FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Pandemia [Z] cz. XIV + epilog Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Pią 22:29, 12 Mar 2010 Powrót do góry

Nie wiem od czego zacząć. Siedzę i płaczę. Tak, ty to sprawiłaś. Coś mnie uciska w środku, może powinnam najpierw się uspokoić, poukładać to sobie w głowie. Ale boję się, że zapomnę połowę.
Kocham cię za tak długie rozdziały. Mogę się wczuć, bez obawy, że zaraz mi się urwie, w najmniej odpowiednim momencie. Byłam jak w transie, czytając to.

Teraz przedstawiłaś nam Stephena. I ja muszę chyba teraz zmienić zdanie. Wcześniej pisałam, że najbardziej przypadł mi do gustu Joseph. Teraz kompletnie oczarował mnie Stephen. Jest kompletnie inny, niż myślałam. Nie jest tylko bawidamkiem, który błyśnie szelmowskim uśmieszkiem i każda dziewczyna jest jego. Jest chłopcem pragnącym miłości. Miłości, której od swoich rodziców nigdy nie dostał. Był dla nich zbędnym balastem. Robili sobie dzieci jedno po drugim, a o nim zapominali. I został sam. To, jak się zachowuje przy znajomych, to tylko poza, skorupa, która chroni go przed zranieniem. Bo on się boi. Boi się otworzyć przed innym człowiekiem. Sparzył się wcześniej i nie chce tego powtórzyć.
Cała ta rozmowa z rodzicami doprowadziła mnie do płaczu. Po prostu czytałam i łzy mi leciały strumieniami. Naprawdę rzadko mi się to zdarza, że płaczę przy czytaniu FFów. Ale to było takie przejmujące, takie dramatyczne i bolesne. On nie chciał odchodzić, ale nie miał już wyjścia. Rozumiem go. Moim zdaniem wcale się nie zachował jak głupi szczeniak, który marzy o byciu dorosłym. Bo co miał zrobić? Ojciec prawie go zastrzelił, rzucił o ścianę. A matka? Widać, że nie ma nic do powiedzenia. I ten moment, gdy do niego przyszła - piękny i rozczulający. Dała mu to, czego potrzebował od dziecka. Zapewnienia, że mimo jego wad i rzeczy, które zrobić, ona wciąż go kocha. Bo jest jego matką.
I jego siostrzyczka. Widać, że chyba byli sobie najbliżsi w całej rodzinie. Często tak jest w wielodzietnych rodzinach, że najmłodszy i najstarszy kochają się najbardziej/
Przeraziło mnie, to co napisałaś później.O tym, jak potoczą się jego losy. Zastanawiam się, czy za dużo nie zdradziłaś, ale jednak myślę, że to lepiej, bo u mnie wywołałaś burzę. Zastanawiam się teraz, co takiego zrobi,że tak potoczą się jego losy? Czy wszyscy go opuszczą? W sumie powiedział Chloe, jak to przyjaciele stają się nagle zwykłymi znajomymi.
Wyląduję na ulicy? Bardzo, ale to bardzo mnie zaniepokoiłaś.

Chloe jest matką i żoną w swoim domu. Opiekuję się bratem i ojcem, który, jak widać załamał się kompletnie po śmierci żony. Jak łatwo pogrążyć się w alkoholu, zostawiając dzieci samych sobie. Niech sami sobie radzą, ja rozpaczam. To tak typowo męskie.
Przez chwilę, gdy Chloe usłyszała płacz brata, myślałam, że ojciec go wykorzystał. I miałam tylko nadzieję, że nie. Ale pobił go? Czy płakał dlatego, że ojciec był pijany?
I ten trup w szafie. Jezu, myślałam, że ojciec gdzieś trzymał zwłoki swojej żony i teraz je wyjął. Za dużo telewizji, stanowczo Rolling Eyes Przewidziało jej się? Na pewno? Bo ja tu nie chce żadnych horrorów.
I coś, co mi się bardzo podobało. Rozmowa ze Stephenem. Pokazałaś idealnie to, co sobie ludzie myślą, gdy mówię nam uprzejmie rzeczy. Z jednej strony mówią, że nie ma sprawy, że zrobią nam herbatę czy kawę, a z drugiej myślą sobie: nie ma w domu co pić? Po co ona w ogóle przyszła? Itd..
Świetnie to pokazałaś.

I oczarowałaś mnie tą teorią o dwóch duszach. Piękne. Znam też inną teorię, Platona, o tym, że przed wiekami żyły sobie stworzenia o dwóch głowach, dwóch parach rąk i nóg i potrafiły się rozmnażać. Bogowie byli zazdrośni, więc rozwścieczony Zeus cisnął piorunem i rozpłatał owe stworzenia na pół. Od tego czasu ludzie przemierzają świat w poszukiwaniu utraconej połówki. Wiem, pewnie niepotrzebnie to przytoczyłam, ale skojarzyło mi się. I uwielbiam takie rzeczy.

Zastanawiało mi się coś. To, że Chloe jest podobna do dawnej ukochanej Stephena. Może ona jest jej następnym wcieleniem. Wiem, pewnie głupoty piszę, ale tak mi przyszło do głowy.
Szczerze mówiąc, nie podoba mi się to, że ona uważa, że Edward jest jej przeznaczony. Nie polubiłam go za bardzo, jak na razie. Jest najmniej interesujący z tej trójki. I co znaczą te listy pomiędzy Chloe i Stephenem? Między nimi musiało coś zajść. I który z nich zdradził Stephena? Joseph czy Edward? Ja myślę, że Edward. Odebrał mu Chloe. Innego wytłumaczenia nie widzę. Chociaż pewnie się mylę Wink

Zachwyca mnie to opowiadanie. Będę to chyba pisać za każdym razem. To jak opisujesz ich uczucia, miejsca i wszystko dokoła, sprawia, że czuję się, jakbym tam była i przeżywam to razem z nimi.
To opowiadanie jest lepsze od niejednej książki. Naprawdę.
Mam znowu ochotę to przeczytać. Nie wiem co jeszcze mogę napisać, więc kończę :)


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez rani dnia Pią 23:17, 12 Mar 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
love_jasper
Wilkołak



Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 0:45, 13 Mar 2010 Powrót do góry

Madziu! Tenże rozdział jest wrygrejt. Popieram to faktem iż...

Myślałam, że Stephen nie ucieknie. Na prawdę myślałam, że to zwykła kłótnia nastolatka z rodzicami. Ale nie, to najprawdziwsza prawda. Normalnie nie mam pojęcia co teraz z nim się stanie. Coś mi kiedyś mówiłaś, ale ja - skleroza, tylko przebłyski mam. Kurcze no, tak sobie uciekł!

I do kogo uciekł? Do Chloe, a jakże. A koszmar tej dziewczyny to aż mi ciarki przeszły po plecach. I troszki niewesoła ta sytuacja z ojcem...

Ładnie piszesz, wielowątkowo i bardzo miło się ciebie czyta. Nawet nie zauważyłam kiedy te 8 stron zleciało;p

Z wszelkimi wyrazami

Znany recenzent wszelakich utworów literackich
mgr. prof. hab. Agatkaaa


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 11:24, 13 Mar 2010 Powrót do góry

Ten rozdział był cudowny. Długość wcale mnie nie przeraziła a raczej przekonała do czytania. Więcej niż super. To był rozdział dla Stephena i Chloe jak swój poprzednik był dla Josepha. Nie wiem dlaczego ale zawisło we mnie pewnego rodzaju zwątpienie co do postaci Chloe. Jej umysł analizował każdy ruch. Czy nie dojdzie do jakiegoś konfliktu między Edwardem a Stephenem o Chloe? To mi trochę przyszło do głowy, ciągnące się witki marzeń córki pijaka o doskonałym dziecku , o dżentelmenie Masenie. To wyobrażenie wygra z zagubionym i sponiewieranym przez los Stephenem. Jednakże popłakałam się przy scenie pożegnania z Fray. To było takie prawdziwe. Nie dość że świetnie prowadzisz opisy , to totalnie zostaje zaczarowana przez kreowane przez Ciebie wnętrze tych bohaterów, ich własne przemyślenia i swoje doświadczenie. Dokładnie mam na myśli ostatnią scenę , to jak pokazujesz że ludzie jedno myślą , mówią drugie a czasami i trzecie robią. Niezła psychologia. Najbardziej podoba mi się Chloe. Ona jest w jakiś sposób napiętnowana tą całą sytuacją z ojcem (i matką w szafie.. ) ; nie myśli jak zwykła nastolatka tamtych czasów. Staje się już dorosłą kobietą która pragnie ciepła domowego i miłości drugiej osoby. Jest córką, żoną , matką , panią domu a raczej sprzątaczką i dopiero na samym szarym końcu nastolatką. To co wydarzyło się na początku z Emily i Stephenem, nie miało niestety szczęśliwego zakończenia. A to że Chloe jest podobna do Emily jest w jakiś sposób zastanawiające. I jeszcze pokazanie jego relacji z matką , wszystkie te opisy co matka powinna. To jest prawdziwe. Doprawdy wspaniały rozdział, niczego w nim nie zabrakło. Wszystko przepięknie napisane bo przecież pomysł to połowa sukcesu a ukazanie tego tak jak się powinno to drugie. Jestem oczarowana tym światem. Prawdziwym i wręcz gorzkim.

Pozdrawiam, Uskrzydlona. (:


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 12:13, 13 Mar 2010 Powrót do góry

Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale musiałam sobie drugi raz przeczytać, a wczoraj siły mnie opuściły. Mam nadzieję, że mi wybaczysz i nie będziesz się złościć Wink

Przechodzę do rzeczy...

Oczywiście wielki plus za początek, jak zwykle mi się podobało. Krótki fragment, ale dużo emocji. Lubię te Twoje "wstępy". Piszesz je konsekwentnie, podsycając moją ciekawość ich dotyczącą. Wstręciuch z Ciebie...
Podobało mi się, jak opisałaś ewolucję uczuć Stephena odnośnie Emily. Począwszy od zwykłej, neutralnej obserwacji, przez etap wrogości wobec kobiet, skończywszy na zakochaniu. Ładnie Ci to wyszło i naturalnie. No i potem te uczucia Stephena, gdy dziewczyna była blisko. Ślicznie.
Jednak potem spędzili razem noc w szopie. Zbliżyli się tam do siebie najbardziej jak tylko można i wtedy wszystko wygasło. Po prostu zniknęło. Niestety czasami tak jest, że strasznie czegoś pragniemy, a gdy to dostajemy - uczucia znikają. I tak Steve i Emily przestali ze sobą rozmawiać. Przykre to trochę, ale wiem, że takie coś jest naprawdę możliwe.

Byłam ciekawa co się stanie, gdy Stephen wróci do domu i jak przebiegnie spotkanie z rodzicami. Przecież ostatnio jego ojciec biegał za nim ze strzelbą. Strach pomyśleć co tam może się jeszcze wydarzyć.
Chcę zacytować fajną wypowiedź Stephena, która trochę mnie przeraziła, ale też rozbawiła...

Steve napisał:
– Nie wiem, czy to bezpieczne – powiedział hardo. – A nuż wyskoczysz z bronią i zaczniesz mnie atakować.


Dobre, naprawdę dobre.
Zresztą cała wymiana zdań między ojcem a synem była niesamowita. Nie mogę zrozumieć, jak ten facet może się tak odzywać do Stephena, naprawdę. Mi by chyba przez gardło nie przeszło, żeby nazwać swoje dziecko "sku******em" Rolling Eyes Nie mogłam czytać o tym, jak Gabriel obrażał Steve'ego, jak podbiegł do niego i uderzył nim o ścianę. Po prostu tak bardzo chciało mi się płakać, tak bardzo chciałam by przestał go wyzywać i dał mu spokój. Po prostu zachowanie tego faceta jest nienormalne. Obojętnie jak się Stephen zachowywał, nie miał prawa tak go potraktować. Nienawidzę takich ludzi jak Gabriel, nienawidzę.
Później jak Steve pakował się, płakał i ubolewał nad tym, że matka nie zareagowała, że nie chciała go zatrzymać. Oddaje to przepiękny cytat:

Cytat:
Odmówiłby jej, czego zapewne była świadoma, ale wciąż pozostawała jego matką, kobietą, która nosiła go w sobie przez dwadzieścia dziewięć tygodni, rodziła w bólach przez kilkanaście godzin, karmiła piersią ponad dziesięć miesięcy, zmieniała pieluchy przez dwa i pół roku, uczyła mówić, żywiła papkami dla maluchów, wycierała tyłek, sprzątała wymiociny, zmieniała zmoczoną pościel, wstawała o trzeciej w nocy, bo synuś miał koszmar, przechodziła z nim grypę żołądkową, ospę, świnkę, przeziębienie, złamaną nogę, rozbite kolano, skręcony nadgarstek, zakrztuszenie żołędziem, upadek ze schodów, podbite oko, nocne polucje, pierwszą nieszczęśliwą miłość i przegrany mecz, a wszystko po to, by po niespełna osiemnastu latach tak po prostu pozwolić mu odejść.


Przepraszam za tak długi fragment, ale jest świetny. Oddaje to, co się stało i o co chodziło bohaterowi. Też nie rozumiem jego matki. Dziwne, że nic nie zrobiła, że nie zareagowała, nie sprzeciwiła się mężowi. Cholera, co za ludzie Rolling Eyes

Jednak potem pojawiło się to:

Cytat:
A wtedy usłyszał kroki, poczuł, jak matka oplotła swoje ramiona wokół jego szyi, i zrozumiał, że go kocha, a on kocha ją. Że zawsze będzie miał do kogo powrócić i wciąż ma gdzie płakać, wciąż ma matczyne policzki do ocierania z łez, ukochaną pierś do wtulania się. Wsłuchiwał się w cichy szloch Heleny, płacząc razem z nią, przepraszając bez słowa, wybaczając w milczeniu. Minęło dużo czasu – być może lat, tak mu się przynajmniej zdawało – kiedy uspokoiła oddech, pocałowała go w czoło i powiedziała mu to, czego łaknął od zawsze: „Kocham cię, synku”.
Kocham cię, mamo.


A jednak matka go kochała całym sercem, ubolewała nad tym, co się stało. Wiedziała jednak, że tak będzie lepiej. Nie mogła nic więcej zrobić. Kochała swoje dziecko i nie chciała, żeby cierpiało. Kurcze, Ty mnie wykończysz. Czytam drugi raz i łzy ciągle tworzą mi się w oczach. Wiesz co Crying or Very sad

Potem pożegnanie Stephena z siostrzyczką. To już kompletnie mnie rozczuliło. To jak prosiła, żeby nie odchodził, żeby zabrał ją ze sobą i żeby obiecał, że kiedyś wróci. Wyobraziłam sobie tą malutką, zapłakaną dziewczynkę i nie mogłam powstrzymać się od płaczu. Serce mi się krajało, gdy czytałam. Serio.
Zaniepokoiła mnie końcówka tego fragmentu. Mocno mnie zaniepokoiła. Boję się tego, co wymyśliłaś odnośnie Steve'ego.

Potem część o Chloe. Oczywiście już prawie na początku zeszłam na zawał, bo gdy weszła do ciemnego domu i znalazła zapłakanego Davida, w mojej głowie zaczęły tworzyć się straszne scenariusze. Żołądek podszedł mi do gardła. Myślałam, że ich ojciec nie żyje, że zapił się na śmierć. Naprawdę. Jednak okazało się, że żyje, ale jest mocno pijany i nie zajmował się chłopcem, gdy jej nie było w domu.
Wspomnienia Chloe na temat Edwarda mnie nie zdziwiły. Podejrzewałam, że coś zaiskrzy między nimi.
Zaczarował mnie ten fragment:

Cytat:
Przypomniała sobie teorię Margaret o tym, że każda dusza rozpada się w Niebie na dwie części, po czym obydwie połówki zostają zesłane na Ziemię, by wniknąć w czyjeś ciało jeszcze przed narodzinami, w pierwszych sekundach życia w łonie matki. Rozrzucone po świecie, szukają odpowiedniego domu, a kiedy go znajdą, zamieszkują tam. Często dzielą je kilometry, kontynenty, oceany, granice, mury, lata, a nawet stulecia, czasami są to osoby o tej samej płci, przyjaciele, rodzic i dziecko, mąż i żona, siostra i brat, ale każda dusza ma tę drugą, która na nią czeka, czekała, szuka lub szukała, nawet jeżeli zamieszkiwani przez nie ludzie nie mają o tym pojęcia. A kiedy się taką spotka… wtedy się po prostu wie.


Nigdy czegoś podobnego nie słyszałam, ale niesamowicie mnie to urzekło. Przepiękna historia, w którą byłaby w stanie uwierzyć. Ba! Wierzę w to i koniec. Jest w niej coś magicznego, ale też prawdziwego. Spodobała mi się niezwykle.

To jak Chloe "zobaczyła" w szafie swoją matkę było przerażające. Aż mnie ciarki przeszły. Biedna dziewczyna. I potem jak usłyszała pukanie i ruszyła z patelnią przed siebie. Na szczęście okazało się, że to Stephen, a nie żadna zmora. Zmarznięty, nieszczęśliwy Steve. Ech...
Potem był długi, ładny fragment z przemyśleniami i wspomnieniami. Podobało mi się.
Ładnie Ci wyszła ta ich rozmowa. To jak Chloe potrafiła przejrzeć zamiary Steve'ego i to, co kryje się za jego słowami. Kurcze, naprawdę mi żal tego chłopaka. To jak unikał wyjaśnień na temat tego, co robi u niej o tak późnej porze. Nie dziwię mu się. Też bym tego nie wyjawiła. Na pewno nie tak od razu.

Kurcze, żal mi wszystkich głównych bohaterów.
Josepha, który ma okropnego dziadka.
Stephena, który ma potwornego ojca.
Edwarda, który sprawia wrażenie wyrwanego z innego świata.
Chloe, która musi zajmować się domem, która widzi swoją martwą matkę, która musi uważać na pijanego ojca i która musi opiekować się bratem.

Każdego z nich życie nie potraktowało łagodnie. Każde z nich ma problemy. Wydają się całkowicie inni, a jednak coś ich łączy. Obawiam się, że to co nam dotychczas pokazałaś, jest dopiero początkiem kłopotów. Boję się tego, co nas czeka. Z drugiej strony bardzo oczekuję na ciąg dalszy, gdyż kocham Twoje opowiadanie i chcę wiedzieć co się dalej wydarzy.
Piszesz cudownie, płynnie, realistycznie, ale zarazem bajkowo. Długość tego rozdziału ani trochę mnie nie przeraziła, czy też nie zniechęciła. Wręcz przeciwnie - bardzo mnie to ucieszyło. Nawet nie wiesz jak bardzo. Przecież wiesz, że uwielbiam czytać i komentować. Tym bardziej coś tak genialnego jak Pandemia.
Chyba jeszcze nigdy żadne opowiadanie na forum nie wzbudziło we mnie tylu emocji, co Twoje. A dzisiejszy rozdział sprawił, że wypłakałam potoki łez i dalej chce mi się płakać. A zaraz mam jechać do babci i co jej powiem, jak zobaczy moje zapuchnięte oczy? No co?
Pamiętam naszą rozmowę na gg, gdy wyznałam Ci, że uwielbiam Josepha, a Ty powiedziałaś wtedy, że wolisz Stephena, bo wiesz co się dalej wydarzy. No i dziś powiem Ci, że nie potrafię powiedzieć, kogo darzę największą sympatią. Wszystkich bohaterów kocham. I Chloe. I Edwarda. I Josepha. I Stephena. Każdy jest świetnie wykreowany, każdy ma w sobie coś niesamowicie przyciągającego i interesującego. Znakomicie kreujesz ich charaktery i wyciągasz zarówno z nich, jak i z czytelnika pokłady emocji. A to bardzo dobrze. Bo dzięki temu to opowiadanie na długo zostanie w mojej głowie i w moim sercu. To nie jest opowiastka, którą przeczytam, a po paru dniach coś wypchnie ją z mojej głowy. Pandemia jest świetnym opowiadaniem, pełnym prawdziwych, ale zarazem magicznych wątków, bohaterów i sytuacji. Swoją wizję przekazujesz nam w niezwykle przekonujący i naturalny sposób. Każde zdanie chłonie się z wielką przyjemnością, a gdy nadchodzi koniec, chce się czytać dalej i nie można się pogodzić z tym, że to już koniec.

Czy Ty widzisz co ze mną robisz? Widzisz to? Ojj, Suhaku, Suhaku Smile
Dobra, kończę moją wypowiedź, bo pewnie zaraz uśniesz z nudów. Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale musiałam to wszystko napisać.
Wielkie brawa dla Ciebie, kłaniam się nisko i pozdrawiam serdecznie! :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
asia7
Nowonarodzony



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 16:05, 13 Mar 2010 Powrót do góry

Rozdział jest wspaniały (jak zawsze zresztą). I bardzo dobrze, że był długi, bo i tak będę teraz niecierpliwie czekać na następny!
Oczarowała mnie historia o bratnich duszach - naprawdę jest przekonująca, a także to jak opisałaś matkę Stephena, a raczej wszystkie matki. To było przepiękne i takie prawdziwe.
Co do wstępów zgadzam się całkowicie z Susan. Z każdym kolejnym listem mam wrażenie, że coraz mniej wiem i jeszcze bardziej jestem ciekawa jak to się wszystko potoczy.
Przyznam, że strasznie szkoda mi Chloe. Nie tylko z powodu jej sytuacji rodzinnej i tych koszmarów, ale dlatego, że tak bardzo polubiła Edwarda, a wszyscy wiemy jak się w gruncie rzeczy ta historia skończy i dla niej ten koniec raczej szczęśliwy nie będzie...
No i ten Stephen... Strasznie mi żal, że tak skończy, że jednak nie został w tym domu. Ale może nie będzie tak źle.
W ogóle tak ogólnie biorąc to smutne to opowiadanie. Ale widać tak musi być. I tak bardzo mi się podoba.
Jedyna rzecz w tym rozdziale, której mi brakowało to Edward. Ale żyję nadzieją, że pojawi się w następnym Wink
Weny!

Pozdrawiam,
asia7


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cornelie
Dobry wampir



Dołączył: 27 Gru 2008
Posty: 1689
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 297 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z łóżka Erica xD

PostWysłany: Nie 23:45, 14 Mar 2010 Powrót do góry

Jak wiesz sama, zabierałam się do skomentowania Pandemii dość długo. Czytałam ten rozdział jako druga, zaraz po autorce i już wtedy miała dziwne uczucie. Nie jest złe, nie, nie w tym rzecz. Jednakże do tego wrócę. Na początku chciałabym tylko powiedzieć ci, że długie rozdziały są dobre, naprawdę. Więc nie przejmuj się tym, że wyobraźnia cię poniesie i sklecisz więcej niż 10 stron xD
A co do samego rozdziału. Jak czytałam pierwszy fragment, który wkleiłaś na forum, moją ulubioną postacią został Joseph. Pokochałam go od pierwszej linijki, od samego początku. Kochałam go jako przyjaciela i kochałam go jako Żyda, który sprzeciwia się dziadkowi. Kochałam w nim to, że sam kochał i się tego nie wstydził. Kochałam go jednym słowem za wszystko. Mimo że to dopiero czwarty rozdział, mogę powiedzieć, że twoje postacie - tak, Susz, one żyją. Naprawdę żyją. Bo ja je czuję. Jako czytelnik widzę Chloe spadającą i tłukącą się i widzę Josepha ze Stevem, jak biegną jej pomóc. Widzę jej fascynację Cullenem i czuję jej strach, kiedy widzi w szafie matkę.

To wszystko opisujesz tak realistycznie, że wręcz namacalnie. I tak jak mówiłam, kochałam Josepha, ale po tym rozdziale prym w moim sercu wiedzie Steve. Było mi go żal, było mi przykro, że ojciec tak postąpił, że cała sprawa skończyła się tak, a nie inaczej.

Suhak napisał:
A wtedy usłyszał kroki, poczuł, jak matka oplotła swoje ramiona wokół jego szyi, i zrozumiał, że go kocha, a on kocha ją. Że zawsze będzie miał do kogo powrócić i wciąż ma gdzie płakać, wciąż ma matczyne policzki do ocierania z łez, ukochaną pierś do wtulania się.


Ale najbardziej ubodło mnie w sercu to, jak przykro samemu Stevenowi było, że matka za nim nie poszła. Nie zatrzymała go, nie dała po sobie poznać, że chce, żeby został. To myślenie, że rodzicielka cię opuszcza, nie chcę cię, zostawia na pastwę losu – to boli. Ale gdy przeczytałam jak do niego przyszła, przytuliła go i łkała, zrozumiałam, że ona boi się męża. Boi się i dlatego mu się nie sprzeciwia i zostawia sytuację. Kocha syna ale boi się, kocha męża ale boi się i wszystko zatacza jeden krąg.
W każdym razie ta scena wywołała we mnie dużo mieszanych odczuć, począwszy od żalu, smutku, rozgoryczenia, po wściekłość i znowu żal. Przedstawiłaś to tak naturalnie, że myślałam, że się popłaczę.

Co do drugiej cześci, w której mamy Chloe i jej perypetie. Problem alkoholowy jej ojca, problem alkoholowy w ogóle to straszna rzecz, której niestety nie jesteśmy w stanie wytępić. I może właśnie ta świadomość, że to tak czy siak będzie istnieć, tak mnie boli? Nie wiem, w każdym razie to jak zaopiekowała się Davidem, to jak zajmuje się domem, to jak musi być samodzielna, zdana całkowicie na siebie – to też jest przejmująca sprawa. Boi się ojca, to też widać, ale bardziej zalezy jej na Davidzie. W każdym razie motyw z matką w szafie przeraził mnie. Przeraził mnie chyba w równym stopniu co samą Chloe. NO i pojawienie się Steve. Widać uważa ją za kogoś w rodzaju przyjaciółki, skoro przyjechał właśnie do niej. Skoro nie ma domu, a to do niej przyszedł się zagrzać.

Suhak napisał:
Przypomniała sobie teorię Margaret o tym, że każda dusza rozpada się w Niebie na dwie części, po czym obydwie połówki zostają zesłane na Ziemię, by wniknąć w czyjeś ciało jeszcze przed narodzinami, w pierwszych sekundach życia w łonie matki. Rozrzucone po świecie, szukają odpowiedniego domu, a kiedy go znajdą, zamieszkują tam. Często dzielą je kilometry, kontynenty, oceany, granice, mury, lata, a nawet stulecia, czasami są to osoby o tej samej płci, przyjaciele, rodzic i dziecko, mąż i żona, siostra i brat, ale każda dusza ma tę drugą, która na nią czeka, czekała, szuka lub szukała, nawet jeżeli zamieszkiwani przez nie ludzie nie mają o tym pojęcia. A kiedy się taką spotka… wtedy się po prostu wie.


Co do tego fragmentu, to chyba ci już coś na ten temat wspominałam. Ale podoba mi się. Uderzyłaś tym w moją lirycznie romantyczną stronę i to mocnym młotem, który zatrzymał się przy sercu. Podoba mi się ta perspektywa, że gdzieś tam jest ktoś, kto do nas pasuje idealnie, kto będzie z nami dzielił smutki i radości, ktoś, kto będzie blisko, by podać ramię. Perspektywa tego, że jest ktoś, kto nas kocha, bo jest nami samymi w równym stopniu. Kilometry, oceany… Odległość wtedy nie ma znaczenia, liczy się to, by odnaleźć tą drugą połówkę. To naprawdę mnie wzruszyło, uderzyłaś w jakieś struny. Choć to mały fragment, na długo go zapamiętam i zachowam w serduszku. Piękne to, Susz, naprawdę piękne.

Cieszę się, że Chloe go przyjęła pod dach, cieszę się, że zaparzyła mu herbaty i ciesze się, że razem siedzieli. Cieszę się, bo Steve nie był samotny i choć nie chciał wyjawić powodu swojej nocnej wizyty, to przyszedł właśnie do niej. A ona nie zraziła się późną porą, nie zraziła się niczym. Cieszę się z tego.

Twoi bohaterzy mają w sobie magię, jakieś niewysłowione piękno. Tak jak napisała Sus – każdy z nich ma problemy, każdy z nich boryka się z czymś, co ich przerasta, ale czuję, że właśnie przez to zacieśni się między nimi jakiś krąg, coś w rodzaju stowarzyszenia, coś w rodzaju pomagania sobie. Bohaterzy mają w sobie duszę i ja tą duszę czuję. Podobają mi się wszyscy, począwszy od Chole na Edwardzie zakończywszy. Podoba mi się historia, którą tworzysz, historia, która do mnie przemawia, wzrusza i wywołuje śmiech. Dzięki Ci Suszu :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pon 14:50, 15 Mar 2010 Powrót do góry

No dobrze, mam teraz chwilkę, by odpowiedzieć na wszystkie nieodpowiedziane posty.

uskrzydlona napisał:
Nie chodzi tutaj o samo postępowanie w tej religi ale o same przekonaniach starszych pokoleń. Pewne i twarde, raczej to młodsze pokolenie jest jak trzcina uginająca się na wietrze, elastyczna i dopasowująca się do sytuacji.

Tu należą Wam się słowa wyjaśnienia, już na przyszłość, bo chyba nie będę się w to wgłębiać. Różnica między tym, w co wierzy Joseph a tym, w co wierzy jego dziadek jest zasadnicza. Wbrew wszystkiemu, Jo bardzo głęboko wierzy, ale wyczytałam w internecie nurt wiary judaistycznej nazywany chasydyzmem. O ile judaizm polega na Bogu, o tyle chasydyzm polega na wierze w Niego i życiu w zgodzie z Nim. Chasydzi są mniej... hmmm... w języku angielskim jest takie słowo: strict i zawsze mam problem, jak je przetłumaczyć na polski, dlatego określę tym wyrażeniem strict właśnie sposób życia prawdziwych Żydów. Zasady, nakazy, zakazy. Myślę, że Josepha można zaliczyć do chasydów, a jego dziadka do ortodoksyjnych Żydów. Tak naprawdę niewielu na świecie pozostało takich naprawdę wierzących, trzymających się religii Żydów, więc czuję się usprawiedliwiona.

kirke napisał:
czuję, że chcesz z tą postacią zrobić więcej niż mi się początkowo wydawało, ale jak mówię - to tylko przeczucie, jeszcze nie mam dowodów ;P to chyba będzie coś w rodzaju miejsca rozgrywek/ a może trofeum dla trójki tak różniących się od siebie przyjaciół...

Kiedy we wstępie wspomniałam, że będzie to delikatnie romantyczny tekst, ostrzegałam, że będzie traktował głównie o miłości. Co prawda rozlazło mi się do miłości różnej maści: namiętnej, matczynej, siostrzanej itd., ale wciąż miłość, prawda? Relacja między tą czwórką będzie zawiła, ale chyba nie aż tak (a może nawet bardziej? nie wiem, jak to określić)

rani, odniosę się do dłuższej części Twojego komentarza, a mianowicie do części o postaciach. Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę, kiedy ktoś zauważa to, co chcę przekazać między wersami. To, że napisałam o Stephenie z punktu widzenia Josepha, że jest pożądany przez kobiety i szarmancki, to, że z punktu widzenia kogo innego może zdawać się dziecinny i egoistyczny, wcale nie oznacza, że taki jest. Bardzo ucieszyło mnie to, co napisałaś, nie ma lepszego prezentu dla autora, jak dobra interpretacja :)

rani napisał:
Od kiedy ją kocha? Czy ona coś do niego czuję? Bo dziwnie się zachowuje w jego obecności. A może doszło już do czegoś?

Pandemia, rozdział I napisał:
– A co tam u tej dziewczyny, którą poznałeś u Stephena?
– Nic – uciął, przechylając talerz, by łatwiej mu było opróżnić jego zawartość.
– Nie spotkałeś się z nią od tamtego czasu?
– Nie.

Tyle Ci odpowiem na pierwsze pytanie :)

Susan napisał:
Zachowanie jego dziadka było nie fair i wręcz okrutne.

Pomijając tragizm sytuacji Jo, bardzo bawi mnie postać Alberta. Nie wiem czy ktoś już zauważył paradoks osobowości jego dziadka.

Fresh, pisałaś coś o tym, że pomysł Edwarda sprzed przemiany nie jest zbyt ograniczony. Nawet nie masz pojęcia, jak wiele racji jest w tym zdaniu oraz - paradoskalnie - jak bardzo się mylisz. Bez naginania kanonu nie mogę go zakochać, zaprzyjaźnić, skazać na wielki błąd w życiu, doprowadzić do większych problemów w rodzinie, bo - jak sama Meyer wspomniała - Edward ani nie był zakochany, myślał jedynie o wojsku i wiódł spokojne życie bez rewelacji w ciepłym, rodzinnym zakątku. Nuuuuuuda. A jednocześnie mam tyle możliwości - to działo się w takich ciekawych czasach...

rani napisał:
Przeraziło mnie, to co napisałaś później.O tym, jak potoczą się jego losy.

Bardzo długo zastanawiałam się, czy wstawiać ten fragment. Przecież tyle zdradzi... ale z drugiej strony doszłąm do wniosku, że każdy list na początku rozdziałów wiele zdradza, może nie tak dosłownie, ale jednak za każdym razem otrzymujecie dawkę spoilerów. Dlatego postanowiłam umieścić ten akapit. Poza tym wolałam Was przygotować mentalnie, ponieważ to tylko wierzchołek góry lodowej, zalążek wszystkich nieszczęść i radości.

rani napisał:
Przez chwilę, gdy Chloe usłyszała płacz brata, myślałam, że ojciec go wykorzystał. I miałam tylko nadzieję, że nie. Ale pobił go? Czy płakał dlatego, że ojciec był pijany?

Nie, jego ojciec nic mu nie zrobił. Po prostu go zostawił głodnego i przerażonego.

uskrzydlona napisał:
Czy nie dojdzie do jakiegoś konfliktu między Edwardem a Stephenem o Chloe?

Boże, która osoba już o to pyta? :D Zostawcie to mnie. ;>

asia7 napisał:
Jedyna rzecz w tym rozdziale, której mi brakowało to Edward.

Dopiero od teraz zacznie się jego historia. Wiem, to śmieszne, w końcu to łatka o Edwardzie, ale tak jakoś wyszło... Rolling Eyes

Boże, żeby na to wszystko odpowiedzieć, musiałam przełknąć hektolitry kiślu, mało się nie utopiłam. W każdym (bul-bul) razie bardzo Wam dziękuję za (bul-bul-bul) poprawienie mi (bul) humoru, to naprawdę niesamowite (bul-bul-bul), czytać takie opinie. Dodajecie (bul-bul-bul-bul-bul) mi skrzy(bul-bul)deł, uściski -
*Suszak utonęła w kiślu*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 18:50, 15 Mar 2010 Powrót do góry

Troszkę Cię zaniedbałam Szuszaczku, przepraszam Cię z góry, ale już się tłumaczę. Po przeczytaniu rozdziału drugiego miałam trochę mieszane uczucia i potrzebowałam trochę czasu na przemyślenie, potem w zawrotnej szybkości wkleiłaś rozdział 3 i 4, więc teraz zebrało mi się do komentowania :D Ale po kolei. W porównaniu z rozdziałem pierwszym, drugi mi się nie podobał. Na pewno na pochwałę zasługuje fakt, że znakomicie zadbałaś o szczegóły, sam opis szabatu bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, jednak Szusz, jak mogłaś zagubić głównego bohatera na cały rozdział? Łatka, to łatka, ma pewne sztywne zasady. I jak na razie to mam wrażenie, że to opowieść o Chloe. Mogłabym to zaakceptować i zapewne bardzo polubić, ale w pierwszym rozdziale bardzo dosadnie podkreślałaś, że to łatka o Edwardzie, miałam pewne wyobrażenie i oczekiwanie i nie ukrywam, że wysokie ^^ I muszę niestety przyznać się, że spodziewałam się zupełnie czegoś innego. Po rozdziale trzecim miałam mieszane uczucie, znowu pojawił się Edward. Muszę przyznać, że początek trzeciego rozdziału całkowicie mnie zaczarował. Ponownie udało Ci się stworzyć niezwykle uroczy obraz Mansena, znowu poczułam takie same ciepełko w serduszku jak przy czytaniu pierwszego rozdziału. Ślicznie stworzyłaś tą postać, widać, że dokładnie przemyślałaś jej zachowanie. To jest dla mnie ogromny plus tego opowiadania. Jednak potem znowu zostałam ściągnięta na ziemię - nie za bardzo podobała mi się reakcja Edwarda przy spotkaniu Chloe, szczerze mówiąc to sądziłam, że potraktuje dziewczynę obojętnie. Oczywiście wszystko zależy jeszcze od tego jak poprowadzisz ten wątek, ale póki co ich spotkanie można odebrać jako dobre podstawy do stworzenia miłosnego wątku, a przecież Edward nie był zakochany przed spotkaniem Belli. Jednak nie rozwijam się na ten temat, bo wszystko zależy oczywiście jak poprowadzisz tą historię. Po krótkiej scence w domu Mansenów znowu skupiłaś się na Josephie. Szusz, naprawdę nie za bardzo wiem co Ci napisać, bo mam ogromnie mieszane uczucia, polubiłam Twoich bohaterów. Ślicznie stworzyłaś Carlisle'a i panią Mansen, Chloe to trochę zakręcona, ale miła dziewczyna, ale za mało Edwarda! Póki co nie było go w połowie rozdziałów, on się bardziej pojawia u Ciebie niż jest. Gdybyś nie napisała na wstępnie, że to łatka to sama bym na pewno tego tak nie nazwała. W rozdziale czwartym bardzo podobała mi się historia pierwszej miłości Stephana, bardzo zgrabnie to napisałaś. Bardzo emocjonalnie, to jak na razie chyba mój ulubiony moment z tego ff.
Mam jeszcze zastrzeżenie co do sposobu w jaki przedstawiłaś rodziny w tym opowiadaniu. Ojciec Chloe ma zadatki na alkoholika, Stephana wyrzuca go z domu, a dziadek Josepha go bije. Nie za dużo patologi jak na jedną historię? Poza tym zastanawiam się czy świadomie czy też nie dałaś Stephanowi i Josephowi taką samą postawę wobec rodziny. Obaj są butni i zarozumiali, z tego co wywnioskowałam to obaj pochodzili z raczej dobrych rodzin, więc skąd ten brak szacunku do rodziców? W rozdziale 4 nie podobało mi się jak podsumowałaś życie Stephana, gdy opuścił dom. Bardzo, ale to bardzo nie lubię takich wstawek.
Chciałam jeszcze napisać parę słów o Twoim stylu. Zacznę może od samego początku, gdy przeczytałam Kubek i stwierdziłam, że właśnie Twój styl najbardziej mi odpowiada. Umiałaś zachować idealną równowagę pomiędzy przekazywaniem uczuć, emocji, stwarzałaś bardzo ładne opisy, ale w niczym nie przesadzałaś. Jak na dłoni wydać, że się bardzo rozwinęłaś od początków. Znacznie sprawniej dobierasz słowa, zdania się bardzo ładnie ze sobą łączą i używasz bardziej poetyckiego języka, niestety zaczęłaś pisać z jakąś dziwną manierą. Mam wrażenie, że piszesz o bohaterach z dystansem, jakby w ogóle ich nie czując. Może to nie Twoja wina tylko moja, bo akurat ja nie czuję tego opowiadania.
Jedyna poważną rzeczą jaką chciałam Ci zarzucić to zaniedbywanie Edwarda. Piszę to po raz trzeci, ale mnie naprawdę to razi. Rozumiem, że chcesz przedstawić realia w Chicago, że pragniesz ukazać nam przyjaciół głównego bohatera, ale po drodze zatraciłaś główny wątek, Szusz to bardzo, bardzo niedobrze.
Trochę mi głupio, że po pierwszym rozdziale tak Cię chwaliłam, a teraz niemal spuściłam po brzytwie, jednak miałam dużo wątpliwości i chciałam Ci o nich napisać. Muszę się na pewno przyznać, że miałam całkiem inne wyobrażenie o tej łatce i to na pewno wpłynęło na mój odbiór. Obiecuję Ci, że komentując kolejny rozdział postaram się o obiektywizm i odgrodzę się od swoich oczekiwań, jednak w zamian proszę, abyś przemyślała w jakim kierunku prowadzisz to opowiadanie, bo moim zdaniem tworzysz piękną historię, ale za mało łatkujesz w tej łatce.
Życzę dużo weny
niobe


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pon 20:50, 15 Mar 2010 Powrót do góry

Matko, niobe, ratujesz mnie. Spadłaś mi z nieba po prostu.
Wiesz, jestem zdania, że jak się kogoś porządnie nie opieprzy, to nigdy nic dobrego z tego nie wyniknie. Dzisiaj, po przeczytaniu całego kiślu z ostatnich dwóch rozdziałów... Boże, jakie to będzie niewdzięczne, ale no skoro już muszę... w każdym razie po takiej dawce kiślu po prostu poczułam się dziwnie. To tak jakbym była córką tak bogatego człowieka, że nie musiałabym nic robić, by być bogata i sławna - wszystko ładnie-pięknie, jestem szczęśliwa, ale brakuje mi prawdziwej motywacji, czegoś, co kopnęłoby mnie w dupę. Tak teraz było. Włączając komputer pomyślałam sobie: "Jeny, niech wreszcie pojawi się ktoś, kto mnie nakieruje. Robal, Rudzie, przybywajcie, na pewno coś jest źle, niech ktoś tu przyjdzie i wyleje mi kubeł zimnej wody na głowę, bo zwariuje z samopodziwu!". Wiem, że to paskudne względem tych wszystkich osób, które wylewały siódme poty, by mi się miło zrobiło, ale niestety taką mam mentalność, że jeżeli wszystko jest dobrze, to znaczy, że za słabo się przyglądamy (wina polonisty). Mam taką dziwną paranoję, boję się, że jak ktoś mnie od czasu do czasu nie sprowadzi na ziemię, to będę szybować w przestworzach absurdu i bezsensu, po czym do opowiadania wkroczą smoki i podróże w czasie.
Na swoją obronę mam jeden argument. Asiu - bądź cierpliwa i daj mi szansę. Może się wydawać, że jest inaczej, ale to wciąż pozostanie łatka o Edwardzie, ale z dwóch perspektyw: jego i jego przyjaciół. Wyznaję jednak zasadę, że nikt tak dobrze nie patrzy na jakąś osobę jak jego przyjaciel. Z drugiej strony Edward będzie obserwatorem świata wokół niego, to on będzie się przewijał przez cały czas i obserwował sytuację. To po pierwsze. Po drugie - chciałam nieco przedstawić sytuację każdego z nich, by ich zachowania były w miarę zrozumiałe. Nie skreślaj biedneego suszaka, on tak się stara :(
Zazwyczaj nie mam w zwyczaju odpowiadać na pojedyncze posty, ale tym razem się skusiłam. Uściski -
Suszak.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 19:48, 21 Mar 2010 Powrót do góry

Rozdział numer dwa

Suhaczku! Leniłam się z komentowaniem, aż żal patrzeć, ale oto przybywam, by nadrobić zaległości. Bardzo mi się to twoje opowiadanie podoba. Jest co czytać, a i podoba mi się sposób przedstawienia wydarzeń... nie, wróć... inaczej... czekaj... powiedzmy, że to perspektywa. Pokazujesz nieznane nam postacie i ich życie, a wśród nich jest Edward. I to jest po prostu świetne. On jest w jakiejś grupie, jest jednym z równorzędnych bohaterów, a ci są interesujący i przyjemni do czytania.
Poza tym masz u mnie osobistego kwiatka za opis samochodu - miodzio. Ślicznie ci wyszedł. Nie tylko widać, że jest to autko zadbane i wypieszczone na wysoki połysk, ale przy okazji wiemy też ogólnie jak wygląda - nawet kolor szprych jest. W dodatku część umieściłaś w wypowiedzi, że tak powiem część techniczną. Nie znam się na samochodach, nie mam bladego pojęcia, ilosuwowe silniki wtedy były (nawet mi nic nie świta odnośnie współczesnych samochodów), więc muszę ci zaufać (i pozwolę sobie to zrobić w pełnym wymiarze, bo wiem, że ładnie sprawdzasz dane), że nasz drogi kierowca nie walnął się w którymś technicznym aspekcie. Nic to, łykam w ciemno. Ale motyw mi się spodobał.
Akcję poprowadziłaś ładnie. Nie za szybko, nie za wolno, powoli ją rozkręcasz, na razie na dobrą sprawę wciąż poznajemy bohaterów. A więc wiemy już, że Stephen umie szybko zareagować i, trudno, ojciec urwie łeb, ale chłopak weźmie samochód, gdy dama w potrzebie (a przy okazji można błyszczące cacko poprowadzić, hehe). Jo zdaje się być typem rozsądniejszym, co najpierw pomyśli, potem zrobi. Chloe... zobaczymy. Na dobrą sprawę niewiele o niej jeszcze wiemy. No i wprowadziłaś postać Carlisle'a - zgrabnie ci to wyszło. Ot, przystojny doktorek. Choć mnie się coś zdaje, że sińce pod oczami to Cullenowie mieli jak byli głodni. A przynajmniej chyba w pierwszym tomie sagi Belka zaobserwowała ich zniknięcie, gdy Edek nabrał złocistej barwy na ślepkach (jakoś tak to szło). No ale nieważne. Ja sama wywracam się na drobiazgach w swoich "łatkach".

Ok, a teraz mój pecet to kretyn, durny blaszak z przerdzewiałym móz... przepraszam, by napisać, że ma przerdzewiały mózg, musiałabym uwierzyć, że ów "mózg" jest u niego na stanie.
W każdym razie skopiowanie czegokolwiek graniczy z cudem, jako że nie daje się nic zaznaczyć, bo zaraz to się odznacza. Tak więc muszę opisowo ci napisać, że w drugim odcinku, mniej więcej w połowie, we fragmencie między: "- Witamy wśród żywych" a "Odetchnęła parę razy" jest zbyt duże nagromadzenie zaimka zwrotnego, trochę zęby mnie od niego bolały. Połowę można by spokojnie wywalić. Zresztą w ogóle "się" opanowało ci tekst... Można by to jakoś... wyplewić?
I wypowiedź Josepha, zaczynająca się od "Nie przyszło ci do głowy, Stephenie" - coś jest niegramotnego w jej drugiej części. Jest takie... topornie zbudowane.
(Dajcie mi mojego lapka, bo nie mogę z tym opisywaniem!)
I jeszcze gramatyczne maleństwo - masz "Pamiętaj, by umyć ręce po korzystania z toalety".
I, podobnie jak na początku "Symfonii", tak tutaj w drugiej części drugiego rozdziału wciąż plącze ci się słowo "jakiś", "jakieś" i inne jego odmiany. Trochę mnie to drażni, bo naprawdę brzmi to tak, jakbyś ty, twórca, nie do końca wiedziała, co to jest albo jak wygląda.

Do trzeciego rozdziału wyklepię wrażenia już na lapku, bo na tym durnym pececie naprawdę NIC się nie da zrobić. I jeszcze się wiesza, jemioł...
Zatem spodziewaj się edycji lub kolejnego wpisu od thina.
Pzdr,
jędza


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Wto 17:27, 23 Mar 2010 Powrót do góry

thinny, dziękuję bardzo za ciepły komentarz :) Co do błędu z sińcami Carlisle'a... Cóż, przyznam szczerze, że zawsze byłam słaba w znajomości kanonu. Zapamiętałam jedynie, że wampiry miały podkrążone oczy i do dziś dałabym sobie rękę uciąć, że one po polowaniach jedynie blakły... Ale to tylko ja, ja, która nie ma pojęcia nawet takich podstaw jak ta, czy Renesmee musi jeść i pić :D A co do znajomości samochodów... Czytam od niedawna Stephena Kinga, facet ma bzika na punkcie samochodów i dzięki niemu zaczynam odróżniasz szprychy od felg, ale na tym raczej kończy się moja znajomość motoryzacji; zainspirował mnie za to do samego opisu cacka z 1917 roku, ale w tej sprawie z kolei musiałam i ja zaufać innemu źródłu. Nie jest szczytem wiarygodności, ale zawsze coś.

A teraz - przybywam z nowym rozdziałem. Dziękuję bardzo za wszystko, co napisaliście, bez względu na to, czy to dobre, czy niekoniecznie; motywujecie mnie bardzo w obu przypadkach (aczkolwiek czasami potrzebuję bardziej sprecyzowanego nakierowania). To, co dla mnie robicie - dla mnie, dla Pandemii i dla mojej weny - jest po prostu wspaniałe, czasami zastanawia mnie, skąd się biorą tacy cudowni czytelnicy. Dziękuję, dziękuję, dziękuję, dziękuję i niech się wszyscy, którzy naobiecywali, a nie spełnili obietnic, nie przejmują - wybaczam zawsze :D (Tak, Marsiaku, to do Ciebie, Suszak loves you anyway).
Ten rozdział chyba mówi nam znacznie bardziej o Edwardzie (taki był mój początkowy plan, aczkolwiek duży wkład w to ma niobe), chociaż tak naprawdę nie do końca precyzuje jego osobowość. Mam nadzieję, że wybaczycie mi parę nieco brutalnych scen, więc ostrzegam lojalnie, że jeden z fragmentów nie jest raczej odpowiedni dla dzieci... Ale chyba nie jest to jakaś zarzynanka, tak myślę. Tak czy inaczej - rozdział dedykuję niobe, ponieważ dała mi odpowiednie nakierowanie, ale także całej reszcie czytelników, ponieważ dodają mi skrzydeł (świadczy o tym chociażby fakt, że ten rozdział znów ma prawie 8 stron). I baaaardzo ładnie proszę o więcej :)
Beta: Cornelie, dziękuję bardzo ślimaczku :*
Z uściskami - Suszak.


    Rozdział V

    Listopad 1918

Edwardzie,
Wciąż mam koszmary. Noc w noc to samo.
Tak bardzo za Tobą tęsknię. Czasami pocieszam się, że jesteś tam, na górze i patrzysz na mnie, i się uśmiechasz do mnie, ale to nie jest skuteczne. Ciągle widzę Twoją biedną, schorowaną twarz, zerkającą na mnie z obłędem w oczach. Wciąż przypominam sobie agoniczne jęki, które po cichutku wydobywały się spomiędzy Twoich warg… Kropelki potu błyszczą na Twojej twarzy, na przekrwionych białkach widnieje pajęczynka pękniętych żyłek, dłonie drżą, poranione wargi otwierają się i zamykają.
I wciąż widzę moją matkę. Wszędzie.
Kocham Cię –
Chloe.


    Kwiecień 1918

Następnego ranka Stephen obudził się zaspany i zmęczony. Podniósłszy głowę, czuł odgnieciony na piersi kant stołu, a plecy bolały go od kilkugodzinnego pochylania się. Ze snu wyrwały go wczesne promienie kwietniowego słońca oraz cichy śpiew ptaków, tak inny i dziwny z dala od domowego zacisza. Światło rzucało długie cienie na kubki z brzegami brudnymi od zaschniętego kakao. Słodki zapach ulotnił się razem z całą cudowną atmosferą, która otaczała nastolatków poprzedniego wieczoru.
Zmrużone oczy przeniósł na śpiącą obok dziewczynę. Jaskrawe promienie tańczyły w jej ciemnych włosach, eksponując w poszczególnych kosmykach różne odcienie czarnego, a pojedyncze włoski pod światło mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Głowę ułożyła na zgiętych w łokciach ramionach, które wyciągnęła przed siebie. Twarz odwróciła w jego stronę tak, że mógł podziwiać śpiącą piękność w całej okazałości. Zamknięte oczy nie drgnęły nawet przez chwilę, przez rozchylone usta powietrze wlatywało i wylatywało z cichym świstem przypominającym śpiew za oknem. Po policzku ciekła strużka śliny, nad górną wargą widać było wąsiki od kakao. Uśmiechnął się do siebie i pokręcił głową, po czym wstał z zamiarem wyjścia, starając się nie wydać żadnego dźwięku. Wziął jeden z kubków, opłukał w wodzie i postawił na suszarce, ponieważ przypomniał sobie, że w każdej chwili może przyjść pan Harris i mocno zdziwić się na widok dwóch naczyń zamiast jednego. Co prawda zapewniała go, że ojciec na pewno nie ruszy się z łóżka przed dwunastą, ale mimo to… Strzeżonego Pan Bóg strzeże. Dosyć mam awantur rodzinnych jak na jedną dobę – przebiegło mu przez myśl.
Zakręciwszy kurek, rzucił ostatnie spojrzenie na dziewczynę i sięgnął po plecak. Zarzucił go na prawe ramię i wyszedł.
Przypomniał sobie wszystko, co wydarzyło się zaledwie parę godzin wcześniej, a na jego wargach rozlał się szeroki uśmiech. Przyszedł do prawie nieznanej dziewczyny późno w nocy z absurdalnie nieodpowiednią prośbą, a ona po prostu się zgodziła. Zastanawiało go, jak dobrym i naiwnym człowiekiem musiała być, by bez mrugnięcia okiem wpuścić obcego do mieszkania i zasnąć obok. Pomyślał, że sam siebie by na jej miejscu nie wpuścił, ale jak widać niektóre osoby są po prostu lepsze od niego. To przecież nie takie trudne.
Gdy odszedł kilkadziesiąt metrów od jej domu, zmartwił się: nie miał gdzie się podziać. Nie miał zamiaru nawet zahaczać o dom Edwarda – jego matka była przyjaciółką rodziny i na pewno natychmiast poinformowałaby Helenę – a jeśli chodzi o Josepha… Cóż, wolałby przez pół dnia uciekać przed snajperem z karabinem maszynowym niż pozwolić na jakąkolwiek konfrontację z Albertem Hingersteinem.
Pozostało mu jedno wyjście.

Po tej nocy Edward obudził się zaniepokojony. Miał przedziwny sen, którego nie potrafił sprecyzować – z początku był tylko plątaniną obrazów, plam, dźwięków i barw. Jak tylko otworzył oczy, zamknął je z powrotem, by w spokoju przypomnieć chronologię wydarzeń.
Pierwsze, co pamięta, to dźwięki strzałów z karabinu. Ktoś biegł i krzyczał. Kobieta. Znał skądś ten głos… To była jego matka. Biegła z potarganymi włosami, zakrwawionymi skroniami, ramionami i wnętrzami ud prześwitującymi przez postrzępioną suknię. Była bosa, z podpuchniętym prawym okiem, podartym ubraniem na piersiach, brzuchu i przy brzegach. Po policzkach ściekały ciurkiem łzy, usta wykrzywiała w paskudnym grymasie przerażenia. Biegła jego kierunku, krzycząc ile sił.
– Mamo! Mamo, tu jestem!!! – zawołał, machając rękoma. Zauważyła go i przyspieszyła. Ruszył w tamtą stronę, a gdy ją dopadł, złapał za ramiona i zapytał: – Co ci się stało?!
– Musimy uciekać… musimy uciekać – powtarzała jak w agonii.
– Przed kim?!
Ale ona biegła dalej, nie oglądając się za siebie.
– Mamo! – wrzasnął, podążając za nią. Po chwili usłyszał kolejne strzały z karabinu i poczuł świst powietrza koło ucha. Przyspieszył i zrównał się z matką. – Co ci się stało?! Ktoś cię skrzywdził?!
Załkała i spuściła głowę, nie zwalniając.
– Mamo, co ci zrobili?!
Pokręciła głową i biegła dalej. Ignorowała wszelkie pytania i prośby, a świst kul nabierał na częstotliwości. W końcu matka potknęła się… Zahamował i pochylił się, po czym zauważył, że leży cała we krwi… Z piersi i ust obficie krwawiła … Czyjeś kroki… Łzy cieknące po policzkach… Jego głos, jakby z oddali: „Mamo! Mamo! Kto cię skrzywdził?!”… Czyjś wrzask: „Zarżnij sukę, poderżnij gardło, wypruj flaki!”… A potem podniósł głowę i ujrzał swego ojca stojącego parę metrów dalej i celującego karabinem w jego pierś. Zamarł, chciał krzyknąć, ale nie mógł, chciał się zerwać, ale nie mógł, ojciec pociągnął za spust i pozostała już tylko ciemność. Wszechogarniająca pustka.
Kiedy znów się ocknął, leżał w tym samym miejscu, ale sytuacja nieco się zmieniła. Podniósł głowę i zauważył, że ma na sobie mundur wojskowy, a obok leży karabin, taki, jaki dostają żołnierze we Francji, Anglii i Rosji. Wokoło panowała idealna cisza, przerywana jedynie hukami bomb i strzałów z oddali oraz dźwiękiem szybowców lecących na idealnie czystym niebie.
– Masen, jesteś cały?
Odwrócił głowę i zobaczył żołnierza zmierzającego w jego kierunku. Mimo wszelkich prób i starań, nie mógł przypomnieć sobie jego twarzy, tak jak często zdarza się w snach. On jej po prostu nie miał.
– Tak, tak mi się zdaje – odparł, podnosząc się. Mężczyzna miał taki sam mundur i karabin, jak on, a na nieistniejącej twarzy nie widniało żadne uczucie. Nic także nie pobrzmiewało w tym głosie oprócz obojętności.
– To dobrze. Idziemy w tamtym kierunku. – Wskazał palcem na ścieżkę przed nimi.
– A gdzie dokładnie zmierzamy? – zagadnął.
– TAM – warknął dobitnie. – Nie zadawaj pytań. Nie od tego tu jesteś.
Kiwnął głową i ruszył w drogę. Po kilkunastu minutach milczenia ujrzeli jakieś obozowisko.
– To jest cel naszej podróży, tak?
– Tak.
Kiedy dotarli na miejsce, wszędzie panowała pustka. W namiotach nikogo nie było, nikt nie pałętał się po okolicy, słyszał jedynie huk bomb i strzały.
– Gdzie są wszyscy? – zapytał.
– Zginęli – odparł beznamiętnie jego towarzysz.
– WSZYSCY?
– Tak – odpowiedział spokojnie.
– To co my tu robimy?! – zaniepokoił się.
– Musimy zarżnąć sukę – poinformował bez cienia emocji.
Edward poczuł ciarki na plecach.
– Jaką sukę?
– Tę. – Na twarzy wojskowego pojawił się szeroki, obleśny uśmiech – mimo że nie miał ust. Odsłonił materiał w drzwiach jednego z namiotów i wskazał brudnym palcem na postać stojącą pod ścianą na drugim końcu. Edward zmrużył oczy, ponieważ nie potrafił dostrzec szczegółów.
– Kto to jest?
– Szwabska maciora. Chodź, zobaczysz.
Żołnierz zaprowadził go w głąb, a chłopak powoli zaczął poznawać burzę ognistych loków… blade, zapłakane policzki… drobną sylwetkę… Była aniołem, prawdziwym aniołem, o którym opowiadała mu mama, takim, który prowadzi nieochrzczone umarłe dzieci do Nieba, a potem się nimi opiekuje.
– Mój Boże – wyszeptał, robiąc krok do tyłu. Dziewczynka była związana i zakneblowana, a na jej ciele widniały zadrapania i siniaki. – Mój Boże, przecież to dziecko!
– Masz ochotę postrzelać do celu? – zagadnął wesoło mężczyzna.
– Boże, ty barbarzyńco!
– To wojna, lalusiu! – ryknął niespodziewanie głośno tamten. – PIEPRZONA WOJNA, A NIE ZABAWA W BERKA! A ona to nie żadne dziecko! To nie człowiek! Walczysz dla Ententy, niszczysz swoich przeciwników! Ta – kopnął dziewczynkę – suka – znów to zrobił – jest – i ponownie – twoim – jeszcze jeden kopniak – wrogiem! Zarżnij ją!
Edward robił kolejne kroki do tyłu, drżąc na całym ciele. W końcu odwrócił się na pięcie i wybiegł, po czym usłyszał za sobą serię strzałów, krzyk maleńkiej i mrożący krew w żyłach śmiech szaleńca. Nagle uświadomił sobie, że to jego śmiech, jego palce pociągnęły za spust, to on jest tym zboczeńcem, barbarzyńcą, to on pragnie wojny, pragnie walczyć, to on chce zarżnąć szwabów… Kiedy zerwał się z miejsca, ujrzał brunatną krew spływającą po bladym czole. Wszystkie członki oraz płomienne włosy porozrzucane były wokoło, przywodząc na myśl porzuconą marionetkę.
I – nie wiedzieć czemu – w uszach zabrzmiał mu głos Stephena mówiący: „Życie to k u r w a, przyjacielu. Nie ma co być dla niej delikatnym; jest po to, by ją pierdolić, inaczej ona będzie pierdolić ciebie”. Nigdy wcześniej takie słowa nie padły z ust przyjaciela, ale wydawały mu się bardzo znajome, niczym Deja Vu, które dopiero nastąpi.
Przypomniawszy sobie wszystko, otworzył oczy i tępo spojrzał w sufit. Czuł przerażenie ogarniające ciało. Wizje zastrzelonej dziewczynki, zakrwawionej matki i mrożący krew w żyłach, wyprany z emocji głos Stephena… To wszystko sprawiało, że zebrało mu się na mdłości. Ukrył twarz w dłoniach, próbując się uspokoić, po czym wstał z łóżka i ruszył w stronę łazienki. Starał się nie myśleć o niczym, by nie poczuć się jeszcze gorzej. Drzwi do toalety były uchylone. Złapał za klamkę i pociągnął ją do siebie, a w środku ujrzał matkę przy lustrze z puderniczką w ręku. Zamarła z gąbeczką na prawym oku.
– Och, kochanie, wstałeś – zauważyła sennie, odwracając wzrok i chowając puderniczkę. Zmarszczył brwi.
– Malujesz się? – Zrobił kilka kroków w jej kierunku. Odwróciła się, jak stanął parę metrów bliżej.
– Przecież idziemy do kościoła – powiedziała. Edward obserwował, jak chowa puder do kosmetyczki.
– Mamo, spójrz na mnie – zażądał. Zignorowała prośbę.
– Ubierz się ładnie, wychodzimy o dziesiątej.
– Odwróć się.
– Podwiezie nas pan Wilson. Tata ma nadgodziny.
– Mamo!
– CO? – warknęła Elizabeth, odwracając się. Na prawym oku miała grubą warstwę pudru, spod którego wystawał fioletowy, świeży siniak. Edward zamarł, wpatrując się w twarz matki.
– Kto cię skrzywdził? – zapytał. Wydawało mu się, że jego głos dobiega jakby z oddali. Mdłości dawno mu przeszły.
– O czym ty mówisz? – Kobieta zmarszczyła brwi.
– O twoim siniaku.
– Och, to… - Zaśmiała się i machnęła ręką. – Uderzyłam się o kant szafki. Mało bym oka nie straciła. Ubieraj się szybko, bo się nie wyrobimy.
– Mamo, kto ci to zrobił?! – naciskał, czując dziwne ukłucie w sercu. („Zarżnij sukę, poderżnij gardło, wypruj flaki!”).
– Nikt – zdziwiła się. – Przecież mówiłam ci, że się uderzyłam – powiedziała pewnie.
– To ojciec?
Spojrzała na niego z dezaprobatą.
– No wiesz co, rozumiem, że możesz być podejrzliwy, ale o twoim ojcu można powiedzieć wszystko, tylko nie to! – skarciła go. Wiedział, że kłamała. Nie drążył tematu. Chciał po prostu, by wyszła, zostawiła go w spokoju i przestała powstrzymywać się przed płaczem, bo przecież nie pozwoli sobie na łzy w jego towarzystwie. Jak tylko zamknie drzwi łazienki, zaszlocha, przekonana, że syn nic nie słyszy. Potem usiądzie w kuchni na krześle albo w sypialni na łóżku i będzie wypłakiwać oczy, po czym stwierdzi, że wszystko jest w porządku. Nie odpowiedział na jej uwagę, tylko obserwował ją bacznie. W końcu i ona spojrzała na niego z zainteresowaniem. – Co ci się dzisiaj śniło?
– Nie pamiętam – skłamał bez mrugnięcia okiem. – A co?
– Mówiłeś przez sen.
– Mówiłem? – Poczuł, jak serce przyspiesza. – A co konkretnie?
Spoglądała na niego uważnie, jakby przenikając go wzrokiem. Wytrzymał.
– Nic zrozumiałego – wymamrotała. – Jesteś pewien, że nie pamiętasz?
To znaczyło: Jesteś pewien, że nie chcesz mi powiedzieć, skoro i tak słyszałam?
– Tak.
Wyszła, czochrając rudą czuprynę. Gdy trzasnęła drzwiami, usłyszał jej cichy, urywany szloch.
To był pierwszy raz, kiedy skłamali sobie bez mrugnięcia okiem. Od tego dnia nić porozumienia między matką i synem stawała się coraz słabsza.

– Ojciec nie zamierza iść do kościoła? – zapytał, gdy wysiedli z samochodu pana Wilsona.
– Nie.
Słyszał w głosie matki cień pogardy. Wiedział, że to mimowolne. Pochodziła ze wsi; tam takie zachowanie to coś całkowicie niewyobrażalnego. Zaproponował jej swój łokieć, a ona ujęła go z gracją. Idąc w stronę głównego wejścia, uśmiechali się i kiwali głową do każdego napotkanego znajomego.
– Nie myślałeś może o tym, by spotkać się z tą Chloe?
Edward przewrócił oczami. Wiedział, że matka go o to zapyta, nie sądził jednak, że nastąpi to tak późno. Zawsze to robiła, kiedy dowiadywała się, że poznał jakąkolwiek dziewczynę. Nie miał jej tego za złe; sam nigdy nie sprawił kobiecie tej przyjemności i nie przyprowadził nikogo, kogo mogłaby obejrzeć z każdej strony, wstawić w miejsce przyszłej synowej lub skrzyżować z synkiem i wyobrazić buzie wnuków.
Ale przecież nie będzie się zmuszał. Nie będzie udawał zainteresowania, zauroczenia, pożądania i miłości. Zauważyłaby. Bolałby ją każdy sztuczny gest, każde fałszywe spojrzenie. W końcu zawołałaby go do siebie do sypialni, położyła dłonie na ramionach i zapytała, dlaczego ją oszukuje, a jeśli byłby bardzo przekonywujący w swojej grze, to pytanie brzmiałoby, dlaczego oszukuje siebie. Skłamałby, bo cóż miałby zrobić. Ona uwierzyłaby w deklarację bez wahania. Edward postanowiłby dziewczynę jak najszybciej zostawić, wymyślając powód, by nie musieć ranić matki swoim zakłamaniem. Elizabeth doszłaby do wniosku, że to jej wina, to ona wzbudziła w nim wątpliwości i będzie czuła się jeszcze gorzej. Chłopak nie znajdzie sobie nikogo innego, ale to nie byłby żaden problem – przez ten czas zdąży pójść do wojska na upragnioną, wyczekiwaną wojnę („To wojna, lalusiu! PIEPRZONA WOJNA, A NIE ZABAWA W BERKA!”). Wróciłby jako mężczyzna z doświadczeniem, mądrością, wewnętrznym spokojem i melancholią, po czym zakochałby się w pierwszej kobiecie, która zwróci na niego uwagę, wiedział o tym. Wraz z doświadczeniem przyjdzie i spokojna, prosta miłość. Musi po prostu do niej dojrzeć. Pani ta będzie spragniona czułości i zainteresowania, co jej z pewnością zapewni; zaopiekuje się nią jako dobry mąż i przyjaciel. Żadnych romantycznych uniesień ani namiętnych uczuć, po prostu czysta, nieskalana grzechem miłość. Wspólna egzystencja, życie w zgodzie, przyjemna starość. Mama będzie szczęśliwa.
Ale musi jeszcze zaczekać. Musi być cierpliwa. Musi zaakceptować jego wybór, bez nagabywania pozwolić mu zadecydować samodzielnie, czy nadszedł już czas. Nie chce postąpić pochopnie, usłuchać serca, które przecież mieści w sobie jedynie puste pożądanie, niekiedy nawet zboczenie. Należy kochać umysłem. Duszą. Nie ciałem. Nie będzie taki, jak wszyscy znani mu chłopcy i mężczyźni, nie będzie traktował kobiet jak rzeczy.
A może to wcale nie rozwiązanie? Może popada ze skrajności w skrajność? Nie tego by chciał. Jedyne, czego pragnie, to przeżyć spokojne życie, w zgodzie z samym sobą, ale czego on chciał w głębi duszy? Przypomniał sobie przyjaciela mamy, pana Bergsona. Chodził w eleganckich smokingach i gustownym cylindrze na głowie, który uchylał przed każdą damą, z którą miał kontakt. Poruszał się zgrabnie, całował panie po rękach, prawił komplementy, flirtował, wysyłał róże samotnym kobietom, pisał listy miłosne starym pannom, bronił młode dziewczyny przed zboczeńcami, pilnował, by wszystkie białogłowy w jego otoczeniu nie czuły się samotne i niechciane. I nigdy się nie ożenił.
Ale to kolejna skrajność. Taki przesadzony altruizm może i jest godny podziwu, ale nic więcej. Nie może być sensem życia, bo życie ma wiele smaków i barw. Trzeba dawać i brać, nie tylko brać, nie tylko dawać, nie egzystować w zgodzie z drugą osobą, trzeba żyć, oddychać pełną piersią, czuć bicie serca w umyśle i zachować rozsądne rady w sercu. Należy kochać całym sobą, bo właśnie miłość jest warta tego, by zadedykować jej całego siebie, to dla niej należy budzić się rano i kłaść spać wieczorem. Trzeba kochać ciałem, umysłem i sercem jednocześnie. Smakować swojej drugiej połówki, a jeśli się jej jeszcze nie znalazło, to trzeba szukać, nadgryzać skórki, by sprawdzić, czy to odpowiedni smak. Noce są po to, by je czasami zarwać w miłosnych uniesieniach, a dnie, by żyć pełną piersią pod każdym względem, by się rozwijać, by móc kochać siebie, kochać innych, kochać świat i życie.
To bardzo poetyckie, Edwardzie – powiedział sobie – ale teraz, Romeo, wprowadź to w czyn.
Westchnął głęboko, prawie zapomniawszy o towarzystwie matki oraz jej pytaniu.
– Kochanie, zadałam ci pytanie – przypomniała mu spokojnie. Wyrwał się z zamyślenia i zmarszczył brwi.
– Och, no tak – wymamrotał. – O Chloe.
– Tak, dokładnie. Może byś się z nią zobaczył dzisiaj? Taka sympatyczna się wydaje.
– Mamo… - jęknął. – Nie rozmawiajmy o tym teraz.
– Nie, właśnie teraz, Edwardzie. Widziałeś, jak na ciebie patrzyła?
– Nie wiem, o czym mówisz – uciął. Znajdowali się kilkanaście metrów od wejścia do kościoła, ale wydało mu się to w tamtej chwili niewyobrażalnie daleko. Chciałby już znaleźć się w środku, by matka nie mogła odezwać się słowem na ten temat.
– Och, kochanie – powiedziała czule Elizabeth, wzdychając. – Co ci w niej nie odpowiada? Jest taka ładna, niezarozumiała…
– Mamo, jak będę czuł, że to TO, wtedy zaufaj mi, będziesz pierwszą osobą, która się o tym dowie.
– Wiem – wymamrotała, spoglądając na niego z niepokojem. – No dobrze, Edwardzie, jesteś już dużym chłopcem, chyba pora… - Zawahała się. Znajdowali się zaledwie dwa-trzy metry od drzwi głównych. Zatrzymała się i jego, odwróciła do siebie przodem i położyła dłonie na ramionach. Przewrócił oczami. – Cóż, na tę rozmowę chyba wypadałoby zejść z ziemi świętej – uznała, ciągnąc go pod jakieś drzewo.
– Mamo, spóźnimy się na mszę – jęknął.
– Trudno, jeśli zejdzie nam dłużej, to pójdziemy potem. Albo w ogóle. Trudno.
Edward zmarszczył brwi. Jej zachowanie wydało mu się co najmniej dziwne. Zanim zdążył głębiej się nad tym zastanowić, zatrzymała się, rozejrzała i spojrzała mu w oczy. Musiała nieco zadzierać głowę w górę, by tego dokonać.
– Tak, mamo? – mruknął ze zniecierpliwieniem i zdenerwowaniem.
– Ostatnio jakiś taki nerwowy jesteś – westchnęła czule, gładząc go po policzku.
– Przepraszam.
Uśmiechnęła się ciepło i odetchnęła.
– Co chcesz mi powiedzieć? – zapytał.
– Nie, to nie ja będę odpowiadać. Mam do ciebie pytanie.
– Słucham.
Zrobiła dziwną minę, tak jakby wciąż się wahała, jakby bała się usłyszeć odpowiedzi. Czekał cierpliwie, chociaż czuł, że on także nie chce znać pytania.
– Wiesz, że cię kocham prawda? – Kiwnął głową. – Kocham nad życie. – Spauzowała, dobierając odpowiednie słowa. – Będę cię kochać choćby nie wiem co. Do końca świata. Wiesz o tym, prawda? – Ponownie pokiwał. – Bez względu na to, jaki jesteś.
Zaniepokoił się. Czuł, że to, co chciała poruszyć matka, było poważne i na pewno mu się nie spodoba.
– Mamo, po prostu zapytaj.
Pokiwała głową w milczeniu, przygryzając wargę.
A może jednak nie pytać? Czy na pewno chcę znać odpowiedź? Czy warto?
Edward wytrzeszczył oczy. Słyszał to. Słyszał jej głos, mimo że nie poruszała ustami.
– Co mówiłaś?
– Edwardzie, muszę cię o coś…
Nie, nie zapytam. To bez sensu. Zauważyłabym wcześniej.
Serce chłopaka przyspieszyło. Był pewien, że jej głos zabrzmiał mu w głowie, ale matczyne wargi nawet nie drgnęły. Nie miał pojęcia, co o tym sądzić, wyczekiwał tylko, jak ponownie usłyszy coś dziwnego. Ale jedyne, co dobiegło jego uszu, to dzwon kościelny wybijający połowę godziny oraz kroki ludzi spieszących na mszę. Organy zaczęły grać. Delikatny wiatr świszczał mu w uszach, śpiewały ptaki, co jakiś czas przejeżdżał samochód lub chłopiec na rowerze rozdający gazety albo mleko.
– Edwardzie, czy ty… Powiedz mi, co podoba ci się w dziewczętach? – zapytała powoli i niepewnie.
– Słucham?
– Powiedz mi, co cię pociąga.
Milczał, powoli rozumiejąc. Zapomniał o dziwnym wydarzeniu sprzed zaledwie kilkunastu sekund. Za bardzo zszokowało go to, co wywnioskował.
– Mamo, chcesz mnie zapytać… czy jestem… - urwał, niedowierzając. Elizabeth westchnęła, ujęła jego twarz w dłonie i zrobiła przepraszającą minę.
– Kochanie…
– Czy jestem… Chcesz wiedzieć, czy interesuję się chłopcami, tak?
Powoli, jakby w zwolnionym tempie, pokiwała głową, przygryzając wargę. Poczuł się, jakby ktoś zdzielił go obuchem w twarz. Jego własna matka podejrzewała go o coś takiego…
– Nie – uciął, wciąż zszokowany. Spojrzał w dal.
– To dobrze – wyszeptała, zabierając ręce, jakby poczuwszy chłód, który bił z jego spojrzenia. – To dobrze, kochanie, nie bądź na mnie zły, musiałam… Po prostu ty nigdy nie zachowywałeś się… Nigdy nie dałeś żadnej oznaki… Zrozum…
– Chodź, jeszcze zdążymy na mszę – zauważył chłodno, proponując jej ramię. Ujęła je, ale miał wrażenie, że była nieco przestraszona. Dotykała go jedynie czubkami palców. Przeszli parę metrów w grobowej ciszy i napiętej atmosferze, aż dotarł do niego absurd sytuacji. Zaśmiał się i pokręcił głową, przysuwając matkę do siebie, a ona także zachichotała, wtulając się w jego przedramię.

Po skończonej mszy, kiedy wyszli na ulicę, matka poinformowała go, że do przyjazdu pana Wilsona mają jeszcze co najmniej dwadzieścia minut, więc zamierza iść do krawcowej i tak też zrobiła. Postanowił, że przez ten czas przejdzie się po parku, ruszył więc w kierunku North Park, wkładając ręce do kieszeni i wdychając przez nozdrza rozkoszny zapach świeżego pieczywa. Spacerował wzdłuż jednej z ulic, gdy zauważył chłopca rozdającego Puls Chicago.
– Proszę – powiedział beznamiętnie mały, wyciągając do niego rękę z gazetą. Edward wziął ją, przebiegł wzrokiem okładkę. Nowy rodzaj grypy – niegroźny tylko z pozoru?! Są już pierwsze ofiary!, krzyczał nagłówek. Złożył gazetę i włożył ją za pazuchę, wzdychając. Zrobił zaledwie cztery kroki, kiedy ujrzał znajomą twarz. Stephen Stanley stał oparty o mur, z jedną nogą zgiętą w kolanie i podpartą o ścianę, lekko przekrzywioną czapką, zmartwioną miną i gazetą w ręku. Studiował dokładnie okładkę, pod pachą ściskając zawinięty w papier bochenek chleba.
– Steve! – zawołał rudzielec, przyspieszając kroku. Chłopak podniósł wzrok i zrobił minę, jakby został przyłapany na gorącym uczynku, po czym omiótł wzrokiem otoczenie Edwarda. – Co tutaj robisz?
– Hej, bracie. – Stephen zdawał się być nieco nieufny. – Jesteś z matką?
– Jest u krawcowej – odpowiedział. – A dlaczego pytasz?
– Nie mów jej, że mnie spotkałeś – poprosił młodzieniec, unikając jego spojrzenia.
– Dlaczego?
– Mógłbym mieć kłopoty.
– A co, twoja mama zabroniła ci się ruszać z domu?
Blondyn parsknął śmiechem, jednakże nie było w tym ani grama wesołości.
– Nie, nie o to chodzi. – Zawahał się. Edward spojrzał na niego pytająco.
– Przyjacielowi nie powiesz?
– A przyjaciel powie komukolwiek? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
– A zrobiłem kiedykolwiek coś takiego?
– Fakt. – Stephen pokiwał głową w zamyśleniu, niewidzącym wzrokiem wodząc po drobnym druczku z Pulsu. – Wyprowadziłem się z domu. Właściwie uciekłem. Miałem problemy z ojcem, więc wściekłem się, spakowałem i zwiałem – wydusił z siebie. Rudzielec wytrzeszczył oczy.
– Uciekłeś? – zdziwił się. – A matka?
– Nie zatrzymywała mnie, i dobrze. Oszczędziła sobie szarpaniny. – Przyglądał się twarzy kolegi z uwagą, bacząc na niechcianą reakcję. – Nie mów nikomu, a już na pewno swojej matce. Ona powie memu ojcu, a ten mnie znajdzie i…
Urwał, kręcąc głową. Milczeli przez chwilę, nie patrząc sobie w oczy, zatopieni we własnych myślach. Uciekł – pomyślał Edward. Spakował manatki i uciekł. Jest odważny. Przypomniało mu się, kiedy byli we trójkę małymi dziećmi i założyli się, który przeskoczy przez olbrzymią kałużę bez dotykania tafli wody. On sam odmówił uczestnictwa, Joseph zgodził się, a potem zrezygnował („Dziadek by mnie zabił”), jedynie Stephen rozbiegł się i skoczył, lądując na środku, w błocie po kostki. Z białej koszuli i brązowych spodni zrobił się brunatny komplecik. Następnego dnia Steve dziwnie chodził, szeroko stawiając stopy, oraz nie siadał zbyt często, ale wszyscy trzej wiedzieli, że zwyciężył. Teraz też wiedział – tylko on jeden miałby w sobie tyle odwagi, głupoty, bezmyślności i honoru, by samemu decydować o swoich losach i być niezależnym.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– U kumpla.
– Którego?
– Nie znasz.
Edward zmarszczył brwi. Odpowiedź blondyna była co najmniej dziwna, ponieważ jako jego przyjaciel wiedział o istnieniu wszystkich kumpli Steve’a, a jeżeli było inaczej, to albo ów przyjaciel nie istniał, albo był podejrzanym typem. Nie wiedział, która z opcji byłaby gorsza.
– A jak stoisz z pieniędzmi?
– Jest dobrze, mam oszczędności. Pracy też szukam.
– Rozumiem. Wiesz, dzisiaj matka zapytała mnie, czy nie jestem, no wiesz… inny – zaśmiał się Edward, rozluźniając atmosferę. Stephen wytrzeszczył oczy, roześmiał się, po czym nagle spoważniał. Zrobił minę niczym profesor obserwujący ciekawe zjawisko naukowe, teatralnym gestem pocierał palcem wskazującym i kciukiem brodę. Zmrużył oczy i zamruczał.
– Wiesz, Edwardzie, to interesująca teoria, takiej jeszcze nie brałem pod uwagę… Ale brzmi na całkiem prawdopodobną – powiedział niskim tonem filozofa. Rudzielec zaśmiał się i dał mu kuksańca. Milczeli przez chwilę.
– Steve, wiesz może, gdzie mieszka ta Chloe?
– A dlaczego pytasz? – zagadnął chytrze Stephen.
– Zostawiła coś u mnie.
– Łgarz. Myślisz, że się nie domyślę? Przecież wiem, że chcesz udowodnić matce swoją… normalność – zarechotał, ale Edward odniósł wrażenie, że żart był tylko przykrywką. Coś ukrywał, tylko co?
– No to wiesz, gdzie mieszka, czy nie? Tam za skałami, tak?
Stephen kiwną w milczeniu głową.
– Jakby co, to gdzie cię szukać, przyjacielu? – zapytał chłopak, zerkając na zegarek. Powinien był już wracać.
– Tu lub tam – uciął Steve.
Pożegnali się i Edward odszedł, nie oglądając się za siebie. To był ostatni raz, kiedy widział swojego przyjaciela jeszcze w takiej wersji, jaką poznał w dzieciństwie. Potem było tylko gorzej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Śro 14:20, 24 Mar 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 21:39, 23 Mar 2010 Powrót do góry

Susan spogląda na Suhaka i oznajmia wypranym z emocji głosem:
- Nie będzie kiślowania z mojej strony. Nie tym razem.
Suhak wybałusza oczy ze zdziwienia i pyta:
- Co zwaliłam?
- Nic nie zwaliłaś. Po prostu ostatnio każdy narzeka na mój kisiel. Napiszę zwykły komentarz, bez emocji i rozdrabniania. A kiślować będę w samotności.
Oczy Suhaka stają się wielkie jak latające spodki. Mówi z niedowierzaniem:
- Nie rób mi tego.
Susan patrzy na maślane oczka Suhaka i mięknie jej serce, lecz nie daje tego po sobie poznać.
- Zobaczymy - odpowiada, tłumiąc chichot.
- SUSAN!
- Suszku?
Po kilku groźbach ze strony Suhaka, Susan zmuszona jest do zrezygnowania z planu postraszenia autorki Pandemii i orzeka:
- No dobra, będzie kisiel.


Pamiętasz, Suhaku? Laughing Pamiętaj, sama tego chciałaś. To są Twoje słowa!

Początek jak zwykle chwycił mnie za serce. Słowa Chloe są takie szczere, przejmujące i dużo mówiące o tym, co działo się kilka miesięcy później. Umierający Edward. Chloe była przy nim, widziała jak choruje. Kurcze, to musiało być przerażające i strasznie przykre. Patrzeć jak ukochana osoba umiera i nie móc nic z tym zrobić, to jedno z najgorszych uczuć, jakie może spotkać człowieka. I ta wzmianka o tym, że dziewczyna nadal widzi matkę.

I znów wracamy to wcześniejszych wydarzeń. Przez Ciebie mam ochotę na kakao. Mam przed oczami ten kubek z osadem, czuję unoszący się po pokoju zapach i zaraz mnie chyba szlag trafi, jak nie wypiję kakao. Jest problem, bo nie mam go w domu Crying or Very sad Zadowolę się cappuccino.
Kurcze, czytając o Stephenie i Chloe w kuchni, zrobiło mi się ciepło na sercu. Ten obrazek, malujący mi się przed oczami wydawał się z jednej strony sielski i spokojny, lecz wydaje mi się, że wciąż wisi nad wszystkimi coś niepokojącego. Nawet gdy wyobrażam sobie dziewczynę z kakaowymi wąsami i śliną, ściekającą po policzku, to czuję swego rodzaju niepokój. Pewnie to sprawka tego początku o nieżywym Edwardzie...
Jestem ciekawa co wymyślił Steve i gdzie pójdzie.

Cieszę się, że dziś zaserwowałaś nam Edwarda. Dzięki temu mogłam wyrobić sobie na jego temat porządniejsze zdanie. Jego sen był okropny, przerażający. Najpierw to z matką i ojcem, potem on w mundurze i ta dziewczynka. Znajoma dziewczynka. Jej śmierć. To było straszne. Wojna. Wiem, że mocno interesujesz się historią i przeżywasz to, co się działo podczas wojen, powstań. Widzę to również w tym fragmencie. Opisałaś wszystko realistycznie. Okrutne zachowanie ludzi podczas działań wojennych. Okrutne, ale prawdziwe.
A potem jak Edward zobaczył matkę, malującą się w łazience. I ten siniak. Skojarzenie ze snem i ojcem. Kurcze, to straszne. Biedna kobieta. Biedny Edward. Cała ta sytuacja, to że kobieta nie chce się do niczego przyznać, że wypiera się tego wszystkiego... Przykre to.
Podobały mi się przemyślenia Edwarda odnośnie miłości, przyszłej wybranki, reakcjach matki itp. Ładnie to wszystko ujęłaś. Znów pokazałaś, że Edward nie jest typowym nastolatkiem, różni się od nich. Jest dojrzały, wrażliwy, ale też trochę zagubiony.
Strasznie spodobał mi się ten fragment:

Cytat:
Należy kochać całym sobą, bo właśnie miłość jest warta tego, by zadedykować jej całego siebie, to dla niej należy budzić się rano i kłaść spać wieczorem. Trzeba kochać ciałem, umysłem i sercem jednocześnie. Smakować swojej drugiej połówki, a jeśli się jej jeszcze nie znalazło, to trzeba szukać, nadgryzać skórki, by sprawdzić, czy to odpowiedni smak. Noce są po to, by je czasami zarwać w miłosnych uniesieniach, a dnie, by żyć pełną piersią pod każdym względem, by się rozwijać, by móc kochać siebie, kochać innych, kochać świat i życie.


Przepięknie to wszystko opisałaś. Ujęłaś to doskonale. Poetycko, ale realnie. Podoba mi się, Suhaku :*

Mama Edwarda po prostu mnie rozwaliła Laughing Idą sobie spokojnie do kościoła, a ta ciągnie go na bok i próbuje go spytać o to, czy jest gejem Laughing Co za kobieta! Edward gejem! Dlatego, że nie ma dziewczyny i nawet za bardzo jej nie szuka. No pięknie!

Potem Edward spotkał Steve'ego. Był tajemniczy, nie chciał powiedzieć, gdzie się zatrzymał i co teraz zrobi. Zaintrygowało mnie to i to bardzo. Mam nadzieję, że w kolejnym rozdziale wyjaśnisz nam tą sprawę...

Znalazłam coś...

Cytat:
Stephen kiwną w milczeniu głową.


Chyba kiwnął? Wink

Rozdział mi się podobał. Napisany jak zwykle bardzo dobrze, płynnie. Dużo emocji we mnie wzbudził. Cieszę się, że napisałaś więcej o Edwardzie. Współczuję mu sytuacji w domu. Problemy mamy. Przykre to... Zastanawia mnie też, czy wybierze się do Chloe i czym to zaowocuje.
No i sprawa Steve'ego. Zaciekawiłaś mnie do tego stopnia, że zacznę Cię zaraz męczyć o kolejny rozdział Wink

I był kisiel? No był? Smile :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Śro 15:08, 24 Mar 2010 Powrót do góry

Nie czytam na razie komentarzu Susan, bo pewnie napiszę to samo, ale chociaż będę wiedzieć, że niechcący Laughing Będzie tym razem skromnie.

Te wprowadzenia są zachwycające. W tych listach jest jakaś magia, ciepło rozlewające się w całym sercu.
Chloe musiała naprawdę bardzo kochać Edwarda. Ten smutek wylewający się z tych słów, opisujący chwile, gdy widziała go u schyłku życia, był taki namacalny i przygnębiający.
Chociaż wolałabym ją ze Stephenem, to mam nadzieję, że byli razem szczęśliwi przez te kilka miesięcy. Że Chloe pozostały chociaż wspomnienia.

Moment, gdy Stephen obudził się przy Chloe był bardzo słodki i poniekąd romantyczny.
A Chloe naprawdę jest bardzo naiwna i za dobra. Ja też w środku nocy nie wpuściłabym prawie nieznajomego chłopaka. Ale zdaję mi się, że ona im wszystkim od razu zaufała. Tak jak oni jej.
Stephen nie ma się gdzie podziać, naprawdę jest mi go szkoda. Nie może zwrócić się do przyjaciół, musi radzić sobie sam i z tego, co już wiemy, niezbyt dobrze się to dla niego skończy.

Myślałam, że rozdział o Edwardzie będzie nudny i trudno będzie mi się go czytać. A tu minęło mi bardzo szybko.

Ten opis snu, który nam zafundowałaś, był przerażający i taki jakiś obłąkańczy. Skojarzyło mi się ze jakąś sceną z powieści Kinga., jak np. z Mrocznej Wieży albo Desperacji. Ludzie opętani i żądni krwi.
Szczególnie ten fragment:
Cytat:
Czyjś wrzask: „Zarżnij sukę, poderżnij gardło, wypruj flaki!”… A potem podniósł głowę i ujrzał swego ojca stojącego parę metrów dalej i celującego karabinem w jego pierś. Zamarł, chciał krzyknąć, ale nie mógł, chciał się zerwać, ale nie mógł, ojciec pociągnął za spust i pozostała już tylko ciemność. Wszechogarniająca pustka.

i ten:
Cytat:
Edward robił kolejne kroki do tyłu, drżąc na całym ciele. W końcu odwrócił się na pięcie i wybiegł, po czym usłyszał za sobą serię strzałów, krzyk maleńkiej i mrożący krew w żyłach śmiech szaleńca. Nagle uświadomił sobie, że to jego śmiech, jego palce pociągnęły za spust, to on jest tym zboczeńcem, barbarzyńcą, to on pragnie wojny, pragnie walczyć, to on chce zarżnąć szwabów…

Aż mnie ciarki przechodziły, czytając to. Wylewa się z tego obłęd i szaleństwo. Doskonale obrazuje, jakie są skutki wojny i jak ona działa na człowieka.
Pokazałaś, że na wojnie nikogo się nie oszczędza. Ta mała dziewczynka jest symbolem wszystkich przypadkowych ofiar, które z wojną nie miały nic wspólnego. Jednak wojna zabiera nie tylko żołnierzy, ale także bezbronnych ludzi. Ja tak to widzę.

Edward i jego matka chcą na siłę i za wszelką cenę się nawzajem uszczęśliwiać. To nie jest zdrowa relacja pomiędzy synem a matką. Mąż bije Elizabeth, a ona ukrywa to przed Edwardem, jakby miał 9 lat. Trzyma go w kloszu, chroni za wszelką cenę. Edward też jej nie mówi o swoich koszmarach.
I mamy pierwszy przebłysk jego daru. Co go spowodowało? To, że był zdenerwowany? Czy to, że bardzo chciał wiedzieć, o co matka chce go się zapytać? Myślę, że to drugie.
Rozśmieszyło mnie to pytanie, czy Edward jest gejem Laughing I to jego oburzenie:D Ale to takie prawdziwe jest. Bo przecież jest przystojny, inteligentny, z dobrej rodziny i nie ma dziewczyny. Musi być coś z nim nie tak Wink
On jest tak bardzo ułożony, całe swoje życie już sobie zaplanował. Drażni mnie to w nim. Brak w nim jakiejś pasji, namiętności, odrobiny szaleństwa. Chce tylko świętego spokoju i grzecznej, miłej żonki. Jest taki inny od Stephena. I w sumie później to się nie zmieniło. Jako wampir nadal taki jest :P

Teraz coś, co mnie najbardziej zachwyciło:
Cytat:
Trzeba dawać i brać, nie tylko brać, nie tylko dawać, nie egzystować w zgodzie z drugą osobą, trzeba żyć, oddychać pełną piersią, czuć bicie serca w umyśle i zachować rozsądne rady w sercu. Należy kochać całym sobą, bo właśnie miłość jest warta tego, by zadedykować jej całego siebie, to dla niej należy budzić się rano i kłaść spać wieczorem. Trzeba kochać ciałem, umysłem i sercem jednocześnie. Smakować swojej drugiej połówki, a jeśli się jej jeszcze nie znalazło, to trzeba szukać, nadgryzać skórki, by sprawdzić, czy to odpowiedni smak. Noce są po to, by je czasami zarwać w miłosnych uniesieniach, a dnie, by żyć pełną piersią pod każdym względem, by się rozwijać, by móc kochać siebie, kochać innych, kochać świat i życie.

Widzę, że Susan też to przytoczyła, ale to jest takie piękne, że ja też muszę. Szczególnie ten fragment o nadgryzaniu skórki. Czułam, jakbym czytała jakiś wiersz, jakiś poemat miłosny.

Spotkanie Edwarda i Stephena było smutne, bo nawet jakby Edward chciał mu pomóc, on by tej pomocy nie przyjął. Jest na to zbyt dumny i butny. Chce sam o siebie zadbać. A ten fragment o tym, że Edward po raz ostatni widział go takiego, zaniepokoił mnie, jak wszystkie te wstawki o przyszłości. Boję się tych przyszłych rozdziałów, serio.

I coś jeszcze:
Cytat:
Biegła jego kierunku, krzycząc ile sił.

Biegła w jego kierunku Wink

Oczywiście bardzo mi się podobało i wybacz mi mój tym razem niemrawy komentarz, ale nie mam weny. Ciekawi mnie co się dzieje teraz u Josepha, jak poradzi sobie Stephen i czy Edward spotka się z Chloe.
Czeka z niecierpliwością na następny, długaśny rozdział Very Happy


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez rani dnia Śro 15:14, 24 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 21:01, 25 Mar 2010 Powrót do góry

Dziś będzie króciutko Szuszaczku, bo muszę uczyć ^^ Ale obiecałam, więc jestem. Dziękuję ogromnie za dedykację ;* Muszę powiedzieć, że ten rozdział podobał mi się o wiele bardziej niż poprzednie, choć jeszcze nie przerósł pierwszego, bo to na razie mój numer jeden ^^ Podobała mi się duża ilość Edwarda i sposób w jaki go przedstawiłaś. Dość nietypowo, przynajmniej ja to tak odebrałam. Bardzo obrazowo pokazałaś sen. Cieszę się, że mi się nie śnią takie rzeczy po nocy. Co mi się nie podobało to ta patologia, w kolejnej rodzinie! W każdej, którą nam, do tej pory, zaprezentowałaś coś jest nie tak, i teraz zapytam czemu? Czy Chicago w XX wieku było miejscem gdzie znajdowały się same patologiczne rodziny? Bo do takiego wniosku można dojść, no proszę, Cię ^^ To jest bardzo nienaturalne, tym bardziej, że nie piszesz marginesie społecznym. W każdym razie to mnie nie przekonuje, tak samo fakt, że Edward nie usłyszał kłótni rodziców, ja rozumiem, że oni mieli duży dom, no ale bez przesady. Jak już doszło do rękoczynów to nie mogła być cicha i spokojna rozmowa. Podobało mi się natomiast przejawienie daru, tam samo jak wątek z domniemanym homoseksualizmem Edwarda. Wcześniej o tym nie wspomniałam, ale przypadł mi do gustu, już od początku, motyw z listami na początku. Podoba mi się jeszcze ojciec Edwarda, a raczej jego brak, mam wrażenie, że on nie ma dużego udziału w życiu Mansena, co by w sumie świetnie uzupełniało kanon, bo nie mamy o nim nic wspomnianego w sadze ;]
Jednak się troszkę rozpisałam, więcej spostrzeżeń napiszę po kolejnej części :) Miło mi, że wzięłaś pod uwagę moje uwagi ^^ Ja jestem jak najbardziej zadowolona takim rozwojem wydarzeń ^^ I wybacz za chaos mojej wypowiedzi ^^"
Pozdrawiam
niobe


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Czw 21:37, 25 Mar 2010 Powrót do góry

niobe napisał:
Co mi się nie podobało to ta patologia, w kolejnej rodzinie! W każdej, którą nam, do tej pory, zaprezentowałaś coś jest nie tak, i teraz zapytam czemu? Czy Chicago w XX wieku było miejscem gdzie znajdowały się same patologiczne rodziny? Bo do takiego wniosku można dojść, no proszę, Cię ^^ To jest bardzo nienaturalne, tym bardziej, że nie piszesz marginesie społecznym.

niobe, na to Ci nic nie poradzę, a z drugiej strony trochę Cię nie rozumiem - to jest właśnie główny punkt tego opowiadania, a raczej tło. Chciałam w nim pokazać, jak ludzie radzą sobie w krytycznych sytuacjach i nie rozumiem, dlaczego takowe wydają Ci się nienaturalne. Pominę fakt, że nigdy nie napisałam, że ojciec Chloe był alkoholikiem oraz to, że tak naprawdę nie wiemy, co się stało Elizabeth; powiem tylko, że w moim otoczeniu jest mnóstwo mniej lub bardziej patologicznych rodzin, czasem to ojciec-alkoholik rzucający matką o ścianę, czasami rodzice wywierający potworną presję na dziecko, któremu się wyniszcza w ten sposób psychikę, czasami jest to życie bez jednego z rodziców... I to nie jest tak, że mieszkam w jakiejś strasznej dzielnicy, w normalnej, bez biedy i wysokiej przestępczości. I co, może sto lat temu było inaczej? Moim zdaniem nie, było tylko gorzej, bo mimo że kobiety były bardziej szanowane, to jednocześnie były też nieco bardziej postrzegane jako własność, tak samo jak dzieci. Wtedy nikt nie robił afery, jak się młodemu tyłek mocno przetrzepało.
Nie wiem, dlaczego wydaje Ci się to aż tak bardzo nienaturalne, mamy cztery przypadki ludzkich tragedii, każdy cierpi na swój sposób i to jest ten punkt. Nic nie poradzę na to, skoro właśnie to Ci się nie podoba, ponieważ to jest ważne w fabule, ten FF mówi o tym, jak różne charaktery radzą sobie w trudnych sytuacjach, jedni uciekają, inni się mszczą, jeszcze inni odpływają w swoją rzeczywistość, niektórzy gorzknieją, sięgają po używki, tak już jest. Zauważ, że żadne z nich nie żali się innemu, Chloe nie powiedziała Stephenowi, że ojciec leży pijany ani że jest przemęczona rolą matki, Stephen nie powiedział prawdy, dlaczego się wyprowadził, Joseph zbył Edwarda przez telefon, Edward okłamał matkę. Nigdy nie wiesz, co kryje się w drugim człowieku, bo może on być dobrym aktorem.
Tyle mam na swoje usprawiedliwienie. Jeżeli dalej nie będzie Cię to przekonywało, to nic nie poradzę, bo nasi bohaterowie popełniając kolejne błędy będą się w sobie plątać i o tym jest właśnie historia, o wszechograniającej epidemii nie tylko grypy, ale też kłamstwa, bólu, złości i agresji do drugiego człowieka. Chciałam pokazać, że Edward nie żył PO PROSTU kiedyś tam, ale miał swoje życie z problemami i przyjaciółmi i ich problemami. W rzeczywistości jego życie było zbyt nudne, by coś więcej z nim zrobić.

Cóż, niobe, na pewno dalsze rozdziały będą w znacznej części z perspektywy Edwarda, ale nie obiecuję, że tylko jego, bo jak każda układanka, jej elementy połączyć można tylko na końcu. Nie jest to kryminał, ale mimo to są zagadki i tajemnice, w które się plączemy w codziennym życiu.

rani, Susan - jak zwykle jesteście wspaniałe, dziękuję Wam za tyle ciepłych słów, nawet nie wiem, co mam Wam odpowiedzieć - wiem za to, że dla takich czytelników warto cierpieć bóle twórcze!

Nie zaczęłam jeszcze VI rozdziału, bo nie bardzo mam czas, ale wena spokojnie sobie czeka, a to dzięki Wam :) Dziękuję bardzo za wszystkie opinie. Uściski -
Suszak.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
niobe
Zły wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 96 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 8:28, 26 Mar 2010 Powrót do góry

Szusz, przecież nie robię Ci wyrzutów, to Twoje opowiadanie poprowadzisz je jak będziesz chciała, napisałam tylko co mi się nie podoba, czy weźmiesz to pod uwagę czy nie to Twoja sprawa i mi nic do tego. I nie chodzi o to, że ludzkie tragedie wydają mi się nienaturalne, tylko o fakt, że wszyscy Twoi bohaterowie mają problemy z rodziną, a to jest dla mnie zastanawiające. Po tym rozdziale myślałam co w ogóle chcesz umieścić w tym opowiadaniu i dzięki Twojej odpowiedzi rozumiem to w większym stopniu. Nic nie poradzę na to, że nie przekonuje mnie taki obraz Chicago. Raz się do tego przyczepiłam i więcej już nie będę, no w zasadzie dwa, ale po tym rozdziale doszła Elizabeth ^^ Chciałaś szczerości to napisałam, ale mam świadomość, że jeśli czepiam się fabuły autor może sobie rzucić w kąt moje zastrzeżenia i w zasadzie bardzo dobrze zrobi, bo powinien być wierny swojemu pomysłowi. Prowadź bohaterów tam gdzie chcesz ja i tak Pandemię będę czytać ^^


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez niobe dnia Pią 8:29, 26 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 21:27, 28 Mar 2010 Powrót do góry

Jeśli chodzi o sińce, to mnie się zawsze wydawało, że znikały, a fiolety pod oczami Cullenowie obnosili tylko na głodzie.

A teraz sobie usiądź i podłóż poduszeczkę pod główkę, bo thin wypisze same peany pochwalne na twą cześć i możesz w połowie zasnąć z nudów. Nie chciałabym, by ci było niewygodnie...

Jeżu kolczasty, Suszu, jak ci zaraz pochwałę wlepię, to się normalnie nie pozbierasz. Jest! To JEST możliwe! Da się napisać scenę erotyczną tak, by thiny nie marudziły, baaaa, by się jeszcze zachwycały. Normalnie jak zaczęłam czwarty rozdział, to kopara mi opadła do samej... znaczy się na kolana. Ślicznie to napisałaś. Skrótowo całą historię i jej grand finale, ale zrobiłaś to ze smakiem.
W ogóle bardzo podoba mi się twoja narracja, język, styl. Normalnie... Suszaczku, cosik bredziłaś przed pierwszym rozdziałem o Synu marnotrawnym i że czegoś ci brakuje do niego. Chciałabym ci oficjalnie napisać, że to SM brakuje czegoś, by osiągnąć poziom Pandemii. Piszę ci to serio - czytam z zachwytem. To jest sposób opowiadania historii, który bardzo lubię.
Może zacznę tak - pierwsze rozdziały podobały mi się bardzo. Ale z każdym kolejnym akapitem to opowiadanie robi się jeszcze lepsze. Ma to "coś", co ja lubię. Ma inny styl, niż współczesne opowiadania, ładny nastrój, bogate słownictwo, ciekawy pomysł.
I teraz już na serio wsiąkłam jak w bagienko i mogę się tylko taplać w oczekiwaniu na kolejne kawałki. Nie wiem, co ja zrobię z kwietniowym rankingiem, ale chyba się potnę, jak tu uhonorować opowiadania, za którymi przepadam i jeszcze żeby było sprawiedliwie.

No dobra, wracamy do konkretów, bo bredzę jak potłuczona. Ubodła mnie wyprowadzka Stephena. Znaczy się jej okoliczności i spluwanie ojcu pod nogi. Z jednej strony rozumiem, czemu (bom współczesna), z drugiej strony serce mi pyka o braku szacunku, ale ja znów - współczesna, to rozumiem, a jednocześnie nieznośnie pełna wyidealizowanej wizji świata, to mnie boli. Samochód był chyba kroplą (hmm, dość dużą) w czarze goryczy. A że to samochód, to pewnie i kropla benzyny, łatwo to podpalić, iskra poszła i panowie PRRRAWIE skoczyli sobie do oczu.
Za to podobało mi się, jak ujęłaś kwestię macierzyństwa w tym fragmencie:
Cytat:
wciąż pozostawała jego matką, kobietą, która nosiła go w sobie przez dwadzieścia dziewięć tygodni, rodziła w bólach przez kilkanaście godzin, karmiła piersią ponad dziesięć miesięcy, zmieniała pieluchy przez dwa i pół roku, uczyła mówić, żywiła papkami dla maluchów, wycierała tyłek, sprzątała wymiociny, zmieniała zmoczoną pościel, wstawała o trzeciej w nocy, bo synuś miał koszmar, przechodziła z nim grypę żołądkową, ospę, świnkę, przeziębienie, złamaną nogę, rozbite kolano, skręcony nadgarstek, zakrztuszenie żołędziem, upadek ze schodów, podbite oko, nocne polucje, pierwszą nieszczęśliwą miłość i przegrany mecz

Niezwykłe jest to, że pokazałaś tu mechanizm i poniekąd Stephen pewnie też widzi to jako czynności mechaniczne, natomiast nie wspomniałaś o tym, że matka dziecko kocha. Ale to punkt widzenia Stephena, który w dodatku jest rozgoryczony i wściekły na cały świat.

Jedyne, czego mi w tych scenach brakuje to taki drobiazg... nie umiem ci tego wyjaśnić, ale nie potrafię się wczuć w sceny, w których ojciec Stephena się na niego drze. Czegoś mi tutaj brakuje. Jakiegoś przejścia? Innych argumentów ojca? Jak napisałam - nie wiem dokładnie, co to jest, ale tego czegoś jest mi tam za mało.

Aha, potem była scena z siostrą i raz jest nazwana Fay, a raz Faith. Fay to zdrobnienie od Faith czy coś ci się pokićkało?
Cytat:
Bo kiedy się otrząśnie, będzie już za późno. Któregoś dnia obudzi się jako brudny narkoman pełen nienawiści do świata, skalany zdradą własnego przyjaciela, z bagażem błędów zamiast doświadczeń.

No, to mnie dobiłaś. Siedziałam i gapiłam się na ten fragment przez dobrą minutę. Żal mi Steve'a. Czemu mu zgotowałaś taki los, niedobra ty?

A, jednego nie rozumiem - to matka wisiała w tej szafie czy to tylko wyobraźnia Chloe? Bo po takim widoku ja bym wrzeszczała jak opętana i nie dałabym rady pić herbaty i kakao z kimkolwiek. Ani myśleć o swojej teoretycznej drugiej połówce. Swoją szosą zastanawiam się, czy ty się czasem nie kusisz na opowieść o wędrówce dusz i reinkarnacji...

Dobra, przechodzimy do piątki...

Straszny jest ten sen Edwarda. Koszmarny. Szczególnie druga część. Hmmm, ok, wiem, ja mam skrzywienie, ale od razu mi się przypomniał Remarque. Dobra, odrywam się, bo zaraz będę faflunić o moim mistrzu i tyle będzie z tego komentarza.

Interesujące jest to, że Edwardowi śni się akurat wojna. W tamtych czasach pewnie we łbie mu były mundury i walka, a nie baby Wink a tu sen mu zafundowałaś taki, że tylko się pochlastać. I od razu odechciewa się łapać za karabin.

Zatarłam łapki z... eee... z uciechy na pierwsze wzmianki o epidemii w gazecie. Wstrzymałam odruch Pawłowa - nie sprawdzałam, czy Puls Chicago naprawdę istniał, choć korci mnie, by się dowiedzieć, czy wymyśliłaś tę gazetę czy naprawdę taka istniała... *wciska hamulce z całej siły* Wstrzymam się... albo i nie.
Wracając - mamy kwiecień. Pierwszy "rzut" choroby to była wiosna. No, ciekawa jestem, co ty z tym zrobisz, ale jak ja ponoć cię przenosiłam w inne czasy, tak teraz ty to samo robisz ze mną. Tylko lepiej, pełniej. I wciąż się zachwycam, że Edward jest jednym z bohaterów, że nie jest ewidentnie głównym bohaterem. U mnie to on od razu dominuje cały tekst i spektakularnie filozofuje. A u ciebie nie i wszystko jest ładnie i elegancko.
Tylko tak zasugeruję, że teraz już jest małe rozróżnienie w zapisach tytułów w druku. Tytuły książek kursywą, tytuły gazet w "". Ale nie czepiam się, sama się niedawno dowiedziałam, jak coś o Grotowskim szukałam.

Zamarłam na ostatnim zdaniu:
Cytat:
To był ostatni raz, kiedy widział swojego przyjaciela jeszcze w takiej wersji, jaką poznał w dzieciństwie. Potem było tylko gorzej.

Obawiam się, że ja będę beczeć za Stephenem jak bóbr.

No i dojechałam do końca. A gdzie dalszy ciąg?
No to teraz już tylko poleci klasyka gatunku, Suhak - weny i mnóstwa czasu. Czaruj mnie dalej. Te dwa ostatnie rozdziały mnie wkomponowały w kafelki.
jędza thin *zachwycona i w skowronkach*

PS Susan, jeśli to czytasz - ja tam na twój kisiel nie narzekam. Mr. Green


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pon 13:31, 29 Mar 2010 Powrót do góry

thinny, nie masz pojęcia, jak się ucieszyłam, widząc Twojego posta. Spodziewałam się, że skomentujesz znacznie później, dlatego bardzo przyjemnie mnie zaskoczyłaś :)
Bardzom rada, że podoba Ci się Pandemia (chociaż wciąż twierdzę, że nazwanie mnie genialną to przesada), sama jestem z niej niezwykle dumna i to po prostu cudowna przyjemność widzieć, że ktoś jest aż tak zachwycony ^^
thinny napisał:
Ubodła mnie wyprowadzka Stephena. Znaczy się jej okoliczności i spluwanie ojcu pod nogi. Z jednej strony rozumiem, czemu (bom współczesna), z drugiej strony serce mi pyka o braku szacunku, ale ja znów - współczesna, to rozumiem, a jednocześnie nieznośnie pełna wyidealizowanej wizji świata, to mnie boli.

Właśnie dziwiłam się, że nikt nie zwraca mi uwagi za trochę zbyt współczesne zachowanie bohaterów. Totalnie zapomniałam niektórych rzeczy i będę musiała to jakoś w trakcie zmienić, nie wiem jak, ale zmienię. Ale akurat zachowanie Stephena było zamierzone. To typ buntownika. Dodatkowo taką awanturą pragnął za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę... tak często jest z zaniedbywanymi dziećmi. Będę to jeszcze opisywać, jednakże Steve ma jakieś podstawy, by się tak zachowywać.

thin napisał:
Aha, potem była scena z siostrą i raz jest nazwana Fay, a raz Faith. Fay to zdrobnienie od Faith czy coś ci się pokićkało?

Nie ważne, czy to zdrobnienie czy nie. Myślałam nad tym i doszłam do wniosku, że nawet jeśli to dwa różne imiona, to małą Faith będą nazywać w skrócie, czyli Fay. Nawet jak to błąd, to zawsze można uznać za przydomek, prawda? Wink

thinka napisał:
A, jednego nie rozumiem - to matka wisiała w tej szafie czy to tylko wyobraźnia Chloe? Bo po takim widoku ja bym wrzeszczała jak opętana i nie dałabym rady pić herbaty i kakao z kimkolwiek. Ani myśleć o swojej teoretycznej drugiej połówce.

To wyobraźnia, jej matka zmarła wiele lat temu, przy porodzie Davida. Myślałam, że to oczywiste, że to jej przywidzenia. Zresztą jeszcze ten wątek rozwinę. Ten, jak i sprawę dziwnych reakcji Chloe na różne zachowania.

thingrodiel napisał:
Straszny jest ten sen Edwarda. Koszmarny. Szczególnie druga część. Hmmm, ok, wiem, ja mam skrzywienie, ale od razu mi się przypomniał Remarque.

Przyznam, że rani mnie rozszyfrowała - pisząc ten fragment inspirowałam się snem Bobby'ego z Serc Atlantydów Stephena Kinga. Jednakże pozmieniałam wiele faktów.

thinek napisał:
Wstrzymałam odruch Pawłowa - nie sprawdzałam, czy Puls Chicago naprawdę istniał, choć korci mnie, by się dowiedzieć, czy wymyśliłaś tę gazetę czy naprawdę taka istniała...

Nic mi o tym nie wiadomo. :) "Puls Chicago" jest taką małą, cienką gazetką rozdawaną za darmo, jak np. Metro, i narodził się w mojej głowie, chociaż nie zdziwiłabym się, jakby naprawdę coś takiego kiedyś było. Za to wiem, że w tamtych czasach istniała "Chicago Tribune".

Dziękuję bardzo i mam nadzieję że jakoś rozjaśniłam parę niewiadomych :) Wiem, że tekst powinien bronić się sam - ale póki nie ma przepaści, uważam, że luki można zaklejać plasteliną.

Uściski -
Suszak.

PS Chyba tempo dodawania kolejnych rozdziałów nieco zwolni, bo złapałam dwie rękawiczki i na nich się skupiam. Dodatkowo egzaminy gimnazjalne zbliżają się wielkimi krokami i mam coraz większy zapierdziel. Więc coś czuję, że na VI część jeszcze będziecie musieli poczekać...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kirke
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 1848
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 169 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z obsydianowych tęczówek najmroczniejszego z Czarnych Magów

PostWysłany: Wto 17:33, 30 Mar 2010 Powrót do góry

no dobra - córa marnotrawna - czy jak tam wolisz, powróciła...
wstyd mi, bo dwa rozdziały na raz połykam, ale widać takie życie...

Rozdział IV

Cytat:
Był wtedy w szczeniackim wieku i zwykłe zauroczenie i fascynację dojrzewającym ciałem uznał za głęboką miłość.
podwójne i mi jakoś nie leży...
Cytat:
Chloe pokuśtykała do drzwi i otworzyła je. Były otwarte,
jakoś mi te otwarte nie pasują... może Nie były zamknięte na klucz?
Cytat:
Kilka minut później i to ucichło i w całym domu jedynymi dźwiękami były szum za oknem,
nie jestem specjalistą, ale przed tym drugim i wpakowałabym przecinek :P
Cytat:
Przypomniała sobie teorię Margaret o tym, że każda dusza rozpada się w Niebie na dwie części, po czym obydwie połówki zostają zesłane na Ziemię, by wniknąć w czyjeś ciało jeszcze przed narodzinami, w pierwszych sekundach życia w łonie matki. Rozrzucone po świecie, szukają odpowiedniego domu, a kiedy go znajdą, zamieszkują tam. Często dzielą je kilometry, kontynenty, oceany, granice, mury, lata, a nawet stulecia, czasami są to osoby o tej samej płci, przyjaciele, rodzic i dziecko, mąż i żona, siostra i brat, ale każda dusza ma tę drugą, która na nią czeka, czekała, szuka lub szukała, nawet jeżeli zamieszkiwani przez nie ludzie nie mają o tym pojęcia. A kiedy się taką spotka… wtedy się po prostu wie.
a to muszę przytoczyć, bo bardzo mi się spodobało i kojarzy z japońską baśnią o dwóch połówkach pomarańczy (oczywiście mogę się mylić co do kraju pochodzenia :) )

w zasadzie... dużo bliżej poznaliśmy Stephena... nie wiem czy to dobrze... czy to źle, bo jakoś powiało mi Josephem... te problemy rodzinne... choć całkiem już inaczej przedstawione i opierające się na całkiem innych fundamentach... bardzo spodobało mi się zdanie poniżej
Cytat:
– To przerażające, jak wielu przyjaciół nagle okazuje się dalekimi znajomymi, kiedy prosi się ich o pomoc – wymamrotał z goryczą,
ta prawda aż boli i chyba każdy poznał jej smak... do tego na końcu powinna być kropka, a nie przecinek

następne rodzinne kłopoty, czyli Chloe... robi się odrobinkę tłoczno, ale nadal przetrzymuje... podoba mi się sposób, w jaki rozbudowujesz jej postać i kierunek, w którym to robisz... niektóre wspomnienia faktycznie prześladują ludzi przez całe życie... są nieodłączną częścią i niestety, a może stety zmieniają ich...
bardzo duży plus za rozmowę Chloe i Stephena... ogromny plus za każde zdanie dopisane kursywą... napisałaś coś o czym wszyscy wiedzą, wszyscy myślą, ale nikt nie mówi tego na głos... (to podobno jest prawdziwa literatura)

Rozdział V

Cytat:
Cóż, wolałby przez pół dnia uciekać przed snajperem z karabinem maszynowym niż pozwolić na jakąkolwiek konfrontację z Albertem Hingersteinem.
ja tam powtórzę kolejny raz, że specjalistą nie jestem, ale przed niż wstawiłabym przecinek...
ha! z dużym wykrzyknikiem... teraz na dodatek kłopoty domowe Edwarda... (chyba się czepiam)...
zaciekawiłaś mnie tym snem... nasze lęki często mają odzwierciedlenie właśnie w nich, bo nie kontrolujemy do końca naszych mar nocnych... zresztą widać w rzeczywistości pewną analogię... w końcu Edward dba o swoją matkę i martwi się o nią... pytanie czy stawi czoło ojcu...
pytanie jego matki lekko zwaliło mnie z nóg, choć zastanawiałam się czy ktoś tak czasem nie pomyśli (sama już w Zmierzchu zastanawiałam się nad aseksualnoscią drogiego wampirka)... bardzo dobre zagranie z twojej strony :)

trochę mnie zaskoczyło, że wyprzedzasz fakty - i w IV[/i] i w [b]V rozdziale... uprzedzasz, że ze Stephenem nie będzie dobrze... (użyję eufemizmu)... dziwi mnie też to, że wcale mi to nie przeszkadza, bo twoje opowiadanie jest na tyle tajemnicze, że i tak nie wiem jak doprowadzisz do tego czy owego...

dziękuję za świetnie spędzone minuty :)

pozdrawia
kirke


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pon 21:45, 05 Kwi 2010 Powrót do góry

Nareszcie ruszyłam tyłek i wkleiłam Pandemię na chomika. Tak, stało się!
Rozdziały 1-5 znajdziecie pod [link widoczny dla zalogowanych] linkiem. Zapraszam do ściągania! :)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Pon 21:48, 05 Kwi 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin