FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Wschód Słońca [Z] 26 Rozdziałów + Epilog - 21.08.2010r. Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 9:44, 29 Cze 2010 Powrót do góry

Hej. Dodaję kolejny rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba ;]
Miłego czytania.



Beta: Dżejn_



Rozdział 20



Leżał tak na moim łóżku, w samych spodenkach i z rękami pod głową. Miałam nawet wrażenie, że poczułam motylki w brzuchu. Wywróciłam oczami i oderwałam wzrok od wilkołaka.
- A co z chłopakami z La Push? Pewnie martwią się o ciebie – stwierdziłam.
- I tak już wiedzą, gdzie jestem. A im dłużej mnie tam nie ma, tym dla nich lepiej – odparł i podniósł się na łokciach.
Pokiwałam głową, choć nie wiedziałam za bardzo, o co mu chodzi.
- Więc zostajesz na noc? – upewniłam się.
- Jeśli mi pozwolisz – powiedział. – Rano możemy pojechać do La Push.

Podeszłam do łóżka i usiadłam na jego krawędzi. Oparłam dłonie na kolanach i zapatrzyłam się przez chwilę w fragment podłogi.
- Chodź tu do mnie – mruknął Jake i, chwytając mnie za ramię, pociągnął do siebie. Z racji tego, że nawet gdybym chciała, to i tak nie umiałabym go powstrzymać, położyłam się bokiem tuż przy nim. Objął mnie ręką w pasie, a ja czułam jego oddech w swoich włosach.
- Bello...? – zapytał całkiem poważnie.
- Tak?
- Czy miałabyś coś przeciwko, gdybym położył się spać? Nie wiem, jak długo nie spałem.
- Och. Nie, skąd. Śpij. Też jestem już zmęczona – odparłam.
- Super.
Westchnęłam jeszcze cicho i poprawiłam swoją pozycję w gorących ramionach chłopaka. Zamknęłam oczy oraz wsłuchałam się w oddech przyjaciela. Wraz z upływem czasu robił się coraz bardziej spokojny i miarowy. Po chwili poczułam, jak Jake przytula mnie do siebie mocniej i mamrocze coś pod nosem. Nie udało mi się jednak rozróżnić jego słów.
Niedługo później zasnęłam z delikatnym uśmiechem na twarzy.

Obudziło mnie ciepło.
Nie, tak właściwie to nie było ciepło. To było coś znacznie cieplejszego od ciepła.
Było mi gorąco. Czułam na twarzy krople potu i miałam wrażenie, że powietrze wokół niemalże się gotuje.
Wzięłam głęboki oddech, ale w niczym mi to nie pomogło. Uniosłam ciężkie powieki i zobaczyłam opaloną twarz Jacoba tuż przed swoim nosem. Leżałam na ramieniu chłopaka, wtulona w jego gorące ciało. Nie miałam nawet siły wyciągać swoich dłoni, zaplątanych gdzieś pomiędzy nami.
Rozluźniłam się i spojrzałam na Jake`a. Widziałam jego twarz z profilu. Miał zamknięte oczy, które pozwoliły jego długim, ciemnym rzęsom swobodnie opaść. Jego usta były minimalnie rozchylone i odrobinę spierzchnięte.
Patrząc na niego doszłam do wniosku, że pomimo swojego wzrostu, masy ciała i mięśni nadal przypomina beztroskie dziecko gdy śpi.
Uśmiechnęłam się delikatnie, ale nie byłam już w stanie wytrzymać dłużej w takiej temperaturze. Wysunęłam się z objęć wilkołaka i zeszłam z łóżka, zostawiając go samego na materacu. Podeszłam do okna i otworzyłam je na całą szerokość, wpuszczając do pomieszczenia zimne, orzeźwiające powietrze. Ponownie wzięłam głęboki oddech, po czym oparłam się dłońmi o parapet. Na dworze było zimno, ale na szczęście nie padał deszcz. Na podjeździe nie było samochodu Charliego, więc doszłam do wniosku, iż jest na tyle późno, że musi być teraz w pracy.
- Bella? – usłyszałam zaspany i zachrypnięty głos przyjaciela.
Odwróciłam się do chłopaka. I zachichotałam widząc jego poczynania.
Jacob całkowicie nieświadomy i z zamkniętymi oczami, przesuwał panicznie dłońmi po całym łóżku, mamrocząc moje imię.
Podeszłam do łóżka i usiadłam na jego krawędzi, przypatrując się scenie.
- Wstajemy! – oznajmiłam i potrząsnęłam jedną z dłoni Jacoba.
- Co? Gdzie?
Podniósł się zaskoczony do pozycji siedzącej i mrugając, rozejrzał po pokoju.
- Bella – powiedział, kiedy zobaczył mnie obok siebie.
- Tak?
- Nie było cię – rzucił oskarżycielskim tonem.
- Może przez chwilkę – zaśmiałam się.
Pokiwał głową i zaczął się rozciągać niczym kot na moim niewielkim łóżku.
- Więc... wybieramy się do La Push?
- Tak myślałam.
- Okej.
Jake wygramolił się z łóżka, co przyszło mu ze sporym trudem, a później oboje zeszliśmy na dół.
Wilkołak dobrał się do lodówki, a ja pobiegłam się przebrać w coś, w czym mogłabym wyjść z domu. Założyłam jedne z nowych spodni i błękitną bluzkę.
Wróciłam do przyjaciela, który zajadając płatki z mlekiem oświadczył, iż wyglądam cudownie, na co oczywiście się zarumieniłam.
Kiedy skończył wyszliśmy na zewnątrz, a ja zamknęłam dom. Dopiero kiedy przekręcałam kluczyk w zamku dotarło do mnie, że nie mamy się jak dostać do rezerwatu.
- Jake? – zapytałam przyjaciela, ale odpowiedziało mi tylko sympatyczne warczenie.
Pisnęłam i odwróciłam się, by napotkać spojrzenie ogromnego wilka.
Kiedy on zdążył to zrobić?! – krzyknęłam w myślach spanikowana.
- Wariacie! Przecież ktoś może cię zobaczyć! – rzuciłam do zwierzaka stojącego na pojeździe, ale on tylko przekrzywił głowę w prawą stronę i zamrugał ślepiami. – O nie... Więc co? Od teraz zamierzasz robić za mój nowy środek transportu? – warknęłam po cichu, a on tylko szczeknął na potwierdzenie.
Podeszłam do wilkołaka, który już ułożył się na ziemi i kręcąc głową, wspięłam się na jego miękki grzbiet.
Zanim zdążyłam zamknąć oczy, ogromny zwierzak biegł po leśnej drodze, wymijając każdą napotkaną przeszkodę. Pisnęłam i uchwyciłam się mocnej jego rdzawobrązowej sierści.

Nim dotarliśmy do rezerwatu, zafundował mi sporą dawkę adrenaliny. Kiedy na miejscu zsunęłam się z niego na ziemię, czułam, jak kręci mi się w głowie. Niemalże upadłam, ale w porę mnie podtrzymał.
Zatrzymaliśmy się niedaleko jego garażu. Usiadłam, próbując dość do siebie, a Jacob zniknął w lesie, by zmienić się w człowieka.
- Bella, wszystko w porządku? – zapytał, kiedy już wrócił.
- Tak, już mi lepiej – odparłam, wstając z ziemi.
- Następnym razem będzie wolniej. Obiecuję – powiedział z uśmiechem.
Nie miałam siły wmawiać mu, że to był ostatni raz.
- Oho – mruknął, tym razem już poważniej. – Mamy gości.
- Sfora? – zapytałam, a on potwierdził moje przypuszczenia kiwnięciem głowy.
- Bella, zostań tutaj, dobrze? Muszę coś załatwić. Nie ruszaj się stąd, przynajmniej przez chwilę.
- Nie ma mowy! Idę z tobą. Nie po to przytargałeś mnie tutaj na sobie, żebym miała teraz bezczynnie siedzieć! – odparłam buntowniczo.
- Bella, zostań – warknął i zniknął, kierując się w stronę podwórka znajdującego się przed domem.
O nie! Na pewno nie! – powiedziałam do siebie w myślach i ruszyłam za nim.
Kiedy dotarłam do miejsca, w którym się zatrzymał, stanęłam jak wryta i spojrzałam na to, co się tam właśnie działo.
Niedaleko swojego domu stał Jacob i wpatrywał się gniewnie w grupę osób znajdującą się kilkanaście metrów przed nim.
Dostrzegłam Sama, Setha, Paula, Quila i jakąś nieznajomą dziewczynę o krótkiej, nastroszonej fryzurze. Nie potrafiłam z takiej odległości określić, kim była.
- Jacob, tylko spokojnie! – zaczął Sam.
- Spokojnie?! – warknął Jake. – SPOKOJNIE?!
- Jake... – zaczęłam, przerażona jego reakcją.
- Miałaś zostać tam, gdzie byłaś! Chyba cię o coś prosiłem! – wrzasnął.
Cofnęłam się do tyłu, widząc wściekłość malującą się na jego twarzy.
Odwrócił się z powrotem do sfory i spojrzał na nich gniewnie.
- Ty sukinsynu! – krzyknął do kogoś, podchodząc do chłopaków co raz bliżej. Miałam wrażenie, ze zaraz wybuchnie. Nie wiedziałam co zrobić.
- Mogłeś ją zabić! Rozszarpać! Ty bezmyślny idioto! – krzyczał, celując palcem wskazującym na Paula.

Jacob ruszył biegiem przed siebie, ale zanim zdążył się przemienić w ogromną bestię, Sam wybiegł mu naprzeciw i chwycił go za trzęsące się ramiona, patrząc mu w oczy.
- Jake, uspokój się – powiedział stanowczym głosem.
- Odwal się! Nie będziesz mi mówił, co mam robić – warknął i zrzucił jego dłonie ze swoich ramion.
Wyskoczył w powietrze i zniknął w kłębach futra, czemu towarzyszył donośny trzask. Opadł na ziemię jako ogromny basior i warknął przeciągle. Naprzeciw wyszedł mu Paul, który z złośliwym uśmiechem na twarzy, zaczął się trząść, a jego kontury zrobiły się rozmazane. Czułam się, jakbym patrzyła na niego przez pryzmat łez, wypełniających oczy. Choć wcale nie płakałam.
Po chwili i on zmienił się w ogromnego wilka. Jacob spojrzał na mnie i wskazał głową las, znajdujący się tuż za nimi.
Wycofali się oboje, cicho warcząc.
Będą walczyć?
Czułam jak uczucie strachu rozlewa się po moim ciele. Uniosłam stopę i próbowałam ruszyć za nimi, ale nie potrafiłam zrobić nawet kroku naprzód.
- Quill, Seth, ze mną. Leah, zajmij się Bellą – rzucił Sam i pobiegł w stronę lasu.
Kobieta podeszła do mnie wolnym krokiem i spojrzała mi w oczy. Leah?
Od kiedy to dziewczyny również są wilkołakami? – zapytałam siebie w myślach.
- Chodź. Zaczekamy na nich u tego narwańca – powiedziała do mnie.
Chwyciła mnie pod rękę i poprowadziła do domu Jacoba. W środku nie było Billy`ego, jak się tego spodziewałam. Dom stał pusty i cichy.
- Może coś zjemy? – rzuciła, po czym podążyła do kuchni, w której zaczęła rozglądać się za jedzeniem.
- W ogóle się nie martwisz tym, co mogło im się stać?
- Nie. Pogryzą się, poszarpią i za chwilę im przejdzie. Założę się, że zanim wrócą, nie będzie na nich ani śladu po walce. Nie wiem, po co w ogóle Sam tak panikuje – odparła, krzywiąc się nieznacznie przy ostatnim zdaniu.
- Jesteś wilkołakiem? – zapytałam wprost.
- Tak. I nie pytaj dlaczego, bo nie wiem.
- Okej.
- Masz ochotę na jajecznicę?
- Jasne.
Leah krzątała się przy półkach, a ja oparłam brodę na rękach leżących na stole i przypatrywałam się jej ruchom. Dziewczyna miała ładną, wysportowaną sylwetkę, która mimo to sprawiała wrażenie bardzo kobiecej. Nawet krótkie włosy i brak makijażu nie odwracały uwagi od proporcjonalnego ciała.
Odwróciłam wzrok od Leah i spojrzałam na stół, wsłuchując się w skwierczenie tłuszczu na patelni.
Chwilę później siedziałam wyprostowana przed talerzem jajecznicy i atakowałam ją widelcem. Leah, wyraźnie głodna, pozbywała się swojej porcji jedzenia w zawrotnym tempie.
Kiedy skończyłyśmy, usłyszałam głosy na dworze, więc wybiegłam z domu jak oparzona.
Przed domem stał Jacob z resztą sfory. I ku mojemu zdziwieniu, jakoś nikt się z nikim nie kłócił.
- Jake – westchnęłam z ulgą i podbiegłam do przyjaciela, który chwycił mnie w ramiona. – Nic ci nie jest.
- Jasne, że nic.
Wtuliłam się w niego jeszcze na moment, po czym odsunęłam się i zaczęłam okładać go pięściami.
- Ty! Okropny! Bezduszny! Kretynie! – warczałam. – Wiesz, ile strachu mi napędziłeś!? Po co ci to w ogóle było?
- No już. Bella, spokojnie. Oddychaj – zaśmiał się.
- Energiczna ta twoja dziewczyna – mruknął wesoło Quil. Oczywiście musiałam się zarumienić.
- Paul – rzucił Jake, wyczekująco.
- Ech... Przepraszam Bello, że cię zaatakowałem. To się już więcej nie powtórzy – wydukał jak formułkę, której nauczył się na pamięć. Jakież to było sztuczne.
- Ja nie mam ci niczego za złe. To ten narwaniec robi z igły widły. Prawda?! – skierowałam się do Jacoba.
- Tak. Zdecydowanie masz rację, Bells.
- Dobra – zaczął Sam. – My spadamy sprawdzić okolicę, a wy róbcie co chcecie.
- Okej – mruknął Jake.
- Leah! – wydarł się Seth. – Spadamy!
Dziewczyna wybiegła z domu i rzuciła się biegiem w stronę lasu.
- Kto pierwszy! – krzyknęła i w biegu wyskoczyła w powietrze, zamieniając się w ogromnego wilka, który pomknął do lasu.
- I tak wygram! – rzucił za nią Seth i podążył jej śladem. Chwilę później to samo zrobiła reszta sfory.
Jacob roześmiał się, widząc tę zabawną sytuację.
- Jeśli chcesz, możesz pójść z nimi – powiedziałam, patrząc na drzewa.
- Nie... – odparł. – Mam tu ciekawsze zajęcia, niż bieganie po lesie.
Uśmiechnął się zawadiacko i odwrócił mnie do siebie. Mimo tego, że stanęłam na palcach, nadal nawet nie sięgałam mu do ramienia. Chłopak schylił się i złożył na moich ustach miękki pocałunek.
- Idziemy na plażę? – zaproponował.
- Nie mam nic przeciwko - westchnęłam zrezygnowana.
Chwycił moją dłoń i, tak jak powiedział, skierowaliśmy się na plażę. Nie było ładnej pogody. Było ponuro i niewiele brakowało, by zaczął padać deszcz. Ale przy Jacob`ie można było o tym wszystkim zapomnieć. Był jak słońce, rozświetlające wszystko dookoła.
Spacerowaliśmy po plaży. I choć pasek był zimny, zmieszany z kamieniami o ostrych krawędziach, zdjęłam buty i maszerowałam boso.
Morze było spokojne. Mogłoby się wydawać, że zbyt spokojne. Ledwie było widać jakiekolwiek poruszenie na lustrze wody. Fale można było zauważyć dopiero przy samym brzegu, gdzie delikatnie wysuwały się na piasek.
Jakoś nie miałam ochoty rozmawiać z Jake`iem o jego dzisiejszym wyskoku. Gdzieś tam wewnątrz byłam na niego okropnie wściekła. Ale kiedy tak spacerował ze mną po plaży, od czasu do czasu przytulał, ogrzewał swoją specyficzną temperaturą i wciąż się śmiał, nie miałam serca się z nim kłócić.
Z daleka zobaczyłam klif, z którego skoczyłam do morza. Miałam wrażenie, że było to tak dawno.
Byłam głupia. Nie wiedziałam już, po co skakałam do tej wody. Tylko po to, by usłyszeć głos jakiegoś wampira? Przecież mogłam się zabić, a wszystko to, co miałam tutaj, było jakby dla mnie stworzone. I już nawet nie przeszkadzał mi fakt, że gdzieś tam w lesie czai się rządna krwi wampirzyca, obmyślając jakiś plan, by mnie dopaść.
Uśmiechnęłam się, kiedy doszłam do wniosku, jak łatwo przychodzi mi myślenie o kimś, kto pragnie mojej śmierci.
- Co taka uśmiechnięta? – zapytał Jacob, przerywając swój monolog, którego i tak nie słuchałam.
- Tak jakoś. Wiesz, chyba powinnam być już domu. O tej porze wracam ze szkoły, a chciałabym jeszcze zrobić Charliemu obiad.
- W porządku. Odwiozę cię.
- Dzięki.
Zmieniliśmy kierunek marszu i niedługo potem siedzieliśmy już w samochodzie Jacoba. W drodze do domu podziękował mi za dzisiejszy dzień. A ja bąknęłam coś o tym, że nie musiał się tak przejmować tą sprawą z Paulem.
Skrzywił się na moment, kiedy o tym wspomniałam, ale udałam, że tego nie widzę.
Kiedy zatrzymał się przed domem, miałam wrażenie, że zachowuje się inaczej.
- Bello?
- Tak?
- Wyskoczyłabyś ze mną na kolację? W piątek? – zapytał, wyraźnie zawstydzony.
Zarumieniłam się odrobinę i zastanowiłam przez chwilę.
- Tak. Bardzo chętnie – odparłam, widząc, jak jego twarz się rozjaśnia. Charlie na pewno się zgodzi, w końcu to Jacob – pocieszyłam się w myślach.
- Super – rzucił entuzjastycznie. – Przyjść wieczorem?
Spojrzałam na niego niepewnie. Czy aby nie za bardzo kojarzą mi się takie sytuacje z Edwardem?, pomyślałam. Bałam się, że stanie się to, czego bym nie chciała. Że po prostu zamienię Edwarda na Jacoba.
- Nie, Jake. Może innym razem. Okej? – powiedziałam, patrząc na niego błagalnie.
- W porządku – odparł, nadal z uśmiechem na twarzy.
Nachylił się w moją stronę i zdejmując ręce z kierownicy, objął nimi moją twarz. Jedną z dłoni przesunął mi na kark, po czym, zamykając oczy, wplótł palce w moje włosy. Przyciągnął mnie do siebie i dotknąwszy wargami moich ust, zaczął mnie całować. Na początku delikatnie, a później coraz żarliwiej. Położyłam dłonie na jego ramionach i oddałam pocałunek. Chwilę później przesunął usta na mój policzek, składając na nim delikatne całusy. Kierował się nimi po linii żuchwy, aż do ucha, do którego wyszeptał jak bardzo mnie kocha. Zacisnęłam powieki i przytuliłam się do jego gorącego ciała, najmocniej jak potrafiłam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kirike dnia Wto 9:48, 29 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wolfs girl
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Cze 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 11:03, 29 Cze 2010 Powrót do góry

Moja droga. Czytam Twoje opowiadanie od 7 rozdziału (tzn. przeczytałam wszystko, ale od 7go namiętnie śledzę Twoje poczynania). Zdecydowałam się zarejestrować i złożyć Ci osobiście gratulacje - opowiadanie jest nieziemskie! Ile bym dała, żeby saga p.Meyer tak się właśnie toczyła. Nie cierpię Edka i szanuję Cię jeszcze bardziej, bo tutaj nie ma go ani odrobinę :)
Twoje opisy ożywają w głowie i niemal czuje się to morskie powietrze! Jacob jest przecudowny, a Bella nie jest taka... hm. beznadziejna :P Bo spójrzmy prawdzie w oczy - nie lubię filmowej wersji "Zmierzchu" (chyba, że chodzi o sceny z J.), a już zwłaszcza kwestii granych przez K.Stewart. Dla mnie ona nie nadaje się po prostu do tej roli...
Wracając do Twojego opowiadania.
Może nie uwierzysz, ale sprawdzam c o d z i e n n i e czy czegoś przypadkiem nie napisałaś, a kiedy przeczytałam, że opowiadanie dobiega końca po prostu zamarłam, a chwile później miałam ochotę krzyczeć. Nie, nie podlizuje się - rzeczywiście tak było :P
Sama piszę opowiadanie Bella+Jacob, ale na onecie, więc nie będę go tutaj publikowała :)

Pozdrawiam Cię mocno, mocno, mocno i życzę mnóstwo weny :)

Wolf's girl


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sardynka
Zły wampir



Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 266
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Wto 15:07, 29 Cze 2010 Powrót do góry

*Zachwyca się*
*Zachwyca się*
*Zachwyca się*
*Piszczy z radości*
*Próbuje się uspokoić*
*Próba się nie powiodła*
*Wreszcie się uspakaja*
Ha! Co widzę! Nowy rozdział! Autorko, w szale twórczym... no wybacz, ale nijak nie umiem się wpasować w Szekspira.
Tak więc wiedźma składa najserdeczniejsze życzenia z okazji dalszego rozwoju Twojego wspaniałego dzieciaka, ale nie wypowie nad nim zaklęcia, bo to raczej by maluchowi na zdrowie nie wyszło. za to powie, że znowu jej się strasznie podoba, bo jest tak mało wymowna, że tylko te słowa umie powtarzać. Podoba mi się, podoba mi się, strasznie mi się podoba. Nie oczekuj ode mnie niczego konstruktywnego, bo nie jestem w stanie czegoś takiego napisać. Trochę zdziwiły mnie słowa Belli pod koniec rozdziału. Wybaczam Ci. Ten rozdział jest boski. Nie ma jakiejś zawrotnej akcji, ale jest strasznie przyjemny i pełen ciepła (poprzednie tak samo).


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:21, 29 Cze 2010 Powrót do góry

Nareszcie! Już zabieram się za czytanie :)
...................................
Podzielam opinię moich poprzedniczek. Świetny rozdział i prawdziwie przyjemny. Kolejny, który czytałam z uśmiechem na twarzy:) Jacob jak zwykle kochany i dobrze, że nabił Paulowi, bo mnie zawsze ten kolo denerwował. Leah wydała się znacznie przyjemniejsza niż ta Mayer. Polubiłam ją.
Czekam na kolejne części :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 11:06, 30 Cze 2010 Powrót do góry

Cześć Kwadratowy
I wracam ponownie.
W rekompensacie za dość długą przerwę, już dziś dodaję nowy rozdział. I uprzedzam, że jest dłuższy niż pozostałe ;]
Mam nadzieję, że nie będzie nudny.
Chciałabym jeszcze podziękować Becie, która rozdziały odsyła w naprawdę błyskawicznym tempie ;]
Pozdrawiam, i życzę miłego czytania.
Kirike Razz



Beta: Dżejn_




Rozdział 21



Wróciłam do domu we wspaniałym humorze. Nakryłam do stołu i zabrałam się za przygotowywanie posiłku. Ziemniaki owinęłam folią aluminiową i wstawiłam do piekarnika, a ryby przyprawiłam i włożyłam na patelnię.
Chwilę później pobiegłam do swojego pokoju i otworzyłam szafę.
Westchnęłam na widok plątaniny ubrań i innych drobiazgów, której jeszcze nie posprzątałam.
Wyrzuciłam większość rzeczy na podłogę, zanim znalazłam mój ulubiony egzemplarz Wichrowych wzgórz, który zabrałam ze sobą do kuchni.
Włączyłam palnik pod patelnią z rybami i usiadłam przy stole z ulubioną książką.
Otworzyłam ją delikatnie na pierwszej stronie, zastanawiając się, czy potrafię stawić czoła tak pięknej i romantycznej historii jak ta, ale doszłam do wniosku, że takie myśli to głupota.
Bo niby dlaczego nie? Przecież to tylko książka, pomyślałam i już po chwili zatraciłam się w lekturze.
Niedługo później do domu wszedł Charlie. Zdjął buty i kurtkę, po czym pojawił się w kuchni.
- Cześć, tato – przywitałam się.
- Hej, Bells – odparł i usiadł na jednym z trzech krzeseł. – Jak było w szkole?
- Dobrze – mruknęłam, starając się brzmieć przekonująco. Chyba mi uwierzył.
Wstałam i wyjęłam ziemniaki z piekarnika. Przygotowałam obiad, po czym podałam do stołu. Charliemu albo smakowało, albo po prostu miał dobry humor. Wolałam nie odwlekać rozmowy, więc uniosłam wzrok i spojrzałam na ojca.
- Tato? – zapytałam potulnie.
- Hm?
- Mogłabym wyjść w piątek na kolację z Jacobem? Proszę.
- Masz szlaban – przypomniał.
- Tak wiem, ale to tylko Jacob. Zależało mu na tym – ciągnęłam dalej.
- No dobra. Ale tylko kolacja. I przed dwudziestą być w domu.
- Nie ma sprawy – powiedziałam entuzjastycznie i cmoknęłam go w policzek.
Kiedy skończyliśmy jeść, zabrałam swoją książkę i udałam się do swojego pokoju. Spakowałam torbę do szkoły i włączyłam komputer. Oczywiście zanim system uruchomił się odpowiednio minęło sporo czasu. Chyba będę musiała sprawić sobie nowy komputer, pomyślałam, choć wiedziałam, że korzystanie z Internetu nie jest jednym z moich ulubionych zajęć. Jeśli już przyjdzie co do czego, nie można nawet normalnie sprawdzić poczty. Nim weszłam na swój e-mail, musiałam powyłączać wszystkie okna reklamowe, które były naprawdę denerwujące.
W skrzynce nie było ani jednej wiadomości. Doszłam do wniosku, że tracę tak tylko czas. Mama pewno nie wróciła jeszcze z podróży, więc nie miała jeszcze okazji niczego napisać. Z resztą, co miała by umieścić w tej wiadomości? Przecież wczoraj ją widziałam. Westchnęłam i zupełnie nie przejmując się konsekwencjami, bezceremonialnie wyrwałam kabel od komputera z kontaktu. Nie miałam zamiaru męczyć się z jego wyłączaniem. Wróciłam do szafy, w której przedtem szukałam swojej ulubionej książki i ze sterty ubrań wykopałam plastikowy worek na śmieci. Był dość ciężki, więc przeniosłam go na dywan.
Usiadłam przed nim po turecku i czując, jak serce mi przyspiesza, wyjęłam z niego starą wieżę stereo (która pomimo swoich lat i podrapanych klawiszy, wyglądała całkiem przyzwoicie) oraz nowoczesne radio samochodowe, z którego wystawała plątanina kabli i przewodów. Nie zapomnę chwili, kiedy w napadzie złości próbowałam za wszelką cenę wyjąć je z samochodu.
Chwyciłam radio w obie ręce i zeszłam na dół do taty.
- Tato? – zapytałam.
- Tak? – odpowiedział mi głos z saloniku.
Weszłam do pokoju i tak jak się spodziewałam, na kanapie zastałam Charliego, oglądającego jakiś mecz.
- Myślisz, że da się to naprawić? – zapytałam, podchodząc i kładąc mu na kolanach nowoczesny sprzęt.
- Boże, dziecko. Coś ty temu zrobiła? – zapytał, patrząc z udawanym przerażeniem na kable.
- Oj, no powiedz. Da się czy nie?
Wziął mój prezent urodzinowy w dłonie i zaczął obracać nim na wszystkie strony
- Nie znam się na tym, ale z tego co widzę, tylko kilka przewodów jest przerwanych. To jest to radio, które wyjęłaś z furgonetki, prawda?
Pokiwałam głową i spojrzałam na ojca z wyczekiwaniem.
- Jeśli chcesz, mogę spróbować to naprawić, chociaż nie wiem, czy mi się uda – powiedział.
- Dziękuję – odparłam i cmoknęłam go w policzek.
- Zanieś to do kuchni, zajmę się tym jutro.
- Okej.
Zrobiłam, jak mi kazał i wróciłam do swojego pokoju. Wyjęłam z torby podręcznik do matematyki, po czym otworzyłam na rozdziale, który prawdopodobnie przerabialiśmy. Nie miałam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi, więc postanowiłam się trochę pouczyć. Ostatnimi czasy całkiem olewałam naukę.
Kiedy już miałam wrażenie, że cokolwiek rozumiałam, zorientowałam się, że zrobiło się już późno. Wzięłam tylko prysznic i położyłam do łóżka, w którym już po chwili smacznie spałam.

Następny dzień był zaskoczeniem, jakiego jeszcze w Forks nie przeżyłam. Świeciło słońce! I to nie w taki sposób, jak zazwyczaj, kiedy to promienie ledwo co przebijały się przez ciemne chmury. Na niebie jaśniało ogromne, żółte słońce, które pomimo tego, że na nieboskłonie wisiało znacznie niżej niż w Phoenix, oświetlało wszystko w około. Na niebie było tylko kilka chmur, z tego może tylko jedna,lub dwie wyglądały na takie, które mogłyby zaskoczyć niespodziewanym deszczem, choć było to mało prawdopodobne. Tak więc w wyśmienitym humorze zaczęłam kolejny dzień w deszczowym stanie Waszyngton.
Kiedy otworzyłam szafę, w oczy od razu rzuciła mi się błękitna sukienka, którą wraz z Jacobem kupiłam. Cóż, innej okazji mogę nie mieć – pomyślałam i porwałam materiał z wieszaka.
Weszłam do łazienki i wzięłam szybki poranny prysznic. Ułożyłam delikatnie loki, po czym założyłam turkusową sukienkę. Uśmiechnęłam się szeroko do swojego odbicia.
Ze swojego pokoju zabrałam tylko plecak i zbiegłam na dół.
Założyłam nowe buty, które pomimo tego, że wyglądały bardzo wygodnie, były odrobinę sztywne. Pocieszyłam się myślą, że niebawem się „rozchodzą”.
Wyszłam z domu i skierowałam twarz do słońca. Jakież było nieprawdopodobne, że będzie dziś świeciło.
A jednak cuda się zdarzają, pomyślałam i ruszyłam do furgonetki. Zanim zorientowałam się, że nie mam kluczyków, bo zabrał mi je Charlie, byłam już w połowie drogi do samochodu. Westchnęłam, ale pocieszyłam się myślą, że spacer w taką ładną pogodę będzie tylko przyjemnością.
Ruszyłam chodnikiem, czując na sobie co jakiś czas chłodne podmuchy wiatru. Miałam jednak nadzieję, że pogoda się nie zepsuje.
Zanim dotarłam do szkoły, minęło sporo czasu, więc byłam trochę spóźniona. Wbiegłam na pierwszą lekcję, cała zdyszana i zmęczona, po czym przeprosiłam i usiadłam na swoim miejscu. Lekcje były w zasadzie nudne - jak zwykle. Mało co rozumiałam, więc oddałam się swoim przemyśleniom.
Na lunchu czułam na sobie kilka spojrzeń, które powodowały u mnie rumieńce, na przykład Mike niemal pożerał mnie wzrokiem i wciąż mówił, że przepięknie wyglądam, natomiast Jessica, widząc jego oczarowanie, wręcz zabijała mnie swoim spojrzeniem.
W takich momentach zastanawiałam się, co jest bardziej przyjemne. Ładny ubiór i komplementy, czy też normalne ubrania i brak osoby, która ma ochotę mnie poćwiartować.
Po lekcjach uzyskałam kilka propozycji odwiezienia mnie do domu, ale odmówiłam. Pogoda od rana się utrzymywała i nie zamierzałam tego zaprzepaścić. Urządziłam sobie długi spacer do pracy. I mimo tego, jak uciążliwe było ciągłe poprawianie sukienki, którą podnosił wiatr, szłam przez ulicę cała w skowronkach.
Dotarłszy na miejsce, położyłam plecak za ladą i przywitałam się z panią Newton, która oznajmiła, że Mike`a nie będzie dziś w pracy, więc będę musiała radzić sobie sama, bo ona ma do załatwienia kilka spraw na mieście. Czyli zanim wróci, mam opiekować się sklepem.
Na moje szczęście nie było zbyt wielu klientów. Kilka osób jedynie weszło, zabrało to czego potrzebowało, a ja bez zbędnych ceregieli sprzedawałam im to, czego chcieli.
Na kilka minut przed powrotem pani Newton do sklepu weszło trzech młodych mężczyzn. Nie wyglądali na miłośników sportu. Byli... normalni.
- Mówię ci, to nie jest żadna wojna gangów – powiedział jeden z nich do swojego towarzysza.
- A gdzie tam. Pewno, że wojna. Tyle, że policja nic nie umie na to poradzić, tylko mydlą nam oczy, że wszystko jest w porządku. A jest coraz gorzej – odpowiedział mu wysoki mężczyzna o krótkich, czarnych włosach.
- Może i masz rację, John – mruknął trzeci, uciekając gdzieś spojrzeniem.
Przysłuchiwałam się ich rozmowie, udając, że przeglądam jakieś ulotki.
- Panienko – zawołał mnie jeden.
- W czym mogę pomóc? – odparłam.
- Macie tu może jakieś kanistry na wodę?
- Tak, po lewej. Może pan przejrzeć – powiedziałam i wróciłam do ulotki.
- Dziękuję.
I choć słuchałam uważnie każdego ich słowa, niczego więcej się nie dowiedziałam. Jeden z mężczyzn kupił tylko jakieś sportowe buty i jeden z kanistrów na wodę.
Skasowałam wszystko i uprzejmie życzyłam im miłego dnia.
Chwilę potem wróciła pani Newton. Pozwoliła mi wcześniej wrócić do domu. Podziękowałam i wyszłam na dwór, co nieco zepsuło mi humor. Słońce schowało się za jedną z ciemniejszych chmur, a powietrze robiło się coraz zimniejsze.
Opatuliłam się rękami i z plecakiem na ramieniu, szybkim krokiem ruszyłam do domu.
Dotarłszy na miejsce, weszłam do ciepłego domu i poczułam ogromną ulgę. W czasie drogi do mieszkania na dworze zrobiło się okropnie zimno.
Pobiegłam do swojego pokoju i natychmiast przebrałam się w ciepły dres, po czym przykleiłam plastry na co poniektóre części stopy. Wbrew moim przekonaniom, nowe buty wcale nie chciały ze mną współpracować, a długość drogi, jaką dziś przeszłam z domu do szkoły, ze szkoły do pracy i z pracy do domu, była naprawdę męcząca.
Na zmęczone nogi założyłam ogromne, ciepłe, puchate skarpety, które kupiłam tuż przed wyjazdem do Forks i zbiegłam na dół.
Przygotowałam sobie herbatę i otworzyłam Wichrowe wzgórza, tam, gdzie ostatnio skończyłam czytać. Nim wrócił Charlie, zdążyłam jeszcze usmażyć kurczaka, ugotować ryż i przyrządzić sałatkę z warzyw. Nakryłam do stołu, po czym razem z ojcem zjedliśmy kolację. Wymieniliśmy między sobą jedynie kilka zdań. Zaraz potem Charlie z uśmiechem zabrał moje zepsute radio i kluczyki do furgonetki. Poprosił mnie, bym przyniosła mu skrzyknę z narzędziami. Kiedy już to zrobiłam, nie widziałam sensu, by sterczeć dalej na dworze i patrzeć na to, co robi Charlie. Weszłam więc do ciepłego domu, podniosłam słuchawkę od telefonu i wykręciłam numer Jacoba. Odebrał po dopiero po kilku sygnałach.
- Halo?
- Cześć, Jake.
- Bella! – krzyknął uradowany. Ale już kilka sekund później jego entuzjazm się gdzieś ulotnił. – Stało się coś? – spytał ponuro.
- Nie, co niby miało by się stać?
- Chcesz odwołać kolację?
- Co? Nie! Boże, Jake, co za bzdury opowiadasz. Czemu miałabym cokolwiek odwoływać? Dzwonię tylko, żeby porozmawiać – wyjaśniłam.
- Ach. Okej. Przepraszam.
- Hej, nie panikuj tyle, głuptasie – mruknęłam.
- Dobrze. Przewrażliwiony jestem. Co słychać?
- Nic, nic takiego. Poza tym, że strasznie zmarzłam. Charlie odciął mnie od furgonetki i musiałam wszędzie chodzić pieszo.
- Mogłaś po mnie zadzwonić – powiedział z lekką pretensją w głosie.
- Myślałam, że będzie tak ładnie cały dzień. A co u ciebie?
- Nic, wróciłem właśnie do domu i akurat zadzwoniłaś.
- Co tam w sforze? – zapytałam.
- Już w porządku. Wiesz co? Nigdzie nie widać tej rudej pijawki. Może dała sobie spokój? – powiedział, a ja na odległość wyczułam, że się uśmiecha.
- Nie liczyłabym na to. Ale zawsze możemy być dobrej myśli. Przyszli dziś do sklepu tacy jedni. Mówili o Seattle. Hm... wiecie już może coś?
- Nie, jeszcze nic. Ale chyba się tam wybierzemy w sobotę. Może się czegoś dowiemy.
- Mhm...
- Stęskniłem się za tobą, wiesz?
- Za bardzo słodzisz, Jake – rzuciłam roześmiana.
- Przeszkadza ci to?
- Nie, w sumie to nie.
- Jak tam Charlie? – zapytał, zmieniając temat.
- Naprawia mi radio w samochodzie.
- O, przerzucasz się na muzykę?
- Chyba tak. Porządne radio, a leży w szafie i się marnuje. Może Charliemu uda się to naprawić.
- No to sympatycznie. Mam coś dla ciebie.
- Co takiego?
- Niespodzianka. Mogę przyjść wieczorem? Tylko na chwilkę.
- Jake, wiesz dobrze, że nie lubię prezentów.
- Okej. Uznajmy, że to nie prezent. I jeśli cię to pocieszy, wcale go nie kupiłem. Dobra, muszę kończyć, pomóc Billy`emu. Widzimy się wieczorem?
- Tak, jasne. Jeśli chcesz. Do zobaczenia.
- Pa – rzucił i odłożył słuchawkę.
Westchnęłam cicho i odłożyłam słuchawkę na jej miejsce. Nie lubiłam prezentów, ale tak naprawdę zżerała mnie ciekawość, co takiego Jake dla mnie ma. Wyszłam na zewnątrz,\ i stanęłam na jednym ze schodków przed domem.
- I jak, tato? – zawołałam.
- Jest dobrze. Uda się! – odkrzyknął z furgonetki. A ja roześmiałam się na jego optymistyczną odpowiedź.
Wróciłam do domu i zabrawszy swoją ulubioną książkę z kuchni, poszłam do swojego pokoju i ułożyłam się na łóżku. Zerknęłam na zegarek, po czym doszłam do wniosku, że Jake może przyjść nie wcześniej niż za jakieś dwie godziny.
Rozłożyłam się więc na miękkim kocu i otworzyłam książkę na zaznaczonej stronie.
- Buu! – usłyszałam niedługo potem, tuż nad swoim uchem.
Odwróciłam się powoli, z zmarszczonymi brwiami i spojrzałam na uradowaną twarz ojca.
- Uhm... Dlaczego na mnie buczysz? – zapytałam.
- Skarbie, już nawet nie umiesz poudawać trochę, że się przestraszyłaś? Jak byłaś mała, to zawsze się bałaś.
- Ach! Jesteś taki straszny, tato. Błagam, nie rób tak więcej – powiedziałam z udawanym przerażeniem.
- Dobra, dobra, kłamczucho. Naprawiłem ci radio – rzekł z uśmiechem.
- Naprawdę?
- Jest jak nowe.
- Dziękuję! – powiedziałam i rzuciłam mu się na szyję. – Dziękuję.
- Nie ma za co – odparł. – Idę spać. Ty też się już połóż.
- Okej. Dobranoc, tato.
Ucałowałam go w policzek i położyłam się z powrotem na łóżku. Wyszedł z pokoju, ale zatrzymał się za drzwiami oraz odwrócił do mnie ponownie.
- Byłbym zapomniał. Łap! – krzyknął, wyciągając coś z kieszeni.
Zamachnął się i kluczyki do furgonetki wylądowały w moich dłoniach. Spojrzałam na niego zaskoczona. Mrugnął jednym okiem i uśmiechnął się zawadiacko, po czym skierował się do swojej sypialni.
- Dzięki, tato! – krzyknęłam jeszcze.
Uśmiechnęłam się do siebie i położyłam kluczyki na biurku. Zamknęłam drzwi do pokoju, otworzyłam okno, po czym usiadłam na łóżku.
Minęło może kilkadziesiąt minut, zanim do pokoju wparował Jacob, przerywając mi zagłębianie się lekturze
- Hej, Bells – powiedział, wypuszczając powietrze z płuc. – Charlie już śpi, co nie?
- Tak, chyba tak – odparłam.
Jak przystało na kulturalnego wilkołaka, zamknął za sobą okno i zdjął tenisówki, które położył na parapecie. Zachichotałam na widok tego absurdalnego zachowania, po czym odłożyłam książkę na bok.
Jake usiadł obok mnie po turecku i spojrzał mi w oczy.
- Bello? – zapytał oficjalnie.
- Chyba nie chcesz mi się oświadczyć? – zapytałam sceptycznie, co wywołało u niego wybuch śmiechu.
- Nie, no co ty. Chcę, żebyś mi coś obiecała.
- Co?
- Obiecaj, że zachowasz się przyzwoicie, kiedy dam ci prezent.
- Ale ja nie chcę żadnych... – zaprotestowałam.
- Nie marudź, tylko obiecaj!
- Obiecuję – powiedziałam i spojrzałam na niego wyczekująco.
Sięgnął dłonią do kieszeni obciętych, dżinsowych spodni, co sprawiło mu pewną trudność, po czym wyjął z niej kolorowy pleciony woreczek, związany rzemieniem.
- Ojej – wyrwało mi się.
Położył mi go na dłoniach, które mimowolnie ułożyłam w koszyczek.
- Jaki śliczny – mruknęłam, oczarowana pakunkiem.
- Ale wiesz, że prezent jest w środku?
- Co? – zapytałam zdezorientowana.
- Po prostu otwórz – westchnął.
Położyłam woreczek na kolanie i zaczęłam majstrować przy suple. Jake już sięgnął ręką do prezentu, by mi pomóc, ale odepchnęłam jego dłoń. Zrozumiał moje intencje. Zajęło mi trochę czasu rozwiązanie rzemienia, więc kiedy już skończyłam, odłożyłam go na bok. Poniosłam woreczek jedną ręką i, ciekawa, wysypałam jego zawartość na drugą.
Kiedy oddałam woreczek Jake`owi, przyjrzałam się temu, co zostało na mojej dłoni i zaparło mi dech w piersiach.
Była to delikatna, srebrna bransoletka. Tak cieniutka i skomplikowana, że ledwo co widziałam jej oczka i sposób, w jaki były łączone.
Ale to nie wszystko.
Na bransoletce zawieszona była figurka. Wykonany z rdzawo-brązowego drewna
wilk. Maleńki wilczek na srebrnej zawieszce. Dokładnie taki, jaki siedział teraz przede mną, tyle że w innej postaci.
Wyrzeźbione zwierzątko mało tak wiele szczegółów i detali, że nie potrafiłam sobie wyobrazić tego, jak ktoś mógł umieścić to wszystko w tak maleńkim kawałku drewna.
- Jest przepiękny, Jacob.
- Sam go zrobiłem – pochwalił się.
- Naprawdę? Boże, jest cudowny. Nie wiem, jak ci dziękować.
- Czyli podoba ci się?
- Oczywiście, że tak. Dziękuję!
- Nie ma za co w takim razie.
Pochyliłam się i pocałowałam Jacoba w usta, co wyraźnie mu się spodobało.
- Pomożesz mi? – spytałam.
- Jasne.
Chwycił bransoletkę i zapiął mi ją na prawym nadgarstku, który wystawiłam mu tuż przed nos.
- Będziesz ją nosić?
- Oczywiście, że tak – odparłam.
- Dzięki, Bells. Dobra, muszę lecieć. Chłopaki czekają – powiedział, podnosząc się z łóżka.
- Cześć. I dzięki raz jeszcze.
- Cieszę się, że ci się podoba. Pa, maleńka – mruknął, zakładając buty.
Otworzył okno i już go nie było. Z uśmiechem na twarzy wpatrywałam się w ciemność za oknem, ze świadomością, że jest ktoś, komu na mnie zależy.
Zamknęłam okiennice i podniósłszy z łóżka woreczek z rzemykiem, zaniosłam go na jedną z półek. Przyjrzałam się jeszcze raz bransoletce, po czym zgasiłam światło i wsunęłam się pod kołdrę.

Kolejny dzień w szkole niczym nie różnił się od poprzedniego. No, może pomijając to, że do szkoły mogłam pojechać swoim samochodem, z radiem, które rzeczywiście wyglądało jak nowe, choć praktycznie rzecz biorąc, takie właśnie było. Zawaliłam też co najmniej dwie klasówki, po czym wróciłam do domu.
Charliego jeszcze nie było, a moje myśli uciekały w stronę perspektyw dzisiejszego wieczoru, który miałam spędzić z Jacobem.
Nie zdążyłam się nawet przebrać, co dopiero mówiąc o przygotowaniu na spotkanie, kiedy do domu bezceremonialnie wparował Jacob.
- Bella?! – krzyknął, a ja zbiegłam do niego po schodach.
Wystarczyło, że zobaczyłam jego twarz, na której malował się strach i już wiedziałam, że coś jest nie tak.
- Co jest? – zapytałam.
- Bella, musimy stąd iść. Natychmiast. Ubieraj się w coś ciepłego i spadamy. Nie, czekaj, ja coś przyniosę – powiedział szybko i zniknął na schodach do mojego pokoju.
Stałam jak oniemiała i czekałam, aż wróci.
Kiedy zbiegł, trzymał w ręce moje ciepłe skarpety i puchową kurtkę. Musiał zauważyć, że nie mam nic na stopach.
- Jacob, co się dzieje?
- Jedziemy do La Push. Teraz! Ubieraj się.
- Nie ruszę się stąd, dopóki nie powiesz mi, o co chodzi.
- Cholera, Bella! Musisz zawsze wszystko utrudniać?! Sam poszedł na zwiad, całkiem niedawno. I stanęła mu na drodze ta ruda pijawka. Nie była sama i co gorsza, wcale go nie zaatakowała. Czeka, aż przyjdziemy do niej wszyscy. Albo chce mieć więcej zabawy, albo chce, żeby szanse były wyrównane. Kurczę, serio, nie wiem, co takim potworom łazi po głowie. Teraz Sam i sfora czekają na nas w rezerwacie, więc musimy tam jechać, i to natychmiast!
Czułam, jak nogi się pode mną uginają, a serce zaczyna bić niekontrolowanym rytmem. Przyszła po mnie.
- Bella, oddychaj. Jeszcze mi tylko tego brakuje, żebyś zemdlała.
- Co z Charliem? – zapytałam łamiącym się głosem.
- Są z nim Collin i Brady. Nie spuszczą go z oczu. Nie przejmuj się. Teraz musimy martwić się tobą – powiedział i wziął mnie na ręce.
Razem z ubraniami wyniósł mnie z domu i wpakował do swojego auta, które zostawił na poboczu. Zatrzasnął drzwi i obiegł auto, po czym wsiadł do niego z drugiej strony.
Zapalił silnik i dodał gazu. Ruszył do rezerwatu w takim tempie, że przez zamazane widoki za oknem nie potrafiłam się zorientować, gdzie jesteśmy.
- Co teraz będzie? – zapytałam przerażona.
- Nic. Musimy pogadać z chłopakami.
- Aha.

Nagle zrobiło mi się zimno. Ubrałam kurtkę i skarpety, które leżały na moich kolanach. Nie miałam nawet butów. Podciągnęłam nogi na fotel i owinęłam je rękoma.
- Nie mam butów – mruknęłam do Jacoba, jakby w ogóle mógł się teraz tym przejmować.
- Dam ci jakieś swoje – odparł. A ja pomimo poważnej sytuacji, uśmiechnęłam się widząc w wyobraźni ogromne buty Jacoba na moich małych stopach.
Kiedy dojechaliśmy do rezerwatu, Jacob wysiadł z samochodu, zupełnie mnie ignorując.
Wysiadłam zaraz za nim, ale zorientowałam się, że na podwórku, na którym chłopak zaparkował, jest pełno błota, a ja nie miałam na stopach niczego prócz skarpet. Musiałam wyglądać dość bezradnie, siedząc na krawędzi fotela, przy otwartych drzwiach i nogach zwisających w stronę ziemi.
Przed domem Emily stała grupa znajomych mi nastolatków i wszyscy o czymś rozmawiali. Tak głośno i szybko, że nie potrafiłam rozróżnić ich słów.
- Co z Bellą? – usłyszałam krzyk Jacoba.
- Zabierzesz ją tam, gdzie planowaliśmy. 15 kilometrów i jesteś na miejscu – odparł Sam i wskazał mu jakiś kierunek.
- Okej. Nie będzie mnie przy was? – zapytał Jake.
- Jeśli chcesz ją chronić, to nie – odpowiedział Sam.
- Dobra.
Jake przeczesał dłonią włosy i spojrzał jeszcze raz na przywódcę.
- Będzie dobrze – zapewnił go Indianin, a Jake pokiwał głową.
- Powodzenia – rzucił do chłopaków. - Uda się wam.
- Miejmy nadzieję – powiedział jeszcze Sam i wrócił do rozmowy z pozostałymi.
Jacob podbiegł do mnie i zdjął szybko swoje buty.
- Zakładaj.
Czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Dlaczego to wszystko dzieje się tak szybko?, pomyślałam.
- Spokojnie, Bello. Poradzimy sobie – pocieszył mnie i chwycił moją twarz w dłonie. Przysiadł przed samochodem, więc był prawie na tej samej wysokości co ja. Patrzył na mnie z troską. – Damy radę.
- Wierzę ci na słowo – odparłam łamiącym się głosem, a chłopak wstał i ucałował mnie w czubek głowy.
- Zakładaj buty. Zaraz wracam.
Założyłam buty, co najmniej o kilka rozmiarów za duże, a on cofnął się do lasu. Nim wrócił, minęło może kilkanaście sekund. Stał teraz przede mną jako ogromne zwierzę, patrząc na mnie spojrzeniem, które mówiło mi, że gotowy jest mnie chronić za wszelką cenę.
Uśmiechnęłam się do niego, choć może wyglądało to jak jakiś grymas.
Wzięłam głęboki oddech, wyszłam z samochodu i wdrapałam się na grzbiet wilkołaka...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kirike dnia Śro 12:19, 30 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wolfs girl
Nowonarodzony



Dołączył: 29 Cze 2010
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 12:31, 30 Cze 2010 Powrót do góry

Kilka razy próbowałam wystukać na klawiaturze jakiś ładny początek, ale nic, zupełnie nic nie przychodzi mi do głowy.
Nawet nie wyobrażasz sobie jaką zrobiłaś mi przyjemność dodając dzisiaj rozdział!! :)

Charlie z tym swoim "buu" powalił mnie na ziemię xD Nie sądziłam, że poukładany komendant Swan ma tyle poczucia humoru :P
Końcówka mnie zadziwiła. I nie mam zielonego pojęcia co o tym wszystkim myśleć. Czego ten rudzielec może chcieć?? Po rozwoju akcji widzę, że to jednak na prawdę końcowe rozdziały, a szkoda...
Dobrze, że Bella zbiera się jakoś po edku-zgredku :P
Motyw z bransoletką dobrze wszystkim znany, ale bardzo ładnie wplotłaś go w całość.
Dziękuję za taki długi rozdział :*

Pozdrawiam
Wolf's girl


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 16:13, 30 Cze 2010 Powrót do góry

Wow! Tak szybko dodałaś rozdział, że aż się zdziwiłam, ale oczywiście w pozytywnym tonie. Nie chce, żeby to był koniec. Bardzo lubię to opowiadanie i czekam na nie zawsze z niecierpliwością.
Bransoletka z wilkiem musiała być. I dobrze, że z drugiej nie wisi to serduszko. Wilczek zawsze przy Belli, to jest to :)
No i z randki nici. Victoria popsuła sprawę. Mam nadzieję, że Nic nie zrobi wilkołakom. Nie chce, żeby się komukolwiek coś stało.
A właśnie! Kim był właściciel złotych oczu w lesie? Mam nadzieję, że niedługo się dowiemy.
Nie każ długo czekać. :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Sardynka
Zły wampir



Dołączył: 14 Kwi 2010
Posty: 266
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 9 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 15:13, 01 Lip 2010 Powrót do góry

No, za to to już Cię wielbię. Ekspresowa jesteś!
Jak wyobraziłam sobie Bellę w tych buciorach to dostałam głupawki. W dodatku stwierdziłam, że jakimś cudem ja tą twoją Bells lubię. Co więcej- ona ma mózg, którego droga pani Meyer głównej bohaterce oszczędziła.
Też chcę wiedzieć czyje to oczęta. Stawiam na Alice, aczkolwiek pewności nie mam.
Tego czegoś zwanego weną życzę.
Sard


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 7:50, 10 Lip 2010 Powrót do góry

Hej ;D
Kolejny rozdział.
Dość krótki, ale myślę że w miarę przełomowy. Heh ;]
Mam nadzieję że się spodoba :)

Beta: Dżejn




Rozdział 22




- Powodzenia, stary – krzyknął jeszcze Seth. Jake odwrócił do przyjaciela i skinął głową, prawdopodobnie w zamiarze podziękowania.
Chwilę później Jacob pomknął w głąb lasu. Trzymałam się go najmocniej jak potrafiłam, a to i tak nie wystarczało. Byłam przerażona tym, że zaraz spadnę. Pędził niczym pocisk, a ja widziałam jedynie migające gałęzie po obu stronach. Przebierał łapami, a ja na jego grzbiecie umierałam ze strachu. Bałam się, że zaraz uderzy o jakieś drzewo, choć robił to nie pierwszy raz i wiedziałam, że omija je instynktownie.
Ogólnie rzecz biorąc, byłam przerażona wszystkim, co działo się wokoło. Nie miałam pojęcia, gdzie właśnie zabiera mnie Jacob i co zamierza tam zrobić.
Victoria nie jest sama i tak łatwo nam nie odpuści, pomyślałam. Domyślałam się, że sfora wyjdzie jej naprzeciw i będą walczyć.
Wiedziałam, że kiedyś tam będziemy musieli stawić jej czoła, pomimo wszystkiego. Ale nie byłam świadoma tego, że ten moment nadejdzie tak szybko, a zwłaszcza wtedy, kiedy wszystko zaczynało się układać i praktycznie zapomniałam o tym, że istnieje ktoś taki jak wampirzyca pragnąca pomścić śmierć swojego ukochanego.
Zacisnęłam powieki i wtuliłam twarz w futro wilkołaka. Było ciepłe. Objęłam go za szyję, choć sprawiło mi to pewną trudność i postanowiłam czekać na to, co się stanie.
Niedługo później dotarliśmy na miejsce, gdzie rzekomo miałam być bezpieczna.
Uchyliłam delikatnie powieki i zwolniłam uścisk.
Znajdowaliśmy się na niewielkiej polanie. Była asymetryczna i porośnięta różnego rodzaju trawami. Otaczał ją gęsty las. Ogromne drzewa o rozłożystych gałęziach nie pozwalały słońcu dotrzeć do tego miejsca. Oświetlało je jedynie kilka smug światła, którym udało się przedostać przez zaplątane gałęzie. Pachniała zielenią i wilgocią. Czułam, jak charakterystycznie pachnące powietrze wypełnia mi płuca i pozwala wziąć głęboki oddech.
Jacob uchylił się i pozwolił mi zejść. Spojrzał mi głęboko w oczy, po czym spróbował się uśmiechnąć, co wyglądało nawet pociesznie, jak na zachowanie wilka.
Zbliżył się nieco do mnie i polizał mnie po policzku ogromnym i mokrym językiem.
- Fuj – powiedziałam, choć roztrzęsionym głosem. – Nie rób tak!
Ale on tylko szczeknął i uśmiechnął się po wilczemu. Cofnął się odrobinę do tyłu, po czym zamknął oczy. Wcale by mnie to nie zdziwiło, gdyby zaraz potem nie zamienił się z powrotem w człowieka. Przerażona, otworzyłam szeroko usta i oczy, rumieniąc się przy tym wściekle. Mój wzrok powędrował tam, gdzie nie powinien.
- Boże mój! – krzyknęłam i odwróciłam się do niego plecami. – Jacob, ubierz się!
Moje przerażenie skwitował tylko głośnym śmiechem.
- Spokojnie, Bells. Już się ubieram – odparł.
- Mam nadzieję – mruknęłam.
- Możesz się już odwrócić – rzucił po chwili.
Z dużym oporem odwróciłam się ponownie do chłopaka. Tym razem miał już na sobie spodenki. Odetchnęłam z ulgą.
Wpatrywał się we mnie z rozbawieniem na twarzy.
Nie rozumiałam, jak mógł zachowywać się aż tak swobodnie. Mimo powagi sytuacji, udzielił mi się jego humor.
Uśmiechnęłam się do niego, ledwo co powstrzymując chichot. Podszedł do mnie i chwycił mnie w gorące ramiona.
- Będzie dobrze, zobaczysz – powiedział.
- Mam nadzieję.
- Zaczekaj tutaj. I nigdzie się nie ruszaj, okej?
- Co?
- Kocham cię.
- Ale Jake...
Nie zdążyłam dokończyć zdania, a musnął ustami mój policzek i wycofał się do lasu z przepraszającym uśmiechem na twarzy.
Chyba mnie tutaj nie zostawił?, pomyślałam przerażona.
Osunęłam się na trawę, nie spuszczając z oczu miejsca, gdzie zniknął Jacob.
- Wróci – szepnęłam do siebie, choć i tak w to nie wierzyłam.
Czułam, jak mój oddech przyspiesza, a na czoło występują krople potu. Zaczynałam się bać. Potwornie. Zostałam sama, w środku lasu i nie miałam pojęcia, gdzie udał się Jacob. Mogłam mieć tylko nadzieję, że niebawem wróci. Zamknęłam oczy oraz wsłuchałam się we własny oddech, próbując go uspokoić, co zajęło mi dobrą chwilę. Kilkanaście minut później coś zakłóciło moje nasłuchiwania.
Chichot.
Histeryczny chichot, dochodzący z niewielkiej odległości.
Otworzyłam oczy i podniosłam się z ziemi. Z zarośli powoli wręcz wysunęła się wampirzyca. Jej rude pukle powiewały na delikatnym wietrze, a z ust wydobywał się gorzki śmiech.
Przełknęłam ślinę, ale i tak nie potraciłam otworzyć ust. Victoria ponownie wybuchnęła piskliwym śmiechem.
Proszę...
O co właściwie chciałam prosić? O wybaczenie? O darowanie życia? Czy może o to, by wstrzymała się na razie z zabijaniem mnie, bo może akurat wróci Jacob?
Absurdalne.
Była piękna. Piękna i groźna. Ugięła się nieco, niczym kocica gotowa do skoku. Wzięłam szybki oddech i wstrzymałam powietrze.
Miałam zginąć? Teraz? Właśnie w tej chwili? Miałam od tak na to pozwolić?
- Proszę... – szepnęłam.
- O co mnie prosisz, Isabello? – zapytała, przechylając głowę na bok.
- Zostaw mnie w spokoju – wydusiłam. – To nic ci nie da...
- Wręcz przeciwnie.
- Na kim chcesz się zemścić? – powiedziałam, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że mój głos coraz bardziej odmawia mi posłuszeństwa. – Między mną, a... a Edwardem nie jest już tak samo. On mnie już nie kocha. Nie zależy mu.
Wiele mnie kosztowało, by wyrzucić z siebie te słowa.
Victoria uśmiechnęła się tylko złowieszczo i pogłębiła swój przysiad.
Nim jednak zdążyła odbić się od ziemi, coś odwróciło jej uwagę.
Spojrzała w bok, a ja tuż za nią zrobiłam to samo.
Z pomiędzy drzew, warcząc, wyszedł Jacob. Odsłaniając zęby, powoli wysuwał się na łąkę. W cieniu drzew nie wyglądał już jak ten sympatyczny uśmiechający się wilk, jakiego widziałam we wspomnieniach. Sprawiał wrażenie bestii, która lada chwila gotowa jest zabić, by osiągnąć swój cel.

Nikt nie pomyślał by, że jest tylko miłym i zabawnym nastolatkiem - nie w takiej chwili.
Nawet we mnie, na jego widok budził się strach, choć wiedziałam, że to Jacob, tylko że pod inną powłoką. Nie zdziwiłam się więc, że na twarzy wampirzycy zagościł grymas złości, a zarazem przerażenia.
Czyżby pokrzyżował jej plany?
Czułam zarazem ulgę, jak i strach o przyjaciela. Ona była wampirem. Twardym jak marmur, szybkim i doświadczonym w walce. A on był tylko moim Jacobem, który bez własnej woli został obarczony taką odpowiedzialnością. Chciałam krzyczeć.
Byłam świadoma tego, że wszystko to dzieje się z mojego powodu. I jeżeli komukolwiek coś się stanie, będzie to tylko i wyłącznie moja wina. Nikogo innego.
Z gardła wilkołaka wydobył się charkot, który przeraził nawet mnie. Zaczął się poruszać. Nie spuszczając z oczu Victorii, ruszył w moją stronę. Przesuwał się powoli i precyzyjnie.
W tym samym czasie z drugiej strony lasu, z zarośli wyłonił się kolejny basior. Sierść barwy piasku, błyszczące oczy. Miałam wrażenie, że już go gdzieś widziałam.
Seth.
Miałam ochotę warknąć z bezsilności. Przecież on był jeszcze dzieckiem! Ileż mógł mieć lat? Piętnaście? Szesnaście?
Jacob wyręczył mnie w warczeniu na niego, ale ten widocznie go zignorował. Prawdopodobnie był tu tylko z własnej, nieprzymuszonej woli. A Sam i reszta wilkołaków była zbyt zajęta, by interesować się tym, gdzie właściwie teraz jest.
Wampirzyca skrzywiła się sfrustrowana, przeskakując wzrokiem z jednego wilka na drugiego. Dopiero teraz naprawdę zdałam sobie sprawę z tego, że mimo dezorientacji na widok potworów, stanowi ona śmiertelne zagrożenie dla nas wszystkich.
Zmrużyła oczy i ugięła się jeszcze bardziej, jak drapieżnik gotowy do ataku.
Nie potrafiłam określić, kto z nich ma przewagę. Dwoje młodych wilkołaków czy doświadczona przez życie (czy też może egzystencję) wampirzyca.
Ruszyli ze swoich miejsc. Jake nie chciał pozwolić, by znalazła się blisko mnie, więc nie zatoczyli koła. Jak zsynchronizowani, przesuwali się to w lewo, to w prawo, by Victoria nie miała do mnie dostępu.
Po dłuższej chwili, syknęła ze złości i zaciskając usta w wąską linię, zrobiła krok do przodu.
Przykucnęła ponownie i syknęła na chłopaków, obnażając zęby.
Spojrzała na mnie, oczami pełnymi pożądania. Wiedziałam, że chce mnie zabić.
Nie miałam pojęcia, jak to zrobi, jeśli uda się jej do mnie dostać. Chyba zależało jej na szybkiej śmierci. Musiałaby mieć czas na to, by jeszcze uciec. W końcu ucieczki były jej specjalnością.
Może pozbędzie się mojego serca? Nie pozwoli mu już bić? Wedrze się ostrą dłonią w moja klatkę piersiową i po prostu je wyrwie?
I czy przedtem poradzi sobie z Jacobem?

Tyle pytań cisnęło mi się do głowy. Wiedziałam, że nie jest to odpowiedni moment na takie rozmyślania. Czy człowiek dopiero w obliczu śmierci zastanawia się nad tak błahymi sprawami?
Spojrzałam na to, co dzieje się wokół mnie. Jak mogłam pomóc przyjaciołom? Jak mogłam sprawić, by nie musieli za mnie ginąć? Byłam gotowa oddać się w ręce rudowłosej, ale wiedziałam, że żaden z nich mi na to nie pozwoli.
Wampirzyca roześmiała się cicho i zaczęła przesuwać się powoli w moją stronę.
Jake warknął przeciągle i odbił się od ziemi z taką prędkością, że mój policzek musnęło poruszone przez wilkołaka powietrze. Rzucił się na nią, a ta odpowiedziała tym samym. Zderzyli się ze sobą w powietrzu, co wywołało głośny huk. Mrugnęłam odruchowo oczyma i zobaczyłam, jak oboje spadają na ziemię.
Poruszali się tak szybko, że ledwo co byłam w stanie ich zobaczyć. Spojrzałam na Setha, który z odsłoniętymi zębami szykował się do ataku. Nim zdążyłam zaprotestować, rzucił się na pomoc przyjacielowi.
Trzęsłam się cała i stałam w bezruchu, rozpaczliwie próbując wymyślić coś, co mogłoby im pomóc.
Zobaczyłam, jak Victoria wyrzucona w powietrze przez któregoś z chłopaków, wylądowała na jednym z drzew, które ugięło się pod jej ciężarem.
Zaraz potem zsunęła się na ziemię i ponownie przykucnęła na ziemi.
Wilki cofnęły się w moją stronę i z tego, co widziałam, tylko Seth`owi sprawiało to minimalną trudność. Widać było, że utyka na jedną z łap.
Oboje stanęli w niewielkiej odległości przede mną i uważnie śledzili poczynania Victorii.
Wtedy właśnie stało się coś, czego nigdy bym się nie spodziewała. Coś co sprawiło, że stanęłam jak sparaliżowana, a całe moje ciało, jakby zdrętwiało.
Z lasu wydobył się szept. Słodki jak miód baryton, który pomimo tego, że był cichy, rozniósł się echem po całej polanie.
Był to głos, który moja podświadomość przechowywała gdzieś głęboko w umyśle. Głos, który poznałabym zawsze i wszędzie, bez względu na okoliczności. Choć nie wiedziałam co tak właściwie czułam, wiedziałam, do kogo ów głos należał. A właściwie należy nadal.
Edward.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kirike dnia Sob 8:06, 10 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
KaRoLiNa13091995
Nowonarodzony



Dołączył: 19 Wrz 2009
Posty: 17
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 11:38, 10 Lip 2010 Powrót do góry

Yeah, pierwsza!
Nie miałam odwagi wcześcniej skomentować tego opowiadania, ale gdy teraz Edward "powrócił", po prostu muszę to zrobić!
Nie, nie i jeszcze raz nie!
Gdy zaczęłam czytać to opowiadanie, nie bardzo mi sie spodobało.
Ale gdy wstawiłas nastepne rozdziały - po prostu je pokochałam.
Jacob jest taki opiekuńczy, słodki.
Przyznam szczerze, że bardziej mi się podoba ta wersja niż prawdziwy dalszy ciąg napisany przez panią Meyer. Laughing
Gdy czytałam kolejne rozdziały, coraz bardziej podobał mi się ten ff.
Teraz jestem załamana. Błagam, nie łącz jej z Edwardem!!! Sad
Nie! Wolę Jacoba! Po co Edward wraca? Znów chce złamac Belli serce?
A wracając do opowiadania, jest bardzo, bardzo dobre! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez KaRoLiNa13091995 dnia Sob 11:40, 10 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 13:35, 10 Lip 2010 Powrót do góry

Świetny rozdział.
Ale powrót Edwarda faktycznie mi się też nie podoba. Błagam, niech ona wybierze przyszłość z Jacobem. On jest taki kochany i jedyny w swoim rodzaju.
Wolałabym, żeby Victoria ją zabiła, niż miała by być znowu z Edem.
Ciekawy opis walki i spotkania z wampirzycą. Interesuje mnie dalszy ciąg. Nie pozwalaj zbyt długo czekać. Uwielbiam to opowiadanie.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
EsteBella;*
Człowiek



Dołączył: 22 Gru 2009
Posty: 81
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hmm.. A już wiem... Wampirowo;]

PostWysłany: Sob 13:44, 10 Lip 2010 Powrót do góry

POdoba mi sięwersja z Jacobem, jako jej przyszłością ale coś nadal mnie ciągnie do Edwarda. NIe wiem czy dobrze że wrócił, ani czy źle. Więc CI życzę weny w dalszym pisaniu.

Este;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
artystyczna
Człowiek



Dołączył: 11 Mar 2010
Posty: 54
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Sob 21:24, 10 Lip 2010 Powrót do góry

Doskonałe. Po prostu doskonałe.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 12:29, 15 Lip 2010 Powrót do góry

Cześć.
Dodaję kolejny rozdział. Być może wielu się nie spodoba. Ale tak go napisałam... I myślę że tak zostanie.
W zasadzie jest króciutki... no ale i tak życzę miłego czytania.
Pozdrawiam,
Kirike




Beta: Dżejn




Rozdział 23


- Oboje wiemy, że nawet jej nie tkniesz – zamruczał jak kot.
Odwróciłam się do ściany drzew, na wpół przerażona i na wpół zdziwiona. Wyszedł z zarośli, na ciemną łąkę i spojrzał mi prosto w oczy.
Był jeszcze piękniejszy, niż go zapamiętałam.
Jego miodowo-złote oczy wpatrywały się we mnie z troską, a zawadiacki uśmiech ozdabiał twarz. Miał na sobie wytarte dżinsy i koszulę w kratę. Alice, pomyślałam.
Jego skóra delikatnie połyskiwała w maleńkiej smudze światła, która padała na niego, spomiędzy gałęzi drzew.
- Któż to zaszczycił nas swoją obecnością? – zaszydziła wampirzyca.
- Victorio, naprawdę wierzysz w to, że ci się uda? – zapytał, unosząc delikatnie kąciki ust.
Serce załomotało mi w piersi, policzki poczerwieniały, a do oczu napłynęły łzy.
- Widzisz, Bello, a jednak mu zależy. Gdyby nie, wcale by go tutaj nie było, nieprawdaż? W końcu musi mieć jakiś cel – mruknęła wampirzyca i odwzajemniła jego uśmiech.
Edward spojrzał pytająco w szkarłatne tęczówki wampirzycy.
Westchnęłam cicho i nie zważając na to, co dzieje się wokoło, wysunęłam jedną nogę przed siebie. Nie odrywając oczu od Edwarda, zaczęłam posuwać się w jego stronę.
Zaraz potem, kilka rzeczy zdarzyło się jednocześnie.
Za sobą usłyszałam głośne wycie wilka. Odwróciłam się zdezorientowana i spojrzałam na to, co się dzieje.
Przepełniony bólem dźwięk, jaki wydał z siebie Jake, spowodował poruszenie na łące.
Wilk odsłonił kły i spojrzał na Edwarda. Jeśli miałabym powiedzieć, że jego spojrzenie było pełne nienawiści, było by to ogromne niedopowiedzenie. Wręcz nie do opisania było to, co zobaczyłam wtedy w oczach przyjaciela. Ból, wściekłość i niemalże szaleństwo.
- Jake, nie...– szepnęłam, ale było za późno.
Wyskoczył w powietrze i przelatując nade mną, rzucił się na Edwarda. W tym samym momencie Seth, widząc co się dzieje, zaatakował Victorię, by nie ta nie mogła dopaść mnie.

Nim zdążyłam zrozumieć co tak właściwie się stało, patrzyłam bezradnie na dwie osoby, które wcale nie powinny ze sobą walczyć.
Nie widziałam, co dokładnie się dzieje, wszystko wokół było zamazane przez łzy cisnące się do moich oczu. Nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Zacisnęłam na moment powieki, pozbywając się łez, które swobodnie spłynęły mi po policzkach.
- Nie! Błagam. Przestańcie! Dość! Jacob, proszę! Edward!
Krzyczałam, ale nikt mnie nie słuchał. Dwaj mężczyźni, których kochałam, walczyli ze sobą na śmierć i życie i żaden nie mógł zdobyć nad drugim przewagi.
Odwróciłam się na moment i to, co ujrzałam sprawiło, że wstrzymałam na chwilę oddech.
Seth był na skraju wyczerpania, ale nadal nie pozwalał wampirzycy dotrzeć do mnie.
Zrobiło mi się słabo. Patrzyłam na to wszystko bezradnie, nie potrafiłam się nawet ruszyć. Ale jak miałabym im pomóc? Jestem tylko człowiekiem.
Chłopak wyskoczył w górę i to samo zrobiła Victoria. Zderzyli się w powietrzu, powodując głośny huk. Wilkołak zacisnął zęby na dłoni wampirzycy i już po chwili biały kawałek marmuru wzleciał gdzieś nad lasem. Zrobiło mi się niedobrze.
Wampirzyca krzyknęła i rzuciła się na chłopaka, przypierając go do ziemi. Błyskawicznie wstała i kopnęła wilkołaka gdzieś w okolice kręgosłupa. Ten zawył z bólu, ale podniósł się i ponownie natarł na rudowłosą.
- Błagam...
Odwróciłam głowę i spojrzałam wprost na Edwarda, który wyraźnie zaczął się bronić przed atakiem wilkołaka. Zobaczyłam wściekłość w jego oczach i zamarłam przerażona, widząc, jak odrzucił Jacob`a na drugi skraj polany. Nie minęła sekunda, a znów znalazł się przy nim, podniósł go ponownie i tym razem rzucił nim w stronę drzew. Jake osunął się po jednym z nich, łamiąc przy tym większość gałęzi. Kiedy znalazł się na ziemi, spróbował wstać, ale jedynie podniósł się chwiejnie na łapach i odsłaniając rząd równych zębów, zawarczał cicho na wampira.
Edward znalazł się zaraz przy wilkołaku, ruszając się w takim tempie, że nie potrafiłam dokładnie zarejestrować jego ruchów. Nachylił się nad nim i chwilę później ponownie wyrzucił w powietrze.
- Nie! – krzyknęłam, czując spływające mi po twarzy łzy. – Przestań!
Bezwładne ciało wilka opadło na ziemię, kilka metrów przede mną.
Ruszyłam przed siebie i stąpając powoli po wysokiej trawie, kierowałam się do Jacoba. Choć nogi miałam jak z waty, nie zatrzymywałam się. Odgłosy walki docierały do mnie jakby z oddali. Domyśliłam się, że Edward walczy teraz z Victorią, choć nawet tego nie mogłam być pewna.
Szłam przed siebie, starając się nie upaść.
Kiedy znalazłam się przy ogromnym cielsku wilkołaka leżącym na boku, opadłam na kolana i spojrzałam na nie z niedowierzaniem. Widziałam futro i otwarty pysk, z którego sączyła się krew.
Ledwo co oddychał. Przesunął się odrobinę i spojrzał mi w oczy. Wilcze spojrzenie było pełne smutku. Wydał z siebie cichy odgłos, który przypominał szczeknięcie i spróbował się uśmiechnąć. Nie był to taki uśmiech, jaki chciałabym zobaczyć.
- Jake? – szepnęłam łamiącym się głosem. – Proszę, nie rób mi tego...
Zamknęłam oczy i przytuliłam się do wilkołaka. Usłyszałam ciche bicie jego serca, które wraz z upływem czasu robiło się coraz słabsze, a po chwili całkiem zanikło...
Uniosłam głowę i pojrzałam raz jeszcze w jego otwarte, ciemne, brązowe oczy, które tym razem zapatrzone były gdzieś w dal.
Moje łzy spadały na jego rdzawobrązowe futro.
Tak chciałam jeszcze raz poczuć jego oddech, puls i bijące serce...
Jednak nie potrafiłam wyczuć niczego. Leżał bezwładnie, a jego ciało nie poruszyło się nawet o cal.
Poczułam zapach krwi, który przyprawił mnie o mdłości. Moim ciałem zaczęły wstrząsać dreszcze, a płacz przeszedł w szloch, którego nie potrafiłam powstrzymać.
- Jake! Nie... Błagam nie! Kocham cię, słyszysz? Kocham! Jacob, proszę, obudź się...
Wtuliłam twarz w jeszcze gorące futro i usłyszałam z oddali wycie wilka. Wycie przepełnione bólem i rozpaczą. Seth.
Nie. To nie może być prawda... Nie... On nie może umrzeć!
- Jake, proszę. Wróć. Słyszysz? Jake... Nie możesz mi tego zrobić.
Poczułam, jak ciało wilkołaka zaczyna drżeć. Odsunęłam się delikatnie i spojrzałam na to, co się działo.
Wilkołak zniknął w kłębach futra, a na jego miejscu pojawił się zwyczajny, nastoletni chłopak, na którym tak mi zależało. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie jeszcze bardziej niż widok bezwładnego ciała wilka.
Teraz nie leżał już przede mną ten groźny basior, ale mój Jake.
Serce zabiło mi w piersi, kiedy zobaczyłam go w takim stanie. Odruchowo przyłożyłam dłonie do ust, by nie zacząć krzyczeć.
Jego ciało było całe podrapane. Krew była dosłownie wszędzie. Spływała z ust i nosa. Na szyi miał ślad po ugryzieniu. Dotknęłam dłonią zranionego miejsca... Edward? Czy on...?
- Jake... – szepnęłam.
On odszedł.
Poczułam w sercu ból i przerażenie. Nie potrafiłam uwierzyć w to, co widziałam na własne oczy.
Uniosłam trzęsącą się dłoń i przyłożyłam do jego twarzy, by zamknąć oczy, które przestały wiedzieć. Przytuliłam się do zakrwawionego ciała przyjaciela. Robiło się coraz chłodniejsze.
Dotarł do mnie okropny zapach dymu, roznoszący się po polanie. Uniosłam głowę i przez pryzmat łez zobaczyłam Edwarda, stojącego przez ogromnym ogniskiem, z którego w górę unosił się słup ciemnego dymu. Pokonał Victorię?
Spojrzałam na wampira i nagle poczułam względem niego uczucia, których nigdy wcześniej nie odczuwałam z taką siłą.
Nie mieściło mi się w głowie to, co właśnie zrobił. Jacob nie żyje i to on go zabił. Patrzyłam na niego z obrzydzeniem i nienawiścią.
Tak bardzo chciałam, by sam wylądował w tym ognisku, albo chociaż znalazł się na miejscu Jacoba. Jak mógł... Jak...
Nagle z nikąd tuż obok mnie pojawił się Seth w postaci człowieka. Chłopak również nie był w najlepszym stanie. Na jego ciele widać było wiele ran, choć te na moich oczach robiły się coraz mniejsze. W oczach miał łzy, a jego ciałem również co jakiś czas wstrząsały dreszcze. Widać było, że nie potrafi patrzeć na przyjaciela. Wciąż uciekał wzrokiem gdzieś w dal.
- Jake... – szepnął.
Seth uniósł jedną dłoń i położył mi ją na ramieniu.
- Bella, chodź. Nie możesz tu zostać.
- Nie!
- Nie powinno cię tu być. Chodź, musimy wracać.
- Nigdzie nie pójdę! – krzyknęłam.
- Musimy. Bella, proszę.
- Nie. Jacob... On...
- On nie żyje! – wydarł się. – Do cholery, nie możesz na to wszystko patrzeć. Dość już zobaczyłaś!
Chwycił moją rękę i pociągnął do góry, próbując mnie ponieść.
- Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam i wydarłam mu swoją dłoń.
- Bella... – westchnął. – Błagam.
- Nie. Zostaw mnie.
Cofnął się do tyłu. Nie patrzyłam się za nim, przysunęłam się tylko do Jacoba.
Przyłożyłam dłoń do twarzy chłopaka. Była czerwona, cała czerwona od jego krwi. Poczułam jak kręci mi się w głowie. Moje serce biło w nienaturalnie szybkim tempie. Łzy spływały po policzkach, a oddychanie sprawiało coraz większą trudność.
Osunęłam się powoli na ziemię. Tego wszystkiego naprawdę było już za wiele.
Wszystko wokół zrobiło się rozmazane, a nim zdążyłam zorientować się co się ze mną dzieje, ogarnęła mnie przeszywająca ciemność...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kirike dnia Czw 12:35, 15 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 15:01, 15 Lip 2010 Powrót do góry

Jasny gwint! Jacob nie żyje! Jak mogłaś? Już dawno tak nie płakałam. Może to i doskonały sposób na nienawiść Belli do Edwarda, ale mogłaś go poturbować, a nie zabijać. Powiedz, że coś z tym zrobisz? Że to był głupi sen Belii? Że Jacob będzie żył?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Gum Yan De
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Cze 2010
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zamośc/Rzeszów

PostWysłany: Czw 16:39, 15 Lip 2010 Powrót do góry

Nie no, tego to się nigdy bym nie spodziewała!! Jak on mógł go ZABIĆ??!! Tak bez problemu??!! Nawet nie zastanowił się co takiego Bella może czuć jak zobaczy ciało swojego przyjaciela, ukochanego... Boniu... no aż mnie wkurzył... Już nie lubię Edwarda...
dziękuje za ten rozdział i czekam na kolejny, aby dowiedzieć się co się teraz dzieje z Bella...
pozdrawiam ^^ i buziole ;***


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kachiri2610
Wilkołak



Dołączył: 23 Mar 2010
Posty: 176
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 14:33, 28 Lip 2010 Powrót do góry

NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!!!!!!!!
[wiem, komentarz mało konstruktywny]
*Oddychaj... Wdech, wydech*
Więc... Czemu kochany Jake odszedł? Edward nie mógłby zrobić tego Belli, wiedział, jak kochała Jacoba. Może to jakis sen? Błagam, niech wilk przeżyje!
Z niecierplwością czekam na kolejny rozdział, i Jake ma ŻYĆ!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Śro 16:30, 28 Lip 2010 Powrót do góry

Kochana, serce mi zamarło. Jak mogłaś!!!! Wybacz, ale nie zdołam napisać nic konstruktywnego, nie po tym co przeczytałam.
A było to jedno z najcudowniejszych opowiadań o Belli i Jacobie.
Nie mogę uwierzyć, że tak to chcesz zakończyć, nie po tych wszystkich rozdziałach pełnych świetnej akcji i słodkiej fabuły, w której było widać rodzące się między nimi uczucie.
Mam tylko odrobinę nadziei, że to nie był ostatni rozdział i faktycznie okaże się jakimś cudem, że Jake żyje.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Kirike
Wilkołak



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 128
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 21:08, 28 Lip 2010 Powrót do góry

Hej :)
No cóż... Podejrzewałam że taka będzie wasza reakcja. Ale cóż ja poradzę ;]
Kolejny rozdział już czeka. Miłego czytania.



Beta: Dżejn_




Rozdział 24




Kiedy odzyskałam świadomość, zdecydowanie znajdowałam się na czymś miękkim. Uniosłam powieki i zamrugałam kilka razy.
Znajdowałam się na czarnej, skórzanej kanapie. W pokoju Edwarda.
O mój Boże, co ja tutaj robię?
Podniosłam się na rękach i przerażona, rozejrzałam wokoło. Wszystko wyglądało tak samo jak wtedy, kiedy byłam tu po raz ostatni. Nagle zaczęły wracać przerażające wspomnienia.
Nie, to nie może być prawda.
Usłyszałam ciche pukanie do drzwi. Przełknęłam ślinę, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu.
- Bello – usłyszałam delikatny, melodyjny głos. – Mogę wejść?
- Alice – szepnęłam.
Zeskoczyłam z łóżka i podbiegłam do drzwi. Otworzyłam je na oścież, po czym wpadłam w ramiona maleńkiej dziewczyny, zapominając o tym, że choć tak śliczna i niepozorna, była twarda jak marmur.
Wróciła.
Poczułam jej przyjemny zapach i objęłam ją najmocniej jak potrafiłam, wtulając się w jej czarne nastroszone włoski.
- Alice.
- Już dobrze, Bello. Już dobrze.
Nie wytrzymałam. Z oczu popłynęły mi łzy i potoczyły się po twarzy. Jedna za drugą.
Nim zdążyłam się uspokoić, Alice zaniosła mnie z powrotem na sofę i przytuliła mocno do siebie. Choć była tak twarda, czułam się jakbym była wtulona w kamień, ale wyrzeźbiony dokładnie na moje wymiary.
- Co ty tutaj robisz? – zapytałam, choć tak naprawdę pragnęłam zadać całkiem inne pytanie, które chodziło mi po głowie, odkąd odzyskałam świadomość.
- To długa historia.
- Chciałabym ją usłyszeć – zażądałam. Chyba należy mi się chociaż tyle, pomyślałam i spojrzałam na nią wyczekująco.
- Bello, nie wiem, czy to odpowiedni czas na takie...
- Alice, proszę.
- Och, no dobrze. Od czego mam zacząć? – zastanowiła się.
- Może od tego, że wyjechałaś – mruknęłam.
- Bello, wcale nie chcieliśmy wyjechać. To była trudna decyzja i Edward zrobił to tylko dla twojego dobra.
Poczułam, jak coś się we mnie łamie. Nie czułam smutku - nie było go, jego miejsce zajęła nienawiść. Czysta nienawiść. Wzięłam głęboki oddech i zacisnęłam usta.
- Ale nie chcę go tłumaczyć. Sam powinien ci to wyjaśnić.
Po moim trupie, pomyślałam, ale skinęłam głową, pragnąc usłyszeć to, co ma mi do powiedzenia.
- Więc... wyjechaliśmy. Edward nie zamieszkał z nami. Meldował się tylko co jakiś czas, by nas uspokoić i oznajmić, że nic mu nie jest. Głównie dla Esme. Bardzo to przeżywała. Przez większość czasu spędziliśmy na Alasce. Klan Denali. Może pamiętasz. To rodzina wampirów...
- Pamiętam – przerwałam jej sucho.
Na jej maleńkiej twarzyczce zagościł smutek, a dolną wargę wysunęła odrobinę do przodu. Udałam, że tego nie widzę.
- Bello... Wiem, co teraz czujesz...
- Nie wiesz, co czuję, Alice. Nie potrafisz sobie tego nawet wyobrazić. A teraz powiedz mi, proszę, co takiego się wydarzyło i dlaczego tu jesteś...
- Hm... Jedna z nich, Irina, najwidoczniej bardzo polubiła Laurenta. Nie spodobało jej się to, że gdzieś nagle wyjechał, nie wiedziała dlaczego. Długo na niego czekała, ale nie wracał. W końcu wyjechała, by go znaleźć. Całkiem niedawno. Wylądowała w Forks. Na swojej drodze spotkała Victorię, która nie dość, że poinformowała ją o śmierci Laurenta, opowiedziała też o swoim planie, który miał na celu unicestwienie miejscowej sfory.
- Jakim planie mówisz? – zapytałam.
- Victoria stworzyła armię nowonarodzonych wampirów, by pozbyć się wilkołaków i dopaść cię, o czym nie mieliśmy bladego pojęcia. Nikt nie wiedział, że naraziliśmy cię na takie niebezpieczeństwo. – Otworzyłam szeroko oczy i chciałam coś powiedzieć, słysząc o armii wampirów, ale Alice nie dopuściła mnie do słowa. – Co najdziwniejsze, nie miałam żadnej wizji. Chyba nie widzę tych całych psów. Tak więc... Irina wróciła do domu i przekazała nam wszystko to, co usłyszała od Victorii. Nikt z nas nie chciał tracić czasu. Emmet, Jasper i Carlisle ruszyli szukać Edwarda, którego nie było wtedy w domu. Kiedy po jakimś czasie wrócili razem z nim, przyjechaliśmy wszyscy tutaj. Ruszyliśmy do miejsca, gdzie rozgorzała walka. Sfora nie dawała sobie już rady. Nowonarodzonych było zbyt wiele. Zostaliśmy tam i chcieliśmy im pomóc. Edward zniknął. Poszedł cię szukać, a kiedy już cię znalazł... Sama wiesz, co wydarzyło się później.
Przytaknęłam, wciąż zaciskając usta.
- Więc, w skrócie, to chyba wszystko, co chciałaś usłyszeć.
- Jesteście tutaj wszyscy? Nie tylko Edward i ty, ale i...
- Cała reszta. Tak, przyjechaliśmy wszyscy. Nadal nam na tobie zależy.
Uśmiechnęłam się tylko ironicznie na to wyznanie.
- Alice... – zaczęłam, odwracając wzrok. – Czy ten wilkołak, który... Czy on...
- Ten z polany? – zapytała, a ja pokiwałam głową.
- Nie żyje, Bello. Hm... Jakby nie było, sprawiło nam to jeszcze więcej kłopotów.
Poczułam jak wszystko się we mnie gotuje. Sprawiło im to więcej kłopotów?! KŁOPOTÓW?
- Sfora była wściekła. Gdyby nie to, że Edward uratował Setha przed Victorią, a my pomogliśmy im z armią nowonarodzonych, od razu by się na nas rzucili. A tak, jeszcze jakoś to przetrawili. Ten ich przywódca spotkał się z Carlislem na osobności. Był wściekły. Powiedział, że mamy wynieść się z terenów Forks i Waszyngtonu. Carlisle się zgodził, choć nie wiem, dlaczego. Może nie chciał narażać naszego bezpieczeństwa. Ale uważam, że przesadzają... przecież nic takiego się...
- Nic takiego?! Nic takiego się nie stało, co? Bo któż by się tym przejmował, prawda?! On nie żyje!– wybuchnęłam. Poniosłam się z kanapy i stanęłam przed Alice.
- Spokojnie, Bello. Przepraszam, jeśli powiedziałam coś nie tak.
Wyglądała na przestraszoną.
- Wszystko. Wszystko jest nie tak! Ale ciebie to nie obchodzi, prawda? Chcę wrócić do domu, Alice. – Złagodniałam, czując jak oczy znów zachodzą mi łzami - Proszę, odwieź mnie do domu.
- Dobrze, już. Zawołam Edwarda.
- Nie. Nie chcę, żeby on mnie odwoził. Zresztą jeśli tak, to poradzę sobie sama.
- Bello, zaczekaj...
Zasłoniłam sobie uszy dłońmi niczym małe dziecko i wyszłam z pokoju. Alice oczywiście podreptała tuż za mną.
Zeszłam do salonu, gdzie zatrzymałam się i rozejrzałam się w około. Byli tam, wszyscy. Co do jednego.
Rosalie siedziała z Emmettem na kanapie. Jasper stał gdzieś obok okna, razem z Carlislem i Esme, gdzie cicho rozmawiali. Edward siedział przy fortepianie. Nie grał. Patrzył na mnie, a ja patrzyłam na niego.
Nie widziałam już pięknej twarzy i jej idealnych rysów, nie widziałam cudownych miodowych oczu, które patrzyły na mnie z bólem. Dla mnie była to twarz mordercy. Potwora, który zabija.
Mój oddech przyspieszył, a ręce zaczęły się trząść.
- Witaj, Bello – odezwał się Carlisle.
Nie odpowiedziałam. Przesunęłam wzrokiem po twarzach zebranych, zatrzymując się na Edwardzie.
Po chwili oderwałam od niego spojrzenie i skierowałam się do drzwi. Tak szybko, jak tylko mogłam. Wyszłam na zewnątrz, gdzie było już ciemno. Nie widziałam na dworze żadnego samochodu.
- Bello – usłyszałam za sobą głos. – Zaczekaj, proszę.
Rozejrzałam się w pośpiechu za czymś, czym mogłabym dostać się do domu.
Nagle poczułam na ramieniu czyjąś lodowatą dłoń. Odwróciłam się błyskawicznie i spojrzałam na Edwarda, który stał w niebezpiecznie bliskiej odległości. Drugą dłoń położył na moim policzku. Poczułam mdłości.

- Nie dotykaj mnie! – wrzasnęłam.
Spojrzał na mnie zszokowany, ale nie oderwał dłoni od mojego ramienia. Nie potrafiłam na niego patrzeć. Czułam obrzydzenie. Tymi samymi rękami... Boże...
- Zabieraj ode mnie te ręce – warknęłam i cofnęłam się do tyłu, tak szybko, że o mały włos nie wylądowałam na ziemi.
- Spokojnie, Bello. Nic ci nie zrobię, przysięgam – szepnął. – Wiem, że to, co widziałaś musiało być straszne i wiem, że znałaś tego wilkołaka. Tylko ja wiem kim dla niego byłaś. Przepraszam za to, co widziałaś. Ale naprawdę nic ci nie zrobię.
Co za pieprzona gadanina!
- Ja się ciebie wcale nie boję – mruknęłam, opanowując złość i odwróciłam się od niego plecami.
- Pozwól odwieźć się do domu – powiedział.
- Poradzę sobie.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam przed siebie, nie odwracając się do tyłu. Nim przeszłam całą ścieżkę prowadzącą przez las od domu Cullenów, drogę przecięło mi czarne luksusowe auto. Ktoś opuścił przyciemnianą szybę i wystawił twarz przez okno.
Anielska twarz Alice wyrażała tylko smutek.
- Proszę, wsiądź, Bello – powiedziała.
- Okej – westchnęłam i wpakowałam się do samochodu. – Ale zawieź mnie do domu.
- Jak sobie życzysz.
- Dzięki, Alice.
- Kochasz mnie jeszcze? – zapytała smutno. A ja całkowicie zaskoczona takim pytaniem, spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
Mimo iż nie odwracała ode mnie wzroku, jechała całkiem prosto i nie przekraczała nawet dozwolonej prędkości.
- Kocham cię, Alice – odpowiedziałam. – Ale nie tak jak kiedyś.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kirike dnia Śro 21:22, 28 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Gum Yan De
Nowonarodzony



Dołączył: 30 Cze 2010
Posty: 12
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Zamośc/Rzeszów

PostWysłany: Czw 10:29, 29 Lip 2010 Powrót do góry

Jak on może mieć jeszcze CZELNOŚĆ się do niej odzywać?! I ten tekst:
Cytat:
Tylko ja wiem kim dla niego byłaś
Czy on już do końca stracił rozum??!! Dziewczyna ledwo co może na niego spojrzeć, a on takie cyrki odstawia??!! Po kiego on w ogóle walczył z Jacobem??!! Mało już zranił Bellę?? Czy on jest naprawdę tak głupi??!! No aż mi się ciśnienie podniosło, jak to czytałam... Aasshhhh... takiemu to chyba nic już nie pomoże...

Chociaż muszę przyznać, że nie spodziewałam się tego ataku Nowonarodzonych w tym samym czasie... i że do tego jeszcze Iryna była w Forks?? Dużoooo się działo pod nosem Belli, a ona nic nie wiedziała...

Dziękuje za rozdział.. Wink było naprawdę miło go przeczytać ;****
Czekam oczywiście na następny Wink
Pozdrawiam ^^ i buziole ;***
Gum Yan De


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin