FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 
 
 Jacob i Bella. Wyrównana... [NZ][+16] c32, 16.08 Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi
Autor Wiadomość
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 20:14, 28 Gru 2010 Powrót do góry

Żadnych spoilerów! Bardzo proszę. Very Happy Chcę to przeżywać, tak jak przychodzi, rozdział po rozdziale.
Ja też tak to rozumiem, że Bella się wpoiła, a Jacob nie. W oryginale też nie był w nią wpojony. Ale przecież dwa wilki nie mogą się wpoić tak, że jeden w drugiego, a drugi w trzeciego, bo to by sensu nie miało. To musi być wzajemne. Jakby Jacob wpoił się w inną, to byłaby heca.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Wto 20:22, 28 Gru 2010 Powrót do góry

mermonku, wypluj te słowa! Jacob wpoił się w Nessie, a skoro Nessie się nigdy nie urodzi, to znaczy, że nie ma się czego obawiać. Zawsze wiedziałam, że to całe wpojenie to jakieś straszny przekręt Meyer i narobi dużo zamieszania.
I ja też proszę, żeby nie spojlerować. Ja lubię czytać i przeżywać tak jak moja przedmówczyni, spokojnie rozdział po rozdziale, człowiek się podelektuje, powzdycha, pomyśli... a na czytanie blogu fizycznie brakuje mi czasu. Tak więc spokojnie, choć nieco rozgorączkowana, czekam na następny rozdział.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Izzy BELLA
Człowiek



Dołączył: 12 Mar 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: okolice Bydgoszczy

PostWysłany: Wto 20:46, 28 Gru 2010 Powrót do góry

Bez obaw, nie zrobię Wam tego. Będę siedzieć cicho, chociaż... ochh jakie to trudne Very Happy Ja też uwielbiam to mrowienie w krzyżu kiedy zaczynam czytać nowy wpis i nie mam pojęcia co się wydarzy i czym to się skończy Smile I te wszystkie mrówki spacerujące po moim kręgosłupie są wyrazicielami talentu Variety, którego nigdy nie przestanę chwalić Wink


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Wto 22:59, 28 Gru 2010 Powrót do góry

No dobra, teraz to ja dostałam spazmów i stanów ponadorgazmicznych z powodu waszej aktywności w komentarzach. Wink)))) Tytułem wyjaśnienia: w mojej wersji była taka scena w której Emily tłumaczy Belli, że Jacob nie wpoi się nigdy ponieważ on, jako naturalny samiec alfa i przyszły wódz przez wpojeniową niepoczytalność mógłby przypadkiem narazić życie swoich ludzi. Mądra Matka Natura chroni watahę przed taką jazdą. Bella wpoiła się w niego, ale on nie. To znaczy kocha ją do szaleństwa ale w normalny, ludzki sposób. Czy jej wpojenie gwarantuje mu spokój...teoretycznie tak...ale...?(no spoilers). Co do Paula, pisałam, że zaczynamy nowy wątek. Poznałyśmy naszego wilczka już na tyleżzeby zaciekawić się co też go czeka...(to akurat ciutkę spoilerowate;) sorry). jak tylko beta się uwinie wklejam nowy rozdział. I dziękuję za wasze słowa. Dają powera! Naprawdę!
ps. Leah wpoiła się w Bellę, żeby ją chronić. Dlaczego? Być może ocalając jej życie odegrała swoją rolę w przedłużaniu gatunku chroniąc hipotetyczną matkę dzieci Wodza. Mam nadzieję, że to ma sens;)
ps. Izzy, ja mam jeszcze gorzej, walczę z pokusą żeby spoilerować forumowiczkom i bloggerkom...koszmar!:))))) Sczególnie tutaj, bo przecie jesteśmy jakieś pół roku za aktualną akcją.
ps. Nie namawiam nikogo na bloga. Szczególnie, że jak narazie becie udaje sie poprawić jeden rozdział tygodniowo, co uważam z niezłe tempo;)
I jeszcze jedno: jakoś tak wyszło że opis Belli-Wilka pojawia się późno. Ale będzie. Promise!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Wto 23:14, 28 Gru 2010, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Śro 12:50, 29 Gru 2010 Powrót do góry

var, jak czytałam Twoj komentarz to co chwila mówiła takie długiee: aaahaaaa, aaahaaa. Aż po chwili zaczełam sama się smiać Laughing
żeczywiscie to ma sens, ale jest potencjalnie problematyczne, przy tak dużym nakladzie rozdziałow i każdemu czytelniekowi zdarza się przeoczyć lub zapomnieć. ( a mi to już wgl Rolling Eyes )
w każdym bądź razie dzikuje za wyjaśnienie :)
I powtórzę się: jesteś GENIALNA!
ale masz łeb Anuś, nieźle to wszystko wymyśliłaśLaughing
ps: a na bloga nie wejde, tu mam większą zabawę :)

xoxo


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
esterwafel
Wilkołak



Dołączył: 20 Sty 2009
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 10 razy
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Śro 13:36, 29 Gru 2010 Powrót do góry

Ten rozdział jest niesamowity. Strasznie mi się podoba. Walka, przemiana Belli w wilka, wpojenie, do tego Leah i jej silne uczucia do Roy'a i wiele innych wątków.
Niezwykłe :)
Lekko się czyta, łatwo odnaleźć się w wątkach, chociaż są poprzeplatane różnym punktem widzenia. Język przystępny i zrozumiały oraz przyjemny w czytaniu.
Zapraszam do mnie "Trzy światy" i czekam na następną część
Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 16:08, 29 Gru 2010 Powrót do góry

Mnie to wyjaśnienie też satysfakcjonuje. Ma to sens, by Jacob jako alfa nie wpajał się nieprzytomnie. Choć przy Belli łatwo traci swoją przytomność. Laughing
Sprytnie i logicznie to wymyśliłaś. I ciesze się, że Bella jest na pewno wpojona. Nie chciałabym tu komplikacji. Ciekawe jak zmiennokształtna Bella poradzi sobie z uczuciami do Edwarda. To będzie bardzo interesujące.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Śro 16:28, 29 Gru 2010 Powrót do góry

Kochane, wasze komentarze wprawiły moją kochaną kam4ę w tak twórczy nastrój że zgwałciłą tekst w jeden dzieńWink)) I oto niespodzianka:




Roy, gruntownie przebadany przez szanownych lekarzy-kolegów, z zabandażowaną klatką piersiową z racji kilku złamanych żeber, lekkim zamroczeniem umysłu z powodu uderzenia w głowę i okropną tęsknotą za Leah przez to, że ją kochał, leżał w szpitalnym łóżku i układał w myślach przemówienie dla siostry przełożonej. Musiał ją jakoś przekonać, że pewna ilość gości na pewno mu nie zaszkodzi.
Oddana pracownica szybko zapomniała o ostatnim braku uprzejmości doktora Roy’a i tak przeżyła jego wypadek, że teraz broniła dostępu do pacjenta własną piersią. Czuła wewnętrzny imperatyw, żeby osłaniać go i dbać o jego spokój. Po godzinnej dyskusji z Roy’em zgodziła się ostatecznie wpuścić do sali jego byłą pacjentkę, która w przedziwny sposób brała udział w tej całej katastrofie. Nie wiedziała jednak, że w windzie jadącej na jej piętro tłoczy się już pozostała część ekipy z La Push.
Brakuje słów, żeby opisać radość personelu na widok męskich sylwetek chłopców, którzy widowiskowo wkroczyli na szpitalny korytarz, sprężystym krokiem zmierzając prosto do sali doktora. Mimo że żeński personel od razu wychwycił drażniącą troskę Leah o Roya (która nie dość, że przywiozła go do szpitala, to jeszcze dała się wygonić z oddziału dopiero, kiedy ponownie odzyskał przytomność... czyli po całych 24 godzinach), w tej chwili każda z pielęgniarek gotowa była dobrowolnie oddać najprzystojniejszego z lekarzy, mając w zamian całe stadko emanujących męskością facetów.
Na czele szedł najmłodszy, choć właściwie reszcie dorównujący już wzrostem Seth, jako że teren szpitala znał jak własną kieszeń, a poza tym dobro szwagra było dla niego ważne i nie mógł się wprost doczekać, kiedy siostra zabierze go domu. Leah oczywiście spodziewała się najgorszego, począwszy od całkowitej amnezji spowodowanej urazem psychicznym po oczekującego na nią księdza egzorcystę. Seth jednak był spokojny. Czy posiadaczce takich nóg, jak jego siostra, bycie wilkiem odbiera urok? Ostatecznie większość facetów żeniła się z kobietami, które w najróżniejszych okolicznościach zamieniały się w dzikie bestie i to bynajmniej nie po to, żeby ratować świat od wampirów. Wiedział, że będzie dobrze, a jak na szesnastolatka wiele już w życiu oglądał. Embry, Quil i Jared wpadli do szpitala dla hecy, po cichu marząc, żeby znowu pojeździć na wózkach. Paul przyszedł dlatego, bo obiecał Sethowi, mimo że sam nie pamiętał, w jakich okolicznościach, ale mogło to być w ramach rekompensaty za straty moralne spowodowane narażeniem go na widok jego pocałunku z Leah. Tylko Sam i Emily darowali sobie tą zbiorową wizytę. Jacob i Bella natomiast byli tak zajęci sobą, że było im wszystko jedno, gdzie się całują. Szpital był równie dobrą scenerią jak każda inna, więc brali we wszystkim udział z sentymentu dla miejsca i trochę też z musu, bo przywieźli znaczną część gości własnym samochodem.
Siostra oddziałowa poczuła nagły niedowład kończyn, widząc nadchodzącą grupkę i aż musiała przysiąść na krzesełku obok sali Roy’a, żeby opanować swój system nerwowy, nadwyrężony ich ostatnim pobytem na oddziale.

Leah po pierwszy raz od całego zdarzenia miała spojrzeć Roy’owi w oczy. Sama, będąc na jego miejscu, nie wiedziałaby, jak zareagować. Nie było standardowego kanonu zachowań na okoliczność bycia świadkiem przemiany kobiety w wilka i ataku wampirów. Pamiętała jednak swój własny szok, kiedy została wtajemniczona w zmiennokształtność i to wspomnienie niezmiennie plasowało się na górze listy najtrudniejszych momentów w życiu. Najgorsze już się stało, Roy, zanim sama zdążyła mu się przyznać i w jakiś delikatny sposób go przygotować, WIDZIAŁ wszystko i tylko jego ostatnie słowa trzymały ją przez ostatnie kilkadziesiąt godzin przy życiu. Miała nie przepraszać za to, kim jest. I nie będzie tego robić, bo to nie była jej wina.
Weszła do sali, odprowadzona chmurnym wzrokiem siostry oddziałowej. Nie wiedziała, czego się spodziewać, czuła się onieśmielona i zagubiona. Roy przywitał ją promiennym uśmiechem.
- Nareszcie - wyszeptał, wyciągając do niej rękę.
- Więc już wiesz...
- Wiem... chociaż nie rozumiem.
- Ja też nie rozumiem, nie umiem tego wytłumaczyć.
- Ten temat to taki powrót to zasadniczych dociekań - o źródło, początek, moment, w którym zrodziło się dobro i przeciwstawne mu zło. Pytania zbyt trudne, żeby odpowiedzieć, a przez to ciągle powracające od zarania dziejów. Nie musimy rozumieć, żeby z tym żyć, prawda?
Miał filozoficzne spojrzenie na życie. Pewnie dzięki temu jeszcze nie zwariował.
- Skąd się tam wziąłeś?
- Pojąłem, za co przepraszasz.
- Słyszałeś?
- Tak... A później jeszcze zbadałem waszą krew. Wszystko zaczęło układać się w spójną całość.
- Roy... Jak ty i ja... moglibyśmy razem funkcjonować?
- Jak to jak? Jak każda inna para. Przecież nikt z ludzi nie wie, co drzemie w drugim człowieku, jaka to siła i kiedy dojdzie ona do głosu. Leah... ja nie wiem dokładnie, co ty czujesz, wiem jednak, jak nazwać SWOJE emocje. I nie mówię tu tylko o tak często nadużywanym terminie, jakim jest miłość. To, co jest w moim sercu, to wiara, że ktoś taki, jak ja i taki, jak ty są w stanie spotkać się w pół drogi i wypracować razem kompromis, pogodzić dwa światy, obdarować się tym, czego do tej pory nie umieliśmy w życiu znaleźć. Wiesz już, że wolę kochać człowieka takiego, jaki jest naprawdę, niż tylko puste wyobrażenie o nim. Jesteś delikatnym kwiatowym płatkiem, który, skąpany deszczem, dźwiga na swojej delikatnej płaszczyźnie stokrotnie większy ciężar, niż pozwalają na to prawa fizyki. A jednak nie traci swojej urody i dumnie trzyma się na kruchej łodyżce cierpliwie czekając, aż wysuszy go słońce. Imponujesz mi siłą, kusisz delikatnością, budzisz na przemian czułość i respekt. Jest w tobie tyle samo niszczącego ognia, co dającego życie słońca. Jesteś potrzebnym mi ciepłem, Leah, od momentu, kiedy cię pierwszy raz zobaczyłem i pomyślałem, a było to bardzo odważne założenie, że jeśli przeżyjesz, to będziesz moja.
- Brak mi słów.
- Nic nie mów, na słowa będziemy mieć dużo czasu - uśmiechnął się lekko.
Tą intymną chwilę dwojga zakochanych w sobie ludzi przerwał przeraźliwy huk dobiegający z korytarza.


Kiedy Leah wyszła przed salę, żeby sprawdzić, co się stało, a była pewna, że sprawcami zamieszania jest któryś z jej towarzyszy, zobaczyła chmurę pyłu oraz schowek na szczotki i inne urządzenia czyszczące pozbawiony drzwi i ościeżnicy. W środku kataklizmu stał Jacob z wybitnie niemądrym wyrazem twarzy, a obok niego Bella niemogąca przestać chichotać. Chłopcy, zamiast ratować Jacoba przed siostrą oddziałową, pokładali się ze śmiechu.
- Jak można? Jak można?! Panie Black, jest pan tu od kwadransa, a właśnie zdążył dokonać zniszczeń wymagających dwóch dni napraw. Całe drzwi zniszczone... i pół ściany...
- Ścianki, na dodatek oburzająco spartaczonej - sprostował niepotrzebnie Jacob, zostając za swoją spostrzegawczość uraczony pacnięciem w ucho pulchną dłonią przedmówczyni.
Leah czuła, że powinna wtrącić się do dyskusji i dowiedzieć wreszcie, co tak naprawdę się stało.
- Co to jest? - zapytała z groźną miną.
- Wynik namiętności Belli - wyjaśnił skwapliwie Seth bardzo dumny z faktu, że przynajmniej raz to nie on zawinił.
Leah zdusiła wykwitający na jej twarzy pełen zrozumienia uśmiech, wysiliła się na utrzymanie powagi i zapytała ponownie:
- To znaczy?
- Migdalili się w schowku - powiedział Paul.
- Chwila nieuwagi - dodał Seth z miną dorosłego, którego przerósł obowiązek pilnowania niesfornych bliźniaków.
Bella, walcząc z czkawką, wydusiła tylko.
- Nie było się o co oprzeć...
Siostra oddziałowa wzniosła oczy do nieba. Przysłuchujące się wszystkiemu pielęgniarki oblał rumieniec. Ciężko stwierdzić, czy przypadkiem nie z zazdrości o ciało, które, napierając na drzwi, wywaliło tę całą framugę.
Embry, jedyny w miarę zdolny do zabrania głosu, zaproponował przytomnie:
- Naprawimy, to dla nas pestka.
- O nie - zaprotestowała siostra. - Nie chcę was tu widzieć ani minuty dłużej.
- Będziemy grzeczni - upierał się Seth.
- Jak aniołki - włączył się Quil.
- Jeśli jest do zrobienia coś oprócz ściany to chętnie się tym zajmiemy - powiedział Paul.
- W ramach zadośćuczynienia za zamieszanie i bałagan - włączył się Jacob.
Siostra oddziałowa, pod błagalnym wzrokiem nie tylko chłopców, ale i pielęgniarek, wyraziła zgodę. W głębi duszy czuła jednak, że szpital długo nie dojdzie do siebie po tym remoncie.

Po burzliwych wydarzeniach wczorajszego dnia przyszła pora na spokojne refleksje.

Roy przez rozsunięte żaluzje swojej sali obserwował całą gromadkę z La Push tłumaczącą się nie do końca poważnie przed siostrą oddziałową i czuł, że bardzo jest do nich przywiązany. Wiedział nareszcie czym jest przyjaźń, jaka ich wszystkich łączy. Jednoczyła ich krew, wspólna tajemnica, mieli dostęp do innego wymiaru życia niedostępnego dla zwykłych ludzi. Żyli zawieszeni między przyziemną realnością a światem legend i baśni. I umieli się w tym odnaleźć pewnie trochę za sprawą bycia paczką. Nigdy nie byli samotni. I Roy teraz też nie czuł odosobnienia. Przyglądał się Leah, która przy chłopcach była zwykle surowa i władcza, a przy nim kobieca i delikatna. Fascynowała go jej dwoistość, płynne wchodzenie w przeciwstawne role, a jej najważniejszym zadaniem było chronienie ludzi przed wampirami. Tyle wiedział... a resztę miał nadzieję wkrótce usłyszeć. Cokolwiek by się działo, czuł się szczęśliwy. Zatrzymał ją. Połamał przy tym żebra, ale opłacało się.



Paul, patrząc na Leah, niestety ciągle czuł to samo. Żal - nie do dziewczyny, tylko do losu. Wcale nie przestał o niej myśleć, wręcz przeciwnie, teraz prawdziwym wyzwaniem było dla niego ignorowanie jej czułości i troski wobec Roy’a. Oddałby wszystko, żeby przez chwilę być na jego miejscu. Nie używał jednak w odniesieniu do swoich odczuć słowa MIŁOŚĆ, bo czuł, że jeszcze przed nim uczucie, do którego lepiej będzie pasowała ta nazwa. Na tą chwilę był zauroczony, a niestety apogeum tej fascynacji przyszło za późno, wyzwolone dopiero zazdrością o Roy’a. Bo gdyby nadeszło wcześniej, to kto wie... kto wie... Teraz starał się nie rozklejać, nie stawiać Leah w głupiej sytuacji, zachowywać się naturalnie i panować nad złością na rywala. Było to bardzo, bardzo trudne.

Chłopcy posprzątali z grubsza bałagan i zapowiedzieli się na jutro. Całe towarzystwo, z wyjątkiem Leah, która chciała zostać z Roy’em, zapakowało się do samochodu Belli i pojechało z powrotem do La Push.

Oczywiście poranne zajście stało się numerem jeden wśród aktualnych tematów do żartów w rezerwacie. Nie byłam zdolna przestać się śmiać za każdym razem, gdy wspominałam tą scenę. Biedny Jacob. Przeze mnie najadł się wstydu, ale nie mogłam nic poradzić na to, że obecnie znajdowałam się w stanie, w którym należało mnie związać i zamknąć w pancernej szafie, bo w przeciwnym razie nie umiałam trzymać rąk z dala od niego. Oszalałam...
To, co czułam, było magią. Kochałam jak wariatka, zupełnie opętana myśleniem, marzeniem i tęsknotą za nim, chociaż najdłuższa jak do tej pory rozłąka trwała tyle, ile pójście do toalety. Nie mogłam się od niego oderwać i miałam tylko nadzieję, że kiedyś chociaż troszkę ostygnie we mnie ten zapał do miłosnych igraszek, bo sama byłam już tym zmęczona, a jednak nie umiałam przestać. Jacob wyglądał na najszczęśliwszego człowieka na świecie. Był odprężony, już teraz miał pewność, że nie wpoję się w nikogo innego, a to sprawiało, że iskrzył pozytywną energią bardziej niż kiedykolwiek.
Jak tylko chłopcy wysiedli spojrzałam na niego w wymowny, dobrze mu znany sposób.
- Bells...
- Tak, kochanie? - Zatrzepotałam rzęsami.
- Nie mam już siły...
- Ty nie masz siły? Jacob Black? - drażniłam się z nim.
- Naprawdę ci mało? W nocy trzy razy, rano raz... w szpitalu o mały włos... Wykończysz mnie, kobieto!
- Mówiłam ci, że bardzo cię kocham?
- To nie fair - roześmiał się. - Jestem skonany, musiałabyś chyba naprawdę mnie teraz porwać i obezwładnić.
Przekręciłam kluczyki w stacyjce.
- Mówisz i masz - wymruczałam zmysłowo.
Jacob popatrzył na mnie z niedowierzaniem i widząc, że nie żartuję, osunął się na siedzenie, symulując omdlenie z wyczerpania.
- Nic ci nie pomoże, Jake. Zresztą, czy nie o tym marzyłeś? Masz to teraz – powiedziałam, skręcając w stronę drogi wiodącej z La Push do Forks, obfitującej w liczne zjazdy w środek lasu...

Jacob był już tak zrezygnowany, że wcale nie usiłował wybić mi z głowy kolejnej sesji seksualnego molestowania. A ja, czując obok siebie jego zapach i ciepło, najchętniej zaczęłabym już podczas jazdy.
Zaparkowałam przy leśnej dróżce, mając nadzieję, że nie stanowi ona głównego szlaku turystycznego dla obozów młodzieżowych, które ostatnio upodobały sobie rezerwat i przynależne do niego lasy.

- Gotowy? - zapytałam Jacoba, odpinając najpierw swój pas, a później jego.
- Nie - odpowiedział słabo.
- Zobaczmy no, co tam nie może dojść do siebie – szepnęłam, rozpinając mu spodnie.
Jacob przymknął oczy i wymruczał:
- Tak naprawdę to wszystko od nosa w dół...
Roześmiałam się, ale nie dałam tak łatwo zniechęcić.
- Przyda ci się drobny masaż.
- Aha...
- Mam nadzieję, że nie będzie przeszkadzać ci delikatność i ciepło wnętrza moich ust?
- Skąd... - westchnął półprzytomnie, bo nie czekając na odpowiedź zabrałam się do reanimacji niezbędnej w tych manewrach części ukochanego przeze mnie ciała.
Nie czekałam długo na znaczny wzrost jego entuzjazmu.
- Bells... nie wiem, czemu to wszystko zawdzięczam... ale jesteś... aaahhhh... absolutnie najgorętszą kobietą na ziemi - powiedział i z nowym, tak silnym jak zawsze, zapałem zabrał się za spełnianie moich fantazji. Pewnie dlatego, że kolejny raz tej doby bez trudu przedłużaliśmy rozkosz w nieskończoność, koniec był taki, że ani ja, ani on przez kilkadziesiąt minut „PO” nadal nie byliśmy w stanie się ubrać. Byliśmy słodko wykończeni...




Annie Michell miała dopiero 22 lata, a w chwili obecnej czuła się jak sterana życiem staruszka. Nie wiedziała, co bardziej ją męczy: oszalały z zazdrości narzeczony, praca na półtora etatu, fatalny dyżur, męczący trening czy brak jakichkolwiek możliwości odcięcia się od tego wszystkiego.
Pracowała w szpitalu zaledwie od miesiąca. Była ratowniczką, traktowała ten zawód jako spełnienie wszystkich marzeń i prawdziwą miłość. Bycie pierwszą na miejscu tragedii dawało jej codzienną dawkę adrenaliny, ocierała się o śmierć, bywała świadkiem zarówno cudów, jak i niewytłumaczalnych zbiegów okoliczności, nie pozwalających aniołom miłosierdzia w porę dotrzeć do swoich podopiecznych. Trochę to wszystko kolidowało z jej inną życiowa pasją: taneczną sztuką walki, którą trenowała cztery razy w tygodniu. Capoeira pozwalała jej na chwilę w pełni władać sobą, a przynajmniej własnym ciałem, co było to dla niej bezcennym doświadczeniem, bo chociaż Annie sprawiała wrażenie osoby uporządkowanej, wewnątrz niej bezładnie wrzało. Może jeszcze czegoś było jej brak? Może bezsensownie szukała wyższego celu, dla którego ona i miliardy innych ludzi zaludniali planetę? Brakowało jej wiary w Boży plan... Wokół siebie widziała głównie chaos i większość jej doświadczeń wydawała się być tylko dziełem zbiegu okoliczności. I tutaj akurat miała rację, właśnie taki przypadek miał zwalić ją z nóg z siłą pocisku dum-dum...
Włożyła słuchawki do uszu, wsiadła na motor i pojechała rozpocząć z kolegami wieczorny dyżur. Tylko muzyka była w stanie poprawić jej humor. Na mp3 miała zgrane wszystkie kawałki z serii „Step up”. Aktualnie grało Missy Elliott „Shake Your Pom Pom” – niezawodnie poprawiało humor. Filmy obejrzała niedawno w towarzystwie obrażalskiego Erica, ale w tej chwili na szczęście nie z nim jej się to kojarzyło, tylko z niezłą choreografią filmów. Jeździła jak szatan, ktoś kiedyś jej powiedział, że zachowuje się tak, jakby przez megafon ponaglała śmierć. Możliwe. Nigdy nie zastanawiała się nad przyszłością dłuższą niż dzień. Była uzależniona od ryzyka. W pracy, w sporcie i... w miłości.

Dojeżdżając do parkingu kątem oka zauważyła roześmiany tłumek o oryginalnej, indiańskiej urodzie. Całkiem jak ona. Jej ojciec wywodził się z plemienia Delaware, matka natomiast była od wielu pokoleń amerykanką. Annie nie czuła się przesadnie związana ze swoim pochodzeniem, za najistotniejszy spadek po przodkach, na dzień dzisiejszy, uznałaby ciemny odcień skóry i oczy, którymi zachwycali się mężczyźni. Spojrzała jeszcze raz w ich kierunku, zaparkowała motor i poszła do pracy.


Jacob leżał na łóżku w towarzystwie Belli i dziękował Bogu, że ona śpi. To była ich ostatnia noc razem, u niego w łóżku, ponieważ jutro rano Billy, Charlie i kilku innych fanów wędkarstwa miało wracać ze swojej wyprawy (spontanicznie uknutej przez Billy’ego, który doskonale wywiązał się ze swojego zadania zatrzymania ojca dziewczyny z dala od domu) i spodziewał się, że Bella, między jedną dawką snu a drugą, nie omieszka ponieść mu tętno do niebezpiecznej granicy. Był wyczerpany, ale bardzo szczęśliwy. Nikt nie spodziewał się, że wpojenie u Belli przebiegnie z tak ogromną mocą. Kochała go wcześniej, wiedział o tym doskonale, czuł to, nie miał żadnych wątpliwości, ale pod względem fizycznym, mimo że było im razem cudownie i nigdy nie musiał się specjalnie trudzić, żeby namówić ją na odrobinę przyjemności, to, co działo się z nią w tej chwili, było wręcz niemożliwe do przetrwania pod względem kondycyjnym. Chyba nie było już dla niej innego ujścia tych kumulujących się uczuć, niż seks. Chłopcy umierali z zazdrości, a on miotał się między samczą dumą z posiadania wulkanu w kobiecej skórze, a ogromną chęcią związania jej chociaż na kilka godzin. Mimo wszystko był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. I nigdy, przenigdy, jeśli ktoś kilka miesięcy temu opowiedziałby mu tą historię, nie uwierzyłby nawet w jeden procent takiego scenariusza. Czuł się, jakby wygrał kumulację stulecia. Jedyne, co go martwiło, to studia Belli. On sam nie czuł wpojenia, bo też nie mógł go odczuwać, ale był tak zakochany, że chociaż chętnie wypocząłby od swojej drapieżnej dziewczyny, to przez odpoczynek rozumiał najwyżej parę godzin... a nie miesięcy. Jasne, że by się widywali, nie było takiej odległości, której by dla niej nie pokonał, ale co innego być gościem, a co innego mieć ją na wyciągnięcie ręki przez większą część tygodnia. Było mu smutno i źle, a kiedy zasnął śniło mu się puste i obce La Push. Bez słońca!


Nad lasami La Push wstawał nowy dzień. Bella nadal spała, Jacob wtulał się w jej plecy i trzymał mocno w objęciach, jakby ktoś chciał mu ją wykraść.
Seth obudził się wcześnie i pił kawę, siedząc na schodach. Mama by się wkurzyła, gdyby wiedziała, że przy okazji robienia kawy siostrze sam chyba się uzależnił. To był jego codzienny rytuał, a nawet dla zabawy, w tajemnicy, żeby chłopcy się nie śmiali, naoglądał się filmików instruktażowych o robieniu wzorków na spienionym mleku. I teraz podziwiał śliczną gwiazdkę w swoim kubku. Tak... na tą chwilę w przyszłości widział siebie jako właściciela kafejki. I ładnego domku, takiego jak ten, w którym mieszkał. Myślał też o jakiejś pisanej mu dziewczynie, bo ostatnio bardzo, ale to bardzo, zaczął go ten temat interesować. Chyba za dużo napatrzył się na klejących się do siebie Bellę i Jacoba, Emily, Sama, no i wreszcie swoją siostrę i Roy’a. Ten widok akurat był jak balsam na jego żądną szczęścia dla wszystkich duszę. Wreszcie! Nie myślała o Samie, o Belli, przestała bać się prawdy, zaczęła, tak jak reszta, z nią żyć, bo miała u boku bezwarunkowo kochającego ją faceta. Kochany szwagierek... Cóż, Seth miał nadzieję, że Leah nie zepsuje wszystkiego swoją ciemną stroną osobowości, która, choć teraz uśpiona, na pewno dojdzie jeszcze do głosu. Była złośnicą, a z tego się nie wyrasta z dnia na dzień. Kiedy była wściekła, siała zniszczenie i mogła wypłoszyć nawet najbardziej oddane osoby... Roy jeszcze tego nie wiedział i Seth modlił się, żeby prawdę o jej wybuchowym temperamencie zniósł równie dobrze, jak tą dotyczącą zmiennokształtności...


Paul, jako jedyny z radosnej gromadki, prawdopodobnie w ramach walki z natręctwem myślenia o Leah, postanowił rzeczowo i odpowiedzialnie podejść do dzisiejszej misji w szpitalu. I zacząć od zakupów, spakowania niezbędnych narzędzi i zwołania chłopców, którzy obiecali, a nawet sami wychylili się z inicjatywą, że będą we wszystkim uczestniczyć. Najpierw zadzwonił do Jacoba, budząc go i przy okazji Bellę, co Jake skwitował jakimś dziwnym stłumionym pomrukiem, i mimo że najpierw ofiarował się przyjechać natychmiast, teraz, zanim odłożył słuchawkę, przełożył swoje przybycie o pół godziny.
Następnie poszedł do Setha, zgarniając po drodze Jareda i Quila. Embry miał zabrać się z Jake’em.
Około południa ekipa była już stosownie objedzona i opita kawą u Setha. Mimo że Paul ponaglał do jazdy, chłopcy mieli swoje priorytety, a numerem jeden były rozkosze podniebienia. Szczególnie u kogoś. Ruszyli do marketu budowlanego, kupili to, co niezbędne i ruszyli do szpitala. Jacob błagał Bellę, żeby została w domu tłumacząc jej, że przecież oglądanie facetów przy gipsowaniu ściany to nic fascynującego, ale ta miała zupełnie inny pogląd na ten temat i nie dała się jąć. Zresztą ona była kierowcą.

Roy szykował sie do wyjścia do domu. Oprócz bardzo bolących połamanych żeber nic mu nie było i badania, którym był poddany przez nadgorliwych kolegów, wykluczyły wszystko - od urazów wewnętrznych po początki kataru. Był gotowy i czekał tylko na Leah, aż po niego przyjedzie. Obiecała, że przez chwilkę pomieszka u niego, póki stanie się na tyle mobilny, żeby bez trudu się poruszać. Roy poprzysiągł, że moment ozdrowienia będzie przedłużał w nieskończoność...


Droga do szpitala przebiegała jak zwykle w wesołej atmosferze.
- Bells, to jak to jest? - zapytał jedyną wpojoną w towarzystwie Quil.
- Dajesz miłość, a ona wraca z siłą tsunami, wiesz?
- I tak kilka razy dziennie... - mruknął Jake.
- Oj, już ty nie marudź – warknął, zazdrosny o wszystko co związane z miłością, Paul.
- Bells, jakby wódz Wątła Maczuga nie dawał rady, to daj znać... wiesz, przyjaźnimy się, nie? - wtrącił się Embry.
- No właśnie, zawsze jesteśmy gotowi przejąć troski przyjaciela - podchwycił Paul.
- O każdej porze dnia i nocy - dodał Jared, posyłając Belli buziaka i puszczając do niej oko.
Dziewczyna zachichotała, patrząc ukradkiem na minę Jacoba.
- Coś czuję, że moje grono przyjaciół w najbliższym czasie ograniczy się do Leah - mruknął Jake.
- I mnie - przypomniał mu Seth. - Co to jest? - dodał po chwili, wskazując na maleńki skrawek materiału przypadkowo przycięty przez schowek w samochodzie.
Quil, który miał najbliżej, sięgnął, otworzył drzwiczki i z triumfem wyciągnął czarne stringi.
- Bells, nie brakowało ci tego?
Resztę drogi przejechali, pokładając się ze śmiechu, a Jacob, patrząc na Setha, powiedział:
- TYLKO do Leah!


Kiedy dotarli na oddział siostry oddziałowej jeszcze nie było, więc postanowili, nie czekając na nią, zająć się drzwiami. Jacob był niewiele przydatny, bo absorbowało go odklejanie od siebie rąk Belli, która wykorzystywała każdą fizyczną możliwość, żeby go dotknąć, a jak już go dosięgała nie miała w tym umiaru i istniało duże zagrożenie, że świeżo wstawione drzwi ponownie przejdą próbę wytrzymałościową. Dziewczyna prawdę mówiąc potrafiłaby się już opanować, ale tak strasznie bawiły ją ustawiczne męczarnie Jake’a, że traktowała to jako słodką rozrywkę i odegranie się za te wszystkie wcześniejsze momenty, kiedy on dręczył ją.


Idącą przez parking Annie pierwszy zauważył Embry, który siedział na parapecie w hallu i zamiast pomagać w czymkolwiek, udzielał się towarzysko, zagadując pacjentki, pielęgniarki, a nawet sprzątaczki. A jednak na moment oderwał się od nęcącego widoku nóg jednej ze stażystek i jego wzrok padł na zgrabną, niedużą dziewczynę zsiadającą z motoru i pewnym krokiem udającą się do budynku. Była bardzo ładna. Gibka, silna, w taki słodki kompaktowy sposób naładowana energią i pewna siebie. Miała związane w wysoki kucyk włosy, piękne oczy, podkreślone tylko tuszem do rzęs, i nieskazitelną cerę o oliwkowej barwie. A do tego płaskie sportowe buty, dopasowane jeansy i skórzaną, czarną kurtkę. Bogini!

Paul nawet nie zauważył, kiedy został sam na polu walki. Towarzystwo stało przy oknie i komentowało jakąś kolejną panienkę, co generalnie było ich główną rozrywką i powodem entuzjazmu remontowego, więc samotnie zabrał się do majstrowania przy gniazdku na korytarzu. Na elektryce znał się jak kura na pieprzu, ale ostatecznie wszystko było dla ludzi i liczył na to, że prąd nie zrobi mu niespodzianki. Myślał cały czas o Leah, bo klęczał dokładnie naprzeciw sali Roy’a i chcąc nie chcąc widział przez szybę, jak trzyma teraz swojego gołąbka za rękę i czule do niego przemawia. „Szkoda, że się nie całują, cholera jasna...” pomyślał w złą porę, bo chwilę później Roy przyciągnął Leah do siebie i Paul z obrzydzeniem musiał odwrócić wzrok. Był tak zły, że na moment wyłączył wszelkie myślenie i prawdopodobnie też słuch, bo nie dotarł do niego krzyk Quila.
- Palancie, nie wyłączyłeś zasilania!
I tyle. Własnym ciałem zrobił zwarcie, wywalając wszystkie korki w tym skrzydle szpitala. Stracił przytomność.
Annie weszła na oddział dokładnie w momencie, kiedy zgasły na chwilę wszystkie światła. Od razu poznała chłopców, których wczoraj widziała na parkingu, pochylonych nad przystojnym brunetem, który, chyba porażony prądem, leżał obok okopconego gniazdka na szpitalnym korytarzu. Chętnych do pomocy było bez liku, ale to właśnie ona przystąpiła do reanimacji, bo była wykwalifikowaną ratowniczką i żadna z pielęgniarek nie zamierzała wcinać się w jej obowiązki. Masowała jego klatkę piersiową i zastanawiała się, kto w szpitalu pozwolił chłopakowi dłubać w przestarzałej instalacji elektrycznej. Jeszcze nigdy wcześniej nie była w akcji minutę po przekroczeniu murów szpitala.
Chłopcy bardziej zajmowali się kontemplowaniem urody dziewczyny pochylającej się nad Paulem, niż troską o jego zdrowie. W przeciwieństwie do Annie doskonale wiedzieli, że Paul da sobie radę, choćby go piorun trzasnął, o gniazdku nie wspominając. Leah nie wyszła poza salę, oceniając sytuację przez szybę i stwierdzając, że dostatecznie duży tłumek kłębi się przy poszkodowanym, z czego prym wiodła śliczna ratowniczka. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Być może szpital miał w sobie magię zsyłającą na ludzi pamiętne wydarzenia...




I oczywiście proszę o dialog;)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Pią 15:03, 04 Mar 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
sheila
Zły wampir



Dołączył: 12 Lis 2008
Posty: 428
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 27 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Hogwart w La-Push, na Upper East Side.

PostWysłany: Śro 20:45, 29 Gru 2010 Powrót do góry

tadaaam przybywam.
na wstepie chciałabym podziekować becie, że tak szymko "zmolestowała" nowy rozdział- masz u mnie wieeeelką czekoladę :D
i oczywiscie Tobie var, za takie wstaniałe opowiadanie.
Niestety opuścił mnie humor i nie mam weny na długi, wyczerpujący komentarz, pełen moich emocji. Eh.
Część 19 mega długa- to dobrze, na dłuższą chwilę oderwałam się od rzeczywistości, choć jak dla mnie, mało jeszcze, mało Wink
Ten rozdział tłumaczy i rozjasnia nam wydarzenia z poprzedniego chap'u.
Roy i Leah wyglądają słodko ( oczywiście in my mind ). Roy po raz kolejny okazał się świetny, choć szczerze mówiąc, przydało by się żeby coś odwalił, bo boje sie, że stanie się (pomimo tego, ze jest naprawde spoko) mdłą postacią, ponieważ będzie cały czas taki słodki.
Chłopcy są best for ever like ever. Chce mi sie smiać, gdy czytam ich wypowiedzi, jeden mowi po drugim, wzajemnie uzupełniają swoje wypowiedzi. Tak btw- jak bliźniaki Weasley z Harrego Pottera Laughing
Jacob i Bella- tygrys i kocica. mrau. Jacob trzym się chłopie, bo B. Cię zajeździ Laughing. Belka mnie rozwala, skurkowana, ależ ma popęd :) zresztą, mieć przy sobie takie ciacho, eh, tez nie wiem czy bym się opanowała Rolling Eyes.
Gdy przeczytałam:Annie Michell, od razu pomyślałam:Paul! :)
i z tego co widze, pomyślałam dobrze :)

słonko, przepraszam, że dziś tak bezpłciowo (zapewne za to bardziej zrozumiale Wink ) ale lepszy rydz niż nic Laughing
Oczywiscie chcę more more more. Ale jestem twardziel i dam rade. Wink
Do następnego chap'u ( lub nastepnej wiadmosci pv :) )
Buziaaaaaki! :**


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 1:42, 30 Gru 2010 Powrót do góry

Dzięki Variety i beto za tak szybki następny rozdział.

Wpojona Bella jest bardzo zabawna, a Jake osaczony przez nią - wprost komiczny. Chłopcy oferujący swą pomoc sflaczałej, czy też zwiotczałej maczudze - przekochani. Sfora jest cudna u ciebie. Zawsze ich lubiłam w oryginale, tą ich jedność i humor, ale ty rozwinęłaś to bardzo i przez to są przesympatyczni. Wyobraziłam ich sobie wkraczających razem na oddział, zmiennokształtny testosteron, bomba! Wrażenie musiało być niezłe. Bella napastująca Jake'a w schowku na szczotki - śmieszne, choć dla mnie ciut mało wiarygodne. Coś zupełna bezwstydnica się z niej zrobiła. Ale cieszę się jak dziecko z tego, że Jake jest taki szczęśliwy z jej wpojenia. Nareszcie chyba uwierzył, że ma ją dla siebie. Dobrze, że Charlie wraca, to sobie Jake odpocznie trochę. Sił nabierze. Laughing

Cieszę się z nowej bohaterki. Jak na razie - podoba mi się, również to, że płynie w niej indiańska krew. Paul - bądź gotowy!

Do następnego razu. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
BajaBella
Moderator



Dołączył: 11 Gru 2009
Posty: 1556
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 219 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: z lasu

PostWysłany: Sob 19:41, 01 Sty 2011 Powrót do góry

Varie,
Przyznaję się szczerze i bez bicia, że jestem od dawna fanką chłopaków z La Push i zapewne, gdyby zjawili się nagle (jakimś cudem) w mojej okolicy, zapewne zachowywałabym się podobnie jak pielęgniarki w szpitalu (albo jeszcze gorzej – stanęłabym i patrzyła oniemiała na tyle cudownego testosteronu w TAKICH ciałach).
To, co napisała o sforze Meyer jest tylko maleńką namiastką tego, w jaki sposób Ty ich opisujesz. Uśmiech nie schodzi mi z twarzy jak czytam co wyrabiają w Twoim opowiadaniu te kochane wilczki. Są po prostu niesamowici. Rozmowa chłopaków w samochodzie, kiedy jechali do szpitala, bezcenna.
Seth jak zawsze kapitalny, zresztą Embry i Jared też są uroczy. Nie mówiąc o Paulu, który zaraz po Jacobie jest moim faworytem. Paul amator-elektryk po prostu świetny. No i chyba właśnie, lada moment, będzie miał swoje pięć minut, sądząc po tym, że wprowadziłaś nową, całkiem interesującą bohaterkę w dodatku z indiańskimi korzeniami. Bardzo mnie to ucieszyło, bo życzę temu szaremu, nieco narwanemu wilkowi jak najlepiej.
Śmiałam się jak głupia czytając w jaki sposób zachowuje się Bella. Całe szczęście przemiana tej dziewczyny w Twojej historii nie jest tylko przemianą w wilka, ale również, a może przede wszystkim w pewną siebie, nieco nawet drapieżną kobietę, która dokładnie wie czego chce. Akurat w tym rozdziale jej namiętność do Jake’a ukazałaś w sposób bardzo zabawny, żeby nie nazwać tego po prostu lekką parodią albo pastiszem, ale uczyniłaś to w taki subtelny i ciepły sposób, że uśmiech nie schodził mi z twarzy.
No i w końcu Roy… Facet ma gadane. Wygłosił taką przemowę, kiedy Leah przyszła do niego do szpitala, że i mnie na moment zatkało. Fajnie, że wykreowałaś go właśnie w taki sposób, jako człowieka o otwartym umyśle, który nie ucieka, gdzie pieprz rośnie, kiedy jakeś dziwne rzeczy dzieją się wokół niego.
Przeczytałam ten rozdział, zresztą jak każdy, z dużą przyjemnością. Zostawiłam go sobie specjalnie na leniwe, noworoczne popołudnie, by móc rozkoszować się wydarzeniami w La Push. W ten sposób to ja mogę zaczynać Nowy Rok. Z takimi facetami, jak Twoi chłopcy z rezerwatu, normalnie życie nabiera barw.
Ściskam i życzę jak najwięcej weny w 2011, Baja.


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Sob 22:50, 01 Sty 2011 Powrót do góry

Kochane, dziękuję za obecność, czytanie i ciepłe słowa. Zanim przejdziemy (rychło, mam nadziejęWink do następnych rozdziałów, kilka słów ode mnie:
Roy-facet, który pod względem "poukładania" w głowie, doświadczeń, przemyśleń i stosunku do otaczającego go świata bardzo odbiega od watahy. I dobrze! Potrzebny wśród nich ktoś, kto kiedy będzie to konieczne popuka im się w czołoWink Nie będzie mdły, ale choćby z racji , ze jest zwykłym człowiekiem, w dodatku z innego świata, będzie INNY(na swój ciekawy mam nadzieję sposób).
Prawdą jest, że Bella się zmienia. I dobrze, bo Jake nie jest święty i tylko potencjalna amica alfa mu sprosta;) Scenka ze schowkiem jest dowodem na jej jajcarstwo, była też potrzebna, żeby zatrzymac chłopców w szpitalu;))) Generalnie, opowiadanie będzie ciągłą przeplatanką komizmu, uczuć, odrobiny grozy i szczypy wzruszeń. Nie wszystko musimy brać śmiertelnie serio, szczególnie, że niebawem nastąpią pewne wydarzenia, które mogłyby mieć miejsce TYLKO jako wynik działań tego typu osób(czyli bojsów z watahy;)))), w normalnym życiu natomiast...cóż, niekoniecznie;))
I jeszcze jedno:błagam miejcie na względzie, że to jest (było) pisane "na gorąco", bez planu, korekt, zmian, po kilka stron dziennie, publikowanych natychmiast i bez żadnej możliwości wykasowania niechcianej sceny. To dobra zabawa, bo wielokrotnie samej sobie na złośc czyniłam zapowiedź, "sugestię" przyszłych scen, następnego dnia waląc głową w klawiaturę "jak ja z tego wybrnę?????". Gimnastykowałam się strasznie spinając całość w klamry, strając się uniknąć chaosu, ale... No właśnie, opowiadanie jest tak wielowątkowe, że tylko wy możecie ocenić, czy fabuła jest nadal przejrzysta.


ps.
Namówiono mnie, żeby bloga zgłosić do konkursu. Głosowanie sms-owe(zgroza!!!)będzie trwało od 12 stycznie. Pozwolę sobie później podać pod tekstem hasło, jake trzeba wpisać w sms-a. Cóż, najpierw zgłosiłam, później przeczytałam regulamin... Nie mniej jednak, będzie mi miło jeśli głosik też od Was;)


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Sob 22:55, 01 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
Izzy BELLA
Człowiek



Dołączył: 12 Mar 2010
Posty: 93
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 19 razy
Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: okolice Bydgoszczy

PostWysłany: Pon 19:30, 10 Sty 2011 Powrót do góry

Według życzenia kochana Smile Już ułatwiam Ci wypowiedzenie się w arcyważnym temacie Smile Wiesz dobrze, że na temat Twojego La Push mogę mówić godzinami i czasem trudno mi się zamknąć Wink Obecnie jednak myślę zbyt intensywnie o "teraźniejszości w La Push" więc nic konkretnego na temat zamieszczonych wyżej rozdziałów nie powiem. Przepraszam, tworzę tu offtopa tysiąclecia i jest mi z tym źle
Na temat: sceny szpitalne należą do ulubionych wśród chyba wszystkich twoich czytelniczek Smile ja oczywiście również się do nich zaliczam. Ale kiedy myślę o Paulu to widzę go raczej w kuchni niż w szpitalnym łóżku (wiesz o co mi chodzi, prawda? Laughing )


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Wto 16:46, 11 Sty 2011 Powrót do góry

Paul obudził się po kilku godzinach. Piekła go oparzona dłoń, ale poza tym czuł się w miarę normalnie. Przy nim siedzieli Seth i Quil, reszta natomiast doprowadzała korytarz szpitala do porządku po skończonej pracy. Pozwolono im dokończyć dzieło tylko dlatego, że siostra oddziałowa nadal nie uraczyła szpitala swoją obfitą obecnością (podobno brała udział w szkoleniu organizowanym przez ministerstwo zdrowia).
- Stary, ale jazda - uśmiechnął się radośnie Seth, wreszcie widząc otwarte oczy Paula.
- Bywało weselej - kwaśno odpowiedział chłopak.
- E tam. To, że popieścił cię prąd, to nic, ale uratował prawdziwy anioł!
- Kto?
- Własną ledwo oddychającą klatą zwabiłeś najładniejszą laseczkę, jaką dane było nam ostatnio oglądać!
- Super - sceptycznie skomentował Paul.
- Chłopie, Quil, patrząc jak bidulka, tak słodko zasapana, rytmicznie uciska to twoje niedoszłe truchełko, tak się podniecił, że niemal wygrał konkurs i aż musiał się odwrócić do okna!
- No - elokwentnie przyznał Quil.
- Ty to umiesz dziewczynę zareklamować - roześmiał się Paul.
- Niestety, jak tylko się ustabilizowałeś, poszła sobie, ale jeszcze zdążyła na nas nawrzeszczeć. Mam nadzieję, że wróci pokrzyczeć też na ciebie i zobaczysz to cudo!
Paul pomyślał tylko, że prawdziwe cudo to Leah, po czym, w ramach rozrywki, pozwolił sobie opowiedzieć o przebiegu łatania ściany.


Siostra oddziałowa wkroczyła do szpitala pełna wigoru i pomysłów na ulepszenie pracy oddziału, z głową szczelnie wypakowaną nowymi informacjami prosto ze szkolenia. Na korytarzu panował idealny porządek, drzwi zostały wstawione, ściana wygładzona, a nawet gniazdko wymienione. Była naprawdę zadowolona. Moment triumfu trwał jednak wyjątkowo krótko. Z sali na końcu korytarza dobiegły ją znajome śmiechy, a po chwili pojawił się najmłodszy z nich, idąc do automatu po kawę. Byli tu! Nadal tu byli!

- Co ty tu jeszcze robisz? - krzyknęła do Setha z drugiego końca korytarza, niepokojąco żwawo zbliżając się w jego stronę.
- O cudownie siostrę wreszcie widzieć - odpowiedział z promiennym uśmiechem. - Wszędzie siostry szukaliśmy - skłamał.
Oddziałowa nie była w ciemię bita i nie dała się łatwo zwieść podejrzanej uprzejmości młodego.
- Z tego co wiem doktor Stone opuszcza dziś szpital, więc skoro zapałaliście do niego taką wielką miłością, powinniście mu asystować w domu, tak?
- Hmm... yyy... był maleńki wypadek.
- Taaaaaaak?
- Piciupki!
- Taaaaaaaak?
- Nasz kolega... hmm... był tak gorliwy, zapewne żeby uszczęśliwić siostrę, że wziął się za naprawianie spalonego gniazdka w korytarzu... i... cóż tu wiele mówić... pierdyknęło go...
- Słucham?
- Niech się siostra nie martwi, my nie z tych, co pozywają od razu szpital - zatrzepotał rzęsami, instynktownie uchylając się przez spodziewanym ciosem siostrzanej dłoni.
- Czy wy naprawdę nie potraficie wytrzymać ani dnia, nie robiąc parodii z tej instytucji?!
- To niesprawiedliwe! Z własnej, nieprzymuszonej woli wszystko naprawiliśmy, a nawet więcej!
- No właśnie, NAPRAWILIŚCIE, czyli semantycznie rzecz biorąc, zanim doszło do naprawy, doszło też do ZNISZCZENIA! A teraz dokładacie nam pacjenta... i...
- Ależ to był wypadek, niechcący... samo wyszło... Poza tym jesteśmy zupełnie normalni, tacy no... zwykli chłopcy, wcale nie mamy tendencji do rozrabiania... Nic a nic... To wszystko było dziełem przypadku... i...
Ledwo Seth skończył ostatnie zdanie, gdy mijająca go dziewczyna z ręką na temblaku, prowadzona przez pielęgniarkę do pokoju zabiegowego, krzyknęła, pokazując na niego palcem:
- Ja cię znam! Widziałam, jak biegasz po lesie w majtkach. Ty razem z całą bandą zboczeńców!
Seth nic nie powiedział. Nie dał też siostrze czasu na przemyślenie zasłyszanych informacji. Zwinnym susem dopadł drzwi do sali Paula, wszedł, zamknął je i oparł się o ścianę, wzdychając głęboko.

- Jesteśmy popularni - wyszeptał konfidencjonalnie do chłopców, którzy obsiedli łóżko Paula i parapety, bo w jedynym dostępnym fotelu siedział Jacob, a na nim Bella. - Ale... osobiście wybrałbym inny rodzaj sławy.
- Co znowu? - zapytał Paul.
- Skautki z wycieczki do La Push grasują po szpitalu!
- Cudownie, ściągniesz spodnie i poczują się jak w lesie - roześmiał się Embry.
- Śmiej się, ale reszta naszej reputacji w oczach siostry oddziałowej została już tylko wspomnieniem. Co ja się natrudziłem, starając się obłaskawić naszą Pulcherię o zimnym jak prosektoryjny stół sercu... A tu taka wpadka! Rozpoznano mnie!
- Nawet w ubraniu? - zapytał ironicznie Jared.
- Paul, na przykład, mógłby być zidentyfikowany TYLKO po gatkach, bo na twarz nikt już nie patrzył - dopowiedział Jake.
- Widocznie mam ładne oczy - żachnął się Seth. - Zresztą ty się nie odzywaj, u ciebie to akurat nie wiedziały, na co lepiej spojrzeć... Wódź Chodząca Pokusa.
- O tak? - włączyła się Bella, niepewna, czy powodzenie Jacoba tak bardzo ją cieszy.
- No, jeszcze dyskutować mu się chciało, pamiętacie, z tą fajną blondynką o orzechowych oczach - inteligentnie wtrącił się Embry.
- Jezu, z wami zawsze tak jest, przyczepiacie się do wszystkiego i później opowiadacie bzdury - wkurzył się Jacob. - Grzeczny chciałem być! To, że troszczyłem się, czy się nie zgubiły, chyba nie jest zbrodnią.
- Troszczył się, troszczył, sam widziałem, nawet brak ubrania by mu nie przeszkodził, żeby je odprowadzić na brzeg lasu.
- Tyle, że uciekły w popłochu - dodał Jared.
- Bo Paul wrzasnął, siedząc tyłkiem w kolcach - z żalem przypomniał wszystkim Embry.
- Reasumując: nie ma się czym chwalić, a wychodząc na korytarz trzeba, tak na wszelki wypadek, ubierać jakieś papierowe torby na głowy - podsumował Seth.

Charlie wrócił do domu, zrobił sobie herbatę, zaczął sprawiać złowione ryby i oddał się rozmyślaniu na temat córki. Cieszył się, że sprawy z Jacobem na tyle się uspokoiły, że przestała miotać się wściekle po domu. Żal mu trochę było, ze miał Bellę u siebie tak krótko. Teraz znowu musiała wyjechać, tym razem na studia. Charlie nie przyznał się jeszcze córce, ale nie czuł się ostatnio w formie i nawet jego lekarz zasugerował szczegółowe badania, bo nie podobał mu się jego stan.

Leah była wręcz nadgorliwa w opiece nad Roy’em. Rozczulał ją jego widok z zabandażowaną klatką piersiową, a do tego czuła się odpowiedzialna za to całe zajście. Jeszcze nawet nie była w domu, żeby zabrać swoje rzeczy, a sama wydawała się rozdarta między obowiązkiem pilnowania brata a Roy’em. Seth nie był aż tak niesforny jak większość chłopców w jego wieku, niemniej jednak, jakby coś przeskrobał pod jej nieobecność, mama by ich oboje zlinczowała.
Zawiozła Roy’a do domu, pomogła mu wysiąść, posadziła na sofie w salonie, wręczyła stos książek i gazet, żeby nie musiał się ruszać, i zabrała się za gotowanie, mając nadzieję, że nie skompromituje się w oczach ukochanego.
Roy nie mógł się skupić na żadnej lekturze, tak rozpraszał go widok ślicznej kuchareczki, która, szybko zaznajomiwszy się z zawartością lodówki i spiżarki, uwijała się wdzięcznie przy blacie kuchennym, dokładnie tak, jak to sobie wymarzył. Co prawda miał ogromną ochotę przerwać jej pracę albo przynajmniej trochę poprzeszkadzać, ale to wymagałoby ruszenia się z miejsca i tym samym przyznania do lepszej kondycji fizycznej, niż myślała, a to z kolei mogło skrócić jej pobyt w jego domu. Wolał obmyślać bardziej stacjonarną strategię.


Bella, jak tylko opuścili szpital i rozwieźli całe towarzystwo, zostawiając Paula samego, w momencie, kiedy był gotowy wysiąść z samochodu zatrzymała go, zabębniła groźnie paluszkami o kierownicę i powiedziała złowrogim tonem:
- Nurtuje mnie jedna rzecz...
- Tak, kochanie? - powiedział Jacob, modląc się w duchu, żeby to nie było to, co podejrzewał.
- Blondyneczka o orzechowych oczach...
- E tam, nie znasz chłopaków? Przecież zawsze we wszystkim przesadzają...
- I przesadzili też w tym, że stojąc przed niejaką orzechowooką niunią w samych gatkach byłeś na tyle uroczy i czarujący, żeby wdawać się w konwersację?
- Nie nazwałbym tego konwersacją... raczej propozycją... hmm... pokazania drogi.
- Pokazać drogę można palcem. Odprowadza się OSOBIŚCIE, a, jak słyszałam, o ODPROWADZENIE właśnie chodziło.
- Bells... będziesz robić awanturę? Przejdźmy od razu do godzenia, będzie szybciej...
- O nie nie nie, jeszcze się nie rozkręciłam, ale faktycznie streszczę ci nieco swoje przemówienie. Mianowicie: jeśli jeszcze raz usłyszę, że robisz za główną atrakcję w La Push, to ci coś zrobię i bynajmniej nie to, o czym teraz myślisz. Jesteś mój! I kropka!
- Bells...
- Co?!
Jake popatrzył jej w oczy, uśmiechnął się i powiedział łagodnie:
- Ktoś kiedyś wrzeszczał na mnie, że jestem zaborczy i zazdrosny.
Bella się nie odezwała, bo sama pamiętała tamtą rozmowę. Widocznie bycie wilkiem miało daleko idące konsekwencje.


Paul nudził się jak diabli, ale niestety po wszystkich wydarzeniach dnia dzisiejszego nie było już szans, żeby personel pozwolił całej gromadce na przesiadywanie u niego w sali. Siostra oddziałowa była nieubłagana. Najchętniej wypisałby się od razu na własne życzenie, ale Roy, który odwiedził go, zanim opuścił szpital, powiedział, że nawet po krótkim zatrzymaniu akcji serca musi zostać na obserwacji przez pewien czas i do tego lepiej, żeby leżał i nie usiłował nawet wychylać nosa z sali. Więc został w szpitalu sam, katując się myślami na temat Leah i własnej samotności. Miał ochotę poboksować worek treningowy albo kilkanaście razy skoczyć z klifu. Szlag go trafiał!
Wytrzymał godzinę fantazjując na temat pewnego konkretnego, zgrabnego tyłeczka. Drugą, myśląc o różnorodnych scenach, w których Leah rzuca Roy’a. Później jeszcze o średnio wysmażonym steku i piwku. Wreszcie uznał, że co jak co, ale nie uśnie, bo go dosłownie roznosi ze złości i postanowił wstać, żeby chociaż pochodzić po sali. Trochę kręciło mu się w głowie, ale nie zrażał się tym, usiadł na łóżku, spuścił nogi na podłogę, wyjął tkwiącą w żyle na dłoni igłę od kroplówki i stanął. Łatwizna! Rozochocony przeszedł się wkoło sali, pooglądał widoki za oknem, usiadł na fotelu, wstał, usiadł na parapecie, otworzył okno, wychylił się, kilka razy głęboko odetchnął świeżym powietrzem, zamknął okno, obszedł salę jeszcze trzykrotnie, a na końcu wywinął niechcący salto na kałuży płynu ze swojej własnej kroplówki, która zebrała się obok łóżka. No cóż, wyjął igłę, ale nie dopilnował, żeby z wężyka przestało kapać. Narobił huku, zaklął siarczyście, poczuł przejmujący ból w dłoni, którą usiłował się podeprzeć, i opadł zrezygnowany na podłogę. Zwichnął nadgarstek...

Sekundę później usłyszał dziewczęcy głos dobiegający od strony drzwi.
- No tak, samobójca, bo chyba nie idiota!
Annie patrzyła z niedowierzaniem na chłopaka, który chyba przyciągał jak magnez wszelkie wypadki. Leżał teraz na podłodze i usiłował się z niej zebrać, co nie było łatwe, bo jedną dłoń miał poparzoną, a drugą zwichniętą i nie mógł się podeprzeć. Podała mu rękę. Popatrzył na nią w jakiś trudny do określenia sposób. Miał wyraz twarzy jak ktoś, kto trudzi się od miesiąca nad trudnym zadaniem matematycznym i pojmuje wreszcie wzór, który należy zastosować. Olśnienie. Nie mógł oderwać wzroku od jej oczu i aż poczuła się nieswojo. Przyzwyczaiła się już dawno do zainteresowania mężczyzn jej osobą, była adorowana przez kolegów z treningów, ekipę z karetki i nawet lekarzy, z którymi miewała codziennie kontakt. Ale nikt nigdy nie patrzył na nią tak, jak on.
- Piękna ratowniczka? - uśmiechnął się Paul, używając wszelkich wewnętrznych pokładów opanowania, żeby nie robić z siebie jeszcze większego głupka i zachować się we właściwy sobie, swobodny sposób.
- Człowiek demolka?
- Paul - przedstawił się.
- Annie. Wpadłam zobaczyć, co z tobą. Właśnie kończę dyżur.
- Ostrzeżono mnie, że możesz na mnie nawrzeszczeć.
Annie się roześmiała.
- Właściwie to wybiłeś mnie swoim upadkiem z nastroju. A tak w ogóle to dlaczego nie leżysz w łóżku?
- Nudzę się, chciałbym wyjść i wrócić do domu.
- Mieszkacie w La Push?
- Tak.
- Mam tam jakąś odległą rodzinę, czasem tam jeździłam jako dziecko. - Nagle wróciła do tematu. - Wiesz co, lepiej wskakuj z powrotem do łóżka, bo jak cię siostra zobaczy to koniec.
Paul w obecnej chwili mógłby leżeć, siedzieć, stać, a nawet lewitować, byle tylko w jej towarzystwie, ale niestety całe plecy szpitalnej piżamy miał mokre od kałuży.
- Muszę to ściągnąć - popatrzył wymownie na mokre ubranie.
- Czekaj, rozepnę, nie ruszaj dłońmi.
Usiadł na łóżku. Annie zbliżyła się na tak małą odległość, że doskonale czuł zapach jej włosów. Migdały. Kolor jej skóry też kojarzył się ze słodyczą... Z karmelem.

Annie była wrażliwa na piękno, a Paul wydawał się świetnie zbudowany, co oceniła jednym fachowym rzutem oka na jego półnagie ciało. Musiał trenować jakiś sport, bo człowiek nie rodzi się z tak wyrzeźbioną sylwetką.
Pewnie właśnie dlatego Eric dostawał spazmów z zazdrości, że jego dziewczyna, co trzeba obiektywnie przyznać, była wyzwolona i nie dała się łatwo poskromić. W żadnej dziedzinie. Nie słuchała nikogo, większość rzeczy robiła na opak, ale najbardziej drażniło go to, że była kokietką i świetnie bawiła się swoim powodzeniem. Nie zdradzała go, ale uwielbiała dochodzić do rozdroży, igrać, kusić, przyciągać a później zwinnym saltem (jak w capoeirze) wymknąć się z ramion pewnego siebie mężczyzny. Eric nie znał dnia ani godziny, kiedy komuś uda się ją porwać. I dlatego przedwczoraj kupił zaręczynowy pierścionek, ale o tym Annie nie miała pojęcia.

Paul wiedział, że Annie dotyka go tylko dlatego, że musi, jako personel medyczny, pomóc w razie potrzeby swojemu pacjentowi. Mimo tego miał ochotę eksplodować, krzyczeć i szaleć... To było to! Po raz drugi poraził go prąd, tym razem jednak serce mu nie stanęło, ale wręcz przeciwnie – czuł, jak tłucze się w klatce piersiowej niczym uwięziony wściekły jastrząb. Wpoił się w dziewczynę, o której nic nie wiedział z wyjątkiem tego, że jest bardzo ładna i ma w sobie iskrę, figlarność oraz niezbędny ogień, żeby wabić. Skoro natura wybrała za niego to wiedziała, co robi, a on, patrząc na Annie, nie miał żadnych wątpliwości: oto stoi przed nim kobieta jego życia i zrobi wszystko, co będzie trzeba, żeby ją mieć. Ale co robić? Jak działać? Jak w ogóle zacząć? Musiał natychmiast z kimś pogadać!

Annie pożegnała się z ze swoim nowym pacjentem, sprawdziła godziny jutrzejszego dyżuru i poszła na parking. Za godzinę zaczynała trening. Dzisiaj miało być ostro, bo dostała nowego partnera. Podobno straszny szczeniak, ale obdarowany niebywałym talentem. Da młodemu wycisk, a później pojedzie do Erica. Ostatnio klimaty między nimi zrobiły się jakieś dziwne...

- Leah...
- Tak, kochanie?
- Tak sobie siedzę i myślę... Wiesz, mam kilka pytań.
Leah czuła, że miękną jej kolana. W głębi duszy bardzo liczyła na to, że Roy nigdy nie będzie ciekaw niczego, co jest związane ze zmiennokształtnością, bo nadal zupełnie nie radziła sobie z myślą, że on wie o wszystkim i znacznie bardziej wolała udawać zwykłą dziewczynę, niż omawiać z ukochanym swoje najintymniejsze tajemnice.
- Pytaj.
- To chodź tu do mnie i usiądź.
- Weźmiesz latarkę i będziesz świecił po oczach?
- Tak, tak. I okadzał cię dymem z cygara... mimo że nie palę - roześmiał się trochę zdziwiony zdenerwowaniem, jakie w niej wyczuł.
Leah usiadła obok niego i starała się zachowywać naturalnie. Nie chciała, żeby wiedział, jak bardzo krępuje ją ten temat.
- Kim jest dla ciebie Sam?
Trochę ją zaskoczył. Spodziewała się pytań z cyklu „Jak to jest mieć sierść?” albo „Co czujesz, kiedy wybuchasz?”, ale najwidoczniej Roy był mądrzejszy niż myślała, bo bardziej interesowały go relacje w grupie niż szczegóły fizjologiczne.
- Niespełnioną pierwszą miłością - odpowiedziała szczerze.
- To on rzucił cię dla innej? Dla Emily?
- Tak, chociaż teraz już wiem, że to, co do niej poczuł, niezupełnie zależało od niego samego.
- Skąd wiesz?
- Czuję to samo, ale... przepraszam, to pewnie głupio zabrzmi... do Belli.
- Nie rozumiem.
- Dziwiłeś się, że byłam w stanie stawić czoła niedźwiedziom, żeby ją ocalić. Teraz już wiesz, że nie do końca o to chodziło... Ale ja jestem związana z Bellą tajemną siłą, która nie pozwala mi o niej zapomnieć i sprawia, że zawsze, kiedy znajdzie się w niebezpieczeństwie, będę gotowa oddać za nią życie. Tak jesteśmy skonstruowani. To bardzo skomplikowane... ale też bardzo okrutne.
- Dlatego to nie ty podbiegłaś do mnie, tylko Paul?
- Instynkt, serce nie ma tu znaczenia.
- A Paul? Dlaczego?
- Dla mnie.
- On czuje do CIEBIE właśnie TO?
- Nie, Paul sam nie wie, co czuje, a uratował cię, bo jest jak ja członkiem watahy i nie pozwoliłby, żebym znowu straciła kogoś, na kim mi bardzo zależy.
- Jak bardzo?
Leah uśmiechnęła się do niego czule.
- Tak bardzo, że byłam gotowa uciec, zanim naprawdę się zakochasz... Wszystko, żeby oszczędzić ci rozczarowania.
- Musiałabyś wtedy odwołać naszą kolację...
Wziął ją za rękę i delikatnie do siebie przyciągnął.
Całowali się jak podczas pamiętnego pożegnania, namiętnie, jakby na nowo odkrywając swój smak. Mimo że słowo „miłość” było do odczytania tylko między wierszami ich rozmowy, w pieszczotach słyszało się je bardzo wyraźnie. Zdążyli już poznać, ile mogą sobie dać podczas tej pierwszej wspólnej nocy, która mogła być też ostatnią i teraz każde z nich, chciwe rozkoszy, domagało się pieszczot, więcej i więcej... Leah zrzuciła z siebie cieniutki top, z uśmiechem śledząc zachwyt w jego oczach. Pochyliła się delikatnie, nie dotykając bolących żeber, tak, żeby mógł sam rozpiąć haftki od jej biustonosza. Pieścił ją z taką czułością, fascynacją jej pięknym ciałem, że sama nie mogła się doczekać, kiedy będzie go miała całego...
Była na nim, tylko w tej pozycji nic go nie bolało, nadawała rytm, dozowała sobie i jemu przyjemność. Starała się być delikatna, świadoma ograniczeń, jakie miało w tej chwili jego ciało, ale bardzo trudno było poskramiać swoją pasję. Roy nie mógł uwierzyć, ile jest ognia w tej dziewczynie. Ze wszystkich nocy, jakie przeżył, dziś pamiętał tylko tą jedną – wspólną. Ze wszystkich muśnięć dłoni, ruchów bioder, słodkich jęków, półprzytomnych spojrzeń, zapamięta tylko te należące do niej. Choćby i na sto lat.


Chłopiec, z którym trenowała, był faktycznie bardzo dobry i dotarła do Erica zmęczona jak diabli. Marzyła o gorącej kąpieli, porządnej kolacji i piwie. Niestety jedyne, co miał do zaoferowania jej chłopak to propozycję wspólnej nocy poprzedzoną głupią uwagą na temat niestosownej ilości energii, jaką według niego wkładała w treningi i pracę. Annie nie wiedziała, co do niego czuje. Był na pewno, szczególnie na początku ich znajomości, dosyć kuszącym kąskiem. Przystojny, dusza towarzystwa, wykształcony i bogaty (za sprawą rodziców i rodzinnej sieci marketów), a do tego szalał za nią. Niestety owo szaleństwo teraz wydawało się już tylko ogłupieniem w sensie ogólnym i mającym coraz mniej wspólnego z jej osobą. Ale najgorszą jego wadą było to, że chciał ją MIEĆ i ślepo wierzył, że mu się to uda. Gdyby nie zachowywał się w ten sposób to właściwie byłaby z nim szczęśliwa, bo wcale nie wymagała od partnera, żeby był jej bliźniakiem charakterologicznym. Wręcz przeciwnie, kręciła ją odmienność i poznawanie nieodgadnionej męskiej natury. Eric jednak był do bólu przewidywalny. Doskonale wiadomo było, kiedy zrobi awanturę, kiedy jego męska duma będzie mile połechtana, a kiedy ostatecznie po raz kolejny łaskawie przestanie się gniewać. A wściekał się bez ustanku głównie o jej znajomości, chęć imprezowania, pogoń za adrenaliną, wolność i momenty, kiedy chciała być sama. Generalnie robił to, bo doskonale wiedział, że nie zdoła jej sobie podporządkować. Ani on, ani nikt inny.
Wieczór zakończył się jak zwykle ostrym seksem i równie ostrą pizzą z dużą ilością papryczki jalapeno, którą Annie uwielbiała (a Eric nie znosił). Zasnęła od razu i przyśnił jej się czarnowłosy chłopak. Sen był dziwny, z gatunku męczących majaków spowodowanych zbyt dużą ilością jedzenia przed snem. Rano nie pamiętała treści tylko ostatnie słowa, jakie powiedział, patrząc jej w oczy z tą niesamowitą intensywnością. „Zależę od ciebie”. Myślała o tym myjąc zęby, biorąc prysznic, pijąc kawę, jedząc śniadanie i jadąc do pracy. Uznała, że to rodzaj podświadomego komentarza po tym, jak mu pomogła... Nie analizując już więcej znaczenia snu postanowiła go zobaczyć i sprawdzić, czy nic nowego sobie nie zrobił. Poszła prosto do jego sali, ale w połowie drogi zawróciła, słysząc dobiegający ze środka śmiech jego przyjaciół. Ok, innym razem. Nie pali się...

- Przepadłem - jęczał Paul, a Seth wznosił oczy do nieba.
- Zamiast się cieszyć, że nie w dwuzębnej staruszce albo w facecie, a przypominam, że okazuje się, że i takie hece są możliwe... to bluźnisz, człowieku!
- Łatwo ci mówić. Ja w ogóle nie wiem, jak się do tego zabrać!
- Normalnie, bądź sobą - klepnął go w ramię Embry.
- Lepiej nie - wymruczał Quil.
- Bądź tym, czym ona chce, żebyś był - dodał Jared.
- Też źle, bo wcześniej czy później i tak prawda wylezie na wierzch - ostudził ich Jacob.
- Już pierwszej nocy - przytaknął Quil.
- Bądź sobą, ale w taki sposób, żeby ona myślała, że czekała na to całe życie - doprecyzował Seth.
- A co, jeśli ona czekała całe życie na bon upominkowy od Prady? - zaniepokoił się Paul.
- To wtedy jesteś w czarnej dupie, bo twoja nieforemna torebka w życiu nie osiągnie takiej wartości jak te, które oni sprzedają - zachichotał Quil, a w chwilę później dostał w głowę szpitalną poduszką.
- Żarty żartami, ale potrzebny jest plan - denerwował się Paul.
- Projekt jest: masz ją sobą zainteresować, stać się przynętą, wabikiem, intelektualną stymulacją, sennym marzeniem, zapowiedzią spełnionych pragnień... - rozpędzał się Seth.
- Piłeś winiaczka mamy, przyznaj się - wtrącił się Jared.
- Ociupinkę, ale to było wczoraj, więc jest bez znaczenia. Wracając do tematu: adrenaliną, jeśli potrzebuje iskry, ciepłym słowem, jeśli jest nieszczęśliwa, latarnią, jeśli szuka drogi w spienionym oceanie życia...
- Seth, a możesz mi, kochaniutki, powiedzieć, jak ja mam to do jasnej cholery zrobić?
- A skąd ja mam wiedzieć? Mam dopiero szesnaście lat - promiennie uśmiechnął sie Seth, a później dodał krzepiącym tonem: - Damy radę, doprecyzujemy strategię, kiedy się więcej o niej dowiemy. A na razie symuluj co się da, żeby tu jak najdłużej zostać, bo co jak co, ale nigdzie nie będziesz bliżej niej, tak?
- Tak - powiedział przybity Paul.
Chłopcy zabrali się do wyjścia, bo, jak wcześniej uzgodnili, nie mogli w nieskończoność u niego przesiadywać, ponieważ to mogłoby odstraszyć Annie.
Wychodząc z sali, jakby umówieni odwrócili się i żeby rozbawić zgnębionego przyjaciela, przez otwarte drzwi zaintonowali wdzięcznie i o dziwo melodyjnie dwie linijki doskonale znanego sobie kawałka:
„Let me lick you up and down till you say stop
Let me play with your body, baby, make you real hot”.
Paul nie tylko się uśmiechnął, ale nawet głośno zarechotał, patrząc na minę siostry oddziałowej, która dokładnie w tej chwili pojawiła się za ich plecami.



Bella siedziała z Jacobem w swoim pokoju, bo chłopcy, wracając do La Push, zgodzili się go podwieźć.
- Kochanie, ja nie wyobrażam sobie tam jechać! A zaczynam już za dwa tygodnie. Powinnam właściwie stawić się na uczelni nawet wcześniej, żeby rozglądnąć się za jakimś lokum... Jake, ja nie chcę!
- Charlie się wścieknie jeśli powiesz, że nie chcesz jechać na studia, a później zabije też mnie.
- Bez ciebie nic nie ma sensu, moje studiowanie tym bardziej i nie próbuj mnie pocieszać, że będziemy się czasem widywać, bo są święta, przerwy i weekendy... Ja chcę mieć cię codziennie, najlepiej na wyciągniecie dłoni.
- I będziesz miała, ale jeszcze nie teraz - smutno powiedział Jacob.
Bella wtuliła się w jego ramiona. Czuła, że MUSI się coś wydarzyć, bo nie zniesie tej rozłąki...

Seth pojawił się przed domem Roy’a, bo Leah wolała się z nim spotkać tutaj niż jechać specjalnie do La Push. Zresztą chłopak był strasznie ciekawy, jak mieszka ukochany szwagier. Po wstępnych zachwytach rozmiarami posiadłości i elegancją wnętrz, siadając na fotelu w salonie przeszedł rzeczowo do sedna.
- Paul się wpoił!
- Niech zgadnę...
- Tak! W ratowniczkę!
- Annie Michell? - zapytał Roy.
- Dokładnie! I po to tu jestem! Robię research! Mów, co powinniśmy o niej wiedzieć.
- Niezależna kobieta, niepokorna dusza, wiele różnych zainteresowań, większość, z tego co wiem, dosyć ryzykownych. Ugania się za nią większość męskiej części personelu, ale ona jest wierna swojemu chłopakowi. Widziałem kiedyś tego, jak mu tam, Erica. Przystojny facet, wygląda na ustawionego finansowo.
- Źle.
- Nie do końca. Podobno Annie nie wiąże z nim swojej przyszłości, problemem natomiast może być to, że on z nią tak. Tyle, że nie wyglądają na specjalnie dobranych.
- To znaczy?
Roy poprawił się na poduszce, o którą opierał się na sofie, zamyślił się na chwilę i powiedział:
- Mogę się mylić, ale... on już jej chyba nie kręci... To znaczy chyba nie wystarczająco, żeby odwzajemniała jego uczucia.
- A skąd ty niby wiesz, co może ją kręcić. To DOBRA znajoma? - podejrzliwie zapytała Leah.
- Uważaj na nią, jak jest zazdrosna to wcześniej czy później wióry lecą - szepnął do Roy’a Seth.
- Znam Annie odkąd pracuję, czyli nie tak długo, ale...
- Ale intensywnie?!
- Nie, po prostu część ofiar kwalifikuje się od razu na chirurgię i stąd ona jest częstym gościem na oddziale, więc jest dużo okazji, żeby pogadać. Fajna dziewczyna, nie tylko ładna, ale też inteligentna i ciekawa.
Leah czuła, że ją krew zaraz zaleje. Z drugiej strony tak dawno nie czuła się zazdrosna, że ten rodzaj emocji był na swój sposób atrakcyjny.
- No dobra, Paul ma przed sobą prawdziwe wyzwanie, odbić chłopakowi dziewczynę, zainteresować sobą, rozkochać, a później jeszcze zatrzymać...
- Paul sobie poradzi - pewnie odparła Leah.
Roy zmarszczył czoło, nie do końca chcąc rozumieć jej przekonanie o możliwościach Paula.
- Ma temperament i jest trudny do poskromienia, ale potrafi okazać niezwykłą dojrzałość - dodała bardzo zadowolona, że może odgryźć się za tekst o Annie.
- I CHYBA dobrze całuje, nie? - Seth popatrzył wymownie na siostrę, korzystając z momentu, kiedy Roy odwrócił się, żeby sięgnąć po kubek z kawą.
- PODOBNO całkiem nieźle - wysyczała w odpowiedzi Leah.
Doktor udał, że nie słyszy, bo nie miał najmniejszej ochoty dowiadywać się, skąd ten rodzaj wiedzy...
- Ok, czyli naszym najgorszym problemem jest ten cały Eric, tak?
- Nie wiem, czy to aż taki problem. Być może Annie z ulgą przyjmie nową iskrę, jeśli taka pojawi się w jej życiu - powiedział Roy.





Kochane, tak jak zapowiedziałam, dziś, czyliw dniu kiedy zaczyna się etap sms-owego głosowania na bloga(w tym wypadku na nasze opowiadanie), wysyłam wycinek regulaminu i potrzebne namiary.
Wszystkie zgłoszone i nie wykluczone z Konkursu blogi przejdą do jego II etapu – głosowania - nominowania blogów. Będzie on polegać na głosowaniu SMS na dany blog spośród wszystkich zgłoszonych w I etapie i nie wykluczonych z Konkursu blogów. W jego efekcie do kolejnego etapu Konkursu – oceny blogów przez Kapitułę Konkursu oraz głosowania-nominowania blogów do oceny Jury Bloga Blogerów a w konsekwencji wyboru Bloga Blogerów przez Jury - przejdą blogi, które otrzymają największą liczbę głosów w swoich kategoriach tematycznych. Ilość zakwalifikowanych do kolejnego etapu blogów określa pkt. 1.3 poniżej. Etap Konkursu opisany w niniejszym punkcie trwać będzie w czasie 11.01.2011 godz. 15.00 – 20.01.2011 godz. 12.00



Każdy z blogów biorących udział w Konkursie otrzyma unikalny numer przyznany po pozytywnej weryfikacji i przesłany w mailu potwierdzającym ją.

Głosowanie będzie polegać na wysłaniu SMS na numer, który zostanie podany do wiadomości w momencie rozpoczęciu tego etapu Konkursu. W treści SMS konieczne będzie podanie unikalnego numeru bloga, na który oddawany będzie głos.

W głosowaniu może wziąć udział dowolna osoba, przy zastosowaniu zasady, że z jednego numeru telefonu można oddać po jednym głosie na dany blog.

Po oddaniu głosu na dany blog, z danego numeru telefonu nie można zagłosować ponownie na ten sam blog (na inne można).

W efekcie tego głosowania do oceny blogów przez Kapitułę Konkursu oraz głosowania, nominowania do wyboru najlepszego Bloga Blogerów - przejdą blogi, które otrzymają największą liczbę głosów. W każdej z kategorii powstanie lista takich 10 blogów.

2. Ilość głosów otrzymanych przez poszczególne blogi zostanie wyświetlona w serwisie [link widoczny dla zalogowanych] za pomocą specjalnych oznaczeń graficznych, według następujących zasad:

Jeżeli blog otrzyma od 1 do 5 głosów – 1 oznaczenie, od 6 do 50 głosów – 2 oznaczenia, od 51 do 250 głosów – 3 oznaczenia, od 251 do 1000 głosów – 4 oznaczenia,od 1001 do 5000 głosów – 5 oznaczeń.

Rankingi blogów oraz ilość głosów otrzymanych przez poszczególne blogi będą aktualizowane 2 razy na dobę o godz. 0.00 oraz 12.00.

3. Koszt SMS –owego głosu to 1,23 brutto PLN z VAT

kod bloga to: G00175

numer:7122
Pieniądze z smsów idą na cele charytatywne!


Dzięki za ewentualne wsparcie!


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Wto 21:47, 11 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 20:22, 12 Sty 2011 Powrót do góry

Dzięki za ten kolejny rozdział. Bardzo dobry rozdział.
Chłopcy fantastyczni, jak zwykle. Widać teraz jakie oni możliwości dla pisarza stwarzają. Stephenie tego nie wykorzystała.

Podoba mi się, że Annie ma chłopaka, będzie musiał Paul trochę powalczyć, co będzie dla nas interesujące. Chociaż już widać, że Annie do niego ciągnie. Czuję, że będzie się działo.

Ładny opis sceny intymnej Leah i Roya. Nie przesadny, taki prawdziwy i fajny. Podoba mi się, że Roy jest po ich stronie i pomaga Sethowi w zbieraniu informacji o Annie.

Ciekawe, jak będzie ze studiami Belli. Coś wietrzę, że Charlie się rozchoruje i Bella zostanie by się nim opiekować. Bo przecież nie może zniknąć z akcji, a Jacob nie będzie wyjeżdżał z La Push. Choć może rozłąka dobrze by mu zrobiła, bo jeszcze trochę, a zostanie z niego szkielecik, jak tak dalej Bella będzie "z niego korzystać".

Cytat:
Bells... będziesz robić awanturę? Przejdźmy od razu do godzenia, będzie szybciej...
- to było słodkie i zabawne.

Cytat:
A co, jeśli ona czekała całe życie na bon upominkowy od Prady? - zaniepokoił się Paul.
- To wtedy jesteś w czarnej dupie, bo twoja nieforemna torebka w życiu nie osiągnie takiej wartości jak te, które oni sprzedają - zachichotał Quil,
- świetne!

Dziękuję i pozdrawiam! Betę także. Very Happy


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Śro 20:24, 12 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
klaudyna567
Nowonarodzony



Dołączył: 12 Sty 2011
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 21:53, 16 Sty 2011 Powrót do góry

Witam , ja oczywiście przeczytałam jednym tchem to co jest tutaj i to co na blogu i chcę jeszcze ...aaaaaaaaaaaaa, to co zrobiłaś z fabuła jest genialne , i pięknie się czyta, mówi Ci to stara baba(39), SM kochamy za co kochamy ale Ciebie kochamy za klimat , który niewątpliwie cała saga by miała gdyby ewoluowała w stronę Jacoba.Wataha jest bezcenna , humor taki że się posi....a w międzyczsie płakałam i w innym międzyczasie czyli prawie cały czas kisiel, no same płyny ustrojowe, hahaha
Czekam na więcej i więcej, nie będę tu omawiać lepszych kąsków Twojego opowiadania bo musiałabym przepisać większość.
Pozdrawiam serdecznie :)


Post został pochwalony 1 raz
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Nie 9:42, 30 Sty 2011 Powrót do góry

Dzięki miłosiernemu Dzwoneczkowi, który zgodził się gościnnie zbetować rozdziałWink Dziękuję!


Annie kończyła dyżur i postanowiła spróbować jeszcze raz zaglądnąć do Paula. Zajrzała przez przeszklone drzwi. Spał... Zwykle człowiek pogrążony we śnie wygląda bezbronnie i delikatnie, on jednak nawet wtedy miał w sobie coś drapieżnego, jakby ten sen był tylko czuwaniem, jakby nie tracił gotowości na... No właśnie, na co? Annie nie wiedziała, ale podobał jej się ten chłopak. Patrzyła na jego śniadą, gładką skórę, na spokojnie unoszącą sie klatkę piersiową, na czarne rzęsy, włosy, silne ramiona,ale tak naprawdę nie jego wygląd był najważniejszy. Fascynowało ją coś innego: znała setki facetów, z czego znaczny procent to przystojniacy, którzy próbowali ją poderwać, ale ten jeden miał w sobie dziwny magnetyzm. Nic o nim nie wiedziała, widziała go dwa razy w życiu, nie licząc spojrzenia na parkingu, a jednak kobieca intuicja mówiła jej, że chłopak skrywa jakąś tajemnicę, a Annie ponad wszystko kochała zagadki. Miała już odejść od drzwi, kiedy on otworzył oczy. Zobaczył ją i się uśmiechnął. Weszła do środka.
– Jak leci? – zapytała.
– Bez towarzystwa nudno. Fajnie cię widzieć.
– Byłam wcześniej, ale miałeś gości.
– Byłaś...? – Paul się ucieszył, ale starał się nie pokazywać, jak bardzo.
– Jakoś tak... Chyba przechodziłam akurat koło twojej sali. Hmm... A tak w ogóle, czegoś ci potrzeba? Pewnie już twoi przyjaciele o wszystko zadbali, prawda? Strasznie zgrana ta wasza paczka. Tylko dziewczyn mało – roześmiała się pogodnie.
– Wygląda na to, że aby poznać interesującą kobietę, trzeba trafić do szpitala.
– Skąd wiesz, że jestem interesująca? – Annie usiadła na brzegu jego łóżka.
– Nie każda piękność wybiera jako zawód ratowanie ludzkiego życia i nie każda szuka guza na motorze, a jestem pewien, że mogłabyś mnie niejednym zaskoczyć.
– A ty? Zaskoczyłbyś mnie czymś...? – Annie uśmiechnęła się słodko, a Paul trzykrotnie spoliczkował sie w duchu, bo jedyna myśl, jaka kołatała mu się teraz w głowie to taka, że zaraz nie wytrzyma i się na nią rzuci.A później go aresztują... Wyobraził sobie minę Setha, jeśli ten miałby teraz wgląd w jego umysł, i siląc się na naturalność, postanowił przyjąć to zaproszenie do flirtu, bo był pewien, że właśnie o to jej chodzi.
– Zależy, co uważasz za standard.
– Na pewno nie wkładanie paluszków w gniazdko...
– Elektryczne? – wszedł jej w słowo, uśmiechając się dwuznacznie.
Annie się roześmiała.
– Każde, które iskrzy...
– Dla odpowiedniej iskry warto zatrzymać serce... i poparzyć paluszki.
– Lubisz, jak boli?
– Kontakt z prądem musi boleć. Największe przyjemności to balansowanie po cienkiej granicy między bólem a rozkoszą, rozsądkiem a głupotą, a czasem nawet śmiercią a życiem.
– Na przykład?
– Skakanie z klifu. – O zabijaniu wampirów nie mógł powiedzieć, więc tylko to mu przyszło do głowy.
– Brzmi nieźle.
– Zapraszam.
– Kto wie, może dam się skusić...
Popatrzyła mu w oczy i znowu poczuła, że to przyciąganie jest trochę niewytłumaczalne. Gdyby nie była sobą, pomyślałaby, że ktoś rzucił na nią czar, ale wiara w nadprzyrodzone moce nie była w jej stylu. Poczuła w duchu niepokój.
– Paul, muszę już iść. Ktoś na mnie czeka.
– Będziesz jutro? Ja też czekam...
– Będę. Zdrowiej.
– Jak dojdę całkiem do siebie, to mnie wypiszą i następnym razem spotkamy się, gdy znowu mi się coś stanie?
– Nie
– Nie...?
– Spotkamy się na klifie. – Uśmiechnęła się i wyszła.


Zaraz po wyjściu Annie Paula odwiedził lekarz, żeby poinformować chłopca o tym, że jutro wychodzi do domu. Trochę zaskoczyła go reakcja młodego pacjenta, bo chociaż spodziewał się radości, widział po jego minie, że nie bardzo uśmiecha mu się wyjście ze szpitala.

Paul zadzwonił do Setha z prośbą, żeby któryś z chłopców po niego przyjechał. Seth obiecał transport i Paul do końca dnia miał mnóstwo czasu, żeby w samotności wszystko przemyśleć i zupełnie się nie załamać z powodu jutrzejszego zerwania kontaktu z Annie. A nawet nie zdążył zasugerować jej wspólnego wyjścia na kawę... Niby obiecała, że jeszcze się spotkają, ale nie traktował tego poważnie, a jedynie jako element żartobliwego flirtu, bo przecież cała ich rozmowa miała luźny charakter. Co robić? Co robić, do jasnej cholery???



Seth miał pracowity dzień. Po wyjściu od Roya wrócił do domu, zjadł obiad, który zapakowała mu "na wynos" siostra i odebrał telefon od Paula. Nie było dobrze. Sytuacja wymagała gruntownej analizy. Paul nawet nie wiedział, że Annie ma faceta, w sumie to może nawet lepiej, bo po co od razu zrzucać chłopakowi na głowę komplet problemów, a na dodatek już jutro miał opuścić szpital. Stanowczo za mało czasu, by coś sensownego postanowić, ale kto inny, jeśli nie on, Seth Clearwater, miałby wystarczająco fantazji i błyskotliwości, żeby klęskę przemodelować w sukces?? Usiadł przed domem i obserwując nastający mrok rozmyślał. Godzinę później na schodach przed jego domem, w ciemnościach siedziały jeszcze trzy inne myślące postacie – Jared, Quil i Embry. Najlepiej martwić się wspólnie...


Annie pojechała do Erica. Coś dziwnego się z nią działo. Nie mogła się na niczym skupić i wszystko ją drażniło. Najchętniej odwołałaby tę randkę i pojechała posiedzieć samotnie w domu, ale Eric nie znosił jakichkolwiek zmian planów i wolała spotkać się z nim, niż później wysłuchiwać nieustających wymówek. Jechała, jak zwykle trochę za szybko, słuchając na cały głos kawałka Kings of Leon "Sex on Fire" i starała się sprecyzować, co tak naprawdę ją wyprowadza z równowagi. Do przedwczoraj świetnie odnajdywała się w życiu. Robiła to, co lubi, otaczała się interesującymi ludźmi, żyła szybko i niebezpiecznie. A kiedy chciała odrobiny spokoju, szła do Erica. No właśnie, Eric... Byli razem ponad dwa lata, pewnie nie na tyle długo, żeby kompletnie się sobą znudzić, ale wystarczająco, żeby faza wstępnego oczarowania minęła. Przynajmniej z jej strony, bo co on czuł, było nieodgadnione. Twierdził, że kocha do szaleństwa, że ona jest jego życiem, powietrzem i sensem, ale tak naprawdę sposób, w jaki to uczucie okazywał, mówił więcej niż słowa. Eric był samolubnym zazdrośnikiem, biegłym w kreowaniu romantycznych sytuacji, uwodzeniu, kupowaniu czułościami, po to, żeby zrealizować swój nadrzędny cel: mieć ją tylko dla siebie. Nie mógł ścierpieć i wybaczyć jej tego, że oprócz ich związku interesuje się też innymi sprawami i ludźmi. Każdy wypełniony tą plastikową miłością dzień pękał jak bańka mydlana, kiedy tylko kolejny raz robił jej awanturę o bzdury, które, musiała to szczerze przyznać, nieprzypadkowo ukazywały jej brak pójścia na kompromis. Lubiła z nim być, ale tylko wtedy, kiedy zachowywał się normalnie, niestety doskonale zdawała sobie sprawę, że jego normalność jest jej brakiem normalności, bo polega tylko i wyłącznie na wyrzekaniu się siebie i udawaniu kogoś innego. Wielokrotnie już zastanawiała się, czy nie odpuścić sobie tego związku, jednak decyzja o zerwaniu była dla niej trudna, bo po pierwsze nie chciała go ranić, po drugie, Eric zawsze w kłótniach zwalał wszystko na siłę swojej miłości i z zazdrości robił dowód gorących uczuć, wpędzając ją w poczucie winy. Czuła się w tych momentach jak głupia gąska, która szeroko pojętą wolność przedkłada nad relacje, które prawdopodobnie były marzeniem każdej innej kobiety. Tyle, że Annie Michell nie była każdą inną.

Drugi konieczny do przemyślenia problem to Paul. Annie lubiła tego chłopaka, bardziej niż nakazywałaby logika, ilość i długość spotkań. I to ją niepokoiło, bo tak naprawdę prawie go nie znała. Brak w tym wszystkim było zdrowych proporcji...



– To o której mamy być po niego? – zapytał ponuro Jared.
– Rano.
– Do dupy.
– Dzwoniłem już do Lei, Roy miał się dowiedzieć, o której Annie zaczyna i kończy zmianę.
– Po co to? – zapytał Quil.
– Coś mi chodzi po głowie...
– Mów!
– No a co by było, gdyby całkiem przypadkiem zepsuł nam się samochód bezpośrednio przed szpitalem?
– Nie moglibyśmy odebrać Paula... – błyskotliwie podpowiedział Embry.
– I jeśli dobrze to rozegramy, wychodząca ze szpitala Annie na pewno zainteresuje się naszą radosną grupką pożal-się-Boże-mechaników.
– I Paulem, który nie ma jak wrócić do domu...
– A ona ma motor...
– Szansa, że to zgramy w czasie, jest mała, ale warto zaryzykować.


Annie dojeżdżała do domu chłopaka w jeszcze gorszym nastroju, niż kiedy wsiadała na motor pół godziny temu. Paul... Kusiło ją, by poflirtować jeszcze, ale flirt w tym wypadku był totalnym bezsensem, bo do niczego nie prowadził. Annie nie szukała nowego partnera. Jeśli cokolwiek chciałaby w tej chwili zmienić w swoim życiu, to rzucić Erica, ale nie po to żeby zająć się kimś innym, ale po to, żeby w ogóle odpocząć. A Paul...? Wyglądał na zainteresowanego, ale o niczym to nie świadczyło, bo tak naprawdę wystarczyło potrzepotać tylko trochę rzęsami, rzucić kilka dwuznacznych żarcików i każdy byłby zainteresowany. A jednak nie mogła przestać o nim myśleć, analizując z zaskakującą dokładnością każdą sekundę, kiedy mieli ze sobą kontakt, ze szczególnym uwzględnieniem momentu rozpinania guzików od jego szpitalnej piżamy oraz widoku jego twarzy, gdy spał. Czuła się jak wariatka, tym bardziej nieobliczalna, że pierwszy raz w życiu fantazjowała na temat obcego faceta, który w dodatku był jej pacjentem.

Eric, jak tylko stwierdził, że Annie jest dzisiaj wyjątkowo nie w humorze, najpierw postanowił przybrać urażoną pozę, bo przecież liczył na upojne chwile, później jednak zmienił taktykę i postanowił wypytać ją, co takiego się stało, że jest smutna i zamyślona. I to ją rozjuszyło jeszcze bardziej.
– Annie, jesteś zmęczona?
– Nie, nawet nie...
– Coś się wydarzyło w pracy?
– Standard, kilka wypadków, na szczęście nikt poważnie nie ucierpiał
– To dlaczego się spóźniłaś?
– Zostałam chwilę dłużej na oddziale.
– Po co?
– Porozmawiać z kimś, przecież wiesz, że jak mam dyżur, to nie mam czasu na pogawędki.
– No i porozmawiałaś?
– Śpieszyłam się do ciebie, więc porozmawiałam, ale za krótko – Annie była coraz bardziej zirytowana, doskonale wiedząc, jakiego typu pytanie za moment padnie. I nie myliła się.
– Rozmawiałaś z jakimś zauroczonym twoją osobą lekarzem, tak?
– Nie, z pacjentem, którego wczoraj reanimowałam.
– O! To tak teraz służba zdrowia dba o gości...
– O coś konkretnego ci chodzi czy robisz wstęp do jakiejś kretyńskiej sceny zazdrości? Bo jeśli tak, to możemy oszczędzić sobie czasu i przejść do momentu, kiedy wychodzę trzaskając drzwiami!
– Czyli trafiłem w sedno!
– Jakie sedno?
– Wiesz, że pogawędki z pacjentem, dla których spóźniasz się na spotkanie ze mną, są nie na miejscu i dlatego pieklisz się, jak staram się zwrócić ci uwagę. Czujesz się winna
– Słuchaj no, ani nie znasz chłopaka, ani nie wiesz, o czym z nim rozmawiałam, więc przestań sugerować głupoty. Idę do domu, nie mam dzisiaj nastroju, zobaczymy się innym razem, pa.
Zanim zdążył się odezwać, już jej nie było. A w jego sercu rósł, bo już proces kiełkowania miał za sobą, wielki i silny chwast zazdrości...


Seth dostał już odpowiedź od Roya w kwestii dyżuru Annie i uszczęśliwiony zdawał relacje chłopcom.
– Ma tylko sześć godzin od szóstej rano do dwunastej, akurat idealny moment, żeby się pojawić.
– A jak sobie wyobrażasz tę awarię?
– No nie będzie dymu i ognia, bo nie chcę wielkiego halo i ewakuacji szpitala, raczej coś groźnego, ale w taki spokojny, niewidoczny gołym okiem sposób.
– Wyciek płynu hamulcowego! – wykrzyknął Jared.
– Genialne! –skomentował Quil.
– Płaski, piekielnie ostry kamyczek odbija się od drogi pod kołami furgonetki i trafia akurat w wężyk od płynu... i ups, ledwo docieramy pod szpital, z narażeniem życia chcąc odebrać ozdrowiałego kolegę, lecz niestety... – Seth stał na szczycie schodów i z natchnioną miną snuł wizję jutrzejszego przedstawienia.
– No, kolega ozdrowiały, ale od szpitalnej diety lekko osłabły, wymaga natychmiastowego transportu do domu, nie nadaje się, żeby czekać – podchwycił klimat Embry.
– Czekać na pomoc ukochanego przez nas kumpla mechanika – tu rola dla Jacoba, który już wie o wszystkim i pędzi swoim samochodem po potrzebne części do naprawy, lecz akurat w sklepie, w którym zawsze się zaopatruje, tego konkretnego modelu nie ma – dokończył Seth.
– I jedzie przez całe miasto do następnego – dopowiedział Quil, a Embry od razu dodał:
– I też nie ma.
– A czas płynie – uśmiechnął się Jared.
– A Paul słabnie...
– A Annie wychodzi właśnie ze szpitala...
– Oskar dla scenarzysty! – ukłonił się Seth.
–Ty, a co, jeśli przed szpitalem nie będzie miejsca na naszą „awarię?" – zaniepokoił się Embry.
– Rozkraczymy się zaraz obok jej motoru, choćby tarasując pół parkingu i robiąc szopkę. Zanim ktoś zapyta, co się stało, ona będzie już przy swoim motorze. Punkt dwunasta wjeżdżamy – wyjaśnił Seth.
– Czyli jakieś piętnaście minut wcześniej trzeba spreparować usterkę – dodał Jared i zaraz zapytał:
– Mówimy Paulowi?
– Nie, jeszcze zacznie się głupio śmiać albo coś w tym stylu, niech myśli, że to zbieg okoliczności – powiedział Seth.
– Okej, czyli umawiamy Jacoba i o dziesiątej robimy zbiórkę.
– Dobra, mam tylko jedno pytanko – wtrącił się Embry.
– No?
– Czyj samochód będziemy demolować?
– Lei... Na razie go nie używa, pewnie nie miałaby nic przeciwko temu – skłamał wdzięcznie Seth. – Poza tym wisi Paulowi przysługę, czymże jest hamulec wobec takiego cukiereczka jak Roy!


Paul spędził noc bezsennie, zastanawiając się, co zrobić, żeby nie stracić kontaktu z Annie. Wpojenie doprowadzało go do szału i sam się wkurzał na siebie, że kiedyś na to z utęsknieniem czekał. Nie było na co! W jej towarzystwie cierpiał prawdziwe katusze i zaczynał rozumieć Bellę i jej nieopanowany apetyt na Jacoba. Widocznie miłość wilkołaków zaczynała się od fizycznego szaleństwa, żeby dopiero później przerodzić się w normalny, funkcjonujący też poza łóżkiem związek. Ale na tę chwilę Paul, w przeciwieństwie do Belli, nie miał absolutnie żadnego ujścia dla swojego popędu, a jeszcze dodatkowo musiał się z tym ukrywać, żeby dziewczyny nie przestraszyć ani nie urazić, wychodząc przy tym na światowej klasy palanta. A tak naprawdę nie mógł przestać o niej fantazjować i przebywając w jej towarzystwie, miał wrażenie, że naprawdę za moment eksploduje. Wczorajsze flirtowanie dało mu też trochę do myślenia. Nie chciał się stać jej zabawką. Może nie miał wielkiego doświadczenia z kobietami, ale instynkt podpowiadał mu, że mężczyzna, który poda się na tacy takiej kobiecie jak ona, będzie tego gorzko żałował. Przypuszczał, że Annie musi czuć adrenalinę i że zwykłe usiłowania podrywu czy nadmierna szczerość co do własnego zauroczenia odniesie dokładnie odwrotny skutek. Przemyślał wszystko po stokroć i uznał, że wejdzie do jej serca bocznymi drzwiami, niepostrzeżenie, tak żeby nie zdążyła się zorientować, co tak naprawdę się dzieje. Chciał być dla niej odskocznią od wszystkiego, co w życiu smutne, złe i szare, chciał, dokładnie tak jak Seth, stać sie dla niej obietnicą, chciał być snem, chciał, żeby musiała zastanawiać się nad tym, co się między nimi rodzi, żeby miała zagadkę do rozwiązania. Nie dopuszczał do siebie myśli, że może jej nie zdobyć, że ona tak po prostu w ogóle nie da mu szansy. Był o to spokojny, wierzył, że Natura, chociaż czasem zsyła na człowieka przedziwne wydarzenia, w jednym się nie myli: wie, kto jest dla kogo stworzony. Paul, mimo że był bardzo niecierpliwy, zdawał sobie sprawę z tego, iż ma przed sobą całe życie, żeby ją zdobyć, bo jego uczucia nie wygasną. Nigdy... Jedynym problemem był pierwszy krok. Nie mógł tak po prostu wyjść ze szpitala, musiał wcześniej mieć pewność, że Annie zechce się z nim spotkać.


Chłopcy stawili się nawet przed dziesiątą, razem z Jacobem, który dopiero teraz usłyszał szczegóły planu. Wczorajszą noc spędził z Bellą, więc nie było szansy z nim porozmawiać.
– Jak popieprzysz wężyki, to wylecicie w powietrze, wiesz o tym?
– Nie popieprzę, wiem, która strona jest lewa, a która prawa – odpowiedział Quil z urażoną miną.
– Czyli ja mam się stawić dopiero około w pół do drugiej z nowym wężykiem i płynem hamulcowym, tak? Nie wcześniej?
– Nie, wolimy na ciebie czekać, niż się martwić, że coś się przedłuży i podjedziesz akurat, jak Annie będzie zabierała się do odwiezienia Paula.
– Okej, nie ma sprawy.




– Dobra, chłopaki, ostatnie uzgodnienia – zaczął Seth, połykając kawałek kanapki, którą pochłaniał na śniadanie. – Zatrzymujemy się w jakimś odludnym miejscu w okolicy szpitala, załatwiamy defekt i podjeżdżamy powolutku na parking. Embry idzie po Paula. Jared z korytarza daje telefonicznie Embry’emu znak, kiedy Annie będzie wychodzić, a my razem głośno lamentujemy, że się zepsuł samochód. – Zwrócił się do Quila: – Jasne?
– Jasne!
– Tylko czy jest tam jakieś odludne miejsce? – zapytał przytomnie Jared.
– Jest, na tyłach szpitala, nieuczęszczana droga obok takiej łąki, która kiedyś była chyba jakimś boiskiem – odpowiedział Jacob.
– A ty skąd tak dobrze znasz okolice, co? – zapytał Embry.
¬– Eee... no znam...
– Zna, zna, schowki odpuścił to i okolicę zdążył zwiedzić... – roześmiał się Seth.
–A myśmy się ostatnio zastanawiali, ile czasu można kawę z automatu nieść...
– Cicho już!
Chłopcy w doskonałych nastojach jechali do szpitala, czując się już jak zwycięzcy, zbawiciele i bohaterowie.
Łączkę znaleźli bez trudu. Quil wczołgał się pod samochód, przeciął sprawnie wężyk i wyszedł cały szczęśliwy z poprawnie wykonanej części misji.
Ruszyli dalej, ale po dwóch sekundach Jared zapytał:
– Jaki zapach ma płyn hamulcowy?
– Nie wiem – odpowiedział Seth.
– Ale nie jak paliwo, co?
– Quil? A dokładnie, który wężyk uszkodziłeś?
– Po lewej.
– Po lewej z perspektywy osoby leżącej pod podwoziem?
– No!
– Jacob mówił ci, że to lewa, ale patrząc na maskę od przodu, ty niewyobrażalny debilu!
– Spieprzamy!
Chłopcy wyskoczyli z pojazdu jak oparzeni i pobiegli przed siebie, jak najdalej od samochodu, który pięć minut później zamienił się w trzaskającą kulę ognia. Na szczęście miejsce było faktycznie odludne, bo oprócz nich nikogo nie było w okolicy.
– To masz bez dymu, ognia i wielkiego halo! – wrzeszczał Jared.
Pięć minut później na miejscu była policja, straż pożarna i kilku sanitariuszy, w tym też Annie, której zostało jeszcze pół godziny dyżuru.

Strażacy bez trudu ugasili ogień, bo na szczęście w baku było niewiele paliwa i większość spaliła się zaraz po wybuchu. Policja rozmawiała z nieszczęsną grupką młodych Indian, z których najmłodszy błagał, żeby go aresztowano i składał ręce do kajdanek, mówiąc, że przed gniewem siostry ochronią go tylko mury więzienia. Policjanci wysłuchali ze zrozumieniem opowieści o ostrym kamyku, dostosowanej do nowych realiów zdarzenia, spisali dane samochodu i odjechali. Straż wezwała pomoc, żeby odholować wrak na złomowisko, a sanitariusze pogratulowali chłopcom szczęścia, bo tego typu wypadki zwykle kończą się w kostnicy, zakładając oczywiście, że jest co z ludzi zbierać.
Najdłużej przy nich zatrzymała się Annie.
– To chyba trzeba mieć w genach? Nie? – uśmiechnęła się.
– Yyy... No faktycznie mamy jakąś dziwną tendencję do efektownych wejść – przyznał Seth.
– A co tu robicie?
– Przyjechaliśmy po Paula, dzisiaj wychodzi – odpowiedział Jared.
– I chcieliście go odebrać z ŁĄKI?
– Nie – błyskawicznie zareagował Seth. – Coś nam dziwnie się ten samochód zachowywał i chcieliśmy mu zaglądnąć pod maskę, ale tak, żeby nie zajmować niepotrzebnie parkingu... i...
– I okazało się, że czuwa nad nami i szpitalem opatrzność – zakończył Jared.
Annie pokręciła głową nad niedoszłymi ofiarami, pomyślała chwilę i zapytała:
Paul wychodzi?
Seth resztką przytomności umysłu odpowiedział:
– Tak. Biedactwo, będzie musiał tu czekać z nami na inny transport, bo w tej chwili to nasz jest jakby... nieaktualny.
– A zanim ktoś z La Push po nas przyjedzie... – włączył się Quil, który od momentu eksplozji nie powiedział jeszcze ani słowa.
– Ech...
– Odwiozę go – powiedziała Annie. – Nie ma problemu. Kończę dyżur za moment i mam wolne popołudnie. Akurat sobie przypomnę okolice. Byłam już kilka razy w La Push. A wy... cóż, faktycznie poczekacie.
– Mówiłem, że anioł – uśmiechnął się Seth.
– Okej, idę sie przebrać, za dwadzieścia minut wychodzę – powiedziała Annie i zostawiła zachwyconych chłopców przed szpitalem.
Chłopcy poczuli ulgę, zupełnie jak pacjent, który dowiaduje się, że jednak nie amputują mu prawej ręki.
Pierwszy odezwał się Seth:
– Na mogile chcę mieć białe lilie!
– E, nie przesadzaj, to tylko stary Dodge – klepnął go w ramię Quil.
–To Dodge Lei! I choćby był trzydziestoletni, gotowa mnie zabić. A ty się w ogóle nie odzywaj, dopóki nie wymyślisz, jak ją uspokoić...



Paul siedział na łóżku i z ponurą miną kontemplował czubki swoich butów. Do sali wpadł roześmiany Jared.
– Chłopie, Dzień Dziecka dzisiaj masz!
– No faktycznie, super...
– Ruchy, gościu. Transport do domciu czeka!
– Aż tak się spieszycie?
– Zasadniczo to nam akurat się nigdzie już nie spieszy, bo właśnie wysadziliśmy samochód Lei w powietrze, a Jacob przyjedzie dopiero za godzinę.
–Jeszcze raz, powoli i jaśniej! – wymruczał Paul.
– Proszę bardzo: za sprawą naszej przebiegłości i braku strachu przed ofiarami odwiezie cię nikt inny jak twoja przyszła małżonka! I postaraj się tego nie spieprzyć!
Paul stałby z rozdziawioną buzią pewnie do wieczora, ale do sali wszedł Seth, zaniepokojony, dlaczego tak długo ich nie ma i pierwsze, co zrobił, to podsunął Paulowi przed nos obie swoje dłonie do ucałowania.
– Bracie, lepszych przyjaciół w przyrodzie nie ma! A teraz zbieraj swój tyłek i staraj się wycisnąć z tego dnia w La Push, ile się da.
Paul pomalutku zaczął domyślać się, o co chodzi, rozpromienił się i wykrzyknął:
– Ten wybuch to wy?
– Mniejsza o wybuch – skromnie odpowiedział Seth. – Nie zrób wstydu, tyle mam do powiedzenia. Aha i jeszcze jedno – jak będę potrzebował schronu, to udostępnisz mi swoją piwnicę.

Cała gromadka wyszła przed szpital, a chwilę później dołączyła do nich Annie.
– Cześć, Paul, wsiadasz?
–A mam wyjście? – roześmiał się i usiadł za Annie, obejmując ją lekko w pasie.

Chłopcy usiedli na ławce przed wejściem do szpitala i byli bardzo z siebie zadowoleni, z wyjątkiem przerażonego wizją spotkania z siostrą Setha, który w myślach układał epitafia na własną cześć. Po chwili ich oczom ukazał się nerwowy osobnik, który szedł w kierunku wejścia, trzymając komórkę w dłoni, najwyraźniej nie mogąc się dodzwonić, bo siarczyście klął pod nosem. W końcu zdecydował się chyba nagrać na pocztę, bo usłyszeli: „Annie, odbierz telefon do cholery. Wiem, że się obraziłaś. Przepraszam. Przesadziłem z tą zazdrością. Oddzwoń proszę, idę teraz sprawdzić w szpitalu, o której masz jutro dyżur. Musimy pogadać, nie dam się tak ignorować.”
Chłopcom wystarczyło tylko jedno porozumiewawcze spojrzenie, żeby Seth powiedział głośno do Quila:
– Wiesz co, stary, aż warto wpaść pod samochód, jeśli później reanimuje cię takie boskie ciało, jak tej ratowniczki… Michell.
– No, Paul to ma szczęście.
– Widać, że sobie w oko wpadli – dodał Quil.
– Nawet go tym motorem do domu podwiozła – podsumował Embry.
Eric, słysząc nazwisko Annie, aż poczerwieniał na twarzy ze złości i pognał do swojego samochodu, nie usiłując już nawet sprawdzać, kiedy złapie ją w pracy.
Na szczęście tak szybko trzasnął drzwiami, że nie słyszał gromkiego śmiechu chłopców, którzy świętowali podwójny sukces swojego zgranego zespołu. Los był dzisiaj dla nich łaskawy. No może nie dla wszystkich…
– Seth, ty to masz refleks, chłopie! – krztusił się ze śmiechu Quil.
– Lata praktyki z Diablicą!
– Ale go pognało… Aż miło było popatrzeć.
– Jak dobrze pójdzie, to sobie sam koleżka gola strzeli – dodał Embry.
– No, wygląda na furiata, zrobi scenę jak nic! – potwierdził Seth.
– A ona raczej nie z tych, co dają na siebie wrzeszczeć – podsumował Jared.
– Fajne to lato: kilku wampirów mniej, jednego wilkołaka więcej, dwa wpojenia z głowy, trochę imprez, fajnych intryg, siostra z dala od domu… Tylko cholera z tym samochodem dowaliliśmy – zakończył Seth.
– Coś wymyślimy, nie łam się!


Poczekali jeszcze pół godziny i akurat nadjechał Jacob. Podszedł do nich ze zmarszczonym ze zdziwienia czołem i zapytał:
– A obiekt do naprawy gdzie?
– W atmosferze… częściowo, a częściowo na złomowisku – z kwaśną miną odpowiedział Seth.
– Niech zgadnę, Quil?
– Nie będę się nawet tłumaczył, bo i tak macie mnie za idiotę – obraził się winowajca.
– Jest takie przysłowie: jak trzecia osoba mówi ci, że jesteś koniem, to spraw sobie siodło – roześmiał się Jacob.
– Powiedz lepiej, co zrobić? – zapytał Seth.
– Jak to co, do szwagra zadzwonić! On ma teraz to SZCZĘŚCIE non stop, też mu na pewno na jej humorku zależy – odezwał się Quil.
– Wiesz, może faktycznie posiadasz jakiś zwój – klasnął w dłonie uradowany Seth.

_________________
variety
Komentarze mile widziane.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez variety dnia Nie 20:37, 30 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
mermon
Wampir weteran



Dołączył: 24 Sty 2009
Posty: 3653
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 177 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 12:09, 30 Sty 2011 Powrót do góry

Dzięki Variety za nowy rozdział i tobie Dzwoneczku za gościnne betowanie. Bo już mi się dłużyło. Laughing

Ależ złośliwe te chłopaki ze sfory, tak się znęcali nad biednym Erickiem. Nie, żartuję, jakoś mi go nie szkoda. Trzymam kciuki za Paula.

Cytat:
Fajne to lato: kilku wampirów mniej, jednego wilkołaka więcej, dwa wpojenia z głowy,
- fajne to. Laughing
Cytat:
Jest takie przysłowie: jak trzecia osoba mówi ci, że jesteś koniem, to spraw sobie siodło
- a skąd ty dorwałaś takie przysłowie? Sama wymyśliłaś? Świetne! I zabawne.

Coraz bardziej stwierdzam, jak to dobrze wymyśliłaś, że nie koncentrujesz się na jednym bohaterze, tylko rozwijasz charaktery różnych postaci, tak jest ciekawie, możemy lepiej wszystkich poznać. Polubiłam Paula, ciekawe jak potoczy się jego rywalizacja z Erickiem.
Czekam na dalszy ciąg, pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez mermon dnia Nie 14:09, 30 Sty 2011, w całości zmieniany 1 raz
Zobacz profil autora
variety
Wilkołak



Dołączył: 21 Lip 2010
Posty: 143
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 32 razy
Ostrzeżeń: 2/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Nie 12:25, 30 Sty 2011 Powrót do góry

Mermonku, ja jak zwykle dziękuję Tobię za obecnośćWink Nie ukrywam, że bardzo przysłużyłaś się do pojawienia sie rozdziału, bo bez Twojego pytania, pewnie czekałabym w zawieszeniu jeszcze ze dwa tygodnie i Dzwoneczek też by się nie odezwałWink
Przysłowe? - z filmu Lucky Number Slevin, który jest moim absolutnie ulubionym;)
Fabuła: to właśnie zasługa/wada "blogo-noweli". Czytelniczki, wiedząc, że nic nie trwa wiecznie i kolejny etap historii doczekał sie finału, popychały mnie do rozwinięcia coraz to nowszych wątków, a co za tym idzie zajęcia się losami bohaterów innych niż tytułowi Jake i Bells. Tak można bez końca i faktycznie u mnie końca nadal nie widać hahaah! Dzięki! Buziaki!


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Aurora Rosa
Dobry wampir



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 695
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 54 razy
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z własnej bajki

PostWysłany: Nie 12:58, 30 Sty 2011 Powrót do góry

"– Zasadniczo to nam akurat się nigdzie już nie spieszy, bo właśnie wysadziliśmy samochód Lei w powietrze, a Jacob przyjedzie dopiero za godzinę" - normalnie tekst rozdziału Laughing
Bardzo podobaja mi się relacje jakie panują w sforze. Mimo, że chłopaki jadą po sobie jak po łysych chabetach, stoją za soba murem - zawsze.
To opowiadanie to fantastyczny poprawiacz nastroju. Mimo, że zaczęło się od Belli i Jackoba, później był przewodni wątek Leii i Roy'a to jednak najbardziej podobaja mi się te części dotyczące bezpośrednio sfory. Paczka wilczków jest nie do pobicia Smile
Variety jeszcze jedno: jak idzie w konkursie na bloga 2010?
III etap - jak widziałam ostatnio. Daj znać jak się rozwija sytuacja


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematTen temat jest zablokowany bez możliwości zmiany postów lub pisania odpowiedzi


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
 
 
Regulamin