FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Miniaturki Corny : Dzikość serc - 19.11 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Nie 20:15, 20 Gru 2009 Powrót do góry

Nie pozostaję mi nic innego jak bardzo ładnie podziękować za wasze komentarze :)

Kirke - następnym razem postaram się nie być taką wredotą i na pewno cię powiadomię o jakimś moim nowym dzidziusiu. obiecuję :)

Jeszcze raz serdecznie wam dziękuję moje drogie!

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 23:33, 30 Gru 2009 Powrót do góry

Tak zbliża się nowy rok, a ja nie chce sobie zostawiać niedokończonych spraw, tudzież niedotrzymanych obietnic. Przybyłam i przeczytałam.
Ostatnio, pod wpływem pojedynkowych tematów, zauważam, że bardzo trudno napisać naprawdę dobrą miniaturkę, odważę się nawet powiedzieć, że jest to trudniejsze niż napisanie dobrego opowiadania. W dłuższym tekście masz więcej miejsca, czasu na przedstawienie wszystkiego postaci, fabuły, zbudowanie nastroju. Zawsze myślałam, że z mini jest łatwiej bo jest krótsza, a teraz muszę przyznać, że jest zdecydowanie odwrotnie. Trzeba w o wiele mniejszej przestrzeni zawrzeć tak naprawdę wszystkiego więcej, mam nadzieję, że wiesz co mam na myśli ^.^ W każdym razie Twoje mini są przepiękne.
Cykady spokojne, statyczne, ale całkowicie ujmujące swoimi opisami. Ślicznie napisane. Bardzo emocjonalny tekst, przekazałaś nam dużo uczuć w bardzo wyrazisty sposób. Ty umiesz ściskać moje serduszko jak nikt inny.
Nasycenie jest inne bardziej dynamiczne, a zarazem bardziej smutne. Edward pojawiający się na samym końcu całkowicie mnie zaczarował. Taki kanoniczny i już nikt mi nie powie, że nie można w krótkim tekście wyraziście przedstawić postaci. Trzy zdania Ci wystarczyły, aby sprawić, że go poczułam. I Bella, która mnie nie irytuje ^^ Cud.
Obie Twoje miniaturki są niezwykle subtelne i ulotne. Mam wrażenie, że patrzę na doskonałe zdjęcie, chwilę na zawsze zatrzymają w kadrze, pokazujesz nam każdy szczegół, utrwalasz rzeczy. Poza tym uwielbiam niedopowiedzenia, lubię dowiadywać się na końcu o kim czytam.
No Cornie, podwójnie mnie dziś zaskoczyłaś i zaczarowałaś. Chcę więcej.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Nie 23:42, 03 Sty 2010 Powrót do góry

I coś z innej paczki :) Daję to do miniaturek, mimo że to raczej cykl będzie :)
mam nadzieję, że wam się spodoba ;)

Jak Bella to robi?
czyli krótki poradnik uwodzenia


Witam was, drodzy czytelnicy. Na pewno większość z was, wie, kim jestem i co robię. Choć w sumie tego drugiego może nie, bo sama do końca tego nie rozumiem. Moim życiem zawładnęła miłość, ograniczając wszystko inne. Czy jestem z tego zadowolona? Pytanie może wydać się retoryczne. Równie dobrze moglibyście zaczepić małe dziecko na ulicy i spytać czy lubi lody. Ale nie o tym, chciałam opowiedzieć. Nazywam się Bella Swan i kocham wampira. Tak, dobrze czytacie, wampira. Pomijam to, jaki jest. A że jest wspaniały… Hm, no cóż, nie będę się rozwodzić na jego temat, bo zajęłoby to dni, a może nawet lata. Tak więc powracając do głównego tematu, jestem tu po to, aby wskazać wam, drogie czytelniczki, drogę, która zawsze, nieodłącznie i do końca, prowadzi do mężczyzny.
W każdym razie prawie wszyscy z tego gatunku są tacy sami. Zdarzają się, oczywiście, wyjątki, które niezaprzeczalnie potwierdzają regułę. Wszystko zależy od tego, jakie jesteście. Ja na przykład jestem totalną fajtłapą. Wiem, że to nie jest ani seksowne, ani przyjemne, ale nie mam zamiaru tego ukrywać. Poradnik uwodzenia powinien zawierać sprawdzone rady, prawda? Ale co ja wam mogę powiedzieć, kiedy mój mężczyzna jest wampirem?
Mogę wam wskazać drogę. Po pierwsze, drogie damy, przez żołądek do serca. Potraficie gotować? To bardzo przydatna zaleta, jeśli mowa o zdobyciu mężczyzny. Ja niestety, nie mogłam się w tym nigdy wykazać, gdyż mój luby nie jada ludzkich dań. Sprawa miałaby się inaczej, gdybym upolowała dla niego jakieś zwierzątko. Kurę może? W każdym razie pamiętajcie, by gotować tylko i wyłącznie to, co wiemy, że mu smakuję. Gdybyście zrobiły makaron carbonara, a on uczulony byłby na sos? Wtedy, niezaprzeczalnie, zostawiłby was, myśląc, że chcecie, by gryzł kwiatki od spodu. Najważniejsze jest rozeznanie. Mały wywiad środowiskowy pomoże wam przy wyborze dania. Tę sprawę mamy załatwioną, tak?
Drugi punkt dzisiejszego dnia, musicie być fajtłapami. Może nie do końca takimi jak ja, jednak w malutkim stopniu, nie zaszkodzi. O czym teraz mówię? A o tym, żeby facet mógł się wykazać. Jeśli potraficie same odkręcać słoiki, mężczyzna może poczuć się niepotrzebny. Pokażcie mu, że jego siła jest napędem. Niech wie, że nadaję się nie tylko do jednego. Nie zaszkodzi, jeśli czasami przewrócicie się na lodzie, a on będzie w pobliżu, by was złapać. Dlaczego to jest takie przydatne? Cóż, drogie panie, mój mężczyzna ma ciężki orzech do zgryzienia, jeśli chodzi o moją nieudolność. Jest zbyt opiekuńczy. Zachowuje się czasami jak ojciec, co też dobre nie jest. I tutaj nasuwa mi się kolejna myśl. Jeśli będziecie za bardzo ciamajdowate, mężczyzna może uciec, prawda? Nie przesadzajcie ani w jedną, ani w drugą stronę, bo nim się obejrzycie, koleś może być w drodze na Antarktydę.
Trochę nakreśliłam wam sprawę. Jak ja to robię? Wiele osób się o to pyta. Czy mam jakieś specjalne triki? Nie. Kiedyś nawet ktoś stwierdził, że uprawiam czarną magię, by przytrzymać przy sobie Edwarda. Cóż, muszę was zmartwić. To totalna bzdura. Choć czasami marzyłam, by być choć trochę do niego podobna. Ale czy nam, kobietom, nie podoba się mężczyzna silny, trochę władczy, opiekuńczy, który zawsze podaję nam swoje ramię? Nie. Jeśli nie, to zastanówcie się, czy naprawdę kochacie mężczyzn.
Jestem Bella Swan i jestem fajtłapą. Taka jest moja rada. Bądźcie sobą. A nóż widelec okażę się, że facet, którego kochacie, potrzebuje właśnie takiej partnerki.
Do następnego razu. I nie zapominajcie - grunt to rozeznanie.

Wasza Bella




Część druga :


Witam z powrotem moje wierne i kochane czytelniczki. Jak mniemam dalej nie wiecie, co robić, gdy staniecie oko w oko z mężczyzną, u którego powiedzenie przez żołądek do serca wcale nie jest przenośnią? Nie martwcie się, od tego tutaj jestem. Moje wcześniejsze rady dotyczyły raczej ludzkich mężczyzn, prawda? Ale przecież nie chodzi wam o zdobycie byle jakiego faceta, tylko tego jedynego, a jeśli los chciał, że okazał się krwiopijcą, to... No właśnie, w takim wypadku pieprzmy los i róbmy to, na co mamy ochotę. Ale że nie każda z nas wie, jak obchodzić się z takim osobnikiem, jestem skłonna udzielić wam kilku rad, patrząc na to, że w końcu jestem od tego ekspertem.
Po pierwsze moje drogie panie, musicie dać mu się powąchać. Najlepiej na początku znajomości. Przejdź obok niego, roznosząc swój zapach tak intensywnie, żeby naprawdę nie miał żadnego wyjścia z sytuacji. Jeśli zrobi się zielony lub na twój widok będzie miał odruchy wymiotne - uciekaj i to czym prędzej. Bo najprawdopodobniej twój ukochany nie potrafi zapanować nad swoim instynktem i jedyną rzeczą, jaką chciałby ci zrobić, całkowicie różni się od delikatnych pocałunków w usta. Oczywiście może cię to zaboleć, ugodzić w twoją damską dumę, ale pamiętaj o jednym i najważniejszym - wolisz chodzić naburmuszona o własnych nogach niż stać się posiłkiem.
Jeśli przeżyjesz etap pierwszy, jesteś na najlepszej drodze do sukcesu. Kolejną rzeczą, jaką musisz zrobić, to udawanie nieporadnej gąski, która przewraca się nawet na prostym asfalcie. Dlaczego to mówię? Otóż, nasi kochani krwiopijcy mają ogromną obsesję niesienia nam, słabym kobietom, pomocy. Musimy im na to pozwolić.

Muszą czuć się potrzebni, prawda? Inaczej się załamią i uciekną, zostawiając nas w środku ciemnego lasu. I co wtedy? Właśnie, wtedy nie nastąpi, bo znacie konsekwencje, prawda?
Pamiętajcie także o tym, że może was obserwować nocą. To nie jest mania prześladowcza, albo inaczej - to jeszcze nie jest obsesyjna mania prześladowcza. Pozwólcie mu na to, a gdy się obudzicie i zobaczycie jak wlepia w was swoje oczy, nie bójcie się, tylko śpijcie dalej. A co najważniejsze, starajcie się wymawiać jego imię. Słyszałyście o świadomym śnieniu? Jeśli nie, to koniecznie to zróbcie. Dlaczego? A dlatego, że na pewno zwrócicie tym jego uwagę. Kto wie, jakie myśli kłębiły mu się w danej chwili, gdy spoglądał na waszą tętniącą żyłę szyjną? To może go sprowadzić na ziemię. Sen to podstawa. Chłopak może od dawna nie wiedzieć, jak to jest, prawda?
A i jeszcze jedno. Zaakceptujcie jego rodzinę, jaka by nie była. Bo on ją szanuje, kocha i docenia. Wy też musicie. Nie martwcie się jeśli jeden z jego członków rzuci się na was, bo chce was zabić. Nie, musicie być na to odporne, moje drogie. Wiem, że na początku może się to wydać dziwne, ale kto wie, zaprzyjaźnicie się z jego rodziną, a siostra waszego ukochanego okaże się najlepszą przyjaciółką. To nic, że w jej menu widnieje krew, a nie befsztyk.
Uważam, że tyle rad na jeden raz zdecydowanie wam wystarczy. Musicie być twarde, nie miękkie. I pamiętajcie, żeby nigdy nie krwawić w jego obecności. Koniec z przygryzaniem warg, miesiączką( w końcu są tabletki antykoncepcyjne), koniec ze wszystkim związanym z żyłami. Więc jeśli traf chciał, że któraś z was jest narkomanką - przykro mi albo żyły, albo on. Bo jednego i drugiego mieć nie będziesz.

Wasza Bella


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Twillen
Człowiek



Dołączył: 04 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: California Dream=)

PostWysłany: Pon 17:10, 04 Sty 2010 Powrót do góry

Cykl pod tytułem "Bella radzi", nie, no powalające. Błagam, podnieście mnie, bo leżę właśnie pod biurkiem "do uczenia" i kwiczę. Ale nie pytajcie, co mi jest tylko to przeczytajcie."(quote)Sen to podstawa. Chłopak może od dawna nie wiedzieć, jak to jest, prawda?" Tym mnie dobiłaś. (quote2) Sprawa miałaby się inaczej, gdybym upolowała dla niego jakieś zwierzątko. Kurę może?" A tym dokopałaś leżącej. Ale nie mam nic przeciwko. Rób tak dalej, to cię jeszcze pochwalę. O dżizzz, już dawno się tak nie uśmiałam.
Z błędów to wyhaczyłam tylko za dużo ogonków, masz alt z ADHD=), np. "okażę się" itd. Zwróć na to uwagę.
Dobra robota! *wyciera łezkę od śmiechu*

Peace (and chocolate) for everyone![/b]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Pon 18:13, 04 Sty 2010 Powrót do góry

hm, jesteś niedobra Cornelie - nie dałaś mi znać o nowym dziecku... płodzi i nie przyznaje się... no i myśli nawiana, że nie będzie widać... otóż mylisz się...

cóż pomysł ciekawy i dość pociągający... czytalam z zapartym tchem... bo kilka rad zawsze się przyda... czyham na jakiegoś uroczego zimnego wampira... (mam podobno smaczną krew, więc moje szanse chyba wzrastają :) )
a poważnie to kilka dni wcześniej czytałam podobny tekst trans o Jacobie... podobają mi się oba :) w końcu uwielbiam poradniki wszelkiej maści okraszone taką ilością humoru i dystansu do siebie...

mnie się podoba, ale od paru miesięcy jestem twoją fanką, więc moje zdanie się nie liczy :)

pozdrawia
k.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 22:53, 12 Sty 2010 Powrót do góry

Cóż, jak wszyscy to i ja xD Wrzucam pojedynkową mini. Wiem, że już po świętach, ale co tam :)
Mini dedykuję Marsiakowi z podziękowaniem za pojedynek i gratulacją za wygraną :) Buziaki mała :*

beta : Susan :*

Zagubione znalezione


Dom Cullenów pękał w szwach. Przygotowania do świąt ruszyły pełną parą i każdy z członków rodziny musiał znaleźć sobie jakieś zadanie. Na szczęście nikt nie patrzył na to, że do Wigilii zostało kilka godzin.
Esme cały czas przesiadywała w kuchni, przygotowując najróżniejsze potrawy. Uśmiechała się przy tym i jak komendant wydawała polecenia reszcie. Bella, Rosalie i Alice podjęły się dekorowania domu. Ostatnia z nich czuła się jak ryba w wodzie, dyrygując dziewczynami i wskazując palcem, gdzie mają być światełka, a gdzie aniołki.
- Kolejna Wigilia – oświadczyła Bella po chwili, gdy zawiesiła ostatni świetlisty sznur.
- Będzie cudownie, zobaczysz. – Alice poklepała ją czule po plecach. – My swoje zrobiłyśmy!
Cała trójka stała jak zaczarowana, przyglądając się swojemu dziełu. Powiedzieć, że wyglądało to pięknie byłoby niedopowiedzeniem. Oszklony dom Cullenów przystrojony teraz w przeróżne ozdoby i światełka zdawał się pochodzić z bajki. Na życzenie Nessie powieszono kilka malutkich elfów, które szczerze uwielbiała.
- Będzie tu przepięknie, gdy zrobi się ciemno – rozmarzyła się Bella, czując, że jej mała córeczka będzie zadowolona.
Stały tak jeszcze chwilę, gdy w progu pojawił się Edward z Emmettem i Jasperem, niosący ogromną choinkę, sięgającą czubkiem do sufitu.
- Tadam! Największa z największych. Zwyciężczyni dzisiejszego wieczoru pochodzi z prawej strony lasu. – Donośny głos Emmetta rozbrzmiał w domu. Kobiety zaśmiały się z czułością, obserwując zmagania swoich mężczyzn.
W końcu, gdy drzewo zostało ulokowane w centralnym punkcie salonu, z góry zbiegła Nessie.
- Mamo! Jaka piękna! – powiedziała rozmarzona, wpatrując się w drzewko. Na jej twarzyczce pojawił się błogi wyraz szczęścia i zachwytu.
Miała dopiero pięć lat, jednak jak na swój wiek była nadzwyczaj rozsądnym i inteligentnym dzieckiem, które zawsze musiało dorzucić swoje pięć groszy. Zazwyczaj stawiała na swoim, nie patrząc na zdanie innych.
Kiedyś pragnęła zostać księżniczką elfów. Na nic zdały się tłumaczenia, że jest zwykłą dziewczynką, nie potrafi latać i czarować. Nie chciała tego słuchać, a tym bardziej w to wierzyć. Poprosiła więc dziadka Swana, aby jej pomógł.
Po godzinie wróciła do domu ze szpiczastymi uszami, piękną zwiewną sukienką i diademem na głowie.
- Ha! Nie mówiłam, że będę księżniczką? – oświadczyła dumnie, wysuwając swoją malutką różdżkę.
Mimo jej zadziorności wszyscy szczerze ją kochali i ze wszystkich sił starali się stworzyć najlepszą rodzinę. Wychowywali ją w duchu poczucia sprawiedliwości, uczyli odróżniania dobra od zła, jednak nie zabierali jej dzieciństwa i pozwalali na wiele wybryków i psot, które sprawiały jej radość. Jedynie Emmett nie mógł przyzwyczaić się do tego, że jest w rodzinie ktoś, kto potrafi figlować lepiej od niego.
- Nasza mała psotnica – powiedział, po czym uszczypnął ją w policzek.
- Wujku, dzisiaj jest święto, będę grzeczna i tobie radzę zrobić to samo – oświadczyła dumnie, spoglądając na Bellę. – Mamo, poczekasz na mnie z ubieraniem choinki?
- Oczywiście, skarbie.
Po chwili zniknęła im z pola widzenia.
- Będziecie mieli z nią nie lada kłopoty – powiedział Em, usadawiając się na sofie. – Niezłe z niej ziółko.
- Przejęła po tobie niektóre cechy – odparła jego małżonka, po czym pocałowała go delikatnie w czoło. – Ale jak cię nie kochać?
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Zaczął udzielać im się nastrój świąteczny. Z kuchni dochodziły wspaniałe zapachy, niedługo miał pojawić się Charlie wraz z Renee i Philem.
- Będzie wspaniale – szepnęła Bella, tuląc się do Edwarda.


***


Nessie podskakiwała z radości, wpatrując się w przystrojoną choinkę. Mieniła się czerwienią, złotem i srebrem, oświetlając salon, w którym wszyscy przebywali.
- Mamo, jeszcze czubek – krzyknęła, wyciągając z kartonu aniołka.
- Chodź, mała. Podsadzę cię.
Pędem podbiegła do taty i rzuciła mu się na szyję, ściskając w dłoniach figurkę. Z namaszczeniem zawiesiła go na samym czubku drzewka, po czym wtuliła się w Edwarda.
- Prawda, że wygląda cudownie? – szepnęła mu do ucha, śmiejąc się dźwięcznie.
- Oczywiście. To twoja zasługa – oświadczył, całując ją w czubek nosa.
Odsunęła się od niego, podziwiając swoje dokonanie. Była dumna – z siebie i z rodziny.
Usłyszeli dzwonek do drzwi. W progu stanęła rodzina Swanów.
- Nessie! – krzyknął szeryf, wyciągając czule ramiona do jedynej wnuczki.
Pozwalał jej na wszystko. Kiedy była jeszcze szkrabem, napędziła mu stracha. Czyścił wtedy broń, którą na chwilę zostawił na stole i udał się po coś do pokoju. Mała już wchodziła po krześle i wyciągała małe dłonie po nową rzecz, gdy wszedł z powrotem. Ze strachem w oczach zarejestrował wnuczkę, sięgającą po broń. Podbiegł do niej szybko i wziął na ręce.
- To jest bardzo niebezpieczna rzecz – oświadczył, a głos mu drżał z pohamowanych emocji. – Nie możesz tego dotykać, dobrze?
- To tym zabijali królika Bugsa? – spytała z dziecinną niewinnością.
Gdy sobie o tym przypominał, strach ponownie ścisnął go za gardło.
- Dziadek! – Nessie rzuciła się w stronę Charliego, po czym wskoczyła mu na ręce. – Widzisz, jaka piękna choinka?
- Cudowna, skarbie! Cudowna – odparł, całując ją w czoło.
- Chodź, mała. Trzeba się ubrać do świątecznej kolacji.
Bella znalazła się tuż obok nich. Przywitała się z ojcem i matką i zabrała córkę do pokoju.
- Czy ktoś mi pomoże? – z kuchni dobiegł głos Esme.
Pierwsza z salonu wystartowała Alice, śmiejąc się i przepychając przez tłum, dobiegła pierwsza. Wzięła z rąk matki dwa półmiski z sałatkami i zaniosła do salonu. Następnie z kuchni wyłoniła się Rosalie w towarzystwie Jaspera i Emmetta, niosąc parujące talerze.
Po chwili stół zapełniony był różnego rodzaju potrawami.
- Zaraz chyba padnę z głodu – oświadczył Em, siadając przy stole i wzrokiem wygłodniałego wilka myślami już pochłaniał dania.
- Opanuj się – zbeształa go żona.
Uśmiechnął się tylko pod nosem i zwrócił do Edwarda.
- Stary, musisz uważać, bo niedługo twoja zacznie być taka sama.
- Jak zwykle przesadzasz – zaśmiała się Alice, która usłyszała ich rozmowę. – Gdyby nie Rosalie to święta spędzałbyś teraz w towarzystwie podobnych sobie małpeczek.
- Tak, tak, dowalajcie mi nawet w święta – obruszył się na żarty. – Będę wam życzyć tego samego, o!
Z góry dobiegł rozhisteryzowany głos Belli.
- Nessie!
Wszyscy poderwali się jak jeden mąż, widząc przestraszoną twarz kobiety.
- Nie wiem, gdzie się podziała. Zostawiłam ją tylko na chwilę. Nie wiem co się stało – zaczęła szybko tłumaczyć, szukając wzrokiem oparcia w mężu. – Edwardzie… Wiesz, jaka ona jest. A jeśli stało się coś złego?
- Nie martw się. Znajdziemy ją – powiedział cicho, tuląc ją do siebie. – My i Alice pójdziemy na dwór. Jasper z Emmettem i Rosalie poszukają na obrzeżach lasu. Twój ojciec i mama zostaną tutaj na wypadek, gdyby się znalazła. Nie mogła odejść daleko.
Kiwnęła głową i przełknęła głośno ślinę.


***


- Nessie! Gdzie jesteś? – Ich nawoływania odbijały się echem.
- Boję się – szepnęła Bella, rozglądając się na wszystkie strony i krzycząc imię córeczki. Na dworze było niewiarygodnie zimno i zaczął sypać śnieg. Rękawiczki i szalik nie pomagały. Wszyscy dotkliwie odczuwali mróz. Szukali jej już dwie godziny, bez żadnego skutku.
- Boże, Edwardzie, gdzie ona jest? – pytała Bella, nie znajdując żadnej odpowiedzi.
Bała się jak nigdy w swoim życiu. Bała się, że coś przytrafiło się jej małej córeczce. Bała się, że jest sama na tym mrozie. Może się zgubiła i nie może odnaleźć drogi powrotnej.
Strach zawładnął całym jej ciałem. Błagała w duchu, by Nessie odnalazła się jak najszybciej.
- Wrócimy do domu i zadzwonimy po policję – stwierdził Edward, przytulając ją do swojego boku. – Wszystko będzie dobrze.
- Mam nadzieję.
Szybko wyszli z lasu i stanęli przed budynkiem.
- Mamo! Widzisz mnie?! – usłyszeli krzyk Nessie.
Gorączkowo zaczęli rozglądać się, szukając miejsca skąd doszedł ich jej głos. Po chwili spojrzeli w górę i zamarli.
- Nessie! – wykrzyknęli oboje, łapiąc się za głowy.
Ich mała psotna córeczka znajdowała się na dachu, tuż przy kominie i uśmiechała się do nich, machając małą rączką.
- Chciałam sprawdzić jak Mikołaj tędy wchodzi – oświadczyła.
- Nie ruszaj się stamtąd!
Wbiegli do domu. Edward znalazł drabinę, po czym jak oparzony wyskoczył z domu i wszedł na dach, by ściągnąć córkę.
Gdy załapał ją za rączkę, strach w końcu się ulotnił, a w jego miejsce wkradła się złość.
Postawił ją na ziemi.
- Jak mogłaś, Nessie?! Jak mogłaś?! Co ty sobie myślałaś? – zaczął ją besztać. Jednak, gdy zobaczył łzy w jej oczach, powstrzymał wściekłość. – Napędziłaś nam stracha.
- Przepraszam tatusiu. Ja tylko chciałam wiedzieć, jak Mikołaj wchodzi przez komin… - zachlipała.
- Już dobrze.
Przytulił ją do siebie z całej siły i pocałował w zimne czoło.
- Następnym razem zapytaj kogoś dorosłego, dobrze? – Pokiwała główką. – Bo wiesz… Mikołaj ma swoje sposoby. Kiedyś go widziałem i zapytałem się o parę rzeczy…
Jej śmiech rozniósł się echem, wkradając się do serca Edwarda. Dobrze wiedział, że wybaczy jej wszystko. I nie tylko przez magię świąt.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cornelie dnia Wto 22:57, 12 Sty 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:47, 13 Sty 2010 Powrót do góry

Nikt nie skomentował? No wiecie Wy co? Wstydźcie się!

Bardzo mi się podoba. Ma ciepły, świąteczny, rodzinny klimat, który niezwykle przypadł mi do gustu. Marzą mi się takie święta, spędzone w miłej atmosferze Smile U mnie to zawsze jest okropnie Confused ale mniejsza o to Wink
Podoba mi się klimat miniaturki. No i bohaterowie. Są podobni do tych sagowych. Wielkim plusem jest pojawienie się Charliego. Zresztą ta historyjka z Nessie, sięgającą po broń sprawiła, że serce zabiło mi mocniej. Fajnie, że dziewczynka jest oczkiem w głowie całej licznej rodzinki. A ona jest uroczym dzieckiem w Twoim tekście, choć trochę rozbrykanym. W sadze jej nie lubię. U Ciebie nawet, nawet Wink
Normalnie, gdy czytałam Twoją miniaturkę aż czułam zapach potraw i choinki. Czułam atmosferę świątecznego czasu i w ogóle. Czytało mi się super.
Oczywiście zdenerwowałam się, gdy zniknęła Nessie. Ale jak przeczytałam, że siedzi na dachu i zagląda do komina to się aż zaśmiałam. I Edward tak uroczo się na nią zdenerwował, a potem jak zobaczył jej łzy - uspokoił się.
A i jeszcze jeden fajny fragment. To jak Nessie chciała być księżniczką elfów Laughing To było naprawdę słodkie.
Zresztą relacje między bohaterami też bardzo mi się spodobały. Widać, że lubią przebywać w swoim towarzystwie, kochają się i w ogóle.
Bardzo ładna miniaturka Smile Przepłynęłam przez nią z wielką przyjemnością :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Nie 11:34, 17 Sty 2010 Powrót do góry

Dobra, bo rzeczywiście wstyd... Zwłaszcza, że w moim rankingu (synonimu innego moja głowa nie posiada) to właśnie tekst A zwyciężył.
Od razu poznałam, że to Corny, chociaż zbyt wielu tekstów twoich nie czytałam - nawet nie wiem, czy ten nie był pierwszym.
W każdym razie Zagubione znalezione zauroczyło mnie świątecznym klimatem, szczęściem, które tryskało od wszystkich domowników. Tłumaczenie Ness może nie zostałoby przeze mnie uznane za słodkie, ale zdecydowanie miłe.
Tekst po prostu był świąteczny, a to się ceni, ponieważ mało jest tego typu tekstów. Nie lubi złych zakończeń, a tutaj takie nie nastąpiło.
Szczerze nie wiem, co mogłabym jeszcze napisać - może Czekam na kolejne, szczęśliwe historyjki pozbawione miłosnych parkowych uniesień?
Chyba tak, co nie oznacza, że czekam na kolejny rozdział Portretu Anioła! :)

bziu, weluś


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Pon 19:15, 01 Lut 2010 Powrót do góry

A więc po pierwsze miniaturkę dedykuję Suhakowi i dziękuję z całego serca za świetny pojedynek! Przy okazji gratuluję wygranej :)


Świt



Zdradę kocham, zdrajców nienawidzę.
Juliusz Cezar


Była jesień. Opustoszałe ulice prawie ginęły w półmroku dnia, bo słońce tylko delikatnie prześwitywało przez zasnute obłokami niebo, spływając lekką falą na spragnionych blasku mieszkańców Forks. Drzewa już dawno przybrały możliwe odcienie żółci i czerwieni, a liście otulały mokrą i zmarzniętą ziemię, jak gdyby chciały oddać jej trochę swojego ciepła.
Edward powolnym krokiem przemierzał alejki miasta, nie zwracając uwagi na deszcz, który nagle urwał się z nieba, porywając wszystko wokół w swój niemy taniec. Krople zatrzymywały się na jego twarzy, wirując w znanym sobie tylko rytmie, by niczym niehamowane spływać po zaciśniętych ustach do szyi.
Patrzył przed siebie, nadal krocząc w stronę lasu. Czuł, jak w jego umyśle rozbrzmiewa ostrzeżenie, jednak zignorował je. Nie chciał tego teraz. Jedyne, co było mu potrzebne, to ona. I tylko ona.
Przyspieszył, przeskakując przez kałuże, które zdążyły już zapełnić większą część ulicy.
Przed nim rozciągał się ożywiony plamami najróżniejszych barw krajobraz, który zwykłemu człowiekowi zaparłby dech w piersiach. Dla niego był tylko nowym, ulotnym doznaniem piękna, które i tak przemija. Nic nie było wieczne, prócz nich.
Rozejrzał się po skąpanym w jesiennej szarudze lesie i uśmiechnął się do siebie lekko. Wzniósł oczy ku niebu, po którym płynęły biało-szare obłoki łudzącą przypominające zaspy śniegu. Owionął go słodki zapach natury.
Puścił się pędem między rzędy drzew skąpanych w delikatnych promieniach słońca. Deszcz ustąpił miejsca bratu wiatrowi, który smagał go lekko po twarzy, dając tym samym znak swojego przybycia.
Do nozdrzy Edwarda doszedł kolejny, dobrze znany aromat. Mieszanka jaśminu, frezji, śmierci i czegoś, czego nigdy nie mógł nazwać.
Uniósł kąciki ust w uśmiechu, czekając, aż wyjdzie zza złotej smugi.
- Dobrze cię widzieć – szepnęła, stając tuż za nim.
Jej wiotkie, młode ciało było zbyt sprężyste jak na jej prawdziwy wiek. Pchnęła go na najbliższe drzewo, przywierając całą sobą do mocnej klatki piersiowej.
Zamruczała cicho, po czym przejechała palcem po widocznej znad koszulki części jego ciała.
- Dlaczego? – spytała, naznaczając zimną skórę Edwarda gorącymi pocałunkami.
Blond włosy odznaczały się na tle jaśniejących poprzez konary drzew promieni słońca. Dla postronnego obserwatora powinny zlewać się w jedną mieniącą się całość, jednak dla niego miały swoją własną, oddzielną barwę, którą bez trudu dostrzegał.
- Dlaczego? – powtórzyła pytanie, wpatrując się w jego złote tęczówki.
Czekała na to od dnia, gdy go poznała. Pociągał ją każdy detal w jego sposobie bycia, każdy grymas na jego twarzy, każdy szczegół jego istnienia, sprawiał, że czuła nieokiełznaną chęć skosztowania życia u jego boku. Wydawał się chodzącym ideałem. I wybrał ją. Teraz. Tutaj. Jej szczęście było nieopisane. Jednak gdzieś w głębi duszy kłuło ją palące wrażenie, że to tylko przejściowa fascynacja, która szybko minie.
- Czy to ma teraz jakiekolwiek znaczenie? – spytał, nachylając się nad jej rozpromienioną twarzą. Pokiwała przecząco głową, pragnąc tego, co był w stanie jej dać.
Gdy dotknął jej ust, przez ciało przeszedł słodki dreszczyk emocji. Świat utonął gdzieś pomiędzy westchnieniem, a falą namiętnych doznań.
- Tanyo – szepnął.

***

Ostatni, którym wybaczymy niewierność względem nas, to ci, których zawiedliśmy.
Emil Cioran


W jego żyłach nadal płonęła krew, gdy, pożegnawszy się z wampirzycą, ruszył w stronę domu. Stawiał powolne kroki, jak gdyby pragnął opóźnić swój powrót.
Nadal czuł jej słodki zapach na swoim ciele, czuł jej szczupłe dłonie, które w magiczny sposób znalazły drogę do skorupy, w której się zamknął.
Mimowolnie uśmiechnął się cierpko. Słońce już dawno schowało się za chmurami, a na nieboskłonie zapanował księżyc.
Pojedynczy liść zawirował w powietrzu, wykonując kilka perfekcyjnych piruetów, po czym z gracją opadł na jego bark.
Edward wziął go w dłonie i obracał pod każdym kątem. Piękno, które jest niedostrzegane, piękno, które ginie w potoku innych, podobnych mu liści, jednak każdy z nich jest inny. Każdy ma własną historię zapisaną w liniach przecinających jego płatki.
Wieczność to czas potrzebny do zwiedzania każdego zakamarka wszechświata.*- rozbrzmiało mu w myślach. Przyglądając się pięknu stworzonemu przez Matkę Naturę, zastanawiał się czy nieśmiertelność naprawdę jest darem, czy przekleństwem, które zawsze kroczy za nami.
Kiedyś chciał być zwykłym mężczyzną, ożenić się, mieć dzieci, wychować je, a później umrzeć, tak, jak powinno być, tak, jak jest zawsze. Spotkało go coś całkowicie innego, coś, czego nigdy nie brał pod uwagę.
Ofiarowano mu nowe życie – życie wśród wiecznej zieleni i wiecznego smutku. Nieskończonej radości i nieskończonej melancholii. Życie w kłamstwie, z którego nie ma wyjścia. Po prostu egzystujesz przez miesiące, lata, wieki. Przyglądasz się jak wszystko przemija, ludzie, których znasz umierają, koło się zacieśnia.
A jesień zawsze przychodzi o tej samej porze, stała w swoich uczuciach – niezmienna wobec innych praw niż te, które sama ustanowiła.
Życie… - pomyślał cierpko. Życie jest dla wybranych, dla innych – tylko śmierć.
Poczuł gorzki smak sumienia.
- Co ty tutaj robisz? – usłyszał za sobą wściekłe warknięcie, które wyrwało go z rozmyślań.
Odwrócił się w stronę, z której dochodził i spojrzał prosto w twarz Jacoba.
- Co to za… smród?! – spytał, wykrzywiając się.
Edward nie miał ochoty na utarczki słowne z wilkołakiem, zbył więc jego pytanie machnięciem ręki i, wyminąwszy go, nadal kroczył w znanym sobie kierunku, nie zważając na ciche warknięcia.
- Stój, bo przysięgam, że to się źle skończy – powiedział twardo Jacob, wpatrując się w plecy wampira. – Byłeś… z innym wampirem. Czuję ten zapach, tą śmierć – wycedził.
- To nie twoja sprawa, Black.
- Nie moja? Jak mogłeś?! Podejrzewam, że Bella o tym nie wiem.
Na dźwięk imienia ukochanej zatrzymał się jak wmurowany, czując jak napływa do niego cierpki smak wyrzutów. Dopiero teraz, po czasie, uświadomił sobie w całej krasie, co zrobił, jak mocno ją zranił.
- Nie wie – przyznał cicho.
- I myślisz, że będziesz potrafił z tym żyć? – spytał, śmiejąc się gorzko. – Jeśli nie ty, to ja z chęcią ją o tym powiadomię.
Edward spojrzał mu głęboko w oczy, w których odbijała się nienawiść. Dobrze znał jego uczucia względem Belli, a teraz dał mu powód do walki o nią. Dał mu pretekst do zniszczenia tego, co było między nim, a nią, a co mogło w niedługim czasie przestać istnieć. Ból rozrywał go od środka, tworząc palącą ścieżkę w duszy.
- Jeśli taka twoja wola… - przyznał i przybity smutkiem ruszył pędem do domu.
Musiał znaleźć się w znanym otoczeniu, wśród tych, którzy go kochali. Musiał znaleźć się w miejscu, gdzie czuł się bezpieczny, z dala od oskarżeń.
- Jesteś głupi, Edwardzie – doszła do niego myśl Jacoba, który w postaci wilka podążał tuż za nim. – Jesteś głupi, ona ci tego nigdy nie wybaczy, nigdy. Jeśli dla ciebie była to zabawa, możesz być pewny, że znajdę cię i zabiję, za to, że skrzywdziłeś Bellę.
- To, co jest między nią, a mną, nie powinno cię obchodzić, Black.
Ciche warknięcie dobyło się z jego pyska, po czym skoczył na wampira i przycisnął go do ziemi. Edward leżał nieruchomo, czując nacisk cielska.
- Proszę bardzo. Masz szansę. Zrób to – powiedział, wpatrując się w jego oczy.
- Nie. Nie jesteś tego wart – usłyszał w odpowiedzi, a po chwili sylwetka wilka zniknęła między drzewami.

***

Lodowata obręcz zacieśniła się na jego niebijącym sercu. Nim opadł bezwładnie na łóżku, włączył Claire de Lune, która zawsze koiła jego ból. Tym razem sprawa wyglądała inaczej.
Wyjrzał przez okno. Księżyc wisiał na samym szczycie nieba, uśmiechając się delikatnie. Nic nie zakłócało jego pola widzenia, wręcz przeciwnie – powietrze zdawało się przestrzegać niemego regulaminu.
Westchnął ciężko, uświadamiając sobie, że postąpił niewłaściwie, zdradził jedyną osobę na ziemi, która w pełni go rozumiała. Zdradził kogoś, kto nadał sens jego pustemu życiu. Od momentu, gdy ją ujrzał wiedział, że zmieni cały jego światopogląd.
Wcześniej wierzył, że pokutuje za coś, co może zrobił. Pokutuje, by odnaleźć jakikolwiek promyk nadziei, który może gdzieś majaczy w bliskiej przyszłości. Nie bał się śmierci.
Teraz wiedział, że całe życie czekał na nią – Bellę, a nieuchronność jej przemijania sprawiała mu niewysłowiony ból.
Zaczął bać się tej kruchości ludzkiego istnienia, bał się, że mu ją odbierze, na zawsze.
A teraz? Teraz sam do tego doprowadził. Sam skazał się na wieczne potępienie i życie przepełnione pustką i tęsknotą. Dobrze wiedział, że Bella mu nie wybaczy, jak mogłaby?
Usłyszał ciche pukanie do drzwi. Po chwili w progu stanął Carlisle, uśmiechając się smutno.
- Synu – zaczął poważnie, po czym przysiadł obok niego, wpatrując się w jakiś punkt za Edwardem.
- Nie teraz, proszę.
- Nasza egzystencja jest pusta, gdy nie mamy kogo obdarzyć uczuciem. Ty masz Bellę – powiedział cicho. – Utrata kogoś kogo kochamy jest jak utrata ręki albo nogi: czas może zaleczyć ranę, ale strata jest bezpowrotna.Jeśli ją zdradzisz, zgubisz się gdzieś po drodze.
- Już się pogubiłem. Już nie mam wyjścia…
Carlisle położył dłoń na ramieniu Edwarda, po czym uśmiechnął się ciepło.
- Życie zmienia kierunki. Nie zawsze nasz los jest z góry przesądzony. Jeśli będziesz wierzył w powodzenie, nic nie będzie w stanie cię zatrzymać.
- Ale ja ją zdradziłem! Rozumiesz? – krzyknął, zrywając się na równe nogi. – Zdradziłem… Z tej drogi nie ma powrotu.
Carlisle pokiwał przecząco głową.
- Na wszystko przychodzi czas i pora. Również na przebaczenie – odparł. – Prawdziwa miłość potrafi wiele znieść.
- Nie to… Nie to…
Spojrzał na syna i podszedł do drzwi. Zatrzymał się na chwilę.
- Nie czyń drugiemu, co tobie nie miłe. Wybaczenie jest najtrudniejsze – z tymi słowami opuścił jego pokój, zostawiając go z myślami.
Edward przez chwilę wpatrywał się w niebo, które zaczęło odpowiadać na jego nastrój. Delikatny deszcz skraplał upragnioną wilgoci ziemię, po czym zmienił się w ulewę.
- Bello… Przepraszam – powiedział do siebie.
Jego serce zatrzymało się już dawno temu, ale teraz stanęło na dobre.
Wyskoczył z okna na najbliższe drzewo, całym ciałem przylegając do mokrej kory. Ostatni raz spojrzał na dom i będących w nim domowników.
Cała rodzina siedziała w salonie, żywo o czymś dyskutując.
- Żegnajcie – szepnął w ich stronę.
Kierowało nim poczucie winy i straty. Dobrze wiedział, że nie mógłby spojrzeć jej w oczy i udawać, że nic się nie stało. Nie mógł skazać jej na ból, który sam przechodził.
Gdy uciekał, nad Forks zawitał świt. Nowy świt, który poświadczał odwieczne prawa natury.
Ale on już go nie widział.

Kochać człowieka - znaczy powiedzieć mu: nie umieraj!
Gabriel Marcel


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cornelie dnia Pon 19:31, 01 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Czw 11:33, 04 Lut 2010 Powrót do góry

Miałam ten komentarz napisać dzisiejszej nocy przed położeniem się spać, jednak nie wiem czemu, ale welowe życie nocne jakoś uciekło w dal, bo zasnęłam. Tak więc rano - z wypoczętym mózgiem - zabrałam się za skomentowanie.
Jeśli chodzi o pojedynek - tak, tekst Susza podobał mi się bardziej, ale zacznijmy od tego, że tamtego tekstu nie ma, jest tylko Świt. Tylko twój tekst i tylko tym tekstem będziemy się teraz zajmować.
Zacznę od błędów, a potem przejdę do konkretów.

Cytat:
Edward powolnym krokiem przemierzał alejki miasta, nie zwracając uwagi na deszcz, który nagle urwał się z nieba, porywając wszystko wokół w swój niemy taniec.


Rozumiem, że to taka metafora, ale czy jak pada deszcz, to tego nie słyszymy?

Cytat:
Wzniósł oczy ku niebu, po którym płynęły biało-szare obłoki łudzącą przypominające zaspy śniegu.


łudząco

Cytat:
Jej wiotkie, młode ciało było zbyt sprężyste jak na jej prawdziwy wiek.


Zaimek w drugim członie niepotrzebny. Chociaż jak tak spojrzę teraz... Można i ten pierwszy wyrzucić - jak wolisz.

Cytat:
Pociągał ją każdy detal w jego sposobie bycia, każdy grymas na jego twarzy, każdy szczegół jego istnienia, sprawiał, że czuła nieokiełznaną chęć skosztowania życia u jego boku.


Wiem, że te pierwsze trzy zaimki są po to, aby coś zaznaczyć, wypunktować. Ale tu trzeba pokombinować. Poza tym (jeśli wiesz lepiej, to mnie popraw, bo nie jestem specem od interpunkcji) uważam, że przydałby się średnik.
Pociągał ją każdy detal w sposobie bycia, każdy grymas twarzy, każdy szczegół istnienia; sprawiał, że czuła nieokiełznaną chęć skosztowania życia u jego boku.

Cytat:
W jego żyłach nadal płonęła krew, gdy, pożegnawszy się z wampirzycą, ruszył w stronę domu.


Czy można uznać spójnik za wtrącenie? Nie, nie, nie...

Cytat:
Nadal czuł jej słodki zapach na swoim ciele, czuł jej szczupłe dłonie, które w magiczny sposób znalazły drogę do skorupy, w której się zamknął.


Znowu chcesz zaakcentować, ale można obejść się bez tego. Nadal czuł słodki zapach na swoim ciele, szczupłe dłonie, które w magiczny sposób znalazły drogę do szczelnie zamkniętej skorupy - zagalopowałam się? nie musisz wszystkiego brać pod uwagę. Razz

Cytat:
Przyglądasz się jak wszystko przemija, ludzie, których znasz umierają, koło się zacieśnia.


Zapomniałaś o przecinkach: Przyglądasz się, jak wszystko przemija, ludzie, których znasz, umierają. Koło się zacieśnia.

Cytat:
Życie… - pomyślał cierpko.


Uśmiechnął się cierpko, pomyślał cierpko... A może po prostu pomyślał?

Cytat:
- Nie moja? Jak mogłeś?! Podejrzewam, że Bella o tym nie wiem.


literówka

Cytat:
Na dźwięk imienia ukochanej zatrzymał się jak wmurowany, czując jak napływa do niego cierpki smak wyrzutów.


Corny, nadużywasz wszystkiego, co z cierpkim jest związane. Unikaj tego, bo te słowo wbija się w mózg i czuję się ten niesmak. Poza tym powtórzenie, którego trzeba uniknąć. Chyba odpuściłabym sobie te wmurowanie: Na dźwięk imienia ukochanej zatrzymał się, czując, że napływa do niego smak wyrzutów.

Cytat:
Dobrze znał jego uczucia względem Belli, a teraz dał mu powód do walki o nią. Dał mu pretekst do zniszczenia tego, co było między nim, a nią, a co mogło w niedługim czasie przestać istnieć.


Dobrze znał jego uczucia względem Belli, a teraz dał mu powód do walki. Podarował pretekst, aby zniszczył to, co było między nim, a nią, a co mogło w niedługim czasie przestać istnieć.
Powiem ci szczerze, że nadal mi nie gra i na twoim miejscu skombinowałabym jakąś betę.

Cytat:
Jesteś głupi, ona ci tego nigdy nie wybaczy, nigdy. Jeśli dla ciebie była to zabawa, możesz być pewny, że znajdę cię i zabiję, za to, że skrzywdziłeś Bellę.


Ten przecinek to niepotrzebny.

Cytat:
Od momentu, gdy ją ujrzał wiedział, że zmieni cały jego światopogląd.


Przecinek zgubiłaś, powinien tam rozłączać te orzeczenia.



Cytat:
Utrata kogoś kogo kochamy jest jak utrata ręki albo nogi


Zgubiłaś te przecinki, daj im się trochę wykazać: Utrata kogoś, kogo kochamy, jest jak utrata ręki albo nogi


Dobra. Koniec wytykania błędów - jak widzisz, jest tego sporo, ale niektóre uwagi przemilczałam, ponieważ nie wiedziałam, czy mam rację albo też trzeba było się dłużej zastanowić nad poprawką, a ja nie mam tyle czasu. Niektóre z wymienionych błędów to takie sugestie, w które możesz po swojemu wejść lub w ogóle ich nie brać pod uwagę.

W każdym razie teraz mogę przejść do tekstu.
Nie podoba mi się, nie podoba. Nie ze względu na błędy. Po prostu ten styl jest przepełniony miłosnym harlequinem. Owszem, czasami czułam ten klimat, który opisałaś. Byłam obok Edwarda. Jednak... coś mi przeszkadzało. Ta romantyczność, te rozgoryczenie sprawiało, że myślałam, czy to nie Moda na sukces. Tak, wiem, teraz po prostu przesadzam, ale miniaturka jest jednym wielkim szablonem, w którym czasami widać przebłyski czegoś dobrego. W rozmowie z Carlisle'm, która też jest szablonowo skonstruowana, zauważyłam coś dobrego - nie umiem tego dokładnie opisać, ale odnośnik uśmiechnął się ciepło został użyty we właściwym miejscu i sprawiło to, że ja też uśmiechnęłam się ciepło.
Tekst ma wiele braków - ten romans, to wszystko. Nie wytłumaczyłaś, dlaczego Edward zwątpił. Napisałaś tylko to, co czuł później - a tego też nie kupiłam. Powinnaś skupić się na tym, dlaczego on ją zdradził, co nim kierowało. Bo w tym momencie nie potrafię go zrozumieć i nie potrafię go żałować. Jacob jakiś taki narwany... też mi się nie spodobał.
Corny! Dopracuj tekst. Albo wróć z czymś nowym, bez romansów, bez tego całego gówna, którego nienawidzę, a ja na pewno wrócę do kawiarenki, wejdę w ten temat i napiszę ci taki kisiel, że aż spadniesz z krzesła.

Także weny i pamiętaj - przemyśl najpierw pomysł, a dopiero potem przelej to na papier.

Welusia, która jest z siebie dumna, że w końcu napisała jakiś sensowny komentarz pod jednym z twoich tekstów. :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wela dnia Pią 9:53, 05 Lut 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Wto 14:12, 09 Lut 2010 Powrót do góry

Chciałam Ci welusiu serdecznie podziękować za ten elo długi komentarz, który wzięłam sobie do serduszka :) Mam nadzieję, że następna mini spodoba ci się bardziej xD

Pojedynkowo z Robalkiem - dziękuję Ci za ten zacnie wspaniały pojedynek, warto było :)

Gdy niebo nad moją głową

Świat jest teatrem, aktorami ludzie,
Którzy kolejno wchodzą i znikają.
William Shakespeare




Oddech to gotowane powietrze. Przynajmniej tak mówią. Starałem się jednak wierzyć tylko w to, co podpowiadało mi serce. Oddech to kolejna blizna. Oddech równa się potrzebie. Ja miałem już wszystko. Dawno przestałem chłonąć powietrze, zdradziecki powiew życia, który już nie był moim udziałem. Nadal mogłem nazywać siebie człowiekiem?
Siedzę samotnie w lesie, wpatrując się w księżyc i widzę jedynie mrok – w każdym zakątku świata, w każdej dziurze czy całości, jakby był nieoderwalnym szczegółem egzystencji. Otacza każdą ludzką aurę, wyziera spod przymkniętych powiek i zatacza kręgi w moich dłoniach, starając się być najlepszym przyjacielem. Przyzwyczaiłem się do niego, tak jak człowiek przyzwyczaja się do śniadań. Wiedziałem, że istnieje, znałem bardzo dobrze, jednak starałem się go unikać. Miałem ponad sto lat i ukrywałem się jak dziecko, ginąc w morzu drzew, przysłaniających niebo.
Lubiłem tę porę nocy, gdy jasno oświetlona ziemia na chwilę ujawniała swoje sekrety. Wtedy czułem na powrót coś na kształt zachwycenia pięknem świata. Jako wampir pojmowałem wszystko w inny sposób. Życie jest dużo cenniejsze niż wydaje się ludziom. Życie jest skarbem, którego nie doceniają. Ja znam jego wartość bardzo dobrze. Dojrzałem to stwierdzenia, że było najlepszym, co mnie spotkało. Nieświadomość końca, zbliżająca się wojna i strach w oczach matki były niczym. Nie wiedziałem, że przyjdzie mi pożegnać je tak wcześnie.
Miałem niespełna osiemnaście lat, gdy stałem się wampirem. Do tego czasu nie wiedziałem czym tak naprawdę jest życie. Zdawało mi się, że mogę zawojować świat, że go zdobędę i stanę się panem własnego losu. Wierzyłem w siebie i swoje możliwości tak bardzo, że nic nie było w stanie zawrócić mnie z tej drogi.
Teraz uświadamiam sobie całą prawdę. Życie jest jak teatr. A my tylko odgrywamy w nim swoją rolę, taką, jaką nam przydzielono. Nie ma przeznaczenia, nie ma losu – jest tylko scena. Ta mała powierzchnia, po której stąpamy, nieświadomi, że prowadzimy monolog z życiem. I właśnie ta wiedza jest najgorsza.
Księżyc uśmiecha się nieśmiało, delikatnie oświetlając moją bladą twarz. Ma rację, uwydatniając moją wampirzą naturę. To, czym jestem, jest tym, co mnie tworzy. Musiałem uporać się z własnymi demonami, by móc powiedzieć, że akceptuję siebie.
Słyszę delikatny szum drzew, zapraszający śpiew opadających liści, który przyzywa do skosztowania dobrodziejstw. Wzywa, a ja odpowiadam, wchłaniając w siebie powiew wiatru, który delikatnie opływa moją twarz, by ruszyć w inne rejony. Siedząc wśród serenad ziemi, nadal rozmyślam. Widzę siebie – swoją piękną twarz w odbiciach innych. Widzę ich niezrozumiałe spojrzenia i odruchowe gesty, widzę jak uciekają i wracają. A ja nadal trwa, w tym samym miejscu.
W końcu wstaję. Moja sylwetka góruje na tle zachodzącego księżyca, który po raz kolejny żegna się z ziemią. Uśmiecham się mimo woli. Odwieczne prawa natury nadal stanowią dla mnie zagadkę. Zgłębić ją? Zawsze chciałem, trudnością są jednak jej kaprysy.
Powoli oddalam się od tego miejsca, wracając do oazy spokoju i ciszy, gdzie mogę być sobą.
Biegnę szybko. Zostawiam las za sobą, ostatni raz rzucając spojrzenie na niebo, które powoli odzyskuje słoneczne barwy. Zostawiam za sobą mgłę.
Zatrzymuję się dopiero we własnym pokoju. Stos płyt i książek. I pianino. Siadam przy nim, zatracając się w melodii. Palce machinalnie wygrywają znane nuty, dryfują po morzu klawiszy, by dźwięki mogły roznieść się w mojej głowie.
Nic nie jest w stanie zmącić tej ciszy, gdy muzyka wypełnia moją duszę. Czuję wtedy powrót marzeń, tych złudzeń, które posiada każdy człowiek. Wtedy wierzę, że potrafię czarować, potrafię zmienić coś, co nie powinno zostać zmienione.
Ulegam samemu sobie, chłonąc nuty jakby były ostatnią deską ratunku. Przyjemność miesza się z żalem, radość ze smutkiem, miłość z nienawiścią – wszystko zlewa się w jedną całość, jedną przepiękną całość, która jest symfonią doznań. Czuję, że zostało we mnie człowieczeństwo.

***

Wędruję pomiędzy ludźmi. Są dziwnymi jednostkami. Najczęściej nie zwracają uwagi na rzeczy istotne, by spojrzeć na te, które nic nie wnoszą. Sam taki byłem, dlatego ich rozumiem.
Patrzę w twarze i widzę cierpienie, widzę smutek i żal. Na ich wezwanie przywdziewam maskę, która pomaga odgrywać mi rolę. Znowu tą samą. Nieustannie.
Krążę wokół nich, obserwuję, ale nikt mnie nie widzi. Czuję, że jestem sam. Ze wszystkim. Jeśli powiem, że dojrzałem do tego stwierdzenia, czy ktoś mi uwierzy?
Ale taka jest prawda. Dojrzałem. Poznałem siebie, poznałem ich i ruszyłem do przodu.
Spoglądam w ich myśli, zaczesując niesforne kosmyki smukłymi palcami. Uśmiecham się. Każdy ton ich słów sprawia, że coraz mocniej wrastam w samotność. Brodzę w sadzawce ich wspomnień i pragnień.
I nadal tu stoję. Wśród tłumu rozwrzeszczanych i piszczących nastolatek, wśród dystyngowanych kobiet i niebezpiecznych mężczyzn. Stoję – choć oni nie widzą. Patrzą przeze mnie w poszukiwaniu czegoś, co na zawsze zostanie nieosiągalne.
Uciekam stamtąd czym prędzej. Czuję pragnienie. Ich krew do mnie śpiewa, zaprasza do złudnego tanga. Świdruje mnie na wylot, przyciąga melodią ze snów. Słyszę jak misternie buduje siatkę. Widzę pulsujące żyły. Oblizuję usta, czując suchość w gardle.
Paląca rozkosz, która jest w zasięgu ręki.
Widzę i czuję więcej niż oni, nieświadomi mojego pragnienia, które od środka ogarnia każdą komórkę ciała.
Ulica zapełniona jest ich szeptami.
Przystaję. Rozglądam się na boki i w końcu mój wzrok trafia na dziewczynę. Stoi po drugiej stronie jezdni, trzymając w dłoniach książkę. Uśmiecha się blado. Jest piękna. Na swój magiczny sposób nietykalna – dla mnie. Obserwuję ją wbrew sobie, dokładnie badając każdy detal jej twarzy.
Jej błękitne spojrzenie zatrzymuje się na mnie. Dostrzegam jak mimowolnie przyciska książkę do bijącego serca. Żywego serca, które czuje i pragnie. Zamykam oczy, by rozkoszować się tą melodią.
Słyszę jej myśli. Strach i bunt. Widzi we mnie kogoś więcej niż człowieka.
Przyznaję jej rację, uśmiechając się krzywo. Przyznaję, że choć odkryła prawdę, sama nie wie, co ona oznacza.
- Sam musisz odnaleźć drogę. – Głos Carlisle odzywa się w moich myślach.
Świadomość jej bezradności sprawia, że czuję się niezwyciężony.
Odrywam od niej spojrzenie. Zostawiam samotną i bezpieczną, z dala od mojego instynktu.
Idę szybkim krokiem, mijając witryny sklepów, restauracje i butiki, w których piętrzy się miejskie życie.
Oddech to gotowane powietrze. Oni oddychają. Nabierają powietrze do płuc, wprawiając cały mechanizm w ruch. Jestem inny. Całkowicie inny. Ja żyję wbrew wszystkiemu, oni dla wszystkiego. Różnimy się od siebie każdym szczegółem.

- Teraz jesteś jednym z nas – oświadcza Carlisle, uśmiechając się ciepło.
Wstaję z łóżka, by podejść do wiszącego naprzeciwko lustra. Oglądam siebie. Nowego Edwarda.
- Jestem… Czym jestem? – pytam, widząc w odbiciu kogoś innego. Kogoś, kim nigdy nie zamierzałem się stać.
- Jesteś wiecznością.


Przedzieram się przez las, biegnąc na oślep przed siebie. Zostawiając za sobą pragnienie. Uciekam od złudnego świata, w którym nie ma dla mnie miejsca. Jestem drapieżnikiem. Dzikim i niezwyciężonym.
Do moich nozdrzy doszedł słodki zapach krwi. Nasłuchiwałem szelestu. Kilka metrów dalej stał jeleń, pochylając się nad ziemią. Nieświadomy obecności kogoś innego.
Zatrzymałem się, obserwując go przez chwilę. Jak mogłem zniszczyć coś tak pięknego? Jego brązowe umaszczenie lśniło w świetle słońca.
Wyglądał dumnie i dostojnie, bez strachu w źrenicach.
Skoczyłem na niego, przygwożdżając jego cielsko do ściółki. Szarpał się, próbował wyrwać z objęć śmierci, jednak nie dałem za wygraną. Przez sekundą spojrzałem w jego oczy. Odbijał się w nich mój własny strach. Strach przed samym sobą. Zatapiam kły w ciele, wlewając w siebie życiodajny płyn. Krew przechodzi przez moje gardło, spływa do każdej komórki, gasząc palący ból. Chłonę go w siebie, zatracam w potrzebie brania tego, co on daje.
W końcu oblizuję wargi i spoglądam w nieruchome cielsko leżące pode mną.
Uśmiecham się blado i kładę swoją dłoń w miejscu, gdzie biło serce.
- Musisz zrozumieć – zaczynam, a słowa wypływają ze mnie niehamowane niczym, prócz wyrzutami sumienia. – Musisz wiedzieć, że nie tylko ty się bałeś. Nie tylko ty uciekałeś.
W powietrzu unosi się zapach śmierci. Jego śmierci, mojej śmierci. Zapach skończoności, która dosięga każdego z nas. Ale nie mnie.
- Jestem tutaj i patrzę na ciebie wiedząc, że postępuję źle – podjąłem ponownie. – Postępuję wbrew wszystkiemu, w co kiedyś wierzyłem. Bo ty jesteś niewinny. To ja. To ja zostałem zmieniony. To ja ponoszę odpowiedzialność.
Jego ciało wtuliło się w wilgotną ziemię, jakby Matka Natura zabierała jego duszę. Uśmiecham się, mając nadzieję, że tak będzie naprawdę.
- To ja powinienem oddać hołd tobie. Ty nie grasz. Ty żyjesz tak jak powinieneś. Niczego nie ukrywasz, nie chowasz się za maską. Dla ciebie życie jest tutaj, teraz, od tej sekundy, do końca. Ja mam tylko scenę, po której stąpam jak dziecko we mgle – wzdycham, spoglądając w niebo.
Poczułem słone krople spływające po mojej twarzy. Deszcz nagle zaczął zraszać ziemie w błogosławionej wilgoci. Nadal patrzę na ciało jelenia, które pokrywa się teraz miękkim puchem deszczu.
- Dziękuję ci – szeptam, ostatni raz głaskając jego pysk.
Wstaję, by odejść. Dać mu swobodę w dryfowaniu po przestworzach.

- Nie zabijaj. Nie pokazuj swojej dzikiej natury. Musisz kontrolować siebie. – Nauki ojca, których wysłuchiwałem przez lata. Nauki, które powinny zostawić we mnie ślad, zginęły po drodze.
Gdy niebo nad moją głową ubiera się w smutek, przystaję. Ściągam maskę, siadam na ziemi i wyłączam czujność. Jestem sobą. Nie wampirem, nie dojrzałym drapieżcą, który w okamgnieniu dopada ofiarę, nie pięknym nieznajomym.
Wtedy jestem człowiekiem. Na powrót. Samotnym człowiekiem wierzącym w ludzkość.

- Nie chcę, żebyś zginął. Nie chcę żebyś szedł na wojnę, która może mi cię zabrać. Mam tylko ciebie… Tylko ciebie – załamany głos matki wprawia mnie tylko w przygnębienie. – Nie chcę, żebyś odchodził.
- Ale ja tego chcę, mamo. To moja szansa na zrobienie czegoś wielkiego – oświadczam, wpatrując się w jej szkliste oczy.


Do dzisiaj jej smutek mnie prześladuje. Do dzisiaj ją widzę. Smutne wspomnienia odeszły w niepamięć, pozostawiając po sobie słodko-gorzki smak dzieciństwa.
Gdziekolwiek teraz była, na pewno uśmiechała się. Czekała na mnie.
Wystawiam twarz na deszcz. Słone krople spływają po mojej twarzy, znacząc wilgotny ślad.
- Gdybyś tu była – szeptam w przestrzeń, rzucając słowa w nieznane wymiary.
Siedzę samotnie w lesie, wpatrując się w niebo.
Oddech to gotowane powietrze. Oddech to znak życia. Po raz pierwszy od kilkudziesięciu lat patrzę w przyszłość z uśmiechem. Nie czuję żalu ani smutku. Samotność nie wydaje się tak przerażająca jak wcześniej, a ludzie – ludzie są promieniami.
Oddech… Uśmiecham się lekko. Po raz pierwszy od lat, wciągam powietrze do płuc z nadzieją.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dilena
Administrator



Dołączył: 14 Kwi 2009
Posty: 1801
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 158 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 22:22, 09 Lut 2010 Powrót do góry

Ależ mi się podoba ten tekst, Korniszonie, wiesz?
Pewnie wiesz to już z oceny, ale teraz sobie Dilcia jeszcze pogada, ale dzisiaj raczej nic mi nie wychodzi, więc wybacz gdyby wypowiedź nie miała ładu i składu, a zauważ szczere chęci :D
Ta miniatura jest bardzo głęboka, a wiesz dlaczego? Bo ona wcale nie kończy się na Edwardzie. Ona opowiada o wieczności, o trudnościach z nią związanych, o pragnieniu, o braku drugiej połowy na nieskończoność czasu.
Tutaj możemy mówić o Draculi, o Lestacie, o Luisie, o Stefano i o naszym kochanym - mniemam, że też go ubóstwiasz - Godricu. Ten problem, ta egzystencja dotyczy każdego wampira. Napisałaś o tym pięknie.
Niesamowicie mnie tym utworem wzruszyłaś. Najbardziej przypadł mi do gustu moment, w którym Edward zdaje sobie sprawę, że dziewczyna na ulicy rozpoznaje w nim istotę nadprzyrodzoną, ale idzie dalej. Uf, normalnie kobieto, padłam. W tym momencie miałaś mnie już całą - czysta epickość.
Jeśli chodzi o typowo literacką stronę - klamra tekstu jest bajeczna, a do tego tytuł oddaje tyle treści... Ech, jak ja bym chciała czytać więcej takich tekstów.
Buziola posyłam, weny życzę i gratuluję tak wspaniałego tekstu.
Dil ;**


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Śro 15:25, 10 Lut 2010 Powrót do góry

Bo ona miała niekończyć się na Edwardzie. Bo problem egzystencji dotyka nie tylko wampiry, choć u nich jest bardziej widoczna. Prawda jest taka, że każdy, na pewnym etapie swojego życia, zaczyna się zastanawiać. I nie wie, co tak naprawdę go czeka. Jedyną rzeczą, która zawsze spotka ludzi, to śmierć.
Wampirów nie bardzo. problem egzystencji jest często wałkowany, ale nie wyczerpie się nigdy :)

Dla ciebie postaram się pisać więcej takich tekstów, naprawdę się postaram. Co do sceny z dziewczyną - właśnie, może nie do końca jest epicka, ale mogłaby. Mogłaby być prawdziwa Wink

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Robaczek
Moderator



Dołączył: 03 Sty 2009
Posty: 1430
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 227 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 22:23, 10 Lut 2010 Powrót do góry

To ja Ci dziękuję za ten pojedynek, Ogórku. Wiesz, z myślą o jakiej osobie pisałam tamto wyzwanie i na czyje stawienie się początkowo liczyłam, jednak nie żałuję, że moje starcie z nią nie doszło do skutku i że zamiast tego miałam szansę skrzyżować pióro właśnie z Tobą. Napisałyśmy dwa odmienne teksty, o dwóch odmiennych charakterach, ale muszę przyznać, że na początku wyobrażałam sobie realizację ułożonych przeze mnie warunków właśnie tak, jak przedstawiłaś to Ty. Chciałam skupić się na lesie, na aspekcie odosobnienia i przedstawić to poprzez refleksję Edwarda, tekst jednak chciał inaczej, jak widać. A ponieważ Twoja praca stanowi w dużej mierze odzwierciedlenie mojego wyobrażenia, pokazuje to tylko, że w pewnych aspektach mamy – nie wiem, czy we wszystkich, ale w części na pewno – podobny poziom wrażliwości, odczuwania. Co mnie, oczywiście, cieszy.

O ile się nie mylę, przeczytałam jakieś pięć Twoich miniaturek, kiedyś zdarzyło mi się zetknąć z kilkoma rozdziałami dłuższego tekstu, a poza tym czytuję, choć haniebnie z ukrycia, Twoją poezję. Może nie daje mi to pełni miarodajnego rzutu na Twoją twórczość – ale czy w jakimkolwiek przypadku istnieje taki etap, kiedy możemy mówić o rzucie w pełni miarodajnym? – jednak pewien punkt odniesienia posiadam. Ta miniaturka jest na poły prozatorska, na poły poetycka, uwydatnia mocne strony Twojego warsztatu, co wykorzystujesz, by przysłonić ewentualne mankamenty. Nie spotykamy się ze skonkretyzowanym wątkiem fabularnym, Gdy niebo nad moją głową składa się z refleksji, przemyśleń i spostrzeżeń bohatera, dzięki czemu całość tchnie liryzmem, mnie zaś taka budowa tekstu jak najbardziej odpowiada. Pozwala Ci to jednocześnie i na naszkicowanie postaci, i na sformułowanie pewnych ogólnych obserwacji, pokazanie zarówno charakteru jednostkowego bohatera, jak i szerszej perspektywy – chociaż wszystkie rozmyślania rozgrywają się w głowie Edwarda, to czytelnik zdaje sobie sprawę z tego, że dotyczą nie tylko bohatera, o którym czyta, nie tylko osób, które Cullen obserwuje. Te spostrzeżenia odnoszą się i do postaci opowiadania, i do jego odbiorców, słowem – do nas wszystkich. Taki tekst również Tobie, jako autorce, stworzył szansę postawienia się na miejscu wykreowanej przez Ciebie postaci, więc myślę, że nie będzie przesadą, jeśli choć w części utożsamię Cię z narratorem.

W warstwie dosłownej konfrontujesz nieśmiertelność ze śmiertelnością, nieskończoność ze skończonością. Przedstawiasz Edwarda przyglądającego się otaczającym go śmiertelnikom, rozmyślającego nad ich życiem w świetle zdobytego doświadczenia. Jednak ta konfrontacja ma głębsze konotacje. To zestawienie obrazu życia, przez które przechodzi się z pełną świadomością jego przemijania, z bagażem doświadczeń niesionym na barkach niby trofeum, z rozwagą stawianych kroków – z obrazem, w którym życie przecieka przez palce niezauważone, same nie będąc świadome, że kończy się z każdym oddechem, kurczy, ucieka, obrazem, gdzie życiu brakuje pamięci o tym, że jest tylko jedno. W życiu nieświadomym swojego przemijania nikt nie wierzy, że staje się już. Ale innego końca świata nie będzie, jak pisał Miłosz. W końcu – ta konfrontacja zwraca uwagę czytelnika na samotność będącą konsekwencją wiecznego trwania. Gdy wszyscy ci ludzie, o których myślał Edward, przeminą, zabierając za sobą swoje mniej lub bardziej prozaiczne problemy, swoje przemyślenia i spostrzeżenia – on wciąż będzie trwał. Po nich nadejdą kolejni, niosąc kolejne myśli. A on będzie mógł tylko być ich biernym słuchaczem, obserwatorem, któremu nie wolno postąpić na przód. Jeden z moich ulubionych poetów, Issa, w swoim haiku pisze:
Coraz to bliżej
Raju —
Jak zimno.

Ten chłód wieczności odnajduję w Twoim tekście. Czy nie myślimy, że wieczność, nieśmiertelność jest stanem bliskim rajskiej błogości? Rajską błogość możemy osiągnąć w ogrodach Edenu, ale będąc w stanie zawieszenia, w jakim znajduje się Edward – nie mogąc opuścić ziemskiego padołu ani przekroczyć progu bram niebieskich – jest tylko zimno. Tylko bezkres samotności. Wojny, które przychodzą i przemijają. Bohaterzy, których czyny gniją wraz z rozkładającymi się ciałami. Matki, których łzy wysusza oddech śmierci. Ludzkie i kruche, lecz najprawdziwsze – szczęście, radość, rozpacz, cierpienie, w których on nigdy nie będzie mógł uczestniczyć. Z tego powodu musi grać, przechadzać się po pustej scenie, dopóki nie nastanie koniec, o ile nastanie.

Pięknie ujmujesz te aspekty. Nie wiem, czy pisałaś z taką intencją, ale ja odbieram Twoje słowa we właśnie taki sposób i nawet jeśli rozmija się on z Twoim zamiarem, to cieszę się, że popycha mnie do refleksji, skłania do przemyśleń. Równie istotnym i wartościowym jest to, jak ujmujesz zakładanie masek, wplatasz do tekstu topos życia jako teatru, jednak dla mnie najważniejszym okazał się aspekt samotności. A przecież konieczność noszenia masek, brak odzewu w naszym monologu z życiem – to również samotność. Idąc przez życie, szukamy punktów odniesienia, staramy się odnaleźć oparcie, ale często okazuje się, że w kluczowych momentach zostajemy z próżnią. W teatrze jednego aktora i jednego widza. Podoba mi się to, że las, o którym piszesz, jest lasem faktycznym, nie tylko wtrąceniem słowa, jak to miało miejsce w przypadku mojego tekstu. Nadaje to pracy specyficzny charakter, wprowadza czytelnika w odpowiedni klimat. Zresztą wszystkie elementy, które wprowadzasz w tekst, składają się na jego unikatową atmosferę – Edward przyglądający się przypadkowo napotkanej dziewczynie, monolog kierowany do jelenia, wspomnienie słów matki. Kolejnym istotnym kontrastem jest pisanie o rzeczach zwyczajnych, prozaicznych, na tle których uwydatnia się nieskończoność istnienia Edwarda, irracjonalność nieśmiertelności, chłodna perfekcyjność wieczności. Sam Edward, mimo przeżytych lat, nie jest bohaterem idealnym, ma swoje wady, swoje wątpliwości, choć momentami dążyłaś do tego, by zrobić z niego zbytni ideał, co mnie irytowało. Wracając jednak do podobania się - ujęło mnie to, jak zdanie Oddech to gotowane powietrze stało się kanwą całości, przysługując się stworzeniu w tekście klamry kompozycyjnej, którą tak uwielbiam i która tak zgrabnie Ci wyszła. Wiesz, to zdanie jest częścią dłuższego fragmentu, który pozwolę sobie zacytować w całości, pokazując jego oryginalny kontekst. Cytat z Diane Ackerman: Oddech to gotowane powietrze. Żyjemy wciąż na wolnym ogniu. Nasze komórki stanowią palenisko – kiedy bierzemy oddech, przepuszczamy świat przez nasze ciało, podgrzewamy go lekko i uwalniamy; przez to, żeśmy go poznali, świat subtelnie się zmienia.

Mimo że tekst ogólnie wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie, a przede wszystkim – pozostawił z ważną refleksją, z nieprzemijającym posmakiem nostalgii, melancholii, pamięcią przemijania – muszę wtrącić kilka uwag krytycznych. Bardzo lubię narrację w czasie teraźniejszym i podobało mi się to, jak na początku zaczęłaś ją prowadzić, z należytą w tym wypadku konsekwencją, później jednak zatraciłaś tę konsekwencję. I nie mówię, że jest coś złego w przeplataniu czasu teraźniejszego z przeszłym, jednak wypada to dobrze, jeśli robi się to w pewnych uporządkowanych fragmentach, paralelnie. U Ciebie zaś w jednej chwili mamy zdanie w czasie teraźniejszym, a następnie przeskakujemy do przeszłego, by po chwili znów wrócić do teraźniejszości. Nie sprawia to zbyt dobrego wrażenia.
Nie wszystkie zdania mi się podobają, bo jaki by to miało sens, gdyby człowiek nie miał czego skrytykować. Jednak z tego składa się styl każdego z nas – z wzniesień i obniżeń. Nie wyobrażam sobie, by wypisywać poszczególne zdania i mówić: zmień to i to, bo mnie się to nie podoba. Po mnie mogłaby przyjść kolejna osoba i postąpić podobnie, a przecież chodzi o to, by każdy zachował swój indywidualny styl. Rzeczą, do której mogę mieć zastrzeżenia, jest natomiast hiperbolizacja, do której momentami niebezpiecznie się przybliżałaś. W pewnych chwilach wynikało to ze zbyt ogólnych obserwacji, ale sądzę, że to było nieuniknione. Opisywałaś pewne uczucia na wyrost, z nazbyt dużym napuszeniem, tym samym je przekłamując. Jakich byś się jednak mankamentów nie dopuściła – ogólny bilans wychodzi na plus. Tekst ujął mnie całością, sposobem, w jaki go poprowadziłaś, w jaki dopuściłaś czytelnika do przemyśleń bohatera, pokazując mu tym samym, że te przemyślenia mogłyby również należeć do niego. Cieszę się, że widzę tutaj Twoją poetycką stronę – cieszy i czaruje mnie liryzm, subtelność, melancholia tej miniaturki. Jest naprawdę ładna i dobra. Momentami zaś bardzo ładna i bardzo dobra, jednak pewne rzeczy, które uważam za niekoniecznie udane i dopracowane, nie pozwalają mi tak określić całości. Mam nadzieję, że będziesz szła w tym kierunku. Nie mam na myśli pisania wszystkiego na jedno kopyto, osadzania tekstów w tej samej konwencji, chodzi mi o wykorzystywanie swoich najmocniejszych stron, za co w Twoim przypadku mam poetyckość.
Raz jeszcze dziękuję Ci za ten pojedynek. To była sama przyjemność. Tym bardziej, że – jak napisałam na początku – moje pierwotne wyobrażenie tego tekstu w dużej mierze pokrywa się z tym, co Ty stworzyłaś. Dziękuję Ci za jego projekcję.

robal


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Robaczek dnia Śro 22:25, 10 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Pon 23:39, 15 Lut 2010 Powrót do góry

Ja cię, Robaczku, pochwaliłam za tę opinię, bo nie jestem w stanie wykrzesać z siebie słów. Ujęłaś to pięknie... Po prostu. Dziękuję :*


Tekst z Turnieju Połamanych Piór - pojedynkowo z Rudą. Dziękuję ci za wyrównane starcie :)

Jeszcze niebetowane Wink

Biel i czerń



Siedziałem samotnie przy pustej już szklance od piwa i zastanawiałem się nad swoją sytuacją. Wszystko było jasne i proste do czasu, gdy nie dostałem pamiętnika, który obecnie leżał po mojej prawej stronie i tylko czekał, aż go otworzę i przeczytam. Nie czułem się jednak na siłach, by to zrobić. Gotowałem się w środku od gamy różnych uczuć, które przepływały przeze mnie, powodując jedynie chwilowe otępienie umysłu. Chciałem wybrać, musiałem to zrobić, nie wiedziałem tylko jak.
Skinąłem na kelnera, który po chwili przyniósł mi kolejną szklankę trunku. Wziąłem ją w dłonie i przez chwile przejeżdżałem po zimnej powierzchni, czując, jak krople rozpływają się na moich palcach.
Uśmiechnąłem się do siebie. Nie chciałem zalać się w trupa, jednak chyba do tego dojdzie. Na trzeźwo nie byłbym w stanie otworzyć pamiętnika. W końcu przesunąłem go przed siebie i spoglądałem na okładkę. Minęło kolejnych dziesięć minut, zanim zdobyłem się na odwagę i otworzyłem go na pierwszej lepszej stronie.

13 marca 1996
Dzisiaj poznałam Edwarda Cullena. Nie był zwyczajnym chłopcem, jak ci, których spotykałam od czasu do czasu. Okazał się miłym sąsiadem, którego polubiłam od razu. Tatuś mówił mi, że Edward jest potencjalnie najlepszym dzieciakiem w całym mieście i cieszy się, że to właśnie jego obdarzyłam przyjaźnią.
Mam nadzieję, że coś z tego będzie, bo czuję się samotna w Forks.


Uśmiechnąłem się pod nosem. Dobrze pamiętałem tamtą sytuacją, gdy jechałem na rowerze, a ona siedziała samotnie na krawężniku, licząc kafelki na chodniku. Wydawała mi się zagubiona, a kiedy zauważyła, że jadę, spojrzała na mnie swoimi wielkimi, czekoladowymi oczami i wiedziałem, że zostanie moją przyjaciółką. Od tamtej pory byliśmy wręcz nierozłączni.
Pomagaliśmy sobie na każdym kroku. Nie wychodziłem na imprezę, jeśli ona się na niej nie pojawiała. Staliśmy się dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi. Łączyła nas więź, której inni nie byli w stanie zrozumieć. Kiedy ona była smutna, ja rozpaczałem. Kiedy ona płakała, ja podawałem jej chusteczki. Kiedy mnie rzuciła dziewczyna, ona tuliła mnie do swojego serca.
Przerzuciłem kartki dalej.

23 czerwca 2007

Edward znowu zagrał mi na nerwach. Uwielbia to robić, jak mniemam. Za nic w świecie nie zrozumiem, czemu mężczyźni muszą być egoistami i myśleć, że wszystko kręci się wokół nich?
Czułam się zraniona. Nawet nie zauważył, że drżały mi kolana, a z oczu płynęły łzy. Liczyła się tylko ona, nic więcej. Blond włosa piękność, która przybyła do miasta. Wszyscy zwracali uwagę tylko na nią. Okazała się jedną, wielką niespodzianką. Rosalie Hale. Już jej nienawidziłam. Jego podejście do Rose wywoływało we mnie łzy. A to bolało. Bardziej niż mógł przypuszczać.


Przez chwilę nie wiedziałem, co się dzieję. Tamta sytuacja zdawała się być znajoma, jednak nie mogłem usytuowić jej w czasie. Pamiętałem, kiedy Rose przeprowadziła się do Forks. To było wielkie wydarzenia. Nigdy nie widziałem tak pięknej dziewczyny w swoim życiu. Emanowała siłą, pewnością siebie i inteligencją. O urodzie nie wspomnę, bo przyćmiewała wszystko inne.

Stał przed wejściem do szkoły, kiedy jego oczom ukazała się wysoka blondynka ubrana w sprane jeansy i biały t-shirt. Długie włosy opadały na plecy. Przeszła obok i zatrzymała się.
- Cześć, jestem nowa, mógłbyś mnie oprowadzić? – spytała dźwięcznie, przyglądając się chłopakowi.
Skinął głową i uśmiechnął się.
- Edward Cullen.
- Rosalie Hale, ale możesz mi mówić Rose – odparła, gdy ich dłonie spotkały się w uścisku.

To spotkanie okazało się bardzo owocne. Od tamtego czasu spotykaliśmy się regularnie, jako dobrzy znajomi, oczywiście. Ona opowiadała mi o swoim życiu, a ja byłem wiernym słuchaczem i powiernikiem. Długie spacery i noce wypełnione rozmowami przybliżyły nas do siebie. Rose stała się dla mnie kimś więcej niż znajomą. Znałem ją, znałem jej wady i zalety, niechlubne czyny z przeszłości i wiedziałem, kim jest obecnie. Nigdy nie zapomnę historii o zmoczonym Tony’m.

Siedzieli na ławce w parku, kiedy Edward zadał pytanie.
- W takim razie opowiedz mi najbardziej żenującą historię, jaka ci się przydarzyła?
Uniosła brwi w zdziwieniu, przez chwilę szukając w pamięci takiego wspomnienia. W tym samym czasie chłopak przyglądał jej się w skupieniu, obserwując jak zmienia się jej wyraz twarzy. Dokładnie widział, jak włosy mienią się w świetle słońca, a oczy śmieją się, bo wpadły na pomysł.
- Mam – powiedziała dumnie. – To było w pierwszej klasie, kiedy jeszcze mieszkałam w Chicago. Był taki chłopak, Tony, który kochał się we mnie i nie chciał sobie odpuścić. Nie wiedziałam, co zrobić, żeby w końcu dał mi spokój. Wiesz, były czekoladki, kwiaty rwane z czyjegoś ogrodu, to naprawdę było żenujące – opowiadała, wykrzywiając się, co spowodowało jego śmiech. – Ale nie w tym rzecz. Otóż któregoś dnia wpadłam na pomysł, jak się go pozbyć. Przy całej klasie stanęłam przed nim, oparłam dłonie o stół i spojrzałam mu głęboko w oczy.
Rosalie chciała zaakcentować całą historię, więc stanęła naprzeciwko Edwarda, przybrała srogą minę i przesunęła wzrok na niego.
- Nie lubię cię, nie kocham cię, a z pewnością nie chcę dostawać od ciebie prezentów, jeśli tego nie rozumiesz naślę na ciebie mojego starszego brata, który zbije cię na kwaśne jabłko i już nigdy więcej nie będziesz podrywał kogoś, kto tego nie chce. Zrozumiałeś? – zaśmiała się, po czym usiadła obok Edwarda, wpatrując się w horyzont.
- I? – ponaglił ją chłopak.
- I zrozumiał. Aż za bardzo. Był tak przestraszony moją groźbą, że posikał się w majtki. To na pewno było bardziej żenujące dla niego – dokończyła, uśmiechając się promiennie.


Rose. Bella. Bella. Rose. Nie wiedziałem. Obydwie rzuciły się na mnie jak lwice, zmuszając do podjęcia decyzji, która wcale nie była taka prosta, jakby się mogło wydawać. Fakt, że musiałem zranić jedną z nich, przytłaczał mnie. Jak mogłem to zrobić?
Pociągnąłem duży łyk piwa. Zdawało mi się, że cały świat zsynchronizował się ze mną. Z głośników poleciała nostalgiczna nuta, która idealnie komponowała się z moim nastrojem.

4 sierpnia 2010

Wiem, że będziesz to czytał. Wiem, że będziesz się zastanawiał, dlaczego to robię, choć sama nie do końca to rozumiem. Pamiętam, jak się poznaliśmy i było to dla mnie duże wydarzenie. Stałeś się moim przyjacielem, jedynym, jakiego miałam. I nasza przyjaźń jest cenniejsza niż możesz sobie wyobrazić. Jednak w pewnym momencie, wydarzyło się coś, co całkowicie zmieniło moje podejście do twojej osoby. Wcześniej widziałam w tobie opokę, bezpieczną przystań, kogoś, kto zawsze będzie blisko, by mnie pocieszyć. Wiedziałam, że choćbyś był oddalony o mile ode mnie, znajdziesz drogę, by przekazać mi słowa, które ocieplą serce.
Później dorosłam, tak samo jak moje uczucia względem ciebie, które przerodziły się w coś więcej niż przyjaźń. Już nie chciałam byś mnie pocieszał, chciałam byś był moim pocieszeniem. Nie pragnęłam bezpiecznej przystani, chciałam żebyś stał się moją przystanią.
Kocham cię. Późno to zrozumiałam. Znasz mnie, jednak jakaś cząstka dalej wstydzi się tego, że może stracić coś cenniejszego niż życie, ciebie. Mogę stracić moje serce. Kocham cię, Edwardzie, zdawałoby się, że od zawsze.


Jej słowa wbijały się w mój umysł, blokowały wszystko wokół. Istniał tylko pamiętnik, w który wpatrywałem się przez dłuższą chwilę. Nie zauważyłem, że delikatnie przejeżdżam po kartce, na której widać jeszcze ślady łez.
Opróżniłem szklankę i odłożyłem ją na bok. W głowie wirowało mi tysiące myśli, a każda z nich pogarszała tylko mój stan psychiczny. Siedziałem o to samotnie, upijając się, a w moim sercu biły się dwie wspaniałe dziewczyny.

- Wiesz, może to głupio zabrzmi, ale jesteś cholernie przystojny, Cullen – powiedziała, opierając się o ścianę. Jej wzrok przesuwał się po ciele Edwarda, aż trafił na migoczące w ciemnościach oczy.
- Wiesz, ty jesteś piękna, Hale, ale na pewno słyszałaś to już milion razy – jego głos dochodził do niej z oddali. Stanął przy niej, zanurzając dłonie w jej włosach.
- Pocałuj mnie, idioto – szepnęła.
Przez chwilę zastanawiał się, czy to dobre wyjście. Czy właśnie tak powinno być. Jednak wszystko zniknęło, gdy przyciągnęła go zaborczo do siebie i pocałowała delikatnie. Miała miękkie i wilgotne usta, całkowicie pozbawione szminki. Smakowała jak dojrzała malina.
Uśmiechnął się, gdy oderwali się od siebie, by zaczerpnąć tchu.
- Jesteś słodka, wiesz o tym?


Chciałem tego, owszem, nie mogę zaprzeczyć samemu sobie, bo to byłoby niewłaściwie. Od kiedy tylko ją poznałem, marzyłem o tym, by zanurzyć się w jej ustach. Gdy to się jednak stało, okazało się, że czegoś brakuje, jakby cała układanka trzymana była jedynie na słabych sznurkach.
Nie wiedziałem, który element odpadł z gry.
Wróciłem myślami do Belli.

Tuliła go do siebie, chcąc ukoić ból. Jej włosy opadły mu na czoło, zasłaniając widok.
- Nie martw się – szeptała mu do ucha, przejeżdżając palcami po zarośniętym policzku. – Wszystko będzie dobrze .Ona nie była ciebie warta
Czuł jej kwiatowe perfumy, które owinęły go niczym puszysty koc. Podobało mu się to.
Wyswobodził się z jej objęć i położył na łóżku, zapraszając ją obok siebie. Zarumieniła się lekko, jednak po chwili znalazła się przy nim.
- Wiesz, nigdy nie myślałem, że znajdziesz się w moim łóżku – próbował zażartować. Przyglądał się delikatnym rysom jej twarzy.
- Nie przyzwyczajaj się – warknęła w odpowiedzi, jednak nie mogła się nie uśmiechnąć na widok rozbawienia w jego oczach.
Leżeli tak przez chwilę, słysząc własne przyspieszone oddechy. Edward w przypływie impulsu nachylił się nad dziewczyną i złożył delikatny pocałunek na wargach. Czuł, jak przez jego ciało przechodzą prądy. Tak, to było to.


Czemu, do cholery, byłem taki głupi? – beształem siebie w myślach. Spojrzałem na wiszący naprzeciwko mnie zegar. Wybiła północ. Nie wiele myśląc, zerwałem się z miejsca, biorąc pamiętnik i wybiegłem z lokalu. Na zewnątrz padał deszcz. Nie przejmowałem się tym. W moich myślach była tylko ona.
Biegłem przez puste ulice, mijając domy, w których już dawno spali ludzie. Nie miało dla mnie znaczenia, że jestem przemoczony do suchej nitki. W końcu zatrzymałem się przed jej domem. Od razu spojrzałem w górę, by zorientować się, że w jej pokoju pali się światło. Uśmiechnąłem się do siebie, po czym włożyłem pamiętnik pod kurtkę i wdrapałem się po drzewie na balkon. Przystanąłem, by złapać oddech. Zajrzałem przez okno do środka, by zauważyć, że pogrążona jest w lekturze. Włosy miała spięte na karku. Wyglądała tak naturalnie, nie wiedząc, że jest obserwowana.
Zapukałem delikatnie w okno. Podniosła na mnie zdziwiony wzrok i podbiegła, by otworzyć mi drzwi.
- Co ty?... Co ty tutaj robisz? – spytała szeptem, patrząc mi w oczy.
- Bo to ty. To ty… - powiedziałem, wyciągając dziennik i kładąc go na szafce. – To ty jesteś moją przystanią
Pocałowałem ją delikatnie w usta, wiedząc, że to jest dobry początek.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mTwil
Zły wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 80 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka

PostWysłany: Pią 15:00, 19 Lut 2010 Powrót do góry

Długo, długo zbierałam się do napisania tego komentarza, nieraz kasowałam rozpoczęte myśli , wiedząc, że to nie do końca to, co tak naprawdę chciałabym powiedzieć.
Zastanawiam się, czy można nazwać tę miniaturę pesymistyczną i dochodzę do wniosku, że zdecydowanie nie. Jest przepełniona smutkiem, melancholią, ale bohater, przedstawiając swoją niedolę, nie dość, że w końcu sam odnajduje szczęście, to jeszcze wyraźnie przekazuje nam, że my wszystko, o czym mówi, mamy. Narzekamy na swój los, a tu z punktu widzenia nie do końca ludzkiej istoty odkrywamy, jakie szczęście mamy.
Życie jest teatrem? Czy rzeczywiście. Ja się z tym zgadzam. Ktoś już dawno napisał dla nas scenariusz, a my, pozornie go nie znając, automatycznie odgrywamy swoje role.
Pisałaś o tych kilku sytuacjach z punktu widzenia wampira, ale wszystko doskonale pasuje do nas - ludzi. My też ukrywamy się w mroku, nawet jeśli jedynie przenośnym, izolujemy się od innych, udając, że nas nie ma, że nie chcemy być. Dążymy do tego, żeby być niewidoczni, pozostawieni sam na sam ze swoimi problemami. Tak jak Edward, próbujemy unikać takich sytuacji, ale zdarza nam się popadać w sidła ciemności. On nie ma szans na ucieczkę, my zawsze możemy znaleźć drogę odwrotu.
Ja żyję wbrew wszystkiemu, oni dla wszystkiego. Ogromnie spodobało mi się to zdanie. Niesamowicie prawdziwe. Ciężko porównywać wampirze problemy egzystencjalne z ludzkimi, bo kiedy mówię o tym całkiem poważnie, zaczynam zastanawiać się nad swoim zdrowiem psychicznym, ale chyba nie mam wyjścia, taki jest temat tej miniatury. Żyjemy dla każdej chwili, każdego pojedynczego uczucia czy doznania. Ich nie powinno tu być (oczywiście przyjmijmy, że są), nie powinni przeżywać tego, co my, a mimo wszystko - wbrew naturze - to się dzieje.
Ostatnie zdanie mówi, że Edward, zostawiając wątpliwości, nie czuję się zupełnie osamotniony, a oddech nie musi przypominać mu tylko o jego nieszczęsnym losie. Gdzieś blisko są ci, którzy cieszą się każdą chwilą. Pogodził się ze swoim przeznaczeniem - a przynajmniej ja tak to widzę, bo przyznam, że długo nie mogłam doszukać się przesłania w ostatnim akapicie.
Na koniec dodam jeszcze coś na temat stylu - co mi się podobało, co nie - chyba nie było takich rzeczy. Najważniejsze wydaje mi się to, że udało ci się przedstawić ten dość monotonny temat w taki sposób, że w połowie tekstu, nie chciało mi się spać. Każda sytuacja mówiła o zmierzaniu się z innymi problemami. Świetnie ubrałaś wszystko w słowa, stworzyłaś taką atmosferę, że samemu czuło się smutek Edwarda. Nie w takim stopniu, że do głowy przychodziły jedynie myśli o sznurze - pojawiała się nadzieja - szczególnie dla czytelnika - że ma niezwykłe szczęście.
Mogę powiedzieć, że jestem zrozpaczona, bo nie mam o czym więcej pisać. I - halo! - to nie jest MÓJ komentarz, ja chcę dłuższych.
Bardzo cię w tym momencie przeproszę, ale nie jestem w stanie dodać nic więcej. Sama przedstawiłaś już przemyślenia Edwarda, ja mogłabym je jedynie jeszcze raz przeżuć, ale nie doszłabym do żadnych nowych wniosków. Ciężko w ogóle jakiekolwiek przedstawić - i przypominają mi się sytuacje sprzed kilku miesięcy, gdzie - jako niewdzięczny czytelnik - zostawiałam pod tekstem kilka linijek komentarza. Tu jest już ich trochę więcej, chętnie dopisałabym drugie tyle, ale nie wiem o czym.
Najważniejsze powiedziałam.
Zaczynam bredzić, a więc kończę - obiecuję w przyszłości się poprawić.

Z podziękowaniami, :*
mTwil.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Nie 15:21, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Pojedynkowo z Rath której dziękuję za starcie Wink


Nocą budzą się demony



W wilgotnych moich wargach wiedza upojenia;
Umiem w łożu zatopić skrupuły sumienia;
Suszę łzy; krwi stygnącej bić każę goręcej
I starczym ustom uśmiech przywracam dziecięcy -
A kogo do nagości mej dopuszczę łaski,
Zastąpię mu księżyca, gwiazd i słońca blaski!
Bo, mój mędrcze, w pieszczotach ja tak wyćwiczona,
Gdy owijam wybrańca w wężowe ramiona,
Lub do hojnych mych piersi puszczam głodne usta -
I skromna, i rozpustna, i groźna, i pusta -
Że dla mnie za otchłanie takie upieszczenie
Anioły by w niemocy szły na potępienie!

Baudelaire Charles Przemiany wampira



Jej ciało stało się żywym okazem płomieni. Czuła jak każda komórka spala się, wywołując konwulsje i niewysłowiony ból. Rzucała się na łóżku na wszystkie strony, jęcząc i płacząc na przemian. Wyginała się jakby chciała wyrzucić z siebie coś obcego, co powoli wyżerało ją od środka.
Cierpiała – bardziej niż kiedykolwiek. Bardziej niż parę godzin wcześniej, gdy myślała, że nic gorszego jej nie spotka. Ciało prężyło się w przypływie bólu, który falami taranował ostatnie żywe tkanki.
- Co się ze mną dzieje? – wyszeptała, rzucając głową.
- Umierasz – usłyszała spokojny głos tuż przy swoim uchu. Ktoś odgarnął jej niesforne kosmyki, które w napadach bólu opadły na zroszone potem czoło. – Już nie długo.
- Nie wytrzymam – jęczała. – Za bardzo boli.
Agonia trwała wieczność. Nie liczyło się nic, prócz bicia serca, które powoli spowalniało swój bieg.
Drobnym ciałem nadal targały konwulsje, jednak z upływem czasu stawały się coraz rzadsze, aż w końcu ustąpiły. Wydała z siebie ostatnie tchnienie.
Dłuższą chwilę leżała z zamkniętymi oczami, wiedząc, że żyje na przekór wszystkiemu. Dotknęła swojej piersi, mając nadzieję, że poczuję bicie serca. Kiedy zorientowała się, że nic nie jest w stanie usłyszeć, poderwała się na równe nogi, rozglądając się po pomieszczeniu.
Tuż przed nią stał urodziwy mężczyzna, w kwiecie wieku, który obejmował ramieniem niską brunetkę, uśmiechającą się przyjaźnie. Za nimi, w półmroku ukrywał się najprzystojniejszy okaz płci przeciwnej, jakiego miała kiedykolwiek okazję oglądać.
- Co… - zaczęła, jednak nie mogła dokończyć zdania, kiedy usłyszała własny głos. Barwa wyostrzyła się, nadając delikatność i melodyczność. Zdawało jej się, że każde wymawiane przez nią słowo brzmi jak symfonia skomponowana przez najlepszego muzyka.
Kątem oka zauważyła lustro stojące tuż za kominkiem, w którym tlił się ogień. Spojrzała na zebranych, którzy z uśmiechem przyglądali się jej poczynaniom.
W końcu stanęła twarzą w twarz z własnym odbiciem. Wiedziała, że była piękna, każdy jej to mówił. To właśnie dzięki urodzie zrobiła furorę na salonach i każdy mężczyzna chciał ją zdobyć.
Jednak teraz – to wszystko, co jeszcze niedawno uważała za karę, zostało wyeksponowane w najmniejszym detalu.
Uważnie wpatrywała się w lśniące blond włosy, które spływały kaskadą na blade plecy. Oczy przybrały barwę płynnego złota, uwydatniając biel twarzy, na której nie można było doszukać się ani jednej zmarszczki. Idealna figura, zgrabne nogi – całość była powalająca.
Jedyna rzecz, która psuła cały efekt, to strój, jaki miała na sobie. Strój, którzy przypominał jej o niedawnych wydarzeniach. Poplamiona krwią suknia przylepiła się do ciała, a gdy spojrzała w dół, zaniemówiła i zatrzęsła się z wściekłości i obrzydzenia.
- Jak…? – szeptała do siebie, nie zwracając uwagi na gospodarza. – Ja… Royce… Boże! Co mi zrobiłeś? – zwróciła się w stronę blondwłosego mężczyzny.
Puścił dłonie brunetki i podszedł do dziewczyny, uśmiechając się ciepło.
- Teraz wszystko będzie dobrze, Rosalie. Nie opuścimy cię. Teraz jesteśmy rodziną i zawsze już tak będzie.
Pogładził jej długie włosy.
- Nie musisz się o nic martwić. Wszystkiego cię nauczymy, o wszystko zadbamy. Nie musisz się martwić.
Chciała mu wierzyć. Jakaś cząstka w jej duszy marzyła, żeby wszystko, o czym mówił, okazało się prawdą. Jednak tak nie było. Nie było dobrze. W jej głowie nadal przewijały się obrazy jej męki, obrazy pełne krwi i nienawiści, obrazy, które z przemianą, która w niej nastąpiła, nabrały na ostrości.
- Czym jestem?
- Jesteś wampirem.
Dwa słowa, które scaliły wszystko w jedną całość, okazały się tymi, które najbardziej ją zabolały. Nie mogła uwierzyć w to, że stała się potworem – nieżywym organizmem, który powinien zostać tam, na mokrym chodniku.
- Ja jestem Carlisle, to moja żona Esme – powiedział, wskazując palcem brunetkę. – Tam stoi Edward.
Mrok nie ukrywał przed nią obrazów. Widziała doskonale. Mężczyzna był piękny i doskonały w każdym calu. Nie mogła przestać mu się przyglądać. Myślała tylko o tym, żeby się do niego zbliżyć.
- Zachowaj swoje myśli dla siebie – warknął, po czym opuścił pokój.
Zdezorientowana nie wiedziała, co się dzieję.
- Każdy z nas otrzymuje dar po przemianie. Edward czyta w myślach – powiedziała Carlisle, jakby odczytując w jej oczach pytanie. – Kiedy cię znalazłem byłaś… Byłaś umierająca i taka młoda. Nie mogłem cię zostawić.
Z powrotem stanęła przed lustrem. Jedynym znakiem, że go słuchała, było kiwanie głową.
Wpatrywała się intensywnie we własne odbicie, wiedząc, że nie zazna spokoju, póki nie dokona zemsty. Nie zazna spokoju, póki jej własna dusza nie będzie krwawić.
- Carlisle, tak? – spytała, patrząc na mężczyznę. – Jest pewna sprawa, którą muszę załatwić. Niezwłocznie.
- Nie żywimy się ludźmi, Rose. Musisz nauczyć się panować nad swoim pragnieniem.
- Nie będę się żywić – szepnęła do siebie.

***

Noc była wyjątkowo piękna. Księżyc nieśmiało wyglądał zza chmur, rzucając jasne światło na ulice skąpane w mroku. Dobrzy ludzie już dawno śpią, utuleni w ramionach Morfeusza, nie zdając sobie sprawy, że miasto tętni życiem.
Cała reszta dobrze się bawi, tańcząc w takt muzyki, wirując w radosnych piruetach. Rosalie ubrana w zwiewną, białą sukienkę, na którą narzuciła płaszcz takiej samej barwy, spokojnie kroczyła po znanych sobie ścieżkach, uśmiechając się do przechodniów.
Mijała chichoczące kobiety, które tylko czekały na kogoś, kto mógłby ogrzać im tę noc, mijała mężczyzn po paru drinkach, mijała też dzieci, żebrzące o kawałek chleba. Noc nie była czymś strasznym. Dawała im schronienie.
Tłum ludzi rozpraszał się. Jedni wchodzili do domów, w których odbywały się bankiety, inni ożywiali kluby swoją obecnością. Każdy z nich spieszył się i biegł w swoją stronę, jakby chciał uciec przed nieuchronnym.
Patrzyła na to całkowicie zaaferowana własną misją, swoją osobistą wendetą, którą miała zamiar uskutecznić.
Zagubienie innych, ich strach przed skończonością, nie robił na niej żadnego wrażenia. Dzisiaj była wielka noc. Noc, która zmieni wszystko na lepsze. Nie mogła doczekać się przedstawienia, które odegra najlepiej, jak potrafi.
Doskonale słyszała szepty ludzi, którzy na jej widok uciekali spłoszeni, jak gdyby zobaczyli ducha, który krocząc ulicami może im zaszkodzić. Widziała w ich oczach strach i uwielbienie, ból i spełnienie. Widziała wszystko to, co sama czuła. Byli jej wiernym odbiciem. Atramentem, który wyblakł i zostawił wieczny ślad w źrenicach skurczonych od nadmiaru emocji.
Jej ciche kroki zwiastowały nieszczęście. Czekała jedynie na dogodny moment, który miał nastąpić już niedługo. Uważnie obserwowała miasto. Miasto pełne seksu i nienawiści, w którym nie liczyło się nic, prócz pieniędzy. Miasto, które ją zabiło i przywróciło do życia. W nim odnalazła szczęście i żal. Nie było jej przykro. Nie teraz, kiedy odnalazła siebie i swój własny cel, przeświecający przez mrok.
W końcu dotarła pod dom pełen hałaśliwych ludzi i muzyki. Zajrzała przez okno do środka. Tłum pięknie ubranych dam wirował w tańcu wśród równo urodziwych mężczyzn. Wszystko zdawało się być idealne, dopięte na ostatni guzik, bez skazy. Ona wiedziała lepiej. Zdawała sobie sprawę z tego, że całe to przedstawienie to jedynie fikcja wyprodukowana na potrzeby dobrego wizerunku.
Nic nie działało na wyobraźnie tak bardzo, jak wspaniałomyślność.
Zauważyła to już wcześniej, kiedy jej własny ojciec pod przykrywką dżentelmena w każdym calu, który z przyjemnością oddaje pieniądze na cele charytatywne, skrywał swoje prawdziwe oblicze – bezwzględnego materialisty, niecofającego się przed niczym, by osiągnąć sukces.
Tamto życie nauczyło ją ceny, jaką ponosi się za dobroć. Nie zamierzała zapominać tej ważnej lekcji.
Jego ręce przygwożdżały ją do zimnego i mokrego asfaltu, uniemożliwiając ucieczkę. Krzyczała i szarpała się, błagając o oszczędzenie życia. Jedyne, co słyszała, to śmiech mężczyzny, którego kochała i wtór innych głosów, dochodzących do niej z daleka.
Czuła się sponiewierana i zmęczona. Razy spadające na nią z góry były bolesne. Za każdym razem odczuwała je mocniej i głębiej, jakby dotykały jej serca.
Nie miała siły. Strach ją obezwładnił, trzymając kurczowo w swoich ramionach. Już nie błagała, nie jęczała i nie ruszała się. Pragnęła śmierci – wybawienia z ziemskiej powłoki. Ale ból miał się nie skończyć.

Otrząsnęła się ze wspomnień, powracając wzrokiem do zgromadzonych ludzi. Suknie falowały w radosnych piruetach. Do jej nozdrzy doszedł słodki zapach ponczu rozlewanego do kieliszków.
Uśmiechnęła się mimowolnie. Dobrze pamiętała jego smak i wrażenie ciepła, jakie przynosił, kiedy powoli przepływał przez gardło.
W końcu usłyszała głos, na który czekała. Pięciu mężczyzn – sprawców jej tragedii – dosięgnie sprawiedliwość. Widziała jak wychodzą, śmiejąc się z żartów, które wzajemnie opowiadali, całkowicie nieświadomi zbliżającego się końca.
Szła tuż za nimi, obserwując jak pijani zataczali się, wpadając na siebie nawzajem. Czuła ich pulsującą krew, która śpiewała, wzywała ją do skosztowania. Z daleka mogła dojrzeć żyły na ich szyjach, tętniące życiem, zapraszające. Mimowolnie oblizała wargi.
Gdy skręcili w ciemną uliczkę, stwierdziła, że to właśnie jest jej szansa. Zrzuciła z siebie płaszcz i podbiegła do nich.
- Jak miło was widzieć – szepnęła, stając naprzeciwko nich.
Zdziwienie malujące się na twarzach mężczyzn było niczym. Rozdziawione usta, z których wydobywało się jedynie ciche westchnięcie, było niczym. Wiedziała, że się boją. Czuła to. Przyspieszony oddech, łakomie łykane powietrze, rozpierające klatkę piersiową. Patrzyli na nią oczami wielkimi ze strachu.
- Już mnie nie pamiętacie? – przekrzywiła głowę.
Jej biała niczym śnieg sukienka idealnie oplotła się wokół kształtnych nóg. W świetle księżyca wyglądała jak anioł zemsty, piękny i nieuchronny.
W okamgnieniu rzuciła się na pierwszego z nich, podnosząc jego ciało do góry i rzucając nim o ścianę. Rozległ się gruchot połamanych kości i krzyk.
Reszta próbowała uciec w popłochu, jak najdalej od Rosalie. Ona była jednak szybsza. Po chwili następna trójka leżała połamana na chłodnym betonie, błagając ją o śmierć.
Rosalie kiwała przecząco głową.
- Cierpcie, nędznicy – szepnęła jedynie, zostawiając ich z otwartymi ranami, z których bezlitośnie sączyła się krew. Z minuty na minutę ich oddechy słabły, aż w końcu usłyszała, jak ich serca stają. Na zawsze.
Rozejrzała się, poszukując ostatniego z nich, najważniejszego. W mroku dostrzegła ruch i ciche stękania. Z uśmiechem na ustach podeszła w tamto miejsce i znalazła go, przytulonego do chłodnej ściany i kwilącego jak dziecko, które ma stanąć oko w oko ze swoim największym strachem.
Nie czuła nic. Patrzyła na niego i nie czuła nic, prócz rozpierającej ją wewnątrz chęci zemsty.
Bez skrupułów podniosła go na tyle wysoko, że jego nogi dyndały w powietrzu.
- Teraz możesz się bać – powiedziała.
Jego oczy zaszkliły się od niehamowanych łez. Rzucał się konwulsyjnie, rozglądając się dookoła i nawołując o pomoc.
W pobliżu nie było żywej duszy, nikogo, kto mógłby usłyszeć jego błagania. Byli tylko oni – ofiara i oprawca, którzy zamienili się rolami.
Bez cienia litości rzuciła nim o ścianę. Usłyszała jęk. Podbiegła do niego i raz jeszcze podniosła jego ciało, by skierować je na przeciwległy ceglany mur.
W końcu stanęła nad nim, wpatrując się w cieknącą z ran krew. Jego kości były pogruchotane.
- Żegnaj, Royce.
Zostawiła go na pastwę śmierci tak samo, jak on zostawił ją.
Nie wiedziała, gdzie ma się udać, dokąd pójść, jednak jej nogi dobrze wiedziały.
Znalazła się pod domem najlepszej przyjaciółki. Stanęła za oknem, nieśmiało zaglądając do środka. Ujrzała obraz rodziny, o jakiej zawsze marzyła. Matka trzymająca w dłoniach ukochane dziecko i mąż, który kochał ich najbardziej na świecie. Szczęście od nich emanowało. Nie potrzebowali nic więcej, tylko siebie. Wiedzieli, że mogą sobie zaufać. Wiedzieli, że razem przetrwają wszystko.
Ostatni raz spojrzała w twarz Very i posłała cichy pocałunek w jej stronę.


***

1940 r.

- Nie rozumiem jednego – zaczął Emmett, siadając tuż obok niej. Słońce delikatnie przeświecało przez zielone zasłony w ich wspólnym pokoju. – Jak?
Zapatrzyła się w sufit. Wiedziała, że w końcu dojdzie do tej rozmowy, że będzie musiała wrócić wspomnieniami do wydarzeń, które na zawsze ją zmieniły. Wcześniej by się tego obawiała. Myślałaby, że powrót w tamto miejsce przysporzy jej bólu, otworzy rany, które dawno zostały zasklepione. Teraz wiedziała, że ta rozmowa będzie jej ostatecznym oczyszczeniem. Osobistym katharsis, które później może nie nastąpić już nigdy. To była szansa wyspowiadania się, zrzucenia bagażu, który zaczął przytłaczać ją ciężarem.
- Już za życia ludzkiego byłam piękna – zaczęła, bez cienia skromności. – Już wtedy miałam mnóstwo kandydatów do ręki, jednak żaden nie wydawał mi się odpowiedni. Żaden nie miał tego czegoś, czego poszukiwałam u mężczyzny. Do czasu, aż pojawił się Royce.
Snuła swoją opowieść przepełnioną goryczą i żalem. Wylewała się z siebie smutek i cierpienie, które odbiło się echem od duszy. Opowiadała historię, która zdawałoby się przydarzyła się komuś innemu, komuś zagubionemu we wszechświecie, nie jej. Nie tej, która ułożyła sobie życie. Nie tej, która odnalazła sens, odnalazła chęć walki.
Snuła opowieść o dziewczynie zhańbionej, dziewczynie, która została porzucona i odtrącona. Pozostawiona na łaskę okrutnego świata, który zamiast ją zabić, dał ponowne narodziny. Jej głos płynął przez ciszę, naznaczając ją śladem wylanych łez i zaprzepaszczonych pragnień.
- Leżałam na lodowatym chodniku, czekając na śmierć. Tak bardzo mnie bolało, że zdziwiłam się, że mam jeszcze siłę zwracać uwagę na świat zewnętrzny. Zaczął padać śnieg, a ja uparcie nie umierałam. Tak bardzo pragnęłam, żeby ból wreszcie minął. Tak strasznie długo to wszystko trwało.
Taką znalazł mnie Carlisle. Kiedy wziął mnie na ręce i zaniósł do siebie do domu sądziłam, że nareszcie skonałam – wydawało mi się, że lecę. Przeraziłam się, że ból nie ustępuje nawet po śmierci…* - dokończyła, wpatrując się w jego oczy. Odnalazła w nich zrozumienie. Odnalazła to, czego potrzebowała dawno temu, tyle że wtedy nie było kogoś, kto mógłby jej to dać.
- Śmierć nas połączyła, kochanie – powiedział, całując ją w czoło.
Jego palce prześlizgiwały się pomiędzy puszystymi blond lokami.
- Gdyby nie to, co się wydarzyło, nie bylibyśmy razem. A jesteśmy. To coś znaczy.
Uśmiechnęła się blado. Chwyciła jego dłoń, obracając ją w swojej. Badała każdą linie papilarną, po czym w miejscach dotknięcia składała delikatne pocałunki.
- Jesteś jedynym jasnym promykiem – wyszeptała mu w usta.
- Wiem – odpowiedział, śmiejąc się cicho. – Wiem, Rose.


*Fragment „Zaćmienie”


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cornelie dnia Nie 15:23, 07 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
mTwil
Zły wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 80 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka

PostWysłany: Pią 19:31, 26 Mar 2010 Powrót do góry

Achh, nadal pustka? Żadnego komentarza? Nie mam ochoty niczego się uczyć, zaczekam też z piątym sezonem Grey’s i za to podbiję lekko temat.
Zaczynam od początku, tak jak czytałam. Więc właśnie od tego początku to, co było na nie, to szybkie rozwinięcie akcji. Zabrakło mi głębszych opisów bólu, całej agonii Rosalie, których to z pewnością nie brakowało. Wiem, że chodziło tu o przedstawienie innych zdarzeń, to było jedynie małym wprowadzeniem, ale czułam pewien niedosyt, pomijając coś, gdzie ważną rzeczą byłoby oddanie emocji w sposób, żeby były odczuwalne dla czytelnika. Dopiero moment kiedy przedstawiasz wygląd Rose, jest tym, czego rzeczywiście bym oczekiwała. Zawierasz tam więcej szczegółów niż na przykład w tym, jak ona sama reaguje na swoją przemianę.
Kolejna rzecz, która nie tyle mi przeszkadza, co dziwi i nie daje spokoju, że rzeczywiście tak było, jest reakcja dziewczyny. Być może miał z tym coś wspólnego czas, w którym akcja się dzieje, ale nie do końca mogę uwierzyć, z jakim spokojem przyjmuje do siebie to, że jest wampirem – nie jest już dłużej człowiekiem.
Nie jestem w stanie porównać tej sytuacji z tym, co było przedstawione w książce. Po pierwsze nie chce mi się po nią ruszać, a po drugie wolałabym tego jednak nie porównywać.
Podsumowując pierwszą część – mam podobne zdanie jak na początku. Wszystko jest zbyt suche. Brakuje mi jakichś głębszych emocji, chociażby tego, co przeżywała Rose, bo z tego, co można przeczytać, nie przyżywała praktycznie nic. Nie dało się tego odczuć.
Przechodząc do drugiej części, od razu rzuca mi się w oczy zmiana. Nie ma tylko najważnejszych faktów, jak wcześniej: przemiana, zaskoczenie, zapowiedź zemsty, ale widać ludzi spacerujących po ulicy, a nawet ich zachowania. Nie wiem, być może mam ostatnio jakąś obsesję na punkcie opisów, ale to dokładnie to, co najbardziej lubię i czego zawsze szukam.
Komentuję może zbyt chronologicznie, ale za to jestem pewna, że niczego nie pominę.
Dalej, to, co mi się podoba, to coraz głębsze przedstawianie emocji – tego, co odczuwa Rose. Z początku tego nie widziałam, ale właśnie tu – gdzie jest przedstawiana na tle innych – znajduję to, czego szukałam. Pozwala to lepiej poznać i przeżyć jej sytuację.
Może mam jakieś masochistyczne zapędy, ale kolejna rzecz, która dzieje się zbyt szybko to rozprawienie się z czwórką mężczyzn. Inaczej jest już za to z samym Roycem. Tam nie dość, że wiemy, co czuje każda z postaci, to pojawia się też opis scenerii, który zdecydowanie ułatwia odbiór tekstu.
Nie pamiętam niestety, czy i w książce Rose odwiedziła Verę. I nie chodzi tu też o samą wizytę, ale o to, co zrobiła na jej końcu. Mały gest, przesłany pocałunek, sprawił, że dziewczyna, która przez chwilą zabiła pięć osób, zupełnie izolując się w ten sposób od bycia człowiekiem, okazała w końcu pozytywne emocje. Nie skupiła się tylko i wyłącznie na zemście, bo równie dobrze z zazdrości mogłaby pozbawić życia swoich przyjaciół, ale zrobiła coś iście ludzkiego. Serdecznego.
Nagłe przeniesienie akcji było też sporym zaskoczeniem. Nie była co do tego przekonana, wolę, jeśli zachowana jest spójność zdarzeń, ale tutaj zostało mi to wynagrodzone w pięknych zdaniach, które podsumowują historię Rosalie.
Nie wiem, co by było gdybyś dopisała tu jeszcze jakiś krótki fragment, ale cieszę się, że jedynie zawiało romansem i zakończyłaś wszystko w odpowiednim momencie.
Chciałam jeszcze tylko wspomnieć o błędach, których było sporo, i to wszelkiego rodaju. Nie wypisywałam ich, bo wolałam skupić się na tekście, ale niestety ta strona najlepiej nie wypadła.
Nie muszę chyba teraz wyciągać żadnych wniosków. To, co chciałam powiedzieć, powiedziałam. Podobało mi się, chociaż nie był to Twój nalepszy tekst. Mimo momentów, gdzie narzekałam, ogólnie sam pomysł i Twój sposób przedstawienia go, włączając do tego styl, sprawia, że czytałam z przyjemnością.
Pozdrawiam,
mTwil.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Śro 16:41, 02 Cze 2010 Powrót do góry

A tę minitarukę dedykuję Raniaczkowi i dziękuję za wspaniałe starcie :*


Bycie i czas


Gdybyś mogła wybrać własne miejsce, ulubiony zakątek świata, w którym chciałabyś spędzić życie, jedno jedyne najwspanialsze miejsce, które odzwierciedlałoby wszystko, o czym kiedykolwiek marzyłaś, gdzie by się ono znajdowało? Na ziemi pełnej zielonych punktów, pełnej łąk i domostw? W niebie, gdzie chmury utrzymują idealne piedestały wypełnione antycznymi kolumnami i rzeźbami półnagich mężczyzn? W piekle, najgorętszym zakątku niewiedzy ludzkiej, która w swych ograniczeniach dalej potrafi być czymś wspaniałym? Gdzie znalazłabyś drogę, która dzisiaj prowadzi schodami do góry, a jutro w dół? Zatrzymałabyś się w połowie czy brnęła dalej ścieżką utkaną z marzeń i brutalnej rzeczywistości? Zawsze wierzyłem, że wybrałabyś jedną z tych, które na końcu jaśnieją słońcem.

Unosiłem się w powietrzu napełnionym zapachem wszechświata. Unosiłem się, czując niesamowitą lekkość kończyn, umysłu i własnej duszy. Słyszałem w głowie cichy śpiew ptaków, które zacieśniały wokół mnie kółko i delikatnie opierały dzioby o ramię, prosząc o wyzwolenie z kajdan bycia jedynie istotą o barwnych skrzydłach. Nie widziałem nic prócz majaczących wokół gwiazd, które jaśniejąc coraz mocniej, sprawiały wrażenie misternej siatki pełnej światła, która powoli zbliżała się do mnie, otaczając z każdej strony swoją wolą. Uśmiechnąłem się lekko. Powieki opadały, rzucając cienie na blade policzki, gdy dryfowałem wśród niepojętej materii życia. Widziałem i słyszałem więcej, niż byłem w stanie zarejestrować. Nie istniał czas, sekundy i minuty przestały odliczać przesypujący się przez piasek upadek, który prędzej czy później musiał nastąpić.
Światło przenikało ciało, docierając do każdej komórki, oddychając w niej, tworząc nowe sploty pełne promieni i życia.
Otworzyłem oczy, by zobaczyć przed sobą las. Las tętniący, las pełen energii, las utkany z materii i radości.

Zieleń lśniła i uśmiechała się, jakby spoglądała na każdego ze swojego miejsca i wiedziała, że jest piękna, że jest potrzebna. Wtulała się w swoich pobratymców, tworząc rozległą pajęczynę, która odznaczała się na tle całości.
Poukładane w rzędach drzewa pochylały swoje korony, podnosiły gałęzie, wypuszczały młode listki, które oddychały świeżością. Oddychały życiem, które właśnie tutaj, w tym momencie, było jedyną nadzieją na coś dobrego.
Unoszony przez wiatr, przepływałem między cudowności Matki Natury, widząc, że rzeczywiste piękno nie zawsze oznacza coś ludzkiego.
Wyciągnąłem dłoń, by dotknąć wilgotnej ziemi, poczuć ją w palcach, jakby sama wrastała we mnie milionem życiodajnych atomów, które powoli rozeszłyby się po układzie.
Wchłaniałem ją w siebie, przymykając oczy i zaciskając dłonie.

- Gdybyś mogła być tutaj, na Ziemi, cieszyć się i uśmiechać, biegać wśród łąk i rosnąć na moich oczach. Mogłabyś być księżniczką dla tych, którzy tu zostali. Mogłabyś być nadzieją dla tych, którzy odeszli.
Wybrałabyś różę, która prosząco wyciągnęłaby w twoją stronę łodygę, czekając, aż zamkniesz ją w swoich dłoniach i wyszeptasz czułe słowa. Czekałaby na ciebie jak na deszcz, na upragnione słońce niosące ze sobą dar istnienia.
Gdybyś mogła tu być, stałabyś się promieniem. Chodzącym ideałem pełnym ciepła. Gdybyś tylko mogła…


Chmury znikały. Bladoniebieskie obłoki sunące po niebie przypominały delikatny puch, który przy najmniejszym ruchu rozpływa się w niebycie. Choć nawet niebyt sam w sobie posiada bycie. Często zastanawiałem się nad tymi, którzy stali nade mną. Nad tymi, co myśleli głębiej i mocniej, niż ktoś inny. Nad byciem i ryzykiem. Wiedziałem, że samo istnienie jest odpowiedzią na coś z góry nam dane. Człowiek jest stworzony z ryzyka i woli. Jest stworzony po to, by konwersować z byciem.
Teraz, gdy chmury nad głową rozpływają się, wtapiając w rzeczywistość, nie było granicy horyzontu.
Każda bariera została pokonana, a unoszenie nad powierzchnią stawało się coraz trudniejsze, nawet teraz, gdy cały umysł pochłonięty był wspomnieniem życia, którego nie miałem, a pragnąłem posiadać. Wspomnieniem, które zawsze gościło w duszy, nieujawnione i skryte przed światem.

- Pamiętasz, prawda? Ten dzień, gdy upadłaś. Potłukłaś sobie kolana. Krew sączyła się z nich niczym woda. Nie wiedziałem, co mam zrobić. Nie wiedziałem, jak ci pomóc. A ty tylko spojrzałaś na mnie swoimi dużymi oczyma i przytuliłaś się.
Pamiętam ten dzień, gdy dorosłaś. Gdy nie byłaś już poobijanym dzieckiem w spódniczce, tylko kobietą. Kobietą pewną siebie.


Stała w progu. Piękno objawiało się nie tyle w jej sylwetce, co w twarzy, pełnej wewnętrznego ciepła. Zdawała się być aniołem zesłanym na ziemię, by pomagać innym. Aniołem pełnym miłości. Jej kruczoczarne włosy związane w kucyk. Jej oczy – błyszczące i głębokie, niebieskie jak tafla wody. Jej małe, zgrabne dłonie. Jej uśmiech, delikatny i rozkwitający. Jej energia, którą rozsiewała wokół siebie.
Widziałem to wszystko w duszy. Widziałem ją, jakbyśmy rozstali się dopiero wczoraj. Widziałem, jak kładę ją do snu i śpiewam kołysanki. Widziałem, jak wyprawiam ją do szkoły i wysyłam na studia. Widziałem jej radosne spojrzenie i łzy, które do dzisiaj przypominały mi rosę osiadającą na trawie.
Snułem się w korytarzach – ciemność i jasność była równie przyjazna, co nienawistna. Gdy dryfowałem w świecie wspomnień, nie wiedziałem, co jest rzeczywistością, a co urojonym kłamstwem.
Chmury. Las. Ona.

Ona. Chmury. Las. Krew. Życie wypełnione smakiem lodów waniliowych. Sen i udręka z niepokoju.

Otworzyłem oczy i ujrzałem – nie tyle postać, co jasną łunę. Zbliżała się do mnie powoli. Wyciągnąłem dłonie, które poczęły świecić w blasku zbliżającej się istoty.
Bycie jest tylko bytem, niczym więcej, niczym mniej.
- Czy to ty? – spytałem cicho, wiedząc, że z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. To tylko myśli, szybujące wraz ze mną w nieznanych światach, zapomnianych krainach, które już dawno zniknęły ze wszystkich map.
Stanęła przede mną, promieniejąc. Dotknęła mojej twarzy i uśmiechnęła się lekko. Jej dłonie były ciepłe i miękkie, gdy przywarła nimi do pobladłej twarzy.
- Ja. Czas wrócić do domu…

W tym momencie czas zatrzymał się, nie było go, zniknął w odmętach wiedzy i istnienia i przez krótką chwilę czułem, że nie jestem już sam. Nie teraz. Nie w tej minimalistycznej sekundzie, która mogłaby trwać dłużej.
Byłem z nią. Moim aniołem. Moim życiem. Ciepłem, które wtapiało się w moje wysuszone żyły i sprawiało, że na nowo zaczęły oddychać. Nie tylko moim własnym ciałem.

- Gdybyś mogła tu być, powiedziałbym, że dostałem od świata wszystko. Dostałem nawet więcej. I może właśnie ta prawda jest tym, co trzymało mnie tutaj tak długo?
Czekałbym na ciebie choćby do końca wszystkich dziejów, gdybym wiedział, że przyjdziesz, położysz swoją małą dłoń na moim ramieniu i powiesz:
- Tato, jestem tutaj.
I wtedy wiedziałbym, że niebo istnieje.

Cóżeś zrobił, ty, co - tak sam! -
Szlochasz w żałości,
Cóżeś zrobił, ty, coś tak sam,
Ze swej młodości?***


Ale nieba nie było. Jedynie smutne urojenia i pragnienia, które od zawsze znały do mnie drogę. Nieważne było, kim jestem i jak się nazywam. Nieważne było, gdzie mieszkałem. Liczyło się to, że to urojenie znalazło mnie zawsze, gdziekolwiek bym nie był.
- Carlisle… - usłyszałem w głowie. Czuły głos szepczący imię, które zapomniałem. Imię, które wymazałem z pamięci.
- Obudź się.
Ale sen nadal był snem. A ja nie widziałem nic, prócz mojego anioła stróża.
- Czy jeszcze cię zobaczę?
Uśmiech i dłoń na moim ramieniu. I zapach dojrzałych truskawek. I wspomnienie bycia ojcem – prawdziwym, pełnoprawnym ojcem, który przegania demony i potwory spod łóżka. Ojcem, który nie widzi nic, po za tą małą, cudowną istotą, która biega wokoło i krzyczy albo płacze, śmieje się lub śpi.
Czas nie był ważny. Nic nie było.

-Jesteś w domu.
Jak delikatny puch poczułem te słowa. Jakby wdzierały się we mnie. Drażniły i wabiły zarazem. Jakby siłą pchały mnie w stronę jaśniejącej postaci.

Gdybyś była… Powiedziałbym, że cię kocham. Powiedziałbym, że nie ma na świecie nic wspanialszego od twojego uśmiechu. Nie ma nic cudowniejszego od widoku twojego szczęścia.
Gdybyś była… Najprawdopodobniej nie byłbym w stanie powiedzieć nic. Jedynie przytuliłbym cię i pocałował w czoło. Milcząc. Smakując chwilę. Kochając cię.


Wyciągnąłem dłonie i chwyciłem snop światła, tego przejrzystego, palącego światła, które wcale nie było gorące, a ciepłe. Pełne pozytywnych wibracji.
Czułem, jak coś mnie powoli ciągnie, delikatnie i miarowo, przyciąga w stronę jeszcze większej jasności.
Aż w końcu dotarłem.

A ty byłaś. Byłaś cudowna i uśmiechnięta. Jak zawsze. Czekałaś na mnie w przedsionku, wyciągając dłonie. Czekałaś. A mi wydawało się, że świat nie ma dla mnie nic więcej do zaoferowania. Byłaś tam…

- Tato – wyszeptałaś cicho, rzucając mi się na szyję.
Nie mogłem opanować drżenia. Smutek, który czułem wcześnie, zniknął, szybciej niż mogłem się spodziewać.
- Jesteś w domu.
Przestałem dryfować. Ulotność i urojenia, rzeczywistość i piękno – to wszystko rozmyło się, gdy dotarłem do miejsca, w którym powinienem się znaleźć. Do miejsca, gdzie była ona.
Moja córka.



*** Paul Verlaine – (*** Niebo widać przez dachu kąt)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 12:44, 06 Cze 2010 Powrót do góry

Przybywam głosić swoje zdanie. Wink
Chciałam Cię przeprosić, że nie oceniłam pojedynku, mimo że wspominałam, iż to uczynię. Dlatego chciałabym chociaż komentarzem dać znać, że przeczytałam ten tekst.
Sama nie wiem, co powiedzieć. Miniatura jest przesycona środkami poetyckimi do maksimum. Dumanie Carlisle'a nad istotą życia chyba podczas śmierci klinicznej to ciekawe spojrzenie na temat i z pewnością ciekawa odsłona tego bohatera w fandomie. Ja jednak nie wyczytałam w tej filozofii nic nowego, nic co by mnie zainteresowało. Ot wizja życia po śmierci i ciekawe zakończenie wyciągania ręki do prawie umierającego. Jeśli dokonałam błędnej interpretacji, to źle ze mną, ale mój mózg fiksuje, gdy widzi zaowalowaną w poetyckość fabułę. Widać w tej miniaturze zdecydowanie Twój warsztat poetycki, ale ja osobiście w prozie preferuję prozę. Może dlatego bardziej przychylnie spojrzałabym na bajeczną miniaturkę Twojej konkurentki. Niemniej jednak nie mogę Ci odmówić dobrze wykonanego zadania. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin