FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Jacob i Bella. Wyrównana... [NZ][+16] c32, 16.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Pią 9:17, 13 Maj 2011 Powrót do góry

Dzięki cierpliwości kochanej Dzwoneczek, którta podjęła się betowania tekstu:




Bella przywiozła tatę ze szpitala. Dzisiejszy dzień zamierzał przeleżeć w domu przed telewizorem, ale już na jutro był umówiony z Billym i resztą kolegów na ryby. Był przeszczęśliwy, szczególnie że córka obiecała spędzić z nim cały wieczór.

Jacob zgłosił się do szkoły, tłumacząc się dyrektorowi z pierwszego opuszczonego przez siebie i chłopców tygodnia, argumentując nieobecność naglącymi pracami w rezerwacie. Dyrektorem szkoły był wujek Embry’ego, który miał pełną wiedzę na temat prawdziwych korzeni chłopców i dzięki temu wszelkie tego typu historie uchodziły im płazem. On sam nie należał do watahy, ale jego żona była siostrą Sue Clearwater, co dawało mu pełny i nieograniczony dostęp do trudnej do zaakceptowania dla ludzi z zewnątrz prawdy. Jacob obiecał we własnym i chłopców imieniu nadrobienie zaległości i stawienie się od poniedziałku w szkole. Jeśli oczywiście nie będzie innych, ważniejszych spraw do załatwienia.


Chłopcy, wypędzeni z sypialni, zrobili sobie kawę w kuchni i przenieśli się do salonu. Największy problem z opuszczeniem Annie miał oczywiście Seth, wpatrzony w nią jak w obrazek. Paul zagroził, że wyprowadzi go za ucho i dopiero to podziałało. Zostawili dziewczynę samą, układającą w szafie swoje rzeczy, a sami poszli dołączyć do reszty.
Seth, za namową Paula i przy niechęci chłopców, opowiedział jeszcze raz historię zdobycia swojej pracy.

Annie otworzyła szeroko okno, usiadła na parapecie i oddychała głęboko świeżym, nieco już chłodnym, leśnym powietrzem. Dom był tak ciepły oraz za sprawą śmiechów dobiegających z salonu tętniący życiem, że czuła ogarniające ją wzruszenie staraniami Paula, który przygotował dla niej to wszystko, żeby pomóc jej zapomnieć o tym, co przydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Annie, patrząc na mrok spowijający powoli okoliczne lasy, nie umiała się smucić. Czuła radość i ekscytację, jak człowiek zaczynający nowe, lepsze życie. Zostawiła do połowy opróżnioną torbę na łóżku i poszła dołączyć do towarzystwa. Trochę już znała styl życia chłopców i wiedziała, że będą w tym domu częstymi gośćmi. Cieszyło ją to, byli niesamowicie żywiołowi i zarażali dobrym humorem. Działali jak najlepsza terapia dla okaleczonych dusz.

Seth leżał na dywanie i właśnie malowniczo opisywał swoje doznania wzrokowe, jakich dostarczyła mu kwiaciareczka o imieniu Chloe. Embry, Quil i Jared siedzieli na sofie, raz po raz wznosząc oczy do nieba, a Paul pod ścianą, obok Setha, zaśmiewając się do łez. Annie usiadła na fotelu i słuchała z rozbawieniem sprawozdania z brawurowej akcji najmłodszego z grupy. Seth skończył, w widoczny sposób pękając z dumy, po czym napawając się klęską kolegów, spojrzał na nią i zapytał:
– Zrobić ci moją popisową kawę? Trenowałem na siostrze, a ona rano jest bardzo wymagająca i wybredna.
– Chętnie – uśmiechnęła się Annie.
– Zrób też dla mnie – powiedział Jacob, wchodząc do salonu i dodał: – Witaj, Annie... w domu.
Annie kolejny raz poczuła miłą przynależność do tej zżytej paczki.
– Mam dwie informacje – oznajmił Jacob. – Tygodniowe olewanie szkoły zostało nam wybaczone, przy czym osiągnąłem szczyt dyplomacji i umiejętności negocjatorskich. A poza tym jeszcze jedna sprawa – powiedział głośniej, tak by słyszał go również Seth. – Leah dzwoniła, żeby zapytać o swój samochód...
– Ten, który spłonął? – zapytała Annie, kojarząc pewne fakty.
– Ten sam. Ona… hmm... myśli, że robimy mu kompleksowy przegląd z troski o jej bezpieczeństwo i komfort jazdy – odparł Quil.
– Samochód już jest, tyle że inny... – wytłumaczył Paul.
– Tylko że Leah to diabeł w ciele anioła – dokończył Quil.
– I jak dowie się prawdy, to będę już tylko nazwiskiem na płycie nagrobnej – podsumował Seth, wchodząc do pokoju z kubkami kawy dla Annie i Jacoba.
– Co nie byłoby do końca głupie... – cicho wymruczał Embry.
Chłopcy pożartowali chwilę z ewentualnych scenariuszy zemsty Lei, które jakoś mało bawiły Setha, a później zajęli się montażem anteny telewizyjnej, bo Embry przyniósł Paulowi swój stary telewizor, który, chociaż niewielki i nie najnowszy, nadal był w dobrym stanie i do oglądania sportu nadawał się wyśmienicie. Annie zaproponowała im zrobienie kanapek na kolację i poszła do kuchni, a za nią Seth, twierdząc, że co jak co, ale na kanapkach to on się zna.


– A nie można tej szkoły dalej olewać... tak już na zawsze? – zapytał nieśmiało Jared.
– Nie – odpowiedział lakonicznie Jake.
– Po cholerę mi chemia i trygonometria w zabijaniu wampirów.
– Bo żeby zabijać wampiry, musisz też coś jeść, pić, za coś się ubierać i gdzieś mieszkać, ciołku. I kto ci to zabezpieczy? Mamusia i tatuś? Pracować trzeba, a kto do pracy weźmie cymbała? – oświecił go Quil.
– Nie ująłbym tego lepiej – uśmiechnął się Jake.
– Z tym naszym domorosłym Żigolo to będzie w tym roku ubaw. Słyszałeś, że zatrudnił się dorywczo w sklepie ogrodniczym? Jeśli on planuje polować, pracować, uczyć się matmy i seksu, to już na dzień dobry brakuje mu około pięciu godzin dziennie – poinformował niewtajemniczonego wodza Embry.
Chłopcy streścili Jacobowi całą historię.
– Oczekujecie ode mnie, że coś mu powiem w kwestii tego jego nadmiernego zainteresowania panienkami, tak?– zapytał Jake, kiedy już przestał się śmiać.
– Nawet jakbyś wziął megafon i pozbawił go bębenków, wygłaszając mu kazanie prosto do ucha, szansa, żeby dotarło, jest znikoma. On jest PRZEKONANY, że jego drugim po wampirach powołaniem jest doprowadzanie panienek do wielokrotnych orgazmów – powiedział Jared.
– Każdy z nas interesuje się seksem i chyba nic w tym dziwnego – jesteśmy normalni... ale on, nie dość, że gówniarz, to jeszcze fanatyk, a do tego cholernie sprytny i mający jakiś zupełnie dla mnie niezrozumiały wdzięk, działający na laski – dodał Embry.
– Jego się nie da kontrolować. Będzie łgał i knuł intrygi, aż w końcu dopnie swego – podsumował Jared.
– Okej... pogadam z nim, ale zupełnie nie wiem jak, bo mam wrażenie, że on we mnie widzi swojego guru.
– Wódz Gorące Usta to w końcu zobowiązujący tytuł – roześmiał się Quil.
– Baran – odpowiedział Jake, czując, że ujarzmianie Setha może być jedną z jego trudniejszych ról.
– Paul, co ty o tym myślisz?
– Że robie błąd, zostawiając go samego z Annie w tej kuchni...


Seth, traktując Annie jako część paczki i zupełnie nie przejmując się, czy ją zawstydzi, czy nie, nie zamierzał nawet udawać skromnego dzieciaka i od razu przeszedł do sedna:
– Annie, cholernie się cieszę, że tu jesteś!
– Dzięki, ja też się cieszę.
– Nic tak nie dodaje magii temu miejscu jak piękna kobieta.
Annie popatrzyła na niego zaskoczona sponad deski, na której kroiła pomidory.
Seth smarował masłem ukrojony przez siebie chleb i bez najmniejszego skrępowania kontynuował:
– Masz dwadzieścia dwa lata, tak?
– Tak, dlaczego pytasz?
– Ja mam szesnaście... czyli dla ciebie jestem jeszcze strasznym szczeniakiem, ale załóżmy, że miałabyś osiemnaście. Uznałabyś, że jestem atrakcyjny?
Annie parsknęła śmiechem.
– Rozbrajasz mnie!
– Zwykle takie hasło to komplement – uśmiechnął się Seth.
– Zwykle nikt nie zadaje mi takich pytań, dlaczego interesuję cię moja opinia, co?
– Bo bogini, kobieta marzeń, obiekt seksualnych fascynacji każdego mężczyzny, który raz ją ujrzał, jest dokładnie taka piękna jak ty, a ponieważ ona ma osiemnaście lat, a ja szesnaście i nie ukrywam, mam wobec niej pewne dosyć śmiałe plany, chcę zrobić wstępny research oceniający moje szanse.
– Okej... mam rozumieć, że planujesz podrywać starszą od siebie o dwa lata dziewczynę, tak?
– Zakładając, że pod hasło "podryw" oznacza wszystko to, czego chciałbym przy niej doświadczyć, to tak. Będę podrywał jak szatan!
– Chyba powinnam ci to odradzić, mówiąc, że na te sprawy masz jeszcze czas i tak dalej...
– Wygląda na to, że mam w La Push kilka mamuś i jeszcze więcej troskliwych tatusiów – roześmiał się Seth.
– Świetnie, tylko nie chwal się nikomu: nadrabiasz wiek humorem, a po wyglądzie fizycznym i tak nie można ocenić, że jesteś taki młody. Ale oficjalnie cioteczka Annie STANOWCZO ODRADZA tego typu manewry!
Seth, słysząc te słowa, wpadł w taką euforie, że musiał walczyć ze sobą, żeby nie odtańczyć kankana na kuchennym stole. Rozpromieniony powiedział tylko:
– Gdyby Paul się nie w... zakochał w tobie, to pewnie ja bym to zrobił. To znaczy, chciałem powiedzieć, że jesteś cudowna!
Annie roześmiała się głośno i w tej chwili do kuchni wszedł Paul, zapytać kontrolnie, co im tak wesoło.

Chłopcy nie siedzieli długo, bo doskonale rozumieli, że ta pierwsza noc wymaga intymności. Zjedli, popili, podziękowali i postanowili przenieść się do warsztatu Jacoba i wypolerować kupionego dla Lei forda, żeby porażał swoją klasą i odwracał jej uwagę od nie bycia dodgem.
Kiedy Annie zamknęła drzwi za ostatnim wychodzącym – Sethem, poczuła na plecach ciepło męskiego ciała. Odwróciła się i oparła o zamknięte drzwi. Paul położył jedną dłoń na framudze, tuż obok jej ramienia, a drugą delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy, zakładając go pieszczotliwym gestem za ucho.
Podniecała ją ta bliskość i brak możliwości ucieczki.
– I co teraz? – zapytał, patrząc jej w oczy z wymownym uśmiechem.
Przyciągnęła go za podkoszulek, sięgnęła ustami do jego warg, przymknęła powieki i oddała się w pełni przyjemności, jaka płynęła z namiętnych pocałunków. Całowali się, stęsknieni swoich ust, przypominając sobie swój smak, nie mogąc nacieszyć się sobą, a zarazem nie umiejąc się nadziwić, że oto po tych wszystkich przejściach znowu są razem, oboje chcący tego samego, dokładnie tak jak w tamtą jedną jedyną, wspólną noc. Brakowało im tchu, byli tak siebie spragnieni. Wziął ją na ręce. Czuła się w jego ramionach jak drobna, porcelanowa laleczka. Kiedy położył ją na łóżku w sypialni, ściągnął z siebie podkoszulek i rzucił go na podłogę Stał półnagi, a ona patrzyła jak zapala świece – jedną po drugiej. Boże, jak jej sie podobał. Nie wiedziała, jakim sposobem zdoła się opanować, żeby nie dać się ponieść tej nocy.
– Paul, wiesz, że ja nie mogę jeszcze...
– Ciii... wiem, doskonale wiem. Chcę cię pieścić, przypomnieć sobie, jaka jesteś piękna... Chcę cię mieć... choć trochę.
W migotliwym, ciepłym świetle ściągał z niej ubranie, całując każdy świeżo odkryty skrawek skóry. Annie płonęła. Oddawała się jego dłoniom, ustom, lśniącym pożądaniem oczom. Było im trudno się kontrolować, kiedy leżeli na sobie zupełnie nadzy, oboje doskonale świadomi, jak niewiele dzieli ich od rozkoszy. Paul bardzo bał się skrzywdzić Annie i obiecał sobie cierpliwie poczekać na moment, kiedy lekarze stwierdzą, że seks jest dla niej już zupełnie bezpieczny. Annie natomiast tak bardzo go pragnęła, że byłaby w stanie ponieść każde ryzyko, żeby tylko poczuć go w sobie. Ale Paul jej na to nie pozwolił. Całował ją, smakował, obdarowywał taka ilością delikatnych pieszczot, że z zaskoczeniem obserwując tak żywiołowe reakcje ze strony swojego ciała, osiągnęła rozkosz, zupełnie się tego nie spodziewając. Jęczała cicho, wtulając się w niego mocniej, po to, by po minucie odpoczynku spróbować podarować mu to samo.
Zasnęli wyczerpani przyjemnością i rozpaczliwą walką z własnym pożądaniem...

Cztery godziny później obudziło ich głośne wycie wilków. Paul wiedział, że musi dołączyć do watahy. Coś się stało w La Push.
Otulił Annie kocem i trzymał ją chwilę w ramionach, upewniając się, że ponownie zasnęła, po czym wstał, ubrał się w spodnie i wyszedł przed dom. Mijając pierwsze drzewa lasu, był już wilkiem.
Dołączył do przeobrażonych postaci Jacoba, Setha, Embry’ego i Sama.
Komunikowali się telepatycznie, jak zawsze w takich sytuacjach.
– Co jest?
Odpowiedział mu Jacob:
– Patrz pod nogi.
Na leśnej ściółce leżały dwa korpusy pozbawione głów.
– Cholera jasna!!!
– Jared i Quil oberwali. Są u Emily. Roy już jedzie. To chyba zwykłe pęknięcia żeber, ale przez moment było ostro.
– A tak w ogóle, co to za jedni?
– Nie wiadomo, raczej zwiadowcy, bo zaatakowali dopiero wtedy, gdy nie mieli już szansy na ucieczkę, za wszelką cenę chcieli wydostać się z rezerwatu. Chłopcy wracali do domu, złapali trop, nie było czasu, żeby powiadomić innych, więc sami za nimi pobiegli. Ci dwaj to nie cywile, byli dobrze wyszkoleni i bardzo szybcy.
– To przypadek?
– Nie sądzę, raczej próby zbadania naszego terenu po akcji dziewczyn. Wiedzieliśmy, że wilczek wcześniej czy później doprowadzi ich z powrotem do nas.
– Czyli nie będziemy się nudzić...
– Dobra, trzeba przeczesać las, może jest ich więcej. Seth, ty zajmiesz się utylizacją tego ścierwa – wydał rozkazy Jake.
– To, że najmłodszy jestem, wcale nie oznacza...
– Bez dyskusji!– warknął na niego Sam.
–Okej, okej... – Seth wiedział, że nie ma szans na udział w patrolu tej nocy. Został na polanie, wrócił do ludzkiej postaci i spalił zwłoki.
Pozostałe wilki rozbiegły się po lesie, szukając śladów. Bez skutku, nie natrafiły na żaden nowy trop.
Nad ranem ustalono rozkład wart. Wataha miała za dużo do stracenia – życie Annie i Charliego, który od dzisiaj planował większość dnia spędzać u Billy’ego. Sam i Jacob, zamiast wrócić do domu, siedzieli na klifie i starali się podjąć decyzje dotyczące ochrony rezerwatu.
– Jest nas za mało... – zaczął Jacob.
– Chłopcy wyliżą sie w ciągu kilku dni.
– Jeśli dojdzie do ataku, Volturi nie pozwolą sobie na kolejną porażkę, dobrze zbadają naszą liczebność i uderzą w takiej sile, żeby nas zniszczyć.
– Jest szansa na kolejne przemiany, w rezerwacie jest jeszcze wielu dojrzewających chłopców. Seth też pojawił się w grupie wcześniej, niż mogliśmy się tego spodziewać, przed samą walką z nowonarodzonymi. Tak właśnie to działa – im więcej wampirów, tym więcej będzie naszych. Pojutrze idziecie do szkoły, rozejrzyj się, może w kimś zachodzą już pierwsze zmiany. Pamiętasz swoją przemianę, tak? Agresja, gorączka... Trzeba ich wyłapać wcześniej, zanim zrobią sobie i innym krzywdę.
– Kto się tym zajmie?
– Nie wiem, może Seth. Jest spostrzegawczy i w odpowiednim wieku.
– Nie za dużo na jego pokręconą głowę?
– Niech ma zajęcie, może trochę zapomni o sprawach łóżkowych.
– Masz racje. A co z wprowadzeniem do watahy?
– To moja działka, wprowadziłem każdego z was.
– Sam, mam przeczucie, że szykuje się wojna.
– Ja też. Być może pierwsza, w której zginą nasi. To twój czas Jacob. Jesteś wodzem, masz w sobie dosyć siły, żeby nas przez to przeprowadzić. Pamiętaj tylko, że w decydującej chwili najwyższym dobrem jest wataha. Nie miłość.
Jacob rozumiał, o czym mówi Sam. Jeśli coś mogło go w roli wodza przerastać, to właśnie kwestia wyborów. Mógł mieć tylko nadzieję, że nigdy nie będą one tak trudne.



Quil i Jared, prawie od pasa po same pachy w elastycznym bandażu, siedzieli w kuchni Emily i opychali się upieczonym przez nią ciastem orzechowym.
– Wyglądacie jak dziewice średniowieczne w tych gorsetach – powiedział Seth, wchodząc do kuchni.
– Jak na razie to ty jesteś dziewicą i to całkiem współczesną – odgryzł się Quil.
– Zegar tyka, dni mojej cnoty są policzone.
– I renomy facetów z La Push, bo ktoś strasznie się rozczaruje – dodał Jared.
– Chciałbyś! Jak ja wkroczę na rynek kawalerów do wzięcia, to będziemy zaczynali dzień od wypędzania chętnych laseczek z lasów, bo dla wampirów braknie miejsca.
Jacob parsknął śmiechem.
– Jest dla ciebie robota, chodząca reklamo La Push.
– Robota? Super!
Jacob przedstawiał Sethowi szczegóły jego misji, chłopcy molestowali Emily o dokładkę ciasta, a Sam wyszedł przywitać Roya i Leę, którzy podjechali pod dom. Roy wiedział, w jakim tempie zrastają się kości wilków i żeby uniknąć komplikacji, badał ich co kilka godzin.
– Oho ho, zadyma była! – powiedziała Leah, uśmiechając się do rekonwalescentów.
– Super szybka akcja! Trzeba było nas widzieć! – cieszył się Jared.
– Teraz was widzę, to daje pogląd – zażartowała Leah, patrząc wymownie na opatrunki.
– Byliśmy bezlitośni, pędząc z prędkością światła i bez wahania rzucając się na wroga – relacjonował dalej Jared.
– Wróg był niczego sobie, sądząc po żebrach?
– No, nie stali i nie błagali o litość, to fakt.
– Ale wam zazdroszczę – rozmarzyła się Leah.
– Słucham? – zapytał Roy, odwiązując Quilowi bandaż.
– Kochanie, nie przesadzaj, wiesz, z kim się związałeś, tak? Nie będę udawać, że mnie to nie kręci!
– A ja nie będę udawał, że mi się to podoba!
– Szczególnie po akcji w kampusie, nie? – zauważył inteligentnie Quil.
– Jakiej akcji? – zapytał Roy, zanim Leah zdążyła rzucić mu wściekłe spojrzenie.
– Zabiły z Bellą trzy wampiry i zostawiły na miejscu zajścia miniaturkę wilczka, sprowadzając nam na głowę rewizytę – uczynnie dołączył się Seth, który już skończył rozmowę z Jacobem, i dodał: – Nie chwaliła się? To dziwne!
Roy posłał Lei zszokowane spojrzenie, czekając na wyjaśnienia, ale ona, patrząc na brata, odpowiedziała tylko:
– A tak a propos dziwnych zjawisk mam pytanie: gdzie mój samochód, do cholery?!!
– Wygadałeś? – Seth popatrzył na Roya.
– Co miał wygadać? – zapytała Leah, mierząc obu wściekłym wzrokiem.
Roy spuścił głowę, niby przyglądając się posiniaczonej skórze pacjenta, a Seth włożył sobie do buzi ogromny kawał ciasta, żeby nie musieć odpowiadać.
– Ach tak! Czyli spisek! Chcę tu widzieć natychmiast mój samochód.
Czując, że sprawy już dłużej nie da się odwlec, Jacob wstał i obiecał jej, że za chwilę odzyska swoją własność, po czym poszedł do warsztatu. Kwadrans później podjechał fordem pod dom Emily.
– Co to jest? – zapytała Leah, stojąc na schodach.
– Twoje auto.
– Jeśli potraficie podrasować starego dodge`a na prawie nowego forda, to może zajmijcie sie tym zawodowo, zbijecie miliony!
– Nie podoba ci się? – zapytał Roy.
– Ależ nie, śliczny jest, tylko nie mój. Gdzie dodge?
Seth skulił się pod wzrokiem siostry. Roy zdecydował się zająć stanowisko.
– Dodge już nie istnieje, kochanie. Wiem, że byłaś do niego przywiązana, ale...
– Jak to nie istnieje? Coś z nim zrobił, padalcu? – znowu zwróciła się do Setha.
– Nic. Właściwie to tylko nieco przyspieszyłem jego naturalny rozkład...
– O jakieś piętnaście lat – powiedział Quil.
– A ty się zamknij, bo to wszystko twoja wina!– wrzasnął wściekły Seth.
– Taaaak? WSZYSCY zabawialiście się moim samochodem, jak mnie nie było?
– Układaliśmy życie Paulowi, tylko że... jeden punkt planu trochę nie wypalił, a raczej wypalił aż nadto... Leah, przestań się bezsensownie pieklić, ten samochód jest o niebo lepszy! Jak chcesz, to nawet wjedziemy w jakieś błoto i nabierze podobnego koloru...
Leah poczuła, że zaraz eksploduje.
– Seth, skup się teraz: urodziłeś się po to, żeby mnie wkurzać. I możesz być z siebie dumny, bo ta część twojej życiowej misji przebiega bez zakłóceń. Jesteś najbardziej drażniącym skupiskiem żywych komórek na tej planecie i dzieli mnie już tylko moment od bratobójstwa, więc jeśli jeszcze raz dowiem się, że bez pytania dotykałeś jakiejkolwiek mojej rzeczy, złamałeś jakiś zakaz lub obietnicę, to Bóg mi świadkiem, że odgryzę ci wybraną przez siebie część ciała!
– Będę grzeczny, obiecuję – wymruczał winowajca.
– Niech obieca też, że nie tknie Chloe – włączył się Quil, wyczuwając możliwość ubicia własnego interesu.
– Obiecaj – podchwyciła Leah.
– W życiu!
– Obiecaj!
– Odwalcie sie od moich spraw intymnych!
– Najpierw obnosisz sie z popędem, sprawiając, że każdy z nas wyobraża sobie siebie w roli cioteczki lub wujka, a później twierdzisz, że twoje sprawy są INTYMNE?!! – podniósł na niego głos Jacob.
– Mogę tylko obiecać, że postaram się nie rozmnożyć, dopóki się nie wpoję, gra? Zresztą może nie mogę mieć dzieci, tak jak ty – zwrócił się do siostry.
– Nie możesz mieć dzieci? –zapytał po raz kolejny dzisiejszego ranka zaszokowany Roy.
Leah aż poczerwieniała ze złości. Emily odwróciła się, szukając czegoś w szafce kuchennej, Sam uparcie wypatrywał czegoś za oknem, a Jacob powiedział:
– Hmm... Zanim dojdzie do rozlewu krwi, proponuję, Seth, żebyś wyszedł i przemyślał całą tę scenę. A wy... chyba musicie pobyć chwilę sami – zwrócił się do Lei i Roya.
Leah się nie odezwała, obróciła się na pięcie i wyszła, trzaskając drzwiami. Zupełnie nie radziła sobie z własnymi nerwami i nie chciała, żeby ktoś widział jej łzy, bo była na to zbyt dumna.
– W tej sytuacji mogę chyba zostać – stwierdził Seth zrezygnowanym głosem, siadając przy kuchennym stole.
Roy popatrzył na niego i powiedział:
– Wiesz, że cię lubię, ale czasem faktycznie powinieneś dwa razy się zastanowić, zanim coś chlapniesz. Nie wiedziałem o tym, że Leah jest bezpłodna. Pewnie ciężko jej było o tym mówić, a teraz... – Roy wstał, spakował torbę lekarską i wyszedł.
Seth poszedł za nim ze spuszczoną głową. Czuł się beznadziejnie.
– Jestem cymbałem... niezaprzeczalnie – wymruczał.
– Lepiej powiedz, gdzie ona teraz jest.
– Jak to gdzie? Siedzi na klifie. Wiem o tym, bo to moja siostra. Jedyna siostra.
– Właśnie – westchnął Roy i wrzuciwszy torbę do samochodu, zatrzasnął drzwiczki, po czym poszedł w stronę lasu. Na tyle już orientował się w topografii rezerwatu, że odnalezienie ścieżki wiodącej na klif nie stanowiło dla niego problemu.



Siedziała oparta o skałę, tyłem do oceanu. Ukrywała twarz w dłoniach. Już nie płakała, po prostu próbowała się uspokoić. Była przekonana, że Roy się wścieknie i być może nie będzie chciał z nią rozmawiać. Tego ranka dowiedział się o dwóch tajemnicach, jednej dotyczącej jej wyprawy z Bellą, której od samego początku był przeciwny, a drugiej dotyczącej ich przyszłości... albo jej braku. Zaskoczył ją, wychodząc z lasu. Uśmiechnął się smutno, usiadł obok i milczał, tak jak ona patrząc na kołysane łagodnymi podmuchami wiatru drzewa.

– Przepraszam – wyszeptała, bo tylko takie słowo przyszło jej do głowy. Bardzo ciężko jej było mówić o swoich emocjach. Okazywała mu miłość i czułość każdego dnia, ale nigdy o tym nie mówiła. Ona, Leah Clearwater, nie była kobietą skorą do werbalizowania uczuć.
– Nie ufasz mi...
– To nie tak – powiedziała, doskonale wiedząc, że taka wypowiedź jest banalna.
– Leah –westchnął – nadal traktujesz mnie jako ciekawe, bo NORMALNE, zjawisko, ale do swojego świata konsekwentnie nie wpuszczasz. Albo dawkujesz mi go tyle, ile sama uznajesz za stosowne. Nie to rozumiem przez "związek".
Miał rację.
Nie umiała nic na to odpowiedzieć. Chciałaby zamknąć tę dyskusję zwykłym "kocham cię", ale mimo że te słowa były absolutną, szczerą prawdą, doskonale wiedziała, że w tym momencie nie zabrzmią wiarygodnie.
– Nie ufasz mi – powtórzył, nie patrząc na nią.
– Roy... – Odwróciła się do niego. – Znasz mnie już na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że popełniam błędy. Masę błędów. Wiem, jaka jestem. Na pewno nie jak kryształ. Nie chciałam cię skrzywdzić... Chciałam cię chronić. A także siebie. Nie umiałam przewidzieć twojej reakcji, dlatego odwlekałam ten moment w nieskończoność. Nigdy nie rozmawialiśmy o dzieciach. Jest nam dobrze, chociaż tak naprawdę, patrząc na nas z boku, nie pasujemy do siebie. Ty jesteś bielą, ja czernią, ty jesteś dojrzałym, odpowiedzialnym facetem, w którego ramionach złapałam równowagę i poczułam się kobietą, a ja? Walczę ze swoim instynktem, żebyś mógł ze mną żyć, poskramiam swój temperament. Z jednej strony jestem odważna, kocham adrenalinę i ryzyko... ale swojemu mężczyźnie nie potrafiłam powiedzieć, że nigdy nie dam mu dziecka, bo się bałam. Bo chyba łatwiej mi zaryzykować swoje życie niż twoją miłość... Roy, kiedy się poznaliśmy, byłam dzikim stworzeniem, spodziewającym się od innych kopniaka, a nie pieszczot i pocałunków. Naturalne odruchy nie mijają gdy tylko pojawia się uczucie. Kocham cię. Nie chcę cię stracić. I jestem w tym beznadziejna...
Roy odwrócił sie cały w jej stronę i położył dłoń na jej zaciśniętej pięści.
– I ty myślisz, że brak szans na dziecko nie pozwala mi widzieć w tobie mojego życia? Przyszłości? Dla kogo ja się staram? Dla kogo tłumaczę sobie codziennie, iż to, że moja kobieta jest w połowie wilkiem i zawodowo zajmuje sie zagryzaniem wampirów, to w sumie jej atut, a nie wada. Dlaczego każdego dnia z lękiem zamykam za sobą drzwi, idąc do mojej jakże poukładanej i standardowej pracy, myśląc tylko o tym, czy nic ci się nie stanie, gdy pojedziesz do swojego La Push? Naszego La Push, bo dla mnie to miejsce jest drugim domem. I nie rozumiem, czemu budujesz mur między nami i dzielisz nasze życie na trzy części: moją, swoją i naszą wspólną. Tak się nie da. Nie chcę tak żyć... Nie obronie cię w walce jak wataha, nie usłyszę nigdy twoich myśli tak jak oni, nie będzie płynęła we mnie twoja krew jak w Belli i nie będę twoim wodzem jak Jake, więc znajdź dla mnie jakieś inne ważne miejsce w swoim życiu, do cholery! Kim mam być? Namiastką zwykłego życia, kiedy znudzą cię baśnie i legendy? To za mało... żeby razem się zestarzeć.

Jedna, pojedyncza łza spłynęła po policzku dziewczyny. Było jej źle, bo sprawiła mu ból, a jednocześnie dobrze... bo ją kochał.
Ciężko jej było nazwać swoje uczucia. Stanowili dziwną mieszankę jego spokoju i tolerancji oraz jej temperamentu i trudności w podporządkowaniu się komukolwiek i czemukolwiek.
Roy ujął twarz Lei w swoje ciepłe, delikatne dłonie, starł kciukiem z policzka wilgotny ślad i patrząc jej głęboko w oczy, spokojnym, ciepłym głosem, który tak kochała, mówił:
– Jeśli miałbym od ciebie odejść, to nigdy z powodu tego, kim jesteś. Taką cię kocham... ale nie umiałbym kochać tego, czego nie znam. Chcę się wściekać, kiedy nikogo nie słuchasz, kiedy się głupio narażasz, wolę drżeć ze strachu, że zabierze mi ciebie śmierć, gdy wiem, że walczysz, niż ciągle się bać, nie wiedząc, czy nie kłamałaś, mówiąc, że idziesz na zakupy... żeby mnie chronić. Wolę swoją niepokorną buntowniczkę, przepięknie ciskającą gromy i przekleństwa, z uporem wszystkowiedzącej nastolatki obstającą przy swoim, niż Leę, która woli milczeć, niż się pieklić. Wiedziałaś, że wścieknę się tak samo jak wataha, jeśli się dowiem o waszym wyczynie na kampusie, tak? Mogę zaakceptować instynkt i brawurę, bo TAKA WŁAŚNIE JESTEŚ! Ale nie zniosę kłamstw... bo wtedy nie rozumiem, kogo kocham.
Leah połykała łzy jak mała, zagubiona dziewczynka. Chwilę wcześniej, uniesiona gniewem, czuła się skrzywdzona przez niepotrzebną szczerość Setha. Teraz sama zrozumiała, jak bardzo potrafi krzywdzić.
– Nie zasłużyłam na ciebie – powiedziała łamiącym się głosem.
Roy uśmiechnął się do niej czule.
– Właśnie to w miłości jest najpiękniejsze... że nie trzeba na nią zasłużyć, wiesz?
– A dziecko....?
– Nigdy ten temat nie padł. Nie mam żalu.
– Czy chciałbyś mieć dziecko? Kiedyś?
– Najważniejsza jesteś ty – powiedział wymijająco, a później dodał:
– Kochanie, jest tyle przyczyn niepłodności... a wiele z nich jest przejściowych. Czy ty w ogóle jesteś PEWNA tej diagnozy? Przecież do tej pory nie starałaś się zajść w ciążę. Ja... nie nalegam, ale uważam, jako lekarz, że jeśli powodem są zaburzenia dające się uregulować, powinnaś o to zadbać, bo gospodarka hormonalna to zdrowie całego organizmu i...
– I chciałbyś mieć dziecko.
– Nie muszę.
– Ale chciałbyś?
– Jeśli byłoby to możliwe...
– A jeśli nie?
– To jedynym małym uparciuchem w domu będziesz ty – uśmiechnął się do niej łagodnie.
Wtuliła się w jego ramiona i wymruczała:
– Skąd się wziąłeś w moim życiu, zanim zdążyłam o ciebie poprosić niebo?
– A ty?– cicho odpowiedział, muskając ustami jej skroń.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bella.
Nowonarodzony



Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pią 15:40, 13 Maj 2011 Powrót do góry

kolejny świetny rozdział. Wink
podoba mi się bardzo, że to opowiadanie oprócz tego, że jest bardzo śmieszne, to też.. takie dojrzałe. zazdroszczę bohaterom tej wielkiej przyjaźni, która ich łączy. Smile

ach, leah, leah.. cudowna dziewczyna, z ikrą. Laughing znalazła sobie wspaniałego mężczyznę i wierzę, że wszystko sobie wytłumaczą i, że leah zaufa roy'owi w 100 procentach. Smile

bardzo się cieszę, że dodałyście ten rozdział po długiej przerwie. Very Happy dzięki tej przerwie, gdy dziś dostałam powiadomienie, od razu rzuciłam się do czytania. Very Happy

dziękuję dzwoneczku.! love dziękuję variety.! love


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Pią 19:57, 13 Maj 2011 Powrót do góry

zaraz bede płakać. no zaraz bede ryczec :( Roy, Roy, Roy....
Ale najpierw powróce do poprzedniego rozdziału :)
oczywiscie Bella i Jake, nie mogli sie powstrzymać. Przeoraszam, czy stół był juz zaliczony wczesniej, bo nawet nie pamiętam? Laughing Kurcze, jakcy oni są fajni. Ja nie wiem jak Jake wytrzymuje z Bellą ( cóż, własciwie, to łądne włosy ma ), ze mna bylo by mu lepiej Laughing Tworzą świetną parę.
Cytat:
Mój Jake. Ogień zaklęty w człowieku.

love Kwintesencja, esencja, miąższ. mniam. Jak kiedys napisze ff o Jacobie, to ten tekst, dam jako tytuł. Wierzę, że dostane pozwolenie. Smile
Wataha w sklepie. I ich dialog. Ja nie moge, jak oni sie uzupełniaja. A Ty tworzysz w taki sposób te dialogi, że czuję sie tak, jakbym była z nimi i słyszałą je na własne uszy :) Moment w którym pojawia się Seth w kwiaciani- myślałam, ze pękne ze śmiechu. Co za szczwna bestia z niego! Epicka postac, epicka... Very Happy
[qoute]- Mauritius?
- Znaczek - unikat, wart krocie...
- Tak, no i wszystko jasne! To mnie od was różni! Wy umieścilibyście znaczek w klaserze albo w przeszklonej gablocie... a ja? Ja bym go polizał! [/quote]
:brawo:
Na pomysł z lusterm na suficie w zyciu bym nie wpadła. Co ten mały ma głowie, o ludzie Laughing

To teraz moze ostatni chap:
Cieszę się szczesciem Paula i Annie. Przed nimi cudowna przyszłośc, jestem tylko ciekawa jak jej Paul powie o tym, ze jest wilkołakiem i jak ona to przyjmie...
Paul jest odmieniony, wgl inaczej mowi. Brakuje mi troche jego agresywności i energii. Mam nadzieje, ze niedługo znowu zobacze tego ostrrrego chlopaka ;P
ale...
Cytat:
Paul położył jedną dłoń na framudze, tuż obok jej ramienia, a drugą delikatnie odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy, zakładając go pieszczotliwym gestem za ucho.

miałam ciary. normalnie czułąm jakbym była obchuchiwana [?xd] po karku przez Paula ^^
Generalnie powiem jeszcze tak... Wódz Gorace Usta Laughing
Mamy znowu wampiry Chytry nioch nioch. jestem ciekawa jak bedzie walczyc Bella, wgl co z nia bedzie i jak rozwinie sie ta sytuacja.
Nowy samochod Lei, cóż, z jednej strony rozumiem jej złość, ba, nawet ja powiedzielam, ale chyba bedzie sie musiała pogodzic z Fordzialem :D
Moment kłotni Leah i Setha. No i jego wypucowanie sie.byłam na niego zła, bo zachował się troche egoistycznie. ale tylko tyci, jemu moge to wybaczyc ( ; Biedna Leah. Ale Roy pieknie, ładnie powiedział Seth'owi. No i mały również zrozumiał swoj bład.
Teraz moja ulubiona część, czyli koncówka rozdziału. ma u mnie +150 do zajebistości. Jak on pięknie do niej mówił. Jakże on ją kocha. Poprostu nei mam wiecej pytań. Podziwiam go i uwielbiam jego sposób myślenia. Leah, powinna złożyć Bogom jakas ofiare za tego człowieka.
A na koniec dodam, cos co mnie totalnie rozczuliło:
Cytat:
– Skąd się wziąłeś w moim życiu, zanim zdążyłam o ciebie poprosić niebo?
– A ty?– cicho odpowiedział, muskając ustami jej skroń.


Anuś, jesteś moim osobistym Paulem Coelho ( za pouczenia, rady, piękną treść, pouczającą, dającą do myślenia ), moją Rowling, Meyer i Tolkienem ( za elementy fantastyczne, pani Meyer, ale ukazane we wspaniały sposób), osobistym Sparksem ( za te historie miłosne, niesamowite uczucia, ten płomień ), chciałabym dodać inne nazwiska, ale nie wiem czy podzielasz moje stanowisko do tych samych autorów... Wink

Kiedy zaczelam znowu czytać opowiadanie, po długiej przerwie, dopiero sobie zdałąm sprawe, jak bardzo tęsknie za La Push. Dziekuje Ci za to.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 15:02, 14 Maj 2011 Powrót do góry

Dziękuję za kolejny rozdział, tobie Variety i Dzwoneczkowi.
Bardzo piękny.
Seth - rozkoszniutki. Taki, którego nie sposób nie lubić, namieszał nieźle w tym rozdziale swoim za długim języczkiem. Very Happy Ale może to i lepiej dla Leah. Takie tajemnice są żrące i nigdy czas nie jest odpowiedni, by je wyjawić. A potem niespodzianie wychodzą na wierzch i dopiero jest kiepsko. Więc w sumie chyba pomógł Leah. Rozmowa Leah i Roya - świetnie napisana. Zapomina się, że to wymyślone. Czułam się jakbym ich podglądała. Genialnie to napisałaś, głęboko i mądrze. Oni sa tacy różni i tak się doskonale uzupełniają, czuć tu prawdziwą miłość.
Scena miłosna Annie i Paula - śliczna. Zachowujesz umiar, budując niesamowitą atmosferę i seksualne napięcie.

"Jesteś najbardziej drażniącym skupiskiem żywych komórek na tej planecie " - ten tekst muszę zapamiętać, może się przydać! Laughing Po prostu świetny.
Uwielbiam stosunek Leah i Setha w twoim wydaniu.

Do następnego razu.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Śro 20:42, 25 Maj 2011 Powrót do góry

A oto, dzięki uprzejmości betującej gościnnie Dzwoneczek, kolejna część:






Seth już dawno nie czuł się tak głupio jak dzisiaj. Zwykle wychodził ze wszelkich opresji obronną ręką, trochę za sprawą wdzięku, a trochę dlatego, że starał się broić z umiarem, żeby nie podpaść siostrze. Jacob zajął stanowisko i wygłosił długą przemowę na temat pewnych granic prywatności, których normalny człowiek nie powinien przekraczać, oraz na temat spójności watahy, która to cecha jest dobrem najwyższym i jedynym możliwym czynnikiem pozwalającym im przeżyć w chwilach kryzysu. Miał rację. Słusznie zmyto mu głowę i nawet Emily, która była ostatnią chętną osobą do wdawania sie dyskusje, dorzuciła swoje trzy grosze.
Roy najwidoczniej odnalazł Leę, bo wrócili razem. Seth czuł, że teraz wypadałoby ją przeprosić i strasznie się bał, że jakiekolwiek jego słowo wywoła kolejną awanturę. Leah go zaskoczyła, bo sama do niego podeszła, jednak zanim zdążyła otworzyć usta, żeby coś powiedzieć, on wyszeptał:
- Przepraszam...
Westchnęła ciężko i odpowiedziała:
- Masz więcej szczęścia niż rozumu, a pełen, nieuszczuplony komplet członków zawdzięczasz tylko Royowi.
- Bardzo jesteś na mnie zła?
- Teraz średnio, jednak godzinę temu mogłabym cię zabić. - Odwróciła się i poszła w kierunku samochodu.
Seth patrzył za nią i cholernie żałował, że jednym głupim komentarzem zepsuł ciepłą relację, która w ostatnich miesiącach zaczęła się między nimi rodzić.
Miał przed sobą długi dzień. Była sobota, więc teoretycznie mógł się lenić do woli, ale z racji podjętej pracy oraz zaległości w szkole wypadało zapomnieć o przyjemnościach i natychmiast zabrać się do książek, bo już po południu miał stawić się w sklepie, żeby rozłożyć na półkach w magazynie kartony z preparatami do ochrony i odżywiania roślin.
Do sklepu dotarł zmęczony nauką i zdegustowany zwarzoną atmosferą w La Push.
Przywitała go Chloe, siedząca w pustym sklepie, na ladzie obok kasy i machająca wesoło nogami. Miała na sobie czarne legginsy do połowy łydki oraz tunikę w drobne czerwone kwiatuszki. Wyglądała niewinnie i słodko.
- Hej, fajnie że już jesteś, mamy robotę.
- Cześć, Słońce Mojego Żywota... – powiedział, uśmiechając się do niej promiennie. Humor już mu się poprawił, nic nie było lepszym lekarstwem na smutki niż tak piękny widok.
- Rozbieraj się! - zakomenderowała Chloe, zawadiacko przechylając głowę.
Seth wzniósł oczy do nieba i powiedział:
- Dzięki Ci, Panie!
Dziewczyna wybuchła śmiechem i zaczęła wyjaśniać:
- Rozbieraj się, bo do tej roboty musisz się przebrać. Mamy dwieście małych cyprysów do przesadzenia. Mama uważa, że mają złą ziemię, a całe zamówienie powinno zostać spakowane do wieczora dla dużego klienta. Nie możemy być nieprofesjonalni.
Seth przełknął rozczarowanie i ściągnął z siebie podkoszulek, kątem oka odnotowując, że Chloe otaksowała jego nagi brzuch i lekko się uśmiechnęła. Ubrał rzuconą przez nią firmową czarną koszulkę i ogrodniczy fartuch. Zabrali się do pracy. Klęcząc naprzeciwko siebie, podzielili sie pracą. Seth wyjmował roślinę z doniczki i wkładał ją delikatnie z powrotem, kiedy tylko Chloe zmieniła w niej ziemię. Błyszczące blond loczki wymykały się z niedbale zaplecionego warkocza i łaskotały ją w szyję.
- Mógłbyś...? Masz w miarę czyste ręce.
Opanowawszy drżenie dłoni, Seth założył jej kosmyk włosów za ucho, patrząc jej z uśmiechem w oczy.
- Dlaczego tak mi się przyglądasz?
- Bo jesteś śliczna.
Chloe roześmiała się. Była przyzwyczajona do zainteresowania chłopców, ale rzadko słyszała słowa dotyczące swojej urody, ponieważ jej rówieśnicy nie umieli mówić o swoich fascynacjach. Seth natomiast, o czym nie wiedziała, był w porównaniu z nimi prawdziwym wirtuozem słowa i właśnie biegłość w rozmawianiu z kobietami stanowiła jego tajną broń. A do tego nie odczuwał najmniejszego skrępowania podczas prawienia komplementów. Od zawsze wychodził z założenia, że co na sercu, to na języku, a jak ktoś tego nie lubi, to niech zatka uszy. Co może być złego w prostym, uczciwym nazywaniu rzeczy po imieniu?
- Pewnie słyszysz to non stop - dodał.
- Oj, przestań, ładnych dziewczyn są setki.
- Kokieteria!
- Dziękuję! Zawsze mówisz wprost to, o czym myślisz? – zapytała, wysypując ziemię z doniczki i nakładając do niej innej, lepszego rodzaju.
- Nie, teraz też nie mówię wprost. - Popatrzył na nią z figlarnym uśmiechem.
Chloe, która wcale nie była takim niewiniątkiem, za jakie uchodziła, poczuła, że się rumieni. Coś jej sie podobało w tym chłopaku. Chyba najbardziej to, że przy nim naprawdę nie wiedziała, co za chwilę usłyszy.
- Jesteś młody, a potrafisz mnie wprawić w zakłopotanie.
Seth nie bardzo chciał schodzić na temat swojego wieku, bo miał powody sądzić (całkiem słuszne zresztą), że Chloe nie wie, ile on dokładnie ma lat.
- To był taki żart, w który niechcący wplotło się marzenie, chyba całkiem przewidywalne dla dziewczyny takiej jak ty. Mam nadzieję, że cię to nie zdenerwowało.
- Raczej zaskoczyło…
Chloe cieszyła się, że ma z kim pożartować i mimo że na początku pomysł mamy o zatrudnieniu na kilka godzin tygodniowo nowego pracownika wydawał jej się niedorzeczny, teraz widziała same korzyści, a główną z nich było to, że wreszcie miała w pracy towarzystwo. Do tego całkiem fajne.
Sadzili drzewka, rozmawiając o ulubionych filmach i muzyce. Chloe, zupełnie sobie nie zdając z tego sprawy streściła mu przy okazji niemal całą historię swojego życia, opowiedziała o przyjaciołach, domku dziadków na Florydzie, wypadku siostry i rozwodzie rodziców, sama nie dowiadując się niczego w zamian. Chyba pierwszy raz Seth z takim zaangażowaniem słuchał i celebrował każdą sekundę, w której mógł niby przypadkowo dotykać jej dłoni i całkiem otwarcie patrzeć na jej piękną twarz. Im więcej o niej wiedział, tym bardziej mu się podobała. Żałował, że to nie wpojenie, ale doceniał fakt, że tak szybko znalazł swoją przyszłą nauczycielkę seksu. Może był naiwny, a może miał w sobie młodzieńczy upór i śmiałość w realizowaniu marzeń, niezbędną ludziom wielkim, bo mimo że Chloe była niedoścignionym, w dodatku pełnoletnim ideałem, Seth gorliwie wierzył, że niebawem będzie mu dane bliżej zaznajomić się z jej rozkoszną anatomią.
Kiedy skończyli, specjalnie paradował przed nią półnagi, niby szukając podkoszulka. Zaglądał w każdy kąt, omijając ten, w który rzucił swoje ubrania, tylko po to, żeby czuć na sobie jej wzrok. Wiedział, że ciała członków watahy są bez zarzutu. Widziała przed sobą wysokiego, szczupłego faceta o śniadej, gładkiej skórze, po sylwetce którego nie można było odczytać wieku. Podziałało. Podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu, badając palcami skórę w miejscu tatuażu.
- Fajny. Wygląda na bardzo profesjonalną robotę. Skąd to masz?
- Wszyscy w rezerwacie taki mamy, to symbol plemienia.
- Ja też mam tatuaż, chcesz zobaczyć?
Jasne, że chciał! Miał tylko nadzieję, że mieści się w pachwinie, powyżej wzgórka łonowego albo na pośladku. Chloe odwróciła się do niego plecami i powiedziała:
- Strasznie mocno zawiązałam na karku tasiemki fartucha, odwiążesz?
Seth poczuł, że robi mu się gorąco. Albo była tak niewinna, że zupełnie nie zdawała sobie sprawy, jak może działać na faceta bliskość świeżo poznanej kobiety, albo tak wyrachowana, że nie dość, iż doskonale o tym wiedziała, to jeszcze ją to bawiło. Z dwojga złego, wolał drugą wersję, bo nieśmiałość mogłaby pokrzyżować jego plany. Instynkt podpowiadał mu, że Chloe wyczuła jego zainteresowanie, którego ukrywanie uznał już dawno za zwyczajną stratę czasu, i doskonale się tym bawi. Postanowił włączyć się do gry.
- Faktycznie mocno – powiedział, udając, że mozoli się z supłem. - Ale poplątane – wyszeptał, łaskocząc jej kark oddechem, niby przyglądając się z bliska węzełkowi. Jego usta znajdowały się kilka centymetrów od jej skóry. Walczył z pokusą. Nie wiedział jednak, że Chloe się uśmiecha, doskonale wyczuwając jego napięcie. Odwiązał supełek i zapytał:
- To gdzie jest to cudo?
- Na łopatce - powiedziała, podciągając tunikę. Patrzył na jej idealny tyłeczek, na gładkie plecy, na koronkę czerwonego biustonosza i liczył do stu, żeby się uspokoić i na nią nie rzucić. Dokładnie w taki sam delikatny sposób jak wcześniej ona, położył palce na małym tatuażu na jej skórze.
Roześmiał się:
- To jest modliszka!
- Brawo!
- To symbol?
- Może...
- Więc nie jesteś blond cukiereczkiem, który zapisuje nocami różowe kartki pamiętnika?
- Taka jest moja mała siostrzyczka. Ja nocami robię co innego - Odwróciła się do niego, nie cofając ani o milimetr. Patrzyli sobie chwilę w oczy. Oboje byli rozbawieni, jakby właśnie zrozumieli, że spotkali swoją bratnią duszę. Bóg raczy wiedzieć, o czym myślała Chloe, Seth w każdym razie myślał tylko o jej ustach i o tym, czy worki z nasionami trawy byłyby wygodnym miejscem.
Tę magiczną chwilę przerwał głos klienta, który właśnie wszedł do sklepu, i Chloe musiała go obsłużyć. Seth ubrał się, pożegnał grzecznie i wyszedł. Jego dyżur dobiegł końca i miał dużo do przemyślenia.

Do La Push wrócił wczesnym wieczorem, rzucił się na obiad, który podała mu mama, wziął książki pod pachę i pognał do Paula. Liczył na to, że ktoś go zmotywuje do nauki, bo sam nie był w stanie ruszyć dalej niż pierwsza strona podręcznika do chemii.

Annie spędziła znaczną część dnia, leniuchując. Paul cały ranek rąbał drewno przed domem nową siekierą Quila. Zjedli razem obiad, a kiedy po południu leżeli na sofie w salonie, oglądając seriale komediowe, Annie wsparła głowę na jego piersi, słuchając rytmicznych uderzeń serca chłopaka. Wtulona w jego gorące ciało zasnęła. Paul uśmiechnął się, słysząc jej spokojny oddech. Jego marzenia się spełniały. Miał przy sobie ukochaną kobietę, chociaż w świetle nocnych wydarzeń nie umiał w pełni rozkoszować się tą chwilą. Bał się, że to, czego w tej chwili doświadcza, jest tak nierealnie cudowne, że zły, podstępny los tylko czeka, by mu to wszystko odebrać. Volturi... Jak zdoła ją chronić, skoro jest ich tak niewielu, a klan wampirów tak potężny? Co, jeśli będzie musiał wybrać między rozkazami Jacoba, a głosem swojego serca? Przy każdym starciu z wampirami, ktoś odnosił obrażenia. Co, jeśli tym razem będzie to ona? Z tych ponurych myśli wyrwało go delikatne pukanie. Pewnie Seth. Wstał, okrył Annie kocem i poszedł otworzyć drzwi.

- Hej, gołąbki! - wesoło przywitał się Seth, wchodząc do przedpokoju.
- Ciiii, Annie śpi.
- A coś ty jej zrobił, że o tej porze padła? - zapytał szeptem.
Paul się uśmiechnął, lecz nic nie odpowiedział.
- Stary, ale jazda! Leah się na mnie obraziła, dostałem opieprz od Jacoba, chłopcy się do mnie prawie nie odzywają, ale za to...
- Za to?
- Ech…
- Co „ech” ?
Seth miał zamiar w najdrobniejszych szczegółach streścić Paulowi popołudnie w sklepie, ale właśnie weszła Annie. Stanęła w drzwiach, przeciągając się jak kotka. Na gołych nogach miała skarpetki, a resztę jej ciała przykrywała sięgająca do połowy uda, zapięta na dwa guziki koszula Paula.
- Aaaaa! - wrzasnął Seth, zakrywając oczy. - Ubierz się!
- Aż tak źle? - zapytała z uśmiechem Annie.
- Nie, aż tak dobrze!
- Seth chciał przez to powiedzieć, że cię pożąda, zgadza się, młody? - zapytał z pobłażliwym uśmiechem Paul.
- Pożąda to w tym momencie eufemizm - wymruczał.
- Ta dzisiejsza młodzież - parsknęła Annie i poszła włożyć swój ulubiony jasno szary dres.
Kiedy się przebierała, Seth tłumaczył się Paulowi ze swojego popędu:
- Stary, ja wiem, że to twoja kobieta i w ogóle… Miałem ciężki dzień, naprawdę... za dużo na raz tych… no, bodźców.
- Jednym słowem, nosi cię?
- Czuje się jak startująca rakieta podczas odliczania.
- Żeby ci zbiornik z paliwem nie odpadł.
- Bardzo śmieszne. Wiesz, jak ja sie męczę?
- Zajmij się czymś innym, to ci ulży.
- Chłopie, ja nawet we śnie jestem z kobietą! A czasem z wieloma. Jem obiad – fantazjuję, myję zęby – fantazjuję, otwieram książkę...
- Potworność! - Paul uśmiechnął się z udawanym współczuciem i patrząc za okno, dodał: - O, idą chłopcy...
Zanim Annie wróciła do kuchni, było w niej już pięciu mężczyzn, z których jeden nie mógł oderwać wzroku od jej ciała. Dres, który miała na sobie, był luźny i wygodny, spodnie ledwo trzymały sie na jej szczupłych biodrach, odsłaniając spory fragment umięśnionego brzucha.
- Lepiej? - zapytała z uśmiechem Setha.
Przełknął ślinę i odpowiedział:
- Tak sobie myślę, że gdybyś w pełni zaspokoiła moją ciekawość, to by pomogło... Masz takie śliczne miejsce, o tu… - Wyciągnął dłoń w jej stronę.
- Seth! - warknął na niego Paul.
Annie roześmiała się głośno i powiedziała:
- Nie chcę nic mówić, ale ten chłopak jest niebezpieczny.
- Jak świńska grypa - dodał z przekąsem Quil.
- Aha, już zazdrośnicy zaczęli się nabijać - nadąsał się Seth.
- O co mamy być zazdrośni? Że nadprodukcja plemników odbija ci się na mózgu?
- I że na razie nic ci nie pozostało, z wyjątkiem męczącego niespełnienia, bo jedyne, co możesz w tym sklepie zasiać, to wątpliwość, czy przypadkiem nie jesteś dziewczynką.
- Ale was to gnębi! No, no!
- Nic nas nie gnębi - powiedział z udawaną obojętnością Quil.
- To dobrze, bo i tak nic bym nie powiedział. Po dzisiejszym dniu wprost brak mi słów.
Milczeli chwilę, w końcu ciszę przełamał Embry.
- Dobra, nie żebym ja był ciekawy, ale pewnie Jared jest.
- Okej, skoro prosicie. Tytułem wstępu: jeśli uważacie, że Chloe to anioł niewinności, to bardzo się pomyliliście! Sam też nie wiem, co na jej temat sądzić, ale jedno jest pewne – dziewczyna lubi się bawić facetami. Ja akurat dobrowolnie mógłbym zostać jej ulubioną zabawką. Mam intuicję i doskonale wiem, jakie intencje można odczytać ze słów kobiety. Dzisiaj nie tylko usłyszałem z jej ust, że nie jest grzeczną dziewczynką i że nocami lubi poszaleć, ale też zobaczyłem tatuaż na tym pięknym ciele, w ramach rewanżu za to, że pozwoliłem jej dokładnie obejrzeć i dotknąć mojego.
- Nie chcę tego słuchać! - wkurzył się Jared.
- Niech mówi! - krzyknął Embry.
- Zaraz, zaraz, mam rozumieć, że rozbieraliście się w tym magazynie? - zapytał Paul.
- No, żeby się przebrać w robocze ciuchy, najpierw trzeba się rozebrać. Pewnie nie jest to konieczne, ale można. A skoro można, to trzeba. Cholera, namotałem. W każdym razie ja nie z tych, co nie zauważą doskonałej okazji do zaprezentowania swojego młodego, umięśnionego ciała.
- Trzymaj mnie! - wrzasnął do Paula Embry.
- Wracając do tematu... - Seth był już przyzwyczajony do reakcji kolegów i kompletnie je ignorował. - Stoję półnagi za jej plecami, tak blisko, jak to możliwe, dotykam delikatnie opuszkami palców jej karku i szyi, przedłużając w nieskończoność moment odwiązywania tasiemki od fartucha, dostrzegam z zadowoleniem, jak gęsia skórka pojawia sie na jej nagiej skórze, łaskoczę ją oddechem, dodatkowo drażniąc... Krew we mnie buzuje, marzę tylko o tym, żeby sięgnąć do haftek jej biustonosza z francuskiej, czerwonej koronki, ale nie, jestem twardy, zresztą przyznam, że nawet całkiem dosłownie, i walcząc ze sobą, zdejmuję z niej ten fartuszek. Ona podciąga tę swoją cieniutką, półprzeźroczystą tuniczkę ponad łopatkę i pokazuje mi malutką, śliczną modliszkę. Muskam jej delikatną skórę, poniekąd rewanżując się za dotyk, a ona...
- AAAAA! - wrzasnął Quil.
- ... odwraca się… I wierzcie mi, nie wygląda wcale na takiego aniołka. Patrzy mi w oczy, kilka centymetrów dzieli nasze ciała. Serce chce mi wyskoczyć z piersi, resztkami siły woli trzymam swoje dłonie z dala on niej...
- I...?
- Wchodzi klient...
- Uff... – odetchnęli chłopcy.
- Coś za łatwo ci idzie! Albo bujasz, albo masz cholerne szczęście.
- Nie bujam, a o szczęściu będę mówił, jak spełnię się w jej ramionach. Wielokrotnie!
- Seth – wtrąciła się Annie – a jeśli ona jest baaardzo niegrzeczną dziewczynką i całe to uwodzenie zabierze ci ledwo tydzień? Jesteś taki młody. Za młody. Naprawdę skorzystałbyś bez wahania, jeśli ona faktycznie zechce się tobą pobawić? No wiesz, pewnego dnia wejdziesz do sklepu...
Całe męskie towarzystwo, zapatrzone w Annie, zaczęło wizualizować opisaną przez nią scenę.
- ...ona zamknie za tobą drzwi, wywiesi tabliczkę "nieczynne", pociągnie cię za sobą do magazynu i...
Seth przechylił głowę na bok, popatrzył na Annie błędnym wzrokiem, oblizał wargi i powiedział:
- Paul, szykuj żeliwną patelnię. Jeśli twoja dziewczyna nie przestanie mówić, to będziesz mnie musiał ogłuszyć.

Wywody i wspomnienia Setha przerwał telefon Belli, która zaproponowała zrobienie spontanicznej imprezy dla Jacoba. Jake co prawda nie chciał organizować urodzin, bo bardziej był zajęty łagodzeniem sporów w grupie niż przyjemnościami, ale towarzystwo uznało, że osiemnaste urodziny wodza wymagają odpowiedniej oprawy. Mieli mało czasu na organizację spotkania, więc natychmiast pojechali na zakupy. Mimo że początkowo myślano tylko o torcie, stopniowo, im więcej fantazjowali o jedzeniu, przychodziły im do głowy różne potrawy, które można by wspólnie upichcić. Nie pierwszy raz gotowali razem. Zwyczaj ten (przy czym część pomagała, a część z równym zaangażowaniem przeszkadzała) wziął się z częstego przebywania w różnych domach i głodu nie dającego się zaspokoić kanapką. Wymyślono, że aby było szybko, kupią kilka rodzajów gotowych sosów i tortille, przygotują mięso na patelni, zrobią sałatę i w ten sposób pierwsze danie będą mieć z głowy. Bella jeszcze w domu ugotowała gigantyczny gar curry i miała go ze sobą zabrać, więc o głodzie nie mogło być mowy. Paul rozpalił w kominku, Annie zapaliła wszystkie świece, jakie znalazła, Seth przyniósł swój sprzęt grający i w prosty sposób salon zamienił się w klimatyczne miejsce, idealne do nocnych posiadówek przy piwie i muzyce.
Jakimś cudem wszyscy niezaangażowani w gotowanie, z wyjątkiem Roya i Lei (Roy był na dyżurze, a Leah nie miała specjalnie ochoty przebywać z bratem w jednym pomieszczeniu) zdołali znaleźć sobie miejsce siedzące w salonie. Seth, Bella i Annie przebywali w kuchni, przyprawiając curry, gotując ryż i krojąc sałatkę do tortilli. Jacob miał przyjść później, bo w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, co szykują jego przyjaciele. Kończył renowacje samochodu dla znajomego ojca i myślał, że dzwonią po niego, by omówić coś związanego z watahą.
W końcu dotarł na miejsce. Usłyszał już z daleka muzykę i uśmiechnął sie do siebie. Nie docenił ich.
Jeśli były jakieś napięcia w grupie, tej nocy nie dało się tego wyczuć. Żartowali i śmiali się, ze względu na Annie pomijając milczeniem kwestie dotyczące Volturich i ewentualnych niebezpieczeństw. Było im razem dobrze i czuli się rodziną. Seth kręcił się pod nogami Belli, Annie i Emily, przyciągany urokiem kobiecych ciał i zapachem delikatnych perfum. Dziewczyny traktowały go z cierpliwą pobłażliwością, śmiejąc się z jego niekontrolowanych napadów szczerości, dosadnych komplementów i głośno wypowiadanych marzeń. Paul w każdej wolnej chwili dotykał Annie, myśląc, że nikt tego nie widzi całował ją, głaskał, przytulał, był zakochany i czuł, że ona też jest już blisko nazwania w ten sposób swoich uczuć. Quil, Embry i Jared, korzystając z nieobecności Setha w pokoju, po cichu knuli różne taktyki sabotażu. Postanowili sobie, że skoro tak lubi pikanterię, to oni mu jej osobiście dostarczą. Kiedy Sam zaśmiewał się z pomysłów chłopców, nie mogąc się nadziwić, że jeszcze chwilę temu kłócili się o to, kto oszukiwał w grze w chowanego, Emily dołączyła do zespołu kuchennego i przygotowywała dla wszystkich, z wyłączeniem nieletniego, grzane piwo z korzennymi przyprawami i miodem. A Jacob? Szczęśliwy, chociaż niezwykle tego wieczoru milczący, patrzył z uśmiechem na swoich ludzi. Był dumny, że ich ma i… bardzo się o nich bał.
Był to jeden z tych ciepłych, wesołych wieczorów, które, mimo że nie obfitują w znamienne wydarzenia, przechodzą do pamięci na zawsze. Miał on jeszcze jedną cechę, chociaż dopiero później mieli się o tym przekonać: ta noc była jedną z ostatnich tak spokojnych w życiu watahy.

Niedzielny poranek Bella zaczęła od sprawdzenia poczty, bo spodziewała się listu z uczelni z grafikiem jej zjazdów. Nie myliła się, a w dodatku pierwszy zjazd miała juz za tydzień. Wiedziała, że ta wiadomość nie ucieszy Jacoba i prawdopodobnie przyczyni się do kłótni między nim a Leą, która z oczywistych powodów nie da się odsunąć od uczestnictwa w jej wyjazdach.

Seth dotarł do pracy spóźniony pół godziny. Obiecał sobie, że aby zdobyć jakąkolwiek niezależność logistyczną, pierwszą rzeczą, w którą zainwestuje zarobione pieniądze, będzie jakiś środek transportu, przypuszczalnie skuter. Tego ranka, po prawie całonocnej imprezie, było mu bardzo ciężko uprosić kogokolwiek, żeby go podwiózł do miasteczka. Po długich targach zgodził się Sam. Na domiar złego przez własną głupotę cierpiał na obezwładniający ból głowy. Wczoraj, korzystając z ogólnego zamieszania, nalewał sobie do kubka na herbatę grzane piwo i ostatecznie połowa wielkiego gara wylądowała w jego żołądku. Oczywiście się nie upił, ale miał wrażenie, że w jego mózgu znajduje się ruchoma makieta stacji paryskiego metra w godzinach szczytu. Przeklinał w tym momencie robocze niedziele w sklepie.

Kiedy tylko wszedł, zobaczył Chloe siedzącą za sklepową ladą w okularach słonecznych i z mokrym ręcznikiem na czole.
- Witaj, Mroczny Aniele z moich snów...
Odpowiedział mu jęk:
- Cii…
- Jeśli mogę, to połączę się z tobą w bólu - powiedział cichutko Seth. - Zabalowaliśmy chyba oboje...
Chloe uśmiechnęła się do własnych wspomnień z wczorajszej imprezy. Do perfekcji opanowała cosobotnie wymykanie się z pokoju i bezszelestne powroty nad ranem, ale wczorajsza noc należała do jednych z lepszych.
- No dobra, pochwal się - powiedział Seth.
- Wolę nie...
- Okej, niech zgadnę: tańczyłaś, mężczyźni nie spuszczali wzroku z twojego ciała.
- Uhm...
- Jeden z nich ci się spodobał.
- Hmm... - w tonacji przeczącej.
- Dwóch?
- Dwóch przyjaciół... Zresztą w tej chwili słowo przyjaźń byłaby nadużyciem określenia tego, co ich łączy. Ale cóż... musiałam spróbować obu, żeby sprawdzić, który lepszy.
Seth nie miał nerwów na słuchanie tego typu wyznań.
- Chloe... masz jakąś tabletkę przeciwbólową? - usiłował zmienić temat, ale Chloe, wyczuwając w nim niechęć do słuchania o jej wczorajszych przeżyciach, tym bardziej chciała pociągnąć ten temat. Tak dla sportu.
- Zaraz poszukam... Sama zażyję... I o czym to ja mówiłam? Wyszłam na imprezę bez przekonania, ale dzisiaj, nawet walcząc z kacem, mogę powiedzieć, że było warto.
- Czyli modliszka...
- Seth, to nie byli faceci, którym imprezowe obściskiwanie zawróci w głowie i unieszczęśliwi, bo cały następny dzień będą tęsknić. Pewnie nie pamiętają nawet, jak mam na imię.
- I to jest fajne?
- Pewne aspekty życia, pozbawione zbędnych obciążeń cieszą podwójnie...
- O tak, z tym bym się zgodził.
- To dlaczego słyszę w twoim głosie dezaprobatę?
- Z czystej, pozbawionej obciążeń zazdrości o radochę, jaką przez kilka nocnych chwil mieli ci dwaj.
Chloe się roześmiała. Bawiły ją te dialogi z młodym.
- Pocałunek to nic takiego - powiedziała łagodnie, patrząc mu w oczy
- Ja myślę, że to jednak coś, szczególnie jeśli całuje się pewne konkretne usta - odpowiedział z wymownym uśmiechem.
- Skąd wiesz, że pewne konkretne usta smakują lepiej niż jakiekolwiek inne?
- Tak podejrzewam i chciałbym empirycznie potwierdzić tę śmiałą tezę. - Seth usiadł na ladzie, tyłem do drzwi, a przodem do niej.
- Nigdy wcześniej nie spotkałam chłopaka mającego w sobie tyle śmiałości co ty...
- Chyba powinienem się cieszyć, bo mam powody sądzić, że poznałaś ich wielu.
- Więc teraz, skoro ja jestem bezpruderyjną modliszką, dla której dotyk męskich ust to nic takiego, a ty chłopakiem, który bez skrępowania i skrupułów dąży do jednego...
Seth był na skraju wytrzymałości. Poprzysiągł sobie, że nie wykona pierwszego ruchu. Bał się, że jeśli tak zrobi, Chloe w kluczowym momencie wymknie mu się z rąk i zostawi go tylko ze wspomnieniem swojego drwiącego uśmiechu i zerem szans na następny ruch. Ciało mówiło mu "tak", ale instynkt go hamował.
Przełknąwszy ślinę, uśmiechnął się swobodnie i odpowiedział z bezczelnym uśmiechem:
- I tak nic nie zrobisz, bo boisz się, że później będziesz musiała codziennie patrzeć mi w oczy, w przeciwieństwie do wszystkich tych facetów, którym nie zostawiłaś nawet numeru telefonu.
Uszczypnął jej ego. Wycelował w czuły punkt. Chloe była śmiała i niegrzeczna, kiedy mogła zachować anonimowość i miała świadomość, że nadchodzący dzień szybko zakończy kolejny epizod jej erotycznego życia. Bez konsekwencji, głupich tłumaczeń i zawodów. Seth wyczuł jej narastającą irytację i zeskoczył z lady, nie dając szansy na ripostę. Wolał zająć się pracą i gratulować sobie w myślach, że troszkę rozdrażnił słodkiego kociaka.
Było niewielu klientów. Seth zabrał się za to, czego nie zrobił wczoraj, czyli układał na półkach w magazynie towar. Chloe natomiast siedziała zła na swoim miejscu i usiłowała nie myśleć o tym, co jej powiedział. Na pożegnanie nawet się do niego nie uśmiechnęła, za to on promieniał przez całą drogę do domu.

Wysłałam wiadomość o zjeździe do Lei oraz zadzwoniłam z tą informacją do Jake`a. Obiecał, że przyjdzie po południu i wtedy porozmawiamy. Mieliśmy coraz mniej czasu dla siebie. Większość dnia pracowałam w sklepie rodziców Mike`a i zajmowałam się domem, a Jake albo siedział w warsztacie, albo robił coś z Samem, albo nadrabiał zaległości w szkole. Spał bardzo niewiele, bo sama skutecznie mu to uniemożliwiałam, domagając się nocnych spotkań. Brakowało mi go, a to, co starał mi się mimo wszystko ofiarować, było nieporównywalne z tym, do czego przywykłam. Był zamyślony, niespokojny, trochę zamknięty w sobie. Może po prostu bardzo zmęczony? Miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa, że niechętnie opowiada mi o sprawach watahy, mimo że byłam jedną z nich i miałam prawo znać prawdę. Chciałam móc zdjąć z niego ten ciężar, mieć władzę nad czasem, potrafić go zatrzymać, pozwolić Jacobowi jeszcze przez moment pobyć beztroskim, roześmianym chłopcem. Nie umiałam... a Jacob, mimo że ten sam, żył, będąc teraz wodzem i chyba lepiej niż ktokolwiek inny zdawał sobie sprawę z tego, co to oznacza. Będąc jeszcze nastolatkiem, nagle stał się ojcem, odpowiedzialnym za ośmioro dzieci. Rozumiałam to.

Annie sprzątała w domu po imprezie, przy wtórze głośnej muzyki. Nie usłyszała nawet, kiedy Paul pojawił się za jej plecami. Aż podskoczyła, gdy ją objął i pocałował w kark.
- Pachniesz migdałami i seksem – mruknął, tuląc się do jej pleców.
Odwróciła się, ciągle w jego ramionach.
- Gdzie byłeś?
- Tęskniłaś?
- Tak, całą długą godzinę! - uśmiechnęła się czule.
- Jutro zaczynam pracę. Remont tego domku zrobił na wszystkich takie wrażenie, że zaproponowano mi dołączenie do ekipy budowlanej brata Sue Clearwater.
- Czyli nie będzie cię znaczną część dnia? - nachmurzyła się Annie. Sama nie wiedziała, kiedy uzależniła się od jego kojącej obecności. Tylko w ramionach Paula czuła się szczęśliwa i spokojna.
- Annie...
- Wiem. Musisz. Ja też przecież muszę. Wrócę do pracy trochę wcześniej, nie chcę siedzieć sama w domu.
- Dobrze, kochanie. Nie martw się tym, jesteśmy razem, tak? I mamy dla siebie całe noce, tak?
- No właśnie. Noce – zawiesiła głos. - Chcę się z tobą kochać – szepnęła. – Uwielbiam, jak mnie pieścisz... ale to wspomnienie , ten jeden jedyny raz... Chcę się kochać tak jak wtedy!
- Nie możesz przecież - powiedział cicho, czując, jak treść tego wyznania rozpala nie tylko jego wyobraźnię.
- Już niedługo. - Annie włożyła ręce pod jego koszulę, dotykając umięśnionej klatki piersiowej. Cieszyła dłonie ciepłem jego ciała. Rozpięła szybko wszystkie guziki. Paul obserwował, jak mu sie przygląda. Westchnęła i uśmiechnąwszy się łobuzersko, sięgnęła do guzików jego spodni.
- Bardzo miła samoobsługa - szepnął Paul, przymykając powieki i opierając się o kuchenny stół.
- Sam mówiłeś, że mam się czuć jak u siebie w domu.
- A że jestem tu drugim gospodarzem, to sam pozwolę sobie na to i owo. - Szybkim ruchem wziął ją na ręce i zaniósł do salonu. Położył na dywanie przed palącym się kominkiem. Rozbierali się pośpiesznie, mimo że mieli cały dzień dla siebie. Byli wciąż sobą nienasyceni, a podniecenie, które czuli, sprawiało im fizyczny ból, bo wydawało się niemożliwe do zaspokojenia. I mimo że pieszczoty doprowadzały ich do szczytu, ta rozkosz dawała tylko namiastkę tego, co oboje zapamiętali. Chcieli więcej.
Paul całował nagi brzuch Annie, linię jej biodra, udo. Rozchyliła nogi mówiąc ochrypłym od podniecenia głosem:
- To powinno być karalne.
- Chętnie poddam się każdej karze z twoich delikatnych dłoni.
- Ust - poprawiła go.
- Ale najpierw sam na to zasłużę.
Uwielbiał doprowadzać ją pieszczotami do szaleństwa. Patrzył na jej przymknięte powieki, słyszał przyspieszony oddech, czuł, jak jej ciało się rozgrzewa...
- Chcę, żebyś był we mnie – wymruczała, zaciskając dłoń na jego ramieniu. Czuła, że od spełnienia dzielą ją tylko sekundy.
- Kobieto, wiesz ile mnie to kosztuje? Już raz żałowałem swojej namiętności. Nie chcę cię skrzywdzić.
Chwilę później Annie nie była już w stanie z nim dyskutować.
Każdy tego typu moment, kiedy dla jej dobra odmawiał, nawet proszony przez nią, był potwierdzeniem uczuć i twardego charakteru. Kilka tygodni temu Paul nie podejrzewałby, że może być w tych sprawach nieugięty, ale wtedy nie wiedział jeszcze, że istnieje taka miłość.


Jacob przyjechał po mnie po południu, tak jak obiecał, i zabrał mnie do Lei i Roya, żeby uzgodnić następny weekend. Wyglądało na to, że bez względu na zdanie Lei i moje, miał już wyrobioną opinię na ten temat i nie zamierzał jej zmieniać.
- Razem nie pojedziecie, nie ma mowy.
- Dlaczego? Przecież już sto razy obiecywałyśmy, że nie zrobimy drugiej takiej samowolnej akcji.
- Dlatego że ostatnia samowolna akcja, jak to nazwałaś, skończyła się wizytą zwiadowców w La Push. I mam powody sądzić, że szukają właśnie ciebie, Bells.
- Mnie?
- Patrz – powiedział, rozkładając przede mną gazetę.
- Co to jest? - zapytała Leah.
- Wczorajsze wiadomości.
Na pierwszej stronie widniało zdjęcie dziewczyny rażąco podobnej do mnie. Miała jasną cerę, ciemne falowane włosy i brązowe oczy. Zaginęła w jednym ze studenckich klubów.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś od razu?
- Wczoraj była impreza, pamiętasz? Ostatnio tylko chodzę i pouczam innych, nie chciałem znowu psuć wszystkim humoru.
- Wszystko to moja wina!
- I moja - włączyła się ponuro Leah.
Roy się nie odzywał, ale widać było, że jest na granicy wybuchu.
- I nadal upieracie się, żeby jechać razem?
- Chyba nie zaatakują mnie na zajęciach, a nocą nie zamierzamy się nigdzie szwendać.
- Pojadę z wami.
- A wataha?
- Sam twierdzi, że przez dwa dni mojej nieobecności nic nie powinno się stać. Nie mogę wysłać z wami nikogo innego. Paul pilnuje Annie, chłopcy są za mało doświadczeni. Pojadę.
- Jake... czy to już tak zawsze będzie? Każdy nasz krok śledzony przez Volturich?
- Nie wiem, Bells. Oni są świadomi tego, że póki istniejemy, dobro ich imperium jest zagrożone. Nawet jeśli ktoś na kampusie wbrew kodeksowi tworzył nowonarodzonych, nie wiemy, czy byli to akurat ci, których zaatakowałyście. Wiadomo jednak, że przyciągnęło to uwagę Volturich do tego miejsca i do La Push. Znowu... Gdybym był jednym z nich, zrobiłbym wszystko, żeby raz na zawsze wykończyć wroga.
- Ja też jadę - włączył się Roy.
- Wykluczone, nie będziesz się narażał - krzyknęła Leah.
- To może ty też się nie narażaj.
Leah była zła.
- Słuchaj, mało razy na ten temat rozmawialiśmy? Bella jest jakby kawałkiem mojej duszy wyrwanej z ciała, goszczącej w innym ciele. Stanowimy jedność! Gdyby jej się coś stało, nie umiałabym z tym żyć. I nic na to nie poradzę, nie zrobiłam sobie tego sama! Jeśli o mnie chodzi, lepiej by mi było bez wpojenia.
- Szczególnie w taką ofiarę losu jak ja - powiedziałam.
- Oj, już nie dramatyzuj, przynajmniej odkąd jesteś po trosze mną, nie potykasz się na równej drodze - uśmiechnęła się kwaśno.
- Mam rozumieć, że chcecie jechać w czteroosobowym składzie? Po to, żebym mogła studiować? - zapytałam.
- A co mamy zrobić? - zapytał Jake. – Zresztą ja uważam, Roy, że twoja obecność to przesada.
- Tak, jasne, wy macie swoje wpojenia, którymi tłumaczycie każdy brawurowy i często nieprzemyślany wyczyn, a moja ludzka miłość nie jest traktowana nawet jako ćwierć argumentu. Wkurzacie mnie wszyscy!
- Jezu, jeszcze mam się zmagać z zarzutami o dyskryminację - westchnął Jake. - Po prostu super! Moja dziewczyna – obiekt pożądania Volturich, wpojona w nią rozwydrzona sekutnica i zakochany w niej człowiek, który w decydującym momencie może posłużyć co najwyżej jako aperitif dla jakiegoś głodnego krwiopijcy.
- Dzięki - wymruczał zły Roy.
- No dobra, zajęcia trwają dwa dni, z czego większość doby Bella będzie siedzieć na wykładach, więc nic się jej nie stanie, resztę, czyli noc, spędzi z nami w hotelu -przerwała mu Leah.
- Można mieć tylko nadzieję, że jeśli nie dopadną nas Volturi, sami się nie wyzabijamy - dodał z przekąsem Jake.
- Wyjeżdżamy w piątek, tak? Muszę ustawić sobie dyżury. - Roy uznał temat za zamknięty.
- W piątek, bardzo wcześnie rano - powiedziałam.
- Dobra, jesteśmy umówieni, ale wiedzcie, że inaczej widziałem skład tej wycieczki - podsumował Jacob i wstał. - Pora na nas, tak, Bells? Nie widzieliśmy się cały dzień - dodał z uśmiechem.
Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do mnie do domu. Charlie był w La Push. Nocował u Billy`ego, bo o świcie jechali łowić. Nadrobiliśmy tej nocy deficyt siebie.


W poniedziałek rano Seth, tak jak i pozostali chłopcy, wybrał się do szkoły. Miał misję. Szukał ewentualnych kandydatów na członków watahy.
Doskonale pamiętał swoją przemianę. Przebiegała ona typowo, zaczynając się od gorączki i napadów agresji, a kończąc na niekontrolowanym wybuchu. Miał dużo szczęścia, bo stało się to przed domem, kiedy kłócił się z siostrą. Inaczej rozniósłby swój pokój. Doskonale wiedział, czym jest ten moment dla osoby, której do tej pory uporządkowane, normalne życie zostaje wywrócone do góry nogami. W ciągu kilku sekund, to, w co do tej pory się wierzyło, staje się już tylko wspomnieniem. Świat nabiera innych barw, przyszłość się klaruje, a człowiekiem rządzi zwierzęcy instynkt. Najintensywniejszy okres przypada na czas zaraz po pierwszej przemianie, później można nauczyć się z tym żyć, a nawet, jak niektórzy zdołali udowodnić, nie zdradzać się przed innymi.
Zobaczył ich przed budynkiem szkoły. Czterech wysokich, dobrze zbudowanych chłopców wyzywało się na parkingu. Oni. Nowy narybek watahy. Widział w ich oczach nienawiść, agresję, zwierzęcą furię. Słyszał ich myśli, chociaż oni sami jeszcze nie odkryli tej umiejętności. Przemiana już się zaczęła. Jacob się nie mylił: wampiry powróciły do tej okolicy. Reszta należała do Sama. Seth patrzył na nich jeszcze przez chwilę i poszedł dołączyć do swojej grupy. Miał nadzieję, że nowych będzie więcej.


Odbębnił swoje lekcje i prosto ze szkoły, korzystając z życzliwości zmotoryzowanych koleżanek, dotarł do sklepu.
- Witaj, Ogniu Piekielny! - przywitał Chloe, która też dopiero weszła i nie zdążyła nawet odłożyć swojego plecaka.
- Cześć - odpowiedziała bez zbędnej wesołości, ale też z mniejszym niż wczoraj chłodem.
Byli sami, mama Chloe pojechała do domu, żeby zająć się przygotowaniem obiadu dla siebie i córek, jak zawsze, kiedy miała w sklepie pomoc.
- Wkurzyłem cię wczoraj? - zapytał bezceremonialnie, poniekąd znając odpowiedź.
- Nie, skąd! - skłamała.
- Kręcisz, wyczuwam to, byłaś na mnie zła, czyli utrafiłem w sedno, tak?
- Zejdźmy z tego tematu.
- Nie masz czasem pokusy, żeby komuś walnąć prawdą między oczy? Przyjął się wśród ludzi jakiś głupi zwyczaj owijania wszystkiego w bawełnę.
- Czasem mam pokusę, żeby uciec.
- Teraz też?
- Zajmijmy się pracą, co?
- Nie jesteś jedyną pięknością, której wcześnie odkryty popęd wyprzedził dojrzałość potrzebną do budowania związku, nie widzę w tym nic krępującego. Wręcz przeciwnie, czuję się z tobą tak swobodnie, bo sam zainteresowany jestem tylko przyjemnością i każdą minutę bez niej traktuję jako obrazę Boga, który w swej nieskończonej dobroci podarował nam umiejętność przeżywania orgazmów. Pewnie i mnie spotka kłopotliwy stan zwany zakochaniem, ale póki ten moment nie nadszedł, skupiam się na możliwościach beztroskiego czerpania z życia tego, co najlepsze A najlepszy jest seks!
Chloe patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Albo jesteś chory, albo z innej planety. Jeśli to był przykład walenia prawdą między oczy, to ja mam teraz dziurę w mózgu.
- Ale zaszokowałem cię czy olśniłem?
- Chodź no tu - uśmiechnęła się.
Seth pomyślał, że oto nastąpi lawina spełnianych marzeń, ale znowu ktoś wszedł do sklepu i przerwał im w najlepszym momencie. Odwrócił się i oniemiał. W drzwiach stał Eric we własnej osobie.
- O, proszę, proszę! Co za zestaw! Puszczalska pannica z nocnego klubu i młody gnojek z La Push. Jak tam moja zdzirowata była narzeczona? Też tak tyłkiem kręci, ja ta tutaj? Podziwiam was, zawsze wywęszycie łatwą laskę!
Seth popatrzył na zawstydzoną Chloe i błyskawicznie zrozumiał, do czego pije Eric. Był jednym z tych dwóch i jakoś ją znalazł.
- To ja ciebie podziwiam, zawsze znajdziesz pięść gotową, żeby ci złamać nos - powiedział ucieszony, że oto będzie mógł zaprezentować kolejny z talentów.
Eric parsknął śmiechem, nie doceniając Setha. Wiedział już, że z Paulem w bezpośrednim starciu nie wygra, ale Paul był starszy i doświadczony. Seth jednak, ze swoim dziecięcym uśmiechem, nie wydawał mu sie groźny. Ale był!
-Ha! I będziesz się ze mną bił?- roześmiał się.
- Zapewne tak, bo jak cię poproszę żebyś przeprosił tę oto damę, to pewnie nie posłuchasz bez bólu i znajomego trzasku łamanych kości.
Eric się wściekł, wziął zamach i uderzył. Seth złapał jego pięść w powietrzu, podciął mu nogi i przewrócił go na ziemię.
- Dobra, kolego, nie rób z siebie pośmiewiska i zaprezentuj wreszcie coś sensownego.
Seth igrał z nim, doprowadzając go do szału.
Eric wstał, błyskawicznym ruchem złapał stojąca obok drzwi motykę, wziął zamach i usiłując trafić w Setha, który szybko zrobił unik, uderzył w półkę z donicami ogrodowymi. Seth, widząc kątem oka jak największa z nich spada niebezpiecznie blisko Chloe, odwrócił się i lekko pchnął dziewczynę, żeby nie trafił jej żaden z odłamków ceramiki. Dla Erica to wystarczyło. Rozciął mu przedramię ostrzem motyki. Seth nawet nie jęknął, uderzył przeciwnika w brzuch, później kolanem w nos, a następnie otworzył drzwi i wyrzucił go na zewnątrz. Z rany kapała krew. Uśmiechnął się i powiedział:
- Zapraszam do La Push. Tam są dobre warunki na taki sport.
- Zaproszenie przyjęte! - wysyczał Eric.

Seth parsknął śmiechem, zamknął drzwi od środka i spojrzał na Chloe.
Drżała z nerwów. Stała nieruchomo, patrząc z przerażeniem na rękę Setha.
- Nie martw się, kochanie, zaraz przestanie krwawić - powiedział z miną twardziela i poszedł do łazienki przemyć ranę zimną wodą.
Chloe, po pierwszej fazie szoku, wpadła teraz w panikę, niebezpiecznie zmierzającą ku histerii.
- Seth... on wbił ci motykę w ciało!!! Musimy jechać do szpitala to zszyć!
Seth wyjrzał z łazienki i zawołał:
- Bez paniki, szybko się goję. Już jest lepiej, popatrz.
Chloe zerknęła na wskazane przez niego miejsce, walcząc z mdłościami.
- Widzisz? To drobiazg, ale miło, że się o mnie martwisz.
- Ująłeś się za mną... i w ogóle cała ta sytuacja...
- Lubię takie akcje, dodają życiu nieco kolorytu. I nie tylko życiu. - Popatrzył na zaplamioną podłogę - Cholera, gdzie jest jakaś ścierka?
- Usiądź, ja posprzątam. - Wzięła go za rękę i zaprowadziła do krzesła. Seth posłusznie usiadł i pociągnął ją ku sobie, aż straciła równowagę i wylądowała na jego kolanach.
– Co ty?
- Gdzie buziak dla bohatera? - zapytał bezceremonialnie
Chloe była tak zaskoczona, że nie zdążyła zaprotestować. Poddała się bez walki. I tym sposobem Seth zrealizował pierwszy punkt swojego planu.
Zupełnie wbrew temu, co przed chwilą widziała, całując, nie był brutalny i agresywny, ale bardzo delikatny i uważny. Widać było, że rozkoszował się tą chwilą. Postanowił ten niespodziewany czas poświęcić na sprawdzenie wszystkiego, co do tej pory wyobrażał sobie na temat pocałunków. Poznał każdy milimetr jej ust, zachował w pamięci ich miękkość i smak. Był tak pojętnym uczniem, że momentalnie złapał z nią wspólny rytm i odkrył intensywność, która sprawiała jej przyjemność. Nie mylił się co do siebie samego. Miał talent! A Chloe, częściowo za sprawą adrenaliny, trochę za sprawą zaskoczenia, zupełnie straciła głowę. Nie tylko pozwoliła mu na wszystko, ale z przyjemnością i przyspieszonym rytmem serca odwzajemniała jego pocałunki. Czuła, że nazajutrz, dokładnie tak, jak to przepowiedział, nie spojrzy mu w oczy. Dlatego chciała wykorzystać chwilę obecną do maksimum, a jutro... było jej obojętne. Całował jej szyję, dekolt, rozpinał guziki cieniutkiego sweterka, po czym ściągnął go i rzucił za siebie, na podłogę, Chloe miała wrażenie, że oszaleje. Wplotła palce we włosy chłopaka, przyciągnęła go do siebie, włożyła mu język do ust i zupełnie dała się ponieść zmysłom. Chwila nieskrepowanej namiętności trwała tylko kilka sekund. Usłyszeli energiczne pukanie do drzwi. Jeden raz, potem drugi, jeszcze bardziej natarczywie... Chcieli to zignorować, ale nagle zadzwonił telefon Chloe.
- Cholera, to mama!
Zeskoczyła szybko z kolan Setha, poprawiła ramiączka topu, ubrała na siebie zmięty sweterek i poprawiła rozburzone włosy. On, starając się oddychać spokojnie i opanować przyspieszone do niebezpiecznej granicy tętno, poszedł do łazienki, żeby nalać wody do wiadra i zająć się zmywaniem zakrwawionej podłogi.
Chloe otworzyła drzwi.
- Co wyście tu robili? Nie wzięłam swoich kluczy! Dlaczego jest zamknięte? - Matka Chloe była zła.
- Mieliśmy tu małe zamieszenie. Pijany klient zatoczył się na półkę z doniczkami i zrzucił największą z nich. Seth stał za blisko i skorupa przecięła mu skórę. - Chloe była wprawiona w improwizowanych łgarstwach.
- Już wszystko jest dobrze, tylko bałagan został - powiedział Seth, pojawiając się w drzwiach zaplecza z mopem i wiaderkiem w rękach.
- Boże...
- Nie martw się, mamo, daliśmy sobie radę.
Do końca dnia nie popatrzyli na siebie ani razu. Chloe bała się, że się zarumieni, a Seth, że eksploduje.
Wychodząc z pracy, korzystając z tego, że szefowa stała do nich tyłem, uśmiechnął się czule do dziewczyny i wymownie pokręcił głową z miną wyrażającą najwyższe uznanie dla doznań, których mu dostarczyła. Tego dnia oboje nie wierzyli w to, co się stało.


Eric cały dzień spędził myśląc o własnej nienawiści. Nie dość, że przez gnojków z La Push notorycznie robił z siebie debila, to jeszcze jego dziewczyna została gwiazdą rezerwatu. Szlag go trafiał. We wtorek wieczorem zadzwonił do znajomego. Kolega niedawno wyszedł z więzienia. Eric miał już sprecyzowany plan, potrzebował jednak fachowego wsparcia. Rozmowa telefoniczna była bardzo krótka i rzeczowa, ponieważ temat wymagał dyskretnego spotkania i omówienia szczegółów osobiście.









Kochane, Dzwoneczek nie może betowac reszty bo ma teraz inne sprawy na głowie. To, czy reszta tekstu doczeka się publikacji na forum zależy od znalezienia nowej bety. Jeśli ktoś zna wolną i chętną osobę, to będę wdzięczna za namiary.
I proszę pokornie o komentarze, szczególnie jesli mam molestować kogoś o dalsze betowanie;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
bella.
Nowonarodzony



Dołączył: 13 Lut 2011
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 19:51, 26 Maj 2011 Powrót do góry

świetny rozdział. bardzo mnie interesuje rozwój sytuacji z erickiem. ten gość z więzienia...hm.. Smile
paul nie ma łatwego życia, ale w imię miłości do annie jest gotów je poświęcić. mam tylko nadzieję, że tak się nie stanie - bardzo go lubię. Rolling Eyes

kurczę.. to poważna sprawa z tą betą. niestety ja osobiście nie znam nikogo kto by się mógł tym zająć. tzn. aktualnie. bo jeśli w ciągu dalszym nie znajdziemy bety, to mogę zgłosić się na ochotnika, lecz od 24 czerwca. Cool Laughing Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Pią 14:23, 27 Maj 2011 Powrót do góry

Na tymczasową betę zgłosiła się niezrównana Pernix. Pewnie chwilkę będzie trzeba poczekać, bo ma teraz dziewczyna dużo pracy, ale zbetuje na pewno, z czego się bardzo cieszę bo kolejny odcinek przynosi pewien ciekawy zwrot akcji i nie chciałabym akurat teraz zawieszać publikacji;) Alarm odwołany;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Sob 9:46, 28 Maj 2011 Powrót do góry

Wow! Ile się działo?!
Chloe mnie zaskoczyła. Myślałam, że jest niewinną dziewczynką, a tu proszę.
Wszystkie dziewczyny w La Push i okolicy, są jakieś napalone. To musi być ten wilgotny klimat. Very Happy
Wyjazd Belli na studia zapowiada się interesująco. Zapowiadany koniec spokoju w La Push - niepokojący. Podobnie jak plany, niespodzianie się pojawiającego Erica. Co to będzie? Very Happy
Teksty i przemyślenia Setha jak zawsze u niego (wg twoich pomysłów) - świetne.

Całe szczęście, że masz betę. Współczuję ci tych problemów i ciągłego szukania.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Sob 22:07, 28 Maj 2011 Powrót do góry

Ja się odniosę jeszcze do poprzedniego rozdzialu
"Skąd się wziąłeś w moim życiu, zanim zdążyłam o ciebie poprosić niebo?
– A ty?– cicho odpowiedział, muskając ustami jej skroń." Absolutnie rozczulajace, wzruszające i chyba każda z nas chciałaby choć raz w życiu coś takiego usłyszeć.
Ostatni rozdział był bardziej dynamiczny, niż te poprzednie. Mam nadzieję, że Volturi pojawią się szybko, bo jakoś tak spokojnie sie zrobilo w rezerwacie. Trochę akcji i ćwiczeń fizycznych chlopakom sie przyda Laughing szczególnie Sethowi Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Czw 21:16, 09 Cze 2011 Powrót do góry

Czas w La Push biegł bardzo szybko. Chłopcy chodzili do szkoły, a wieczorami patrolowali las. Jacob koordynował ich straże, sam brał w nich udział, zwykle nocą i o świcie, poza tym uczył się i czasem widywał z Bellą, głównie wtedy, kiedy sama, nie radząc sobie z tęsknotą, przyjeżdżała do rezerwatu.
Paul i Annie wstawali wcześnie, Annie wznowiła dyżury, ale poprosiła o ranne zmiany, tak żeby być z Paulem jak najdłużej, kiedy on wracał z pracy.
Sam podjął temat podany przez Setha, osobiście zwrócił się do czworga nowych chłopców i długo z nimi rozmawiał. Nie troszcząc się o ewentualny szok, powiedział im prawdę o ich wilczym pochodzeniu i z tą wiedzą ich zostawił. Wiedział, że kiedy nastąpi dzień przeobrażenia, oni sami go odnajdą.
Chloe unikała Setha jak ognia. Było jej strasznie głupio. Chciała zachować swój wizerunek niegrzecznej dziewczynki bez skrupułów, ale ten moment słabości, na jej terenie, z osobą, która nie dość, że nie była anonimowa, to jeszcze obdarzona ogromnym urokiem i odwagą, przejawiającą się zarówno w incydencie z Ericiem, jak i w pocałunku, który po nim nastąpił, zupełnie wytrącił ją z równowagi. Bała się, że Seth zechce o tym porozmawiać, albo co gorsza, upomni się o więcej...a ona...mu nie odmówi...bo... bo....sama nie wiedziała dlaczego...


W końcu nadszedł piątek. W nocy nie zmrużyłam oka. Byłam spięta... Bałam się. Zwykle złe przeczucia mnie nie myliły, a teraz dodatkowo miałam powody sądzić, że jestem w niebezpieczeństwie, a wraz ze mną każdy kto mi towarzyszy. Wyjechaliśmy bardzo wcześnie, zgodnie z planem. Leah nie mogła się dobudzić, Jacob był po nocnym patrolu, więc na fotelu kierowcy usiadł Roy. Nie robiliśmy postojów na spanie, tylko zmienialiśmy się za kierownicą, dlatego droga zajęła nam dwa razy krócej niż poprzednio. Zameldowaliśmy się w hotelu położonym blisko uczelni. Przespałam się, wzięłam prysznic i spędziłam cały dzień na zajęciach. Nie wiedziałam, co będą robić pozostali, bo kiedy szłam na zajęcia, oni jeszcze spali.
Wychodziłam z budynku wieczorem. Czekał na mnie Jacob. Widziałam z daleka jego muskularną sylwetkę. Uśmiechnęłam się, patrząc jak studentki z mojej grupy, otaksowały go wzrokiem. Moja miłość. Uśmiechnął się do mnie, ale widziałam w jego oczach, że coś się stało.
- Bells, tylko się nie denerwuj, kolejna osoba zagięła -powiedział na powitanie.
- Będą mordować, aż wreszcie trafią na mnie, tak? Z nerwów czułam mdłości. Szliśmy pośpiesznie w kierunku hotelu.
- Wyjątkowo, w tej sytuacji uważam, że powinniśmy zająć stanowisko i znaleźć sprawcę. Musimy wiedzieć, czy to Volturi czy ktoś, kto mści się za wasz wyczyn na tyłach klubu nocnego.
Nie wiem dlaczego, ale jego słowa przyjęłam z ulgą. Cieszyłam się, że nie powstrzymujemy się od działania, czekanie na kolejny ruch wampirów było dla mnie męczarnią. Od bierności wolałam akcję, choćby miała prowadzić do śmierci.
- Leah wie?
- Wie, jak cię nie było wybuchła z tego powodu niezła awantura. Żałuję, że zgodziłem się na obecność Roya. Z jednej strony mu się nie dziwię, dla mnie też twoje bezpieczeństwo jest bardzo ważne... ale z drugiej... On chyba nigdy nie zaakceptuje naszej powinności. Leah chyba będzie musiała go długo przepraszać po dzisiejszej wymianie zdań.
Uśmiechnęłam się.
- Jake... Jak to możliwe, że on z nią wytrzymuje?
- Bo w gruncie rzeczy Leah, chociaż uparta jak osioł, jest dobrym człowiekiem. Dla niej po prostu ważne są inne priorytety niż dla niego. A może takie same? Nie wiem...Oboje stawiają na miłość, tylko że Roy nigdy nie wygra z jej wpojeniem. I dzisiaj miał szansę kolejny raz się o tym przekonać. Leah go kocha i potrzebuje, ale przynależność do watahy jest dla niej najważniejsza. Potrafi nas wyprowadzić z równowagi... Sama doskonale pamiętam wasz ostatni wyjazd, ale, wiesz, Bells, ona ma serce mężczyzny. Walcząc, nie zna strachu.
- Może bycie wilkiem nie rozróżnia płci.
- Co czułaś, walcząc przy jej boku? - Pierwszy raz o to pytał.
- Nie wiem, chyba można to określić jako niemal narkotyczny stan euforii.
- Bałaś się?
- Bałam, ale tylko ciebie.
Jacob parsknął śmiechem.
- To chyba dobrze, szkoda tylko, że bałaś się za mało.
- Czułam, że teraz wreszcie wiem, po co istnieję.
- Każdy z nas odczuwa to podobnie.
Weszliśmy do hotelowego pokoju. Naburmuszony Roy siedział na łóżku, czytając książkę, Leah natomiast znowu spała.
- Hej pobudka. Co ty tyle śpisz? - zapytałam, pewna że ucieszy się z naszego planu.
Przeciągnęła się leniwie.
- Która godzina? Jake, czy Wilki chorują? Czuję się jakbym miała mieć grypę...
- Nie chorują, ale ty jesteś wyjątkowa.
- I masz w nosie rady swojego faceta-lekarza - mruknął Roy.
- Co robimy? – zapytała Leah ignorując komentarz Roya.
- Na kampusie trwają poszukiwania Belli, zaginęła kolejna dziewczyna. Chyba pora na nasz ruch.
- Super! - wtrącił się Roy.
- Przestań już! Sam chciałeś jechać! - warknęła Leah.
- Żeby towarzyszyć wam w pilnowaniu Belli, a nie czekać w hotelu, czy moja miłość wróci cało z nocnego polowania na wampiry!!!
Leah westchnęła i popatrzyła na mnie wymownie.
- Okej, zrobimy tak: Pójdę z Bellą w nocy na spacer. Jeśli podchwycimy trop, damy ci znać i dołączysz, okej? Telepatia działa, więc nie ma problemu.
- To idź sam, bez Belli.
- Ale to nie mnie szukają.
- Więc pójdę z wami.
- Nie! - wrzasnął Roy. Wódz ci mówi, że masz zostać, ja ci mówię, że masz zostać, chociaż już przywykłem do tego, że mnie nie słuchasz!!! W dupie masz wszystkich, tak???
Patrzyliśmy na niego z osłupiałym wyrazem twarzy. Nikt nigdy nie widział go w takich nerwach.
- Wobec tego zrobimy inaczej: ja też pójdę z wami. Wampira wyczujecie na kilometr, więc będę miał czas uciec - dokończył już nieco spokojniejszym tonem.
Pomysł był idiotyczny, więc spędziliśmy najbliższą godzinę, usiłując mu go wyperswadować. W końcu Jacob się wściekł i powiedział:
- Koniec dyskusji, oboje zostajecie w hotelu!!!
- Wykluczone! - odpowiedziała Leah.
- Chyba nie chcesz zaczynać kolejnej rozmowy o posłuszeństwie! - warknął.
Leah spotulniała. Widocznie mieli swoje sekrety, ostatecznie nie było mnie z nimi, kiedy ostatni raz się ze sobą awanturowali.
Około północy wyszliśmy z hotelu. Ulice były puste. Życie studenckie toczyło się teraz w tętniących muzyką klubach, ale kilka metrów od uliczki wiodącej do budynku administracyjnego uniwersytetu uchwyciliśmy świeży, wyraźny trop, za którym poszliśmy.
Jacoba - Wodza od poprzedniej wersji różniło to, że wcześniej nie zgodziłby się na moje uczestnictwo w patrolu, a teraz mimo, że bał się o mnie i troszczył, uznawał w swoich wyborach przede wszystkim dobro Watahy, które było zagrożone tak długo, jak interesowali się nami Volturi. Podczas tego patrolu, zresztą pierwszego, w jakim pozwolił mi uczestniczyć, czułam się równa jemu. Nigdy wcześniej doznałam tego, bo dotąd chronił mnie odsuwał od niebezpieczeństw. Tej nocy jednak byliśmy tylko my dwoje i nikt, kto mógłby nam pomóc. Moje wpojenie i jego miłość, nasze bycie jednym nabrało tej nocy nowego wyrazu. Łączył nas instynkt i wola walki. Mdławy, słodki zapach robił się coraz wyraźniejszy. Kilkaset metrów przed nami mignął czarny kształt.
Wybuchliśmy równocześnie. Rzuciliśmy się w pogoń za nim. Był niesamowicie szybki i zwinny, zdawał się nie podlegać prawom fizyki i grawitacji. Jednak w starciu z dwoma wilkami nie miał szans. Jacob wyprzedził mnie, skręcił w jedną z bocznych uliczek i odciął mu drogę, wyskakując nagle przed nim zza budynku. Zanim zdążyłam dobiec, rzucił mu się do gardła. Ja dopadłam go z tyłu, rozszarpując jego tułów. Pod naszymi stopami leżały teraz zmasakrowane zwłoki, z trudem przypominające człowieka. Oderwana od korpusu głowa leżała metr dalej. Mój wzrok padł na jego twarz, ledwo widoczną w świetle księżyca. Podeszłam bliżej, wydawał mi się znajomy. Alec!! Zabiliśmy brata Jane... W tej samej chwili usłyszałam za plecami ruch i kątem oka uchwyciłam skrawek czarnego materiału znikający w ciemnościach. Było ich dwóch. Drugi uciekł.
- Wypowiedzieliśmy wojnę Bells... - usłyszałam w głowie głos Jacoba.

Dziwiłam się, że palenie wampirzych zwłok nie wzbudza we mnie żadnych emocji. Traktowałam to jako normalną czynność, dającą się porównać z codziennym sprzątaniem i myciem naczyń. Zniszczyliśmy zwłoki Aleca, bez słowa patrząc w ogień.
- Bells, jesteś naprawdę dobra, wiesz? Szybka i silna - powiedział jakby do siebie, nie odrywając wzroku od płomieni.
Zaskoczył mnie tym podsumowaniem.
- Zawsze atakuj głowę! Jeśli wampir uderzy w ciebie z całym impetem, nie masz szans. Są twardzi jak stal, łamią kości i miażdżą organy.
Nie spodziewałam się takiej rozmowy.
- I jeszcze jedno, dla nas jad jest bardziej toksyczny niż dla ludzi. Już mała dawka prowadzi do śmierci. Dlatego zawsze głowa, Bells...
Przełknęłam ślinę. Czułam, że dopiero teraz tracę kontrolę nad swoimi nerwami.
- Jake...pozwoliłeś mi brać w tym udział...bo to trening, tak? Ty już wiesz, co się stanie...Jake?? Jest tak źle, że doskonale wiedząc jakie to ryzyko, postanowiłeś mi brać udział w bitwie, tak? Jest tak źle??!
- Bells...stanie się to, co zawsze: ktoś wygra. - powiedział poważnym tonem. Musisz wiedzieć jedno: jest nas za mało, żeby odeprzeć zmasowany atak. To nie jest starcie z dwoma czy trzema wampirami. To jest wojna! I poleje się krew! Przetrwanie watahy jest priorytetem, nieważne jakich ofiar będzie to wymagało.
Jego oczy lśniły. Jeśli kiedyś miał wątpliwości co zrobić, teraz nie było tego widać. Był skoncentrowany i zdeterminowany. Niczego się nie bał, za to ja dopiero teraz zaczynałam wszystko rozumieć.
- Chodźmy już. Drugiego nie dogonimy, jedyne co możemy zrobić, to natychmiast wrócić do domu i przygotować się na ich przybycie. Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą.
W milczeniu przetrawiałam jego słowa.
Nie wiedzieliśmy, że z pewnej odległości, stojąc na dachu pobliskiego budynku, przygląda nam się Jane. To ona towarzyszyła Alecowi.

Wróciliśmy do hotelu. Leah chodziła tam i z powrotem po pokoju. Miała dłonie zaciśnięte w pięści. Roy starał się ją uspokajać, ale swoimi słowami tylko pogarszał sytuację, bo obwiniała jego upór za to, że nie mogła być z nami w decydującym momencie. Wszyscy wiedzieliśmy, że gdyby do nas dołączyła, dogoniłaby świadka naszego ataku.
- To Alec!!!? Zaczęło się! Tak??? -Widziałam, jak jej lęk o mnie ustępuje podnieceniu zbliżającą się wojną. Jacob miał rację, w walce Leah była nieustraszona. Była gotowa stawić im czoła choćby teraz.
Jacob niczego jej nie tłumaczył, zdając sobie sprawę z tego, że i tak wyczyta to z jego myśli, a nie chciał, żeby Roy o wszystkim wiedział. Powiedział tylko:
-Wyjeżdżamy.
Kilkanaście minut później byliśmy już w samochodzie.


Seth, po prawie całym tygodniu zastanawiania się co zrobił źle, że uwielbiana przez niego dziewczyna go unika, postanowił ponownie zdać się na swój instynkt i pójść na żywioł. Początkowo głupio mu było z powodu tego wymuszonego na niej pocałunku. Poniosło go. Kiedy zobaczył Chloe pierwszy raz, zaplanował sobie, że będzie wobec niej stosował wyrafinowaną i przemyślaną taktykę... wyszło inaczej i skończyło się brawurową improwizacją. Kiedy ją pieścił, błogosławił swoją spontaniczność, teraz jednak, kiedy robiła wszystko, żeby nawet na niego nie patrzeć, przeklinał własną głupotę. Dzisiaj jednak, zaparł się, że z nią porozmawia. Dosyć milczenia. Milczenie było zupełnie nie w jego stylu. Choćby miał posiłkować się wszelkimi chwytami psychologicznymi i posunąć się do manipulacji, zrobi to, bo chce, żeby sytuacja była jasna. No i przede wszystkim chce się znowu całować... i nie tylko!

Chloe podstawiła sobie drabinę pod regał ze spryskiwaczami do kwiatów i wspięła się na nią, żeby poukładać towar ciaśniej, bo przyszła nowa dostawa i nie było już na nic miejsca w magazynie. Kątem oka zauważyła Setha, który pojawił się właśnie w drzwiach . Chciała go ignorować. Nie dało się, bo Seth, kiedy tylko ją zobaczył, ruszył w jej kierunku i przywitał się w sobie właściwy sposób:
- Witaj, Niedostępna Okrutniczko!
Rozbawił ją. Musiała się odezwać.
- Cześć! Coś wcześniej jesteś - mruknęła, patrząc na dół.
- I to bardzo źle, bo nie zdążyłaś zniknąć, zanim się pojawiłem? - powiedział z uśmiechem.
Nie wiedziała co powiedzieć, więc nieskrępowany kontynuował:
- Dobra... zacznę od początku, klika dni nad tym myślałem... Stoisz teraz na drabinie, więc tak łatwo mi nie uciekniesz, no to... Po pierwsze jeśli moja czynna napaść cię wkurzyła, to przepraszam, mogę nie być specjalistą w odczytywaniu sygnałów pozawerbalnych... cóż, twój język w moich ustach, to był właśnie taki sygnał... ale jak już wspomniałem brak mi doświadczenia i pewnie się nie znam. – Krótka pauza na oddech - Po drugie: jestem w stanie, dla dobra naszych stosunków towarzyskich, które są dla mnie prawdziwą przyjemnością, chociaż poparte szerszą gamą doznań byłyby większą, zrezygnować z dobierania się do ciebie. Jednak zrobię to z żalem i poczuciem klęski. Bo ten...no...było strasznie fajnie... Nie mniej jednak, jak już wspomniałem, odpuszczę dla celów wyższych.
Chloe odwróciła głowę, niby szukając czegoś w głębi półki, tak naprawdę maskując uśmiech. Rozczulała ją jego przemowa.
- Po trzecie: jeśli kiedyś, tak całkiem teoretycznie, miałabyś opory, żeby się trochę w tym sklepie...ze mną...no...to ..hmmm...ze względu na niechęć do łamania mojego młodego serca i w ogóle...tego typu komplikacji...to nie przejmuj się mną. Młody jestem, to fakt. Ale twardy!
Chloe pomyślała o pewnym dodatkowym znaczeniu ostatniego słowa i parsknęła śmiechem.
- O! Ponurość ustępuje? To dobrze. Czyli jak? Dalej będziesz zmykać na mój widok?
- A jest szansa, że zapomnimy o tym, co się stało?
- Nie! Ja nie zapomnę! Ale mogę udawać.
- Czyli wracamy do początku znajomości? Do punktu wyjścia? - powiedziała , powoli schodząc po drabinie. Seth, który kontemplował z bliska tylną, przybliżającą się do niego, część jej ciała, a jego dłonie lgnęły do jej okrągłego tyłeczka odzianego w bardzo dopasowane jeansy, westchnął ciężko. Co innego wygłaszać postulaty, co innego je zastosować.
- A jaki był punkt wyjścia? Zanim powiedziałaś mi, że jesteś niegrzeczną dziewczynką, czy zanim ja powiedziałem ci że stawiam orgazmy ponad wszystko?
Chloe wybuchła śmiechem. Zeszła z drabiny i usiadła na jednym z jej dolnych szczebli.
- Twój styl rozmawiania ze mną sprawia, że ciągle walczę ze speszeniem, wiesz?
Podszedł do niej o krok. Oparł dłoń o regał i lekko się pochylił żeby spojrzeć jej w oczy.
- Mam pomysł.
- Jaki? - Był tak blisko, że widziała drobne złote promyczki w jego źrenicach, o których kiedyś myślała, że są idealnie czarne.
- Punktem wyjścia będzie kwestia "Chodź no tu...".
Chloe spuściła wzrok, zacytował jej własne słowa, z których nie była później szczególnie dumna.
- Przerwał nam Eric...ale powiedz mi, co chciałaś wtedy zrobić?
- Nic - wyszeptała, czując, że niebezpiecznie przyspiesza jej puls.
- A może to...? zapytał i bardzo delikatnie pocałował ją w usta.
Przymknęła powieki, nie cofnęła się ani o centymetr, wręcz przeciwnie odruchowo rozchyliła wargi, czekając na więcej. Nie rozumiała tego, co się z nią dzieje. Jego siłą było to, że nie bał się odważnie sięgać po to, czego chciał. Doświadczała przy nim nierealnych scen z dziewczęcych marzeń. Był atrakcyjny, był uroczy, dowcipny, szalenie inteligentny, a do tego zagadkowy, bo wbrew zwykłym scenariuszom, nigdy nawet nie zasugerował randki. Dla niego to, że wolna kobieta i wolny mężczyzna, odczuwający wspólną chemię muszą się dotykać...i właściwie nie ma powodu, żeby tego nie robili, było oczywiste. Chloe też sięgała po to, na co miała ochotę, ale tylko wtedy, kiedy wiedziała, że sytuacja więcej się nie powtórzy, natomiast to, co działo się miedzy nimi, było czymś zupełnie odmiennym. Faceci z którymi igrała byli doświadczonymi podrywaczami...a Seth był inny. Może był ciągle myślącym o seksie młodzikiem, ale równocześnie było w nim sporo jakiegoś... chłopięcego wdzięku, jakiejś czystości, pierwotności w niedopasowujących się do konwenansów czynach. Chloe nie umiała tego dobrze nazwać, pewnie dlatego, że nie wiedziała, jak bardzo Seth jest młody, i że wszystko, co z nią robi, robi po raz pierwszy w życiu. I w tym była jego magia. Był czysty. Nie skażony wcześniejszymi doświadczeniami, nie miał nawyków. Wszystkiego uczył się od zera.
Przyciągnął ją do siebie, oparł się o filar podpierający konstrukcję półek, objął ją, kładąc jedną dłoń na jej plecach, a drugą na pośladkach. Była cała w jego ramionach, czuła, jaki jest podniecony, nie miała ochoty ze sobą walczyć, chociaż przerażało ją, jaką ma nad nią władzę, że, zupełnie się nie starając, topi w swoich ramionach całą jej silną wolę. Długo nie mogli się uspokoić po tych kilku minutach spontanicznej bliskości. To, że działo się to w sklepie, gdzie ciągle im ktoś przerywał, dawało jej paradoksalne poczucie bezpieczeństwa. Wiedziała, że jeśli coś miałoby ją powstrzymać przed posunięciem się dalej, to właśnie ograniczenia tego miejsca, które nie dawało pełnej intymności. Zanim Chloe wyszła do klienta, oszołomiony Seth wyszeptał:
-To był dobry punkt wyjścia...

Nowi chłopcy pojawili się u Sama dwa dni po jego rozmowie z nimi. Doszło już do całkowitej przemiany. Byli członkami Watahy, ale wymagali gruntownego przeszkolenia, ponieważ niewiele wiedzieli o walce i zagrożeniach płynących ze starć z wampirami. Jednak czterech nowych nie wystarczało...

Wracaliśmy do La Push, prawie całą drogę milcząc. Myślałam o tym, co rozpętałam. Brak było mi słów, w które mogłam zamknąć cały swój lęk. Zdawałam sobie sprawę, że walki były nieodłączną częścią życia Watahy, ale stracie z arystokracją, z najsilniejszymi, najbardziej doświadczonymi z wampirów, było czymś innym. Nawet ja, ciągle nie wierząc w to, co nas czeka, czułam że wojna będzie niosła za sobą ofiary. Być może wszyscy zginiemy...
Jacob był jakby nieobecny. Prawdopodobnie myślał o strategii i o planie ataku lub obrony.

Roy patrzył na śpiącą na jego kolanach Leah, głaskał jej włosy i na nowo przeżywał swoją miłość. Kochał ją bezwarunkowo, a nie było to łatwe. Leah nie złagodniała na tyle, żeby dostosowywać się do kogokolwiek. Dla niej, ważniejsza od niego była Bella, Wataha i zew krwi. Była demonem zamkniętym w pięknym, kobiecym ciele. Kiedy spoglądał w jej oczy, coraz częściej zamiast czułości widział w nich żar, gorączkę spowodowaną adrenaliną, niebezpieczeństwem, na które wbrew jego błaganiom bez wahania będzie się narażać. Była zawieszona między nim a własnym instynktem. Było mu ciężko bać się o nią, z pokora czekać aż dopełni swojej powinności, biorąc krótki oddech, celebrować krótkie momenty spokoju i normalności przed następną bitwą. Nie umiał jednak wyrzec się swojej miłości. Czuł, że jest ona zupełnie nielogiczna, że utrudnia, zamiast ułatwiać życie... A jednak nie umiał. Być może właśnie w tym związku był jakiś Boży Plan? Może właśnie ten związek miał czemuś służyć? Szukał w sobie siły na najbliższe dni. Zdawał sobie sprawę, że nie o wszystkim mu mówią, ale czuł, widział w ich oczach, że być może nadchodzi moment pożegnania. Pękało mu serce.

Roy odwiózł nas do La Push i wrócił z Leah do domu.
Zostaliśmy sami.
- Jake, chodźmy na spacer.
- Muszę zobaczyć sie ze Samem.
- Proszę... chcę z tobą porozmawiać.
Popatrzyłam na niego błagalnym spojrzeniem. Uległ. Wziął mnie za rękę i poszliśmy w kierunku plaży.
- Jake, jakie są nasze szanse? Błagam, bądź ze mną szczery.
Milczał. Nie chciał mówić. Zatrzymałam się i powtórzyłam pytanie.
-Bells, zrobię wszystko, żeby wataha ocalała.
Myślałam nad sensem zdania, które usłyszałam.
- Jak to ZROBISZ wszystko? Przecież mamy działać jako zespół, tak? Drżał mi głos, a od dawna wypierane z podświadomości przeczucie powracało...
- Bells, jestem Wodzem. Odpowiadam za swoich ludzi. Wiesz o tym...
- Jake!!! Co to oznacza?
Patrzył na fale wyzłocone promieniami zachodzącego słońca.
- Jake????
Odwrócił się do mnie i smutno uśmiechnął:
- Że są rzeczy ważniejsze niż własne życie.
Łzy płynęły mi po policzkach.
- A ja? Bez ciebie nie mam nic. Jesteś moim sensem!!!
- Bells, błagam, nie płacz... Wpojenie umiera wraz z człowiekiem, w którego jest się wpojonym. W tym jednym natura okazała się być miłosierna. Jeśli się nie uda... podniesiesz się i będziesz żyła dalej. Będziesz walczyć. Będziesz znowu kochać, rodzić dzieci, wychowywać synów i córki do życia w La Push.
Bolało mnie gardło od tłumionego szlochu.
- Czy nie ma sposobu, żeby tej walki uniknąć? - zapytałam, połykając łzy.
- Istniejemy po to, żeby stawiać czoło wampirom. Nasz byt jest odpowiedzią na zło. Kochamy, pracujemy, odpoczywamy, bawimy się, ale tak naprawdę naszym życiem jest walka, a wszystko to, czym żyjemy na co dzień, jest tylko tłem. Nikt z nas nie wybrał tego życia. Zostało nam one darowane, a może narzucone? Można uciekać... Ale jak długo? Być może czas Volturich dobiega końca. Uderzając w najsilniejszych z nich, zniszczymy siłę klanu albo oni zniszczą nas. Bells... Ja nie wiem, jak to się skończy, wiem jednak, że jeśli stanę przed wyborem, nie cofnę się. To moja powinność.
Objął mnie delikatnie i przyciągnął do siebie. Wtuliłam mokrą od łez twarz w jego pierś. Tylko w tych ciepłych, pachnących nim ramionach czułam się na miejscu. Jak mogłabym go stracić? Jak mogłoby go nie być? Jak mogłam nie móc patrzeć w jego iskrzące życiem oczy?
-Bells, nie bój się. Musimy ufać przeznaczeniu. Włożymy w to stracie całą naszą siłę, całe serce. Walczymy o przetrwanie, o życie ukochanych, o życie przyjaciół, o uśmiech ich matek i ojców. Walczymy o La Push, o to żeby to miejsce rozbrzmiewało śmiechem naszym i naszych dzieci. Wszystko w rękach losu. Może będzie dla nas miłosierny, Bells.
Nie wierzyłam w to.

Paul zastanawiał się co zrobić, żeby ochronić Annie. Najlepszym posunięciem było namówienie jej, pod jakimś pretekstem, na powrót do domu, przynajmniej na kilka dni, ale nie miał pomysłu czym to uargumentować. Annie nigdy nie marudziła, że ze szpitala do La Push długo się jedzie, nawet siedząc samotnie w ich domu, była cierpliwa i spokojnie tęskniąc, czekała, aż on wróci z pracy. Otworzyła się przed nim, i mimo że nadal nie nazywała swoich uczuć, coraz częściej w ich rozmowach pojawiały się wizje wspólnej przyszłości. Paul wiedział, że jest jej z nim dobrze, a czuł to szczególnie wyraźnie, kiedy w nocy, z ufnością tuliła się do jego nagiego ciała. Była jego dopełnieniem i przyszłością.
Tego dnia to on wrócił wcześniej do domu. La Push przygotowywało się na wojnę, chłopcy znowu opuszczali szkołę, patrolując las, uczono nowych i wszystko było podporządkowane zbliżającej się bitwie. On sam, czując, że to ostatnie bezpieczne momenty w La Push, gotując obiad, przygotowywał się do rozmowy z Annie.
Stanęła w kuchennych drzwiach. Widział w jej oczach niesamowity blask i podniecenie. Nie wiedział, czym było to spowodowane, bo tak naprawdę ten dzień nie powinien niczym różnić się od poprzednich.
- Co robisz? - zapytała, patrząc na niego z filuternym uśmiechem.
- Będę kroił paprykę. Dlaczego pytasz?
- Ostrą? To dobrze, mam ochotę na ostre... - powiedziała, niby przypadkiem podwijając brzeg swojej króciutkiej , krwisto czerwonej sukienki i odkrywając koronkowy rąbek pończochy. Paul otworzył oczy szerzej ze zdumienia, nigdy wcześniej nie stroiła się tak dla niego i zwykle widział jej piękne ciało bezwstydnie nagie.
- Byłam u lekarza - wytłumaczyła mu wszystko tym krótkim zdaniem.
Uśmiechnął się, patrząc jej w oczy. Podszedł bliżej, trzymając duży nóż w dłoni. Podciągnął dolną falbankę, napierając na nią lekko ciałem i zmuszając ją, żeby oparła się o ścianę. Poczuła na biodrze zimne ostrze. Przymknęła powieki. Serce waliło jej jak szalone, nie mogła doczekać się, kiedy w nią wtargnie, tak długo na to czekała. Przeciął oba paseczki jej koronkowych majteczek, które spadły im pod nogi.
- Ostro? - zapytał, odkładając nóż. - Bardzo ostro? -powtórzył, rozpinając pasek od spodni.
- Najostrzej, jak potrafisz... - szepnęła z hardym uśmiechem.
Nie trudzili się nawet, żeby się całkowicie rozebrać. Annie, w samych pończochach i rozpiętej sukience, uniesiona jego silnymi dłońmi, objęła go udami w pasie. Czuła, jak jej spragnione wnętrze pod jego naporem i własnym ciężarem ustępuje. Krzyknęła, czując ulubioną kombinacje bólu i rozkoszy, na moment brakło jej tchu i pociemniało w oczach. Był dla niej bezwzględny, dobrze wiedząc, że właśnie taki seks ją podnieca najbardziej. Tłumiła krzyk, wtulając twarz w jego szyję, odwykłe od seksu ciało instynktownie próbowało się uwolnić z uścisku jego ramion, równocześnie ruchami bioder wprowadzając go jeszcze głębiej. Zupełnie zdominowana, zdana na niego, stawała się coraz słabsza, coraz bardziej zależna, coraz bliższa spełnienia, aż w końcu, cicho jęcząc, przywarła do niego całym swoim bezwładnym, rozpalonym ciałem.
Patrzył w jej załzawione z rozkoszy oczy. Półprzytomna, próbując złapać w płuca więcej tlenu...resztą sił wyszeptała:
- Kocham cię... Kocham....
Jednak ten dzień był wyjątkowy.

Mieliśmy mało czasu na przygotowania. Zebranie Watahy ustalono na noc, więc w ogóle nie pojawiłam się w domu, korzystając z tego Charlie był przekonany, że nadal mam zajęcia na uczelni. Starałam się nie myśleć już więcej o tym, co powiedział Jacob. Jego słowa, po części przeze mnie wymuszone, były na pewno próbą przygotowania mnie na najgorszą ewentualność, ale przecież nasze starcie wcale nie musiało się skończyć porażką. Postanowiłam odnaleźć w sobie odwagę i siłę niezbędną, żeby z wiarą stanąć do tej bitwy. Chciał, żebym brała we wszystkim udział, pewnie dlatego, że każdy wilk, był w tej chwili na wagę złota, ale też ponieważ wiedział, że bardziej niż ewentualne rany, będzie mnie bolała bezsilność i wewnętrzna walka z instynktem.
Nie wiem, czy tylko Jacob i Sam tak poważnie podchodzili do wojny, czy po prostu reszta nie do końca zdawała sobie sprawę z naszych niewielkich szans. Na razie, przed naradą, każdy z Wilków zachowywał się zupełnie naturalnie, przygotowując się do bitwy, ale równocześnie planując kolejne dni, jakby walka nie miała mieć na nich wpływu, jakby niczego nie mogła zmienić. Czułam, że mają rację, był to jedyny sposób, żeby nie oszaleć.

Paul i Annie nie zdołali dokończyć gotowania obiadu, bo oboje tak zmęczyli się wielokrotnym czerpaniem pełnej przyjemności z seksu, że głodni, ale szczęśliwi spędzili resztę dnia w łóżku, śpiąc.

Roy przyglądał się Leah, która siedziała przy wyspie kuchennej i jadła z apetytem czwarty olbrzymi kawał mięsa. Była zupełnie pochłonięta napełnianiem żołądka i nie przejawiała żadnych oznak stresu, jakby stres następnych dni był, co najwyżej, porównywalny do tego, jak czuje człowiek, spodziewając się wizyty kłopotliwej kontroli z Urzędu Skarbowego, a nie Arystokracji Wampirów, których nadrzędnym celem jest zlikwidować gatunek zmiennokształtnych.
- Kocham cię - powiedział między jej jednym kęsem a drugim.
- Ja ciebie też kocham. I przepraszam za wszystko. Wiem, że jestem nieznośna... Zastanawiam się, jakim cudem ze mną wytrzymujesz. Wiem, że to miłość... i w ogóle, ja tylko nie wiem, skąd mam takie szczęście, że twojego uczucia nie niszczy mój charakter.
Roy uśmiechnął się. Sam tego nie wiedział.
- Nie chcę cię stracić.
- Wiem... I nie stracisz.
- Nie możesz mi tego gwarantować.
- A ty możesz mi zagwarantować, że jutro nie potrąci cię samochód albo że nie zapadniesz na raka?
Milczał, miała rację, ale czym innym był wypadek i choroba, a czym innym życie z żołnierzem wilczej armii.
- Jesteś taka spokojna, taka opanowana, naprawdę niczego się nie boisz?
- Boje się tylko twoich łez. Jeśli zginę, jeśli przestanę istnieć, przestanę też odczuwać cokolwiek, w tym tęsknotę i ból, więc czego się mam bać? Jedyne co mnie przeraża we własnej śmierci, to wizja twojej żałoby. Nie chciałabym umierać, wiedząc, że zostawiam cię z krwawiącym sercem. I dlatego zrobię wszystko, żeby wrócić cało, rozumiesz? Przestańmy snuć pesymistyczne wizje, będzie dobrze.
Za całej Watahy tylko Leah była przekonana o wygranej.


Eric był już gotowy do wypełnienia swojego planu. Zakupił niezbędne materiały, odbył naradę szkoleniowa z przyjacielem, dla którego takie akcje nie były pierwszyzną i przygotowywał się do wycieczki do La Push. Miał nadzieję, że domek Paula i Annie będzie sprawnie płonął.

W tym czasie na dworze Volturich Jane rozmawiała z Kajuszem.
- Dlaczego? Dlaczego ich nie powstrzymałaś?
- Było za późno. Są niesamowicie szybcy. Do kampusu przybyła trójka, Aleca zabiło tych dwoje, a ja nie wiedziałam, gdzie jest ta trzecia. Moc nie działa na tak dużą odległość, a nie mogłam się zbliżyć i pozwolić, żeby mnie złapano.
- Przykro mi...
- Nie... Ja nie czuję żalu. Chyba nie mam już w sobie nic z człowieka. - Roześmiała się - Czuję natomiast nienawiść i przysięgam, że zgniotę tych dwoje na miazgę. Od zyskania pełnej potęgi dzieli nas już tylko parę chwil. Tym razem nikt nie wyjdzie stamtąd żywy.
- Ilu ich jest? Czy w ogóle to wiemy?
Zwiadowcy mówią, że ostatnio doszło czworo nowych, ale wzmocnili patrole, więc chwilowo wycofaliśmy naszych z terenu La Push.
- Pod względem liczebności nie mają szans. Ruszymy na nich w dwóch grupach, kiedy poniosą już pewne straty, wykorzystają znaczną część swoich sił, wtedy uderzy drugi, jeszcze silniejszy oddział. Jeśli jest coś, co ich ochroni, to ta głupia, ludzka miłość. Stanowią jedno, jeden bez wahania odda życie za drugiego.
- Dlatego stawimy się tam wszyscy osobiście, choćby zdolni do heroicznych postaw, nie wygrają z przewagą liczebną. Proponuję czterdziestu najlepszych.
- Czterdziestu plus my? To będzie precedens...


Paul powiedział Annie, że nie będzie go całą noc, ponieważ żeby zdążyć w obiecanym terminie, musi wraz ze swoją ekipą budowlaną przed ranem dokończyć gipsowanie ścian w jednym z remontowanych domów. Od razu zasugerował jej, żeby zamiast spędzać tę noc samotnie, wyszła gdzieś ze znajomymi, a później nie wracając już do La Push, przespała się w swoim mieszkaniu i poszła prosto do pracy. Pomysł jej się spodobał, zadzwoniła od razu do koleżanki i umówiła się na imprezę.

Wataha spotkała się o północy u Emily. Stawili się wszyscy w tym również nowi. Pierwszy zabrał głos Sam:
- Spodziewamy się ataku pojutrze w nocy, mniej więcej tyle musi zabrać dotarcie wiadomości o śmierci Aleca do Volterry i ich pojawienie się tutaj. Pewna ilość obserwatorów pewnie już przebywa w lasach La Push. Ukrywają się, bo istotniejsze dla nich jest zebranie informacji o naszej liczebności niż ryzyko śmierci.
- Atak będzie najtrudniejszym, jaki do tej pory musieliśmy odeprzeć. - Zabrał głos Jacob. - O tym, w jaki sposób, i w jakiej liczbie uderzą, dowiemy się dopiero w momencie pierwszego starcia, niestety tym razem nie mamy możliwości wglądu w ich plany. Jak zwykle, najważniejszym naszym celem jest eliminacja Volturich, a mamy pewność, że niektórzy z nich, jeśli nie wszyscy, pojawią się tu osobiście.
- O taktyce obrony i ataku, po poprzednich walkach, nie muszę już chyba przypominać, a nowi przeszli wczoraj gruntownej szkolenie - dodał Sam.
- Powiem jeszcze tylko jedno, z uwagi na pewne, ostatnio wynikłe nieporozumienia. - Spojrzał na Leah - Rozkazy moje i Sama mają być bezwzględnie respektowane, tym razem nie ma miejsca na indywidualną brawurę. Działamy jako zespół!
- Jutrzejszy dzień jest czasem na sen i najpilniejsze sprawy, na które, jeśli ucierpimy w walce, może już nie być czasu. To tyle. - zakończył Sam.
Leah, która stała obok Setha walnęła go w głowę i warknęła:
- A ty jakie masz plany na jutro, że się tak durnowato uśmiechasz?? Co??? Znowu o dupach rozmyślasz??
- Skoro wiesz, to po co pytasz?
- I właśnie to dla ciebie jest ta niecierpiąca zwłoki sprawa, tak?
Mimo powagi chwili, towarzystwo zaczęło się śmiać.
- No co! Skąd mam wiedzieć, co mi uszkodzą? Później mogę już nie mieć okazji.
- Jeśli mózg, to i tak nikt nie dostrzeże zmiany! - odcięła się Leah.
- Jeśli przyrodzenie, to też nikt! - przypomniał mu Quil.
- Hahaha, bardzo śmieszne, gwarantuję, że ona już dobrze wie, co mam i gdzie.
- O tak? A to niby skąd? - warknął Embry.
- Pewnie wypchał kieszeń puszką z nawozem.- dodał Jared
- Przy niej, w moich spodniach nie zmieściłaby się już nawet igła!
- Ty! Poczyniłeś jakieś postępy i się nie chwalisz?
- A guzik was to obchodzi! Poza tym prawdziwe postępy poczynię jutro!
- A chcesz ostatni dzień spędzić przywiązany do drzewa przed garażem Jake`a? -zapytała Leah.
- Bratu przyjemności, być może ostatniej w życiu, żałujesz! - obraził się Seth i demonstracyjnie skierował się ku wyjściu.
Leah się nie odezwała. Uznała, że z głupotą się nie dyskutuje, a szanse, że właśnie jutro Seth dopnie swego, są znikome. Ostatecznie nawet jak na takiego spryciarza, zawrotne tempo rozwoju sytuacji z Chloe było nierealne.


Tej samej nocy, o czym jeszcze nie wiedzieli, ośmiu kolejnych chłopców przeszło przemianę. Wataha rosła w siłę.


Annie bawiła się na imprezie doskonale, chociaż bardzo uważała z alkoholem, bo wcześnie rano zaczynała dyżur w szpitalu. Wróciła do domu o drugiej w nocy, żeby chwilę się zdrzemnąć przed pracą. Będąc w La Push prawie nie śniła, lecz tutaj, w domu, sny powróciły. Męczące, dziwne majaki, urywki rozmów, śmiechy chłopców, Eric uderzony przez Paula, ich pierwsza noc w nowym domu, aż w końcu zobaczyła zupełnie inną scenę, nie związaną z niczym, co się wydarzyło do tej pory. Z mgły spowijającej polanę, oświetlone przez pierwsze, poranne promienie słońca, wyłaniały się powoli, jakby w zwolnionym tempie, olbrzymie wilki. Jeden z nich patrzył jej prosto w oczy, chociaż z tej odległości bardziej czuła jego spojrzenie na swojej skórze, niż je widziała. Nagle wszystkie, jakby na komendę, odwróciły się nagle i popędziły w kierunku lasu. Stała przed ich wspólnym domem i z przerażeniem słuchała ogłuszającego krzyku. Poznała w nim głos Leah.
Patrząc w las, zrobiła krok do przodu. Mgłą gęstniała. Przeszła kilka metrów, zbliżając się do źródła tego hałasu. Nagle potknęła się. Zobaczyła u swoich stóp ciało. Eric. Leżał martwy, a w jego nadal szeroko otwartych oczach malowało się przerażenie...
Obudziła się z krzykiem, długo nie mogąc się uspokoić. Oszalałe z nerwów serce chciało wyskoczyć jej z piersi. Czuła mdłości. Pamiętała doskonale wycie wilków, które często budziło ją w La Push. Już dawno zauważyła, że każdy z otaczających ją ludzi ma na ramieniu tatuaż, a w jego dolnej części, wkomponowane w całość, widoczne były przenikliwe ślepia... Paul nosił zawieszkę z małym srebrnym wilkiem, takim samym, jakiego odnaleziono na miejscu podpalenia, na uczelni, na której studiowała Bella. Jeśli do tej pory, docierające do niej strzępy informacji spychała do podświadomości, nie umiejąc ich w żaden sposób połączyć ze sobą, tak teraz w jej pobudzonym paniką umyśle powoli formowała się przerażająca myśl. Jeśli poprzednio sny nie kłamały, jakie znaczenie miał ten konkretny?


Seth wiedział, że Chloe będzie w sklepie od samego rana, bo jej mama wyjechała na dwa dni na targi ogrodnicze, zostawiając cały interes w rękach starszej córki. Wiedząc, że taka okazja może się już więcej nie powtórzyć, nie spał z przejęcia prawie całą noc. Wstał o piątej rano, wziął prysznic, staranniej niż zwykle ułożył włosy, ubrał się, porządnie najadł, wsiadł na pożyczony od Jacoba motor i pojechał do pracy. Tego dnia nie zamierzał nawet planować pójścia do szkoły. Dziś miał w planie naukę w terenie.
Bardzo chciał mieć przygotowaną jakąś strategię, lecz niestety jego wyobraźnia podsuwała mu jedynie obrazy dotyczące długo wyczekiwanego finału, złośliwie zatajając drogę do niego prowadzącą. W krainie jego marzeń, było to bardzo proste i oczywiste: oto on, kipiący wręcz pragnieniem rozkoszy, staje przed swoim Marzeniem, a po wstępnym, zwięzłym powitaniu i wymianie uwag na temat pogody, kochają się na sklepowej ladzie, względnie na stercie jutowych worków z ziarnami traw, osiągając jedno spełnienie po drugim. Tak by to wyglądało, gdyby on rządził światem ludzkich reakcji i odruchów. Sytuacja jednak była o wiele bardziej skomplikowana, nie dość że ograniczał go czas, bo mimo młodzieńczego optymizmu, brał pod uwagę przymusowy pobyt w szpitalu po bitwie, a przerwa w zalotach mogła przecież zaowocować utratą jej kiełkującego zainteresowania albo, co gorsza, przeniesienie go na kogoś innego. Poza tym od namiętnych pocałunków do wyzwolonego seksu, na który miał ogromną ochotę, dzieliła ich długa, zwykle kręta droga, na którą składało się kuszenie, wabienie, poskramianie i przekonywanie, że dotyk bez zobowiązań jest właśnie tym, o czym OBOJE marzą. Groźba porażki była ogromna, ale Seth ambitny!

- Witaj, Moje Przyszłe Spełnienie!
- Witaj, Młody Nierządniku!
- Chciałbym zasłużyć na to piękne określenie.
- No no, coraz odważniej sobie poczytasz, wiesz?
- Ważne, że nie gryziesz i nie walisz pięścią na oślep, kiedy się do ciebie zbliżam...
Chloe znowu poczuła ochotę, żeby go zdzielić czymś ciężkim w głowę albo przynajmniej zakneblować, bo praktycznie co drugim zdaniem wyprowadzał ją z równowagi. Ona, mająca się za bardzo wyzwoloną, doświadczoną, nieskrępowaną i balansującą na granicy przyzwoitości, przy nim traciła cały swój rezon. O ile, w normalnej sytuacji, ludzie robią różne rzeczy z prawie nieznajomymi osobami, to zwykle dzieje się tak za sprawą rozluźniającego działania pewnej dawki alkoholu i atmosfery imprezowych igraszek. A tu, w biały dzień, wbrew wszelkim zasadom dotyczących kontaktów międzyludzkich, chłopak zatrudniony przez jej mamę wytwarzał iskrzący zmysłowością klimat i w niemal magiczny sposób sprawiał, że będąc przy nim, zaczynała święcie wierzyć, że tak też można. A nawet trzeba! Skoro ma się coś na wyciągniecie ręki, jeśli zasady tej gry zostały zdefiniowane i nie niesie to za sobą żadnych konsekwencji, a może być czystą przyjemnością, codzienną, nieobciążoną wyrzutami sumienia podnietą, przyprawą dostępną jak sól i pieprz i równie skutecznie podkręcającą smak najzwyklejszych potraw... to właściwie czemu nie? Do tego Seth była naprawdę fajnym chłopakiem, rozśmieszał ją, zmuszał do myślenia, inspirował swoim spojrzeniem na życie... i fizycznie pociągał.
- Myślałam, że wczoraj ustaliliśmy, że wracamy do punktu wyjścia?
- No i wróciliśmy, a później poszliśmy ciut dalej, dzisiaj możemy też tak zrobić, znowu ciut dalej...
- Strasznie w tobie dużo bezczelności... - powiedziała, niby odrzucając wszelkie tego typu sugestie.
Seth nie dał za wygraną:
- Chloe, jesteś piękna i dobrze o tym wiesz. Jesteś dla mnie najbardziej pociągającą istotą na ziemi i dlaczego mam ukrywać, że jest inaczej? Dlaczego mam nie mówić o tym, że cię pragnę? Czy zatajanie prawdy o własnych fascynacjach coś zmienia? Co najwyżej odwleka upragniony moment. Poza tym, spójrz mi w oczy i powiedz uczciwie że jesteś biedną, zdominowaną przez młodocianego gwałciciela ofiarą i wszystko, co dzieje się miedzy nami, jest tylko i wyłącznie wynikiem MOJEJ nachalności.
Milczała.
- Wobec tego, mając określone, wspólne, jak się okazuje, patrzenie na fizyczność, nie widzę powodu, żeby rezygnować z tak kuszących perspektyw. – Uśmiechnął się promiennie.

Instynkt obronny Chloe spał i cały jej umysł zgadzał się z tą prostą filozofią. Mimo że, do tej pory, to, co się miedzy nimi stało, było niewinną igraszką w stosunku do tego, do czego przywykła z innymi mężczyznami, to właśnie te momenty spontanicznych, niespodziewanych pieszczot bardzo ją podniecały. Może nawet bardziej niż cokolwiek, co do tej pory przeżyła. Zostawiały po sobie niedosyt i niemożliwą do zaspokojenia w tych polowych warunkach ochotę na więcej. Drażniły wyobraźnię, były czymś nowym, niemal nierealnym, a zarazem pięknym i bardzo, bardzo przyjemnym.
A jednak nie uległa. Coś nie pozwalało jej wyciągnąć po dłoni po to, co tak śmiało proponował.
- Seth, robota na nas czeka, tak?
Nie dyskutował z nią, szczerze ufając, że jeszcze nadarzy się tego dnia okazja, żeby jej dotknąć, że stanie się cud, że zaiskrzy, że ona poczuje odpowiedni impuls. Starał się nie wyglądać na rozczarowanego. Sięgnął po swoje robocze ciuchy, zrzucił z siebie podkoszulek, stał przed nią półnagi, śmiejąc się w duchu z jej rozpaczliwych prób omijania wzrokiem jego ciała i bardzo powoli zakładał firmową bluzę. Każda sposobność w kuszeniu była bezcenna.
Układanie ciężkich pudeł z ceramiką zajęło mu pół godziny, a następne pół naklejał nalepki z ceną na doniczki z drzewkami bonsai. Chloe przyglądała mu się, usiłując się skupić na rozpakowywaniu kartonów z doniczkami do hodowli storczyków. Patrzyła na jego szczupłe, silne ciało i myślała o wczorajszej scenie w magazynie.
Odwróciła się, żeby sięgnąć po kolejny karton.
- Co trzeba jeszcze zrobić, Chloe? - nagle usłyszała głos przy uchu. Tak się wystraszyła, że wypuściła jedna z doniczek na podłogę.
- Co się tak skradasz!?
- Nie skradam się, to ty byłaś zamyślona. Ciekawe, na jaki temat.
- Nie twój interes.
- Nie mój, prawda, ale nie krzycz na mnie, bo nie chciałem cię przestraszyć.
- Dobrze, że nie rozwaliłam wszystkich, popatrzyła wymownie na podłogę.
- Okej, posprzątam to, schylił się dokładnie w tym momencie, kiedy ona zrobiła to samo. Z całym impetem zderzyli się głowami.
- Cholera! -krzyknęła, trzymając się za skroń.
- Jezu...przepraszam. Pokaż to. - Dotknął dłonią jej zaczerwienionej skóry - Będzie guz, coś zimnego trzeba przyłożyć, zmoczę ręcznik.
Chloe siedziała na workach z ziemią, a Seth przykładał jej do puchnącego miejsca zimny kompres
- Kapie mi za bluzkę - wymruczała.
- Powycieram, kochana, osobiście, jeśli pozwolisz, a jak głęboko kapnęło? - zażartował.
- Bardzo zabawne!
- Gniewasz się? To był wypadek. Normalnie jestem delikatniejszy.
- Wiem... - mimowolnie odpowiedziała.
- Tak?
- Nic takiego.
- A jednak coś. - Uśmiechnął się. Podjął decyzję.
Odłożył mokry ręcznik na stół, na którym leżały skorupy z rozbitej doniczki i delikatnie pocałował, a właściwie musnął ustami, stłuczenie.
- Hmmm... - mruknęła.
- Boli?
-Trochę.
Pocałował centymetr niżej.
- A tu?
- Tu...nie...
Zareagowała, sama zbliżyła swoje wargi do jego ust. Całowali się... jak wtedy za pierwszym razem, niezmiennie ciekawi siebie, niecierpliwi. Seth, bojąc się, że Chloe za chwilkę zmieni zdanie, wkładał w ten pocałunek całe serce, chciał, żeby nie mogła przestać, żeby chciała więcej. I chciała... Nie do końca kontrolowanym ruchem pociągnęła go za włosy i sama lekko się uniosła i podsunęła mu pod usta swój dekolt. Miała na sobie zapinaną na zatrzaski niebieską, dopasowaną koszulę. Całował skórę ponad pierwszym guzikiem, rozpiął go palcami, zszedł nieco niżej, później rozpiął drugi i znowu całował niżej. Czuł, jak mocno bije jej serce, mając twarz tak blisko, niemal je słyszał. Szarpnął lekko za materiał bluzki i jednym ruchem rozpiął resztę, miał przed sobą jej krągłe piersi w błękitnym koronkowym biustonoszu, zapinanym z przodu. Popatrzył na nią pytającym wzrokiem. Nic nie powiedziała, za to sama rozpięła zapięcie. Nie wyobrażał sobie nawet, że ciało kobiety może być tak piękne. Nie mógł nasycić się zapachem jej skóry, jej gładkością, jej smakiem, miękkością jej jędrnych piersi, pieścił ją, całował, drażnił ustami jej sutki.
Nie mógł się skupić, chciał mieć dłonie wszędzie, chciał móc ogarnąć za jednym zamachem każde słodkie miejsce jej ciała. Chloe przymknęła powieki i myślała tylko o swoich pragnieniach, o jego delikatnym , a jednak zachłannym dotyku, o tym, że cudownie być tak pożądaną, że cudownie jest się oddać, dać się ponieść, nie oglądać na rozsądek...Cudownie, słodko, gorąco...
Włożyła dłoń pod jego podkoszulek, prosto na gładką skórę jego pleców. Leżeli na workach z ziemią, on miedzy jej udami, i mimo że mieli na sobie większą część ubrań, doskonale wyczuwała jaki jest podniecony. Traciła głowę, czuła że nie ma dla niej teraz ważniejszej sprawy niż rozkosz, pragnęła go w zupełnie nowy, irracjonalny sposób. Wbrew wszystkiemu!
- Chloe... ja nie mogę tak w nieskończoność. Boże, jak ja cię pragnę... - Wiedziała o tym, widziała to w jego oczach.
- Seth... nie tutaj...
- Gdziekolwiek zechcesz, mój aniele.
- Pojedziemy do domu, w ogóle nie otworzę sklepu... I tak miałam go otworzyć później, żeby odwieść siostrę na rehabilitacje. Odwieziemy ją razem, a później wrócimy do mnie i będziemy mieli całe dwie godziny dla siebie...
Seth nie znajdował słów mogących oddać własne szczęście. Oto dziś miało się spełnić jego marzenie. Miał być z kobietą! Z TĄ KOBIETĄ , z ideałem, z Bóstwem, którego ciało doprowadzało go do szaleństwa. Miłosierny Bóg usłyszał jego żarliwe błaganie o łaskę...

Seth czekał w samochodzie, aż Chloe pójdzie po Rosie i pomoże jej wejść do samochodu. Wiedział, że jej siostra przeżyła fatalny wypadek samochodowy i już rok trwa jej stopniowe wracanie do sprawności ruchowej. Nadal poruszała się o kulach i codziennie jeździła do szpitala na zabiegi i ćwiczenia.
Bębnił nerwowo palcami o kokpit w samochodzie, te kilka minut drogi i kilkadziesiąt sekund czekania na Chloe wydawały mu się wiecznością. Popatrzył na drzwi wejściowe ich domu. I nagle czas przestał mieć znaczenie. Na kilka sekund zatrzymał swój bieg. Zobaczył młodziutką, niespełna szesnastoletnią dziewczynę schodzącą z pomocą siostry po schodach. Rosie miała włosy ciemniejsze niż Chloe, była do niej bardzo podobna, a jednak inna, słodsza, niewinna, idealnie czysta... WPOIŁ SIĘ!
Seth był przekonany, że wie czego się spodziewać po wpojeniu. Był świadkiem już trzech takich wybuchów i swoje własne wyobrażał sobie podobnie: jako chwilowe zidiocenie, opętanie pożądaniem, co akurat nie było mu obce, a później miłą stabilizacje uczuć i dożywotnią szczęśliwość w ramionach ukochanej. A jednak siła tego uczucia go oszołomiła, ścisnęła za serce, za gardło, w pył zamieniła budowaną przez niego hierarchię wartości. Siedział w samochodzie, patrząc na nią szeroko otwartymi ze zdumienia oczyma i umysłowo przypominał teraz pierwotną plazmę komórkową, z której dopiero za miliony lat mogła się wykluć jakakolwiek inteligentna forma życia. Nagle przestał być sobą i nawet nie umiał określić, kim teraz jest. Dawnego hedonistę zastąpił nieprzytomnie zakochany romantyk. Miłość, na którą nie był przygotowany, której nie pojmował, a, co gorsza, w tej chwili bardzo nie chciał, wypełniła całe jego ciało, wlewając się gorącym strumieniem do każdego zakamarka jego duszy i umysłu. Pragnienia, marzenia, tęsknoty, wszystko, czym żył ostatnimi dniami, stały się niczym. Dzień przed walką zobaczył koniec swojego dotychczasowego życia i równocześnie początek ostatecznej drogi... Istniała tylko ona. Drobna, dziewczęca, bezbronna, nieporadna, pozbawiona jakiegokolwiek wyrachowania...Rosie.... Przez tę minutę kiedy stała, czekając, aż Chloe zamknie za nimi drzwi, patrzył z niedowierzaniem na jej urodę. Fiołkowej barwy oczy, falujące jasnobrązowe włosy, idealnie gładką skórę, delikatny dziewczęcy rumieniec, dołeczki w policzkach, kiedy się uśmiechała, mówiąc coś do siostry... Szczupłe, ledwo rozkwitłe kobiecością ciało... Porównywanie jej do Chloe było bezsensowne, to jakby szukać podobieństw w wartości między wizerunkami Afrodyty, a nią samą wychodzącą z morskiej piany. W obu było piękno, ale oryginał, wzór, esencja była jedna. Rosie, jego najsłodsza Rosie... Minutę temu rozpaczliwie chciał seksu z bezwstydnym demonem, teraz był nieprzytomny z miłości do niewątpliwej dziewicy. Los, którego łaskawość chwalił, pokazał mu figę.
Kiedy zobaczył, że dziewczyny schodzą po schodach i idą powoli w kierunku samochodu, wyskoczył, żeby pomóc Rosie wsiąść do auta. Chloe przedstawiła go, trochę się dziwiąc, że Seth sprawia wrażenie pijanego. W istocie, miał nieprzytomny wyraz twarzy i nie mógł przestać się gapić na jej siostrę.
Prowadziła samochód jak wariatka, spiesząc się, żeby jak najszybciej dotransportować siostrę do szpitala, a samej wrócić do domu z Sethem. Rosie siedziała na tylnym siedzeniu i pisała do kogoś smsa, a Seth patrząc w okno, błagał rozum o moment mobilizacji i jakikolwiek pomysł na wyłganie się od tego seksu bez równoczesnego robienia z siebie wariata. Przy obecnej sytuacji, atak Volturich, potencjalna wojna nuklearna oraz plagi egipskie wydawały mu się śmieszną igraszką.

Każda sekunda przybliżała go do niechybnej klęski. Seks wcale nie przestał dla niego istnieć, wręcz przeciwnie, rozdrażniony igraszkami z Chloe, następnie brutalnie znokautowany widokiem Rosie, najchętniej znowu dałby się ponieść hormonom, a dłonie zająć poznanym niedawno biustem, a jednak nie było to możliwe, bo Chloe, mimo że nie straciła nic na urodzie, przestała go pociągać. I mimo że przez jeden, króciutki moment, próbując oszukać podświadomość, skierował swoją wyobraźnię na dobrze znane ścieżki, w mózgu miał blokadę i w fantazjach widział już tylko Rosie. Miał ochotę uderzyć głową o klapę schowka samochodowego i zapaść w słodki niebyt. Pomału docierała do niego pełna wiedza na temat własnej sytuacji: w pierwszym rzędzie czekała go kompromitacja w oczach Chloe, a zaraz później męki spowodowane brakiem możliwości zbliżenia się do Rosie. Bo niby jak mógł się zbliżyć? Dla odmiany zostać fizjoterapeutą??? Jego beztroskie i przyjemne życie zamieniało się stopniowo w przyszłe pasmo niespełnień, tęsknoty i fali drwin ze strony kolegów, bo że go nie oszczędzą, to w to nie wątpił. Ale największym jego problemem było to, że właśnie dojechali do szpitala i za dziesięć minut mieli wylądować w sypialni. Katastrofa!!! Wpojenie, ze swoją siłą, nie dawało szansy na zdradę, prędzej czekał go dożywotni celibat, niż rozładowanie napięcia przy boku innej kobiety. Jeśli istniałaby lista zażaleń do matki natury w kwestii wpojeń, on pierwszy złożyłby pod nią podpis!

Chloe wysiadła i odprowadziła Rosie do windy, gromiąc go wzrokiem, bo nie dość dyskretnie otaksował wzrokiem okrąglutki tyłeczek Rosie, a Seth ukrył twarz w dłoniach, kiwając się do tyłu i przodu, jak człowiek nie radzący sobie z rozpaczą.
Chloe uśmiechnęła się do niego kusząco, wsiadając do samochodu i z piskiem opon ruszyła w kierunku domu. Seth nadal gorączkowo przeczesywał oszołomiony mózg w poszukiwaniu choćby najgłupszego pretekstu, żeby uciec, ale nic, z wyjątkiem symulowania ataku epilepsji, nie przychodziło mu do głowy. Nie zaryzykował, wiedząc, że choroba ta jest często dziedziczna i cokolwiek teraz zrobi, będzie miało swój efekt w przyszłym podważaniu jego jakości genetycznej.
Wysiedli przed domem i dokładnie wtedy, kiedy Seth był już gotowy, żeby wyznać jej, ile tak naprawdę ma lat i że z troski o jej niekaralność nie może jednak się z nią kochać, zadzwonił telefon Chloe. Mama!!! Była zła, że nikogo nie ma w sklepie, bo akurat jeden z ich stałych odbiorów roślin, przejeżdżając w okolicy, zapragnął odebrać zamówiony przez siebie towar. Chloe była wściekła, a Seth liczył do stu, żeby kontrolować swój wyraz twarzy i uśmiech, który na niej wykwitał, zastąpić udawanym rozczarowaniem. Prawdę mówili chłopcy! Miał więcej szczęścia niż rozumu!!! To była najdłuższa godzina w jego życiu.








Kochane, dziękuję Pernix za betę. Natstępna część będzie za dwa tygodnie, jak tylko wrócę z wakacji. Całuję i pozdrawiam.
I będę wdzięczna za komentarz. Variety-siedząca na walizkach.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Czw 21:54, 09 Cze 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 12:54, 10 Cze 2011 Powrót do góry

No, no! Nieźle przeżycia miał Seth. Prawie zawału serca dostałam przez niego. Świetnie to wymyśliłaś. Wpojenie w takim momencie, dzień przed bitwą?! I do tego wybranką jest dodatkowa komplikacją.
Śmierć Aleca - nieoczekiwana, z pewnością będzie brzemienna w skutkach. W ogóle mi go nie szkoda, bo nie lubię Volturich. Im ich mniej tym lepiej. Bitwa mnie przeraża. Przydałyby się znajome wampiry do pomocy.
Ciekawe, jak zareaguje Anna na odkrycie, kim jest Paul i reszta, bo pewnie w końcu się dowie. Z Raulem poszło gładko, ciekawe jak tu będzie.
Mam też nadzieję, że Jacob będzie jedynym wpojeniem Belli i że nie stanie się nic takiego, na co przygotowuje Bellę.

Variety - życzę ci udanego urlopu i słońca.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Pią 12:57, 10 Cze 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Izzy BELLA
Człowiek



Dołączył: 12 Mar 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: okolice Bydgoszczy

PostWysłany: Czw 16:05, 16 Cze 2011 Powrót do góry

Och, długaśny kąsek zostawiłaś tu wyjeżdżając Smile Ale choćby to było 100 stron to i tak przeczytałoby się migiem Wink Nie będę pisać po raz milionowy, że przez Twoje teksty się płynie, że rytm czytania (ba! czasem nawet rytm serca) współgra z rytmem życia w La Push. Kiedy jest akcja czytam szybko, tak jak szybko biegną wilki. Innym razem delektuję się każdym słowem tak jak bohaterowie dotykiem, aby potem wraz z nimi przyspieszyć. Chyba już nic nigdy nie będzie mi tak "smakowało", słowo pisane nigdy nie wzbudzi we mnie takich emocji.
No dobra, jednak to napisałam Very Happy Choć nie taki był cel mojej wycieczki tutaj Wink Dzielnie i z wielką przyjemnością wykonuję powierzone mi obowiązki Smile
Usilnie próbuję spełnić swoje założenia i przeczytać cały tekst od początku w czasie Twojej nieobecności, ale bardzo mozolnie mi to idzie. Trafiłaś ze swoim wyjazdem w mój gorący okres (sesja, praca, Zacisze - wszystko kumuluje się w tym miesiącu) i w związku z tym nie mam możliwości zatopić się w La Push tak jak to zrobiłam za pierwszym razem. Ale czytam i nie przestanę, a na dodatek: wrócę do tego tekstu jeszcze pewnie milion razy.
A teraz może trochę na temat Razz
Miło było sobie przypomnieć te momenty. Wyprawa do kampusu, śmierć Aleca i
Cytat:
- Wypowiedzieliśmy wojnę Bells...
Lubię sceny walki w Twoim wykonaniu. Są zawsze pełne napięcia, przesycone emocjami i tak wyraziste, że nie tylko widzę ruchy poszczególnych postaci, ale też słyszę odgłosy starcia. A że z każdą bitwą jesteś w tym coraz lepsza to ja coraz bardziej lubię te sceny. A czy ta bitwa, to będzie ta kiedy...? Tak to będzie TA bitwa. Naprawdę muszę się sprężyć i przeczytać jak najszybciej wszystko co zostało napisane Smile
I jeszcze jedno pytanie: czy na forum też zadajesz tematy muzyczne?? Część się zagubiła, ale tym co zostało chyba dzielisz się z czytelniczkami Smile TEN tekst i TA muzyka są jak jeden organizm - uzupełniają się nawzajem i nadają sobie nawzajem sens
I na zakończenie o zakończeniu Smile Wpojenie Setha wywołało uśmiech na mojej twarzy Smile Oj, biedne było wtedy to nasze "Seciątko". Na szczęście Variety zawsze jest łaskawa dla ulubieńców czytelników i kazała mamie Chloe zadzwonić i wybawić go z opresji Smile Chłopak znalazł się pomiędzy młotem a kowadłem. Sytuacja na pierwszy rzut oka bez wyjścia, bo przecież jeśli teraz odwróci się od Chloe to nie będzie miał szans na zbliżenie się do Rosie. A może szanse się pojawią? Może nieszczęście okaże się szczęśliwym zbiegiem okoliczności?? Cieszę się, że ja już to wiem Smile


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ashash
Człowiek



Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Wto 14:34, 09 Sie 2011 Powrót do góry

Przeczytałam wszystko (tak, tak) i czekam na więcej (bo zakładam, że to nie koniec). Seth też wzbudził moją sympatię, prawie tak jak Emmet :) i faktycznie ma chłopak więcej szczęścia jak rozumu - widać jak rozdzielano talenty on stał w swojej kolejce po szczęście. Weny życzę :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Wto 15:35, 09 Sie 2011 Powrót do góry

Ograniczenia w publikacji spowodowane są brakiem bety. Reszta tekstu(jakieś cztery razy tyle) dostępna na blogu. Może kiedyś pojawi się też tutaj, ale nie zależy to tylko ode mnie. Pozdrawiam!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Wto 14:27, 16 Sie 2011 Powrót do góry

Planował ukryć swoje wpojenie przed watahą tak długo, jak było to możliwe, lecz niestety telepatia działała teraz ze zdwojoną siłą, a on nie potrafił w żaden sposób przestać myśleć o Rose. W kilka minut po jego powrocie cała bez wyjątku wataha znała szczegóły zamieszania w jego sercu. Jego myśli krzyczały.
Pierwszy odszukał go Paul, pełniący akurat wartę w lesie. Patrolował właśnie okolicę w pobliżu klifu.
- No dobra, wszyscy już wiemy, co się stało.
- Nic nie mów.
- Nie zamierzałem. Chyba że sam chcesz coś powiedzieć.
- Nie....
Milczeli chwilę, ale Seth nie dość, że na granicy wybuchu, to jeszcze najzwyklej nieprzywykły do milczenia, w końcu się złamał i ponurym głosem zaczął:
- Paul...nigdy nie sądziłem, że życie wytnie mi taki numer.
- A kto niedawno mówił mi, że JA przesadzam, nie mogąc wyjść z szoku po wpojeniu w zaręczoną dziewczynę, która jak się później dowiedziałem jest w ciąży?
- Wolałbym mężatkę albo matkę trojga od niepokalanej dziewicy - młodszej siostry mojej niedoszłej kochanki.
Paul mimowolnie parsknął śmiechem, na co Seth zrobił obrażoną minę i nadąsany powiedział:
- Czy to nie ironia losu, że właśnie w dniu, w którym miałem stać się mężczyzną przez duże M, kilkanaście minut przed godziną zero, spotkało mnie coś takiego?
- Mam rozumieć, że wolałbyś zakosztować seksu z Chloe, a następnie wpoić się i stawić czoła nie tylko miłości, ale też odrzuconej po seksie kobiecie?
- Cóż, tak na to patrząc...
- No?
- Mimo wszystko lepiej bym to wszystko zniósł, wiedząc przynajmniej, za czym tak tęsknię, do czego tak dążę i jaka za te starania będzie nagroda.. . Rose, oprócz tego, że jest esencją piękna, jest też czysta jak diament, nietknięta i, jak odnoszę wrażenie z relacji Chloe, nie myśląca nawet o ...innych niż niewinne aspektach życia. Ze wszystkich kobiet na świecie, akurat ja, nie radzący sobie z natręctwami dotyczącymi seksu, dostałem tę, której pocałowanie zajmie jakieś osiem lat podchodów!!
- Seth...to jest wyzwanie, ja nie przeczę, ale kto do cholery, jak nie ty, temu podoła, co?
- Słodzisz!
- Motywuje!
- Fakt faktem, Chloe też wydawała się niemożliwa...
- Właśnie!
- Ale przynajmniej dobrze wiedziała, co do czego służy!!!
- Przestań narzekać!
- Okej...mam nadzieję, że załatwimy tę sprawę z Volturi w miarę sprawnie i bez niespodzianek. Bitwa jest teraz ostatnią rzeczą, o której myślę...



Annie bez oporów przystała na spędzenie kolejnej nocy w swoim mieszkaniu, bo koleżanka poprosiła ją o zastępstwo na dyżurze, ale kiedy usłyszała o jeszcze jednej nocy, podczas której Paul miał spędzać czas w pracy, obudził się w niej niepokój. Te nocne zmiany wydawały jej się dziwne, szczególnie że w ciągu dnia, też nie przejawiał chęci na spotkanie. Wyraźnie trzymał ją z dala od rezerwatu.

Cała Wataha miała obowiązek przebywać w La Push. Ostatnią noc przed atakiem spędziliśmy, śpiąc i na zmianę patrolując las. Billy, jak zawsze w takich sytuacjach, zorganizował wyjazd na ryby i dzięki temu Charlie nie zdążył się nawet dowiedzieć, że już dawno nie jestem na uczelni. Byłam przynajmniej spokojna o jego serce...
Podczas ostatniej narady przed bitwą, dowiedzieliśmy się, że do Watahy dołączyła kolejna grupka nowo przemienionych. Jacob zdecydował, że skoro nie ma już czasu na ich szkolenie, będą oni pełnili funkcję zwiadowczą, ponieważ, nie mając tym razem do dyspozycji wizji Alice, byliśmy zupełnie nieświadomi planu ataku Volturich i kilku dodatkowych patrolujących było nam bardzo potrzebnych.

Eric wybrał się do lasu bardzo wczesnym rankiem, kiedy słońce dopiero zaczęło oświetlać polanę przed domem Paula. Wiedział, że Annie jest w szpitalu, ponieważ sprawdził telefonicznie jej grafik. Miał natomiast nadzieję, że w środku jest gospodarz, i że kiedy podpali tę drewnianą konstrukcję, nie zdąży się wydostać i spłonie w środku.
Od momentu kiedy uknuł ten plan, ani razu nie zastanawiał się nad konsekwencjami. Pozbycie się gnojka, który odebrał mu dziewczynę i dwukrotnie zrobił z niego błazna, było jego marzeniem, w tej chwili już bardzo bliskim spełnienia. Nie bał się wymiaru sprawiedliwości, stosowne alibi załatwi mu przyjaciel, zresztą drewniane domy , szczególnie te, w których w kominku palił się ogień, miały czasem tendencję do zamieniania się w popiół. Nikt nie udowodni mu przestępstwa.
Obszedł ostrożnie budynek, oblewając jego boki benzyną. Cofnął się nieco żeby podjąć decyzję, który bok podpali najpierw. Najwidoczniej nadepnął na suchą gałązkę, bo usłyszał cichy trzask. Znieruchomiał, wydawało mi się że słyszy też szelest za swoimi plecami. Obejrzał się. Patrzył z przerażeniem w bladą twarz i czerwone źrenice stojącej za nim kobiety. Nie zdążył krzyknąć, otrzymując tylko jeden cios kantem dłoni, upadł na ziemię. Złamała mu kark.

Annie prawie całą noc dzwoniła do Paula. Nie odbierał. Nad ranem zadzwoniła też do Leah, Belli, Setha i Sama. Nic. Każdy z telefonów był wyłączony. Ze służbowego telefonu wykręciła numer Erica, żeby tylko sprawdzić, czy jest w domu. Cisza...
Coś działo się w La Push, i jej sen miał z tym wiele wspólnego. Kłamiąc na temat migreny, wyszła z pracy wcześniej i wsiadła na motor. Musiała osobiście sprawdzić, o co chodzi.


Volturi przybyli do rezerwatu dwanaście godzin wcześniej. Zwiadowcy byli bardzo szybcy, więc wiadomość o zbliżającym się oddziale dotarła do Watahy błyskawicznie. W zalewie kilka minut, wszyscy musieli zająć miejsce. Bitwa miała się rozegrać na największej z polan, tej, na której Leah walczyła o życie Belli i na której Roy poznał prawdę o zmiennokształtnych. Mieli przemienić się w ostatniej chwili na ich oczach, dekoncentrując armię wroga. Wiadomo było, że Volturi wiedzieli o wilkach, ale ci, którzy widzieli przemianę, nie wyszli z La Push żywi. W krytycznym momencie liczyły się detale, nawet sekundowy moment szoku i wynikającego z niego zawahania. Nie zdawali sobie jednak sprawy, że Jane była naocznym świadkiem morderstwa Aleca.

Annie podjechała pod dom. Wokół panowała przerażająca cisza. Patrzyła na podnoszącą się poranną mgłę i myślała o swoim koszmarze. Poszła prosto do miejsca o którym śniła. Leżał tu... martwy. Ta sama, wykrzywiona strachem twarz, zastygłe w niemym krzyku usta. Nagle usłyszała w głębi rozdzierający wrzask.


Dwudziestu wojowników zbliżało się powoli w kierunku grupki czekającej na nich na środku polany. Obie strony wiedziały, że tylko ten, kto zwycięży, wyjdzie z tego miejsca żywy. Nie będzie jeńców, nie będzie darowania życia, nie będzie łaski. Będzie tylko bolesna śmierć. Na Watahę patrzyło dwadzieścia par czerwonych, głodnych krwi oczu. Przystanęli na moment, jakby czekając na sygnał do ataku. Rzucili się na siebie równocześnie. Wilki wybuchały jeden pod drugim, polanę ogarnął chaos, w ciągu ułamków sekund na trawie kotłowali się złączeni żelaznym uściskiem śmiertelni wrogowie.


Wiedziałam, że według planu w bitwie osłania mnie Leah. Byłyśmy bardzo szybkie, lecz nieco słabsze niż pozostałe wilki, dlatego działałyśmy w duecie i jedna miała uzupełniać drugą. Zmieniwszy już kształt, obejrzałam się za siebie i z przerażeniem zobaczyłam, że Leah jeszcze się nie przemieniła. Stała na środku polany, nie rozumiejąc tego, co się dzieje. Słyszałam w głowie jej głos "dlaczego? dlaczego? nie potrafię!!!!" Nasze oczy spotkały się. Patrząc za moje plecy, przeraźliwie krzyknęła, obejrzałam się i zobaczyłam przed sobą jednego z wojowników. Błyskawicznie rzuciłam mu się do gardła, wyrwałam głowę z jego tułowia, zanim w ogóle zorientował się, że został zauważony.


Seth patrzył na swoją bezbronną siostrę. Nie wiadomo, czemu nadal pozostawała w ludzkim ciele. Działo się z nią coś dziwnego, nie przemieniała się, była zbyt przerażona, żeby się się poruszyć. Zaatakowali ją dwaj, z prawej i lewej strony. Stanowiła łatwy cel. Jedyną szansą ocalenia Leah było rzucić się między nich i samemu dać się zgnieść śmiertelnemu imadłu. Nie miał szans wyjść z tego cało, a jednak to zrobił.


Świadomość tego, co się działo i czego w żaden sposób nie mogła zmienić, docierała do niej powoli. Zerknęła na boki, widząc, że jest osaczona. Za sekundę miała być martwa. Jej wzrok padł na Setha, który biegł w jej kierunku. Krzyknęła „nie!!!” i odruchowo się cofnęła, wpadł miedzy wrogów, pchnął ją dalej i zajął jej miejsce, dając się zmiażdżyć. Osunął się bezwładnie na trawę, jego ciało było teraz tylko workiem okrywającym połamane kości i popękane organy. Najmniej ucierpiało serce, rytmicznym biciem przedłużając tylko jego konanie. Nie potrafili mu w tym momencie pomóc, losy tego starcia nadal się ważyły, napastników było więcej niż wilków, drobiazgi decydowały o ich przeżyciu. Nic nie czuł, o niczym nie myślał, był tylko umierającym ciałem, na granicy dwóch światów. Jeden z napastników zginął w paszczy rozwścieczonej Belli, drugiego rozszarpał Quil. Nie dało się opisać tego, co czuli, wiedząc, co stało się z Sethem. Bella zaklinała Leah, żeby biegła, żeby w ogólnym zamieszaniu, osłaniana przez nich, uciekła. Leah nie chciała ocaleć, chciała być na miejscu brata… Czekali, aż się ruszy, póki była na planie, musieli ją chronić, więc w niczym się pomagała, wręcz przeciwnie. Drgnęła wreszcie, słysząc rozkaz Jacoba. Zaczęła biec, ile miała siły w nogach, raniła ciało gałęziami, potykała się, bo łzy zalewały jej oczy. Tak cieszyła się tą walką, a teraz stała się jej najsłabszym ogniwem. Zapoczątkowała lawinę nieszczęść. Uśmierciła Setha… Co się stało?! Dlaczego?! Wilki, pałając rządzą zemsty, wpadły w szał, nie było dla nich rzeczy niemożliwych, każdy był w stanie bez wahania oddać życie za resztę. Nienawiść stanowiła motor, miłość tarczę. Walka była ciężka, nie dość że stracili dwoje bardzo dobrych żołnierzy, to jeszcze wróg zaskakiwał doskonałym przygotowaniem do ataku.
Jacob rozejrzał się po polanie, ani jeden z wampirów nie należał do do rodziny Volturi. Czuł niepokój, wydawało się to dla niego niemożliwe. Wtem usłyszał głos jednego ze swoich zwiadowców.
„Nadchodzi drugi oddział, równie liczny, za kilka minut w nas uderzą”.
Jeśli teraz, kiedy na polanie nadal toczyła się walka i wampirów nadal było więcej niż wilków, drugi oddział uderzyłby w Watahę, przegrana byłaby pewna. Żołnierzy wroga nie mógł zatrzymać, a jednak, wpadając miedzy nich, mógł zyskać kilka brakujących minut. To była ostatnia szansa. Wiedział, że zginie. Obejrzał się, zerknął na Bellę, która wraz z Paulem, dobijała leżący na trawie kształt. Było mu ciężko, pomyślał wybacz, i pognał przed siebie, modląc się, żeby jego życie wystarczyło do uniknięcia rzezi.
Volturi mieli w planie wkroczyć osobiście, kiedy armia Wilków będzie już osłabiona. Jake z daleka zobaczył jasne włosy Jane. Patrzyła mu prosto w oczy, szykowała się do ataku. Poczuł rozrywający trzewia ból, upadł na ziemię, mimo że nikt jeszcze go nie tknął. Torturowała go mentalnie, osłabiała jego siły, robiła z niego łatwy łup dla reszty swoich drapieżników. Podeszła do niego, patrząc mu w oczy z uśmiechem.
- Więc jesteś... Wódz Jacob? Jakiś ty skłonny do poświęceń...Słodkie to. I głupie!- Zaatakowała, wbiła kły w jego szyję. Nie mogąc się poruszyć, czuł wlewający się w ciało ogień. Truła jadem, pastwiła się nad nim, nie dając żadnej możliwości ruchu. Zapadł się w ciemność.
Zwiadowcy wiedzieli, że muszą czekać na sygnał do ataku. Nigdy wcześniej nie brali udziału w walce i teraz, widząc i słysząc, co się dzieje, nie rozumieli, dlaczego nikt nie wydaje odpowiedniego rozkazu. W końcu jeden, najstarszy z nich sam podjął decyzję. Rozpoczęli akcję na własną rękę, łamiąc ustalone zasady i narażając swoje życie.
Bella widziała, jak Jacob znika wśród gałęzi drzew. Dlaczego sam się oddalił? Co się działo? Gdzie był? Nie słyszała jego myśli i czuła, że dzieje się coś złego. Na polanie dobijano ostatnich napastników. Pobiegła w jego kierunku.
Zobaczyła go z Jane. Nie ruszał się, a ona kończyła swoje dzieło, w otoczeniu oddziału dwudziestu następnych wampirów. Nie zastanawiała się. Jeśli miała zginąć, to właśnie teraz, kiedy mordowano jej miłość.

Zwiadowcy podeszli do grupy od tyłu. Zaatakowali wroga niespodziewających się ataku z tej strony. Jane odwróciła głowę, z niedowierzaniem patrząc na to, co się dzieje. Ten moment wystarczył Belli, żeby do niej doskoczyć. Jane zginęła, nie wiedząc nawet, kto ją zabił. Niestety jeden z wampirów zdołał ją drasnąć i zainfekować jadem. Osunęła się na trawę, tracąc przytomność. Minutę później na miejscu pojawiła się reszta Watahy. Armia Volturich, mimo że liczna i silna, została ostatecznie rozgromiona przez rozwścieczone wilki. Jednak nikt nie czuł satysfakcji z wygranej...

Leah biegła do domu, nie miała przy sobie telefonu, musiała zawiadomić Roya i wezwać pomoc. Przeczesywała myśli członków Watahy, żeby dowiedzieć się, co dzieje się na polu bitewnym. Nie słyszała Setha i Jacoba. Brat był dla niej jedną z najdroższych osób na świecie, jej najbliższą rodziną, Jacob był przyjacielem i Wodzem...ale to Bella stanowiła wpojenie, i ku swojej rozpaczy, nie potrafiła wychwycić choćby jednego jej słowa...Czuła, niemal wiedziała, że stało się najgorsze. Skracając drogę do domu, wbiegła na polanę przed domkiem Paula. Zobaczyła Annie.

Annie patrzyła na mokrą od potu Leah, na jej podrapane ciało, na bladą twarz i nie znajdowała w sobie słów, jakimi mogłaby ją spytać, co się dzieje.
Leah była wyczerpana biegiem i nadal nie umiała zebrać myśli, nie umiała spojrzeć na całą sytuację klarownie, nie umiała pogodzić się z tym, co widziała i co podejrzewała że miało miejsce, kiedy jej już wśród nich nie było. Wiedziała, że najboleśniejszy moment jeszcze przyjdzie, że nie pora teraz rozpaczać, że musi działać, a jedyne co mogła zrobić w tej chwili, to zorganizować pomoc medyczną dla rannych, jeśli to mogło cokolwiek zmienić...Dobiegła do Annie. Nie wiedziała, jakim cudem dziewczyna znalazła się w rezerwacie, dlaczego nie posłuchała Paula. Pamiętała jednak dobrze, że Annie jest ratowniczką i że jeśli ktoś może być teraz przydatny, to właśnie ona. Nie mogła mówić, brakowało jej tchu, brakowało połączenia między myślami a językiem, słowa przychodziły jej z ogromnym trudem:
- Pomóż...wydusiła z siebie, spazmatycznie łapiąc powietrze.
Annie, blada i przerażona, chciała natychmiast obudzić się z tego snu, a jednak otaczająca ją rzeczywistość nie chciała zniknąć.
- Leah, co sie dzieje?????!!!!
- Seth....Bella... - Jakby te słowa mogły cokolwiek wyjaśnić.
- Co się dzieje????
- Wojna....Annie, oni umierają... Daj mi telefon... - Powoli zaczynała myśleć logicznie.
Annie podała jej swój aparat i Leah wykręciła numer Roya.
- Przyjedź natychmiast. Bitwa zakończona, słyszę to w ich myślach.... Są ofiary. - powiedziała rzeczowo, a później pękła i zaczęła szlochać. Roy...ja....zawiodłam. Jeśli oni nie przeżyją, będzie to moja wina...Rozłączyła się, nie umiejąc już wydusić z siebie ani słowa.
Annie nic nie rozumiała. Czuła narastająca panikę i ogromną chęć ucieczki.
- Co się dzieje??? - zapytała ponownie.
- Nie przemieniłam się...wszystko moja wina... - Leah straciła panowanie nad swoimi nerwami i jej słowa nie były odpowiedzią na pytanie Annie, bo go nawet nie usłyszała, a jedynie głośnym wypowiedzeniem jedynych myśli, jakie była w stanie sprecyzować.
- Leah, do cholery, co się dzieje??? Jaka wojna, jaka przemiana, jaka wina?!
- Chodź! - Pociągnęła ją za rękę.
Annie wyrwała się. Paraliżował ją strach. Chciała wsiąść na motor i uciec z tego przeklętego miejsca, zapomnieć, o tym co widziała i co słyszała.
Leah popatrzyła na nią dzikim wzrokiem. W oczach miała determinację i gotowość na wszystko. W jednym momencie otrzeźwiała. Myślała już teraz precyzyjnie i jasno.
- Słuchaj no, i tak wcześniej czy później byś się dowiedziała, a teraz nie prowokuj mnie do przemocy i chodź ze mną. Zanim Roy zorganizuje karetki, ty przygotujesz ich do transportu, rozumiesz? My sami nie zdołamy ocenić, w jakim są stanie. Przykro mi, że poznasz prawdę w takich okolicznościach.
Annie nigdy wcześniej nie widziała w człowieku tyle bólu. Poddała się, poszła za Indianką.
Szły szybko przez las, który był teraz nienaturalnie cichy, jakby strach wypędził z niego całe życie.
- Annie... świat nie jest taki, jakim go widzimy. Jest w nim wiele mocy, o których istnieniu nie zdajesz sobie sprawy. My... jesteśmy jednym z elementów tego magicznego świata. Walczymy ze złem, jesteśmy pół wilkami pół ludźmi. Każdy z nas, z wyjątkiem Roya. Dziś doszło do bitwy... do decydującego starcia...
Dotarły do polany.
- Popatrz - powiedziała.
Polanę spowijał gęsty, gryzący dym o dziwnym słodkawym zapachu. Na jej środku palono zwłoki. Annie wyraźnie widziała wystające z ognia ręce, nogi i... głowy. Widok był porażający, obrzydliwy, nierealny i w żaden sposób nie dający się usunąć spod powiek. Na trawie, na brzegu polany , ostrożnie ułożono Jacoba, Bellę i Setha. Jacob wyglądał jakby spał. Nie miał ran, jedynie drobne draśnięcia i siniaki, a jednak nie reagował na żadne bodźce i ledwo oddychał. Bella miała rozcięte ramię i czerwoną szramę na szyi i też była nieprzytomna. Seth ... chyba tylko skóra trzymała jego ciało w jedności. Był siny, miał nienaturalnie wykręcone kończyny, niezliczone złamania, niektóre otwarte, z ust ciekła mu stróżka krwi, i prawdopodobnie całe jego wnętrze przypominało krwawą galaretkę. Nie miał prawa żyć, a jednak jego serce nadal pompowało krew. Annie uklękła przy nim. Nigdy nie widziała tak zmasakrowanego człowieka. Żaden wypadek, z którego ratowano ofiary nie pozostawił po sobie takich obrażeń. Sprawdziła jego tętno. Bardzo słabe, zanikające, jakby dusza nie mogła się zdecydować, czy pozostać, czy odejść. Jeśli cokolwiek czuł, nie umiała sobie wyobrazić tego cierpienia. W jego przypadku, śmierć mogła być tylko łaską od Boga.
Kto im to zrobił? Kim oni wszyscy byli? Kto zabił Erica? Dlaczego Paul ukrył to wszystko przed nią?! Jako pomoc była bezsilna, potwierdziła tylko, że wszyscy troje jeszcze żyją, że Seth ma nieuszkodzony kręgosłup, i tak jak Jacob i Bella nadaje się do transportu, ale nic więcej nie mogła zrobić.
Leah usiadła przy Belli, trzymała jej dłoń i szeptała:
- Nie rób mi tego, Bells... Miałam cię osłaniać, chronić, miałam być twoją tarczą... Błagam, nie poddawaj się, nie zostawiaj mnie.
Annie nic nie rozumiała ani słów Leah, ani historii, którą jej opowiedziała. Wstała.
Wracając, mijała chłopców: Quila, Jareda, Embrego... Sama... Jej wzrok padł na zaskoczonego jej widokiem Paula, który dopiero teraz wrócił z drugiego miejsca starcia. Podszedł do niej.
- Annie...
- Nic nie mów... - Łza pociekła jej po policzku.
- Annie - Zrobił gest, jakby chciał ją przytulić. Odsunęła się.
- Nie... - Przełknęła ślinę. - To za dużo dla mnie... Ja...tego świata nie znam, on nie jest mój...
Rozumiał, co chciała mu powiedzieć.
- Błagam....
Odeszła. Nie obejrzała się za siebie. Zostawiła go. Szła powoli do ich wspólnego domu zabrać swoje rzeczy. Łzy kapały na mech, po którym stąpała. Wszystko, czym żyła, było iluzją, kłamstwem... Nie miała teraz nic. I on też nic już nic nie miał.

Roy czuł przeogromną ulgę, że Leah jest cała, a równocześnie niewysłowiony żal, że aż troje z nich ucierpiało. Sanitariusze, których osobiście poprowadził na znaną sobie polanę, ułożyli rannych na noszach i zanieśli ich do karetek. Roy, wsiadł do jednej z nich wraz z Leah i pojechali razem do szpitala. W innej karetce, z Jacobem jechał Sam. Roy wiedział, że Leah w niego wierzy, że przypisuje mu tajemną niemal moc, która ocali życie Setha, Belli i Jacoba, że uleczy ich tak jak kiedyś ją. A on był bezsilny. Nie spotkał się dotąd z człowiekiem, który przeżył takie obrażenia jak Seth. Nie wiedział też, dlaczego Bella i Jacob są nieprzytomni. Pierwsze badanie pokazało zaognioną skórę wokół ugryzień, zadrapania, sińce, ale żaden z wewnętrznych organów nie był uszkodzony. A jednak nie reagowali na żadne bodźce. Leah, połykając łzy, tłumaczyła mu, że jad wampirów jest dla wilków toksyczny, że sprowadza na organizm stan zapalny, prowadzący do bolesnej śmierci. Że proces ten jest nieodwracalny, postępuje powoli, jakby celowo przedłużając męki zainfekowanych. Jak miał użyć wiedzy medycznej przeciw magii? Jak mógł walczyć z czymś czego nie znał i nie rozumiał? Jak miał uzdrawiać dostępnymi ludzkimi metodami nieludzkie rany?

Paul, zdruzgotany rezultatem bitwy, poszedł do domu. Wiedział, że przywita go pustka, że każdy kąt będzie przypominał mu o tym, co dziś się stało. Na trawie ujrzał ciało. Z daleka poznał, że to Eric i wtedy zrozumiał, co jeszcze zobaczyła Annie. Nie winił jej za ucieczkę, wiedział, że przeżyła szok i ciężko było jej teraz myśleć logicznie. Nie rozumiała tego, czego była świadkiem, nikt jej na to nie przygotował. To była jego wina...
Zadzwonił po policję. Wiedział, że zaginięcie Erica nie może przejść bez echa, zdawał sobie też sprawę z tego, że będzie głównym podejrzanym w sprawie zabójstwa, ponieważ nie było tajemnicą, że się nienawidzili i że doszło już miedzy nimi do rękoczynów. Paul nie miał żadnego alibi. A mimo wszystko większym jego problemem było odejście Annie i tylko o tym myślał.

Gabinet Roya był teraz sztabem kryzysowym watahy. Leah siedziała pod ścianą z podkurczonymi kolanami, chowając twarz w dłoniach. Brakowało jej łez, czuła pustkę. Jej organizm sam się wyłączał ze stanów, w których niemal wyła z bólu, ze strachu, z rozpaczy, w stany otępienia, kiedy nie była w stanie myśleć, a jedynym wysiłkiem, jaki podejmował jej organizm było oddychanie. Nic nie rozumiała ani braku swojej przemiany, ani decyzji Setha. Sceny, których była świadkiem, wydawały jej się tak mało realne, że ciągle powracała do niej nadzieja, że wreszcie się obudzi.
W gabinecie była też jej mama i Sam. Roy operował Setha, Bellę i Jacoba w dwóch różnych salach intensywnego nadzoru poddawano badaniom. Analizowano ich krew, żeby stwierdzić, co jest powodem utraty przytomności i postępującego spadku ciśnienia. Charlie i Billy nie wiedzieli o tym, co się stało. Jeszcze nie wrócili do La Push.
Sue Clearwater była odważną, pełną wiary kobietą. Po śmierci męża nie załamała się, musiała żyć dla swoich dzieci, dla Setha, który, będąc rozbrykanym nastolatkiem, wymagał rodzicielskiej opieki. Teraz jej ukochany synek walczył o życie. Siedziała nieruchomo w fotelu obok Sama i miała przed oczyma dorastanie swoich dzieci. Leah, dla której pojawienie się niemowlęcia w domu było istną rewolucją i z grzecznej, może nieco rozpieszczonej panienki stała się prawdziwą zołzą tępiąca brata na każdym kroku i Seth, który jako najmłodszy ze wszystkich dzieci w rezerwacie, bezustannie za nimi łaził, przeszkadzając im dosłownie zawsze i wszędzie. Nie godził się na lekceważące traktowanie i chociaż był małym szczeniakiem, w niczym im nie odpuszczał. Wychowywał się z nimi, słuchał o ich problemach, wyrabiał sobie własne zdanie i dojrzewał szybciej niż jego rówieśnicy. Nie sposób go było nie lubić, swoim beztroskim uśmiechem odganiał złe nastroje innych członków Watahy, dla niego wszystko było interesujące, warte spróbowania, każde wyzwanie warte ryzyka, każda tajemnica warta odkrycia. Z uroczego pełnego karkołomnych pomysłów rozrabiaki, z czasem stał się ulubieńcem starszych kolegów, a ostatnimi czasy nawet Leah zaczęła go tolerować. Sue wiedziała, że ich wzajemne relacje są trudne, że kochają się, choć to uczucie nigdy nie zostanie nazwane tym słowem, że jedno za drugie oddałoby życie, i tak też się stało... Seth oddał je za siostrę... Mały, chłopiec o bystrym spojrzeniu, jej pupilek, pieszczoszek, który tak szybko wyrósł, tak szybko przeszedł pełną przemianę, leżał teraz na stole operacyjnym i ważyły się jego losy O ile śmierć ukochanego małżonka, choć przedwczesna, mogła być wpisana w los każdego związku, o tyle matki nigdy nie powinny patrzeć, jak odchodzi ich dziecko... Pierwszy raz Sue wątpiła. Jeśli Bóg istniał, powinien się lepiej starać... Kiedy zło wyrywa matce dziecko z ramion i je zabija, nie powinien tchórzliwie odwracać wzroku...

Sam czuł się winny. Może gdyby Jacob nie był wodzem, może gdyby nie czuł się odpowiedzialny za losy watahy, nigdy nie podjąłby takiej decyzji. Może to on teraz leżałby na szpitalnym łóżku za niego. Takiego Jacoba właśnie się obawiał, niepokornego indywidualisty, przekonanego o swoich racjach, nieustraszonego, bezczelnie śmiejącego się śmierci w oczy. Ale w tym starciu nie miał szans. Za to oni żyli dzięki niemu.

Po dwunastu godzinach operowania, Roy wrócił do swojego gabinetu. Sue wstała, patrząc na niego pytającym wzrokiem. Nie miał im nic dobrego do przekazania. Tlące się w jego pacjencie życie powoli gasło. Operacja ukazała ogrom zniszczeń. Tylko jeden organ nie ucierpiał. Serce. Dwanaście godzin walki polegało głównie na tamowaniu krwotoków i usuwaniu nieodwracalnie zniszczonych tkanek. Zanim otworzył usta, żeby przygotować ich na jego śmierć, Sue zaczęła płakać. Bezgłośnie, w łzach wylewając największy ból. Sam objął ją i głaskał po plecach.
Leah patrzyła na Roya szeroko otwartymi oczyma. Myślała, że jest gotowa na wszystko, nie była jednak przygotowana na bezsilne czekanie na śmierć brata. Czuła potworny ból skurczonego od hamowania płaczu gardła. To ona powinna zginąć. Wstała z podłogi - taka jak zawsze, wyprostowana, twarda. Pomału żal zastępowała furia. Popatrzyła na Roya. Nigdy wcześniej nie widział u niej takiego wyrazu oczu.
- Nic nie da się zrobić, tak? To chciałeś powiedzieć?! Że ten twój logiczny świat nauki jest bezsilny? Tak?! Że nie potrafisz mu pomóc??? Że ja byłam cudem, ale on nie? On umrze?! - wykrzykiwała swój ból. - Zrób coś!!!
- Leah...- zaczął spokojnym głosem, wyciągając do niej dłoń, chcąc ją objąć, przytulić, obłaskawić - Kochanie....
Stała bez ruchu, patrząc na niego z gniewem i pogardą.
- Seth jest bardzo silny, nawet silniejszy niż ty. Ale...
- Ale to koniec!!???
- W najgorszym stanie jest jego wątroba, właściwie...to jej nie ma...
- To weź moją do cholery, na co czekamy??? Weź nerkę, weź wszystko!!!
- Leah, przeszczep jest możliwy, ale on nie przeżyje kolejnej operacji.
- Nie przeżyje operacji, więc i tak stanie się to, co się stać musi, tak? Roy, my walczymy do końca! Pamiętasz?!
Sue popatrzyła na Roya.
Roy spuścił oczy. Nie umiał im powiedzieć, że jego szanse, nawet z nowym organem, są i tak bliskie zeru. Poddał się.
- Przebadam was, jeśli będzie zgodność, to wbrew wszelkim zasadom spróbujemy.

Analiza krwi dawcy oraz wszelkie czynności przygotowujące chorego do przeszczepu zajmowały co najmniej dobę. Roy zlecił testy zaufanemu pracownikowi laboratorium, a sam poszedł do swojego pacjenta. Ze względu na stan chorego nikomu innemu nie pozwolono go odwiedzać.
- Trzymaj się, dzieciaku. - powiedział cicho. Czuł, że i on jest już u kresu własnej wytrzymałości, że wybuchnie, że pęknie, że się załamie.
- Trzymaj się - powtórzył głośniej. Walcz! Za krótko żyłeś, rozumiesz?! - Przysunął krzesło do jego łóżka. Usiadł, odetchnął głęboko, przymknął powieki. Piekły go oczy. Brak snu czy cisnące się do nich łzy?
- Słuchaj no, odezwał się ponownie. Nie zostawiaj nas, nie wolno ci! Wiem, ty nie jesteś z tych, którzy słuchają rad i pouczeń. Jeśli choćby procent szans na przeżycie zależy od ciebie samego, błagam, weź się w garść. Musisz żyć. Musisz! Dla swojej matki, dla siostry, dla przyjaciół, dla niespełnionych jeszcze marzeń, nieprzeżytych rozczarowań. Za mało życia poznałeś. Za mało!
Rozpłakał się, najnormalniej na świecie ocierał płynące z oczu łzy. Był tylko człowiekiem. I mimo, że codziennie patrzył na śmierć ludzi, niekiedy bardzo młodych, tym razem zupełnie nie radził sobie z własną bezradnością. Za wielkie nadzieje w nim pokładano, a może dla niego też Seth był jak młodszy brat?


Wstał i poszedł do laboratorium. Odebrał od analityka wyniki badań. Stojąc na środku pomieszczenia , przeglądał je pośpiesznie.
Sue nie mogła być dawcą. Leah miała idealną zgodność... i była w ciąży. Musiał usiąść, brakowało mu tlenu. W tej samej chwili zadzwonił jego telefon i otrzymał wiadomość, że Jacob przeszedł zatrzymanie akcji serca i został poddany defibrylacji. Jego stan się pogarszał.
Tracił ich, jednego po drugim...

Annie wiedziała, że tylko biorąc nocne zmiany, uniknie spotkań z towarzystwem z La Push. Było jej źle. Tęskniła za Paulem. Chciała, żeby rzeczywistość była inna, żeby mogła cofnąć czas i nigdy nie dowiedzieć się, kim tak naprawdę są. Ciągle miała przed oczyma palące się stosy trupów. Niemal czuła w nozdrzach dym. Sama nie wiedziała, co robi, stojąc przy salach intensywnej terapii, w których przebywali ranni przywiezieni z La Push. Patrzyła przez szybę na Bellę. Miała tak spokojny wyraz twarzy, jakby spała. A jednak w jej organizmie toczyła się walka, zakażenie postępowało, wyniki krwi były jednoznaczne... Podeszła do szyby sali Setha... Pamiętała, kiedy kazał jej się ubrać, bo widok jej ciała go rozpraszał, pamiętała ich żarty, jego zaraźliwy śmiech, energię i zwykłą, beztroską radość z życia... Tyle znaczył dla Paula...Rozejrzała się po pustym korytarzu i cicho wśliznęła się do środka.
Stała przy jego łóżku i z niedowierzaniem czytała kartę jego choroby.
- Jesteś silny, Seth, cholernie silny... - szepnęła. Podeszła bliżej do jego łóżka. - Jest mi wstyd - powiedziała. Uciekłam, wiesz? Ty byś nie uciekł. Przy tobie jestem niedojrzałą gówniarą. Każdy choć raz w życiu przeżywa egzamin z miłości. Paul go zdał, a ja? - Usiadła. Czasem lżej wyspowiadać się komuś, kto nie może ani przytaknąć, ani zaprzeczyć. - To mnie przerosło, wiesz? Może to szok...? A może Eric miał racje, nie umiem tworzyć związku, czegoś we mnie brak... Kocham go, tęsknię... Chciałabym wrócić i przepraszać. Opuściłam go, kiedy najbardziej mnie potrzebował. Ale ja musiałabym w pełni zaakceptować to wszytko, co wczoraj powiedziała mi Leah. Bo przepraszać i udawać, że nic takiego nie miało miejsca, to dalsze chowanie się w bezpieczną iluzję, prawda? Czy umiem to zaakceptować? Nie wiem... Wiem tylko, że go kocham...


Roy wszedł do swojego gabinetu. Sue drzemała w fotelu, a Leah stała przy otwartym oknie i patrzyła na księżyc. Odwróciła się, kiedy usłyszała otwieranie drzwi.
- Kiedy zaczynamy? - zapytała spokojnie. Była konkretna, gotowa na wszystko.
- Kochanie...
- Chyba któraś z nas się nadaje, prawda? Oboje z Sethem mamy grupę zero.
- Leah, chodź ze mną, nie chcę budzić twojej mamy. Musimy porozmawiać.
- Ale o czym? Ja chcę tylko wiedzieć kiedy! Da się, prawda? Powiedz, że się da!
- Kochanie... proszę, wyjdźmy.
Wyszli przed szpital. Roy potrzebował świeżego powietrza. Nie spał już półtorej doby, był wyczerpany, a czekała go bardzo trudna rozmowa, która w innych okolicznościach byłaby pewnie jedną z piękniejszych chwil w życiu.
- Roy, jesteś spięty, o co chodzi? Seth nadal żyje, prawda??!!!
- Żyje, Leah... Żyje...
- Mów do cholery, o co chodzi!!!
- Usiądź, wskazał jej ławkę i sam zajął miejsce obok niej. Popatrzył jej w oczy i powiedział:
- Będziemy mieli dziecko. Nie mogę pobrać od ciebie wątroby. Tego typu operacji nie wykonuje się podczas ciąży.
Leah popatrzyła na niego jak na idiotę.
- Roy... To pomyłka, ja nie mogę mieć dzieci, przecież wiesz.
- Leah, powiedz mi, kiedy konkretnie postawiono taką diagnozę i jaki był powód tej bezpłodności, pamiętasz?
- W okresie dojrzewania, ale nigdy nie drążyłam tego tematu. Później odszedł Sam, później była przemiana... Miałam inne sprawy na głowie.
- I co stało się teraz, podczas bitwy?
- Nie wybuchłam.
- Bo jesteś w ciąży, Leah!! Popatrz na to logicznie: wilkami stają się osobnicy dojrzali płciowo, wobec tego płód nie podlega przemianie i jest chroniony przed rozerwaniem przez utratę magicznych zdolności matki. Nigdy wcześniej żadna kobieta nie była Wilkiem, prawda? Nie wiedzieliście o tym. A twoja bezpłodność miała związek ze zbliżającą się przemianą, sama mówiłaś, że okres ten poprzedzony jest dziwnymi reakcjami fizycznymi i napadami niekontrolowanej agresji. Zaburzenia hormonalne, tak?
- Nie, to nie może być prawda... Nie mogę mieć dzieci...
- Leah, skoro nie możesz, to dlaczego skończyłaś właśnie trzeci tydzień? Będziemy rodzicami!
Nie wiedział, czy ta informacja do niej dotarła... Indianka zdawała się tak oszołomiona, że wcale by się nie zdziwił, gdyby nie słyszała nawet połowy z tego, co jej powiedział.
- Seth...- wyszeptała, jednak słyszała i dobrze zrozumiała pierwszą część jego przemowy.- Roy, ja w dupie mam ryzyko, rozumiesz? Musimy zrobić wszystko, żeby mu pomóc! Wszystko!
- To wykluczone!
W jej oczach płonął ogień.
- Nie skażesz go na śmierć! Rozumiesz!? Albo sam pobierzesz fragment mojej wątroby, albo sama to sobie zrobię!
Znał ja na tyle żeby wiedzieć, że nie blefuje.
Użył ostatecznego argumentu:
- Wolisz skazać na śmierć własne dziecko?
Pożałował tego pytania. Zmierzyła go lodowatym spojrzeniem. Nie musiała nic już mówić. Kolejny raz dowiodła, że wszystko, co nie jest watahą, stanowi tylko margines jej życia. W tej chwili zrozumiał, że nawet jeśli nastąpi cud i operacja się powiedzie, ich związek może nie przetrwać...

Chciał odwrócić się do niej plecami i po prostu zakończyć tę całą dyskusję. Pragnął być w tej chwili tylko lekarzem, który musi podjąć taką, a nie inną decyzję, respektowaną, bez względu na rozczarowanie pacjenta. A jednak ją rozumiał. Ostatnie kilkanaście godzin przyniosły jej tyle bólu, tyle poczucia winy i tyle nadziei, że jeszcze coś w tej sytuacji można zrobić, że przestawienie się z roli dawcy organu do roli matki trzytygodniowego płodu musiało zająć więcej niż minutę. Starał się opanować i jeszcze raz podjąć temat.
- Leah... posłuchaj mnie. Seth jest dla mnie jak najbliższy członek rodziny. Gdyby istniała zgodność, sam oddałbym mu wątrobę, rozumiesz? Cały czas szukamy dawcy, ale zostało na bardzo mało czasu. Ja wiem, że czujesz się odpowiedzialna za to, co się stało. Kiedyś zrozumiesz, że nie ma w tym twojej winy... ale teraz wiedz jedno: kobieta w ciąży nie może być dawcą też dlatego, że nie podaje jej się leków wymaganych przed oraz po zabiegu i nie powinno się ją poddawać narkozie. Stajesz wobec wyboru czy ratować brata, czy narazić życie swoje i dziecka, dając zalewie cień szansy Sethowi. Nie zapominaj, w jakim on jest stanie, ta operacja, nawet jeśli sam przeszczep się uda, wcale nie musi uratować mu życia, może natomiast nieodwracalnie zmienić nasze.
Leah, mimo że w pierwszym odruchu chciała wrzasnąć na niego, żeby przestał gadać i wziął się do roboty, postanowiła go wysłuchać. Roy był racjonalistą, ona wierzyła w magię, a właściwie była jej częścią. Nie umieli znaleźć kompromisu, bo jej brawura i jego zdrowy rozsądek się wykluczały.
- Roy... znam zagrożenie. Wierzę w to, że nic mi się nie stanie i nie będzie to miało wpływu na ciążę. Nie podawaj leków, które mogą zaszkodzić, zastosuj znieczulenie miejscowe, ja wiem że to wbrew wszelkim procedurom. Wiesz, jak przebiega u nas proces gojenia, tak? Widziałeś to, widziałeś sam, jak kilkanaście dni po operacjach tańczyłam na imprezie. Roy, nie byłoby tej sytuacji, gdybym była zwykłym człowiekiem, gdyby Seth nim był. Jesteśmy Wilkami, jesteśmy twardsi niż inni ludzie... Wszystko będzie dobrze, tylko, błagam cię, zgódź się.
Mówiła do niego łagodnie i spokojnie, zniknęła gdzieś agresja. Czekała na jego decyzję, a on wiedział, że jeśli się nie zgodzi, to ją straci... A jeśli powie "tak", może stracić swoje dziecko i licencję na wykonywanie zawodu. Chciał wierzyć w powodzenie tego zabiegu tak, jak ona.
- Błagam cię... Błagam! - zaklinała go.
- Co jeśli wraz z brakiem możliwości przemiany utraciłaś chwilowo pozostałe zdolności? Myślałaś o tym?
- Na pewno nie, mój organizm chroni płód, ale przyspieszona regeneracja tkanek nie jest dla niego zagrożeniem, a wręcz przeciwnie. Dlaczego miałabym to utracić? Roy, upływające minuty zmniejszają jego szanse, zacznijmy już... Błagam.
- Leah, chcę, żebyś wiedziała jedno: podejmuję tę decyzję dlatego, że cię kocham. I znam na tyle, żeby rozumieć, że nie zdołasz żyć ze świadomością, że nie spróbowaliśmy wszystkiego. Ale...czy ja zdołam żyć ze świadomością, że moje uczucie do ciebie nie jest w pełni odwzajemnione, tego już nie wiem. Masz rację, gdybyś była zwykłym człowiekiem, nie byłoby tej sytuacji ani tej rozmowy. Byłaby moja radość i twoje zaskoczenie z tej ciąży. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, liczyłem jednak na to, że będziesz sprawiedliwa, i że nie będę czuł się epizodem, marginesem twojego życia. Że da się pogodzić nasze światy. Rozumiem twoją miłość do brata. I rozumiem też to, że nie zaczęłaś jeszcze czuć się matką. Nie było czasu na wyobrażanie sobie kolor włosów i oczu naszego dziecka. Wiem o tym. Tylko że... w tym wszystkim jesteś tylko TY, TWOJA powinność wobec brata i watahy. A ja? Moim zadaniem jest godzić się na wszystko, bo jeśli zrobię inaczej, nie będzie już NAS. Mylę się?
Nie odpowiedziała.
Roy westchnął i powiedział tylko:
- Idź na blok operacyjny, zaczną cię przygotowywać do zbiegu...


Leah patrzyła za nim, jak wchodził z powrotem do budynku. Widziała, jak bardzo jest zmęczony i jaki wysiłek jeszcze go czeka. Chciałaby nigdy nie musieć wybierać między rozsądkiem a miłością... Jednak życie nie szczędziło jej podejmowania trudnych decyzji, a ta żeby być z nim byłą najlepszą, jaką mogła podjąć. Roy był wyjątkowy. Nie umiała w logiczny sposób wytłumaczyć jego miłości. W ich związku krótkie chwile błogiego spokoju były zwykle jedynie wstępem do dramatycznych momentów i walk. Dzisiaj w pełni zrozumiała, jak to jest bać się o kogoś, kogo się kocha. Ona sama dla Setha zrobiłaby wszystko. Na tym przecież polegała miłość. Nigdy wcześniej nie musiała zastanawiać się nad tym, kim jest dla niej brat, dopiero teraz, błogosławiąc każdą chwilę jego życia, rozumiała, jak mocno są ze sobą związani. Roy i Seth mieli jedną cechę wspólną: oboje przedziwnym sposobem z nią wytrzymywali. Była impulsywna i gdyby nie ta cecha, być może udawałoby jej się czasem trzymać język za zębami, nie kłócić się z bratem i nie wrzeszczeć na Roya, ale opamiętanie przychodziło zawsze za późno. Jak na przykład teraz: wiedziała doskonale, jaki ma charakter. Nawet ta jedna dobra cecha - odwaga - w obecnej sytuacji okazywała się być wadą. Kochała Setha i nie wyobrażała sobie świata bez niego, wiec kto jak nie ona powinien zrozumieć obawy Roya. A jednak była jedna rzecz, która bezwzględnie popychała ją do podjęcia tego ryzyka. Wiara... a może bardziej przeczucie, że ocali brata i nie zaszkodzi ciąży. Intuicja nigdy jej nie zawodziła.
Weszła do szpitala i pobiegła na blok operacyjny. Chciała jeszcze chwilkę porozmawiać z Royem.
- Leah, dlaczego nie jesteś gotowa?
- Kocham cię, chciałam ci to powiedzieć. Słowo przepraszam słyszałeś już milion razy... Chyba przez to straciło nieco na wartości... Chyba nawet częściej mówię, że przepraszam, niż że kocham. Wiem, okazuję swoje uczucia w dziwny sposób, ale.. myliłeś się. Gdybyś się nie zgodził... nie odeszłabym. Jesteś najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Sama nie wiem, co mogłabym zrobić, żeby choć trochę poprzeć moje słowa czynem.
- Wyjdź za mnie - powiedział cicho.
- Słucham?- patrzyła na niego szeroko otwartymi ze zdziwienia oczyma.
- Zostań moją żoną.
Na korytarz wyszła instrumentariuszka i powiedziała:
- Powinniśmy zaczynać, pacjent będzie gotowy za kilka minut.
Widział, że ją zaskoczył. Nie mieli czasu dłużej rozmawiać. Nie odpowiedziała, weszła do sali, gdzie miano ją przygotować do operacji.
Anestezjolog wytłumaczył jej, że operacja będzie trwała co najmniej dziesięć godzin, więc zostanie poddana narkozie. Leah przyjęła wszystko pokornie, modląc się tylko w duchu, żeby nie miało to wpływu na ciążę. Leżała na stole operacyjnym. Była spokojna, niemal pewna, że za kilka godzin obudzi się i usłyszy o poprawiającym się stanie brata. Podano jej znieczulenie, robiła się senna, ale kiedy zobaczyła nad sobą znajome zielone oczy, zdołała tylko powiedzieć: "tak, kochanie...". I zasnęła.

Roy upierał się, żeby samemu ją operować. Był zmęczony i teoretycznie nie powinien tego robić, ale bał się, że podczas operacji stanie się coś niewytłumaczalnego, czym zainteresują się lekarze. To, że on wiedział, kim są Leah i Seth, w zupełności wystarczało. Nie mylił się, operacja okazała się niezwykle trudna, nie za sprawą komplikacji, tylko z racji jeszcze szybszego niż do tej pory, tempa gojenia się tkanek. Nie wierzył własnym oczom. Organizm regenerował się w ciągu kilku sekund. Krwawienie przeciętych naczyń natychmiast samoistnie ustępowało i Roy zastanawiał się, jakim cudem ma usunąć kawał wątroby, skoro kilka sekund po nacięciu skalpelem, nie ma już po tym śladu. Podczas poprzedniej operacji proces gojenia był dużo wolniejszy, a przynajmniej nie widoczny gołym okiem, ale ogólny stan Leah też był inny - była ranna oraz oddała Belli dużo krwi. Teraz jej organizm działał na najwyższych obrotach i prawdopodobnie właśnie ciąża przyczyniła się do takiej reakcji. Zmobilizował swoje wszystkie siły, poprosił o pomoc asystującego mu lekarza i jak najszybciej potrafił odseparował organ do przeszczepu. Modlił się, żeby nikt nie zainteresował się dziwną reakcją organizmu Leah. Odkąd Seth, Bella i Jacob byli na oddziale, dużą część jego energii pochłonęło mu zatajanie prawdy. Wpisywał bzdury w ich karty choroby, ukrył ciążę pacjentki i operował ją osobiście, ze zmęczenia ledwo widząc na oczy. Miał nadzieję, że organizm Setha będzie bardziej powściągliwy w swoich reakcjach i że drugi zespół chirurgów da sobie radę.
Mimo że pobranie narządu trwało długo, zamknięcie powłok brzusznych i zszycie rany po cięciu zajęło mu połowę krócej niż zwykle. Najbliższa doba była decydująca dla obojga. Leah odwieziono na salę pooperacyjną, a Roy resztką sił rozbierał się i mył po zabiegu. Był wykończony. I szczęśliwy. Powiedziała "tak". Może w szoku, może w półśnie przed operacją...może...ale powiedziała to. "Tak, kochanie...". Pani Leah Stone. Żona! Diablica, nieprzewidywalna furiatka, cudowna kochanka. Żona!!! Zasnął na sofie w swoim gabinecie. Świtało.


Sue spędziła prawie cała noc, siedząc na korytarzu przed drzwiami odgradzającymi blok operacyjny. Kiedy Roy wpadł do gabinetu, w którym zasnęła, żeby powiedzieć jej, że Leah będzie dawcą i że natychmiast przystępują do operacji, w jej serce wstąpiła nadzieja. O trzeciej w nocy przysiadła się do niej ciemnowłosa dziewczyna mniej więcej w wieku jej córki.
- Wszystko będzie dobrze... - powiedziała. Po chwili dodała: - Mam na imię Annie. Pracuję w szpitalu. Znam pani dzieci.
- Dziewczyna Paula?
- No tak... W La Push nie jest się anonimowym...
Sue uśmiechnęła się ciepło. Nawet tak zmęczona jak teraz, wciąż olśniewała urodą.
- Masz teraz dyżur, Annie?
- Nie, skończyłam wieczorem. Nie wrócę do domu, zanim operacja się nie skończy.
Siedziały obok siebie, milcząc. Annie myślała o Paulu. Nie wiedziała jak wrócić, co mu powiedzieć i jak żyć w świecie, którego nie pojmowała.
- Dziecko... Wracaj do niego... - usłyszała cichy głos Sue.
- Słucham?
- Warto... Jeśli coś w życiu ma znaczenie, to właśnie miłość. Ja wiem, co się stało. Sam mi powiedział. Annie, nikt z nas nie wybrał tego życia. Po prostu tacy jesteśmy. Są większe zbrodnie niż bycie innym, prawda? Jeśli tylko kochasz, nie bój się i wróć. On zrozumie, nie jesteś pierwszym człowiekiem, który zareagował szokiem.
Sue miała rację.
- Wróć do niego. Może już jest w domu.
- Może?
- Trwa dochodzenie w sprawie śmierci tego chłopaka, który chciał podpalić wasz dom.
- Podpalić?!
- Paul był głównym podejrzanym w sprawie morderstwa, ale nie znaleziono na ciele denata żadnych śladów wskazujących na niego. Emily i Sam złożyli zeznania, że Paul ostatnie dwa dni spędził z nimi. Szykowali się do bitwy... ale tego już policja nie musi wiedzieć. Chłopak zginął z rąk Volturich.
- Boże, jaka ja jestem głupia... Ma pani rację, muszę iść... - Annie wstała i pobiegła do wyjścia ze szpitala. Chciała natychmiast wrócić do La Push.


Charlie nie rozumiał, jak jedno miejsce, konkretnie rezerwat, może być scenerią tylu makabrycznych wypadków. Nie wiedział oczywiście całej prawdy. Usłyszał od Billy'ego, a później od doktora Stone`a, że Bellę i Jacoba coś ukąsiło i doszło do zatrucia organizmu. Stan Belli się stabilizował, nadal była nieprzytomna, ale oddychała samodzielnie, natomiast Jacob nie reagował na leczenie. W nocy przeszedł drugą zapaść. Podpięty pod respirator, nie dając żadnych oznak życia, czekał na decyzję lekarzy. Billy był zrozpaczony.

Quil, Jared i Embry od bladego świtu bombardowali szpital telefonami z pytaniem o powodzenie operacji. W końcu recepcjonistka powiedziała im, że zabieg się powiódł, ale chory przebywa na sali pooperacyjnej i nie można go odwiedzać. Niezrażeni tym zakazem godzinę później stali przed jego salą.
- O, cholera... - powiedział Jared, kukając przez szybę.
- Nie wygląda najlepiej, nie? - dodał Quil.
- Podobno nawet gorzej prezentuje się od środka...
- Wpuszczą nas?
- Chyba żartujesz! Patrz jak tu sterylnie!
- Wyobraźnia siostry oddziałowej podsunie jej obraz sepsy galopującej przez całą jego salę, jak tylko zobaczy tu któregokolwiek z nas - powiedział Quil.
- Sepsa to zakażenie, nie może galopować - uświadomił go Embry.
- Chciałem być obrazowy, tłuku!
- Pierdu pierdu, wampiry mu nie dały rady, to odrobina zarazków z La Push ma go niby załatwić? To nielogiczne! - wtrącił się Jared.
- I co chcesz zrobić? - zapytał go Embry.
- Zakraść się do środka.
- A po cholerę?
- No...bo...yy... Taki sam tam leży...bidulek... Poprzebywać z nim trzeba. Żeby mu raźniej było!
- Mi też tak głupio przez tę szybę na niego patrzeć - wstawił się za kolegą Quil.
- Czekaj no, oni mają tu jakieś zmiany dyżurów czy coś i między jedną a drugą zmianą można spróbować, bo pielęgniarki wtedy siedzą razem i zdają sobie raporty, i takie tam...
- Okej, idę wyczaić, o której to będzie! - zaczął kombinować Embry.


Znałam to uczucie... To bolało, jakbym była wpychana lodowatymi falami głęboko pod wodę, nagle zdążyła wychylić głowę i zaczerpnąć powietrza. Zerwałam zimną pajęczynę utkaną przez śmierć, uciekłam jej szponom. Otworzyłam oczy. Zrobiłam to tak nagle, że mój ojciec aż krzyknął.
- Tato... - wychrypiałam.
- Nareszcie, Bells!
- Gdzie jest Jacob? - zapytałam.
- Kochanie...
- Tato!!! Gdzie jest Jake, co z nim?!
- Jacob... Bells, jeśli okaże się, że nastąpiła śmierć mózgu...to....
Gorąca łza spłynęła mi po policzku...
- Ale to niemożliwe!!!
- Bells, kochanie... Tak mi przykro...
- Chcę widzieć się z Royem!
- Kochanie, zawołam go, jeśli chcesz. Jest w szpitalu, siedzi przy Leah.
- Co Leah robi w szpitalu??
- Oddała wątrobę Sethowi. Jego stan powoli się stabilizuje. Uciekł śmierci...jak ty...
Boże, dlaczego Jacob nie miał tyle szczęścia?
Charlie, poganiany przeze mnie, wyszedł po Roya.
Poruszyłam ostrożnie ramionami, później nogami. Byłam słaba, jak po bardzo wysokiej gorączce, ale mogłam się poruszać. Ostrożnie podparłam się dłońmi i usiadłam. Zsunęłam stopy na podłogę. Kręciło mi się w głowie.
- Co ty wyprawiasz?! - Roy krzyknął w progu..
- Muszę zobaczyć Jake`a!!!
- Bells, to wykluczone...
- Roy, błagam cię, przecież sam najlepiej wiesz, jaki jest jego stan, tak?! Muszę go zobaczyć!
Kazał mi usiąść na wózku i zawiózł mnie do sali obok. Jacob wyglądał, jakby uciekło z niego całe życie, jakby był tylko ciałem osamotnionym, kiedyś zamieszkanym przez duszę. Miał nienaturalnie blady odcień skóry, sine usta i powieki. Gołym okiem było widać, jakie spustoszenie poczynił jad w jego organizmie.
- Roy - powiedziałam drżącym głosem. - Chcę być z nim chwilę sama.
Roy wyszedł. Dotknęłam nieruchomej dłoni Jacoba. Była lodowata...
- Kochanie... Uwierzyłabym, że pora się pożegnać, jeślibym przestała cię kochać. Powiedziałeś mi, że wpojenie umiera wraz z osobą, a ja wciąż kocham cię tak samo, więc wciąż tli się w tobie życie... Los nam tego nie zrobi, prawda? Nie rozdzieli nas... Jeśli to przetrwasz, będziesz najsilniejszym z Wilków, wiesz? Jad zabija, a jednak ja żyję... Mój wzrok padł na okrągłą bliznę na mojej dłoni, po ugryzieniu Laurenta. Dotknęłam jej. Była tak zimna jak ciało Jacoba, tak samo jak dwie mniejsze na szyi i jedna na nodze, po ataku, z którego ocalałam dzięki Leah. Edward i Leah starali się wyssać jad, ale odrobina dostała się do krwiobiegu. Rany długo nie chciały się goić i nawet teraz zostały po nich zimne, jakby "obce" w dotyku ślady. Boże... Jeśli żyję, to znaczy że mam w sobie odporność!
- Roy! - wrzasnęłam.
Roy wpadł przerażony do sal, pytając, co się stało.
Z emocji ciężko mi było mówić:
- Przeżyłam już trzecie ukąszenie, patrz, to ślad po ugryzieniu, które przeszłam, nie będąc jeszcze wilkiem. Czy moja krew mogłaby być antidotum?!


Chloe dowiedziała się od jednego z gadatliwych klientów, że w La Push panuje prawdziwa żałoba, ponieważ aż troje dzieciaków trafiło jednego dnia do szpitala. Najmłodszy z nich, chłopak, prawdopodobnie wpadł pod samochód, ponieważ odniósł bardzo poważne obrażenia i walczy o życie. Szybko skojarzyła fakty. Od dwóch dni usiłowała dodzwonić się do Setha. Bezskutecznie. Postanowiła sprawdzić sprawę osobiście, przy okazji rehabilitacji siostry.

Embry, przy okazji śledztwa dotyczącego godziny zmiany personelu z nocnego dyżuru na dzienny, umówił się całkiem przypadkiem z jedną z pielęgniarek na kawę. Cóż, hasło "O której dzisiaj siostra kończy?" faktycznie mogło być wielorako rozumiane...
O siódmej, zachowując powszechnie przyjęte zasady konspiracji, chłopcy wtargnęli do sali przyjaciela. Podłączony do wszelkich możliwych urządzeń monitorujących stale zmieniające się parametry pracy jego organizmu, nie wyglądał zbyt okazale. Z bliska nawet gorzej niż przez szybę.
- Matko.... - szepnął Jared.
- Żebyś się nie popłakał! - odpowiedział Quil, nie poddając się klimatowi tej chwili.
- Seth! Ty gnojku!!! - wypalił Embry
- Jak ty do niego mówisz?! - bronił nieprzytomnego przyjaciela Jared.
- A bo jakby sekundę poczekał, to byśmy mu pomogli! Znalazł się pieprzony bohater! Patrz, co dał sobie zrobić! - Embry chrząknął, bo wbrew treści komunikatu głos zadrżał mu ze wzruszenia.
- Nie słuchaj go, Seth, pieprzy głupoty, a ma świeczki w oczach! - powiedział Jared.
- Sam masz świeczki!
- A mam i co z tego?! Jak mu opowiesz, to się wszystkiego wyprę!
Quil odważył się podejść bliżej do łóżka chorego.
- Cholera, żeby tylko było jeszcze komu opowiedzieć... Hej, Seth! Dałbyś jakiś znak życia, co? Zrób coś dla kolegów. Otwórz oczy!
- Jakbyś miał cycki, to by otworzył!!!
- No! Fakt! Może mu tutaj tę Rosie przyprowadzimy?
- Jezu, jak ona przyjdzie z Chloe i jest tak samo śliczna, to ja osobiście dostanę zeza rozbieżnego.
- Podobno młodsza... Pomyśl tylko taki pączuszek nierozkwitły... Mniam...śliczna buzia, a do tego ciałko nietknięte...
- AAA!!! - wrzasnął Quil znad łóżka Setha.
- Co się drzesz, baranie!? - zapytał zaskoczony Embry.
- Poruszył!
- Czym?!
- Patrzcie!!!
Chłopcy podbiegli bliżej. Quil z otwartą z przejęcia buzią wskazywał na dłoń Setha. A tam, z ogromnym wysiłkiem prostował się środkowy palec jego pięści. Jeszcze nigdy ten, znany od pokoleń, gest nie był przyczyną takiej radości i wzruszenia.





Kochane, za betę tego rozdziału dziękuję Pernix.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Śro 13:58, 17 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Izzy BELLA
Człowiek



Dołączył: 12 Mar 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: okolice Bydgoszczy

PostWysłany: Wto 16:25, 16 Sie 2011 Powrót do góry

Kochanie przybywam z komentarzem, bo zasługuje na to cały tekst, a ten rozdział w szczególności.

Ta bitwa była jedną z najbardziej dramatycznych... Nie! Ona stanowczo była najdramatyczniejsza ze wszystkich w La Push. Leśna polana stała się epicentrum bólu, strachu i niepewności.

Jake, Bella i Seth ucierpieli fizycznie, serce Paul'a rozerwało się na strzępy, a Leah przeżywała najgorsze chwile swojego życia nie wiedząc dlaczego się nie przemieniła.

Annie przerażona uciekła z La Push i choć kochała Paul'a nie potrafiła pokonać strachu przed nieznanym.

Dla Roy'a wiadomość o ciąży Lei wiązała się z wieloma nieprzyjemnymi emocjami. Nie miał czasu cieszyć się ze swojego przyszłego ojcostwa, bał się, że może stracić nie tylko dziecko, ale i ukochaną kobietę.

Taka porcja tekstu jaką prezentujesz tutaj uwalnia czytelnika od ciągłego napięcia jaki towarzyszy mu kiedy tekst pojawia się mniejszymi fragmentami. Pamiętam, jak długo musiałyśmy czekać na blogu na odpowiedź na pytanie: "Czy Seth będzie żył?"To było przerażające i porównywalne z emocjami towarzyszącymi rodzinie czekającej na wieści o rannym.

A tu... Seth nawet po bliskim spotkaniu trzeciego stopnia ze śmiercią nie stracił swojego poczucia humoru co udowodnił w końcowej scenie Wink

Bardzo dużo emocji targnęło dziś moim sercem - dziękuję!

A teraz zmykam na bloga, bo czeka tam na mnie pewien brunet Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Śro 10:57, 17 Sie 2011 Powrót do góry

Po pierwsze, ja bardzo jeszcze raz przepraszam za zwłokę w dostarczeniu korekty. Chciałabym Ci pomagać w poprawianiu tego tekstu, bo jest tego wart, ale rozdziały przytłaczają mnie długością. Wink
Świetna sprawa dla czytelnika, dla bety już większe wyzwanie, zważywszy iż przeciętnie fanfickowe rozdziały mają po 7-10 stron i zważywszy na to, że beta też chce pisać, a do tego wszystkiego jest leniwa. Wink

Ale do rzeczy, chciałam skomentować rozdział. Jak już się w niego zatopiłam, szło mi dobrze zarówno czytanie, jak i sprawdzanie.
Izzy ma rację, to jedna z najbardziej dramatycznych scen w opowiadaniu. Jest tu dużo walki, krwi, bólu i właśnie dramatu.
Bohaterowie są pełni rozterek: Roy między młotem a kowadłem, tak samo Leah, Annie ma swoje wahania, Bella przechodzi najtrudniejsze chwile, Seth ledwo zipie.
Niepewny jest los wielu z nich przez większą część rozdziału, a potem czytelnik, na całe szczęście, dostaje małe promyki nadziei.

Powiem Ci, że przez przypomnienie tego fragmentu odezwały się we mnie miłe wspomnienia. Twoje opowiadanie było dla mnie niezwykłe, połykałam je wielkimi haustami i nie mogłam się nasycić. Lubiłam, jak koncentrowałaś się na LP - to jest źródło, z powodu miłości do LP i wilków zaczęłaś pisać. Chłopcy w scenie, w sali Setha są REWELACYJNI. Nie wiem, na jakim etapie pisania jesteś i jak dużo Ci jeszcze zostało, ale może przypomnisz sobie te korzenie? Wink Wyślij wszystkie wampiry w kosmos, niech królują zmiennokształtni! Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Śro 10:58, 17 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Śro 14:01, 17 Sie 2011 Powrót do góry

Dziękuję moje kochane LaPushanki;) Penix, wampiry w dużej mierze pozostają w kosmosie, bo teraz znów główną rolę grają wilczki. Monotematyczność mnie nudzi, stąd różne wątki. Uwielbienie watahy jest bez zmian.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
ashash
Człowiek



Dołączył: 04 Maj 2011
Posty: 75
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:01, 18 Sie 2011 Powrót do góry

A mi (mimo wszystko) jakoś smutno bez Edwarda :) ciekawe czy byłaby opcja jeśli Jake odfrunąłby do aniołków, aby Bella ponownie wpoiła się właśnie np. w Eddiego ? Jeśli, jeśli ... "Jeśli" to dobre słowo :)

Nie wiem ( może nie doczytałam), ale czy planujesz jeszcze, że postać Edwarda pojawi się w Twoim opowiadaniu?


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Czw 20:08, 18 Sie 2011 Powrót do góry

Tak, Edward jest w opowiadaniu. Opowiadanie na forum jest dopiero w połowie w stosunku do tego co napisałam i Eddie zaistnieje nie raz;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin