FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Miłość gangstera [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
_Alice_Cullen_
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Częstochowa / SF / Forks

PostWysłany: Wto 20:52, 08 Cze 2010 Powrót do góry

Cześć. Dodaję trochę później niż na chomiku, ale to z powodu braku czasu. Na chomikuj wystarczy kliknąć dodaj Wink
Wielki powrót Jacoba! Oczywiście grzeczny nie będzie Surprised
Znów trochę namotałam, ale w kolejnym rozdziale wyjaśni się kim tak naprawdę jest Leo. Widzicie? I wszystko dzięki Jake'owi. Czasami taki czarny charakter się przydaje, no nie? Pamiętajcie, że nawet u mnie Jacob ma jakieś uczucia. W kolejnym także będzie można się dowiedzieć, jaka jest druga strona Belli. W jednym słowie? Waleczna.
Bo tym długim (u mnie na pewno) wstępie, zapraszam do przeczytania Smile

Beta --> Gelida

Rozdziały można znaleźć również na chomiku:

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 15

Punkt widzenia Belli

Dziękuję ci, Chris, że zacząłeś płakać. Inaczej mogłoby wyjść jeszcze bardziej niezręcznie. Jestem głupia! Edward stoi i czeka, aż to ja coś powiem. A ja? Czekam, aż on stąd wyjdzie. Głupota.
Włożyłam Chrisa do wózka i podeszłam do łóżeczka. Próbowałam zaciągnąć je do sypialni, ale uparta kupa drewna nie chciała się ruszyć. Usłyszałam cichy chichot za sobą.
– Pomóc ci? – spytał rozbawiony. Cóż, jego ta sytuacja raczej nie krępowała.
– Jasne... – burknęłam.
Razem zanieśliśmy je do pokoju. Wróciłam i podeszłam do garnka z makaronem. Zamieszałam kilka razy, stałam i patrzyłam jak woda się gotuje. Nie chciałam spojrzeć na Edwarda. Nie wiem, czemu.
– Nie udawaj, że mnie tu nie ma! – krzyknął. Był dość wkurzony moim zachowaniem. Nie dziwię mu się. Co ja wyprawiam? To nie jest sposób na nic.
– To wyjdź. Będzie mi łatwiej udawać – powiedziałam zdenerwowana.
– Czemu mnie tak nienawidzisz? – spytał rozdrażniony. – To Jacob cię zranił! Nie ja!
Miał rację. Dobrze wiedziałam, kogo to była wina. Zauważyłam jeszcze jedną rzecz w Edwardzie. Jego zmiany nastroju są uderzające.
– Bo to był mój wybór! Ja wybrałam Jacoba! Ja wybrałam gangstera!
Dałam upust kłębiącym się emocjom. Poczułam się bardziej wolna. Jakby moje ciało opuściło poczucie winy, że własne dziecko nie będzie miało ojca. Bo to była moja wina. Ja wybrałam go. Wybrałam tego gorszego. Tego, przez którego nie będę mogła powiedzieć dziecku, jaki wspaniały był jego ojciec. Bo nie był! Był zwykłym draniem!
– Masz rację! Jestem tak popierzoną egoistką, że wolę obwiniać cały świat o krzywdę, która mnie spotkała! – Łzy strumieniem spływały mi po policzkach. – Dlaczego nie pozwolisz mi tonąć we własnym bólu?! Czemu? – spytałam cicho i zaczęłam płakać. Nie powstrzymywałam tego. Wiedziałam, że kiedyś ten moment nastąpi. Nastąpił.
Oparłam się o blat stołu, bo zrobiło mi się słabo. Nie chciałam upaść. I tak upadłam na samo dno. Starczy mi tego. Edward podszedł do mnie i odwrócił w swoją stronę.
Żadnego całowania, pomyślałam. Uległabym, a chcę teraz tylko cierpieć. Ten jednak tylko mnie przytulił mocno do siebie. Przez jedną chwilę przeżyłam tyle emocji naraz!
Kochałam go. Jednak przez ten cały czas go kochałam. Nic tego nie zmieniło i wątpię, by tak się stało. Głupia! Czemu wybrałam Jacoba? Przeczuwałam, że coś przede mną ukrywa. Nieraz widziałam w jego oku groźny przebłysk. Jednak go wybrałam. Czemu?! Na miłość boską! Wybrałam przestępcę! Oby zdychał powoli w więzieniu.
Przy Edwardzie czułam się bezpieczna i czułam, że on też mnie kocha.
– Pozwól tonąć mi w nim z tobą – szepnął mi do ucha. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Kochałam go, ale po tym, co zrobił mi Jacob, jestem wrakiem człowieka. Edward miał również rację w tym, że potrzebuję kogoś, kto pomoże mi się odbudować.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Nie byłam pewna, czy to jest naprawdę to, czego potrzebuję. Może mogłam stworzyć z nim coś więcej niż przyjaźń? Przecież go kochałam. Nie znałam, ale kochałam. Może jednak...? Może jednak nie...? Edward mnie przecież mnie nie zawiedzie, prawda? Nie zrobi tego. Nie jest taki jak Jacob. Tak, już wiem, czego chcę.
– Czy możemy zacząć wszystko od początku? – spytałam cicho. – Możemy udać, że nic się nie wydarzyło?
Słonymi kroplami zamoczyłam mu całą koszulę, jednak ten dalej mocno trzymał mnie w swoich objęciach. Spojrzał na mnie zmieszany. Wypuścił i powoli wyszedł z mieszkania. Myliłam się. Usiadłam na podłodze i schowałam twarz w rękach. Dlaczego moje życie zawsze musi być takie popaprane? Łzy powróciły nowym i silniejszym strumieniem. Płakałam i nawet nie chciałam tego powstrzymać. Jestem zbyt słaba na to wszystko. To nie jest życie. Płakałam i płakałam dopóki ktoś nie zapukał do drzwi. Nie chciałam otwierać. Chciałam to zignorować, ale ten ktoś nie chciał odpuścić.
Wstałam, przemyłam twarz zimną wodą i poszłam otworzyć. To, co zauważyłam, było dla mnie dobijającym szokiem. W drzwiach po drugiej stronie stał Edward! Wszystkie zmartwienia zniknęły. Był tylko on. Powinnam dać nam szanse.
– Witam, nazywam się Edward Cullen – przedstawił się i wyszczerzył. Też się uśmiechnęłam, ale to na jego widok, bo byłam nieźle zdezorientowana.
– Wejdzie pan?
– Oczywiście. – Zrobiłam mu miejsce, a on wszedł. – Chciałem panią zaprosić na kolację, pani...?
– Bella Swan – dokończyłam.
– Więc... Bello? – posłał mi swój czarujący uśmiech, w którym momentalnie się zakochałam.
– Z najwyższą chęcią, Edwardzie – uśmiechnęłam się – ale mam malutki problem – wyznałam, wskazując na wózek, w którym spał Chris.
– Chodzi o tamtego malca?
– Tak, właśnie o niego – potwierdziłam. Nie wiem, po co było to całe przedstawienie. Przecież mogliśmy zacząć i bez tego.
– Wiesz, moja siostra Alice i mama Esme z chęcią się nim zajmą. Jutro wieczorem?
– Okej... – wyjąkałam.

Przez ponad godzinę rozmawialiśmy o naszych zainteresowaniach, co lubiliśmy, czego nienawidziliśmy, o najgorszych wpadkach. Poznawaliśmy się. Jakbyśmy naprawdę zaczęli od początku. Było naprawdę miło. Niestety cały obiad, który gotowałam, poszedł w śmieci, więc Edward zamówił pizzę. Przez cały czas rozmawialiśmy. Żadnych przykrych wspomnień. Niczego. Później musiałam zrobić kilka rzeczy przy dziecku. Niedługo potem Chris z powrotem usnął. Noworodki potrafią naprawdę dużo spać. Uzgodniliśmy, że nie będziemy udawać nowej pary. Nie ma to sensu. Rozsiedliśmy się na kanapie i oglądaliśmy filmy.
Czy to możliwe, że najgorszy dzień mojego życia zmienił się w najlepszy? Że upadłam na samo dno i w kilka godzin się z niego podniosłam? Dzięki Edwardowi? Nie mogę w to uwierzyć. Pewnie to wszystko głupi sen, a ja obudzę się przy Jacobie, albo lepiej. Obudzę się, a Jacob będzie w więzieniu, a Edward dalej w Nowym Jorku.
Obejrzeliśmy dwa filmy. Było już późno.
– Chyba będę się już zbierał – oznajmił Edward. Co?! Gdzie?! Dopiero zaznałam jego obecności. Nie zrezygnuję z niej tak szybko.
– Musisz? – spytałam, rumieniąc się jak piwonia. Naprawdę chciałam, żeby jeszcze trochę został.
– Niestety tak – potwierdził. – Mama mi nie wybaczy, gdy nie będę na kolacji z tatą.
– Szkoda – szepnęłam, a on mnie pocałował. Był to tylko krótki pocałunek, ale dorzucił do niego wiele uczucia. Dalej nie mogłam uwierzyć, że on jest mój. Zawsze wszystko zależało ode mnie. Dlaczego wcześniej tego nie uwzględniłam?
Pocałowałam go jeszcze raz. Ten ostatni raz, poczym wyszedł z krótkim „do jutra”.
Szczęście się jednak do mnie uśmiechnęło. Poszłam naszykować się do spania. Po trzydziestu minutach wróciłam do salonu, i siadając na kanapę, usłyszałam trzask drzwi frontowych.

Punkt widzenia Jacoba

Uciekałem przed glinami tyle czasu! W końcu udało mi się ich zgubić. Embry dał mi cynk, że Cullen wrócił do miasta i znów próbuje dorwać się do mojej Belli. Nawet już wszystko obmyśliłem po drodze do mojego mieszkania. Mnie i tak w końcu zamkną. Nawet nie będę uciekał wiecznie. To zbyt nudne. Przesiedzę trochę w więzieniu, znowu mnie wypuszczą. I będzie spoko. Więc jakie postanowienie? Muszę ukarać Bellę za to, co mi zrobiła. Pewnie teraz migdali się z tym całym Edwardem! Jego zabiję, a jej zadam większy ból.
Wchodząc do windy, uśmiechnąłem się złowrogo. Cudownie. Mój plan jest wspaniały.
Zamiast bawić się w pukanie do drzwi, wyważyłem je. Nikt tego nie mógł usłyszeć, bo na tym piętrze mieszkamy tylko my. Facet obok umarł kilka miesięcy temu.
– Bella? – zawołałem, szczęśliwy, że ją zobaczę. Co jak co, kochałem ją. Wyciągnąłem broń i wszedłem do salonu. Telewizor włączony. Czyli gdzieś tu jest. Uśmiechnąłem się. – Wiem, że tu jesteś. Wyłaź – krzyknąłem. Nigdy nie miałem cierpliwości. – Chodź tutaj!
Przeszedłem do kuchni. W stojaku nie było największego noża. Wszedłem do sypialni. Była tam. Schowała się za łóżeczkiem dziecka. Udając, że jej nie widzę podszedłem do syna. Był taki śliczny! Mały, z pewnością kruchy. Uśmiechnąłem się dumnie. Byłem dumny. To moje dzieło. Mój syn. Patrzyłem na niego, zadawalając się jego wyglądem. No, ale trzeba było wracać do pracy.
– Wychodź stamtąd – wycelowałem prosto w nią. Powoli wyszła z rękami podniesionymi do góry. Była cała roztrzęsiona. Bała się mnie. Uśmiechnąłem się triumfująco. – Cieszysz się, że mnie widzisz?
Stała, nie odzywając się. Cała się trzęsła i płakała. Miała całe oczy opuchnięte.
– Cieszysz?! – warknąłem.
– Ta... t... tak – wyjąkała. Nie. Tak nie porozmawiamy. Muszę być miły.
Schowałem broń, wyciągnąłem do niej rękę. Nie zareagowała. Dalej stała i patrzyła na mnie przerażona. W końcu złapała mnie za rękę. Zaprowadziłem ją do salonu i posadziłem na kanapie.
– Dlaczego mi to robisz? – spytała, łkając. – To wszystko nie moja wina.
Miała rację.
– Rzeczywiście. Nie twoja – potwierdziłem. – Co ty, do cholery, robisz z Cullenem?!
Znowu się przestraszyła i nie mogła wykrzesać z siebie żadnego dźwięku. Uwielbiałem, gdy ludzie się mnie bali.

Punkt widzenia Belli

– Co ty, do cholery, robisz z Cullenem?! – warknął. Był zły. Bałam się. Wiedziałam, że potrafił denerwować się nie na żarty. Nie wiedziałam, czy mogę odpowiedzieć, czy nie. Łzy wylewały mi się z oczu. Cała się trzęsłam. Patrzyłam się na niego i czułam jeszcze większe przerażenie. Czego się boję? On mi nic nie zrobi. Kocha mnie. Nie posunął by się aż tak daleko. Widziałam, że moja małomówność wkurza go jeszcze bardziej, więc postanowiłam być taka jak on.
– A co ty robisz w gangu?! Czemu cię policja szuka?! – krzyknęłam na niego, a głos załamał mi się parę razy. Zdziwił się, że tak szybko zmieniłam nastawienie. Zaśmiał się.
– Jaka wybuchowa – powiedział, śmiejąc się. – Spytałem pierwszy – stwierdził, rzucając mi wściekłe spojrzenie.
– Zostawiłeś mnie! Co miałam zrobić? – spytałam cicho. – Ostatnio nawet zauważyłam, że... kocham go – ostatnie słowa wyszeptałam. Bałam się jego reakcji. Wstał i uderzył mnie w twarz. Upadłam na ziemię. Miejsce po uderzeniu zaczęło niemiłosiernie piec i pulsować. Znowu wszystko działo się szybko. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to ucieczka. Zaczęłam na czworaka iść w stronę kuchni. Nóż. Obrona. Jednak on złapał mnie za nogę i rzucił w z powrotem w stronę kanapy. Zabolało. Zakryłam twarz rękami, by nie oberwać po twarzy. Nagle Jacob odwrócił się w stronę telewizora i zwiększył głośność. Też zwróciłam uwagę na niego. Pokazywano współpracowników Jacoba... czy raczej jego ludzi.
„Policja zatrzymała największy gang stanu Waszyngton. Embry... Quil... Wyatt... i wielu innych. Także jednego z jego przywódców – Emmett’a Blacka. Policja szuka drugiego. Ostrzega, że jest niebezpieczny, może mieć broń. Ostatnio widziano go w okolicach parku w Seattle. Jeśli ktoś go zobaczy, niech zejdzie mu z drogi i zadzwoni pod numer wyświetlony w dole ekranu.”
– Emmett... – szepnął z bólem w głosie. W jego ciele na pewno kłębiło się wiele emocji. – ku***! – spojrzał na mnie. – Pożałujesz tego. – Zaczął okładać mnie pięściami. – Kochasz go?! Kochasz?! – Złapał mnie za kark i rzucił na podłogę. – A ja to co? Nie liczę się?! – Kopnął mnie w plecy.
– Proszę – szepnęłam. Poczułam lepką ciecz przy ustach. Krew. – Proszę!
– Prosisz? Kochałem cię! Czemu mi to zrobiłaś?! – Kolejny kop, kolejny i kolejny, dopóki nie zadzwonił dzwonek do drzwi. Szarpnął mnie za włosy i posadził w ten sposób na kanapie. Uderzył jeszcze raz, pokazał żebym była cicho i poszedł do sypialni. Chris! Pukanie ustąpiło. Próbowałam wstać, by go powstrzymać, jednak tylko spadłam na ziemię i nie mogłam się ruszyć.
– Chris! – próbowałam zawołać, jednak nic z tego nie wyszło. Za to Jacob wyszedł z sypialni trzymając na rękach moje dziecko. – Chris!
– Co za piękne dziecko – powiedział, kołysząc go delikatnie. – Od dzisiaj masz na imię Max. – Spojrzał na mnie. – Do widzenia... mamusiu. – I wyszedł z mieszkania. Próbowałam dowlec się do telefonu, by zadzwonić po pomoc. Czułam, jak z twarzy leci mi krew. Dużo krwi. Skóra na głowie piekła. Musiałam mieć złamaną nogę. Ból był przytłaczający. Zemdlałam.

Punkt widzenia Edwarda

Chciała, żebym został. Czyli chce dać nam szansę. Chce być ze mną. Życie nie jest takie złe. Nawet Leo mi tak bardzo nie przeszkadza jak dawniej. Jest ze mną cały czas, ale to da się przeżyć. Najważniejsze jest to, że ona mnie również kocha! Nie powie tego tak szybko, ale wiem, że pisana jest nam przyszłość.
Ruszyłem do domu. Mama kazała mi być na kolacji powitalnej. Tata mnie jeszcze nie widział, a podobno bardzo się ucieszył na wiadomość o moim powrocie. W połowie drogi spostrzegłem, że zapomniałem od Belli telefonu. Z piskiem opon wróciłem. Zaparkowałem pod blokiem i szybko wbiegłem na schody. Światło w mieszkaniu Belli było jeszcze zapalone. Belli... Czy mogę stwierdzić, że mojej Belli? Zadzwoniłem, a potem zapukałem do drzwi. Nikt nie otwierał. No trudno, odbiorę jutro.
– Coś chyba jest nie tak – powiedział Leo.
– Na pewno... – odpowiedziałem sarkastycznie.
Zacząłem powoli schodzić na dół. Nagle drzwi otworzyły się i zamknęły z hukiem. Wyszedł z nich... Black!
– Cullen, jak miło – uśmiechnął się złowrogo. – Obiecałem sobie, że cię zabiję. Los jest łaskawy! – Dopiero teraz zauważyłem, że na rękach trzyma dziecko.
– Skąd masz Chrisa?! – warknąłem na niego. Trzymałem się mocno poręczy – nie wiadomo, co takiemu palantowi może wpaść do głowy.
– Może z mieszkania? – odpowiedział mi Leo.
– Masz na myśli Maxa? – zapytał ironicznie. – Trzymam. No, ale coś obiecałem.
Położył dziecko z dala od schodów i szedł w moją stronę. Był większy ode mnie. Nie miałem szans. Zaczęliśmy się siłować. Oplułem go w twarz, ale po tym nogi mi się zaplątały i poleciałem na dół.
– Edward! Trzymaj się! Polecę po pomoc! – Jak zwykle tylko przeszkadzał.
Black podbiegł do mnie i zaczął kopać. Uderzyłem głową o jakąś rurę. Zacząłem się dusić. Nie wiedziałem, co się dzieje. Widziałem jeszcze jak podchodzi, bierze dziecko i schodzi na dół. Przymknąłem oczy. Nie miałem siły na nic. Bella
– Z nią też nie jest najlepiej – przyznał Leo. Był załamany.
Zacząłem czołgać się do schodów, ale nie miałem siły nawet podnieść się na pierwszy stopień.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział przyjaciel, ale słyszałem go jakby spod wody.

Punkt widzenia Alice

– Mamo, Edward już powinien być – powiedziałam wystraszona. Wydarzenia z poprzedniego roku mnie przerażały. Nie wiadomo co mogło się stać. Znowu.
– Nie martw się. Pewnie pojechał jeszcze gdzieś – pocieszała mnie. Całkowicie niepotrzebnie. A jeśli jednak coś się stało?
– Może do niego zadzwonisz? Dasz spokój mamie i lepiej się poczujesz – uśmiechnął się tata. Miał podobny uśmiech do Edwarda. Ech... Chwyciłam za komórkę i wybrałam jego numer. Nic. Nie odbierał. Wybrałam numer Belli. To samo.
Hmm... pomyśleć, że w tym samym czasie. Pasowaliby do siebie idealnie. Dlaczego oboje są tacy uparci? Stworzyliby idealny związek.
– I co? – zapytał Carlisle.
– Nic. Nie odbiera. Może coś się stało? – znów zaczęłam panikować.
– Alice, idź się przebierz, Edward na pewno zaraz przyjedzie – Esme popchnęła mnie w stronę schodów. Poszłam do swojego pokoju i weszłam do garderoby. Z braku pomysłów wybrałam letnią sukienkę. Moja komórka zaczęła wibrować. Uśmiechnęłam się i odetchnęłam z ulgą. Pewnie Edward. Nie patrząc na numer odebrałam.
– Gdzieś ty, do cholery, był?! – krzyknęłam.
– No nie wiem, do tej pory na policji, teraz postanowiłem do ciebie zadzwonić – usłyszałam głos po drugiej stronie, ale na pewno nie był to głos Edwarda.
– Jasper? – byłam zdziwiona. Czy on czasem nie siedział razem z resztą gangu Blacka?
– Tak. Już prawie po wszystkim. Chcę ci wszystko wyjaśnić – oznajmił wyraźnie zadowolony. Wyjaśnić?
– Co wyjaśnić?! – wydarłam się. – Że razem z Blackiem porwałeś mojego brata?!
Gniew wypełnił mnie całą. A myślałam, że dałam mu wiele znaków w stylu „odwal się”. Widocznie za mało.
– Nie jestem taki, jak myślisz – powiedział powoli. – Uspokój się i daj mi wyjaśnić.
– Zjeżdżaj – już miałam odłożyć słuchawkę, ale chciałam jeszcze raz, ostatni raz usłyszeć jego piękny głos.
– Nie powinienem tego mówić, ale wiesz, gdzie jest Jacob Black? – A co mnie obchodzi, gdzie jest ten kryminalista? – Wiesz?! Ostatnio widziano go nieopodal bloku twojej przyjaciółki. Właśnie tam ja...
Że co? Koło Belli? Przecież on może jej coś zrobić! Odłożyłam telefon, złapałam kluczyki i wyleciałam z domu. Nie zważałam nawet na krzyki rodziców. Wsiadłam do mojego Pontiaka i wyjechałam na ulicę. Omijałam samochody, światła. Wszystko. Cała się trzęsłam. Wykręcałam jeszcze kilka razy numer do Belli, Edwarda, Belli, Edwarda. Niedaleko przed mieszkaniem Belli usłyszałam trąbienie z tyłu. Spojrzałam w lusterko wsteczne i zauważyłam samochód Jaspera, ale problem był w tym, że teraz miał koguta na dachu. Jechałam wpatrzona w lusterko i z rozdziawionymi ustami. Trąbił na mnie i kazał zjechać na pobocze. Jechałam dalej. Włączył syreny, przez co musiałam zjechać. W powolnym tempie podszedł do mnie.
– Co ty wyprawiasz?!
– Jesteś policjantem?!
– Alice! – westchnął. – Zawsze musisz pchać się w kłopoty?
– Tam był Edward! Był u niej! A co jeśli jemu też się coś stało?! – krzyczałam zmęczona tym wszystkim. Miałam dosyć. Nie mogłam uwierzyć, że Jazz – mój Jazz – jest policjantem. Westchnął znowu.
– Proszę wysiąść z samochodu i podnieść ręce – rozkazał mi ze złośliwym uśmieszkiem. Spojrzałam na niego krzywo. – Proszę wysiąść z samochodu!
Wzięłam torebkę i wysiadłam. Jasper założył mi kajdanki i zaczął prowadzić w stronę swojego samochodu.
– Wybacz, ale on jest niebezpieczny i wie, że go zdradziłem – wzruszył ramionami i wsadził mnie na tylne siedzenie. Sam wrócił i pozamykał mój wóz. Byłam w szoku! Jak śmiał zapiąć mnie w kajdanki?! Po chwili wrócił, wsiadł i odjechaliśmy. Szczerzył się jak pies.
– Jake jest niebezpieczny. Nie wejdziesz nawet do tego budynku – spojrzał na mnie. – Wybacz, ale kocham cię.
Jego wyznanie mnie zszokowało jeszcze bardziej. Tyle niespodzianek, a jeszcze dzień się nie skończył! Też coś do niego czułam, ale nie miałam odwagi mu tego powiedzieć.
Otworzył drzwi i przypiął mnie kajdankami do przedniego siedzenia! Patrzyłam na niego niedowierzając. Cmoknął mnie w policzek i poszedł. I co ja będę tutaj robić przez ten cały czas?

Punkt widzenia Jaspera

Alice jest naprawdę cudowna. Ma trochę za dużo energii, ale jest niesamowita. Szkoda tylko, że nie chciała mnie wysłuchać przez telefon. Jej mina była bezcenna, gdy jechałem za nią, kazałem jej wysiąść z wozu, zapiąłem kajdankami i posadziłem w aucie z tyłu. Jest naprawdę świetną osobą.
Wszedłem do budynku i zacząłem wchodzić na trzecie piętro. Na drugim leżał Cullen! Podbiegłem do niego, by sprawdzić, czy żyje. Potem spostrzegłem, że jest nieźle poobijany. Głowa rozcięta, z nosa z pewnością leciała krew. Wyciągnąłem telefon.
– O ficer Jasper Whitlock, proszę przysłać karetkę na Dace Line 31. Szybko. – Rozłączyłem się i pobiegłem na górę. Ze Swan też musiało być coś nie tak. Otworzyłem drzwi i wbiegłem z przygotowaną bronią. W salonie leżała Bella, też była nieźle poturbowana, ale o wiele bardziej niż Edward. Leżała w sporej kałuży krwi. Sprawdziłem jej funkcje życiowe. Stabilne. Serce trochę nierówno biło. Wziąłem ją na ręce i wyszedłem z mieszkania. Zniosłem ją pod blok i pobiegłem do Alice. Odkułem ją. – Zajmij się nią! – krzyknąłem i wróciłem po Edwarda. Też zniosłem go na dół. Alice doskoczyła do niego.
– Eddie... – Gładziła ręką jego twarz. – Wszystko będzie dobrze.
Podjechała karetka. W końcu. Ile można czekać?

Punkt widzenia Edwarda

Po otworzeniu oczu usłyszałem denerwujące pikanie. No nie! Znowu szpital! Rozejrzałem się powoli po pokoju, co było niewielkim błędem. Zabolało.
– No, synu... Znowu wpakowałeś się w kłopoty – ojciec pokiwał ze zrezygnowaniem głową.
– No... – jęknąłem. – Co z Bellą?
– Trochę gorzej niż z tobą, ale szybko wyjdzie. Oboje długo już tu leżycie – powiedział, wlepiając oczy w kartę. Irytujące. Do pokoju weszła Esme z Alice.
– Edward! – krzyknęła siostra. – Tak się cieszę, że cię widzę!
Przytuliła się do mnie. Jeszcze bardziej bolało. Głośno jęknąłem i odczepiła się.
– Doktor Cullen? Mamy tomografię głowy pańskiego syna – młodszy lekarz podał mu zdjęcie i jakieś kartki, po czym wyszedł.
– Hej, Edward – pojawił się Leo z szerokim uśmiechem na twarzy. – Co tam?
– Zjeżdżaj – syknąłem. Nie lubiłem, gdy pojawiał się tak nagle. Tata momentalnie na mnie spojrzał.
– Słucham?
– Nie, nic.
– Zaraz się dowiesz, po co tutaj jestem – wyszczerzył się. – By ci pomóc.
Posłałem mu wściekłe spojrzenie. By ci pomóc! Jak zwykle!
– Edward... miałeś ostatnio halucynacje, przewlekłe bóle głowy, nudności...? – Carlisle pytał, jakby był robotem. Jego mina zrzedła. Zwykle był opanowany, a teraz nawet się jąkał. Nie miałem pojęcia, co powiedzieć. Nie miałem zielonego pojęcia. Miałem się przyznać do choroby psychicznej?! Nie wiedziałem, czy mogę, ale wiedziałem, że Carlisle coś znalazł. Jakąś poważną chorobę.

Wszyscy wiele razy słyszeli „Życie jest zbyt krótkie, by nie brać z niego przyjemności”. Racja. Ja się z tym zgadzam. Choroba, wypadek, zbyt szybka śmierć. Bez pożegnania. Po co marnować życie na grzeczne i poukładane, skoro można żyć? Carpe diem, bo nikt nie wie, co może przynieść jutro. Coś nowego? Strasznego? Zabawnego? Nikt tego nie wie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez _Alice_Cullen_ dnia Wto 20:54, 08 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Wto 21:32, 08 Cze 2010 Powrót do góry

to niespodzienka... cały rozdział jedna wielką niespodzianką...
powrót Blacka, jak on mogł to zrobic Belli, pobic kobietę do tego stopnia, rozumiem Edwarda, wkońcu to rywal, ale kobietę chyba za bardzo zdesperowany był... i jeszcze dziecko zabrac
mam nadzieję, że szybko go znajdą i zabiorą mu dziecko...
powinnam byc nie zadowolona, że Edi pobity ale dzięki temu widac, że Leo jako halucynacja to wynik jakiegoś guza...
do następnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Crazy_Bells
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:53, 11 Cze 2010 Powrót do góry

To może się najpierw przywitam.
Hey.

Już się biorę do roboty i zaczynam pisać.
A, wiec ten cały rozdział był dużą jedną niespodzianką. Na prawdę dużą!!!.

Powrót Blacka. A, myślałam że już z nim będzie w p***u. Jak mógł coś takiego zrobić Belli. Żeby uderzyć kobietę? Co on sobie myśli że jest bogiem i że on może wydawać wyroki na ludzi!!! Nienawidzę tą parówę jest kompletnym złamasem i kretynem. Już spowodował tyle kłopotów i nie wystarczają tyle? Muszą być dla niego kolejne bo, nie może się oprzeć, czy co? Pobił jeszcze Edwarda no rozumiem to że to jego rywal. Już go raz pozbawił szczęścia i znów musi. Zabrał jeszcze dziecko jak tak można zabrać bezbronnej kobiecie dziecko. Jak tak można!? Przez niego się wkurzyłam mam w sobie taką agresję i muszę się tego jak najszybciej z siebie tego pozbyć bo nie wytrzymam.

A, co do Belli i Edwarda cieszę się że będą z sobą w końcu razem. Agresja uciekła. Stworzą dobry związek. Będę się na wzajem spierać itp. rzeczy.

Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału.
Życzę ci dużo czasu, weny i chęci.
Pozdrawiam serdecznie.
Ps. Całuję rączki.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Pią 20:57, 11 Cze 2010 Powrót do góry

Oj, zaniedbałam ostatnio czytanie fanficków. Nawet ten! Możecie mnie zlinczować. Ale zanim to zrobicie, może zdążę się wypowiedzieć Laughing
Droga Autorko, przejrzałam sobie pierwsze rozdziały, porównałam z tym i widzę naprawdę duże postępy. Nie tylko pod względem długości, ale także pod względem stylu czy pomysłowości (jak i rozgrywania pomysłów). Teraz kilka słów o piętnastym rozdziale. Nie mogłam się doczekać, aż Edward wróci. Jak są wszyscy w kupie, od razu jest raźniej Laughing No i wrócił, zaczęło być miło, sielankowo, ale na szczęście wrócił Jacob. "Na szczęście", bo bez niego byłoby nudno. Musi być jakiś czarny charakter. Ja lubię, gdy bohaterowie mają ciężkie życie. Fajnie by było jeszcze, gdyby ktoś zginął. Tfu, przecież Leo zginął. Ale dawno. A poza tym nadal jest. Boże, ale mam zachcianki Laughing Co do niego, strasznie mnie bawią jego teksty. Tak się z Edwardem zżył, że nawet po śmierci są nierozłączni. Poza tym, cóż, jest elementem choroby psychicznej Edwarda. Ciekawa jestem, w jakim kierunku się ona potoczy. O czym to ja jeszcze... Ach, tak, Jasper! Zaskoczył mnie swoją rolą. Czyżby był szpiegiem, który świadomie dołączył do gangu Jacoba, by go zdemaskować? Bo jeśli nie, to by było naciągane... W sensie że przestępca zostaje policjantem.
To by było chyba na tyle...
Pozdrawiam
Gel


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
plamka14
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 21:14, 11 Cze 2010 Powrót do góry

AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Nienawidzę tego ********************************
No, kożdy wie o co chodzi. Jacob.
Jak można zrobić coś takiego z ukochaną kobietą?! Rozumiem jeszcze, że chciał pobić Edwarda, ale Bellę? Takiemu psychopacie wolałabym się dać zabić niż oddać dziecko /;
Akcja jest cholernie wciągająca i musisz się pośpieszyć.
A tak swoją drogą... jak skończysz, przerób postaci i wydaj książkę ;b




I jak uśmiercisz Edwarda to lepiej mi się na oczy nie pokazuj !! xd


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
_Alice_Cullen_
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Częstochowa / SF / Forks

PostWysłany: Wto 16:52, 15 Cze 2010 Powrót do góry

Hej. Rozdział dość szybko. Tak, jak obiecałam, dostępne jest kilka odpowiedzi, na najbardziej nurtujące pytania.
Wyliczyłam sobie, że będzie 24 rozdziały + epilog, ale przy moich pomysłach, wszystko jeszcze może się zmienić. Już mogę uprzedzić, że końcówka Was zaskoczy. Bardzo Wink

Beta --> Gelida

Rozdziały można znaleźć również na chomiku:

[link widoczny dla zalogowanych]


Rozdział 16

Punkt widzenia Edwarda

Guz mózgu... guz mózgu... guz mózgu. Czy mój ojciec właśnie powiedział, że mam guza mózgu? Nie. Powiedział to dawno, a ja dalej nie mogę uwierzyć. Nawet z nadmiaru wrażeń straciłem przytomność. Czyli Leo nie był niewinnym wytworem mojej wyobraźni! Był halucynacją. Miałem halucynacje. Przynajmniej teraz wiem, że nie jestem szalony. To naprawdę bardzo pomaga. Ale gdzie reszta objawów? Najgorsza była reakcja mamy i siostry. Byłem w podwójnym szoku. Pierwszy – guz mózgu. Drugi – Alice i Esme nie wariowały. Stały i patrzyły się na mnie. Bez płaczu, bez niczego. Stały i patrzyły. Ich spojrzenie było puste. Jakby nikogo w tych ciałach nie było.

– Edward… miałeś ostatnio halucynacje, przewlekłe bóle głowy, nudności…? – pytał, jakby był robotem. Jego mina zrzedła. Zwykle był opanowany, a teraz nawet się jąkał. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie miałem zielonego pojęcia. Miałem się przyznać do choroby psychicznej?! Nie wiedziałem czy mogę, ale wiedziałem, że Carlisle coś znalazł. Jakąś poważną chorobę. Bardzo poważną. Tata był jakiś nieobecny. Patrzył wszędzie, byle tylko nie na mnie.
– Tato? Co mi jest? – spytałem, ponaglając go. Ciekawość i strach mnie zżerały, a on tylko stał i patrzył w sufit, ścianę.
– Spoko, Edward. Nic strasznego się nie stanie – wyszczerzył się przyjaciel lub…halucynacja. – W końcu żyjesz, a ja nie.
– Edwardzie... – zaczął, ale zaraz szybko dodał – ale pamiętaj, że to tylko badania. Mogą być błędne. Albo, wiesz, to może być niezłośliwe.
Niezłośliwe? Raki są niezłośliwe.
– Co mi jest?! – warknąłem. Miałem dosyć tego wszystkiego. Nie byłem małym dzieckiem. Nie musiał do mnie mówić, jak do... dziecka, które boi się wszystkiego. Przeżyłem już tyle, że nic mnie nie zaskoczy. Nawet, gdybym miał raka.
– Masz guza mózgu – szepnął, a jego wzrok badał uważnie moją twarz. Mój grymas, mój szok. Sądziłem, że jeśli powie, że mam raka, to nie będzie jakieś wielkie zaskoczenie. W końcu myśleć o czymś, a to przeżyć to całkiem co innego.
– I co, Edward? To było takie straszne? – zapytał Leo. Jego wyraz twarzy nie był teraz tak wesoły jak przedtem. Czyli on wiedział o tym cały czas
– Wiedziałeś o tym?! Wiedziałeś o tym, odkąd jesteś ze mną?! – ryknąłem podnosząc się z łóżka. Tata i mama wymienili ostrzegawcze spojrzenia. Alice patrzyła na mnie jak na wariata.
– Nie, Edwardzie, dowiedziałem się przed chwilą – powiedział ojciec, patrząc na mnie uważnie, jednak ja odwróciłem się do Leo czekając na odpowiedź.
– Tak. Cały czas – przyznał, spuszczając wzrok.
– Dlaczego? – spytałem go.
– Przykro mi, Edward. Nie mogłem ci powiedzieć – odrzekł przepraszająco. – I tak byś mi nie uwierzył, gdybym mógł...
– Nienawidzę cię. Dobrze, że cię zabiłem. – Wyrwałem wenflon, wstałem, wziąłem swoje ciuchy i skierowałem się do łazienki. Szkoda tylko, że do niej nie doszedłem.


Taa... Mam guza mózgu. Mogę poddać się operacji i żyć trochę dłużej, mogę iść na chemioterapię i stracić moje włosy. Może jestem głupi, ale nie mam zamiaru robić nic z tych rzeczy. Mam zamiar żyć tyle, ile mogę w moim ciele, a nie w tym, co już nim nie będzie. Będzie domem guza, który nie ważne ile razy się wytnie, będzie powracał. Jestem młody. Nie mam siły na walczenie z nim przez całe życie.
Stałem przy oknie i oglądałem całą zieleń Seattle, która nagle zrobiła się bardziej zielona. Ludzie zrobili się bardziej żywi. Niebo, słońce prześwitujące za chmur... wszystko zrobiło się żywsze. Bardziej kolorowe. Jaki człowiek jest głupi! Dopiero wtedy, gdy wie, że umrze, świat nagle staje się lepszy. Piękniejszy. Widzi innych.
– Edwardzie? – usłyszałem głos mojego ojca. Westchnąłem. Znowu to samo. Odwróciłem się do niego.
– Nie. Nie poddam się operacji!
– Będziesz żył!
– Nie. Nie będę z tym walczył – powiedziałem, akcentując każde słowo.
– A Bella? – zagrał dobrą kartą. Zbyt dobrą. – Wiem, że ją kochasz.
– Dała nam szansę. Dała szansę na przyszłość! – warknąłem. – Myślisz, że chcę ją skazać na ciągłą chemioterapię? Na ciągły strach, że mogę umrzeć na stole?
– Edward, jeśli cię nie zoperują, zostanie ci góra rok... – Znowu unikał mojego wzroku. Rok. Zostanie mi tylko rok. Nawet tyle czasu nie było mi dane spędzić z Bellą, a znam ją ponad rok. Rok. To taki krótki okres czasu.
– Wolę spędzić z nią rok, niż całe życie w strachu i cierpieniu!
– Będzie bardziej cierpieć, gdy nagle umrzesz i nie dasz jej czasu dobrze cię poznać – powiedział błagalnie.
Nie.
– Wybacz, tato. Bella dzisiaj wychodzi ze szpitala. Wypiszesz mnie?
– Nie. Muszę zrobić jeszcze kilka badań.
Uśmiechnąłem się. Byłem już ubrany i tylko czekałem na wypis. Spojrzałem na niego, wziąłem swoją torbę i wyszedłem z sali. Jest jeszcze coś takiego jak wypis na własne żądanie.

Punkt widzenia Belli

– Edward ma guza mózgu?!
To był dla mnie szok. Przecież wyglądał zdrowo. Zachowywał się normalnie. A tu takie coś? Dlaczego najgorsze rzeczy przytrafiają się właśnie mnie? Najpierw Jacob, potem Chris i teraz Edward. Czy nie dane mi jest żyć szczęśliwie? Czy muszę zawsze mieć takiego pecha?
– Tak. Nie chce go operować. Nie chce nic z nim robić! – oburzyła się Alice. – On umrze, a to nic dla niego nie znaczy!
Umrze... Kiedy? Jak? Będzie cierpieć? Miałam dość. Mężczyzna, którego kocham, niedługo umrze. Mężczyzna którego szanowałam, myślałam, że kocham, porwał moje dziecko. Moje jedyne dziecko. Chris ma dopiero kilka dni! Nawet nie wiem, czy Jacob wie, jak zajmować się takim niemowlęciem. Edward vs. Chris. O kogo mam się martwić? Nie mogę przecież ratować obydwu! Mam być szczera? Nie daruję Jake’owi tego. Jak mógł?
– Alice, ile mu zostało? – spytałam cicho. Nie chciało mi to nawet przez gardło przejść.
– Jeśli wszystko będzie dobrze... rok.
Rok. Zostanie mu tylko rok. Przez te kilka dni w szpitalu płakałam więcej niż przez całe życie. Alice powiedziała, że Jasper jest policjantem i już zaczęli szukać Jacoba i Chrisa, ale nie zamierzam wszystkiego zostawić policji. Mieli Blacka tam, na autostradzie, i go nie złapali. Mam wierzyć, że uratują moje dziecko? Łzy znowu wypływały spod powiek. Do sali wszedł Carlisle.
– No, Bello, zostałaś wypisana. Możesz wracać do domu – powiedział, uśmiechając się blado.
– Dziękuję.
Wstałam, wzięłam torbę i wyszłam na korytarz. Muszę zacząć działać. Jestem człowiekiem czynu, prawda? Nie mogę siedzieć w domu i czekać na telefon od policji. Muszę działać.
– Bella, gdzie idziesz?! – zawołała za mną Alice, jednak zignorowałam to.
– Bella! – to nie była Alice. Edward. Odwróciłam się, a on na mnie wbiegł. – Jedziemy? – spytał, uśmiechając się lekko. Postanowiłam przejść do rzeczy, ale to dopiero w samochodzie. Gdy do niego wsiedliśmy, postanowiłam mu powiedzieć o moich planach.
– Muszę odszukać Jacoba. Sama – powiedziałam, zamykając oczy.
– Co?! – spytał zaskoczony. – Jedziemy do ciebie. Rozpakujesz się, odpoczniesz. To musiało być dla ciebie ciężkie.
– Nie. Nie będę czekać – warknęłam. – Zawieź mnie do warsztatu Jacoba. Jest tam moje stare auto. Wiem, gdzie będzie się ukrywał.
– Czy nie powinniśmy w takim razie zawiadomić policji? – spytał zdezorientowany. Czy on naprawdę nic nie rozumiał?
– Policja znowu go wypuści!
Podjechaliśmy pod mój blok. Co on wyprawiał? Moje dziecko jest w kłopotach!
– Edward, muszę ratować Chrisa – powiedziałam spokojnie. Westchnął zrezygnowany. On naprawdę nie wie, do czego zdolna jest matka dla ochrony swojego dziecka.
– Dobrze, pod warunkiem, że pojadę z tobą, okej? – zapytał spokojnie.
Odetchnęłam z ulgą. Dobrze mieć przy sobie w takich momentach mężczyznę. Sama i tak pewnie bym sobie nie dała rady. Weszliśmy do mojego mieszkania. Przebrałam się w coś wygodniejszego i czekałam, aż Edward zrobi to samo. Potem podjechaliśmy do warsztatu Jacoba. Miałam klucz do biura. Policja zebrała już pewnie wszystkie dowody. Weszliśmy.
– Co masz zamiar znaleźć w biurze? – zapytał Edward. Racja. Nic ciekawego tu nie ma, oprócz broni. Gdzieś na pewno musi być schowana tak, by nikt jej nie znalazł.
– Szukaj jakichś skrytek – powiedziałam, po czym robiłam to samo. Cały czas miałam łzy w oczach i cały czas one spływały po moich policzkach. Nie byłam na tyle silna by to zrobić. Jestem tylko Bellą! Cichą, spokojną, opanowaną Bellą! Potrafię znaleźć pistolet, a potem szukać po całym La Push Jacoba? Czy jestem na tyle silna? Usiadłam pod ścianą i oparłam się o nią. Zakryłam twarz dłońmi. To wszystko kosztuję mnie za dużo zdrowia. Nie jestem przecież taka, jak te kobiety z telewizji. Silne, potrafiące o siebie zadbać w każdych warunkach. Nie potrafię przejść po chodniku porządnie, żeby się nie potknąć!
– Bella, mam coś. – Podbiegł do mnie. – Co się stało?
– Nie dam rady... – szepnęłam. – To jest dla mnie za dużo.
– Dla każdego to byłoby za dużo. – Dotknął wargami mojego policzka. Moje ciało nawet na to nie zareagowało. – Może wrócimy do domu i damy szansę Jasperowi? – Pocałował mnie delikatnie. Poczułam, jakby siły mi wróciły. Musiałam to zrobić. Musiałam udowodnić sobie, że potrafię.
– Gdzie i co znalazłeś? – zapytałam, przecierając oczy i wstając. Przysięgłam sobie, że nie wybuchnę drugi raz przy Edwardzie. Jest jak słońce. Pomaga mi wstawać. Naprawia mnie. Powoli.
– Pod biurkiem, na ziemi jest jakaś skrytka, ale jest na kod.
Zaprowadził mnie. Rzeczywiście coś takiego tam było. Kucnęłam nad tym i myślałam o czterech liczbach. Jacob zawsze na piny czy kody dawał daty urodzenia. Swoje, moje albo Emmetta. Wzdrygnęłam się. Wpisałam jego brata... nic. Jake’a... nic. Swój... jest! Wpisał moją datę urodzenia? Zawsze miał szalone pomysły. Idiota. Otworzyłam wieko. Miałam rację. Musiał schować gdzieś broń tak, żeby w razie czego nikt nic nie znalazł. Znajdowały się tam jakieś dwa małe pistolety. Takie, z jakich kiedyś strzelaliśmy do puszek. Wspomnienia wróciły. Tak, potrafiłam strzelać. Jacob mnie tego nauczył. Jaka ja byłam głupia! Kto normalny, kto nie jest policjantem, nie był w wojsku ani niczym takim, potrafi tak dokładnie strzelać jak Jake? Jestem głupia.
– Skąd wiedziałaś, że to tu będzie? – zapytał oszołomiony. Wiedziałam, że od teraz muszę udawać silną, nieustraszoną dla Edwarda.
– Przeczucie – pocałowałam go i wzięłam broń. Jedną dałam mu, drugą zostawiłam sobie.
– Nie potrafię strzelać – przyznał zawstydzony.
– Wystarczy, że ja umiem – powiedziałam i ruszyliśmy w podróż. – Kierunek La Push – uśmiechnęłam się szeroko, choć wcale nie miałam takiej chęci. Nie miałam pojęcia, co dzieje się z moim synem, a co gorsze, marnuję rok Edwarda. Czułam się fatalnie. Nie wiadomo, co się tam wydarzy. Nie dałam mu nawet pożegnać się z rodziną. Kim ja, do cholery, jestem? Kim?!

Punkt widzenia Edwarda

– Edward, co ty wyprawiasz?! – krzyknął Leo, gdy wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę La Push. Nie odzywałem się do niego, aby nie przestraszyć Belli, choć miałem ochotę na niego nawrzeszczeć. Czemu zawsze zjawia się tak niespodziewanie i straszy mnie? To denerwujące. Nie miałem nawet pojęcia, co ja tutaj, do cholery, robię. Nie powinienem teraz siedzieć w domu z Bellą na kanapie i pocieszać ją, że policja wszystkim się zajmie? Że odnajdą jej dziecko? A teraz co? Jadę do La Push z bronią, a nie umiem strzelać i Bellą, która sądzi, że jest jakąś komandoską! Widzę, że się stara, ale to nie wszystko! Staranie się nic nie da! Trzeba być odważnym. Ja nie jestem. Ona chyba też nie. Nie mam pojęcia. Nie znam jej. Ale to nie dlatego, że nie jestem jej przeznaczony czy coś takiego. To znaczy, nie dano nam zbyt dużo czasu na to wszystko. Na poznanie siebie. Wszystko powinno być inaczej.
– Nie możesz walczyć z Jacobem! Zginiesz! – warknął. – Masz rok z Bellą!
– Jesteś pewna? – spytałem cicho. Wiedziałem, co ona przeżywa. Bała się. Chciała być silna dla dziecka. Nie była takim typem człowieka. Była spokojna, nieśmiała. Nie mam pojęcia, co wyprawia. To jest przesada. Spojrzałem na jej twarz wykrzywioną bólem. Patrzyła na mnie z niepewnością, ale i determinacją.
– Nie – szepnęła.
Nie chciałem już więcej jej dołować. Nie odzywałem się. Nie było sensu tego robić. Patrzyłem na drogę, która powoli zaczynała mi się zlewać. Mrugałem oczami, by wszystko wróciło do normy. Nie wróciło. Przetarłem jedną ręką oczy. Gdy znów je otworzyłem, nie widziałem nic. Ciemność.
– Bella! – krzyknąłem, odwracając się do niej. Czułem, jak samochód wymyka mi się spod kontroli.
– Edward, uważaj!
Straciłem przytomność. Nie czułem już nic więcej. Ani bólu, ani świadomości, że wszystko jest okej lub nie. Czułem się wolny. Jakbym nigdy nie istniał... lub gorzej – istniał, lecz zakończył swoje życie bez zostawienia żadnego znaku po sobie na tej cholernej ziemi. Dryfowałem na granicy snu, życia, śmierci. Chciałem krzyczeć „Bella!”, ale nie mogłem otworzyć ust, nie mogłem otworzyć oczu.
Dlaczego moje życie to jedna wielka niewiadoma? Dlaczego życie jest jedną wielką niewiadomą? Czułem, że muszę sprawdzić, co z kobietą, która siedziała obok mnie, jednak nie potrafiłem. Czuliście kiedyś lekki wiaterek, ale nic poza tym? Jakby życie mi umknęło w jednej małej chwili. Uczucie bezradności? Czy ja żyłem? Tak, raczej tak. Nie spodziewałam się podobnych cierpień po śmierci. No, chyba, że pójdę za to wszystko do piekła. Tam, gdzie będę mógł swobodnie cierpieć za krzywdy wyrządzone innym ludziom, dziewczynom, rodzinie, Belli, samemu sobie. Całemu światu. Czy samo to, że żyję (lub żyłem) nie jest krzywdą dla ludzkości czy ziemi? Tak. Jest.

Punkt widzenia Jacoba

Mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że życie jest czymś, czego nikomu nie życzę. Tak, lepiej być martwym niż żywym. To takie moje prywatne przemyślenia. Cieszcie się. Z nikim się jeszcze z nimi nie podzieliłem. Super, nie? Życie jest fatalnym wyborem. Pewnie stąd powiedzenie „Raz na wozie, raz pod wozem”. Przecież, do cholery, człowiek popełnia tyle błędów w życiu, że odechciewa mu się go. Czy Wy nie mieliście takich sytuacji, w których mówiliście sobie w myślach „Mam dość. Po co ja w ogóle żyję?!” lub „Dlaczego się urodziłem? To wszystko nie na moje nerwy”. Tak, o tym właśnie mówię. To właśnie powód, dla którego teraz chcę zginąć. Dlatego właśnie życzę samemu sobie śmierci. Popełniłem w życiu tyle błędów, że teraz nie chce mi się żyć. Jedne z najważniejszych są związane z Bellą. Jak drugi człowiek może tak zniszczyć innego człowieka, który ma uczucia? Ja taki jestem. Niszczę wszystko, co pojawi się na mojej drodze. Idiota, powiecie. Po prostu taki się urodziłem. Może takie było moje przeznaczenie? Być idiotą, który może i zniszczy kilka momentów, żyć i innych rzeczy, ale tylko po to, by stało się coś lepszego. Na przykład? Pluję sobie w twarz, że o tym myślę, ale Cullen i moja Bella naprawdę do siebie pasują. Ona mogłaby być z nim szczęśliwa, ale oczywiście ja na to nie pozwalam, porywając jej dziecko i atakując ją i po drodze tego jej śmiecia. Tak! Gratulacje, Black! Jacob Niszczyciel Black. Witam państwa. Idiota. Dupek. Porwałem małego chłopca, który teraz powinien być przy swojej matce. Nigdy nie potrafiłem panować nad swoim gniewem. Oczywiście, dopóki nie spotkałem Belli. Przy niej potrafiłem być opanowany, grzeczny. Normalny. Przy niej czułem się jak każdy inny człowiek. Miałem wrażenie, że jestem kimś innym. Dobrym człowiekiem. Potrafiłem udawać, że nie jestem zwykłym mordercą. To było cudowne. Jakbym przez ten czas, gdy przekraczałem próg mieszkania, był innym człowiekiem. Cholernie mi się to podobało. Dlaczego nie potrafiłem się tego trzymać? Bella chciała wybrać mnie. Wybrała. Odtrąciła go. Zostałem na scenie ja, ale wszystko zniszczyłem. Nie musiałem być członkiem gangu. Mogłem się od niego uwolnić, albo przynajmniej dokładniej dobierać ludzi.
– Proszę pana? – usłyszałem cichy, nieśmiały głosik. Zupełnie taki sam, jaki miała Bella.
– Tak? – spytałem, grzecznie się uśmiechając. Miałem Maxa na rękach. Delikatnie go kołysałem. Widziałem, jak matki robią tak w telewizji. Uspokajało go, gdy mu śpiewałem, ale robiłem to tylko, gdy nikogo w pobliżu nie było. Tak było najlepiej.
– Mamy tylko jeden wolny pokój. Bierze pan? – zapytała cicho.
– Oczywiście – odpowiedziałem. Pani w recepcji spojrzała na dziecko.
– Wie pan, to nie jest odpowiednie miejsce dla takiego malucha.
– Wiem, jutro z rana wznowię podróż... Dziękuję.
Podała mi klucz i poszedłem na górę. Zatrzymałem się w małym hoteliku. Byłem już wyczerpany. Zamierzałem jechać do kuzyna w La Push. On i jego matka na pewno przyjmą mnie i Maxa. Pomogą mi. Nie mam pojęcia, jak długo będę jeszcze uciekał. Nie wiem nawet, czemu go porwałem. To nie było mądre.
Otworzyłem drzwi od pokoju i modliłem się, żeby był chociaż trochę dobry na tę noc dla mnie i syna. Zapaliłem światło. Nie był wcale zły. Do rana się prześpię.

Ledwo wstał świt, postanowiłem już wyjeżdżać. Drogi dużo nie zostało, a Max potrzebuje czystych ubranek. Kupiłem wczoraj pampersy i jakieś jedzenie dla niemowląt. W skrócie mleko. Nauczyłem się go karmić. Nie było tak źle.
Wsadziłem małego do specjalnego fotelika i wyruszyłem. Nie minęło dwadzieścia minut i byłem na miejscu. La Push. Rodzinne miasteczko. Zaparkowałem pod drzewem, gdzie jako maluch stawiałem rower przyjeżdżając do Leah i Setha. Wyjąłem powoli dziecko, wózek z bagażnika i poszedłem do drzwi.
Tak, zaopatrzyłem się we wszystko potrzebne synowi. Drogo mnie to kosztowało, ale kasę miałem z warsztatu, wóz też. Zapukałem do drzwi. Otworzył jakiś maluch. Na oko sześć, siedem lat.
– Hej, jest Leah lub Seth? – spytałem, kucając.
– Zależy kim pan jest – powiedział, szczerząc się. Skąd znałem ten uśmiech. Czyżby kuzynostwo miało dzieci?
– Ej, młody. Nie otwiera się drzwi nieznajomym! – krzyknął Seth, podbiegając do nas.
– Dzięki za fachowe określenie! – prychnąłem i roześmiałem się.
– Jake! – podał mi rękę. – Co cię sprowadza do nas? Wejdź, stary.
Wciągnąłem wózek po schodkach i sam wszedłem. Chłopiec pobiegł na górę.
– Twoje? – wskazałem głową na chłopca. Wytrzeszczył na mnie oczy.
– Co ty, to Leah. – Zerknął za mną. – A to twoje?!
– Zamknij się, idioto – uśmiechnąłem się dumnie. – To Max.
– Jaki fajny... i taki mały – przekrzywił teatralnie głowę. Zaśmiałem się.
– Daj spokój, potrzebujemy małego lokum. Macie coś wolnego?
– Jasne, dla ciebie zawsze.
– Jacob, to ty? – usłyszałem starszy głos.
– Tak, ciociu – przytuliłem ją. Jak ja dawno tutaj nie byłem! Aż żal tego czasu. Straconego czasu. Seth się uśmiechnął.
– Jake potrzebuje u nas na trochę zamieszkać, mamo.
– No to super. – Spojrzała na wózek. – Masz dziecko? Z kim?
– Mogę opowiedzieć kiedy indziej? Muszę jeszcze gdzieś zadzwonić.
– Jasne, mogę? – spytała, wyciągając do niego ręce.
– Tak. Zajmiesz się nim przez chwilę? Muszę skoczyć do sklepu po parę rzeczy.
– Oczywiście, Jacob, jedź.

Pojechałem do sklepu tylko po to, by skorzystać z telefonu. Cały gniew, który mną zawładnął wczoraj, zniknął. Nie byłem już zły na Bellę, tylko na siebie. Miałem dużo czasu na przemyślenie wielu rzeczy. Postanowiłem zadzwonić z budki telefonicznej do Belli i przeprosić za wszystko. Tak mnie chociaż nie namierzą, a w tej dziurze na pewno nie ma kamer w sklepie. Podjechałem na rowerze, by nie tracić paliwa. Tak na wszelki wypadek. Wykręciłem numer domowego. Sekretarka. Trudno, nagram się.
– Bello, ja... tak bardzo cię przepraszam. Nie wiem, co mnie napadło – westchnąłem. – Nie chciałem. Wybacz mi. To wszystko zrobiło się naprawdę skomplikowane. Wybacz mi wszystko, co ci zrobiłem. Nie powinienem. – Odetchnąłem głęboko. I tak pewnie skasuje, jak usłyszy mój głos. – Naprawdę przepraszam.
Rozłączyłem się. Jestem idiotą! Królem idiotów! Pobiłem ją, jej kochanka, porwałem dziecko, a teraz jeszcze przepraszam i proszę o wybaczanie! Idiotyzm. Życie nie jest zbyt łaskawe dla mnie. Może dlatego, że ja nigdy nie byłem łaskawy dla innych ludzi? Co się porobiło z moim życiem? Było poukładane?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez _Alice_Cullen_ dnia Wto 17:11, 15 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Wto 17:55, 15 Cze 2010 Powrót do góry

czemu on nie chce operacji, tak byc nnie może, musi ją miec
co do Belli silna wola matki kaze jej szukac małego, ale sama nie da rady tym bardziej z chorym mężczyzną...
co do Jake widac, że kocha małego, opiekuje się nim, w końcu to jego syn, ale to co zrobił... musi zapłacic za wszystko
ciesze się, że rozdzialik w ciągu tygodnia się pojawił od razu uśmiech na twarzy
mam nadzieję, że w następnym będzie jakaś akcja
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Crazy_Bells
Nowonarodzony



Dołączył: 17 Maj 2010
Posty: 15
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 8:38, 16 Cze 2010 Powrót do góry

Hey.
Czemu Edward nie chce tej operacji jak jest mu potrzebna?
Silna wola Belli każe jej szukać Chris'a, a przecież sama nie da rady a do tego z chorym facetem......
Co do Jake on opiekuje się malcem........ Był w stanie przeprosić Belle, ale i tak musi za wszystko zapłacić, za wszystko.

Bardzo się cieszę że pojawi się nowy rozdział w ciągu tygodnia.
Życzę weny, czasu i chęci
Pozdrawiam:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ParanormalVampire
Wilkołak



Dołączył: 09 Kwi 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Śro 10:05, 16 Cze 2010 Powrót do góry

Głupia jestem, rozdział przegapiłam.
Oczywiście, jak zwykle fajny.
Jake ma wyrzuty sumienia?
Chyba Edwardowi nic gorszego sie nie stało? Szkoda że go wpakowaąłś w tego guza. Biedny.
I do poprzedniego: zdziwiło mnie że Jazz jest policjantem. Przynajmniej Alice szczęśliwa.
Akcja się rozwija.
Czekam na dalsze części
Veny


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
plamka14
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 18:31, 18 Cze 2010 Powrót do góry

Coś nowego :)
I od razu wielki banan na twarzy Very Happy

Zaskoczyłaś mnie, naprawdę.
Zdeterminowanie Bells może najwyżej doprowadzić do nieszczęścia, a Edward jest głupi. Jake miał rację: pasują do siebie - para popaprańców.
I kurde, mówcie, że jestem zmienna, ale żal mi Jake'a. Nie potrafi się odnaleźć, ale kocha... Maxo-Chrisa. Co nie zmienia fakty, że jest nienormalny i niezrównoważony psychicznie, bo kto normalny bije narzeczoną tak, że ta ląduje w szpitalu?
Podobał mi się ten rozdział i lekko się go czytało [jak wszystkie] Wink .
I niespodziewany koniec? -brzmi ciekawie Smile

weny,weny,weny <3


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 19:27, 18 Cze 2010 Powrót do góry

kto się zjawia na końcu?? Tylko ja!! Ale zrekompensuję to moim komentarzem. A więc co do rozdziału 15 i 16- są super.
Bardzo podoba mi się ta akcja Edwarda z zapoznawaniem, to takie miłe, że znów na nowo się poznali, a później rozmawiali jakby nic się nie stało. a co do Jake'a to jest skończonym idiotą(mówię to o postaci fikcyjnej). najpierw pobił Bellę, którą rzekomo kocha i Edwarda, ale było mu mało więc porwał Chrisa.
Jasper jest policjantem?? Shocked No tego to się nie spodziewałam, zawsze myślałam że wszyscy z gangu są źli a tu taka niespodzianka. Przynajmniej Alice nie będzie cierpieć.
Co to za choroba?! Guz mózgu? to wyjaśnia Leo. Ale dlaczego Edward nie chce się poddać operacji! kto zrozumie facetów?! Jadą razem do La Push, co Bella wyprawia? Chyba nie wie, że jedzie na śmierć, a Edward z nią. i jeszcze w dodatku wypadek! co się jeszcze może zdarzyć? to tylko autorka wie i mam nadzieję, że w następnym rozdziale mile mnie zaskoczy.
Jake i opieka nad dzieckiem. Tu bije Belle i spółę a zaraz kupuje pampersy.
Życzę dużo weny i czekam(nie wiem kiedy skomentuję ale na pewno to zrobię).Pozdrawiam.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
_Alice_Cullen_
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Częstochowa / SF / Forks

PostWysłany: Pią 11:21, 02 Lip 2010 Powrót do góry

Hej. Wstawiam nowy rozdział i muszę uprzedzić, że do końca zostało już bardzo nie wiele. Zaskoczy Was jednak, co przygotowałam na samiutki koniec Smile
Z racji, że Gelida wyjechała na wakacje, na zastępstwo zgodziła się kochana Nefer13.

Mam nadzieję, że rozdział się spodoba, bo starałam się napisać go jak najlepiej potrafiłam, biorąc pod uwagę, że jest bardzo ważny.

Beta --> Nefer13

Rozdziały można znaleźć również na chomiku:

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 17

Punkt widzenia Belli

Czy ja właśnie myślałam, że życie jest dla mnie straszne? Czy ja właśnie myślałam, że życie przeważnie mnie rani? Myliłam się. Ono zawsze mnie rani. Właśnie leżałam na ziemi i wpatrywałam się w niebo. Ono było niebieskie! Niebo było niebieskie! Korony drzew zielone, a kory tak pięknie brązowe. Nawet niektóre podobne do moich włosów. Śliczne. Dlaczego nigdy nie myślałam o niczym jako o ślicznym? Zawsze myślałam o problemach. Jakie to one są straszne. Dlaczego nigdy nie byłam optymistką? A powinnam. Powinnam swoje życie ułożyć w kompletnie inny sposób. Wtedy może ziemia nie byłaby dla mnie takim strasznym miejscem, jakim jest teraz.
W kompletnej ciszy zaczęłam się histerycznie śmiać. Histerycznie? Zaczęłam po prostu się śmiać z własnej głupoty. Z własnego życia. Z własnych wyborów. Zaczęłam się śmiać, ot, tak. Czy ja wariuję? Czy nie powinnam teraz wstać, sprawdzić czy z mężczyzną, którego kocham jest wszystko ok? Tak, powinnam. Ale czy to robię? Nie. Wolę śmiać się w pustkę. Wzięłam głęboki oddech.
Obrazy wydarzeń, które miały miejsce przed chwilą niebezpiecznie błyskały mi w głowie.

Nagle samochód skręcił i jechał środkiem drogi. Edward mrugał energicznie powiekami. Patrzyłam ze strachem na niego i na drogę. Widziałam, jak traci kontrolę nad pojazdem. Jednak byłam tak osłupiała, że nie potrafiłam nic zrobić.
- Bello! – krzyknął i odwrócił głowę w moją stronę. Patrzyłam na niego z przerażeniem. W jego oczach nie było nic. Pustka. Co się, do cholery, stało? Samochód zaczął podskakiwać. Spojrzałam na drogę. Zaraz przed nami była ściana lasu. Drzewa…
- Edwardzie, uważaj!
Koniec. Trafiliśmy pień. Czułam skok adrenaliny. Najpierw dachowaliśmy, a później trafiliśmy w drzewo. Auto stało do góry nogami. Byłam w takim szoku! Najpierw leżałam i czekałam na śmierć. Jednak ona uparcie nie przychodziła. Wygramoliłam się z pojazdu i położyłam na trawie koło niego. Po co się ruszać? Nie lepiej być cierpliwym? Nie lepiej po prostu czekać na śmierć?


No właśnie. Nie lepiej czekać na śmierć? Niestety dzisiaj nie umrę. Nie mogę zostawić mojego dziecka samego z psychopatą. No, chyba, że ja nią jestem. To co innego. Całkowicie co innego. Czy ja się cały czas nie powtarzam? Muszę mieć wstrząs mózgu.
Wstałam, zachwiałam się. Zlustrowałam otoczenie w poszukiwaniu Edwarda. Dalej musiał siedzieć w wozie. Cholera! Podeszłam do niego.
- Edwardzie?!
Nieudolnie podbiegłam do niego. Czemu nieudolnie? Chyba z cztery razy potknęłam się i wywróciłam. Otworzyłam drzwiczki. Na szczęście nic go nie przygniotło. Po kilku próbach, udało mi się go wyjąć. Nie miałam pojęcia, że jest taki ciężki. Powoli zaczęłam ciągnąć go w stronę trawy. Nie znałam się na pierwszej pomocy. Może stało się coś poważniejszego, może go nie dotykać? Nie wiedziałam, co mam robić. Zadzwonić po karetkę? Znowu? Nawet nie miałam przy sobie telefonu. Edward chyba też. Przeszukałam dokładnie jego kieszenie. Nie miał. La Push było kilkanaście kilometrów stąd. Nic tutaj nie było. Tylko szosa w lesie. Westchnęłam głęboko i położyłam się koło niego. Co miałam zrobić? Gdyby moje życie byłoby serialem, wiele osób by go oglądało. Nieźle. Znów zaczęłam patrzeć w niebo. Nie miałam nic ciekawszego do roboty. Czekałam, aż Edward się obudzi. Obudzi się? Powinnam szukać pomocy, prawda? Co ja w ogóle tu robię?! Mam tego wszystkiego dosyć!
Zaczęłam go szarpać. Płakać i nim szarpać.
- Edwardzie! Obudź się! – zaczęłam okładać jego klatkę piersiową pięściami. – Obudź się!
Jęknęłam i odeszłam od niego. Co powinnam teraz zrobić? Znów się powtarzam. Zerknęłam na samochód. Broń. Może od razu palnąć sobie w łeb?
Co ja do cholery robię?! Przysięgłam sobie, że będę dzielna. Że nie będę się poddawać. Więc dlaczego to robię? Nie wiadomo, co się dzieje z moim dzieckiem. Nie wiadomo nic. A ja tutaj rozpaczam. Czas na to będzie wtedy, kiedy wszystko skończy się słodko, jak w bajkach. Kiedy będzie zakończenie „I żyli długo i szczęśliwie”. Chyba, że zamienić je na „Ginęli w bólu, ale razem… więc szczęśliwie”. Usiadłam na gołej ziemi odwrócona tyłem do leżącego Edwarda. Teraz jest czas na przemyślenie wszystkiego.
Wiem, co powinnam. Powinnam wybrać Edwarda już dawno temu. Nie byłabym tu teraz…albo w ogóle bym nie żyła. Nie wiem.
Nagle poczułam dotyk na ramieniu. Krzyknęłam i poderwałam się z ziemi.
- Moja głowa… Nic ci nie jest? – spytał cicho.
- Edwardzie! – rzuciłam się na niego. Nic mu nie było. Żył. Poczułam, że cała odwaga do mnie wróciła. Optymizm mi się udzielił. Wszystko wróciło na swoje miejsce. I to tylko za pomocą głosu Edwarda. Boże, ja go kocham!
- Nie mogę prowadzić… Przepraszam za to…
- Nic się nie stało – pocałowałam go. Nie chciałam się w tym zatracić. Po chwili się od niego oderwałam. – Co teraz? Samochód jest gratem.
- Nie mam pojęcia – przyznał. Jego oczy były zamglone. Patrzyłam w te szmaragdowe tęczówki i nie widziałam w nich nic. Bólu, radości, szczerości, nie wiem – złości. Niczego. Były po prostu zamglone. Bez wyrazu. Jakby tam nikogo nie było. Jakby patrzył w jakąś przestrzeń, gdzie nie ma mnie, lasu, samochodu.
- Nic ci nie jest? – zapytałam zaniepokojona. – Edwardzie!
- Czemu krzyczysz – uśmiechnął się. – Trochę głowa mnie boli.
Przerażona wstałam i odeszłam w lewą stronę.

Punkt widzenia Edwarda

Wstała i odeszła ode mnie. Cholera. Nie wiedziałem, w którą stronę. Odwróciłem głowę za szelestem gałęzi, trawy, liści. Ale nie miałem pojęcia, gdzie jest.
- Edwardzie, podejdź do mnie – cholera!
Wstałem i powoli zacząłem podążać w kierunku głosu. Szedłem na oślep. Ironia. Ślepy idzie na oślep. Tak, straciłem wzrok. Jechałem i straciłem go. Nie mam pojęcia jak powiedzieć o tym Belli. Nie mam pojęcia, jak to się w ogóle stało. Nie znam się na tym, ale to na pewno ma coś wspólnego z guzem. Przecież nikt nie traci wzroku, ot tak.
- Podejdź do mnie!
- Nie mogę – powiedziałem cicho. Czy to nie przesada? Wszystko, co złe, trafia się właśnie mnie. Prócz Belli, oczywiście. To jedyna rzecz od bardzo dawna, która wniosła trochę szczęścia do mojego życia. To zawsze coś, prawda? Słyszałem, jak dziewczyna do mnie podchodzi. Przytuliła się do mnie. To coś dla mnie znaczyło. Jest osobą, która pomoże mi z tego się podnieść. Z tego całego horroru.
- Chyba nie będę partnerem w twojej szalonej misji – szepnąłem w jej włosy.
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze – powiedziała tak cicho, że miałem wrażenie, że przy okazji też ogłuchłem. Odepchnęła mnie lekko. – Zrobię to sama.
- Co?! – ryknąłem. Nie, nie. Tak nie może być! Ona sobie nie da rady. W jednej sekundzie poczułem jakbym się rozpadał. Na bardzo malutkie kawałeczki. Ona nie może jechać sama. Nie da sobie rady. Jest…Bellą!
- Nie bój się, dam sobie radę – powiedziała naciskając na „radę”. Przecież nie mogłem jej na to pozwolić. To byłaby głupota.
- Nie – uciąłem. Zachichotała. Czy było w tym cokolwiek śmiesznego? Igra ze śmiercią, ale na pewno jej nie oszuka. Nikt nie oszuka śmierci. Jest przecież powiedzenie, że śmierć i podatki nigdy cię nie ominą, czy coś takiego. Odbiegam od tematu…
- Edwardzie, daj spokój, niech się pani komandos popisze – zaśmiała się. Nawet nie widziałem jej twarzy. A co jeśli już nigdy jej nie zobaczę?
- To nie ma sensu! – krzyknąłem bardziej do Belli, ale do mojego przyjaciela także. Bo to nie ma sensu. Żadnego. Nagle zachciało mi się palić. To przez stres. Przecież ja nie PALĘ.
- Nie masz komórki, prawda Edwardzie? – zapytała.
- Nie mam – odpowiedziałem.
- Ok, ok. Wiem, co robić – powiedziała. Była zdeterminowana, by odzyskać syna. Ja nawet nie potrafiłem być zdeterminowany, by leczyć guza. Czekałem, aż coś w końcu powie. Chyba myślała. Czekałem, ale nic nie usłyszałem.
- Samochód! – krzyknęła. Co? – Uciekaj!
Wzięła mnie za rękę i zaczęliśmy biec. Nie wiem gdzie. Nie wiem po co. Po prostu biegliśmy, aż usłyszałem potężny wybuch, który nas przewrócił. Upadłem prosto na twarz. Poczułem, jak Bella siada. Westchnęła, a po chwili zaczęła się śmiać. Głośno śmiać. Nie rozumiałem tego. Dlaczego jej było do śmiechu? Mój kochany samochód wybuchł! Miałem go od wielu lat. To był mój pierwszy wóz, ale nie czułem potrzeby, żeby go zmieniać.
- Chodź, niecałą milę stąd jest stacja benzynowa – złapała mnie za rękę. Stacja? Co da nam stacja? Taksówki tam nie załapiemy. Paliwo nam nie jest potrzebne. Chyba, że…
Nie odzywając się wiele, szedłem za nią w…stronę stacji.
- Bello, powinniśmy wracać do domu – rzuciłem po pewnym czasie.
- Nie… - powiedziała niepewnie. – Nie możemy! Chris…!
Wiedziałem, że żadnymi argumentami jej nie przekonam. Musiałem spróbować czegoś innego.
- Nie mamy broni.
- Ty nie masz.
Nie mówiłem nic więcej. I tak nie było sensu. Po prostu za nią szedłem.
- Jesteśmy – zakomunikowała. – Poczekaj tutaj, ja pójdę zadzwonić – po czym złożyła na mych ustach krótki pocałunek. – Kocham cię… - szepnęła. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, jej już nie było. Westchnąłem, ale na nią czekałem. Po…nie wiem ilu minutach robiło się dziwnie. Powinna już dawno wrócić. Poczułem ukłucie w oczach i po chwili zaczynało się przejaśniać. Bolało, ale cokolwiek widziałem.
- Bello? – krzyknąłem oglądając się dookoła. Zaczynało się coraz bardziej przejaśniać. Po chwili mogłem spokojnie stwierdzić, że wzrok wrócił, ale z dużo większym bólem. Przetarłem oczy i znowu obejrzałem się wokoło. Postanowiłem wejść do sklepu. Musiała tam jeszcze być. Byłem w ogromnym szoku, gdy wszedłem, a jej nigdzie nie było. Spytałem sprzedawcę. Zadzwoniła i po chwili wyszła. Czyli gdzie ona, do cholery, jest? Czemu zostawiła mnie w środku lasu, skoro w każdej chwili mogę stracić wzrok. Znowu! I teraz mogę spokojnie stwierdzić, że jestem dla niej tylko obciążeniem. Co za…! Na pewno pojechała w stronę La Push. Sama. Nawet ona zdała sobie sprawę, że jestem piątym kołem u wozu. Postanowiła odjechać. Beze mnie. Nic z tego! Ona nie da sobie rady z tym psychopatą! Nie da sobie sama rady. To jest niemożliwe. Muszę jechać za nią. Na pewno poszła na piechotę. Tutaj żywego ducha nie widać. W tym samym momencie elegancki, czarny samochód z przyciemnianymi szybami zatrzymał się przede mną. Od razu go poznałem.

Punkt widzenia Belli

Wiedziałam, że muszę to zrobić. Odkąd mieliśmy wypadek, wiedziałam, co muszę zrobić. Wiem doskonale, że to było moim błędem. To obrzydliwe, nieludzkie. Na pewno niemoralne…ale czy było inne wyjście? Nie. Nie mogłam zrobić nic innego. Musiałam działać natychmiast. Brzydzę się sama sobą. Jestem potworem. (Tak brzmi mocniej)
- Nie mamy broni – podał kolejny argument. Niepotrzebny, bo nawet gdybym jej nie miała, i tak nie zmazałabym tego celu. Mojego celu.
- Ty nie masz – powiedziałam, idąc dalej. Między drzewami zobaczyłam niski budynek. To stacja. Teraz muszę to zrobić. Tutaj. W tym miejscu mam zamiar zakończyć coś, co dopiero się zaczęło. Coś, czego Edward na pewno nigdy mi nie wybaczy, ale… jeśli pojadę razem z nim – chwilowo niewidomym – narażę tylko jego życie, które kocham. Zmusiłam się do słabego uśmiechu, którego pewnie i tak nie widzi, i postarałam się włożyć w swój głos bardzo dużo entuzjazmu.
- Jesteśmy. Poczekaj tutaj, ja pójdę zadzwonić – stanęłam na palcach i szybko go pocałowałam. Łzy zaczęły lecieć mi z oczu. Zostawiam niewidomego chłopaka w środku zadupia. Samego, skazanego na siedzenie tutaj prze ponad godzinę. – Kocham cię…
Nie mogłam czekać na to, aż powie to samo. Pobiegłam do sklepu, by zadzwonić do Alice i Jaspera…STOP! Oni będą próbowali mnie zatrzymać… Carlisle i Esme. Tak, to do nich powinnam zadzwonić. Wystukałam szybko numer do domu Cullenów. Musiałam to zrobić kilkakrotnie, zanim wybrałam ten właściwy i uzyskałam połączenie. Odebrał Carlisle.
- Słucham?
- Tu Bella…Jestem z Edwardem w środku lasu. Na stacji benzynowej. Stracił wzrok podczas jazdy. Mieliśmy wypadek – zaczerpnęłam głęboko powietrza. Powiedziałam to wszystko na jednym wdechu, byle szybciej. – Samochód wybuchł. Musisz po niego przyjechać!
- Bello? Gdzie jesteście? Co się stało?
- Na drodze do La Push. Jakieś dziesięć mili od głównej autostrady! Musicie po niego przyjechać. Zostawiam go przy stacji…
Nie chciałam słuchać tego, jak mówi do mnie, jaka jestem straszna. Nie mogłam. To boli. Jestem okropnym człowiekiem.
Wybiegłam ze sklepu, zerknęłam ostatni raz na mojego Edwarda i pobiegłam przed siebie, nie oglądając się za siebie. Nie patrząc, co się dzieje. Nie patrząc na przeszłość. Widziałam tylko przyszłość. Z moim synem. W której, niestety, już nie zobaczę Edwarda. Na pewno nie będzie chciał o mnie słyszeć po tym, co mu zrobiłam. Nikt by nie chciał. Broń, którą miałam przy sobie zaczęła mi dziwnie ciążyć. Czy ja naprawdę chcę jej użyć? I niby do czego? Jacob…? Choćbym nawet stchórzyła. Na pewno tak będzie. W końcu to ja, Bella.
Biegłam, dopóki nogi nie odmówiły mi posłuszeństwa. Nie potrafiłam nawet nimi ruszyć. Musiałam na chwilę usiąść. Przysiadłam przy ścianie lasu, tak, żeby nikt mnie nie widział. To wszystko jest bez sensu. Ja jestem. Moje życie jest. To taka… pustka w życiu. Jakby wszystkie nieszczęścia we wszechświecie zrobiły sobie naczynie z mojego ciała. Ostatnio za dużo myślę. To jest chyba mój błąd. Myślę o tym, o czym nie powinnam. Chociaż raz powinnam być optymistką. Przydałoby mi się…
Usłyszałam dźwięk samochodu jadącego od strony stacji. Spojrzałam w tamtą stronę. Cholera…! Czarny mercedes z przyciemnianymi szybami! Cullenowie. Szybko weszłam trochę głębiej do lasu. Jednak samochód się zatrzymał, wysiadł z niego Carlisle i zaczął iść w moim kierunku.
- Widzieliśmy cię, Bello – stwierdził, jednak jego głos nie wydawał mi się ponury. Czyżby nie był na mnie wściekły? Westchnęłam i wyszłam naprzeciw niego.
- Dzień dobry – powiedziałam spuszczając głowę. Ile czasu minęło? Jakim cudem tak szybko przyjechali? Zachowywałam się jak małe dziecko. Spojrzałam w stronę samochodu.
- Jest w wami…? – specjalnie nie dokończyłam. Nie chciałam, by słyszał ból w moim głosie.
- Nie. Powiedział, że musi cię odnaleźć, bo sama nie dasz sobie rady – przymknął oczy i potarł skronie. – Z czym sobie nie poradzisz?!
Oho! Chyba jednak jest wściekły. Nie miałam zamiaru mu mówić o moich błędach życiowych i głupich wyborach. Postanowiłam powiedzieć coś, czego później będę żałować.
- Mieliśmy wypadek. Samochód wybuchł – starałam się, żeby mój głos nie zadrżał. Chciałam by brzmiał, jakbym była pewna siebie. – Przez Edwarda – dobitnie zaakcentowałam. – To, co miałam zamiar zrobić, szlag trafił! Przez Edwarda – wysyczałam, ale musiałam kontynuować. – On ma guza mózgu! Nie mogę z nim być! Jest tylko niepotrzebnym ciężarem! – wykrzyczałam mu prosto w twarz. – Zostawiłam go, bo nie będę go niańczyć – włożyłam w ostatnie zdanie tyle jadu, ile tylko mogłam. Carlisle był w głębokim szoku. Zamurowało go. Patrzył na mnie, jakbym zwariowała.
Tak, to ja Bella! Wariatka numer jeden! – pomyślałam sarkastycznie.
- Jesteś marną aktorką, Bello – powiedział pobłażliwie. – Znam cię.
Patrzyłam na niego zdezorientowana. Czy ja właśnie nie powiedziałam, że zostawiłam jego SYNA na środku pustkowia, bo jest ciężarem?
- Rób jak chcesz, Bello, ale Edward idzie za tobą. Szuka cię – powiedział, odwracając się ode mnie. Podszedł do samochodu i odjechał. Upadłam na ziemię. Zaczął padać deszcz, bardzo. Nie miałam już sił iść. Nie miałam sił, by się podnieść.
Więc dlaczego powiedziałam ojcu Edwarda właśnie to? Gdybym powiedziała prawdę, próbowaliby mnie od tego pomysłu odwieść. A ja muszę ratować Chrisa! Więc dlaczego teraz nic nie robię? Dlaczego leżę przy asfalcie, pośród liści, mchu i leśnych stworzeń? Dlaczego nie mogę się nawet ruszyć? Chcę umrzeć. Definitywnie umrzeć. O niczym innym w tym momencie nie marzę. Jestem wrakiem człowieka. Nikim. Jak mogłam w jeden dzień zranić osobę, którą kocham i jedyną rodzinę, jaką kiedykolwiek posiadałam? Otworzyłam oczy i błagałam Boga – jeśli takowy istnieje po tym wszystkim – żeby zabrał mnie do siebie. O niczym innym tak nie marzyłam w tym momencie. Czułam, jak drętwieją mi wszystkie kończyny. Czułam, że zapadam w sen. Chciałam, by to była śmierć. Tak bardzo tego pragnęłam.
- Kocham cię…


Punkt widzenia Jacoba

Środek nocy. Płacz Maxa. Ranek. Płacz Maxa. Nigdy tak bardzo się nie wyspałem jak tej nocy. Jedząc śniadanie…Dobra, co ja gadam? Dłubiąc w śniadaniu przysypiałem. Leah zaoferowała się, że poniańczy go trochę. Nie sądziłem, że dziecko jest tak strasznie męczące. Nie spałem od kilku dni. Sue powiedziała, że popołudniu będzie mieć trochę czasu, to wyjdzie z nim na spacer i wtedy będę mógł się przespać. Zawsze to jakaś ulga.
Wieczór przesiedziałem na tym co zawsze. Patrzyłem na mojego synka.
Przeleciały mi tak pełne dwa tygodnie. Świetne tygodnie. Policja tylko raz zapukała do naszych drzwi, by przesłuchać Sue, Leah i Setha. Na szczęście byłem wtedy z Maxem u lekarza. Wiem, że w końcu mnie złapią. Myślałem już nie raz, co zrobić, by ulotnić się na zawsze. Jednak nie mam żadnego pomysłu. Gdzie bym nie wyjechał, tam mnie znajdą. Mam przy sobie dość duże oszczędności (nie zdradzę ile, nie jestem idiotą), samochód i broń. Nie jestem ekspertem w tych sprawach, ale dziecko w wieku Maxa jest trochę za małe na tę podróż. Chyba, że… Tak. To jest to.
Zbiegłem po schodach do Setha, który, jak zwykle o tej porze, jadł. Dziwię się, że ma taką formę.
- Gdzie jest ciocia? – spytałem pospiesznie.
- Z młodym i Maxem – odpowiedział, a resztki jedzenia, które miał w buzi wyleciały na stół. Wzdrygnąłem się i poszedłem na dwór. Obejrzałem dookoła. Sue z synem Leah bawili mojego dzieciaka. Podszedłem do nich i usiadłem koło ciotki na ławce. Jak miałem to jej powiedzieć? Że chcę zostawić…? Szybko i bezboleśnie.
- Muszę wyjechać na jakiś czas – rzuciłem prosto z mostu. – Nie mogę zabrać Maxa. To zbyt niebezpieczne.
- Chodzi o ten cały gang twojego ojca? – skąd ona o tym wie? Kiwnąłem głową. – Oglądałam wiadomości. Wszystkich zamknęli. Misiaczka też – powiedziała kiwając głową z dezaprobatą. Czekałem na kazanie na temat przestępczości. Jakie to złe i takie tam. – Jak mogliście dać się złapać! – warknęła bijąc mnie po ramieniu. – Banda umięśnionych idiotów!
Patrzyłem na nią w szoku. Moje oczy były wielkie jak dwa talerze…latające. Uspokoiła się trochę i powiedziała: - Jakie sprawy Jake?
- Muszę uciekać z kraju, a nie mogę z Maxem. Muszę najpierw znaleźć dom i takie pierdoły, a dopiero potem…zamieszkać tam z nim.
- Rozumiem cię. Kim jest matka dziecka?
Zacisnąłem zęby. – Dziwką – wysyczałem, po czym odszedłem zostawiając ją z gradem pytań o Bellę. Nie trzymam do niej już urazy o to wszystko, ale… nie wiem co. Nie mam pojęcia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez _Alice_Cullen_ dnia Pią 9:30, 16 Lip 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pią 13:09, 02 Lip 2010 Powrót do góry

nie, nie, nie...
nie zgadzam się na taki rozwój wypadków...
jak nie Bella zdesperowana zostawia niewidomego samego na stacji to jeszcze Jacob chce zostawic dziecko i uciec... to mi sie nie podoba
mam tylko nadzięję że w następnym coś zostanie wyjaśnione i będę mogła przeczytac rozdział nie wkurzając się...
ale podobało mi się, żeby nie było
więc oczekując następnego
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
EsteBella;*
Człowiek



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]

PostWysłany: Pią 16:29, 02 Lip 2010 Powrót do góry

ON JĄ NAZWAŁ DZIWKĄ!
Co za KRETYN!
Jestem tym tak zbulwersowana, że masakra.
I ciekawi mnie, czy Edward przypadkiem nie usłyszał jak bella krzyczała, że jest kulą u nogi do Carlisla....
No to nic WENY Przez duże LITERY:*

Buźki;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 20:32, 02 Lip 2010 Powrót do góry

witam, zjawiłam się dość szybko jak na mnie. Co ja mogę powiedzieć o tym rozdziale. Jest Fajny i dużo się w nim dzieje, ale z umiarem. za to duży plus.
Tyle się dzieje a tu jeszcze wypadek. podobają mi się te przemyślenia Belli. Jak nie Chris to jeszcze Edward. Nawet ciekawe ten przypadek, ale uważam, że mogłaś przytrzymać jeszcze dłużej tą ślepotę Edwarda. Bella była okropna mówiąc to wszystko Carlisle'mu, al ei tak Edward ją kocha. To
Cytat:
- Kocham cię…
było słodkie.
A co do Jake'a to i tak uważam, że to idiota i itp. Teraz wie jakie jest życie z małym dzieckiem, no ale i tak go zostawi. a co do tego co powiedział o Belli to jakieś dziwne. nie że ty to tak napisałaś ale do tego jakie relacje. Przeciez niedawno mówił, że ja kocha. Widać po przemyśleniach Jake'a, że Bella nie poszła do La Push, a szkoda.
Pozdrawiam i czekam na następny rozdział. Życzę weny.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gelida
Zły wampir



Dołączył: 07 Lis 2009
Posty: 407
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 45 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: znienacka

PostWysłany: Nie 21:43, 11 Lip 2010 Powrót do góry

Wreszcie, na swoim komputerze, mogę spokojnie wszystko skomentować.
Widać, że rozdział jest przełomowy - jest wstępem do ważnych wydarzeń, ale póki co w tym rozdziale zapadły tylko decyzje. Bella jest rozdarta. Musi odzyskać dziecko, ale z drugiej strony nie chce narażać Edwarda. W konsekwencji zwiewa mu sprzed nosa i i tak go rani Laughing Zastanawiam się, czy Edward usłyszał to, że "jest kulą u nogi itp.", a jeśli tak, to jak na to zareagował. Carlisle przejrzał Bellę, jednak dał jej wolną rękę. Ja bym jej nie puszczała, ale może on jest na nią trochę zły... Kurczę, coś czuję, że to wszystko zmierza ku tragicznemu końcowi. No bo ile razy Edward uniknął śmierci? Poza tym jest śmiertelnie chory. W dodatku ma na głowie (to znaczy Bella ma bardziej na głowie) Jacoba, który jest niebezpieczny i niezrównoważony. Mam złe przeczucia... Jacob - mam nadzieję, że trafi za kratki. Niech chociaż ta sprawa pójdzie dobrze.

Wyłapałam jeszcze kilka błędów.
Właśnie leżałam na ziemi i wparowałam się w niebo.
"Wpatrywałam".

Powoli zaczęłam ciągnąc go w stronę trawy.
"Ciągnąć".

N-ie możemy! Chr-is…!
Te pauzy chyba nie celowo?

Nie potrzebny, bo nawet gdybym jej nie miała, i tak nie zmazałabym tego celu.
"Niepotrzebny".

- Ty nie masz – powiedziałam idąc dalej.
Przecinek po "powiedziałam".

Jakieś 10 mili od głównej autostrady!
"Dziesięć mil".

I niby, do czego?
Bez przecinka po "niby".

- Rób jak chcesz Bello, ale Edward idzie za tobą. Szuka cię – powiedział odwracając się ode mnie. Podszedł samochodu i odjechał.
Po "chcesz" i "powiedział" przecinek. "Podszedł do samochodu...".

- Jakie sprawy Jake?
Po "sprawy" przecinek.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
_Alice_Cullen_
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Częstochowa / SF / Forks

PostWysłany: Czw 17:44, 29 Lip 2010 Powrót do góry

Hej. Wstawiam kolejny rozdział i wiem, że bardzo późno, ale...rozleniwiłam się w wakacje z pisaniem :-)
Mam nadzieję, że się spodoba, bo starałam się dobrze go napisać. To tak jakby wstęp do ważnych wydarzeń. Przełomowych :-D
Liczę na szczere komentarze.

Beta --> Gelida

Rozdziały można znaleźć również na chomiku:

[link widoczny dla zalogowanych]

Rozdział 18

Punkt widzenia Edwarda

Nie chciałem, by własna rodzina widziała moje wewnętrzne rozdarcie. Nie zniósłbym tego. Nie mogłem się zgodzić, by pojechać z nimi do domu. By pomogli mi odnaleźć Bellę. Czy ona tego chciała? Dlaczego zostawiła mnie tutaj samego? Wiem, że jestem dla niej obciążeniem przez tego guza, ale... mogła powiedzieć cokolwiek. Wytłumaczyć! Jestem pewien, że ona mnie kocha, ale wierzę w przeznaczenie. Może to wszystko nie było nam przeznaczone, skoro nigdy nie mieliśmy czasu świetnie się bawić. Może to nie był czas dla nas? Może nie powinniśmy być razem? To nie było dla nas. Karcę się za to, że tak myślę, ale skoro nie to, to co? Nigdy nie byliśmy razem szczęśliwi. Cały czas działo się coś, na co żadne z nas nie miało wpływu.
A teraz co? Idę pustkowiem, modląc się o to, bym znowu nagle nie stracił wzroku. Deszcz niemiłosiernie oznacza mnie swoją ofiarą. Nie mam niczego. Tylko cel. Jaki? Iść przed siebie i nie pozwolić Belli zmierzyć się samej z tym potworem, jakim jest Black. Nie mam pojęcia, jak daleko może być ode mnie ta dziewczyna. Mile? Metry? Może już jest na miejscu? Przecież to ona wiedziała, gdzie może być Jacob, nie ja. Może powinienem jednak zadzwonić po Jaspera? Przecież on jest policjantem. Był wtyczką w gangu Blacka przez długi czas! Musi go dobrze znać. Może on mi pomoże. Chociaż w to akurat wątpię, ponieważ przez wzgląd na guza nie pozwoli mi z nim jechać do Belli. Dlaczego wszyscy mnie tak traktują? Bo mam guza? Nadal jestem tym samym silnym mężczyzną! Nadal jestem Edwardem Cullenem. I zawsze nim będę, bez względu na wszystko. Bez względu na to, co się stanie.
Nie wierzę w to, że ona mnie nie chce. To jest niemożliwe. Nie po tym, co przeszliśmy. Nawet jeśli mnie nie kocha, nawet jeśli to wszystko było niczym, muszę jej pomóc, by potem uwolnić ją od siebie. Pójdę własną drogą, gdy będzie już po wszystkim. Nigdy nie myślałem nad tym, co się stanie, jeśli już tam będziemy. Jeśli go odnajdziemy. Co tam się stanie? Nawet nie chcę o tym myśleć. A jeżeli jest tam ktoś z nim? Jakiś... członek gangu?
Postanowiłem być optymistą. Szedłem przed siebie, nie myśląc, co przyniesie przyszłość. Byłem cały przemoczony. Woda spływała ze mnie strużkami. Było mi zimno, ale starałem się o tym nie myśleć. Wyobrażałem sobie to, co niemożliwe. Ja i Bella. Ja, Bella, dwójka dzieci ganiająca po tyłach wielkiego, pięknego domu z malutkim ogródkiem z ziołami, piaskownicą, huśtawką. Życie z bajki. Wyobrażałem też sobie, że nie mam guza, że Leo wcale mnie nie prześladuje. Że NIGDY nie spotkałem Jacoba Blacka. Po jakimś czasie zobaczyłem coś jasnego przy ścianie lasu. Przez deszcz nie byłem pewien, co to może być. Modliłem się w myślach, by to była Ona. Przyśpieszyłem tempa, aż w końcu zacząłem biec. Tak, to była ona. Klęknąłem koło niej. Pierwsze, co przyszło mi do głowy, to sprawdzić tętno. Była blada, niesamowicie zimna i nieprzytomna. Był już wieczór. Nie miałem pojęcia, ile jeszcze może padać. Nie miałem pojęcia, jak daleko stąd może być jakiś dom. Nie miałem pojęcia, co teraz. Wziąłem ją na ręce i spojrzałem na jej twarz. Westchnąłem i zacząłem iść przed siebie, szukając schronienia. Dla niej i dla siebie. Nie wiadomo, kiedy znowu stracę wzrok.
Szedłem już długo, gdy zobaczyłem światło. Bella była dość ciężka, nie miałem już siły, ale podbiegłem do tego domu. Na ganku świeciła się lampka. Dziękowałem Bogu za to. Za dom. Schronienie dla Belli, bo to ona była najważniejsza. Zadzwoniłem. Musiało być naprawdę późno. Czekając na otworzenie drzwi, odliczałem sekundy.
25... 30... 45... 60... 75... 80... 95...
...i drzwi się otworzyły. Stała tam niska – mniej więcej wzrostu Alice – blondynka, która świdrowała mnie wzrokiem. Po chwili spojrzała na moje ręce. Gdy zauważyła Bellę uśmiechnęła się grzecznie.
– Cześć – powiedziałem przemęczony. Nie miałem sił nawet patrzeć. – Mieliśmy wypadek... zaczęło padać... – Nie wiedziałem, jak prosić ją o przenocowanie. Powiedzieć wprost? Na szczęście przejrzała moje myśli.
– Potrzebujecie przenocowania? – kiwnęła głową na Bellę. Uśmiechnąłem się blado.
– Jeśli można.
– Jesteś cały przemoczony, wejdź – ustąpiła mi miejsca.
Wszedłem do domu. Było tak niesamowicie ciepło. Dziewczyna pokazała kanapę. Podszedłem i położyłem na niej Bellę. Odetchnąłem kilka razy i popatrzyłem na nią. Była taka spokojna. Jakby nie żyła.
Odwróciłem się do pani domu.
– Jestem Jane – podeszła do mnie i wyciągnęła rękę.
– Edward Cullen.
– Powinieneś się przebrać i wziąć prysznic – mówiła, patrząc mi prosto w twarz. To dobrze, każda kobieta z którą rozmawiam – prócz Belli – patrzy tylko na moje ciało. Zerknąłem na nią i na Bellę. – Nie martw się. Zajmę się nią. Chodź. – Nie patrząc, czy idę za nią, poszła w stronę schodów. Westchnąłem i poszedłem. Weszliśmy na piętro, ona weszła do sypialni, a ja stanąłem w drzwiach. Zaczęła przeszukiwać szafkę.

Punkt widzenia Jane

Po powrocie do domu postanowiłam napalić w kominku. Było dość chłodno. Lało jak z cebra. Po przebraniu się zeszłam z powrotem do salonu i włączyłam telewizor. Światło biło tylko z niego. Lubiłam siedzieć w takiej ciemności. Włączyłam swój ulubiony film. W najlepszym momencie zadzwonił dzwonek. Przeklęłam pod nosem, ale postanowiłam dokończyć ten moment. Tą jedną scenę i poszłam otworzyć. To, co stało w drzwiach, było dużo lepsze niż ulubiony moment w filmie. Wysoki, przystojny mężczyzna o zielonych, przenikliwych oczach, w których było cierpienie i strach. Spojrzałam na jego ręce. Trzymał w nich nieprzytomną kobietę. Westchnęłam. No tak, taki przystojny nie mógł być singlem.
– Cześć – rzucił, jakby wcale mu się nie chciało tutaj być. Może to nie była jego dziewczyna? – Mieliśmy wypadek... zaczęło padać... – nie dokończył. Patrzył tylko na mnie.
– Potrzebujecie przenocowania? – spytałam wprost.
– Jeśli można.
– Jesteś cały przemoczony, wejdź – odsunęłam się, by mógł wejść. Oboje musieli być przemarznięci. Wskazałam ręką na kanapę, a on podszedł i ją tam położył. Wyłączyłam telewizor. Odwrócił się do mnie.
– Jestem Jane – przedstawiłam się i podeszłam podając mu rękę.
– Edward Cullen.
– Powinieneś się przebrać i wziąć prysznic – powiedziałam. Spojrzał na dziewczynę leżącą na kanapie. – Nie martw się. Zajmę się nią. Chodź.
Ruszyłam w stronę schodów. Po chwili zaczął iść za mną. Weszłam na piętro i skierowałam się do sypialni Aleca. Weszłam tam i zaczęłam buszować w jego szafce w poszukiwaniu suchych ubrań. Wybrałam parę jeansów z przetarciami, błękitny t-shirt i koszulę. Alec nie chodził w czym innym. Zawsze taki sam zestaw ubrań. Wyszłam z pokoju i podałam ciuchy Edwardowi.
– Tam jest łazienka – wskazałam na koniec korytarza. – Pójdę... na dół.
Zeszłam do salonu i patrzyłam na kobietę leżącą na mojej kanapie. Wpatrywałam się w nią, a później poszłam dołożyć do kominka i tym razem ruszyłam do mojej sypialni po piżamę i koc, by ją okryć.
To śmieszne. Nigdy nie opiekowałam się tak rodzonym bratem (jeśli opieką można nazwać podanie koca i piżamy jej chłopakowi). Wyszłam z sypialni. Przy schodach zauważyłam, że Edward wyszedł z łazienki. Do twarzy mu było w stylu Aleca. Szedł z zamkniętymi oczami. Ściskał dwoma palcami nos. Szedł prosto na mnie. Stałam dalej, bo myślałam, że się zatrzyma zaraz przede mną. Ale on szedł dalej i... upadliśmy obydwoje na podłogę. Na szczęście koc zamortyzował upadek. Wyszło trochę niezręcznie, bo Edward leżał na mnie. Był w takim samym szoku jak ja, więc nic nie robił. Odchrząknęłam znacząco. Gdyby na dole nie leżała jego dziewczyna, dużo rzeczy mogło by się teraz stać...
Edward zauważył co się stało i zszedł ze mnie. Wstał i podał mi rękę. Taki przystojny i nie może być mój! Co za pech.
– Tak bardzo przepraszam! Zamyśliłem się i...
– Nie, tak. Nic się nie stało – wyjąkałam. – Przyniosłam koce i piżamę, byś mógł przebrać... – nie dokończyłam, by dowiedzieć się w końcu poznać imię kobiety w moim domu.
– Bellę, ma na imię Bella – powiedział, ale odniosłam wrażenie, że nie mówił o niej jako o swojej dziewczynie. Czyli jest singlem, czy nie?
Podałam mu rzeczy i uśmiechnęłam się.
– Więc ja... zrobię coś ciepłego – powiedziałam i jak najszybciej zeszłam mu z oczu. Pobiegłam do kuchni i zrobiłam gorącą herbatę. Trzy gorące herbaty. Na ogół byłam w szoku. Nie codziennie wpuściłabym obcego mężczyznę do domu, z jakąś dziewczyną na rękach. W ogóle bym niego nie zrobiła. Po mojej głowie szalałyby mroczne scenariusze. A tutaj? Wystarczyło, że na niego spojrzałam i bez niczego odsunęłam się. Wpuściłam. Gdyby Alec się dowiedział, byłby na mnie zły. Po ostatniej historii na pewno.

Punkt widzenia Belli

Czułam deszcz. Czułam spływające po mnie krople wody. Czułam zimno, które biło wprost od ziemi. Deszcz spływał podwójnie. Z konarów drzew i nieba. Nie miałam siły wstać. Nawet nie jestem pewna, czy chciałam. Na początku walczyłam z ogarniającym mnie snem, przemęczeniem, ale później zdałam sobie sprawę, że nie warto. Jacob też jest człowiekiem. Nie porwał Chrisa, by zrobić mu krzywdę. Porwał go, by zrobić ją mnie. Nie zrobi nic naszemu dziecku.
Kilku rzeczy jestem akurat pewna.
Kocham Edwarda Cullena.
Nie chcę żyć.
Śmierć na pewno nie ma mnie na liście.
Jacob Black nie skrzywdziłby małego dziecka. Swojego dziecka.
To są rzeczy, które wiem na pewno. Wiem jeszcze jedną. Bardzo ważną. Wiem, co powinnam zrobić w tej sytuacji. Widzę, jak los mnie katuje. Dlaczego miałabym chcieć żyć? Po co? Kocham syna, ale wiem też, że przy moim szczęściu chyba lepiej mu będzie z gangsterem z kasą i wpływami, niż matką z pechem, niezdarnością, bez funduszy, pracy. Lepiej mu z nim będzie. Na pewno. Znowu się powtarzam.
Leżeć i czekać na śmierć. Głupota. Od razu powinni wsadzić mnie do domu bez klamek. I najlepiej, żeby ściany były pomalowane na biało. Biały kolor jest spokojny. Zawsze gdy go widzę, czuję się lepiej. Pociesza mnie. Buduje. Czasami widzę w czarnym kolorze ciszę. Czarny kolor kojarzy mi się ze śmiercią. Zabawne. Ostatnio bardzo często o niej myślę.
Nagle zaczęłam się śmiać. Jestem w takiej sytuacji i się śmieję. Zupełnie jak w wypadku z Edwardem. Kiedy on był? Wczoraj? Kilka dni temu? Zaczęłam śmiać się coraz głośniej, aż sen i ciemność zmorzyła mnie do końca. Może coś tam jeszcze było. Może coś robiłam. Może dalej myślałam o śmierci, ale nic nie pamiętałam, dopóki nie obudziłam się w cudzym domu. W cudzym łóżku i do tego w cudzej piżamie, co było niesamowicie zabawne. Zaczęłam chichotać i podniosłam się z łóżka. Koło mnie – w ubraniu – leżał Edward. Obejrzałam się po tajemniczo obcym pokoju. Moje ruchy były gwałtowne, ale nie miałam nad nimi żadnej kontroli. Oglądałam się dookoła siebie. Przetarłam lekko oczy i wstałam z łóżka. Obejrzałam dokładniej pokój, obrazy wiszące na ścianach, meble. Dywanik, na którym stałam, był przyjemnie miły w dotyku. Nie miałam pojęcia, co teraz mam robić. Przecież nie mogę tutaj stać dopóki nie obudzi się Edward. A tak w ogóle, co on tutaj robi? Przecież byłam w lesie. Przy szosie. Edward miał pojechać z rodzicami do domu. Stracił wzrok. Prawda? Musiał mnie znaleźć w lesie i... przyprowadzić tutaj.
Z braku lepszego pomysłu, podeszłam do niego i zaczęłam budzić. Coś wymamrotał i przewrócił się na drugi bok. Gdzie są, do diabła, moje ciuchy?!
– Edward! – warknęłam, trzęsąc go coraz mocniej. – Wstawaj!
– Spadaj, Alice – jęknął i przykrył się kocem.
Alice. Tęsknię za nią. Jakbym znała ją w innym życiu i zdecydowanie w innym świecie. Bo to prawda. W tamtym świecie byłam szczęśliwa z Jacobem. Miałam dobrą pracę, przyjaciółkę. To było całkowicie inne życie niż teraz. Usiadłam na łóżku i zaczęłam sobie wyobrażać, co by się stało, gdyby Jacob powiedział mi już wcześniej. Później, gdy skończyłam, zastanawiałam się, jak by to było, gdybym nigdy nie przeprowadziła się do Seattle. A na samym końcu, gdybym jednak zaczęła chodzić z Dannym. Był ładny, ale ja się uparłam, że nie pojadę z nim do Utah. Za daleko. Przyzwyczaiłam się już do deszczu, ciągle upiornych dni.
Poczułam czyjąś dłoń za ramieniu. Czułam kogoś koło mnie. Słyszałam, jak ten ktoś wypowiada moje imię, ale nie chciało mi się odpowiedzieć. Był sens? O coś mnie pytał. To był Edward. Wołał mnie. Siedział zaraz przede mną i mnie wołał. Dlaczego mu nie odpowiedziałam? Tak bardzo chciałam. Coś powiedzieć, pocałować go. Patrzyłam się w ścianę i wyobrażałam sobie rzeczy, których tak naprawdę nie było, nie ma i nie będzie. To było naprawdę świetne. Nie reagowałam na bodźce zewnętrzne. Poczułam się, jakbym żyła w innym świecie. Nie musiałam już się martwić. Nie musiałam chcieć śmierci. To, co było teraz, było o wiele fajniejsze. Naprawdę. A ściana? Była naprawdę ładna. Widziałam w niej obrazy mojego życia – jak w telewizorze. Świetna rzecz. Nie chcę umierać! Wolę wyobrażać sobie to, co mogło być. Jaka mogłabym być za dziesięć lat! Uśmiechnęłam się lekko. Ściana... czyżby najlepszy przyjaciel człowieka? Zachichotałam. Ktoś zaczął mną szarpać. Edward. Znowu Edward. Krzyczał, żebym się odezwała. Ale po co? Czy to nie jest fajniejsze? Krzyczał coraz głośniej i coraz mocniej mną szarpał. Zaczynało boleć, ale ból w porównaniu do tego, co teraz przeżywałam był niczym. Lekkim ukłuciem. Po jakimś czasie nawet nie reagowałam na to, co się dzieje dookoła. Nie czułam nic. Nikogo. Jeśli takie miałoby być moje życie teraz...

Punkt widzenia Edwarda

Było późno, gdy poszedłem spać. Bella bardzo rzucała się po łóżku. Gdy już zasnąłem, nie mogłem się obudzić. Bella usiłowała to zrobić, ale na marne. Gdy otworzyłem oczy było po dziewiątej. Bella siedziała na łóżku i patrzyła się w dal. Dotknąłem jej ramienia. Nawet nie drgnęła.
– Bello? – Nic. Zero reakcji. Potrząsnąłem nią lekko. – Bello, wszystko w porządku?
Wpatrywała się w ścianę przed nami. Jej wzrok był pusty. Wystraszyłem się.
– Bello! No, dalej! Powiedz coś! – zacząłem nią szarpać. Przesadziłem trochę i musiało ją to zaboleć, ale ona nawet nie zmieniła wyrazu twarzy. Przetarłem oczy i wziąłem ją na ręce. Powinna coś zjeść. Może jej się poprawi. Zszedłem razem z nią do kuchni, gdzie była już Jane. Była naprawdę miłą osobą. Piękna, niezależna kobieta. Zupełnie inna od tych, które do tej pory poznałem. Nawet inna od Belli. Posadziłem ją na siedzeniu przy stole.
– Dzień dobry – mrugnęła do mnie. Już drugi raz mam wrażenie, że usiłuje ze mną flirtować.
– Hej – szepnąłem.
Jane podeszła do mnie i podała mi dwa talerze ze śniadaniem. Niesamowite, co potrafi zrobić dla obcych ludzi. Postawiłem talerz przed Bellą.
– Musisz coś zjeść – szepnąłem i pogłaskałem po włosach. Jej zachowanie nie jest normalne. Odszedłem na bok do Jane, by móc z nią porozmawiać. Usiadłem i włożyłem do ust kawałek pieczywa. Dokładnie przeżułem i połknąłem. – Po śniadaniu posprzątam po nas i zadzwonię do mojego ojca. Zabierze nas stąd do miasta.
– Jesteś Edward Cullen, prawda? – spytała niespodziewanie. Skąd wiedziała? Kiwnąłem głową, po czym wziąłem łyk napoju. – Było o tobie głośno w telewizji.
– Bardzo? – spytałem, bo naprawdę byłem tego ciekaw.
– Trochę – uśmiechnęła się nieśmiało. – Wiele przeszedłeś. Ona również.
– Martwię się trochę jej zachowaniem – przyznałem szczerze i odwróciłem się, by spojrzeć na nią. Siedziała i dalej patrzyła przed siebie. Nawet się nie poruszyła. Westchnąłem.
Po śniadaniu poskładałem wszystkie rzeczy, przebrałem Bellę i zadzwoniłem po mojego ojca. Po kilku kwadransach jego samochód stał przed domem kobiety, którą zapamiętam. Bardzo nam pomogła. Nie lubię pożegnań. Wyniosłem Bellę i wsadziłem ją do samochodu. Posadziłem na tylnych siedzeniach koło Alice.
– Edward?
– Poczekaj, tato – szepnąłem i podszedłem do Jane. – Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczny.
– Nie ma za co. Przeważnie siedzę w domu sama – powiedziała, uśmiechając się. – Miałam trochę towarzystwa.
– Jeszcze raz dziękuję...
– Edward, musimy jechać! – krzyknął Carlisle. Przekląłem po nosem. Podałem rękę kobiecie, posłałem jeden z najpiękniejszych uśmiechów i wsiadłem do samochodu. Niestety musiałem siedzieć koło ojca, ale i tak wpatrywałem się w Bellę. Siedziała z położoną głową na Alice i patrzyła w jedno miejsce. Nawet nie wiedziałem, czy nas słuchała.
– Coś dziwnego się z nią dzieje – stwierdziłem. Alice spojrzała na mnie.
– Jasne, że coś się dzieje – skrzywiła się. – Nikt normalny nie siedzi w jednej pozycji tyle czasu.
– Carlisle, powiedz coś! – zażądałem. Na pewno coś wie. Zawsze zna odpowiedzi na pytania. Na wszystko.
– Podejrzewam, co jej jest, ale dopóki nie będę pewien... – dał mi do zrozumienia, że nic nie powie. Wziąłem kilka głębokich wdechów.
– Co jej jest?! – warknąłem, wściekły jego zachowaniem.
– Nie muszę być psychiatrą, żeby wiedzieć. Możliwe, że to załamanie nerwowe, ale może też to być coś gorszego.
Resztę drogi pokonaliśmy w kompletnej ciszy. To wszystko jest takie pokręcone! Ale logicznie myśląc – bo muszę zacząć używać rozsądku – Bella zwariowała. Tak, właśnie tak myślę. Nie jest już moją Bellą, mimo że ja zawsze będę ją kochał. Nie jest i na pewno nie będzie. Black ją wykończył. Zniszczył. Nie pozostało z niej nic. Jak można tak skrzywdzić drugą osobę? W pewnym stopniu też ją krzywdzę. Mam guza, ona ześwirowana. Niezła z nas parka, nie? Ją da się wyleczyć. Mnie nie. Już po mnie. Dla własnego dobra – i oczywiście jej – powinienem wyjechać, gdzieś, gdzie nie będzie już tego problemu. Gdzie ja nie będę problemem. W jakimś malutkim stopniu też ją niszczę. Gdy tylko będę wiedział, że jest bezpieczna, wyjadę, ale zanim to zrobię, muszę przymusowo zrobić dla niej jeszcze jedną rzecz.
– Co będzie z Bellą?
– Zbada ją psychiatra – odpowiedział, jednak miałem wrażenie, że wyrwałem go z zamyślenia. Myślał o niej. O Belli. Na pewno. Jednak nie chciałem zdradzać, że o tym wiem.
Gdy wróciliśmy, wniosłem ją do domu i posadziłem na fotelu. Esme zawołała mnie, ale uciszyłem ją ręką i kucnąłem koło ukochanej.
– To koniec, Bello – szepnąłem do niej. – Zawsze będę cię kochał...
Tak jak zakładałem, nawet nie drgnęła. Pocałowałem ją i wyszedłem z domu. Sprawdziłem, który samochód ma pełny bak i odjechałem z piskiem opon. Otworzyłem telefon i wyszukałem jeden ważny numer. Po drodze zauważyłem, że jednej pozycji nigdy na oczy nie widziałem: Jane – LaPush. Zignorowałem to i zadzwoniłem tam, gdzie zamierzałem.
– Słucham? – usłyszałem głos po drugiej stronie.
– Tu Edward. Gdzie jesteś?
– Edward? – zdziwił się. – W mieszkaniu.
– Możemy spotkać się na Stay Place?
– Ale... dlaczego? – spytał jeszcze bardziej zdziwiony. Westchnąłem.
– Za dziesięć minut na Stay Place. – Rozłączyłem się.
Tę jedną rzecz muszę dla niej zrobić. Choćby to miała być ostatnia, jaką miałbym zrobić w tym moim marnym, dziwnym życiu.
Pędziłem ulicami miasta po wolność.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
behappy
Wilkołak



Dołączył: 25 Lis 2009
Posty: 159
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 9:23, 01 Sie 2010 Powrót do góry

Jeszcze nikt nie skomentował?? dziwne?! Ale są wakacje to może dlatego. A co do rozdziału to fajny. Nawet dużo się dzieje i pojawia się nowa postać Jane. Zdziwiłam się jak to przeczytałam, ona zawsze gra złe charaktery a tu taka milutka itp. Fajnie że Edward znalazł jakieś schronienie dla siebie samego i Belli, bo z nią coraz gorzej. Zaintrygowała mnie postać Aleca. Jest bratem podobno Jane. Ciekawe czy odegra jakąś ważniejszą rolę. No i się porobiło. Czego chcieć więcej, już był guz, ślepota i tu jeszcze załamanie Belli, podoba mi się jak opisane są uczucia Belli, takie rzeczywiste. Do kogo dzwonił Edward i co chce zrobić? Tego jeszcze nie wiem ale mam nadzieję że się dowiem.
Pozdrawiam i życzę dużo komentarzy i weny.
B. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
_Alice_Cullen_
Nowonarodzony



Dołączył: 27 Gru 2009
Posty: 44
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Częstochowa / SF / Forks

PostWysłany: Pią 18:34, 20 Sie 2010 Powrót do góry

Hej. To już koniec. Wstawiam ostatni rozdział i epilog. Pisałam to bardzo długo, bo chciałam żeby wyszło idealnie. Mam nadzieję, że tak właśnie wyszło.
Starałam się odpowiednio opisać wszystkie emocje i wiem, że zakończenie Was zaskoczy. Nikt nie spodziewa się takiego, ale to może utwierdzi Was w przekonaniu, że normalna nie jestem.
Chciałam wszystkim bardzo podziękować. Byliście ze mną i wytykaliście mi moje błędy. Nauczyłam się dzięki temu pisać, więc cieszę się. Można powiedzieć, że jestem całkowicie odmieniona :-D
Dziękuję :oops: Zapraszam do przeczytania i liczę na szczere komentarze.

[b] Rozdział 19 - Śmierć i jej wszyscy przyjaciele [/b

Punkt widzenia Edwarda

Zajechałem pod pomnik na Stay Place. Wysiadłem z samochodu i odpaliłem papierosa. Znalazłem paczkę w samochodzie. Czekałem na Jaspera, by zrobić to, co muszę. Ogólnie rzecz biorąc, to było tak spontaniczne, że sam nie wiem, czy to ja wymyśliłem, czy mój guz. Zdążyłem trochę się o nim dowiedzieć. Spontaniczne decyzje... Nie, to niemożliwe. To był mój pomysł, nie mojego guza.
– Idiota z ciebie kompletny – usłyszałem głos przyjaciela. Dawno go nie było. Dziwne. Czyżby guz mi zanikał? Zaśmiałem się na tę myśl.
– Nie jestem idiotą. Po prostu myślę – odszczeknąłem mu. Przecież to nie głupota, prawda? Po prostu nie chcę, by dzieckiem Belli zajmował się psychopata.
Odpaliłem kolejnego papierosa, czekając na umówione spotkanie.
– Daj spokój, Edward, myślisz, że pozwoli ci na to? – spytał, śmiejąc się.
– Tak – odpowiedziałem, mając nadzieję, że to prawda. Zaraz po tym koło mojego samochodu zaparkował drugi. Właściciel wysiadł z niego i szedł w moją stronę.
– Nie wierzę, że to ty – powiedział zszokowany.
– A co? Nie mogę zadzwonić do chłopaka mojej siostry? – spytałem, denerwując się.
– Możesz, możesz – powiedział, podnosząc ręce w obronnym geście. – Co chciałeś?
– Tylko ty możesz mi pomóc, Jasper – zacząłem. – Chodzi o Blacka.
– Co masz z nim wspólnego? I to całe spotkanie o tej porze? – Złapał się za nos, myśląc chwilę. – Gdzie jest Bella? Powinna wczoraj złożyć zeznania!
– Nie twoja sprawa – warknąłem, przypominając sobie, co niedawno zrobiłem. Ona i tak pewnie nie była tego świadoma, ale mimo wszystko byłem draniem tak po prostu odchodząc.
– Co tobą targa, drogi Edwardzie? – spytał Leo, patrząc na mnie znacząco.
– Dobra, nie chcę się kłócić. Chcę się tylko dowiedzieć, po co miałem tutaj przyjechać – powiedział, przestając na mnie krzywo patrzeć.
– Super. Przejdźmy do sedna. Wiem kilka rzeczy na jego temat. To dlatego nie było mnie i Belli wczoraj, jak i dzisiaj.
– Ludzie się patrzą – zaśpiewał Leo. Obejrzałem się dookoła. Kilkoro ludzi wpatrywało się wprost w nas. Teraz dopiero dotarło do mnie, że jesteśmy bardzo blisko i cała ta sytuacja wygląda, jakbyśmy mieli się zaraz pobić. Odsunąłem się od niego. Nie chciałem walczyć. Miałem zupełnie inny cel.
– A co wiesz? – spytał ciekawy. Coś mi tu nie pasowało. Jasper był jakiś dziwny, gdy mówiłem o Blacku.
– Edward! Obejrzyj się! – krzyknął Leo. Miałem ochotę kazać mu się odjebać, ale Whitlock byłby jeszcze bardziej podejrzliwy do mojej osoby. Wpatrywałem się w niego i miałem wrażenie, że naprawdę coś jest nie tak. Był jakiś dziwny.
Postanowiłem o tym nie myśleć, tylko o moim CELU.
– Może porozmawiamy w innym miejscu? – spytał, rozglądając się dookoła. Zupełnie, jakby ktoś nas obserwował. Również się obejrzałem. O co tu chodzi?
– Gdzie niby? Może do mnie do domu? – spytałem sarkastycznie. – Kawy, herbatki się napijemy?
– Wolałbym do baru. Na piwo – powiedział, oglądając się. Był jakiś dziwny. Nie ufałem mu. „Do baru” powiedział, jakby głośniej. Westchnąłem. To pewnie znów mój guz – pomyślałem.
– Dobra. Będę jechać tuż za tobą. Podszedłem do mojego samochodu, wsiadłem i czekałem, gdzie pojedzie Jasper. Był dzisiaj trochę inny. Oczywiście, nie znałem go zbyt dobrze. Widziałem go tylko parę razy, ale skoro to policjant, to on mi pomoże. Tym bardziej, że jest z moją siostrą.
Jasper odjechał. Jechałem cały czas za nim. Podjechaliśmy pod jakiś klub w mieście. Pierwszy raz go widziałem na oczy. Musiał być nowy. A może to po prostu ja tak odstawałem od towarzystwa, zabaw i innych rzeczy tego typu? Dwa lata temu byłbym pierwszą osobą przekraczającą progi tego klubu. Ile przez ten czas się zmieniło! Moje życie odwróciło się i, co gorsza, nie da się przywrócić tego, co było. A może jest jeszcze szansa na normalne życie? Jak tylko to wszystko się skończy? Jest szansa, że wyjdę z tego wszystkiego cało. Bella może nie. I tak nie jest z nią teraz najlepiej. Może uda mi się powrócić do życia. Z klubami, tańcem, drinkami i panienkami.
Wysiadłem z samochodu i podszedłem do „przyjaciela”. Rozglądał się dookoła.
– Chodź, wejdziemy do środka – powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. Wszedłem za nim. Nie panował tu zbyt duży hałas. Muzyka grała, ludzie tańczyli. Dookoła iskrzyło się tysiące świateł. Podeszliśmy do baru i usiedliśmy na stołkach. Jasper zamówił wódkę, a ja piwo. Sączyłem je powoli. Nie potrafiłem się odezwać. Prawdę mówiąc zapomniałem nawet, po co tutaj jesteśmy. Piłem jedno piwo za drugim. Zaczynałem zapominać o świcie. O brutalnej rzeczywistości. Liczył się tylko kufel zimnego piwa.
Zerknąłem na Jaspera. Wypił zaledwie jeden kieliszek wódki i wpatrywał się w drzwi na końcu sali w korytarzyku.
– Chodź, idziemy – powiedział, wstając.
– Gdzie? Mieliśmy pogadać o Blacku – wybełkotałem. Podniosłem się z krzesełka, ale się zachwiałem i znów musiałem na nie usiąść.
– Chodź, bo Black nam ucieknie – powiedział. Nie był wcale pijany. Wiem, że niezbyt dobrze teraz było u mnie ze spostrzegawczością, ale to mogłem bez problemu powiedzieć. – Za mną – nakazał. Olałem moje głupie spostrzeżenia i poszedłem za nim.
– Stary, w coś ty się wpakował! – krzyknął mi Leo nad uchem. Szliśmy w stronę drzwi, które tak długo obserwował Jasper. – To są kłopoty! On cały wieczór dziwnie się zachowywał!
Nie słuchałem go. Nie mógł wiedzieć więcej ode mnie. W końcu to mój guz, a mój guz jest ze mną, prawda? Leo podsyła mi po prostu to, co sam podejrzewam. Nic więcej.
– Edward, stary, uciekaj stąd! Możesz być z Bellą! – krzyczał. Gdyby nie Jasper, powiedziałbym mu kilka słów na jej temat. – Zginąłem dla niej. Nie znałem jej, a zginąłem przez nią! Wróć, idioto, do niej!
To był cios poniżej pasa. Jego słowa wypalały dziurę w moim umyśle, ciele i sercu.
– Nie. Zginąłeś przeze mnie! Nie przez nią! – powiedziałem cicho i niewyraźnie. Nie będę więcej pił.
Zatrzymałem się i omal nie zabiłem go samym spojrzeniem. Jasper spojrzał na mnie. Nie wiem, co jego twarz przedstawiała. Wszystko mi się zamazywało. Po chwili odwrócił się i wznowił chód.

Punkt widzenia Jaspera

Nie byłem wcale złym człowiekiem. Mimo mojego całego życia, nie mógłbym powiedzieć, że jestem zły. Popełniłem kilka błędów – ale to jak każdy. Jestem tylko człowiekiem. Kusi mnie wszystko, co złe. Ale czy to naprawdę jest złe? Nie, chyba nie.
Najpierw policja. Awansowałem z zadziwiającą łatwością coraz wyżej i wyżej. Później przydzielono mnie do sprawy Blacka. Byłem w jego gangu przez kilka lat! Byłem jego najbardziej zaufanym człowiekiem. Wtedy – gdy wiedziałem, że ufa mi jak nikomu innemu – zacząłem wypełniać plan. Donosiłem o wszystkich interesach, aż ich wszystkich nie wyłapano. Black uciekł. Wtedy zdarzyło się coś, dzięki czemu nie musiałem już być zdradliwym psem. Mogłem być kimś więcej. Kimś, kto może dać kobiecie którą kocha wszystko. Cały świat.
Dostałem dobrą propozycję. Dzięki temu byłem kimś. Napawało mnie to dumą.
– Chodź, Edwardzie, nie mamy całej nocy – powiedziałem do niego. Plan dobry. Upiłem go tak, że ledwo stał na nogach. Szybko pójdzie. Wszedłem w ciemny korytarzyk, co chwilę upewniając się, że Cullen idzie za mną. Za chwilę moim oczom ukazały się skórzane drzwi. Uśmiechnąłem się i je otworzyłem, wpuszczając do środka wpierw mojego towarzysza.
Pomieszczenie było pomalowane na zielono. Zaraz przy niewielkim oknie stało drewniane biurko i skórzane krzesło. W kątach ustawione były rzeźby, ścianach obrazy, a przy oknie stały kwiaty.
– Jasperze, co tak długo? – usłyszałem cichy, chrypliwy głos mężczyzny siedzącego za biurkiem.
– Proszę wybaczyć. Ciężko było mi go upić – powiedziałem cicho. Edward stał koło mnie i oglądał się dookoła. Był trochę zdezorientowany.
– Co się dzieje? – wymamrotał. Przeskakiwał wzrokiem z jednego na drugiego. Ochroniarze szefa złapali go za koszule i rzucili na sofę, po czym stanęli za mną. Obejrzałem się za siebie. Cholera!
– Co teraz, szefie? – zapytał jeden z nich niemiłym, grubym głosem.
– Dziękuję, Jasperze, za przysługę – powiedział, uśmiechając się złowrogo. – Oczywiście, jak będziesz czegoś potrzebował, pomożemy.
– Jak to? Nie jestem już potrzebny? – spytałem, zdziwiony. O co im chodzi? Miałem przecież należeć do gangu!
– Pokażcie mu wyjście – odparł tylko, wstał i podszedł do Cullena. Poczułem z tyłu ucisk. Złapali mnie za ręce i zaczęli targać do drzwi. Próbowałem się wyrwać, ale oni byli ode mnie kilka razy więksi.
– Miałem być w gangu! – krzyknąłem i od razu tego pożałowałem. Jeden z nich uderzył mnie w nogi tak, że poleciałem na twarz.
– Jesteś zdrajcą. Złamałeś gang Blacka – powiedział chrypliwie szef. – Wszyscy siedzą. – Odwrócił się do swoich ludzi. – Chłopcy, chcemy siedzieć? Chcecie wylądować za kratkami?
Nie mieli odwagi, żeby odpowiedzieć, więc tylko pokręcili głową.
– Miałem zadanie zniszczyć Blacka – powiedziałem, wstając. Po chwili zrozumiałem, że to był błąd. Przecież nie dostałem takiego polecenia.
– A teraz, skąd mam wiedzieć, że tym razem nas nie chcesz zniszczyć? – spytał, szukając aprobaty wśród swoich ludzi.
– Mogę to udowodnić – powiedziałem bardzo cicho. Usłyszałem śmiech. Mężczyzna wyciągnął broń i rzucił człowiekowi stojącemu obok niego.
– Dziękuję za pomoc, Jasperze – zaśmiał się. Wiedziałem, co zaraz się stanie, ale nie chciałem tak kończyć tego wszystkiego. Zakończył bym życie jako zdrajca. Jako nikt. Całe życie byłem nikim. Spotkałem ją, myślałem, że coś się zmieniło. Przez cały czas byłem fałszywy. Nawet dla niej.
Usłyszałem strzał. Poczułem rwący ból. Przyłożyłem rękę do tego miejsca. Krew. Spojrzałem tam. Postrzelił mnie w brzuch. Moje nogi nagle zrobiły się jak z waty. Serce szalało. Oddech zanikał. Krztusiłem się powietrzem. Wszystko zrobiło się... nikłe.
Mówią, że zaraz przed śmiercią przed oczami widzi się całe swoje życie. Nieprawda. Ja zobaczyłem tylko ją...
Moją Alice...

Punkt widzenia Alice

– Ona nic nie je. Nie pije. Po prostu siedzi! – krzyknęłam.
– Nic na to nie poradzimy – powiedziała Esme. Sama ledwo powstrzymywała płacz.
– Zrobiłem wszystko, co w mojej mocy. Na nic – szepnął Carlisle. – Nawet nie wiemy, gdzie jest Edward. On mógłby pomóc.
Właśnie. On mógłby pomóc, ale gdzie, do diabła, jest? Znowu pewnie się w coś wpakował. Raptownie usiadłam, gdyż poczułam dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Miałam złe przeczucia co do wszystkiego, ale starałam się o tym nie myśleć.
Wpatrywałam się w Bellę. Jej spokój był taki... dziwny, a zarazem piękny. Nie martwiła się niczym. Nawet nie wiemy, czy nas słyszała, czy coś czuła. Z tego, co można wyczytać z jej oczu, była tak spokojna, jakby już nie żyła.
Edwardzie, gdzie jesteś?!
– Wychodzę – powiedziałam, po czym wybiegłam z domu. Łzy ciurkiem leciały mi z oczu. Nie potrafiłam tego powstrzymać i nawet nie wiem, czy chciałam. Pobiegłam w głąb lasu. Biegłam, byle tylko nie czuć tego bólu, który całkowicie mnie zniszczył. Mnie jak i moją rodzinę. To było straszne! Jest straszne! Czasami mam wrażenie, że życie nie jest dla mnie. Nie ma sensu żyć. Nie wiem czemu, ale mam przeczucie, że nie mam już po co żyć. Ostatnio to przeczucie nawiedzało mnie coraz częściej, co było przerażające. Coraz częściej myślałam nad sprawami, o których nigdy w życiu bym nawet nie śmiała pomyśleć.
Zaczęła mną trząść złość. Prześladowała mnie jedna myśl. Dlaczego by nie? Moje życie i tak się rozpadło. Czy jest jakiś sens utrzymywać je na siłę dalej? Nie. Nie ma.
Pobiegłam sprintem w stronę domu. Coś mi podpowiadało, żebym to zrobiła. Łzy spływały niemiłosiernie po policzkach. Koniec, pomyślałam.
Wbiegłam do domu i podążyłam do kuchni. Jakaś niewidzialna siła dosłownie wepchnęła mnie tam. Życie i tak jest do niczego, pomyślałam, siadając za stołem, przy którym zawsze jadłam z rodziną. Szczęśliwą rodziną.
To wspomnienie wywołało kolejny potok łez. Przyłożyłam nóż do nadgarstka i czekałam. Nie wiem, na co. Może to w ogóle się nie opłacało?
Siedziałam i patrzyłam, jak nie moja ręka, nie moja siła powoli przecina skórę przy nadgarstku. Krew coraz mocniej pryskała. Robiło mi się słabo. Uśmiechnęłam się.
– Kocham cię...

Punkt widzenia Edwarda

Obudziłem się z ogromnym kacem i bardzo niewygodną pozycją. Otworzyłem powoli oczy i wszystkie obrazy z poprzedniego wieczora zaczęły powracać. Byłem w jakimś ciemnozielonym pomieszczeniu, w którym wszystkie meble wykonane były z ciemnego drewna. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przetarłem oczy. Dlaczego się upiłem? Gdzie jest Jasper? Byłem pewien, że to właśnie z nim byłem w barze. Ale co robię tutaj, to nie mam pojęcia.
– Nareszcie – usłyszałem czyjś głos. Rozejrzałem się po pokoju – choć bardziej wyglądało to na biuro. – Długo spałeś. Czekałem na ciebie.
– Kim jesteś? – spytałem zdezorientowany.
– Nieważne, kim jestem. Ważne, co wiesz ty – powiedział głębokim głosem. W końcu obrotowe, skórzane krzesło odwróciło się w moją stronę.
– Co wiem? – spytałem, zirytowany obecną sytuacją. – Gdzie jestem?!
– Odpowiem na twoje pytanie, jeśli ty odpowiesz na moje – odparł hardo.
– Jakie pytanie? – postanowiłem dać za wygraną. Powinienem teraz ścigać...
– Gdzie jest Black? – wysyczał przez zęby. Popatrzyłem chwilę na niego. Nie tylko ja go szukam. Ciekawe, czy mogę liczyć na sojusz.
– Co pana to obchodzi? – spytałem ostrożnie.
Nagle do pokoju weszło czterech ludzi. Pierwszy postawił krzesło na środek, a drugi posadził mnie na nim – dosłownie.
– Odpowiesz panu grzecznie? – warknął trzeci z nich.
– Mam pewne... podejrzenia, ale niepotwierdzone... – zacząłem, ale dostałem czymś w brzuch, aż się zgiąłem.
– Gdzie? – dopytał, jakby dla pewności, mężczyzna za biurkiem.
– Słyszałem, że w La Push... – wykrztusiłem.
– Od kogo?! – ryknął stojący tuż za mną facet.
– Od jego narzeczonej – wyszeptałem, po czym znów ktoś mnie uderzył. Tym razem w twarz. Ból był niesamowity.
– Pomóżcie mu wsiąść do samochodu. Jedziemy na wycieczkę – powiedział ponurym tonem.
Świetnie! Znowu wpakowałem się w kłopoty. Jakbym nie mógł siedzieć w domu! Życie... czym jest życie? Niczym. Lepiej już wąchać kwiatki od spodu. Zazdroszczę tym, co nie żyją i tym, którzy teraz siedzą w domu przed telewizorem z rodziną i oglądają bajeczki z dziećmi. Kiedyś to nie było szczytem moich marzeń, ale patrząc na to teraz...
Wsiadłem do jakiegoś jeepa z czwórką mężczyzn. Ten co siedział za biurkiem, teraz był zaraz koło mnie. Coś czułem, że to będą moje ostatnie kłopoty. Nie wiedziałem, czy powinienem się odzywać, więc siedziałem i czekałem.
Po kilku godzinach byliśmy w La Push. Facet odwrócił się do mnie i odpalił cygaro.
– Gdzie dokładnie jest Black? – spytał powoli.
– Nie wiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Znów poczułem niewyobrażalny ból na udzie. Od razu się za nie złapałem. Krew...
– Gdzie?
– Naprawdę nie wiem! Nie zdążyła mi powiedzieć... – wychrypiałem. – Mówiła, że w La Push, u swojej rodziny...
Krew wylewała się litrami, rana pulsowała. Trzymałem się za nią i ściskałem. Wtedy tak bardzo nie odczuwałem bólu. Coś czuję, że oni nie są zwykłymi pracownikami firmy, baru czy czegokolwiek. Policja to też nie jest.
Gang... Black musiał prowadzić z nimi wojnę, więc teraz, kiedy jest sam – bez kumpli – chcą się go pozbyć... No tak! Czyli jeśli pozbędą się jego, to mnie też. Muszę uciec! Tylko jak? Nie potrafiłem kiedyś uciec jednemu facetowi, co dopiero czterem gorylom!
Trzymałem się za nogę i obmyślałem plan ucieczki. Wiedziałem, że jeśli uda mi się nawiać, to będzie cud. Cały czas gapią się na mnie jak na obrazek. Z tą nogą też daleko nie pobiegnę. Historia z ubiegłego roku nie powtórzy się. Tym razem nie uda mi się przeżyć. Chyba, że... Tak. Jeśli udałoby mi się jakoś dotrzeć do Jacoba, zanim oni to zrobią. Współpraca. On też nie przeżyje sam. Jesteśmy na siebie skazani. Tylko jak mogę być na niego skazany, skoro im nie nawieję w żaden sposób?
– Spytaj tamtego gościa – warknął (mam takie wrażenie) szef tych mężczyzn i zapewnie całego gangu. Na takiego mówi się chyba lider, prawda? A może inaczej.
– Hej, młody! – krzyknął goryl.
– Słucham? – podszedł do samochodu.
– Nie wiesz przypadkiem, gdzie mieszka Black?
– Blackowie mieszkają tam – wskazał drogę. – Cały czas prosto. To taki niewielki domek.
– Dzięki – i odjechaliśmy. Obserwowałem dokładnie otoczenie. Może do czegoś miało mi się to przydać. Tylko do czego?!
W końcu podjechaliśmy pod niewielki domek. Był ładny, niezbyt nowoczesny, ale ładny.
– Człowieku, w coś ty się wpakował! – krzyknął Leo, uśmiechając się krzywo. – Po tobie, kolego. Dojdziesz do mnie. Znów będziemy przyjaciółmi – zaczął mówić. Starałem się go ignorować, ale gadał cały czas jak najęty. Później przestałem go słuchać.
Jeden z mężczyzn zadzwonił do drzwi. Po chwil otworzyła kobieta w średnim wieku. Uśmiechnęła się ciepło.
– Słucham? Mogę w czymś pomóc?
– Jest Black? – spytał ten cały „szef”. O oczach gospodyni wyraźnie było widać przerażenie.
– Boi się. To dobrze. Dlaczego nie wieje? – gdybał nad tym Leo.
– Jacob, ucie...! – jej krzyk został przerwany. Upadła na posadzkę. Nie wiedziałem, czemu. Oglądałem uważnie, co się działo. Gość stojący obok niej trzymał w ręku zakrwawiony nóż. Leżała na ziemi krztusząc się. Chciałem pobiec do niej i jej pomóc. Sam ledwo stałem na nogach. Usiłowałem wyrwać się trzymającemu mnie gorylowi. Puścił mnie, ale nie na długo. Wepchnął mnie do budynku. Spojrzałem jeszcze raz na umierającą kobietę i wbrew sobie wszedłem do środka, utykając.
Rozejrzałem się po domu. Z prawej strony słychać było telewizor. Weszliśmy tam. Przed ekranem siedział mały chłopiec z joystickiem. Czy on naprawdę nie słyszał zdarzenia w drzwiach? Powinien uciekać!
– Kim jesteście? – spytał, patrząc ciekawie na każdego.
– Znajomymi Jacoba. Jest w domu?
– Nie wiem – wzruszył ramionami.
– Mamusia kazała wyjść z domu – powiedziałem. Nie uderzyliby mnie chyba przy dziecku. Jemu chyba też by nic nie zrobili.
– Mamusia jest w pracy – odparł podejrzliwie.
– Ta starsza pani kazała ci wyjść! – krzyknął facet. Przestraszył się i wybiegł.

Punkt widzenia Jacoba

– Hej, malutki – przywitałem się z synem. Przebrałem go w nowe ubranka, które dzisiaj kupiłem. Tak szybko rósł, że raz był w śpioszkach i musiałem je wyrzucić.
Usłyszałem samochód wjeżdżający na podwórko. Zdziwiłem się, więc podszedłem do okna. Na podwórze wjechał duży, czarny jeep. Jedno najbardziej mnie zaniepokoiło. Już gdzieś widziałem ten samochód. W innych czasach. Tak jakby w innym życiu. Dalej obserwowałem. Może to jakiś znajomy Leah albo Setha? Mało to takich samochodów?
Z pojazdu wysiadło czterech mężczyzn, a za nimi... No nie wierzę! Cullen i Uley! Tego to jeszcze nie widziałem. Współpracować ze sobą nie mogli, bo śmieć był nieźle obity. Przyjechali po mnie! Spojrzałem na Maxa. Skoro mi, to i jemu nie darują. Co ja mam z nim zrobić? Niby przysypiał, ale gdybym usiłował go gdzieś schować, zacząłby płakać.
Usłyszałem trzask na dole. Zupełnie jakby coś upadło. Trzeba było działać. Szybko.
Wyjąłem broń z szafki i wszystkie magazynki. Jeszcze mam szanse. Nie wszystko stracone. Gdybym wziął ich z zasadzki, wszystko byłoby możliwe.
Wsadziłem Maxa do łóżeczka i przykryłem je prześcieradłem. Po cichu założyłem adidasy i wyszedłem z pokoju, zamykając go na klucz.
Rozejrzałem się uważnie po korytarzu. Nic na razie nie było słychać. Naszykowałem broń i szedłem powoli w stronę schodów. Przystanąłem i wychyliłem się za barierkę, by sprawdzić, gdzie teraz są. Udało mi się ustalić, że rozdzielili się, by mnie znaleźć. Lepiej dla mnie – punkt dla mnie.
Schodziłem powoli, dokładnie się rozglądając i nasłuchując najmniejszego szumu. Ze strony kuchni wyszedł jeden z ochroniarzy Uleya. Znałem go. Zanim dołączył do jego paczki nawet go szanowałem. Dużo się przez ten czas zmieniło.
Założyłem tłumik na mojego nowego Desert eagle, zszedłem trochę niżej, wycelowałem i... upadł na ziemię. Zszedłem jeszcze niżej. Nikogo w zasięgu mojego wzorku nie było. Wszedłem do salonu i coś mi się przypomniało... Młody! Syn Leah!
– Hej, mały! – szepnąłem, szukając go po kątach. Mógł się gdzieś schować.
– Stój! – krzyknął ktoś za mną. Podnosząc ręce na wysokość ramion, powoli – oczywiście z bronią w ręku – obróciłem się. Drugi gość celował wprost we mnie. A strzelaj sobie, pomyślałem. Mi nic nie będzie. Tylko trochę zaboli.
Czekałem na jego błąd. Jego pomyłkę. Szybko nastąpiła. Odwrócił na chwilę wzrok w poszukiwaniu sojuszników. Szybko wycelowałem i strzeliłem. Gdy upadł na ziemię, łapiąc spazmatycznie powietrze, dołożyłem jeszcze. Wymieniłem szybko magazynek. Nagle ktoś wbiegł do pokoju. Raptownie odwróciłem się i wystrzeliłem. To był Cullen i nie trafiłem. A to pech!
– Musisz mi pomóc – szepnął. Był nieźle obity i trzymał się za udo. Spod jego ręki wyciekała krew.
Zacząłem się śmiać. Odbiło mu? Mam mu jeszcze pomóc? To mój największy wróg! Poza gangiem Uleya, oczywiście.
– Spieprzaj – syknąłem.
– Nie poradzisz sobie beze mnie. Myślisz, że jest ich tylko tylu?
Spojrzałem na niego zaintrygowany. No pewnie. Musieli wziąć obstawę. Pytanie tylko, czy on mówi prawdę. Po co braliby tylu ludzi na mnie jednego? Wiedzieli przecież, że wszyscy ode mnie są w pace. Byłem teraz pomiędzy młotem a kowadłem. Przez niego moje życie się rozpadło. Chociaż, bardziej przeze mnie. Policja nie goniła mnie przez niego, tylko tego zdrajcę Whitlocka.
Nie no! O czym ja myślę? Chciał mi odebrać największy skarb. Powinienem się go pozbyć, dopóki mam jeszcze jak.
Wymierzyłem w niego bronią.
– Nie potrzebuję twojej pomocy – warknąłem, akcentując dokładnie każde wypowiedziane słowo.
– Dobrze wiesz, że sam tego wszystkiego nie opanujesz. Jak mniemam, masz tutaj gdzieś Chrisa, prawda?
Gdy usłyszałem to imię, zagotowało się we mnie. Nie czekając na nic dłużej, pociągnąłem za spust... kilkakrotnie. Patrzyłem, jak jego ciało bezwładnie upada na ziemię, a później wokół niego zbiera się kałuża krwi. Napawałem się tym pięknym widokiem. Na pewno kłamał co do ludzi Sama. Nie mógł aż tylu ich zebrać, nie na tak prostą akcję. Akcję, która miała na celu wyeliminowanie mnie.
Zostało jeszcze dwóch i sam lider. Taki, jakim niegdyś byłem ja. Smutne, ale prawdziwe. Ruszyłem do drzwi i... cholera! Przy nich leżała moja ciotka. Sprawdziłem jej puls, modląc się, by tylko straciła przytomność. Niestety, nie żyła. Zamknąłem jej oczy. Nie musiała na to wszystko patrzeć. Na ten ogarnięty brutalną przemocą świat. Ona nie nadawała się do niego. Zgrywała silną, ale nigdy taka nie była. Zupełnie tak jak Bella. Udawała taką, by podbudować innych, ale tak naprawdę nie nadawała się do tego. Świat dla niektórych ludzi jest zbyt brutalny.
Wyszedłem cicho przez drzwi. Na zewnątrz przy samochodzie leżał facet. Podszedłem i celując w niego, kopnąłem go tak, bym mógł zobaczyć jego twarz. Ten pewnie musiał pilnować Cullena. Bez wątpienia miał złamany nos.
Uśmiechnąłem się złowrogo i strzeliłem. Kolejny punkt dla mnie. Czyżbym wygrał cały mecz? Wyszczerzyłem się i już miałem się odwrócić i szukać tamtych dwóch, gdy usłyszałem strzał, a po chwili poczułem tak silny ból, ucisk, że sam upadłem na kolana, a później na plecy. Broń wypadła mi z ręki. Bolało jak diabli, ale odwróciłem się, by zobaczyć, kto strzelał. Rana paliła niemiłosiernie.
– Black, nareszcie się spotykamy – uśmiechnął się. Próbowałem się podnieść, ale znów poczułem ucisk i upadłem na twarz. Uley podszedł do mnie i kopnął mnie prosto w nią. Nie chciałem okazać słabości, więc starałem się nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Dłonią na oślep szukałem jedynej pomocy – Derestu. – Zabiłeś trzech moich najlepszych ludzi. Postaram się, by twoja panienka również była martwa – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy. Spróbowałem jeszcze raz się podnieść, tylko po to, by napluć mu na buty. Kopnął drugi raz, ale tym w ranę postrzałową. Nie wytrzymałem i jęknąłem. – Miło było cię spotkać, Jacobie – usłyszałem, zanim dostałem jeszcze trzy kulki. – Musimy pozbyć się ciał. Zwołaj chłopaków i zrób coś z nimi... – usłyszałem, zanim definitywnie odpłynąłem w czarną głębię.

Życie jest brutalne. Tak po prostu jest. Głębia porywa, targa tobą jak lekkim piórkiem. Jakbyś był niczym, nikim. Śmierć wygrywa nad wszystkim, ale jednak jest w niej coś, co pcha cię dalej. Jest w niej coś, dzięki czemu nie chcesz być uratowany. Nie chcesz żyć. Nie czułem już bólu. Czułem tylko nieskrywaną radość z zakończenia mojego marnego życia. Co wniosłem ze sobą do świata? Czy mogłem więcej? Pytania są bardzo ważnym elementem życia człowieka. Może gdybym zadawał ich więcej, więcej się dowiedział, było by całkiem inaczej? Może śmierć nie byłaby mi pisana w tak młodym wieku?
Śmierć jest zbawienna, piękna. Nigdy tak o tym nie myślałem, ale teraz jestem w raju. Nie czuję bodźców zewnętrznych. Szkoda tylko tych, których zabrała razem ze mną. Może im było pisane coś więcej? Większe cele? Większe zasługi dla świata?
Śmierć i jej wszyscy przyjaciele zabiorą każdego do siebie. Prędzej czy później... Bo śmierć ma w sobie to coś...

[b]Epilog[/u]

Życie przechodzi niezwykle szybko. Umyka niczym strumyk. Jesteśmy... i nas nie ma. Jednak są i tacy, którzy nawet za życia byli chodzącymi trupami. Są również tacy, którym życie daje szczęście. Niewielu jest takich ludzi, jednak są. To ci szczęściarze, którzy postanowili nie biec za większymi pieniędzmi. Za wielkim miastem. Prawie każdy w nim miał coś wspólnego z gangami. Nawet jeśli nie, stali się ofiarą wojen. Dzisiejsze życie nie jest takie proste, jakby się wydawało.
Wolała nie żyć w dziurze zwanej Forks, gdzie każdy każdego zna. Odsetek przestępstw jest tak mały, że policja nie ma co robić. Wolała być kimś w mieście. Bo to tam najłatwiej znaleźć potrzebne znajomości do tego. Miała kochającego narzeczonego, ulubioną pracę i przyjaciółkę. Tak szybko wszystko się zmieniło i życie zamieniło w horror.
Gdzie jest teraz? Tam, gdzie była. Tam, gdzie powinno być jej miejsce z ukochaną osobą. Nadal nieprzytomna, siedzi dzień w dzień na jednej sofie. Patrzy przed siebie i szuka światełka, które pomoże jej odnaleźć drogę do domu. Do szczęścia. To wcale nie jest takie proste. Szuka tej drogi od tylu lat. Żal na nią patrzeć, ale do tego doprowadziło ją życie w mieście. Warto było zapłacić tak wielką cenę za szczęście, którego nie doświadczyła?
Tyle lat. Wizyt u specjalistów. Rozmów, a jedno zdanie pomogło jej odnaleźć światełko zwane bólem. To dzięki niemu wyrwała się ze świata fantazji, marzeń. Powróciła do rzeczywistości. Jedno zdanie wypowiedziane przez Alice…
- Odnaleźli Edwarda! – krzyknęła przyjaciółka Belli. Do salonu, gdzie codziennie siedziała z kobietą, którą nazywała siostrą, wbiegli rodzice. Spojrzeli na telewizor. Po trzech latach odnaleźli zwłoki trzech najważniejszych osób w sprawie wojen gangów w Seattle.
Edward Cullen.
Jacob Black.
Jasper Whitlock.
Łzy cisnęły się każdemu prócz otępiałej dziewczynie, dla której nie było już ratunku. Alice upadła na kolana przed Bellą.
– Bello! Edward nie żyje! Obudź się! – zaczęła płakać i trząść przyjaciółką. Carlisle i Esme próbowali ją od niej odciągnąć, jednak ta się wyrywała i zaczęła policzkować dziewczynę. Gdzieś w głębi serca miała do niej żal o to. O jej stan psychiczny.
Gdyby mówiła, mogłaby powiedzieć, gdzie jest Edward! Na pewno wie, myślała dzień w dzień siedząc z nią.
Carlisle wreszcie odciągnął córkę od dziewczyny.
– Edward nie żyje! Słyszysz?! Przez ciebie!
W tym jednym momencie coś się zmieniło. Łzy zaczęły spływać po policzkach nie tylko rodzinie Cullenów. Po raz pierwszy od lat i Belli. Jej oczy nie wyrażały dawnej pustki.
Doktor, jako że dopiero wrócił ze szpitala, miał przy sobie latareczkę. Wyjął ją, zapalił i spojrzał w źrenice Belli.
– Ona jest przytomna! – krzyknął. Alice zerwała się z dywanu, na którym klęczała i pobiegła ją przytulić.
– Tak bardzo przepraszam, przepraszam... – powtarzała.
Bella chciała coś powiedzieć. Chciała powiedzieć cokolwiek, ale nie potrafiła. Mogła tylko płakać i ganić się za to, co zrobiła tej biednej rodzinie. Alice miała rację. To wszystko przez nią.
Życie każdego z nas może się diametralnie zmienić. Nie wiemy nawet kiedy, a zamienić się w coś, co znamy tylko w gangsterskich filmów.

Uważaj, może i ty żyjesz w mieście, którym po kryjomu rządzi mafia.


Nie lubię szczęśliwych zakończeń i wiem, że przedramatyzowałam, ale życie nie jest takie czarno-białe, jakby się mogło komuś wydawać.
Dziękuję za wsparcie przez te pół roku
:-)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
zawasia
Dobry wampir



Dołączył: 25 Lut 2010
Posty: 1044
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 20 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Barcja:D

PostWysłany: Pią 21:08, 20 Sie 2010 Powrót do góry

taki smutny koniec...
ale może to i dobrze, że nie każde opowiadanie kończy się "i żyli długo i szczęśliwie"
ale naprawdę, nie spodziewałam się że to już koniec i tym bardziej takiego zakończenia...
dzięki za długie umilanie mi wieczorów swoim opowiadaniem
i mam nadzieję, że powrocisz z czymś ciekawym i miłośc gangstera nie będzie jedynym co napiszesz
pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin