FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 O brzasku [Z] >>25: Trybunał<< 20 I 2011 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Śro 20:28, 10 Lut 2010 Powrót do góry

Rozdział jak najbardziej udany(:
Cały czas nie daje mi spokoju wątek Belli i Noaha, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić tej tak szalenie zakochanej w Edwardzie Belli zdradzającej go. Może to tylko przyjaźń?
To jak opisałaś oczy Noaha w zachodzącym słońcu to było po prostu WOW, nigdy nie pomyślałabym, że można to zrobić tak pięknie, gratuluje(: ogólnie gdy czytam ten ff to całkowicie zagłębiam się w jego świecie i to wszystko tylko i dzięki bądź przez Ciebie(:

Tak więc cierpliwie czekam na ciąg dalszy bo jak wiem, że warto i życzę czasu, czasu i chęci oraz jak najlepiej zdanego kolokwium(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
~Cjana~
Nowonarodzony



Dołączył: 09 Sty 2010
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Czw 14:41, 11 Lut 2010 Powrót do góry

Rozdział idealny jak zawsze:P Nie przejmuj się niedodawaniem rozdziałów! Nauka na pierwszym miejscu:) pozdrawiam:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
aGuS18R
Nowonarodzony



Dołączył: 13 Lut 2009
Posty: 3
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kam G

PostWysłany: Czw 21:47, 11 Lut 2010 Powrót do góry

hey.. dopiero dziś postanowiłam przeczytać Twoje opowiadanie... i uważam że jest rewelacyjne, widzę, że masz wszystko dobrze przemyślane... co do tego rozdziału to drażni mnie trochę zachowanie Belli mam nadzieje że nie zdradzi Edwarda... Zastanawia mnie też jedno o co chodziło z tymi połówkami kamienia które mają Edward i Bella...???
pozdrawiam i Veny życze...:):):)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 19:28, 14 Lut 2010 Powrót do góry

Reinigen moja Droga...
Początek mojej działalności na TS wiąże się z Twoim opowiadaniem. Dlatego też od początku żywię ciepłe wspomnienia wobec "O brzasku". To fakt, masz tu częste zastoje, ale rozumiem to jak najbardziej i nie mam Ci tego za złe.
Choć ostatnio odkryłam inne horyzonty i dotknęłam nowych ziem literackich (poetycko mi coś wyszło xD) to zawsze będę tu wracać z uśmiechem.
"O brzasku" jest dla mnie ważne. I lubię je mimo wszystko.
Ale nie smęcąc dłużej o mojej sympatii, wróćmy do rozdziału:
Jestem coraz bardziej zaszokowana tym, co kombinujesz między Bellą a Noah. Chłopak jest tajemniczy, pociągający i zapewne przystojny, ale i cholera irytujący. A na dodatek jego opis w pewnym momencie za bardzo mi zbliżył się do Amenothepe...
Cytat:
Niemal czułam ulotne muskanie jej loków przy swoim policzków. Tych bordowych, sprężystych pukli o zapachu wiśni i róż.
Poczułam jego oddech na swojej twarzy i z rozkoszą wciągnęłam w nozdrza jego wiśniowy, słodki aromat.

Wiem, że to niby nic nie znaczy, ale jest takie... dość dziwne...
No i nie mogę się oczywiście doczekać na Rose, Jazza, Allie i Jake'a. Za Nessie jakoś mi się nie tęskni, ale mimo szczerych chęci nic na to nie poradzę - po prostu jej nie lubię.
Teraz czekam na new.
Ciao,
dotty.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Śro 16:07, 17 Lut 2010 Powrót do góry

Robi się gorąco nie powiem, nie tylko w opowiadaniu ( a i w życiu autorki, życzę szczęśliwego zaliczenia ;p ) Mam nadzieje , że ta cała magiczna trójca : jednak się pojawi , o ich zachowaniu wiemy tylko z opowieści i bajek ; więc nie zakładam że będą złymi, krwiożerczymi istotami. Może nie dadzą się ujarzmić jak ich matka? Cullenowie i ich przyjaciele przekonani są co do winy Volturii , ale kurczę : jeszcze możesz nasz niesamowicie zaskoczyć ;P ( gorąco liczę na szybki zwroty akcji oraz odpowiedzi na kumulujące się z każdym nowym rozdziałem pytania! Litości dla czytelnika! ;p ) Jestem też zszokowaną tą tajemniczą ( intymną ) więzią jaką dzieli Noah oraz Bella. Niby nic wielkiego ale jednak coś , skoro sama Bella wspomina o tym że nie czuła się w pełni wierna swojemu ukochanemu. Może to takie przelotne? A może doświadczenie jakie niesie ze sobą Noah tak przyciąga? ;D Nie wiem, oj nie wiem. To jest naprawdę ciekawe. Czekając na więcej... pozdrawiam, Uskrzydlona ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Pon 17:33, 01 Mar 2010 Powrót do góry

Wstyd komentować tak krótko, ale muszę chociaż by kilkoma słowami.
Cholera, za bardzo zaczynam się wciągać w świat tego ff Wink Akcja jest extra.
Ty piszesz extra. W ogóle jesteś extra, i serio dla mnie jej no... nie ogarniam skąd ty bierzesz te wszystkie pomysły i to jak to wszystko jest połączone ze sobą.. ahh Wink Jak zagadki rozwiązuję się w kontynuacjach i dzizas, za cholerę nie wiem czego spodziewać się po nowych rozdziałach i nie jestem w stanie nawet przypuszczać jak to wszystko się zakończy... Od początku było mego ciekawie... teraz jest mega mega mega ciekawie, intrygująco i fantastycznie.
P.S Ostatnio koleżanka poprosiła mnie bym poleciła jej kilka fan ficków na tej stronie i między innymi poleciłam jej twój... Dziewczyna była zachwycona. Albo lepiej, zauroczyła się Wink :P
Pozdrawiam Serdecznie
Maya


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tara
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Lut 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:23, 03 Mar 2010 Powrót do góry

Warto było przeczytać całą sagę tylko po to by mieć tak wiele przyjemności z czytania twojego opowiadania Very Happy
Szukaj wydawcy dziewczyno - jesteś niesamowita Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
reinigen
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn

PostWysłany: Nie 15:35, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Ta część miała w najlepszym razie pojawić się dopiero późnym wieczorem. Ale pojawia się teraz dzięki jednej osobie i jej też jest dedykowana.
Tara - to dla Ciebie z ogromnym podziękowaniem za piękny komentarz i za poganianie :)

Zaginiony.

Tego ranka o brzasku wyszłam przed dom i skierowałam się w stronę lasu. Łagodnie świtało, a pierwsze słoneczne promienie przebijały się zza piany chmur, złocąc gałązki świerków ciepłym blaskiem. Z rozkoszą wystawiłam ku nim twarz, usiłując znaleźć w sobie siłę do mających nastąpić wydarzeń. Do wyjazdu nie pozostało dużo czasu, ale ta krótka chwila wystarczyła, aby dodać mi energii i nadziei, której tak rozpaczliwie się czepiałam. Z jednej strony już tak bardzo chciałam wyruszyć i wbić zęby w każdego członka rodziny Volturi, jaki stanie mi na drodze, ale z drugiej...
Bałam się. Nie bałam się podróży, walki, ani nawet Trójcy, tylko tego, że już wkrótce ostatecznie przekonam się o losie mojej córeczki i mogę dowiedzieć się czegoś, co tak bardzo chciałam podczas ostatniego tygodnia wyprzeć z głowy. Słowo “śmierć” nie przechodziło mi przez gardło ani nawet myśli. Ale wisiało gdzieś nieustannie, jak uparty cień czy miecz Damoklesa.
Zawróciłam, słysząc ciche wołanie Edwarda. Nie spiesząc się, powoli szłam przez gęsty las, od czasu do czasu łowiąc zabłąkany promień słońca. Byłam tuż przy podjeździe przed domem, kiedy znowu uderzył mnie ten bordowy, wiśniowy zapach. Przystanęłam gwałtownie i przymknęłam oczy, starając się wdychać go jak najgłębiej i zjednoczyć z samą sobą. Już wiedziałam, że nie jestem tak do końca sama i nie ja pierwsza przeżywam tę sytuację. Była ze mną jakimś cudem jeszcze jedna kobieta, niesłychanie silna i potężna, choć drobnej, delikatnej budowy. Nie wiem, jak to się stało. Czy była tu jako duch? Reminiscencja? A może po prostu jako wytwór mojej znękanej wyobraźni? Grunt jednak, że czułam jej obecność tak wyraźnie, jakby stała tuż przy mnie.
- Pomóż mi... – wyszeptałam mimowolnie.
A wtedy wiśniowy zapach zniknął i znów moje nozdrza wypełnił esencjonalny, żywiczny aromat lasu. Otworzyłam oczy. Oczywiście byłam sama, ale ciągle nie mogłam zapomnieć tego przemożnego wrażenia, że coś mi nieustannie umyka. Jakaś niewyraźna, nieuczesana myśl, która czasami wydawała się już tak oczywista i jasna, żeby zaraz potem rozmyć się w mroku.
Ruszyłam przed siebie, a gdy drzewa nieco się przerzedziły dostrzegłam idącego ku mnie od domu Gabriela. Miał skupioną, nieobecną twarz i choć patrzył prosto na mnie, to miałam wrażenie, że w istocie wcale mnie nie widzi. Czegoś jakby poszukiwał, bo szedł powoli i z namysłem, wsłuchując się w siebie i wyostrzając zmysły. Byliśmy już ledwie trzy metry od siebie, kiedy dwie rzeczy wydarzyły się równocześnie.
Po pierwsze, Gabe gwałtownie znieruchomiał i najwyraźniej wpatrzył się w coś za moimi plecami, a po drugie, znowu zawrócił mi w głowie kolejny zapach...
Nie umiem tego opisać. Nagle moje ciało przestało słuchać błyskawicznego umysłu, a zareagowało po swojemu, instynktownie. Choć zapach był mocno drażniący, wręcz nieprzyjemny, to jednocześnie tak cudownie znajomy i upragniony, że wbrew wszystkiemu poczułam przypływ gwałtownej euforii i bez namysłu obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni, aby stanąć twarzą w twarz z jego źródłem.
Był tam. Tuż przede mną, oddalony dosłownie o kilkadziesiąt centymetrów od mojego nosa. Ogromny, brudny, poraniony basior z przeraźliwie skundloną sierścią, w której kłębiły się bryłki błota i zeschłe liście. Ale moje serce i tak się ku niemu wyrywało.
- Ani drgnij... – usłyszałam lodowaty głos Gabriela.
Nie posłuchałam, ale odwróciłam ku niemu głowę dużo wolniej, niż miałam ochotę to zrobić.
- Gabe, nie rozumiesz... – powiedziałam, choć jego przyczajona, obronna postawa od razu mówiła, że mam milczeć. – To mój przyjaciel... To Jacob!
- Ani drgnij, Bella! – wycedził z naciskiem, nie spuszczając zwężonych oczu z potężnego wilka. – Bez względu na to, co w tej chwili myślisz, to nie jest twój przyjaciel.
- Nie bądź śmieszny... – prychnęłam, ale nie skończyłam, bo przerwał mi głuchy, groźny warkot.
Zaskoczona, popatrzyłam z powrotem na Jake’a i wszystkie słowa zamarły mi w gardle. Kolor, rozmiar, kształty – wszystko się zgadzało. Ale mój Jake nigdy nie spojrzałby na mnie z taką okrutną nienawiścią, nie szczerzyłby na mnie potężnych kłów, a z jego pyska nie skapywałaby spieniona, gęsta ślina. W jego krtani narastało warczenie, od którego cierpła mi skóra.
Chyba właśnie ten szok odebrał mi zdolność ruchów, bo gdy basior rzucił mi się do gardła, nawet nie drgnęłam, chociaż widziałam wszystko w zwolnionym wręcz tempie. Widziałam sprężenie gruzłów jego mięśni tuż przed skokiem, widziałam odbicie skołtunionych łap i rozwartą, wielką szczękę. Przerażające zębiska zbliżały się do mnie powoli, choć trwało to może ułamek sekundy. Już miałam w odruchowym geście zacisnąć powieki, gdy mignęła przede mną smukła, jasna postać. Coś niesłychanie szybkiego natarło na wilka niczym mój anioł stróż. Poczułam tylko muśnięcie jego złocistych włosów na swoim policzku, a potem usłyszałam przeraźliwy huk. Gabriel i Jacob zderzyli się w powietrzu.
Przerażona, nie byłam w stanie wykonać żadnego ruchu ani wydać z siebie żadnego dźwięku. Mogłam tylko bezczynnie obserwować starcie tych dwóch tytanów. Zmagali się ze sobą wściekle i z pełnym zacięciem, jednak po chwili zauważyłam coś, co w końcu sprawiło, że odzyskałam zdolność ruchu. Choć obaj walczyli zaciekle, Gabriel ani razu nie obnażył zębów...
Zrozumiałam natychmiast. Jad wampira zabiłby Jacoba na miejscu, mój przyjaciel nie miałby żadnych szans. Dlatego, cokolwiek się z nim nie działo, Gabe chciał dać mu jeszcze szansę i do walki wykorzystywał wyłącznie swoją szybkość, siłę i spryt, unikając ostatecznej, zabójczej broni. To mnie obudziło. Widząc bezsensowność własnej interwencji, zebrałam tylko oddech i z całej mocy zawołałam:
- Edward! Emmett!
Pojawili się ledwie po sekundzie, sprężeni i gotowi do działania. Nawet przez moment nie zastanawiali się, co robić. Od razu skoczyli ku kłębowisku sierści i lśniącej diamentami skóry, błyskawicznie rozdzielając walczących i przytrzymując wyrywającego się Jacoba przy ziemi. Po kolejnych sekundach zjawił się też Seth, już w postaci srebrzystego wilka, a także Garrett i Peter. W sześciu bez trudu unieszkodliwili Jacoba, z którego gardła wydobywało się wściekłe, ochrypłe szczekanie.
- Nic ci nie jest? – spytał natychmiast Edward, odwracając się ku mnie całym ciałem.
- Wszystko w porządku... – wyszeptałam, wciąż nie mogąc otrząsnąć się z szoku.
Potem już w milczeniu patrzyłam, jak od domu nadbiega Carlisle ze sporą, napełnioną przezroczystym płynem strzykawką. Błyskawicznie wbił igłę w luźny płat skóry na boku leżącego Jacoba i zaaplikował mu sporą dawkę leku. Powieki Jacoba zaczęły opadać, ale nagle jeszcze raz się podniosły i mój przyjaciel spojrzał prosto na mnie z błagalnym, przepraszającym wyrazem oczu. To wstrząsnęło mnie nawet bardziej, niż jego początkowa nienawiść.
Gdy Jacob opadł bezwładnie na ziemię, zapanowała cisza. Wszyscy wpatrywaliśmy się w niego bez słowa, wciąż zaszokowani tym, co się wydarzyło. Teraz wyglądał tak spokojnie i znajomo, choć jego sierść była niemożliwie ubłocona i potargana, a z boku widniała pokaźna rana. Krew sączyła się z niej spokojnym strumykiem, ale brzegi już zaczynały się zbierać, aby po godzinie nie został po niej nawet ślad. Co się z nim stało?!
Seth bez słowa przeszedł za linię drzew. Miał opuszczony łeb i zgarbione barki, wciąż prawdopodobnie opłakując stan swojego przyjaciela. Dopiero po chwili wrócił na polankę, już w ludzkiej postaci i ubrany tylko w postrzępione, ucięte przy kolanach dżinsy.
- Nie słyszałem go... – powiedział głucho, w końcu przerywając ciężką ciszę.
- Ja także... – mruknął Edward, wpatrzony w nieprzytomnego Jacoba. – Nie słyszałem absolutnie nic, to przedziwne.
- Co oni mu zrobili? – wyszeptałam z bólem, nie mogąc oderwać oczu od ciała przyjaciela. – Mój Jake nigdy by się na mnie nie rzucił, a teraz... Gdyby nie Gabe...
- Całe szczęście, że się tu znalazłeś – Carlisle spojrzał na Gabriela z wdzięcznością.
- To nie szczęście, tylko mój węch – mruknął Gabe, kucając nad Jacobem i przesuwając dłonią po jego ranie. – Kompletnie tego nie rozumiem...
Edward nagle nabrał powietrza w płuca i ze zdumioną miną popatrzył na Gabriela. Jego umiejętność czytania w myślach była w takich chwilach niezwykle irytująca. Wiele bym dała, aby poznać przyczyny jego zaskoczenia tak łatwo. Patrzyłam, jak mój mąż wymienia z Gabe’m porozumiewawcze spojrzenie i ze zmarszczonymi brwiami usiłuje czegoś dociec.
- Może jednak podzielicie się tym z nami? – prychnął zniecierpliwiony Emmett.
- To nie jest zapach Jacoba – wyjaśnił wreszcie Edward. – To znaczy jest, ale... zmieniony. Trop Jacoba rozdziela się w głowie Gabriela na dwa tory. To jest ten drugi zapach, dla nas nierozpoznawalny, dla niego jakoś połączony. W dodatku ani ja, ani Seth w wilczej postaci nie usłyszeliśmy myśli Jacoba. Nie usłyszeliśmy nic.
- Jak to możliwe? – Carlisle uniósł brwi. – Przecież to on, wszyscy go rozpoznaliśmy.
Wszyscy znowu wpatrzyliśmy się w uśpionego wilka, którego rana szybko się zasklepiała. To był Jake, bez wątpienia. Gabe w jakiś sposób rozpoznał jego trop, choć zmieniony. Ale co mogło sprawić, że ten zapach tak się zmienił, a Edward nie był w stanie usłyszeć jego myśli, które kilkanaście lat temu odczytywał bez trudu? I dlaczego nie słyszał ich nawet Seth, członek sfory, również wilkołak? Co mogło zamknąć przed nimi umysł Jacoba skuteczniej niż moja tarcza? Edward był w czytaniu umysłów skuteczniejszy niż Aro, niewiele stworzeń pozostawało dla niego zagadką...
- O Boże... – wyszeptałam. – Wiem... Wiem, co się stało...
- Tak, chyba myślimy o tym samym – odparł ponuro Edward.
Spojrzałam na mojego męża i upewniłam się do końca. Choć wydawało się to niemożliwe i tak potworne, jak tylko mogło być, to było jedyne sensowne wyjaśnienie. Ale po prostu nie mogłam w to uwierzyć! Nie mogłam uwierzyć, że...
- Jacob jest zwierzęciem – powiedział krótko Edward. – Wykorzystali jego zdolność transformacji i pozostawili go w postaci wilka, a zarazem... odebrali mu cechy ludzkie. Jacob nie myśli już jak człowiek, dlatego go nie słyszę. Nie jest już nawet wilkołakiem, dlatego nie słyszy go Seth. Całkowita przemiana w wilka zmieniła jego zapach tak bardzo, że nawet Gabriel uznał go za coś innego. Teraz nasz przyjaciel to tylko zwykłe zwierzę...
Miałam ochotę się rozpłakać. Znów drzeć palcami ziemię, choć nie zmniejszy to bólu i bezradności. Dlaczego wszystko, co kocham, zostaje mi po kolei odbierane? Jak okrutny musi być ktoś, kto zdobył się na zniszczenie Jacoba, oddzielenie córki od matki, odebranie nam pamięci? Co JA mogę zrobić, stając naprzeciw takiej siły?!
- Ale jego rana goi się błyskawicznie... – wyszeptał nagle Carlisle, jakby olśniony. – I mógłbym przysiąc, że usypiając spojrzał na Bellę niemal przepraszająco...
- I nie zaatakował jej od razu – podchwycił Gabriel. – Nie rzucił się na nią jakiś czas, jakby ze sobą walczył. Dopiero później...
- ...kiedy zaczęłam mieć wątpliwości, czy to naprawdę on – dokończyłam. – Kiedy po raz pierwszy się go przestraszyłam, wtedy skoczył.
- Czyli jednak coś w nim zostało! – ucieszył się Emmett. – To na pewno da się odwrócić! Sprowadźmy Declana!
Okazało się to niepotrzebne, bo na polanę przyszli już prawie wszyscy domownicy, w tym i uzdrowiciel. Od razu podszedł do leżącego bez zmysłów Jacoba i skierował dłonie na jego łeb. Wszyscy zobaczyliśmy czerwone, ciepłe światło, przebijające się spod jego skóry i spływające na sierść Jake’a. Rozjarzyła się świetliście, migocząc ku nam wesołymi iskierkami i powoli ogarniając całe wilcze ciało, niczym gęsty, lepki balsam. Przez chwilę uwierzyliśmy, że Declan przywróci naszego przyjaciela, tak jak uleczył Emmetta. Jednak światłość zniknęła po krótkiej chwili, a Edward pokręcił odmownie głową. Nadal go nie słyszał. Za to dar Declana ostatecznie zagoił ranę w boku wilka.
- Nie mogę go uleczyć, bo nie jest chory – powiedział ze smutkiem Declan, podnosząc się z klęczek. – Jego stan nie wynika z choroby ani obrażeń. Nie ma też uszkodzenia mózgu, nerwów ani zaburzeń psychicznych. Nie targają nim żadne niszczące emocje. On po prostu... taki jest.
Mogliśmy się tego spodziewać, a jednak nie umiałam powstrzymać gwałtownego zawodu. Tak bardzo chciałam, żeby dar Declana załatwił całą sprawę...
- Tylko jedna siła może go odmienić – powiedział głucho Eleazar. – Ta sama, która zmieniła go w... to coś. Trójca.
- Doskonale – prychnęłam, nagle rozzłoszczona. – W końcu i tak jedziemy do Volterry, zaatakować jej mieszkańców. Możemy przy okazji poprosić te piekielne trojaczki, żeby naprawiły Jake’a! Czy tylko ja widzę absurd tej sytuacji?!
Nie, nie tylko ja to widziałam. Ale przecież oni wszyscy byli tak porażająco bezradni. I każdemu z nich zależało na pokonaniu Volturi i Trójcy tak samo, jak mi. Nie mogliśmy jednak zostawić tu Jake’a w tym stanie, a tym bardziej zabrać go ze sobą. Natomiast czas naglił, bo spora część naszego planu związana była z porą dnia, w której mieliśmy przystąpić do ataku i zależało nam na jej dokładnym wykorzystaniu.
- Zostanę z nim – powiedziała nagle Leah, która, jak dopiero teraz zauważyłam, od dwóch dni wyglądała na jeszcze bardziej zmęczoną niż wcześniej. – Dam sobie radę, a wy będziecie musieli poradzić sobie bez mojej pomocy. Musicie już ruszać.
- To prawda... – mruknął Carlisle. – Czuję się okropnie, zostawiając go tu w tym stanie, ale musimy jechać...
Wiedziałam o tym, jednak nie umiałam powstrzymać targającego mną szlochu i ogromnego żalu, że właśnie opuszczam przyjaciela w tak ogromnej potrzebie. Jakaś irytująca, przesądna myśl zakołatała mi w głowie mówiąc, że taki początek nie wróży dobrze naszej wyprawie. Ociągałam się do ostatniej chwili i dotarłam przed dom w chwili, gdy wszyscy wsiadali do samochodów. Natychmiast zajęłam miejsce obok Edwarda, który siedział za kierownicą nowego Chevroleta. Jechali z nami jeszcze Tia, Benjamin i Noah. W kombi Carlisle’a siedzieli Esme, Emmett oraz Eleazar i Carmen. Reszta Denalczyków siedziała w swoim własnym samochodzie wraz z Declanem, który zajmował jak zwykle więcej miejsca. Rodzina Sourire pojechała oczywiście razem. Piąty samochód, mini van, pomieścił Nomadów i Rumunów, a załogę szóstego stanowili ludzie oraz Seth. I to wszystko. Trzydzieści jeden osób, w tym cztery bez cech wampirzych – to armia, jaką mogliśmy przeciwstawić nieskończonym siłom Volturi. Ich perfekcyjnie wyszkolona, złożona z samych niezwykle uzdolnionych wampirów straż plus niepokonana Trójca przeciwko naszej garstce i to podczas walki na ich własnym terenie...
Usiłowałam o tym nie myśleć po drodze na lotnisko. Starałam się skupić na przywołaniu tamtego gniewu, tamtej furii, która niegdyś dodała mi tyle sił, ale... nie umiałam. Choć nadal życzyłam Volturi śmierci, już nie napędzała mnie ta czysta energia, jakby coś ją skutecznie wytłumiło. Po kilku bezskutecznych próbach poddałam się zupełnie, zostawiając sobie to zadanie na potem.
Na lotnisku czekał na nas wyczarterowany samolot. Nie było sensu korzystać z normalnych linii, skoro leciało nas tak dużo, a nie mogliśmy ryzykować żadnych opóźnień. Podczas lotu kątem ucha słuchałam rozmowy Carlisle’a z Declanem i Eleazarem, jednocześnie powoli przenosząc wzrok z jednego członka naszej grupy na drugiego. Ku mojemu zdumieniu, nie wyglądali na przerażonych. A ja chyba tego bałam się najbardziej – że w ostatniej chwili górę weźmie w nich strach, wycofają się tuż pod Volterrą i zaprzepaścimy jedyną szansę wdarcia się do zamku i odzyskania ukochanych...
A jednak na wszystkich twarzach malowało się zdecydowanie, skupienie, ale i swego rodzaju mściwe podekscytowanie, którego początkowo nie mogłam zrozumieć. Dostrzegłam Kate, ściskającą dłoń Garretta nie w geście przestrachu, ale raczej niecierpliwego oczekiwania na to, co miało nastąpić. Tuż za nimi Tia składała głowę na ramieniu Benjamina, również spleciona z nim palcami. A w rzędzie obok siedział Gabriel, tulący do siebie pieszczotliwie małą Lily. Zapomniałam mu podziękować za Jake’a... Za to, że uratował życie mi, a potem oszczędził jeszcze mojego przyjaciela. Ale teraz, gdy siedział z nosem przy główce Lily i łagodnie gładził ją po włoskach, to nie był czas na wspominanie złego. Tylko przez chwilę zauważyłam na jego twarzy wyraz irytacji, gdy siedzący za nim Rumuni zaczęli zbyt głośno rozprawiać o szykującej się jatce. Wtedy Gabriel dłonią osłonił uszko Lily i rzucił starym wampirom takie spojrzenie, że natychmiast zamilkli, niezadowoleni.
Obserwując czystą, bezinteresowną miłość tego stróża do swojej małej podopiecznej, pomyślałam nagle, że może jest jakaś nadzieja. My przecież walczymy o swoich bliskich, o uwolnienie naszych ukochanych, o miłość. O co walczyć będą Volturi? Tego nie wie nikt. Podobnie, jak nikt nie wie, dlaczego uczynili naszej rodzinie tyle złego. Ale czy naprawdę istnieje możliwość, że będą walczyć w imię czegoś potężniejszego niż nasza miłość? O nie, to się tak nie skończy...
Z zadowoleniem stwierdziłam, że odzyskuję siłę. Znowu czułam w sobie ogromną moc i wielką chęć działania. Ale tym razem motywacją nie była żądza zemsty, na którą liczyłam wcześniej. Tym razem to była wiara, że walczę po dobrej stronie, która dysponuje silnym, potężnym zapleczem. Tym razem to była nadzieja. Tym razem to była miłość.
Lot zakończył się o czwartej nad ranem, gdy na zewnątrz było jeszcze całkiem ciemno. Carlisle z zadowoleniem rozejrzał się dokoła, wychodząc z samolotu i obliczając czas. Zdążymy, mówiła jego twarz. Nasz plan na razie przebiega bez zarzutu.
Czekały na nas wynajęte samochody, więc bez słowa, w milczącym porozumieniu wsiedliśmy do nich w ustalonym wcześniej układzie i ruszyliśmy przed siebie. Gdy dostrzegliśmy w oddali wieże Volterry, zaczynało świtać. Do miasta mieliśmy wkroczyć o brzasku.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Tara
Nowonarodzony



Dołączył: 21 Lut 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 17:03, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Reinigen - dziękuję Very Happy
Dziękuję za rozdział i za Jeka Very Happy
Będę Cię popędzać dalej - bo już się nie mogę doczekać.
Weny,weny,weny Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Nie 18:07, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Chyba staję się powoli nudna w swoich komentarzach... ale po prostu nie da się inaczej - piszesz tak wspaniale, że naprawdę każdy rozdział jest małym arcydziełem:) na każdy czekam z zapartym tchem i podobnie było i dzisiaj:)
Ten pomysł z przemianą Jacob'a? naprawdę niesamowita wyobraźnia... Bardzo podoba mi się nadal postać Gabriela - dobry, opiekuńczy, pełen współczucia i utalentowany...
Cieszę się, że znalazłaś czas na dalsze pisanie i mam nadzieję, że tak będzie nadal:) Twoja powieść - bo inaczej już nie da się tego nazywać zachwyca stylem, pomysłowością, bogactwem postaci - jak dla mnie mogłabyś spokojnie wydać to drukiem i ręczę, że znalazłabyś wielu czytelników i fanów - zresztą podobnie jest przecież na tym forum:)
Pozdrawiam serdecznie:)
Nellka - Twoja fanka:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Nie 18:59, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Reinigen nareszcie Smile Będę szczera: twoje opowiadanie jest o wiele ciekawsze niż saga. Meyer może sie od ciebie uczyć kobieto Smile Doskonale budujesz napięcie, nie zalatuje kiczem, tandetą i utartymi schematami. Poprostu rewelacja Very Happy
Brakuje mi tylko jednego: częściej wstawianych rozdziałów ale rozumiem przywileje pisarza, wena też bywa zmienna.
Cieszę się, że pojawił się Jake. Mam nadzieję, że kolejne rozdziały wyjaśnią wiele, co się stało z nim i resztą zaginionych. Czuję, że niechybnie zbliżasz się do końca ze swwoją historią ale możesz być z niej dumna - jest boska
Czekam z niecierpliwością na dalszy rozwój wydarzeń
Weny
Aurora


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Taka_Ja
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 87
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:49, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Ten rozdział dosłownie przemknął mi przed oczyma. Ani się nie obejrzałam, a już czytałam ostatnie zdanie.
Jak zwykle było dynamicznie, ekscytująco i pięknie. Wszystko dopracowane, dopięte na ostatni guzik.
Nareszcie pojawił się Jacob Smile Bardzo spektakularnie, utrata jego ludzkiej natury przyniosła sporą dozę smutku.
Zbliżającą się konfrontację z wampirami z Włoch czuć w powietrzu. Świetnie stopniowane napięcie, do tego doskonale wyeksponowane w opisach narratorki odczucia towarzyszące bohaterom.

Reinigen, dziękuję za kolejną wspaniałą część Very Happy
Niecierpliwie czekam na dalszy rozwój wydarzeń.
Jak zwykle życzę wszystkiego, co sprzyja twórczym porywom i kojącemu odpoczynkowi dla ciała i duszy - czasu, zapału, mnóstwa komentarzy :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mells
Zły wampir



Dołączył: 01 Sie 2008
Posty: 489
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 16 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 20:39, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Dziękuję za kolejną wspaniałą część.
Całą akcję z Jacobem czytałam z otwartymi ustami i to w dosłownym znaczeniu. Wydaje mi się, że kluczem do całej kacji jest Reneesme. To dlatego Jacob zostałby prawie zwyczajnym wilkiem, właśnie po to by jej nie szukał. Jego wpojenie miało zbyt dużą "moc". A co do dziewczynki to ja nadal wierzę, że żyje. A nie ma jej tropu, bo po tylu latach zmieniła się już w prawdziwego wampira i co za tym idzie zmienił się zapach. Ale pewnie się mylę i co do niej, i co do Jacoba.
I nadeszło to czego tak bardzo się bałam. Przyjazd do Volterry. Kurczę, to się nie skończy w 100% dobrze. Wnioskuję, że skoro opowiadanie jest ze strony Belli to ona przeżyje. Ale.. co z tego? Jeśli zgnie Edward, Emmett czy ktokolwiek z Cullenów? Chyba zapłakałabym się jakby padło na Esme.
Albo może być jeszcze gorzej - Alice i Rose też mogą być pod wpływem Trójcy i chyba nie dam rady czytać jak Rosalie atakuje Emmetta. Przecież on nie dałby rady się bronić! On nie mógłby jej skrzywdzić. Ale.. może będzie działać tak jak na Belle i Edwarda? Przypomną sobie... Oby. Nie wiem jak przeżyję te kolejne rozdziały. Chyba opuszczę ze trzy i wrócę potem.. Ale wiem że nie dam rady. Za bardzo czekam na kolejne rozdziały. Za to na końcu przeczytam całą historię od początku do końca, o ile koniec będę miała siłę czytać nie mając przy okazji histerii.
Życzę ogromnej weny i czekam na następny rozdział :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aja
Wilkołak



Dołączył: 06 Lip 2009
Posty: 231
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: z brzucha. . . mamusi(;

PostWysłany: Nie 21:35, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Ja nie wiem jak ty TO robisz ale po prostu ja nie wiem co mogę napisać odnośnie Twojego opowiadania, co już dawno nie zasługuje na takie miano, bo najnormalniej w świecie obraża Twoją twórczość. Piszesz tak, że nie jeden uznawany za dobrego pisarz może Ci jedynie pozazdrościć i uczyć się od Ciebie(:
Kolejny genialny pomysł, mowa o Jacobie, masz głowę peeełną świetnych pomysłów. Potrafisz budować napięcie i opisywać uczucia tak, że nie raz są one niemal namacalne.

Kłaniam się nisko w pas, dziękuję i życzę wszystkiego czego Ci potrzeba w kontynuowaniu tego arcydzieła.
Pozdrawiam Aja(:

P.S. Chciałam jeszcze dodać, że w pełni zgadzam się z tym szukaniem wydawcy(:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
dotviline
Wilkołak



Dołączył: 11 Mar 2009
Posty: 161
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Nie 22:26, 07 Mar 2010 Powrót do góry

Jestem zaskoczona, całkowicie i nieodwołalnie... :)
Nie spodziewałabym się, że akcja potoczy się w TYM kierunku.
Jake?
Leah?
Gabe?
Bella?
Wiem, nie łapiesz, czego znowu chcę... Ale Reinigen! No jak Ty to wszystko robisz, no jak? Jestem zarumieniona od stóp do głów i zażenowana swoim brakiem zdolności w odpowiedniej ocenie tak dobrego opowiadania.
I cały czas pojawia się problem niezidentyfikowanego zapachu...
Poza tym straciłam prawie głowę, kiedy dotarło do mnie, co się stało z Jacobem. Miałam nadzieję, że kiedy Bells się odwróci zmieni się w człowieka... Zażyłaś mnie natomiast postawą Leah. Już od jakiegoś czasu nie mam jej za sukę, ale i tak nie jestem do niej przyzwyczajona. Na plus! :)
Myślę cały czas nad Trójcą - czy one naprawdę stanęły po stronie Volturi? Zgłupiały? Rolling Eyes
I zaczynam wielbić Declana i Gabe'a. Są świetni!
Jeden fragment mnie całkowicie rozpuścił - od teraz mów mi per Gorąca Czekolada... - otóż to:
Cytat:
Tym razem to była nadzieja. Tym razem to była miłość.

Piękne. Niesamowite. Uczuciowe.
Jestem zafiksowana po tym rozdziale...

Weny!!!
Ciao,
dotty.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
EsteBella;*
Człowiek



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]

PostWysłany: Pon 17:31, 08 Mar 2010 Powrót do góry

Dziękuję za ten rozdział!!
Dopiero dzisiaj, w ten wyjątkowy dzień natknęłam się na to opowiadanie.
Po prostu zwariowałam, a mówię szczerze(choć już byłam szalona bo jak miałam dwa latka spadłam ze schodów=]).
Wyłapałam literówki chyba dwie, ale teraz po prostu jestm w takiej ekstazi, że nie jestem zdolna do tego żeby ktoś przy mnie był (ale mój sąsiad chyba jest wkurzony bo co chwile wali miotłą w sufit jak krzyczę).
W każdym razie czekam na więcej!!
Weny;*

EsteAlice;*
lub jak kto woli GeKoNiK=]


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Śro 9:45, 10 Mar 2010 Powrót do góry

cóż...
znów mnie zaskakujesz... zastanawiam się od dobrych kilku miesięcy czy jest jakieś nikłe prawdopodobieństwo, że któryś z twoich rozdziałów będzie nudny albo przesadzony, ale nadzieje spełzły na niczym - głupio mi też tak cię chwalić, bo czuje się jakby mi się płyta zacięła, ale wybacz - nie moge inaczej...
jak zwykle jestem pod ogromnym wrażeniem zarówno pracy twórczej włożonej jak i samych pomysłów...
no bo jak można mnie tak bezczelnie zaskakiwać od początku... ani raz nie miałam szansy przewidzieć choćby odrobinki rozdziału... jestem w szoku :P
sam pomysł z Jacobem brutalny, ale naprawdę dopracowany... zarówno od mentalnej jak i od technicznej strony...

dziękuję za kolejny rozdział i czekam na następny z jeszcze większym napięciem...

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Śro 23:03, 10 Mar 2010 Powrót do góry

reinigen muszę powiedzieć , że zostałam powalona na kolana i przybita do podłogi tym wspaniałym rozdziałem. Myślałam że oklepany temat po Przed Świtem został wykorzystany właściwie w stu procentach, ale to co utworzyłaś poprzez tą historię jest naprawdę wspaniałe. Docieranie do tej piekielnej trójcy trochę się już toczy a czytelnicy obawiają się co wyjdzie z tego nieprzewidywalnego spotkania. Jestem ciekawa co ostatecznie stało się z Jasperem. Moją ulubioną postacią w sadze. Chciałabym żebyś jeszcze wróciła do jego wątku. Co do napadu Jacoba na Bellę ... szczęka mi opadła. Początkowo pomyślałam, że wścieka się o utratę Nessie, ale z drugiej strony nie pamiętam czy pisałaś o jakimkolwiek wpojeniu między nimi. Więc teraz już wiem, że moje myślenie miało zły trop. To odebranie mu człowieczeństwa ?! Mimo , że nie przepadam za wilkołakami takie zachowanie uważam za bestialstwo. Chore eksperymenty i fascynacje Aro (chociażby jak próby "badań" nad przemienionymi raczkującymi dziećmi. Łee ) . Jeju, jestem przerażona faktem, że nie będzie można tego procesu odwrócić. Ciekawe czy opiszesz jak dokładnie doszło do "wyciągnięcia" z wilkołaka jego człowieczej natury, pozostawiając samo zwierze. Straszne . I czekam na opisy które brzmią równie przerażająco. Powalasz mnie tym przebiegiem akcji oraz pomysłami, niby trzymamy się kanonu ale odchodzisz i kreujesz coś zupełnie innego i świetnego. Budujesz akcje lepiej niż pomysłodawczyni - Meyer ,bez której te forum by nie istniało. Genialny rozdział. Powiem tak, to opowiadanie jest godne uwagi. Dodajesz rozdziały z różnymi odstępami w czasie a mimo to nadal pamiętam wydarzenia i jakoś "wpadło" mi to w oko. To dobrze o to świadczy bo ciekawe prowadzisz akcje, sytuacje i zwroty. Jestem spragniona nowego rozdziału, w którym mam nadzieje dojdzie już do spotkania i wyjaśnienia kilku kwestii ( chociażby Nessie , Jacoba i Jaspera ;D ). Podobała mi się też ostatnia scena w samolocie którą pod nosem określiłam jako wiara , gdzie Bella bezsilna oraz spragniona szczęścia zaczyna się poddawać a przecież furia ją napędzała. Dobrze, że prócz tej całej furii odkryła że "nakręcają" ją relacje jej rodziny, szczęśliwe mimo chwil przeczących temu określeniu. Bardzo ładnie ukazane "nabieranie" wiary we własne możliwości i chęć walki przeciwko złu. Nadal mnie zastanawia sprawa, może to nie jednak wina volturii ;D yhy. Marzenia.

Dobra. No to czekam
(życzę dużo weny, którą mam nadzieje dokarmił mój komentarz. Chęci, czasu i możliwości do napisania kolejnego wspaniałego rozdziału! Heart)

Pozdrawiam, Uskrzydlona Twisted Evil

ps. I ten cały wiśniowy zapach, już się niczego nie domyślam. Dobijające nic nie wiedzieć ani nie kojarzyć.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez bluelulu dnia Śro 23:11, 10 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
reinigen
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2009
Posty: 43
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 29 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Lbn

PostWysłany: Śro 20:47, 17 Mar 2010 Powrót do góry

Kochane moje!
Króciutka przedmowa, ale za to baaaaardzo długi odcinek, więc jeśli nie macie w tej chwili wystarczająco czasu - nie zabierajcie się za niego, tylko odczekajcie, aż czas się znajdzie. Tym razem część jest dwa, a nawet trzy razy dłuższa od pozostałych. To z jednej strony takie moje przeprosiny za te długie przerwy w dodawaniu odcinków, a z drugiej specjalny zabieg, bo nie chciałam rwać tego momentu opowieści na kawałki.
Mam nadzieję, że wytrwacie, bo czytania naprawdę jest więcej. I jeszcze jedno: dziękuję wszystkim swoim stałym czytelniczkom z całego serca, ale byłoby mi ogromnie miło, gdyby każdy, kto przeczyta tę część, zostawił po sobie jakikolwiek ślad. Tylko po to, żebym wiedziała, ile jest czytających mniej więcej. Jeśli możecie napisać choć zdanie - to bardzo Was o to proszę.
Tyle wstępów, czas na...

Atak.

Gdy przekraczaliśmy bramę wjazdową, pierwszy długi promień słońca strzelił w najwyższą wieżę zegarową i zaczął powoli rozciągać się na całe mury. Nasze sześć samochodów jechało w ustalonym szyku wąskimi uliczkami, zupełnie o tej porze pustymi. Wampiry zeszły już z ulic, a ludzie jeszcze nań nie weszli, więc bez problemów ustawiliśmy się dokładnie w miejscach przewidzianych przez misterny plan. Na początku od grupy odłączył się samochód kierowany przez Emmetta, w którym siedzieli jeszcze Eleazar, Tanya, Siobhan, Maggie i Liam. To była sześcioosobowa grupa poszukiwawcza Rosalie, którą ustalili Eleazar z Carlisle’m. Wiedziałam, że trzymają się schematu i wkrótce ich zobaczymy, ale mimo to ścisnęło mi się serce, gdy samotnie wjeżdżali w odnogę naszej uliczki. Do ostatniej chwili śledziłam wzrokiem ich granatowe Volvo, jakbym w ten sposób mogła ich choć trochę osłonić. Zaraz jednak zniknęli mi z pola widzenia, a pięć pozostałych aut posuwało się dalej.
Następnie przyszła kolej na samochód Carlisle’a, smukłego mercedesa o przestronnym wnętrzu. Kryło ono Kate, Garretta, Benjamina, Noah’a i Claire, czyli grupę poszukiwawczą Alice. Gdy oni zniknęli za rogiem, poczułam jeszcze większą pustkę. Ten samochód skrywał jeszcze więcej drogich mi osób, niż poprzedni, a teraz ich traciłam. Z drugiej jednak strony, podziwiałam Eleazara i Carlisle’a za doskonale opracowany podział na grupy i cieszyłam się, że tak wielu moich przyjaciół pozostanie pod ochroną potężnej tarczy Noah’a. Co prawda nasi przywódcy starali się ułożyć wszystko tak, aby każda grupa chroniona była przez jeden z największych darów, jednak ta była wyjątkowo silna. Aż trzy utalentowane wampiry, gdyż spodziewaliśmy się wokół Alice wzmożonej ochrony. W końcu Volturi zawsze na niej zależało, Aro wielokrotnie dawał wyraz swemu pożądaniu. Na pewno Alice będzie lepiej pilnowana niż nasza piękna Rose. Do jej poszukiwań wystarczyła siła i miłość Emmetta oraz skupiona na celu Siobhan.
Trzecia grupa, mająca na celu namierzyć Jaspera, odłączyła się od nas parę minut później, gdy przejechaliśmy na drugą stronę zamku. Kierowcą ich Chevroleta kombi był Peter, a prócz niego w środku mieścili się Charlotte, Charles, Makenna, Esme i Declan. Pamiętałam, że Carlisle bardzo chciał umieścić Esme w grupie piątej, przypuszczalnie najbezpieczniejszej z nas wszystkich. Chyba ostatecznie przekonała go jednak obecność Declana. Uzdrowiciel, prócz swego cudownego daru, dysponował jeszcze bardzo dobrą znajomością zamku, dzięki czemu zawsze mógł poprowadzić tę grupę do odwrotu. Jednak nawet pomimo tego, myśl o delikatnej, słodkiej Esme wśród wrogich Volturi napawała mnie przerażeniem.
- Bello, włóż słuchawkę... – napomniał mnie delikatnie Edward. – Carlisle się niecierpliwi.
Żeby sprawnie się porozumiewać, Carlisle, Benjamin i Kate opracowali genialny system połączenia. O ile się orientowałam, wykorzystywał on coś w rodzaju internetu i satelit czy innych cudów techniki i łączył naszą grupę przemyślnym systemem słuchawkowym. Każdy z maleńkich odsłuchów mieścił się w uchu i osłonięty był przedziwnym tworzywem, które nie przepuszczało absolutnie żadnych dźwięków. Dzięki temu głos towarzysza słyszał tylko członek grupy, choćby nawet krył się właśnie przed wrogim wampirem za cienką zasłonką. Nawet wampirzy, wyczulony słuch nie był w stanie wychwycić żadnego dźwięku, testowaliśmy to miliony razy. Minimikrofonki już od dawna mieliśmy wpięte w golfy i kołnierze.
Posłusznie włożyłam słuchawkę do ucha i zabezpieczyłam ją tworzywem tak, jak uczono mnie w domu. Edward kiwnął aprobująco głową, a ja natychmiast usłyszałam spokojny głos Carlisle’a, tłumaczący raz jeszcze znany nam wszystkim na pamięć plan działania.
Wiedziałam, co teraz nastąpi, ale i tak z bólem patrzyłam za oddalającym się Porsche. Na szczęście kochana Laurie uchyliła szybę i pomachała mi serdecznie, pokazując zaciśnięty kciuk. Uśmiechnęłam się mimo woli i odprowadziłam Porsche wzrokiem, choć zza przyciemnionych szyb nie widziałam ani Stephenie, ani Setha, ani Roberta. Tylko tę jasną, pogodnie ściśniętą dłoń Laurie.
Zostaliśmy już tylko my i grupa piąta. Do ostatniej chwili mieliśmy trzymać się razem, więc zaparkowaliśmy jednocześnie, w ocienionej, nieco zaniedbanej uliczce tuż koło wysokiego muru. Kiedyś mieściła się tam stara remiza strażacka, więc jeden z budynków ział ogromnym, dawno nie używanym garażem dla ogniobójczych wozów. Z łatwością ukryliśmy w nim naszego vana i zgrabnego Cadillaca Carmen. Potem zaś bezszelestnie dostaliśmy się na piętro.
- Jesteśmy – mruknął Edward do mikrofonu, stając ostrożnie w pustej ramie okna.
- Doskonale – usłyszałam w uchu głos Carlisle’a. – Widoczność dobra?
- Bez zarzutu – odparła Tia, która miała za zadanie uważną obserwację terenu.
Trzeba przyznać, że Carlisle świetnie to obmyślił. Bez niego nigdy nie znaleźlibyśmy tego punktu, a do naszego planu nadawał się on idealnie. Z drugiego piętra starej remizy można było wejść na niewielką wieżyczkę, która prawdopodobnie załamałaby się pod niezdarnym człowiekiem. Tia jednak z lekkością wbiegła na sam szczyt i stamtąd mogła widzieć niemalże całe miasto i zdecydowaną większość zamku. Jeśli gdzieś zacznie się dziać coś niedobrego, ona pierwsza powiadomi o tym innych. Razem z nią zostać tu miały Naima i Carmen.
Pozostali zaś, czyli ja, Edward, Gabriel, Lily i obaj Rumuni, to była grupa poszukiwawcza Renesmee...
Cieszyłam się z jej składu, choć był w nim pewien wyraźny zgrzyt. Jednak Carlisle słusznie stwierdził, że woli trzymać Vladimira i Stefana blisko Edwarda, który zawsze może zawczasu skontrolować ich nieprzewidziane pomysły. Tylko on był w stanie odczytać myśli Rumunów, a jednocześnie w razie czego ich powstrzymać. Jednak obok Edwarda i Gabriela czułam się bezpiecznie, a mała Lily była dla mnie upragnionym rozwiązaniem. Może uda nam się uniknąć walki, jeśli ona będzie w stanie uśpić naszych przeciwników.
Ledwie zdążyliśmy rozejrzeć się dokoła, dzwony na wieży kościelnej wybiły godzinę szóstą i wydarzenia ruszyły całą lawiną. Wraz z miarowym, dźwięcznym biciem poczęło budzić się całe miasto. Ludzie wychodzili na ulice, pozdrawiając się serdecznie i kierując w stronę głównego placu, na którym zaczynały się rozstawiać kolorowe, bogate stragany. Dziś był dzień targowy i Carlisle od początku o tym wiedział. Uprzedził nas, że Włosi od samego rana będą zbierać się w głównym punkcie miasta i będziemy mogli to wykorzystać. Na razie tłumek powoli gęstniał, roześmiani sprzedawcy wołali do siebie gromko i wykładali przed barwne namioty całą moc owoców, warzyw, tkanin, mięs i zabawek. Zostało nam jeszcze troszkę czasu, więc mogliśmy ukończyć przygotowania.
Najważniejszą na tym etapie rolę miał bez wątpienia Gabe. Jego dar, jego skupienie i praca miały zapewnić nam dobry start, dlatego na chwilę zostawił Lily pod opieką Carmen i stanął samotnie w oknie, starając się za bardzo nie wychylać. Przymknął złociste oczy, wystawił twarz ku powiewom wiatru i głęboko nabrał powietrza w płuca. Zastanawiał się niecałą sekundę, po czym szybko, choć spokojnie zaczął recytować coś, na co wszyscy z utęsknieniem czekaliśmy:
- W zamku jest około sześćdziesięciu wampirów, może więcej – mówił. – Interesujące nas osoby są w sektorach, które ustaliliśmy na podstawie wcześniejszych obserwacji, więc jesteśmy dobrze ustawieni. Nadal nie wyczuwam naszego tropu, a Alice jest bliżej lewej flanki niż zwykle, ale ogólny schemat pozostaje bez zmian. Przy wejściu grupy Carlisle’a stoi nie jeden, ale dwóch strażników, wampiry. Oprócz tego w zamku jest sporo śmiertelnych, co najmniej dwadzieścia osób.
- Wejście Emmetta? – usłyszałam w słuchawce głos Carlisle’a.
- Czyste, jakieś czterysta metrów wgłąb stoi tylko jeden strażnik, jak zwykle – stwierdził Gabriel.
- A nasze? – tym razem rozpoznałam głos Petera.
- Standardowo, jeden strażnik – odparł tropiciel.
- Dacie sobie radę? – spytał jeszcze Carlisle.
- Pytanie! – prychnęli równocześnie Emmett, Peter i Gabe.
Uśmiechnęłam się mimowolnie, choć drżałam na myśl o ich nonszalancji. Bałam się tego, co miało nastąpić. Nie ze względu na siebie, ale ze względu na moich przyjaciół, którzy już niedługo mieli ruszyć w bój. Jednak ani przez chwilę nie pomyślałam o odwrocie.
- Dużo ich... – mruknął Edward. – Znacznie więcej niż zwykle.
- Może są po łowach? – podsunęła Tia.
- Może... – Edward przytaknął, ale zauważyłam zmarszczkę na jego alabastrowym czole.
Dzień robił się coraz gorętszy, słońce pięło się po nieboskłonie, a na ulice Volterry wychodziło więcej i więcej ludzi. Z rynku dobiegał gwar, wyraźnie słyszalny nawet na naszej oddalonej sporo wieżyczce. Dla bezpieczeństwa odczekaliśmy jeszcze jakiś czas, po czym wreszcie we wszystkich słuchawkach padły słowa, których wszyscy się spodziewaliśmy:
- Stephenie, już czas... – powiedział Carlisle.
Krótkie potwierdzenie zabrzmiało w moich uszach jak wystrzał armatni. Tak, to był nasz sygnał. Walka się rozpoczynała...
Srebrne Porsche z piskiem opon wyjechało z ukrycia i dumnie przedefilowało główną ulicą, przyciągając spojrzenia przechodniów niczym wyjątkowo jaskrawy neon. Kierujący samochodem Robert brawurowo przejeżdżał między mniejszymi, skromniejszymi pojazdami i ostentacyjnie trąbił na wszystkich dookoła, zwracając na siebie uwagę większości mieszkańców Volterry. W końcu efektownie zahamował na głównym rynku, teraz pełnym już ludzi. Sekundę potem usłyszeliśmy pierwszy okrzyk:
- To Robert Pattinson!
Zaraz potem nasz wyostrzony słuch zarejestrował charakterystyczne piski i powtarzające się nawoływania. Wyłapałam powtarzające się nazwisko Roberta, Laurie oraz Stephenie i podniecone głosy, przekazujące sobie nowinę. Wystarczyło kilka minut, a całe miasto drogą pantoflową świadome było obecności trzech niepoślednich sław na głównym rynku. Zaś nasi przyjaciele bohatersko słali wszystkim uśmiechy, rozdawali autografy i odpowiadali na niezliczone pytania. Nikt nie zwracał uwagi na Setha, krążącego spokojnie, choć czujnie, wokół ludzi. Wreszcie, gdy już absolutnie cała Volterra wyległa na plac przed zamkiem, Carlisle krótko zakomendrował:
- Ruszamy!
Biegłam z Edwardem u boku w stronę naszego wejścia do zamku, które prowadziło przez stare przewody kanalizacyjne. Za nami podążali Rumuni, a pochód zamykali Gabriel i Lily. Wystarczyła sekunda, żebyśmy wszyscy zanurkowali w ciemność pod klapą studzienki na małej uliczce i wylądowali miękko na wilgotnym, twardym podłożu. Biegliśmy dalej, choć tunel był tak wąski, że z trudem mieściła się w nim dorosła osoba. Wszyscy prócz Lily musieli biec pochyleni i trzymać ręce ściśle przy sobie.
W słuchawce słyszałam, że nasi przyjaciele z innych grup też są w drodze. Od czasu do czasu ktoś krótko komunikował swoje spostrzeżenia, Carlisle wydawał polecenie, a Tia zwięźle potwierdzała, że na rynku nadal panuje zamieszanie. Chcieliśmy to wykorzystać, bo wampiry z Volterry na pewno będą chciały sprawdzić jego źródło, co odwróci ich uwagę od naszego wejścia. Jednocześnie tłum ludzi na placu powstrzyma Volturi od przeniesienia pola bitwy poza zamek. Na pewno nie zaryzykują wejścia do miasta i ujawnienia, a tym samym nie wyprowadzą z zamku tych, których szukaliśmy. Dlatego tak bardzo zależało nam, aby cały atak przeprowadzić w ciągu dnia, w pełnym słońcu, wypełniającym Volterrę.
Jednak w kanałach było całkowicie ciemno. Od czasu do czasu dostrzegałam plamkę światła, przebijającą się z mikroskopijnych otworów mijanych studzienek, ale poza tym normalny człowiek nie widziałby absolutnie nic. My jednak poruszaliśmy się pewnie i szybko, nie zwracając na ciemność żadnej uwagi.
- Stójcie! – zagrzmiał nagle Gabriel.
Zatrzymałam się natychmiast i odwróciłam w jego stronę. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem, skupiony jak nigdy i nagle przerażony.
- Co się dzieje?! – spytał niecierpliwie Stefan.
- O nie... – szepnął Edward.
- Peter, uważaj! – krzyknął do mikrofonu Gabe. – Strażnicy przed wami, zbliżają się bardzo szybko!
W słuchawce usłyszałam krótką szamotaninę, a potem przerażający odgłos, jakby coś cięło metalową płytę. Odgłosy mnożyły się, nakładały na siebie i przybierały na sile, od czasu do czasu przerywane krótkimi ostrzeżeniami, rzucanymi między Peterem, Charlotte, Declanem i Charlesem. Ani razu nie usłyszałam Esme, co trochę mnie zaniepokoiło. Właśnie gdzieś w podziemiach Volterry rozgrywała się pierwsza bitwa, a my nie braliśmy w niej udziału.
- Co się dzieje? – syknęłam w stronę Gabriela.
- Nie mam pojęcia – odparł, zdenerwowany tak samo, jak ja.
No tak, Gabe wyczuwał tylko ślady zapachowe. Nie umiał stwierdzić, czy dana osoba żyje, czy nie. Jej zapach wyczuwał tak samo przed śmiercią, jak i po. Ewentualne obrażenia nie robiły mu różnicy, więc nadal nie mieliśmy pojęcia, czy wygrywają nasi przyjaciele, czy wrogowie. Edward próbował wychwycić myśli kogoś z grupy poszukiwawczej Jaspera, ale w ogromie cudzych umysłów bardzo trudno było mu odszukać właściwe.
- Makenna! Wszystko w porządku? – usłyszeliśmy zaniepokojony głos Charlotte.
- Peter, co się tam dzieje?! – do rozmowy włączył się napięty jak struna Carlisle. – Mów cokolwiek!
- Wszystko w porządku, było ich dwóch – odparł wreszcie Peter. – Nie żyją, ale od nas nikomu nic się nie stało. Trochę uszkodzili ramię Makenny, Declan już ją leczy...
- Peter, tuż obok ciebie jest strażnik! – przerwał mu gwałtownie Gabriel.
- Wiem, leży u moich stóp – potwierdził Peter. – Nie żyje, pali się.
- Jeśli nie żyje, to czemu się rusza?! – ryknął Gabe. – Jest tuż za...
Urwał, bo w słuchawce znowu rozległ się potworny, metaliczny zgrzyt i nagły krzyk Esme. Spięci i przerażeni, wsłuchiwaliśmy się w hałas, chcąc wyłapać cokolwiek znaczącego, jednak przeważał odgłos rozdzieranego metalu.
- Boże... – szepnęła Lily.
Nastąpił ostatni, ogłuszający dźwięk, po czym zapadła całkowita cisza, a my nie śmieliśmy nawet się odezwać, pełni obaw o to, co mogliśmy usłyszeć w odpowiedzi. Wydawało mi się, że te ułamki sekundy ciągną się całą wieczność i nawet nie potrafiłam wyobrazić sobie udręki Carlisle’a, który przed chwilą usłyszał krzyk przerażenia swojej ukochanej i w żaden sposób nie mógł ruszyć jej na pomoc.
- To był trzeci strażnik – słuchawka rozbrzmiała nagle chłodnym głosem Esme. – Nie żyje. Ale Peter jest bardzo poturbowany.
- Nic nie szkodzi, dajcie mi parę sekund – mruknął Declan, a my z ulgą wypuściliśmy z płuc powietrze. – Za to temu strażnikowi nic już nie pomoże. Pięknie go zdjęłaś, Esme.
- Nikogo już przy was nie czuję – powiedział wreszcie rozluźniony Gabe. – Uleczcie Petera i ruszajcie, macie czystą drogę.
My też musieliśmy ruszać. I, jak wynikało ze słyszanych rozmów, pozostali także. Wyglądało na to, że wszyscy zatrzymaliśmy się na chwilę, z zapartym tchem śledząc przez słuchawki walkę jednej z grup. Teraz jednak nie było już czasu na ociąganie. Nie mogliśmy za każdym razem przystawać, bo takich walk czekało nas jeszcze mnóstwo.
Pobiegliśmy dalej, a ja postanowiłam skupić się na czekających naszą grupę przeszkodach i poszukiwaniu córki. Nie mogłam pilnować swoich przyjaciół cały czas. Czekało nas konkretne zadanie i musieliśmy je wykonać. Tym bardziej, że już zbliżaliśmy się do celu, bo tunel zaczął robić się coraz jaśniejszy.
- To ukryte wejście do hallu – mruknął Edward, widząc przed sobą rozświetlony prostokąt. Z drugiej strony miał to być wielki, olejny portret samego Aro. – Bello, jeśli możesz rozciągnąć na nas swoją tarczę, to najlepiej zrób to w tej chwili...
Skupiłam się i zdołałam wciągnąć całą szóstkę pod świetlisty baldachim chroniącej mnie mocy, jednak doskonale czułam, że nie jest on tak mocny, jak niegdyś. Powinien zapewnić stosowną ochronę, ale jak długo wytrzyma? – nie wiedziałam. Na razie z całej siły próbowałam utrzymać go w miejscu. Edward kiwnął głową i uchylił ramę portretu, a po sekundzie wszyscy staliśmy w jasnym, przestronnym hallu.
I tu zaskoczenie było ogromne – nikt nie zwrócił na nas uwagi!
Przy ladzie recepcji stała jakaś kobieta i coś pracowicie zapisywała, naprzeciwko niej swobodnie rozmawiały dwie osoby. Jakiś wampir przyglądał się uważnie trzymanej w ręku książce, a dwójka innych wyglądała przez okno. Zauważyli nasze wejście, ale najwidoczniej uznali nas za swoich, bo kiwnęli tylko głowami i powrócili do swoich zajęć.
- Jest ich tu dzisiaj bardzo wielu – mruknął do mnie Gabe. – Może to jakieś zebranie? Może nie znają się wzajemnie i myślą, że jesteśmy jakimiś gośćmi?
- Na to wygląda – odmruknął Edward. – W ogóle o nas nie myślą, żadne z nich...
- Chodźmy po prostu dalej – zaproponowałam trochę nerwowo. – Gdyby coś się zaczęło psuć, to zareagujemy. Chodźmy.
Dostrzegłam wahanie w oczach męża, ale po chwili z ulgą stwierdziłam, że kiwnął głową na znak zgody. Uśmiechnęłam się blado do recepcjonistki i przeszliśmy obok jej lady w miarę spokojnie. Z korytarza wyszły kolejne trzy osoby, zmierzając ku skrzydłu, z którego przyszliśmy. Przez sekundę wydawało mi się, że kogoś rozpoznałam, ale na szczęście po bliższej obserwacji nie było tam nikogo znajomego. Tylko ludzie, mężczyzna tuż przed trzydziestką i dwie kobiety: jedna dość stara, a druga młoda i prześliczna, ubrana w balową niemalże suknie i długie, jedwabne rękawiczki, sięgające łokci. Nawet na nas nie spojrzeli, pochłonięci własnymi myślami. A my już widzieliśmy drzwi, przez które mieliśmy przejść. Były ledwie parę metrów od nas, gdy drogę zastąpił nam masywny wampir o zwężonych, złośliwie uśmiechniętych oczach.
- Witam państwa... – wycedził jadowicie, wbijając kamienny wzrok w Edwarda. – No, no, tego się nie spodziewałem. Pozwólcie ze mną.
- Witaj Feliksie – odparł spokojnie Edward, ale uścisk jego dłoni od razu powiedział mi, że jest bardzo źle. – Może najpierw poznasz naszych przyjaciół? To Gab...
- Formalności dopełnimy za chwilę – przerwał mu Feliks, obnażając zęby w upiornym uśmiechu. – Myślę, że Aro nie wybaczyłby mi ani chwili zwłoki.
Zamarłam. A więc wszystko skończone, tak po prostu. Jeszcze nie zdążyliśmy nawet zacząć, a już całe nasze plany wzięły w łeb? Nie odnajdę córki, nie dowiem się niczego o innych zaginionych? Stanę tylko przed obliczem Aro, skazana na pewną śmierć...
Feliks odwrócił się lekko i wskazał nam dłonią drogę ku wielkim odrzwiom z rzeźbionego drewna. Dokładnie tym, których za wszelką cenę mieliśmy unikać. Nie było jednak wyjścia. Edward dumnie skinął głową i poszedł w ich kierunku, pociągając mnie lekko za sobą. Przez myśl przemknęła mi wizja rzucenia się na Feliksa i przegryzienia mu wielkiego karku, jednak po pierwsze sama nie byłabym w stanie tego zrobić, a po drugie takie działanie natychmiast zwróciłoby na nas uwagę wszystkich w hallu i postawilibyśmy na nogi cały zamek. Jeśli nawet nasza misja się nie powiedzie, będziemy modlić się o to, aby inni wykonali swoje zadania. Nie wolno nam ich narazić. Przeszłam koło Feliksa ze słabo ukrywaną wściekłością, malującą się na twarzy. Nie mogłam się powstrzymać i spojrzałam na niego raz jeszcze, ale wtedy jego uśmiech nagle zbladł, powieki osunęły się bezwładnie i jego ogromne cielsko poleciało prosto na mnie.
Zaskoczona, odruchowo się cofnęłam. Na szczęście Gabriel wykazał więcej refleksu i pochwycił padającego olbrzyma, zanim jego ciało huknęło o posadzkę. Razem w Edwardem sprawnie utrzymali go w pozycji pionowej i wyprowadzili przez drzwi, którymi od początku planowaliśmy przejść, nie przyciągając niczyjej uwagi. W ich ramionach Feliks wyglądał prawie naturalnie, jakby szedł samodzielnie. W dodatku Rumuni szczelnie osłonili całe zajście własnymi ciałami, więc bez przeszkód dostaliśmy się w upatrzone miejsce, choć ja nadal byłam w szoku niezrozumienia. Stefan zamknął za nami drzwi i staliśmy teraz w dość wąskim, ciemnym korytarzu.
- Bardzo sprawnie, kochanie – Gabriel posadził Feliksa na podłodze i uśmiechnął się do Lily.
- Dziękuję – zaśmiała się cicho dziewczynka.
No oczywiście! Jak mogłam zapomnieć! Teraz już wiedziałam, czemu Edward bez oporów przeszedł koło Feliksa i pociągnął mnie za sobą tak stanowczo. Już wtedy zdawał sobie sprawę, że Lily ma swój plan. Bez problemu musnęła palcem nadgarstek wielkiego wampira i pozbawiła go przytomności.
- Jesteśmy już chyba w tym właściwym korytarzu, nieprawdaż? – spytał powoli Vladimir, rozglądając się uważnie.
- Tak, to tutaj... – potwierdził krótko Edward. – Musimy iść na wschód, niedługo powinniśmy spotkać się z grupą Rosalie.
W słuchawkach od czasu do czasu rozlegały się krótkie komendy, ale nikt jeszcze nie dał znaku, że znalazł kogokolwiek z poszukiwanych. Plan zakładał jednak, że grupy spotykają się w określonych punktach, przeczesując zamek według schematu pajęczyny. Ruszyliśmy przed siebie, pozostawiając nieprzytomnego Feliksa w ciemnym kącie, osłoniętego nawet grubą zasłoną. Korytarz nie miał wprawdzie okien ani żadnego oświetlenia, ale wiszące na ścianach obrazy zaopatrzone były w odpowiednie kotary. Przemykaliśmy do przodu, starając się nie wydawać żadnych dźwięków. Byliśmy mniej więcej w połowie drogi do miejsca spotkania, gdy w słuchawkach zapanowało poruszenie. Coś przez chwilę zakłóciło łącze, ale zaraz usłyszałam głos Carlisle’a:
- Peter, powtórz, co powiedziałeś! Peter!
Przez kilka sekund nic się nie działo, ale potem dotarł do nas przerywany, zniekształcony elektronicznie głos Petera:
- Znaleźliśmy Ja... powtarzam, mamy Jaspera! Uważajcie na... Jasper odnaleziony! Powtarzam! – coś wyraźnie przerywało połączenie, jakby zasięg nagle bardzo osłabł, ale najważniejsze usłyszeliśmy wszyscy.
Odnaleźli Jaspera!
- Uwaga... to nie... turo... oni są... – słuchawka krztusiła się głosami Petera, Makenny i Declana.
- O Boże... – usłyszeliśmy nagle niedowierzające westchnienie Esme.
- Potwory... jak oni mogli... – mówiła załamana Charlotte.
- Peter, czy Jasper żyje?! – ryknął do słuchawki Carlisle. – Czy on żyje?!
- Nie mamy... to teraz... Decl... – odpowiedziała słuchawka, po czym kontakt z grupą Jaspera urwał się całkowicie.
Wszyscy próbowaliśmy ich wywoływać, jednak słuchawki uparcie milczały. Poddaliśmy się po wielu próbach i Carlisle stanowczo kazał nam wracać do swoich zadań. Jego grupa miała się spotkać z grupą Jaspera na następnym punkcie, więc obiecał od razu przekazać nam wszystkie wiadomości. Wyglądało na to, że nadajniki Petera i reszty nie łapały zasięgu, ale nie było to przesadnie dziwne, zważywszy na miejsce, w jakim się znajdowali. Według ustaleń Gabriela bowiem, Jasper przebywał głęboko w podziemiach zamku.
- Carlisle, wasz cel oddala się na północ – zakomunikował teraz krótko. – Jesteście już bardzo niedaleko niej, uważaj!
- Dzięki, Gabe. Wy też uważajcie – odpowiedział doktor. – Jakieś ślady?
- Nic, chociaż przez chwilę wydawało mi się, że... – Gabriel urwał gwałtownie. – Ale to był tylko jakiś człowiek. Idziemy na wschód, więc, Emmett, widzimy się niebawem.
- Jasne – w słuchawce rozbrzmiał mocny głos naszego brata. – Już do was biegniemy. Wywąch*j moją Rose!
- Mam ją ciągle na celowniku, bo podobno jest fantastycznie ładna – odparł Gabe, z trudem powstrzymując śmiech. – Nie poruszyła się ani razu, ciągle jest w waszym sektorze. Pospiesz się, a może zaraz ją uściskasz.
Byliśmy tak blisko, a ja ciągle nie mogłam poczuć ulgi, na którą tak liczyłam. Na razie tylko jedna grupa odnalazła swój cel, ale natychmiast straciliśmy z nimi kontakt. Inne były blisko, jednak wciąż nie u celu. A my znaleźliśmy się w najgorszym położeniu, bo nie mogliśmy wyczuć nawet śladu Renesmee. Pocieszałam się jednym: nawet jeśli Gabe jej nie wyczuje, to przecież Alice, Jasper i Rosalie MUSZĄ wiedzieć, gdzie ona jest! A Emmett już za chwilę miał się z nami spotkać.
Biegliśmy na wschód, zmierzając ku umówionemu punktowi. Choć doskonale znałam wszelkie mapy, przedstawiające rozkład zamku w Volterze, nigdy nie przypuszczałam, że w rzeczywistości te korytarze będą tak długie. Na szczęście żadne z mijanych drzwi nie otworzyły się ani razu, nikogo nie spotkaliśmy i bez przeszkód mogliśmy pokonywać kolejne ich kilometry.
Nagle Edward stanął w oświetlonym delikatną lampą rozwidleniu.
- To tu... – powiedział tylko. – Tu mamy czekać, Emmett powinien nadbiec z południa.
Stanęliśmy więc bez słowa i czekaliśmy niecierpliwie. Gabe troskliwie pochylił się nad Lily i pytał ją o samopoczucie, Stefan i Vladimir szeptem wymieniali jakieś uwagi, a ja odruchowo zbliżyłam się ku Edwardowi. Spojrzałam mu prosto w oczy i zobaczyłam to, czego obawiałam się najbardziej. Zaniepokojenie.
- Co się dzieje? – mruknęłam cicho.
- Powinni już tu być... – odszepnął, nieuważnie całując mnie w czoło. – Dam mu jeszcze minutę, wiem, że mogą być opóźnienia...
- Spokojnie, przecież ostrzegliby nas, gdyby... – nie potrafiłam dokończyć tego zdania. – Na pewno wszystko jest w porządku.
- Tak, ale za minutę spróbuję ich mimo wszystko wywołać...
Czekaliśmy więc, choć każda sekunda dłużyła się niczym wieczność. Gabriel utrzymywał, że wciąż czuje grupę Emmetta w ich sektorze, ale nie potrafił powiedzieć, czy się ruszają. Jego zdaniem stali w miejscu i to zrodziło nadzieję, że znaleźli Rosalie. W takiej sytuacji powinni jednak dać nam znak przez słuchawki.
- Wasi przyjaciele się spóźniają – zauważył zniecierpliwionym tonem Stefan.
- Dość tego... – zdenerwował się Edward, przykładając do ust maleńki mikrofon.
Nie zdążył jednak powiedzieć ani słowa, bo słuchawka rozbrzmiała pełnym niepokoju głosem Carlisle’a:
- Peter? Esme? Czekam już na miejscu, gdzie jesteście?!
Odpowiedziała mu głucha cisza. Nasza grupa spojrzała po sobie porozumiewawczo i zauważyłam, jak Lily zagryzła usta. Poczekaliśmy jeszcze moment, ale ponieważ grupa Jaspera nadal się nie odzywała, Edward postanowił odpowiedzieć.
- Carlisle? My czekamy na Emmetta już od dwóch minut i nic – powiedział niby spokojnie, jednak z pewną rezerwą. – Mógłby się odezwać.
- U nas też głucho – odparł Carlisle. – Coś się tu dzieje, coś dziwnego... Emmett, odezwij się!
Nikt jednak nie odpowiedział, a przecież grupa Emmetta wcale nie była w podziemiach czy innym miejscu, które mogłoby zakłócić zasięg. Powinni natychmiast dać jakiś znak życia, jednak, choć czekaliśmy coraz dłużej, nic się nie działo.
- Są ciągle na południe od nas – powiedział w końcu Gabe. – A grupa Jaspera... chyba z nim, w podziemiach. Nic z tego nie rozumiem... Coraz słabiej ich wszystkich czuję. Nawet was nie potrafię precyzyjnie namierzyć.
- Jesteśmy w północnym korytarzu – Carlisle brzmiał na coraz bardziej zdenerwowanego.
- Wiem, ale nie widzę was tak dokładnie, jak wcześniej... – mruknął Gabe, marszcząc brwi. – Nie umiem tego wyjaśnić. Po prostu wszyscy mi się rozmazują...
- Co robimy? Idziemy po nich, czy nadal trzymamy się każdy swojego celu? – wtrącił się nagle Benjamin. – Jak daleko mamy do Alice?
- Nie powiem wam dokładnie, ale mniej więcej półtora do dwóch kilometrów.
- Przysiągłbym, że te korytarze nie były kiedyś takie długie... – mruknął Carlisle. – No dobra, trzymajmy się planu i wracajmy do poszukiwań. Odzywajcie się, gdy tylko was wywołam, dobrze?
- Oczywiście – Edward zmarszczył brwi. – Ty też pozostań w kontakcie.
Słuchawka zamilkła i już mieliśmy ruszać przed siebie, gdy z południowego korytarza usłyszeliśmy nabiegające osoby. Spojrzałam pytająco na Edwarda, ale on ze zmarszczonymi brwiami wpatrywał się w zbliżające się wampiry, jakby ich nie rozpoznawał. Dopiero po sekundzie odetchnął i stwierdził:
- To Siobhan, Maggie i Eleazar!
Popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. Jakim cudem nie usłyszał ich myśli wcześniej, dlaczego tyle zajęło mi ich rozpoznanie?! Chyba wyczuł moje wątpliwości, bo bezradnie wzruszył ramionami. Zaraz jednak naszą uwagę zajęli nowo przybyli.
- Co się dzieje? – przypadłam do nich, spragniona jakichkolwiek wiadomości. – Gdzie są pozostali?!
Eleazar przystanął i ze zdziwieniem popatrzył dookoła.
- To nie ma ich tutaj, z wami?!
Wtedy wszyscy straciliśmy zimną krew i naprawdę się zdenerwowaliśmy. Co się działo w tym piekielnym zamku?!
- Emmett powiedział, że czuje Rosalie i kazał nam zostać na korytarzu – powiedziała Maggie. – Sam wbiegł do pokoju z Liamem i Tanyą. Czekaliśmy dwie minuty, aż w końcu weszliśmy do środka, ale pokój, a właściwie komnata, była całkiem pusta.
- Miała drugie drzwi – przypomniała Siobhan. – Wychodziły na inny korytarz, więc pomyśleliśmy, że wyszli tamtędy, bo nie odpowiadali w słuchawkach. Przybiegliśmy tu i sami widzicie...
Próbowaliśmy wywołać Emmetta przez słuchawki, ale znów nie osiągnęliśmy żadnego rezultatu. Za to po kilku chwilach nawoływania odezwał się Benjamin.
- Posłuchajcie, chyba mamy Alice! – zawołał radośnie.
- Jak to chyba?! – zapytał natychmiast Edward.
- Carlisle ją wyczuł, właśnie z Garrettem i Claire po nią weszli! – Benjamin nie krył radości. – Powiedzieli, że mamy tu poczekać i dać wam znać!
- Benjamin, natychmiast tam wchodźcie! – ryknął Eleazar. – U nas stało się to samo i straciliśmy pół grupy! Wchodźcie do środka!
Usłyszeliśmy odgłos wyłamywanych drzwi i gwałtowny tupot, ale potem znowu zapanowała cisza.
- Tu nikogo nie ma... – odezwała się Kate. – Gdzie oni są?! Przed chwilą tu weszli...
- Tu są drugie drzwi! – zawołał Benjamin.
Słyszeliśmy jak je otwierają i wypadają na korytarz, a tam... rozlega się odgłos dartego metalu i krzyk Kate.
- Benjamin! – krzyknął Edward, jednak nikt mu nie odpowiedział, gdyż słuchawki wypełniły odgłosy zaciętej walki. – Biegnijmy tam! Gabe, gdzie oni są?!
- Na północy – Gabriel wskazał ramieniem kierunek i bez wahania wystartowaliśmy przed siebie.
Okazało się, że wcale nie byli tak daleko od nas. Dobiegliśmy tam może w pół minuty i zdążyliśmy zobaczyć ogromny, płomienny bicz, wirujący między sześcioma walczącymi postaciami. Wyglądało na to, że jeden ze strażników chciał użyć tego samego urządzenia, którym na naszych oczach unicestwił się Gaston we francuskim hotelu, jednak teraz nad szalejącym ogniem najwyraźniej panował Benjamin. Zobaczyłam, jak bicz odpycha jednego z wampirów Volturi od leżącego na ziemi ciała.
- O Boże, to Kate... – wyszeptałam, przerażona.
Obie z Lily natychmiast przypadłyśmy do leżącej, podczas gdy reszta rzuciła się na napastników i odciągnęła dwóch strażników od Benjamina. Noah ze swoim jednym przeciwnikiem poradził sobie sam, a Gabe i Eleazar pomogli mu wrzucić szczątki w płomień.
Kate wyglądała całkiem normalnie, jakby odpoczywała, leżąc na boku. Nie ruszała się, ale dla wampirów było to raczej naturalne. Dopiero, gdy klęknęłam obok i odwróciłam ją na plecy, zobaczyłam co jest nie tak.
- O nie... – szepnęła Lily, otwierając szeroko złote oczęta.
Kate nie miała połowy twarzy.
Kate. Nie. Miała. Połowy. Twarzy.
Mój Boże, jedyny Boże...
- Edward! – zawołałam. – Musimy natychmiast znaleźć Declana!
Edward był przy mnie w ułamku sekundy, a zobaczywszy twarz Kate tylko nabrał w płuca powietrza i od razu przy niej klęknął. Rozglądał się dookoła, z przerażeniem czegoś szukając. I wyglądało na to, że Benjamin wiedział czego.
- Spalone – pokręcił głową.
- Musimy znaleźć Declana! – powtórzyłam. – On na pewno jej pomoże. Gdzie oni, do cholery, są?!
- Nie mamy z nimi kontaktu – Edward z chrzęstem przygryzł wargi. – Gabe?
- Nie mam pojęcia... – wyszeptał Gabriel. Wyglądał na chorego, słaniał się na nogach i miał przymglony wzrok.
- O cholera... – mruknął Edward, patrząc na niego uważnie. – Faktycznie, musimy znaleźć Declana. Ostatnio byli w podziemiach. Bella, Benjamin, Eleazar, chodźcie ze mną. Odszukamy ich i sprowadzimy. Reszta niech zostanie tutaj... zaraz... – rozejrzał się nieprzytomnie. – Gdzie są Rumuni?!
Teraz wszyscy się uważnie rozejrzeliśmy. Przy południowym korytarzu stały Maggie i Siobhan, Gabe opierał się o ścianę korytarza wschodniego, ciągle ściskając rączkę Lily. Eleazar, Benjamin i Edward pochyleni byli nad Kate, a Noah czujnie sprawdzał tunel od zachodu. Rumunów nigdzie nie było.
- Ostatnio widziałam ich na tamtym rozgałęzieniu... – przypomniałam sobie. – Stefan mówił, że nasi przyjaciele się spóźniają.
- Ktoś widział ich potem? – spytał Edward.
- Wydawało mi się, że biegli tuż za nami... – powiedziała niepewnie Maggie. – Ruszyłyśmy tuż przed nimi. Myślicie, że uciekli?
- Edward usłyszałby, że mają zamiar to zrobić – prychnął Eleazar.
- Może był zajęty czym innym? – podsunęła Siobhan.
- Nawet jeśli Rumuni uciekli, to przecież Carlisle na pewno tego nie zrobił. Ani Esme, Emmett, Liam czy Garrett – uciął Edward. – Bardziej prawdopodobne wydaje mi się, że coś celowo nas rozdziela...
Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo. Jeśli naprawdę działo się tu coś niedobrego, to albo Volturi się momentalnie zmobilizowali, albo...
- Wiedzieli, że przyjdziemy... – wyszeptał Eleazar. – Mój Boże, jesteśmy w pułapce...
- Tego nie wiemy na pewno – przerwał mu Edward. – Tak, czy inaczej, musimy odnaleźć pozostałych. A ponieważ są tu ranni, powinniśmy zacząć od Declana. Jednak w tej sytuacji myślę, że ktoś jeszcze powinien tu zostać. Wystarczy, że na poszukiwania pójdzie trójka z nas, reszta niech broni ciała Kate i chyba też Gabe’a...
- Ja zostanę, mój dar się tu przyda... – zaproponował Benjamin.
- Dar... – Eleazar spojrzał na niego z nagłym szokiem w oczach. – Oczywiście! Rozejrzyjcie się! Wszyscy my tutaj jesteśmy obdarzeni! Zniknęli tylko ci, którzy nie mają daru!
Zadrżałam mimowolnie, bo dopiero teraz dotarła do mnie jego racja. Wszyscy my, każdy z nas miał swój szczególny dar, otrzymany wraz z nieśmiertelnością, a czasem nawet wcześniej. Za to wszyscy nasi przyjaciele, członkowie naszych rodzin, którzy nie posiadali żadnego daru teraz zamilkli i nie wiedzieliśmy, co się z nimi działo.
- Co ja tu robię, wobec tego? – żachnęła się Siobhan. – To jakaś bzdura!
- Carlisle zawsze twierdził, że masz dar... – zauważył Edward.
- I to prawda... – mruknął Eleazar. – Czuję go, choć nie jest zupełnie oczywisty. Zdaje się, że masz jakiś wpływ na bieg wydarzeń.
- Ale to oznacza, że Declan gdzieś tu jest! – wtrąciła Maggie. – I Charles, on ma prawie ten sam dar, co ja! Musimy ich poszukać, nie wiemy, ile czasu zostało Kate...
Faktycznie, traciliśmy cenne sekundy, a nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Dlatego Edward, ja i Eleazar odłączyliśmy się od grupy i pobiegliśmy co sił do najbliższych schodów, którymi spłynęliśmy na dół, do samych podziemi. I znów nikt nie stanął nam na drodze, co dopiero teraz wydało mi się dziwne. Przecież Gabe już wcześniej nas uprzedzał, że w zamku jest dużo więcej osób niż zwykle, a my nie natknęliśmy się po drodze na żadną przeszkodę. Inne grupy walczyły, nasza przybiegła tylko na koniec walki. Ale, nie oszukujmy się, gdyby Volturi rzeczywiście chcieli nas wszystkich zabić, nie wysyłaliby do walki pojedynczych strażników. Gdzie wobec tego byli?! Co planowali?!
Wpadliśmy do podziemi, których kamienne korytarze oświetlone były prymitywnym łuczywem. Klucząc między nimi na ślepo, starając się złapać choćby najlżejszy trop naszych przyjaciół, ciągle starałam się pojąć naszą sytuację. Jednak nic logicznego nie udało mi się wymyślić. Jedyne, co chwilowo przyciągnęło moją uwagę to swąd spalenizny, dobiegający po prostu zewsząd, niemalże ze ścian. Nie zauważyłabym srebrnego kolczyka, gdyby Edward nie zatrzymał się nad nim gwałtownie.
- Esme... – powiedział krótko. – Jesteśmy blisko.
- Co to za zapach?! – zirytował się Eleazar. – Nic nie mogę przez niego wyczuć. Żadnego tropu, nic. Coś tu się paliło i to bardzo długo...
- To chyba z tamtej komnaty – Edward ruchem głowy wskazał na kamienne odrzwia po naszej lewej.
- Chyba lochu... – mruknęłam.
Ale poszliśmy tam w końcu. Ostrożnie, powoli otworzyliśmy kamienne wejście, ale nikt nas nie zaatakował. Ujrzeliśmy tylko odblask ciepłego, pomarańczowego światła i poczuliśmy powiew gorąca, jakby gdzieś w osłoniętej drzwiami części komnaty buzował ogień. Błyskawicznie dostaliśmy się do środka i... zdębieliśmy.
Na kamiennej ścianie wisiał, przykuty jakimiś czarnymi kajdanami Jasper. Był półprzytomny, majaczył i rzucał głową w różne strony. Nie mógł uwolnić się z łańcuchów, a one trzymały go w jednej pozycji i jednym miejscu. Miejscu tuż nad żywym, buzującym ogniem.
- Boże... – wyszeptałam, niezdolna się nawet poruszyć.
Eleazar bezgłośnie poruszał ustami i wpatrywał się w ten widok z szeroko otwartymi oczami. Wyglądał, jakby dostał pomieszania zmysłów. Rozumiałam to, mi też nie mieściło się w głowie, co widziałam. Jasper, nasz Jasper, podwieszony bestialsko nad ogniem, który trawił go powoli, nie zabijając, ale raniąc i odbierając zmysły. Aby jednak doprowadzić wampira do tego stanu, należy go torturować nie godzinami, ale całymi miesiącami, całymi latami...
Edward ryknął wściekle i z całą zaciekłością rzucił się na kamienny mur. Choć nikt nie byłby w stanie rozgiąć kajdan z tego przedziwnego, czarnego metalu, Edward wyszarpnął je po prostu ze ściany, krusząc przy okazji połowę przegrody. Widocznie oprócz wampirzej siły napędzała go też adrenalina, bo drugiej części kajdan nie był już w stanie usunąć. Teraz Jasper wisiał jedynie na rękach, jego nogi były wolne. Zdawał się jednak tego nie zauważać. Zdawał się nawet nie zauważać nas.
Popędziłam ku mężowi i razem z nim chwyciłam gruby łańcuch. Szarpnęliśmy potężnie, wciąż jednak pozostał na miejscu. Dopiero przy pomocy Eleazara udało nam się rozkruszyć mur na tyle, żeby wyciągnąć łańcuch i całkowicie uwolnić naszego brata.
- Przecież... Peter mówił, że go znaleźli... – wyjąkałam, kładąc Jaspera na ziemi, z dala od ognia.
- Coś musiało się im stać – Eleazar z kamienną, udręczoną twarzą wpatrywał się w majaczącego Jaspera i z niedowierzaniem gładził wypalone ślady na jego nogach.
Edward zaś patrzył na to wszystko z bólem i rozpaczą, wypisanymi na twarzy. Zesztywniały z wściekłości, zaciskał marmurowo białe pięści, aż w końcu spojrzał na mnie. Od wyrazu jego oczu odebrało mi dech.
- Gdzie była Alice? – wyszeptał boleśnie. – Gdzie ona jest?!
Na to żadne z nas nie umiało mu odpowiedzieć. Mogliśmy tylko wziąć bezwładnego Jaspera ze sobą i nadal poszukiwać Declana, który jako jedyny mógłby coś tu teraz zdziałać. Szybko jednak okazało się, że dużo rozsądniej będzie pozostawić Jaspera z Eleazarem na korytarzu i skoncentrować się na odnalezieniu uzdrowiciela. Tak też zrobiliśmy, przeczesując we dwójkę podziemia metr po metrze. Jednak pozostałe komnaty były puste. Dopiero, gdy zrezygnowani postanowiliśmy wrócić po Jaspera i dołączyć do reszty na górze, na drugim schodku znaleźliśmy...
- Jeszcze jeden kolczyk Esme... – Edward błyskawicznie podniósł srebrną łezkę i spojrzał w górę. – Sprawdźmy jeszcze na tych schodach. Jeśli nie wyczujemy żadnego tropu, wracamy do Benjamina i reszty.
Skinęłam głową. To samo zrobił niosący Jaspera Eleazar. Wspinaliśmy się ostrożnie, a kiedy byliśmy na piętrze czegoś, co wydawało się być jakąś wieżą, połączoną z resztą zamku długim korytarzem, wpadła na nas zdenerwowana, bardzo spiesząca się postać. Potrzebowałam prawie sekundy, żeby w nagłym szoku rozpoznać jej rysy.
- Noah? – spytałam, zaskoczona.
- Bella, Edward, wreszcie! – zawołał z ulgą Noah. – Chodźcie ze mną, natychmiast!
I pobiegł korytarzem przed siebie. Chcąc, nie chcąc, żeby się czegoś dowiedzieć, musieliśmy pobiec za nim. Byliśmy jednak wolniejsi, dźwigając ciężar nieprzytomnego Jaspera. Przejęłam część obciążenia od Eleazara i ruchem głowy wskazałam mężowi Noah’a.
- Co się dzieje?! – Edward w biegu zrównał się z chłopakiem. – Gdzie reszta?!
- Zaatakowali nas! – wyrzucił z siebie wściekle Noah. – Jak tylko zniknęliście, mnóstwo strażników. Są ranni, część zdołała uciec. Chodźcie, szybciej!
- Gdzie my biegniemy?! – zawołałam.
- Zaufaj mi, to teraz jedyne miejsce, jeśli mamy przeżyć! – odkrzyknął, jeszcze przyspieszając bieg.
- Ale...
- Bella, musimy biec! – Noah kierował się ku zachodniemu skrzydłu, przemierzając korytarz niczym torpeda. – Szybciej!
W biegu spojrzałam na Edwarda, ale mógł tylko wzruszyć ramionami. No tak, zapomniałam, że myśli Noaha nie mógł odczytać, tak jak moich. Pozostawało nam biec i na miejscu dowiedzieć się, o co chodzi. Na szczęście Noah już niedługo gwałtownie skręcił i wpadł w wysokie, rzeźbione drzwi z orzechowego drewna. Wbiegliśmy tam za nim i gwałtownie przystanęliśmy, bo pokój był... pusty.
Pusty, wysoki i ciemny, bo wielkie okna osłaniały grube kotary z ciężkiego aksamitu. Poza tym chyba nikt tu stale nie mieszkał, bo na rzeźbionych meblach widziałam warstwę kurzu, a dywan był poszarpany i stary. Kamienna posadzka przechodziła w trzy niewielkie schodki, prowadzące na niewielkie podwyższenie, jakby pokój podzielony był na dwie części. My staliśmy w niższej, tuż przy drzwiach.
- Bella... – usłyszałam zaniepokojony głos Edwarda.
- Gdzie jest Noah?! – spytałam, odruchowo poszukując jakiegoś ukrytego przejścia lub tunelu.
- Nie wiem, ale nie jesteśmy tu sami – Edward był lodowato spięty i czujnie się rozglądał. – Uważaj. Nie słyszę myśli Eleazara, nic nie słyszę!
- Zgadza się – dobiegł nas spokojny, kobiecy głos.
W ułamku sekundy obróciliśmy się twarzami do jego źródła. A tam, na podeście, wśród zakurzonych, aksamitnych kotar i mebli z ciężkiego drewna stała najpiękniejsza istota, jaką kiedykolwiek widziałam.
Burza wiśniowo-bordowych loków opadała delikatnie na jej ramiona, otulając niezwykle harmonijną, gładką twarz jakby żywym ogniem. Piękne, skośne i wielkie oczy patrzyły na nas z zaciekawieniem, a wiśniowe, soczyste wargi ani drgnęły. Nawet lejąca się suknia z ciemnozielonego jedwabiu wydawała się nabierać kolorów dopiero na tej idealnej sylwetce.
A obok tej nieziemskiej istoty stały dwie kolejne, absolutnie identyczne.
Trójca była przepiękna.
- Wasze dary zostały wam odebrane – przemówiła spokojnie stojąca w środku piękność. – Walka się skończyła. Macie kwadrans na zebranie swoich rannych i zabitych, nikt was w tym czasie nie tknie. Potem spotkamy się w głównej sali.
To powiedziawszy, cała Trójca odwróciła się i spokojnie weszła za jedną z kotar.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
nellkamorelka
Wilkołak



Dołączył: 22 Cze 2009
Posty: 102
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Sosnowiec

PostWysłany: Śro 21:20, 17 Mar 2010 Powrót do góry

hmm... właśnie przeczytałam... i jestem porażona, a nawet zapłakana...:)
opis tego co musiał przejść Jasper doprowadził mnie do łez muszę przyznać.... jestem Twoją wierną fanką od pierwszego rozdziału i ciągle potrafisz mnie zaskoczyć - Twoja wyobraźnia chyba nie ma granic? naprawdę mogę Ci jedynie pozazdrościć i czekać grzecznie na ciąg dalszy:)
uwielbiam Twój styl, o czym piszę w każdym moim komentarzu... nadal uważam, że mogłabyś spokojnie wydać to drukiem:)
trzymaj tak dalej i nie daj się długo prosić o kolejny rozdział:)
Pozdrawiam Nellka

ps.: może następny rozdz. będzie jeszcze dłuższy?Wink))


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin