FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Tęskniąc [Z] Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:17, 29 Cze 2009 Powrót do góry

Moje pierwsze opowiadanie o tematyce Twilight.
1. Akcja- dziesięć lat po Zaćmieniu, z ominięciem ostatniego rozdziału i epilogu.
2. Renesmee- postać niekanoniczna. Jej dar jest rozwinięty na tyle, że może przekazywać swoje wspomnienia bez konieczności dotykania, a co za tym idzie, nie musi ograniczać się do jednej osoby naraz. Podczas połączenia pokazuje odbiorcy także swoje uczucia, nastroje, a jeśli łączy ich mocna więź, to działa to w obie strony (mowa o odczuciach, nie wizjach).
UWAGA! Renee- matka Belli- nie występuje w opowiadaniu. U mnie Renee to skrót od Renesmee.
3. Oznakowanie- 1.1, 2.1, 1.2 itd. oznacza: 'rozdział.część'. Planuję zrobić trzy części, w każdej prolog+ ok. 7 rozdziałów.
To tyle, jeśli idzie o formalności :)

Image

beta: marta_potorsia

Prolog.


Wbrew wszelkim pozorom łatwo jest szukać rzeczy, które się zgubiło, gdzieś odłożyło, a potem o nich zapomniało. I dużo jest miejsc do szukania - pokój, dom, może pod kanapą?
Gdy jesteśmy zmęczeni bezskutecznym szukaniem, prosimy o pomoc innych. Najczęściej się zgadzają. Najczęściej to razem z nimi wyruszamy na ponowne poszukiwania. Najczęściej to oni znajdują to, czego nam potrzeba.
Najłatwiejsze jest poszukiwanie rzeczy.
Gdy giną ludzie, procedura jest podobna, z tym, że samotne szukanie ograniczamy do minimum. Angażujemy jak największą ilość osób, byleby tylko jak najszybciej sprowadzić zaginionego lub zaginionych z powrotem do siebie. Ale ich też łatwo znaleźć. Znaczy, w większości przypadków.
Gdy giną wspomnienia, na początku także szukamy sami. Jeżdżąc w dawne miejsca, przeglądając fotografie, słuchając muzyki z tamtych czasów. Potem odszukujemy ludzi związanych z naszym losem. Którzy pamiętają, co się wtedy stało. Którzy szczegółowo nam to opowiedzą.
Ale co, gdy gubimy samych siebie? Gdy budzimy się pewnego dnia ze świadomością, że nic o sobie nie wiemy? Gdy uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy tymi, za których sami siebie uważaliśmy?
Jak szukać siebie? I kogo zaangażować do pomocy?




Rozdział 1
Zapach tajemnicy

Renesmee przyjrzała się sobie krytycznie w lustrze, wyklinając w duchu własną głupotę. Usiłując ignorować tykanie zegara, które bezlitośnie przypominało o upływie czasu, pognała do szafy, ściągając przez głowę starą sukienkę mamy, i zaczęła grzebać w niej, szukając czegoś odpowiedniego na ognisko w rezerwacie La Push. Była tak tym zaabsorbowana, że nie zauważyła Belli, która ze zmarszczonym czołem przyglądała się jej, stojąc w drzwiach.
- Co robisz?- spytała po chwili
- Szukam czegoś do ubrania - wyjaśniła wymijająco, nie przerywając swojego zajęcia.
- Wychodzisz gdzieś z Jacobem?
- Do La Push. Przecież ci mówiłam - zdziwiła się. - Dziś jest spotkanie przy ognisku. Sama opowiadałaś, jak...
- Dzisiaj? - przerwała jej matka.
- Jest sobota. - Dziewczyna wzruszyła lekko ramionami, po czym z lekkim westchnieniem wyjęła z szafy białą, bawełnianą sukienkę w brązowe wzory i kopnięciem zatrzasnęła drzwiczki.
- O której przyjedzie?
- O szóstej.
- A jest..?
- Za dziesięć - rzuciła tonem, w którym pobrzmiewały nutki zawstydzenia. Mama tylko pokręciła z niedowierzaniem głową. Ness wyminęła ją i pognała do łazienki, by wziąć szybki prysznic. Równocześnie z szumem wody rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Bella sporą część swojego wolnego czasu zastanawiała się, po co Jake w ogóle puka - i tak nigdy nie czeka, aż ktoś podejdzie i mu otworzy. Chwilę potem kobieta poczuła silne, duże dłonie łapiące ją w talii i uświadomiła sobie, że jej nogi nie mają już żadnego podparcia.
- Jake! - krzyknęła ze śmiechem. - Puść mnie!
Nie liczyła jakoś specjalnie, że posłucha jej prośby i nie pomyliła się. Przyjaciel uścisnął ją tak, jak mała dziewczynka przytula się do ulubionej lalki. Nawet proporcje się zgadzały - Isabella była mniej więcej o połowę mniejsza od Blacka.
- Też się cieszę, że cię widzę - odrzekł z wielkim uśmiechem na ustach.
- A czy ja wyglądam na uszczęśliwioną traktowaniem mnie jak pluszową zabawkę? No dobra, może już zdążyłam się przyzwyczaić - dodała, widząc jego minę. - Ale to nie zmienia faktu, że użyłeś tyle siły, że mógłbyś mnie zmiażdżyć. Znudziłam ci się już i chciałeś się mnie pozbyć?
- Wiesz, niesamowicie długo żyjesz. Masz już z dwieście lat, Panno Poważna.
- A ty ze dwa razy tyle - droczyła się z nim.
- Taa, zabytek ze mnie - zgodził się, ale zaraz coś mu się przypomniało - Hej! A jeśli mówimy o nadprogramowych latach, to ostatnio wyremontowałem całe mieszkanie Billy'ego. Ile za to mi dasz? Dwa?
- Dwa? Człowieku, opanuj się. Dwa to by było za zbudowanie tego domu – prychnęła. - Jeden rok.
- Jak to jeden? Ty miałaś jeden za samo bycie kucharką - oburzył się.
- Dobrą kucharką - podkreśliła.
- Nieważne.
- Puścisz mnie wreszcie?
Jacob spełnił jej prośbę, a ona podreptała do łóżka Renee i usiadła na nim, po czym poklepała zachęcająco miejsce obok siebie. Niemal od razu sprężyny ugięły się pod ciężarem wilkołaka.
- Jak leci?
- Powoli - westchnął wilkołak. - Bella, tak właściwie, to chciałem z tobą pogadać... Ja...
- Jake! - zawołała Nessie z łazienki. - Jesteś za wcześnie! - Jej głos był przesadnie oskarżycielski.
- To ty jak zwykle się spóźniasz! - odkrzyknął. Zrobił to poniekąd wbrew sobie. Renesmee wydawała mu się idealna, a nie byłaby sobą, gdyby wiecznie się nie spóźniała. Choć wydawało się to głupie dla postronnego obserwatora, to lubił w niej tę cechę i nienawidził czynić jej wyrzutów, nawet w żartach.
- Ale mógłbyś chociaż poudawać, że przyszedłeś później niż w rzeczywistości - jęknęła. Bells i Jacob jednocześnie parsknęli śmiechem.
- Dobra - chłopak podniósł się miejsca, które zajął zaledwie kilka sekund wcześniej. - Idę pogadać z Embrym. Trzeba się upewnić, czy wszystko gotowe - dodał jakby na swoje usprawiedliwienie, niespecjalnie licząc na to, że Swan mu uwierzy. Ta jednak powstrzymała się od komentarza. Tylko przez parę lat miała do Jake'a żal o to, że wpoił się w jej córkę. Obie go potrzebowały. Miłość Renesmee do Jacoba powoli przeradzała się w coś więcej niż rodzinne uczucie. Wcześniej był dla niej jak brat. Dla Belli niestety Black był kimś więcej, jednak nie dopuszczała do siebie myśli o tym, że mogłaby być na miejscu Renee - w chwilach, gdy dopadała ją stara wizja jej samej, szczęśliwej, z tulącymi się do jej nóg czarnowłosymi berbeciami, odwiedzającej Charliego i przyjaciół z Forks, czuła do siebie jedynie obrzydzenie. Nie mogła przecież przekładać normalności nad swoje jedyne dziecko.
- Pa - Chwilę później poczuła jego ciepłe wargi na policzku. Nagły podmuch wiatru wprawił w ruch jej brązowe loki, po czym Jake zniknął tak szybko, jak się pojawił, przy akompaniamencie zatrzaskiwanego okna. Tak jakby nie mógł użyć drzwi.
- Wyszedł?
- Sama słyszałaś.
- Dobra nasza - dziewczyna wypadła z łazienki, z wilgotnymi włosami i skórą delikatnie jarzącą się od słońca, i zasiadła przed lustrem. Chwyciła w dłoń rudawe kosmyki i przyglądała się sobie przed chwilę, po czym znowu je rozpuściła. Powtórzyła tę operację parę razy, nie mogąc się zdecydować na konkretną fryzurę. Jacob lubi rozpuszczone - podpowiedział chochlik w jej głowie. Potrząsnęła głową, chcąc uwolnić się od tych myśli. Co mnie obchodzi, co Jacob lubi -prychnęła w myślach, usiłując przekonać do tego samą siebie, ale nie upięła włosów, jedynie przeciągnęła po nich parę razy szczotką, usprawiedliwiając się, że w takim stanie szybciej wyschną. Zignorowała leżące na toaletce kosmetyki i podbiegła do Belli.
- Jak wyglądam? - spytała, pokazowo okręcając się parę razy wokół własnej osi.
- Hmm... Ten dekolt...- mruknęła Isabella.
- Nie jest wyzywający! - zaoponowała córka.
- Nie... Nie o to mi chodzi. Czekaj chwilę.
Renesmee patrzyła zdziwiona za oddalającą się Swan nie mając zielonego pojęcia, o co jej chodzi. Po paru minutach ta zjawiła się ponownie w pokoju, trzymając w rękach średniej wielkości pudełko. Usiadłszy z powrotem na łożu położyła je między siebie a Ness. Uchyliła wieko.
Kasztanowo-włosa aż sapnęła z zachwytu. Czego tam nie było? Bransoletki, kolczyki, wisiorki, wszystko z najwyższej półki - na sto procent nie były to podróbki. Złota i srebrna biżuteria mieniła się pod wpływem zachodzącego już słońca. Pokazała Belli to wszystko, przeplatając to własnym podekscytowaniem.
- Ten brązowy kamień ze złotym łańcuszkiem - podpowiedziała, widząc, jak córka niemalże z czcią przypatruje się zawartości puzderka.
- Mooogę? - jęknęła niedowierzająco, upatrzywszy właściwy przedmiot.
- A myślisz, że po co to przywlekłam?
- Łiii! - wrzasnęła z entuzjazmem, po czym złapała za piękny, brązowy kamyk, wyplątując go z niepozornie wyglądającej bransoletki.
Coś się zmieniło.
Nessie zerwała połączenie i spojrzała na matkę. Przez twarz Belli przebiegł grymas bólu, po czym zmieniła się ona w znienawidzoną przez Renesmee maskę. Odpłynęły z niej wszystkie emocje, oprócz jednej - dzikiej determinacji, by ten stan zatrzymać tak długo, na ile to się okaże konieczne. Co się stało? Te trzy słowa krążyły po głowie dziewczyny, układając się w rozpaczliwe pytanie. Co się stało?!
Z doświadczenia wiedziała jednak, że w takich chwilach nie należy zadawać pytań. Pospiesznie rozplątała biżuterię i podała łańcuszek Isabelli, siadając do niej tyłem i odgarniając ciągle wilgotne kosmyki do góry. Mama wymacała zapięcie, po czym założyła jej piękny wisiorek. Powoli przesunęła dłońmi po jej szyi i zjechała nimi na ramiona. Ness ze swojego miejsca spojrzała w lustro. Starając się ukryć przerażenie na widok wyrazu twarzy Bells, ponownie pokazała jej świat swoimi oczami, potęgując tym samym więź, która je łączyła. Obie patrzyły na lustrzane odbicie nie zmieniając swojej pozycji. Spędziły tak parę minut, bo żadna nie chciała się poruszyć, by nie zakłócić tego spokoju. Pierwsza wyłamała się Isabella.
- Pięknie wyglądasz - wyszeptała. Przez moment wahała się, po czym mruknęła bardziej do siebie, niż do córki - Wyglądasz jak... Jesteś tak bardzo podobna...
Westchnęła, potrząsając głową, tak, jak to zrobiła wcześniej Nessa. W jej oczach było teraz widać coś nowego, lecz nim Renee zdążyła sobie uświadomić co , ta zerwała się gwałtownie z łóżka i mrucząc „baw się dobrze” wypadła z pokoju.
Dziewczyna nie mogła poruszyć się jeszcze dłuższą chwilę. Wreszcie rozluźniła swój uścisk, czym sprawiła, że włosy rozsypały jej się kasztanową falą na plecy. Opuściła rękę, sięgając nią brązowego kamyka zwisającego z szyi i podniosła go do oczu. Wyglądał na stary. Stary i drogocenny.
Nie to było jednak najważniejsze. Gdy tylko ozdóbka zbliżyła się do jej twarzy, dziewczyna poczuła bijący od niej przepiękny zapach, którego nie mogła z niczym skojarzyć. Był ledwo wyczuwalny, zatarty przez czas... Bardzo słodki.
Przyszło jej na myśl, że jeśli tajemnica mogłaby mieć zapach, to byłby on właśnie taki.
Po raz kolejny tego dnia rozległo się pukanie do drzwi wejściowych. Zerkając przelotnie na zegarek - było piętnaście po szóstej - rzuciła się na dół, by powitać Jacoba.



Dziewczyna bezwiednie bawiła się włosami, plotąc je w warkocz. Świetnie się bawiła w towarzystwie sfory z La Push, obserwując, jak walczą zaciekle, zdobywając dla siebie jak najwięcej jedzenia i opowiadają śmieszne historie. Tak rzadko przebywała między ludźmi. Kochała mamę i kochała Jake'a (jak brata, oczywiście), ale to nie wystarczało. Uwielbiała być w centrum uwagi, miała w sobie „to coś”, co sprawiało, że wszyscy ją lubili, a nie mogła z tego korzystać w tak wąskim gronie. Tutaj co chwilę ktoś wybuchał śmiechem, wszyscy się nawzajem przekrzykiwali i paplali o pięciu rzeczach jednocześnie, że aż trudno było się połapać, o co chodzi.
- Ness, Ness!
Renesmee spojrzała na małą istotkę, która w chwili obecnej ciągnęła ją za spódnicę z takim wigorem, jakby chciała ją podrzeć i roześmiała się głośno. W czarnowłosym brzdącu rozpoznała niespełna pięcioletnią córeczkę Sama i Emily. Bez wahania wzięła ją sobie na kolana, by nie zmuszać dziewczynki do zadzierania głowy przy rozmowie.
- Co się stało?
- Nic - odpowiedziała z rozbrajającym uśmiechem. - Tęskniłam! Tak dawno nie przychodziłaś!
- Anne, przecież byłam u ciebie dwa tygodnie temu - przypomniała jej.
- No właśnie! Caaałe dwa tygodnie! - Rozłożyła rączki pokazując, jak długi był ten okres czasu. Nessie już otwierała usta, by jej odpowiedzieć, gdy nagle coś odwróciło jej uwagę. Na nadgarstku dziecka była bransoletka. Zwykła srebrna bransoletka ozdobiona wykonanymi przez Jacoba figurkami przedstawiającymi wilkołaki z miejscowej sfory. Sama taką miała. Więc czemu na jej widok poczuła się zaniepokojona?
- Hmm... Dwa tygodnie to nie jest dużo czasu - zaprotestowała, ze wszystkich sił starając się skupić uwagę na twarzy swojej rozmówczyni. Później się zastanowię nad tą bransoletką.



Krople deszczu miarowo uderzały o parapet.
Dziewczyna zamrugała zdezorientowana. Było jeszcze ciemno, a jedynym źródłem światła była tarcza elektrycznego budzika. Czuła się dziwnie niewygodnie. Leżała na brzuchu, przykryta ciepłą tkaniną, a w obojczyk wbijało jej się coś małego i twardego. Z pewnym wysiłkiem podniosła się odrobinę na dłoni, aby się tego czegoś pozbyć, i zorientowała się, że ciągle była w sukience z poprzedniego wieczoru. Pewnie zasnęłam w samochodzie i Jake mnie tu przeniósł - pomyślała. Wiedząc, że w takim stroju nie zaśnie ponownie nawet przy najlepszych chęciach, odrzuciła koc i powoli zwlekła się z łóżka. Zapalając lampkę nocną, odgarnęła pościel, dokopując się do pidżamy. Gdy zdejmowała sukienkę, twarda i mała rzecz ponownie odbiła się od jej obojczyków, przypominając o swojej obecności. Wczorajszy wisiorek.
Renee wciągnęła dres, w którym zwykle spała i rozpięła łańcuszek. Przez moment ważyła go w dłoni, rozglądając się po pokoju, po czym zauważyła pudełko, które wczoraj zostawiła tam matka. Bez wahania podeszła do niego i odchyliła wieko, aby odłożyć kamyk.
Wtedy zauważyła wilczka.
Jacob pięknie rzeźbił w drewnie, miał swój własny styl. Jego roboty nie można było pomylić z żadną inną i nikt inny mu nie dorównywał - no, chyba, że Billy, ale w końcu był jego ojcem, a ktoś Jake'a musiał tego nauczyć, poza tym on rzadko zajmował się takimi robótkami manualnymi. W każdym razie pewne było, że rdzawy, mały wilkołak był robotą młodego Blacka. A Renesmee nagle uświadomiła sobie, czemu poczuła niepokój na widok niemal identycznej figurki zawieszonej przy nadgarstku panny Uley.
To z tą bransoletką splątany był wisiorek. Wcześniej spojrzała na niego jedynie przelotnie, skupiając całą swoją uwagę na pięknej błyskotce, ale jednak spojrzała. I właśnie wtedy mama przyodziała maskę.
Czym ta bransoletka różniła się od bransoletki Nessie? Przecież pokazywała jej swoją tysiące razy i nigdy nie wzbudzało to u Belli tak gwałtownej reakcji. A wtedy, na początku... Na twarzy Isabelli na sekundę przed maską wstąpił ból. Dlaczego?
Odruchowo wyciągnęła rękę po błyskotkę, chcąc przyjrzeć się jej z bliska. Do ozdoby przyczepił się jakiś kryształek. Spróbowała go strzepnąć, jednak ten nie chciał się oderwać. Nessa zaciekawiona przyjrzała się biżuterii, układając ją na swojej dłoni.
Serce z kryształu było mocno przypięte do ogniw bransoletki, dokładnie naprzeciwko wilczej ozdoby.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Pon 18:36, 07 Wrz 2009, w całości zmieniany 24 razy
Zobacz profil autora
Seanice
Człowiek



Dołączył: 29 Cze 2009
Posty: 82
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 22:53, 29 Cze 2009 Powrót do góry

Opowiadanie bardzo fajnie. Czytało mi się je lekko, podoba mi się twój styl pisania. Znalazłam tylko jedną literówkę. No ale nie zagłębiałam się zbytnio w ortografię i interpunkcję zważywszy na godzinę. Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejną część, twoje ff bardzo mnie wciągnęło. Ale co się stało z Edwardem i resztą Cullenów? Mam nadzieję, że niedługo wszyscy poznamy odpowiedź na to pytanie.
Życzę chęci i weny, weny, i jeszcze raz weny.
Seanice :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Souris
Gość






PostWysłany: Wto 12:07, 30 Cze 2009 Powrót do góry

Ciekawe. Naprawdę intrygujące. Napisane lekko, czyta się przyjemnie i szybko. Początkowo byłam zrażona tą narracją trzecioosobową (nie przepadam za nią), ale im dłużej czytałam, tym bardziej się do niej przekonywałam :)
Jedno mnie męczy - Bells jest wampirem czy człowiekiem? Nie potrafię tego wywnioskować. Taki sam problem mam z Nessie. Z wymienionych cech moża odnieść wrażenie, że jest półwampirem, ale nie mogę być tego pewna - w końcu zaznaczyłaś, że jest niekanoniczna. Zastanawiam się co jest z Cullenami. W końcu to Edward jest ojcem Nessie, prawda? ech... sporo pytań, mało odpowiedzi...
Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy,
S.
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Wto 13:09, 30 Cze 2009 Powrót do góry

Zainteresowało mnie twoje ff. Rozumiem że Bella jest wampirem, bo Nessi skóra się iskrzyła w słońcu, rozumiem że Edward jest albo był jej ojcem ale nie wiem co teraz sięz nim dzieje i ta nagłą zmiana nastroju...
Zaintrygowana czekam na kolejne części :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
marta_potorsia
Wilkołak



Dołączył: 16 Kwi 2009
Posty: 164
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Ostróda

PostWysłany: Wto 14:43, 30 Cze 2009 Powrót do góry

Czytałam już kilka rozdziałów do przodu, dlatego mogę co nieco odpowiedzieć na Wasze pytania (myślę, że Latte mnie za to nie zabije - prawdopodobnie sama by Wam o tym powiedziała). Z tego, co zrozumiałam:
Bella jest człowiekiem
Nessie jest półwampirem (niekanonicznym, ale jednak)
Jacob wilkołakiem
Jeśli chodzi o Edwarda, to zanim się dowiemy, co się z nim stało <tak> minie jeszcze trochę czasu...

Serdecznie pozdrawiam
Marta


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 17:26, 30 Cze 2009 Powrót do góry

Nieco Was rozczaruję. Pytanie "Co z Edwardem/ Cullenami" rozwiąże się dopiero pod koniec części pierwszej, czyli w 6 albo 7 rozdziale.
Co do pozostałych pytań, to wszystko wyjaśniła moja (niezastąpiona) beta.
Cytat:
I czy dobrze zrozumiałam, Bella zakochała się w Jacobie?


Bella była zakochana w Jacobie od trzeciej części sagi. Teraz- po dziesięciu latach- po prostu czasem rozmyśla 'Co by było, gdyby...'. Ale nie zamierzam robić z nimi wątku miłosnego, więc... Nie. Raczej źle zrozumiałaś :)
Cieszę się, że się podoba :D
Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Wto 17:26, 30 Cze 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:21, 02 Lip 2009 Powrót do góry

beta: marta_potorsia

Rozdział 2
Krwiopijcy



Deszcz ciągle uderzał w parapet tysiącami kropel.
Renesmee upiła jeszcze jeden łyk gorącej czekolady i odłożyła kubek na stół, by móc podkulić nogi i objąć je ramionami. Ułożyła podbródek na kolanach. Zawsze układała się w takiej pozycji, gdy było jej źle lub gdy męczyły ją nieprzyjemne myśli.
Dzisiaj miała trudności z odgonieniem ich od siebie. Gdy starała się nie myśleć o serduszku na bransoletce mamy, do jej głowy wpełzały jej potwory z opowieści Billy'ego Blacka. W przedziwny sposób nie chciały jej opuścić, Bóg raczył wiedzieć dlaczego. Zagnieździły się w jej psychice, blokując wszelkie sposoby ucieczki. Wampiry.
Odkąd była małą dziewczynką, uwielbiała książki. W domu była duża biblioteka z przeróżnymi dziełami i tych najsławniejszych, i mniej znanych autorów. Potrafiła spędzać w niej całe dnie, po prostu czytając lub marząc o przeróżnych rzeczach. Stało tam drewniane biurko, a przy nim czarne, skórzane krzesło, które miało menstrualne rozmiary. Układała się na nim wygodnie i zagłębiała w lekturze. Czasem mama przynosiła jej kakao, ciasteczka czy kanapki, umilając jeszcze bardziej spędzany tam czas. Czasem padał deszcz, przy akompaniamencie którego czytanie było rozkoszą.
Była tam taka jedna książka. Można by ją określić jako kryminał łamany przez science fiction. Opowiadał on o pewnej dziewczynie, bodajże Sue. Sue miała swój idealny świat, z idealną rodziną i idealnym domem z idealnym ogródkiem.
Pewnego dnia coś się zaczęło psuć. Matka zdradzała ojca - a przynajmniej tak to wyglądało. Dziewczyna, chcąc zapobiec katastrofie, którą byłoby zburzenie idylli, zaczęła ją śledzić. Musiała mieć dowody. Kobieta jednak, jak się okazało, nie udawała się do „tego drugiego”, ale do nowoczesnego budynku, w którym mieścił się Salon Rzeczywistości Wirtualnej. Zaintrygowana, zakradła się tam i podążyła za matką do mieszczącego się tam gabinetu. Renesmee nie do końca pamiętała, co było potem, ale stało się coś takiego, że Sue razem z matką zapadła w sen, czy raczej w wirtualną rzeczywistość.
Wcieliły się w pogromczynie wampirów.
Z racji, że mimo wszystko to był tylko sen i nie istniało żadne realne zagrożenie, teoretycznie nie mogło się nic stać. Jednak gdyby śniąc przestraszyły się za bardzo, ich serca mogłyby się zatrzymać. Wtedy by umarły.
Po paru godzinach spędzonych w Wirtualnej Rzeczywistości zapomniały o tym, że to tylko wizja. Osaczone w zamku pełnym wampirów spragnionych krwi w każdej minucie walczyły o przetrwanie. Uwięzione we własnych głowach.
Historia skończyła się dobrze, ale tylko była to książka. Co innego śledzić losy bohaterów opisanych na papierze, a co innego przeżywać to naprawdę.
Nie sam fakt istnienia krwiopijców był najgorszy. Ness, wychowana nie tylko wśród ludzi, ale i wilkołaków, była tolerancyjna wobec innych istot. Najstraszniejsze było jednak to, że w lesie, w ich lesie roznosił się świeży zapach wampira. Pierwszy raz od urodzenia Renee, a co za tym idzie, pierwszy raz w jej życiu.
Wczoraj, podczas gdy Nessie i Anne pogrążone były w rozmowie, mocno spóźniony Quil wpadł na plażę i ogłosił straszną nowinę.
Inni się nie bali. Byli zaniepokojeni, zdezorientowani, a nawet podekscytowani, ale się nie bali. Za to ona była przerażona. Jej świat może nie był idealny, ale ciągle był jej, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Nigdy nie stawała przed dużymi problemami. Teraz, gdy pojawił się przeciwnik, nadludzko silny i groźny przeciwnik, mogło się to zmienić. Jej umysł nie dopuszczał do siebie logicznych argumentów, takich jak sfora wilkołaków, która była o wiele silniejsza od jednego, pojedynczego wampira.
Poza tym, nie byli wcale tacy pewni, że to będzie jeden wampir. Może stado? Czy tak określa się grupkę pijawek? No i nie znali jego intencji. Mógł osiedlić się tu na stałe, by wybić całą okolicę, mógł chcieć posilić się i odejść, a może po prostu tędy tylko przechodził, nieświadom tego, jakie wywołał poruszenie?
Było jeszcze coś.
Isabella Swan nie była tylko jej matką. Była najlepszą przyjaciółką. Nie miały przed sobą żadnych sekretów, zwierzały się sobie z wielu rzeczy... No, nie do końca. Dokładniej, to nie miały przed sobą żadnych sekretów od momentu jej narodzin. Przeszłość Isabelli Swan najwyraźniej była zbyt bolesna, by do niej wracać. Dziewczyna nie nalegała. Wystarczył przebłysk nieludzkiego cierpienia, który wstępował na twarz Belli za każdym razem, gdy napadały ją wspomnienia, by natychmiast minęła jej ciekawość.
Natomiast instrukcje Jacoba nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Nic nie mów matce. Nic nie mów matce... trudno było się do tego dostosować. Skoro nie mogła powiedzieć nic matce, to komu miała zwierzyć się ze swoich uczuć? Przyznać, że czuje nieuzasadniony lęk? Że nienawidzi tych przerażających istot, maszyn do zabijania? Komu mogła wszystko opowiedzieć? Tak, żeby ten ktoś zrozumiał, żeby przytulił, głaskał po głowie i powtarzał kojącym głosem, który towarzyszył w trudnych chwilach od samych jej narodzin: „Wszystko będzie dobrze”...
Jeszcze bardziej się skuliła.
Wszystko będzie dobrze...


Obserwując Jake'a nie mogła się nadziwić temu, z jakim entuzjazmem podchodził do całej tej sprawy. W ostatnim tygodniu był z każdym dniem coraz bardziej zawiedziony, każdą wiadomość o tym, że tajemniczy krwiopijca raczej już się nie pojawi, kwitował ponurą miną, co stanowiło dokładne przeciwieństwo tego, co odczuwała dziewczyna.
A dziś odnaleziono nowe ślady.
Renesmee siedziała na kuchennym blatem z dłońmi pod udami i przyglądała się czarnowłosemu chłopakowi, gdy ten był w trakcie opróżniania lodówki.
- Może zrobić ci coś do jedzenia? - zaproponowała, zastanawiając się, jak zrobić potrawę, która choćby częściowo zaspokoiłaby jego apetyt. Coś jednak należało przygotować, bo jak się go zostawiało samemu sobie przy lodówce, to konieczne były potem zakupy. Duże.
- Nie musisz. Poczekam na Bellę.- Nie dziwiła mu się. Zdolności kulinarnych to bynajmniej nie odziedziczyła po matce. Prędzej po dziadku, którego znała wyłącznie z opowieści mamy i Jacoba.
- Jak chcesz.
Przez dłuższą chwilę siedzieli w ciszy, którą zakłócało jedynie mlaskanie i chrupanie, czyli innymi słowy odgłosy konsumowania wydawane przez Jake'a.
- Jacob... - zaczęła w końcu dziewczyna.
- Hm?
- Proszę cię, powiedz mi coś.
Black spojrzał na nią i po poważnej minie poznał, że ma na myśli coś ważnego. Z lekkim żalem zamknął sprzęt kuchenny i stanął przed nią, opierając dłonie o blat.
- Co mam ci powiedzieć?
- Nienawidzisz pijawek... - zaczęła, nie wiedząc, co powiedzieć dalej. - Nienawidzisz wampirów... Więc dlaczego tak bardzo się cieszysz ze znalezienia tych nowych śladów?
- To proste - odpowiedział, patrząc w jej czekoladowe oczy. - Mało jest pozytywnych aspektów bycia wilkołakiem... Znaczy, w większości przypadków. Chodzi o to, że nie mamy, kiedy się wykazać - dodał. - Za to polowanie na krwiopijcę... - Uśmiechnął się łobuzersko. - Uwierz mi na słowo, trudno o lepszą rozrywkę.
- Zabiłeś już jakiegoś?
- Paru - odparł zdawkowym tonem.
- Jeśli znajdziecie tego wampira... Będziesz walczył? - Mimo jej starań zachowania twardej postawy, głos zadrgał jej leciutko.
- Mała, jestem przywódcą sfory - powiedział pieszczotliwym tonem. - Oczywiście, że będę.
Jęknęła cicho. Ten wyczuł przyczynę jej przygnębienia i przytulił ją mocno. Ness, będąc w jego przyjemnie ciepłych ramionach, ni stąd, ni zowąd poczuła takie silne poczucie bezpieczeństwa... Poczucie, że to jest właśnie jej miejsce na ziemi. Natychmiast odgoniła od siebie tę myśl, ale nadal było jej bardziej niż przyjemnie.
O wiele bardziej.
- Hej, nie bój się - wyszeptał w jej włosy, gdy pochylił głowę, by złożyć na jej czole czuły pocałunek. - Nie pozwolę cię nikomu skrzywdzić... Przy mnie jesteś bezpieczna.
- Nie o siebie się boję.
- No, to akurat odziedziczyłaś po swojej matce - zaśmiał się, nie dając po sobie poznać, jak bardzo ucieszył się na to ciche wyznanie. Bała się o niego!
- Co po mnie odziedziczyła?
Obydwoje odwrócili głowy w kierunku, z którego dochodził głos. Isabella opierała się o framugę z nieco dziwną, tajemniczą miną.
- Dużo rzeczy - odpowiedział niepewnie chłopak, błagając w duchu wszystkie świętości o to, by usłyszała tylko ten tekst z dziedziczeniem. Byłby problem z wytłumaczeniem reszty jego wypowiedzi. Nagle zmroziła go pewna myśl: a co, jeśli słyszała całą rozmowę?
- A o której konkretnie mówisz?
- O jej zdolności do pakowania się w kłopoty - skłamał.
- Aha.
Nie powiedziała nic więcej, ale ciągle miała ten nieodgadniony wyraz twarzy. Wolnym krokiem podeszła do lodówki.
- Głodni. - Bardziej stwierdziła, niż spytała.
- Jak wilki - odpowiedział w imieniu swoim i Renee, Jake.
- Czyli, innymi słowy, jak Jacob. - westchnęła. - Kochanie, pomożesz?
- Co będziemy robić? - spytała, odpychając Jacoba i zeskakując z blatu. Stanęła koło matki i otworzyła lodówkę, spoglądając na jej zawartość, która znacznie uszczuplała po ostatnim ataku Jake'a.
- Z tego to akurat nic nie zrobimy - zawyrokowała ponuro po minucie. - To twoja wina, Ness. Przecież podstawowa zasada tego domu głosi, żeby nie wpuszczać Jacoba Blacka do kuchni.
- A akurat ja bym go mogła powstrzymać - zakpiła, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że gdyby poprosiła, to Jacob umarłby z głodu, przebywając w miejscu pełnym smakołyków gotowych do skonsumowania.
- W każdym razie musicie jechać na zakupy.
- To okropne. - Usiłowała wyglądać i brzmieć na zdruzgotaną, ale na twarz wpłynął jej wielki uśmiech, który zauważyłby nawet niewidomy. Zresztą każdy, kto znał Renesmee, wiedział, że dla niej mało co jest takie ekscytujące, jak zakupy. Nawet w supermarkecie.
- Renee, jak nie chcesz, to mogę sam pojechać - zaoferował Jacob.
- Poświęcę się - odparła szybko, stając na palcach, by wyjąć z górnej półki długopis i kartkę. - Dyktuj, co kupić.



Bella zaklęła w duchu i pochyliła się, żeby rozmasować bolący palec u nogi. Zawsze była niezdarą. Chociaż ta jedna cecha się nie zmieniła mimo upływu lat. W domu było tak cicho, tak nieswojo. Nie miała co robić. Zwykle trudno było znaleźć wolną chwilę na cokolwiek, ale gdy zostawała sama, żadne zajęcie nie przykuwało jej uwagi na dłużej niż piętnaście minut. Nie mogła nawet nic ugotować, bo ten przeklęty wilkołak wymiótł wszystkie zapasy żywności.
Nie tylko z tego powodu nie lubiła zostawać sama.
Nie była już tym samym zakochanym podlotkiem sprzed dziesięciu lat. Cierpienie, strata i poczucie odpowiedzialności przemieniły ją w dojrzałą, silną psychicznie kobietę. W matkę i przyjaciółkę jedynej osoby, dla której warto było żyć. Jacob, pozostałe wilkołaki, Charlie - oni się oczywiście liczyli, ale nie tak silnie. To było chyba normalne. W końcu Renesmee była jej córką. Jej jedynym dzieckiem. Jej jedyną nadzieją. Jedynym powodem istnienia. W to chciała wierzyć.
Lecz gdy była sama, przypominał się jej jeszcze jeden „powód”. Nie były to nieprzyjemne wspomnienia, wręcz przeciwnie, lecz to było jeszcze gorsze.
Przypominały jej się dawne, słodkie chwile. Tak idealne, mimo wszystkich problemów. A choć tych problemów było całkiem sporo, z przewagą istotnych nad błahymi, to chętnie zmierzałaby się z nimi znowu i znowu, bez końca. Bo one były częścią życia z Nim.
A teraz ani problemów, ani Jego już nie było.
Dlatego te wspomnienia bolały.
Jej ręka machinalnie powędrowała do pierścionka z małym, bursztynowym oczkiem, który ozdabiał jej drugą dłoń. Dla innych była to tylko mało znacząca ozdóbka, z którą Isabella - z bliżej nieznanych nikomu powodów- nigdy się nie rozstawała.
Powinna była pozbyć się pierścionka. Chociażby zdjąć go i schować wraz z innymi błyskotkami. Ale nie mogła. Jakaś niewidoczna siła jej na to nie pozwalała.
Przesunęła opuszkami palców po nierówności i westchnęła. Wiedziała doskonale, co było na nim wygrawerowane. Trzy proste słowa. Banalne wręcz. Trzy najważniejsze słowa w jej życiu.
Na zawsze razem.
Tak było w istocie. Choć nie widziała Go od tak długiego czasu, to w jej sercu już zawsze będzie zajmował honorowe miejsce. Kochała Go, tęskniła za Nim każda komórka jej ciała i nie mogła o Nim myśleć bez bolesnych podrygów serca, ale pogodziła się już z Jego nieobecnością.
Przypomniała jej się pewna scenka.
Renesmee miała wtedy trzy latka. Razem z Jacobem oglądali w telewizji jakąś bajkę, nazywała się chyba „Mój brat niedźwiedź”. Pewne kwestie bardzo wryły jej się w pamięć.


- Moja mama jest gdzieś tam na górze.
- Moja tak samo. Też... tęsknisz za swoją?
- Tęsknię. Wiesz... Nie musisz czekać na światła, by się z nią spotkać. Ona zawsze jest z tobą. O, tutaj. - Nita wskazała na serce niedźwiadka. - Ci, których raz pokochaliśmy, zostają już z nami. Na zawsze.


- Słuchaj, ty dałeś Nicie ten amulet, bo ją kochałeś?
- To było bardzo dawno temu.
- Ona wciąż z tobą jest. O, tutaj.


Później Nessie spojrzała na nią z powagą w swoich czekoladowych oczach i spytała bez zająknięcia:
- Czy ty, mamusiu, też kogoś tak mocno kochałaś? - Bella pokiwała smutno głową, powstrzymując cisnące się do oczu łzy. - Czy ten ktoś ciągle jest z tobą?
- Tak, skarbie - odpowiedziała, tuląc ją do siebie.
- Zawsze będzie?
- Zawsze.


Nie skłamała. Ten Ktoś już nigdy nie opuści jej serca. Zawsze z nią będzie.
Zorientowała się, że siedzi na podłodze, opierając się o ścianę. Nie pamiętała momentu, kiedy zmieniła pozycję, pewnie dlatego, że zbyt zatraciła się we własnych rozmyślaniach.
Bezwiednie podniosła dłoń do ust i przycisnęła do nich pierścionek. Trwała tak chwilę - może to była minuta, może godzina.
- Na zawsze razem.
Zamarła całkowicie. Na moment przestała nawet oddychać.
Kiedyś, w poprzednim życiu, był taki moment bez Niego. Czasami miała bardzo realistyczne omamy - gdy robiła coś głupiego, na przykład szalała z motorami, wydawało jej się, że On stoi obok i gani ją za szczeniackie zachowanie. Nie widziała go - to był tylko Jego Głos. Ale był bardzo realistyczny.
Teraz nawiedził ją znowu.
Nie czuła strachu, nie czuła bólu. Tylko bezgraniczne szczęście z domieszką zaskoczenia. Po dekadzie zapomniała, jak cudowną melodią był dla ucha ten specyficzny baryton.
Uśmiechnęła się lekko do siebie i wyszeptała:
- O nic więcej nie proszę.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Czw 21:18, 09 Lip 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Czw 18:19, 02 Lip 2009 Powrót do góry

Droga Latte,
jesteś jedną z nielicznych osób, które komentują mojego folałta, więc pozwól, że i ja zostawię swoją skromną recenzję. Wink

Generalnie nie czytuję ff. lubię tłumaczyć, ale jeśli czytać, to tylko na papierze, dlatego rzadko się za to zabieram. Twój mnie jednak zaciekawił, więc wydrukowałam i... bardzo mi się podobało. bardzo.

Masz super styl-od tego zacznę. Zazdroszczę doboru słów, płynności, takiej hmmm... malowniczości opisów, niewymuszonych, naturalnych dialogów. Świetnie budujesz nastrój słowem, każde zadanie jest na miejscu, nie zgrzyta. To bardzo ważne.

Plus za narratora trzecioosobowego. Mam dość pamiętników Belli, pamiętników Edwarda... Może jestem w mniejszości, no i Meyer trochę narzuciła taki styl, ale mi się dużo lepiej czyta opowiadania właśnie z takim typem narracji.

Świetny klimat, ciekawa fabuła. Podoba mi się, że jest przemyślana i nie tylko zastanawiamy się, co będzie później, ale też co było wcześniej. Łatwo zacząć opowiadanie i pisać, pisać aż zabraknie weny i nie wiadomo, jak wybrnąć z sytuacji, a czytelnicy czekają. Wolę przemyślane opowiadania, gdzie wszystko jest na swoim miejscu i nie jest robione na spontana, jest jakiś pomysł i jego konsekwentna realizacja.

Podobają mi się bohaterowie. Fajna Bella - dojrzała, mądra kobieta. Nie 18latka, która z dnia na dzień z zakompleksionej nastolatki staje się wampirzycą, matką, boginią seksu i obrończynią uciśnionych. Cieszę się, że na razie nie ma Edwarda, bo bez niego wydaje mi się to ciekawsze. Ładnie ujęte uczucia Belli - subtelnie, ale poruszająco. Nie przesadziłaś - mogłaś walnąć dziurę w brzuchu i pusty rozdział jak Meyer, ale po co? To już inna Bella, fajniejsza. Ciekawsza. Bardzo podoba mi się końcówka 2 rozdziału.
Sprawiedliwie potraktowany Jacob - gdy czytam ff, gdzie J. jest przyglupem i Renesmee martwi się tylko, jak od niego uciec, to mnie coś trafia. Nigdy nie ukrywałam, ze jestem team Jacob i ogólnie plus za pojawienie się sfory, dla mnie są ciekawsi niż słodziaśne wampiry.
Postać Renee też mi się podoba. Tu za bardzo nie wiem, co dodać, po prostu mi się podoba. Wink

Zauważyłam tylko jedną literówkę:
Cocolatte. napisał:
Jacob, pozostałe wilkołaki, Charcie - oni się oczywiście liczyli, ale nie tak silnie.

Taki mały błąd, nie powinnam nawet wytykać, ale wytknę, żeby nie słodzić tak do końca. Wink

Pisz. I'll be watching you. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Czw 23:19, 02 Lip 2009 Powrót do góry

Wiele opowiadań na tym forum czyta mi się przyjemnie, ale po jakimś czasie zapominam, o co właściwie w nich chodziło. Z Twojego nie zapomnę niczego. Piszesz tak przejmująco, tak dogłębnie opisujesz uczucia bohaterów i tworzysz tak niesamowity klimat, że każde słowo Twojego ff ryje się w pamięci. Piękne, choć smutne to Twoje opowiadanie. Nie mogę przestać o nim myśleć...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Pią 11:31, 03 Lip 2009 Powrót do góry

Pochłonęłam twój nowy rozdzialik! Bardzo mi się podobał, jest utrzymany w takim smutno - tajemnicznym klimacie - nic do końca nie jest jasne. Siedzę i dumam co się stało że Edwarda nie ma z Bellą, dlaczego Renesme nie wie że jest spokrewniona z wampirem, i jak Bella przeżyła poród?? Styl pisarski bardzo dobry, przyjemnie sie czyta. Czekam na kolejny rozdzialik.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Landryna
Zły wampir



Dołączył: 17 Kwi 2009
Posty: 353
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 38 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Zawiercie/Ogrodzieniec / łóżko Pattinsona :D

PostWysłany: Pią 12:31, 03 Lip 2009 Powrót do góry

Żałuję, że nie wpadłam na ten ff wcześniej.
Jest...cudowny.
Bardzo ładnie opisujesz uczucia bohaterów, tak, że wzruszasz swoje czytelniczki. Sprawiłaś, że chcę więcej i więcej, że już nie mogę się doczekać następnego rodziału.
Co do fabuły to wierz mi, że jest to najlepszy ff o życiu Renesmee jaki czytałam. Inne są takie...sztuczne. Twój jest prawdziwy, ma swój klimat.
Bardzo jestem ciekawa co takiego się stało, że Edward już nie jest z Bellą.
Zdecydowanie czekam na następne rozdziały.
Weny życzę ;*


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Pią 20:44, 03 Lip 2009 Powrót do góry

Jak dla mnie genialnie się czyta. Opisy uczuć są niesamowite, chciałabym móc tak pisać. Szczerze mówiąc w tym opowiadaniu podoba mi się wszystko :P
Z pewnością będę regularnie tu zaglądać, żeby sprawdzać czy są nowe rozdziały.
Pozdrawiam! Wink
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:10, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Dziękuję za wszystkie komentarze- tak słodzicie, że jeszcze chwila i popadnę w samozachwyt :D
A! Jeszcze jedno. Staram się przy wklejaniu zachowywać wszystkie pochyłe teksty, bo są one zazwyczaj prywatnymi przemyśleniami Renee/Jake'a/Belli i piszę je w narracji pierwszoosobowej, ale czasem mogę coś przeoczyć, więc jeśli zauważycie jakieś nielogiczne zdania, to dajcie znać.

beta: niezastąpiona marta_potorsia

Rozdział 3
Tajemniczy nieznajomy


Uwielbiam lato - westchnęła Renesmee, rozciągając się na masce samochodu, którą wybrała sobie na leżak do opalania.
- Ty uwielbiasz każdą porę roku, kochanie- przypomniała jej matka.
- Czy to coś złego?
- Nie. Na tym chyba polega twój urok. - Zaśmiała się.
- Na tym, że uwielbiam każdą porę roku?
- Nie. Ty jesteś optymistką, która potrafi dostrzec piękno świata - odpowiedziała jej Bella, rozkoszując się promieniami słonecznymi, które - jak na tą część stanu - były zjawiskiem niezwykłym niczym zorza polarna. Tym bardziej, że na niebie nie było prawie żadnej chmury, a temperatura dochodziła do trzydziestu stopni Celsjusza. - Ależ dzisiaj pięknie... Gorąco...
- Możecie się zamknąć? - Spod pojazdu dobiegł ich głos Jacoba. - Myślicie, że łatwo mi pracować, podczas gdy wy się zachwycacie pogodą?
- Zazdrośnik! - krzyknęła Renee.
- Zamienimy się? - chytrze zaproponował Black.
- Jeśli chcesz, żebym rozpierniczyła twojemu klientowi samochód...
- Więcej wiary w swoje możliwości.
- … tak jak wtedy, kiedy rozwaliłam motocykl mamy? - Dokończyła i rozbrajająco się uśmiechnęła.
- Ona rozwaliła ci kiedyś motocykl? - Sylwetka chłopaka wynurzyła się spod auta, a on sam spoglądał na Isabellę z dwoma pytajnikami zamiast oczu.
- Jakiś rok temu. - Machnęła ręką lekceważąco. - Rozwalić to pół biedy, gorzej, że postanowiła go naprawić.
Jake patrzył na nią jeszcze chwilę, nie wiedząc, jak zareagować na wieść, że jego dzieło uległo zniszczeniu, po czym z mruknięciem O mój Boże wsunął się z powrotem na poprzednią pozycję.
Nessie przesunęła okulary na czubek głowy, by móc bez przeszkód podziwiać okolice. Black Car leżał przy plaży w La Push, bliżej lasu niż morza. Mimo pięknej pogody nikogo oprócz nich tam nie było - ludzie zbierali się jakieś dwa kilometry dalej, gdzie było więcej piasku niż kamieni. Była trzecia dwadzieścia osiem, a słońce wisiało dość wysoko na niebie.
- Idę popływać- postanowiła nagle dziewczyna.
- Woda może być zimna - ostrzegła Bella.
- To nic.
Zsunęła się zręcznie z czarnego Mercedesa i zdjęła T-shirt, gratulując sobie w duchu pomysłu, by włożyć bikini zamiast bielizny. Myślała wtedy co prawda o opalaniu, ale rano było trochę zimniej i nie marzyła nawet o tym, żeby ociepliło się na tyle, żeby pływać.
Rzuciła się pędem w stronę oceanu. Zwolniła dopiero wtedy, gdy pod stopami, zamiast rozgrzanego piasku, poczuła morską wodę. Mama się nie myliła - była zimna - ale jej to nie przeszkadzało. Małymi kroczkami oswajała się z żywiołem. Gdy była już zanurzona na tyle, że końce jej włosów muskały taflę morza, zorientowała się, że nadal ma na sobie okulary. Ważyła je przez chwilę w dłoniach, zastanawiając się, co z nimi zrobić, a dokładniej, czy są warte wracania na plażę. W końcu w spontanicznym odruchu rzuciła je w stronę lądu i mile zaskoczona obserwowała, jak spadają jakieś trzy metry od zasięgu fal. Nie myśląc już o niczym, zanurkowała.



Jakąś godzinę później pod warsztat podjechał radiowóz. W pierwszym, głupim odruchu Renesmee pomyślała o tym, cóż to Jake mógł narozrabiać, ale po chwili z samochodu policyjnego wysiadł wysoki mężczyzna o brązowych, kręconych, nieco już przerzedzonych włosach i czekoladowych tęczówkach. Takich samych, jakie Nessie odziedziczyła po matce. Mimo że nigdy wcześniej go nie poznała, to Bella miała jego fotografię.
Charles Swan. Dziadek.
Obserwowała, jak wita się z matką. On, pomimo, że wszelkimi siłami starał się to ukryć, bardzo się wzruszył, a jego oczy zaczęły łzawić. Ostatni raz widzieli się jakieś pięć, sześć lat temu. Natomiast Isabella, choć nie było najmniejszych wątpliwości, że stęskniła się za ojcem, nie płakała. W ciągu całego swojego dziesięcioletniego życia Renee nigdy nie widziała u matki ani jednej łzy. Była na tyle taktowna, by jej o to nie pytać, ale Jake kiedyś wyjaśnił jej, że Bella tyle w życiu przeszła, że teraz mało co może ją doprowadzić do łez. Choć wilkołak milczał jak zaklęty, gdy zaintrygowana zaczęła wypytywać o te przejścia, coś w jego oczach mówiło, że jeśli go odpowiednio przyciśnie, to wyśpiewa wszystko jak skowronek. Było to nielojalne wobec Swan, ale Ness starała się tłumaczyć sobie, że dzięki temu lepiej ją zrozumie. Nie, żeby teraz nie rozumiała. Po prostu chciała rozumieć... lepiej.
Albo więcej wiedzieć, na jedno wychodzi.
Wyszła z wody, wyżymając włosy i skierowała się w stronę warsztatu, zgarniając przy okazji okulary, o które nieomal się przewróciła.
- Jak ci minął lot?
- Znośnie. - Bella wzruszyła ramionami. - To były tylko trzy godziny. Więcej czasu chyba spędziłam na lotniskach niż w samolocie.
Nessa zaśmiała się w duchu. Matka była urodzonym kłamcą. Jacob często powtarzał, że przed jej narodzinami nie potrafiła przekonywająco skłamać na temat pogody, a co dopiero o wydarzeniach czy odczuciach, ale nie potrafiła sobie tego wyobrazić. W każdym razie byłoby krucho, gdyby teraz nie potrafiła poopowiadać o „nowym, ekscytującym życiu w Nowym Jorku”.
- To moja przyjaciółka, Vanessa Amerazzi - powiedziała kobieta, gdy Renee stanęła koło niej. - A to mój tata, Charlie.
- Hej - dziewczyna wyciągnęła do niego rękę. - Sporo o tobie słyszałam - dodała uprzejmie.
- Chciałbym powiedzieć to samo. Jesteś Włoszką?
- W połowie. Moja mama pochodziła z Włoch, ale rozeszli się z ojcem jeszcze zanim dowiedziała się o ciąży, dlatego mam włoskie nazwisko - wyjaśniła wedle wersji, którą dopracowywali we trójkę całymi tygodniami. Dziwnie się czuła, mówiąc o wyimaginowanej matce-Włoszce. Z drugiej strony, mama miała na imię Bella, a to sporo ułatwiało.
Atmosfera była trochę niemrawa. Jacob został w warsztacie, podczas gdy Nessa razem z mamą i dziadkiem wsiedli do radiowozu. Wybitnie durne uczucie. Jakbym była jakimś złodziejem, czy coś. Nikt się wiele nie odzywał, co było naturalne dla dwójki z przodu, ale nowe dla Renesmee, której usta zazwyczaj się nie zamykały.
Dziwnie się czuła. Przygotowywały się do tego „przedstawienia” już prawie miesiąc, ale dopiero teraz zaczęła logicznie myśleć nad jego sensem. Czemu po prostu nie powiedzieli prawdy? O tym, że Ness jest córką Belli? O tym, że razem z Jacobem mieszkają w tym wielkim, białym domu w lesie?
Nie była głupia, odpowiedź znała aż za dobrze, mimo że nigdy nikt nie poruszał przy niej tego tematu. Była... trudno to określić... inna. Zjawiskowo piękna, wybitnie inteligentna, błyszcząca w intensywnym słońcu. To jednak było nic. Na przykład jej dar był już poważniejszy, ale też nie stanowił problemu. Najwyżej nic by dziadkowi nie pokazywała.
Ale rosła za szybko. Mimo że miała niespełna dziesięć lat, to wyglądała na osiemnaście, góra dwadzieścia. To nie był fakt, który łatwo zataić. Nie mogły udawać, że od ich ostatniej wizyty minęło dwa razy więcej czasu, niż w rzeczywistości. A on chyba nie chciałby wiedzieć, że jego córka urodziła mutanta.
Zadrżała, choć nie było jej zimno i objęła się ramionami. Czy tym właśnie była? Mutantem?
Wyjrzała za okno. Wjechali już do miasteczka i Renee nagle zdała sobie sprawę, że jest strasznie tłoczno. Nigdy nie przebywała wśród ludzi, jedyny wyjątek stanowiła sfora, ich wpojenia i starszyzna, ewentualnie supermarket w La Push.
Poczuła, że długo tak nie wytrzyma i włożyła całą swoją energię w to, by nie otworzyć drzwi i nie wyskoczyć. Nic by jej się nie stało, bo była na tyle zwinna, że wylądowałaby bezpiecznie, ale to chyba by tylko pogorszyło sprawę. Normalni ludzie nie wyskakiwali z aut, nie odnosząc przy tym żadnych obrażeń. Ludzie nie wyskakiwali z aut bez żadnych obrażeń.
Czy ona była człowiekiem?
Wyglądała jak człowiek. No prawie, ale jednak można by ją wziąć za człowieka. Jadła jak człowiek. Spała jak człowiek.
Ale ludzie nie błyszczą. Ludzie nie potrafią pokazywać swoich wspomnień innym. Ludzie nie rosną dwa razy szybciej niż to przewidziała norma. Ludzie nie są na tyle inteligentni, by w wieku dwóch lat czytać poważne powieści.
I te wszystkie szczegóły... Na przykład to, że ilekroć rozmawiała z Anne Uley, to ta strasznie uroczo sepleniła. Nessie zawsze, odkąd nauczyła się wypowiadać, wypowiadała się... no cóż, idealnie.
I szybko biegała. Szybciej niż Isabella i Jake- człowiek. Wolniej niż Jake- wilk.
- Coś się tak zamyśliła?
Matka spojrzała na nią pytająco. Ness rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że już zatrzymali się pod małym, ale ładnym jednorodzinnym domkiem. Ach, więc to tu Bella spędziła te parę chwil z okresu pomiędzy Phoenix, a obecnym domem.
- Tak sobie - odpowiedziała, zdając sobie sprawę, że jej głos brzmi jakoś tak ciszej niż zazwyczaj.
- Wychodzimy.
Była w tak ponurym nastroju, że działała jak robot. Automatycznie, nie myśląc o tym, co robi, wypakowała swoje torby z bagażnika i wniosła je bez wysiłku do budynku. Dla kogoś innego byłyby one pewnie ciężkie. No proszę, jeszcze jedna „cecha inności”.
Isabella i Charlie zaczęli w końcu rozmawiać. Głównie to on mówił, opisując jej rzeczy, które się zmieniły od jej ostatniej wizyty. Nie zdawał sobie naturalnie sprawy, że robi to niepotrzebnie. Renee wymknęła się stamtąd pod pretekstem pozwiedzania okolicy. Wiedziała, że jej obecność jest dla niego dosyć pesząca.
Na początku skierowała się do miasta, ale szybko zawróciła, stwierdziwszy, że potrzebuje samotności. Rozważała plażę, ale towarzystwo Jacoba też było jej wybitnie nie na rękę. Pozostała polana.
Lubiła tam przebywać. To było takie miejsce tylko dla niej, coś na kształt sanktuarium. Znalazła je pewnego jesiennego dnia podczas wycieczki do lasu, na które się wybierała, gdy chciała, tak jak teraz, odciąć się od świata. Czuła się tam wyjątkowo dobrze. Polanka, w przeciwieństwie do dosłownie wszystkiego, wciąż pozostawała niezmienna - strumyk płynął spokojnie, trawa kołysała się lekko na wietrze, a ptaki śpiewały tak samo, jak pięć lat temu, kiedy po raz pierwszy ujrzała to prawie idealnie symetryczne miejsce.
Było tam jedno drzewo złamane w pół. Naprzeciwko niego, po drugiej stronie polany leżał konar, robiąc za ławeczkę. Renee często zastanawiała się, czy to był kiedyś jeden świerk. Proporcje się zgadzały, ale... Co się w takim razie stało? To niemożliwe, żeby to była wina jakiejś wichury. Wyglądało to tak, jakby ktoś w przypływie złości oderwał go i cisnął nim przez polankę... Ale przecież nikt nie miałby na tyle siły, by to zrobić!
Gdy tylko znalazła się w lesie, zaczęła biec. Szybko. Długie włosy latały jej dokoła jej głowy, drzewa niemalże zlewały się w jedno. Znaczy, zlewałyby się, gdyby nie ten jej idealny wzrok. Tak czy inaczej, sama nie wiedziała, dlaczego tak pędzi. Miała czas. Miała mnóstwo czasu. Ale odczuwała potrzebę biegu. Więc biegła. Szybko. Jak najszybciej.
Na polanie znalazła się po upływie trzydziestu siedmiu minut. Od dwudziestu dwóch padało. Tyle, jeśli chodzi o ładną pogodę. O dziwo, nawet jej to specjalnie nie przeszkadzało. Czasami lubiła deszcz. Czasami go nienawidziła. To zależało od jej nastroju. Teraz był jej obojętny.
Dziwnie się czuła. Tak, jakby nie była tu sama.
Absurd.
Pewnie, że była tu sama. No bo kto inny...
Wtedy go zauważyła.
Bardzo blady chłopak oparty o jedno z drzew na skraju okrągłej polanki. Co tam blady. Bardzo piękny chłopak. Miał niemalże czarne oczy i przydługie ciemne włosy. Przemoczony podkoszulek przylegał do jego ciała, podkreślając muskulaturę. Była dosyć imponująca. Nie tak, jak Jacoba, no ale Jacob jest wilkołakiem.
Najbardziej rzucał się w oczy jego wyraz twarzy. Odrętwienie, smutek, rozpacz..? Miał minę człowieka, który stracił wszystko. I który tęsknił. Prawdopodobnie za dziewczyną, ale to już podsunęła jej wyobraźnia w pakiecie z romantyczną historią miłosną.
Miał chyba osiemnaście lat. Może więcej, raczej nie mniej.
I najwyraźniej jej nie zauważał.
Z tą myślą zrobiła nieśmiały, niemal bezszelestny krok w jego kierunku. Musiał mieć albo dobry słuch, albo mocno rozwiniętą intuicję, bo w tej samej chwili spojrzał w jej kierunku. Nie, wróć. Nie w jej kierunku. Po prostu na nią.
Przez parę chwil milczeli, mierząc się wzrokiem. Nie była to niezręczna cisza. Była to cisza pełna emocji. Pełna niewypowiedzianych pytań.
- Witaj, nieznajoma - powiedział w końcu. Nessie nie umknęło na uwadze, że miał bardzo przyjemny głos.
- Witaj, nieznajomy - odparła, czując, że te słowa brzmią dziwnie znajomo. Podeszła do niego i usiadła przy pobliskim świerku, po czym wypaliła - Skąd jest ten dialog? Z jakiegoś filmu? Tak jakoś znajomo brzmi.
- „Pan i pani Smith”.
- No tak. Mieszkasz tu? Jakoś cię nie widziałam w okolicy.
Zaskakujące. Przyszła tu, by trochę porozmyślać w samotności, a jednak jego towarzystwo jej nie przeszkadzało. Znaczy, jak na razie. W końcu przyjemnie jest porozmawiać od czasu do czasu z kimś, kto nie zna cię od kołyski.
- Kiedyś tu mieszkałem. Teraz... Można powiedzieć, że wpadłem przejazdem.
Spoglądał na nią z ciekawością. Niemal słyszała, jak trybiki w jego mózgu pracują, usiłując dociec, czemu ten mutant z nim rozmawia.
Skrzywiła się lekko do własnych myśli. Co ona miała z tym mutantem?
- Peszę cię? - spytała z typową dla siebie bezpośredniością. - Wybacz. Po prostu taka jestem, że dużo gadam. Jakbym nie gadała, to bym chyba padła. Wszyscy mówią, że jak nie mówię, to jestem chyba chora. Ale... Ajj - jęknęła. Pięknie. Zrażę go od siebie takim zachowaniem prędzej, niż Jake wciąga zawartość lodówki. - Wybacz. Ale ja naprawdę dużo gadam, zwłaszcza, gdy się denerwuję.
- Zauważyłem. - Uśmiechnął się lekko. - Spokojnie, nie ma się co denerwować. Całkiem miło jest posłuchać takiej... Gaduły. Wszyscy przy mnie starają się raczej ograniczać słowa. - Znów się skrzywił.
- Co to znaczy?
- Że traktują mnie jak emocjonalną kalekę, przy której trzeba uważać... Z tą kaleką może mają rację, ale litości... Wiesz co? Dziwne. Znam cię od niecałych dwóch minut, a już zaczynam ci się zwierzać.
- Nie przejmuj się, ja tak działam na ludzi - zażartowała. - Mówiłeś coś o emocjonalnym kalectwie? No to witaj w klubie. - Zaśmiała się trochę gorzko. - Od paru godzin jestem tak kompletnie, beznadziejnie rozbita... Z resztą, co ja mówię. Ja jestem rozbita od urodzenia. Tylko że dopiero dziś zdałam sobie z tego sprawę.
- Moje kalectwo ma inne źródło - westchnął ponuro.
- Miłość?
- Rodem z tragicznego, szekspirowskiego poematu.
- Ktoś ginie?
- Teoretycznie nikt. Praktycznie ja.
- Zostawiła cię?
- Tak jakby.
- Dlaczego?
- Dłuższa historia.
- Mam czas.
- Wybacz. Świeże rany. Po prostu...
- Nie tłumacz się - uspokoiła go. - Rozumiem.
- Jak ci na imię? - spytał.
Już miała powiedzieć, że Renesmee. Chciała mu się tak przedstawić. Ale wiedziała, że to by było zbyt ryzykowne. Być może mieszkał w Forks. Cóż, ona była „nowojorskim gościem rodziny Swan”. Poza tym, jej imię było tak oryginalne, że zbyt łatwo zapadało w pamięć, więc gdyby się gdzieś spotkali, nie mogłaby mu wmówić, że źle je zapamiętał. Poza tym, jakoś nie chciało jej się tłumaczyć, dlaczego miała takie a nie inne.
- Vanessa. A ty?
Zawahał się chwilę, zanim odpowiedział.
- Matt.
- Miło cię poznać - uśmiechnęła się do niego promiennie.
Później, parę lat w przód, Renee zdała sobie sprawę, że właśnie w tamtym momencie rozpoczęła się ich przyjaźń.



Morze było niespokojne. Fale obijały się parędziesiąt metrów niżej o skały, a siła rozprysku była tak duża, że krople niemal dotykały nóg dziewczyny. A może dotykały, ale wzięła je za deszcz. Nie, chyba jednak nie.
Rozmyślała. Wbrew pozorom, nie o sobie jako mutancie. Rozmyślała o Nim. Tajemniczy Nieznajomy nie był już nieznajomym, jednak wciąż pozostawał tajemniczy. Mimo umiejętności Renesmee do zachęcania do zwierzeń, nie udało jej się odkryć, z jakim „tragicznym, szekspirowskim poematem” powiązywał swoją miłość i, przede wszystkim, czego ona dotyczyła. Dziewczyna go „tak jakby zostawiła”. To jeszcze nie koniec świata. Mogła umrzeć. To by było chyba gorsze, nieprawdaż? Jeśli tylko zostawiła, to może wróci.
A jeśli... A jeśli jemu właśnie o to chodziło? Że go zostawiła, bo odeszła na inny świat? Wtedy już raczej nie byłoby szans na szczęśliwe zakończenie.
Czuła się dziwnie w jego towarzystwie. W pozytywnym tego słowa znaczeniu. Tak jakby on był od zawsze w jej życiu. Jako cichy Anioł Stróż, czy ktoś taki. Rozumiał ją. Nie mówiła mu dużo o sobie - choć, zaskakujące, ale mu ufała - ale jednak spoglądał na nią tak, jakby doskonale wiedział, co miała na myśli.
Spędzili ze sobą prawie dwie godziny. Poznając się. Opowiadając różne życiowe anegdotki.
Kochał muzykę. Był prymusem. Chodził na Uniwersytet Nowojorski, gdzie Vanessa Amerazzi miała studiować psychologię. O tym naturalnie nie wspomniała. Skończyłoby się to obietnicą spotkania na kampusie, a do tego dojść nie mogło. Przyjechał tu na parę dni, pozwiedzać. Kiedyś tu mieszkał.
Ale był... Taki jakiś tajemniczy. Trudno znaleźć inne określenie. Na przykład, gdy spytała o jego wiek. Zaśmiał się tylko gorzko i spytał, na ile wygląda. Kiedy mu odpowiedziała, popatrzył tylko smutno w przestrzeń. Nie zaprzeczył. Nie potwierdził.
I najwyraźniej nie lubił poruszania tematu miłości. To dobrze. Renee nie miała o miłości nic do powiedzenia.
Największym smutkiem napawała ją myśl, że on tu nie mieszkał. Naprawdę go polubiła. Niestety, nie umówili się na jakiś inny termin. I nie pożegnali się słowami „Na razie” czy „Do widzenia”. Po prostu rzucił „Żegnaj, nieznajoma” i zniknął za drzewami.
- O czym myślisz?
Uśmiechnęła się lekko, słysząc za plecami głos Jacoba. Sama jego obecność odganiała od niej wszelkie smutki. Nie wiedziała, dlaczego. Może miało to związek z tym, że był jej bliski niczym brat. Skrzywiła się lekko. To słowo – brat - spowodowało lekkie, niezrozumiałe ukłucie w okolicy serca.
- O tym, o tamtym - odrzekła. Nie chciała nikomu mówić o Matcie.
- Na przykład? - Usiadł koło niej.
- Na przykład... Jakie to byłoby uczucie, skoczyć - zmyśliła.
- Stąd?
Przytaknęła.
- Spytaj matki.
- Belli? - zdziwiła się.
- Nie, innej. A ile ich masz ? - spytał z ironią.
- Moja matka próbowała popełnić samobójstwo?! Kiedy? Dlaczego?
- Z tego co mówiła, to nie próbowała. Chciała tylko skoczyć dla zabawy. Ale były silne prądy i, no cóż, nie chcę wyjść na mało skromnego, ale uratowałem ją w ostatnim momencie - wyjaśnił. - A wiesz, przyszła mi do głowy pewna myśl... Że to dobrze, że skoczyła.
- Dobrze? - szatynka była wstrząśnięta.
- Łańcuch reakcji - powiedział, powiększając mętlik w jej głowie. - Gdyby nie ten skok, to prawdopodobnie nie byłoby cię na świecie. Nie próbuj zrozumieć - dodał, widząc jej minę. - Po prostu... Jest pewna historia. Nie mogę ci jej opowiedzieć, nie ja... Poproś Bells. Nie teraz, ale może za parę lat... Ale uwierz mi, to naprawdę niesamowita historia.
- Miłosna?
- Oj tak... - Jego oczy stały się smutne .- Miłosna jak cholera.
- Jak tragiczny szekspirowski poemat? - zasugerowała, przyswajając sobie powiedzenie nowego przyjaciela.
- Jak tragiczny szekspirowski poemat - potwierdził, podnosząc się z miejsca i podając jej rękę, by pomóc jej zrobić to samo. - Chodź. Odwiozę cię do Charliego. Pora spać - dodał żartobliwie. Trzepnęła go w potylicę. Szturchając się nawzajem udali się w kierunku samochodu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Cocolatte. dnia Wto 19:57, 14 Lip 2009, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
pestka
Wilkołak



Dołączył: 24 Gru 2008
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Royston Vasey

PostWysłany: Pon 17:58, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Ehh, i weź tu człowieku wymyśl konstruktywny komentarz...
Rozdział trzyma poziom, tak jak poprzednie. Jak już wcześniej wspominałam, masz świetny styl, taki jak lubię. Zaczytałam się w tym rozdziale jak w dobrej książce.
Świetne dialogi. W tutejszych ff nie raz mamy do czynienia z jakimiś wymuszonymi, sztucznymi rozmowami, w Twoim opowiadaniu są one takie naturalne i urocze, szczególnie ta ostatnia Renesmee z Mattem bardzo przypadła mi do gustu. W ogóle ta nowa postać wydaje mi się bardzo ciekawa. Zobaczymy, jak to się później rozwinie.
Życzę weny, czasu, ciekawych pomysłów i czego tam jeszcze potrzebujesz. Wink
Czekam na kolejny rozdział,
pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
melcia
Wilkołak



Dołączył: 08 Kwi 2009
Posty: 110
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z zakładu psychiatrycznego

PostWysłany: Pon 18:35, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Edward nie żyje prawda?
Twój ff jest wciągający :) uzależniłam się od niego :P
Jakby powiedział mój polonista widać u Ciebie lekkość pióra w tym przypadku klawiatury? Nie ważne wiadomo o co chodzi:) (przynajmniej mam taką nadzieje)
Tylko męczy mnie po nocach co się stało z Edwardem i resztą Cullenów? Znowu ją zostawili? Po tym jak Edward umarł czy razem z Edwardem tak Jak w KwN?
Mam cichą nadzieję, że to się w miarę szybko wyjaśni :) Bo myślę, myślę, a że myślenie mi ból sprawia mam tylko te dwa rozwiązania :)
Życze dużo Vena
Pozdrawiam,
melcia


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Ellentari
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Cze 2009
Posty: 18
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:27, 06 Lip 2009 Powrót do góry

Powiedz mi że to ma szczęśliwe zakończenie, no proszę powiedz to...
Ostatniego czasu nie jestem skłonna do czytania dołujących historii, u ciebie zdecydowanie panuję ciężki klimat, coś mi wisi w powietrzu...
Kim jest Matt?
Jak dla mnie wygląda to tak Matt = Edward.
Ale nasuwa się pytanie co z tym Edwardem!?
Sama nie wiem już co pisać, na pewno intrygująca jest ta twoja historia, ale jak na razie nie mogę się do niej ustosunkować.
Co do jednego mam nadzieję, że nie skrzywdzisz już Belli bladziej.
Ok. tyle do wątku, co do języka jest w 100% naturalny i przyswajalny.
No więc czekam na kontynuację...

Pozdrawiam.
E.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ajaczek
Zły wampir



Dołączył: 05 Lut 2009
Posty: 477
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 2/3

PostWysłany: Wto 15:41, 07 Lip 2009 Powrót do góry

Taaaa konstruktywny komentarz... Jak ja mam go napisać jak siedzę wciśnięta w fotel twoim kolejnym rozdziałem?! Bardzo, bardzo dobry rozdział. Piękne opisy uczuć Nessi, jej wątpliwości. Mam nadzieję że ten nieznajomy spotkany na polanie to ten wampir i to jest Edward? Edward, który wrócił aby spotkać się z Bellą... Wink Jestem niepoprawną romantyczką! Ciekawi mnie co czuł jak zobaczył Nessi? Czy miał świadomość że to jest jego córka? I nadal mnie intryguje jak Bella urodziła Nessi??? Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
MonsterCookie
Gość






PostWysłany: Śro 20:54, 08 Lip 2009 Powrót do góry

Dość intrygujący kolejny rozdział, bo co się stało z Cullenami i najważniejsze co się stało z Edwardem? Mam nadzieję, że odopwiesz na to w następnych rozdziałach.
A co do tekstu, czyta się lekko i przyjemnie, żadnych błędów. Opisy cudowne.
Czekam na następne części. Pozdrawiam,
MonsterCookie. :P
Cocolatte.
Wilkołak



Dołączył: 11 Maj 2009
Posty: 221
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 42 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 19:30, 12 Lip 2009 Powrót do góry

beta: marta_potorsia

Rozdział 4
Trzej muszkieterowie


JACOBIE BLACK!
- Coś ty nawywijał? - roześmiała się Renesmee, słysząc donośny, groźny głos matki. Podejrzewała, że dochodził on z kuchni. Niemal wszystkie wyzwiska na Jake'a dochodziły z kuchni. A konkretniej sprzed lodówki. Pustej.
- A jak myślisz? - burknął. - Schowasz mnie gdzieś?
- Było tyle żreć? - spytała z politowaniem. - I tak cię znajdzie. Możesz co najwyżej wyskoczyć przez okno.
- Może tak zrobię. Powiedz jej, że mnie nie ma.
- Jacoba nie ma! - krzyknęła dziewczyna dla świętego spokoju.
- Możesz go kryć. To twoje lody tajemniczo zniknęły z zamrażalnika, nie moje. Chociaż nie, właściwie, to moje też.
To zmieniało postać rzeczy.
- Kapuś! - wrzasnął do brunetki, czując na sobie mordercze spojrzenie jej jedynego dziecka. Podejrzewał, czym skończy się jego obżarstwo. I bynajmniej nie bolącym brzuchem.


- Nienawidzę jeździć z tobą na zakupy- przypomniał jej łaskawie po raz dziesiąty tego wieczoru. Już od godziny stali przy jednej półce, usiłując zdecydować, co kupić.
- Wiem.
- Przypuszczam, że nie ma ani jednej osoby na tej zakichanej planecie, która dobrowolnie poszłaby z tobą do sklepu - dodał.
- Wiem.
- Naprawdę nie wiem, po kim ty to odziedziczyłaś. To jest śmieszne. Jak można...
Po chwili zorientował się, że przemawia do jakiegoś sosu sojowego, a sama zainteresowana jest parę metrów dalej, porównując dwa bliżej niezidentyfikowane produkty spożywcze.
- Słyszałeś, że mają powiększyć supermarket? - rzuciła, gdy podszedł do niej, taszcząc mocno przeładowany wózek.
- Kłamiesz - powiedział.
- Nie. Patrz - wskazała ręką na ulotkę powieszoną na pobliskiej ścianie.
- Nie - wyszeptał, blednąc zjawiskowo. - Nie zrobią mi tego. To by było... To by była jakaś dodatkowa godzina zakupów.
- Wiem - wyszczerzyła się radośnie. Dla niej dodatkowa godzina zakupów brzmiała całkiem obiecująco.
- Nie napalaj się tak. Jestem pewien, że każdy mężczyzna będzie przeciwny rozbudowaniu sklepu.
- Tak? - zdziwiła się. - To dobrze, że dyrektorem jest kobieta.
- Może w ogóle nie będę mógł chodzić z tobą na zakupy. - Jego twarz pojaśniała pod wpływem nadziei .- Bo ciebie już za dużo ludzi rozpoznaje i...
Przerwał, zauważając reakcję dziewczyny. Ta nagle zesztywniała i wypuściła z rąk słoiczek, który nie uległ rozbiciu tylko dzięki świetnemu refleksowi Blacka. No jasne - pomyślała gorzko. - Przecież mnie trzeba ukrywać tak, jakbym była jakimś pieprzonym uciekinierem z więzienia. Odłożyła drugi słoik na półkę, złapała na wózek i skierowała się w kierunku wyjścia. Nagle straciła całą ochotę na zakupy. Jake stał jeszcze przez chwilę, nie bardzo wiedząc, co się dzieje, po czym ruszył za nią.
- Hej, Ness! - zawołał, zrównując się z nią. Zaskoczył go wyraz jej twarzy. Spodziewał się determinacji czy nawet bólu, gdyby ją przez przypadek uraził, ale zobaczył tylko odrazę. Nie wiedział, że skierowana była ona w kierunku jej samej. - Obraziłem cię czymś? Przepraszam, naprawdę nie...
- Nie - przerwała mu ostro.- Nie obraziłeś.
- No więc co się stało? Czy...
- Lody się roztopią - po raz kolejny weszła mu w słowo. - Musimy iść już do domu.
- Lody się roztopią? - powtórzył z głupią miną. Chciał dodać coś jeszcze, ale ugryzł się w język. Renesmee rzadko miewała tak zły humor i zaczął się zastanawiać nad jego przyczyną. Analizował dokładnie swoje wypowiedzi, ale nic szczególnego w nich nie znalazł. Czyżby chodziło o ten wykręt od robienia z nią zakupów? Nonsens. Przecież bez przerwy się o to sprzeczali i nigdy jej to nie denerwowało. W końcu poddał się z myślą Kto zrozumie kobiety?
Siedziała przygaszona na przednim siedzeniu rabbita. Czarnowłosy dyskretnie się jej przyglądał. Wyglądała jak zwykle prześlicznie. Bardzo przypominała ojca, którego Black serdecznie nienawidził od zawsze, ale to mu nie przeszkadzało. Ciemnorude włosy opadały jej miękko na ramiona, wspaniale kontrastując z alabastrową cerą. Długie rzęsy rzucały cienie na policzki. Kocie oczy miały kolor mlecznej czekolady. Jak nie zakochać się od pierwszego wejrzenia w kimś, kto tak wygląda? Była marzycielką, jak Isabella. Strasznie roztrzepaną marzycielką, a jednocześnie duszą towarzystwa. Miała na drugie imię Alice, bo - jeśli wierzyć Belli - to właśnie po ciotce miała takie, a nie inne usposobienie. Mimo, że nie były nawet ze sobą spokrewnione.
Była też optymistką i wyjątkowo do twarzy jej było z uśmiechem. W dni takie jak ten, gdy się trapiła, wyglądała nieswojo. A ostatnio dosyć często była smutna i jakby zamknięta w sobie.
Po paru minutach dojechali do celu. Gdy się tylko zatrzymali, dziewczyna sceptycznie się rozejrzała.
- Nie jesteśmy w domu - zauważyła.
- Nie. Uznałem, że dobrze ci zrobi trochę czasu nad morzem. Oszaleć można od tego lasu, a ostatnio siedzieliśmy na klifie jeszcze jak Bella odwiedzała Charliego, jakieś trzy tygodnie temu.
- Ty tu siedzisz całymi dniami - westchnęła ponuro. - Nie mam ochoty na siedzenie na klifie. Proszę, zawieź mnie do domu.
Dużo wysiłku kosztowało go nieprzystosowanie się do jej prośby. Zgasił silnik, ustawił radi0 na pełen dźwięk i wyciągnął ją z samochodu. Lekko się opierała, ale robiła to bez przekonania, wiedząc, że jest na przegranej pozycji. Grała jakaś stara piosenka, której Renee nie znała. Spojrzała w niebo. Jeszcze nie padało, ale było na tyle ponuro, by stwierdzić, że za chwilę zacznie.
- Po co tu jesteśmy? - spytała.
- Żeby cię rozchmurzyć - odparł szczerze. Ku jego zdziwieniu, uśmiechnęła się lekko do niego. Nie spodziewał się efektów tak szybko. Tymczasem ona nie mogła się powstrzymać. To był cały Jacob - chodzące ciepło, Słońce, które rozproszy wszystkie chmury. Zawsze tak na nią działał. Jej serce, mimo że normalnie biło bardzo szybko, teraz dodatkowo przyspieszyło. A wszystko dlatego, że on się do niej uśmiechał. Tym zarezerwowanym tylko dla niej. I jeszcze prowadził ją za rękę w stronę krawędzi, gdzie zawsze siadali i godzinami dyskutowali na przeróżne tematy, albo po prostu rozmyślali. Nie tak, jak brat prowadzi za rączkę młodszą siostrzyczkę, by się nie przewróciła, ale tak, jakby chciał jej coś pokazać coś niezwykłego. Przytuliła się do niego mocno, zaskakując tym i jego i siebie. Chciała pozbyć się wszystkich kłopotów, a te jakimś cudem znikały w jego mocnych ramionach, więc dlaczego miała z tego nie korzystać?
Tylko że gdy tak stali, patrząc na siebie, zniknęły nie tylko kłopoty. Zniknął stary przebój Michaela Jacksona, zniknęły pierwsze krople deszczu, zniknął szum fal. Zniknął cały świat. Byli tylko oni. Były tylko jego prawie czarne oczy. Wtedy po raz pierwszy w życiu nie patrzyła na niego jako na jedną trzecią ich tria, ani jak na brata, ani nawet jak na przyjaciela. Teraz był mężczyzną. Jej mężczyzną.
I kto wie, jak skończyłaby się ta scena, gdyby nie Seth, który przybiegł do nich w swojej wilczej postaci. Zauważywszy ich w takiej pozie, zamarł na chwilę speszony, ale najwyraźniej uznał, że sprawa jest zbyt poważna, żeby z nią czekać i zawył krótko, prosząc Jacoba o rozmowę.
Odskoczyła od niego zmieszana i mamrocąc pod nosem, że sama pojedzie do domu, żeby mógł zająć się Clearwaterem, wskoczyła na siedzenie kierowcy i odjechała z piskiem opon. Przeklinała w duchu samą siebie. Teraz obrzydzenie wróciło ze zdwojoną, a może i większą siłą. Co ona właściwie wyprawiała?! Jak mogła chociażby pomyśleć o pocałowaniu Jake'a? Przecież to nie miało być tak! Nie miała prawa czuć się tak, jak się czuła. W końcu zawsze byli we trójkę! Ona, mama i on, niczym trzej muszkieterowie. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, a nie dwoje razem, a trzeci niech spada! Zawsze tak było... Więc dlaczego, cholera jasna, dlaczego teraz jest inaczej? Jak była mniejsza, Jacob bez przerwy ją tulił. Zawsze było jej ciepło i bezpiecznie. Ale jej serce biło sobie spokojnie, a usta nie wyrywały się do całowania. I oczywiście cały świat był na swoim miejscu, a ona była go świadoma. Dlaczego, dlaczego, dlaczego?
Była już w garażu, ale nie wysiadała. Bezwiednie przywaliła głową o kierownicę, włączając klakson. Długi, piskliwy i zagłuszający muzykę dźwięk otrzeźwił ją na tyle, by przybrała w miarę normalny wyraz twarzy i wyłączyła radio. Do pomieszczenia weszła Isabella, by pomóc jej w przetransportowaniu zakupów. Ona też nie wyglądała na zadowoloną z życia.
- Hej... - szepnęła, siadając obok Ness. - Co jest?
- Czemu ty zawsze podejrzewasz, że coś mi jest? - warknęła nieprzyjaźnie. Ledwo te słowa opuściły jej usta, już ich żałowała. Nigdy nie zwracała się tym tonem do matki. Co więcej, jej wypowiedź była niczym nie uzasadniona - Bella znała, rozumiała ją na tyle, że bezbłędnie odczytywała jej nastrój i zawsze była pomocna. Pomocna, nie nadopiekuńcza. Taki rodzic to skarb. Ale teraz Renee nie mogła jej się zwierzyć i to ją bolało. Nikomu nie mogła się zwierzyć, a to już ją irytowało. No bo komu? Ufała tylko dwóm osobom. I tak się składa, że tak sytuacja dotyczyła właśnie tej dwójki. - Nic nie wiesz... Potrafisz tylko robić współczującą minę i udawać, że masz wszystko pod kontrolą!
Nie patrząc na kobietę wyskoczyła z auta i pognała w kierunku wyjścia. Kątem oka wychwyciła ból na jej twarzy, ale Renee to nie obchodziło. Chciała, by wszyscy poczuli się dokładnie tak, jak ona teraz. Irracjonalna, głupia zachcianka, która dotarła do niej dopiero, gdy była już prawie na polance, paręnaście minut później. Nagle opuściły ją wszystkie siły, chęć do walki z całym głupim światem. Zachwiała się lekko, po czym opadła na kolana na ściółkę. Czuła coś mokrego na twarzy. Dotykając policzków zorientowała się, że są to łzy. Płakała, nawet o tym nie wiedząc. Zaczęło do niej docierać, co zrobiła. Przypomniało jej się cierpienie widoczne na twarzy Belli i satysfakcja, jaką wtedy odczuła. Tak, satysfakcja... Satysfakcja z bólu najbliższej osoby. Skuliła się i zaszlochała rozpaczliwie. We własnym mniemaniu właśnie awansowała na potwora. Co się ze mną dzieje?
Po jakiejś godzinie już nie szlochała ani nie łzawiła. Po prostu leżała z odrętwiałym wyrazem twarzy z policzkiem przy ziemi, wpatrując się w jeden, nieokreślony punkt, napawając się nienawiścią do samej siebie. Z początku dłoń, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się w zasięgu jej wzroku, wzięła za halucynację, więc się nią nie zainteresowała, jednak gdy po parokrotnym mrugnięciu ta nie znikała, przeleciała wzrokiem po ładnie zarysowanym, bladym przedramieniu, później po ramieniu, by zatrzymać się na twarzy osobnika, który się nad nią pochylał.
- Wypad - wychrypiała.
- Liczyłem na nieco cieplejszą reakcję. - Uśmiechnął się lekko, nie cofając ręki.
- No to się przeliczyłeś. Wypad.
- Nie jesteś właścicielką tego lasu. Nie możesz mnie stąd wyrzucić - ciągle był rozbawiony.
- Ale to robię. Wypad - powtórzyła. Matt jedynie pokręcił głową z cichym „Y-y”. - Co tu robisz? - burknęła, nie mogąc się pohamować.
- Są wakacje - wzruszył ramionami.
- I pewnie aż się palisz, by spędzić je w najbardziej deszczowym miasteczku w całym stanie, jeśli nie w całej Ameryce u znienawidzonej ciotki.
- Żebyś wiedziała. Ta znienawidzona ciotka przypadkiem jest chora i ktoś musi ją wozić co dwa dni do szpitala na jakieś badania. Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam - dodał.
- Ja tu mie... - mieszkam. - Chwilowo pomieszkuję - poprawiła się. - Ty żyjesz w Nowym Jorku. Sądzę, że mam prawo być nieco bardziej zaskoczona niż ty.
- Na zaskoczoną to ty nie wyglądasz - ocenił.
- A na jaką?
- Zdruzgotaną.
- Bingo - rzuciła gorzko, po czym odruchowo sięgnęła po wyciągniętą dłoń. Jednak gdy ją musnęła, niemal zachłysnęła się z ekscytacji. Wzmocniła uścisk. Była w dotyku niczym aksamit. Nigdy nie spotkała nikogo, kto by miał tak gładką, tak przyjemnie chłodną skórę.
Zręcznym ruchem postawił ją na nogi i wyplątał się z jej palców. Ruszyli w stronę oddalonej o parędziesiąt metrów polany.
- Chcesz powiedzieć, o co chodzi?
- Nie.
- Nie nalegam.
- Nie chcę, żebyś ze mną siedział - powiedziała, sadowiąc się pod tym samym drzewem, co ostatnio.
- Nie szkodzi, i tak posiedzę.
- Jesteś upierdliwy - stwierdziła.
- Owszem.
- Właściwie to chcę, ale... - Ugryzła się w język. - Nie, nic.
Czekała, aż zacznie oponować. Nalegać, by dokończyła myśl. Zaczęła układać nawet w głowie cięte odpowiedzi na pytania, które miały największą szansę się pojawić. Daremnie, jak się okazało.
- Wiesz - zaczęła po chwili. Myślała o tym, co chciała powiedzieć. A że chciała powiedzieć wszystko, to sprawa nieco się skomplikowała. Jak miała mu się zwierzyć ze swojej sytuacji? Przecież ludzie nie mogą się dowiedzieć o istnieniu wilkołaków. - Jestem potworem.
- A uważasz tak, ponieważ..?
- Bo nim jestem! - krzyknęła cicho. - To dłuższa historia i musiałabym ci zrelacjonować całe moje życie, żebyś zrozumiał.
- Mam czas.
- Niech ci będzie. Od urodzenia... Może nie tak. Na początku zaznaczę, że nie mogę powiedzieć wszystkiego. To nie jest zależne ode mnie. Po prostu nie mogę i proszę, nie dopytuj dlaczego. Od urodzenia miałam tylko jedną osobę, którą kochałam całym sercem. Moją mamę - wyjaśniła w odpowiedzi na jego pytający wzrok. - Jesteśmy ze sobą zżyte bardziej, niż to zwykle bywa. Przez pierwsze trzy, może cztery lata mieszkałyśmy same. Parę dni przed i po moich narodzinach mieszkał z nami jakiś jej przyjaciel, ale ja go nie pamiętam. W każdym razie pewnego dnia poznałam jej innego przyjaciela. - zawahała się, po czym ciągnęła dalej, decydując się zataić wszystkie imiona. - Był w wieku mamy i mieszkał samotnie. Parę lat wcześniej o coś się pokłócili, więc nie utrzymywali kontaktu. Przychodził do nas z początku dosyć rzadko, jednak stopniowo jego wizyty stawały się coraz częstsze. Uwielbiałam go. Był... Jest zabawny. I naprawdę świetny - Ness, nie rozpędzaj się! - I jakoś tak się złożyło, że po dwóch latach wprowadził się do nas. Wtedy zżyliśmy się we trójkę tak, jak ja wcześniej z samą mamą. Byliśmy... Jak trzej muszkieterowie - urwała.
- Byliśmy? - wychwycił.
- To się zaczęło chyba parę tygodni temu. Powoli, niezauważalnie.
- Oni zaczęli się ze sobą spotykać? - zgadywał, gdy zaległa dłuższa cisza.
- Nie - pokręciła głową dla lepszego efektu. - Wtedy... Podzielił się ze mną pewnym sekretem. Tylko ze mną. I poprosił, bym nic nie mówiła matce. Nie wyobrażasz sobie, jakie to było trudne... Zawsze się sobie ze wszystkiego zwierzałyśmy. Wtedy nasze relacje z mamą zaczęły się nieco psuć. Dzisiaj pojechaliśmy do sklepu. Ja i on. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy plaży. Nie wiem, jak to się stało, ale my się... Jakoś tak... - Wtedy zrozumiała. Zrozumiała, co naprawdę się stało. Zrozumiała, dlaczego tak dobrze czuła się w ramionach Jacoba. Zrozumiała, dlaczego chciała go pocałować. A ta wiedza była o stokroć gorsza od nieświadomości. Ona się w nim, najzwyczajniej w świecie, cholera, zakochała!
- Pocałowaliście się? - zasugerował Matt, przypominając tym samym o swojej obecności.
- Nie rozumiesz? - niemalże zawyła - Zawsze byliśmy we trójkę! T r ó j k ę! Byliśmy przyjaciółmi! Nie mam prawa tego niszczyć! Nie miałam... - po jej policzkach znowu zaczęły płynąć łzy, które pospiesznie starła.
- To jeszcze nie czyni z ciebie potwora, Van - powiedział łagodnie.
- M-my się nie pocałowaliśmy, ale prawie – wyszlochała. - Późnej pojechałam sama do domu , mama chciała mi pomóc z zakupami i zauważyła, że jestem nie w sosie, i... i...i-ii...
Nie mogła już mówić. Jej ciałem znowu wstrząsał szloch. Próbowała się uspokoić, ale na marne. Nagle poczuła jak aksamitne, silne ramiona ją oplatają. Wtuliła się w koszulkę swojego towarzysza, mocząc ją obfitymi łzami, po czym kontynuowała, chcąc zrzucić z siebie ten cały ciężar.
- B-byłam nabuzowana, zdenerwowana... P-powiedziałam jej parę p-przykrych rzeczy... Zraniłam j-ją! Ja ją, cholera, zraniłam! I to nie jest n-najgorsze - wychlipiała. - Ja jestem p-potworem. Wiesz, dlaczego? Bo jak z-zobaczyłam jej ból, to poczułam s-satysfakcję! Bo c-cierpiała tak, jak ja! Nawet nie... Stokroć bardziej c-cierpiała... Jestem potworem - powtórzyła.
- Bardzo trudno zbudować z kimś silną więź - powiedział po paru minutach, gdy już się nieco uspokoiła. - Ale i bardzo trudno ją zburzyć. Na pewno nie udało ci się tego zrobić jednym wybrykiem. Przeprosisz matkę, na pewno ci wybaczy. Może nawet zapomni. Co do kwestii trzech muszkieterów... - zawahał się. - Musisz jej to powiedzieć. Tak, jak mi. Może nie być zachwycona – ostrzegł. - W końcu, jak mówisz, on jest w takim wieku, że z powodzeniem mógłby być twoim ojcem. Jednakże, jako że ona ufa i jemu i tobie, to może nie będzie tak źle.
- Zraniłam ją! - przypomniała mu płaczliwie.
- Właśnie do tego dochodziłem. Tego już nie zmienisz, ale możesz zapobiec temu, aby takie sytuacje się powtarzały. Musisz nauczyć się wyładowywać na czymś nadmiar energii - wyjaśnił w odpowiedzi na jej sceptyczne spojrzenie. - Naucz się jakoś uspokajać.
- Joga? - spytała nieco ironicznie.
- Joga jest zbyt spokojna - ocenił. - Możesz biegać. Albo tańczyć.
- Nie potrafię tańczyć.
- Każdy potrafi.
- Nie jestem „każdy”.
- Ale się do „każdych” zaliczasz.
- Patrz uważnie na moje usta. Nie. Potrafię. Tańczyć.
- Powtarzasz dziś wszystko z uporem maniaka - stwierdził. - Jakbyś wszystko wiedziała najlepiej. A wiemy przecież, że jest wprost odwrotnie. Więc może pozwól sobie pomóc, co?
- Chcesz mnie nauczyć?
- Nie da się nauczyć kogoś tańca. - Na widok jednej z jej brwi, która zaczęła sugestywnie unosić się do góry, sprostował - Takiego tańca, jaki mam na myśli.
- Może ty też nie umiesz, hę?
- Wczuj się w muzykę - poradził jej, po czym podniósł się z miejsca.
- Przemoczyłam ci koszulkę.
- I tak jej nie lubiłem - pocieszył ją.
- Wiesz? Widzieliśmy się raptem dwa razy... Albo nie.
- Powiedz.
- Czuję, że z tobą też łączy mnie jakaś więź. Cholernie silna. I niezrozumiała.
- Nie nadużywasz słowa „cholera”? Co do tej więzi... Masz rację.
- Mam?
- Łączy nas jakaś więź - zamyślił się na chwilę. - Żebym ja tylko wiedział, dlaczego..?
- Może jesteśmy bratnimi duszami - zażartowała, otrzepując się z leśnych śmieci.
- Będę w okolicy jeszcze trzy dni - zmienił temat. - Jutro od trzeciej jestem wolny. Od czwartej siedzę tutaj.
- Ze mną - dodała.
- Zatem do zobaczenia - rzucił, znikając wśród drzew.

Następny rozdział pojawi się około 18 lipca- albo wcześniej, ale to już zależy od Was i Waszych komentarzy. Mam napisane w całości do siódmego odcinka (w tym pięć przeszło przez betę), więc to Wy decydujecie, kiedy je opublikuję. Wybaczcie, grupko moich wiernych Czytelniczek, ale przy pięciu komentarzach to nowego rozdziału do 18 nie będzie.
Tyle aktualności :D
Pozdrawiam,
Latte.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
lilczur
Wilkołak



Dołączył: 14 Maj 2009
Posty: 141
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 14 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z daleka

PostWysłany: Nie 20:07, 12 Lip 2009 Powrót do góry

Jestem zdecydowanie za tym, aby kolejny rozdział pojawił się jak najszybciej, więc dupska do roboty i pisać mi tu komentarze.Wink
Kolejny świetny rozdział, klimatyczny, że się tak wyrażę. Nigdy nie lubiłam Belli, ale Twoja jest tak mądrą, stonowaną i wspaniałą matką, że nie można myśleć o niej inaczej niż z sympatią i współczuciem, bo przecież straciła (?) Edwarda.
Też myślałam, że Mat to Edward, ale... dlaczego powiedział, że nie wie, skąd taka silna więź między nimi? A może wie, ale nie chce powiedzieć?
No i mieszkał z nimi na początku:
Cytat:
Parę dni przed i po moich narodzinach mieszkał z nami jakiś jej przyjaciel, ale ja go nie pamiętam.


A jeśli to nie chodziło o Edwarda?

Cholibka, tyle zagadek, a cierpliwość nie należy do moich najbardziej rozwiniętych cech... Wink
Styl pisania masz świetny, betę też, więc czytanie Twojego ff to czysta przyjemność.:)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin