FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Pandemia [Z] cz. XIV + epilog Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 18:31, 15 Cze 2010 Powrót do góry

Oto pierwszy w historii Pandemii komentarz napisany ręcznie Laughing

Przepraszam za to, ale pisałam to w szkole i nie mam siły przepisywać. Na dodatek teraz nikogo nie powinny przestraszyć długaśne wypowiedzi. Przynajmniej dopóki nie kliknie na te linki.

Mam nadzieję, że się rozczytasz :* Jakbyś czegoś nie rozszyfrowała - daj mi znać Laughing

[link widoczny dla zalogowanych]
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Wto 20:40, 15 Cze 2010 Powrót do góry

Hej Suszaczku :) Nie chciałam ranić twego serca nadal, więc wzięłam się do kupy i oto jestem.

Bardzo przełomowy i jednocześnie tajemniczy rozdział.
Wyczuwam już tutaj bardzo szybko nadchodzącą burzę i wydarzenia, które na zawsze odmienią losy bohaterów. Rozmowa pomiędzy Chloe i Stephenem jak zwykle mnie smuci. Bo naprawdę musi być mu ciężko kochać ją i wiedzieć, że ona kocha Edwarda. I Chloe na pewno czuje się przez to nieszczęśliwa. Im obojgu trudno ze sobą rozmawiać, jednak kochają się, każdy na swój sposób i nie mogą bez siebie żyć. Niewątpliwie łączy ich silne uczucie.
Wkurzyła mnie w tym fragmencie Chloe. Wydała mi się strasznie egoistyczna i infantylna. Jego o wszystko obwinia, choć na pewno i ona jest po części winna. Oczywiście nie wiem, co wydarzy się później, ale tak myślę. Chociaż z drugiej strony Stephen zachowuje się jak gówniarz, wydzierając się na nią.
I bardzo mnie zasmuciło to:
Cytat:
Wcale cię nie nienawidzę. Wiesz o tym.
Kiwnęła głową, po czym przypomniała sobie, że Stephen i tak tego nie widzi, więc wychrypiała:
– Wiem.
– Kocham cię.
– Wiem.
– Cholernie mocno cię kocham. Chyba wiesz coś o tym uczuciu.
Mruknęła potakująco.
– Ja też cię kocham, ale raczej nie tak, jak byś chciał.

Sama nie wiem czemu. Oni są dla siebie toksyczni, ranią się nawzajem, a jednocześnie bardzo kochają.

I co się stało z Josephem? Myślałam, że on bardzo nie będzie zamieszany w to wszystko, że będzie bardziej na uboczu. Uciekł? Ale czemu? Co takiego mogło się stać? Przecież nie ma już apodyktycznego dziadka, ma przy sobie Anitę. Jestem bardzo ciekawa. A może przestraszył sie tego uczucia? Bo już wcześniej była mowa o tym, że jest przerażony.

Rozmowa Edwarda z ojcem. Jak mówiłam ci już na sb, wydaje mi się ona smutna, a jednocześnie bardzo przełomowa.
Ale tak bardziej od początku. Widać, że ojciec interesuje się nim, choć nie zawsze jest przy nim. Edward niepotrzebnie go skreśla i wrogo się do niego nastawia. On się o niego troszczy, chce wiedzieć, co go interesuje, jakie ma plany. Taka prawdziwa rozmowa ojca z synem.
Myślę, że w tym, co jego ojciec mówi o matce jest trochę prawdy. Od początku wydawała mi się podejrzana. I czuję, że w tej rodzinie jest jakaś wielka tajemnica.
Ważne jest to, że jeśli to nie mąż ją uderzył, to kto? Nie uwierzę, że się o coś tam uderzyła. Myślę, że ma romans.

I czemu ojciec tak go pchał w ramiona Kornelii( z Corniaczkiem naszym mi się kojarzy :P )? Zastanawia mnie to. Coś w tej Kornelii mi się nie podoba... I spojrzenie ojca, gdy z nią tańczył. Widać, że nie był zadowolony? Czemu zmienił nagle zdanie? Tak mi przyszło do głowy, że Kornelia to jego przyrodnia siostra. Bo myślę, że Masen nie jest jego ojcem. Takich nabrałam podejrzeń. Czy zgadłam? Czy to tylko moja wybujała wyobraźnia? xD
Kornelia dziwnie się zachowywała wobec Edwarda i te jej słowa:
Cytat:
– Ale są ludzie nieprzeciętni, którzy potrafią realizować swoje marzenia. Na przykład mój tata. Albo ty. Ty także nie jesteś przeciętny, Edwardzie.

Takie jakieś bardzo tajemnicze i intrygujące. Może ma dar widzenia przyszłości? Może będzie wampirem? A może już jest? No dobra, teraz to wymyślam Wink Ale kim był ten mężczyzna, który spoglądał na niego tak nieprzyjaźnie? Naprawdę pełen tajemnic ten rozdział.

I jeszcze wrócę do ojca. Dzięki niemu zaczął inaczej postrzegać matkę i nabrał wątpliwości. Mówiłam kiedyś, że ma kompleks Edypa i uważa matkę za kobietę idealną. Może teraz to się zmieni? Bo naprawdę to jego najbardziej denerwująca cecha.

Chloe i Stephen raz jeszcze... znowu zachowuje się jak wielki maczo i ulubieniem kobiet. Nie lubię go takiego. Popisuje się i gada głupoty. Ale dziwne, że już od jakiegoś czasu jest w mieście i nie wie, że jej braciszek nie żyje.
Przestraszył się, że Anita wygada jej wszystko o tym, co robi. W jej oczach chce być doby. Myślę, że już coś do niej czuje.

Naprawdę świetny rozdział, dający dużo do myślenia. Nic nie wyjaśniłaś, a jeszcze bardziej wszystko pokomplikowałaś Wink Brakowało mi w tym rozdziale Josepha, mojego ulubieńca. Mam nadzieję, że nadrobisz następnym razem :)
I nie mogę się doczekać tej wielkiej dramy, którą już zapowiadasz.
Wiem, że ubogi komentarz, poprawie się następnym razem :) Suszaczku jest cudnie :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
mTwil
Zły wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 80 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka

PostWysłany: Sob 12:45, 19 Cze 2010 Powrót do góry

Wedle życzenia Susza:

Hej. W tym rozdziale bardzo podobało mi się:
* Rozmowa Chloe i Steve’a. Dalej lubię to, kiedy przenosisz akcję. Na początku były to jedynie urywki, listy, teraz jest tego już coraz więcej i, jak pisałam chyba w poprzednim komentarzu, to wszystko sprawia, że tekst jest dla mnie jeszcze ciekawszy – jeszcze lepszy. Podobnie z tą rozmową, która jak inne przeplatane przez ciebie sceny, niczego nie wyjaśnia, a jedynie jeszcze bardziej komplikuje. Tutaj zastanawiam się nad relacjami pomiędzy Chloe, Stevem i Edwardem, nie zapominając też – jaką rolę odegrał w tym wszystkim Joseph, o którym teraz nie wspomniałaś, ale pamiętam wzmiankę o nim jeszcze z poprzednich rozdziałów. Znowu pojawia się też wątek przyjaźni i im dalej, tym ciekawszy mi się on wydaje. Gorzkie słowa nie ponoszą za sobą żadnych konsekwencji, a w ostateczności jedynie ukazują siłę uczucia. Pewnie już to kiedyś pisałam, ale powtórzę – jest to dla mnie rzecz godna pozazdroszczenia. Dalej nie wiem dokładnie, co się między nimi wydarzyło, ale to kocham cię mówi samo za sobie. I co mi się tu podobało? Właśnie te emocje i ich nieuporządkowanie, szczególnie w bohaterach.
* Wiesz już, co sądzę o ojcu Edwarda. Teraz postaram się jedynie jakoś to rozwinąć. Z początku go nie polubiłam. Wydawał się raczej oschły i surowy, chociaż mimo opiekuńczy. Tak najprawdopodobniej było w tamtych czasach, tak też sobie to wyobrażam, ale nie lubię podobnych relacji pomiędzy dzieckiem a rodzicem. Wszystko zmieniło się jednak z kolejnymi zdaniami, kiedy okazało się, że jak nic innego liczy się dla niego dobro syna, on sam nie jest w rzeczywistości złym człowiekiem, czyli takim, jakim go do tej pory przedstawiano. Mówiąc też o tym, co mi się podobało – sam Edward Senior, który nagle z postaci znajdującej się gdzieś daleko w tyle, kompletnie – wydawałoby się nieznaczącej – stał się tą intrygującą. Jak już mówiłam, kojarzy mi się on ze Steve’em i pewnie też przez to już go bardzo lubię. Podobało mi się również w nim to, że umożliwił synowi wybór. Będąc już nastawionym na same pozytywy związku Edwarda z Kornelią, nie naciskał, a wręcz dał wolną rękę. Zastanawia mnie tutaj jedynie to, czy naprawdę aż tak zależy mu na szczęściu dziecka (co byłoby możliwe, pamiętając jego historię), czy zwyczajnie zna też sytuację materialną i pozycję Chloe (która nie wydaje się nadzwyczaj ciekawa, więc tę opcję raczej bym wykluczała).
* Na koniec - to, że wrócił Steve. Już wcześniej w pojedynczych zdaniach zdradzałaś, ile jeszcze będzie się działo - ja z niecierpliwością na to czekałam - i teraz cieszę się, że do tego już coraz bliżej. Chociaż, szczerze mówiąc, zaskoczyło mnie to, nie spodziewałam się, że wróci, a przynajmniej tak szybko.

Nie podobało mi się:
* To, że muszę znowu czekać na kolejny rozdział.

Fajnie że:
* Dopiero teraz przedstawiłaś ojca Edwarda. Przez długi czas żyłam w przeświadczeniu, że nie powiem o nim dobrego słowa, sądziłam, że wiem o nim już wszystko, ale właśnie teraz okazało się kto tak naprawdę tu dowodzi i kto kieruje akcją. Ale też w jak świetny sposób, bo potrafisz zaskoczyć tam, gdzie zupełnie bym się tego nie spodziewała. Mówiłaś kiedyś, że od początku wiedziałaś, o czym chcesz pisać i wykreślasz stopniowo elementy z listy. To również jest cudowne, bo podczas gdy my wszystko przeżywamy, czekamy na każdy kolejny ruch, ty masz wszystko uporządkowane i nie podchodzisz do tego spontanicznie, ale wszystko jest przemyślane. Za to cię uwielbiam.
* Drugą ciekawą rzeczą jest to, że tak bardzo zmieniłaś obraz matki Edwarda. Z pewnością nikt nie przypuszczałby, że to ona może być w tej sprawie winna. Łączy się to z osobą Edwarda i jego ojca, ale wydaje mi się też osobnym wątkiem. Idealnie pasowała do wymyślonego przeze mnie obrazka ówczesnej kobiety: troskliwa, pracowita, zdominowana przez męża, będąca w stanie poświęcić wszystko dla własnego dziecka. Teraz trochę to we mnie zaburzyłaś. Coś, co wydawało się całkowicie oczywiste i praktycznie też nie do końca istotne (bo wcześniej raczej nie wysuwałaś tego na pierwszy plan) nagle stało się jedną z bardziej interesujących i intrygujących rzeczy. Kolejne ukłony w twoją stronę za to, że wszystko dzieje się tak stopniowo, jest wyważone, mimo że wprowadzasz tak dużo wątków, nie robisz tego na raz.
* Pokazałaś tak jakby dwie Chloe – jedną na początku i drugą na końcu. Chociaż w niej samej nie widać zbyt wielu zmian, nadal pozostaje smutną i niepewną dziewczyną, to bardzo widać to, co zmieniło się pomiędzy nią a Stevem. To, jak już nie raz wspominałam, ogromnie mnie ciekawi. Dlaczego? Bo to Steve. xD Wierzę, że potrafi on nieźle namieszać i to kolejna rzecz, na którą z niecierpliwością czekam. Muszę jednak powiedzieć, że trochę się teraz pogubiłam, bo tak naprawdę nie wiem, który z chłopców jest ważniejszy – Edward czy Stephen. Kompletnie już mi się pomieszało co i jak. Listy Chloe były do Edwarda, czyli wszystko wskazywałoby na to, że to on, ale w takim razie co robi tu Steve, bo jego rola wydaje mi się równie ważna.
* Często zdarza się, że z najmniejszej kropelki liczyłabym na deszcz. Tutaj taką kroplą jest Kornelia, ale tym, co różni tę sytuację od innych, jest to, że nie wyczekuję deszczu. Zafundowałaś nam już tak dużo wrażeń, że nie potrzebuję już niczego więcej, nie czekam na urozmaicenia. Nie zaszkodzi, jeśli pojawi się coś nowego, ale dążę do tego, żeby powiedzieć: w Pandemii nie ma chwili nudy.

Mam nadzieję, że:
* Kornelia odegra tu jakąś ważniejszą rolę. Skoro już ją przedstawiłaś, nie wydaje mi się, żeby była to jedynie epizodyczna postać. Nie wiem, co o niej myśleć. Na razie nie mam żadnego zdania, wydaje się nieszkodliwa. Nie przeszkadza mi, chociaż boję się, co może zrobić w przyszłości. Nie rozumiem też do końca, kim był ten mężczyzna. Czy pojawił się tylko jednorazowo, czy może znaczy coś więcej.
* Liczę też na to, że nie oszczędzisz nam opisów dotyczących tego, co działo się ze Stevem. Już po tym, co zdążyłaś do tej pory zdradzić, skręca mnie z ciekawości, bo uwielbiam go, jego przygody, problemy, charakter, pewność siebie i każdą pojedynczą cechę, która sprawia, że nie do końca postrzegamy go jako idealną postać.
* Wydarzenia i nastroje tak od siebie odmienne dzielą zaledwie cztery miesiące. Po części jest to moja nadzieja, po części zwyczajne zniecierpliwienie, ale chciałabym jak najszybciej dowiedzieć się, co w tak krótkim czasie mogło się wydarzyć. I wierzę oczywiście, że wyjaśnienie mnie nie zawiedzie.
* I ostatnia moja nadzieja: na to, że w kolejnym rozdziale wynagrodzisz nam nieobecność Josepha.

Życzę weny
Pozdrawiam :)


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez mTwil dnia Sob 12:47, 19 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Rudaa
Dobry wampir



Dołączył: 09 Lut 2009
Posty: 684
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 102 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: dzwonnica Notre Dame

PostWysłany: Nie 15:48, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Zbieram się do tego komentarza już od kilku dni i naprawdę się zebrać nie mogę. Głowa mnie boli, nogi mnie bolą, dupa mnie boli… Nie krzycz na mnie, jak będę paplać bez sensu. (Możesz, jak mi dasz czekoladę).

Chyba nadeszła wiekopomna chwila, wiesz? Bo Edward stał się wreszcie dla mnie dokładnie taki, jakim go chciałam widzieć od początku. Wreszcie urzekła mnie jego kurtuazja, lekki dystans. Boże, daj mi takiego Edwarda! Ze wisienką i bitą śmietaną na… dłoni. Jednak muszę pozrzędzić, coby nudno nie było. Nie wiem, jakich się tych książek naczytałaś, ale sytuacja z ojcem była okropnie sztampowa. Stać Cię na coś lepszego. Dużo bardziej przemawiała do mnie jego matka, sugerująca, że jest gejem, niż ojciec – pan i władca – chłopcze, idź z nią zatańcz. To już było. Za dużo razy. Wiesz? Ale sama postawa Edwarda, jak już mówiłam, cud, miód i orzeszki. Naprawdę chciało się go przytulić do serca. I nawet wydawało się, że nie jest taki do końca idealny. Poleciałaś w jego kreację bardzo odważnie i to bez wątpienia najlepsza rzecz, jaka Ci w tym rozdziale wyszła. Chciałam nawet powiedzieć, że życzę Ci więcej takich tworów osobowościowych, ale przecież to już jest – pod postacią Josepha, Stephena.
Bo jeśli chodzi o Stephena, to muszę powiedzieć, że działa na mnie coraz lepiej. Jego wrodzona bezkompromisowość tak pięknie kłóci się z miłością do Chloe (tego nigdy nie zrozumiem, ale co ja mogę?). Kocham go za to, że jest tak do bólu nieznośny, tak nieidealny, jak tylko można sobie wyobrazić, a mimo to są ludzie, którzy potrafią walczyć o tego, w gruncie rzeczy nie boję się tego słowa, nieudacznika. Jego relacja z Chloe jest niezdrowa, ale jednocześnie tak prawdziwa. Krzywdzą się nawzajem, jednak nie mogą całkowicie zerwać ze sobą kontaktu. Nie wiem, jak dokładnie potoczysz losy bohaterów, ale przyznaję, że naprawdę zastanawia mnie to, dlaczego Stephen wciąż mówi, że ją kocha, ale jednocześnie nie walczy o nią. Może duma jest zbyt ważna, a może po prostu żal po śmierci Edwarda za duży?... Naprawdę chcę się to czytać, bo ma się wrażenie, że z każdym następnym rozdziałem zaskakujesz czymś całkowicie nowym, podczas gdy zakończenie historii jest wszystkim powszechnie znane.
Okropnie frapuje mnie ojciec Edwarda. Zastanawiam się, czy chcesz dać mu większą rolę w tym opowiadaniu, bo jeśli ma taki sam potencjał jak Edward, to ja się nie mogę doczekać jego wykorzystania. Widzimy go tylko i wyłącznie oczami syna – jak sam zauważył – demonizującego go. Chciałabym się dowiedzieć, jak naprawdę wygląda twarz człowieka zmęczonego pracą, porzucającego rodzinę tylko po to, żeby zapewnić jej byt, ale jednocześnie człowieka niedocenionego. Co ciekawe ten rozdział położył cień na nieskazitelnej matce Edwarda. To było naprawdę świetne zagranie. A byłoby jeszcze lepsze, gdybyś pociągnęła ten wątek (na co czekam z niecierpliwością).
Naprawdę rozwijasz skrzydła. Czekam na kulminację.

Standard:

    Do domu zjawiał się zazwyczaj wtedy, kiedy jego syn już smacznie spał, a na pewno leżał w łóżku.

Zdecydowanie w domu.

    Uważał, że potrafił znacznie lepiej zadbać o matkę niż jej własny mąż.

Potrafi.

    Przez chwilę milczeli, wodząc spojrzeniem po gościach, scenie i syto zastawionym stole.

Suto, jeśli już.

    Edward uważnie obserwował każdy ich gest, który mógłby świadczyć o czymkolwiek dziwnym: wahanie w głosie, nutka strachu, nienaturalny, pusty śmiech, dziwny gest, jakikolwiek przejaw zaborczości ze strony ojca lub zrezygnowania u matki.

Pamparampam.

Pozdrawiam,
tatuś.

PS Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie wprowadziłaś aktualizacji do tematu?


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Rudaa dnia Nie 15:50, 20 Cze 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
wela
Zły wampir



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 452
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 37 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Broadway

PostWysłany: Nie 16:34, 20 Cze 2010 Powrót do góry

Jestem ostatnią osobą, której spodziewałabyś się pod Pandemią, więc jeszcze bardziej mi miło, że napiszę ten komentarz. Przydałoby się trochę słów wyjaśnienia, ale… Tak naprawdę nie wiem, jak mam się tłumaczyć i najlepiej będzie, jak zgrabnie pominę moment wstępu i przejdę do konkretów.
Naszła mnie wena na przeczytanie Pandemii właśnie dzisiaj. Usiadłam, przeczytałam osiem (jak później się okazało dziewięć, zmień w tytule ten szczegół) części i postanowiłam jak najszybciej dać upust moim refleksjom dotyczącym lektury tekstu.
Jestem pod wrażeniem. Może nie to, że brak mi słów, ale zdecydowanie trudno mi ubrać w słowa to, jak tekst na mnie zadziałał. Przepraszam cię, że pewnie pominę wiele szczegółów, zwłaszcza, że jest to mój pierwszy komentarz od długiego czasu, ale zamierzam spiąć tyłek i dać z siebie wszystko.
Ten tekst jest barwny, posiada wiele wątków, on po prostu żyje. To jest rzeczywistość. Naprawę nie wiem, jak to się dzieje, że potrafisz w ten sposób wykreować bohaterów. Robisz to tak, że przejmuję się ich losem. Zastanawiam się, dlaczego postępują tak, a nie inaczej. Najchętniej roztrwoniłabym się nad każdym z nich, a skoro uwielbiasz obfite w treść komentarze, skorzystamy obydwie.
Nie mam ulubionego bohatera, bo po prostu tak się nie da. Każdy z nich ma coś innego do zaoferowania. Dajmy na to Joseph i jego duchowe rozterki, których nie może się wyzbyć. Dziadek umarł, największa i właściwie jedyna przeszkoda wyniszczająca Josepha zniknęła – ale to tylko namacalnie, ponieważ tam gdzieś w głębi jego mózgu nadal pozostały pewne wyuczone blokady, których młody, żydowski chłopak nie może się wyzbyć. Jesteś bardzo inteligentną osobą, Madziu. Poza tym posiadasz wiele wiedzy, wciąż się rozwijasz i nabywasz jej coraz więcej. To widać, to po prostu widać. Ten tekst jest przepełniony twoim życiem, twoimi poglądami, twoją mądrością i tolerancją. Czasami czytałam i zastanawiałam się, jaki miałaś humor, co cię natchnęło, gdy pisałaś dany fragment. Aby ożywić bohatera i sprawić, żeby naprawdę istniał, przekazujesz mu cząstkę siebie, przekazujesz mu namiastki własnych cech, aby go urzeczywistnić i abyś ty sama, jako autorka, stała się przekonana o tym, że ten bohater naprawdę gdzieś istnieje. Nie zawsze jest tak, że te namiastki dotyczą ciebie – czasem dotyczą też prawdopodobnie bliskich. Jesteś spostrzegawcza, bo wszystko co zostaje w tym tekście umieszczone, jest realne, przeniesione prosto z otaczającego cię świata. Przerabiasz to i wychodzi wspaniałe cacko. To kolejna bardzo pozytywna cecha opisująca dobrego pisarza. Nie boję się tego napisać, nawet nie boję się tego wypowiedzieć na głos. Dobrze wiemy, że w przyszłości chciałabyś napisać książkę. Tego, że ci się uda, nigdy nie byłam pewna tak mocno, jak jestem teraz i z całych sił trzymam za ciebie kciuki. Widzisz, co robisz z moim mózgiem? Twoje teksty, a już w stu procentach ten sprawia, że tok mojego myślenia się poszerza, angażuję się w analizowanie, co idzie mi na korzyść i sprawia, że staję się lepsza, udoskonalona, zadowolona. Mimo wszystko powrócę do Josepha, bo zatraciłam wątek. Mówiłam o tym, że chłopak nie potrafi korzystać z wolności, jaka przyszła wraz z odejściem Alberta. Czuje, że jest egoistą, że zachowuje się nieodpowiednio. Tak wiele wiesz o ludzkiej psychice, wszystkie skutki i przyczyny kołem się toczą i nie narzucasz żadnych tobie odpowiadających, i nieadekwatnych danemu bohaterowi wątków. Joseph jest bohaterem 3D i wątki z nim w roli głównej są chyba najbardziej interesujące i pochłaniające. Martwi mnie Edward, jednak o troskach i zmartwieniach potem. Jako że straciłam kompletnie wątek i nie potrafię go złapać, to przerzucę pałeczkę kolejnemu bohaterowi noszącemu imię Anita. Anita jest postacią jeszcze niepełną, trochę jej brakuje, nie jest do końca rozwinięta, a jest to spowodowane tym, że jeszcze jej do końca nie obnażyłaś przed czytelnikami. Znając twoje zdolności, jestem pewna, że masz to wszystko pod kontrolą. Na razie ciężko się jest wypowiedzieć na jej temat, ale na pewno nie jest bezpłciowa i można o niej powiedzieć, że nie jest zabobonna, nie wyznaje żadnej religii, a Joseph sprawia, że zaczyna przemyślać wiele spraw i zastanawiać się nad nimi. Joseph swoją obecnością budzi nieużywane zakamarki jej duszy. Poza tym Anita jest odważna i otwarta na zmiany. Jestem pewna, że zanim zapukała do drzwi domu Josepha, Stephan wielokrotnie opowiadał jej o żydowskiej wierze chłopaka i popapranym dziadku, z jakim jego przyjaciel musi współegzystować, a co gorsza podporządkowywać się jego nakazom i zakazom. Mimo wszystko dziewczyna zapukała do drzwi, a potem uśmiechnęła się, kiedy chłopak wyjrzał przez okno. Gdy rozmawiali, nie naciskała. Cierpliwie czekała, aż się otworzy. Dziewczyna, która potrafi akceptować i czekać na rozwój wydarzeń. Nie upodabniać się, ale się dostosowywać. Anita mi się podoba. Może nie ze względu na jej postać, ale bardziej wydała mi się pozytywna z powodu wątków, w których występowała, a te zawsze były bardzo wciągające. Jeśli chodzi o Chloe… Nie rozumiem jeszcze jej do końca. Jest prostą dziewczyną, to na pewno. Ma wiele wad, co pokazuje jej rozmowa ze Stephanem. Boi się przyznać do błędu, zasłaniając się złymi wyborami innych. Dużo przeszła i zdecydowanie to zawładnęło nad jej obecnym stanem. Szkoda mi jej, jednak nie potrafię jej współczuć, gdyż nie znam całej prawdy. Myślę jednak, że jej charakter i osobowość ukształtowałyby się zupełnie inaczej, gdyby nie to, że wciąż miała pod górkę. Najpierw spadła na nią śmierć matki, potem brata, a jeszcze pomiędzy tymi wydarzeniami doszło do zadurzenia się i późniejszego zakochania w Edwardzie Masenie, który nie potrafił zapewnić jej szczęścia. Postać skazana na niepowodzenie? Zobaczymy, co wymyślisz dalej, Susz. Edwarda zostawiam na szary koniec, więc musi poczekać jeszcze jedną kolejkę i ustąpić miejsca Stephanowi, którego polubiłam. Te fragmenty, w których groziłaś mu znarkotyzowaną przyszłością bardzo mną poruszyły i przesunęły poziom tego opowiadania na jeszcze wyższy stopień, sprawiając, że stało się jeszcze bardziej godne uwagi. Stephan jest nieodpowiedzialny i ma dryg do wpadania w kłopoty. Podejmuje bardzo często złe decyzje, co owocuje w okrutne skutki, ale mimo wszystko jeżeli można byłoby o nim powiedzieć coś w naszym dzisiejszym języku facet ma jaja. Jest typem człowieka, który nie posiada świadomości dotyczącej tego, że życie ma się tylko jedno. Właściwie to może i ma tę świadomość, ale w ogóle inaczej ją rozumie. Jest wyznawcą carpe diem i jak już się zdążyliśmy zorientować, zakochał się nieszczęśliwie w Chloe. Czym handluje Stephan? Czy jest to związane z panującą epidemią hiszpanki? A może to narkotyki bądź, Boże broń, handel ludźmi? Stephanowi brakowało ojca, cięższej ręki, co spowodowało, że nikt nie miał nad nim władzy. Ojciec nie miał czasu, by wychowywać go jak należy, a poza tym w Stephanie żyje niepohamowana siła wolności i niezależności. Lubię go i zastanawia mnie bardzo, co stanie się w nim w późniejszym czasie.
Wykreowałaś wspaniałych bohaterów, mimo wszystko gdzieś zgubiłaś Edwarda. Nie widzę go. Być może jest to spowodowane tym, że musisz w jakiś sposób trzymać się kanonu i nie możesz w pewne sprawy ingerować, mimo wszystko uważam, że wątków Edwardowych i ogólnej namiastki Masena jest za mało jak na łatkę o nim. Mi to oczywiście nie przeszkadza, bo kiedy czytam o Josephie, Anicie, Chloe czy Stephanie zapominam, że Edward istnieje. Być może nie powinno tak być? Wydaje mi się, że to jakaś twoja ukryta tajna broń. Odkrywasz karty drugoplanowych bohaterów szybko, a osobowość głównej postaci ma zostać odkryta dopiero na koniec. Taki trochę slalom. Bo mimo wszystko gdy już Edward zawita na główny plan wraz ze swoimi refleksjami czuć jego obecność i fakt, że jest inteligentny , a już na pewno nie pozbawiony głębi. Ten jego ostatni sen, w którym był żołnierzem na wojnie – dopiero przypomniało mi się, że chciałam do niego nawiązać. Ten sen… jest tak jakby planem wydarzeń. Takim przewinięciem filmu. Wszystkie zdarzenia i sytuacje są zebrane w całość i zmieszane ze sobą. Zastanawiam się nad tą małą dziewczynką, o której była mowa. Nie jestem pewna, czy wtedy dobrze zrozumiałam, ale stało się jej coś złego. Została rozszarpana? Nie wiem, nie mam pojęcia, co się z nią stało, nie znajdę tego teraz w tekście, jednak wracając do snu, uważam go za coś w rodzaju przepowiedni, która ma nadejść i która dotyczy wszystkich bohaterów. Chętnie jeszcze bym analizowała długo, zwłaszcza ten sen, jednak mózg mój odmawia posłuszeństwa i pragnie czegoś lekkiego.

Rozwijaj się dalej i pielęgnuj swojego dzieciaczka.
Trzymam >mocno< kciuki, wela.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 14:28, 22 Cze 2010 Powrót do góry

Suszu, zaczelam!!! Hurra

Na razie jestem po pierwszym rozdziale. Moze i to za wczesnie, zeby pisac komentarz, doszlam jednak do wniosku, ze zrobie to niestandardowo, tak mi jakos chyba dogodniej i bede na biezaco uzupelniac.
A wiec pierwsze wrazenia.
Malo kto potrafi wessac mnie juz pierwszym rozdzialem. Tobie sie to udalo. Sprawilas, ze na nowo zakochalam sie w Edwardzie.
Zreszta to, co podoba mi sie tu najbardziej to wlasnie wspaniale nakreslone postacie z Edwardem na czele. Zywe, barwne, wzbudzajace uczucia.
Twoje opisy tez sa niczego sobie - obrazowe, emocjonalne, ale nie napuszone.
Jest romantyzm, niesamowity klimat i jakas ulotna tajemnica.
Bardzo podobaly mi sie opisy dotyczace zmian por roku i roznego podejscia dwoch postaci - Edwarda i Chloe do tych zmian.
Kazda z postaci intryguje mnie, kazda jest znakomita zapowiedzia samej siebie. (Rowniez Joseph i Elizabeth)
I tak ciekawie juz w pierwszym rozdziale... Cudo.
Bardzo sie ciesze, ze nasze zarty na SB i nasz zabawny "uklad" przyczynily sie do tego, ze siegnelam po to cudo.
Takie dwa drobiazgi rzucily mi sie w oczy w pierwszym rozdziale:
Cytat:
Minął tydzień odkąd spała w nowym domu po raz pierwszy i znów przyśniła się jej matka.

Brakuje przecinka przed "odkad spala".

Cytat:
Miał mniej-więcej osiemnaście lat,

Mniej wiecej piszemy bez dywizu.
Pozdrawiam, do za niedlugo... Very Happy


EDIT: Przeczytałam drugi... obraz. Tak, bo to nie są rozdziały. To są niesamowicie sugestywne obrazy. Najpierw miałam przed oczami "martwą naturę z Żydami" czyli obraz przedstawiający początek szabasowego dnia w rodzinie żydowskiej. I ten moment podobał mi się w całym rozdziale drugim najbardziej.
Potem poznajemy następną dwójkę bohaterów - powiększa się ten świat. Już jestem ciekawa, jak poprowadzisz wątki i wzajemne relacje.
W twym świecie, świecie Pandemii czułam wiosnę, czułam świeże zapachy.
Joseph-Anita hmm... ciekawy wątek, coś jest na rzeczy.
Troszkę mnie znudziła scena z upadkiem Chloe i przekomarzaniem się chłopców, co z tą sytuacją zrobić. Rozczarowało mnie trochę też, że jednak nie myliłam się i gdy tylko zobaczyłam hasło: szpital, wiedziałam, że oznacza to to samo, co: doktor Cullen. Niestety, proste równanie. Tzn. nie szkodzi, lubię go bardzo i jest on tu na miejscu, tylko dlaczego, jak w świecie fan fiction ktoś idzie do lekarza, to zawsze do niego...?
Ale za to - wspaniały obraz Chicago.
Jakaś straszna ofiara z tej Chloe, kupka nieszczęścia normalnie. Jeszcze na koncu musiała ponownie się uszkodzić...
Końcówka mnie rozbawiła. Nie wiem, czy miała być zabawna, ale dla mnie była tzn. cała ta akcja z samochodem i pogonią za winowajcami... świetny pomysł, suszu. A jeśli chodzi o forda T, to zrobiło mi się tak jakoś cieplej, bo u mnie w miniaturce też występuje...
Ach, i bardzo podoba mi się ten moment z wstępami "jesiennymi". Super.
I jeszcze drobiazgi ze świata Błędowni:

Cytat:
Na szafce obok stało oprawione w ramkę, choć nieco pogięte zdjęcie pięknej kobiety.

Tu jednak "choć nieco pogięte" jest wtrąceniem, więc przydałby się drugi przecinek, po "pogięte".

Cytat:
Steve nie raz chwalił się, że dziedziczą ten dom z pokolenia na pokolenie od ponad stulecia. Westchnął głęboko i już zamierzał zastukać, gdy drzwi otworzyły się i stanęła w nich Anita

Wychodzi na to, że Steve westchnął, a to przecież Joseph westchnął...

Cytat:
Długie blond włosy spięła w luźny kok, założyła zwiewną, błękitną sukienkę,

Ubrania się wkłada albo zakłada na siebie.

Cytat:
Wyglądał, jakby dopiero co wyszedł z taśmy:

A nie "zszedł z taśmy"? Wink
Cytat:
Matka zajmuje się dzieciakami i rodzicami, więc prędzej kaktus urośnie mi na dłoni niż ona znajdzie chwilę, by chociaż wyjrzeć przez okno.

Brakuje przecinka przed "niż".

Cytat:
– O cholera – przeklął Steve, bladnąc.

Jednakowoż nie ma słowa "bladnąc". Jest "blednąc".

EDIT 2: Przeczytałam 3-ci i 4-ty... Trochę ostatnio miałam "zawirowania" i jestem trochę opóźniona...
Bardzo podobają mi się naprawdę te "jesienne" wstępy do każdego rozdziału, w formie listów. Wywołały u mnie melancholię, bo dotarło do mnie, że przecież... Edward umrze.
Trochę przenosisz punkt ciężkości na inne postacie i niezbyt mi się to podoba, bo chciałabym więcej Edwarda, tego Edwarda, którego nie znamy, a tu się opowiadanie oddala od świata Zmierzchu i podąża we własnym kierunku... Nie mówię, że to wada, bo jest interesujące, ot po prostu ja chciałabym więcej postaci Edwarda... Dlatego początek rozdziału 3 czytałam ze szczególną pasją. Jej, a ten opis traumatycznego wydarzenie z dziecinstwa (chodzi mi o śmierć tj dziewczynki) - świetnie to napisałaś, dreszcze przechodzą. No cóż, dodałaś tym dorosłości i powagi swojemu bohaterowi. W ogóle mam wrażenie, że to on raczej opiekuje się matką bardziej, niż matka nim...
Dość dramatyczna scena u Josepha i równie dramatyczna u Stephena. Lubisz mocną akcję, suszaku... I dobrze. Dawno nie czytałam czegoś, co by mnie ani przez chwilę nie znudziło. I jeszcze ta wizja trupa w szafie u Chloe! Masakra... Ale jak cudownie opisane. W rozdziale 4-tym uwielbiam ten fragmencik o dwóch połówkach, piękny. Scena Stephena z siostrzyczką - ogromnie wzruszająca. Piękny opis relacji matki i Stephena.I pod koniec - myśli Chloe, ciasteczko! W ogóle, w tym rozdziale roi się od smakowitych określeń. Moje ulubione smaczki to: "wypieszczenie cudownych kształtów", to że "zaszli za daleko, by wrócić" - jakie to uroczo dwuznaczne, "wszechobecne, drapiące siano", "zakrztuszenie żołędziem" - skąd ty bierzesz takie rzeczy?

Chwasty rozdział 3:
Cytat:
Chłopak miał podrapane ramiona idłonie, uwalone krwią spodnie oraz drżące nogi.

A nie uwalane? Bo uwalony to raczej znaczy pijany...
Cytat:
W tym wzroku zranionej głęboko owieczki kryła się bezbronność i bezsilność względem nieubłagalnie płynącego czasu oraz bezlitosnego losu.

nieubłaganie - takie słowo istnieje...
Cytat:
– Nie, ale strachu się najadłam – wyznała, kręcąc głową. – Pierwszy raz w życiu naprawdę zamartwiłam się o swoje życie.

Albo zmartwiłam, albo zamartwiałam.
Cytat:
śmiechnęła się. Zapadła dosyć niezręczna cisza,

Zabrakło "U" na początku.
Cytat:
po czym przyłożył telefon do ucha i wykręcił dpowiedni numer.

odpowiedni
Cytat:
Przez ponad siedemnaście lat życia w jednym domu ze swoim dziadkiem nauczył się, co mu wolno, a co nie.

co mu wolno, a czego nie
Cytat:
Jednak nauka dziadka obróciła się przeciwniemu: chłopak dzielnie znosił głodówki i uparcie stawał na swoim.

stawiał na swoim albo obstawał przy swoim..

Chwasty rozdział 4:
Cytat:
Kiedy weszli do środka, okazało się, że jest tam nieco cieplej, a cała podłoga usypana była stogami siana.

Jeżeli "jest nieco cieplej" to i podłoga "jest usypana", a nie "była".
Cytat:
Wszystko zaczęło się od powrotu do domu. Pożegnawszy się z Chloe, podziękował panu Masenowi za podwiezienie, po czym z mocno bijącym sercem wszedł do domu.

domu-domu
Cytat:
– Jeśli przyszłaś się popatrzeć, to za późno.

Samo "popatrzeć" bez "się" by wystarczyło...
Cytat:
Być może gdyby wtedy wiedział, jak potoczą się jego losy i ile błędów popełni od tamtego wydarzenia, zawróciłby, przeprosił ojca, zamknął w pokoju i postarał doprowadzić swoje życie w rodzinie do porządku.

zamknął się w pokoju
Cytat:
Chloe pokuśtykała do drzwi i otworzyła je. Były otwarte,

otworzyła-otwarte. A nie lepiej "nie były zamknięte", by uniknąć powtórzenia?
Cytat:
Otworzyła lodówkę i odgrzała mu kotlety z ziemniakami, wsłuchując się, jak pociągał nosem i szlochał po cichu

wsłuchując się, jak pociąga nosem i szlocha po cichu.
Cytat:
Miała wytrzeszczone oczy, posiniaczoną twarz, usta rozchylona w niemym krzyku.

usta rozchylone
Cytat:
Odniosła wrażenie, że nawet wtedy gdy okazuje uczucia, nawet wtedy gdy stoi na niepewnym gruncie, nawet wtedy gdy jest roztrzęsiony – przez całyczas chowa swoją twarz za inną maską

Jeżeli wprowadzasz dodatkowe określenie typu 'nawet" to zasada cofania przecinka nie obowiązuje. Przecinek powinien się znaleźć między "wtedy" a "gdy" czyli: "wtedy gdy" ale "nawet wtedy, gdy".
Cytat:
Podobne wrażenie odnosił Stephen. Uważał na słowa, każdy jego ruch zdawał się być zaplanowany.

A ja odnoszę wrażenie, że Stephen raczej "sprawiał podobne wrażenie". Tak przynajmniej wynika z kontekstu Wink

EDIT 3:

Jak nijt to niczego nie napisze, to ten mój post urośnie do monztrualnych rozmiarów...
Jakoś kuleję z czytaniem ostatnio suszu. Przepraszam, zwaliło mi się sporo spraw na głowę, ale obiecałam i słowa dotrzymam, tyle że z małym poślizgiem.
Jeżeli chodzi o rozdział 5, to było więcej Edwarda - coś co mi bardzo odpowiada. Wspaniałe te "przebłyski" słyszenia myśli matki. Jestem ciekawa, czy tylko będzie słyszał matkę jako człowiek... Jego sen przeraził mnie. Także to, skąd w takiej młodej główce jak twoja takie wizje. Tzn. wiem skąd, ale jednak... Lubisz dosadność, zauważyłam to przy okazji twego pojedynku z Robaczkiem. Lubisz niejako "odzierać" z piękna, z romantyzmu, gdzieś tam wtykać pomiędzy takie piękne fragmenty, jak ten o miłości (wizja miłości wg Edwarda - jakiż on idealista!) takie brutalne, okrutne scenki... I było tez trochę humoru - mam na myśli rozmowę Edwarda z matką przed kościołem. Świetnie prowadzisz zresztą dialogi... Taka... dziwna ta ich relacja. Z jednej strony bardzo bliska, z drugiej - pełna niedomówień.
Jeżeli chodzi o Chloe... Sytuacja zakrawa mi na chorobę psychiczną... Sami bohaterowie z problemami. Chyba mimo wszystko, Edward wyjdzie najbardziej obronną ręką...
I kilka drobiazgów:
Mężczyzna miał taki sam mundur i karabin, jak on, a na nieistniejącej twarzy nie widniało żadne uczucie.
Nie powinno być tego przecinka.
Cytat:
Kiedy dotarli na miejsce, wszędzie panowała pustka. W namiotach nikogo nie było, nikt nie pałętał się po okolicy, słyszał jedynie huk bomb i strzały.

Tu ci się podmiot zgubił... Bo nie wynika z tych zdań, kto słyszał.
Cytat:
– Tak – odpowiedział spokojnie.
– To co my tu robimy?! – zaniepokoił się.
– Musimy zarżnąć sukę – poinformował bez cienia emocji.

Tu też gubi ci się podmiot, bo jest to jednak wymiana zdań między dwoma osobami, przydało by się w którejś kwestii jednak zaznaczyć kto mówi.
Cytat:
W końcu zawołałaby go do siebie do sypialni, położyła dłonie na ramionach i zapytała, dlaczego ją oszukuje, a jeśli byłby bardzo przekonywujący w swojej grze, to pytanie brzmiałoby, dlaczego oszukuje siebie.

Nie istnieje takie słowo!!! Istnieje przekonujący lub przekonywający.
Cytat:
Zatrzymała się i jego, odwróciła do siebie przodem i położyła dłonie na ramionach.

"się i jego" brzmi bardzo dziwnie, bo jedno to forma nieakcentowana, a drugie akcentowana, powinno być "siebie i jego", a drugie "siebie" można opuścić.
Aha, w wersji chomikowej ciągle jest Cullen zamiast Masena...


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Sob 21:05, 03 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
thingrodiel
Dobry wampir



Dołączył: 01 Mar 2009
Posty: 1088
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 148 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod łóżka

PostWysłany: Nie 22:40, 11 Lip 2010 Powrót do góry

Tak, thin marnotrawna wróciła. W końcu czas nadrobić "Pandemię", jeden z najlepszych tekstów na forum. Do nadrobienia 4 odcinki. Jak mogłam cię opuścić? Ktoś mi powinien rzyć skopać. Kurczę, niby zajęta byłam, ale na najukochańsze teksty powinien znaleźć się jakiś czas.
Tylko co ja mam ci, Suszku, napisać? Bo ileż można ci pisać, że mi się szalenie podoba i wsiąkam? Napiszę ci, że mnie to wzrusza. Kiedy czytałam scenki z wydarzeń jesiennych (Chloe i Stephen), robiło mi się naprawdę bardzo smutno.
Co zrobić, Suhaku? Ten tekst jest piękny. Pięknie się rozwija, ładnie go piszesz (podobają mi się leciutkie zmiany w dialogach, które wprowadziłaś od siódmego rozdziału), można się w niego wczuć i cieszyć każdym zdaniem. Tylko brać przykład. I się schować ze swoimi wypocinami (a jak zaprzeczysz, to dostaniesz!).
Tak, scena z początku siódmego rozdziału była... niezła. Choć wolałam erotykę z początku czwartego rozdziału. Tamta była... akurat. Ta... nie jest zła i dzieje się w sferze snu, jednakowoż... tamta bardziej mi się podobała. No nie umiem się wyklawiaturzyć, o co mnie biega. Ja maruda jestem i tyle. Przyjmijmy to do wiadomości i lećmy dalej.
Tak, spotkania Edwarda i Chloe są... interesujące. Niby wiemy z kanonu, że Edward żadnej kobiety nigdy nie miał. Ale może próbował? Może jakaś mu się podobała? I może w Belli znalazł coś, co mu o kimś przypominało?
I w ogóle kocham cię za ostatni, taki boleśnie suchy fragment rozdziału siódmego ze śmiercią małego Davida. Zamiast roztkliwiać się, że dziecko cierpi, że grypa go zabiera, że to, że tamto... zrobiłaś mały, mistrzowski akapit, okrasiłaś datą niczym suchą statystyką. I świetnie to zagrało.
Cytat:
O powrocie przyjaciela Edward dowiedział się od chłopaka roznoszącego gazety każdego poranka. Tommy Millis należał do tych denerwujących, wszędobylskich łobuzów, którzy zamiast chodzić na lekcje wolą latać po dachach budynków i nieużywanych ściekach, a po wszystkim wracają brudni i śmierdzący kurzem, potem i – cóż – zawartością kanalizacji. Plusem takich dzieciaków jest niewątpliwie fakt, że mają uszy i dużo słyszą oraz oczy i dużo widzą. I za parę centów są w stanie pobiec na Antarktydę, przywieźć stamtąd pingwina i wrócić jeszcze tego samego wieczoru, a co dopiero przekazać informację podczas porannego roznoszenia gazet.

Żesz kurde, są takie chwile w życiu thina, kiedy thina szlag trafia, że takie małe akapity-perły wychodzą innym, tylko nie jej. *zawistne spojrzenie w stronę Susza*
Cytat:
Anita była pierwszą osobą, na której mu naprawdę, naprawdę zależało i nie wiedział, jak się zachować. Owszem, kochał matkę – ale nigdy nie był z nią blisko i to jej wina. Kochał ojca – ale nigdy nie pozwoliłby sobie, by porozmawiać z nim szczerze. Miał dwójkę przyjaciół – Edwarda i Stephena – ale gdyby nagle ich zabrakło… Wstydził się tego, ale był świadomy, że nie rozpaczałby zbyt długo. Nie potrzebował nikogo poza piękną panną Stanley i to naprawdę wiele komplikowało.

A to jest rewelacyjny fragment. Osoba, która się przyjaźni, ale łatwo pozbywa się więzi. Po stracie nie płacze, tylko idzie dalej. Jestem ciekawa, czy z Anitą nie będzie tak samo. Bo taka osoba może czuć w danej chwili, że oto ma przed sobą miłość swego życia, że mu zależy, że to, że sio. Ale gdyby nie wyszło... tak samo by nie płakał. Bo nie nawiązuje głębokich więzi emocjonalnych. Anita mu się podobała, a teraz twierdził, że ją kocha - jego prawo. Aaaale...
No i właśnie na tym polega piękno tego fragmentu. Pokazałaś Josepha jako człowieka, który nie nawiązuje tych przeraźliwie głębokich więzi, ale wydaje mu się, że oto nawiązał taką z kobietą. Elegancko. :)
Dalej rozbroiło mnie, że spiłaś Edwarda. Spiłaś. Edwarda. Tego, którego znamy z kanonu, zawsze poważnego, odpowiedzialnego... a ty go spiłaś czymś, co tylko stało obok grejpfruta. Wyszczerzyłam się do tego, jak głupi do sera.
Cytat:
To taka tropikalna… niezbyt groźna, ale za to obfita w objawy choroba.

Kwa! Aleksander Kwaśniewski? Laughing
Urzekający był ostatni fragment ósmego rozdziału, kiedy Anita mówi, że Steve jest dobrym człowiekiem, tylko zdarza mu się udawać kogoś, kim nie jest. No, teraz to na pełną skalę udaje - zmienił tożsamość.
No i przechodzimy do rozdziału z numerem dziewięć. Jeszcze nie wiem, co zaszło między Chloe a Stevem, ale rozmowa z początku rozdziału jest... niezła. Najbardziej podobała mi się wypowiedź Steve'a, że tyle razu już rozmawiali, a Chloe ciągle tylko "Och, Steve". Kobiety!
Ale potem nastąpiła rozmowa Edwarda z ojcem. I to też mi się podobało. Bo fajnie podkreśliłaś, że Edward nie miał jakichś z nim wielkich problemów, to raczej różnica pokoleń stała między nimi, a na to ciężko coś poradzić. Natomiast wstrzymałam oddech w momencie, w którym Edward oskarżył ojca o to, że uderzył jego matkę. A, kurczę, Masen Senior tego NIE zrobił. Bomba spadła, drodzy państwo...
A na koniec nawiązanie chyba do pierwszej części rozdziału - Chloe i Stephen. Końcówka urocza.
I ja tak mogę non stop. Podoba mi się... podoba mi się... podoba mi się... Czasem myślę, że miałaś rację, kiedy mi kiedyś powiedziałaś, że już lepiej by było walnąć takie pospolite "LOL", zamiast komentarze. Przynajmniej można by się pośmiać. Cóż, może. Ale pod "Pandemią" zwyczajnie nie wypada.
Twój tekst (oraz wszechobecny potworny upał) rozleniwił mnie. Nie chce mi się wypisywać wszystkich drobiazgów, że gdzieś ci zjadło jakiś polski ogonek. Nie chcało mi się nawet sprawdzać, czy w okresie pandemii hiszpanki prace Freuda były już znane w Ameryce (to tak a'propo tego, co matka Edwarda powiedziała mu o tym, czym są sny). Choć pewnie były, bo "Objaśnianie marzeń sennych" zostało przełożone na angielski w 1913 roku, więc pewnie USA się załapało.
Wyłapałam co najwyżej takie... nieco większe rzeczy.
Cytat:
– Edward Masen, mylę się?

Naturalniej, realniej będzie: "Edward Masen, nie mylę się?"
A to mi pobudziło umysł w stronę "nie czytaj, tylko pogłówkuj".
Cytat:
Joseph westchnął głęboko i przeżegnał się powoli i z namaszczeniem.

Czy Żydzi się żegnają? Żegnanie się = znak krzyża, a to jest chrześcijaństwo, nie judaizm.
Cytat:
między innymi upartość

upór
Cytat:
BRZYDZĘ SIĘ CIEBIE.

BRZYDZĘ SIĘ TOBĄ.
Cytat:
znikał z powrotem w biura

w biurze
Cytat:
– Ach, szwędałem się to tu, to tam

Aj, Susz!!! "szwendałem"!!!
Ale poza tymi kilkoma wpadkami... Nic mi się nie chciało. Chciało mi się wyłącznie czytać i rozkoszować się tym tekstem. A kiedy wsiąkłam w historie o Stephenie, Josephie, Anicie, Chloe... ze zdziwieniem wkraczałam na teren Edwarda. I przypominałam sobie, że to fanfik i że dotyczy Zmierzchu.
Kompletnie o tym zapomniałam.

Mam nadzieję, że blisko ciebie jest i wen, i czas, byś mogła kontynuować.
Pozdrawiam,
jędza thin *rozleniwiona*

PS Przypomniały mi się czasy, gdy w modzie było pisanie o swoich problemach zdrowotnych, jeśli szybko nie pojawi się następny rozdział. Otóż ja nie popędzam, nie cisnę i nie będę miała biegunki. Ale jeśli "Pandemię" spotka los porzuconego opowiadania, to nastąpi conajmniej zemsta Sithów. Wink


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Czw 20:17, 15 Lip 2010 Powrót do góry

thin, ja do końca będę powtarzać, że Syn marnotrawny i Pandemia to dwie zupełnie różne ligi i to na korzyść Synka. Już pal licho styl czy kreację bohaterów, bo tego jako osoba subiektywna nie jestem w stanie określić - bardziej chodzi mi o przeniesienie ducha tamtych czasów, czego zwyczajnie brakuje w Pandemii. I choćby bili... zdania nie zmienię. :)
Dziękuję Wam za cudowne słowa. Przeczytałam je sobie przed chwilą dosyć pobieżnie i nie będę się już zwracać do poszczególnych osób, bo, co powiedzieć komu miałam, to powiedziałam. Ale cieszę się, że spodobała się Wam postać ojca Edwarda... To mój mały sukces, że z osoby, która miała być "tą złą", udało mi się zrobić niejednoznaczną, jeśli nie dosyć pozytywną. Oczywiście wiele zależy od tego, co kto lubi, ale jestem zadowolona, że przekaz jako-taki dotarł.
I kolejna sprawa... Ktoś wspominał o słabym nakreśleniu postaci Anity i znowu "rzucacie oskarżenia" (oczywiście w przenośni) o to, że nie skupiam się na Edwardzie. Odpowiedź na to mam: Edward nie znał Anity. Edward nie potrafił nakreślić dokładnie, jaka jest, ponieważ praktycznie nie miał z nią kontaktu. Tyle co wiedział o niej oczami Josepha czy Stephena - to wszystko. Pozostałą trójkę, włącznie z Chloe, poznał bliżej, dlatego zna także ich punkt widzenia.
Bo to wciąż... wierzcie lub nie... łatka o Edwardzie. Wszystko się zbiegnie w jedną całość. Edward także jest jedynie obserwatorem. Może nie narratorem, ale to nie on jest bohaterem tych wspomnień, a jego dawni przyjaciele.
Chyba powiedziałam za dużo... Ale myślę, że mi wybaczycie.

Ten rozdział ma 10 stron i jest... niezbetowany. Cornelie ma pewne problemy z organizacją czasu, a ja pomyślałam, że może nie robię aż takich byków. Jutro wyjeżdżam, więc nie mam już czasu czekać, dlatego wstawiam rozdział jedynie po autobecie.
Za niedługo (dzisiaj w każdym razie) pojawi się na moim chomiku (link w pierwszym poście tematu) pdf z rodziałami I-V (wersja poprawiona), VI-X oraz I-X. Na wszystkie pliki naniosłam poprawki, które zgłosiliście Wy, Czytelnicy. Wersji forumowej nie poprawiałam, bo - wbrew pozorom - trochę jest z tym roboty.
Smacznego. Rozdział dedykuję Cornelie.




Rozdział X

Lipiec 1918

Upalny lipiec przyniósł ze sobą kolejne ofiary niebezpiecznej, nowej odmiany grypy. Zachorowały starsze dzieci państwa Gordonów, a w drugim tygodniu lipca w męczarniach zmarł pan Freeman, sąsiad rodziny Masenów. Przedmieścia były jednak całkiem bezpieczne. To w mieście śmierć zbierała najliczniejsze żniwa, a to wszystko przez gęstość zaludnienia. Pod miastami ludzie mieli więcej przestrzeni dla siebie i mogli się wzajemnie unikać bez większego trudu. Najgorzej działo się jednak na wsiach, gdzie brakowało odpowiedniej opieki lekarskiej – tam zapanowała istna epidemia.
Być może dlatego Edward Senior wziął pierwszy w swojej karierze urlop (pomijając jeden dzień – ten, w którym urodził się Edward). Wielu jego znajomych z pracy potraciło żony lub dzieci, on sam przyglądał się, jak koledzy znikają na chorobowym lub po prostu bez słowa nie zjawiają się w pracy. Nikt nie sprawiał mu problemów, gdy wystąpił o dwa tygodnie wolnego. Zapragnął, tchnięty dziwnym przeczuciem, spędzić parę dni z rodziną, nacieszyć się nią.
Zrobił żonie niespodziankę i bez słowa wrócił do domu wcześniej. Na ganku spotkał Edwarda, który siedział na ławce z jabłkiem w jednej dłoni, a nożykiem w drugiej. Odkrajał po kolei kawałki owocu i zbierał je wargami od razu z ostrza noża. Panu Masenowi przypomniało to zachowanie osoby, o której wolał w tamtej chwili nie myśleć, więc odsunął od siebie to wspomnienie.
Mrugnął do synka porozumiewawczo i przyłożył palec do ust, gdy przekręcał gałkę w drzwiach. Edward kiwnął głową i powrócił do obkrajania jabłuszka. Mężczyzna po cichu zamknął drzwi, postawił neseser w przedpokoju, ściągnął buty i na palcach wszedł do salonu, gdzie jego żona, odwrócona plecami do drzwi, czytała gazetę. Stanął za nią i zasłonił kobiecie oczy dłońmi.
– Och! – pisnęła, przestraszona.
– Zgadnij, kto to – wymruczał jej do ucha. Zsunął dłonie na drobne ramionka. – Witaj, kochanie – wyszeptał zawadiacko, całując żonę w szyję. Zachichotała.
– Co się stało, że jesteś tak wcześnie? – zagadnęła, cmokając go w policzek. Obszedł fotel, na którym siedziała, i przysiadł na poręczy mebla.
– Zwolniłem się. Wziąłem urlop na dwa tygodnie.
– Ach! – zdziwiła się. – Wyjeżdżasz?
– Nie. Chyba że jedziesz ze mną. Co byś powiedziała na… - zerknął na gazetę, którą odłożyła na stolik – drugi miesiąc miodowy na Florydzie?
– Romantyk mi się znalazł! To takie nie w twoim stylu. Przyznaj się. Masz kogoś – zażartowała.
– Oczywiście – wymruczał, nachylając się do ucha Elizabeth i delikatnie skubiąc je wargami. – Ma na imię Lizzy i bardzo, ale to bardzo ma ochotę na…
Drzwi frontowe kłapnęły, a sylwetka ich syna przemknęła po schodach, by w końcu zniknąć na ich szczycie. Edward Senior wpatrywał się w tamto miejsce przez parę chwil, po czym westchnął ciężko.
– Co się stało Edwardowi?
– Nie wiem. Ostatnio ma humory. Ale to nic wielkiego, przecież dorasta.
– Mhm, mhm – mruknął w zamyśleniu, siadając na kanapie. – A co nowego w wielkim świecie? – zmienił temat, wskazując podbródkiem na „Chicago Tribune”.
– Nic nowego: grypa szaleje w mieście. Raczej tylko na tym się skupiają. – Zamilkła na chwilę. – Boże, tak się martwię. Przecież i do nas niedługo dojdzie epidemia. To cud, że tak mało osób tutaj choruje. To po prostu cud. Dobrze, że wziąłeś urlop. Przecież jak tam pracujesz, to tak łatwo możesz się zarazić!
– A tam, ja mam końskie zdrowie.
– Ale to właśnie takich jak ty ona zabija! Tych z najlepszą odpornością.
– Przestań. Złego diabli nie biorą. – Mrugnął do żony, uśmiechając się.
– Lekceważysz poważne niebezpieczeństwo, kochanie. To bardzo głupie z twojej strony.
– Przesadzasz. Ty się martw o siebie, a wspólnie się jeszcze pomartwimy o Edwarda. A propos tego nicponia… Chciałbym o nim z tobą porozmawiać.
– Ależ nie ma już się o co martwić. Rozmawiałam z nim parę tygodni temu na ten temat, zapomniałam ci powiedzieć.
– Na jaki?
– No wiesz… o dziewczętach.
– Ja nie o tym chciałem… Ale ciekawy jestem, co mówił?
– No, strasznie się obruszył – zachichotała.
– Mówiłem ci, że twoje podejrzenia są zupełnie niedorzeczne – odpowiedział. – Ja tam nigdy nie wątpiłem, że lubi sobie popatrzeć na ładne dziewczynki, takie, co mają… jak ty byś to powiedziała… ciasno pod szyją… – Zaśmiał się.
– Jesteś taki okropny. Po prostu uważam, że dosłowności są prostackie i…
– Och, ty moja…! – urwał, zanosząc się ze śmiechu na widok jej obrażonej miny.
– Znów zaczynasz.
– Lubię się z tobą droczyć. Tak łatwo cię sprowokować. Ale tak sobie myślę, że może on, wiesz, nazmyślał przed tobą. Kto wie, co mu w głowie siedzi – prowokował dalej.
– Nawet tak nie mów! Powiedziałam mu, że tak czy inaczej będę go akceptować, ale to bzdura. Nie zniosłabym…! Poza tym, co to za paskudny temat! Mów, co chciałeś mówić.
– Jesteś taką konserwatystką. Twój ojciec byłby dumny ze swojej córusi.
– Po prostu nie wyobrażam sobie… Sam rozumiesz!
– Trzeba iść z duchem czasu, Lizzy. Zobaczysz, ty jako ostatnia będziesz mówić o takich sprawach szeptem.
– A ty jesteś pierwszym, który je wykrzykuje. I to też niedobrze!
– Tak czy inaczej, chyba nie masz się o co martwić. Gdybyś widziała wczoraj, jak pożerał wzrokiem tę wokalistkę.
– Mogę się tylko domyślać.
– Ale ja chciałem porozmawiać o czym innym. Chodzi o to, że… – Zawahał się. Nagle jego twarz spoważniała. – Widzisz, on myśli, że robię ci krzywdę. Że cię biję.
Zmarszczyła brwi.
– Bzdura. Skąd by mu przyszło to do głowy?
– Masz siniaka pod okiem, Lizzy. Poza tym… Boże, czasami mam wrażenie, że on czuje.
– Co czuje?
– Czuje, jak jest naprawdę. I mnie nienawidzi.
– Bzdury opowiadasz. Kocha cię. Tylko się buntuje, wiesz, jak to młodzi.
– Nie, Liz, on mnie nienawidzi. Nic na to nie poradzę. A to wszystko moja wina, tylko że już za późno.
– Przestań gadać głupoty! Skąd ci to przyszło do głowy, z tym siniakiem?
– Zarzucił mi to wczoraj. Że cię uderzyłem. Zaraz zaczął się plątać i jąkać, że przeprasza i tak w złości powiedział, ale ja wiem swoje. Najpierw pomyślałem, że… – Urwał.
– Że?
– Nieważne. W każdym razie, Lizzy, uważam, że powinniśmy mu powiedzieć prawdę.
– Prawdę? Chyba żartujesz. Jak my to mamy mu teraz powiedzieć? Wejdziemy do jego pokoju i co dalej? „Synku, musimy ci coś powiedzieć, kłamaliśmy ci całe życie”?
– Ććśś! – uciszył żonę, unosząc rękę. Umilkła, zdziwiona. Mężczyzna wstał i ruszył w kierunku schodów. Usłyszeli tupot czyichś stóp piętro wyżej. – Synu, nie nauczyłeś się, że nie podsłuchuje się rodziców? – krzyknął, zadzierając głowę w górę. – Poza tym ruszyłbyś się do tej Kornelii Burton, bo jak nie, to się naprawdę zdenerwuję!
Odwrócił się i wrócił na kanapę.
– Jak myślisz, długo tam siedział? – zagadnęła zmartwiona Elizabeth.
– Myślę, że wystarczająco długo, kochanie, by zacząć nas nienawidzić za drobne kłamstewka.

Tak naprawdę Edward nie usłyszał wiele. Wszedł do domu zaraz za ojcem, który właśnie witał się ze swoją żoną, usiadł w pokoju i pogrążył się w rozmyślaniach: o sobie, rodzicach i prawdzie. Jak to jest naprawdę, dlaczego nie chcą być z nim szczerzy. Nawet matka, jego ukochana matka coś ukrywa.
Wałkował te tematy kolejny raz i nużyło już nawet jego samego. Westchnął głęboko, przecierając oczy ze znudzenia. Wolny wakacyjny czas zdecydowanie mu nie sprzyjał. Czuł się senny, ociężały. Wiedział, że potrzebuje porządnego zastrzyku adrenaliny, ale zaśmiał się gorzko do siebie na samą myśl. Jakby mu mało przygód było… No i gdzie i z kim mógłby pójść? Stephenem-kłamcą i… odepchnął od siebie określenie: narkomanem… czy wciąż smutnym, osowiałym i zamyślonym Josephem? Zmarnowaną Chloe? Anitę ledwo znał. Zaczął zastanawiać się nad resztą swoich kolegów: Gordonem, Terrym i Anthonym, jednak nie miał ochoty się z nimi widzieć. Wydawali mu się odlegli, zupełnie jakby nie spędził z nimi paru dobrych lat grając w piłkę na przerwach czy ucząc się języka migowego, przydatnego przy odpowiadaniu. Zaśmiał się do siebie na to wspomnienie, po czym nagle umilkł, uświadomiwszy sobie, że to wszystko powoli przemija. To już ostatnie chwile jego dzieciństwa, bezmyślnych zabaw. Im jesteś starszy, tym w twoim życiu pojawia się więcej i więcej problemów. Coraz poważniejszych. Właśnie ta nagła odpowiedzialność, która spadła na jego barki i niemalże przygwoździła go do ziemi… Ta myśl, że od tego, co zrobi lub czy zareaguje, być może zależy czyjeś szczęście lub nawet życie? Czy tak właśnie wygląda wyczekiwana dorosłość?
Pomyślał o Stephenie. O tym, że jest w kłopotach, chociaż upiera się, że wie, co robi. Mimo że rozpaczliwie poszukiwał innego rozwiązania, nic oprócz narkotyków nie przychodziło mu do głowy. Fałszywych papierów nie da się wyrobić w kiosku za rogiem, nie robi się tego także bez powodu. Steve nie musiał przed nikim uciekać, przed nikim się chować. Potrzebował tylko nowej tożsamości… I nie chciał pisnąć słówka prawdy najlepszemu przyjacielowi. Komuś, z kim spędził całe swoje życie, wzloty i upadki, rozbite kolana i wybite zęby. Jeszcze parę lat temu nie wyobrażał sobie, by kiedykolwiek mogli coś przed sobą zataić. Kiedy był mały, nie wyobrażał sobie, by w razie problemu nie pójść do matki, by cokolwiek przed nią ukrywać. A teraz? Teraz wszystko jest inne, niedługo wszyscy zaczną się plątać w kłamstwach. Jeśli tak wygląda dorosłość…
Odrzucił książkę i zerwał się z miejsca. Wyszedłszy z pokoju, usłyszał głosy swoich rodziców. Zatrzymał się, nasłuchując.
– …się plątać i jąkać, że przeprasza i tak w złości powiedział, ale ja wiem swoje – usłyszał głos swojego ojca. – Najpierw pomyślałem, że… – Urwał.
– Że?
– Nieważne. W każdym razie, Lizzy, uważam, że powinniśmy mu powiedzieć prawdę.
– Prawdę? Chyba żartujesz. Jak my to mamy mu teraz powiedzieć? Wejdziemy do jego pokoju i co dalej? „Synku, musimy ci coś powiedzieć, kłamaliśmy ci całe życie”?
– Ććśś!
Edward z głośno bijącym sercem wycofał się w głąb korytarza, ale nie zdążył. Kroki jego ojca poniosły się echem po całym domu (tak mu się przynajmniej zdawało), a po chwili Senior krzyknął z dołu:
– Synu, nie nauczyłeś się, że nie podsłuchuje się rodziców? – rzucił groźnym tonem. – Poza tym ruszyłbyś się do tej Kornelii Burton, bo jak nie, to się naprawdę zdenerwuję!
Chłopak odetchnął, po czym wrócił do pokoju. Zamknąwszy drzwi, zaczął kręcić się z jednego kąta do drugiego, nie mogąc znaleźć sobie miejsca.
Jego rodzice ukrywali przed nim coś naprawdę poważnego.

– Cześć, Steve – wydyszał u progu kamienicy przyjaciela. Tamten miał w zębach papierosa, a na jego szyi zwisał poluzowany krawat. – Przeszkadzam?
Stephen Stanley spojrzał na niego podejrzliwie. Miał podkrążone, przekrwione oczy, brudne włosy i przepoconą koszulę. Edward odniósł wrażenie, jakby rozmawiał ze starym, zapuszczonym alkoholikiem. Brzydka cera zabłyszczała w słabym świetle zwisającej u góry lampy, która wyglądała, jakby za chwilę miała z hukiem upaść na stęchły dywan. Świecące od łoju kosmyki opadały na zmarszczone czoło czterdziestoletniego mężczyzny, popękane wargi kurczowo ściskały dymiącego papierosa. Przyjaciel drżącymi rękoma sięgnął po niego, wyjął z ust i wypuścił dużą chmurę dymu, która unosiła się w okolicach jego skroni niczym jakaś upiorna, siwa aureola.
– Czego chcesz? – wychrypiał. Edward wodził wzrokiem od plam potu w okolicach kołnierzyka i pach, aż do zniszczonych butów z ostrymi czubami. Steve nachylił się nieco do przodu, zaglądając chłopakowi w oczy, i warknął: – Zadałem ci pytanie.
Rudzielec zauważył, że jego przyjaciel ma niezdrowo rozszerzone tęczówki, a jego oddech przypominał odór zgniłych jaj. Prawa brew Stanley’a uniosła się mocno w górę, gdy zszokowany Edward nie odpowiadał.
– Wybacz mi brak kurtuazji. Nie jestem w nastroju. No, czego chcesz?
– Pomyślałem, że może… Pogadalibyśmy…
Nie wiedział, co myśleć o widoku, który miał przed oczami. Przypomniał sobie obrazek Stephena sprzed paru miesięcy: z szarmanckim uśmiechem, gładko przylizanymi brylantyną włosami, z rozwiązaną muszką niedbale wiszącą na karku, kciukami w kieszeniach eleganckich spodni i radosnymi, łobuzerskimi iskierkami w oczach. Wspominał chłopca, w głosie którego dzień i noc brzmiał śmiech; odwracającego się za ładnymi kobietami przy każdej możliwej okazji, opierającego się nonszalancko o blat w piekarni… „Poproszę te dwie… śliczne, słodkie bułeczki”… Rumieńce i cichy chichot kasjerki… „Hej, Edwardzie, pamiętasz Eryka Dino, tego sąsiada od Wayatts’ów? Tego starego dziada. Podobno ma kolekcję rewolwerów z epoki. Idziesz zobaczyć?”… Zbombardowany wspomnieniami, niemalże nie usłyszał odpowiedzi przyjaciela.
– A co ci się zebrało na wizyty? Trzy tygodnie cię nie widziałem, a teraz nagle…! Wynocha! – zawarczał groźnie, próbując zamknąć drzwi. Edward zatrzymał je dłonią.
– Poczekaj. Przepraszam, po prostu nie wiedziałem, czy chcesz mnie widzieć.
– Nie wiedziałeś, czy chcę cię widzieć! To już wiesz! Wynoś się!
– Przestań! Co ty ze sobą zrobiłeś! Jak ty wyglądasz! I jak się zachowujesz… Nie wpuścisz mnie do środka?
Jego przyjaciel ze wściekłością w oczach otworzył usta, po czym je zamknął, a cała złość ulotniła się. Wpatrywali się w siebie dłuższą chwilę, mierząc się spojrzeniami. Edward odniósł wrażenie, że tęczówki jego przyjaciela jakby zaszły mgłą lub zaszkliły się…
– Myślałem, że jesteś moim przyjacielem – wychrypiał tamten. – A ty mnie po prostu zostawiłeś… Bo co, bo Anita nagadała ci jakichś bzdur, tak? To wariatka! Ona jest szalona! Nie słuchaj jej!
Coś na twarzy blondyna mówiło, że to nie Anita jest szalona, a on sam.
– Anita nic mi nie mówiła – wyjaśnił Edward. – Wystarczy na ciebie spojrzeć.
– Po prostu mam zły dzień. Nie wolno? HĘ? – W oczach miał obłęd, a prawa powieka zadrżała.
– Mogę wejść?
Stephen machnął ręką i otworzył szerzej drzwi, by wpuścić kolegę. W mieszkaniu panował niezwykły bałagan: wszędzie walały się brudne ubrania, puste butelki po alkoholu, karty, zapałki, niedopałki papierosów, kartki papieru, gazety i resztki jedzenia, a na podłodze widniały ślady ubłoconych butów. Edward szybko odwrócił wzrok i zerknął na Steve’a. Wykrzywił wargi w dziwnym grymasie, który przypominał połączenie nienawiści i fizycznego bólu.
– Masz ochotę odwiedzić starych przyjaciół? – zagadnął spokojnie Masen.
– A coś takiego jeszcze w ogóle istnieje? – zapytał Stephen nieśmiało. Rudzielec uśmiechnął się szeroko i oboje uścisnęli się, przełykając łzy.

Joseph wpatrywał się w wyblakłe zdjęcie Anity, które niegdyś wykradł z szuflady Stephena (jeszcze do niedawno owa fotografia przedstawiała tę dwójkę rodzeństwa, on sam jednak nie odczuł potrzeby podziwiania swojego przyjaciela obok ukochanej, więc połowę wydarł). Wodząc palcami po pęknięciach i sklejonych rozdarciach na papierze, wspominał swoją kłótnię z dziadkiem. Westchnął głęboko i odwrócił je – ujrzał wypisane eleganckim, zawijasowym pismem Steve’a: „Styczeń 1918”, a pod spodem, prostym, nieco kwadratowym charakterem: „Twoja siostrzyczka Anitka!”. Odłożył zdjęcie na szafkę nocną, po czym zmrużył błogo oczy.
Przypomniał sobie jej rozjaśnioną twarz, gdy wychylała się przez okno salonu Stanleyów i rozmawiała z nim. On stał po drugiej stronie, na podwórku, nieśmiało zagadując o szkołę, oceny i przyjaciółki. Złote włosy swobodnie spływały jej po ramionach i dekolcie, połyskując w delikatnym świetle słońca chylącego się ku zachodowi. Przypomniał sobie, jak okręcała kosmyki wokół palca, może podświadomie, a może po to, by go skokietować, nieważne. A potem nagle poprosił, a właściwie polecił, bez zbędnej kurtuazji, bez zastanowienia (by się nie rozmyślić):
– Wyjdź za mnie. Proszę cię, wyjdź za mnie.
– Och! – pisnęła, wytrzeszczając jasne oczy. – Och! – powtórzyła, uśmiechając się szeroko. Czekał, słuchając serca dudniącego w uszach, wycierając spocone dłonie o spodnie i próbując nawilżyć wyschnięte z nerwów gardło. – Jej! Tak! Oczywiście, że tak! – roześmiała się, po czym nachyliła, próbując go przytulić, a może nawet pocałować, kto wie. Złapała się jego ramion, straciła równowagę i upadła w niewielki krzak jałowca, skręcając sobie nadgarstek.
– Ale ja nie jestem Żydówką – wyszeptała mu, gdy pani Stanley wyszła z salonu po bandaż. Siedział na kanapie obok niej, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co zrobił. – Joseph, ja nie jestem Żydówką!
Nigdy wcześniej o tym nie myślał, i faktycznie, to był problem. Nie chciał rezygnować ze swojej religii, zbyt długo żył według jej zasad.
– Ale mogę być – dodała po chwili, kiwając głową, ze wzrokiem wbitym w przestrzeń. – Naprawdę mogę! Poważnie mówię. Postaram się. Nie myśl, że to lekceważę.
– To poważna decyzja.
– Jestem poważna! – wymamrotała. – Chcę być twoją żoną-Żydówką! I mieć z tobą dzieci. Och! Co za głupoty wygaduję, przepraszam cię, po prostu jestem taka… rozemocjowana… czy… coś tam…
Roześmiał się na jej słowa, a ona wpatrywała się w swój nasmarowany maścią nadgarstek.
– Mój tata nie będzie miał obiekcji – myślała na głos. – Pojedziemy tam razem, poznasz go. Moi rodzice to cudowni ludzie. Pokochasz ich. Będziemy szczęśliwi.
Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. Wciąż czuł jej dotyk w tamtym miejscu, jakby delikatne skrzydełka motyla muskające jego skórę. Westchnął po raz kolejny, przeciągając się na łóżku. Nagle usłyszał dźwięk tłuczonego szkła. Zerwał się z miejsca i ujrzał, że fragmenty szyby jego okna leżą na podłodze. Pod jego stopami znajdował się kamień, do którego sznurkiem ktoś przywiązał kawałek papieru. Drżącymi rękoma podniósł go na wysokość klatki piersiowej. Był to list wyklejony literkami z gazet i książek.
– Anonim – wychrypiał do siebie.
– Josephie, stało się coś?! Słyszałam, że coś się tłucze! – krzyknęła matka z dołu.
– Wszystko dobrze, matko – odparł. – Zrzuciłem szklankę. Już sprzątam. Nic się nie stało.
Wymamrotała coś niewyraźnego w odpowiedzi, a on drżącymi rękoma odwiązał sznurek, który upadł na podłogę. Rozprostowawszy list, zaczął go czytać.

Steve wziął szybki prysznic, przebrał się i przekąsił coś, po czym wyszli z brudnego mieszkania i wsiedli do pierwszej taksówki. Gdy dojechali pod dom Josepha, Stephen zapłacił taksówkarzowi, zostawiwszy mu spory napiwek, a następnie podeszli aż pod drzwi i zapukali. Czekając, aż ktoś otworzy, zauważyli okno wybite w jego pokoju.
– Witam was, chłopcy – przywitała się pani Hingerstein. – Dobrze, że przyszliście. Josephowi chyba nie sprzyja dłuższa samotność. Jacyś chuligani wybili szybę w jego oknie, bardzo się zdenerwował. Teraz śpi. Wejdźcie.
Odmówili uprzejmie, prosząc, by zawołała Josepha na dwór. Kiwnęła głową i poszła na górę. Czekali na ganku, nie patrząc nigdzie ani na nikogo.
– Właściwie, mam trochę do niego żal – wyznał Stephen. – Nawet nie próbował się ze mną zobaczyć.
– Jest wstrząśnięty śmiercią dziadka.
– Jasne. Bardzo go kochał, byli ze sobą blisko całe życie i ciężko przeżył jego śmierć, niech zgadnę.
– Nie bądź dla niego taki surowy – mruknął Edward, chociaż zgadzał się z przyjacielem. Nie rozumiał zachowania swojego drugiego przyjaciela: jak można tak przeżywać śmierć kogoś, kto go krzywdził całe życie?
– Po prostu zachował się jak dupek.
– Nie sądź, by nie być sądzonym. Ty też mogłeś go odwiedzić.
– Właśnie to robię.
Poczekali parę chwil, gdy nagle Stephen uniósł gwałtownie głowę. Edward zrobił to samo. Z naprzeciwka na damskim rowerze jechała Anita, beztrosko patrząc pod koła. Gdy i ona podniosła wzrok i ujrzała ich na ganku, jej rysy wyostrzyły się. Dojechała spokojnie do werandy, zsiadła z jednośladu i rzuciła swojemu bratu pogardliwe spojrzenie.
– Witaj, Anito – powiedział Edward, prostując się. Czuł, że wolałby znaleźć się jak najdalej od tej dwójki. – Miło cię widzieć.
– Wzajemnie – uśmiechnęła się, kiwając głową w jego kierunku. Gdy przeniosła spojrzenie na Stephena, uśmiech spłynął z jej twarzy w ułamku sekundy. – Co tu robisz?
– A ty?
– Pojechałam na przejażdżkę. – Masen wiedział, że to kłamstwo, ale czuł, że Anita miała powody, by zataić prawdę. – I zobaczyłam wasze przystojne mordki. – W jej głosie nie było cienia rozbawienia. – Ciekawi mnie za to, co Stephen Stanley robi tutaj. Czyżby znudzili mu się jego nowi przyjaciele?
Stephen puścił tę uwagę mimo uszu.
– Co się stało z twoim nadgarstkiem?
Zanim zdążyła odpowiedzieć, z domu wyszedł nieco przybity Joseph. Rzucił całej trójce niepewne spojrzenie.
– Witaj, Anito. Edwardzie. Miło cię wreszcie widzieć, Stephenie.
– Pomyślałem sobie, że skoro Mahomet nie może przyjść do góry, to góra przyjdzie do Mahometa.
Joseph nie odpowiedział, patrząc wyczekująco na Anitę. Odchrząknęła i wręczyła mu jakiś pakunek, który wcześniej znajdował się w koszyku przed kierownicą. Chłopak szybko zaniósł paczkę do kuchni bez słowa, a dziewczyna, nie patrząc na nikogo, wsiadła na rower z damską ramką i bez pożegnania ruszyła w dalszą drogę.
– Ej! – zawołał Stephen. – Stój! Masz flaka! – Wskazał na oklapniętą oponę.
– Sam masz flaka! – ryknęła, po czym wyprostowała się dumnie i przyspieszyła. Joseph wrócił na taras i założył ręce na piersi, wpatrując się w odjeżdżającą przyjaciółkę. Edward ledwo powstrzymywał śmiech, widząc zdezorientowaną minę starszego przyjaciela.
– Hej, dętkę sobie… – zaczął Steve, ale nie zdążył ostrzec siostry na czas. Tylne koło zaczęło dziwnie podskakiwać, ona straciła panowanie nad kierownicą, nacisnęła gwałtownie hamulce, przednie koło zablokowało się, a cały rower przekoziołkował do przodu. Chłopak zerwał się i pobiegł do siostry, Edward podążył za nim, a Joseph nie ruszał się z miejsca z dziwnym wyrazem w oczach.
– Mówiłem ci! – krzyknął Stephen. – Mówiłem ci, dętkę sobie uszkodziłaś!
Dobiegli do leżącej na trawie i poobijanej Anity, która rzuciła bratu mrożące spojrzenie.
– Nie zrozumiałam cię – wybąkała. Edward zauważył, że jest lekko blada.
– A co innego można zrozumieć przez „masz flaka”?!
– Pomyślałam, że chcesz mi dogryźć albo co. No wiesz, że to jakieś przezwisko.
– No nie! – zdenerwował się. – Nic ci nie jest? – Pokręciła głową, masując chory nadgarstek.
– Siniaka sobie nabiłam.
– „Sam masz flaka”! Dobre sobie! Masz za swoje, ty wredna jędzo!
– Och, zamknij się – warknęła słabo, a wzrok wbijała gdzieś w trawę przed siebie. Edward podszedł do roweru. Tylnie koło było wygięte i zniekształcone, opona niemalże rozszarpana. Podniósł jednoślad i przyjrzał się zardzewiałemu łańcuchowi oraz jednemu zerwanemu hamulcowi. Farba na ramie była zdarta, a błotnik ledwo się trzymał. Westchnął głęboko i podszedł do poobijanej dziewczyny, po czym podał jej rękę, by mogła wstać.
– Wszystko w porządku? – zapytał ciepło, postawiwszy ją na nogi.
– Tak, skręcony nadgarstek po staremu, ale uderzyłam kierownicą w brzuch i…
Zaczęła oddychać płytko przez usta, na czoło wstąpił pot. Stephen podszedł do niej i złapał jej twarz w dłonie, zaglądając w źrenice. Powieki okalane jasnymi rzęsami zaczęły opadać. Pozieleniała na twarzy i uciekła w krzaki. Po chwili dało się słyszeć nieprzyjemne dla ucha dźwięki wymiotowania. Edward i Stephen spojrzeli po sobie. Dziewczyna wstała z klęczek i lekko chwiejnym krokiem podeszła do zmasakrowanego roweru.
– Już mi lepiej – powiedziała, jakby zwracała się nie do swojego brata i przyjaciela, ale do zardzewiałego jednośladu.
– Zaprowadzimy cię do domu – poinformował ją Steve.
– Nie będziesz mnie nigdzie zaprowadzał – warknęła, wskazując na niego palcem. Zauważyli, że w ich kierunku zmierza Joseph bez cienia emocji na twarzy. Gdy znalazł się obok dziewczyny, podał jej swoje ramię i wymamrotał:
– Ja cię zaprowadzę, chodź.
Przystała na to bez słowa, próbując podnieść leżącego na trawie grata.
– Zostaw to – polecił cicho. – To się nadaje tylko na złom. Chcesz pić?
Pokręciła głową, ujmując mocniej jego przedramię, po czym ruszyli wzdłuż ścieżki.
– Hej, co jest? – zapytał Stephen. – A my to co, pies?
Zrównał się z siostrą i przyjacielem, a Edward odsunął rower ze ścieżki i dołączył do całej trójki. Anita zignorowała słowa brata, a Joseph, odchrząknąwszy cicho, spuścił głowę.
– I co, brat jest be, ale ramię obcego przyjmujesz?
– Zamknij się, Steve – poleciła mu.
– Skończmy z tym, Anitko, proszę cię. To takie dziecinne.
– Znasz mój warunek.
– Ale on jest całkowicie bezsensowny, siostrzyczko. Wszystko jest w porządku.
– Może dla ciebie. Jeśli ty nie odczuwasz takiej potrzeby, nic nie musi się zmieniać.
– Ależ odczuwam! Zatrzymaj się, proszę.
Przystanęła i odwróciła się w stronę brata, posyłając mu chłodne spojrzenie. Nagle usłyszeli czyjś mrożący krew w żyłach wrzask.

Zbliżało się południe. Chloe stała nad garnkiem parującej zupy pomidorowej, mieszając ją drewnianą łyżką. Wachlowała się jakąś gazetą, którą ojciec rano zostawił na stole: nie dość, że dzień był upalny sam w sobie, to jeszcze do tego te opary… Odeszła od kuchenki i wyjrzała przez okno. Na dworze wiał całkiem przyjemny, delikatny wiaterek. Oparła łokcie o parapet i podparła się pod brodę, mrużąc oczy. Wsłuchiwała się w delikatne ćwierkanie ptaszków, świszczenie wiatru w uszach i skrzypienie nienaoliwionych okiennic. Gdzieś w oddali słychać było warkot silnika… Ktoś głośno rozmawiał… Westchnęła głęboko. Czuła zapach róż rosnących pod oknem kuchennym, świeżo skoszonej trawy i przypalonej pomidorówki…
– Cholera! – przeklęła, zrywając się i podchodząc do kuchenki. Złapała za uchwyty i podniosła garnek, chcąc przestawić go na inny palnik, ale były prawie rozgrzane do białości. Oparzyła sobie palce, pisnęła i puściła ucha. Cześć zupy wylało się na jej sukienkę i poparzyło brzuch. Wrzasnęła, zrobiła kilka kroków do tyłu, złapała za szmatkę i przeniosła zupę z palnika, ignorując łzy, które pociekły po policzkach. Przekręciła kurek gazu i łokciem odkręciła zimną wodę w kranie, po czym obmyła w niej dłonie, wzdychając z ulgi. Były czerwone i piekące, ale chłód przynosił jej niewysłowioną ulgę. Ściągnęła z siebie szybko sukienkę i zdjęła mokrą i gorącą bieliznę, wchodząc po schodach. Szybko weszła pod prysznic i schłodziła ciało, oddychając ciężko. Rozkoszowała się chłodnym strumieniem opadającym na jej dekolt, spływającym po sparzonym brzuchu i udach. Woda ściekała z ciemnych, krótkich kosmyków włosów. Odwróciła się tyłem i chłodziła spocone plecy i zesztywniały kark, uspokajając oddech.
Wyszła spod prysznica i wytarła się ręcznikiem. Stanęła naga w lustrze i krytycznie spojrzała na swoje ciało. Miała czerwony brzuch i zaczerwienione uda, ale nie to jej przeszkadzało. Skrzywiła się, obserwując wiele defektów swojej sylwetki, po czym założyła szlafrok i wyszła z łazienki, by się przebrać. Ubrała pierwszą sukienkę, która wpadła jej w ręce, i zeszła na dół, by posprzątać. Gdy podłoga i blat były suche, spróbowała przypalonej zupy i uznała, że jest jeszcze do zjedzenia. Ojciec i tak nie zauważy różnicy, jest zbyt otępiały i apatyczny ostatnimi czasy. Świadoma, że na dnie pomidorówka będzie całkowicie spalona, starała się nie mieszać wywaru i przelała chochlą trochę do mniejszego garnka.
Bez konkretnego powodu przed oczami stanęła jej postać Edwarda. Żałowała, że spławiała ich tak często, jego i Josepha, ponieważ teraz bardzo potrzebowała towarzystwa. Chłopcy nie zawitali do jej domu od dłuższego czasu, a samotność nie wpływała na nią zbyt dobrze. Wspominając parę przyjemnych czerwcowych spacerów, usłyszała jakiś dźwięk. Odwróciła się i ujrzała dwie postacie siedzące przy stole w kuchni: swoją matkę, Margeret, i braciszka. Przełknęła głośno ślinę i odłożyła łyżkę, wpatrując się w nieżyjącą część swojej rodziny.
– Chloe, kiedy będzie obiadek? – zapytał David, uśmiechając się szeroko. – Jestem głodnyyy…
– Zaraz – wychrypiała, czując, jak puls jej przyspiesza.
– Chloe, gdzie jest ojciec? – zapytała matka. – Chyba powinien już być. Znowu się gdzieś pewnie szwenda! A ty, jak zwykle, musisz wszystko robić w domu! Już ja sobie z nim porozmawiam!
– Nie trzeba, mamo – odparła drżącym głosem. Nie wiedziała, dlaczego rozmawiała z kimś, kogo nawet tak naprawdę nie było. – Tata bierze nadgodziny.
– Nadgodziny! Jasne! Mi też tak mówił! I zobacz, do czego mnie doprowadził! – Uniosła ręce do góry, a Chloe pisnęła głośno. Miała poderżnięte nadgarstki, z których krew ciekła hektolitrami. – Widzisz? To jego wina! Jego! Ale nie martw się! Ten skurwiel długo nie pożyje…
Dziewczyna wrzasnęła i wybiegła z kuchni, nałożyła klapki na stopy i chciała wyjść z domu, ale gdy otworzyła drzwi, po drugiej stronie stał David z wielką dziurą w głowie w okolicach skroni.
– Zobacz, co tata mi zrobił! Strasznie boli i było bardzo głośno, jak to zrobił! Widzisz? – Wskazał drobnym paluszkiem na czarną, krwawiącą obficie dziurę po postrzale. – Dlaczego tatuś to zrobił?
Rzężąc, ominęła brata i zbiegła po schodkach. Szlochała głośno i piszczała, gdy czuła dłonie na swoich nadgarstkach i kostkach, dłonie przypominające oślizgłe i obrzydliwie miękkie ciało topielców… Gdy odbiegła dosyć daleko, zatrzymała się, dysząc ciężko i łapiąc się za serce, które łopotało w piersi. Podniosła głowę i zauważyła, że nikogo nie ma. Płacząc, opadła na ziemię. Pierwszy raz żałowała, że nie ma nikogo w sąsiedztwie…
– Zobacz, Chloe, co zrobił ojciec, widzisz? – Otworzyła oczy i ujrzała Margaret z głęboką szramą na krtani. – Widzisz, co mi zrobił? Widzisz?
– Zobacz, Chloe, to wszystko on! – pisnęło kolejne widmo jej umarłej przy porodzie matki, tym razem blade jak ściana i oślizgłe, z fioletowymi wargami i splątanymi, ociekającymi wodą włosami. – Zobacz, dotknij! Utopił mnie! To jego wina!
– Chloe, spójrz, to on, to on! – krzyczał David, wskazując na przetrącony kark.
– Spójrz, Chloe, to jego wina…
– Zobacz, kochanie, co zrobił!
– Nadgodziny, dobre sobie!
– Zobacz, spójrz, widzisz to?!
Nabrała powietrza w płuca i zaczęła krzyczeć i krzyczeć, aż zabrakło jej tchu, aż gardło odmówiło posłuszeństwa, darła się, wrzeszczała i szlochała, biła ziemię pięściami, kopała, drapała, ale nic nie mogło sprawić, by widma jej matki i brata przestały na nią napierać.
Zemdlała.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Czw 20:26, 15 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
k8ella
Dobry wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 729
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 63 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: spod spojrzenia towarzysza Belikova

PostWysłany: Czw 23:42, 15 Lip 2010 Powrót do góry

Drogi Suszku.
Wiedziona przeczuciem oraz świadomością genialności twych poprzednich tworów przybyłam, by przeczytać ową sławetną już Pandemię. Oczywiście wiem, że jestem totalnie spóźniona ze swoim śmiesznym komentarzem oraz pełna świadomości płycizny swoich wywodów, ale rozumiem potrzebę autora, by poznać chociaż cząstkę emocji, których on dostarcza czytelnikom. Nie ukrywam też wcale, jak bardzo wzruszyła mnie twoja dedykacja. Zatem jestem i choćby pół lub cały tees miał się śmiać, napiszę ci, co o tym wszystkim myślę.

Już na wstępie chwyciłaś mnie za serce tematem. Jestem od zawsze i po wieczność już będę team Edward, a tymże prostym chwytem złapałaś mnie na haczyk. Ktoś mógłby sobie pomyśleć, ot i prosta sprawa zrobić łatkę. Ale nie, nie w przypadku suhaka, który zagłębi się w przepastnych odmętach historycznej burzy roku 1918, by pokazać nam w iście mistrzowskim stylu (o niebo lepszym od S. Meyer) losy cudnego Edwarda zanim przeszedł przemianę. Ba, pokusi się nawet o pokazanie zawiłości zasad rządzących życiem społeczności początków ubiegłego stulecia, problemów trawiących zwykłych mieszkańców, odcieni uczuć rodzących się w umysłach dorastającej wówczas młodzieży. A wszystko to w pięknym stylu, nie pozostawiającym nic do życzenia sposobie budowania napięcia, odpowiednio konstruowanym przebiegu akcji czy wreszcie świetnie stworzonym, niejednostronnym postaciom. Potknięcia są tak znikome, że doprawdy nie będę o nich mówić, bo jest tu grono znakomitości, które świetnie sobie z tym radzi.

Ja skupiam się na treści i do niej się odwołuję, więc przepraszam, że nie wnoszę nic wartościowego jeśli chodzi o budowę twojego warsztatu.
Jeśli chodzi o mój komentarz, to będzie się rozbudowywał w miarę pisania. Zatem przejdźmy do poszczególnych rozdziałów.

Prolog
Nawet w czasach, gdy był zwykłym śmiertelnikiem, Edward wzbudzał głębokie uczucia u płci przeciwnej. Nie wiem, kim jest dla niego owa Cloe, ale sądzę, że on dla niej kimś niezmiernie ważnym. Czyżby list był napisany już po przemianie? Ech...

Rozdział 1

I tu strzał prosto w gębę. Pokazujesz nam Edwarda wpadającego do domu i chlipiącego zupę pomidorową. O matko! No właśnie, i tu najważniejsza postać jego rodzicielki. Ukazujesz nam głównego bohatera oczami osoby, dla której to najważniejsza istota na świecie. Z pewnością dlatego jest to tak słodki, nieco przejaskrawiony miłością i matczyną pobłażliwością obraz. Może wydawać się dziwne to, w jaki sposób toczy się rozmowa tej dwójki, ale nie możemy zapomnieć, że cofnęliśmy się w czasie. Susz nie zapomniał i chwała mu za to.
Widać to także wyraźny podział klasowy, religijny i społeczny. Proste słowa Elizabeth o Żydach. No i odpowiedź Edwarda, zwyczajnego młodzieńca, który, nieważne czy rok 1918 czy 2010, w nosie ma podziały rasowe, jeśli chodzi o kumpli z podwórka. Niedziwny jest także jego opór, gdy w paradę wchodzi płeć przeciwna. Tylko w czasach obecnych ta faza dojrzewania objawia się jakieś dziesięć lat wcześniej.
Okrutna rzeczywistość stawia na drodze młodego Masena nie tylko hiszpankę, ale także wojnę. Matka martwi się o niego i jak każda normalna kobieta nie chce, by mężczyźni z jej rodziny uczestniczyli w śmiertelnej walce, a cóż dopiero siedemnastoletni jedynak, który był i tak cudem?!
Niezwykle czule i prawdziwie przedstawiłaś rozmyślania tej kobiety. Wzruszyłam się.

Postać Chloe jest wytworem twojej wyobraźni, tak jak i Joseph, ale wiadomo, że musisz stworzyć rzeczywistość Ewarda Masena, a to wymaga ludzi, młodych, starych, zwyczajnych i dziwnych. No właśnie. Poczucie wyobcowania u młodych ludzi jest bardzo typowe i tak naprawdę to każdy nastolatek jest zwyczajny, po prostu szuka siebie, swojego ja, a że poszukiwanie idzie różnymi ścieżkami, to i zakrawa na jakieś dziwactwo.
Cloe to dziewczyna doświadczona przez życie, co oczywiście wpływa na jej osobowość i myśli. Widać właśnie ten kontrast pomiędzy nią a dorastającym w normalnej rodzinie Edwardem. Choćby ich upodobania jeśli chodzi o pogodę (opisy wychodzą ci świetnie). Opiekuje się młodszym braciszkiem i nie ma się do kogo zwrócić, więc musi radzić sobie sama z problemami. Ale ja nie odważyłabym się wyjść z domu do jakiegoś obcego człowieka.
Joseph też jest ciekawą osobą i na dodatek kolegą Edwarda. Taki outsider wśród Żydów.
Jedno, czego jestem pewna po tym rozdziale to powiązanie wszystkich przedstawionych postaci z młodym Masenem.


EDIT 1 – następnego dnia Wink
Rozdział 2
Wkraczamy w realia świata żydowskiego i możemy się raczyć atmosferą szabatu, przy modlitwie i zapachu świec. Susz zadbał o to, by każdy najdrobniejszy nawet szczegół pasował do całości rzeczywistości Edwarda Masena. I mamy w tym rozdziale nie tylko fragmenty Tory, ale również genialny opis auta (mówię jako kobieta i laik w sprawach koni mechanicznych).
Oprócz dość humorystycznych fragmentów opowieści, zwłaszcza z wściekłym panem Stanleyem i nieco nieskoordynowaną Cloe, mamy tu wprowadzenie kolejnego kanonicznego bohatera czyli Carlisle'a Cullena we własnej osobie. Muszę przyznać, że mnie to mile zaskoczyło. Nie, żebym nie wiedziała o jego istnieniu. Ale spotkanie z nim w tym momencie, a nie dopiero w trakcie epidemii, jest posunięciem niezwykle przemyślanym, Autorko. Gratuluję.
Podobały mi się myśli Josepha na temat prześlicznej Anity, w której najwyraźniej ów młodzieniec jest zakochany. Wszystko było takie subtelne i niesamowicie słodkie. Tak jak i jego zachowanie, gdy ją zobaczył i nieudolnie oboje ze sobą konwersowali.
Ale Cloe także zaprząta myśli Josepha, jednak w inny sposób. Zaciekawiło go jej nietypowe zachowanie, bo sam postępuje w nieszablonowy sposób, jak chociażby złamanie zakazu związanego ze świętą dla Żydów sobotą. Czego się nie robi z miłości, zwłaszcza, gdy to takie czyste platoniczne uczucie.
No i kocham cię, po prostu kocham za porównanie Stephena i Edwarda oczami Josepha. Trafiłaś w samo sedno istoty naszego Edka. Aż mnie zatkało, bo to takie proste, a jednocześnie prawdziwe.
Martwi mnie nieco ten upadek Cloe i to, że jest taka niezdarna. Jednak z drugiej strony nie ma się czemu dziwić. W tamtych czasach kobiety nie należały do wysportowanych i bieganie w jednym bucie na pewno było niezwykłym wyczynem, biorąc pod uwagę śmiertelnie groźne okoliczności (wystrzały z pistoletu).
Moment, który również zapadł mi w pamięć, to rozmowa Josepha ze Stephenem, gdy debatowali, co zrobić z Cloe po upadku. Praktycznie miałam przed oczami tych dwóch młodzieńców z przerażonymi minami, gdy wysilali mózgownice, próbując znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. No i bardzo wiarygodny efekt, gdy rozpuszczony Stephen, który robi, co mu się rzewnie podoba, decyduje się wziąć samochód ojca.
Muszę się przyznać do tego, że gdy byli w szpitalu i ta kobieta obok kaszlała, to obawiałam się, że ma właśnie hiszpankę i wszyscy się zarażą. Wiem, że to głupie, bo przecież mamy drugi rozdział i należy budować odpowiednio napięcie, ale ciągle pamiętam o groźbie wiszącej nad bohaterami. Wybacz.
Jestem pod coraz większym wrażeniem i boję się, by mój komentarz nie zamienił się w entuzjastyczny bełkot (choć pewnie i tak już ma taki wydźwięk).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez k8ella dnia Pią 12:09, 16 Lip 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 5:40, 16 Lip 2010 Powrót do góry

Nie ma to jak Pandemia z samego rana. Miałam potworną noc, więc wzięłam się za czytanie już o piątej. Dzisiejszy komentarz nie będzie tak długi jak zawsze.

Rozdział oczywiście mi się podobał. Napisany bardzo dobrze. Trafiła się gdzieś jedna literówka, ale nie mam siły już nawet wyszukiwać. Czytało się bardzo dobrze, przyjemnie i szybko.

Rozmowa rodziców Edwarda bardzo mnie zaciekawiła. Mam nadzieję, że niedługo wyjawisz nam ich sekret. O co chodzi z tym siniakiem matki, co ukrywają przed synem? Nie spodziewałam się, że mają jakąś tajemnicę.
Tutaj poczułam trochę sympatii do ojca Edwarda. Poprzednio mnie denerwował. Teraz już nie. Choć uparł się z tą Kornelią... Mógłby odpuścić.

Rozmyślania Edwarda na temat rodziny, znajomych, tego że kończy się jego dzieciństwo, były dość przejmujące. Rozumiem go i jego rozterki, jego lekkie zagubienie. Potrzebuje kogoś bliskiego, a Steve kłamie, rodzice kłamią, Joseph zachowuje się dziwnie. Trudna sytuacja.

Jak Edward poszedł do Stephena i zobaczył go w kiepskim stanie, aż zachciało mi się płakać. Żal mi chłopaka i przykro mi, że tak się z nim porobiło. Jeszcze te pretensje do Edwarda i Josepha. Smutne to. Mam przed oczami jego obrazek i ściska mnie za gardło.
Dobrze jednak, że się w miarę dogadali i poszli razem do Josepha.

Joseph oświadczył się Anicie. Tego się nie spodziewałam. Było to przeurocze. A to jak wypadła w ten krzak dopełniło całą sytuację. Żeby w takiej chwili zrobić sobie krzywdę przez nieuwagę.
Anita chce zostać Żydówką dla ukochanego, chce wyjść za niego. Jednak Joseph wydaje się trochę przytłoczony, albo nie wiem. I to okno wytłuczone. Ciekawe kogo to sprawka.

Przyjście chłopaków do Josepha, spotkanie Anity, dziwne zachowanie Josepha, jej wypadek, złe samopoczucie po nim. Mocno mnie to zaniepokoiło. Coś wisi w powietrzu i aż boję się pomyśleć co. Powietrze jest naelektryzowane, każdy ma jakieś "ale" do każdego, wciąż jakieś tajemnice...

No i fragment z Chloe. Współczuję tej dziewczynie, biedna jest, naprawdę. Widać, że nie radzi sobie ze wszystkim, co się stało, że potrzebuje wsparcia, a go nie otrzymuje. Żal mi jej.
I jeszcze widok tych trupów, ich słowa. To musiało być potworne, mocno nią wstrząsnęło. Aż mnie ciarki przechodziły podczas czytania, serio.
Jestem ciekawa jak to rozwiniesz i wytłumaczysz.

Cały rozdział krąży wokół tajemnic, które ludzi zatajają przed Edwardem. No bo tak naprawdę każdy coś przed nim skrywa - Steve swoje problemy, rodzice też coś ukrywają, Anita i Joseph swoje plany. Chłopak musi czuć się zagubiony. Nagle wszyscy się od niego w jakiś sposób odwracają, a on jest wygłupiony.

Naprawdę fajny rozdział. Dużo emocji, napięcia. A i jeszcze jedno - cieszę się, że tym razem zaserwowałaś nam po fragmencie z punktu widzenia każdej z głównych postaci. Dzięki temu mogłam się nacieszyć każdym z nich.

Pozdrawiam :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Pią 5:51, 16 Lip 2010 Powrót do góry

Ok przeczytałam.
Jak zwykle rozdział bardzo mi się podobał, choć szczerze mówiąc myślałam, że zacznie się już najgorsze. Jednak nadal stopniujesz napięcie i dajesz nam takie "zwyczajne rozdziały". Podoba mi się to, lubię, gdy historia toczy się powoli.

Moje podejrzenia odnośnie ojca Edwarda chyba są słuszne. Albo nie jest jego ojcem, albo oboje nie są. Przechylam się bardziej do tego pierwszego. Ale czemu to ukrywają? Kim jest jego ojciec? Czy jest kimś złym, albo nie żyje? Bardzo mnie to intryguje. Mimo wszystko Edward się i tak nie dowie? Bo przecież w sadze nie było o tym mowy. Przynajmniej tak mi się wydaję, a na pewno by wspomniał o tym Belli.
Trochę relacje pomiędzy rodzicami Edwarda są dziwne. Jednego dnia zachowują się jakby się nienawidzili, drugiego są w sobie wielce zakochani. Chociaż chyba w każdym małżeństwie tak jest Wink Nie zawsze jest różowo.
Zdziwiło mnie to jaki Masen senior jest tolerancyjny. Szczególnie w tych czasach. Nie przeszkadzałoby mu, gdy jego syn był gejem, zaakceptowałby to. Rzadka rzecz u ojców. Za to matka jest konserwatywna i ograniczona. Zastanawiam się, jakby na to zareagowała. Coraz bardziej zaczynam jej nie lubić. Coś mnie w niej drażni i nie potrafię określić co.
Świetny jest ten fragment, w którym Edward rozmyśla o przemijaniu dzieciństwa, o nadchodzącej dorosłości. Takie trafne te spostrzeżenia i bardzo prawdziwe. Edward jest takim myślicielem,, filozofem. Taki jest w Sadze i tu też go takiego nakreśliłaś. Naprawdę to udało ci się najbardziej.

Naprawdę smutno mi z powodu Stephena. Coraz bardziej się stacza, mało co zostało z dawnego chłopca, który był ulubieńcem wszystkich. Teraz to cień dawnego człowieka. Za szybko wkroczył w świat dorosłych, widać nie był na to gotowy. Jednak pod tą maską wrogości i obojętności, czuje się bardzo zraniony. Tym, że przyjaciele go opuścili, że postawili na nim krzyżyk. Myślę, że byłaby jeszcze dla niego nadzieja i zastanawiam się, czy z niej skorzysta.

Te nagłe oświadczyny Josepha nie do końca mi pasują. Dopiero był w rozterce, zastanawiał się czy z nią być, bał się zaangażowania. A tu nagle małżeństwo? Trochę to dziwne. Reakcja Anity taka jeszcze bardzo dziecinna. Z dziewczęcym entuzjazmem ogłasza, że będzie Żydówką. Jakby to nie była decyzja, która odmieni jej życie. Fakt, że Joseph o tym nie pomyślał, świadczy o tym, że dostatecznie długo tego nie rozważał. Myślę, że on chce udowodnić samemu sobie, że może się zaangażować, że może robić co chce. A zmarły dziadek nie ma już na niego wpływu.
Anonim. Nie mam pojęcia kto mógł go napisać. Naprawdę nikt mi nie przychodzi do głowy. I to dziwne zachowanie Josepha potem. Tak samo Anity. Może to było groźna, bo ktoś się dowiedział o oświadczynach? Naprawdę nic innego mi do głowy nie przychodzi.

Chloe mnie nie pokoi. Czy te jej omamy są oznaką jakiejś choroby umysłowej? Schizofrenii paranoidalnej czy czegoś w tym stylu? Gdyby nie to, że wcześniej miała takie zwidy, powiedziałabym, że to szok po śmierci brata. Ona jest najbardziej skomplikowaną i dziwną postacią w tej opowieści. Niczego nie jestem do końca pewna, jeśli o nią chodzi.

Naprawdę dobry rozdział, dający nam kolejną zagadkę do rozwiązania. Czuję, że już naprawdę nadchodzi najgorsze. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pią 14:00, 16 Lip 2010 Powrót do góry

Dziękuję za komentarze :) Zaskoczyliście mnie ekspresowym odzewem :))
Tymczasem przyturlałam się poinformować, że na moim chomiczku ([link widoczny dla zalogowanych]) w folderze Twilight FF ([link widoczny dla zalogowanych]) pojawiły się trzy wersje Pandemii do ściagnięcia:
  • Rozdziały I-V
  • Rozdziały VI-X
  • Rozdziały I-X

I to je prosiłabym czytać, a nie wersję wklejoną na forum, ponieważ tamta jest poprawiona :)
A tymczasem wyjeżdżam na tydzień :) Spróbuję przez ten czas wypocić kolejny rozdział Wink
Uściski.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Suhak dnia Pon 12:51, 30 Sie 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 19:47, 18 Lip 2010 Powrót do góry

Przeczytałam rozdziały 6-9 :) Został mi 10-ty, ale zostawię go sobie "na deser".

Przyznam, że na początku przeszkadzało mi to "paniowanie", ale z czasem się przyzwyczaiłam. Było to dla mnie o tyle dziwne, że i tak piszesz to językiem dość współczesnym, używasz czasami słów i zwrotów charakterystycznych dla naszych czasów, więc nie wiem, czy warto było się wysilać w zwrotach grzecznościowych... mnie nie przeszkadzał brak archaizacji.
Bardzo ładny wątek Josepha i Anity. Subtelny, pełen uczuć. Szczególnie podobała mi się oczywiście gonitwa Josepha za dziewczyną. Natomiast Stephen jest dla mnie dziwną postacią, do której jakoś nie mogę się przekonać. Chloe czasami działa mi na nerwy, choć nie wiem czemu. Twojego Edwarda ubóstwiam, jest taki... inny niż rówieśnicy, wyjątkowy. Bardzo zaciekawił mnie jego drugi dziwny sen. Niezła wizja, ciekawa jestem, czy jeszcze i jak do niej nawiążesz.
Jak czytam fragmenty "wiosenne" i "jesienne" to widzę, jak wiele się w tych kilku miesiącach będzie musiało wydarzyć...
Twoje opowiadanie z każdym rozdziałem wciąga mnie w ten świat, ale nawet nie próbuję snuć przypuszczeń, bo spodziewam się, że i tak mnie zaskoczysz.
Po rozmowie Edwarda z ojcem widzę, że mamy do czynienia z jakąś tajemnicą rodzinną. Czyżby matka z zachwianiami osobowości? Bo że obłęd będzie, to raczej pewne - ale po stronie Chloe.
Przepraszam, że ten komentarz taki trochę nijaki, ale jutro na pewien czas znikam z forum, a chciałam zostawić ci jakiś ślad...
Jedna rzecz nieustannie mi przeszkadza - często gubisz podmiot. Np. piszesz coś o ojcu, a zaraz potem zdanie z podmiotem domyślnym, które dotyczy Edwarda. Tak jak tutaj:
Cytat:
Wpatrywał się w syna osłupiały, przenosząc wzrok z jednego oka chłopca na drugie. Jego twarz przybrała nieco czerwony odcień, a pięści zacisnął tak mocno, że zbielały mu kostki.
– Przepraszam, ojcze, nie powinienem był… – urwał, spuszczając głowę.

Powinnaś jednak chyba zaznaczyć zmianę podmiotu, czasem bywa to mylące dla czytelnika. Tu akurat pada słowo "ojcze", więc możemy się domyślić kto "urwał", niemniej mnie to razi.

No i błędownia:

Rozdział 6:

Cytat:
Joseph nie chodził do normalnej szkoły, takiej, jak jego przyjaciele.

Cytat:
Chłopak zastanawiał się, czy przyjaciel wyczuje, w jakiej jest sytuacji, i czy go w końcu odwiedzi.

Nie powinno być tych przecinków.
Cytat:
– Witam – usłyszał ze swojego pokoju melodyjny, kojący uszy głos.

Może się czepiam, ale koić uszy??? Wolałabym po prostu "kojący głos".
Cytat:
Przez trawnik powolnym krokiem szła Anita, wbijając wzrok w drogę przed siebie i obejmując się ramionami.

Ja bym powiedziała, że "w drogę przed sobą" albo "przed siebie, w drogę" - w drugim wypadku koniecznie z przecinkiem.
Cytat:
Ten wrzasnął coś za nim, ale chłopak zignorował to, już nie było dziadka,jego pejsów, jarmułki, ultra ortodoksyjnych nakazów oraz kłopotów, w jakie się właśnie pakował, był tylko rozpływający się w powietrzu kwiatowy zapach perfum, dźwięczenie jej głosu w uszach, myśl, że zrywa zakazany owoc, czuje wiatr we włosach.

Tu mi zgrzyta ten ostatni człon, bo wychodzi na to, że "była tylko myśl, że czuje wiatr we włosach" . Chyba nie o to chodziło? Mam wrażenie, że raczej o to, że było również, oprócz tej myśli o zakazanym owocu, uczucie wiatru we włosach.
Cytat:
Dziewczyna westchnęła i uciekła spojrzeniem gdzieś w dal. Miała jasne, długie rzęsy i bladą twarzyczkę, przez co przypominała Królową Śniegu. Ubierała się skromnie i gustownie, kobiece kształty gubiąc pod luźnymi sukienkami i spódnicami. U Stanleyów pojawiła się dosyć niedawno. Nie jest córką Gabriela i Heleny, ale dzieckiem wujka
Stephena, Edmunda. Mieszkają oni jednak w biednej, małej wiosce, gdzie jest tylko jedna szkoła, w której ciężko osiągnąć jakiekolwiek sukcesy.

Nie rozumiem tego przejścia na czas teraźniejszy... Po co?
Cytat:
Słyszał, że Stephen zaginął, i liczył, że złotowłosa piękność powie mu, jak to się stało.

Cytat:
Westchnęła, opierając brodę o kolana i skubiąc ździebło trawy.

źdźbło
Cytat:
Przyglądał mu się w milczeniu przez dłuższy czas i wyciągnął wiele wniosków, w końcu znał przyjaciela lepiej niż on sam znał siebie

Przecinek przed "niż"
Cytat:
– Nie wiem, Joseph, religia to jedna z ostatnich rzeczy, o jakich można ze mną rozmawiać. Nie jestem w to dobra.

Nie jestem w tym dobra.
Cytat:
Poczuła tylko jak silne ramiona przesuwają się szybko po jej talii i przyciskają do siebie.

Przecinek przed "jak".
Cytat:
Czuła piekące łzy na policzkach, ale nogi odmawiały jej posłuszeństwa, świat się walił, a ona mogła tylko się przyglądać się osuwającej się spod stóp ziemi.

Nie za dużo "się"?
Rozdział 7:

Cytat:
Na jej wargach wykwitł się tajemniczy uśmiech, a w tęczówkach błysnęło pożądanie.

Cytat:
– Nie, tak sobie rozmawialiśmy – odparł przekonywująco.

przekonująco, bo nie ma słowa "przekonywująco"
Cytat:
Na dodatek jedno było niezaprzeczalne: wiele cech charakteru odziedziczył właśnie po dziadku, między innymi upartość i chęć postawienia na swoim za wszelką cenę.

A nie lepiej "upór"? Wink
Cytat:
Nic już nie było takie, jak kiedyś.


Dobra... jeszcze trochę tego jest, ale nie mam już czasu...
Jeszcze tu wpadnę...


Na koniec tekścik, który mnie oczarował:

Cytat:
Chłopiec był przesympatyczną siedmioletnią duszyczką zamieszkującą drobne ciałko o chudych rękach i nogach.


Piękne :)
Pozdrawiam, Dzwonek...


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Nie 21:32, 18 Lip 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
love_jasper
Wilkołak



Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:21, 29 Sie 2010 Powrót do góry

Zgadnij, to przeczytał Pandemię? I kto się nią zachwycił wiem od czego zacząć, doprawdy. Wpierw przeproszę, że nie mogłam czytać, że miałam jakąś blokadę i nie było mnie tu za długo. A Pandemia zdecydowanie nie zasłużyła sobie na porzucenie z mojej strony.
Musze przyznać, że jestem pod wrażeniem. Chciałoby się powiedzieć „zdążasz!”, wręcz;) Nie żebym w ciebie wątpiła czy coś, ale nie spodziewałam się, że tak świetnie poczujesz nie w tym temacie. Twój dramatoromans z początków ubiegłego stulecia jest równie udany co kryminał o młodym poecie. A trzeba zauważyć, ze postawiłaś sobie wysoką poprzeczkę – musiałaś poznać zwyczaje Żydów, tobie zupełnie obce, wiedzieć co wypadało, a co nie wypadało prawie 100 lat temu podczas rozmowy dwojga nastolatków itd. I z radością stwierdzam, że podołałaś;D
Co do treści.
Bardzo lubię jak wodzisz czytelnika po latach „przed” i „po” pewnych niecnych wydarzeniach. Bardzo zaciekawił mnie wątek rodziców Edwarda, chodzi mi o ten motyw, kiedy to pan Ed Senior bierze urlop(swoją drogą bardzo słodcy byli z Elizabeth) i okazuje się, że coś ukrywają przed synem. Mam pewne przypuszczenia ale poczekam czym nas uraczysz;d
Niezwykle smutny wątek narkotyków i Stephena, w ogóle watek narkotyków zawsze jest bardzo smutny, i nie wiem czy dobrze zrozumiałam, ale mam smutne przeczucie, że Joseph zostanie wciągnięty w to bagno…
W ogóle ostatni odcinek mnie powalił: Anita – ciąża? Hiszpanka?, Chloe – O mój Jezu na szczudłach pomykający! Aż mnie ciarki przeszły.
Jeszcze tam w którymś rozdziale przewina się motyw snu edwardowego o Chloe – ołjeee:D:D Az mi się Krzysio i jego nocne polucje przypomnieli<Lol>.
Reasumując, Boże aż się nie mogę doczekać co będzie dalej(martwię się o mojego Józefa;((()! Żałuje, że nie było mnie tu na bieżąco, bo wtedy mogłabym jakoś się twórczo wyrazić na temat „P.” Gratuluje udanego dziecka i chociaż wiem, z trudno ci poradzić sobie z nastoletnią córką to musisz podołać, ciotki i rodzice chrzestni już się nie mogą doczekać:D:D
Lov ja
Xoxo
Agatka;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Pon 13:35, 30 Sie 2010 Powrót do góry

Wyszłam z dołka. Oprócz tego, zbetowanego przez mTwil rozdziału, mam już prawie gotowy kolejny. Mam nadzieję, że wciąż czekacie na Pandemię... Dodatkowo ostrzegam, że wszystko zmierza ku końcowi... Zostało może ze trzy rozdziały z epilogiem. Pandemia chyba będzie miała 15 rozdziałów - tyle, ile początkowo planowałam. Ten rozdział jest pełen akcji i ciężko było mi opisywać całe zdarzenie.
Dla zainteresowanych: zamierzam napisać jeden dodatek, a po epilogu czeka nas jeszcze jeden rozdział, który jednak nie nadawał się ani na sam epilog (a to przez długość), ani do "akcji właściwej" opowiadania; bez niego także opowieść będzie miała sens, więc czytanie "poepilogu" będzie dowolne.
Rozdział dedykowany mTwil, która pomogła mi wyjśc z dołka weniastego.
Smacznego i liczę, że spodoba się Wam ta część!


Rozdział XI

Lipiec 1918

Gdy się przebudziła, poczuła wilgotną gąbkę, którą ktoś przemywał jej czoło i policzki. Otworzyła oczy i ujrzała nad sobą Anitę Stanley. Tamta uśmiechnęła się szeroko i powiedziała:
– Witamy wśród żywych.
Chloe podniosła się na łokciach i rozejrzała wokoło. Leżała na kanapie w swoim własnym domu, obok siedziała Anita z miską wody na kolanach i gąbką w prawej dłoni. Znad jej ramienia wystawał oparty nonszalancko o stół Stephen, na przyniesionym z kuchni krześle z miną pokerzysty prostował nogi Edward, a na fotelu pod oknem zauważyła Josepha. Wszystkie cztery pary ślepi wlepione były w nią. Przełknęła łzy wstydu, które nagle napłynęły jej do oczu, i odwróciła głowę, wbijając wzrok w kolorowy wzorek narzuty na kanapie.
– Co ci się stało? Ktoś panią skrzywdził? – zapytał szybko Stephen.
Pokręciła głową, nie patrząc na nikogo. Znów była niezdarną ciamajdą, która potykała się o własne nogi, znów Edward Masen widział ją w takim stanie i znów weszła mu na głowę. Pociągnęła nosem i próbowała usiąść, Anita jednak popchnęła ją z powrotem na poduszkę.
– Leż spokojnie – poleciła.
– Jak się tu znalazłam? – zapytała Chloe, wodząc spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych.
– Krzyczała pani – wyjaśnił krótko Edward, wpatrując się bez mrugnięcia powieką w jej oczy.
– Ja? Krzyczałam?
– No… nie do końca – wyjaśnił Steve. – Właściwie, to darła się pani, jakby ktoś panią ze skóry obdzierał. Usłyszeliśmy to aż z odległości chyba pół mili… Wrzeszczała pani tak parę dobrych minut, jak nie kwadrans – powiedział. – W końcu panią znaleźliśmy, co zresztą nie było trudne. Leżała pani na trawie nieprzytomna.
– Myśleliśmy, że ktoś panią skrzywdził – dodał Edward.
– Zanieśliśmy cię do domu i zadzwoniliśmy po twojego ojca – uzupełniła Anita. – Już jest w drodze.
– Bardzo się przestraszyliśmy na początku, a już szczególnie wtedy, gdy uświadomiliśmy sobie, k t o tak wrzeszczy – wymamrotał Stephen.
Zapadła wibrująca cisza, podczas której znów wszyscy wpatrywali się w nią nieustannie. Chloe z niedowierzaniem patrzyła po twarzach jej znajomych, po czym zmarszczyła brwi i pokręciła głową.
– Ale… ale ja nie krzyczałam. Ja… ja nie pamiętam nic takiego…
– Przecież słyszeliśmy – powiedziała Anita tonem, jakim matka wyjaśnia dziecku, że Wróżka Zębuszka nie istnieje.
– Ale ja nie krzyczałam. Ja w ogóle nie wychodziłam z domu. Siedziałam w kuchni i gotowałam obiad.
– A potem?
– Znaczy… poparzyłam się i wzięłam prysznic, a potem… potem… – urwała, myśląc. – Potem chyba położyłam się spać.
– Znaleźliśmy cię ćwierć mili od domu, Chloe.
Wytrzeszczyła oczy. Ich poważne miny świadczyły o tym, że nie żartowali.
– Niemożliwe. Nie wychodziłam z domu.
– Chloe…
– Nie wychodziłam z domu – powtórzyła dobitnie.
Zapadła cisza. Przeniosła wzrok na intensywnie zielone tęczówki Edwarda, który ani przez moment nie spuszczał z niej oka. Było to dziwne, przenikliwe i jakby odrobinę przerażone spojrzenie. Zauważyła, że przestał mrugać, a jego oczy stały się puste. Odwróciła wzrok i próbowała sobie przypomnieć, co robiła przed zaśnięciem. Poparzyła się… Odstawiła garnek na inny palnik… Poszła na górę i ochłodziła się… Spojrzała w lustro i… i to była ostatnia rzecz, jaką pamiętała. Skubała frędzelki ozdobnej narzuty kanapowej, wytężając mózg.
– Ona naprawdę nic nie pamięta – wychrypiał nagle Edward. Jego spojrzenie wróciło do normy, jakby otrząsnął się z transu. Pewność w głosie chłopaka była wręcz zaskakująca.
– Może lunatykowałaś? – zapytała Anita.
– Możliwe – wyszeptała Chloe, odwracając głowę w stronę młodego Masena. Na jego twarzy nie widniały żadne emocje. A potem posłał jej szeroki, ciepły uśmiech. – Tak czy inaczej – kontynuowała – mój ojciec absolutnie nie może się o niczym dowiedzieć. Niepotrzebnie do niego dzwoniliście.
– Musisz mu powiedzieć… - zaczęła Anita.
– Nic nie muszę – przerwała jej. – I tego nie zrobię. Powiemy mu, że to był taki głupi żart, albo że się sparzyłam, nie wiem, wymyślimy coś. – Uświadomiła sobie, że od dawna nie słyszała we własnym głosie tyle stanowczości.
– Powiedzieliśmy przez telefon, że pani zemdlała i że pani ojciec musi jak najszybciej przyjść do domu – wyjaśnił Steve.
– Tyle?
– Tyle, od razu się rozłączył. Zresztą nie był zbyt rozmowny, wydawało mi się nawet, że był…
– Steve – syknęła Anita, posyłając mu mrożące spojrzenie. Stephen spuścił wzrok i nie dokończył już zdania.

Po paru minutach w drzwiach domu stanął pan Harris, zdyszany i przestraszony. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się drobna zmarszczka, gdy ujrzał tłum w swoim salonie. Z podejrzliwą miną wysłuchał pokrętnych tłumaczeń, jakoby to Chloe sparzyła się wrzącą zupą, wtedy krzyknęła i upadła. Nie, nie zemdlała. Tak się tylko wydawało. Uderzyła się w głowę i przez moment była skołowana, nic więcej. Pan Harris patrzył córce w oczy przenikliwie, aż odwróciła wzrok. Nic nie mówiąc, podparł się pod boki i zaczął rozmyślać.
– No cóż… Widzę, że fałszywy to alarm. A jak tam to poparzenie? Trzeba cię zawieźć do szpitala? Pokaż, zobaczę…
– Wszystko w porządku. Sparzyłam się w brzuch.
Kiwnął głową z miną człowieka, który już wszystko rozumie. Patrzył po twarzach zgromadzonych, po czym westchnął ciężko.
– Muszę wracać do… Zaraz, Chloe, właściwie mam ci coś do pokazania. Zobacz, co kupiłem.
Cofnął się do korytarza, a potem wrócił ze skórzanym pokrowcem z czymś ciężkim w środku, oraz metalowymi kijami łączonymi ze sobą w różnych miejscach. Był to statyw.
– Kupiłem ten aparat za psie pieniądze – wyznał, a gdy podszedł do nich bliżej, by ustawić urządzenie, poczuli ostry zapach wódki. – Od jakiegoś faceta na mieście. Nawet jeśli się zaraz zepsuje, to nie będzie co płakać za takim wydatkiem. No, zbierzcie się do kupy, zrobię wam zdjęcie.
Chloe poderwała się do pozycji siedzącej, Anita przywołała gestem niechętnego Josepha, który zajął miejsce z brzegu, obok niej usiadł Stephen, a potem Edward. Pan Harris postawił aparat na stojaku, zmrużył jedno oko, drugie przykładając do okienka, nacisnął przycisk na końcu rurki odprowadzonej z aparatu, lampa błysnęła, coś zachrobotało i zapadła cisza. Ojciec Chloe wyprostował się i uśmiechnął do wszystkich, po czym złożył aparat i poinformował, że jak tylko skończy się klisza, wywoła zdjęcia. Upewniwszy się, że z jego córką wszystko jest w porządku, oświadczył, że wraca do pracy, na co prawa brew Stephena uniosła się wysoko. Nie odezwał się jednak słowem. Drzwi za panem Harrisem trzasnęły.

– Niepotrzebnie dzwoniliście po ojca – wymruczała Chloe do kubka gorącej herbaty, gdy usiedli grupką przy stole kuchennym. – Nic mi się przecież nie stało.
– Wierz mi, wyglądało to zupełnie inaczej – odparła Anita, podchodząc do kuchenki i wąchając przypaloną zupę. – Och. – Skrzywiła się i odsunęła głowę. Teatralnym gestem zatkała sobie nos i zaczęła machać ręką. – A tak właściwie, to gdzie jest toaleta?
– Na górze – wyjaśniła Chloe, upijając łyk. Anita wstała i wyszła z kuchni. Harrisówna zerknęła na prawo i napotkała natarczywe spojrzenie Edwarda, na wargach którego błąkał się szarmancki uśmiech. Powstrzymała chichot, a kąciki jej ust uniosły się odrobinę. Nagle zauważyła wzrok Stephena, który patrzył to na nią, to na swojego kolegę, a między jego brwiami pojawiła się drobna zmarszczka. Parsknął nieprzyjemnym, zimnym śmiechem, wymacał kieszeń na swojej lewej piersi i wstał od stołu.
– Wybaczcie mi na chwilę – powiedział. – Muszę zaczerpnąć nieco świeżego powietrza.
Joseph odprowadził go spojrzeniem, po czym także wstał i ruszył za przyjacielem. Edward i Chloe pozostali sami. Chłopak bawił się składanym scyzorykiem, który wciąż otwierał i zamykał, przekręcał w palcach lub przejeżdżał opuszkiem po ostrzu.
– Chloe, wierzy pani w nadprzyrodzone? – zapytał nagle zaskakująco poważnym tonem.
– Tak – odparła bez wahania. – A pan, Edwardzie?
– Chyba tak… Tak, wierzę.
Usłyszeli, jak Anita krząta się po łazience.
– Uwierzyłaby mi pani, gdybym powiedział, że… że potrafię różne… dziwne… rzeczy?
– Nie wiem…
– Przecież powiedziała pani, że wierzy w czary.
– Nie, ja wierzę w nadprzyrodzone. Wierzę w duchy… I tym podobne.
– A jakbym pani powiedział, że ostatnią rzeczą, którą pani pamięta przed tym, jak się obudziła, jest swoje odbicie w lustrze… wtedy by mi pani uwierzyła?
Wytrzeszczyła oczy.
– Skąd…
– To bardzo dobre pytanie, które zadaję sobie od jakiegoś czasu.
– Jakie pytanie? – zapytała Anita, wchodząc do kuchni.
– Co panna Anita Stanley robi tak długo w łazience – odparł. – Zacząłem podejrzewać, że utopiła się w umywalce.
– Bardzo zabawne – mruknęła, ale uśmiechnęła się. – Gdzie mój brat i Joseph?
– Wyszli na chwilę na dwór.
Blondynka pokiwała głową w zamyśleniu, wzdychając ciężko. Chloe dopijała herbatę, rozmyślając z głośno bijącym sercem nad tym, co powiedział jej Edward.
Tymczasem Stephen oparł się o werandę, wyciągnął paczkę papierosów zza pazuchy i zapałki z kieszeni. Potarł jedną z nich o brzeg opakowania i przysunął płomyczek do papierosa. Uświadomił sobie, że drżą mu ręce, nie potrafił tylko określić, czy ze zdenerwowania czy głodu. Wpatrywał się w krajobraz przed sobą: zbiorowisko ciemnych skał kilkaset metrów dalej, symbol przeszłości i niewinności… Chociaż poszli tam we trójkę zaledwie kilka razy, to i tak kojarzyły mu się z jego poprzednim życiem, znacznie lepszym, prostszym i szczęśliwszym. Nie chciał się przyznawać do tego nawet przed samym sobą, ale obserwując swoje drżące ręce, był świadom, że oddałby wszystko, by móc cofnąć czas i zrobić choć jedną rzecz inaczej.
Usłyszał kroki i po chwili Joseph stanął obok niego, także opierając się o werandę. Nic nie mówił, jakby zbierając się w sobie… lub po prostu nie wiedząc, co powiedzieć. Stephen był z tego bardzo zadowolony. W tamtej chwili ostatnią rzeczą, jaką potrzebował, to rady od kogoś, kto był jego przyjacielem już jedynie z przyzwyczajenia. Milczeli więc obydwaj. Steve co jakiś czas drżącymi rękami wyciągał papierosa z ust i wypuszczał kłębek dymu, Joseph zaś nie drgnął nawet o milimetr.
Blondyn zgniótł peta o lakierowane drewno w kolorze mahonii i przypomniał sobie to, co widział jeszcze parę chwil wcześniej. Ich skrzyżowane spojrzenie, rumieniec na policzkach Chloe, szarmancki uśmiech Edwarda. Zacisnął pięści tak mocno, że knykcie mu zbielały, czując przemożną ochotę, by KOGOŚ uderzyć i najlepiej jeszcze coś mu złamać, by miał nauczkę, żeby nigdy więcej nie próbował nawet na nią zerknąć. Paznokcie wbijały mu się we wnętrze dłoni, zostawiając czerwone ślady. Zapalił drugiego papierosa, zastanawiając się, czy nie pora wrócić do domu. Czuł się coraz gorzej i potrzebował czegoś na uspokojenie.
– Nie wyglądasz najlepiej – zauważył Joseph. Zerkał na niego wzrokiem wypranym z emocji. – Chyba powinieneś się położyć.
Nie odpowiedział.
– Nie oceniam cię – wychrypiał nagle bardzo cicho Joseph. – Ale wypadałoby, żebyś powiedział prawdę mnie i Edwardowi.
Stephen prychnął z pogardą.
– O dzięki ci, wielmożny panie, za łaskawość – warknął.
Tym razem to Joseph milczał, wpatrując się w swoje palce.
– Co stało się z twoim nosem? Z tego co widzę, ktoś rozpłaszczył ci go na twarzy.
Chłopak nie ruszał się ani nie wydawał żadnego dźwięku, ze wzrokiem wciąż wbitym w dół. Steve odczekał kilkanaście sekund, po czym pokręcił głową.
– Nie chcesz, to nie mów – powiedział, jednocześnie wypuszczając z ust dym. – Twoja sprawa.
– To mój dziadek – odpowiedział nagle tamten. – Rozpieprzył mi go, gdy wyznałem mu moje plany co do Anity.
Stephen gwałtownie podniósł głowę.
– Jakie plany co do Anity? O czym ty mówisz?
Joseph uśmiechnął się pod nosem, a jego twarz aż pojaśniała.
– Oświadczyłem się jej w zeszłym tygodniu.
– CO?!
Chłopak podniósł głowę, uśmiechając się niemalże od ucha do ucha. Stephen wytrzeszczał oczy.
– Zgodziła się. Będzie moją żoną. Powiedziała: tak.
Steve oddychał ciężko, wpatrując się w swojego przyjaciela z dzieciństwa z niedowierzaniem. Uśmiech na jego ustach powoli bladł, aż w końcu zniknął. Blondyn wypluł peta na trawę przed werandą, czerwieniejąc na twarzy.
– Oświadczyłeś się jej? TY?
Joseph nie odpowiedział. Tamten zaczął przypominać rozjuszonego niedźwiedzia, który zaraz zaatakuje swoją ofiarę. Był wściekły.
– TY?! Mojej siostrze?! TY SUKINSYNU!!!
– Jeśli ci to nie odpowiada…
– Tak, ku***!!! Nie odpowiada mi! – Złapał go za ramiona i uderzył o ścianę domu. – Jak śmiałeś! Moją siostrę!!!
Wpatrywali się sobie w oczy, Stephen wytrzeszczając je ze złości, Joseph – z szoku i przerażenia. Nagle usłyszeli kroki, po czym przed dom przybiegła przestraszona Anita, a za nią Edward i Chloe. Steve zmierzył cała trójkę spojrzeniem, które ustało na jego siostrze. Wycelował w nią drżący palec.
– To prawda? Oświadczył ci się?!
Chloe pisnęła i zasłoniła sobie usta dłonią, a Edward polecił przytomnie:
– Puść go, Steve.
– To prawda?! GADAJ! – ryknął do przerażonej siostry.
– Prawda! – odkrzyknęła dumnie. – A ja się zgodziłam! Teraz go puść, to nie twój interes!
– NIE MÓJ INTERES?!
Stephen opuścił dłoń, oddychając ciężko z szaleństwem w oczach, puścił Josepha i cofnął się o krok. Tamten wyciągnął rękę, by rozmasować sobie lewe ramię. Steve patrzył na niego parę sekund, po czym złapał go za gardło i ponownie przycisnął do ściany, Edward zerwał się i ruszył w jego kierunku, chcąc go powstrzymać, Chloe pisnęła, a Anita krzyknęła:
– Ty głupcze!!!
Ręka Stephena zatrzymała się parę centymetrów od twarzy Josepha, wstrzymana przez Edwarda. Masen złapał rozjuszonego przyjaciela za ramiona i gwałtownie pociągnął do siebie. Steve stracił równowagę i poleciał do tyłu. Obaj sturlali się po schodkach prowadzących na werandę i wylądowali na trawie.
– Ty idioto! Co w ciebie wstąpiło! – ryknął Edward, podnosząc się. Stephen posłał mu wściekłe spojrzenie, po czym otrzepał się i stanął na nogi. – Odpowiedz!!!
– Odpieprzcie się ode mnie wszyscy – warknął blondyn.
– Jasne! Z tego co zauważyłam, to najprostsze rozwiązanie! A w każdym razie najmniej bolesne – wychrypiała rozdygotana Anita.
Stephen cofał się powoli, łypiąc to na Edwarda, to na Anitę, po czym wycelował drżący palec w swojego przyjaciela i powiedział:
– Nie sądziłem, że okażesz się takim sukinsynem.
– Opanuj się – syknął tamten.
– Popaprańcem… Ale wszystko byłoby lepsze od niego! – krzyknął, przenosząc palec wskazujący na Josepha, który nie stał już na werandzie, a parę kroków od Stephena. – Mogłaś sobie wziąć Edwarda! Proszę bardzo! Nawet bym się ucieszył! Ale nie jego!!!
– A dlaczego niby nie?! – krzyknęła wściekła Anita.
– Bo… bo… – dyszał, coraz bardziej czerwony na twarzy. Zanim zdążył jednak się określić, Joseph zawył ze złości i rzucił się na niego, okładając pięściami po twarzy.
– Uspokójcie się! – krzyknęła rozpaczliwie dziewczyna.
Edward złapał Josepha za ramiona i próbował odciągnąć, ten jednak wpadł w jakiś szaleńczy amok, który dodał niezwykłych sił jego wątłym ramionom. Stephen nie wytrzymał długo. Odepchnął go, zrzucając na plecy, i jednym celnym ruchem wycelował w centralną część twarzy. Zanim Edward zdążył zareagować, wszyscy usłyszeli głośne chrupnięcie. Na trawę skapnęła krew, a Joseph zawył z bólu, skręcając się na ziemi. Masen popchnął wiszącego nad nim Steve’a, który bezwiednie cofał się, aż dosięgnął plecami werandy. Anita załkała i podbiegła do swojego narzeczonego. Edward dyszał ciężko, wpatrując się w jej blond włosy.
– STEPHEN, ZABIJĘ CIĘ-Ę-Ę… – wrzasnęła przez łzy. – Nienawidzę cię…
Po twarzy Josepha ciekła krew, którą tamował rękawem. Jedyne, co widzieli, to jego przepełnione złością spojrzenie. Nagle odepchnął Anitę tak, że upadła na trawę, wstał i szybkim krokiem ruszył w kierunku swojego agresora. Blondynka jęknęła ze zrezygnowaniem, Edward wychrypiał tylko: „Joseph, nie…”, ponieważ wiedział, że nic go nie powstrzyma…
Nie da się zatrzymać czegoś, co raz zostało wprawione w ruch… Ta machina ruszyła jeszcze na wiosnę, przeklęty splot wydarzeń, który zniszczył wszystko i który zapoczątkowała ONA, ta biedna, niewinna z pozoru istotka. Gdyby nigdy się nie pojawiła, Stephen nie musiałby brać samochodu ojca, nie pokłóciłby się z nim, nie zacząłby ćpać, nie uderzyłby swojego przyjaciela, nie zachowywałby się jak kretyn. Wiedział, że każdy ruch niesie ze sobą konsekwencje, a te ruchy, które wszyscy wykonują właśnie teraz, mają znacznie większą moc, niż mogłoby się wydawać.
Obserwował Josepha szarpiącego Stephena za błękitną koszulę, zaczynają się znów bić, krew z jego nosa plami jasnoniebieski materiał, mord w spojrzeniach obydwu młodych panów, odór potu, adrenaliny i testosteronu unoszący się w powietrzu. Nagle poczuł na przedramieniu czyjąś dłoń. Odwrócił głowę i ujrzał zapłakaną Anitę, która zerkała na niego błagalnie, jakby chciała wykrzyczeć: „No zrób pan coś, do cholery!!!”. Wstał i potem widział już tylko urywki: kogoś odciągał, ktoś go uderzył, w końcu udało mu się złapać któregoś za ramię, odepchnąć, w pewnym momencie uświadomił sobie, że sam leży na trawie, a świat się kończy, bo oto właśnie coś, co miało być niezniszczalne i nieśmiertelne, pęka w jego dłoniach niczym tania porcelana.
Nie pamiętał, jak to się stało, ale po chwili ściskał mocno obiema dłońmi ramiona Josepha. Anita stała parę metrów dalej i okładała brata pięściami po torsie, krzycząc obelgi. On wpatrywał się w nią jakby ze zdziwieniem. Łamał się jej głos, knykcie poczerwieniały, ale nie przestawała. Przez moment to całe zajście wydawało się Edwardowi nawet zabawne. Nie zdziwiłby się, gdyby zobaczył teraz Chloe siedzącą na werandzie z lornetką teatralną oraz butelką coca-coli, klaszczącą z uciechy na widok komedii, która rozgrywała się na scenie.
Ale się nie śmiała. Stała tam, gdzie ją zostawił, wpatrując się w sytuację wytrzeszczonymi ze zdziwienia oczami, do bólu przypominając laleczkę (równie tanią, jak te dziwki sterczące na ulicy i równie kruchą, jak ta pieprzona porcelana), jej blada cera z zielono-granatowymi sińcami pod oczami, dobrze ci tak, szmato, to ty zniszczyłaś naszą przyjaźń, masz za swoje, głupia suko…
Uświadamiał sobie, że krew w jego żyłach się gotuje, niemalże słyszał bulgotanie. Miał ochotę zrobić coś złego, za to wszystko, co tu się wydarzyło, przecież to jej dom, znowu jej wina, gdyby nie te cholerne krzyki… Gdyby nie ona, wszystko byłoby po staremu…
Wyraz jej twarzy zmienił się – musiała dostrzec jego wściekłe spojrzenie. Przypominała gazelę, która uświadomiła sobie, że w jej stronę zbliża się gepard, a ona nie ma jak uciec. Wtedy właśnie usłyszał, jak ktoś krzyczy jego imię i otrząsnął się z szoku.
– …Edwarda, wszystko lepsze, tylko nie…
– Wynocha z mojego życia!!! Wynoś się!!! Nie chcę cię znać! – piszczała przez łzy Anita, wciąż bijąc swojego brata. Na nim te ciosy nie robiły żadnego wrażenia. – Uważasz się za lepszego od niego, a nie jesteś!!! Jesteś znacznie gorszy! Jesteś ćpunem! Przyznaj się przed wszystkimi! Jesteś ćpunem! Handlujesz heroiną, sam mi to powiedziałeś! I zobacz, co z siebie zrobiłeś. Widzisz to? Oczywiście, że nie! – Jej głos zaczynał się uspokajać, za to w oczach Stephena pojawił się dziwny błysk. – Jesteś niewart funta kłaków! Mam nadzieję, że zdechniesz gdzieś w jakiejś spelunie! Ty popaprańcu!
Wtedy odwróciła się i podeszła do Josepha. Dosłownie parę sekund później obok pojawiła się Chloe z apteczką. Stephen dyszał ciężko, wpatrując się Edwardowi w oczy.
Był wściekły jak nigdy dotąd.
– Ty. – Wskazał palcem na młodego Masena. Anita nawet nie drgnęła, Chloe za to niepewnie cofnęła się odrobinę. – Ty sukinsynu, uważasz się za lepszego ode mnie, tak? Wiem o tym. Widzę, jak na mnie patrzysz.
– Nie będę ukrywał, że ciężko upaść niżej niż ty – warknął Edward. Prawie od razu pożałował tego, że dał się sprowokować. Stephen zaśmiał się chrapliwie.
– Masz idealną rodzinkę, co? – charczał ze złością. – Dlatego patrzysz na wszystkich z góry. Ale ostatnio coś się psuje, prawda? Prawda, Eddy?
– Po prostu zamilknij – odparł.
– Nie, zrobię ci przysługę i powiem, co ludzie gadają... A wiesz, o kim gadają?
– Nie interesuje mnie to.
– O twojej matce… ujć, przepraszam. UKOCHANEJ MATULI.
– Nie obchodzi mnie, co ludzie…
– Masz trochę inną buźkę niż twój ojczulek, co nie? Nie zastanawiało cię czasami dlaczego? Hm?
Edward zamarł, wpatrując się w rozjuszonego blondyna. Tamten miał obłęd w oczach. Przez czas, gdy mówił, zrobił kilka kroków do przodu.
– A zresztą, nie będę owijał w bawełnę. Twoja matka to portowa dz***a. Puściła się z jakimś starym marynarzem, a ty jesteś owocem ich pięknej miłości.
– I co, zniszczyłeś sobie życie, to teraz próbujesz zrobić to samo z cudzym, tak? – warknęła nagle zaskakująco twardo Anita. – Niech pan go nie słucha, Edwardzie. To kłamstwa.
Stephen zaśmiał się ponownie.
– Uwierzysz, w co chcesz. Wróć do domu i zapytaj się swojej mamuśki, jak było naprawdę. I obserwuj jej minę. To ci powie wszystko.
W każdej innej sytuacji Edward nie pozwoliłby nazywać Elizabeth portową dziwką, ale po słowach Stephena wszystko po prostu złożyło się w jedną, spójną całość. Ostatnio miał wrażenie, jakby układał pozornie banalną układankę i brakowało mu jednego, może dwóch kluczowych kawałków, ale one po prostu zaginęły – a bez nich cały obrazek nie miał sensu. Teraz jego najlepszy przyjaciel rzucił mu obydwa puzzle w twarz, wyjaśniając w ten sposób wszystko, co go nurtowało, a on sam uświadomił sobie, że nigdy nie chciał odnaleźć zagubionych elementów.
Nigdy nie chciał znać prawdy.
I co ma powiedzieć matce? Co mu powie matka? Skłamie? Rozpłacze się i załka, że nie wiedziała, że ma do niej aż tak mało zaufania, że jak mógł uwierzyć w takie bzdury? Co zrobi ojciec? Wścieknie się?
To wszystko nie miało znaczenia. Rozpaczliwie próbował wmówić sobie, że Anita ma rację – Stephen po prostu jest wściekły, samotność, narkotyki i alkohol przeżarły mu mózg, więc usiłuje podbudować się, niszcząc czyjś świat. Naprawdę chciał w to uwierzyć, ale nie potrafił. Zamarł, czując, jakby jego serce przestało bić, a żołądek opadł mu aż do kostek. Wziął parę głębokich oddechów, patrząc w błękitne oczy swojego przyjaciela, oczy puste i wyniszczone. Czy tak ma się to skończyć? Świat Edwarda się walił, ponieważ stracił dwie niezwykle ważne rzeczy w swoim życiu – przyjaźń ze Stephenem oraz bezpieczne miejsce w rodzinie. Nie wiedział, co dalej będzie z jego rodzicami, ale spoglądając w jakby wyblakłe niebieskie tęczówki, zrozumiał, że niedługo elegancki i szarmancki Stephen Stanley upadnie na samo dno i się od niego nie odbije.
Miał to wypisane na twarzy.
Wiedział już, że nie ma wyjścia. Relacje między nimi stają się toksyczne, ba, już są. Nie ma sensu dawać drugiej szansy. Zwrócił się do dyszącego ciężko, spoconego Stephena, w oczach którego błyskało szaleństwo oraz gotowość do walki, i wychrypiał:
– Zostałeś sam.
Odwrócił się i podszedł do Josepha, po czym zarzucił sobie jego jedno ramię na szyję. Tamten wyglądał, jakby zaraz miał zasłabnąć, ale upór mimo wszystko trzymał go przy świadomości. Anita, z zaschniętymi śladami łez na policzkach, pomogła narzeczonemu podnieść się z ziemi i oboje postawili go na nogi.
– Śluby mogą być łączone – powiedział bardzo cicho Joseph zmęczonym głosem. – Mam na myśli… – bełkotał. – Coś pomyślimy.
Puścili go, a on oddychał miarowo przez usta, patrząc na swoją ukochaną.
– Chociaż nie wiem, czy jest sens się fatygować.
Anita chciała coś powiedzieć, ale Edward przerwał jej.
– Co z nim zrobimy? Lekarz musi to nastawić.
– Zaprowadźcie mnie do domu – warknął dobitnie chłopak. – Poszedłbym sam, ale mam wrażenie, że bym nie doszedł. Uderzyłem się w głowę. Po prostu zaprowadźcie mnie…
– Ale lekarz… - zaczęła dziewczyna.
– …DO DOMU.
Westchnęła ciężko, po czym kiwnęła głową.
– Ja pójdę.
– Ja też, ale… - Edward zerknął szybko na Chloe. – Nie chcę zostawiać jej samej.
– Ze mną już wszystko w porządku – powiedziała łagodnie. – Poza tym ojciec niedługo wróci.
– Nie o to chodzi. Nie zostawię pani z NIM. – Rzucił szybkie spojrzenie Stephenowi. Stał odwrócony tyłem do nich, oddychając coraz ciężej i patrząc przed siebie.
– Och… – Nagle Chloe zmieszała się. – Przecież nic mi nie będzie… Idźcie, zaprowadźcie go do lekarza jak najszybciej, bo potem będzie gorzej.
– DO DOMU – poprawił ją Joseph.
Wzruszyła ramionami.
– Nie zostawię pani.
Po chwili problem rozwiązał się sam – gdy spojrzeli w stronę, gdzie do niedawna stał Stephen, ujrzeli, że jest już na drodze i idzie w przeciwnym kierunku. Edward kiwnął głową, odprowadzając przyjaciela spojrzeniem i zastanawiając się, czy to ostatni raz, kiedy go widzi. Zauważył, że lekko utyka – może coś mu jest – może potrzebuje pomocy – ale czy na nią zasługuje… Patrzył za nim jeszcze parę sekund, aż jego sylwetka stała się zupełnie mała. Westchnął głęboko i pożegnawszy się z Chloe, odszedł, udając, że nie widział kolejnych łez spływających po policzkach siostry Stephena Stanley’a, chłopca, który zbyt szybko chciał zostać mężczyzną.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
love_jasper
Wilkołak



Dołączył: 21 Lut 2009
Posty: 105
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 15:14, 30 Sie 2010 Powrót do góry

Pochwalam, pochwalam;3;3
Przykre rzeczy dzieją sie ze Stephenem, a aż mi się szkoda Josepha zrobiło kiedy mu S. nawrzucał, bo sobie nie zasłużył! Jejku i tak mam jakąś cichutką nadzieje, że S. wyjdzie z tego bagna i to nie dopiero po tym co sie stanie Edwardowi, który swoją drogą mnie wkurza - niech się wysłowi na temat C. bo to bardzo nie fair, biedny S.

Doprawdy chędogi odcinek. Zaiste ci się udał. Troche tylko zwątpiłam jak się zaczęły te wrzuty na C., no nie powiem, zbiło mnie to z pantałyku. Radość mnie przepełnia, że skończysz "Pandemię", ciągle mam cichą nadzieje, że powrócisz do innego porzuconego dziecka... kiedyś;>

lovja!
xoxo
Agatka;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
rani
Dobry wampir



Dołączył: 23 Gru 2008
Posty: 2290
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 244 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: ze Smoczej Jamy

PostWysłany: Wto 12:01, 31 Sie 2010 Powrót do góry

Cześć Suszu :* Obiecałam komentarz i oto jestem. Miej jednak na uwadzę, że ostatni konstruktywny komentarz napisałam prawie dwa miesiące temu Laughing

Rozdział bardzo, ale to bardzo mi się podobał. Zastanawia mnie, co się dzieje z Chloe. Czy to początki jakieś choroby psychicznej? Bo jej zachowanie nie jest normalne, zwłaszcza, że ma luki w pamięci. Ona jest najbardziej intrygującą tu postacią. Zanim Edward nie pomyślał, że to wszystko od niej się zaczęło, to mi nawet nie przyszło to do głowy. Ale to jest prawda. Gdyby nie przewróciła się na tej skale, nie musieliby jej zawozić do szpitala. Stephen nie pokłóciłby się z ojcem i nie odszedłby z domu. Ona jest taką przysłowiową puszką Pandory. W raz z jej pojawieniem cały świat naszych bohaterów się zawalił. A ona nawet nie zdaje sobie z tego sprawy, żyje w nieświadomości, jakby w kokonie.
Widać, że pomiędzy nią i Edwardem coś się rodzi powoli, ale oboje ukrywają to przed sobą. I Stephen, który niewątpliwie jest zazdrosny. Dwóch prawie mężczyzn, tak różnych od siebie i jedna skrzywdzona przez los dziewczyna. Z tego musi wyniknąć coś niedobrego.

Nie rozumiem Stephena. Czemu tak zareagował na wieść o zaręczynach Josepha i Anity? Przecież Jospeh był jego najlepszych przyjacielem. Czy naprawdę jest tak ograniczony, że przeszkadza mu to, że jest Żydem? Czy może po prostu narkotyki i alkohol tak zmieniły jego osobowość? Przestałam go już lubić. Tak jak powiedział Edward. Nie ma już dla niego ratunku i został sam. I to z własnej winy. Ta bójka pomiędzy nim, a Josephem na zawsze zakończyła ich przyjaźń. A może nie? Może po śmierci Edwarda wszystko się zmieni? Biorąc pod uwagę, że oni sami będą żyć i dasz nam jeszcze rozdział "po".

Jednak dobrze się domyślałam. Edward senior nie jest ojcem Edwarda. Domyśliłam się tego dwa rozdziały wcześniej, wszystko na to wskazywało. Ciekawa jestem, jak teraz zachowa się Edward. Czy przemilczy wszystko, czy może wymusi na matce wyznanie całej prawdy? Ciekawa jestem, kto jest jego ojcem. I czy Kornelia jest jakoś z tym związana? Bo mam takie przeczucie.
Zostało tak niewiele do końca. A jeszcze tyle niewyjaśnionych spraw. Czy już w następnym rozdziale Edward zachoruje? Zostały już tylko 2 miesiące, jeśli nie mylę. Przejrzałam sobie poprzednie rozdziały i te listy na początku i wszystko zaczyna mi się układać w całość. Myślę, że może jednak Chloe zostanie na końcu ze Stephenem. To takie moje myślenie życzeniowe. Może te wszystkie tragedie, które przeżyli, zbliżą ich do siebie? Mam taką nadzieję. Bo choć nie lubię jak na razie Stephena, to mam malutką nadzieję, że jeszcze wyjdzie na prostą.

Bardzo się cieszę z powrotu Pandemii. Jak dla mnie to najlepsze opowiadanie na forum i czekam z niecierpliwością na następny rozdział.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Suhak
Zasłużony



Dołączył: 23 Lut 2009
Posty: 951
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 136 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: lubelskie

PostWysłany: Wto 14:39, 31 Sie 2010 Powrót do góry

raniaczku, odniosę się parę słów do tego o Stephenie.
Otóż jego reakcja była owszem, jak najbardziej przesadzona, jednak postaram się wyjaśnić mniej-więcej, dlaczego. Po pierwsze, był na głodzie. Po drugie - Stephen bardzo kocha Anitę, znacznie bardziej niż jest tego świadomy. Chce dla niej dosłownie najlepiej i znacznie chętniej widziałby ją z Edwardem - bogatym, przystojnym szarmanckim, sympatycznym chłopcem z dobrej rodziny. Ojciec Josepha był kupcem, a jego rodzina biedna; nigdy nie wspominałam też o tym wprost, ale młody Hingerstein nie należał ani do najpiękniejszych, ani najsympatyczniejszych. Był gburem, nie otwierał się w pełni nawet przed najlepszymi przyjaciółmi. Z wiekiem Stephen przestał mu w stu procentach ufać.
Jest jeszcze jeden powód, którego na razie zdradzić nie mogę.
I mimo to nadal jest moją ukochaną postacią - zapewne dlatego, że znam jego pobudki od pierwszego słowa tego opowiadania aż do ostatniego. :)
Co do Chloe - cóż, Ron powiedział kiedyś Harry'emu: Słyszenie głosów, których nikt inny nie słyszy, nie jest dobrą oznaką, nawet w świecie czarodziejów. Absolutnie się z tym zgadzam, chociaż w tym przypadku dochodzi jeszcze strona "wizualna".
W przyszłym rozdziale początek końca. Buziole i dziękuję za komentarze :*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 19:19, 31 Sie 2010 Powrót do góry

Suszku...

Kompletnie nie rozumiem, dlaczego tak długo nie chciałaś wstawić tego rozdziału, który czytałam kiedyś w nocy i tak strasznie mi się podobał. Według mnie jest to jedna z najlepszych części Pandemii.
Dużo emocji, dużo akcji, napięcie. Jezu, jak sobie pomyślę, to aż mnie ciarki przechodzą.

Ale po kolei.

Mogłyśmy się spodziewać, że gdy spotkają się wszyscy bohaterowie w obecnej chwili w jednym miejscu, wyniknie z tego coś niemiłego, coś co może się źle skończyć. No i tak się stało.
Żal mi Stephena. Lubię go, ale dzieje się z nim coś niedobrego. To idzie w coraz gorszą stronę. Chciałabym, żeby się opamiętał, żeby nie odwracał się od przyjaciół i nie zniechęcał ich do siebie. By przestał się pakować w narkotyki, w kłopoty i zrozumiał, że oni się o niego martwią, żeby nie reagował tak agresywnie, jak w przypadku Josepha i Anity, czy też Edwarda i sprawy jego rodziców.
Zresztą sprawa rodziny Edwarda i tajemnic z nią związanych mnie zaciekawiła. Mam nadzieję, że w kolejnej części to wytłumaczysz.
Martwię się też o to, co dzieje się z Chloe. Lubię ją i nie chcę, by była chora, czy miała jakieś problemy, ale wszystko wskazuje na to, że dzieje się z nią coś niedobrego. A może ona ma jakiś dar albo jego zalążek? Taki z serii tych, które ma Edward, czy inne wampiry w sadze? Tylko Ty to wiesz Smile
Kurcze, czytałam komentarz rani i muszę się z nią zgodzić, że Chloe może być taką puszką Pandory, która sprowadza na bliskich nieszczęście.
Chciałam też wspomnieć, że coraz bardziej lubię Anitę. Myślałam, że będzie tylko takim słodkim, nieskazitelnym i idealnym tłem, a okazuje się, że jest naprawdę fajną babką z charakterem. A z Josephem tworzą ciekawą parę. I dlatego tym bardziej zadziwia mnie zachowanie Stephena, choć z drugiej rozumiem, że był na głodzie i wszystkie inne argumenty, które przytoczyłaś. Ludzie uzależnieni niestety nie widzą świata tak jak inni. Przykre to.

Z żalem przyglądam się temu, jak psuje się przyjaźń łącząca Edwarda, Josepha i Stephena. Na początku byli tacy zgodni, tak sobie bliscy. Można ich było uznać za przyjaciół doskonałych. Potem pojawiły się pierwsze zgrzyty, problemy, a potem wszystko poleciało na łeb na szyję. Straszne to i kurcze, aż mnie to boli. Naprawdę uwielbiam całą trójkę i smutno mi, że tak się to kończy.

Chciałam też zacytować słowa, które wywołały łzy w moich oczach...

Cytat:
Wiedział już, że nie ma wyjścia. Relacje między nimi stają się toksyczne, ba, już są. Nie ma sensu dawać drugiej szansy. Zwrócił się do dyszącego ciężko, spoconego Stephena, w oczach którego błyskało szaleństwo oraz gotowość do walki, i wychrypiał:
– Zostałeś sam.


Od samego początku najbardziej lubiłam Josepha i śmiałam się, gdy mówiłaś, że Ty wolisz Stephena, bo wiesz, co będzie się działo dalej. I wiesz co? Teraz Cię rozumiem. Przechodzę do team Stephen. Pomimo tego, co się z nim teraz dzieje, lubię go i myślę tylko o tym, by chłopak wziął się w garść i zawalczył o to, co tak naprawdę powinno być dla niego ważne. Myślę, że jest najbardziej wyrazistą postacią w tym opowiadaniu i niezwykle mnie fascynuje i intryguje. Naprawdę wykreowanie jego i Josepha poszło Ci znakomicie. Chloe i Anitę też świetnie prowadzisz. Edwarda też, ale to znana nam postać z sagi, dlatego wspominam o nim na końcu.

Świetny rozdział. Nie mogę się doczekać kolejnego, kochana! Brawo!


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
mTwil
Zły wampir



Dołączył: 20 Mar 2009
Posty: 345
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 80 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka

PostWysłany: Wto 21:43, 31 Sie 2010 Powrót do góry

Nie komentowałam od bardzo, bardzo dawna. Nie jestem nawet pewna, czy pamiętam, jak to się robi, ale obiecuję, że się postaram.
Dziękuję bardzo za dedykację. To miłe widzieć swój nick przy takim tekście i cieszę się, że Pandemiczny wen odżył. Szkoda jednak, że jesteśmy już tak daleko i sama zaczynasz mówić o zakończeniu. Czytając, nie czuje się tego, że historia ma się już na wyczerpaniu. Wszystkie główne wątki są rozgrzebane, chociaż trzeba przyznać, że pojawia się coraz więcej nowych okoliczności, które rzeczywiście mogą pomagać w ich wyjaśnieniu. Nie byłam z Pandemią od początku, ale naprawdę przykro się robi, kiedy mam pomyśleć, że to już ostatnie rozdziały. Może to jeszcze nie czas, ale chcę napisać już teraz, że mam nadzieję, że potem wrócisz z czymś nowym, a ja na pewno będę czekać, zawsze gotowa, aby Cię wesprzeć.
Zaplanowałam sobie, że dziś będę mówiła głównie o postaciach. Nie było mnie pod poprzednim rozdziałem, więc w tym komentarzu połączę to, co chciałabym powiedzieć pod oboma, ale pominę też kilka ważnych rzeczy, o których już Ci pisałam, żeby się nie powtarzać. Zacznę od Edwarda. Już od dawna zwracałam uwagę na to, że niby jest on główną postacią tego opowiadania, to łatka o nim, a jednak dla mnie nigdy nie staje wyżej niż pozostali bohaterowie, jego przyjaciele. Nie mówię oczywiście, że to źle, ale powiem tak: z początku wyobrażałam się, że będzie tylko on i kilka wątków pobocznych. Rozwinęłaś to jednak w zaskakujący dla mnie sposób, ale zaskakujący jak najbardziej pozytywnie. Stworzyłaś historię, która tak naprawdę mogłaby żyć swoim własnym życiem, nie potrzeba do tego znajomości kanonu, do którego, jak na razie, ciężko znaleźć jakiekolwiek odniesienia. I uważam to za plus tego opowiadania, bo ulepiłaś swoje własne postacie, od zera. Nie bazowałaś na tym, co dała SMeyer, nawet Edward nie jest dokładnie taki jak w Sadze. Czytając, można zapomnieć o tym, co wydarzyło się później, o lekko już irytującej niejednego historii, która miała wydarzyć się prawie sto lat później. Cieszę się, że czytam coś nowego. Sama mówisz, że Twoim ulubionym bohaterem jest Steve i chociaż ostatnio powiedziałam, że ja za takiego go już nie uważam, bo nie podobało mi się jego zachowanie, to jest wyjątkowy w tym, jak bardzo jego postać jest dynamiczna. W przypadku Edwarda tego tak bardzo nie zauważam, przez to też wydaje mi się, jakby stał lekko na uboczu - w swojej stałości nie zapada tak bardzo w pamięć. Nie mogę doczekać się, żeby zobaczyć, jak rozwiążesz tę historię, jak to zakończysz, co znaczyły wszystkie listy, które wysyłała do niego Chole i czy nawiążesz też do jego choroby, a potem przemiany.
Od kilku rozdziałów uwidocznili się rodzice Edwarda, których wątek z początku wcale nie wydawał się warty rozwinięcia. Z moich obserwacji mogę powiedzieć, że bardziej interesuje mnie jednak to, co dzieje się z młodymi bohaterami. Być może bierze się to stąd, że trochę bardziej rozumiem ich sytuację i wydaje się ona mi bliższa. Życie małżeńskie nie jest już jednak tak pociągające. Chociaż i o nim z chęcią czytam i chcę dowiedzieć się, o co dokładnie to chodzi, to nie jest już to, co przeżywam wtedy, kiedy mowa o przyjaźni. Wiem, że wszystko kręci się wokół Edwarda, chodzi o rozwikłanie tajemnicy ściśle z nim związanej, ale mimo wszystko trudniej mi się w to wczuć. A to na pewno bardzo dziwna sprawa. Pamiętam o siniakach matki – czyżby dalej bawiła się w to, o czym mówił Steve? I mogę powiedzieć, że nawet niepokojące jest to, jak reaguje na to wszystko Edward Senior, który albo o niczym nie wie, albo mu to nie przeszkadza? Przez to podziwiam ich małżeństwo, to, jak jest zgodne i trwałe – przez tyle lat i mimo trudności.
Nie będę mówiła o wszystkich, ale teraz chciałabym jeszcze przejść do Chole, którą, po tym, co przeczytałam, trudno by pominąć. Zmierzając ku końcowi, sprezentowałaś nowy wątek. Wspominałam już, że bardzo mnie zainteresował. Wszystko dzieje się niby w całkiem normalnym świecie, podczas gdy nagle pojawiają się rzeczy niewytłumaczone. Szczerze powiem, że przeraziłam się, kiedy Chloe zaczęła mówić o duchach – w tym rozdziale – i tym bardziej, kiedy słyszała głosy – w poprzednim. Skoro to łatka, istnieją tam pewnie wampiry, mogłyby dziać się również i takie rzeczy. Ale równie dobrze może to świadczyć o utracie zdrowia dziewczyny. I teraz już nic kompletnie nie wiem, mogę jedynie czekać na dalszy ciąg zdarzeń. Wracając jeszcze na chwilę do Edwarda – to, że znał myśli Chole, ma dla mnie coś wspólnego z jego przyszłym darem. Ciekawa jestem też, jak dużo wie, czy widział też to, co dziewczyna robiła, słyszała wcześniej.
Poważna wydaje mi się też sprawa Steve’a – a to poniekąd przez Edwarda, który sam zauważył – po co chłopakowi nowe dokumenty? Musiało stać się coś naprawdę ważnego i niedobrego. I znowu – wszystko zostaje na koniec. Czekam na wyjaśnienia. Teraz chciałam powiedzieć nie tyle o samym Stephenie, ale, wracając też do poprzedniego rozdziału, o jego relacjach z Anitą. Rozjaśniłaś już co nieco w swoim ostatnim poście, jednak napiszę to, o czym już wcześniej myślałam. Przykre jest to, jak skończyła się ta przyjaźń. Po obu postaciach widać, że są bardzo wartościowe. Również po Anicie, która wydaje się delikatna, wrażliwa, ale też wierna, bardzo mądra i twarda. Jest dla mnie obrazem ówczesnej kobiety. Widać starania obu stron, aby naprawić to, co zostało zniszczone i szkoda, że, jak na razie, w taki sposób się to kończy. Chociaż szczęśliwe zakończenia, nie ukrywając, są trochę tandetne, tutaj na nie bym liczyła. Skoro zaczęłam już o przyjaźni, pomiędzy postacie wplotę i ten temat. Tym razem będę mówiła o chłopcach. W poprzednim rozdziale pojawiła się iskierka, która wskazywała na to, że istnieje jeszcze jakaś szansa na jej odratowanie. Wzruszająca była chwila, kiedy prawie już dorośli mężczyźni ronili łzy i przyznawali się do własnych błędów. Wydaje mi się, że teraz nie jest to już tak bardzo spotykane i tutaj było wyjątkowe. Jeszcze bardziej uwydatniło wszystkie uczucia. W trudnej sytuacji potrafili się odnaleźć i dogadać, mimo wszystko. W ten sposób, kiedy Edward i Steve poszli do Josepha, bardzo przybliżyłaś to, jak to wszystko działa. Że czasami liczy się tylko dobro drugiego przyjaciela. Niestety potem to wszystko zniszczyłaś. Runął mój idealny i wymarzony świat, ale mam nadzieję, że jeszcze go odbudujesz, bo szkoda patrzeć na umierające ideały. Muszę jeszcze wspomnieć szybko o oświadczynach, które jak na te czasy były bardzo odmienne. Typowe za to dla tamtego okresu – i teraz znowu mogłabym zacząć o tym, jak Pandemia jest wspaniała, bo tak inna. Nie rozumiem jednak wciąż zachowania Steve’a, bo przyjaźń z jego strony jakby umarła wcześniej.
Wracam do postaci, ta będzie już ostatnią – ojciec Chloe. Człowiek nieodgadniony, praktycznie za każdym razem przedstawiany w inny sposób. Trudno wyczuć nawet to, co myśli o nim sama Chloe, która zazwyczaj raczej wypowiada się o nim dość przychylnie i mimo jego wad zauważalnie go kocha, a nagle, gdy w jej głowie odzywają się głosy, przedstawia go jako tyrana. Nie wiem, czym jest to spowodowane, ale myślę, że i to zdarzenie musiało mieć jakieś podłoże. Mężczyzna wydaje się dobry i troskliwy, chce dobrze, z małymi wyjątkami, ale czuję, że za tym wszystkim kryje się jakaś tajemnica.
Starałam się powiedzieć o wszystkim, co najważniejsze. Pewnie i tak jeszcze już pominęłam, ale z pewnością to są najważniejsze rzeczy, które chodzą mi po głowie i których nie muszę znikąd wygrzebywać.
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział.
Sto lat!
mTwil


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin