FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Tęskniąc [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:21, 30 Sie 2009 Powrót do góry

MonsterCookie napisał:

Ps. Jak skończysz Teskniąc zaczniesz pisac coś jeszcze? Musisz Razz


Planuję, ale czy znajdę w sobie na tyle silnej woli, żeby zacząć, to nie byłabym taka pewna. W każdym razie mam już ogólny zarys fabuły. Ostrzegam jednak, że będzie zupełnie inne niż Tęskniąc.

Ekscentryczna. napisał:
Dziwię się nawet, że E. pozwolił jej samej pójść podczas gdy on szybko pobiegł w cień. Ale mniejsza o to..


Po pierwsze - jakby biegł z obciążeniem (czyt. z Bellą) to mógłby trochę stracić na szybkości i ludzie mogliby zobaczyć rozmytą, roziskrzoną plamę, więc było to niebezpieczne. Z B. Edward nie biega tak szybko jak bez niej.
A poza tym, nie zapominajmy, że mówimy o Belli. Ile ona tam wie o ocenianiu odległości? :P

Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ekscentryczna.
Wilkołak



Dołączył: 18 Cze 2009
Posty: 147
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:13, 31 Sie 2009 Powrót do góry

Fakt faktem, Bella Bellą. Ale nie zdziwiłabym się, gdyby potknęła się z dziesięć razy i dotarła dopiero po godzinie.. Jednak co do tej sprawy z Edwardem.. Uh, on wyrwał drzewo z korzeniami! Z 50-kilowym obciążeniem biegłby niewiele wolniej co i bez niego, moim zdaniem, acz. To tylko moje zdanie. Którym zasadniczo nie musisz się przejmować; mam już chyba w naturze to czepianie się. (; Co nie zmienia faktu, że barrrdzo lubię ten ff.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
melcia
Wilkołak



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zakładu psychiatrycznego

PostWysłany: Pon 19:33, 31 Sie 2009 Powrót do góry

I oni się teraz pobiorą! Ha! (tak wiem ze bardzo inteligentna jestem)
I Bella była w ciąży i dla tego pobrali się w Las Vegas bo Alice miała zakłócenia i ich nie widziała ha!
A Edward jak zwykle sie obwinia...
Ja jestem w szoku, ze Edward pozwolił jej tak sobie hasać samej w palącym słońcu i w ogóle...
Jak zwykle rozdział bardzo mi się podobał.
Życzę dużo Vena
Pozdrawiam,
melcia


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wireless
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Roberta :D

PostWysłany: Wto 7:08, 01 Wrz 2009 Powrót do góry

Latte!
Rozdział przeczytałam jako jedna z pierwszych, jeszcze wtedy gdy nie było żadnych komentarzy pod nim. Miałam ogromną chęć napisać pare słów, ale nic z tego nie wyszło, ponieważ nie układało się do w całość. Hmn, spróbuję teraz.
Powiem tak - nie spodziewałam się, że Edward pozoli jej samej iść. A w życiu! Myślałam, że zacznie się z nią kłócić, itd. A tu co proszę? A idź sobie Bello, ja Boski Edward pozwalam Ci.
Jestem ciekawa cóż to takiego zdenerwowało Edwarda - tu mam na myśli fragment napisany w teraźniejszośći.
Nadal bardzo, ale to bardzo podoba mi się Twoje opowiadanie. Uwielbiam to, że rozdziały piszesz takie długie i tyle się w nich dzieje. Nie koniecznie jest w nich więcej odpowiedzi niż pytań, ale to nawet lepiej.

Latte, Latte, Latte! Ko cham Cię! Mr. Green wireless.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wireless dnia Wto 7:10, 01 Wrz 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Śro 10:41, 02 Wrz 2009 Powrót do góry

Jak zwykle jestem pod mega wrażeniem, ale to nic nowego przecież czytam jedno z najlepszych ff na tym forum. Świetny rozdział, pokazuje początki ciąży a oni jak zwykle nie wiedzą o co chodzi Wink Po przeczytaniu tego rozdziału potrafię sobie wyobraźić jak doszło do ich ślubu w Vegas :) Na początku nie wiedziałam jak im się udało oszukać Alice, ale teraz jak wspomniałaś o problemach z jej wizjami dotyczącym Belli i Edwarda wszystko stało się jasne. Bardzo mi się podoba motyw wplecenia ich obecnej sytuacji, wprowadza nutkę dramatyzmu i ta myśl Belli że nie zdoła utrzymać tarczy...
Czekam zauroczona na kolejny rozdział, życzę jak zwykle mega dużej przyjemności z tworzenia jego i acha zapomniałam niezmiernie się cieszę że planujesz dalej pisać ff po zakończeniu tego :)
pozdrawiam
ajaczek


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 21:15, 04 Wrz 2009 Powrót do góry

Wybaczcie mi dość długą przerwę, ale rozdział pisałam z pięć razy, i dopiero ostatnio wyszedł taki, jaki bym chciała.
Tęskniąc jest skończone. Rozdziały 5-7 poleciały dziś do Marty. Musicie jej podziękować - ekstremalnie szybko poradziła sobie z poprawą tego rozdziału, dzięki czemu mogę go teraz wkleić.
Jeszcze jedna sprawa - z własnego doświadczenia wiem, że czasami czyta się jakieś opowiadanie, a potem trafia ono do biblioteki, przez co nie doczytujemy ostatnich części. Stąd moja propozycja - jeśli ktoś chce, mogę na pw powiadomić o ostatnim rozdziale. Pisać w komentarzach jak coś.
To chyba na tyle mojego ględzenia. Jeśli chodzi o ostatnie części, to są to najdłuższe rozdziały, jakie kiedykolwiek napisałam - a ostatni jest z nich najdłuższy. Musiałam się pochwalić :D
Proces dodawania zależy od poziomu komentarzy, także wiecie - od Was (i od bety) zależy, kiedy będzie kolejna część. Podejrzewam, że wciągu najbliższych dni, ale to zawsze może się zmienić.
edit: wszystkie rozdziały sprawdzone. Marta, naprawdę jesteś niesamowita i niezastąpiona, i w ogóle :* Dzięki Ci.

beta: niezastąpiona marta_potorsia

Rozdział 5
Umowa


Pożegnała się krótko i wyłączyła telefon.
Renee bardzo zmartwiła wiadomość o strajku – podobno odliczała dni do ich przyjazdu (choć Bella nie potrafiła sobie wyobrazić swojej impulsywnej matki odliczającej dni do czegokolwiek), a jeden dzień to było według niej o całe dwadzieścia cztery godziny za długo. Westchnęła lekko i przeciągnęła się na wielkim, małżeńskim łożu, opierając głowę o tors ukochanego. Było jej tak dobrze, że mogłaby tu spędzić dużo więcej niż tylko noc i jeden dzień.
Hotel przeżywał prawdziwe oblężenie – po ogłoszeniu strajku (czyli od godziny) wszyscy pasażerowie nagminnie napływali do ośrodka, jako że pozostałe hotele – i to te położone jak najbliżej - znajdowały się już w mieście, co nie wszystkim odpowiadało. Szczęście w nieszczęściu, że Alice zobaczyła protest na parę godzin przed oficjalnym ogłoszeniem, co pozwoliło im bez większych przeszkód zarezerwować pokój.
- Więc... - mruknęła. - Co będziemy robić?
- Jak na razie jesteśmy tu uwięzieni – wskazał znacząco na zasłonięte lekką firanką okna, przez które przedostawały się pojedyncze promienie słońca, roziskrzając ciało wampira.
- Nie będę narzekać – odpowiedziała, po czym przeturlała się na brzuch i pocałowała go namiętnie. Czuła tak silne pożądanie, że to niemal bolało.
Z początku oddawał pocałunki, ale niestety szybko zorientował się, o co naprawdę chodziło dziewczynie.
- Już tęsknisz za siniakami?
- Owszem – wymruczała. - Bardzo tęsknię.
- Bello. - W jego głosie pobrzmiewała dezaprobata. - Umawialiśmy się, że spróbujemy... I spróbowaliśmy. Nawet jeśli naprawdę podobało ci się to tak bardzo, jak opowiadałaś, to wolałbym poczekać ten miesiąc na przemianę.
- Ale po przemianie nie będę taka jak teraz! - zaprotestowała. - Będę chciała tylko krwi! A teraz. Chcę. Ciebie – dokończyła dobitnie.
- Ten proces z krwią wreszcie osłabnie – pocieszył ją.
- No to co? Jesteśmy w hotelowym pokoju, wyposażonym w wielkie łoże, a członkowie mojej jak i twojej rodziny są oddaleni o tysiące kilometrów! Kiedy jeszcze nadarzy się taka okazja?
Nie czekając na odpowiedź, ponownie zaczęła go całować. Szybko oderwał ją od siebie.
- Bello, nie.
Poczuła się tak jak tej nocy, kiedy – koniec końców – przyjęła jego oświadczyny. To samo odrzucenie, ale silniejsze. Do tego dochodziło niezaspokojenie. W gardle urosła jej wielka gula, której nijak nie mogła przełknąć. Zerwała się z łóżka i pognała do łazienki – nie chciała, aby narzeczony oglądał ją w takim stanie. Zamknęła drzwi na klucz i chwyciła garść ręczników do stłumienia szlochów. Było to oczywiście trochę bezcelowe – Edward przecież posiadał doskonały słuch, więc tak czy owak mógł ją usłyszeć – ale trochę lepiej się poczuła. Chłopak wyczekiwał pod drzwiami, przepraszając ją i coś tłumacząc. Nie odpowiadała mu. Zamiast tego napuściła sobie wody do dużej wanny i wzięła długą kąpiel, która – jak miała nadzieję – by ją odprężyła.
Umawialiśmy się, że spróbujemy... I spróbowaliśmy.
Wcale nie, uświadomiła sobie jakiś czas później. Umawiali się inaczej. Że spróbują, ale ona miała w zamian za niego wyjść. Ten układ brzmiał głupio nawet w jej głowie. Ale cóż, przecież się zgodziła. Za jakiś miesiąc stanie na ślubnym kobiercu z wymuszonym uśmiechem, zadowalając wszystkich dookoła – wszystkich z wyjątkiem jej samej. Westchnęła boleśnie, gdy znowu przewróciło jej się w żołądku. Po powrocie od Renee będzie musiała dać się zbadać Carlisle'owi.
Wyszła z chłodnej już wody i opatuliła się szczelnie białym, miękkim szlafrokiem z logo hotelu. W łazience było duże okno, ale zasłonięte, by uniemożliwić podglądanie. Teraz jednak dziewczyna z niemałym trudem odsunęła żaluzje i zapatrzyła się na pustynny krajobraz Nevady skąpany w blasku zachodzącego już słońca - nie miała pojęcia, że było aż tak późno. W oddali majaczyły światła miasta, a ze swojego punktu widzenia dostrzegała tylko jedną prowadzącą do niego drogę.
Las Vegas. To tu wzięli ślub jej rodzice.
Następna myśl niemal zwaliła ją z nóg. Nie, to się nie uda. Nie mogli tego zrobić! A właściwie... Dlaczego nie?
Jedyną osobą, jaka mogłaby się sprzeciwić – nie, inaczej. Jaka mogłaby się z powodzeniem sprzeciwić – zawarciu małżeństwa w jednym z kasyn lub kaplic w tym wielkim mieście, była Alice, a ta znajdowała się teraz w Forks i niewiele mogła stamtąd zdziałać. I tak utkwili tu do ósmej wieczorem następnego dnia. Skoro mieli Las Vegas praktycznie pod nosem, to co się tu długo zastanawiać?
Przyzwyczaiła się do tego, że na myśl o ślubie czuje jedynie pogardę i niechęć, więc jakież było jej zdziwienie, gdy uświadomiła sobie, że jest podekscytowana. Radośnie podekscytowana.
Zawsze była rozważną osobą, ale teraz chciała postąpić bardziej spontanicznie. Podjęła decyzję w dwie sekundy – dziś (a właściwie jutro, jeśli nie zdążą przed północą) zostanie panią Cullen. Szeroki uśmiech wpłynął na jej twarz. Alice mnie zabije.
- Wyłącz telefon – powiedziała głośno.
- Co? - spytał zdezorientowany. Jakby nie patrzeć, od dwóch godzin nie dawała znaków życia, a ostatnia wypowiedź wydawała się być całkowicie wyrwana z kontekstu.
- Jeśli mi ufasz, wyłącz telefon. - Nie miała zamiaru tłumaczyć nic więcej. Chyba dostosował się do jej prośby – w każdym razie urządzenie nie rozdzwoniło się. Wolała, aby narzeczony dowiedział się o jej decyzji od niej, a nie od rozeźlonej siostry.
Czuła też podenerwowanie. A co, jeśli jemu zależało na tradycyjnych zaślubinach? Jeśli nie chciał brać ślubu tu i teraz? Znowu zaczęło jej się robić niedobrze.
Siedziała sama dopóki ostatnie promyczki nie zniknęły za horyzontem. Nie włączyła nawet światła. Po prostu stała i rozmyślała, choć trafniejszym określeniem byłoby raczej „zamartwiała się”.


Przekręciła klucz i weszła do głównego pomieszczenia w ich apartamencie. Na pierwszy rzut oka dało się stwierdzić, że chłopak był bardzo zaniepokojony. Nie wiedział chyba, jak się zachować. Dla pewności rozsunęła zasłony i sprawdziła, jak zareaguje jego skóra. Żadnego migotania.
- Wszystko okay? - upewnił się.
- Jak najbardziej – potwierdziła.
- Przepraszam, kochanie, nie chciałem cię...
- Jest dobrze – przerwała mu. - Nie gniewam się.
- Ale naprawdę, ja...
- Powiedziałam, nie gniewam się.
- Czemu miałem wyłączyć komórkę?
- Podejrzewam, że Al będzie się chciała z nami skontaktować... Szczególnie ze mną.
- Postanowiłaś coś, o czym chciałaby podyskutować? - zasugerował, przybiegając do niej z fotela, na którym siedział.
- Owszem. Coś, co nie bardzo jej się spodoba – spojrzała na niego niepewnie.
- Czy powinienem wiedzieć, o co chodzi?
- Powinieneś. - Przegryzła dolną wargę. Cały jej entuzjazm wyjechał na Jamajkę. Nie mogła go przecież o to poprosić! To było... przynajmniej niekomfortowe.
- Bella! O co chodzi?
Wyglądał na przerażonego.
- Zmieniłam zdanie co do ślubu.
Zbladł.
- Nie chcesz go?
- Pod organizacją Alice? Nie.
Gdy wampir zaczął coś mruczeć o tym, że jej ufa i że w stu procentach ją rozumie, dotarło do niej, że chyba nie wyraziła się dość jasno.
- Edward, mamy dla siebie całą noc. I jesteśmy w Las Vegas – naprowadzała.
- Zdaję sobie z tego sprawę – burknął.
- Najwyraźniej nie zdajesz. Chyba nie zamykają tych wszystkich kaplic w nocy, co?
- Czekaj. Chyba rzeczywiście czegoś nie rozumiem.
- Jeśli chcesz się żenić, to albo teraz, albo za parędziesiąt lat – oznajmiła stanowczo.
- Co masz na myśli? - Nie dowierzał, a jego mimika ukazywała, że chyba zaczynał się martwić o zdrowie psychiczne – z tym, że nie była pewna, czyje zdrowie miał na myśli, swoje czy jej.
- Chcę wziąć ślub, teraz, zaraz, możliwie jak najszybciej! - warknęła w końcu.
- Czy ty mówisz poważnie?
- Jak najbardziej – powtórzyła swoje własne słowa sprzed minuty.
Edward sam w sobie był pięknym widokiem, ale gdy jego twarz nagle rozpogadzała się, a jego usta wyginały w najszerszym uśmiechu, jaki kiedykolwiek u kogokolwiek widziała, to doprowadzał ją do szaleństwa. Ktoś tak idealny nie powinien istnieć! To było wbrew prawom natury. Niemniej jednak dziękowała za niego wszystkim bóstwom. W takich chwilach naprawdę trudno było jej uwierzyć, że ktoś taki był w niej szaleńczo i do utraty tchu zakochany.
No, może nie do utraty tchu, bo w końcu mówimy o wampirze, ale wiadomo, o co chodzi.
A teraz jeszcze dochodził do tych wszystkich wspaniałości fakt, że wkrótce zostanie jego żoną. W życiu nie była taka szczęśliwa! A gdy złapał ją oburącz i kręcił niczym małe dziecko, nie mogła się powstrzymać od śmiechu – z tym, że owy śmiech zaraz został stłumiony przez pocałunek.
Takie chwile jak ta pamięta się przez wieczność.


- Proszę się tu zatrzymać – powiedział Edward do kierowcy.
- Tu nie ma żadnej kaplicy – zdziwiła się dziewczyna, wyskakując z taksówki. Jej ukochany zapłacił za kurs, złapał ją za rękę i poprowadził do pobliskiego sklepu. Bella stanęła jak wryta, po czym przybrała buntowniczą minę i założyła ręce na piersi. - Nie! Nie wejdę tam. To Tiffany, na litość boską! Samo pudełko na biżuterię kosztuje połowę miesięcznej wypłaty Charliego!
- Musisz mieć jakąś obrączkę – uparł się. - A do wydawania pieniędzy w towarzystwie Cullenów powinnaś się już przecież przyzwyczaić. Zwłaszcza, że już niedługo sama będziesz nosić to nazwisko. - Na wzmiankę o tym jego uśmiech poszerzył się. Brunetka, choć nadal nieufnie do tego nastawiona, posłusznie dała się wprowadzić do kamienicy.
Kobieta za ladą przysypiała. Na dźwięk dzwonków podniosła leniwie głowę. Widok Cullena skutecznie ją rozbudził – uroda chłopaka sprawiła, że na moment ją przytkało, ale chwila zaskoczenia wkrótce minęła. Podskoczyła na równe nogi i zaczęła szczebiotać wyuczoną formułkę.
- Dziękujemy, damy sobie radę – zbył ją. Isabella rozejrzała się ciekawie po sklepie, starannie omijając wzrokiem metki dołączone do pierścionków i innego rodzaju biżuterii. Czując na sobie natarczywy wzrok sprzedawczyni wygładziła nerwowo fałdy sukienki, ciesząc się w duchu, że postanowiła ją jednak spakować, a jednocześnie żałując, że nie miała odpowiedniejszego obuwia – białe japonki nijak nie pasowały do eleganckiej kreacji, choć i tak były lepsze niż pierwotne trampki.
Wampir objął ją w pasie.
- Coś ci wpadło w oko?
- Ceny – odpowiedziała.
- Ceny nie założysz na palec.
- Trafna uwaga – mruknęła.
Chciała jak najszybciej stąd pójść, ale jednocześnie zależało jej na najskromniejszym wyrobie, jaki się da. Ekspresowy wybór padł na cieniutki, złoty pierścionek z oczkami bursztynu. Żałowała trochę, że nie wzięli ze sobą szkatułki zostawionej przez biologiczną matkę Edwarda. Na szczęście jej nowa obrączka pasowała idealnie.
Cena tego małego cacka niemalże zwaliła ją z nóg. Zacisnęła jednak usta i z chęcią przystała na propozycję Edwarda, aby on sam użył jedynego pierścionka, jaki zawsze nosił – srebrny, niezbyt szeroki, jaki przekazywano sobie w jego rodzinie od pokoleń i należał wcześniej do jego ojca.
- Łapiemy taksówkę? - zainteresowała się, gdy z powrotem znaleźli się na ulicy.
- A chcesz? Tu na każdym kroku są specjalne kasyna i kaplice, więc pieszo i tak prędzej czy później do jakiejś dojdziemy.
- Idziemy – postanowiła.
Miasto, mimo późnej godziny, tętniło życiem. Kolorowe światła migotały wesoło z każdego zakamarka, a ludzie wyglądali, jakby dopiero co wstali i zaczynali swój dzień – co mogło być nawet prawdą. Narzeczony się nie mylił – już po jakichś sześciuset metrach znaleźli się u celu, w pewnej prywatnej, małej kapliczce. Domofon, którym zadzwonili, obudził pastora, ale wysoka zapłata za udzielenie sakramentu z nawiązką wynagrodziła mu tę chwilę snu. Cała ceremonia, wbrew pozorom, była bardzo romantyczna – trzymali się za ręce, powtarzali słowa przysięgi, a ich świadkowie – dwójka przypadkowych przechodniów, też para – stali z boku i obserwowali ich z radością. To wszystko trwało zaledwie kilka minut.
Według zegara wiszącego na ścianie było dwadzieścia sześć minut po pierwszej, dwudziestego siódmego lipca 2006 roku. Jedna z najszczęśliwszych chwil ich wspólnego życia – chwila powiedzenia sobie „tak”.


Formalności nie trwały długo – pospisywali dane Isabelli i Edwarda z ich paszportów w odpowiednie rubryki odpowiedniego dokumentu, pastor Chrelles podpisał się u dołu i oficjalnie stali się małżeństwem. Pierścionek zaskakująco ładnie prezentował się na palcu dziewczyny, a i obrączka Edwarda nabrała ważniejszego znaczenia niż jeszcze parę minut wcześniej. Uczynni świadkowie, którzy okazali się być także posiadaczami aparatu, który od razu wywoływał zdjęcia, zrobili im dwie takie same fotografie, z których jedną wzięli ze sobą na pamiątkę, a drugą im podarowali.
Na twarzach państwa młodych widniały niewielkie uśmiechy. Po wszelkiego rodzaju pożegnaniach i życzeniach szczęścia na dalszej drodze od świadków i pastora, Edward wziął ją za rękę i zatrzymali taksówkę. Spokojnie dojechali do hotelu.
Dopiero w pokoju dotarł do nich ogrom sytuacji. Byli małżeństwem... Małżeństwem. Wreszcie należeli tylko do siebie. Bez zbędnych falbanek i białych sukien. Bez kłopotów i stresu. Po prostu... byli razem. To było najważniejsze.
Szczęściem dla panny młodej, jej świeżo upieczony mąż bez większych protestów zgodził się na noc poślubną.


Skończyły się truskawki w czekoladzie, którymi karmił ją mąż, godziny wspólnego lenistwa pod kołdrą i wizyta u nic nie podejrzewającej Renee, które nierozłącznie wiązało się z ostatecznym pożegnaniem matki – choć pani Dwyer nie zdawała sobie naturalnie sprawy, iż po raz ostatni widzi swoje dziecko.
Nadszedł czas zmierzyć się z gorszą stroną całej sytuacji.
Bella doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że Alice będzie bardzo niepocieszona. A niepocieszona Alice to wściekła Alice – natomiast wściekła Alice jest czymś, czego nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby doświadczyć nawet w najgorszym z koszmarów. Mimo dość ciepłej temperatury drżała na całym ciele. Nowy pierścionek zdawał się błyszczeć w wyjątkowo przyciągający wzrok sposób, co sprawiało, że czuła się jeszcze gorzej. Znowu przewracało jej się w żołądku, tym razem chyba ze zdenerwowania.
Jej ukochany miał wyjątkowo skupioną minę – pewnie badał myśli członków swojej – czy też raczej ich – rodziny. Chłopak wyciągnął torby z bagażnika. Emmett, który przyjechał po nich na lotnisko, nie wiedział nic o ich ślubie, co pozwalało wysnuć teorię, iż Al nikogo nie powiadomiła, planując urządzić jakieś większe „przedstawienie”.
Spojrzał na nią, czując na sobie jej czujny wzrok i pokręcił głową. Nie wiedzieli. Ale... Czy w domu nie było jego siostry? Ona przecież wiedziała. Więc o co chodziło z tym pokręceniem?
Może wyjechała na polowanie.
Weszli do domu tuż za Emmettem. Nikt im nie wyszedł na powitanie – kolejny dowód, że byli niczego nieświadomi. Inaczej cała rodzina zbiegłaby się w ciągu ułamka sekundy, by skomentować ich występek i obejrzeć obrączkę.
W salonie siedziały tylko Esme i Rosalie. Ta pierwsza podniosła głowę znad sporych rozmiarów szkicownika i obdarzyła ich szerokim uśmiechem.
- Edward, Bella! - zawołała radośnie. - Dobrze, że już jesteście. Brakowało mi waszej obecności.
- I tak nigdy nas nie było w domu – odpowiedział jej na to wampir.
- Właśnie dlatego cieszę się, że się do nas przeprowadzasz, Bello – spojrzała ciepło na swoją nową córkę, na co ta spłonęła lekkim rumieńcem, ganiąc się za to w duchu; mogłaby się powstrzymać, na litość Pana. Jakby nie wystarczył sam fakt, że ma apetycznie pachnącą krew. Nie, ona musiała ją demonstrować.
- Nowy pierścionek? - zainteresowała się Rose.
- Eee... Tak? – bąknęła niepewnie dziewczyna.
- Ładny. - Na potwierdzenie swoich słów pokiwała głową z aprobatą.
- Bella nosi jakiś pierścionek? - Stało się. Dźwięczny, wysoki głosik rozdzwonił się po całym pomieszczeniu, a jego właścicielka spłynęła z gracją po schodach, u których szczytu stał niepewnie Jasper, kiwając im na przywitanie. - Nie wierzę. Pokaż! - pisnęła, pojawiając się koło niej i ciągnąc władczo za jej dłoń, wyplątując ją z uścisku Edwarda. Przyjrzała się uważnie biżuterii. - Śliczny. Co to za firma?
- Tiffany – odpowiedziała słabo.
- Z jakiej to okazji?
- Eee...
Wampirzyca spoważniała.
- Bello, musimy porozmawiać. Jedziemy na przejażdżkę.
- Dopiero wróciłam z... - Westchnęła z rezygnacją, rezygnując z dalszych negocjacji. Ta bitwa była z góry przegrana. - No dobra. Tylko my dwie? - upewniła się.
- A kto jeszcze?
Dziwne. Co jak co, ale w tej sprawie wypadałoby przecież ochrzanić zarówno panią jak i pana młodego. Może Edwarda zostawiła sobie na deser.
Alice była dziwnie mało rozmowna. Koncentrowała się na prowadzeniu Volvo, a przecież nie musiała. Wyraźnie coś ją trapiło. Nagle zatrzymała się na poboczu i głośno odetchnęła.
- Muszę cię o coś zapytać, a ty musisz mi szczerze odpowiedzieć – powiedziała smutno. - Nie martw się, nie powiem Edwardowi. I, słowo, nikt nas nie podsłuchuje.
Brunetka zmartwiła się; coś było nie tak.
- Pewnie, pytaj – zachęciła.
- Czy ty... - Wyraźnie nie chciało jej to przejść przez gardło. - Czy postanowiłaś, że... że zwiążesz się z wilkołakiem?
Musiało minąć trochę czasu, zanim Bella odzyskała panowanie nad własną, opadniętą szczęką.
- Alice... Czemu ty mnie o to pytasz?
- Odpowiedz – burknęła, zamykając swoje ciemnozłote oczy.
- Nie – powiedziała z całym przekonaniem. - Ale skąd taki wniosek?
- Na pewno?
- Tak! - Była już mocno poirytowana. - Al, o co chodzi?
- Miałam ostatnio problemy z wizjami... - zaczęła. - Ale zorientowałam się, że kłopot nie leży w moim darze.
- Tylko w czym?
- Widzę wszystko... Wszystko i wyraźnie. Wszystko oprócz ciebie – wyjawiła.
Isabella zmarszczyła brwi.
- Jesteś strasznie zamazana. Wszystko, co ciebie dotyczy, jest nie do odczytania. Nie znika – czyli na pewno będziesz żyła – ale nie umiem powiedzieć, co się z tobą stanie... Co się z tobą stało – dokończyła ponuro.
Nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Czuła się tak zdezorientowana jak jeszcze nigdy w życiu. Czemu Alice nie mogła jej zobaczyć? O co tu chodziło?


Obudziła się z dziwnym przeczuciem, że coś się stanie.
Nie dając żadnego znaku, że już nie śpi, gorączkowo przeczesywała swój umysł w celu odnalezienia źródła niepokoju. Może poprzedniego wieczoru zrobiła coś niestosownego (i tu należałoby dodać „znowu”)? Albo był jakiś ważny dzień? Coś planowali zrobić? Może to jakieś święto, albo czyjeś urodz...
O, cholera.
Trzynasty września. Najgorszy termin w całym roku. Zwłaszcza, jeśli się mieszka z nadnaturalnie podekscytowaną Alice Cullen pod jednym dachem.
Może udam, że śpię, rozmyślała. Może nawet uda mi się naprawdę zasnąć i po prostu prześpię ten paskudny dzień.
Aha, jasne. Bo Al mi na to pozwoli.

Cichy szmer głosów w jej głowie był całkiem niezrozumiały. Po pewnym czasie zorientowała się, że nie należy on do niej, a do wampira koczującego nad łóżkiem. Przyszła po mnie.
Nie mogła się powstrzymać i uchyliła lekko jedną powiekę. Mało się nie popłakała. Było znacznie gorzej, niż myślała – zamiast samej czarnowłosej przyjaciółki zobaczyła dodatkowo swojego męża, teścia, teściową, brata, drugiego brata i siostrę. Wszyscy po mnie przyszli.
- Wszystkiego najlepszego! - wrzasnęli zgodnie. Tym razem nie mogła się powstrzymać i jęknęła głośno. Chciała powiedzieć, żeby sobie poszli – i pewnie by to zrobiła, ale krępowała się to zrobić w towarzystwie rodziców.
- To się nie dzieje naprawdę – przekonywała samą siebie, przykrywając się całkowicie kołdrą, którą w sekundę później ktoś brutalnie z niej ściągnął. Pisnęła zaskoczona, gdy jej ogrzane ciało objęły lodowate ramiona, a nad jej uchem rozbrzmiało „Sto lat, sto lat” w wykonaniu pięciu wampirów. Potem wszyscy zaczęli gadać jeden przez drugiego, więc dziewczyna rozróżniała jedynie co piąte słowo, a zrozumiała tylko tyle, że składają jej – chyba - życzenia.
- Wybacz nam – odezwał się Carlisle. - Alice użyła niezwykle przekonywujących argumentów, w których skład wchodziły jej błagalne oczy i wyrzuty sumienia.
- Ja cię kiedyś zabiję – poinformowała przyjaciółkę. - Poczekaj tylko, aż mnie ktoś zmieni.
- Tak, tak – machnęła ręką, mało przejmując się jej groźbami. - Ale na razie musisz otworzyć...
- Nie wymawiaj tego słowa! - krzyknęła ostrzegawczo.
- Prezenty! - dokończyła radośnie, nie przestając jej obejmować.
- Lepiej nie – mruknęła. - Ostatnim razem skończyłam ze zranioną ręką i złamanym sercem, więc nie, dziękuję. - Na twarze obecnych w pokoju wampirów nie wpłynęło zmieszanie, czego się właściwie spodziewała. Burknęła z frustracji. A wydawać by się mogło, że to był taki dobry sposób!
- Nie martw się, mamy same pudełka, nie skaleczysz się – zapewniła ją Ally. - A poza tym, to zrobiliśmy ci tort! Nie zamówiliśmy, ale zrobiliśmy, sami!
- Dobrze, dobrze, przecież ci wierzę. Nie rozumiem tylko, po co to wszystko.
Nie dyskutując z nią dłużej, wyskoczyła z łóżka i uciekła do łazienki, chwytając w przelocie pierwsze lepsze ubrania. Wzięła szybki prysznic. Od gorącej wody niespodziewanie zaczęło jej się kręcić w głowie - chociaż zawsze myła się w takiej temperaturze, nigdy nie zrobiło jej się jeszcze od tego słabo. Owinęła się ręcznikiem i przysiadła na brodziku, opierając się ręką o ścianę. Przesiedziała tak dobrą minutę, to otrzeźwiając, to ponownie odpływając. To był taki dziwny stan, w czasie którego nie była świadoma, co się z nią działo. Czuła dreszcze i tylko to się liczyło. Zapominała, gdzie była i co robiła, więcej, zapominała, że w ogóle istniała.
Gdy otrząsnęła się na tyle, by odzyskać powoli świadomość, ogarnęło ją przerażenie. Co się z nią działo? Co prawda zdarzyło się to po raz pierwszy, ale wcześniej były te wywroty żołądka i dodatkowo wszystko z dnia na dzień zaczęło robić się coraz intensywniejsze. Kolory, zapachy, smaki... Wszystko się zmieniało.
Na dodatek jej ciało zdawało się być niezniszczalne. Od jakiegoś czasu nie pojawiały się na nim żadne siniaki ani zadrapania, a sytuacji do zranień miała przecież wiele – z nocą poślubną na czele. Nie stroniła też przecież od upadków, które nadal ją uwielbiały.
Bezwiednie wytarła się i ubrała. Wolno, acz niezbyt dokładnie umyła zęby i wyszła z pomieszczenia. Natychmiast jakiś niski Ktoś podszedł do niej od tyłu i zakrył jej oczy.
- Wiem, że nie chcesz tego całego zamieszania, więc po prostu zjesz śniadanie, potem kawałek ciasta, potem rozpakujesz prezenty, a poza tym dasz się przez cały dzień rozpieszczać. Edward kazał mi obiecać, że nie będzie żadnych ozdób w modnym stylu – dodała z żalem.
- I chwała mu za to – mruknęła.
Chociaż wszyscy bardzo się starali, a Al do minimum ograniczyła swoje artystyczno-sadystyczne zapędy, to nie czuła się komfortowo. Śniadanie mogłoby uchodzić za pyszne, ale Bella miała ochotę na coś kompletnie innego – marzyły jej się chrupiące tosty z serem, szynką i pieczarkami... – nie powiedziała jednak nic, nie chcąc sprawiać kłopotu. Widziała, ile roboty włożono w przygotowanie tego posiłku, więc udając apetyt przełknęła połowę swojej porcji. Jedynie Edward i Jasper obserwowali ją niepewnie.
Alice wydawała się niezmiernie podekscytowana, jako że wspólnie z mężem Belli (nie, żeby ona wiedziała, że się pobrali. Nie byli aż takimi masochistami, by jej to powiedzieć) wygrzebali skądś przepis na ciasto i cały poranek je przygotowywali, piekli i dekorowali. Widać było jak na dłoni, że nie mogła się doczekać, aż Isabella spróbuje ich wypieku. Przy niej jej brat wyglądał na wyjątkowo sceptycznego.
Było około dziesiątej, gdy oczy Belli ujrzały wreszcie legendarny wypiek. Nie chciała rozczarowywać przyjaciółki, więc fałszywie rozpromieniła się na widok ogromnego, biało – różowego tortu w kształcie serca z wypisanymi krótkimi życzeniami. Chociaż był strasznie słodki, zjadła bez szemrania dwa kawałki; nie miała większego wyboru, skoro była jedyną osobą w domu, która mogła jadać coś takiego. Jednakże nie wzięła pod uwagi reakcji swojego ciała. Gdy usiłowała wcisnąć w siebie kolejną łyżeczkę biszkoptu z malinowym kremem, w żołądku mocno jej się coś przewróciło, a całe śniadanie podeszło do gardła. Zatykając usta, pognała do najbliższej łazienki, gdzie zwymiotowała. Kolana oparte o zimną posadzkę drżały, a ręce odgarniały wszędobylskie włosy. Czuła się fatalnie, a w oczach miała łzy. Oczywiście, komitet wysyłkowy w postaci Edwarda i Alice natychmiast pojawił się przy niej, przepraszając i dopytując, czy mogą coś zrobić. Poczuła się w tamtym momencie tak upokorzona... Nie miała chyba powodu, ale to odczucie było tak silne, jak jeszcze nigdy. Dlatego, w przerwach pomiędzy skurczami, zawołała histerycznie:
- Wynoście się stąd!
- Ale... - chciała zaprzeczyć wampirzyca. Nagle znikąd pojawił się Jasper i stanowczo wyprowadził swoją żonę, zerkając jednocześnie znacząco na Edwarda. Do Belli dotarło, że wyczuł jej emocje. Cóż, choć raz jego talent się do czegoś przydał.
- Kochanie – wyszeptał jej ukochany.
- Wynoś się stąd! - wrzasnęła z płaczem, po raz kolejny pochylając się nad muszlą. Szlochanie dodatkowo utrudniało sprawę.
- Ale...
- Edward, chodź tu! - krzyknęła stanowczo z jadalni Esme, za co dziewczyna była jej niezmiernie wdzięczna. Ten jednak ciągle się wahał, więc wampirzyca sama po niego przyszła. - Idźcie się wszyscy czymś zająć! - rozkazała. Chłopak rzucił ukochanej ostatnie, powłóczyste spojrzenie i
niechętnie wyszedł. - Zostać z tobą? - spytała jeszcze.
Rozważyła to przez chwilę. Chciała zostać sama, ale jednocześnie brakowało jej opiekuńczej, macierzyńskiej troski – wciąż nie mogła przyzwyczaić się, że pożegnała Renee na zawsze.
W końcu kiwnęła lekko głową, a Esme kucnęła obok niej i objęła ją swoimi marmurowymi ramionami. Jej idealne ciało w porównaniu do drżącej Belli wyglądało bardziej nienaturalnie niż zwykle.
- Bello, czemu płaczesz? - spytała, odgarniając jej kosmyk włosów za ucho. - Nic się nie stało, cii... Nic się nie stało.
Wtedy poczuła dziwne, spokojne odrętwienie.
- Jasper! - krzyknęła; miała nieco ochrypnięty głos.
- Jak chcesz – odkrzyknął, a dawne uczucia słynęły na nią silną falą. Już nie wymiotowała – nie miała czym – ale wciąż miała skurcze i nie przestała szlochać. Esme wciąż głaskała ją po głowie, którą przyłożyła sobie do piersi i szeptała pocieszające słówka.
- Ciasto było za słodkie, prawda? - domyśliła się.
- Tylko proszę cię, bez „a nie mówiłam” - powiedziała głośno Alice z salonu; była zdołowana. Bella przytaknęła. - To po co je jadłaś? - spytała. - Nie musiałaś.
- Ja nie... - zaczęła, ale nijak nie wiedziała, jak dokończyć.
- Musisz przestać tak dbać o innych i zająć się sobą – poradziła jej wampirzyca.
- Nie p – potrafię – mruknęła, powoli się uspakajając. Zaczęła się poważnie zastanawiać, co tak naprawdę się z nią ostatnio działo. Miała mdłości, huśtawki nastrojów i wszystko odczuwała tak... intensywnie. O co tu, do diabła, chodziło?
Mimo że towarzystwo Esme wpływało na nią kojąco, to chciała na chwilę zostać sama – całkowicie sama, bez nazbyt wyczulonych istot kręcących się w pobliżu. Gdy więc wszystko jej przeszło, podniosła się chwiejnie i podziękowała wampirzycy, po czym odetchnęła kilkakrotnie, umyła zęby i wyszła do korytarza.
- Już wszystko okay? Naprawdę, przepraszam... - zaczął Edward, gdy tylko ją zobaczył.
- Pożyczysz mi Volvo? - spytała, przerywając mu.
- Po co ci Volvo?
- Chcę się przejechać, a rozwaliłeś mi furgonetkę – wyjaśniła słabo.
- Mogę pojechać z tobą.
- Chcę pobyć trochę we własnym towarzystwie.
- Jesteś bardzo słaba.
- Już jest okay. Poradzę sobie – przekonywała.
Ostatecznie się zgodził; niechętnie i po długiej dyskusji, to prawda, ale jednak. Uzbrojona w kluczyki i kartę kredytową (wyrobioną na żądanie Alice) wyjechała z garażu i ostrożnie przejechała z dziesięć kilometrów.
Kiedy uznała, że jest już całkowicie bezpieczna, zaparkowała na poboczu i oparła głowę o zagłówek. Nie rozumiała, co jest nie tak. Przeszukiwała zakamarki swojej pamięci, chcąc wyłapać rozwiązanie. Zastanawiała się, kiedy to się stało. Po imprezie? Nie, wtedy była tylko smutna, ale w normalny sposób. Po jakimś czasie stwierdziła, że to się zaczęło parę dni po ich pierwszym razie.
Teraz było trochę tak, jakby cały czas miała PMS...
Zamarła.
Napięcie przedmiesiączkowe... Miesiączka... Przecież niedawno powinna dostać okres!
Spokojnie, Bello, pocieszała się w myślach. Nie możesz być w ciąży. Jedyną osobą, z jaką uprawiałaś seks, był wampirem. Nie miałaś możliwości się zapłodnić. Mdłości i inne objawy muszą mieć jakieś inne źródło.
Wbrew sobie jednak dotknęła brzuch. Nadal był płaski, jak zawsze. Może trochę twardy, ale nadal płaski.
No a jaki miałby być po niespełna miesiącu?
Po jakim miesiącu? Nie jestem w ciąży!
Zagryzła wargę. Pomyślała, że warto by się jednak upewnić. Ale jak? W życiu nie poprosiła by o to Carlisle'a. W mieście pokazać się nie mogła z wiadomych powodów. Może Port Angeles?
Znowu zakręciło jej się w głowie, tak jak rano. Stwierdzając, że sama do Port Angeles nie dojedzie, wyciągnęła komórkę Edwarda (nie mogła się przyzwyczaić do mówienia o „swojej komórce”) i wykręciła znajomy numer.
***

Zaczerpnęła gwałtownie lodowatego powietrza, które rozeszło się po jej płucach, dając radosne ukojenie przegrzanemu ciału.
- Alice – krzyknął Edward radośnie. Do Belli dotarło, że płomieni już nie ma; opuściła tarczę i od razu poczuła się jeszcze lepiej. Wykręciła tułów i spojrzała na przyjaciółkę stojącą w oddali. Obok niej była Soraya.
- Musimy się spieszyć – zawołała nagląco. - Zostawiłyśmy ich tam na polu walki i przegrywają. Potrzebują nas! Szybko, szybko, szybko!
- Napadli na was? - spytał wampir, gdy wszyscy ruszyli już do biegu.
- Wyszli nam naprzeciw. Teraz walczą, ale jesteśmy na straconej pozycji. Zabiliście dwóch najgorszych, ale reszta ciągle działa i niestety są w świetnej formie – poinformowała Soraya. - Niestety, straciliśmy już Irinę, a Esme była na granicy między życiem a śmiercią, kiedy pospieszyliśmy wam na ratunek.
- Esme. Żyje – wycedziła Alice; niestety, brzmiało to tak, jakby usiłowała przekonać samą siebie.
- Dodatkowo – ciągnęła szatynka – wszyscy są duchowo osłabieni; myślą, że nie żyjecie. Nie mogłyśmy ich wyprowadzić z błędu, bo, po pierwsze, Rodriguezowie by się dowiedzieli, a dwa, że mi samej Al powiedziała dopiero przed chwilą. Co tu tak śmierdzi? - spytała, pociągając nosem. Woń była lekka, ale paląca. - No nic. Co się stało? - spytała z przerażeniem, gdy Alice złapała się za głowę i padła na kolana. Po chwili dołączył do niej Edward. Obydwoje mieli ten sam zrozpaczony wyraz twarzy.
- Czy to Esme? - wyszeptała Bella, a jej i tak martwe serce powoli zaczęło zamrażać się jeszcze mocniej.
- Nie – jęknęła czarnowłosa. - To Tanya. Ten z odrąbaną głową podpala jak popadnie. Trafił w nią. Nie miała szans.
Rozległ się zbiorowy jęk. Wampiry szybko podniosły się z ziemi i jeszcze szybciej pobiegli na pole bitwy. Nie mogli dopuścić, by ktoś jeszcze z ich bliskich poniósł śmierć.
Było gorzej niż Edward i Isabella się spodziewali, ale nie pozwalali sobie na zaskoczenie; zajęli się tym, co mieli do roboty. Bella zaczęła namierzać ich sprzymierzeńców i okrywać tarczą, bo teraz wszyscy walczyli w spazmach bólu. Ich pojawienie się wywołało niemałe poruszenie, zarówno u dobrych jak i złych wampirów.
Edward i Alice zajęli się ochranianiem dwóch kobiet, których jedynym zadaniem była koncentracja. Niestety, nie szło im to za dobrze – większość tamtych obrała ich za swój cel.
To się stało w ułamku sekundy. Alice i Soraya odskoczyły w bok, ale Isabella zbyt przejmowała się innymi, aby zadbać o siebie.
W jej kierunku skoczył stanowczo zbyt silny wampir.
Edward odepchnął ją, ale nie miał już szans, żeby sam się obronić. Rodriguez powalił go na ziemię. Zmierzał ku niemu, by dokonać egzekucji. I nic nie dało się zrobić; nie było na to czasu.
I nagle zza leżącego, miedzianowłosego wampira wyskoczył potężny, rdzawobrązowy basior, zagradzając drogę tamtemu i ukazując błyszczące, białe kły. Nie trzeba chyba wspominać, że niesamowicie śmierdział.
Rodriguezowie byli zdezorientowani; Cullenowie zachwyceni. Zza drzew zaczęły wyłaniać się także inne wilkołaki – Claire i Quil Ateara, Embry Call, Seth Clearwater i Jonah Stenser. Byli niemal pewni, że stoją po ich stronie – wszyscy z wyjątkiem resztki klanu Eleazara i Sorai, ale i oni szybko zorientowali się, że nie mają ich za wrogów. Nie obchodziło ich, skąd się tu wzięli – liczyło się tylko to, że byli. Ponownie mieli walczyć w sojuszu przeciw Tym Złym.
Edward przypatrywał się Alfie. Nigdy by nie przypuszczał, że właśnie on – on, który zniszczył doszczętnie jego życie – go uratuje.
Spłacam swój dług, pomyślał Jacob Black


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Sob 14:21, 05 Wrz 2009, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 22:19, 04 Wrz 2009 Powrót do góry

jestem zaskoczona, przerażona i nawet wzruszona. Wejście Jake'a było niesmaowite i rozumiem szok Edwarda. trochę przykro, że stracili tyle lat z powodu nieporozumienia
Ciekawe skąd sfora dowiedziała się o walce i czy Nessie jest z nimi no ale tego sie pewnie dowiemy.

Jej wspomnienia też były niesmowite i pierw pomyślałam, że dzwoni do Edwarda ale potem... chyba jednak do Jacoba prawda?

Trzyma w napięciu i niepewności to twoje opowiadanie i czekam na dalszy ciąg i odpowiadając na twoją propozycje... jeśli możesz powiadom mnie na PW o rozdziale :)

No i kolejne pytanie... jak wyszli z płomieni to miała tą rękę, które się na początku paliła czy nie? :))


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Puszka
Zły wampir



Dołączył: 18 Lip 2009
Posty: 305
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 13 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: 1505 10th Street, Santa Monica, CA 90401

PostWysłany: Pią 22:45, 04 Wrz 2009 Powrót do góry

eeeeeeee. łał.
tylko tyle jestem w stanie napisać. XD
strasznie emocjonujący ten rozdział. ;D
ślubi noc poślubna XD mrrrrrr. XD
a wejście Jake'a - kolejne łał.
tylko własnie nurtuje mnie ciągle jak to się staaało?!?! jak oni się rozstali. XD
strasznie narażasz mnie na palpitacje serca po prostu. XD kiedy się w końcu tego dowieeeeeemy? :<

również chciałabym dostać wiadomość na pw o zakończeniu. Wink
pozdrawiam -Lutz. Wink love


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wireless
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Roberta :D

PostWysłany: Pią 23:17, 04 Wrz 2009 Powrót do góry

Dżizas, Latte!

Cytat:
Edward odepchnął ją, ale nie miał już szans, żeby sam się obronić. Rodriguez powalił go na ziemię. Zmierzał ku niemu, by dokonać egzekucji. I nic nie dało się zrobić; nie było na to czasu.
I nagle zza leżącego, miedzianowłosego wampira wyskoczył potężny, rdzawobrązowy basior, zagradzając drogę tamtemu i ukazując błyszczące, białe kły. Nie trzeba chyba wspominać, że niesamowicie śmierdział.


O k*rwa. W tym momencie stanęło mi serce. Przed oczami zaistniała mi wizja martwego Edwarda i zdruzgotanej Belli, a Ty Latte sprawiłaś, że po prostu przeżyłam szok. Pierwszy raz tak bardzo zaskoczył mnie obót wydarzeń. Było to niemal pewne, że Edward zgnie - a tu w pewnym momencie, wkraczają wilki.

Aaaaaaaaaaaaaaa! Chcesz mnie zabić? Czy Ty sobie wyobrażasz, Moja Droga, co ja przeżywam? Nie mogę spać - włączam laptopa, myślę sobie - aaaa, może jest jakiś nowy rozdział? Patrzę, jest kolejna część Tęskniąc. Na to tylko czekałam. Kurcze, teraz to już napewno nie zasnę : ) Nie ma co.

Trzymasz w napięciu nie powiem. Zakładam, iż Nessie dogadała się jakoś z Jacobem i odszukali Eda oraz Bellę. Tak myślę. Podobnie jak Izka, zastanawiam się co z ręką Isabelli - choć śmiem przypuszczać, iż zaaranżujesz to tak, że Bella jakoś odzyska straconą kończynę.

Poruszyła mnie śmierć ich bliskich. Przejęłam się bardzo, gdy została wymieniona Esme. Iriny i Tanyi nie było mi aż tak bardzo szkoda.

Uradowałaś me serce dodając tak długi rozdział. Z kolei przykro mi, że koniec już się zbliża. Jeszcze raz dziękuję za tak świetne opowiadanie, Latte.

Niezaspokojona fanka, wireless.

PS Proszę o informację na PW. : )


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez wireless dnia Pią 23:19, 04 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Prudence
Wilkołak



Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta

PostWysłany: Sob 8:38, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Niesamowity zawrót akcji.
Naprawdę siedzę wbita w oparcie. Chociaz muszę się przyznać, że na początku tego rozdziału miałam wielkie problemy z załapaniem o co chodzi. Nie trwało to na szczęście długo. :d Jak już pisałam rozdział mnie zaskoczył, zwłaszcza ostatnie zdanie Jacoba. daje wiele do myślenia... Więc najlepiej wstaw, już teraz, natychmiast nowy rozdział, aby zaspokoić tę moją wielką ciekawość.

Pozdrawiam.

Ps. mój priv również czeka na wiadomość.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Prudence dnia Sob 8:51, 05 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
bluelulu
Dobry wampir



Dołączył: 09 Cze 2009
Posty: 974
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 85 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Hueco Mundo

PostWysłany: Sob 10:17, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Te słowa Jacoba doprowadziły mnie do zaszklonych oczu , coś pięknego! ;-)

W momencie kiedy wampir naskoczył na Edka myślałam ,że go tam zamordujesz na miejscu, już przestawałam oddychać czytając dalej - ale jak zwykle pojawiła się "święta" sfora ;p po prostu bajeczny rozdział wbijający w fotel i powodujący wytrzeszcz oczu. Mam taki wytrzeszcz jak świnka z 'Bedtime stories' Jeszcze dwa rozdziały tak? Jestem ogromnienie niepocieszona ,że już się kończy no ale lepiej szybka zwarta akcja niż jakiś długaśny tasiemiec z jednym wątkiem rozbitym na 10 rozdziałów. Chciałabym dostać powiadomienie jeśli trafi do biblioteki. Świetnie się czyta! : ))

Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na kolejne części! *;


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wireless
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Roberta :D

PostWysłany: Sob 13:22, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Ugh, Latte ...

Właśnie naszła mnie myśl, straszna bardzo, a mianowicie - przyszło mi do głowy, że zrobisz happy end i bad end w jednym. Srsly! Pomyślałam, że Ed oraz Bella zginą i tak i tak, ale mąż Isabelli zobaczy jeszcze swoją córkę związaną już z Jacobem. Nie wiem co mnie naszło, ale tak jakoś sobie pomyślałam i ... i ta wizja mnie przeraża! Uh, to by mnie zabiło, wiesz?

Kochana, jakbyś mogła to wyślij mi na PW info o zakończeniu :) Mam na myśli happy or bad. : )

wireless.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
melcia
Wilkołak



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zakładu psychiatrycznego

PostWysłany: Sob 14:02, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Przeczytałam i nie wiem co mam napisać.
Zakończenie mnie zatkało dosłownie wpatrywałam się w monitor z otwartą buzią i serce na moment mi stanęło jak sowie wyobraziłam rozszarpywanego Edwarda.
To było BOSKIE! Wdech-wydech, wdech-wydech. I był ślub, a Alice ich w ogóle nie widziała i oni nic nie wiedzieli, a oni w ogóle im powiedzieli, ze się w końcu pobrali?
Życze dużo Veny,
Pozdrawiam,
melcia

Ps. Uprzejmie proszę o powiadomieniu mnie o dodaniu ostatniej części. Dziękuuuje :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Shili
Człowiek



Dołączył: 20 Lut 2009
Posty: 85
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 15:09, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Naprawdę nie spodziewałam się, że tak to się potoczy i jestem pozytywnie zaskoczona, że ich nie spaliłaś. Zaszokowało mnie też przybycie wilków, przyznam szczerze, że tego na pewno się nie spodziewałam. Gdy napisałaś, że na Edwarda rzucił się inny wampir i że jest już za późno przed oczami stanęła mi wizja martwego E., a tu nagle taki zonk :D. Świetne, że Jacob i sfora się pojawili, bo Cullenowie, Denali i klan Sorayi mają większe szanse na przeżycie. I myśli Jake'a. Nie wiem co powiedzieć, wyszło ci naprawdę bosko, wspaniale i cudownie, cieszę się, że masz już wszystko napisane i jednocześnie smuci mnie fakt, że to już koniec tego opowiadania, bo bardzo się do niego przywiązałam.
I oczywiście proszę o info na PW.

Pozdrawiam - twoja wielka fanka Shili Wink.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 19:55, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Przedostatni :)
Dziękuję bardzo za komentarze i cieszę się niezmiernie, że moje opowiadanie przyprawia Was o tak wielkie emocje. Jesteście wspaniali :*
Rozdział 7 w poniedziałek (albo wtorek), około godziny 20:00.

beta: marta_potorsia

Rozdział 6
Ten Trzeci


Bella? - zdziwił się, słysząc po drugiej stronie znajomy głos. Jego serce podskoczyło na ten dźwięk, a jednocześnie podczas tej akrobacji odłamały się od niego boleśnie drobne kawałki; jak zawsze, zresztą.
- Cześć, Jake - wyszeptała. - Co tam?
- Jakoś leci. Jesteś jakaś nieswoja – zauważył.
- Mam prośbę...
Nie chciała wyjaśnić przez telefon, o co chodzi, więc umówili się, że wpadnie do niego za chwilę. Chłopaka wręcz rozsadzała ciekawość, a jednocześnie dzika radość. Wiedział, że nie powinien cieszyć się z niepewności Belli, ale przecież to zawsze mogło oznaczać, że w ich, pożal się Boże, raju są jakieś kłopoty.
No cóż. Zawsze, gdzie wmieszano Jacoba Blacka, rodziły się kłopoty. To był taki jego cholernie irytujący znak rozpoznawczy.
Od wypadku na polu bitwy dziewczyna go unikała, więc gdy przyjęła zaproszenie na bibę u Quila (ciągle nie wiedział, jakim cudem udało im się odciągnąć go na te kilka godzin od Claire, nawiasem mówiąc), był nieźle zdezorientowany. Impreza w jej towarzystwie (i ta publiczna, i ta prywatna) była lepszą rozrywką niż zwiedzanie Taj Mahal; no, chyba że zwiedzali razem ich prywatne Taj Mahal. Powracając do dnia przyjęcia, to był jeden z najlepszych momentów jego życia.
Zgoda, może trochę przeholowali. No dobra, uczciwie rzecz biorąc, to obydwoje zalali się w trupa i szczerze, to za wiele nie pamiętał. Ale musiało być pikantnie.
Co prawda Bella utrzymywała, że się ze sobą nie przespali, ale kto ją tam wiedział. Mogła przecież kłamać, żeby poczuł się lepiej.
A że poczuł się gorzej, to już jego prywatna sprawa.
Więc mimo niewiarygodnie ogromnego, zabójczego wprost kaca i zaniku pamięci było warto.
Ale, do rzeczy. Miał nadzieję, że ich wspólna, (chyba) cudowna noc pozytywnie wpłynie na ich relacje. Jak bardzo się mylił! Bells od cholernych dwóch miesięcy nie dawała znaków życia – jej lakonicznych, trwających po parę sekund rozmów telefonicznych nie licząc.
Nie wiedział, czego się spodziewać, ale podświadomie wyczekiwał załamanego zombie, którego znów mógłby podnieść na duchu i wyciągnąć z otchłani depresji. I furgonetki. Nie doczekał się ani jednego, ani drugiego.
Pod domem zaparkowało lśniące, srebrne Volvo, a osoba, która wysiadła z pojazdu, w niczym nie przypominała wymizerowanej istoty sprzed paru miesięcy. Z początku jej nie poznał – bardzo się zmieniła, wyładniała. Na jej twarzy malował się jednak niepokój, a w jej krokach i postawie było coś... mizernego. Zamknęła drzwi i pomachała do niego z wymuszonym uśmiechem.
- Billy nie wrócił do domu? - spytała, rozglądając się nerwowo.
- Nie, jeszcze są na rybach i raczej nieprędko wrócą – uspokoił ją.
- Dobrze – mruknęła. - Słuchaj, masz książkę telefoniczną?
- Mam, a co? - zdziwił się.
- A do czego się używa książki telefonicznej? - warknęła i wyminęła go w progu. Poniekąd czuła się u Blacków jak w domu, więc poruszała się po nim względnie swobodnie.
- W szafce przy telefonie – podpowiedział, obserwując ze zdziwieniem jej poczynania. Dziewczyna wygrzebała starą, nigdy nie używaną księgę i zdmuchnęła z niej kurz.
- Jeszcze ważna? - upewniła się.
- Sprzed dwóch lat, więc raczej tak.
Przekartkowała ją nerwowo, mrucząc coś pod nosem dla zwiększenia koncentracji. Wreszcie z triumfującym uśmiechem postukała palcem w jakimś miejscu, studiując jakiś napis. Odwróciła się do niego z oczekiwaniem.
- No co?
Uniosła sugestywnie brew, jednocześnie wskazując podbródkiem na salon.
- Mam sobie iść?
- Cieszę się, że się zrozumieliśmy – mruknęła, łapiąc za słuchawkę i wbijając do niej numer. Niechętnie przeszedł do drugiego pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi, aby dać jej więcej prywatności. Chodził nerwowo po pokoju, usiłując czytać pozostawiony przez ojca magazyn sportowy. Nie będę podsłuchiwał. Nie będę podsłuchiwał. Nie będę...
Cholera, i tak słychać!

- Tak... Najlepiej jak najszybciej. Tak...Ktoś odwołał wizytę? Świetnie!... Tak, pierwsza piętnaście mi odpowiada... Sharon Willkins... przez podwójne 'l'... Doktor Robbins? Dobrze... Dobrze, dobrze... Do widzenia. - Odłożyła słuchawkę. - Jacob, wiem, że podsłuchujesz, to przynajmniej się na coś przydaj.
- Po pierwsze, do czego? Po drugie, gdzie dzwoniłaś? Jaki doktor? Jesteś chora? Zapomniałaś, że masz lekarza w rodzinie?
- Tak się składa... A, zresztą. Masz jakąś kartkę i długopis?
Poszperał w regale i podał jej, o co prosiła. - Nie, nie „zresztą”. O co chodzi? I co to za Shanona Williams?
- Dzięki... Nie Shanona, tylko Sharon Willkins. Moja karta kredytowa.
- Twoja... karta? - nie zrozumiał.
- Moja karta kredytowa jest wystawiona na to nazwisko – wytłumaczyła cierpliwie.
- Masz kartę kredytową?
- Nie.
No to o co...
- Mam trzy.
- Co trzy?
- Trzy karty – zirytowała się, przepisując z książki telefonicznej adres jakiejś kliniki.
- No to jesteś chora czy nie?
Zawahała się. - Trochę.
- Co ci jest? I czemu nie dasz się zbadać dr Fangowi?
- To... - Przegryzła lekko wargę, najwyraźniej zastanawiając się, jak nie skłamać, ale i niczego nie wyjaśnić. - Trudna... Sprawa. A on nie jest specjalistą od... Znaczy... On jest chirurgiem.
- A ty jakiego potrzebujesz?
- Okulisty – palnęła.
- Masz coś z oczami?
- Właśnie! - podchwyciła entuzjastycznie, a Jacob zyskał pewność, że Bella była najgorszym kłamcą, jakiego miał okazję poznać. Mimo to nie naciskał bardziej.
- Jak chcesz.
- I tu się zaczyna moja prośba...
- Myślałem, że twoja prośba dotyczy telefonu?
- Eee, nie. Znaczy, częściowo. Masz teraz czas? - upewniła się.
- Jest sobota, więc zamierzałem trochę popracować przy samochodzie kumpla... Ale to może zaczekać – dodał pospiesznie. Bella może i zachowywała się nieco... dziwnie, ale i tak za nic na świecie nie przepuściłby okazji do spędzenia dodatkowego czasu w jej towarzystwie.
- Jeśli tak uważasz – powiedziała niepewnie. - Podwiózł byś mnie do Port Angeles?
- Czemu nie pojedziesz sama?
- Jakoś... W drodze ci wyjaśnię.
- Pewnie. - Wciągnął na siebie koszulkę i złapał kluczyki. - Jedziemy twoim czy moim samochodem?
- Mojego tu nie ma – uświadomiła mu.
- No to twojego pana wampira. – Przewrócił oczami.
- Naprawdę myślisz, że wpuściłabym cię do jego Volvo? - spytała sceptycznie. - Zabiłby mnie za zasmrodzenie tapicerki.
- Bardziej tu pasuje „Wypiłby cię”.
- Och, zatkaj się.
- I tak mu zasmrodzisz auto. Po kilku godzinach w moim towarzystwie sama zaczniesz pachnieć jak ja. I dobrze. Bo wiesz, teraz strasznie cuchniesz.
Uchylił się przed jej ciosem. Nie, żeby się go bał, ale w końcu Eddie obiecał mu, że jak Bella wróci od niego kontuzjowana, to mu coś zrobi. Chociaż, jakby inaczej na to spojrzeć, była to kusząca propozycja – wypowiedzieć mu walkę...
- Cholerny kundel – burknęła trochę rozeźlona. Parsknął śmiechem.
Choć obiecała, że w trakcie jazdy wszystko (albo przynajmniej pewną część wszystkiego) mu wyjaśni, to raczej ani myślała się odzywać. Siedziała sztywno na siedzeniu pasażera, obejmując się ramionami. Jake zobaczył na jej palcu złoty pierścionek. Trzy karty kredytowe i biżuteria? Co te pijawy z niej zrobiły? Choć, jeśliby się bliżej przyjrzeć, to mógłby być prezent zaręczynowy, ale nie chciał teraz o ty myśleć – każda nawet najmniejsza wzmianka o ślubie niemiłosiernie bolała. Skupił się więc na jej metamorfozie.
Niby nic się nie zmieniło, ale jednak wyglądała inaczej. Jej rysy twarzy chyba się wyostrzyły, podkreślając jej naturalną urodę. Ze zdziwieniem stwierdził, że musiała coś zrobić z włosami – chyba podciąć, jako że były trochę krótsze. Choć... Nie, to chyba nie o to chodziło. Jej ciemne kosmyki pozwijały się po prostu w intensywniejsze fale, a gdzieniegdzie miała nawet perfekcyjne loki. Wcześniej pod wpływem własnego ciężaru jej włosy się niemal całkowicie prostowały. Rzęsy... Naprawdę wcześniej były takie gęste? A cera aż tak nieskazitelna?
Po jakimś czasie podwinęła rękawy do łokci, ukazując trochę nagiej skóry. Zmarszczył brwi, przypatrując się jej przedramionom. To była Bella czy jakiś jej klon? Jego Bella notorycznie sobie coś łamała albo raniła, teraz natomiast nie miała nawet najmniejszego otarcia.
Podniósł wzrok na drogę, a potem ponownie na jej twarz. Z przerażeniem odnotował, że była lekko zielona.
- Dobrze się czujesz?
- Trochę mi niedobrze. Ostatnio źle znoszę podróże.
- Od czego to? Przecież zawsze normalnie jeździłaś.
- Och, Jake. Przecież do takie w moim stylu. Po prostu przyplątała mi się jeszcze choroba lokomocyjna. Wszyscy mi powtarzają, że jestem istnym magnesem na kłopoty. I dodatkowo zapomniałam tabletki – marudziła.
- Zatrzymać się?
- Nie martw się. Wszystko, co od wczoraj zjadłam, zwymiotowałam rano.
- Wymiotowałaś? - zaniepokoił się.
- Tylko trochę – uspokoiła go.
- Więc pewnie jesteś głodna.
- Możemy zjeść w mieście.
- Jak chcesz. To teraz szczerze, Bells. Co ci jest? I bez bajeczek o okuliście.
- Ja... - zaczęła. - Nie wiem. Nie mam zielonego pojęcia. Teraz jedziemy tylko po to, żeby coś wykluczyć.
- Co wykluczyć?
- Taką jedną... Przypadłość.
Nie odezwali się więcej do siebie. Po jakimś czasie wjechali do miasta.
- Gdzie teraz? - spytał Indianin, mijając tablicę Witamy w Port Angeles.
- Do apteki.
Zaparkował przed pierwszym napotkanym budynkiem z odpowiednim szyldem i poczekał na nią. Po chwili wróciła, trzymając kurczowo nieprzeźroczystą reklamówkę.
- Co potrzebowałaś? - zainteresował się, zapalając silnik.
- Coś na jazdę powrotną.
- Gdzie teraz?
- Mamy jeszcze jakąś godzinę, więc może do jakiejś restauracji?
Udali się do przeciętnej kawiarenki w centrum. Bella miała dziwne rumieńce.
- Byłaś tu kiedyś?
- Owszem – odparła. Gdy usiedli, podeszła do nich całkiem ładna kelnerka.
- Coś podać? - zapytała, a jej wzrok spoczął na brunetce. Jej kształtne usta wygięły się w złośliwym uśmieszku. - O, przyszłaś bez swojego chłopaka? - zainteresowała się. Po minie Belli Jacob poznał, że kelnerka nieźle ją wkurzyła. Do chłopaka dotarło, że musiała bywać tu czasem z panem Draculą.
- Mój mąż – zaakcentowała ten wyraz. Jake wiedział, że tylko się zgrywa, ale i tak coś go ścisnęło na myśl, że już niedługo będzie mogła „legalnie” używać tego terminu. Dziewczyna przezornie schowała dłonie pod stół, aby ukryć fakt, że nie miała obrączki. - Jest teraz bardzo zajęty - dokończyła. Kelnerkę zamurowało na moment, po czym prychnęła i o wiele niegrzeczniejszym tonem powtórzyła pierwsze pytanie.
- Naleśniki na słodko i colę.
- Dla mnie to samo – zamówił Jacob automatycznie. Bella wstała i cicho wyjaśniła, że idzie do łazienki. Chłopak zorientował się, że nadal nie odłożyła torebki z lekarstwem, ale nic na ten temat nie powiedział.
Wróciła po paru minutach, a na jej mimika ukazywała szok. Padła ciężko na krzesło, a to zachrobotało, tak, jakby było gotowe się pod nią załamać. Jacob próbował z nią nawiązać kontakt, ale Bella nie była najwyraźniej zdolna do jakiejkolwiek konwersacji. Chyba w ogóle nie zdawała sobie sprawy, gdzie i z kim była. Jake się przeraził. Nie miał pojęcia, co robić. Zaczął nią potrząsać. Wtedy się jakby obudziła.
- Przepraszam cię – wymamrotała nieprzytomnie. Była blada jak trup. - Chodźmy stąd, proszę cię.
Choć nie dostali jeszcze jedzenia, a Jacob był strasznie głodny, nie zaprotestował. Rzucił parę zmiętych banknotów na stolik i asekurując ją dla pewności, wyszedł z knajpki.
- Bello, gdzie chcesz teraz jechać?- spytał łagodnie.
- Do kliniki – wymamrotała, podając mu karteczkę z adresem. Posadził dziewczynę na siedzeniu i sam wsiadł do auta. Znalezienie odpowiedniego miejsca zajęło mu paręnaście minut, w ciągu których nieustannie upewniał się, czy wszystko jest okej. Jej głos był bardzo słaby, gdy odpowiadała wymijająco na jego troskliwe pytania. Gdy dotarli na miejsce, zaskakująco energicznie wybiegła z samochodu, nakazując mu iść coś zjeść albo zostać w samochodzie. Powiedziała, że wróci góra za godzinę. Zanim dotarła do niepozornych drzwi kamienicy, zdążyła dwa razy potknąć się o własne nogi. Teraz już bardziej przypominała Bellę, którą znał.
Już miał odwrócić się i udać na jakiś spacer, gdy jego uwagę przykuła tabliczka na budynku, w którym zniknęła brunetka.
Klinika ginekologiczna dr Drew Robbins & dr Ashley Plotkin.
Co, do diabła, Bella robiła w klinice ginekologicznej?
Czy oni nie zajmowali się problemami natury, hm, kobiecej? To była ta wstydliwa dolegliwość, z jaką nie mogła pójść do doktorka Fanga? A może... Nagle chłopak pobladł. Wymioty - ewentualnie mdłości – plus doktor ginekologii równa się..?
Nie mógł wejść do poczekalni, bo nakryłaby go Bells. Stąd nic nie słyszał.
Nagle wpadł na genialny pomysł. Wskoczył między dwa sąsiadujące budynki. Ogrodzone z trzech stron miejsce byłoby doskonałą pułapką. Upewniając się, że nikt go nie widzi, rozebrał się i błyskawicznie zmienił w wilkołaka, dając nurka za śmietnik. Nie była to może najwygodniejsza kryjówka, ale musiał znać prawdę, a z Belli by jej nie wydusił, a jednocześnie nie mógł nikomu się pokazać. W tamtej chwili żałował, że jest taki wielki – prawie się zaklinował między dwiema ścianami.
Przez pierwsze dwadzieścia minut Bella siedziała w poczekalni – rozpoznał jej charakterystyczne stukanie butem o podłogę, co zawsze robiła w chwilach zdenerwowania. Najwyraźniej spóźnił się na moment, w którym recepcjonistka spisała jej dane i kazała zaczekać.
Zdziwiło go, że tylko Seth był w tej chwili zmieniony. Latał sobie po lesie i cieszył się z wagarów – powinien być teraz w domu i razem z Sue i Leah niańczyć jakichś gości. Jacob, nie mając nic lepszego do roboty, zbeształ go trochę.
Gdy młodszy przyjaciel zobaczył, w jakiej ten znajdował się sytuacji, omal go śmiechem nie zabił. To znaczy, dopóki nie wydedukował, że Isabella mogła być w ciąży.
Dać znać Samowi?
Ani mi się waż,
warknął. Wystarczy, że ty tu siedzisz. Poza tym Sam stara się nie zmieniać, nie pamiętasz?
Wiem, wiem, burknął. Ja tylko chciałem się do czegoś przydać.
Jeśli nadal tego chcesz, to siedź cicho.
Phi.

Przestał się skupiać na rozmowie, bo z gabinetu wyszła właśnie jakaś kobieta o lekkich krokach i zaprosiła Sharon Williams na badanie.
Kto to jest Sharon Williams i czemu tak się nią ekscytujesz? Przecież czekasz na Bellę.
To jej fałszywe nazwisko
, wyjaśnił pokrótce.
Słuchali razem, jak Isabella wyjaśnia, po co przyszła, jak opisuje swoje objawy. Mdłości, senność, intensywność zmysłów, dziwny apetyt na rzeczy, za jakimi do tej pory nie przepadała. Jacob wyczuł po jej głosie, że dziewczyna nie mówi całej prawdy.
Zaproszono ją na specjalną kozetkę i wyciśnięto jej na brzuch... coś. Jakiś żel bodajże. Słyszał wyraźnie, jak dziewczyna się wzdrygnęła. Czekaj na werdykt, czekaj na werdykt, powtarzał sobie, gdy usłyszał w tle buczenie dziwnej maszyny.
SETH!
O, Leah. Co ty tu robisz?
Seth, do domu! Wiesz, co twoja matka... Jacob, co ty wyprawiasz?
Podejrzewa, że Bella zaszła z nim w ciążę,
poinformował siostrę młodszy Clearwater.
Właśnie widzę. No proszę, proszę!
Leah, stul dziób.
Nigdy bym nie przypuszczała, że to właśnie ty pierwszy wydasz na świat jakieś potomstwo.
Ja przynajmniej mogę się rozmnażać.
Auć
, mruknął Seth, gdy Leah z warknięciem przemieniła się z powrotem w człowieka. To było zagranie poniżej pasa.
Czyli w jej stylu. Czy ona cię czasem nie wołała?
No to co z tego?
Że wasza mama się wkurzy... bądź już się wkurzyła.
I tak mam przerąbane, a chcę zobaczyć, czy Bells jest w ciąży.
Przecież i tak się dowiesz.
Ale tak dowiem się pierwszy! No, na równi z tobą.

- To ósmy tydzień.
Co „ósmy tydzień”? Przegapiliśmy coś?
Seth, przestań mnie dekoncentrować!

- Ale... wyjąkała Swan. - To niemożliwe!
- Jestem w stu procentach pewna. Pierwszy trymestr, drugi miesiąc. Obraz jest trochę niewyraźny... Przepraszam za to, urządzenie było ostatnio w naprawie, najwyraźniej ktoś znowu spaprał robotę. Ale proszę tu spojrzeć, o, tutaj. To jest pani dziecko...
Nie słuchał dalej. Ignorując Setha i jego wiązanki przekleństw bezwiednie przemienił się z powrotem, ubierając spodnie i koszulkę.
Bella kłamała. Wtedy się ze sobą przespali. Bez zabezpieczenia. A teraz będą rodzicami.
Do jasnej cholery! On miał siedemnaście lat, ona niespełna dziewiętnaście! Ona była zaręczona!
Jak oni mogli wpakować się w taką pokręconą sytuację?


Całą drogę nie odezwali się do siebie ani słowem, pogrążeni we własnych myślach. Dziewczyna chowała twarz w dłoniach, a raz wymamrotała „Jak ja mu o tym powiem”? Chyba nie była nawet świadoma, że powiedziała to na głos.
Nie musiał pytać, komu chciała powiedzieć.
Gdy był już w domu, a srebrne Volvo gwałtownie wyjechało z podjazdu, wpadła mu do głowy pewna myśl. Co ona zamierzała z tym zrobić? Zostawić pijawę? Jakoś sobie nie potrafił tego wyobrazić. Ale nie mogła także z nim zostać. Jak by to wyglądało? I czy on by ją chciał po tym wszystkim?
Znał Draculę na tyle dobrze, by wiedzieć, że jest wręcz obrzydliwie szlachetny i staroświecki, ale przede wszystkim samolubny. Chciałby pewnie mimo wszystko utrzymać Bellę przy sobie, nie ważne, czego ona by chciała.
Ogarnął go gniew. Powinien pozwolić Belli zadecydować, ale z drugiej strony ona jest tak zaślepiona tym manipulatorem, że nie będzie obiektywna!
Ogarnęła go potężna, rozpalająca fala gniewu. Czuł dreszcze rozchodzące się wzdłuż kręgosłupa i słyszał dźwięk rozerwanych tkanin. Nim zorientował się, co robi, pobiegł w stronę domu Cullenów.
Nie powie mu przy wszystkich... To by oznaczało, że Bella by przy tym była, a tego nie chciał.
Biegł w pewnym oddaleniu za Volvo, więc wiedział, że dziewczyna jeszcze nie zdążyła dojechać do domu.
Cullen!, wrzasnął w myślach, wiedząc, że z tej odległości krwiopijca spokojnie go usłyszy. Tak, ty! Za godzinę na polanie, tej, na której walczyliśmy z nienarodzonymi. Ważne!
Był w swojej głowie sam. I nagle uświadomił sobie, jaką mieli datę.
Trzynasty września.
Jej urodziny...


Był styczeń, a na dworze nieprzerwanie od kilku dni padał śnieg. Roznosiła go energia. Chciał coś rozwalić! Prawie rok temu pod jego dom podjechała Bella. Zrozpaczona, pogrążona w depresji. Wtedy wszystko było łatwiejsze... A teraz?
Ona wyjechała. Z nimi. Z nim.
I zabrali ze sobą dziecko. Jego dziecko. Czy pijawy zamierzały wychować je według swoich zasad i w przekonaniu, że tamten... potwór jest jego ojcem? Czy to dziecko będzie chciało się z nim kiedyś skontaktować... I czy oni mu na to pozwolą? Za nieco ponad miesiąc się urodzi... Za nieco ponad miesiąc Dracula zostanie ojcem! Ojcem jego dziecka!
Sfora się prawie rozwaliła, ale byli nieliczni, którzy postanowili nadal przemieniać się w wilki, mimo braku wampirów w pobliżu. Jako że Sam także rzucił wilkołactwo, by być z Emily, Jacob przejął obowiązki Alfy. Było ich pięciu. Pięciu „bezrobotnych” wilkołaków.
Nie chodził do szkoły. Pracował w pobliskim sklepie, by zaoszczędzić sumę wystarczającą do otworzenia własnego warsztatu. Ale jego myśli nieustannie błądziły wokół Belli i ich nienarodzonego dziecka.
Zawsze był piątym kołem u wozu związku jej i pana pijawy. Teraz zrobił też za plemnikodawcę jako że swoich dzieci mieć nie mogli. Typowe. Nawet się z nim nie pożegnała. Nawet nie poinformowała go, że jest w ciąży!
Nie mogąc znieść tej bezczynności, wybiegł na dwór i przemienił się w lesie. Zaczął swój dawny obchód – nie patrolowali okolicy od ponad pół roku.
Dźwięk uderzania łap o zamarzniętą ziemię przyjemnie go odprężał. Oddychał głęboko... Szybko złapał znajomy rytm. Tam, ta – tam, tam, ta – tam... Czuł się okropnie. Kiedy poznał córkę komendanta Swana nawet przez myśl mu nie przeszło, jak ta zmieni jego życie... Jaką kukłę z niego zrobi. Nie wiedział, czemu tak się załamała po tym, jak krwiopijca ją opuścił. Przecież tak silne uczucie nie istnieje, nieprawdaż?
Na własnej skórze bardzo boleśnie przekonał się, że istniało.
Powęszył trochę, a jego nozdrza zapłonęły. Czuł wyraźnie trop jakiegoś wampira nie starszy niż tygodniowy.... Zaczynał (tudzież urywał) się na drodze. Wcześniej (lub później) użył samochodu. Pobiegł za zapachem, przecinając szybko drogę. Nikt go nie zauważył.
Odór prowadził do wielkiego, znajomego domu w lesie. Jak wielkie było jego rozczarowanie, gdy nie wyczuł nowych śladów! Bardzo chciał rozszarpać jakiegoś wampira. Odwdzięczyć się za to, że ich podły gatunek odebrał mu to, co kochał... A było tak blisko! Zaledwie parę dni. Gdyby rozpoczął obchód wcześniej...
Czy to było bicie serca? Czy też raczej serc?
Powęszył jeszcze chwilę. Jego własne serce podskoczyło – wyraźnie czuł Bellę. Była tu! Jej woń przeplatała się z przepięknym, choć słodkim, jakby wampirzym zapachem, który jednak nie parzył go w gardło. Nie namyślając się długo, przetransformował się w człowieka i wciągnął na siebie portki. Nie był pewien, czy zapukać. Wreszcie zastukał parokrotnie i uchylił lekko drzwi.
- Kto tam? - Wziął głęboki wdech. To była Bella!
- Bella?
- Och. To ty – mruknęła, jakby rozczarowana. Zawładnęło nim niedowierzanie. Ona tu była... przez ten cały czas? Podczas gdy on zadręczał się na śmierć?
Wyszła mu na przywitanie. Wyglądała trochę mizernie... i kompletnie inaczej. Wszystko w niej się zmieniło. Twarz znacznie wypiękniała, aż nie do poznania. Jej włosy przeistoczyły się w błyszczącą kaskadę idealnych, niemal czarnych loków spiętych w niedbały kucyk. Jej ciało nabrało nowych kształtów i było jej jakby trochę więcej – nie w sensie, że była gruba. Po prostu... Miała szersze biodra, większy... biust i węższą talię. Jej skóra miała odcień kości słoniowej, a rzęsy były tak długie i czarne jak u Lei. Tylko jej oczy miały ten sam piękny, czekoladowy odcień.
Jeszcze nigdy, nikt nie wydawał mu się taki piękny.
- Co ty tu robisz? - spytał zdezorientowany.
- Mieszkamy – odparła smutno.
Mieszka... my? Dotarło do niego, że coś było nie tak. Słyszał przecież wcześniej dwa serca... A Bella... Bella nie była w ciąży! Ale przecież miała jeszcze miesiąc do rozwiązania! I czemu była tu całkiem sama? No dobrze, nie sama. W końcu to drugie serce... o co tu chodziło?
- Co się stało? - spytał.
- Pamiętasz, jak pół roku temu zawiozłeś mnie do Port Angeles? Okazało się, że byłam w ciąży. Rzucił mnie, jak tylko się o tym dowiedział – wyjaśniła, a jej sylwetka się zgarbiła, jakby uderzył w nią ciężar własnych słów. - Wiem, że to bardzo despotyczne wyjaśnienie, ale nie chce mi się bawić się w subtelność.
- Co się stało z dzieckiem?
- To dziewczynka – uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły. - Nazywa się Renesmee. Mieszkamy tu same. Chcesz ją poznać?
To był sen. Surrealistyczny sen. Spokojnie, Jacob. Zaraz się obudzisz. Spokojnie...
- Urodziłaś ją? Już?
- Miesiąc temu. Od samego początku rozwijała się dwa razy szybciej. Wtedy pani doktor powiedziała mi, że jestem w ósmym tygodniu, choć od zapłodnienia minął dopiero miesiąc. A teraz wygląda na dwumiesięczne niemowlę, a urodziła się dopiero dwudziestego siódmego grudnia.
- Co? - wyjąkał głucho.
- To chyba pierwszy taki przypadek, żeby wampir miał dziecko z człowiekiem – westchnęła boleśnie.
Wampir?
To tylko sen, to tylko sen!
Słuchał oniemiały jej wyjaśnień. Opowiadała mu, jak przeżyła ostatnie pół roku i że cudem ominęła ją śmierć... Jak nie była w stanie przez pięć minut utrzymać się na własnych nogach, a jej ciało twardniało z każdym dniem. O Eleazarze... O tym, że on już odszedł i że teraz muszą sobie radzić same. O tym, że jest bezradna, że nie wie, co zrobić z Charliem – Cullenowie obiecali jej przecież, że pomogą jej markować studia...
A potem pokazała mu swoją córkę.
Była najśliczniejszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek widział. Spała, ale i tak widać było, że jej oczka okolone są gęstymi i długimi rzęsami. Jej skóra była jasna jak śnieg za oknem, a policzki ozdabiał słodki rumieniec. Jej krótkie, rzadkie jeszcze loczki miały ciemnorudy odcień.
I nagle zapragnął, by ta cała sytuacja nie okazało się być tylko snem. Pragnął do końca swych dni obserwować tę małą istotkę, zabawiać ją. Pragnął oglądać, jak rośnie. Chciał być dla niej starszym bratem, opiekunem. Przestała się dla niego liczyć miłość do Belli i nienawiść do Edwarda. Bo owoc ich miłości okazał się najwspanialszą osobą, jaką miał przyjemność poznać.
Renesmee... Renesmee Swan.
Więc to było wpojenie?
Nie było żadnych fajerwerków. Żadnego groma z jasnego ani nawet ciemnego nieba. To był bardzo spokojny moment.
Pogłaskał ją po rączce, a ta przez sen złapała za jego palec. Była niesłychanie silna. Niewiarygodne, że Isabelli udało się donosić ciążę... Jeszcze do tego dodając fakt, że była sama, opuszczona. Cudem było to, że akurat przypałętał się jakiś wampir, który jej w tym wszystkim pomógł.
To nie był sen...
Mała się obudziła. Miała oczy Belli... Ale nie do końca. Choć miały ten sam kolor, to kształtem przypominały dwa idealne migdały.
Uśmiechnęła się do niego. On uśmiechnął się do niej. To było przeznaczenie.


Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju, nigdy. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak skrzywdził Bellę... Że odebrał jej narzeczonego, czy też, jak się później okazało, męża. Tak wiele razy próbował jej powiedzieć, że to przez niego Edward ją opuścił... Je opuścił.
Nie mógł sobie wybaczyć, że odebrał swojej ukochanej ojca i wielką rodzinę. Szczęśliwszą rodzinę.
Wyrzuty sumienia dręczyły go podczas przymusowej separacji ze swoim wpojeniem, podczas ich późniejszego wspólnego życia we trójkę, podczas urodzin, świąt, niedziel i dni powszednich, podczas otworzenia i prowadzenia warsztatu, podczas prac domowych, podczas intymnych chwil z Nessie, podczas jej błagania o sprowadzenie Belli z powrotem do domu. Zawsze.
Co on narobił?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Sob 20:45, 05 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
iglak17
Nowonarodzony



Dołączył: 12 Sie 2009
Posty: 37
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Podkarpacie

PostWysłany: Sob 20:27, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Historia zmierza ku końcowi. Szkoda, bo było - jest naprawdę ciekawie. Podoba mi się szósty rozdział. Jacob nigdy nie był moją ulubioną postacią, ale tutaj jego obecność była taka... Po prostu na miejscu. I teraz potrafię nawet myśleć ciepło o naszym naczelnym wilku :). Bardzo fajnie opisana ciąża - przebieg łagodniejszy, interesujące objawy. Ogromny plus za wpojenie - taka łagodniejsza wersja zdecydowanie mi odpowiada.
Ech, żałuję bardzo, że nie potrafię sklecić czegoś bardziej sensownego. Może to przez szkołę? Trudno powiedzieć... Obiecuję przeczytać i skomentować następny rozdział, kiedy tylko będę miała chwilę czasu. A skoro pojawi się w tygodniu, najbardziej prawdopodobnym terminem jest weekend.
Pozdrawiam,
i.17


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
wireless
Wilkołak



Dołączył: 08 Lut 2009
Posty: 119
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z objęć Roberta :D

PostWysłany: Sob 20:55, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

Kurde. Trafiłam!

Wcale się nie cieszę. Wiesz Latte, jest mi bardzo przykro, że to już koniec. Bardzo chciałbym przeczytać jeszcze pare rozdziałów.

Nigdy nie lubiłam Jacoba, ale faktycznie jego obecność była na miejscu. Bardzo spodobał mi się ten rozdział. Zaskoczyło mnie to, że Edward z takim wyrachowaniem porzucił Bellę. A Jacob? Jego obwinianie się za wszystko, za zniszczenie życia Belli jest oczywiste. Zabrał ojca swojej Nessie. Na jego miejscu też czułabym się podle.

Hahahah i dziękuję za wiadomośc na PW. Cieszę się, że moja wizja się nie spełni. Oczywiście mówiąc Happy End, nie mam na myśli jakiegoś mega sweetaśnego, cukierkowego i sielankowego zakończenia. Nic z tych rzeczy. Takie sobie dobre zakończenie. Jeszcze raz, dziękuję i wyrażam swoją wdzięczność.

Niepocieszona w myśli, iż to koniec - wireless.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
izka89
Człowiek



Dołączył: 02 Kwi 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Sob 21:53, 05 Wrz 2009 Powrót do góry

cholera wzruszyłam się, prawie popłakałam..
Z jednej strony jestem wściekła na Jocoba że się wygadal nawet nic na sto procent nie wiedziąc i zniszczył Belli życie... straciła tyle lat..., z drugiej strony mi go żal z powodu wyrzutów sumienia no i chyba te ostatnie namawiania Nessie wyjaśniają jak sie znalazl na polu bitwy prawda?
Strasznie mi żal Belli, ale najbardziej Edwarda... biedak stracił wszystko... żaden normalny wampir nigdy nie miał dziecka a ten ma a i tak go nie zna i nie widzi jak dorasta... strasznie to smutne.

Też widzę że zmierza to ku końcowi i mam teraz tylko nadzieję na happy end i piękne wyjaśnienia i wybaczenie i wieczne szczęście :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Prudence
Wilkołak



Dołączył: 26 Kwi 2009
Posty: 177
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z Mrocznego Kąta

PostWysłany: Nie 8:15, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Najbardziej w tym rozdziale podoba mi się jest twój styl. Jest taki "bezpłciowy", w sensie bez emocyjny. Dla mnie coś cudownego. Nie rozczarowałaś mnie tym rozdziałem, wręcz przeciwnie. spodziewałam się, że dasz nam historię Jaka, ale zakończenie jej powaliło mnie na kolana. Nie sądziłam, że chłopak dający wsparcie dwóm kobietą, zostanie przedstawiony w ten sposób, tzn osoby rozgoryczonej, pełnej żalu... Taki Jake podobał mnie się jeszcze bardziej niż ten miedzianowłosy Krwiopijca. Szczerze mówiąc to opowiadanie wpłynęło na zmianę mojego stosunku do Cullena. :D
Troszkę nie realna jest ta sytuacja, że żaden wampir nie spostrzegł niczego i urwał całkowity kontakt z Bella.

Nie wiem jak do jutro wytrzymam czekając na nowy rozdział.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Nie 8:53, 06 Wrz 2009 Powrót do góry

Moja kochana Latte!
Podczas czytania końcówki twojego ostatniego rozdziału łezki zakręciły mi się w oku, Ty to umiesz tak napisać rozdział że czytelnik, tak się wczuwa że przeżywa bardzo silne emocje!!! Ech!! Rozdział fenomenalny, tak jak reszta twojego ff. Świetnie opisałaś ich pobyt w Las Vegas i determinację Belli Wink Jak już pisałam wcześniej bardzo mi się podobało to wplecienie przeszłości w teraźniejszość a jak już przeczytałam że Alice i Soraya im pomogły to uśmiech zakwitł mi na buźce:) Końcówka rozdziału, jak już wcześniej napisałam przyprawiła mnie łzy w oku! Chociaż na równi mogę stwierdzić że mnie zaskoczyła, skąd wiedzieli gdzie jest bitwa? Czekam na końcówkę, w której mam nadzieję że zaserwujesz nam happy end i wyjaśnienie wszystkiego!
Pozdrawiam
ajaczek
p/s
prześlij mi powiadomienie na PW bo wyjeżdzam na urlop i nie będę miała dostępu do internetu, a nie chciałabym przegapić końcówki mojego najlepszego ff!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin