FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Confessions of a Difficult Woman [T] [+18] [NZ] R 22 06.12 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Czw 0:13, 15 Gru 2011 Powrót do góry

W takim razie serwuję pierwszy komentarz :)
Oraz to nie tak, że nie tęskniliśmy za tym fickiem. Przeciwnie, bardzo, BARDZO!
Ale myślę, że tak jak i ja, większość po prostu nie chciała się narzucać.
Nie mam wiele czasu, cud i tak, ze zdąrzyłam przeczytać, jutro...DZIŚ czeka mnie ciężki dzień, więc szybko:
Rozdział faktycznie, zaskakujący.
Bardziej niż zaskakujący.
Bardziej niż nawet bardzo zaskakujący.
Cokolwiek, bardzo pozytywnie. Relacja E&L intryguje. Chce się ich więcej i więcej.
Dziękuję i proszę o więcej Wink
Ave ty i twoja piękna główka, tłumacząca tego wspaniałego fica.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Aquarius
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:25, 15 Gru 2011 Powrót do góry

Gdzieś mi świta, że zawsze kiedy czytam kolejny rozdział mam w głowie, że całą tą pracą Edwarda w schronisku kryje się coś podejrzanego. I czekam, aż się dowiem, ale boję się, że to będzie coś okropnego.

Poza tym podoba mi się czas teraźniejszy :).


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
rebeca
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 17:26, 15 Gru 2011 Powrót do góry

Dzwoneczku uważam że jestes zupełnie genialna:-) i to tak na poważnie
generalnie staram się nie uzewnętrzniać na różnych forach, ale czytam sporo dla dla odstresowania i muszę się przyznać, że to Twoje tłumaczenie należy do jednych z moich ulubionych i generalnie najlepszych pod względem językowym jak i merytorycznym
i muszę się przyznać, że jest szalenie inspirujące Smile Smile Smile
pozdrawiam i proszę o więcej
Smile zachwycona Smile


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 20:27, 15 Gru 2011 Powrót do góry

Kochana,
wiesz, że ja bardzo lubię to opowiadanie. Czytanie go sprawia mi dużą frajdę, choć faktycznie muszę przyznać, że ten rozdział jest dość specyficzny. Sądziłam, że Leah i Edward już raczej niczym mnie nie zaskoczą w intymnej sferze, a ta scena między nimi w tym rozdziale dość mnie zdziwiła, serio. Rozmyślania Edwarda podczas tych klapsów i całego ich zbliżenia sprawiały, że raz chciało mi się z niego śmiać, by po chwili było mi go trochę żal i żebym była podobnie zdziwiona do niego samego, serio. A gdy zadzwonił telefon, po tym wszystkim, myślałam, że padnę, jak Edward poleciał go odebrać, naprawdę.
A potem ta scena z Aleciem i Lauren była urocza, tak inna od całego początku i części rozdziału. Ale to naprawdę fajnie. Podoba mi się to, że mamy wstawki, w których autorka pokazuje nam, że między nimi nie ma tylko pociągu, ale też uczucie. Podoba mi się, jak Leah widzi Edwarda i na odwrót, jak się obserwują i rozumieją, co do siebie czują, choć na początku kompletnie się nie spodziewali, że do tego dojdzie. Uwielbiam to, jak Edward martwi się o dzieciaki, tak słodko złościł się na Aleca, ale tak naprawdę bał się, że coś mogło mu się stać i w ogóle. Uwielbiam Edwarda w tym opowiadaniu.
Rozmyślania Aleca również mi się podobały. Fajne jest to, że nawet on widzi, że między Leah a Edwardem coś się dzieje, coś poważniejszego niż można się było spodziewać.

Podobało mi się. Najbardziej kontrast między pierwszą częścią rozdziału a drugą. Ciekawie to wyszło. A tłumaczysz bosko, wiesz o tym, kochana :*

Buziole!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 20:48, 15 Gru 2011 Powrót do góry

Obiecałam siedemnasty rozdział po trzech komentarzach. Są cztery, więc nie będę się dłużej ociągać, nie ma jak dobra motywacja Laughing
Za komentarze z całego serduszka dziękuję. Zobaczymy, czy teraz zapadnie milczenie Laughing
Rozdział 17 jest zupełnie inny... I dłuższy. Enjoy :)


17. Księżniczka i wilk


Beta: Susan


Leah

Mlaszczący odgłos, jaki wydają wilgotne liście zgniatane moimi bosymi stopami, sprawia, że się wzdrygam. Mam wrażenie, jakbym chodziła po ślimakach. Przekradam się między drzewami, w uszach bębni mi rytm mojego serca. Uchylam się przed nisko zwisającą gałęzią, kwaśny, przesiąknięty wilgocią zapach mchu osacza mnie, gdy przechodzę nad sękatym korzeniem, wystającym z ziemi niczym uschnięta ręka. Podmuch wiatru unosi moje włosy, zanurzając ciało w swych chłodnych objęciach. Czuję ciarki na skórze. Obracam się, by ujrzeć postać stojącą w mroku.

– Dlaczego mnie śledzisz? – krzyczę, szarżując na obcego, ale zatrzymuję się, gdy widzę jego olśniewająco biały uśmiech, a przestrzeń wokół mnie nagle wypełnia się śmiechem.
– Zgubiłaś się – mówi nieznajomy, wkraczając w obszar światła. Jego skóra jarzy się nieziemską srebrnobiałą poświatą, jakby była pomalowana gwiezdnym blaskiem.
Jest dziwny, niemniej piękny. Stoję zszokowana i przerażona.
– Czym jesteś? – Robię krok do tyłu, moje plecy zderzają się z szorstkim pniem znajdującego się za mną drzewa.
Nadal podchodzi ku mnie, a jego uśmiech staje się szerszy.
– Czyżbyś mnie nie znała? – Ma piękny głos. Pochyla się, by musnąć wargami moje usta.
Prąd przeszywa moje ciało, przyprawiając o dreszcz i jęk. Ręce mężczyzny chwytają mnie za ramiona, przyszpilając do drzewa, a jego wargi przywierają do moich. Żar wlewa się we mnie, gdy słodkie usta i wijący się język wypełniają mnie tęsknotą. Chcę więcej, pragnę czuć jego ciało przyciśnięte do mojego, lecz wiem, że to jest złe.
– Nie! – Odpycham go i odwracam się, by uciec.
Pozwalam, by nogi mnie poniosły, las staje się zamazanym obrazem, lecz wiatr szepcze mi w uszach, napominając:
Jesteś z Quileutów. Jesteś silna.
– Nie jestem. – Potrząsam głową, łzy spływają po moich policzkach. Biegnę szybciej.
Las zacieśnia się wokół mnie, gałęzie czepiają się moich włosów, korzenie łapią za stopy. Coś smaga mnie po policzku, przecinając skórę. Syczę, czując nagłe ukłucie bólu. Krzyczę, wyrywając się, ale mam zaplątane włosy i nie mogę uciec. Chłodne ręce muskają moje ramię, wpadam w panikę i robię gwałtowny zwrot. Grunt usuwa się spod moich stóp, z wrzaskiem upadam na poszycie leśne. Metaliczny trzask wypełnia echem przestrzeń, gdy dotkliwy ból przeszywa moją nogę. Gardło uwalnia krzyk, gdy miotam się, walcząc z ostrym metalem, ale to tylko wzmacnia ból.
On tam jest, chłodnymi dłońmi dotykając mojej twarzy. Szarpię się, usiłując cofnąć.
– Nie dotykaj mnie! – warczę i opluwam go.
Jego piękno rani moje oczy. Muszę odwrócić wzrok. Powstrzymuję łzy, gdy noga zaczyna cierpieć katusze od metalu wrzynającego się w mięsień. Serce wali mi w piersi, dyszę, usiłując oddychać mimo bólu, gdy zimny metal tnie moje ciało niczym zęby.
– Chcę ci tylko pomóc. – Marsowe spojrzenie zniekształca jego piękne rysy, a chłodny dotyk powraca na moją twarz.

Edward

– Leah? – szepczę, dotykając jej twarzy, by spróbować delikatnie ją obudzić.
– Nie! – warczy, unosząc się z łóżka i miotając włosami. Obraca się i uderza mnie prosto w szczękę.
Ból pozbawia mnie tchu, lecę do tyłu i natychmiast spadam poza krawędź łóżka, lądując ze stęknięciem na twardej, drewnianej podłodze. Moja głowa uderza o nogę biurka. Mrugam przez kilka sekund w ciemności, by się zorientować. Moje nogi wciąż są w połowie na materacu i przygniatam sobie rękę, ułożoną pod dziwnym kątem. Boli, ale chyba nie jest złamana.
– Edward? – słyszę zakłopotany i zaniepokojony głos Lei.
– Tutaj – chrząkam i staram się usiąść, ściągając nogi na podłogę.
– Cholera jasna! Nic ci nie jest? – Jej głowa pojawia się nade mną, a cała sytuacja wydaje się nagle komicznie absurdalna.
– Nie – odpowiadam, kręcąc głową i tłumiąc śmiech, gdy przekręcam się na czworaki.
Podnoszę się, tępy ból rozchodzi się po mojej głowie i plecach. Nagle pokój zalewa światło, które drażni moje oczy.
– Czemu się śmiejesz, do cholery? – pyta Leah ostrym tonem, przyciągając mnie jeszcze bliżej, w obszar tego mocnego światła.
– Bo to jest absurdalne. Nic mi się nie stało – śmieję się, pocierając oczy, a ona trzyma moją twarz w dłoniach.
– To nie jest zabawne – wzdycha, naciskając palcami wzdłuż mojej szczęki. – Czy to boli?
– Nie zgadzam się z tobą – odpowiadam, ujmując ją za nadgarstki i odsuwając jej ręce od twarzy. – Próba delikatnego obudzenia cię z koszmaru i niemal utrata głowy za fatygę – to jest dość zabawne.
– Skąd wiesz, że to był koszmar? – pyta, wyszarpując dłonie, po czym odwraca ode mnie spojrzenie.
Jej jedwabiste włosy zsuwają się na twarz, a ja czuję znajomy ucisk w piersi. Nie powinienem był tego mówić. Odwraca się ode mnie i wpadam w panikę.
– Nie – proszę, rzucając się na drugą stronę łóżka, by chwycić ją za ramię i pociągnąć do tyłu.
– Odwal się – syczy, walcząc ze mną słabo. Próbuje się wyrwać, obracając, ale trzymam ją mocno.
– Przepraszam – szepczę, przyciskając wargi do jej szyi. Przesuwam się, by usiąść na niej okrakiem. – Proszę, nie rób tego.
Leah obraca głowę, by na mnie spojrzeć, a ja obejmuję dłońmi jej twarz, przytrzymując ją blisko. Czuję ciepło jej skóry i oddech na policzku.
– Czego chcesz? – wzdycha ciężko, przesuwając się pode mną.
Podnoszę się, spoglądając na jej piękną twarz. Gładka, ciemna skóra pokrywająca wydatne kości policzkowe nadaje jej wygląd nieziemskiej istoty. Nie widziałem nigdy kobiety, której urodę można by przyrównać do urody Lei. Czasami trudno mi uwierzyć, że ona jest prawdziwa. Wygląda, jakby właśnie zeszła z baśniowych stron. Jej oczy są mrocznym lśnieniem w porannym świetle przedświtu, sączącym się przez okno, usta lekko drżą. Nagle przypominam sobie jej zduszony głos, gdy krzyknęła, budząc mnie.

Nie dotykaj mnie!

Panika towarzyszy wspomnieniu tego dźwięku przerażenia. Przełykam ślinę, starając się odeprzeć przytłaczający mnie lęk, gdy mój umysł przywołuje milion różnych przyczyn tego strachu. Wiem, że pytanie o to tylko zwiększy przepaść między nami. W tej chwili mogę się skoncentrować jedynie na tym, by przegnać to spojrzenie z jej oczu.
– Zostań tutaj, ze mną – mówię cicho, pochylając się, by przycisnąć czoło do jej czoła i słyszę urywany oddech. – Proszę.
Zamykam oczy, biorąc głęboki wdech i staram się zmusić ją, by ustąpiła. Drżąc, w napięciu czekam na odpowiedź. Nie jestem w stanie wypuścić nabranego powietrza, dopóki nie uzyskam pewności, że ona nie odejdzie. Moje ciało zaczyna się męczyć, potrzebując oddechu, ale zmuszam się, by trwać w bezruchu i dać jej czas. Wiem, że zaczekam tyle, ile będzie konieczne.
– Okej – wzdycha, robiąc powolny wydech.
Gdy z jej ciała uchodzi napięcie, uwalniam pośpiesznie swój własny oddech. Unoszę się na łokciach, by spojrzeć na jej twarz, uśmiechając się. Wpatruje się we mnie przez chwilę, po czym zarzuca mi ręce na szyję i przyciąga mnie do swoich ust. Pocałunek jest gwałtowny i trochę bolesny, ale samo to wystarcza, by momentalnie mi zesztywniał. Jej siła i potrzeba nigdy nie przestają mnie podniecać.
Przesuwam się między nogami Lei i podnoszę, by wziąć kondom z szafki nocnej. Opakowanie jest śliskie i nie radzę sobie z rozdarciem go. Trzęsę się z pożądania i wyczerpania, ale udaje mi się w końcu wydostać prezerwatywę z osłonki. Ciężko oddycham, nakładając ją na członka, a Leah przeciąga paznokciami po moim brzuchu, w dół, ku udom.
Warcząc, wsuwam ręce pod jej uda, dociskam je do klatki piersiowej Lei i napieram na nią ciałem. Wbija paznokcie w moje barki, przywierając ustami do mojego sutka i chwyta go zębami.
– ku*** – jęczę, gdy jej język trzepocze na brodawce, po czym wbijam się w nią jednym pchnięciem.
– Tak! – Uwalnia moją nagą skórę, by krzyknąć, a ja napawam się jej sprośnymi, dzikimi jękami.

Leah

Dziewięć lat wcześniej…

Zaszantażowałam Paula, by zabrał mnie na imprezę w Port Angeles. Kłócił się ze mną przez godzinę na tyłach szkoły, ale nie było mowy, żeby się z tego wymigał. Jacob odkrył jego schowek z marihuaną w przerdzewiałym volkswagenie Rabbicie, stojącym na południowym krańcu posesji ciotki Ruth. Chłopcy zawsze spędzali tam czas, żeby się naćpać lub upić. Zwykle mało mnie to obchodziło, ale tego wieczoru miałam misję do wykonania, a Paul stanowił kluczową część mojego planu.
Powiedziałam już tacie, że będę nocowała u Rachel i Rebekki. Nie obchodziłoby ich, gdybym się wymknęła, ponieważ same tak robiły przez większość nocy. Pozostało jedynie sprawić, by Paul spotkał się ze mną kilometr od domu wujka Billy’ego i zabrał mnie na imprezę. Jęczał i lamentował, ile to będzie kłopotów, jeśli ktoś nas nakryje, ale w końcu się zgodził.

Nietrudno było wypatrzyć Sama Uleya w jego skórzanej kurtce, ze standardową cycatą blondynką uwieszoną u ramienia. Stali zaraz przy ognisku, popijając z czerwonych plastikowych kubków. Stojący obok Jared rozpaczliwie starał się wyglądać równie świetnie jak Sam, z żałosnym efektem. Paul porzucił mnie, by podejść i się przywitać, podczas gdy ja się zawahałam i tylko ich obserwowałam.
Sam skinął Paulowi głową, ale zauważyłam, że jego spojrzenie przemknęło ku mnie. Nie byłam w stanie stwierdzić, co sądził o mojej obecności tutaj, bo Jared zasłonił mi widok, przybijając piątkę z Paulem. Roześmiali się i zwrócili ku Samowi, który sięgnął do kurtki i wyciągnął niewielki woreczek. Rzucił go Paulowi, a ten, łapiąc, zawył jak pies. Wszyscy udawali, że lubią Sama, ale wiedziałam, że tak naprawdę żaden z nich go nie lubił. Skręcało mnie w brzuchu. Paul nazywał Uleya za plecami psycholem i miałam świadomość, że prawdziwy powód, dla którego Jared spędzał czas z Samem, był taki, że bał się go. Byli tylko zachłannymi, żądnymi prochów tchórzami.
Paul przypalił szklaną fajkę, zaciągając się solidnie z cybucha, zanim podał ją Samowi, który tylko pokręcił głową i nie przestawał wpatrywać się we mnie. Uśmiechnęłam się i pomachałam do niego. Miałam wrażenie, że jego szczęka napięła się mocniej, ale zdecydowałam, że do niego podejdę. To z jego powodu tu przyszłam. Musiałam z nim porozmawiać. Byłam jedyną, która mogła to zrobić.

– Hej – powiedziałam, wkładając ręce do kieszeni i starając się rozluźnić ramiona.
– Już po godzinie policyjnej – rzucił Sam, biorąc łyk z kubka i wręczając go Jaredowi, który natychmiast odszedł, by uzupełnić zawartość.
– Wykradłam się – odparłam jak idiotka.
– Domyśliłem się – stwierdził, uśmiechając się do piersi blondynki i przyciągając ją do siebie. – Przyszłaś pobiegać dziś w nocy z dużymi psami, Clearwater?
Jego głos się zmienił. Sam wpatrywał się we mnie z wyzywającym uśmieszkiem, podczas gdy wywłoka całowała go w szyję.
– Chcę… muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, starając się wyprostować, by być nieco wyższą i napotkałam jego spojrzenie.
Byłam wysoka jak na swój wiek i gdy stałam prosto, przewyższałam Sama wzrostem o kilka centymetrów. To mu się nie spodobało; widać było po tym, jak zadrgały mu wargi w kąciku.
– Nie mam czasu na ten szkolny szajs – warknął, chwytając blondynkę za głowę i wpychając język w jej usta.

Stałam tam jak kretynka, podczas gdy on lizał się ze swoją panienką. Paul i Jared stali obok, rzucając bezceremonialne komentarze. Przyszłam tu, żeby mu pomóc. Wiedziałam, że jestem jedyną osobą, której na nim zależy, która zna go naprawdę. Od czasu tamtego pocałunku po pogrzebie mojej mamy wyłapywałam jakiekolwiek strzępki informacji o Samie. Nic z tego, co usłyszałam lub zobaczyłam, nie było dobre, ale sporadycznie na plemiennej potańcówce lub jednym z grillowych przyjęć wujka Billy’ego Sam pojawiał się obok mnie.
To zdarzało się wtedy, gdy byłam sama i zwykle rozmyślałam o mojej mamie. Jak za sprawą magii nagle zjawiał się przy mnie, czasami pijany. Zawsze starał się sprawić, bym się uśmiechnęła albo przypominał mi, że moja mama nie lubiła, gdy ludzie roztrząsali przykre rzeczy. Za każdym razem nazywał mnie księżniczką, ale nigdy nie próbował znów mnie pocałować. Sam, którego widziałam w tamtych momentach był inny niż Sam, którego znała reszta. To właśnie był Sam, z którym przyszłam porozmawiać, żeby… żeby go ocalić.
Jego ciemne oczy wpatrywały się we mnie ponad złotymi włosami dziewczyny, którą całował, ale tylko odwzajemniłam spojrzenie, nie poruszając się. Po kilku sekundach mokrych odgłosów, odepchnął ją i podszedł do mnie. Poczułam, jak jego but uderzył w czubek moich trampków, ale nie cofnęłam się.

– Powinnaś stąd iść – szepnął łagodniejszym głosem. Rozpoznałam ten ton – takiego normalnie używał, gdy byliśmy sami.
– Muszę z tobą porozmawiać – odparłam, sięgając, by dotknąć jego ręki.
– Paul! – wrzasnął Sam, szarpnąwszy dłonią i odwrócił się. – Zabierz ją do domu, teraz!
– Cholera! – Paul zaczął się wykłócać, ale szybko ugiął się pod ciężarem wściekłego spojrzenia Uleya i chwycił mnie za ramię. – No dobra, chodźmy.
– Nie! – syknęłam, wyrywając się i poleciałam do tyłu, wpadając na kogoś z impetem.
– Odwal się, dziewczynko! – Jakiś facet wydarł się na mnie, a jego korpulentna ręka popchnęła mnie, jeszcze bardziej pozbawiając równowagi, tak że zatoczyłam się kilka kroków do tyłu.
– Pierdol się! – powiedziałam, odpychając go. Mimo to prawie się nie poruszył, a jego oczy zapłonęły gniewem.
Wyglądał niedorzecznie w swojej bejsbolowej czapce przekręconej na bok, za dużym podkoszulku z napisem Thug Life i workowatych dżinsach, które zwisały mu luźno z tyłka. Przypominał wokalistę grupy Limp Bizkit. Paul zwykł nazywać takich typków pozerami. Twierdził, że chcą być tak odjazdowi jak czarni raperzy i zawsze nazywają go „czerwonym bratem”. Kiedy spytałam, dlaczego się z nimi szwenda, wzruszył ramionami i powiedział, że mają najlepsze zioło.
– Co, do ch***, powiedziałaś do mnie? – Miał dziwaczny akcent; brzmiał, jakby za dużo razy oglądał „Chłopaków z sąsiedztwa”.
– Słyszałeś mnie, pozerze. – Tyle udało mi się rzucić.

Poruszył się tak szybko, że nie miałam czasu, by zrobić unik. Następną rzeczą, którą zarejestrowałam, był ból porażający bok mojej twarzy, gdy runęłam do tyłu, na beczki, a potem upadłam na miękki piasek. Moja lewa skroń pulsowała i miałam wrażenie, że zaraz eksploduje mi oko, ale wściekłość wygrała z bólem. Zwalczyłam łzy, usiłując się podnieść. Bolało bardzo i nie widziałam wyraźnie, ale nie zamierzałam teraz się wycofać.
– Lepiej usiądź, dziwko, zanim ci porządnie przypierdolę! – Palant plunął mi w twarz i podszedł bliżej.
Już miałam palnąć kolejną ciętą ripostę, gdy Sam stanął przede mną, wyciągając do tyłu rękę, by dotknąć mojego ramienia.
– Odpieprz się, Mal. – Głos Sama brzmiał nisko i coś w nim przyprawiło mnie o dreszcz.
– Słyszałeś, co ta suka do mnie powiedziała? – spierał się Mal, ale dostrzegłam strach w jego oczach, gdy ramiona Sama uniosły się nieco wyżej.
– Nie dotykaj tej dziewczyny ani nie mów tak do niej. NIGDY! Zrozumiałeś? – Sam zbliżył się do twarzy chłopaka, którego powieki rozwarły się szerzej.
– Kim ona jest, do kurwy nędzy? – powiedział Mal, przysuwając się do Sama, co było dużym błędem.
– Wystarczy ci to, że jest ze mną – warknął Sam, po czym usłyszałam ostry klik. – Jeśli jeszcze raz okażesz jej brak szacunku, utnę ci pierdolone jaja i nakarmię nimi twoją dziewczynę, dotarło?
Kilka osób nabrało raptownie powietrza i cofnęło się, gdy Sam przycisnął lufę pistoletu do brody Mala. Natychmiast chwyciłam go za ramię i pociągnęłam.
– Powinniśmy pójść – wyszeptałam, a on pokiwał głową, ale nadal trzymał pistolet wycelowany w Mala, gdy wycofywaliśmy się, oddalając od grupy.
Dopiero gdy znaleźliśmy się w samochodzie Sama, z dużą prędkością zostawiając za sobą imprezę, byłam w stanie oddychać.
– Coś ty sobie myślała? – wrzasnął Sam, gdy jechaliśmy autostradą, kierując się w stronę La Push.
– Krzyczał na mnie i uderzył mnie! – upierałam się, krzyżując ramiona i usiłując zignorować poczucie winy, które wzbierało w mojej klatce piersiowej.

Zawoził mnie do domu, nie powinnam wszczynać kłótni. Miałam mu parę rzeczy do powiedzenia, ale ciągle byłam zszokowana tym, że wyciągnął pistolet na imprezie, a także wkurzona na niego. Nie musiał być dla mnie taki podły. Mógł mnie po prostu wysłuchać, zamiast obściskiwać się z tą pindą.
– Nie pasujesz do takich imprez. – Zaczynał trochę ostro skręcać, przestraszyłam się.
– To wolny kraj. Mogę iść, gdzie mi się podoba. – Wskazałam na przednią szybę i spojrzałam na niego wilkiem. – Patrz, jak jedziesz.
Szarpnął mocno kierownicą, a ja próbowałam zaprzeć się o drzwi, gdy zatrzymaliśmy się z piskiem opon na poboczu szosy.
– Czy wiesz, co przydarza się dziewczynom jak ty na takich imprezach? – warknął, wyglądając na bardziej zmartwionego niż zagniewanego, co mnie wprawiło w zakłopotanie.
– Nie jestem głupia. Wiem. Pewnie, że wiem – odparłam, krzyżując ramiona i przesuwając się na siedzeniu.
Tak naprawdę to nie wiedziałam, ale pulsujący ból skroni pozwalał mi to sobie wyobrazić.
– Więc czemu tam poszłaś? – Utkwił spojrzenie w kierownicy; wzięłam głęboki wdech, zanim odpowiedziałam.
Ponownie wlepiłam w niego wzrok, powtarzając sobie, że jestem tu po to, by mu pomóc. To pomogło mi się uspokoić.
– Chciałam ci tylko powiedzieć… – Zawahałam się, usiłując wymyślić, jak najlepiej to ująć. Wessałam dolną wargę, w końcu powiedziałam pierwszą rzecz, jaka mi przyszła do głowy. – Nie musi tak być, Sam.
– Nie masz bladego pojęcia, o czym mówisz. – Miał niski głos i patrzył na mnie tym przerażającym spojrzeniem, tym samym, którym obdarzał każdego.
– Nie boję się ciebie – odparłam, spoglądając mu w oczy bez wzdrygnięcia się. – Nie obchodzi mnie, jak źle o sobie myślisz. To nie jest prawda.
Jego twarz odrobinę zmieniła wyraz, jak gdyby miał coś w ustach i nie mógł zdecydować, czy lubi smak tego czegoś, czy go nienawidzi. Nagle rozparł się z powrotem na siedzeniu i splótł ręce.
– Czy wiesz, kim jest mój ojciec? Co zrobił? – Jego dolna warga zadrżała, gdy mówił, a ja poczułam, że żołądek zaciska mi się w supeł.
– Tak – odpowiedziałam cicho, przełykając ciężko i biorąc głęboki oddech.

Pomagałam wujkowi Charliemu na komisariacie, uzupełniając akta i robiąc kopie. Uwielbiałam spędzać z nim czas, a to, co zarobiłam, pomogło mi zaoszczędzić na samochód. Jeśli miałabym być uczciwa wobec siebie, to znałam prawdziwą przyczynę podjęcia tej pracy. Chciałam dowiedzieć się więcej o Samie. Dwa dni wcześniej, będąc sama w archiwum, szperałam w poszukiwaniu informacji na jego temat. Akta były stare i okazało się, że wszystkie nowe zostały już wprowadzone do komputera, ale znalazłam kartotekę Joshuy Uleya.
Rzuciły mi się w oczy słowa takie jak: zabójstwo w wypadku drogowym, prowadzenie pojazdu w stanie nietrzeźwym, jak również dwa znajome nazwiska: William Abraham Black i Sarah Louise Black. Ojciec Sama Uleya był tym pijanym kierowcą, który spowodował paraliż mojego wujka i śmierć cioci.
Ogromna ciężarówka minęła nas, trąbiąc. Jej klakson ryczał tak głośno, że uszy bolały. Cały samochód się zatrząsł, ale nie wystraszyłam się. Nie za bardzo mnie to nawet obeszło. Sam Uley patrzył na mnie, przeszywając spojrzeniem ciemnych, rozgniewanych oczu.

– W takim razie jak możesz w ogóle znieść moją obecność? – Jego głos się załamał, a oczy zalśniły od powstrzymanych łez.
– To był jego błąd, Sam. Nie twój – powiedziałam, wyciągając rękę, by dotknąć jego ramienia, ale złapał mnie za nadgarstek.
– Robiłem gorsze rzeczy – wyznał cicho, puszczając moją dłoń i z powrotem skierował wzrok na przednią szybę. – O wiele gorsze.
– Nie musi tak być – zaprzeczyłam, pochylając się nad hamulcem ręcznym; świerzbiły mnie ręce, by znowu dotknąć Sama. – Możesz się zmienić. Pomogę ci.
– Ty? – Zaśmiał się gorzko i obdarzył mnie swym protekcjonalnym uśmiechem. – Jesteś tylko dzieckiem, Księżniczko.
– Nie jestem dzieckiem! Mam szesnaście lat i nie jestem pieprzoną księżniczką! – wywrzeszczałam, próbując go uderzyć.
Złapał moją rękę i pociągnął mnie na swoje kolana. Krzyczałam i wyrywałam się, ale i tak wylądowałam na jego udach, siedząc okrakiem. Nasze twarze dzieliły zaledwie centymetry, dłonie miałam przyciśnięte do jego klatki piersiowej. Przez cztery lata marzyłam, by być znów tak blisko niego, ale teraz nie mogłam nic więcej zrobić, jak tylko drżeć.
– Szesnaście, hę? – Sam przycisnął swoje wargi do moich na krótką chwilę, po czym się wycofał. – Dla mnie ciągle wyglądasz na przestraszoną małą dziewczynkę.
Chciałam walnąć go pięścią, ale zamiast tego pochyliłam się i pocałowałam go z całej siły. Czułam, że mam posiniaczone usta, a Sam zaczął jęczeć, gdy jego wargi rozchyliły się pod moimi. Jęknęłam z zaskoczenia, gdy przesunął się pode mną i naparł na mnie między moimi nogami. Cofnęłam się od jego ust, dysząca i oblana rumieńcem.
– Nie jestem jedną z twoich dziwek – próbowałam zabrzmieć hardo, ale to, co wyszło z moich ust, było półszeptem.
– Ale jesteś moją dziewczynką – odparował, pochylając się, by znów mnie pocałować.
– Tylko jeśli pozwolisz mi sobie pomóc – powiedziałam, naciskając dłonią na jego klatkę piersiową i obserwując, jak wyraz jego twarzy zmienia się z wyluzowanego na rozbawiony.
– Umowa stoi – głos miał napięty. Ten dźwięk wywołał we mnie uczucie gorąca i bólu. Pochyliłam się, by go pocałować.




– Co tam robisz dzisiaj? – Słyszę głos Edwarda z drugiego pokoju, a kuszący, bogaty aromat kawy podrażnia mój węch.
Przeciągam się i mrugam, ogarniając wzrokiem otoczenie. Pokój Edwarda wydaje się mniejszy, niż zapamiętałam. Jedna ściana pomalowana jest głębokim odcieniem czerwieni, co przywołuje skojarzenie z kiczowatym wystrojem chińskiej restauracji. Blask słoneczny wlewa się przez okno i zahacza o mały kawałek szkła zwisający z karnisza. Unoszę się, by bliżej się temu przyjrzeć, gdy drzwi otwierają się na oścież.
– Myślę, że powinniśmy umówić doktora Kleina, żeby przyszedł i porozmawiał z Lauren, tak na wszelki wypadek. – Edward mówi do telefonu komórkowego, wchodząc do pokoju z parującą filiżanką kawy w ręce.
Jego naga klatka piersiowa nabiera ciepłego połysku w sączącym się przez okno blasku słońca. Oblizuję wargi na widok zarysu biodra, wystającego nad paskiem nisko zwieszonych dżinsów. Edward posyła mi uśmieszek, podchodząc, by wręczyć mi filiżankę i mruga do mnie. Staram się odpowiedzieć kwaśną miną, ale moje usta jakby doznały skurczu i w efekcie, na przekór sobie, uśmiecham się od ucha do ucha.
– Nie, nie sądzę, że coś faktycznie się stało, ale chcę po prostu się upewnić, że wszystko z nią w porządku – kontynuuje rozmowę, wyciągając z kieszeni mały gumowy krążek i kładąc go na stoliku obok mnie.
Delikatnie muska opuszkami palców moje ramię, sprawiając, że ciarki przebiegają mi po skórze i przenika mnie dreszcz. Odsunęłabym się, ale jestem zajęta gapieniem się na rzecz, którą położył na stoliku. Jest na niej wytłoczony stylizowany lew, a dookoła, wzdłuż krawędzi biegną jakieś słowa po łacinie. Zastanawiam się, czy to jakiś dziwny herb rodzinny, ale nie przychodzi mi do głowy, dlaczego zrobiliby go z gumy, a tym bardziej, dlaczego Edward mi to przyniósł.
– Tak, to chyba może poczekać do poniedziałku – wzdycha ciężko i poklepuje moje ramię.
Podnoszę wzrok i widzę jego wkurzający uśmieszek. Marszczę brwi, gdy wyrywa mi filiżankę z ręki i stawia ją na krążku.
– Musimy być czujni… Nie mówię, że nie wiesz, co robisz – uskarża się do telefonu, pochylając się, by pocałować mnie w czoło. Staram się zignorować fakt, że przyprawia mnie to o zawroty głowy zamiast wkurzyć.
– Wiem i dzwoniłem do hydraulika godzinę temu. Będzie tam lada moment. – Edward wzdycha, przeczesując palcami włosy. Wygląda jeszcze bardziej seksownie, gdy są nastroszone.

Śmieję się, przypominając sobie katastrofę, którą zastaliśmy wczorajszej nocy w schronisku. Nocny menadżer, Margie, wpadła w histerię z powodu odrobiny wody na podłodze. Najwyraźniej któryś z dzieciaków miał potężną biegunkę i zapchał kibel papierem. Edward grał bohatera, starając się ją uspokoić, gdy ja poszłam do toalety dla chłopców i zakręciłam dopływ wody do przepełnionego sedesu. Nic takiego, chociaż zanurzanie butów i nogawek dżinsów w wodzie z kupą nie było moją ulubioną zabawą. Edward w nagrodę dał mi potem przyprawiającego o kisiel w majtkach całusa.

– Chciałbym ci przypomnieć, że nawet nie powinno cię tam być dzisiaj – chichocze, odwracając się w kierunku drzwi, a ja nachylam się, by dać mu klapsa w tyłek.
Edward przystaje, by obejrzeć się na mnie. Ma olśniewający uśmiech na twarzy i ten uśmiech wysyła impuls prosto do mojej cipki. Zastanawiam się, czy bardzo by się wściekł, jeśli rzuciłabym się na niego i pieprzyła go bez opamiętania, podczas gdy Heidi by słuchała. Pozwalam opaść pościeli, opierając się o panel łóżka i starannie rozsuwając nogi, tak by mógł rzucić okiem. Edward unosi jedną ciemną brew, trzymając w górze rękę i porusza ustami, nie wydając głosu: „pięć minut”. Uśmiecham się głupawo, kręcąc głową.
– Nie spiesz się – szepczę i teraz ja puszczam do niego oko.
– Przepraszam, co to było? – Edward sam kręci głową i rzuca mi ostrzegawcze spojrzenie. – A tak, zapomniałem. Podejdź do mojego biurka. Sądzę, że zostawiłem je w lewej szufladzie?
Przygryza wargi, udzielając Heidi wskazówek. Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, bo dokuczam mu, gdy usiłuje choć trochę uporać się z pracą. Okej, tak naprawdę nie czuję się z tego powodu źle, bo sprawia mi przyjemność przypatrywanie się, jak seksownie wygląda z tym zamyślonym wyrazem twarzy. Potrząsam głową, podpełzając do niego, po czym podnoszę się na kolana.
Jego oczy wpatrują się w moje. Pochylam się do przodu, by złożyć pocałunek z chuchnięciem na miękkich włoskach tuż poniżej pępka. Edward zamyka oczy, wsuwając dłoń w moje włosy, ale odpycham go i wtedy jego powieki unoszą się raptownie.
– Nigdzie się nie wybieram – mówię, uśmiechając się do niego. Staram się zignorować ucisk w piersi, gdy odwzajemnia uśmiech, który niemal mnie oślepia.
– Idź, popracuj! – Popycham go w kierunku drzwi, a on chichocze, prosząc Heidi o powtórzenie tego, co powiedziała.

Znika, a ja wracam do mojej filiżanki kawy. Biorę ją i dmucham na nią, przechadzając się po pokoju. Mój wzrok przykuwa czerwona ściana, wisi na niej kilkanaście fotografii, równiutko rozmieszczonych. Kolejny przejaw chorobliwego pedantyzmu Edwarda.
Podchodząc bliżej, zdaję sobie sprawę, że zdjęcia nie przedstawiają ludzi. Właściwie jest to seria przypadkowych obiektów. Skały, pióra, zmięty papier. Jedno zdjęcie to zbliżenie oka, które mogłoby należeć do kota. Inne przedstawia stos białych otoczaków z jednym błyszczącym czarnym kamieniem ustawionym pośrodku. To, które przyciąga moje spojrzenie, jest umieszczone centralnie i ukazuje trzymany w dłoni kawałek skały w kształcie serca, z poszarpaną białą linią kwarcu przecinającą środek. Przenika mnie dreszcz, gdy wpatruję się w ten mały, smutny obrazek i zastanawiam się, jakie są szanse znalezienia kamienia w kształcie serca.
– Hm… wzdycham, po czym otrząsam się i odwracam od fotografii.
Mam wrażenie, jakbym szpiegowała, a to wywołuje u mnie o dyskomfort. Jeśli Edward ma zamiar popracować, to mogę równie dobrze zabrać się za moje pranie. Biorę białą koszulę zapinaną na guziki z jego szafy, by narzucić ją na siebie. Edward miał na sobie bieliznę, więc dochodzę do wniosku, że zasada „nagiej pory” jeszcze nie obowiązuje. Poza tym jest dość przewiewnie, tak jak niemal w każdym starym domu w Seattle, w jakim kiedykolwiek zdarzyło mi się być. Biorę kolejny łyk kawy, człapiąc przez hol do salonu.
– Przysięgam, przefaksowałem wczoraj dokumentację. – Edward ciągle gada przez telefon, siedząc na kanapie. Ma przed sobą otwartego laptopa, a na twarzy wyraz intensywnego skupienia. Kusi mnie, by go powkurzać, do momentu, w którym spostrzegam dziurę na wierzchu kanapy. Jak psie ucho zwisa z niej duży kawałek materiału. Nachodzi mnie niewyraźne wspomnienie rozdarcia obicia, gdy pieprzyliśmy się wczorajszej nocy.

Cholera!

Odnotowuję w pamięci, by odłożyć trochę pieniędzy na tę kanapę. Jeśli Edward jest w połowie tak drobiazgowy na punkcie swoich mebli jak tych należących do jego rodziców, to muszę ją naprawić. Pamiętam, jaki był wkurzony, gdy Emmett z Jasperem zniszczyli kanapę Carisle’a i Esme. Wydawało się, że Esme się nie przejęła, prawdę mówiąc, postawiła dziesięć dolarów na to, że Jacob wygra. Dopiero gdy zobaczyłam, jaki zażenowany był Edward, przerwałam to. Nie chciałam, żeby zadzwonił po gliny lub zrobił coś równie głupiego.
Kiedy Jake wytrzeźwiał na tyle, by zauważyć szkodę, spanikował, tak jak się tego spodziewałam. Było mu tak bardzo wstyd. Chciałam walnąć pięścią Edwarda za jego posępną, gburowatą minę, mimo że jego rodzice upierali się przy tym, że to nie była wielka sprawa. Cały wieczór obróciłby się w kłopotliwą sytuację, gdybym nie odciągnęła Carlisle’a na bok.
Doktor Cullen bardzo mnie onieśmielał, ale nie chciałam, by wieczór został zrujnowany przez coś tak głupiego.

– Proszę pana… doktorze Cullen – szepnęłam, wypatrując w holu jakichkolwiek oznak ruchu.
– Proszę, Leah, mów mi po imieniu. – Jego głos był tak samo głęboki jak Emmetta, ale miał w sobie ton wytworności, który zawsze sprawiał, że czułam się nietaktowna i nieokrzesana.
– Do… Carlisle – wyjąkałam, dając sobie czas na wdech i wydech, zanim zdecydowałam się kontynuować: – Emmett mówił, że masz stary samochód, który nie jeździ. Czy mógłbyś wyświadczyć mi przysługę i poprosić Jake’a, żeby nad nim popracował w ramach rekompensaty za zniszczoną kanapę?
– To niedorzeczne – zaśmiał się cicho, poklepując moje ramię. Zwalczyłam ochotę, by strącić jego rękę. – Nie ma takiej potrzeby. Esme szukała powodu, żeby zmienić wystrój.
– Proszę pana… Carlisle – zaczęłam, zamykając oczy na chwilę, by uspokoić gniew, a potem spojrzałam na niego pewnie. – Proszę, zrozum, że to nie chodzi o was. Chodzi o niego. To kwestia szacunku. To dla niego ważne, by spłacić ten dług. Czy to ma sens?
Wpatrywał się we mnie w milczeniu przez kilka minut. Gdy już zaczynałam myśleć, że go obraziłam, pokiwał głową.
– Tak, myślę, że rozumiem – powiedział, otaczając moje barki ramieniem, a ja znów zwalczyłam chęć, by go odepchnąć.
Cullenowie są bardzo przyjacielscy, z wyjątkiem Edwarda, i to mnie odrzucało. Jestem bardzo blisko z moją własną rodziną, ale nigdy naprawdę nie czułam, jakby Cullenowie byli moją rodziną.
– Dziękuję – westchnęłam.
– Jacob ma wielkie szczęście, że ma ciebie, która tak troszczy się o niego – zauważył Carlisle, zbliżając się, by ucałować moje włosy, po czym uścisnął moje ramię. – Jestem wdzięczny, że jesteś z Emmettem.
Odszedł, a ja obserwowałam go, nadal czując ciężar jego ręki na ramieniu.


Chwytam torby z praniem, łącznie z reklamówką, w której są moje dżinsy z poprzedniego wieczoru, i ciągnę je w stronę kuchni najciszej, jak się da. Ostrożnie otwieram drzwi i kopniakiem zrzucam torby z wąskich, ciemnych schodów, które prowadzą do piwnicy Edwarda. Gładkie drewno stopni jest chłodne pod moimi stopami, gdy schodzę na dół. Ostrożnie odkładam plastikową torbę na jedno z luksusowych, ładowanych od frontu urządzeń.
Przez cały okres chodzenia z Emmettem, nigdy nie byłam tu, na dole. Zazwyczaj podkradałam jego rzeczy. Jemu to nie przeszkadzało, a ja lubiłam pachnieć jak on. Otwieram bęben pralki i zaczynam ładować do niego ubrania. Gdy jest pełen, przeszukuję szafkę nad urządzeniami i znajduję jakiś proszek. Siadam na schodach, a maszyna, szumiąc, budzi się do życia. Przetrząsam pozostałe torby.

Spakowałam torbę z rzeczami na noc do większej z praniem, żeby nie marnować energii podczas wleczenia tego z mieszkania do furgonetki. Wyciągam czarny plecak i rozpinam suwak. Z łatwością namierzam notatnik oraz wyławiam długopis z dna.
Przerzucam kartki, próbując znaleźć pustą stronę i szybko zauważam, że nie ma żadnej. Kartkuję zeszyt z powrotem do początku i przekonuję się, że wzięłam niewłaściwy. Ten jest stary, z drugiego roku liceum. Wielka nalepka z zespołem L7* zajmuje większość wewnętrznej strony okładki. Nad nią nagryzmolone jest jaskrawoczerwonym kolorem: Dziewczyny, kopcie w dupę!
Nie potrafię powstrzymać uśmiechu, myśląc, jak szczera byłam w tamtym wieku, ale mój uśmiech znika, gdy dostrzegam to, co jest napisane na samym dole okładki.

Trochę krwi to niewielka cena za uratowanie komuś życia.

Miałam osiem lat, gdy widziałam prawdziwego wilka. Ciotka Ruth poprosiła, żeby ktoś do niej przyszedł. Tata był w pracy, więc mama i ja zabrałyśmy Setha i udałyśmy się do domu ciotki. Gdy tam dotarliśmy, ciotka twierdziła, że kojoty wdarły się na jej posesję i pozagryzały kurczaki.

Zostawiłyśmy z nią mojego brata i zaczęłyśmy iść wzdłuż ogrodzenia, żeby posprawdzać, czy są w nim dziury. Kiedy uszłyśmy już dość daleko od domu, mama powiedziała mi, że ciotka Ruth nie ma żadnych kurczaków. Wyjaśniła, że ciocia czuje się samotna, ale jest zbyt dumna, by zwyczajnie poprosić nas, abyśmy przyszli ją odwiedzić.
Już miałam ją zapytać, dlaczego ciotka zawsze sprawia wrażenie tak zrzędliwej, gdy usłyszałyśmy skomlenie, a potem ujrzałam młodego wilczka zaplątanego w drucianą siatkę ogrodzenia. Przez całe życie nasłuchałam się legend i opowieści o naszym pochodzeniu od wilków.
„ Być Quileutką to znaczy być silną i odważną, tak jak nasi bracia” – mawiała zawsze Ruth, ale wilk, którego znalazłyśmy wydawał się taki mały i zaniedbany…
Przypominał jednego z wychudzonych psów, które biegają po rezerwacie, żebrząc o odpadki. Nie wyglądał imponująco ani nie biła z niego inteligencja. Warczał na nas i obnażał zęby. Mama nadal zbliżała się do niego. Kiedy zawołałam, żeby się zatrzymała, odparła, że sobie poradzi.
Podeszła do niego z uniesionymi dłońmi, ale wilczek ciągle się jeżył, gdy pochwyciła ogrodzenie. Zaczęła wolno odwijać drut z jego łapy. W pewnym momencie kłapnął nawet zębami tuż przy jej policzku, jednak moja mama nie przestała go uwalniać ani nie zawahała się. Gdy tylko jego łapa została wyswobodzona, zwierzę uciekło do lasu.

Nie zdawałam sobie sprawy, że się zraniła aż do momentu, w którym zapytała, czy może użyć mojej bandany jako bandaża. Jej ręka była tak bardzo pocięta, że martwiłam się, czy nie będziemy musiały pojechać do szpitala w Forks, ale wyśmiała moją panikę, zapewniając mnie, że to tylko zadrapanie.

„Trochę krwi to niewielka cena za uratowanie komuś życia” – powiedziała z uśmiechem i odwróciła się, by iść dalej.

– Co robisz? – Głos Edwarda odbija się echem po klatce schodowej, a ostre światło zalewa nagle pomieszczenie.
– Cholera! Próbujesz mnie oślepić? – Wzdrygam się, przykrywając zeszyt ręką.
– Właściwie to usiłuję ocalić twoje oczy – odpowiada. Jego stopy dudnią głucho na schodach, gdy schodzi na dół, by usadowić się na stopniu za mną.
Szybko wpycham pamiętnik z powrotem do torby, gdy on odgarnia mi włosy i przesuwa ręce po moich ramionach. Jego silne dłonie ściskają i masują moje napięte mięśnie, a ja pochylam się ku niemu. Moje oczy się zamykają. Zagryzam wargę, gdy trafia w czułe miejsce, ale się nie odsuwam.
– Rozluźnij się. Opuść głowę – szepcze. Jego oddech muska odsłoniętą powierzchnię skóry mojego gardła. Przełykam z trudem, wypełniając polecenie.

Biorę głęboki wdech, wypuszczając powietrze wraz z pochyleniem głowy do przodu, moje włosy opadają, zakrywając twarz jak kurtyna. Zatracam się w odczuwaniu dotyku jego rąk na moim ciele, rytmie jego spokojnego oddechu i po raz pierwszy od długiego czasu jest mi… dobrze.
– Dzięki – wzdycham, ujmując jego dłonie i opierając się o niego.
– To była przyjemność. – Jego klatka piersiowa dudni na moich plecach. Ściągam jego dłonie w dół, nad mój brzuch. Trzymam je tam, nakrywając swoimi. Przekręca ręce w moim uścisku, by spleść ze sobą nasze palce i opiera głowę o mój bark. Dziwne ciepło przenika moją klatkę piersiową, gdy wdycham jego zapach, którym się delektuję. Czuję mrowienie w całym ciele, gdy wspominam, jak poruszał się wewnątrz mnie. Moja twarz pokrywa się rumieńcem i niemal bezgłośnie podśmiewam się sama z siebie.
– Coś zabawnego? – Składa delikatny pocałunek na moim policzku i mimowolnie podsuwam twarz w jego stronę.
– Po prostu… podoba mi się. – Mój głos brzmi trochę szorstko, gdy to mówię i nie wiem dlaczego.
– Mnie też – odpowiada chrapliwym głosem, rozplatając nasze palce, po czym chwyta moją brodę.
Odciąga moją twarz w bok. Widok tych olśniewająco zielonych oczu przyprawia mnie o drżenie. Jak mogę normalnie z nim rozmawiać, gdy tak na mnie patrzy?
– Co? – Kładę dłoń na jego nadgarstku, wywierając delikatny nacisk, ale Edward tylko mocniej ściska moją brodę.
– Jesteś ze mną bezpieczna – mówi dziwnym tonem, wpatrując się we mnie, jakbym miała wiedzieć, o czym mówi. Zaczynam trochę się wiercić.
– Potrafię się o siebie zatroszczyć – śmieję się cicho, próbując złagodzić nieco napięcie, ale on się nie uśmiecha.
– Nie kwestionuję tego. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że nigdy cię nie zranię – mówi z takim przekonaniem, że jestem trochę zszokowana.

Żaden facet nigdy tak do mnie nie powiedział. Ani Emmett, ani Sam. Do diabła, nawet mój ojciec. Nie jestem typem dziewczyny, która potrzebuje opieki. Usłyszenie czegoś takiego z jego ust, tak ni stąd ni zowąd, wytrąca mnie z równowagi. Nigdy tak naprawdę nie przyszło mi na myśl, że Edward mógłby mnie zranić.
– Okej – wykrztuszam najbardziej beznadziejną odpowiedź i marszczę brwi sama na siebie.
– Okej – wzdycha, obejmując czule dłonią mój policzek. Nie przestaje wpatrywać się we mnie.
– Musi być ciężko, gdy się jest tak cholernie ładnym – śmieję się, rzucając mu wyzywający uśmieszek, bo nie potrafię poradzić sobie z tym, że tak na mnie patrzy i tak mnie dotyka, nie w tej chwili.
– Właściwie nie – odpowiada, uśmiechając się nieznacznie i otaczając mnie ramionami. – Dzięki temu jesteś w pobliżu.
– To nie dlatego tu jestem – mówię. Podoba mi się, jak jego ramiona napinają się na moich barkach. Kładę ręce na jego klatce piersiowej i figlarnie stawiam opór.
– W takim razie dlaczego tu jesteś? – Jego twarz ponownie przybiera poważny wyraz, a mnie ściska w dołku z przerażenia.

Zasycha mi w gardle, gdy przesuwam się, by patrzeć mu prosto w oczy. Odgarniam włosy z jego czoła. Gram na zwłokę. Nie wiem, co powiedzieć, a on chyba jest tego świadomy. Jego oczy się zmieniają. Nie zamyka ich ani nawet nie mruga, ale widzę, jak przemyka w nich jakiś cień i ciemnieją. Mam uczucie, jakbym dostała pięścią w brzuch i decyduję się na improwizację.
– Jestem tu, bo tego chcę – wzdycham, przyciskając wargi do jego warg w szybkim pocałunku, po czym odsuwam się, by na niego spojrzeć.
Jego twarz przechodzi transformację, zdominowana przez olśniewający uśmiech, a ja mam wrażenie, że moje serce za chwilę eksploduje. Pragnę stłumić to palące uczucie w klatce piersiowej, ale palec Edwarda gładzi mój policzek, a nie chcę, żeby przestał mnie dotykać.
– A ja myślałem, że powiesz, że chodzi o mojego fiuta – mówi, przyciągając mnie do swojego ciała. Parskam śmiechem.
– Cóż, to też się przydaje – odpowiadam, dla wzmocnienia moich słów ściskając jego penisa przez dżinsy i uśmiecham się szeroko, gdy głośno jęczy.

Pewnego razu była sobie księżniczka, która nie chciała być księżniczką. Wolała spędzać czas, bawiąc się w lesie, fantazjując i biegając bez przeszkód. Niestety, była księżniczką i miała wiele oficjalnych obowiązków do wypełnienia. Codziennie siedziała w zamku, ucząc się ze swoim opiekunem, podczas gdy śniła na jawie o zabawie w lesie. W końcu nauczyciel zamykał zakurzony podręcznik, który miała nakazane czytać, i zwalniał ją.
Nie tracąc czasu, wybiegała do lasu. Tam ścigała króliki, ćwiczyła ptasi śpiew i udawała, że jest czymkolwiek, tylko nie księżniczką.
Kiedy zachodziło słońce i wracała do domu, ojciec ostrzegał ją, by nie ufała zwierzętom. „Mogą cię skrzywdzić, nawet jeśli są twoimi przyjaciółmi” – udzielał jej delikatnej przestrogi, otulając do snu, a ona kiwała głową, lecz w głębi serca mu nie wierzyła.
Pewnego dnia, gdy pojedynkowała się ze starym dębem, usłyszała dziwny dźwięk. Podążyła za żałosnym krzykiem w przepastną ciemność lasu i natrafiła na wilka złapanego w sidła. Miał głowę wzniesioną ku niebu i wył z bólu. Pośpieszyła na pomoc, ale zatrzymała się, gdy zaczął na nią warczeć.
– Zabiję cię – szczeknął, próbując się cofnąć, jednak ten ruch sprawił, że pułapka szarpnęła go za nogę, przez co ponownie zawył.
Ten dźwięk przeraził księżniczkę, podobnie jak widok ostrych zębów, lecz wiedziała, że jeśli go nie uwolni, to zwierzę z pewnością umrze.
– Nie zrobisz tego – upierała się, mając nadzieję, że ton jej wypowiedzi rozproszy jego uwagę. Wzięła głęboki wdech i pochyliła się, by chwycić brzegi sideł.
Szarpnęła z całej siły, nie zważając na warkot wilka i ciągnąc, dopóki szczęki pułapki nie otworzyły się. Wilk zabrał łapę, a wtedy szybko puściła sidła. Zamknęły się z głośnym kłapnięciem, zaś księżniczka runęła na ziemię.
– Skąd widziałaś, że cię nie zranię? – zagrzmiał jego głos, gdy lizał ją po twarzy, trącając jej szyję pyskiem.
Jego zimny nos łaskotał ją i nie mogła się powstrzymać od chichotu, gdy zwierzę nie przestawało ocierać się łbem o jej włosy.
– Nie wiedziałam – odrzekła, delikatnie odsuwając głowę i wstała. – Ważniejsze było, by cię ocalić.


[Fragment opowiadania „Księżniczka i wilk” autorstwa Lei Clearwater, druga klasa angielskiego.]



* L7 - amerykański, feministyczny zespół riotowy utworzony w 1985 r. przez Donite Sparks oraz Suzi Gardner. Nazwa L7 wiąże się z pierwszą literą słowa "lesbian" (w języku angielskim – lesbijka), oraz liczbą liter w tymże słowie. W 1991 członkinie zespołu stworzyły Rock for Choice – grupę walczącą o prawo kobiet do aborcji. Rock for Choice wspierały znaczące w erze grunge'u zespoły muzyczne jak: Pearl Jam, Red Hot Chili Peppers, Nirvana, Rage Against the Machine.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Dzwoneczek dnia Śro 22:35, 21 Gru 2011, w całości zmieniany 6 razy
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:07, 15 Gru 2011 Powrót do góry

No to może od razu skomentuję? Wink Ten rozdział jest według mnie cudowny.
Sen Lei bardzo mnie zaciekawił, naprawdę. Był mroczny, trochę straszny. Ale jak Leah znokautowała Edwarda - boskie. Myślałam, że naprawdę zrobiła mu krzywdę. Jednak zrobiło mi się żal dziewczyny. Widać, że pod tą skorupą, którą się otacza, tkwi wrażliwa osoba, która naprawdę wiele przeszła. Edward to widzi, chciałby, by ona się przed nim otworzyła, próbuje jej to okazać.
Retrospekcja związana z Samem, tamtą imprezą, postępowaniem Lei, próbami "ratowania" Sama, jego zachowanie odnośnie jej, ich krótka rozmowa w aucie - jestem ciekawa, czy coś jeszcze będzie na ten temat, bo bardzo ciekawi mnie ten wątek. Ale Leah już wtedy była charakterna i waleczna, jak z tym gościem na tej imprezie się prawie wdali w bójkę. Niesamowita dziewczyna.
Scena, kiedy Edward rozmawiał przez telefon i próbował trochę pracować, a Leah starała się go rozpraszać była naprawdę fajna. Jak przypomniała sobie sprawę z Emmettem, Jacobem i resztą, ta rozmowa z Carlislem Potem poszła robić pranie, znalazła swój stary pamiętnik. I ta historia z mamą i wilkiem - cudowna. I ta scena potem z Edwardem - równie urocza i taka... ciepła. I to:

Cytat:
– W takim razie dlaczego tu jesteś? – Jego twarz ponownie przybiera poważny wyraz, a mnie ściska w dołku z przerażenia.
(...)
– Jestem tu, bo tego chcę – wzdycham, przyciskając wargi do jego warg dla szybkiego pocałunku i odsuwam się, by na niego spojrzeć.


Serce mi zabiło mocniej w tym momencie, serio.
I potem ta historyjka, którą napisała w drugiej klasie - cudo!

Piękny ten rozdział. Niesamowicie mi się podobał. Nawet nie wiem, czy najbardziej z dotychczasowych love
Dziękuję Ci, Dzwoneczku, z całego serca za to tłumaczenie. Jesteś boska! :*


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Maya
Wilkołak



Dołączył: 10 Sie 2009
Posty: 244
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: krzesła. Obrotowego krzesła. o!

PostWysłany: Sob 18:20, 17 Gru 2011 Powrót do góry

Tym razem jako druga, ale jestem.
Nie będę się zbytnio rozpisywać nad treścią tego rozdziału, ale cieszy mnie, że związek E&L robi się coraz poważniejszy.
Przytoczone opowiadanie Lei - ciekawe urozmaicenie.
Cała sytuacja z jej koszmarem, powalony Edward i to jak bardzo został on ciekawie opisany po ang i to jak jak go umiejętnie przetłumaczyłaś na pl - majsterszyk.
No to jedziemy dalej.
Sam i cała reszta. O tym się myśli i to się cały czas wspomina. Rozdział przeczytałam wczoraj i kilkakrotnie wróciłam do rozmyślania o przeszłości Lei choćby wcześniej dzisiaj. Więc - niemogę się doczekać, kiedy poznamy prawdę i całą historię, bo sądząc po zachowaniu Lei teraz, jej reakcjach etc musiało się zadziać coś dużego.
Dziękuję i proszę o więcej i więcej.
Ave ty i twoja piękna główka, tłumacząca tego wspaniałego fica.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez Maya dnia Sob 18:21, 17 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
MissMuerte
Człowiek



Dołączył: 03 Mar 2010
Posty: 96
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z Twojego Najgorszego Koszmaru...|Warszawa

PostWysłany: Śro 16:57, 04 Sty 2012 Powrót do góry

Czekałam na nowy rozdziały bardzo długo, codziennie sprawdzałam forum i Twojego chomika, a jak przyszedł rozdział, to go przegapiłam i czytałam dwa na raz! :(
Ale ważne, że się doczekałam :D
Leah. Niemądra Leah. Dziewczyno, przecież Edwardowi na Tobie zależy, śplepotko. Nie bój się.
Z drugiej strony Edzio przecież też może zaryzykować i ruszyć swój piękny tyłeczek, prawda? Co za pech. W takim tempie nie doczekam się ich poważnego związku do epilogu. Trudno.
Właśnie, ciekawa jestem jak zareagują Cullenowie. A Emmet? *-* Och, będzie gorąco.

Pozdrawiam gorąco, życzę Wena i cierpliwości Wink
Oby nowy rozdział pojawił się jak najszybciej :)

M_M


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 22:08, 01 Cze 2012 Powrót do góry

Haloooo? Pamięta ktoś jeszcze o losach Lei i Edwarda? Wiem, wiem, dłuuuugo nie było... Ale też nie zauważyłam, żeby ktoś tęsknił za bardzo... Wink
No w każdym razie jest. Dość przełomowy rozdział...

18. Podeptane ideały

Beta: Susan


O wielkości człowieka nie świadczy jego zachowanie w chwilach komfortu i wygody, lecz wtedy, gdy nadchodzi czas próby.
Marthin Luther King Jr, Strenght to Love, 1963 r

Leah

Gotuję obiad dla Edwarda Cullena, niespokojnie wyczekując, aż wróci z pracy. Co się ze mną stało? Kiedy to wszystko wymknęło się spod kontroli? Dlaczego uśmiecham się jak kompletna kretynka?
To na pewno hormony. Tak, to wina hormonów. Okej, wzięłam dziś dopiero pierwszą pigułkę, ale jakoś inaczej się czuję.

– Chcesz tylko standardowy zestaw badań na obecność chorób przenoszonych drogą płciową? – Doktor Canyon spojrzała na mnie z ukosa, wklepując dane w komputer.
Przyjęłam, że zleca badania laboratoryjne czy też co tam, do diaska, lekarze robią, by pozwolić jakiemuś uzbrojonemu w igły szaleńcowi użyć mnie w charakterze poduszeczki do szpilek. Grrr… nie jest to coś, czego nie mogę się doczekać.
– Myślałam też o tym, żeby spróbować znowu z pigułką… – powiedziałam, machając miękką broszurą.
– Miło mi to słyszeć – westchnęła pani doktor, obracając się na małym krześle, by być twarzą do mnie. – Cóż, mamy parę nowych, które, jak sądzę, mogłyby tym razem okazać się lepsze dla ciebie. Jest nawet taka, która redukuje częstość występowania miesiączek.
– To mi się podoba. – Ja także westchnęłam, uśmiechając się na widok jej porozumiewawczego spojrzenia.
Musiała wiecznie wysłuchiwać mojego biadolenia, gdy będąc z Emmettem, próbowałam znaleźć dla siebie odpowiedni środek antykoncepcyjny. Kay jest wspaniała, znam ją od lat. Sporo razem przeszłyśmy i ufam jej znacznie bardziej niż po prostu osobie, którą znam.
– No dobrze, dam ci receptę na dziewięćdziesiąt dni – wyjaśniła, wracając do stukania w klawiaturę. – Jeśli zaczniesz serię wraz z początkiem cyklu, będziesz potrzebowała dodatkowego zabezpieczenia przez siedem dni. Zalecam miesiąc, żeby dmuchać na zimne.
– Tak jest, pani doktor. – Kiwnęłam głową i wypuściłam powietrze, które powstrzymywałam, nie zdając sobie z tego sprawy.


Mój telefon buczy i podskakuje na kuchennym blacie – Edwarda kuchennym blacie. Odbieram i uśmiecham się jeszcze szerzej na widok wiadomości.

Już jadę. Potrzebujesz czegoś?

Zaczynają mnie piec policzki.

Piwa i twojego seksownego tyłka.

Odkładam telefon i skręcam gaz w kuchence, by dusić na małym ogniu. Chili jest prawie gotowe. Nic innego nie zaplanowałam. Kiedy Edward poprosił mnie, żebym spędziła z nim koniec tygodnia, zgodziłam się pod warunkiem, że do mnie będzie należało przygotowanie obiadu. Nie potrafię spokojnie się przyglądać, jak każdego cholernego wieczoru wywala pieniądze na żarcie na wynos. Oczywiście, tego mu nie powiedziałam. Upierałam się, że chcę coś dla niego ugotować, bo jestem spłukana. Tak więc dzisiaj, przetrząsając jego spiżarnię, znalazłam kilka puszek chili i torbę chipsów tortilla. Nie za wiele, ale zamierzałam urozmaicić to przyprawami i serem pleśniowym. Miejmy nadzieję, że wystarczy jak na standardy Edwarda.

Jeśli nie, może zdychać z głodu.

Otwieram szafkę kredensu i nagle drzwiczki wypadają do przodu, sprawiając, że odskakuję. Zwisają na jednym zawiasie. Przypominam sobie Edwarda stojącego w kuchni i przykładającego rękę do brody. To było w czasie meczowego maratonu – Rose rzuciła jakiś wredny komentarz, a w Emmecie obudził się instynkt opiekuńczy. Edward sprawiał wrażenie cholernie zażenowanego. W tamtej chwili popatrzył na mnie, a jego twarz przybrała ciemny odcień szkarłatu. Kazałabym Rose się zamknąć, ale niepokoiły mnie spojrzenia, które mi rzucała, więc nic nie powiedziałam. Wtedy Edward wściekł się i nawrzeszczał na nas.
Staram się wypchnąć z umysłu poczucie winy, biorąc z kredensu dwie miski. Edward wkrótce będzie w domu, więc muszę skończyć nakrywać stół. Podchodzę do niewielkiego kuchennego stolika i układam nakrycia. Wspomnienie ciągle przewija się przez moją głowę. Tamtej nocy Edward był niczym Jekyll i Hyde.
Zachowuje się bardzo dziwnie w obecności rodziny. Odkąd tylko poznałam Edwarda, uważałam go za zimnego, aroganckiego dupka. Na wszystkich tych spędach rodzinnych był taki milczący. Często przyłapywałam go na tym, jak zerkał na zegarek albo bawił się serwetką czy guzikiem na rękawie marynarki. Wyglądało to, jakby odliczał minuty do wyjścia.

– Alice i ja jesteśmy krzykaczami, w porównaniu z nami sprawia wrażenie nieśmiałego. Ed potrafi naprawdę się rozgadać, jeśli podsuniesz mu odpowiedni temat. Lubi muzykę i książki, powinnaś spróbować o tym z nim porozmawiać. – Emmett nieustannie starał się doprowadzić do tego, żebyśmy polubili się z Edwardem.

Patrząc wstecz, czuję wyrzuty, że nigdy nie próbowałam, mimo że zdawałam sobie sprawę, jak bardzo nasze kłótnie martwiły Emmetta.
Mój telefon nagle ożywa, wibrując na ladzie i rycząc przygrywkę piosenki „Steal My Sunshine” grupy Len. Żałuję, że pozwoliłam Alice wybrać sygnał dzwonka dla niej, ale nie mam zamiaru tego zmieniać. Nie mogę ryzykować, że się dowie i spróbuje wstawić coś gorszego, jak na przykład NSYNC albo Celine Dion.
Wywracam oczami, odbierając połączenie. Nawet nie mam szansy powiedzieć „cześć”.

– Hej, skarbie. Nie mogę za długo gadać, mam krótką przerwę w pracy. – Alice trajkocze z kosmiczną prędkością.
Nie zawracam sobie głowy mówieniem. Najlepiej jej nie przerywać, inaczej Bóg jeden wie, na czym skończy się ta rozmowa.
– Mama i tata chcą, żebym zaprosiła cię na Święto Dziękczynienia. Cóż, Jasper już mi powiedział, że przypuszczalnie nie jest to politycznie poprawne, żeby cię o to prosić, ale czy w to wierzysz czy nie, jesteś rodziną. Nie musisz się elegancko ubierać ani nic przynosić, chociaż nie pogardziłabym tym uzależniającym indiańskim smażonym chlebem, który zrobiłaś na urodziny Jaspera. Obiad zacznie się między czwartą a piątą, ale przyjdź, kiedy chcesz. – W końcu Alice przerywa, by zaczerpnąć oddechu, a ja mam wrażenie, że moja głowa za chwilę eksploduje.
– Um… dzięki za zaproszenie, ale planuję jutro wieczorem pojechać do rezerwatu – wzdycham. To kłamstwo i mam wyrzuty sumienia, ale meczowy wieczór był wystarczająco dziwaczny.
Nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak niezręczne byłoby Święto Dziękczynienia z klanem Cullenów, mimo nieobecności Emmetta i Rose.
– Och, no jasne, to zrozumiałe – jej głos nabiera nieco chropawego brzmienia, po którym rozpoznaję, że Alice gnębi poczucie winy.
– Mimo to mogę przesłać ci mailem przepis na ten chleb – wtrącam pośpiesznie, by uniknąć dyskusji na temat mojej rodziny.
Alice snuje rozmaite szalone przypuszczenia dotyczące tego, czemu nie jeżdżę często do domu. Raz zapytała, czy mój tata mnie „dotknął”. Odpowiedziałam jej, że tak, ale że mi się to podobało. Kiedy odkryła, iż sobie z niej żartuję, walnęła mnie w nerkę, ale też nauczyła się nie pytać o moją rodzinę.
– Ja mam piec? Kpisz sobie? – Wysoki pisk Alice sprawia, że moje uszy zaczynają pulsować rwącym bólem. Już mam zamiar poskarżyć się, że przez nią nabawię się krwotoku z bębenków, gdy słyszę pobrzękiwanie kluczami przy drzwiach do mieszkania.
– Hej, muszę kończyć – mówię, szybko rozwiązując fartuch, który nosiłam po to, by zapobiec opryskaniu nagiego ciała gorącym chili.
– Okej, nie zapomnij, że nadal musimy zaplanować przyjęcie powitalne dla Belli. Myślałam o kilku… – znów zaczyna szybko mówić i w końcu tracę cierpliwość.
– Alice! – syczę do telefonu. Brzmi to nieco ostrzej, niż zamierzałam.
– No dobra, panno Wkurzalska – śmieje się. Słyszę, jak otwierają się drzwi. – Pogadamy później.
Telefon ląduje na blacie. Odrzucam na bok fartuch, biegnąc do kuchennego stołu. Chwieje się, gdy się na niego wspinam. Ostrożnie układam stopy na brzegu, sadowiąc tyłek tuż obok lśniąco białego porcelanowego talerza.
– Leah? – Dźwięk jego głosu wywołuje dreszcz, ale uspokajam oddech i poprawiam jedwabny krawat Edwarda, tak by leżał pomiędzy piersiami.
Ukradłam ten pomysł z kiczowatego filmu, ale mam to gdzieś. Wątpię, by Edwarda fascynowały filmy z Julią Roberts, a nawet jeśli tak, niech lepiej będzie za bardzo napalony, by dogryzać mi z tego powodu.
– Tutaj! – wołam, układając płasko dłonie na stole za mną. Krawat łaskocze mnie w brzuch, przyprawiając o drżenie. Uwielbiam czuć dotyk jedwabiu na skórze. To tak, jakby on mnie dotykał. Macham głową w bok, by strącić z ramion splecione włosy i właśnie w tym momencie Edward wychodzi zza rogu. W długich palcach ściska plastikową torbę, wilgotne włosy opadają mu na skronie w zlepionych kępkach, usta rozciąga niewielki uśmiech. Wygląda dzięki niemu młodziej. Mój puls przyśpiesza, gdy oczy Edwarda zmierzają spojrzeniem w górę, by spotkać się z moimi.
Zatrzymuje się, gdy tylko mnie spostrzega. Jego brwi unoszą się, a wargi rozchylają – nieznacznie. Otwieram usta, gdy językiem przesuwa po dolnej; lśniąca, biała krawędź zębów jest następna w kolejce. Czuję ścisk w całym ciele.
– Widzę, że byłaś zajęta – brzmi nonszalancko, ale mnie nie oszuka.
Wygląda na to, że biegł w deszczu. Różowe wypieki barwią skórę na jego policzkach i wokół oczu, w porównaniu z tym dolna część twarzy ma odcień kości słoniowej. Zupełnie jakby zszedł z okładki powieści Jane Austin. Tak piękni mężczyźni nie powinni istnieć naprawdę.
– Mam nadzieję, że jesteś głodny – wzdycham, oblizując wargi i zaciskając palce stóp na krawędzi stołu.
Jego wargi rozchodzą się w szerokim uśmiechu, gdy stawia torbę na podłodze i zdejmuje płaszcz. Zwijam palce na polerowanym blacie, a Edward pokonuje krótki dystans, który nas dzieli. Siada na krześle przede mną i pochyla się do przodu.
– Umieram z głodu – dyszy w moje usta, z rozmachem przeciągając po nich językiem.
Odsuwa się i ostrożnie zbiera sztućce oraz talerz, usuwając je poza obszar działania. Wydaję niecierpliwe pomruki. Edward kręci głową, uśmiechając się szerzej, po czym obejmuje dłońmi moje nogi. Szarpnięciem pociąga mnie do przodu, aż mój tyłek ląduje na krawędzi stołu. Raptownie nabieram powietrza, czując, jak lodowate krople wody z jego włosów rozpryskują się na wewnętrznej stronie moich ud.
– Czekałem cały dzień, by usłyszeć ten dźwięk. – Jego głos wibruje w moim ciele, gdy on gładzi rękami wilgotną skórę, wsuwając głowę między moje nogi.
Przeciąga językiem wzdłuż mojej szparki, sprawiając, że wydaję niskie i prymitywne jęki jak jakaś napalona kocica. Moje biodra podskakują, gdy on się śmieje. Jego oddech łaskocze moją łechtaczkę i mam ochotę krzyczeć. Przesuwam palcami przez jego włosy, po czym podrywam mu głowę do góry. Edward warczy, chwytając mnie za nadgarstek i wyciąga z włosów moją rękę. Jego oczy świdrują mnie spojrzeniem, gdy zniża usta z powrotem. Przychodzi mi na myśl, że to chyba głupi pomysł, by go wkurzać, gdy jego zęby są tak blisko mojej łechtaczki.
Przywiera do mnie ustami i wsuwa język do wnętrza. Odchylam głowę do tyłu. Zmagam się z oddechem, gdy jego język wygina się i obraca wewnątrz mnie. Każdy jego ruch podsyca palące pragnienie, by czuć w środku inną część jego ciała.
– Choć tu – sapię, ciągnąc go za kołnierzyk koszuli, ale odpycha moją dłoń.
Pochyla się ku mnie, obejmując rękoma moje plecy i przyciska nos mocno do łechtaczki. Dyszę, gdy wnika językiem jeszcze głębiej, a jego paznokcie zatapiają się w moich pośladkach. Przechodzi mnie ostry ból niczym wstrząs elektryczny, po którym czuję uderzenie pierwszej fali.
– O ku***, zaraz dojdę – wrzeszczę, opadając do tyłu i uderzając głową w twardy stół, ale mam to w dupie.
Widzę tylko oczy Edwarda i górną wargę, gdy jego usta są mną zajęte. Rozkosz zalewa moje ciało fala za falą, wyginam się w łuk, by przycisnąć się do niego. Jego ramiona otaczają mnie w talii, unosząc dolną część ciała ze stołu. Warczenie Edwarda dudni w mojej wrażliwej, pulsującej cipce.
– Stop! – Wyrywam się, gdy przykłada język do mojej przestymulowanej łechtaczki.
Cofa głowę i posyła mi uśmieszek, trzymając mnie mocno. Rzucam się w jego uścisku, patrząc na niego z dezaprobatą. Nie przestaje się uśmiechać, opuszczając mnie z powrotem na stół. Dobrze wie, jak uwielbiam te jego cholerne usta, ale nadal gram zirytowaną. Przesuwam rękę na stole i strącam talerz ze sztućcami na podłogę. Rozlega się satysfakcjonujący odgłos stłuczenia. Uśmiech Edwarda znika. Chwyciwszy koniec krawata, Edward nawija go na rękę i przyciąga mnie do swojej twarzy.
– Mama dała mi tę zastawę – dyszy w moje usta. Jego gniew sprawia jedynie, że jeszcze bardziej go pragnę.
– Ups – szepczę, starając się, by mój głos ociekał sarkazmem, mimo że brak mi tchu i jestem napalona do szaleństwa.
– Tym razem naprawdę zapłacisz za to – warczy, odsuwając się ode mnie, po czym zatapia kciuk w mojej mokrej pochwie.
Wrzeszczę i zachłystuję się powietrzem, gdy wtłacza go we mnie, wsuwając jednocześnie język do moich ust. Reszta jego palców wbija się w moje pośladki, unosząc mnie ze stołu z każdym pchnięciem. Jest mi dobrze, ale to nie wystarczy. Chcę więcej. Chcę jego.
– Pieprz mnie mocniej – dyszę, nacierając biodrami na ten kciuk i chwytam Edwarda za głowę. – Chcę, żebyś był we mnie.
– Jesteś blisko? – Oddycha ciężko, całe jego ciało porusza się wraz z ręką, tak jakby każda jego część mnie pieprzyła, z wyjątkiem tej, której pożądam najbardziej: jego cholernego, pięknego fiuta.
– Tak – syczę, wbijając mu paznokcie w skórę głowy i unoszę się, by naprzeć całym ciężarem ciała. Prawie krzyczę, gdy cofa dłoń.
– Poczekaj na mnie – dyszy, rozrywając zapięcie spodni i jednocześnie szperając w kieszeni, by wyjąć kondom.
Pomagam mu go nałożyć i za chwilę trzyma już swego twardego penisa przy moim wejściu. Zakreśla główką mały okrąg, kopiując kształt mojej cipki, jakby starał się go nauczyć na pamięć. Podrywam się ku niemu, a on mruczy cicho przy moim policzku, nie przestając patrzeć na swojego penisa, powoli wsuwającego się we mnie.
Jęczę, gdy moje ciało się poddaje, a znajome rozpalające doznanie przyprawia mnie o niepohamowane dreszcze. Nie istnieje nic, co mogłoby się równać z tym uczuciem, gdy on jest we mnie, a jego oddech muska moją twarz. Jego penis zagłębia się do samego końca. Mimowolnie stękam z łakomym zadowoleniem. Edward spogląda na mnie przez wilgotne, potargane kosmyki. Mruży oczy w kącikach i pochyla się, by otrzeć się wargami o moje. To nie jest pocałunek, niemniej sprawia, że brak mi tchu i pragnę więcej.
– Chcę tak zostać na zawsze – szepcze Edward tuż przy moich ustach. Zamykam oczy.
– Ja też – wyrywa mi się, Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, co powiedziałam, ale już jest za późno.
Edward wycofuje się, odbierając mi głos i oddech. Uśmiecha się. Ma taki sam wyraz twarzy jak wtedy, gdy wszedł do kuchni. Zaczynam dygotać, kiedy porusza się z większą determinacją, robiąc powolne, pewne pchnięcia. Jego oczy ani na chwilę nie porzucają mojej twarzy, a ja nie potrafię uciec spojrzeniem, nawet gdy mój kolejny orgazm osiąga punkt kulminacyjny i wybucha, rozprzestrzeniając się po miednicy.
– Aaaaaa! – krzyczę, wyginając plecy w łuk. Edward przyciska rękę mojej skroni i otacza palcami moją szyję.
– Jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek widziałem – jęczy pomiędzy pchnięciami, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.
To powinno być zabawne. Powinnam się roześmiać, bo nikt tak nie mówi podczas seksu, ale nie mogę jasno myśleć. Porusza się wewnątrz mnie w stałym tempie, kołysząc stołem pode mną. Mogę jedynie się przyglądać, jak jego ciało zaczyna drżeć.
– Boże! – sapie i wraz ostatnim pchnięciem pogrąża się tak głęboko, że mam wrażenie, jakby wskoczył na pasujące miejsce.
Opada na mnie, przytulając twarz do mojego obojczyka. Jego ręce nie odklejają się od mojej talii. Słyszę tylko równe bicie mojego serca i jego oddech. Mój mózg działa na zwolnionych obrotach, bucząc jak przegrzany silnik. Chcę zapomnieć o wszystkim poza uczuciem dotyku jego skóry, ale coś w zakamarkach mojego umysłu nie daje mi spokoju.
– Co to za zapach? – Edward unosi głowę, jego piękna twarz wyraża zdziwienie. Dociera do mnie ostra woń spalenizny.
– Cholera! – Odepchnąwszy go, zeskakuję ze stołu i biegnę do kuchenki.
Fartuch pali się i topi na płycie grzejnej. Wpadam w panikę i obracam się w stronę zlewu, ale Edward już jest przede mną z jaskrawoczerwoną gaśnicą. Strumień białej piany pokrywa płytę kuchenki oraz blat niczym gruba warstwa śniegu.
– Nie sądziłem, że będę tego potrzebował, kiedy nie ma Emmetta – wzdycha, odstawiając gaśnicę na podłogę. Nagle dociera do mnie, że jest zupełnie nagi od pasa w dół.
Wybucham śmiechem, a on odwraca się, uśmiechając do mnie.

Edward

– Białe czy czerwone? – pyta Esme, trzymając w każdej ręce butelkę, gdy ostrożnie ustawiam na stole kieliszki do wina.
– Czerwone – decyduję, kiwając głową w stronę Pinot Noir i ostatni raz sprawdzam nakrycia. – Mam przynieść bułki, czy poczekać, aż zaczniemy nosić resztę jedzenia?
– Mogą poczekać – mówi, po czym odchodzi do kuchni, zostawiając mnie samego.
Słyszę cichy szmer rozmowy, dobiegający z dołu i postanawiam zostać tu, gdzie jestem. Jasper i Carlisle potrzebują chwili rozmowy. Alice gada przez telefon z Emmettem, a Esme podśpiewuje w kuchni. Robię krok w tył, by oprzeć się o kredens i zastanawiam się, czy Leah zadzwoni do mnie wieczorem. Na podłodze u moich stóp skamle Chewie. Gdy zerkam na niego, prycha na mnie. Marszczę brwi, czując się głupio z tym, że pies wywołuje we mnie poczucie winy za to, że wolałbym być gdzie indziej.
– Ciiiicho… – syczę na niego. Podnosi jedno ucho.
Pozwalam sobie na chwilę tylko dla siebie, mimo że moja nadpobudliwa wyobraźnia podpowiada mi, że to egoizm. Kocham moją rodzinę i zazwyczaj uwielbiam Święto Dziękczynienia, ale nie ma Emmetta. Wszystko wydaje się takie dziwne, odkąd Leah pocałowała mnie na pożegnanie, gdy wyszła tego ranka.

– Kiedy cię znowu zobaczę? – wymamrotałem na wpół przytomnie, mrugając w ciemności i przyciągając ją do siebie, by pocałować po raz ostatni.
– Zadzwonię, gdy wrócę do miasta – westchnęła. Poczułem jej gorący oddech na ustach i jęknąłem.
– Jak długo? – Mój poranny głos zabrzmiał chrapliwie. Wciągnąłem ją pod siebie i przycisnąłem ciało do niej.
Chciałbym wziąć trochę wolnego, żeby zabrać Leę na jakieś wakacje, może na Hawaje. Myśl o niej nagiej na plaży przyprawiła mnie o momentalny wzwód.
– Może uda mi się wrócić w sobotę – obiecała, odpychając mnie i wstając z łóżka.
– Nie mogę się doczekać – westchnąłem. Senność przyciągnęła mnie z powrotem do poduszki. Leah roześmiała się.
– Pa – szepnęła tuż przy moim policzku.


– Pamiętasz może, gdzie schowałam kryształową solniczkę i pieprzniczkę babci Cullen? – Nagłe pojawienie się Esme w jadalni wyrywa mnie z zamyślenia i wywołuje piskliwe szczeknięcie Chewiego.
Obracam się do niej z uśmiechem, jednocześnie zapinając marynarkę, by ukryć krępującą erekcję. Esme stawia na stole kryształową miskę z sałatką, po czym podchodzi do mnie. Zastanawiam się, jak blisko podejdzie i czy uda mi się szybko wymanewrować, by nie wzbudzić podejrzeń.
– Myślę, że są w chińskiej skrzyni – odpowiadam, robiąc unik w bok, po czym przechodzę przez podwójne drzwi, które prowadzą do pokoju klubowego na dole.
To będzie bardzo długi weekend.
– Daj spokój, przyznaj, że nic nie robisz, tylko jesz ser i pijesz piwo – śmieje się Alice, wymachując zwieszonymi ze schodów nogami i o mały włos kopiąc mnie w głowę. – Och, powiedz jej, że też cholernie za nią tęsknię.
– Wyciągam rękę i chwytam za jedną z machających nóg, dzięki czemu mogę przejść bez szwanku. Alice piszczy, a ja uchylam się przed drugą nogą, która za chwilę pozbawiłaby mnie zębów. Moja siostra siada prosto, usiłując wyrwać stopę.
– Edward, śmiertelnie mnie wystraszyłeś! Następnym razem ostrzeż mnie, zanim zaczniesz mnie macać – mówi i żartobliwie popycha mnie, sięgając przez balustradę.
– Byłoby to możliwe, gdybym był w stanie przyciągnąć twoją uwagę i gdybyś nie wrzeszczała na całe gardło – wyliczam, a ona pokazuje mi język.
Usiłuję za niego chwycić, ale Alice cofa się szybko ze śmiechem.
– Co takiego, Emmett? Tak, jest tutaj. Jasne – ćwierka, po czym odsuwa telefon od ucha i wymierza nim we mnie. – Chce z tobą pogadać.
Gapię się przez chwilę na komórkę. Emmett! Kręci mi się w głowie od domysłów, o czym mój brat może chcieć ze mną rozmawiać. Natychmiast staje mi przed oczami twarz Rose ostatniego wieczoru przed ich wyjazdem, to, jak świdrowała mnie wzrokiem i te bilety na Radiohead. To była wiadomość i odebrałem ją jasno. Wiedziała o mnie i Lei, a jeśli tak, to było tylko kwestią czasu, żeby Emmett się dowiedział.
– Nie mogę. Mama potrzebuje pomocy z obiadem. Powiedz mu, że zadzwonię jutro – gderam, odwracając się, by pobiec na dół. Mam nadzieję, że Alice nie będzie mnie gonić.
– Przykro mi, Em. Musi pomóc mamie. Powiedział, że zadzwoni do ciebie jutro – mówi Alice z sarkazmem, jasno dając do zrozumienia, że skłamałem. Idę dalej, ciesząc się, że udało mi się uniknąć konfrontacji.

***

– Widocznie zmienili plany – stwierdza Alice pomiędzy kolejnymi kęsami tłuczonych ziemniaków, a ja wpatruję się w zastygnięty w galaretę sos, zastanawiając się, czy Esme będzie chciała grać w gry planszowe po obiedzie. – Spędzą resztę podróży z matką Rose i jej przyjaciółką Werą, która wydaje się naprawdę super.
– To cudownie – odpowiada Esme, tylko w połowie słuchając, i bez zbytniego ukrywania się karmi resztkami Chewiego pod stołem.
– Czy Emmett wspominał coś o tym, czy nadal planują zostać dłużej? – pyta Carlisle, oferując Jasperowi kolejną bułkę.
– Och, obawiam się, że mój słynny apetyt napotkał godnego przeciwnika, proszę pana. – Jasper pojękuje cicho, kręcąc głową i opiera się na krześle. – Pani Cullen, znowu przeszła pani samą siebie.
– Dziękuję ci, Jasper – mówi Esme, obdarzając go wspaniałym uśmiechem, po czym zmusza go, by wziął bułkę.
– Ktoś chce jeszcze kieliszek wina? – pytam, czując, że powinienem dodać coś od siebie do rozmowy.
– Ja już dziękuję – czka Alice, po czym chichocze sama z siebie.
– Ja jeszcze mam, kochanie – mówi Esme, unosząc opróżniony do połowy kieliszek.
Biedny Jasper jest w stanie jedynie uśmiechnąć się przepraszająco, gdy usiłuje przełknąć bułkę, którą Esme położyła na jego talerzu. Sam jest sobie winien, wziął drugą dokładkę, a nie przynieśliśmy jeszcze deseru.
– Ja się napiję – odpowiada Carlisle, podnosząc pusty kieliszek, który biorę z jego ręki.
– Przyniosę tę butelkę południowoafrykańskiego Shiraza, o którym ci opowiadałem – wołam do niego, idąc już do kuchni.
Odstawiam kieliszki i biorę wino, gdy w kieszeni zaczyna mi buczeć telefon. Kiedy usiłuję wydobyć go z marynarki, butelka wyślizguje mi się z rąk i toczy po blacie. Wyciągam rękę, by ją złapać, ale w efekcie popycham ją tylko na kieliszki, które spadają z krawędzi blatu i roztrzaskują się o posadzkę. Butelka prędko idzie w ich ślady, eksplodując na podłodze lśniącą falą czerwonej cieczy.
Odwracam się od tego bałaganu, zerkając na wyświetlające się dane dzwoniącego.

Cynthia Lawson

Natychmiast odbieram.
– Halo, Edward? – Mówi rzeczowym, profesjonalnym tonem, a moje serce przyśpiesza.
– Tak – odpowiadam, przełykając ślinę i opieram się o blat.
– Już czas – mówi. Fala ulgi, która mnie ogarnia, sprawia, że robi mi się słabo. – Właśnie jadę po Aleca. Doktor Killian otrzymał wiadomość na pagera, a zespół chirurgów już się przygotowuje. Możemy się spotkać w szpitalu?
– Już jadę – odpowiadam, po czym Cynthia się rozłącza.
– Co się stało? – Carlisle stoi w drzwiach, a ja wpatruję się w niego i zdaję sobie sprawę, że będę musiał mu powiedzieć, dlaczego mam zamiar wyjść w środku świątecznego obiadu.
– Prze… przepraszam – jąkam się, gdy wchodzi do kuchni. Delikatnie poklepuje mnie po ramieniu.
– To tylko trochę szkła, nie przejmuj się – mówi, pochylając się, by podnieść z podłogi nóżki kieliszków.
Kompletnie zapomniałem o nich i natychmiast przyłączam się do niego. Szybko zbieramy potłuczone kawałki, po czym Carlisle otwiera drzwiczki szafki pod zlewem. Delikatnie wrzucam szkło do kubła na śmieci, następnie odkręcam kran, żeby umyć ręce. Carlisle cierpliwie czeka, gdy spłukuję mydło z dłoni, obserwując mnie z czułym uśmiechem na twarzy.
– Muszę wyjść – mamroczę, odwracając się, ale zatrzymuje mnie jego silna ręka na moim ramieniu.
– Jak to: musisz wyjść? – Odwraca mnie z powrotem. Na jego twarzy maluje się troska. Ten widok napełnia mnie poczuciem winy.
– Jeden z dzieciaków ze schroniska… – Mój głos milknie, gdy spoglądam w jego ciemnobrązowe oczy. Rezygnuję z prób uniknięcia nieuchronnej konfrontacji. – Okłamywałem cię. Nadal pracuję dla Volt.
Przyglądam się, jak na twarzy Carisle’a miejsce troski zajmuje gniew oraz coś, co trochę przypomina przerażenie.

***

Mija jeszcze dwadzieścia minut, zanim można ruszyć w drogę. Jak tylko wyjaśniłem Carlisle’owi sytuację, musiał powiedzieć Esme, która uparła się, że cała rodzina powinna pojechać ze mną do szpitala.
– To nie jest konieczne – spieram się, mimo że Alice i Jasper pośpiesznie upychają w lodówce całe jedzenie. Chewie skamle i krąży wokół moich nóg, gdy Esme zwija obrus w ciasny tłumok na środku stołu.

– Nonsens. Nie pojedziesz sam – obstawia przy swoim, machając do Jaspera, który właśnie wrócił z kuchni. – Zanieś to do pralni i niech Alice podjedzie Garbusem od frontu. Pojadę z wami dwoma.
– Ja pojadę z Edwardem. – Carlisle wraca z holu z naręczem okryć i zaczyna je wręczać.
– Mamo, nie potrzebuję eskorty rodziny – wzdycham, wkładając płaszcz i staram się uniknąć spojrzenia Carlisle’a.
– Edward, to nie jest tylko twoja sprawa – odpowiada Esme, podchodząc do mnie bliżej i przykłada dłoń do mojego policzka. – Ten chłopiec nie ma rodziny. Za chwilę przejdzie operację serca. Potrzebuje nas.
– Nawet go nie znasz. – Potrząsam głową.
– Jest dla ciebie ważny – mówi, a Carlisle obejmuje mnie ramieniem. Wiem, że przegrałem ten spór. – To wszystko, co musimy wiedzieć.


– Czy powiedzieli, kto jest jego chirurgiem? – pyta Carlisle, opierając się o drzwi pasażera, a ja rozprostowuję szyję.
– Robert Killian – odpowiadam, wybierając zjazd z I-5 na Madison i zerkam w lusterko.
Widzę Alice w volkswagenie. Upewniam się, że zwolniłem na tyle, by mogła nas dogonić. Powiedziałem im, że jedziemy do Virginia Mason, ale nie jestem przekonany, czy mają pojęcie, jak trafić do wejścia na ostry dyżur.
– Porozmawiam z nim, gdy tam będziemy. – Carlisle wzdycha i obraca się, by spojrzeć na mnie. – Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć?
Przełykam i przed skrętem w Madison sprawdzam ruch na drodze dokładniej, niż to konieczne.
– Próbowałem tylko pomóc Alecowi – argumentuję niepewnie i zmuszam się, by na niego spojrzeć.
– Nie wątpię w twoje intencje – mówi Carlsile, kładąc mi dłoń na ramieniu, po czym je ściska. – To konsekwencje mnie martwią.

Volt ma sposób, żeby zaleźć ci za skórę. Nie są jedynie firmą, reprezentują styl życia. Szybkie tempo, ogromne ryzyko i wysokie zarobki. Nieprzypadkowo stali się jednym z najlepiej prosperujących przedsiębiorstw na świecie. Aro żądał wiele od swoich pracowników, a przejście jego oczekiwań stało się moim celem.
Na początku było to przytłaczające, ale pomógł mi Demetri. Pokazał mi swój sposób na to, jak sprostać wymaganiom zarówno tej pracy, jak i życia towarzyskiego, które wiązało się z byciem zapracowanym profesjonalistą. Zaczęło się od koki, bardzo szybko jednak przerzuciłem się na metę, albo kryształki, jak wolę to nazywać. Kiedy się nauczyłem, jak regulować dawki, tak żeby nie chodzić trzy dni bez snu, stało się to cudownym narzędziem. Pomagało mi się skoncentrować , a praca nad projektami zajmowała mi o połowę mniej niż innym stażystom.
W końcu, po kilku miesiącach wszystko zaczęło się układać. Udało mi się uratować ponad tuzin upadających projektów, a Aro osobiście pogratulował mi na spotkaniu rady nadzorczej. Na dodatek skończyli przenosić ostatnie z moich rzeczy do mojego nowego, narożnego biura. Demetri powiedział, że nikt dotąd w firmie tak szybko nie awansował i że jeśli utrzymam to tempo, to w ciągu roku zostanę młodszym wiceprezesem. Kosztowało mnie to mnóstwo weekendów oraz trochę snu, ale wiedziałem, że w końcu to wszystko się opłaci.
Demetri zadzwonił już gdzie trzeba, żeby zorganizować przebojową noc na mieście dla uczczenia mojego awansu. Czułem się niezwyciężony. Myślałem, że mam wszystko pod kontrolą i w tamtym czasie naprawdę wierzyłem, że to jest właśnie to, czego zawsze pragnąłem. Tak było do chwili, gdy ujrzałem wyraz twarzy Carlisle’a. Wstąpił do biura, by zobaczyć, co u mnie słychać i dlaczego w ostatnim czasie nie przychodziłem do kościoła.

– Edward, co się z tobą dzieje? – Nieustannie próbował zbliżyć się do mnie, ale robiłem, co mogłem, żeby utrzymać dystans.
– Wszystko w porządku – roześmiałem się, odwracając w stronę okna i sprawdzając swoje odbicie w szybie, żeby się upewnić, czy nie mam nic pod nosem.
Nienawidziłem tego, jak koka skupiała moją uwagę na własnym nosie, ale wyczerpałem zapas kryształów, a Demetri miał pod ręką dziś rano jedynie to.
Wciągnąłem nosem powietrze, wytarłem go po raz ostatni i wtedy odwróciłem się do Carlisle’a, żeby zademonstrować najlepszy uśmiech. Cała moja pewność siebie ulotniła się, gdy zobaczyłem jego minę.
– Co bierzesz? – Patrzył na mnie gniewnie, podchodząc bliżej. Wtedy spanikowałem.
Całe moje logiczne, dobrze obmyślone uzasadnienie tego, jak rozsądnie udawało mi się kontrolować używanie narkotyków, ulotniło się z mojego umysłu na widok oskarżycielskiego spojrzenia Carlisle’a.
– Nic, przysięgam! – Zatoczyłem się do tyłu, niemal wpadając na róg biurka. Szybko przeniosłem się za nie, wertując myśli w poszukiwaniu dobrego kłamstwa.
– Nie okłamuj mnie – jego głos zabrzmiał nisko i groźnie. Carlisle chwycił jedną ręką róg mojego biurka i odsunął je na bok.
Masywny dębowy mebel zatrząsł się, uderzając w ścianę i strącając przy tym kilka oprawionych fotografii, które rozbiły się o podłogę. Nigdy w życiu nie widziałem ojca tak rozgniewanego.
– Tato, proszę – wyjąkałem, przyciskając plecy do szyby. Żałowałem, że nie mogę tego cofnąć.
Zatrzymał się raptownie, zamrugał i nagle było tak, jakby zobaczył mnie po raz pierwszy w życiu.
Najpierw nie mogłem uwierzyć, że widzę łzy. Wmawiałem sobie, że to iluzja świetlna sprawia, iż jego twarz wygląda, jakby była mokra, gdy ze wstrętem spojrzał w dół na własne ręce. W całym moim życiu tylko jeden raz widziałem, jak Carlisle płakał. Miałem wtedy dziesięć lat i powiedziałem mu, że nie jest moim ojcem.
Byłem zagniewanym dzieckiem ze złamanym sercem, żałowałem tych słów każdego dnia, od kiedy je wypowiedziałem.
– Przepraszam – sapnął, chwytając silnymi rękoma moje barki i przyciągając mnie do siebie. Nie byłem w stanie powiedzieć słowa. Obejmował mnie, trzymając moją głowę i przyciskając ją do piersi. Czułem się, jakbym znowu był zagubionym dzieckiem i nienawidziłem siebie za to, że sprawiłem mu ból.
– Kocham cię, Edward – wyszeptał w moje włosy. Zamknąłem wypełnione łzami oczy.
Przez cały ten czas nigdy nie zastanowiłem się nad tym, jak moje wybory i poświęcenie wpłyną na moją rodzinę. Byłem tak pochłonięty osiągnięciem sukcesu i wywarciem wrażenia na Aro. Chciałem udowodnić mu, że nie popełnił błędu, zatrudniając mnie. Przede wszystkim zaś chciałem udowodnić sobie, że to nieważne, jeśli w opinii Carisle’a nie poradziłem sobie.
Nigdy mi tego nie powiedział, ale nie musiał. Mogłem to wyczuć po sposobie, w jaki odmawiał rozmowy o mojej pracy i po tym, jak ciągle pytał, kiedy wrócę na studia medyczne.
W mojej idiotycznej próbie wykazania się przed Carlislem udowodniłem tylko tyle, że miał rację.[i]

To było prawie osiem miesięcy temu. Carlisle nalegał, żebym odszedł z Volt i poddał się leczeniu odwykowemu. Zdesperowany, by odzyskać jego zaufanie, zgodziłem się. Zapisał mnie na program dla pacjentów niehospitalizowanych. Przyrzekłem mu, że nigdy więcej nie tknę narkotyków. Dotrzymałem słowa, ale za każdym razem, gdy na niego patrzę, ciągle dostrzegam obawę. Wolałbym nie widzieć jej dzisiaj, jednak gdy wzdycha i opiera się na siedzeniu, wyczuwam uwalniającą się falę rozczarowania.
– Jest zielone – szepcze. Przełykam ciężko, skupiając się ponownie na drodze.

***

– Co tak cholernie długo trwa? – Jane kopie czubkiem trampka framugę drzwi.
– Jane, skarbie – głos Esme jest cichy, ale momentalnie przykuwa uwagę dziewczynki. Esme wskazuje na krzesło obok niej: – Proszę, usiądź.
Przez kilka uderzeń serca wpatrują się w siebie. Normalnie zainterweniowałbym i spróbował utemperować Jane, ale w tym przypadku po prostu siadam i czekam. Jane nigdy nie zmierzyła się z Esme Cullen. Coś w jej wyrazie twarzy się zmienia, ramiona opadają, po czym wzdycha ciężko i kroczy przez szpitalny pokój, by usiąść obok niej. Alec śmieje się cicho charczącym śmiechem.
– Zamknij się! – wybucha Jane. Esme sięga do torebki i z grzecznym uśmiechem oferuje dziewczynce miętówkę. Jane piorunuje ją wzrokiem.
– Co to jest, do cholery? – Jest zestresowana. Widzę to po jej postawie i agresywnym zachowaniu.
– Spójrz na to w ten sposób: smakuje lepiej niż mydło – mówi Esme lekkim i pogodnym tonem, trzymając cukierka za koniec opakowania i wymachując nim przed twarzą Jane.
– Jaja sobie ze mnie robisz? – Jane zerka na mnie. Wyraz jej twarzy jest na wpół zmieszany, na wpół zdumiony.
– Ja bym wzięła – odzywa się za mną Alice. – Raczej nie chcesz, żeby włożyła to w jakieś… niewygodne miejsce. – Przeklęłam tylko raz w kościele, ale to wystarczyło.
Znaczącym gestem rozciera tyłek. Jasper odwraca się i udaje bardzo zainteresowanego zasłonami. Jego twarz pokrywa się ciemnym rumieńcem, a ramiona lekko trzęsą. Udaje mi się zapanować nad własnym rozbawieniem, gdy wracam spojrzeniem do Jane. Na jej twarzy maluje się pełne przerażenia niedowierzanie.
– Coś mi się wymknęło raz, przy niedzielnym obiedzie i nie mogłem potem siedzieć przez tydzień – stwierdzam ze wzruszeniem ramion.
– Jasss… – zaczyna syczeć Jane, ale urywa, gdy Alec wyciąga do niej rękę.
– Jane – szepcze chłopiec. W nieprzyjemnym jarzeniowym oświetleniu jego blada cera sprawia wrażenie popielatej.
Jane przenosi spojrzenie na brata, jej usta rozchylają się na moment, ale nic nie mówi. Nie przestając na niego patrzeć, bierze cukierka, odwija go i wkłada do buzi. Esme zabiera od niej papierek i chowa z powrotem do torebki, nie spuszczając wzroku z dziewczynki. Sięga do niej ręką i ostrożnie przeczesuje palcami jej krótkie, jasne włosy, zakładając je za ucho.
Jesteśmy tutaj niecałą godzinę, a Esme już patrzy na Aleca i Jane, jakby byli jej dziećmi. W jej przypadku to dzieje się bardzo szybko – miłość. Alice dzieli z nią tę cechę, tę potrzebę powiększania rodziny, dzielenia się miłością i domem z innymi.
– Są prawie gotowi. – Głos Carlisle’a za mną sprawia, że sztywnieję.
– Dobrze. – Esme wstaje, podnosząc razem ze sobą Jane i podchodzi do Aleca. – Zobaczymy się wkrótce, kochanie.
Uśmiecha się do chłopca, całując go delikatnie w czoło.
– Daj im popalić! – szczebiocze Alice. Wygląda na zdenerwowaną i sprawia wrażenie, jakby się miała zaraz rozpłakać.
Jasper obdarza Aleca skinieniem głową i wypycha Alice z pokoju, zanim ta zacznie płakać. Esme przechodzi obok mnie, zatrzymując się, by dotknąć mojego policzka i pochyla się ku mnie.
– Zrobiłeś coś dobrego – szepcze mi do ucha i całuje mnie w policzek.
– Będziemy w poczekalni – mówi Carlisle, zamykając za sobą drzwi. Nabieram powietrza.
Jane nadal stoi przy łóżku Aleca, ściskając małymi dłońmi jego ramię. Ściska mnie w piersi na ten widok. Alec uśmiecha się do siostry, a ona do niego. Widzę, jak poruszają się jego usta, ale głos jest zbyt cichy, by przedostać się przez szum monitora.
– Nawet nie zaczynaj – wybucha Jane, pochylając się, by otoczyć go ramionami.
Przesuwam się, by stanąć przy krawędzi łóżka. Upewniam się, że mają tę chwilę dla siebie. Drzwi otwierają się i gdy zerkam przez ramię, widzę pielęgniarki wchodzące gęsiego.
– Jane – mówię, ale waham się, gdy widzę, jak odsuwa się ze łzami w oczach.
– Edward. – Alec sięga w moją stronę. Biorę go za rękę i staram się jak mogę, by spojrzeniem dodać mu otuchy, mimo bryły lodu w żołądku. – Zadbaj o to, by nie wyrzucili jej ze schroniska.
– Przyrzekam – mówię z uśmiechem, delikatnie ściskając jego rękę i zmawiam cichą modlitwę.
Szybko wyprowadzam Jane z pokoju, a pielęgniarki zaczynają przemawiać do Aleca kojącym tonem. W milczeniu idziemy do poczekalni. Dłoń Jane tkwi schowana w mojej. Jasper stoi oparty w przejściu; gdy go mijamy, obdarza nas skinieniem głowy. Dotyka mojego ramienia, a Esme podchodzi, by objąć Jane. Ściska mnie w piersi, gdy mała ręka dziewczynki wysuwa się z mojej, a jej przekrwione oczy zwracają się ku mnie. Kiwam do niej głową dla dodania otuchy, gdy Esme prowadzi ją do pustego siedzenia obok Alice. Jane siada, pozwalając, by Esme ją obejmowała, podczas gdy Alice bierze jej dłonie. W końcu kieruję wzrok na Jaspera – jego wyraz twarzy łagodnieje, a ja czuję, jak ciężar, który spoczywał na mnie od naszej kłótni w piwnicy, ustępuje. Kiwam głową, a jego ręka lekko poklepuje mnie po karku.
– Edward. – Carlisle pojawia się obok mnie. Jasper odchodzi, by przyłączyć się do reszty. – Muszę z tobą pomówić – na osobności.
Obracam się i spoglądam na surowy wyraz jego twarzy. Potakuję skinieniem głowy, martwiąc się, że zniszczyłem jakąkolwiek szansę odzyskania jego zaufania.

[i]Leah


– Tak, wiem, co mówiłam, ale równie dobrze mogę przyjechać dziś wieczorem, gdy jest pusto na drodze – wzdycham do zestawu głośnomówiącego, wjeżdżając furgonetką na I5.
Załatwienie wszystkich spraw zajęło mi mniej niż dwie godziny, więc spędziłam większość popołudnia, gapiąc się w telewizor. Co kilka minut zerkałam na telefon, żałując, że nie mogę zadzwonić do Edwarda. Dziś rano, gdy od niego wychodziłam, wyglądał tak, że miałam ochotę go schrupać, ale jeśli zadzwoniłabym, to chciałby przyjechać i na pewno nie dotarłabym na czas do La Push.
– Hej, cieszę się, że cię zobaczę, po prostu nie chcę, żebyś zasnęła za kółkiem. – Seth chichocze przez telefon.
– Pieprz się, jest dopiero dziewiąta! – warczę i słyszę przebijający się sygnał rozmowy oczekującej. – Muszę odebrać, to przypuszczalnie Bella – mówię, widząc, że to Edward.
– Okej. Pozdrów ode mnie Bąbellę – śmieje się i rozłącza. Kręcę głową, odbierając drugie połączenie.
– Edward – mówię, ale nie słyszę nic oprócz rytmicznego oddechu. – Halo?
– Potrzebuję cię. – Brzmi dziwnie. Jakby płakał.
– Gdzie jesteś? – udaje mi się zapytać mimo guli w gardle. Jednocześnie wypatruję na drodze najbliższego zjazdu.
– W domu – szepcze, a ja czuję, że pieką mnie oczy.
– Będę za kwadrans – odpowiadam, skręcając w zjazd, by znaleźć się z powrotem na prowadzącej na północ stronie autostrady.
– Pośpiesz się – wzdycha z ulgą. Połączenie urywa się, zanim zdążyłam odpowiedzieć.

Udaje mi się dotrzeć na miejsce w dziesięć minut. Na szczęście nie pojawiła się policja, gdy dodałam gazu na I5, pędząc z prędkością stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Moja biedna furgonetka trzęsła się jak niewypoziomowana pralka, ale wytrzymała, aż dojechałam na podjazd Edwarda.
Natychmiast zauważam, że drzwi wejściowe są lekko uchylone. Serce niemal wyskakuje mi z piersi. Wylatuję z samochodu praktycznie jeszcze zanim silnik zdąży ucichnąć. Biorę po dwa schodki naraz, mój mózg wysila się ponad normę, by dociec, co mogło się stać, do licha.
Wbiegam przez otwarte drzwi i zastaję dom pogrążony w ciemności. Zasłony są odsłonięte, widać pustą uliczkę od frontu, skąpaną w świetle ulicznych latarni. Moje oczy szybko dostrajają się do ciemności i dostrzegam Edwarda siedzącego na kanapie. Trzyma w dłoni butelkę szkockiej, którą unosi do ust.
– Edward – wzdycham, obchodząc kanapę i włączam lampę, by lepiej go widzieć.
Reaguje na światło wzdrygnięciem, odrywając butelkę od ust i wylewając parę kropli na brodę. Siadam przed nim, na stoliku do kawy. Oblizuje wargi, wpatrując się w przestrzeń za mną. Jego oczy mają czerwony kontur, krawat jest przekrzywiony, na białej koszuli widnieje jasna, brązowawa plama. Wygląda, jakby oblał się kawą lub czymś podobnym. Materiał przylgnął do ciała, widać unoszącą się klatkę piersiową, gdy Edward nabiera głęboko powietrza i ponownie podnosi do ust butelkę.
– Co się dzieje, do kurwy nędzy? – Kładę dłoń na jego ramieniu, powstrzymując go od picia. Jego wzrok przesuwa się niżej, do miejsca, w którym go dotykam.
Wyciągam siłą butelkę z jego ręki i postawiwszy ją na stole, przykładam dłonie do jego skroni. Mruga i jego oczy skupiają się na mnie.
– Leah, przyjechałaś. – W jego głosie pobrzmiewa ton zaskoczenia, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że tu jestem.
– Zadzwoniłeś – odpowiadam jak idiotka.
– Nie powinienem był – wzdycha. Obejmuje długimi palcami moje nadgarstki, by odciągnąć moje ręce od twarzy, ale… trzyma się mnie.
– Powiedz mi, co się stało? – szepczę. Ściska mnie w gardle, serce łomocze mi w uszach.
Rozpoznaję w jego oczach spojrzenie, które śmiertelnie mnie przeraża. Edward kręci głową. Jego wzrok dryfuje w dół, zatrzymując się na naszych rękach – moje nadgarstki tkwią w jego dłoniach pomiędzy naszymi ciałami.
– Mogę cię o coś zapytać? – Ma senny głos, gdy kciukami gładzi moje dłonie. Muszę przełknąć, bym mogła odpowiedzieć.
– Jasne – skrzeczę. Mam wysuszone gardło i pieką mnie spojówki.
Patrzę, jak drży jego dolna warga, gdy próbuje mówić. Włosy spływają mu na oczy. Całe moje ciało cierpi, chcąc poznać przyczynę, dlaczego jest tak rozdarty. Edward w końcu zamyka oczy i powoli potrząsa głową, jakby próbował pozbyć się czegoś, co przylgnęło zbyt mocno, by się od tego uwolnić. Przyglądam się, jak przyciska twarz do otwartych dłoni moich rąk. Jest jak jajko, które zaraz pęknie w moich rękach. Jego oddech parzy moje dłonie, na palcach czuję wilgoć.
– Co się dzieje? – szepczę, czując palący ból w piersi. Unoszę głowę Edwarda, by móc zobaczyć jego zalaną łzami twarz. – Powiedz mi.
Bierze drżący oddech. Ocieram mu policzki kciukami i czekam, aż w końcu zacznie mówić.
– Jeśli mogłabyś ocalić komuś życie, ale musiałabyś zranić wszystkich, których kochasz, zrobiłabyś to? – Wpatruje się we mnie błagalnym spojrzeniem zmęczonych oczu. Odpowiadam, nawet się nie zastanawiając.
– Bez wahania.

Demetri

Nienawidzę tu przychodzić, ale gdy trzeszczące monumentalne drzwi wejściowe otwierają się, przybieram uprzejmy uśmiech. Okrągła twarz o śniadej cerze wyziera zza krawędzi mahoniu, ciemne oczy przypatrują mi się z kombinacją wahania i niechęci.
– Consuela! – śmieję się, pchając drzwi, po czym chwytam ją za ramiona i szybko całuję w policzek.
Jeśli na czymkolwiek się znam, to na ludziach. Consuela mnie nie znosi, bo wie, że moi rodzice są dorobkiewiczami i przez to nie są równi rodzinie Gallo. Osiągnięcie mojej pozycji w Volt zawdzięczam sprytowi oraz wpływowi, jaki odniósł majątek mojego ojca. Consuela nie przyniesie wstydu Arowi, będąc opryskliwą dla gościa, choć uważa mnie za coś gorszego od psiego gówna. Ktoś mógłby stwierdzić, że jestem okrutny, wykorzystując tę słabość dla własnej małostkowej uciechy, i miałby rację.
– Proszę, panie Crawford – mamrocze, wzbraniając się przed moim dotykiem i zamykając drzwi. – Pan Gallo oczekuje pana.
Prowadzi mnie rozległymi schodami, a ja dziękuję w duchu osobistemu trenerowi za godziny treningu cardio, które na mnie wymusza. Pokonujemy labirynt korytarzy wiodących do gigantycznych podwójnych drzwi, które otwierają się, by ukazać biuro i sypialnię Ara w jednym, a zarazem serce korporacji Volt.
– Demetri! – Aro pozdrawia mnie z otwartymi ramionami ze swojego poduszkowego tronu.
– Dobry wieczór panu – odpowiadam, machając ręką, obchodzę łóżko i natychmiast wpadam na zaporę – metr pięćdziesiąt czystego biznesu.
– Czy postarałeś się, żeby Klein dołączył do zespołu inżynierów? – Gianna, prawa ręka Ara i zajebiście skuteczna administratorka, z którą miałem wątpliwą przyjemność się umawiać, zadaje mi pytanie, stukając paznokciami w ekran dotykowy swojego tabletu.
Przygryzam wnętrze policzka, by powstrzymać się przed wytrąceniem jej tego z rąk.
– Tak, powinien się zameldować u Sophie w poniedziałek – odpowiadam, czekając, aż skończy to, co ma zamiar wysłać.
– To dobrze – mówi, obracając się z powrotem w kierunku wezgłowia łóżka.
– To wspaniała wiadomość – stwierdza Aro, gdy Gianna wręcza mu komputer. Zerka na niego przez chwilę. – Wygląda świetnie.
Czekam, aż skinie dłonią, a ona zabierze tablet i znowu zacznie stukać paznokciami po ekranie. Aro jest blady i wygląda, jakby schudł jakieś cztery kilo od ostatniego razu, gdy się widzieliśmy. Wiedziałem, że nie czuje się zbyt dobrze, ale to nigdy nie przeszkadzało naszemu dyrektorowi generalnemu zachowywać pozory. To znaczy, właściwie do chwili gdy kilka miesięcy temu zniknął z radaru. Robił telekonferencje, biorąc udział w spotkaniach zarządu, i mówiło się, że podróżuje do Szwajcarii, a potem do Ameryki Południowej, by zbadać eksperymentalne sposoby leczenia. Szacując jego wymizerowany wygląd, zastanawiam się, czy się nie powiodły.
– Chłopak Edwarda jest w tym momencie na chirurgii – zabieram w końcu głos. Moja niecierpliwość wygrywa.
– To jeszcze lepsza wiadomość. – Aro podnosi wzrok, uśmiechając się olśniewająco. – Gianna, dowiedz się, proszę, dlaczego załatwienie serca dla tego chłopca tak długo trwało. Bardzo mi się nie podoba, że nasi ludzie w UNOS* nie zajęli się tą sprawą z należytą troską.
Moja twarz zachowuje uprzejmy, ale neutralny wyraz, gdy Aro potwierdza to, co podejrzewałem – że umieścił kilku chirurgów w UNOS – organizacji zarządzającej alokacją narządów do transplantacji. Rzeczywiście nie ma takiej części branży medycznej, na którą Volt nie miałby jakiegoś wpływu.
– Tak, proszę pana – odpowiada Gianna, nie odwracając uwagi od komputera. – Sprawdziłam, że doktor Kilian jest głównym operującym, ale asystuje mu doktor Acklin, tak jak pan sobie życzył.
– Tak, Johan był bardzo uprzejmy, zgadzając się przybyć na tak nagłe wezwanie – mówi Aro, zapisując coś w brulionie, który trzyma na kolanach.
– Wygląda na to, że wszystko idzie zgodnie z planem – stwierdzam, niepewny, czego on jeszcze potrzebuje.
Mogłem po prostu do niego zadzwonić, ale jest coś w tym, jak zajął się sprawą Edwarda, co każe mi sądzić, że pojawiając się osobiście, zdobędę trochę punktów.
– Rzeczywiście – mamrocze Aro, kończąc pisać, po czym podnosi na mnie wzrok. – Jak się ma Edward?
– Nie spotkałem się z nim osobiście, ale ostatnio, gdy rozmawialiśmy, wyglądało na to, że wszystko w porządku. – Staram się mówić swobodnym tonem, choć ogarnia mnie lęk.
Powinienem naciskać na Edwarda, żebyśmy wspólnie spędzali czas, ale za każdym razem, gdy do niego w zeszłym tygodniu dzwoniłem, albo był zbyt zajęty, żeby rozmawiać, albo w ogóle nie odbierał telefonu. To dość dziwne, szczególnie w przypadku Edwarda.
– Demetri – wzdycha Aro, spoglądając na mnie, i już wiem, że zawaliłem. – Musisz być lepszym przyjacielem.
– Wiem, przepraszam – usprawiedliwiam się, załamując bezużyteczne ręce za plecami.
– Chcę, żebyś trzymał się blisko naszego drogiego Edwarda. To będzie bardzo stresujący czas dla niego. – Jego głos łagodnieje, gdy zerka na coś, co leży na szafce przy łóżku.
– Nie zawiodę pana. – Kiwam głową, a on bierze do ręki ramkę ze zdjęciem.
Nie jestem w stanie dostrzec obrazka w ramce, palce Ara przesłaniają widok. Coś w jego spojrzeniu, z jakim przygląda się fotografii , podpowiada mi, że lepiej nie wiedzieć, kto na niej jest.
– Powinieneś już iść i sprawdzić, co z nim. – Aro macha ręką w kierunku drzwi, a ja wzdycham z ulgą, obracając się do wyjścia.
– Demetri – jego głos zatrzymuje mnie w progu.
– Tak? – Odwracam się ponownie, a napięcie powraca.
Aro nie spuszcza wzroku ze zdjęcia. Ma przekrzywioną głowę, pojedynczy pukiel włosów zsunął mu się na czoło. Wygląda o dziesięć lat starzej, a przede wszystkim o wiele bardziej krucho.
– Jeśli jest coś, co jest ważniejsze niż wszystko inne, i wymagam, żebyś się temu poświęcił, to właśnie to, żebyś zatroszczył się o Edwarda. – Jego głos przechodzi w cichy szept, gdy mówi dalej: – Bądź dobrym… nie, bądź najlepszym przyjacielem dla niego, bez względu na koszty.
Jego orzechowe oczy spoglądają na mnie. Po raz pierwszy dostrzegam w nich dziwne otępienie. Przenika mnie dziwny dreszcz.
– Postaram się – odpowiadam, kiwając głową. Aro uśmiecha się do mnie i tym razem czuję się, jakby ktoś przeszedł po mojej mogile.
– O tak, z pewnością. – Jego głos brzmi złowieszczo. Macha dłonią, dając mi do zrozumienia, że mam odejść. Szybko opuszczam pokój i zdecydowanie przyśpieszam kroku, pokonując kręte korytarze rezydencji.

* UNOS – United Network for Organ Sharing- organizacja non-profit, która koordynuje oddawanie narządów na podstawie umowy z rządem federalnym.


Post został pochwalony 2 razy
Zobacz profil autora
rebeca
Nowonarodzony



Dołączył: 28 Kwi 2011
Posty: 5
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 14:15, 04 Cze 2012 Powrót do góry

Boże jestes cudowna, kompletnie bezgranicznie cudowna:) zaczynasz kompletna sielanką, prawie jak w młodym jeszcze szczęśliwym małżeństwie
a potem taka katastrofa
choć muszę się przyznać że nie do końca wszystko zrozumiałam, dlaczego rodzina się na niego tak wkurzyla?
a przede wszystkim dlaczego edward ma dalej pracować w Volt skoro przecież zrobił projekt czyli jakby zapłacił za operacje Aleca
przeczytałam dwa razy ale ciągle się gubie
mam nadzieję że kolejny rozdział nieco rozjaśni sytuację i że pojawi się jakoś niebawem:)
pozdrawiam
zachwycona


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Aquarius
Nowonarodzony



Dołączył: 07 Gru 2009
Posty: 41
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 17:41, 04 Cze 2012 Powrót do góry

Wciąż nie czaję, jakie zło praktykuje Aro.
Mam nadzieję, że Edward zorientuje się zanim stoczy się na dno albo będzie zmuszony pracować dla Ara, albo na zawsze straci Leę. Wolałabym, żeby w ogóle nie było żadnego załamania między nim, a Leą.

Także czekam na kolejny :). Dziękuję za ten :).


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Pon 19:45, 04 Cze 2012 Powrót do góry

Dzwoneczku, dziękuję z całego serduszka, że przetłumaczyłaś kolejny rozdział. Wiesz, że bardzo tęskniłam za tym opowiadaniem i niesamowicie się ucieszyłam, gdy przysłałaś mi tekst do zbetowania. Dziękuję!

Podobał mi się już sam początek, kiedy Leah przygotowywała posiłek dla Edwarda, przypominała sobie wizytę u lekarza, rozmawiała z Alice przez telefon, a potem przyszedł Edward i sobie baraszkowali i prawie spalili kuchnię. To było zabawne i nie spodziewałam się, że akcja tak się potem zmieni i dowiemy się tak ważnych i poważnych faktów.
A tak w ogóle, to nie mogę doczekać się jakiegoś spotkania Cullenów i Lei(zawsze zapominam jak się odmienia to imię -.-). Myślałam, że doczekamy się tego jednak w tym rozdziale, ale jednak nie. Myślę, że mogłoby być ciekawie.
Sceny w domu Cullenów również były fajne. Mogliśmy trochę poprzyglądać się ich zachowaniu, ich relacjom itd. Urocze było to jak Edward tęsknił za Leą i zastanawiał się, kiedy znów się zobaczą.
No i potem ten telefon, okazało się, że Alec będzie miał operację, Edward musiał powiedzieć, że dalej pracuje w tej firmie, dowiedzieliśmy się, co się jakiś czas temu wydarzyło, przeszłość Edwarda, jego relacje z Carlislem, jego obawy. Powiem szczerze, że czytając ten fragment o tych wydarzeniach między nimi, aż mnie zamurowało i wstrzymałam oddech.
Miłe było zachowanie Cullenów w szpitalu, mam nadzieję, że z Aleciem wszystko będzie ok.
No i potem ten Edward u siebie w domu, powrót Lei, ich rozmowa. Kurcze, w tym fragmencie było tyle emocji, to się po prostu czuło, to wszystko co jest między nimi dało się wyczuć, z każdym rozdziałem możemy obserwować, że ich więź jest coraz silniejsza, widzimy jak bardzo to się wszystko zmieniło od pierwszego rozdziału. Bardzo duże wrażenie zrobił na mnie ten fragment.
No i ta końcówka o Aro. Kurcze, tajemnicze to wszystko, myślę, że jeszcze dużo przed nami w tek kwestii i jestem niesamowicie ciekawa, o co tutaj właściwie chodzi i jakie brudy skrywa ta firma i Aro.

Dzwoneczku, bardzo podobał mi się ten rozdział i już nie mogę się doczekać kolejnego. Uwielbiam to opowiadanie, bohaterów, klimat i to jak tłumaczysz. Jesteś genialna. Dziękuję Ci!
Buziaki


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Pon 21:36, 04 Cze 2012 Powrót do góry

Hej, Dzwonuś Smile
Dawno mnie tu nie było... Czy Ty wiesz, że to jest jedyny i w sumie ostatni ff-ik jaki czytam? I to czytam na ekranie laptopa!!! Ale do rzeczy.
Naprawdę z dużą przyjemnością przeczytałam poprzedni rozdział. Taki troszkę magiczny, nawiązujący do sagi bardziej, niż pozostałe. Może dlatego, że było dużo o moich ulubionych wilczkach, sen Lei – supersprawa! Bardzo fajnie wpleciony w rzeczywistość. Normalnie zastanawiałam się czy autorka nagle, po iluś tam rozdziałach, nie stwierdziła, że może warto by wprowadzić troszkę elementów fantasy. W sumie nie miałabym chyba nic przeciwko temu, choć to opowiadanie ma swój i tak własny, niepowtarzalny klimat. I nie chodzi mi tu o seks Twisted Evil
Ostatni rozdział już jakoś mniej mnie zafrapował, ale nadal czyta się to dobrze i wciąga człowieka ten świat gęstniejących intryg. Suchą szosą, ma łeb na karku autorka tego fan ficka, pisząc na tyle wielowątkową opowieść, która nie dość, że ma ręce i nogi, to jeszcze jest tak bardzo wciągająca.
Lubię Twoje tłumaczenia, bo używasz kapitalnych, niewymuszonych zdań i zwrotów. Czyta się to tak, jakby ktoś pisał w naszym ojczystym języku. I ta narracja, którą pokochałam z całego serca i sama chętnie wykorzystuję. Cudo po prostu.
Dzięki, Dzwonuś i czasem nie rezygnuj z tłumaczenia. Wiem, że teraz to rzadko kto tu zagląda (do KP) ale opowiadanie jest warte tego, by się nad nim pochylić.
Buziak. Very Happy


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez BajaBella dnia Wto 19:03, 05 Cze 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 16:38, 14 Lip 2012 Powrót do góry

Enjoy and live me some sugar... Wink
beta - of course Susan :*


19. Nie ma powrotu do domu



Miłość jest najwyższym przejawem woli życia.

Thomas Wolfe

Leah

Gdy skręcam w prawo, wjeżdżając na drogę do La Push, słońce przebija się przez korony drzew. Świeci mi prosto w oczy i oślepia mnie. Edward opuszcza daszek przede mną, nim zdążę się poruszyć. Zwalczam w sobie ochotę, by pacnąć go w rękę. Jestem zbyt wielkim tchórzem, żeby teraz choć zerknąć na niego. Nie odrywam więc oczu od drogi i staram się zdusić w sobie panikę rozsadzającą klatkę piersiową. Kiedy droga wpada w Ocean Front Drive, wypatruję skrętu prowadzącego do domu taty, a moje dłonie zaczynają się pocić.
La Push to mój dom. Tutaj dorastałam, tutaj mieszkają bliscy mi ludzie. To miejsce jest dla mnie świętością w równym stopniu jak zimna mogiła otulająca ciało mojej matki. Kocham tatę i Setha, ale to miejsce jest polem minowym wspomnień i żalów. Za każdym razem, kiedy tu wracam, czuję brzemię tej ziemi i jej ludu – moich bliskich.

Nie mogę oddychać.

Zmuszam się, by wziąć głęboki oddech i zbieram odwagę, by zerknąć na Edwarda. Ma odwróconą głowę, wygląda przez boczne okno. Jestem pewna, że ani zardzewiałe samochody na cegłach przed warsztatem Wilsona Dogtree, ani bose dzieciaki bawiące się na wiejskiej drodze nie robią na nim wrażenia. Dlaczego w ogóle tu jest? Lepsze pytanie: dlaczego, do cholery, zaproponowałam, żeby ze mną pojechał?
– Zjeżdżajcie z drogi, zanim zrobię z was pizzę – wydzieram się przez okno na grupkę dzieci wzbijających kurz i zanoszących się śmiechem.

– Cześć, mamo. Nie, wszystko w porządku. Po prostu miałem sporo na głowie. – Głos Edwarda wydawał się napięty, jakby coś mu utkwiło w gardle.
Obudził mnie dzwonek jego telefonu. Edward poderwał się z łóżka i pobiegł do salonu. Powinnam przekręcić się na drugi bok i dalej spać, ale po jego dziwnym zachowaniu wieczorem nie mogłam się powstrzymać od podsłuchiwania tej rozmowy.
– To wspaniała wiadomość. Przepraszam, że nie było mnie tam, by go zobaczyć po operacji. Wiesz może, czy doktor… Nie, to nie jest… Cześć, tato.
Podkradłam się bliżej salonu i wyjrzałam zza rogu.
– Doba do dwóch, zanim wolno będzie go odwiedzić? Czy to jest norma? – Edward siedział skulony na kanapie, palce wolnej ręki miał wczepione we włosy. Nie widziałam jego twarzy. – Muszę tylko wziąć prysznic i mogę przyjechać… No dobrze, mimo to wolałbym tam być, na wszelki wypadek… Zdaję sobie sprawę, ale…
Umilkł na chwilę i szarpnął włosy, po czym wydał cichy pomruk niezadowolenia.
– Nie muszę o niczym myśleć. Muszę… Nic mi nie jest. Tato, proszę, nie mogę tak po prostu siedzieć tutaj – tłumaczył zduszonym głosem. Wyciągnął dłoń z włosów i potrząsnął nią, jakby go bolała. – No dobrze, zaczekam, aż zadzwonisz… Wiem.
Rozłączył się i oparł o kanapę. Wyglądał na wykończonego, miał sińce pod oczami, przypominające cienie na suficie, w które się wpatrywał, oraz zapadnięte policzki. Zadrżałam, czując potrzebę dotknięcia go, złagodzenia napięcia marszczącego jego czoło.
– Możesz już przestać się chować – westchnął, obracając głowę i wyciągając rękę w moją stronę.
– Wszystko w porządku? – Przyczłapałam do kanapy i wdrapałam się na poręcz.
– Tak, Alec jest już po operacji – powiedział, chwytając moje stopy i kładąc je sobie na kolanach.
– A więc to o to chodziło – starałam się zabrzmieć beztrosko, ale natychmiast spojrzał na mnie, a jego twarz wyrażała niepewność i niepokój. – Nie wdawałeś się wczoraj w szczegóły.
– Chyba nie… – Zmarszczył czoło, rozcierając kciukiem zaschnięty krem przeciwko oparzeniom, który rozsmarowałam wieczorem na jego klatce piersiowej. – Leah, przepraszam…
– Nic się nie stało. – Wzruszyłam ramionami, po czym ześlizgnęłam się na jego kolana. – Teraz musisz czekać?
– Tak. Tato został w szpitalu, żeby na bieżąco śledzić stan Aleca, i zadzwoni, gdy już można będzie go odwiedzać. – Edward westchnął, wsuwając dłoń w moje włosy i przyciągając mnie, by przycisnąć usta do moich warg. Pocałunek był pośpieszny i niemal desperacki. Przerwałam go, ujmując dłonie Edwarda i odsuwając się, by na niego spojrzeć. Światło poranka wydobyło intensywnie miedziany odcień jego włosów. Mimo zarostu miał skórę jak gładka kość słoniowa. Żałowałam, że nie mogę zrobić zdjęcia, które uchwyciłoby jego piękno. Blask słoneczny sprowadził mnie z powrotem do rzeczywistości i zdałam sobie sprawę, że jest rano. Powiedziałam Sethowi, że wyjadę, gdy tylko wstanę.
– Muszę jechać – wyszeptałam, przywierając do niego wargami, i ten sam lęk, który mnie tu wczoraj zatrzymał, powrócił wzmożony.
– Oczywiście – powiedział, a jego usta dziwnie się wygięły. To chyba miał być uśmiech, ale wyszedł z tego grymas.
– Może mogłabym zostać… – zaczęłam, czując obawę przed ponownym telefonem do Setha i wykręcaniem się, ale nie mogłam zostawić Edwarda, gdy był w rozsypce z powodu Aleca.
– Nie, powinnaś jechać – nalegał, jednak to zagubienie, które widziałam wczoraj w jego oczach, nie zniknęło.
– Jesteś pewien? – zapytałam, gładząc go po policzku, a on przylgnął twarzą do mojej ręki.
– Tak – westchnął, pochylając się, by mnie pocałować, a potem zdjął mnie ze swoich kolan.

Obserwowałam w milczeniu, jak podnosi się z kanapy i idzie korytarzem do łazienki. Siedziałam tam, odtwarzając w głowie poprzedni wieczór. Dręczyło mnie zagadkowe pytanie Edwarda. W jaki sposób uratowanie Aleca mogłoby zranić Cullenów?
Zadrżałam, siedząc naga na kanapie, i dotarło do mnie, że tracę czas. Musiałam zebrać się do kupy i wyruszyć do La Push, zanim straciłabym go jeszcze więcej. Nie miałam ochoty uczynić tego weekendu bardziej niezręcznym i bolesnym, niż się zapowiadał.
Edward jest dorosły i nie potrzebuje niańki podczas oczekiwania na wiadomość ze szpitala. Dał mi to jasno do zrozumienia, gdy zostawił mnie w salonie. Ruszyłam korytarzem w kierunku jego sypialni, ale zatrzymałam się przy łazience. Drzwi były uchylone i usłyszałam wodę płynącą z prysznica.
Denerwował się z powodu Aleca, to zrozumiałe. Chłopiec nie był w najlepszej kondycji zdrowotnej, gdy go poznałam. Operacja sama w sobie budzi lęk, ale gdy do tego jest się poważnie chorym, rosną szanse, że coś może pójść źle. Przypomniałam sobie, jak ciężko było mojej mamie przejść przez podwójną mastektomię. Gdy czekałam na wiadomość, czy zniosła operację, byłam wrakiem. Mijały godziny, a ja czułam, że zaraz ktoś wyjdzie zza drzwi i powie nam, że nastąpiły komplikacje… Nie wiem, jak bym to zniosła, gdyby nie było ze mną taty, nie wspominając o wujku Charliem i wujku Billym.

Odgłos rozbicia czegoś wyrwał mnie z zamyślenia, za to wywołał kompletną panikę.
– Edward! – Otworzyłam z impetem drzwi, przebiegłam przez jego ogromną łazienkę i pchnęłam przesuwną, szklaną osłonę prysznica.
– Nic mi nie jest – powiedział cicho, stojąc plecami do mnie, ale nawet przez obłok pary widziałam pęknięty kafelek poniżej słuchawki prysznicowej.
– Gówno prawda. – Weszłam pod prysznic, chwytając Edwarda za ramiona i okręcając go do mnie przodem.
Nie byłam w stanie stwierdzić, czy te drobne strumyki wilgoci spływające wzdłuż jego twarzy są łzami czy wodą, ale wyraz jego twarzy ścisnął mi wnętrzności. Edward wyglądał, jakby zaraz miał skoczyć z klifu. Wpatrywałam się w niego, żałując, że nie wiem, jak sprawić, by poczuł się lepiej.
– Przepraszam – powiedział niepokojąco spokojnym głosem, obejmując swymi długimi palcami moje nadgarstki, i zamknął oczy.
– Pojedź ze mną – wyszeptałam, zanim zdałam sobie z tego sprawę.
Powieki Edwarda podskoczyły raptownie – widać było, że zaskoczyło go to tak samo, jak mnie.
– Naprawdę? – Jego twarz była bardzo blada, gdy skupił na mnie zmęczone spojrzenie. Chciałam usunąć z niej całą tę wątpliwość i ból.
– Tak – pośpiesznie westchnęłam, wzruszając ramionami. – To nie Club Med, ale przynajmniej nie będziesz musiał siedzieć bezczynnie i czekać. Możemy wrócić po kolacji.


– Przypomina mi kogoś – śmieje się Edward. Uśmieszek unosi kącik jego ust. Spoglądam przez okno.
Dziewczynka z wkurzoną miną, w wyblakłej koszulce z Miley Cyrus, pokazuje mi palec, nieśpiesznie schodząc z drogi i mojej trasy. Odwracam się do Edwarda, który nadal się uśmiecha, obserwując tę małą, i czuję, że kamień spadł mi z serca. Nawet nie potrafię się z irytować, bo to pierwszy uśmiech, jaki widzę u niego od wczoraj.
– Zabawne, nie sądziłam, że jesteś fanem Miley Cyrus – odpowiadam, ruszając z piskiem opon i wzbijając tuman pyłu.
Kiedy widać już dom mojego ojca, dostrzegam bok przyczepy stojącej na skraju lasu – serce mojego dzieciństwa. Drzewa wyglądają tak samo jak wtedy, gdy byłam dzieckiem i gdy były moim azylem. Kiedy umarła mama, spędziłam cały dzień, biegnąc przez las, ukrywając się wśród starych pni, udając, że jestem kimś innym.
Gdy tato zagroził, że wytnie cały las, żeby mnie powstrzymać, tak się wściekłam, że rozbiłam okno w swojej sypialni i uciekłam. Kilka godzin później wujek Charlie znalazł mnie siedzącą w boksie Fork’s Dinner. Kupił mi gorącą czekoladę i wysłuchał mojego chlipania o tym, jak to ojciec mnie nienawidzi. Gdy już się wypłakałam, wpakował mnie do swojego radiowozu i zawiózł do domu.

– Nigdy nie porzucaj rodziny, Leah. Bez względu na trudności. – W głosie wujka Charliego pobrzmiewała chrypa, jakby był chory. Wzrok miał skupiony na przedniej szybie, a światła mijających nas samochodów tworzyły dziwne wzory na jego twarzy. – Proszę, obiecaj mi, że nie zrobisz tego więcej. Zbyt wiele znaczysz dla swoich bliskich, by ich opuścić.
– Obiecuję – wyszeptałam, zawstydzona tym, że go zawiodłam i że prawdopodobnie zawiodłabym mamę, gdyby żyła.


Ból ściska mnie w piersi, gdy wjeżdżam furgonetką w wąską żwirową ścieżkę prowadzącą do garażu, i z trudem powstrzymuję łzy. Nie chcę zmagać się z poczuciem winy, które wiąże się z pobytem tutaj i świadomością, że okazałam się zbyt słaba, by dotrzymać obietnicy danej wujkowi Charliemu.
I taka jest właśnie odpowiedź: jestem tchórzem. Przywiozłam Edwarda, żeby odwrócił uwagę ojca i Setha. Jest kimś obcym, pierwszym facetem spoza La Push, którego przyprowadziłam do domu. Dzięki jego obecności nie będę musiała być sam na sam z moją rodziną i zmagać się z wyrzutami sumienia.

Podjeżdżam obok Scouta taty i parkuję, po czym obracam się do Edwarda, który patrzy na mnie z troską. Najwyraźniej można było wyczytać z mojej twarzy niepokój, zmuszam się więc do uśmiechu. Edward wyciąga rękę i chwytając palcem pasemko moich włosów, wyjmuje mi je z ust. Faktycznie się denerwuję, bo nawet nie zauważyłam, że przygryzam własne włosy. Cholera! Już wracają mi stare przyzwyczajenia.

Niedobrze, Clearwater.

– LEAH! – Seth wydziera się jak wyjec, wskakując na furgonetkę, kołysząc nią i najprawdopodobniej psując i tak już słabe amortyzatory.
– Zaraz go zamorduję – jęczę, podczas gdy Edward jest bardziej rozbawiony niż zaszokowany. – Wypieprzaj stąd! – krzyczę, otwierając drzwi, ale Seth już zeskoczył. Wyłażę z samochodu i odwracam się, stwierdzając, że Edward wysiadł już z furgonetki i stoi twarzą w twarz z moim bratem. Staram się przedrzeć dookoła samochodu, żeby dorwać Setha, zanim zaatakuje Edwarda.
– A kim jest ten przystojny dżentelmen? – Mój brat posyła mi uśmieszek sugerujący pytanie, czy aby chłopak jest prezentem dla niego. – Cześć, jestem Seth – mówi, wyciągając dłoń do Edwarda i mrugając do mnie.
– Miło mi cię poznać, Seth, jestem Edward – pada odpowiedź wraz z potrząśnięciem dłoni. Seth unosi brwi.
– Bądź miły albo poderżnę ci gardło. – Rzucam bratu ostrzegawcze spojrzenie, stając obok Edwarda i kładąc mu rękę na ramieniu, co wyraźnie oznacza: „mój”.
Seth uśmiecha się szerzej. Mam ochotę go udusić.
– No cóż, Edwardzie, witaj w naszych skromnych progach. – Młody obejmuje Edwarda w barkach i ciągnie go w stronę domu.
Przyglądam się, jak idą na ganek, i poświęcam chwilę, by się przygotować. Spoglądam na dom – jest wielki i piękny, dwa piętra z mnóstwem pokoi. Seth wkrótce ukończy szkołę i tato zostanie tu sam. Świat to popieprzone miejsce. Jeśli by tak nie było, to mama miałaby szansę zobaczyć ten dom, który tato dla niej zbudował, dom, o którym wszyscy marzyliśmy.
– Leah! – słyszę wołanie ojca i zaczynam czuć typowe skurcze żołądka. Czas oberwać po uszach.
Tato stoi na ganku z założonymi rękami jak generał gotowy na bitwę. Mierzy nas srogim spojrzeniem, gdy podchodzimy i zatrzymujemy się przy schodkach. Mój żołądek wywraca się na lewą stronę.
– Hej, tato, Leah przywiozła przyjaciela – szczebiocze Seth, uśmiechając się i klepiąc Cullena po ramieniu. – To jest Edward.
– To dla mnie prawdziwa przyjemność, panie Clearwater. – Edward wchodzi po schodkach i podaje ojcu dłoń, a jego głos brzmi zaskakująco pewnie. Albo mu odbiło, albo nawyki Cullenów są odruchowe. W każdym razie to jest najgorsza rzecz, jaką mógł właśnie zrobić. Nikt przy zdrowych zmysłach nigdy nie podszedłby do mojego ojca w taki sposób, a zwłaszcza nie bogato wyglądający białas, który najwyraźniej pieprzy jego córkę. Seth użył słowa „przyjaciel”, ale mój ojciec, nie jest głupi.
Harry Clearwater nie darzy nienawiścią białych ludzi. W końcu wujek Charlie jest jego najlepszym przyjacielem. Jednak to zupełnie inna sprawa, gdy biały chłopak posuwa twoją córkę. Przygryzam wargę, a Seth podryguje nerwowo obok mnie. Ojciec wpatruje się w rękę Edwarda przez długą, pełną napięcia chwilę.
– Miło cię poznać – odpowiada w końcu, kiwając głową, ale nie bierze dłoni Edwarda. – Leah, jesteś mi potrzebna w kuchni.
Odwraca się i wchodzi do domu. Ramiona Edwarda opadają.
– Cholera – przeklinam półgłosem. Podchodzę do Edwarda i kładę mu rękę na ramieniu. Ulga i niepokój kłębią się we mnie jednocześnie, gdy Edward obraca się do mnie, uśmiech ciągle widnieje na jego twarzy, ale nie sięga oczu. Delikatnie muskam palcami jego policzek, licząc na to, że ten drobny gest doda mu otuchy.
– Leah! – Wołanie ojca sprawia, że odskakuję z jękiem.

Seth

– Już idę! – krzyczy Leah, wbiegając do domu i zostawiając mnie z jej obłędnym chłopakiem. Byłbym podekscytowany, gdyby Edward nie sflaczał jak balon pozbawiony powietrza, gdy tylko Leah zniknęła z pola widzenia. Jest piękny – o rany, jaki on jest piękny! – ale jednocześnie wygląda, jakby silny wiatr miał go przewrócić.
– Może cię oprowadzę? – pytam cicho, ujmując go pod ramię i ciągnąc do domu.
Kiwa tylko głową, mrugając pod wpływem zmiany światła, gdy prowadzę go po schodach.
– Pokażę ci pokój Lei – szepczę konspiracyjnie, gdy kończą się schody i idę korytarzem.

Otwieram drzwi i wbiegam do pokoju jak niegrzeczny chłopiec, którym jestem. Kwicząc jak idiota, wyskakuję w powietrze, by wylądować na brzuchu na łóżku Lei. Kiedy byliśmy mali, nie wolno mi było tu wchodzić. Po tym jak Leah wyjechała do Seattle, ten pokój przestał mnie interesować. Przypominał mi o jej nieobecności, a zdecydowanie lepiej radzę sobie, kiedy nie myślę o tym, jak pusto jest tu bez niej. Mimo to czuję wewnętrzny przymus, żeby przyprowadzić tu Edwarda. Tak jakby coś, co jest częścią niej, mogło mu poprawić samopoczucie.
Zerkam na niego i widzę, że kręci się w progu. Gapi się na wiszący na drzwiach jaskrawo żółty znak ostrzegawczy „uwaga, robotnicy”. Leah go trochę przerobiła po swojemu, zanim Jacob to tu powiesił jako żart. Z litery „y” zrobiła „e”, żeby wyszło: „uwaga, robotnice” i dorysowała długie włosy do męskiej sylwetki.

– Dalej, no wchodź – wołam do niego. Uśmiecha się, patrząc na ten znak, po czym odwraca wzrok, żeby zajrzeć do pokoju.
– Czy ja wiem…? – waha się, wolno kręcąc głową, mimo że rozgląda się z nieskrywaną ciekawością.
Wygląda jak dzieciak w muzeum, z dziwnym wyrazem zdumienia i zachwytu na twarzy. Patrzę wokół, nie pojmując, co zrobiło na nim aż takie wrażenie. Grube zasłony w kolorze kasztanowym odcinają światło dzienne, pogrążając wnętrze w przygaszonych odcieniach czerwieni i złota. Biurko oraz regał, które dawno temu wujek Charlie zrobił dla Lei na urodziny, ciągle jest zawalone książkami. Drzwi szafy są oklejone plakatami, a zdjęcia tworzą nieuporządkowany kolaż.
– Nie mogę – zdławiony półszept sprawia, że wracam spojrzeniem do drzwi, na czas, by zobaczyć, jak chłopak odwraca się i wychodzi na korytarz.
– Cholera – wzdycham, zeskakując z łóżka, i pędzę za nim.
– Przepraszam – mówi, przesadzając z tymi wyrzutami sumienia z powodu odmowy węszenia w pokoju mojej siostry.
– Nie ma sprawy, chociaż ten pokój to jedyna rzecz warta zobaczenia. Wierz mi, nie chcesz oglądać sypialni taty. Sterta rzeczy do prania jest tak wielka, że nazwaliśmy ją: Helga. – Staram się brzmieć pokrzepiająco i puszczam do niego oko. Edward chichocze i uśmiecha się nieco szerzej.
– Myślisz, że żartuję… Poczekaj, aż zobaczysz kuchnię – mówię z przesadnym westchnieniem, zaczynając schodzić na dół.

Miejmy nadzieję, że tato i Leah skończyli już odnawianie więzi ojciec-córka, które z reguły sprowadza się do serii niezręcznych pochrząkiwań. Jeśli spędzę zbyt wiele czasu sam na sam z Edwardem, może nie oprzeć się pokusie nawrócenia jego seksownego tyłka. Jak, do cholery, Leah poznała tego faceta?
– Czy to jest Leah? – głos Edwarda zatrzymuje mnie na schodach. Odwracam się i widzę, że wskazuje na zdjęcie mamy w mosiężnej ramce.
– Um… nie. – Przełykam, czując gulę w gardle, gdy patrzę na olśniewająco piękny uśmiech mojej mamy. Potrząsam głową. – To nasza mama.
– Jest piękna – szepcze, a ja nie mogę oderwać wzroku od tego zdjęcia.
– Tak, była. – Mój głos brzmi wyraźnie, choć nadal z trudem opanowuję emocje.
Zwykle nie grozi mi utrata panowania nad sobą, ale jest Czarny Piątek – święto mamy, i cokolwiek dzieje się w ten weekend, jest związane z jej wspomnieniem. Dzisiejszy dzień jest wystarczająco bolesny i trudny. Nie muszę zacząć chlipać na oczach obcego faceta. Mój wzrok przesuwa się po zdjęciu i zatrzymuje na rubinowym naszyjniku w kształcie serca, który zdobi szyję mojej matki.
– Wiesz, z tym naszyjnikiem wiąże się zabawna historia – zaczynam szybko mówić, licząc na to, że odciągnę go od tej fotografii. – Założę się, że uda mi się namówić Leę, żeby ci ją opowiedziała.

Leah

Ojciec ostrożnie czyści gaźnik, który rozebrał na części i rozłożył na stole w jadalni na bliżej nieokreślony czas. Wyłożone narzędzia układają się w wachlarz po jednej stronie, są również spore kałuże oleju, rozlane dookoła części. Mam cichą nadzieję, że nie zaplamiły drewna, i staram się sobie przypomnieć, gdzie są schowane obrusy. Ojciec zerka na mnie.
– Edward wydaje się miły ¬¬– stwierdza z zakłopotaniem, odchrząkując, po czym stawia na stole skrzynkę na narzędzia.
– To tylko przyjaciel, tato – jęczę, stawiając kosz na śmieci przed otwartą lodówką, i zaczynam polować na zepsutą żywność.
– Jasne – mówi, cedząc sylaby w typowy dla niego sposób. Ten ton sprawia, że czuję się, jakbym znowu miała dwanaście lat.

Po poranku z Edwardem zupełnie nie mam nastroju na obwiniające aluzje Clearwaterów. Prostuję się, wrzucając do kosza przeterminowany o trzy miesiące twaróg, jakbym chciała wybić nim dziurę w podłodze, po czym rzucam ojcu piorunujące spojrzenie.
– Tato, proszę cię, to tylko jeden wieczór – wzdycham. Ojciec przerywa wkładanie różnych kluczy do skrzynki i spogląda na mnie.
– A więc nie zostaniesz na weekend? – Ma zmęczone oczy.
W jego włosach jest więcej siwizny od czasu, gdy go ostatnio widziałam, wzbudza to mój niepokój. Harry Clearwater jest jedynym rodzicem, który mi pozostał, i fakt, że się starzeje, przeraża mnie.
– Muszę go odwieźć do miasta, ale zostaniemy na kolację – odpowiadam, nieznacznie wzruszając ramionami, a on odwraca się z powrotem do swojej skrzynki.

– Leah! – Seth wpada do kuchni, niemal rozsadzając drzwi. Ciągnie za sobą biednego Edwarda, gadając do niego: – Zaufaj mi, to niesamowita historia.
– Co takiego? – Wrzucam do kosza resztki kapusty, która zaczęła przyjmować postać płynną, po czym spoglądam na nich.
Edward wygląda nieporównywalnie lepiej, jego ciało w dużej mierze pozbyło się napięcia. Gdy patrzy na podskakującego z podniecenia Setha, jego twarz rozświetla szczery uśmiech.
– Opowiedz mu o naszyjniku – plecie Seth, pokonując susem przestrzeń, i odwraca się do kranu.
– Chodzi o naszyjnik mamy? – To głupie pytanie, bo nie istnieje inny naszyjnik, do którego mógłby się odnieść, ale gram na zwłokę, żeby ukryć nagły ścisk w gardle.

Mama nie miała wiele biżuterii, tylko kilka ozdób, a jedna, która najbardziej zapadła mi w pamięć, to rubinowe serce, które tata podarował jej na pierwszej randce. To nie był prawdziwy rubin, po prostu czerwony kawałek plastiku pochodzący z automatu na ćwierćdolarówki, stojącego przed sklepem Newtonów. Mama stwierdziła, że Harry próbował zdobyć dla niej figurkę Snoopy’ego, ale zamiast tego złowił naszyjnik. Mówiła, że to był znak i że kiedy założyła naszyjnik, wiedziała, że poślubi tego mężczyznę.

– Taa… no wiesz, kiedy wszyscy płynęliśmy promem z Bainbridge? Świetnie to opowiadasz – mówi Seth, wskakując na blat kuchenny obok mnie, gdy ja tymczasem namydlam dłonie i staram się pozbyć z nich kapuścianego szlamu.
Podsuwam ręce pod wodę, a potem podnoszę je do nosa. Kwaśny odór zgnilizny nadal jest wyczuwalny, oblewam więc dłonie następną porcją mydła i ponownie je pocieram. Tuż obok mnie pojawia się twarz Setha z szeroko otwartymi oczami i błagalnym wzrokiem. Marszczę czoło, ale tylko tak na pokaz. Nie potrafię mu odmówić.
– No dobra – wzdycham, nie przerywając wcierania mydła w skórę, i staram się nie zwracać uwagi na obecność Edwarda, gdy zaczynam opowiadać.
– Będę w garażu – mamrocze ojciec, biorąc pod pachę skrzynkę z narzędziami, po czym wychodzi z kuchni.

Gdy zerkam przez ramię, drzwi zatrzaskują się za nim. Nawet po tych wszystkich latach nie potrafi słuchać, jak opowiadam o mamie. Seth zawsze doprasza się o historie, a tata nigdy nie zniechęcał mnie do ich opowiadania, po prostu nie jest w stanie być wtedy w tym samym pokoju.
– Pójdę do niego. – Seth ześlizguje się z blatu, trącając mnie lekko biodrem, i wybiega za ojcem.

Tak bardzo przypomina mamę – zawsze stara się o wszystkich troszczyć. Łagodzi spory pomiędzy mną a tatą, a także nigdy nie pozwala nam za bardzo popaść w przygnębienie. Odwracam się z powrotem, by opłukać dłonie, i chwytam za ścierkę. Ręce trochę mi się trzęsą, gdy je wycieram. Zastanawiam się, czy wyciągnęłam Edwarda z jego piekła, wciągając go na pole minowe mojej przeszłości. Mieszają mi się metafory, głowa mi pęka, a jeszcze nie minęło nawet południe.
– Nie musisz mi tego opowiadać. – Oddech Edwarda omiata mój policzek, jego ciało przyciska mnie z tyłu, a ramiona obejmują talię.
– To nie problem – wzdycham, odwracając się twarzą do niego, i zarzucam mu ręce na szyję. – To po prostu trudne dla taty. Nadal za nią tęskni, wiesz? Mimo że upłynęło tyle lat…
Edward odchyla się do tyłu, by przyłożyć ręce do moich skroni, i uśmiecha się.
– Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jakie to musi być trudne dla niego – szepcze, pochylając się i przywiera wargami do moich ust.
To nawet nie jest pocałunek, po prostu ciepły dotyk, który wywołuje dreszcz. Gdy ręka Edwarda przesuwa się na mój kark i przyciąga mnie bliżej, opada ze mnie całe napięcie. Chcę poddać się temu, po prostu opaść bezwładnie w jego ramionach, ale chwilę przerywa klaskanie.
– Powinienem was zostawić samych? – Seth uśmiecha się z progu, a ja uwalniam się z objęć Edwarda.
– Jesteś zazdrosny! – Odgryzam się, odwracając ponownie do zlewu, choć tak naprawdę nie mam po co.
¬– Pełen uznania – poprawia mnie brat, podchodząc wolnym krokiem, by stanąć koło Edwarda. – Staruszek będzie pracował nad swoim „projektem” aż do kolacji. – Seth imituje palcami cudzysłów. Mam ochotę krzyczeć. Tato naprawdę musi być wkurzony przez to, że wyjeżdżam wcześnie. Zwykle nie izoluje się, dopóki razem z Sethem nie pójdą na grób mamy w sobotę rano.
– Przypuszczam, że raczej nie opowiedziałaś mu tej historii komunikując się językiem? – pyta Seth, biorąc worek ze śmieciami i zawiązując go. Dociera do mnie, że nie odpuści. Nawet mnie to nie dziwi – to jedna z jego ulubionych opowieści o mamie, odkąd zaczął je zapamiętywać.
– Zmierzam do tego – jęczę, zdzieliwszy go po nodze, żeby mi nie zawadzał, i biorę nową torbę na śmieci.

– Mamo, możemy iść na gorącą czekoladę, jak dopłyniemy do Seattle? – Podskoczyłam do relingu, żeby się wychylić i popatrzeć na ciemnoniebieską wodę przelewającą się po burcie promu.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziała, unieruchamiając Setha między swoim ciałem a relingiem, gdy zapinała na suwak jego kurtkę.
Tato poszedł, żeby wyjąć z samochodu nasze kapelusiki. Nudziło mi się coraz bardziej, ale wiedziałam, że mama ostatnio męczyła się bardzo łatwo. Wujek Charlie twierdził, że ciężko jest dotrzymać kroku takim dzieciom jak ja i Seth. Mówił, że powinnam starać się pomagać mamie i tacie, bo jestem już dużą dziewczynką.
– Popatrz, ptaszek! – Seth zaczął machać rękami, a mama gwałtownie przechyliła się do przodu.
– MAMO! – wrzasnęłam, łapiąc za kurtkę Setha, który wypadł za reling, i sama omal nie ześlizgnęłam się, trzymając go ze wszystkich sił.
– Leah! Seth! – krzyknęła mama, chwytając mnie i brata, i wciągnęła nas z powrotem. Wszyscy upadliśmy na zimny, mokry pokład promu.
Ujrzałam przed sobą rozszerzone oczy matki. Uwolniła Setha z mojego kurczowego uścisku i ucałowała mnie. Gdy objęła nas oboje, przytknęłam policzek do jej ciepłej skóry i wtedy zauważyłam brak naszyjnika.
- Mamo, twój naszyjnik – wyjąkałam, czując dziwne dreszcze.
– Zerknęła w dół i potrząsnęła głową.
– Nieważne. Tak się cieszę, że nic wam się nie stało – powiedziała zmienionym głosem, a po jej twarzy spłynęły łzy. – Nie zdołałam go przytrzymać, przepraszam, skarbie…
Popatrzyłam na nią i puste miejsce po naszyjniku. Czułam się źle z tą myślą, że go straciła. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie go nie dostrzegłam. Wtedy przyszło mi do głowy, że mógł wpaść do wody.
Uwolniłam się z objęć mamy i rzuciłam za burtę, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Byłam pewna, że potrafię odnaleźć naszyjnik. Wyławiałam puszki po piwie z potoku za naszym domem i wymieniałam je u Quila seniora, po centa za sztukę. Umiałam dobrze pływać i nie miałam pojęcia, że ta woda jest aż tak głęboka i zimna.


– Wysłali dwie łodzie straży przybrzeżnej i helikopter, żeby wyciągnąć ją z wody – mówi Seth ze śmiechem, opierając się o blat, po czym posyła mi uśmieszek.
– To była jedna łódź – poprawiam go, wsuwając kosz na śmieci pod zlew i zamykając szafkę.
– Wujek Billy opowiadał, że dostała zakaz przejazdów promami w stanie Waszyngton. – Seth rechocze głośno i daje mi kuksańca łokciem.
– Taaa, jasne, jakby wujek Billy nigdy nie był znany ze skłonności do koloryzowania. Tak jak wtedy, gdy powiedział ci, że jak dorośniesz, zmienisz się w wilka – przypominam mu, wciskając w jego ręce torbę ziemniaków i obieraczkę.
Zbieram się w końcu na odwagę i pokonując nieśmiałość, podnoszę wzrok na Edwarda. Podchodzi, by przyłączyć się do Setha przy zlewie, a na twarzy ma uśmieszek rozbawienia.
– Myślę, że skoczyła za tym naszyjnikiem, bo chciała go mieć, gdy dorośnie. Wujek Billy twierdzi, że mama pozwalała jej go nosić w dniu urodzin – szepcze do niego mój brat, kiedy sięgam po brytfankę i wyciągam pieczeń z lodówki.
– Jest po prostu zazdrosny, bo nie wygląda dobrze w czerwonym – wypowiadam głośno spostrzeżenie, rozdzierając jednocześnie opakowanie, po czym wrzucam pieczeń do naczynia.
– Czyżby! – Seth odwraca się, celując we mnie obieraczką, jakby to był nóż. – Wiesz, że w tej rodzinie to ja przyciągam spojrzenia.
– Jeśli masz na myśli, że wyglądasz zdzirowato, to masz rację – odparowuję i umykam do spiżarni, zanim dostanę kartoflem w głowę.
– Jędza! – woła za mną Seth, gdy nagle dzwoni telefon, sprawiając, że zastygam tuż przed drzwiami.
Biorę głęboki wdech i zawracam do kuchni. Jest tylko jedna osoba, która może teraz dzwonić, i naprawdę nie chcę z nią rozmawiać. Seth przebiega spojrzeniem od telefonu do mnie, po czym wraca do obierania ziemniaków. Tchórz. Biorę kolejny głęboki oddech przed podniesieniem słuchawki.
– Halo – mówię, starając się ukryć irytację, to tylko wkurzy ją jeszcze bardziej.
– Twój ojciec pewnie już naprawił moją kosiarkę, weź ją ze sobą, jak przyjdziesz. – Ostrego jak papier ścierny głosu ciotki Ruth nie da się pomylić z żadnym innym, podobnie jak jej kąśliwego, apodyktycznego tonu.
– Jesteśmy w środku robienia...
Przerywa mi, zanim zdołałam podjąć próbę wymigania się od wizyty u niej.
– NATYCHMIAST! – Rozłącza się, nie dając mi szans na jakikolwiek sprzeciw.
Gapię się przez chwilę na słuchawkę, po czym ją odkładam. Gdy się odwracam, widzę Setha z miną jak zlękniony szczeniak, zaś Edward rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
– Ja pierdolę! – jęczę.

***

Kiedy wchodzę do wielkiej przyczepy ciotki Ruth, aż mnie swędzi w gardle od unoszącego się w powietrzu zapachu stęchłych papierosów, zbutwiałej gazety i szałwii. Jej kuchnia jest nieskazitelnie czysta, ale salon to zupełnie inna historia. Mały karciany stolik, stojący między jej fotelem a dwudziestoletnim telewizorem, przypomina przepełniony śmietnik. Czasopisma, kupony, stare gazety i pół miliona innych bezużytecznych świstków – to wszystko powoli osuwa się na podłogę. Jest również sterta zmiętych papierów, w której jeden z jej siedmiu kotów zrobił sobie grajdołek.
Omijam jego tłusty futrzany tyłek, żeby dostać się do lodówki, i na swoje nieszczęście obrywam w kostkę.

– Sarah Whiteriver doniosła mi, że przywiozłaś ze sobą białego chłopaka – rechocze Ruth z papierosem w ustach. Sztywnieję, wkładając na półkę półmisek wędlin – tradycyjny „grzecznościowy” podarunek, oczekiwany przy okazji takich wizyt.
Wiadomości rozchodzą się szybko w rezerwacie, ale to już przechodzi ludzkie pojęcie. Kiedy się nad tym zastanawiam, stawiam na to, że któreś z tych dzieciaków na drodze musiało być wnukiem Sary Whiteriver. Powinnam była rozjechać te małe gnojki.
– To przyjaciel – wzdycham, marząc, by porzuciła ten temat. Gdy zamykam małe drzwi, spostrzegam, że wiszą pod kątem. Będę musiała zadzwonić do Paula i kazać mu przyjść to naprawić. Skurczybyk powinien poczuwać się do obowiązków wobec rodziny.
– Jasne – śmieje się ciotka, brzmiąc, jakby płukała gardło roztworem papieru ściernego. Śmiech przechodzi w atak kaszlu, po którym Ruth podejmuje temat. – Tak jak twoja matka przyjaźniła się z tym Swanem.
– Odpuść, Ruth – warczę, zamykając z hukiem drzwi lodówki.
– Nie tym tonem, dziecino – grzmi ciotka, strząsając popiół do przepełnionej popielniczki, po czym przesuwa się na fotelu tak, żeby spojrzeć na mnie z góry.
– Tak, ciociu – wzdycham, siadając naprzeciw niej i starając się nie myśleć o tym, co może znaczyć jej komentarz o wujku Charliem.

Jacob powiedział mi, że wujek Billy wspominał, iż moja mama umawiała się z innymi przed moim tatą, a nawet insynuował, że wujek Charlie był jednym z tych facetów. Nie rozmyślałam o tym za wiele, bo rodzina Blacków znana jest z plotkarstwa, ciągle kogoś obsmarowują – jak grono znudzonych kur domowych. Kiedy ciotka Ruth zrobiła dramatyczną pauzę, żeby przypalić sobie nowego papierosa od końcówki starego, zaczęłam się zastanawiać, czy to nie coś więcej niż plotka.

– Czy muszę ci opowiadać o Księżycu i Biegnącej Nocą? – pyta Ruth. Wydmuchuje gęsty obłok dymu prosto w moją twarz i wpatruje się we mnie zza swoich okularów do czytania. – Sądziłam, że matka zajęła się tobą odpowiednio i opowiedziała ci tę historię.
– Owszem – staram się, by mój ton był obojętny, gdy chwytam za tanią papierową serwetkę w stokrotki, żeby zetrzeć popiół z ceratowego obrusa.
– Popatrz na mnie – głos ciotki jest poważny. Podnoszę wzrok i napotykam jej spojrzenie. – Pochodzisz ze związku pomiędzy dwoma rodami Quileuckich wodzów. Jesteś przyszłością naszego ludu.
Mój umysł odcina dostęp, gdy ona zaczyna tę samą starą, napuszoną mowę o tym, jak to moje łono jest zbawieniem pieprzonego plemienia. Mam powyżej uszu tego gówna.
– Powinnaś być mądrzejsza i nie tracić czasu na bezwartościowych konkurentów. – Ruth zaciąga się papierosem i zaczyna machać nim na mnie, jakby mnie beształa. – Ten chłopak Uleyów to było trzy ćwierci od śmierci. Pomyśleć, że omal nie wyszłaś za mąż za jednego z tych beznadziejnych, podstępnych pijaków. Twój dziadek Ephraim przewróciłby się w grobie!
– Czy coś ma wynikać z tego rozpamiętywania przeszłości? – przerywam jej, chwytając popielniczkę, po czym ostrożnie zanoszę ją do kubła na śmieci.
– Ma wynikać to, że możesz sobie wmawiać, co chcesz, kiedy jesteś poza rezerwatem, bujając w obłokach, ale prędzej czy później te fantazje się skończą. – Nagle stoi tuż przy mnie, wysuszoną ręką ściskając mój nadgarstek i świdrując mnie wzrokiem. – Możesz ubierać się jak oni i mówić jak oni, ale urodziłaś się Quileutką i Quileutką umrzesz.
– Zrozumiałam – warczę, uwalniając nadgarstek z jej uścisku i zastępując go pustą popielniczką. – A teraz, jeśli nie masz nic przeciwko, muszę wynieść te śmieci.
– Zostaw to – mówi, machając popielniczką jak berłem, i wraca na fotel. – Mamy jeszcze do pogadania.
Wpatruję się w nią przez chwilę, po czym z westchnieniem siadam.

***

– Co tam u ciotki? – Mój ojciec przerywa milczące dąsanie się, wybierając najgorszy temat z możliwych. Wręcza Edwardowi miskę zielonej fasolki, wpatrując się we mnie.
Byłam przekonana, że miał zamiar się ukrywać w garażu przez resztę dnia, ale przyciągnął go zapach pieczeni według przepisu mamy. Mama zwykła mawiać, że byłaby w stanie obudzić duchy przodków za pomocą odpowiedniej kombinacji liści laurowych i czosnku.
– Jak zwykle – wdycham, dostrzegając kątem oka, jak Seth porusza bezgłośnie ustami: „jędza” do Edwarda, który odpowiada uśmiechem i nakłada fasolkę na talerz Setha, a potem sobie.
– Sprawdziłaś dwa razy, czy ta kosiarka działa, zanim wyszłaś, prawda? – Tato rzuca mi srogie spojrzenie. Biorę głęboki wdech i muszę ugryźć się w język, żeby na niego nie wrzasnąć.
– Tak, chodzi bez zarzutu – mówię wolno, dziabiąc widelcem pieczeń.
– Teraz już Paul nie będzie miał wymówki, żeby nie zająć się jej ogrodem, prawda, tato? – Seth wcina się w rozmowę z pełną buzią.
– Nie postawiłbym na to, że się z tego nie wykręci – zrzędzi ojciec, rozdzierając bułkę, po czym zaczyna ją smarować masłem.
– Pieczeń smakuje wyśmienicie – wtrąca Edward, ostrożnie odcinając mały kwadracik mięsa. Następnie nadziewa go na widelec i wkłada do ust.

On je jak panna.

Zerkam na ojca, który ukradkiem obserwuje Edwarda z uniesionymi brwiami, i rozważam, czy może powinnam zakończyć ten doskonały dzień, wbijając sobie w szyję widelec. Spuszczam wzrok na jedzenie przede mną, modląc się w duchu, by reszta wieczoru minęła szybko i żebyśmy mogli w końcu stąd spadać.
– Och, Ed, znalazłem tego starego Carhartta, więc powinien się nadać dla ciebie na imprezę – mamrocze Seth z kolejną porcją jedzenia w ustach, a mój umysł robi fikołka.
– Jaką imprezę? – wybucham, wpatrując się w Setha, i ściskam mocniej widelec.
– Czarny Piątek, matołku! Pożyczam Edwardowi cieplejszą kurtkę, bo ma bardzo cienką. Wiesz, jak może wiać na plaży o tej porze roku. – Seth chichocze i po obdarzeniu Edwarda kuksańcem obraca się do swojego jedzenia.
– Wyjeżdżamy po kolacji – rzucam, podskakując na siedzeniu, i w efekcie przewracam szklankę z wodą. Próbuję wytrzeć kałużę, kiedy ojciec wstaje raptownie od stołu.
– Właściwie to… – wtrąca Edward, a z jego twarzy można odczytać wahanie, gdy ciągnie dalej – moglibyśmy zostać dłużej, gdybyś chciała. Seth mnie zaprosił i pomyślałem, że nie będziesz miała nic przeciwko.
Kolejny niekontrolowany spazm sprawia, że przewracam wazon z kwiatami, a Seth zaczyna się śmiać. Ojciec stoi przy swoim krześle, gapiąc się na mnie i Edwarda. Mój brat szczerzy się jak idiota, a Edward pochyla się nad stołem i zbiera kwiaty.
– Myślałam, że chcesz wrócić i sprawdzić, co z Alekiem – szepczę, wyrywając mu kwiaty z ręki, po czym upycham je z powrotem w wazonie.
– Zadzwoniłem do domu, gdy byłaś u swojej cioci. Nie będzie można go odwiedzać aż do jutrzejszego popołudnia. Wystarczy, jak wrócimy około pierwszej – mówi, wracając pośpiesznie na miejsce, i patrzy na mnie dziwnie.
– To znaczy, że zostajecie, tak? – Seth uśmiecha się jak hiena. Mam ochotę rozbić mu talerz na głowie, ale tato w końcu znowu siada. Z zadowoloną miną wsuwa do ust ziemniaki. Ten widok przełamuje mój opór.
– Chyba tak… – mamroczę i chwyciwszy pustą szklankę, wstaję. – Idę po piwo.
– Z tego chyba wynika, że ja dziś prowadzę – woła za mną Seth, gdy praktycznie wbiegam do kuchni i chowam się za zamkniętymi drzwiami.

Nie spodziewałam się, że Edward będzie chciał zostać. Seth jest kompletnie oczarowany i będzie naciskał, żebyśmy poszli na tę pierdoloną imprezę na Pierwszą Plażę. Co mi strzeliło do głowy, żeby go tu przywieźć?! Serce bije mi jak oszalałe, mam wrażenie, że zaraz zemdleję. Nie poradzę sobie z tym, wystarczająco źle było z ciotką Ruth, ale reszta… Muszę się upić albo umrzeć. Tak, wolałabym śmierć od konfrontacji z wszystkimi, włącznie z Edwardem, nie wspominając o tym, że wszyscy będą w tym samym miejscu i czasie.
Chyba zamorduję Setha.

Edward

– Zobaczę, co ją zatrzymało – mówi Seth, puszczając do mnie oko, po czym wbiega po schodkach.
Przyglądam się, jak wychodzi, i nie potrafię powstrzymać uśmiechu. Brat Lei jest fantastyczny. Pod wieloma względami przypomina siostrę, a jednak widać w nim beztroska naturę, która jest charakterystyczna tylko dla niego. To trochę dla mnie dziwne, że nie wiedziałem o jego istnieniu, choć nie powinienem być zaskoczony. Wydaje się, że mnóstwo rzeczy wiążących się z tym miejscem wywołuje u Lei dyskomfort.
– Edward – Ojciec Lei wchodzi do holu i głową pokazuje na drzwi – można na słówko?
– Jasne – odpowiadam, gdy mnie mija. Popycha drzwi i przytrzymuje je dla mnie.
Siada na wysłużonym fotelu bujanym na ganku, następnie wyciąga skórzaną sakiewkę. Podchodzę i opieram się o miękkie drewno balustrady.
– Piękna noc, nie uważasz? – Ma głęboki głos. Napełnia fajkę tytoniem, po czym zapala zapałkę, pocierając ją o poręcz fotela.
– Tak – wzdycham. Aromatyczny dym przepływa nade mną, a ja przesuwam spojrzenie na ciemniejące niebo.
To miejsce ma w sobie rozdzierające serce piękno. Wydaje się znajome, a jednocześnie niepodobne do żadnego innego, w którym byłem. Mieszkam w stanie Waszyngton od urodzenia, ale nigdy tak naprawdę nie przyglądałem mu się bliżej. Drzewa kołysze lekki wietrzyk, ich gałęzie splatają się ze sobą, obramowując dom, i otwierają, ukazując pustą parcelę po drugiej stronie wiejskiej drogi.
Rytmiczne skrzypienie bujanego fotela pana Clearwatera rozbrzmiewa echem w zmierzchu, a potem milknie. Staram się nie być spięty, gdy słyszę jego zbliżające się kroki. Opiera się o balustradkę niedaleko ode mnie. Mruży oczy, patrząc w dal. Odwracam się i na powrót spoglądam na piękny, nieskażony krajobraz.
– Widzisz ten kawałek ziemi, tam? – Pokazuje cybuchem fajki na długi, nieprzerwany pas falującej trawy, ciągnący się po horyzont.
– Tak, jest piękny – mówię, zerkając na niego kątem oka.
Nie odrywając spojrzenia od krajobrazu, wkłada fajkę do ust i głęboko się zaciąga. Małe smużki dymu wypływają spomiędzy jego warg, po czym rozpływają się na wietrze.
– Ta ziemia jest w rodzinie mojej żony od tylu pokoleń, że nie jestem w stanie zliczyć – mówi, wydychając potężną porcję dymu, po czym uśmiecha się. To nieznaczny uśmiech, niemal prywatny, i ojciec Lei chyba nawet nie jest go świadom. – Pierwszy był Ephraim Black, wielki wódz i wojownik, który zostawił ją swoim synom.
Kiwam głową i ponownie patrzę na ziemię przede mną. Długa trawa kładzie się, wyglądając, jak gęste fale złotych włosów. Gdzieniegdzie są uwypuklenia i dołki.
– Powiedział, że taka powinna pozostać – głos pana Clearwatera ma niskie brzmienie i rezonuje w mojej głowie. Niemal widzę Ephraima Blacka, silnego, groźnie wyglądającego mężczyznę o oczach Lei, przemawiającego głosem jej ojca, gdy nakazuje swoim synom: „I taka ma pozostać, po wszystkie lata”.
– To wspaniale – mówię, czując ścisk w gardle. Nie mam pojęcia dlaczego, ale ta historia ma dla mnie znaczenie.
– To prawda. – Nagle jest tuż obok mnie. Silną ręką chwyta moje ramię, a ja usiłuję nie wyrwać się pod wpływem bólu. – Tam właśnie spędzisz wieczność, jeśli kiedykolwiek zranisz moją córkę.
Podnoszę wzrok, by spojrzeć na Harry’ego Clearwatera i czuję, że się uśmiecham.
– Nie zawiodę pana – mówię z przekonaniem, o które się nie podejrzewałem. On tylko kiwa głową, opukując fajkę o poręcz.
– Właśnie widzę – mówi i wsuwa fajkę do kieszeni, po czym wchodzi do domu.
Kilka sekund później w drzwiach pojawia się Seth z lśniącymi i postawionymi włosami.
– Gotowy do wyjścia? – pyta. Leah, która jest za nim, spycha go z drogi. Gdy mija mnie, wyciągam rękę, by chwycić jej dłoń, wtedy przystaje. Podnosi wzrok, nasze oczy się spotykają, a jej ręka przekręca się, splatając nasze palce ze sobą. Nieznaczny, niepewny uśmiech rozciąga jej usta.
– Gotowy – mówię, uśmiechając się.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
Susan
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2009
Posty: 5872
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 732 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 18:08, 18 Lip 2012 Powrót do góry

Hej, kochana!
Przepraszam, że dopiero dzisiaj komentuję. Będzie krótko, ale mam nadzieję, że nie będziesz mi miała tego za złe.
Już pisałam Ci wcześniej, że rozdział bardzo mi się podobał. Mogliśmy zobaczyć Edwarda i Leę(nigdy nie pamiętam, jak się odmienia to imię) w nowej sytuacji - razem w jej rodzinnym domu. To było naprawdę interesujące. Mówię tutaj zarówno o reakcjach obojga jak i ojca Lei, czy też Setha. Dowiedzieliśmy się trochę o rodzinie bohaterki, o matce, było trochę wspomnieć. No i dużo uczuć. Smutno mi z powodu matki Lei, ale też z powodu jej samej i nastroju Edwarda. Jestem ciekawa, czy opowie o wszystkim Lei.
Seth jest przeuroczy. A tata Lei jest jak typowy ojciec - bacznie obserwujący wybranka córki, ostrzegający, że jeśli zrani jego dziecko - popamięta. To wszystko było naprawdę świetne. Za to ciotka mnie odrzuciła, naprawdę. Tacy ludzie mnie irytują potwornie.
Cały klimat tego rozdziału bardzo przypadł mi do gustu. Lubię takie rozdziały w tym opowiadaniu. Tzn. ja uwielbiam wszystkie, ale takie chyba najbardziej.
Dziękuję, że nadal tłumaczysz to opowiadanie. Robisz to świetnie, naprawdę. Będę to powtarzać za każdym razem. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze skomentuje nowy rozdział i że Ty przetłumaczysz dalszą część.
Buziaki! Tulę!
Image


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Czw 23:05, 09 Sie 2012 Powrót do góry

Wpadłam na chwilę, by pozostawić po sobie ślad, bo przecież czytam to opowiadanie.
I muszę Ci, Dzwoneczku, powiedzieć że lubię tego Edwarda. Nie pamiętam, czy wspominałam o tym wcześniej, ale pomimo kilku podobieństw do oryginału, ten Edward jest zdecydowanie bardziej interesujący. Ba! Nawet ma wady, o niebiosa!!! I całe szczęście.
Lubię też takie wydanie Seth’a. Abstrahując od tego, że jest równie sympatycznym i pełnym dobrej energii dzieciakiem jak wilczek meyerowski, to dodatkowo ma charyzmatyczny urok geja, którego nie sposób nie lubić.
Trochę pogmatwane mają to swoje życie bohaterowie tego ff-ika, pełne niedomówień, półprawd, tajemnic rodzinnych itd., ale może przez to dobrze się czyta to opowiadanie. Bawią mnie niuanse nawiązujące do sagi, na przykład te na temat wilków.
I tak się zastanawiam, jak ta biedna Leah, z tym swoim dziedzictwem poradzi sobie w związku z kulturalnym, zamożnym, wyrwanym z zupełnie innej bajki Cullenem. Bo, że łączy ich coś więcej niż seks, to już wszyscy wiemy, ale czasem takie różnice kulturowo-obyczajowo-społeczne potrafią nieźle namieszać nawet w najlepszym związku. Zwłaszcza, jeśli ktoś ma taki charakterek, jak panna Clearwater.
Czyta się to w każdym razie świetnie. Dzięki za jak zawsze genialne tłumaczenie. Nie wiem jakim cudem znajdujesz w sobie siłę, by nadal tłumaczyć ten tekst, jakby nie patrzeć fandomowy. Znajduję tylko jedną odpowiedź na to pytanie: po prostu jest na tyle dobry, że broni się sam :)))
Pozdrawiam i życzę nam wszystkim, abyś wytrwała w swojej pracy, bo warto czasem zajrzeć do KP i przeczytać kolejny rozdział „Confessions...”.
Buziaki!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Masquerade
Dobry wampir



Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 128 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń

PostWysłany: Pon 1:30, 17 Wrz 2012 Powrót do góry

A więc przybywam :D Przeczytałam rozdział pierwszy i mam zamiar go skomentować Very Happy Na początek cytaty, które wg mnie nie mogą pozostać niewspomniane.

Cytat:
To już prawie sześć miesięcy, odkąd ktoś mnie ostatni raz pocałował.

Och, serio, panno Clearwater? Poczekaj sobie ze dwa lata, wtedy zobaczysz, jaki to zaskok!

Cytat:
– Chciałbym poznać twój smak – szepcze mi w ucho i popycha mnie na plecy przez otwarte drzwi.

*Masq podskakuje na siedzeniu w oczekiwaniu*

Cytat:
– Bardziej podobałoby mi się, gdybym widział cię nagą, na swoim fiucie – mówi, uderzając moją nogą o oparcie siedzenia(...)

Lubię tego Edwarda. Nie żadne pierdolety w stylu "nie, Bello; nie możemy, Bello; jesteś zbyt krucha, Bello"

Cytat:
Przerywam kontakt wzrokowy i przenoszę spojrzenie niżej. Houston, mamy problem.
Najpierw nie jestem pewna, co właściwie widzę. Okej, trzymam w ręku fiuta. W dotyku jest jak fiut. Czuję, jak pulsuje w mojej dłoni i jak odpowiada drżeniem, gdy go lekko ścisnę. Ale nie przypomina żadnego z tych, które dotąd widziałam. Jedyna myśl, która przychodzi mi do głowy, gdy się na niego gapię to: hm… parówka w golfie.
– Zdaje się, że pierwszy raz widzisz nieobrzezanego, prawda? – pyta Edward z satysfakcją w głosie i dochodzę do wniosku, że nijak nie dam rady udać, że tak nie jest. Przytakuję z wybałuszonymi oczami.

*Msq parsknęła pozbawiając swój otwór gębowy w połowie przeżutego jabłka (czy ty zawsze musisz coś żreć, czytając?) i śmieje się z równie wybałuszonymi, co Leah, oczami, by za chwilę zacząć kwiczeć jak szalona. KWIIIIIIIIIIIIK*
Parówka w golfie zamordowała Bogu ducha winną czytelniczkę. I pójdzie za to do piekła. Ta parówka znaczy.
Jest też jednak dobra wiadomość! Edward NIE JEST Żydem! *muzułmanie tańczą macarenę*

Cytat:
Przez kilka minut podziwiam ukazanego w pełni członka Edwarda. Skóra nadal częściowo pokrywa główkę, która jest cała lśniąca i jasnoróżowa. Jak guma do żucia.

No doprawdy. Nic, tylko żuć Laughing

Cytat:
Roześmiałabym się, gdyby nie ten onieśmielający rozmiar… Czy ja naprawdę zmieściłam to w ustach?

Cytat:
Teraz to wygląda jak penis, jakiego przywykłam oglądać, no może z wyjątkiem rozmiaru. Jest… przerażający

Serio, o co chodzi z tym przerażającym rozmiarem edwardowego prącia? Określany jest tak samo w każdym ficku. Czy Edward naprawdę straciłby na boskości, posiadając członka normalnych rozmiarów? Przecież to osobowość się liczy Laughing

Cytat:
Mój pokój to dla mnie coś w rodzaju gniazda i zwykle jest pokryty warstwą ubrań na każdej możliwej powierzchni. Mam system, przysięgam. (...) Otwieram górną szufladę i zaczynam przerzucać rozmaite pierdoły. Sztyft ochronny do ust, cążki do paznokci i żenująco wytarte od częstego używania romansidło – wszystko to odsuwam na bok, nie przerywając poszukiwań. Co tu robi pasta do zębów?

The story of my life Laughing

Cytat:
– Co to jest… Analny Żel Znieczulający? – czyta szyderczym tonem etykietkę na buteleczce.
– To była darmowa próbka.

Czy ktokolwiek z zebranych na sali śmie wątpić? Very Happy

Cytat:
– Jest dobrze. Lepiej w ten sposób, bo inaczej napletek za bardzo się ślizga i gumka może się zsunąć – tłumaczy, biorąc kolejny głęboki wdech i uśmiecha się do mnie.

Oto dowód, dlaczego fanki Zmierzchu są zaje***te w łóżku. Fanficki. Nic nie edukuje człowieka bardziej i nic tak nie zapada w pamięć, jak porządnie opisane sceny nakładania prezerwatywy... I jej działania na napletku Laughing

Cytat:
Powiedz to na głos – mówi tak sugestywnym tonem, że aż wszystko się we mnie zaciska i otwieram usta.

Vampire Razz

Cytat:
– Czy tak będzie w porządku? – pyta. Jego głos brzmi miękko, delikatnie i wyczuwam w nim troskę.

Aaaaawwwww love stary, poczciwy Edward. Jak go nie kochać? :D


Teraz odnośnie całości Very Happy Ten fick to totalny zaskok. Szczerze powiedziawszy, sądziłam, że to będzie fick kanoniczny, czyli coś jak w Twojej miniaturze. Nie jest tym, czym myślałam, ale mimo wszystko jest przezajebisty Laughing Serio. Uwielbiam taką Leię. Twarda baba z jajem, która nie wstydzi się własnych potrzeb. Nie mówię tu o puszczaniu się na lewo i prawo, bo w końcu wszystko, tak jakby, pozostaje w rodzinie w tym przypadku Laughing Edward też jest fajny. Niepozorny mądrala z wielkim ptakiem Laughing Jest sarkastyczny i inteligentny, a do tego dobry w łóżku, czyli to, co tygryski lubią najbardziej Laughing
Opowiadanie, jak mówiłaś, jest świetnie napisane, a narracja w czasie teraźniejszym to naprawdę fajna opcja, jeśli potrafi się ją umiejętnie i konsekwentnie prowadzić. Jednak wszystko to i tak nie miałoby sensu, gdyby nie wziął się za to doświadczony tłumacz i porządna beta. Spisałyście się świetnie, bo czyta się z zapartym tchem bez żadnych zgrzytów. Płynie się gładko i miękko jak Muminki na chmurkach po swoim muminkowym niebie Wink

Więc raz jeszcze:

        Image


I ku chwale ojczyzny! Laughing


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Masquerade dnia Pon 1:43, 17 Wrz 2012, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Masquerade
Dobry wampir



Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 128 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń

PostWysłany: Pon 18:37, 17 Wrz 2012 Powrót do góry

Rozdział drugi

Zacznę od cytatów.

Cytat:
Och, zapomniałam Ci wspomnieć o tym, że Bella wkrótce wprowadza się do mnie.

A było już tak pięknie i miałam nadzieję, że Bella w tym ff nie będzie nawet istnieć, no ale cóż…
Cytat:
Bella nieźle się urżnęła i wskoczyła mi na kolana.
– Miałybyśmy takie śliczne dzieci, ale chciałabym, żeby skórę odziedziczyły po tobie – wybełkotała, przyciskając swoją małą, kremowego koloru rączkę do mojego dekoltu. Roześmiałam się, gdy wtuliła nos w zagłębienie mojej szyi i wydała z siebie przeuroczy, piszczący odgłos czkawki.

Ale kiedy przeczytałam to, pomyślałam, że może jednak są jakieś szanse, żebyśmy się polubiły Very Happy
Cytat:
Wkładam czarne, bawełniane spodnie, które powiększają optycznie mój tyłek i narzucam na siebie wkurzający t-shirt z napisem: Twisted Fisters Boxing Club.

Zwyłam Laughing nie wiem, czy powinnam już iść się leczyć, czy zdecydowanie zaprzestać czytania tego typu tekstów, bo napisu na koszulce bynajmniej nie odebrałam jako czegoś, dotyczącego bokserów Laughing
Cytat:
– Tak. Co to, ku***, było? – prycham, opierając się na krześle, a ono wydaje złowrogi dźwięk pękania.
– Telefon mi wpadł między cycki – narzeka, a ja wybucham śmiechem. Bella jest taką łamagą.

Tutaj Bella zdecydowanie zyskała moją sympatię.
Cytat:
– Hej, zostawiłaś może kota, gdy ostatnio u mnie byłaś? – Brzmi ochryple i na pół śpiąco.
– Co takiego? Nie – śmieję się. Czasami zachowuje się tak dziwacznie.
– Och, bo mogłabym przysiąc, że kot mi nasrał do ust – jęczy.

Natomiast tutaj podbiła serce love
Cytat:
Byli jak bracia, którzy dawno się nie widzieli – rzucali dowcipami i siłowali się na rękę. Nawet nadali sobie nawzajem ksywki: J-Rock i E-Cock. Co to, do licha, jest E-Cock?

Jedyne, co przyszło mi do głowy to: co to, ku***, jest świerzop? Laughing cud ksywki Very Happy
Cytat:
Peter lubi uchodzić za mrocznego, budzącego lęk artystę z duszą nihilisty. Ja jednak znam prawdę, jest beznadziejnym romantykiem, który płakał jak dziecko na seansie „Króla Lwa”. Wprawdzie byliśmy pod wpływem kwasu, gdy to oglądaliśmy, ale jednak. Szlochał w moich objęciach jak dziewica w dniu ślubu.

Zwyłam po raz kolejny Laughing ten Fick jest niesamowity Very Happy
Cytat:
– I kto to mówi, dziwko? – śmieje się Bella.
– Też cię kocham, suko – odpowiadam i rozłączamy się.

Naprawdę nienawidzę, kiedy kobiety tak do siebie mówią i uważają to za pieszczotliwe określenia. Niech będą sobie, kim chcą, ale to jest naprawdę okropne

Co do rozdziału, to podoba mi się coraz bardziej. Leah jest świetna. Taka wyluzowana, ale fajna. Edwarda też lubię. Widać, że nie jest miękkim ch… robiony Laughing Ten Fick jest naprawdę świetnie napisany i, cóż, po prostu genialny Very Happy Bawi mnie i śmieję się w głos podczas czytania, a to dobrze wróży Very Happy

(Nie wiem, czy będę komentowała każdy rozdział oddzielnie, Dzwoneczku, bo to cholernie uciążliwe, kiedy czytam na Kindlu, robię tam zakładki, a potem odpalam pdfa, wyszukuję to, co sobie zaznaczyłam i wklejam tutaj, a znów bez wyszczególnienia cytatów, które mnie tak rozbawiły czy też wkurzyły, czułabym się niespełniona :P Komentować więc będę albo raz na jakiś czas, albo po prostu po przeczytaniu tego, co mi wysłałaś, bo takie odrywanie się od czytania mi nie służy :P)
Ściskam.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Dzwoneczek
Moderator



Dołączył: 02 Lip 2009
Posty: 2363
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 231 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 18:52, 17 Wrz 2012 Powrót do góry

Ależ masq, komentuj, kiedy ci wygodnie bądź kiedy czujesz potrzebę wypowiedzi. Cieszę się jak dziecko, że napisałaś te komentarze, bo przyszłam dziś dodom w paskudnym nastroju, a tu taka niespodzianka! No i mam zaciesz, czytającje, bo naprawdę, masz do komentowania ogromny talent. Myślałaś o pisaniu publicystyki? Byłabyś w tym świetna. Twoje postrzeganie rzeczywistości, z jednej strony dystans, a z drugiej czasami dość specyficznie emocjonalne zaangażowanie i inteligentny, zabawny sposób wypowiedzi trafiający w sedno naprawdę z przyjemnością się czyta. Rozbawiłaś mnie dziś do łez... ale takich pozytywnych. Dzięki :)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Masquerade
Dobry wampir



Dołączył: 13 Lip 2009
Posty: 1880
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 128 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Pokój Życzeń

PostWysłany: Pon 19:25, 17 Wrz 2012 Powrót do góry

No, Dzwonku... Moja próżność czuje się zaszczycona i połechtana przy okazji Laughing Cieszę się, że to, co piszę, sprawia Ci radość, bo właśnie po to to piszę. A Twoje tłumaczenie i praca, którą w nie wkładasz naprawdę zasługuje na maksimum (chociaż wiem, że i tak niewiele z siebie wycisnęłam, komentując całe rozdziały). Jak już przeczytam całość, to zasiądę sobie przed Wordem i opowiem mu o wszystkim, co się ze mną działo, podczas czytania "Confessions...". Na spokojnie, bo będę miała czas pomyśleć nad wszystkim, co zapadło mi w pamięć. Teraz mi ciężko, bo myślę, co będzie dalej i faktycznie, im dalej , tym bardziej kwiczę z radości Laughing


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin