FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 miniPernix. 16. Z pąkami róż odeszła... 22.02 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Pon 14:34, 08 Lut 2010 Powrót do góry

Dziękuję, Aniołku, wiedziałam, że ty pocztówkę zaakceptujesz taką, jaka jest. Wink Zaskoczyłaś mnie tym komentarzem. Nie treścią (choć też), a bardziej pojawieniem się.

Dziś jeszcze jedna mini pojedynkowa. Chylę czoła przed przeciwniczką. Jej zamysł średnio przypadł mi do gustu, ale zarys postaci postaci był faktycznie o niebo lepszy niż u mnie. Wiedziałam, że pojedynek z Rudaą przegram, lecz cieszę się, iż do niego doszło, bo się przełamałam i napisałam coś o Alice. W innym przypadku nie doszłoby do takiego czynu.
Robaczku, poprawiłam miejsce z wątpliowścią, którą argumentowałaś Poradnią, choć mnie zdanie Pana Mirka nie w pełni usatysfakcjonowało. :) Natomiast co do huku - odsyłam Cię do naszego ukochanego PWN-u: [link widoczny dla zalogowanych] - odgłos powstający przy upadku. Ciało też taki odgłos wywołuje, szczególnie przy akustyce, a taka może panować w częściowo zamkniętej werandzie. Wink

Padło wiele głosów, że mini jest nieprzemyślana. UWAGA SPOJLER!
Była jak najbardziej przemyślana. Akapity urywane są celowo. Nie widziałam potrzeby rozdzielać wspomnień Alice i upadku kobiety oraz przyjazdu karetki, ponieważ te wydarzenia miały miejsce niemal paralelnie. Przyjazd Alice do szpitala jest konsekwencją wypadku. Alice czuwająca przy babci - celowe, bo ta miała jej opowiedzieć o dzieciństwie, notka prasowa z ojcem - to jedyny ślad po rodzinie, jaki Alice sama znalazła, więc skupiłam się na tym. Dalej babcia opowiadająca historię: też skupiłam się na obłudzie i kontraście. Z całej dwudniowej opowieści (babcia nie od razu wyskoczyła jej z tym tekstem) ukazałam fragment. Z jednej strony miłość Alice do ojca - malowanie obrazków, z drugiej - wypadek, który przewidziała i w konsekwencji - zachowanie matki. Wiem, że mogłam się rozpisać, ale nie czułam takiej potrzeby. No i babcia nie żyła długo (choć szczęśliwie w śród ludzi, a nie samotnie), bo zaledwie kilka lat po tym wydarzeniu, była dość leciwa. A miałam się nie tłumaczyć... Razz

Rudzik wygrał zasłużenie, co nie zmienia faktu, że jestem dumna ze swojej pracy i nieco zaskoczona dysproporcją punktową, bo nie był to szczyt Rudziej formy. Wink

Od Autorki:

Stosując się do możliwości nagięcia kanonu, informuję, że Alice urodziła się w 1920 (a nie w 1901) roku, a przemieniono ją w wampira w 1938. Siostra Cynthia jest starsza, a nie młodsza jak w kanonie.


***

Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje

Biloxi, Mississippi, styczeń 2006

Stała tam bez ruchu od kilkudziesięciu minut. Całkowicie straciła poczucie czasu i nie miała pojęcia, co dzieje się dookoła niej. Dwupiętrowy, biały dom zbudowany w stylu wiktoriańskim, z gankiem pomalowanym na kolor o nazwie „babka piaskowa”. Tak, to właśnie przemknęło jej przez myśl, gdy spoglądała na przytrzymujące zadaszenie kolumienki. Babka piaskowa. Nie pamiętała, jaka firma nadała tak idiotyczną nazwę, ale przez chwilę miała przed oczami małą dziewczynkę, uczesaną w dwa wysoko zawiązane kucyki. Biegała po kuchni, ciesząc się, że tata maluje balustradę babką piaskową. Dopytywała się u kobiety o niebieskich oczach, czy teraz ganek będzie jadalny. To musiała być jej matka. Miała piękne oczy, które przypominały barwą bezchmurne, niebieskie niebo w letnie popołudnie. W tej wizji nie widziała twarzy rodziców - były niewyraźne. Tylko błękitne oczy matki. Po chwili ocknęła się jakby ze snu na jawie – scena zniknęła nagle niczym mgła i apetyczna piaskowa babka była już tylko przybrudzonym, nijakim odcieniem starej, obdartej gdzieniegdzie farby. Przez umazane, niemyte od bardzo dawna okna dostrzegła swoim wyostrzonym wzrokiem pożółkłe firanki. Gdzieniegdzie naderwane, w innej szybie nie wisiały wcale. Wzrok kobiety skupił się na najwyższym oknie, usytuowanym tuż nad dachem. Coś mówiło jej, że to miejsce było dla niej bliskie. Emocje kotłowały się w środku jej drobnego ciała. Nie wiedziała, jak powinna postąpić. Dom wyglądał na opuszczony przed wieloma laty, a ludzie w okolicy z pewnością zapomnieli już o małej dziewczynce, która kiedyś tam mieszkała. Co miała zrobić? Zawrócić i poddać się? Zapomnieć? Nie mogła. Każdy z nich w mniejszym bądź większym stopniu znał swoją przeszłość. Ona jedyna jej nie miała. Uczucie pustki bolało bardziej niż fakt, że James uchylił rąbka tajemnicy o okolicznościach przemiany. Powinna się cieszyć, ale nie umiała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego rodzina opuściła ją, oddając do takiego miejsca. Pragnęła poznać przyczynę. Nagle usłyszała głośny huk*, który wyrwał ją z zamyślenia. Rozejrzała się dookoła i dostrzegła ciało człowieka leżące na sąsiedniej werandzie. Podbiegła tam we wampirzym tempie, nie przejmując się tym, czy ktoś ją zauważy. Starsza kobieta próbowała zaczerpnąć powietrza - trzymała się za klatkę piersiową. Alice mechanicznie rozpięła górne guziki bluzki nieznajomej i wyciągnęła komórkę, by zadzwonić po pomoc. W oczekiwaniu na pogotowie kucnęła przy kobiecie, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Karetka przyjechała szybko.

- Jak czuję się pacjentka – krzyknął sanitariusz, biegnąc z noszami.
- Już lepiej. Uspokoiła się, ale nic nie mówi. Nadal czuje ucisk w piersiach.
- Kim pani jest dla chorej? - pytał dalej, wykonując rutynowe czynności. - Nastąpiła krótka chwila milczenia.
- Sąsiadką. Kiedyś tu mieszkałam.
- W takim razie nie może pani jechać z nami – odpowiedział bezceremonialnie.
- Dokąd ją zabieracie? - Zdążyła zapytać, nim sanitariusz wsiadł do samochodu.
- St. Richards Hospital – odpowiedział, zatrzasnąwszy drzwi.

Nie myśląc ani chwili dłużej, wsiadła do swojego Porsche, po czym ruszyła w ślad za erką. Wszystkie auta ustępowały drogi uprzywilejowanemu pojazdowi. Kierowca był niezwykle wprawny, dlatego bardzo szybko dotarł na miejsce. Wampirzyca sunęła po ulicach zaraz za karetką, dlatego przyjechała pod szpital w tym samym czasie. Minuta później i babcia nie przeżyłaby. Od razu trafiła do oddział intensywnej terapii, gdzie poddano ją operacji. Zabieg angioplastyki wieńcowej uratował jej życie, ponieważ w karetce doznała kolejnego zawału i straciła przytomność, co w w wielu przypadkach prowadziło do rychłej śmierci. Rokowania były znikome, szczególnie przy wieku pacjentki, ale młody lekarz, który przejął nad nią opiekę, nie poddawał się. Alice dodawała mu otuchy. Prawie przez cały czas czuwała przy staruszce. Pielęgniarki i doktorzy wyjątkowo zgodzili się, by odwiedzała kobietę, choć nie łączyły ją żadne więzy z pacjentką. Staruszka nie miała już żadnych bliskich. Po ciężkiej operacji życie człowieka często zależy od wsparcia, jakie otrzymuje od rodziny. Nieugięta młoda dama o cudownie miodowych oczach stała się więc szansą dla chorej. Wampirzyca natomiast wiedziała, dzięki swoim wizjom, że kobieta przeżyje. Wiedziała również, iż będzie dla niej źródłem cennych informacji. Lilianne Blackwood w swoim domu na Rain Road mieszkała jeszcze przed Brandonami. Najpewniej znała rodzinę Alice i mogła pomóc dowiedzieć się czegoś więcej o niewiadomej przeszłości, o dzieciństwie. Wampirzyca dzieliła czas na czuwanie w szpitalu i poszukiwania w bibliotece oraz archiwum Urzędu Miasta. Nie odnalazła żadnego śladu poza wzmianką w lokalnej gazecie:

11 lipca 1943 roku w operacji desantowej wojsk amerykańskich na Sycylię zginął wspaniały pilot, obywatel naszego miasta - Jack Thomas Brandon. Składamy serdeczne wyrazy współczucia rodzinie i łączymy się w bólu po stracie wzorowego męża stanu[...]

Oczy Alice zaszkliły się, gdy spoglądała na fotografię umieszczoną obok krótkiej prasowej notki. Uśmiechnięty, ciemnowłosy mężczyzna z dumą nosił mundur i czapkę pilota. Gdyby była człowiekiem, łzy lałyby się strumieniami. Zamiast oczyszczenia, jakie przynosi płacz, poczuła tylko ucisk w gardle. Nie mogła powstrzymać jadu napływającego do buzi. Nie patrząc na zdziwioną bibliotekarkę, wybiegła z budynku. W jej pamięci nic się nie odblokowało. Nie przypomniała sobie już żadnej chwili spędzonej z rodziną, a portret ojca tylko pogłębił ból. Dlaczego ją opuścił – wzorowy obywatel, żołnierz walczący za kraj, wzór do naśladowania?
Tego dnia udała się na lokalny cmentarz i zaniosła kwiaty pod pomnik ofiar II wojny światowej. Choć nie mogła zaakceptować porzucenia przez rodziców, chciała złożyć hołd człowiekowi, który obdarował ją życiem. To życie dało jej drugą szansę, by znaleźć kochającą rodzinę. Tęskniła za mężem, ale jeszcze nie mogła do końca zamknąć tej karty księgi.

Następnego ranka, jak zwykle w drodze do szpitala, podjechała na stację benzynową po świeże gazety. Codziennie czytała pani Blackwood wszystkie dzienniki. Jej głos miał ciepłą, uspokajającą barwę. Niejeden doktor zatrzymywał się w drzwiach, by choć przez chwilę posłuchać upajającej melodii, którą układały wypowiadane przez nią zwykłe słowa. Pani Cullen mogłaby być prezenterką wiadomości – mawiali – nawet najgorsze wieści z jej ust brzmią jak relaksująca muzyka. Późnym popołudniem Lilianne otworzyła oczy. Przekręciła głowę w stronę okna, spoglądając na szatynkę, która obserwowała jakąś scenę rozgrywającą się na zewnątrz.
- Mary Brandon? - wyszeptała prawie niemo, ale wystarczająco głośno, by zostać usłyszaną przez wampirzycę.
- Pani Blackwood, jaki się pani czuje? Zapytała Alice, podchodząc do łóżka. Ujęła ciepłą dłoń staruszki i delikatnie się do niej uśmiechnęła. Kobieta w reakcji na zimno wysunęła swoją rękę z uścisku i włożyła pod nakrycie. Na jej twarzy zagościł przepraszający uśmiech.
- Jesteś strasznie zimna, dziecko. Czy ja jestem już w niebie?
- Nie, jest pani w szpitalu. Przeszła pani skomplikowaną operację, ale wszystko będzie dobrze. Wraca pani do zdrowia. - Chora posmutniała. Widocznie była zmęczona życiem, samotnością i perspektywa nieba była tym, na co czekała.

To była najtrudniejsza rozmowa, jaką Alice kiedykolwiek przeprowadzała. Musiała wytłumaczyć staruszce, że jest tą, za którą ona ją bierze. Lilianne ułatwiła jej sprawę – nie zadawała żadnych pytań. Powiedziała, że na świecie jest wiele zjawisk, których nie można wyjaśnić słowami, a ona jej wierzy. Zimna skóra, złote oczy, sińce pod oczami, blada niemal biała karnacja – te spostrzeżenia naprowadziły babcię na pewną teorię. Mówiła, że postrzega Alice, do której zwracała się per Mary, jako widocznego i namacalnego ducha, a jej obecność na pewno była nie bez znaczenia. Bóg najwidoczniej chce, aby w jakiś sposób zrehabilitowała się za swoje złe uczynki. W rzeczywistości kobieta nie miała się czego obawiać. Dopuściła się małych grzechów jak każdy człowiek skłonny do błędów, ale możliwość spełnienia dobrego uczynku wprawiała ją w dobry nastrój i dawała nadzieję na odkupienie.

- Widzisz, Mary, wszystko było dobrze do twoich ósmych urodzin. - opowiadała kolejnego dnia. - Byłaś dzieckiem z bogatą wyobraźnią. Uwielbiałam się z tobą bawić. Często opiekowałam się tobą i Cynthią, gdy wasi rodzice wychodzili na przyjęcia czy spotkania. Malowałaś przepiękne obrazki. Za każdym razem, jak nie było ich w domu, tworzyłaś nowe dzieło dla taty, a on wieszał je w swoim gabinecie nad biurkiem. Bardzo cię kochał. Cynthia była ulubienicą mamy, ale pani Lydia traktowała was po równi. Z Cynthią wiązała jednak większe nadzieje, bo ona przejawiała talent aktorski, a bycie gwiazdą stanowiło niespełnione marzenie twojej matki. W dzień przyjęcia urodzinowego urządziłaś w domu niezłą awanturę. Krzyczałaś, że spalą szkołę, mówiłaś, że twoja koleżanka z ławki idzie przez ogień z popaloną twarzą. Twój płacz przerwał rozmowy dorosłych. Dostałaś ataku histerii i bardzo trudno było cię uspokoić. Na przyjęciu gościli najważniejsi politycy i panie działające wraz z twoją mamą w fundacji charytatywnej. Przyjęcie skończyło się przedwcześnie, ale nie to było najgorsze. Następnego dnia spłonęło prawe skrzydło szkoły, a źródło ognia miało miejsce w sali, w której odbywały się lekcje twojej klasy. Koleżanka z ławki, choć ją uratowano, miała spaloną twarz i przeszła wiele operacji. W mieście wybuchnęła wrzawa. Plotkowano, że jesteś małą czarownicą, a twoja rodzina to pewnie wariaci.
Pani Brandon popadła w depresję, ojciec zaś milczał. Cynthia, wybacz jej Mary, odwróciła się do ciebie plecami. Nie rozmawiała z tobą, bo z twojego powodu straciła koleżanki. Szczęście w nieszczęściu znaleziono podpalacza i oczyszczono twoją rodzinę z podejrzeń o czarną magię. Wydawało mi się śmieszne, że w dwudziestym wieku pokutowało jeszcze przeświadczenie o istnieniu czarownic i wiara w zabobony. Afera przycichła, ale ty zamknęłaś się w sobie. Mało mówiłaś, a jeśli już się odzywałaś, to opowiadałaś o tym, co dopiero się wydarzy.
Widzisz, dla twojej mamy ważna była reputacja. Chciała sławy, ale nie tej złej. Pragnęła być wzorem do naśladowania, mieć idealną rodzinę, odnoszącego sukcesy męża, zdolne córki. Miała to wszystko, ale twoje wizje przyszłości zakłócały porządek, jaki sobie obmyśliła. Nie mogła mieć szalonego dziecka, które opętał diabeł. Doprowadziła do tego, że umieszczono cię w szpitalu na oddziale psychiatrycznym. Po roku oddano cię do szpitala zamkniętego. Nawet nie wiem gdzie. Nie chciała o tym mówić, a wszystko odbyło się w wielkiej konspiracji. Wykorzystała znajomości i zrobiła to za plecami twojego ojca. Odtąd żyli pod jednym dachem, ale osobno. Pan Brandon nie potrafił odejść od żony, ale nie mógł jej kochać po tym, co zrobiła.
Przepraszam, dziecko, że ci to mówię, ale...

Słowa kobiety ledwo dochodziły do wampirzycy. Siedziała sztywno, nie poruszając nawet powieką, wpatrzona w przeciwległą ścianę. Lilianne Blackwood opowiadała historię jej rodziny już drugi dzień z rzędu. Opowieść miała piękny początek, ale nie była tym, czego oczekiwała Alice. Liczyła na to, że jej dzieciństwo niosło ze sobą radość i sceny podobne tej, którą sobie przypomniała – o babce piaskowej. Tak bardzo chciała móc zapłakać.

… musisz poznać całą prawdę. Te dobre i złe strony przeszłości, abyś mogła docenić to, co masz teraz. Widzę, że kochasz i jesteś kochana. Bóg dał ci drugą szansę oraz wspaniały dar, którego nie mogli zrozumieć twoi bliscy. Myśleli o sobie, zapominając o najważniejszych wartościach – o akceptacji i bezwarunkowej miłości. Twój tata odpokutował błędy, matka umarła nagle na zawał, siostra została aktorką, ale nie osiągnęła sławy, o jakiej marzyła. Alice, teraz możesz być sobą. Zostaw Mary Brandon duchom Biloxi.

Alice. Alice Cullen poczuła ulgę. Poznała aż nadto bolesne szczegóły swojego życia i nagle zaczęła postrzegać wampirzą długowieczność jako dar dany nielicznym. Carlisle był cudownym ojcem, którego było jej brak. Esme nigdy nie pokazała jej krzty niezadowolenia. Akceptowali ją taką, jaka była.

- Jasper, wracam do domu. Kocham cię, skarbie – powiedziała przez telefon, stojąc w hali odlotów małego lotniska.

Alice nie zapomniała o staruszce. Zapewniła jej miejsce w bardzo dobrym domu opieki, gdzie Lilianne dożyła szczęśliwe sędziwego wieku stu ośmiu lat.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Wto 22:25, 09 Lut 2010 Powrót do góry

(pocztówkę dzisiaj komentuję. mam nadzieję, ze tu jeszcze wrócę żeby skomentować coś jeszcze)
widzę w podpisie, że twój wen niepocieszony. może sobie podać wenową łapkę z moim.
Patrzę co masz w arsenale, widzę moją ukochaną, ubóstwianą Italię w tytule, czytam.
w pierwszej chwili myślałam, że to będzie typowy świąteczny obrazek z serii: święta u kogośtam, o tyle chwytliwy, że u biednej samotnej Leah. A potem ta kartka od Aro. Na marginesie, uśmiechnęłam się tutaj szeroko - cały wujek Aro. Kartka Bożonarodzeniowa xD I już przysunęłam się do ekranu, podnosząc się z dotychczasowej półleżącej pozycji. I już mnie miałaś - pomysłem. Styl od początku mi się podobał, ładnie wyważony, elegancki, bez potknięć. Ale kupiłaś mnie sobie pomysłem.
To gdzie ten ciąg dalszy?!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 11:59, 10 Lut 2010 Powrót do góry

Jak zobaczyłam tego smutnego, niepocieszonego wena w podpisie, pomyślałam sobie: idę do kawiarenki zobaczyć co tam u Pernix.
Przeczytałam pierwszą miniaturę „Lustrzane odbicie”, dlatego, że była pierwsza a ja już powinnam wychodzić, ale uparłam się odrobinę wesprzeć twojego wena.
Historia Leah. Hmm… Coś dla mnie. Osobiście darzę większą sympatią wilki niż wampiry, a postać Lei została potraktowana przez Meyer, moim zdaniem, w sposób krzywdzący.
Przecież to fajna, silna dziewczyna która musi zmagać się z piętnem zmiennokształtności jako jedyna kobieta w La Push.
Twoja miniaturka ukazuje to w sposób odarty całkowicie ze złudzeń. Lubię taką Leę i mi jej strasznie szkoda. Najpierw Sam, którego kochała a potem Jake, jedyny przyjaciel zostają omamieni magią wpojenia. Szczerze, to wpojenie jak dla mnie zakrawa na jakąś lekką paranoję lub opętanie. Dobrze napisałaś, że robi ludziom papkę z mózgu. Sam i Jacob po wpojeniu zachowują się nie jak dwa groźne wilki tylko jak głupie cielaki, prowadzone na postronku. Nie ubliżając cielakom.
Podobał mi się ten tekst. Ciekawie opisałaś emocje Lei towarzyszące jej w każdym z ważniejszych momentów w życiu. Uzupełniłaś to, czego w sadze mi brakowało. Punktu widzenia wilczycy.
Co do szczegółów: podobało mi się bardzo, jak opisałaś reakcję Lei na pierwszą przemianę Sama; ich wspólna (druga noc) też jest jedną z moich ulubionych scen. Namiętność między nimi opisana w sposób subtelny, a jednocześnie taki, że można dostrzec ogień pożądania łączących tą dwójkę. No i ostatnia scena, bezbłędna. Te strzępki sukni ślubnej leżące w ogrodzie, aż dreszcz mi przeszedł po plecach.
Wiem, że piszesz Lykainę, do której się przymierzam, żeby przysiąść i przeczytać całość od A do Z. Poza tym na pewno wrócę do twoich mini aby przeczytać „Pocztówkę…”, którą skomentowała wyżej offca.
Zatem pozdrawiam, BB.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Śro 16:52, 10 Lut 2010 Powrót do góry

Wiesz, Julio, czytałam tą mini już przy waszym pojedynku, i jak jest ci wiadomo, oceniłam ją wyżej. Tam jednak nie rozpisałam się za bardzo nad tekstem i chcę to nadrobić tutaj, bo wiem, że wen z powietrza się nie bierze :)
Chciałam ci powiedzieć, że początkowo jak ją czytałam, uważałam, że jest prosta. Nieskomplikowana historyjka, ze szczęśliwym zakończeniem, gdzie nic czytelnika nie zaskakuje. Ale przeczytałam ją i wpadłam.
Podobało mi się jak Alice dociekała prawdy, jak chciała dowiedzieć się czegoś o sobie. Zresztą w jej sytuacji chyba każdy chciałaby poznać prawdę o swoim dzieciństwie, rodzicach, o czymkolwiek, byleby mieć jakiś punkt zaczepienia, bo wokół wszystko jest czarne.
Podobało mi się, jak traktowała staruszkę. Okazała jej wiele serca, mimo że jej nie znała, mimo że była dla niej kimś zupełnie obcym, kimś, kto na dobrą sprawę mógłby nie istnieć, a Alice nawet by o tym nie wiedziała. Jednak staruszka była i okazała się pomocna. Historia, którą opowiedziała, łapała za serduszko. Dwie siostry, tak różne od siebie, oczywiście kochane przez rodziców, ale gdy jedna z nich ujawniła dar, matka odwróciła się od niej. Nie mogła zaakceptować odmienności córki, a mówi się, że miłość rodziców jest bezwarunkowa. To było przykre, to było naprawdę przykre, że dziecko powinno mieć oparcie w matce, a go tak naprawdę nie ma.
Byłam wściekła na Lydie, za to że umieściła Alice w zakładzie zamkniętym. Tak bardzo bała się opinii publicznej, złej reputacji, że nie brała pod uwagę uczuć córki. To było straszne.
Jednakże w tej historii jest szczęśliwy koniec, mamy tak zwany happy end, którym okazuje się dar wieczności. Nie przewidywanie przyszłości, ale to, że Alice dostała drugą szansę. Dostała nową rodzinę, taką, która ją akceptują, taką, która ją kocha bezwarunkowo, bez względu na to, jaka jest.
I za to ci dziękuję. Bo pokazałaś, że można być szczęśliwym, że można czuć się dobrze we własnej skórze, ale potrzebni nam są ludzie, którzy będą nas kochać.

Pozdrawiam :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 23:43, 20 Mar 2010 Powrót do góry

Hey Promyczku.
(offtop) mam nadzieję, że się nie obrazisz? Motylka już przechrzciłam jako Słoneczko, a Księżyc jest zarezerwowany, chyba że wolisz Gwiazdkę? Bardzo lubię nazywać ludzi pieszczotliwymi pseudonimami, szczególnie jeśli nadają im one cechy, które w nich widzę/cenię... ale jeśli Ci to przeszkadza, to daj znać... (/offtop)

Miniatury o Leah są zadziwiające. Naprawdę udało Ci się przekonać mnie do Lei. Lubię ją. I przedstawiasz jej historię w tak ciekawy sposób... Aż miło się czyta.
Poza tym naprawdę pokochałam Twój styl...
Co do "Pocztówki z Italii", to naprawdę ciekawie opisałaś jej wszystkie odczucia. Nie budzi się we mnie współczucie, ale zrozumienie. A to moim zdaniem nie lada wyczyn. Naprawdę w większości przypadków czuje się litość wobec bohatera (jeśli w ogóle coś się czuje), bo nie jesteśmy najczęściej w stanie pojąć, co on tak naprawdę przeżywa. Ja poczułam się jakbym była Leah. Jakby to były moje przeżycia. I sama miałam ochotę zawarczeć na tą pocztówkę od Aro, a potem na Jane i Aleca.
Co zadziwiające, to intencje wampirów - o co tak naprawdę im chodzi? I dlaczego akurat Leah?
Zainteresowało mnie też, co się stało z Sethem, bo nic nie wspomniałaś. Albo po prostu mi umknęło.
I jestem zachwycona postawą Jake'a. Jest naprawdę oddanym przyjacielem. Widać pomiędzy nimi prawdziwą więź. To niezwykłe i cenne. Cieszę się, że tak dobrze to wyeksponowałaś, Promyczku :)

"Pocztówka" to wspaniała miniaturka, ale "Smaki"? To arcydzieło swojego gatunku. Jestem pod wielkim wrażeniem. Nie czytałam wersji pojedynkowej - przyznaję się bez bicia. Ale ta mnie poruszyła. Odkąd pamiętam darzyłam Victorię cichą sympatią. Wydawała mi się po prostu nieszczęśliwą, skrzywdzoną kobietą. Udowodniłaś, że moje wyobrażenie może być realne. Odzwierciedliłaś moje myśli. Jestem niesamowicie zauroczona tą miniaturą. Jest taka gorzka... Tragiczna. Ale przez to właśnie tak wspaniale piękna i dzięki wampirzej naturze tak słodka...
Sama nie wiem, co mogę powiedzieć, bo brak mi słów. Pernix, powinnaś pisać więcej takich tekstów. W sensie, że naprawdę są poruszające i myślę, że mogłyby zwojować niejedno serce. Dowolna bohaterka lub bohater. Nie ważne jakie miejsce i czas. Opis uczuć i przeżyć to coś, co poruszy każdego, kto ma wrażliwą, artystyczną duszę.
Victoria w tym świetle wydaje się jeszcze bardziej dzika, przez to właśnie, że ukazałaś jej zupełnie inną stronę. Pięknie.

I miniaturka o Alice... Nie jest może do końca jasna. No a przynajmniej do mnie nie trafiła tak w pełni. W każdym razie jest ciekawym spojrzeniem na historię Mary Alice Brandon. I staruszka Lilianne - bardzo ciekawa postać. Chyba masz jakiś sentyment do babć, co Promyczku? :) [ale kto by nie miał... za ich miłość, jedzonko i czas dla wnuków...]
Doceniam pomysł, naprawdę. Ale nic nie poradzę, że przekaz jakoś do mnie dotarł jako nie do końca zrozumiały szyfr. Może dlatego, że już późno... Albo po prostu jestem dziwna.

Ostatecznie chcę powiedzieć, że życzę wena.
I niecierpliwie zaglądam tu i tam... Pamiętaj o tym.

Ciao,
dot :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Czw 15:03, 25 Mar 2010 Powrót do góry

Kochane, dzięki za wspaniałe komentarze, które zawsze czytam z wielkimi emocjami.

Offca, ja również kocham Italię... bardzo. Szczególnie południową. Spędziłam tam sporo czasu na wakacjach i zamierzam jeszcze nie raz sięgnąć po Włochy w moich tworach.
BB, bardzo dziękuję za wsparcie wena. To pomaga, choć on się bardzo rozleniwił ostatnio.
Corny, cieszę się, że dostrzegłaś w mojej mini o Alice jakąś głębie. Może nie opisywałam wszystkiego szczegółowo, ale zależało mi na ukazaniu tego, co zauważyłaś: na tym, że każdy z nas chce odnaleźć prawdę o sobie albo tę prawdę o sobie powiedzieć.
Dot., jesteś cudowna. nie tylko, że prawisz mi same komplementy, ale że czytasz i tak ładnie komentujesz, że robi mi się cieplej. Od razu wstępuje we mnie chęć tworzenie, byś przyszła mnie odwiedzić ponownie. Dzięki, Kropeczko (mogę tak do ciebie mówić?).


Na wstępie, dziękuję offcy za, w moim mniemaniu, udany pojedynek. Cieszę się, że do tak określonego tematu udało nam się stworzyć tak różne wersje. Brawo dla offcy za zmienną narację, która była ciekawie zrealizowana. Niedługo wlecę z komentarzem, ale nie obiecuję, kiedy.


Traktat o miłości

Kiedy mama opowiadała mu bajki, wszystko zawsze dobrze się kończyło. Czerwony Kapturek pokonywał wilka i ratował babcię, Śpiąca Królewna została ocalona przez dzielnego księcia, książę rozpoznawał Kopciuszka po idealnie dopasowanym buciku. Niestety rzeczywistość i dorosłe życie udowodniły, że nie wszystkie bajki mają dobre zakończenie. Zdarza się, że rycerz nie zdąży na czas wyrwać pięknej dziewczyn ze szponów okropnego potwora. Zdarza się, że niczego nieświadoma dziewczyna zakochuje się nie w tym potworze, co trzeba. Zdarza się również, że piękna bajka zmienia się nagle w koszmar, a dziewczyna do uratowania pada ofiarą swojego wybawiciela. Niedorzeczne? Być może, a jednak do bólu prawdziwe.


***


Bella nie była pięknością. W zasadzie niczym się nie wyróżniała wśród dziewczyn ze swojego rocznika, a jednak przyciągała mężczyzn jak lep na muchy. Bezwiednie podążali za nią, gotowi przybyć na każde kiwnięcie palcem i pełnić rolę pomocnika, mechanika, przyjaciela czy wybawiciela z każdej opresji. Zadowalali się tym, co im oferowała, złudnie licząc na coś więcej. Niestety coś więcej nie nadchodziło i było osiągalne tylko dla Edwarda Cullena. Obojętnie co zrobił, czym się nie przysłużył – zawsze mu wspaniałomyślnie wybaczała. Zakochany człowiek ma klapki na oczach i chyba najgorsze musi się wydarzyć, by mógł zrozumieć, że jego wybór był podyktowany mrzonką, bo czymże jest miłość?

Miłość jest jak narkotyk. Na początku odczuwasz euforię, poddajesz się całkowicie nowemu uczuciu. A następnego dnia chcesz więcej. I choć jeszcze nie wpadłeś w nałóg, to jednak poczułeś już jej smak i wierzysz, że będziesz mógł nad nią panować. Myślisz o ukochanej osobie przez dwie minuty, a zapominasz o niej na trzy godziny. Ale z wolna przyzwyczajasz się do niej i stajesz się całkowicie zależny. Wtedy myślisz o niej trzy godziny, a zapominasz na dwie minuty. Gdy nie ma jej w pobliżu - czujesz to samo co narkomani, kiedy nie mogą zdobyć narkotyku. Oni kradną i poniżają się, by za wszelką cenę dostać to, czego tak bardzo im brak. A Ty jesteś gotów na wszystko, by zdobyć miłość. (1)

Odkąd przyjechała do małego Forks, zawładnęła jego światem. Dziękował wszystkim duchom leśnym za to, że Charlie Swan przyjaźnił się z jego ojcem. Dzięki temu miał pretekst do spotkań z najcudowniejszą dziewczyną na świecie. Nie dość, że była w jego oczach piękna, to jeszcze przejawiała zainteresowanie motoryzacją, a Matka Natura obdarzyła ją mądrością. Lepszej dziewczyny nie mógłby znaleźć. Zresztą i tak miał małe pole manewru. Wolne Indianki w zbliżonym wieku były jego kuzynkami, nastolatki z sąsiedniego rezerwatu nie podpadały pod jego gust, ponieważ ich plemię miało dziwny zwyczaj, wedle którego wszystkie kobiety nosiły krótko ścięte, ledwo zakrywające uszy włosy, co go całkowicie odrzucało. Podobały mu się tylko długie, najlepiej lekko zakręcone pukle. W Forks nie było lepiej. Choć młode kobiety nie grzeszyły urodą, to samo tyczyło się ich intelektu. Nigdy nie mógł odnaleźć tej wymarzonej. Ładnej, delikatnej, ale mądrej i interesującej osóbki, która dałaby się sobą opiekować. Nie szukał znowuż od tak dawna... Kiedyś sprawy damsko-męskie nie były mu w głowie, ale Bella wszystko zmieniła. Zawładnęła nim całkowicie. Spotykali się co najmniej dwa razy w tygodniu. Spacerowali po plaży, dłubali razem przy jego samochodzie, grali w scrabble i urządzali ogniska z chłopakami z La Push. Bella cały czas z nim flirtowała. Teraz wiedział, że tak właśnie okazywała przyjaźń, ale dla niego drobne gesty wiele znaczyły. Przypadkowe zetknięcie kolan, zderzenie czołami pod maską Rabbita, gdy ona podawała mu klucz francuski. Zabawa smarem, kiedy to nawzajem gonili się po garażu, a na koniec oblewanie zimną wodą z ogrodowego węża i w efekcie widok jej przemoczonej, przylegającej do drobnego ciała koszulki oraz sterczących od zimna sutków. A potem ten spacer po plaży, podczas którego wtuliła się w jego bok i siedzieli zapatrzeni w horyzont oceanu. Odprowadził ją wtedy do furgonetki, trzymając za rękę – nie broniła się przed tym gestem, choć wiedział, że spotyka się z innym. Dostrzegł cień szansy dla siebie, więc postanowił wszystko postawić na jedną kartę. Kiedy otworzył w gentlemeńskim stylu drzwiczki auta, przyparł ją niespodziewanie do samochodu. Następnie ujął delikatną szyję swą mocną ręką i zbliżył wargi do jej malinowych, słodkich ust. Wydawała się być sparaliżowana, lecz po chwili, gdy poczuła dotyk jego spragnionych warg, oprzytomniała i niczym rażona piorunem wysunęła się bokiem spod nacisku chłopaka, by po chwili, najmocniej jak potrafiła, uderzyć go w policzek. Zdezorientowany Indianin odsunął się od samochodu, a szatynka bez słowa odjechała.

...żadna wielka miłość nie umiera do końca. Możemy do niej strzelać z pistoletu lub zamykać w najciemniejszych zakamarkach naszych serc, ale ona jest sprytniejsza - wie, jak przeżyć. Potrafi znaleźć sobie drogę do wolności i zaskoczyć nas, pojawiając się, kiedy jesteśmy już cholernie pewni, że umarła, albo, że przynajmniej leży bezpiecznie schowana pod stertami innych spraw... (2)

Nie odzywała się do niego przez dwa tygodnie, choć on dzwonił codziennie. Spotykał się albo z sygnałem zajętości, albo z bolesną odmową ze strony Charliego, który nie miał pojęcia, co się między nimi dzieje. Dopiero po otrzymaniu listu zrozumiał, że nie miał żadnych szans. Tłumaczyła mu o złym odczytaniu sygnałów, o jej platonicznym, wręcz siostrzanym uczuciu do niego, o tym, że tęskni, ale będą się mogli spotkać, jeśli on zaakceptuje fakt, iż nigdy nie będą razem, bo jej serce należy do Edwarda.
Nie mógł tak po prostu zapomnieć, odkochać się na zawołanie i, jak za pstryknięciem palcami, znów odgrywać rolę przyjaciela.
Czuł, że nie może zabić tej miłości. Zagnieździła się gdzieś w środku i nie pozwalała się unicestwić. Niczym wirus rozprzestrzeniony we wszystkich komórkach, wszystkich członkach ciała, nieomal doprowadzała go do szału. Był całkowicie uwikłany w szponach miłości bez szans na szczęśliwe zakończenie. Ponadto obiekt jego uczuć podlegał temu samemu opętaniu, choć ze szczęśliwszym dla siebie skutkiem. Co mu więc pozostało? Złość? Obrażenie się na cały świat? Krzyk? To tylko półśrodki, które pomagają niczym przeciwbólowa tabletka. Przez krótki czas wydaje się, że objawy zniknęły, odczuwasz ulgę, ale gdy substancja przestaje działać, ból wraca ze zdwojoną siłą. Jedynym wyjściem było zapomnienie. Postanowił jeszcze intensywniej ćwiczyć nad muskulaturą ciała, która i tak była już bardzo imponująca. Naprawiał stare silniki, siedział po nocach w garażu przystosowanym na warsztat i zapominał się dzięki pasji. Zapisał się na kurs taekwondo, by zredukować gniew, pojawiający się na myśl o rywalu. Ponadto patrolował teren rezerwatu, a po nocach uczył się do egzaminu końcowego. Billy nie wiedział, skąd chłopak czerpie siłę – martwił się o syna, bo ten nie dopuszczał go do siebie. Nie pozwalał sobie pomóc. Próba zdławienia uczucia nie miała szans na powodzenie. Miłość - to coś, co czuł do Belli zwane miłością, nie chciało umrzeć, choć próbował z całych sił to stłamsić.

Miłość kpi sobie z rozsądku. I w tym jej urok i piękno. (3)

Rozsądek podpowiadał mu, że najlepszym wyjściem z sytuacji, będzie poszukanie zastępstwa. Czy istnieje substytut miłości? Na początku próbował go znaleźć. Rozglądał się za dziewczyną, która choć trochę będzie podobna do ideału, ale podobieństwo do ideału, czyli Belli było tylko przekleństwem... Poznał Kelly na imprezie w rezerwacie Makah. Kelly pochodziła z Neah Bay i nie była Indianką. Miała coś z Belli – przyciągała przedmioty martwe lub padała ich ofiarą, zabawnie się uśmiechała. Jej twarz okalały fale bujnych brązowych włosów nieco dłuższych niż u Belli, ale pocieniowanych tak, że poszczególne kosmyki wywijały się, przypominając wzburzony ocean. Rumieniła się za każdym razem, gdy na nią spojrzał – takiej reakcji pożądał od Swanówny, ale zadowalał się jej imitacją. Spotykał się z Kelly już przez niecały miesiąc. Ponad godzinne wycieczki samochodem do Neah Bay i tak samo długie powroty skutkowały zaniedbaniem pewnych obowiązków, ale Billy przymykał oko na słabsze stopnie, a koledzy ze sfory brali za niego patrole tak, jak kiedyś on za nich. Wszyscy cieszyli się, że fatalne zauroczenie minęło, a Jacob znalazł sobie wreszcie drugą połówkę.
To co przyjemne nie trwa długo, niestety. Nawet Jake uwierzył, że uleczył się z miłości do wielbicielki krwiopijców i znów będzie mógł się z nią spotykać na gruncie koleżeńskim. Jak bardzo się mylił, przekonał się pewnego wieczora. Zaprosił Kelly do Port Angeles, by świętować ich pierwszą miesięcznice. Śmiał się z dziewczyny, że tak się tym ekscytuje, ale nie pokazał tego po sobie. Dla niego był to dzień jak każdy inny, a uczcić planował wspólny rok razem. Jednak Leah powiedziała mu, że kobiety uwielbiają romantyków i niespodzianki, a wręcz szaleją za mężczyznami, którzy pamiętają o datach, rocznicach, urodzinach i wszelkich dziwnych uroczystościach.

- Cześć, Kelly. Dzisiaj nie mogę do ciebie przyjechać – powiedział przez telefon. - Nie, nie. Nic się nie stało, po prostu mam zaległości w szkole i muszę napisać pracę z historii, żeby podnieść ocenę.
- Nie, głuptasku. Nie mogłaś jej za mnie przygotować. To by było oszukiwanie, prawda?
- Wiem, wiem, że dla ciebie to nic wielkiego, ale wolałbym wiedzieć, co „napisałem”, - zaakcentował ostatnie słowo - żeby nie wyjść na idiotę. Słuchaj kotku, ubierz się jutro ładnie. Przyjadę po ciebie o siedemnastej i wyskoczymy gdzieś, dobrze?
- Nie, nie powiedziałem przecież, że źle się ubierasz – odpowiedział najwidoczniej na pretensje dziewczyny. - Źle się wyraziłem. Chciałem powiedzieć, żebyś założyła coś uroczystego.
- Do jutra, pa. Też za tobą tęsknię, Tak, skarbie, będę punktualnie. Nie, ty się rozłącz. Okej. Buziaki. Pa.

Rozmawianie przez telefon z Kelly Lewis było niekończącym się maratonem, dlatego wołał codziennie spędzić trzy godziny w aucie, słuchając dobrej muzyki, a potem półtorej godziny na kanapie, oglądając film i mając przy sobie nic nieoczekujące delikatne, ciepłe ciało kobiety. Nie czuł się wtedy samotny. A poza tym często zostawał na kolacji, co sobie chwalił, bo pani Lewis była najlepszą kucharką, jaką znał. Nawet zapiekanki Belli nie mogły konkurować z jedzeniem serwowanym u Lewisów.
Jutro wielki dzień. Dziwne było to, że Jake, choć uznawał Kelly za swoją dziewczynę, a ona traktowała go jak własnego chłopaka, nigdy jej nie pocałował. Przytulali się, trzymali za rękę, wygłupiali, ale nigdy nie doszło do przypieczętowania związku całusem. Być może powodem były traumatyczne doświadczenia po pierwszym pocałunku. A może bał się, że wszystko, co udało mu się zbudować - to życie po życiu runie jak domek z kart, jak drewniana chatka bez fundamentów. Postanowił, że musi się przemóc. Kelly smutniała za każdym razem, kiedy się wymigiwał od tego intymnego zbliżenia. Czas przejść na następny poziom – zaryzykować, spróbować. Zaplanował, że skorzysta z okazji miesięcznicy. Zabierze ją do restauracji, kupi kwiaty, a potem pójdą do samochodowego kina na jakiś romantyczny film i wtedy ją pocałuje.
Wszystko szło zgodnie z zamierzeniami, do czasu gdy, wychodząc z restauracji, nie wpadli na Bellę i Edwarda.
Krótka niezręczna cisza, sztuczna wymiana życzliwości i lekko tlący się w nim płomień nadziei został zdmuchnięty. Kelly wyczuła zamianę w jego zachowaniu, ale starała się tego nie okazywać. W kinie samochodowym przysunęła się do niego, a on objął ją ramieniem. Trwali tak, wyczuwając napięcie między sobą. Obróciła delikatnie jego głowę i złożyła pocałunek na gorących wargach. Odwzajemnił pieszczotę ze zdwojoną siłą, całował tak intensywnie i natarczywie, jakby zaraz miała zniknąć. Odsunęła się lekko, by nabrać powietrza.
- Spokojnie, nie ucieknę. - Wzięła głęboki oddech i postanowiła odważyć się na wyznanie. - Chyba się w tobie zakochałam, Jake.
- Ja w tobie też, Bello – odparł, nie zastanawiając się, co mówi, a ona trzasnęła drzwiczkami i uciekła. Szybko ją dogonił – szamotała się, płakała, krzyczała. W końcu uspokojona dała się odwieść do domu. Oboje milczeli. On nie wiedział, jak załagodzić sytuację. Wyjaśnienia, że to tylko przejęzyczenie były bezzasadne. Ona nie chciała nic mówić. Nie widziała sensu. Jake nie był jej. Nigdy.
- Żegnaj, Black. I proszę, nie pojawiaj się więcej w Neah Bay. Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć – odparła na odchodnym, dławiąc łzy. Nawet na niego nie spojrzała.

Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie.(4)

Nie można znaleźć substytutu miłości. Ona sama w sobie jest nie do podrobienia. Wystarczyło, że raz ją zobaczył. Zakazany owoc. Niespełnione marzenie.

A potem tylko sen, sen i sen. Nicość i marazm nie do przezwyciężenia.

Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu.(5)

Jake po fazie alienacji, postanowił zaakceptować wybór swojej miłości. Miesiącami bił się z własnymi myślami. Nie mógł jej zmusić do odkochania, nie mógł przekonać, by kochała jego. Jedyne co mu pozostało, to czerpać radość z jej szczęścia, zapominając o sobie. Powoli odbudował relację z Bellą. Założył maskę, choć teatr, w którym grał, nie był mu przychylny. Ale grał dobrze. Tak dobrze, że zyskał jej zaufanie i znów mógł mieć ją dla siebie przez kilka godzin w tygodniu. Czasem w weekendy, gdy jej chłopak wyjeżdżał na polowanie, a ona nie miała nic do roboty. Idylla trwała do czasu.

Pewien indiański chłopiec zapytał kiedyś dziadka:
- Co sądzisz o sytuacji na świecie?
Dziadek odpowiedział:
- Czuję się tak, jakby w moim sercu toczyły walkę dwa wilki. Jeden jest pełen złości i nienawiści. Drugiego przepełnia miłość, przebaczenie i pokój.
- Który zwycięży? - chciał wiedzieć chłopiec.
- Ten, którego karmię - odrzekł na to dziadek. (6)


Od miłości do nienawiści droga jest krótka. Black przekonał się o tym na własnej skórze, bo to drugie uczucie zawładnęło nim kompletnie, kiedy najmniej się tego się nie spodziewał. Bella oświadczyła mu, że spodziewa się dziecka z pijawką. Ich ślub zniósł z wielkim bólem. Wiedział, że coś się skończyło, że symbolicznie złączyła się z wampirem jeszcze ciaśniej, ale dziecko? Dziecko zawsze zmieniało rzeczywistość wokół. Znienawidził Bellę, gdy postanowiła urodzić potomka Edwarda. Ciąża przebiegła nienaturalnie szybko i bardzo osłabiała dziewczynę. Była cieniem człowieka. Mimo złego stanu, nie pozwalała tknąć swojego brzucha. Jeszcze bardziej niż jej nienawidził tego, co w niej rosło i wysysało wszystkie siły. Nienawidził Edwarda, za to, że na to pozwalał, stojąc bezczynnie z tym swoim tępym bólem na twarzy. Nienawiść w nim zwyciężała i choć służył Belli ciepłem oraz pomocą, równocześnie brzydził się nią i tym, jak się zachowywała, altruistycznie myśląc o nienarodzonym potworze.
Tej nocy mu się śniła. Przechadzała się boso po zroszonej trawie. Lekki, poranny wiatr podwiewał jej delikatną, białą suknię, odsłaniając zgrabne nogi. Szła w jego kierunku uśmiechnięta. Gdy odwzajemnił uśmiech, pobiegła do niego z rozpostartymi rękami, ale po chwili, właśnie gdy miał ją wziąć w ramiona, niebo poczerniało i zagrzmiało. Zmieniła się w bestię o długich kłach. Cała sina wiła się po ziemi, diabelsko rycząc. Ten obraz zbudził go nagle. Usiadł na łóżku i ściągnął przez głowę spocony podkoszulek. W myślach kołatało mu się najgorsze. Bał się, że została wampirem. Nie dbając o ubranie, wyskoczył przez okno i czym prędzej pobiegł do Cullenów. Stanął na ganku - deszcz spływał po jego ciele strumieniami, a z włosów skapywały duże krople, tworząc sporych rozmiarów kałużę.
Nie zdążył zapukać, a odrzwia uchyliły się i stanął przed nim Edward.
- Urodziła, ale nie możesz jej zobaczyć – powiedział wampir. - Żyje... Już inaczej, ale żyje. Oboje żyją – ona i mój syn.

Śmierć jest minimum. Minimum wszystkiego. Podczas tych godzin, gdy jesteś tak blisko drugiej osoby, z dwojga niemal stajecie się jednym... Minimum... Miłość jest śmiercią: śmiercią odrębności, śmiercią dystansu, śmiercią czasu. (7)

Belard. Tak miał na imię syn jego ukochanej. Zobaczył ich dopiero po miesiącu. Bella była inna. Nie była już tą Bellą, którą znał i kochał. Wypiękniała i bardzo szybko doszła do formy po męczącej ciąży, ale wraz z przemianą zatraciła siebie. Czerwone oczy porażały go bólem. Jakby chciała mu powiedzieć, że go przeprasza za to, kim jest. A stała się wrogiem. Była powodem złamania paktu. Natomiast jej dziecko - silny chłopiec o zielonych oczach, z czupryną rudych loków - zagrożeniem. Czy na pewno zagrożeniem? Raczej niewiadomą. Niepokojącym odmieńcem, hybrydą o nieodgadnionych możliwościach.
Plemię zadecydowało. Muszą zginąć lub odejść bezpowrotnie.

Zaatakował ją znienacka. Chwycił za ramię, gdy beztrosko bawiła się z trzymiesięcznym chłopcem, który wyglądał jak półtoraroczne dziecko.
- Idziesz ze mną albo małemu coś się stanie – zagroził ostro. Nie musiała się go obawiać.
W sytuacji jeden na jeden był bez szans, ale z szacunku do ich przyjaźni zgodziła się niepewnie, bazgrząc coś w pośpiechu na chusteczce, którą zostawiła w plecaczku obok syna. Dała się prowadzić głęboko w las, lecz oglądała się na niczego nieświadome dziecko, dopóki drzewa całkowicie nie przysłoniły widoku polany. Mały jak gdyby nigdy nic bawił się dalej piłką.
- Czego chcesz, Jacob? Zostaw nas w spokoju. Nic już nie zmienisz.
- Mylisz się. Tak bardzo się mylisz.
- Jestem od ciebie silniejsza.
- Wiem to, ale nie potrafisz wykorzystać swej siły. - Przygarnął ją do siebie i mocno objął od tyłu, przytrzymując nadgarstki. Owionął nim nieprzyjemny słodkawy zapach. Pachniała śmiercią. W jakimś sensie była już martwa, a on zaraz ukróci jej cierpienia długowieczności. - Mogliśmy być razem. Mogłaś być zwykłą dziewczyną, cieszyć się życiem, słońcem, upływem lat, które odznaczałyby się na twoim ciele, a jednak wybrałaś go i wieczne życie w mrozie i cieniu, bez bliskich, z namiastką rodziny. Ciągle młodej i ciągle udającej. Nie jesteś już sobą, Bells. Twoje dziecko umrze. Nie chcę, żebyś oglądała jego śmierć. Umrzemy razem. Tu i teraz. Ta jedna chwila będzie należała do nas. - Wyrwała mu się z uścisku i kopnęła w piszczel. Black zawył w bólu.
- Po moim trupie! - krzyknęła i rzuciła się na niego. W jakimś sensie powtórzyła to, co on mówił. Indianin natychmiast zmienił się w wielkiego wilka i zaganiał ją w stronę skalnej ściany. Rzucił się do jej szyi, robiąc unik przed ciosem i wgryzł się w twardą skórę. Trzymał w uścisku, dopóki nie przestała się wić, a potem odgryzł spory kawał mięsa, odrzucając go na bok. Ponownie przybrał ludzką postać, po czym szybko rozniecił ognisko, do którego wrzucił odgryziony kawałek kobiety. Wiedział, że ma już niewiele czasu. Chwycił wampirzycę i wszedł z nią w ogień. Tulił do siebie i głaskał po włosach.
Czuł swąd palonych włosów i słodki dym unoszący się z ciała niedoszłej kochanki. Jego gorąca skóra długo opierała się płomieniom muskającym umięśnioną sylwetkę, a słone łzy nie zdążyły spłynąć po policzkach nawet o milimetr, od razu wysuszając się w gorącej temperaturze. Robił się coraz słabszy, martwa Bella niemal wypadała mu z rąk. Ostatkiem sił przygarnął ją do siebie. Nie wydał żadnego głosu. Uśmiercił ich czas. Uśmiercił miłość, która miała szansę się zrodzić, gdyby nie piękny, nieśmiertelny ideał. Teraz to było nieistotne.
W oddali rozbrzmiewał donośny krzyk, biegnącego w stronę dogorywającego ogniska mężczyzny.

________

(1) Na brzegu rzeki Piedry usiadłam i płakałam... Paulo Coelho
(2) Poza ciszą Jonathan Carroll
(3) Pani Jeziora Andrzej Sapkowski
(4) Jan Twardowski
(5) Vincent van Gogh
(6) autor nieznany
(7) Dziecko na niebie Jonathan Carroll
Cytaty pochodzą ze strony internetowej: [link widoczny dla zalogowanych]
Zachowano oryginalną pisownię, bez weryfikacji poprawności Wink



* ciekawostka o Belardzie, której nie mogłam podać w pojedynku, ponieważ niektórzy by mnie mogli od razu po tym poznać.
Zawsze zastanawiałam się, co by było, gdyby Bella urodziła syna ze swoich snów i Jacob nie wpoiłby się w niego. Laughing
Myślę, że rezultat byłby zbliżony do mojego zakończenia, czyli nie byłoby happy endu.
Dodatkowo imię połączyłam na sposób Belli. jest złożone z jej imienia BELla i jego EdwARD, ale dodatkowo, jak często u mnie ma drugi rodowód - łaciński.
bellum, i to wojna, bitwa
ardeo, ere - świecić, błyszczeć
adruus, a, um - wysoki (do wzrostu, jaki mieć będzie kiedyś)
i włoski:
bello to piękny przecież.

Kusi mnie napisanie miniatury o Belardzie, ale nie wiem jeszcze, czy to ma sens. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Sob 16:07, 27 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 13:23, 27 Mar 2010 Powrót do góry

Promyczku, oczywiście, że możesz mnie tak nazywać :)

A "Traktat o miłości" jest piękny. Niesamowity. Naprawdę mam łzy w oczach...
Nie wyobrażałam sobie nigdy, jak czuł się Jake. Opis jego uczuć napisany przez Steph do mnie nie dotarł. Miałam to gdzieś. Interesowałam się, co czuł Edward, ale teraz wiem, że Jacob jest skomplikowaną postacią, tak naprawdę ciekawszą nawet od Edwarda. I czytanie o jego emocjach powaliło mnie na kolana.
Sama nie wiem, jak to opisać. Aż się wierzyć nie chce, że przez taki krótki tekst można przekazać tak wiele. Opisałaś miłość z tylu stron... I ból, i piękno, i radość, i wściekłość... Wszystko, czym jest miłość. Bez względu na to czy powinna tym być, czy nie...
Pernix, Twoja miniaturka mogłaby być całym opowiadaniem. I tak nawet wygląda w moim wyobrażeniu.
Najbardziej zachwyciła mnie końcówka - całkowity "wyciskacz łez", ale w jak najbardziej pozytywnym znaczeniu. Bella i Jake umierający razem... Samo piękno.
A tym mężczyzną biegnącym do ogniska był Ed?
Miał nadzieję na ratunek ukochanej?
Początek też jest niezwykły. Ukazujesz, że Bella jest dość samolubna. Tyle osób zrobiłoby dla niej tak dużo, a ona widzi tylko Edwarda... Dla mnie jest niewdzięczna.
Ech, ocena czytelnika.
W każdym bądź razie, jeśli napiszesz coś o małym Belardzie, to jestem chętna przeczytać. To by mnie interesowało, bo Nessie nigdy nie lubiłam... I chętnie przeczytałabym coś o dziecku Cullenów, które nie jest dziewczynką... (takie spaczenie...)

Cieszę się bardzo, że dostałaś dzięki mnie natchnienia.
Postaram się zawsze dodawać Ci weny.
Ciao,
dot. vel Kropeczka :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
offca
Zły wampir



Dołączył: 18 Paź 2008
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: szóste niebo

PostWysłany: Sob 13:45, 27 Mar 2010 Powrót do góry

oj Pernix, a mnie kusi założenie, że i w tej sytuacji Jacob by się wpoił xD To dopiero byłoby intrygujące Cool Ale ja jestem spaczona przez AIEK, proszę nie zwracać na to uwagi Wink

W każdym razie miło było się pojedynkować z takim ciekawym tekstem :) Co prawda posądzam Jacoba o jakieś głębokie zaburzenia psychiczne, skoro dokonał samospalenia, no ale głębia dramatu... Cytaty robią wrażenie, choć chyba ich przydużo. Całość bardzo ładnie napisana, przyjemnym stylem, a i pomysł zasługuje na uwagę :)

Pozdrawiam serdecznie,
o. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 14:39, 27 Mar 2010 Powrót do góry

Dziewczyny, dzięki za komentarze.

Tak skrajnie można zrozumieć i odebrać ten tekst. Niektórym wydawał się on poszatkowany i niedopracowany, tymczasem ja plan na tę mini miałam opracowany skrupulatnie i celowo dobrałam takie i nie inne, i w takiej, a nie innej ilości cytaty o miłości. Każdy cytat symbolizował inny odcień miłości, inną fazę. Przeszłam od zakochania, fascynacji, po wyparcie, szukanie substytutu, przyjaźń i zrozumienie, a na końcu nienawiść. Nienawiść, która cały czas była bliska miłości. Jacob nie mógłby żyć bez Belli, dlatego umarł wraz z nią. Mógł ją mieć na tę krótką chwilę. Była w pełni jego, gdy połączyła ich śmierć.
Może jestem zbyt przesadna, ale tak już mam. Scenę z paleniem miałam w głowie od początku, gdy wymyślałam fabułę utworu, którego celem było przecież uśmiercenie Belli.
Ty, owieczko, ubiłaś ją rękami Jake'a w afekcie, u mnie była wspólna śmierć w ogniu, bo Jake w mojej wizji nie potrafiłby żyć z inną kobietą, bez Belli. Może byłoby lepiej, gdybym mogła rozpisać jeszcze co nieco niektóre fragmenty, ale niestety po raz pierwszy ograniczyła mnie maksymalna ilość stron w warunkach. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Sob 15:53, 27 Mar 2010 Powrót do góry

Pamiętam, że oceniałam ten pojedynek. Pamiętam, że ten tekst mi się nie podobał. Ani pomysł ani wykonanie. Ciekawą ideą było wprowadzenie tych cytatów i faz miłości, o których wspominałaś, Pernix, ale opisanie tych uczuć pozostało w moich oczach jedynie w fazie planów.
Wiem o pewnych okolicznościach łagodzących, ale nie zmieniają one mojej opinii o tym tworze, a jedynie utwierdzają w przekonaniu, że potrafiłabyś napisać to lepiej. I jedyne co mogę, to w to wierzyć.

Aż sprawdziłam swój komentarz i chyba co do stylu nie będę więcej komentować, bo wyraziłam się dość... no, wyraziłam się. Końcówka jest niejako "szczytową" częścią tego utworu. Pochlebiam sobie, że zgadłam, że to jedyny fragment, na który miałaś od początku pomysł, widziałaś to swoimi oczami. To tak wyraźnie czuć... Co do postaci - Jacob 'płytki facet' na pewno gorszy niż u Meyer. Bella-ideał, coś koszmarnego.
I proszę o wyjaśnienie: Owinął nim nieprzyjemny słodkawy zapach. - w życiu się nie spotkałam z takim wyrażeniem Shocked , więc budzi moje wątpliwości...
Przepraszam, chciałabym napisać coś dobrego, ale nic takiego tutaj nie widzę. Piszesz poprawnie, ale to opowiadanie nie zachwyca mnie ani trochę.

Chyba powinnam przeczytać inne Twe twory - może nadrobię wieczorem. Mam nadzieję, że znajdę na to chociaż troszkę czasu.


btw. Pomysł z Belardem - jeśli opowiadanie, które napiszesz, będzie lepsze od tego... ach, niewątpliwie będzie lepsze. Trzymam kciuki :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Sob 16:06, 27 Mar 2010 Powrót do góry

zgredek napisał:

I proszę o wyjaśnienie: Owinął nim nieprzyjemny słodkawy zapach. - w życiu się nie spotkałam z takim wyrażeniem Shocked , więc budzi moje wątpliwości...
Przepraszam, chciałabym napisać coś dobrego, ale nic takiego tutaj nie widzę. Piszesz poprawnie, ale to opowiadanie nie zachwyca mnie ani trochę.

Chyba powinnam przeczytać inne Twe twory - może nadrobię wieczorem. Mam nadzieję, że znajdę na to chociaż troszkę czasu.


btw. Pomysł z Belardem - jeśli opowiadanie, które napiszesz, będzie lepsze od tego... ach, niewątpliwie będzie lepsze. Trzymam kciuki :)


Miało być owionął, nawet w "korekcie" przed wstawieniem do Kawiarenki, nie zauważyłam. Zgredku, spoko. No przecież nie usatysfakcjonuje wszystkich. Wiem o tym. Daję Wam tylko do zrozumienia, że wizję swoją zrealizowałam na tyle, na ile wystarczyło mi stron. Gdybym nie musiała tak wszystkiego zaciaśniać, może byłoby nieco inaczej. Ale jest, jak jest, a ja z reguły nie poprawiam treściowo czegoś, co jest już dla mnie skończone (wyjątkiem były Smaki)

Będzie mi miło, jak przeczytasz coś jeszcze. A ta mini o Belardzie... może kiedyś. Na razie kończę moje opowiadanie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
AngelsDream
Dobry wampir



Dołączył: 17 Sty 2009
Posty: 591
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 108 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 16:13, 28 Mar 2010 Powrót do góry

Od dawna jestem Ci dłużna jakiś sensowny komentarz i uważam, że najwyższa pora, żeby choć trochę się z tego wywiązać. Uprzedzam, że moja wypowiedź będzie miała specyficzną, na pierwszy rzut oka chaotyczną, budowę. Postaram się od szczegółu przejść do ogółu, niczego nie pomijając, choćby miało wyjść tekstu na dwie strony. Usiądź wygodnie, niczego się nie bój i pozdrów ode mnie wenę.

Cytat:
Zdarza się, że niczego nieświadoma dziewczyna zakochuje się nie w tym potworze, co trzeba.


Jedyne zdanie z wstępu, które mnie zainteresowało. Które zabrzmiało według mnie tak jak powinno - bez zgrzytów, bez zbędnego motania czytelnikowi w głowie. Oczywiście miniaturę już zakończyłaś, więc nie ma mowy o poprawkach, ale początek nie był zachęcający. Myślę, że za jakiś czas będę pamiętać z niego tylko to jedno zdanie. Brzmi tak cudownie ironicznie, że nie wnikam, czy na pewno było zamierzone. Nie musiało być - ważne, że wyszło.

A dalej? Dalej jest dziwnie. Trochę za dużo patosu, może własnych przemyśleń, a może po prostu chęci, by dotrzeć do sceny, którą chcesz opisać. Celowo szatkuję sobie ten tekst, żeby w ocenie było jak najwięcej obiektywizmu, bo chciałabym, żeby naprawdę na coś Ci się przydała - tak, to te notatki z Worda. Ostrzegałam. Mam tylko nadzieję, że nie będziesz zła. Nie lubię takiej Belli - nie rozumiem, jak można chcieć kogoś tak nijakiego i bez wyrazu. Kogoś, kto ma tak kompletnie rozmyte kontury, kto potrzebuje wiecznego ratowania i pomocy. Bezradność jest szara, a może nawet przezroczysta. Pierwszy cytat jest bardzo trafny i prawdziwy, chociaż nie zawsze zgadzam się z zachwytami na temat tego konkretnego autora, ale to sprawa poboczna, na całą pracę magisterską, jeśli ktoś się uprze.

Cytat:
Bella cały czas z nim flirtowała. Teraz wiedział, że tak właśnie okazywała przyjaźń, ale dla niego drobne gesty wiele znaczyły. Przypadkowe zetknięcie kolan, zderzenie czołami pod maską Rabbita, gdy ona podawała mu klucz francuski. Zabawa smarem, kiedy to nawzajem gonili się po garażu, a na koniec oblewanie zimną wodą z ogrodowego węża i w efekcie widok jej przemoczonej, przylegającej do drobnego ciała koszulki oraz sterczących od zimna sutków. A potem ten spacer po plaży, podczas którego wtuliła się w jego bok i siedzieli zapatrzeni w horyzont oceanu.


Jake to takie dziecko. Kompletnie "czyste", nieskalane, a to, co robi Bella jest przecież typowe. Prawie książkowe. Jeśli spytać jakiegokolwiek mężczyznę skrzywdzonego przez kobietę, co sądzi o płci pięknej, na pewno wspomni w końcu o gierkach. O zabawie w kotka i myszkę. O "chcę, ale się boję" albo "wcale nie chcę, tylko ty tak wszystko postrzegasz, ty prymitywie". Zdecydowanie, z całym naciskiem nadal nie lubię Belli w takim wydaniu. I uważam, że jest szablonowa i nijaka. Podkreślam jednak, że wcale nie jest to wadą tekstu. A Jacob to jeszcze taki mały chłopiec, który zauroczył się po sam czubek nosa i myślę, że przedstawiłaś to naprawdę z przekonaniem i pomysłem, chociaż ma to na pewno cechy przerysowania, ale czy nie tak wygląda ta pierwsza miłość?

Cytat:
Dopiero po otrzymaniu listu zrozumiał, że nie miał żadnych szans. Tłumaczyła mu o złym odczytaniu sygnałów, o jej platonicznym, wręcz siostrzanym uczuciu do niego, o tym, że tęskni, ale będą się mogli spotkać, jeśli on zaakceptuje fakt, iż nigdy nie będą razem, bo jej serce należy do Edwarda.
Nie mógł tak po prostu zapomnieć, odkochać się na zawołanie i, jak za pstryknięciem palcami, znów odgrywać rolę przyjaciela.


Prawda? Ech, to takie częste. Teraz pewnie naruszę jakąś świętą granicę, ale prawda jest taka, że część pań ma tendencje do podświadomego poszukiwania i przygotowywania sobie "wyjścia awaryjnego".

Z jednego z artykułów do przeczytania w sieci:
Cytat:
Wiedza ta nie jest skomplikowana i oto zupełnie za darmo otrzymujesz ją dziś od nas w prezencie – kobiety odchodzą od mężczyzn jedynie wtedy, gdy za drzwiami czeka na nie już inny mężczyzna. Tak jest zawsze i zasada ta nie została złamana nigdy. Jeśli ktoś wierzy, że jest inaczej, to sam jest sobie winien i niech nie liczy na to, że ktokolwiek będzie go potem żałował albo mu współczuł.


A Jake nie ma szans wygrać ze swoim uczuciem właśnie dlatego, że z nim walczy. Im mocniej walczy, tym więcej w nim emocji.

Sytuacja z Kelly była do przewidzenia. Żeby coś skończyć, trzeba rozwikłać daną sytuację, a nie tylko zmienić obiekt westchnień. Szkoda tylko uczuć dziewczyny, tym bardziej, że wykreowałaś ją na raczej mało pewną siebie, szukającą akceptacji i potwierdzenia własnej wartości.

I oto wszystko nabiera tempa. Jacob podejmuje decyzję, trwa przy swojej ukochanej, czerpiąc z sytuacji tyle, ile tylko można. Kocha i nienawdzi, bo tylko z wielkiej miłości może urodzić się nienawiść. Odważyłaś się na ciekawe rozwiązanie. Pakt zostaje zerwany, Cullenom rodzi się syn, nie ma wpojenia, nie ma powodu do zawarcia pokoju. I tylko jednego nie rozumiem: czemu rodzina nie uciekła?

Cytat:
Plemię zadecydowało. Muszą zginąć lub odejść bezpowrotnie.


Chyba powinni sobie zdawać sprawę z tego, że naruszyli podstawę paktu?

Zdecydowanie, jeśli chodzi o styl, najlepiej wypada zakończenie. Nabrałaś rozpędu? Miałaś na nie naprawdę dobry pomysł, nie wiem, ale mam wrażenie, że jednak miejscami poumykały przecinki, a składnia miała cechy wielkiego wdechu i patosu. Im dalej brnęłam w tekst, tym było lepiej.

Bohaterowie wyszli Ci dość irytujący. Bella w całości - od początku do końca. Jacob tylko w końcówce. Podobał mi się w tym swoim dziecięco naiwnym wydaniu, chociaż wolę go zwykle dojrzalszego, bardziej poukładanego.

Pokazałaś coś innego, ciekawego - to się chwali, ale ogólnie raczej wolę inne Twoje miniatury. Może warto rozwinąć temat małego Belarda?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Czw 10:53, 01 Kwi 2010 Powrót do góry

Kochana Angels, ja Ci odpowiem na ten bardzo mnie satysfakcjonujący komentarz, ale jak będę miała troszkę spokoju.
W związku z pewnym zastojem twórczym w kończeniu mojego opowiadania, postanowiłam troszkę się rozerwać i napisać moje drugie w życiu drabble. Pierwsze możecie oceniać, bo nadal pojedynkuję się z Bellą0. Link w moim podpisie.

Spojler! A to tak zupełnie ad hoc powstało w związku z dzisiejszym świętem. Wink


Kalendy kwietniowe


Jasper spojrzał na swoją wybrankę. W jej oczach dostrzegł wiele miłości i ciepła. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie zasługuje, by stać u jej boku. W białej, obcisłej sukience wyglądała bajecznie niczym piękna wróżka z bajki Disneya. Będzie tego żałować, ale czasem warto wyprowadzić ją z równowagi. Kiedy wstąpili na podest altanki, a Carlisle wygłosił uroczystą mowę o wiecznej miłości, padły słowa:
- Czy bierzesz ją za żonę?
- Nie. Nie kocham cię już, Alice - odparł. Zaskoczona dziewczyna nie potrafiła wydusić słowa. Nie umiała zapłakać, więc odwróciła się i już chciała uciekać, gdy on powstrzymał ją za nadgarstek.
- Prima Aprilis, kochanie!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Czw 11:26, 01 Kwi 2010 Powrót do góry

dobrze... zabieram się powoli za komentowanie, bo czas chyba najwyższy - zważywszy na to, że czytałam prawie wszystkie miniatury - wstyd po sobie chociaż zbiorczego nie zostawić...

Lustrzane odbicie
czytałam, chwaliłam, zamieszczałam w rankingu - to teraz skomentuję :P

pierwsza rzecz, która rzuciła mi się w oczy, gdy przeczytałam tą miniaturę to to, że jest bardzo namacalna... złego słowa użyłam, ale zaraz to rozwinę, więc powinno być czytelniej... bólu Lei można dotknąć... czuje się go, gdy kolejne słowa zostają wyryte w mózgu i naprawdę trudno zapomnieć tą miniaturę... jest w niej coś magicznego, co przyciąga i biorąc pod uwagę wszystko w pewien sposób jestem zadowolona z rozwiązania sytuacji w ten sposób... milczenie i cierpienie po cichu Lei było dla mnie nie do pomyślenia (ja wiem, że Meyer nadała negatywny charakter Clearwaterównie... ale jak dla mnie to całkiem zwolniona jest z tłumaczenia się - a wpojenie to fatalne zjawisko)... ta stagnacja, w której trwała Leah była okropna... taka pusta... a przecież bunt, złość, może wściekłość - to wszystko tam gdzieś było w środku...
ty wyciągnęłaś to na zewnątrz i to w bardzo dobry sposób... w taki, który lubię najbardziej - pokazałaś to, a nie przegadałaś, dodając tysiąc i jeden określeń na nazwanie tego samego... pozwoliłaś (przynajmniej mi na pewno) na pełne wczucie się w sytuację... na instynktowne zapoznanie z postacią... na to, żeby wejść w jej skórę... żeby poczuć zdradę, ból... żeby zadać sobie pytanie: a co ja bym zrobiła? jak ja bym się czuła? (pomijając, że szansa na spotkanie i zakochanie ze wzajemnością w zmiennokształtnym, który potem wpaja się w jakąś moją kuzynkę [a trochu ich mam]... jest bardzoooo znikome [nie odbierajmy sobie ostatków nadziei])...
cały czas tworzę sobie definicję dobrej miniatury... i twoje twory pomagają w tym bardzo... rozszerzasz definicję... dobra miniatura to taka, która skłania do myślenia, pobudza wena w czytelniku i bombarduje go emocjami, przed którymi zazwyczaj się ukrywa... twoje takie są Wink także dziękuję :)

Pocztówka z Italii

powrót podłej kirke

hm, no mam kłopot z tym tekstem... no bo kanon zachowano - Lea jest Leą, Aro Arem - reszta wiadomo... Jane jest po swojemu radośnie okrutna, czerpie niesamowitą satysfakcję ze swoich mocy, a nadużycie pasuje jak ulał Wink
tylko jakoś nie bardzo pasują mi te wampiry w połączeniu z Leą - no bo dlaczego ona, a nie Sam? no ale zobaczymy, bo będzie kontynuacja - wnioskuję z twoich słów :)
tekst sam w sobie ciekawie poprowadzony - nigdy się nie spodziewałam, że kiedykolwiek z takim napięciem będę czytać o przepisach pani Clearwater, czy pociągu młodego Setha do minimalnych dawek alkoholu :P opisałaś to jednak tak ciepło i domowo, że nie mogłam tego nie zapamiętać, choć przyznam, że miałam problem z przeczytaniem, bo ciągłę retrospekcje zajmowały pewne potrzebne obszary mózgu :P
Przyznam, że jestem stronnicza, bo lubię to jak piszesz - niekoniecznie to co piszesz ("Bo lubię słów twoich smak")...
Cytat:
Ja – twarda i niezniszczalna, ta, co utopiła serce w pobliskiej rzece.
chciałam bardzo przytoczyć to zdanie i powiedzieć, że to chyba najlepiej określa to, co Lea chce myśleć o sobie - co chce pokazać wszystkim... choć chyba coraz więcej osób to rozumie i dostrzega - może zbyt wiele może zbyt późno :) (taka dygresja, ale postać Lei bardzo dobrze wykreowana - bez pustych nic nieznaczących słów Wink )


Smaki

również dziękuję za pojedynek, ale powinnam podziękować chyba bardziej za cenne doświadczenie, które zmieniło bardzo wiele, choć może nie widać tego aż tak bardzo na pierwszy rzut oka Wink

po samym temacie i warunkach pojedynku miniaturę wyobrażałam sobie całkiem inaczej, i kiedy czytałam twój tekst zdałam sobie sprawę, że z nóg zwaliło mnie nie tyle wykonanie (to przyszło później), co sam sposób potraktowania tematu... to było dla mnie ogromne zaskoczenie, choć właściwie nie jestem na dobrą sprawę w stanie wyjaśnić dlaczego :)

Kiedy czytałam opis smaku krwi - przyznam, że polizałam jeden z świeżo zdartych strupków (ja wiem, fuj)... to było dziwne, ale nie dostrzegłam nic specjalnego w tym smaku - to może nawet lepiej... bardzo plastyczny opis - niemal tak namacalny, że czytelnik ma ochotę doświadczyć tego - sprawdzić samemu... coś jest w twoim opisie takiego, że mam dreszcze :)


Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje

no i dochodzimy do tego punktu... oceniałam oczywiście pojedynek - jak mogłabym inaczej - Wojna Tytanów bez mojego podglądactwa?
nie bardzo spodobał mi się ten tekst -i nie jest nieprawdopodobne, że to ja wspomniałam o niedopracowaniu (choć nie pamiętam)... pamiętam za to miniaturę Rudeej, która wywarła na mnie zdaje się piorunujące wrażenie... na tyle by stłamsić tą...
na pewno dobrze operujesz słowem, ale to akurat dla ciebie normalne i bardzo to lubię... jednak miniatura sama w sobie mi się nie podoba (zwalę na Rudaą :P )


Traktat o miłości

tia - pojedynek z offcą - czasem przeklinam takie pojedynki... naprawdę... trudne w ocenie i zawsze zostawiają niedosyt...

w zasadzie wariacja na temat co by było gdyby... niby jedna z wielu - wystarczy się rozejrzeć po forum by wyłapać kilka... ale od pierwszych słów czujesz, że jest inna - wciąga... nie podaje zakończenia od pierwszego brzmienia... a zakończenie jest uroczo tragiczne...
Cytat:
spory kawał mięsa, odrzucając go na bok. Ponownie przybrał ludzką postać, po czym szybko rozniecił ognisko, do którego wrzucił odgryziony kawałek kobiety.
kawałek kobiety i kawał mięsa skutecznie zabiło wszystko wcześniej... początkowo zapadałam w twoje słowa... porównajmy je do melodii - będzie obrazowo... kolejne dźwięki idealnie do siebie pasowały rysując jednocześnie doskonały obraz... a tu nagle jakby pianiście zsunęła się dłoń - przynajmniej dla mnie tak to zabrzmiało... takie profanum otoczone przez sacrum...

Cytat:
Robił się coraz słabszy, martwa Bella niemal wypadała mu z rąk. Ostatkiem sił przygarnął ją do siebie. Nie wydał żadnego głosu.
a tu druga taka uwaga, że wiem, iż Jake jest zmiennokształtny, ale przecież też ma jakieś czucie - przystałam z ochotą na całopalenie, ale jednak to boli... opis trochę za ubogi... ciut brakuje...
miniatura mi się bardzo podobała - jeśli miałabym to określić w krótkim zdaniu...


Kalendy Kwietniowe

Zastanawiałam się czy nie pokusić się o komentarz drabbla - przecież trzeba trenować... ale jednak to nie czas i miejsce na takie zabawy:P
gdyby mój zrobił coś takiego - cóż... pomijając, że nie odważyłby się - nie mógłby się pozbierać bardzo długo... nie mówię tu o uszczerbkach psychicznych, ale głównie fizycznej treści ;P
pomysł dobry, dość zabawny, a prima aprilis nie cierpię ;P


dziękuję za wszystkie [M] i [D] - możesz mnie z powodzeniem zaliczać do grona fanów i dodam tylko, że będę wielką fanką, jeśli w końcu przeczytam kolejną część Pocztówki z Italii ^^

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez kirke dnia Pią 18:45, 16 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Czw 18:16, 15 Kwi 2010 Powrót do góry

Kirkuś, poczekam na dalszy komentarz, ile będzie trzeba, a teraz dam Wam tutaj moją pierwszą drabułę, która znowu w kanonie taka oklepana nie była, jak myślicie. Wink I dziękuje bardzo za wszystkie komentarze, te krytyczne i te, które mnie podniosły na duchu. :) Dzięki.

Koniec świata

Siedział w fotelu, wpatrując się w stojącą na stoliku szklankę. Bąbelki dwutlenku węgla musowały w krystalicznej wodzie. Wszystkie próbowały wybić się na powierzchnię, by znaleźć ujście i zakończyć swój „żywot”.
To samo działo się w jego głowie: żal, smutek, agresja, zwątpienie, pragnienie, niechęć i tysiące innych uczuć. Wszystkie chciały eksplodować. Ledwo panował nad sobą, ale wiedział, że wybuch nastąpi lada chwila. Nie był w stanie stłamsić emocji.
Został sam. Nie miał już rodziny, która mogłaby go powstrzymać. W pokoju na górze leżała nieprzytomna pokusa. Gdy zagłębi w niej ostre kły, świat się skończy. Nie potrafił dłużej walczyć ze swą naturą.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 21:09, 15 Kwi 2010 Powrót do góry

Nie wiem, co mogę napisać, żeby się nie powtórzyć z tym, co napisałam w ocenie pojedynku. No, ale trudno, chyba się powtórzę.
Zdziwiły mnie zarzuty, że drabułka ta nie jest oryginalna. Moim zdaniem jest. Ja się nie spotkałam z wizją Jaspera przegrywającego wewnętrzną walkę i porzucającego "wegetariański" tryb egzystencji.
Urzekło mnie to, że w tak małej drabułce zawarłaś tak wiele - i jego emocje, i porażkę, i samotność a także nawet to, że jeszcze tego nie zrobił, ale już przegrał. I bardzo podoba mi się ta "nieprzytomna pokusa". Perełka!
Lubię Jaspera i szkoda mi, ze tak go potraktowałaś Wink Ale przez to jest właśnie fascynująco, inaczej. I zdania są zgrabne... Nie rozumiem, czemu niektórym przeszkadzało to wymienianie emocji. Ja dostrzegam w tym zaletę. Może tylko jedno zastrzeżenie - porównanie uczuć Jaspera do bąbelków jest trochę mało wyraziste. Bo bąbelki są w sumie łagodne. One nie wybuchają... No chyba że mówimy o wstrząśniętej butelce szampana Wink
Aż zaczęłam się zastanawiać, czemu nie miał już rodziny - czy to on ich opuścił, czy na skutek innych okoliczności i to właśnie spowodowało jego załamanie... Ale w zasadzie to nieistotne. Jest tajemniczo dzięki temu.
I po przemyśleniach rozumiem ten tytuł. Dla niego może to być koniec świata. Bo utrata sensu tego, w co się wierzyło, o co się walczyło,pusta, samotna, zła egzystencja jest właśnie końcem wszystkiego.
Pozdrawiam i życzę następnych cudnych drabułek.
Dzwoneczek


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
windy dreams
Wilkołak



Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 129
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:29, 19 Kwi 2010 Powrót do góry

No więc może ja się wypowiem;). Pernix muszę ci powiedzieć, że twoja drabułka bardzo mi się podobała i do tej pory dziwię się, że jakimś cudem wygrałam z takim tekstem. Jak to mówią głupi zawsze ma szczęście... Ale naprawdę kobieto to jest majstersztyk. Te porównanie do bąbelków było dość niekonwencjonalne i być może one faktycznie nie mają żywota i pomimo faktu, że nic w pryzrodzie nie ginie to i tak mi się to podobało. I ta nieprzytomna pokusa hmmm cud miód i bigosik;) I kurcze Dzwoneczek ma rację, bo pomimo kanoniczności Jaspera to nie widziałam jeszcze żeby ktoś przedstawiał go w ten sposób. Cóż fakt, że emocje były może troszeczkę ukrócone i jak dla mnie troszkę za mało zarysowane, ale mogłam sobie wyobrazić jak czuł się Jasper. to chyba jedyne co mi tak zgrzytało te wymienienie uczuć. A tak w ogóle to świetnie świetnie i jeszcze raz świetnie! Więcej takich!

Pozdrawiam,
bella0


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez windy dreams dnia Pon 22:30, 19 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Wto 23:06, 04 Maj 2010 Powrót do góry

Dobra.
Zbieram się i zbieram, więc w końcu trzeba się ogarnąć... Czas na mój komentarz - boshe, jak to brzmi...
Biorę pod lupę drabble.
I niech się dzieje wola nieba...
[Żartowałam...]
Promyczku, otóż... Trudno jest oceniać drabble, jako, że to najkrótsza możliwa forma. Powiedzieć w kilku zdaniach coś, o kilku zdaniach to naprawdę trudna robota (i masło maślane... ;p).
Ale zamiast gadać dyrdymały, po prostu powiem Ci, co myślę.
Wiesz co? Te drabble nie są ani piękne, ani wspaniałe. Moja droga, one są powalające!
Ja nie wiem, nie mam wręcz bladego pojęcia, jak Ty to robisz, ale rób tak dalej.
"Kalendy kwietniowe" są cudne. Takie niesamowicie surrealistyczne, że aż realne. Jasper zachował się w pewnym sensie jak dupek, ale mimo wszystko, rozbawiło mnie to. Może nie tyle chciałabym tego samego dla siebie, ale podoba mi się taka akcja. Jazz jest po protu słodki... (tia, już się rozpłynęłam...)
Jeśli chodzi o "Koniec świata", to zacięło mnie. Mimo że tekst jest krótki, to mocny. Dosadność, jaka płynie z Twoich słów powaliła mnie. Ból Jaspera wydaje się całkiem rzeczywisty... Aż chciałoby się go przygarnąć, przytulić, pocieszyć... Działasz Promyczku. Oddziałujesz naprawdę silnie na emocje.
Jestem zachwycona.

Czekam na nowe Wink

Niech ten wen leniwy (bądź po prostu zmęczony) ruszy tyłek i zacznie Ci towarzyszyć... xD

Ciao,
Kropek. :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zgredek
Dobry wampir



Dołączył: 21 Sie 2008
Posty: 592
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 51 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Antantanarywa

PostWysłany: Pią 12:25, 11 Cze 2010 Powrót do góry

Mhm... (zyskuje na czasie i miejscu:P) Odzwyczaiłam się od pisania długich komentarzy, ale postaram się napisać raczej konkretnie i przekazać moje odczucia względem tekstu Nie mówcie odwróceni tyłem: ja mnie mój moje.

Przechodząc od razu do konkretów - pierwszy akapit mnie zauroczył (chociaż można go było podzielić na dwa, bo przez tę jego długość wszystko mi się potem zaczęło mieszać), pomysł z babką piaskową jest naprawdę świetny i dlatego, niestety, żal mi trochę, że reszta nie okazała się już być tak wspaniałą. Bo jeśli nawet mogę docenić pomysł, jaki miałaś na napisanie tej historii, to kreacja bohaterów i miejscami wykonanie nie do końca przypadły mi do gustu.

Weźmy na przykład ten akapit:
Nie myśląc ani chwili dłużej, wsiadła do swojego Porsche, po czym ruszyła w ślad za erką. Wszystkie auta ustępowały drogi uprzywilejowanemu pojazdowi. Kierowca był niezwykle wprawny, dlatego bardzo szybko dotarł na miejsce. Wampirzyca sunęła po ulicach zaraz za karetką, dlatego przyjechała pod szpital w tym samym czasie. Minuta później i babcia nie przeżyłaby. Od razu trafiła do oddział intensywnej terapii, gdzie poddano ją operacji. Zabieg angioplastyki wieńcowej uratował jej życie, ponieważ w karetce doznała kolejnego zawału i straciła przytomność, co w w wielu przypadkach prowadziło do rychłej śmierci. Rokowania były znikome, szczególnie przy wieku pacjentki, ale młody lekarz, który przejął nad nią opiekę, nie poddawał się. Alice dodawała mu otuchy. Prawie przez cały czas czuwała przy staruszce. Pielęgniarki i doktorzy wyjątkowo zgodzili się, by odwiedzała kobietę, choć nie łączyły ją żadne więzy z pacjentką. Staruszka nie miała już żadnych bliskich. Po ciężkiej operacji życie człowieka często zależy od wsparcia, jakie otrzymuje od rodziny. Nieugięta młoda dama o cudownie miodowych oczach stała się więc szansą dla chorej. Wampirzyca natomiast wiedziała, dzięki swoim wizjom, że kobieta przeżyje. Wiedziała również, iż będzie dla niej źródłem cennych informacji. Lilianne Blackwood w swoim domu na Rain Road mieszkała jeszcze przed Brandonami. Najpewniej znała rodzinę Alice i mogła pomóc dowiedzieć się czegoś więcej o niewiadomej przeszłości, o dzieciństwie. Wampirzyca dzieliła czas na czuwanie w szpitalu i poszukiwania w bibliotece oraz archiwum Urzędu Miasta. Nie odnalazła żadnego śladu poza wzmianką w lokalnej gazecie:

Legenda:
Ukośnie - fragmenty/elementy, w których budujesz "idealny" świat wspaniałych ludzi
Pogrubione - elementy dramatyczne

Mam takie wrażenie, że robisz za mało akapitów. Po prostu mi się tak wszystko skleja w takim tekście i dochodzę do takiego momentu, że nie wiem, co się dzieje, skąd jakiś przeskok. Czytam, czytam o tym, co robiła Alice a tu nagle zdanie: Po ciężkiej operacji życie człowieka często zależy od wsparcia, jakie otrzymuje od rodziny. - oczywiście pasuje do kontekstu, ale jest takie "mądrościowe", jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. I czasami odnoszę wrażenie pewnej schematyczności, to znaczy gdy obok siebie umieszczasz zdania złożone z dwóch zdań składowych. Strasznie ich dużo w powyższym tekście i czasem brak jakichś połączeń między nimi, co utrudniło mi płynne czytanie.
No i - ależ wszystko, co wykreowałaś w swoim świecie, jest dobre. Mam na myśli teraźniejszość w tym tekście, bo w przeszłości było różnie (mam na myśli historię Alice). Generalnie to sztampowe, wysłać jakąś postać do szpitala, opisać jego sytuację jako krytyczną, a potem cudownie ozdrowić i podarować 108 lat życia. Rozumiem, że to tylko "szkielet" Twojej opowieści i że tak naprawdę nie odgrywa tutaj większej roli, bo najważniejsza jest historia, którą ta babcia opowiada, ale ponieważ i ta historia nie jest jakoś wyjątkowo oryginalna, można było tutaj pokombinować.


Tutaj wypisałam jakieś zdania, w których coś mi nie grało, oczywiście mogę się mylić, dlatego proszę o wyjaśnienia w takich sytuacjach :)

Rokowania były znikome - można tak powiedzieć? Bo mnie się zawsze wydawało, że mówi się, że rokowania są dobre albo złe, ale już sama nie wiem Rolling Eyes

Nie mogła powstrzymać jadu napływającego do buzi. - wracamy do przedszkola... ta buzia nijak pasuje do klimatu tego tekstu^^

Tęskniła za mężem, ale jeszcze nie mogła do końca zamknąć tej karty księgi. - ehm... strasznie niezręczne wyrażenie i chociaż mogę się domyślić, o co ci tutaj chodzi, to nie jest to wcale takie oczywiste... Może dlatego, że mówi się "zamknąć rozdział w życiu", a nie "zamknąć kartę księgi".

Cynthia była ulubienicą mamy, ale pani Lydia traktowała was po równi. - i znów chciałam zapytać - czy tak się mówi?
Podbiegła tam we wampirzym tempie, nie przejmując się tym, czy ktoś ją zauważy. (?)


Jeśli chodzi o postać Alice, to jest w tym tekście po prostu okropnie cukierkowa. Nie wiem, czy o taki efekt ci chodziło. Przykłady zdań, w których ją opisujesz:
Nieugięta młoda dama o cudownie miodowych oczach.
Jej głos miał ciepłą, uspokajającą barwę. Niejeden doktor zatrzymywał się w drzwiach, by choć przez chwilę posłuchać upajającej melodii, którą układały wypowiadane przez nią zwykłe słowa.
Ujęła ciepłą dłoń staruszki i delikatnie się do niej uśmiechnęła.
Byłaś dzieckiem z bogatą wyobraźnią.
Malowałaś przepiękne obrazki.
Alice nie zapomniała o staruszce.
Wszystkie te zdania tworzą obraz istnej Matki Teresy, która po ogromnych cierpieniach potrafi wykrzesać z siebie mnóstwo miłosierdzia. Coś strasznego, naprawdę cię przepraszam, ale ja takich bohaterów zdzierżyć nie mogę. Są tacy totalnie mejerowi, chodzące ideały...
Ojciec-pilot, poświęcający się dla dobra ojczyzny wielki patriota, który ginie gdzieś na wojnie - bardzo to amerykańskie Rolling Eyes A udławiłby się choć raz taki na poligonie...
O babci za wiele nie mogę powiedzieć, bo użyłaś jej postaci w sumie jedynie do przekazania nam historii Alice. Trochę przeszarżowałaś z tymi grzechami, że tak żałowała, a nie miała się czego obawiać, bo każdy człowiek jej popełnia i tym samym wyszła ci kolejna przesadzona, przesłodzona postać, czego trochę mi szkoda.
Co do samej historii - hmm, obyło się bez fajerwerków. Trochę żal mi, że nie przyłożyłaś się bardziej do obrazu matki, która wydała mi się tutaj jedyną interesującą postacią - niby czarny charakter, a jednak na początku opowiadania uśmiechała się do swojej córki.

Dziękuję za uwagę :)


P.S. Mam jeszcze na komputerze plik z fragmentem komentarza do Twojego innego opowiadania, który powstał wieki temu, kiedy napisałam, że jeszcze tu wrócę (w końcu nie starczyło mi czasu na napisanie). Więc chyba sobie jeszcze poczeka Wink


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Nie 10:24, 13 Cze 2010 Powrót do góry

11 czerwca w odpowiedzi do zgredka napisałam:

Zgredku, widzę, że pilnie poznajesz wady i zalety przeciwnika i powoli zaczynam się Ciebie obawiać. Dlaczego? Bo prawdę powiadasz.
Przeanalizowałam sobie dokładnie Twój komentarz i zgadzam się w pełni z tym co napisałaś. Miejscami przedramatyzowałam tę miniaturę, a gdzieniegdzie za bardzo przesłodziłam.
Dwa pierwsze stwierdzenia o Alice, które wypisałaś, są spostrzeżeniami świata zewnętrznego. Tak widzą ją pracownicy szpitala i obserwator- narrator. Jako idealne stworzenie, dobrego wampira (o wampirze nie mówią wprost, bo nie wiedzą, że nim jest, ale ma w sobie przyciągający urok jak to wampiry). Natomiast dalsze fakty wyciągnięte przez Ciebie potwierdzają tezę, że przesadziłam.
Co się tyczy babci. Musiała jakoś gwałtownie zareagować, rozpoznając w Alice tę dziewczynkę sprzed lat, która była zbyt młoda, jeśli miałaby być prawdziwa - stąd atak. Musiała wyzdrowieć - żeby opowiedzieć historię, a zabicie jej na koniec byłoby zbyt makabryczne, to samo - pozostawienie jej samej sobie - nie w stylu Alice, która troszczyła się o bliskich i znajomych.
Natomiast ojciec miał być typowym amerykańskim bohaterem - miałam taką fanaberię. Żałowałam, że nie napisałam więcej o matce, w sumie, widząc mini przeciwniczki - żałowałam, że historię przekazałam jako opowieść. Mogłam pobawić się w retrospekcje. Mam jednak taką przypadłość, która będzie zapewne dla Ciebie dobrym znakiem na II rundę, że miniatury na pojedynki piszę często na ostatnią chwilę. Nie jestem z tego dumna, ale mój wen szaleje. Np początek o babce piaskowej - swoją drogą - kolor z życia wzięty - miałam już dawno. Ta scena była jak objawienie, dalej pisałam już na fali i pod zegarkiem. A teraz błędy:

Cytat:
1. Rokowania były znikome - można tak powiedzieć? Bo mnie się zawsze wydawało, że mówi się, że rokowania są dobre albo złe, ale już sama nie wiem Rolling Eyes

2. Nie mogła powstrzymać jadu napływającego do buzi. - wracamy do przedszkola... ta buzia nijak pasuje do klimatu tego tekstu^^

3. Tęskniła za mężem, ale jeszcze nie mogła do końca zamknąć tej karty księgi. - ehm... strasznie niezręczne wyrażenie i chociaż mogę się domyślić, o co ci tutaj chodzi, to nie jest to wcale takie oczywiste... Może dlatego, że mówi się "zamknąć rozdział w życiu", a nie "zamknąć kartę księgi".

4. Cynthia była ulubienicą mamy, ale pani Lydia traktowała was po równi. - i znów chciałam zapytać - czy tak się mówi?
Podbiegła tam we wampirzym tempie, nie przejmując się tym, czy ktoś ją zauważy. (?)


1. Myślę, że można, ale nie jestem pewna. Jakoś nie potrafię wymyśleć analogii czy innego określenia. Chciałam przez to powiedzieć, że jest szansa, ale mała. Gdybym napisała, że są złe, a ona później ozdrowiała, to byłoby komiczne, a jeśli napisałabym, że dobre, to byłoby wyolbrzymienie.

2. Pewnie gdzieś w okolicy były usta, nie chciałam stworzyć powtórzenia. Dla mnie nie wygląda to aż tak źle, ale chyba zmienię. Wink

3. No troszkę zmieniłam ten związek frazeologiczny, chyba dość nieumiejętnie. Poprawię.

4. Po równo, na równo winno być lepiej, prawda? Chyba nie można powiedzieć tak, jak napisałam. Wink

Dziękuję za komentarz, muszę teraz wziąć się za siebie. :)



* * *

Bez odwrotu

Miniaturka inspirowana filmem, ale żeby nie zdradzić treści napiszę krótki komentarz pod spodem.
Zapomniałam dodać [+18] ze względu na:
skromny Image

Betowała: Dzwoneczek
Dziękuję, że mogłam z Tobą współpracować. love
To dla Ciebie :)




Szła w deszczu, okryta tylko dzianinowym płaszczem. Wychodząc, nie dbała o to, by się ubrać. Chciała jak najszybciej opuścić pomieszczenie, w którym dokonała zbrodni. Przyspieszała i zwalniała, nie mogąc znaleźć właściwego rytmu. Łzy spływające po policzkach mieszały się z kroplami deszczu, ale nikogo nie mogły zmylić zaczerwienione od płaczu oczy i czarny tusz do rzęs, żłobiący własne ścieżki na zrozpaczonej twarzy. Pokonała dystans kilku przecznic i wreszcie, po długich próbach okiełzania dygoczących rąk, zmagających się z otwarciem zamka, usiadła w skórzanym fotelu kierowcy. Spojrzała w lusterko, ale momentalnie opuściła głowę. Nie mogła na siebie patrzeć. Nie teraz. Słodki zapach wypełniający wnętrze samochodu tylko wzmagał poczucie winy. Wdech, wydech, wdech, wydech. Otarła mokrą twarz chusteczkami higienicznymi i po chwili ruszyła. Droga dłużyła się niemiłosiernie, choć jechała dwa razy szybciej, niż to było dozwolone. W tej chwili nic nie miało znaczenia. Życie było dla niej nieistotne, nie miała też głowy do myślenia o tym, że stanowi zagrożenie nie tylko dla siebie, ale dla każdego kierowcy, którego mijała z zawrotną prędkością. Była już coraz bliżej celu. Dom, jeszcze chwila, a będzie w domu. Zaparkowała niedbale przed schodami werandy i wyszła z auta, nie zważając na to, by zamknąć za sobą drzwiczki.

Piękny niebieskooki pojawiał się w jej snach od trzech dni. W zasadzie jego oczy mieniły się wieloma barwami błękitu i w każdej odsłonie wyglądały inaczej, jakby zakładał szkła kontaktowe. Niebo, morze, azuryt. Zjawa nie wypowiedziała żadnego słowa, po prostu przyciągała ją spojrzeniem. Wzmagała żądzę, wodząc bezwstydnie wzrokiem po jej nagim ciele. Składał pocałunki na każdym centymetrze skóry, zimnymi ustami wywołując przyjemne dreszcze. Bella budziła się podniecona, rozgrzana. Miała wrażenie, że w nocy przeżyła orgazm, co powodowało minimalne wyrzuty sumienia. Zastanawiała się, co mogą oznaczać senne marzenia, które pojawiły się właśnie teraz, gdy Edward wraz z rodziną udał się na dłuższe polowanie. W ich życiu od trzech lat nic się nie zmieniło. Poszła na studia, tak jak chciał tego Cullen. Mieszkała z nim, dzieliła łóżko, ale nadal nie byli razem. Nie stanowili jedności, nie dzielili intymnych chwil. Żałowała, że zgodziła się ze wszystkim poczekać do ślubu, który miał odbyć się po zakończeniu studiów. Jej coraz śmielsze próby nie skutkowały. Ani droga, skąpa bielizna, ani aranżowanie scenek, ani nawet perwersyjny strój kelnereczki, który nie bez zażenowania zakupiła w sex shopie. Edward był zimny niczym skała. Tylko tulił, głaskał, całował, a jego pocałunki stawały się coraz bardziej żałosne, bo wiedziała, iż za chwilę odskoczy od niej, a wszystko, co powodowało przyjemne mrowienie, minie w jednej chwili.
Czuła się podle i bezwartościowo.

Usiadła na łóżku, nie wiedząc, co zrobić. Zamknęła oczy, szukając w świecie ciemności zrozumienia, wybaczenia. Zamiast spokoju, nicości i ukojenia widziała, jak on otwiera przed nią drzwi - półnagi, jakby naoliwiony, doskonale wymodelowany, szczupły w talii, szeroki w ramionach. Mężczyzna z jej snu. Nie zachęcał, by weszła. Zachowywał się, jakby na nią czekał. Stał i patrzył pożądliwie. Mogła się jeszcze wycofać. Miała czas, by odwrócić się na pięcie i wybiec z tego budynku, ale nie umiała rozsądnie myśleć. Po prostu weszła do środka, nie zastanawiając się nad podejmowaniem decyzji. Miała wrażenie, że to on ją podjął, sterując nią. Rozejrzała się po pokoju. Był chłodny. Białe ściany, gdzieniegdzie odsłonięte do czerwonej cegły, ciemna, dębowa podłoga i pustka. W pomieszczeniu nie było nic oprócz dużego, okrągłego materaca, przykrytego puszystą narzutą w kolorze ciemnego wina. Spojrzała na niego zdezorientowana, a on tylko uśmiechnął się. W taki sposób, że czuła płonącą skórę na policzkach. Bezwiednie podeszła do rozległego łoża i przysiadła na jego skraju. Miała teraz przed oczyma zasłoniętą wcześniej przepierzeniem ścianę z solidnymi metalowymi regałami, na których ustawiono terraria pełne skorupiaków i pająków. Przez moment chciała uciec, bo przez myśl przemknęło jej dziwne przeświadczenie, że może stąd już nie wyjść. Pewnie trafiła w ręce psychopaty. Kto normalny mieszka w niemal pustym apartamencie, hodując armię stawonogów? Gospodarz musiał zauważyć konsternację na jej twarzy, bo odezwał się głębokim, ale dźwięcznym głosem:
- Przyjaciele, towarzysze i żywiciele. Są niegroźni. Tym są dla mnie, a ty jesteś dziś moim deserem. Czekałem na ciebie.
- Dlaczego ja? Żywisz się pająkami?
- Nie czas na takie pytania, Bello. Przyszłaś do mnie, by spełnić swoje fantazje, poprzestańmy na tym – odparł i podszedł do niej, po czym musnął policzek i usta zimną dłonią. Zadrżała. Obawa i podniecenie zmieszały się ze sobą, wprowadzając ją w dziwny stan otępienia. Nadal myślała nad tym, żeby się wydostać, ale jednocześnie miała wrażenie, że jej nogi stają się ciężkie i nie może się na nich unieść. Opadła bezwładnie na posłanie.
- Czy to jest sen? Jesteś moim snem?
- Jestem spełnieniem twoich sennych marzeń, kochanie, a ty dziś moją nagrodą. - Dotknął ustami jej szyi, a potem dmuchnął w dekolt. Poczuła słodką woń, słodszą niż zapach Edwarda, bardziej przyciągającą. Wiedziała, że ma do czynienia z dziwnym nieznajomym, z kimś niezwykłym, na pewno nie ze śmiertelnikiem. Powinna mieć w sobie choć odrobinę samozachowawczego instynktu, jednak nie mogła oprzeć się pokusie, by go pocałować. Musnęła wargami twardy policzek, a on odwrócił twarz, by ich usta się zetknęły. Nie mogła powstrzymać jęku rozkoszy - to go tylko zachęciło, rozchylił poły płaszcza i położył rękę na jej piersi, otrzymując od razu odpowiedź.
- Nie powinnam, nie mogę. Zostaw mnie – wyjąkała bez przekonania.
- Chcesz, pragniesz i sama nie możesz przestać – opowiedział gardłowo, muskając i podgryzając piersi przez delikatną tkaninę bluzki. Wyciągnął ją ze spódnicy, odrzucił płaszcz i rozerwał wszystkie guziki białej materii. Jego oczom ukazał się koronkowy, biały biustonosz, przez który prześwitywały bordowe brodawki. - Osunął materiał i chwycił pierś, ssąc ją łapczywie.
- Nie mogę, puść mnie, proszę – kontynuowała, choć tak naprawdę wiedziała, że jeśli jej w tej chwili nie wyrzuci, zostanie z własnej woli. Broniła się tylko z przyzwoitości.
- Wiem, że mnie chcesz. Tak samo, a może nawet bardziej niż tego grzecznego wampirka. Zobaczysz, że nic ci się nie stanie. Musisz wiedzieć, co on odbiera takiej gorącej kobiecie jak ty – powiedział, w międzyczasie całując jej podbrzusze.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zerwał z niej spódnicę, pończochy ściągnął zębami, a następnie delikatnie zsunął koronkowe figi, wdychając zapach łona. Kiedy zanurzył się w niej językiem, krzyknęła. Skroplony pot spływał jej po czole, w rękach ściskała narzutę, by o chwilę dłużej przytrzymać wybuch rozkoszy. Była cała jego. Należała do niego. Mógł w tej chwili zrobić z nią, co tylko chciał.
- A teraz będzie coś dla mnie – mruknął zuchwale, odwracając ją w tym samym czasie na brzuch.
Uniósł jej biodra w górę, by przyklęknęła, a potem ustawił ramiona tak, by się na nich oparła. Mocno chwycił obie piersi i przysunął ją do siebie. Lodowaty członek musnął jej pośladki. Jeszcze przed chwilą myślała, że nie może zaznać większej rozkoszy, ale teraz pragnęła, by ten lód zawładnął jej rozgrzaną waginą. Przejechał palcem wzdłuż pochwy, rozchylając płatki, a potem poczuła ostre naparcie. Wszedł w nią gwałtownie, nie zważając, że jest dziewicą, jednak mimo nadnaturalnej siły zrobił to wprawnie i z wyczuciem. Bolało, jakby ją rozerwał, ale pożądanie przyćmiło cierpienia. Marzyła o tym, by był męski, wręcz brutalny. Naciskał mocno, z każdym pchnięciem wzmagając jej doznania. Przyspieszał wyznaczonym sobie tempem, a ona jęczała za każdym razem. Spełnienie było bardzo blisko, ale nagle przestał. Odsunął się i odwrócił ją z powrotem do siebie. Z miny kobiety mógł odczytać zawód i rozczarowanie.
- Myślałaś, że przegapię ten widok? Chcę widzieć, jak dla mnie szczytujesz – wyszeptał prosto do ucha. Na jej twarzy można było dostrzec nieśmiały uśmiech. Zadowolony z siebie mężczyzna kontynuował: - Powiedz, że mnie pragniesz.
- Pragnę cię – odpowiedziała, jak gdyby była zahipnotyzowana.
- Tylko mnie.
- Tylko ciebie.
Patrząc jej w oczy, wsunął się w nią powoli. Od razu jęknęła, czując, że rozkosz jeszcze nie do końca zniknęła. Zaspokoił ją miarowo i wręcz melancholijnie, cały czas obserwując reakcje. Nie pozwolił jej zamknąć powiek, a potem wstał i podszedł do terrarium.
Wyciągnął skrzypłocza* i przygotowanym sprzętem pobrał jego krew, a następnie wstrzyknął sobie zawartość strzykawki do gardła.
Była zdezorientowana, nagle zdała sobie sprawę, co zrobiła. Chciała uciec, ale on błyskawicznie znalazł się tuż przy niej.
- Od teraz to mnie będziesz widzieć, kiedy znajdziesz się z nim w łóżku. - To brzmiało jak przekleństwo. Spojrzał jej prosto w oczy i pocałował w usta, a potem wypuścił z objęć. Ona narzuciła tylko płaszcz, wsunęła czółenka i zabrawszy torebkę, wybiegła z mieszkania.

Otworzyła oczy, nie zaznając spokoju nawet w ciemności. Wstała z łóżka i pobiegła do łazienki. Zimna woda wraz z krwią spływała po rozdygotanym ciele. Masowała się starannie gąbką, by zmyć poczucie zdrady, ale nie było już odwrotu.




_____

* skrzypłocz to to starorak należący do typu stawonogów, ma niebieską krew.

Opis może wpłynąć na Twoję interpretację, więc radzę przeczytać po zostawieniu komentarza. Wink

Mój wampir... tak to był wampir (miał na imię Mal) żywi się krwią niebieskokrwistych stawonogów. Nie potrzebuje tej krwi dużo, by zaspokoić pragnienie, dlatego pobiera krew ze zwierząt, zostawiając je przy życiu. Krew ta jest dla niego sycąca i wpływa na zmianę tęczówki oka na kolor niebieski i różne jego odcienie. Czy to jest możliwe? Sami sobie dajcie odpowiedź. Pewnie tak samo możliwe, jak to, że picie ludzkiej krwi zmienia kolor tęczówek na czerwony, a zwierzęcej na złoty. Wink
A co do talentu Mala? Też chyba dość jasne, ale czekam na komentarze niecierpliwie. :)


Miniaturka inspirowana świetnym filmem z Richardem Gere i Diane Lane - Niewierna (Unfaithful). Polecam. :)


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 18:25, 16 Cze 2010, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin