FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Jacob i Bella. Wyrównana... [NZ][+16] c32, 16.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 18:07, 07 Paź 2010 Powrót do góry

Dzięki za kolejny rozdział. Jak to fajnie, ze masz to juz napisane i nie trzeba długo czekać. Very Happy

Cytat:
Edward też przyciągał damskie spojrzenia, jednak był nieprzystępny i każda ewentualna rywalka została spłoszona jego chłodem. Jake był jego przeciwieństwem, przyciągał jak magnes, radość życia udzielała się każdemu, kto przebywał w jego towarzystwie, a zwykłe, kurtuazyjne zainteresowanie rozmówcą, mogło być łatwo pomylone z ciekawością innego typu.

To jest właśnie różnica między nimi, oto dlaczego tak polubiłam Jacoba. Twojego lubię chyba ciut bardziej za to, że wie jak postepować z Bellą, że jest bardziej bezczelny i za to, że Bella jest przy nim fajniejsza, ale to już pisałam post wyżej.

Szkoda, że Steph nie poszła trochę w tym kierunku co ty, byłoby jeszcze ciekawiej.
Trochę tylko żałuję, że odkryłaś karty co do Lei, że jest bezpłodna. U Stephenie, do końca nie wiadomo, co z nią nie tak i w razie ciągu dalszego można czekać na wyjaśnienia. Tu od razu wiadomo, że nikt się w nią nie wpoi. Ale kto wie, może to tylko przypuszczenia Emily, niezgodne z prawdą. Zresztą aż tak się Leah nie interesuję, by miało to dla mnie większe znaczenie. Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
kam4a
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Sty 2010
Posty: 9
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: śląsk

PostWysłany: Czw 19:29, 07 Paź 2010 Powrót do góry

Jestem totalnie i bezwarunkowo zauroczona tym ff, i nie mam pojęcia dlaczego. Na pewno jest inne, nawet do głowy mi nie przyszło, że można odciągnąć E od B, a tu proszę, Cullenom mówimy 'papa'! Smile J jest wspaniały, taki pewny siebie facet, który wie, czego chce i potrafi o to zawalczyć! Bo ten z książki mi się nie podobał, takie ciepłe kluchy z niego były. B trochę mnie denerwuje, niby jest taka strasznie zakochana w E, a tu ciągle biega za J, no ale taka już jej rola. Mam jednak nadzieję, że z czasem i ją polubię! Twój styl pisania też jest bardzo dobry, przynajmniej dla mnie. Piszesz jasno, klarownie, nie muszę się zastanawiać co chwilę, co też miałaś na myśli i starałaś się przekazać, tylko po prostu czytam i przeżywam z bohaterami wszystkie emocje. A dla mnie to naprawdę wielki plus! ;-)
I przepraszam, jeśli nie wyłapałam jakiegoś błędu. Bardzo się starałam, ale wiecie, beta też człowiek - i jej może zdarzyć się pomyłka.
Pozdrawiam, kam4a


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Wto 21:44, 12 Paź 2010 Powrót do góry

Cierpliwie betowała kam4a.

Dziękuję

Wracając ze szkoły poszłam na piechotę, żeby zrobić zakupy w pobliskim markecie. Charlie miał mnie zgarnąć spod sklepu i od razu podwieźć do Blacków po mój samochód. W drzwiach do sklepu usłyszałam znajome głosy i wpadłam prosto na Jareda, Embry’ego i małego Setha. Ucieszyli się na mój widok, mieli trzy wypchane jedzeniem wózki, wiec zażartowałam, że widać apetyt im dopisuje. Jared popatrzył na mnie poważnie i powiedział:
- Bells, wręcz odwrotnie, nagle wszyscy straciliśmy apetyt. Zdarzyło się nieszczęście.
- Co się stało? - wystraszyłam się nie na żarty.
- Billy zaprosił do siebie na wakacje swojego przyjaciela Roba... wraz z córką.
- Córką?
- Sarah, największa diablica, jaka chodzi po tej części kontynentu. Musisz ją poznać, przy niej Leah to Miss Wdzięku Nastolatek.
- Ale pupę ma ładną – skwapliwie uzupełnił zarys psychologiczny Embry.
- Ty to zawsze o jednym - zaśmiał się Seth i dodał: - Chłopaki, wracamy, trzeba odbić Jake’a!
Embry grzecznie mi wytłumaczył: - No, księżniczka przyjechała znudzona, ale jak Billy przedstawił synusia to się dziewczę rozpogodziło. Cud!
„No cholera cud” pomyślałam, i wściekła jak diabli poszłam po koszyk.

Sarah Lee
Ironią losu osławiony tyłeczek był pierwszym widokiem, jaki przyszło mi podziwiać na podwórku Blacków, gdy tylko wysiadłam z wozu Charliego, żeby zabrać własny.
Śniada dziewczyna, stojąca koło mojego leżaka, pochylała się właśnie nad plażową torebką, okazując swoje foremne wdzięki odziane w różowe bikini. No cóż, jak wakacje, to i opalanie... Omiotłam wzrokiem okolicę i zobaczyłam siedzących na schodkach domu chłopców, którzy obserwowali plażowiczkę z ponurymi minami; oprócz tego na horyzoncie było zero Jake’a , zero Leah i zero widoków na czyjkolwiek dobry nastrój, z wyjątkiem świeżo upieczonej wczasowiczki. Odwróciła się, słysząc trzask zamykanych drzwiczek samochodu.
Moim oczom okazała się śliczna twarzyczka o uroczym uśmiechu antycznych cherubinków. Miała krótkie, falowane włosy, niesfornie rozczochrane wokół drobnej twarzyczki, czarne oczy, typowe dla indiańskiej rasy, okolone długimi rzęsami, słodkie usteczka mogące reklamować błyszczyk Lancome, i generalnie stanowiła duży kontrast estetyczny z moją skromną i, nie ukrywam, naburmuszoną obecnie osobą. Pomachała mi na powitanie i podbiegła wdzięcznie, żeby się przedstawić.
- Ty pewnie jesteś Bella? Miło mi ciebie poznać, mam na imię Sarah Lee.
- Miło mi – skłamałam.
- Jake się kąpie, tak się dzisiaj biedactwo napracował. Poczekaj tu z nami, zaraz pewnie wyjdzie spod prysznica. Zrobić ci coś do picia?
- Nie, nie rób sobie fatygi, świetnie się orientuję, co gdzie jest w ich kuchni. - Wet za wet!
Troszkę jej zrzedła mina, za to mi nieco poprawił się humor, szczególnie, że kątem oka widziałam podsłuchującą naszą wymianę uprzejmości grupkę, kiwającą z uznaniem głowami. Idąc do domu rzuciłam jeszcze przez ramię: - A ty chcesz coś do picia? - Nic nie odpowiedziała. Czasem dobrze użyć zębów jadowych!

Przechodząc do kuchni o mało nie zderzyłam się z Jacobem. Wychylił właśnie głowę z łazienki, konspiracyjnie się rozglądając, jakby wypatrywał wroga. Na mój widok rozpromienił się.

- Bells, jak dobrze, że to ty.
- A co, Paris Hilton nie wystarcza? - zapytałam wyniośle.
- Oj, błagam, nawet sobie nie żartuj, to jest Marylin Manson przebrany za Paris Hilton. Daj jej chwilkę, jak się rozkręci to nas wszystkich wywiozą w kaftanach.
Rozśmieszył mnie.
- Bells, nie śmiej się, tylko wymyśl drogę ewakuacji. Uprzedzam, że pomysł musi być wyrafinowany, bo Billy od rana się na nas wścieka, że nie zabawiamy gościa i wychodzimy na dupków. Dzikich dupków z rezerwatu.
- No faktem jest, że z twoją umiejętnością zabawiania gości Billy zarobiłby fortunę budując tu hotel. Jakaż to szkoda, że nie dane jest jej zasmakować tego talentu.
- Z twoim ciętym językiem mogłabyś zostać rzecznikiem prasowym Volturi - odciął się ze słodkim uśmiechem. - Bells, jeszcze mi tego brakuje, żebym ciebie musiał ugłaskać. Wierz mi, ona jest tu zaledwie kilka godzin, a nie dość, że z rzadka zamyka buzię, to jeszcze najwidoczniej jej misją jest przerobienie rezerwatu na światową stolicę Glamour. Do tego nie grzeszy taktem, zdążyła już obrazić Emily uwagami o świetnych adresach chirurgów plastycznych, wypłoszyć Leah do sklepu, a mnie nie opuszcza na krok! Nawet w warsztacie mnie dopadła! Bells, nie jej paplanina była najgorsza, mógłbym to zdzierżyć, skupiając się na oprawie estetycznej tego przenośnego nadajnika - zmarszczyłam czoło, a on się uśmiechnął - ale... ona przez chwilę mojej nieuwagi poukładała narzędzia kolorami rękojeści! Uwierzysz?! Teraz, żeby cokolwiek znaleźć, muszę odtwarzać w pamięci jaki odcień miał cholerny uchwyt!
Ledwo skończył sprawozdanie, do kuchni wpadła Sarah, a za nią Leah, niosąca zakupy dla Billy’ego.
- Ktoś posmaruje mi plecki? - wyszczebiotała ze słodkim uśmieszkiem, i nie czekając na odpowiedź wręczyła olejek z filtrem Jacobowi. Popatrzył na mnie z miną „a nie mówiłem" i zabrał się do smarowania. Sarah promieniała szczęściem. - Wy też powinniście uważać na słońce, ono tak niszczy skórę... Fakt, że efekty widoczne są po latach, ale wtedy zmiany są nieodwracalne, prawda, Leah? - Oboje z Jake’em spojrzeliśmy na siebie i błyskawicznie musieliśmy odwrócić głowy, żeby nie parsknąć śmiechem. Leah łypnęła na Sarah beznamiętnie, jakby mierzyła wzrokiem średniej wielkości bakłażana, i powiedziała do siebie: - Ktoś to coś powinien sfilmować! - Obróciła się na pięcie i wyszła z domu. Nieświadoma niczego Sarah wpadła w zachwyt.
- Kurczę, tyle osób mi to mówi, może faktycznie zgłoszę się na jakiś casting?
Nie skomentowaliśmy, bo co tu było komentować...
Sarah rozsiadła się wygodnie na krześle i powiedziała: - Nie przeszkadzajcie sobie w niczym, czujcie się jakby mnie nie było. - Na te słowa Jacob z miną desperata, bez uprzedzenia, odwrócił się w moim kierunku, przyciągnął namiętnie do siebie, filmowym gestem zrzucił ze stołu torbę zostawioną przez Leah, naparł na mnie całym ciałem i po sekundzie leżeliśmy całując się tuż przed zszokowaną twarzyczką Sarah. Przykładał się bardzo, żeby wywrzeć odpowiednie wrażenie. I wszystko przebiegłoby idealnie według planu, gdyby w tej sekundzie do kuchni nie weszli Billy z Robem. Ojciec chłopaka miał już namacalny dowód, że jego syn jednak jest głupim dupkiem z rezerwatu. Jak się później okazało nie gniewał sie długo, bo panna Lee wyjechała tego samego wieczora, otrzymawszy rzekomo niecierpiące zwłoki zaproszenie od kuzynki z Florydy. Cóż, nie dziwota, któż nie wolałby opalać się na Florydzie?
Z głupimi minami pozbieraliśmy się z kuchennego stołu i w ślad za zgorszoną Sarah wyszliśmy przed dom. Strasznie chciało nam się śmiać z całej tej improwizacji, ale błogostan przerwał telefon od Charliego.
- Bells, zapomniałem ci rano powiedzieć, że wczoraj dzwoniła Alice Cullen. Prosiła, żeby przekazać ci, że przyjeżdża do Forks jej rodzina z Włoch, jakieś faktycznie z włoska brzmiące nazwisko. Lompuri czy jakoś tak. W każdym razie prosiła, żebyś na nią uważała, i że postara się sama wpaść tu na weekend zobaczyć się z krewnymi.

Nie wiem dlaczego od razu nie powiedziałam o wszystkim Jacobowi. Być może jestem skończoną idiotką, ale uznałam, że najpierw muszę porozmawiać z Alice. Jeśli oczywiście dotrze na czas. Jacob widział, że ten telefon zmienił mój humor, wyłgałam sie jednak mówiąc, że po prostu Renee zachorowała i wszyscy się martwimy. Nie wiem czy uwierzył, ale po kilku minutach pertraktacji puścił mnie, żebym wróciła do domu.

Prawda
Chciało mi się płakać. Nie wiem, chyba te kilka dni będących próbką normalnego życia tak mnie wytrąciło z równowagi. Niecałe trzy doby wywróciły wszystko do góry nogami, wprowadziły w odmienny stan i czułam się nieomal szczęśliwa. Przykro powiedzieć, ale ostatnio mój wyjściowy stan polegał na przemiennym niepokoju o życie innych i własne, skreślaniu dni w kalendarzu pozostałych do przemiany i późniejszym, rozdzierającym moją duszę rozgoryczeniu po zdradzeniu Edwarda. Bo tak, teraz mogę to głośno powiedzieć: zdradziłam go. Mogliśmy to różnie określać: jako eufemistyczne wypróbowanie życia, dojrzewanie, proces poznawczy, konieczna znajomość innych perspektyw, ale ja najnormalniej na świecie dopuściłam się niewierności, i jedynym argumentem w mojej obronie było to, że oddałam się osobie, którą kochałam. Kochałam Jacoba. W tej chwili fala prawdy uderzyła we mnie jak tsunami. Kochałam go miłością trudną, która dojrzewała powoli, żeby, pewnie pod wpływem cielesnej bliskości, wybuchnąć z ogromną siłą i mnie pochłonąć. Od samego początku podcinałam temu uczuciu skrzydła, tłamsząc je, bo łatwiej było nie kochać. Wolałam to nazywać przyjaźnią, pokrewieństwem dusz, wolałam zrzucać moją tęsknotę za nim na swoją samotność, wszystko, byle tylko się do tego nie przyznać, mimo że on już chyba dawno WIEDZIAŁ, raz na jakiś czas mi o tym żartobliwie przypominając. I nagle pokonałam swój lęk w nazywaniu rzeczy. Chciałam być przy nim i patrzyć w jego roześmiane oczy, żartować i na przemian się kłócić. Miałam ochotę nawet na moment nie przestawać być z nim jednością, a najbliżej byliśmy kiedy odczuwaliśmy wspólną rozkosz. Potrzebowałam go zachłannie i ciągle więcej. Bez niego czułam się niekompletna. To była ta myśl, której nie dopuszczałam do siebie. To było to olśnienie. Zabolało jak cios w brzuch. A Edward? Był miłością pierwszą, czystą, dziewczęcą, złożoną z delikatnych marzeń, niespełnienia, niemożliwości nasycenia (za sprawą jego decyzji), skazaną na trudności, a przez to taką atrakcyjną. Edward był dla mnie ukojeniem, jego spokój i rozwaga, jego wyrozumiałość, wręcz nierealna, niepasująca do młodzieńczej fizyczności dawała mi PEWNOŚĆ, że on kocha, że jestem jego sensem, że ta miłość podarowała mu na nowo duszę. A jednak pasywność tej mądrości, spokój, z jakim pozwolił mi zakosztować ŻYCIA, pozwoliło Jacobowi mu mnie wykraść. Jeśli był to dla mnie test, oczywiście go oblałam, jeśli dla Jacoba - udowodnił swą siłę. Tęskniłam za straconą niewinnością, bo oto odpadły mi skrzydła, czułam się teraz naga i zwykła. Niewierna. Ciężko było w tym świecie wytrwać przy własnych przekonaniach, jeśli serce nie wiedziało co wybrać, a rozum pchał w stronę życia. Kochałam ich obu, jednego jak starzec kocha minioną młodość, boleśnie zdając sobie sprawę, że nic nie będzie jak wczoraj, drugiego jak młody kocha teraźniejszość, chcąc czerpać z niej obydwoma dłońmi, wszystko do dna, choćby miał jutro umrzeć z pragnienia. Ale chyba nade wszystko kochałam Bellę, która miała już nigdy nie powrócić. Tą Bellę, która nawet jeszcze nie doszła do rozdroża, nie widziała jeszcze przed sobą rozwidlonych ścieżek, nie podjęła się wyboru. Była nieświadoma, a przez to niewinna. I dziwne jest to, że właśnie kiedy śmierć miała mnie zaprosić do siebie kolejny raz, ja tak bardzo chciałam żyć.
Przed domem przećwiczyłam wszystkie możliwe warianty normalnej miny i postanowiłam wysiąść wreszcie z samochodu. Bałam się, że na widok Charliego kompulsywnie rzucę mu się na szyję i zacznę żegnać. Musiałam się jednak opanować, bo nauczona poprzednimi doświadczeniami miałam prawo żywić nadzieję, że i tym razem nikt z moich najbliższych nie ucierpi. Nie byłam przecież sama.
Charlie na szczęście był pochłonięty meczem w telewizji i wcale nie zamierzał wypytywać mnie co słychać. Mogłam spokojnie zaszyć się w pokoju i przeanalizować obecną sytuację.
Volturi już wcześniej zapowiedzieli, że wrócą sprawdzić, czy Cullenowie wypełnili obietnicę i dokonali mojej przemiany, lecz to, że postanowili tak szybko się o mnie upomnieć, musiało być efektem rozstania z Edwardem. Nie wątpiłam w ich dobre źródła informacji. Jeśli nawet miałam jakieś wątpliwości co do przemiany, teraz stawało się to mało istotne, bo właśnie ona mogła mnie w jakiś sposób ocalić. Kochając Jacoba czy nie, musiałam dla niego przestać istnieć. Albo pochłonie mnie śmierć, albo życie w zmienionej postaci, będącej jego naturalnym wrogiem. Czułam, że cała ta sytuacja jest błędnym kołem. Edward, wiedząc, że moje uczucia wcale nie są jasne, nigdy nie skaże mnie na egzystowanie w wiecznym rozdarciu, z drugiej strony Volturi nie pozwolą mi żyć. Nie tylko dlatego, że wiem o ich istnieniu, ale dlatego, żeby dać przykład innym wchodzącym w jakiekolwiek relacje z ludźmi. W świecie wampirów ludzie nie byli partnerami, tylko najwyżej pokarmem.
Chciałam porozmawiać z Alice lub Edwardem. Pragnęłam wiedzieć, jakie mamy możliwości, co dokładnie Alice zobaczyła, a nade wszystko ile mi zostało czasu. Tymczasem żadne z nich nie dzwoniło, a ja nie wiedziałam gdzie są i co robią.
Było już ciemno kiedy zdecydowałam się powlec pod prysznic, przebrać w koszulkę do spania i jakoś przeczekać, aż zrobi się jasno. Nie spieszyłam sie w łazience, pod ciepłą wodą łatwiej przychodziło mi zapomnieć na moment o strachu. Umyłam włosy, wyszorowałam całe ciało, przedłużałam moment powrotu do swojego pokoju w nieskończoność, a kiedy wreszcie do niego dotarłam, na moim łóżku leżał półnagi Jacob, spokojnie czytając gazetę, którą zostawiłam na szafce nocnej.
- O! Nie wiedziałem, że można tak długo się kąpać. Chociaż może jestem w stanie wyobrazić sobie sytuację, w której kąpiel jest na tyle zajmująca, że czas płynie wolniej.
Nawet nie byłam w stanie się uśmiechnąć, usiadłam na fotelu naprzeciw niego i milczałam.
- Ok, Bells, co sie dzieje?
Westchnęłam, nie wiedząc od czego zacząć.
- Jake, nie udało ci się na długo wyrwać mnie z wampirzego kontekstu. Rodzinka Volturi się o mnie upomniała… ja nie mam już siły się bać.
Nie wyglądał na specjalnie zaskoczonego.
- Bells, my już od kilku dni wiedzieliśmy. Widzisz, kiedy Cullenowie wyjechali w ciągu tych tygodni nasze wilcze przemiany robiły się coraz rzadsze. Pamiętasz, mówiłem ci kiedyś, że gdy nie ma wampirów, nie ma też nas. To oczywiście nie oznacza, że przestajemy umieć zamieniać się w wilki, ale jeśli nie ma takiej potrzeby, to staje się trudne. Bez zagrożenia stajemy się jak normalni ludzie, nawet temperatura ciała nam nieco spada, ale teraz... dotknij. - Przybliżył się do mnie, dotknęłam jego nagiej klatki piersiowej i stwierdziłam, że jest rozpalony. - Ktoś na pewno po ciebie wróci, ale orszak powitalny będzie już czekał. Przestań się tyle martwić.
- Jake, mówisz tak, jakbyś nie wiedział, że ich nie da się tak po prostu unicestwić. Klan jest zbyt potężny! Poza tym nie sądzę, żeby zechcieli się tu pofatygować wszyscy, przybędzie najwyżej jeden lub dwoje. Nawet jeśli tych, którzy przyjdą zniechęcimy lub nawet zabijemy, ktoś po mnie powróci, choćby po to, żeby się zemścić. Wiesz, niedawno chciałam, żeby życie wybrało za mnie, i wybrało! Teraz to nie jest już marzenie, ale konieczność!
- Po moim trupie!
Wstał nagle, podszedł do okna, rzucił przez ramię: - Pakuj się, czekam w samochodzie - i zgrabnie wyskoczył. Cały Jacob...
Chyba miał rację, w samym sercu rezerwatu byłam najbezpieczniejsza, w szkole teoretycznie też mogłam już zrobić sobie wolne, bo na te dwa dni mogłam wziąć zwolnienie lekarskie, a Charlie mógł za mnie odebrać dyplom. Nie wiedziałam jednak jak mam go na to namówić. Sprawa nie była taka trudna, bo, jak się okazało, Billy sam już wcześniej zaproponował Charliemu, żebym pomieszkała u nich. Argumentował to świeżym powietrzem, bliskością morza i codziennymi ogniskami, które tak lubiłam. Kiedy zeszłam na dół powiedzieć tacie, że Jacob zadzwonił, zaprosił mnie na spontaniczną imprezę i właśnie czeka przed domem, Charlie tylko się uśmiechnął, pogłaskał po głowie i życzył dobrej zabawy. Wróciłam do pokoju, spakować najważniejsze rzeczy i wtedy zadzwonił tak długo wyczekiwany telefon. Alice.
- Bello, pomysł z rezerwatem jest bardzo dobry. - Oczywiście już wiedziała. - Volturi jeszcze nie wyruszyli, na razie nie wiedzą kogo po ciebie wysłać. - Zamilkła na moment. - Bello... Edward zaginął, myślę, że będzie próbował sam ich powstrzymać.
Rozłączyła się, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć.
Boże, gdzie jest Edward? Czułam, że on wie jak bardzo zmieniły się moje uczucia, i że nie jest już nam pisana wspólna przyszłość. A jeśli o tym wiedział, prawdopodobnie było mu obojętne, czy sam będzie żył. Kiedyś mówił mi, że jeśli mnie straci zrobi wszystko, żeby sprowokować Volturi. Cóż, teraz miał doskonałą ku temu okazję. Dla Edwarda ważniejsze było, żebym żyła, niż to, z kim to życie spędzę. W tym właśnie była jego dojrzałość i miłość.
Jacob czekał na mnie siedząc na masce swojego samochodu. Ubrana w jeansowe szorty i luźną koszulę, z małym plecakiem, do którego zdążyłam wrzucić tylko bieliznę i kilka ubrań na zmianę, podeszłam do niego i powiedziałam:
- Charlie się zgodził. Dzwoniła Alice, nadal nie zna szczegółów.
Jacob otworzył dla mnie drzwi, sam usiadł za kierownicą i ruszyliśmy.
- Bells, za bardzo się przejmujesz, uwierz mi - próbował mnie uspokoić.
- Jacob, zrozum, tam gdzie jestem ja, tam zawsze istnieje ryzyko, że ktoś straci życie.
- Zakochując się w wampirze nie mogłaś od razu przewidzieć jakie będą tego konsekwencje, zresztą znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że potrafisz kochać bez względu na wszystko, prawda? A propos, gdzie ten szczęściarz, od którego wszystko się zaczęło?
- Nie wiem. Alice też nie ma pojęcia.
Czułam, że Jacob się złości. Nie mówił o tym wprost, ale jego gniew był wręcz namacalny. Drażniło go choćby najmniejsze wspomnienie o Edwardzie. A ja tkwiłam między młotem a kowadłem, bojąc się o jednego i drugiego, i nie mając absolutnie nikogo, komu byłabym w stanie o tym powiedzieć, bo teraz Jacob nie mógł być moim powiernikiem.

Dojechaliśmy w milczeniu do domu. Było już dość późno, ale wszyscy członkowie watahy na nas czekali. Patrząc na ich uśmiechnięte twarze uderzyło mnie to, że dla nich ta sytuacja nie była straszna ale... ekscytująca. Quil i Embry niemal przebierali nogami, żeby natychmiast się przemienić i pobiec patrolować las. Tylko Leah była skupiona i smutna, nie wiem, może kobiety, nawet te o wilczych genach, każdą bitwę widzą nie przez pryzmat podniecającej adrenaliny, ale przez pryzmat ofiar.
- Ok - zaczął Sam, który z racji wieku nadal piastował rolę przywódcy, której Jacob się tymczasowo zrzekł. – Zaczniemy taki jak poprzednio system wart. Las ma być strzeżony przez trzy wilki równocześnie, będziemy się zmieniać. Na razie nie zauważyliśmy nic niepokojącego, ale każdy z nas czuje, że goście prędzej czy później się pojawią. Leah, Jared i Jacob zaczną swoją wartę od zaraz.
- Wyśpij się, w moim łóżku jesteś bezpieczna - powiedział Jacob patrząc na mnie, i mogłabym przysiąc, że mówiąc te słowa w oczach zapaliły mu się wesołe ogniki.
Chyba faktycznie wracały im wilcze zdolności, bo wszyscy zgromadzeni parsknęli śmiechem. Cóż, Jacob nie tylko ewentualną walką się tak ekscytował.
Towarzystwo się rozeszło, patrol wyruszył w las, a ja poszłam do domu Jacoba, który na czas bliżej nieokreślony miał być też moim, i postanowiłam iść natychmiast spać.
Jednak mój umysł miał inne plany. Niestety zaczęłam śnić.
Ten sen składał sie z króciutkich migawek, jakby trzy obrazy chciały nałożyć się na siebie. Widziałam Jacoba-wilka, który zagryza jakąś ciemną postać wijącą się z bólu na trawie, Leah, która, jak w poprzednim śnie, w powietrzu zamienia sie w wilczycę i pędzi wprost na mnie i Edwarda, który uśmiecha się do mnie z miłością, a później, jakby w innej scenie, upada od ciosu napastnika, którego nie jestem w stanie rozpoznać. Dlaczego właśnie ta trójka?
Obudził mnie mój szloch i własne słowa „Edward, Edward...", oraz spokojny głos Jacoba: - Bello, to sen... tylko sen.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam jego twarz. Siedział na łóżku, trzymając mnie za rękę, i wyglądało na to, że przed momentem wrócił z patrolowania lasu. Wtuliłam się w jego ramiona i wybuchłam płaczem.
Głaskał mnie po włosach i starał się uspokoić, a ja, jakby nie mogąc wyrwać się z tej wizji, wyszeptałam: - Edward, nie... Edward... - Jacob znieruchomiał i zapytał:
- Bells, co konkretnie ci się śniło?
Opowiedziałam mu trzy sceny, które widziałam. Grymas gniewu przebiegł przez jego twarz.
-Mam rozumieć, że najbardziej w tym śnie zainteresował cię los Edwarda? Nie atakująca cię Leah, nie ja, tylko ON? Może wobec tego ustanowimy specjalny komitet do ratowania zabłąkanych wampirów, znajdziemy go i pod eskortą doprowadzimy do ołtarza, a wtedy twoje biedne serce wreszcie dozna ukojenia?! Może ja robię błąd, usiłując cię wyrwać śmierci i przekonać do życia... ze mną. Może pora zrozumieć, gdzie moje miejsce? W łóżku owszem, jako osobisty ochroniarz, jak najbardziej, jako kumpel do śmiechu, czemu nie, ale jako miłość? Nie dla psa kiełbasa, tak? Uśmiechnął się gorzko.
Nie wierzyłam w to, co słyszę.
- Jacob, jesteś niesprawiedliwy, jak możesz oczekiwać, że tak po prostu o nim zapomnę i najnormalniej w świecie przestanę się o niego bać.
- Ano właśnie, dureń ze mnie, bo po tym, co razem przeżyliśmy myślałem, że choć raz to moje imię wypowiesz przez sen. Chociaż może to i lepiej szykować sie na wojnę wiedząc, że ukochanej kobiecie wcale serce nie pęknie, gdy zginę. Dzięki za ten przyspieszony kurs dojrzewania.
- Jake, dlaczego to mówisz? Dlaczego chcesz mnie zranić?
- Mam dosyć, Bello - powiedział już nie gniewnym, lecz bardziej zmęczonym tonem. - Zaczynam rozumieć na czym polega ta rozgrywka, i że on, będąc przy tobie lub nie, i tak wygra. Mam dość.
Wstał i wyszedł. Sądząc po trzaśnięciu drzwiami wszedł do łazienki, a później pod prysznic. Byłam teraz wściekła, że mnie nie rozumie, i bardzo bolało mnie to, że... czułam się winna.
Co mogłam powiedzieć, żeby nie widział tego w ten sposób? Bo wypadałoby powiedzieć mu , że go kocham, ale w tej sytuacji zabrzmiałoby to jak bzdura. Wstałam z łóżka z postanowieniem, że choćbym miała wyważyć te drzwi do łazienki, to z nim porozmawiam. Drzwi jednak nie były zamknięte od środka.

Proszę, porozmawiajmy

Wchodząc nieproszona do łazienki byłam zdecydowana wyjaśnić mu, co tak naprawdę czuję.
- Jeśli przyszłaś umyć mi plecy, to daruj, ale sam sobie radzę doskonale. - Odwrócił się do mnie tyłem.
- Jake, porozmawiaj ze mną, nie dałeś mi nic powiedzieć.
- Powiedziałaś już wszystko przez sen.
- Jake, wiesz, ile dla mnie znaczysz, zrozum, że Edward...
- Możesz mnie zostawić w spokoju? Chcę przynajmniej we własnej łazience mieć odrobinę prywatności! Wyjdź!
- Nie, dopóki ze mną nie porozmawiasz.
- Ok, wobec tego będę udawał, że ciebie tu nie ma.
Odwrócił się teraz przodem, prezentując swoje wyrzeźbione, męskie ciało, i muszę przyznać, że cholernie ciężko było patrzeć mu teraz prosto w oczy.
- Jake, nie zachowuj sie jak dziecko.
- Ty sama zachowujesz się jak dziecko! I mówiłem już, wyjdź, chcę sie umyć. – Spokojnie się namydlał, nie zamierzając nawet na moment zwrócić swojej uwagę na to, co chciałam mu wytłumaczyć.
- Jake!
- Nic nie słyszę, woda szumi!
Tak mnie wkurzał swoim ignorowaniem wszelkich prób kontaktu, że podjęłam ostateczną decyzję, zrzuciłam z siebie podkoszulek, w którym spałam, i spodenki, i zanim załapał, co chcę zrobić, otworzyłam drzwi prysznica i stanęłam przed nim jak mnie Pan Bóg stworzył.
- Dalej będziesz udawał, że jesteś głuchy?!
- A wiesz, że jak sama tu przyszłaś, to tak szybko nie wyjdziesz? Niemądra Bella... Igrasz z ogniem! - powiedział złowrogo. Miał w oczach coś obcego, bezwzględnego, coś, z czym stykałam się pierwszy raz. Prześliznął wzrokiem po moim nagim ciele od stóp do głów, przechylił lekko głowę zagryzając dolną wargę, jakby oceniał swoje możliwości, uniósł mnie bez wysiłku zmuszając, żebym oplotła go w pasie udami, oparł mnie tak, że plecami dotykałam kafelek, dłonie podłożył pod moje pośladki i wbił się we mnie zanim zdążyłam zaprotestować. Jęknęłam, a oczy zaszły mi łzami. Pewnie zaczęłabym się wyrywać i krzyczeć, ale dosłownie pociemniało mi w oczach i musiałam skupić się na oddychaniu. Mimowolnie oparłam głowę na jego ramieniu i poczułam, jak staję się słaba i wiotka. Pewnie doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje, dźwigając teraz cały mój ciężar w swoich dłoniach. Był brutalny, skupiony na własnych potrzebach, penetrował moje ciało z pasją, jakiej wcześniej nie doświadczyłam. Takiego Jacoba nie znałam i nawet nie myślałam, że potrafi taki być. Nigdy wcześniej nie sądziłam też, że będę zabawką w jego rękach. Chyba miał racje, do tej pory były czułe słówka i igraszki, a teraz ja, rozpieszczona przez niego panienka, służyłam jego zadowoleniu.
W momencie kulminacyjnym przylgnął do mnie jeszcze mocniej i wtulił głowę w moją szyję tak, że czułam na skórze jego gorący, przyspieszony oddech. Nadal będąc wewnątrz trzymał mnie jeszcze chwilę w ramionach. Później delikatnie opuścił na ziemię, odwrócił się, rozsunął drzwi do prysznica, strząsnął z włosów nadmiar wody, owinął biodra ręcznikiem i kapiąc wodą spływającą z ciała poszedł do pokoju, po drodze rzucając: - Muszę odespać. - Stałam naga nadal pod prysznicem, kolana mi sie trzęsły, byłam obolała. Jake nie troszczył się czy daje mi ból, czy przyjemność. A obdarował jednym i drugim po równo. Potraktował mnie jak prezent, zresztą idąc pod ten prysznic sama mu się podarowałam. Nie żałowałam tej decyzji, bo nastąpił paradoks, nie czułam się wykorzystana, tylko oszołomiona i zakochana. Bolały mnie otarcia między udami, jak również serce. Nic nie rozumiałam.
Co działo się z moim chłopcem? Gdzie zniknęła jego czułość i niepewność? Wcześniej też bywał zły, ale nigdy, przenigdy nie zrobiłby nic takiego. Nagle dotarła do mnie prawda: teraz, w obliczu zagrożenia, w jego żyłach krążyła adrenalina z małą domieszką krwi. Zachowywał sie tak, bo rządził nim instynkt. A więc Volturi byli coraz bliżej.

Kolejne dni

Dlaczego w moim życiu nic nie może być normalne i przewidywalne? Nie uwierzyłabym nigdy w historię jak moja, gdybym nie była jej główną bohaterką. Akceptując prawdziwość legend i baśni osiągnęłam chyba własny szczyt wyobraźni, ale musiałam jeszcze zrozumieć zmiany, jakie nieodwracalnie zaszły w moim sercu. Los się na mnie odegrał. Byłam sama, czułam się porzucona, tym razem przez tego, którego sama zwykłam porzucać.
Następne kilka dni były do siebie bardzo podobne.
Jacob po tym całym zajściu omijał mnie szerokim łukiem. Robił wszystko, żeby wracać do domu kiedy już byłam w łóżku. Czasem udawałam nad ranem, że śpię, i wtedy wiedziałam, że wracając z patrolu siada na fotelu obok i patrzy na mnie w milczeniu. Co mogłyby mi przekazać te niewypowiedziane słowa? Nie wiedziałam.
Napięcie wisiało w powietrzu i każdy, telepatycznie czy też nie, musiał widzieć, że obecnie odgradza nas mur. Może to tylko moje przewrażliwienie, ale wręcz czułam na swoich plecach ponure spojrzenia członków watahy. Było mi głupio przebywać miedzy nimi i silić się na normalne zachowanie. Czasem żałowałam, że nie czytają moich myśli. Może gdyby Jake dowiedział się co czuję, bez mojego udziału, a nawet woli, uwierzyłby, że to prawda. Ale czy nie było na to za późno?
Czwartego dnia zebrałam sie na odwagę i jak tylko się obudził poprosiłam go, żeby podjechał ze mną do domu po partię czystych ubrań. Zgodził się.
Milczeliśmy jak zaklęci odkąd wsiedliśmy razem do samochodu. W połowie drogi podjęłam decyzję, żeby podjąć kolejną próbę przełamania lodów.
- Jake... Proszę cię...
- Co mogę zrobić dla ciebie, Bello?
- Jake, na miłość boską, co się z tobą dzieje?
- Co się dzieje? Ja nie zauważyłem zmian, ale jeśli czujesz się w moim towarzystwie niekomfortowo to poproszę Emily i Sama, żebyś mogła się u nich zatrzymać. - Rozmawiał ze mną jak angielski arystokrata na audiencji u królowej.
- Jake - zbierało mi się na płacz - ja muszę ci coś powiedzieć...
- Bello, jeśli chodzi o ten incydent pod prysznicem, to bardzo mi przykro i po stokroć przepraszam. Mam nadzieję że cię nie skrzywdziłem. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, chyba ostatnio rządzi mną adrenalina. To się więcej nie powtórzy.
- Nie o tym chciałam rozmawiać...
- Bells, wyjaśnijmy pewne kwestie. Będę cię chronił, póki starczy mi życia, ale nie pozwolę się więcej okłamywać, więc cokolwiek masz mi do powiedzenia, przemyśl to dwa razy.
Znowu zbił mnie z tropu i TE słowa nie przeszły mi przez gardło. Jake popatrzył na mnie ze smutkiem i wyszeptał: - Tak myślałem. - Mogłam tylko żałować, że jestem takim tchórzem.
Wyjeżdżaliśmy z granic rezerwatu, kiedy Jacob wysyczał wściekłym głosem:
- Tylko jego tu brakowało.
Przy drodze stał samochód Edwarda.

Konfrontacja

Pewnie istniało tysiące gestów, słów i czynów, jakie mogłam wtedy wykonać. Mną jednak rządziło głupie serce, rozdarte przez sprzeczność uczuć. Edward stał oparty o swój samochód, jakby czekając na mnie, a ja niemal wyskoczyłam z samochodu Jacoba, i w tamtej chwili nie było ważne, że Jake patrzy na mnie i wysnuwa wnioski, które z pewnością będą miały dalsze konsekwencje. Liczyła sie ta chwila i lawina wspomnień, którą wyzwolił widok Edwarda. Nie wiem jak określić, co czułam, nie była to miłość, lecz raczej wybuch tłumionych od dawna emocji. Jakby pęknięcie duszy, pełnej jak przepełniony powietrzem balonik. Miliony myśli, wyrzutów sumienia, zawiedzionych marzeń, nigdy nie mających spełnić się planów... Była to ulga osoby, której dano drugą szansę pożegnania się ze zmarłym nagle rodzicem, bratem, przyjacielem czy ukochanym.
Jacob wysiadł za mną, został jednak przy samochodzie patrząc zrezygnowanym wzrokiem na tą przepełnioną emocjami scenę powitalną. Wtuliłam się chciwie w ramiona Edwarda, jakby uciekając przed światem zewnętrznym po części dlatego, że był to on, że desperacko pragnęłam czułości, a może też dlatego, że przez ten moment mogłam cofnąć się wspomnieniami do czasu, kiedy wszystko jeszcze było proste. Potrzebowałam choćby chwili złudzeń. Edward wtulił się w moje włosy i delikatnym, tak dobrze mi znanym ruchem, ujął twarz w obie dłonie i na ustach złożył lekki pocałunek. Później, nadal mnie obejmując, odwrócił się w kierunku samochodu, którym przyjechałam.
Nie zamierzał udawać, że nie widzi Jacoba.
- Jacob - skinął mu głową w geście chłodnego powitania.
- Edward - odpowiedział sucho.
Spodziewałam się słownych zaczepek, kłótni, być może rękoczynów, ale w tym świecie takie awantury nie były potrzebne. Przecież Edward dzięki Alice musiał wiedzieć, kim dla mnie jest Jacob, nawet jeśli on sam tego nie wiedział. Miał dużo czasu, żeby przygotować się do tego spotkania. Nie było w nim złości, która dominowała nad emocjami Jacoba. Edward jak zwykle emanował spokojem. Popatrzył na niego chłodno i powiedział:
- Nie doceniałem cię.
- Nie doceniałeś Belli.
- Gdybym nie pozwolił jej doświadczać samotnie dorosłego życia...
- Gdybyś nie był takim skończonym frajerem i kobiecie, którą kochasz, nie pozwolił samotnie doświadczać dorosłego życia... to pewnie byłaby teraz z tobą, chociaż pewnie uboższa o pewnie doznania - uśmiechnął się, mrużąc oczy.
- Nie prowokuj mnie.
Edward odsunął mnie lekko na bok, jakby szykując sie do fizycznej konfrontacji.
-"Nic się nie martw, wampirze, ta karta historii nadal się pisze. Cóż, chciałbym móc przypisać sobie miano triumfatora, lecz niestety Bella...
- Jake! Proszę cię... nie teraz - krzyknęłam. Nie chciałam tego słuchać. I nie pragnęłam, żeby Edward o tym wiedział.
- Myślałem, że jesteś ciut mądrzejszy - jakby z zaskoczeniem powiedział Edward. Wiedziałam co ma na myśli. Zdziwiło go to, że Jake najwyraźniej nie wie kogo wybrałam.
Jacob zrobił kilka kroków do przodu, dzieliły nas teraz dwa metry. Pewny, że Edward śmie z niego żartować, powiedział z cynicznym uśmiechem:
- Przynajmniej to nie ja jestem idiotą dającym rywalowi kobietę na tacy, wystrojoną w purpurowe koronki.
Tego było za wiele. Ledwo zdążyłam odskoczyć, rzucili się na siebie.

Walka.

Tuż pod moimi stopami rozpętało się piekło. Nie widziałam nigdy wcześniej tak błyskawicznej przemiany. Jake przybrał wilczy kształt zanim jeszcze dopadł Edwarda, a ponieważ stali blisko, musiały być to ułamki sekundy. Obydwoje byli nadludzko silni, zaprojektowani tak, by móc się bronić i zabijać. Jacob byłby w stanie bez trudu rozerwać wampira na strzępy, jednak Edward posiadał duże doświadczenie w unikaniu śmierci i górował nad nim prędkością. Na początku, kiedy z impetem przywarli do siebie, wyglądali jak żyjąca kula materii. Słyszałam trzaski, dźwięk rozrywanej skóry, widziałam krew. Wampiry nie krwawią, więc należała do Jacoba. Darłam się wniebogłosy, żeby przestali, bo tyle jedynie mogłam zrobić, nie chcąc ryzykować życia. I choć widziałam już wcześniej sceny walki, ten widok zapierał dech w piersiach. Nie chodziło w nim o wolę przetrwania, każdy z przeciwników nie dbał w tej chwili o swoje życie, chodziło o czystą nienawiść, a gdyby ta wystarczyła, żeby unicestwić, miałabym teraz przed sobą dwa trupy.
Walka trwała kilka minut, była zaskakująco wyrównana, polegała na precyzyjnym zadawaniu ciosów i ich unikaniu. Czułam, że napięcie narasta, że w ich żyłach krąży lawa gniewu, że przeżyje tylko jeden, a może pozabijają się obaj nawzajem. Krzyczałam cały czas, błagałam, zaklinałam ich, żeby przestali.
- Zmniejszacie moje szanse przeżycia! Bez was Volturi z łatwością mnie dopadną - wykrzyczałam. Czułam, że jeśli istnieje argument mogący przerwać ten pojedynek zanim nie będzie późno, to ten dotyczący mnie.
Miałam rację.
Odskoczyli od siebie, jakby szykując sie do kolejnego zwarcia, ale wskoczyłam wtedy między nich, i, żeby dosięgnąć siebie kłami, musieliby mnie zmiażdżyć.
- Bello, co ty wyprawiasz?! - wykrzyczał wściekły Edward.
- Dosyć tego! Jeśli mam jakiekolwiek szanse przeżyć, to wy nią jesteście! Czuję sie winna za nienawiść, jaką do siebie czujecie, ale oszczędźcie mi opłakiwania dzisiaj jednego z was. Może to ostatnie dni mojego życia, błagam!
Zaprzestali walki.
Jacob podszedł do samochodu, gdzie zawsze znajdowały się jakieś zapasowe ubrania, i wrócił tam do swojej postaci. Ubrał nowe spodnie. Ciało miał brudne od krwi, a w oczach nadal błyskała wściekłość.
- Bez niego też zdołamy cię obronić - wysyczał przez ramię.
- Jake!
Edward wziął głęboki oddech, chcąc się uspokoić. Dłonie miał nadal zaciśnięte w pięści a oczy poczerniałe od gniewu.
- Słuchaj, kundlu, traktuj to, że jeszcze żyjesz, tylko w kategorii spełnionych życzeń Belli. Nic nigdy nie sprawiłoby mi większej radości, jak oddanie twojej duszy piekłu, z którego pochodzi. Ale -
Jacob przeciągle warknął - jestem tu, żeby chronić dom Belli i Charliego - kontynuował Edward. - Nie wiadomo, gdzie pojawią sie Volturi. Wiemy tylko tyle, że będzie ich sześciu. Gwardia przyboczna, rodzaj wojowników. Ślepo spełniają rozkazy królewskiej rodziny, a rozkazem jest doprowadzenie Belli do pałacu w stanie umożliwiającym przemianę. Kajusz wie, że Bella wybrała śmiertelne życie, więc postanowił zignorować jej wolę i sam zaplanować jej przyszłość. Volturi nie dają drugiej szansy, to ich sposób na utrzymanie posłuszeństwa wśród pobratymców.
- Bello, - zwrócił się do mnie - Charlie będzie chroniony przeze mnie, a ty, proszę cię, bezwzględnie słuchaj Sama. Nie mogę się pokazać na terytorium wilków, więc tam pozostajesz tylko pod ich opieką...
- Która jest bez wątpienia wystarczająca. Bez ciebie radziliśmy sobie świetnie - wtrącił się Jake.
- O tak, ty faktycznie radziłeś sobie doskonale - warknął Edward.
- Dosyć! - krzyknęłam.
Edward obrócił sie tyłem do Jacoba, a przodem do mnie. Wziął mnie za rękę i popatrzył w oczy.
- Bello, ty wiesz, że to pożegnanie, prawda?
Nie byłam w stanie nic odpowiedzieć, łzy same napływały mi do oczu.
- Może w innym świecie, w innym życiu, mielibyśmy szansę. Ale widać los chciał inaczej, chyba miałem rację, że dla żadnej miłości nie można ograbić świata żywych z twojej osoby. Bello... Nie płacz. Będę cię chronił póki oddychasz. Będę czuwał. Teraz bicie twojego serca jest moim sensem. Kocham Cię. Chciałbym władać czasem... ale przeszłości nie umiem zmienić.
Nie byłam w stanie mówić, rozszlochałam się wtulając twarz w jego pierś. Głaskał powoli moje plecy, starając się mnie uspokoić. Po chwili wyszeptał: - Nie popełnij mojego błędu. Walcz o miłość. - Lekko odsunął się ode mnie, jakby dając tym gestem znak, że pora się rozstać.
W tym samym momencie Jacob, który stał teraz w pewniej odległości, oparty o swój samochód, powiedział chłodnym głosem:
- Zostajesz obściskiwać sie z pijawką, czy wracasz?
W oczach Edwarda mignęła iskierka rozbawienia.
- Idź już, kochanie.
Wsiadłam do samochodu, i Bóg mi świadkiem, że w tej chwili najchętniej sama poszłabym do Kajusza błagać go o śmierć. Moja dusza była rozerwana na dwie połowy.
- Jedźmy już po te twoje ubrania - powiedział Jacob. I ruszyliśmy.

Miliony nieskładnych myśli kłębiły się w moim umyśle. Byłam przygnębiona takim rozwojem sytuacji z Edwardem, spotkanie z nim tylko pogorszyło moje wyrzuty sumienia związane ze zdradą. Jacob wydawał mi się teraz obcy i patrząc na niego nie odnajdywałam żadnych podobieństw do chłopca, z którym tak niedawno, w samochodzie Emily, żartowałam na temat "oddawania podkoszulka". Nie miałam pojęcia, co siedzi w jego głowie, nie pozwolił mi się do siebie zbliżyć. Był urażony, zły, rozczarowany moim zachowaniem, pewnie teraz właśnie przetrawiał czułą scenę pożegnania, której był świadkiem. Miał niespełna 18 lat i zachowywał się dokładnie jak na ten wiek przystało. Gówniarz! Doprowadzał mnie do szału, bo sam wszystko komplikował. Nie dał mi dojść do słowa, kiedy desperacko chciałam mu wyjawić swoje uczucia, a teraz byłam tak na niego wściekła, że nawet nie miałam ochoty się odzywać. A jednak były w tym jakieś proporcje: Jacob kochał jak szaleniec, miał odwagę zmieniać los, odkąd go znałam ciągle ryzykował odrzucenie i chyba nie powinnam się dziwić, że nagle powiedział "DOŚĆ". Namiętność, którą obdarzony był Jacob, była ogniem, a kontakt z żywiołem zawsze musi boleć.
Podjechaliśmy pod mój dom i wysiadłam, z ulgą zauważając, że Charliego nie ma (nie miałam ochoty na wspólną herbatkę i opowieści jak to przyjemnie mi sie odpoczywa wśród dzikiej przyrody w La Push), i pobiegłam do swojego pokoju spakować kilka czystych ubrań.
Kiedy wróciłam do samochodu ku mojemu zaskoczeniu Jake uśmiechnął się i zapytał:
- Naprawdę nie wolałaś zostać wtedy z pijawką?
- Black, nie prowokuj mnie! To naprawdę nie najlepszy moment!
- Bello, ja poważnie pytam.
- I co? Jak powiem, że tak, to z piskiem opon ruszysz i łamiąc przepisy ruchu drogowego natychmiast dostarczysz mnie z powrotem do Edwarda? Może faktycznie lepiej w obecnej sytuacji, żebym zniknęła z rezerwatu. Może nie jest za późno zaskoczyć Volturi zmianą sytuacji? - wykrzyczałam mu prosto w oczy.
- Jezu, Bells, ja pytam, czego TY chcesz.
- Umówmy się tak: ruszasz i więcej się do mnie nie odzywasz! Chcę być już na miejscu.
- Czyli gdzie?
- W twoim domu, idioto!
Nie zaszczyciłam go spojrzeniem po tej wymianie uprzejmości, ale widziałam kątem oka, że się triumfalnie uśmiechnął. Cholerny gówniarz!

Leah

Kiedy dojechaliśmy do domu, Leah i Quil, którzy mieli razem z Jacobem zacząć codzienny patrol, już na nas czekali. Leah była bardzo spięta i chodziła niespokojnie tam i z powrotem po polanie przed domem Blacków. Jacob, widząc przez otwarte samochodu okno jej sylwetkę, krzyknął: - Wyluzuj, wszystko ok. - Widocznie niepokoiła sie o niego.
Zawsze patrząc na te dziwne relacje zastanawiałam się, co tak naprawdę ich łączy. Była starsza od Jacoba, który chyba czuł wobec niej respekt, zresztą jak wszyscy w grupie, pewnie za sprawą jej osobliwego stylu bycia. Leah wszystkich traktowała niemal tak samo: pogardliwie, jedynie on miał u niej pewne względy. Obserwując ich z boku czasem widziałam, że może czas, kiedy Jacob nie mógł mnie wyrwać z ramion Edwarda, tak bardzo przypominał jej własną sytuację, że połączyło ich złamane serce.
Na nasz widok twarz Leah nieco się rozpogodziła, z jej ciała zeszło jakby napięcie. Czuła ulgę. Usiadła na schodkach i czekała, aż wysiądziemy. Jacob położył jej dłoń na ramieniu i powiedział, że będzie gotowy za minutę, jak tylko porozmawia moment z Billym. Wszedł do domu, a my zostałyśmy same, bo Quil poszedł za Jacobem.
Pamiętałam doskonale swoje sny, pamiętałam też jej ostrzeżenia, ale było mi w tej chwili zupełnie obojętne, co może mi zrobić. Byłam tak przygnębiona i zrezygnowana po dzisiejszej awanturze, że siadłam obok niej. Przyjęłabym w obecnej chwili wszelkie próby wgryzienia mi się w gardło z ulgą. Popatrzyłam na jej profil. Była piękna, a w świetle zachodzącego słońca jej idealna twarz wyglądała wręcz nierealnie.
- Co? - warknęła.
- Dlaczego mnie nienawidzisz? - spokojnie zapytałam. Sama byłam zdziwiona, że przeszło mi to pytanie przez gardło.
- Nawet w tym się mylisz - odparła wyniośle, a ja, jak każdy w jej towarzystwie, poczułam się jak idiotka.
- A w czym jeszcze?
- Jesteś tak blisko Jacoba, masz go na wyciągnięcie ręki, a jednak zachowujesz się jakby nigdy nie został ci przedstawiony. Czy ci, którym miłość zostaje podarowana, nigdy jej nie szanują?
- Chyba ostatnio zepsułam wszystko, co mogło być między mną a Jacobem - powiedziałam, nadal nie wierząc w prawdziwość tej dziwnej sceny.
- Nie.
- Nie? - Nie ma co, wiedziała dziewczyna, jak lakonicznie odpowiedzieć.
- Nie. Bello, nie porównuj swojego świata do tego, co otacza cię tutaj. Uczuć wilków nie można tak po prostu stłamsić. Mamy proste serca, w których mało jest miejsca na strach, a dużo na miłość. Hmm... zresztą chyba ja akurat w ogóle nie powinnam wypowiadać się w kwestii uczuć i związków. Ta sfera życia akurat nie będzie mnie już dotyczyć. - Zrobiła gest, jakby chciała się podnieść i odejść.
- Zostań. - Odruchowo chwyciłam ją za rękę. Była rozpalona. - Leah, a jeśli poznasz kogoś, w kogo się wpoisz? Przecież znałaś Sama, zanim stałaś sie częścią watahy, więc nie byłaś w niego nigdy wpojona. A zatem prawdziwa miłość jest pewnie jeszcze przed tobą.
- Nic o mnie nie wiesz! Bello, nic w moim życiu nie jest jak być powinno i nie narodził się jeszcze mężczyzna, w którego mogłabym się wpoić. A wiesz dlaczego? Bo wpojenie służy przekazaniu życia, a ja jestem bezpłodna. Nie chcę o tym więcej rozmawiać.
Słyszałyśmy, jak Jacob i Quil wychodzą z domu. Za chwilę cała trójka miała udać się do lasu. Leah wstała i zatopiła swoje czarne oczy w mojej twarzy.
- Bello - powiedziała z mocą. - Postaraj się, żeby przez twoją lekkomyślność nikt nie zginał. Przede wszystkim ty sama.
I odeszła, zimna i wyniosła, jakby naszej rozmowy nigdy nie było.

Chcę ci powiedzieć, że...

Zachodzące słońce muskało już czubki najwyższych drzew, a ja dalej siedziałam na schodkach przed domem, dokładnie tam, gdzie zostawiła mnie Leah, i myślałam o naszej rozmowie. Byłam zaskoczona, że tak doskonale orientuje się w moim konflikcie z Jacobem. Miała pewien wgląd w jego myśli, chociaż wiem, że była jedynym członkiem watahy, który rzadko z tego daru korzystał. Sama wielokrotnie głośno mówiła, że jedyną sensownie myślącą osobą w grupie jest ona sama, dlatego reszty słuchać nie zamierza. Była tak skryta, że oni też nie zawsze umieli wkraść się do jej umysłu. Jacob w tym względzie był jej przeciwieństwem i każdy się śmiał, że nadawał jak rozgłośnia o wszystkim, co mu leżało na sercu.
Tam, na schodach, mówiła o szanowaniu uczuć. Faktycznie, dokonując głębszego rachunku sumienia nie byłam w stanie nie zauważyć, że ostatnimi czasy byłam głównie zajęta przeżywaniem swoich rozterek, opłakiwaniem rozwianych złudzeń, a na temat odczuć Jacoba niewiele się zastanawiałam. Cóż, przyzwyczaił mnie, że są one niezmienne. To chyba na mnie spoczywała odpowiedzialność za zmianę jego zachowania. Miał dość. Jak mogłam spodziewać się od gorącokrwistego nastolatka, że podejdzie do moich problemów z cierpliwością dojrzałego mężczyzny? Miał prawo się pieklić, miał prawo mnie karać, odrzucać, obrażać się. Należała mu się prawda, ale żeby mógł ją usłyszeć, ja musiałam odważyć się zacząć mówić. Dlaczego nie zrobiłam tego będąc w jego ramionach? Teraz wszystko było trudniejsze, a ja, gdybym mogła, cofnęłabym czas do momentu, kiedy Jake przypominał mi o istnieniu słońca. Obecnie przywodził na myśl gęste powietrze tuż przed rozbłyskiem pierwszej błyskawicy. Iskrzył. Chyba emocje nim targające nie miały już ujścia. Wcześniej mówił, czasem nawet za dużo, żartował, wygłupiał się... a teraz milczał.
Jeśli faktycznie były to ostatnie momenty mojego życia, chciałam je spędzić inaczej. Na pewno nie milcząc samotnie. Podjęłam decyzję. Jeśli Jacob nie będzie mówił do mnie, ja będę mówić do niego! Choćby przez megafon! Resztką sił, zajmując się czytaniem, porządkami w jego pokoju, robieniem kanapek w ilościach zdolnych zaspokoić apetyt wszystkich członków watahy przez najbliższy tydzień, dotrwałam do drugiej w nocy, wiedząc, że o tej porze następuje zmiana warty, i pewnie wróci do domu się przespać. Właśnie miałam wyjść z pokoju i usiąść przed domem, kiedy zderzyliśmy sie w drzwiach.
- A tobie co? Lunatykujesz?
- Czekałam na ciebie - powiedziałam niepewnie. Żałowałam, że nie jestem większa i w razie jego prób wycofania się nie zdołam go zatrzymać.
- Coś spędza ci sen z powiek?
- Chcę z tobą poważnie porozmawiać.
- Brzmi groźnie, ale wybacz, Bells, jestem zmęczony, głodny i brudny. Nawet jeśli mnie osobiście wyszorujesz, nakarmisz i zrobisz odprężający masaż, obawiam sie, że usnę przy pierwszym słowie. Jutro, ok?
- Jacobie Black! Kultura osobista nakazuje ci mnie wysłuchać. Kobieta do ciebie mówi! Starsza kobieta! - użyłam nowego argumentu.
O dziwo, roześmiał się, co wzięłam za dobrą monetę.
- Ok, rozbroiłaś mnie tym wstępem. Mów, co chciałaś powiedzieć.
Podparłam się dłońmi pod boki, przyjmując groźną w moim mniemaniu pozę.
- Chcę, żebyś powiedział mi, dlaczego zachowujesz się inaczej niż wcześniej. Dalej się wściekasz o Edwarda?
- To ty miałaś mówić, nie ja. - Łapał mnie za słówka.
- Jake, od kilku dni mam wrażenie, że porwało cię Ufo i zwróciło mi z powrotem atrapę! Jesteś... inny!
- Mam rozumieć, że za poprzednim Jakiem szalałaś? - W tonie pobrzmiewała ironia.
- Ha! Nawet nie da się z tobą normalnie rozmawiać!
- Więc może pora odpuścić rozmowy, co? - Robił się znowu spięty.
Czułam, że teraz albo nigdy.
- Ok, miało być w innej oprawie, ale jak nie, to nie, korzystam z tej rzadkiej okazji, kiedy jeszcze nie zdążyłeś mnie dostatecznie zniechęcić do powiedzenia ci...
- Że? - Opierał się o blat kuchenny i z lekceważącym wyrazem twarzy pochłaniał górną kanapkę z piramidy, którą mu przygotowałam.
- Że cię kocham!
Można było się spodziewać zakrztuszenia, dzikiego wybuchu radości, fajerwerków... Ale nic takiego nie nastąpiło. Przełknął, przyglądając mi się badawczo, jakby nie do końca wierząc, że ja, to ja, a nie senna zjawa. Przechylił głowę, uśmiechnął się nieśmiało i cicho poprosił:
- Powtórz to.
- Kocham cię.
- Jeszcze raz.
- Kocham cię.
- Hmm... na pewno wiesz co mówisz, i nie powoduje tobą początek choroby psychicznej, niedawno przeżyty szok, ani zmęczenie?
- Jake...proszę cię. Przecież to chyba wiedziałeś.
- Chciałem, żeby tak było. Zaklinałem te nigdy niewypowiedziane słowa, żeby wreszcie nabrały dźwięku. Ale... Nie, nie wiedziałem.
Uśmiechnął się.
Uśmiechnął się w sposób, za którym tęskniłam. Promiennie... Rozświetlał tonącą w półmroku kuchnię. Nie wiem, czy mój Jacob powrócił, czy tylko na moment odwiedził swoją dawną postać. Wiedziałam jednak na pewno, patrząc w jego szczęśliwe oczy, że BYŁO WARTO zaryzykować. Być może spodziewałam się zapewnień, że on też mnie kocha, że teraz już wszystko między nami będzie w porządku, że jutro zaczniemy nowy dzień, inni, bo PEWNI wzajemnych uczuć, że wreszcie myśl uzyskała ciało, że świat ma inne niż przed minutą barwy... ale nie. Patrzył na mnie bez słowa, jakby bojąc się zakłócać choćby szeptem tę chwilę. Patrzył i niemal nie oddychał, jakbym mogła przestraszyć się najmniejszego ruchu powietrza i odlecieć jak płochliwy motyl. Stał i milczał. I ja też milczałam.
Po chwili sam przełamał ciszę:
- I... nie obudzę się za chwilę?
- Obudzisz się rano, jeśli w ogóle pozwolę ci zasnąć - wyszeptałam. I dodałam figlarnie: - Jacob, wiesz, że jesteśmy sami w domu? Twój ojciec łowi ryby razem z moim... Więc chyba się jednak nie wyśpisz. - Roześmiał się, wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą do łazienki, mówiąc:
- Czyli jednak miałem dobry plan: jedzenie, kąpanie i masaż. - Po drodze jednak się zatrzymał i cofnął kilka kroków.
- Co robisz?
- Tyle jedzenia zostało...
- O w życiu, nie teraz! Zasłużysz, to dostaniesz! - Zablokowałam ramionami wejście do kuchni. Jake zwinnym ruchem przerzucił mnie sobie przez ramię, zwinął jeszcze jedną kanapkę i zaniósł z powrotem do łazienki.
- Wiesz, co jest najlepsze? Że nie musimy się spieszyć - wymruczał zmysłowym głosem.


Post został pochwalony 2 razy

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Śro 16:23, 13 Paź 2010, w całości zmieniany 3 razy
Zobacz profil autora
Mirona
Wilkołak



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żory

PostWysłany: Śro 16:08, 13 Paź 2010 Powrót do góry

Ha! Jest! Nareszcie!!!
Dobra, dobra, koniec tych uniesień.
Niedawno zainteresowałam się twoim opowiadaniem i z przyjemnością stwierdzam, że jest ono jednym z najlepszych jakie do tej pory czytałam. Świetne dialogi, opisy, przemyślenia Belli i pięknie okraszone lemony... Gdybym tylko przeczytała dwie pierwsze części sagi i trzecią do momentu sceny namiotowej, a potem podsunąłby mi ktoś twój tekst niepodpisany, to stwierdziłabym, że to jest dalsza cześć pisana przez S. Meyer...
Jestem ciekaw, jak wszystko dalej się potoczy... Czy sfora wyeliminuje Volturi, czy dopadną Bellę i przemienią ją w wampira... Mam nadzieję, że nastąpi to pierwsze, chyba, że masz jakiś bardziej wyrafinowany pomysł. Dowiemy się w następnym rozdziale.

Aha, masz ode mnie dużego plusa za rozdział... Pomimo, że przeraziła mnie lekko długość, to jakość wszystko nadrobiła Very Happy

Dużo czasu na pisanie i weny przede wszystkim! Wink
M.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 20:23, 13 Paź 2010 Powrót do góry

Hm, no cóż mam powiedzieć? Piękny ten rozdział. Brak słów. Jacob tak pięknie się rozwinął na twojej klawiaturze. Jest męską kontynuacją tego młodziutkiego z książki. Tak właśnie wszystko mogło wyglądać, gdyby nie to, że Bella musiała być z Edwardem.
Trochę mnie wkurzyła wzmianka o Volturii, bo wietrzę kłopoty. Ciekawe jak z tego wybrniesz. Aż się boję, by Bella nie zmieniła się w wampira.
Pozdrawiam. Dzięki za ten rozdział.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Śro 20:24, 13 Paź 2010, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Czw 14:34, 14 Paź 2010 Powrót do góry

Droga variety przybywam! :)
Nie, nie- nie zapomniałam o Twoim ff, możesz być spokojna. Tak jak Ci napisałam w wiadomości, własnie wchodziłam na forum, że skomentować Ci zwa ostatnie rozdziały, które pozostawiłam bez komentarza. Ale spokojnie- co się odwlecze, to nie uciecze :P Także przechodzimy dalej.

ROZDZIAŁ III:
Cytat:
Byłam zaskoczona, bo pocałunek był lekki jak muśnięcie, zupełnie nie w jego stylu. Przyglądnął się mojej twarzy mrużąc oczy, jakby oglądał nowy nabytek do swojej kolekcji dzieł sztuki, skupił wzrok na moich ustach i pocałował mnie po raz drugi. W ogóle się nie spiesząc, wyraźnie się delektując, delikatnie dotykał swoimi wargami moich, jakby chciał ocenić ich smak, kształt, miękkość. Następnie koniuszkiem języka przesunął między moimi ustami, kończąc tę pieszczotę ponownym, bardzo delikatnym pocałunkiem. Miałam ochotę na więcej, ale on przerwał, przymknął na moment powieki i powiedział:
- Miałem rację... nadajesz smak każdej chwili.

mrrrr :):):)

[quote]Powoli rozpinał guziki spodenek, zsunął je z moich bioder i popatrzył zadowolony na efekt swojej pracy.[/qupte]
że tak powiem, szybcy są haha :) Najlepsze jest to, że robili to na poboczu. Czy dobrze zrozumiałam? Tak wgl, to dziwne, że Jake sie tam zmieścił, i jeszcze Bella w pewnej pozycji... ja bym proponowała im ciężarówke ;p w dodatku obydwojgu buzują hormony, cała paka w tirze byłaby odpowiednia. :p

To fajnie, że Charlie lubi Jacoba, poza tym jego chyba nie da sie nie lubić. Nasza Bella, ma spokojne plecy, ojciec nigdy jej nie zabroni spotykania się z J. Chociaż, co by im przeszkodziło? Wink

ROZDZIAŁ IV:
yeah! nowa kobitka! ;p fajnie, Bella jest zazdrosna a Jacob'owi się to podoba :) Spodobało mi się, że wprowadziłaś jakaś nową sytuację, nową osobę. Co prawda był to krótki moment, ale nadał pewneg smaczku. Oczywscie scena, gdy Jacob zrzuca wszystko ze stołu i zaczyna gorąco całować na nim B. przed Oczami Sary, jest genialne. Mialam to przed oczami, a na twarzy wielki zaciesz ;D

Volturi, nareszcie! Będzie krwawa jatka!
Oczywiscie chłopaki z watahy całkowicie opanowani, wręcz się rwą do zbliżającej się bitwy, Gosh, oni sa tacy słodcy :)

Cytat:
Chciałam być przy nim i patrzyć w jego roześmiane oczy, żartować i na przemian się kłócić.[...] Edward? Był miłością pierwszą, czystą, dziewczęcą, złożoną z delikatnych marzeń, niespełnienia, niemożliwości nasycenia (za sprawą jego decyzji), skazaną na trudności, a przez to taką atrakcyjną.

I tego było potrzeba Belli! Musiało ją coś ciężkiego uderzyć w głowę, żeby zrozumiała co czuję. I variety, geanielnie opisałaś uczucia Belli, sposób w jaki kocha Jacoba a jaki Edwarda. Aż ja zaczęłam snuc filozoficzne myśli na ten temat ;p Super, że zrozumiala to co czuje do Eda, naprawdę, młoda dziewczyna, potrzebująca sie zabawić, codziennie przeżywać cos innego, cieszyc sie, kłócić, wariować, płakać... A Edward dawał jej tak naprawdę dawał jej w kółko to samo. Można by rzec, że była to doskonała miłość, ale spoglądając na to teraz widzę, że nie wnosił nic nowego. Miała go nieustannie u swego boku, wieczorami był u niej w łóżku, w ciągu dnia wspólna szkoła, po szkole w domu Cullenów... Edward ciągle zazdrosny o Belle. Biedna, własciwie nie miała życia towarzyskiego - owszem, wystarczał jej Edward, ale zobaczmy teraz- Bella + Jacob, wgl inna forma zycia. Edward, był juz dorosłym, dojrzałym mężczyzną, a Bella nastolatką. Natomiast para B&J- doskonale dobrani! Obydwoje młodzi, szaleni, mający swoje potrzeby, ciągle usmiechnięci. Są praktycznie w tym samym wieku, moim zdaniem, razem im lepiej. I Ty potrafiłas to opisać. Cudowanie!

Sen Belli, nie powiem, intryguje mnie. A J. kochany, czuwa przy niej, ehh. Nie dziwie, ze sie zdenerwowal na B. za jej wypowiadane słowa przez sen, ale wilczku please, troszke wiecej zrozumienia. To sen!
Cytat:
uniósł mnie bez wysiłku zmuszając, żebym oplotła go w pasie udami, oparł mnie tak, że plecami dotykałam kafelek, dłonie podłożył pod moje pośladki i wbił się we mnie zanim zdążyłam zaprotestować.

Przestraszyłam się, jak to przeczytałam. Kurcze Jake, poniosło Cię i to nieźle. Ale Bella nie protestowała, zresztą co Ona miałaby do powiedzenia...

I tatatatadaaaam: Edward wrócił!
Nie powiem- ucieszyłam sie i to bardzo, bo pomimo tego, że jestem Team B&J to nie potrafie nie lubić Edwarda. Bo On mimo wszytsko jest kochany, nie da się powiedzieć, że nie.
No i chłopaki zaszaleli. Ale mała bójka nikomu nie wyszła na złe ;D
Jedyne co mi zgrzytnęło to:
Cytat:
Jacob podszedł do samochodu, gdzie zawsze znajdowały się jakieś zapasowe ubrania, i wrócił tam do swojej postaci.

Rozumiem, że chodziło Ci o to, że przy swoim samochodzie powrócił do swojej postaci, lecz w tym zdanie brzmi to tak, jakby wilk wsiadł do samochodu i zamienił sie w człowieka, co rzecz jasna, jest niemożliwoscią.
Cytat:
- Nie popełnij mojego błędu. Walcz o miłość. - Lekko odsunął się ode mnie, jakby dając tym gestem znak, że pora się rozstać.

Edward, kocham Cię za te słowa. Tak bardzo ją kochasz. To jest naprawde piękne. Srsly.

Leah, kurczę, naprawdę coraz bardziej ją lubie. Generalnie lubię osoby, które wiedzą co mówią i mają ostry język. Leah w sadze, dla mnei byłą wręcz nie do wytrzymania, ale w tym ff zrobiłaś cos, ze zaczyna wychodzic na duży plus Wink

Cytat:
- Co robisz?
- Tyle jedzenia zostało...

hahah! z tego się nieźle uśmiałam. :)
Jakże sie ciesze, że Bella w koncu wydusiła z siebie słowa: Kocham Cie! Kurcze, nawet nei wiesz jak bardzo. A reakcja J.:
Cytat:
Przechylił głowę, uśmiechnął się nieśmiało i cicho poprosił:
- Powtórz to.

Piszczałam :) Dosłownie. To takie cute :)

Dobrze, moze starczy moich słów :) Wybacz, ze tak krotko trzeci rozdział skomentowałam, ale wolałam skupic sie na tym swiezo przeczytanym.
Podoba mi się to, że jeden rozdział sklada sie z kilku podrozdziałów, to jest taie czytelne dzieki temu. I dzieki temu, moje komentarze są dłuższe, a moje uwielbienie do Ciebie większe :)
Nawet nie wiesz jak się ciesze, ze znalazła się jakas beta, która podjeła się sprawdzaniu ff. DZIĘ-KU-JĘ!

Variety, czekam na V. Pamietaj, jestem w kółku wielbicieli Ciebei i Twojego ff. :)

ave! xoxo

ps: my apologize za błędy, których zapewne jest co nie miara w komentarzu Wink


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Czw 22:05, 14 Paź 2010 Powrót do góry

Mamy czas do rana.
Zmysłowość młodych ludzi nienasyconych sobą jest taka niecierpliwa. Chciałaby co chwilę wybuchać nowym płomieniem, spopielać się i rozpalać na nowo. Teraz, kiedy nic nie przeszkadzało mi czerpać do woli tego, co ofiarowywał Jacob, nie budziło wątpliwości i nie rodziło trudnych pytań, nie mogłam się wprost doczekać aż stanie przede mną nagi i będę mogła patrzeć, jaki jest apetyczny... i mój.
Nie wiem, skąd brała się jego samokontrola, bo miałam wrażenie, że to ja tym razem jestem niecierpliwa i gotowa natychmiast zedrzeć z niego ubranie, a jeśli byłoby trzeba, to też z siebie samej.
Zamknął za nami drzwi, obrócił mnie do nich plecami, a przodem do siebie i położył dłoń na framudze, drugą delikatnie dotykając moich włosów. Patrzył na moją twarz, usta, oczy, na palcu zaplatał kosmyk włosów, drażnił swoją bliskością i brakiem pośpiechu. Czułam się przy nim jak malutka dziewczynka, mogłam utonąć w jego męskich ramionach. Podniecał mnie jego zapach, jak zawsze żywiczny, trudny do określenia, przypominający najsłodszy z grzechów i mroczną stronę jego natury. Pobudzało ciepło jego skóry, które czułam wyraźnie mimo dzielących nasze ciała kilku centymetrów wolnej przestrzeni i tego, że obydwoje mieliśmy na sobie podkoszulki. Podniecał wyraz jego oczu, bo patrzył na mnie palącym spojrzeniem, które obiecywało rozkosz. Podniecała sama myśl, że zaraz będę jego.
Znał już moje reakcje, chyba instynktownie był w stanie zgadnąć gdzie dotknąć, z jaką intensywnością, żebym mruczała jak kotka pod ciepłem jego dłoni. Przybliżył się do mnie o kilka centymetrów tak, że sama cofnęłam się odrobinę i oparłam plecami o drzwi. Sięgnął dłonią do guzików mojej bluzki i zaczął rozpinać jeden po drugim, oglądając chciwie moje ciało.
Zacisnęłam dłoń na jego podkoszulku i patrząc w roziskrzone oczy wyszeptałam:
- Znęcasz się.
- Jesteś niecierpliwa? Pochlebia mi to. - Figlarnie zmrużył oczy. – Cierpliwości, dziewczyno, mamy czas do rana.
Bluzka była już całkowicie rozpięta, delikatnie ściągnął ją z jednego ramienia, zaraz potem na mojej nagiej, spragnionej pieszczot skórze złożył pocałunek. Nie mogłam się doczekać, żeby wyzwolić z tych ubrań, wydawało się, że materiał zaczął mnie parzyć. Sama zrzuciłam bluzkę na ziemię. Stałam przed nim w szortach i bieliźnie. Zmierzył mnie wzrokiem, uśmiechnął się i sam ściągnął podkoszulek. Jak zawsze widząc jego ciało nie mogłam oprzeć się myśli, że został stworzony, żeby kusić. Idealnie proporcjonalny, o gładkiej, śniadej skórze, pod którą przy każdym ruchu odznaczały się pięknie wyrzeźbione mięśnie.
- Tajna broń piekieł - wymruczałam, nie mogąc powstrzymać się od komentarza. Roześmiał się i, kładąc dłoń na moich plecach, odszukał zapięcie biustonosza.
Objął dłońmi moje uwolnione piersi. Byłam raczej drobna, więc mieściły się całe w jego dłoniach. Delikatnie przejechał palcami po sterczących z podniecenia brodawkach.
– Jesteś taka delikatna… taka piękna - odsunął się odrobinę i ogarnął wzrokiem całe moje ciało.
- Chodź do mnie bliżej, chcę ciebie więcej. - Równocześnie zaczęliśmy zdejmować z siebie resztę ubrań. Widziałam, jaki jest podniecony, i nie mogłam uwierzyć, że potrafi tak długo wytrzymać bez intensywniejszych pieszczot. Nadal się kontrolował, był skoncentrowany na mnie, może dlatego, że to był pierwszy raz, kiedy nasza fizyczna przyjemność miała być wyrazem nazwanych wcześniej uczuć. Nie był to skradziony seks tylko niezwykła noc pewnych swoich pragnień kochanków.
Kiedy moje spodenki opadły na ziemię, a Jake stał już przede mną nagi, dokładnie tak jak chciałam go widzieć, uśmiechnął się w ten swój chłopięcy sposób, wziął mnie za rękę i już pod prysznicem puścił strumień chłodnej wody, jakby na przekór temperaturze naszych ciał. Odwróciłam się, żeby sięgnąć po żel do mycia, a on objął mnie i przytulił się do pleców, dłońmi błądził po moich piersiach, brzuchu i niżej... Całował kark, płatki uszu, delikatnie przygryzał wrażliwą skórę ramion. Bawił się mną i zadowolony słuchał, jak przyspiesza mi oddech. Byłam niecierpliwa. Położyłam dłoń na jego ręce i poprowadziłam prosto między moje uda. Mając usta tuż przy moim uchu wymruczał:
- Ale twoja wilgoć jest podniecająca. - Pieścił delikatnie opuszkami palców moje ciało opływające chłodną wodą, której strużka spływała między udami w ślad za dłonią Jacoba. Czułam, jak kręci mi się w głowie.
- Jake, stop... nie wytrzymam dłużej...
- Cierpliwości, kochanie.
- Błagam!
- Kocham, kiedy prosisz.
Wtuliłam się pośladkami w jego podbrzusze licząc na to, że sprowokuję go, żeby wreszcie wszedł we mnie.
- Spokojnie, kociaku.
- Ok, Jake, w takim razie wyrównamy szanse. - Odwróciłam się do niego twarzą i zaczęłam całować ociekające wodą ciało, muskałam ustami klatkę piersiową, brzuch, schodziłam pocałunkami niżej... Przymknął oczy i oparł się kafelki.
- Diablica - usłyszałam stłumiony jęk. Miałam nareszcie szansę spróbować, jak smakuje mój gorący kochanek i nie ukrywam - zamierzałam z tej okazji skorzystać, nie na tyle jednak, żeby czuł się zaspokojony. Chciałam go doprowadzić do szaleństwa, rozdrażnić tak, żeby nie mógł już nad sobą panować. Uczyłam się jego ciała, patrzyłam, jak reaguje na dotknięcie moich ust, na ciepło języka, jak pod wpływem tych pieszczot traci kontakt z rzeczywistością, wplata dłoń w moje włosy, jakby prosząc tym gestem o mocniejszy dotyk, o szybsze ruchy, których nie zamierzałam mu teraz dać. Chciałam nim zawładnąć...

- Bells, zlituj się...
- Spokojnie, kociaku.
- Teraz to ty się znęcasz.
- Szybko się uczę.
- Dosyć! Poddaję się.
Wyprostowałam się. Jake otworzył drzwi kabiny prysznicowej, wziął mnie na ręce i zaniósł do swojego łóżka.
Usiadł, biorąc mój ciężar na swoje uda tak, żeby mieć mą twarz na wprost swojej, pieścił dłonią nagie plecy, całował piersi, szyję. Przygarnął mnie drugą ręką w taki sposób, żebym delikatnymi ruchami bioder mogła zaprosić go do środka. Jęknęłam, czując jak moje wnętrze ustępuje pod naporem jego ciała.
I uwolniliśmy demony...
Pozwolił mi nadać tempo, kontrolować głębokość pchnięć, pieścił wszystkie zakamarki mojego rozpalonego ciała, do których miał dostęp. Było mi tak gorąco od emocji i jego temperatury, że między moimi piersiami płynęła strużka potu. Patrzyłam z zachwytem w błyszczące, czarne oczy, oddawałam się jego ustom, ruch języka i moich bioder synchronizował się we wspólnym rytmie. Czułam, jak w moim podbrzuszu rodzi się ogień, objął mnie całą, wytrącił z rytmu, zrodził krzyk, który stłumiły jego wargi i wszystko, co jeszcze pamiętam, to ciepło, które wkrótce potem rozlało się w moim wnętrzu.
Była czwarta rano. Zasypialiśmy, by znowu się budzić. Spełniłam swoją obietnicę. Jacob tej nocy się nie wyspał.



Świt.
- Bells, muszę wstać, zejdź ze mnie, błagam...
- Nie jesteś przekonujący.
- Bells, Leah się wścieknie, nienawidzi czekać, a dzisiaj będzie się wyjątkowo pieklić.
- Dlaczego?
Milczał.
- Jacob, co się dzieje?
- Spodziewamy się, że wyczekiwani goście dotrą dzisiaj na miejsce.
- Dzisiaj? Dlaczego nie mówiłeś wcześniej?
- Wcześniej non stop miałem zajęte usta.
- Osioł!
- Ale poważnie, Bells, co byś zrobiła? Garden party na ich cześć? Ty masz siedzieć tutaj i nigdzie się nie ruszać. Sześć pijawek, nawet dobrze wyszkolonych, rozpracujemy jak muffinki Emily - migiem - dodał z uśmiechem.
- Jeśli Alice się nie myliła...
Były to prorocze obawy.

Jacob miał rację, Leah nie lubiła czekać. Sama przyszła po niego. Otworzył jej ubrany jedynie w spodnie, rozczochrany i nadal lekko nieprzytomny, co od razu skomentowała, patrząc na mnie:
- Miło, że się dogadaliście, ale on wygląda jak zombie. Tylko tego nam trzeba. Drwicie sobie z niebezpieczeństwa - odwróciła się na pięcie i wyszła przed dom, gdzie zgromadzili się wszyscy członkowie watahy.
Plan był prosty: należało wytropić posłańców, dogonić i pozabijać.
- Nie ruszaj się stąd. Wkrótce wrócimy - powiedział wychodząc, i popatrzył na mnie ze spokojnym uśmiechem. Nie mógł doczekać się starcia. Nie widziałam w jego oczach ani odrobiny strachu, była w nich ekscytacja i gotowość do działania, lecz moje serce drżało, że być może widzę ten uśmiech po raz ostatni. Patrząc na spiętą Leah czułam tak jak ona, że tym razem nie obejdzie się bez komplikacji. Miałam żołądek skurczony z nerwów i chciało mi się płakać.
Oczywiste było, że nie będę uczestniczyła w walce, żałowałam tylko, że żaden z nich ze mną nie został i nie mam żadnego łącznika z watahą, nie wiem, co robią, gdzie są, a przede wszystkim, czy Alice miała rację co do liczebności gwardii.
Pomyliła się, o czym miałam dowiedzieć się dużo później. Było ich czternastu. Każdy wojownik miał swojego satelitę. Wiedzieli o istnieniu wilków, bo najprawdopodobniej od dawna zajmowali się szpiegowaniem. Spodziewali się również, że wilki będą usiłowały ich złapać i chcieli im na to pozwolić, żeby drugi mógł zaatakować z zaskoczenia. Embry, Quil, Jared, Sam, Leah, Paul i Jacob rozbiegli się po lesie, żeby chwycić przydzielonego sobie intruza, nie wiedząc, że łatwo ze ścigającego staną się ściganymi. Wojownicy Volturich, jak w upiornym tańcu, idealnie zsynchronizowani zaatakowali równocześnie.
W różnych częściach lasu na każdego członka watahy czekała okrutna niespodzianka. W momencie ostatecznego, w ich mniemaniu, skoku, mającego służyć rozszarpaniu ofiary, na ich skupione w ataku ciała spadał z ogromną siłą niespodziewany cios. Każdy z nich został samotnie zaskoczony, musząc zmierzyć się z dwójką doskonale wyszkolonych drapieżników. Gwardziści byli niezawodnymi maszynami do zabijania, istnieli, żeby oczyścić świat Volturich ze wszystkiego, co zagrażało ich spokojnej egzystencji.
Nieruchome powietrze wokół mnie przeszył bolesny skowyt. Później drugi, kolejny, i jeszcze jeden. Kolana się pode mną ugięły, miałam wrażenie, że serce wyskoczy z piersi. Przecież gdyby przybyło tylko sześciu napastników nie byłoby mowy o komplikacjach. A więc nie myliłam się - wilki wpadły w zasadzkę. W moim otępiałym ze strachu umyśle błysnęła myśl, że to wszystko przeze mnie, że gdyby mnie nie było, wtedy życie tak wielu osób nie sprowadzałoby się do chronienia mojej osoby, a więc nie byłoby bólu, ran, ofiar. Gdyby mnie pojmano, Volturi nie mieliby powodu wracać do Forks. Gdybym oddała się im sama z pewnością skupiliby się na jak najszybszym dostarczeniu mnie do pałacu i odpuściliby atak. Wiedziona instynktem, ogłupiona nadzieją, że może zdołam ocalić Jacoba, pobiegłam w stronę lasu. Złamałam wszelkie zasady: te dotyczące zdrowego rozsądku i te ustalone przez moich opiekunów. I wkrótce przyszło mi za to zapłacić.

Gałęzie raniły moje ciało, potykałam się o wystające konary drzew, upadałam i podnosiłam się, żeby kontynuować swój szaleńczy bieg po śmierć. Myślałam tylko o tym, żeby mnie odnaleźli i aby ta walka zakończyła się jak najszybciej. Żeby już nikt nigdy z mojego powodu nie ryzykował życiem. Słyszałam w oddali odgłosy starcia, okrutny, pełen wściekłości warkot, lecz nagle, tuż obok mnie, usłyszałam trzask. Znieruchomiałam, odwróciłam głowę w kierunku źródła tego dźwięku, zobaczyłam szybki jak pocisk czarny kształt i poczułam potworny ból w ramieniu. Jakby ostrym jak skalpel narzędziem nacięto mi skórę. Piekła, paliła żywym ogniem. Znałam ten ból. Takie cierpienie towarzyszyło jadowi wnikającemu do krwi. Już mnie mieli... Nie widziałam napastników, byli tak szybcy, że doskakiwali do mnie jak dzikie koty. W ciemności, w swoich czarnych ubraniach, przypominali pastwiące się nad ofiarą pumy. Upadłam osłabiona bólem, poczułam kolejny cios w nogę, później w rękę, w szyję, moje ciało trawił ogień. Resztką sił podniosłam się z zakrwawionego mchu i patrzyłam na krew wsiąkającą w ziemię u moich stóp. Wiedziałam, że nie uniknę swojego losu, że właśnie teraz, kiedy miałam powód, aby być człowiekiem, ten przywilej zostanie mi odebrany. Nie ja miałam decydować, lecz Volturi. Krew kapała, mech przybierał brązowawą barwę, a ja zrozumiałam, że spełnia się mój sen... Przede mną błysnęły dzikie ślepia kogoś, kto czaił się w ciemności. Leah. Nie rozumiałam wtedy, jak udało jej się mnie odnaleźć. Żyła pewnie dlatego, że to na mnie skupiła się ta dwójka. Cofnęła się gotowa do skoku i zaatakowała z furią właściwą jej temperamentowi. Jej szybkość i zwinność wystarczyłyby, żeby zgładzić jednego z nich, dwójce jednak nie miała szans stawić czoła.
Czułam, że słabnę. Mdława miękkość ogarniała moje wykrwawiające się ciało. Osunęłam się na mokry mech, widziałam, jak Leah zaciska zęby na szyi wampira, a chwilę po tym upada pod ciosem drugiego. Pochłonęła mnie ciemność.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mirona
Wilkołak



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żory

PostWysłany: Pią 15:48, 15 Paź 2010 Powrót do góry

Moje najgorsze obawy właśnie się spełniły... Bella zostanie wampirem! A tak chciałam, aby się skończyło inaczej... Cóż, masz własny koncept na to opowiadanie... Mam nadzieję, że się jeszcze odmieni.Twisted Evil
Co do rozdziału, to nie mam słów... Normalnie nie wiem co powiedzieć.
Z niecierpliwością czekam na dalsze rozwinięcie akcji. Mam nadzieję, że jednak powtórzy się scena ze Zmierzchu i Edward przybędzie, aby wyssac Belli jad, tak, że nie zostanie jeszcze wampirem... Pożyjemy, poczekamy i na końcu przeczytamy...
Życzę tego, co zawsze Very Happy
M. Cool


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 16:18, 15 Paź 2010 Powrót do góry

Ha! To mi się zupełnie nie podoba! Czyżby Bella już miała stać się wampirem?
Jak to się stało, że Edward wiedząc o przyjeździe wampirów od Alice [zakładam, że Alice nie ukryła tego przed nim] nie zorganizował pomocy swojej rodziny i zostawił obronę Belli samym wilkom. To niemożliwe!
Chyba, że to wszystko to sen Belli i zaraz się obudzi w objęciach Jacoba?

Opis sceny miłosnej - bardzo zmysłowy, z lekkimi niedomówieniami, które powodują jeszcze większe napięcie. Tylko Jacob zachowuje się jakby miał duże doświadczenie w tych sprawach, a przecież nie ma. Ma tylko 17 lat i do tego buzuje w nim wilkołaczy testosteron i kto wie co jeszcze. Powinien się rzucać na Bellę niecierpliwie. Skąd u niego ta wstrzemięźliwość. Choć oczywiście wolę taką wersję jak twoja. To wszystko właśnie sprawia, że Bella zapomina przy nim o Edwardzie i chęci zostania wampirem. Świetnie to opisujesz, niezbyt dosadnie a bardzo zmysłowo.
Czekam na ciąg dalszy.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Pią 17:56, 15 Paź 2010 Powrót do góry

Ogarnia mnie dzika satysfakcja, bo wiem jak was zaskoczy następny rozdziałWink))) Tekst napisany dawno, dawno temu, a jego treść inna od spodziewanej. Beta obiecała zjawić się po weekendzie, więc wtedy pojawi się następna partia tekstu. Dziękuję za zainteresowanie i proszę o komentarze, z których mam ogromną frajdę. Buziaki!ps. Są mężczyźni utalentowani w sprawach łóżkowych jak nikt inny. Poznałyśmy właśnie jednego;)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Pią 19:09, 15 Paź 2010 Powrót do góry

No nie! Głupia Bellaaaaa!!!!! aaawr!
ale zaczne od poczatku.
Tak, zdecydowanie po przeczytania tego lemona, jestem pewna, że Jake jest Bogiem seksu, aż dziw, że dał radę następnego dnia iść walczyc :P
Cytat:
- Spodziewamy się, że wyczekiwani goście dotrą dzisiaj na miejsce.
- Dzisiaj? Dlaczego nie mówiłeś wcześniej?
- Wcześniej non stop miałem zajęte usta.

wcale jej sie nie dziwie, że nie dała mu dojsc do słowa ]Smile

I wracam do mojego poprzedniego okrzyku: głupia Bella! Wgl jak Ona smiała wyjść! A wgl, to ktos powinien jej pilnować, bo przeciez każdy wie, jaka ona jest... Gosh, co za dziewczyna... A dobrze, zjedzcie ją! Albo lepiej nie, bo i Jacob sie skonczy :( ;p

Kochana, rozdział krótki, wiec zapłakałam na końcu. I nie wiem jak wytrzymam przez ten weekend, naprawdę będzie ciężko powstrzymać się i nie wejść na bloga. Ale jestem dzielna jak Jacob i dam rade ;D

Przepraszam, że nie skomentowałam tak obszernie jak wczesniej, ale zaraz z siostrą zasiadamy do oglądania "Zaćmienia". Wczoraj ogladałam z nią "Księżyc w Nowiu" i totalnie napaliła się na Jacoba :)

Także spadam się kiślować Jacobem i czekać na rozwy rozdział!

xoxo


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
plamka14
Nowonarodzony



Dołączył: 24 Sie 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3

PostWysłany: Pią 20:42, 15 Paź 2010 Powrót do góry

Przeczytałam ten fanfick za jednym zamachem i jestem po wrażeniem.
Jakakolwiek wiara w to, że moje bazgroły nie są najgorsze, prysnęła.
Poważnie.

Strasznie się cieszę, że Jake w końcu się dowiedział i jest normalny.
Od dawna, dawna czekałam, aż ktoś napisze t a k ą historię.
Napisaną w cudownym stylu, trzymającą w napięciu.

Były jakieś błędy... drobniutkie. O dziwo, zwróciłam na to uwagę. ;o

Dobra, kończę, zanim zanudzę Cię na śmierć
Pam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Pią 22:35, 15 Paź 2010 Powrót do góry

Uwielbiam Jackoba ;-) serio ten twój doskonale ewoluował. Z uroczego chłopaczka stał się wspaniałym facetem. Doskonale go wykreowałaś.
Mam kilka zastrzeżeń, wybacz jestem czepialska ale tylko wtedy, gdy coś mi się podoba ;-) Twój tekst jest alternatywą Zaćmienia. Ok - wychodzi ci super. Ale nie do końca trzymasz się pewnych faktów. Alice nie widziała w swoich wizjach Belli, kiedy ta była w towarzystwie wilkołakow. W Przed świtem wręcz trzymała się Jackoba, żeby odpocząć od swoich wizji. A tu pojawiają się stwierdzenia że Alice widziała to czy tamto w związku ze sforą.
No dobra zastrzeżenie było jedno ;-) poza tym masz we mnie stałą czytelniczkę ;-)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Sob 8:04, 16 Paź 2010 Powrót do góry

Nie trzymam się pewnych faktów celowo i świadomie(takich momentów będzie więcej)dla dobra fabuły. Alternatywnośc pozauje akcję tak jak JA chciałam żeby ona wyglądała, bo tekst powstał właśnie z mojego braku zadowolenia oryginałem;)))(i za jednym zamachem przerobiłam parę kwestii) ps. Innym przykładem, do którego niebawem dojdziemy jest to, że Wataha ma właściwości telepatyczne również w ludzkiej postaci, ale tylko wtedy kiedy w okolicy sa wampiry. Buziaki!!! dzięki za dobre słowo!!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 17:50, 18 Paź 2010 Powrót do góry

Mnie z kolei wydało się dziwne, że Jacob zostawił Bellę samą w domu, wiedząc, że wampiry nadchodzą. Ktoś powinien jej pilnować, na wszelki wypadek. Ale rozumiem, że tak ci pasowało, by stało się to, co stać się musiało.
Z twojej historii, która zaczęła się w namiocie wynika, że bitwy z wampirami, którą znamy z Zaćmienia - nie było?
Pozdrawiam. Nie odpowiadaj, byś mogła następny rozdział wkleić. Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Pernix
Moderator



Dołączył: 23 Mar 2009
Posty: 1991
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 208 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z alkowy Lucyfera

PostWysłany: Wto 18:18, 19 Paź 2010 Powrót do góry

Rozdział III

Dobrze już znamy strategię Jake'a i hormony buzujące w zmiennokształtnych, ale czytając sobie ten rozdział, pomyślałam, że Bella to niezła slut! Wink
Wiadomo w młodych dziewczynach też drzemią hormony, ale ona dobrze nie zakończyła jednego związku, a nie dość, że ciągnie ją do innego faceta, to jeszcze się z nim bez zobowiązań bzyka. Wink

A Charlie jaki wyrozumiały... :) Z tego rozdziału nie podobał mi się tylko fragment rozmowy z Emily, może dlatego, że nie przepadam za tą bohaterką wykreowaną na sposób: nie miałam nic do gadania, więc przyjęłam Sama z otwartymi rękoma, a teraz zachowuję się, jakby nic się nie stało i zwalam to na magię. Heloł... No ale, że nie o Emily ta bajka, to przymykam oczy. Wink

Rozdział IV

Dobrze, jestem na chwilę. Otóż w czwartym rozdziale podobały mi się emocje między bohaterami. Bardzo dobrze opisałaś uczucia targające Bellą, wyrzuty sumienia, jakie ma wobec Edwarda (dzięki Ci za to). Sam Edward był bardzo kanoniczny i choć ja sama w swoim opowiadaniu też uczyniłam go taką sierotką, co ze spokojem przyjmie wszytko na klatę i jeszcze zrozumie, wybaczy, to już mam przesyt takiego Edwarda. Fajniej, by było, żeby Twój walczył, ale z drugiej strony to Jake gra tu pierwsze skrzypce.
Opis ich zbliżenia pod prysznicem bardzo we mnie uderzył. Był prawdziwy, życiowy. Trudno jest osiągać wielkrotne orgazmy, o których opowiadają autorki różnych lemoniastych ff. Taki szybki numer z przyjemnością po jednej stronie, ze złością, pasją i namiętnością do mnie przejawia. A Jacob oczywiście ślepy, sam nie spostrzegł, że Belcia go wybiera, choć nietrudno mu się dziwić. Przecież tyle razy dawała mu kosza i jeszcze podminowywała, śniąc o Edwardzie.
Potem walka, znów przemyślenia Belli - nic nie można Ci zarzucić. Zaletą pierwszoosobowej narracji jest właśnie to, że klimat budują uczucia boahatera, a te są opisane bardzo fajnie.
No i w końcu wyznanie uczuć - też mi się podobało. Tyle czekała na właściwy moment, a okazało się, że trzeba prosto z mostu! Szkoda, że biedny Jake się nie wyśpi.

Wiem, że nie o wszystkim i nie generalnie, za to chaotycznie piszę, ale cóż, taka pora.

Jedno tylko zgrzytające zdanie przytoczę, choć niestety muszę przyznać, że interpunkcja kuleje i becie poradziłabym, żeby uważniej sprawdzała przecinki. Często ich nie ma, a czasem są w złym miejscu.

Oto zdanie:

Cytat:
- Gdybyś nie był takim skończonym frajerem i kobiecie, którą kochasz, nie pozwolił samotnie doświadczać dorosłego życia... to pewnie byłaby teraz z tobą, chociaż pewnie uboższa o pewnie doznania - uśmiechnął się, mrużąc oczy.


Proponuję:

Gdybyś nie był takim skończonym frajerem, to kobiecie, którą kochasz, nie pozwoliłbyś samotnie doświadczać dorosłego życia i na bank byłaby teraz z tobą, chociaż uboższa o pewne doznania .

lub:

Gdybyś nie był takim skończonym frajerem i nie pozwalał kobiecie, którą kochasz, samotnie doświadczać dorosłego życia, to na bank byłaby teraz z tobą, chociaż uboższa o pewne doznania.


edit kolejny: zamotałam się sama, ale teraz już są dobre wersje zdań. Wink Jeszcze trzeba było usunąć powtórzenie: pewnie:pewne

Rozdział V skomentuję z VI Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pernix dnia Wto 22:42, 19 Paź 2010, w całości zmieniany 4 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Pią 11:09, 29 Paź 2010 Powrót do góry

Kochani, moja beta kam4a była bardzo chora i stąd taki poślizg w publikacji. Jak już wiecie tekst jest w tej chwili zależny tylko od bety, a niepoprawiona wersja jest na blogu(dla niecierpliwych). Niebawem dodam kolejną część (niestety nieco krótszą), bo kam4a już nad nią pracuje.

Nowe życie.

To dziwne, jakie bodźce mają pierwszeństwo dla budzących się na nowo zmysłów. Szmery, kroki, głosy... Nie byłam pewna, czy żyję. Nie wiedziałam, gdzie jestem, czy to pałac Volturich, czy już piekło. Zdawałam sobie sprawę, że mam ciało, które boli, powieki nie chcące się podnieść i usta nie mogące wypowiedzieć ani słowa. Funkcjonował wyłącznie słuch, a może tylko mi się tak wydawało? Pożegnał mnie odgłos łamanych kości Leah i bałam się, że to właśnie on mnie powita. Skupiłam uwagę na analizowaniu wszelkich dźwięków, które docierały do mojego umysłu. Miarowe pikanie, przypominające puls. Więc to szpital? Kroki, znowu głosy. Dziwne, słyszałam je we własnej głowie, nie mogłam się od nich uwolnić, jakby mój umysł opętały demony. A może tak było?
Zmobilizowałam całe swoje słabe jestestwo, żeby wyodrębnić zasłyszane słowa.
- Bella straciła mnóstwo krwi.
- Boże, dlaczego nikt jej nie pilnował?
- Za późno wysłaliśmy Setha do Blacków. Belli już tam nie było.
- Nie dało się nic zrobić.
- Dlaczego Leah...?
- Leah umiera, bo taka była jej wola.
- Nie mieliśmy prawa się wtrącać.
- Pierwszy raz widziałem taką determinację. Kiedy dotarłem do polany Bella leżała nieprzytomna, a Leah, w ludzkiej postaci, usiłowała ją podnieść.
- Jakim cudem udało jej się zabić obu?
- Wpadła w szał. Dla niej liczyło się tylko to, żeby ocalić Bellę. Przecież wszyscy znamy siłę tego uczucia. To wewnętrzny imperatyw, nie sposób z nim walczyć.
- Czy Bella wiedziała o jej...?
- Nie sądzę. Tylko Jacob wiedział.
- Jakim cudem tak dobrze nauczyła się ukrywać przed nami swoje emocje?
- Pogardą i bólem. Widocznie to działało jak tarcza.
- Kto by przypuszczał? Nigdy wcześniej nie odnotowano takiego przypadku.
- Nigdy wcześniej kobieta nie była wilkiem. Leah jest inna od samego początku.
- Ale kobieta w... kobiecie?
- Wpojenie służy dawaniu życia, nie widzicie tego? Leah dała życie Belli, na nowo.
- Jacob i Embry wyjdą z tego?
- Są w lepszym stanie niż Leah, powinni zacząć się goić, stracili mniej krwi.
- Gdyby ona nie oddała tej krwi, też miałaby szansę.
- Bella byłaby już martwa, a Leah nie udźwignęłaby takiej straty po raz drugi. Wolała zaryzykować.
Głosy cichły, czułam, że odpływam. Znowu straciłam przytomność.

W sali obok, podłączona do respiratora, po cichu odchodziła Leah. Miała zmiażdżone kości i niektóre organy wewnętrzne a także liczne rany szarpane. Nie oddychała samodzielnie, a jej serce, wspomagane przez aparaturę, biło bardzo wolno. Było jednak wiadomo, że mózg nadal pracuje. Przy jej łóżku czuwali Seth i matka. Znajdowali się tam również Sam, Emily, Jared, Paul i Quil. Jacob oraz Embry podczas walki doznali wielu obrażeń i sami przebywali na oddziale.
Wilki regenerują się o wiele szybciej niż ludzie, ich skóra goi się niemal w oczach. Kiedy Leah dotarła do szpitala krew już nie lała się z rozszarpanego ciała, a inne obrażenia na pierwszy rzut oka były niewidoczne. Za sprawą niewiarygodnej samokontroli i nieludzkiej wręcz odporności na ból zdołała ukryć swoje rany. Lekarze nie spodziewali się, że pacjentka samodzielnie utrzymująca się na nogach, zdolna jeszcze do wszczynania awantur, może mieć tyle ukrytych wylewów i złamań. Wrzeszczała na izbie przyjęć, żeby jak najszybciej udzielono mi pomocy. Krwi odpowiedniej dla mnie było za mało, więc będąc uniwersalnym dawcą z grupą 0 wymusiła na lekarzach pobranie jej od siebie. Wiedziała dobrze, że zmniejszała tym swoją szansę przeżycia do minimum. Podczas mojej transfuzji straciła przytomność. W szpitalu rozpętało się piekło, kiedy lekarze zorientowali się jak krytyczny jest stan tej zawziętej dziewczyny o indiańskich rysach.
Robiono wszystko, żeby przywrócić ją do życia. Serce jakby z wahaniem podjęło na nowo pracę. Niestety Leah wraz z krwią pozbawiła się wilczej zdolności gojenia i sama wydała na siebie wyrok. Większą część swojej siły podarowała mnie.
Przebudzenie.
Czułam przerażający żar oblewający ciało, liżący jak żywy płomień. Nie pozwalał mi myśleć i skoncentrować się na czymkolwiek innym niż temperatura mojej skóry. Chciałam pić, ale nie byłam w stanie wyszeptać słowa, tak bardzo miałam zaschnięte gardło. Nawet nie wiedziałam czy poruszam palcami, czy tylko mi się tak wydaje, postanowiłam wobec tego podjąć desperacką próbę podniesienia powiek.
Przez tak długi czas oczy odwykły od światła, dlatego piekły i łzawiły gdy je otworzyłam. Ogarnęłam spojrzeniem przestrzeń wokół mnie. Szpitalne łóżko, sala intensywnego nadzoru, biała, sterylna, wyposażona najpotrzebniejszymi meblami. Sprzęt monitorujący pracę mojego serca, kroplówki wpuszczające w żyły nadzieję na poprawę. Byłam sama. Zasłonięte żaluzje odgradzały mnie od korytarza. Słyszałam jednak jego cichy głos.
- Bello, kocham cię. Kocham twój śmiech i twój płacz. Kocham twoje "nie" i kocham twoje "tak". Kochałem też twoje "jeszcze nie wiem"... Kocham jak marszczysz nos, kiedy razi cię słońce, jak patrzysz na mnie chmurnym spojrzeniem, kiedy zadaję niewygodne pytania, i jak niepokoisz się, gdy ich nie zadaję. Wiem, czasem doprowadzam cię do szału, chyba taka moja natura, żądna wyładowań, błyskawic, namiętności. Ale tak właśnie na siebie działamy, prawda? Generujemy napięcie. Nie gaśnij wobec tego moja iskro, błagam.
Nie potrafiłam odpowiedzieć na pytanie dlaczego go słyszę, skoro nie jest przy mnie, i ponownie zapadłam się w ciemność.
Oczywiście nie umiem stwierdzić jak długo leżałam nieprzytomna. Kiedy kolejny raz zewnętrzne bodźce zaczęły drażnić moją świadomość usłyszałam znajome chrapanie zanim zdołałam na nowo unieść powieki. Charlie. Tata. Więc zmieniono mi pokój? Zobaczyłam jak ojciec śpi w fotelu blisko mojego łóżka. Sala, w której byłam obecnie, różniła się od poprzedniej mniejszą ilością aparatury i tym właśnie fotelem dla odwiedzających. To znaczy, że mój stan się polepszał. Powracały do mnie migawki wspomnień. Bitwa, zasadzka, mój bieg, atak, ból, Leah... Odzyskiwałam pamięć, a wraz z nią podnosiło się moje tętno. Wróciło poprzednie gorąco. Myślałam, że uduszę się ze zdenerwowania kiedy tylko zaczęłam kojarzyć fakty oraz rozmowę, którą usłyszałam zaraz po pierwszym przebudzeniu. Czułam, że brakuje mi tchu, że oszaleję albo zacznę krzyczeć.
Nie mogłam jednak nic zrobić, sił starczało mi jedynie na to, żeby trzymać oczy otwarte i myśleć.
Czyli Leah wpoiła się we mnie. Jak długo to trwało? A więc dlatego Jacob był pewny, że nie spotka mnie z jej ręki krzywda. Ostrzegała mnie nie z nienawiści, ale z troski. Czuła, że coś się wydarzy. Wyobrażam sobie, jak to przeżyła. Nie dość, że nie akceptowała swojej przemiany i obwiniała wilcze geny oraz cały ten mechanizm o utratę Sama, to jeszcze wbrew sobie wpoiła się w kobietę, doprowadzając jedynego członka watahy, którego tolerowała, do rozpaczy. Umiejąc obiektywnie ocenić swój własny talent do pakowania się w zagrażające życiu kłopoty muszę przyznać, że nie miała łatwego zadania. To jak chronić kogoś, kto sam szuka śmierci. Wracały do mnie jej spojrzenia i niepokój, kiedy czekała aż wrócimy po spotkaniu z Edwardem, słowa o tym, że nie dojdzie do wpojenia w mężczyznę, bo nie może być matką, a jednak w pewnym sensie się nią stała: podarowała mi nowe życie. Rozsypana układanka tworzyła wreszcie precyzyjny obraz.
Z moich prób poskładania wszystkiego w całość wyrwał mnie znajomy głos:
- Jeśli istnieje jedna siła władająca tym dziwnym światem, do ciebie, siło, mówię! Błagam o szansę. Nie sposób przewidzieć końca naszej historii, więc proszę tylko o jedno: nie kończ jej przedwcześnie. Tylko pozwól mi jej dotykać, daj patrzeć na powieki, kiedy śpi, przepraszać, kiedy się gniewa i słuchać przeprosin, kiedy gniewam się ja. Tak niewiele potrzeba. Tylko czasu. Czasu, żeby spróbować, doświadczyć, przekonać się, czy jako para spokojnych staruszków dokonamy życia razem, czy rozdzieli nas przedziwny los. Wątpiłem, chciałem się poddać, odejść, odpuścić, a jednak zdobyłem jej miłość. Nie chcę wiele. Proszę tylko, żeby wyzdrowiała.
Jacob żył, a ja słyszałam jego myśli.
Żołądek podszedł mi do gardła.
Ja słyszałam nie tylko JEGO myśli! Wcześniej na sali OIOM-u docierały do mnie myśli całej paczki. Nie było ich przy moim łóżku, pewnie znajdowali się w innej części szpitala, a jednak mogłabym powtórzyć całą tę rozmowę.
Leah podarowała mi nie tylko LUDZKIE życie.

Olśnienie, które przeżyłam, wywołało takie przyspieszenie pracy mojego serca, że aparatura wokół zaczęła przeraźliwie piszczeć. Charlie błyskawicznie się obudził i doskoczył do mojego łóżka, a w chwilę potem do sali wpadło dwóch lekarzy i pielęgniarka. Na widok moich otwartych oczu i usiłującej unieść się samodzielnie na łóżku sylwetki wszyscy oniemieli. Zaczęli badać mój puls, reakcje źrenic, czucie w kończynach.
- To niewiarygodne - powiedział jeden z lekarzy.
- Panno Swan, witamy wśród żywych - dodała pielęgniarka.
- Ma pani bardzo wysoką gorączkę, którą postaramy się zbić farmakologicznie i odszukać źródło zakażenia, ale poza tym pani stan wydaje się być stabilny - powiedział drugi lekarz.
- Bello, dzięki Bogu... - Po policzkach mojego ojca potoczyły się łzy. Pierwszy raz widziałam, żeby płakał. Gdyby pamięć sięgała do momentu narodzin, byłby to drugi raz. Dla niego przecież urodziłam się na nowo.
Wtulił twarz w moje dłonie bojąc się mnie objąć, żeby nie urazić gojącego się ciała.
- Bello, Bello, tak bardzo się bałem, że nie obudzisz się ze śpiączki. Twój organizm zaczął reagować na leczenie, ale mózg jakby zamknął na wszelkie bodźce.
Nie wiedział, że się mylił, mój umysł był otwarty na NOWE bodźce i jak widać to pochłaniało całą jego energię.
Podano mi wodę do zwilżenia spękanych ust i suchego gardła. Pierwsze słowo jakie chciałam wypowiedzieć przypominało tylko charkot, jednak później z wysiłkiem wyszeptałam patrząc ojcu w oczy:
- Przepraszam...
- Bells, pewnie to nie jest najlepszy moment, żeby omawiać to, co się wydarzyło, ale, na Boga, przyrzeknij, że już nigdy, przenigdy, nie wybierzesz się z grupką z La Push podziwiać dziką naturę. Przecież te niedźwiedzie mogły was wszystkich pozabijać. - Niedźwiedzie? Widocznie Billy przekazał już stosowną wersję wydarzeń.
-Tato, co z resztą?
-Najbardziej ucierpiała Leah Clearwater. Biedna Sue... Najpierw Harry, teraz waży się los jej córki... Nad tą rodziną wisi jakaś klątwa.
-A chłopcy?
-Jacob leży w sali obok, jest przytomny, jego stan zaskakująco szybko się poprawia. Niewiarygodne, jak silne organizmy mają Indianie. Miał złamane trzy żebra, bark i nogę, a teraz prześwietlenie pokazuje, że właściwie można go wypisać. A Embry już goni chłopaków po korytarzu na wózku i podrywa pielęgniarki. Wszyscy traktują to w kategoriach cudu. Generalnie tylko wasza czwórka jest przyjęta na oddział, ale reszta siedzi tu praktycznie całą dobę. Personel szpitala trochę się krzywi, lecz z drugiej strony wiadomo, że człowiek szybciej wraca do zdrowia wśród bliskich.
- Jak długo tu jestem?
- Tydzień, Bells. Jest połowa lipca. Bells... Leah ocaliła ci życie, wiesz?
- Wiem...
- Sam znalazł ją i ciebie na polanie blisko domu Blacków, zawołał pomoc i zawiózł do szpitala. Nie chcę nawet myśleć co by się stało, gdyby nie dotarł na czas. O ile bym nie był z Billym na rybach, może sam mógłbym oddać dla ciebie krew. A tak... ona...
- Czy Leah przeżyje?
- Nie wiem. Jej los jest w rękach Boga. Stan się nie pogarsza, co chyba jest dobrą wiadomością, biorąc pod uwagę jej obrażenia wewnętrzne. Ty wiesz, ile operacji przeszła ta dziewczyna?
Ojciec opowiadał mi szczegółowo o tym co się działo, gdy byłam nieprzytomna. Jemu, najmniej rozmownej osobie jaką znam, dosłownie usta się nie zamykały, widać było, jak ulga powoli zastępuje stres. Znając już wszystkie fakty z rozmów watahy odpływałam myślami do sali obok.
- Jake? - Nie wiedziałam czy to, że ja słyszę jego oznacza, że sama jestem słyszana.
- Jake?
- Jake!
- Bells?
Słyszał!
- Bells? Jakim cudem...
- Sorry - dołączył trzeci głos.
- Leah?! - krzyknęliśmy w myślach obydwoje.
- No Leah, Leah... Żyję, jakby to kogoś interesowało. Sama jestem zaskoczona... A wracając do tematu: nie wiedziałam, że tak się to skończy, ale nie bardzo miałam inny wybór. Aha, i zanim zaczniecie mnie podejrzewać o miłosne uniesienia wobec Belli: wpojenie czy też nie, u mnie to imperatyw służący chronieniu jej życia. I tylko tyle! Albo aż tyle... Twoje dobro, Bello, jest dla mnie najważniejsze, więc uważaj, Black - parsknęła śmiechem. - I generalnie nie miejcie żalu, że nie trąbiłam o tym na prawo i lewo, ale to była kropla, która przelała czarę goryczy. I kolejny dowód na to, że u mnie nic nie może być normalnie. No, to tyle, idzie ten zatroskany lekarz o wyglądzie serialowego Chase’a. Pora otworzyć oczy, niech odetchnie chłopak i zacznie pisać doktorat o cudownym uleczeniu Indianki.
- Leah?
- Bello, to cała ona, rzuca komunikat, a później nie czekając na komentarz "wyłącza się”, nawet nie wiemy, czy słyszy. Leah to indywidualność.
- Zdążyłam zauważyć. Jake, co teraz będzie?
- Nie wiem. Cieszę się, że żyjesz, chyba wszyscy mamy dług wobec miłosiernego losu.
- Wobec Leah.
- Chyba tak.
- Bello, kocham cię.
- Wiem, słyszałam twoje myśli.
- Słyszałaś?
- To ty jesteś moją iskrą, rozpalasz nieznane dotąd uczucia. Kiedy stygła we mnie wola życia, ty podsycałeś ją na nowo. Jak inaczej cię nazwać, jeśli nie iskrą?
- Bells, zamknij oczy i się skup.
- Hmm?
- Ciiii, chcę czegoś spróbować.
Posłuchałam Jacoba. Przymknęłam powieki, rozluźniłam ciało, starałam się o niczym nie myśleć i nagle... Byłam w jego gorących ramionach, naga, trzymał dłoń pod moimi pośladkami, kochał mnie powoli, całował moją szyję, wodził językiem wzdłuż linii żył. Zakręciło mi się w głowie.
Zapiszczał monitor obok mojego łóżka, zupełnie wytrącając z tej sceny.
Wpadła siostra oddziałowa, podeszła do mnie, sprawdziła ręcznie puls i zapytała, czy dobrze się czuję.
- Doskonale - wymruczałam półprzytomnie, starając się nie zarumienić.
- Hmm... Wygląda na to, że coś nam sprzęt szwankuje - rzuciła wychodząc.
- Jake! Co ty wyprawiasz?! O mały włos nie dostałam w tyłek zastrzyku na ciśnienie. Dzięki! To teraz ty się skup na moment!
- Hmm?
- Ja też chcę spróbować.
Odtworzyłam w pamięci naszą pierwszą wspólną noc. Krążyłam wokół obrazu, w którym oddałam mu się zupełnie. W myślach błądziłam dłońmi po jego wilgotnych od potu plecach, po pośladkach, przyciskałam do siebie, żeby mieć go w sobie więcej i mocniej.
Z marzeń wyrwał mnie widok siostry przełożonej biegnącej do sali obok. Ha! Sprzęt w szpitalu nie tylko u mnie zwariował.
- Diablica! - odezwał się po chwili.
- Jeszcze, jeszcze - usłyszeliśmy entuzjastyczne głosy krztuszących się ze śmiechu Paula, Quila i Embry’ego.
Cholera... to zawsze tak ma być? Zero intymności?
- Hej! Wynocha z naszego łóżka - krzyknął na nich rozbawiony Jake.
- Eeee... Zawsze wszystko zepsujesz - jęknął Embry.
Naszą rozmowę przerwał powrót Charliego, który z korytarza dzwonił do mamy powiedzieć jej, że się obudziłam. Za nim do sali weszli Sam i Emily.
- Bello, mama odetchnęła z ulgą. Na jutro zabukowała bilet, chce osobiście sprawdzić czy zdrowiejesz.
- Ale przecież...
- Bells, znasz Renee, nie raczyła nawet wysłuchać, co mam do powiedzenia - odpowiedział z uśmiechem Charlie.
- Dobrze cię widzieć, Bello, napędziłaś nam stracha - wtrąciła się Emily.
- Ok, dzieciaki, zostawiam was samych, podobno w naszej okolicy ktoś zdemolował żeliwne ogrodzenie. Swoją drogą, nie wiem jak można zrujnować coś tak solidnego. Jadę sprawdzić co się stało.
Charlie pocałował mnie w czubek głowy i wyszedł raźnym krokiem człowieka, któremu niedawno spadł kamień z serca.
Kiedy zamknęły się drzwi, Emily usiadła na brzegu mojego szpitalnego łóżka i zapytała:
- Bells, czy to prawda, że słyszysz...
- Tak, Emily... I do tego mam nieustającą gorączkę.
- W historii plemienia nie odnotowano wcześniej takiego wydarzenia - powiedział w zamyśleniu Sam. - Myślę, że mając w sobie krew Leah, ale swoje geny, nie przejdziesz całkowitej przemiany - dodał.
Poczułam ulgę słysząc te słowa.
- Jeśli jednak... mielibyśmy poważne problemy. Nie mieszkasz w rezerwacie, więc nie można zakładać, że non stop będzie przy tobie ktoś mogący poskromić dzikość, jaka budzi się świeżo po przemianie. Poza tym, jak już wiemy, zakłada ona również wpojenie, a to z kolei...
- Co, jeśli wpoiłabym się w kogoś innego niż Jacob?
- Nawet nie chcemy o tym myśleć - szepnęła Emily.
- Nie, szansa na twoją zupełną transformację w wilka jest znikoma. Poza tym, Bells, pamiętaj, że wilcze cechy ujawniają się tylko w obecności wampirów. Teraz jesteśmy świeżo po walce i konsekwencją tego jest wzmożona telepatia, normalnie jednak nawet to zanika. Zmniejsza się też temperatura ciała.
Zawdzięczałam to wszystko rodzinie Volturi. Przez ułamek sekundy wyobraziłam sobie siebie składającą rewizytę na szlacheckim dworze.
- Ani się waż - syknęła w moich myślach Leah.
No tak, od tej pory mam ograniczone możliwości realizowania ryzykownych przedsięwzięć.
- Bells, nie martwmy się na zapas. Być może jedyną wilczą cechą jaką przejęłaś jest telepatia, a to nie jest takie dokuczliwe, bo nie trwa cały czas.
Nagle usłyszeliśmy podniesiony kobiecy głos dochodzący z sali obok.
- Panie Black! Gdzie się pan wybiera?! Musi pan leżeć!
- Ale po co?
- Przemieszczą się panu niedawno poskładane kości!
- E tam, już się wszystko zrosło, a teraz przepraszam, ale tęsknię za dziewczyną. Musi siostra przesunąć te swoje urocze kształty, bo inaczej będę zmuszony sam to zrobić.
- Halo! Boże, co za pacjenci, jedni rozbijają się wózkami, drugi goni po korytarzach, żeby zobaczyć się z panienką... Nie ogarniam tej dzisiejszej młodzieży - dodała zrezygnowanym głosem siostra oddziałowa.
- Cześć, Bells. - Oparł się o framugę drzwi, jednak chyba z konieczności, bo manewrowanie wielkim gipsem nie było łatwe.
Można by go wytypować jako modela reklamującego tutejszą izbę przyjęć. W luźnych szpitalnych spodniach, trzymających się na jego szczupłym brzuchu chyba tylko za sprawą pobożnych życzeń właściciela, włosach sterczących na wszystkie strony, z gołym torsem, do połowy ukrytym pod bandażem, i tym swoim indiańskim tatuażem zajmującym większą część potężnego ramienia, wyglądał jak najseksowniejsza w historii ludzkości ofiara zderzenia z pociągiem TeJeVe.


- Ogoliłem się! Doceń to! - mrugnął do mnie, jakby komentując moje przemyślenia.
Emily wstała, podeszła do niego, uściskała i powiedziała z uśmiechem:
- Jake, dobrze cię widzieć w pionie. - Po czym wyszła, porozumiewawczo patrząc na Sama. Zrozumiał i poszedł za nią.
Zostaliśmy sami.
- Jak się czujesz? - zapytał, usiłując przysunąć fotel dla odwiedzających maksymalnie blisko mojego łóżka.
- Zaskakująco dobrze, jakby podawali mi z lekami jakiś magiczny przyspieszacz na gojenie się ran.
- To krew Leah tak działa.
- Cieszę się, że ona dochodzi do siebie.
- Ja też. Wiesz, że jako jedyny z nas wszystkich nie wątpiłem w to, że się z tego wyliże?
- Ale we mnie wątpiłeś...
- Bells, kiedy powiedziałaś mi co czujesz zaledwie dzień przed walką myślałem tylko o tym, że to za dużo szczęścia jak na jednego człowieka i zaraz jednak się ocknę, jak zwykle sam, jak zwykle walcząc o ciebie i jak zwykle nawet nie wiedząc, czy ta walka w ogóle ma jakiś sens. Wcześniej konkurowałem z wampirem, teraz przyszło mi wojować z losem. Bells, bałem się jak cholera.
- Mówiłam już, że cię kocham?
- Mówiłaś, ale jakoś tak... niewyraźnie. Powtórzysz?
- Kocham...
- A co najbardziej? - uśmiechnął się filuternie. Miał błyszczące, roześmiane oczy i wyglądał jak chłopczyk na pierwszej randce. Rozczulał mnie ten widok.
- Pieprzyk na łopatce.
- A ja u ciebie tą małą bliznę na łokciu, w kształcie liścia klonu.
- A ja to gładkie, pachnące miejsce nad obojczykiem, w zagłębieniu szyi.
- Dwa śliczne wgłębienia na granicy pleców z pupą.
- Nadgarstki i widoczne pod skórą mięśnie przedramienia.
Odchylił głowę na oparcie fotela, przymknął oczy, oblizał usta i zmysłowym głosem powiedział:
- Najbardziej kocham miejsce, w którym jesteś gładka jak czysty jedwab, gorąca jak nagrzane słońcem wnętrze muszli i smakujesz jak...
Monitor zawył przeraźliwie.
- Jake, zamorduję cię!
Siostra oddziałowa wpadła do sali, i na widok swojego ulubionego pacjenta rozwalonego na fotelu w półleżącej pozie jedną ręką zbadała mój puls, a drugą pokazała mu drzwi, gderając:
- Ledwo to na nogi stanęło, a już tournee po salach robi. Do łóżka, panie Black, SWOJEGO!
Jake grzecznie wstał śmiejąc się pod nosem, posłał mi buziaka i dokuśtykał do drzwi.
- Zobaczymy się później, muszelko - szepnął w drzwiach, rzucając mi za plecami siostry porozumiewawczy uśmiech.
Bałam się, że monitor znowu zacznie wyć.
Resztę dnia przespałam, poczęstowana w pośladek zastrzykiem na obniżenie ciśnienia.
Obudziłam się w doskonałej kondycji, jeszcze silniejsza, z zamiarem podjęcia prób wstania z łóżka, i podniecona dzisiejszym przyjazdem mamy.
Charlie przyszedł wcześnie, właściwie zaraz po śniadaniu, i wycałował mnie, szczęśliwy, że leczenie przebiega nad wyraz szybko i sprawnie. Akurat był obchód i młody lekarz o zielonych oczach, o którym wspominała Leah, wparował do sali w eskorcie kilku stażystów.
- Panno Swan, wygląda pani kwitnąco - uraczył mnie komplementem. - No to co? Zobaczymy jak się goją rany? - dodał.
- A proszę bardzo - odparłam z uśmiechem. Ojciec, nie chcąc mnie krępować, skierował się do wyjścia, ale pohamowałam go gestem dłoni.
- Zostań, tato, to pewnie zajmie chwilkę.
Pielęgniarka rozpięła mi szpitalną koszulę i odsłoniła plecy, na których miałam kilka opatrunków, później szyję, a na końcu bark. Lekarz cmokał z uznaniem nad postępami gojenia, a ja obserwowałam, jak mojemu ojcu oczy wychodzą w orbit. Wreszcie wykrztusił, patrząc na moje ramię:
- Isabelo Swan, kiedyś ty, u licha, zrobiła sobie ten tatuaż?
Monitor podpięty do mojego serca zaczął wyć.
Nie pamiętam nawet co odpowiedziałam Charliemu, bo nagły skok mojego tętna jak zwykle spowodował spore zamieszanie, wiem jednak, że tata tak łatwo nie odpuści i czeka nas jeszcze rozmowa na ten temat. A ja pojęcia nie mam, co mu nakłamię. Zawsze myślałam, że tatuaż to coś, co się ROBI, a nie samo POJAWIA na skórze, więc w tym momencie ciężko mi było ukryć swoje własne zaskoczenie.
Charlie poszedł do pracy, ale obiecał, że wpadnie jeszcze wieczorem, a ja czekałam, aż dokuśtyka do mnie Jacob.
Kiedy tylko się pojawił od razu zaproponował, że pomoże mi usadowić się na wózku, żebym mogła nieco urozmaicić sobie czas i pozwiedzać szpital. Oczywiście pojechaliśmy prosto do sali Leah.

Siedziała na łóżku, nadal podpięta do dwóch kroplówek i monitora takiego jak mój, i ze znudzoną miną udzielała audiencji członkom watahy. Na jej łóżku, machając wesoło nogami i studiując z namaszczeniem „Cosmopolitan” wyniesiony z poczekalni, siedział Seth.
- Dobrze mi tu. Przebywanie z kimś innym niż wy jest dla mnie ożywcze. Chociaż tęsknię za lasem. Wypiszę się na własne życzenie i doleczę w domu – usłyszałam, wjeżdżając do sali. Pozdrowiłam ją skinieniem głowy, nie chcąc wchodzić jej w słowo.
Chłopcy przyjęli tę wiadomość ze średnio entuzjastycznym pomrukiem w stylu "super".
- No co? Nie cieszycie się? - zażartowała Leah z ironicznym uśmieszkiem, a zaraz potem walnęła swojego brata w plecy, mówiąc: - Siedzisz na wężyku od mojej kroplówki, pchlarzu!
- Nie mam pcheł!
- A kto się w lesie drapał?
- To oset mi się nawbijał w sierść. Nie pchły.
- Jaaasssssnnne. - Potem błyskawicznie zwróciła się do Jacoba: - A ty co się śmiejesz? Drugi najmądrzejszy w rodzinie. Lepiej się zastanów, czy chcesz zostać tatusiem nie będąc nawet pełnoletnim. Natura dała ci szerokie bary, a rozumek wielkości orzeszka pini. Znalazł się roznamiętniony cymbał. Może by tak pigułkę? - zwróciła się do mnie.
Miałam minę jakbym chciała uciec.
- No co? - Popatrzyła na mnie groźnym wzrokiem.
- Zaczynasz za kilka tygodni studia, tak? Kto będzie podczas sesji wózek pchał? Cioteczka Leah?
- Szacun, siostra, dajesz radę! I jesteś subtelna jak haft wykonany kilofem - radośnie skomentował Seth.
- Milcz, pożywko pasożytów! No, a teraz wszyscy sio, będę negocjować wypis z lekarzem prowadzącym!
I nie dając nam szans na podziękowanie za uratowanie życia jak zwykle pierwsza skończyła dyskusję.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Mirona
Wilkołak



Dołączył: 04 Lut 2010
Posty: 155
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Żory

PostWysłany: Pią 14:00, 29 Paź 2010 Powrót do góry

Powiem tylko tyle: WOW!
Nie spodziewałam się takiego rozwoju wydarzeń. Bella zamiast zostać wampirem, to będzie wilczkiem :P Fajnie :) Ciekaw jestem czy to będzie tak na stałe, czy tylko chwilowo. Z tego, co mówił Sam, to pierwszy taki przypadek. Zobaczymy.
Już nie potrafię doczekać się kolejnej części twojego świetnego ffa.
Pozdrawiam i w ogóle...
Mirona Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pią 17:33, 29 Paź 2010 Powrót do góry

To ja też powiem. Wow! Totalne zaskoczenie, absolutna przyjemność, że tak się to potoczyło. Nie mogło by tak być w oryginale? Laughing
Nie wiem co z tej Belli jeszcze wyjdzie, ale jak na razie super. Czyż nie była ona pogryziona przez te wampiry, nie ma w niej jadu?
Wpojenie Leah - świetne. Dobrze, że żyje, bo czuję, że Bella ma już osobistego bodyguarda.
Pomysły masz nie z tej ziemi, świetnie się to czyta, doskonały humor w tym jest. Reakcja chłopców ze sfory po wymianie erotycznych myśli Jacoba i Belli - przezabawna.
Te nowe okoliczności otwierają wiele nowych możliwości w tej historii. Ciekawe, coś ty tam jeszcze wymyśliła i co się stanie z Bellą w obecności Edwarda czy innych wampirków.
Fajnie piszesz, tak jakbyś to wszystko widziała na własne oczy. Dzięki. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Nie 20:34, 31 Paź 2010 Powrót do góry

Wróciliśmy do mojej sali, oboje lekko podłamani psychicznie uroczą przemową Leah.
- Bells... chyba faktycznie jestem cymbałem.
- Ja jakoś też nie grzeszę odpowiedzialnością. Wiesz, każdy dzień z ostatnich kilkunastu był dla mnie takim zaskoczeniem, że ani razu nie zaświtała mi myśl, że możemy sobie całkiem przypadkowo sprawić potomka. Chyba należy się cieszyć, że przy moim szczęściu do komplikacji nie jestem jeszcze w ciąży.
- A nie jesteś?
- Nie, to jedno z podstawowych badań przed rozpoczęciem leczenia. Już by mi powiedziano.
- Nie, żebym nie wyobrażał sobie stadka ślicznych dzieciątek goniących po naszym wspólnym domu, ale akurat teraz faktycznie nie byłby to najlepszy moment. Chyba Leah ma rację, trzeba o tym pomyśleć, zanim wrócimy do przyjemności, a wierz mi, nie mogę się doczekać, żeby...
- Wiem, ja też.
Chwilę patrzyliśmy na siebie, milcząc. Krępowały mnie słowa Leah. Czułam się jak nieuświadomiona gówniara i do tego kretynka bez wyobraźni.
- Bells, Leah przypomniała mi też, z właściwym sobie wyczuciem czasu, że wyjeżdżasz na studia...
- Jake, błagam, nie psuj mi teraz humoru.
- Bells, to ważny temat, cholera, tak krótko jestem z tobą, a już masz wyjechać. Nie przyjmuję tego do wiadomości.
- Jake, są inne możliwości.
- To znaczy jakie? Zostaniesz w Forks i przyjmiesz się do pracy w jadłodajni, udając, że całe życie marzyłaś o takiej karierze? Musisz studiować, bez dwóch zdań!
- Jake, wymyślimy coś. Chyba nie sądzisz, że zniknę? Zresztą, proszę cię, nie rozmawiajmy o tym teraz. Wiesz, Leah mogłaby być animatorem imprez integracyjnych - uśmiechnęłam się.
- Tak, w piekle - roześmiał się głośno.
Analizę talentów Leah przerwał zniecierpliwiony głos siostry oddziałowej dobiegający z korytarza:
- Jak Boga kocham, skłuję gówniarzowi tyłek. Gdzie on znowu jest? Robią sobie z oddziału żarty. Szwenda się jeden z drugim, nie dziwota później, że mi personel żeński wariuje. Skaranie!
- Patrz jak tęskni - parsknął śmiechem, głową wskazując na korytarz. - Idę, kochanie - dodał, posyłając mi buziaka.
Wychodząc obrócił się jeszcze w moim kierunku i powiedział:
- Bells, zabezpieczając się czy nie, i tak pierwszą rzeczą, którą zrobię, gdy wrócimy do domu, to przypomnę sobie szczegółowo, jak piękne jest twoje nagie ciało. - I w tym momencie wlazł na moją mamę, która stała tuż za nim, czekając na możliwość dostania się do sali.
Że też katastrofy nie przychodzą, kiedy byśmy sobie tego życzyli. Marzyłam, żeby ziemia się rozstąpiła i pochłonęła mnie wraz z całym tym szpitalnym łóżkiem, bo zalała mnie fala wstydu o sile tsunami.
- Mamuś - krzyknęłam głosem będącym mieszanką zażenowania i radości, że ją widzę.
- Hmm... - wykrztusiła, patrząc na Jacoba szerokimi ze zdumienia oczami. Zmierzyła go spojrzeniem od stóp do głów, a że w kontrolowanym negliżu wdzięcznie prezentował swoje atrakcyjne, mimo opatrunków, ciało, uśmiechnęła się i powiedziała tylko: - Interesujący młody człowiek.
- Mamuś, to jest Jacob Black. Przyjaciel.
Jake z gracją ujął dłoń mojej mamy i z galanterią rycerza ucałował, patrząc jej głęboko w oczy ubawionym całą sytuacją spojrzeniem.
- Marzyłem, żeby poznać anioła, któremu zawdzięczam Bellę.
Myślałam, że się ugotuję. Mama, niezdolna odpowiedzieć na ten komplement, stała z półotwartą buzią, a Jake ukłonił się szarmancko i dodał:
- Wybaczą panie, ale siostra oddziałowa zapowiedziała się z wizytą. Muszę zmykać. - Rzucił nam zabójczy uśmiech i zadowolony z możliwości ucieczki pokuśtykał energicznie do swojej sali. Kto by pomyślał, że spędził kilka dni na intensywnej terapii.
- Bella - uśmiechnęła się blado mama. - Dziecko, co tak naprawdę dzieje się w twoim życiu?
- Wiem, sprawiam same kłopoty.
- Czasem myślę, że to tylko moja wina, że nie ma mnie przy tobie, kiedy tego potrzebujesz. Pewnie często jesteś zdana na samą siebie i...
- Mamo, jestem już dużą dziewczynką.
- Właśnie, i masz też interesującego, dużego przyjaciela - popatrzyła na mnie pytającym wzrokiem.
Przełknęłam ślinę.
- Mamo, Jake’a znam jeszcze od czasów dzieciństwa. Nie umiem racjonalnie wyjaśnić jak to się stało, że my...
- Przywileje młodości, nie tłumacz się. Jednak jestem trochę zaskoczona, bo kiedy przedstawiałaś Edwarda wydawało mi się, że to coś poważnego, ale...
- Mamo, to długa historia, nie chcę do tego wracać. Jake... on jest wyjątkowo zdeterminowaną osobą. Nie znasz go jeszcze, ale uwierz mi, że jeśli coś sobie zaplanuje to dopnie swego. Hmm... ja jestem tego dowodem. Chyba ten upór kocham w nim najbardziej.
Mama uśmiechnęła się do swoich myśli. Pewnie sama wspominała własne komplikacje miłosne, a wiem, że miała ich bez liku.
- Bells, nowy chłopak w twoim życiu dziwi mnie jednak mniej w porównaniu z miejscem, gdzie się spotykamy. Powiedz mi, to normalne, żeby być tak częstym gościem w szpitalu? Czy to typowe zachowanie nastolatki, żeby w indiańskim rezerwacie dać się poszarpać niedźwiedziom? - Widać, że Charlie dosyć gorliwie informował mamę. - Bella, zawsze miałaś tendencje do pakowania się w kłopoty, ale czy możesz mi wytłumaczyć, dlaczego nie umiesz jak inni młodzi ludzie chodzić do kina, czytać książki i spacerować? Czy musisz od razu skakać z klifu, empirycznie doświadczać dzikiej przyrody i robić sobie wielki tatuaż? - Charlie... Kochany tatuś. – Kochanie, zrozum, obydwoje z Charliem boimy się odbierać telefon, spodziewając się coraz to ciekawszych informacji.
- Mamo. - Nie umiałam powiedzieć nic mądrzejszego, bo prawda nie wchodziła w rachubę.
- Dziecinko, po prostu szanuj swoje życie. - Ostatnio często to słyszałam. - Masz je tylko jedno! A ten twój Jake... Hmm... mam nadzieję, że jest równie mądry jak uroczy. I... równie rozsądny... - nawiązała do przypadkowo usłyszanego zdania.
Zarumieniłam się.
- Mamo...
- Jesteś pełnoletnia, i, mam nadzieję, świadoma.
- Hmm...
- Ok, nie będę z tobą rozmawiać o kwiatkach i pszczółkach, bez obaw - roześmiała się, a mnie spadł kamień z serca.
- Kocham cię mamo, wiesz?
- A ty wiesz, że jeśli coś by ci się stało, to nie przeżyłabym tego?
Przytuliłyśmy się mocno do siebie.
Kolejne kilka godzin spędziłyśmy wspominając moje dzieciństwo i czas, kiedy mieszkałyśmy razem. Renee miała lot rano następnego dnia, więc musiałyśmy wcześnie się pożegnać.
Jednak nie byłam długo sama, bo zaraz po niej wpadł Charlie.
- Bells, coraz lepiej wyglądasz - przywitał mnie radośnie.
- I coraz lepiej się czuję! Jak tam w pracy? - zapytałam jak zwykle.
- Ha, właśnie miałem cię o coś zapytać. Pamiętasz historię tego zrujnowanego ogrodzenia przy naszej ulicy? Okazuje się, że szkody zostały wyrządzone tego samego dnia, kiedy mieliście ten wypadek w lesie. Sąsiedzi niewiele widzieli, słyszeli tylko huk, jakby coś z impetem wpadło w tę bramę, ale nie to jest najciekawsze. Ktoś widział w pobliżu samochód Edwarda Cullena. Kontaktował się z tobą?
- Nie - skłamałam.
- Hmm... Nadal próbujemy dowiedzieć się, co się stało, bo wgniecenia w ogrodzeniu nie przypominają wielkością samochodu, więc raczej to nie było zderzenie.
Zaczynałam rozumieć sens słów taty. Edward, tak jak obiecał, został pilnować mojego domu, więc wysłanych przez Volturi napastników było jeszcze więcej. Skoro widziano jego samochód, a później on zniknął, wygląda na to, że zdołał skutecznie rozprawić się z gwardią. Ulżyło mi.
- Bells, jest jeszcze jedna kwestia. Wiesz, przemyślałem sobie te ostatnie tygodnie i hmm... wolałbym, żebyś więcej czasu spędzała w domu, a mniej w rezerwacie. To chyba nie jest bezpieczne miejsce dla ciebie. Ten skok z klifu, jazda na motorze, a teraz niedźwiedzie... Myślę, że dobrze ci zrobi odrobina spokojnego czasu w Forks.
Przeszedł mnie zimny dreszcz.
- Tato, myślę, że jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.
- Co takiego, kochanie?
- Ja i Jacob...
- No wiem, przyjaźnicie się. Ale myślę, że chwila oddechu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, prawda?
- Taaaak... to znaczy niezupełnie, bo...
I w tym momencie jak na złość wpadła siostra oddziałowa wlokąc za jedno ramię Quila, a za drugie Jareda, i wysapała wściekłym głosem:
- Mam nadzieję, że nie ukrywa pani u siebie tego Blacka? Tych dwóch złapałam, ale trzeciej ręki nie mam, i...
- Co się stało? - zapytał groźnym głosem Charlie.
- Zeżarli, bo inaczej nie umiem tego określić, wszystkie lizaki z dziecięcej izby przyjęć - wykrzyczała oskarżycielskim tonem niczym prokurator podczas rozprawy seryjnego mordercy. W tym momencie zza pleców siostry oddziałowej wychylił się zadowolony z całej akcji Jake i scenicznym szeptem powiedział:
- Brakowało nam tej niezwykłej słodyczy szanownej siostry, oddziałowa tak mało dzisiaj o nas dbała...
- O, ja już o ciebie zadbam, Black! - I odwróciła się, żeby go złapać obiema rękami, równocześnie puszczając chłopców, którzy natychmiast skorzystali z wolności i dali nogę, śmiejąc się do rozpuku. Jacob zrobił zgrabny unik i siostra zamiast niego złapała powietrze, następnie obrócił się i krzyknął przez ramię, ubawiony całą sytuacją:
- A będzie igła w pośladek?
- Załatwię ci w oba, a ordynator na pewno przychyli się do wniosku o przypięcie do łóżka pasami.
- Ależ z siostry konkretna babeczka. To lubię!
Patrzyłam na tatę i starałam się nie roześmiać, nie potrafiąc wyczuć, czy ta scena go oburzy, czy rozbawi, ale on pękł pierwszy, i jak tylko ucichły głosy na korytarzu ryknął gromkim śmiechem.
- Bells, chyba rozumiem, co cię tak do nich ciągnie. Mają w sobie tyle życia!
Nieświadomy niczego Charlie powtórzył właśnie jedno z moich pierwszych przemyśleń, kiedy już przebywałam trochę z watahą. Mieli w sobie tyle życia...
- No, robi się późno, zaraz i mnie zaczną ścigać z oddziału - dodał uśmiechnięty.
Wstał z fotela, pocałował mnie jak zwykle w czubek głowy, pogłaskał po policzku i wychodząc powiedział:
- Czy podziękowałaś już Leah? To cud, że doszła do siebie!
- Próbowałam, tato. Ciągle ktoś u niej jest, a chciałam porozmawiać z nią sam na sam.
- Zrób to, kochanie. Jak najszybciej.
I wyszedł.

Dziękuję.

Wstałam wcześnie, planując spełnić daną Charliemu obietnicę zanim wesołki z rezerwatu zaczną buszować po naszych salach.
Owinięta szlafrokiem, w szpitalnych kapciach przemknęłam prosto do sali Leah, gotowa nawet ją obudzić.
Nie spała.
Popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Co tu robisz?
- Chciałam z tobą porozmawiać.
- Coś ostatnio jestem popularna - uśmiechnęła się cierpko.
- Leah, ocaliłaś mi życie...
- W istocie, ale jakbyś mnie posłuchała to zaoszczędziłabyś trochę naszej energii, czyż nie?
- Nie wiem jakich słów musiałabym użyć, żeby cię przepraszać.
- Przestań, nie lubię łzawych tekstów.
- Przyszłam podziękować.
Nic nie mówiła, więc uznałam, że mój czas się skończył i skierowałam się do drzwi, żeby wyjść.
- Bello... wiesz , że jesteś na mnie skazana? - nagle się odezwała.
Odwróciłam się.
- Nigdy cię nie opuszczę. Będę przy tobie nie dlatego, że tak chcę, ale dlatego, że muszę.
W tym momencie do sali wszedł Seth, który jak widać postanowił z samego rana odwiedzić siostrę.
- Nie teraz! - wrzasnęłyśmy równocześnie.
- Sabat - jęknął i wycofał się z sali. Ale widocznie ciekawość wzięła górę, bo po chwili wrócił z niewinną minką, pytając:
- Przynieść wam coś do picia?
- Won! - Leah pokazała mu palcem drzwi.
- No przestań, starałem się być rycerski.
- Tak, ty faktycznie masz dużo z rycerza. Zakuty łeb, na przykład.
Seth zrobił obrażoną minę i bez słowa wycofał się na korytarz.
- Leah, ciągle o tym myślałam... Jak mnie znalazłaś? - wróciłam do rozmowy.
- Bello, ja CZUŁAM, że zignorujesz wszelkie ostrzeżenia i jednak pojawisz się w tym lesie. Starałam się nie oddalać zbytnio i raczej zwabić napastników do siebie, niż samej za nimi gonić. Złamałam rozkazy Sama, które jasno mówiły, żeby zmierzyć się z wrogiem jak najdalej od domu. Nie musiałam specjalnie ich nęcić, bo ty to zrobiłaś. Kiedy cię zaatakowali wiedziałam, jak mało zostało czasu zanim jad dotrze do twojego serca. Były tylko dwie możliwości: zabić ich jak najszybciej, choćby samej narażając się na śmiertelne obrażenia i w ludzkiej postaci próbować ten jad wyssać, albo patrzeć, jak zamieniasz się w stworzenie, do zabijania którego jestem powołana. Chyba rozumiesz zawiłość sytuacji?
- Trzymając cię w ramionach czułam, jak słabniesz. Zwykle tego nie robię, ale tam, na tej polanie, modliłam się do Boga. Było mi obojętne czy jad, który starałam się wypluć, ma na mnie jakiś wpływ, czy nie. Pewnie gdyby dostał się do krwiobiegu... ale obie miałyśmy szczęście. I... – dodała - nie dziękuj mi. Na tym polega wpojenie. Choćbyś nie wiem jak działała mi na nerwy, a przyznam, że bijesz wszelkie rekordy, i tak będę cię chronić. Niezależnie od siebie.
- Bello, jak już tak koniecznie chcesz się czuć zobowiązana wobec mnie to mam prośbę: staraj się nie pakować w kłopoty, co? Teraz jestem w miarę spokojna, bo zakładam , że nawet jak zaplączesz się w wężyki od własnej kroplówki i zaczniesz dusić to ktoś zdąży cię uratować, ale po wyjściu ze szpitala nie mam ochoty chodzić za tobą krok w krok. Cholerne wpojenie - dodała ponuro. - Chociaż, wiesz co, jest jeden plus w tym wszystkim: zaczęłaś mnie tak absorbować swoimi głupimi zagraniami, że zapomniałam o własnej krzywdzie spowodowanej wpojeniem Sama. Zresztą teraz już wiem jak to jest, i że tak naprawdę mogę się wściekać tylko na naturę, a to przecież nic nie zmieni. Nie życzę nikomu raz stracić ukochaną osobę, a później martwić się o życie drugiej, na swój irracjonalny sposób najdroższej. Bello! Jak się dowiedziałam, że planujesz sama dobrowolnie przejść przemianę w wampira to myślałam, że eksploduję. To było dla mnie jak porażenie prądem. Dosłownie oszalałam z wściekłości. Chyba tylko Jacob mógł równać się ze mną w swojej reakcji na twoją decyzję.
- Leah, pamiętasz naszą imprezę?
- Taniec?
- Specjalnie mnie drażniłaś?
- Cel uświęca środki. Wiedziałam, że coś czujesz, ale nie chcesz nawet tego nazwać. Zazdrość to czasem katalizator. Nie myliłam się, a Jake na szczęście wiedział jak to rozegrać. To ty już od dawna łączyłaś nas ze sobą! Zresztą nie ukrywam, dobrze się wtedy bawiłam. A żebyś wiedziała jakie piękne wspomnienia mi zaprezentował. - W podświadomość wkradł mi się widok Leah odchylającej zmysłowo głowę i przymykającej powieki, jakby w jakimś erotycznym transie. Więc właśnie wtedy...
- Więc tak? - roześmiałam się. - Świntuch!
- Jake ma ten problem, że nie do końca umie być dyskretny w swoich rozmyślaniach na twój temat. Ale jak już pewnie sama zauważyłaś telepatia ucichła. Teraz, żeby nawiązać kontakt, trzeba się sporo natrudzić. Wcześniej wysiłku wymagało wyłączenie się z tej nieustającej audycji. Wiem coś o tym.
- Leah, jesteś wyjątkowa, wiesz?
- Wyjątkowo wredna? Złośliwa? Wyjątkowo zimna, jak wszyscy mi mówią?
- I wyjątkowo ładna - usłyszałyśmy od wchodzącego do sali lekarza o zielonych oczach.
Leah z zaskoczoną miną powiedziała:
- O, witam szanownego doktora. Nadal będzie się pan upierał, żeby mnie nie wypuszczać ze szpitala?
- Chętnie bym panią sobie tu zostawił na zawsze, ale obawiam się jednak, że nie mam stosownych argumentów. Bez wątpienia pani stan się poprawia. Zobaczmy tylko, jak goją się szwy. Mogę?
- To ja zmykam - powiedziałam i zabrałam się do wyjścia, żeby nie przeszkadzać w badaniu. Gdybym jednak została zobaczyłabym uśmiechnięte zielone oczy wpatrzone w Leah i delikatne męskie dłonie odwijające opatrunki. A zaraz potem usłyszałabym moc komplementów na temat pięknie zabliźniających się ran...

Wróciłam do sali, połknęłam przyznaną dawkę lekarstw, ubłagałam jedną z pielęgniarek, żeby pomogła mi umyć głowę, przebrałam się w świeżą piżamkę i czekałam na ukochanego, bo czułam, że zaraz się pojawi.
I nie myliłam się. Wpadł z impetem do sali, a właściwie najpierw pojawiła się jego noga uwolniona od gipsu, a za nią reszta ciała z okrzykiem "Taaa dam".
- Jestem wolny! Jednak bycie wrzodem na tyłku tutejszej siostry oddziałowej ma swoje plusy. Zrozumiała, że nie pozbędzie się mnie inaczej jak tylko wypisem. Wychodzę po obchodzie, Bells.
Zrobiło mi się smutno.
- Jak to? A ja?
- No ty pewnie jeszcze nie, ale można pogadać z lekarzem. Poza tym przecież nie zostawię cię tu na pastwę tych wszystkich napalonych stażystów. Teraz trzymają łapki przy sobie, ale jak by ich tylko z oka spuścić... Już widzę jak każdy chciałby osobiście zobaczyć jak pięknie się goisz. Yhhh... Wrócę jak tylko sprawdzę co w domu słychać i przebiorę się w trochę bardziej cywilizowane ciuchy. Podobno przywieźli mnie w spodniach Sama...
- Nie przesadzasz? Chyba sam jesteś napalony i myślisz głównie o tym, czym zająć swoje łapki - uśmiechnęłam się.
- Bez dwóch zdań! I to podsuwa mi pewien pomysł...
- Ciii... lepiej nic nie mów głośno, bo znając twoje wyczucie czasu to zaraz wpadnie Charlie albo pół twojej rodzinki. Wystarczyło mi jak najadłam się wstydu przy mamie.
- Przepraszam, Bells. Faktycznie, trochę się zapędziłem. Swoją drogą, mamę masz uroczą!
- Wiem - odpowiedziałam z dumą. - No dobra, Jake, siadaj tutaj. Wiem, że szpanujesz brakiem gipsu, ale chcę się tobą nacieszyć zanim wrócisz do domu.
- Hmm... nacieszyć się? Mam zasłonić żaluzję i zabarykadować drzwi?
- Głupek!
- Acha, czyli nie tęsknisz za mną aż tak bardzo? Wystarczy ci patrzenie i rozmowa?
Usiadł na łóżku, odgarnął jeszcze wilgotne włosy z mojego policzka i pocałował bardzo delikatnie w usta. Odkąd otworzyłam oczy drażnił mnie swoim widokiem, ciepłem i zapachem, i teraz naprawdę o niczym tak nie marzyłam jak "nacieszyć się nim" według jego sposobów.
- Jake, naprawdę, zaraz przyjdzie Charlie...
- I aresztuje mnie? - wyszeptał mi prosto do ucha, grzejąc je swoim oddechem i sprowadzając na całe ciało gęsią skórkę. - Weźmie policyjną pałkę... i... kajdany? Wtrąci do lochów? Takiego niegodziwca? Który chce mu... zdeprawować niewinne... dziecię? – szeptał, robiąc małe pauzy, żeby dotknąć ustami szyi poniżej.
- Jake... zlituj się... - Motylek szalał w moim podbrzuszu.
- Mam ochotę posłuchać mruczenia, pojękiwań, a nawet odrobiny krzyku... Powiedz tylko gdzie i kiedy...
- Jake! – Czułam, jak od tych jego żarcików i delikatnych, pozostawiających ogromny niedosyt, pieszczot, robi mi się gorąco, a centrum tego ciepła mam dokładnie między udami.
- Bells, ty się rumienisz... Mogę sprawdzić, czy z twoim serduszkiem wszystko w porządku? - I nie czekając na odpowiedź wsunął mi dłoń pod bluzkę od piżamy, prosto na gołą pierś.
- Jake, do cholery!
- O... faktycznie jakby lekka arytmia...
W porę odepchnęłam jego rękę, bo jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie weszła siostra oddziałowa, i lustrując zastaną przez siebie scenę (a i tak widziała tylko koniec) wrzasnęła:
- Panie Black! Specjalizację na kardiologa robi się po studiach. A nie bardzo wiem, co pan mógłby studiować!
- Słodką naturę gorącego personelu medycznego. Ależ bym się chętnie uczył... po nocach – odparował, patrząc siostrze w oczy z niewinną minką.
- Ściągnięcie gipsu i wypis z oddziału nie jest w stanie zmobilizować pana do wyjścia?!
- Nawet jak wyjdę, to wrócę. Bez siostry życie wydaje się mdłe - uśmiechnął się szeroko.
- Won do domu! I dajże dziewczynie odpocząć!
Wstał i podszedł do drzwi. Na odchodne jednak nie powstrzymał się od ostatniego słowa:
- Jakby tak siostra dała mi ją najpierw zmęczyć...
- Won! - usłyszał w zamian.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin