwarda jest dorosłym mężczyzną z sercem chłopca – takim, który się nie starzeje; czystym, ale także trochę samolubnym, lecz w całkowicie łagodny sposób.
- Witam, piękna marzycielko. – Gładki i niski głos zagruchał do mojego ucha.
Poczułam wilgotne włosy przy skroni i zapach płynu po goleniu. Pochyliłam się bliżej do miejsca skąd dochodził głos, ponieważ Edward pachniał lepiej niż jedzenie i jestem pewna, że smakował także lepiej. Zamknęłam oczy i wypuściłam powietrze z płuc, kiedy jego palce delikatnie masowały mój kark.
- Hej, przystojniaku. Widzę, że nie muszę gotować – zażartowałam śmiejąc się krótko, spoglądając na niego jednym otwartym okiem, gdy on rozmasowywał moje zesztywniałe mięśnie.
- Żadnego gotowania dzisiaj, Brązowooka – powiedział, po czym pochylił się i skradł mi całusa.
Chwycił moją dłoń bym wstała, następnie usiadł sam i usadowił mnie na jego kolanach.
- Głodna? – zapytał, gdy oboje zaczęliśmy otwierać pudełka z jedzeniem.
- Tak naprawdę, to wygłodniała – odpowiedziałam z niewielkim uśmiechem. – Chyba nie za wiele dzisiaj jadłam.
- Dobrze się czujesz? – spytał, wyglądając na zaniepokojonego.
- Tak. Dzisiejszy dzień… jest dla mnie trochę trudny. To wszystko – wyjaśniłam, cichym głosem.
- Co jest? Wyglądasz na przygnębioną – powiedział mi, trzymając palcami mój podbródek.
Był bardzo szczery ze swoim niepokojem i wiedziałam, że traktowanie tego, jakby nic się nie stało było bezcelowe. Nie będzie szczędził wysiłków do czasu, aż wszystko wyjaśnię.
- Dzisiaj mija, yyy, równo rok od śmierci mojego taty – wyjaśniłam, pocierając kciukiem krawędź mojej serwetki.
Oczy skupiłam na wzorach tworzonych przez sos w moim daniu z jagnięciny, który spoczywał na ryżu.
- Przykro mi, Brązowooka – zaoferował, odkładając widelec by pogładzić mnie po policzku.
- Nic się nie stało. Nie jestem strasznie smutna, tylko za nim tęsknię – odpowiedziałam.
Edward pocałował mnie w czoło współczująco i wiedziałam, że rozumie jak to jest. Minęło czternaście lat od tego, jak stracił matkę, ale wciąż odczuwał żal. Jego uczucia przez ten czas tkwiły w czymś w rodzaju próżni i dopiero ostatnio zaczął nad tym pracować zamiast ignorować.
Przez kilka minut jedliśmy w ciszy i gdy mój głód zaczął przygasać, to samo zrobił mój melancholijny nastrój. Chwile takie jak ta były trudne do uniknięcia, ale dopóty mogłam uhonorować pragnienie ojca, dopóki przypominałam sobie, że on nigdy nie chciałby bym była smutna przez wspomnienia o nim. I tak, skupiłam się na szczęśliwych wspomnieniach, jak wycieczki na mecz Diamondbacks na Chase Field, albo wakacje w różnych miejscach, na które zabierał mnie i mamę.
- Grosik za twoje myśli? - zapytał Edward, gdy zauważył, że wpatruję się w przestrzeń.
- Och – odpowiedziałam prosto. – Myślałam o fajnych rzeczach, które robiłam z tatą.
- Budowanie fortów? – spytał, uśmiechając się.
- Czasami – zaśmiałam się. – Robiliśmy wiele rzeczy… oglądaliśmy baseball, chodziliśmy do kina i takie tam. Ale on naprawdę uwielbiał baseball. Nie sądzę, że widziałam go szczęśliwszego niż wtedy, gdy D-backs(1) wygrali World Series(2) – dodałam, kiwając głową na to wspomnienie.
- Co jeszcze? Opowiedz mi o nim – poprosił Edward klepiąc mnie po udzie.
- Pomyślmy – powiedziałam wzdychając. – Mój tata był bardzo przyjaznym facetem. Ludzie myślą „glina” i wyobrażają sobie kogoś naprawdę poważnego bez poczucia humoru… Ale on nie był taki. Tata przyjaźnił się ze wszystkimi. Jeśli poszedłbyś do jakiejkolwiek dzielnicy Phoenix, bogatej, biednej, podmiejskiej czy innej, to ktoś na pewno znałby tam Charliego Swana – wyjawiłam.
Mój tata był życzliwym facetem, a jego praca zaprowadziła go w każde miejsce miasta.
- W takim razie był wspaniałą osobą – powiedział Edward, przesuwając palcem wskazującym po linii mojej szczęki.
- Był – zgodziłam się, próbując przypomnieć sobie więcej określonych chwil z moim ojcem. – Lubił mówić rzeczy, które dodawały mi pewności siebie. Raz, gdy chyba byłam w ostatniej klasie liceum… wyrzuciłam swoją pierwszą parę szpilek, jakie kiedykolwiek kupiłam. Byłam nieźle wkurzona. Przepuściłam wszystkie pieniądze z urodzin na nie. Założyłam je na imprezę i skręciłam kostkę zanim w ogóle wyszłam z domu – wspominałam, kręcąc głową. Edward zmarszczył brwi ze współczuciem i pocałował mnie w policzek. – Tata zobaczył, jak dąsałam się w swoim pokoju po tym zauważył moje buty w śmietniku. Byłam bliska łez; głupia, nastoletnia zgryzota – prychnęłam. – Ale w każdym razie, jęczałam o tym, że się nienawidzę za bycie nieskoordynowaną. On jedynie uśmiechnął się i powiedział: „Nie jesteś niezdarna. To reszta świata jest niezrównoważona”. W tamtym momencie myślałam, że próbuje mnie rozweselić, ale tak naprawdę chciał, bym była dumna z tego, kim byłam, nawet jeśli przez to byłam inna.
- Cóż, wychował wyjątkowo piękną i inteligentną kobietę. Nawet jeśli miała dwie lewe nogi - zażartował Edward.
Zaśmiał się, gdy wystawiłam język do niego.
- Tata dał mi też wiele rad. Był w tym dobry, no wiesz, oferował „złote myśli” i takie inne. Mówił: „Bells, nie pozwól ludziom mylić bycie miłym z byciem głupim”. To zabawne, że mówił coś takiego. Jego klasyczna procedura „dobrego gliny” powodowała, że ludzie wyznawali mu wszystko, czego chciał się od nich dowiedzieć. Praktycznie, ostrzegał bym nie wykorzystywała jego sztuczek – wyjaśniłam z pełnym niedowierzania śmiechem. Mój śmiech zmniejszył się do małego uśmiechu, gdy wraz z Edwardem ucichliśmy na chwilę.
- Brązowooka? – przemówił Edward, brzmiąc bardziej poważnie. Po wyglądzie jego twarzy widać było, że nagle się zamyślił. – Myślisz, że twój tata by mnie polubił? – zapytał, wyglądając na niespokojnego. – Czy, no wiesz, twój tata… zaakceptowałby mnie?
- Na pewno nie zaakceptowałby twojego wyboru odzieży, gdy po raz pierwszy cię zobaczyłam – odpowiedziałam z poważną miną, zanim straciłam samokontrolę i zachichotałam.
- Będziesz mi to wiecznie wypominać? – odpowiedział Edward, kręcąc głową, krzywiąc się na mnie. – No weź, mówię poważnie.
- Jak mogłam odpowiedzieć na to nie strojąc sobie żartów? – powiedziałam, żartobliwie olewając jego niepokój. – Mój tata zagadałby cię na temat baseballu. Moment, cofam to. Najpierw ostrzegłby cię, że cały czas nosi przy sobie broń, a później nawijałby o baseballu – dodałam śmiejąc się.
Oczy biednego Edwarda zrobiły się wielkie tak jak na starym, plastikowym zegarku-kocie z lat siedemdziesiątych.
- Okej, ta część o broni mnie przeraziła. Nie tak bardzo, że użyłby jej na mnie, ale to, że mogłabyś mu na to pozwolić – zażartował w odpowiedzi.
- Oo, no weź. Nie pozwoliłabym tacie zabić cię, Edwardzie. Jak już to tylko drasnąć się w nogę, czy coś takiego.
- Tak myślałem – narzekał. – Tylko draśnięcie?
- Tylko rana powierzchowna! – powiedziałam z prychnięciem, recytując jeden z moich ulubionych tekstów z Monty Pythona.
- Czarny Rycerz zawsze tryumfuje! – recytował dalej ze śmiechem Edward.
- To prawda. A mój tata naprawdę by cię polubił, wiem to – powiedziałam mu słodko z dłońmi na jego policzkach. – I wciąż miałbyś ręce i nogi, przysięgam – uspokajałam go z uśmiechem.
- Wezmę to jako coś, co brzmi najbliżej aprobaty. Dziękuję – zaśmiał się, po czym pocałował mnie.
Jego usta smakowały jak białe winogrona Riesling i curry, a smakowanie ich sprawiło, że cała zadrżałam.
- Nie ma za co – odpowiedziała przyglądając się jego profilowi.
Naprawdę myślałam, że mój tata polubiłby Edwarda. Może i nie zaakceptowałby naszego związku, gdy wciąż mieliśmy nasz „układ”, ale to oczywiste teraz jak jesteśmy ze sobą szczęśliwi. To nie tak, że nigdy się nie sprzeczamy. Nasza kłótnia tego wieczoru, kiedy wróciliśmy z New Haven nie była małą sprzeczką. Ale rozwiązaliśmy ten problem. Nie jestem ekspertem od związku, ale wydaje mi się, że mamy dobry sposób omawiania spraw, nie pozwalając temu pogłębiać się. A poza tym, mój tata zapewne doceniłby to, jak nadopiekuńczy może być Edward i myślenie o tym sprawia, że uśmiecham się
Biorąc hojny łyk wina (przez które zaczynam czuć się trochę podpita), przyglądałam się jak Edward nadział na widelec kawałek Chicken Korma i uniósł go do swoich ust, pozwalając mi dojrzeć jak wysunął i wsunął z powrotem język bardzo szybko.
- Edwardzie – westchnęłam. – Chyba skończyłam jeść – powiedziałam z aluzją w głosie.
- Skończmy i zabierzemy się za deser. Co o tym sądzisz? – zapytał uśmiechając się do mnie.
Dobrze wiedział, że to jego chciałam na deser. Wyobrażanie sobie Edwarda w olbrzymiej misce do deserów, pokrytego bitą śmietaną i udekorowanego wisienką koktajlową nie było najgorszą fantazją, jaką mogła mieć dziewczyna.
- Brązowooka – wolno wypowiedział moje przezwisko i pozwolił, by to skapywało z jego ust. – Czemu się rumienisz? – flirtował, a jego długie palce wędrowały po moim udzie.
- Bez powodu – wymamrotałam słabo.
- Jesteś straszną kłamczuchą – poinformował mnie.
- Wiem – wyznałam, wpatrując się w jego usta, jakby były słodkimi cukierkami.
- Powiedź mi, słodziutka. Proszę? – nakłaniał mnie, a jego usta łaskotały mnie w skroń.
Jego głos był niski, ale delikatny. Był tak hipnotyczny, że prawie hipnotyzujący. Jeśli mogłam wyobrazić sobie, jak brzmi ten głosik w twojej głowie, gdy masz ochotę na olbrzymi kawałek ciasta czekoladowego, to brzmiałby on dokładnie tak, jak Edward gruchający do twojego ucha.
- Oczywiście, myślałam o tobie – przyznałam.
Zarumieniłam się jeszcze bardziej, kiedy Edward zaśmiał się i zamruczał przy mojej szyi.
Nie powinno nikogo zaskoczyć, a zwłaszcza mnie, że Edward zaprowadził mnie do jego sypialni, pozbawił ubrań i położył na łóżku.
Popołudniem następnego dnia udało mi się z powodzeniem dojść do sklepu Barney w centrum handlowym Copley Place – z Alice i Rose, oczywiście – bez kogokolwiek tracącego zmysły, w tym i mnie. Edward nalegał, bym kupiła sobie nową sukienkę na jego koszt mówiąc, że powinnam uważać to za wcześniejszy prezent z okazji mojego ukończenia studiów. Potrzebowałam czegoś ładnego na wielkanocny obiad i mogło to też przydać się także na uroczystość rozdania dyplomów.
Dostałam wiadomość od Edwarda, przez którą moja twarz rozświetliła się wielkim uśmiechem.
Coooo roooobisz? –E
To typowe zagajenie Edwarda. Powtarza to za każdym razem, kiedy jesteśmy razem i zawsze robi to z tą samą chłopięcą, karygodnie zachwycającą miną na twarzy. Pytał, chociaż było oczywiste co robię: czytam książkę, piszę pracę na laptopie. Zawsze udzielałam mu tej samej odpowiedzi.
Niiiiiic. –BE
I jak zawsze, odpowiedział tym samym.
Chcesz porobić niiiiiic ze mną? –E
Nie mogę. Jesteś w pracy, a ja wyszłam z dziewczynami. –BE
Jesteś ładniejsza od nich. –E
Nie musisz filtrować, McFlirciarzu. –BE
Nic na to nie poradzę. Wielkie pragnienia dogodzenia tobie jest wszystkim, co znam. To moja jedyna wada. –E
Jesteś *moją* piętą Achillesową. –BE
Moja intensywna, hojnie obdarzona miłość do ciebie nie jest zlokalizowana nigdzie blisko stopy. –E
Penis Achillesowy? –BE
Coś w tym stylu. –E
Nie pozwól by został przestrzelony strzałą. –BE
Auć. Przyjemność jedynie rani mnie zniewagami. –E
Penis jest potężniejszy od słowa. –BE
Prawda. Przez niego często jesteś oniemiała. –E
Nie jesteś taki sympatyczny jak on. Tylko mówię. –BE
Jakoś nie jestem tym obrażony. W ogóle. –E
:wywracam oczami dookoła: -BE
Uwielbiam, kiedy to robisz. Zwłaszcza naga. –E
Moje nerwy, naciągasz je. –BE
Jesteś piękna, gdy mówisz do mnie jak Yoda. –E
Co za maniak ukryty pod tym wszystkim, babeczko. –BE
Mogę dotknąć twoich ślicznych babeczek? Proszę? –E
WRRR! Jak cholera, tak! I liż je tym super językiem wokół malinek na górze!1! OMG, jestem teraz TAAAKA mokra.
O_O –E
Ech, sorka. To Alice. Mówiłam, że moje przyjaciółki są obrzydliwe. –BE
Lepiej skończę. Fartuch lekarski nie jest najlepszym strojem dla… „przypadku”, którego teraz doświadczam. –E
Pa, kochanie. Obiecuję ci, no wiesz, pomóc ci z tym „przypadkiem” później. KC! –BE
Ja też KC. I jesteś malinką na babeczce. –E

- Musiałaś to robić, Alice? – zrugałam ją, uderzając ją naprawdę mocno w ramię.
- Ał – wrzasnęła żartobliwie. – No weź, dzięki mnie twój facet ma teraz niezłą erekcję. Będziesz wdzięczna później, gdy zabierze się za twój biznes – prychnęła.
- Okej, po pierwsze – poprawiłam, – nie potrzebuję żadnej pomocy w uzyskaniu erekcji, Alice. A po drugie, Edward pracuje praktycznie przez cały tydzień, by mieć wolny weekend. Dzisiaj na pewno nie zabierze się za mój interes – wyjaśniłam.
- Twój biznes nie jest jego biznesem? – zapytała niedyskretnie Rose.
- Mój biznes jest jego wielkim biznesem, jeśli nie potrzebują, by robił biznesy w pracy - wyjaśniłam, szarpiąc swoje torby z zakupami i poszłam szybkim krokiem przez centrum handlowe.
- Nie wiedziałaś, że jego biznes jest kobiecym biznesem? – Alice zapytała Rose, po czym roześmiała się histerycznie.
- On tylko pracuje z ich biznesami, a mój biznes kocha – ogłosiłam, uśmiechając się do siebie. – A teraz pilnujcie swoich biznesów! – warknęłam mrużąc na nie oczy.
- Jesteś niemiła, gdy masz nieprzeczyszczony komin, Bello – poinformowała mnie Alice, a ja jedynie wywróciłam oczami.
- O-o, Edward ma cię na wackobargo, hę? – przerwała Rose, próbując wyglądać na współczującą, a nie tylko wtrącającą się.
- Wackobargo? Skąd ty bierzesz takie słowa? Istnieje jakaś wstrętniejsza wersja słownika mowy potocznej, niż normalny słownik? – zapytałam niedowierzająco.
- No weź, Prunello. Tylko nie mów mi, że nie wiesz jak to jest, bo już to miałaś. Ponieważ jak raz zasmakujesz… mmm, mmm, mmm – zamruczała do siebie Rose.
- Och, wacek cię zmienia – oświadczyła Alice. – Karta dziewictwa zostaje podstemplowana i już po wszystkim. Jak raz się to zdarzyło, to nie możesz przestać – dodała śmiejąc się, a Rose odpowiedziała głośnym „mmmhmm!”
- Boże, czy ty właśnie porównałaś moją brzoskwinkę do opakowania Pringles? – zapytałam, kręcąc głowa, gdy szłyśmy w kierunku wyjścia z centrum, które było najbliżej kolejki.
- Nieważne, dziewczyno. Teraz wiesz, że uwielbiasz fiuty. Nie kłam – oskarżyła Rose, po czym zachichotała i pomachała na mnie palcem.
- Dobra, dobra. Kocham, ale tylko tego jednego. Szczęśliwa? – odpowiedziałam, próbując brzmieć na zirytowaną, ale nie udało mi się.
Na początku walczyłam z uśmiechem, później musiałam zagryźć wnętrze policzka, by zatrzymać śmiech, ale prychnęłam, było po wszystkim. Cała nasza trójka wyła jak stado hien.
- Prunella Wstrzemięźliwa przyznała, że fiut jest taki dobry, że go kocha. Dziękuję ci, Panie, to cud! – odpowiedziała Rose, patrząc w górę, jakby bezpośrednio dziękowała Bogu. – Chyba teraz musimy zmienić twoją ksywkę – zażartowała.
- Seksella Śliska Pipka – zasugerowała Alice, kiwając głową.
- Jezu, połamać język sobie można – odpowiedziała ze śmiechem.
- Wypełnia usta – zgodziła się Rose.
- Jego biznes na pewno – zapiszczałam, puszczając jej oczko.
Czułam się cholernie dumna z siebie, że pobiłam Alice w potyczce słownej.
- Posłuchaj jej, Ro! Mówi sprośne żarty – Alice zagdakała jak obłąkana kwoka. – Nasza dziecinka dorasta. – Pociągnęła nosem, udając, że wyciera łzę.
Doszłyśmy na peron i czekałyśmy na pociąg.
- Okej, skończcie już. Tak, lubię seks z Edwardem. Tak, miałyście rację. Jest fajnie. Cóż, lepiej niż fajnie. Jest… nie do opisania – powiedziałam ze smutnym westchnieniem.
- Oczywiście, że jest nie do opisania. Dobry seks zawsze robi cię niemą – odpowiedziała rzeczowo Rose.
Wreszcie oświeciło mnie, czemu Rose zawsze zachowuje się, jakby była ekspertem we wszystkim.
- Nawet trochę cię zabija – zgodziłam się.
Zaśmiałam się do siebie, gdy pomyślałam o tym, co Francuzi nazywają le petit mort.
- Zabija cię delikatnie? – wyskoczyła Alice, znowu zaczynając chichotać.
Ona i Rose spojrzały na siebie taki wzrokiem, który znałam zbyt dobrze.
Dzięki bogu, że przyjechał pociąg, bo głośny odgłos metalowego zgrzytania kolejki zagłuszył te dwie sprośne śpiewaczki klasy R&B. Rose śpiewała wejście piosenki, unosząc ręce wysoko nad głową i machała nimi, jakby śpiewała solo na koncercie z pełną salą. Śpiewała dalej, jak wsiadłyśmy do wagonu i usiadłyśmy.
- Wystukując palcami moją brzoskwinkę. Liżąc językiem mój groszek. Delikatnie zabijał mnie swoim… (3)
- No dawaj, Bello – nalegała Rose. – Delikatnie zabijał mnie swoim… - prowokowała machając rękę na mnie.
- Pindolem, - wymamrotałam pod nosem, nie fatygując się, by śpiewać. I tak żenujące było powiedzenie „pindol”.
Dziewczyny podśmiewały się z mojego wymuszonego udziału w ich zepsuciu.
- Delikatnie zabijał mnie… swoim pindooo-oooo-oooo-oolem… - zaśpiewała Rose, wyciągając ostatnie słowo.
Musiałam odwrócić się zupełnie, kiedy zaczęła wić się wokół rurki w metrze, jakby zbierała napiwki.
Wygodnie, skupiłam się na przeglądaniu rzeczy, które kupiłam w centrum handlowym. Spoglądając do toreb i przeszukując tkaniny uśmiechnęłam się, gdy dotknęłam delikatnego materiału mojej nowej, jedwabnej sukienki mini.
- Będziesz wyglądała gorąco w tym stroju – uśmiechnęła się promiennie Alice.
- Te buty są prześliczne. Mam cholernie dobre wyczucie smaku – powiedziała z uśmieszkiem Rose, gratulując sobie, że nalegała, bym przymierzała parę czerwonych szpilek.
- Jesteś podekscytowana Wielkanocą? – zapytała Alice. – Twoja mama pozna Carlisle’a i Esme; powinno być miło. Na pewno się ze sobą dogadają.
- W sumie, to jestem nastawiona na dobre. Jego rodzice byli naprawdę super. Zapewne moja mama i Esme będą rozmawiać przez cały czas o sztuce i gotowaniu – odpowiedziałam, uśmiechając się do siebie.
- A co z Edwardem i Carlislem? – zapytała Alice.
- No wiesz, myślałam, że będzie dziwnie podczas ich pierwszego spotkania, ale tak nie było. To szalone, jak są do siebie podobni – wyjaśniłam. – Nie tylko w wyglądzie, ale i osobowości. To trochę straszne – dodałam, śmiejąc się do siebie.
- Więc tatuś też jest przystojniacha, hę? – wkroczyła Rose.
Zabawne, jak zawraca uwagę tylko na potwierdzenie, iż Edward odziedziczył wygląd po ojcu.
- O fuj! Nawet… kto w ogóle o tym myśli? – odpowiedziałam, krzywiąc się.
- No co? Nie chcesz spróbować laseczki cukrowej tatuśka? – spytała Alice, wyraźnie chcąc, bym zwymiotowała w metrze.
- Możecie jednak śpiewać piosenki o wackach? Wolałam słuchać tamtego, niż o laseczce cukrowej Carlisle’a. To trochę obrzydliwe – powiedziałam im, wywracając oczami i czułam mdłości.
Moja propozycja śpiewu wydawała się załatwić sprawę. Zanim się zorientowałam, Alice i Rose postanowiły, że piosenka TiK ToK w wykonaniu Kesha nie jest wystarczającą wkurzająca sama w sobie, więc musiałam słuchać, jak obie śpiewają coś o Lizaniu Fiuta przez resztę drogi.
Później tego wieczoru dostałam wiadomość od Edwarda, że musi pracować do późna z powodu nagłego napływu pacjentów na porodówce. Zrobiłam sobie szybki obiad i wysłałam Edwardowi wiadomość, życząc mu miłej nocy. Gdy tylko położyłam się w łóżku, mój telefon zadzwonił.
- Cześć – powiedziałam po wciśnięciu zielonego przycisku.
- Hej, Brązowooka – odpowiedział Edward.
- Tęsknisz za mną? – zapytałam, uśmiechając się do telefonu.
- Oczywiście, a czemu niby dzwonię?
- Ja też za tobą tęsknię. Właśnie układałam się do snu, ale w moim łóżku jest za dużo miejsca bez ciebie. Mogę oddychać i poruszać się swobodnie. To trochę dziwne – zażartowałam.
- No przepraszam, wygodnie niewygodna – odpowiedział śmiejąc się.
- Jesteś na przerwie? – zapytałam.
- Tak, tylko na kilka minut. Jestem teraz sam w poczekalni. Pomyślałem, że zadzwonię i powiem ci dobranoc. Chciałbym być w domu z tobą – powiedział, sprawiając, że moje serce zaczęło bić trochę szybciej.
- Też bym chciała byś tu był – odpowiedziała, czując się trochę zagubiona przymusem spania samotnie. – Och – powiedziałam, przypominając sobie coś. – Sorka za tą głupią wiadomość od Alice. Wiesz jaka ona i Rose są – wyjaśniłam, wciąż trochę wkurzona przez nietakt mojej przyjaciółki.
Usłyszałam jak Edward podśmiewał się.
- Nie ma problemu – powiedział ze śmiechem. – A mówiąc o tym, to chętnie dokończyłbym tę rozmowę. Miałem nadzieję, że możemy odbyć lekcję, jak już przy tym jesteśmy – dodał, a jego głos zmienił się w mruczenie, które sprawia, że moje palce u stóp zakręcają się.
- Ach tak? Coś o… jak to nazwałeś? „Przypadkiem”, którego doświadczałeś? – zapytałam.
Edward nie odpowiedział; jedynie zamruczał.
- Tak, mam teraz „przypadek”, który chętnie wykorzystałby… dłoń – wymamrotał.
- Dłoń, rozumiem – odpowiedziałam, uśmiechając się. – Cóż, chętnie używałabym swojej dłoni z twoim „przypadkiem”, ale nie mogę – powiedziałam rozczarowana.
Naprawdę chciałbym, by był koło mnie; całował moją szyje, dotykał mnie, mruczał uwodzicielskie słowa do ucha, ocierał się o moje ciało.
- Mogłabyś położyć dłoń gdzieś innej, jeśli chcesz – zaoferował. – Chciałabyś spróbować czegoś nowego? Położyć dłoń gdzieś indziej podczas rozmowy ze mną?
- Gdzie, kochanie? Gdzie powinnam ją położyć? Powiedź mi – dokuczałam mu, już pogodzona z pomysłem eksperymentu.
Usłyszałam szybki oddech, a następnie jęk Edward. Wyobrażenie jego miny, gdy jęczał spowodowało, że nagle zrobiło się tutaj ciepło, więc skopałam koc w nogi łóżka.
- Brązowooka… Boże, nie mogę przestać myśleć o tobie. Chcę cię dotknąć i posmakować tak bardzo, że zabija mnie to. Proszę, połóż dłoń między swoimi nogami. Potrzebuję… - powiedział zanim urwał i usłyszałam jak syknął.
Jego głos był tak głęboki i męski. Dosłownie mogłam poczuć, jak bardzo mnie chciał tylko słuchając, jak mówi. Nie mogłam nic poradzić na to, że zrobiłam to, o co prosił i wsunęłam dłoń w spodnie piżamy oraz pod majtki.
- Czego potrzebujesz? – zapytałam.
Mój głos był delikatny i drżący, a palcem przesuwałam po miejscu, które już było ciepłe i wilgotne.
- Potrzebuję bys doszła… jeśli nie mogę zobaczyć tego, jak reaguje twoje ciało, poczuć tego, to muszę usłyszeć twoje jęki. Takie słodkie i seksowne – wyjęczał.
- Uwielbiam to, jak mnie dotykasz. Za każdym razem sprawiasz, że czuję się niezwykle… dzięki tobie czuję się… doskonała – westchnęłam.
- Jesteś doskonała. Gdybym był teraz z tobą w łóżku… Jezu, czego ja bym ci nie powiedział. Czy… dotykasz się? – spytał, a jego oddech stał się cięższy i słyszenie tego sprawiło, że stanęły mi dęba włosy na karku.
- Tak, ale chciałabym, żebyś to był ty… twoja dłoń, twoje palce – wyszeptałam. Czułam jak bardzo go potrzebowałam, tęskniłam za tym, jak zatracamy się w sobie, gdy jesteśmy razem. – Uwielbiam, gdy jesteś na mnie… uwielbiam czuć na sobie twoje ciało, duże i silne – powiedziałam.
Zamknęłam oczy i zobaczyłam twarz Edwarda, jak wpatruje się we mnie. Mogłam wyobrazić sobie, jak zaciska szczękę, a jego mięśnie są naprężone.
- To jak patrzysz na mnie… twoje oczy, Boże! Twoje oczy są prześliczne, gdy jestem na tobie; zmysłowe i zniewalające. Chcę patrzeć ci w oczy… gdy mam w ustach twój sutek… gdy mój fiut jest w tobie, pieprząc cię, aż będziesz krzyczała moje imię – wydyszał.
- Tak, Edwardzie, tak… zaraz dojdę – wyjęczałam, a piekący ból między moimi nogami osiągnął szczyt i wybuchnął. – Uwielbiam to, jak mnie pieprzysz – wysapałam.
- Cholera – jęknął Edward.
Z jego ust wydobył się ten niedorzeczny seksowny jęk, który towarzyszy mu, gdy dochodzi. Westchnęłam rozmarzona narzucając na siebie z powrotem koc i słuchałam jak porusza się, przypuszczalnie, by dokończyć jego „przypadek”.
- Kocham cię – wyszeptałam. – I tęsknie za tobą.
- Ja ciebie też kocham. Śpij dobrze, słodziutka – wyszeptał w odpowiedzi.
- Spróbuję. Szkoda, że nie będzie żadnego przytulasa. Zabawne, jak bycie pozbawioną tlenu, podoba mi się coraz bardziej – powiedziałam, próbując powstrzymać ziewnięcie.
- To brak dopływu krwi do twojego mózgu wyjaśnia, czemu mnie kochasz? – zażartował.
- Wreszcie zajarzyłeś, Cullen. Dość długo ci to zajęło – zażartowałam w odpowiedzi.
- Byłem rozproszony twoimi piersiami – powiedział.
- Dzięki. Chyba – zaśmiałam się, po czym ponownie ziewnęłam.
- Śpij, Brązowooka. Zobaczymy się jutro – nalegał.
- Do zobaczenia, kochanie. Opiekuj się orzeszkami, a później wróć od razu do domu – nakazałam.
- Tak, moja pani – zaśmiał się. – Rano mogę odebrać twoją mamę z lotniska jak chcesz. Tylko prześlij mi info o jej locie – zaoferował.
- Dzięki, jesteś bardzo dobrze myślącym sługą.
- Twoje piersi mają coś z tym wspólnego.
- Robisz to tylko dla cyckusia? – zachichotałam.
- W rzeczy samej. Dobranoc, Brązowooka.
- Dobranoc, przytulasie.
Z lekkim westchnieniem i wielkim uśmiechem na twarzy, odpłynęłam w sen, przez cały czas śniąc o pięknym mężczyźnie z sercem chłopca i głosem diabła.
Następnego ranka obudziłam się wcześniej przez zajęcia i potrzeby czasu w bibliotece. Upewniając się, że wysłałam Edwardowi wiadomość z informacjami o lecie mojej mamy, wyszłam ze swojego mieszkania, mając nadzieję na szybkie przedostanie się przez wczesną część mojego dnia, bym mogła wrócić do domu do dwójki moich ulubionych ludzi.
Po tym, jak wysiedziałam na seminarium z pisania poezji, co wydawało się trwać dni, wreszcie dotarłam na werandę kamienicy i otworzyłam wejściowe drzwi. Charakterystyczny zapach wczesnego obiadu przygotowanego przez moją mamę był prawdopodobnie najmilszą rzeczą, by mnie przywitać. Bardzo tęskniłam za mamą, a Edward pracował tyle godzin, że czułam się samotna przez parę ostatnich dni.
- Hej, już jesteś – powiedziałam z wielkim uśmiechem, gdy otworzyłam swoje drzwi i zobaczyłam jak mama odwzajemnia uśmiech.
Podeszłyśmy szybko do siebie i uściskałyśmy się oraz ucałowałyśmy na powitanie.
- Och, skarbeńku. Tęskniłam za tobą – westchnęła, pocierając moje plecy, gdy ponownie mnie przytuliła.
- Też za tobą tęskniłam, mamo. Tak się cieszę, że cię widzę – powiedziałam jej z pisknięciem w głosie.
- Ciii – odpowiedziała, przykładając palec do swoich ust, po czym kciukiem wskazała na kanapę za sobą.
Zrobiłam krok w bok i zobaczyłam bardzo wyczerpanego Edwarda leżącego twarzą w dół, a jego stopy wystawały poza boczne oparcie kanapy. Wydęłam wargi widząc tego biednego, zmęczonego kolesia. Zastanawiałam się ile uderzeń w ramię i innych brutalnych zachować musiał znieść w pracy.
- Nakarmiłam go tostami francuskimi z bekonem, a po tym od razu odpłynął – powiedziała cicho mama. – To przypomina mi o tym, jak twój tata często miał nadgodziny – dodała z uśmiechem.
- Wziął podwójne i potrójne zmiany, by mógł mieć wolny weekend – wyjaśniłam.
Nie mogąc się oprzeć, podeszłam do niego i delikatnie pogłaskałam po włosach. Edward westchnął we śnie i wymamrotał coś o tęsknocie za jego Brązowooką. Zawstydziłam się, kiedy moja mama zaśmiała się cicho do siebie.
- Chodź, zjedzmy i pogadajmy – powiedziała i skinęła, bym poszła do kuchni i zjadła przy małym dwuosobowym stoliku, który posiadałam.
- Dobrze spędziłaś czas w Trampie? – zapytałam częstując się jedzeniem.
- No pewnie – odpowiedziała z uśmiechem. – Twoi kuzynowie robią się duzi. Ciocia Shari ledwo nadąża. Nona przesyła pozdrowienia. Tęskni za tobą – dodała posyłając mi uśmiech.
Rozmawiałyśmy trochę o rodzinie, a ostatecznie tylko jadłyśmy w ciszy, a jedynymi dźwiękami było uderzanie o siebie sztućców. Cisza zaczęła mnie drażnić. Chciałabym, by moja mama była hałaśliwa i zasypywała mnie gradem pytań o moje życie miłosne. Bo teraz mam życie miłosne.
- Nie zapytasz mnie? – spytałam, unosząc jedną brew.
Wiedziałam, co musiała sobie myśleć, ale za bardzo obawiałam się zacząć.
- Zapytać o co? – odpowiedziała niewinnie, gdy kroiła swojego iosta francuskiego na kawałki wielkości jednego kęsa.
- No, mamo – powiedziałam wywracając oczami. – Naprawdę nie chcesz wiedzieć nic o tym, co dzieje się między mną a Edwardem?
- Och, pewnie, że chcę wiedzieć! – wykrzyknęła. – Tylko nie sądzę, że powinnam pytać - powiedziała wzruszając ramionami i kręcąc głową. – Zazwyczaj tego nie lubisz – dodała, odnosząc się do tego jaka byłam, gdy próbowała rozmawiać ze mną o facetach.
- Edward jest inny. Jest… - próbowałam wyjaśnić, ale nie mogłam opisać tego słowami. – Jest dla mnie wyjątkowy. Wiesz o tym – przypomniałam jej.
Rozmawiałam z nią o tym wcześniej przez telefon, a minęło też już kilka miesięcy, odkąd z Edwardem porzuciliśmy nasz układ.
- To widać – zauważyłam, puszczając oczko do mnie. – Ilekroć było wspominane twoje imię w drodze z lotniska, jego twarz rozświetlała się jak u dziecka w sklepie z cukierkami i tak jak twoja teraz – powiedziała z wielkim uśmiechem.
- Tak - powiedziałam, spuszczając wzrok wstydliwie. – Szalejemy trochę za sobą – przyznałam, przyglądając się śmietance w mojej kawie.
- Trochę? – naciskała.
- Okej, okej. Bardzo – wyznałam z durnym uśmiechem na twarzy. – Ostatnie tygodnie, podczas których poznaliśmy jego rodziców i tą całą stronę jego rodziny, były wspaniałe. Edward jest taki szczęśliwy – wyjaśniłam. – Byłam w nim zakochana nawet przed tym i pewnie to zauważyłaś – dodałam z nieswoim śmiechem. – Ale widząc, jak wiele ma teraz w swoim życiu… Czuję się mu bliższa, ponieważ chce dzielić to ze mną… Nie wiem, paplam jak głupia – powiedziałam, kręcąc głową i w duchu udzieliłam sobie nagany, że poniosło mnie przy mamie.
- Bello, na pewno nie paplasz, kochaniutka. W sumie to dobrze powiedziane o tym, jak się czujesz. Ze wszystkich ludzi, to ty umiałabyś najlepiej opisać swoje uczucia do kogoś. Dokładnie tak jak Charlie, myśliciel – dumała, opierając głowę na dłoni i uśmiechnęła się do mnie.
- Cóż, nie chcę nad tym rozmyślać. Tym razem. Kocham go, a on kocha mnie – powiedziałam z ostatecznością, po czym poczułam się trochę głupio przez to, jak kiepsko to brzmiało, nawet jeżeli to prawda. – Chyba już skończyłam już z analizowaniem uczuć. Dlatego byłam wypalona, co do mojej magisterki. Praca społeczna jest inna, o wiele bardziej satysfakcjonująca – wyjaśniłam.
- Zabawne jest to, jak pomagając innym, pomagasz i sobie. Uczenie jest takie samo. Dla twojego taty bycie gliną było takie – powiedziała klepiąc mnie po ramieniu.
Sięgnęłam do mamy i uściskałam ją mocno, by wiedziała, jak bardzo doceniam to, że jest wyrozumiała i akceptuje mnie, choćby nie wiem co.
- Chyba nie planujesz wyprowadzić się w najbliższym czasie? – zapytała chichocząc.
- Yyy - udawałam, że myślę. – Nie – odpowiedziałam szybko, śmiejąc się wraz z nią. – Nigdzie się nie wybieram. Na pewno nie bez Edwarda – wyznałam.
- Jeśli on uszczęśliwia cię, to i mnie też – zapewniła mnie z uśmiechem. – Wznieśmy toast - zaoferowała, podnosząc kubek z kawą. – Za nowe początki – powiedziała, uderzając kubkiem o mój.
- Za nowe początki – powtórzyłam, śmiejąc się cicho.
Następne kilka dni minęły pod znakiem szczęścia. Wraz z mamą byłyśmy na zakupach w kilku sklepach koło Harvard Square. Wybrałam jedną czy dwie książki dla Edwarda, by poczytał je podczas przerw w pracy – to była część mojego planu, aby rozszerzyć jego gust literacki poza Sci-Fi i fantastykę. Wraz z mamą ugotowałyśmy tyle jedzenia, że można by wyżywić małą wieś. Edward niemal umarł przez nadmiar jajek, gdy moja mama zrobiła mu na sobotni obiad szynkę z serem frittata. Po pozytywnym napchaniu się, oglądali razem film na DVD, a ja zmusiłam się do odosobnienia w sypialni, by napisać pracę na zajęcia. Siedziałam na łóżku ze słuchawkami na uszach i próbowałam pisać, ale przez to, jak wielki zjadłam obiad i jak zmęczona byłam po dniu zakupów, zamknęłam oczy. Zanim się zorientowałam, zapadłam w głęboki sen.
- Hej, śpioszku – usłyszałam szept Edwarda.
Poczułam, jak dłonią gładzi mój policzek. Jego dotyk był delikatny i łagodny.
- Edward - wyszeptałam w odpowiedzi, uśmiechając się z zamkniętymi oczami.
Wyciągnęłam rękę i westchnęłam chcąc, by położył się koło mnie.
- Nie powinienem zostawać za długo. Film się skończył i musimy jutro rano wstać. Jutro Wielkanoc i obiecaliśmy mojemu dziadkowi, że pójdziemy na jego poranną mszę – wyjaśnił układając się koło mnie. Przekręcił mnie tak, że mógł przytulić moje ramiona. – Chciałem tylko powiedzieć „dobranoc” – dodał, przyciągając mnie do siebie.
- Okej – przyznałam. – Mów „dobranoc” do czasu, aż wzejdzie słońce, a wtedy powiedź „dzień dobry” – zaoferowałam chichocząc przy jego klatce piersiowej.
To był wystarczająco dobry powód, by spędził całą nocą i poranek ze mną w łóżku. Dobra, przynajmniej, dobry, przyzwoity powód.
- Chyba nie chcesz zostać znowu przyłapana z bluzką na lewą stronę? – dokuczył mi, śmiejąc się w moje włosy, po czym pocałował mnie w czoło.
Dobrze wiedział, że jedynie myślenie o źle założonej bluzce przyprawiało mnie o gęsią skórkę, więc nie miałam pojęcia, czemu w ogóle zadał to pytanie. To wydaje się zupełnie absurdalnym pytaniem, kiedy czułam jego palce tańczące po moich żebrach.
- Nie, nie za specjalnie mam ochotę na kolejną pomyłkę ubraniową – przyznałam. – Ale przez to, co teraz robisz sprawia, że nie przejmuję się tym – sprzeczałam się, zaciskając usta.
Wreszcie otworzyłam oczy, a jego szalone włosy, kilkudniowy zarost i nikczemny półuśmieszek nigdy nie wyglądały tak dobrze. Nie mieliśmy „czasu dla siebie” od kilku dni, ponieważ Edward był zajęty, a do tego przyjechała moja mama.
- Mam udawać, że idę na górę na noc, a później wkraść się przez twoje okno, jak jakiś szalony prześladowca? Mogę być szalonym prześladowcą. Nie mam nic przeciwko – zażartował przesuwając opuszkiem palca po moim nosie.
- Zostałbyś socjopatą i włamałbyś się specjalnie dla mnie? – zażartowałam w odpowiedzi, machając rzęsami.
- Cóż - odpowiedział, kręcąc głową, gdy udawał zamyślonego. – Socjopata to trochę mocne słowo. Wolę „intensywnie skupiony”, jeśli chcesz dyskutować o semantyce – stwierdził śmiertelnie poważnie.
- Intensywnie skupiony – powtórzyłam, kiwając głową. – Podoba mi się. Zaczynam robić się „intensywnie skupiona” na czymś teraz – podśmiewałam się, gdy bezwstydnie wsunęłam dłoń pod jego koszulę pod pępkiem, gdzie wyczułam, że może wystąpić kolejny „przypadek”, jeśli dobrze to rozegram.
- Ej, Brązowooka, twoja mama może wejść tu w każdej chwili. Nie mam ochoty próbować wyjść ze spodniami na lewą stronę – powiedział śmiejąc się, gdy delikatnie złapał mnie za nadgarstek, zmuszając mnie, bym odsunęła rękę z dala od tych wszystkich fajnych rzeczy.
Uniósł moją dłoń do swoich ust i pocałował ją, po czym trzymał ją stanowczo. Najwyraźniej nie jestem godna zaufania.
Z dobrego powodu.
- No dobra. Jeśli naprawdę chcesz wyjść i nie usłyszeć o ładnej sukience, którą kupiłam na jutro… twój wybór – wykpiłam, próbując brzmieć nonszalancko.
- Jak ładną? – zapytał wyglądając na zaciekawionego, ale także zatroskanego.
- Bardzo, bardzo ładną – wymamrotałam mu do ucha.
- Jesteś zdeterminowana, by doprowadzić mnie do szaleństwa tak czy inaczej – jęknął.
- Ale kocham cię i już doprowadziłeś mnie do szaleństwa – sprzeczałam się, drapiąc go paznokciami w podbródek.
- Też cię kocham. Bardziej, niż mogę wyrazić to słowami – powiedział mi, po czym pocałował mnie na dobranoc i wyszedł z pokoju.
Usiadłam na łóżku i w tej samej chwili moja mama zapukała do drzwi i weszła, by wziąć swoją piżamę z walizki. Mina na jej twarzy natychmiast zwróciła moją uwagę. Wyglądała na smutną pomimo tego, że uśmiechała się. Była to dziwna kombinacja, którą rzadko widywałam. Tak naprawdę, chyba ostatni raz tak wyglądała w dniu, kiedy wraz z tatą podrzucili mnie po raz pierwszy na Harvard, kiedy zaczynałam studia.
- Mamo? Wszystko dobrze? – zapytałam, zmartwiona, że coś ją trapi.
Mam usiadła obok mnie na łóżku i położyła rękę na moich ramionach. Nie powiedziała nic przez kilka minut, jedynie trzymała mnie naprawdę blisko siebie. Oparłam głowę na jej ramieniu i zastanawiałam się, co wywołało falę okazywania macierzyńskiego uczucia, ale nie naciskałam, by odpowiedziała. Czasami jest miło po prostu pozwolić twojej mamie robić rzeczy, które wcześniej robiła częściej.
- W przyszłym miesiącu kończysz studia – powiedziała cicho.
- Tak. Taki był plan – odpowiedziałam ze śmiechem.
Przechyliłam głowę i spojrzałam na nią. Było dziwne, że powiedziała coś tak oczywistego, ale w pewnym sensie brzmiało to, jakby była to dla niej niespodzianka.
- Czasami zastanawiam się, gdzie podział się ten czas, ale ty zawsze byłaś dojrzała – powiedziała tęsknie.
- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? – zapytałam ponownie, próbując domyśleć się, czemu mama ma taki sentymentalny nastrój. – Kazałaś Edwardowi oglądać Stalowe magnolie albo Wariatki? – zastanawiałam się głośno.
- Nie, nie – odpowiedziała ze śmiechem. – Nic takiego, skarbieńku – oglądaliśmy komedię. Niezbyt dobrą – wyjaśniła kręcąc głową. – Skończyliśmy na rozmowie. Wiesz, chyba wiem, czemu tak dobrze do siebie pasujecie – wyjawiła, wyglądając na introspekcyjną.
- Czyżby? A czemu? – zapytałam zaciekawiona.
- Sądzę, że – zaczęła, wzdychając głośno, – ty i Edward uzupełniacie się nawzajem. Ty, moje słodkie dziecko, czasami bierzesz rzeczy zbyt poważnie – zażartowała poklepując mnie po udzie. – Tak skupiasz się na dążeniu do celu, że zapominasz, czemu go w ogóle obrałaś. Ale już tego nie robisz. Przestałaś zapominać, by upewniać się, że jesteś szczęśliwa, odkąd poznałaś Edwarda.
- Tak. Chyba masz rację co do tego – odpowiedziałam, kiwając głową.
- Uważam go za typ faceta, która prawdopodobnie wie, co dokładnie powiedzieć i zrobić w każdej sytuacji i to bez jakiegokolwiek wysiłku, ale nie koło ciebie. Sprawiasz, że przemyśli wszystko dwa razy. Sprawiasz, że musi na to zapracować i nie jestem pewna, czy on w ogóle musiał to robić wcześniej – wnioskowała kręcąc głową. – I sądzę, że będziecie razem szczęśliwi przez dłuższy czas – dodała.
Pocałowała mnie w policzek na dobranoc i wyszła, zanim mogłam zapytać ile to dokładnie ten „dłuższy czas”.
Wczesnym porankiem następnego dnia obudził mnie głośny ryk mojego budzika. Musieliśmy przygotować się na czas, by pojechać do New Hampshire. Moja mama i ja pośpieszałyśmy się wzajemnie, walcząc pomiędzy sypialnią a moją maleńką łazienką. Edward zadzwonił do mnie trzy razy, by zapytać o coś błahego. Przy trzeciej rozmowie powiedziałam mu, że tak naprawdę sprawdza, czy będę gotowa na czas i tak będzie, jeśli przestanie dzwonić. Zapukał do moich drzwi, gdy zakładałam właśnie moje nowe, czerwone szpilki i uśmiechnęłam się do siebie ponieważ miał idealne wyczucie czasu. Po raz ostatni poprawiłam długie kolczyki i kapelusz z szerokim rondem, by upewnić się, że dobrze leżą. Gdy wszedł, jego wyraz twarzy prawie spowodował u mnie myśl, że powinnam się przebrać w coś innego. Stał po prostu zupełnie osłupiały, jakby ktoś uderzył go w głowę tępym przedmiotem. Edward posłał mi naprawdę dziwne spojrzenie – bardzo seksowne i intensywne spojrzenie. Ale nigdy wcześniej nie wyglądał na skretyniałego. Szybko zdecydowałam, że prawdopodobnie ta sukienka nie jest tak ładna, jak Alice z Rose sprawiły, że sądziłam.
- Za dużo? Jarmarcznie? Niezbyt pochlebnie? Po prostu brzydko? – zapytałam nerwowo, patrząc na siebie.
Gdy czekałam na jego odpowiedź, spojrzałam na jego idealnie dopasowany, granatowy garnitur i idealnie zawiązany krawat w paski, który miał na sobie i nagle poczułam, że też straciłam głos.
- Brązowooka, ja… - charczał. – Wyglądasz…
- Pięknie – westchnęłam marzycielsko, a moje oczy błyszczały bardziej, niż pączek w glazurze.
Garnitur, krawat, jego szerokie ramiona, długie nogi… tego było trochę za dużo. O wiele za dużo, ale to ten rodzaj „za dużo”, o którym dziewczyna mogłaby w ogóle marzyć.
Nasze wzajemne otępienie zostało przerwane przez dźwięk odchrząknięcia, który wydobyła z siebie moja mama. Ostatnio odkryłam, że odchrząknięcie jest uniwersalnym znakiem „przestańcie zachowywać się, jakbyście byli jedynymi ludźmi na Ziemi, nawet jeśli tak to odczuwasz”. Ludzie często odchrząkują, gdy jesteśmy razem, ja i Edward. Chociaż jestem osoba skupioną, on sprawia, że gubię się w tym, co myślę albo mam zamiar powiedzieć i zapominam o wszystkim wokół mnie. Ten problem wydaje się jedynie pogarszać, sądząc po tym, jak teraz zareagowałam. Udało nam się otrząsnąć z tego i skierować na dół. Edward otulił mnie ramieniem, gdy prowadził mnie w dół ulicy. Mama była kilka kroków za nami, rozmyśle trzymając odległość.
- Ta sukienka… to… niesprawiedliwe – zakipiał Edward do mojego ucha, gdy szliśmy do jego samochodu.
Jego oczy były bardzo zajęte, bo patrzył mi w dekolt i piorunował spojrzeniem każdego mężczyznę w odległości sześciu metrów (nieważne w jakim był wieku).
- Nie podoba ci się? – zapytałam, czując się skonfundowana.
Moje wcześniejsze pytanie o to, czy ładnie wyglądam, wciąż siedziało mi w głowie, ale do czasu, gdy spojrzał gniewnie na przechodzącego sześcioletniego chłopca, który niedyskretnie zaćwierkał „witam, ładna panienko!”, po czym uśmiechnął się do mnie, ukazując brakujący przedni ząb, gdy szedł z mamą za rękę.
- Edwardzie, czemu spojrzałeś tak na małe dziecko? – zrugałam go zniżonym głosem.
Zatrzymał się natychmiast, odwrócił do mnie twarzą i mrugnął kilka razy.
- Nie widziałaś jak gapił się na ciebie? – zapytał z ciężkim niedowierzaniem. – A jego ton? Całkowicie niestosowny – dodał, przechylając głowę i spojrzał na mnie spode łba.
- Yyy, jestem pewna, że jego mama nie pozwoliłaby mu umówić się ze mną – odpowiedziałam sarkastycznie. Wywróciłam oczami, ale obawiałam się, że polecą za daleko i zostaną tak już na zawsze. Słowo „nadmierny” ledwie mogło opisać poziom zazdrości i zaborczości Edwarda. – Więc, sukienka jest w porządku? – zapytałam ponownie, czując się teraz trochę rozdrażniona.
Próbowałam tylko dowiedzieć się, czy mój stój przekroczył granicę Miasta Wesołej, Fajnej Sukienki Wiosennej, czy raczej zaliczała się do Zbyt Dużo Zabawy Sprawia, że Wyglądasz Szmatowato.
Edward nie odpowiedział; jedynie zakrył oczy dłonią i fuchnął.
- Czy ty właśnie zrobiłeś facepalm(4)? – zapytałam, trochę przerażona. – Dosyć, idę na górę przebrać się – wymamrotałam z irytacją okręcając się na pięcie by wrócić do mojego mieszkania.
Jeśli wyglądam jak Przystaniowa Lalunia, mógł po prostu to powiedzieć.
- Brązowooka – powiedział szybko, łapiąc mnie za łokieć. – Nie, proszę. Posłuchaj – nalegał. Odwróciłam się twarzą do niego. Jego oczy ukazywały dziecinną skruchę, która przypominała mi chłopca, który właśnie nas minął. Szybko kiwnęłam głową, by skończył to, co chciał powiedzieć. – Wyglądasz… zdumiewająco – powiedział cicho. Delikatnie położył dłoń na moim policzku, gdy wpatrywałam się w dziurę w chodniku. – Sposób, w jaki ta sukienka leży na tobie… Boże, twoje długie nogi w tych szpilkach. Twoja twarz z delikatnym makijażem i twoje włosy spływające z ramion… Mógłbym powiedzieć, że wyglądasz jak z męskiej fantazji, ale nie sądzę, że mój mózg wymyśliłby coś tak… idealnego – wyznał, po czym uniósł mój podbródek i pocałował mnie.
- Och – odpowiedziałam w ten sam sposób, jak za każdym razem, gdy Edward mówi mi takie komplementy.
Znowu moja mama przerwała nam odchrząknięciem, tylko tym razem głośniejszym i bardziej upartym. Wszechświat Belli i Edwarda, populacja: 2 znowu musiał poczekać do momentu, aż naprawdę będziemy sami. Spojrzałam na źródło przeszkodzenia nam i zobaczyłam, jak mama stoi kilka metrów od nas, koło samochodu Edwarda. Nonszalancko spojrzała na zegarek w niewypowiedzianej aluzji, że jeszcze chwila, a spóźnimy się. Czy był czas, czy nie, przyciągnęłam za klapę marynarki Edwarda i złożyłam pocałunek na jego wspaniałych wargach.
- Dziękuję – powiedziałam. – To było najsłodsza rzecz, jaką ktokolwiek ktoś mi powiedział – wyznałam z nieśmiałym uśmiechem.
- Jest tego więcej, jeśli najpierw nie stracę głowy – powiedział z uśmieszkiem, gdy otwierał dla mnie drzwi samochodu.
Podróż była cicha i nadrobiliśmy czas w naszej dziewięćdziesięciominutowej drodze do Landaff, małego miasteczka przodków Edwarda Cullena. Drzewa i dziko rosnące kwiaty zakwitły ponownie, sprawiając, że sceneria była prawie tak olśniewająca, jak mężczyzna siedzący koło mnie, który prowadził z uśmiechem zadowolenia na twarzy. Zapytałabym, o czym myśli, ale nie miałam serca zakłócać tego, dzięki czemu jest w dobrym nastroju. Dojechaliśmy do kościoła episkopalnego na czas, by przywitać się z Carlislem, Esme i Patrickiem, którzy czekali na nas na zewnątrz wraz z innymi parafianami. Zauważyłam, że każdy ubrany był w najlepsze niedzielne ubrania, nawet najmłodsi zgromadzeni i uśmiechnęłam się na widok ich malutkich buź w koronkowych czapeczkach wiązanych pod szyją i stópek w malusieńkich bucikach dla niemowlaków. Carlisle i Patrick przedstawili nas tak dużej ilości przyjaciół, że nie byłam w stanie zapamiętać wszystkich imion. Ale ich promienne uśmiechy i ciepłe przywitania wywarły na mnie nieodparte wrażenie.
Dość szybko był czas, aby zgromadzić się w środku. Gdy zadzwoniły dzwony na wysokiej wieży, wszyscy zaczęli wchodzić do prostego, pokrytego deskami budynku. Ławki kościelne wypełniły się szybko, więc wraz z Edwardem musieliśmy usiąść za Carlislem, Esme i moją mamą. Ledwo co zajęliśmy miejsca zaraz koło przejścia między rzędami, a Edward położył dłoń na moim kolanie. Odsunęłam nogę nawet na niego nie spoglądając, mając nadzieję, że mowa mojego ciała przekaże, jak niechętna jestem, by naruszyć zasady przyzwoitości i etykiety – nawet dla Edwarda i jego czaru oraz jeśli koło niego nikt nie siedzi. Byliśmy w domu uwielbienia na… miłość boską. Przy drugiej próbie złapania mnie za kolano, uderzyłam go w rękę. Przy trzeciej próbie, złapałam go za nadgarstek i trzymałam mocno.
- Edwardzie – wyszeptałam srogo do jego ucha. – Jesteśmy w kościele – zganiłam go.
I wtedy usłyszałam głośny chichot za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam małą straszą panią z nienaturalnie niebieskimi włosami w koku. Jej usta ułożyły się w wielkim uśmiechu, uwydatniając głębokie zmarszczki mimiczne na jej twarzy.
- Mój Vernon jest taki sam – powiedziała mi. – Zobacz! – powiedziała wskazując na swoje kolano. Spojrzałam na łysego staruszka siedzącego koło niej. Uśmiechnął się do niej niezawstydzenie, a dłonią ściskał kolano kobiety zakryte sukienką. – Zuchwalec! Jesteś zuchwały, Vernon! – zrugała uderzając go w rękę, chociaż uśmiechała się.
Miałam przeczucie, że Zuchwały Vernon wciąż wiedział, jak poruszyć swoją kobietę.
Uśmiechnęłam się do niego, a on puścił do mnie oczko. Usłyszałam, jak osoba trzecia odchrząka, ale tym razem był to Edwarda i zrobił to wpatrując się biednego Zuchwałego Vernona. Skorzystałam z okazji i odwróciłam się, poprawiając kapelusz.
- Poważnie, Edwardzie? – wyszeptałam pobudzona, nachylając się do niego. – To starszy pan. Co on niby zrobi, pobije cię swoją laską i porwie mnie?
- Nikt nie może puszczać do ciebie oczka. I nie obchodzi mnie, ile lat ma ta osoba – odpowiedział spokojnie.
Chciałam powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymałam się, kiedy zaczęły grać organy powodując, że wszyscy zamilkli i skupili uwagę na chórze i początku mszy.
Słowa zamazały się, gdy moje myśli odpłynęły wolno z dala od kościoła oraz pieśni o wierze i chwale Pana. Rozmarzyłam się o tym, jakie byłoby moje życie, gdy będę w wieku pana Zuchwałego Vernona. Będę miała niepoprawnego starszego mężczyznę, siedzącego koło mnie i próbującego dotykać mnie lubieżnie w kościele? Podobała mi się myśl, że będzie to Edward. Nawet tylko wyobrażając to sobie uśmiechnęłam się.
Ukradkiem spojrzałam na profil Edwarda i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będzie wyglądać staro. Jest zbyt przystojny, zdecydowałam trochę głupio. Ale wciąż próbowałam wyobrazić sobie jego baczki i włosy przy skroniach ozdobione siwizną oraz pogłębione linie na jego czole. Czy wciąż myślałby, że jestem ładna? Wciąż komplementowałby mnie i uważał za „idealną”? Prawdziwym pytaniem, przynajmniej dla mnie, było czy będę miała szansę się o tym dowiedzieć.
W ciągu tylko kilku miesięcy widziałam, jak życie Edwarda zmieniło się drastycznie – widziałam jak on zmienia się drastycznie. Przestałam już myśleć, że okupuję tylko maleńką część w jego życiu, wiedząc, że wiele dla niego znaczę. Zwierzył mi się w sprawie rodziców i kiedy potrzebował kogoś, komu mógł zaufać i poprosić o pomoc, dałam mu to tak mocno, jak tylko mogłam. Wysiłek był tego warty, ponieważ mężczyzna siedzący koło mnie nie chował się już za czarującą, powierzchowną fasadą. Ewoluował w kogoś z potrzebą opiekowania się mną i jego nowo odnalezioną rodziną. Widząc jak zmienił się na lepsze było warte jazdy karuzelą. I musiałam przyznać, że nie chciałam, aby w najbliższym czasie owa przejażdżka się skończyła.
Przestałam marzyć, kiedy zauważyłam, że wszyscy zaczęli wstawać i stworzyli rząd przy ołtarzu, by przystąpić do eucharystii. Poczułam rękę Edwarda na moich lędźwiach, łagodnie prowadząc mnie do przodu, gdy dołączyliśmy do innych parafian i czekaliśmy. Odwróciłam się i uśmiechnęłam do niego, nie mogąc oprzeć się zażenowanemu wyrazowi na jego twarzy. Założę się, że spoglądał na mój tyłek, gdy szłam przed nim i pewnie uświadomił sobie, że robi to w kościele. Nieważne, jak kocha się tą drugą osobę, Boga to wcale nie obchodzi.
Ścisnął moją dłoń i wyszeptał cicho „kocham cię”. Jego zarost delikatnie połaskotał mnie po szyi sprawiając, że uśmiechnęłam się i wzdrygnęłam się troszeczkę. Zdecydowałam, że jeśli będzie to ciągnąć, zmienię jego imię na Zuchwały Edward.
Po otrzymaniu sakramentu i odmówieniu modlitwy, małymi krokami skierowałam się do naszej ławki walcząc z pragnieniem spojrzeniem ponad ramieniem na Edwarda. Wiedziałam co dokładnie robił, a ukradkowe spojrzenie jest po prostu… niepoprawne. To bardziej niepoprawne niż dotykanie czyjegoś kolana albo patrzenie na tyłek.
To niepoprawne, Bello. Naprawdę niepoprawne. Nie patrz. Nie. Patrz.
Oczywiście odwróciłam głowę i spojrzałam.
Edward klęczał przy poręczy pod ołtarzem. Zamknął oczy, otworzył usta i wysunął język, gdy jeden z ministrantów Patricka położył na nim opłatek. Błędem było iść na przód i oglądać się, więc nie powinno mnie zszokować, gdy zderzyłam się z osobą idącą kilka kroków przede mną. Edward jedynie spojrzał na mnie i uśmiechnął się. Wymamrotałam szczere przeprosiny do biednej starszej kobiety w jasnopomarańczowym kapeluszu z piór.
I Boże, tobie też należą się przeprosiny. Nieczyste myśli i tak dalej.
Po mszy, duża grupa ludzi zebrała się na dziecińcu kościelnym, by napić się kawy i zjeść małe ciasteczka cukrowe upieczone przez starszych parafian, panią Zuchwały Vernon i jej przyjaciółkę, panią Pomarańczowy Kapelusz. Obie uśmiechnęły się i uraczyły mnie ciasteczkiem, a kawałek dalej stała Esme i była zajęta rozmową z moją mamą oraz kilkoma innymi ludźmi. Dostrzegłam Edwarda przy boku Patricka, który dumnie przedstawiał swojego wnuka zebranym.
- Ruth Anne, ta młoda panienka to przyjaciółka wnuka wielebnego Pata – pani Zuchwały Vernon poinformowała panią Pomarańczowy Kapelusz. – Widziałaś go? Przystojny młodzieniec, nieprawdaż? – zapytała głośno swoją przyjaciółkę, klepiąc mnie po ramieniu i położyła więcej ciasteczek na mój papierowy talerzyk.
- Jak masz na imię, słodziutka? – zapytała mnie pani Pomarańczowy Kapelusz, inaczej znana jako Ruth Anne. Ona również niepotrzebnie podniosła głos.
- Bella – udało mi się powiedzieć, zakrywając usta, gdy przeżuwałam.
Gdy musiałam powtórzyć kilka razy, aby mnie usłyszano, uświadomiłam sobie, że starsze panie są trochę przygłuche.
- Och, Franny, to znaczy „ładna” po włosku. Wiedziałaś? I ona jest ładna – zaćwierkała Ruth Anne, nieco za głośno, czym przykuła uwagę ludzi stojących wokół nas.
Natychmiast poczułam się wystawiona na pokaz. Chciałam dyskretnie wymknąć się, ale byłam osaczona. Próbowałam ukryć się pod szerokim rondem mojego kapelusza.
- Wszystkiego dobrego z okazji Wielkanocy. Miło was widzieć – usłyszałam czyjś głos.
Spojrzałam w górę i zobaczyłam Carlisle’a witającego z przyjaznym uśmiechem Ruth Anne i Franny. Po komplementowaniu obficie każdej z pań z powodu ich ciasteczek, udało mu się odwieźć mnie z dala od za głośnych głosów do cichszego obszaru.
- Dziękuję – powiedziałam śmiejąc się. – Szukałam drogi ucieczki i prawie się poddałam.
- Nie ma za co. Ruth i Franny są siostrami i znam je, odkąd byłem dzieckiem. Zawsze były głośne, a teraz są po prostu głośniejsze – wyjaśnił z dużym uśmiechem.
- Tak w ogóle to dziękuję za zaproszenie nas na dzisiaj – powiedziałam, wdzięczna za okazję, by spędzić więcej czasu z rodziną Edwarda i możliwość poznania ich przyjaciół.
- Och, proszę bardzo. Cieszę, że mogliście przyjechać. Mam nadzieję, że nie musiałaś zmieniać swoich zwyczajowych planów na święta? – zapytał.
- Nie. Zapewne zjadłybyśmy z mamą obiad u mnie w mieszkaniu. My, yyy, straciłyśmy mojego tatę rok temu, więc święta… - wyjawiłam, wzruszając ramionami. – Nie mamy już „zwyczajowych” planów – dodałam nieswojo.
- Przykro mi z powodu twojej straty, Bello. Edward wspominał mi o tym kilka tygodni temu, gdy byliśmy na golfie – powiedział, wyglądając na pełnego żalu, że nieumyślnie zaczął smutny temat.
- Dziękuję, Carlisle – odpowiedziałam. – Cieszę się, że ty i Edward zgraliście się dobrze - powiedziałam mu, autentycznie szczęśliwa z powodu ich, już bliskiej, przyjaźni. – Naprawdę nie może doczekać się golfa w środy i kuchni Esme w niedzielne wieczory – wyjawiłam.
- Skłamałbym mówiąc, że ja także na to nie czekam. I muszę powiedzieć, mam dług wdzięczności wobec ciebie, Bello. Naprawdę. Nie jestem pewny, czy Edward byłby tutaj bez twojej pomocy - powiedział mi.
Rozpoznałam jego poważną minę, ponieważ widziałam ją wiele razy u Edwarda. Tylko to jest wystarczającą nagrodą dla mnie.
- Zrobiłam po prostu to, co mogłam. Potrzebował pomocy, a ja chciałam by był szczęśliwy - wyjaśniłam z uśmiechem. – To nic takiego, naprawdę – próbowałam powiedzieć, ale Carlisle mi przerwał.
- To nie było „nic” – powiedział, uśmiechając się do mnie. – Nie jeśli zapytasz mnie. I jestem pewne, że Edward zgodziłby się z tym. Bardzo dużo dla niego znaczysz i widzę dlaczego – dodałam z uśmiechem.
Doceniałam uczucia Carlisle’a, ale nie czułam, że zrobiłam dużo dla Edwarda. Oczywiście, spotkanie z jego babcią i dowiedzenie się szczegółów o jego przeszłości było emocjonalne. Czytanie dziennika jego matki było wywracające żołądek do góry nogami, ale przeczytałabym i sto dzienników, jeśli pomogłoby to uleczyć jego ból. A co więcej, przechodzenie przez coś wraz z nim było o wiele lepszy, niż bycie szczęśliwym w pojedynkę.
Tłum parafian zaczął rozpraszać się i niedługo skierowaliśmy się do domu Carlisle’a na wczesny obiad Wielkanocny. Esme uraczyła nas obfitym posiłkiem z taką gościnnością i ciepłem jak zawsze. Drzwi do domu Cullenów były dosłownie zawsze otwarte i wchodził przez nie stały strumień sąsiadów i przyjaciół, by złożyć życzenia „Wielebnemu Patowi”, „Doktorowi” i „Panu E”. Tak jak w kościele, Edward został przedstawiony większej ilości osób.
Jedno było dla mnie teraz jasne: jeżeli jest to dziwne dla niego, by wyjaśnić kim dokładnie jest, na pewno tego nie pokazywał i nie sądzę, że miał jakikolwiek powód, by czuć się w ten sposób


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dreamteam
Wilkołak



Dołączył: 20 Maj 2009
Posty: 111
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 12:39, 28 Cze 2011 Powrót do góry

Dopiero po usłyszeniu metalowego dźwięku uświadomiłam sobie, że upuściłam widelec. Upuszczenie go było prawdopodobnie dobre, ponieważ miałam zamiar wpisać nim hasło do krzyżówki. Widelec jest kiepską namiastką ołówka, pomyślałam z nerwowym śmiechem. Przypuszczam, że musiałam odpłynąć, ponieważ ktoś odchrząknął. Nie wiedziałam kto to, ponieważ wpatrywałam się jedynie w słowa w krzyżówce, które stały się rozmazane. Mała mokra kropla opadła na gazetę i szybko wytarłam ją rękawem.
- Brązowooka? – powiedział Edward, odwracając moją twarz trzymając dłonią mój podbródek.
I był tam, mój Edward klęczący na jednym kolanie. Na jego dłoni spoczywało małe, otwarte, aksamitne pudełeczko z pierścionkiem w środku.
- Jestem w piżamie – wyjąkałam bezsensownie.
- A no, jesteś – powiedział śmiejąc się. – Ale to moja ulubiona – poinformował mnie.
- Lubisz Hello Kitty? – zapytałam oniemiała, spoglądając na moją piżamę Bad Badtz Maru.
- Nie – odpowiedział, przechylając głowę i zaśmiał się. – Ale lubię cię w niej.
- Och – odpowiedziałam prosto. – Mam inne ubrania. Przebiorę się i wrócę – zaoferowałam.
Z jakiegoś powodu bycie w piżamie z włosami wyglądającymi jak gniazdo szczura i snem ledwie co startym z oczu, wydawało się teraz niesamowicie nie na miejscu. Czułam, że powinnam być ubrana jak Kopciuszek albo przyjemniej użyć tuszu do rzęs, czy coś w tym stylu.
- Bello – powiedział i to przykuło moją uwagę. Edward praktycznie nigdy nie nazywał mnie Bella. - Muszę zadać ci pytanie – powiedział mi, delikatnie stawiając pudełeczko na stole i wyjął z niego pierścionek.
- Krzyżówka – powiedziałam wskazując na gazetę.
Z jakiegoś powodu mój mózg miał opóźnienie. Normalnie potrafiłabym sama złożyć wszystkie kawałki razem, ale potrzebowałam pomocy, by wreszcie zrozumieć.
- Jest spersonalizowana – odpowiedział z uśmiechem, który wyrażał pewnego rodzaju szczęście. To tak, jak powiedziała moja mama: jak dziecko w sklepie z cukierkami. – Wydrukowali ją na moje zamówienie – dodał.
- Dla mnie? – zapytałam, całkowicie nieświadoma tego, że powinno to być zupełnie oczywiste.
- Dla ciebie – potwierdził całując moją dłoń.
- Po co?
- Staram się do tego dotrzeć, jeśli mi pozwolisz – zaśmiał się.
- Czemu klęczysz? – zapytałam, mając nadzieję, że zapamiętał, co mu o tym powiedziałam.
- Teraz moja kolej na zadanie pytania, Brązowooka – zrugał mnie łagodnie poczym chwycił moją dłoń.
- Okej, ale mogę najpierw coś zrobić? – zapytałam szybko i zsunęłam się z krzesła.
Edward westchnął i pochylił głowę. Zaczynał wyglądać na trochę zirytowanego. Spojrzał na mnie dopiero wtedy, gdy uklęknęłam przed nim.
- Jakoś wiedziałem, że mi tego nie ułatwisz – powiedział śmiejąc się i pokręcił głową. – I dlatego chciałem cię zaskoczyć. Miałem nadzieję, że oszołomi cię to i będziesz siedzieć cicho przez dobre trzydzieści sekund – zażartował, a przynajmniej tak sądziłam.
- Ale mówiłam ci, byś nie klękał przede mną, pamiętasz? – zapytałam.
Edward tylko patrzył na mnie przez chwilę i zamknął oczy, jakby próbował się nastroić.
- Mogę teraz zadać ci pytanie, Brązowooka? – zapytał spokojnym głosem, chociaż wyglądał jakby próbował tak brzmieć i nie było to dla niego łatwe.
- Nie – powiedziałam. – Chwila! – dodałam szybko, by naprawić wydźwięk mojej odpowiedzi. – Jeszcze nie! Mam usiąść z powrotem na krześle?
- Nie, jeśli nie chcesz – odpowiedział trochę podbitym głosem.
Sądzę, że moje błazeństwa wystawiają na próbę jego cierpliwość.
- Nie chcę. Nie jest to konieczne. Wolę taki sposób, ale mogę usiąść jeśli… - mówiłam chaotycznie.
Teraz ja byłam zdenerwowana, a do tego było mi głupio. I kocham go za bardzo, by usiąść, gdy on klęczy i to dlatego nie chciałam usiąść na krześle.
- Dobra – przerwał mi. – Po prostu zdecyduj się i daj mi znać, kiedy będziesz gotowa. A ja będę sobie klęczał, by zapytać cię o coś formalnie – zaczął wykład. – To nie tak, że to jest takim momentem w życiu mężczyzny, który uświadomił sobie pomimo młodego wieku, że ma niewiarygodne znaczenie czy coś w ten deseń – kontynuował, wyraźnie krocząc po cienkiej granicy zdenerwowania i zaniepokojenia. Zamknął oczy i przeczesał dłonią włosy.
- Edwardzie? – wyskoczyłam.
Sadziłam, że to dobra chwila, by wyjaśnić coś zanim zmieni zdanie.
- Hmm?
- Mogę powiedzieć ci, czemu nie chcę siedzieć na krześle? – zapytałam cicho. Edward kiwnął głową i czekał, aż będę kontynuować. – Ja, yyy… - zaczęłam, czując jak moje gardło zacisnęło się. – Nie chcę siedzieć na krześle, gdy ty klęczysz… ponieważ nie chcę patrzeć z góry na najdzielniejszego mężczyznę jakiego znam. Tylko chcę go podziwiać. Tylko tyle chciałam powiedzieć – wyznałam, wycierając mokre policzki wierzchem dłoni.
- Dziękuję, Brązowooka. – Powiedział, po czym pocałował obie moje dłonie i chwycił moją twarz. – Czuję się pokornie, gdy tak mówisz. Chcę być lepszym człowiekiem dla ciebie. Mam nadzieje, że ten, którym teraz jestem, uszczęśliwia cię, ponieważ to jest tym, co chcę robić – powiedział mi.
- Tak bardzo cię kocham – powiedziałam, przytulając go tak mocno, jak tylko potrafiłam.
- Chyba kochałem cię jeszcze zanim uświadomiłem to sobie – wyznał. – Chcę jedynie spędzić resztę mojego życia z tobą.
- Ja z tobą też.
- Wyjdziesz za mnie? – zapytał, wyglądając niepewnie, ale także na pełnego nadziei.
W jego minie zobaczyłam tego małego chłopca, który złapał mnie z zaskoczenia, gdy po raz pierwszy go zobaczyłam. Ten mały chłopiec, który był zły i chciał jedynie miłości oraz akceptacji.
- Tak, kochanie. Tak – odpowiedziałam uśmiechając się od ucha do ucha.
Edward składał pocałunki na całej mojej twarzy, najpierw skupiając się na moich wilgotnych oczach, a później na ustach. Nie rozumiałam, czemu nagle się odsunął.
- Powonieniem zadać pytanie jak należy – wyjaśnił.
Trzymał moją lewą dłoń, a piękny, brylantowy pierścionek trzymał kciukiem i palcem wskazującym.
- Mam ochotę zażartować sobie, czy rozumiesz, że małżeństwo oznacza nigdy więcej kurewek, ale obawiam się, że się zezłościsz – wyznałam, próbując ukryć uśmieszek.
- Brązowooka, pozwolisz mi oświadczyć się jak należy? – nalegał, chociaż śmiał się.
- Przepraszam, przepraszam – odpowiedziałam szybko. Tym razem to ja odchrząknęłam, ale tylko po to, by móc się uspokoić i nie żartować już – Kontynuuj – nalegałam.
- Zaszczycisz mnie i zostaniesz moją żoną? – zapytał.
Spojrzałam mu w oczy, gdy moje myśli zaniosły mnie do wszystkich ważnych chwil między nami. Noc kiedy zaskoczył mnie naszą pierwszą „prawdziwą” randką. Moje urodziny, gdy oboje byliśmy rozdarci między tym, co chcieliśmy fizycznie, a tym co psychicznie. Oczywiście wspominałam nasz pierwszy raz, kiedy tylko „udawaliśmy”, że się kochamy, a tak naprawdę nie udawaliśmy. To jak ofiarowywał mi komfort i dobroć, zrozumienie i ciepło. Dzięki niemu czułam się kochana, chciana. Nigdy nie było żadnego układu – była tylko dwójka samotnych ludzi, skazanych, by znaleźć szczęście w sobie. Edward obiecał mi „szczyt szczęścia” w noc, gdy wyznaliśmy sobie miłość i spełnił to.
- Tak – powiedziałam zachrypiała, gdy ponownie zacisnęło mi się gardło. – Tak. – Wysunęłam lewy palec serdeczny, a on delikatnie wsunął na niego pierścionek.
Zakryłam twarz drugą dłonią ponieważ nie mogłam powstrzymać łez szczęścia.
- Nie ma płakania, ani upuszczania emocji. Albo jak to tam chcesz nazwać – nalegał Edward, uśmiechając się do mnie i wytarł serwetką moje policzki. Zawsze będzie Wussolinim, nieważne ile razy powiem, aby przestał.
- Okej, nie ma płakania – zgodziłam się bez przekonania próbując powstrzymać szloch.
Oboje zaśmialiśmy się na to, jak nieudanie próbuję powstrzymać łzy.
Uniosłam dłoń i przyjrzałam się najładniejszemu pierścionkowi zaręczynowemu, jaki kiedykolwiek widziałam. Westchnęłam długo i uśmiechnęłam się do siebie. Może i byłam w piżamie, ale czułam się jak w bajce… o niezdarnym molu książkowym, który zakochał się w owcy przebranej za wilka. Trochę pokręcona bajka, niewątpliwie, ale z „żyli długo i szczęśliwie”.
- Podoba ci się? – zapytał niepewnie Edward, odnosząc się do pierścionka. – To ten, którym Carlisle chciał oświadczyć się mojej mamie – wyjaśnił cicho.
- Uwielbiam go, Edwardzie. Jest idealny. W sumie to lepszy niż idealny – uściśliłam, przypominając sobie wymyślone, szalone słowo, które użyłam do opisania naszego pierwszego razu Alice i Rose.
- Lepszy niż idealny? – zapytał, otulając mnie ramionami, zanim położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Jest zaje-ku***-bisty – ogłosiłam.

(1) D-backs – skrót od Diamondbacks, drużyna baseballowa grająca w zachodniej dywizji National League.
(2) World Series – trofeum baseballowe, o które walczą zwycięzcy National oraz American League. Diamondbacks wygrali je w roku 2001
(3) Wariacja piosenki Fugees – Killing Me Soflty
(4) Dokładnie o coś takiego [link widoczny dla zalogowanych]
(5) W oryg Proposal co także oznacza oświadczyny
(6) W oryg. Tying the Knot i oznacza też branie ślubu
(7) W oryg. Chapel of Love.
(8) Chapel of Love – Dixie Cups
(9) W oryg. bell
(10) W oryg. toward.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Dreamteam dnia Nie 8:33, 10 Lip 2011, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Wto 16:13, 28 Cze 2011 Powrót do góry

piękny długi rozdział
jak zawsze jestem wzruszona po nim, nie wiem jak to robisz, ale podziwiam
każdy rozdział jest lepszy od poprzedniego i ma w sobie jakąś magie i to jest to:D
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
isabell1415
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Cze 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 16:50, 28 Cze 2011 Powrót do góry

Dzięki wielkie za rozdział. Oczywiście doprowadził mnie prawie do łez ale co tam.
Czekam z niecierpliwością na następny i pozdrawiam :)

A ja przypominam, że nie piszemy takich lakonicznych, nic nie wnoszących komentarzy pod opowiadaniami. Jesteś na forum już rok , więc chyba miałaś czas, żeby zajrzeć do regulaminu i go przeczytać. Proszę, następnym razem napisz coś więcej od siebie. BB


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin